1/2014
138
STRON
KIRGISTAN EKSTREMALNE POLOWANIE RYKOWISKO W OBIEKTYWIE VIOLETTY NOWAK SOKOLNIKIEM BYĆ ROZMOWA Z HENRYKIEM MĄKĄ FELIETON GRZEGORZA RUSSAKA
Z
awsze od czegoś trzeba zacząć. Pierwsza naganka, pierwsze polowanie, pierwsz y wstępniak pierwszego numeru „Gazety Łowieckiej”. W tytule jesteśmy gazetą, bo tradycja jest dla nas ważna. Jednak wybiegamy poza prasę drukowaną, bo tego od nas Państwo oczekują, chcąc mieć dostęp do informacji, gdziekolwiek jesteście. Dlatego prz ygotowaliśmy multimedialny Redaktor Naczelny magaz yn na tablety i smartfony. Dlaczego? Bo dla nas łowiectwo jest pasją, która łącz y tradycję z nowoczesnością. Mamy dla Państwa artykuły z różnych stron świata – z Kirgistanu i RPA. Z kolei nasz ych kolegów ze Szwecji i Norwegii zaprosiliśmy do Polski. Bo warto się wzajemnie poznać, by lepiej zrozumieć to, co nas łącz y – łowiecką pasję. I jeszcze jedno. Za tę podróż nie trzeba płacić. Wystarcz y, że znajdziecie Państwo tylko trochę czasu. Darz Bór! Redaktor Naczelna Marta Piątkowska
REDAKTOR NACZELNA MARTA PIĄTKOWSKA marta.piatkowska@gazetalowiecka.pl REDAKTOR PROWADZĄCY ADAM PIOSIK adam.piosik@gazetalowiecka.pl REDAKCJA e-mail: redakcja@gazetalowiecka.pl tel. 22 428 18 85 DYREKTOR ARTYSTYCZNY ARTUR ZAWADZKI e-mail: studio@gazetalowiecka.pl KOREKTA MERYTORYCZNA MARTA PIĄTKOWSKA KOREKTA JOLANTA KUSIAK TŁUMACZENIA EWA MOSTOWSKA STALI WSPÓŁPRACOWNICY Simon K. Barr, Rickard Faivre, Mats Gyllsand, Jens Urlik Hogh, Tomasz Lisewski, Violetta Nowak, Mateusz Portka, Grzegorz Russak, Dobiesław Wieliński. DZIAŁ REKLAMY DOMINIKA PIENIĄZEK e-mail: reklama@gazetalowiecka.pl tel. 22 428 11 76 tel. 604 150 931, 601 179 100 WSPARCIE INFORMATYCZNE AGENCJA INTERAKTYWNA RMBI WYDAWCA OMNIMAP MACIEJ PIENIĄŻEK Ul. Jana Kazimierza 7 05-502 Piaseczno NIP 521 209 81 47 www.gazetalowiecka.pl
Zdjęcie na okładce: Simon Barr w Kirgistanie z upolowanym koziorożcem – archiwum autora
Gazeta Łowiecka jest partnerem skandynawskiej Grupy MIN JAKT, lidera internetowej prasy dla myśliwych i sympatyków łowiectwa. Gazeta Łowiecka jest bezpłatnym, internetowym miesięcznikiem dla myśliwych i pasjonatów łowiectwa. Redakcja nie zwraca materiałów, które nie były zamówione. Zastrzegamy sobie pełne prawo do redakcyjnej korekty tekstów, w tym zmian i skrótów materiałów, które zostały zaakceptowane do Wydania. Reklamy są zamieszczane zgodnie z „Warunkami Zamieszczania Reklam” – dostępnymi na stronie www.gazetalowiecka.pl w zakładce Reklama. Wydawca ma prawo do odmowy zamieszczenia reklamy lub ogłoszeń oraz nie odpowiada za ich treść. Wszelkie kopiowanie materiałów zawartych w Gazecie Łowieckiej oraz na stronie internetowej www.gazetalowiecka.pl jest zabronione bez zgody Wydawcy.
Spis treści
27
Moje pierwsze łowy w Polsce
49
Test lunety Zeiss V8
61
Sokolnikiem być
77
Tworz ymy z pasją
1/2014
7
Rykowisko
39
Sen o Afryce
55
Trz y psy, trz y łosie
69
Szlachetna sztuka grawerunku
85
Ze strzelbą w bagażniku
91
As time goes by
93
To jest właśnie off-road
109
Gwarancja a rękojmia, cz yli prawa konsumenta
115
HJORTJÄRPAR, cz yli pulpety z jelenia
103
Test broni myśliwskiej
113
Zapachy a myślistwo Felieton Grzegorza Russaka
119
Kirgistan – 3756 metrów nad poziomem morza
HÄRKILA
RUSH HOU
Stań w obliczu przyrody. Poczuj jej potęgę, poczuj nieposkromioną naturę bestii. Niech jej rytm stanie się Twoim rytmem. Zmysły się wyostrzają, wszystko inne traci znaczenie. Namierzasz cel, skupiasz się, żyjesz chwilą. Czujesz uderzenie adrenaliny. Härkila – trust your instinct
UR
www.harkila.com
R
Gdy dochodzi do walki, byki rzucają na szalę całą swą moc, napierając na siebie zażarcie. Walcząc, mierzą wzajemnie swe siły, starają się jeden drugiego zwyciężyć. Liczy się każda chwila, która zdecyduje, kto jest silniejszy, który byk wygra ten bój. Podczas walki byki usiłują przebić przeciwnikowi połeć. TEKST I ZDJĘCIA: VIOLET TA NOWAK
Rykowisko
W JESIENNE, MGLISTE PORANKI, GDY NOCE SĄ CHŁODNE, ODSŁANIA JĄ SIĘ ZAORANE ŚCIERNISK A. NA CICHYCH, ŚRÓDLEŚNYCH ŁĄK ACH SNUJĄ SIĘ POWŁÓCZYSTE MGŁY, LIŚCIE NA DRZEWACH ŻÓŁKNĄ, PTAKI MILKNĄ I SŁYCHAĆ NA JMNIEJSZY SZMER. W LASACH ROZPOCZYNA SIĘ JEDEN Z NA JPIĘKNIEJSZYCH SPEK TAKLI PRZYRODY. TO CZAS RYKOWISK A…
O
kres godowy jeleni, na przełomie września i października, jest intensywny. Właśnie wtedy jest największe nasilenie – kulminacja rykowiska. W dzień rykowisko wycisza się, zwierzęta odpoczywają w drągowinie, w kępach podszytu, aby po południu znowu dać znać o sobie koncertem, który trwa przez całą noc. Przed wschodem słońca, gdy świta, byki najpiękniej grają, przeciągle modulując swój basowy głos. Wietrząc, poszukują łań i podejmują wędrówki do miejsc rykowiskowych. W czasie rykowiska łanie, żyjące w chmarach, zwabiają do siebie byka i poddają się jego władzy. Gody jeleni to niezwykłe misterium przyrody. NA POCZĄTKU WRZEŚNIA mój starszy ko-
lega, były myśliwy, obecnie znany fotograf przyrodniczy, pierwszy wysyła mi krótką wiadomość SMS: „byki grają”. Nagle
wzrasta mi ciśnienie, jest radość, szybko przemyka myśl: „Tak, to już!” Wszystko przestaje być nagle ważne. Nadszedł czas, gdy w lesie rozbrzmiewają koncerty byków – władców kniei, a ich przeciągły ryk daleko niesie się echem. Na różne sposoby można obserwować przebieg rykowiska. Dobrze jest wyruszyć na obserwację jeszcze przed świtem, gdy jest ciemno. Teren
musimy znać wcześniej, dokładnie trzeba usłyszą trzask i szmer, szybko porzucą wiedzieć, gdzie byk w określonych wy- swoje miejsce, czasem dzieje się to bezbranych przez siebie miejscach przebywa powrotnie. i daje koncert. Po tych wcześniejszych ob- Bezcenny jest dar dobrego słuchu muzyczserwacjach przewidzieć można, ile byków nego, wieloletnia praktyka przy wabieniu przebywa na tym terenie. byka przy pomocy muszli Trytona lub inGdy nie korzystamy z ambony, decydują- nych akcesoriów. To daje dużą szansę, iż ce znaczenie przy obserwacji ma kierunek „wyciągniemy’’ z niedostępnego bagniska, wiatru, czego nie możemy zlekceważyć. lub gęstych trzcinowisk bardzo ostrożGdy wiatr wieje od nas w kierunku byka, nego, starego, zasiedziałego tam byka. jest to niekorzystna sytuacja. Trzeba wte- Czasem jest to jedyna szansa, aby byka dy znaleźć inny punkt obserwacji, czasem zainteresować, zaciekawić i wyciągnąć nadłożyć drogi, choćby było kilka kilo- z „matecznika” czy z niedostępnego temetrów do przejścia renu – wprost na polaw lesie. Przy takim Wiele lat już obserwuję o różnej nę czy śródleśną łąkę. wietrze podchodzenie Jest wiele opowieści porze roku zwierzęta w lesie. w lesie, między drzeo takim przebiegu ryW miarę obycia, nabrania wami nie ma sensu, kowiska, które ogląbo choć byki są mniej doświadczenia w tropieniu, robię dano na… poligonach ostrożne w tym czasie, to z coraz mniejszym nerwem. wojskowych. to zostaniemy zwieGdy zachowuję zupełny spokój Doskonała czatownia trzeni, zanim zajmiemy w terenie to wtopienie i pogodę ducha, zwierzęta dogodne miejsce. Jeśli się w otaczającą przyw trakcie podkradarodę. Po prostu musipozwalają mi coraz bliżej nia się zrezygnujemy my stać się niewidzialpodejść do siebie. z wcześniej wybraneni. Trzeba wykorzystać go miejsca (moje ulubione to skraj lasu otaczające nas trawy, trzciny. Musimy tak i łąki) i pozostajemy pomiędzy drzewa- się ustawić, aby mieć korzystny kierunek mi, wówczas wycofać się będzie trudno, wiatru, zwierzyna nie może nas zwietrzyć. a podejść bliżej już nie można. Na doda- Podstawą tych zabiegów jest przyjście najtek, byk z chmarą łań zbliża się i zwierzęta wcześniej, jeszcze przed świtem. Byk na wszystko obserwują, każdy szczegół lasu otwartej przestrzeni śródleśnej łąki jest ma– nasze miejsce jest skazane na porażkę gicznym elementem łowiska, elektryzuje i nie nadaje się do obserwacji. i przyciąga wzrok swą królewską, dumną Słyszałam opowieści o myśliwych, którzy postawą, jego wysoko podniesioną głowę pozbywali się butów i w skarpetkach po- uwieńcza okazały wieniec. Wokół takiego dejmowali próby podejścia przesmykiem byka jest sporo łań, dobrze strzeżonych do koncertującego byka – to mozolna przez niego, by nie uprowadził ich żaden i bezcelowa mitręga. W mchu, gdzieś tam inny. Władca stada systematycznie odpędza leży sucha gałązka i w najmniej oczeki- chłysty, które podejmują próby uprowadzewanym momencie podchodzenia złamie nia łań, jednak te młode byki są bez więksię… Hałas będzie spory. Gdy jelenie szych szans i z opresji ratują się ucieczką.
Byk pilnuje porządku i strzeże swej władczej pozycji, on posiada łanie we władzy absolutnej. Gdy zbliża się inny – przybysz, wychodzi mu na spotkanie, porykuje, strasząc go. Jeśli przybysz nie rezygnuje, to wówczas zostaje podjęta walka. Gdy do niej dochodzi, byki rzucają na szalę całą swą moc, napierając na siebie zażarcie. Walcząc, mierzą wzajemnie swe siły, starają się jeden drugiego zwyciężyć. Waży się każda chwila, która zdecyduje, który byk jest silniejszy, który właśnie wygra ten bój. Podczas walki byki usiłują przebić przeciwnikowi połeć. Często o świtaniu, we mgle nie widać samej walki, ale rozbrzmiewa głośny łomot zderzających się byczych wieńców. Walka nie przeciąga się zbyt długo, bo siły obu stron stopniowo wyczerpują się. Byk, któremu ich brakuje i wcześniej osłabnie, ratuje się szybką ucieczką.
ZWYCIĘZCA POZOSTAJE NA MIEJSCU I TRIUMFALNIE OBWIESZCZA SWOJĄ WYGRANĄ, a jego głos niesie się daleko.
Jelenie – byki, które są słabe, rozpoznają po głosie rywala jego moc. Wiedzą, że ryczący byk jest silny, więc milczą, a nawet oddalają się od centrum rykowiska. Mocny byk – gdy spotka słabego – nawet nie podejmuje rytuału walki, jaka najczęściej rozpoczyna się przy spotkaniu z silnym, doświadczonym osobnikiem. Wiele lat już obserwuję o różnej porze roku zwierzęta w lesie. W miarę obycia, nabrania doświadczenia w tropieniu, robię to z coraz mniejszym nerwem. Gdy zachowuję zupełny spokój i pogodę ducha, zwierzęta pozwalają mi coraz bliżej podejść do siebie. W czasie tak wielu obserwacji byków zaczynam je rozróżniać. Jeden ma naderwane ucho lewe, drugi ma
ułamany oczniak, u trzeciego widzę ułamany grot. Obserwuję poroże, poznaję byki, podziwiam je, a pasja poznania ich życia – w tym miejscu i w tym czasie jest najważniejsza i jedyna. Z moich obserwacji mogę przypuszczać, że byki wzajemnie poznają się po głosie, po postaci, nawet daleko, gdzieś tam wtopionej w krajobraz. One najlepiej potrafią ocenić siły swoje i przeciwnika, który stoi na wprost nich. Sam trzask uderzających w walce poroży, obraz walki dwóch mocnych byków, wzajemnie na siebie napierających, to jest doświadczanie niezwykłych przeżyć. Byłam świadkiem, gdy po pierwszej dłuższej walce zwycięzca, obwieścił swą wygraną i minęło zaledwie chwila, gdy podjął kolejną walkę z następnym bykiem. Ten nowy, chętny do walki, wiedział, że zwycięz-
ca walczył chwilę wcześniej. Mocne, doświadczone byki, ogólnie nie są skore do walki. Nowy „ochotnik” jednak dlatego przyszedł walczyć ze zwycięzcą, bo widział poprzednią walkę i wiedział, że jego rywal jest wyczerpany. Liczył, że znajdzie jego słaby punkt, że to jest w tej walce szansa na pokonanie zwycięzcy. Podziwiałam niekończącą się odwagę i siłę byka zwycięzcy do podjęcia kolejnej walki. Kibicowałam mu. W trakcie walki nowy byk otrzymał lekki cios grotem koło oka i nozdrzy. Krew i ból utrudniały mu walkę. Po chwili wzajemnego siłowania i napierania u nowego byka siły malały, coraz bardziej słabł. Aż w pewnym momencie ratował się ucieczką. Ranny byk, z opuszczoną głową, żałośnie ryknąwszy, ostatnie spojrzenie rzucił na łąkę i zginął w gęstwinie lasu.
PR ZED WSCHODEM S ŁOŃCA, GDY ŚWITA, BYKI NA JPIĘKNIE J GR A JĄ , PR ZECIĄGLE MODELUJĄC SWÓJ BASOW Y G ŁOS. WIE TR Z ĄC, POSZUKUJĄ Ł AŃ I PODE JMUJĄ WĘDRÓWKI DO MIE JSC RYKOWISKOW YCH.
BYK NA OT WARTE J PR ZESTR ZENI ŚRÓDLEŚNE J Ł ĄKI JEST MAGICZNYM ELEMENTEM ŁOWISK A, ELEK TRYZUJE I PR Z YCIĄGA WZROK SWĄ KRÓLEWSK Ą , DUMNĄ POSTAWĄ , JEGO W YSOKO PODNIESIONĄ G ŁOWĘ UWIEŃCZ A OK A Z AŁY WIENIEC. WOKÓ Ł TAKIEGO BYK A JEST SPORO Ł AŃ, DOBR ZE STR ZEŻONYCH PR ZEZ NIEGO, BY NIE UPROWADZI Ł ICH Ż ADEN INNY. WŁ ADCA STADA SYSTEMAT YCZNIE ODPĘDZ A CH ŁYST Y, K TÓRE PODE JMUJĄ PRÓBY UPROWADZENIA Ł AŃ, JEDNAK TE M ŁODE BYKI SĄ BEZ WIĘK SZ YCH SZ ANS I Z OPRESJI R ATUJĄ SIĘ UCIECZK Ą.
ZW YCIĘZCA POZOSTA JE NA MIEJSCU I TRIUMFALNIE OBWIESZCZA SWOJĄ W YGRANĄ, A JEGO GŁOS NIESIE SIĘ DALEKO. JELENIE – BYKI, K TÓRE SĄ SŁABE, ROZPOZNA JĄ PO GŁOSIE RY WALA JEGO MOC. WIEDZĄ, ŻE RYCZĄCY BYK JEST SILNY, WIĘC MILCZĄ, A NAWET ODDALA JĄ SIĘ OD CENTRUM RYKOWISK A.
BYK PILNUJE PORZĄDKU I STRZEŻE SWEJ WŁADCZEJ POZYCJI, ON POSIADA ŁANIE WE WŁADZY ABSOLUTNEJ.
A na łące dominował silny, pewny głos byka, obwieszczającego swój triumf. Był bardziej donośny niż poprzednio, jeszcze bardziej zwycięski. Byk mający duży zasób sił witalnych zgromadził wokół siebie sporą chmarę, łanie zostaną kilkakrotnie przez niego pokryte. To jego harem, byk stworzył swój mały świat – on władca absolutny i jego dwórki. Dalszy przebieg rykowiska jest zależny od pogody. Gdy dzień rozpoczyna się od mroźnych, bezwietrz-
nych poranków, gdy zwierzyna nie jest niepokojona i ma w ostoi spokój, warunki sprzyjają dalszemu intensywnemu przebiegowi rykowiska. BYKI STADNE W CZASIE RUI W OGÓLE NIE JEDZĄ. Tracą wtedy sporą część swojej wagi,
średnio nawet 25%. Decydują o tym: intensywność przebiegu godów, kilkakrotne pokrywanie łań, walki z mocnymi bykami i ciągłe pilnowanie łań, by w czasie żero-
w p p c s d „ I b d n
wania nie odłączyły się. Te zabiegi wyczerpują siły byka, choć jest przez naturę dobrze przygotowany do swej roli. Byk cały rok jest cichy, ostrożny, a w trakcie rykowiska staje się widoczny, hałaśliwy. Ciągłe okazywanie doskonałości, siły i potęgi nawet jemu może „ciążyć” przy przedłużaniu swego gatunku. I gdy przyjdzie jesienny koniec października, byki z przyjemnością powrócą do swoich niedostępnych cichych ostoi, gdzie gości wieczna cisza i spokój.
AKTUALNOŚCI Puchar Delta Optical Już 7 września na strzelnicy CWKS Legia (Warszawa Rembertów) odbędzie się pierwsza edycja Ogólnopolskiego Pucharu Delta Optical w Trójboju Kulowym. Na konkurs składają się trzy konkurencje: 5 strzałów do tarczy karabinowej z pozycji leżącej lub ze słupa, 5 strzałów do makiety lisa na 100 m z wolnej ręki lub z własnego pastorału oraz 10 strzałów do makiety dzika w przebiegu na 40 m z postawy stojącej. Jest o co walczyć, ponieważ pula nagród wynosi ponad 10 000 zł, a główną nagrodą jest nowoczesny celownik Delta Optical Titanium 3-24x56 ED z unikalną siatką LR.600 wyskalowaną na 600 m oraz optyką ED (szkło niskodyspersyjne). W czasie zawodów można będzie zobaczyć i przetestować wiele celowników i lornetek wysokiej klasy m.in. wspomniany model DOT 3-24x56ED, który choć jest dość krótko na rynku, już cieszy się bardzo dużym
Po myśliwsku w Skierniewicach Podczas Skierniewickiego Święta Kwiatów, Owoców i Warzyw, które w tym roku odbędzie się 20 i 21 września na terenie parkingu Kancelarii Brokerskiej MODUS w Skierniewicach przy ul. Gałeckiego 14, odbędzie się Piknik Myśliwski „Myśliwi dla Skierniewic”. Celem imprezy jest przedstawienie mieszkańcom Skierniewic i przybyłym gościom nowoczesnego łowiectwa oraz wartości kultury łowieckiej. Oczywiście
Z Dianą w Łęczycy 25 października na Placu Tadeusza Kościuszki w Łęczycy odbędzie się już 8. edycja Hubertusa. To jedyna taka impreza która łączy łowiectwo, jeździectwo, leśnictwo i rolnictwo. Podczas imprezy odbędzie się II edycja najbardziej prestiżowego
zainteresowaniem. W myśl zasady – dla każdego coś miłego – w programie Puchar Delta Optical znalazły się również imprezy towarzyszące: • strzały do rzutków na stanowisku trapowym przy użyciu kolimatora Delta Optical • strzelanie długodystansowe na 200 m z karabinu w kalibrze 308WIN z lunetą Delta Optical Titanium 3-24x56ED • strzelanie z broni krótkiej – pistoletu Glock do tarczy przy użyciu kolimatora Delta Optical • dla dzieci – strzelanie z kbks tzw. biathlon oraz wiatrówki (optyka Delta Optical) i strzelnica laserowa w pawilonie Koszt udziału wynosi 70 zł. Zapisy prowadzi Centralny Wojskowy Klub Sportowy Legia Warszawa. Więcej informacji oraz regulamin konkursu dostępne na stronie: www.deltaoptical.pl/puchar W październikowym wydaniu Gazety Łowieckiej będą mogli Państwo przeczytać relację z Pucharu Delta Optical
wszystko w ramach dobrej zabawy. Zapewni ją gość specjalny Pikniku Myśliwskiego, smakosz i entuzjasta dziczyzny, Karol Okrasa! Zarząd Okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego zaprasza na: • degustację myśliwskiego bigosu i pieczonego dzika przy rozważaniach Karola Okrasy na temat dziczyzny • wystawę zdjęć z konkursu fotograficznego im. Włodzimierza Puchalskiego • pokaz psów myśliwskich • elektroniczną strzelnicę myśliwską • konkursy dla dzieci • bezpłatne porady weterynaryjne ogólnopolskiego konkursu dla Dian. W tym roku kandydatki ubiegać się będą nie tylko o tytuł ale też i o Koronę - Diadem z motywami łowieckimi, ręcznie wykonany ze srebra przez Pracownię Biżuterii Artystycznej i Galanterii Łowieckiej Magdaleny Dobrowolskiej. Więcej w październikowym numerze Gazety Łowieckiej.
