20 1/2017
NA NIEDŹWIEDZIA DO KANADY DIANY W KOCHCICACH ŁOSIE JAK MUMINKI CO Z TYM BOBREM? TARGI KNIEJE – ZAPRASZAMY DO POZNANIA!
Drodzy Czytelnicy! Za chwilę kończy się styczeń, a to oznacza, że całkiem niedługo zobaczymy się w Poznaniu na trzeciej już edycji Targów Knieje, która odbędzie się w dniach 17–19 lutego. Już dziś zapraszam na nasze stoisko! Czas leci, bo doskonale pamiętam, jak ta impreza raczkowała i nie każdy był pewien na sto procent, czy w Polsce jest w ogóle miejsce na kolejne łowieckie targi. Tymczasem okazało się, że z roku na rok w stolicy Wielkopolski trzeba dla myśliwych przeznaczać coraz więcej miejsca, bo stawiają się oni na Targach Knieje w imponującej, i na dodatek wciąż rosnącej, liczbie! A w tym roku zapowiada się jeszcze ciekawiej, o czym możecie przeczytać w bieżącym wydaniu „Gazety Łowieckiej“. Dyrektor Targów KNIEJE Jakub Patelka zapowiada różnorodność prezentowanej oferty targowej i obecność światowych, cenionych przez Was marek. Dla zaostrzenia apetytu wymienię kilka z nich: Merkel, Steyer Mannlicher, CZ Brno, Benelli, Lapua, Beretta, Tikka, B&P, FAM Pionki, Sako czy Heym. A wszystko to w wyjątkowej atmosferze! Targowe spotkania są łowieckim świętem, ale przecież nie samym świętem myśliwy żyje i od czasu do czasu musi zejść na ziemię, serwujemy Wam więc jak zwykle felieton mocno po niej stąpającego Sławka Pawlikowskiego. Tym razem udowadnia nam, że jedno słowo „wycena” może mieć wiele różnych znaczeń dla wielu „znawców” z naszego środowiska. Kolekcjonerów myśliwskich nie musimy natomiast przekonywać do zapoznania się z „galerią” Bogusia Bauera, w której tym razem prezentuje nam falery z motywami na temat muzyki myśliwskiej. Z kolei miłośnicy psów myśliwskich z przyjemnościa poczytają, co na temat charakternych alpejskich gończych krótkonożnych ma do powiedzenia Jarek Pełka. To tylko „wycinek” naszego styczniowego wydania. Zapraszam do lektury całej „Gazety” i do zobaczenia w Poznaniu! Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny
Polski Związek Łowiecki wspiera
Gazetę Łowiecką
1/2017
Diana po polowani
iu
W dniach 9–11 grudnia 2016 w OSR Strzelnica w Kochcicach odbyły się kolejne Warsztaty dla Kobiet Polujących. Przybyły 62 Diany z różnych stron Polski. Tym razem hasło warsztatów brzmiało: „Diana po polowaniu” TEKST: HANNA KOZIEJA ZDJĘCIA: DOMINIKA PIENIĄŻEK
P
rzedświąteczny czas bardzo sprzyjał tematyce spotkania. W jego ramach zostały zaplanowane m.in. zajęcia praktyczne, na których Diany własnoręcznie mogły wykonać prezenty gwiazdkowe dla przyjaciół i rodziny. Ale na warsztatach działo się bardzo dużo, dlatego najlepiej zacząć… od początku.
przewodnicząca Klubu Dian – Diana Piotrowska. Życzyła nam miłego pobytu, radości z przygotowanych przez Zarząd zajęć i prelekcji oraz pomyślności z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Wszystkie Diany zostały podzielone na trzy grupy, które zmieniały się po wykonaniu zaplanowanych prac.
Diana wita Diany Po zakwaterowaniu i wspólnym obiedzie nastąpiło uroczyste otwarcie warsztatów. Uczestniczki przywitała
Nie tylko bombki Pierwsza grupa wykonywała własnoręcznie bombki na choinkę metodą decoupage. Poznawałyśmy sposo-
8
by dekorowania styropianowych kul, które zmieniały się w piękne, niepowtarzalne ozdoby o oryginalnym, indywidualnym charakterze. Zabrałyśmy je ze sobą, by ozdobić nimi nasze domowe choinki lub podarować jako świąteczny prezent.
ny płowej. Materiały te były łączone z różnego rodzaju koralikami czy np. suszonymi kwiatami. Powstawały piękne i jedyne w swoim rodzaju przypinki do kapeluszy, broszki, breloki. Zajęcia poprowadziła koleżanka Monika Szymkiewicz.
Z darów natury W grupie drugiej pierwszymi zajęciami były pokazy wytwarzania ozdób z materiałów naturalnych – z piór bażanta, poroża jeleni i parostków sarny, fragmentów skór lisa, bobra, zwierzy-
Wciągająca edukacja W tym czasie trzecia grupa brała udział w zajęciach prowadzonych przez przedstawicieli Nadleśnictwa Lubliniec. Zaproponowali oni bardzo ciekawe gry i zabawy edukacyjne dla
9
Od wizerunku do… preparacji Po obiedzie uczestniczyłyśmy w prelekcji na temat „Wizerunku myśliwego w XXI w. i roli Dian w jego kształtowaniu”. Zajęcia poprowadzili znani kreatorzy wizerunku – Marek Mikiełyński i Piotr Bohdanowicz. Ciekawy temat wywołał bardzo żywą dyskusję, uczestniczki przedstawiały swoje doświadczenia i analizowały ich przebieg. Uczyły się kreować siebie w środowisku myśliwskim i poza nim. Również podczas następnych zajęć nie mogłyśmy narzekać na nudę. Czekał nas bowiem m.in. pokaz preparowania czaszek pozyskanej zwierzyny i przygotowania skór na medalion. Techniki preparacji i konserwacji skór przedstawił kolega Krzysztof Dydyński.
dzieci w różnym wieku oraz o różnym stopniu trudności. Przygotowane gry planszowe, zabawy i materiały edukacyjne były tak ciekawe, że wciągnęły… dorosłe uczestniczki zajęć. Trudno było opuścić salę, aby przejść do kolejnych zadań. Odpoczynek i zabawa Wieczorem odbyła się uroczysta kolacja, którą uświetnił Zespół Muzyki Myśliwskiej Koła Łowieckiego Cyranka ze Sztumu. Były kolędy, pieśni myśliwskie śpiewane chóralnie i muzyka do tańca. Zabawa przeciągnęła się do wczesnych godzin porannych. W kuchni myśliwskiej Kolejny dzień był pod znakiem sztuki kulinarnej. Poprowadził je znawca kuchni myśliwskiej kolega Krzysztof Lechowski. Wykorzystywałyśmy dziczyznę i wszelkie dary lasu. Powstały pięknie podane przystawki, smakowite zupy i dania mięsne, a także wyjątkowo pyszne desery. Dodatkowo uczestniczki warsztatów mogły zapoznać się z carvingiem – sztuką dekoracji potraw. Zebrane doświadczenia niejednej z nas przydały się podczas przygotowania potraw na święta. Do domów zabrałyśmy też wykonany własnoręcznie smakowity pasztet z dziczyzny.
Czas na biesiadę Wieczorem uczestniczyłyśmy w biesiadzie myśliwskiej w chacie grillowej. Spontanicznie wywiązały się chóralne śpiewy. Była okazja do wielu rozmów i wymiany doświadczeń. Była też wielka niespodzianka. Oglądałyśmy pokaz grupy NAM TARA – teatru ognia. Na tle nocnego nieba rozbłyskiwały ogniste kręgi w układach tanecznych. Dużym zaskoczeniem było pokazanie się w świetlnym kręgu logo Klubu
10
11
O polowaniu z aparatem W tym samym czasie koleżanki oczekujące na strzelanie mogły wysłuchać cennych rad na temat fotografowania. Zajęcia poprowadziła koleżanka Katarzyna Lewańska-Tukaj, znana z uwieczniania na fotografiach wielu imprez, polowań i spotkań myśliwskich, a przede wszystkim piękna przyrody.
Dian wraz z napisem „Klub Dian PZŁ”. Artyści otrzymali wielkie brawa. Z Afryki na strzelnicę Ostatni dzień spotkania upłynął na opowieściach autorki książki „Baba na Safari”, Bożeny Mazalik, która opowiadała o swoich wrażeniach z wyjazdów do Afryki. Mówiła o panujących tam zwyczajach, o traktowaniu myśliwych, a zwłaszcza kobiet na safari. Prawie wszystkie uczestniczki warsztatów wzięły udział w strzelaniu długodystansowym na 200 m. Broń i amunicję zapewniała firma Swarovski Optik. Pomimo padającego deszczu koleżanki cierpliwie czekały na możliwość spróbowania swoich sił. Trzeba przyznać, że wszystkie poradziłyśmy sobie z tym zadaniem bardzo dobrze.
Do zobaczenia! Zarząd Klubu Dian podziękował instruktorom za ciekawe zajęcia i uczestniczkom warsztatów za aktywną obecność. Odebrałyśmy wiele ciepłych słów podczas spotkania i po zakończeniu warsztatów, co motywuje nas do organizowania kolejnych spotkań.
12
Zapraszamy do udziału w konkursie budowy ambon na Targach KNIEJE! Poznań, 17-19.02.2017
Wyślij swoje zgłoszenie
13
Patron medialny:
O lisiÄ… kitÄ™ Mazur
W święto Trzech Króli pod Oleckiem odbyły się Mazurskie Mistrzostwa PZŁ w Wabieniu Drapieżników „O lisią kitę Mazur” TEKST: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI – PREZES KLUBU WABIARZY ZWIERZYNY PZŁ SEKCJI WABIENIA DRAPIEŻNIKÓW ZDJĘCIA: PIOTR KORCZAK
M
azury to jedno z najpiękniejszych miejsc, zarówno w naszym kraju, jak i w całej Europie. To region kojarzący się myśliwym z dużymi kompleksami leśnymi, grubą zwierzyną oraz mnóstwem jezior. Jednak nie całe Mazury to taki obraz. Jadąc od strony Kurpiów, w kierunku Orzysza, a później w kierunku Ełku, teren staje się coraz bardziej pofałdowany, a jeziora otaczają dość duże obszary rolnicze. Pola, szuwary, jeziora i rzeczki to wspaniały teren do polowań na drapieżniki.
i chętni zgłaszali się z różnych stron Polski. W połowie grudnia, czyli prawie na miesiąc przed mistrzostwami, lista uczestników była pełna. W prawdziwym mrozie Same mistrzostwa zaczynały się przy siarczystym mrozie (-17 OC) w święto Trzech Króli, a kwaterą główną uczestników był pensjonat Mazurski Dwór na przedmieściach Olecka. Mrozy poniżej -10 OC to nie jest wymarzona pogoda na wabienie lisów, ponieważ przy takiej temperaturze niechętnie wychodzą żerować. Mazury to teren specyficzny, ponieważ amplitudy temperatur są tu bardzo duże. W dniu otwarcia mistrzostw w ciągu dnia było -15 OC, ale w nocy temperatura spadała poniżej -25 OC, co było już dość ekstremalnym wyczynem łowieckim. W związku z tym wieczorne polowanie odbywało się tylko do godziny 19.00, natomiast wabiono przede wszystkim w dzień.
Od pomysłu do mistrzostw Poprzeplatany niewielkimi kompleksami leśnymi teren odwiedziłem w styczniu 2016 r., przy okazji prowadzenia szkolenia z zakresu wabienia zwierzyny w Kole Łowieckim „Dzik” w Olecku. Inicjatorką szkolenia była Przewodnicząca Klubu Kobiet Polujących przy ZO PZŁ w Suwałkach, Ewa Piątkowska. To osoba znana z zapału do pracy, więc gdy tylko zaproponowałem zorganizowanie mistrzostw w wabieniu drapieżników w okolicach Olecka, natychmiast zaczęła działać. Przygotowania do imprezy trwały w zasadzie od ubiegłego sezonu, ale już we wrześniu 2016 r. było pewne, że impreza się odbędzie. Zapisy na mistrzostwa zaczęły się w listopadzie
Wspaniała dwunastka Na starcie stanęło 12 myśliwych z całej Polski, a sędzią głównym zawodów był Piotr Korczak, sekretarz zarządu Klubu Wabiarzy Zwierzyny PZŁ Sekcji Wabienia Drapieżników. Jak przystało na sędziego, zapoznał zawodników
16
17
z regulaminem mistrzostw, po czym Koledzy wraz ze swoimi podprowadzającymi (członkami miejscowych kół łowieckich) wyruszyli w teren. Po pierwszej części mistrzostw na prowadzenie wyszedł Kolega Mariusz Adamczyk z KŁ „Bór” w Tarnowie, który pozyskał 2 lisy. Kilku innych pozyskało po 1 lisie, więc rywalizacja kolejnego dnia zapowiadała się bardzo interesująco.
w całym kraju. Nie po raz pierwszy bowiem podium należało do nich. Gratulacje i podziękowania Uroczyste zakończenie odbyło się na dziedzińcu Mazurskiego Dworu w sobotę 7 stycznia o godzinie 14.00. Na pokocie znalazło się 10 lisów, co przy takich warunkach atmosferycznych było dobrym wynikiem. Kolegom za ich poświęcenie należą się podziw i szacunek, ponieważ niektórzy z nich przejechali ponad 700 km, by uczestniczyć w tych zawodach w ekstremalnych warunkach. Ponadto wielkie podziękowania należą się organizatorce mistrzostw – Ewie Piątkowskiej – za mnóstwo pracy włożonej w organizację tej imprezy oraz Łowczemu Okręgowemu w Suwałkach. Trzeba jeszcze podkreślić, że również świetnie byli zorganizowani Koledzy i Koleżanki podprowadzający wabiarzy. Profesjonalna robota w jakże ciężkich warunkach oraz poświęcenie swojego wolnego czasu zasługują na słowa uznania. W imieniu Klubu Wabiarzy Zwierzyny PZŁ Sekcji Wabienia Drapieżników, jako jego prezes, dziękuję tym, którzy dali z siebie wszystko, by te mistrzostwa się odbyły i zapoczątkowały nową, cykliczną imprezę wabiarską na terenie północno-wschodniej Polski.
Małopolska górą! Nazajutrz wabienie miało się zacząć o godzinie 6.00, lecz z powodu siarczystych mrozów (-25 OC) niektórzy mieli problem z uruchomieniem pojazdów. Trzeba też przyznać, że zapał naszych wabiarzy pomimo takich temperatur był ogromny i bez wytchnienia rywalizowali do godziny 13.00. Po zameldowaniu się wszystkich okazało się, że rywalizację wygrał Kolega Grzegorz Hełmecki z okręgu nowosądeckiego, który pozyskał 3 lisy, na drugim miejscu znalazł się Kolega Antoni Wróbel z okręgu tarnowskiego, a na trzecim miejscu Kolega Mariusz Adamczyk również z okręgu tarnowskiego. Cała trójka to członkowie Klubu Wabiarzy Zwierzyny PZŁ Sekcji Wabienia Drapieżników. Jeszcze raz małopolscy wabiarze pokazali, że nie mają konkurencji
18
19
Zapraszamy do naszego stoiska na Targach KNIEJE w Poznaniu 17-19.02.2017 r.
