Gazeta Łowiecka 5/2016

Page 1

17 5/2016

NIE TYLKO KACZKI WARTO POMYŚLEĆ O DANIELU TESTY I NOWOŚCI HÄRKILI GRAŻYNA AMBROZIAK – POKONAĆ SIEBIE!


Drodzy Czytelnicy! Skończyły się wakacje, a i wkrótce pożegna się z nami kalendarzowe lato. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze do niedawna wszyscy żyliśmy igrzyskami olimpijskimi i jedenastoma medalami, które przywieźli z Rio de Janeiro nasi reprezentanci. Choć właściwie, żeby się trochę poczepiać, to głównie przywiozły je nasze reprezentantki („chlubne wyjątki” to: Rafał Majka, Piotr Małachowski i Wojciech Nowicki). I nic w tym dziwnego! Określenie „słaba płeć” raczej już od dawna jest tylko kwestią umowną, nie do końca mającą pokrycie w rzeczywistości. Potwierdza to sama Grażyna Ambroziak, mistrzyni strzelecka i aktywna Diana, mówiąc: „Strzelectwo to przede wszystkim sport, w którym tak kobiety, jak i mężczyźni mają takie same szanse na zdobycie medali oraz zacnych trofeów. Jeżeli chodzi o myślistwo, to jestem skromnym, lecz najlepszym przykładem, że kobieta może mieć świetne wyniki i w strzelectwie sportowym, i w myślistwie. Poluję i strzelam sportowo od wielu lat i myślę, że niejednemu mężczyźnie przyprawiłam rumieńce na policzkach, zarówno na strzelnicy,

jak i w kniei". Zainteresowanych rozmową z mistrzynią zapraszam do lektury wywiadu pod wymownym tytułem: „Pokonać siebie!”. A skoro o strzelectwie mowa, to polecam także relacje z tegorocznych zawodów rozgrywanych w Suchodole, Manowie i Krotoszynie. Dopisali uczestnicy, a organizatorzy każdego z nich stanęli na wysokości zadania. O tym, że nasz felietonista Sławek Pawlikowski zawsze nazywa rzeczy po imieniu, wie chyba każdy czytelnik Gazety Łowieckiej. Co ciekawe, tym razem wyraża on nadzieję na realne zmiany, które są planowane przez Polski Związek Łowiecki. Dotyczą one nowego systemu weryfikacji kół łowieckich. Warto przeczytać jego felieton i poznać szczegóły, żeby w przyszłości nie poczuć się zaskoczonym… Poza tym wraca również do tematu, który wywołał wśród Czytelników niemałą burzę, czyli kwestii stroju łowieckiego. Pasjonującej lektury! Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny Wydanie dofinansowane przez Zarząd Główny PZŁ






5/2016


Na strzelnicy


y w Manowie

W Manowie 23 lipca odbyły się centralne zawody strzeleckie o Bałtycki Puchar Anschutz&Lapua TEKST: ANDRZEJ GMURCZYK ZDJĘCIA: ZO PZŁ KOSZALIN


Z

arząd Okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego w Koszalinie wraz z firmą THZ INCORSA sp. z o.o. po raz kolejny zorganizowali imprezę, która cieszy się ogromnym zainteresowaniem wśród myśliwych z całego kraju.

kowej atmosferze, jaka panowała podczas zawodów. SZTUCER DLA NAJLEPSZEGO Zwycięzcą tegorocznej edycji został Jacek Kołodziński z Gorzowa, z wynikiem 482 pkt, drugie miejsce zajął Tomasz Huminiak z Warszawy – 477 pkt, a trzeci był Marek Buda z Zielonej Góry. Zwycięzcy wszystkich klasyfikacji otrzymali cenne nagrody, a najlepszyz nich, Jacek Kołodziński przyjął z rąk Darka Dąbrowskiego, reprezentującego THZ INCORSA sp. z o.o., nagrodę główną – sztucer Anschutz, 223 rem. W imieniu organizatorów zapraszamy serdecznie na następną edycję Bałtyckiego Pucharu Anschutz&Lapua!

KAŻDY CHCIAŁ TU BYĆ! Liczba chętnych do udziału w zawodach przekroczyła wszelkie oczekiwania organizatorów. Lista startowa zapełniła się w ciągu kilku dni. Ostatecznie do rywalizacji stanęło 131 uczestników, wśród nich 5 Dian. Wzorowo przygotowana strzelnica, urozmaicone i smaczne posiłki oraz piękna pogoda sprzyjały świetnym wynikom i wyjąt-

10


11


VII Puchar Krzysz

Kolejny Puchar Krzysztofa za nami. Tym razem zawody nie odbyły się, jak to tradycyjnie bywało, w Goleszowie (dzięki gościnności Koła Łowieckiego Hubertus), lecz na strzelnicy PZŁ Warszawa w Suchodole koło Tarczyna TEKST: BEATA SALA ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA


tofa i Beaty


T

aka decyzja była spowodowana zakazem przewożenia broni z okazji Światowych Dni Młodzieży. Była to przyczyna przełożenia wielu zaplanowanych wcześniej zawodów. Zatem, biorąc pod uwagę, że w tym samym dniu, tj. 17 lipca zorganizowano cztery dodatkowe różne zawody, mniejszej bądź większej rangi gdzieś w Polsce, frekwencja dopisała. DOBRA ZABAWA Wierni sympatycy przyjechali nawet z odległego okręgu katowickiego czy słupskiego. Stawiło się 60 zawodników, gotowych do koleżeńskiej rywalizacji i przygotowanych na dobrą zabawę. Bo taki też był cel tych zawodów! Puchar Krzysztofa to impreza „towarzysząca” obchodom imienin organizatora, Krzysztofa Zawadzkiego. Dlatego też zawsze jest planowana w okolicach 25 lipca. A dlaczego czasem jest podawana nazwa Puchar Krzysztofa i Beaty? Po pierwsze, żeby było wiadomo, o którego Krzysztofa chodzi, a ponadto oboje jesteśmy jego organizatorami, więc żeby mi nie było smutno etc. Stąd też w nazwie podane jest najpierw imię Krzysztofa, a potem Beaty, wbrew grzecznościowym regułom. Tradycją jest, że zawody te są organizowane dzień

14


15


WYNIKI Zawody odbyły się w bardzo przyjaznej atmosferze wzajemnej pozytywnej rywalizacji. Każdy wspierał się wymieniając swoimi doświadczeniami, podpowiadając jak i gdzie ustawiać lufy, jakie dać wyprzedzenia poszczególnym rzutkom. Prowadzona była klasyfikacja Open i klasyfikacja Dian. Laureaci kategorii Open: I miejsce – Hubert Gazdowski, który zdobył 95 pkt, II miejsce – Zbigniew Grabałowski – 93 pkt, III miejsce – Ryszard Kamiński z 90 zdobytymi punktami.

po Czarnym Diamencie Ziemi Śląskiej, co pozwala planować sobie dłuższy weekend strzelecki, łącząc strzelanie tradycyjnego sześcioboju w Katowicach i parkura w Goleszewie. TURNIEJOWE ZASADY Puchar Krzysztofa strzelany jest na łącznie 100 rzutków – cztery osie po 25 rzutków. Zawody te trochę się zmieniły. Przez pierwsze 3 edycje Pucharu jedną z charakterystycznych osi im towarzyszących była tzw. ścieżka zdrowia, rozplanowana na osi sweet. Polegała ona na tym, by przejść wyznaczoną dróżkę z odpowiednio zaznaczonymi stacjami, z możliwością strzelenia jednego bądź dwóch rzutków (dwóch singli lub dubletu). Niespodzianką dla zawodnika była kolejność puszczenia rzutka z małej lub z dużej budy. Biorąc pod uwagę zarzuty, że było to dosyć niebezpieczne strzelanie, bo szło się z załadowaną bronią, zrezygnowano z tej konkurencji na koszt tradycyjnej osi parkurowej. Parkurowe strzelanie wymaga myślenia, skupienia i bardzo dobrze przekłada się potem na zachowania podczas polowań. Jednocześnie jest to doskonała zabawa rozwijająca tak potrzebne podczas łowów umiejętności strzeleckie i refleks.

W imprezie strzeleckiej wzięło udział 9 Dian. Na podium stanęły: I miejsce – Ewy Kraska, zdobywając 76 pkt, II miejsce – Aleksandra Jasiorowska z 73 wystrzelanymi punktami, III miejsce – Anna Gilner – 73 pkt. Warto dodać, że miejsca drugie i trzecie musiał rozstrzygnąć baraż, który odbył się na trapowej osi parkurowej. Tradycją tych zawodów jest wspieranie i wyróżnienie wszystkich Dian biorących udział w zawodach. Ma to na celu propagowanie strzelectwa wśród polujących kobiet. Dodatkowo oprócz nagród i dyplomów dla Dian były przygotowane

16


17


pamiątkowe jubilerskie upominki. Wszystkie statuetki i dyplomy wręczał dzielnie przyszły (miejmy nadzieję) strzelec, Adaś Zawadzki, który doskonale odnalazł się w swojej roli. Nie mogło go zabraknąć na tych zawodach. Widząc przygotowania do nich, za każdym razem pytał, kiedy będzie mógł wręczać puchary i nagrody oraz który jest dla niego? Każdemu chętnie podawał rękę, głośno gratulując. GOŚCINNOŚĆ PRZEDE WSZYSTKIM W tym roku po raz pierwszy żadna statuetka, stanowiąca dla nas pamiątkę z zawodów, nie trafiła do naszego salonu. Byliśmy po prostu wyjątkowo gościnni. Poza klasyfikacją Open były przewidziane też dwa puchary towarzyskie. Puchar dla Najlepszego Zawodnika Koła nr 1 „Darz Bór” Białobrzegi, dla Norberta Pękackiego wręczył łowczy koła, Andrzej Rudzki. Puchar dla Najlepszego Zawodnika Klubu Myśliwskiego Hubertus dla Waldemara Żuwalskiego został wręczony przez prezesa tegoż klubu – Juliana Kędzierskiego. Warto podkreślić, że Waldemar Żuwalski podczas pierwszych w swoim życiu zawodach parkurowych zaczynał od zdobycia symbolicznej wędki za zajęcie ostatniego miejsca. Tym razem wędka przypadła

18


19


w udziale Tomaszowi Kosowi, który w tym roku wszedł do zaszczytnego grona myśliwych i były to jego pierwsze zawody w życiu. Gratulujemy odwagi!

z pełnymi zastawionymi stołami, sałatkami, ciastami i wędlinami długo opowiadano, jak i gdzie należało strzelać, by trafić danego rzutka, gdzie i jakie dać wyprzedzenie, oraz co, gdzie i kiedy ktoś coś upolował.

COŚ DLA CIAŁA Na puste brzuchy też chyba nikt nie narzekał. W trakcie zawodów zorganizowane było stoisko z krojoną na bieżąco swojską wędliną i chlebem, smalczykiem, ogórkami oraz przepysznymi jagodziankami i pączkami, które miały duże powodzenie. Ugotowana była sycąca grochówka, a na koniec strzelań, żeby każdy mógł się załapać, „przyjechał” też tradycyjnie towarzyszący tej imprezie pieczony dzik (strzelony przeze mnie w chełmskim kole „Szarak”). Podczas biesiady

WIDZIMY SIĘ ZA ROK!

My, jako organizatorzy, bardzo dziękujemy wszystkim obecnym, strzelającym i sympatykom za to, że byli razem z nami w tym dniu. Jest to dla nas impuls do dalszego działania. Staramy się z roku na rok coś uatrakcyjniać. I jeśli się te nasze działania podobają, to tylko dzięki Wam po raz kolejny się odbędą. Jeszcze raz dziękujemy i do zobaczenia w przyszłym roku! Beata Sala i Krzysztof Zawadzki

20


21


Nie tylko na Rozpoczęcie sezonu na ptaki morskie już 20 sierpnia to w Szwecji coś wyjątkowego. Dlaczego w Torne zaczyna się on wcześniej? Odpowiedzi należy szukać po drugiej stronie rzeki – w Finlandii. We wsi Vojakkala to tradycja, której wszyscy wyczekują z niecierpliwością TEKST I ZDJĘCIA: JOAKIM NORDLUND TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA


kaczki


M

POCZĄTEK SEZONU Oczekiwanie wisi w powietrzu od samego rana. Gunnar zaczął je czuć już o 7, kiedy pakował samochód i wyruszał w trasę na wschód. Ponieważ polowanie miało się zacząć o 11, mógł w spokoju przygotować kryjówkę przy plaży nad rzeką. Gdy zbliżała się godzina rozpoczęcia polowania, puls mu przyspieszył. – Pewnie, że jest trochę napięcia – mówi Gunnar i spogląda na Freję, czteroletnią suczkę wyżła niemieckiego.

yśliwi znad rzeki Torne od 35 lat rozpoczynają sezon na ptaki morskie już 20 sierpnia. Równie długą tradycję mają spotkania w domu u Eskila Lugneta w wiosce Vojakkala. Niektórzy biorą w nich udział od samego początku. Gunnar Johansson z Prästholm wydaje się nowicjuszem, bo spotyka się z nimi „zaledwie” od 10 lat. – Nasze grono łączy wyjątkowa więź. Eskilowi udało się stworzyć coś, do czego się naprawdę tęskni – mówi Gunnar.

24


Gęsi dobrze się czują również za rzeką Torne. Jednak ładna pogoda sprawiła, że większość ptaków leci zbyt wysoko

Przy polowaniu na kaczki duże zachmurzenie i silny wiatr są sprzymierzeńcami, bo ptaki latają wtedy niżej. Przez całe lato chmury na niebie nad doliną Torne można było policzyć na palcach jednej ręki, ale teraz spadł deszcz i nad wybrzeżem góruje potężny kłąb. Po rzece pływa rodzina łabędzi, a trochę dalej da się dostrzec stado kaczek. – Spójrz tam – mówi Gunnar, wskazując na stado gęsi, które prawdopodobnie już wyczuwają, co się święci.

W oczekiwaniu na wybicie 11.00 Gunnar wyjaśnia, że niezbyt często poluje na kaczki, raczej na pardwy. Nie chce jednak ominąć otwarcia sezonu w dolinie Torne. – Polowanie to jest coś, ale tu chodzi także o spotkanie. Panuje tu wspaniała atmosfera i można zobaczyć się ze znajomymi – tłumaczy. Dokładnie wtedy, gdy Gunnar kończy zdanie, w pobliżu przelatuje kilka krzyżówek. Jednak nie ma jeszcze 11 i dlatego nie pada żaden strzał.

25


– Nie kręci mnie kłusownictwo. Czekamy. Jeszcze będzie okazja – dodaje.

– Hm. Niedobrze. Chyba się trochę zastałem. Powinny już leżeć na ziemi – komentuje Gunnar, kręcąc głową. Łabędzie na rzece zrobiły się teraz bardziej niespokojne, a kaczki zaczęły latać poza zasięgiem strzelców ustawionych po przeciwnej stronie plaży. Nisko nad wodą przelatuje kilka gągołów, ale myśliwi pozwalają im lecieć dalej. – Były za małe – wyjaśnia Gunnar. W końcu po celnym strzale, w trzciny upada głowienka i Freja może opuścić kryjówkę. Gunnar idzie z nią, trzymając ją na otoku. 50 m dalej suczka znajduje ptaka, leżącego w wysokiej na metr trawie, która pokrywa brzegi rzeki w okolicach wioski Vojakkala. – Zdolna dziewczyna – chwali Freję Gunnar. W błękitnym prześwicie, który utworzył się na niebie nad nami, pojawiło się słońce. Przez kilka minut możemy cieszyć się płynącym do nas ciepłem. Ptaki zaczynają latać nieco wyżej, dlatego gdy zbliża się godzina 14, robimy przerwę. Na miejscu zbiórki słuchamy nawzajem swoich historii. Niektóre są dobre – inne mniej.

ZACZĘŁO SIĘ… Ma rację. Gdy tylko wybija 11.00, daje się słyszeć strzał. Napięcie rośnie. Widać to świetnie po Frei, która musi dostać kilka upomnień, żeby nie skomleć. Niebo się teraz trochę przerzedziło i deszcz osłabł. Pierwsza okazja nadchodzi, kiedy kilka krzyżówek uprzedza Gunnara, nadlatując po skosie od tyłu. On natychmiast podnosi strzelbę, ale równie szybko orientuje się, że już za późno. Zamiast tego słychać dwa strzały 300 m od nas i jeden z aporterów wraz z zadowolonym myśliwym rozpoczyna swoją pracę. Nasza rozmowa schodzi na Freję, która właśnie odbyła wizytę u Amira Zanda, tresera psów myśliwskich. – Freja ma teraz cztery lata. Zaczyna uciekać nam czas, więc pomyślałem, że przyda mi się trochę pomocy. Przyznam, że jestem pod wrażeniem. Amir to bardzo zdolny treser. Wiele się nauczyliśmy, więc podróż z pewnością była warta pieniędzy i zachodu – przyznaje. Następna okazja łowiecka nadchodzi, kiedy dwie kaczki wchodzą w bliski zasięg strzelby Gunnara. Ale trzy strzały później ptaki lecą dalej, ku irytacji mojego towarzysza.