W ŁOWIECKIM SKRÓCIE… NA HUBERTUSA DO SPAŁY W sobotę 18 października odbędzie się Hubertus Spalski. O szczegółach tej największej plenerowej imprezy myśliwskiej i jeździeckiej w Polsce, która już zyskuje europejską rangę, można przeczytać na: www.hubertusspalski.pl …I DO NIEPOŁOMIC! Wcześniej, bo już 13 września odbędzie się Hubertus w Niepołomicach. W ramach imprezy będzie można m.in. zobaczyć wystawę fotografii łowieckiej i przyrodniczej. Więcej na stronie Zarządu Okręgowego PZŁ w Krakowie www.pzl.krakow.pl NA ZAMKU W BYTOWIE W dniach 13-14 września odbędzie się Pomorski Konkurs Sygnałów i Muzyki Myśliwskiej. Organizatorzy zapraszają na Zamek w Bytowie. Szczegółowy program imprezy znajdziecie na stronie: www.kaszuby.pl TARGOWO W BYDGOSZCZY W dniach 4-5 października odbędzie się jubileuszowa, piąta edycja Targów Myśliwskich w Bydgoszczy. Targi, które
od samego początku zlokalizowane są na terenie Leśnego Parku Kultury i Wypoczynku „Myślęcinek” to wielkie święto dla miłośników tematyki myśliwskiej, wędkarskiej, jeździeckiej i leśnej. Więcej na stronie: www.myslecinek.pl Zapraszamy organizatorów imprez dla miłośników i sympatyków łowiectwa do współpracy z redakcją Gazety Łowieckiej. Dzięki nam informacja na temat Państwa eventów trafi do szerokiego grona zainteresowanych tematyką myśliwską. Kontakt: redakcja@gazetalowiecka.pl
Drodzy Czytelnicy W naszym magazynie możecie przeczytać artykuły na temat łowiectwa dotyczące polowań w innych krajach. Nas interesują również Wasze przeżycia! Dlatego zapraszamy do naszej akcji. Opiszcie swoje łowieckie przygody i prześlijcie do nas na adres: redakcja@gazetalowiecka.pl Prosimy o przysyłanie opowiadań dotychczas niepublikowanych, których objętość nie przekracza 9 tysięcy znaków. Najlepsze opowiadania zostaną opublikowane w Gazecie Łowieckiej. Dla ich autorów mamy atrakcyjne nagrody:
• polar Primos • etui na naboje • książkę Grzegorza Russaka „Tajemnice nalewek” z autografem naszego felietonisty Nagradzamy tylko teksty przez nas opublikowane. Jeżeli macie również fotografie ilustrujące opowiadania, prosimy o ich nadesłanie. Zastrzegamy sobie prawo do skracania i redagowania nadesłanych tekstów. Otrzymanych materiałów nie odsyłamy. Redakcja
Fot. Violetta Nowak
Moje pierwsze wP Gdy się raz posmakuje polowania z naganką na dzika, to ciężko się nie uzależnić. Polowanie w Polsce jest wspaniałym sposobem na pielęgnowanie tego uzależnienia. Przedstawiamy doskonale znane rodzimym myśliwym polowanie okiem goszczących u nas Skandynawów. TEKST I ZDJĘCIA: RICK ARD FAIVRE
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
N
iecałe dwa lata temu zostałem zaproszony do pewnej posiadłości w Skanii na klasyczne polowanie z naganką; klasyczne w tym sensie, że naganka składała się zarówno z ludzi, jak i psów. To było dla mnie coś zupełnie nowego – wcześniej widywałem to jedynie na zagranicznych filmach. Zastrzyk adrenaliny, jaki dostałem, kiedy las dosłownie eksplodował ujadaniem psów, za którymi formowała się linia naganiaczy, był nie do opisania. Hałas był taki, że aktywne nauszniki trzeba było wyregulować do minimum. Kiedy zwierzyna weszła w zasięg słuchu, poziom adrenaliny zwiększył się jeszcze bardziej,
a moje zmysły wyostrzyły jak nigdy dotąd. Moment strzału był jak w zwolnionym tempie – liczyło się tylko tu i teraz, ja i mój cel. Od tamtej pory, mimo wielu polowań, nie udało mi się przeżyć niczego podobnego. JUŻ WCZEŚNIEJ UWIELBIAŁEM polowa-
nia na dziki, ale nie miałem cierpliwości do nęcenia i długiej zasiadki. Dziki to niegłupie zwierzęta, uczą się i przystosowują swoje zachowanie do poprzednich doświadczeń. Niektóre starsze osobniki wolą zawracać w stronę naganiaczy tylko po to, aby nie wyjść na linię myśliwych. Zatrzymują się, obserwują, a następnie
e łowy Polsce
Magiczny poranek w bukowym lesie, sam początek pierwszego dnia łowów. Jest poniżej zera i liście są sztywne od mrozu. Każdy szelest wzmaga adrenalinę; tu i tam przemyka cień zwierzyny. Jest zbyt daleko, by strzelić, ale cóż to za fantastyczne uczucie!
„ZASŁUGUJEMY NA TO. POCZUCIE WSPÓLNOT Y, JAK Ą DA JE POLOWANIE JEST FANTAST YCZNE”
puszczają się pędem na drugą stronę w poszukiwaniu schronienia. Potrafią w jednym miejscu przebiec przez ścieżkę, a sto metrów dalej zawrócić – wszystko po to, by zdezorientować myśliwych. Dla mnie to wymagające zwierzęta i dlatego właśnie polowania na nie uznaję za tak ekscytujące. DUŻE DZIKI OSIĄGAJĄ BLISKO METR W KŁĘBIE I WAŻĄ PONAD 100 KG, nie mają
też oporów przed zaatakowaniem psa ani myśliwego. To wszystko czyni polowanie na nie jeszcze bardziej emocjonującym. Pomimo swej wagi i krótkich kończyn są zaskakująco szybkie, co sprawia, że ciężko w nie trafić. Jeśli do tego wziąć pod uwa-
gę ich dobrze rozwinięty węch i słuch, to są naprawdę prestiżową zdobyczą. W zależności od źródła szacunkowa liczba dzików w Szwecji waha się od 200 do 300 tys. osobników. Wydaje się, że to wystarczająco dużo, by móc na nie polować bez przeszkód. O dziwo, z mojego doświadczenia wynika, że ciężko jest w Szwecji o polowanie na dzika. Ci, którzy są w posiadaniu zezwoleń, zazwyczaj chcą po prostu raz w roku strzelić łosia i nie wpuszczają na tereny łowieckie tych, którzy chcieli by zapolować na dzika. Z kolei rolnicy narzekają na szkody w plonach, ale w zamian za pomoc w rozwiązaniu tego problemu liczą sobie 3 tys. koron [ok. 1400 zł – przyp. tłum.] za dzień
Integrujemy się w Bonanzie, dzieląc się wrażeniami z poprzednich pędzeń.
polowania i połowę tej ceny od każdego strzelonego dzika. Nic dziwnego, że myśliwi nie ustawiają się w kolejce, aby rozwiązać ich problemy. Pewnego posępnego, listopadowego dnia ubiegłego roku zadzwonił do mnie kolega, ten sam, który wcześniej zaprosił mnie do posiadłości w Skanii. Zapytał, czy nie miałbym ochoty wybrać się z nim w pierwszym tygodniu stycznia do Polski. Nigdy wcześniej nie polowałem za granicą, ale korzystam z każdej okazji do łowów, bo te chwile nadają sens mojemu życiu. Poza tym, mogła to być dla mnie dobra terapia – nie jestem fanem ani Bożego Narodzenia, ani Nowego Roku, ani całej tej przereklamowanej atmosfery wokół tych świąt.
Miałem też takie małe marzenie, żeby powalić dzika przy pomocy otwartych przyrządów celowniczych, a według kolegi – w Polsce miałem to jak w banku. ORGANIZATOREM WYPRAWY była pew-
na szwedzko-norweska firma. Nasza trzynastoosobowa grupa, składająca się z przedstawicieli obu narodowości, zapełniła prawie cały samolot z Oslo do Szczecina. Na lotnisku dość szybko się wzajemnie rozpoznaliśmy. Co ciekawe, to nie broń nas zdradziła – wtedy jeszcze nie wjechała na taśmociąg – ale zielone stołki myśliwskie, na których siedzieliśmy oczekując na bagaże i opowiadając sobie historie z polowań. Ktoś
„NOR WEGOWIE DOSTALI DARMOWE JELENIE I DRINKI, ALE BYLIŚMY BLISKO – NASTĘPNYM R AZEM TO MY WYGRAMY”
PRZERWA NA OBIAD TO JEDNOCZEŚNIE CHWILA ODPOCZYNKU I REFLEKSJI. POSIŁEK JEST NIE TYLKO SMACZNY, ALE I PRZYJEMNIE ROZGRZEWAJĄCY.
rzucił nerwowy żart o tym, że broń wcale z nami nie przyleciała i nasz wyjazd skończy się trzydniowym zwiedzaniem. Stwierdzenie, że oczekiwania wobec nadchodzących dni były wysokie, to mało. Kiedy w hali przylotów zostaliśmy już tylko my, w końcu zaczęła wjeżdżać broń, a my jeden po drugim wydawaliśmy z siebie westchnienia ulgi. Teraz jeszcze tylko kontrola celna i mogliśmy wejść na teren Polski. Odprawa celna przebiegła sprawnie; prawie na każdego z nas przypadał jeden celnik, więc w ciągu piętnastu minut byliśmy w zamówionym wcześniej autobusie. Jeszcze obowiązkowa przerwa na papierosa i ruszyliśmy do hotelu, który znajdował się tuż przy terenach łowieckich, półtorej godziny drogi od lotniska. Będąc w świetnych humorach, zaraz zaczęliśmy przerzucać się szwedzko-norweskimi grami słownymi, co zaowocowało zakładem: która drużyna położy więcej dzików w ciągu jednego dnia, ta pije tego wieczoru na koszt drugiej. Na razie było nieźle, mniej więcej tak, jak można było się spodziewać umieszczając Szwedów i Norwegów na jednej wyprawie łowieckiej. Nie ma w końcu nic złego w piciu przez trzy dni na koszt Norwegów, tłumaczyłem sobie. PIERWSZEGO RANKA pobudka była już
o 5.30. Śniadanie i wyjazd zaplanowano na 6.45, a o 7.30 mieliśmy już być na terenie polowania. Szef wyprawy z satysfakcją i zacięciem godnym żołnierza chodził po hotelu i łomotał w drzwi naszych pokoi, oznajmiając pobudkę. Większość z nas była już wtedy na nogach, gotowa do wyjścia – w końcu czekała nas ekscytująca przygoda łowiecka. Kiedy wcho-
dziliśmy do autobusu mającego zawieźć nas na miejsce polowania, na zewnątrz było tylko kilka stopni mrozu, czyli nadzwyczaj ciepło jak na tę porę roku. Po przedstawieniu się oraz po zapoznaniu się z zasadami bezpieczeństwa, losowaniu stanowisk, zadęciu w róg i innych rytuałach, nadszedł czas na rozpoczęcie polowania. W planie na dziś było dwanaście pędzeń, a w polowaniu brało trzynastu myśliwych, dziewięciu podkładaczy i dwudziestu naganiaczy. Duża grupa i ambitny cel. Według wylosowanej kartki miałem zająć stanowisko czwarte. W Polsce mają ciekawy system, z którym u nas nigdy się nie spotkałem. Przy dwunastu myśliwych i dwunastu pędzeniach losuje się kartkę, na której jest tabelka z liczbą pędzeń w rubryczce X i liczbą myśliwych w rubryczce Y, a każda kombinacja X i Y ma swój niepowtarzalny numer. Przy takim systemie nikt nie może uskarżać się na brak dobrego stanowiska, bo o wyborze stanowiska decyduje losowanie. Świetny pomysł! STANOWISKO CZWARTE znajdowało się
przy jednej z leśnych ścieżynek. Odległość między strzelcami wynosiła ok. 70-80 m i w porannej mgle mogliśmy się rozróżnić jedynie dzięki obowiązkowym barwom ostrzegawczym. Nie minęła minuta, odkąd zająłem pozycję, jak sygnalista oznajmił początek pędzenia. Naganka była zaskakująco szybka i nie wiedziałem, czy już nadszedł właściwy moment. Normalnie spytałbym przez radio, ale tutaj trzeba mieć na nie osobne tzw. pozwolenie radiowe, więc zostawiłem je w domu. W moich aktywnych
W drodze na jeden z dwunastu miotów tego dnia.
nausznikach zaszumiały zmarznięte liście i w oddali dostrzegłem niewyraźne kształty zbliżającej się zwierzyny. Poziom adrenaliny podwyższały okazjonalne strzały. Zaledwie dziesięć minut po pierwszym strzale odtrąbiono koniec pędzenia. Zgarnął nas traktor, zdążyliśmy wymienić trochę informacji i już rozstawiono nas na nowych pozycjach. Tym razem wszystko trwało dłużej, bo pół godziny później wciąż tam jeszcze byliśmy. Nie mówimy tu po prostu o zmianie stanowiska wzdłuż linii strzelców – znajdowaliśmy się teraz w kompletnie innej części terenu łowieckiego, która dawała zupełnie nowe wyzwania. Cały dzień upłynął tak intensywnie – za każdym razem byliśmy w innej części łowiska. Zanim się ściemniło, zdążyliśmy zaliczyć dziewięć pędzeń – czułem się jakbym biegł w maratonie. Z każdą zmianą stanowisk poziom adrenaliny wzrastał. Kiedy zebraliśmy się na pokot i pyszną rozgrzewającą zupę, moje ciało zaczęło odczuwać zmęczenie. Tego dnia spotkało nas wiele wrażeń, które trzeba będzie sobie przyswoić. Nowy dzień to kolejny teren i trochę inne zasady. Mieliśmy poznać nowych gospodarzy i obowiązujące u nich zwyczaje. Na przykład na tym terenie nie można było strzelać do saren, co na po-
przednim było dozwolone. One również musiały być tego świadome, o czym przekonaliśmy się już w pierwszym pędzeniu: było ich tak dużo, że po 47 sarnie przestałem liczyć. Inni mieli takie same obserwacje jak ja i nawet, jeśli kilku z nas widziało tego samego osobnika, to i tak w ciągu 25 minut zobaczyliśmy parę setek tych zwierząt. Jednemu z kolegów udało się ustrzelić lisa. Gdybyśmy mogli strzelać do saren, to jeszcze przed pierwszą zmianą miejsc skończyłaby się nam amunicja. W SIÓDMYM PĘDZENIU, tuż po obiedzie,
zajmowałem stanowisko na leśnej drodze. Przed sobą miałem gęsty las, a za sobą otwarte pole. Kilka minut po tym jak naganka ruszyła usłyszałem dźwięk, jakiego nie słyszałem nigdy wcześniej. Brzmiało to jak uderzające o siebie patyki, klik-klak. Dźwięk rozbrzmiewał blisko, ale nie widziałem jego źródła. Ucichł, po czym znowu się odezwał, tym razem znacznie bliżej i głośniej. Wtedy je zobaczyłem. Z lewej strony, tuż przed drogą, przy której przycupnąłem, sunęło dostojnie siedem jeleni. Krążyły w kółko niczym ławica ryb, a uderzające o siebie poroże wydawały charakterystyczne: klik-klak. W tym momencie rozległo się dudnienie zbliżającej się naganki i cała chmara rzuciła się do uciecz-
NIC więcej nie potrzeba!
ki. Jelenie rozciągnęły się na pra- waliłem z otwartych przyrządów swojego wie 10 m i jeden za drugim zaczęły pierwszego dzika. Długo przeze mnie piez gracją, prawie bezgłośnie, przeskaki- lęgnowane pragnienie właśnie się spełniwać szeroką na 4 m drogę, z godnością ło. Prowadzący polowanie przyszedł mi odrzucając w tył ukoronowane porożem pogratulować. Spodobało mu się, że strzegłowy. Nigdy w życiu nie doświadczyłem lałem z otwartych przyrządów, bo sam czegoś równie majestatycznego. Kiedy jele- zawsze tak robił. Powiedziałem mu, że to nie zniknęły, nasz przemój pierwszy dzik bez luJeszcze przed powrotem wodnik zaśmiał się lekko nety, ale – jak się później i wskazał na swoją twarz. do domu zarezerwowałem okazało – nie do końca Wtedy zorientowałem dobrze mnie zrozumiał. kolejny wyjazd. Udało mi się się, że przez cały ten czas W szóstym pędzeniu, przyglądałem się temu nawet namówić kilku kole- tuż przed obiadem, zoz rozdziawionymi ustami. gów, by wydali trochę swoich baczyliśmy pierwsze Mimo, że tego dnia zdąjelenie. Mój sąsiad zdociężko zarobionych pieniędzy żyliśmy zrobić wszystkie łał nagrać je kamerą zai pojechali ze mną. dwanaście pędzeń, na pomontowaną na broni. kocie mieliśmy zaledwie Nie strzelał, bo stały tak parę dzików i kilka lisów. Dzień uratowało blisko siebie, że nie dało się określić, któspotkanie z jeleniami i teraz wiem, że je- ry spełnia wymagania odstrzału, a czasu śli kiedyś będę chciał na nie zapolować, to było mało. Jednak w kolejnym pędzeniu przyjadę właśnie tutaj. z jego broni padły dwa strzały. Sąsiada nie widziałem, za to moim oczom ukaDZIEŃ TRZECI rozpoczął się jak dwa po- zał się uciekający przez polanę dzik. Był przednie – nowe łowisko, nowe zasady. 100 m ode mnie. Odbezpieczyłem broń, Znów mogliśmy strzelać do saren, a nawet wymierzyłem i właśnie miałem nacisnąć w ramach rekompensaty za małą liczbę spust, kiedy sąsiad wypuścił jeszcze jeden dzików w poprzednim miejscu, dostali- strzał i dzik padł w ogniu. Szkoda, byśmy możliwość odstrzału dwóch jeleni łoby tak miło podkraść mu tego dzika. o porożu do 5 kg. Wszystkim spodobał się Zakląłem w duchu, że nie byłem o pół ten pomysł i rozczarowanie dnia poprzed- sekundy szybszy. niego zniknęło jak ręką odjął. Był nowy Do popołudniowego pokotu doszło jeszdzień i nowe możliwości. Padał lekki śnieg cze kilka dzików, a dwóch szczęściarzy i powietrze było mroźne. Pod koniec dru- ustrzeliło po jeleniu. Nie dość, że był to giego pędzenia zobaczyłem posunięte- ich pierwszy raz, to jeszcze darmowy. go w latach dzika, ważącego z 70-80 kg. Wszyscy dzieliliśmy ich szczęście, bo to Stał bokiem do mnie w odległości 15 m. było dobre zakończenie trzech intensywOdbezpieczyłem broń, wycelowałem, ale nych i naładowanych adrenaliną dni. Jeśli on mnie zauważył i rzucił się do ucieczki. chodzi o mnie, to w wyniku językowego Wystrzeliłem, nieco za nisko. Przeładowa- nieporozumienia doświadczyłem polskiej łem, wypuściłem drugi strzał – tym razem tradycji, jaką świętuje się powalenie swowyżej. Odyniec padł 10 m dalej. Oto po- jego pierwszego dzika. Opis tego rytuału
SPEŁNIONE MARZENIE – POWALIĆ DZIKA Z OTWARTYCH PRZYRZĄDÓW CELOWNICZYCH PODCZAS KLASYCZNEGO POLOWANIA Z NAGANKĄ.
65
zachowam jednak dla siebie, by nie zepsuć tego doświadczenia tym, którzy chcieliby się tam wybrać. Ten wyjazd nie był tak spektakularny, jak sobie wyobrażałem, ale nie była to też bułka z masłem. Na pewno dał mi zupełnie nowe spojrzenie na polowanie. W Szwecji i nie tylko mówi się: „Polowanie to polowanie”. Bo polowanie to jest takie właśnie doświadczenie, gdzie wszystkie czynniki są ważne i razem decydują o tym, czy łowy są udane, czy nie. Musi być dobra organizacja, a tej w Polsce nie brakowało: szybkie odprawy między pędzeniami, ludzie, którzy dobrze znali swoje łowiska i przerwy, żeby goście mieli więcej czasu na poszukiwanie postrzałków. Ważna jest też dobra atmosfera i poczucie braterstwa, które były obecne zarówno w naszej grupie, jak i u naszych polskich gospodarzy. Razem śmialiśmy się, wymienialiśmy historiami, gratulowaliśmy sobie, kiedy ktoś powalił zwierzynę, a także po przyjacielsku żartowaliśmy, kiedy strzał był nietrafiony. Dzieliliśmy ten sam entuzjazm przed każdym kolejnym pędzeniem. Widzieliśmy dużo zwierzyny, chociaż nie każdą można było lub udawało się strzelić. CZY WRÓCĘ JESZCZE do Polski? Oczywi-
ście, że tak! Jeszcze przed powrotem do domu zarezerwowałem kolejny wyjazd. Udało mi się nawet namówić kilku kolegów, by wydali trochę swoich ciężko zarobionych pieniędzy i pojechali ze mną. Byli trochę sceptyczni, ale wiem, że jak już się tam znajdą, to nie będą chcieli wracać do domu. Chciałbym, żeby to był taki nasz coroczny męski wypad. Zasługujemy na to. Fantastycznie jest doświadczyć polowania nie tylko poprzez indywidualne przeżycia, ale również wspólnotę,
Nie każdy wiezie do domu taki sam bagaż.
jaką ono może dawać. A jak skończył się nasz zakład? Norwegowie dostali nie tylko darmowe jelenie, ale i darmowe drinki, ale było blisko – następnym razem to my wygramy. Tak, jak inni planują rodzinny wyjazd do Tajlandii, tak ja polecam dobrą wyprawę łowiecką. To relatywnie niedrogie przedsięwzięcie, a przeżycie jest nadzwyczajne. Dla mnie był to pierwszy w życiu wyjazd, który mogę naprawdę nazwać wakacjami – pierwszy raz po powrocie nie potrzebowałem dodatkowego odpoczynku – czułem się wypoczęty i pełen energii. Właśnie to może dać polowanie twojej duszy i ciału.
