3/2014
182
STRONY
ZEBRA HARTMANNA ŁOWY W NAMIBII VI HUBERTUS WĘGROWSKI BUKOWISKO JAK WABIĆ ŁOSIE DZIKI W OBIEKTYWIE VIOLETTY NOWAK HÄRKILA LEKCJA DUŃSKIEGO BIZNESU MAUSER MO3 EXTREME
Drodz y Cz ytelnicy! Październikowe uroczystości hubertusowskie przeszły już do historii, a zapisały się w niej jako imprezy gromadzące coraz liczniejsze grupy – nie tylko samych myśliwych, ale również sympatyków łowiectwa. Z przyjemnością obserwowaliśmy w Spale, Łęczycy, Pułtusku czy Węgrowie rosnące zainteresowanie tematyką łowiecką wśród młodych ludzi, co dobrze prognozuje myślistwu na przyszłość. A skoro jesteśmy już przy prognozach, to niewątpliwie na sukces i frekwencję podczas tegorocznych obchodów dnia św. Huberta wpłynęła wspaniała jak na tę porę roku aura. Miejmy nadzieję, że w listopadzie również będzie pogodnie, bo kto nie zdążył poczuć hubertusowskiego ducha, może jeszcze wybrać się do Ostródy czy Zakrzowa, gdzie obchody zaplanowano właśnie w pierwszej połowie miesiąca. Wszystkich, którzy odwiedzą Ostródę, zapraszamy na stoisko Gazety Łowieckiej. Myśliwych zachęcamy również do wzięcia udziału w Wielkich Łowach Borów
Dolnośląskich – imprezy, którą przed dwoma laty zainicjowali myśliwi z Koła Łowieckiego „Ostoja” z Jeleniej Góry. To dobry przykład na to, że naprawdę ciekawe wydarzenia promujące tradycje łowieckie na początku są często lokalną inicjatywą zaledwie kilku lub kilkunastu pasjonatów, a z czasem przeradzają się w imprezy na skalę ogólnopolską, a nawet międzynarodową. Biorąc udział w październikowych obchodach dnia św. Huberta, zaobserwowaliśmy jeszcze jedno – wydarzenia te nie tylko integrują samo środowisko, łącząc pokolenia doświadczonych i dopiero początkujących myśliwych, ale przede wszystkim odczarowują złą prasę, od jakiej łowieckie środowisko od dłuższego czasu nie mogło się uwolnić, jakoby polowanie było tylko i wyłącznie rozrywką. O tym, że jest to coś więcej, sami myśliwi wiedzą doskonale. Dobrze, że stopniowo przekonują się o tym również ludzie spoza środowiska, a dokładnie całe świetnie bawiące się rodziny, które towarzyszyły nam, myśliwym, w hubertusowskim święcie w różnych stronach Polski. I z takim optymistycznym akcentem zostawiamy Państwa, dając Wam do czytania całkiem pokaźną (182 strony!) dawkę łowieckich przeżyć i życząc dużo wolnego czasu w listopadowe wieczory na lekturę naszego magazynu… Darz Bór! Marta Piątkowska Redaktor Naczelna
30Hz
-----------------
UNIKALNE ODŚWIEŻANIE OBRAZU
HD50S
NAJLEPSZY TERMOWIZOR NA POLSKIM RYNKU Pulsar Quantum jest to urządzenie optoelektroniczne analizujące temperaturowe promieniowanie podczerwieni i na tej podstawie tworzące obraz. Termowizor Pulsar Quantum umożliwia obserwacje w całkowitej ciemności z wysoką skutecznością. Zobaczymy każdy żywy cel perfekcyjnie zamaskowany (nawet przez trawę, krzaki), gdyż zdradzi go ciepło emitowane przez organizm. Mgła lub dym również nie są przeszkodą dla termowizora. Istotną przewagą termowizora Quantum nad konkurencją jest rzeczywista częstotliwość odświeżania obrazu – 30Hz!
Powiększenie: 5,6x (z zoomem cyfrowym) Zasięg detekcji do 1250 m Szyna Weaver do mocowania akcesoriów Trzy systemy kalibracji (w tym k.automatyczna) Organiczny wyświetlacz OLED nowej generacji Wyjście VIDEO umożliwia zapis obrazu zewnętrznym rejestratorem www.deltaoptical.pl/termowizja
Spis treści
15
7
3/2
Z gorącego raju do krainy śniegu
Hubertus Węgrowski
21 33
Test noktowizora Armasight Spark Core™
49
Lekcja duńskiego... biznesu
69
Natura dzika
Łowy na niedźwiedzia
39
Nocne strzelanie
63
Mamy Królową!
85
Alaska 1916 - wyprawa na grubego zwierza
2014
111
Mauser M03 Extreme – mocny zawodnik
127
Tajemnice Carinhall
145
Pulled Pork, cz yli rwana wieprzowina
167
Pocztówka z Bułgarii cz. II
101
Franz-Albrecht – król strzelców
119
Bukowisko i stękanie – jak wabić łosie
139
Jamnik szorstkowłosy – mały wojownik
151
Namibia – polowanie na zebrę Hartmanna
Aktualności
Po pełnym wydarzeń październiku wydawałoby się, że w listopadowe soboty i niedziele niewiele będzie się działo. Nic bardziej mylnego… „Zahaczymy” również o mikołajkowy weekend grudnia
Kierunek: Ostróda
ZOBACZWIĘCEJ WIĘCEJ ZOBACZ
W Bory Dolnośląskie
ZOBACZWIĘCEJ WIĘCEJ ZOBACZ
Drugi weekend listopada można zarezerwować sobie na wycieczkę do Ostródy, gdzie odbędzie się Hubertus Arena 2014. To nie tylko okazja do podtrzymania tradycji łowieckiej, ale również Targi, których oferta skierowana jest do klientów branży łowieckiej, myśliwskiej i jeździeckiej. Program Targów przewiduje m.in. prezentację kuchni myśliwskiej wraz z degustacją oraz pokazy psów myśliwskich i sokolnicze. Będzie też można poznać tajniki wabienia, posłuchać sygnałów łowieckich oraz sprawdzić jakie trendy obowiązują w… modzie myśliwskiej. Zapraszamy również do odwiedzenia stoiska Gazety Łowieckiej. Idea Wielkich Łowów Borów Dolnośląskich zrodziła się w 2012 roku w głowach myśliwych Koła Łowieckiego „Ostoja” z Jeleniej Góry, którzy chcieli zintegrować środowisko polujące w Borach Dolnośląskich i promować zanikające tradycje łowieckie. W tymże roku w listopadzie około 150 myśliwych z pięciu różnych kół łowieckich spotkało się podczas I edycji Wielkich Łowów Borów Dolnośląskich. Ubiegłoroczna II edycja zgromadziła niemal 200 myśliwych z siedmiu kół łowieckich. Tegoroczne Łowy odbędą się 8 listopada. Zbiórka uczestników już o 6.45 w Ołoboku. W programie m.in. Biesiada Myśliwska, Pierwsze Otwarte Mistrzostwa Borów Dolnośląskich w Szlachetnej Sztuce Wabienia Jeleni oraz Bal Myśliwski.
Do Zakrzowa
W dniach 15 i 16 listopada odbędą się Hubertowiny Opolskie 2014. Impreza odbędzie się na terenie Klubu Jeździeckiego „Lewada” w Zakrzowie. Organizatorzy zapraszają myśliwych z rodzinami i przyjaciółmi oraz wszystkich sympatyków łowiectwa.
Sztuka wabienia
W dniach 5–7 grudnia na terenie Okręgu Tarnowskiego odbędą się III Małopolskie Mistrzostwa PZŁ w Wabieniu Drapieżników. Myśliwi wabiarze będą mieli okazję w praktyce zaprezentować swoje umiejętności wabienia. Uczestnicy będą zakwaterowani w gospodarstwie agroturystycznym „Alma” w Biadolinach Radłowskich koło Wojnicza.
REDAKTOR NACZELNA MARTA PIĄTKOWSKA marta.piatkowska@gazetalowiecka.pl REDAKTOR PROWADZĄCY ADAM PIOSIK adam.piosik@gazetalowiecka.pl REDAKCJA e-mail: redakcja@gazetalowiecka.pl tel. 22 428 18 85 DYREKTOR ARTYSTYCZNY ARTUR ZAWADZKI e-mail: studio@gazetalowiecka.pl KOREKTA MERYTORYCZNA MARTA PIĄTKOWSKA KOREKTA JOLANTA KUSIAK TŁUMACZENIA EWA MOSTOWSKA STALI WSPÓŁPRACOWNICY Simon K. Barr, Rickard Faivre, Mats Gyllsand, Jens Urlik Hogh, Tomasz Lisewski, Violetta Nowak, Sławomir Pawlikowski, Jarosław Pełka, Mateusz Portka, Dobiesław Wieliński DZIAŁ REKLAMY DOMINIKA PIENIĄŻEK e-mail: reklama@gazetalowiecka.pl tel. 22 428 11 76 tel. 604 150 931, 601 179 100 WSPARCIE INFORMATYCZNE AGENCJA INTERAKTYWNA RMBI WYDAWCA OMNIMAP MACIEJ PIENIĄŻEK ul. Jana Kazimierza 7 05-502 Piaseczno NIP 521 209 81 47 www.gazetalowiecka.pl Zdjęcie na okładce: Namibia, zebra Hartmanna, fot. Jens Ulrik H gh
Gazeta Łowiecka jest partnerem skandynawskiej Grupy MIN JAKT, lidera internetowej prasy dla myśliwych i sympatyków łowiectwa. Gazeta Łowiecka jest bezpłatnym, internetowym miesięcznikiem dla myśliwych i pasjonatów łowiectwa. Redakcja nie zwraca materiałów, które nie były zamówione. Zastrzegamy sobie pełne prawo do redakcyjnej korekty tekstów, w tym zmian i skrótów materiałów, które zostały zaakceptowane do Wydania. Reklamy są zamieszczane zgodnie z „Warunkami Zamieszczania Reklam” – dostępnymi na stronie www.gazetalowiecka.pl w zakładce Reklama. Wydawca ma prawo do odmowy zamieszczenia reklamy lub ogłoszeń oraz nie odpowiada za ich treść. Wszelkie kopiowanie materiałów zawartych w Gazecie Łowieckiej oraz na stronie internetowej www.gazetalowiecka.pl jest zabronione bez zgody Wydawcy.
Z gorącego raju do krainy śniegu Prawdziwy myśliwski zapaleniec Alexander Sandberg, choć dopiero co wrócił z wakacji w Tajlandii, postanowił zapolować u siebie – w zimowej Szwecji. Pozostało mu tylko pokonać śnieg i mróz, ale opłaciło się... TEKST I ZDJĘCIA: ALEX ANDER SANDBERG
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
L
ąduję na lotnisku Arlanda po czterech tygodniach w Tajlandii. Wita mnie mróz -10°C i pół metra śniegu, podczas gdy jeszcze wczoraj wygrzewałem się na plaży w 35°C. Ten kontrast sprawia, że odzywa się we mnie serce myśliwego. Od razu mówię do mojej dziewczyny, Louise, żebyśmy jechali w łowisko, bo ja muszę zapolować! Wyruszamy do
chaty myśliwskiej na zachód od Nyköping. Jest dopiero wczesne przedpołudnie, więc jemy coś szybko i przebieramy się, żeby wyjść, zanim zrobi się ciemno. W chwili, kiedy zamykamy za sobą drzwi, przypominam sobie o aparacie fotograficznym. Louise mówi, że wciąż są na nim zdjęcia z Tajlandii. Wyjmuje laptopa i przerzuca na niego zdję-
cia, na szczęście trwa to nie dłużej niż 10 minut. W końcu wyruszamy – jestem naprawdę podekscytowany! Wsiadamy w samochód i jedziemy w łowisko, zaledwie kilometr na północ. Po drodze rozmawiamy o wczorajszym dniu, o tym, jak nurkowaliśmy w Tajlandii, i jakie to surrealistyczne uczucie być teraz w Szwecji, gdzie jest śnieg i mróz.
PO KOLANA W ŚNIEGU
W lesie jest nieziemsko pięknie. Gałęzie drzew uginają się pod białą pokrywą, powietrze jest kryształowo czyste, wszędzie mnóstwo śniegu. Ale dość o tym. Zatrzymuję samochód, zakładam czapkę i rękawiczki, wyciągam amunicję i broń. Mówię do Louise, żeby trzymała się jakiś metr za mną, jak chce fotografować, i że jak się
Kontrast między mroźną Szwecją a słoneczną i upalną Tajlandią, skąd Alexander Sandberg dopiero co wrócił z wakacji, jest ogromny
W dokładnym przygotowaniu do strzału zaczyna już nieco przeszkadzać mróz
zatrzymam, to również ma to zrobić. Wkrótce dochodzimy do niewielkiej polany, jakieś 600 m od samochodu. Promienie słońca układają się pięknie po jej południowej stronie, gdzie pod drzewem stoi z tuzin danieli,
w tym jeden naprawdę piękny łopatacz. Na mojej drodze znajduje się trochę gałęzi, ale byk stoi idealnie bokiem do mnie. W mojej głowie kłębią się myśli: jak się dostać do jakiegoś prześwitu, aby go nie spłoszyć? Z doświadczenia
To największy byk daniela, z jakim Alexander miał okazję się zmierzyć
wiem, że przy takiej liczbie oczu prawie na pewno któreś mnie dostrzeże. Dlatego daję Louise znak, żeby przykucnęła i nie ruszała się – już skradanie się w pojedynkę jest wystarczająco trudne. Od danieli dzieli nas jedynie
100 m, a muszę podejść jeszcze 20 m, żeby móc oddać czysty strzał. Kiedy się kładę, żeby podczołgać się bliżej, jedna z łań podnosi głowę i patrzy dokładnie w naszą stronę. Nieruchomieję. No nieźle, myślę sobie. Łania przygląda nam się z dobrą minutę, po czym wraca do przeżuwania. MINUTY JAK GODZINY
Na mrozie ta minuta dłuży się jak godzina. Czołgam się, teraz dopiero odczuwam bijący od ziemi chłód. Myślę sobie, że muszę szybko strzelić, bo inaczej mogę być zbyt zmarznięty, aby oddać strzał. Kiedy w końcu zajmuję pozycję, okazuje się, że między mną a danielami znajduje się górka. Będę musiał wstać. Jestem zły, myślę, że to będzie trudne. Powoli zaczynam się podnosić. Od danieli oddziela mnie już tylko ta górka, więc pewnie zostanę zauważony. Ale udaje się. W pozycji stojącej mam pełen ogląd na wspaniałego łopatacza – to największy byk daniela, z jakim kiedykolwiek się mierzyłem. W tej sekundzie moje serce zaczyna bić mocniej. Dzięki pastorałowi mam dobre oparcie dla broni, a odległość wynosi teraz tylko 70-80 m. Strzelam, byk pada bez ruchu. Napięcie opada i zaczynam trząść się z zimna, jednak czuję się szczęśliwy. Co za emocje! To doświadczenie, którym naprawdę chcę się podzielić…
Hubert
tus Węgrowski Już po raz szósty do Węgrowa przybyli myśliwi, leśnicy i jeźdźcy, by uczcić swoje najważniejsze święto – Hubertusa Węgrowskiego! TEKST: KS. TOMASZ DUSZKIEWICZ ZDJĘCIA: ORGANIZ ATOR HUBERTUSA WĘGROWSKIEGO
O
bchody VI Hubertusa Węgrowskiego rozpoczęły się w sobotę 25 października. Wczesnym rankiem na zamku w Liwie odbyła się odprawa zgromadzonych na polowanie myśliwych. Łowy trwały do godziny 15. Następnie odbył się tradycyjny pokot. Podczas tegorocznego polowania pozyskano 24 dziki i 18 lisów. Wyłoniono oczywiście króla polowania oraz największego pechowca. COŚ DLA DUCHA…
Dalsza część obchodów dnia św. Huberta miała miejsce w niedzielę 26 października. Uroczystości rozpoczęła parada konna ulicami Węgrowa,
po której na Rynku Mariackim można było posłuchać Zespołu Sygnalistów Myśliwskich „Pasja”. Kulminacyjnym punktem obchodów była uroczysta hubertowska msza św. polowa, która odbyła się na błoniach przy kaplicy św. Ojca Pio w Węgrowie. Celebrował ją biskup Tadeusz Pikus, a oprawę muzyczną zapewnił Reprezentacyjny Zespół Muzyki Myśliwskiej Polskiego Związku Łowieckiego pod batutą Mieczysława Leśniczaka. W homilii biskup drohiczyński przypomniał fascynującą historię św. Huberta. Mówił także o pracy myśliwych i leśników oraz o tym, w jaki sposób ludzie powinni korzystać z przyrody. Na tegorocznym Hubertu-
sie obecni byli księża, myśliwi, leśnicy, parlamentarzyści, samorządowcy, mieszkańcy Węgrowa i okolic oraz zaproszeni goście. Impreza po raz kolejny przebiegła pod Honorowym Patronatem ministra Jana Szyszko. …I DLA CIAŁA
Imprezą towarzyszącą Hubertusowi był Jarmark Hubertowski, na którym można było skosztować m.in. przepysznego bigosu wg przepisu Grzegorza Russaka, który przygotowała szpitalna kuchnia SP ZOZ Węgrów. Można było posmakować również potraw z dziczyzny przygotowanych przez myśliwych
i leśników oraz posłuchać muzyki country w wykonaniu nagrodzonego w tym roku na festiwalu w Mrągowie zespołu „Droga na Ostrołękę”. Wśród atrakcji nie zabrakło także pokazu jazdy akrobatycznej na koniu oraz pogoni za lisem. Hubertus w Węgrowie na stałe wpisał się już w kalendarz lokalnych imprez. Jak powiedział pomysłodawca wydarzenia – ks. Tomasz Duszkiewicz – jest to święto mające na celu nie tylko uczczenie postaci św. Huberta, ale także integrację myśliwych i leśników oraz ich rodzin, a także mieszkańców Węgrowa i okolic. REKLAMA
ŁOWY NA N
NIEDŹWIEDZIA
1200 km to dużo, ale czego się nie robi dla dobrego polowania. W sierpniu 2012 roku Christopher Wackfelt wybrał się na niedźwiedzie z zachodniego wybrzeża Szwecji do leżącego na dalekiej północy Piteå. I już tam został TEKST I ZDJĘCIA: CHRISTOPHER WACKFELT
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
P
rzeprowadziłem się do Piteå [miasto w północnej Szwecji – przyp. red.], by zgłębiać tajniki polowania na niedźwiedzie. Tym tematem zainteresowałem się w 2012 roku, kiedy to strzeliłem swojego pierwszego niedźwiedzia. To bardzo wymagająca forma polowania, zarówno dla myśliwego, jak i dla psa. Szybko zdałem sobie sprawę, że im więcej ludzi, tym lepsza zabawa. Jest wtedy więcej osób, z którymi dzieli się wspomnienia. Z moim przyjacielem Tonym poznaliśmy się jesienią. Szybko zorientowałem się, że mogę wiele się od niego nauczyć. Teraz i wy możecie śledzić moje polowania z Tonym i jego psami – Nammatjem i Bellą. DO CZTERECH RAZY SZTUKA
Po trzech bezowocnych próbach wytropienia zwierzyny w końcu słyszymy, że pies znalazł niedźwiedzia. Trzyletni szary elkhund jest świetnym tropicielem, ale do osaczania wypuszczamy doświadczoną już Bellę, mieszańca elkhunda i jämthunda. Jest bardzo skuteczna i ostra. Kiedy wkracza do akcji, to szanse na zatrzymanie zwierzyny są naprawdę duże. Po ok. 20 minutach Tony i ja zbliżamy się, cicho wchodzimy w sosnowy młodnik, z którego dochodzi ujadanie. Widoczność jest zaledwie na metr. W miarę jak się zbliżamy, słyszymy ryki nacierającego na psy niedźwiedzia. Bezskutecznie szukamy okazji do strzału. Po pół godzinie
niedźwiedź zaczyna się powoli wycofywać. Na GPS-ie widzimy, że osaczające go psy zmierzają prosto w stronę strzelca na kolejnej pozycji. Rozlegają się trzy szybkie strzały, a potem cisza.
