16 4/2016
TESTUJEMY BENELLI ARGO NOWY BLASER F16 PANTEON OPIEKUNÓW ŁOWIECTWA KONGRES DIAN
Drodzy Czytelnicy! Półmetek roku już za nami. Dla jednych oznacza to wakacje i urlopy, a dla innych… wręcz przeciwnie. Lato to bowiem wiele imprez organizowanych przez myśliwych, po to, aby promować kulturę łowiecką. Dobrym przykładem tego typu akcji jest opisany w tym wydaniu Gazety III Bydgoski Piknik Myśliwski – impreza integrująca mieszkańców Bydgoszczy i okolic ze środowiskiem łowieckim. Wpisała się (oby na stałe!) już w kalendarz lokalnych wydarzeń. Spełnia nie tylko funkcję integracyjną, ale również edukacyjną. A skoro jesteśmy już przy edukacji, to nie wypada nie wspomnieć o wydarzeniu, w którym była ona głównym tematem. Mowa o III Kongresie Kobiet Polujących „Dianą być”, który w czerwcu odbył się w Warszawie. Nasze Diany w tym roku debatowały m.in. o potrzebie pracy z dziećmi i młodzieżą. Zaczyna już przynosić efekty nie tylko dla środowiska łowieckiego, ale i dla całego społeczeństwa. Jednak w przeciwieństwie do rozmaitych debat, do których przyzwyczaili nas politycy, tu rozmawiano o konkretach np. jak i gdzie zdobywać pieniądze na sfinansowanie inicjatyw edukacyjnych oraz jak takie stosowne do wieku dziec-
ka nauczanie powinno się odbywać. Nie od dziś wiadomo, że Diany swoją energią mogłyby zasilić co najmniej kilka elektrowni, dlatego na łamach Gazety Łowieckiej pojawiają się często. W tym wydaniu warto też przeczytać, jak radziły sobie w Toruniu podczas Mistrzostw PZŁ Dian w strzelaniach myśliwskich... Idąc strzeleckim tropem, proponuję lekturę artykułu, w którym wypowiadają się znani nie tylko w środowisku łowiecko-strzeleckim Marcin „Pluto” Pluciński, Marcin Kwaśniewski i Przemysław Dytkowski. Oprócz niekwestionowanego talentu i celnego oka, łączy ich to, że wybrali amunicję polskiej firmy FAM-Pionki, która w swojej ofercie ma zarówno amunicję myśliwską, jak i produkty dedykowane strzelectwu sportowemu. Nie odchodząc daleko od tematu, na zakończenie polecam jeszcze materiał o nowym boku Blasera pt. „Dwie premiery, jedna broń”. A na tegoroczne wakacje i urlopy życzę Wam nieustającej wyśmienitej pogody – tej za oknem, ale i pogody ducha, choć o to, by nam jej nie brakowało, zadbali też nasi waleczni piłkarze na stadionach Francji… Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny
Stopka redakcyjna
4/2016
PUCHAR PONOWNIE
DLA KATOWIC!
W dniach 11–12 czerwca na strzelnicy Toruń-Glinki odbyły się Mistrzostwa PZŁ Dian w strzelaniach myśliwskich. W zawodach brały udział 104 Diany reprezentujące 40 okręgów TEKST: MARIOLA MARCZAK-GRZYBEK ZDJĘCIA: KAMIL WIŚNIEWSKI
T
o już trzecia edycja tych mistrzostw i po raz trzeci puchar dla najlepszej drużyny trafił do Katowic. Drużyna z tego miasta zdobyła 1183/1500 pkt (Ewa Kraska, Aleksandra Łyczykowska, Aleksandra Dzięcioł-Gęsiarz). Zwyciężczynią w Klasie Mistrzowskiej została Beata Hein 439/500 pkt, w Klasie Powszechnej Mariola Marczak-Grzybek 401/500 pkt. Mistrzostwa Dian to nie tylko strzelectwo. To okazja do spotkania polujących kobiet i wspólnego spędzenia
czasu. Tak było i tym razem. Organizatorzy zadbali o komfort zawodniczek i ich dobre samopoczucie. Większość koleżanek przybyła do hotelu już w piątek, aby odpocząć i spokojnie przygotować się do zmagań na strzelnicy. DZIEŃ PIERWSZY W sobotę o 8:30 wszystkie w rynsztunku strzeleckim stawiły się na uroczystości otwarcia. Zawodniczki powitali między innymi: Łowczy
10
Okręgowy Zarządu Okręgowego w Toruniu Jerzy Hermanowicz, prezes Okręgowej Rady Łowieckiej w Toruniu Maciej Januszewski oraz Piotr Karpiński – przewodniczący Komisji Strzeleckiej. Posłanka Urszula Pasławska – prezes Klubu Dian – przekazała słowa wsparcia i pozdrowienia od dr Lecha Blocha, Przewodniczącego Zarządu Głównego PZŁ i uroczyście dokonała otwarcia zawodów. O godzinie 9:00 usłyszeliśmy pierwsze strzały. Atmosfera zgęstniała, każda
z Dian poważnie podeszła do zadania, konkurencje rozgrywane były w spokoju i skupieniu. W przerwach pomiędzy nimi była okazja do odwiedzenia stoisk wystawców i sponsorów, aby przejrzeć ich najnowszą ofertę i tym samym nieco odpocząć. Catering również nie zawiódł. Można było skosztować dziczyzny, zjeść ciepły posiłek czy właściwie się nawodnić. Pierwszy dzień zawodów zakończył się około godziny 15, ale jeszcze wiele atrakcji czekało na panie tego dnia.
11
12
W hotelu była okazja do skorzystania z basenu i jacuzzi, a niektóre zawodniczki zażywały odprężających masaży, grały w bilard lub po prostu wypoczywały w pokojach. Były również takie, które postanowiły pozwiedzać Toruń i skosztować słynnych na całą Polskę pierników. Wieczorem organizatorzy zawodów przygotowali dla uczestniczek uroczystą kolację z muzyką na żywo. Dziewczyny świetnie się bawiły! Były tańce z animatorką, pokaz tańca towarzyskiego, wspólne śpiewanie, pokaz sztucznych ogni i rewelacyjna atmosfera. Jednak każda z Dian pamiętała, że następnego dnia ciąg dalszy rywalizacji i warto być w dobrej formie.
WYNIKI DRUŻYNOWE 1. Katowice 1183/1500 pkt (Ewa Kraska, Aleksandra Łyczykowska, Aleksandra Gęsiarz-Dzięcioł) 2. Toruń 1066/1500 pkt (Agata Kutnik, Julita Łąpieś, Edyta Machel) 3. Warszawa 1015/1500 pkt (Beata Sala, Martyna Lubecka, Marta Piątkowska)
DZIEŃ DRUGI W niedzielę już od 8 rano rozpoczęły się strzelania. To była ostateczna walka o wynik przede wszystkim z sobą samą. Coraz więcej osób zbierało się przy tablicy wyników i nerwowo sprawdzało kwalifikacje. Czekanie na ostateczne wyniki umilił koleżankom pokazami strzeleckimi na kręgu myśliwskim Roman Bernacki. Panie były pod wrażeniem i oklaskiwały gorąco zarówno celne, jak i chybione strzały Mistrza. W samo południe doczekaliśmy się ostatecznej klasyfikacji.
KLASA POWSZECHNA: 1. Mariola Marczak-Grzybek, Okręg Skierniewice, 401/500 pkt 2. Aleksandra Łyczykowska, Okręg Katowice, 398/500 pkt 3. Agata Kutnik, Okręg Toruń, 379/500 pkt
WYNIKI INDYWIDUALNE KLASA MISTRZOWSKA: 1. Beata Hein, Okręg Piła, 439/500 pkt 2. Aleksandra Jesiorowska, Okręg Radom, 429/500 pkt 3. Ewa Kraska, Okręg Katowice, 411/500 pkt
Tego dnia cztery koleżanki zdobyły również Klasę Mistrzowską. Nagród nie brakowało. Sponsorzy licznie obdarowali nasze Diany. Do wygrania były meble, akcesoria myśliwskie, drobne AGD, amunicja i wiele innych. Dźwięki zagrane przez sygnalistów
13
brzmiały wyjątkowo dostojnie. Po hymnie „Darz Bór” zawody zostały zakończone.
Mistrzostwa Dian dla każdej strzelającej pani są najważniejszymi w roku. Wiele treningów, przygotowań, reorganizacji własnego czasu. Jedne wyjeżdżają zadowolone z takich zmagań, inne chciałyby wypaść ciut lepiej. Niesamowite jest to, że każda z dziewczyn walczyła bardzo dzielnie i nie poddawała się do ostatniego rzutka. Pomimo ostrej rywalizacji koleżanki były wobec siebie życzliwe i dopingowały się wzajemnie. Sobotni bankiet przygotowany specjalnie dla Dian był znakomitą okazją do integracji oraz świetnej zabawy. Gratulujemy nie tylko zwyciężczyniom, ale również wszystkim Dianom za ich sportową postawę i ducha walki. Widzimy się za rok!
PODSUMOWANIE Czy wszystko rozegrało się bez problemów? Większych nie odnotowano. Była awaria na zającu, która została szybko usunięta. Niektóre koleżanki, jak to niestety bywa, miały problem z bronią, były niewielkie kontuzje, a także mały problem z podliczeniem wyników w klasyfikacji drużynowej, ale wszystko zostało wyjaśnione. Trzeba zaznaczyć, że nad zdrowiem uczestniczek czuwała ekipa pogotowia ratunkowego – sami panowie – czy to przypadek?
14
15
God
dzina bobrów
Czasami oczekiwania przed polowaniem są o wiele większe niż jego rezultaty. Tak było i tym razem w Bergslagen. Na szczęście rekompensatą za lekkie rozczarowanie jest smaczne jedzenie w doskonałym towarzystwie TEKST I ZDJĘCIA: MATS GYLLSAND TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA
S
iedzimy przy kuchennym stole w domku myśliwskim. Na kuchence obok dochodzi jedzenie, a my, czekając, raczymy się dobrym winem. W menu na wieczór jest świeży makaron z chrupiącym bekonem, parmezanem i sosem śmietanowym. Jemy w błogim milczeniu. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jedzenie rzadko smakuje tak dobrze, jak wtedy, gdy nie ma luksusów. A udane polowanie jeszcze wzmaga apetyt. Wcześniej tego wieczoru polowaliśmy na bobry obok gospodarstwa Kvavsjö, kawałek za Lindesbergiem. KRAINA ŻEREMI Gdy wybraliśmy się do lasu, było już późno. – Musimy tam być o dobrej porze, najpóźniej o 19 w łowisku nad jeziorem – mówi Roland Pettersson, nasz dzisiejszy gospodarz i przewodnik. Zostawiamy samochód przy jednej z leśnych ścieżek, zabieramy sprzęt i człapiemy w stronę wody. Po przejściu kilkuset metrów docieramy do prześwitu. Małe leśne jeziorko wygląda naprawdę jak raj dla bobrów. Wszędzie widać ślady ich obecności. Omijamy tamę i przechodzimy nad powalonymi drzewami. Widać ścieżki bobrów, prowadzące do jeziora. Odkładamy broń, ściągamy plecaki
18
19
i ustawiamy krzesełka na wypatrzonym przez Rolanda miejscu. – Spójrzcie – mówi nasz gospodarz i wskazuje na zatoczkę 50 m od nas. Widać duże żeremie. Wieje od nich wiatr i po chwili dochodzi do nas charakterystyczny zapach bobra. – Kilka dni temu widziałem tu jednego.
Nie zdążyłem go strzelić, ale one są tu na pewno – mówi Roland, obserwując jeziorko przez lornetkę. W końcu odkłada ją i wyciąga pudełko zapałek. Bierze jedną, uderza o draskę, wzniecając ogień i przygląda się białemu dymowi, który powoli rozprasza się na wietrze. Dym idzie
20
Wszędzie widzimy wyraźne ślady obecności bobrów ku nam, więc warunki do polowania nadal są dobre. Niestety, słońce z wolna opuszcza się za linię drzew, świecąc nam prosto w oczy i utrudniając obserwację. Kilka razy podrywamy się z miejsca, bo coś poruszyło się w wodzie. Przez lornetki widzimy jednak, że to kaczka, zupeł-
nie nieświadoma naszej obecności w krzakach. Przy samych żeremiach nic się nie dzieje, więc po godzinie czatów wyciągamy podwieczorek. Czarna, gorąca kawa z termosu i słodkie bułki szybko znikają w naszych żołądkach. W czasie posiłku rozmawiamy cicho.
21
Roland opowiada nam o gospodarstwie. Poluje tutaj na bobry już od kilku dobrych lat. – W zeszłym tygodniu strzeliłem jednego kawałek stąd, ale to miejsce pokażę wam później – mówi. Już zaplanowaliśmy poranne łowy, ale skupiamy się na mijającym wieczorze. Zbliża się 19, a jeszcze nie widzieliśmy bobra – zaledwie kilka pęcherzyków powietrza na dnie jeziorka. Mogą pochodzić od osobnika, który opuścił żeremie, żeby zrobić rundkę wokół jeziora, ale na powierzchni jest cisza. Nawet pływająca wcześniej kaczka zniknęła.
szamy ścieżką wzdłuż skraju jeziora. Ostrożnie mijamy żeremie. Przy nich leżą świeże gałęzie, a w las odchodzą ścieżki i powalone drzewa. Po kolejnych stu metrach zatrzymujemy się i rozglądamy dookoła. Przed nami rozciąga się jakby maleńka zatoczka. Po krótkiej obserwacji coś się jednak zaczyna dziać. Poziom naszej uwagi nie jest najwyższy po całym tym czekaniu, więc kiedy coś przepływa kilka metrów przed nami, jesteśmy zaskoczeni. To duży bóbr, który właśnie opuścił żeremie, przy których czatowaliśmy wcześniej. Orientujemy się, że wiatr, który wcześniej nam sprzyjał, teraz wieje na korzyść bobra. To kwestia sekund, zanim nas zwietrzy i zniknie. – Strzelaj, strzelaj – syczy Roland do Rickarda Faivrego, który według naszych ustaleń ma dzisiaj oddać pierwszy strzał. Rickard się ociąga. Zbyt długo według Rolanda, który sam niecierpliwie unosi broń. Ale zanim zdąży nacisnąć spust, rozlega się huk. To jednak Rickard wypuścił idealny strzał. Trafiony bóbr znika z głośnym plaśnięciem. Gratulujemy koledze i ruszamy w dół jeziora, żeby zabrać tuszę. Po chwili kontynuujemy polowanie, ale nie widzimy już więcej zwierzyny.
CZAS NA BOBRY? – To już niedługo – oznajmia Roland po szybkim spojrzeniu na zegarek. Nadchodzi godzina bobrów. Według tezy Rolanda wypada ona między 19.30 a 20.30. O tej porze z pewnością coś się wydarzy. – Zazwyczaj wtedy na jeziorze jest największa aktywność – wyjaśnia nasz gospodarz. Godzinę później wiemy, ze tym razem się mylił. Na powierzchni w dalszym ciągu nic się nie dzieje. Decydujemy się na spacer wzdłuż brzegu, zanim słońce zniknie zupełnie. Może tam coś wypatrzymy. Zostawiamy nasz skromny obóz i ru-
22
Wszędzie za to są ślady jej bytowania. – Zmieniamy miejsce. Mam jeszcze jedną miejscówkę, gdzie bywa naprawdę gęsto – mówi Roland.
– Te tamy są zbyt wielkie, żeby je rozebrać koparką. Jedyna możliwość to je wysadzić – wyjaśnia nam Roland, podczas gdy ostrożnie przechodzimy przez jedną z zapór. Zanim dotrzemy do zatoki, mijamy kilka większych mokradeł. W końcu się usadowiamy i rozpoczynamy obserwację. Nigdzie nie widzimy żadnego ruchu, więc przerywamy polowanie, zanim ciemności zapadną na dobre i wracamy do drogi. Przed domkiem Roland wyjmuje
A JEDNAK NIC Nowe miejsce to zatoka nieco większego jeziorka. Żeby się tam dostać, musimy przejść wzdłuż strumienia, który w kilku miejscach zamienia się w coś na kształt rzeki. Co chwila znajdujemy dowody umiejętności budowniczych bobrów.
