Gazeta Łowiecka 7/2015

Page 1

7/2015


Drodzy Czytelnicy! Kiedy swego czasu goły las nastaje, Święty Hubert z lasu cały obiad daje. Dalej do kniej, dalej do lasu, Hop, hop myśliwi, nie traćcie czasu! – te słowa znamy chyba wszyscy. I choć już za nami dzień św. Huberta, warto zauważyć, że pod jego patronatem coraz więcej w naszym kraju organizuje się imprez integrujących środowisko łowieckie z niepolującą częścią naszego społeczeństwa. Bo opisane w tym wydaniu Gazety Łowieckiej Hubertusy: Węgrowski i Pułtuski oraz Wielkie

Łowy w Puszczy Żagańskiej to już nie niszowe, lokalne wydarzenia, tylko przyciągające, czasami mimo niepogody, prawdziwe tłumy ludzi ciekawych myśliwskiej tradycji. O tym, że w Polsce jest ona bogata, nikogo w naszym środowisku przekonywać nie trzeba. Należy jednak dbać o to, by zbyt szybko nie stała się ona martwa i pusta. O to dbają m.in. nasze Diany, których ambicją coraz częściej staje się edukacja najmłodszych i młodzieży szkolnej. Dobry przykład daje nam wszystkim wybrana podczas tego2


rocznych Targów Hubertus Expo w Ostródzie łaskawie nam panująca Królowa Łowiectwa Polskiego – Justyna Górecka. Jak sama mówi w specjalnym wywiadzie dla naszej Gazety, przekazywanie dzieciom w szkołach wiedzy związanej z łowiectwem to dla niej źródło prawdziwej satysfakcji. Może w miesiącu św. Huberta wszyscy pomyślmy, co takiego możemy zrobić, by tradycję myśliwską przybliżyć nie tylko młodszym pokoleniom, ale również i tym, którzy traktują nasze środowisko, jak… potencjalnych przestęp-

ców. By obalić argumenty rozmaitych „pań z telewizji” i internetowych hejterów, roztaczających krwawe wizje pełnych okrucieństwa polowań i zwyczajów łowieckich, choć ani o jednym, ani o drugim najczęściej nie mają pojęcia. Tym apelem kończę i zapraszam Was do lektury bieżącego wydania naszej Gazety. Kolejne trafi do Was już 9 grudnia. Darz Bór! Marta Piątkowska Redaktor Naczelna 3


N

W O

O

Ć Ś


WYBIERZ ODPOWIEDNIĄ SIEKIERĘ Rozbijaj pieńki jednym uderzeniem



7/2015

7


Na Ĺ‚osie

Kamcza


na koniec świata

at ka

Polowanie na łosie na mroźnej Kamczatce? Na dodatek po kolana w śniegu? Dlaczego nie! Co prawda, zimniej już chyba być nie może, ale jakie to ma znaczenie dla pełnego pasji myśliwego... TEKST I ZDJĘCIA: JENS ULRIK HGH TŁUMACZYŁA: AGNIESZKA ŚWIERK


K

Z

bliżał się koniec listopada i zima pokazała już zęby. Oj, pokazała… Było koło dziewiątej rano, ale mój wewnętrzny zegar wciąż jeszcze stał na głowie po długiej podróży, podczas której przekroczyłem jedenaście stref czasowych. Byliśmy w drodze przez trzy doby, jako że zatrzymaliśmy pick-up'a nad brzegiem rzeki Kamczatka, która przecina półwysep na wysokości wybrzeża Oceanu Spokojne-

go z północy na południe. Zgodnie z planem mieliśmy przeprawić się przez rzekę małym promem, który jest w stanie przetransportować dwa samochody na raz… PLANOWANIE? CZAS STRACONY…

Dobrze jest coś sobie zaplanować, ale, jak się okazało, niewiele to daje gdy wybierasz się do Rosji. Prom stał na rzece nieruchomo, w odległości 10


amczat ka 20 metrów zwrócony boczną burtą w kierunku, w którym powinien płynąć. Na jego pokładzie stały dwa małe samochody. Zniszczony mały statek osiadł najwyraźniej bezradnie na mieliźnie, a gruba warstwa szronu na przednich szybach samochodów wskazywała na to, że stały tam na pewno przynajmniej całą noc. Kierownik polowania, Jewgienij, który miał przetransportować nas do łowiska, głośno westchnął

na ten widok, pokręcił głową z rezygnacją, po czym wysiadł z samochodu, żeby spróbować rozwiązać problem. Starsza kobieta z synem w średnim wieku łowili łososie na grube żyłki nylonowe przez niewielkie otwory w wąskim paśmie lodu wzdłuż nabrzeża. Stąpali po lodzie, zupełnie się nie bojąc, kilka metrów od rwącej rzeki, na której dryfowały kry.

11


12


się natychmiast – przepłynęła rzekę o szerokości 200 metrów bez większych problemów.

BULDOŻER W AKCJI

Niedługo potem na miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, przybyło więcej osób, tj. nasi podprowadzający jadący SUV-ami z załadowanymi na przyczepach skuterami śnieżnymi, saniami i prowiantem. Wkrótce pojawili się również mieszkańcy wioski położonej w odległości kilku kilometrów od rzeki. Większość z nich chciała oczywiście sobie popatrzeć i podzielić się dobrymi radami. Na koniec pojawił się samochód ciężarowy z wielkim buldożerem i odważny mężczyzna popłynął małym pontonem w kierunku promu, zabierając ze sobą cumę. Ponad godzinę później udało się przyholować prom do brzegu, a dwóch kierowców, którzy spędzili na małym promie ponad dwie doby, weszło na ląd. Niestety, nie było szans na przedostanie się na drugą stronę rzeki. Zmarnowaliśmy trzy godziny. Jewgienij jednak nie zamierzał się poddać i po kolejnej godzinie czekania na mrozie zobaczyliśmy wjeżdżającą na drugi brzeg dużą rosyjską wojskową ciężarówkę z napędem na cztery koła. Na niej załadowana była mała aluminiowa łódka, zwana dingiem, wyposażona w zaburtowy silnik napędowy, którą następnie spuszczono na wodę pomiędzy dryfujące kry. Sprawdziła

ŁÓDKA DO ZADAŃ SPECJALNYCH

Rosjanie wciągnęli ding na ląd i zaczęli ładować na niego prowiant oraz zapasy. Niedługo potem załadowana łódka popłynęła z powrotem i została rozładowana na drugim brzegu. Minęło kilka godzin, podczas których przemierzała rzekę tam i z powrotem. Trudno mi sprecyzować, czego właściwie się spodziewaliśmy, jako że na koniec na naszym brzegu zostali już tylko ludzie i duże skutery śnieżne. Zarówno mój współtowarzysz podróży – 65-letni Szwed Mats Inge – jak i ja, byliśmy nieco zaskoczeni, kiedy dowiedzieliśmy się, że Rosjanie faktycznie mieli zamiar przetransportować skutery na drugą stronę tym małym aluminiowym dingiem. Jeden z naszych podprowadzających – Wasilij – był szczęśliwym posiadaczem najmniejszego ze skuterów, więc zdecydowano, że on zostanie przetransportowany jako pierwszy. Z twarzy stojących na brzegu osób można było jasno wyczytać, że doświadczenie z przewożeniem na drugi brzeg tak ciężkich ładunków mieli, łagodnie 13


K

mówiąc, znikome. Udało się jednak załadować pojazd i kiedy łódka została delikatnie odepchnięta od brzegu, wszyscy odetchnęli z wyraźną ulgą, patrząc jak osiada stabilnie na wodzie. Czterech potężnej budowy Rosjan weszło ostrożnie na pokład załadowanego dinga, żeby chronić cenny ładunek, i łódka zaczęła bardzo powoli przedzierać się pomiędzy dryfującymi krami na drugą stronę rzeki. Obecny na brzegu tłum wiwatował i bił brawa. Z DUSZĄ NA RAMIENIU

Rosjanie nabrali jeszcze większej pewności siebie, kiedy drugi – nieco większy – skuter śnieżny został przetransportowany na drugą stronę rzeki, a na koniec do przewiezienia zostaliśmy już tylko my. – Co się stanie jak, wpadniemy do wody? – zapytał Mats Inge, kiedy płynęliśmy pośród kier. – Umrzemy! – odpowiedziałem krótko – więc lepiej pozostać w środku. I tak właśnie zrobiliśmy. Całą drogę spędziliśmy w zupełnym milczeniu. Pomimo że na drugim brzegu stało dużo ludzi, załadowanie wszystkiego na stalową pakę terenowego wojskowego samochodu ciężarowego z lat 60. zabrało znowu trochę czasu. 14


Kamczat ka

15


projektantom mojego grubego zimowego ubrania, które teraz chroniło mnie przed zamarznięciem. Hałas uniemożliwiał w zasadzie rozmowę, a przez małe zamarznięte otwory pod sufitem nie wpadało zbyt dużo światła. Uśmiechnąłem się szeroko. Cieszyłem się, że czeka nas polowanie. To będzie przygoda!

Żeby się nam nie nudziło, łowiliśmy łososie przez małe przeręble w lodzie. Udało się złowić kilka pięknych czerwonych okazów. Na Kamczatce łosoś nie jest żadnym delikatesem. MIĘDZY BAGAŻAMI A PROWIANTEM

Mój towarzysz podróży dostał ostatnie wolne miejsce w kabinie, podczas kiedy ja musiałem zadowolić się wąskim miejscem w przestrzeni ładunkowej razem z tłumaczem. Siedzieliśmy wciśnięci pomiędzy bagaże i prowiant, które zewsząd nas otaczały. Nieszczelne kanistry z benzyną, ogromne ilości mniej lub bardziej zamrożonego łososia i nadzwyczajne wręcz zapasy czosnku spowodowały, że panował tam mdły zaduch. Przed zamknięciem zardzewiałych drzwi do środka wrzucono jeszcze dwa duże szpice, które od razu położyły się na nas, jako że stanowiliśmy zarówno najbardziej miękkie jak i najcieplejsze posłanie w całej wyziębionej doszczętnie przestrzeni. Kiedy samochód ruszył, oparłem się o ścianę i objąłem się mocno ramionami, żeby trochę się rozgrzać. Temperatura w przestrzeni ładunkowej wynosiła co najmniej -10OC i przesłałem wtedy w myślach gorące podziękowania

TO TYLKO PRZERWA

Jechaliśmy godzinę z dość dużą prędkością. Droga musiała być dobrej jakości. Nagle samochód zatrzymał się i drzwi zostały otwarte. Popołudniowe słońce stało nisko na horyzoncie, a na zewnątrz było okropnie zimno. Wyszedłem z samochodu i rozejrzałem się wokoło. Przyjechaliśmy do dużej wioski, ale większość domów była tu najwyraźniej opuszczona. Powitało nas starsze małżeństwo, po czym usadowiliśmy się na ławach wokół ich stołu kuchennego. Siedzieliśmy teraz w przyjemnej wiejskiej kuchni, zajadaliśmy chleb z wędliną i popijaliśmy wódkę za nasze wspólne zdrowie, pomyślne polowanie oraz za nasze kraje. Cieszyłem się na nadchodzące dni polowania w tym pokrytym grubą warstwą śniegu terenie jak dziecko i zacząłem zastanawiać się, gdzie będę spać. Ale okazało się, że nie je16


17


steśmy jeszcze na miejscu. Przerwa w podróży okazała się krótka i za chwilę znowu znalazłem się w zimnej przestrzeni ładunkowej z psem na kolanach.

my bardziej po ścieżce dla skuterów śnieżnych niż po drodze przeznaczonej do ruchu samochodowego. Ciężarówka brnęła do przodu, bujając się jak kuter rybacki podczas sztormu, a jednostajny hałas dobiegający z silnika i przekładni przerywany był co chwilę odgłosem łamiących się grubych gałęzi, które ustępowały pod naporem szerokiej paki. Samochód robił dokładnie to, do czego był przezna-

NIEZAWODNY URAL

Tymczasem zrobiło się już ciemno, a temperatura spadła do -20OC. Po przejechaniu niewielkiej odległości droga znacznie się pogorszyła i wkrótce zorientowaliśmy się, że jedzie-

Kamcza 18


czony – jak taran mknął do przodu przez rosyjskie pustkowia! Zamknąłem oczy i zapadłem w sen pomimo kołysania niczym na morzu i odgłosów

at ka

jazdy. Po dwóch godzinach obudził mnie piekielny hałas. Coś ciężkiego uderzyło w bok stalowej paki ciężarówki i parło dalej, wydając przeszywające dźwięki. Za moment uderzenie się powtórzyło i powtarzało się już potem co chwilę przez dłuższy czas. W tle słychać było jęczenie kół i skrzypienie śniegu przerywane co chwilę takim samym ogłuszającym dźwiękiem. Okazało się, że jechaliśmy przez dość głęboką

19


Kamczat ka 20


Odchyliłem głowę i zamknąłem oczy. Mimo że czułem się koszmarnie, udało mi się jakimś cudem opanować sytuację. Przez jakiś czas nie było przynajmniej gorzej niż dotychczas. Z letargu wyrwał mnie dźwięk, który znają wszyscy właściciele psów. To była zapowiedź psich wymiotów – w tym wypadku szpic leżący na moich kolanach, najwyraźniej również miał mdłości. Odruchowo w ostatnim momencie udało mi się zdjąć z siebie psa i położyć go na podłodze, po czym zacząłem gorączkowo macać ścianę paki w poszukiwaniu małego prowizorycznego przycisku, za pomocą którego można było poinformować kierowcę, że trzeba zatrzymać samochód. Nie było łatwo go znaleźć z uwagi na panujące tam egipskie ciemności, podczas gdy moja własna choroba morska (tudzież lokomocyjna) coraz bardziej dawała o sobie znać na samą myśl o tym, co wydarzy się za dosłownie kilka sekund...

rwącą rzekę, a te tępe uderzenia o boki samochodu spowodowane były najprawdopodobniej przez dryfujące kry przypominające te, które widzieliśmy wcześniej tego dnia! W tym właśnie momencie rosyjski samochód ciężarowy URAL stał się jednym z punktów na mojej tajemnej liście sprzętu, jaki moim zdaniem bez wątpienia warto posiadać... JAK NA PEŁNYM MORZU

Po dotarciu na drugą stronę rzeki samochód wtoczył się na brzeg i podążył, nadal się kołysząc, przez las. Poczułem gdzieś w brzuchu narastający stopniowo charakterystyczny ucisk, jaki zbyt dobrze znałem z wycieczek na ryby w czasach dzieciństwa, na które wyruszaliśmy malutkimi łodziami rybackimi. Choroba morska! Starałem się początkowo nie zwracać na to uwagi, ale mdłości przybierały na sile przy każdym przechyleniu się auta. Miałem wrażenie, że zapach benzyny zmieszanej z rybą i czosnkiem również stawał się coraz bardziej nie do zniesienia i w końcu całkowicie wypełnił mój nos. Próbowałem myśleć o truskawkach, słodkich szczeniaczkach i zachodach słońca na egzotycznej plaży, ale nie pomogło to za bardzo.

GORZEJ BYĆ NIE MOŻE

Pies zwymiotował na moje spodnie dokładnie w momencie, w którym udało mi się nacisnąć przycisk. Gdy tylko poczułem charakterystyczny zapach wymiocin, sam również 21


byłem już gotowy – miałem niesamowitego farta, że zdążyli otworzyć tylne drzwi, zanim było ze mną już bardzo, bardzo źle… Stojąc stabilnie stopami na poboczu, z głową opuszczoną w dół między nogami, wciąż czułem jeszcze kołysanie samochodu, mimo że od zatrzymania auta minęło już 10 minut. Zapytałem nieśmiało, ile jeszcze drogi zostało nam do obozu. – Około trzy godziny – powiedział tłumacz po wymienieniu kilku zdań z kierowcą. Trzy godziny! Przyszło mi do głowy, że bogowie myśliwych testowali mój zapał łowiecki. Westchnąłem z rezygnacją. Rosyjski tłumacz też nie wydawał się zachwycony perspektywą długiej jeszcze podróży kołyszącym się pojazdem. Na ratunek przybył nam kierowca, który przyniósł małą buteleczkę przezroczystego rosyjskiego ludowego medykamentu, przygotowywanego na bazie lokalnych roślin. Twierdził, że lekarstwo to miało uzdrawiające działanie na niemal wszystkie dolegliwości. Kiedy tylko wypiliśmy przyniesioną flaszeczkę na pół z tłumaczem, zapadliśmy w błogi sen i daliśmy się wieźć przez ten ostatni odcinek drogi jak bagaże. Jak widać, nawet w dzisiejszych czasach zdarzają się cuda.