Z WIETNAMU DO SZWECJI Gdy na miejsce przychodzi Karl Niska, z jego plecaka zwisają dwie kaczki. Myśliwy zrzuca z siebie bagaż i sa-

26


dowi się za długim stołem, zastawionym już w wozowni w gospodarstwie Eskila Lugneta. – To był cudowny poranek, a to dopiero początek – mówi. Wychował się w Haparandzie, ale przez ostatnie 15 lat mieszkał w Wietnamie, gdzie zajmował się kupowaniem produktów dla IKEI. Trzy tygodnie temu przyjechał transport jego rzeczy z Wietnamu. Nareszcie jest znowu w kraju. – Nie polowałem w Wietnamie. Tam jest tak dużo kłusowników, że każda zwierzyna jest zagrożona i teraz próbują ratować to, co się da – wyjaśnia

Karl i dodaje: – 15 lat bez polowania i łowienia ryb. Dłużej już się nie dało. To jedna z moich większych pasji, którą musiałem odłożyć. Poza tym wydaje nam się, że dla naszych dzieci dorastanie w kraju jest bezpieczniejsze. Z jego twarzy można wyczytać, że dobrze mu z powrotem w domu. Opowiada, że miał bardzo dobrą okazję do strzelenia gęsi, ale nie było jeszcze 11. – Niecały kwadrans przed rozpoczęciem polowania nadleciało siedem gęgaw, były naprawdę blisko. Nigdy nie miałem jeszcze tak dobrej możliwości strzelenia gęsi – mówi Karl.

27


Miałby jeszcze jedną okazję, gdyby za drugim razem ptaki nie przyleciały od tyłu. – Wszystko stało się tak szybko, że zdecydowałem się wstrzymać. Szansa, że trafię dobrze, była niewielka, a poza tym trudno byłoby potem znaleźć tę gęś – mówi. Ale, jak już wiadomo, Karl nie wrócił z pustymi rękami, tylko ze świstunem i krzyżówką. – Najpierw był świstun, dla którego złamałem swoją własną zasadę niestrzelania do ptaków, które nadlatują od tyłu. Poszło jednak nieźle. Szukaliśmy go przez 10 minut, ale się udało – opowiada myśliwy. Przy krzyżówce Karl miał możliwość podwójnego trafienia, ale oddał tylko jeden strzał. W trakcie rozmowy zaczyna rozchodzić się zapach wędzonej ryby. Kiedy Eskil zdejmuje kratkę znad dymu, uderza nas cudowna mieszanka jałowca i wędzonej na ciepło ryby. Jest już po drugiej. Wokół ustawionego w wozowni stołu rozsiadło się piętnastu głodnych myśliwych. Kiedy Eskil wchodzi ze świeżo uwędzoną rybą, rozmowa toczy się w najlepsze. Gdy jedzenie ląduje na jego talerzu, Karlowi, tak jak wielu innym, lekko szklą się oczy. Szybko zatapia zęby w kanapce ze świeżo pozbawioną ości dymiącą sieją.

– Właśnie za tym tęskniłem – mówi, biorąc solidny gryz. KWESTIA SPRAWIEDLIWOŚCI Jak pisałem na początku, polowanie na ptaki morskie już od 20 sierpnia to w Szwecji wyjątek, bo gdzie indziej sezon rozpoczyna się pięć dni później. Powód, dlaczego tutaj jest inaczej, jest prosty: chodzi o sprawiedliwość. W Finlandii sezon łowiecki na ptaki morskie rozpoczyna się właśnie wtedy. Eskil Lugnet pamięta, jak to było przed rokiem 1979. – Przez środek rzeki przebiega przecież granica, ale w tamtych czasach również i u nas o tej porze już się polowało. Skontaktowałem się z Bossem Thelanderem, który był wówczas tutaj konsultantem łowieckim [osoba zatrudniona przez Szwedzki Związek Łowiecki, Svenska Jägarförbundet, do której obowiązków należy m.in. udzielanie porad myśliwym – przyp. tłum.] i dużym myśliwskim autorytetem. Udało mu się doprowadzić do zmiany, To, że możemy zaczynać sezon w tym samym czasie, co Finowie, to w całości zasługa Bossego – opowiada Eskil. NIEPROSZENI GOŚCIE Tego ranka przyjął kolegów z właściwą sobie gościnnością. Niestety w okoli-

28


Po chwili poszukiwań Gunnar i Freja znajdują świstuna w wysokiej trawie

29


cy znajdowali się także nieproszeni goście. Eskil zauważył łódź Finów. Poszedł się z nimi skonfrontować. – To się zdarza właściwie co roku. Jesteśmy już przyzwyczajeni, to nic wartego uwagi, ale jednak jest trochę irytujące. Tak już jest – stwierdza. – Przyjeżdżają bez pozwoleń? – Tak. Trafiłem na takich, co polowali z ubiegłorocznym pozwoleniem. Niektórzy przywożą 78-ki na loftki i strzelają nimi gęsi ze 100 metrów. Ci, którzy tu przyjeżdżają, nie są najlepszymi myśliwymi, a niektórzy z nich nie mogą polować w Finlandii. – Co im powiedziałeś? – Że zabiorę im strzelby. Tamten na to, że nie mogę tego zrobić, więc poinformowałem go, że jestem miłą osobą, ale jeśli będzie się tak zachowywać i upierał przy swoim, to właśnie to zrobię. Bo mam do tego prawo. Kilka podobnych przypadków kłusownictwa miało konsekwencje prawne. Rzadko jednak wiąże się z nim bezpośrednia kara, mimo że, jak twierdzi Eskil i reszta, istnieją dowody winy. – Nic się z tym nie dzieje. Niestety. Mają broń i są przyłapani na gorącym uczynku, ale nic z tego nie wynika. Za mało poważne przestępstwo. A przecież dopóki to tak trwa, oni dobrze wiedzą, że mogą sobie pozwalać – tłumaczy Eskil.

– Co myślisz o nieproszonych gościach? – Uważam, że to karygodne. Powiedziałem im: „A co, gdybyśmy to my znaleźli się po waszej stronie?”. Było z nimi dwóch młodych, którzy popierali swoich starszych kolegów. Zapytałem ich, i poprosiłem, żeby mówili prawdę, dlaczego tu przyszli. „Lepiej, jak powiecie, jak jest”, mówię. Powiedzieli, że byli tu już wiele razy i że nie mamy żadnego nadzoru. Byli szczerzy – opowiada. Eskil Lugnet ma nadzieję, że polowanie na gęsi zbożowe również stanie się legalne, dlatego chce z kolegami złożyć wniosek w sprawie zmiany tego stanu rzeczy. – Tutaj jest mnóstwo gęsi zbożowych. Nie ma sensu trzymać ich pod ochroną. Ich liczba ciągle rośnie, nie ma w tym żadnej logiki. To tak jak z dzikami, nie da się ich wytrzebić przez polowania – mówi Eskil. – To się tyczy wszystkich dużych ptaków. Jeśli tu przyjedziesz w końcówce września, to na rzece zobaczysz z tysiąc łabędzi. Rzeka robi się tak biała, że wydaje się, jakby to był lód, tak jest ich dużo. Jest ich też pełno w lesie. Eskil ma nadzieję, że pewnego dnia będą mogli polować również na łabędzie.

30


– Można zacząć na przykład od zalegalizowania polowania na młode. Nie są przecież białe, więc łatwo je rozróżnić. Na razie łabędzie wypierają inne ptaki. Jest wiele łabędzi nielęgowych, bo ich rewiry są tak wielkie, że po prostu nie starcza miejsc lęgowych dla wszystkich. Na razie myśliwi mu-

szą zadowolić się kaczkami i gęsiami. Sądząc po osobach zebranych wokół stołu, nikt nie zamierza wywieszać białej flagi. – Jeśli tylko będę mieć możliwość, wracam tu za rok. Takiego spotkania nie można ominąć – oświadcza Gunnar Johansson, a jego sąsiad kiwa potakująco głową.

31


®

Ledlenser H7R.2

300 lm

7

ładowarka i akumulator w zestawie

lat gwarancji

Cena rekomendowana

359,99 zł



Puchar Berett


ta&Sako

Po pięciu latach nieobecności mieliśmy okazję gościć na strzelnicy w Suchodole Puchar Beretta&Sako, zorganizowany przez firmę Kaliber, przy współpracy Zarządu Okręgowego PZŁ. Świetnie przygotowane i nietypowe w swojej formie zawody przyciągnęły czołówkę strzelców, tym bardziej, że pula nagród wynosiła aż 45 tys. zł! TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA


Z

awody, do których przygotowania koordynowali Grażyna Ambroziak, Maciej Porzuczek i niezapomniany Zbyszek Czapigo – w opinii zawodników i gości były świetnie przygotowaną imprezą. Co ważne, można było nie tylko rywalizować na strzelnicy, ale również ciekawie spędzić czas. ŁUK CZY… REWOLWER? W trakcie zawodów zorganizowano pokaz łuczniczy, a swoich sił w naciąganiu cięciwy mogli spróbować wszyscy obecni w Suchodole. Do dyspozycji były także stanowiska strzeleckie broni czarnoprochowej, czyli replik broni wykonanej przed 1885 r. (ponieważ to broń rozdzielnego ładowania, można ją nabyć bez pozwolenia, na podstawie dowodu osobistego). Kto chciał, mógł więc poczuć się jak XIX-wieczny rewolwerowiec. Nikomu nie doskwierał głód, ponieważ firma Kaliber zapewniła również znakomity catering serwowany przez Otto Sushi Andrzeja Lubowieckiego oraz Wilga Catering Piotra Wilgi. Zawodnicy w pełni sił mogli więc rywalizować w dwóch kategoriach: Open i Dian. ORYGINALNIE I ATRAKCYJNIE Same zawody nie były klasycznym sześciobojem, organizatorzy zrezygnowali z przelotów, a także zająca

36


37


38


39


w przebiegu. W ich miejsce uczestnicy strzeleckich zmagań mogli zmierzyć się z dwoma osiami Compaq Sportingu, co jak się okazało, nie dla wszystkich było prostym zadaniem. Z kolei na dziku wyrosła dorodna kukurydza, przesłaniająca częściowo makietę. Warto również wspomnieć o pokerze strzeleckim rozgrywanym na osi bażanta, z którego dochód został przeznaczony na wsparcie Adama Smelczyńskiego, 6-krotnego olimpijczyka, wicemistrza olimpijskiego, medalisty mistrzostw świata oraz Europy.

W kategorii OPEN, gdzie główną nagrodą był bok Beretta 687 Silver Pigeon II 12/76 z lufą 81 cm, miejsca na podium zajęli: Jakub Gawron, Zbigniew Grabowski i Tomasz Prill. W kategorii Dian, które walczyły o sztucer Tikka Forest, triumfowała Aleksandra Dzięcioł-Gęsiarz przed Dominiką Adamczyk i Ewą Kraską. Pokera, w którym jak wspomnieliśmy, były zbierane fundusze dla Adama Smelczyńskiego, wygrał Stanisław Bać. Kolejne nagrody – weekend z Mercedesem – trafiły do: Martyny Biniek-Kasperowiak i Grzegorza Kozyry, a strzelbę trójlufową Mammut Akkar kaliber 12/76 otrzymał Tomasz Prill.

WYNIKI Po pasjonującej rywalizacji na strzelnicy nadszedł czas wręczenia nagród.

40


VII Targi Myśliwskie 1-2 października 2016, godz. 10.00 - 17.00

autobusowa linia specjalna na Targi !

1 - 2 październia, sobota i niedziela n obuwie i odzież myśliwska n optyka myśliwska i obserwacyjna n broń i amunicja n specjalistyczny sprzęt myśliwski n trofea myśliwskie 2 październia, niedziela n msza huberowska, godz. 11.00 n pogoń za lisem Patronat honorowy:

WOJEWODA KUJAWSKO - POMORSKI Mikołaj Bogdanowicz

MARSZAŁEK WOJEWÓDZTWA KUJAWSKO - POMORSKIEGO Piotr Całbecki

n n n n n n n

sokolnictwo dziczyzna, kuchnia myśliwska, nalewki jeździectwo i sprzęt jeździecki pokazy kulinarne rękodzieło, biżuteria, wyroby skórzane nowości branżowe atrakcje dla najmłodszych

więcej informacji na www.targimysliwskie.bctw.pl

Współpracujemy z:

Patronat medialny:

PREZYDENT MIASTA BYDGOSZCZY Rafał Bruski

Bydgoskie Centrum Targowo - Wystawiennicze, ul.Gdańska 187, Bydgoszcz Kontakt: (52) 585 94 73 |+ 48 530 372 765 | biuro@bctw.pl

41


GraĹźyna Ambroziak:

Pokonać siebie!


Wytrawnym strzelcom i myśliwym Grażyny Ambroziak nie trzeba przedstawiać. Nam mistrzyni opowiada nie tylko o strzelectwie sportowym i łowiectwie, ale również o organizacji Pucharu Beretta&Sako, swoich wyprawach do Kirgizji i nowej pasji – nurkowaniu ROZMAWIA: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: ARCHIWUM GRAŻYNY AMBROZIAK

Rozmawiamy zaraz po zakończeniu organizowanych przez Ciebie i firmę Kaliber Zawodów o Puchar Beretta&Sako. Skąd wziął się pomysł na zorganizowanie turnieju? Wszelkie zawody strzeleckie w Polsce cieszą się dużą popularnością, ale moim celem było zorganizowanie, przy współpracy z firmą Kaliber sp. z o.o., imprezy o zupełnie innym formacie, zawodów, które na długo zapadną w pamięci każdego uczestnika ze względu na atmosferę, nagrody, a także to wszystko, czego zawodnicy będą mogli doświadczyć i spróbować w przerwach pomiędzy strzelaniami. Podstawa udanych zawodów to dobra atmosfera, my dodaliśmy do tego różnorodne i niestandardowe konkurencje, ale przy okazji także wiele imprez towarzyszących, np. pokaz łuczniczy, strzelania z rewolweru czarnoprochowego, cało-

dniowy poker, niebanalny catering, który, co musisz przyznać, cieszył się wielkim wzięciem, czy też weekend z Mercedesem, stanowiący jedną z nagród. Ważnym punktem programu były wyjątkowe i cenne nagrody oraz promocja marki Beretta&SAKO, której od dwóch lat jestem ambasadorką. Główna nagroda na zawodach strzeleckich w postaci broni w dwóch klasyfikacjach to już niestety rzadkość w Polsce, a trzy jednostki broni na jednodniowych zawodach – to już raczej się nie zdarza. Pula nagród przekroczyła 45 000 zł! Zarówno startujący, jak i goście podkreślają świetną organizację. I to nie tylko samych strzelań. Jak mówiłaś, doceniono smaczny catering i dodatkowe atrakcje, takie jak wspomniane strzelanie


z broni czarnoprochowej czy też profesjonalnych łuków. Jak się przygotowuje takie zawody, które mogą stanowić wzór dla innych? Ważną rolę odgrywają sponsorzy i firmy chcące uczestniczyć w ich organizacji. Przygotowania do tego typu imprezy to długotrwały plan działań, które potem należy systematycznie realizować. Nie ukrywam, że był to mój debiut. Konstruktywna współpraca z firmą Kaliber i ZO PZŁ Warszawa dała właśnie takie efekty. Cieszę się, że starania i odbiór tej imprezy był tak pozytywny ze

strony zawodników, bo o to tak naprawdę chodziło. Satysfakcja z uśmiechu uczestników, który dało się z łatwością zauważyć między konkurencjami, wynagradzają cały wkład pracy, nieprzespaną noc i to z dużą nawiązką. Podziękować szczególnie należy firmie cateringowej Piotr Wilga i koledze Andrzejowi Lubowickiemu, właścicielowi restauracji OTTO Sushi, za wspaniałe turniejowe menu, firmie Mercedes-Benz z Piaseczna oraz Polskiemu Stowarzyszeniu Łucznictwa Myśliwskiego – PBA za wkład i zaangażowanie podczas całej imprezy.

44


W środowisku strzeleckim i łowieckim wszyscy Cię znają i doceniają Twoje osiągnięcia. Czy przed tak utytułowaną mistrzynią strzelectwa są jeszcze jakieś wyzwania? Przede wszystkim walka z samą sobą. Najważniejsze, by chcieć rozwijać własne umiejętności i walczyć ze słabościami. Moje wyzwania? Pokonać siebie, niezależnie od zajętego miejsca wśród znakomitych Dian.

Oczywiście, nasza przewaga to opanowanie i dystans. Diany skutecznie osiągają swój cel. Myślę, że to przewaga wystarczająca, aby nawiązać walkę nawet z najlepszymi zawodnikami. Dianom nie brakuje nic do odnoszenia sukcesów w sześcioboju myśliwskim. Mimo odczuwalnej jeszcze czasami dyskryminacji, stawiają czoła nowym wyzwaniom, nie poddają się, nawiązują słuszną i wręcz bezpośrednią walkę na równi z mężczyznami.