23
BEZOWOCNY PORANEK Budzik dzwoni o 4. Słońce właśnie wstało, a nocna mgiełka zdążyła się rozwiać. Opuszczamy ciepły domek i wypuszczamy się w las, w to samo miejsce, gdzie wczoraj strzeliliśmy bobra. Jest zupełnie bezwietrznie. Lustro wody jest nieporuszone. Siadamy, czekając aż coś się wydarzy. Po kilku godzinach dajemy za wygraną; nie widzieliśmy na jeziorze ani jednego ruchu. Gdy opuszczamy to miejsce, znam już przyczynę: to zła godzina na udane łowy. Godzina bobrów jest za 12 godzin…
piwo. Zadowoleni wznosimy toast za udany łowiecki wieczór. – To dziwne, powinniśmy zobaczyć jakieś bobry. Zazwyczaj jest ich kilka – komentuje Roland. Ale my jesteśmy zadowoleni z tej szansy, którą dostaliśmy. A najbardziej Rickard Faivre, który nigdy wcześniej nie strzelił bobra. Jakiś czas później siedzimy w małej kuchni i rozmawiamy. Kolacja zniknęła, również Rickard nas wkrótce opuści. Musi wracać do rodziny, bo jutro jest zwykły dzień szkolny i trzeba obudzić i przygotować dzieci. Ja i Roland zostajemy tu na noc. Wczesnym rankiem spróbujemy jeszcze raz.
24
25
Benelli ARGO NOŚĆ PRECYZJA I NIEZAWOD
ARGO to skrót od angielskiej nazwy Automatic Rifle Gas Operation, czyli karabin samopowtarzalny, napędzany wstecznym przepływem gazów. Rozwiązanie to zostało spopularyzowane przez konstrukcję karabinku Kałasznikowa, ale w przypadku Benelli ARGO system ten jest jeszcze prostszy i bardziej niezawodny TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE, GAZETA ŁOWIECKA
F
irma Benelli wiedzie prym wśród konstruktorów broni samopowtarzalnej dla myśliwych. Serię strzelb, z których trzy modele opisaliśmy w poprzednim wydaniu Gazety Łowieckiej, świetnie uzupełnia sztucer ARGO E, który dostępny jest w pięciu modelach i sześciu kalibrach.
czółenko. Naszym oczom ukaże się urządzenie gazowe. O tym, że jest to system przemyślany nawet w najdrobniejszych szczegółach świadczy fakt, że czółenko razem z uchwytem bączka służy, jak widać na zdjęciu, jako klucz do odkręcania sprężyny z regulatorem tłoka gazowego, którą spina całą konstrukcję. Wyciągamy lufę i mamy karabin rozłożony do czyszczenia. Zanim przejdziemy do omawiania konstrukcji mechanizmu samopowtarzalnego, zatrzymajmy się na chwilę przy samej lufie. Tak jak wszystkie lufy Benelli, również i ta w modelu ARGO jest kriogeniczna. Obróbka kriogeniczna polega na stopniowym ochładzaniu materiału w ciągu 24 godzin do temperatury
PRZEMYŚLANA KONSTRUKCJA Dość często spotykamy się z błędnym nazywaniem tego typu broni – automatem, jest to sztucer samopowtarzalny. Jak prosta jest ta konstrukcja, możemy się przekonać, rozmontowując karabinek. W tym celu odkręcamy nakrętkę, będącą jednocześnie mocowaniem bączka, i tak jak w strzelbach lub bokach, ściągamy
28
-100 OC. Dzięki temu procesowi, w lufie nazwanej CrioBarrel rozprężenia spowodowane ciśnieniem oraz ciepłem wydzielanym podczas oddania strzału mają stałe wartości i nie zmieniają się wraz z liczbą oddanych strzałów. Dlatego tor lotu pocisku jest niezmienny nawet po dłuższym strzelaniu, o czym przekonaliśmy się na strzelnicy.
na zamek. Zamek cofa się, zamyka przewód gazowy i wyrzuca łuskę. Znajdująca się w kolbie sprężyna powrotna powoduje powrót zamka i pobranie kolejnego naboju do komory. Po rozłożeniu karabinu widoczny jest również kurkowy mechanizm uderzeniowy, który napinany jest przez cofający się zamek. Bezpiecznik, jak w większości broni Benelli, w tym w strzelbach, o czym mogliście przeczytać w poprzednim wydaniu Gazety, znajduje się w obrębie kabłąka spustowego i ma formę przetykanego kołka. Sprawdzone i wygodne rozwiązanie, pozwalające na odbezpieczenie broni szybkim ruchem palca wskazującego, zasługuje na pochwałę. Komora zamkowa wykonana jest
WYGODNE ROZWIĄZANIA Wracając do konstrukcji ARGO – pod lufą mamy zamontowaną rurę gazową z otworem, przez który gazy prochowe wydostają się z przewodu lufy i napierają na tłok. Tłok przesuwa się do tyłu i za pośrednictwem wodzika uderza w dwa małe występy, które przekazują inercję, czyli odrzut,
29
30
31
z aluminium. Uprzedzając pytania tych, którzy uważają, że przez to nie będzie wystarczająco trwała, warto podkreślić, że nie jest to element przenoszący jakiekolwiek naprężenia, ponieważ nie jest połączony na sztywno z lufą. Tyle o niuansach konstrukcyjnych modelu ARGO, czas udać się na strzelnicę a potem na polowanie. CZAS NA TEST Testowana przez nas broń była w kalibrze 308 Win, używaliśmy amunicji Lapua Mega z kulą 12 g. Na broni zamontowano lunetę Swarovski Zi6 o regulowanym powiększeniu w przedziale od 2 do 12 i tubusie 50 mm. Broń przestrzelaliśmy na dystansie 100 m, uzyskując widoczne na zdjęciach skupienie. Biorąc pod uwagę liczne na forach myśliwskich dywagacje na temat celności samopowtarzalnych sztucerów, to wynik był rewelacyjny. Strzelanie z pastorału i z wolnej ręki do sylwetki rogacza również wypadło bardzo zachęcająco, więc udaliśmy się na dzika, niewątpliwie najbardziej wyczekiwane strzelanie z tego modelu broni. Idąc za radą Szymona Chacińskiego z firmy Incorsa – dystrybutora marki Benelli w Polsce – szczególną uwagę zwróciliśmy na stosunkowo małe „kopnięcie” po strzale. Broń testowa-
32
33
34
ły również Diany, które jednogłośnie stwierdziły, że sztucer samopowtarzalny i klasyczny repetier w kalibrze 308 Win dzieli przepaść, jeśli chodzi o odrzut i „samopoczucie” ramienia po dłuższym strzelaniu na strzelnicy. ARGO E zawdzięcza taką opinię m.in. systemowi Comfortech, który umieszczony jest w kolbie broni i charakteryzuje się widocznymi znaczkami w formie strzałek lub jak kto woli „sierżantów”. Pochłania on nawet do 40% energii powstającej przy strzale. Kupujący powinni zwrócić uwagę, że system ten montowany jest tylko w modelach z polimerową kolbą. Broń z osadą drewnianą nie ma możliwości zamontowania tego świetnego udogodnienia. Pozostała część energii powstającej przy strzale jest wykorzystywana do przeładowania broni. Dzięki temu podwójnemu systemowi odrzut jest minimalny. Kolejny plus, szczególnie dla strzelców o mniejszej posturze i sile, to dość niska waga broni wynosząca 3,45 kg. Standardowy magazynek mieści 2 lub 4 sztuki amunicji. Do strzelań sportowych i tam, gdzie zezwala na to prawo, możemy do modelu ARGO dokupić również magazynek na 10 jednostek amunicji. Należy jednak mieć świadomość, że wystaje on poza obrys broni i kosztuje 299 zł.
35
Z BENELLI ARGO W ŁOWISKU Miałem okazję w majową pełnię dwa razy gościć w Kole Drwęca w Ostródzie, pilnując pól obsianych kukurydzą. Przeszedłem z bronią prawie 8 km, obchodząc łowisko, posiedziałem na zwyżce i na stołku. Cechami broni, jakie można od razu zauważyć i poczuć, są jej poręczność i mały ciężar. Bardzo dobrze sprawdza się intuicyjnie umieszczenie bezpiecznika – celując do przelatka, który dość niespodzie-
wanie wychylił się z rzepaku, szybkim ruchem palca odbezpieczyłem broń. Strzał z około 80 m na spóźnioną komorę potwierdził doświadczenia ze strzelnicy. Broń jest bardzo celna i niczym nie ustępuje klasycznym repetierom. Żałowałem tylko, że nie miałem okazji sprawdzić w łowisku prędkości przeładowania i oddania drugiego strzału, ale mam nadzieję, że nadrobię to jesienią na zbiorówkach.
36
37
®
Ledlenser H7R.2
300 lm
7
ładowarka i akumulator w zestawie
lat gwarancji
Cena rekomendowana
359,99 zł
Na dz
ziki do Afryki
Gdy nocą jedziemy na lotnisko w Gardermoen, uporczywie pada śnieg, jednak już kilka godzin później zmieniamy spodnie na krótkie. Przylecieliśmy do północnej Afryki, gdzie będziemy polować na dziki za pomocą slugów. To dla każdego z nas nowość, więc zapowiada się niezwykle ekscytująco TEKST I ZDJĘCIA: MATTS GYLLSAND TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA
Ż
ycie powinno być proste, ale nasz poranek na lotnisku wcale taki nie jest. Okazało się, że odwołano lot do Frankfurtu, z którego mieliśmy polecieć do Tunisu. Nie mamy wyjścia i szybko rezerwujemy bilety na inny samolot. Ale to koniec łatwych rozwiązań. Trafiamy do Swiss Air, prawdopodobnie najgorszych linii lotniczych w Europie. Nie chcą słyszeć o przewozie broni, a gdy w końcu udaje nam się ich przeko-
nać, liczą sobie 150 euro za osobę. 150 euro za możliwość potraktowania cię jak kryminalistę. Dwie godziny później podchodzimy w końcu do kontroli bezpieczeństwa, która okazuje się równie długa i problematyczna. PO PROSTU PECH Ostatecznie jednak siedzimy w samolocie do Zurychu, skąd polecimy do Nicei, a stamtąd do Tunezji. W Zurychu jesteśmy już tak spóźnieni, że prze-
42
W drodze do Tunezji zaliczamy szybką wizytę w Nicei. Gdy ostatecznie docieramy na miejsce, nie ma naszych bagaży, więc pierwszego dnia polujemy pożyczonym sprzętem
chwytują nas autobusem bezpośrednio z jednego samolotu do drugiego. Wtedy uderza mnie taka myśl: nie ma szans, żeby zdążyli przewieźć broń i resztę bagaży. Kilka godzin później, na lotnisku w Tunezji, okazuje się, że mam rację. Po naszych bagażach nie ma ani śladu. Miejscowy przewodnik twierdzi jednak, że to żaden problem. – Przyjdą jutro, zobaczycie. Odbierzemy je – mówi, jednocześnie bie-
gnąc przez halę przylotów w kierunku czekających na nas samochodów. Tunis ma prawie milion mieszkańców, nie jest zbyt czysty i bardzo tu tłoczno. Przebicie się poza miasto zajmuje nam sporo czasu. Gdy docieramy na miejsce, jest już ciemno. Nasz hotel czasy swojej świetności wyraźnie ma już za sobą. Wszystko w nim się psuje, a w pokojach zapomniano włączyć ogrzewanie. Łóżka są lodowate, ale przynajmniej czyste. Po kolacji, któ-
43
rej standard jest znacząco wyższy niż reszty hotelu, nie mija wiele czasu, aż wszyscy zasypiają.
krajobrazem. Jest on zupełnie inny, niż sobie wyobrażałem. Wydawało mi się, że Tunezja to jedna wielka pustynia, tymczasem przede mną ukazują się zielone pola. Wjeżdżamy w rezerwat przyrody, w którym znajdują się również uprawy migdałów. Wokół drzew pełno jest tropów dzika. Wygląda to naprawdę obiecująco. Nasz przewodnik rozdaje każdemu broń i garść slugów. To jedyna dozwolona w Tunezji amunicja. Moje pytanie o przyczynę tego stanu rzeczy pozostaje bez odpowiedzi – wygląda na to, że to przede wszystkim kwestia zwyczajów. Dostaję pozycję
NIEZŁY POCZĄTEK Wczesnym rankiem budzi nas stukanie do drzwi. Przewodnik nas ponagla. Chce, żebyśmy jeszcze przed świtem znaleźli się w łowisku. Nocą załatwił dla nas zastępcze ubrania i broń, które możemy pożyczyć do czasu odzyskania bagaży. Pakujemy się więc do samochodów i ruszamy w drogę. W porównaniu z tym, co zostawiliśmy w Szwecji, jest ciepło. Po chwili zaczynamy rozkoszować się
44
na zboczu przy małej ścieżynce. Zasięg mam bardzo ograniczony, zaledwie kilka metrów, gdyby pojawiła się zwierzyna. Po chwili naganka rusza. Idzie w niej około 15 mężczyzn i tyle samo psów. Kilka minut później akcja się rozkręca. Strzały słychać nieprzerwanie i chwilę zajmuje mi zorientowanie się, że dźwięk nie pochodzi od moich kolegów. To naganiacze strzelają kapiszonami, żeby wypłoszyć dziki z krzaków. Mężczyźni krzyczą, a psy szczekają na wszystko dookoła. Usłyszenie czegoś w tym hałasie graniczy z cudem. Nagle kilka metrów przede mną przebiega osiem dzików, ale znikają mi z oczu, zanim zdążę unieść broń. Przygotowuję się więc do strzału i czekam na następną szansę. Po kilku minutach rozlega się szelest. Tym razem jestem gotowy. Strzelam swojego pierwszego dzika, pozyskanego przy pomocy sluga. Strzał jest idealny i dzik pada w ogniu. Gdy spotykamy się po zakończonym pędzeniu, wszyscy są podekscytowani. Każdy widział dzika, a części udało się już jakiegoś pozyskać. Szczególnie udało się Toniemu Ohlinowi, który miał dobrą pozycję przy nieco szerszej drodze. Wyposażony w pożyczony karabin na slugi, strzelił dzika z 80 m. To naprawdę duży
wyczyn, aby pozyskać zwierzę tego typu amunicją z tak dużej odległości. Nagrał to kamerą, którą miał ze sobą. Na małym ekranie widzimy, że strzał Toniego był imponujący. – Dzik zatrzymał się na środku ścieżki, więc mogłem w spokoju wycelować – tłumaczy nam skromnie kolega. Przed lunchem jeszcze jedno pędzenie, z takim samym rezultatem. Posiłek jemy na zastawionym stole, który nasi gospodarze wytrzasnęli skądś w rekordowym tempie. Jedzenie jest wyśmienite: oliwki, sałatki, chleb, różne pasty i grillowane mięso. Wszyscy się rozkoszują. Życie potrafi być naprawdę dobre. Przed powrotem do Tunisu po utęsknione bagaże fundujemy sobie jeszcze jedno pędzenie. Wieczorem jemy kolację, a potem siadamy razem przy barze. Humory są świetne. Wszyscy są zadowoleni z mijającego dnia oraz z tego, że jutro będą mogli polować własnym sprzętem. Mamy ze sobą kilka butelek dobrej whiskey, którą barman schłodził w lodówce za barem. Mimo że jesteśmy w muzułmańskim kraju, chętnie nam ją serwuje. On sam może nam zaoferować głównie piwo i domowej produkcji wino. Kładziemy się późno, więc gdy rano budzi nas stukanie do drzwi, kilku z nas jest porządnie zmęczonych.