OBÓZ POŚRODKU NICZEGO

Do obozu przybyliśmy późnym wieczorem. Zostaliśmy zaprowadzeni do naszej chatki. Znajdowaliśmy się blisko wybrzeża Oceanu Spokojnego na Kamczatce, a od najbliższych sąsiadów dzieliło nas dobre 150 km. Niebo było absolutnie bezchmurne, a droga mleczna rozświetlała noc, zupełnie jak gdyby zanieczyszczenie świetlne [termin używany na określenie nadmiernego oświetlenia nocnego, zwłaszcza w miastach – przyp. red.] w ogóle nie istniało. Kiedy obudziliśmy się następnego ranka, powitał nas niemalże baśniowy zimowy krajobraz. Temperatura spadła do -26OC, a śnieg był głęboki na dobre pół metra. Obozowisko składało się z kilku zbitych z belek chatek rozsypanych po polanie w otoczonej lasem dolinie. Unoszące się znad nich cienkie, niebiesko zabarwione języki dymu wskazywały na to, że chatki ogrzewane były małymi piecami na drewno. W czystym mroźnym powietrzu unosił się przyjemny zapach dymu. Horda psów myśliwskich różnej maści i wielkości kręciła się po całym obozie, co jakiś czas uganiając się za biegającymi luzem końmi. Na chatkach wisiały zaszronione poroża łosi, pułapki na drapieżni22


ki, jak również zamrożone na kość wiewiórki i zające bielaki. Kilkaset metrów od obozu znajdowała się mała płytka rzeczka, która nie zdążyła jeszcze pokryć się lodem, a na horyzoncie widać było kilka pnących się ku niebu aktywnych wulkanów, które można podziwiać na półwyspie Kamczatka. Znajdowaliśmy się w samym środku dziczy. W zasadzie chyba nie można już dotrzeć dużo dalej. Byliśmy pierwszymi gośćmi w sezonie zimowym, więc cały dzień poświęciliśmy na doprowadzenie obozowiska do porządku. Złożyłem

również oraz przystrzeliłem mojego Mausera z zamocowaną wielką lunetą Zeiss V8. Broń działała bez zarzutu. Dziury w tarczy po moich nabojach Hornady GMX były wielkości monety jednokoronowej. Byłem gotowy jak nigdy! GRUNT TO CIEPŁE UBRANIE

Następnego ranka wyruszyliśmy w kilka osób w kierunku łowiska, które znajdowało się w górach w odległości około 50 km na północ od samego obozu. Każdy z myśliwych został ulokowany na saniach za skuterem śnieżnym swo-

23


24


ludny. Miejscowi myśliwi polują dla mięsa, a skuter śnieżny jest jedynym praktycznym środkiem transportu stosowanym podczas zimowych polowań na łosia z uwagi na metrowe zaspy śnieżne. Łosi jest niewiele. Nie z powodu licznych polowań, ale ze względu na ciężkie warunki zimą oraz zagrożenie ze strony niedźwiedzi, które pożerają część młodych. Żeby polować na łosie, trzeba posiadać specjalną licencję. Poluje więc naprawdę niewielu, dlatego też populacja zawiera dużo starych osobników. Tak więc na półwyspie można spotkać sporo dojrzałych samców – tyle że znalezienie ich to prawdziwe wyzwanie. Podczas polowania używa się skuterów, na których można niespiesznym tempem tropić łosie w śniegu. Odkrycie świeżego tropu zabiera wiele godzin, potem tyle samo może zająć znalezienie samego łosia. Z natury rzeczy nie da się odróżnić śladów młodego łosia od śladów starego osobnika i często zdarza się, że ten, do którego podchodziliśmy z ogromnym wysiłkiem, nie jest osobnikiem łownym. Jeżeli znajdzie się dużego łosia, można być pewnym, że już dawno usłyszał on odgłos skutera i właśnie udaje się

jego podprowadzającego, a Jewgienij jechał na własnym skuterze – pięciu mężczyzn rozdzielonych na trzy skutery. Mróz był bezlitosny, co wymagało specjalnego wyposażenia i ubrania. To, że temperatura – bez jakiegokolwiek wiatru – wynosiła ok. -30 OC to jedno. A drugie, że jadąc z prędkością 30 kilometrów na godzinę, miało się wrażenie, że jest -45 OC. Miałem na sobie ciepłą bieliznę. Długie wełniane skarpety na nogach. Świetnie izolowane zimowe kozaki. Absolutnie niezbędne okazały się kombinezon z podszewką i kurtka plus ciepła polarowa bluza. Kominiarka i specjalne gogle na skuter śnieżny dla ochrony twarzy oraz grube narękawniki z wszytymi rękawicami w celu ochrony dłoni. Mając odpowiedni strój, można zachować względną swobodę ruchów pomimo wielu warstw. Zjedliśmy lunch w malutkiej chatce na wzgórzu, po czym udaliśmy się bezpośrednio na polowanie. Nareszcie! JAK TO ROBIĄ NA KAMCZATCE

Tutejsza forma polowania jest specyficzna i znacznie różni się od łowów, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Teren łowiecki jest absolutnie bez25


K

w najbliższe zarośla. A kiedy łoś wejdzie w zarośla, nie ma już możliwości go podejść. Myśliwy musi zatem wiedzieć, że w takiej sytuacji należy szybko wyskoczyć z sań i znaleźć sobie odpowiednie miejsce do strzału, o ile oczywiście łoś okaże się łowny. Zazwyczaj strzela się z dość dużych odległości, a zwierzę szybko reaguje ucieczką. Jak wspominałem, nie do takich polowań jesteśmy przyzwyczajeni, na szczęście reszta nie różni się wiele od tego, co znamy z polowań na łosie w swoim kraju.

że ominęły mnie ewentualne nieprzyjemności w postaci przeróżnych dźwięków i zapachów. Przez całe następne przedpołudnie nie mieliśmy szczęścia. Zjedliśmy szybko obiad na szczycie wzgórza w niesamowicie pięknych okolicznościach przyrody, czyli z widokiem na dziewicze pustkowie. Wkrótce podprowadzający znaleźli ślady trzech dorosłych łosi i zaczęli je podchodzić. Trasa, którą szły zwierzęta, była dość wymagająca i musiałem bardzo mocno trzymać się sań na stromych wzniesieniach. Kilka razy sanie się wywróciły przy pełnej prędkości, a ja sam wylądowałem w głębokim śniegu. Za każdym razem trochę się poobijałem, ale nie miałem żadnych poważnych obrażeń. Uzgodniliśmy, że mój kolega miał strzelać jako pierwszy. Jego skuter jechał więc przodem. Nagle jego podprowadzający przyspieszył – musiał zobaczyć łosie przed sobą. Mój podprowadzający podążył za nim, zachowując odpowiednią odległość i po przejechaniu ok. kilkuset metrów skuter mojego współtowarzysza zatrzymał się nagle u brzegu małej doliny rzecznej o szerokości niecałych 150 metrów. Podjechaliśmy do brze-

NIEŁATWA TRASA

Podchodziliśmy łosia w górach całe pierwsze popołudnie nie spotkawszy na swojej drodze nic poza klępami i cielakami. Widzieliśmy jednego pięknego byka wchodzącego w gęste zarośla, z tym, że w dużej odległości od nas. I to był jedyny raz tego dnia, kiedy byliśmy chociaż bliscy strzału. Noc w chatce, gdzie pięciu zdrowych, rosłych myśliwych oddychało tym samym powietrzem na powierzchni 15 m2. to osobny rozdział. Myślę, że lepiej pozostawić tę część historii wyobraźni czytelnika. Pragnę tylko dodać, że sam spałem na szczęście na tyle głęboko, 26


Kamczat ka gu doliny jakieś pół minuty później niż Mats Inge i w momencie, gdy wyskoczyłem z sań, usłyszałem jego strzał. Zrzuciłem narękawniki i nakrycie głowy, odbezpieczyłem broń i podbiegłem kilka metrów do przodu przez głęboki śnieg, żeby zobaczyć, co się stało.

łem teraz w saniach za skuterem śnieżnym, bez czapki i rękawiczek, i trzymałem się mocno, podczas gdy moją twarz siekały kaskady niewyobrażalnie zimnego śniegu. Nic nie widziałem i nie mogłem nabrać powietrza inaczej niż rozpaczliwie sapiąc. Miałem usta pełne śniegu. Po kilku minutach nie czułem już ani dłoni, ani twarzy. Po kolejnych wiedziałem już, że jeżeli potrwa to jeszcze chwilę, doznam stałego uszczerbku na zdrowiu. Już miałem celowo puścić się i sturlać z sań aby zmusić podprowadzającego do zatrzymania się, kiedy on sam z siebie nagle stanął. Zszedłem ze skutera i udało mi się usunąć z oczodołów lód, przez co straciłem kilka rzęs. Kiedy po kilku minutach otworzyłem w końcu oczy, słońce odbijało się ostro od powierzchni śniegu. Zdjąłem broń i odbezpieczyłem ją ponownie. Nie miałem w zasadzie czucia w dłoni, która była cała czerwona i mokra od topiącego się śniegu. Kiedy położyłem kciuk na bezpieczniku, mój palec przymarzł do zimnej stali. Cofnąłem rękę do siebie, pozostawiając na broni kawałek skóry. Mój podprowadzający stał obok i niecierpli-

NA GRANICY RYZYKA

Po przeciwnej stronie doliny rzecznej w górę zbocza biegły trzy mocne byki. Mój podprowadzający wskazał mi łosia, który biegł pośrodku, ale w momencie, gdy tylko go namierzyłem, usłyszałem jeszcze jeden strzał mojego szwedzkiego towarzysza i zwierzę padło w ogniu. Dobrze, że nie zdążyłem strzelić, bo okazało się, że to był byk, do którego wcześniej już strzelał Mats Inge. Pozostałe dwa osobniki zdążyły przebiec już na drugą stronę wzgórza. Między podprowadzającymi nastąpiła szybka wymiana zdań po rosyjsku, po czym w języku migowym przekazano mi, żebym wskakiwał z powrotem na sanie. Zdążyłem tylko ponownie zabezpieczyć broń i przewiesić ją na ukos, kiedy mój podprowadzający, Stanisław, przyspieszył, aby wytropić łosia, który biegł po lewej stronie. Siedzia27


wie podskakiwał, wskazując na niewielki zagajnik leżący w odległości ok. 100 metrów od nas.

PRZYGODA ŻYCIA

Postanowiliśmy przez kilka minut odpocząć, po czym wróciliśmy do pozostałych. Całe mięso z dwóch upolowanych łosi zostało zachowane. Było tego dobre 800 kg. Kiedy przyjechaliśmy tam kilka dni później, mięso dzielone było właśnie między ludność położonej nad rzeką wioski – miało to wystarczyć im wszystkim na uroczystą kolację wigilijną. Wiem jedno – zimowe polowanie na Kamczatce to wcale nie te pełne emocji kilka sekund związanych z samym strzałem. To od początku do końca wielka przygoda – doświadczenie życia!

JAK SNAJPER!

Pomiędzy połamanymi brzózkami zobaczyłem nagle ciemną sylwetkę byka, który podążał w kierunku polany, i przyłożyłem broń do policzka. Widziałem dobrze, że broń odskoczy i że nie będę w stanie czuć spustu. Oddałem strzał zgodnie z planem wysoko w łopatkę i ogromne zwierzę zwaliło się na ziemię z taką siłą, że jedna łopata wbiła się głęboko w śnieg. Za jednym pociągnięciem za spust spełniło się marzenie chłopca, który pragnął raz w życiu pozyskać ogromnego łosia. Cisza była niewiarygodna. Spojrzałem na Stanisława, który właśnie do mnie podszedł. Kiedy spotkały się nasze spojrzenia, uśmiechnął się promiennie jak dziecko, i wskazując na moją broń wykrzyknął: – Snajper? – Nie... Hornady! – odpowiedziałem ze śmiechem i podałem mu jeden z naboi, które miałem w kieszeni. Przyglądał mu się z zaciekawieniem przez kilka sekund, po czym włożył go do swojej kieszeni jako pamiątkę z polowania, podczas którego myśliwy powalił łosia jednym strzałem. 28


29



Wielkie Łowy

W PUSZCZY ŻAGAŃSKIEJ

Po miesiącach przygotowań 17 i 18 października odbyła się druga edycja Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej. W polowaniach wzięło udział ok. 280 myśliwych, a imprezy towarzyszące przyciągnęły zarówno myśliwską brać, jak i sympatyków łowiectwa TEKST: JAROSŁAW KARWAŃSKI ZDJĘCIA: JUSTYNA GÓRECKA


I

nicjatorami wydarzenia były zarządy dziewięciu kół łowieckich gospodarujących w obwodach na terenie powiatów żagańskiego i żarskiego z „ojcem chrzestnym” Jerzym Przybeckim (prezesem KŁ Borówka) na czele. Wielkie Łowy zorganizowano w sposób wielowymiarowy. Stanowiły one okazję zarówno do promocji, jak i przybliżenia mieszkańcom tego regionu idei łowiectwa. Uroczystości rozpoczęły się przemarszem ulicami Żagania licznie zgromadzonych myśliwych – z Placu Generała Maczka do Pałacu Książęcego – przy udziale sygnalistów, sokolników oraz właścicieli psów myśliwskich ze swoimi pupilami. Następnie na dziedzińcu pałacu nastąpiło oficjalne powitanie przybyłych gości, parlamentarzystów, myśliwych, władz miasta oraz przedstawicieli Lasów Państwowych.

z Republiki Czeskiej Zdenkowi Therowi, którego obecność i udział w przygotowaniach nadała wydarzeniu międzynarodowy charakter. Po udekorowaniu wyróżnionych myśliwych nastąpiło otwarcie wystawy łowieckiej prezentującej trofea myśliwskie, fotografie Andrzeja Wierzbieńca oraz literaturę łowiecką minionych wieków ze zbiorów znanego bibliofila Leszka Szewczyka. DLA KAŻDEGO COŚ MIŁEGO

Na dziedzińcu zorganizowano jarmark, gdzie można było zapoznać się z biżuterią, ceramiką, malarstwem, rzeźbami, akcesoriami myśliwskimi oraz skosztować swojskich wędlin z dziczyzny. Były występy sygnalistów, pokazy sokolników, prezentacje psów myśliwskich oraz przejażdżki konne. Dużym zainteresowaniem cieszyła się również elektroniczna strzelnica myśliwska oraz pokazowy turniej łowiecki zorganizowany przez bractwo rycerskie, które w stylistyce średniowiecznej przybliżało ówczesne techniki polowań. Prezentowano również efekty realizowanego przez Nadleśnictwo Ruszów projektu dotyczącego aktywnej ochrony nizinnych populacji głuszca (Tetrao urogallus L.) na terenie Borów Dolnośląskich i Puszczy Augustow-

ODZNACZENIA I WYSTAWA

Po przemówieniach prezes Okręgowej Rady Łowieckiej w Zielonej Górze Andrzej Skibiński wraz z łowczym okręgowym Zdzisławem Rudkiewiczem dokonali uroczystego wręczenia odznaczeń łowieckich. Na szczególną uwagę zasługuje odznaczenie przyznane wielkiemu pasjonatowi łowiectwa, nemrodowi 32


33


34


35


również znakomitą okazją do organizacji polowania dla zielonogórskich Dian 2015. W Wielkich Łowach brały udział następujące koła łowieckie: „Jenot” Bogatynia, „Borówka” Zielona Góra, „Ponowa” Wymiarki, „Bóbr” Żagań, „Ryś” Żary, „Knieja” Zielona Góra, „Grzywacz” Brzeźnica, „Odyniec” Jelenia Góra oraz KŁ „Św. Eustachy” Gościeszowice. Łącznie polowało około 280 myśliwych.

skiej. Na stoisku PZŁ prowadzono zajęcia edukacyjne oraz konkursy przyrodnicze dla najmłodszych. PORA NA ŁOWY

W niedzielnym programie imprezy przy żagańskim pałacu przygotowano pokaz wabienia jeleni, pogoń za lisem, występy sygnalistów, degustacje potraw z dziczyzny oraz na zakończenie uroczysty pokot z pełnym ceremoniałem myśliwskim. Równocześnie od rana, na terenie dziewięciu obwodów łowieckich trwały polowania. Ideą łowów była także integracja środowiska myśliwych, których w wyniku wcześniej przeprowadzonego losowania „przyporządkowano” do różnych, często bliżej nieznanych sobie obwodów łowieckich. Dwudniowe myśliwskie święto było

KRÓL, KRÓLOWA I… PECHOWIEC

Po bezpiecznych łowach przeprowadzonych przy pięknej, jesiennej pogodzie i koleżeńskiej atmosferze, na pokocie złożono jelenia byka, jelenia łanię, 16 dzików, 5 lisów oraz 96 bażantów. Największymi łaskami Św. Huberta mogły poszczycić się Diany, gdyż to one pozyskały

36


najwięcej zwierza. Królową Wielkich Łowów Puszczy Żagańskiej i jednocześnie królową polowania Dian została Justyna Górecka (pozyskany jeleń byk), obecna Królowa Polskiego Łowiectwa. Ciekawostką jest fakt, że Justyna obroniła tytuł Królowej Dian z roku 2012 oraz Królowej Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej z roku 2014. Królem natomiast tegorocznej edycji łowów został Łukasz Durec. Wicekrólestwo przypadło w udziale Zbigniewowi Marusiakowi oraz Wacławowi Buganikowi. Tytuł Pechowca Polowania nadano Ryszardowi Hołyńskiemu, Króla Pióra – Adamowi Majchrzakowi, natomiast Króla Pudlarza – Robertowi Kosickiemu. Wszystkim serdecznie gratulujemy, choć niektórym zalecamy trening strzelecki!

PODZIĘKOWANIA

Należy podkreślić, że wybór miejsca nie był przypadkowy, bowiem w czasach Księstwa Żagańskiego tereny te były areną wielu polowań, a na błoniach pałacu książęcego odbywały się uroczyste zakończenia polowań. Składamy serdeczne słowa uznania i podziękowania dla wszystkich organizatorów Wielkich Łowów Puszczy Żagańskiej, którzy przyczynili się do przeprowadzenia uroczystości, w szczególności dla: Burmistrza Miasta Żagań, Gminy Żagań, Nadleśnictwa Żagań, Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Zielonej Górze oraz włodarzom wcześniej wymienionych dziewięciu kół łowieckich.


cydr


Zachowaj jesienią

smak lata!

W poprzednim wydaniu Gazety Łowieciej zaprosiliśmy Was do świata cydrowych smaków. Teraz pora w praktyce sprawdzić, co już wiemy i potrafimy. Mamy dla Was 3 przepisy na domowy cydr nie tylko z jabłek, ale też z dodatkiem np. skórki cytryny, wiśni i gruszek


cy na dwie doby. Po tym czasie odcisnąć sok z miazgi, resztę składników, syrop cukrowy i pozostawić do dalszej fermentacji na ok. 2 tygodnie, aż stężenie cukru w nastawie będzie wynosiło ok. 4 blg. Po osiągnięciu odpowiedniego stężenia cukru delikatnie zlewamy cydr do butelek. Jeśli stężenie cukru przy rozlewie wynosi poniżej 3 blg, do butelek można dodać 5 g cukru na 1 litr. Jeśli chcemy uzyskać słodszy cydr, możemy dodać cukru niefermentowalnego – ksylitolu. Zabutelkowany cydr przechowujemy w temperaturze pokojowej przez 2–3 dni, następnie przenosimy do chłodnego pomieszczenia lub lodówki.

Przepis na 10 l cydru półsłodkiego jabłkowo-cytrynowego SKŁADNIKI • • • •

• • • •

10 kg jabłek 1 l wody do rozpuszczenia cukru 1,5 kg cukru skórka z 1 cytryny (bez białych części) regulator kwasowości drożdże Browin (Ciderini Sweet) pożywka do drożdży Browin pektoenzym

WYKONANIE

Oczywiście najważniejsze są jabłka. Powinny być soczyste, słodkie, dojrzałe, o odpowiedniej kwasowości i zawartości garbników. Nie usuwa się skórek i pestek, gdyż to one nadadzą cydrowi szczególnego smaku i aromatu. Jabłka pokroić na ćwiartki (wraz ze skórką i gniazdem nasiennym, lecz bez ogonków) lub zmiksować na miazgę, przełożyć do pojemnika fermentacyjnego (można zalać 0,5 l gorącej wody, aby zapobiec ciemnieniu jabłek), dodać pektoenzym (naturalny środek pomagający wyizolować sok), drożdże oraz pożywkę. Pojemnik szczelnie zamknąć, zamontować rurkę fermentacyjną z wodą i pozostawić

Przepis na 10 l ciderini wytrawnego jabłkowo-wiÊniowego (opcjonalnie musujàcego) SKŁADNIKI

• • • •

7 kg jabłek 5 kg wiśni drożdże Ciderini Dry Browin pożywka dla drożdży z wit. B

WYKONANIE

Jabłka pokrój, wiśnie wydryluj (nie obieraj ich ze skórki). Następnie wyciśnij sok z owoców (np. w so40


dr kowirówce lub przy użyciu praski do owoców). Uzyskany sok przelej do balonu lub pojemnika fermentacyjnego, dodaj drożdże i pożywkę. Fermentację prowadź w temperaturze 23–25°C. Po około 2 tygodniach, kiedy nastaw przestanie już pracować, zlej go znad osadu i pozostaw w chłodnym miejscu na 2–3 tygodnie. Po upływie tego czasu przelej cydr do butelek. Jeżeli chcesz uzyskać cydr musujący, przed zakapslowaniem dodaj miarkę cukru (ok. 3 g/0,5 l).