Na łowy do Poznania! W dniach 17–19 lutego na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich odbędzie się trzecia edycja Targów Myślistwa i Strzelectwa KNIEJE. Wydarzenie to rozpocznie sezon dla braci łowieckiej, która będzie mogła zapoznać się z nowościami TEKST: MATERIAŁY PRASOWE ZDJĘCIA: MTP, GAZETA ŁOWIECKA
K
NIEJE to również ciekawa propozycja dla osób, które mają w planach rozpocząć swoją przygodę z lasem i dziką zwierzyną. Dla miłośników przyrody udział w Targach jest też okazją do spotkania się z osobistościami łowieckiego środowiska, których w naszym kraju nie brakuje.
Już za chwileczkę… Przygotowania do tegorocznych Targów KNIEJE weszły właśnie w najgorętszą fazę. – Trwa lokalizacja stoisk w pawilonach, ustalanie szczegółów dotyczących programu wydarzeń,czy zapraszanie gości specjalnych – tłumaczy Jakub Patelka, dyrektor projektu. – Do udziału w trzydniowym evencie zapraszamy prawdziwych pasjonatów łowiectwa, którzy nie wyobrażają sobie życia bez polowania, a także osoby niemające w tej kategorii żadnego doświadczenia, ale pragnące obudzić w sobie nową pasję – dodaje. Tradycja, kultura i dobra zabawa W przypadku Targów KNIEJE wyraźnie widać, że branża myśliwska kryje w sobie olbrzymi potencjał. KNIEJE to dziś bardzo dynamicznie rozwijające się wydarzenie, które gromadzi coraz większe grono wystawców i zwiedzających. – Łowiectwo to hobby, które łączy tradycję, rzemiosło i kulturę. Tym elitarnym dawniej zajęciem dziś interesuje się coraz większa liczba zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Mamy nadzieje, że każdy, kto odwiedzi Targi KNIEJE poczuje się jak u siebie – dodaje Jakub Patelka. Pasjonaci strzelectwa mogą liczyć na zastrzyk
24
25
fachowej wiedzy, szeroką ofertę wystawienniczą oraz obecność tak ważnych dla nich światowych marek.
nić będą życiem i pozytywną energią – podkreśla Jakub Patelka. Światowe marki KNIEJE to bogata oferta wystawiennicza. Udział w Targach potwierdzili już producenci i dystrybutorzy głównych atrybutów myśliwych, takich jak broń, amunicja, optyka myśliwska czy pozostałych akcesoriów. Wśród wystawców nie zabraknie przedstawicieli mediów branżowych i najważniejszych stowarzyszeń myśliwskich. Swój udział w wydarzeniu potwierdzili polscy producenci, a także importerzy reprezentujący najbardziej znane marki. Ekspozycję utworzą przedstawiciele takich marek jak: Aimpoint, Merkel, Steyer Mannlicher, CZ Brno, Bettinsoli, Benelli, Antonio Zoli, Lapua, Silma, Anschutz, Weihrauch, Fiocchi, Federal, Beretta, Tikka, B&P, FAM Pionki, Sako, Akkar, Heym i wielu innych. Zaprezentują oni szeroki zakres artykułów, które przydadzą się podczas każdej wyprawy łowieckiej. Interesująco zapowiada się też ekspozycja sprzętu turystycznego i pojazdów terenowych. Trzydniowe spotkanie dla pasjonatów pomoże kultywować tradycje łowieckie i pozwoli przełamać stereotypy na temat myślistwa.
Dobra lekcja dla myśliwych Targi KNIEJE będą wyjątkową lekcją dla początkujących myśliwych oraz bardziej doświadczonych w tej sferze miłośników lasu. Myśliwi nieustannie poszukują nowych wyzwań i chętnie czerpią z doświadczenia kolegów po fachu. Targi KNIEJE to świetna okazja do poznania najnowszych trendów oraz możliwość wymiany doświadczeń i wiedzy. Dodatkowo to okazja do uczestniczenia w pokazach na żywo i wielu innych atrakcjach. Program wydarzeń towarzyszących wzbogacą zawody strzeleckie, konkurs budowy ambon, pokaz najnowszych trendów w modzie. Podobnie jak w latach ubiegłych zostaną także zaprezentowane psy myśliwskie, nieodłączni towarzysze podczas polowań, czy ptaki łowieckie. Część dyskusji zostanie poświęcona ważnym dla branży zagadnieniom, jak zmianom w prawie łowieckim. Nie zabraknie też muzyki i kuchni myśliwskiej, które prezentowane będą na scenie głównej oraz konkursów z cennymi nagrodami. Jedną z atrakcji będzie również strzelnica. – Obiecujemy, że pawilony tęt-
Więcej informacji na www.knieje.pl
26
27
Kierunek: Kan Per-Erik „Perra” Hedlund przywiózł z wyprawy nie tylko skóry niedźwiedzi upolowanych przez innych myśliwych. Kilka sztuk pozyskał osobiście. Mówi, że wyprawa do kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej była pod każdym względem podróżą marzeń TEKST I ZDJĘCIA: JOAKIM NORDLUND TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA
nada
N
Kanadyjska wyprawa Razem z czterema innymi Szwedami pojechał do Kanady, do prowincji Kolumbia Brytyjska, by zapolować na niedźwiedzie i wilki. Gdy o tym opowiada, oczy mu się świecą. – Na pewno tam znowu pojadę, pytanie tylko, kiedy? – mówi.
asz bohater mieszka w Boliden w północnej Szwecji, gdzie prowadzi sklep z artykułami myśliwskimi i warsztat preparatorski. Per-Erik „Perra” Hedlund jest zapalonym myśliwym. Ostatniej wiosny udał się na wyprawę łowiecką, której długo nie zapomni.
32
Siedem lat temu spłonęły tu duże obszary lasu. Spora jego część umarła i nikt się nią później nie zajął. Na tych terenach jest bardzo dużo niedźwiedzi
W ciągu sześciodniowego polowania spotkali… 31 niedźwiedzi. – Było jak w bajce. Już pierwszego dnia miałem możliwość strzelić 2 osobniki, ale przeciągałem, żeby polowanie tak szybko się nie skończyło – przyznaje Hedlund. Populacja niedźwiedzi w Kolumbii Brytyjskiej jest imponu-
jąca. W ciągu tygodniowego pobytu myśliwi spotkali ich więcej niż łosi czy jeleni. Wieczorami słyszeli też wycie wilków. Było trochę śladów, ale żadnego nie udało się spotkać. – Wilki również były naszym celem, ale niezwykle rzadko się zdarza, że ludziom udaje się do nich podejść.
33
Gdy tylko usłyszą dźwięk silnika albo coś innego, co przywodzi na myśl człowieka, dają w długą – wyjaśnia Per. Ekipa najpierw poleciała do Vancouver, gdzie przesiadła się do samolotu lecącego do miasta Prince George, położonego w Kolumbii Brytyjskiej. Potem myśliwi wsiedli do samochodu i pojechali na teren łowiska. Ten sposób podróżowania okazał się trafiony. Wycinka drzew w tych okolicach obejmuje często spore tereny i jest całkowita. Na jej potrzeby tworzy się naprawdę dobre drogi, wykorzystywane m.in. przez myśliwych i przewodników łowieckich.
rzęcia były olbrzymie. Przewodnicy ocenili, że mógł mieć 15-17 lat. Według nich to jeden z dziesięciu największych osobników pozyskanych tu w ciągu ostatniej dekady. – Na jesieni niedźwiedzie osiągają wagę ponad 200 kg, ale wiosną są chude jak jamniki – stwierdza Per. Emocji nie brakowało Plan Hedlunda był taki, żeby pozyskać w Kanadzie przynajmniej jednego niedźwiedzia, którego potem w całości spreparuje i postawi w swoim sklepie w Boliden. – Nie mógł być zbyt duży, boby się nie zmieścił, więc ten wielki samiec odpadał – mówi i dodaje: – Potrzebowałem czegoś mniejszego. W ciągu pierwszych kilku dni Per parokrotnie rezygnował ze strzału do większych samców. Potem przyszło kilka dni, gdy spotykali mniej niedźwiedzi. Ostatniego dnia, gdy wyszli na łowy, w powietrzu wisiał deszcz. Jednak zanim zdążyło się rozpadać, nadarzyła się odpowiednia okazja. Myśliwi spostrzegli niedźwiedzia stojącego 800 m od nich. Udało im się podejść na odległość 280 m. – Gdy znaleźliśmy się ok. 300 m od niego, samiec zaczął wyczuwać naszą obecność. Udało mi się zbliżyć jeszcze o 20 m, ale potem uznaliśmy,
Na właściwych miejscach Gospodarze podpowiedzieli swoim gościom, w których miejscach poluje się najlepiej. Szwedzi ustawili się na pozycjach obserwacyjnych i wyczekiwali zwierzyny. Już pierwszego wieczoru Per strzelił samca niedźwiedzia, który miał 1,83 m. – Był naprawdę piękny. Miejscowi ocenili go na 11 lat – opowiada Per. Potem miał okazję do strzelenia jeszcze jednego z zaledwie 30 m. – Rewelacja, co? Dla miłośnika polowań to był raj – mówi mój rozmówca ze śmiechem. Kolega Pera strzelił niedźwiedzia o wadze 200 kg. Czaszka i łapy zwie-
34
35
– Mój przewodnik był zdania, że świetnie sobie radzę, więc sam zostawił broń w samochodzie, który był półtora kilometra za nami. Poszliśmy śladami farby i po 150 m weszliśmy w pierwotny las. Przyznam, że byłem diabelnie zestrachany – opowiada Hedlund. Taktyka była taka, żeby podążać za śladem, bo zdaniem przewodnika nawet jeśli strzał nie był najlepszy, to niedźwiedź i tak wkrótce się zmęczy. – To była cholerna dżungla. Już i tak byłem pełen napięcia, a fakt, że on nie miał przy sobie broni, sprawiał, że robiło się niemal nieprzyjemnie – wspomina. Na krzakach pojawiało się coraz więcej krwi i po ok. 200 m tropienia myśliwi znaleźli niedżwiedzia. – To była stara samica o pięknej skórze – mówi Per i dodaje: – Kula trafiła kilka centymetrów ponad klatką piersiową i wyszła z tyłu przy kręgosłupie. To nie do pomyślenia, że to zwierzę przeszło jeszcze 200 m.
że lepiej się zatrzymać, bo go wystraszę – relacjonuje Per. Zamiast iść dalej, położył się, poszukał dobrego oparcia dla broni i strzelił. Strzał był na komorę. – Samo celowanie było ekscytujące, ale potem niedźwiedź rzucił się do ucieczki z prędkością tajfunu i zniknął w lesie. Niezbyt fajny scenariusz po takim pięknym strzale – ocenia. W ten sposób po raz pierwszy zmuszony był szukać postrzałka niedźwiedzia. Po dotarciu na miejsce zestrzału Per od razu znalazł farbę i kępkę sierści, ale zwierzęcia nie było.
Wyjazd życia! Do domu ekipa zabrała sześć pięknych niedźwiedzich skór. Kolega Hedlunda strzelił dwa duże samce i z obu skór zamówił sobie trofeum. Per śmieje się i mówi: – Jeden wyjazd i tyle dobrych wspomnień. Mój
36
przewodnik, Lyle, też był niesamowicie zdolny. Z twarzy przypominał Zeba Macahana z serialu „Jak zdobywano Dziki Zachód”. Do tego kulał i był tak samo szorstki. Ale był też bardzo miły i świetnie się rozumieliśmy. Zapytany, co czuje, gdy ogląda zdjęcia z tego wyjazdu, Per odpowiada: – Przypomina mi się, jak szukaliśmy postrzałka. To było diabelnie mocne przeżycie. Lyle rzucił wtedy tylko: „You take the Blood”. Więc musiałem dać z siebie wszystko.
– Miałeś w ogóle odwagę patrzeć w ziemię? – No co ty... Ciarki przechodziły po plecach. Szedłem niezwykle wolno i patrzyłem to w dół, to w górę. Nie czułem się wcale bezpiecznie... – Przygoda życia, co? – Dokładnie. Ale to ja chciałem dojść postrzałka, to był mój wybór. Gdybym nie był uparty, to przewodnicy zrobiliby wszystko sami. No, ale na pewno czułbym się bezpieczniej, gdyby mój towarzysz chociaż miał przy sobie broń. (śmiech)
37
Tradycja i g
W listopadzie i grudniu nad polowań zbiorowych, czyli i wigilijnych. To doskon kolegów i koleżanki z koł wspomnienia mij
TEKST I ZDJĘCIA: M
gościnność
dchodzi czas szczególnych i polowań hubertowskich nała okazja, by spotkać ła i wymienić myśliwskie jającego roku…
MACIEJ PIENIĄŻEK
G
Jak to się zaczęło W 1989 r. Łowczy Rejonowy Zygmunt Tkaczyk zaproponował zorganizowanie wspólnego polowania, na którym zarządzający kołami, których obwody graniczą ze sobą, mogliby nie tylko
azeta Łowiecka kolejny raz uczestniczyła w polowaniu zarządów kół rejonu Ostróda. Ta 27-letnia tradycja pozwala sąsiadom wymienić się doświadczeniami i zacieśnić współpracę.
42
wspólnie ruszyć w knieje, ale również wymienić się doświadczeniami, problemami, a także po prostu lepiej się poznać. Ideę podchwyciło pięć kół łowieckich: „Dzięcioł” z Miłomłyna, „Drwęca”, „Lis” i „Grunwald” z Ostródy
i „Leśnik” ze Starych Jabłonek. Obecnie liczba kół uległa zmianie, ale co roku zarządzający spotykają się w jednym z tych kół, które odpowiedzialne jest za zorganizowanie polowania i pełni rolę gospodarza. Dodatkowo
43
gospodarz polowania jest również organizatorem oceny prawidłowości odstrzału samców zwierzyny płowej. Zdążyć na czas W tym roku polowanie organizowało Koło Łowieckie „Grunwald” z Ostródy, którego obwody znajdują się w pięknych rejonach Wzgórz Dylewskich. Po noclegu w Ostródzie ruszyliśmy razem z łowczym koła „Drwęca”, kolegą Andrzejem Śliwą do Jagodzina. W nocy padał dość obficie śnieg, a temperatura utrzymywała się poniżej zera, więc droga po zjechaniu z krajowej dziesiątki i wjechaniu w pagórkowaty teren dróg lokalnych była niezłym wezwaniem. Udało się nam jednak nie spóźnić i krótko przed ósmą zameldowaliśmy się w Jagodzinie, gdzie zaplanowano zbiórkę. Znajduje się tam piękny, drewniany dom myśliwski Koła Łowieckiego „Grunwald”. Prowadzący polowanie koledzy Wiesław Jabłoński i Lech Serwotko zaplanowali pięć pędzeń. W zimowej scenerii Po zbiórce, omówieniu zasad bezpieczeństwa i losowaniu wpakowaliśmy się do dryndy ciągniętej przez dość potężny traktor, co w panujących warunkach okazało się bardzo dobrym posunięciem. Duży nocny
44
45
opad śniegu sprawił, że oczy chłonęły niesamowite widoki, tym bardziej, że polowaliśmy zarówno w lesie, jak i przy dużej kopalni piasku i żwiru, a także na linii lasu i pola, co w zimowej scenerii wyglądało po prostu pięknie. Święty Hubert nie był zbyt łaskawy, ale zarówno atmosfera, jak i gościnność gospodarzy sprawiły, że było to bardzo udane polowanie. Po zakończeniu pokotu zostaliśmy zaproszeni na pyszny obiad. Niestety, wszystko co piękne szybko się kończy i trzeba było zbierać się do domu. Na szczęście zostały wspomnienia…
46
47
48
As Time Goes By TEKST: JENS ULRIK HGH
TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA
I
ndie, rok 1928. Dla wielu myśliwych polujących na grubą zwierzynę tygrys stanowił wtedy szczyt łowieckich marzeń. Co dopiero upolowanie kilku osobników podczas samodzielnej wyprawy. Zwłaszcza, gdy miało się na sobie jedynie kąpielówki… Ciekawe, czy naszego ekscentrycznego angielskiego dżentelmena do łowieckiej przygody zainspirował wydany 16 lat wcześniej „Tarzan wśród małp”. W każdym razie odniósł sukces! Dwa tygrysy, lampart, piękne trofeum z byka sambara i świeżo pozyskana łania na przynętę – niezły wynik jak na jedną wyprawę. Według notatek zapisanych ołówkiem na odwrocie zdjęcia myśliwy polował z podchodu, korzystając z prymitywnych półek zawieszo-
nych na drzewach. Bezpieczniej i bardziej tradycyjnie (choć drożej) byłoby polować z grzbietu słonia. Ale może ten sposób był po prostu zbyt zwyczajny jak na tak nieprzeciętnego myśliwego, który na sam żel do włosów wydawał tyle, co inni na zwykłe safari? Na wypadek, gdybyście się zastanawiali (a przecież się zastanawiacie), to nie da się już robić takich rzeczy. Częściowo dlatego, że polowanie na tygrysy na całym świecie jest już nielegalne, a częściowo dlatego, że Indie całkowicie zakazały polowania na zwierzynę grubą w 1972 r. Ale głównym powodem jest fakt, że czarne kąpielówki z dzianiny wcale nie są takie fajne, jak się może wydawać. Wierzcie mi, sprawdziłem... 49
NOWA I ULEPSZONA GENERACJA Lapua produkuje kulę Naturalis® od 2002 r., a obecnie przedstawiamy już trzecią generację tej bezołowiowej amunicji myśliwskiej. Pociski myśliwskie oraz naboje Naturalis® reprezentują najnowszą technologię produkcji i są liderami rynku w dziedzinie wydajności balistycznej, mogąc być stosowane w obwodach łowieckich, gdzie pociski z ołowiem są zabronione.
