Gazeta Łowiecka 6/2016

Page 1

18 6/2016 BENELLI 828U DWUDWUDZIESTAK JAGDTERIER TESTUJEMY Z6i


Drodzy Czytelnicy! Październik rozpędza się już na dobre, jak i nasza Gazeta, która jest już z Wami ponad dwa lata! Jak zwykle dbamy o to, by coś dla siebie znaleźli u nas zarówno miłośnicy broni oraz dobrej optyki, jak i myśliwscy kolekcjonerzy. Dla tych pierwszych nie lada gratka – Benelli 828U – i wszystko, co warto o tym modelu wiedzieć, dla drugich Z6i – luneta od Swarovskiego, a nasz redakcyjny specjalista i kolekcjoner pasjonat Boguś Bauer tym razem wziął na warsztat falery hubertowskich spotkań. Poza tym m.in. prezentujemy sezonowe nowości mody myśliwskiej lubianych przez Was marek, takich jak Fjällräven i Härkila. Po wakacjach na stałe powrócił nasz felietonista Sławek Pawlikowski. Jak zwykle nie porusza lekkich i przyjemnych tematów, ale to w końcu obowiązek każdego porządnego felietonisty. Tym razem możecie przeczytać, jak niektórzy myśliwi, i to pełniący ważne funkcje, „pracują” na to, jak nas widzą

za granicą. A jak widzą, tak i piszą… Poza tym w bieżącym wydaniu znajdziecie proste przepisy na dania, które ożywią Waszą kuchnię oraz myśliwskie artykuły o łowach w RPA i o Skandynawach, którzy wybrali się na dziki do Polski. Na koniec razem z organizatorami trzeciej już edycji Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej, która odbędzie się w dniach 15 i 16 października, zapraszamy do Żagania wszystkich myśliwych i sympatyków łowiectwa. Zapowiada się naprawdę niezła impreza i świetna okazja, by po raz kolejny pokazać „nie-myśliwym” łowiectwo z dobrej strony! Ponieważ kolejne, listopadowe wydanie „Gazety Łowieckiej” ukaże się kilka dni po święcie naszego patrona – św. Huberta, już dziś życzymy, by darzył on Wam zawsze szczodrą ręką i na łowach, i w codziennych, nie zawsze łatwych obowiązkach. Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny

Polski Związek Łowiecki wspiera

Gazetę Łowiecką






6/2016


Czas na Wielkie Ĺ o


owy!

Zapraszamy na trzecią edycję Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej, która odbędzie się już 15 i 16 października. Żagań już na Was czeka! TEKST I ZDJĘCIA: JUSTYNA GÓRECKA I JAROSŁAW KARWAŃSKI


T

ym razem organizacją Wielkich Łowów zajęło się 9 kół łowieckich, gospodarujących nieopodal Żagania wspólnie z Lasami Państwowymi, samorządami lokalnymi (Miasto Żagań, Starostwo Powiatowe w Żaganiu) oraz Żagańskim Pałacem Książęcym. Wielkie Łowy są organizowane zarówno dla społeczności lokalnej, jak i myśliwych oraz sympatyków łowiectwa. Celem tej wyjątkowej imprezy jest przybliżenie społeczeństwu idei łowiectwa oraz zagadnień związanych z tą kulturą i tradycją.

że gala finałowa konkursu plastycznego „Zwierzęta naszych lasów, pól i przestworzy” organizowanego w okolicznych szkołach. Będzie także konkurs na najlepszą nalewkę myśliwską. Dla każdego coś miłego Na scenie zobaczymy pokazy psów ras myśliwskich oraz występy sygnalistów. Dla najmłodszych zaplanowano zajęcia na stoiskach edukacyjnych, prowadzonych przez myśliwych z Zielonogórskiego Okręgu Polskiego Związku Łowieckiego oraz przez Lasy Państwowe. Będzie także pogoń za lisem i możliwość przejażdżki bryczką. Nie zabraknie również emocji w konkursach dla dorosłych, gdzie przewidziano atrakcyjne nagrody. W pięknych szlacheckich strojach zaprezentują się członkowie Bractwa Rycerskiego, organizując pokazy i różnego rodzaju rywalizacje. Dużą atrakcją, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych, będzie uruchomienie trenażera łowieckiego, gdzie za pomocą repliki broni podłączonej do laserowego czujnika skorzystamy z ciekawych symulacji łowieckich wyświetlanych na ekranie. Warto przypomnieć, że będą działać stoiska, na których nieodpłatnie można zrobić badania lekar-

Będzie się działo! Dla uczestników III edycji Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej przygotowano wiele atrakcji. Pierwszego dnia, czyli 15 października (sobota) odbędzie się „I Przegląd Sygnalistów Myśliwskich Okręgu Zielonogórskiego. Żagań 2016”, którego celem jest m.in. rozpowszechnianie sygnalistyki w kołach łowieckich. Zaplanowano także Sympozjum Łowieckie pod hasłem „Codzienność łowiecka” , podczas którego zostaną poruszone m.in. kwestie związane z realizowanymi w okolicznych nadleśnictwach programami na rzecz poprawy stanu populacji rodzimych gatunków fauny. Odbędzie się tak-

10


skie oraz zarejestrować się jako potencjalny dawca szpiku kostnego.

W ramach promocji oraz propagowania zwiększenia spożycia dziczyzny zostaną przygotowane stoiska z kulinariami myśliwskimi. Zapowiadają się dwa ciekawe dni, na które serdecznie zapraszamy! Do zobaczenia w Żaganiu!

Jarmark łowiecki W trakcie obu dni Wielkich Łowów na dziedzińcu Żagańskiego Pałacu Książęcego funkcjonować będzie jarmark łowiecki, na którym królować będą wyroby regionalne oraz przetworzone dary lasu (miody, wina itp.). Zwiedzający mogą się spodziewać m.in. stoisk z ubraniami i akcesoriami myśliwskimi. Nie zabraknie pięknie malowanych obrazów, ręcznie rzeźbionych desek pod trofea oraz rękodzielnictwa.

III Wielkie Łowy w Puszczy Żagańskiej, Żagań 2016 – zadanie dofinansowane przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Zielonej Górze.

Szczegółowe informacje:

11




Benelli 828U Podczas wakacji, dzięki uprzejmości firmy Incorsa, mieliśmy przyjemność testować nowego boka Benelli, model 828U. To odpowiedź na oczekiwania miłośników produktów sygnowanych znakiem Benelli – pierwsza w ofercie tej firmy klasyczna strzelba o pionowym układzie luf TEKST: MACIEJ PIENIĄŹEK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA



D

Finezja i elegancja Otwierając eleganckie pudełko, na pierwszy rzut oka widzimy zgrabną linię broni z cienką baskilą, o niepowtarzalnym kształcie. W standardowych rozwiązaniach element ten pełni funkcję zamka, tutaj jest jedynie łącznikiem luf z ryglami, które znajdują się wewnątrz baskili i są zupełnie oddzielnym elementem. Same rygle zamykają przewód luf od tyłu i łączą się z wycięciem umiejscowionym pod komorą nabojową. To rozwiązanie eliminuje typową dla tego typu broni przypadłość, gdzie siły powstające przy oddaniu strzału są rozkładane na sworzeń, przejmujący większość obciążenia i baskilę. W modelu 828U dzięki ryglowaniu

o tej pory nazwy strzelb włoskiego producenta kojarzyły się nam z nazwami konstelacji gwiazd, tak jak opisywane w naszej Gazecie Raffaello czy Montefeltro. Tym razem sięgnięto po zupełnie inną alegorię. Fabryka Benelli znajduje się w urokliwym i starym miasteczku Urbino, które wpisane jest na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO pod pozycją 828. Stąd właśnie taka nazwa nowego produktu włoskiej firmy. Ponieważ nowy model Benelli kryje w sobie sporą dawkę rozwiązań technicznych innych niż te stosowane w tradycyjnych strzelbach typu bok, zaczniemy od przyjrzenia się konstrukcji tej broni.

16


lufy bezpośrednio od dołu i zamknięciu jej, z pominięciem sił przenoszonych na baskilę i sworzeń znacząco zwiększa się żywotność tych elementów. Czółenko, wykonane podobnie jak kolba z selekcjonowanego orzecha, posiada zamek w przedniej części, który – identycznie jak w większości modeli Benelli – bez najmniejszych problemów zakleszcza się na lufie.

jest bardzo dobra, klucz chodzi lekko i co ważne w łowisku, jest bardzo cichy. Biorąc pod uwagę, że testowaliśmy nowy egzemplarz, w którym nie był jeszcze lekko wyrobiony, jego praca jest wzorcowa. Klucz odblokowuje lufy w płaszczyźnie podłużnej przesuwając dwa małe bolce, samo ryglowanie jak wspominaliśmy wcześniej odbywa się pod lufą.

Klucz jak… jezioro Z ciekawostek, jakie znaleźliśmy o 828U, warto wiedzieć, że kształt klucza, służącego do łamania luf, który wygięty jest w dość finezyjny sposób, nawiązuje do kształtu jeziora leżącego nieopodal miejscowości Urbino. Ergonomia klucza i łatwość obsługi

CrioBarrel i nie tylko Broń posiada pojedynczy spust, który, co ciekawe, jest wyjmowany do czyszczenia. Bezpiecznik, umieszczony klasycznie na tylnej części baskili pod kluczem, posiada równocześnie funkcję selektora, czyli system wyboru luf.

17


Benelli oferuje obecnie 828U tylko z lufami o długości 28 cali, w przyszłości planowane jest wprowadzenie zarówno luf 26, jak i 30-calowych dla tego modelu. Same lufy produkowane są w technologii CrioBarrel. Obróbka kriogeniczna polega na stopniowym ochładzaniu materiału w ciągu 24 godzin do temperatury -100OC w ciekłym azocie. Dzięki temu procesowi w lufie nazwanej CrioBarrel rozprężenia spowodowane ciśnieniem oraz ciepłem wydzielanym podczas oddania strzału mają stałe wartości i nie zmieniają się wraz z liczbą oddanych strzałów. System ten Benelli stosuje w większości swoich produktów. Tego typu lufa jest dużo bardziej odporna na ścieranie, co jest ważne, jeśli używamy śrutu stalowego, a jak wiemy, najprawdopodobniej już za kilka lat będzie to obligatoryjne. Lufy nie są lutowane na całej swojej długości, co zmniejsza masę broni, a jednocześnie pozwala im na niezależną pracę i odprężanie. Na górnej lufie umieszczona jest szyna celownicza, wykonana z włókna węglowego, również w celu zmniejszenia masy broni. Kolejna ciekawostka, którą zaobserwowaliśmy na strzelnicy, to działanie ejektorów. W tradycyjnych rozwiązaniach ejektory, czyli automatyczne wyrzutniki łusek, napinane są przez spręży-

18


19


Warto polecić Do testów na strzelnicy używaliśmy amunicji FAM-Pionki Master Trap i Skeet 24 i 28, jak również popularną „2” 32g i należy podkreślić, że system niwelujący odrzut sprawdza się świetnie, co podkreślały również strzelające z nami Diany. Dzięki nakładkom znajdującym się w standardowym wyposażeniu broni możemy ustawić kolbę pod 40 różnymi kątami, dopasowując ją do sylwetki i preferencji strzelca. Umożliwiają one odpowiednie ustawienie kolby zarówno dla prawo-, jak i leworęcznych strzelców. W standardzie, kupując model 828U, otrzymujemy komplet pięciu czoków wymiennych i 40 wspomnianych wcześniej podkładek do regulacji ustawienia kolby. Jeśli chcemy do

ny podczas łamania broni. W 828U napinane są automatycznie w chwili oddania strzału, dzięki wzrostowi ciśnienia w komorze nabojowej, które jest przekazywane na tłoczki znajdujące się w tylnej części ejektora. Należy jednak pamiętać, że nie jest to metoda oparta na przepływie gazów, a jedynie na samym wzroście ciśnienia. Jeśli strzał nie został oddany, zadziała tylko ekstraktor, który lekko wysunie nabój tak, abyśmy mogli go wyjąć. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie nie tylko na strzelnicy, ale również w łowisku, ze względu na jego ciche działanie. Znany nam z innych modeli Benelli system Progressive Comfort jest umieszczony w kolbie i pochłania od 30 do 40% energii odrzutu.

20


broni przyczepić pas, musimy dokupić bączki obejmujące lufę i wkręcane w kolbę, nie mamy w przypadku tego modelu bączków lutowanych. Obecnie w firmie Incorsa dostępne są dwa rodzaje modelu 828U, wersja black, którą testowaliśmy i która widoczna jest na zdjęciach oraz wersja silver z komorą zamkową w kolorze srebrnym z delikatnym grawerunkiem nawiązującym do rybiej łuski.

Model Benelli 828U miał swoją premierę tak jak Blaser F16 na tegorocznych targach IWA. Na pewno te dwa modele, zbliżone do siebie cenowo, będą ostro konkurować nie tylko na naszym rynku. My jak na razie mieliśmy przyjemność przetestować 828U i broń robi naprawdę dobre wrażenie.

21


Trapper M

Nie do

Jesień to czas, kiedy nowoś w Norymberdze na Targach do sklepów myśliwskich. My nowy model 6” butów Härki

TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIEC


Master GTX

zdarcia

ści pokazywane wiosną h IWA zaczynają trafiać y otrzymaliśmy właśnie ili – Trapper Master GTX

CKA, MATERIAŁY PRASOWE


J

uż sama, dość długa nazwa wskazuje, że buty mają wszystkie możliwe systemy zapobiegające przemiękaniu, ślizganiu, skręcaniu, i że najprawdopodobniej chodzą same. Prawie. Tym, co uderza nas od pierwszej chwili, kiedy wyjmujemy buty z pudełka, to ich niezwykła lekkość i siatkowany wzór tuż nad podeszwą. Buty posiadają membranę Gore-Tex Surround, która została stworzona specjalnie do dużej aktywności w gorącym klimacie i dzięki temu wentyluje i odprowadza wilgoć całej stopy. Cordura, z której zostały wykonane, to bardzo wytrzymały materiał, który nie boi się ani kłujących krzaków, ani ostrych kamieni. Mały, gumowany nosek w przodzie buta zabezpiecza dodatkowo materiał przed ścieraniem i nasiąkaniem. Jak sprawdziliśmy, brodząc po kostki w wodzie, membrana sprawdza się znakomicie, i nawet szybki 5-kilometrowy marsz nie powoduje zmęczenia stóp. Dodatkowym udogodnieniem jest system memory fit, który zapamiętuje kształt naszej stopy i łydki, co znacznie zwiększa komfort chodzenia, niezależnie od grubości skarpety. Zaczynając naszą przygodę z modelem Trapper Master, za rok zapraszamy na pełen test z łowiska.

24


25


dni w P

Jeśli lubicie polować z naganką, koniecznie pojedźcie do Polski My zrobiliśmy to na początku listopada. To było polowanie najwyższej klasy: trzy dni w dwudziestu miotach, kilkaset oddanych strzałów i pokoty, które zapierały dech w piersiach TEKST I ZDJĘCIA: MATS GYLLSAND TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA


Polsce

i!


J

eśli kręci Was dobra naganka i wartka akcja, Polska jest miejscem dla Was. Dzięki długiej tradycji organizacji tego typu polowań i możliwości uczestniczenia w minimum 10 miotach dziennie, pod tym względem nie ma na ziemi lepszego miejsca. My dołączyliśmy do grupki Norwegów, którzy na początku listopada jechali pod Wrocław na pierwszą nagankę w tym roku. Naszym gospodarzem było miejscowe koło łowieckie, które każdego sezonu sprzedaje kilka takich polowań, żeby sfinansować swoje własne łowy. To jedno z najlepszych kół. Zarządza około 25 tys. ha państwowych gruntów, które obfitują w jelenia, sarnę oraz zwierza, który nas tam zwabił – wielkiego i licznego dzika.

które zdecydują o naszym dzisiejszym polowaniu. Każda z nich ma numer i kolumnę z liczbą myśliwych. W ten sposób możemy zobaczyć, jakie stanowisko w danym miocie nam dziś przypada. Naprawdę sprytny i sprawiedliwy system, wszyscy traktowani są po równo. 19 myśliwych w pełnym rynsztunku tłoczy się na wozie. Jest ciasno, ale okazuje się, że do pierwszego miotu będziemy się trząść ledwie niecały kilometr. Samo docieranie na stanowiska odbywa się nerwowo: niemal tam dobiegamy, przedzierając się przez mokrą od rosy trawę, ponaglani przez naszego polskiego kierownika. Miot wypada na bagnie, a my ustawiamy się na stanowiskach wokół niego. Przestrzegać zasad Wcześniej na zbiórce zostaliśmy poinformowani o warunkach polowania oraz obowiązujących zasadach. Dla tych, którzy są tutaj pierwszy raz, niektóre z nich mogą się wydać osobliwe. Najważniejszą z nich jest to, że strzał można oddać jedynie do zwierzyny znajdującej się poza miotem, chyba że ma się zupełnie czysty obraz. Kiedy stoimy na swoich stanowiskach wokół bagna, łatwo nam zrozumieć, dlaczego ta zasada jest taka ważna. Gdzie nie spojrzymy, tam widać my-

Szczęśliwe losowanie? Pierwszego ranka 19 pełnych oczekiwań myśliwych czeka o świcie przed hotelem na zjawienie się pojazdu, który ma ich zawieźć do lasu. Zawsze ekscytuje mnie moment, w którym okazuje się, co to będzie tym razem. A zdarza się wszystko: od ciągniętych przez osły wozów po nowoczesne turystyczne autobusy. Tym razem pojawia się wóz traktorowy przypominający stary pojazd wojskowy. W trakcie przejazdu losujemy kartki,

28


29


30


śliwych, mimo że stoją po drugiej stronie bagna. Gdy wszyscy są już na swoich miejscach, naganka rusza. Około czterech lub pięciu psów i dziesięciu naganiaczy rozpoczyna pracę. Nie mija wiele czasu, gdy pada pierwszy strzał. A potem zaczyna się huk. Strzały słychać zewsząd, z grubsza ze wszystkich stanowisk. Naganka przechodzi do środka miotu i rozlega się jeszcze więcej strzałów. Dziki są dokładnie wszędzie. Naganiacze strzelają kapiszonami nad otwartą, pokrytą trzcinami wodą. Pojawia się jeszcze więcej dzików. Na moim stanowisku na końcu miotu jeszcze nic nie zdążyło się wydarzyć. Pierwszego dzika przy moim stanowisku dziki zauważa mój sąsiad. Składa się mierząc ze swojego półautomatu Browninga i strzela.