Po około 2 tygodniach, kiedy nastaw przestanie już pracować, zlej go znad osadu i pozostaw w chłodnym miejscu na 2–3 tygodnie. Po upływie tego czasu cydr przelej do butelek. Jeżeli chcesz uzyskać cydr musujący, przed zakapslowaniem dodaj miarkę cukru (ok. 3 g/0,5 l). Pamiętajcie, cydr najlepiej smakuje schłodzony. Smacznego!

Przepis na 10 l ciderini wytrawnego jabłkowo-gruszkowego (opcjonalnie musujàcego) SKŁADNIKI

• • • •

7 kg jabłek 6 kg gruszek drożdże Ciderini Dry Browin pożywka dla drożdży

WYKONANIE

Owoce pokrój (nie obieraj ich ze skórki) i wyciśnij z nich sok (np. w sokowirówce lub przy użyciu praski do owoców). Następnie przelej go do balonu lub pojemnika fermentacyjnego, dodaj drożdże i pożywkę. Fermentację prowadź w temperaturze 23–25°C.

41


Tradycyjnie w Pułtusku


Po udanym ubiegłorocznym debiucie było pewne, że tak istotna – nie tylko dla mieszkańców Pułtuska – impreza, na stałe zagości w kalendarzu ważnych wydarzeń regionu. II Tradycyjny Hubertus Pułtuski już za nami… TEKST: MAŁGORZATA GRĄBCZEWSKA ZDJĘCIA: WIESŁAW TRZCIŃSKI


Ś

więto myśliwych, leśników i jeźdźców odbyło się 17 października w pułtuskim Domu Polonii i na zamkowej polanie. Oczywiście nie tylko brać łowiecka uczciła św. Huberta, ale również mieszkańcy Pułtuska i okolic.

tusk, które w specjalnym namiocie wystawiło trofea myśliwskie. Wszyscy z niecierpliwością czekali jednak na najważniejszą część programu, czyli myśliwski pokot. Jak się okazało, w tym roku, mimo niepogody, liczba upolowanej zwierzyny była imponująca. Choć w ciągu dnia wrażeń zdecydowanie nie brakowało, to dopełnieniem łowieckiego święta był uroczysty Bal Myśliwski. Zabawa trwała do białego rana. Organizatorzy II Tradycyjnego Hubertusa Pułtuskiego dziękują wszystkim za udział w tegorocznej imprezie i zapraszają za rok!

NIESTRASZNY NAM DESZCZ…

Tegoroczne obchody tradycyjnie rozpoczęto polową mszą świętą na dziedzińcu zamkowym. Potem wszyscy myśliwi udali się na polowanie. Pozostali uczestnicy i zaproszeni goście brali udział w drugiej części imprezy, która pomimo niezbyt udanej pogody cieszyła się ogromnym powodzeniem. Zgromadzona publiczność w strugach deszczu podziwiała pokazy sokolnicze, tresurę psów myśliwskich i pokazy jeździeckie. Wielu uczestników tegorocznego Hubertusa wzięło udział w licznych zabawach konkursowych z atrakcyjnymi nagrodami. Oczywiście nie zabrakło też czegoś dla smakoszy, na których czekał szereg gorących smakowitych dań z dziczyzny. DZIEŃ PEŁEN WRAŻEŃ

Nie lada atrakcję dla małych i dużych sympatyków łowiectwa przygotowało również Nadleśnictwo Puł44


45


Kaptur ochronny Dopasowany, odczepiany i regulowany w trzech kierunkach

Łączność Otwór na radio na ra

Łatwy dostęp do kieszeni piersiowych Dwie duże kieszenie zapinane na zamek, z siateczkowymi kieszonkami wewnętrznymi, na radio, telefon itp.

Warunk Wiatro poliester i na ręka Orange

Poczuj wolność Strecz na plecach, kieszeniach piersiowych i rękawach daje większą wentylację.

Zmniejsz ciśnienie Otwory wentylacyjne z dwukierunkowymi zamkami po bokach.

Prze Ład ram pew

Bez braków amunicji Dwie płaskie kieszenie frontowe z miejscem na paczkę amunicji.

Bądź gotów Zrównoważona, lekka kurtka na dni w biegu.

Krea Wie nia r


amieniu.

ki i wodoodporny r na froncie, ramionach awach, w maskowaniu Camo lub Dark Olive.

eładowanie downica na lewym mieniu, szybki dostęp i wne zamknięcie.

atywność ele możliwości dostosowarzepów i zamków.

Odzież na aktywne polowania

LAPPLAND Dla myśliwych preferujących aktywne polowania, ze zmienną pogodą i różnym tempem aktywności, stworzyliśmy rodzinę Lappland – seria zaawansowanej odzieży hybrydowej, wzorowanej na popularnej serii turystycznej Keb. Odzież Lappland jest zbudowana z materiałów, które oferują swobodę ruchów i potrafią wytrzymać ekstremalne warunki pogodowe. Odzież z tej serii jest cicha, dobrze wentylowana i miękka. Wszystkie produkty posiadają legendarną jakość i styl Fjallraven’a. Ponieważ, jeżeli wszystko pasuje jak trzeba jest tylko jeden czynnik decydujący o tym jaki będzie ten dzień, TY.

Lappland Hybrid Jacket Camo Rozmiary: damskie xxs-xl, męskie xs-xxl Materiał: 100% poliester, Strecz: 63% poliamid, 26% poliester, 11% elastanKurtka dostępna również w wersji kolorystycznej Dark Olive Dowiedz się więcej na: www.fjallraven.pl/hunting


Jak co roku

Już po raz 7. Nadleśnictwo PZŁ w Siedlcach i Parafia Rzy w Węgrowie z proboszczem zaprosili myśliwych i s na Hubertusa W W tym roku wcześniej niż zazw

TEKST I ZDJĘCIA: ORGANIZATOR


w Węgrowie

Łochów, Zarząd Okręgowy ymskokatolicka p.w. św. o. Pio ks. Wiesławem Niemyjskim sympatyków łowiectwa Węgrowskiego. wyczaj, bo 10 i 11 października

R HUBERTUSA WĘGROWSKIEGO


N

a zamku w Liwie 10 października o godz. 6.30 odbył się Apel na Łowy – modlitwa do św. Huberta, której przewodniczył Kapelan Krajowy Polskiego Związku Łowieckiego ks. prof. Wojciech Frątczak. Następnie ślubowanie myśliwych przyjął Adam Stępniak, prezes Okręgowej Rady Łowieckiej ­­­w Siedlcach. Po ślubowaniu odbyła się odprawa myśliwych, którą poprowadził łowczy okręgowy Adam Wróblewski i od godziny 7 do 14 trwało polowanie hubertowskie. Po jego zakończeniu na dziedzińcu Zamku w Liwie odbył się pokot i biesiada myśliwska.

W PODNIOSŁYM NASTROJU

Po koncercie uczestnicy parady ulicami miasta wrócili na plac przy kaplicy św. Ojca Pio, gdzie prowadzący całą uroczystość ks. Tomasz Duszkiewicz przywitał wszystkich przybyłych gości. Wśród nich byli: patron honorowy Hubertusa Węgrowskiego, poseł Jan Szyszko, senator z Węgrowa i gospodarz uroczystości Maria Koc, europoseł Wiktor Kuźmiuk, poseł Dariusz Bąk, wicemarszałek województwa mazowieckiego Elżbieta Lanc, wicestarosta powiatu węgrowskiego Halina Ulińska, burmistrz Węgrowa Krzysztof Wyszogrodzki, wójt gminy Liw z siedzibą w Węgrowie Bogusław Szymański, dyrektor Lasów Państwowych Konrad Grzybowski, nadleśniczy z Łochowa Bogusław Piątek (jeden z organizatorów Hubertusa), nadleśniczy Lasów Państwowych z dyrekcją w Białymstoku, członek Zarządu Głównego Naczelnej Rady Łowieckiej Zygmunt Jasiński, prezes Okręgowej Rady Łowieckiej w Siedlcach Adam Stępniak, Komendanci Służb Mundurowych Policji i Straży Pożarnej, zabezpieczających porządek i bezpieczeństwo imprezy. Następnie ks. Tomasz przywitał biskupa diecezji drohiczyńskiej Tadeusza Pikusa i poprosił

PARADA KONNA

Główne obchody Hubertusa Węgrowskiego to wydarzenia niedzieli 11 października. Ok. godz. 11 spod kaplicy św. Ojca Pio w Węgrowie w kierunku miejskiego rynku wyruszyła parada konna, w której uczestniczyły zaproszone kluby jeździeckie. Jeźdźcy na koniach utworzyli barwny szereg, a sygnaliści z zespołu Pasja pod kierownictwem Janusza Gocalińskiego wykonali koncert utworów specjalnie ułożonych dla czterech rogów sygnałowych. 50


51


o odprawienie uroczystej hubertowskiej mszy świętej polowej w intencji Polskich Lasów Państwowych. W koncelebrze uczestniczyli: sekretarz Sekretariatu Episkopatu Polski ks. Dariusz Konieczny, sekretarz ks. biskupa – ks. Tomasz Szmurło, kapelan krajowy Polskiego Związku Łowieckiego – ks. prof. Wojciech Frątczak i kapelan leśników diecezji drohiczyńskiej – ks. Józef Poskrobko. Oprawą muzyczną mszy zajął się Reprezentacyjny Zespół Muzyki Myśliwskiej Polskiego Związku Łowieckiego pod batutą Mieczysława Leśniczaka. W homilii ks. biskup zwrócił uwagę na potrzebę ochrony przyrody i opiekę nad ginącymi gatunkami. Poruszył też jakże ważny dziś temat obrony Lasów Państwowych, które to w stuletniej działalności doprowadziły do najlepszej w Europie ochrony dóbr przyrody, aby te dobra służyły nam i przyszłym pokoleniom. Po mszy zaproszeni goście złożyli życzenia i pozdrowienia wszystkim leśnikom, myśliwym i jeźdźcom przybyłym na uroczystość. Swoimi doświadczeniami w obronie Lasów Państwowych podzielił się prof. Jan Szyszko.

ATRAKCJE DLA KAŻDEGO

Od wczesnych godzin porannych na placu przy kaplicy Św. Ojca Pio rozstawiały się stoiska Jarmarku Hubertowskiego. Część z nich zorganizowały poszczególne koła łowieckie, prezentowano także zasoby przyrodnicze Lasów Państwowych, można było posmakować węgrowskiego bigosu myśliwskiego oraz różnego rodzaju wędlin z dziczyzny, a także pieczonego na ognisku dzika. Były też konkursy dla dzieci, młodzieży oraz dorosłych. Zainteresowanie maluchów wzbudziły pokazy tresury psów myśliwskich oraz ptaków łownych, wśród których były sokoły, sowa i jastrząb. Nieco starsi mogli wziąć udział w corocznej gonitwie za lisem. W tym roku były dwie kategorie wiekowe: dla młodzieży i dla dorosłych. W pierwszej triumfowała Wiktoria Wach, zaś w kategorii dorosłych – Paweł Kozakiewicz, oboje z Radzymina. Całą imprezę zakończyła wspólna zabawa, której przewodniczyła Kapela Znad Baryczy pod przewodnictwem Bogusława Cebulskiego. Impreza na długo zostanie w pamięci licznie przybyłej publiczności. A my z niecierpliwością czekamy już na przyszłorocznego VIII Hubertusa Węgrowskiego. 52


53


ZEISS 3-12X56 HT

BEZ OGRANICZEŃ Tej marki myśliwym przedstawiać nie trzeba. Już w pierwszym numerze Gazety Łowieckiej pisaliśmy o lunecie Zeiss V8. Teraz mamy okazję bliżej przyjrzeć się modelowi 3-12x56 HT, wyposażonemu w regulator balistyczny ASV+ TEKST I ZDJĘCIA: RICKARD FAIVRE

TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA


precyzja Dzięki soczewkom SCHOTT HT i 56-milimetrowemu obiektywowi obraz jest bardzo jasny


M

odele HT (High Transmission) to linia lunet premium o największej jasności. Ich transmisja światła wynosi ponad 95%, co jest możliwe dzięki specjalnym soczewkom firmy Schott. Obecność powłoki antykondensacyjnej LouTec sprawia, że na obiektywie nie osadzają się kropelki wody, czyli teoretycznie powinniśmy mieć czysty obraz nawet w czasie deszczu. Ja, tak czy inaczej, używałbym jakiejś osłony obiektywu, np. Butler Creek, dostępnej w wielu naszych sklepach, ale bardzo dobrze, że jest taka powłoka. Poza tym Zeiss HT odznacza się najwyraźniejszym i najcieńszym krzyżem na rynku, a jego czerwony punkt jest czterokrotnie cieńszy od ludzkiego włosa. W większości lunet czerwony punkt pokrywa 23 mm celu przy dystansie 100 m. Tutaj jest to ta sama powierzchnia, ale przy dystansie 300 m, co zwiększa szanse trafienia, bo punkt nie zasłania celu.

mulatorze polowań, gdzie w obraz strzelamy standardową amunicją. Podobnie jak w kinie, w symulatorach gaśnie światło, gdy zaczyna się film. Tym razem nie był on w jakości HD, obraz był przyciemniony i w niskiej rozdzielczości. Przedstawiał dziki i sarny biegnące w odległości 25 m od strzelca. Pierwszy sztucer, jaki załadowałem, wyposażony był w lunetę za ok. 3500 zł o powiększeniu 1.5-6. Miała ona oczywiście opcję podświetlenia, jednak po zgaszeniu światła musiałem się naprawdę skupić, żeby zobaczyć zwierzynę. Mimo to nie widziałem jej zbyt wyraźnie. Nic dziwnego, że poszło mi średnio. Drugi sztucer miał lunetę Zeiss 1.1-4 HT. Była to taka różnica, jak między strzelaniem w dzień a w nocy, choć warunki były przecież dokładnie takie same. ERGONOMICZNIE I ELEGANCKO

Jak na swój rozmiar model Zeiss 3-12x56 HT jest zaskakująco elegancki. Boczne pokrętło regulacji siatki z osłoną jest nieduże, o wielkości pokrętła regulacji podświetlenia, znajdującego się po drugiej stronie. Ma dokładnie taki rozmiar, żeby używało się go wygodnie, a jednocześnie by nie przeszkadzało. Tu warto wspomnieć, że przed

W NOCY JAK W DZIEŃ

Patrząc w tę lunetę, dostrzegamy szczegóły, których normalnie nie mielibyśmy szans zobaczyć – zwłaszcza gdy zaczyna się ściemniać. Ostatnio miałem przywilej ćwiczyć szybkie strzelanie podczas naganki na realistycznym sy56


osłoną umieszczona jest dodatkowa bateria CR2032.

też dane od producenta amunicji, a jeśli nie mamy ich pod ręką, to możemy skorzystać z kalkulatora ASV+ na stronie: http://ballistic-calculator.zeiss.com/. Pierścienie odpowiadają najczęściej używanym kalibrom, ale na zamówienie można dostać również te mniej popularne. Sama zasada jest dość prosta. Dla kuli o opadzie 30 cm na 300 m dobry będzie pierścień dający 30-centymetrowy opad przy 10 klikach, na dystansie od 100 do 300 m. Dłuższe odległości wiążą się z większym opadem kuli, więc pierścień musi mieć większą skalę. Podczas testów używałem amunicji Sako Speedhead 8G kal. 308Win,

CO WARTO WIEDZIEĆ O ASV+

Bęben ASV+ jest oczywiście większy ze względu na potrzebę szybkiego regulowania odległości strzału oraz fakt, że często używa się go w rękawiczkach. ASV+ pozwala na regulację balistyczną do 600 m, czyli o 200 m więcej niż ASV. Żeby z niej skorzystać, trzeba najpierw przystrzelić lunetę na 100 m, a potem dobrać jeden z 9 pierścieni balistycznych do używanej przez siebie amunicji. Pomoże w tym tabela balistyczna, którą Zeiss stworzył dla swoich pierścieni. Mogą przydać się

precyzja

Pierścienie balistyczne

57


precyzja

Moim zdaniem można od razu testować dystans 300 m, zamiast najpierw strzelać na 100 m, a p tażu otwarte przyrządy są niewidoczne w obiektywie, nawet przy najmniejszym powiększeniu

która według danych producenta ma opad 41,3 cm na 300 m. Najlepszy wynik dał pierścień nr 005: -39 cm na 300 m przy 13 klikach (na wstępie przy 100 m dał opad 0). Luneta jest zamontowana na Blaserze R8 Professional Success w wersji z otworem na kciuk i skórzanymi wstawkami. Model ten jest dostępny u polskiego dystrybutora, firmy M.K. Szuster, w cenie od 16400 zł. Wspaniała rzecz. Szkoda, że ta broń jest tylko użyczona, ale chociaż przez chwilę mogę

się nią nacieszyć… Dzięki 58-centymetrowej, półciężkiej lufie, Zeiss powinien mieć idealne warunki. SPRAWDZONY W DZIAŁANIU

Ustawiamy się na 300-metrowym torze, regulujemy powiększenie na 12x i przestawiamy regulator balistyczny o 13 klików. Jeśli teoria się sprawdzi, powinniśmy trafić tuż pod środek tarczy. Co do otworu na kciuk można mieć mieszane uczucia, ale warto go chociaż przetestować, 58


potem szukać danych balistycznych, żeby dobrać odpowiedni pierścień. Mimo niskiego monu

zanim określi się swoje stanowisko. Ja sam w pierwszej chwili pomyślałem, że owszem, na pewno świetnie się sprawdza, jeśli... ktoś lubi wieszać swoją broń na gałęzi. Jednak po wypróbowaniu kolby z otworem przyznaję, że dzięki temu ulepszeniu zyskuje się naprawdę pewny, stabilny chwyt. Przegub ręki znajduje się pod znacznie bardziej naturalnym kątem, przez co mniej się ona męczy niż przy tradycyjnej kolbie. Dzięki temu strzał

jest o wiele pewniejszy. Nie bez przyczyny strzelcy biorący udział w dużych turniejach korzystają właśnie z takich kolb, jak również z regulowanych bak – czego akurat tej R8-ce brakuje. Każdemu, kto poważnie interesuje się strzelectwem, polecam gorąco to rozwiązanie. A wracając do testowania, stało się tak, jak przewidywałem – trafienie w sam środek tarczy z pomocą Zeiss 3-12x56 HT było po prostu formalnością. 59


wad testowanych produktów, bo nie ma rzeczy idealnych. Zawsze da się coś poprawić. Jednak tutaj nie znalazłem niczego negatywnego, zupełnie niczego, co by nie spełniło moich oczekiwań. Mam za to kilka propozycji ulepszeń, które można by proponować w opcjonalnej sprzedaży: regulację paralaksy od 50 m w górę oraz zastosowanie ASV+ również w regulacji bocznej, żeby mieć możliwość szybkiej kompensacji odchylenia pocisku.

