Gazeta Łowiecka 4/2017

Page 1

23 4/2017

LEUPOLD VX-5HD POINTER – ANGIELSKI DŻENTELMEN ARGO BATTUE RWS – NIEZŁY ZAWODNIK NOWOŚCI OD MARKI HÄRKILA MUZEUM W TURZYNIE


Drodzy Czytelnicy! No i mamy już lato, a pół roku śmignęło nam z prędkością błyskawicy. Dosłownie śmignęło. Dookoła nas wydarzenie goni wydarzenie, co można łatwo zaobserwować chociażby podczas lektury bieżącego wydania „Gazety Łowieckiej”. Nie jesteśmy typowym medium skupionym na drobiazgowym relacjonowaniu rzeczywistości, ale i u nas widać, że także w łowieckim świecie bardzo wiele się dzieje. Zacznijmy od pozytywów. Mimo nie zawsze sprzyjających okoliczności łowiecka brać jest widoczna dosłownie wszędzie. Nic dziwnego, wszak jak Polska długa i szeroka, kiedy tylko robi się ciepło, w niemal każdy weekend organizowane są w każdym regionie imprezy w rozmaity sposób związane z myślistwem. My poświęciliśmy nasze strony m.in. takim wydarzeniom, jak: IV Mistrzostwa Polski Dian, XIII Wielkopolski Festiwal Kultury Łowieckiej i Edukacji Ekologicznej czy otwarcie Muzeum Przyrody i Łowiectwa w Turzynie. Każda z tych imprez to dowód na to, że myśliwi w Polsce znacznie odbiegają od powszechnego stereotypu leniwego jegomościa z fuzją, serwowanego nam w prasie, telewizji czy internecie… Było o pozytywach, teraz trochę dziegciu w tej beczce miodu. A od tego naszym specjalistą jest Sławek Pawlikowski. Tym razem zadaje pytanie, na które obecnie niejeden z nas próbuje sobie odpowiedzieć, a mianowicie, czy łowiectwo w naszym kraju jest upolitycznione? Warto przeczytać, co na ten temat myśli felietonista GŁ, bo jak to zwykle u niego bywa, do tematu podchodzi niesztampowo i merytorycznie. I pewnie kolejny raz jego felieton będzie przyczynkiem do niejednej długiej i, mamy nadzieję, owocnej dyskusji podczas letnich biesiad czy urlopowych wyjazdów, które wraz z wakacyjnym sezonem ruszyły na całego. My „widzimy się” z Wami pod koniec sierpnia, bo wtedy ukaże się kolejne wydanie „Gazety Łowieckiej”. Życzymy Wam udanych, bezpiecznych wakacji, które nie tylko pozwolą odpocząć od codziennego zabiegania, ale też zainspirują do działania na kolejne miesiące! Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny

Polski Związek Łowiecki wspiera

Gazetę Łowiecką




4/2017




Diany z Katowic znowu gรณrฤ !


W dniach 9–11 czerwca na strzelnicy w Siemianowicach Śląskich odbyły się IV Mistrzostwa Polski Dian. Jak zwykle impreza stała na wysokim, mistrzowskim poziomie. Pierwszego dnia zawodów nie dopisała tylko pogoda… TEKST: MONIKA SZYMKIEWICZ ZDJĘCIA: ROBERT JĘDRAL


W

tym roku Mistrzostwa Dian Polskiego Związku Łowieckiego w strzelaniach myśliwskich zostały zorganizowane przez Komisję Strzelecką oraz Zarząd Okręgowy PZŁ w Katowicach. Do zawodów swą gotowość zgłosiły 93 przedstawicielki 36 okręgów. Reprezentacje składały się z trzech, dwóch, a nawet z jednej przedstawicielki okręgu. Czasem słońce, czasem deszcz W piątek 9 czerwca uczestniczki zawodów przyjechały do Szafranowego Dworu – hotelu, który był miejscem zakwaterowania Dian zgłoszonych do mistrzostw. Po obiadokolacji nastąpiła odprawa kierowników drużyn, a wszyscy myślami byli już przy wyznaczonej na kolejny dzień rywalizacji. W sobotę o godz 9:00 nastąpiło uroczyste otwarcie mistrzostw, którego dokonały władze Zarządu Głównego, Zarządu Okręgowego, władze miasta oraz sędzia główny zawodów kol. Piotr Pełczyński. Od godz. 10.00 rozpoczęto strzelania na poszczególnych osiach. Niestety, pogoda dopisała tylko podczas otwarcia zawodów. Mimo wszystko żadnej z uczestniczek nie opuszczała pogoda ducha, na co niewątpliwie miała wpływ panująca, mimo spor-

10


11


Wyniki Najlepszymi wśród drużyn okazały się reprezentantki Katowic I, które zdobyły 1247/1500 pkt. Drugie miejsce wywalczyła reprezentacja Tarnowa – 1224/1500 pkt, a trzecie reprezentacja Opola – 1107/1500 pkt Najlepszą zawodniczką w klasie mistrzowskiej okazała się Aleksandra Łyczykowska – zdobyła 454/500 pkt. – która miała również najlepszy wynik w konkurencjach śrutowych (265/300 pkt) oraz w konkurencjach kulowych (189/200 pkt). Brawo! Wśród Dian w klasie powszechnej najlepszą okazała się Klaudia Helizanowicz, która zdobyła 426/500 pkt. Wszystkim zawodniczkom serdecznie gratulujemy i do zobaczenia w przyszłym roku!

towej rywalizacji, koleżeńska atmosfera. W miarę upływającego czasu, w strugach deszczu, stopniowo wyłaniały się faworytki mistrzowskich zawodów. Oczywiście, na rezultaty pozostało czekać do ostatniego dnia. Po powrocie do hotelu uczestniczki rozpoczęły przygotowania do bankietu, który doskonale nastroił wszystkich przed emocjonującymi niedzielnymi zmaganiami. A te odbywały się już na szczęście przy pięknej pogodzie. Około południa wszystko było już wiadomo. W oczekiwaniu na podsumowanie wyników na osi krąg odbył się poker strzelecki, z którego dochód przeznaczono na cele charytatywne. O godz. 13.00 nastąpiło ogłoszenie wyników i oficjalne zakończenie mistrzostw.

12


13


Zapraszamy do Tucholi! Już za kilka miesięcy, 28 października 2017 r., Tuchola i Bory Tucholskie ponownie zapełnią się biegaczami. Już po raz ósmy odbędzie się Bieg św. Huberta! TEKST: EUGENIUSZ TRZCIŃSKI

N

ad tymi niezwykłymi zawodami czuwa św. Hubert, patron myśliwych, leśników, ale również sportowców. Tak jak w poprzednich edycjach imprezy, również w tym roku biegowi towarzyszyć będą wydarzenia popularyzujące kulturę łowiecką i ochronę środowiska. Trasa nad Brdą Uczestnicy VIII Biegu św. Huberta będą przemierzać niezmiennie tę samą 15-kilometrową trasę w biegu przełajowym oraz 10-kilometrową w nordic walking. W ramach imprezy odbędą się V Mistrzostwa Polski Myśliwych oraz II Mistrzostwa Dian w biegu przełajowym i marszu nordic walking. Diany i myśliwi będą objęci klasyfikacją generalną zawodów. Mogą liczyć na odrębne nagrody w klasyfikacji ogólnej myśliwych i Dian oraz w kategoriach wiekowych (tylko zwycięzcy). Trasa biegu i rajdu będzie przebiegała w przeważającej większości leśnymi

duktami, tuż przy Brdzie. Leśny charakter imprezy biegowej to jeden z elementów, który towarzyszy uczestnikom od samego początku. Meta, jak w poprzednich edycjach, będzie znajdowała się na hali widowiskowo-sportowej, gdzie na zawodników czekać będą medale, posiłek regeneracyjny oraz atrakcje przygotowane przez organizatorów. Zgłaszajcie się! Bieg św. Huberta w Tucholi cieszy się już renomą wśród imprez w kalendarzu biegowym w Polsce. To impreza z ograniczoną liczbą miejsc, w której będzie mogło uczestniczyć 600 zawodników. Dlatego też zachęcamy potencjalnych biegaczy myśliwych do śledzenia informacji o biegu i niezwlekania ze zgłoszeniem swego uczestnictwa. Wszystkie informacje dla biegaczy, w tym regulamin biegu, są udostępnione na stronach internetowych: www.osirtuchola.pl i www.maratonypolskie.pl



RWS Speed Tip Proffesional NIEZŁY ZAWODNIK!