To koniec pędzenia. Po kilku szybkich dochodzeniach spotykamy się przy traktorze. Podsumowujemy polowanie. Wychodzi na to, że oddaliśmy prawie 40 strzałów i pozyskaliśmy 17 dzików już na pierwszym pędzeniu. Nasz pobyt w Polsce dobrze się zaczyna. …a dalej już gorzej Następny miot jest trochę inny. Dwóch myśliwych chce strzelić jelenia, dlatego dostają specjalne stanowisko, przy którym często się pojawiają. Ja znowu ląduję na końcu miotu. Jestem na stanowisku z kierownikiem polowania, który przerywa palenie jedynie wtedy, gdy musi wrzasnąć coś do radia. Mam przeczucie, że nic tutaj nie strzelę. Po kilku minutach od ruszenia naganki, jakieś 20 m w głębi lasu, zaczyna się poruszać gigantyczny odyniec. Leżał tam przez cały czas. Próbuję znaleźć prześwit, ale dzik wolno kieruje się w stronę mojego kolegi na sąsiednim stanowisku. Widzę, jak on bierze go na celownik, ale nie wypuszcza żadnego strzału. Pytam go później, dlaczego. – Broń nie wypaliła. Jest nowa i nie włożyłem zamka do końca – odpowiada mój rozmówca, zdenerwowany tym, że stracił szansę na strzał

Dobry początek… Na krawędzi trzcin poniżej coś zaczyna się poruszać. Podnoszę sztucer, sprawdzam, czy dodatkowe naboje, które mam między palcami, siedzą porządnie i czekam. Nagle w prześwicie trzcin widzę małego dzika. Szybki strzał i zdobycz pada w ogniu. Przeładowuję i rozglądam się za kolejnymi. Są w pobliżu innego mojego sąsiada, który szybko składa się i strzela – to jego pierwszy dzik w życiu.

31


życia. Inni mieli więcej szczęścia. Gdy idziemy dalej, widzimy wiele świerkowych gałązek na kapeluszach kolegów. Co prawda tym od jeleni w ogóle się nie poszczęściło, ale to miało się zmienić w najbliższych dniach. Wieczorem jemy obiadokolację w hotelu. Jak zawsze w Polsce, pierwszym daniem jest zupa, po której następuje wspaniałe drugie. Po jedzeniu spotykamy się przy barze i rozmawiamy o dzisiejszych łowach. Nie jest tak, że każdy ma jakąś zdobycz, ale nikt nie jest niezadowolony. Wiemy, że polowanie dopiero się zaczęło, a przed nami jeszcze dwa dni.

a jeszcze lepiej, jak się okazuje, poszło jednemu z naszych łowców jeleni. Na zbiórce spotykam szczęśliwego myśliwego z połową drzewa w czapce. To Szwed Tony Ohlin, który strzelił pierwszego jelenia szlachetnego w swoim życiu. – To było niezwykłe. Było dokładnie tak, jak sobie wyobraziłem. Stałem na stanowisku z kierownikiem polowania, kiedy w krzakach poniżej coś zaszeleściło, zupełnie znienacka. W życiu bym nie pomyślał, że wyjdzie stamtąd jeleń – opowiada Tony. Ale tak właśnie się stało. I był to piękny okaz. – Szedł powoli naprzód. Kiedy odwrócił się bokiem do mnie, myślałem, że mam mnóstwo czasu. Wtedy on nagle rzucił się do ucieczki, ale miałem wolną przestrzeń do strzału i udało mi się trafić. To był strzał marzeń, nigdy go nie zapomnę – mówi z zadowoleniem Tony. Rozumiem, że się cieszy, bo z jego polowania mogły wyjść nici. Gdy lecieliśmy do Berlina, naszego miejsca zbiórki, linie lotnicze zgubiły jego broń. Po wielu problemach udało się to załatwić i Tony w ostatniej chwili do nas dołączył. Teraz, gdy podczas wieczornego pokotu podziwiamy pięknego jelenia Toniego, słuchając muzyki rogów

Szczęściarz Tony Drugi poranek to powtórka pierwszego. Jesteśmy w innym miejscu, ale polowanie idzie równie dobrze. W trzecim miocie dostaję stanowisko koło trzcinowiska przy bagnie. Jeszcze zanim tam dotrę, czuję, że to będzie świetne miejsce. Kilka minut po rozpoczęciu łowów przeczucie zmienia się w pewność. 50 m ode mnie pojawia się odyniec i zmierza prosto na mnie. Mam mnóstwo czasu na wycelowanie. Jedyne, czego mi trzeba, to oddać strzał. Kilka minut później z mojej prawej rozlega się szelest i oto mam okazję szybko strzelić kolejne dwa dziki. Poszło mi naprawdę dobrze,

32


To było wspaniałe dni, polowanie z naganką w najlepszej odsłonie! Polowania w Polsce wypełnione są różnymi zwyczajami. To świetne doświadczenie – zarówno dla gołowąsów, jak i sprawdzonych w łowach myśliwych

33


34


wygrywanej na cześć każdego pozyskanego gatunku, nikt nie pamięta, że były jakieś problemy. Trafia nam się cały koncert, bo to był kolejny naprawdę dobry dzień.

wiarę w siebie. Kula siedzi dokładnie w łopatce, a dzik pada w ogniu. Przez chwilę przyglądam mu się nieruchomo. Dochodzi do mnie, że to największy dzik w moim życiu. Jednak nie stoję tak długo, bo po mojej prawej rozlegają się trzaski. Przez pole biegnie piątka dzików. Zdążyłem jednego trafić, a jednego spudłować. Wokół mnie słychać jakby odgłosy wojny. Strzelają ze wszystkich stron. Mój sąsiad z prawej szybko i pewnie trafia trzy dziki i podejmuje jeszcze jedną próbę. Widzę, jak kula trafia we wzgórze przynajmniej 2 m za uciekającym zwierzęciem. Potem przychodzi pora na mnie. Tym razem w moje objęcia idą dwie łanie. Zanim się zorientuję, co się stało, strzelam dublet. W tym miocie Polska pokazuje swoją absolutnie najlepszą stronę. Nie istnieje lepsze polowanie z naganką niż to.

Wspaniałe miejsce Nasz ostatni dzień w Polsce jest troszeczkę inny. Rankiem autobus turystyczny zabiera nas w nowy teren. Tam działa inne koło, jest trochę nowych zasad, ale co się najbardziej wyróżnia, to fakt, że kierownik polowania jest Szkotem. Steven mieszka w Polsce od wielu lat, dlatego dzisiaj komunikacja z grupowymi idzie nam trochę łatwiej. Zwykle porozumiewaliśmy się angielszczyzną pomieszaną z niemieckimi wtrętami. Do pierwszego miotu musimy dziś przejść dłuższy kawałek. Tego dnia trafiam na świetną miejscówkę. Stoję na rogu pola, a przed sobą mam gęsty las liściasty. Na polu widać ścieżki wydeptane nocą przez zwierzynę. Naganka rusza i po krótkiej chwili zaczynają rozlegać się strzały. W lesie przede mną słychać coś jakby odgłos traktora. Nagle po mojej prawej stronie, 30 m ode mnie, wybiega duży odyniec. Podnoszę sztucer, namierzam uciekającego dzika i naciskam spust. Ten strzał wzmacnia moją

Kapelusz na kolację Po wczesnym obiedzie, na który jak zawsze jest zupa, przyszedł czas na ostatni wyścig. Norweg Rolf Fevik dostał stanowisko razem ze Szkotem Stevenem. Naganka idzie tym razem dość spokojnie, ale chwilę po jej ruszeniu dzieje się coś niezwykłego. Steven i Rolf zauważają poruszenie w lesie naprzeciwko. 50 m od nich pojawia się nagle piękny odyniec.

35


Steven w lekkim podnieceniu szepcze do Rolfa: – Shot him, shot him, shot! Zestresowany Rolf podnosi broń i kieruje ją na dzika, który teraz biegnie na nich z pełną prędkością. Wypuszcza strzał, a dzik rzuca się i ucieka do lasu. Rolf patrzy w lunetę i widzi, co jest nie tak: nie zdjął osłonki soczewki. Ale i tak ma przeczucie, że poszło mu dobrze. Opowiada Stevenowi, co się stało. – Już mam strzelić, a tu zupełnie czarno. Nie widziałem tego dzika – mówi Rolf. – To prędzej wieczorem zjem swój kapelusz, niż go trafiłeś. Bez sosu – pada odpowiedź.

Kiedy później Rolf pozuje ze swym dzikiem, którego rzeczywiście wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu udało mu się trafić, pytam Stevena. – Jak tam twój kapelusz, smakował? Jeszcze tu wrócę… Trzy dni w Polsce właśnie się skończyły. Zaliczyliśmy 20 miotów – trochę mniej niż mieliśmy. To nie szkodzi, bo polowanie było fantastyczne, a Polacy – jak zawsze – byli świetnymi gospodarzami. Już w drodze do domu wiem, że tutaj wrócę. Jeżdżę tu kilka razy do roku i nigdy mi się nie nudzi.

36


37


300 metrów? Żaden problem! Luneta do polowania o zmierzchu, przystosowana do strzelania długodystansowego, to jest coś, prawda? Ale nie sięgajcie od razu do tabeli z danymi i nie szukajcie ceny – mówimy tu bowiem o Swarovskim. Zanim podejmiecie decyzję co do kupna i będziecie rozważać, czy kupić nowy model Z8i, czy może Z6i, przeczytajcie ten artykuł TEKST I ZDJĘCIA: RICKARD FAIVRE TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA



D

Ergonomia „na szóstkę” Pełna nazwa testowanego przeze mnie modelu brzmi: Z6i 3-18x50 II BT P HD L 4A-I. W skrócie oznacza to, że luneta jest podświetlona (i), ma 6-krotny zakres powiększenia, zakres zoomu 3-18, średnicę obiektywu 50 mm, jest drugą generacją Z6 (II), posiada regulator balistyczny (BT) i regulator paralaksy (P), optykę HD (dającą ostre kontrasty i minimalizującą granice kolorów, co daje bardziej naturalne barwy), no i wreszcie posiada siatkę celowniczą 4A-I ustawioną

ruga generacja lunet Z6, którą testujemy charakteryzuje się nieco smuklejszym kształtem od swojej poprzedniczki i nową funkcją zwaną Swarolight. To funkcja automatycznego włączania i wyłączania podświetlenia, służąca wydłużeniu czasu pracy baterii. Nie aktywuje się ona jednak po z góry ustalonym czasie, a według kąta nachylenia lunety w pionie i w poziomie. Jeśli ktoś chce, może tę funkcję oczywiście wyłączyć.

40


w drugim planie obrazu (siatka zachowuje swój rozmiar niezależnie od stopnia powiększenia). Luneta nie należy do małych: ma 38,5 cm i waży 635 g, za to ma zaskakująco zgrabny i ergonomiczny kształt. Ergonomia w ogóle jest na najwyższym poziomie. Podświetlenie włącza się łatwo, można je szybko dostosować do światła dziennego lub zmierzchowego. Gniazdo baterii jest łatwo dostępne od góry; można je otworzyć monetą. W zestawie jest dodatkowa osłona pokrętła regulacji bocznej, w którym

można przechowywać zapasową baterię. Dioptrię ustawia się szybko i w prosty sposób. Żadnych udziwnień. Pokrętło powiększenia jest wyczuwalne przy dotyku. Dzięki ryflowaniu łatwo nim manewrować nawet mokrymi rękami lub w rękawiczkach. Usprawnienie Swarovskiego w tym modelu, które naprawdę doceniam, to własne osłony obiektywu i okularu, zrobione z aluminium i ozdobione estetycznym logo firmy. Nie są one zupełnie za darmo, ale z drugiej strony przestałem już liczyć, ile tanich osłon na lu-

41


nety zniszczyłem przez ostatni rok intensywnych polowań. Dlatego osłony Swarovskiego witam z przyjemnością. Koszty ich zakupu szybko się wyrównują, bo jedna sztuka wytrzymuje tyle, co np. 3 Butler Creeki. Niestety, cieszą się one taką popularnością, że nie udało się zamówić nawet pary na test.

go strzelania w warunkach polowania, zarówno na bliższe, jak i dalsze dystanse. Błąd paralaksy znika już nawet przy odległości 50 m i większej. Regulator balistyczny BT Naprawdę interesującym elementem omawianej lunety oraz prawdziwym powodem, dla którego chciałem ją przetestować, jest jej regulator balistyczny. Jak wiadomo, wszystko, co się unosi, musi też opaść. Pytanie tylko, gdzie? I tutaj z pomocą przychodzi technologia BT. Zakładam, że większość z nas przystrzeliwuje broń na 100 m z 4-5-centymetrowym przewyższeniem, co daje nam tor lotu kuli, umożliwiający strzelanie w odległości do 200 m. Taka strategia działa w większości sytuacji łowieckich. Ale pomyślcie tylko, że możecie przystrzelić broń dokładnie na 100 m i potem już tylko dokonywać szybkich korekcji na wybrane dystanse bez konieczności kolejnego przystrzeliwania. Nie każdy, kto chciałby polować z większych odległości, ma dostęp do torów strzelniczych dłuższych niż 80–100 m.

O zmierzchu i na długie dystanse Dzięki zakresowi zoomu 3-18x oraz wysokiej przepuszczalności światła luneta przystosowana jest zarówno do polowania o zmierzchu, jak i strzelania na długie dystanse. To dziwne uczucie, móc swobodnie obserwować ścianę lasu o zmierzchu, podczas gdy gołym okiem nie widać nawet, gdzie ten las się kończy. W praktyce to prawie tak, jakby mieć wzmacniacz światła. Jeśli nie wierzycie, że sprzęt optyczny może sprawić taką różnicę, sprawdźcie sami. Muszę przyznać, że ja sam nie wierzyłem, dopóki nie miałem okazji porównać swojej taniej (tańszej) lunety innej marki z lunetą kuzyna, która okazała się Swarovskim 2-12x. Fakt, że Swarovski wyposażony jest zarówno w regulator balistyczny, jak i w regulator błędu paralaksy, świadczy o tym, że sprzęt został naprawdę przemyślany pod kątem bezpieczne-

Potrzebny kalkulator… A więc jak to zrobić? Jeśli już mamy lunetę z pokrętłem BT, to wchodzimy na stronę internetową Swarovskiego,

42


43


albo do sklepu z aplikacjami mobilnymi i ściągamy stamtąd kalkulator balistyczny. Jest darmowy, a jego posiadanie jest warunkiem sukcesu. Dobra rada: skoro już i tak nie robicie nic konkretnego, ściągnijcie go od razu i pobawcie się trochę. Montujemy lunetę, a następnie demontujemy pokrętło BT, odkręcając znajdującą się nad nim osłonę za pomocą dołączonego narzędzia. Potem zdejmujemy znajdujące się tam trzy pierścienie i złączkę. Na początek musimy określić ustawienia podstawowe. Ja jako podstawę wybieram 100 m. Po przystrzelaniu na taką odległość przekręcam za pomocą wspomnianego narzędzia niższy pierścień regulacyjny do oporu. To będzie mój punkt zerowy, co oznacza, że pokrętło regulacji wysokości po przekręceniu w dół zawsze zatrzyma się na zerze bądź na ustawieniu podstawowym, jeśli tak wybierzemy. Następnym krokiem jest zamontowanie pierścieni regulacyjnych. Do tego przyda nam się kalkulator balistyczny. Włączamy go i podążamy za poleceniami. Najpierw wybieramy model lunety; w moim przypadku to Z6i 3-18x oraz siatka celownicza BT. Potem musimy podać odległość między środkiem lufy a środkiem lunety, czyli wysokość położenia lunety.