KOMPLET CARIBOU SPHERE®
NOWOŚCI W SKLEPA KAMIZELKA MYŚLIWSKO-STRZELECKA YORKSHIRE
KOMPLET MYŚLIWSKI CARIBOU SPHERE®
Dwustronna funkcjonalna myśliwska i strzelecka kamizelka w kolorze zieleni z jednej strony oraz ostrzegawczym pomarańczu po drugiej – Realtree AP HD ® Blaze. Duże kieszenie na amunicję. Wzmocnienia na ramionach. Zielona strona posiada duże tylne kieszenie. 100% poliester. Dostępna w rozmiarach: S-5XL Cena: 374 zł www.magum.pl Rozmiary S-3XL. KASZKIET FOREST CAP
Lekki, cichy wiatro i wodoodporna komplet myśliwski dla tych, którzy chcą zrobić krok do przodu w nowoczesnym kamuflażu sferycznym SPHERE®. Nowy kamuflaż Sphere® jest oparty na technologii pikseli, co sprawia, że zwierzęta z dystansu nie mogą skupić wzroku. Kontury ubrania z daleka zanikają i ukrywają myśliwego. Zwierzęta po prostu nie mogą Cię zobaczyć! Do kompletu możnazdokupić rękawice i czapkę. Kurtka. Podszewka siateczki high-Vent™ dla Cena: 1340 zł lepszego komfortu, przedłużany tył. Odpinany, wodoodporny i regulowany kaptur z daszkiem. www.magum.pl Praktyczne kieszenie: napoleońska, na Rozmiary S-3XL. mapę i dwie na radio. Klejone szwy.
Elegancki kaszkiet myśliwski z mieszanki wełny i poliestru. Usztywniony daszek. Cena: 229 zł www.dolasu.pl Rozmiary S-3XL.
PACH MYŚLIWSKICH
KURTKA I SPODNIE CANIS
KOLIMATORY DELTA OPTICAL MINIDOT HD
Nowa wersja kolimatora Delta Optical MiniDot wyprodukowana w Japonii. Idealny na kniejówkę, sztucer lub pistolet. Cechy wyróżniające generację HD to: wodoodporna wzmocniona konstrukcja, manualna regulacja jasności z automatycznym wyłączaniem, funkcja pamięci jasności. Dostępne dwie wersje soczewek: 24x15 mm (HD24) i 26x21 mm (HD26). Montaż Weaver w komplecie. Opcjonalnie bazy montażowe do broni krótkiej. Dostępne modele: Delta Optical MiniDot HD 24 Delta Optical MiniDot HD 26
Cena: 939 zł Cena: 990 zł
www.deltaoptical.pl Rozmiary S-3XL. KAMERA LEŚNA SCOUTGUARD SG880-8M
• możliwość wykonywania zdjęć i nagrywania filmów • zasięg 22 m • nagrywanie dźwięku • działa w dzień i w nocy • pole widzenia 52o • wysyłka zdjęć i filmów na MMS lub e-mail • gwarancja 24 miesiące Cena: 1599 zł www.dolasu.pl Rozmiary S-3XL.
Długa kurtka z membraną GORE-TEX, wodoodporna i wiatroszczelna. Ściągacz w talii, duża ilość kieszeni, jednokierunkowy suwak, dwuwarstwowa podszewka. Cena: 1599 zł Spodnie z membraną GORE-TEX, wodoodporne i wiatroszczelne. Dwie duże, boczne kieszenie, guziki do zamocowania szelek. Kieszenie są zapinane na guziki. Cena: 999 zł www.harkila.pl Rozmiary S-3XL.
Sen o Afry Odkąd Julia Jidesjö pojechała pierwszy raz do Afryki z rodziną i przyjaciółmi, robi wszystko, by zostać profesjonalnym myśliwym. Sama o sobie mówi, że „śni swój sen o Afryce, i nie mamy powodu, by jej nie wierzyć”. TEKST I ZDJĘCIA: JULIA JIDESJÖ TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
yce
Julia Jidesjรถ w Republice Poล udniowej Afryki. Chwila wytchnienia.
M
iałam czternaście lat, kiedy po raz pierwszy, wraz z rodziną i przyjaciółmi, wsiadłam w samolot do Republiki Południowej Afryki. Słyszałam wcześniej sporo o tamtejszej przyrodzie i wszystkich fascynujących rzeczach, które tam na mnie czekały. Oczywiście, miałam pewne wyobrażenia, bazujące na przeczytanych książkach i obejrzanych filmach. Wiedziałam, że będzie inaczej niż w domu, ale tego, że wszystko będzie mi przypominać egzotyczny film – tego się nie spodziewałam.
ŻEBY SPEŁNIĆ SWOJE MARZENIA TRZEBA O NIE ZAWALCZYĆ.
Po tej pierwszej wycieczce na Czarny Kontynent wiedziałam już, że moje życie na zawsze połączone jest z buszem i afrykańskim stylem życia. Zdałam sobie sprawę, że praca zawodowego myśliwego byłaby dla mnie idealna – i właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Moja droga do celu była długa, ale pragnęłam tego bardziej niż czegokolwiek innego. Od razu po powrocie zaczęłam się rozglądać za odpowiednim kursem, ale okazało się, że muszę zaczekać – z pro-
Przewodnik myśliwski ma przeróżne obowiązki. Jednym z nich jest fotografowanie klientów z trofeami – to pamiątki na całe życie.
z koszmaru. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Czy można czuć się jeszcze bardziej głupio? Czy to takie trudne otworzyć bramę? Mike wyskoczył z samochodu, uśmiechnął się szyderczo i otworzył ją bez wysiłku. Byliśmy na miejscu. Tu miałam mieszkać i pracować przez trzy nadchodzące miesiące. Ludzie machali mi przyjaźnie Czasami to naprawdę brudna na powitanie. To miłe, choć i niewdzięczna robota. lekko stresujące uczucie, wiWSZYSTKO WYDAWAŁO SIĘ TAKIE NADZWYCZAJNE. Byłam ubrana tać te wszystkie nowe twarze, z którymi w myśliwskie ubranie i miałam świadomość, miałam teraz pracować. że wreszcie jestem na prostej drodze do Jak tylko się rozpakowałam, udałam się upragnionego celu. Miałam mnóstwo ocze- do ogniska, przy którym siedzieli klienci kiwań, chociaż nie miałam pojęcia, dokąd i pracownicy obozu. Nie bardzo mam się udać po przyjeździe do Kimberley wiedziałam, jak powinnam się zachować, więc z początku po prostu stałam. ani co właściwie będę robić w tym obozie. Kiedy po długich godzinach lotu pilot W końcu zaczęłam podchodzić i witać oznajmił, że schodzimy do lądowania się z ludźmi. Wszystko było dobrze, w Kimberley, poczułam zdenerwowanie dopóki nie zaczęli zadawać masy py– teraz dopiero się zacznie. Osobą, która tań. Przed wyjazdem najbardziej obaodebrała mnie z lotniska, był sam Mike, czyli wiałam się o mój angielski i właśnie ziThe Big Boss. Jeszcze zanim poznałam jego ścił się zły sen: nie rozumiałam zupełnie imię, wiedziałam, że jak nikt inny nie cierpi nic. Stałam pośrodku tłumu ludzi i wygląsłabeuszy. Nie zdążyłam się nawet przywi- dałam zapewne jak jeden wielki znak zatać, a on już kazał mi biec po moje bagaże. pytania. Dopiero po jakimś czasie udało Zero kurtuazji. W drodze z lotniska zadawał mi się zrozumieć pierwsze słowo i w końmnóstwo pytań, używając najtrudniejszych cu wydobyłam z siebie jakąś odpowiedź. angielskich zwrotów, jakie tylko istnieją. Nie Kiedy nadszedł czas posiłku, wszyscy zasądzę, żeby sam znał ich znaczenie, w każ- siedli przy jednym długim stole. Ja, jako dym razie ja ich nie znałam. Paręset metrów żółtodziób, dostałam miejsce przy nieprzed obozem znajduje się olbrzymia brama wielkim stoliku nieopodal. Kiedy wszyscy z niecodziennym zamknięciem. Mike po- już wzięli swoją porcję i zaczęli jeść, ja daprosił mnie, żebym wyszła z samochodu lej siedziałam i czekałam, aż Mike da mi i ją otworzyła. Poszłam. Okazało się, że nie znak, że mogę pójść po jedzenie. Po kilku dosięgam do zamka. Wiedziałam, że to będą kolejnych minutach byłam już tak wkuciężkie miesiące, ale ten początek był jak rzona, że po prostu wstałam i ruszyłam zaicznego powodu: wtedy nie zaczęłam jeszcze szkoły średniej. Pewnego dnia dostałam propozycję pracy w obozie myśliwskim w Kimberley. Nie mogłam odmówić. Przygotowania zajęły parę miesięcy i moja przygoda wreszcie się rozpoczęła. To był mój czwarty wyjazd do RPA, ale tym razem było inaczej – pierwszy raz jechałam sama.
po talerz. Mike spojrzał na mnie z ukosa i spytał, dokąd się wybieram. „Po jedzenie!” – wykrzyknęłam i nagle wszystkie oczy przy długim stole zwróciły się w moją stronę. Mike z kwaśną miną wrócił do swojego talerza.
ekwipunek myśliwski i całe wyposażenie jest już zapakowane. Podczas trzydziestominutowej podróży na miejsce polowania ja i tropiciele siedzimy w ciężarówce, a reszta jedzie bardziej komfortowo, samochodami.
BUDZIK DZWONI o wpół do piątej. Po-
POLOWANIE W AFRYCE różni się znacznie
zostaje już tylko wstać i przygotować Mike’owi kawę, którą codziennie dostarczam mu do pokoju. Rozpalam także ogień, budzę klientów, pakuję lodówki turystyczne, parzę kawę dla wszystkich, a potem pomagam w nakrywaniu do stołu – i wszystko to rankiem, jeszcze przed wyruszeniem na polowanie. Sporo pracy. Klienci są gotowi do drogi, jedzenie,
od europejskiego. Najczęściej trzeba się skradać i to na długich odcinkach – nawet do 1,5 km. Zwierzęta w Afryce są niesamowicie inteligentne; jest nawet takie powiedzenie: „Skoro je widzimy, to znaczy, że one zauważyły nas już dawno temu”. Dlatego trzeba się cały czas skradać. A ponieważ Mike nie należy do osób, które lubią łazić bez potrzeby, zwykle on i klienci czekają, aż ja
i tropiciele wejdziemy na górę i zobaczymy, co jest po drugiej stronie. „Wejdziemy” to zresztą złe sformułowanie – właściwie to cały czas biegamy. Jak zauważymy coś ciekawego, to informujemy resztę przez radio. Dopiero wtedy klienci przychodzą i zaczynają się podchody. Ponieważ do bycia profesjonalistką jeszcze mi trochę brakuje, korzystam z każdej okazji, by się czegoś nauczyć. Przyglądam się, jak funkcjonuje obóz, obserwuję, jak zachowuje się Mike gdy podchodzi zwierzynę. Trudnością jest stosunkowo małe zalesienie – w końcu mówimy o Afryce – co sprawia, że jest niewiele okazji do schowania się za drzewami. Skradanie polega więc bardziej na pełzaniu, co według mnie czyni polowanie jeszcze bardziej ekscytującym, ale i męczącym.
18-letnia Julia Jidesjö wybrała niebanalną drogą i udała się do RPA, by zostać profesjonalnym myśliwym.
Wraz z nadejściem zmroku wracamy do obozu. Klienci siadają wtedy wokół ogniska, żeby porozmawiać o mijającym dniu, a ja oprawiam zwierzęta. Dopiero po skończonej pracy mogę zjeść kolację i odpocząć, czasem późno w nocy. Kiedy Mike organizuje polowanie z naganką i klienci położą trzydzieści zwierząt – wtedy po wielu godzinach pracy przy patroszeniu i skórowaniu nie jest się już takim hardym. Nie tęsknię do tych chwil, ale gdyby nie one, nie umiałabym teraz połowy tego, co umiem. Czasami, kiedy wreszcie złapię chwilę oddechu i uda mi się usiąść, przychodzi Mike i każe mi np. rozpalić ognisko. No to idę, a kiedy już się ładnie pali, on potrafi przyjść i wylać na nie wiadro wody, twierdząc, że to nie ja je rozpaliłam. Ma niezły ubaw i każe mi zaczynać jeszcze raz. W takich sytuacjach ma się ochotę rzucić wszystko w diabły, ale właśnie wtedy trzeba zacisnąć zęby i nie dać się sprowokować. Mike testuje mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jasne, że nie ma nic fajnego w tym, że ktoś wyleje kubeł wody na ognisko, które właśnie rozpaliłeś, na dodatek po dwóch miesiącach pracy od rana do nocy bez chwili wytchnienia. Ale gdy już zostanę zawodowym myśliwym, to spojrzę wstecz
i zobaczę, że to było warte takiej harówki. Aby spełnić swoje marzenia, trzeba wyrzec się wszystkiego i o nie zawalczyć. Okres nauki w RPA jest dla mnie bardzo ciężki, ale możliwość przebywania całymi dniami w buszu i pobierania nauk u Mike’a Bircha i jego tropicieli to rekompensuje. Cieszę się z każdej lekcji, którą wtłacza się w moją młodą głowę, bo wiem, że kiedyś nadejdzie taki dzień, kiedy już jako w pełni przeszkolony myśliwy napiszę artykuł o tym, jak to jest żyć i pracować jako żeński przewodnik w Afryce. Tak, mam nadzieję, że pewnego dnia się spotkamy i zapolujemy razem na afrykańskich stepach. JULIA JIDESJÖ
Wiek: 18 lat. Rodzina: Mama, tata, siostra,trzy psy i dwa koty. Miejsce zamieszkania: Hallstahammar. Co robię w wolnym czasie: spotykam się z przyjaciółmi (ale nie ma zbyt wiele wolnego czasu). Broń: Ruger kaliber 308 & Blaser R93 kaliber 308. Ulubiony sposób polowania: W Szwecji polowanie z naganką na zwierzynę płową, a w Afryce naganka na gnu brunatne. Co będę robić za dziesięć lat: Moim marzeniem jest praca zawodowego myśliwego w Szwecji i w RPA. Blog: www.alltinomjakt.forme.se
BIURO POLOWAŃ Pawlikowski Hunting Travel w sezonie 2014/2015 POLECA Polowania na łosie w Białorusi
w okresie bukowiska (14-30.09.2014) – na wab
Polowania na łosie i dziki z naganką i psami (łajki) w Białorusi i Rosji w okresie od 15.10-15.12.2014
Polowania z naganką i gończymi na zające i zające bielaki w Białorusi w okresie od 01.11.2014-31.01.2015
Polowania na głuszce i cietrzewie na wiosennych tokach
w Białorusi w okresie 01-30.04.2015
Polowania na gęsi
na Półwyspie Kolskim (Rosja) od 01.05-15.05.2015 – polowanie na wab
Polowanie jesienne na niedźwiedzie
w Rosji w okresie wrzesień – październik 2014 Kursy i pokazy wabienia zwierzyny. Dystrybucja wabików austriackiej firmy Faulhaber.
Polowanie na niedźwiedzie amurskie, grizzly, łosia amurskiego, owcę śnieżną, ochocką i jakucką
Tel.: +48 693 712 734 E-mail: info@hunting-travel.com.pl
w Rosji (Kraj Nadmorski, Jakucja i Chabarowsk)
www.hunting-travel.com.pl
36
ZEISS V8
SUPERZOOM
W tym roku na targach IWA Zeiss zaprezentował nową, długo wyczekiwaną lunetę z serii HT z super zoomem. Luneta posiada prawie ośmiokrotny zoom, stąd jej nazwa – V8. Zeiss wypuścił dwa modele w tej serii: 1,8-14x50 i 2,8-20x56, oba o tubusie środkowym 36 mm. TEKST I ZDJĘCIA: ULRIK HGH
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
O
statnio miałem okazję w praktyce leźliśmy go chwilę później, okazaprzetestować mniejszy model, 1,8- ło się, że wszystkie trzy strzały były -14x50, na polowaniu w Argentynie. Już śmiertelne – przeszły przez płuca. drugiego dnia znalazłem się w sytuacji, Nowa amunicja, której użyłem, okaw której mogłem sprawdzić możliwości zała się świetna na grubego zwierza, i zalety nowego modelu Zeissa. Podcho- a V8-ka sprawdziła się na krótkim dystandziliśmy właśnie jelenie na rykowisku, sie naprawdę dobrze. To będzie świetna kiedy przy strumieniu w jarze pod nami luneta również do polowania z naganką. ujrzeliśmy dzika. Celownik był w trybie Pół godziny później byliśmy z powrotem czuwania, ustawiony na zboczu, obserwuna czterokrotne pojąc chmarę byków W V8-ce regulacja podświetlenia większenie, ze świe- znajduje się na górze tubusa, co jest, stojącą 300 metrów cącym czerwonym od nas. Łanie, któoczywiście, ulepszeniem w stosunku punktem ustawiorym próbowały zaimnym na pełne światło do poprzednich wersji. Jednak naj- ponować, znajdowały dzienne. Przycupną- ważniejszą zmianą jest żywotność się niemal 3 kilomełem, wspierając się try od nas w tej samej baterii. Nowa, energooszczędna na jednym kolanie dolinie. Staliśmy na i wypuściłem jeden technologia sprawia, że bateria działa półce skalnej prawie szybki strzał. Dzik dwa razy dłużej. Dzięki temu celow- na samym szczycie poruszał się wolno wzgórza i nie było nik może być podświetlony przez w gęstej roślinnoszans, żeby podejść ści, około 80 me- cały czas polowania, a my zawsze bliżej. Ustawiłem lutrów ode mnie. Kula jesteśmy gotowi aby oddać strzał. netę na maksymalne weszła kilka cenpowiększenie, 14x, tymetrów wyżej niż wyliczyłem, ale i położyłem się w cierniach – swoją drogą, dzik dostał i uszedł tylko parę metrów minęło prawie 2 tygodnie, a ja wciąż wydo pobliskich zarośli. Dotarliśmy tam skubuję z lewej dłoni ich kolce... 10 minut później. Jeszcze raz spytałem przewodnika Zmniejszyłem powiększenie do minimum o odległość, a on napisał w piasku: – 1,8 – i wszedłem w zarośla, a przewod- 300 metrów. Tak też ustawiłem regulanik za mną. Warunki oświetleniowe były tor balistyczny, w języku Zeissa zwany dalekie od dobrych – w krzakach całko- ASV+, wiedziałem, że przy takich ustawite zacienienie, w jarze mocne słoń- wieniach trafię, czy to będzie 280 czy ce. Dzik padł kilka metrów od miejsca, 320 metrów. Z równo strzelającym Winchew którym zniknął nam z pola widzenia, ale sterem .300 takie odległości to już żadna teraz podniósł się i zaczął uciekać. Wycelo- różnica. Wycelowałem w łopatkę jednego wałem i strzeliłem, stojąc jakieś 10 metrów z byków i ostrożnie nacisnąłem spust. od niego. Pędził jak szalony. Gdy skręcił, Padł w ogniu. A więc celownik udowodnił strzeliłem znowu – tym razem był jakieś swoją wartość również na długim dystan15 metrów ode mnie. Przebiegł jeszcze sie, na którym często strzela się w górach 20 metrów, po czym padł. Kiedy zna- – w przeciwieństwie do polowania z naganką.
OSIEM CZY SIEDEM PLUS? WEDŁUG OFICJALNYCH SPECYFIK ACJI NA STRONIE ZEISSA LUNETA MA POWIĘKSZENIE 1,8-13,5. TO DA JE 7,5-KROTNY ZOOM.