PODSUMOWANIE

W modelu Zeiss HT 3-12x56 ASV+ nie ma ani jednego elementu, w którym producent poszedłby na kompromis. Oczywiście, ma to przełożenie na cenę, ale również na jakość lunety. Obraz zachowuje wyrazistość w całym polu widzenia, nie ma żadnych widocznych zniekształceń, a kolory idealnie oddają naturalne. Krzyż celowniczy jest niezwykle cienki, dzięki czemu nie przesłania widoku. Czerwony punkt ustawia się bardzo płynnie i da się z niego korzystać w każdych warunkach oświetleniowych. Wysoka przepuszczalność światła i 56-milimetrowy obiektyw sprawiają, że Zeiss HT świetnie nadaje się np. na polowanie z zasiadki przy słabym oświetleniu. Obecność ASV+ jest dodatkowym atutem. Jeśli ktoś nigdy nie strzela na dystanse dłuższe niż 150 m, to funkcja ta może się wydawać zbędna. To błąd, ponieważ kiedyś może się zdarzyć, że będziemy musieli strzelić z większej odległości, a wtedy będziemy żałować. Poza tym ASV+ zwiększa wartość i ułatwia odsprzedanie lunety, która ma już zamontowaną tę funkcję. Chociaż szczerze watpię, by ktoś chciał się z własnej woli rozstać z tym modelem. Zwykle staram się szukać również

precyzja

60


a

Łatwo uchwytna wieża balistyczna

ZEISS 3-12X56 HT Powiększenie: 3–12x Średnica obiektywu: 56 mm Średnica okularu: 30 mm Źrenica wyjściowa: 14,9–4,7 mm Liczba zmierzchowa: 8.5 (3x) – 25,9 (12x) Pole widzenia: 12,5 m (3x) 3,5 m (12x) /100 m Odstęp od oka: 90 mm Skok regulacji siatki: na klik 1 cm/100 m Kwadrat zakresu ustawienia na 100 m: 120 cm/100 m Siatka celownicza: siatka 60; siatka RAPID-Z 5 (dostępna na zamówienie) Paralaksa: 100 m Długość: 347 mm Waga: 598 g Cena: 10100 zł

61

Dystrybutor:

Powłoka Lotu Tec®


KONKURS FISKARS PRACUJESZ W DOMU LUB W PRACY NARZĘDZIAMI FIRMY FISKARS? ZRÓB ZDJĘCIE, POKAŻ NAM JAK WYKORZYSTUJESZ DOWOLNE NARZĘDZIA FISKARS W SWOJEJ PRACY. DO WYGRANIA 5 ZESTAWÓW OBEJMUJĄCYCH: SIEKIERĘ X7 OSTRZAŁKĘ RĘKAWICE OCHRONNE WYŚLIJ FOTOGRAFIE NA ADRES:

konkurs@gazetalowiecka.pl

NA WASZE ZDJĘCIA CZEKAMY OD 7 LISTOPADA DO 16 GRUDNIA BR. WYNIKI OGŁOSIMY 18 GRUDNIA.



Łowy na Śląsku Mimo września przydrożny termometr wskazuje 30-stopniowy upał, gdy przed południem przekraczamy granicę polsko-niemiecką. Jedziemy na rykowisko jeleni szlachetnych na Śląsku. Czeka nas 1000 km w skwarze i trudnych warunkach, ale nie możemy się doczekać! TEKST I ZDJĘCIA: TEAM WINZ


u i nad Renem


Z

ostaliśmy zaproszeni przez Bogdana i Lilianę, właścicieli „Łowcy”, sklepu z asortymentem dla myśliwych, którzy pragną pokazać nam piękno swojego kraju. Po przyjeździe do hotelu mamy zaledwie kilka chwil na rozpakowanie bagażu. Nasz gospodarz, Bogdan, zjawia się niemal natychmiast i serdecznie nas wita. Szybko orientuje

się, jak jesteśmy głodni i zabiera nas do pobliskiej restauracji z tradycyjną polską kuchnią. Zajadamy się kluskami śląskimi, roladami i modrą kapustą. No i oczywiście zapoznajemy się z bogatym asortymentem polskich wódek. Doświadczamy szerokiej gamy smaków, od przyjemnie słodkawych po takie, od których włosy jeżą się na głowie! Jednak ponieważ jesteśmy wyczerpani 66


aktywność zwierząt. I rzeczywiście, kiedy przed świtem wyruszamy do lasu, wyraźnie czujemy, że robi się coraz cieplej. W tych warunkach kozioł sarny w okresie rui byłby bardzo aktywny, ale jeleń raczej pozostaje bierny. Nasi polscy przyjaciele najwyraźniej są tego samego zdania i mają sceptyczne miny. Gdy po niedługim czasie docieramy do łowiska, okolicę spowija gęsta

podróżą, a jutro czeka nas wczesna pobudka, mamy dobrą wymówkę, aby zakończyć degustację we właściwym momencie. BĘDZIE GORĄCO...

Przed snem sprawdzamy jeszcze szybko prognozę pogody na następne dni. Przewidywane temperatury do 30°C w ciągu dnia i 24°C w nocy nie dają wiele nadziei na dużą 67


mgła, więc możemy niezauważeni zająć pozycje na stanowiskach. Mój partner Michael oraz Bogdan przedostają się do stojącej dalej ambony, a Liliana i ja wchodzimy na zwyżkę, która przypomina mi lożę dla VIP-ów w teatrze. Wszystko gra, tylko głównych aktorów brak!

CISZA PO BITWIE

Wraz ze wschodzącym słońcem mgła unosi się powoli, odsłaniając pustą polanę. Tam gdzie jeszcze chwilę wcześniej rozgrywała się bitwa, teraz zalega upalna cisza, ale opuszczamy nasze stanowisko zadowolone. Miałyśmy zaszczyt doświadczyć czegoś niezwykłego i fascynującego, a teraz nie możemy się doczekać, żeby podzielić się tą opowieścią z naszymi mężczyznami. Pojawiają się wkrótce, a ich pokryte potem twarze uzmysławiają nam, jak zrobiło się już gorąco. Najwyższy czas na obfite śniadanie! Domowa kiełbasa z sarniny cieszy nas tak samo jak opowiadanie historii i planowanie przyszłych wypadów. Rezygnujemy z polowania w ciągu dnia. Nawet tutaj, w jednym z najbardziej atrakcyjnych siedlisk jelenia szlachetnego w Europie, wysoka temperatura sprawia, że zwierzyna chroni się przed upałem. Lepiej zająć się odkrywaniem Śląska!

ZA KURTYNĄ MGŁY

Niecałe 15 minut później rozpoczyna się oczekiwane przedstawienie. Dobywający się znikąd głęboki, gardłowy ryk rozbrzmiewający obok nas podrywa mnie z miejsca. Tylko ci, którzy doświadczyli tego na własnej skórze, zrozumieją, pod jakim jestem wrażeniem. Nie można być bliżej przyrody. To bezcenny przywilej, którym my, myśliwi, zostaliśmy obdarzeni. Nawet nie widząc niczego w gęstej mgle wiem, że jeleń jest dokładnie przed nami. Mam wrażenie, jakbym słyszała jego oddech! Na polanie musiał pojawić się drugi jeleń, ponieważ wyraźnie słyszę, jak ze sobą walczą. Odgłos krzyżowanego poroża przypomina dźwięk uderzających o siebie konarów drzew. Wspaniale byłoby przejrzeć tę gęstą mgłę i móc podziwiać ten królewski widok!

TROCHĘ HISTORII

Zwiedzamy m.in. zameczek myśliwski w Promnicach i zamek w Pszczynie. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem stanu budynków oraz zachowanego wyposażenia. Nie trzeba być myśliwym, żeby cofnąć się w myślach do przeszłości i za68


69


70


łem, tak jak jelenie w lasach. Dopiero wieczorem znowu wychodzimy w łowisko i próbujemy szczęścia daleko w leśnych ostępach, gdzie, jak nam się wydaje, skryły się jelenie. Spora ilość śladów jest dowodem na ich obecność, a od czasu do czasu słychać ich porykiwania. Widzimy młodego ósmaka. Ale tego wieczoru oddanie strzału nie jest możliwe, tak samo jak i następnego ranka, gdy spotykamy innego, obustronnie koronnego byka. Żaden z nich nie spełnia kryteriów odstrzału selekcyjnego, które są bardzo podobne do naszych w Niemczech, więc możemy tylko cieszyć się ich królewskim widokiem. Oczywiście jesteśmy trochę rozczarowani; gdybyśmy mieli szczęście, byłby to mój pierwszy w życiu jeleń szlachetny. Ale polowanie rządzi się swoimi prawami i dlatego jest tak magiczne. Zdobyliśmy nowych wspaniałych przyjaciół i z zamiarem ponownego odwiedzenia ich rozpoczynamy podróż powrotną do domu, bez wymarzonych trofeów.

chwycić przepychem, w jakim żyła dawna arystokracja. Odwiedzamy także szczególne miejsca pamięci – Brzezinkę i Oświęcim – ponieważ są częścią naszej niemieckiej historii. To, co widzimy, wprawia nas w nastrój pełen zadumy i niepokoju, skłaniając do rozmyślań. I ZNOWU NIC...

Czas jednak znowu zanurzyć się w las i posłuchać odgłosów przyrody. Niestety słuchanie jest wszystkim, co możemy zrobić, bo jelenie zdecydowanie nie są zwolennikami tak wysokich temperatur – wszędzie absolutna cisza zamiast rozpoczynającego się rykowiska. Nasi gospodarze wzruszają ramionami w przepraszającym geście, tak jakby to była ich wina i robią wszystko, aby umilić nam czas. Michael przeziębił się, ponieważ w podróży musieliśmy używać klimatyzacji, więc próbujemy go wyleczyć za pomocą mocniejszych trunków! Spędzamy długi, przyjemny wieczór i śpiewamy „Horrido” (niemieckie zawołanie myśliwskie) na wiele głosów pomimo braku sukcesów w polowaniu.

ZMIANA PLANÓW

Moje rozczarowanie jest chyba bardzo widoczne, a gdy przebudzam się z drzemki, słyszę, że Michael prowadzi podczas jazdy samochodem

BEZ TROFEÓW

Następnego ranka zostajemy w łóżku i kryjemy się w domu przed upa71


ożywioną rozmowę telefoniczną. A to co znowu – śnię czy zmyliliśmy drogę? Zamiast w stronę domu Michael jedzie w kierunku Nadrenii i szczerzy zęby, gdy zdumiona pytam o powód tej zmiany. – Nie wracasz do domu bez swojego byka! – mówi ze śmiechem. Okazuje się, że jedziemy w okolice Loreley nad Renem. Odwiedzimy Maxa Wieganda, który ma tam wśród winnic teren łowiecki z pięknym widokiem na Dolinę Renu. Jest tam sporo jeleni szlachetnych, które można obserwować nawet za dnia! RAJSKIE WIDOKI

Zaraz po przyjeździe i serdecznym powitaniu udajemy się na tereny łowieckie. Moja zwyżka nazywa się „Raj” i gdy wspinam się po drabinie, bardzo szybko orientuję się, dlaczego. W głębi doliny, na Renie, widać promy; skalista ściana po prawej i winnice po lewej stronie tworzą cudowną scenerię. Po kilku minutach wychodzą muflony, a zaraz za nimi łania z cielakiem i spokojnie pasą się przede mną. Akurat gdy robię zdjęcia, moją uwagę przykuwa delikatne trzaśnięcie dobiegające zza zwyżki. Żadnego dźwięku, żadnego ruchu – nie ważę się nawet mrugnąć okiem! Jeleń mija moje stanowisko 72


73


strzeliłam swojego pierwszego byka jelenia, króla lasu! Dopiero serdeczne gratulacje, prezentacja zwierzyny, a następnie ciężka praca przy patroszeniu sprawiają, że wracam powoli do rzeczywistości, po czym stwierdzam, że przeżyliśmy nie tylko pasjonującą przygodę, ale też zdobyliśmy niezłą porcję cennej jeleniny!

i z wyciągniętą szyją kroczy w stronę samic. Nawet bez lornetki widzę, że jest selekcyjny w II klasie wieku, co daje mi zielone światło... NA CELOWNIKU

– Tylko spokojnie. Trzymaj nerwy na wodzy – mówię do siebie. W zwolnionym tempie moja Lady Hunter zajmuje pozycję. Kropka celownika przesuwa się w górę i w dół, bo nerwy mam napięte jak postronki. Potrzebuję kilku głębokich oddechów, aby wyregulować tętno. Tymczasem byk ustawia się przede mną. Teraz albo nigdy. W końcu rozlega się strzał. Byk pada, a ja szybko przeładowuję. Drugi strzał nie jest konieczny... STRZELIŁAM BYKA!

Dopiero teraz zauważam, jak pocą mi się dłonie. Dłuższa chwila upłynie, zanim trochę się uspokoję. Drżącymi palcami odpowiadam na SMS-a, którego właśnie dostałam: „Tak, oddałam strzał i tak, strzeliłam swojego byka!”. Chcę spędzić chwilę sam na sam z moją cenną zdobyczą, więc schodzę ze zwyżki, zanim pojawią się moi towarzysze. Jestem głęboko poruszona, gdy daję mojemu bykowi „ostatni kęs“ i zdaję sobie sprawę z tego, że w końcu 74


MiÄ™

e

75


REGAT

KOMFORT W KAŻDYCH

Długie godziny na ambonie, przedzier i mokre zarośla, intensywn Wszyscy to kochamy, ale zabawa j na sobie wygodne, nieprzemakalne i które zapewni nam komf Na dodatek takie, którego zakup nie Na szczęście te warunki spełniają

TEKST I ZDJĘCIA: MATERIAŁY PR


TA

H WARUNKACH

ranie się przez śnieg, błoto na naganka… jest lepsza, gdy mamy i „oddychające” ubranie, fort w terenie. e wyczyścił nam portfela. ubrania marki Regatta

ROMOCYJNE


R

egatta to rodzinna firma, która dzięki zaufaniu użytkowników stała się najpopularniejszą marką na słynących z deszczowej pogody Wyspach Brytyjskich. Kiedyś mała firma z Manchesteru, dziś produkuje miliony sztuk odzieży, które pozwalają rodzinom na całym świecie przyjemnie spędzać czas na świeżym powietrzu. Ubrania Regatty docenione zostały nawet przez brytyjską królową. W 2012 roku firma otrzymała prestiżową Queen's Awards for Enterprise (Królewską Nagrodę Przedsiębiorczości) – najważniejszą, oficjalną nagrodę na rynku brytyjskim, przyznawaną corocznie od 1965 roku firmom i organizacjom handlowym „za wybitne osiągnięcia w dziedzinie innowacji i rozwoju handlu międzynarodowego”. Nie wiemy, czy królowa podczas weekendowych spacerów po swoich posiadłościach używa ubrań marki Regatta, ale jesteśmy pewni, że spośród bogatej oferty zarówno zimowych, jak i letnich zestawów z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie.

sprawdzą się podczas długich godzin w lesie. Niezależnie od temperatury, intensywności opadów czy wiatru. Zaprojektowane na ekstremalne górskie wyprawy, wspinaczkę i ambitne sportowe wyzwania wyróżniają się niewiarygodną wygodą, lekkością oraz wyjątkową trwałością. Zazwyczaj produkowane w jaskrawych, lubianych przez sportowców kolorach, w tym sezonie dostępne również w mocno stonowanych barwach, w sam raz do lasu. KOLEKCJE CLASSIC I HERITAGE

Klasyczne, lubiane przez wszystkich ceniących sobie tradycję i styl ubrania na co dzień. Niech Was nie zwiedzie jednak ich wygląd. Podobnie jak bardziej sportowe kolekcje, tak i ubrania Heritage wykorzystują wszelkie dostępne technologie zapewniające komfort i ochronę przed żywiołami. Oddychające i wodoodporne membrany Isotex, wiatroszczelne softshelle, techniczne ociepliny na największe mrozy Warmloft i ThermoGuard czy tradycyjne, ciepłe polary. Wszystko użyte po to, aby nasz dzień zarówno w terenie, jak i w mieście był prawdziwą przyjemnością. Niezależnie, czy wybierasz się do lasu, na wędkowanie, w góry, na konną przejażdżkę, czy spacer

POINT 214

Kolekcja dla najbardziej wymagających i traktujących poważnie wypady w teren. Naszpikowane nowoczesnymi technologiami ubrania, idealnie 78


79


Więcej informacji zarówno o firmie Regatta Great Outdoors, jak i o bogatej ofercie marki, znaleźć możecie na www.regatta.pl

z przyjaciółmi. Oczywiście klasyczny styl Heritage sprawdzi się doskonale również podczas codziennych dojazdów do pracy lub na spotkania. W szczególności powinien spodobać się paniom, które znajdą tutaj szczególnie dużo bardzo kobiecych strojów na każdą pogodę.

i nieprzemakalne membrany butów na najtrudniejszy teren, po klasyczne, wysokie kalosze, które jak wiemy sprawdzają się w każdej sytuacji. No może prawie w każdej… AKCESORIA

Dopełnieniem naszego ekwipunku w teren są akcesoria. W ofercie Regatty znajdziemy zarówno ciepłe wełnianki, wodoodporne rękawice, ochraniacze, jak i wytrzymałe skarpety czy też pojemne plecaki.