www.lapua.com
Grzybkowanie pocisku rozpoczyna się natychmiast przy uderzeniu. Proces ekspansji jest uruchamiany przez polimerowy zawór na czubku pocisku, prowadząc kulę tak, aby rozwinąć ją symetrycznie i bez fragmentacji. Pozwala to na maksymalny przekaz energii, zmniejsza ryzyko zranienia lub wydłużonego cierpienia oraz minimalizuje stratę tuszy. Wykonany z czystej miedzi pocisk premium zachowuje pełne 100% swojej masy już po ekspandowaniu. Czysty strzał.
482 m/s -> 11.0 g
791 m/s -> 11.0 g
908 m/s -> 10.9 g
Łosie jak… Muminki
Zaproszenie na listopadowe polowanie do Finlandii było miłym zaskoczeniem i dodatkową atrakcją corocznego spotkania dystrybutorów odzieży JahtiJakt. Przy okazji oglądania nowych modeli ubrań mieliśmy możliwość przez dwa dni polować na łosie. Tak więc tylko Europejska Karta Broni, sprawdzenie pogody i w drogę! TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK
O
trzymanie Europejskiej Karty Broni jest dość proste, z tym że jak większość biurokratycznych procedur czasochłonne, głównie za sprawą kolejek, jakie spotykamy udając się do Wydziału Postępowań Administracyjnych KSP. Oczywiście, najpierw należy sprawdzić godziny urzędowania, bo otwarty jest tylko 4 godziny dziennie, poza
piątkiem, kiedy to drzwi są dla petentów zamknięte. Podanie, zdjęcie, legitymacja do wglądu, dowód osobisty i potwierdzenie przelewu 105 zł – niezależnie od liczby jednostek, którą wpisujemy. Po 3 dniach możemy stawić się w kolejce ponownie i odebrać dość sporej wielkości, mało foremną płachtę lub poprosić o odesłanie jej pocztą.
54
Kierunek: Oulu Producent odzieży JahtiJakt ma swoją siedzibę w mieście Oulu, co w języku lapońskim oznacza „powódź”. To szóste co do wielkości miasto w Finlandii, położone nad Zatoką Botnicką, oddalone o godzinę lotu od Helsinek. Ponieważ nie ma bezpośredniego połączenia z Warszawy, wybrałem lot Finnairem, z przesiadką w stolicy
Finlandii. Sprawdziłem pogodę przed wylotem, okazało się, że będzie zbliżona do tej u nas, czyli lekki mróz i trochę śniegu. Z ubrań wybrałem ocieplane spodnie ogrodniczki Valle i kurtkę na zbiorówki Moose Hunter, oczywiście z membraną i produkcji naszego gospodarza. Zgodnie z przepisami, do transportu broni musi być odpowiedni kufer zamykany na dwa zamki, zwy-
55
kłe lub szyfrowe. Dodatkowy koszt przewozu broni w Finnair to 25 euro za odcinek. Na Okęciu musimy zgłosić się do oddziału Straży Granicznej, gdzie najpierw należy pokazać broń. Sprawdzany jest jej numer z danymi z Europejskiej Karty Broni oraz czy broń nie jest załadowana. Następnie walizka, gdzie przewozimy amunicję i broń w zamkniętym kufrze. Te bagaże są prześwietlane i dowożone przez SG bezpośrednio do samolotu. A w Finlandii? No cóż, lądując w Oulu udałem się po odbiór bagażu i zapytałem pracownika lotniska, gdzie mogę odebrać broń, z którą przyleciałem. Popatrzył na mnie dość dziwnie i uprzejmie wskazał na taśmociąg, na którym właśnie zaczęły pojawiać się walizki pasażerów, wraz z moją i kufrem z bronią. Podziękowałem, zabrałem z taśmy i… wyszedłem z lotniska. Na parkingu czekał na mnie Pete Loha, szef sprzedaży, który był również organizatorem polowania.
zarządza obszarem 16 tys. ha i ma 300 członków. Stowarzyszenie liczy sobie 61 lat i jest jednym z większych organizujących polowania na łosie w północnej Finlandii. Położona głęboko w lesie urokliwa siedziba stowarzyszenia składała się z dużego domu gościnnego z ośmioma 2-3 osobowymi pokojami, trzema łazienkami i kuchnią z jadalnią oraz drugiego domu służącego za miejsce spotkań i przyrządzania oraz spożywania posiłków. Mieściła się tam również sauna oraz chłodnia i szereg pomieszczeń technicznych. Nasze polowanie zaplanowane było na dwa dni, więc już podczas drogi z lotniska ustaliłem z Petem, że pierwszego dnia idę z większością na linię, ale drugiego pójdę z podkładaczem, by popatrzeć, jak tutaj pracują psy. W Finlandii strzela się rocznie około 60 tys. łosi, co jak na łączną liczbę 35 tys. myśliwych stanowi niezły wynik. Dzień pierwszy Polowanie na łosie, w którym będziemy brali udział, to jeden miot każdego dnia, na 20 polujących myśliwych, z których 17 ustawianych jest na linii, co ok. 300 m, a trzech idzie razem z podkładaczami, jeden na psa. Psy biorące udział w polowaniu to szpice zwane jamtlandami, pracujące w dolnym wietrze.
Na miejscu Ruszyliśmy po zaśnieżonej drodze w stronę Kiiminiki, odległej o 30 km od Oulu małej miejscowości, gdzie ma swoją siedzibę stowarzyszenie myśliwskie Kiiminiga Eramiehet. Ten odpowiednik naszego koła łowieckiego
56
57
Odprawa została przeprowadzona tuż po śniadaniu o 7:30. Przypomniano zasady bezpieczeństwa. Krótko: strzał tylko w przypadku posiadania kulochwytu, zakaz oddalania się od stanowiska przed końcem polowania i ostre wymogi co do ubrania. Jeśli komuś wydaje się, że dopuszczono by go do polowania z pomarańczową tasiemką na głowie, to jest w błędzie. Kolor ostrzegawczy musi pokrywać 70% kurtki i obowiązkowe jest pomarańczowe nakrycie głowy, tak więc ci z nas, którzy go nie mieli,
otrzymali czapki od organizatora. Świt zaczynał się o 9:15, a zachód o 15:45, tak więc wyruszyliśmy w łowisko krótko przed 9.00, a polowanie miało zakończyć się o 14:30. Nasz rozprowadzający, starszy człowiek, wolno prowadził nas ścieżką przez dość gęsty las. Nie było karteczek, nie znaliśmy zupełnie terenu, więc stanowiska ustaliliśmy między sobą, tak aby starsi mieli jak najkrótszą drogę. Mnie przypadło przedostatnie miejsce, co w ostatecznym rozrachunku nie okazało się takie złe, mimo że droga
58
w jedną stronę zajęła prawie godzinę. Stanowiska, które wskazywał nam prowadzący, to w większości miejsca na małych wzgórkach, bez żadnych zwyżek, więc jak na 5 godzin stania, zapowiadało się ciekawie. Na moje szczęście dwa ostatnie stanowiska okazały się dużymi zwyżkami, a moja, co widać na zdjęciu, miała nawet krzesełko. Stanowisko znajdowało się w małej dolince u brzegów strumienia. Z przodu las, po bokach polany, wiatr prosto od lasu, skąd według prowadzącego miały ukazać się
łosie. W teorii. Lornetowałem okolicę wytrwale, zastanawiając się, po co pod amboną leży pokaźny składzik drewna. Do czasu, gdy zobaczyłem, jak mój szwedzki kolega, znajdujący się 400 metrów dalej, rozpala obok swojej zwyżki ognisko… Jak potem twierdzili gospodarze, łosiom ogień i dym wcale nie przeszkadzają. W teorii. Po 5 godzinach całkowitej ciszy, podczas której ani ja, ani moi towarzysze nie widzieli nie tylko łosia, ale żadnego zwierza, wróciliśmy wolnym spacerem na miejsce zbiórki. Jedy-
59
nym szczęśliwcem, który widział łosia, był nasz austriacki kolega Martin, idący z podkładaczem. Składał się do strzału, kiedy gestykulujący Fin pokazał mu, że łoś jest, ale wg GPS znajduje się 150 m od granicy łowiska, u sąsiadów. Pozostała nam… sauna. Dzień drugi Nazajutrz polowanie rozpoczęliśmy również o 7:30, ale tym razem razem z Mikko i jego psami udaliśmy się samochodem na zachód. Mieliśmy iść za psem, którego widzieliśmy na telefonie, dzięki śledzącej aplikacji. Jak przewidywał Mikko, powinnismy przejść ok. 8-10 kilometrów. Był lekki mróz, więc bagienka były zamarznięte. Las w większości iglasty, miejscami dość gęsty i pagórkowaty teren dały mi z lekka w kość. O 12.00 mała przerwa, ognisko, kiełbaski i dalej za psem, który znajdował się już 3 kilometry przed nami, ale niestety nie głosił. Dzięki funkcjom aplikacji podglądaliśmy również dwa pozostałe psy, jednak żaden z nich nie podjął tropu. Zacząłem podejrzewać, że moja dzisiejsza przygoda skończy się dłuuugim spacerem po fińskim lesie, na szczęście w sprzyjającej pogodzie. I miałem rację. Tego dnia również nikt nic nie widział, a psy ani razu nie podjęły tropu. Nasi gospodarze byli mocno stropieni
60
61
i nie za bardzo potrafili powiedzieć, gdzie podziały się łosie. Podobno tak słabe pod względem zwierzyny polowanie w ciągu ostatnich 10 lat zdarzyło się tu tylko dwukrotnie. Zrzuciliśmy myśliwskie ubranie i poszliśmy do sauny. Po kąpieli czekała nas prawdziwa uczta. Nasi gospodarze przygotowali, chcąc być może zrekompensować rozczarowanie wynikami polowania, zestaw dań składających się z wędzonego na zimno serca łosia, zupę, która bardziej przypominała gulasz z renifera z ziemniakami i stek z łosia. Smakowało to wybornie, jednak żartowaliśmy, że z łosiami w Finlandii jak z Muminkami – wszyscy wiedzą jak wyglądają, ale nikt ich nie widział.
rozładowana. Przyczepiła karteczkę z wizerunkiem strzelby i kufer z walizką pojechały taśmociągiem do sortowni. W Warszawie zgłosiłem się do agenta handlingowego, żeby dowiedzieć się, gdzie mogę odebrać broń i… zapadła chwila ciszy. W końcu pan stwierdził, że pójdzie ze mną i… poszukamy. Przy punkcie celnym siedziała pani sierżant SG z moją bronią, a walizka podobnie jak w Finlandii wyjechała normalnie z bagażami innych pasażerów. Zawierała amunicję, więc nie miała nawet oznaczenia Firearms. Poszliśmy do celników, którzy sprawdzili numery broni z numerami na EKB i mogłem ruszyć do domu. Nasi gospodarze obiecali, że za rok ponownie zorganizują polowanie na Muminki. Znaczy – na łosie…
Czas do domu Sobotę spędziłem na oglądaniu i komentowaniu nowej kolekcji ubrań JahtiJakt, która jesienią trafi do sklepów. Nasze uwagi w pewnej części zostaną wzięte pod uwagę i poprawione modele będziemy oglądać na wiosennych targach IWA. Następnego dnia 6.00 byliśmy na lotnisku w Oulu. Byłem zainteresowany, jak tutaj wygląda procedura nadania broni. Razem z kolegą z Austrii, Martinem, zgłosiliśmy się do check-in, gdzie pani zapytała nas tylko, czy broń jest
62
√ Polowania na wilki w Białorusi, ceny od 1300 € √ Polowania na głuszce w Białorusi, ceny od 1250 € √ Polowania na cietrzewie w Białorusi, ceny od 1000 € √ Polowania na łosie w Białorusi, ceny od 1500 € √ Polowania na niedźwiedzie amurskie w Rosji (Daleki Wschód), ceny od 10 tys. € √ Polowania w Republice Południowej Afryki, ceny od 1000 € Szkolenia, kursy oraz pokazy wabienia zwierzyny łownej (drapieżniki, zwierzyna płowa i ptaki). Współpraca z Kołami Łowieckimi w zakresie sprzedaży polowań dla myśliwych zagranicznych i krajowych.