W następnych dniach strzeliłem jeszcze 3 jelenie, na 80, 300 i 456 metrach – odległości były mierzone dalmierzem. Ostatniego dnia padał rzęsisty deszcz, a wcześniej w powietrzu unosił się wulkaniczny pył – takie warunki niezbyt dobrze wpływają na widoczność, ale nie odczułem negatywnych skutków tej pogody. Również, co ważne, 5 dni w siodle nie wpłynęło negatywnie na precyzję strzału i przystrzelanie lunety. W V8-ce regulacja podświetlenia znajduje się na górze tubusa, co jest, oczywiście, ulepszeniem w stosunku do poprzednich wersji. Jednak najważniejszą zmianą jest żywotność baterii. Nowa, energooszczędna technologia sprawia, że bateria działa 2 razy dłużej. Dzięki temu celownik może być podświetlony przez cały czas polowania, a my zawsze jesteśmy gotowi, aby oddać strzał. Słabą stroną lunety jest jej wielkość i waga. Na pierwszy rzut oka wygląda ona na kompaktową – na proporcje wpływa średnica tubusu, która ma 36 milimetrów. W rzeczywistości jednak luneta jest spora i swoje waży, nie nadaje się więc do każdej broni, na przykład nie najlepszym pomysłem jest montowanie jej na drobnym niemieckim kipplaufie. Jednak i na moim stosunkowo ciężkim Mauserze 03 wielkość i waga V8-ki sprawia pewne problemy. Ale jeśli jedyną ceną, jaką mam zapłacić za zalety posiadania uniwersalnej lunety, jest trochę dodatkowej wagi, to myślę, że jest to tego warte. A jak luneta sprawdza się w nocy? Czy nadaje się np. do zasiadki na dzika? Zeiss chwali się 92-procentową przepuszczalnością światła. Zasadziłem się pewnej nocy na dziki, kiedy księżyc był w nowiu. Żaden dzik się nie pojawił, ale gdyby to zrobił, to z pewnością miałbym go na rozkładzie. Zupełnie jak
z Zeissem HT 2,5-10x50, który przepuszcza 96% światła, było po prostu jasno! Podsumowując, pierwsze spotkanie z nowym sztandarowym produktem Zeissa wypadło pozytywnie. Warto dodać, że cena lunety u polskiego dystrybutora to 11.200 zł. Producent oferuje nam 10 lat gwarancji na optyczne i mechaniczne komponenty oraz 2 lata na elektronikę.
1.8 – 14 x 50
2.8 – 20 x 56
1.8 – 13.5
2.8 – 20
Efektywna średnica obiektywu
18.6 to 50 mm
27.5 to 56 mm
Źrenica wyjściowa
10.3 – 3.7 mm
9.9 – 2.8 mm
Liczba zmierzchu
5.1 – 26
7.9 – 33
Pole widzenia na 100 m
23 m – 3.1 m
15.5 – 2.1 m
Kąt widzenia obiektywu
13.1º – 1.8º
8.9º – 1.2º
Zakres regulacji dioptrii
-3.5/+2 dpt
-3.5/+2 dpt
95 mm
95 mm
50 m - ∞
50 m - ∞
310/200 cm
210/135 cm
1 cm
1 cm
Średnica tubusu środkowego
36 mm
36 mm
Średnica tubusu okularu
46 mm
46 mm
Średnica tubusu obiektywu
56 mm
62 mm
T*/LotuTec ®
T*/LotuTec ®
Tak
Tak
400 mbar (5.8 psi)
400 mbar (5.8 psi)
–25 to +50ºC
–25 to +50ºC
343 mm
350 mm
Masa bez szyny
680 g
830g
Masa z szyną
700 g
850 g
Plan obrazu
2-gi
2-gi
60
60
Modele VICTORY V8 Powiększenie
Odstęp od oka Ustawienie paralaksy Zakres ustawienia na 100m (pion/poziom) Klik na 100 m
Powłoki Wypełnienie azotem Wodoszczelność Zakres pracy w temperaturach Długość
Krzyż Gwarancja
10 lat na optyczne i mechaniczne komponenty 2 lata na elektroniczne komponenty
3
PSY ŁOSIE
TEKST I ZDJĘCIA: LINUS PAULSSON
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
D
niem otwarcia sezonu na łosie był dla mnie 16 listopada. Niestety, okres polowań na dorosłe osobniki już minął, więc marzenie o strzeleniu byka musiało jeszcze trochę poczekać. Zbiórkę mieliśmy o 8 rano. Kilka dni wcześniej na graniczącej z łowiskiem drodze krajowej nr 27 potrącono klępę i przez kilka następnych dni plątał się tam osierocony łoszak. Jako że stanowił zagrożenie na drodze, trzech doświadczonych myśliwych wypuściło się na jego poszukiwanie jeszcze przed naszym spotkaniem. Kiedy dołączyli do nas
opowiedzieli dokładnie, co widzieli: klępę z młodym, 8 dzików, ale żadnego samotnego łoszaka. Prowadzący polowanie ustalili, że należący do braci Gustafssonów szary elkhund [szwedzki pies na łosie – przyp. red.] o imieniu Nova spróbuje wytropić łoszaka, zaczynając pracę od strony drogi nr 27. Jednak, jak to często bywa przy polowaniach na młode osobniki, Nova znalazła tylko dorosłe łosie. Przez chwilę podjęła trop, ale okazało się, że podążała za klępą, więc musieliśmy wrócić na miejsce, z którego zaczęliśmy. Andreas i ja poszliśmy z psem
E jämthundem [lub jamthung – szwedzki pies na łosie – przyp. red.] Bamse na swoje stanowisko. Po krótkim przedzieraniu przez las dotarliśmy na wyznaczone miejsce i spuściliśmy psa z otoku. Przez kilka minut szedł obok nas, po czym znienacka puścił się biegiem. Zapytałem Andreasa, co o tym sądzi. – Albo tak porządnie tropi, albo wyczuł dzika. Zobaczymy – odpowiedział i wyszczerzył zęby w uśmiechu. PIES POGNAŁ W STRONĘ MOKRADEŁ.
Nie słysząc szczekania, nabraliśmy pewności, że Bamse wpadł na trop łosi i pró-
buje je zatrzymać. Koledzy, którzy mieli swoje stanowiska na mokradłach wychwycili odgłos racic w podmokłym podłożu i szczekanie psa. Bamse wypłoszył i nagonił w ich stronę łosie. Hans-Åke opowiadał nam później, że z zagajnika wyszła klępa z dwoma młodymi. Z początku łoszaki były tak blisko siebie, że nie można było oddać poprawnego strzału. W ostatniej chwili młode rozdzieliły się i Hans pozyskał swoją pierwszą tego dnia zdobycz. Kiedy razem z Andreasem poszliśmy po Bamsego, czekającego z niecierpliwością przy łoszaku, mój towarzysz zauważył
byka. Zaczął nerwowo go pokazywać. W końcu go dostrzegłem. Był potężny, ale nieregularny – jedna łopata miała 4 pasynki, a druga 6. Samo oglądanie łosia na żywo w takiej scenerii jest niesamowitym doznaniem i może sprawić, że dzień jest udany. W końcu nie bez przyczyny mówi się, że łoś to król lasu. Tego samego byka wytropił później Gecko, szary elkhund Christiana. Oszczekiwał i osaczał go, ale gdy nie mogliśmy strzelać, musieliśmy odwołać psa. Mogliśmy w końcu spotkać się wszyscy na zasłużoną przerwę, podczas której wymieniliśmy się informacjami o tym, jak nam poszło i co udało nam się zaobserwować. Generalnie wnioski były takie, że zwierzyny jest dużo. Bracia Gustafsson wrócili do miejsca, w którym zaczynaliśmy nasze polowanie. Spuścili elkhunda – Novę i czekali, aż złapie trop. Suczka szybko trafiła na trop dzików, przez chwilę nim podążyła, ale zaraz po tym wytropiła naszego samotnego łoszaka. Po około godzinnym podchodzie bracia znaleźli się tak blisko młodego, że
można było celnie strzelić. Było to akurat na łąkach przy drodze 27, czyli tam, gdzie widywano go przez ostatni tydzień. W TYM SAMYM CZASIE Andreas i ja pu-
ściliśmy naszego jamthunga przy jeziorze Hindsen (mamy dobre wspomnienia związane z tym miejscem, ponieważ rok wcześniej strzeliliśmy tu łosia). Liczyliśmy na klępę z przynajmniej jednym młodym. Pies dokładnie okładał teren. Po ok. godzinie tropienia znacząco przyspieszył, a to oznaczało, że coś znalazł. Niestety, to był fałszywy alarm. Przedzieraliśmy się przez gęste młodniki, ale żadnych łosi nie było. Tymczasem szary elkhund, Gecko, został wypuszczony przy Svinanäs, gdzie szybko wpadł na trop łosi i osaczył je. Kierujący polowaniem wydał zgodę na odstrzał i Christian mógł działać dalej. Okazało się, że to klępa z łoszakiem. Gdy pies wygonił je na drogę niedaleko ambony, Björn zajmujący stanowisko na przydrożnej ambonie mógł celnie strzelić. Pies nie zareagował na strzał
Hampus Gustafsson ze swoją zdobyczą... ...i Björn Persson ze swoją.
Tego dnia trzeci łoszak był Hansa-Åkego Hanssona. To był naprawdę dobry dzień dla wszystkich myśliwych!
i pobiegł dalej za klępą, przeganiając ją na ok. 200 m dalej. ZACZĘŁO SIĘ ŚCIEMNIAĆ. Nasz pies w dal-
szym ciągu oszczekiwał i osaczał klępę. To była okazja, aby sfilmować go w akcji. Silny wiatr zagłuszał moje kroki, ale nie oznaczało to, że nie musiałem się w dalszym ciągu ostrożnie skradać. Kiedy zbliżyłem się na odległość 100 m, widziałem biegającego w tę i z powrotem psa. Uderzyła mnie myśl – gdzie jest łoś? Podszedłem bliżej, ale dalej go nie dostrzegałem. Widziałem jedynie psa, którego filmowa-
łem przez kilka minut. Podszedłem jeszcze bliżej i moim oczom ukazała się klępa – stała między dwoma drzewami jakieś 30 m dalej. Włączyłem zoom w kamerze i widziałem, jak klępa atakowała psa. Przyznam, że mój puls przyspieszył. Zagwizdałem na psa, ale żadne z walczących nie zwróciło na mnie uwagi – może poza tym, że pies nacierał jeszcze zacieklej. Podszedłem jeszcze bliżej, byłem ze 20 m od klępy i wtedy mnie zwęszyła. Wycofała się i uciekła przez drogę w kierunku mokradeł. Dzień pełen wrażeń zakończyliśmy gratulując sobie udanego polowania.
56
Soko
Sokolnictwo to nie tylko pasja. To styl życia. Z Henrykiem Mąką – członkiem honorowym Gniazda Sokolników oraz zastępcą kierownika Stacji Badawczej PZŁ w Czempiniu – o jego fascynującej pasji, miłości do sokołów i cechach idealnego sokolnika rozmawia Marta Piątkowska. ZDJĘCIA ZE ZBIORÓW HENRYK A MĄKI
olnikiem być!
Zagnańsk 1982 r. Razem z Kołem Sokolników realizowaliśmy swoją pasję.
Marta Piątkowska: Czy na honorowym miejscu u Pana w domu wisi dzieło Juliusza Kossaka Wyjazd na polowanie z sokołem?
Henryk Mąka: (śmiech) Powinno!
Ma Pan spore doświadczenie w pracy z sokołami…
Moja historia sięga czasów kiedy byłem nastolatkiem. Interesowałem się ptakami drapieżnymi i sokolnictwem już w szkole podstawowej – jednak w beskidzkiej wiosce koło Rabki, gdzie się wychowałem, była to pasja trudna w realizacji. Na dobre mogłem ją rozwijać w Technikum Leśnym, gdzie założyliśmy szkolne koło sokolników. Był to rok 1981. Po skończeniu szkoły i rocznym stażu podjąłem pracę w czempińskiej Stacji Badawczej Polskiego Związku Łowieckiego, gdzie przez wiele lat hodowla, rehabilitacja i restytucja sokołów była moją osobistą „działką”. Stacja, będąca mekką sokolnictwa w Polsce, stwarzała doskonałe warunki do rozwijania tej pasji. To tutaj sokoły na dobre zawładnęły moim życiem. I potem przyszedł czas na pełnienie funkcji formalnych. Zasiadał Pan w Zarządzie Gniazda Sokolników, następnie pełnił funkcje Sokolniczego Gniazda Sokolników. Co było największym wyzwaniem w tamtym czasie?
Początek lat dwutysięcznych był bardzo trudny dla sokolnictwa w Polsce pod względem formalno-prawnym. Często zmieniające się przepisy lub wręcz braki w legislacji stanowiły zagrożenie dla trwałości tradycji. Udało nam się przebrnąć przez ten okres i w końcu jasno określić status sokolnictwa w prawie łowieckim. Kosztowało mnie to sporo czasu i energii. Za działalność Gniazdo Sokolników nadało mi status członka honorowego i obecnie służę swoją wiedzą bardziej doradczo. Niestety, ze względu na szersze obowiązki wynikające z funkcji zastępcy kierownika Stacji, a obejmujące gospodarkę łowiecką, obecnie brakuje mi już czasu na aktywne uprawianie sokolnictwa. Teraz bardziej wspieram młode pokolenie. Moją pasję i tradycję sokolnictwa kultywuje moja córka. Niedawno zdobyła uprawnienia sokolnicze! Od kilkunastu lat prowadzi Pan w stacji kursy sokolnicze. Czy każdy może zostać sokolnikiem? Jakie cechy powinien mieć sokolnik idealny?
Przede wszystkim musi być bardzo odpowiedzialny, metodyczny i konsekwentny w swoich działaniach. No i przede wszystkim bardzo, bardzo cierpliwy. Nie jest to zajęcie dla każdego i trzeba liczyć siły na zamiary. Potencjalny sokolnik musi sobie odpowiedzieć na pytanie, ile czasu jest w stanie poświęcić swojemu podopiecznemu i na ile będzie mógł dopasować swój tryb życia do życia ptaka. No i przede wszystkim musi mieć świadomość tego, że tylko od niego zależy, w jakiej kondycji będzie ptak. Nieodpowiedni trening, zła dieta, a przede wszystkim warunki, w jakich jest trzymany – wszystko to ma wpływ na stan fizyczny i psychiczny ptaka. A to z kolei przekłada się na jego przydatność podczas polowań.
Z moich doświadczeń wynika, że co roku ok. 30-40% kandydatów biorących udział w kursach sokolniczych po ich zakończeniu nie kontynuuje przygody z sokolnictwem i nigdy nie będzie miało nic wspólnego z tym rodzajem łowów. Dlaczego? Dlatego, że sokolnictwo to nie tylko pasja, to styl życia. Przez Pana kursy przewinęło na przestrzeni lat zapewne kilkuset potencjalnych sokolników. Czy jest Pan w stanie na postawie cech osobowościowych kandydata doradzić wybór odpowiedniego ptaka?
Wybór ptaka do układania jest podyktowany wieloma czynnikami. Sokół, jastrząb, a może orzeł? Każdy z nich jest inny. Każdy cechuje się innym usposobieniem. Sokoły wylatują bardzo wysoko i krążąc wypatrują swojej zdobyczy. Nie na marne mówi się o sokolim wzroku. Są to ptaki spokojne i majestatyczne, ale łatwo się płoszą. Mogą wówczas odlecieć na bardzo dużą odległość i nie mamy pewności czy wrócą… Jastrzębie to niespokojne duchy, leśni partyzanci. Odlatują na krótkie odległości, po znalezieniu dobrego punktu obserwacyjnego czekają na swoją okazję. Wszystkie potencjalne ofiary są od nich szybsze, więc musza sobie jakoś radzić. A orły? To piękne i dumne ptaki. Choć – jak mówią orlarze – „przyjaźń” z nimi może boleć. Ale za to przywiązują się do swojego trenera. To tak jakby ptak jednego pana. A jak polowanie z ptakiem wygląda w praktyce?
Ptaki drapieżne hodowane do łowów są jedynymi drapieżnikami, które mogą polować. Żaden inny drapieżnik hodowany przez człowieka nie ma możliwości podążania za swoim instynktem. W przeszłości ptaki drapieżne służyły człowie-
P TA K I D R A PI E Ż N E N A Z AW S Z E P OZO S TA JĄ DZ I K I M I S T W O R Z E N I A M I . Z A TO D O B R Z E W YS Z KO LO N Y P TA K B Ę DZ I E W I E R N Y M KO M PA N E M ŁO W Ó W. Z V E G Ą – S O KO Ł E M W Ę D R O W N Y M P O D C Z A S T R E N I N G U.
kowi zamiast strzelby. Obecnie polowanie z sokołem jest traktowane równorzędnie do polowania ze strzelbą. Oczywiście ważne jest, aby polować zgodnie z prawem i etyką łowiecką. Czy może Pan wobec tego stwierdzić, że sokoły to Pańscy przyjaciele? Czy z ptakiem w ogóle można się zaprzyjaźnić? Co z jego instynktem?
Niesamowite jest to, że ptak drapieżny nigdy nie będzie przyjacielem człowie-
To piękne i majestatyczne stworzenia. W ich oczach widać pełne skupienie oraz instynkt, który nimi rządzi ka, będzie co najwyżej towarzyszem łowów. Nigdy nie zrobi czegoś ot tak, dla przyjemności, choćby, prosić, błagać, głaskać… Zrobi tylko to, czego sokolnik go nauczy i będzie wiedział, że w zamian dostanie jedzenie. Każdy błąd ze strony człowieka może skutkować tym, że nasz ptak może stwierdzić, że nie jesteśmy mu do niczego potrzebni i odlecieć. Tak po prostu. To wolna dusza, która nie obejrzy się i nie zatęskni. Z orłem, jastrzębiem czy sokołem nie pójdziesz na spacer, nie pobawisz się jak z psem, nie poprzytulasz jak kota. Ale każdy sokolnik czerpie ogromną przyjemność z obcowania ze swoim skrzydlatym podopiecznym, z możliwości jego obserwacji podczas polowań. Samo polowanie jest natomiast wspaniałym widowiskiem.
Białozór – sokół norweski.
Ptaki łowcze to wprawni myśliwi. Jako jedyne drapieżniki będące w niewoli mogą polować.
To piękne i majestatyczne stworzenia. W ich oczach widać pełne skupienie oraz instynkt, który nimi rządzi. Obcując z dzikimi zwierzętami poznajemy ich magnetyzujące piękno i siłę. To niezwykle ekscytujące być świadkiem tego fascynującego zjawiska. A im więcej czasu i energii poświęci się na układanie ptaka, tym lepiej będzie się z nim pracowało. Pełną jego wartość poznaje się po latach. A największą satysfakcję sprawia świadomość, że tak wprawnego myśliwego wychowało się i wyszkoliło od pisklęcia. Mam to wyjątkowe szczęście, że pogodziłem swoją pasję z pracą. A to marzenie wielu. Henryk Mąka - pochodzi z Makowa Podhalańskiego. Jest absolwentem Technikum Leśnego w Zagnańsku koło Kielc. Pasjonuje się muzyką myśliwską, jest kierownikiem zespołu Francuskiej Muzyki Myśliwskiej przy Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa w Warszawie. Ale przede wszystkim jest sokolnikiem.
Szlachetna sztuka GRAWERUNKU Na targach myśliwskich IWA w niemieckim mieście Norymberga pełno jest masowo produkowanych lornetek, noży i broni, ale na części stoisk tej największej w Europie tego typu wystawie wciąż można znaleźć ręcznie wykonane dzieła światowej klasy. TEKST I ZDJĘCIA: MATS GYLLSAND
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
N
a jednym ze stoisk na targach IWA w Norymberdze siedzi czterdziestosześcioletni Włoch Giacomo Beffa i na oczach tysiąca odwiedzających graweruje broń. Wydaje się w ogóle nie przejmować zainteresowaniem, jakie wzbudza i otaczającym go tłumem. – Zwykle kiedy koncentruję się na pracy, nic nie może wytrącić mnie z równowagi – mówi, po czym graweruje dalej. Broń, nad którą pracuje, to dwulufowy sztucer, który po czterystu godzinach obróbki będzie kosztował 300 tys. euro. Giacomo nie chce powiedzieć, kim jest kupiec, zdradza jedynie, że pochodzi on z Rosji. – Najwięcej moich klientów pochodzi właśnie stamtąd, cześć broni zostaje tam, a część jest sprzedawana na rynek Bliskiego Wschodu gdzie nabywcami są bogaci Arabowie – tłumaczy.
Giacomo Beffa pracuje nad grawerunkiem na targach IWA.
GIACOMO PROWADZI SWOJĄ FIRMĘ
Studio Morghen w rodzinnym mieście Brescia. Nazwa pochodzi od Raffaella Morghena, słynnego grawera żyjącego w latach 1758-1853, według Giacomo – najlepszego w swoim fachu. Giacomo rozpoczął karierę grawera, kiedy miał czternaście lat, pobierając nauki w zakładzie grawerskim Incisioni Cesare Giovanelli. Pracuje w zawodzie już od dwudziestu lat, co widać, kiedy się go obserwuje podczas pracy. – Tutaj nie ma miejsca na błędy. Drobniejsze potknięcia może jeszcze ujdą, można je zamaskować, ale przy większych trzeba zaczynać całą pracę od początku – opowiada.
Firma Sauer oferuje również grawerowaną broń. Widoczny na zdjęciu Sauer 202 znaleźliśmy na jednym ze stoisk. Zdobienie inspirowane jest motywami australijskimi, przewijającymi się w całej kolekcji.
Giacomo jest grawerem od dwudziestu lat.
Odwiedzający mogą obserwować, jak tworzy się grawerunek.
Całkowicie ręcznie wykonane zdobienie. Sprzedawca nie chciał zdradzić ceny, ale ten model kosztuje przynajmniej 200 tys. euro!
Kiedy tak przyglądam się jego poczynaniom, to nie sądzę, aby zdarzało się to często. Jest niezwykle zdolny. – Współpracujemy z paroma dużymi producentami broni, a oprócz tego grawerujemy noże, zegarki i różne inne rzeczy – mówi, po czym wraca do pracy. Większość dużych producentów broni posiada własne oddziały grawerskie, z myślą o klientach, którzy chcieliby mieć na własność coś wykraczającego poza wykonane maszynowo standardowe grawerunki. Jednym z takich oddziałów jest niemiecka firma Blaser. Na swoim stoisku na targach prezentuje serię ręcznie grawerowanej broni myśliwskiej, inspirowanych wielką piątką Afryki, m.in. słoniem, bawołem i lampartem. Broń, która normalnie kosztuje około 17 tys. zł, po dodaniu ręcznego grawe-
runku i złoceń może kosztować nawet 350 tys. zł. Jednak w firmie Blaser twierdzą, że kryzys ekonomiczny ich nie dotknął, bo zawsze znajduje się kupiec na tak pięknie wykonaną broń. Zanim pójdę dalej, pytam Giacomo, co sądzi o fabrycznym grawerowaniu nowoczesnej broni. – To jest dobre zjawisko. Nie dlatego, żeby były to jakieś szczególnie piękne dzieła, ale zwiększają zainteresowanie ręcznym grawerunkiem – odpowiada i kontynuuje pracę. Mam nadzieję, że się nie myli, ponieważ byłoby ogromnie szkoda, gdyby to wspaniałe rzemiosło wymarło i zostało całkowicie wyparte przez nowoczesne maszyny. Więcej na: www.studiomorghen.com/secondaeng.htm
E C I V R E S D A OFF RO
KARABINEK REMINGTON 60019 R-15 VTR-PM 18” CS .223R
Cena: 6500 zł www.artemix.com.plozmiary S-3XL.