Wiosną tego roku w sklepach pojawił się zupełnie nowy pocisk ze stajni RWS. Sposób działania tej kuli jest dosłownie powalający! TEKST: JANEK ŚWIDA ZDJĘCIA: RUAG AMMOTEC I MACIEJ DORYK


C

o roku, śledząc nowinki techniczne, mam wrażenie, że jeszcze chwila i pomysły się skończą. Że niebawem nie będzie się dało wymyślić już nic więcej ponad to, co do tej pory widzieliśmy. Myślę sobie, że oferowany nam sprzęt jest tak doskonały i zaawansowany, że nie da się go już poprawić. Boję się tego, że pewnego dnia szefowie różnych firm usiądą razem do stołu i powiedzą – to koniec! Tu kończy się nasza kreatywność! Na szczęście, co roku czuję ulgę, widząc, że kreatywność ma się dobrze, granice ciągle są przesuwane, a niektóre konstrukcje naprawdę potrafią zaskakiwać.

niu w każdym kraju. Zacznijmy więc od początku… Imponuje zasięgiem Wybierając dla siebie rodzaj pocisku do polowania, zwracamy uwagę przede wszystkim na to, do jakiego rodzaju łowów będziemy go używali, na jaką zwierzynę będziemy polowali i na jaki dystans będziemy strzelać. Ma to niebagatelne znaczenie, ponieważ zły dobór pocisku może skutkować niezadowalającą skutecznością, a tego chcemy przecież uniknąć. Nie jest tajemnicą, że przy niektórych konstrukcjach zbyt mały lub zbyt duży dystans spowoduje, że nie wykorzystamy w pełni możliwości naszej amunicji. RWS opracował więc pocisk myśliwski o wszechstronnym zastosowaniu, który z powodzeniem spełni swoje zadanie nawet na odległościach przekraczających 400 m! To bardzo duży zasięg, który na polowaniach poza granicami naszego kraju otwiera wiele możliwości – zwłaszcza w polowaniach w górach lub w Afryce, gdzie strzał na 300–400 m nie jest niczym niezwykłym.

Po prostu superpocisk Jedną z tegorocznych ciekawostek jest pocisk o nazwie RWS Speed Tip Proffesional, który od zeszłego roku dostępny był tylko dla kalibru .338 Lapua Magnum. Nowy RWS u progu lata pojawi się również w kalibrach .30-06, .308 Win., .300 Win. Mag. Targi IWA 2017 przyniosły także informację o zupełnie nowym 10,3x68 Mag., który dostępny będzie m.in. w odmianie Speed Tip Proffesional. Nowy pocisk stanowi rozwinięcie nieco starszego Speed Tip i jest rozwiązaniem, które śmiało można stosować na niemal każdym polowa-

Ma w sobie moc Od starszego Speed Tip nowa kula różni się przede wszystkim sposobem

18


19


20


21


działania w tuszy. Dotychczasowy pocisk wchodząc w tuszę ekspansywnie fragmentował i nie zawsze zapewniał wylot. W nowej konstrukcji wyeliminowano ten problem – opiera się ona na dwuczęściowym, ołowianym rdzeniu oraz bardzo smukłym, dość długim kształcie. Miękki przedni rdzeń mocno fragmentuje tuż po wejściu w tuszę, a twardy rdzeń tylny zapewnia głęboką penetrację oraz wylot, którego wielkość jest zbliżona do wlotu. Wydrążony czubek oraz kształt pocisku odpowiadają za wyjątkowo płaską i stabilną trajektorię, zaś ogon w kształcie litery V wpływa na dokładność i stabilność podczas lotu na dużych odległościach.

Niech Was jednak nie zwiedzie spokojny ton tego opisu. Speed Tip Pro to przede wszystkim potężna moc i powalający efekt szoku, niezależnie od odległości, na jaką został oddany strzał. Ta konstrukcja przy niezbyt udanym trafieniu daje pewny wylot i bardzo krótkie odejście zwierzyny. W skrajnych sytuacjach pomocne jest też wyraźne farbowanie. Tej amunicji z powodzeniem można użyć na każdym typie polowania. Warto wspomnieć również, że RWS Speed Tip Pro to pocisk pokryty niklem, a zatem jest przyjazny dla lufy i powoduje jej zmniejszone zużycie. Wydawać by się mogło, że rok to bardzo dużo na wprowadzenie do pro-

22


dukcji kolejnych kalibrów. Warto jednak wiedzieć, że opracowanie konkretnego rozwiązania do stałej produkcji poprzedza ponad 250 tys. testów balistycznych. A Speed Tip Pro jest wymagającą konstrukcją, ponieważ testy na mydle balistycznym muszą wykazać ten sam sposób zachowania na różnych odległościach. Oczywiście należy pamiętać, że RWS miał w zamyśle bardzo skuteczny stoper, więc należy się liczyć z tym, że mięso zostanie w jakimś stopniu uszkodzone.

Lap. Mag. podają optymalną odległość przystrzelania, która zakłada przewyższenie względem punktu celowania na 100 m na poziomie 4 cm. To powoduje, że do odległości niemal 300 m nie ma potrzeby korygowania punktu celowania, bądź ta korekta jest znikoma. Bezpieczeństwo strzału jest tu nieocenione, a sama konstrukcja zmniejsza ryzyko rykoszetu po wyjściu z tuszy. Nowy RWS Speed Tip Proffesional może być ciekawym rozwiązaniem dla myśliwych polujących w zróżnicowanych łowiskach. Początkowo wybór kalibrów będzie niewielki, ale być może później będziemy mieli naprawdę w czym wybierać...

Bezpiecznie i bez ryzyka Godne uwagi są parametry balistyczne tego pocisku. Tabele dla kalibrów .308 Win., .30-06, .300 Win. Mag. i .338

23


Działo się w Go


Goraju…

W Zespole Szkół Leśnych im. inż. Jana Kloski w Goraju 20 maja odbył się XXIII Wielkopolski Festiwal Kultury Łowieckiej i Edukacji Ekologicznej oraz imprezy mu towarzyszące: XV Ogólnopolski Konkurs Wabienia Jeleni, XXIII Wielkopolski Konkurs Sygnalistów Myśliwskich, XV Pilski Pokaz Psów Ras Myśliwskich, XV Pilski Konkurs Oceny Poroży Jeleni oraz III Pilski Turniej Łuczniczy TEKST: KATARZYNA KALISKA ZDJĘCIA: ARCHIWUM ZO PZŁ W PILE

25


O

rganizatorami imprezy byli: Zarząd Okręgowy PZŁ w Pile, RDLP w Pile wraz z nadleśnictwami, Zespół Szkół Leśnych w Goraju, Samorząd Województwa Wielkopolskiego, Powiat Czarnkowsko-Trzcianecki, Gmina Czarnków, Miasto Czarnków, Gmina Lubasz, Miasto i Gmina Trzcianka, Stowarzyszenie Inicjatywa Gorajska, Klub Sygnalistów Myśliwskich PZŁ, Klub Wabiarzy Jeleni PZŁ, Przelewickie Bractwo św. Huberta, Stowarzyszenie Noteccy Łucznicy. Ceremonii otwarcia dokonał Sławomir Jaroszewicz, przewodniczący Zarządu Okręgowego PZŁ w Pile, który powitał wszystkich zaproszonych gości, uczestników konkursów oraz pasjonatów kultury łowieckiej odwiedzających festiwal. Zarząd Okręgowy PZŁ w Pile wraz z RDLP w Pile przygotował stoisko edukacyjne dla najmłodszych gości festiwalu, a na stoisku firmy Provincja można było skosztować wybornej dziczyzny przygotowanej przez Krzysztofa Lechowskiego. Prezentujemy dalej wyniki poszczególnych konkursów.

3.