63
Tel.: 693 712 734 hunting.travel.pro@gmail.com
KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE
FALERY – MUZYKA MYŚLIWSKA Dziś zadajmy sobie dwa pytania. Pierwsze: czym jest muzyka myśliwska dla myśliwych? I drugie: czy jest ona szeroko reprezentowana w falerystyce? TEKST: BOGUSŁAW BAUER ZDJĘCIA I FALERYSTYKA: ZE ZBIORÓW BOGDANA KOWALCZE I BOGUSŁAWA BAUERA
N
a pierwsze pytanie w środowisku łowieckim nietrudno odpowiedzieć. Muzyka myśliwska to nic innego jak porozumiewanie się między myśliwymi, między naganką, ale także np. sygnał dla psów. To przede wszystkim sposób na uspraw-
nienie prowadzenia polowania oraz na zwiększenie zachowania bezpieczeństwa w czasie jego trwania. Łowiecka tradycja Wypada przypomnieć, że granie na rogach myśliwskich jest także jedną 64
z najstarszych i najpiękniejszych tradycji łowieckich. Muzyka myśliwska tworzy podniosłą atmosferę zarówno na polowaniach, jak i spotkaniach czy uroczystościach myśliwskich. Któż z nas nie odczuł wzruszenia, kiedy w ogarniającym knieję zmierzchu, przy zapalonym ognisku, dźwięk rogu myśliwskiego żegnał upolowaną zwierzynę, oddając jej cześć, skłaniając do zadumy i refleksji? „Dla zagrzewania psów do ochoty w kniei na źwierza, jako i dla wiadomości o nim myśliwemu, trąbienie nieodbicie jest potrzebne: bo żaden głos ludzki tak odlegle nigdy nie może być słyszany, jak dźwięk rogu. Że on bywa rozmaity, stosownie do przedsięwzięcia myśliwego; w szczególnym tu szeregu odmian widzieć można” (Ignacy Babiatyński „Nauka Łowiectwa”, Wilno 1823 r.)
zdobywania falerów o tej tematyce są przede wszystkim wszelkiego rodzaju konkursy i przeglądy muzyki myśliwskiej, których liczba w naszym kraju sięga od 25 do 30 imprez rocznie. Nie na każdej imprezie jest oznaka, ale kolekcjonerów zadowalają również programy, zaproszenia, plakaty, informatory oraz wszystko, co dotyczy muzyki myśliwskiej. Czasem organizator za zdobycie poszczególnych miejsc w konkursie i w danej kategorii obdarowuje zwycięzcę lub zwycięzców tak zwaną „szpangą”. To rodzaj blaszki (złota, srebrna, brązowa) przypinanej do paska rogu myśliwskiego, które świadczą o osiągnięciach muzycznych danego sygnalisty. Zapraszam do obejrzenia zdjęć naszych zbiorów.
Gdzie zdobyć „muzyczne” falery? Nie będę rozpisywał się o poszczególnych sygnałach i momentach ich odgrywania, gdyż zajmuje nas kolekcjonerstwo, a nie historia muzyki myśliwskiej. A odpowiadając na zadane na początku tekstu drugie pytanie, w kolekcjonerstwie muzyka myśliwska jest bardzo istotnym tematem. Dla nas – kolekcjonerów źródłem 65
Falerystyka ze zbiorรณw Bogdana Kowalcze i Bogusล awa Bauera.
66
67
KNIEJE od kuchni
O przygotowaniach do tegorocznych Targów Myślistwa i Strzelectwa KNIEJE (17-19.02.2017), bogatym programie wydarzeń towarzyszących oraz dynamicznym rozwoju eventu opowiada Jakub Patelka – dyrektor projektu ROZMAWIA: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MTP, GAZETA ŁOWIECKA
W
przypadku Targów KNIEJE wyraźnie widać, że opisywany przez Pana trzy lata temu branżowy potencjał został odpowiednio wykorzystany, a nisza w tej kategorii się zapełniła. KNIEJE to dziś bardzo dynamicznie rozwijające się wydarzenie, które gromadzi coraz większe grono wystawców i zwiedzających. Czego po lutowych KNIEJACH mogą spodziewać się ich uczestnicy?
Wystawcy przede wszystkim mogą spodziewać się bardzo dobrych warunków do prezentacji oferty, dzięki którym poczują się jak u siebie. Pozytywnie zaskoczy ich również liczba odwiedzających, wśród których pojawią się profesjonalni zwiedzający i szeroka publiczność. Pasjonatom strzelectwa odwiedzającym KNIEJE zapewnimy różnorodność oferty i tak ważną dla nich obecność światowych marek. Osoby, które jeszcze nie
70
rozpoczęły swej przygody z bronią mogą liczyć na solidny zastrzyk fachowej wiedzy.
zespół organizacyjny działania, a także wrażenia, których doznają uczestnicy podczas trwania eventu. Wspólne starania ze strony organizatorów, wystawców, mediów branżowych, stowarzyszeń i związków, pomogły wykreować markę KNIEJE. Naturalnie praca nad marką wymaga ciągłego zaangażowania. To konieczne, aby spełniać wysokie wymagania odbiorców i odróżniać się od konkurencji, której na rynku imprez łowieckich nie brakuje.
Dwie poprzednie edycje Targów KNIEJE wywołały wiele pozytywnych emocji, utrwalając markę na polskim rynku. Czym dla branży są Targi KNIEJE? To przede wszystkim obietnica usług o określonej jakości. Na wizerunek Targów składają się wszelkie podjęte przez
71
KNIEJE śmiało można dziś nazwać istotnym narzędziem służącym promocji asortymentu. Czy fakt ten doceniają wystawcy? Zdecydowanie tak. Świadczy o tym zaangażowanie, z jakim firmy biorące udział w Targach promują wydarzenie wśród swoich odbiorców. Silne zaangażowanie ze strony wystawców wspiera nasze działania promocyjne i umacnia wizerunek Targów w oczach profesjonalnych zwiedzających. Wystawcy dostrzegają rosnącą pozycję wydarzenia, co przekłada się na aktywne zapraszanie klientów z całej Europy na nasz event.
ubiegłych zostaną także zaprezentowane psy myśliwskie i ptaki łowieckie. Część dyskusji zostanie poświęcona ważnym dla branży zagadnieniom, takim jak zmiany w prawie łowieckim. Nie zabraknie też muzyki i kuchni myśliwskiej, które prezentowane będą na scenie głównej, a także konkursów z cennymi nagrodami. Jedną z atrakcji będzie strzelnica. KNIEJE to bogata oferta wystawiennicza. Do udziału w Targach zapraszają Państwo producentów i dystrybutorów głównych atrybutów myśliwych, takich jak broń, amunicja, optyka myśliwska czy pozostałych akcesoriów, ale także miłośników przyrody i inne organizacje, które kultywują prawdziwe tradycje łowieckie i przełamują stereotypy na temat myślistwa. Z jakimi firmami będą mogli spotkać się odwiedzający? Swój udział w wydarzeniu potwierdzili polscy producenci, a także importerzy reprezentujący najbardziej znane marki. Ekspozycję utworzą przedstawiciele takich marek, jak: Aimpoint, Merkel, Steyer Mannlicher, CZ Brno, Bettinsoli, Benelli, Antonio Zoli, Lapua, Silma, Anschutz, Weihrauch, Fiocchi, Federal, Beretta, Tikka, B&P, FAM Pionki, Sako, Akkar, Heym i wielu innych.
Targi KNIEJE to z pewnością dobra lekcja dla początkujących myśliwych. Czy doświadczeni w sferze łowiectwa uczestnicy wydarzenia również szukają tutaj inspiracji? Oczywiście. Myśliwi nieustannie poszukują nowych wyzwań i chętnie czerpią z doświadczenia kolegów po fachu. Targi KNIEJE to świetna okazja do poznania najnowszych trendów. Dodatkowo to możliwość uczestniczenia w pokazach na żywo i wielu innych atrakcjach. Program wydarzeń towarzyszących wzbogacą zawody strzeleckie, konkurs budowy ambon i pokaz najnowszych trendów w modzie. Podobnie jak w latach
72
73
Zaprezentują oni szeroki zakres artykułów, które przydadzą się podczas każdej wyprawy łowieckiej. Interesująco zapowiada się też ekspozycja sprzętu turystycznego i pojazdów terenowych. Wzorem lat ubiegłych KNIEJE trwać będą trzy dni. Pierwszy z nich dedykowany jest VIP-om. Czym ten dzień różni się od pozostałych? Głównym celem organizacji VIP DAY jest stworzenie atmosfery pomagającej budować trwałe kontakty między przedsiębiorcami z branży łowieckiej. Sprzyjać temu będzie piątkowe popołudnie. W komfortowych warunkach będzie można przyjrzeć się ofercie targowej i porozmawiać o interesach. Cena biletu tego dnia jest znacznie wyższa niż w pozostałe, dzięki czemu wystawcy będą mieli do czynienia z wyselekcjonowaną grupą gości targowych, głównie profesjonalistami i przedstawicielami mediów. Firmy, które zgłosiły swój udział w wydarzeniu, zachęcamy do tego, by zaprosiły swoich najlepszych klientów i gości specjalnych właśnie w piątek 17 lutego. Więcej informacji na www.knieje.pl
74
75
Härkila Outback Nigdy nie byłem zwolennikiem 10” butów, do tej pory nie udało mi się znaleźć wygodnego modelu, w którym nie przeszkadzałaby mi twarda cholewka, a cały but nie był ciężki. Do tej pory! TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK
k Light GTX 10”
N
owy model butów firmy Härkila dotarł do redakcji w listopadzie. Po wypakowaniu ich z pudełka, pierwszą rzeczą, jaką rzuca się (sic!) w ręce, jest ich lekkość. Noszę rozmiar 44 i waga pokazała, że but waży 757 g, co plasuje go w czołówce, jeśli porównamy nasz model z Meidlem Bergen – 1000 g, czy bardzo dobrze znanym modelem Taiga GTX – 880 g. Jak wszystkie trekkingowe modele butów, również Outback Light posiada szereg systemów i rozwiązań, mających zapewnić nam jak najwyższy komfort chodzenia, wspinania czy też brodzenia w wodzie lub głębokim śniegu, niezależnie od warunków atmosferycznych.
i nie było na nich śladu wilgoci, a but w środku był suchy. Drugi – zafundowaliśmy sobie 30-minutowy spacer w strumieniu. Na modelu Outback nie zrobiło to najmniejszego wrażenia – skarpety pozostały suche. Trzeci i najważniejszy był jednak test w łowisku – dwie zbiorówki, obie na białej stopie wypadły doskonale. Nie dla zmarzluchów I tutaj zasadnicza uwaga. Jeśli szybko marzną Wam nogi lub zawsze wybieracie jak najcieplejsze buty, bo po prostu tak lubicie, to nie jest model dla Was. Buty są lekkie, świetnie przystosowane do długich wędrówek, wygodne, ekstremalnie wodoodporne, ale nie są ocieplane.
Membrana na medal Podstawą jest rzecz jasna membrana, tutaj Härkila zastosowała oczywiście GORE-TEX Extended Comfort, która jest doskonałym rozwiązaniem w umiarkowanych i ciepłych warunkach, zapewniając oddychalność i wodoodporność obuwia. Jak i czy faktycznie membrana się sprawdza, testowaliśmy na trzy sposoby. Pierwszy – napchane gazetami i obciążone buty wstawiliśmy na całą noc do wiadra z wodą, oczywiście poniżej granicy szycia języka butów. Rano wyciągnęliśmy gazety
Po prostu komfort Jak większość obuwia wykonanego z cordury, również Outback Light łatwo się czyści. Gumowane wstawki z podwójnym szyciem, zarówno w nosku buta, jak i jego tylnej części, zabezpieczają dodatkowo przed szybkim zużyciem w trudnych warunkach terenowych. Na śniegu oraz w grząskim gruncie podeszwa, wykonana z głęboko wyciętego EVA, dobrze spełnia swoje zadanie. Sam but – a mam dość wysokie podbicie i niełatwo jest mi
78
79
znaleźć dobrze pasujący, wysoki model trekkingowego buta – jest wygodny. Może to być zaletą systemu Härkila Memory Fit, dopasowującego cholewkę pod wpływem ciepła do nogi użytkownika, a także wkładki, która zgodnie z zapewnieniami producenta przez rok zachowuje 90–95% swoich amortyzujących właściwości.
Zobaczymy, jak buty będą sprawdzać się wiosną w łowisku, ale jak do tej pory to pierwszy model 10” butów, który na stałe zagości w mojej szafie. Produkowane rozmiary: od 5 do 15.
Raz, dwa i na nogach Outback łatwo się zakłada, dzięki czterocentymetrowym wycięciu języka po każdej jego stronie. Sześć par haczyków, na których zaciągamy sznurowadła, dobrze obciska cholewkę buta na łydce. No i do tego te brązowo-czerwone sznurowadła!
80
81
Szc
czekający jeleń Ciężko sobie wyobrazić, że ten nierodzimy gatunek jest teraz najpopularniejszym gatunkiem z rodziny jeleniowatych na Wyspach Brytyjskich. To nie większe od labradora zwierzę w ciągu 100 lat z powodzeniem rozprzestrzeniło się po całym kraju TEKST I ZDJĘCIA: SIMON K. BARR TŁUMACZYŁA: EWA MOSTOWSKA
K
Najlepiej na wiosnę Sezon na mundżaki trwa cały rok, ale z niecierpliwością wyczekuję tego okresu, kiedy staje się najprzyjemniejszy. Gdy ziemia budzi się do życia po długiej brytyjskiej zimie i zwierzęta wychodzą na żer, nadchodzi czas, by ruszyć na polowanie. Pewnego mrocznego poranka ubiegłego roku wybrałem się do Hampshire – hrabstwa znanego z najładniejszych saren w południowej Anglii. Zmierzałem na dużą prywatną posesję, by zapo-
ażdego roku myśliwi z całego świata zjeżdżają do Wielkiej Brytanii, by zapolować na to niesamowite zwierzę. Jego rozmiary czynią go trudną zdobyczą nawet dla doświadczonych myśliwych. Często jedynym przejawem jego obecności jest osobliwy, zgrzytliwy szczek, który, w przeciwieństwie do szczekania sarny, niesie się po lasach od świtu do nocy. To właśnie dzięki temu dźwiękowi mundżak zawdzięcza swoją potoczną nazwę – „szczekający jeleń”.
84
lować na mundżaki, zanim ziemia się zazieleni, co sprawi, że będzie to praktycznie niemożliwe. Towarzyszyła mi moja zaufana i zwinna przyjaciółka Gretel – trzyletnia suczka posokowca bawarskiego. Zmierzaliśmy w stronę sporego obszaru z lasem mieszanym i otaczającym go polem. W drodze dostrzegliśmy z samochodu pięknego kozła mundżaka [buck – po ang. kozioł – w Wielkiej Brytanii używają tego określenia na samca mundżaka – przypis red.], który gdy tylko nas
zobaczył, głośno szczekając, dał susa w zarośla ze sterczącym ku górze ogonem. Może później uda nam się go odnaleźć. Ja i Gretel weszliśmy ostrożnie w głąb lasu. Plan był taki, żeby podejść wzdłuż ścieżki na nieco bardziej otwarty teren w stronę skraju lasu. Polowałem już na tym obszarze na sarny i wiedziałem o kilku wyżej położonych miejscach, mogących posłużyć mi jako punkt obserwacyjny, kiedy tylko zrobi się jaśniej. Musieliśmy po prostu czekać i obserwować uważnie okolicę.