Moja wynosi 48 mm. Następnym krokiem jest podanie używanej amunicji. W programie znajdują się już dane od szerokiej gamy producentów, więc wystarczy wybrać odpowiednią opcję z rozwijanego menu. Sako, .308W, Speedhead, 123 grain/7,97g. Teraz pozostaje już tylko wybrać odległość od celu. Jestem na strzelnicy na torze 300 m, na którym będę sprawdzał, czy rzeczywiście dzięki programowi balistycznemu i BT niepotrzebne jest ponowne przystrzeliwanie. Wybieram więc zielony pierścień/200 m, żółty/300 m i czerwony/400 m. Zgodnie z zaleceniami programu muszę teraz przestawić pokrętło o 6 klików od pozycji podstawowej i zamontować zielony pierścień, potem przestawić o 8 klików od zielonego pierścienia i zamontować żółty, a na końcu 11 klików od żółtego i zamontować czerwony. Jeszcze osłona i BT jest gotowe. A teraz strzelanie Pora na tę przyjemniejszą część, czyli strzelanie. Wybieram 18-krotne powiększenie dla wszystkich stron. Najpierw strzelam na odległość 100 m, żeby skontrolować, czy nic się nie przestawiło w ustawieniach podstawowych, kiedy montowałem BT. Trafiam w sam środek tarczy. So far,

44


45


so good. Teraz muszę się cofnąć do 200 m. Będę strzelał z pozycji leżącej z użyciem trójnogu, co całkiem pasuje do kontekstu, biorąc pod uwagę, że znajduję się na starej strzelnicy nieczynnego już regimentu wojskowego. Ustawiam paralaksę na 200 m, potem za pomocą zielonego pierścienia regulacyjnego ustawiam wysokość, celuję i naciskam spust. Kula trafia na tę samą wysokość, co przy 100 m, z odchyleniem w lewo o ok. 1,5 cm – co nie jest niczym dziwnym, bo wiał silny wiatr boczny. Cofam się do 300 m i na taką odległość ustawiam paralaksę. Reguluję wysokość za pomocą żółtego pierścienia i zajmuję tę samą pozycję strzelecką, co wcześniej. Wiatr jest lodowaty, więc zaczynam szczękać zębami. Nie są to optymalne warunki strzeleckie na takim dystansie. Podczas celowania muszę porządnie zagryźć zęby. Daję sobie spokój z kompensowaniem wiatru i naciskam spust. Kula trafia ok. centymetr wyżej niż przy 200 m i 2 cm bardziej na prawo. Zupełnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę wiatr boczny i otwartą przestrzeń. Już lubię BT! Bardzo dobre jest w tym systemie to, że mając ustawienia podstawowe można w bardzo prosty sposób przestawić lunetę na odległości inne niż

te ustawione za pomocą pierścieni. Przypuśćmy, że zasadzamy się na lisa. Wiemy, że odległość od przynęty to 147, 213 albo 333 m. Otwieramy kalkulator balistyczny w komórce i wprowadzamy dane. Kalkulator podaje nam liczbę klików od zera, my przekręcamy i liczymy. Gotowe! Wnioski i ocena Wydaje się, że do każdej sytuacji życiowej istnieje przynajmniej jedno pasujące powiedzenie. W kwestii konsumpcji mówi się, że dostaje się to, za co się płaci. W przypadku optyki myśliwskiej powiedzenie to sprawdza się nadzwyczaj często. Ja w swoich próbach ograniczenia konsumpcji próbuję znaleźć złoty środek, stosując zasadę: „wystarczająco dobre”. Jeśli coś jest wystarczająco dobre, tzn. spełnia swoją funkcję, to nie muszę inwestować dodatkowych pieniędzy w coś, co zazwyczaj jest tylko trochę lepsze – jeśli w ogóle – ale nie w takim stopniu, żeby usprawiedliwić wyższe koszty. Z6-ka jest naprawdę dobra. Charakteryzuje ją przemyślana ergonomia i jakość. Obraz jest ostry od samego środka aż do jego krawędzi, a kontrasty i barwy wspaniale oddane. Ma mądrze pomyślane podświetlenie, które można ustawić na warunki dzienne

46


i zmierzchowe. Pokrętło zoomu chodzi umiarkowanie lekko, łatwo operuje się nim w rękawiczkach. Regulator balistyczny to żaden chwyt marketingowy, a naprawdę użyteczna funkcja, stanowiąca wielką wartość dodaną lunety. Zważywszy jeszcze na regulację paralaksy, odważę się stwierdzić, że luneta jest bliska ideału. W modelu testowym jest jednak jedna rzecz, która wywołała we mnie lekkie rozczarowanie. Chodzi o plastikowe pierścienie regulacyjne w BT. W tak drogim sprzęcie, gdzie wszystko inne zrobiono z metalu, plastikowe pierścienie wydają się bardzo tanim rozwiązaniem. I dziwnym, biorąc pod uwagę, że inne znane mi modele Z6 z BT mają pierścienie z metalu. Muszę przyznać, że po teście moja stara luneta, którą trzymam w ręku, nie kwalifikuje się już jako „wystarczająco dobra”. I to nie kontrasty, właściwości zmierzchowe, zakres zoomu, barwy czy ogólne wrażenie są tym, czego mi teraz w niej brakuje. Do Z6 wzdycham ze względu na jej regulator balistyczny i paralaksy. Dzięki tym funkcjom jest dużo bardziej przydatna. Zupełnie szczerze, to dla miłośnika gadżetów możliwość wykorzystania w terenie telefonu komórkowego jako komputera balistycznego i natychmiastowego zastosowania

wyników podczas polowania jest po prostu fajna. Za dwa tygodnie będę musiał oddać Z6-kę dostawcy. Już czuję lęk separacyjny. Naprawdę nie chcę oddawać tej lunety, no ale wiem – nie jest moja. Jeszcze... Swarovski Z6i 3-18x BT nie jest tanim modelem, jednak zważywszy na specyfikacje i jakość tego sprzętu przyznaję, że jego cena jest uzasadniona. Jeśli szukacie lunety do strzelania długodystansowego i nie chcecie rezygnować z jakości ani funkcjonalności, to możecie poważnie rozważyć ten model. Jakość kosztuje, a tę Z6 ma na wysokim poziomie!

47


Kierunek: M

To jedna z najbardzie Mimo że Maramuresz leży Węgier, Ukrainy i Rumunii, dla wielu jest egzotycznym miejs Szczególnie gdy je

TEKST I ZDJĘCIA: KATAR


Maramuresz

ej malowniczych krain. y w Europie, w trójgraniczu u mieszkańców Starego Kontynentu scem. Warto tu dotrzeć. est się myśliwym…

RZYNA LEWAŃSKA-TUKAJ


T

uryści z Polski zaglądają tu rzadko, bo ani tu morza, ani ekskluzywnych hoteli z basenami. Po duchową strawę zjeżdżają tu natomiast miłośnicy historii, dzikiej przyrody, ciągle żywego folkloru oraz pielgrzymi. Zdarzają się też amatorzy mocnych przeżyć off-roadowych, jakie serwują maramureskie bezdroża.

O planowanej gospodarce łowieckiej w Rumunii można mówić dopiero od początku lat 90. ubiegłego wieku, kiedy obalono i rozstrzelano największego myśliwego tego kraju, jakim był Nicolae Ceaușescu, dotychczasowy komunistyczny przywódca. Jego polityczna przeszłość to nie tylko krwawe rządy, jakie sprawował w tym kraju, ale również nie mniej krwawe, bezmyślne łowy, szczególnie na niedźwiedzie brunatne. Niewielka ekspozycja muzealna prezentuje narzędzia, za pomocą których mieszkańcy Maramureszu zaopatrywali się w dziczyznę, historyczne zdjęcia, trofea. Niby nic wielkiego, ale widać, że łowiectwo jest nierozerwalnie związane z maramureską wsią. Jeśli trasa łowieckiej eskapady przypadkiem będzie wiodła w okolicy Sighet, warto odwiedzić to miejsce, choćby właśnie dla tej wystawy.

Raj dla myśliwych Rumunia to też łowieckie eldorado dla spragnionych łowów na wilki, niedźwiedzie, kozice górskie czy głuszce. Jak polowano i dlaczego historia rumuńskiego łowiectwa zazębia się (w naszym pojęciu) z kłusownictwem, można się przekonać, odwiedzając wystawę tematyczną, znajdującą się w największym skansenie północnej Rumunii, Muzeum Etnograficznym Wsi Maramureskiej.

50


51



KIEDYŚ BYŁA TRADYCJA

TERAZ JEST...



Odkąd Julia Jidesjö przyjechała pierwszy raz do Afryki z rodziną i przyjaciółmi, robi wszystko, by zostać profesjonalnym myśliwym. Sama o sobie mówi, że śni swój sen o Afryce, i nie mamy powodu, by jej nie wierzyć TEKST I ZDJĘCIA: JULIA JIDESJÖ TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA


M

iałam czternaście lat, kiedy po raz pierwszy, wraz z rodziną i przyjaciółmi, wsiadłam w samolot do Republiki Południowej Afryki. Słyszałam wcześniej sporo o tamtejszej przyrodzie i wszystkich fascynujących rzeczach, które tam na mnie czekały. Oczywiście, miałam pewne wyobrażenia, bazujące na przeczytanych książkach i obejrzanych filmach. Wiedziałam, że będzie inaczej niż w domu, ale tego, że wszystko będzie mi przypominać egzotyczny film – tego się nie spodziewałam. Po tej pierwszej wycieczce na Czarny Kontynent wiedziałam już, że moje życie na zawsze połączone jest z buszem i afrykańskim stylem życia. Zdałam sobie sprawę, że praca zawodowego myśliwego byłaby dla mnie idealna – i właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Moja droga do celu była długa, ale pragnęłam tego bardziej niż czegokolwiek innego. Od razu po powrocie zaczęłam się rozglądać za odpowiednim kursem, ale okazało się, że muszę zaczekać – z prozaicznego powodu: wtedy nie zaczęłam jeszcze szkoły średniej. Pewnego dnia dostałam propozycję pracy w obozie myśliwskim w Kimberley. Nie mogłam odmówić. Przygotowania zajęły parę miesię-

cy i moja przygoda wreszcie się rozpoczęła. To był mój czwarty wyjazd do RPA, ale tym razem było inaczej – pierwszy raz jechałam sama. Wszystko wydawało się takie nadzwyczajne Byłam ubrana w myśliwskie ubranie i miałam świadomość, że wreszcie jestem na prostej drodze do upragnionego celu. Miałam mnóstwo oczekiwań, chociaż nie miałam pojęcia, dokąd mam się udać po przyjeździe do Kimberley ani co właściwie będę robić w tym obozie. Kiedy po długich godzinach lotu pilot oznajmił, że schodzimy do lądowania w Kimberley, poczułam zdenerwowanie – teraz dopiero się zacznie. Osobą, która odebrała mnie z lotniska, był sam Mike, czyli The Big Boss. Jeszcze zanim poznałam jego imię, wiedziałam, że jak nikt inny nie cierpi słabeuszy. Nie zdążyłam się nawet przywitać, a on już kazał mi biec po moje bagaże. Zero kurtuazji. W drodze z lotniska zadawał mnóstwo pytań, używając najtrudniejszych angielskich zwrotów, jakie tylko istnieją. Nie sądzę, żeby sam znał ich znaczenie, w każdym razie ja ich nie znałam. Paręset metrów przed obozem znajduje się olbrzymia brama z niecodziennym zamknięciem. Mike poprosił mnie, żebym wyszła z sa-

56


57


mochodu i ją otworzyła. Poszłam. Okazało się, że nie dosięgam do zamka. Wiedziałam, że to będą ciężkie miesiące, ale ten początek był jak z koszmaru. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Czy można czuć się jeszcze bardziej głupio? Czy to takie trudne otworzyć bramę? Mike wyskoczył z samochodu, uśmiechnął się szyderczo i otworzył ją bez wysiłku. Byliśmy na miejscu. Tu miałam mieszkać i pracować przez trzy nadchodzące miesiące. Ludzie machali mi przyjaźnie na powitanie. To miłe, choć lekko stresujące

uczucie, witać te wszystkie nowe twarze, z którymi miałam teraz pracować. Jak tylko się rozpakowałam, udałam się do ogniska, przy którym siedzieli klienci i pracownicy obozu. Nie bardzo wiedziałam, jak powinnam się zachować, więc z początku po prostu stałam. W końcu zaczęłam podchodzić i witać się z ludźmi. Wszystko było dobrze, dopóki nie zaczęli zadawać masy pytań. Przed wyjazdem najbardziej obawiałam się o mój angielski i właśnie ziścił się zły sen: nie rozumiałam zupełnie nic. Stałam pośrodku tłumu ludzi

58


i wyglądałam zapewne jak jeden wielki znak zapytania. Dopiero po jakimś czasie udało mi się zrozumieć pierwsze słowo i w końcu wydobyłam z siebie jakąś odpowiedź. Kiedy nadszła pora posiłku, wszyscy zasiedli przy jednym długim stole. Ja, jako żółtodziób, dostałam miejsce przy niewielkim stoliku nieopodal. Kiedy wszyscy już wzięli swoje porcje i zaczęli jeść, ja dalej siedziałam i czekałam, aż Mike da mi znak, że mogę pójść po jedzenie. Po kilku kolejnych minutach byłam już tak wkurzona,

że po prostu wstałam i ruszyłam po talerz. Mike spojrzał na mnie z ukosa i spytał, dokąd się wybieram. „Po jedzenie!” – wykrzyknęłam i nagle wszystkie oczy przy długim stole zwróciły się w moją stronę. Mike z kwaśną miną wrócił do swojego talerza. Budzik dzwoni o wpół do piątej Pozostaje już tylko wstać i przygotować Mike’owi kawę, którą codziennie dostarczam mu do pokoju. Rozpalam także ogień, budzę klientów, paku-

59


ję lodówki turystyczne, parzę kawę dla wszystkich, a potem pomagam w nakrywaniu do stołu – i wszystko to rankiem, jeszcze przed wyruszeniem na polowanie. Sporo pracy. Klienci są gotowi do drogi, jedzenie, ekwipunek myśliwski i całe wyposażenie jest już zapakowane. Podczas trzydziestominutowej podróży na miejsce polowania ja i tropiciele siedzimy w ciężarówce, a reszta jedzie bardziej komfortowo, samochodami.

czynają się podchody. Ponieważ do bycia profesjonalistką jeszcze mi trochę brakuje, korzystam z każdej okazji, by się czegoś nauczyć. Przyglądam się, jak funkcjonuje obóz, obserwuję, jak zachowuje się Mike, gdy podchodzi zwierzynę. Trudnością jest stosunkowo małe zalesienie – w końcu mówimy o Afryce – co sprawia, że jest niewiele okazji do schowania się za drzewami. Skradanie polega więc bardziej na pełzaniu, co według mnie czyni polowanie jeszcze bardziej ekscytującym, ale i męczącym. Wraz z nadejściem zmroku wracamy do obozu. Klienci siadają wtedy wokół ogniska, żeby porozmawiać o mijającym dniu, a ja oprawiam zwierzęta. Dopiero po skończonej pracy mogę zjeść kolację i odpocząć, czasem późno w nocy. Kiedy Mike organizuje polowanie z naganką i klienci położą trzydzieści zwierząt – wtedy po wielu godzinach pracy przy patroszeniu i skórowaniu nie jest się już takim hardym. Nie tęsknię do tych chwil, ale gdyby nie one, nie umiałabym teraz połowy tego, co umiem. Czasami, kiedy wreszcie złapię chwilę oddechu i uda mi się usiąść, przychodzi Mike i każe mi np. rozpalić ognisko. No to idę, a kiedy już się ładnie pali, on potrafi przyjść i wylać na nie wiadro wody, twierdząc,

Skradanie, czyli... pełzanie Polowanie w Afryce różni się znacznie od europejskiego. Najczęściej trzeba się skradać i to na długich odcinkach – nawet do 1,5 km. Zwierzęta w Afryce są niesamowicie inteligentne; jest nawet takie powiedzenie: „Skoro je widzimy, to znaczy, że one zauważyły nas już dawno temu”. Dlatego trzeba się cały czas skradać. A ponieważ Mike nie należy do osób, które lubią łazić bez potrzeby, zwykle on i klienci czekają, aż ja i tropiciele wejdziemy na górę i zobaczymy, co jest po drugiej stronie. „Wejdziemy” to zresztą złe sformułowanie – właściwie to cały czas biegamy. Jak zauważymy coś ciekawego, to informujemy resztę przez radio. Dopiero wtedy klienci przychodzą i za-

60


61


że to nie ja je rozpaliłam. Ma niezły ubaw i każe mi zaczynać jeszcze raz. W takich sytuacjach ma się ochotę rzucić wszystko w diabły, ale właśnie wtedy trzeba zacisnąć zęby i nie dać się sprowokować. Mike testuje mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jasne, że nie ma nic fajnego w tym, że ktoś wyleje kubeł wody na ognisko, które właśnie rozpaliłeś, na dodatek po dwóch miesiącach pracy od rana do nocy bez chwili wytchnienia. Ale gdy już zostanę zawodowym myśliwym, to spojrzę wstecz i zobaczę, że to było warte takiej harówki.

Aby spełnić swoje marzenia, trzeba wyrzec się wszystkiego i o nie zawalczyć. Okres nauki w RPA jest dla mnie bardzo ciężki, ale możliwość przebywania całymi dniami w buszu i pobierania nauk u Mike’a Bircha i jego tropicieli to rekompensuje. Cieszę się z każdej lekcji, którą wtłacza się w moją młodą głowę, bo wiem, że kiedyś nadejdzie taki dzień, kiedy już jako w pełni przeszkolony myśliwy napiszę artykuł o tym, jak to jest żyć i pracować jako kobieta przewodnik w Afryce. Tak, mam nadzieję, że pewnego dnia się spotkamy i zapolujemy razem na afrykańskich stepach. JULIA JIDESJÖ Wiek: 18 lat. Rodzina: mama, tata, siostra, trzy psy i dwa koty. Miejsce zamieszkania: Hallstahammar. Co robi w wolnym czasie: spotyka się z przyjaciółmi (ale nie ma zbyt wiele wolnego czasu). Broń: Ruger kaliber 308 & Blaser R93 kaliber 308. Ulubiony sposób polowania: w Szwecji polowanie z naganką na zwierzynę płową, a w Afryce naganka na gnu brunatne. Co będzie robić za dziesięć lat: jej marzeniem jest praca zawodowego myśliwego w Szwecji i w RPA. Blog: www.alltinomjakt.forme.se

62


√ Polowania na wilki z fladrami i indywidualnie – Rosja, Białoruś: styczeń ­– luty 2016. Ceny od 1500 €. √ Polowanie z gończymi na zające (bielaki) w Białorusi: styczeń 2016. √ Wiosenne polowania na głuszce i cietrzewie na Białorusi (kwiecień 2016). Ceny od 1200 €. √ Wiosenne polowania na gęsi, kaczki, słonki i bekasy – Rosja, Białoruś: kwiecień 2016. Ceny od 600 €. √ Polowania w RPA (czerwiec – wrzesień 2016). Ceny pakietów od 1400 €. √ Polowania na niedźwiedzie w Rosji: zima Tel.: 693 712 734 (w gawrze), wiosna (maj – czerwiec). Pakiety od 5000 €. hunting.travel.pro@gmail.com √ Polowania indywidualne na łosie www.hunting-travel.com.pl w okresie bukowiska – Białoruś, Rosja: wrzesień 2016.