45
SLUGI TO NIE TO… Na zewnątrz pada miły deszcz i jest całkiem chłodno. Jedziemy dziś w zupełnie inne łowisko. Tutaj przyroda bardziej odpowiada moim wcześniejszym wyobrażeniom o Tunezji. Nie jest to pustynia, ale jest zdecydowanie bardziej jałowo niż poprzedniego dnia. Podczas pierwszego pędzenia mam pozycję na szczycie wąwozu. Jest niewiarygodnie pięknie, a do tego słońce wyparło deszcz i po chwili muszę zdjąć z siebie trochę ubrań. Historia z wczoraj powtarza się. Nie mija wiele czasu od ruszenia naganki, gdy rozlegają się pierwsze strzały. Ale tym razem nie są to kapiszony, a slugi. Osobiście nie widzę żadnego dzika, ale nie przeszkadza mi to jakoś bardzo, gdy mogę wygrzewać się w słońcu. Lunch jest przynajmniej tak dobry jak poprzedniego dnia, a przy stole opowiadamy o swoich przeżyciach. – Co za wspaniałe polowanie, wspaniała okolica. Z pewnością tu wrócę. – mówi Knut Saxe Kjeldsberg, który polował w wielu krajach, ale w Tunezji jeszcze nie był. Tego dnia przeprowadzamy jeszcze kilka pędzeń. Podczas jednego z nich znów dostaję pozycję przy wąwozie. Mam przed sobą kilka dobrych prześwitów, przez które bez problemu
46
Kjell Arne Rivedal ze swoją zdobyczą
47
48
będę mógł wycelować, jeśli natrafi się okazja. Nie czekam długo. Wkrótce z lasu dobiega mnie dźwięk. Unoszę karabin i wyglądam przez krawędź wąwozu. Dwa metry ode mnie stoi duży odyniec i patrzy mi prosto w oczy. Nie wiem, który z nas się bardziej zdziwił, ale nawet nie odbezpieczyłem broni, gdy zwierzę znika. Kilka minut później dostaję nową szansę. Na drogę wyskakują dwa mniejsze dziki, a po piętach depcze im kilka psów. Strzelam jednego z nich dokładnie w momencie, w którym znika w zaroślach. Psy wpadają w szał. Zaraz na miejscu pojawiają się kolejne, ok. 10-15, i zaczynają rozrywać tuszę. Za nimi przybiega jeden z naganiaczy i blokuje im dostęp do zdobyczy. Gratuluje mi dobrego strzału. Dobry strzał... Może i był dobry, ale czuję się trochę niepewnie. To pierwszy raz, gdy strzelam slugami. Trenowanie nimi również nie jest łatwe. Co od razu rzuca się w oczy, to fakt, że slug leci znacznie wolniej niż zwykła kula. Przyzwyczajony jestem do tego, że pocisk trafia kilka metrów za miejsce, w które celuję. Chwilę trwało dostosowanie się do nowych warunków, ale po kilku strzałach nauczyłem się mierzyć tak, żeby trafić. Jeszcze jedną wadą slugów jest to, że przechodzą na wylot. Jeśli się nie
49
trafi w witalną część ciała zwierzęcia, to ono ucieknie, a Tunezyjczykom daleko do bycia mistrzami w szukaniu postrzałków. Nie mają odpowiednich psów tropiących i szybko się poddają. Bardzo szybko. To sprawia, że ja i wielu innych uczestników wyjazdu nie czujemy się pewnie, strzelając ze slugów. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że przy poszukiwaniach postrzałka trzeba dać z siebie wszystko i nigdy się nie poddawać. Są tacy, co twierdzą, że trzeba się pogodzić z miejscowymi zwyczajami, ale mnie się to nie podoba. Przynajmniej pozyskanymi dzikami Tunezyjczycy zajmują się dobrze. Mięso kupuje hotel i ostatecznie ląduje na naszych niemuzułmańskich talerzach – w niektórych krajach mięso zostawia się w lesie na zepsucie.
LEKKI NIEDOSYT Pobyt w Tunezji pozostawił niedosyt, więc kilku z nas z pewnością tu wróci. Po ostatniej nocy w hotelu czas lecieć do domu, tym razem przez Oslo. Oczywiście na lotnisku na próżno czekam na swój bagaż, podobnie jak dwóch innych kolegów. Broń zniknęła i odzyskuję ją dopiero po dziesięciu dniach.
FRANCUSKIE SLUGI
POLOWANIE Z NAGANKĄ
Dzień trzeci mija tak, jak poprzedni. Gdy podsumowujemy wyjazd, wychodzi na to, że każdy ma na koncie jakąś zdobycz, a niektórzy nawet kilka. To dobrze widać, gdy przychodzi czas się rozliczyć. Opłata za pozyskanie jednego dzika wynosi tu 120 euro, więc pieniądze szybko się rozchodzą – warto być tego świadomym.
W TUNEZJI Broń: Śrut, półautomat lub zwykły bock, max. trzy naboje w magazynku. Amunicja: Slugi, wwieźć można maksymalnie 15 szt. Sezon łowiecki: Od połowy października do 27 stycznia; na początku sezonu potrafi być bardzo ciepło.
50
FAM – Pionki NOWA JAKOŚĆ, DAJ SIĘ ZASKOCZYĆ
Dziś długa i bogata tradycja łączy się z nowoczesną technologią i prężnie działającym zespołem specjalistów www.fam-pionki.pl 51
Kobieca strona łowiectwa
Drugiego czerwca 2016 roku w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie odbył się III Kongres Kobiet Polujących „Dianą być”. Do centrum stolicy z całego kraju przybyły łowczynie, którym szczególnie zależy na umocnieniu żeńskiego pierwiastka w polskim łowiectwie TEKST: ANIELA U. SMOCZYŃSKA, KLUB DIAN POLSKIEGO ZWIĄZKU ŁOWIECKIEGO ZDJĘCIA: DOMINIKA PIENIĄŻEK
P
ewnie niektórzy Koledzy zapytają: „Ale po co? Czy nie jesteście panie wystarczająco doceniane w swoich kołach łowieckich, w swoich okręgach PZŁ?”. Odpowiedź na to pytanie wymaga, by napisać więcej niż jedno zdanie.
ny poznały się, posłuchały różnych punktów widzenia, zobaczyły się na jednej fotografii z dwustoma takimi jak one – poczuły się zainspirowane. Tak powstało kilka klubów i inicjatyw – niektóre panie stały się liderkami w swoich regionach. Może i kilka nimi było przed kongresem, ale po nim zobaczyły, że na inne kobiety w łowiectwie można liczyć, i że jest wsparcie dla kobiet.
ENERGIA KOBIET W statystycznym kole łowieckim na statystycznych 60 polujących panów przypadają co najwyżej dwie łowczynie – to niewiele. Ale gdy te pojedyncze panie zechcą założyć na przykład własny klub w konkretnym okręgu PZŁ, to może się okazać, że to już znacząca siła. Można zebrać te kobiety na przykład na jednym spotkaniu – przyjdzie na pewno kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt Dian. Wytworzy się pewna szczególna energia, chęć rozmowy o problemach dotyczących łowiectwa, padnie kilka pomysłów, kiedy i gdzie się skrzyknąć na polowanie albo żeby promować łowiectwo i edukować najmłodszych. Wiem, bo uczestniczyłam w takich spotkaniach – są bardzo budujące. To się zwyczajnie nazywa energia kobiet i zawsze z takiej energii powstaje coś konkretnego. Kobiety chętnie współpracują ze sobą, lubią coś tworzyć. Aż szkoda z tego nie korzystać. Po pierwszym kongresie, kiedy to Dia-
O KROK DALEJ Tegoroczny kongres miał jednak pójść dalej. Nie będziemy się już spotykać tylko dla integracji czy umacniania pozycji kobiety w łowiectwie, ale zaczniemy przerabiać konkretne tematy, w tym roku jest to EDUKACJA. Nie trzeba przecież przekonywać żadnego myśliwego w Polsce, że jest potrzebna i to na szeroką skalę. Trzeba stale uczyć dzieci, młodzież i dorosłych – nie tylko z zakresu tego, jakie znaczenie ma dzisiejsze łowiectwo dla społeczeństwa i przyrody. Sama wiedza na temat gatunków i proporcji między nimi jest u wielu znikoma – również u osób reprezentujących media. Trudno więc od takich ludzi wymagać, aby rozumieli podstawowe relacje w przyrodzie i mogli cokolwiek racjonalnie oceniać. Na początek konferencji zostały wygłoszone dwa referaty – jeden o tym,
54
55
jak i gdzie zdobywać pieniądze na inicjatywy edukacyjne, a drugi – jak nauczać stosownie do wieku dziecka.
śników dzieci naturalnie wzrastają w świadomości, że nic nie jest wieczne, że śmierć jest naturalnym procesem w przyrodzie, a mięso, które jest na obiad, pochodzi z konkretnego zwierzęcia, a nie ze sklepowej półki. Oczywiście zawsze rodzą się pytania o granice – co pokazywać, a czego już nie – czy oszczędzać dzieciom drastycznych scen itp. Jedno jest pewne – młodym ludziom wychowanym w domach myśliwych widok martwej zwierzyny nie kojarzy się z żadną traumą. Jednak edukatorom, którzy ruszają do przedszkoli i szkół z nauką przyrody i wolą objaśniania jej praw, nie jest łatwo.
CZAS NA DYSKUSJĘ Po referatach przyszła pora na panel dyskusyjny, a w nim – dr Leszek Mellibruda – psycholog społeczny, Mirosława Gromacka, pedagog szkolny, i dwie mamy polujące, u których łowiectwo w domu było, jest i będzie – Joanna Lorenz i Elżbieta Nycz. Myśl przewodnia panelu – czy przedstawiać dzieciom przyrodę i łowiectwo w oderwaniu, czy w połączeniu z pojęciem życia i śmierci? W domach myśliwych, rolników czy le-
56
Dzieci pochodzą przecież z różnych domów, mają różną wrażliwość, wychowuje się je w różny sposób. Jak wytłumaczyć im, dlaczego myśliwy strzela do zwierząt? I tu ważny głos zabrała pedagog szkolna, która do swojej placówki chętnie zaprasza myśliwych na pogadanki z dziećmi. Jak sama mówi, żeby dać przeciwwagę dla bajek, które nadają często zwierzętom cechy ludzkie. To uczy dzieci postrzegania przyrody przez pryzmat ludzkich doświadczeń i odczuć. Wiedza pochodząca od myśliwych prezentowana dzieciom na lekcji czy w plenerze ma szczególny sens. Nauka przyrody z utworów literackich może zaburzyć u dzieci racjonalne postrzeganie natury.
Na pytanie z sali – czy warto pokazywać dzieciom wypchane zwierzęta jako rekwizyt w edukacji, psycholog odpowiedział, zadając to samo pytanie całej sali: – Widzi pani, ile osób jest za? Większość. Dzieci mogą przytulać się do tych rekwizytów, a potem otrzymywać informację, na przykład, że zwierzęta się zabija dla mięsa. Życie nie jest przecież jednowymiarowe, a trzeba się jego realiów uczyć od najmłodszych lat. Czy kobiety polujące ruszą do szkół z edukacją, która jest dzisiaj tak ważna? Zapewne te inicjatywy już niebawem będzie można dokładnie policzyć, a dzięki takim wydarzeniom jak kongres „Dianą być” ich liczba zdecydowanie wzrośnie…
57
Benelli A to jeden z najcelniejszych i
sztucerów samopowt Tysiące myśliwych na całym świecie składność i min
DOŁĄCZ D
Dostępne kalibry: • 7x64mm • .308Win • .30-06Spr • .300Win.Mag • 9,3x62mm
ARGO-E i najbardziej niezawodnych
tarzalnych w historii. e ceni go za niezwykłą poręczność, nimalny odrzut.
DO NICH. Classic Cena od 5800 zł
Comfortech Cena od 5900 zł
Comfortech Amazoni Cena od 6599 zł
Panteon Opiekun
Widok Panteonu od strony wejścia. Z lewej rzeźba św. Eustachego, w środku kapliczka św. Huberta, obok rzeźbione ławy z motywami zwierzęcymi i roślinnymi
unów Łowiectwa
Na skraju Lasów Spalskich Puszczy Pilickiej mieści się tytułowy Panteon – miejsce niezwykłe, które każdy myśliwy powinien poznać. Znajduje się w Tomaszówku w gminie Sławno – przy drodze krajowej nr 713 TEKST: BOGUSŁAW MORACZEWSKI ZDJĘCIA: EWA LECHOWSKA
L
asy Spalskie Puszczy Pilickiej od zarania dziejów Rzeczypospolitej Polskiej były terenem wielkich łowów. To miejsce królewskich polowań i kolebka polskiej kultury łowieckiej. W Polsce odrodzonej, po rozbiorach, to dzięki prezydentowi Ignacemu Mościckiemu Spała stała się symbolem racjonalnego łowiectwa oraz znakomitym przykładem dbania o dobrostan zwierzyny i ekologiczną równowagę. Warto nie tylko kontynuować jego dzieło, ale i we własnym zakresie przybliżyć społeczeństwu nowe spojrzenie na łowiecką tradycję, która na stałe wpisała się w historię Polski i Polaków. Będzie temu służyć symbolika naszego Panteonu.
pomysł zbudowania Panteonu szybko zaczął się materializować. Właśnie tu, na skraju Lasów Spalskich Puszczy Pilickiej, na granicy dwóch powiatów, w pobliżu licznych szlaków turystycznych i Łódzkiego Szlaku Konnego, powstaje jedyny w Polsce, a może i na świecie, Panteon Opiekunów Łowiectwa. Stało się to możliwe dzięki przekazaniu przez Lasy Państwowe sąsiadującego z kapliczką św. Huberta skrawka dąbrowy w użytkowanie Fundacji PONTIS. Ideę budowy Panteonu aktywnie wspiera Koło Łowieckie – Spalskie Towarzystwo Łowieckie im. Prezydenta Ignacego Mościckiego. Koło skupia myśliwych z różnych regionów kraju. To pasjonaci historii polskiego łowiectwa, pielęgnujący dawne zwyczaje. Są zaangażowani w ochronę naturalnego środowiska oraz dbają o racjonalną gospodarkę łowiecką i dobrostan zwierzyny. Fundacja działa społecznie, bez finansowego lub organizacyjnego wsparcia instytucjonalnego. Jedynie ofiarność darczyńców i unia personalna fundacji z towarzystwem pozwoliły w ciągu dwóch lat posadowić wielkogabarytowe rzeźby św. Eustachego, św. Idziego, św. Bawona, św. Franciszka, św. Krzysztofa, Dziewanny, Diany i Artemidy, a jesienią 2015 roku po-
WYJĄTKOWA INICJATYWA W 2012 roku, z inicjatywy Krzysztofa Lechowskiego, na skraju dąbrowy stanęła monumentalna kapliczka poświęcona św. Hubertowi. Wizyta w tym miejscu natchnęła Bogusława Moraczewskiego, żeby w podobny sposób uczcić wszystkich opiekunów łowiectwa, zwierząt, lasów i całej przyrody. Chodziło o symboliczne podkreślenie ścisłych związków łączących współczesnego myśliwego z tradycją i przyrodą ojczystą. Tych dwóch pasjonatów łowiectwa wybrało miejsce i chyba za sprawą św. Huberta
62
wstała monumentalna rzeźba przedstawiająca prezydenta Ignacego Mościckiego. Miłował on Lasy Spalskie Puszczy Pilickiej, często samotnie robił po lesie długie wycieczki, dbał o las i o zwierzynę, wzmocnił służbę leśną i straż łowiecką. Z jego inicjatywy, w niedalekiej odległości od Panteonu, jesienią 1934 roku powstała zagroda dla czterech bizonów kanadyjskich, która z czasem przekształciła się w Ośrodek Hodowli Żubrów. Przy jego rzeźbie będą miały początek dwie leśne aleje edukacyjne, jedną z nich będzie aleja zwierząt, lasu i wielkich łowców.