Tomasz Gurzyński – KŁ Szarak Nowe Miasto Lubawskie

XXIII Wielkopolski Konkurs Sygnalistów Myśliwskich Soliści: Klasa A: 1. Hubert Szrama – Nadleśnictwo Krucz 2. Błażej Chmielewski – RDLP w Szczecinku 3. Julia Królik – ZSM Klangor Klasa B: 1. Anna Tomaszewska – ZTM Venator WL UP Poznań 2. Natan Wojtyła – SPMiKŁ na Zamku w Bytowie 3. Mikołaj Machel – KŁ Chełmińskie Klasa C: 1. Aleksandra Modrzejewska – SPMiKŁ na Zamku w Bytowie 2. Natalia Napora – KŁ nr 45 Myśliwiec w Biskupicach 3. Jan Mataszewski – KŁ nr 15 Daniel w Zadwiździu Klasa D: 1. Patrycja Węsierska – SPMiKŁ na Zamku w Bytowie 2. Wojciech Niezgódka – Nadleśnictwo Okonek 3. Ignacy Trzebiatowski – Nadleśnictwo Okonek

XV Ogólnopolski Konkurs Wabienia Jeleni 1. Tomasz Maliński – Nadleśnictwo Sarbia 2. Andrzej Misiak – Nadleśnictwo Człopa

26


III Ogólnopolski Konkurs Sygnalistek Myśliwskich 1. Julia Królik – ZSM Klangor 2. Anna Tomaszewska – ZTM Venator WL UP Poznań 3. Sylwia Tomecka – ZSM Klangor Zespoły Klasa A: 1. Zespół Trębaczy Myśliwskich Nadleśnictwa Krucz 2. Zespół Sygnalistek Myśliwskich Klangor Klasa B: 1. Zespół Sygnalistów Myśliwskich Głuszec przy Stowarzyszeniu Przyjaciół Muzyki i Kultury Łowieckiej na Zamku w Bytowie 2. Bracia Machel – Chełmno 3. Zespół Sygnalistów Myśliwskich Echo Wandy przy Nadleśnictwie Przedborów, Kalisz i Antonin Klasa C: 1. Zespół Sygnalistów Myśliwskich Knieja przy SPMiK na Zamku w Bytowie 2. Zespół Sygnalistów Myśliwskich Jenot TL im. Adama Loreta w Tucholi 3. Zespół Sygnalistów Myśliwskich Rodziny Wylegałów Klasa D: 1. Zespół Trębaczy Myśliwskich działający przy Nadleśnictwie Okonek 2. Zespół Dziecięcy Wilk przy Stowarzyszeniu Przyjaciół Muzyki i Kultury 3. Zespół Sygnalistów Myśliwskich KŁ Jeleń Rychtal

Klasa G: 1. Zespół Trębaczy Myśliwskich Venator Studentów Wydziału Leśnego UP w Poznaniu 2. Zespół Sygnalistów Myśliwskich Wilk Nadleśnictwa Sarbia 3. Zespół Sygnalistów Myśliwskich Głos Kniei ZSL Rogoziniec XV Wielkopolski Przegląd Rodzinnych Zespołów Sygnalistów Myśliwskich Klasa A: • Rodzinny Zespół Trębaczy Myśliwskich Rodziny Strawa Klasa B: • Bracia Machel – Chełmno Klasa C: • Zespół Trębaczy Myśliwskich Lupus Rodziny Mataszewskich XV Pilski Pokaz Psów Ras Myśliwskich W XV Pokazie Psów Ras Myśliwskich udział wzięło 15 ras reprezentowanych przez 29 psów. Najpiękniejszym psem tegorocznego pokazu została Nuta, gończy polski z hodowli Pawła Koschanego. Właścicielem Nuty jest Rafał Pluto-Prądziński (Garncarskie Uroczysko).

27


III Pilski Turniej Łuczniczy Kategoria łuki bloczkowe – mężczyźni: 1. Andrzej Kowalski 2. Marcin Borowski 3. Paweł Sapiński Kategoria łuki tradycyjne – mężczyźni: 1. Piotr Tokarski 2. Paweł Szymański 3. Rafał Derech Kategoria łuki tradycyjne hunter – mężczyźni: 1. Jan Uran 2. Mikołaj Walkowski 3. Krzysztof Jarmusz Kategoria łuki bloczkowe – kobiety: 1. Natalia Wawrzyńska 2. Karolina Kokot-Wardęga 3. Karolina Gajda Kategoria łuki tradycyjne – kobiety: 1. Emilia Świtalska

Sonia Strzelewicz 3. Marta Dera Kategoria łuki tradycyjne hunter – kobiety: 1. Monika Walkowska 2. Magda Błaź-Chodkowska 3. Anna Rubach Kategoria łuki bloczkowe – dzieci: 1. Mikołaj Fabiś 2. Jakub Beling 3. Jakub Wardęga Kategoria łuki tradycyjne dzieci: 1. Kasia Rubach 2. Mateusz Jarmusz 3. Karol Gajda 2.

Konkurs plastyczny Podczas Festiwalu wręczono również nagrody laureatom okręgowego konkursu plastycznego o tematyce przy-

28


– Szkoła Podstawowa im. Powstańców Wielkopolskich w Wyrzysku 2. Aleksandra Nowicka – Zespół Szkół w Ostrorogu 3. Marta Zdankiewicz – Zespół Szkoły Podstawowej i Przedszkola im. Powstańców Wlkp. w Posadowie

rodniczo – łowieckiej pt. „Łowiectwo w oczach dziecka”. Kategoria przedszkola: 1. Oskar Kurliński – Publiczne Przedszkole w Podróżnej 2. Julia Napierała – Oddział Przedszkolny przy Szkole Podstawowej im. Przyjaciół Lasu w Rychliku 3. Julia Łotocka – Gminne Przedszkole nr 3 w Trzciance Kategoria Szkoła Podstawowa, kl. I-III: 4. Zuzanna Cofał – Szkoła Podstawowa Tony’ego Halika w Górznej 5. Lidia Balcerzyk – Szkoła Podstawowa w Okonku 6. Martyna Ciszewska – Szkoła Podstawowa im. Stefana Czarnieckiego w Mieścisku Kategoria Szkoła Podstawowa, kl. IV-VI: 1. Antonina Wawrzyniak

Kategoria Gimnazjum: 1. Aleksandra Gryka – Gimnazjum nr. 5 im . Tadeusza Kościuszki w Pile 2. Magdalena Antoniak – Gimnazjum w Okonku 3. Agata Grzywna – Zespół Szkół nr 1 Publiczne Gimnazjum nr 1 im. Mikołaja Kopernika w Radawnicy Grand Prix – praca przestrzenna: • Magdalena Lisiecka – Szkoła Podstawowa im. Powstańców Wielkopolskich w Łeknie.

29


Ballistol Animal

Jeden olej do wszystkiego!


Macie psy? To przeczytajcie ten artykuł koniecznie. Pomożecie swoim pupilom, a przy okazji zapoznacie się z produktem, który może Wam nieco ułatwić życie… TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL


O

bserwując, jak bardzo nasi pupile upodabniają się do nas, wciąż zauważam, że zatracają również to, co u zwierząt podziwiałem najbardziej. A mianowicie łatwość adaptacji do zmieniających się warunków i szybkość regeneracji organizmu w przypadku nadmiernego wysiłku czy kontuzji… Patrząc na mojego jamnika szorstkowłosego, który mieszka z nami w domu już bez mała 5 lat, widzę jak bardzo różni się on od psów typowo użytkowych, mieszkających w kojcach. Spójrzmy nawet na jego łapy i poduszki stóp. Nie są nawykłe do długiego biegania, kilkukilometrowy spacer to już dla niego maraton. Nie ma w tym jego winy, bo z pewnością gdyby codziennie trenował te konkurencje, nie byłyby one dla niego problemem. Ale cóż, życie toczy się swoim trybem, w którym praca i codzienna walka o przeżycie w cywilizowanym świecie dyktują warunki kształtujące nasz czas i zachowania. Niemniej jednak niekiedy chcemy spędzić trochę czasu w plenerze z naszym pupilem, który normalnie jest naszym domowym ulubieńcem. Szczególnie latem i w dużych aglomeracjach miejskich psiak musi przejść wtedy spory dystans po rozgrzanym w słońcu be-