63



WÊród lwów Tym razem zapraszamy do lektury rozdziału książki Johna Henry'ego Pattersona. Przed Wami „Ludojady z Tsavo"

C

zym innym jest słyszeć ryk lwa w ogrodzie zoologicznym, gdy jest się chronionym przez kraty, a zupełnie czym innym w okolicznościach, gdy lwy spacerują w pobliżu, a środkiem ochronnym jest płótno namiotu, które zwierzę jednym ruchem łapy mogłoby podrzeć na strzępy. Z drugiej strony jednak owo porykiwanie wróżyło powodzenie w łowach następnego dnia... Wstaliśmy bardzo wcześnie, ale obowiązki zatrzymały nas w obozie aż do południa. Powinienem wspomnieć, że wcześniej Spooner konsekwentnie odmawiał uczestniczenia w polowaniach w moim towarzystwie, gdyż uważał, że prędzej czy później zostanę „przewalcowany”, jeśli wciąż będę się trzymał tej „dziecięcej pukawki”. Tak bowiem pogardliwie nazywał mój

.303. Było to zresztą zawsze źródło sporu między nami. Gdy szło o wielką i niebezpieczną zwierzynę, on niezachwianie wierzył (całkiem słusznie) w broń wielkokalibrową, podczas gdy ja żarliwie broniłem mojego .303. Tym razem jednak dopracowaliśmy się kompromisu, zgodziłem się mianowicie skorzystać z jego zapasowego paradoksu kalibru 12, gdyby zanosiło się na konfrontację ze zwierzem w bezpośredniej bliskości. Z drugiej jednak strony doświadczenie nauczyło mnie, że używanie na polowaniu pożyczonej broni może być niebezpieczne, chyba że jest to broń dokładnie takiego samego systemu jak ta, którą się posiada. Późniejsze wydarzenia potwierdziły to z całą wyrazistością. Załatwiwszy zatem sprawy broni i amunicji (a także umieściwszy butelkę

65


brandy w koszyku z żywnością na wypadek jakiegoś nieszczęścia), wyruszyliśmy wczesnym popołudniem w tonga, należącym do Spoonera, czyli dwukołowym wózku zaopatrzonym w dach. Oprócz Spoonera i mnie nasza grupa składała się jeszcze z towarzyszącego mu szikariego, który nazywał się Bhoota, Mahiny oraz jeszcze dwóch innych Hindusów, z których jeden, Imam Din, jechał w tonga, podczas gdy drugi prowadził zapasowego konia o imieniu Blazeaway. Wyprawa na polowanie na lwy w czymś takim jak tonga może wydawać się dziwna, lecz trudno wyobrazić sobie lepszy środek lokomocji na równinach Athi, gdzie suchą porą pojazd kołowy może się poruszać praktycznie bez przeszkód. Jechaliśmy zatem w dobrym tempie przez rozległy obszar, po drodze zaś strzeliliśmy bawolca i dwie gazele, ponieważ świeże mięso było w obozie bardzo potrzebne. Poza tym zwierzęta te stworzyły nam znakomitą okazję do strzału, stanęły bowiem nieruchomo i przyglądały się nam, zafrapowane niewątpliwie nowym dla nich widokiem, jaki stanowił nasz wehikuł. Następnie natrafiliśmy na stado gnu i tutaj pozwoliliśmy Bhoocie, który był bardzo umiejętnym szikarim, na podchód samotnego byka. Był bardzo

kontent z tego przywileju i spisał się znakomicie. W końcu dotarliśmy do miejsca, w którym dzień wcześniej widziałem dwa lwy – niedużej niecki zarośniętej wysoką trawą. Nie było już jednak po nich ani śladu, toteż pojechaliśmy dalej, przepatrując teren dookoła. Po niedługim czasie, podekscytowani, dostrzegliśmy czarne czubki uszu lwicy wystające nad trawą, a po chwili podniósł się imponującej wielkości lew, który polegiwał obok niej. Z podziwem patrzyliśmy na jego wielką grzywiastą głowę. Zaczęliśmy się ku nim zbliżać; najpierw mierzyły nas badawczym spojrzeniem, po czym odwróciły się i wolno odtruchtały, lecz samiec co chwila zatrzymywał się, odwracał głowę i patrzył w naszym kierunku. Przez jakiś czas próbowaliśmy je podejść, lecz spostrzegłszy, że coraz bardziej się od nas oddalają, i że wkrótce stracimy je z oczu za małym wzniesieniem, wskoczyliśmy do tonga i pogalopowaliśmy dookoła podstawy pagórka, by przeciąć im drogę, przy czym emocje związane z tą wyboistą galopadą stokrotnie zwiększała świadomość, że w każdej chwili możemy wpaść na tropioną parę. Dojechawszy jednakże na drugą stronę wzniesienia, nie znaleźliśmy ani śladu lwów, pojechaliśmy

66


więc czym prędzej na wierzchołek wzniesienia i stamtąd zobaczyliśmy je w odległości czterystu jardów. Nie wyglądało na to, żeby udało nam się do nich zbliżyć, zdecydowałem się więc na strzał na tę odległość z mojego .303; po trzecim strzale lwica się przewróciła. Z początku myślałem, że położyłem ją trupem, bo przez kilka minut nie mogła wstać i wymachiwała łapami; w końcu jednakże, choć niewątpliwie ciężko ranna, zdołała się podnieść i podążyła za lwem – który nie został nawet draśnięty – w wysoką trawę, gdzie nie było widoków, żeby je stamtąd ruszyć. Zrobiło się późne popołudnie. Nie widzieliśmy możliwości wyczesania lwów z gęstwiny traw, zarządziliśmy zatem powrót do obozu z postanowieniem, że wrócimy nazajutrz i wytropimy ranną lwicę. Jechałem teraz przed tonga na Blazeawayu, który nagle przestraszył się hieny, gdy wyskoczyła mu niemal spod kopyt i czym prędzej zaczęła umykać. Na moment zatrzymałem konia i przyglądałem się jej niezgrabnemu biegowi, zastanawiając się, czy warto strzelać. Wtem poczułem, że koń pode mną dostał gwałtownej drżączki; popatrzywszy przez lewe ramię, ku memu zaskoczeniu zobaczyłem dwa lwy w odległości nie większej niż sto jardów

– najoczywiściej była to para, którą widziałem poprzedniego dnia i która była pierwotnym celem naszej wyprawy. Sprawiały wrażenie, jakby zamierzały nas zatrzymać, gdyż zrobiły w moim kierunku jeszcze dziesięć jardów lub coś koło tego, przyległy i jęły mnie pilnie obserwować. Zawołałem do Spoonera: „Oto są lwy, o których ci mówiłem”, na co on zaciął kuce i w mgnieniu oka tonga znalazła się przy mnie. Ja tymczasem wziąłem do ręki mój .303 i zsiadłem z konia. Zaczęliśmy ostrożnie zbliżać się do lwów, ustaliwszy, że Spooner zajmie się tym po prawej stronie, a ja – drugim. Podeszliśmy do nich bez przeszkód na sześćdziesiąt jardów i już mieliśmy usiąść i spokojnie im przyłożyć, gdy nieoczekiwanie odwróciły się i uciekły. Udało mi się wpakować jednemu z nich kulę, w momencie gdy pokonywał skarpę. Wspiął się, wymachując przednimi łapami; przez moment miałem wrażenie, że zaraz zaatakuje, lecz na szczęście zmienił zdanie i podążył za swoim towarzyszem. Natychmiast dosiadłem Blazeawaya i ostro ruszyłem w pościg; dopadłem je po pół mili bardzo stromego podjazdu. Kiedy zorientowały się, że mi już nie ujdą, zatrzymały się, zrobiły zwrot i ruszyły na mnie w dół upłazu – postrzelony lew atakował

67


na przedzie. Ponieważ zostawiłem karabin, musiałem zawrócić Blazeawaya i dać mu pełną ostrogę, modląc się w duchu, żeby nie nastąpił na jakiś dołek. Po chwili lwy zrozumiały, że mnie nie dogonią, zaprzestały pogoni i znów zaległy, przy czym postrzelony lew znalazł się o dwieście jardów z przodu. Wtedy zatrzymałem się również, po czym cofnąłem się nieco, nie spuszczając ich z oka; kontynuowałem owo podjeżdżanie i cofanie się, dopóki nie nadszedł Spooner z bronią dla siebie i dla mnie. Pomyślałem, że teraz najważniejsze to unieruchomić lwa jeszcze niepostrzelonego, wziąłem więc .303 i trafiłem go drugim strzałem z trzystu jardów. Wyskoczył wysoko i bezwładnie runął na ziemię. Wtedy zamieniłem mój .303 na paradoks Spoonera kalibru 12 i teraz postanowiliśmy skoncentrować się na lwie, który znajdował się bliżej; przez cały czas leżał bez ruchu i uważnie nas obserwował, najwidoczniej czekając momentu, aż znajdziemy się w odległości dogodnej do przypuszczenia ataku. Nie doczekał się jednak, gdyż Spooner rozsiadł się wygodnie i przetrącił go na amen jednym strzałem ze swego .577: kula weszła na kulawy sztych, przebijając serce. Tymczasem zapadał zmrok, nie było więc czasu do stracenia, jeśli chcieli-

śmy mieć na rozkładzie również drugiego lwa. Podjęliśmy zatem ostrożnie podchód i odbiliśmy w prawo, aby coraz mizerniejsze źródło światła mieć za sobą. Lew oczywiście przez cały czas zwracał się ku nam, a wyglądem zdradzał furię – nie miałem wątpliwości, że jeśli pierwszy strzał nie przyniesie definitywnego rozstrzygnięcia, wtedy rzuci się na nas jak burza. Mimo to jednak liczyłem na to, że nawet jeżeli tak się stanie, któryś z nas go zatrzyma, zanim zdąży kogoś dopaść. Jak się miało jednak okazać, myliłem się zupełnie. Wreszcie zdołaliśmy się zbliżyć na osiemdziesiąt jardów do rozsierdzonego zwierzęcia; ja znajdowałem się o pięć stóp w lewo i trochę z przodu od Spoonera, Bhoota zaś był w takiej samej odległości od niego, lecz nieco z tyłu. Tymczasem lew wściekle warczał i tak zajadle bił ogonem w ziemię, że wzbił obłok kurzu. Był najwyższy czas po temu, by coś zrobić, poprosiłem więc Spoonera, żeby strzelał, na co on przyklęknął na jedno kolano i czekał. Gdy tylko padł strzał Spoonera, lew się poderwał i w długich, niskich susach z piorunującą prędkością ruszył wprost na mnie. Gdy był o pięćdziesiąt jardów, wystrzeliłem z prawej lufy, ale widocznie chybiłem; z lewej wypaliłem na połowie

68


tego dystansu, lecz znów bez rezultatu. Zdawałem sobie sprawę, że już nie zdążę przeładować, pozostałem więc w klęczącej pozycji pewny, że lada moment mnie dostanie. Nagle jednak, kiedy już miał mnie w zasięgu skoku, ostro skręcił w prawo. Wielkie nieba – pomyślałem – zaraz zabierze się za Spoonera. Myliłem się wszelako, gdyż minął Spoonera niczym błyskawica i z ogromnym impetem dopadł Bhooty – chwycił go za nogę i siłą rozpędu przeturlał się z nim kilka razy. W końcu stanął nad nim i próbował chwycić go za gardło, czemu ten dzielnie zapobiegł, wepchnąwszy lewą rękę w paszczę lwa. Biedny Bhoota! Przez to, że się poruszył w krytycznym momencie, odwrócił uwagę lwa ode mnie, a ściągnął ją na siebie. Wszystko to oczywiście rozegrało się w ciągu sekundy lub dwóch. W międzyczasie poczułem, jak odważny służący Spoonera, Imam Din, który nosił dwunastkę przez cały dzień i dzielnie wytrwał na posterunku podczas szarży, wkłada mi w rękę nabój. Wsunąwszy go jak najszybciej do komory, natychmiast rzuciłem się na pomoc Bhoocie. Spooner uczynił to już przede mną i trzymał lewą rękę na boku lwa, próbując zepchnąć go z rozciągniętego ciała Bhooty i dostać się do wielkokalibrowego sztu-

cera, który biedak wciąż kurczowo trzymał. Lew jednakże tak był pochłonięty miażdżeniem ręki Bhooty, że nie zwrócił najmniejszej uwagi na wysiłki Spoonera. Lew był skierowany ku mnie, musiał więc mnie spostrzec, gdy znalazłem się przy jego głowie – przestał wtedy miażdżyć rękę Bhooty, wciąż jednak trzymając ją w paszczy, szarpnął się do tyłu i usiadł, gotowy do skoku. Ściągnął przy tym wargi, ukazując długie kły. Wiedziałem, że nie ma chwili do stracenia, przyrzuciłem więc broń do ramienia i nacisnąłem spust. Teraz wyobraźcie sobie moją rozpacz i zgrozę, kiedy strzał nie nastąpił! Znowu niewypał – pomyślałem, a serce we mnie zamarło niemal dosłownie. Uczyniłem krok do tyłu, będąc pewnym, że jestem zgubiony, gdyż lew oczywiście nie będzie zwlekał na tyle, bym zdążył wymienić nabój w komorze. Uczyniłem jednak jeszcze krok do tyłu, wciąż wpatrując się lwu w oczy, które wprost jarzyły się z wściekłości. Zacząłem robić do tyłu trzeci krok i wtedy zrozumiałem, że w tym pośpiechu i rozemocjonowaniu zapomniałem, że używam broni pożyczonej i nie odciągnąłem kurka (moja była bezkurkowa). Nadrobienie tego i wpakowanie lwu kuli w mózg było dziełem jednej chwili: zwierz zwalił się martwy na Bhootę.

69


Od razu zepchnęliśmy cielsko lwa z Bhooty i rozwarliśmy lwią paszczę, by uwolnić z niej pokiereszowaną rękę. Biedny szikari był w stanie omdlenia, pospieszyliśmy więc do tonga po butelkę brandy, którą przezornie zabraliśmy ze sobą. W wyniku pospiesznych oględzin stwierdziliśmy, że lewą rękę i prawą nogę miał straszliwie zmasakrowane, przy czym ta ostatnia była ponadto złamana. Bardzo ostrożnie zanieśliśmy go do tonga – jakże szczęśliwa okazała się okoliczność, że je zabraliśmy – i Spooner ruszył z kopyta z powrotem do obozu po pomoc lekarską. Zanim ruszyłem za nimi, poddałem pobieżnym oględzinom martwego lwa i okazało się, że był to pod każdym względem bardzo dobry okaz. Szczególną satysfakcję sprawił mi fakt, że jeden z dwóch moich strzałów jednak trafił w cel. Kula weszła pod lewe oko i zaledwie o włos chybiła mózgu. Niestety był to pocisk stalowy i nabój ten Spooner omyłkowo włożył do torby z amunicją. A przecież nawet tak twardy pocisk powinien wywrzeć jakiś skutek na lwie, choćby na moment. W rzeczywistości przeszedł on gładko na wylot bez najmniejszych oznak efektu zatrzymania atakującego zwierza. Ostatnia wystrzelona przeze mnie

kula, która była ołowiana, weszła blisko prawego oka i utknęła w mózgu. Tymczasem zrobiło się już prawie ciemno, zostawiłem więc oba lwy na miejscu i pojechałem do obozu, do którego dotarłem bez przykrych niespodzianek. Nadmienię tutaj, że nazajutrz rankiem jakieś dwa lwy zaczęły pożerać tego, którego zastrzeliliśmy najpierw. Nie zdążyły jednak bardzo go uszkodzić, a głowa, którą kazałem spreparować, była atrakcyjnym trofeum. Lew, który poranił Bhootę, okazał się nietknięty. W obozie zobaczyłem, że doktor McCulloch – ten sam, który jechał ze mną pociągiem do Tsavo i który wtedy ustrzelił strusia – robi wszystko, co możliwe dla biednego Bhooty. Rany zostały fachowo opatrzone, złamana noga znalazła się w łupkach i biedaczyna właśnie spał po zażyciu mikstury uspokajającej. Na początku mieliśmy nadzieję, że uda się uratować mu zarówno życie, jak i kończyny, i przez kilka dni wszystko rokowało dobrze. Rany jednakże były bardzo poważne, szczególnie na nodze, gdzie kły spotkały się na styk, a ran takich było przeszło tuzin. Ręka, choć została straszliwie okaleczona, wkrótce się zagoiła. Stary szikari wszystko to pogodnie znosił i miło było słyszeć, że zamierza zemścić się na całym

70


lwim plemieniu, gdy tylko wydobrzeje na tyle, by móc się poruszać. Lecz niestety już nie miał wyruszyć na szikar. Stan nogi uległ nagle pogorszeniu, wdała się gangrena i noga musiała zostać amputowana w połowie uda. Doktor Winston Waters wykonał operację bardzo sprawnie, odbyła się ona na stole osłoniętym z góry skórą lwa, który był sprawcą całego nieszczęścia. Po operacji Bhoota przyszedł szybko do siebie, ale trochę upadł na duchu, gdyż uważał,

że z jedną nogą ma marne szanse dostać się do nieba. Otoczyliśmy go wszelką możliwą opieką, zwłaszcza Spooner, który nawet brata nie doglądałby troskliwiej, jednakże ku naszemu żalowi Bhoota zapadał się w sobie coraz bardziej. Zmarł 19 lipca. Po opisanych łowach, które skończyły się tak tragicznie, nie miałem już okazji spotkać się z lwami na odkrytym terenie, a przez resztę pobytu we wschodniej Afryce nawał pracy nie pozwolił mi już na wypady w poszukiwaniu grubej zwierzyny.

71


ŚWIADOME P

według F

Myśliwi cenią odzież ze zn funkcjonalność oraz fakt, ż Warto zapoznać się z najno

TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIE


POLOWANIE

Fjällräven

nakiem liska za jakość, że jest przyjazna naturze. owszą kolekcją tej marki

ECKA, MATERIAŁY PRASOWE


N

adeszła jesień – najbardziej wyczekiwana przez wszystkich myśliwych pora roku, kiedy sporo czasu spędzamy na łonie natury. Aktywność na świeżym powietrzu wymaga z jednej strony – odpowiedzialnego i świadomego podejścia do przyrody, z drugiej – odpowiedniego sprzętu, który zabezpieczy nas przed niesprzyjającymi warunkami atmosferycznymi. Znana łowieckiej braci marka Fjällräven już od ponad 50 lat łączy te dwa obszary, tworząc produkty przyjazne dla środowiska, i co ważne dla użytkowników – funkcjonalne, wytrzymałe i mające wyjątkowe, wyróżniające się na tle innych marek wzornictwo.