larów historii ludzkości. W Panteonie warto zatrzymać się chociaż przez chwilę. To magiczne miejsce w pełnej uroku dąbrowie, sprzyjające refleksji i kontemplacji. ŚW. EUSTACHY „Ostafi po polsku, Eustachius po łacinie, Placyd po świecku” – z poematu księcia Józefa Aleksandra Jabłonowskiego z 1751 r. Św. Eustachy, znany na początku pod imieniem Placyd, żył na przełomie I i II w. n.e. Ten rzymski generał dowodził legionem cesarza Trajana, był dowódcą armii cesarza Hadriana i wielkim miłośnikiem myślistwa. W roku 120 stracono go na rozkaz cesarza Hadriana za odmowę wyrzeczenia się wiary chrześcijańskiej. Został zaliczony w poczet 14 Świętych Wspomożycieli, ratujących w ciężkiej potrzebie. Piękna legenda o spotkaniu Placyda w czasie polowania z Jezusem Chrystusem, który pod postacią byka jelenia z promieniującym krzyżem między tykami wieńca przemówił do niego ludzkim głosem i nakazał mu przyjęcie chrztu, ma swoje źródło w pradawnych podaniach indyjskich, arabskich, ormiańskich, żydowskich, kabylskich i greckich. Objawienie to Placyd uznał za akt łaski boskiej i razem z żoną oraz
MAGICZNE MIEJSCE Wśród drzew, krzewów i zwierząt, obok rzeźb chrześcijańskich opiekunów myśliwych i przyrody, stoją rzeźby opiekunek antycznych i słowiańskiej patronki łowów. Od zarania dziejów człowiek żył z lasu, zbierał grzyby i runo, polował, wykorzystywał drewno jako budulec i szukał w nim schronienia. Łowcy, zbieracze i zwykli wędrowcy potrzebowali opieki istot boskich, istot nadprzyrodzonych. Wiara w ich moc pozwalała im przeżyć. To bardzo pozytywne i głębokie przesłanie dla ludzi współczesnych i przyszłych pokoleń. Chcemy ocalić od zapomnienia jeden z fi-
63
synami przyjął chrzest, popadając w niełaskę cesarza. Na chrzcie Placyd przyjął imię Eustachy i od tego momentu stał się bardzo głęboko wierzący. Był obdarzony wielką łaską czynienia cudów. Cały swój majątek rozdał ubogim, a sam żył w ubóstwie. Został skazany wraz z rodziną na pożarcie przez wygłodniałe lwy, ale gdy wszyscy uszli nietknięci, zostali uśmierceni przez spalenie w spiżowym wole. Ich ciała jednak „pozostały tak nietknięte, że nic, nawet ich włosy nie ucierpiały od żaru ognia”. W VIII w. kult świętego Eustachego rozpowszechnił się w Europie Zachodniej, skąd na przełomie X i XI w. dotarł na ziemie polskie. Uznawany był i jest m.in. za patrona myśliwych i leśników. Stopniowo wyparł Dziewannę, słowiańską opiekunkę lasów, zwierząt i łowców. Poczynając od XV w., kult św. Eustachego zaczął przygasać, ustępując miejsca kultowi św. Huberta, któremu za sprawą książąt burgundzkich również zaczęto przypisywać legendę o spotkaniu w czasie polowania z jeleniem ze świetlistym krzyżem między tykami wieńca. W dalszym ciągu jest jednak czczony jako patron myśliwych i innych ludzi lasu na polskich ziemiach wschodnich, a szczególnie na Podlasiu. Jest patronem najstarszego polskiego za-
64
konu myśliwskiego – Zakonu Kawalerów Orderu Złotego Jelenia, reaktywowanego po trzystu latach przez Marka Piotra Krzemienia, wybitnego znawcę problematyki łowieckiej. ŚW. IDZI Żył prawdopodobnie między połową VI a połową VIII w., niestety brak jest w pełni wiarygodnych dokumentów dotyczących jego narodzin i śmierci. W średniowieczu zaliczany był do najbardziej popularnych świętych. Podobno pochodził z możnego ateńskiego rodu, a zmarł w opactwie Saint-Gilles. Był bardzo dobrze wykształcony, od wczesnych lat wyróżniał się głęboką pobożnością i dobroczynnością, odziedziczony majątek rozdał ubogim, a sam żył jak żebrak i prowadził żywot pustelnika. Czynił liczne cuda, w tym uzdrowienia. Został zaliczony w poczet 14 Świętych Wspomożycieli, ratujących w ciężkiej potrzebie. Jego kult dotarł do Polski w drugiej połowie XI w. Był opatem klasztoru ufundowanego przez króla Franków, a z tym faktem jest związana piękna i pouczająca legenda. Idzi, w czasie powrotu z pielgrzymki do Rzymu, modląc się, uratował statek przed zatonięciem w czasie groźnej burzy. Wylądował w Arles we Francji, gdzie dwa lata
65
66
spędził na dworze miejscowego biskupa. Cuda, jakie czynił, przyniosły mu sławę, której nie pragnął. Postanowił więc wieść życie pustelnicze. Osiadł w dzikich lasach nad Renem, ale i tu coraz liczniej nawiedzali go chorzy pragnący uzdrowienia. Udał się więc do odległej puszczy w dolnym biegu Rodanu, gdzie zamieszkał w grocie. Tam poddał się najsurowszej pokucie, żywiąc się najpierw tylko wodą i ziołami. Pan Bóg przysłał mu łanię, żeby mógł pożywić się jej mlekiem. Z woli opatrzności łania była jego żywicielką przez kilka lat. Podczas jednego z licznych polowań w okolicę samotni eremity zapuścił się król Franków Childebert. Strzelił z łuku do łani żywicielki, ale Idzi zasłonił ją ręką i przyjął strzałę na dłoń. Tak uratował jej życie, a doznana wtedy rana nigdy się nie zagoiła. To wyjątkowo piękna opowieść o wzajemnych relacjach człowieka i otaczającej go przyrody. Pozwala ona zrozumieć, dlaczego św. Idzi został patronem m.in. myśliwych i łuczników. Legenda głosi, że łasce św. Idziego władca Polski Władysław Herman zawdzięczał długo oczekiwanego potomka. 2 września 1085 r. urodził się bowiem Bolesław III Krzywousty, który został królem Polski. W dowód wdzięczności Władysław Herman
z żoną Judytą ufundowali kościółek w Inowłodzu na Pilicą, a sam Bolesław Krzywousty w 1128 roku odbył pielgrzymkę do grobu świętego. Świątyni w Saint-Gilles podarował kielich z płaskorzeźbami przedstawiającymi św. Idziego, małego Bolesława i patronów Polski – św. Kazimierza, św. Stanisława i św. Salomei. ŚW. HUBERT Żył na przełomie VII i VIII w. n.e., pochodził z książęcej rodziny prawdopodobnie spokrewnionej z Merowingami. Był starannie wykształcony, pełnił wiele zaszczytnych funkcji dworskich. Ożenił się z córką Pepina, władcy królestwa Franków. Był zapalonym myśliwym, który w latach młodzieńczych uratował życie swojemu ojcu w starciu z niedźwiedziem. Legenda głosi, że w Wielki Piątek lub w dzień Bożego Narodzenia 695 r. doznał objawienia takiego samego jak wcześniej św. Eustachy – w czasie polowania ukazał mu się biały jeleń ze świetlistym krzyżem między tykami wieńca, który przemówił do niego ludzkim głosem. Hubert wstąpił wtedy do stanu duchownego, ale zaniedbywał obowiązki religijne, ciągle namiętnie polując. Dopiero po śmierci ukochanej żony zrzekł się majątku i wszystkich zaszczytów świeckich, całkowicie
67
poświęcając się służbie Bogu. Został wyniesiony do godności biskupa. Życie św. Huberta to wymowny przykład dojrzewania do prawdziwej wiary. To droga od zaszczytów do głębokiej pobożności. Dzielił się z biednymi majątkiem. Miał moc czynienia cudów i uzdrawiania. Prowadził działalność misyjną w Ardenach, Toskanii i w południowej Brabancji, zwalczając pogaństwo. Były tam bardzo bogate tereny łowieckie, ciągnące się od Renu po Reims, gdzie polowali Merowingowie i Karolingowie. W czasach pogańskich patronką tych wielkich łowisk była Diana zwana Ardeńską. Z czasem jej kult został wyparty przez kult św. Huberta, który dzięki poparciu swoich możnych krewnych niebawem stał się w Europie Zachodniej m.in. patronem myśliwych, leśników, strzelców, przewodników psów myśliwskich i polowań. Jednak przede wszystkim zadecydowała o tym jego łowiecka przeszłość. Zmarł w 727 r. po 25 latach sprawowania powinności biskupa. Czczony już za życia, bardzo szybko został kanonizowany. Do Polski kult św. Huberta dotarł w XV w., ale stał się powszechny dopiero w XVIII w. za sprawą Sasów. Król August II Mocny urządzał na cześć św. Huberta kilkudniowe łowy. Zwy-
68
czaj ten utrwalił król August III jako inaugurację jesiennego sezonu polowań. Niestety, na skutek braku jakichkolwiek ograniczeń, był to czas największych szkód w polskim dobrostanie zwierzyny łownej („Za króla Sasa, jedz, pij i popuszczaj pasa”). Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości tradycję polowań hubertowskich reaktywował prezydent Ignacy Mościcki. Z jego inicjatywy w dniu 3 listopada 1030 r. odbyło się w Spale pierwsze uroczyste polowanie hubertowskie. W ostatnim czasie św. Huberta obrali za patrona hodowcy koni i miłośnicy gonitw terenowych, którzy konno dość często organizują widowiskowe tzw. pogonie za lisem. Po II wojnie światowej Hubertusy Spalskie odbywają się od 2000 r. i do dzisiaj są to największe w Polsce spotkania myśliwych i jeźdźców, nawiązujące do najpiękniejszych tradycji polskiego łowiectwa. Dość powszechne jest myśliwskie pozdrowienie – „Niech ci święty Hubert i bór darzy!”.
nakazał mu odbudować Kościół i wtedy poczuł powołanie do służby bożej. Po konflikcie z ojcem rozpoczął życie pokutne, razem z innymi braćmi odbył kilka wypraw misyjnych. Za zgodą papieża założył zakon franciszkański według własnej reguły, miał dar czynienia cudów i uzdrawiania. Pod koniec życia doświadczył stygmatu ran Chrystusa. Św. Franciszek był wielkim miłośnikiem wszelkiego stworzenia. Potrafił rozmawiać ze zwierzętami i roślinami. Troszczył się o cały świat. Uważał, że skoro Bóg stworzył świat ożywiony i nieożywiony, to ludzi łączy ze zwierzętami i całą przyrodą szczególna więź wspólnego pochodzenia. To bardzo piękne i mądre uzasadnienie powierzenia ludziom troski o naturalne środowisko. Człowiek ma uprawiać ziemię, korzystać z niej i jej doglądać. Św. Franciszek nie zabraniał spożywania pokarmów mięsnych nawet swoim braciom zakonnym, bo uważał, że „Zgodnie ze świętą Ewangelią mogą spożywać wszystkie potrawy, jakie im podadzą”. Z jego nauk wprost wynika, że dozwolone jest pozyskiwanie zwierząt w celu zdobycia m.in. mięsa. Naganne jest jedynie zabijanie zwierząt bez uzasadnionej potrzeby. Jest to zgodne z nauką Kościoła, bo-
ŚW. FRANCISZEK Żył na przełomie XII i XIII w., urodził się w Asyżu w rodzinie zamożnego kupca. W latach młodzieńczych brał udział w lokalnych wojnach. Z ikony krzyża usłyszał głos Chrystusa, który
69
wiem „Jest uprawnione wykorzystywanie zwierząt jako pokarmu i do wytwarzania odzieży... Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie... Zwierzęta nie powinny być przedmiotem uczuć należnych jedynie osobom”, czyli ludziom (Katechizm Kościoła Katolickiego 2417 –2418). W 1979 r. Jan Paweł II ogłosił św. Franciszka z Asyżu patronem ekologów i ekologii, co spowodowało, że za swojego patrona zaczęli go uznawać także myśliwi i leśnicy, którym jest bliska ochrona środowiska i racjonalna gospodarka łowiecka. Miejsce tego świętego w Panteonie Opiekunów Łowiectwa jest więc w pełni uzasadnione.
nie pustelnikiem. Najpierw zamieszkał w wydrążonym pniu, a później zrobił sobie w lesie ziemiankę. Do śmierci w 653 lub w 654 r. wiódł bogobojne życie. Według legendy, zanim został mnichem, bezpodstawnie oskarżono go o kradzież bardzo cennego sokoła, białozora, za co został skazany na śmierć przez powieszenie. Gdy stał pod szubienicą, z nieba nadleciał rzekomo skradziony sokół i usiadł na ramieniu Bawona. Był to dowód jego niewinności, dzięki któremu zachował życie. Niebawem został zakonnikiem. Kanonizowano go szybko po śmierci. Został patronem myśliwych polujących ze specjalnie ułożonymi ptakami drapieżnymi, zwanymi sokolnikami. Przypisuje mu się, że w drugiej połowie XIII w. uratował przed oblężeniem miasto Haarlem, ukazując się na niebie z mieczem w prawej i sokołem na lewej ręce. Jest bardzo popularny w Belgii i Holandii. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa opiekunem sokolników był męczennik Symforian z Autun, święty do dziś popularny we Francji. W III w. pojawił się święty Tryfon, który posiadał dar uzdrawiania. Zabity na rozkaz cesarza Dioklecjana za wyznawanie chrześcijaństwa. Był drugim po Symforianie patronem sokolników, szcze-
ŚW. BAWON Żył na przełomie VI i VII w., urodził się w arystokratycznej rodzinie w okolicach Liége w Belgii, w młodości znany z hulaszczego i beztroskiego życia, po śmierci żony pod wpływem bardzo pobożnej córki i dramatycznej historii z sokołem zmienił swoje postępowanie. Sprzedał wszystkie swoje posiadłości, a pieniądze przeznaczył na budowany przez mnicha Amandusa klasztor w Gandawie. Został mnichem benedyktyńskim, a następ-
70
71
gólnie czczonym na Bałkanach w kościele grekokatolickim. ŚW. KRZYSZTOF Żył w III w., pochodził z Azji Mniejszej. Przenosił na plecach przez rzekę Jordan pielgrzymów idących do Ziemi Świętej. Legenda głosi, że przeniósł małego Jezusa. Pod wpływem tego cudownego zdarzenia przyjął chrzest i został męczennikiem za wiarę. Jest orędownikiem w niebezpieczeństwie. Jego imię znaczy „niosący Chrystusa”. Jest również jednym z 14 Świętych Wspomożycieli – zajmuje godne miejsce obok św. Idziego i św. Eustachego. Św. Krzysztof jest m.in. patronem wędrowców i dobrej podróży. Dlatego właśnie ten święty zaprasza wszystkich do naszego Panteonu Opiekunów Łowiectwa, aby w tym wyjątkowym miejscu mogli odbyć swoją duchową podróż. Dobrze, by zwiedzający pamiętali, że myśliwi od zarania dziejów są wędrowcami i że w tych wędrówkach zawsze poddawali się opiece istot nadprzyrodzonych. Wierzono, że kto rano spojrzy na wizerunek św. Krzysztofa, będzie bezpieczny do wieczora.
72
ARTEMIDA Grecka bogini łowów, mityczna opiekunka myśliwych, zwierząt i lasów, bogini płodności. Niosła też pomoc rodzącym kobietom. Córka Zeusa i Latony, bogini księżyca i śmierci, siostra bliźniacza Apollina, boga słońca i życia. Bogini-dziewica, wielka łowczyni. Jej atrybutami były łuk, strzały i kołczan, a ulubionym zwierzęciem łania. Nocami wędrowała przez dzikie lasy i góry w towarzystwie nimf, była postrachem groźnych zwierząt. Jej terenem łowieckim była Arkadia. Kochała taniec i muzykę. Za wyśmiewanie się z Latony, że ma tylko dwoje dzieci, boskie rodzeństwo okrutnie ukarało Niobe – Apollo zabił jej siedmiu synów, a Artemida siedem córek. Mit głosi, że lekkomyślny myśliwy Akteon podglądał Artemidę, jak nago kąpała się z nimfami i za karę zamieniła go w jelenia. Własne psy rozszarpały Akteona żywcem, a później bezskutecznie szukały go po lesie. Chiron ulitował się nad psami i wyrzeźbił posąg pechowego myśliwego, aby mogły być przy swoim panu. Artemida potrafiła być naprawdę okrutna. Swoją ulubienicę Kallisto, za to, że uległa Zeusowi, zamieniła w niedźwiedzicę. Kallisto urodziła syna, który w czasie polowania nie rozpoznał w niedźwiedzicy swojej
73
matki i chciał zabić zwierzę. Przeszkodził mu w tym sam Zeus, przenosząc kochankę i swojego syna na niebo, tworząc z nich konstelacje Wielkiej i Małej Niedźwiedzicy. Artemidę, zwaną też Artemis, w antycznej Grecji powszechnie szanowano i oddawano jej cześć. Jej mit był pierwowzorem opowieści o podobnych bóstwach w zamierzchłej Europie. W Azji Mniejszej niektóre przymioty Artemidy przypisywano Hekate. Z Artemidą, a później z Dianą utożsamiana była m.in. staropolska Dziewanna i łużycka Dziwica. Wszystkich pradawnych opiekunów łowiectwa łączy jasny przekaz i podobieństwo przypisywanych legend. DIANA Rzymska bogini łowów i płodności, opiekunka zwierząt i lasów, całej przyrody (Diviana, czyli świetlista). Około VI w. p.n.e. zastąpiła w starożytnym Rzymie Artemidę. Najczęściej przedstawiana w krótkim chitonie, z łukiem i strzałami w kołczanie oraz z półksiężycem we włosach. Podobieństwo do greckiej Artemidy nie budzi żadnych wątpliwości i jest z nią bardzo często utożsamiana. Dla pozytywnego przekazu obu bogiń nie ma to istotnego znaczenia i świadczy jedynie o ludzkiej potrzebie zachowania ciągłości.
74
Współcześnie Dianami nazywane są myśliwe, czyli polujące kobiety. Poluje ich w Polsce coraz więcej. Wzorowo pielęgnują tradycje i zwyczaje łowieckie. DZIEWANNA Słowiańska opiekunka myśliwych, zwierząt i lasów. Z łukiem i strzałami strzegła dzikiej przyrody naszych ziem. Jan Długosz w swoich kronikach z połowy XV wieku utożsamia ją z antyczną Dianą-Artemidą. Była też boginią młodości i wiosny. Zwana na Śląsku Dianią, Ziewonią lub Waleską, a niekiedy również Marzanną, choć to inne prasłowiańskie bóstwo. Charakterystyczne jest podobieństwo wierzeń i obrzędów wszystkich ludów przedchrześcijańskiej Europy, słowiańskich, germańskich i celtyckich do wierzeń starożytnych Greków i Rzymian. Sławny był sumeryjski bóg wojny i łowiectwa – Ningirsu, a w Egipcie Onuris. W mitologii celtyckiej występowali: Abnoba, Arduinni i Nodens, w nordyckiej – Skadi, a w germańskiej Njord. W mitologii fińskiej podobne funkcje spełniał Mielikki, a u Eskimosów północnoamerykańskich – bogini Sedna. W religii voodoo czczony był Oguon. We wszystkich kulturach były podobne bóstwa opiekujące się myśliwymi.