Czy Twoim zdaniem Diany (kobiety w ogóle) odznaczają się jakąś cechą bardzo przydatną w strzelectwie, której mężczyźni nie posiadają wcale lub rzadko?

Czyli sformułowanie, że „strzelectwo i myślistwo to męski świat”, jest już dzisiaj tylko powtarzanym do znudzenia stereotypem bez pokrycia w rzeczywistości, czy nadal coś jest na rzeczy?

45


Kiedyś tak, teraz nie. Strzelectwo to przede wszystkim sport, w którym kobiety i mężczyźni mają takie same szanse na zdobycie medali, jak i zacnych trofeów. Jeżeli chodzi o myślistwo, to jestem skromnym, lecz najlepszym przykładem, że kobieta może mieć świetne wyniki i w strzelectwie sportowym, i w myślistwie. Poluję i strzelam sportowo od wielu lat i myślę, że niejednemu mężczyźnie przyprawiłam rumieńce na policzkach, zarówno na strzelnicy, jak i w kniei. Rozpoczynający przygodę ze strzelectwem z chęcią posłuchają wskazówek mistrzyni. Co mogłabyś doradzić młodym adeptom strzelectwa, a przed czym chciałabyś ich przestrzec? Wymienię to, co najważniejsze – trenować pod okiem dobrego instruktora lub z osobami, które zdobyły chociażby srebrny Wawrzyn Strzelecki. Nie ma gwarancji, że osoba ta nauczy kogoś bardzo dobrze strzelać, jednak pewne jest, że ma pojęcie o strzelectwie sportowym i przekaże przyszłemu zawodnikowi właściwą, podstawową wiedzę. Ważne, by się nauczyć dobrze strzelać technicznie, bo na zawodach sam talent nie wystarczy, a broń z najwyższej półki też sama

nie robi wyników. Po prostu ćwiczyć, uczestniczyć w zawodach i nie poddawać się oraz walczyć ze sobą, a nie z każdym. Zimą byłaś w Kirgistanie. Co najbardziej utkwiło Ci w pamięci z tego wyjazdu, także poza aspektami myśliwskimi, o których mamy nadzieję też nam opowiesz… Kirgizja to piękny kraj z trudną historią, jednak niewpływającą na gościnność i samych ludzi tam mieszkających. Co mi utkwiło w pamięci? Wspomniana już gościnność, surowość klimatu i warunków bytowania, krajobraz, który zapiera dech w piersi i pozostaje w pamięci do końca życia oraz przepiękna kultura. Kirgizja to miejsce, które polecam nie tylko myśliwym, ale każdemu, bo taki kontakt z naturą możliwy jest tylko tam. A moja przygoda łowiecka, podczas której pozyskałam Marco Polo [owca górska – przyp. red.], zostanie w moich wspomnieniach na zawsze. Po raz trzeci wybieram się do Kirgizji w październiku. Tym razem w poszukiwaniu kolejnego koziorożca. Po powrocie z pewnością opiszę swoje wszystkie przygody łowieckie w tym pięknym kraju i podzielę się nimi z Wami.

46


Czy nowa pasja, czyli nurkowanie, to konkurencja dla strzelectwa? Czy jest ono po prostu bezkonkurencyjne? Nurkowanie to jedna z wielu dziedzin sportu i sposobu spędzania wolnego czasu. Również poluję pod wodą, ale tym razem z aparatem. Z kolei myślistwo ma się we krwi. Jednak pod wodą wszystko wygląda inaczej: inna perspektywa, inny czas, inna rzeczywistość. Nurkowanie polecam każdemu, bez względu na zainteresowania.

To czas, by być sam ze sobą, wyciszyć się w taki sposób, który nie jest możliwy na lądzie. Uważam, że strzelectwo i myślistwo są na pierwszym miejscu,, jeśli chodzi o moje hobby, a nurkowanie dopiero się rozwija... I na koniec odwieczne pytanie dzielące ludzi na dwa światy: psy czy koty? Psy i koty. Kolejność dowolna. Przede wszystkim zwierzęta. Kocham je wszystkie!

47


Czternastak Kontynuujemy prezentację ciekawych lektur o tematyce myśliwskiej. Oprócz publikowanego w tym wydaniu rozdziału książki Jima Corbetta „Lampart ludojad z Rudraprayag” proponujemy literacki rarytas, tym razem z „naszego podwórka”: fragment „Z myśliwskiego dziennika" Wilhelma von Hohenzollerna

P

ewnego pięknego dnia, gdy manewry właśnie dobiegły końca, zastałem na biurku zaproszenie na rykowisko do Janowej Góry. Nadawcą był Jego Eminencja Kardynał Książę Metropolita Kopp [Georg Kopp był biskupem diecezji wrocławskiej w latach 1887−1914, przyp. red.]. Nie było mi łatwo tak z punktu podjąć decyzję, albowiem pragnąłem utrudnić nieco żywot w czasie rykowiska królowi naszych lasów w Prusach Wschodnich i w pięknych łowiskach Pomorza. Pod koniec okresu rykowiska postanowiłem jednak jechać na Śląsk Austriacki do gościnnego Metropolity.

*** Był przepyszny chłodny poranek jesienny, gdy wysiedliśmy z pociągu w Jaworniku i zostaliśmy powitani na dworcu przez Jego Eminencję we własnej osobie. Następnie z nadleśniczym udaliśmy się wozem do łowiska. Okolica wyglądała bardzo swojsko. Pagórkowaty, stopniowo wznoszący się teren ciągnął się aż do podnóża Sudetów. Te z kolei są bardzo podobne do ciemnych Gór Harcu. Droga prowadziła dość stromo pod górę przez dolinę porośniętą wspaniałymi jodłami. W miejscach, do których nie docierały promienie słoneczne, było zimno, przejmująco zimno. Po półtora-

48



godzinnej bardzo przyjemnej jeździe dotarliśmy do celu. Rykowisko niestety dobiegło końca. Dlatego ofladrowano dość duży gąszcz, w którym, jak twierdzono, rankiem przechodziły dwa dobre byki. Nadleśniczy – solidny myśliwy o bardzo pogodnym usposobieniu – był jednakże trapiony poważnymi wątpliwościami, czy aby uda się wycisnąć jelenia z rozległego i gęstego jodłowego zarostu. Weszliśmy na ambonę stojącą na granicy gąszczu i dużego zrębu. Zrąb ów był stokiem góry – po dwóch stronach graniczył z wysokim drzewostanem, zaś do dwóch innych stron przylegała zwarta gęstwina. Z ambony roztaczał się wspaniały widok. Słońce już przebiło się przez mgłę i całą dolinę barwił fiolet i brąz. A ponadto to wyborne świeże górskie powietrze, którym człowiek upajał się jak szampanem. *** Nadleśniczy dał rogiem sygnał ruszenia naganki. Naganiacze cicho weszli linią w gąszcz, tak że teraz poniekąd siedzieliśmy na przesmyku wychodnym. Najpierw ukazał się dobry kozioł, następnie gwałtownie wpadł byk szpicak i popędził w dół zbocza. Trwało to już jakąś godzinę, gdy rozległ się sygnał. Oznaczało to, że naganiacze osiągnęli fladry przy boku B. Rzecz nie przedstawiała się zbyt obiecująco.

Teraz naganka dokonała głośnego zwrotu. Hałas przybliżał się coraz bardziej. Coraz bardziej rosło też napięcie… Nic jednak nie nastąpiło. Wreszcie kilku naganiaczy wyszło z gęstwiny. Było po wszystkim. Polowanie trwało już dwie godziny, z obiecującą perspektywą jako jedyną zdobyczą. Bardzo przybici zeszliśmy z ambony i rozpoczęliśmy zejście na skraju gąszczu, kierując się do wozu. *** Doszliśmy już prawie do dolnej krawędzi zrębu, gdy usłyszałem krzyk naganiaczy. Odwracam się i natychmiast spostrzegam bardzo mocnego byka, jak sobie pomyka beztrosko wzdłuż fladr, kierując się ku luce. Odległość wynosiła jakieś dwieście metrów. Nie było chwili do stracenia. Całe szczęście, że zaopatrzony w lunetę sztucer był jeszcze naładowany! Pierwszy strzał trafił na miękkie. Drugi strzał, podczas którego wykorzystałem towarzyszącego mi myśliwego w charakterze podpórki, był dobry. Jeleń zwalił się w ogniu. Podbiegliśmy do niego i widzę, że jest to kapitalny czternastak. Wieniec ważył czternaście funtów. *** Niewiele jeleni ucieszyło mnie w życiu tak bardzo, jak ten byk z rewiru Kardynała. Triumfalnie zabrano go

50


do zamku Księcia Metropolity w Janowej Górze. A radość Jego Eminencji była, jak sądzę, niemal równie wielka jak moja. Kiedy wieczorem w Berlinie przechodziliśmy przez dworzec na Friedrichstraße, słyszeliśmy głośne radosne okrzyki wyrażające zdziwienie i podziw. A nie jest to dla ucha myśliwego niemiłe. Albowiem mówiąc szczerze, trofea sprawiają podwójną radość, gdy inni patrzą na nie z podziwem, a bywa, że i z odrobiną zazdrości. Tekst jest fragmentem książki Wilhelma von Hohenzollerna pt. „Z myśliwskiego dziennika”, którą można zamówić na atraworld.pl

51




Czytelnicy Gazety Łowieckiej oraz wszyscy ci, którzy byli na Targach Knieje w Poznaniu i oglądali pokaz mody myśliwskiej zorganizowany przez naszą redakcję, mieli możliwość obejrzenia tych ubrań już w lutym tego roku TEKST: MARCIN RESZKA ZDJĘCIA: SEELAND AG


Härkila

na jesień i zimę 2016


ZESTAW PRO HUNTER WILD BOAR Pierwsze ubranie Härkili przeznaczone specjalnie do polowań na dziki, głównie dla podkładaczy psów i tych, którzy poszukują postrzałków. Ubranie zostało wykonane z mocnej tkaniny o nazwie Airtech™, oczywiście z membraną GORE-TEX® gwarantującą oddychalność i nieprzemakalność niezależnie od warunków zewnętrznych. Dodatkowo na udach i kroczu zastosowano warstwy dwóch materiałów, czyli Avertic® i Twaron® – znane z wykorzystania w kamizelkach kuloodpornych, skutecznie chroniących ciało podczas polowania i poszukiwania postrzałka. Zarówno kurtka, jak i spodnie mają 5-letnią gwarancję producenta, co najlepiej świadczy o jakości wykorzystanych materiałów.

56


KURTKA POLAROWA SKOLL Idealna do aktywnego polowania w cieplejsze dni. Znany i funkcjonalny kamuflaż Mossy Oak® świetnie sprawdza się w polskich lasach. Materiał zastosowany przy produkcji tego modelu jest elastyczny i jednocześnie wytrzymały, nie szeleści również przy poruszaniu się. Skoll posiada zapinane na suwaki kieszenie oraz ściągacz w dolnej części, skutecznie chroniący plecy przed wiatrem. Sama kurtka jest lekka i po zrolowaniu bez problemu zmieścimy ją w plecaku.

57


BUTY LIGHT GTX® 7” Ten nowy model 7” buta Härkili jest kontynuacją linii Pro Hunter. Jego podstawowe zalety to lekkość, podeszwa absorbująca, wzmocnienia łydki i pięty, wzmocnienia z materiału CORDURA®, które zwiększają żywotność buta, a także zastosowanie membrany GORE-TEX®. Dzięki niej but jest nieprzemakalny, a stopa oddycha, co znacząco poprawia komfort długich podchodów i wędrówek. Zastosowanie systemu Orthotic Fit sprawia, że but jest wygodny również dla osób z szeroką stopą. Light GTX produkowany jest w rozmiarach od 7 do 17 i waży ok. 710 g.

58


LEKKI PLECAK FENJA Klasyczny model, wykonany z mieszanki wełny i poliestru. Dzięki pokryciu substancją DWR nie nasiąka ani nie wchłania brudu. Plecak ma pojemność 36 litrów i nie szeleści przy poruszaniu się. Ma 5 kieszeni i zapinaną na pasek klapę główną. Jego wymiary to 62 cm wysokości i 52 cm szerokości. Jest funkcjonalny i mimo niewielkich rozmiarów pakowny i pojemny.

59


felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

Czas na porządki

W

akacje się kończą, czas więc na powrót do intensywnej pracy. Chociaż w moim przypadku były one pracowite (sezon na kozły) i musiałem na dłużej oderwać się od komputera, dlatego też w ostatnim numerze Gazety Łowieckiej nie ukazał się mój felieton. W czasie tej przerwy otrzymałem jednak wiele maili od czytelników podkreślających problem, który poruszyłem w ostatnim moim tekście. Problemem tym są „działacze”.

zuje się, że jest to prawdziwa zmora naszego Związku. Od morza do Tatr i ze wschodu na zachód Polski problem ten istnieje. Niektórzy dalej funkcjonują według norm przyjętych w głębokim PRL-u, choć część z nich zdążyła się już „przefarbować” i udają, że w komunie ich nie było. Pasożytnictwo, jakie uprawiają, „żerując” na żywym organizmie PZŁ jest obrzydliwe. Jest jednak iskierka nadziei. BĘDZIE LEPIEJ? Otóż PZŁ opracowuje nowy system, który ma na celu weryfikację kół łowieckich. Chodzi m.in. o ocenę ich działalności w kontekście dzierżaw obwodów. Ja i wielu moich znajomych, zaangażowanych w pracę

OD BAŁTYKU DO TATR Oczywiście wielu moich przyjaciół, prawdziwych działaczy i aktywnych członków PZŁ, nie obraziło się na tę krytykę, ponieważ wszyscy wiedzą o jakich „działaczach” pisałem. Oka-

60


w szeregach naszego Związku, jesteśmy pełni nadziei, że taki system zostanie wprowadzony. Według posiadanych przeze mnie informacji każde koło łowieckie będzie co roku oceniane za pracę na różnych płaszczyznach łowiectwa. W składowe tych ocen będzie wchodziło: • zaangażowanie koła łowieckiego w rozwój kynologii łowieckiej • zaangażowanie koła łowieckiego w rozwój sygnalistyki łowieckiej • poziom działalności na płaszczyźnie promocji łowiectwa • poziom gospodarki łowieckiej itd. PRZEJRZYSTA OCENA Jak widać, są to kwestie, które w bardzo dokładny sposób można ocenić. Chociażby pierwszy temat, czyli kynologia łowiecka. Jako hodowca mam nadzieję, że do historii przejdą czasy „wielorasowych” burków, nazywanych dumnie przez swoich właścicieli wyżłami czy terierami. Chociaż w niektórych kołach łowieckich nadal panuje moda na tanie wielorasowce, to widać już znaczną poprawę w tym zakresie. Ocena podobno ma obejmować m.in. to, ilu myśliwych w kole łowieckim ma psy ras myśliwskich – oczywiście posiadające rodowody. Mam też nadzieję, że ten sposób oceniania będzie się zagłębiać bardziej

61

w temat kynologii, że będzie można weryfikować również takie szczegóły jak certyfikaty użytkowości, oceny psów z wystaw kynologicznych itp. Również takie tematy jak rozwój sygnalistyki łowieckiej czy promocja łowiectwa są możliwe do zweryfikowania w bardzo prosty i uczciwy sposób. Nie wiem, jak to według autorów projektu ma wyglądać, ale myślę, że mniej więcej tak: • jeśli koło łowieckie posiada zespół sygnalistów osiągający sukcesy na różnego rodzaju konkursach i festiwalach, będzie odpowiednio wyżej oceniane od koła, które nic nie robi w tym kierunku • jeśli członkowie koła łowieckiego uczestniczą w różnego rodzaju imprezach promujących łowiectwo, będą otrzymywali za swoje zaangażowanie i wymierną pracę odpowiednią ocenę. PUNKTACJA I WERYFIKACJA Teraz czas na podsumowanie. Ankieta ma zawierać takie właśnie składowe, za które będzie przydzielana odpowiednia liczba punktów. Po kilku latach koło łowieckie będzie podliczane i oceniane według tych ankiet. Jeśli będzie słabo działało i uzyska niską ocenę, PZŁ będzie miał prawo nie przedłużyć dzierżawy obwodu ło-


wieckiego takiemu kołu i dać obwód innemu, które jest bardziej kreatywne i ma większy potencjał. Oczywiście, niektórzy pewnie zaczną dopatrywać się w tym pomyśle różnych teorii spiskowych, ale ja osobiście uważam, że pomysł jest świetny i powinien zostać wprowadzony w życie Związku. I to jak najszybciej! Czy nie jest prawdą, że istnieje wiele kół łowieckich posiadających świetne obwody łowieckie, których potencjał jest zmarnowany? Kiedy słyszę od myśliwych z niektórych kół, że „oni mają słaby obwód i nic się z tym nie da zrobić” a tymczasem zajeżdżam do innego koła, które ma teoretycznie słabszy jakościowo obwód i jest w nim wszystko, co ma być, to brak mi słów pogardy dla tych pierwszych. Każde koło łowieckie, które prowadzi odpowiednią gospodarkę łowiecką, ma wszystko: zwierzynę, urządzenia łowieckie, a co za tym idzie – pieniądze na dalsze polepszanie poziomu łowiectwa i stanu zwierzyny. Jako właściciel biura polowań mogę powiedzieć, że wystarczy mi kilkugodzinny przejazd przez łowisko, by stwierdzić, czy gospodarze dzierżawionego obwodu coś robią, czy nie? Mam nadzieję, że czasy wieczystej dzierżawy obwodów się skończą i PZŁ zacznie weryfikować „koła-paso-

żyty” i oddawać obwody w dzierżawę kołom łowieckim z prawdziwego zdarzenia. Takim, które będą wiedziały, co i jak zrobić, by dany obwód został odpowiednio wykorzystany. JESZCZE O STROJU Na koniec jeszcze kilka słów na temat stroju organizacyjnego PZŁ. Pamiętam jak w pierwszym moim felietonie zamieszczonym na łamach Gazety Łowieckiej pisałem szeroko na ten temat. Wielu czytelników lajkowało pod udostępnionym na Facebooku moim felietonem. Szkoda tylko, że nie wszyscy go po zalajkowaniu przeczytali. Otóż znów widzę fotki Koleżanek i Kolegów, którzy w rażący sposób łamią dość precyzyjne przepisy dotyczące noszenia naszego stroju organizacyjnego, zwanego potocznie „mundurem myśliwskim”. Krew w żyłach zmroziła mi ostatnio fotografia członków jednej ORŁ, gdzie jej wiceprzewodniczący oraz członek Klubu Kolekcjonera i Kultury Łowieckiej ma ubraną pod marynarką czarną koszulę i zamiast krawata ozdobny krawatnik. Kto jak kto, ale skoro członkowie organów PZŁ nie znają przepisów mundurowych, to czego można wymagać od zwykłych członków? Darz Bór!