tonie deptaków czy asfalcie. Kończy się to często startymi poduszkami łap, uszkodzonymi pazurami i tym podobnymi felerami nabytymi podczas naszej wycieczki. Takie to właśnie fanaberie zmusiły mnie pewnego dnia do znalezienia odpowiedniego lekarstwa dla mojego kochanego jamniora. Ba… Gdyby był tylko mój, pewnie skończyłoby się na wspólnym prysznicu i poklepaniu po grzbiecie. Ale żona wciąż nie dawała spokoju. – Zobacz, jak Franusia bolą łapki, wymyśl coś wreszcie – powtarzała. Swojski zapach Cóż, nie ma wyjścia – szczęśliwa żona i szczęśliwy pies to przecież zadanie męskiej części w rodzinie! „Wymyśliłem” więc olej do pielęgnacji zwierząt Ballistol Animal firmy Klever. Otwierając żółte pudełko, pierwszym moim skojarzeniem był… syrop na kaszel. Szklana butelka, czerwona zakrętka, jak nic syrop. Na szczęście po odkręceniu zapach wszystko wyjaśnia. Olej pachnie dokładnie tak, jak znany wszystkim olej do broni Ballistol. Powiem zupełnie szczerze – to dla mnie jedna z największych zalet tego produktu. Ten zapach zawsze kojarzył mi się z bronią i był dla mnie tak przyjemny, że mógłbym go używać jako

32


33


dezodorantu, wody po goleniu, perfum i czego tam jeszcze Francuzi nie wymyślili. Oczywiście, skończyłoby się to moją wycieczką na bezludną wyspę lub Syberię z biletem w jedną stronę. A zupełnie poważnie podchodząc do zagadnienia, na pewno zapach, podobnie jak wygląd opakowania, to kwestia gustu i nie musi się wszystkim podobać. Innymi słowy, de gustibus non disputandum est, jak nas uczą mędrcy. Olej Ballistol Animal ma jednak kilka zalet, które dla mnie są kluczowe…

zwierząt. Ja się tym nie przejmuję – bo w połowie czuję się psem myśliwskim. Cóż, Mel Gibson zajadał w „Zabójczej broni” psie smakołyki, ja smaruję dłonie olejem. Następną zaletą jest to, że smaruję tym olejem wszystko, co wymaga pielęgnacji. A więc pasy skórzane, pochwy od noży, otok dla posokowca czy obroże. Nie kłamię – mam jeden olej do wszystkiego! Mój posokowiec hanowerski wytarł sobie sierść nad nosem. Wyglądało to paskudnie, posmarowałem kilka razy i sprawa się skończyła. Podobnie psie pazury po obcięciu – jeśli tego wymagają – traktuję tym olejem. Nie strzępią się i są mocne, mają zdrowy błyszczący wygląd, co nie jest bez znaczenia na wystawach. Kiedy spełnię swoje ostatnie marzenie i kupię sobie konia pod siodło, na pewno będę pielęgnował jego kopyta olejem Ballistol Animal. Reasumując, to bardzo uniwersalny produkt, z mojego punktu widzenia bardzo trafiony i mile widziany w gospodarstwie, gdzie dba się o zwierzęta. Nie wyobrażam sobie, aby moi czworonożni przyjaciele mieli gorsze życie ode mnie – oczywiście w określonych ramach... W te właśnie ramy olej Ballistol Animal doskonale się wpisuje!

Olej do zadań specjalnych Przede wszystkim pies w ogóle nie chce jęzorem poprawić mojego smarowania, choć nie wiem, dlaczego… Wszelkiego rodzaju tłuste specyfiki, jakie stosowałem dotychczas na opuszki łap psów bądź zrogowaciałe problemy skórne zwierzaków, zawsze były z pasją niwelowane szorstkim jęzorem, jakby to były lody w upalny dzień. Kolejna zaleta – z lubością traktuję tym olejem (oczywiście nie za często)… moje dłonie. Skóra robi się gładka, a paznokcie mocne i zdrowe. Oczywiście, robię to wyłącznie na swoją odpowiedzialność i nie polecam tych praktyk, bo olej przecież jest dla

34


35


Testu


ujemy…

Nowy model lunety Leupold oferujący 5-krotne powiększenie idealnie wpisuje się pomiędzy linię lunet VX3i a VX-6HD. My mieliśmy okazję testować model VX-5HD CDS 3-15x56 udostępniony nam przez firmę ARTEMIX i zamontowany na Remingtonie 700 TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA, MATERIAŁY PRASOWE


M

2. Ochronna warstwa hydrofobowa, tzw. Guard-Ion. Zabezpiecza szkła lunety przed osiadaniem wody, odciskami palców i brudem. Jest odporna na zarysowania i bardzo wytrzymała. Przedłuża żywotność lunety i zwiększa jej funkcjonalność w trudnych warunkach terenowych i atmosferycznych.

yśliwi ciągle szukają lepszego sprzętu, kolejnych wyzwań i nieustannie patrzą w przyszłość. Linia lunet VX-5HD została zaprojektowana i wyprodukowana, aby pozwolić rozwijać im ich pasje i polować w trudnym terenie. Możecie marzyć o różnych łowiskach i polowaniach, a VX-5HD pozwoli Wam spełnić te marzenia – powiedział Tim Lesser, wiceprezes działu rozwoju Leupold&Stevens. Postanowiliśmy sprawdzić, czy to nie tylko marketingowe slogany. I od razu możemy przyznać, że w praktyce projektanci nowej lunety Leupold VX-5HD dają nam do dyspozycji rozwiązania, które naprawdę zdają egzamin w łowisku podczas trudnych warunków pogodowych i słabego oświetlenia.

Charakterystyka Wyodrębniliśmy 7 głównych cech testowanej lunety: 1. Przyciemnione krawędzie obiektywu, które pomagają wyeliminować niepożądane odblaski światła, jak i dyfuzję z krawędzi obiektywu, czyli niekontrolowane rozpraszanie się światła. Uzyskujemy dzięki temu lepszy kontrast i rozdzielczość obrazu.

38


VX 5HD 3-15x56 CDS German 4F

zobacz film

CDS

zobacz film

CDS ZL2 39


3. Bezołowiowe szkła wapniowo-fluorkowe, dzięki którym kolory są wyraźne i niezniekształcone, a sama luneta jest lżejsza. 4. System Twilight Max Light Management, znany też z modelu VX-6. Maksymalizuje transmisję niebieskiego i czerwonego koloru do soczewki oka. W warunkach słabego oświetlenia ludzkie oko jest bardziej wrażliwe na niebieski kolor, natomiast jak stwierdzono, najbardziej przydatny podczas polowania jest kolor czerwony. Dzięki temu otrzymujemy wyraźniejszy obraz nawet w warunkach słabego oświetlenia. 5. Wypełnienie lunety mieszaniną Argonu i Kryptonu drugiej generacji.

Ta mieszanka sprawdza się dużo lepiej niż azot. Jest odporna na efekt cieplny powstający po strzale. Znacząco została zmniejszona dyfuzja gazów w lunecie, ponieważ molekuły nowej mieszaniny są znacznie większe niż azotu. 6. Szybka regulacja ostrości obiektywu. 7. 30 mm tubus, co w przypadku amerykańskich producentów nie jest takim standardem jak w Europie. To jest to! Nam jednak najbardziej podobał się system CDS-ZL2, czyli pokrętło balistyczne. Na pierwszy rzut oka wygląda i działa jak znany AVS z Zeissa V8, ale… No właśnie. Kupując lunetę, dostajemy do wypełnienia specjalny for-

40


mularz, w którym musimy wypełnić sporo bardzo konkretnych informacji dotyczących naszej broni, montażu, amunicji, wysokości nad poziomem morza naszego łowiska, średniej temperatury itd. Wypełniony druk jest wysyłany do fabryki i po paru tygodniach dostajemy nakrętkę systemu CDS idealnie dopasowaną do naszych potrzeb i broni. Druga nakrętka, którą otrzymujemy z lunetą, jest „uniwersalna”. Teraz, kiedy ustawiamy pokrętło CDS i strzelamy, nie musimy odliczać „klików”. Jak to działa w praktyce, możecie zobaczyć na załączonych do artykułu filmach. Ponieważ nakrętki są przygotowywane tylko w fabryce w USA, klienci z innych krajów mu-

szą poczekać na nadejście przesyłki, ale to na szczęście jedyna niedogodność. Zwłaszcza że możemy w tym czasie wykorzystywać standardową regulację. Wybraliśmy się nawet dwukrotnie na strzelnicę w Górze Kalwarii, zabraliśmy pokaźną ilość amunicji Hornady 223 i tam kręcąc CDS’em strzelaliśmy na 100, 200, 300 metrów celując w punkt. Zabawa była przednia, ale strzelanie na 300 metrów to zdecydowanie nie to samo co nasze doświadczenia z łowiska albo strzałów na 100 do sylwetki rogacza lub lisa. U polskiego dystrybutora luneta jest dostępna z siatką 4F i kosztuje 4890 zł.