75
Od zarania dziejów ludziom potrzebni byli opiekunowie przyrody i łowców. Myśliwi, polując na dzikie zwierzęta, szczególnie potrzebowali łaski istot nadprzyrodzonych. Zdobywali żywność i przyczyniali się do rozwoju ludzkości. To przede wszystkim dzięki nim człowiek opanował dziką, nieokiełznaną przyrodę i zorganizował życie społeczne.
kolejnych ważnych postaci: św. Jana Gwalberta – patrona lasów i leśników, św. Sebastiana – patrona myśliwych łuczników, św. Wincentego – patrona myśliwych i leśników, św. Rocha – patrona polujących z psami, św. Emeryka – patrona myśliwych, a może również św. Wojciecha, św. Michała i św. Jerzego. Z każdym z tych świętych związana jest jakaś piękna legenda, w większym lub mniejszym stopniu nawiązująca do otaczającej nas przyrody i polowania. W drugim etapie rozbudowy Panteonu skupimy się przede wszystkim na rzeźbach zwierząt.
CO DALEJ Z PANTEONEM? Poczet opiekunów łowiectwa w naszym Panteonie nie jest zamknięty. Jeżeli będziemy mieli na to fundusze, to zlecimy wyrzeźbienie
Uprzejmie prosimy o finansowe wsparcie naszych działań: Fundacja PONTIS - nr konta 80 1240 3145 1111 0010 4501 9297 lub Spalskie Towarzystwo Łowieckie im. Prezydenta Ignacego Mościckiego – nr konta 94 1320 1104 2080 3689 2000 0001 Adres: Tomaszówek 23A, 26-332 Sławno, tel. +48 604 77 15 97 lub +48 501 32 61 10 (należy nagrać wiadomość lub wysłać SMS-a).
WARTO PRZECZYTAĆ: Barbara i Adam Podgórscy – „Patroni leśnych ostępów” Dorota Durbas-Nowak – „Świętych obcowanie”
76
√ Polowania na wilki z fladrami i indywidualnie – Rosja, Białoruś: styczeń – luty 2016. Ceny od 1500 €. √ Polowanie z gończymi na zające (bielaki) w Białorusi: styczeń 2016. √ Wiosenne polowania na głuszce i cietrzewie na Białorusi (kwiecień 2016). Ceny od 1200 €. √ Wiosenne polowania na gęsi, kaczki, słonki i bekasy – Rosja, Białoruś: kwiecień 2016. Ceny od 600 €. √ Polowania w RPA (czerwiec – wrzesień 2016). Ceny pakietów od 1400 €. √ Polowania na niedźwiedzie w Rosji: zima Tel.: 693 712 734 (w gawrze), wiosna (maj – czerwiec). Pakiety od 5000 €. hunting.travel.pro@gmail.com √ Polowania indywidualne na łosie www.hunting-travel.com.pl w okresie bukowiska – Białoruś, Rosja: wrzesień 2016.
77
III Bydgoski Pikn
nik Myśliwski
W niedzielę 5 czerwca na Wyspie Młyńskiej już po raz trzeci odbył się Bydgoski Piknik Myśliwski – impreza z powodzeniem integrująca mieszkańców Bydgoszczy i okolic ze środowiskiem łowieckim TEKST: ALEKSANDRA SZULC ZDJĘCIA: KATARZYNA LEWAŃSKA-TUKAJ, GRZEGORZ MENDEL
C
o łączy krew, zupę gulaszową z dzika i muzykę? Odpowiedź jest bardzo prosta…
Akcja stała się już tradycją i cieszymy się, że z roku na rok przybywa dawców. Przez cztery godziny krew oddało 30 osób, zebraliśmy jej 13 litrów. To bardzo udana i potrzebna akcja, szczególnie przed okresem wakacyjnym. Brawo! Dziękujemy w imieniu wszystkich potrzebujących. Nasza radość i duma jest tym większa, że akcja „Dar Życia” znalazła naśladowców w innych okręgach Polskiego Związku Łowieckiego.
SZLACHETNA AKCJA Krew, bo po raz trzeci myśliwi, sympatycy łowiectwa i wszyscy goście odwiedzający Wyspę Młyńską mogli ją honorowo oddać w ambulansie Regionalnej Stacji Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Bydgoszczy.
80
DWA TYSIĄCE PORCJI! Zupa gulaszowa z dzika to poczęstunek, który myśliwi zafundowali uczestnikom pikniku. Dwa tysiące porcji smakowitej zupy, przyrządzonej przez zaprzyjaźnioną firmę Sobiesława Dońca, cieszyło się ogromnym zainteresowaniem i z wielkim apetytem zostało skonsumowane. Nic dziwnego, nawet najwięksi smakosze byli pod wrażeniem!
BYŁO CZEGO POSŁUCHAĆ… Muzyczne atrakcje pikniku to Orkiestra Dęta Zespołu Szkół Budowlanych z Bydgoszczy pod kierownictwem Ewy Kmieć-Brodeckiej, Zespół Muzyki Myśliwskiej z Więcborka, Big-Band z Mroczy pod kierownictwem Karola Koziela, CUDNOLANDIA TEAM, czy polskie duo akordeonowe BAYAN BROTHERS – czyli Łukasz Mirka i Aleksander Jakubow.
81
…I POOGLĄDAĆ Organizatorzy pikniku doskonale wiedzą, co wzbudza największe zainteresowanie odwiedzających wyspę, dlatego po raz kolejny zaprosili właścicieli psów ras myśliwskich oraz Krzysztofa Staniszewskiego z ptakami drapieżnymi. Prezentacje jednych i drugich gromadziły rzesze zainteresowanych. Podobnie było z namiotem edukacyjnym Zarządu Okręgowego, gdzie członkowie Komisji Współpracy z Młodzieżą Szkolną prowadzili edukację ekologiczno-łowiecką, konkursy, quizy i loterie, a biorące w nich udział dzieci nagradzano mnóstwem prezentów. KULINARNIE I ARTYSTYCZNIE „Oswajamy dziczyznę” to hasło, które towarzyszy bydgoskiemu piknikowi od pierwszej edycji. Jego autor – mistrz Krzysztof Lechowski – w tym roku nie tylko zdradzał tajemnice przyrządzania dziczyzny, ale także przewodniczył jury w I Kulinarnym Konkursie Młodych Talentów. Wyspa Młyńska stała się areną rywalizacji młodych kucharzy – uczniów klas o profilu gastronomicznym. Pięć zespołów, każdy po dwóch uczniów, miało za zadanie przyrządzić według wcześniej przesłanej receptury polędwiczki z dzika. Takich emocji na wyspie
82
83
RATOWNICTWO I… PORADY PRAWNE Nowością w tym roku był pokaz ratownictwa medycznego. Prawdziwą sensację wzbudził ratownik, który przybył na motocyklu ratowniczym Suzuki DL 1000. Gospodarzem motoambulansu okazał się świetny motocyklista, pasjonat tych maszyn i bardzo dobry ratownik, Szymon Katafias. Myśliwi-prawnicy, którzy jak co rok mieli swój namiot, udzielili 19 porad prawnych. – To super pomysł – powiedziała jedna z pań, która skorzystała z porady i dodała: – Dziękuję za pomoc, no i za te pyszne krówki, kilka zabrałam dla męża. Smacznego! I o to właśnie chodzi. Cieszymy się, że nasz cel, czyli edukacja, przekazywanie wiedzy przyrodniczej i opowiadanie o tradycji i kulturze łowieckiej zyskuje coraz większe zainteresowanie. Dowodem na to są goście, którzy po raz trzeci licznie przybyli na nasz piknik. Do zobaczenia za rok!
w trakcie pikniku jeszcze nie było. Pięcioosobowe jury oceniało poprawność wykonania, najlepsze wykorzystanie produktów, dobór i łączenie składników, smak, aranżację i estetykę potrawy. Pierwsze miejsce zajęła ekipa z Zespołu Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Sypniewie – Aleks Anguelov i Patryk Słoma. Drugie miejsce – przedstawiciele Zespołu Szkół Mechanicznych w Radziejowie, a trzecie: druga ekipa szkoły z Sypniewa, obie pod opieką Sylwii Kiestrzyn. Czwarte i piąte miejsce: ekipy z Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego w Więcborku. Gratulacjom nie było końca. Podczas pikniku odbył się również finał konkursu plastycznego pt. ,,Bażant”. Ponad 200 gości naszej imprezy wybierało najpiękniejsze ich zdaniem prace. Okazałe puchary i prezenty powędrowały do uczniów ze Szkoły Podstawowej w Turze koło Bydgoszczy. Niekwestionowaną ozdobą naszej wyspy podczas pikniku były prace, które w ubiegłym roku prezentowaliśmy na wystawie pt. ,,Polując aparatem” w Galerii BWA. Przepiękne zdjęcia Katarzyny Lewańskiej-Tukaj i Marcina Nawrockiego zachwyciły niejednego oglądającego.
84
85
Myśliwi też biegają! ZAPRASZAMY NA VII BIEG ŚW. HUBERTA Tuchola i Bory Tucholskie 29 października 2016 r. ponownie zapełnią się biegaczami. VII Bieg św. Huberta to sportowa impreza popularyzująca kulturę łowiecką, leśnictwo i ochronę środowiska TEKST: EUGENIUSZ TRZCIŃSKI
U
czestnicy będą przemierzać 15-kilometrową trasę w biegu przełajowym oraz 10-kilometrową w rajdzie nordic walking. Nad tymi niezwykłymi zawodami czuwa św. Hubert, patron myśliwych, leśników, ale również sportowców. Dlatego też wśród zawodników będą myśliwi, już po raz czwarty oraz leśnicy – po raz pierwszy. W ramach tegorocznej imprezy odbędą się IV Mistrzostwa Polski Myśliwych w biegu oraz rajdzie nordic walking. W odrębnej kategorii będą startowali leśnicy. Jednak ci, którzy przynależą do PZŁ, będą klasyfikowani również wśród myśliwych. Wszyscy uczestnicy będą współzawodniczyli w kategorii ogólnej i kategoriach wiekowych. Szczegóły zasad nagradzania zawodników są wyszczególnione w regulaminie.
PO LEŚNYCH DUKTACH Trasa biegu i rajdu, niezmienna od siedmiu lat, będzie przebiegała prawie w całości leśnymi duktami, tuż przy Brdzie. Leśny charakter imprezy biegowej to jeden z elementów, który towarzyszy uczestnikom od samego jej początku. Meta, jak w poprzednich edycjach, będzie znajdowała się w hali widowiskowo-sportowej, gdzie na zawodników będą oczekiwały medale, posiłek regeneracyjny oraz atrakcje przygotowane przez organizatorów. BIEGASZ? ZGŁOŚ SIĘ! Bieg św. Huberta w Tucholi jest już znaczącą marką wśród ok. 3,5 tys. imprez w kalendarzu biegowym w Polsce. To impreza limitowana, w której będzie mogło uczestniczyć 600 zawodników. Wszystko po to, by zapewnić
dla nich optymalne warunki. Dlatego też zachęcamy biegaczy-myśliwych do śledzenia informacji o biegu i niezwlekania ze zgłoszeniem uczestnictwa.
Wszystkie informacje dla biegaczy, w tym regulamin biegu, są udostępnione na stronach internetowych: www.osirtuchola.pl www.maratonypolskie.pl
DWIE PREMIERY, JEDNA BROŃ
Najbardziej widowiskowa premiera broni na Targach IWA miał w tym roku to F16, czyli nowy bok Blasera. Stało się tak nie tylko za sprawą czerwonych walizek na kółkach, z którymi jako poręcznym składem na katalogi i ulotki chodzili wszyscy, ale również dzięki fantastycznemu filmowi prezentowanemu na wielkim telebimie na stoisku firmy TEKST : MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE
W
tym roku na Targach IWA widoczny był nowy trend wśród firm produkujących broń z górnej półki. Firma Sauer wypuściła nowego repetiera, model 100, opisywany w poprzednim wydaniu naszej Gazety, którego cena będzie oscylowała w granicach 1000 euro. Również Blaser postanowił poza swoim flagowym modelem boka F3 pokazać broń o bardziej przystępnej cenie, szczególnie dla polskiego klienta. Jak widać, nowy model boka będzie kosztował niewiele ponad połowę ceny znanego wszystkim F3. GAME I SPORTING Nowy model Blasera oferowany jest w dwóch wersjach: Game i Sporting. Na pierwszy rzut oka widać jaskrawoczerwone znakowanie modelu Sporting oraz bardziej stonowane szarości boka przeznaczonego na łowiska, a oznaczonego jako Game. Zasadnicze różnice dzielące te dwa modele widoczne są po pierwsze już w długości luf. W modelu Game jest to 71 lub 76 cm, natomiast w modelu Sporting mamy do wyboru 76 lub 81 cm. W modelu Game nie mamy przygotowania na montaż balanserów na lufie, nie ma również balanserów w kolbie oraz brak jest możliwości
90
91
regulacji spustu. Muszka jest standardowa, w odróżnieniu od modelu Sporting, gdzie zainstalowano 3-milimetrowy czerwony światłowód. Również kolby w obu modelach różnią się, po pierwsze jeśli chodzi o opad – dla Game to 38/56 mm, a dla Sporting 38/50 mm, po drugie Sporting posiada standardowo w kolbie balansery. W tym modelu możemy także zamontować balansery przy lufie, same ciężarki musimy jednak nabyć oddzielnie. Spust ma możliwość regulacji na długość. W obu modelach selektor wyboru sekwencji strzałów znajduje się przed językiem spustowym. Tym, co podkreśla Blaser, jest również elegancja modelu F16. Baskila jest najniższa na rynku, przez co idealnie rozmieszczono środek ciężkości broni. Krągłości kształtów podkreślają smukłą linię jednostki. Waga modeli waha się od 3,1 do 3,4 kg, a w przypadku Sportinga możemy podnieść ją dzięki balanserom aż do 3,8 kg. W omawianym modelu nie zastosowano, w odróżnieniu od znanego wszystkim F3, systemu modularnego. Nie możemy wymienić luf na inne, czyli zastosować wysokich szyn lub ich regulacji, dostępna jest jedna lufa – 12/76. Dlatego, jak podkreśla producent, model Sporting jest dedykowa-
ny jako model na wejście do sportu, w odróżnieniu od modelu F3, który prezentowany jest jako Competition, czyli model zawodniczy. Siła oporu spustu w obu modelach to 1650 g, dla porównania w F3 jest to 1500 g. Największa konkurencja dla nowego boka Blasera to z pewnością Beretta 692 i Browning 725.
CENA Model F16 sprzedawany jest w eleganckiej walizce oraz z trzema czokami (¼, ½, ¾), a jego cena wynosi odpowiednio: dla modelu Sporting: od 14 100 zł dla modelu Game: od 12 850 zł
92
93
KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE
Filatelistyka Cz. IV W kolejnej odsłonie cyklu o filatelistyce przyszedł czas na ostatni jej dział, którego reprezentacje posiadam w swoich zbiorach, a mianowicie Strzelectwo Śrutowe TEKST: BOGUSŁAW BAUER ZDJĘCIA: BOGUSŁAW BAUER, MIECZYSŁAW ŚWIDERSKI/NEWSPIX.PL
J
ak doskonale wiedzą myśliwi, do polowań używa się albo broni kulowej, albo śrutowej, w zależności od gatunku, na który polujemy. Pod pojęciem strzelectwo śrutowe rozumiemy broń, z której strzela się nabojami napełnionymi śrutem. W dziale tym rozróżniamy dwie podgrupy. Pierwsza to strzelectwo śrutowe myśliwskie, a druga to strzelectwo śrutowe sportowe. Temat wydaje się prosty i zarazem niewyróżniający się większą liczbą walorów filatelistycznych… Nic bardziej mylnego! By się o tym przekonać, trzeba nieco za-
głębić się w temat. Wszystko jednak w telegraficznym skrócie, aby zbytnio nie zanudzać Czytelników. STRZELECTWO ŚRUTOWE MYŚLIWSKIE To podgrupa, w której umieszczam walory filatelistyczne związane tylko i wyłącznie z myślistwem: zawody centralne, regionalne, leśników, a także kół łowieckich. Zbiór zawiera: stemple okolicznościowe, znaczki personalizowane, a w szczególności kartki pocztowe, które wydawane są przeważnie na okoliczność różnych
zawodów strzeleckich. Warto również zajrzeć na poniższą stronę z moim skromnym początkowym zbiorem.
STRZELECTWO ŚRUTOWE SPORTOWE W tej podgrupie znajduje się bardzo dużo walorów filatelistycznych: bloki, znaczki, karty maksimum, FDC, ponieważ wydanie tych walorów filatelistycznych wiąże się często z imprezami strzeleckimi odbywającymi się na całym świecie: letnie igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata lub Europy, igrzyska Ameryki Środkowej i Karaibów, igrzyska Azji Południowo-Wschodniej, zawody firmy Suhl itp.