62


√ Polowania na wilki z fladrami i indywidualnie – Rosja, Białoruś: styczeń ­– luty 2016. Ceny od 1500 €. √ Polowanie z gończymi na zające (bielaki) w Białorusi: styczeń 2016. √ Wiosenne polowania na głuszce i cietrzewie na Białorusi (kwiecień 2016). Ceny od 1200 €. √ Wiosenne polowania na gęsi, kaczki, słonki i bekasy – Rosja, Białoruś: kwiecień 2016. Ceny od 600 €. √ Polowania w RPA (czerwiec – wrzesień 2016). Ceny pakietów od 1400 €. √ Polowania na niedźwiedzie w Rosji: zima Tel.: 693 712 734 (w gawrze), wiosna (maj – czerwiec). Pakiety od 5000 €. hunting.travel.pro@gmail.com √ Polowania indywidualne na łosie www.hunting-travel.com.pl w okresie bukowiska – Białoruś, Rosja: wrzesień 2016.

63


Dzięki uprzejmości Seeland AG nasza redakcja mogła przetestować trzy nowe modele spodni marki Härkila: Ingles, Gevar i Dain. Warto przeczytać, co się nosi w łowisku! TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK


Test spodni Härkila


D

uńska firma Härkila przygotowała na sezon 2016 m.in. trzy modele spodni, które choć znacznie różnią się między sobą funkcjonalnością i zastosowanymi materiałami oraz dedykowane są do różnego rodzaju polowań – mają jedną wspólną cechę: idealnie sprawdzają się w klimacie, jaki mamy w Polsce od kwietnia po wczesny październik.

bo nigdy nie wiadomo, na co natkniemy się za następnym wzniesieniem, ale jest również sporym wyzwaniem dla mieszczucha. Obwód i trasa, która została mi wyznaczona na najbliższe dwie noce w celu pilnowania dopiero co posadzonej kukurydzy, zapewniała ok. 9 kilometrów spaceru z jedną zwyżką i jedną amboną po drodze, głównie skrajem lasu wzdłuż linii pól. Był dość ciepły wieczór i zdążyłem zgrzać się podczas podchodu, który jak mi się wydawało, a co prawdą nie było, składał się głównie z podejść. Spodnie, chociaż bardzo wygodne i elastyczne, nie przepuszczają w zbyt dużym stopniu powietrza. Jest to charakterystyczna cecha produktów, w których wykorzystywana jest duża ilość elastycznych materiałów – w tym przypadku spandexu. Producent znalazł jednak na to prawie idealne rozwiązanie – otworzyłem zamykane na suwak otwory wentylacyjne na udach. Na szczęście w tym roku nie było na Warmii plagi komarów, bo otwory wentylacyjne są siatkowane i chronią przed insektami ale moja twarz i dłonie były odsłonięte. Ponieważ księżyc świecił już w najlepsze, a doszedłem do ambony, z której miałem bardzo dobry widok na dwa nieckowato schodzące ku sobie pola, zdecydowałem przysiąść.

INGLES – DRUGA SKÓRA Na pierwsze polowanie zdecydowałem się przetestować model INGLES. To najbardziej elastyczne spodnie, jakie miałem okazję założyć. Już na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie bardzo wygodnych, a jak będzie w praktyce, zaraz sprawdzę. Przy mojej obłej figurze bardzo przydatne okazało się zapięcie w pasie na dwa zatrzaski. Podczas schylania się czy energicznych ruchów nie ma obawy, że zatrzaski puszczą. Lekko elastyczny pas to strzał w dziesiątkę, spodnie idealnie dopasowują się do figury, co u osób z nadwagą, takich jak ja, bywa trudne. Łowczy koła, w którym nie pierwszy raz goszczę, jest miłośnikiem długich wycieczek po łowisku i polowania z podchodu, co przy pagórkowatym krajobrazie okolic Ostródy jest nie tylko bardzo ciekawe,

66


67


Wchodząc po stromej drabinie, potwierdziłem moje wcześniejsze obserwacje, że spodnie z elastycznym materiałem nie ciągną się, współpracują z nogą podczas jej podnoszenia na szczeble i jest to naprawdę wyczuwalna różnica, gdy na co dzień chodzimy w spodniach z grubego płótna lub w typowo zimowych, poliestrowych spodniach z różnymi typami membran. Co ważne, zastosowanie takiego materiału jak w modelu INGLES gwarantuje nam również bardzo ciche poruszanie się, niezależnie od jego tempa. Podsumowując, spodnie INGLES to po prostu „druga skóra”, szczególnie dla panów o rozmiarze XL lub większym. Przekonałem się również, że w tych spodniach można bez problemu kucnąć lub klęknąć, bo profilowane kolana zapobiegają podciąganiu materiału, a całość zachowuje się jak przyklejona do ciała. Generalnie spodnie na piątkę z małym minusem za brak przepuszczalności powietrza przez materiał.

jest z mieszanki poliestru i bawełny. Czasy spodni zrobionych z grubego płótna, jak na przykład świetny model Harkili Oryx Light, w którym chodzę czwarty rok, zdają się odchodzić w niepamięć, przynajmniej u projektantów. To, co widzimy na pierwszy rzut oka, zanim spodnie wylądują na naszym siedzeniu, to zastosowanie streczu tylko w tych miejscach, które naprawdę narażone są na rozciąganie, czyli: kolana – zarówno z przodu, jak i z tyłu, siedzenie i krok oraz przód w miejscach kieszeni. Aby sprawdzić to rozwiązanie, udałem się śladem mojej wczorajszej, niestety bezowocnej pod względem łowieckim, wędrówki. Mimo że spodnie nie posiadają wentylacji, tak zwany komfort termiczny był doskonały i nie zauważyłem braku otworów wentylacyjnych – po prostu nie były potrzebne. Spodnie, dla mnie w rozmiarze 56, leżą bardzo wygodnie. Ruchy, które moglibyśmy nazwać namiastką ćwiczeń gimnastycznych, takie jak klękanie, kucanie, podnoszenie wysoko nogi nie powodują żadnego dyskomfortu czy uczucia ciągnięcia. Z ciekawostek, opinając spodnie na butach, zauważyłem jeszcze jedno praktyczne rozwiązanie, czyli wykończenie nogawki z grubszego płótna, które zapobiega szybkiemu zniszczeniu czy przemo-

GEVAR – MÓJ IDEAŁ Kolejna noc pilnowania i przy okazji testowania to model spodni GEVAR, stanowiący pośrednie rozwiązanie pomiędzy modelami INGLES i DAIN. Jak wszystkie trzy modele wykonany

68


69


czeniu przez rosę lub mokrą trawę. Zanim doszedłem do ambony, księżyc przykryły chmury i zaczęło z lekka popadywać. Ruszyłem szybszym krokiem i po ok. 10 minutach dotarłem do drabiny prowadzącej na ambonę. Gdy umościłem się wygodnie na siedzisku i zapaliłem czołówkę, aby obejrzeć spodnie, ze zdziwieniem stwierdziłem, że nogi mam suche, a spodnie, co dało się oczywiście odczuć już wcześniej, nie przemokły. Jak się okazuje, warto przed ubieraniem się czytać informacje zawarte w katalogach, bo pominąłem jedną i to dość istotną kwestię - mianowicie, że spodnie są firmowo woskowane, co przy lekkim opadzie, jaki mnie spotkał, zabezpiecza przed nasiąkaniem wodą. Co ciekawe, w swojej ofercie Härkila nie posiada wosku i nie udało mi się zdobyć informacji, czym należy spodnie powtórnie zawoskować po 20 praniach – jest to orientacyjna liczba czyszczeń, przy której producent deklaruje wytrzymałość naniesionej powłoki. Na szczęście wosków na rynku nie brakuje, więc można się zapewne podeprzeć produktami konkurencji. Tej nocy św. Hubert darzył, więc miałem okazję sprawdzić również, że wodą ze studni można bez problemu zmyć z materiału farbę i inne zabrudzenia. Tak więc woskowanie

działa i pomaga nie tylko przy opadach deszczu. Zachęcając do przeczytania moich testowych spostrzeżeń do końca, zdradzę, że dla mnie model GEVAR to zdecydowany faworyt tego testu, i to nie tylko dlatego, że akurat św. Hubert darzył, kiedy miałem je na swoich czterech literach... DAIN – LEKKO I PRZEWIEWNIE Została mi ostatnia para spodni do przetestowania – model DAIN, ale twarda rzeczywistość, czyli praca wymusiła powrót z gościnnej Warmii i trzeba było poczekać do następnej pełni. Härkila oferuje model DAIN w trzech kolorach: oliwkowej zieleni, zieleni myśliwskiej i ten model testowałem oraz kolorze nazwanym węglowo-czarnym. Jeśli chodzi o krój, to model DAIN różni się od modelu GEVAR drobnymi szczegółami, takimi jak umiejscowienie kieszeni na udach i ich zapinanie. Ja wolę rozwiązanie z GEVARA. Jak to wygląda, możecie zobaczyć na zdjęciach. Tak samo jak GEVAR, również spodnie DAIN są bardzo lekkie, przewiewne, nie hałasują przy poruszaniu się, chociaż jeśli ktoś chce być jak Winnetou, to jak pisałem, powinien zdecydowanie wybrać model, który testowałem jako pierwszy,

70


71


czyli INGLES. Oba te modele to obecnie standardowy styl i funkcjonalność, ale należy pamiętać, że to GEVAR ma więcej streczu i jest bardziej elastyczny niż DAIN. Spodnie DAIN mają jedną, ale zdecydowaną przewagę, szczególnie dla tych kolegów, którzy nie mają figury modeli z Zary. Po pierwsze: są produ-

Spodnie INGLES

kowane w rozmiarze 60, a po drugie – mają zakończenie nogawki, które bez większych krawieckich przeróbek pozwala na ich skrócenie. Wszystkie opisane modele spodni są dostępne w Polsce, w sklepach myśliwskich oferujących produkty Seeland/Härkila.

Spodnie GEVAR

72

Spodnie DAIN


73


Nasi sąsiedzi zza południowej granicy kilka wieków temu mieli jeden cel – stworzenie psa, z którym można będzie polować na każdy gatunek zwierzyny i w każdym, nawet najtrudniejszym terenie. Tak zaczyna się historia naszego tytułowego bohatera… TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL


Czeski fousek


R

asa ta przetrwała ponad pięć wieków mimo ogromnych trudności, a dzięki nieżyjącemu już panu Erwinowi Dembiniokowi wielu myśliwych również w Polsce mogło polować z psami, które w kilku rejonach kraju były kwintesencją łowów na kaczki. Sezon na pióro w pełni, warto więc przyjrzeć się tej rasie, której to przedstawiciele mogą nam oddać nieocenione usługi podczas pracy na tere-

nach podmokłych i zakrzaczonych. Wyżeł czeski fousek, nazywany dawno temu czeskim psem, bardzo często jest mylony z niemieckim wyżłem szorstkowłosym. Kiedy po pierwszej wojnie światowej rasa była na granicy wyginięcia, często był rejestrowany właśnie w taki sposób. Na szczęście udało się ją uratować i wyodrębnić linie zdecydowanie różniące się od wyżła niemieckiego.

76


CHARAKTERYSTYKA Kiedy zmęczeni sierpniowym słońcem przysiądziemy w cieniu nadbrzeżnych wierzb i przyjrzymy się bliżej naszemu czworonożnemu bohaterowi, cóż ujrzymy? Zobaczymy psa raczej niezbyt umięśnionego, ale grubej kości, o stosunkowo małej głowie i krótkiej kufie. Szata na ogół dość długa i szorstka, ale niezbyt gęsta, z obfitym poszerstkiem, szara z brązowym dereszem

plamami. Na głowie charakterystyczna grzywka zachodząca na oczy. Uszy zwisające, niezbyt długie. Oczy głęboko osadzone, sprawiające wrażenie bardzo mądrych i przekazujących niezwykłą wierność i oddanie dla właściciela. Zdarzają się oczywiście psy odbiegające od prezentowanego na zdjęciach osobnika – bardzo kosmate, wyglądające jak biegający kłębek wełny. Warto wtedy zadbać o szatę naszego pupila

77


i przycinać sierść, aby nie stała się ona udręką psa, tworząc trudne do usunięcia kołtuny. Kolejna cecha wyróżniająca fouska to luźna skóra na gardle, która jest szczególnie widoczna, kiedy pies stoi do nas bokiem. W przypadku wyżłów jest ona raczej napięta, a u fouska wydaje się, jakby wciąż miał jej za dużo… DOSKONAŁY TOWARZYSZ I… Prawdziwym zjawiskiem jest charakter fouska. Człowiek ma wrażenie, że pies ten chciałby uszczęśliwić człowieka swoim postępowaniem. Stara się bardzo, a kiedy sobie nie radzi, wciąż próbuje wymyślać nowe sposoby. Jest psem wybitnie lubiącym bliski kontakt z człowiekiem i na polowaniu trzyma się blisko myśliwego. Czyste linie tej rasy są pozbawione agresywnych zachowań, ale potrafią być dominujące w stosunku do ludzi, kiedy nie będziemy zdecydowani w komunikacji. Ale to dotyczy wszystkich psów. Pies ten specjalizuje się w polowaniu na zwierzynę drobną, ale po gruntownym szkoleniu potrafi doskonale pracować dolnym wiatrem. Cięty do drapieżników i szczekliwy staje się doskonałym towarzyszem na każdym polowaniu.

78


79


…NIEZŁY APORTER Szorstka i długa okrywa włosowa predysponuje tego psa do pracy w wodzie oraz ostrych szuwarach. Mocno zarośnięta kufa pozwala uniknąć zadrapań oraz pocięcia przez rośliny. Skłonność do wody i wrodzona umiejętność poprawnego pływania czyni z fouska doskonałego aportera. Bardzo dużą zaletą psów tej rasy jest to, że w zdecydowanej większości przypadków były one w rękach myśliwych, dzięki temu nie zatraciły swoich najlepszych cech, takich jak pasja do polowania, praca węchowa, skłonność do wody i aportu. Widywałem fouski z bardzo dobrą stójką, ale także takie, które wykazywały dyskwalifikujący lęk przed strzałem. Będąc kilka lat temu w Lublinie, przy okazji kupna kniejówki z drugiej ręki, widziałem fouski o bardzo drobnej, co nie znaczy cherlawej budowie. Strasznie mi się spodobały, ale niestety nie mogłem kupić szczeniaka od młodego myśliwego, od którego kupowaliśmy broń. Myśliwy ów opowiadał, że w jego domu zawsze była ta rasa i od kilku pokoleń poluje się z nimi na wszystko. Z kolei w leśniczówce mojego

dziadka mieszkał fousek, z którym namiętnie polował na kaczki na okolicznych torfowiskach. Kiedy babcia uległa wypadkowi i musiała trafić do szpitala, fousek całymi dniami leżał prze furtką wpatrzony w piaszczystą drogę wijącą się pośród sosen. Nic nie jadł i tylko pił wodę. Kiedy po dwóch tygodniach babcia wróciła, pies był tak wychudzony, że słaniał się na łapach… ale wył ze szczęścia, kiedy na podwórko zajechała taksówka. Szybko odzyskał siły i znowu szczęśliwy chodził z babcią na łąkę przewiązywać krowy, a z dziadkiem aportować tłuste krzyżówki. Historia ta pokazuje, jak bardzo oddany to może być pies, a jednocześnie jak potrafi przeżywać rozłąkę z bliskimi osobami. SOLIDNY I PEWNY Na początku artykułu nawiązałem do tego, że jest to pies zza naszej południowej granicy, z kraju przecież czterokrotnie mniej liczebnego niż Polska, ale o głębokich tradycjach łowieckich. Jest tak solidny i pewny w działaniu niczym mój czeski sztucer w pełnym drewnie… elegancki i praktyczny, a przy tym mało wymagający. Warto więc zastanowić się nad psem tej rasy, który jest naprawdę oddanym towarzyszem łowów.