Dotyczy to także myśliwych. Widząc te społeczne zmiany, ceniona szwedzka marka z ponad półwiecznym stażem, z powodzeniem przeniosła swoje wnikliwe obserwacje na grunt własnej działalności. Dlatego najnowsza kolekcja Fjällräven Hunting została wyprodukowana pod hasłem „Świadome polowanie”. Użyte materiały poddano surowym testom, aby końcowy produkt był w stu procentach funkcjonalny, wytrzymały, trwały i co najważniejsze – przyjazny naturze. Z gwarancją jakości W tym roku do kolekcji myśliwskiej marka Fjällräven wprowadziła materiały z serii Eco. Tkanina Eco-Shell wykonana jest z poliestru z recyklingu i zaimpregnowana bez użycia szkodliwych dla środowiska fluorowęglowodorów, dzięki czemu jest wiatroi wodoodporna, a przy tym oferuje wysoką oddychalność. G-1000 Silent Eco składa się również z recyklingowanego poliestru oraz bawełny organicznej. Jak i pozostałe materiały z serii G-1000, wersja Silent Eco jest wytrzymała, a przy tym lżejsza i cichsza. Można zwiększyć jej wodoodporność, nakładając Greenland Wax – połączenie wosku pszczelego z parafiną. Dodatkowo wszystkie rzeczy puchowe podlegają zobowiązaniu

Świadomi i odpowiedzialni Przebywanie na łonie przyrody to obecnie nie jest już sezonowa moda, tylko trwałe zjawisko, będące dowodem na to, że nasze społeczeństwo się zmienia. Coraz więcej entuzjastów outdooru jest zafascynowanych spokojem przyrody, jej prostotą i naturalnym pięknem. Wniosek jest jeden – staliśmy się bardziej świadomi. Patrzymy na świat z nieco szerszej perspektywy niż kilka dekad temu. A tej świadomości towarzyszy coraz częściej odpowiedzialność za każdą ingerencję w środowisko naturalne.

74


75


Fjällräven w zakresie puchu – oznacza to, że każdy z produktów posiada gwarancję najwyższej jakości surowca z etycznej produkcji.

liwych na kontakt z wodą. Peleryna daje większą swobodę ruchów niż tradycyjna kurtka, jest cicha, elastyczna i zapewnia doskonałą wentylację.

Praktycznie i swobodnie Myśliwi to ludzie praktyczni, ceniący sobie rozwiązania ułatwiające życie. Jedną z ciekawszych propozycji w kolekcji jesień–zima 2016 będzie więc dla nich Lappland Eco-Shell Poncho. Ta lekka i wygodna peleryna posiada dużo funkcjonalnych rozwiązań – rękawy ułatwiają obsługę ekwipunku, a płachta na klatce piersiowej zapewnia ochronę sprzętów wraż-

Dla aktywnych myśliwych Także z tkaniny Eco-Shell wykonane są kolejne nowości – Värmland Eco-Shell Jacket oraz Värmland Eco-Shell Trousers. Oba produkty posiadają rozwiązania, które doceni każdy aktywny myśliwy – m.in.: ładownice na rękawie, zatrzaskowe mocowanie krótkofalówki na ramieniu, kaptur w ostrzegawczym kolorze pomarańczowym, który można schować

76


w kołnierzu, specjalne otwory w nogawkach spodni na podkładki pod kolana. A gdy zrobi się jeszcze zimniej, wystarczy założyć pod spód ocieplany komplet Värmland Padded Jacket i Värmland Padded Trousers.

i posiada gustowne wcięcie w talii. Syntetyczne wypełnienie ogrzeje w chłodne dni i zachowa swoje właściwości nawet w deszczowej pogodzie. Jak wszystkie produkty marki Fjällräven, także te z kolekcji myśliwskiej stworzono, by z każdej aktywności wyciągnąć jak najwięcej. Każde polowanie dostarcza bowiem nowych doświadczeń, mających wpływ na nasze codzienne życie. Będąc w zgodzie z naturą, osiągamy życiową równowagę. Myśliwym w dążeniu do tego celu od lat towarzyszy marka Fjällräven, dlatego warto przyjrzeć się jej aktualnej kolekcji…

Pasja i styl Na koniec coś dla tych, dla których myślistwo to nie tylko pasja, ale także styl życia – Sörmland Padded Jacket. Ta wykonana z materiału G-1000 kurtka sprawdzi się zarówno na wycieczce do lasu, jak i na spacerze po mieście. Damska wersja jest trochę dłuższa, aby jeszcze lepiej chronić przed zimnem

77


Dwudwudziestak Łowiectwo to pasja, która wciąga jak fascynująca opowieść. A tych nie brakuje wśród myśliwskiej braci. Dziś podzielę się z Wami historią sprzed kilku lat, kiedy myśli moje i mojego ojca całymi miesiącami krążyły wokół pewnego wyjątkowego byka TEKST I ZDJĘCIA: ADAM SIEKIERA



P

ierwszy raz zobaczyłem go podczas lipcowej zasiadki na rogacza na leśnej uprawie. Było to 12 lipca 2013 r. Wtedy jeszcze jako pasjonat łowiectwa i kandydat na stażystę w Kole Łowieckim „Bór” w Kośmidrach, ale także zapalony fotograf amator wybrałem się z tatą do lasu. Wysadził mnie przy nowo zbudowanej zwyżce w oddziale 42, sam zaś udał się na uprawę w sąsiednim oddziale. Po wejściu na wysiadkę rozłożyłem sprzęt i wyciągnąłem notatki, z których uczyłem się do egzaminu zawodowego, wszak praca leśnika od zawsze była moim marzeniem, a wiedza nigdzie nie wchodzi do głowy tak szybko jak w lesie. Zaczęła się szarówka...

od pozostałych. Liczenie odnóg. Już wiem – piękny szesnastak! Szybkie zdjęcie, które jednak ze względu na późną porę zostanie jedynie na pamiątkę w szufladzie. Później oglądam kolejne byki – czternastak o kotwicowatej formie korony, dwa nieregularne dwunastaki i dużo młodszy szóstak. To on na uprawę wyszedł jako pierwszy. W oddali widzę już światła nadjeżdżającego samochodu. Spłoszone jelenie wróciły do młodnika przy dźwięku wystraszonej sóweczki, siedzącej w koronie którejś z sosen. Tata podjechał i ze zrezygnowaniem stwierdził, że w tym lesie nawet dzięciołów nie ma. Uśmiechnąłem się tylko, wyciągając aparat. Oglądając zdjęcia, tata od razu półszeptem wydusił z siebie: – Wrócimy tu we wrześniu. Nie mogłem doczekać się kolejnego spotkania z bezsprzecznie najpiękniejszym bykiem, jakiego kiedykolwiek widziałem. Mimo częstych zasiadek nie udało nam się już zobaczyć żadnego byka z tej piątki. Widzieliśmy dziesiątki innych jeleni, spotykaliśmy chmary liczące kilkanaście sztuk byków, ale tego jedynego nie było. Obaj myśleliśmy, że byk był u nas „przelotem”, przegoniony z sąsiedniego obwodu przez grzybiarzy.

Zdjęcia nie kłamią Po godzinie 21:30 usłyszałem pierwszy trzask łamanej gałęzi. To znak, że zwierzyna jest w pobliżu. Na sarnę zbyt głośny, dziki raczej nie mają tu czego szukać, a innych większych zwierząt w naszych lasach nie ma. Poza jeleniami. Po kilku minutach na uprawie były już byki. Najpierw liczenie – 5 sztuk. Następnie przegląd wieńców. Od razu moją uwagę przykuł najmocniejszy osobnik. Formą poroża oraz jego wielkością wyróżniał się

80


Niezwykłe znalezisko W kwietniu następnego roku, będąc już na stażu, zarówno w kole łowieckim, jak i nadleśnictwie Lubliniec, leśnictwie Koszwice, leśniczy wydał mi polecenie wyznaczania trzebieży w oddziale 91, tuż obok miejscowości Koszwice. Wziąłem się do roboty. Po kilku godzinach chodzenia i wpatrywania w korony drzew potknąłem się i przewracając na ziemię, już wiedziałem, o co się wywracam. Jest! Mam! Lewa tyka „mojego” łopatacza! Postawiłem na ziemi puszkę farby i rozpocząłem poszukiwania drugiej tyki. Ale jej nie znalazłem. „Gdzie jest prawy zrzut?” – świdrowało mi w głowie. Zadzwoniłem do taty: – Znalazłem zrzut w oddziale 91 na Koszwicach. Przyjedź pomóc szukać. – A tam, drugi może być parę kilometrów dalej. Nie chce mi się – usłyszałem w odpowiedzi. – Tato, to ten łopatacz z 42! – powiedziałem niemal prosząco. Nagle rozmowa została przerwana. Jeszcze dobrze nie schowałem telefonu, a już usłyszałem samochód taty. – Pokazuj – usłyszałem krótką komendę, a po chwili: – Piękny! Szukamy!

Jak kamień w wodę Drugiej tyki jednak nie mogliśmy znaleźć. Zataczając coraz większe kręgi, znalazłem tykę innego jelenia, dziesiątaka widlicznego. Dobre i to, ale szukaliśmy dalej. Kilka godzin później odpuściliśmy. Następnych kilka popołudni spędziłem na poszukiwaniu brakującej tyki. Po kilkunastu wyjściach straciłem jednak nadzieję. Trudny teren z wysokimi jagodzinami zniechęcił mnie na dobre. Pozostało jedynie rozwiesić ogłoszenia o skupie zrzutów na pobliskich parkingach leśnych i słupach we wsi. „Być może któryś z grzybiarzy lub zbieraczy jagód będzie miał większe szczęście ode mnie” – pomyślałem zrezygnowany. Tak też uczyniłem. O dziwo, ludzie dzwonili i w przeciągu tygodnia obejrzałem kilka innych tyk, odpowiadając znalazcom, że nie jestem zainteresowany ich kupnem. I tak nadszedł czas kolejnego rykowiska. Byk jednak przepadł jak kamień w wodę. Pod koniec rykowiska, 26 października, na terenie leśnictwa Piotrowina, podchodząc z aparatem fotograficznym ryczącego jelenia, nagle w młodniku zobaczyłem jakiś ruch. „To on!” – omal nie krzyknąłem z zachwytu. Widziałem go tylko ułamek sekundy, ale z pewnością był to osiemnastak z porożem w formie

81


łopat. Miał przy sobie tylko jedną łanię. To było moje pierwsze i ostatnie spotkanie z tym bykiem w 2014 r.

czy z leśniczówki Łagiewniki Małe: – Pilarze znaleźli przy zrębie na oddziale 27 parę zrzutów twojego byka! Po piętnastej byłem już u robotników leśnych. Faktycznie była to para zrzutów tego byka! Jeleń przybrał formę nieregularnego osiemnastaka. Jednak znalazcy nie chcieli odsprzedać mi ich skarbu. Jak wynikało z ich opowieści, tyki leżały jedna na drugiej około 300 m od miejsca znalezienia prawej tyki z ubiegłego sezonu. Na pamiątkę pozostało mi symboliczne zdjęcie dwóch par tyk obok siebie i dalsze marzenia o następnym spotkaniu z tym interesującym „łopataczem”.

A jednak jest! Pod koniec lutego 2015 r. zadzwonił do mnie znajomy z Koszwic, zajmujący się także zbieraniem zrzutów: – Adam, znalazłem prawą tykę twojego byka! – usłyszałem zadowolony głos Andrzeja. – Gdzie jesteś? Zaraz tam będę – odpowiedziałem, nie mogąc opanować podniecenia. – W oddziale 33, u Jacka Mirka, leśniczego leśnictwa Łagiewniki Małe. Moja radość była ogromna. Po kilku minutach trzymałem w ręku drugą tykę króla naszych lasów. Andrzej zgodził się oddać mi ją za kilka mniejszych zrzutów. – Przechodziłem tamtędy ze sto razy podczas grzybobrania. Tyka leżała w zagłębieniu, a z wody wystawał jedynie opierak, długi na ponad 40 cm – tak opowiadał o miejscu znalezienia łopaty. Nikomu z nas nawet nie przyszło do głowy, by brakującej tyki szukać po drugiej stronie rzeki przepływającej przez obwód.

Niespodziewane spotkanie W sierpniu, podczas sprawdzania ogrodzenia poletka łowieckiego, kilka metrów ode mnie w kukurydzy rozległ się szum. Zamurowało mnie. Tuż obok mnie podniosły się byki. Wśród nich był i on! Wspólnie przeżyliśmy kilka sekund niepewności. Każdy z nas zastanawiał się: „Ja mam uciekać, czy on?”. Obaj byliśmy zaskoczeni tak bliskim spotkaniem. W końcu prowadząc chmarę, „mój byk” uszedł poza poletko, przy okazji niszcząc grodzenie. Po powrocie do domu zdałem tacie relację, który od razu wiedział, że nie będzie go łatwo spotkać ponownie. Byk przebywał bowiem na

Dobra wiadomość Ostatniego dnia lutego spotkała mnie następna niespodzianka. Zadzwonił do mnie Marek, podleśni-

82


terenie, który ze względu na poletko był czasowo wyłączony z polowania...

i pojechałem na umówione miejsce. W oddali zobaczyłem tykę wystającą ponad sitowie. – Gratulacje! Moje gratulacje – zawołałem, nie kryjąc emocji. Podbiegłem do byka i policzyłem odnogi. Na jednej było ich 11! Nieregularny dwudwudziestak. Fantastyczny! Duża tusza, spora grzywa, krótki kark, grube możdżenie – tak jak myśleliśmy – 12 lat. To było pierwsze spotkanie mojego ojca z królem naszych lasów, który wyróżniał się naprawdę imponującymi rozmiarami. Nasz mocarz osiągnął masę tuszy 170 kg, wieniec – nieco ponad 8. Według wyceny – srebrny medal. Jeszcze dziś cisną mi się na usta ponowne gratulacje: „Brawo, tato! Darz Bór!”.

Lekcja cierpliwości To lato było jednak wyjątkowo suche i upalne. Stwierdziliśmy, że skoro w śródleśnych rowach i babrzyskach nie ma już wody, jelenie chodzą pić do rzeki. Wkrótce rozpoczął się sezon polowań na byki. Pod koniec sierpnia, rankiem, tata udał się na poranną zasiadkę. Wybrał ambonę położoną na skraju lasu i nieużytków, tuż za karczmą w Koszwicach. Gdy zaczęło się robić widno, zauważył sylwetki jeleni pasących się parę metrów od nowo wybudowanego domu, na świeżo zasianym trawniku. Był pewien, że wśród nich jest ten, dla nas już niemal legendarny byk. Pozostało cierpliwie czekać i upewnić się co do wieku i formy poroża obserwowanego byka. Oczekiwanie i niepewność, w którym kierunku jelenie zejdą z żerowiska dostarczały tacie kolejnych emocji. Przed godziną szóstą rozległ się strzał… Szczęśliwy finał Ze snu zbudził mnie telefon. – Leży! – usłyszałem pełen emocji głos taty. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że żartuje i chce mnie obudzić do pracy. W końcu wstałem, bo dotarło do mnie, że mówił całkiem serio. W ciągu kilku minut zebrałem się więc

83


m e z r p e pi z k i e t m S a g a r a p z s e z Łosoś y w a l e i em ł Ikra s s a m z a r e i n o m z a r n o i l k a S m z e é rûl b e m Cre

✓ ✓ ✓ ✓ ✓


Dziczyzna

i nie tylko

Przedstawiamy dania, które ożywią Waszą kuchnię, kiedy znudzicie się tradycyjnymi potrawami. Wyjmujecie wtedy z zamrażarki stek, wykorzystujecie resztki łososia z lodówki i w ten sposób zaskakujecie przyjaciół wspaniałym menu! TEKST I ZDJĘCIA: MINJAKT.SE

TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA


Stek z pieprzem

wszystkie przyprawy w moździerzu, nie żałujemy ich! Mieszankę wsypujemy do torebki i wkładamy tam stek. Porządnie wklepujemy przyprawy w mięso i odstawiamy na parę godzin. Na patelni rozpuszczamy odrobinę masła i ze wszystkich stron podsmażamy mięso aż do uzyskania koloru. Wbijamy w niego termometr i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 125OC. Kiedy termometr w mięsie pokazuje 55OC, wyjmujemy je i odstawiamy w folii na jakiś czas. Potem kroimy na cienkie paski i podajemy z marynowanym czosnkiem.

Składniki: • 1 stek z dziczyzny, ważący ok. 1 kg • pieprz czarny • pieprz czerwony • pieprz biały • chili w proszku • papryka w proszku • sól • masło do smażenia Przygotowanie: Stek rozmrażamy w temperaturze pokojowej z takim wyprzedzeniem, żeby nie był zbyt zimny. Mieszamy

Do pracy z mięsem polecamy niezawodne noże Fiskars 86


Smakowity łosoś ze szparagami

my do ostygnięcia. Chleb podsmażamy na patelni z odrobiną oliwy. Kładziemy na niego szparagi i posypujemy startym serem. Tyle możemy zrobić przed przyjściem gości. Potem zapiekamy w piekarniku w temperaturze ok. 175OC do momentu rozpuszczenia się sera. W międzyczasie kroimy łososia w cienkie pasy i kładziemy na niego płatki parmezanu, które można zrobić za pomocą obieraczki do ziemniaków. Wyjmujemy chleb, kładziemy na niego łososia, parmezan i koperek. Ścieramy odrobinę pieprzu i podajemy. Do dania świetnie pasuje czerwone wino, ewentualnie piwo jasne lub woda.

Składniki: • 4 kromki chleba • 300 g wędzonego na zimno łososia • 1 paczka mrożonych szparagów • tarty szwedzki ser västerbottenost (albo inny ser dziurawy o wyrazistym smaku) • odrobina koperku • parmezan • pieprz czarny • oliwa z oliwek Przygotowanie: Szparagi gotujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu i odstawia-

87


Przepyszna ikra sielawy Zanim goście zatopią zęby w pysznym obiedzie, możecie zaserwować im prostą, ale efektowną przystawkę.

Przygotowanie: To proste danie można zaserwować na dwa sposoby: w małych miseczkach wyłożyć wszystkie składniki, żeby goście mogli sami skomponować swoje przekąski albo przygotować je samemu i podawać na przykład w kuchni, jeśli jest tam miejsce, razem z bąbelkami. To o wiele pyszniejsze i zdecydowanie zdrowsze od typowych zakąsek.