Nie jest regułą, że dane państwo wydaje serię znaczków upamiętniających letnie igrzyska olimpijskie, a jeśli już wyda, jest szansa, że na znaczku pokaże właśnie strzelectwo śrutowe. Często bywa, że państwo, którego zawodnik wygrał daną konkurencję, umieszcza go na znaczku na dowód uznania jego osiągnięć. Organizatorzy Letnich Igrzyskach Olimpijskich Sydney 2000 – Australia, i Pekin 2008
– Chiny, wydały serie znaczków pocztowych ze wszystkimi zwycięzcami w danych konkurencjach.
MOTYWY Głównymi motywami przy zbieraniu walorów do swojego zbioru strzelectwa śrutowego są: broń śrutowa, sylwetka strzelca, opis znaczka, ubiór oraz fakt, czy widać rzutek. Po uzupełnieniu kompletności zbioru dołączam walory, które pasują tematycznie do zbioru: • Powstanie prochu
•
•
•
Tak, jak pisałem w poprzednich artykułach o cyklach kolekcjonerskich, aby zbierać daną tematykę, trzeba się w nią zagłębić. Ponadto należy wiedzieć więcej niż to, co jest napisane na walorze, a jeśli nie wiemy, to dociekamy genezy powstania tego waloru. Podam dwa przykłady:
Rodzaje broni śrutowej i ich marki
1. Frankatura mechaniczna Strzeleckie Mistrzostwa Świata we Lwowie 1931 r.
Maszyny miotające rzutki
Na pierwszy rzut oka widać, że nie pasuje do naszego zbioru, bo napis mówi tylko, że to strzelectwo, ale brak innych motywów, o których pisałem wyżej. A zatem, do kosza czy zostawiamy? Tutaj z pomocą przychodzi nasza wiedza, ponieważ wiemy, iż właśnie na tych zawodach reprezentant naszego kraju Józef Kiszkurno zdobył tytuł Mistrza Świata za 1931 r. w konkurencji trap oraz również na tych zawodach zdobył tytuł Mistrza Europy w konkurencji trap.
Obiekty sportowe
96
2. Stempel okolicznościowy IV Narodowe Zawody Strzeleckie w Toruniu 1928 r.
– jaka to konkurencja strzelecka, w której broń jest podniesiona przy strzale do góry? Odpowiedź jest tylko jedna – to konkurencje śrutowe skeet lub trap, gdyż w innych konkurencjach broń zawsze jest w poziomie. Analizuję dalej… Wiem, że w roku 1956 w Melbourne Adam Smelczyński w konkurencji trap zdobył srebrny medal olimpijski. W 1960 r. podczas igrzysk w Rzymie w konkurencji trap był 6., więc idąc tą drogą analizy, jest to sylwetka strzelca śrutowego (Adama Smelczyńskiego), ponieważ na igrzyskach w Tokio był on również w kadrze narodowej. Dodam, iż po wojnie jest to pierwszy zdobyty medal w strzelectwie. Ja zaliczyłem to do zbioru jako strzelectwo śrutowe.
Z przykładu pierwszego już wiemy, że trzeba przeanalizować, co się działo na tych zawodach, gdyż napis informuje, że są to zawody strzeleckie. Szukamy, szukamy i… stwierdzamy, że na tych zawodach były również konkurencje, które nas interesują, a mianowicie: strzelanie do rzutków – 15 m, strzelanie do rogacza – 50 m, strzelanie do jelenia w biegu – 100 m, strzelanie do jelenia w biegu strzał podwójny – 100 m. ZALICZYĆ DO ZBIORU CZY NIE? Polska, z okazji Letnich Igrzysk Olimpijskich w Tokio w 1964 r., wydała serię znaczków pocztowych oraz blok. Wydanie znaczków i bloku datuje się na 17.08.1964 roku, czyli jeszcze przed igrzyskami, bo odbyły się one w terminie 10–24.10.1964 r. Na bloku widnieje strzelec, ale broń ma skierowaną do góry. I tu nasuwa się pytanie
I to wszystko. Pozostał nam do omówienia jeszcze jeden dział, który się wywodzi z filatelistyki, a mianowicie Kartofilia, ale to już materiał na osobny artykuł…
97
Gończy polski Od pewnego czasu odwlekałem napisanie artykułu o tej rasie. Było to spowodowane ogromem emocji, powracających do mnie na samą myśl o opowieściach moich krewnych, których słuchałem z otwartymi ustami wtulony w ciepły zapiecek leśniczówki. Opowieści o psach odważnych do szaleństwa, wiernych i oddanych jednej tylko profesji – łowom na czarnego zwierza
TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL
Z
oddali niósł się huk niemieckich dział, które wciąż odszczekiwały się zajadle w agonii umierającej obrony znienawidzonego okupanta. Wojenna pożoga szalejąca na polskich ziemiach miała się ku końcowi. W wiosce położonej w głębi lasów na granicy województwa kieleckiego i częstochowskiego panował głód. Całą żywność zabierali albo Niemcy, albo partyzanci. Na wojnie trudno czasem rozpoznać, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Zima była bardzo ciężka, a przednówek wciąż obfitował w szarugi i co rusz skuwał mrozem okoliczne bagna. Pod wielkim dębem opodal niedostępnych trzęsawisk buchtowały dziki w poszukiwaniu żołędzi, ot kilka
przelatków odpędzonych przez prośną samurę, która udała się na poszukiwanie barłogu, gdzie wkrótce pojawi się nowe pokolenie, ubrane w pasiaste mundurki. Wataha nie przypuszczała, że niebezpieczeństwo jest tuż-tuż… W rozwidleniu mocarnych konarów dębu siedział zziębnięty człowiek z dziwnym przedmiotem w dłoniach. Ni to pistolet, ni to strzelba. Samopał własnej konstrukcji pozwalał przeżyć całej rodzinie w trudnym wojennym czasie, a wielowiekowe tradycje polowań i znajomość okolicznych lasów niejeden raz ratowały życie. Broń, którą wcześniej posiadał legalnie jako leśniczy, skonfiskowali Niemcy, ale nie mogli zabrać tego
100
co najważniejsze – myśliwskiej duszy. Kiedy dziki zbliżyły się do pnia na odległość kilku metrów, huk wystrzału zawtórował niemieckim armatom. Dziki rozbiegły się we wszystkie strony, a z drzewa z jękiem spadł na ziemię ów człowiek. Niestety, dotąd niezawodna broń odmówiła posłuszeństwa. Gazy prochowe rozerwały prowizoryczny zamek, a żelazo z całym impetem uderzyło w twarz i prawe oko myśliwca. Zaniepokojona rodzina poszukiwała nieszczęśnika dwa dni. Znalazł go nieprzytomnego pies wzięty z obejścia, który uwiązany na postronku doprowadził do miejsca, gdzie wydarzyło się nieszczęście. Pies, który przywędrował w te okolice z wozami
cygańskimi jadącymi spod Przemyśla. Czarny niczym smoła roztopiona w ogniu, z czerwonymi podpaleniami na łapach, kufie i ogonie. Myśliwy przez kilka miesięcy leczył rany. Pozostała zgruchotana kość policzkowa i nos, wypalone prawe oko i straszne blizny do końca życia przypominające o przygodzie. Nie potrafił już strzelać. Ale wciąż miał psa. I tak zaczęła się prawdziwa współpraca i prawdziwe łowy. Wiele dzików wypracował czarny przyjaciel myśliwego. Wybierał z watahy jednego średniego przelatka, osaczał i głosił niejednokrotnie kilka godzin, nim nadszedł myśliwy z rohatyną i kordelasem. Łowy były bardzo niebezpieczne, ale niezwykle skuteczne…
101
WPISANE W TRADYCJĘ Wiele takich opowieści wciąż żyje w mojej duszy i kiedy czekam na czarnego zwierzą nocą przy księżycu, potęgują moje emocje. Dziś mam sztucer z lunetą, a ze starego i zardzewiałego kordelasa powstał nóż myśliwski ukuty ręką kowalskiego mistrza. Tylko napis na ostrzu przypomina o tamtych trudnych czasach, gdzie walka o życie była codziennością, a uczucie głodu tak powszechne jak dziś poczucie sytości. Takie opowieści uzmysławiają mi, jakie było polowanie w tamtych czasach i jak bardzo się ono zmieniło w ciągu tylko jednego pokolenia. Ale psy wciąż są z nami, a gończy polski na pewno zasługuje, aby znaleźć się w pierwszej piątce najbardziej pożądanych ras w rodzimych łowiskach. Przyjrzyjmy się zatem rasie bardzo polskiej, związanej z najtrudniejszymi dziejami kraju, w którym kilku zapaleńców nie pozwoliło, aby inni zapomnieli o tym, że psy były zawsze nieodłączną częścią naszej tradycji. Jeśli chodzi o historię tej rasy, to wręcz doskonale została ona opisana na stronie miłośników gończego polskiego. Z mojej strony niewiele jestem w stanie dodać, a tylko przed autorami zdjąć z pokorą mój myśliwski kapelusz. Warto natomiast trochę
podyskutować o użytkowości, właściwej selekcji oraz szkoleniu. OCZYWISTY WYBÓR Na wystawach i konkursach pojawia się bardzo wiele gończych polskich. I bardzo dobrze. Im liczniejsza grupa, tym łatwiej wyselekcjonować te, które naprawdę nadają się do miana psa użytkowego. Nie od dziś wiadomo, że żadną sztuką jest zdobycie najwyższych laurów na wystawie, kiedy pies jest jedynym przedstawicielem rasy. Ale kiedy konkurencja jest wysoka, o dobre lokaty trudno. Chciałbym wierzyć głęboko, że sędziowie oceniający eksterier również są myśliwymi, hodowcami, i wiedzą, jak powinien wyglądać użytkowy pies myśliwski. Co do konkursów dzikarzy – tutaj wychodzi szydło z worka. Zagroda weryfikuje pasję, umiejętność pracy dolnym i górnym wiatrem oraz posłuszeństwo, a ścieżki tropowe definiują te psy, które w tej dziedzinie również są uzdolnione. Ale powiedzmy sobie szczerze i otwarcie – jeśli myśliwy chce nabyć naprawdę użytkowego szczeniaka, to wybór jest tylko jeden. Zawodowi podkładacze, którzy polują z gończymi. To polowanie zbiorowe w ilości kilkudziesięciu na przełomie dwóch, trzech lat pozwala wyodręb-
102
103
104
Bardzo dziękuję Koledze Krzysztofowi Łuszczyńskiemu za udostępnienie swoich użytkowych gończych polskich do zdjęć zawartych w artykule
105
Jarosław Pełka
nić najlepsze psy ze złaji. Te zbyt agresywne, lękliwe, z brakiem orientacji w terenie i zbyt duże odpadną bardzo szybko. Zostaną tylko te najbardziej odporne, posłuszne, z właściwym gonem i umiejętnością poszukiwania. Bo choć w kynologii największym wrogiem jest ekonomia, tak w tym przypadku bardzo ona nam sprzyja. Dlaczego? Bo zawodowców, z punktu widzenia użytkowości, nie stać na słabe i cherlawe psy, a tym samym robią oni najlepszą pracę i zarazem prasę dla tej rasy. Wszyscy krzykną zgodnym chórem – jakie to brutalne! Tak, jest to brutalne. Ale w przyrodzie nie istnieje takie słowo. To tylko ludzie je wymyślili, aby skomplikować wiele rzeczy, które kiedyś były proste. Jeśli istnieje lepszy
sposób na wyodrębnienie naprawdę użytkowych psów i dopuszczenie ich do rozrodu oraz hodowli – chciałbym go poznać. Kiedy prowadzę rekrutację na stanowisko, gdzie wymagana jest płynna znajomość języka angielskiego – otrzymuję bardzo wiele CV. Kiedy jednak przez telefon proszę o opowiedzenie dnia wczorajszego po angielsku – w większości przypadków nawet nie usłyszę: „I'm sorry”. Rozumiem, że ludzie walczą o pracę, ale ja również mam swoją odpowiedzialność. Muszę znaleźć dobrego pracownika. Niestety z psem porozmawiać nam będzie trudno, więc kiedy szukamy użytkowego gończego polskiego, warto skontaktować się z właścicielem hodowli i dowiedzieć
106
się, gdzie pies ostatnio polował, jakie miał sukcesy, trofea. Taki wywiad może zaoszczędzić nam i psom bardzo wielu nieprzyjemności w późniejszym czasie.
kich kufach i koślawych łapach. Wadą jest również zbyt ,,rozjechana‘’ stopa, gdzie palce nie trzymają się razem. Warto zwrócić również uwagę na oczy, aby dolne powieki nie były zbyt obwisłe. Tak czy owak, bardzo wiele zależy od nas, więc kiedy jedziemy po szczeniaka, naprawdę warto zabrać ze sobą kogoś, kto zna się na hodowli.
O CZYM WARTO PAMIĘTAĆ Wielu myśliwych pyta mnie często, jak wybrać najlepszego szczeniaka z miotu. Cóż, przyznam się szczerze, że nie mam na to recepty – może dlatego, że nigdy nie byłem hodowcą i nie sprzedawałem szczeniaków, a wiele krążących sposobów ich wyboru uważam za dobry żart opowiadany przy kieliszku nalewki. Zawsze uczulam jednak, aby unikać szczeniaków zbyt dużych, ponieważ duży pies zawsze będzie lękliwy. Nie należy też kupować szczeniaków po siodłowatych sukach, o zbyt krót-
CHARAKTERYSTYKA Pamiętajmy, że jest to wybór na średnio 10 lat, a schroniska pękają w szwach od psów, które przecież były takie śliczne jako szczeniaki i w zamyśle miały być tak doskonałe jako już dorosłe czworonogi. Jak więc powinien wyglądać gończy polski? To pies średniej wielkości, raczej mocnej budowy, ale niezbyt muskularny,
107
łapa prosta, o szerokiej klatce. Kufa długa, z wyraźnym dużym wietrznikiem i średnimi faflami. Oczy głęboko osadzone, niewypukłe, powieki przylegające. Okrywa włosowa gładka, przylegająca i z połyskiem na sierści. Jeśli chodzi o kolor, dominują psy czarne z czerwonymi znaczeniami na łapach, kufie i ogonie, ale zdarzają się również brązowe i rude. Pamiętajmy, że bardzo ceniony przez niektórych rudy gończy polski na zbiorówkach powinien biegać w kamizelce, gdyż ktoś może pomylić go z lisem. Gończy polski to bez wątpienia pies o harmonijnej i pięknej sylwetce, a wszystko co ją zaburza i rzuca się w oczy, uznałbym za wadę z punktu widzenia eksterieru. Na początku tego artykułu przytoczyłem opowieść słyszaną wielokrotnie jako dziecko. Celem moim było uzmysłowienie czytelnikom, że gończy polski był zawsze psem myśliwskim użytkowym, walecznym i niezwykle żywotnym. Był hodowany po to, aby polować i zdobywać pożywienie dla swoich właścicieli. Nie jest to pies na kanapę i do trzymania w małych mieszkaniach. Robimy wtedy krzywdę i sobie, i psu. Oczywiście, to przyszli właściciele zdecydują, w jakim kierunku będą szkolić swo-
jego gończego i w jaki sposób będą z nim polowali. A pies ten nadaje się tak naprawdę do każdego rodzaju polowania – wszystko zależy więc tylko od nas! Kiedy skończyła się wojna, mój daleki krewny wciąż polował ze swoim gończym. Niestety, nie podobało się to ówczesnej władzy i pewnego razu dwa łazy i czarna wołga zjechały pod skromną chatkę pod lasem. Wuja nie było w domu, a gończy, szczerząc kły, nie chciał wpuścić obcych i złych ludzi. Strzał z tetetki zakończył życie psa, któremu człowiek zawdzięczał tak wiele. Kiedy wuj wrócił do domu, pochował go pod jabłonią opodal domu, przysięgając zemstę. Przez wiele lat w tamte okolice nie zapuszczał się żaden partyjny dygnitarz. Ludzie powiadali, że człowiek o strasznej, zmasakrowanej twarzy z dwoma czarnymi psami przy nodze przemyka się na skraju bagien, ukrywając sobie tylko znane tajemnice w leśnych ostępach…
108
109
FAM-Pionki Oferta g
godna mistrzów Konsekwentnie budując swoją pozycję na rynku, marka FAM-Pionki odniosła prawdziwy sukces i została doceniona przez czołowych strzelców zarówno w Polsce, jak i na świecie. Warto więc przyjrzeć się, co obecnie oferuje rodzimy producent amunicji TEKST I ZDJĘCIA: MARCIN RESZKA
C
zęść z prezentowanej amunicji znają Państwo bardzo dobrze, było ona również prezentowana na łamach naszej Gazety. Nowa oferta FAM to zarówno amunicja myśliwska, jak i produkty dedykowane dla sportowego strzelania. Linia Master 5% Antymonu marki FAM-Pionki spełnia oczekiwania najbardziej wymagających profesjonalistów. Wychodząc naprzeciw potrzebom rynku, FAM-Pionki poszerzyła ofertę o linie Master OPEN i Master COMPETITION. Dzięki temu ten polski producent daje strzelcom większy wybór, elastyczność oraz możliwość jeszcze lepszego dopasowania amunicji do swoich potrzeb. Krajowa premiera nowej linii miała miejsce na Targach Knieje w Poznaniu, a europejska na Targach IWA 2016 w Norymberdze. Do amunicji TRAP/Skeet 24, TRAP/Skeet 28 oraz Master plus 32 g dołączyła amunicja, która jest odpowiedzią na potrzeby środowiska strzeleckiego. Wszystkie produkty z grupy Master są produkowane z użyciem śrutu o 5% zawartości antymonu (normalnie jest 3%). Antymon utwardza śrut, dzięki temu śruciny mniej się deformują, co z kolei wpływa na równomierne pokrycie. Do tego precyzyjnie dobrana przybitka i najwyższej jakości proch sprawiają, że amunicja jest
112
113
114
wyjątkowo celna, powtarzalna i zapewnia wspaniałe pokrycie. Ale wróćmy do nowości od FAM-PIONKI… MASTER OPEN 28 G ŚRUT 2,00 – 2,25 To bardzo wysokiej jakości produkt na najwyższym, światowym poziomie. Cechą charakterystyczną Master OPEN jest skrócony koszyk oraz śrut z dodatkiem 5% antymonu o naważce 28 g. W porównaniu do amunicji SKEET krótki koszyk Master OPEN powoduje szersze ułożenie wiązki śrutu zaraz po wyjściu z lufy. Z kolei twardszy śrut (5% antymonu) o naważce 28 g gwarantuje duże „przebicie” nie tylko przy bliskich trajektoriach. Amunicja Master Open jest bardzo dobrym uzupełnieniem do strzelania konkurencji Compak Sporting czy Parcours de Chasse (Sporting). Warto podkreślić, że stosowanie tej amunicji do broni ze stałymi, ciasnymi czokami znacząco zwiększa skuteczność trafiania do rzutków na bliskich trajektoriach. AMUNICJA MASTER COMPETITION 28 GR ŚRUT 2,25 To nowa propozycja dla strzelców śrutowych. Idealnie sprawdzi się w takich konkurencjach, jak Compak Sporting,
115
Sporting, Trap czy Oś Myśliwska. Coraz więcej strzelców parcour ze światowej czołówki wybrało śrut nr 8 jako najlepsze rozwiązanie do wszystkich rzutków w konkurencji Compak Sporting.