80


81



LEDLENSER P7R

po prostu niezawodna

Latarka należy do koniecznego wyposażenia myśliwego. Część z moich kolegów po strzelbie nosi dwie – czołówkę przydatną przy patroszeniu i standardową latarkę, najczęściej ledową. Do naszej redakcji trafił nowy model LEDLENSER, który mieliśmy okazję dla Was przetestować TEKST: ANDRZEJ GMURCZYK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA, MAT. PRASOWE


H

istoria marki Ledlenser sięga 1994 roku, kiedy to bracia Opolka założyli w Solingen firmę Zweibrüder Optoelectronics. Od tego czasu i wyprodukowania pierwszego modelu V8 minęły już 22 lata i na rynku pojawiają się kolejne modele tej znanej nie tylko myśliwym marki. Model P7R jest zapakowany w twarde i eleganckie pudełko, dodatkowo zabezpieczone przed otwarciem tasiemką.

lizującą stan naładowania. Oczywiście akumulator 18650 możemy wyjąć z latarki i ładować go także w standardowych ładowarkach. Producent podaje, że czas ładowania latarki wynosi 5 h. Nam udało się naładować baterię w nieco krótszym czasie. PORĘCZNA I PRAKTYCZNA Latarka ma 16,5 cm długości i jest bardzo poręczna. Dobrze leży w dłoni i, o czym za chwilę, bez problemu możemy jedną ręką regulować skupienie stożka światła. System nazwany przez Ledlenser Advanced Focus System to połączenie soczewki z reflektorem. Umożliwia on bezstopniową regulację strumienia światła, od równomiernego i rozproszonego oświetlenia po ostrą i skupioną wiązkę światła o dalekim ok. 200-metrowym zasięgu i mocy światła 1000 lumenów. Kolejny system to Fast Lock, czyli lekkie przekręcenie głowicy latarki, które blokuje regulację strumienia światła. Jest to wygodne rozwiązanie, blokujące ustawienia latarki, gdy leży ona w kieszeni spodni lub plecaka.

EFEKTOWNA ZAWARTOŚĆ Otwieramy pudełko i naszym oczom ukazuje się nowy model Ledlenser spoczywający na magnetycznym uchwycie, służącym również jako ładowarka. W pudełku znajdziemy także akumulator litowo-jonowy 18650 i czarny pokrowiec, szyty elegancką, czerwoną nicią oraz smycz na dłoń zabezpieczającą latarkę przed upadkiem przy wypuszczeniu jej z ręki. Całość wygląda naprawdę efektownie. Ładowarkę możemy przyczepić do ściany lub przymocować w samochodzie. Tym bardziej, że w zestawie znajdziemy również wkręty mocujące, a sama ładowarka wyposażona jest w port USB, więc możemy ją podłączyć do laptopa lub wtyczki zapalniczki w samochodzie/porcie USB. Latarka posiada okrągłą diodę sygna-

TRYBY ŚWIECENIA Latarka posiada trzy tryby świecenia, nazwane przez producenta High Power, Power i Low Power.

84


85


tryb High Power – światło o mocy 1000 lumenów, zasięg do 210 m, czas pracy latarki do 2 h tryb Power – światło o mocy 250 lumenów, zasięg do 150 m, czas pracy latarki do 5 h tryb Low Power – światło o mocy 20 lumenów, zasięg do 40 m, czas pracy latarki do 40 h

Cena latarki w sklepach internetowych oscyluje w granicach 470 zł.

Tryby świecenia są włączane naprzemiennie pulsacyjnym przełącznikiem umiejscowionym w tylnej części korpusu latarki. Oznacza to, że włączamy latarkę w trybie Low, następnie wyłączamy i włączamy w trybie Power itd. Również lżejsze naciśnięcie przycisku powoduje zmianę trybu, co jest wygodnym i funkcjonalnym rozwiązaniem. Przełącznik działa bardzo cicho. WODOODPORNA I Z ATRAKCYJNĄ GWARANCJĄ Tak jak cała latarka, wspomniany przełącznik jest wodoodporny, zgodnie z normą IPX4. Oznacza to, według fachowej nomenklatury, że produkt jest całkowicie odporny na spryskiwanie i zachlapanie wodą o natężeniu do 10 l na minutę. Warto nadmienić, że latarka posiada również 7-letnią gwarancję, 5 lat w standardzie i dodatkowe 2 przy rejestracji po zakupie.

86


Zobacz wideo

87


Warto pomyśleć o Część I


o danielu

Wielu myśliwych jest przeciwnych reintrodukcji daniela, ponieważ uważa, że wypiera on jelenia. Przeczą temu fakty, dlatego warto je poznać, by nie powtarzać błędnych, niezgodnych z prawdą teorii TEKST: BOGUSŁAW MORACZEWSKI ZDJĘCIA: BOGUSŁAW MORACZEWSKI, MALWINA WACHULEC, PRZEMYSŁAW MORACZEWSKI


H

istoria daniela w Polsce nie jest do końca wyjaśniona i wciąż budzi spory. Większość naukowców uważa, że daniel został sprowadzony na ziemie polskie między XVI a XVIII wiekiem. Jest więc u nas od co najmniej 300 lat. Natomiast według Wikipedii był introdukowany na Nizinie Śląskiej już w XIII w. Jeżeli do tego dodać, że szczątki daniela sprzed ok. 50 tys. lat odnaleziono w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, to śmiało można stwierdzić, że tak naprawdę to niewiele wiemy o jego początkach w Polsce. Możemy nawet przyjąć, że nie jest zwierzęciem całkowicie obcym i że można go uznać nawet za gatunek rodzimy.

blijny prorok. Znaczy tyle, co: „moim sędzią jest Bóg" lub „Sędzia Boży". Biblijny Daniel rozstrzygał m.in. sprawę Zuzanny i starców. Podobno skazał starców nie dlatego, że podglądali kąpiącą się Zuzannę, ale dlatego, że kłamali... Katolickim świętym jest Daniel z Egiptu, który z rozkazu króla Dariusza wrzucony na noc do jamy pełnej lwów, rano wyszedł nietknięty... (co ciekawe, podobne zdarzenie legenda przypisuje również św. Eustachemu). Nawet jeżeli to wszystko nie jest prawdą, to i tak przyczynia się do budowy pozytywnego mitu daniela! CHARAKTERYSTYKA Daniel (Dama dama) jest wyjątkowo szlachetnym przedstawicielem jeleniowatych. Jest znacznie mniejszy od jelenia europejskiego, ale i znacznie większy od sarny. Jego długość dochodzi do 145 cm, a wysokość w kłębie mieści się od 75 do 95 cm. Wieniec mocnego byka może osiągnąć wysokość nawet ponad 80 cm, a rozłoga szerokość do około 100 cm. W zależności od warunków bytowania i cech genetycznych masa poroża w pełni dojrzałego byka powinna osiągnąć wagę znacznie powyżej 3,5 kg. W wieku od 6 do 10 lat wieńce powinny ważyć od 5 do 7 kg. Waga dorosłych byków w warunkach na-

OD DANIELA DO… DANIELA Daniel (Dama dama) pochodzi z Azji Mniejszej. Dość szybko zasiedlił afrykańskie i europejskie wybrzeża Morza Śródziemnego. Przyjmuje się, że do Europy sprowadzili go najpierw Fenicjanie, a później Rzymianie. Są jednak dowody na to, że daniele zamieszkiwały Europę przed ostatnim zlodowaceniem. Dzisiaj występuje prawie na całym świecie, ciesząc oko obserwatora i podniebienie smakosza dobrej kuchni. Pamiętajmy też, że „Daniel" to imię pochodzenia hebrajskiego i że nosił je bi-

90


91


turalnych powinna wynosić od 50 do 100 kg, a łań od 30 do 60 kg. Daniel w dobrych warunkach może żyć nawet do 25 lat. Jeżeli w Polsce tak się nie dzieje, to przyczyn należy szukać przede wszystkim w chowie wsobnym i w braku należytej troski o jakość dzikiej zwierzyny. Osiągnięcie dobrych parametrów powinno być celem racjonalnej gospodarki w naszych łowiskach. Rzeczywistość jest jednak inna, bo rzadko gdzie dba się o właściwą pulę genetyczną i o odpowiednią bazę żerową. Piękną ozdobą byka daniela jest jego poroże, które najcenniejszym trofeum staje się około 8. roku jego życia. Ze szpicaka w pierwszym roku prze-

chodzi w następnym w postać łyżkarza. Zaczynają być w pełni wykształcone róże, oczniaki i opieraki, a na końcówkach tyk pojawia się spłaszczenie, które w kolejnych latach powiększa się i przybiera kształt okazałych łopat, z licznymi sękami w tylnej części i z długimi odnogami zwanymi ostrogami lub hakami. Od trzeciego roku życia daniel zrzuca poroże w okresie od końca kwietnia do połowy maja, a nowe wyciera od końca sierpnia do połowy września. Termin zależy od wielu czynników, ale największy wpływ ma na nie baza pokarmowa i temperatura otoczenia. Zrzuty są cennym trofeum i mogą stanowić ozdobę salonów, i to nie tylko myśliwskich.

92


Bardzo cenna jest również skóra danieli. Zmieniają one suknię dwa razy w roku, w maju i w czerwcu oraz we wrześniu i w październiku. Letnia suknia jest przeważnie rdzawobrunatna z białymi plamkami. Zimowa może być szarobrunatna z ledwie widocznymi plamkami lub srebrzystociemna, prawie bez widocznych plamek. W obu przypadkach na grzbiecie jest wyraźna czarna pręga. Wewnętrzna strona badyli jest najczęściej biała. Podobnie spód szyi. Daniele mają czarny ogon z białym podbiciem. Dość często występuje u nich melanizm (czarna suknia) oraz sporadycznie albinizm (biała suknia w odcieniach od kremowej do popielatej). Cielę-

ta danieli przychodzą na świat od początku czerwca do połowy lipca i najczęściej mają suknię czerwonordzawą z białymi plamkami. Są karmione przez łanie do grudnia, a nawet dłużej. LAS TO NIE FABRYKA Odstępstwa od przedstawionego wzorca oraz późne wycielenia mogą świadczyć o degeneracji istniejącej populacji i powinny skłaniać do wprowadzenia do łowisk wyselekcjonowanej puli genetycznej. Rezultaty dotychczasowej selekcji jeleniowatych raczej nie są zadowalające. Jeżeli korzystamy z dobrostanu przyrody, to naszym obowiązkiem

93


jest troska o dobrą kondycję zwierząt łownych. Grodzenie lasów, wielkoobszarowych pól monokulturowych, autostrad i dróg szybkiego ruchu, plaga zabudowy rekreacyjnej terenów podmiejskich, likwidacja naturalnych zadrzewień śródpolnych, zaorywanie miedz i tysiące innych ingerencji człowieka, niszczą naturalne środowisko. Zapominamy o poletkach zaporowych i zgryzowych, o nasadzeniach śródleśnych drzew owocowych i o uprawie roślin pastewnych dla dzikich zwierząt. Zapominamy, że las to nie fabryka produkująca drewno oraz że lasem i polami mamy przyrodzony obowiązek dzielić się ze zwierzętami. Bezmyślne krytykowanie łowiectwa świadczy o braku podstawowej wiedzy i o tym, że nie potrafimy racjonalnie korzystać z dobrostanu przyrody. Ekoterroryzm wprost prowadzi do wynaturzeń i do zachwiania równowagi w ekosystemie.

łowieckiej, czy tylko dzięki przestrzeganiu administracyjnych zasad selekcji...? Ja jestem za znakomitym i zdrowym mięsem, za mocnym wieńcem i piękną skórą. Oponentów odsyłam do ubojni drobiu, bydła i trzody chlewnej oraz do badań jakości zdrowotnej pozyskiwanego tam mięsa. Niestety daniel nie występuje w Polsce zbyt licznie. W naturalnym środowisku w 2010 r. było tylko około 17 tys. danieli. Dla porównania w tym czasie mieliśmy ponad 146 tys. jeleni, a saren blisko 760 tys. sztuk. Np. na terenie woj. łódzkiego było zaledwie niespełna 700 danieli. Nie ma naukowego potwierdzenia, że daniel płoszy jelenia... PRZESĄDY I FAKTY Mimo to wielu myśliwych uważa, że daniel wypiera jelenia i jest przeciwko jego reintrodukcji, a nawet przeciwko poprawie genetyki istniejących populacji. Dlaczego? Dlatego, że nie mają o danielu zielonego pojęcia i plotą bezmyślnie, to, co kiedyś od kogoś usłyszeli... Wybitny znawca tematu, prof. Lesław Łabudzki wprost stwierdza, że „są przykłady obserwacji od wielu lat zupełnie nieźle prosperującej populacji daniela o zagęszczeniu ok. 30 osobników na 1000 ha w zwartym kompleksie leśnym, przy równoczesnym występowaniu

PYTANIA I ODPOWIEDZI Jeżeli poważnie myślimy o danielu, to pilnie trzeba odpowiedzieć sobie na kilka prostych pytań: jakiego chcemy mieć daniela w Polsce? Czy mocnego, czy rachitycznego? Czy z dobrej puli genetycznej, czy z chowu wsobnego? Czy w efekcie dobrze rozumianej racjonalnej gospodarki

94


95


jelenia i dość licznej sarny” (Łowiectwo, praca zbior., wyd. Łowca Polskiego, Warszawa 2011, str. 126; Łowiectwo łódzkie dawniej i dziś, oprac. Andrzej Sontag, Łódź 2011, str. 128). Daniel wykazuje duże zdolności adaptacyjne. Preferuje rzadkie lasy mieszane z przewagą drzew liściastych i krzewów, z łąkami śródleśnymi i polami uprawnymi. Unika terenów bardzo podmokłych oraz położonych powyżej 1000 m n.p.m. Żywi się roślinami zielonymi, trawami i ziołami, młodymi gałązkami drzew i krzewów, mchami i porostami, kasztanami i żołędziami, grzybami i różnymi owocami leśnymi. Wymaga podkreślenia, że w lesie czyni zdecydowanie mniejsze szkody niż jeleń i sarna. Mam nadzieję, że przesądy o rzekomej konkurencyjności daniela w stosunku do jelenia nie zahamują jego wzrostu populacji w Polsce. Chodzi oczywiście przede wszystkim o jakość, a nie tylko o ilość. W wielu łowiskach są ku temu sprzyjające warunki, ze względu na dobrą bazę żerową. Konieczne jest więc stałe pogłębianie wiedzy o danielach i to nie tylko wśród myśliwych. Już czas najwyższy, żeby poważnie zająć się naszymi danielami, bo to my ponosimy odpowiedzialność za słabe łopaty i za brak należytego zainteresowania znakomitym mięsem.