Do osaczania wypuszczamy doświadczoną już Bellę, mieszańca elkhunda i jämthunda. Jest bardzo skuteczna i ostra. Kiedy wkracza do akcji, to szanse na zatrzymanie zwierzyny są naprawdę duże Tony odbiera telefon: niedźwiedź padł w ogniu. Idziemy w tamtą stronę i po około 500 m naszym oczom ukazuje się spora niedźwiedzica – ważąca 160 kg. Psy są równie szczęśliwe, co my – zrobiły wszystko, jak należy.
Christopher Wackfelt z zachodniej Szwecji trafił na daleką północ
Szybciej! Kiedy niedźwiedź jest już osaczony, nie ma czasu do stracenia
JEST TROP, RUSZAMY…
W tygodniu roboczym mój budzik zawsze dzwoni o 7 rano, ale tego poranka o 6:45 budzi mnie telefon. – Cześć, tu Tony. Idziemy na niedźwiedzia? Tony wyjaśnia, że ekipa polująca na łosie wytropiła niedźwiedzia. Nie pozostaje mi nic innego jak wskoczyć w myśliwskie ubranie, wziąć spakowaną wcześniej skrzynkę z radiem, GPS-em, nożami oraz innymi akcesoriami i wsiąść do samochodu. Na pełnym gazie jadę po kolegów. Przyjechaliśmy do właściciela psiarni, z której pochodzi jeden z naszych psów. Wita nas szczekanie i… ośmiu entuzjastycznie nastawionych myśliwych. Rozdzielamy stanowiska, rozchodzą się, a my przygotowujemy psy. Udajemy się każdy na swoje stanowiska. Wkrótce myśliwi ustawieni przy drodze wzdłuż linii energetycznej zauważają miejsce, w którym widziano ostatnio niedźwiedzia. Psy zostają spuszczone ze smyczy i rozpoczyna się tropienie. Ponieważ na tym obszarze jest dużo łosi, mieliśmy nadzieję, że psy będą trzymać się razem i zignorują ich tropy. Niestety – wkrótce psy rozdzielają się i każdy idzie w swoją stronę. Podejrzewamy, że jeden natrafił na niedźwiedzia, a drugi na łosia, co później okazuje się jednak nieprawdą. Jeden pies tropi niedźwiedzia przez ok. 1 km, zanim słychać jak goni głosem. Niedźwiedź rzuca się do ucieczki. Po jakichś 2,5 km pościg zbli-
ża się do stanowiska przy drodze i Tony uprzedza strzelca przez radio. 80 m od drogi niedźwiedź zawraca do lasu – prawdopodobnie wiatr przywiał zapach człowieka. Juha, któ-
Wiele młodych psów dostało swoją szansę przy tropieniu zdobyczy i niektóre zapowiadają się naprawdę dobrze. W przyszłości będą miały wiele okazji do wykazania się i zobaczymy dopiero, za jaką zwierzyną podążają. Wyszkolenie dobrego psa na niedźwiedzie zajmuje naprawdę sporo czasu – wiedzą o tym wszyscy, którzy się tym trudnią ry cały czas podążał za pościgiem, ustawia się na dróżce pomiędzy dwoma młodnikami – to idealne miejsce na zasiadkę. Dwa szybkie strzały i 90–kilogramowy niedźwiedź pada Psy tropiące – Nammatj i Bella
KOSZULKA TERMALNA TS 500
KOSZULKA TERMALNA TS 300
KALESONY TERMALNE TS 500 DYSTRYBUCJA:
ARTEMIX (Warszawa) DO LASU (Piaseczno) GRUBE (Suchy Las) HETMAN (Czechowice Dziedzice) HUBERTECH (Katowice)
HUBERTUS COLLECTION (Zielona Góra) HUBERTUS PRO HUNTING (Warszawa) KNIEJA (Kraków) KNIEJA (Szczecin) LAZIK (Kalisz)
KALESONY TERMALNE TS 300
M.K. SZUSTER (Warszawa) PUCHACZ (Piotrków Trybunalski) RAJ DLA MYŚLIWEGO (Słupsk) SIWIASZCZYK (Łódż)
Jeden z pięciu niedźwiedzi, które powalono do tej pory z pomocą psów Tony’ego Christoffersona
W tym roku to koniec łowów, ale myśliwi już planują następny sezon
w ogniu. Dwie minuty później przybiega pies, żeby trochę obszczekać zdobycz i nacieszyć się nią. Ponieważ ja znajduję się 3 km od tamtego miejsca, wskakuję do do samochodu, zabieram ze sobą drugiego psa i jadę, żeby pomóc w załadowaniu niedźwiedzia. Wiem, że jak Nemo trafi na trop łosia, to może minąć mnóstwo czasu, zanim go odnajdziemy. Podjeżdżam dalej, zostawiam samochód i razem z Tonym i dwoma strzelcami idę do miejsca zestrzału. Mamy ze sobą młode psy, a to jest świetna okazja,
aby obwąchały niedźwiedzia. Zdobycz zostaje zabrana i Juha udaje się do miejsca, w którym wziąłem Nemo na smycz. Okazuje się, że znaleziony przez psa trop nie należy wcale do łosia, a do drugiego niedźwiedzia, i że Nemo wcale nie pokpił sprawy. Pozostaje tylko zwrócić mu honor i czekać na kolejną okazję. TROCHĘ SZCZĘŚCIA
Po kilku bezowocnych łowach szczęście znów się do nas uśmiechnęło. Ekipa od łosi znalazła niedźwiedzie
odchody na drodze do swojej chaty i zadzwoniła do Tony’ego z wieściami. Jedziemy. Najpierw spuszczamy Nammatja, który natychmiast łapie trop i podąża za nim przez 2 km, aż wyjdzie na drogę. Idzie nią 500 m, aż trafia na miejsce, w którym niedźwiedź wrócił do lasu. Po kolejnych 2 km wypuszczamy Bellę, która zaraz dogania Nammatja i razem dochodzą niedźwiedzia. Osaczają go, kierując się wzdłuż strumienia w kierunku stanowiska, na którym zestrzeliliśmy niedźwiedzia kilka tygodni wcześniej. Ujadanie zbliża się i czuję, jak z każdą chwilą mój puls przyspiesza. Kiedy niedźwiedź jest w odległości około kilometra ode mnie, pojawia się jakiś pies gończy. Zaczyna biegać między mną a niedźwiedziem, co sprawia, że ten ucieka w stronę drogi, przy której spuściliśmy Bellę ze smyczy i przy której stoi teraz Tony. 100 metrów przed drogą doganiają go nasze psy i zaczynają go na nowo osaczać. Niedźwiedź wychodzi na drogę i Tony strzela, kończąc łowy powaleniem ważącej 130 kg samicy. UDANY SEZON
Kiedy piszę ten reportaż, z udziałem Nammatja i Belli odstrzelono już w tym sezonie 5 niedźwiedzi. Opisałem polowania na trzy z nich, w których miałem zaszczyt uczestniczyć. Było ich więcej, ale bez okazji do strzału. Na przykład raz Tony
wziął Nammatja na smycz i poszedł za tropem, na którym wcześniej były już dwa psy. Cała ekipa czekała na drodze, ale bez większych nadziei. Za chwilę Tony krzyczy przez radio, że spotkał niedźwiedzia i spuszcza psa ze smyczy. Dwie minuty później i 600 m dalej naszym oczom ukazuje się niedźwiedź, a tuż za nim Nammatj, i nie mamy okazji do oddania strzału. Innym razem niedźwiedź przebiegł 50 m za moimi plecami, podczas gdy ja wpatrywałem się w GPS-a, próbując zlokalizować psy. MYŚLIWSKA SZKOŁA ŻYCIA
Tej jesieni wiele się nauczyłem. Stanowimy z Tonym zgrany zespół. Razem polujemy, zajmujemy się psami i trenujemy strzelanie. Wiele młodych psów dostało swoją szansę przy tropieniu zdobyczy i niektóre zapowiadają się naprawdę dobrze. W przyszłości będą miały wiele okazji do wykazania się i zobaczymy dopiero, za jaką zwierzyną podążają. Wyszkolenie dobrego psa na niedźwiedzie zajmuje naprawdę sporo czasu – wiedzą o tym wszyscy, którzy się tym trudnią. Ja miałem dobry start z pomocą Tony’ego, który w mojej opinii posiada dwa najlepsze psy myśliwskie w Szwecji. Nie mogę się już doczekać przyszłego roku i wspólnego polowania z nim i naszymi psami.
PREZENTY D
TERMOWIZOR GUIDE IR510C Precyzyjny detektor podczerwieni, pozwalający na rozpoznawanie celów nawet w całkowitej ciemności. Cena: 11 900 zł www.lowczy.pl
ŁOWCZY.PL
FOTOPUŁAPKA Z MODUŁEM GSM I MOŻLIWOŚCIĄ ZDALNEGO STEROWANIA
Profesjonalna kamera leśna Covert® Special Ops Code Black 3G z komunikacją bezprzewodową. Przy zakupie tej fotopułapki karta microSDHC 32 GB gratis! Cena: 2 100 zł www.spy-optic.pl
LORNETKA DELTA O
Najnowsza seria lorne z najmniejszych i najlż wu 32 mm na świecie! zaledwie 10,8 cm. Pom ki oferują bardzo duże dla modelu 8x32 oraz zapewnia wodo- i mg ochronny futerał oraz b Dostępne modele: DO one 8x32 cena: 449 DO one 10x32 cena: 46 www.delta-optical.pl
DLA MYŚLIWYCH
OPTICAL ONE
etek Delta Optical – one to jedne żejszych lornetek o średnicy obiekty! Ważą tylko 380 g, a ich wysokość to mimo tak małych wymiarów lornete pole widzenia – odpowiednio 7,5° 6,2° dla 10x32. Wypełnienie azotem głoodporność. W komplecie sztywny, bardzo wygodny pasek.
LORNETKA DELTA OPTICAL TITANIUM 8X56 ROH Lornetka DO Titanium 8x56 ROH została dostrzeżona w ojczyźnie Zeissa – niemiecki magazyn „Wild und Hund” (nr 6/2013) przyznał polskiej lornetce 3 z 4 możliwych gwiazdek. Wyjątkowo lekka i poręczna, daje nowe, wielkie możliwości, szczególnie na polowaniu wieczorem i w nocy. Cena: 1 090 zł www.delta-optical.pl Rozmiary S-3XL.
49 zł 69 zł
Zestawienie wielkości lornetki Delta Optical one i smartfonu-3XL.
T
NOKTOWIZOR ARMASIGHT SPARK CORE™
Robi wrażenie już po wyjęciu z pudełka. Solidnie zaprojektowana obudowa sugeruje, że jest to sprzęt o wytrzymałej konstrukcji. Unikatowa technologia CORE™ łączy cechy noktowizorów generacji 1 i 2, co sprawia, że Armasight Spark CORE™ jest idealnym rozwiązaniem dla osób szukających noktowizora o bardzo dobrych parametrach i w przystępnej cenie
TESTUJEMY
™
NOWOCZESNA TECHNOLOGIA
Armasight oferuje własne rozwiązanie – wzmacniacz obrazu w technologii CORE™ (Ceramic Optical Ruggedized Engine). Rdzeń wykonany jest z materiału ceramicznego i stopów metali, jakie wykorzystywane są w generacji 2 i 3, ale brak płytki MCP pozwolił na znaczne zredukowanie kosztów produkcji, a co za tym idzie – ceny urządzenia. Jest ona niewiele większa niż odpowiedników generacji 1. Technologia pozwoliła na uzyskanie rozdzielczości na poziomie aż 60-70 linii/mm oraz uzyskanie bardzo dużej czułości (producent deklaruje 400μA/lm), znacznie wyższej niż w rozwiązaniach stosowanych w tańszych modelach. Dodatkowo zastosowanie ceramiki zamiast szkła powoduje, że urządzenie jest mniej wrażliwe na uszkodzenia mechaniczne i lżejsze. Można zaryzykować stwierdzenie, że noktowizor Armasight Spark to jedno z najbardziej nowoczesnych urządzeń tego typu na rynku. Monokular cechuje się znacznie lepszymi parametrami technicznymi niż noktowizory generacji 1 i 1+, zachowując przy tym atrakcyjną cenę w stosunku do droższych i bardziej profesjonalnych modeli drugiej generacji. ZAAWANSOWANA OPTYKA
Armasight Spark został standardowo wyposażony w regulowany obiektyw
z powiększeniem 1x o ogniskowej 35 mm i świetle 1,7. Kąt widzenia to 30° a głębia ostrości od 25 cm do nieskończoności, co znacznie usprawnia prowadzenie obserwacji w terenie. Do noktowizora można podłączyć opcjonalną optykę z powiększeniem ×3 (obiektyw typu A-focal nakręcany na standardowy bez konieczności zdejmowania go z urządzenia), która zapewnia łatwą obserwację na średnich i dużych dystansach. Konstrukcja szklanych elementów optycznych z wielowarstwową powłoką antyrefleksyjną zapewnia wyraźny i niezniekształcony obraz. Amerykański producent wyposażył urządzenie we wbudowany oświetlacz podczerwieni (system Total Dark-
ness), który zapewnia widoczność na ok. 20 metrach. Noktowizor Armasight Spark jest również kompatybilny z zewnętrznym iluminatorem podczerwieni IR810 oraz IR810W, który w szybki i łatwy sposób montuje się na jednej z szyn Picattiny. Zastosowana w oświetlaczu silna dioda UV, w zależności od panujących warunków atmosferycznych, zwiększa efektywne oświetlenie do 300 metrów, a w wersji 810W aż do 600 m! Spark nie posiada funkcji automatycznego wzmocnienia światła (Automatic Brightness Control), która zabezpiecza przetwornik obrazu przed możliwym uszkodzeniem na skutek działania zbyt silnego światła oraz chroni użytkownika oślepianego przez zbyt silny
rozbłysk światła. Brak ten rekompensuje jednak stosunkowo niska cena, uniwersalność zastosowania, a także wzmacniacz obrazu w unikalnej technologii CORE™. Aby nie uszkodzić noktowizora, należy unikać włączania urządzenia w ciągu dnia bez założonej osłony obiektywu oraz nie kierować go bezpośrednio w stronę silnych źródeł światła, np. reflektorów samochodowych. UNIWERSALNE ZASTOSOWANIA
Kompaktowa konstrukcja i możliwość różnorodnego zastosowania, a także dostępność akcesoriów (oświetlacze IR, obiektywy, mocowanie na głowę czy kask, adapter kamery, różnorodne szyny montażowe w standardach
stosowanych w militariach, adaptery do lunet) sprawiają, że noktowizor Armasight Spark CORE™ wybierany jest zarówno przez hobbystów (ze względu na przystępną cenę), jak i doświadczonych użytkowników (myśliwych, pracowników ochrony, a także służb porządku publicznego), którzy doceniają uniwersalność tego modelu, niską wagę, wytrzymałość i świetną jakość obrazu. Spark jest odporny na uszkodzenia oraz inne czynniki zewnętrzne. Może posłużyć nam do zorganizowania nocnej sesji zdjęciowej przy zamontowaniu kamery lub aparatu fotograficznego. Sprawdzi się także jako ręczna luneta (z trzykrotnym powiększeniem), jako wygodne urządzenie, zamocowa-
ne na głowie lub kasku w działaniach taktycznych (bez angażowania przez użytkownika rąk tam, gdzie liczy się mobilność i ergonomiczne rozwiązania). Obudowa noktowizora to trwała i zwarta aluminiowa konstrukcja, pokryta gumowym pancerzem, który zwiększa odporność urządzenia na czynniki zewnętrzne. Korpus zaprojektowano tak, by korzystanie z noktowizora było komfortowe i umożliwiało łatwe podłączenie dodatkowych akcesoriów. Uniwersalne jest także zasilanie – 1 standardowa bateria CR123 wystarcza na 40 h pracy urządzenia. Noktowizor Armasight Spark CORE™ Krótka charakterystyka • wzmacniacz obrazu w unikalnej technologii CORE™ • wielozadaniowość: mocowanie na głowę lub kask lub montażu kamery • opcjonalna optyka z powiększeniem ×3 zapewnia łatwą obserwację na średnich i dużych dystansach • wbudowany oświetlacz podczerwieni Total Darkness, współpraca z oświetlaczem dalekiego zasięgu • zwiększona odporność na wodę i mgłę • zwarta kompaktowa konstrukcja i niewielka waga • dwuletnia gwarancja • Dystrybutor: www.spy-optic.pl • Cena: 2790 zł
Bibiana Sobczyk zajęła w kategorii Diany trzecie miejsce. Nie każdy wie, że kilka lat temu zajęła pierwsze miejsce w… „Szansie na sukces”. Jej występ zachwycił Zbigniewa Wodeckiego
Złota Tarcza NOCNE STRZELANIE W KOCHCICACH
Wbrew temu, co sugeruje tytuł, nie będzie to relacja z planu filmowego kina akcji, tylko z II Turnieju Strzeleckiego „Złota Tarcza”, który w pierwszy weekend października odbył się w Kochcicach w powiecie lublinieckim TEKST: ADAM PIOSIK ZDJĘCIA: PIOTR POPIEL AK
O
rganizatorem turnieju strzeleckiego był Ośrodek Szkoleniowo-Rekreacyjny „Strzelnica” w Kochcicach. Każdy, kto choć raz miał okazję skorzystać z tego obiektu, pozostaje pod wrażeniem samego miejsca. Ośrodek Szkoleniowo-Rekreacyjny powstał w lipcu ubiegłego roku na 7-hektarowym terenie, na którym znalazły się atrakcje zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Głównym magnesem jest oczywiście strzelnica, którą przystosowano do sześcioboju myśliwskiego. Biorąc pod uwagę ocenę codziennej działalności ośrodka, nikogo nie dziwił fakt, że turniej również przebiegał w pełni profesjonalnie, a jego głównym bohaterem był... duch sportowej rywalizacji. W DWÓCH ETAPACH
Turniej podzielono na dwa etapy: strzelania parcour i strzelania myśliwskie. Czwartego października o godzinie 19.00 rozpoczął się Nocny Parcour, którego istotnym elementem było oświetlenie halogenowe. – Zorganizować Nocny Parcour wcale nie było łatwo. Pojawiały się problemy z dostatecznym doświetleniem trajektorii rzutki tak, aby była widoczna. Jednak pomysły przyszły szybko i rozwiązanie się znalazło – mówi Dariusz Kuroń, współorganizator turnieju. Parcour został rozegrany na trzech osiach po pięć maszyn: skeet, trap przeloty. Z rzutką na przelotach były drobne problemy, ponieważ od spodu
jest ona czarna i mimo dobrego oświetlenia dalej była niewidoczna. Jednak wybawieniem z kłopotów okazała się specjalna farba do luster, która sprawiła, że w momencie trafienia rzutki powstawał pióropusz, co było bardzo widowiskowe. Drugi etap przeprowadzono kolejnego dnia o dość wczesnej jak na niedzielę porze – 9.30. Był to pełny Sześciobój Myśliwski, zgodnie z Prawidłami Strzelań Myśliwskich organizowanych w PZŁ od 01.01.2014 roku. NAJLEPSI Z NAJLEPSZYCH
Oczywiście po zawodach przyszedł czas na to, co najprzyjemniejsze, zwłaszcza dla części uczestników, czyli nagrody. Sponsorem zawodów i nagród był Ośrodek Strzelecko-Rekreacyjny „Strzelnica” w Kochcicach, a pula wyniosła 12 tys. złotych.