85
Niemal natychmiast wypatrzyliśmy kilka saren: kozę z dwoma koźlakami oraz pięknego kozła, który właśnie zrzucił scypuł i mógł się już pochwalić wspaniałymi regularnymi parostkami. Jeszcze kilka lat i kozioł będzie miał wszystkie te cechy, które sprawiają, że ten region słynie ze swojej populacji saren. Obserwowaliśmy grupę cierpliwie, pozwalając jej oddalić się bez przeszkód. Poszliśmy dalej wzdłuż sieci ścieżek, szukając liściastych młodników otoczonych krzewami jagód. To idealny teren dla mundżaków, więc nie minęło wiele czasu, jak wyszła nam łania [doe – po ang. łania – w Wielkiej Brytanii używa się tego określenia na samicę mundżaka – przypis red.]. Było tuż przed świtem, wypatrzyła nas i zanim zdążyłem ustawić broń na pastorale, czmychnęła w zarośla. Przynajmniej nie szczekała…
poszliśmy dalej. Samo przebywanie o tej porze w tak malowniczym miejscu było czystą przyjemnością, nawet jeśli nie odnieślibyśmy innych korzyści z wprowadzenia mundżaka na Wyspy Brytyjskie. Potruchtaliśmy cicho dalej, poruszając się między dróżką a drzewami trochę jak figury szachowe. Przez ścieżkę przeskoczyła łania, nie zatrzymując się. Kolejna niewykorzystana szansa. W końcu jednak nasza cierpliwość się opłaciła i oto z plantacji modrzewi wyszedł przepiękny kozioł. Podążyliśmy za niczego nieświadomym samcem. Na zakręcie mundżak zniknął nam z oczu, dając okazję do dyskretnego skrócenia dystansu. Chowając się za linią drzew, wychyliłem się ostrożnie zza zakrętu i zobaczyłem, że wciąż był na ścieżce i nie patrzył w naszą stronę. Był 70 m od nas, teraz wystarczyło już tylko czekać. Broń była na pastorale, celownik lunety świecił na czerwono, zaznaczając mój cel. Czekałem, aż nadarzy się idealna okazja do strzału. W końcu kozioł odwrócił się, a ja pociągnąłem za spust. Rozległ się huk Blasera, a zwierzę skoczyło w las w poszukiwaniu schronienia. Byłem pewien, że strzał był celny, ale teraz to Gretel musiała zasłużyć na swój kawałek mięsa. Do miejsca zestrzału szedłem z nią, mając ją na smyczy kilka
Lekcja cierpliwości Udało nam się dotrzeć na otwarty teren niezauważonymi. Ziemię pokrywał dywan niebieskich dzwonków – niesamowity widok po długiej zimie. Razem z Gretel udałem się w kierunku jednego z samotnych drzew, by tam zaczekać do świtu. Tuż przed naszymi nosami spacerowała przez chwilę pojedyncza sarna, ale nic więcej. Po kilku godzinach bezowocnego czekania
86
87
minut. Nie było żadnych widocznych śladów trafienia, ale nos Gretel doświadczał całej palety nieznanych mi doznań i suczka wiedziała, dokąd iść. Po 50 m wpadła prosto na kozła. Diana była dla nas łaskawa tego dnia. To największy mundżak, jakiego kiedykolwiek strzeliłem, z pewnością wart medalu. Poranek godny zapamiętania, zwłaszcza jeśli dodać do tego urokliwą angielską scenerię.
Bedfordshire i Northamptonshire, do których wprowadzono mundżaki, przywożąc je do Wielkiej Brytanii. Wyjątkowo cenne trofea można trafić w Hertfordshire, chociaż w Hampshire jest też sporo ładnych kozłów. Polowania na te zwierzęta są bardzo popularne, ponieważ wielu producentów odzieży myśliwskiej organizuje je dla swoich klientów. Należy wpisać się na polowanie, a przy tym koniecznie zorientować w sposobie selekcji – czy zwierzęta wybiera się ze względu na trofea, czy chodzi po prostu o odstrzał. Polowania zorganizowane mogą być bardzo ekscytujące, można upolować wiele sztuk, ale niekoniecznie zdobędzie się wówczas atrakcyjne trofea. W Wielkiej Brytanii rozsądna cena za polowanie na mundżaka to 100 funtów za sztukę. Za trofeum na brązowy medal trzeba zapłacić 500 funtów, za srebrny – 600, a złoty to 700 funtów. Jeden dzień polowania to dodatkowo wydatek ok. 100 funtów. Polowanie na mundżaka w Wielkiej Brytanii to wspaniałe doświadczenie, które trudno porównać z innymi rodzajami polowań. Medalion z porożem robi wrażenie i jest wdzięcznym tematem do rozmów. Wielu zagranicznych myśliwych nie wierzy własnym oczom, kiedy po raz pierwszy widzi pasącego się mun-
Jak to robią Anglicy W angielskiej kulturze myśliwskiej bardziej niż trofea liczy się zachowanie liczby osobników danego gatunku zgodnie z życzeniem właściciela ziemi. Jeśli jest on rolnikiem, to często zwierzynę pozyskuje się bez patrzenia na wielkość poroża, co wpływa negatywnie na jakość trofeów. Tak czy inaczej, coraz więcej jest posiadłości, których właściciele doceniają zagranicznych myśliwych właśnie za to, że wybierają zdobycz według i wielkości, i kondycji poroża. W Wielkiej Brytanii wolno strzelać do mundżaków z małych kalibrów – najczęściej są to kalibry 22-250 i 222, których można używać także na większe gatunki jeleni. Najlepszymi miejscami do polowań z podchodu, jeśli chce się zdobyć piękne trofea, są tereny na południe od Londynu, szczególnie hrabstwa
88
89
dżaka. Okazałe angielskie tereny oraz łatwy dojazd Eurotunelem pod kanałem La Manche lub tanimi liniami lotniczymi sprawiają, że polowanie na te zwierzęta jest dostępne dla szerokiego grona myśliwych. Co z kolei powoduje, iż te zwierzęta są jednym z najrozsądniejszych cenowo, a przy tym jednym z niecodziennych trofeów na świecie. Kozły mundżaków mają krótkie, proste tyki osadzone na owłosionych różach. Róże ozdobione są paskiem ciemniejszej sierści, co nadaje samcowi nieco demoniczny wygląd. Inną wyjątkową cechą są zęby, przypominające kły psa, które u dojrzałych płciowo samców wystają spod
górnej wargi. Używają ich do walki, a ich ofiarą padł już niejeden pies myśliwski. Często można spotkać noszone z dumą obgryzione uszy kozłów, które są wynikiem walk o terytorium. Egzotyczne pochodzenie Mundżaki pierwotnie pochodzą z krajów półtropikalnych i są szeroko rozpowszechnione w Południowej i Południowo-Wschodniej Azji, od Indii do Południowo-Wschodnich Chin i Tajwanu oraz na Sumatrze, Jawie i kilku innych indonezyjskich wyspach. Gatunek wziął swoją łacińską nazwę od Johna Reevesa, który w 1812 r. został
90
inspektorem herbaty w brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w Kantonie. Reeves odkrył mundżaka podczas jednej ze swoich ekspedycji. Niestrudzone badania historii naturalnej przyniosły mu członkostwo w Brytyjskim Towarzystwie Królewskim, co było w tamtych czasach wielkim zaszczytem. Oprócz mundżaka chińskiego (Muntiacus reevesi), Brytyjczyk dał nazwę również wspaniałemu bażantowi królewskiemu (Syrmaticus reevesii). A jak ten mały azjatycki mnożący się jak królik jeleniowaty trafił na Wyspy Brytyjskie? Jedenasty książę Bedford, tak jak wielu innych możnych w czasach wiktoriańskich, miał zamiłowanie
do rzeczy dziwnych i nowomodnych. A mundżak świetnie pasował do tej definicji. Książę sprowadził do swojego parku jeleni w Woburn Abbey w Bedfordshire ponad tysiąc sztuk zwierząt nierodzimych gatunków. Wiele z nich pouciekało i przyczyniło się do tego, że obecnie dwa najpopularniejsze żyjące na wolności gatunki z rodziny jeleniowatych w Wielkiej Brytanii to szybko zadomawiający się mundżak oraz pochodzący z Chin jelonek błotny. Ucieczka mundżaka z książęcego parku w Woburn Abbey miała miejsce ok. roku 1925. Niesamowite, że przebywając w warunkach tak nieprzypominających naturalny
91
biotop, ten gatunek na przestrzeni ostatnich 100 lat dokonał tak szerokiej ekspansji. Dzisiejsza populacja sięga granicy ze Szkocją na północy i z Kornwalią na zachodzie. Dziwne jest to, że mundżak, którego naturalnym środowiskiem są azjatyckie dżungle, tak świetnie zaadaptował się do europejskiego klimatu i w Wielkiej Brytanii czuje się jak w domu. Ten gatunek rozmnożył się na tyle szybko, że w niektórych miejscach zaczął stanowić prawdziwe zagrożenie dla ekosystemu i upraw rolnych. Rząd brytyjski – mając na uwadze znaczny wzrost ich populacji – wprowadził na kilka lat pozwolenie na całoroczne polowania, mając nadzieję, że to powstrzyma choć trochę rozprzestrzenianie gatunku. W przeciwieństwie do innych występujących na Wyspach gatunków jelenia, mundżak nie posiada określonego okresu godowego i rozmnaża się przez cały rok. Dlatego cielęta rodzą się przez 12 miesięcy w roku, a łania może w zasadzie chodzić w ciąży o każdej porze roku od pierwszego parzenia do czasu, aż przestanie być płodna.
wielkość zwierzęcia jego mięso jest chude, kruche i miałkie. Pomimo to ma niewielką wartość komercyjną, ponieważ mundżaka bardzo trudno oskórować. Oprawienie małej sztuki może zająć tyle samo czasu, co sprawienie dużych jeleni, a to powoduje, że choć ich mięso lepiej smakuje, to jego pozyskanie jest mniej efektywne. Mundżaki są nieśmiałe i nieuchwytne, więc najlepiej poluje się na nie z podchodu. W przeciwieństwie do innych gatunków zwierzyny płowej są aktywne przez cały dzień. Te czerwonobrązowe jeleniowate lubią chować się w roślinności przypominającej rodzimą dżunglę. Latem, kiedy podszyt w lesie jest gęsty, upolowanie mundżaka to raczej kwestia szczęścia niż umiejętności. Zwykle polowania zaczynają się w grudniu, kiedy widać, do czego się strzela. Świetny węch mundżaków sprawia, że zazwyczaj jedyną częścią, jaką myśliwy ma szansę zobaczyć, jest dość długi biały ogon, sterczący podczas ucieczki, który ostrzega inne zwierzęta przed niebezpieczeństwem. Zazwyczaj mundżaki są bardzo terytorialne. Jednak na obszarach, gdzie ich populacja jest duża, zauważono większe zagęszczenie i zmniejszenie terytoriów.
Idealny smak Mundżak, zdaniem wielu, jest najsmaczniejszym gatunkiem jelenia w Wielkiej Brytanii. Ze względu na
92
93
MEMBRANA
WERSJE KOLORYSTYCZNE KURTKI VALLE
zielono-brązowa śnieżny kamuflaż pomarańczowy kamuflaż WERSJE KOLORYSTYCZNE SPODNI VALLE
zielono-brązowe śnieżny kamuflaż
MYŚLIWSKI SKLEP INTERNETOWY
Valle
Dachsbracke ALPEJSKI GOŃCZY KRÓTKONOŻNY
Bardzo dziękuję za udostępnienie zdjęć Pani Joannie Kuchcie i Tomaszowi Jamce – hodowcom alpejskich gończych krótkonożnych.
Choiaż dla wielu myśliwych w Polsce nazwa rasy brzmi egzotycznie, to patrząc na tego psa wydaje nam się, że wygląda swojsko i przyjaźnie. Nie dajmy się zmylić pozorom i nie lekceważmy go – alpejczyk to bowiem mały pies o wielkim charakterze TEKST: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL
Z
apiski sięgające ubiegłego stulecia wspominają o psach zbliżonych wyglądem do alpejczyków, więc ta wywodząca się z Austrii rasa ma bogatą historię. Już w tamtych czasach pies ten brał udział w polowaniach na zające i sarny, głosząc w gonie i pokazując kierunek ucieczki ściganej zwierzyny. Staraniem Austriaków rasa została wpisana do grupy posokowców i podlega tym samym kryteriom oceny na konkursach, co posokowiec bawarski i hanowerski. Przyjrzyjmy się
zatem rasie o obco brzmiącej nazwie, lecz bardzo dobrze pasującej do wielu naszych łowisk. Charakterystyka Pierwszym, co powinno nam się rzucić w oczy, patrząc na jamnikogończego, jest jego niezwykle ciężka budowa i grubokoścista sylwetka. Bardzo mocna, grubo ciosana sylwetka jest charakterystyczna dla linii niemieckich, ale widywałem alpejczyki o lżejszej budowie i dłuższych łapach. Takie linie pochodzą najczęściej z Bałkanów,
98
Mali wojownicy Wraz ze wzrostem liczby dzików zaczęto również polować z alpejczykami na czarnego zwierza. Pies ten dzięki swojemu wojowniczemu charakterowi i pasji doskonale się do tego przystosował. W skutecznym indywidualnym polowaniu z psem na dziki ma znaczenie jego wzrost. Bardzo często dziki po prostu uciekają zaatakowane przez jednego lub kilka dużych psów, co jest zaletą z kolei na polowaniach zbiorowych. Kiedy polujemy indywidualnie, pies ma zadanie
czyli z krajów dawnej Jugosławii. Ocena wyglądu z pewnością jest kwestią gustu, ale patrząc z punktu widzenia użytkowości, należy zwrócić uwagę na właściwe proporcje w wyglądzie rodziców, po których chcemy nabyć szczeniaka. Kolejne cechy charakterystyczne to ciemna sierść na głowie, tworząca jakby czepek otaczający oczy, zachodząca aż na zwisające uszy oraz kufa – jasna, odcinająca się kontrastem. Takie ubarwienie nadaje psu szlachetności i potwierdza czystość rasy.