Myśliwym powinno szczególnie zależeć na poprawie jakości występujących u nas populacji daniela. Postarajmy się, żeby to piękne zwierzę stało się jednym z klejnotów dobrej marki każdego regionu... Koszty będą niewielkie, a korzyści nie do przecenienia. WARUNKI DO ADAPTACJI Gdy już zdecydujemy się na realizację programu poprawy puli genetycznej, to do naturalnego środowiska musimy stopniowo wprowadzać wyselekcjonowane zdrowe i silne zwierzęta, byki i zacielone łanie. W leśnej głuszy trzeba urządzić im niewielkie kwatery adaptacyjne ze stałym dostępem do wody i lizawek oraz do odpowiedniej żywności na poletkach zgryzowych (topinambur, proso, zboża, wierzba pastewna itp.). Cały czas powinno być siano w paśnikach i niewielka ilość okopowych. Wskazane jest wykładanie latem zielonych gałęzi, a zimą należy dawać sianokiszonkę, okopowe i kukurydzę. W warunkach prowadzonej przeze mnie hodowli koszt „dożywiania” jednego daniela nie przekracza 200 zł rocznie i zależy przede wszystkim od ceny kukurydzy, którą w niewielkich ilościach dokarmiam zwierzęta od listopada do kwietnia. Koszt ogrodzenia kwatery nie powinien

96


97


CIĄG DALSZY NASTĄPI… W tym tekście zasygnalizowałem jedynie bardzo prosty i oszczędny kierunek racjonalnego działania, nie wdając się zbytnio w szczegóły realizacji pomysłu, który postaram się rozwinąć w II części niniejszej gawędy o danielu. Jedno jest pewne – od słów trzeba przejść do czynów, by chmary i rudle jeleniowatych były u nas co najmniej tak liczne i wspaniałe jak te, które blisko 30 lat temu widziałem w Richmond Park pod Londynem. Jelenie, daniele i sarny bytują tam od wielu stuleci i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. To ich naturalne środowisko, to przykład wzorowej koegzystencji ludzi i zwierząt, to przykład kultury i dojrzałości angielskiego społeczeństwa. Skoro może być tak tam, to może być i u nas. Tak może być w Polsce!

przekroczyć 15 zł za metr bieżący. Stać więc koła łowieckie na reintrodukcję daniela. Dla porównania – cena za komercyjne pozyskanie byka daniela przy wadze trofeum – 2,5 kg waha się od 1400 do ponad 2200 zł, a przy wadze – 3 kg od 1800 do ponad 2700 zł. Trofea powyżej 4 kg to już koszt od 8 tys. zł w górę. Do tego należy doliczyć koszty zakwaterowania w łowisku i organizacji polowania. Poniesione nakłady powinny zwrócić się bardzo szybko. Jeleniowate w zagrodzie adaptacyjnej nie mogą być przekarmiane, bo może osłabić się u nich naturalna umiejętność samodzielnego zdobywania pokarmu. Natomiast systematyczne i oszczędne dokarmianie przywiązuje zwierzęta do miejsca, gdzie zawsze mogą znaleźć jakieś pożywienie. Zasiedlanie kwater adaptacyjnych przez zacielone łanie powinno następować w okresie grudzień-luty, a przez byki w okresie kwiecień-maj, kiedy nie mają poroża. Kwatery łań należy otwierać ok. 10 lipca, a byków ok. 10 października, tuż przed bekowiskiem. Stałe dokarmianie powinno być kontynuowane jeszcze co najmniej przez rok po otwarciu kwatery adaptacyjnej. Gwarantuje to przywiązanie zwierząt do miejsca, trwałość nowej ostoi i wysoką jej efektywność w przyszłości.

Autor jest myśliwym, prezesem Spalskiego Towarzystwa Łowieckiego im. Prezydenta Ignacego Mościckiego oraz właścicielem fermy danieli „Moraczówka”.

98


99


Mięso jelenia to bogate źródło białka, ale przede wszystkim... rozkosz dla podniebienia! Zapomnijmy jednak o tradycyjnym smażeniu i przygotujmy je na grillu. Gwarantujemy wyjątkowy smak! TEKST I ZDJĘCIA: KARNIVOR.SE, GAZETA ŁOWIECKA TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA


Stek myśliwego


M

ięso jelenia często wrzuca się do gulaszu lub dusi, ale można je też podzielić na kawałki i usmażyć. Charakteryzuje się naturalnie niską zawartością tłuszczu i jest jednym z mięs najbogatszych w białko. Podczas jego przygotowania kucharzowi przydaje się… cierpliwość.

pośrednie, ze względu na czas przygotowania. Stek układamy na środku rusztu, pomiędzy dwoma kupkami żaru. Warto umieścić pod nim miseczkę, do której będzie ściekał tłuszcz. Aby dopilnować właściwej temperatury mięsa, przyda się też termometr. GRILLOWANIE POŚREDNIE Zamykamy pokrywę i otwieramy wszystkie wentylatory grilla. W przypadku grilla Weber można zostawić wentylatory otwarte do 3/4. Zalecana temperatura mięsa dla średnio wysmażonego steku z jelenia to 62OC. My ustawiliśmy termometr na 58OC, by uzyskać stek średnio krwisty. Po osiągnięciu odpowiedniej temperatury, co trwa ok. 25-30 min dla 800 g mięsa, zdejmujemy je z rusztu i odkładamy na talerz na minimum 10 min. Dzięki temu będzie ono jednocześnie soczyste i kruche. Nie należy owijać mięsa folią! To wydłuża czas grillowania i przyczynia się do mitu, że steki są ciągliwe i suche. Gotujemy ziemniaki i szparagi, jednocześnie podsmażając na maśle kurki. Dodajemy do nich cremé fraiche, czyli francuską, lekko ukwaszoną śmietanę zawierającą 35% tłuszczu. Można też z powodzeniem zastosować polską 36% śmietanę, zmieszaną z dwoma łyżkami maślanki i pozostawio-

WŁAŚCIWE OCZYSZCZENIE Na początek należy mięso dobrze oczyścić z błon i ewentualnego tłuszczu. Im dokładniej to się zrobi, tym przyjemniejsze będziemy mieć doznania smakowe. Podczas bezpośredniego grillowania nad źródłem ciepła tłuszcz i błony dodają mięsu smaku, jednak w przypadku grillowania tzw. metodą pośrednią, tak się nie dzieje. Po oczyszczeniu stek wkładamy w marynatę i odstawiamy do lodówki na minimum 24 godziny. Wyjmujemy go na godzinę przed przygotowaniem. Przepis na marynatę to jeden z podstawowych przepisów skandynawskiej kuchni, tyle że z dodatkiem koniaku, świetnie komponującego się z dziczyzną. MARYNOWANY STEK Po wyjęciu mięsa z lodówki pozwalamy mu odpocząć godzinę w temperaturze pokojowej. Przy dużych kawałkach najlepsze jest grillowanie

102


Mięso powinno przed pokrojeniem odleżeć jeszcze przynajmniej przez 10 minut

ną na jedną noc w ciepłym miejscu. Tak przygotowaną śmietanę mieszamy aż do zagęszczenia sosu.

Do pracy z mięs em polecamy nieza wodne noże Fiskars

103


SKŁADNIKI • mięso: steki z jelenia 800 g • marynata: olej rzepakowy 150 ml 3 łyżki stołowe chińskiego sosu sojowego • świeżo mielony czarny pieprz • sól • czosnek w proszku • mielona ostra papryka • trochę pieprzu cayenne • odrobina koniaku (najlepiej słodkiego) DODATKI • młode ziemniaki • zielone szparagi SOS • kurki • cremé fraiche, można go zastąpić kwaśną śmietaną zmieszaną z dwoma łyżkami maślanki, pozostawioną na noc w ciepłym miejscu

104


Do pracy z mięs em polecamy nieza wodne noże Fiskars

Grillowany stek z jelenia z młodymi ziemniakami, szparagami i sosem koniakowym z kurkami na bazie cremé fraiche

105


KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE TEKST I ZDJĘCIA: BOGUSŁAW BAUER

Lato to czas wakacji, dlatego bardzo proszę, by Czytelnicy mi wybaczyli, że tym razem zmienią się proporcje, i to zdjęcia będą odgrywać główną rolę...

Kolekcjoner to osoba, która tak naprawdę nigdy nie ma urlopu, bo z własnego doświadczenia wiem, że „fantów” można szukać i zbierać zawsze, nawet podczas wypoczynku. Poza tym wolny czas można wykorzystać na segregację i porządkowanie swoich zasobów kolekcjonerskich. Dzisiaj, dzięki życzliwości kolegi Bogdana Kowalcze, przedstawiam Wam, co ukazało się w 2015 r. (oczywiście wybiórczo – to tylko namiastka tego, co pojawiło się w naszym świecie pasjonatów). Zbiory prezentuję z odpowiednim podziałem: strzelectwo, imprezy, kynologia, sygnalistyka, koła łowieckie.

STRZELECTWO


IMPREZY

SYGNALISTYKA

KYNOLOGIA

KOŁA ŁOWIECKIE

Ze zbiorów Bogdana Kowalcze i Bogusława Bauera.



Groza Zapraszamy do przeczytania rozdziału książki znanego już Wam Jima Corbetta pt. „Lampart ludojad z Rudraprayag”

S

łowo „groza” jest tak często i szeroko używane w kontekście zwykłych spraw codziennego dnia, iż w świadomości ogółu zatraciło się jego prawdziwe znaczenie. Dlatego chciałbym tu dać niejakie pojęcie o tym, co słowo „groza” – rzeczywista groza – znaczyło dla pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców Garhwalu1, żyjących na obszarze, gdzie ludojad grasował, i dla sześćdziesięciu tysięcy pielgrzymów, którzy corocznie przemierzali ten obszar w latach 1918– –1926. Podam też kilka przykładów dowodzących niezbicie, iż zarówno mieszkańcy Garhwalu, jak i pielgrzymi mieli niekłamane powody, żeby odczuwać grozę.

*** Jeszcze nigdy i nigdzie godzina policyjna nie była tak bezwzględnie egzekwowana i równie posłusznie przestrzegana jak ta, którą nałożył lampart ludojad z Rudraprayag. Za dnia życie toczyło się względnie normalnie: mężczyźni chodzili daleko na bazary lub do odległych wiosek w odwiedziny do krewnych i przyjaciół; kobiety na zboczach wzgórz ścinały trawę na strzechy chat lub na karmę dla bydła; dzieci szły do szkoły albo do dżungli, gdzie wypasały kozy lub zbierały chrust na opał, w lecie zaś pielgrzymi, pojedynczo i grupami, odbywali mozolną wędrówkę do świątyń Kedarnath i Badrinath albo stamtąd wracali. Lecz gdy słońce zbliżało się do zachodniej linii horyzontu i cienie zaczynały się wydłużać, zachowanie ludzi

1. Wszystkie nazwy miejscowości podano w pisowni angielskiej z racji powszechnego jej użycia na terenie Indii. Objaśnienia w przypisach pochodzą od tłumacza, chyba, że zaznaczono inaczej.

109


ulegało nagłej i rzucającej się w oczy zmianie: mężczyznom, dotychczas poruszającym się ospale, teraz spieszno było do domów; matki niespokojnym głosem nawoływały swoje dzieci, które marudnie wracały ze szkoły albo spóźniały się przy spędzaniu kóz czy zbieraniu chrustu, podczas gdy strudzeni pielgrzymi byli przez napotykanych po drodze tuziemców ponaglani do schronisk. Z zapadnięciem nocy upiorna cisza zalegała nad całą krainą – żadnego ruchu ni dźwięku gdziekolwiek. Ludzie siedzieli w domach za zaryglowanymi drzwiami, a bywało, że dorabiano drzwi dodatkowe. Ci z pielgrzymów, którym nie udało się znaleźć schronienia w domach, tłoczyli się w schroniskach. A wszyscy: i ci w domach, i ci w schroniskach zachowywali grobową ciszę, aby nie ściągnąć uwagi strasznego ludojada. Oto, co przez osiem długich lat dla mieszkańców Garhwalu i pielgrzymów znaczyło słowo „groza”. Podam teraz kilka przykładów pokazujących, że uczucie to miało bardzo realne podstawy. *** Pewien czternastoletni chłopiec, sierota, pracował jako pasterz stada czterdziestu kóz. Należał do najniższej kasty – niedotykalnych – i dlate-

go każdego wieczora, gdy wracał ze stadem, po otrzymaniu posiłku zamykany był razem z kozami w małym pomieszczeniu, w którym w lewym rogu miał odgrodzone miejsce do spania. Pomieszczenie to znajdowało się na parterze, bezpośrednio pod izbą zajmowaną przez właściciela kóz, budynek zaś stał w długim rzędzie piętrowych budynków. Pomieszczenie nie miało okien, a tylko jedne drzwi, które, kiedy chłopiec z kozami znajdował się w środku, były przez jego pracodawcę zamykane na wrzeciądz, blokowany w skoblu kawałkiem drewna, od wewnątrz zaś chłopiec dodatkowo podkładał pod drzwi ciężki kamień. Według zapewnień jego pana, którym nie mam powodu nie wierzyć, owej tragicznej nocy drzwi zostały zamknięte tak jak zwykle. Nosiły one liczne głębokie ślady zadrapań, wobec czego prawdopodobnym się wydaje, że gdy lampart próbował pazurami otworzyć drzwi, odpadł kawałek drewna blokujący wrzeciądz, po czym łatwo już mu było odsunąć kamień i wejść do środka. Jako że w tym małym pomieszczeniu, z wygrodzonym dodatkowo miejscem w rogu, znajdowało się aż czterdzieści kóz, ludojad nie mógł mieć dużego pola manewru, zatem

110


można tylko snuć domysły, czy lampart dostał się do miejsca, gdzie spał chłopiec po grzbietach kóz, czy też przemknął pod ich brzuchami, ponieważ w takich warunkach kozy mogły nocować tylko w pozycji stojącej. Przyjmijmy, że chłopiec spał i nie słyszał hałasu, jaki lampart musiał czynić, usiłując sforsować drzwi, i jaki z pewnością czyniły kozy, kiedy już dostał się do wewnątrz, i że nie wołał daremnie o pomoc do niechcących niczego słyszeć uszu, od których dzieliła go tylko cienka deska. Uśmierciwszy chłopca w wygrodzonym kącie, lampart poniósł ciało przez puste pomieszczenie – kozy bowiem uciekły przez otwarte drzwi – następnie w dół stromego zbocza, a wreszcie przez kilka poziomów pól tarasowych do głębokiego, usianego głazami wąwozu. Tam też w kilka godzin później właściciel stada znalazł szczątki swego sługi. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, żadna z czterdziestu kóz nie została nawet draśnięta. *** Pewien człowiek wstąpił do sąsiada na pogawędkę. Pomieszczenie miało kształt litery L, drzwi zaś były niewidoczne z miejsca, w którym obaj mężczyźni rozsiedli się na podłodze z plecami opartymi o ścianę. Drzwi były zamknięte, ale niezaryglowane,

gdyż aż do tamtej pory nie zdarzyło się, żeby ktoś z wioski został zabity przez ludojada. W środku było ciemno; gospodarz właśnie wręczył nargilę2 swemu gościowi, lecz ten upuścił ją na podłogę, rozsiewając popiół i tytoń. Gospodarz pochylił się i jął zbierać ogarki, napominając zarazem swego towarzysza, żeby był on ostrożniejszy, bo inaczej koc, na którym siedzą, zajmie się płomieniem. Gdy tak trwał chwilę pochylony, w jego polu widzenia znalazły się drzwi… w których światło młodego, zachodzącego już księżyca wyrysowało sylwetkę lamparta uchodzącego z ciałem jego przyjaciela. Opowiadając mi o tym zdarzeniu w parę dni później, wyrzekł takie słowa: – Klnę się na wszystko, sahibie! Choć mój przyjaciel siedział na wyciągnięcie ręki ode mnie, nie usłyszałem nawet jego tchnienia i w ogóle najcichszego nawet dźwięku, i to ani w chwili, gdy lampart go zabijał, ani gdy go porwał i z nim uciekał. Nijak już nie mogłem pomóc memu przyjacielowi, no to poczekałem chwilę, aż lampart trochę się oddali, potem podczołgałem się do drzwi, szybko je zamknąłem i zaryglowałem. 2. Orientalny rodzaj fajki o długim giętkim cybuchu połączonym z pojemnikiem zawierającym wodę, przez którą przechodzi dym.

111


*** Żona naczelnika pewnej wioski leżała złożona gorączką, a jej dwie przyjaciółki ją pielęgnowały. Dom stanowiły dwie izby. Z pierwszej wychodziło dwoje drzwi: jedne otwierały się na mały, wyłożony kamiennymi płytami dziedziniec, drugie zaś prowadziły do następnego pomieszczenia. W pierwszej izbie na wysokości czterech stóp od podłogi znajdowało się wąziutkie okno, które było otwarte. Na parapecie stało mosiężne naczynie zawierające wodę pitną dla chorej kobiety. Druga izba, poza drzwiami łączącymi ją z pierwszą, nie miała żadnego otworu prowadzącego na zewnątrz. Drzwi zewnętrzne były zaryglowane, a otwarte były jedynie drzwi między oboma pomieszczeniami. Trzy kobiety zajmowały wewnętrzne pomieszczenie: chora leżała w środku, jej przyjaciółki spoczywały po bokach. Naczelnik spał na łóżku ustawionym pod ścianą z otworem okiennym; obok łóżka umieścił lampę oliwną w taki sposób, żeby oświetlała i drugie pomieszczenie – lecz ze względów oszczędnościowych lampa świeciła nikłym płomieniem. Około północy, gdy już wszyscy byli pogrążeni we śnie, lampart wślizgnął się przez okno – jakimś niepojętym

sposobem unikając strącenia naczynia z wodą, które zastawiało prawie cały otwór okienny – ominął śpiącego mężczyznę, wszedł do drugiego pomieszczenia i zabił chorą kobietę. Dopiero jak ciężkie naczynie runęło na podłogę, w momencie gdy lampart próbował wynieść martwą kobietę przez okno, śpiący się pobudzili. W świetle rozjarzonego płomienia lampy zobaczono ciało kobiety pod oknem, a na jej gardle widniały cztery ślady wielkich zębów. Człowiek mieszkający po sąsiedzku, którego żona byłą jedną z dwóch kobiet opiekujących się chorą, relacjonując mi to zdarzenie, powiedział: – Kobieta ta była bardzo chora, i pewnie i tak by umarła, to i dobrze się stało, że lampart wybrał właśnie ją. *** Dwaj bracia, Gudżaratczycy3, przepędzali stado trzydziestu bawołów z jednego pastwiska na drugie. Towarzyszyła im dwunastoletnia dziewczynka, córka starszego z nich. Nie byli obznajomieni z okolicą, więc albo nic o ludojadzie nie słyszeli, albo – co prawdopodobniejsze – uważali, że bawoły stanowią dostateczną ochronę. Działo się to na terenie położonym na wysokości ośmiu tysięcy 3. Czyli pochodzący z Gudżaratu, regionu w zachodnich Indiach (obecnie stan).