Składniki: • ikra sielawy • śmietana • cienko siekana czerwona cebula • pieprz czarny • cienkie pieczywo chrupkie

88


Do pracy z mięsem polecamy niezawodne noże Fiskars Skorzonera z masłem To danie dużo smaczniejsze, niż może się wydawać po samej nazwie! Skorzonera nazywana jest również „szparagiem ubogich” i rzeczywiście przypomina w smaku to warzywo.

Przygotowanie: Dokładnie obieramy skorzonerę. Do tego zadania dobrze jest włożyć cienkie rękawiczki, bo korzeń potrafi być bardzo lepki. Potem kroimy go na kawałki i wkładamy do osolonej wody. Gotujemy do osiągnięcia miękkości, następnie odlewamy. Przed podaniem rozpuszczamy w rondelku odrobinę masła, wkładamy tam korzenie i podgrzewamy w maśle. Podawać z odrobiną czarnego pieprzu.

Składniki: • 1 kg skorzonery • masło • sól • pieprz czarny

89


Creme brûlée z malinami

Przygotowanie: Maliny i cukier gotujemy do temperatury 108OC. Rozdzielamy je do żaroodpornych foremek i studzimy w lodówce. Mieszamy cukier z żółtkiem. Zagotowujemy mleko, śmietanę i oskrobaną wanilię. Gotujemy przez 5 minut, a potem gorący płyn przelewamy przez sitko na żółtko z cukrem. Całą mieszankę wylewamy na maliny. Zapiekamy w piekarniku w 95OC przez ok. 40–50 minut, posypujemy odrobiną cukru i opalamy go do uzyskania chrupiącej warstwy wierzchniej.

Składniki: Spód • niecała szklanka mrożonych malin • ok. 100 g cukru Sos • 300 g śmietany •100 ml mleka • 75 g cukru • 5 żółtek • 1 laska wanilii

90


91


Akademia krojenia

Każdego dnia w kuchni wykonujemy wiele różnych zadań. Od cięcia, przez filetowanie, aż do porcjowania czy szatkowania wszystko związane jest z jednym narzędziem – nożem TEKST I ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE


a

a


A

kademia krojenia Fiskars to praktyczny przewodnik po rodzajach noży! Z szerokiej gamy produktów Fiskars do każdej czynności możemy dobrać odpowiednią wielkość i elastyczność ostrza, dzięki czemu wykonywane zadanie będzie nie tylko łatwiejsze, ale i bezpieczniejsze. W zależności od produktu, który będziemy kroić, jego wielkości, tekstury czy kształtu, warto dobrać nóż tak, by praca z produktem spożywczym była wygodna. Wyróżniamy noże do:

warto sięgnąć po ząbkowane ostrze jak w nożu Functional Form do pomidorów.

Noże do pieczywa Powinny mieć długie i ząbkowane ostrze, żeby w łatwy i delikatny sposób przeciąć chrupiącą skórkę każdego rodzaju pieczywa. Uzupełnieniem linii noży do pieczywa jest poręczna szpatułka do smarowania, przy użyciu której można rozsmarować serek na kromce. Delikatne ząbki na ostrzu ułatwią również porcjowanie masła.

warzyw i owoców pieczywa wielozadaniowe mięsa i ryb Noże do warzyw i owoców Charakteryzują się krótkimi ostrzami. W zależności od tego, czy zależy nam na szatkowaniu, skrobaniu czy obieraniu, powinniśmy wybrać ten najwygodniejszy dla nas. Gdy planujemy np. obieranie okrągłych warzyw lub owoców takich jak jabłka lub ziemniaki, warto wybrać zagięty nóż do obierania – będzie bardziej precyzyjny. Pamiętajmy też o produktach o śliskiej skórce np. pomidorach. Aby bez problemu pokroić takie warzywa,

Noże szefa kuchni Jest on wyposażony w szerokie ostrze, dzięki czemu idealnie nadają się do szatkowania, krojenia oraz porcjowania mięsa i warzyw. W zależności od wielkości przygotowywanych produktów możemy wybrać nóż szefa kuchni 20 cm, 15 cm, 12 cm lub nóż szefa kuchni typu azjatyckiego o lżejszym ostrzu.

94


95


Noże do ryb i mięsa Bardzo ważna jest długość i grubość ich ostrza. Noże z tej grupy muszą precyzyjnie przeciąć produkty o delikatnej strukturze, nie niszcząc jej. Ważne jest, aby cięcia były wykonywane przy użyciu jak najmniejszej liczby ruchów, by nie poszarpać przygotowywanych kawałków. Dlatego noże do mięsa i noże do ryb mają długie (od 20 do 24 cm!) i elastyczne ostrza.

By cięło się lepiej! Gdy polubimy już konkretny rodzaj noża, nie chcemy, by się nam zniszczył. Co za tym idzie, musimy dbać o jego ostrość. Dzięki specjalnym ostrzałkom Fiskars w łatwy i szybki sposób możemy zadbać o ostrza naszych noży.

96


97


KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE FALERY HUBERTOWSKICH SPOTKAŃ CZ. I Dzisiejszy temat odsyła nas do kalendarza, bo już niedługo święto naszego patrona św. Huberta TEKST I ZDJĘCIA: BOGUSŁAW BAUER

P

ierwszy października to dzień rozpoczęcia sezonu polowań zbiorowych, a co za tym idzie, również i polowanie hubertowskie. Odbywa się ono zazwyczaj w pierwszy weekend przed 3 listopada lub po tej dacie, chyba że 3 listopad akurat przypada w weekend, ma miejsce właśnie w tym dniu. Jak wszyscy wiedzą, 3 listopada to święto naszego patrona św. Huberta. W ostatnim czasie popularne stały się polowania hubertowskie o skali krajowej czy regionalnej. Hubertowska stolica Od dawna bardzo popularny jest Hubertus Spalski, który to ma bardzo długą tradycję, sięgającą jeszcze czasów sprzed II wojny światowej. Pierw-

sze ogólnopolskie polowania zostały zorganizowane w 1927 r. i trwały nieprzerwanie do 1938 r. Wówczas głównym organizatorem hubertusów był Prezydent RP Ignacy Mościcki, który na owe polowania zapraszał miłośników łowów, delegatów służby leśnej z całej Polski oraz miejscowych leśników. Na jednym z polowań, które odbyło się 2 listopada 1930 roku, Ignacy Mościcki, aby upamiętnić owo wydarzenie, ufundował specjalną oznakę, którą otrzymali zaproszeni goście. Została ona wykonana przez znanego grawera Wacława Gontarczyka z Warszawy. Każda z nich została oznakowana numerem oraz cechą probierczą „2 głowa kobiety W”. Wymiar 30 x 27 mm, wykonana


w emalii zielonej, z napisem na awersie: „NA PAMIĄTKĘ OD PREZYDENTA RZPLITEJ POLSKIEJ” - IGNACEGO MOŚCICKIEGO – SPAŁA – 02.XI.1930. Mocowanie w postaci gwintowanego słupka z nakrętką. Na nakrętce napisy – W. Gontarczyk – Warszawa – Miodowa 19. Oznaka ta została wydana w dwóch wersjach: jedna pozłacana, druga posrebrzana.

Powrót do tradycji Po wojnie, po zmianie ustroju zaniechano owej tradycji, lecz z przyjściem demokracji wznowiono ją. Nie włączał się już w nią jednak aktualny prezydent RP. Pierwszy czysto myśliwski Hubertus zorganizowali myśliwi okręgu piotrkowskiego i leśnicy z Nadleśnictwa Spała z inicjatywy księdza Dariusza Łosiaka w roku 2000. Hubertus Spalski rangę ogólnopolską otrzymał dopiero w 2003 r., uzyskując od razu honorowy patronat Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego. Inicjatorem był tym razem Roman Jagieliński, były wicepremier, miłośnik Spały i tradycji myśliwsko-jeździeckiej. Rokrocznie urozmaicano program uroczystości w różne imprezy towarzyszące Hubertusowi Spalskiemu: Hubertowska Msza Polowa w kaplicy Armii Krajowej, Spalski Festiwal Kulinarny „Oswajamy Dziczyznę”, Kolorowy Hubertusik – wręczenie nagród w konkursie plastycznym dla dzieci i młodzieży, koncert sygnalistów, Jarmark Hubertowski, krajowa wystawa psów myśliwskich, koncert muzyki myśliwskiej, pokazy sokolnicze… Oczywiście nas jako kolekcjonerów interesuje również to, co organizator przygotował z dziedziny falerystyki lub inne gadżety upamiętniające imprezę. Dorobek


falerystyczny jest dość bogaty, gdyż rokrocznie wydawana jest oznaka imprezy i ponadto dekorowano specjalnym medalem VIP-ów. Wydano także replikę oznaki z 1930 r., również w dwóch wersjach: imitacji złota i srebra. Odskoczę trochę od kolekcjonerstwa, gdyż wiedzy nigdy za dużo i warto przytoczyć trochę historii. Jak to bowiem często powtarzam, kolekcjoner, aby dobrze rozszyfrować dany fant, musi zaczerpnąć wiedzy historycznej i dociec genezy powstania faleru.

skiej. Całość wykonał artysta rzeźbiarz Ludwik Konarzewski z Istebnej. Obok kościoła na początku lat 90. XX w. powstał ołtarz polowy AK. Grota św. Huberta Niedaleko Spały stoi monument ułożony z głazów. Dwa głazy z inicjałami cara Aleksandra III z datą 1894-IX-14 wskazują na przypisanie go czasom polowań carskich w lasach rezydencji spalskiej. Było to prawdopodobnie ostatnie polowanie monarchy – car zmarł niewiele ponad miesiąc później na dalekim Krymie. Całą grotę zbudowano w 1933 r., wykorzystując kilka pamiątkowych głazów z czasów carskiej bytności na tych terenach. Leśnicy spalscy ufundowali tablicę z brązu wraz z dedykacją: „Wskrzesicielowi tradycji św. Huberta, Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej, prof. Ignacemu Mościckiemu – leśnicy spalskich terenów łowieckich – 5 listopada 1933 r”. Tablicę umieszczono na jednym z głazów monumentu. Od tego czasu przyjmuje się nazwę monumentu „Grota św. Huberta”. Oryginalna tablica z monumentu, w czasie okupacji niemieckiej ukrywana przez miejscową ludność, obecnie znajduje się przed spalskim kościółkiem. Głaz z inicjałami „Lord 1935 r.”,

Spała – Kościół modrzewiowy Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej Kościół wybudowano w 1923 r. na polecenie prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego. Autorem projektu był Kazimierz Skórewicz. Kościół z drewna modrzewiowego i sosnowego wzniesiono w konstrukcji zrębowej, z przyściennymi słupami, na podmurówce z ciosów kamiennych. Na czterospadowym dachu pokrytym gontem ustawiono ośmioboczną sygnaturkę. Witraże z 1927 r. są projektu Jana Winiarza. W 1933 r. Związek Leśników Rzeczypospolitej Polskiej – leśnicy polscy ufundowali rzeźbiony ołtarz św. Huberta z drewna dębowego oraz nadbudowę ołtarza z postacią Matki Boskiej Królowej Korony Pol-

100


upamiętniający ulubionego psa myśliwskiego Prezydenta Ignacego Mościckiego, stoi opodal groty.

To tyle historii o Hubertusie Spalskim. W drugiej części przedstawię hubertusy regionalne. Darz Bór!

Fotografie i falerystyka ze zbiorów Bogdana Kowalcze. Materiały zaczerpnięto ze stron www.spala.pl oraz www.polskaniezwykla.pl

101


Oryx Light PoĹźegnanie legendy


Ewolucja w materiałach i systemach wykorzystywanych w produkcji ubrań myśliwskich doprowadziła do tego, że znaleźć w sklepie spodnie z mocnej bawełny, i tylko z bawełny, nie jest łatwo. A niestety, będzie jeszcze trudniej – flagowy model spodni Härkili – Oryx Light odchodzi do lamusa TEKST: GAZETA ŁOWIECKA ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE


S

podnie Oryx Light noszę już czwarty rok i to dość często, bo zdecydowanie rzadziej na polowanie niż na co dzień i wyglądają ciągle tak, jakby dopiero co opuściły fabrykę. Mocna i gruba bawełna nie poddaje się spieraniu, a poza tym skutecznie chroni od wiatru i zimna. Oczywiście spodnie nie mają żadnej membrany ani nie są teflonowane, więc przy intensywnych opadach przemiękają i robią się, co sprawdziłem rok temu latem na kukurydzy, diabelnie ciężkie. Lekki deszcz nie robi jednak na Oryxach wrażenie. Kieszenie są dobrze wyprofilowane i pojemne, a te na udach zapinane na duże guziki, które bezszelestnie odpinamy. Oryxy zostały skrojone jako klasyczne spodnie, więc panowie nie posiadający sylwetki slim świetnie się będą w nich czuli. Poza tym, jak napisałem wcześniej, spodnie te nie tylko w letnie dni sprawdzą się w łowisku i pracach gospodarskich, ale również z powodzeniem można w nich chodzić na co dzień. Jeden minus, jaki udało mi się wyszukać, to system zapinania paska, który otrzymujemy w standardzie. Nie ma on klasycznego zapięcia, ale rodzaj zacisku. Mój najwyraźniej nie akceptował obwodu pasa, bo permanentnie się luzował. Na szczęście wymiana paska

na klasyczny rozwiązała ten problem. Fanów tego wyjątkowego modelu spodni zapraszamy do sklepu dolasu.pl w Piasecznie, w którym wiedząc, że to już ostatnia partia produkcyjna tego modelu, zamówiono go więcej.

104


105


Jagdterier To prawdziwy psi komandos, który zaczyna tam, gdzie inne psy kończą. Nie ma dla niego niemożliwych zadań, ale żeby nie było zbyt różowo, słynie też z trudnego charakteru TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL



K

iedy Pan Bóg tworzył wyżła, zazdrosny diabeł ukradł pęczek sierści z wyżlego ogona, aby również stworzyć psa. Męczył się straszliwie, gdyż nie miał boskich zdolności, lepił na różne sposoby jego sylwetkę z czarnej gliny, jaką znalazł w piekle, ale największy problem miał z jego charakterem. Wtedy to zamieszał głęboko w kotle ze smołą i wyłowił istotę, która tam odbywała pokutę za swoje uczynki. Był to człowiek, który trafił do piekła za swoje straszne grzechy. Wtedy diabeł wyrwał mu duszę i zaklął ją w czarnego psa. Takie to baśnie opowiadał mi dziadek w swojej leśniczówce, kiedy jako mały chłopiec słuchałem ich z otwartymi ustami. Choć dziadek takiego psa nigdy nie miał, to jego towarzysz polowań mieszkający w głębi lasu już tak. Misiek i Mały wraz ze swoim panem stanowiły jedyne w świecie zabójcze dla dzików trio. Choć psy nie były wzorem eksterieru, to do dziś myślę, że takie właśnie czworonogi były wzorcem rasy i stanowiły pierwowzór dla ludzi, którzy jeszcze przed I wojną światową stworzyli rasę prawdziwie myśliwską, czyli jagdteriera.

w oczy, będzie jego niezwykła siła w żylastym i krzepkim kłębku mięśni, ścięgien i kości. Pies stoi pewnie na łapach, które bardzo szeroko rozstawia i są one rozmieszczone po czterech stronach korpusu niczym koła terenowego samochodu. Cała sylwetka powinna mieć kanciasty obrys, co charakteryzuje właściwe pochodzenie. Nawet uszy, mimo że lekko klapnięte, sprawiają wrażenie symetrycznych trójkątów. Sierść ostra, niezbyt gęsta i przylegająca, choć trafiają się osobniki mocniej kędzierzawe. Ogon mocny noszony w górze niczym czarny sztandar obwieszczający światu, że niczego ten zwierzak się nie boi ani też nikogo nie lubi. Oczy bystre i mądre, broda obrośnięta i widoczna. Do czego jest nam potrzebny? Do pracy dzikarza raczej wybieramy psy większe, do pracy w norach i na stogach mniejsze. Biorąc pod uwagę potencjał i pasję tej rasy, raczej polecałbym sukę niż psa. To jedyna rasa, gdzie mam właśnie takie preferencje pod kątem polowania, w każdej innej zdecydowanie wolę psy. Do czego potrzebny nam jagdterier? Ano cóż, po prostu do wszystkiego. Zawsze mówiłem, że jeśli pies posiada pasję, to można na niej wybudować niemal wszystko, traktując ją jako solidny fun-

Charakterystyka Kiedy popatrzymy na tego małego łowcę, pierwszym co rzuci nam się

108


109


110


dament każdego szkolenia. Dlaczego więc widujemy tak wiele nieposłusznych i nieułożonych jagdterierów? Zacząć należy od tego, że większość psów przychodząca na myśl wszystkim, którzy będą czytali ten artykuł, ma tyle wspólnego z rasowym jagdterierem, co Fiat 126p z samochodem. Oczywiście, kiedyś wszyscy nim jeździli, nawet nad morze z Rzeszowa, tak jak i z terierami polowali myśliwi od zawsze. Ale po pierwsze, kiedyś nikt nie układał psów, tylko je selekcjonował, tak jak kiedyś Polacy nie mieli wyboru i jeździli maluchami. I powiem więcej – były to piękne czasy tak dla kynologii, jak i motoryzacji.

psa, który potrafi oszczekiwać lisa w norze cztery doby. Jeśli wydaje nam się, że jesteśmy silni, bo potrafimy ciągnąć kilkaset metrów do samochodu rogacza, który waży tylko jedną czwartą naszej wagi, to pomyślmy o psie wyciągającym z kilkunastometrowej nory dwa razy cięższego od siebie borsuka. Jeśli przychodzi nam do głowy, że jesteśmy odważni, bo z bronią palną polujemy z podchodu na dziki, to wyobraźmy sobie psa, który frontalnie atakuje dzika, chwytając go za ucho lub gwizd i nierzadko skutecznie przytrzymuje do czasu nadejścia myśliwego.