NOWOŚCI W SKLEPA
Remington AR-15 w kalibrze .223Rem to karabin uniwersalny. Zaprojektowany z myślą o użytkownikach cywilnych, sportowcach oraz jednostkach wojskowych. Parametry broni pozwalają wykorzystać te modele na krótkich oraz dalekich dystansach. Do wyboru modele z lufą 16” zapewniąjacą dobra manewrowość oraz niezwykle celne modele z lufą 18”. Kolba z typowym chwytem pistoletowym, regulowana 5-stopniowa. Prosty montaż umożliwia szyna Picatinny na stałe wbudowana w korpus broni. W zestawie magazynek oraz plastikowy kufer.zmiary S-3XL.
STATYW DO PRZESTRZELIWANIA BRONI VANGUARD STEADY-AIM
Charakterystyka: • Precyzyjna regulacja wysokości • Antywstrząsowa poduszka bezpiecznie podtrzymuje broń • Gumowe stopki z wysuwanymi kolcami • Wytrzymała, 1.5” stalowa konstrukcja
Statyw pod broń Steady-Aim ułatwia namierzanie z broni palnej, niezbędny także podczas jej czyszczenia i przeglądów. Posiada wytrzymały 1.5 calowy szkielet i precyzyjną regulację wysokości. Duże pokrętło, znajdujące się na środku, umożliwia zmianę kąta od -5 do +20 stopni. Antywstrząsowa poduszka bezpiecznie przytrzymuje lufę, natomiast skórzany pasek kolbę broni. Antypoślizgowe gumowe stopki posiadają wysuwane kolce, by lepiej przystosować je do podłoża. Cena: 459 zł www.vanguard-world.pl
PACH MYŚLIWSKICH
Jakie są zalety amerykańskich pastorałów PRIMOS? Najlepiej przekonać się o tym samemu. Modele drugiej generacji są bardzo proste w obsłudze, co istotne – lekkie i wygodne w transporcie oraz ergonomiczne. No i najważniejsze – są skuteczne w użyciu!
PASTORAŁY PRIMOS
Forkiet Pastorał Trójnóg Charakterystyka: • płynna i bezdźwiękowa regulacja za pomocą obsługiwanego jednym palcem spustu, • blokada regulacji wysokości, • możliwość oddania strzału z pozycji siedzącej, klęczącej lub stojącej, • zdejmowana nasadka V pozwala na wykorzystanie urządzenia również w roli statywu. Sprzęt objęty 24-miesięczną gwarancją! Cena: 599 zł www.noktowizor.com.pl
Forkiet Pastorał Monopod Charakterystyka: • szybkie i bezdźwiękowe dopasowanie wysokości pojedynczej nogi, które umożliwia błyskawiczne oddanie strzału, • regulacja forkietu za pomocą spustu, • zdejmowana nasadka V pozwala wykorzystać monopod również jako statyw Sprzęt objęty 24-miesięczną gwarancją! Cena 299 zł www.noktowizor.com.pl
Tworz
NEST jest polską firmą, która od ponad 30 lat tworzy przedmioty piękne i funkcjonalne. Wykonane z wielką precyzją i dbałością o każdy detal kulawki, karafki, patery czy płaskorzeźby to prawdziwe arcydzieła, będące połączeniem porcelany, drewna, brązu lub srebra ze szkłem, bądź naturalnym kamieniem. TEKST: ADAM PIOSIK ZDJECIA: NEST
zymy z pasją
K
ażdy, kto choć raz szukał odpowiedniego prezentu dla myśliwego, musiał „natknąć się” w internecie na adres: www. pamiatkimysliwskie.pl lub www.nest.com. pl. Pod logotypem rodzinnej firmy państwa Studzińskich, mającej siedzibę w Pruszkowie, znajduje się bardzo wymowne hasło: „NEST. Made with Passion”. I właśnie w tym krótkim stwierdzeniu, które można przetłumaczyć jako „stworzone z pasją” można odnaleźć klucz do sukcesu NEST-u. ZACZĘŁO SIĘ NA ŻOLIBORZU…
Życiowa przygoda państwa Studzińskich z branżą złotniczą zaczęła się w latach 80. Koleje losu sprawiły, że pan Sławek, specjalista w dziedzinie… budowy maszyn okrętowych, zajął się właśnie złotnictwem. Razem z żoną mieli pracownię na warszawskim Żoliborzu. Ich specjalnością była biżuteria. Z czasem firma rozrosła się, przeniosła do Pruszkowa, a wraz z jej rozwojem został poszerzony asortyment.
W ŁOWIECKIM KRĘGU
Po tematykę myśliwską Sławomir i Nela Studzińscy sięgnęli około 10 lat temu. – Mąż nie poluje. On kocha las, kocha zwierzęta – mówi pani Nela. Ale wśród przyjaciół są myśliwi – całe rodziny, których drugie życie to łowiectwo. Stąd się to wzięło – dodaje. Jak podkreśla pani Nela Studzińska, razem z mężem postrzegają łowiectwo jako odrębny świat, który ma swoją bogatą i zarazem niezwykle interesującą kulturę. To, co zazwyczaj kojarzy się przeciętnemu Polakowi z myślistwem, to utarty schemat, pod którym znajduje się coś więcej niż „strzelanie do zwierzyny”. Dlatego firmowa oferta nie sprowadza się wyłącznie do karafek, kulawek czy korków do wina. Motywy łowieckie znajdujemy w rzeźbach i płaskorzeźbach zdobiących gabinety myśliwskie, w których na biurkach znajdziemy przyciski czy noże do papieru z motywami łowieckimi. Z kolei oryginalną ozdobą zastaw stołowych są mister-
nie wykonane patery, tace, cukiernice czy łyżeczki. Nie można też zapominać o biżuterii – broszkach, pierścionkach, bransoletkach czy spinkach. Co ciekawe, czasami powstają też repliki starych przedmiotów, np. z przełomu XIX i XX wieku. SŁUCHAĆ, SŁUCHAĆ I… JESZCZE RAZ SŁUCHAĆ
Zapytana o proces produkcji, pani Nela Studzińska uśmiecha się: – To bardziej złożony temat, niż mogłoby się wydawać. Ale jedno można powiedzieć na pewno: wszystko zaczyna się od pomysłu. I rzeczywiście. Najpierw jest rozmowa z klientem. Tutaj przydaje się rzadka umiejętność – mianowicie dar… słuchania drugiej osoby. – Czasami klient przychodzi z mglistym pomysłem, czasami z konkretnym życzeniem. Naszą rolą jest go dokładnie wysłuchać, a dopiero potem zwizualizować jego pomysły. Trzeba pamiętać, że to co zrobimy, przede wszystkim ma podobać się klientowi – mówi
pracująca w firmie państwa Studzińskich pani Agnieszka, artysta plastyk. Słuchaniu muszą oczywiście towarzyszyć konkretne, wręcz dociekliwe pytania, podobnie jak w trakcie dobrego dziennikarskiego wywiadu. – Czasami już mi się wydaje, że wiem, jak dany przedmiot ma wyglądać. Jednak moja wizja może się rozmijać z tym, co widzi klient. Pamiętajmy, że taki proces to sztuka kompromisu – dodaje. Kiedy już, jak sama mówi, „bujanie w chmurach” zostaje przełożone na rzeczywistość, powstają wizualizacje, czyli artystyczne projekty. To rysunki, szkice przybliżające wygląd, jaki zostanie ostatecznie nadany danemu przedmiotowi. – Projektuje się, aż powstaje «to coś», o co chodziło klientowi – mówi pani Agnieszka. – Przy czym trzeba być naprawdę wiernym w odtwarzaniu szczegółów. Klienci potrafią być bardzo wymagający – mówi pani Nela Studzińska. – Tu nie możemy sobie pozwalać na swobodne stylizacje. Dzik czy jeleń – mają swój konkretny wygląd. A myśliwi wiedzą najlepiej, jak te zwierzęta wyglądają – dodaje.
MODELOWE WYKONANIE
Kiedy jest już gotowy projekt, musi powstać jego model, czyli po rysunku artystycznym do akcji wkracza rzeźbiarstwo. – Na tym etapie naszym ulubionym tworzywem jest wosk” – mówi pani Nela Studzińska. – Stosujemy też gips, ale jeżeli na jakimś etapie powstawania modelu dochodzi do choćby minimalnego uszkodzenia rzeźby, to musimy zaczynać od nowa. A wosk pozwala nam niemal na wszystko. Można go nadlać, dodać, usunąć – bez problemu! – dodaje. Następnie musi powstać forma. Rzeźby z wosku umieszcza się w specjalnych tulejach i zalewa się je gipsem. Potem trzeba go wytopić. Wtedy, najprościej mówiąc, powstają dziury. W trakcie produkcji.
W podciśnieniu, w próżni wprowadza się tam stopiony metal. „Najczęściej stosujemy brąz, również srebro, rzadziej złoto, ale to przede wszystkim kwestia życzeń klienta i… ceny surowca. – To nie są rzeźby wykonane z brązowego tworzywa, jak można powiedzieć o masowych produkcjach z Chin, które zalewają rynek – tylko z brązu – mówi pani Nela Studzińska. – A brąz to metal wymagający. Aby z niego stworzyć coś naprawdę pięknego trzeba czasu i perfekcji – wyjaśnia. Kolejne czynności to szlifowanie, opiłowanie, polerowanie, w zależności od potrzeb. – Srebrzenie, grawerowanie i cyzelowanie. To praca wymagająca dokładności, ale przede wszystkim talentu. Tę samą rzecz ktoś wyrzeźbi w dwa dni, inny potrzebuje dużo więcej czasu – mówi właścicielka.
Tak powstaje karafka...
PREZENT DOSKONAŁY
Kiedy teoretycznie proces produkcji jest zakończony, dochodzi jeszcze jedna czynność – pakowanie. I tutaj też można wykazać się inwencją. – Wytwarzane przez nas przedmioty to dla wielu ludzi, nie tylko myśliwych, niezwykle cenne prezenty. Dlatego muszą być pięknie zapakowane. Często towarzyszy im jakaś gałązka, szyszka – mówi. I rzeczywiście! Przedmioty, które państwo Studzińscy wystawiają w swoich galeriach sprzedażowych w Warszawie i Pruszkowie to artystycznie zapakowane małe dzieła sztuki – i co ważne, to dzieła ludzkich rąk wymagające wyobraźni, talentu i… mnóstwa czasu. – Może trudno w to uwierzyć, ale od pomysłu do zapakowania to nieraz 2–3 mie-
siące. Oczywiście zdarzają się zamówienia nietypowe i wtedy trzeba zrobić coś np. w ciągu tygodnia – mówi pani Nela Studzińska. I dodaje – Ale kiedy robi się coś z pasją, nie ma rzeczy niemożliwych.
Ze strzelbą w
Myślistwo było jedną z najważniejszych czynności pierwotnych ludzi przez wiele tysiącleci. Nie było wówczas pojęcia „własności”, a zwierzyna była niczyja. Polowania były głównym źródłem utrzymania i przeżycia ludzkości – oprócz pożywienia pozyskiwano w ten sposób skóry na okrycia, a kości i rogi na proste narzędzia. TEKST I ZDJĘCIA: DO BIESŁ AW WIELIŃSKI
w bagaĹźniku Rolls Royce z lat 20. z drewnianym nadwoziem.
N
a przestrzeni wieków, w wyniku zachodzących zmian cywilizacyjnych i społecznych, polowania przestały być głównym zajęciem człowieka, a stały się okazją do wykazania swojej siły, zręczności i męstwa w bezpośrednich spotkaniach z dzikim zwierzem. Poczynając od ok. X wieku łowy zaczęły być w coraz większym Rolls Royce Phantom Safari z 1931 r. stopniu przywilejem ludzi „dobrze uro- W CZERWCU 1900 roku do Sandringham dzonych”, cesarzy, królów, duchowieństwa Palace dociera nowy model Daimlera i rycerstwa. Łowy stały się również głów- – Mail Phaeton 6HP. To pierwszy królewnym źródłem zaopatrzenia wojsk podczas ski Daimler. Dwucylindrowy silnik chłodzony wodą umieszczony jest wypraw wojennych. z tyłu. Nowością jest ster kieZ czasem stopniowo zmieniają rownicy, który zastąpił system się metody łowieckie. Bieganie poziomych drążków oraz pneupo lesie zastępuje konna jazda. matyczne opony. Auto otrzymuMyśliwych wspomagają psy. je tablice z numerem rejestracyjWynalezienie samochodu przenym A7 i trafia do królewskich nosi oczywiście zainteresowaE m aliowana k garaży. Król musiał nabyć jesznia myśliwych na ten pojazd. onewka. cze dodatkowo podstawowy Zwiększa to bowiem mobilrekwizyt używany w tamtych ność. Prekursorem tego rodzaju polowań jest król Anglii – Edward VII. Wiąże się czasach – konewkę do uzupełniania wody w chłodnicy, prawdziwe emaliowane cudo. z tym pewna legenda.
Muzeum w Speyer.
Maharadża na polowaniu – lata 30.
PEWNEJ NIEDZIELI w sierpniu 1900 roku
lord John Scott Montagu wraz z królem Edwardem (wtedy jeszcze księciem) wybiera się na polowanie. Lord proponuje jazdę Daimlerem. Jest on przyjacielem i bywalcem dworu, a zarazem instruktorem nauki jazdy, a przede wszystkim wielkim zwolennikiem automobilizmu. To Montagu jest też prekursorem zmian obyczajów na brytyjskich drogach, gdzie obowiązuje zakaz prędkości powyżej 12 mil/h i przyczynił się do nowelizacji słynnej ustawy Highway Act. Oboje dojeżdżają do miejskich rogatek, gdzie pobierane jest drogowe myto. Strażnik i kasjer w jednej osobie, prekursor dzisiejszej płatnej autostrady, zdecydowanym głosem oświadcza: – Benzynowych furmanek nie przepusz-
Amerykańscy mysliwi zaadaptowali Forda T do jazdy po szynach kolejowych.
czamy. Należy jechać czymś innym. – Lord Montagu uświadamia strażnikowi, że człowiek obok niego to ojciec
Myśliwski Bentley firmy karoseryjnej Thrupp Maberly z lat 30.
narodu, Jego Wysokość król Edward VII. To sprawia, że strażnik spuszcza z tonu. Ale mrucząc żąda podwójnej opłaty. Lord zapłacił więc 2 szylingi i dopiero wtedy bariera poszła w górę. Droga powrotna wiodła jednak przez ten sam posterunek i spotkanie ze strażnikiem powtórzyło się. Kiedy ten dojrzał zatrzymujący się pod szlabanem pojazd, odezwał się słowami: – Dzisiaj rano zostałem bez powodu obrażony przez takich samych dwóch palantów. Tacy zwariowani jak wy ludzie, szwendają się bez celu po okolicy i jeszcze obrażają uczciwych ludzi. Dzie-
Bentley, Albion. sięć szylingów albo bariera zamknięta! Następcę tronu niezmiernie ubawiła W USA pojawia się Hudson 33, któta przygoda. Sam lord Montagu opo- ry zapoczątkuje erę tzw. station wawiadał ją wielokrotnie przy five o`clock, gon. Wiele modeli nie posiada drzwi co skrzętnie wykorzystała pierwsza brytyj- i okien, co umożliwia oddanie strzału ska gazeta motoryzacyjna, „The Autocar”. z wnętrza samochodu. Zamiast szyb są Czy Edward upolował coś na tym wyjeź- płócienne kurtyny chroniące przed deszczem. dzie - „The Autocar” W USA pojawia się Hudson 33, milczy. LATA 30. PRZYZ POCZĄTKIEM LAT 20. ubiegłego stule-
który zapoczątkuje erę tzw. station wagon. Wiele modeli nie posiada drzwi i okien, co umożliwia oddanie strzału z wnętrza samochodu. Zamiast szyb są płócienne kurtyny chroniące przed deszczem.
cia pojawiają się tzw. shooting-brake. Ich nadwozie wzorowane jest na konnych karetach. Niekiedy jest ono drewniane, co stanowi rodzaj maskowania. Przystosowane jest do przewozu 6-8 osób, broni, amunicji, aprowizacji, a niekiedy i psów. Zamknięte nadwozie chroni przed deszczem i wiatrem. Ze względu na zapotrzebowanie tego typu samochody produkuje w Anglii wielu producentów: Rolls Royce,
Argentyna – Ford z drewnianym nadwoziem przeznaczony na polowania. Z tyłu skrzynia na upolowaną zwierzynę.
NOSZĄ TAKICH
ROZKWIT MODELI.
Rolls Royce Phantom Safari, Lancaster 10 i wiele innych. Kolekcja królewskich aut do polowań znajduje się w rezydencji Sandringham House. Stojący tam Daimler shooting brake z 1936 roku to osobisty pojazd używany przez króla Jerzego VI. Drewniana karoseria jest pokryta bezbarwnym wodoodpornym lakierem, a w środku znajduje się stół. Jest tu także Daimler króla Jerzego V z 1924 roku oraz Armstrong Sidde-
Ford A ,192 9
r.
rake, hooting B S e c y o R Rolls lata 30.
Rolls Royce Phantom II .
ley Shooting Brake księcia Yorku, późniejszego króla Jerzego VI. Zakupiony w 1929 roku przez 3 lata pełnił swoją funkcję. Kolekcja obejmuje również Forda Woody Shooting Brake z 1951 roku zakupionego dla króla Jerzego VI. Po jego śmierci w 1952 roku wóz przejęła królowa matka. W posiadaniu rodziny królewskiej pozostawał do 1960 roku. W AMERYCE grupa myśliwych zaadapto-
wała Forda T do jazdy po szynach kolejowych. Skonstruowała specjalną przyczepkę do przewozu upolowanych zwierząt. Jednak najzagorzalszymi fanami polowań z samochodu okazali się hinduscy maharadżowie. Ich samochody były zaprzeczeniem tego, czemu miały służyć. Dostojne Rolls-Royce`y skrzące się aluminiowymi nadwoziami wyłożone były drewnem tekowym. Okazuje się, że maharadża Alvaru używał Rolls-Roy-
e,1930 r. Rolls Royc
r. er Ghost, 1910 Rolls Royce Silvjący w garażach Samochód sto wskiej rezydencji króle ouse. Sandringham H
ce`ów do nocnego polowania na tygrysy. Wzmocniono więc reflektory, a na szerokich stopniach stali myśliwi ze strzelbami. Sam władca zamieniony teraz w szofera, gnał przez wertepy dżungli co się zowie. Upolowane tygrysy wrzuca na tylne siedzenie i przywozi pod rzęsiście oświetlony pałac ociekający wewnątrz złotem i biżuterią. Cóż, takie to były czasy.
Bentley hinduskiego maharadży, lata 30.
Tekst: Jens Ulrik Høgh Tłumaczyła: Ewa Mostowska
As Time Goes By
P
ółnocny Michigan, druga dekada XX wieku. Każdej jesieni podobnie, jak i teraz, rzesze myśliwych opuszczają miasta, by zapolować na grubego zwierza. Lata 20. XX wieku to czasy, kiedy samochody nie były jeszcze tak popularne, dlatego najczęściej wybieranym środkiem transportu był pociąg. To były nieskomplikowane czasy. Wysłanie np. jelenia z terenu łowieckiego do miasta nie stanowiło żadnego problemu – wszystko, co było wtedy potrzebne, to kartka z adresem i nazwiskiem odbiorcy przyczepiona do ciała zwierzyny oraz pieniądze na opłacenie transportu. W północnym Michigan istniały w tym okresie dwie firmy transportowe: Adams Express Company i American Express Company. Kilka lat później, w 1918 roku, firmy te zostały zmuszone do zmiany profilu swojej dotychczasowej działalności, by zamiast tego pracować dla państwa przy przewozie żołnierzy, amunicji, węgla, itd. W kolejnych latach Adams Express stopniowo przekształcił się w fundusz akcyjny, zaś American Express – cóż, powiedzmy, że nadal pracuje w transporcie, z tym że teraz transportuje pieniądze przy pomocy niewielkich plastikowych kart.
TO JEST WŁAŚNIE
F F O
D A O R F Zjeżdżamy z asfaltu, włączamy biegi terenowe, bo zaczynają się zdradzieckie koleiny. Mijamy linię startu i zaczynamy pierwszy odcinek specjalny na prologu… w błocie po pas. Drugi tydzień wyprawy, stromy podjazd błotnistą drogą pod górę, koła ślizgają się, gubiąc co chwila przyczepność, a silnik wyje rozpaczliwie. Jest wysoko, ale jeszcze wyżej czeka na nas niemalże opuszczona wioska, a w niej stary monastyr – cel naszej podróży. To jest jazda terenowa. To jest właśnie off-road! TEKST I ZDJĘCIA: MATEUSZ PORTK A
T
ermin off-road pochodzi z języka angielskiego. Oznacza w skrócie jazdę poza drogą, jazdę terenową i nie wiadomo kiedy zaczął określać to, co dzisiaj określa. Biorąc pod uwagę fakt, że pierwsze powszechne samochody w latach 20. i 30. były przystosowane do pokonywania przeszkód terenowych, a drogi często przypominały wyboiste trakty, off-road był na porządku dziennym od początku istnienia samochodów. Możliwości, jakie dawał wolny rynek oraz zachodnie pojęcie wolności sprawiły, że jazda terenowa trafiła na odpowiedni grunt i to właśnie w Europie Zachodniej mogła się rozwijać dynamiczniej niż w Polsce. Do historii przeszły imprezy offroadowe, takie jak Camel Trophy, czy odbywający się do dzisiaj Rajd Paryż Dakar (aktualnie Rajd Dakar), a marki Land Rover, Jeep, Toyota stanowią synonim samochodów terenowych.