DLA DZIECIAKÓW

Podczas tworzenia ubrań w teren Regatta nie zapomniała również o najmłodszych. W kolekcjach zaprojektowanych specjalnie dla dzieciaków odnajdziemy te same nowoczesne technologie, co w profesjonalnej odzieży dla dorosłych. Wszyscy przecież wiemy, że dzieci podczas zabawy raczej nie oszczędzają swoich ubrań. Możecie więc być pewni, że kurtki i spodnie dla chłopców i dziewczynek będą mogły znieść naprawdę sporo. Kolekcje dla dzieci wyposażone są często również w odblaskowe elementy zwiększające bezpieczeństwo po zmroku.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ

Pomimo swojej obecnej wielkości Regatta pozostała rodzinną firmą. A co za tym idzie, dba o wszystkich swoich pracowników, jak przystało na rodzinne przedsiębiortswo – zarówno o tych pracujących w Europie, jak i na całym świecie. W 100% kontroluje proces produkcji, tak aby wszystkim zatrudnionym osobom zapewnić godziwe i bezpieczne warunki pracy. Również wszyscy dostawcy oraz firmy współpracujące muszą przejść drobiazgową kontrolę, tak z zakresu warunków pracy, jak i ochrony środowiska. Możemy być zatem pewni, że sprzęt, który do nas trafia, wyprodukowany został w bezpiecznych warunkach i z poszanowaniem prawa pracy.

OBUWIE

Regatta to nie tylko ubrania. Do kompletu potrzebujemy przecież jeszcze „pancernych” butów. I tutaj też oferta przydatnego dla nas ekwipunku jest spora. Od trekkingowych, wyposażonych w przyczepne podeszwy 80





84


Z REGATTĄ! Wierz ymy, że można prowadzić aktywny styl ż ycia, niekoniecznie będąc wycz ynowym sportowcem!

Pasjonaci są wszędzie. W dużych miastach i małych wioskach. W każdym zakątku Polski znajdą się pełni pomysłów ludzie, którzy chcą zrobić coś dla innych. Zachęcić do wyjścia na zewnątrz i wspólnego poruszania się. Choć czasem to „zwykłe poruszanie się” przybiera ekstremalne formy… TEKST I ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE


W

łaśnie z myślą o takich naładowanych energią ludziach powstał program „RUSZ SIĘ”. Naszym celem jest wsparcie pasjonatów, którzy lubią wychodzić z inicjatywą i bezinteresownie zachęcają innych do różnych form aktywności sportowych. Twórcą programu „RUSZ SIĘ” jest marka Regatta Great Outdoors, najpopularniejsza brytyjska marka odzieży dla miłośników spędzania czasu na świeżym powietrzu. Idea jest prosta – ty przedstawiasz swój projekt organizacji sportowego wydarzenia, my wspieramy twoją inicjatywę radami i produktami Regatta! Wspieramy zarówno wielkie ogólnopolskie wydarzenia, jak i małe lokalne eventy. Nieważne, czy razem z innymi biegasz, jeździsz na rowerze, wspinasz się, uprawiasz nordic walking czy grasz w piłkę. Dla nas każda forma aktywności się liczy! Bo przecież każdy ruch to zdrowie!

całą rzeszę turystów, zarówno w lecie, jak i w zimie. Nie dziwi zatem fakt, że to właśnie tam organizowany jest jeden z ciekawszych w naszym kraju biegów górskich na krótkim dystansie. Bieg jest poświęcony pamięci tragicznie zmarłego alpinisty Wojtka Kozuba. Na zawodników czeka czternastokilometrowa trasa ze sporą jak na ten dystans sumą podbiegów sięgającą prawie 1000 metrów. W tym roku najlepsi pojawili się na mecie już po niecałej godzinie i 10 minutach. Jednak w tych pięknych, górskich okolicznościach wystartować mógł każdy chętny. Dla wielu sporym wyzwanie było samo ukończenie tej wytężającej trasy. Dlatego też mniej ważny był ostateczny wynik – to, co liczyło się najbardziej, to dobra zabawa, niesamowity klimat imprezy i walka z własnymi słabościami. SURVIVAL–PRAKTYK – Misja Specjalna Świetna impreza zorganizowana przez grupę instruktorów survivalu w Kamienicy Polskiej. Podczas całodniowej akcji uczestnicy mogli powalczyć w wymagającym, sześciokilometrowym Survivalowym Marszobiegu z Przeszkodami oraz w Amatorskich Zawodach Strzelec-

NIEKTÓRE WYDARZENIA, KTÓRE UZYSKAŁY NASZ PATRONAT I POMOC

IV Memoriał Wojtka Kozuba – Bieg na Babią Górę Babia Góra to jedna z ikonicznych polskich gór. Corocznie przyciąga 86


kich z Replik Broni ASG. Dla chętnych przygotowano również szkolenia i treningi z technik przetrwania. Nie obyło się oczywiście bez tradycyjnej kuchni polowej.

ki technicznej był bidon oraz bon na zupę rybną oraz bułkę ze śledziem przygotowaną z lokalnych rybackich zdobyczy. Dogtrekking Frikaj Zakopane 2015 Zawody z „najlepszym przyjacielem” u boku? To nie mogło się nie udać! Pomimo mocno jesiennej, chłodnej i deszczowej pogody na starcie biegu stanęło mnóstwo psiaków wraz z opiekunami. Najtwardsi wystartowali o czwartej nad ranem i walczyli na trasie HARD, liczącej aż 50 kilometrów. Na dodatek po dotarciu do mety stwierdzili, że pomimo dystansu i fatalnej po-

Europejski Bieg Rybaka W pierwszy weekend sierpnia biegowe serce województwa zachodniopomorskiego zdecydowanie znajdowało się w malowniczej Trzebieży. Właśnie tutaj odbył się pierwszy Europejski Bieg Rybaka na dystansie 3 mil morskich. Jak przystało na morską imprezę organizatorzy postarali się o niestandardowe pakiety startowe – zamiast kolejnej koszul-

87


gody wcale nie było tak trudno! Na szczęście organizatorzy przygotowali też trasy na dystansach osiągalnych dla przeciętnego, lubiącego się poruszać zawodnika. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, dzięki czemu chyba nikt nie wyjechał z Zakopanego niezadowolony. Walka na wszystkich dystansach była zacięta. Zarówno opiekunowie jak i psiaki dawali z siebie 100%. Pozytywnym i godnym naśladowania elementem zawodów był start poszukujących nowego domu zwierzaków ze schroniska. Wśród nich najlepszy okazał się Teo, który zajął drugie miejsce w kategorii HARD mężczyzn. Wraz z opiekunem biegaczem pokonał 50 kilometrów w czasie 6 godzin 1 minuty i 49 sekund.

trasa wyprawy. Nie obyło się oczywiście bez obtartych stóp, obolałych pleców, lekkich kryzysów na szlakach, ale piękne widoki, wieczory przy gitarze i ognisku oraz radość z dotarcia do celu, zrekompensowały wszelkie trudy! To oczywiście jedynie wybór niektórych wydarzeń wspieranych przez projekt RUSZ SIĘ. Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś i ty dołączył do akcji. Zarówno jako uczestnik lub jako organizator. Masz pomysł na organizację ciekawego, sportowego wydarzenia w miejscu, w którym mieszkasz? Jeśli robisz to bez żadnych finansowych zysków, a przyświeca Ci jeden cel – zachęcenie ludzi do działania i aktywnego spędzania wolnego czasu, chętnie wesprzemy Cię w realizacji Twojej inicjatywy!

Kciuk do góry, idę w góry! Plecaki, śpiwory, noclegi w schroniskach i ogniska z gitarą! Ta na pozór zwyczajna górska wyprawa jest jedyna w swoim rodzaju. Organizowana jest bowiem specjalnie dla nastolatków z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. W tym roku uczestnikom w ciągu sześciodniowej akcji w górach udało się pokonać imponującą odległość 72 kilometrów. Skrzyczne, Barania Góra, Stożek to tylko niektóre szczyty, przez które biegła

SAMO SIĘ NIE ZROBI! RUSZ SIĘ i sprawdź na www.ruszsie.org

88


89


KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE

Bibliofilstwo MONOGRAFIE KÓŁ ŁOWIECKICH Pora na kolejną gałąź kolekcjonerstwa w dziedzinie bibliofilstwa, mianowicie monografie. A konkretnie: monografie Kół Łowieckich TEKST: BOGUSŁAW BAUER ZDJĘCIA: BOGDAN KOWALCZE

M

onografia to praca naukowa omawiająca jakieś zagadnienie w wyczerpujący sposób. To zebranie i omówienie wszystkich dostępnych informacji bezpośrednio dotyczących danego zagadnienia. Zazwyczaj wydawana jest w postaci publikacji wydanej w całości (np. książka), ale monografią może być również artykuł, jeżeli spełni określone kryteria, np. właściwy aparat naukowy i metoda naukowa, prawidłowe udokumentowanie, wyczerpanie tematu. Monografie do-

tyczące nauk humanistycznych na ogół są dużo obszerniejsze od prac z nauk ścisłych. Monografię można stworzyć dla każdego tematu: osoby, grupy ludzi, wydarzenia, miejsca geograficznego, urządzenia, części tego urządzenia, metody postępowania, pojęcia abstrakcyjnego itd. – tyle o monografii mówi Wikipedia. RYS HISTORYCZNY

Monografia Koła to nic innego jak zebrany i spisany rys historyczny Koła Łowieckiego, niekoniecznie



92


obwody łowieckie oraz zwierzyna, jaka na danym terenie występuje i jaką się pozyskuje. Są to opisy prac w dziedzinach hodowli, ochrony i introdukcji zwierzyny, walki z kłusownictwem, wykazy urządzeń łowieckich itp. Oczywiście wszystko udokumentowane zdjęciami oraz szkicami map obwodów.

na okoliczność jakiegoś jubileuszu. W Polskim Związku Łowieckim są Koła, które korzeniami sięgają czasów sprzed I wojny światowej, a data powstania i kontynuacja istnienia o czymś świadczą: 1880 – Towarzystwo Myśliwych w Rzeszowie, 1881 – Klub Myśliwski „Diana” w Łańcucie, 1884 – Otwockie Kółko Myśliwskie im. Św. Huberta w Warszawie. Biorąc do ręki daną monografię i przeglądając ją, można stwierdzić pewną chronologiczność w jej pisaniu, choć różnie to z tą chronologią w niektórych monografiach bywa. Pierwszy zazwyczaj dział to wstęp przedstawiający rys historyczny Koła, jego genezę, datę założenia, wykaz założycieli. W miarę możliwości jest to poparte zdjęciami protokołów i zezwoleń na zawiązanie Koła, zezwoleń na broń, archiwalnymi zdjęciami z polowań zbiorowych lub indywidualnych, zebrań, introdukcji, pokotu, odpraw myśliwskich czy zdjęć zbiorowych członków Koła itp.

KOMPOZYCJA AUTORSKA

Trzecia część monografii to już zazwyczaj kompozycja twórcza autora, w której zazwyczaj jest: skład Zarządu w poszczególnych latach oraz wykazy: odznaczonych członków, myśliwych, którzy odeszli do „krainy wiecznych łowów”, a także pozyskanej zwierzyny w danym sezonie. Większość monografii ukazuje to w formie tabelowej lub wykresowej. Ponadto przedstawiane są dyplomy, odznaczenia czy listy pochwalne, sylwetki zasłużonych członków Koła, wycinki z gazet mówiące o jego działalności w danym regionie, współpracy ze szkołami, wszelkich uroczystościach i spotkaniach członków Koła, opis jego siedziby, a także część poświęcona strzelectwu myśliwskiemu, jeśli członkowie Koła posiadają jakieś wyróżnienia w strzelectwie. Wymieniać można jeszcze wiele, ale najbardziej

GOSPODARKA ŁOWIECKA

Skoro przebrnęliśmy już przez rys historyczny, to w drugiej części monografii przedstawiana jest gospodarka łowiecka, w której to opisywane są dzierżawione przez Koło 93


moją uwagę podczas czytania monografii przykuwają opowieści myśliwskie wzięte prosto z życia Koła. Często słyszy się w danym Kole, jak to Stachu strzelał do zająca albo jak Zdzicha chciały przewrócić dziki na stanowisku, ale to się tylko opowiada i z czasem starsze historie zanikają, a słowo zapisane pozostaje na dłużej. Dlatego czytam takie zapiski z uznaniem dla autora, który je zebrał.

gdzie mamy już tak duży dostęp do komputeryzacji i techniki drukowania, że może być ona imponująca. Monografie z lat 1950–1970 to przede wszystkim wydania w większości na fotokopiarkach czy powielaczach lub pisane na maszynie z małą ilością zdjęć lub nieposiadających ich wcale. Lecz i z tych lat są monografie z tak zwanej wyższej półki – ze zdjęciami czarno-białymi przemieszane już z kolorowymi, w sztywnej obwolucie i zrobione ręką introligatora. Podsumowując, można powiedzieć, iż monografia Koła to zebranie wszelkich dokumentów i wydarzeń z jego życia w jednym miejscu, do czego bardzo zachęcam naszych Czytelników. Warto pomyśleć o takiej inicjatywie w swoim Kole Łowieckim. Darz Bór!

SZATA GRAFICZNA

Zwracam również uwagę na szatę graficzną wydania, a ona jest czasem naprawdę imponująca np. na końcach działów czy stron są m.in. rysunki zwierzyny, natury czy nawet rysunki humorystyczne. Jakość wydania także jest różnoraka – od sztywnych okładek i kredowego papieru do miękkich okładek i papieru prawie że makulaturowego. No cóż, wszystko zależy od zasobności portfela, ale i od samego autora, który może pochodzić troszkę „po prośbie” o dofinansowanie do publikacji. Przeglądając u kolegów potężne zbiory, bo od 150 szt. do ponad 600 szt. pozycji monografii Kół Łowieckich, naprawdę trafiają się rodzynki, które są majstersztykiem. Pisząc o jakości, miałem na myśli wydania po 2000 roku, 94

Ze zbiorów Bogdana Kow


Nowości

Rozmaitości

walcze i Bogusława Bauera

95




felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

Trzy kłódki

S

Wiele mówi się o koleżeńskości czy etyce myśliwskiej. Często też poruszany jest przez myśliwych temat współpracy naszego Związku z innymi podmiotami, które teoretycznie mają z nim wspólne interesy. W dzisiejszym felietonie zajmę się firmą najbardziej związaną z PZŁ, czyli Lasami Państwowymi

ą one gospodarzem większości obwodów leśnych dzierżawionych przez Koła Łowieckie w naszym kraju. Pomijam już fakt, że interes obu instytucji jest trochę rozbieżny w kwestii hodowli zwierzyny płowej. Jak wiemy, łosie, jelenie, daniele czy sarny to dla gospodarki leśnej szkodniki. W przeciwieństwie do dzików, które znowu są zmorą Kół Łowieckich, zwłaszcza na terenach rolniczych o wielkoobszarowych uprawach kukurydzy czy innych zbóż.

Podzielę się z Wami refleksją na temat dziwnej sytuacji w jednym z Kół Łowieckich południowej Polski. Jak już wspominałem, interesy Polskiego Związku Łowieckiego są w kwestii hodowli jeleniowatych kością niezgody między Związkiem a Lasami Państwowymi. Pamiętamy z historii słynne redukcje łosi, które doprowadziły do tego, że gatunek ten do chwili obecnej jest objęty całorocznym okresem ochronnym. Były też w wielu regionach naszego


kraju lokalne redukcje jelenia szlachetnego, które również nic dobrego dla hodowli nie przyniosły. Być może dzięki temu w Lasach Państwowych zmniejszyły się szkody w uprawach… Ale czy na tym ten nasz wspólny interes ma polegać? Ostatnio dowiedziałem się o niepokojącym zjawisku, które ma miejsce w pewnym nadleśnictwie krakowskiej RDLP. Otóż zarządzający jedną z jednostek terenowych Lasów Państwowych pan nadleśniczy zabronił członkom Kół Łowieckich, które dzierżawią tereny na obszarze tegoż nadleśnictwa, wjeżdżania na teren Lasów Państwowych na czas polowania swoimi prywatnymi samochodami. Co to w praktyce oznacza? Otóż jest to teren, w którym aby dostać się do łowiska, znajdującego się w środku obwodu,

trzeba czasem pieszo pokonać kilka kilometrów. Nie jestem osobiście zwolennikiem jeżdżenia tam i z powrotem po drogach leśnych, ale jeśli mam niepotrzebnie pokonywać kilka kilometrów przez inne łowiska i niepokoić zarówno zwierzynę, jak i innych polujących w tych miejscach Kolegów, to chyba logiczne jest przejechanie tej odległości samochodem? Najgorsze jest to, że ów pan, zapominając najwyraźniej o czymś takim jak Ustawa o ochronie danych osobowych, zażądał od członków Kół Łowieckich, żeby w razie pozostawiania swoich samochodów w pobliżu rogatek-wjazdów na teren LP, pozostawiali kopie „Upoważnień do wykonywania polowania indywidualnego” w miejscu dobrze widocznym w aucie. Po wielu protestach ze strony Kół Łowieckich ustąpił


w tej kwestii o tyle, że „pozwolił” zamazać adres myśliwego wpisany w „Upoważnienie”, ale nadal podtrzymuje swoją wersję z kopią tego dokumentu za szybą. Mamy więc do czynienia z absurdalną sytuacją, w której Koła Łowieckie płacące tenuty dzierżawne nie mogą spokojnie wykonywać statutowych zadań, bo jeden człowiek, próbujący coś swym postępowaniem udowodnić, robi krecią robotę Kolegom… bo sam też jest członkiem PZŁ. Z tego co ustaliłem, ostatnio sytuacja trochę uległa zmianie. Zmiana ta jednak utwierdza mnie w przekonaniu, że członkowie grupy Monty Python mieliby wspaniałą inspira-

cję do kolejnych skeczów w typie „Ministerstwa głupich kroków”. Tym razem byłby to skecz pod tytułem „Drzwi do lasu na trzy kłódki”. Tyle bowiem kłódek posiada szlaban do wjazdu na teren leśny owego nadleśnictwa. Podobno jedna kłódka jest własnością Lasów Państwowych, druga Koła Łowieckiego, a trzecia urzędu gminy. Za patent techniczny osoba, która go skonstruowała, powinna dostać nagrodę ministra gospodarki. Dzięki niej firmy produkujące kłódki na pewno zanotują wzrost sprzedaży. Co się tyczy zwykłej logiki, to tutaj jest wyraźny jej brak. Darz Bór.