ilości śrutu, który ma 5% antymonu, daje idealne rażenie rzutków na tej konkurencji. Master Competition posiada przybitkę trapową, ale zawiera śrut 2,25. FAM-Pionki stale pracuje nad nowymi rozwiązaniami, aby stać się pierwszym wyborem strzelców na całym świecie. Warto podkreślić, ze już wielu polskich czołowych zawodników zamieniło amunicję RC4 czy Clever Mirage – czyli amunicję mistrzów – na amunicję FAM-PIONKI Olympic oraz Fam-Pionki Master. Oferta FAM-Pionki jest bardzo szeroka i każdy strzelec znajdzie w niej amunicję dla siebie.
AMUNICJA MASTER 8 Z 5% ANTYMONU To większa ilość śrutu, który dzięki antymonowi pozwoli skutecznie rozbić każdy rodzaj rzutka, nawet Rabbit, Mini czy Battue. W naszym rodzimym wieloboju coraz więcej strzelców sięga po śrut nr 8 w konkurencji Oś Myśliwska. Również tutaj połączenie większej
116
MARCIN „PLUTO” PLUCIŃSKI
„Wybrałem amunicję FAM PIONKI MASTER 7,5 oraz 8 z kilku powodów. Zawsze lubiłem amunicję miękką, której odrzut jest komfortowy dla strzelca. Dodatkowo, większa ilość antymonu w śrucie daje mi pewność, że ta amunicja rozbije nawet tak twarde rzutki, jak Rabbit, Battue czy MINI, nież na dużych odległościach. Perfekcyjne wykonanie oraz wysoka skuwka to wizytówka amunicji premium wszystkich marek na świecie. W konkurencjach Compak Sporting korzystam z amunicji 7,5 24 g oraz 8 24 g. Uważam, że 8-ka z 5% antymonu to najlepszy wybór do wszystkich rzutków w tej konkurencji. W konkurencji Parcour de Chasse używam amunicji 7,5 24 g. Można sobie pozwolić na skuteczne strzelanie na bardzo duże odległości. Dodatkowym argumentem jest także „dobra zmiana” w polskiej firmie produkującej amunicję. Używając tej amunicji, wiem, że powstała w konsultacji ze strzelcami i jest to najlepszy wybór na polskim rynku."
117
MARCIN KWAŚNIEWSKI
Brązowy medalista Mistrzostw Polski i zwycięzca klasyfikacji końcowej Pucharu Polski w DoubleTrap 150. „Amunicja Master zawierająca 5% antymonu charakteryzuje się bardzo dobrym i równym pokryciem. Jest szybka, a przy tym bardzo łagodna. Jest to amunicja o najwyższej światowej jakości i w stu procentach spełniająca moje oczekiwania. "Dwójka" Mastera, oprócz zająca na zawodach myśliwskich, doskonale nadaje się do polowania. Niewątpliwą zaletą amunicji z FAM jest dostępność. Amunicję tą można kupić praktycznie w każdym sklepie myśliwskim w Polsce. Master ze śrutem 2.25 i z koszyczkiem trałowym jest doskonały do strzelania Doubla oraz trapa myśliwskiego."
118
PRZEMYSŁAW DYTKOWSKI
3 złote medale FITASC w GP Łotwy i GP Grecji (2015 i 2016) Mistrzostwo Polski w Sportingu 2016 Junior Mistrzostwo Polski w Compak Sporingu 2016, 5. miejsce w GP Austrii i 3. miejsce w Kategorii Open na pucharze Czterech Strzelnic. „Przygodę ze strzelectwem rozpocząłem w wieku 12 lat w Śląskim Klubie Strzeleckim „Alfa”. Wspólnie z ojcem wybraliśmy dyscyplinę strzelecką Sporting i Compak Sporting. Poszukiwaliśmy skutecznej amunicji, ale niedającej silnego odrzutu. Najlepszym wyborem okazała się FAM-Pionki 24 g Light. Z tą amunicją przyszły pierwsze sukcesy w klasie junior. W roku 2014 zacząłem strzelać z amunicji Olimpic 24 g. Ten rok był przełomowy – wziąłem udział w Mistrzostwach Europy w Signes. Dzięki uprzejmości prezesa Klubu Strzeleckiego „Alfa” mogłem strzelać na tych zawodach z amunicji FAM-Pionki. W tym samym roku wygrałem klasyfikację Junior w Pucharze Czterech Pór Roku. W 2015 r. pojawiła się nowa amunicja FAM-Pionki MASTER i jej 24-gramowa wersja od razu spełniła moje oczekiwania. Ostatnio do Compak Sporting używałem FAM-Pionki Master 2 g nr 8 (2,25 mm). Na dalekich dystansach – FAM-Pionki MASTER 24 g 7,5 (2,4 mm), na średnich – FAM-Pionki MASTER 24 g 8 (2,25 mm) i na bliskich – FAM-Pionki MASTER 9 (2,00 mm) OPEN. Używając tej amunicji w 2015 roku, zdobyłem wicemistrzostwo Polski w Sportingu i 2 złote medale FITASC w GP Łotwy i GP Grecji.
119
Od projektu do…
Najlepsze pomysły zwykle są dziełem przypadku. Tak było również z produkcją naszej przyczepki. Jesteśmy przekonani, że w praktyce docenią ją zarówno myśliwi, jak i leśnicy… TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ SZULC, SŁAWOMIR ŚWIEŻAK
… efektu!
H
istoria powstania naszej przyczepki zaczęła się od pytania o nietypowe zlecenie. Pewnego dnia, do mojego kolegi pracującego w firmie produkującej maszyny rolnicze, zapukał klient i spytał, czy w jego firmie byłaby możliwość zbudowania przyczepki na potrzeby koła łowieckiego. Projekt takiej przyczepki dojrzewał w jego głowie od kilku lat i teraz przyszedł czas, by go zrealizować. Zaczął więc szukać wykonawcy.
Musiał ją sam wymyślić, ponieważ nie znalazł na rynku takiej, która spełniałaby wszystkie jego wymagania. Okazało się, że w firmie kolegi ze względów formalnych wykonanie zamówienia okazało się niemożliwe, skierował on więc klienta do mnie, uznając, że jestem osobą o odpowiednim wykształceniu oraz doświadczeniu, teoretycznym i praktycznym, by sprostać takiemu wyzwaniu.
122
WYJĄTKOWY PROJEKT Jeszcze tego samego dnia pan Michał zjawił się u mnie i przedstawił swoją wizję. Przyczepka, którą wymyślił, miała służyć przede wszystkim do transportu i zwożenia z lasu zwierzyny pozyskanej w trakcie polowania. Oprócz tego powinna być na tyle pojemna, żeby zmieścił się do jej wnętrza np. balot siana do dokarmiania zwierzyny w okresie zimowym. Oczywiście projekt pana Michała naszpikowany był
szczegółami, na które mógł wpaść tylko doświadczony i zaangażowany myśliwy. Po krótkiej prezentacji i rozmowie z panem Michałem było dla mnie jasne, że „wchodzę” w to wyjątkowe przedsięwzięcie. DO DZIEŁA! I zaczęło się opowiadanie oraz przedstawianie wizji w najmniejszych szczegółach, co, jak, z jakiego materiału, jakie długie, szerokie i wysokie, jakie
123
oświetlenie, klapa, koła, wyciągarka itp., itd. Moje uszy i oczy robiły się coraz większe, ale i chęć rozpoczęcia pracy była nie mniejsza. Postanowiliśmy wypunktować wszystkie cechy, jakimi ma się charakteryzować ten pojazd – od najważniejszych po mało istotne. Na tej podstawie przygotowałem kosztorys oraz szacunkowy termin realizacji. Ponieważ zarówno pan Michał, jak i ja, nie mogliśmy się doczekać rozpoczęcia tego projektu, już następnego dnia wyruszyliśmy w Polskę w poszukiwaniu podstawy odpowiedniej dla tej zabudowy (nowej, prostej przyczepki samochodowej).
stworzona. Oczywiście wróciła do firmowego warsztatu na drobne poprawki, po wykonaniu których służy po dziś dzień. Doświadczenie zdobyte podczas budowy tej przyczepki i chęć poprawienia niektórych jej rozwiązań skłoniły mnie i mojego kolegę do skonstruowania kolejnej. I tak oto powstał prototyp przyczepki uniwersalnej do obsługi gospodarstw kół łowieckich, który chciałbym Państwu pokrótce przedstawić. CHARAKTERYSTYKA PRZYCZEPKI Pojedyncza oś – to na niej, z maksymalnie dużym prześwitem, zamocowana jest zabudowa. Ułatwia to poruszanie się po trudno dostępnych terenach leśnych. Zawracanie na ciasnych, koleistych duktach leśnych dla wysoko zawieszonej przyczepy z 15” kołami nie stanowi większych problemów. Rampa załadunkowa – podtrzymywana na sprężynach. Wzmacniana konstrukcja rampy umożliwia wjazd ciągniczkiem ogrodowym czy quadem, bez problemu można też po rampie „wkulać” do wnętrza przyczepy balot słomy lub siana, by przetransportować go do lasu. Dodatkowe przekładki na wierzchniej warstwie
ZDĄŻYĆ PRZED HUBERTUSEM Proces powstawania prototypu trwał prawie dwa miesiące. Częste rozmowy telefoniczne oraz wizyty zleceniodawcy pomagały w kształtowaniu szczegółów pojazdu. Nie mieliśmy chwili do stracenia, bo dużymi krokami zbliżał się Hubertus, przed którym wszystko miało być gotowe. Ostatnie poprawki oraz plandekowanie wykonane zostały dzień przed odbiorem. Na szczęście pan Michał był usatysfakcjonowany tym, co zobaczył. Przyczepka przeszła chrzest bojowy i z wyjątkiem przebitego koła, sprostała zadaniom, do jakich została
124
125
rampy zapobiegają poślizgnięciu się podczas deszczowej pogody. Plandeka żaluzjowa – umożliwia przesunięcie plandeki do przodu lub do tyłu, odsłaniając tym samym cały bok przyczepki. Umożliwia to załadunek boczny np. drewna na opał, snopków słomy czy siana. Nadruk na plandece można dobrać indywidualnie i nie wpływa to na cenę końcową. Orurowanie wnętrza przyczepy – umożliwia zawieszenie pozyskanych tusz na przesuwnych hakach rzeźnickich, zintegrowane jest ono z ramieniem obrotowym i wciągarką ręczną lub elektryczną. Dodatkowe udogodnienia – przyczepka ma dużo rozwiązań ułatwiających pracę w środowisku leśnym. Z przodu znajduje się pojemny schowek na narzędzia, odzież ochronną, zbiornik z wodą, spalinową
myjkę ciśnieniową itp. Dostęp do schowka jest zarówno z prawej, jak i z lewej strony przyczepy. Schowek i wnętrze przyczepy podświetlane są listwą LED-ową. Tylna przestrzeń za przyczepą jest dobrze oświetlona dwoma reflektorami LED-owymi, które załączają się automatycznie podczas cofania lub manualnie podczas pracy po zmroku. Należy pamiętać, by przed otwarciem rampy załadunkowej opuścić nogi podporowe, co zapobiega przechylaniu się pojazdu. W podłodze znajdują się cztery uchwyty do pasów transportowych. Pozwala to unieruchomić ładunki takie jak traktorki ogrodowe, quady czy baloty siana. Otwory w powierzchni podłogowej umożliwiają odpływ płynów ustrojowych oraz wody podczas mycia wnętrza myjką ciśnieniową.
UWAGA Jesteśmy w stanie dostosować pojazd do indywidualnych oczekiwań klientów. Zachęcamy zainteresowanych nabyciem naszej przyczepki do kontaktu telefonicznego lub drogą elektroniczną.
MSprojekt Maciej Szulc specjalistyczne zabudowy pojazdów 64-330 Opalenica, ul. Strumykowa 18 Tel. 501 932 121 msprojekt2000@gmail.com www.msprojekt.tech kontakt@msprojekt.tech
126
Przyczepa, o jakiej myślisz!
Funkcjonalność • • • • •
MSprojekt Maciej Szulc www.msprojekt.tech
• •
maksymalna ładowność: 1100 kg koła: 15” wyciągarka ręczna oświetlenie LED solidna rampa załadunkowa na sprężynach zintegrowany zbiornik na wodę szereg opcji na życzenie
127
TYGRYS ZNAD STRUMIENIA PIPAL PANI Dla wszystkich miłośników dobrych powieści podróżniczo-przygodowych z myśliwskim klimatem publikujemy jeden z rozdziałów „Ludojadów z Kumaonu”. Pasjonującej lektury!