99
odnaleźć zwierzynę i ją oszczekiwać aż do nadejścia myśliwego. W takich zapasach najlepiej sprawdzają się psy małe, nieatakujące frontalnie czarnego zwierza. Alpejski gończy sprawdza się również w pracy dolnym wiatrem na zimnych tropach. Warto wspomnieć, że do tego typu pracy pies powinien być wyspecjalizowany i nie powinien pracować jako gończy na polowaniach zbiorowych. Po prostu musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcemy pracować na otoku, poszukując postrzałków, czy też chcemy mieć psa gończego do pracy na ciepłym tropie. Tym, co dla mnie najcenniejsze w każdym czworonożnym pomocniku polowań, jest jego charakter. Na nic piękny eksterier, na nic najlepsze rodowody i pochodzenie, kiedy trafimy na psa lękliwego i bez pasji łowieckiej. Z podziwem patrzyłem na konkursach, jak nasi koledzy z Czech pracowali z alpejczykami. Widać było na pierwszy rzut oka, że były to psy ostre, o silnym, nieustępliwym charakterze. Pilnowały zgasłego zwierza, szczerząc zęby na każdego, kto tylko chciał się zbliżyć.
szczęście zupełnie przypadkiem trafić na takiego psa. Historia była związana z moim starszym bratem, który poprosił mnie pewnego razu, bym przyjechał po niego do jego dziewczyny. Podjechałem więc pod blok z wielkiej płyty i wjechałem windą na czwarte piętro. Postanowiłem zaskoczyć zakochaną parę i wślizgnąć się niespostrzeżenie do mieszkania. Sforsowałem bardzo cicho drzwi wejściowe i już byłem w ciasnym przedpokoju gierkowskiego M-3. Najciszej jak umiałem zamknąłem za sobą obite materacem drzwi i w tym momencie usłyszałem dźwięk, od którego włosy najeżyły mi się jak szczotka. Z kuchni dobiegło gardłowe warczenie, które za chwile zamieniło się we wściekły charkot i usłyszałem, jak na płytkach PCV dzwonią pazury wbiegającego do przedpokoju psa. W panice spojrzałem w lewo i prawo, szukając jakiejś drogi ucieczki, ale byłem w pułapce, oparty plecami o drzwi, które otwierały się do wewnątrz. Z prawej strony szafa, a z lewej ściana, gdzie na wieszaku wisiała smycz wraz z obrożą. Szybkim ruchem schwyciłem smycz i spojrzałem prosto w oczy nadbiegającemu agresorowi. Na szczęście śliska podłoga była moim sprzymierzeńcem. Pies nie wyrobił zakrętu, wybiegając z kuchni i w pięknym
Przygoda z alpejczykiem Wiele lat temu na początku mojej myśliwskiej drogi ja również miałem
100
101
drifcie wyrżnął o stojącą szafkę z telefonem, który z rumorem spadł na podłogę. Pies lekko skonfundowany wyskoczył spod przewróconego mebla i spojrzał na mnie. I nagle stał się cud. Z wściekłego obrońcy ogniska domowego nieduży krępy pies w barwie czerwień jelenia i ciemną głową zamienił się w przyjaźnie machającego grubym ogonem i przymilającego się czworonoga. Z pokoju wyjrzały dwie rozczochrane głowy – mojego brata i dziewczyny. Nawet nie pytali, skąd się wziąłem nagle w mieszkaniu, tylko byli bardzo zdziwieni postawą psa, który miał na sumieniu wielu listonoszy i inka-
sentów z gazowni, i generalnie nie wpuszczał nikogo obcego do domu. Oczywiście pies tak szybko zmienił postawę wobec mnie, bo zobaczył smycz w moich rękach i liczył na spacer. Dziewczyna stwierdziła, że skoro tak mnie polubił, to bo sprezentuje, bowiem w blokach ma z nim same problemy. I tak stałem się właścicielem alpejskiego gończego krótkonożnego. Forest obrońca Niewiele jeszcze wtedy wiedziałem o pracy na zimnym tropie, otoku i całej sztuce poszukiwaniu postrzałków, ale nawiązałem znajomości z kilkoma osobami w Niemczech, które bardzo
102
mi pomogły w tej materii. Forest, bo tak alpejczyk miał na imię, polował ze mną dwa lata, poszukując postrzałków i dając bardzo wiele radości. W jedną z październikowych pełni strzeliłem kapitalnego odyńca, który po przyjęciu kuli wbiegł w wysokie trzcinowisko. Forest, puszczony luzem, bez problemu go odnalazł i szczęśliwi wróciliśmy o drugiej w nocy do domu. Byłem tak rozgorączkowany, że obudziłem moja żonę, aby pochwalić się trofeum. Oczywiście przybiegła na podwórko podziwiać czarnego zwierza. Co pomyślał wtedy Forest, widząc w blasku księży-
ca postać ubraną w zwiewną koszulę nocną, którą żona dostała ode mnie w prezencie? To już wiedział tylko on. W każdym razie usłyszałem znany mi wściekły charkot, dźwięk rozdzieranego materiału i krzyk mojej żony. Z pięknej koszuli nocnej została kusa koszulka, a Forest trzymał w kufie oddartą część i siedział na dziku, machając nią niczym flagą zwycięstwa. Pewnego dnia wracał z moim ojcem ze spaceru na smyczy, kiedy z posesji sąsiada wybiegły przez niedomkniętą bramę dwa owczarki kaukaskie. Sytuacja była bardzo niebezpieczna, bo psy momentalnie rzuciły się na ojca.
103
Forest nie stchórzył, tylko odważnie stanął do nierównej walki, dając ojcu czas na znalezienie właściwego narzędzia do obrony. Niestety pies odszedł wieczorem na skutek odniesionych w walce ran. Bronił mojego ojca tak długo, jak tylko starczyło mu sił.
z punktu widzenia łowieckiej kynologii. Pisząc kolejną prawdziwą opowieść o psach myśliwskich, nie chciałbym faworyzować którejkolwiek z ras, ale popularyzować pracę i polowanie z psem myśliwskim. Która rasa jest dobra, a która bardzo dobra – o tym musi zdecydować każdy z nas. Ważne, by wybory te były świadome i wiedza na temat psów wysoka, wtedy również hodowcy będą musieli podnosić poprzeczkę. Cały ten mechanizm będzie powodował rozwój bardzo dobrych hodowli i eliminację tych, które hodowlami mienić się nie mogą. To człowiek, który kupuje psa myśliwskiego, musi mieć wystarczającą wiedzę, by wymagać maksymalnie dużo, a w późniejszym czasie właściwie prowadzić psa myśliwskiego.
Stworzone dla myśliwych Przytaczając takie wydarzenia, chciałbym zaznaczyć, że na wielu konkursach poza granicami naszego kraju pies, który broni zgasłego zwierza, zyskuje dodatkowe punkty na konkursach, a alpejskie gończe krótkonożne w większości były w rękach myśliwych. Nie dowodzi to, że są to psy agresywne, ale o bardzo silnie rozwiniętej pasji łowieckiej. Mówiąc krótko, mają cechy najbardziej pożądane
104
105
felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI
Wycena medalowa trofeów łowieckich Dzisiaj weźmiemy na warsztat słowo „wycena”. Okazuje się, że nie znaczy ono to samo dla każdego myśliwego! Absurd? Przeczytajcie i przekonajcie się sami…
O
tóż większości myśliwych słowo „wycena” kojarzy się z „oceną” prawidłowości odstrzału samców zwierzyny płowej i muflonów. Często też pojęcie „wycena” bywa zamiennie używane ze słowem „ocena” , a dla dużej części myśliwych obydwa te słowa znaczą jedno, tzw. „ocenę prawidłowości odstrzału samców zwierzyny płowej i muflonów”. Tymczasem to nie to samo! Otóż słowo „wycena” w ło-
wiectwie dotyczy „wyceny trofeów łowieckich CIC”. Dlatego po każdym sezonie łowieckim oddajemy trofea samców zwierzyny płowej do „oceny prawidłowości odstrzału”. Natomiast jeśli się okaże, że podczas wstępnej „wyceny” dane trofeum posiada odpowiednie parametry, może być za zgodą właściciela tegoż trofeum wysyłane do specjalnej komisji, która zajmuje się ostateczną „wyceną medalową CIC”. O co chodzi z tym „CIC”? To
106
skrót od Conseil Internationale de la Chasse, czyli mówiąc po polsku Międzynarodowej Rady Łowieckiej, założonej w 1930 r. Podczas kolejnego jej kongresu, który odbył się w Warszawie w roku 1934, powołano Komisję Trofeów i Wystaw, której zadaniem było opracowanie formuł wycen dla poszczególnych trofeów. Obecnie Międzynarodowa Rada Łowiecka i Ochrony Zwierzyny Conseil Internationale de la Chasse et de la Conservation du Gibier stała się organizacją zrzeszającą krajowe związki myśliwych z Europy i innych kontynentów. Przez prawie 90 lat zmieniło się wiele rzeczy w tej kwestii, ale główne formuły dotyczące samej wyceny trofeów nie uległy znaczącym modyfikacjom. Nie będę się rozpisywał na temat szczegółów wyceny, bo jest to temat bardzo obszerny i pewnie napisanie samego streszczenia mogłoby zająć kilkanaście stron. Opiszę pokrótce sam mechanizm działania komisji wyceny medalowej trofeów łowieckich na terenie naszego kraju, z czym niekiedy nie jest najlepiej. Otóż temat ten przez wiele lat był tabu wśród polskich myśliwych. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy była zapewne słaba edukacja w tym kierunku na kursach dla myśliwych, a w szczególności na kursach dla
selekcjonerów zwierzyny płowej. Pamiętam, że kiedy zaczynałem swoją przygodę łowiecką, w moim ówczesnym kole panowało przekonanie, że na przykład brązowomedalowy rogacz to taki, który ma 500 g wagi brutto, a taki, który ma 600 g, jest już złotomedalowy. Tak samo rzecz się miała z orężem dzików. Jak odyńcowi z żuchwy wystawały szable na 7 cm, to już był brąz, a jak 8 cm, to ma być srebro. Nie mówię już o tym, że jeden starszy Kolega, uważający się za łowieckie „guru”, z odległości 10 m potrafił rozpoznawać wiek pozyskanego dzika, którego widział tylko chwost. Takich „profesorów” łowiectwa poznałem wielu i szkoda tylko, że właśnie tacy ludzie próbowali edukować innych, nie mając samemu zielonego pojęcia o temacie. Taka wiedza była w tamtych czasach na porządku dziennym. Jeśli ktoś cokolwiek wiedział oprócz tego, jak rozróżnić sarnę od jelenia, był uważany za znawcę tematu. Ponieważ ja z natury jestem bardzo dociekliwy, postanowiłem swego czasu zgłębić wiedzę dotyczącą wyceny medalowej i dwa lata po uzyskaniu uprawnień selekcjonerskich zapisałem się na kurs „wyceny medalowej trofeów łowieckich” organizowany przez Stację Badawczą w Czempiniu. Kurs ten kończył się egzaminem
107
i każdy, kto go zdał, otrzymywał uprawnienia do ostatecznej wyceny medalowej trofeów łowieckich na szczeblu krajowym. Każdy po zdaniu egzaminu otrzymywał dyplom z numerem uprawnień nadanych przez Zarząd Główny PZŁ. Głównym wykładowcą i równocześnie egzaminatorem był profesor Roman Dziedzic, człowiek, który niewątpliwie zna się najlepiej na temacie wyceny medalowej trofeów łowieckich, ponieważ od wielu lat zasiada w krajowych i europejskich władzach CIC. Podczas kursu naładowałem się wiedzą, która służy mi do dzisiaj. Tylko kurs był kursem, a rzeczywistość rzeczywistością. W moim okręgu łowieckim wtedy nawet nie było komisji wyceny trofeów łowieckich przy ORŁ, jaka zajmowałaby się tym tematem. Robili to ludzie, którzy nie dość, że nie mieli o tym bladego pojęcia (poza małymi wyjątkami), to jeszcze innych utwierdzali w niewiedzy. Teraz pomimo znacznego postępu i mogłoby się wydawać lepszej edukacji młodych myśliwych też nie wszędzie jest dobrze. Nadal zdarza mi się spotkać myśliwych zdziwionych, że wycenia się czaszki lisów, borsuków i jenotów. Zdziwionych na przykład informacją, że masa poroża brutto kozła sarny wynosiła 460 g, a trofeum uzyskało srebrny medal.
Nadal krążą wśród myśliwych jakieś dziwne „bajania” przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ja uważam, że już na kursie dla kandydatów do PZŁ powinno się ich edukować na temat tego, jakie trofea jako młodzi myśliwi mogą zdobywać i w jaki sposób je wstępnie weryfikować. Powinno się uczyć, że jeśli myśliwy pozyska dużego lisa, to należy na wszelki wypadek spreparować czaszkę i dać do sprawdzenia komuś, kto się na tym zna. Ile pięknych trofeów łowieckich zostało wyrzuconych przez niewiedzę myśliwych? Wiadomo, że poroża jeleniowatych miały zawsze jakiś popyt nie tylko wśród myśliwych, ale już czaszki drapieżników będące pięknym trofeum przez wiele lat były ignorowane. Pamiętam jak pozyskałem potężnego lisa i poprosiłem kolegę, który bardzo ładnie preparował czaszki kozłów sarny oraz byków jeleni, żeby mi spreparował owego lisa. Jakie było moje zdziwienie, kiedy przyjeżdżając po odbiór trofeum, zobaczyłem uciętą z tyłu puszkę mózgową! Kolega stwierdził, że w ten sposób łatwiej wydłubie mózg i obciął czaszkę o 1,5 cm! Dlaczego tak zrobił? Przecież nie ze złośliwości, bo byliśmy dobrymi kolegami. Po prostu zabrakło edukacji na kursach dla myśliwych. Ja straciłem piękne trofeum (złoto medalowe),
108
a jemu było bardzo przykro. Nie pomyślał, że czaszka lisa to nie to samo, co czaszka chociażby kozła sarny. Przy pomiarze czaszek drapieżników sumujemy jej szerokość z długością, więc każdy mm się liczy, a przeskok pomiędzy każdym medalem to tylko 0,5 cm! Wróćmy jednak do samej procedury wyceny medalowej. Każdy okręg łowiecki powinien mieć powołaną komisję, zajmującą się wyceną medalową trofeów łowieckich. Jeśli w komisji mogą znajdować się ludzie powołani przez ORŁ, nieposiadający uprawnień do wyceny medalowej CIC, to już sami sędziowie dokonujący wyceny medalowej, muszą posiadać uprawnienia, nadane im po zdaniu odpowiednich egzaminów przez Zarząd Główny PZŁ. Niestety rzeczywistość jest często inna, niż powinna. Jak powiedział prof. Roman Dziedzic, wymaganych jest co najmniej trzech
sędziów z uprawnieniami krajowymi przy wycenie brązowo- i srebrnomedalowych trofeów, a przy wycenie złotomedalowych trofeów co najmniej trzech sędziów seniorów (międzynarodowych CIC) z różnych krajów! Tymczasem w naszym kraju złotomedalowe trofea wyceniają ludzie, którzy w ogóle nie posiadają żadnych uprawnień do wyceny medalowej i jeszcze podpisują się pod arkuszem wyceny z imienia i nazwiska! Kto na to pozwala i kto to kontroluje? Chyba najwyższy czas, żeby zacząć edukować nie tylko nowo wstępujących do PZŁ, ale i ludzi zajmujących się łowiectwem od wielu lat. Wszak trofea to sama kwintesencja łowów, to owoce naszych działań hodowlanych. Jeśli nie będziemy dbać o to, by myśliwi wiedzieli, na czym to wszystko polega, to jaki jest sens łowiectwa? Darz Bór!
109
Co z tym bobrem?
Są doświadczonymi inżynierami regulującymi gospodarkę wod Stwarzają również korzystne warunki do życia i rozwoju dla innych gatunków. Niestety, wyrządzają także szkody, co powoduje, że mają wielu wrogów… TEKST I ZDJĘCIA: VIOLETTA NOWAK
dnÄ….
B
Charakterystyka Bóbr (Castor fiber L.) jest największym przedstawicielem europejskich gryzoni. Jego tułów jest masywny, o kształcie opływowym, wrzecionowatym. Uszy bobra są niewielkie, zaokrąglone, oczy ma małe, okrągłe i czarne, osłonięte przezroczystą rogówką. Jego mała głowa jest uzbrojona w rosnące przez całe życie zęby, z których cztery przednie to siekacze, pokryte pomarańczowym szkliwem od zewnętrznej strony. Ulegają one ciągłemu ścieraniu dzięki ogryzaniu młodych pędów, cienkich gałązek, łyka i kory drzew. Bobry preferują
óbr europejski jest objęty ochroną na podstawie Konwencji Berneńskiej z 1979 r. (załącznik III) i Dyrektywy Siedliskowej (załącznik II i IV z 1992 roku). W Polsce do roku 2004 był gatunkiem podlegającym ścisłej ochronie, obecnie prawo w Polsce obejmuje bobra ochroną częściową – Rozporządzenie Ministra Środowiska z 6 października 2014 r. (załącznik nr 2 w sprawie gatunków dziko występujących zwierząt objętych ochroną). W wielu krajach, pomimo dużej liczebności populacji, gatunek ten jest pod ścisłą ochroną.