100


101


Wyżeł niemiecki długowłosy


Kiedy rozpoczynałem pisanie tego artykułu, zacząłem sobie wyobrażać protesty wszystkich posiadaczy wyżłów krótkowłosych i szorstkowłosych. Dzisiaj jednak pora na długowłose, bezdyskusyjnie piękne psy. A czy ich uroda idzie w parze z użytkowością, to właśnie dobry temat na artykuł… TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA www.charyzmat.pl


W

yżła długowłosego klasyfikujemy jako psa dużego, raczej harmonijnej i szczupłej budowy, o charakterystycznej długiej sierści i piórze na ogonie. Jest to pies bardzo zrównoważony, pogodny i potrzebujący bezpośredniego kontaktu z przewodnikiem. Lubi być głaskany i nagradzany. To często powoduje, że podczas szkolenia wielu właścicieli nadużywa nagród i niestety nie potrafi wyegzekwować odpowiednich zachowań u psa.

PO POLUJĄCYCH RODZICACH

Jak zwykle przy omawianiu wszystkich opisywanych przeze mnie ras psów myśliwskich, uczulam na to, aby kupować psa po polujących rodzicach. Chyba że z góry zakładamy, iż ma być kanapowcem – wtedy nie ma to znaczenia. Natomiast w przypadku zakupu psa użytkowego niezbyt popularnej rasy bezwzględnie musimy zwrócić na to uwagę. Z psa myśliwskiego zrobić kanapowca to żadna sztuka, gorzej w drugą stronę. Może to być trudne

104


na. W jego wykonaniu szczególnie widowiskowa jest doskonała stójka, a wytrenowany odpowiednio aport to najlepsza nagroda dla myśliwego. Ważne, by zaczynać pracę z wyżłem w suchym polu z bażantami lub kuropatwami. Kaczka to „temat”, jaki powinien być przerobiony w trzecim lub czwartym polu. W przeciwnym razie bardzo inteligentny pies, jakim jest wyżeł, może nabrać złych nawyków, które później będzie bardzo trudno wyplenić.

nawet dla doświadczonego trenera. Kiedy już kupimy szczeniaka, musimy pamiętać, że im większy pies, tym wcześniej trzeba zacząć etap socjalizacji, a szkolenie można odłożyć w czasie. Psy dużych ras dojrzewają późno i wymagają od nas wiele wysiłku podczas szkolenia. PRACA Z WYŻŁEM

Jak wszystkie wyżły, również i wyżeł niemiecki długowłosy jest psem, którego domeną jest zwierzyna drob-

105


DŁUGODYSTANSOWIEC

SIŁA SPOKOJU

Należy podkreślić, że wyżeł niemiecki długowłosy to rasa, którą kupujemy sercem. Nie chcę udowadniać jej wyższości nad innymi – to zupełnie niepotrzebne. Kto raz zobaczy wyżła długowłosego w pracy – na pewno się w nim zakocha. Tym, co go wyróżnia, jest widoczne dostojeństwo w ruchu, raczej powolna i flegmatyczna praca, ale dlatego dokładna i skuteczna. Dłuższy włos zapewnia mu bardzo dobrą izolację termiczną w niższych temperaturach i predysponuje do pracy w wodzie. Pływa doskonale i bez problemu pokonuje dystanse najdłuższych aportów. Oczywiście, pamiętać należy, że jak każdy przedstawiciel rasy dużej, jest bardzo ostrożny i do wody należy przyzwyczajać go stopniowo, aby się nie zniechęcił. Kiedy już polubi pływanie, możemy trenować bez końca. Widywałem wyżły długowłose doskonale pracujące dolnym wiatrem jako tropowce, ale należy wspomnieć, że miały one przewodników, od których wszyscy moglibyśmy się uczyć. Nie można oczekiwać od psa tak rosłego, że będzie dzikarzem, ale tropy kilkusetmetrowe nie stanowią dla niego żadnego problemu.

W mojej ocenie wyżły niemieckie długowłose mają jeszcze jedną zaletę – nie są hałaśliwe, co może w niektórych przypadkach przesądzić na ich korzyść. Delikatny chwyt aportu i brak agresywnych zachowań to ich wielkie zalety. Polecam wyżły niemieckie długowłose wszystkim ludziom o spokojnym i stonowanym charakterze, wszędzie tam, gdzie dużo poluje się na zwierzynę drobną. Swoją charakterystyczną szlachetną postawą i nietuzinkową urodą umilą one każde polowanie, a ich właściciele będą mieli poczucie, że polują z kimś wyjątkowym.

106


107


Zostań WoodXpertem! Gdy za oknem szaro i zimno, nie ma nic przyjemniejszego niż ciepło domowego kominka. Niestety, przygotowanie drewna na opał to ciężka praca. Ale to przeszłość... Z nową linią narzędzi Fiskars zbieranie i przenoszenie ciężkiego drewna nie jest już problemem! TEKST I ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE



Fiskars WoodXpert™ to pełna oferta nowych narzędzi do drewna, które wyróżnia perfekcyjna równowaga ergonomii i trwałości. Dzięki nowym narzędziom leśnym każdy użytkownik może zostać WoodXpertem!

zbieranie wcześniej przygotowanych pieńków będzie dużo prostsze. Co ważne, bez ciągłego schylania możemy łatwo podnosić drewno. HAKI I KLESZCZE

Te narzędzia także ułatwiają przenoszenie przygotowanego drewna do miejsca jego obróbki. Hak oraz kleszcze wyposażone zostały w specjalnie profilowane rączki gwarantujące komfort pracy, a zaostrzone końcówki narzędzia zabezpieczają drewno przed wysunięciem podczas pracy. Niski profil ostrzy ułatwia podważanie pieńków.

NARZĘDZIA DO ZADAŃ SPECJALNYCH

Narzędzia z serii WoodXpert™ to idealne profesjonalne wsparcie w takich czynnościach, jak przygotowanie drewna na opał, podnoszenie i przenoszenie małych pieńków czy zbieranie przygotowanego drewna. Przy projektowaniu tych nowatorskich narzędzi skupiono się przede wszystkim na ułatwieniu użytkownikowi pracy, idealnym uchwycie i najwyższej jakości ostrzy.

BEZPIECZNE DLA UŻYTKOWNIKA

Wszystkie narzędzia z serii Wood-Xpert™ wyposażone są w antypoślizgowe trzonki z tworzywa SoftGrip™, a ich specjalnie profilowane zakończenie zabezpiecza prawidłowy chwyt.

W skład serii wchodzą: tasak karczownik i capina w wersjach do pracy jedną ręką lub oburącz, hak i kleszcze oraz specjalny pas na narzędzia i rękawice ochronne.

Z CAPINĄ ŁATWIEJ

To specjalne narzędzie do podnoszenia i przenoszenia drewna. Dzięki zakrzywionemu ostrzu w łatwy i szybki sposób możemy chwycić pieniek i przeciągnąć lub przenieść go bez obciążania pleców. Również 110


111


Miss / Mister psów

W dniach 12–14 lutego 2016 r. od IV edycji konkursu na Miss / Mistera podczas którego zostaną wybrane na myśliwskich. To kolejna edycja z finał Targów Myślistwa i Strzelectw w Poznaniu

TEKST I ZDJĘCIA: PIOTR GAWIN www.poradniklowiecki.pl


w myśliwskich 2016

dbędzie się finał a psów myśliwskich, ajpiękniejsze psy ras łem na żywo podczas wa KNIEJE

N


P

atronem honorowym wydarzenia zostały Targi Myślistwa i Strzelectwa KNIEJE w Poznaniu, co gwarantuje, że uzyska ono odpowiednią oprawę, a sam finał będą mogły obejrzeć tysiące osób odwiedzających targi. Mimo że jest to dopiero IV edycja konkursu na Miss/Mistera psów myśliwskich, wydarzenie już na stałe zagościło w corocznym kalendarzu imprez myśliwskich i kynologicznych. Z każdą edycją zwiększa się liczba uczestników i zgłoszonych do konkursu psów. Do III edycji zgłoszono prawie 100 psów około 30 ras myśliwskich, z czego w finale zobaczyliśmy 30 psów – przedstawicieli 14 ras.

wspaniałych towarzyszy łowów, którzy są także naszymi przyjaciółmi na co dzień. Psy ras myśliwskich są wyjątkowe, o czym mogą przekonać się kolejne osoby podczas nadchodzącego konkursu. Ma on nietypowy charakter, ponieważ przy wyborze Miss/Mistera wiodące są inne kryteria niż te stosowane podczas wystaw, konkursów klubowych czy prób polowych. W tym konkursie każdy pies ma szansę na zwycięstwo, chociaż nie to jest głównym celem tego wydarzenia. POD DOBRYM PATRONATEM

W tym roku patronem medialnym konkursu została Gazeta Łowiecka. Wydarzenie wspiera również jedna z najlepszych brytyjskich marek outdoorowych Regatta oraz jeden z największych sklepów internetowych dla posiadaczy czworonogów rutek24.pl z Poznania oraz artysta Krzysztof Skubik malujący ogniem na drewnie.

MYŚLIWSKIE, CZYLI WYJĄTKOWE

Każda kolejna edycja cieszy się coraz większą popularnością zarówno wśród uczestników konkursu, jak i osób zainteresowanych kynologią łowiecką. W trakcie konkursu wyraźnie zwiększają się statystyki odwiedzin strony konkursowej, a do Poradnika Łowieckiego wpływa mnóstwo informacji, sugestii i słów poparcia dla tego wydarzenia. Dzięki temu udaje się coraz szerzej popularyzować wśród myśliwych, a także osób niezwiązanych z łowiectwem,

Uwaga! Inne firmy i osoby zainteresowane wsparciem tego wydarzenia zapraszamy do kontaktu z redakcją Poradnika Łowieckiego.

114


dającą się z przedstawicieli patronów i firm wspierających konkurs. Regulamin i dalsze informacje przedstawione zostaną na początku grudnia w serwisie Poradnika Łowieckiego i na łamach Gazety Łowieckiej. Zapraszamy wszystkich właścicieli czworonogów do udzialu w konkursie, śledzenia jego przebiegu w wymienionych serwisach internetowych oraz przybycia na finał w lutym 2016 r. w Poznaniu!

INFORMACJE O KONKURSIE

Rozpocznie się on 1 grudnia 2015 r. i od tego dnia będzie można zgłaszać psy aż do 15 stycznia 2016 r. za pośrednictwem formularza na stronie konkursowej w serwisie Poradnika Łowieckiego. Po tym terminie internauci wybiorą Miss/Mistera w kategorii: Głosowanie internautów. Psy do udziału w finale na żywo wybrane zostaną spośród wszystkich uczestników konkursu przez Komisję konkursową skła-

115


Nowa


W KRAINIE

HOBBITÓW HOMARY, KOZY I OPOSY

a Zelandia Tej myśliwskiej wyprawy na pewno nie da się zapomnieć. Nie była to bowiem kolejna turystyczna wycieczka, tylko surowa lekcja prawdziwego łowieckiego życia TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA


Now B

ył piękny, słoneczny dzień. Razem z Matildą znajdowaliśmy się w mieście portowym Kaikoura, położonym w północno-wschodniej części nowozelandzkiej Wyspy Południowej. Nazwa Kaikoura oznacza homara. Wystarczy, że się przejdzie 500 m od środka zatoki i zacznie brnąć po kolana w wodzie, a bez problemu można złowić tuzin tych skorupiaków. Jedyne, co trzeba ze sobą wziąć, to stary mop, z tych przypominających dredy. Wtyka się go w znajdujące się pod lodowatą wodą jamki, potrząsa kilka razy i wyciąga – zwykle razem z jednym lub dwoma wściekłymi homarami. Naszą wizytę w Kaikourze zaczęliśmy od spróbowania tego przysmaku w jednej z tawern. Kelner zaserwował

nam homary – dwa małe dzieła sztuki, zatopione w morzu słodkiego masła – ale okazały się prawie niejadalne. Udało nam się je przełknąć dopiero po kilku dobrze schłodzonych piwach i odpowiedniej ilości przystawek… JAK U TOLKIENA

Następnego dnia opuściliśmy miasto. Pół godziny na północ od Kaikoury skręciliśmy w głąb lądu, przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż rzeki Clarence, aż dotarliśmy do strumienia zwanego George Stream. Kilkaset metrów wyżej czekał na nas niesamowity widok – zielone pagórki jakby wyjęte z „Władcy Pierścieni” Tolkiena, a wszędzie dookoła pełno pasących się krów i owiec. Tylko patrzeć, a spotkamy 118


wa Zelandia Bilba Bagginsa, Froda i całą masę innych hobbitów. Trasa wiodła wąskimi dróżkami to w górę, to w dół, a niecodzienny filmowo-baśniowy krajobraz wprowadzał nas w stan ekscytacji. Nic dziwnego, że reżyser Peter Jackson wybrał Nową Zelandię jako plenery do swojej superprodukcji. Jedyne, co napawało nas niepokojem, to góry, które wydawały się wyższe i nieco bardziej złowieszcze, niż można by sądzić. Szare i zimne niczym Mordor wznosiły się nad zieloną okolicą jak surowi, ostrzegający przed niebezpieczeństwem strażnicy. A my właśnie w ich kierunku zmierzaliśmy i nic nie mogło nas powstrzymać, nawet przebita opona oraz problemy z silnikiem.

Z CIĘŻKIM PLECAKIEM

Trzy godziny po planowanym czasie dotarliśmy wreszcie na miejsce i zaczęliśmy się przygotowywać do wyjścia w łowisko. Plan zakładał przejście przez tereny „The Kaikoura Range” do rzeki Clarence, która płynie również po tej stronie gór. Tam mieliśmy osiedlić się na tydzień lub dwa w miejscu zwanym Jam Hut. Nie zabraliśmy ze sobą zbyt wiele jedzenia, licząc, że zgodnie z zapowiedzią będzie tam w bród ryb i zwierzyny. Zamiast żywności miejsce w plecaku zajęła więc wędka. Mogłem sobie też pozwolić na zabranie kilku sztuk broni: śrutówka na dzikie kuropatwy i króliki, jednostrzałowiec do zasiadki i sztucer, który i tak nosiła Matilda. Szybko zorien119


nywał. My, Szwedzi, jesteśmy z natury ostrożniejsi – przynajmniej na początku. Tak więc nieprzystrzelona broń i myśl o niesieniu na plecach pod górę 20-kilowej zdobyczy powstrzymały nas od oddania strzału. Do wieczora zobaczyliśmy jeszcze trzy jelenie: łanię, łańkę i cielaka.

towałem się, że mój plecak jest o wiele za ciężki i przejście z nim choćby 100 m będzie prawdziwą udręką. Cóż, teraz już nic z tym nie zrobię, pomyślałem i ruszyłem przed siebie, z tego wszystkiego zapominając zamknąć samochód... DROGA DO CELU

Idąc, spotkaliśmy dwóch myśliwych, którzy od rana próbowali podejść któregoś z ryczących w pobliżu jeleni. Kiedy powiedzieliśmy im, dokąd zmierzamy, w ich oczach pojawił się respekt, który zamiast wywoływać satysfakcję, powinien wzbudzić w nas niepokój. Teraz już wiemy, że jeśli „kiwi”, czyli miejscowy, patrzy na ciebie w taki sposób, to należy zrewidować swoje plany. My jednak, niczego nie podejrzewając, ruszyliśmy z zadowoleniem w dalszą drogę w górę rwącej rzeki. Jej szum był irytujący, chociaż tracił na sile w miarę jak wchodziliśmy w wyższe partie gór. Tego dnia widzieliśmy kilka stad kozic. Nasz puls przyjemnie podwyższył się na ich widok, jednak w drodze nie mogliśmy strzelić żadnej zwierzyny, bo by nas to skutecznie spowolniło. Poza tym broń była jeszcze nieprzystrzelona. Tutejszy zwyczaj przystrzeliwania broni na plaży jakoś nas nie przeko-

OKO W OKO Z OPOSEM

Matilda wyciągnęła z plecaka dodatkowy sweter. Ja wyjąłem namiot, oba śpiwory, jedzenie, kuchenkę, latarki i inne „bzdety”, jak to ona nazywa. Rozbiliśmy obóz i przygotowaliśmy szybki posiłek. Szliśmy dziś przez 8 godzin, i to w większości pod górę, więc kiedy w końcu mogliśmy się położyć, to nawet mimo nierównego, twardego podłoża nasze ciała wypełniło miłe uczucie. Obudziłem się dwie godziny później, z paskudnym przeczuciem, że ktoś lub coś stoi tuż przed naszym namiotem. Nagle rozległ się przenikliwy szczek! Coś pomiędzy odgłosem wydawanym przez lisa, sarnę albo mundżaka – ci, którzy mieli okazję polować w Anglii na tego małego jeleniowatego wiedzą, jakie dźwięki potrafi wydać, gdy jest przerażony. Tak się przestraszyłem, że aż mnie to zdenerwowało. Wydałem z siebie ryk, budząc zdezorientowaną Matil-

Nowa Zelandia 120


121


było pełno ich krzyków. A ja nie mogłem już zasnąć, tej nocy udało mi się złapać tylko godzinę snu. MYŚLIWSKI UPÓR

Dzień rozpoczęliśmy od kawy. Dziękowałem niebiosom za słońce, bo nie ma nic gorszego, niż pakowanie obozu w deszczu. Wkrótce znów się wspinaliśmy. Tak naprawdę powinniśmy byli zawrócić pierwszego dnia, ale byłem zdeterminowany. Z każdą nową rozpadliną nasza odwaga malała. Robiło się coraz bardziej stromo. Wąwozy były coraz węższe, aż w końcu zmuszeni byliśmy wspinać się na wodospady i stare urwiska skalne, żeby w ogóle przejść dalej. Już wtedy wiedziałem, że to mniej więcej koniec wycieczki, jednak cierpię na pewną „chorobę” właściwą wielu myśliwym. Mianowicie ciągle słyszę w głowie głos, który mówi mi: „jeszcze kawałek, zajrzyj tylko za tamtą skałę”. Oczywiście nigdy nie ma tam tego, czego się spodziewam. Wtedy znów przekonuję sam siebie, że za następnym wąwozem będzie już z górki. Na pewno trafię do zielonej doliny, w której aż roi się od zwierzyny. Te głosy w mojej głowie po 4 godzinach zaprowadziły nas na szczyt samotnej góry, na której jedy-

dę, która zastała mnie próbującego założyć czołówkę i załadować broń. Kilka sekund później byłem już na zewnątrz i w świetle latarki dostrzegłem wpatrującą się we mnie z wysokiego kamienia parę oczu. Jeśli nigdy nie widziało się possuma, czyli oposa australijskiego, ani nie miało pojęcia o jego obecności w łowisku, to spotkanie go w takich okolicznościach jest naprawdę przerażające. Dałem tłuściochowi dokładnie to, o co prosił: trzy nienawistne US4. Ostatni strzał pomyślany był jako ostrzeżenie dla innych oposów: na przyszłość bądźcie ciszej. Myślicie, że posłuchały? Przeciwnie, wszędzie 122