N
ic nie wiem o wczesnych dziejach tytułowego bohatera, poza tym, że przyszedł na świat w pewnym głębokim podgórskim parowie, i że miał jeszcze dwoje rodzeństwa. Liczył mniej więcej rok, gdy pewnego listopadowego poranka wiedziony głosem łani czytala natknąłem się na jego tropy na piaszczystej łasze przy strumieniu, który lokalnie zwano Pipal Pani. Zrazu pomyślałem, że tylko na chwilę wymknął się spod matczynej opieki, ale gdy tydzień po tygodniu znajdowałem jego samotny trop na zwierzęcych przesmykach,
doszedłem do wniosku, iż przyczyną jego osamotnienia jest zbliżająca się ruja: jednego dnia zazdrośnie przez matkę strzeżony, nawet za cenę życia, bezwzględnie odpędzony dnia następnego – zwykły to los mieszkańców dżungli i sposób na uniknięcie kojarzenia wsobnego. Zimę przetrwał, polując na pawie, kakary, warchlaki, a od czasu do czasu na łanie czytala. Dom urządził sobie w ogromnym wykrocie powalonym bez widocznej przyczyny, którego wnętrze zostało wyżłobione przez czas i jeżozwierze. Tam też
przeważnie zaciągał swój łup i lubił wygrzewać się na powierzchni pnia, co w tym miejscu czyniły przed nim lamparty. *** Z bliska zobaczyłem go dopiero w styczniu. Pewnego popołudnia, wybrawszy się na przechadzkę bez określonego celu, spostrzegłem podrywającego się z ziemi kruka, który usiadł na gałęzi drzewa i obcierał sobie dziób. Podczas bytności w dżungli zawsze zwracam uwagę na zachowanie sępów, kruków i srok, dzięki czemu często znajdowałem, zarówno w Indiach, jak i w Afryce, zwierzęta zabite przez drapieżniki. Teraz również kruk wskazał mi scenę nocnej tragedii. Leżał tam częściowo pożarty czytal, a jego szczątki rekwirowała właśnie grupa mężczyzn, którzy przechodząc drogą biegnącą o pięćdziesiąt jardów dalej, prawdopodobnie zostali naprowadzeni na to miejsce w ten sam sposób, co ja. W rezultacie z czytala pozostało kilka odłamków kości i trochę skrzepłej krwi, którą następnie uraczył się kruk. Brak gęstych zarośli w pobliżu i sąsiedztwo drogi pozwalały przypuszczać, że zwierzę, które zabiło czytala, nie wie jeszcze o tym, iż jego zdobyczy już nie ma, i dlatego wcześniej czy później w tym miejscu się pojawi. Zdecydowawszy
się na czaty, ulokowałem się na dzikiej śliwie na tyle wygodnie, na ile na to pozwalały ciernie. *** Chociaż tym razem ścierwa już nie było, to jednak dla wspomnianej przyczyny uważałem, że istnieje szansa na strzał. Nasączona krwią ziemia zachowała jeszcze na tyle zapachu, że mogła przyciągnąć uwagę niejednego mieszkańca dżungli, jak szybko przekonałem się o tym na przykładzie starego dzika o siwych bokobrodach, który przez dziesięć minut spokojnie sobie buchtował, by nagle znieruchomieć, kiedy złapał naznaczony krwią odwiatr. Uniesioną w górę tabakierą operował w sposób jak tylko dzik potrafi, uzyskując informacje, jakich ja żadną metodą nie potrafiłbym wyczytać z pozbawionej śladów powierzchni gruntu. Ten charakterystyczny ruch: trochę w prawo i pod wiatr, następnie w lewo i znów pod wiatr, jednocześnie za każdym razem podchodząc o krok bliżej – i już wie, że czytal padł łupem tygrysa. Upewniwszy się jeszcze, że już nic smacznego nie pozostało, oddala się truchtem i znika z pola widzenia. ***
130
Słońce doszło nieboskłonu, kiedy nieznacznie po prawej zauważyłem jakiś ruch. Na drugim końcu klinowatego kształtu skrawka krzewów, który zaczynał się trzydzieści jardów od mojego drzewa, pojawił się nasz bohater, by za chwilę wyłonić się po bliższej mi stronie chaszczów. Nie rozglądając się na boki, bez wahania dociera do miejsca, gdzie powinien znajdować się łup, lecz szybko wyraz zadowolenia ustępuje rozczarowaniu, gdy widzi, że to, co kosztowało go wiele godzin cierpliwych łowów, zniknęło. Kawałki kości i skrzepła krew go nie interesują, zwraca natomiast uwagę na pniak, który posłużył do ćwiartowania tuszy i gdzie została jeszcze odrobina mięsa. Nie tylko ja wędrowałem po tej dżungli z bronią palną, toteż jeżeli ten młodzik miał dożyć dojrzałego wieku, należało go pouczyć, iż beztroskie szwendanie się koło ścierwa za dnia nie jest dobrym pomysłem. Kiedy tygrysek uniósł łeb, by obwąchać pniak, pocisk grzmotnął w drzewo o cal od jego nosa. O tej lekcji zapomniał tylko raz w ciągu następnych lat. W zimie spotkałem go kilka razy. Uszy już nie były tak wielkie, futro zaś stało się brunatnorudawe, z wyraźnie zaznaczonymi pręgami. Wydrążone drzewo wróciło do poprzednich właścicieli, to jest pary lampartów.
Nowa kwatera została ustanowiona w obrzeżających podgórze zaroślach, a w jadłospisie pojawił się młody sambar. *** Kiedy jak co roku następnej zimy powróciłem na te tereny, przez kilka tygodni nie mogłem znaleźć owych tak dobrze znanych mi śladów ani na przesmykach, ani przy wodopojach, i już byłem gotów sądzić, że młodzik opuścił pielesze i powędrował w świat. Pewnego ranka jednak nieobecność ta znalazła naturalne wytłumaczenie, gdyż obok jego tropu pojawił się drugi, mniejszy i bardziej wydłużony, należący do samicy. Tylko raz widziałem oba tygrysy – albowiem tygrysek w międzyczasie stał się tygrysem – razem. Jednego razu przed świtem wybrałem się na pogórze, by upolować serau. Gdy szedłem pasem przeciwpożarowym, moją uwagę przykuł sęp siedzący na uschłej gałęzi drzewa sal. Ptak był zwrócony do mnie tyłem i obserwował skrawek zarośli przylegający do dżungli. Dzięki ciągle zalegającej obfitej rosie zdołałem bezszelestnie podejść do drzewa i stamtąd rozejrzałem się po dookolnym terenie. Jedna z tyk poroża martwego sambara – żaden bowiem żywy jeleń nie leżałby w ten sposób – sterczała
131
ponad niskimi krzewami. Kiedy stanąłem na omszałej skale i wyprostowałem się, zobaczyłem sambara w całej okazałości. Tylna część tuszy została pożarta. Obok leżały dwa tygrysy, przy czym samiec znajdował się po drugiej stronie, i mogłem dojrzeć jedynie jego tylne łapy. Oba spały. Musiałem posunąć się o dziesięć stóp do przodu, żeby ominąć uschnięty konar, i o trzydzieści stóp w lewo, aby wypracować pozycję umożliwiającą oddanie strzału w kark. Niestety, rozplanowując akcję, nie uwzględniłem biernego dotychczas obserwatora. W miejscu, w którym stałem, byłem dla niego niewidoczny, lecz zanim pokonałem zamierzone dziesięć stóp, sęp mnie spostrzegł i wzbił się z trzepotem skrzydeł. Nie zauważył jednakże cienkiego pnącza zwisającego z gałęzi ponad nim i to sprawiło, że spadł na ziemię. Tygrysica zerwała się i czmychnęła w mgnieniu oka, jednym susem odsadzając się od łupu i swego partnera. Tygrys, nie ociągając się, poszedł w jej ślady. Strzał był ostatecznie możliwy, lecz zbyt ryzykowny, a w tak gęstej dżungli w konfrontacji z rannym tygrysem nie miałbym żadnych szans. Podchodzenie ucztujących tygrysów i lampartów jest pasjonującą formą łowów, pocisk jednakże musi być ulo-
kowany bardzo precyzyjnie, gdyż jeśli zwierzę nie padnie w ogniu lub blisko zestrzału, wtedy myśliwego czekają naprawdę wielkie kłopoty. Tydzień później tygrys powrócił do kawalerskiego stanu, lecz jego usposobienie uległo niejakiej zmianie. Dotychczas nie protestował przeciw moim wizytom w pobliżu swych zdobyczy, teraz natomiast, po rozstaniu z partnerką, gdy przy pierwszej okazji spróbowałem zbliżyć się po śladzie, dał mi bez ogródek do zrozumienia, że nie zamierza dłużej tolerować takiej poufałości. Pomruk rozgniewanego tygrysa znajdującego się w bezpośredniej bliskości to coś, co trzeba usłyszeć na własne uszy, by się przekonać, że jest to najbardziej zatrważająca melodia, jaką dżungla ma w repertuarze. *** Na początku marca tygrys zabił swego pierwszego dorosłego bawoła. Znajdowałem się blisko granicy podgórza, gdy naraz las rozbrzmiał przedśmiertnym muczeniem bawoła przemieszanym z pełnym furii rykiem tygrysa. Zmiarkowałem, że głos dobiega z parowu odległego o sześćset jardów. Dojście tam było ciężkie, przeważnie przez osuwający się skalny rumosz i cierniste zarośla, kiedy zaś podczołgałem się do krawędzi usko-
132
ku, skąd można było objąć wzrokiem wąwóz, bawolica była już martwa, lecz jej oprawca się ulotnił. Na próżno przez godzinę warowałem z palcem na spuście – tygrys się nie pojawił. O brzasku następnego dnia podkradłem się w to samo miejsce. Bawolica wciąż leżała tam, gdzie padła. Poorany grunt świadczył o zażartej walce. Znać było, że tygrysowi udało się powalić przeciwniczkę dopiero wtedy, gdy poprzegryzał jej ścięgna kolanowe, i że walka trwała dziesięć do piętnastu minut. Tropy tygrysa przecinały wąwóz. Idąc nimi, natrafiłem na strugę farby, najpierw na skale, a zaraz potem na następną, na wykrocie. Bawolica zraniła napastnika w głowę, i to na tyle dotkliwie, że stracił wszelkie zainteresowanie dla swej zdobyczy, bo już do niej nie powrócił.
sześciu godzinach, z raną pokrytą rojem much, kulejąc, przeciął teren przyległy do rządowego bungalowu. Przekroczył most, przeszedł szpalerem domów, których najemcy stanęli w drzwiach, by mu się przyjrzeć, a w końcu wszedł przez bramę do otoczonej murem posesji i schronił się w pustym składowisku towarów. Tam zaległ na dwadzieścia cztery godziny, po czym, przypuszczalnie zaniepokojony wielką liczbą gapiów przybyłych z okolicznych wiosek, opuścił ogrodzony teren tą samą drogą i pociągnął ku niżej położonej części wioski, po drodze mijając furtę mojej posesji. Poprzedniej nocy jednemu z moich dzierżawców padł wół, którego zaciągnęliśmy do zarośli na skraju wioski. Znalazłszy go, tygrys pozostał w jego pobliżu kilka dni, pragnienie zaś zaspokajał w rowie irygacyjnym.
*** Trzy lata później tygrys zapomniał lekcji otrzymanej w młodym wieku (na jego usprawiedliwienie trzeba powiedzieć, że mogła mieć na to wpływ zbliżająca się ruja) i beztrosko podszedł do ścierwa, przy którym czatował zamindar w towarzystwie kilku swoich dzierżawców. Skutkiem tego dostał kulę, która złamała mu kość w ramieniowej części łapy. Nikt za nim nie poszedł. Po trzydziestu
*** Kiedy dwa miesiące później powróciliśmy z podgórza, tygrys żywił się niewielkimi zwierzętami domowymi (cielętami, owcami, kozami), które udawało mu się ułowić na obrzeżach wioski. Do marca rana mu się zagoiła, ale prawa łapa pozostała wykręcona do wewnątrz. Znów zamieszkał w lesie, w którym został postrzelony, i zaczął siać spustoszenie wśród wiosko-
133
wego bydła. Z ostrożności ograniczał się do jednego posiłku z zabitej sztuki, przez co zabijał pięć razy więcej niż normalnie. Głównym poszkodowanym był sprawca jego kalectwa, zamindar, który posiadał stado liczące czterysta krów i bawołów.
*** Ślady farby widniały tylko tam, gdzie zostały znalezione włosy, a jako że tropienie na twardym gruncie okazało się niemożliwe, przeszedłem na drugą stronę rowu irygacyjnego i podążyłem do punktu przecięcia krowiego wygonu z piaszczystą łachą. Z widniejących na piasku tropów wyczytałem, że postrzelone zwierzę nie jest jakimś nieznanym tygrysem, jak myślałem, lecz moim starym znajomym znad strumienia Pipal Pani, który gdy szedł na skróty przez wioskę, został mylnie wzięty za dzika.
*** W następnych latach tygrys stał się równie rosły jak sławny, toteż wielu myśliwych – i nie tylko myśliwych – próbowało go upolować. Któregoś dnia jakiś wieśniak znalazł kilka pokrwawionych włosów i przyniósł mi je pokazać, a ja rozpoznałem w nich sierść tygrysa. Tamtego dnia przebywał u mnie zaprzyjaźniony myśliwy i obaj wyruszyliśmy zbadać teren. Odtwarzanie przebiegu zdarzeń w dżungli na podstawie śladów pozostawionych na ziemi jest zajęciem fascynującym. Bywa, że dociekania takie prowadzą na manowce, niekiedy jednak okazują się trafne. Tym razem właściwie odgadłem, iż tygrys został postrzelony w przedramieniową część prawej przedniej łapy, ale myliłem się, sądząc, że wskutek strzału kość została złamana i że w grę wchodzi tu jakiś młody tygrys, który przybył w te okolice.
*** W ciągu trzech następnych dni przebadałem każdy skrawek dżungli między kanałem irygacyjnym a przedgórzem – obszar o powierzchni około czterech mil kwadratowych – lecz nie natrafiłem na żaden przejaw obecności tygrysa. Czwartego dnia po południu, wyruszywszy po raz kolejny na poszukiwania, spotkałem starą kobietę z synem, pospiesznie opuszczających dżunglę. Dowiedziałem się od nich, że przed chwilą tygrys odezwał się na przedgórzu, wprawiając w popłoch pasące się bydło. Na polowanie wyruszam zawsze sam. Łatwiej wtedy dać sobie radę w krytycznej sytuacji i można ciszej
134
poruszać się po dżungli. Teraz jednakże odstąpiłem od tej zasady, gdyż chłopiec pałał chęcią pokazania mi miejsca, w którym słyszał tygrysa. Kiedy znaleźliśmy się u celu, chłopiec wskazał na porost zwartych zarośli, w dalszej części przylegających do wspomnianego już pasa przeciwpożarowego, po bliższej stronie zaś graniczących ze strumieniem Pipal Pani. W odległości stu jardów od strumienia i równolegle do niego ciągnęła się płytka kotlina szeroka na jakieś dwadzieścia stóp, po mojej stronie względnie dostępna, a od strony strumienia obrzeżona krzakami. Dobrze udeptana ścieżka przecinała kotlinę pod kątem prostym. W odkrytej części kotliny, o dwadzieścia jardów od ścieżki, rosło niskie drzewo. Przewidywałem, że jeżeli tygrys będzie poruszał się ścieżką, to w momencie opuszczania zarośli najprawdopodobniej przystanie, stwarzając mi sposobność do strzału. Chłopca usadowiłem na drzewie na takiej wysokości, że jego stopy znalazły się na poziomie mojej głowy. Poinstruowałem go, aby dotknął mnie palcami stóp, gdyby spostrzegł tygrysa wcześniej niż ja, sam zaś oparłem się plecami o pień i zaimitowałem ryk tygrysicy poszukującej partnera.
*** Jakąż ulgę odczułem, gdy po trzech dniach przekradania się po dżungli z palcem na spuście, z odległości pięciuset jardów otrzymałem natychmiastową odpowiedź. Wywiązała się osobliwa konwersacja: po jednej stronie władcze przywoływania króla, po drugiej – kokieteryjne odpowiedzi służebnicy. Dwukrotnie chłopiec dał mi znak, ale za każdym razem alarm okazywał się fałszywy. Dopiero kiedy zachodzące słońce zalało las powodzią złocistego światła, tygrys nagle się ukazał. Przybył, jak oczekiwałem, ścieżką, lecz ani na mgnienie nie przystanął, wychodząc z zarośli na odkryty teren. Po przejściu połowy kotliny raptownie skręcił w prawo i ruszył wprost na mnie, akurat w chwili, gdy zacząłem unosić sztucer do ramienia. *** Manewr ten, którego nie przewidziałem, rozplanowując akcję, przywiódł go bliżej, niżbym sobie życzył i postawił mnie przed koniecznością wpakowania mu kuli w głowę z bardzo małej odległości. A na to nie byłem przygotowany. Jednak dzięki starej sztuczce, której nauczyłem się wiele lat temu i którą wielokrotnie w podobnych sytuacjach wypróbowałem, zmusiłem tygrysa do zatrzymania się, nie
135
wprawiając go przy tym w popłoch. Przystanąwszy z jedną łapą zawieszoną nad ziemią, powoli uniósł łeb, odsłaniając klatkę piersiową i gardło. Po strzale upadł, ale zaraz się poderwał, ruszył na oślep przez las i z trzaskiem łamanych gałęzi zwalił się na ziemię kilka jardów od miejsca, w którym przed wielu laty pewnego listopadowego poranka po raz pierwszy ujrzałem jego trop.
nić go niebezpiecznym, prawie się zagoiła, zaś przy dokładnych oględzinach wyszło na jaw, że to tylko pojedyncza śrucina uszkodziła żyłkę w części przedramieniowej prawej przedniej łapy. Przyjemność zdobycia wspaniałego trofeum – tygrys mierzył dziesięć stóp i trzy cale po krzywiźnie ciała, a jego zimowe futro było w doskonałym stanie – mącił żal, że już nigdy nie usłyszę owego donośnego głosu przetaczającego się po dżungli, ani że nie zobaczę tych tak dobrze znanych mi śladów na ścieżkach, które on i ja przemierzaliśmy od piętnastu lat.
*** Gdy już było po wszystkim, okazało się, iż decyzję o strzeleniu tygrysa oparłem na błędnym założeniu: rana, która, jak się obawiałem, mogła uczy-
TYTUŁ: LUDOJADY Z KUMAONU AUTOR: JIM CORBETT WYDAWNICTWO: ATRA WORLD
136
137
Do zobaczenia po wakacjach!
Fot.: Team Winz