Wybierzmy rasowego Dziś mamy wybór, więc jeśli zastanawiamy się nad jagiem, to zdecydowanie pomyślmy o psie rasowym, po rodzicach z sukcesami myśliwskimi i wystawowymi. Sprzyja nam to, że większość takich właśnie psów będzie w rękach myśliwych, a przede wszystkim pasjonatów. Kupowanie teriera tylko dlatego, że jest tani, to strzał w kolano i prędzej czy później kończy się bardzo źle, najczęściej dla psa. Problemem jest jego charakter. Jeśli myślimy, że my mamy pasję łowiecką, bo potrafimy przesiedzieć na ambonie całą noc, to wyobraźmy sobie

Błędne postawy Pies ten na ogół nie lubi nikogo, i wszystko co daje się zagryźć, jest dla niego zwierzyną łowną. Człowiek jest tylko większym wrogiem, którego niestety nie da się zagryźć (a przynajmniej nie tak od razu), więc lepiej go omijać z daleka, a w żadnym wypadku nie wykonywać jego poleceń. Bo i po co? Taki to obraz niestety mam i ja, mając przed oczami teriery, które widywałem na polowaniach zbiorowych. Oczywiście bywały i dobre wśród nich, ale te zaczynały dobrze polować po 5-6 latach skutecznego psucia krwi

111


swoim właścicielom, gdzie ginęły w pierwszym pędzeniu i znajdowane były na ogół w okolicznej wsi, w której skutecznie przetrzebiły już populację kur i kotów. A kiedy miały lat 9 czy 10, nie miały już zębów, bo je straciły w licznych potyczkach i na ogół traciły życie w samobójczym ataku na większe od siebie psy. Taki stereotyp moim zdaniem wynikał z dwóch postaw. Pierwszej, którą można nazwać „poluję z tym, co mam, i nie mam zamiaru zapłacić za psa więcej niż za piwo”. Druga – „pies na pewno sam się wszystkiego nauczy” – wystarczy go raz na miesiąc zabrać na zbiorówkę puścić do miotu. Pierwsze podejście wyklucza z natury rzeczy jakiekolwiek sukcesy. Wyjątki tylko potwierdzają regułę. Druga potwierdza. że tak szkolony pies nauczy się tyle o polowaniu, co papuga zamknięta w klatce stojącej przy radiu o śpiewaniu.

Taki standard powoduje, że psy zbyt ostre siłą rzeczy odpadają, ponieważ nie mają szans na długie życie, a te zbyt słabe odpadają w konkurencjach. Więc zostają osobniki zrównoważone, z akceptowalnym poziomem kontaktu z człowiekiem oraz odpowiednią dawką pasji łowieckiej, ani za dużej, ani za małej. Oczywiście wcale nie namawiam do podróży po Europie w poszukiwaniu psa. Jestem pewien, że w Polsce również są doskonałe hodowle, ale polecam wielką rozwagę w zakupie i oparciu o opinie autorytetów w tej rasie, za którego, broń Boże, się nie uważam. Warto zwrócić uwagę na to, że spośród wszystkich ogłoszeń informujących o sprzedaży psów myśliwskich, najwięcej jest jagdterierów. Dlaczego? Bo to najlepsze psy? Nie, po prostu dlatego że niewielu potrafi odróżnić szczeniaka jaga od innej rasy i najłatwiej wybrnąć z zarzutów, że pies do polowania się nie nadaje. Bo to przecież taka trudna rasa…

Kupujmy z rozwagą W wielu krajach psy tej rasy są sprawdzane w trzech obszarach: w pracy w norze z drapieżnikiem, w dziczej zagrodzie i w wodzie. I tam liczy się tylko użytkowość. Pies, który nie pracuje – nie jest dopuszczany do rozrodu.

Z odwagą i pasją Ale wróćmy na ziemię. Środowiskiem naturalnym tej rasy jest polowanie wymagające szaleńczej odwagi i pasji. Jagi doskonale sprawdzają się jako norowce i psy pracujące w stogach

112


113


w celu wypłoszenia drapieżników. Jako dzikarze świetnie pracują w gęstych zaroślach i polnych monokulturach roślinnych, gdzie większe psy nie mają szans w bezpośredniej konfrontacji z dzikiem. W złai kilku osobników doskonale współpracuje i wykazuje się ogromną inteligencją. Ale po zdobyciu trofeum od razu wybucha pomiędzy nimi krwawa bójka o prawo do zwierzyny. Wspominany wcześniej przewodnik Miśka i Małego, pan Morus, od razu przy strzelonym dziku zdejmował grubą kurtkę i przykrywał jednego z terierów, uniemożliwiając walkę. Po kilkunastu minutach emocje opadały i z psami dało polować się dalej.

ności, jakie mają posiąść. Pamiętajmy, że każda wyuczona komenda w pewien sposób ubezwłasnowolnia psa i ogranicza jego kreatywność, która najbardziej dodaje kolorytu w polowaniach. Ale bezwzględnie każdy pies myśliwski, w tym jagdterier, musi umieć chodzić przy nodze na smyczy, siadać, warować, a przede wszystkim przychodzić na gwizdek. I w zasadzie na tym bym się zatrzymał, pozostawiając resztę jego pasji i wyobraźni oraz nieprzeciętnej inteligencji. Jednak ten podstawowy psi elementarz musi zostać opanowany, bo to podstawa komunikacji z psem. Prawdziwy komandos Dlaczego wybrać właśnie tę rasę? Myślę, że ma ona tyle samo plusów, co minusów. Ale zdecydowanie potrafi wykonywać zadania dla wielu psów niewykonalne. Właśnie o jagdterierach można powiedzieć, że zaczynają tam, gdzie wszystkie inne kończą. Są psimi komandosami, gotowymi na wszystko w imię walki i przygody. I proszę nie oczekiwać od nich normalności i bycia przymilnym pupilem. Takie nigdy nie będą. Ale również nie należy kreować tej rasy jako bezwzględnie trudnej i nienadającej się do szkolenia, bo takich psów nie ma. Zawsze wszystko zależy od nas,

Ważny umiar Pewnego dnia ktoś zapytał mnie, czy można nauczyć jaga warowania na odległość i odłożenia. Pytanie padło pod wpływem filmu, jaki zamieściłem w sieci. Odpowiedź na takie pytanie zawsze jest jedna. Każdego psa można nauczyć wszystkiego, co tylko możliwe jest do objęcia psim rozumem. Pytania tylko są dwa. Czemu ma to służyć oraz ile czasu możemy zainwestować w szkolenie? Osobiście uważam, że szczególnie z psami do polowań na grubego zwierza nie należy przesadzać z liczbą umiejęt-

114


szczególnie z psami, dla których słowo „strach” jest tak odległe, niczym dla mnie słowo „inteligencja” wymawiane po chińsku.

nych dłoniach. Matka pozwalała mi trzymać małego szczeniaka w domu i się nim nacieszyć. Kiedy psiak podrósł, lądował na podwórku w kojcu. Mój Dino (na cześć włoskiego bramkarza Dino Zoffa) był psem niezwykle inteligentnym, i mimo że miałem wtedy tylko 7 lat, nawiązaliśmy od razu wielką przyjaźń. Kiedy miał już dwa lata, razu pewnego matka zostawiła

Pies mego dzieciństwa Dla mnie jagdterier zawsze będzie wspomnieniem dzieciństwa, kiedy ojciec przyniósł mi pieska bez ogona, mieszczącego się w jego złożo-

115


mnie w domu i pojechała na zakupy. Oczywiście wpadłem na pomysł, że w tajemnicy przed wszystkimi przyprowadzę sobie Dinusia do domu i się z nim pobawię. Tak też zrobiłem i przed powrotem matki odprowadziłem psa do kojca. Na drugi dzień pies zaginął. Wypuszczony przez ojca na codzienne bieganie przepadł bez wieści, mimo że podwórko było ogrodzone. Po trzech dniach matka urządziła wielkie pranie. Wciąż narzekała, że w łazience czuje psa… W pewnym momencie usłyszałem jej straszny krzyk. Rzuciłem się z piętra na schody, aby przyjść matce z pomocą. Jakież było moje osłupienie, kiedy zobaczyłem, jak stoi przy wnęce obok wanny i nie mogąc wymówić słowa pokazuje pomiędzy stojące pudełka proszków do prania. I ja tam popatrzyłem, czując jak serce podchodzi mi do gardła… W mroku głębokiej wnęki paliły się dwie żarówki oczu jakieś bestii. Oczywiście dziewięcioletni chłopiec był zawsze i wszędzie uzbrojony w procę, która natychmiast znalazła się w mojej dłoni. Ale oczy zniknęły i nagle przewracając wszystkie stojące proszki wyskoczył z wnęki mój ukochany Dino! Jakaż była radość wszystkich domowników i moja przede wszystkim. A co pies sobie myślał, ukryty trzy dni we wnęce łazienki za zasłonką, to

już tylko on mógłby zdradzić. Dino dożył lat 12, polując skutecznie na wszystko, co tylko mógł zaatakować i obszczekać. Nigdy nie gonił kur, czego skutecznie go oduczyłem, łapiąc go w pogoni za wielkim kogutem do jutowego worka i mocno potrząsając. Pewnego zimowego dnia spory wycinek został wyciśnięty z zasypanego śniegiem młodnika wprost na mojego dziadka. Sauerka 16-stka nie mogła spudłować z tej odległości i dzik zarył gwizdem w wysokim śniegu. Kilkanaście minut ojciec z dziadkiem nawoływali Dinusia, ale psa nie było. W końcu zaczęli sprawiać dzika i oczom myśliwych ukazała się brutalna prawda. Kula W-8 przeszyła na wylot komorę wycinka i trafiła wiernego pieska w głowę. Tusza dzika przycisnęła mojego jaga tak, że ojciec zobaczył go dopiero, kiedy przesunął pozyskanego zwierza. Pamiętam do dziś tamten wieczór, kiedy ojciec wrócił wieczorem do domu, w którym ja siedząc przy oknie, wciąż nie mogłem się na niego doczekać. W misce stygło ciepłe jedzenie dla Danusia. Dziś wiem, że całe życie jagdteriera to permanentna walka i warto przytoczyć tu wspaniałą piosenkę Edyty Gepert Jakie życie taka śmierć, nie dziwi nic…

116


117


felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

Jak nas widzą…

W

dzisiejszym felietonie miałem napisać o przyjemniejszych sprawach niż ostatnio, jednak rzeczywistość w świecie myśliwskim znów pokazała swoją ciemną stronę. Na potwierdzenie moich ostatnich dwóch felietonów dzisiaj podam przykład oparty na faktach, sytuację, która przytrafiła mi się kilka dni temu. Jak część z Czytelników wie, na co dzień prowadzę biuro polowań. Wrzesień to szczególny czas w polskim myślistwie – miesiąc pory godowej jeleni szlachetnych, a więc rykowisko. Dla biur polowań to okres wzmożonej i ciężkiej pracy. Wstawanie jeszcze w nocy, później poranne polowanie

z zagranicznymi myśliwymi, transportowanie ich z kwater do łowiska itd. Ogólnie rzecz biorąc, dwa, a nawet trzy tygodnie intensywnej pracy. Jednak zwykły szary myśliwy nie zdaje sobie sprawy, ile wcześniej trzeba się natrudzić, żeby pozyskać klienta, żeby dobrze przygotować polowanie. Większości wydaje się, że myśliwi zagraniczni biegną do nas z kasą w rękach i proszą na kolanach, by im załatwić w Polsce polowanie. Niestety, prawda jest inna. Dziś jest tak duża konkurencja, że podobne, a nawet lepsze oferty polowań można otrzymać w takich krajach jak Węgry, Czechy, Rumunia czy chociażby w ostatnim czasie Chorwacja. Skończyły się


lata, kiedy koła łowieckie zarabiały na samych czynnościach organizacyjnych, to jest na organizacji polowań, noclegach itd. Niektórzy klienci wręcz często życzą sobie tak zwanej gwarancji, że w razie nieudanego dla nich polowania otrzymają częściowy zwrot kosztów organizacyjnych. Obecnie normą wśród ofert, na przykład polowań zbiorowych – ryczałtowych, jest odpłatność od liczby sztuk na pokocie, a nie płacenie za przeprowadzenie nieudanego polowania i skasowanie ze strony koła łowieckiego pieniędzy za stanie na stanowisku. Ogólnie rzecz biorąc, rynek łowiecki oferujący polowania jest tak konkurencyjny, że naprawdę bardzo ciężko znaleźć klientów i przekonać ich do wykupienia polowania w Polsce. Na dodatek w wielu krajach Europy rozeszła się fama, że w Polsce wiele biur polowań to firmy oferujące kiepskie polowania, a nieraz nawet firmy próbujące oszukiwać swoich klientów. W takich czasach promocja naszego krajowego łowiectwa w świecie jest na wagę złota. Po dobrej promocji łowiectwa można liczyć na to, że wielu zagranicznych myśliwych, zachęcanych również przez zagraniczne biura polowań kooperujące z naszymi krajowymi firmami, postanowią skorzystać właśnie z naszej oferty. Kto na

tym zyska? Przede wszystkim koła łowieckie. One zyskają to, co dla nich najważniejsze, czyli pieniądze potrzebne na utrzymanie na odpowiednim poziomie gospodarki łowieckiej, wliczając w to również opłacanie szkód łowieckich. Obecnie mądre i bogate koła wybierają dwie drogi rozwoju. Pierwsza to bardzo wysokie składki odprowadzane przez członków kół łowieckich i na ich podstawie finansowanie pewnych czynności gospodarczych. Druga opcja polega na prowadzeniu głównego finansowania z pieniędzy zarobionych przez koło łowieckie podczas organizowanych u siebie polowań dla myśliwych zagranicznych, potocznie zwanych dewizowcami. W czasach, kiedy tyle się mówi na temat wszelkich metod i działań promujących łowiectwo, przytrafiła mi się przygoda, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że niektórzy ludzie w naszym Związku nie mają zielonego pojęcia o podstawowych działaniach promocyjnych. Otóż już w lutym zgłosiło się za pośrednictwem norweskiego biura polowań dwóch myśliwych chcących zapolować na jelenie byki w polskich górach w czasie rykowiska. Ponieważ miałem od kilku lat zaufane koło łowieckie, z którym współpracowałem, posta-


nowiłem skorzystać z ich oferty. Rozmowy w kwestii ustalenia zasad przeszły bez żadnych zastrzeżeń z obydwu stron. Podpisałem umowę, w której zawarłem wszelkie zasady rozliczeniowe itd. Wszystko było dobrze do momentu, kiedy prezes owego koła dowiedział się, że z klientami przyjechał właściciel norweskiego biura polowań, który chce sporządzić dokumentację filmową z tego polowania, a przy okazji zobaczyć, czy wszystkie działania organizacyjne przebiegają prawidłowo zgodnie z jego normami. Oczywiście sam przyjazd właściciela i drugiego pracownika tej firmy nie był zaskoczeniem dla prezesa koła, ponieważ był on o tym wcześniej poinformowany. Jak się jednak okazało, są w kołach łowieckich tak zwane szare eminencje, które pomimo niepełnienia żadnych funkcji w strukturach organizacyjnych, mają wiele do powiedzenia. Tym razem taką szarą eminencją okazał się jeden z podprowadzających, który uważając się za znakomitego fachowca w dziedzinie łowiectwa, obarczył o niepowodzenie w czasie pierwszego wyjścia w teren pracownicę norweskiego biura polowań, która rzekomo wystraszyła czerwoną diodą z kamery jelenia byka. Poinformował o tym fakcie prezesa swojego koła i przekonał go, aby

kategorycznie zabronił uczestniczenia w polowaniu właścicielowi norweskiego biura polowań i jego pracownicy. Żeby było śmieszniej, ja z kolei zostałem zrugany przez owego prezesa za to, że wabię byki „nie widząc, co mają na głowie” (to oryginalny cytat). Czy osoba niemająca zielonego pojęcia o tak znanej metodzie polowań na jelenie byki, w kole łowieckim, na terenie którego głównym gatunkiem hodowlanym jest jeleń, powinna zajmować kluczowe stanowisko? Przecież po to się właśnie jelenia byka wabi, żeby wyszedł z młodnika czy z jakichś krzaków na otwarty teren, by móc zobaczyć jaką ma formę poroża! Czy człowiek z 40-letnim stażem w PZŁ, pełniący funkcję prezesa koła łowieckiego, mówiący takie głupoty, to dobra wizytówka dla polskiego łowiectwa? Właściciel norweskiego biura polowań, po tej całej absurdalnej sytuacji, mówił do mnie, że on nie wierzy, że to co słyszy z ust tego człowieka, dzieje się naprawdę! Pytał mnie, jak to możliwe, że tacy ludzie reprezentują interesy Polskiego Związku Łowieckiego. Człowiek siada do samolotu ze swoimi klientami, leci kilka tysięcy kilometrów po to, by zarejestrować na filmie polowanie w Polsce i zrobić później z tego materiał reklamowy promują-

120


cy polskie łowiectwo, a na końcu zostaje niedopuszczony do uczestnictwa w polowaniu, za które płaci. To co on ma o nas myśleć i przede wszystkim mówić? Czy taka sytuacja nie jest wręcz pewnego rodzaju sabotażem dla naszej organizacji? O tym, jak ma wyglądać polowanie, decyduje zleceniodawca, czyli biuro polowań, a nie organizator polowania. Jeśli zleceniodawca przyjeżdża ze swoim klientem, bo ten chce być filmowany, to koło łowieckie ma „dać” człowieka podprowadzającego, który ma pokazać teren. I tyle. W jaki sposób oni chcą polować, to jest tylko ich sprawa, ponieważ klient płaci i żąda. Jeśli chce mieć przy sobie człowieka z kamerą, to jest jego sprawa. Chce polować

na wab, trzeba mu tak polowanie przygotować, jeśli chce polować z podchodu, to ma polować z podchodu. Podprowadzający nie może decydować za klienta bez jego zgody, w jaki sposób polują, ponieważ przeważnie kończy się to ostatnią wizytą klienta w takim kole. Na szczęście skończyły się czasy „leśnych dziadków” w gumofilcach i ubraniach z demobilu, a myśliwi zaczęli wyglądać jak myśliwi. Pora jednak, by oprócz wyglądu zewnętrznego zmienić także sposób działania ludzi, którzy niestety psują nam w dalszym ciągu wizerunek swoją amatorszczyzną i brakiem podstawowej wiedzy o normach przyjętych w łowieckim świecie. Darz Bór!