112


stóp. Na przydrożnym wąskim skrawku równego gruntu – poniżej którego leżało sierpowatego kształtu pole o powierzchni ćwierci akra, będące od dawna nieużytkiem – mężczyźni postanowili spędzić noc. W otaczającej dżungli nacięli palików, które powbijali rzędem na sierpowatym polu i poprzywiązywali do nich bawoły. Po kolacji przyrządzonej przez dziewczynkę cała trójka ułożyła się na derkach i zapadła w sen, po jednej stronie mając drogę, po drugiej – bawoły. W nocy, na krótko przed świtem, mężczyzn obudziło prychanie przestraszonych bawołów i odgłos dzwonków, które zwierzęta te nosiły na szyjach. Wiedząc z doświadczenia, że takie zachowanie oznacza obecność drapieżników, mężczyźni zaświecili lampę i zeszli do bawołów, aby je uspokoić i sprawdzić, czy żaden nie urwał się z uwięzi. Zajęło im to tylko kilka minut. Wróciwszy, zobaczyli, że dziewczynka, którą zostawili śpiącą, zniknęła, zaś na jej derce widniały plamy krwi. Z nastaniem dnia ojciec i stryj ruszyli po śladach krwi. Lampart ominął bawoły, przeciął pole i zszedł parę jardów w dół zbocza, gdzie pożarł swoją ofiarę. – Mój brat, sahibie, urodził się pod nieszczęśliwą gwiazdą, bo nie dane mu było mieć syna, a tylko tę jedną córkę, którą już szykowano

do zamążpójścia. I liczył na to, iż przyjdzie czas, że ona da mu spadkobiercę. A tu przyszedł lampart i ją pożarł. *** Długo mógłbym snuć podobne opowieści, ofiar bowiem było bez liku, lecz sądzę, że te parę przykładów wystarczy, żeby cię przekonać, czytelniku, iż lud Garhwalu miał wszelkie powody do odczuwania trwogi przed ludożerczym lampartem z Rudraprayag, zwłaszcza jeśli zważyć na fakt, iż Garhwalczycy są niezmiernie przesądni, więc prócz strachu o charakterze naturalnym w grę wchodził jeszcze strach o charakterze nadprzyrodzonym, co zaraz zilustruję kolejnym przykładem. *** Razu pewnego wyszedłem o brzasku z jednoizbowego bungalowu administracyjnego w Rudraprayag i zaledwie zstąpiłem z werandy, na pylistym gruncie ujrzałem wyciski4 ludojada. Trop był zupełnie świeży i dowodził, że lampart opuścił werandę na kilka minut przede mną, a kierunek, w którym prowadziły ślady, świadczył, że po bezowocnych czatach przy bungalowie postanowił spróbować szczęścia na pielgrzymim szlaku przebiegającym w odległości pięćdziesięciu jardów. Na twardym grun4. Wyciski (myśl.) – odciśnięte na ziemi tropy.

113


cie między bungalowem a drogą straciłem na chwilę trop, lecz doszedłszy do furty, odnalazłem go na drodze i stwierdziłem, że lampart zdąża w kierunku Golabrai. Na kurzu osiadłym po zeszłowieczornym przemarszu stada kóz i owiec odciski lamparcich łap rysowały się wyraźnie niczym na ponowie5. Byłem już wówczas dobrze obznajomiony z tropem tego ludojada, tak że bez trudu mógłbym go wyróżnić spośród setki tropów innych lampartów. Wiele da się wyczytać z tropów drapieżników, a to na przykład, jaka jest płeć, wiek i wielkość zwierzęcia. Zbadawszy dokładnie wyciski ludojada za pierwszym razem, stwierdziłem, iż jest to ponadnormalnie wyrośnięty samiec, w wieku zbliżającym się do sędziwego. Idąc jego śladem tamtego ranka, zorientowałem się, że wyprzedza mnie on tylko o kilka minut i że porusza się wolnym, równym krokiem. Droga, na której o tak wczesnej porze nie było żywej duszy, wiła się poprzez nieduże wąwozy, a ponieważ wyglądało na to, że tym razem lampart mógł wyłamać się z żelaznej zasady, żeby nigdy nie znaleźć się na odkrytym terenie za dnia, do każdego załomu drogi zbliżałem się z największą ostrożnością, póki nie dosze-

dłem do miejsca, gdzie opuścił drogę i traktem wszedł w zwartą drzewiasto-krzewiastą dżunglę. O sto jardów od tego punktu drogi rozciągało się małe pole, pośrodku którego stało cierniste ogrodzenie zbudowane przez właściciela pola po to, aby wędrujący ze stadami kupcy mieli gdzie się zatrzymać na popas, przy okazji zostawiając trochę nawozu. Wewnątrz ogrodzenia przebywały teraz owce i kozy, które wędrowały drogą zeszłego wieczora. Gdy nadszedłem, właściciel stada – człowiek o szorstkiej powierzchowności i wyglądzie sugerującym, że kupiectwem wędrownym parał się chyba od półwiecza – właśnie usuwał cierniste krzewy chroniące wejście do zagrody. Na moje pytanie odpowiedział, że lamparta nie widział, ale o brzasku jego dwa owczarki dały głos, zaś po upływie kilku minut w dżungli powyżej drogi zaszczekał kakar6. Wyraziłem chęć zakupu jednej kozy, na co zapytał, do czego jest mi ona potrzebna. Usłyszawszy, że chcę jej użyć jako przynęty na ludojada, zrazu nie udzielił mi odpowiedzi, lecz najpierw umieścił krzew w poprzednim 6. Źródłosłów nieustalony – być może nazwa jest pochodzenia jawajskiego; mundżak; Muntjacus muntjak, jeleń zamieszkujący południową i południowo-wschodnią Azję; wysoki w kłębie na 60 cm, waży 35 kg; samce mają w górnej szczęce charakterystyczne, wystające kły, których używają oprócz poroża w walkach godowych.

5. Ponowa (myśl.) – świeżo spadły śnieg.

114


miejscu, po czym przyjął poczęstunek papierosem i usiadł na skale obok drogi. Przez chwilę paliliśmy w milczeniu, aż wreszcie kupiec się odezwał: – Jesteś, sahibie, zapewne tym, o którym mi opowiadano, gdy wędrowałem z mojej wioski leżącej w pobliżu Badrinath, i przykro mi powiedzieć ci, iż odbyłeś tak daleką podróż w zupełnie beznadziejnej misji. To zły duch tu morduje ludzi, a nie zwierzę, które można zabić kulą, śrutem bądź jakimkolwiek innym sposobem, próbowanym już przez ciebie, jak i przez innych przed tobą, a na dowód, że to, co mówię, jest prawdą, opowiem ci pewną historię, którą słyszałem od mojego ojca, a ojciec mój nigdy nie splamił się kłamstwem. Zdarzyło się jeszcze przed moim urodzeniem, że zły duch, podobny temu, który teraz dręczy ten kraj, jął nawiedzać naszą wioskę i wszyscy mówili, że to lampart. Śmierć dosięgała mężczyzn, kobiety i dzieci, i tak jak tutaj imano się wszelkich sposobów, aby owo zwierzę zabić. Wiele razy zastawiano pułapki, a sławni strzelcy zasiadali na drzewach i prażyli do lamparta kulą i śrutem. A gdy już wszystkie próby zawiodły, wielka trwoga ogarnęła ludzi i nikt nie odważył się wyjść z domu między zachodem a wschodem słońca. I wtenczas naczelnik naszej

wioski oraz naczelnicy wiosek sąsiednich zwołali mężczyzn na pańczajat7. Kiedy wszyscy się zgromadzili, obwieszczono, iż celem spotkania jest obmyślenie nowych sposobów na pozbycie się ludożerczego lamparta. Wtedy wstał pewien starzec, który przybył wprost od ghat8, gdzie właśnie spalił szczątki swego wnuka zabitego ubiegłej nocy, i powiedział, że to nie lampart wtargnął mu do domu i zabił wnuka, gdy ten spał u jego boku, ale że był to jeden z ludzi, który mieszkał pośród nich i przybierał postać lamparta, jak odzywała się w nim żądza ludzkiej krwi, i że takiego osobnika nie można zabić próbowanymi już sposobami, lecz zniszczyć go może tylko ogień. Zakończył, iż podejrzewa pewnego opasłego sadhu9 mieszkającego w chacie nieopodal ruin świątyni. Wielkie wzburzenie nastąpiło, kiedy padły te słowa. Jedni mówili, iż żal po stracie wnuka pomieszał staremu zmysły, podczas gdy inni twierdzili, że to, co starzec mówi, jest prawdą. I ci ostatni przypomnieli, że przecież przybycie sadhu do wioski zbiegło się mniej więcej z czasem, gdy ludzie zaczęli ginąć; przypomniano sobie rów7. Pańczajat (z hindi) – rada wioskowa. 8. Ghat (z hindi) – schody prowadzące do rzeki; u ich szczytu znajduje się miejsce przeznaczone do palenia zwłok. 9. Sadhu (z sanskr.) – święty, mędrzec.

115


nież, jak to po nocy, podczas której chłopiec postradał życie, sadhu przez cały dzień wylegiwał się na słońcu. Wreszcie zapanował porządek i sprawę poddano wszechstronnej dyspucie, w wyniku której postanowiono, że chociaż na razie żadna radykalna akcja nie zostanie podjęta, to jednak na poczynania sadhu należy zwrócić baczniejszą uwagę. Zebranych mężczyzn podzielono na trzy grupy, z których pierwsza miała rozpocząć obserwację najbliższej nocy, kiedy to spodziewano się kolejnej ofiary, ponieważ mordy następowały dość regularnie. Wszelako zarówno w ciągu pierwszej, jak i następnej nocy, kiedy obserwację przejęła druga grupa, sadhu nie opuścił chaty. Mój ojciec został przydzielony do grupy trzeciej i jak tylko zapadła noc, zajął pozycję na czatach. Niedługo musiał czekać, gdy w drzwiach chaty ukazał się sadhu i zaraz rozpłynął się w ciemnościach. Po paru godzinach przedśmiertny krzyk dobiegł od strony chaty węglarza położonej wysoko na zboczu, potem zrobiło się cicho. Grupa mojego ojca czuwała dalej, a kiedy świt pobielił wschodni horyzont, ujrzeli spieszącego do domu sadhu, z rękami i ustami ociekającymi krwią. Sadhu wszedł do chaty, zamknął za

sobą drzwi i wtenczas obserwujący go ludzie przeciągnęli przymocowany do drzwi łańcuch przez skobel wbity w ościeżynę. Potem każdy poszedł do swego stogu i wrócił z naręczem siana i nim słońce stanęło nad horyzontem, z chaty została tylko kupa dymiącego popiołu. Od tamtego dnia mordy ustały. Na razie nikt nie podejrzewa żadnego sadhu spośród wielu mieszkających w tych okolicach, lecz kiedy to nastąpi, powinno się zastosować taką metodę, jaką zastosowano w czasach mego ojca, a tymczasem lud Garhwalu będzie cierpiał. Pytałeś, sahibie, czy sprzedam ci kozę. Nie, nie sprzedam ci kozy, bo żadnej na sprzedaż nie mam. Ale jeżeli po usłyszeniu tej historii wciąż chcesz zwierzę na przynętę, to wypożyczę ci jedną z moich owiec. Jeśli lampart ją zabije, wtedy mi zapłacisz, a jeśli nie, owca wróci do mnie. Cały ten dzień i noc spędzę tutaj, ale świtem muszę ruszyć w drogę. Przed zachodem słońca powróciłem do ciernistej zagrody i mój nowy druh, rozbawiony, pozwolił mi wybrać ze swego stada owcę na tyle dorodną, że według mej oceny powinna wystarczyć lampartowi na posiłek w ciągu dwóch kolejnych nocy. Owcę tę przywiązałem w zaroślach blisko ścieżki, którą lampart przeszedł

116


jakieś dwanaście godzin wcześniej. Rychło byłem na nogach następnego dnia. I tym razem tropy ludojada widniały w miejscu, gdzie zszedł z werandy, zaś z jego tropów odciśniętych na drodze wyczytałem, że przybył od strony Golabrai, a zawitawszy pod bungalow, skierował się ku bazarowi w Rudraprayag. Fakt, że lampart usiłował ułowić człowieka, dowodnie świadczył, iż nie nęciła go wystawiona przeze mnie owca, toteż nie byłem zaskoczony, gdy okazało się, że owcy nawet nie napoczął, zabiwszy ją prawdopodobnie krótko po tym, jak ją uwiązałem. – Wracaj do domu, sahibie. Szkoda twego czasu i pieniędzy – taką radę dał mi kupiec przy pożegnaniu, po czym gwizdnął na stado i ruszył do Hardwaru. *** Podobne zajście, które na szczęście nie skończyło się tragicznie, miało miejsce kilka lat wcześniej w okolicach Rudraprayag. Rozjuszony tłum, przeświadczony, iż to człowiek jest sprawcą śmierci ich krewnych i przyjaciół, pochwycił nieszczęsnego sadhu w wiosce Kothgi, patty10 Dasjula, lecz nim zdążono wywrzeć na nim zemstę, pojawił się Philip Mason, wówczas wicekomisarz Garhwalu, który obozował

w pobliżu. Widząc, jaką temperaturę osiągnęły emocje, Mason – człowiek o wielkim doświadczeniu – oświadczył, iż nie żywi najmniejszych wątpliwości co do faktu pojmania rzeczywistego sprawcy, lecz nim zostanie on zlinczowany, procedura prawna wymaga udowodnienia mu winy. Kończąc mowę, napomknął, że na razie należy umieścić sadhu w areszcie oraz pilnować dzień i noc. Propozycja spotkała się z ogólną aprobatą, i tak przez siedem dni i nocy sadhu był pilnie strzeżony, zarówno przez policję, jak i przez tłum. Ósmego dnia rano, akurat w czasie zmieniania się wartowników, ktoś przyniósł wiadomość, iż w odległej o kilka mil wiosce minionej nocy porwany został człowiek. Gawiedź wyraziła zgodę na uwolnienie sadhu jeszcze tego dnia, głośno się pocieszając, że choć tym razem schwytano niewłaściwego człowieka, to jednak już oni nie dopuszczą do popełnienia błędu drugi raz. *** W Garhwalu wszystkie mordy dokonywane przez ludojady przypisywane są sadhu, zaś w dystryktach Almory i Naini Tal winą obarcza się Bokhsarów, zamieszkujących niezdrowy pas trawiasty na obszarze Teraju, czyli u stóp przedgórza Himalajów, i żyjących głównie z upolowanej zwie-

10. Patty (z hindi) – skupisko wiosek.

117


rzyny. Istnieje przekonanie, że sadhu zabijają powodowani żądzą ludzkiego mięsa i krwi, tak jak Bokhsarowie zabijają dla zdobycia biżuterii lub innych cennych przedmiotów, które ich ofiary mają przy sobie. Prawdą jest, że wśród ofiar ludojadów w dystryktach Almory i Naini Tal przeważają kobiety, ale na to znajdzie się zupełnie inne wytłumaczenie niż to przytoczone wyżej. *** Zbyt często przebywałem w odludnych miejscach, żeby ulegać złudom wyobraźni. A przecież w ciągu miesięcy spędzonych w Rudraprayag, gdy noc w noc – raz nocy tych było dwadzieścia osiem pod rząd – czatowałem przy mostach, przy rozstajach dróg, na przedpolach wiosek bądź przy zwierzęcych lub ludzkich szczątkach, niejednokrotnie zdawało mi się, że widzę ogromne jasno ubarwione zwierzę – takim bowiem wydał mi się on, gdy go pierwszy raz ujrzałem – z tułowiem lamparta, lecz głową szatana; szatana, który nie spuszczając mnie z oka w ciągu długich nocnych godzin, trząsł się od tłumionego chichotu, widząc, jak daremnie się trudzę, by go przechytrzyć, i oblizując wargi na myśl, że przyjdzie moment, gdy na mgnienie zluzuję czujność, a wtedy on wyzyska wytęsknioną

okazję i zatopi kły w moim gardle. *** Mógłby ktoś zapytać, co rząd robił w ciągu tych wszystkich lat, kiedy groźba wisiała nad mieszkańcami Garhwalu. Nie zamierzam odgrywać roli jego adwokata, ale po spędzeniu dziesięciu tygodni na terenach zawładniętych przez ludojada, po przemaszerowaniu setek mil i odwiedzeniu większości wiosek znajdujących się na tamtym obszarze mogę zapewnić, iż rząd robił wszystko, co w jego mocy, aby zlikwidować zagrożenie. Ustanowiono wielkie nagrody: tuziemcy twierdzili, że składało się na nie dziesięć tysięcy rupii w gotówce oraz nadanie dwóch wiosek, co zdawało się wystarczającą zachętą dla każdego z czterech tysięcy licencjonowanych posiadaczy broni w Garhwalu. Doborowi szikariowie11 byli wynajmowani za bardzo hojnym wynagrodzeniem i z perspektywą wysokiej premii w razie powodzenia misji. Prócz wzmiankowanych już istniejących licencji przeszło trzysta wydano specjalnie w celu zlikwidowania ludojada. Żołnierze z garhwalskich regimentów stacjonujących w Lansdowne mogli zabierać ze sobą karabiny wojskowe na przepustki do domu lub też oficerowie przydzielali im broń myśliwską. W prasie apelo11. Szikari (z urdu) – myśliwy, tropiciel.