41




Na jelenie do

SZKOCJI


Większości z nas Szkocja kojarzy się z dudami, klanowymi tartanami, czyli spódniczkami w kratę i zacną whisky. Dla myśliwych Szkocja ma do zaoferowania dużo więcej – niekończące się przestrzenie, bagna spowite mgłą, ale przede wszystkim górskie jelenie TEKST I ZDJĘCIA: TEAMWINZ


K

ompletnie wyczerpana szłam za swoim partnerem Michaelem i naszym przewodnikiem Timothym na wzniesienie. To było już trzecie, a może czwarte tego dnia dość długie podejście i nic nie zapowiadało, aby miało być ostatnie. Zawsze kiedy wchodziliśmy na szczyt, naszym oczom ukazywał się kolejny, a Timothy radośnie wskazywał go dłonią. Moje nogi zrobiły się już mocno zmęczone, a do tego wiał mocny, lodowaty wiatr. Na dodatek podłoże po którym chodziliśmy, wymagało uważnego stawiania kolejnych kroków. W niektórych miejscach było zamarznięte i śliskie, dalej bagniste. Gdy stawiało się stopę, tonęła jak kotwica. Gdzie indziej brnęliśmy, potykając się w długiej trawie. Dlaczego więc zdecydowaliśmy się na ten katorżniczy marsz? Od opowieści do wyprawy Zaczęło się od tego, że bardzo często słuchałam historii o polowaniach na bażanty na szkockiej wsi. Michael został zaproszony przez swojego znajomego na takie polowanie, które zostało perfekcyjnie zorganizowane, odbywało się w malowniczym zakątku, a psy pracowały wyśmienicie, czyli spełnienie marzeń. Niestety, nie było to w górach, ale w południo-

46


47


wej części Szkocji. Tak więc północ krainy whisky ciągle pozostawała na liście naszych myśliwskich wypraw. Chcieliśmy, żeby była to specjalna ekspedycja, a nie tradycyjne polowanie podczas rykowiska – wyprawa w środku zimy, ze śniegiem i lodem, na łanie. Takie uwielbiam najbardziej!

ropejskiej wyspy, musimy wybrać jedną z wielu dostępnych możliwości: lot samolotem, tunel pod kanałem lub prom. Wybieramy klasyczną drogę promem i płyniemy pomiędzy Dunkierką a Dover. Niestety, przypływamy w środku nocy, więc nie możemy zobaczyć znanych białych klifów Dover. Zamiast tego w dosłownie parę minut odkrywamy, że Anglia jest inna… Znacząco inna. Jeżdżą po złej stronie drogi, odległości są w milach, zegar należy cofnąć o godzinę, a najważniejsza na świecie jest Królowa. Oczywiście zaraz po Harrym Potterze…

Całkiem inny świat Odpowiednie miejsce zostało szybko znalezione. Brae Roy Lodge leży dosłownie parę mil od najbardziej znanego jeziora w Europie. Kto z nas nie zna historii o potworze z Loch Ness? Aby dostać się do naszej eu-

48


W górach Szkocji 900 kilometrów i niekończąca się ilość rond na drodze są ciagle przed nami. Decydujemy się na nocleg na parkingu w naszym pick-upie. Rano odkrywamy, że za postój powyżej dwóch godzin należy zapłacić. Kosztuje nas to ponad 20 euro i musimy zapłacić, zanim pójdziemy umyć zęby. Po ponad dziesięciu godzinach jazdy docieramy do szkockich gór. „Nigdy nie czułem się bardziej samotny” – napisał niemiecki pisarz Theodor Fontane o swojej podróży po szkockich górach. Na pewno miał rację. Niestety, śniegu nie ma, a my oglądamy zie-

lone doliny i bezkresne, pokryte trawami wzniesienia, przypominające swoim kształtem górę myśliwskiego kapelusza. Przekraczamy drewniane mostki i musimy uważać na pętające się po drodze owce. Nagle droga kończy się i dojeżdżamy do The Brae Roy Lodge. Wszystko wygląda tu tak, jak opisywał mi Michael. Ludzie polują w tradycyjnych, tweedowych strojach, mają getry oraz krawaty, z własnoręcznie zrobionymi pastorałami i w czapkach, jakie znamy z filmów o Sherlocku Holmesie. Nie wygląda to głupio czy staromodnie, po prostu świetnie pasuje do scenerii i tradycji.

49


50


Po ciepłym przywitaniu idziemy przestrzelać broń. Cel stanowi metalowa sylwetka rogacza ustawiona na dystansie 100 jardów, czyli 91,4 m. Przed wyjazdem Michael zamontował system CDS (Custom Dial System) Leupolda na lunecie VX 6. Wszystko to na sztucerze Savage Hog Hunter i amunicja Hornady Precision. Odgłos uderzenia pocisku o metal oznacza, że wszystko jest OK, możemy ruszać na polowanie. Na początku jedziemy z głośnym hurkotem ośmiokołowym monstrum w stronę obwodu, w którym będziemy polować. Timothy i Michael siedzą z przodu, a ja usadowiłam się na pace i robię pierwsze zdjęcia. Po półtorej godziny docieramy na miejsce. Teraz zaczynamy powoli i z uwagą wspinać się na zbocze. Mimo dużych kamieni i pagórkowatego terenu stanowimy dla jeleni łatwy do zauważenia cel. Przechodzimy przez ostatni na tej trasie mostek, a nasz przewodnik wyjaśnia jego historię. Generał Wade, głównodowodzący brytyjskiej armii, kazał zbudować ten most w XVIII wieku, tak więc stąpamy po historii tych terenów. Czas mocniej zasznurować buty, założyć plecaki i zacząć polowanie.

51


Z dala od cywilizacji Łagodne, zielone wzgórza wyglądają bajkowo, ale brak ścieżek, kamienie i wiejący wiatr szybko uświadamiają nam, że jesteśmy daleko od cywilizacji. Na dodatek wieje coraz mocniej i poruszanie się zaczyna stwarzać problemy. Każdy krok nie dość, że sprawia wysiłek, to jeszcze musi być dobrze przemyślany. Upadek w jeden z wielu żlebów lub małych wąwozów może być ostatni, a z pewnością zakończy naszą wyprawę. Tak więc mimo przenikliwego chłodu pot spływa po plecach. Po czterech godzinach marszu decydujemy się

na przerwę pod dużą skałą, gdy nagle piękna łania wynurza się około 500 m od nas z małego wąwozu. Idealna do strzału, jest tylko jeden problem: odległość i brak jakiejkolwiek osłony pomiędzy nami a nią. Do tego piekielnie mocno wiejący wiatr zmienia co chwilę kierunek. Jedynym wyjściem jest koryto rzeki, które znajduje się za nami i poniżej. Tak więc trzeba zejść i okrążyć rzekę. Nie musimy obawiać się łoskotu zrzucanych kamieni, bo pobliski wodospad i tak zagłusza wszystko. Nie możemy iść korytem rzeki, bo woda jest rwąca, a dno bardzo nierówne

52


Samotne podejście Twarz przy ziemi, karabin przed sobą, Michael metr po metrze przesuwa się w jej stronę. Mogę tylko zgadywać, jakie to niewygodne i trudne. Wilgotny mech, ostre kamyki, kłujące rośliny na pewno nie należą do przyjemnych. Moje plecy i szyja są obolałe od pozycji, którą przyjęłam, chowając się w długiej trawie, a jednocześnie wypatrując Michaela i zwierzę. Przez lornetkę widzę, jak przyjaciel składa się do strzału i w końcu słyszę jego echo. Łania zaznacza przyjęcie kuli, ale dalej stoi. Słyszę drugi strzał i pada. Czekamy pięć minut i powoli ruszamy.

i kamieniste. Podchodzimy więc brzegiem, w zależności od ukształtowania terenu, przechodząc to na lewą, to na prawą stronę rwącego strumienia. Po godzinie takiej wędrówki jesteśmy wystarczająco blisko, by wspiąć się i wyjrzeć. Tylko w ten sposób możemy sprawdzić, czy stary byk wciąż tam jest. Timothy powoli wychyla się ponad krawędź i po chwili podnosi kciuk do góry. Jest! Niestety z tej pozycji oddanie strzału nie jest możliwe. Odpowiadając na pytanie naszego przewodnika, czy będzie samotnie podchodził łanię, Michael kiwa głową. My ukryjemy się w długiej trawie.