121


SPOTKANIA Z NIEDŹWIEDZIAMI

Pozornie ociężały, może bardzo szybko dopaść swój cel. Niegdyś król naszych puszcz i bohater niejednego mrożącego krew w żyłach opisu na kartach literatury. Od 1952 r. w Polsce niedźwiedź podlega ochronie gatunkowej TEKST I ZDJĘCIA: VIOLETTA NOWAK



N

a świecie żyje około 200 tysięcy niedźwiedzi brunatnych, bytują niemal wyłącznie na terenach górskich, kryjąc się w niedostępnych, leśnych zaciszach. Pierwotnie zamieszkiwały całą Europę, jednak wytępiono je całkowicie w części południowo-zachodniej Starego Kontynentu. Obecnie występują w Azji, Europie Północnej i Ameryce Północnej. Największa populacja niedźwiedzia brunatnego istnieje w Europie w Karpatach. Góry te – na terenie Polski, Ukrainy, Słowacji i Rumunii – są ostoją dla 7 tys. niedźwiedzi.

dla duże obszary lasów górskich, sporadycznie można go spotkać również w lasach nizinnych. W ramach okresowej migracji niedźwiedzie pokonują olbrzymie dystanse. Według opinii rzecznika krośnieńskiej RDLP, obecnie w południowo-wschodniej Polsce, głównie w Bieszczadach, Beskidzie Niskim i na Pogórzu Przemyskim, bytuje blisko 150 tych drapieżników, co stanowi 90% polskiej populacji. Leśnicy policzyli, że w Bieszczadach obecnie żyje ich około 120. Na każde z 8 nadleśnictw bieszczadzkich przypada średnio od 14 do 16 niedźwiedzi. Jest to liczba najbliższa prawdzie, bo niestety przy liczeniu obecnych na danym terenie osobników można błędnie policzyć tego samego niedźwiedzia kilkakrotnie. Leśnicy mają do

Statystyka i… genetyka W Polsce niedźwiedzie żyją w Tatrach i Beskidach, głównie w Bieszczadach i Beskidzie Niskim. Niedźwiedź wymaga dużej przestrzeni życiowej, zasie-

124


pomocy fotopułapki, w lesie nagrywa się filmy, robi się zdjęcia każdego zwierzęcia. Poza tym w terenie pozostawione są czytelne ślady niedźwiedzi: odchody, sierść na pniu drzewa, zdrapana kora. Niedźwiedzie lubią chodzić tymi samymi drogami, co człowiek. Spotykane są na leśnych drogach, szlakach zrywkowych, drogach transportu leśnego. Niedźwiedzie brunatne znalazły ostatnie schronienie w niedostępnych górskich lasach Tatr i Bieszczad. Po analizach genetycznych wiadomo, iż te populacje są od siebie odizolowane. Nie ma wymiany genetycznej, co w przyszłości może być głównym powodem ich wyginięcia. Znacznie większą szansę na odnawianie genów mają bieszczadzkie niedźwiedzie przez możliwy kontakt z tymi

karpackimi, słowackimi, ukraińskimi, rumuńskimi, węgierskimi i czeskimi. Tatrzańskie niedźwiedzie nie mają szansy odświeżenia puli genetycznej, to główny powód osłabienia ich odporności. Tym samym zwiększa się zagrożenie chorobami, bo nawet najmniejsza infekcja może przynieść katastrofalne skutki. Masa i inteligencja Żyjący w Polsce niedźwiedź brunatny jest największym lądowym drapieżnikiem na naszym terenie. Jego masa wynosi od 200 do 400 kg, a czasami więcej. W wyprostowanej pozycji ma 3 m. Samice są mniejsze od samca, ich waga wynosi około 200 kg. Na wolności niedźwiedzie dożywają nawet 40 lat, choć zanotowano przypadki obecności 60-latków.

125


Niedźwiedź to zwierzę inteligentne, mające świetną pamięć, a jego zachowanie budzi respekt. Masywna sylwetka porusza się na czterech łapach – czasem ociężale, ślamazarnie. Potrafi jednak podnieść się błyskawicznie, stając zwinnie na dwóch łapach. W biegu rozwija dużą szybkość, potrafi dogonić uciekającego jelenia. Pazury niedźwiedzia przy chodzeniu nie chowają się jak u kota w torebkach. Opierając się o podłoże, cały czas się tępią. To oręże niedźwiedzia. Przednie pazury są znacznie większe, służą do polowania, przytrzymywania i rozrywania ofiar, do ataku i obrony, do kopania legowiska, mają od 7 do 9 cm. Tylne pazury są o połowę mniejsze i służą do chodzenia i wspinania się. Sierść u niedźwiedzi żyjących w Polsce jest długa, a jej kolor jest bardzo zróżnicowany: od odcieni jasnych brązów po brązowy, ciemny, brunatny, sporadycznie może to być kolor czarny.

sożercą. Zjada płazy, gady, gryzonie. Smakołykiem są ślimaki, dżdżownice, jaja ptasie. Rozkopane mrowisko na wiosnę jest dziełem głodnego niedźwiedzia. Rarytasem są larwy pszczół zwane czerwiami, czasem miód z pasieki pszczelej, która nie jest zabezpieczona przed intruzem. Również w lesie, w dziuplach zwanych dawniej barciami, niedźwiedź znajduje dzikie pszczoły. Niszczy całą ich pracę, wydobywając pazurami plastry z barci. Rozprute leżące spróchniałe pnie to też sprawka niedźwiedzia poszukującego owadów, larw, trzmieli, os. Niedźwiedź nie gardzi mięsem jeleniowatych, zwierzynę leśną dogania bez trudu, zwłaszcza gdy jest osłabiona po zimie. Jest też niezłym pływakiem i zręcznie łowi ryby. Gdy leśnicy na wiosnę dokarmiają jelenie i sarny, na karmiska przychodzą też niedźwiedzie. Pożywiają się kiszonką, kukurydzą, burakami. Wiosną w ich menu jest m.in. lepiężnik, zwany też niedźwiedzią kapustą oraz czosnek niedźwiedzi. Gdy wychodzą z gawry, ich pierwsza czynność to właśnie poszukiwanie czosnku, którym się objadają – zawarte w nim mikroelementy są pomocne w rozpoczęciu pracy żołądka i trawieniu. W porze letniej niedźwiedzie przechodzą na typo-

Co w menu? Niedźwiedź jest wszystkożerny, jednak przeważający pokarm w jego diecie stanowią rośliny. Menu jest zależne od pory roku. Wczesną wiosną, gdy jeszcze brak roślin, a w niedźwiedzim organizmie jest zwiększona potrzeba pokarmu z białkiem, staje się on mię-

126


127


128


Wychowanie młodych Niedźwiedzica rodzi w gawrze zimą, około stycznia, od jednego do trzech młodych. Są one ślepe i głuche, ważą średnio 500 g. Przez całą zimę karmione są mlekiem. Matka ogrzewa je swym futrem. Po pierwszym miesiącu małe widzą, po trzech miesiącach nabierają wagi do około 10 kg. Cechą charakterystyczną niedźwiadka jest biały kołnierzyk wokół szyi, który znika, gdy skończy on 2. rok życia. Gawry nie opuszczają przez całą zimę, trwa to do 4 miesięcy. Najpóźniej ze wszystkich niedźwiedzi gawrę opuszcza właśnie niedźwiedzica z małymi – dopiero w kwietniu. Młode, mając pół roku, potrafią już samodzielnie zdobyć pożywienie, jednak nie są w stanie same przeżyć. Niedźwiedzica pilnie ich strzeże, mimo to prawie połowa niedźwiadków nie przeżywa 1. roku życia. Po 2–3 latach niedźwiedzica ponownie wchodzi w okres rui, trwający od maja do czerwca, i ponownie w gawrze wydaje na świat kolejne młode. Niedźwiedzica prowadza ze sobą młode, czasami jednocześnie z dwóch miotów. Te z poprzedniego miotu są nadal z matką – zwie się je piastunami. Niedźwiedzica, która ma małe, jest agresywna. Nie należy jej niepokoić.

wo jarską dietę: kłącza, części zielone roślin, owoce, nasiona, trawy, zioła, czarne borówki, jagody, grzyby, także niedojrzałe zboża, które mają miękkie kłosy z mlecznym sokiem – niedźwiedź specjalnie przychodzi na młody owies z mleczkiem, pustosząc zasiew. Gdy owocują jeżyny, maliny i jarzębiny lub obrodziły nasiona limby, niedźwiedzie dobrze wiedzą, gdzie one rosną. Jesienią dieta jest również jarska. Dominują w niej owoce: jabłka, gruszki, orzeszki bukowe, owoce tarniny. Przed zimą niedźwiedzie mają zwiększone zapotrzebowanie pokarmowe, muszą zwiększyć zapasy tłuszczu przed snem zimowym, aby przetrwać. Na przełomie listopada i grudnia odżywiony niedźwiedź ma pełen zapas tłuszczu na garbie, warstwa może mieć nawet 15 cm. Zasypia w gawrze, którą przygotowywał od jesieni. Miejsce jest wymoszczone gałązkami, mchem, liśćmi. Są to jaskinie, dziuple starych drzew, wiatrołomy, młodniki. Zapewniają one spokojne, bezpieczne spędzenie zimy i dobre warunki do odchowania potomstwa. Niedźwiedzica wybiera na gawrę ustronne miejsce w górnej granicy lasu. Gdy spadnie pierwszy śnieg, taki teren staje się niedostępny.

129


Bieszczadzkie obserwacje Na początku lipca br. w okolicy małej bieszczadzkiej wsi zaobserwowałam na łące przebywające przez cały dzień jednocześnie 3 niedźwiedzice z małymi. Jedna z nich miała 4, druga 3, a trzecia niedźwiedzica 2 małe. Dlaczego na łące pod wsią, tak blisko ludzi? Otóż niedźwiedzice potrzebowały czasu na wypoczynek i na zaspokojenie głodu. Podeszły do wsi na bliską odległość ok. 100 m, wiedząc, że od ludzi nie grozi im niebezpieczeństwo. Dorosłe samce nie mają zwykle odwagi, zbyt silna jest blokada strachu, która nie pozwala na zbliżenie się do miejsc, gdzie mieszkają ludzie. Niedźwiedź nie złamie bariery 300 metrów, by zbliżyć się do wsi, do

Już sama obecność człowieka, gdy w pobliżu są małe, może być powodem ataku. Młode niedźwiedzie osiągają dojrzałość, mając 5–6 lat. Czas rui U niedźwiedzi ruja ma największe nasilenie w czerwcu, trwa około 30 dni. Samiec żyje samotnie, tylko w okresie rui spotyka się z niedźwiedzicą. Samica odbywa kopulację z wieloma samcami. Inaczej przebiega ruja z niedźwiedzicami mającymi małe. Unikają one towarzystwa dorosłych niedźwiedzi. Gdy w lesie dochodzi do spotkań z samcem, samica zniechęca go. Czasem niedźwiedzica z małymi ratuje się ucieczką, czasem w obronie dzieci walczy z samcem.

130


ludzi. Choć czuje zapach samic, nie przełamie swego strachu, młode na łące są więc bezpieczne wraz z matką. Po kilku godzinach wypoczynku niedźwiedzica znajduje inne bezpieczne miejsce w lesie. Trudna jest obserwacja niedźwiedzia, który lubi spokój leśnych ostępów i porusza się niemal bezszelestnie, skutecznie unikając obecności ludzi. Agresywne zachowanie wobec człowieka należy do rzadkości. Gdy jednak niedźwiedź zaatakuje, przyczyną zwykle jest zaskoczenie spowodowane nagłym pojawieniem się ludzi. Pewna kobieta z bieszczadzkiej wsi opowiadała o kilku spotkaniach z niedźwiedziem. Jedno z nich skończyło się dla niej w szpitalu, gdzie

poraniona musiała spędzić dłuższy czas. Gdy wyzdrowiała, powiedziała, że nie ma żalu do niedźwiedzia, tylko do siebie. Po prostu nie zauważyła go i podeszła zbyt blisko. W czerwcu br. zmieniając miejsca w lasach bieszczadzkich, obserwowałam kolejno 5 dorosłych samców i jedną samicę z małym. Czerwiec to dobry czas na obserwację. Noc jest krótka, a dzień długi. Zwierzęta potrzebują sporo czasu przy poszukiwaniu jedzenia. W czerwcu nie schronią się w ciemnościach nocy, często więc głodnego niedźwiedzia zastaje jasny dzień. Około godziny 22. zapadała noc, a świt rozpoczynał się ok. 3.30. Czekałam w lesie. Miałam dobry wiatr, skryta pod siatką kamuflującą,

131


z aparatem. Na stokówce było pusto, zwierzęta poszły do ostoi inną drogą. Z boku stromej ściany olbrzymich jodeł, w górze, nad stokiem, rozchodził się coraz bardziej natarczywy hałas. Ścięte pnie drzew głucho dudniły, spadając z jękiem na ziemię. Tego nie przewidziałam, czyżby szczęście mnie opuściło? Było daleko do najbliższej wsi, jakieś 10 km, ale w lesie trwały prace. Pomyślałam, że zmarnowany mój czas, bo gwar wyrębu nasilał się. Nagle, spomiędzy gęstego zakrzaczenia, skąd dochodził hałas, ze stromego zbocza, wygramolił się na dole stoku stary, olbrzymi niedźwiedź. Jego zachowanie było nerwowe, wskazywało na agresję i niepokój. Z błogiego snu wyrwał go dźwięk pił motorowych i hałas spadających drzew. Zgiełk w lesie zmusił go do opuszczenia barłogu. Teraz wyszedł z gęstwiny drzew i krzewów, i rozejrzał się z niepokojem. Przebiegł leśną drogę – stokówkę i zszedł na drugą stronę stromo opadającego w dół stoku. Moje pierwsze spotkanie ze starym niedźwiedziem było krótkie, ale jeszcze dziś pamiętam jego wręcz fizycznie wyczuwalną nerwowość.

zdarzyła się na skraju małej bieszczadzkiej wsi, pora była wieczorna, około godz. 20. Znajomy wędkarz wybrał się nad wartki górski potok, gdzie w upatrzonym od kilku dni miejscu skrywał się spory pstrąg. Jednak tego dnia ryba nie dawała znaków życia. Nagle ciszę, w której było słychać tylko szum wody, przerwał hałas. Oto środkiem potoku biegł olbrzymi niedźwiedź. Zwierzę zbliżało się błyskawicznie, wzrok wędkarza i niedźwiedzia był na jednym poziomie, a spojrzenie „oko w oko” miało tu jak najbardziej celne określenie. Niedźwiedź badawczo spoglądał na wędkarza, a ten robił coraz większe oczy, zamierając. Nic nie było w stanie zatrzymać biegnącego na wprost masywnego zwierzęcia. Ale tak nagle jak się pojawił, tak gwałtownie zmienił kierunek biegu na 2 metry przed siedzącym na kamieniu wędkarzem! Skręcił w lewo, wyskakując na brzeg potoku. I wdrapując się błyskawicznie po stromych kamienistych skałkach, zniknął na horyzoncie. Wędkarz jeszcze długo siedział, zanim otrząsnął się z wrażenia, kilkanaście razy odtwarzając w pamięci tę scenę, jaka rozegrała się na jego oczach, po czym postanowił pożegnać to miejsce do wędkowania. Co ciekawe, dowiedziałam się od zaprzyjaźnio-

Wędkarski horror Moje bieszczadzkie wędrówki to prawdziwa kopalnia opowieści. Ta historia

132


133


nego leśniczego, że przebiegał tędy szlak zwierząt, które idąc z góry, musiały przejść asfaltową drogę, gdzie są ogrodzenia, a jedyny przepust wychodzi właśnie na miejsce w kierunku potoku. Kierowcy mieszkający w tej okolicy wzajemnie się ostrzegają i zwalniają tu bardziej, niż nakazuje kodeks drogowy.

rósł. Gdyby nie opieka starego samca – młody byłby zmuszony z matką uciekać przed dorosłymi osobnikami. Jaka przyszłość? W Polsce niedźwiedzie są zagrożone wyginięciem. Ich ostoje się kurczą w wyniku presji człowieka trwającej od wieków, związanej z eksploatacją i fragmentacją lasów oraz rozwojem turystyki. Polskie drapieżniki, w tym niedźwiedź, są objęte różnymi programami ochrony. Powstają programy restytucji niedźwiedzia na obszarach, gdzie były wytępione. Zwierzęta chronione – niedźwiedź i wilk – są istotne dla przyrody Europy. Określono je jako gatunki priorytetowe do ochrony, wpisując obowiązujący program w załącznikach do tzw. Dyrektywy Siedliskowej w ramach programu Natura 2000, który obowiązuje w krajach Unii Europejskiej. Czy to jednak wystarczy, czas pokaże…

Niedźwiedzia rodzina Będąc w lesie, spotykałam zaprzyjaźnionych przyrodników, którzy opowiedzieli mi również ciekawą historię. Znajomy zainteresował się śladami pozostawionymi przez niedźwiedzie na łowisku, które trudno mu było wyjaśnić. Aby rozwiązać zagadkę, zainstalował fotopułapkę. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył nagrany film. Stary wiekowy niedźwiedź z siwą łatą na podgardlu przychodził co noc na łowisko z młodą niedźwiedzicą, która miała pod opieką dwulatka. Stary niedźwiedź nie chciał już brać udziału w rui, ze względu na wiek, i pozwolił zatrzymać samicy młodego niedźwiadka. W ten sposób powstała oryginalna niedźwiedzia rodzina, w której wszyscy wzajemnie odnosili korzyść. Niedźwiedzica chętnie korzystała z opieki starego partnera, bo nie musiała uciekać przed innymi, a młody niedźwiadek spokojnie

134


135


Następne wydanie Gazety Łowieckiej w listopadzie


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.