112
osikę i gatunki topoli, a także wierzbę, brzozę, leszczynę i inne liściaste. W żerowaniu jesienno-zimowym wolą wierzbowate, ponieważ jest w nich najmniej żywic. Ogryzają i też chętnie ścinają dąb, jesion, brzozę, osikę, topolę, leszczynę oraz czeremchę. Przednie kończyny bobra są bardzo zręczne i chwytne, tylne są masywne o palcach spiętych błoną pławną. Bóbr kopie przednimi odnóżami. Gdy transportuje gałęzie, to ciągnie je grubszym końcem, potrafi toczyć po ziemi kłody drzewa. Ogon bobra zwany jest kielnią lub pluskiem. Spłaszczony i pokryty zro-
gowaciałą łuską, jest długi do 30 cm, a szeroki do 15 cm. Pomaga poruszać się w wodzie, jest też ważny jako regulator temperatury. Dorosły bóbr waży od 18 do 26 kg, długość ciała ma do 110 cm. Umaszczenie jego jest zmienne, od koloru jasnego, poprzez różne odcienie brązu, do smoliście czarnego. Nocna aktywność bobra spowodowała, że najlepiej ma rozwinięte zmysły węchu, słuchu i dotyku. Wzrok ma słabszy, ale dobrze widzi w wodzie, dzięki wzmocnionej rogówce oka. Doskonała komunikacja między członkami rodziny opiera się na węchu.
113
Zajmowane terytorium jest znakowane strojem bobrowym zwanym castoreum – żóltawą wydzieliną gruczołów skórnych. Są w niej zawarte informacje na temat rodziny, płci bobra, zajmowanego miejsca w hierarchii socjalnej rodziny. Włosy czuciowe zwane wibrysami służą do orientacji pod wodą. Gdy bóbr przeprowadza toaletę swego futra, która jest codzienną czynnością, robi to delikatnie i dokładnie. Jest ono gęste i miękkie, składa się z włosów ościstych i włosów wełnistych, zwierzęta bardzo o nie dbają przy pomocy wydzieliny gruczołów przyodbytowych. Namaszczają futro, zabezpieczając przed przemakaniem. Gody u bobrów odbywają się w styczniu i lutym, jedno albo dwoje młodych rodzi się w maju lub czerwcu. Młode już w pierwszych dniach życia widzą i nieźle pływają. W wychowaniu pomaga cała rodzina. Dorosłe osobniki dominują nad młodymi, a młode nad bobrzętami. Bobry żyją do 30 lat, dojrzewają do rozrodu w wieku 5 lat, ale w wieku 10 lat jego intensywność spada. Typowa rodzina to: rodzice, młode z bieżącego roku i z roku poprzedniego. Młode bobry, gdy mają 3 lata, najczęściej opuszczają gniazdo rodzinne, poszukując partnera i miejsca
na własną kolonię. Bobry są roślinożercami, jedzą większość gatunków roślin przybrzeżnych i wodnych, w skład których wchodzi 200 gatunków roślin zielnych i około 100 drzewiastych. Bobry mają naturalnych wrogów np. rysie i wilki, jednak potrafią wyjść z opresji, zanurzając się w toń. Pisał o nich Sienkiewicz W średniowieczu bóbr opanował tereny, które były w większości niezamieszkałe, populacja rozrastała się, nie zagrażając rozwojowi. W tych czasach również, w licznych dniach postnych obowiązywał zakaz jedzenia mięsa, ciężko pracująca ludność wiejska, potrzebująca pożywienia dającego energię i siłę, traktowała go jak… rybę. Kościół nie sprzeciwiał się takiej interpretacji. Na bobra chętnie więc polowano, a jego populacja malała. W medycynie ludowej jego tłuszcz stosowany był do leczenia, skutecznie goił otwarte rany. Nawiązuje do tego m.in. Henryk Sienkiewicz w „Krzyżakach”. Ciężko chorego rycerza Maćka z Bogdańca leczono, dając mu do picia świeżo stopiony tłuszcz niedźwiedzi, a do leczenia jego otwartych ran stosowano skrom, czyli świeży tłuszcz bobrowy. Jagienka opiekowała się chorym Maćkiem. A że sama była niezłym myśliwym, skuteczne
114
115
lekarstwo potrafiła zorganizować sama. Dobrze znała swe łowisko, wiedziała więc, gdzie są miejsca, w których o było łatwo. Jak wielu z nas pamięta z lektury, zabrała ze sobą na polowanie Zbyszka z Bogdańca. Teren do przejścia nie był łatwy, musieli się przedzierać przez mokradło, wzajemnie pomagając sobie w przeprawie. Gdy przybyli na miejsce, Jagienka wdrapała się na pochyloną do samej wody starą wierzbę, za nią wdrapał się też Zbyszko, jednak gęsta mgła zasłaniała powierzchnię jeziorka. Leżąc na drzewie, czekali, aż odsłoniły się mgły. W pobliżu płynął bóbr, holując uciętą gałązkę. Trwało zaledwie chwilę, gdy Zbyszko zobaczył pochylenie głowy Jagienki ku przodowi. Widział, jak mierzyła do bobra, który przepływał nie dalej niż „na pół strzelania ku niezarosłej toni”. Gdy zawarczała cięciwa kuszy, Jagienka już była pewna wyniku. Cieszyła się z polowania, krzycząc: jest! jest! Na bobra polowało się przy pomocy kuszy, która sycząc cicho przecinała powietrze, nie robiąc zbytniego hałasu. Pierwszy strzał myśliwego musiał być skuteczny, inaczej zwierzę spłoszone umknęło. Wierzba pochylona do samej wody w opisie łowiska, była naturalną zwyżką, pozwalającą na obserwację powierzchni wody, znajdującej się
pod myśliwym. Jagienka, wychowana w tym bagnistym terenie, świetnie znała łowisko. Pamiętała, gdzie były miejsca niebezpieczne, w których „w toni jeziora przy brzegu mułu jest na kilka chłopów”. Umiała też świetnie pływać i mówiła: „ kto nie wie jak pływać, zaraz go muł wciągnie”. Aby wyciągnąć z wody upolowanego bobra, musiała tam podpłynąć, przez co swymi umiejętnościami łowieckimi wprawiła w zachwyt Zbyszka. Gdy on jej poczynania chwalił, krótko ucinała rozmowę, mówiąc mu, że nie pierwszego bobra upolowała. Emigracje i reintrodukcje Po drugiej wojnie światowej w Polsce pozostały niewielkie populacje bobrów na Czarnej Hańczy, Pasłęce i rzece Marysza. Poprzez naturalne emigracje i sztuczne reintrodukcje bobry z Białorusi, Litwy pojawiły się w Puszczy Białowieskiej, na Wyżynie Białostockiej. Pierwszą reintrodukcją zajął się prof. Mieczysław Czaja i prof. August Dehnel w roku 1949. Sprowadzono wówczas kilka par bobrów z Woroneża i wsiedlono je do starych kanałów Fortu Osowiec oraz uroczyska w górnym biegu Potoku Oliwskiego w Dolinie Radości w Gdańsku. W roku 1955 Rosjanie introdukowali 40 bobrów w zlewnię rzeki Prego-
116
ła oraz 30 bobrów na terenie rzeki Szeszupa. W latach 60. obserwowano stałą migrację bobrów. W 1963 r. widziano bobra na skraju Niżu Pruskiego, w rejonie Kanału Mazurskiego, Węgorapy, Gołdapi, w okolicach rzeki Świny i jeziora Oświn. Liczebność bobrów jednak była niska, to było zaledwie kilkaset sztuk na terenie Polski, a szanse naturalnego rozprzestrzenienia się były znikome. W roku 1974 Zakład Doświadczalny PAN w Popielinie, na Mazurach, z inicjatywy profesora Wirgiliusza Żurawskiego, przedstawił Program Aktywnej Ochrony Bobra Europejskiego. Program ten zakładał założenie licznych kolonii bobrów składających się
średnio od 4 do 6 par introdukowanych par, w odległości około 100 km pomiędzy kolejnymi grupami wzdłuż Wisły, od jej górskich dopływów. Materiał dostarczany miał być z wyhodowanych na fermie w Popielinie bobrów oraz z odłowów na Suwalszczyźnie. Zajęła się tym Akademia Rolnicza w Poznaniu. Instytut Zoologii Stosowanej wprowadził bobra europejskiego w dorzeczu Odry – Warty i Noteci. W latach 1974, do lat 90. w dorzeczu Wisły reintrodukowano 232 bobry, oraz utworzonych zostało 20 populacji tzw. wyspowych. W roku 1977 polska bobrza populacja wynosiła 1000 osobników, w roku 1982 liczba wzrosła do 1800 osobni-
117
ków. Polski Związek Łowiecki przeprowadził inwentaryzację na przełomie roku 1993/1994 we wszystkich obwodach łowieckich, wliczając również liczebność w Parkach Narodowych i obwodach wyłączonych. Wykazano obecność 7400 osobników. Wzrost liczebności populacji bobrów stwierdzono od roku 1970, notując jej stałą zwyżkę w kontrolnej populacji suwalskiej, w roku 1980 wynosiła ona około 10%. Na obszarze całego kraju wartość populacji przyjmowała różne wartości – od ujemnych do 20%. Na terenach górskich i bezpośrednio po introdukcji bobry migrowały na duże odległości. Zaobserwowano je w miejscach,
w których wcześniej ich nie było. Następowało spowolnienie kolonizowania nowych terenów przez młode bobry, których liczebność wynosiła średnio do 4 osobników na jedną rodzinę. Na jednym terenie Bobry to zwierzęta terytorialne. Zajmują dany obszar przez wiele lat, a często przez całe życie ten sam teren jest ich jedynym miejscem. Pomimo zmniejszających się zasobów pożywienia w danym miejscu, liczba siedlisk bobrowych nie ulega zwiększeniu, bytują w przybrzeżnej strefie bezpośredniej bliskości cieków wodnych. Tam też budowane są tamy,
118
żeremia. Zwierzęta te nie pojawiają się na otwartych przestrzeniach leśnych, które są znacznie oddalone od rzek czy jezior. Co ciekawe, ostatnio często ich obecność rejestruje się nawet na… ulicach miast. W prasie zachodniopomorskiej pisano o pomysłowych „mieszkańcach” okolic zabytkowej twierdzy Świnoujskiego Fortu Zachodniego. Żyjące tam dwie bobrze rodziny podcięły drzewo o metrowej średnicy, które trzeba było usunąć, bo stwarzało niebezpieczeństwo dla ludzi. Oprócz wycinania ozdobnych wierzb i drzewek owocowych w pobliżu muzeum, bobry zaczęły też wykopywać również zabytki z pobliskich moczarów. Do budowy swego żeremia wykorzystały znalezioną w okolicznym bagnie starą deskę ze skrzyni po granatach. Na desce tej widnieje napis w języku niemieckim. Obecnie deska jest interesującym eksponatem w pobliskim muzeum.
je do swej bytności. Bobry to najlepsi zwierzęcy inżynierowie. Budują tamy, które służą do podniesienia poziomu wody tak, by pod nią znalazły się wejścia do żeremi i nor. Tak nakazuje im czynić instynkt, muszą czuć się bezpiecznie. Gdyby porównać działalność dotyczącą małej retencji w krajowych programach, w rozlewiskach bobrowych w skali kraju gromadzone jest kilkadziesiąt milionów m3 wody. Wpływają one na gospodarkę wodną, ochronę przeciwpowodziową wielu dorzeczy. Pozytywnie oddziałują na przyrodę, przyczyniając się do odtwarzania pierwotnych stosunków wodnych w środowisku. Ich zapory i wybudowane zbiorniki filtrują wodę, działając jak oczyszczalnie. Pomagają przywrócić naturalny charakter rzek, rzeczek czy strumyków. W okolicy stawów bobrowych podwyższa się i stabilizuje poziom wody gruntowej, zmniejsza się erozja, i zwiększa się osadzanie cząstek mineralnych i organicznych, inicjowane są naturalne procesy bagienne. W tworzonych przez bobry zbiornikach wodnych rozpoczynają się procesy torfowiskowe, pojawiają się rzadkie gatunki chronionych owadów wodnych oraz płazów. Bobry zalewając duże powierzchnie, zwiększają tempo sa-
Inżynierowie na czterech łapach Bobry mają możliwość kształtowania środowiska, wpływają na zwiększenie bioróżnorodności, retencji, zmniejszają zanieczyszczenie wód. Są niezwykle pożyteczne dla naszego ekosystemu. Nawadniając tereny, przystosowują
119
mooczyszczania się wód, przez to łagodząc wiosenne fale powodziowe. Bobry transportują drewno z lądu, kopią kanały, podwyższają poziom wody budując tamy, zmieniając charakter i kształt linii brzegowej cieków czy zbiorników wodnych. Nurt staje się łagodniejszy, woda zaś wpływa w kanały, tworząc płycizny, i zagłębienia. Brzeg się stabilizuje poprzez rozrastające się zarośla wierzby, które wyrastają z pozostawionych przez bobry gałązek wierzbowych. Przez swoją działalność wpływają pozytywnie na bioróżnorodność, tworząc siedliska dla innych gatunków chronionych, dotyczy to: bociana czarnego, bielika zwyczajnego, orlika krzykliwego, dzięcioła trójpalczastego, dzięcioła białogrzbietego czy wielu innych ptaków wodnych. Wielokrotnie zwiększa się też zagęszczenie płazów, gadów i drobnych ssaków. W wodzie następuje zwolnienie prądu rzeki, a temperatura ulega zwiększeniu, co sprzyja gatunkom bezkręgowców wodnych – jętek, widelnic, chruścików, skorupiaków, których obecność jest charakterystyczna dla wód stojących. Stanowią one pożywienie dla wielu gatunków ryb, w tym łososiowatych. Zalane stare nory bobrowe są bezpiecznym schronieniem dla młodych ryb. Z kolei
obecność ryb i niezamarzanie w zimie stawów bobrzych sprzyja bytności i populacji wydry. Środowisko bobra jest wykorzystywane przez piżmaki, norki, sarny, łosie, jelenie, dziki. Tu zwabiane są drapieżniki. Obecność wysepek i martwych drzew stwarza także korzystne warunki do gniazdowania. To miejsca wybierane przez ptaki na bezpieczne lęgi. Tworzą się w nich kolonie mewy śmieszki i innego rzadkiego ptactwa: szczudłaków, ostrygojadów, sieweczek rzecznych. Chętnie te miejsca są zasiedlane przez bociany czarne, czaple siwe i żurawie. A co ze szkodami? Niestety, bóbr również wchodzi na zagospodarowane przez człowieka tereny rolne, takie jak łąki i pola. Obszary te poddane melioracji z przepływowymi kanałami, z wałami przeciwpowodziowymi są przystosowane do prowadzenia rolniczej działalności przez człowieka. Wszelka aktywność bobrów, blokowanie przepustów, niszczenie grobli, budowanie zapór, piętrzenie poziomu wody, zalewanie terenu czy rzadziej niszczenie drzew owocowych jest powodem konfliktów z człowiekiem. Bobry budują tamy na rzekach, kanałach, rowach, a woda wlewa się na zagospodarowane
120
121
tereny rolne, przerywając przy tym wały przeciwpowodziowe i podtapiając ziemię. Szkody w rolnictwie może powodować kopanie kanałów. Tąpnięcie gruntu po kopaniu nor pod ziemią może być też przyczyną m.in. uszkodzenia sprzętu rolniczego czy zagrożeniem dla zwierząt gospodarskich. Dla rolników zalane pola i łąki to sytuacja nie do przyjęcia. Szczególnie dotkliwe finansowo szkody wynikają z podkopywania grobli, wałów przeciwpowodziowych i stawów. Na drugim miejscu jest podtapianie terenów wykorzystywanych gospodarczo. Obserwując populacje bobrów oraz ich stanowiska, najbardziej rozsądne jest minimalizowanie szkód przez zabezpieczanie wałów przeciwpowodziowych specjalnymi siatkami. Stosowanie „pastucha” też je skutecznie odstraszy, a cenniejsze drzewa można zabezpieczyć przed bobrami smarując pnie specjalnymi preparatami. Co ważne, często na konto bobra idą szkody czynione np. w wałach przeciwpowodziowych przez inne zwierzęta. Nie wolno mylić chronionego bobra ze zwierzęciem łownym – piżmakiem. A to właśnie jego "zasługą" jest m.in. rycie nor w wałach. W kraju działa stały zespół odławiający bobra. A odłowy nie należą do
łatwych. Prowadzone są przez specjalistów z Polskiego Związku Łowieckiego w Suwałkach. Dane GDOŚ pokazują, że wartość wypłaconych odszkodowań za szkody bobrowe w roku 2015 wyniosła 17 198 501 zł. Kwota odszkodowań wypłaconych dla mazowieckiego to 5 576 381 zł, dla warmińsko-mazurskiego 3 298 040 zł, dla podlaskiego 2 188 464 zł, a dla łódzkiego 1 322 652 zł. Winny? Bóbr! Usuwanie bobrów i ich budowli jest jednak tymczasowym rozwiązaniem problemu szkód, nawet jeśli zostaną odłowione wszystkie bobry z danego stanowiska. Wędrujące osobniki szybko zajmują zwolnione miejsce, problem powraca. Co do szkód związanych z wałami przeciwpowodziowymi – kiedyś istniała funkcja strażnika wałowego. Powołany strażnik miał obowiązek systematycznie doglądać urządzeń i naprawiać szkody na wałach. Obecnie w praktyce wszystkim zarządzają urzędnicy, których często ten obowiązek przerasta. Gospodarka wodna jest w wielu rękach. Unijne dyrektywy wymagają zarządzania całą zlewnią, jednak jej granice nie pokrywają się z administracyjnymi granicami. Zarządzanie całością jest więc niezwykle trudne. Brak na to jednej
122
prostej strategii i wszystko kończy się przerzucaniem winy na bobra. Instytucje przyrodnicze oraz organizacje pozarządowe działają na rzecz ograniczania szkód, wskazując inne sposoby niż odstrzał. Zmniejszanie strat odbywa się prostymi sposobami. Montuje się np. rury przelewowe w żeremiach, które zapobiegają piętrzeniu się wody. Takie urządzenia już funkcjonują w wielu miejscach. Przyrodnicy twierdzą, że bobry przynoszą więcej pożytku niż szkód. Rzeczniczka RDOŚ uważa, że opracowano projekty zakładające regulację populacji bobra europejskiego. Ponieważ rozwój populacji bobra ulega wzrostowi, zaistniał konflikt interesu ekonomicznego z ochroną bobra. Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska prowadzą konsultacje społeczne w sprawie odstrzału bobrów. A stowarzyszenia ekologiczne zapowiadają protesty i podważają wiarygodność ustalonej liczby bobrów. Obecnie w Polsce do odstrzału wytypowano 25 tys. bobrów w ciągu najbliższych 3 lat. Projekty rozporządzeń zezwalających na odstrzał pojawiły się już na większości stron Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska. RDOŚ uzasadnia odstrzał bobrów rosnącymi i coraz większymi kwotami odszkodowań za szkody wyrzą-
dzane przez bobry. Urzędnicy twierdzą, że wytypowana liczba to tylko 10% populacji. A przyrodnicy wręcz alarmują, bo z ich wyliczeń wynika, że mowa jest o zupełnie innej liczbie, a mianowicie o połowie, czyli 50% populacji bobrów w Polsce. Jak zostanie rozstrzygnięty ten konflikt, czas pokaże…
123
Historia łowów na zubry Dobrej lektury dla myśliwych nigdy dość! W tym wydaniu „Gazety Łowieckiej” prezentujemy fragment książki pt. „Polowanie w Puszczy Białowieskiej”
D
o czasów wynalezienia broni palnej polowanie na żubry miało następujący przebieg: zlokalizowawszy z dużej odległości stado, łowcy zagradzali mu drogę odwrotu ściętymi dużymi drzewami, po czym wpuszczali w środek osaczonego stada psy i kiedy ruszone żubry zbliżyły się do ustawionych za grubymi drzewami myśliwych uzbrojonych w oszczepy, wówczas co śmielsi i bliżej stojący zadawali nimi ciosy; pozostali krzykiem i innymi sposobami starali się odwrócić uwagę zwierzęcia i, przy szczęsnej okazji, również zadać mu ranę, co trwało dopokąd zwierzę nie padło z upływu krwi.