Wyniki: Diany : 1. Ewa Kraska 2. Aleksandra Dzięcioł- Gęsiarz 3. Bibiana Sobczyk 4. Beata Sala 5. Mariola Marczak- Grzybek 6. Monika Szymkiewicz Klasa powszechna: 1. Michał Szykowny 2. Grzegorz Lewczuk 3. Miłosz Kwiatkowski Klasa mistrzowska: 1. Remigiusz Włodarczyk 2. Zbigniew Grabałowski 3. Łukasz Adamski
PS Dobra wiadomość dla wszystkich miłośników parcoura: oświetlenie do nocnego strzelania zostało zainstalowane na stałe i można z niego korzystać! Więcej na www.osr-strzelnica.pl REKLAMA
Lekcja duńskiego bizne
o… esu
Greve liczy ok. 50 tys. mieszkańców. Leży nad Bałtykiem, w regionie Zelandia, pomiędzy stolicą Danii Kopenhagą a Roskilde, słynącym z kultowego festiwalu rockowego. W Greve swoją siedzibę ma Seeland International A/S – jedna z najbardziej znanych firm produkujących ubrania, obuwie i akcesoria dla myśliwych pod markami Seeland i Härkila TEKST: DOMINIK A PIENIĄ ŻEK
Z
aproszenie na prezentację nowej kolekcji 2014/2015 było świetną okazją, aby poznać bliżej nie tylko sezonową ofertę marek Seeland i Härkila, ale także przyjrzeć się samej firmie, jej filozofii działania, historii oraz obejrzeć wielkie magazyny kryjące marzenia wielu myśliwych, również w naszym kraju. MYŚLIWI DLA MYŚLIWYCH
Seeland International A/S, będąca własnością Danish Carsten Norgaard, powstała w 1976 roku i produkowała dla myśliwych ubrania z tzw. średniej półki cenowej. W połowie lat 90. firma przejęła markę Härkila, słynącą z wysokiej jakości ubrań dla łowców.
Po przyjeździe zostałam zaproszona do wielkiego, liczącego ponad 300 m2 showroomu, gdzie w sklepie jak z bajki na firmowych regałach wystawiona była ostatnia oraz nowa kolekcja ubrań, butów i akcesoriów Co ciekawe, jej polityka konsekwentnie zachęca pracowników, którzy nie polują, aby… zasilili szeregi myśliwych. Każdy nowy pracownik dostaje możliwość szkolenia na koszt firmy. Seeland korzysta również ze specjalnej grupy testerów, którzy użytkują prototypy ubrań w różnych warun-
7 500 m2 wypełnionych kartonami z produktami jest połączone zarówno z dużą komorą przyjęć, gdzie w ciągu roku przyjmuje się ponad 200 kontenerów towarów, jak również ze skomputeryzowaną i zautomatyzowaną halą, w której pakowane są wysyłki do 4 tys. sklepów na całym świecie
kach, sprawdzając ich funkcjonalność i jakość, a także zgłaszają swoje uwagi do działu projektów. Jak mówił mi Niels Avlund Hansen, dyrektor ds. klientów kluczowych, droga produktu od deski projektanta do półki w sklepie myśliwskim trwa średnio dwa lata.
ZAWRÓT GŁOWY
Samolot z Warszawy spóźnił się dobre dwie godziny, wiec w Kopenhadze byłam po 10. Na lotnisku czekał na mnie Lars Beck – dyrektor sprzedaży i eksportu. Droga do Greve zajęła nam około 45 minut, a po przyjeździe zostałam zaproszona do wielkie-
go, liczącego ponad 300 m2 showroomu, gdzie w sklepie jak z bajki na firmowych regałach wystawiona była ostatnia oraz nowa kolekcja ubrań, butów i akcesoriów. Oferta Härkili jest naprawdę imponująca. Jak powiedział mi John Thorup, szef działu komunikacji, tylko na sezon jesień/zima
w ofercie znajduje się 1 200 produktów, z czego Härkila oferuje 98, a Seeland 110 nowości. Te liczby przyprawiają o zawrót głowy. W GIGANTYCZNYM MAGAZYNIE
W siedzibie firmy trudno przeoczyć jej łowieckie korzenie. Na korytarzach
Oferta jest tak bogata, że ciężko się zdecydować...
i w poszczególnych pomieszczeniach królują imponujące myśliwskie trofea. Swoją wizytę, jak już pisałam, rozpoczęłam od obejrzenia showroomu. Następnie zobaczyłam, jak pracują poszczególne działy, w jaki sposób odbywa się m.in. proces projektowania, kompletowania zamówienia, a także jak funkcjonuje magazyn. W całej firmie pracuje 130 osób, w samej centrali 95, a 35 w oddziałach firmy w Niemczech i Rosji, która stanowi duży rynek zbytu produktów luksusowych. Gigantyczny magazyn Seeland robi wrażenie. 7 500 m2 wypełnionych kartonami z produktami jest połączone zarówno z dużą komorą
Dokładne obejrzenie całej kolekcji obu marek zajęło mi prawie 8 godzin przyjęć, gdzie w ciągu roku przyjmuje się ponad 200 kontenerów towarów, jak również ze skomputeryzowaną i zautomatyzowaną halą, w której pakowane są wysyłki do 4 tys. sklepów na całym świecie. Zamówieniami klientów zajmuje się 25 osób, które za pomocą czytników lokalizują produkty w magazynie. CAŁOROCZNE DOSTAWY
Seeland jest jedną z nielicznych firm, która zapewnia swoim odbiorcom dostawy towarów przez cały rok i nie wymaga składania wcześniejszych se-
zonowych zamówień. Z punktu widzenia sprzedawcy jest to bardzo korzystne, bo nie wymaga zamrożenia kapitału i trzymania dużych stanów magazynowych. Z kolei dla klienta stwarza możliwość zamówienia dowolnego modelu, również takiego, którego sklep w danym momencie nie ma. Tu Seeland wyprzedza konkurencję o naprawdę milowy krok. POD WIELKIM WRAŻENIEM
Mimo że Lars zna produkty bardzo dobrze i sprawnie prezentował wszystkie nowości, to dokładne obejrzenie całej kolekcji obu marek zajęło mi prawie 8 godzin. Interesująco prezentował się komplet Visent – ocieplana kurtka z membraną Gore-Tex oraz spodnie z odpinanymi szelkami – rekomendowane na wielkie mrozy. Jak zawsze, duże wrażenie zrobiła na mnie kolekcja swetrów oraz koszul Härkili. Świetna kolorystyka i materiały sprawiły, że było naprawdę trudno wybrać te modele, które zamówię do sklepu. Hitem sprzedaży w Skandynawii, jeśli chodzi o polary, jest model Kamko, mi spodobał się również model Grizzly. Nowością była dla mnie oferta butów Härkili, do których firma oferuje stojak z dużym wyborem zarówno skarpet, jak i podkolanówek. Marka Seeland nie była do tej pory obecna w moim sklepie, jednak prezentowane modele były również bardzo atrakcyjne.
Kamizelka Cole na pewno znajdzie się w naszej ofercie na najbliższy sezon. POLSKA? DYNAMICZNY RYNEK!
Jak się okazało, zarówno Lars, jak i Niels znają Polskę bardzo dobrze, bo gościli u nas na polowaniach – i co ważne, bardzo dobrze je wspominają. Lars podkreślał naszą gościnność i profesjonalizm polskich myśliwych. Jesteśmy postrzegani jako dynamicznie rozwijający się rynek, gdzie Seeland notuje duże wzrosty sprzedaży. O specyfice branży łowieckiej i polskich znajomych mieliśmy okazję porozmawiać już pod koniec tego
niesamowicie intensywnego dnia, ponieważ zaproszono mnie na pyszną kolację, pełną lokalnych przysmaków, do Roskilde – dawnej stolicy Danii. Samo miasto o tej porze roku wcale nie przypomina żywiołowego kultowego miejsca na mapie festiwalowej Europy, ale ma swój urok, który tworzą m.in. malownicze wybrzeże, Muzeum Łodzi Wikingów czy gotycka katedra, w której spoczywają prochy duńskich królów i królowych. Jednodniowa wizyta minęła bardzo szybko. Pozostało mi wrażenie niezwykłej gościnności Duńczyków i ich biznesowego profesjonalizmu. Można brać z nich przykład… Autorka prowadzi sklep myśliwski dolasu.pl w Piasecznie k. Warszawy
Mamy Królową! Ósma edycja Hubertusa w Łęczycy już za nami. Ci, którzy przybyli 25 października na tę największą w regionie myśliwską imprezę plenerową, nie byli zawiedzeni. Jednak najwięcej emocji budziły drugie już wybory Królowej Polskiego Łowiectwa TEKST: ADAM PIOSIK NA PODSTAWIE MATERIAŁÓW PRASOWYCH ORGANIZ ATORA ZDJĘCIA: BOGUSŁ AW BAUER
T
egoroczne wybory najpiękniejszej Diany zostały przeprowadzone na bardzo wysokim poziomie. Miał w tym swoją zasługę organizator imprezy Łukasz Nowak, jak i prowadząca wybory znana blogerka łowiecka Dorota Durbas-Nowak. Kandydatki biorące udział w drugich Wyborach Pierwszej Diany Polskiego Łowiectwa to: Monika Szymkiewicz, Aleksandra Wewiórska, Elżbieta Wiśniewska, Beata Stosik-Szmaglińska i Julitta Bocianowska. WERDYKT I KORONACJA
Szacowne jury w składzie: Grażyna Ambroziak – Mistrzyni Polski PZŁ w Strzelectwie Dian, Piotr Gawin – redaktor Poradnika Łowieckiego oraz Jan Jóźwiak – Prezes Klubu Miłośników Języka i Literatury Łowieckiej, było niezwykle skrupulatne. Po merytorycznych naradach wyłoniło Królową Polskiego Łowiectwa, którą została Elżbieta Wiśniewska z Pruszkowa. Dekoracji dokonała ubiegłoroczna laureatka konkursu, Katarzyna Cieślak, która przekazała najpiękniejszej Dianie Koronę ufundowaną i wykonaną przez firmę Diana Magdaleny Dobrowolskiej. Starosta Powiatu Łęczyckiego Wojciech Zdziarski wręczył laureatce bukiet kwiatów, a następnie zostały wręczone nagrody od sponsorów głównych: Regatta Polska, Vinzer, 2Wolfs i Venita.
KIM JEST KRÓLOWA?
Zwyciężczyni tegorocznych wyborów Elżbieta Wiśniewska ma 23 lata i mieszka w Pruszkowie. Poluje od ponad czterech lat w warszawskim KŁ „KOS”, które dzierżawi dwa obwody łowieckie: jeden w okolicach Przasnysza, drugi niedaleko Białej Podlaskiej. Łowiecką pasję przekazał Dianie jej tata. Królowa Polskiego Łowiectwa na co dzień studiuje na Uniwersytecie Warszawskim. Ukończyła filologię nowogrecką, a pracę licencjacką napisała na temat „Dzieci Artemidy. Mit łowiecki w nowożytnej prozie greckiej”. Aktualnie kontynuuje naukę na studiach magisterskich, na kierunku Cywilizacja Śródziemnomorska. W wolnym czasie jeździ konno, śpiewa i gra na buzuki (greckiej odmianie lutni) oraz pisze opowiadania, oczywiście o tematyce łowieckiej. Lubi też strzelać do rzutków, zwłaszcza parcour.
Korona Królowej Polskiego Łowiectwa
Piękne kandydatki na Królową Polskiego Łowiectwa: Aleksandra Wiewiórska, Beata Stosik-Szmaglińska, Elżbieta Wiśniewska, Monika Szymkiewicz i Julitta Bocianowska
Po Wyborach Królowej Polskiego Łowiectwa był czas na zdjęcia pamiątkowe razem z organizatorem Łukaszem Nowakiem
Szanowni Państwo! Tylko dwie osoby z ponad 120, które wzięły udział w Konkursie organizowanym przez firmę SEELAND i Gazetę Łowiecką podało prawidłową odpowiedź. Tym niemniej konkurs trwa nadal!!! W jednym z artykułów tego numeru Gazety Łowieckiej znajdą Państwo prawidłową odpowiedź, którą wystarczy wysłać na adres: konkurs@gazetalowiecka.pl Kto pierwszy ten lepszy, bo liczba nagród jest ograniczona!!! Pierwsze 3 osoby otrzymają termos oraz skarpety firmy Härkila. Kolejne 5 osób otrzyma skarpety firmy Härkila.
Czapka uszatka NORDIC HEATER Kurtka BARENTS | 1749 zł
| 269
Typowo zimowa kurtka wykonana z materiału G-1000 z membraną Hydratic. Duży kaptur, z odpinanym obramowaniem ze sztucznego futra stanowi doskonałą ochronę przed wiatrem, mrozem i śniegiem. Ocieplenie: 150g Supreme Microloft. Bardzo ciepła.
Kupując kurtkę – czapka NORDIC HEATER Gratis!
Kurtka BOAR
Plecak STUBEN
| 789 zł
| 1849 zł
Jesienno-zimowa kurtka wykonana z materiału G-1000 Silent oraz membrany Hydratic, ocieplon kamizelką polarową. Kurtka jest cicha przy poruszaniu się, a dzięki membranie wodoodpor i oddychająca. Dzięki temu kurtka Boar zapewni duży komfort polowania i podchodu.
Sklep internetowy www.nalowy.pl Pon.-pt: 9
zł
Koszula GRANIT
| 499 zł
Na Łowy
www.nalowy.pl
| 1479 zł Spodnie damskie HOGVILT | 799 zł Kurtka damska HOGVILT
Kupując kurtkę lub spodnie HOGVILT – czapka VISO gratis! Czapka VISO
na
rna ia
| 139 zł Polar FOREST
| 719 zł
9.00 - 17.00, sob.: 10.00-14.00, tel: 22 24 55 444, 22 42 82 888, e-mail: nalowy@nalowy.pl
Natura dzika Lubię obserwować dziki, zwłaszcza ich rodzinne relacje. Niestety, to trudne do fotografowania zwierzęta. Nawet znając środowisko ich bytowania, ciężko przewidzieć dokładnie miejsce, gdzie przebywać będzie wataha… TEKST I ZDJĘCIA: VIOLET TA NOWAK
G
dy widzimy dzika żerującego na śródleśnej łące, z nisko schyloną głową, buchtującego tabakierą w ziemi, to możemy do niego podejść cicho, powoli, bez gwałtownych ruchów. Podchodzenie pod wiatr do dzików, zajętych żerowaniem, udaje się. Trawa na łące skutecznie tłumi kroki. Nieraz próbowałam takiego fotografowania, z aparatem skręconym z monopadem i siatką kamuflującą. I zawsze z dobrym skutkiem. Oczywiście, robi się to na własną odpowiedzialność. Mając spore doświadczenie z dzikimi zwierzętami, wiem, kiedy jest bezpiecznie, unikam jednak narażania się na zbędne ryzyko. Zwierzę, gdy jest zaniepokojone, ostrzega nas swym zachowaniem. Należy wówczas zachować bezpieczną odległość, czasem trzeba zrezygnować z bliższej obserwacji. Jeśli dzik usłyszy migawkę aparatu fotograficznego, rozpozna obcy dźwięk. Czasem będzie ratował się błyskawiczną ucieczką, a czasem to zlekceważy i będzie żerował dalej. Dzik słuch i węch ma dobry, gorzej jest z jego wzrokiem. À propos węchu – znajomy opowiedział mi związaną z tym interesującą historię. Na jednym z poligonów wojskowych pewien myśliwy, aby obserwować starego odyńca, podjeżdżał pod samą ambonę terenówką i wprost z auta wchodził po drabinie do środka. Musiał uważać, by stopą nie dotknąć ziemi i niższych szczebli drabiny. Dzik zwietrzył bo-
wiem ślad pozostawiony na drugim stopniu drabiny i z daleka omijał to miejsce. Myśliwy wiedział, że dzik ciągnął w pobliżu na żer – i że nie wolno było przekraczać jego przejść. Dlatego wiele nocy spędził samotnie na ambonie. Ta zabawa w kotka i myszkę trwała długo, bo myśliwy był uparty, a dzik stale omijał ambonę. DZIKI UROK DZIKA
Dziki lubią duże kompleksy leśne z trudno dostępnym terenem podmokłym. W takich warunkach najczęściej można zrobić zaledwie kilka zdjęć. Całodniowa wyprawa do
leśnych ostępów może zostać nagrodzona tylko kilkoma ujęciami z ich udziałem. Na dodatek ta okrywa włosowa – suknia jest ciemna, trudno wypatrzeć malutkie, ciemne oczy dzika. Jego przednia część głowy zakończona jest gwizdem, który jest dość długi, kończy się unerwioną tarczą ryjową, zwaną tabakierą. AF trudno ustawia się na tak zbudowanym łbie. Cechą charakterystyczną uzębienia dzików są kły. Różnią się budową oraz kształtem. Locha ma znacznie mniejsze kły niż odyniec, który skutecznie się nimi broni lub atakuje – dlatego myśliwi nazywają je
orężem. U odyńca szable ścierają się z fajkami. Dzikowi dodają też „dzikiego uroku” jego obrośnięte, stojące wysoko uszy, zwane słuchami. W lesie na ciemnym tle trudno o kontrastowy obraz – dzik najczęściej zlewa się z otoczeniem. Poza tym banalne zdjęcie stojącego dzika to nie jest żadne fotograficzne trofeum. Najlepsze ujęcia to takie, które pokazują jego życie. A do tego trzeba umiejętności i cierpliwości. Należy też wyciszyć „hałas” migawki. W takich sytuacjach pomocne jest owijanie aparatu grubym swetrem, który tłumi opadające lustro.
ZAWSZE W RUCHU
Dzik to zwierzę pospolite. Przebywa w lasach mieszanych, w których znajdziemy dęby i buki. Ulubionym miejscem dzika są jednak mokradła, bagna, podmokłe łąki, zarośla, trzcinowiska i szuwary. W tych trudnych warunkach trudno jest zorganizować odpowiednie miejsce dla fotografii plenerowej, aby jak najwierniej oddać naturalne zachowania dzików. To są najczęściej przypadkowe miejsca, zmurszałe pnie, wykroty, gdzie zakamuflowani, pod wiatr, czekamy na dziki pod siatką maskującą. A one są zawsze w ruchu, nie goszczą
długo w jednym miejscu. Dziki żerują od zachodu do wschodu słońca. Ich aktywność jest nocna, w porze dziennej przebywają w ostojach, w ustronnych, cichych, bezpiecznych miejscach przeznaczonych do odpoczynku. Mają ich kilka. W zależności od pory roku barłogi robią sobie wiosną w młodnikach sosnowych, świerkowych, maliniakach. Często spotykałam wymoszczone legowiska w trzcinowiskach. NA ŻER
Latem dziki przebywają na terenach graniczących z zagospodarowanymi polami, gdzie są wysokie uprawy. Łatwo znaleźć ich opuszczone legowiska w kukurydzy, w zbożu oraz w rzepaku. Świadczą o tym wygniecione duże place w środku uprawy. Do takich miejsc przyciąga baza żerowa, wysokowartościowa pod względem odżywczym i o wiele bogatsza niż leśna. Żer w lesie jest mniej obfity – buchtowanie, poszukiwanie pożywienia trwa długo. W dodatku często bywają w nim ludzie, utrudniając zwierzętom spokojne poszukiwania. Dziki nie mają aż tyle czasu, aby mozolnie zdobywać na dużej powierzchni potrzebną im ilość pożywienia. Latem dziki najłatwiej jest zobaczyć o świcie, gdy wracają z nocnego żerowiska lub gdy wychodzą z lasu na śródleśną łąkę tuż po zachodzie słońca. Widuję przebiegające świtem śródleśnymi łą-
kami watahę loch z małymi. Zawsze wybierają różną drogę do legowiska, raz jest to środek łąki lub oddalony o kilometr, przebiegający przez nią głęboki rów, innym razem weszła z oddalonej drogi do gęstego świerkowego zagajnika, przechodzącego w położony nieopodal las. Naprawdę trudno jest przewidzieć ich trasę. Watahy dzików w zależności od pory roku mają różne miejsca żerowania.