ALE I W NASZYM KRAJU ZNAJDZIEMY ŚLADY HISTORII OFF-ROADU, która roz-
poczyna się jeszcze przed wojną. Możemy wspomnieć tutaj o wyprawie z końca lat 20., w której Jerzy Jeliński objechał dookoła świat specjalnie przygotowanym Fordem T, którego potem zmienił na Buicka. I chociaż nie był to typowy samochód terenowy, ani wyprawa terenowa, to jak widzimy na czarno-białych fotografiach harcerz Jeliński nie poruszał się tylko ubitymi drogami. Pierwsza nosząca znamiona dzisiejszego off-roadu plenerowa impreza odbyła się w 1938 roku na terenie Puszczy Kampinoskiej – była to Jesienna Jazda Terenowa, w której to kierowcy sprawdzali swoje umiejętności głównie za kierownicą polskich Fiatów 508 i Chevroletów Master Sedan. W następnym roku nastąpiłaby pewnie kolejna edycja tej imprezy, gdyby nie wybuch II wojny światowej.
Po wojnie na drogach dominowała radziecka myśl techniczna, a na bezdrożach najczęstszym widokiem były radzieckie Gaz-y, będące zwykle w służbie państwowych instytucji. Jednymi z nielicznych zachodnich terenówek były wówczas Willysy MB, jeszcze niedawno pełniące służbę w Armii Czerwonej, do której trafiły w ramach pomocy USA sowieckim sojusznikom. Główne imprezy w tamtych czasach organizowane były przez państwowe organizacje paramilitarne (przede wszystkim LOK) oraz państwowe automobilkluby. Jazda terenowa była umiejętnością, którą ówczesne władze uważały za przydatną w kontekście obronności kraju. Nikt wtedy nie myślał o czerpaniu z niej przyjemności, a szkolenia z jej zakresu odbywały się głównie dla wojska i służb porządkowych. Niełatwo było nabyć chociażby nawet wysłużonego Gaza,
nie tylko ze względów finansowych, ale również politycznych. Off-road nie był więc dostępny dla wszystkich. Z biegiem czasu jednak tworzą się zalążki niezależnych klubów stowarzyszających miłośników pojazdów terenowych oraz roz-
Rajdy przeprawowe należą do „brudniejszej” formy tego sportu, gdzie zazwyczaj zawodnicy i ich pojazdy brodzą w gęstej, błotnistej mazi, pokonując kolejne odcinki specjalne. grywane są pierwsze imprezy o charakterze offroadowym. W 1973 roku odbyło się Polskie Safari – pierwsza taka impreza offroadowa w Polsce, która na stałe przez długi czas wpisała się w kalendarium tego typu wydarzeń.
W DRUGIEJ POŁOWIE LAT 80. RUSZYŁ RAJD JELCZA, w którym konkurowały ze
sobą w warunkach terenowych nie tylko ciężarówki, ale również mniejsze auta terenowe. W tym samym okresie ciężarówki z fabryki Jelcz – Laskowice niestety nieskutecznie próbują pokonać trasę rajdu Paryż Dakar. Pod koniec tego dziesięciolecia z taśm produkcyjnych zjeżdża najbardziej znana polska terenówka – Tarpan Honker. Początek lat 90. przyniósł wiele zmian, również dla hobbystów jazdy terenowej. Rosnąca dostępność części, samochodów oraz brak ograniczeń w organizowaniu spotkań i zakładaniu klubów sprzyjała rozwojowi tej dyscypliny. Ruszyły między innymi Rajdowe Mistrzostwa Polski Samochodów Terenowych, które rozgrywane są do dziś. Na offroadowych trasach obok radzieckich maszyn pojawiały się coraz częściej nowe zagraniczne marki terenówek, takich jak Nissan, Mitsubishi, Land Rover, Suzuki, Toyota, Jeep oraz pierwsze specjalnie zmodyfikowane konstrukcje. Przykładem może być Merlis Stanisława Lisowskiego, którym wielokrotnie wygrywał RMPST w tamtym okresie. Samochód był zmodyfikowaną wersją Willysa z silnikiem Mercedesa. Poziom polskich rajdów stawał się coraz bardziej profesjonalny, co przyciągało zagranicznych sympatyków off-roadu. Polskie ekipy coraz śmielej podejmowały wyzwanie i startowały na zagranicznych prestiżowych imprezach off-road. OSTATNIE LATA PRZYNIOSŁY WIELKI ROZKWIT OFF-ROADU, zwłaszcza w profesjo-
nalnych formach sportowych. W Polsce możemy podzielić sporty offroadowe na dwie kategorie: rajdy przeprawowe i cross country. Rajdy przeprawowe należą do „brudniejszej” formy tego sportu, gdzie
zazwyczaj zawodnicy i ich pojazdy brodzą w gęstej, błotnistej mazi, pokonując kolejne odcinki specjalne. Szczególnie trudne zadania czekają na pilotów, którzy podczas rajdu zwykle przebywają poza autem. Ich zadania polegają głównie na podpinaniu lin wyciągarek, sprawdzaniu brodów, wybieraniu najlepszych przejazdów przez odcinki specjalne. Rajdy przeprawowe polegają na przejechaniu kolejnych fragmentów trasy i zebraniu największej licz-
W Polsce głównymi kierunkami wypraw są kraje bałkańskie i postsowieckie, mimo że nasza ciekawość pcha nas coraz dalej. by pieczątek kontrolnych w jak najkrótszym czasie. Trasy często poprowadzone są przez głębokie bagna, błotniste drogi, brody, strome trawersy i podjazdy. Z reguły rajd podzielony jest na trzy klasy: samochody seryjne o prawie niezmienionym nadwoziu, samochody średnio zmodyfikowane oraz pojazdy z nieograniczonymi przeróbkami. Samochody używane do rajdów przeprawowych w najtrudniejszych klasach zwykle są mocno zmodyfikowane i nie przypominają żadnych znanych nam modeli aut. Mimo tak zaawansowanych przeróbek „próby terenowe” najczęściej pokonują za pomocą wyciągarek. Najbardziej znanymi rajdami przeprawowymi w Polsce są imprezy z cyklu Pucharu Polski Off-Road PL czy Poland Trophy. Rajdy cross-country nawiązują stylem do najsłynniejszego rajdu Paryż Dakar i polegają na jak najszybszym pokonaniu trasy wiodącej bezdrożami i nieutwardzonymi drogami. Samochody pędzące często z zawrotnymi prędkościami muszą być
specjalnie przygotowane pod względem wytrzymałości, niezawodności oraz bezpieczeństwa, jakie muszą dawać prowadzącej je załodze. W ostatnich latach tego typu rajdy stają się coraz bardziej popularne w naszym kraju, a największym uznaniem cieszą się imprezy z serii RMPST. W zawodach cross-country zawodnicy zmagają się nie tylko z kapryśnym sprzętem, ale również z własnymi słabościami, pojawiającymi się na długich i trudnych trasach. Istnieje również mniej wyczynowa forma off-roadu i na pewno najbardziej jej znaną formą są
wyprawy offroadowe. Polegają one na zapuszczaniu się samochodem terenowym w mało uczęszczane rejony świata. Wtedy to samochód terenowy obładowany sprzętem wyprawowym i ekwipunkiem kempingowym staje się przez pewien czas naszym domem, pozwalając nam jednocześnie poruszać się po terenowych trasach i poznawać lokalne krajobrazy, zabytki i ludzi. Samochody specjalnie przygotowane na ten rodzaj off-roadu, to tak zwane wyprawówki. Często są to starsze modele samochodów, ponieważ ich właściciele cenią sobie ich funkcjonalność, prostotę wykonania
i możliwość naprawy bez pomocy specjalistycznego serwisu samochodowego. W Polsce głównymi kierunkami wypraw są kraje bałkańskie i postsowieckie, mimo że nasza ciekawość pcha nas coraz dalej, to Azja i Afryka są rzadszym celem. Kiedy nie jesteśmy profesjonalnymi rajdowcami i nie prowadzimy swojej terenówki przez błotniste dziury odcinka specjalnego wcale nie oznacza to, że nie uprawiamy off-roadu. Rano do pracy wyjeżdżając ze śnieżnej zaspy, z piaszczystej muldy w drodze na działkę lub z błotnistej koleiny włączamy przedni napęd, biegi
terenowe, przełączamy tryb jazdy na 4x4 w swoim terenowym aucie lub SUV-ie, chcąc nie chcąc, jesteśmy poza drogą i uprawiamy jazdę terenową. Wystarczy do tego samochód terenowy i przeszkoda, jaką musimy nim pokonać. Spośród tak wielu aktywnych wielbicielu off-roadu nie wszyscy traktują go jako rywalizację czysto sportową. Większość zawodników ceni sobie możliwość konfrontacji z innymi załogami, ale ważniejszym aspektem jest spotkanie się we wspólnym gronie, pokonywanie terenowych trudności z grupą kolegów. Często dla offroadow-
ców najmilszą rzeczą na rajdzie jest wieczorne ognisko i długie nocne rozmowy na tematy nie tylko motoryzacyjne. Ważną zaletą off-roadu jest możliwość całkowitego odcięcia się od codziennych problemów i odreagowanie poprzez „walkę w terenie” z własnymi i sprzętowymi trudnościami. Adrenalina wydzielona w ten sposób skutecznie ładuje baterie. Wiele osób traktuje offroadową turystykę jako ucieczkę od miejskiego zgiełku, ponieważ daje ona im możliwość dotarcia tam, gdzie nie trafiają zorganizowane wycieczki oraz satysfakcję z pokonanej trudnej trasy terenowej. Często off-road staje się sportem rodzinnym i sposobem na wspólne spędzenie wolnego czasu. Dziś w każdym regionie Polski można znaleźć serwis terenowy, który profesjonalnie przygotuje stary lub świeżo zakupiony samochód rajdowy lub wyprawowy. Wybór akcesoriów offroadowych rodzimych bądź zagranicznych jest ogromny. Jest wiele szkół jazdy offroadowej gotowych nauczyć nas poruszania się autem terenowym tak, aby wykorzystać wszystkie jego zalety. Jest też wiele rajdów profesjonalnych, gdzie możemy zmierzyć się z najlepszymi zawodnikami lub rajdów, gdzie możemy zabrać rodzinę. W dobie doskonałej komunikacji mamy szansę zebrać grupę zapalonych ludzi i wyruszyć na terenową wyprawę na drugi koniec świata. Musimy jednak pamiętać, że rywalizując czy spędzając wakacje w samochodzie terenowym, zawsze należy kierować się rozumem. Prowadząc auto w terenie nie powinniśmy zapominać o mniej doświadczonych uczestnikach wyprawy i innych uczestnikach ruchu drogowego. Jesteśmy zobowiązani z szacunkiem obchodzić się ze środowiskiem i przyrodą, z której walorów korzystamy.
PRZYJEMNOŚĆ
W CZYSTEJ POSTACI TEST BRONI MYŚLIWSKIEJ
Popularna w naszym kraju broń stanowi swojego rodzaju ciekawostkę na innych rynkach. Poniżej prezentujemy wrażenia szwedzkiego myśliwego po pierwszym spotkaniu ze sztucerem CZ 557 LUX kaliber 30-06 TEKST I ZDJĘCIA: RICK ARD FAIVRE
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
C
eská Zbrojovka to czeska firma, mająca swoją siedzibę w Brnie. Firma ta produkuje broń m.in. dla czeskiej policji, a jej spółka-córka – dla wojska i strzelców sportowych. W zachodniej Europie pełna nazwa tego producenta jest nie do wymówienia dlatego myśliwi posługują się skrótem CZ. Broń, którą obecnie mam przyjemność używać, to sztucer 557 LUX kaliber 30-06. Normalnie nie cierpię tego kalibru, bo pierwszy raz miałem z nim styczność strzelając z Carla Gustafa – i, jeśli mam być szczery, to jest jedyna broń, przed którą nadal mam opory. Strzelałem też z .50 BMG i według mnie jest to dużo przyjemniejsze. Kiedy natknąłem się w Internecie na 557 i zobaczyłem, że ma otwarte przyrządy celownicze, miałem tylko nadzieję, że eg-
zemplarz testowy przyjdzie bez optyki – tak było. Lubię w granicach 80-100 metrów strzelać z otwartych przyrządów – po prostu dlatego, że potrafię. CZ 557 LUX to strzelba klasyczna i stylo-
wa. Jej osadę wykonano z polerowanego orzecha tureckiego o pięknym połysku i równomiernych słojach. Nie jest to broń z najwyższej półki, ale i nie z najniższej. Pomimo jej stosunkowo niskiej ceny, śmiem twierdzić, że orzech na osadzie jest wyższej jakości niż drewno w wielu znacznie droższych produktach. Nie jestem żadnym specjalistą, ale wiem, co mi się podoba, i jest to właśnie ta broń. Świetnie dopasowana obudowa i klasyczne zdobienia na uchwycie i szyjce kolby świadczą o kunszcie wykonania. Z pewnością nie jest to ręczna robota, ale też niewielu by za taką zapłaciło. Chwytam pewnie za głęboko wycięty uchwyt i czuję, że kolba jest dobrze wyważona. Palec wskazujący dotyka spustu dokładnie w tym miejscu, w którym powinien, co oznacza, że długość kolby również mi pasuje. To tradycyjna kolba z baką w stylu Monte Carlo – przy otwartych przyrządach jej wysokość również jest odpowiednia, ale przy optyce przydałoby się regulowana wysokość baki. Sztucer posiada regulowany spust (0,95–2 kg), można więc go dopasować wedle gustu.
Klasyczny, ale stylowy sztucer za mniej niż 3500 zł. CZ 557 LUX zaskakuje swoim pięknym wykończeniem i wydajnością. Ci, którzy zdecydują się na nią, nie będą tego żałować.
CZ 557 LUX ma wysoką celność. Strzał z 80 metrów na siedząco i otwartych przyrządów nie sprawia problemów.
Kuta na zimno ryflowana lufa jest wzorowana na modelu 550. Posiada otwarte światłowodowe przyrządy celownicze, które są dobrze zabezpieczone i dają wyraźny obraz. Zarówno ich wysokość, jak i poziome ustawienie da się regulować. Optyka jest nie tylko droga, ale też stanowi dodatkowe obciążenie, a poza tym zawsze może się zepsuć lub zajść mgłą akurat, gdy jej potrzebujesz. Dlatego przyrządy mechaniczne wciąż mają wielu zwolenników w Szwecji oraz za granicą, i całe szczęście, że CZ potrafi je robić. Dla tych, którzy jednak preferują przyrządy optyczne, znajdują się 19-milimetrowe szyny, pasujące na przykład do montażu Leupold. Mechanizm spustowy w sztucerze 557 łączy w sobie rozwiązania z Mausera i Remingtona – co zapewnia gładkie i bez-
CZ 557 LUX to klasyczny i stylowy sztucer. Jego osadę wykonano z polerowanego orzecha tureckiego o pięknym połysku i równomiernych słojach. Pomimo stosunkowo niskiej ceny, śmiem twierdzić, że orzech na osadzie jest wyższej jakości niż drewno w wielu znacznie droższych produktach.
problemowe przeładowanie broni. Jest to mechanizm dużo prostszy i tańszy niż w modelu 550. Zabezpieczenie blokuje zarówno spust, jak i zamek magazynka. Można jednak zablokować zamek w pozycji otwartej. Dodatkowo, czerwony znacznik w tylnej części zamka pokazuje, czy iglica jest w danym momencie napięta. Zamek chodzi gładko. W tym modelu amunicję ładuje się od góry bez problemu, i całe szczęście, bo posiada on magazynek stały o pojemności 5 naboi. W 2014 roku ma wyjść jego wymienna wersja, chociaż na ograniczoną ilość kalibrów. 557 to sztucer przeznaczony przede wszystkim na rynek środkowoeuropejski, a tam w części krajów wymienne magazynki są zabronione. Na testy załadowaliśmy pełen magazynek (plus jeden nabój
w zapasie). Najpierw strzelaliśmy na stojąco z osiemdziesięciu metrów, żeby sprawdzić odrzut. Nie poczuliśmy zbyt wiele, chociaż, co prawda, zamiast amunicji myśliwskiej daliśmy Sako Range 8,0 g /123 grs. Ale i z cięższym pociskiem nie byłoby inaczej, bo 557 znosi odrzut całkiem nieźle, jak na swoje skromne 3,3 kg. Jakby jeszcze pozbyć się lunety, to zyskujemy dodatkowe czterysta, pięćset gramów i oto mamy bardzo lekką i wygodną broń – jeśli tylko ma się siłę i ochotę jednego dnia wystrzelać kilka magazynków. Testy precyzji zrobiliśmy na siedząco z pełnym podparciem i na otwartych przyrządach, mimo odległości. To wymaga trochę większej koncentracji niż przy strzelaniu z lunetą, ale za to już po pierwszej serii widać, czy sztucer strzela bez zarzutu.
Mocno wycięty uchwyt i niezbyt gęste żłobienia ułatwiają pewne chwycenie broni.
Rekomendowana cena za CZ 557 LUX w Szwecji to 9 995 kr (około 4500 zł – przyp. red.). W Polsce rekomendowana cena to ok 3000 zł. Osobiście uważam, że to najbardziej wartościowa broń, jaką miałem do tej pory w ręku. Już ze względu na samą osadę z orzecha mogłaby być dużo droższa, a do tego jest regulowany spust, naprawdę dobre światłowodowe przyrządy celownicze, baza do której zamiast pełnego montażu za 1800 zł wystarczą pierścienie Leupold za 395z. Broń jest niesamowicie celna i nie zdziwiłbym się, gdyby zachowała swoją precyzję nawet na trzystu, czterystu metrach albo i więcej. Osobiście uważam, że lepszy jest magazynek wymienny, ale to moja własna opinia; a poza tym ten brak zaraz zostanie naprawiony, nawet jeśli tylko dla wybranych kalibrów. Jedyna słaba strona, czy też
może coś, co szybko mnie zirytowało to moment kiedy szybko chciałem otworzyć zamek. Zatrzask jest tak głęboko wbudowany, że naprawdę niełatwo go znaleźć. CZ 557 LUX to imponująca broń, mająca nie tylko niską cenę, ale i wysoką jakość i precyzję. Ci, którzy zdecydują się na nią, nie będą mieli czego się wstydzić. W Szwecji większość osób kupuje broń w przedziale 20000 koron [ok. 8000 zł – przyp. red.] bez dodatkowego wyposażenia, podczas gdy te 10000 różnicy można by spokojnie zainwestować w dobrą lunetę albo wyprawę do Polski. CZ 557 LUX Kaliber: (magazynek stały) 308 WIN, 7x64, 8X57 IS, 270 WIN, 6.5X55 SE Kaliber: (magazynek wymienny) 308 WIN, 243 WIN, 22-250 Rem; wyjdzie w 2014r. Pojemność magazynka: 5. Całkowita długość broni: 1063 mm. Długość lufy: 520 mm. Masa: 3,3 kg.
Kulka zamka odpowiedniej wielkości oraz łatwy w obsłudze dwupozycyjny bezpiecznik. Czerwony znacznik w tylnej części zamka pokazuje, czy iglica jest napięta. 19-milimetrowe wpusty na pierścień. Porządny mechanizm pozwala na łatwe przeładowanie broni.