123


Now

Dlatego dobę później, już wypoczęci, siedzieliśmy w helikopterze i symulowaliśmy nieprzyzwoite gesty środkowym palcem w kierunku gór, które teraz znajdowały się w komfortowej odległości od nas. Na wszelki wypadek wziąłem ze sobą również łuk. Pilot stwierdził, że bardziej niż Jam Hunt przypadnie nam do gustu chata zwana Haycock Bivvy, ze względu na wyższe położenie i mniejszą liczbę myśliwych, a więc większą szansę na pozyskanie kozicy. To właśnie różnorodność gatunków łownych była przyczyną, dla

nym gościem był wiatr. Krajobraz w dole przypominał wspomniany już Mordor – mnóstwo ciemnych górskich szczytów i żadnej widocznej drogi do znajdującej się po drugiej stronie doliny. Pozostało jedynie zawrócić. Zajęło nam to 16 godzin. W tym miejscu muszę oddać Matildzie honory, bo świetnie dała sobie radę podczas tej wędrówki. Ja sam już pod koniec prawie się poddałem. NA ODLUDZIU

Ponieważ jestem uparty, zrobiłem wszystko, by dostać się do Jam Hunt. 124


wa Zelandia której na wyprawę wybrałem tereny „The Kaikoura Range”. Mieliśmy tu duże szanse na wypatrzenie jelenia, dzika, dzikiej kozy [zdziczałej kozy domowej – przyp. red], kozicy górskiej, a jeśli będziemy mieć szczęście, to również pojedynczych tarów himalajskich. Tym razem naszym celem były dzikie kozy. Po wylądowaniu wypakowaliśmy swoje rzeczy z helikoptera, który szybko odleciał. Okolica nie wyglądała tak, jak sobie wyobrażaliśmy, a na dodatek domek, w którym mieliśmy mieszkać był trzy razy mniejszy od Jam Hut

i nie miał kominka. Teren wokół był niezwykle stromy, a poniżej chaty, w której mieliśmy spędzić 7 dni, biegła mała górska rzeczka. Miała 30 cm głębokości i tyle samo szerokości. W pobliżu nie było nic innego, co by się nadawało do wędkowania. Zorientowałem się, że nie wystarczy nam jedzenia... PIERWSZY KOZIOŁ

Przez pierwsze dni wychodziliśmy głównie na krótkie zwiady dookoła domku. Wciąż byliśmy zmęczeni. Na szczęście szybko nam przeszło 125


i w końcu po całym dniu zasiadki strzeliliśmy pierwszą kozę. Pamiętam, że kiedy siedzieliśmy i czekaliśmy na zwierzynę, studiowałem uważnie wszystkie małe blizny i świeże, wciąż czerwone rany na nogach i ramionach. Nigdy, w całym moim życiu nie byłem w bardziej kolczastym terenie. Nagle w pobliżu pojawił się dziki kozioł z młodym. Przygotowałem się do strzału, a Matildzie przykazałem filmować. Kozy znajdowały się na płaskowyżu po drugiej stronie wąwozu i wyglądało na to, że idą dokładnie w naszą stronę. Wąwóz nie był szerszy niż 50 m, za to głęboki na 60 m. My leżeliśmy na jednym jego skraju, a zwierzęta zbliżały się do drugiego. Wiedziałem, że mam mnóstwo czasu, dlatego postanowiłem nacieszyć się chwilą. Oto leżałem w obcym kraju, pod wysokimi górami pełnymi lodowców i ośnieżonych szczytów, na niewielkim pagórku w cieniu drzewa i w każdą stronę miałem doskonały widok na dziesiątki kilometrów. Do tego u boku miałem ukochaną i wyglądało na to, że zaraz strzelę swoją pierwszą nowozelandzką zdobycz. Pamiętam, że zanim nacisnąłem niezwykle twardy spust, kozioł spacerował sobie po szerokiej na nie więcej niż kilka centymetrów półce

Now

126


skalnej. Najmniejszy błąd oznaczał jego pewną śmierć, ale on sprawiał wrażenie, jakby to było niezwykle proste. W zasadzie nie umiem powiedzieć, który z sześciu oddanych przeze mnie strzałów był trafiony, ale kozioł uszedł w krzaki i już nie wyszedł. Teraz wystarczyło tylko zejść w dół wąwozu i wspiąć się na płaskowyż, na którym prawdopodobnie leżała tusza. Problem w tym, że pokonanie drogi, która w prostej linii liczyła jakieś 50 m, zajęło nam 2 godziny, i kiedy dotarliśmy na miejsce, byliśmy wykończeni. Znaleźliśmy kozła tam, gdzie zniknął. Starych „billy goat” [przyjęta w języku angielskim zwyczajowa nazwa samca kozy; z kolei samicę nazywa się „nanny goat” – przyp. tłum.] raczej w ogóle się nie zjada. Pozyskuje się je, ponieważ są uważane za szkodniki – i rzeczywiście nimi są. Wszędzie dookoła nas widać było ogromne szkody, zarówno w krajobrazie, jak i roślinności. W książce gości w domku czytaliśmy, że jeden z myśliwych, który był tu 5 lat wcześniej, strzelił 470 kóz w ciągu jednego tygodnia. Trochę ciężko nam było w to uwierzyć, bo jak dotąd nie spotkaliśmy ich tu wiele, ale jak tylko pozyskaliśmy pierwszego osobnika, w oczach włączył nam się kozi ra-

dar. Gdzie nie spojrzeliśmy, tam widzieliśmy kozy. Zaraz po tym, jak uporaliśmy się z pierwszą zdobyczą, strzeliłem jeszcze jednego kozła w średnim wieku. Udało nam się jeszcze podejść na 10 m watahę dzików, ale trawa była trochę za wysoka, a wieczór zbyt późny, żeby strzelać. Tę samą watahę wypatrzyliśmy jeszcze raz w następnych dniach, ale tym razem była za daleko dla mojego sztucera. Poza tym mieliśmy już mało amunicji, bo przy przystrzelaniu Matilda podała mi złe dane. Tak więc przystrzelona czy nie, nadal nie mogłem strzelać z tej broni. W końcu po wielu pudłach udało mi się zrobić z tym porządek.

wa Zelandia KOZY NA CELOWNIKU

Kolejnego poranka nigdy nie zapomnę. Nie zdążyliśmy odejść od domku więcej niż 20 m, kiedy Matilda zobaczyła pasące się w pobliżu stado. Stało przy niewielkim wąwozie prowadzącym do znajdującego się dokładnie przed domkiem większego jaru. Z gracją pantery wbiegłem na wzniesienie i znalazłem sobie miejsce, skąd mogłem obserwować zwierzęta. Najpierw w mój obszar widzenia weszła czarna koza. I niemal natychmiast padła po moim strzale. W stadzie zagotowało

127


dni wcześniej, gdy Matilda strzeliła dwa piękne samce, a ja jednego. W tym momencie, jak na zamówienie w naszym polu widzenia pojawiła się „nanny” z trzema młodymi. Stadko szło prosto na nas. Gdy zatrzymały się na skalnym występie, wziąłem na cel najmniejsze koźlę, które gładko stoczyło się w dół. Podniosłem je, zważyłem w rękach – było jak bardzo duży zając lub mały lis. Wieczorem upiekliśmy je na rożnie pod rozgwieżdżonym niebem. Tłuszcz skwierczał przyjemnie, a dym pachniał trochę przyprawami, które zabrałem z domu. Gdy Matilda obróciła złociście rumianą pieczeń, zapachniało rozmarynem i czosnkiem. Prawdziwa uczta!

się. Kozy zrozumiały, że pora uciekać. Położyłem jeszcze jedną, która próbowała wymknąć się górą, kolejna padła, zanim pierwsza dosięgła dna wąwozu. W sumie z liczącego 7 kóz stada tylko 2 umknęły, by dalej niszczyć lokalną florę. Polowanie na dzikie kozy jest o tyle ciekawe, że nigdy nie wiadomo, gdzie się pojawią. Mogą być na szczycie pionowej ściany 500 m nad tobą albo zaskoczyć cię znienacka, gdy akurat się opalasz. Czasami jednego dnia wszędzie ich pełno, a następnego nie ma już po nich śladu. Osobiście lubiłbym je bardziej, gdyby nie było ich tak wiele i gdyby nie były tak głośne. KONIEC ZAPASÓW

Piątego dnia skończyło nam się jedzenie, więc zmuszeni byliśmy zjeść jednego starego kozła. Smakował dokładnie tak, jak pachniał, czyli źle. Zadaniem Matildy przed wyjazdem było zaopatrzenie nas w przekąski, jednak sama zjadła większość batonów i ostatecznie musiałem posilać się czymś, co równie dobrze mogło by być przynętą dla innych zwierząt. Zacząłem więc obserwować okolicę w poszukiwaniu koźlęcia, które mógłbym strzelić moim jednostrzałowym karabinem. Naboje do sztucera skończyły się dwa

I ZNOWU OPOSY

Przez ostatnie dni trzymaliśmy się blisko chatki, w której teraz czuliśmy się dużo bardziej jak w domu. Również góry wydawały się nieco przyjaźniejsze. Może dlatego, że wiedzieliśmy już, dokąd prowadzą poszczególne ścieżki i gdzie zwierzęta mają swoje wodopoje. Każdego wieczoru widziałem oposy. Strzeliłem kilka z nich i zachowałem sobie cenne futro. Ściągnięcie go jest bardzo proste, a można je sprzedać w zasadzie w każdym mniejszym 128


129


jest wieczór, chociaż kozy zdawały się poruszać przez cały dzień, nawet jeśli było bardzo ciepło. Wtedy można je znaleźć przy wodopoju w dole wąwozu, gdzie jest trochę chłodniej. Dziki z kolei trzymają się obszaru na prawo od domku, gdzie jest więcej trawy i mieszanych zarośli. Nieste-

miasteczku w Nowej Zelandii. Tutaj wiele osób się z tego utrzymuje, a prawie każdy robi to od czasu do czasu – przynajmniej na Wyspie Południowej. Jak wspomniałem, futro oposa australijskiego jest bardzo wartościowe, a zwierzęta te są wielkimi szkodnikami, dlatego większość wiejskich rodzin posiada swoje linie pułapek (ang. „traplines”), które opróżniają w weekendy. Powrót naszego helikoptera opóźnił się o parę dni ze względu na złą pogodę. W tym czasie pożywialiśmy się kozami i czytaliśmy książki, które ktoś zostawił w domku. To świetna zasada w tego typu domkach, że zawsze trzeba po sobie coś zostawić. W książce gości napisaliśmy, ile widzieliśmy i strzeliliśmy zwierząt, kiedy tu byliśmy i jak się nazywamy.

Podczas naszej wyprawy widzieliśmy ok. 300 osobników, z których ponad 50 nadawało się do pozyskania

ty jeleni już więcej nie widzieliśmy. Za to nigdy nie zapomnę, jak na koniec wspiąłem się na jeden z wyższych szczytów. Po 20 minutach wymagającej wspinaczki dotarłem na płaskowyż. Z powodu jego wklęsłego kształtu na środku zbierała się woda. Dookoła rosła trawa, ale na drzewa było stanowczo za wysoko. Na zachodzie widać było rzekę, a gdy zwróciłem głowę na wschód wydało mi się, że pomiędzy górami widzę morze. Wtedy spojrzałem na ziemię i okazało się, że prawie nadepnąłem na wspaniały wieniec dwunastaka. Nie mam pojęcia, jak byk się tutaj dostał, ale musiał być fenomenalnym wspinaczem. Taka niespodzianka na pożegnanie z Nową Zelandią wprawiła nas w świetny humor. I bardzo dobrze, bo czekała nas długa droga do domu...

Nowa Zelandia NIESPODZIANKA NA POŻEGNANIE

Podsumowując, jeśli się jest w Nowej Zelandii i chce zapolować na kozy, to Haycock jest dobrym miejscem. Podczas naszej wyprawy widzieliśmy ok. 300 osobników, z których ponad 50 nadawało się do pozyskania, gdybyśmy tylko mieli ochotę i wystarczającą ilość amunicji. Najlepsze tereny są w dole znajdującego się przy domku strumienia, a najlepszą porą na łowy 130


PHOTON XT

www.deltaoptical.pl

BESTSELLER

WBUDOWANY ILUMINATOR LASEROWY

DO OBSERWACJI DZIENNO-NOCNYCH Generacja: cyfrowa Powiększenie: 4,6x lub 6,5x (zależnie od modelu) Iluminator: laserowy 808 nm Zasięg detekcji do 250 m Wyświetlacz: monochromatyczny 640 x 480 Wyjście VIDEO umożliwia zapis obrazu zewnętrznym rejestratorem Tubus: 30 mm Opcjonalny iluminator niewidoczny dla zwierzyny Dostępne modele Yukon Photon XT 4,6x42 L Yukon Photon XT 6,5x50 L

2290 zł 2490 zł

ZADZWOŃ, ZAMÓW - DOSTĘPNE “OD RĘKI” Mińsk Mazowiecki Nowe Osiny, ul. Piękna 1

131

T. 801.011.337, 25 747.80.04


LAS jest dla mnie

DOMEM W poprzednim wydaniu Gazety Łowieckiej zamieściliśmy relację z wyborów Królowej Polskiego Łowiectwa, które marka Regatta zorganizowała podczas Targów Hubertus Arena 2015. Zgodnie z obietnicą, w tym numerze publikujemy wywiad z łaskawie nam panującą Justyną Górecką ZDJĘCIA: ARCHIWUM JUSTYNY GÓRECKIEJ ROZMAWIA: DOMINIKA PIENIĄŻEK



Zacznijmy od… monarchii. Zostałaś Królową Polskiego Łowiectwa. Co Cię skłoniło, aby wziąć udział w konkursie i jakie były Twoje wrażenia, gdy dowiedziałaś się, że królewski tron przez najbliższy rok należy do Ciebie? Było to w pewnym sensie sprawdzenie samej siebie. Rywalizacja od zawsze działa na mnie mobilizująco, stąd mój akces do konkursu. Poza tym same zasady wydały mi się bardzo fajne, w szczególności oddawanie polubień na Facebooku, co mobilizowało zarówno myśliwych, jak i osoby niezwiązane z łowiectwem. było ono dodatkowo promowane. Chciałabym tutaj zwrócić uwagę na mobilizację młodzieży ze szkół, w których prowadzę edukację łowiecką. Po werdykcie jury byłam oczywiście mile zaskoczona, ale jednocześnie szczęśliwa. To bardzo miłe, kiedy twoja działalność znajduje uznanie i jest doceniana. Dostarcza to dodatkowego impulsu do dalszych działań oraz utwierdza w przekonaniu, że to, co robisz, ma sens i przynosi efekty. Mam oczywiście świadomość, że tytuł Królowej Polskiego Łowiectwa to także zobowiązania, z których postaram się wywiązać najlepiej, jak potrafię.

I Ty, i inne uczestniczki konkursu zgodnie twierdziłyście, że Diany w łowiectwie są „czynnikiem łagodzącym” emocje w raczej męskim myśliwskim świecie. Możesz naszym Czytelnikom przedstawić, jak realnie oceniasz takie codzienne damsko-męskie relacje wśród myśliwych? Uważasz, że jesteśmy traktowane poważnie, czy tylko jako „ozdobą” i „alibi” dla mężczyzn myśliwych, by nie zarzucano im seksizmu? Obecność kobiet w łowiectwie stała się faktem i nic tego nie zmieni. Cieszy mnie fakt, że coraz więcej Dian rozpoczyna przygodę z myślistwem nie tylko dla statystyk lub prestiżu, ale czynnie włącza się w działalność na rzecz polskiego łowiectwa. Mogę potwierdzić, że podobnie jak wspominała część dziewczyn w trakcie konkursu: „kobiety łagodzą obyczaje”. Uczestniczyłam w kilku polowaniach zielonogórskich Dian, gdzie właśnie mężczyźni byli w mniejszości i odnoszę wrażenie, że przekładało się to na wyższą kulturę osobistą u panów. Co do codziennych relacji damsko-męskich wśród myśliwych – wydaje się, że jest tak samo jak w „życiu codziennym”. Jeśli swoją postawą, zachowaniem czy pracą zdobędziesz zaufanie 134


135


136


i szacunek wśród kolegów, to tak będziesz traktowana. Miałam kilka przypadków, kiedy uczestniczyłam w polowaniu zbiorowym w nieznanym sobie dotąd Kole Łowieckim i byłam początkowo traktowana z lekkim przymrużeniem oka. Jednak w miarę przeprowadzanych rozmów lub po celnie oddanym strzale oraz sprawnym oprawieniu zwierza wielu kolegów wyrażało szczere słowa uznania. Gazeta Łowiecka często pisze o Dianach, ich inicjatywach i spotkaniach. I to nie tylko dlatego, że redaktor naczelna to Diana… Mówiąc poważnie, odnosimy w naszej redakcji wrażenie, że Diany są bardzo dobrze zorganizowane, wspomagają się wzajemnie, są „widoczne” i aktywne w mediach społecznościowych związanych z łowiectwem. Po prostu idą z duchem czasu. Może powinny mieć większy wkład w polskie łowiectwo? W prawie 120-tysięcznej rzeszy polskich myśliwych, niewiele ponad 3 tysiące stanowią Diany. To ilościowo znikomy procent polujących, za to jednak wyrazisty i aktywny. Koleżanki, dążąc do popularyzacji i poprawy wizerunku łowiectwa, 137


a także po prostu myśliwskich spotkań, zrzeszone są w różnych organizacjach zarówno o zasięgu lokalnym, jak i ogólnopolskim – takich jak Klub Dian Polskiego Związku Łowieckiego, Klub Dian Wadera czy Klub Dian Okręgu Jeleniogórskiego. Poprzez swoje działania edukacyjne z dziećmi i młodzieżą szkolną kształtują właściwe wzorce, oparte na poszanowaniu polskiej przyrody oraz zrozumienia idei łowiectwa. W moim odczuciu zdecydowanie trafioną inicjatywą jest powoływanie Dian na członków Komisji Tradycji, Kultury i Etyki Łowieckiej. Niestety, Diany w polskim łowiectwie stanowią cały czas niewielki procent polujących. Co zrobić, żeby to zmienić? Ubolewam nad faktem, że są Koła Łowieckie, które hermetyzują się w kwestii przyjmowania nowych członków, co zdecydowanie utrudnia podjęcie decyzji o rozpoczęciu łowieckiej przygody. Tutaj konieczna jest zmiana nastawienia. Musimy zintensyfikować działanie poprzez promowanie idei polskiego łowiectwa, aby zachęcić Diany do wstępowania w nasze szeregi. Miałam okazję w bieżącym roku prowadzić kurs dla nowo wstępujących

i chcę podkreślić, że wśród kandydatów był dość duży odsetek Dian, co z pewnością nastraja optymistycznie na przyszłość. Pasją łowiecką zaraził Cię tata. Od najmłodszych lat obcujesz z przyrodą. Co sądzisz na temat udziału dzieci i młodzieży w polowaniach? Tak, łowiectwa nauczył mnie tata – Marek. Gdy byłam dzieckiem, zabierał mnie do lasu, uczył obcowania z przyrodą oraz poszanowania dla świata fauny i flory. To dzięki niemu las jest dla mnie domem. Pamiętam moją niecierpliwość oraz radość, jaka towarzyszyła mi przy wspólnych wyjściach w knieję. Mam jeszcze to szczęście, że i moja mama – Halina – pozwalała nam na takie wyjścia. Tak jest do dnia dzisiejszego. Uważam, że nie ma nic piękniejszego jak rodzice, którzy przekazują swoją pasję dzieciom. Z autopsji wiem, że wspólne wyjścia w las to idealna szansa na zrozumienie zależności przyrodniczych. Kształtowany jest wówczas obraz tego, co jest naturalne, istnienia łańcucha pokarmowego, świadomości tego, że są drapieżniki i ofiary, a człowiek jako gatunek nie jest wyłącznie roślinożercą. Każde dziecko myśliwe138


z PZŁ prowadziłyście zajęcia dla dzieci. Czym dla Ciebie są takie zajęcia: misją, ciekawym sposobem na spędzenie czasu wolnego, czy może jednym i drugim? Oczywiście jednym i drugim. Pierwsze kroki jako edukatorka łowiecko-przyrodnicza wśród dzieci i młodzieży rozpoczęłam w swojej macierzystej szkole podstawowej i muszę przyznać, że stanowiło to dla mnie wyzwanie. Szybko okazało się jednak, że strach ma wielkie oczy, bo dzieci to prawdziwa kopalnia niesłychanie ciekawych pytań. Poza tym mam ogromną satysfakcję kiedy – szczególnie w grupach, w których cyklicznie realizowane są zajęcia edukacyjne – dzieci same zwracają uwagę, że jeleń nie ma rogów, tylko na głowie nosi poroże, a „żona” jelenia to nie „jelenica” tylko łania. Są to chwile, w których serce po prostu rośnie.