Karma, jaka znajduje się w lesie, jest monotonna. Dlatego, by urozmaicić swój żer, dziki chętnie wychodzą na pola. Zjadają marchew, ziemniaki, buraki, rzepę, zboża, a nawet rośliny strączkowe Najczęściej wybierają te blisko ściany lasu, rzadko wychodzą na otwartą przestrzeń. Potrafią jednak zrobić wyjątek od reguły, jeśli w pobliżu jest pole z interesującym je pokarmem. Dzik głównie żywi się roślinami – trawami, ziołami, liśćmi, korzeniami, jagodami i grzybami. W jego menu są również ślimaki, myszy, inne małe zwierzęta, a także padlina. Do ulubionych smakołyków dzika należą żołędzie i bukiew – pożywne nasiona buku, które zawierają dużo tłuszczu. Jednak karma, jaka znajduje się w lesie, jest monotonna. Dlatego, by urozmaicić swój
żer, dziki chętnie wychodzą na pola. Zjadają marchew, ziemniaki, buraki, rzepę, zboża, a nawet rośliny strączkowe. WYCIECZKI NAD RZEKĘ
Prof. Bogusław Fruziński w książce „Dzik” pisze: „Dziki buchtujące na obrzeżach zbiorników wodnych lub w dnie okresowo wysychających bagienek śródleśnych wybierają z mułu nie tylko żaby, ślimaki i małże, lecz również piskorze, ślizy, a nawet ka-
rasie i liny. Z upodobaniem penetrują okresowo spuszczane stawy rybne wyszukując m.in. śnięte ryby, których nie udało się odłowić”. I rzeczywiście, wszelkie zbiorniki wodne to także cele wycieczek dzików. Zaprzyjaźniony wędkarz opowiedział mi o swoich niesamowitych towarzyszach wędkowania nad Wartą. Nadwarciańskie łąki pełne są starorzeczy, trzcinowisk i lasów olszowych, zwanych olsami. Znajomy był przekonany, że jest sam, jednak około południa na brzeg rzeki
przyszła locha z gromadką warchlaków. Zostawiła je w pobliskich krzakach tarniny. Widział, jak przepłynęła rzekę, choć ma ona wartki nurt. Po drugiej stronie Warty znajdowały się wioska i pola z różnymi uprawami. Minęło kilka godzin. Gdy locha wróciła, była zmęczona i objedzona, z trudem wyszła na brzeg. Dała tylko cichy sygnał, a warchlaki wyskoczyły do niej z krzaków. Po chwili szybko zniknęli w gęstych zaroślach. To niecodzienne spotkanie wydawało się nieomal przy-
widzeniem, jednak od innych wędkarzy słyszałam o dzikach przepływających przez Odrę, wspomnianą Wartę czy Noteć. INSTYNKT MACIERZYŃSKI
Wiosna to pora, gdy locha się prosi. Świeżo urodzone małe chroni z doskonałym macierzyńskim instynktem. Najmłodsze dziki to pasiaki, z charakterystyczną paskową okrywą włosową koloru brązowo-żółtego. Mogą być urodzone już w styczniu, choć rodzą
się do kwietnia włącznie. Warchlaki noszą swe ochronne ubarwienie przez ok. 4 miesiące. Zaraz po urodzeniu paski są wyraźne, po 2 miesiącach są coraz mniej widoczne, aż zanikają zupełnie. Małe pasiaki rosną szybko i bez większych problemów. Karmione mlekiem matki uodparniają się na choroby. Ich rozwój następuje szybko, gdy są pod jej troskliwą opieką. Locha i małe dziki są nierozłączne. Barłóg zrobiony przez nią w cichej bezpiecznej ostoi leśnej jest azylem. Jednak już po 2-3 tygodniach warchlaki z matką chodzą na żerowisko „do stołówki”, gdzie dokarmia je odżywczymi roślinami. Locha troskliwie dba o swe małe, dobrze się nimi opiekując, a w niebezpiecznych sytuacjach broni ich. Rzadko się od nich oddala. Wystarczy jeden kwik małego dzika, a locha wyrasta jak spod ziemi. Nie życzę nikomu takiego spotkania, w którym jest zmuszona bronić swych małych. Sam widok lochy z warchlakami w trzcinach wzbudza strach przed jej nagłą reakcją. W skład watahy wchodzą też starsze dziki, dwuletnie – zwane przelatkami i trzyletnie – tzw. wycinki. Jednak locha najtroskliwiej zajmuje się warchlakami. Watahy, które najczęściej oglądam, składają się z kilku loch. Panuje tam porządek i ustalona hierarchia. Prowadząca stara locha biegnie pierwsza z warchlakami, następnie przelatki i wycinki. Od kilku lat oglądam watahę, której prze-
wodzi locha, mająca na czole charakterystyczny luźny kawał skóry. W czasie biegu przesłania on jej jedno oko. Wszystkie dziki są jej posłuszne. SAMOTNOŚĆ ODYŃCA
Trudnym i rzadko widywanym zwierzęciem jest odyniec, który przebywa w miejscach ustronnych, cichych. Huczka u dzików trwa od listopada do grudnia, czasem jeszcze w styczniu. Gdy lochy są w okresie rui, ich zapach staje się silnym magnesem, przyciągającym odyńca. On z kolei z narządów płciowych wydziela mazidło o silnej woni, które pozostawione na niskich krzakach i roślinach jest wyczuwane przez myśliwych. Nawet w dzień można w lesie spotkać odyńca wraz z lochą, ruja to bowiem wyjątkowy czas. Będąc w parze z lochą, odyniec zwraca na nią szczególną uwagę. Po huczce jednak wraca do swego samotnego trybu życia. Trudno go obserwować, w nocy zawsze pierwszy schodzi z żerowiska, gdy jeszcze do wschodu jest sporo czasu. Nawet gdy znane jest jego miejsce odpoczynku, ostrożny dzik potrafi podjąć kilka prób podchodzenia do swego barłogu. Idzie pod wiatr, długo nasłuchując, i krąży w pobliżu, zanim tam dotrze. CZTERY PORY… DZIKA
Dobrą porą roku do fotografowania dzików jest koniec wiosny i początek lata. Położone w pobliżu lasu pola
uprawne dziki wykorzystują jako swą bogatą bazę pokarmową. Na polach, pośród łanów pszenicy lub innych zbóż dobrze widać grzbiety dzików i ich podniesione ogony. W takich miejscach można następnego dnia ustawić się do ich fotografowania. Trzeba jednak uwzględnić kierunek i ustawić się korzystnie pod wiatr. To relatywnie krótki czas – gdy zaczyna się kłoszenie pszenicy i innych zbóż. Pszenica, dopóki nie osiągnie dojrzałości, ma miękkie kłosy z mlecznym sokiem, ten smakołyk przyciąga dziki na żer. Gdy kłosy zbóż stwardnieją, a ziarno się wypełni – przestają się one interesować zbożami. W pełni lata już znacznie trudniej obserwuje się dziki, ponieważ bogata roślinność zaspokaja ich głód. Zarówno w lesie, jak i na łąkach, jest tyle pożywienia, że nie poszukują już tak intensywnie żeru. Jednak do ulubionych miejsc żerowania należą pola z uprawami kukurydzy. Jesienią, gdy dzień jest krótki, a noc długa, pod konarami starych owocujących dębów dziki żerują już późnym popołudniem, poszukując spadających żołędzi. Oczywiście, zjadają też bukiew. Gdy już najedzą się do syta, przy pomocy swego doskonałego węchu znajdują zbiornik z wodą, aby wataha mogła się napoić. Każdy najmniejszy rów z wodą ma istotne znaczenie, dobry jest nawet mały strumyk leśny. Węch dzików doskonale sprawdza się przy szukaniu żeru czy wody.
Także przy pomocy węchu dziki potrafią wyczuć zagrożenie. Z odległości 300 m zwietrzą obcy zapach i uciekną w spokojne, bezpieczne miejsce. Zimą gromadzą się w większe watahy, spotkać je można ciasno zalegające w barłogu, wspólnie się ogrzewające. Niestraszna jest im wtedy nawet zamieć śnieżna. W miejscu wymoszczonym liśćmi, trawą oraz gałązkami iglastych drzew, jest sucho, ciepło i bezpiecznie, dlatego zimą dziki niechętnie je opuszczają. O tej porze roku zwierzętom jest znacznie trudniej zdobyć pożywienie, natura przystosowała je więc do przetrwania w tych trudnych warunkach. Dziki w mroźne dni ograniczają swą aktywność, nie opuszczając legowisk. Szczególnie, gdy jest zamieć śnieżna, nie wychodzą z nich, zupełnie
ograniczając swoją aktywność żerową. Uruchamiają wtedy energetyczne rezerwy. Leśnicy i koła łowieckie w tym trudnym okresie pomagają zwierzętom. Zawożą do lasu kukurydzę, buraki czy jabłka. NIE TAKI ZŁY…
Dziki to ważni mieszkańcy lasu, oddziałują na ekosystem leśny i polny. Buchtując zarówno w lesie, jak i na łące, mieszają ściółkę leśną z glebą mineralną, zjadają szkodliwe leśne owady i ich larwy. Latem i zimą zjadają gryzonie, a także chore ssaki i ptaki, co zapobiega rozprzestrzenianiu się chorób. Dlatego, choć lubię wiersze Jana Brzechwy, to nie powtórzę za nim, że „dzik jest dziki, dzik jest zły…”.
PREZ SZELKI CARL AUGUST Szerokie i mocne szelki dopinane do spodni na guziki. Posiadają możliwość regulacji długości. Szelki Harkila dostępne są również w innych kolorach. Cena: 259 zł www.dolasu.pl
LUNETA NOKTOWIZYJNA ARMASIGHT AVENGER GEN 2+ ID Z 3-KROTNYM PRZYBLIŻENIEM OBRAZU Wielofunkcyjny monokular noktowizyjny generacji 2+ Cena: 6 429 zł www.spy-optic.pl
t h e
o r i g i n a l
STOŁEK WALKSTOOL COM
Wysokiej jakości stołek myśl powymi nóżkami.
• Wysokość: 55 cm • Waga: 800 g • Maksymalne obciążenie: 22 • Wielkość siedziska: 37,5 cm • Materiał siedziska: mesh • Materiał konstrukcji: alumin Cena: 319 zł www.artemix.com.pl
ZENTY DLA MYŚLIWYCH
MFORT 55 XL
liwski z telesko-
25 kg m
nium
KOSZULA EIDE 100% bawełna Rozmiary: M-5XL Cena: 379 zł www.dolasu.pl
NÓŻ FALLKNIVEN F1 Legendarny nóż firmy Fallkniven Cena: 545 zł www.artemix.com.pl
Alaska 1916
WYPRAWA NA GRUBEGO Ostatnio z wielkim trudem udało mi się zdobyć plik zdjęć z wyprawy łowieckiej na Alaskę, która miała miejsce późnym latem 1916 roku. Zdjęć nigdy wcześniej nie publikowano. Postanowiłem zidentyfikować dwóch myśliwych z fotografii… TEKST: JENS ULRIK HØGH
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
O ZWIERZA
N
a początku XX wieku, na fali popularności powieści przygodowych, zaczęła rozkwitać turystyka łowiecka. Bogaci przedsiębiorcy i arystokraci ze Stanów Zjednoczonych ciągnęli przede wszystkim do Kanady i na Alaskę – tereny te obfitowały w zwierzynę i były stosunkowo bezpieczne. Wcześniej to Europejczycy wyjeżdżali polować do swoich zamorskich kolonii w Afryce i Azji – teraz przyszła kolej na Amerykanów. Co ciekawe, zdjęć jest sporo, są całkiem nieźle zrobione, a przede wszystkim autorom udało się uchwycić wszystkie aspekty łowieckiej przygody. Mimo 93 lat spędzonych w kartonie po butach, zamknięta w zdjęciach opowieść jest wciąż żywa.
Po krótkim dochodzeniu udało mi się ustalić, że myśliwi na fotografiach to Robert Uihlein, właściciel Joseph Schlitz Brewing Co. w Milwaukee, w stanie Wisconsin oraz jego przyjaciel „Doktor”. W tamtych czasach Schlitz był jednym z największych browarów na świecie. Wyjaśnia to, skąd pochodziły środki na sfinansowanie tej eskapady, która, biorąc pod uwagę jej skalę, musiała być bardzo kosztowna. Zapraszam w podróż wzdłuż rzeki Stikine w południowo-wschodniej Alasce aż do granicy z Kolumbią Brytyjską. Zaczynamy przy ujściu rzeki do Oceanu Spokojnego, w pobliżu wyspy Wrangell, do której myśliwi przybili po długim rejsie oceanicznym statkiem parowym.
Ekspedycja wyrusza z wyspy Wrangell na południe, do Seattle, gdzie przesiądzie się w pociąg.
Chen – chiński kucharz.
Krajobrazy zapierające dech w piersiach. Okolice Stikine są znane ze swojego dzikiego piękna, obfitości w zwierzynę, licznych lodowców oraz majestatycznych górskich szczytów – w tle jeden z nich, Devils Thumb.
Miasteczko Stikine, na granicy Stanów Zjednoczonych i Kanady, zamieszkane przez myśliwych i handlarzy futer. To ostatni kontakt z cywilizacją przed wyruszeniem w głuszę.
Od przystanku granicznego wyprawa przemieszcza się wypełnionymi po brzeg Dwaj myśliwi i ich załoga wiozą ze sobą olbrzymią ilość wyposażenia.
Piękne trofea w drodze do luksusowych domów w Milwaukee – zanim zawisną na ścianach, czeka je tygodniowa podróż łodzią i koleją.
gi łodziami wiosłowymi.
Zdobycze dwóch myśliwych: dwa byki łosia, cztery karibu, przynajmniej trzy
niedźwiedzie czarne i pięć grizzly, w tym trzy młode…
Po prawi waukee w dole rz szy spot mi wypr mocnikam na koniu
Duże górskie owce były wówczas w cenie, a było ich pod dostatkiem. Wygląda na to, że Doktor jest zadowolony że swojej pierwszej zdobyczy – owcy stone sheep [Ovis dalli stonei – owca z gatunku Dalla – przyp red.].
Doktor z tr niezwykle m naprawdę s
ie tygodniu podróży z Milw niewielkim magazynie zeki myśliwi po raz pierwtykają się z organizatorarawy oraz ich dwoma pomi. Jeszcze parę godzin i będą w obozie.
rzecim pozyskanym podczas tej wyprawy niedźwiedziem. W tamtych czasach modnie było wyglądać jak Teddy Roosevelt, a do tego trzeba było mieć sumiaste wąsy!
Obrazek z innej epoki. W 1916 roku upolowanie samicy grizzly z trzema dorastającymi młodymi nie było niczym nadzwyczajnym. Niedźwiedzie strzelił Robert Uihlein, ale pozwolił sfotografować się z nimi swojemu przewodnikowi.
Indiańska sauna gotowa na przyjęcie gości, zmarzniętych i wykończonych po tygodniu polowania.
Po udanym strzale obsługa wyprawy zajmuje się mięsem, które trzeba ususzyć przed nadchodzącą zimą.
Robert Uihlein, siedzący na przepięknym karibu, trzyma w rękach karabin Mannlicher Schönauer – w tamtych czasach była to dla amerykańskiego myśliwego niecodzienna broń.
Już pierwszego dnia Doktorowi udało się upolować grizzly. Dysponował nowoc i używanym od zaledwie 10 lat. Widoczna na zdjęciu luneta dawała, jak na tamt
czesnym sprzętem – m.in. Springfieldem M1903 w kalibrze 30-06, wtedy znanym te czasy, niezwykle czysty obraz.
Pod koniec sierpnia spadł pierwszy śnieg. Trwająca prawie miesiąc przygoda m
W trakcie wyprawy myśliwi pozyskali przynajmniej pięć tryków.
miała się ku końcowi.
Pakunki załadowane w drogę powrotną, wypełnione trofeami i myśliwskim ekwipunkiem są jeszcze cięższe niż były – jeśli to w ogóle możliwe.
Franz-A KRÓL STRZELCÓW
Albrecht Widzieliście na YouTube filmy Hunters Video z cyklu „Wild Boar Fever”? Jeśli tak, na pewno już wiecie, o kim mowa. Nikt nie trzyma broni z taką pewnością siebie jak Franz-Albrecht Oettingen. Jednak czy na żywo jest równie dobry? Musieliśmy to sprawdzić. Przy okazji zapraszamy na lekcję strzelania TEKST I ZDJĘCIA: MATS GYLLSAND
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
P
rzed spotkaniem z Franzem-Albrechtem jestem trochę sceptyczny. Jasne, że widziałem na filmach z Hunters Video, jak płynnie się składa do strzału, ale chyba nie może naprawdę być tak dobry? Przecież montaż robi swoje, błędy można wyciąć… SPOTKANIE NA STRZELNICY
Jesteśmy umówieni w Söderåsens Shooting & Events w Billesholm, kilkadziesiąt kilometrów od Helsinborga.
Właściciele zbudowali tu wspaniały zabudowany tor strzelecki. – Jesteśmy szczęśliwi, że Franz-Albrecht zdecydował się na współpracę z nami. Stale propagujemy ideę treningów strzeleckich. To, że wybrał właśnie nasz symulator polowania świadczy o tym, iż uważa nas za partnerów w opracowywaniu nowych metod strzeleckich – mówi Carl-Wilhelm Stiernblad, właściciel strzelnicy, po czym zaprasza do środka. Tam czeka już Franz-
-Albrecht. Jest drobniejszy niż się spodziewałem. Wstaje, wyciąga rękę i przedstawia się. Robi profesjonalne wrażenie, od razu zaczyna rozmowę o symulatorze. – Podoba mi się ta idea. Dzięki symulatorom możemy być lepszymi myśliwymi, do czego jesteśmy moralnie zobowiązani. Żeby nikt nie mógł zakwestionować tego, co robimy, musimy być w tym tak dobrzy, jak to tylko możliwe – mówi. W Szwecji działa obecnie sześć zadaszonych
strzelnic z bronią palną i ostrą amunicją, w Niemczech – znacznie więcej, a wciąż otwierają się nowe. – Rozprzestrzeniają się jak McDonald’s – śmieje się Franz-Albrecht. Gdy się go ogląda na filmach, ma się wrażenie – a w każdym razie ja mam – że urodził się z bronią w ręku. I tu się nie mylę – rodzina Oettingenów posiada w południowych Niemczech sporo ziemi, a myślistwo zawsze było częścią życia Franza-Albrechta.