W wypadku szarży zranionego żubra myśliwy rzucał mu w oczy czerwoną czapkę i podczas gdy żubr koncentrował uwagę na przedmiocie w tak nienawistnym mu kolorze, myśliwy szukał sposobu, by wykaraskać się z opresji. Łowy na żubry przeprowadzano także konno, działo się to przeważnie w dolinach, gdzie lasy nie były tak rozległe, za to poprzedzielane wielkimi przegaliznami. W XVI w. jeszcze stosowano oba sposoby polowań. Z zachowanych przekazów wynika, że podczas łowów konnych jeźdźcy wystrzeliwali strzały z łuków w upatrzonego żubra; przy
łowach pieszych wybierano miejsce, gdzie rosły blisko siebie grube drzewa, i łowcy, skrywszy się za nimi, czekali, aż psy i naganka napędzą zwierzęta w ich pobliże; wówczas każdy z czatowników usiłował zadać zwierzęciu ranę; gdy rozjuszony żubr atakował myśliwych, ci zręcznie chronili się za grube drzewa, w które rozszalały z powodu ran żubr uderzał z całej siły rogami, co go również w znacznej mierze pozbawiało sił. Przy takim sposobie łowów myśliwy musiał być nadzwyczaj ostrożny, albowiem rozdrażniony żubr oprócz rogów posługiwał się również językiem i ogonem, a trzeba tu nadmienić, że język żubra, dla swej szorstkości, stanowi niebezpieczny oręż; żubr, pochwyciwszy językiem odzież myśliwego, przyciągał go ku sobie, przewracał na ziemię i tratował racicami oraz podrzucał go na rogach; uderzenie ogonem otrzymane od wymachującego nim żubra jest nie mniej niebezpieczne. Później polowanie na żubry polegało na zapędzaniu ich do zagród, gdzie zabijano je przy pomocy broni palnej. W celu zwiększenia wygody leśnych łowów, tak na żubry, jak i na inne dzikie zwierzęta, potworzono zwierzyńce – i to nie tylko w guberni grodzieńskiej, ale również na całej Litwie. W tym celu wybierano dogodne pod
względem utrzymania zwier czano wysokim parkanem, z których bezpiecznie strzelan Od wieku XI aż do dziś pol rzadkie gatunki pozostawa władców. Jagiełło i Witold, a scy królowie czasów późnie cerskiej rozrywce przeważnie Z przekazów historycznych w ka króla polskiego Aleksand niu na żubry omal nie postra
126
rzuciły się na altanę, którą zajmowała królowa, przewróciły podpory i Helena, spadłszy z niej, ledwo uniknęła śmierci. W roku 1430 wielki książę Zygmunt wykorzystał polowanie na żubry do przeprowadzenia egzekucji na jednym ze swoich dworzan; nieszczęśnik został ubrany w czerwoną szatę i wydany na pastwę rozjuszonych żubrów, które w ciągu minuty rozniosły go rogami na strzępy. Stefan Batory także odwiedzał Puszczę Białowieską; góra znajdująca się przy drodze prowadzącej z Hajnówki do Białowieży do dzisiaj nosi nazwę Góry Batorego, na pamiątkę odbytego tamże przez króla polowania. August II polował w Puszczy Białowieskiej 3 grudnia 1705 roku i wskutek nieszczęśliwego przypadku został poraniony przez niedźwiedzia. Podczas panowania Zygmunta Augusta za zabicie żubra groziła kara śmierci, a prawo do polowania przysługiwało tylko królowi. W środku Puszczy Białowieskiej, na wyższym brzegu Narewki w pobliżu wsi Białowieża znajduje się mały obelisk z szarego piaskowca, umieszczony tam dla upamiętnienia polowania króla polskiego Augusta III, które miało miejsce 27 września 1752 roku. Mówi o tym napis w języku polskim
rzyny działki leśne, które otaa za nim budowano altanki, ano do zapędzonej zwierzyny. lowanie na żubry oraz inne ało i pozostaje przywilejem a także prawie wszyscy polejszych oddawali się owej rye w Puszczy Białowieskiej. wiadomo, że Helena, małżondra, uczestnicząc w polowaadała życia: rozjuszone żubry
127
i niemieckim informujący o biorących udział w polowaniu osobistościach i o liczbie upolowanej zwierzyny. Napis ów brzmi następująco: Dnia 27 Septembra, 1752 Nayiasnieysze Panstwo August III. Król Polski, Elektor Saski, z Królowa Jeymoscią i Krolewiczem Ichmość Xawerym i Karolem tu mieli polowanie zubrów, i zabili: 42 zubrów, to jest: 11 wielkich, z których nayważnieyszy ważył 14 cetnarów 50 funtów, 7 mnieyszych; 18 zubrzyców; 6 młodych; 13 łosiów; to jest: 6 z których nayważnieyszy ważył 9 cetnarów 75 funtów; 5 samic; 2 młodych; 2 sarny. Summa 57 sztuk. Byli przytómni: I.W.I. Pan Branicki, Hetman Wielki Koronny, I.W. Pan Hrabia de Brühl pierwszy Minister I.K.M., I.W.I. Pan Wielopolski. Czesnik Koronny, I.W. Hrabia de Brühl Koniuszy naywyższy I.K.M., I.W. Marszałek de Bilberstein, General poczty Koronney. I.W. de Szönberg Marszałek Nadworny I.K.M., I.W.I. Wiel. Panowie Poniatowski, Wilczewski, Węgierski, Starżewski, Pulkownicy: i Sapieha Oberster Lieutenant. Polowaniem dyrygowali I.W.I. Pan de Wolfersdorf Łowczy naywyzszy I.K.M. Assystowali przy polowaniu: W.I. Pan de Gablenz Podłowczy I.K.M., W.I. Pan de Arnim Szambelan. W.I. Panowie de Gausou i de Leipziger Paziowie od polowania. Strelcy nazdworni I.
Pan Pflug, Stokmann, Schreyer i ter, Bormann, Eckhard. Lesnic Rode, Stockmer, Richter, Hamb powicz, Urepkowicz. Brincken w swoim dziele Mém périale de Białowieża, en Lithu opisał to polowanie według w niego świadka, który w czasie, g 10 lat. Z relacji tej wynika, że ju lowaniem do Białowieży przyb ców z pięknymi psami i znak
128
Po otrzymaniu informacji od zarządu Puszczy, w których to jej częściach bytowało najwięcej zwierzyny, a zwłaszcza żubrów, wybrano najlepsze uroczyska do przeprowadzenia łowów – w odległości 1 mili od Białowieży. Starannie otropiwszy zwierzynę, mając do pomocy straż leśną, 1000 naganiaczy tudzież psy, zapędzono zwierzynę w obrane miejsce, które następnie ogrodzono sieciami i podzielono na pół: jedną część przeznaczono dla myśliwych, w drugiej znajdowała się zwierzyna. W pierwszej części wybudowano altanę dla Dostojnych Gości i towarzyszącej im świty. Przed rozpoczęciem polowania usunięto przegrodę sprzed altany, tak że poszczuta psami zwierzyna musiała przedefilować przed altaną, skąd myśliwi z łatwością ją zabijali. Król wraz z rodziną przybył do Białowieży w przeddzień polowania. Towarzysząca mu świta była tak liczna, że jej członków z trudem udało się rozkwaterować we wsi Białowieża. Polowanie rozpoczęło się nazajutrz po przybyciu Jego Królewskiej Mości. Rodzina królewska i rozliczna towarzysząca jej świta zajęła altanę, lecz prawo strzału przysługiwało jedynie członkom rodziny królewskiej. Dwaj bogato przystrojeni strzelcy nabijali strzelby i podawali je Ich Królewskim
i Pezold. Nadlesniczowie: Breyczowie: Szubert. Angermann, burg, 3 Kozłowscy, Vap, Proko-
moire descriptif sur la forêt Imuanie, (Varsovie 1828, pag. 85) wspomnień osiemdziesięcioletgdy polowanie się odbyło, miał uż na kilka tygodni przed pobywało mnóstwo cudzoziemkomitym sprzętem łowieckim.
129
W lesie, to znaczy wewnątrz ogrodzonej jego części, do której zapędzono zwierzynę, wybudowano wcześniej wspaniałą trójpoziomową altanę. Dół zajęli lokaje i ludzie niskiego stanu; w górnym obszernym salonie, przystrojonym strzelbami wszelkiego rodzaju, rozlokował się Król ze swą świtą; znajdował się tam także stół z przekąskami. Główny łowczy dał sygnał do rozpoczęcia polowania. Na ten znak ruszyły psy i dał się słyszeć krzyk dwóch tysięcy gardeł, skutkiem czego ku altanie popędziły niedźwiedzie, żubry i inna zwierzyna, Król zaś oddał się rozrywce strzelania do niej, w czym sekundowała mu jego świta, a trwało to do godziny szóstej wieczorem. 1 września Król znowu wyruszył na polowanie, tym razem w karecie; łowy miały taki sam przebieg jak poprzedniego dnia i trwały do godziny siódmej wieczorem. Drugiego dnia tegoż miesiąca Król opuścił Białowieżę. Od czasu wydania ukazu Władzy Najwyższej w roku 1803 polowanie na żubry odbywa się w Puszczy Białowieskiej tylko czasami, za każdym razem na podstawie pozwolenia Najwyższej Instancji, najczęściej w celu zdobycia lepszych eksponatów żubra dla uniwersyteckich zbiorów przyrodniczych.
Mościom i królewiczom. Królowa, strzelając niezmiennie celnie, zabiła 20 żubrów, w antraktach łowów oddając się lekturze. Król także strzelał udatnie. Za każdym razem, po ubiciu żubra, obwieszczano to rogiem myśliwskim. Po zakończeniu polowania Ich Królewskie Moście przyglądały się ułożeniu pokotu; zważoną zwierzynę rozdano włościanom. Podług Jarockiego (Piśma rozmaite, Warszawa 1830, str. 238) polowanie trwało przez cały dzień, od rana do zachodu słońca, kiedy to dźwiękiem rogów obwieszczono koniec łowów. Następca Augusta III, król Stanisław August, chociaż nie był zapalonym myśliwym, to jednak też kilka razy w Puszczy polował. W numerze 78 „Gazety Warszawskiej” z roku 1784 opisano podróż króla Stanisława Augusta na Litwę, nadmieniając między innymi, że Król w towarzystwie rozlicznej świty 30 sierpnia zawitał do Białowieży. Na drugi dzień, 31 sierpnia, Król wyjechał konno na polowanie, na odległość pół mili od Białowieży, w otoczeniu licznego dworu, generałów, oficerów, szlachty, ułanów, pewnej liczby oficerów i żołnierzy z konnego pułku gwardii litewskiej oraz 50 kozaków, którzy prowadzili konie za uzdy; za nimi jechało mnóstwo karet.
130
zobacz film
131
Fot. iStock
Następne wydanie Gazety Łowieckiej w marcu