go doskonale zna gatunki zwierząt występujące w polskich lasach, a nie tylko zebry, antylopy, lwy czy słonie prezentowane w zoo czy w TV. Dziecko myśliwego nie boi się przebywać w lesie w nocy, zna odgłosy przyrody, orientuje się w gatunkach fauny i flory. Przebywanie z ojcem lub mamą na polowaniu to najlepsza lekcja przyrody, jakiej nie jest w stanie zastąpić żadna szkoła. Udział dzieci i młodzieży pozostawiam jednak do decyzji rodziców, bo to oni ostatecznie odpowiedzialni są za wychowanie swoich pociech. Pozwólcie droga Braci Myśliwska, że w tym miejscu wyrażę głęboką wdzięczność moim rodzicom za szansę empirycznego poznawania świata, za najpiękniejsze lekcje przyrody. Dziękuję Ci Tato za szansę zrozumienia łowiectwa – pasji, której być może bez Ciebie nie pokochałabym tak bardzo. Niech Ci św. Hubert zawsze darzy. Dziękuję Ci Mamo za to, że choć niepokoiłaś się o mnie, nie zabraniałaś mi nigdy uczestniczyć w łowieckim misterium.

Angażujesz się też w „dorosłe akcje”, np. uświadamianie, jak ważna jest profilaktyka w walce z rakiem piersi. Robisz to, bo uważasz, że zbyt mało ludzi angażuje się w tego typu akcje? Uważam, że jeśli chodzi o liczbę osób, które w naszym kraju angażują się w takie akcje, nie jest najgorzej.

Wiemy, że propagujesz wiedzę łowiecko-ekologiczną wśród najmłodszych. Widzieliśmy Cię podczas Targów Expo w Warszawie jak razem z Dianą Piotrowską 139


Jest wiele fundacji, stowarzyszeń i podejmowanych przez nie kampanii, które promują i zachęcają profilaktykę walki z rakiem piersi. Angażuję się w tego rodzaju działania, ponieważ sądzę, że warto ludzi uświadamiać, a jeśli choć jedna osoba zostanie w porę zdiagnozowana, to tym bardziej warto. Poza tym akcja wspierana ostatnio przeze mnie, czyli Rok Różowych Łowów, zainicjowana przez blogerkę Dajrotę Durbas-Nowak, jest bardzo fajnie pomyślana. Z jednej strony zachęca i integruje środowisko myśliwych, natomiast z drugiej przyświeca jej szczytna idea. Inne „dorosłe akcje”, w których biorę udział, to honorowe krwiodawstwo oraz status – dawca komórek macierzystych. Bo zwyczajnie warto pomagać.

Siłą rzeczy, najpierw jako stażystka, a później jako polująca Diana, zostałam przyjęta w poczet myśliwych tego Koła. Po głębszym zastanowieniu nieco humorystycznie muszę stwierdzić, że „wojskowy akcent” w moim przypadku jednak występuje, ponieważ po wielu latach zdobywania wykształcenia oraz zmianach miejsc zamieszkania trafiłam właśnie nomen omen do Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych im. generała Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu. Dyskusja o dostępie do broni palnej to w naszym kraju ciągle gorący temat. Broń dla każdego, czy raczej powinno być tak, jak jest teraz? Myślę, że nasze społeczeństwo nie jest jeszcze gotowe na to, aby broń była powszechnie dostępna. Nawet w tak liberalnym pod tym względem kraju jak USA, po wielu tragediach związanych m.in. ze strzelaninami w szkołach, rozgorzała burzliwa dyskusja na ten temat. Z drugiej jednak strony, rozmawiając z myśliwymi z różnych części naszego kraju, mało zrozumiały jest fakt, że w jednym województwie bezproblemowo można uzyskać decyzję na kilkanaście sztuk broni myśliw-

Należysz do Wojskowego Koła Łowieckiego 331 „Cietrzew”. Zdradzisz naszym Czytelnikom, skąd ten „wojskowy akcent”? Czysty przypadek. Można powiedzieć, że los tak zrządził. Od chwili, kiedy mój tata rozpoczął przygodę z łowiectwem, tereny leżące wokół naszej miejscowości dzierżawione były przez Wojskowe Koło Łowieckiego nr 331 „Cietrzew” Warszawa. 140


miałam świadomości, że odbywają się myśliwskie zawody strzeleckie. W moim przypadku to efekt pasji łowieckiej i zachęcania przez Kolegów startujących w zawodach, którzy małymi kroczkami zaszczepili we mnie bakcyla do tej dziedziny łowiectwa. Poza tym sama zauważyłam, że treningi zdecydowanie poprawiają skuteczność na polowaniach.

skiej, a w innym najwyżej na kilka. Nie jest to niestety równe traktowanie obywateli. Sama jesteś strzelcem. To naturalny efekt pasji łowieckiej, czy niezależnie od niej strzelectwo pociągało Cię już wcześniej? Z łowiectwem byłam „oswajana” od ósmego roku życia i wówczas nie

141


Dzięki nim wyrabiane są swoiste „odruchy bezwarunkowe”, dotyczące odpowiedniego wyprzedzenia przy oddawaniu strzału do celu znajdującego się w ruchu. Wszystkich, którzy nie mieli (poza obowiązkowymi egzaminami) bliższych kontaktów ze strzelectwem łowieckim serdecznie zachęcam do treningów na strzelnicy.

alizmu nie ma. W kwestii łączenia życia prywatnego z pasją myśliwską mam to szczęście, że mój partner – Jarosław, to również myśliwy. Nie istnieje zatem konieczność „wypraszania pozwoleń wyjścia do lasu” (śmiech). Dużo podróżujesz po świecie. Gdzie jest najpiękniej? Oczywiście poza Żaganiem… Rzeczywiście, jestem niespokojną duszą i nosi mnie po świecie. A Żagań to od niedawna miejsce mojego, mam nadzieję docelowego, zamieszkania. Moją rodzinną miejscowością jest Wierzbięcin, niewielka wieś położona nieopodal granicy polsko-niemieckiej. Tam się wychowałam i w tamtym rejonie stawiałam pierwsze kroki łowieckie. Mam ogromny sentyment do tego miejsca. Dodatkowym atutem Wierzbięcina jest fakt, że położony jest w granicach mojego obwodu łowieckiego. Piękne tereny i zasobny zwierzostan sprawiają, że jeśli mam tylko możliwość, to ochoczo ruszam tam w knieję…

Co możesz doradzić Dianom dopiero rozpoczynającym przygodę ze strzelectwem? Dobrze, aby w ich otoczeniu znalazł się ktoś doświadczony w dziedzinie strzelectwa myśliwskiego. Osoba, która doradzi, w jaki sposób należy się ustawiać, zapozna z technikami strzelania czy wreszcie na podstawie obserwacji czynników decydujących oraz efektów strzelania skoryguje popełniane błędy. Jak wygląda codzienny rozkład zajęć Królowej Polskiego Łowiectwa i jak życie prywatne łączysz z myśliwską pasją? Teraz mój rozkład zajęć podporządkowany jest porządkowi dnia 8 Kompanii Szkolnej w WSOWL we Wrocławiu. Zaczynamy pobudką i zaprawą, a kończymy capstrzykiem – w rozkładzie dnia indywidu142


W SZLACHETNYM CELU Koleżanki i Koledzy! Szanowna Braci Myśliwska! Kilka lat temu nasz kolega, sympatyczny i prawy myśliwy, Ryszard Król stracił nogę. Dzięki wielkiej pasji łowieckiej wypadek ten nie stał się dla niego końcem przygody z knieją. Wręcz przeciwnie, łowiectwo, towarzystwo braci myśliwskiej oraz obcowanie z przyrodą pomagają mu przetrwać trudne chwile. To także sposób na oswojenie kalectwa. Wyjazdy na polowania oraz udział w różnych wydarzeniach łowieckich stanowią swoistą rehabilitację przynoszącą bardzo dobry skutek. Niestety, istnieje zagrożenie, że Kolega Ryszard będzie musiał rozstać się z nami – myśliwymi, jeśli nie zbierze środków na nową protezę, umożliwiającą mu sprawne poruszanie się. Dlatego myśliwi okręgu zielonogórskiego na czele z Kołem Łowieckim „Raróg” Zielona Góra zwracają się do Koleżanek i Kolegów po strzelbie z prośbą o pomoc dla Rysia Króla:

scenariusz zakładający, że gdy już nie będzie mógł polować, to będzie tak, jakby odjęto mu drugą nogę. Prosimy o wpłaty 1% swojego podatku dla poszkodowanego przez los Kolegi, a Zarządy Kół Łowieckich o darowizny. Wpłaty prosimy przekazywać na rzecz Stowarzyszenia „Warto jest Pomagać”, 65-035 Zielona Góra ul. Bema 7/6, na subkonto Ryszarda: 40 1140 1850 0000 2096 6400 1050 W treści należy wpisać: KRS 0000318521 cel szczegółowy: Ryszard Król. Udowodnijmy, że jesteśmy jedną wielką myśliwską rodziną!

POZWÓLMY RYSZARDOWI KRÓLOWI NADAL BYĆ MYŚLIWYM!

Spowodujmy, aby w dalszym ciągu łowiectwo stanowiło jego remedium na kalectwo, aby nie ziścił się ponury

143


Zbliża się sezon…

gwiazdkowy!

Kalendarz nie kłamie. Listopad rozpędza się na dobre, a już niedługo rozpocznie się grudzień. Tymczasem w codziennym pędzie brakuje Wam czasu na to, by pomyśleć o prezentach dla najbliższych. Dlatego my pomyśleliśmy o Was nieco wcześniej i we współpracy z łódzką firmą MAGUM przygotowaliśmy przegląd najciekawszych propozycji DLA NIEJ i DLA NIEGO z różnych półek cenowych, ale z najwyższej półki jakościowej – po prostu najlepsze z najlepszych!



W

pełni sezonu łowieckiego ostatnie, co przychodzi Wam do głowy, to kilkugodzinne bieganie po sklepach i zastanawianie się, co wybrać najlepszego dla swoich najbliższych. Aby uniknąć przedświątecznego chaosu, warto zdecydować się na zakupy w sklepie internetowym www.magum.pl

Oto wybrane produkty z szerokiej oferty firmy MAGUM, będącej dystrybutorem takich marek, jak:

KAMIZELKA GRZEWCZA

(Art. 9588) Czy kiedykolwiek siedząc na ambonie, myślałeś o tym, aby być w ciepłym, suchym miejscu? Rozwiązaniem jest zapewnienie ciału ciepła poprzez grzejącą kamizelkę na baterie, która osiąga maksymalną temperaturę grzania do 50OC i może dawać ciepło maksymalnie przez 9–10 godzin. To sportowa kamizelka dla mężczyzn i kobiet z kieszenią na wysokości klatki piersiowej. Lekko ocie-

146


plana. Niski kołnierz nie utrudnia noszenia szalika. Kamizelka ma dwa duże i miękkie panele grzewcze na podczerwień, wykonane z nowoczesnych włókien węglowych. Są one umiejscowione na wysokości lędźwi i łopatek, generując ciepło i zapewniając komfort. W lewej kieszeni znajduje się dodatkowa kieszonka na wydajną litową baterię wielokrotnego użytku o pojemności 6000 mAh. Kamizelka oferuje trzy różne poziomy grzania, które są aktywowane za pomocą przycisku załączającego. Przycisk znajduje się po lewej stronie na wysokości klatki piersiowej. Kamizelka może również być używana jako druga warstwa naszego ubioru bez włączania paneli grzewczych. Bez baterii jest niewiarygodnie lekka. Aby osiągnąć maksymalny komfort grzewczy, kamizelka powinna przylegać do ciała tak bardzo, jak tylko możliwe. Zakładamy ją na pierwszą warstwę naszego ubioru. W skład zestawu wchodzą: kamizelka, bateria, ładowarka 100–240V i instrukcja. • materiał: 100% nylon • podszewka: 100% poliester • kolor: czarno-czerwony • rozmiar: S/M, L/XL, XXL • cena: 980 zł

KAMIZELKA PINEWOOD ROBERT/ROBERTA

(Art. 5100/3100) Klasyczna, elegancka wiatroodporna oraz pikowana kamizelka. Dwie przednie kieszenie. Wewnętrzne kieszenie oraz na piersi zapinane na zamki. Regulowana talia. Elastyczna na plecach dla optymalnego dopasowania. • kolor: zieleń oliwkowa • rozmiary męskie: S–3XL • cena 423 zł • rozmiary damskie: XS–XXL • cena 384 zł

147


Damska wersja dostępna w kolorach: • zielony z leśnym kamuflażem APG HD® • zielony z pomarańczowym kamuflażem APB HD® • rozmiary: XS–XXL • cena: 238 zł

BLUZA POLAROWA OVIKEN

(Art. 8761) Ciepła i komfortowa kurtka polarowa nie tylko na polowanie. • kieszeń na piersi zamykana na suwak • regulowany dół • skład: 100% poliester ® • kolory: Realtree AP HD Blaze/ zieleń myśliwska oraz Realtree APG HD®/zieleń myśliwska • rozmiary: S–5XL, dla rozmiarów 4XL, 5XL dopłata 10% • cena: 251 zł

148


KOSZULA FELICIA

BIELIZNA SUPER

(Art. 9327) Stylowa koszula flanelowa dla kobiet. • wytaliowana • dwie kieszenie na piersiach • możliwość podwinięcia rękawów z zapięciem na guzik • skład: 100% bawełna • kolor: zielony/czerwony, ciemnoniebieski/ żółty, czerwony/granatowy • rozmiary: XS–XXL • cena: 138 zł

(Art. 9508) Jednowarstwowa bielizna termoaktywna, wykonana z włókien poliestrowych, zapewniająca skórze komfortowy mikroklimat. Szwy płaskie. Jej główną zaletą jest odprowadzanie wilgoci i gorąca z powierzchni ciała, przy jednoczesnym utrzymywaniu ciepła. Dodatkowym atutem jest szybkie schnięcie, dzięki czemu bielizna rewelacyjnie sprawdza się jako pierwsza warstwa ubioru osób aktywnie spędzających czas. • kolory: czarny oraz zielony • rozmiary: S–3XL • cena: 129 zł

149


CZAPKA MYŚLIWSKA KODIAK

(Art. 9514) Dwustronna czapka o idealnie dopasowanym fasonie. Elegancki brązowy daszek. Dzięki zastosowaniu membrany wyjątkowo wodoszczelna, wiatroszczelna i oddychająca. • dodatkowo pokryta teflonem • wyposażona w ochraniacze na uszy • wykonana w 100% z mikrofazy • kolory: brąz myśliwski lub ciemnozielony, po wywinięciu ostrzegawczy pomarańczowy • rozmiary: M/L (59 cm), XL/ XXL (63 cm) • cena: 133 zł

CZAPKA MURMAŃSK

(Art. 8420 i 9420) Bardzo ciepła i komfortowa czapka Murmańsk w kamuflażu pozwala szybko zakryć uszy podczas chłodnych dni. Miękka wyściółka ze sztucznego futra zapewnia komfort nawet przy bardzo niskich temperaturach.

Cena: 127 zł


regulowane wiązanie na dole nauszników w celu lepszego dopasowania skład 100% poliester część zewnętrzna; podszewka: 65% poliester, 35% bawełna kolory: brąz myśliwski, zieleń myśliwska, różowy kamuflaż AP HD® Pink, pomarańczowy kamuflaż Realtree Hardwoods HD® Blaze, śniegowy kamuflaż Realtree AP HD® Snow rozmiary: M/L (59 cm), XL/ XXL (63 cm).

RĘKAWICE DAMSKIE TONI

(Art. 8305) Elastyczne, wiatro- i wodoodporne rękawice wykonane z polaru o dopasowanym fasonie. Wyposażone w panel do obsługi telefonów i urządzeń dotykowych. ® • kolor: Realtree AP HD Pink (Róż) • rozmiary: S/M, L/XL • cena 124 zł

CZAPKA

(Art. 8496) Czapka myśliwska w kamuflażu z dodatkowym kolorem ostrzegawczym dla większego bezpieczeństwa, kiedy będzie Ci ono potrzebne. • kolor: Advantage Timber/ Hardwoods Blaze, APG/Hardwoods Blaze • cena: 70 zł

RĘKAWICE MĘSKIE TONI

(Art. 9905) • kolor: zielony i czarny • cena: 118 zł

151


Następne wydanie Gazety Łowieckiej już 9 grudnia


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.