FRANZ-ALBRECHT Imię i nazwisko: Franz-Albrecht Oettingen Pełne imię: Franz Albrecht Alois Christian Ferdinand Maria Notger Tytuł: Książę dziedzic Oettingen-Öttingen i Öttingen-Spielberg Urodzony: w Monachium, Niemcy, 1982 r. Rodzina: ojciec – książę Albrecht, matka – Angela Jank, trzy młodsze siostry – Theresa, Antonia i Nora
Wbrew ogólnemu przekonaniu Franz-Albrecht nie ma sponsorów. Używa tylko takiego sprzętu, jaki jest dla niego wygodny
– Dla moich rodziców jedynym sposobem na kontrolowanie mnie było zagrozić, że nie będę mógł polować, jeśli się ich nie posłucham – wspomina. Ojciec jest dla niego trenerem i źródłem inspiracji. – Zawsze mnie wspierał. To on zabierał mnie na pierwsze polowania. Czasami wskazywał palcem jakieś zwierzę i pytał, czy trafię. Jeśli mówiłem, że mogę spróbować, wtedy zabraniał mi strzelać. Odpowiedź zawsze powinna być twierdząca, inaczej lepiej od razu zrezygnować – mówi. TRENING PONAD WSZYSTKO
Franz-Albrecht ma 32 lata, polował więcej razy, niż większość z nas w cią-
gu całego życia. Ale nadal trenuje, żeby być jeszcze lepszym. – Łatwo wyjść z wprawy. Zawsze przed początkiem sezonu stresuję się, czy teraz jestem lepszym strzelcem niż byłem. Na razie idzie mi dobrze, ale z pewnością nadejdzie taki dzień, kiedy okażę się gorszy niż w poprzednich sezonach. Podczas treningu Franz-Albrecht wybiera troszkę mniejszy kaliber, np. 222. – Z mniejszym kalibrem ma się lepszą technikę i można dłużej trenować. Poza tym, nie jest się potem tak wykończonym. Jeśli ktoś wchodzi na tor z kalibrem .300 Win Mag, strzela 40 razy i twierdzi, że czuje się dobrze – kłamie! – zapewnia. Przed całą roz-
mową Franz-Albrecht podkreśla, jak ważne jest, żeby ciągle rozwijać swe umiejętności strzeleckie. Porównuje myśliwych do elitarnych sportowców. – Każdy może się nauczyć grać w tenisa – mówi. – Ale niewielu dorówna Rogerowi Federerowi. Ważne jest, by starać się być jak najlepszym. Tu nie chodzi tylko o talent. Każdy musi ćwiczyć i nauczyć się używać swojego sprzętu. W grę wchodzą żywe zwierzęta, dlatego bycie jak najlepszym jest kwestią odpowiedzialności. Własne ograniczenia trzeba poznać podczas treningu. Nie można ćwiczyć na żywych zwierzętach. Jeśli znasz swoje słabości, to wiesz, z jakiej odległości trafisz i mo-
Właściciel strzelnicy Söderåsens, Carl-Wilhelm Stiernblad, z gwiazdą łowiectwa – Franzem-Albrechtem Oettingenem REKLAMA
NOWOŚĆ NA POLSKIM RYNKU!
Karabinek półautomatyczny Remington R-15 VTR
Dystrybutor w Polsce: Wolność 5 01-018 Warszawa Sklep internetowy: www.artemix.com.pl Tel: +48 22 862 14 51 Fax: +48 22 862 15 70 Email: sklep@artemix.com.pl
• • • • • • • • • •
forma w stylu AR-15 kaliber .223R długość lufy 16 lub 18 cali osada typu MAGPUL uchwyt typu MAGPUL GRIP - ułatwia strzelanie w rękawiczkach kompensator odrzutu AAC-51 Tooth Breakout fabrycznie wyposażony w szynę typu Picatinny dwustopniowy spust regulowana kolba syntetyczny futerał w zestawie cena: 6500 zł
żesz dostosować sposób oddania strzału do biegnącego zwierzęcia – tłumaczy. JAK ROGER FEDERER…
Gdy oglądam jego filmy o dzikach, uderza mnie, że Franz-Albrecht wcale nie używa zaawansowanych technicznie gadżetów. Ma zwykły sztucer powtarzalny i prawie zawsze celownik kolimatorowy. Ciekawi mnie, jak to uzasadnia. – Znów odniosę się do Rogera Federera. Pokonałby nas w tenisie 6-0 w trzech setach z rzędu drewnianą rakietą z 1905 roku, nawet gdybyśmy używali najnowszej technologii. Być może nawet pokonałby nas z rakietą w złej ręce. Ale gdyby grał z kimś równym sobie, za to z nowoczesnym sprzętem – wtedy nawet mógłby przegrać. Dlatego uważam, że ważne jest nie tyle samo doświadczenie, ile fakt, że wiesz, jak je wykorzystać. Tu dużo rzeczy jest istotnych, chociażby opanowanie różnych technik strzeleckich. Nawet ubranie ma znaczenie – jeśli jest wygodne i nic nam nie przeszkadza, łatwiej jest w pełni wykorzystać swoje umiejętności – wyjaśnia. JAKĄ BROŃ KUPIĆ?
Oczywiście, rozmawiając z Franzem nie można nie zapytać o broń. – To, co mówiłem o ubraniach, dotyczy też broni – opowiada. – Od razu kupmy tę właściwą. Jeśli dopiero zaczynamy strzelecką przygodę, kupmy coś, z czym będziemy się dobrze czuli nie
tylko ze względu na niską cenę… Najlepsza inwestycja, jaką możemy zrobić, to dopasować kolbę do siebie. Jeśli od razu kupimy dobrze dopasowaną broń, będziemy jej używać przez parę lat, więc w gruncie rzeczy wyjdzie nam taniej. Nie należy oglądać się na innych, najważniejsze jest, by to nam broń odpowiadała. Na pytanie, jaką broń on uważa za najlepszą, odpowiada dość dyplomatycznie. – Już nie używam tej, którą można zobaczyć na filmach. Szukam teraz czegoś nowego, marka nie gra roli. Broń musi być niezawodna, uniwersalna i celna. Muszę nią trafić minimum pięć razy na 100 m ze skupieniem mniejszym niż 2,5 cm. Powinna także mieć mały odrzut – albo dzięki kalibrowi, albo tłumikowi (tam, gdzie to dozwolone) – mówi. Minęła już godzina, kiedy tak sobie siedzimy i rozmawiamy – pora na trochę akcji na symulatorze. Franz-Albrecht przebiera się, zakłada marynarkę, a na lewą rękę skórzaną rękawiczkę, dla lepszego chwytu. Pokazuje, jak chwycić broń. Palec wskazujący leży w naturalnej pozycji na czółenku, wskazując na cel. – To kolejna rzecz, jakiej nauczyłem się od taty. Świetnie strzelał ze śrutówki, gdzie częściej chwyta się broń w taki sposób – zdradza. PO PROSTU MISTRZ
Dziś Franz-Albrecht będzie strzelał z Merkla Helixa, na którym zamonto-
wano kolimator Aimpoint. – Najważniejszą część treningu można wykonać w domu: trzeba skoncentrować się na jednym punkcie na ścianie i mierzyć w niego 20 razy dziennie – wtedy nauczymy się techniki. Powinno się umieć to zrobić z zamkniętymi oczami, tak, by po ich otwarciu mieć cel na muszce, bez potrzeby korygowania, inaczej ćwiczenie jest źle wykonane – opowiada, podczas gdy na ekranie symulatora przebiega para dzików. Franz-Albrecht podnosi broń, namierza dziki i naciska spust. Strzał jest idealny. Jedyna część ciała strzelca, która się poruszyła, to opuszek palca. On sam twierdzi, że najważniejsze w momencie strzału jest to, by poruszył się tylko palec na spuście. Gdy tak go obserwuję w symulatorze polowań, widzę, że tę umiejętność ma w pełni opanowaną. W momencie wystrzału rzeczywiście porusza się jedynie opuszek jego palca. – Powinniśmy widzieć, co dokładnie dzieje się ze zwierzęciem, kiedy naciśniemy spust. Można to osiągnąć tylko przez ćwiczenia – dużo ćwiczeń – uparcie powtarza mój rozmówca. W przeci-
Obejrzyj filmowe pokazy Franza-Albrechta
wieństwie do tego, czego uczymy się w Szwecji, Franz-Albrecht zawsze celuje w biegnącego dzika na wysokości jego oczu. – Uważam, że to zwiększa szansę trafienia i powalenie dzika w ogniu. Nie lubię celować na wysokość gwizdu, wtedy ryzyko, że dzik ujdzie, jest większe – tłumaczy. Po długim dniu na polowaniu Franz-Albrecht czasami odczuwa zmęczenie oczu. Wtedy kończy dzień, ćwicząc strzelanie bez amunicji – na sucho, jak sam to nazywa. Na ekranie symulatora przed nami co chwila pojawiają się nowe dziki. Franz-Albrecht pokazuje mi swoją technikę, a także dowodzi, że jeśli się nie strzela prawidłowo, to na pewno się spudłuje. – Jeśli się przyjrzysz dzikom na symulatorze, ale nie będziesz strzelał, możesz zaobserwować ich sposób poruszania się. Są trzy prędkości poruszania się dzika. Najtrudniej jest go trafić w galopie, bo wtedy jego ciało porusza się nie tylko do przodu, ale też w osi poziomej – inaczej wystarczyłoby tylko odpowiednio szybko unieść strzelbę – mówi Franz-Albrecht, po czym wypuszcza strzał. Trafia i tym razem, z tą samą pewnością. Uświa-
damiam sobie, że rzeczywiście jest tak dobry, jak na filmach – a nawet lepszy. Gdy strzela, wygląda to tak naturalnie... Nawet nie wiem, jak to dobrze opisać, ale na pewno większość z nas czeka długi trening zanim osiągniemy taki poziom. Część osób uważa filmy Franza-Albrechta za „myśliwską pornografię”, która niewiele daje. On sam się z tym nie zgadza – sądzi, że są one potrzebne chociażby jako inspiracja do treningu dla młodych myśliwych. Część z tych scen jest nagrywana na ogrodzonym terenie, ale Franz-Albrecht nie widzi w tym nic złego. – Czasami dziki żyjące w zagrodzie są dziksze niż na wolności. Najważniejsze, żeby miały rzeczywistą szansę na ucieczkę – mówi. CO JEST NAJWAŻNIEJSZE?
Choć znany jest z polowań na dziki, o dziwo, ulubioną formą łowów Franza-Albrechta nie jest naganka, a podchód na sarny, najlepiej w Szwecji. – Uwielbiam tu polować. Tutejsze kozły są naprawdę potężne – jak je widzę, to czuję się jak dziecko w sklepie ze słodyczami – wyznaje z rozbraja-
jącą szczerością. Jest jeszcze jedna rzecz, która podoba mu się w Szwecji. – Lubię wasze tory z makietami łosi. Nie mamy w Niemczech nic takiego – a szkoda. Ważny jest nie tyle sam egzamin [Na tych torach zdaje się część egzaminu łowieckiego – przyp. red.], co możliwość pokazania, że się ćwiczyło dwa, trzy razy przed rozpoczęciem sezonu. Na koniec chcę jeszcze usłyszeć, co jest dla Franza-Albrechta najważniejsze, jeśli chodzi o polowanie. Odpowiada mi bardzo poważnie. – Idealny dzień w lesie jest wtedy, kiedy wszystkie upolowane zwierzęta leżą na pokocie. Nie ma znaczenia, czy jest ich pięć, czy tylko jedno. Najważniejsze jest to, żeby nie męczyć zwierząt, a nie to, ile mamy zdobyczy. Strzelać powinno się tylko wtedy, kiedy jesteśmy pewni trafienia. Nigdy nie liczmy na szczęście. Jedynym sposobem na ocalenie myślistwa jest to, że będziemy ekspertami w tym, co robimy. Musimy zachowywać się jak profesjonaliści – mówi. Zanim się pożegnamy, pytam jeszcze, ile dni w roku spędza na polowaniu. – Za mało – odpowiada z uśmiechem.
Mocny zawo M
auser M03 wszedł na rynek w 2003 roku, a więc nie jest już nowinką. Z drugiej strony, model M98 istnieje od 1898 roku, a wciąż jest o nim głośno, więc i M03 można ponownie przetestować i opisać. W końcu – ja jeszcze z niego nie strzelałem, co już samo w sobie jest dobrym powodem. Szczerze mówiąc, na ten model zwróciłem uwagę, widząc zdjęcie systemu take down w Internecie. Na pierwszy rzut oka to dokładna kopia systemu Blasera, co w zasadzie
nie powinno dziwić, gdyż obie marki należą do tego samego koncernu. SZTUCER NA TRUDNE WARUNKI
Wersja, którą testuję, to M03 Extreme. Często podkreśla się, że sztucery z osadą syntetyczną dobrze sobie radzą w trudnych warunkach i przy ekstremalnej pogodzie. To prawda – oczywiście, do pewnego stopnia. Będę strzelał z kalibru 9,3x62, który sam w sobie jest niezwykle potężny. W magazynku mieści się 5 naboi
MAUSER M03 EXTREME
odnik
Niemcy znani są nie tylko jako piłkarska potęga (choć od 11 października wiemy, że z tym bywa różnie), ale również jako producenci broni wysokiej jakości. Mauser M03 nie jest tu wyjątkiem, chociaż, jak się okazuje, nie ma rzeczy doskonałych TEKST I ZDJĘCIA: R ICK ARD FAIVRE
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
– jeszcze jeden w komorze nabojowej i jesteśmy świetnie przygotowani na każdą ewentualność. Sztucer da się łatwo załadować również przez wyrzutnik, co jest dobrym rozwiązaniem, gdy z jakiegoś powodu nie chcemy wyjmować magazynka, a musimy uzupełnić naboje. Jego zwolnienie odbywa się przez wciśnięcie przycisku, zagłębionego w przedniej części obudowy gniazda, dzięki czemu nie tak łatwo o przypadkowe wypadnięcie magazynka.
PEWNY CHWYT
Syntetyczna osada pokryta jest przyjemną w dotyku powłoką Soft Touch. Chociaż kolba jest pusta w środku, w przeciwieństwie do innych, syntetycznych, sprawia wrażenie solidnej, a nawet ciężkiej – mimo że broń waży tylko 3,5 kg. „Rybia łuska” wykonana jest z elastomerów. Jest dobrze wzmocniona, dzięki czemu spełnia swoją funkcję nawet, gdy mamy mokre dłonie. Ponadto chwyt broni wykonany jest w naturalnym dla dłoni
kształcie, który umożliwia wygodny i pewny chwyt, nawet w rękawiczkach. Przednią część kolby wzmocniono, by uzyskać stabilną platformę pod dwójnóg. Przedni bączek na pas zamocowany jest na samym końcu kolby, więc warto zamontować dodatkowe mocowanie pod spodem, np. śrubkę – ale to prosta sprawa. LUNETA – OBIEKT POŻĄDANIA
Egzemplarz testowy posiada 52-centymetrową lufę oraz otwarte przyrządy celownicze. Karabin jest doskonale wyważony, a cel namierza się instynktownie i szybko. Dostawca przysłał też lunetę Zeiss Victory HT 2,5-10 z montażem hakowym. Jednak za każdym razem, gdy w nią patrzę, chcę mieć taką na własność. Ostrość i klarowność obrazu w połączeniu z wysoką transmisją światła i doskonałym kontrastem sprawiają, że najchętniej wpisałbym ją na listę pilnych zakupów, ale cena niestety odpowiada jakości. ZAMEK – PLUSY I MINUSY
M03 w wielu aspektach przypomina Blasera R8. Dzięki modułowej konstrukcji oraz systemowi take down można łatwo wymienić lufę i kaliber na potrzeby konkretnego polowania, a także rozmontować broń dla łatwiejszej konserwacji lub transportu. Jednak w odróżnieniu od Blasera R8 posiada on zamek nie dwu-, a czterotaktowy, bazujący na sprawdzonym
systemie M98. Działa gładko, nie ma tu mowy o żadnym luzie bocznym. Kaliber 9,3x62 sprawia, że droga zamka jest długa – dobrze o tym pomyśleć przy podwyższaniu baki. Ponieważ kąt otwarcia jest mały – 60º – broń przeładowuje się szybko, a na pewno zadowalająco szybko. Długa droga zamka też robi swoje. Gdyby nie duży kaliber, byłaby to dobra broń do naganki. Na szczęście dzięki systemowi take down kaliber da się łatwo wymienić. Czymś, co sprawia mi jednak pewną trudność, jest bezpiecznik. Z pewnością, jak wszystko, jest to
Spust działa dobrze, jak przystało na niemiecką produkcję kwestia nawyku, ale nie lubię wypuszczać uchwytu z rąk, po to żeby odbezpieczyć broń. Ale może gdy ktoś ma dłuższe i silniejsze palce, radzi sobie z tym lepiej. Za to zabezpieczanie jest bardzo irytujące. Żeby to zrobić, trzeba wcisnąć guzik znajdujący się pod skrzydełkiem bezpiecznika, który wraca wtedy na pozycję zabezpieczoną. Łatwo jednak zaciąć się wtedy w palec lub rękawiczkę. BEZ LUZÓW I Z DOBRYM ODRZUTEM
Spust działa dobrze, jak przystało na niemiecką produkcję. Nie ma żadnych luzów czy trzasków. Poza tym karabin testowy wyposażony jest w przyspiesz-
Solidne ryflowanie i wygodny chwyt Spust reguluje się w prosty sposób
Głowica zamka i wyrzutnik łusek
Solidne ryflowanie i wygodny chwyt
Bezpiecznik w pozycji odbezpieczonej. Szczerbinka i muszka wykonane zostały z elastycznego materiału, dzięki czemu lepiej radzą sobie w trudnych warunkach
Montaż Mausera jest stabilny i prosty w użyciu
nik. Żeby go aktywować, trzeba przesunąć język do przodu. Wtedy lekkie naciśnięcie spustu wystarczy, by broń odpaliła. Uważam, że jest to niezwykle niebezpieczne podczas polowania, ale przydatne na strzelnicy – przy strzelaniu precyzyjnym lub do blachy. Broń ma dobry odrzut. Strzelałem teraz z Sako 9,3x62 Range 15,0 g / 231 gr, ale mocniejsza amunicja myśliwska nie powinna mieć znaczącego wpływu na odrzut – dość ciężka konstrukcja o prostej kolbie dobrze go absorbuje. Wyrzutnik działa bez zarzutu: łuski wypadają dobry kawałek od sztucera i nie zahaczają o lunetę w trakcie strzelania. Pudełko 50 naboi szybko się opróżniło. W 27ºC bez wiatru lufa nagrzała się tak, że można by piec na niej kiełbaski. WSZECHSTRONNY I SKUTECZNY
Jako system broni M03 posiada wiele konfiguracji, dzięki czemu jest dobry na różne polowania i może spodobać się wielu myśliwym. Jeśli ktoś, tak jak ja, woli zamek czterotaktowy od dwutaktowego i chce mieć łatwy w obsłudze system wymiennych luf, do którego jest wiele alternatyw, to Mauser M03 może być dla niego godny uwagi. Dzięki niezawodności mechanizmu M98-ki, który jest podstawą M03-ki, nie trzeba się martwić o funkcjonalność sztucera w polu. W zasadzie jedyna wada, jaką widzę, to bezpiecznik. Puszczenie uchwytu wiąże się
z zabraniem palca ze spustu i uniemożliwia przypadkowe odpalenie broni. Gdy odbezpieczenie odbywa się np. przez naciśnięcie kciukiem przycisku, istnieje ryzyko, że jednocześnie napniemy dłoń, a tym samym palec na spuście, przypadkowo wypuszczając strzał. Dlatego jestem w stanie przekonać się do tego rozwiązania. Ale tego, że przy zabezpieczaniu stale zacinam się w palec, kiedy po wciśnięciu przycisku skrzydełko bezpiecznika wraca na pierwotne miejsce, znieść nie mogę. Być może Mauser powinien jeszcze raz przemyśleć to rozwiązanie i skłonić się bardziej ku takiemu, jakie zastosował w modelu M12, czyli bezpiecznikowi SRS (Smooth Roll System). Mimo to dzięki prostemu, stabilnemu systemowi wymiennych luf, czterotaktowemu zamkowi i wysokiej jakości, Mauser M03 z pewnością stanowi konkurencję na rynku myśliwskiej broni kulowej.
Magazynek mieści 5 naboi
Bukowisk
ko i stękanie
JAK WABIĆ ŁOSIE?