Gwarancja a rękojmia, czyli prawa konsumenta
Tomasz Lisewski
Z
Radca prawny tomasz-lisewski@wp.pl
darzają się sytuacje, w których już po zakupie towaru ujawniają się w nim wady, w szczególności jego uszkodzenia, które powodują, iż nie może on dalej spełniać swojej funkcji. Przykładem takiego uszkodzenia może być pęknięcie soczewki w lornetce, skutkujące tym, że nie nadaje się ona do użytku. W takiej sytuacji konsumentowi przysługują instrumenty prawne mające chronić jego prawa. Przedstawiam uprawnienia wynikające z gwarancji jakości oraz z tytułu sprzedaży konsumenckiej, a także związane z nimi uprawnienia w przypadku zakupu rzeczy na odległość. Sprzedażą konsumencką jest każda sprzedaż, w trakcie której zostaje zawarta umowa pomiędzy konsumentem a przedsiębiorcą. Podstawową kwestią wymagającą wyjaśnienia jest rozróżnienie środków ochrony prawnej konsumenta. Instytucja gwarancji została uregulowana w treści Kodeksu Cywilnego i polega ona na uprawnieniu konsumenta do żądania od podmiotu, który udzielił gwarancji (tzw. „gwarant”) usunięcia wykrytych wad fizycznych rzeczy lub do dostarcze-
nia rzeczy wolnej od wad. Należy jednak podkreślić, iż gwarancja choć obecnie bardzo powszechna, zależy od tego, czy sprzedawca lub producent będzie chciał nią objąć sprzedawany przedmiot. Obecne przepisy prawa nie nakładają na sprzedawcę bądź producenta obowiązku jej udzielenia. Jeżeli jednak takowa została już konsumentowi udzielona, to gwarant jest zobowiązany do realizacji obowiązków z niej wynikających. W praktyce udzielenie gwarancji często polega na przekazaniu tzw. karty gwarancyjnej lub książeczki gwarancyjnej. Jest to dokument uprawniający do korzystania z gwarancji lub powoływania się na niezgodność towaru z umową. Załączenie zatem takiego dokumentu do sprzedawanej rzeczy jest wystarczające do przyjęcia, iż osoba wskazana w tym dokumencie udzieliła gwarancji na zakupiony przedmiot, a konsumentowi przysługują wszelkie związane z tym prawa i obowiązki. Dokładna treść zobowiązań gwaranta jest wskazana w dokumencie gwarancyjnym, dlatego zawsze warto z nim się dokładnie zapoznać. W dokumencie ponadto powinien zostać wskazany okres gwarancji. Jeżeli jednak ten okres nie został określony, to z mocy obowiązujących regulacji gwarancja została udzielona na okres 1 roku od dnia wydania towaru. W praktyce oznacza to, że kupując akcesoria myśliwskie powinniśmy dokładnie przeczytać wszystkie załączone dokumenty, w których opisano, jaka gwarancja
nam przysługuje. W przypadku odzieży są to często małe książeczki przyczepione do ubioru, w przypadku pozostałych akcesoriów są to zazwyczaj osobne dokumenty umieszczane w opakowaniach. Jeżeli nie możemy znaleźć stosownej informacji, warto zapytać o to sprzedawcy, który powinien nam przedstawić dokument gwarancyjny, jeżeli na sprzedawany artykuł zostanie ona udzielona. Ponadto musimy także zwrócić szczególną uwagę na warunki świadczeń gwaran- Uszkodzenie mechaniczne lornetki, spowodowane cyjnych w odniesieniu do rzeczy wyma- np. upadkiem. gających serwisowania bądź przeglądów. W przypadku bowiem części artykułów musi wskazywać kupującemu, iż udziela gwarant nakłada na konsumenta obo- mu poniższych uprawnień, aby ten mógł wiązki, od których uzależnia objęcie z nich skorzystać. przedmiotu gwarancją. Do częstych obo- W przypadku, jeżeli towar jest niezgodwiązków, pomijając tak oczywiste jak uży- ny z umową sprzedaży, np. rzecz jest wawanie rzeczy zgodnie dliwa, uszkodzona czy z jej przeznaczeniem, Dokładna treść zobowiązań zepsuta, konsumentowi należy konieczność doprzysługuje prawo do gwaranta jest wskazana konywania regularnych wymiany towaru, jego w dokumencie gwarancyjnym, przeglądów lub serwinaprawy, obniżenia sowania przez autory- dlatego zawsze warto z nim się ceny sprzedaży lub do zowane punkty. Warto dokładnie zapoznać. W doku- odstąpienia od umowy. mieć świadomość taNiezgodność towaru mencie ponadto powinien zokich obowiązków, gdyż musi zostać stwierdzona stać wskazany okres gwarancji. ich niedotrzymanie w terminie 2 lat może skutkować utraod wydania rzetą gwarancji. Treść takich obowiązków czy. Jeżeli jednak rzecz zostamusi być wskazana w dokumencie gwa- nie wymieniona na nową, termin rancyjnym. liczony jest od dnia wydania nowej Pozostałe uprawnienia wynikające z tytu- rzeczy, czyli okres objęcia ochroną łu sprzedaży zostały uregulowane w od- ulega przedłużeniu o kolejne 2 lata. rębnej ustawie o szczególnych warunkach Ponadto, aby móc skorzystać z przysłusprzedaży konsumenckiej, która reguluje gujących uprawnień, należy zawiadomić niezgodność towaru konsumpcyjnego sprzedawcę w formie pisemnej o wykryz umową. tej wadzie w terminie 2 miesięcy od dnia Przedstawione uprawnienia przysłu- jej wykrycia. gują konsumentowi automatycznie, już Uprawnienia konsumenta mogą być jedz mocy samego prawa. Sprzedawca nie nak egzekwowane w odpowiedniej kolej-
ności. W przypadku niezgodności towaru z umową, najpierw konsument może żądać naprawy rzeczy albo jej wymiany na nową, przy czym wybór należy do niego. Oznacza to, iż gwarant ma obowiązek podjęcia działania, które wskaże mu nabywca. Sprzedawca może jednak uchylić się od takiego obowiązku, jeżeli naprawa albo wymiana są niemożliwe lub wymagają nadmiernych kosztów. W przypadku uszkodzenia wspomnianej lornetki klient może wskazać, iż chce albo naprawy uszkodzonego egzemplarza, albo wymiany na nowy. W przypadku, gdy kupujący domaga się wymiany na nowy egzemplarz, a model ten przestał już być produkowany sprzedawca może odmówić jego wymiany. Wówczas jest on zobowiązany do naprawy tego przedmiotu. Jeżeli okaże się, że części pozwalające na naprawę przestały być produkowane lub ich sprowadzenie znacząco przewyższy wartość owej lornetki, może on wskazać, że nie ma możliwości ani naprawy, ani wymiany. Wtedy zastosowanie mają dodatkowe uprawniania, tzn. klient ma prawo żądania obniżenia ceny zakupionego przedmiotu lub odstąpienia od umowy. Podobnie jest, gdy sprzedawca nie zdoła naprawić lub wymienić rzeczy w odpowiednim czasie lub gdy naprawa albo wymiana narażałaby kupującego na znaczne niedogodności. Prawo do obniżenia ceny oznacza możliwość żądania przez kupującego jej dostosowania do poziomu jakości zakupionego przedmiotu. Oznacza to, iż w przypadku, gdy lornetka jest uszkodzona, ale nie na tyle, aby nie dało się z niej korzystać, możemy zwrócić się do sprzedawcy by obniżył jej cenę o tyle, aby zrekompensowała nam utratę wartości w pełni sprawnej lornetki.
Prawo odstąpienia od umowy oznacza przyjęcie, iż do zawarcia umowy nie doszło, wobec czego konsumentowi przysługuje prawo do żądania zwrotu zapłaconej ceny, przy czym musi on wówczas zwrócić zakupiony towar. W praktyce oznacza to, że w przypadku gdy lornetkę nie udało się naprawić ani wymienić na nową, a jednocześnie nie chcemy już z niej korzystać, ponieważ z uwagi na uszkodzenie nie spełnia ona naszych wymagań, możemy wtedy zwrócić ją sprzedawcy otrzymując zwrot pieniędzy. W odniesieniu do umów zawieranych na odległość konsumentowi przysługuje ponadto uprawnienie do odstąpienia od umowy nawet w przypadku, w którym otrzymany towar nie posiada żadnych wad, będąc całkowicie zgodnym z treścią umowy. Umowy zawierane na odległość to umowy, do zawarcia których doszło bez jednoczesnej obecności sprzedającego oraz kupującego porozumiewających się za pośrednictwem takich środków jak korespondencja mailowa, sklepy internetowe, portale aukcyjne czy poprzez rozmowy telefoniczne. W takiej sytuacji konsumentowi przysługuje prawo do odstąpienia od umowy w terminie 10 dni od wydania mu zakupionej rzeczy. Nie jest konieczne przy tym podawanie jakichkolwiek przyczyn odstąpienia od umowy, wystarczy jedynie wysłać do sprzedawcy pismo, w treści którego konsument wskaże, iż chce od umowy odstąpić. Podobnie jak w opisanym powyżej przypadku odstąpienie ma ten skutek, iż przyjmuje się, że strony nie zawarły umowy sprzedaży i powinny sobie nawzajem zwrócić sprzedany towar oraz uiszczoną kwotę.
Myśliwi polują na raka FIRMA PINEWOOD NIE STOI Z ZAŁOŻONYMI RĘKOMA, WYWIERA WPŁYW NA SWOJE OTOCZENIE ORAZ OTOCZENIE NA NIĄ. W TYM SEZONIE PINEWOOD STAŁ SIĘ PIONIEREM NA RYNKU PRODUCENTÓW ODZIEŻY WPROWADZAJĄC ODZIEŻ DLA KOBIET W KOLORYSTYCE ZIELENI Z RÓŻEM.
A
wszystko po to, aby walczyć z rakiem piersi. Ta dobrowolna akcja firmy Pinewood uwzględnia społeczne aspekty działalności gospodarczej w kontaktach z otoczeniem, wyznając zasadę społecznej odpowiedzialności biznesu - CSR (skrót od ang. corporate social responsibility). W prawidłowym pojmowaniu społecznej odpowiedzialności biznesu niezwykle istotne jest zrozumienie, że działania realizowane w jej ramach są nie tylko częścią PR firmy, ale powinny wynikać z wysokiej świadomości społecznej przedsiębiorcy i jego głębszej potrzeby włączenia się w rozwiązywanie społecznie istotnych problemów, które występują nie tylko w Polsce, ale w większości krajów, jak chociażby bezrobocie, ubóstwo, nierówne szanse na rynku pracy czy utrudniony dostęp do edukacji na wsi a także niewystarczający poziom ochrony środowiska, czy też walka z chorobami cywilizacyjnym. Firma Pinewood wprowadzając unikatową kolekcję funkcjonalnych ubrań myśliwskich dla kobiet prowadzi firmę w sposób uwzględniający zarówno aspekty ekonomiczne jak i interes społeczny czy ekolo-
giczny, pomiędzy którymi powinna zachodzić równowaga. Kolekcja Pinewood opiera się na tradycyjnym kolorze zielonym – zieleń mchu z elementami kobiecego różu Realtree AP HD ® Pink.
Zapachy a myślistwo GRZEGORZ RUSSAK ZAPACH MOŻE BYĆ PRZYJEMNY – WOŃ ULUBIONEJ POTRAWY, ZAPACH ŁĄKOWEGO SIANA CZY KWIATÓW, ITD., ITP. MOŻE BYĆ TEŻ PRZYKRY I WSTRĘTNY – TO FETOR, ODÓR, SMRÓD. TYLE ENCYKLOPEDIA.
Z
apachy to wrażenia węchowe powstające za przyczyną zawartych w powietrzu cząsteczek związków lotnych, które z prądem powietrza dostają się do jamy nosowej, a następnie dyfundują do szczeliny, w której znajduje się nabłonek węchowy, wywołując odczucie zapachu. To zjawisko jest dużo bardziej skomplikowane, wiec proszę wybaczyć to uproszenie. Dla myśliwego najważniejsze jest jednak to, że zwierzę jest źródłem zapachu, ale też powinno się dobitnie i ciągle uświadamiać fakt, że on sam, tak samo jak każdy człowiek jest źródłem wstrętnych dla zwierząt odorów.
Rys. A. Zawadzki
Zwierzętom pachnie smakowicie wyło- niem, tym jest go więcej. Innymi słowy, żona karma na nęcisku, a naszemu psu im większa wilgotność powietrza, tym zwierzyna – tak, jak wilkom koza, lisom słabszy zapach. Trzeba zawsze jego kiebażant czy zając. Jedne psy pracują gór- runek precyzyjnie ustalać przy każdym nym wiatrem, inne dolnym i dobrze pro- podchodzie, a także siedząc na zwyżce czy wadzą po tropie zapachowym. Taki gorący ambonie, szczególnie niskiej. trop zostawia postrzałek i dobry posoko- Nie należy sikać przed wejściem na ambowiec nawet po deszczu potrafi taką sztukę nę, „nie sprawdzać, czy były” drepcząc po znaleźć. Węch zwierząt jest nieporówny- nęcisku. Tak trzeba dochodzić do ambony, walnie bardziej czuły od naszego. Każdy żeby nasz trop nie odciął zwierzynie pod myśliwy powinien tę wiedzę praktycznie nią drogi przecinając weksel. wykorzystywać. Na ambonie czy zwyżce nie tylko nie wolKoniecznie trzeba zaczynać od sie- no chrapać, głośno rozmawiać przez kobie i swojego ubrania na polowanie. mórkę, ale również nie należy palić papiePrzed polowaniem nie używać wód rosów i puszczać wiatrów. kolońskich, dezoKiedyś do ambony dorantów, perfum. doszedłem na wprost Kiedyś do ambony doszedłem na W miarę możliwości i widziałem jak locha myśliwskie ubrania wprost i widziałem jak locha prowa- prowadziła swoje paprać w mydłach. dziła swoje pasiaki, defilując przed siaki, defilując przed Kiedyś wieszano amboną, ale tylko do amboną, ale tylko do mojego tropu. odzież w stodołach mojego tropu. Gdy przy sianie, stajniach Gdy do niego doszła, to z wrażenia do niego doszła, to czy oborach. Buty mało się nie przewróciła w szalonym z wrażenia mało stemplowano w łajnie się nie przewróciła odwrocie ze swoją gromadką. krowim. Dziś można w szalonym odwroużyć smoły bukowej cie ze swoją gromadw aerozolu lub w tej samej formie zapachu ką. Innym razem wyszedł mi pod zwyżkę jabłka, wzorem amerykańskich i kanadyj- piękny byk daniel, ale było to w połowie skich łowców jeleni. sierpnia. Pooglądałem go, lecz poczułem, To nieważne jak, liczy się tylko to, żeby że dobrze by było puścić bąka – widziaskutecznie zmniejszać emisję ludzkiego łem, jak odwiatr o szczególnym charakdla zwierząt smrodu. Już słyszę głosy mło- terze dotarł z wiatrem do byka. Zwierzę dych strzelców, że on do zwierzyny strze- rzuciło się do panicznej ucieczki. Te zdala z takiej odległości, że ona go nie widzi rzenia nauczyły mnie jak ważne na poloi nie słyszy, a co dopiero może zwęszyć. waniu są zapach i kierunek wiatru. KieruA co z zasadami selekcji? Pamiętajmy, że nek wiatru oceniany na pośliniony palec to na polowaniu szalenie ważny jest kierunek nie najlepszy sposób. Lepsze jest coś, co wiatru – ruchu powietrza. Na roznoszenie jest źródłem dymu – papieros, fajka, zwisię zapachu ma też wpływ jego wilgotność nięty, podpalony zapalniczką liść. Warto i temperatura. Im większa z kolei ich róż- o tym pamiętać, jak również o tym, nica między źródłem zapachu a otocze- że wiatr w lesie lubi kręcić.
HJORTJÄRPAR,
czyli pulpety z jelenia w Jeśli znudził ci się już bigos i zwykłe mielone, polecamy to pyszne danie z jelenia, z borówką i ziemniakami. Znów zatęsknisz za lasem! Hjortjärpar [czyt. juczjerpar] to szwedzka potrawa przypominająca podłużne pulpety, w tym wariancie z mięsa jelenia. Danie polecamy wszystkim miłośnikom dziczyzny. Dobrze smakuje z jałowcem i borówką brusznicą, które charakteryzują się intensywnym smakiem. TEKST I ZDJĘCIA: WWW.K ARNIVOR.SE
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
MYŚLIWSKIE KUCHNIE ŚWIATA S K A N DYN AW I A
w sosie jałowcowym
SKŁADNIKI • Mielone mięso z jelenia – 700 g • Cebula – 1 szt. • Świeża natka pietruszki – 1 pęczek • Bułka tarta – 4 łyżki stołowe • Pół szklanki mleka • 3 zgniecione suszone owoce jałowca • Pieprz biały • Sól DODATKI • Ziemniaki • Dżem z borówki lub mus borówkowy z cukrem na surowo
ne pulpety warto zwilżyć dłonie wodą, aby mięso nie przyklejało się do rąk. Na rozgrzaną patelnię wrzucamy sporą ilość masła klarowanego i podsmażamy nasze mięso. Należy je często przewracać, aby lekko zrumienić je z każdej strony – pulpety nie będą do końca wysmażone. Kiedy tylko się zrumienią, bezpośrednio na patelnię wlewamy śmietanę. Dodajemy bulion, jałowiec, sól i pieprz do smaku. Dusimy przez około 15 minut – dzięki temu mięso przejdzie aromatem bulionu i jałowca.
SOS • Bulion z dziczyzny • Śmietana – ok. 500 g • Zgnieciony owoc jałowca do smaku • Świeżo mielony czarny pieprz • Sól PRZYGOTOWANIE Do miski wlewamy mleko, dosypujemy bułkę tartą i mieszamy. Na drobnych oczkach tarki ścieramy cebulę, siekamy drobno pietruszkę i wrzucamy do miski. Następnie dodajemy mięso i dokładnie mieszamy całość, tak aby pietruszka i cebula rozłożyły się równomiernie. Dodajemy kilka łyżeczek bulionu z dziczyzny i przyprawiamy białym pieprzem. Całość odstawiamy na 30 minut do lodówki. Podczas gdy czekamy, aż mięso nasiąknie wywarem, możemy spokojnie obrać i wstawić ziemniaki. Tak przygotowane mięso powinno mieć w miarę zwartą konsystencję. Aby uformować charakterystyczne podłuż-
Pietruszkę i cebulę mieszamy razem z mlekiem i bułką tartą.
Pulpety należy odpowiednio uformować, a potem podsmażyć na patelni. Smażymy na maśle dopóki się nie zarumienią. Potem jeszcze muszą poddusić się w sosie.
C i e k aw o s t k a
S zw ed zk ie sł ow o jä rp e [l .m n .: jä rp od is la n dz k ie go ja rp r, cz y li „b rą ar ] po ch od zi w y w od zi si ę ze zo w y ”. P ot ra w a śr ed n io w ie cz a i je st ci ąg le ob w sz w ed zk ie j k ec na u ch n i. D o pe w n eg o st op n ia pr zy po m in a in n e zn an e sz w ed – k öt tb u ll ar (i zk ie da n ie n n y ro dz aj pu lp et ów ) al bo ko tl m ie lo n e. C h ar ak et y te ry zu ją si ę po dł u żn y m k sz ta i ty m , że pr zy pr łt em aw ia si ę je św ie J är pa r m oż n a ży m i zi oł am i. pr zy go to w ać z w ię k sz oś ci m ię z w oł ow in y, w ie s, n p. pr zo w in y, ło si n w y pa dk u , z je le y cz y, ja k w ty m n ia (s zw . h jo rt , st ąd – h jo rt jä rp ar ).
KIRGISTAN – 3756 METRÓW NAD POZIOM
MEM MORZA
TEKST I ZDJĘCIA: SIMON K . BARR TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
P
olowanie na dzikie kozice w Szkocji wydaje się całkiem komfortowymi łowami, ale polowanie na koziorożce w odległym Kirgistanie, w samym środku Centralnej Azji – już niespecjalnie. Dziesięciodniowa podróż wzdłuż dawnego Jedwabnego Szlaku w towarzystwie kirgiskich nomadów, spanie w jaskiniach, picie końskiego mleka i żywienie się żołnierskimi racjami – to naprawdę nie jest zabawa. Ani pod względem fizycznym, ani psychicznym. Rok zajęło mi planowanie tej wyprawy i prawdę mówiąc, przebiła ona wszystko, co do tej pory zrobiłem... W ciągu ostatnich kilku sezonów moje myśliwskie pasje ewoluowały od polowania na ptaki za pomocą śrutówki, w kierunku większej zwierzyny. Nie to, żebym w ogóle porzucił np. polowania na kaczki, ale kiedy pojawia się okazja do wypuszczenia się na dzikie zwierzęta i zmierzenia się z ich naturalnymi instynktami, moje serce bije trochę mocniej. Ten rodzaj polowania jest dla mnie niezwykle ekscytujący, a poza tym daje możliwość poznania nowych, fascynujących miejsc, do których inaczej nigdy bym nie trafił. Mimo to Kirgistan będzie chyba zwieńczeniem moich marzeń o polowaniu w egzotycznych miejscach. POLOWANIE W GÓRACH SPRAWIA mi
ogromną frajdę i jest niezwykle fascynujące. Chciałbym to robić dopóki organizm pozwoli, czyli, miejmy nadzieję, jeszcze kilka lat. Wysoko wśród klifów, stromych górskich zboczy i stale czyhających niebezpieczeństw, znajduje się mnóstwo różnorodnych gatunków kóz i koziorożców z rodzaju Capra albo owiec Ovis. Jest ich naprawdę dużo w prawie każdym odpowiednio wysokim paśmie gór. To niesamowite, że rodzaj Capra dzieli się aż
Polowanie na wysokościach jest ciężkie dla kogoś, kto nie jest do tego przyzwyczajony i częściowo wymaga przyjmowania lekarstw.
na 40 podgatunków, na które można polować na całym świecie, a Ovis – aż na 46. Kirgistan, czy też oficjalnie Republika Kirgiska, leży w Centralnej Azji. Ta pocięta górskimi traktami była republika radziecka, która zyskała wolność w 1991 roku, graniczy od północy z Kazachstanem, od wschodu z Chinami, od południa Tadżykistanem i z Uzbekistanem od zachodu. Kraj ten jest obecnie różnorodny kulturowo, z wyraźnymi wpływami zarówno ze strony swych sąsiadów, jak i z Zachodu. Wiele w nim też pozostałości z czasów sowieckich, np. w zasadzie na każdej stacji benzynowej można znaleźć niezwykle szeroki asortyment wódek. W KRAJU PANUJE KORUPCJA polityczna,
a jeśli wziąć pod uwagę drażliwą kwestię bogactw naturalnych tutejszych gór, o które Chiny i Rosja toczą coraz bardziej zaciekłą walkę, można śmiało powiedzieć, że Kirgistan ma wystarczająco dużo wyzwań i problemów. Tak czy inaczej, człowiek z Zachodu, przynajmniej jako gość, może się w tej stosunkowo bezpiecznej, muzułmańskiej republice trochę odprężyć. Podróżowanie po Kirgistanie nie jest bardziej niebezpieczne niż po krajach Europy Wschodniej albo po Turcji.
INNA RZECZ, KTÓRA MOŻE BYĆ EKSTREMALNIE CIĘŻKA DLA KOGOŚ NIEPRZYZWYCZAJONEGO, TO TYDZIEŃ NA KOŃSKIM GRZBIECIE. REKOMENDUJEMY TRENING PRZED WYPRAWĄ!