118


wano do myśliwych w całych Indiach o pomoc w zgładzeniu lamparta. Na drogach przez niego uczęszczanych i na przedpolach wiosek rozmieszczono mnóstwo pułapek skrzyniowych z opadającymi drzwiami, w których wnętrzu na przynętę przywiązywano kozę. Patwariom i innym pracownikom administracji dostarczano truciznę, aby umieszczali ją w ludzkich szczątkach, i wreszcie – sami funkcjonariusze rządowi, często z narażeniem życia, spędzali każdą wolną chwilę na tropieniu ludojada. Jedynym jednakże rezultatem tych rozlicznych zabiegów było draśnięcie lamparta kulą w opuszkę lewej tylnej łapy i odstrzelenie mu skrawka skóry z jednego palca oraz urzędowa notatka wicekomisarza Garhwalu, że lampart nie tylko nic nie ucierpiał od trucizny, którą połykał, pożerając ludzkie szczątki, ale wręcz zdaje mu się ona służyć i zachęcać do dalszych mordów. *** W raporcie rządowym znajduje się opis trzech interesujących wydarzeń, które tutaj pokrótce zrelacjonuję. 1. W odpowiedzi na zamieszczone w prasie apele do myśliwych, w 1921 r. dwóch młodych brytyjskich oficerów przybyło do Rudraprayag z zamiarem rozprawienia się z ludojadem. Na ja-

kiej podstawie założyli, że lampart przekracza Alaknandę mostem wiszącym w Rudraprayag, doprawdy nie potrafię powiedzieć; w każdym razie most ów wybrali na miejsce zasadzki, zamierzając zastrzelić lamparta, gdy ten będzie którejś nocy tamtędy przechodził. Po obu końcach mostu stoją wieże z zaczepami na liny, i na tychże wieżach ulokowali się młodzi myśliwi: jeden siedział na wieży na lewym brzegu rzeki, drugi – na wieży stojącej na brzegu prawym. Czynili tak już dwa miesiące, aż pewnej nocy mężczyzna z lewego brzegu zobaczył, jak pod nim z łukowatego przelotu wieżyczki wyłania się lampart i wchodzi na most. Odczekał, póki lampart nie uszedł mostem pewnego odcinka, i dał ognia, a gdy po strzale zwierz ruszył cwałem na drugą stronę, strzelec siedzący na prawym brzegu opróżnił wszystkie sześć komór magazynka swego rewolweru. Nazajutrz znaleziono ślady farby12 na moście i na zboczu, w górę którego lampart poszedł, a ponieważ myślano, że został on postrzelony śmiertelnie, poszukiwania kontynuowano jeszcze przez wiele dni. Raport stwierdza ponadto, iż w ciągu sześciu miesięcy od tamtego zdarzenia nie pojawiały się doniesienia o ludzkich ofiarach. 12. Farba (myśl.) – krew.

119


O tym opowiedzieli mi także ludzie, którzy słyszeli owe siedem strzałów i którzy pomagali w tropieniu ranionego zwierza. Zarówno oni, jak i dwaj myśliwi sądzili, że lampart został ugodzony w tułów pierwszą kulą i możliwe, że i w głowę którąś z kul następnych – i to dlatego tak sumiennie i długo prowadzono poszukiwania. Ja jednakże, opierając się na opisie śladów krwi, uważałem, że oficerowie się mylili, gdyż sposób, w jaki lampart farbował, był charakterystyczny dla ran postrzałowych w dolną część kończyn. Później okazało się, że moje przypuszczenia były trafne, albowiem kula drasnęła lamparta w opuszkę lewej tylnej łapy, urywając przy tym część palca, zaś mężczyzna czatujący na prawym brzegu sześć razy strzelił niecelnie. 2. Wśród około dwudziestu lampartów, które zostały schwytane w pułapki skrzyniowe, znalazł się też lampart uważany za ludojada. Okoliczni mieszkańcy, jako hinduiści, bali się go zabić w obawie, że duchy istot ludzkich, które ludojad pozbawił życia, będą ich dręczyć, wobec czego posłano po pewnego hinduskiego chrześcijanina. Człowiek ten jednakże mieszkał w wiosce oddalonej o trzydzieści mil i nim przybył, lampart zdołał wydostać się z pułapki i uciec.

3. Razu pewnego ludojad po zabiciu człowieka zabrał ciało ofiary do niewielkiego ustronnego spłachcia dżungli i tam zaległ. Nazajutrz w trakcie poszukiwań spostrzeżono go wychodzącego na odkryty teren. Wskutek pościgu lampart schronił się w jaskini, której wejście zostało niezwłocznie zamknięte ciernistymi krzewami, przypartymi dodatkowo wielkimi głazami. Dzień w dzień coraz większy tłum gromadził się u wejścia do jaskini. Piątego dnia, gdy już zebrało się pięciuset ludzi, pojawił się ktoś, kogo raport nie wymienia po nazwisku, określając go jedynie jako „człowieka wpływowego”, który „stwierdził pogardliwie, iż w jaskini nie ma żadnego lamparta, i usunął krzewy zamykające wejście. Zaledwie to uczynił, lampart wyskoczył z jaskini i, przedarłszy się przez pięćsetosobowy tłum, odzyskał wolność”. Wszystkie te zdarzenia nastąpiły niedługo po tym, jak lampart stał się ludojadem, i gdyby nie dopuszczono się takich fuszerek, przeszło stu ludzi nie postradałoby życia i całej krainie Garhwalu oszczędzone by zostały lata udręki.

120


121


Na tych zawodach nie ma pokonanych W sportowej i koleżeńskiej rywalizacji dochodzili postrzałka, osaczali dzika, czaili się do lisa ze stogu – takie i inne nietypowe konkurencje przygotowali dla myśliwych organizatorzy 7. edycji zawodów strzeleckich „5 wspaniałych”. Zjechało na nie ponad 70 myśliwych TEKST: ELŻBIETA CURYK-SIERSZULSKA ZDJĘCIA: DOMINIKA PIENIĄŻEK



M

yśliwi na co dzień polują w łowiskach, ale spotykają się też na zawodach strzeleckich, by potrenować oko i dobry refleks. Od siedmiu lat rezerwują sobie weekend na przełomie sierpnia i września, bo właśnie wtedy odbywają się dość nietypowe zawody strzeleckie „5 wspaniałych”.

WYJĄTKOWY TURNIEJ W tym roku po raz pierwszy odbyły się one na strzelnicy w Krotoszynie. Organizuje je team TAT Anna Sobieraj i Tomasz Gliszczyński. – Zawody są nietypowe, bo konkurencje strzeleckie dla myśliwskich drużyn są nieco inne niż na tradycyjnych zawodach – podkreśla Tomasz Gliszczyński, inicjator i współorganizator zawodów „5 wspaniałych” i dodaje: – Poza tym skład drużyn jest losowany tuż przed zawodami. Nikt więc nie wie, z kim będzie startował. Każdą drużynę tworzą myśliwi z różnych kół łowieckich, dzięki temu szybciej się integrują, a impreza zyskuje towarzyski charakter. Mobilizuje to również do celnego strzelania, aby nie zawieść kolegów. Pierwsze zawody miały być z założenia jedynymi i rywalizowało wówczas pięć 5-osobowych drużyn (stąd nazwa imprezy „5 wspaniałych”). Szybko jednak zdobyły renomę i uznanie

124


125


myśliwych. W ostatnich latach startuje w nich po kilkanaście drużyn. W tym roku było ich piętnaście i przyjechały one z całej Polski. JAK NA POLOWANIU Konkurencje tak przygotowano, aby imitowały typowe zachowania myśliwego podczas polowania w lesie. Stąd ich nazwy: bażant deptany, kuropatwa z remizy, dochodzenie postrzałka czy też lis ze stogu (makieta drapieżnika na torze zająca rusza zza snopka słomy ustawionego w centrum) i dzik osaczony (makieta dzika ustawiona jest w połowie przebiegu zza drzewkami, a dla utrudnienia znajduje się tam wizerunek psa, za którego postrzelenie przyznawane są punkty karne). W strzeleckie szranki mogli też stanąć przedstawiciele sponsorów. Dla nich przygotowano strzelanie do tarczy okolicznościowej TAT-u oraz polowanie na zwierza. – Organizatorzy przygotowują bardzo ciekawe konkurencje strzeleckie – podkreślali uczestnicy zawodów. – To piękna impreza, na której zawsze panuje fantastyczna atmosfera. Rywalizacja na strzelnicy nie jest tu najważniejsza, liczą się spotkania, rozmowy i dyskusje podczas tradycyjnej biesiady, na której zawsze królują dania z dziczyzny.

126


127


W atmosferę polowania wprowadził zawodników Zespół Muzyki Myśliwskiej Babrzysko przy Zarządzie Okręgowym PZŁ w Poznaniu. Myśliwi po kilkugodzinnym strzelaniu, podczas oczekiwania na wyniki, wysłuchali niezwykle ciekawej prelekcji ks. Marka Dudka, superiora Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri na Świętej Górze pt. „Święty Hubert a współczesne środowisko”.

kujemy za pomoc i wsparcie. Głównym motorem działania jest oczywiście Tomek Gliszczyński. Myśliwi nie mogą doczekać się już kolejnych zawodów. Do zobaczenia za rok! KLASYFIKACJA STRZELECKA 7. EDYCJI ZAWODÓW „5 WSPANIAŁYCH” I miejsce: • Hubert Kapuściński, Sławomir Zigenhagen • Maciej Pieniążek • Marek Kołak • Artur Zwierz II miejsce: • Szymon Nadolny • Leszek Niedziela • Jacek Piechocki • Michał Guza • Wojciech Stoiński III miejsce: • Radosław Sternal • Agnieszka Paterek • Ireneusz Niemiec • Adam Kasperek • Robert Banaszak Najlepsza Diana zawodów: • Katarzyna Popielas Najlepszy zawodnik zawodów: • Artur Zwierz Szczęśliwa piątka: • Wojciech Metler

SPONSORZY I PARTNERZY Tradycją zawodów „5 wspaniałych” jest obdarowanie nagrodami każdego startującego zawodnika. Dzięki pozyskaniu sponsorów z firm Fjällräven, DoLasu.pl, FAM Pionki, Regatta, Jagger oraz niezawodnych partnerów, którzy wspomogli organizację imprezy, myśliwi zostali zaopatrzeni w odzież i niezbędny ekwipunek przydatny podczas polowania. Wyłoniono też „szczęśliwą piątkę”, czyli zawodnika, który zajął piąte miejsce w klasyfikacji indywidualnej. Nagrodą było zwiedzanie świętogórskiej bazyliki w towarzystwie superiora. – Przygotowanie zawodów to ogromny wysiłek organizacyjny – przyznaje Anna Sobieraj, współorganizatorka imprezy i podkreśla: – Udaje nam się je organizować dzięki przychylności wielu osób, którym serdecznie dzię-

128


Sędzią głównym zawodów był Kwiryn Naparty.

w Gostyniu, Drukarni Real, Nadleśnictwu Piaski, Braci Łowieckiej, sklepowi myśliwskiemu Łuska ze Śremu; firmom: Netbox z Gostynia, Bolsius z Zalesia, KAWON z Gostynia, Ani Medica z Wejherowa, Las – Kalisz, KWS Łochów oraz patronom medialnym: Życiu Gostynia, Telewizji Gostyń, Zachodniemu Poradnikowi Łowieckiemu, Gazecie Łowieckiej.

PODZIĘKOWANIA Organizatorzy dziękują sponsorom: Fjällräven, DoLasu.pl, Fam-Pionki, Regatta, Jagger; partnerom: gminom Gostyń i Piaski, Powiatowemu Bankowi Spółdzielczemu

129


Zapraszamy d

Wielkimi krokami zbliża się trzecia już edyc zaplanowana na 15 i 16 paździe

TEKST I ZDJĘCIA: JUSTYNA GÓR


do Żagania!

cja Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej, ernika. Tu naprawdę warto być!

RECKA I JAROSŁAW KARWAŃSKI


W

ielkie Łowy to dwudniowe święto myśliwskie, którego organizacją zajęło się tym razem 9 kół łowieckich gospodarujących nieopodal Żagania, wspólnie z Lasami Państwowymi, samorządami lokalnymi (Miasto Żagań, Starostwo Powiatowe w Żaganiu) oraz Żagańskim Pałacem Książęcym. Celem tej wyjątkowej myśliwskiej imprezy jest przybliżenie społeczeństwu

idei łowiectwa oraz zagadnień związanych z kulturą, tradycją i uwarunkowaniami historycznymi w tym zakresie. Ponadto organizatorzy chcą zwrócić uwagę na problemy występujące w wielu miastach związane z synantropizacją zwierzyny oraz na konieczność gospodarowania populacjami dzikich zwierząt łownych (zwłaszcza w kontekście najwyższej w Polsce lesistości województwa lubuskiego)

132


oraz na współpracę z rolnikami w celu ograniczania szkód wyrządzanych w uprawach i płodach rolnych. Wielkie Łowy są organizowane zarówno dla społeczności lokalnej, jak i myśliwych oraz sympatyków łowiectwa.

tj. 15 października 2016 roku (sobota) odbędzie się I Przegląd Sygnalistów Myśliwskich Okręgu Zielonogórskiego. Żagań 2016, którego celem jest rozpowszechnianie sygnalistyki w kołach łowieckich, podnoszenie umiejętności gry na rogu myśliwskim oraz zachowanie muzycznej oprawy polowań, na stałe zakorzenionej w tradycji łowieckiej. Zaplanowano także Sympozjum Łowieckie pod hasłem

TEGOROCZNE ATRAKCJE Na uczestników III edycji Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej przygotowano wiele atrakcji. Pierwszego dnia

133


„Codzienność łowiecka” , podczas którego zostaną poruszone m.in. kwestie związane z realizowanymi w okolicznych nadleśnictwach programami na rzecz poprawy stanu populacji rodzimych gatunków fauny. Odbędzie się także gala finałowa konkursu plastycznego „Zwierzęta naszych lasów, pól i przestworzy” organizowanego w okolicznych szkołach współpracujących z organizatorami przedsięwzięcia. Będzie także możliwość wzięcia udziału w konkursie na najlepszą nalewkę myśliwską. Na scenie zobaczymy pokazy psów ras myśliwskich oraz ciekawe występy sygnalistów. Dla najmłodszych zaplanowano zajęcia na stoiskach edukacyjnych, prowadzone przez myśliwych z Zielonogórskiego Okręgu Polskiego Związku Łowieckiego oraz Lasy Państwowe. Będzie także widowiskowa pogoń za lisem i możliwość przejażdżki bryczką. Nie zabraknie także emocji w konkursach dla dorosłych, gdzie przewidziano atrakcyjne nagrody. W pięknych szlacheckich strojach zaprezentują się również członkowie Bractwa Rycerskiego, organizując pokazy i różnego rodzaju rywalizacje. Z uwagi na fakt, że łowiectwo jest także sposobem na aktywne spędzanie wolnego czasu, co wpływa

na naszą aktywność i kondycję, uruchomione zostaną stoiska związane z wykonaniem nieodpłatnych badań lekarskich, rejestracją potencjalnych dawców szpiku kostnego oraz wiele innych wydarzeń towarzyszących. W trakcie obu dni Wielkich Łowów na dziedzińcu Żagańskiego Pałacu Książęcego funkcjonować będzie jarmark łowiecki, na którym królować będą wyroby regionalne oraz przetworzone dary lasu (miody, wina itp.). Zwiedzający mogą się spodziewać m.in. stoisk z ubraniami i akcesoriami myśliwskimi. Nie zabraknie pięknie malowanych obrazów, ręcznie rzeźbionych desek pod trofea oraz rękodzielnictwa. Dużą atrakcją, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych, będzie uruchomienie trenażera łowieckiego, gdzie za pomocą repliki broni podłączonej do laserowego czujnika skorzystamy z ciekawych symulacji łowieckich wyświetlanych na ekranie. W ramach promocji oraz propagowania zwiększenia spożycia dziczyzny zostaną przygotowane stoiska z kulinariami myśliwskimi. Zapowiadają się dwa ciekawe dni, na które serdecznie zapraszamy! Szczegółowe informacje sukcesywnie udostępniane będą na stronie: www.zielonagora.pzlow.pl/

134


135


Następne wydanie Gazety Łowieckiej w październiku

Fot.: Team Winz


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.