Nasza piękna polska gwara myśliwska określa mianem bukowiska porę godową łosi. Nazwa ta wywodzi się od słowa „buczeć”, ale odgłos łosia, zarówno byka, jak i klępy, nazywamy nie buczeniem, a stękaniem. Możemy więc sobie zadać pytanie, dlaczego nie „stękowisko”? Zresztą, czy to ważne? TEKST: SŁ AWOMIR PAWLIKOWSKI
N
ajważniejsze jest to, że za pomocą naśladowania tych miłosnych odgłosów możemy w tym okresie wabić największe zwierzęta łowne w naszym kraju. Prawdą jest, że od kilkunastu lat są one objęte całorocznym okresem ochronnym, ale przecież wabić je możemy chociażby po to, by je sfotografować. Dla bardziej zamożnych istnieje też możliwość zapolowania na łosie u naszych wschodnich sąsiadów, czyli na Białorusi lub w Rosji. NAD BIEBRZĄ I BEREZYNĄ
Zacznę jednak od samego bukowiska, które w zależności od długości i szerokości geograficznej zaczyna się od końca sierpnia, jak w przypadku Polski czy Białorusi i trwa tutaj przeważnie 2-3 tygodnie, czyli do drugiej połowy września. Natomiast na Alasce czy Kamczatce zaczyna się mniej więcej o miesiąc później i trwa nawet do listopada. Moje pierwsze doświadczenia z wabieniem łosi to wyjazdy do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Niestety, wabienie w BPN nie było łatwe z uwagi na nakładanie się w tym samym czasie rykowiska jeleni, których tam również nie brakuje. Ponieważ na ogół są one głośniejsze i robią dużo więcej hałasu, niełatwo było zlokalizować stękające łosie. Rok później postanowiłem zapolować na tego królewskiego zwierza i przy okazji podpatrzeć, jak wabią doświadcze-
ni białoruscy myśliwi. Na miejsce polowania wybrałem mokradła nad rzeką Berezyną nieopodal Borysowa. Teren piękny i dziki, ale trudno dostępny – właśnie taki, jaki preferują łosie. Moim pierwszym nauczycielem był Kola. Posługiwał się wabikiem zrobionym z łodygi barszczu Sosnowskiego lub wabikiem z kory brzozowej. Ten drugi to majstersztyk. Był wykonany ze spreparowanej kory brzozowej, zwiniętej w kształt rogu, i zakończony z dwóch stron tulejkami z drewna. Kola pokazał mi dwa rodzaje wabienia łosi. Wabienie byka na głos klępy, czyli żałosne stękanie, przypominające trochę ciche rżenie konia oraz wabienie łosia byka na odgłos drugiego byka. Odzywają się one w bardzo specyficzny sposób. Ten odgłos nazwałbym stękaniem, bo tak brzmi, tyle że jest bardzo nosowe. Przy wydawaniu tego dźwięku łoś byk w charakterystyczny sposób porusza chrapami, czyli nosem, i być może to jest przyczyną tego nosowego brzmienia. Muszę tutaj wspomnieć jeszcze o tym, że starsze łosie odgłos stękania wydają z lekkim chrapliwym brzmieniem i niskim tonem, natomiast młodsze mają czyste nosowe brzmienia. Innymi odgłosami wydawanymi przez byki łosie w czasie bukowiska jest odzew bojowy oraz odzew zwycięstwa po walce. To już nie stękanie, a bardziej ryczenie, jak u byków jeleni w czasie rykowiska.
O ŚWICIE I ZMIERZCHU
Czy łoś byk jest łatwy do zwabienia? Wiem z doświadczenia, że łatwiej zwabić byka łosia niż jelenia czy kozła sarny. Być może dlatego, że jest on świadom swojej mocy? Praktycznie ponad 90% wabionych łosi przychodziło do mnie na odległość strzału. Jedna ważna rzecz: najlepiej wabić łosie o świcie i o zmierzchu, ponieważ są wtedy mniej ostrożne i nie boją się wychodzić na otwarty teren. Kiedy jest jasno i panuje lepsza widoczność, zawsze próbują podejść zaroślami, co znacznie utrudnia określenie formy i masy poroża, a także oddania strzału. Kiedy jest szarówka, łoś nie boi się
wychodzić na odkryty teren. Wabiąc łosie, musimy pamiętać, że na 100% będą przychodziły pod wiatr, ważne więc jest dobre ustawienie się przed rozpoczęciem wabienia. Preferuję takie polowanie, w trakcie którego myśliwy siedzi na zwyżce, natomiast wabiący oddala się w miarę zbliżania się łosia do myśliwego. Ważnym elementem wabienia – oprócz stękania – jest łamanie suchych gałęzi lub pocieranie nimi o krzewy. Imituje to łamanie gałęzi, po których stąpa łoś lub ocieranie o nie rosochami. Bardzo często łoś to robi, żeby przestraszyć rywala i zademonstrować mu swoją siłę. Czasem te odgłosy bardziej REKLAMA
prowokują łosia do ataku niż samo stękanie. Trzeba pamiętać, żeby wabić z małą częstotliwością, słuchać, kiedy łoś się zatrzymuje i wtedy stękać. Zbyt częste stękanie powoduje czasem efekt odwrotny. Łoś wtedy zatrzymuje się i nasłuchuje, co może trwać nawet kilkadziesiąt minut. JAKIE WABIKI?
Jeśli chodzi o wabiki, to polecam oczywiście te z kory brzozowej, lecz z uwagi na trudności z ich zakupem na polskim rynku, proponuję wabik z rogu bydła węgierskiego lub firmy Falhaber do wabienia jeleni. Na tym ostatnim podczas tegorocznego bukowiska w okolicach Witebska na Białorusi zwabiłem około 20 łosi. Był do tego stopnia skuteczny, że kilku białoruskich myśliwych postanowiło na przyszły rok zamówić u mnie kilka sztuk. Obserwowali również, w jaki sposób go używam, więc nie robiłem tajemnicy i chętnie ich instruowałem. Chociaż chyba powinno być na odwrót… W tym odcinku to już wszystko. Zapraszam do lektury grudniowego wydania „Gazety Łowieckiej”, gdzie napiszę na temat wabienia drapieżników.
Wabik na Ĺ‚osie z kory brzozowej
OPTYMALNA PIELĘGNACJA OBUWIA TYPU OUTDOOR Wszystkie buty, bez względu na rodzaj, wymagają odpowiedniej pielęgnacji. W sytuacji, kiedy obuwie zostanie zabrudzone, powierzchnia buta absorbuje wodę powodując, że obuwie staje się cięższe i nieprzyjemnie zimne oraz traci właściwości oddychające. Wyschnięte błoto na powierzchni obuwia może zniszczyć skórę, wysuszając ją, pozbawiając garbników i powodując jej pękanie. Zarówno czyszczenie obuwia, jak i impregnowanie jego powierzchni może temu zapobiec. Obuwie wodoodporne z membraną np. Gore-Tex, eVent czy Sympatex – oprócz właściwości wodoodpornych, zapewnia jednocześnie oddychalność. Regularna impregnacja nie tylko chroni obuwie przed wodą, lecz również pozwala na transport wilgoci z wnętrza buta na zewnątrz poprzez mikroskopijne otwory w membranie zwane „mikroporami”. Wpływa to znacząco na własności użytkowe obuwia, zapewniając stopom użytkownika większy komfort. Aby optymalnie zadbać o obuwie, należy dobrać właściwe środki do materiału, z którego zrobione są buty. Do skóry licowej (gładkiej) zalecany jest Wosk Impregnujący do Skóry Licowej Nikwax. Odżywia skórę i nadaje połysk. Do obuwia z nubuku i weluru zalecany jest produkt Nikwax Nubuk i Welur, który zaimpregnuje skórę zachowując jej matowy wygląd i teksturę. Do coraz bardziej popularnych butów wykonanych częściowo z tkaniny, a częściowo
ze skóry zaleca się środek Nikwax Tkanina i Skóra, który skutecznie zaimpregnuje zarówno elementy skórzane, jak i syntetyczne. (Uwaga – kolor skóry po impregnacji może stać się nieco ciemniejszy) INSTRUKCJA PIELĘGNACJI OBUWIA TYPU OUTDOOR KROK PO KROKU CZYSZCZENIE • Wyjąć sznurowadła i wkładki, opłukać but pod chłodną wodą. Brud usuwać miękką szczotką • Po opłukaniu nanieść środek Nikwax Footwear Cleaning Gel (Żel Czyszczący do Obuwia), aby usunąć trudno zmywalny brud i plamy. Wetrzeć żel dokładnie szczotką, następnie spłukać i osuszyć buty czystym ręcznikiem, w celu pozbycia się nadmiaru wody IMPREGNACJA • Na czyste, wilgotne obuwie nanieść cienką warstwę odpowiedniego impregnatu i lekko wetrzeć • Po 2-3 minutach usunąć nadmiar środka impregnującego przy pomocy wilgotnej szmatki SUSZENIE • Najlepiej wybrać miejsce z przepływem powietrza o temperaturze pokojowej. Trzymać buty z dala od kaloryferów i grzejników • Jeśli myjemy obuwie również w środku, można przyspieszyć proces schnięcia wkładając do środka stare gazety i wymieniając je, gdy staną się wilgotne • Po wysuszeniu włożyć wkładki i sznurowadła
REKLAMA Środki Nikwax są na bazie wody, więc najlepiej się rozprowadzają na zwilżone obuwie. Dotyczy to nawet wosków, które dzięki wodzie zawartej w wilgotnym materiale, dotrą w każde miejsce buta. Regularnie czyszczone i impregnowane obuwie zachowa swoje właściwości, służąc nam dłużej i zapewniając komfort użytkowania.
Środki Nikwax nie zawierają szkodliwych rozpuszczalników, gazów pędnych ani fluorokarbonów (PFC), dzięki czemu są bezpieczne dla użytkowników i dla środowiska. Więcej informacji na temat pielęgnacji obuwia, odzieży i sprzętu outdoorowego oraz filmiki instruktażowe znajdą Państwo na stronie: www.nikwax.com
i
Tajemnice Carinhall
Hermann Göring, jeden z twórców państwa nazistowskiego, był także Generalnym Inspektorem ds. lasów III Rzeszy i dyrektorem ds. ochrony przyrody. Od lipca 1934 roku nosił tytuł Wielkiego Łowczego III Rzeszy. Był zapalonym myśliwym. Na tabliczce zawieszonej w jego gabinecie widniał napis: „Kto dręczy zwierzęta, rani istotę mentalności niemieckiej” TEKST: DOBIESŁ AW WIELIŃSKI
Dziedziniec Carinhall, rezydencji Göringa pod Berlinem
T
ak jak inni zbierają np. znaczki pocztowe, Göring gromadził ordery, urzędy i dzieła sztuki. Do tego potrzebne były magazyny. Drugi człowiek w państwie posiadał liczne rezydencje i kwatery, w tym dworek Carinhall koło Berlina, dwór myśliwski w Romintach (obecnie Krasnolesie w Rosji), dom alpejski w Obersalzbergu blisko oficjalnej rezydencji Hitlera – Berghof i kwaterę w Szerokim Borze na Mazurach. W Carinhall, nazwanym od imienia żony Karin, zgromadził ponad 1800 obrazów, arrasów i rzeźb, wiele związanych z myślistwem. Choć raz dał się oszukać. Po zajęciu Holandii kupił obraz Vermeera „Chrystus i jawnogrzesznica”, który okazał się fałszywką. Niemieccy konserwatorzy wykryli na obrazie kobaltowy błękit – farbę, której Vermeer nie znał… REZYDENCJE, DWORKI I PAŁACE
Carinhall – dworek, będący rezydencją marszałka III Rzeszy, Hermanna Göringa, położony był na północny wschód od Berlina w lasach Schorfheide. Krążyły o nim legendy. Nie były one całkiem wyssane z palca – potężny kompleks budynków krył w sobie kilkanaście sypialni, pokojów dla gości i szereg nowinek technicznych. W posiadłości wybudowano podziemne mauzoleum, do którego złożono sprowadzone ze Szwecji doczesne szczątki pierwszej żony Göringa. W parku przy alei Kasztanowej stał
brązowy pomnik „Króla jeleni”, dzieło Johannesa Darsow’a – po raz pierwszy pokazany na międzynarodowej wystawie myśliwskiej w Berlinie w 1937 roku. Obecnie znajduje się na terenie berlińskiego ZOO. Ulubionym terenem myśliwskim Göringa była Puszcza Romincka, dziś zwana polską tajgą. Znajdował się tu wybudowany przez Wilhelma II piękny pałac myśliwski. Göring kazał postawić dla siebie drewniany dwór myśliwski, nazywany Reichsjägerhof Rominten lub Emmyhall (od imienia drugiej żony Göringa – Emmy), położony na wysokim brzegu rzeki Rominty. Zaprojektowany przez niemieckiego architekta Friedricha Hetzelta (1903–1986) miał imitować starogermańską siedzibę książęcą. Znajdował się on ok. 2 km na północ od dawnej rezydencji cesarskiej. Aby ułatwić Göringowi dojazd, wybudowano przeznaczoną specjalnie dla niego niewielką stację kolejową w miejscowości Eichkamp (obecnie Jemieljanowka). RYDWANY NAZISTÓW
Göring miał do dyspozycji najlepsze samochody, jakie produkował Mercedes. Z okazji rozmaitych świąt i uroczystości, drugi człowiek w brunatnym państwie dysponował, podobnie jak Hitler, największym samochodem – Mercedesem 770, tzw. Grosse Mercedes. Był to samochód przygotowany specjalnie do parad. Jego ośmiocylin-
Jedno ze skrzydeł Carinhall
Na dziedzińcu Carinhall Göring chętnie ustawiał rzeźby zwierząt
Figura jelenia z brązu stojąca na terenie Carinhall. Po wojnie przeniesiona na teren berlińskiego ZOO
drowy silnik o pojemności 7655 ccm dysponował mocą 180 KM. Jednak prędkość była mocno zredukowana na skutek ciężkiego opancerzenia i wynosiła 170 km/h. Samochód miał 40 mm grubości szyby, elektromagnetyczną blokadę drzwi, wbudowane 18 mm płyty stalowe, 300-litrowy zbiornik paliwa. Przed atakiem z tyłu bagażnik tej pullman-limuzyny ochraniały stalowo-magnezowe płyty. Podczas parteitagów (kongresów partii – przyp. red.) Göring używał Mercedesa 500K – otwartego roadstera. Był to jeden z 25 samochodów zbudowanych przez Daimler-Benz w latach 1935–36. Były one wyposażone w 8-cylindrowy silnik o pojemności 5 litrów. Ta reprezentacyjna limuzyna dysponowała mocą 100 KM i mogła jechać z prędkością do 160 km/h. Innym pojazdem był Mercedes 540K. Podczas uroczystych wy-
jazdów i parad korzystał też z Mercedesa G4. Sześciokołowy potwór dysponował 5-litrowym silnikiem o mocy 100 KM. Te samochody były przeznaczone głównie dla SS i korzystał z nich Göring i jego adiutanci. Pojazdy G4 należące do najwyższych rangą członków partii posiadały skierowane do tyłu reflektory, stosowane do oślepiania kierowców zbliżających się z tyłu pojazdów. Wyprodukowano ich tylko 11. Szczególnym samochodem był tzw. Grosse Göring. Został przygotowany specjalnie na życzenie Wielkiego Łowczego. Błękitny kabriolet został znaleziony w 1945 roku przez Brytyjczyków. Za te samochody bynajmniej nie płaciła kancelaria rządu niemieckiego. Samochody były wypożyczane albo udzielano na nie wysokich rabatów. W zamian intratne kontrakty Wehr-
Błękitny Mercedes Grosse Göring wykonany na specjalne zamówienie Marszałka Rzeszy. Miał opuszczane szyby
Ówczesne strzelby myśliwskie były bogato grawerowane
machtu przyznawano w pierwszym rzędzie koncernowi ze Stuttgartu. Na co dzień do dyspozycji Göringa były Mercedes 170 i 320. I to te samochody służyły głównie marszałkowi Rzeszy podczas wyjazdów na polowania. MYŚLIWSKI ARSENAŁ
Jak podają wiarygodne źródła, Göring posiadał 27 karabinów myśliwskich. Broń osobistą stanowił amerykański rewolwer firmy Smith&Wesson kal. 28. Posiadał też pozłacanego Walthera kal. 7,65 i Colta 45. W tamtych czasach prawdziwą stolicą rusznikarstwa było Suhl – niewielkie miasto w Turyngii. Położone wśród lasów i gór nosiło przydomek „waffenstadt” [miasto broni – przyp. red.]. Tu mieściły się JP Sauer&Sohn, Remo Gewehrfabrik, Haenel Waffenfabrik, Simson, Walther GmbH czy Gebruder Merkel. To tu powstawały drylingi Waffa, dubeltówki i drylingi Simsona. Wiele z produkowanych modeli znajdowało się w Carinhall. Były one grawerowane wymyślnymi wzorami, motywami mitologicznymi lub przedstawiającymi heroiczne dzieje historii Niemiec. Dowodem tego są zdjęcia, jakie zachowały się po wojnie. W latach 20. i 30. w Suhl handel bronią w przeważającej części był prowadzony przez profesjonalną zbrojeniową gildię, która nie tylko zrzeszała producentów broni, ale
także wydawała certyfikaty potwierdzające, że precyzja i jakość jest godna miasta Suhl. Gildia gromadziła największych rzemieślników, którzy wtedy mieli odrębne specjalności – jeden produkował lufy karabinów, podczas gdy inny wykonywał elementy drewniane. Był też grawermistrz, który odpowiadał za wystrój artystyczny. W ten sposób powstawało dzieło godne prezentacji królom, książętom i przywódcom politycznym. Nieprzypadkowo to Göring otrzymał wyprodukowany przez JP Sauer i Sohn GmbH specjalny karabin. Ojcowie miasta brali pod uwagę konsekwencje biznesowe tego
Kraj, który od niepamiętnych czasów kochał myślistwo, był jeszcze bardziej w nim zakochany z powodu promowania polowań przez Wielkiego Łowczego. Sprzedaż broni znacznie wzrosła właśnie w latach 1933-1935 gestu. Niemcy – kraj, który od niepamiętnych czasów kochał myślistwo, był jeszcze bardziej w nim zakochany z powodu promowania polowań przez Wielkiego Łowczego. Sprzedaż broni znacznie wzrosła właśnie w latach 1933-1935. Wiadomo, że karabin Merkel kal. 8 x 57 miasto sprezentowało Göringowi w Boże Narodzenie 1935 roku. W tym samym roku Rzesza
Göring wraz z grupą szwedzkich myśliwych jedzie na polowanie
Niemiecka wybiła nawet brązowy medalion ku chwale Wielkiego Łowczego. Göring używał karabinów do polowań na duże zwierzęta na swojej prywatnej posesji Reichsjägerhof Rominten w pobliżu granicy z Polską. Najbardziej lubił polować na żubry, m.in. w lasach obok Białowieży. Wcześniej, w 1938 roku, na te wielkie zwierzęta polował wraz z polskim prezydentem Ignacym Mościckim. W czasie okupacji niemieckiej w 1939 roku Göring, który był wtedy feldmarszałkiem, utworzył w Puszczy Białowieskiej największy międzynarodowy rezerwat łowiecki na świecie. Później nakazał przenieść wiele żubrów do Rominten.
LEGENDARNA KOLEKCJA
Rezydencja Carinhall pełna była zarówno myśliwskich trofeów, jak i pamiątek związanych z polowaniami. Rzeźby zwierząt z brązu były ustawione w parku. Obrazy przedstawiały sceny z polowań,
Exlibris Göringa przedstawiał go w postaci św. Jerzego na koniu zabijającego smoka natomiast portrety olejne – Göringa w myśliwskim kapeluszu. Fotografowie przenosili wizerunek Wielkiego Łowczego na papier fotograficzny. Figurki przedstawiające sceny mityczne
też były związane z polowaniem. Meble stojące w Carinhall inkrustowane były sylwetkami jeleni. podobnie jak srebrne i brązowe puchary. Nawet rękojeść korkociągu była zrobiona z poroża jelenia. Obcinarka do cygar, cała wykonana z poroża, miała wyrzeźbionego jelenia, swastykę i inicjały HG. Kałamarz zrobiono z racicy sarny. Przy wejściu do Carinhall stała drewniana skrzynia z inicjałami HG. Niesamowite wrażenie robił 13-częściowy zestaw obiadowy, gdzie talerze na spodzie przedstawiały sceny z polowań. Exlibris Göringa przedstawiał go w postaci św. Jerzego na koniu zabijającego smoka.