53


Znalezienie zwierzęcia pomiędzy tymi wszystkimi wyżłobieniami terenu i rynnami nie jest proste. Nagle wszystko zaczyna wyglądać tak samo. Musimy uważać, żeby nie stracić orientacji w terenie. Zaczynamy się zastanawiać, czy w ogóle znajdziemy łanię. I wtedy… ją znajdujemy. Oba strzały były na komorę, ale jak widać, górskie jelenie ze Szkocji nie padają po pierwszym strzale. Wytłumaczyliśmy naszemu przewodnikowi, że zgodnie z naszymi zwyczajami oddajemy pozyskanej zwierzynie cześć, co zostało przyjęte z entuzjazmem i szacunkiem. Podczas tej szkockiej wyprawy wielokrotnie dochodziłam do kresu swoich fizycznych możliwości, ale ta przygoda z pewnością była tego warta.

WYPOSAŻENIE Luneta: Leupold VX 6 3-18x50 Dalmierz: Leupold RX 1200i Lornetki: Leupold BX3 10x42 Ubranie: Seeland Exter Advantage Broń: Savage Hog Hunter 30.06 Amunicja: Hornady Precision Hunter ELD-X Wiecej szczegółów na stronie: www.team-winz.eu

54


55


56


57


Testujemy… Buty PH Range GTX Wysokie buty na lato? Proszę bardzo! PH Range GTX firmy Härkila należą do serii przygotowanej z myślą o afrykańskim safari. Gazeta Łowiecka przetestowała je w polskiej, czerwcowej rzeczywistości TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK, MATERIAŁY PROMOCYJNE



M

odel PH Range GTX ma wysokość 8”, więc nie są to ekstremalnie wysokie buty, natomiast jest to z pewnością standardowy but trekkingowy. Na ten sezon Härkila wypuściła serię ubrań i butów dedykowaną polowaniom afrykańskim.

jechałem do pracy i spędziłem pół dnia chodząc po torfowisku, więc drugie 10 można spokojnie do tego dystansu dołożyć. Co ważne, na torfowisku jest zawsze dużo cieplej, szczególnie w nogi, bo ciemny torf oddaje ciepło niemiłosiernie. Pierwsze wrażenie to brak zmęczenia nóg. Być może jest tak dlatego, o czym wspomniałem, że buty są naprawdę lekkie, miękkie i wygodne. Nie przypominają twardych skorup, są też dalekie od twardości kultowego modelu pewnego niemieckiego producenta. Czy to pole, czy las, czy miękki i zapadający się torf, po prostu chodzi się wygodnie. Od podeszwy skórę buta chroni 2-centymetrowej wysokości gumowa opaska, łącząca się potem ze skórzaną cholewką i fragmentami kordury. To praktyczne rozwiązanie chroniące te części buta, które są najbardziej narażone na zniszczenie lub zamoczenie. Buty zdały swój egzamin jako wygodne i niemęczące dla stóp. Przy 25 stopniach nie było gorąco, zaś w nocy zwykłe skarpety również zapewniały komfort termiczny. Nie były to oczywiście afrykańskie warunki, ale na polskie łowiska od wiosny do późnej jesieni buty mogę polecić z czystym sumieniem.

Lekkie i wytrzymałe Produkty charakteryzują się dużą wytrzymałością i zostały zaprojektowane tak, aby służyć w afrykańskim klimacie. Ja wybrałem się na dłuższy spacer w łowisku czerwcowym popołudniem, kiedy temperatura wynosiła 25 OC, natomiast w nocy spadła do 9 OC. Tym, co rzuca się na początku nie tyle w oczy, co w ręce, jest lekkość butów PH. Wykonane z miękkiej, zamszowej skóry mają również przyjemną w dotyku, pomarańczową wyściółkę, dobry i mocny system wiązania. I co ważne, przynajmniej dla mnie, wysokie podbicie. Przeglądając katalog Härkili, dowiemy się, że buty są nieprzemakalne, czego nie było mi dane sprawdzić. Natomiast o bardzo dobrych właściwościach membrany Gore-Tex przekonałem się tyle razy, że nie ma powodów, by w nie nie wierzyć. Liczy się komfort GPS pokazał, że przeszedłem w butach 12 kilometrów, po czym po-

60


61


Argo Battue

Warto go poznać!


Battue, czyli naganka. Tą piękną dla ucha myśliwego nazwą firmą Benelli obdarzyła nową wersję świetnie znanego i omawianego już w naszej Gazecie karabinu samopowtarzalnego ARGO TEKST: SZYMON CHACIŃSKI ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA , MATERIAŁY PRASOWE


J

ak wiemy, firma Benelli to niekwestionowany lider wśród konstruktorów samopowtarzalnej broni myśliwskiej, napędzanej wstecznym przepływem gazów. Nowy model, jak sama nazwa wskazuje, został zaprojektowany z myślą o polowaniach zbiorowych. Te w obecnym sezonie dopiero przed nami, tak więc szczegółowy test modelu Argo Battue ukaże się w jesiennym wydaniu Gazety Łowieckiej. Dzisiaj ujawnimy parę szczegółów, które odróżniają ten model od Argo E. Bezpieczny i poręczny Tym, co rzuca się w oczy, jest oczywiście jaskrawy kolor z dodanym kamuflażem leśnym. Jest on dla zwierzyny niewidoczny, a dla nas razem z odpowiednim ubraniem stanowi podstawowy warunek bezpieczeństwa na polowaniu. Drugą cechą charakteryzującą broń na polowania zbiorowe jest jej poręczność. Lufa Battue ma tylko 47 cm długości, co zupełnie wystarcza do oddania precyzyjnego strzału. Co ważne, broń jest łatwa do przewożenia, nie zawadza przy przechodzeniu przez przeszkody czy wchodzeniu do podwody. Bardzo ciekawe jest również rozwiązanie dotyczące przy-

64


65


pinania paska, dzięki takiej konstrukcji broń płasko przylega do pleców. Pełny test jesienią Model Battue otrzymujemy w standardzie z 2 magazynkami. Pierwszy z nich mieści 2 sztuki amunicji, a można przerobić go tak, aby mieścił ich 4, z kolei drugi mieści 5 sztuk amunicji. Ze względu na konstrukcję broni i obowiązujące nas przepisy, mamy więc możliwość posiadania na polowaniu 6 kul. Mieliśmy okazję postrzelać już z Argo Battue na strzelnicy i nasze wrażenia nie różnią się od tych, które opisywaliśmy w Gazecie Łowieckiej 4/2016, przedstawiając model Argo E. Na pełny test Argo Battue z polowań zbiorowych już teraz zapraszamy naszych Czytelników do wydania październikowego.

66


67


felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

Polityka i łowy Czy łowiectwo w naszym kraju jest upolitycznione i czy powinno tak być? Wiele tego typu pytań pada w ostatnim czasie z ust polskich myśliwych. Dlatego, zgodnie z tytułem, dzisiaj będzie trochę polityki…

J

edna rzecz jest pewna. Obecnie łowiectwo w Polsce ujęte jest w ramy ustawy, a więc aktu normatywnego, którego autorami są właśnie politycy, a zatwierdzają go dwie izby parlamentarne złożone również z polityków. Jak widać, mamy jasną odpowiedź na nasze postawione wcześniej pytanie. Tak, łowiectwo musi szukać oparcia w politykach, bo tylko i wyłącznie zależy od nich. Jest w tym jedno „ALE”. To My, Naród, Suweren wybieramy polityków.