Planowałem, że moja wyprawa do Kirgistanu zostanie uwieńczona trofeum w postaci majestatycznego koziorożca syberyjskiego (Capra sibirica) albo koziorożca alpejskiego (Capra ibex ibex). Te brodate bestie o długich, mocnych rogach żyją w stosunkowo małych grupach, na dużych wysokościach pasm górskich Azji Środkowej,
m.in. w masywie Tien-Szan na pograniczu Kirgistanu i Chin. Koziorożec jest zwierzęciem kopytnym, należącym do przeżuwaczy. Odmiana syberyjska jest największa i charakteryzuje się okazałymi rogami, które zawijają się nad grzbietem, tworząc imponującą krzywiznę. Poza Kirgistanem można na nie polować także w Uzbekista-
Często wydaje się, że czas się tu zatrzymał, chociaż płynie on tak samo, jak na Zachodzie...
RANKIEM OSIODŁALIŚMY KONIE I PRZEZ OSIEM GODZIN JECHALIŚMY N A T E R E N Y ŁO W I E C K I E Z WA N E M O L D O B E L .
nie, Tadżykistanie i Kazachstanie, gdzie różnią się one nieznacznie rozmiarami ciała i rogów, ale generalnie na największe trofea można liczyć właśnie w Kirgistanie. Rogi o długości 104-114 cm nie należą do rzadkości, a w przypadku okazalszych osobników mogą mieć nawet ponad 127 cm. Sezon łowiecki wypada różnie w poszcze-
gólnych państwach, generalnie na okres między wrześniem a lutym. MÓJ LOT DO BISZKEKU, który jest stoli-
cą Kirgistanu, wiódł przez Stambuł, ale równie dobrze mógł wieść przez samo piekło. Jak wiadomo, czasami latanie z bronią bywa uciążliwe – i dokładnie tak
BEZ DOBREJ LORNETKI WYPATRZENIE ZWIERZYNY NA STOKACH JEST BARDZO TRUDNE, A NAWET PRAWIE NIEMOŻLIWE.
było tym razem... Otóż geniusze na odprawie na lotnisku Stanstead zapomnieli o jednym malutkim szczególe – a mianowicie o przypisaniu mojego bagażu do ostatecznego celu podróży, co przy locie z międzylądowaniem powinno być oczywistością. Innymi słowy, zostałem zmuszony błagać w Stambule o przyznanie mi tureckiej wizy, by móc opuścić strefę tranzytową i pójść odszukać swój bagaż na taśmociągu. Kiedy ja i moje rzeczy znów byliśmy razem, znalazłem się nagle w niezbyt komfortowej sytuacji: byłem w Turcji z bronią bez odpowiednich zezwoleń. Moje umiejętności negocjacyjne zostały wystawione na poważną próbę, jednak po długich pertraktacjach udało mi się załapać na ostatni samolot. Z pewnością ten niewielki incydent przysporzył mi wiele stresu, jednak z drugiej strony był dobrym wstępem do tej wyprawy – w końcu nie bez powodu mówi się o łowieckiej przygodzie... Kiedy wczesnym rankiem wylądowałem w Biszkeku, było całkiem ciemno. Na dodatek miałem jetlag, więc czułem się wprost „cudownie”. Różnica czasowa pomiędzy Kirgistanem a moim domem wynosi sześć godzin, dodatkowo zawsze ciężko znosiłem loty na Wschód. Jeśli doliczyć stres związany z sytuacją w Stambule i totalny brak snu w samolocie, to powstaje świetny przepis na to, jak rozpocząć wyprawę kompletnie wykończonym. Na szczęście kirgiscy celnicy byli przyjaźni, więc odprawa poszła gładko i w końcu mogłem powiedzieć, że dotarłem na miejsce – z bronią i w ogóle! W sali przylotów czekał już na mnie mój przewodnik, Rinat. Bez dalszych przeszkód rozpoczęliśmy dziesięciogodzinną podróż na północny wschód,
w stronę wyższych partii gór. Po krótkiej chwili moje oczy same się zamknęły, nie mając się na czym zatrzymać we wszechobecnej ciemności, mogłem złapać trochę utraconego snu. przerywanej drzemki światło dzienne skutecznie uniemożliwiło mi dalszy sen. Zacząłem powoli wracać do życia dzięki widokowi, zatykającemu dech w piersiach. Na horyzoncie rozciągała się dolina, wciśnięta w postrzępiony, smagany wiatrem górski masyw, pokryty na wpół wyschłymi krzewami i upstrzony gdzieniegdzie kępkami pożółkłej trawy. Od czasu do czasu mijaliśmy mniej lub bardziej wychudzone bydło, szukające pożywienia w surowym klimacie. W pobliżu widać było jurty, czyli kopulaste namioty ze skóry z otworem dymnym na środku, służące nomadom z Azji Środkowej za półprzenośne domy. Z otworów dymnych niespiesznie wydobywały się malowniczo zakręcone smugi dymu. Poczułem, że jestem naprawdę daleko od domu, trochę jakbym wylądował w jakimś starym numerze „National Geographic”. Po siedmiu godzinach dotarliśmy do naszego pierwszego przystanku: Naryn, niewielkiego miasta u stóp masywu Tien-Szan. Zatrzymaliśmy się tam, żebym mógł PO
KILKU
GODZINACH
załatwić sobie odpowiednie licencje, wydawane przez mający tam swą siedzibę kirgiski związek łowiecki. Tutejszy rząd bardzo dokładnie nadzoruje polowania na koziorożce syberyjskie, pobierając od myśliwych opłaty, których celem jest nie tyle zysk, co zapewnienie gatunkowi przetrwania. PO ZAŁATWIENIU PAPIERKOWEJ roboty
pokonaliśmy ostatnie trzy godziny trasy do obozu bazowego, drogami, przy których najgorsze szutrowe drogi w Szwecji wydają się autostradami. Końcowy przejazd wystawił na próbę zawieszenie naszego Land Cruisera, bo trasa wiodła dosłownie po kłodach i kamieniach. W końcu, na polanie przed nami zamajaczyło kilka zielonożółtych budynków, otoczonych skalnymi ścianami. W miarę
jak się zbliżaliśmy, dało się rozróżnić dwa stare, pozbawione kół wagony kolejowe, które ustawiono na podkładach. Ach, nie ma to jak w domu! Właśnie to miejsce miało służyć nam za obóz bazowy. Nasze przybycie spowodowało gorączkowe poruszenie. Gospodarz obozu, kucharz i konserwator zaraz rzucili się do pomocy przy przerzucaniu moich manatków do jednego z wagonów, który miał stać się moją sypialnią na tę noc. Kiedy rozpakowałem najważniejszy pakunek, zdałem sobie sprawę, że trzeba będzie jeszcze raz przystrzelić lune-
tę, bo w końcu rzadko kiedy strzela się do koziorożca na odległość mniejszą niż 200 m. Echo wystrzału z mojego Mausera M-03 kaliber .300 Win Mag poniosło się nad krajobrazem i ogłosiło wszem i wobec moje przybycie. Wkrótce na improwizowany tor strzelecki przygalopowali ze swych jurt nomadyjscy przewodnicy, chcący poznać nowo przybyłego myśliwego.
Ubrani w zadziwiającą mieszankę tradycyjnych wełnianych strojów i zachodniego wyposażenia łowieckiego, z wdziękiem wślizgujący się na konie i błyskający w uśmiechu złotymi zębami – robili wrażenie. Od razu ich polubiłem, a widocznej fascynacji moim wyposażeniem, który w ich oczach był niesamowitą technologią, nie dało się nie zauważyć.
Konie przyzwyczajone do górskich warunków, ale obciążenie jest duże, więc dobrze jest mieć pod ręką kogoś, kto w razie czego pomoże.
CHCESZ ZAPOLOWAĆ? Wejdź na: www.artemis-hunting.com gdzie znajdziesz więcej informacji o polowaniu w Kirgistanie. Chcesz dowiedzieć się więcej o ubezpieczeniu od następstw nieszczęśliwych wypadków z możliwością ewakuacji z dowolnego miejsca na świecie? Wejdź na: www. globalrescue.com
Obóz. Simon K. Barr przygotowuje się do snu pod gołym niebem.
KAŻDEJ WIOSNY,
kiedy rozpuści się śnieg, nomadzi przenoszą swoje domostwa z terenów nizinnych, wyżej, w pokrywające się zielenią, górskie doliny. Wraz ze swym bydłem pozostają tam aż do października, kiedy to klimat znowu się oziębia. Z 5,5 mln ludzi zamieszkujących Kirgistan, 10% wciąż żyje w taki prosty sposób. Zupełny brak Internetu, telefonów, kart kredytowych, fast foodów i półproduktów sprawia, że żyją w błogiej nieświadomości o naszym świecie, a ich jedyny problem to zapewnienie pożywienia swojej rodzinie i utrzymanie wilków z dala od zwierząt domowych. Czasami ciężko nie zastanawiać się nad tym, który z tych sposobów na życie jest lepszy... Nomadzi wykazali się dobrym gustem i znaleźli mi idealnej wielkości nakrapianego siwka, który miał stać się moim rumakiem podczas tej wyprawy. Nazwali go Kyok-at, czyli „koń w kolorze nieba”. Młody wałach okazał się dobrze obeznany
w szlachetnej sztuce wspinaczki górskiej, a w tych okolicznościach koń to jedyna opcja – nie istnieje żaden pojazd, niezależnie od wyposażenia i wysokości prześwitu, który by sobie poradził w takim terenie. WYKOŃCZONY JET-LAGIEM ,
a jednocześnie podekscytowany oczekiwaniem, całą noc próbowałem złapać trochę snu przed porannymi łowami. Co prawda zacząłem już przezornie łykać Diamox (lek przeciwko objawom choroby wysokościowej), jednak dało się odczuć wpływ przebywania na 3 tys. m n.p.m. Mimo sporadycznym ukłuciom na języku i w stopach, ufałem, że leki powstrzymają objawy choroby i będę mógł kontynuować wyprawę. Rankiem osiodłaliśmy konie i udaliśmy się w ośmiogodzinną podróż na tereny łowieckie zwane Moldo Bel, gdzie otoczenie było jeszcze bardziej oszałamiające – jeśli to w ogóle możliwe. Krajobrazy
Daleki dystans. Autor zmierzył odległość od celu i ustawia się do strzału.
z „Władcy Pierścieni” mogą się schować – mówimy tu o prawdziwych widokach! W drodze moi przewodnicy na zmianę wypatrywali koziorożców na wystających zboczach nad nami i jeszcze przed południem dostrzegliśmy pierwsze z nich. Dobrze trafiliśmy. według tego samego schematu. Rozpoczynaliśmy dzień od zwiadu w dolinach, a potem kolistymi ruchami przemieszczaliśmy się w wyższe partie, by ustawić się w pozycji strzału. Koziorożce nie posiadają żadnych naturalnych wrogów, którzy by je zmuszali do wypatrywania niebezpieczeństwa z góry, więc w razie zagrożenia instynktownie kierują się w tamtą stronę w poszukiwaniu schronienia. Z tą wiedzą nasza strategia wydawała się oczywista. Pod koniec pierwszego dnia łowów dotarliśmy na płaskowyż trochę powyżej obozu, gdzie rozłożyliśmy się na noc KOLEJNE
DNI
PRZEBIEGAŁY
w grocie. Kolacja składała się z zimnych sardynek z puszki i suchego chleba pita, do którego popijaliśmy ciepły chai, czyli kirgiską herbatę. Taka dieta obowiązywała w zasadzie przez cały czas. Czekaliśmy, aż uda nam się upolować zwierzynę i będziemy mogli wzbogacić nasze racje o trochę bardziej wartościowe źródło białka.
Nocami temperatura spadała znacząco, nawet do -100C. Kiedy więc wieczorne siorbanie herbaty zmusiło mnie nocą do opuszczenia ciepłego śpiwora i udania się na stronę, stwierdzenie, że panowało przeraźliwe zimno, nie było żadną przesadą. wielokrotnie obserwowaliśmy zwierzynę, ale nie było okazji do strzału. Na domiar złego zacząłem na nowo odczuwać fizyczne dolegliwości związane z wysokością i dniami spędzonymi w siodle. Z pewnością nie bez znaczenia było to, że żyliśmy „na krawędzi”, dosłownie i w przenośni. Świadomość, że jedyne, co dzieli cię od przepaści i gwałtownej śmierci, to przyczepność kopyt zwierzęcia, którego mózg jest podobno wielkości orzecha włoskiego, niewątpliwie powoduje pewne napięcie. Z drugiej strony człowiek czuje się pełen życia, kiedy od katastrofalnego w skutkach upadku dzieli jedynie jeden mały krok. Wbrew wszystkiemu pokładałem ogromne zaufanie w umiejętności zarówno koni, jak i moich koczowniczych przyjaciół, którzy wzięli mnie pod swoje skrzydła. Zdecydowanie najbardziej obiecująca okazja do strzału pojawiła się rankiem szóstego dnia, kiedy to naszym oczom ukazały się trzy osobniki, drzemiące sobie w cieniu, na urwisku wysoko nad nami. Dostanie się tam i zajęcie dobrej pozycji do strzału zajęłoby cały dzień, ale z drugiej strony wtedy byłoby to prawdziwie imponujące trofeum. Oczywiście, jeśli one wciąż by tam jeszcze były. PRZEZ NASTĘPNE CZTERY DNI
WSPIĘCIE SIĘ NA TĘ GÓRĘ było bez wąt-
pienia najtrudniejszą i najbardziej szaloną rzeczą, na jaką kiedykolwiek naraziłem swój i tak już nadwątlony organizm.
WARTE WSZYSTKIEGO. ZWIERZYNA POWALONA, AUTOR MOŻE ZAPOZOWAĆ DO ZDJĘCIA W MAGICZNEJ OKOLICY.
rąk i siły woli. Konie uwolnione od ciężaru naszych ciał i tak podążyły za nami, jakby były zaklęte. Do tej pory nie rozumiem, jak to się stało. Nagle, po raz pierwszy w trakcie tej wyprawy, pomyślałem o ubezpieczeniu od następstw nieszczęśliwych wypadków z opcją ewakuacji z miejsca zdarzenia, o którym spontanicznie opowiedział mi pewien przyjaciel, kiedy usłyszał o szczegółach mojego wyjazdu. CAŁY MÓJ POGRĄŻONY W BÓLU orga-
W rzadkim powietrzu, teraz na wysokości prawie 4 tys. m n.p.m., czułem się, jakby moje serce mogło w każdej sekundzie eksplodować z wysiłku. Paliło mnie w klatce piersiowej i płucach, a każdy oddech był jak wdychanie żywego ognia. Było tak stromo, że nawet konie nie dawały już rady, musieliśmy zostawić je w połowie drogi i w zasadzie wspinać się na strome urwisko za pomocą własnych
nizm krzyczał, aby ta brutalna wspinaczka już się skończyła. Kilka ostatnich desperackich wdechów dało mi siłę, by wspiąć się na ostatnią półkę, zanim w końcu krajobraz się wyrównał. Nie zdążyłem jeszcze złapać oddechu, kiedy wokół mnie zagajnik eksplodował tysiącem piór. W tej samej chwili dwudziestka ptaków poderwała się do lotu i ku swojemu zaskoczeniu usłyszałem odgłos, jaki wydaje z siebie głuszec. Nie do końca takiego podkładu muzycznego spodziewałem się po
Gulasz z koziorożca smakował wybornie tego wieczoru w jurcie gospodarzy.
wdrapaniu się na coś, co wydawało mi się najwyższą górą świata. Po bliższej obserwacji okazało się jednak, że to pustynniki. Jak one latają! Puściły się wzdłuż zbocza niczym miniaturowe myśliwce, omijając skrzętnie każdy wystający skalny ustęp, jakby miały wbudowany żyroskop. Obserwowałem te powietrzne akrobacje, dopóki nie dało się ich już rozróżnić na tle skał – to był widok niczym z pocztówki. Jeden z przewodników zniknął na zwiadach, by po chwili wrócić z informacją, że zwierzyna wciąż znajduje się na swoim miejscu. Obserwując przewodnika
galopującego z prędkością 400 m/min. wyobrażałem sobie, jakby to wyglądało, gdybym spróbował tego samego. Kiedy przewodnik zaczął energicznie machać rękami w moją stronę, rozszyfrowałem jego subtelne szarady, chwyciłem za broń i w nieco bardziej dostojnym tempie podążyłem za nim ku krawędzi, przy której wypatrzył koziorożce. MÓJ TOWARZYSZ pokazał mi na migi,
bym ostatnie kilka metrów pokonał skradając się i poczułem, że zbliża się wielka chwila. Widziałem teraz wszystkie trzy
samce. Koziorożce były kompletnie nieświadome naszej obecności, ale zaczęły się trochę denerwować w miarę, jak słońce zaczęło się powoli obniżać. Na szczęście przed podróżą zaopatrzyłem się w lornetkę z dalmierzem laserowym i komputerem balistycznym, który – uwaga, uwaga! – oblicza dokładne ustawienie celownika na podstawie aktualnego kąta ustawienia w stosunku do celu, ciśnienia powietrza, temperatury, a także danych balistycznych kuli. To technologiczne cudeńko miało teraz zmaksymalizować moje szanse na pierwszy strzał po sześciu dniach polowania. PO
STARANNYM
WYBRANIU
CELU,
którym został największy z koziorożców, mierzę odległość – 305 m. Lornetka pokazuje, że muszę wyregulować wysokość celownika o osiem jednostek, żeby podświetlony krzyż znajdował się dokładnie tam, gdzie chcę. Sekundy wydają się teraz minutami, ale ćwiczenia matematyczne są już zakończone, a zwierzyna znajduje się na celowniku, więc nie muszę dłużej czekać. Poprawiam uścisk na kolbie i ostrożnie zaciskam palce na spuście. Kula Hornady Interbond 150GR natychmiast wysyła z dolnej półki wiadomość w postaci głuchego odgłosu, kiedy trafia w zwierzę.
Koziorożec stawia jeszcze kilka chwiejnych kroków, po czym potyka się na kamieniach i stacza w dół, poza zasięg naszego wzroku. Ponieważ zaczęło się już ściemniać, wyprawa za powaloną zdobyczą byłaby teraz zbyt niebezpieczna. Decydujemy się poczekać do rana. Teraz mogłem już tylko mieć nadzieję, że kula siedziała tak dobrze, jak myślałem, i że znajdziemy zdobycz w dobrym stanie. Zapowiadała się długa noc oczekiwania. NOC W LICHYM OBOZIE okazała się
nie tylko długa, ale też zimna. W końcu upragnione słońce pojawiło się nad horyzontem. W momencie wyruszenia w drogę do miejsca wczorajszych wydarzeń byliśmy ledwo przytomni z powodu niewyspania i wysokości. Wejście na półkę nie było łatwe, a ja nie miałem najmniejszej ochoty podzielić losu mojej zdobyczy. Zbocza opadały stromo i każdy najmniejszy ruch na luźnym i śliskim podłożu wymagał olbrzymiej ostrożności. Poruszaliśmy się w zwolnionym tempie, jak w filmie, aż dotarliśmy do miejsca, w którym koziorożec znajdował się w momencie strzału. Na ziemi były wyraźne ślady trafienia. Kiedy przeczołgałem się do krawędzi,
z której się stoczył, mogłem odetchnąć z ulgą. Rogi zaklinowały się pomiędzy kamieniami na niewielkiej półce skalnej poniżej – co było łutem szczęścia, ponieważ dalej znajdowała się solidna przepaść, lekko licząc jakieś 150 m w dół. FALA ULGI PRZETOCZYŁA SIĘ przez moje
ciało – strzeliłem wspaniałe zwierze jednym celnym strzałem i nie posłałem tuszy w głęboką dolinę poniżej, czego się obawiałem. Jeden z przewodników zszedł na dół i obwiązał zdobycz sznurem, po czym wszyscy wspólnymi siłami wciągnęliśmy ważącego ze 150 kg koziorożca na górę. Uszkodzenia tuszy były minimalne. Dopiero teraz całe nagromadzone emocje zaczęły ze mnie uchodzić i nie mogłem doczekać się, aż wrócimy do obozu bazowego, aby zadzwonić do żony przez telefon satelitarny, żeby przekazać jej dobre wieści! Mięso oraz trofeum załadowano na konie, co przypomniało mi polowanie w Szkocji, gdzie tusze jelenia również sprowadza się z zielonych pagórków na koniach. Nasz triumfalny powrót do obozu bazowego trwał 6 godzin, ale został ukoronowany konsumpcją szczególnie wartościowego źródła białka – serca koziorożca – na przystawkę oraz bardzo smacznego głównego dania w postaci gulaszu z płuc. Nie jestem pewien, czy rosyjska wódka, którą zakrapialiśmy to wszystko, może się liczyć jako deser, ale tak czy inaczej skorzystałem z okazji, by wznieść toast za udane zakończenie tego doprawdy epickiego polowania. najbardziej satysfakcjonujące polowanie w moim życiu! Po powrocie do domu ciężko mi TO BYŁO BEZ WĄTPIENIA
było opisać różne aspekty tej wyprawy i to, co sprawiło, że była ona tak niezwykła. Poza tym jestem w pełni świadomy, że większość tej opowieści brzmi jak wyssana z palca, dlatego mam nadzieję, że chociaż zdjęcia wesprą jej wiarygodność. Nawet, jeśli ceny są wyjątkowo przystępne, na pewno nie jest to wyprawa dla wszystkich. Na dobry początek trzeba mieć przynajmniej szczere pragnienie przygody, dobrą kondycję fizyczną i umieć wyrzec się codziennych luksusów, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Dopiero wtedy można w ogóle zacząć rozważać coś podobnego. Ale jeśli spełniasz te warunki, a może najzwyczajniej w świecie czujesz zmęczenie materiału, jeśli chodzi np. o polowania na ptaki – wtedy gorąco polecam podjęcie takiego prawdziwego wyzwania, które wystawia nas na ciężką próbę. Tym słodsza jest wtedy satysfakcja z wygranej – wierzcie mi!
Następny numer
Gazety Łowieckiej od 8 października