Nie trzeba dodawać, że wszystko to było zrabowane w okupowanych krajach. Wiele z tych trofeów Göring podarował Himmlerowi. Niewątpliwie była to jedna z największych kolekcji arcydzieł sztuki w czasie II wojny światowej. Wraz z jej końcem dzieła sztuki zostały wywiezione bądź zaginęły. Göring wcześniej polecił zniszczyć budynki, a Armia Radziecka zrabowała to, co zostało. Reszty dokonał czas. Dworu nie odbudowano, by nie stał się on miejscem wizyt faszystów. Dziś po Carinhall pozostał jedynie pamiątkowy kamień.
Wielki Łowczy podziwia trofeum
Pozłacany pistolet firmyWalther, własność Göringa
Srebrny medalion odlany w 1935 r. gloryfikujący Wielkiego Łowczego III Rzeszy
Obcinacz do cygar wykonany z poroża. Widoczne inicjały H.G. – Hermann Göring
Myśliwski portret
Jamnik szors MAŁY WOJOWNIK
Wielu myśliwych staje przed dylematem, jakiego psa wybrać. Bardzo rzadko biorą pod uwagę jamnika. A jestem pewien, że ten mały wojownik absolutnie nie zasłużył na takie lekceważenie TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁ AW PEŁK A
stkowłosy
J
amniki od najdawniejszych czasów były hodowane i selekcjonowane do pracy w norach, gdzie ich zadaniem było wypchnięcie na powierzchnię lisa czy borsuka. Taki sposób doboru odpowiednich osobników ukształtował jamnika szorstkowłosego. Jest to pies niskiego wzrostu, o ciężarze nieprzekraczającym 10 kg. Jego okrywa włosowa na ogół jest ostra, wzdłuż kręgosłupa kędzierzawa. Kufę obrastają wydatne wąsy i broda. Oczy otaczają obfite brwi, które w trudnych warunkach, np. w norze, osłaniają je. Jako psy myśliwskie warto wybierać osobniki o krótkim, ostrym, dziczym włosie, gdyż zdecydowanie są łatwiejsze w utrzymaniu. Unikać należy jamników przypominających „wycior do armaty”, ponieważ taka okrywa włosowa spra-
wia problem i właścicielowi, i psu. Wtedy najlepszym wyjściem jest strzyżenie i trymowanie. GOŚĆ Z CHARAKTEREM
Największą zaletą jamników jest ich charakter. Zdecydowanie różni się np. od teriera. Jamnik jest bardziej ukierunkowany na kontakt z człowiekiem, bardziej przywiązany i oddany właścicielowi. To mały twardziel. Ogromna pasja myśliwska, skłonność do pracy w wodzie, odporność na warunki atmosferyczne i małe rozmiary tworzą z niego idealnego kandydata na psa domowego, który pomoże również w każdym polowaniu. Odpowiednio prowadzony i wychowany będzie obrońcą dzieci i nie pozwoli ich skrzyw-
dzić. Potrafi skoczyć z zębami do każdego, kto zagrozi bezpieczeństwu jego i domowników. KORZYŚCI I KŁOPOTY
Te cechy fizyczne i psychiczne jamnika niosą za sobą tyleż korzyści, co i kłopotów. To, co dla niektórych jest zaletą, dla innych staje się wadą, dlatego warto przeanalizować dokładnie wszystkie „za i przeciw”. Ich wzrost jest zaletą w pracy w niskich młodnikach bez podszytu czy w polach kukurydzy. Pozwala również na zabieranie jamnika na ambonę, gdzie będzie nam ogrzewał kolana w chłodne noce. Jamnik doskonale sprawdzi się
jako tropowiec. Bez problemu odszuka postrzałka i go ogłosi. Wszędzie tam, gdzie występują gęsty podszyt, trzcinowiska czy choćby wysoki śnieg, będzie mu trudno pracować. Okrywa włosowa jest przede wszystkim jego zaletą. Odpowiednio trymowana nie wymaga zbyt wielu zabiegów. Skłonność do pracy w norze będzie zaletą dla tych myśliwych, którzy polują w ten sposób. Doskonale się sprawdzi także w polowaniach na stogach. Jeżeli myślimy jednak o jamniku jako o dzikarzu i tropowcu, szukajmy linii o takich tradycjach. Oczywiście norowiec również będzie oszczekiwał dzika, ale kiedy wolno puszczony natknie REKLAMA
się na norę, na pewno do niej wejdzie i bardzo trudno będzie go nam odnaleźć. Wojowniczy charakter bez wątpienia jest zaletą psa myśliwskiego. Niemniej jednak wymaga zdecydowanego przewodnika i prowadzenia. W przeciwnym razie jamnik będzie atakował wszystkie napotkane psy. Prędzej czy później, niestety, polegnie na polu walki. RYZYKO WAD GENETYCZNYCH
Wiele się mówi o słabym kręgosłupie jamników i o tym, że nie powinny chodzić po schodach. Moim zdaniem każdy trening stosowany zbyt intensywnie spowoduje deformacje, zwyrodnienia i inne zmiany w organizmie, które mogą, ale nie muszą wyeliminować danego psa z hodowli. Na pewno nie jest tak, że jamnik nie może pokonać dziennie kilkudziesięciu schodów. Jak każdy pies, także
i on jest stworzony do tego, aby się poruszać. Bardziej będzie mu szkodzić brak ruchu i leniwy żywot kanapowca. Mój przyjaciel, mieszkający na ósmym piętrze w bloku, miał jamnika, u którego zdiagnozowano wadę serca. Pies każdego dnia po kilka razy zbiegał i wbiegał po schodach. Dożył 14 lat, bardzo intensywnie polując, aportując z wody i walcząc z dzikami w młod-
Jamniki są silnie przywiązane do ludzi. Pozbawione kontaktu z człowiekiem, stają się nieufne i dzikie nikach. I nigdy nie miał problemów związanych z kręgosłupem. Największym problemem, jaki może dotknąć jamnika, to zbyt bliskie spokrewnienie rodziców. Niestety, ale to się zdarza i wtedy powstają wady genetyczne, które mogą być dziedziczone.
Wady serca, padaczka, zwyrodnienia kręgosłupa, niestabilny charakter i lękliwość to często pokłosie zbyt blisko spokrewnionych skojarzeń. Dlatego też trzeba uważnie wybierać rodziców naszego pupila. Nie należy także kupować szczeniaków po linii, która nie poluje od dwóch/trzech pokoleń, bo może im brakować… łowieckiej pasji. WIERNY KOMPAN
Wspominałem także o tym, iż jamniki są silnie przywiązane do ludzi. Dlatego też trzymane w kojcach, pozbawione kontaktu z człowiekiem, stają się nieufne i dzikie. Pozostawione same sobie szybko popadają w apatię i zaczynają ignorować człowieka. Kiedyś po długiej chorobie zmarł kolega mojego znajomego, który przygarnął jego sześcioletniego jamnika szorstkowłosego. Zamknął go w kojcu ze swoim starym wyżłem, będącym już na zasłużonej
emeryturze. O dziwo, psy doskonale się rozumiały i nie wchodziły sobie w drogę, ale jamnik po miesiącu zmarł. Pomimo doskonałej kondycji fizycznej nie mógł przeżyć rozłąki ze swoim panem. Weterynarz nie potrafił zdefiniować przyczyny zgonu. IM WCZEŚNIEJ, TYM LEPIEJ
Kupując szczeniaka, przyjmijmy zasadę, że im wcześniej do nas trafi, tym lepiej i dla nas, i dla samego jamnika. Oczywiście trzeba tu zachować wszystkie reguły hodowlane. Kupowanie jamnika kilkumiesięcznego czy dorosłego może skończyć się porażką. Nasza decyzja musi być przede wszystkim związana z profilem łowiska, w jakim polujemy, sposobem polowań i oczywiście zwierzyny, na którą chcemy polować. I pamiętajmy o pewnym znanym powiedzeniu – to nie my mamy jamnika, lecz jamnik ma nas...
Pulled pork,
czyli rwana wieprz
zowina
To prawdziwy przysmak myśliwych, którym można się naprawdę najeść. I co ważne, jest bardzo prosty do przygotowania. Najlepiej sprawdźcie sami! TEKST I ZDJĘCIA: MIN JAKT
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
SOS BARBECUE
Pulled pork z dzika smakuje wspaniale na kanapce lub w placku tortilli. To jeden z najprostszych sposobów na przyrządzenie mięsa – wsadzamy je do piekarnika na 4-6 godzin, a reszta robi się sama. Ważnym elementem tego przepisu jest sos barbecue, ale jego przygotowanie zajmuje tylko kilka minut. Pulled pork można jeść zarówno na ciepło, jak i na zimno, z dodatkami lub bez.
PRZYGOTOWANIE
Szalotki kroimy w bardzo drobną kostkę i podsmażamy w małym rondlu, aż lekko się zarumienią. Dodajemy pozostałe składniki, dobrze mieszamy i gotujemy na wolnym ogniu przez ok. 5 minut, cały czas mieszając. Sos rozdrabniamy blenderem, przecedzamy przez sitko, po czym odstawiamy do wystygnięcia. Sos może stać w lodówce ok. dwóch tygodni, ale są małe szanse, że nie zostanie wcześniej zjedzony!
Oto przepis na smakowity, lekko przydymiony sos barbecue. SKŁADNIKI • • • • • • • • • • •
2 średniej wielkości szalotki 1 łyżka oleju rzepakowego 200 ml keczupu lub przecieru pomidorowego 2-3 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę 1/3 szklanki wody 1 łyżka cukru brązowego lub miodu 2 łyżeczki świeżej kolendry 2-3 łyżeczki kminu rzymskiego 2 łyżeczki mielonej wędzonej papryki 1 łyżeczka chili lub papryki ostrej (opcjonalnie) sól, pieprz do smaku
Sos może stać w lodówce ok. dwóch tygodni, ale są małe szanse, że nie zostanie wcześniej zjedzony!
KRUCHE MIĘSO (PULLED PORK)
Teraz czas na mięso. Na początek rozgrzewamy piekarnik do 125°C. SKŁADNIKI • • • •
ok. 1 kg karkówki z dzika (im tłustsza, tym lepiej) 1 duża cebula 3 ząbki czosnku sos barbecue domowej roboty
PRZYGOTOWANIE
Cebulę i czosnek kroimy w paski. Mięso wkładamy do naczynia z przykrywką i zalewamy sosem tak, by pokrył
on górną powierzchnię mięsa. Na to kładziemy czosnek i cebulę, przykrywamy i wkładamy mięso do piekarnika. Teraz wystarczy już tylko czekać, ok. 4-6 godzin. Niektóre części mięsa – przede wszystkim te z mniejszą ilością tłuszczu – mogą jeszcze nie odchodzić po 4 godzinach. Wtedy trzeba pozostawić karkówkę na wolnym ogniu i lekko poddusić mięso jeszcze przez godzinę. Przed podaniem gotowe mięso rwiemy na drobne kawałki. Potrawę można podać w placku tortilli z sałatą, pomidorem, świeżą cebulą, odrobiną jogurtu i sosu barbecue.
Namibia POLOWANIE NA ZEBRĘ HARTMANNA
Oto historia o tym, jak blady wiking Jens wybrał się na łowy do Namibii, czyli dlaczego zebra Hartmanna powinna nazywać się zebrą „hard mana”… TEKST I ZDJĘCIA: JENS ULRIK HØGH
TŁUMACZ YŁ A: EWA MOSTOWSK A
M
iałem już okazję polować na zebry w afrykańskim buszu, ale nigdy na żyjącą na wyżynach południowej Afryki płochliwą zebrę górską, zwaną również zebrą Hartmanna. Dlatego, kiedy dostałem zaproszenie od Etosha Heights Game Safaris byłem przeszczęśliwy. Ich tereny łowieckie położone są przy granicy ze słynnym Parkiem Narodowym Etoszy w północnej Namibii. Mam nadzieję, że nikt się nie obrazi, jeśli napiszę, że Etosha Heights to nie góry w sensie alpinistycznym, tylko strome, kamieniste wzgórza, które wznoszą się kilkaset metrów ponad otaczające je równiny. A jednak dla górskiej zebry są idealne – w tym rozciągającym się na ponad 65 tys. ha prywatnym rezerwacie gatunek rozrasta się imponująco. Innymi słowy, pozyskanie ładnego okazu do pokoju z trofeami nie powinno być problemem... Tak w każdym razie myślałem! KAMIENIE I KRZEWY
Pierwszego dnia wybraliśmy się na odległe wyżyny w zachodniej części rezerwatu, położone ponad 40 km od naszego obozu. Kiedy dotarliśmy na miejsce rozpoczęcia polowania, temperatura osiągnęła już 20°C i robiło się coraz cieplej. Problemem był jednak nie tyle upał, co powietrze, po miesiącach bez deszczu suche jak pieprz. Mój PH [professional hunter – zawodowy myśliwy będący opiekunem
i podprowadzaczem myśliwych dewizowych – przyp. red.], Gideon Clote, nadał niezłe tempo. Zanim około południa słońce zmusiło zebry do zejścia w cień, zdążyliśmy obejść dużą część wzgórz. Ziemia była strasznie nierówna, chodziliśmy zygzakiem, w górę i w dół, omijając przeszkody. Wysilaliśmy każdy mięsień, próbując chodzić bezgłośnie – z marnym efektem. Powierzchnię gór pokrywały ostre, luźne kamienie. Często balansowaliśmy na krawędzi, niemal w dosłownym znaczeniu. Dlatego dobre buty są niezbędne. Jeśli człowiek się poślizgnie, to nic złego mu się nie stanie, jednak broń będzie miała twarde lądowanie. Osobiście wolę pęknięcie rzepki kolanowej od takiego scenariusza (mam bardzo dobrą broń). Oczywiście, jest to trudne – prawie niemożliwe – by w takich warunkach bezgłośnie się poruszać. Rzadka roślinność zdominowana jest przez najgorsze krzewy cierniowe, jakie tylko można sobie wyobrazić. „Niezapomnianych” wrażeń dostarczają szczególnie te czerwone, zwane potocznie „wait-a-minute” [nazwa wzięła się od słów często wypowiadanych, gdy ktoś otrze się o ten krzew – przyp. red.]. Ich malutkie, lecz ostre jak brzytwa kolce wbijają się w ubranie, skórę i sprzęt. Dłuższa wycieczka w tutejsze góry zazwyczaj zmienia się w „krwawą wyprawę”. Jak trafnie powiedział Gideon: „Jeśli spadniesz
w jeden z tych krzewów, równie dobrze możesz poprosić kumpla, żeby cię dostrzelił”. DŁUGI PODCHÓD I… NIC
Często zatrzymywaliśmy się, by nasłuchiwać i obserwować przez lornetki okoliczne wzgórza. W drodze na górę nie widzieliśmy żadnych zebr. Mimo to widoki zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. W obliczu tak niezwykłego naturalnego piękna nie można nie poczuć szczęścia. Wędrowaliśmy
w górę i w dół, i tak bez przerwy. To był solidny trening. Pociłem się jak mysz, szybko opróżniając niepełną butelkę z wodą. Przestraszyliśmy parę kudu, widzieliśmy też, jak duże stado antylop eland (Taurotragus Oryx) wznieca chmurę kurzu w buszu pod nami. Jednak nigdzie nie było zebr. Po kilku godzinach podchodu i wielu przebytych kilometrach zeszliśmy z gór i Land Rover zabrał nas na lunch. Popołudnie spędziliśmy mniej intensywnie, żeby zebrać siły na następny dzień.
ŻADNYCH ZEBR
Obudzono mnie o piątej. Przygotowanie się zajęło mi dosłownie chwilę. Parę godzin wcześniej Gideon usłyszał zebry przy wodopoju przed domkiem. Wyszliśmy w szary, chłodny poranek. Niebo było bezwietrzne i czyste. Zatrzymaliśmy się przy wodopoju – tropy były świeże, więc zebry musiały być blisko. Teraz wystarczyło tylko znaleźć te czarno-białe „górskie duchy”. Bardzo wolno wjechaliśmy na wyżyny, często przystając, by przyjrzeć się
stromym wzgórzom. Wypatrzyliśmy bawoła, kudu i małe koziołki skalne, jednak żadnych zebr, więc jechaliśmy dalej – dookoła następnego wzgórza, potem w dolinę po zarośniętych ścieżynkach, tam i z powrotem… I jeszcze raz, jednak bez rezultatu. Gideon zaczął się niecierpliwić. Wiedział, że zebry gdzieś tu są, a jednak nie mogliśmy ich wypatrzeć. Temperatura wzrosła już do 30°C, jednak wciąż było wcześnie, więc zebry powinny być aktywne jeszcze przynajmniej przez parę go-
dzin, do południa. Postanowiliśmy iść dalej, by dotrzeć do wyższej, bardziej niedostępnej partii pasma. Być może to kwestia zmęczenia, ale pierwsze wzgórze wydało mi się dużo wyższe niż te, na które wspinaliśmy się dzień wcześniej. Z pewnością były przynajmniej tak samo strome i kamieniste, choć na szczęście było na nich mniej tych paskudnych, spowalniających marsz cierni. Podczas wspinaczki przestraszyliśmy starego byka kudu i widzieliśmy kilka kobów w małych grupkach, rozproszonych po pobliskich wzgórzach. Znów żadnych zebr ani świeżych śladów. Wróciliśmy nad krawędź pasma, żeby z każdej strony
przyjrzeć się otoczeniu. Pomyślałem, że czarno-biały „dywan”, którego tak gorąco pragnąłem, nie pojawi się z własnej woli pod stolikiem do kawy w moim pokoju z trofeami. Po nieco więcej niż godzinie na wzgórzach zgodnie uznaliśmy, że to koniec porannej próby i zawróciliśmy w stronę samochodu. Wiedząc, że w domu czeka na nas zimne piwo, poruszaliśmy się szybciej niż w tamtą stronę. TO NIE KOBY!
Gdy skręciliśmy za róg, usłyszeliśmy spadające z góry naprzeciwko kamienie. Coś tam się ruszało w krzakach. Koby! Gideon wyglądał
na pewnego siebie, więc szliśmy dalej, nie zwalniając. Ale parę metrów dalej zastygł w pół kroku. To nie były koby! Kilkaset metrów przed nami na zboczu wzniesienia pasło się… kilkanaście górskich zebr. Poważnie! Górskich zebr! Lekki wiaterek nam nie sprzyjał – wiał dokładnie zza nas i z pewnością chwila, w której paskudny zapach człowieka dotrze do nozdrzy tych pasiastych „kucyków” nieuchronnie się zbliżała. A gdy już nadejdzie, znikną za wzgórzem, dudniąc kopytami w chmurze pyłu. CELNY STRZAŁ
Czas uciekał. Gideon ostrożnie ustawił pastorały pod dużym drzewem obok nas. Ustawiłem się na pozycji, podczas gdy on za pomocą mojego dalmierza zmierzył odległość do najbliższej zebry, do której można oddać czysty i bezpieczny strzał. To była stara klacz, pasąca się na krańcu stada. – 163 m – wyszeptał Gideon. Regulator balistyczny ASV+ był już ustawiony na 150 m, więc nic nie zmieniałem. Przestawiłem trochę pastorał, żeby być naprzeciw zwierzęcia, które poruszało się z wolna w lewo w stronę gęstszych krzewów. Odbezpieczyłem Mausera, włączyłem podświetlenie w lunecie i przesunąłem palec na spust. Klacz musiała zrobić parę kroków w otwartą przestrzeń, zanim mogłem strzelić, bo krył ją gęsty busz.