Nie są oni więc z czyjegoś nadania, lecz to My decydujemy o tym, kto będzie później nami rządził i kto decydował, jak nasze łowiectwo będzie funkcjonować. Ponieważ nie zawsze politycy odsłaniają swoje prawdziwe oblicze w czasie kampanii wyborczych, i jak to często bywa, obiecują gruszki na wierzbie, a później dają zgniłe jabłka, nie pozostaje nam nic innego, jak szukać kandydatów we własnym gronie. Choć na temat polityków krążą różne opinie i swego

68


czasu sam Józef Piłsudski podsumował ich w jednym zdaniu, mówiąc, że: „Do polityki garną się ludzie, którzy nic nie osiągnęli, a więc nieudacznicy i darmozjady. Polityka to dla nich deska ratunku, mogą godnie żyć, nie dając w zamian nic”. Mając na uwadze słowa Marszałka, tym bardziej powinniśmy wspólnie zadbać o to, żeby do Sejmu i do Senatu trafiali nasi ludzie, którym nie trzeba będzie tłumaczyć wszystkiego od początku. Przyjrzyjmy się historii polskiego łowiectwa i wpływu polityków na jego rozwój od genezy, czyli od zjednoczenia związków łowieckich istniejących do 1923 roku i momentu powstania Centralnego Związku Polskich Stowarzyszeń Łowieckich. Od roku 1927 Centralny Związek Stowarzyszeń Łowieckich działał w oparciu o rozporządzenie Prezydenta RP z dnia 3 grudnia 1927 roku „O prawie łowieckim”. Obowiązywało ono w całym kraju, poza autonomicznym województwem śląskim. Jak widzimy, już wtedy polskie łowiectwo zależne było od polityków, czy bardziej polityka, bo był nim prezydent Rzeczpospolitej Polskiej. Na szczęście w tamtych czasach każdy dobrze sytuowany mężczyzna był myśliwym, więc prezydentem RP był nie kto inny, jak słynny polski polityk i myśliwy Igna-

69

cy Mościcki. To właśnie m.in. dzięki niemu doczekaliśmy się pierwszego konkretnego aktu prawnego regulującego działalność naszego Związku. Po II wojnie światowej pierwszym aktem dotyczącym łowiectwa w naszym kraju był dekret wydany przez komunistycznego prezydenta RP Bolesława Bieruta w 1952 roku „O prawie łowieckim”. Dekret ten zlikwidował dotychczasowy Polski Związek Łowiecki, a powołał nowy. Nowej organizacji przekazano cały majątek i nazwę poprzedniej. Siedem lat później, czyli w czasach PRL-u, została wprowadzona w życie Ustawa z dnia 17 czerwca 1959 r. „O hodowli, ochronie zwierząt łownych i prawie łowieckim”, która nakazała obligatoryjną przynależność myśliwych do tej organizacji (zlikwidowała dobrowolność przynależności, wprowadzając monopol). Czyli ówcześni politycy zmienili to, co przed II wojną światową nie było przymusem. Trzeba w tym miejscu dodać, że w okresie między 1927 a 1939 rokiem tylko 25% polskich myśliwych należało do Polskiego Związku Stowarzyszeń Łowieckich, czyli do późniejszego Polskiego Związku Łowieckiego. Jak widać PRL-owscy politycy postanowili wszystkich „włożyć do jednego worka”, żeby lepiej było nad nimi panować. Ciężko teraz roz-


sądzać, czy to wpłynęło pozytywnie na rozwój Związku czy nie, ponieważ zarówno jedna, jak i druga teoria ma sporo przeciwników i zwolenników. Pewne jest jedno, że wtedy też zadecydowali o nas politycy. Teraz mamy kontynuację ówczesnej decyzji i jedni chcą, żeby tak zostało, inni chcą likwidacji monopolu PZŁ, a i tak o naszym łowiectwie zadecydują politycy zasiadający w komisjach sejmowych i w samym Sejmie. Nam myśliwym pozostaje jedynie działać tak, żebyśmy sami mieli jak największy wpływ na nasze losy. Na pewno nie jesteśmy bez szans, ponieważ 140-tysięczna „armia” myśliwych może zmienić losy każdej kampanii wyborczej. Musimy jednak się jednoczyć

i nie patrzeć na jakieś partyjne interesy, a na interes nas myśliwych. Tak jak kiedyś prezydent Mościcki, tak teraz My musimy sami dbać o swój interes w Sejmie. Bywało już tak w przeszłości, że różne ugrupowania polityczne próbowały znaleźć przed wyborami w nas oparcie, ale jakoś po wyborach niewiele nam pomagały, czego skutki odczuwamy do dziś. Dla mnie jest jasne, że każde ugrupowanie polityczne, które sympatyzuje z naszymi oponentami, nie będzie nam przychylne i będzie raczej szkodziło niż pomagało. Słuchajmy więc własnego sumienia i próbujmy działać tak, żebyśmy to My mieli największy wpływ na naszą łowiecką przyszłość. Darz Bór.

70


71


W myśliwskiej k

GOTUJEMY Z POMY Dzisiaj namawiam Was do tego, by w kuchni nie ograniczać się tylko do tego, co znamy i lubimy. Więc nawet jeżeli nie jesteście do końca przekonani, sięgnijcie np. po… pokrzywę oraz mniszek i zróbcie z nich coś smakowitego! TEKST I ZDJĘCIA: ALICJA FRUZIŃSKA

K

uchnia braci myśliwskiej to nie tylko przepisy naszych pradziadków i dziadków. Współczesny myśliwy nie jest przecież zamknięty tylko w swoim świecie. Tu podpatrzy, tam podsłucha, a że niejeden i niejedna świetnie gotują, to i kuchnia myśliwska nabiera nowych smaków i często jest owocem ra-

dosnej improwizacji. Ale gdy gotuje się chętnie, z głową otwartą na nowe pomysły, zawsze wyjdzie z tego coś smakowitego. A więc działajcie, a moje przepisy traktujcie jak inspiracje, dzięki którym stworzycie nowe, własne i z pewnością smaczne potrawy. Zatem, do dzieła!


kuchni

MYSŁEM!


GALARETKA Z MŁODYCH LIŚCI POKRZYWY I MNISZKA LEKARSKIEGO Liście pokrzywy umyć, pokroić. Z kwiatów mniszka wykorzystać tylko płatki. Wszystko zalać wodą, dodać kilka plastrów imbiru i delikatnie warzyć, tak jak zioła, nie dopuszczając do zagotowania się wywaru. Gdy płyn odparuje, to wszystko przy pomocy blendera ścieramy na jedną masę. Do smaku dodajemy sok z cytryny i miód. W małej ilości wrzątku rozpuszczamy żelatynę i łączymy z masą. Pasteryzacja ok. 5 minut. Ilość ziół potrzebna do wykonania tej galaretki jest nieokreślona, każdy bowiem sam decyduje. Ważne, aby zachować proporcjonalnie więcej płatków mniszka w stosunku do liści pokrzywy.

74


75


76


Rolada zrazowa ze schabu jelenia Schab rozciąć na duży płat, posypać mieszanką zmielonego ziela angielskiego z kminkiem oraz pieprzem i solą. Tradycyjnie wyłożyć cienkimi plastrami słoninki, ogórkiem kiszonym i cebulką. Można zrobić wersję z pieczoną cebulką i cienko pokrojoną papryką. Mamy pełną dowolność w składnikach farszu, ale należy zawsze pamiętać o słoninie, bo dziczyzna jest mięsem chudym, a jelenina tym bardziej, więc by wydobyć jej smak oraz zachować kruchość, potrzebny jest do tego naturalny tłuszcz. Wszystko rolujemy i związujemy nićmi. Z zewnątrz można jeszcze natrzeć przyprawami według uznania. Pieczemy w rękawie aż do zarumienienia, czyli ok. godziny w temperaturze 180°C. Po wyjęciu i ostudzeniu, rozszyfrować, pokroić w krążki, podlać powstałym w rękawie wywarem (jest esencjonalny – warto dolać trochę wody) i poddusić do miękkości. Dodać śmietanę w celu zagęszczenia (lub mleka skondensowanego) posypać świeżą natką. Podawać dowolnie z kaszą, ziemniakami itp., tak jak Wam smakuje!