– Poczekaj – powiedział Gideon i przyjrzał się zebrom przez moją lunetę. – Widzisz tę, która stoi między dwoma drzewami, 50 m wyżej? Zaraz wyjdzie na otwartą przestrzeń – dodał. Jeszcze raz ostrożnie przestawiłem pastorał i wycelowałem. Ona jednak ruszyła się tak, że nie miałem szansy strzelić. Dwie zebry już nas wyczuły i zaczęły się w nas wpatrywać. Tymczasem uparta mucha podjęła próbę dostania się do mojego ucha, żeby zrobić sobie ucztę ze słonej kropli potu. Swędzenie było nie do zniesienia, a instynktowna potrzeba odpędzenia jej już prawie brała nade mną górę, jednak nie mogłem się teraz ruszyć. – Czekaj, na początku stada idzie ogier, widzisz? – spytał Gideon. Namierzyłem go. Był znacząco większy od reszty. Czerwony punkt spoczął na jego łopatce. – Dokładnie 220 m – powiedział Gideon. Przesunąłem czerwony punkt parę centymetrów w górę i nacisnąłem spust. Strzał odbił się echem w kamienistym terenie. Ogier podskoczył, zaznaczając strzał i zaraz ruszył galopem. Klacz i źrebak minęli go, a on rzucił się między krzewy w akompaniamencie wystrzału. Podczas gdy reszta stada uciekała, krew z niewielkiej dziurki w okolicach łopatki ogiera rozprysła na stoku wzgórza. – Świetny strzał!
Gideon był zadowolony z tego, co zobaczył przez lornetkę. – Trafiłeś go nad sercem. Odpędziłem znad ucha irytującą muchę, obserwując, jak ogier zastyga na dwie, trzy sekundy, żeby upaść na ziemię i przetoczyć się 10–15 m w dół zbocza. Zapadła cisza. Gideon uśmiechał się od ucha do ucha. Ja również. Cóż za polowanie! ZMĘCZONY I SZCZĘŚLIWY
Po stromym zejściu i równie stromej wspinaczce dotarliśmy do zwierzęcia. Leżało po kamienistej stronie wzgórza w mało dostępnej okolicy, 300 m nad najbliższą drogą. Zrobiliśmy sobie obowiązkowe zdjęcia z pozyskaną zwierzyną i ugasiliśmy pragnienie, planując nasz następny krok. Uświadomiłem sobie, że to tutaj zaczyna się prawdziwie ciężkie zadanie. Skóra i całe dobre mięso musi się zmieścić na samochód. Wyglądało na to, że będziemy musieli oprawić zebrę na miejscu i zanieść wszystko na drogę. To będzie kilka godzin potu, krwi i być może także łez... chyba że... – Gideon wpatrywał się w dół zbocza. Być może prościej będzie zbudować własną drogę? Z wielkim entuzjazmem zabraliśmy się do pracy. Metr po metrze odwalaliśmy duże kamienie, a mniejszymi zapełnialiśmy dziury. Łącznie przygotowanie przejezdnej drogi zajęło nam godzinę. Stary Land Rover wtoczył się po zboczu
aż do zebry, którą z wielką troską załadowaliśmy, obkładając ją zwilżonymi jutowymi workami dla schłodzenia tuszy i zachowania pięknej skóry. Dla mnie to samo zrobiła koszula Härkili – utrzymywała mnie w chłodzie, mimo że pot ze mnie spływał. Właśnie dlatego jadąc do Afryki stawiam na naturalne tkaniny, takie jak bawełna. Gdy w końcu dotarliśmy do obozu, byłem jednocześnie zmęczony i szczęśliwy. Osobiście uważam, że zebrę górską należy przechrzcić z zebry Hartmanna na zebrę „hard mana” – jako ostrzeżenie dla myśliwych. MOJE WYPOSAŻENIE ZEISS: Na tym wyjeździe miałem ze sobą lunetę Zeiss Victory HT 2,5–10x50 z celownikiem 60. Miała
ona dopasowany do mojej amunicji ASV+. Żeby szybko dopasować lunetę, wystarczy znać odległość od celu. Lornetka, której używałem, to Zeiss HT 8x42. MAUSER: Mauser M03 African PH kaliber 300 Winchester Magnum. To pewny wybór na polowanie na dłuższe dystanse, z którym często mamy do czynienia w Afryce. HÄRKILA: Polowałem w spodniach Mountain Trek Active. Są lekkie i wytrzymałe, a dzięki stretchowi w strategicznych miejscach, także elastyczne. Spodnie trzymały się na swoim miejscu dzięki szelkom Carl-Erichängslen. Flanelowa koszula, Eide, 100% bawełny – wzór może trochę niekonwencjonalny, jednakw Afryce dobrze się sprawdził. Buty Rhino zapewniły mi komfort na ostrych skałach.
Myśliwski Sklep Internetowy
Czapka uszatka SAFETY CAMO | 99 zł
Czapka uszatka | 99 zł
Dwustronna czapka polarowa | 59 zł
Czapka uszatka i rękawiczki SNOW CAMO | 149 zł
Czapki zimowe Jahti | 69 zł
Rękawiczki skórzane | 159 zł Rękawice wełniane| 59 zł
Rękawiczki NUBUK | 159 zł
Myśliwski Salon Sprzedaży Ul. Śląska 36, Piaseczno k. Warszawy Tel.: 22 42 82 888, 22 24 55 444 Zapraszamy od poniedziałku do piątku 9.30 - 17.00, sobota 10.00 - 14.00 Mapka dojazdu na naszej stronie internetowej.
POCZT Z BUŁG
TÓWKA GARII
Cz. II
W ubiegłym numerze zakończyliśmy na pechowym finale przejażdżki Beaty i Miłosza. Przebili oni dwie opony i pozostawili swój samochód przy drodze. Teraz Jarka i mnie czeka sprowadzenie auta do obozu... TEKST I ZDJĘCIA: MATEUSZ PORTK A
W
siadamy z Jarkiem w jego Dyskotekę i podjeżdżamy pod pozostawione Disco Miłosza. Decydujemy się zmienić przednie koło i sprowadzić samochód na jednym „kapciu” do obozu. Tylną oponę spisujemy na straty ze względu na to, że jest już mocno zużyta i nie będzie się nadawała wkrótce do jazdy. Znajdujemy również „sprawców” całego zamieszania: przy koleinie, ukryte w trawie ostro ścięte i twarde pieńki, przypominające noże. Szybko zmieniamy koło i ruszamy na dół do obozu. Padający deszcz nie ułatwia nam zadania, droga rozmięka i staje się coraz bardziej śliska. Największym problemem jest to, że samochód ściągany jest przez brak powietrza w oponie na prawą stronę drogi. Asekurujemy więc go przednią wyciągarką albo wyciągarką jadącego z tyłu Jarka. Cały czas uważamy, żeby nie pogiąć felgi o wystające kamienie. Nie wiem, o której docieramy do reszty grupy, ale jest chyba bardzo późno, bo większość już twardo śpi. Przecięta opona jest w opłakanym stanie, ale felga cała. Przebieram się w suche ubranie, bo chociaż miałem przeciwdeszczową kurtkę, jestem cały mokry od potu. Wypijam kubek bułgarskiego wina i zagrzebuję się w śpiworze. ETYR I OKOLICE
Następny dzień zaczyna się od słonecznego poranka. Okazuje się, że już wczoraj w nocy pozostali w obozie
szukali w Internecie informacji, gdzie można naprawić oponę lub kupić nową. Nie jest to niewykonalne i być może jutro będziemy w mieście, gdzie będzie szansa kupić nową terenową oponę Coopera w odpowiednim rozmiarze. W tej chwili jednak musimy załatać jedną, żeby w ogóle ruszyć się z miejsca. W tym celu wsiadam z Miłoszem do mojej Dyskoteki i wieziemy przednie koło do naprawy do oddalonego o 30 minut drogi Gabrowa. Rozcięcie opony jest naprawdę
Zjazd z gór jest trudniejszy, droga jest bardziej kręta, miejscami wymyta przez spływającą wodę i usiana kamieniami. Wystarczyłoby trochę deszczu, a gliniaste podłoże i kamienie zrobiły się śliskie i nie byłoby tak łatwo konkretne i musimy trochę poszukać, zanim znajdujemy odpowiedni zakład, ale w końcu nam się udaje dzięki pomocy miejscowych. Naprawiamy koło i dodatkowo przekładamy oponę z mojego zapasu na felgę od samochodu Miłosza. Wracamy do reszty grupy i ruszamy dalej do położonej niedaleko zabytkowej wioski Etyr. Jest ona otwartym skansenem obrazującym warunki życia z przełomu XVIII i XIX wieku panujące w bułgarskiej wsi. Przechadzając się po Etyrze, oprócz zabytkowych budowli
możemy zobaczyć również warsztaty dawnych rzemieślników: kowali, piekarzy, rymarzy, młynarzy, garncarzy i snycerzy. Niektóre warsztaty są czynne i wytwarzają przedmioty, które potem można kupić w formie pamiątek: gliniane naczynia, obrazy, ikony, wyroby skórzane, figurki czy biżuterię. Tłum zwiedzających oraz restauracje
Przejeżdżamy obok najwyższej góry tego pasma, którym jest Botew o wysokości 2376 m. n.p.m. Wjeżdżamy coraz wyżej w góry, aż natrafiamy na malowniczą dolinę i hotele zdradzają, że Etyr to popularne miejsce turystyczne. Korzystając z możliwości, w porze obiadowej stołujemy się w pobliskiej restauracji, poznając Bułgarię od strony kulinarnej. Po obiedzie i deserze ruszamy dalej, kierując się do Centralnego Bałkańskiego Parku Narodowego. Chcąc nadrobić stracony czas, jedziemy drogami asfaltowymi, które krętymi serpentynami pną się ostro przez góry Bułgarii. Po drodze podziwiamy między innymi widok rozciągający się z Pomnika Wolności na Przełęczy Szipczeńskiej czy lawendowe uprawy u podnóża gór. Potem zjeżdżamy z cywilizowanej drogi i kierujemy się kamienistym szlakiem w góry na te-
Zjeżdżamy z Rodopów. jedziemy wąską górską drogą, która przeciska się między wysokimi skalnymi ścianami i nawisami
reny parku narodowego. Wspinamy się coraz wyżej, mijamy parę rwących wodospadów i malowniczych dolin, gdzie zatrzymujemy się zrobić trochę zdjęć lub po prostu popatrzeć i pozachwycać się. Po drodze mijamy strażnika parku, który podnosi przed nami szlaban, ale przedtem spisuje numery rejestracyjne naszych Land Roverów i instruuje, co możemy, a czego nam nie wolno na terenie parku narodowego. Jedziemy jeszcze parę kilometrów i znajdujemy kawałek płaskiego terenu, na którym nie widnieje żaden znak zakazu. Zatrzymujemy się na noc. CEL: PŁOWDIW
Poranek jest rześki i pomaga w szybkim rozbudzeniu się. Jemy śniadanie, zbieramy swój majdan i dalej w drogę
przez Centralny Bałkański Park Narodowy. Tereny, przez które jedziemy, należą do wyższej Starej Płaniny. Przejeżdżamy obok najwyższej góry tego pasma, którym jest Botew o wysokości 2376 m. n.p.m. Wjeżdżamy coraz wyżej w góry, aż natrafiamy na malowniczą dolinę. Nasza dróżka prowadzi przez jej środek obok stada pasących się krów, zielonych polan i wijącego się górskiego potoku. Urok doliny potęguje piękna pogoda i błękitne niebo z białymi kłębiastymi chmurami. Dalej trafiamy na górskie schronisko i tam zatrzymujemy się na małą przerwę. Po kilku minutach opuszczamy to piękne miejsce. Zjazd z gór jest trudniejszy, droga bardziej kręta, miejscami wymyta przez spływającą wodę i usiana kamieniami. Wystarczy-
łoby trochę deszczu, a gliniaste podłoże i kamienie zrobiły się śliskie i nie byłoby tak łatwo. Żegnamy się ze Starą Płaniną, podziwiając te góry po raz ostatni. Dziś kierujemy się do Płowdiw, gdzie mamy zamiar zostać na noc w jakimś przytulnym hotelu. Jest dopiero wczesne popołudnie, więc resztę dnia spędzamy na zwiedzaniu miasta. Płowdiw jest drugim po Sofii co do liczby ludności miastem Bułgarii o całkiem europejskim obliczu. Centrum i Stare Miasto pełne jest ulic, gdzie nowoczesność przenika się ze śladami zamierzchłej historii. Wiekowe domy i kamienice pełne są prze-
różnych sklepów, butików i kawiarni. Jednocześnie możemy zwiedzić liczne zabytki, cerkwie, muzea, wiekowe domy handlowe. Do najciekawszych miejsc zaliczyliśmy rzymski amfiteatr oraz pozostałości po rzymskim stadionie. Wieczorem z miejscowego serwisu offroadowego wraca do nas Miłosz i Beatą z dwiema nowymi oponami w aucie. Dzięki wizycie w serwisie jedna opona wraca do mojego auta i staje się znów jego kołem zapasowym. Płowdiw jest również przyjemnym miastem po zapadnięciu zmroku. Warto wybrać się w ciepłą noc na spacer lub usiąść przy kawiarnianym stoliku
i spróbować bułgarskiego piwa, wina lub rakiji. Polecamy piwo Zagorka i Kamenitza, rakiję oczywiście też. W RODOPACH
Rano ruszamy dalej, kierując się w Rodopy. Po drodze zwiedzamy średniowieczną cerkiew Bogorodica Petriczka i pozostałości po twierdzy Iwana Asena II. Twierdza to skromne ruiny, ale cerkiew mimo upływu czasu i zatartych malowideł jest ogólnie dobrze zachowana i warto się zatrzymać, żeby ją zobaczyć. Parę kilometrów dalej zjeżdżamy, żeby obejrzeć Monastyr Baczkowski, a w nim Cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej. Mimo tłumów przybyłych turystów w cerkwi panuje pobożny nastrój. W półmroku i w skupieniu oglądamy cudowny ikonostas, pociemniałe od dymu freski oraz modlących się ludzi. Robimy parę zdjęć i wracamy do aut. Próbujemy jechać dalej w Rodopy, ale okazuje się, że na drogę osunęły się skały i jest zablokowana. Korek rośnie i mimo że na miejscu pracuje już ciężki sprzęt, nie wygląda to najlepiej. Bułgarzy czekają spokojnie i widać, że na tych terenach takie rzeczy zdarzają się częściej. My postanawiamy cofnąć się i pojechać inną drogą. Przy jednej z mijanych wsi skręcamy w boczną drogę i wspinamy się w góry. Dróżka wije się po stromym zboczu między wiejskimi płotami i domami. Mamy małe trudności z wykręceniem naszymi dużymi samochodami, ale jakoś się
nam udaje. Miejscowi przerywają swoje zajęcia i przyglądają się nam z ciekawością. Jesteśmy dla nich atrakcją, niecodziennie widzą zagranicznych turystów jadących przez ich wieś w obładowanych terenowych samochodach. Są bardzo życzliwi i chętnie próbują nawiązać kontakt mimo bariery językowej. Kiedy po przejechaniu wsi stoimy na jej skraju, nie mając pewności, którą drogą dalej powinniśmy jechać, ochoczo nam pomagają. Wyjaśniają, że jedna droga wkrótce się kończy, bo przeznaczona jest dla owiec i bydła, a druga jest dla pojazdów, i tą możemy poje-
Zostawiamy Bułgarię, która okazała się krajem ciekawszym, niż przypuszczaliśmy chać wyżej w góry. Jedziemy więc tym kamienistym szlakiem. Rodopy wydają się jeszcze bardziej dzikimi górami niż Stara Płanina, mimo że spotykamy pasterzy ze stadami owiec i opuszczone budynki. W pewnym momencie przejeżdżamy koło paru niewielkich malowniczych jeziorek i zabudowań przypominających schronisko. Brakuje tutaj tylko turystów w butach trekkingowych, objuczonych plecakami. Na jednym ze zjazdów Discovery Miłosza znów łapie kapcia w tylnym kole. Na dodatek właśnie zaczyna padać deszcz. Rozcięcie nie jest jednak duże i przy użyciu zestawu naprawczego udaje się je zatkać Miłoszowi po kwadransie le-
REKLAMA
E C I V R E S D A O OFF R
żenia pod autem. Cały dzień spędzamy na jeździe po wertepach i wieczorem zmęczeni zatrzymujemy się na nocleg gdzieś w górach. Chyba jesteśmy niedaleko Grecji, bo na nasze telefony dostajemy informację o tamtejszym taryfach telefonicznych. To nasz ostatni wieczór w górach i ostatnie ognisko – jutro rozpoczynamy drogę do domu. WARTO TU WRÓCIĆ
Następnego dnia, zjeżdżając z Rodopów, jedziemy wąską górską drogą, która przeciska się między wysokimi skalnymi ścianami i nawisami. Przed nami jedzie kolumna złożona z kilku dużych czteroosiowych wywrotek, które pewnie wracają po ładunek do jakiegoś kamieniołomu. Ciężarówki ledwo się mieszczą na wąskiej drodze, a ich kierowcy zwalniają prawie do zera. Manewrując, próbują uniknąć skalnych nawisów. Robią to z wprawą, ale po zagięciach w górnych częściach karoserii widać, że nie zawsze im się to udaje. Po ostatniej partii górskich serpentyn mamy już równą drogę do Riły, gdzie chcemy zwiedzić sławny monastyr, odpocząć i zjeść obiad. Monastyr Rilski jest jest jednym z najbardziej znanych zabytków Bułgarii. Położony na tle Gór Rilskich przyciąga co roku tłumy ludzi pragnących pomodlić się lub po prostu zwiedzić klasztor. Odwiedzający najwięcej uwagi poświęcają Cerkwi Świętej Bogurodzicy. Kościół zachwyca misternymi zdobieniami, kolorowy-
mi freskami oraz bogatym pozłacanym ikonostasem. Duże wrażenie robią malowidła na tak zwanej Strasznej Ścianie, przedstawiające często piekielne sceny. W środku panuje niezwykła atmosfera, którą tworzą migoczące świece, pozłacane zdobienia i półmrok rozpraszany przez smugi wpadającego do cerkwi światła. Cerkiew otoczona jest warownymi zabudowaniami, w których znajduje się prawie 300 cel i pokoi klasztornych. Po zwiedzaniu jemy obiad w pobliskiej niedużej restauracji i chwilę odpoczywamy przed powrotną drogą. Tu się rozdzielamy, bo Jarek z Mariolą chcą jeszcze zobaczyć Sofię. My ruszamy dalej. kierując się na Serbię i omijając stolicę, potem dalej przez Węgry i Słowację do Polski. Zostawiamy Bułgarię, która okazała się krajem ciekawszym, niż przypuszczaliśmy. Mimo że staraliśmy się zobaczyć jak najwięcej, wiemy, że jeszcze jest tam wiele ciekawych miejsc i zabytków. Bułgarskie pasma gór są piękne, dzikie i rozległe, są świetnym miejscem do włóczęgi. To także dobre miejsca do podróżowania samochodem terenowym, pełno jest tam traktów, które mogą się stać nie lada wyzwaniem podczas ich pokonywania. Ludzie są bardzo otwarci i komunikacja z nimi mimo pozornej bariery językowej nie jest trudna. Bułgaria na pewno będzie jeszcze celem niejednej wyprawy. Na pewno tu wrócę.
Już wkrótce kolejne wydanie Gazety Łowieckiej Zapraszamy!