77


Mielone z jabłkiem Dziczyzna to jest to! Poluję, promuję, wiem co jem... Ale co tu wymyślić? Hmm... Wczoraj „mignął” mi w telewizji Karol Okrasa, jak dodawał jabłko do mielonego. I zaczęło mi świtać… No to szybciutko składniki: mielone z dziczka (takie najlepsze – skrawki od trybowania), 2 jaja, słodka papryka, świeża szpiczasta papryka, duże jabłko, seler konserwowy (bo nie miałam naciowego), sól, pieprz, zmielone ziele angielskie, majeranek, ząbek czosnku, trochę sosu sojowego i... do roboty! Jabłko kroimy w kosteczkę, paprykę w cienkie paseczki, seler przepłukać ze „słoikowych szlamów” i po wyrobieniu mięsa razem wymieszać. Opiec krótko, poukładać w naczyniu, poprzykrywać plasterkami boczku, skropić wodą, przykryć folią i zapiekać, aż boczek się zarumieni. Do tego mogą być ziemniaczki „na sucho" z koperkiem i młode konserwowe patisony.

78


79


80


81


Testujemy…

Spodnie Estelle Lady GTX Szukając spodni na lato, zastanawiałam się, jakimi parametrami powinny się charakteryzować, by sprostać obecnej pogodzie i długim podchodom. W ciągu dnia dość ciepło, noce zimne, dość często deszcze. Mój wybór padł na model Estelle Lady GTX marki Härkila TEKST: DOMINIKA PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA, MATERIAŁY PRASOWE



W

swojej ofercie Härkila ma te spodnie dla Dian już od trzech lat. Na początku czerwca testowałam je podczas dwóch wyjść na nocne polowania, głównie z podchodu.

w spodniach na lato, ale w tym modelu, zarówno wieczorem, jak i w nocy, było komfortowo. Każda membrana ogranicza wymianę powietrzną, a w lecie nie jest to zaleta. Tutaj jednak było OK. Podczas podchodu przeszłam prawie 10 kilometrów i oczywiście pot płynął mi po plecach, jednak spodnie zdały egzamin. Bez dodatkowych ocieplaczy w postaci bielizny termalnej lub polarowej siedziałam również na stołku o poranku, kiedy temperatura oscylowała w granicach 5 stopni. Na pewno nie są to spodnie na ciepłe i upalne dni ani na zimę, jeśli wybieramy się na zasiadkę. Tutaj w pierwszym przypadku na pewno będzie nam gorąco, w drugim nawet bielizna pod spodem może nie wystarczyć, aby zapewnić komfort termiczny. W mojej szafie model Estelle Lady GTX zostanie na pewno, ponieważ bardziej wygodnych spodni na polowaniu jeszcze nie miałam. A dzięki nim zdecydowałam się również na zakup kurtki Estelle Lady.

Po prostu komfort Spodnie Estelle Lady GTX są przede wszystkim bardzo wygodne, mają wysoki stan i, co ważne, absolutnie nie szeleszczą przy poruszaniu się. Z funkcjonalnych dodatków warte uwagi są wywietrzniki w tylnej części ud. Skorzystałam z nich, zanim zrobiło się dość rześko. Wywietrzniki rozpinamy i zapinamy łatwo jedną ręką, są one również siatkowane, więc ani kleszcze, ani inne robactwo nas nie pogryzie. Kiedy wychodziłam na polowanie, było około 16–17 stopni, ale w nocy, kiedy przejeżdżaliśmy na drugie łowisko, termometr w samochodzie wskazywał 7 stopni. Fajnie zaprojektowane są ściągacze zapinane na klips i zatrzask, które umożliwiają dopasowanie spodni do cholewki buta. Ponieważ nie miałam kalesonów polarowych, bardzo spodobała mi się miła dla ciała satynowa podszewka. Zastanawiałam się, czy w spodniach z membraną nie będzie mi po prostu za ciepło. Nie byłam zwolenniczką jej stosowania

84


85


Muzeum w Turzy


ynie już otwarte!

Uroczystości otwarcia Muzeum Przyrody i Łowiectwa w Turzynie odbyły się 25 maja. Wszyscy uczestnicy inauguracji działalności tej placówki byli pod wrażeniem tego, co zobaczyli TEKST I ZDJĘCIA: EUGENIUSZ TRZCIŃSKI


R

ozpoczynając świętowanie, prowadząca spotkanie Aleksandra Szulc, sekretarz Okręgowej Rady Łowieckiej w Bydgoszczy, serdecznie powitała wszystkich zaproszonych gości. Zespół sygnalistów „Babrzysko”, odegrał sygnał „Powitanie”. – I nadszedł wreszcie ten dzień, kiedy etap tworzenia Muzeum Przyrody i Łowiectwa dobiegł końca i możemy dokonać uroczystego otwarcia – tak rozpoczął swoje wystąpienie Andrzej Morawski, główny architekt budowy muzeum, prezes Stowarzyszenia Edukacji Ekologicznej i Łowieckiej

„Dąb”. Przedstawił historię powstania muzeum oraz podziękował wszystkim, którzy mieli udział w tym udział. – W muzeum na parterze znajduje się sala multimedialna o powierzchni 240 m2. W sali tej znajdują się ptaki i ssaki, które pozyskane zostały jako nieżywe, padłe lub zginęły w wypadkach. Natomiast zwierzyna łowna pozyskana została zgodnie z wymogami planów łowieckich. W przedstawionym środowisku leśnym, wodnym i parkowym można z bliska poznać wiele gatunków ptaków i ssaków, dzięki temu prawidłowo je identyfikować

88


Podziękowania i wyróżnienia Uroczystość otwarcia muzeum stała się doskonałą okazją do podziękowań i uhonorowania niektórych osób. Europoseł Janusz Zemke, gratulując osiągnięcia celu, nawoływał Urząd Marszałkowski do wsparcia finansowego tego przedsięwzięcia, jednocześnie wyrażając zadowolenie, że takie muzeum powstało w województwie kujawsko-pomorskim. Dyrektor departamentu ochrony środowiska Urzędu Marszałkowskiego, Małgorzata Walter, podziękowała w imieniu Piotra Całbeckiego za zaproszenie,

w terenie – opowiadał Andrzej Morawski. – Na piętrze znajduje się sala wystawowa o powierzchni 280 m2. Przeznaczona jest na wystawy stałe i czasowe. Wyposażona została w gabloty i witryny wystawowe. Zdobią ją też wspaniałe żyrandole, wykonane ze zrzutów poroży jeleni. Na sali znajdują się ekspozycje zbiorów przyrodniczych i łowieckich, obrazujących gospodarkę łowiecką jako ważny element ochrony środowiska, wystawa znaczków, grafik, oraz fotografii przyrodniczej – kontynuował prezentację muzeum Andrzej Morawski.

89


kierując pozdrowienia do wszystkich zebranych na uroczystości. Przekazała wyrazy pełnego podziwu dla dzieła, które zostało wykonane. Uhonorowała Andrzeja Morawskiego Medalem Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego w uznaniu zasług na rzecz województwa i jego mieszkańców. Kolejnymi wyróżnieniami zostali uhonorowani: Lech Kasprzykowski – Złotym Medalem Zasługi Łowieckiej, za wybitne osiągnięcia na niwie łowieckiej oraz Agnieszka Morawska – Odznaką Za Zasługi Dla Łowiectwa, za popularyzację i rozpowszechnienie idei łowiectwa. W imieniu Kapituły Odznaczeń Łowieckich odznaczenia wręczyli, Bogusław Chłąd, prezes Okręgowej Rady Łowieckiej i Sylwester Domek, łowczy okręgowy. Zespół sygnalistów „Babrzysko”, odegrał na tę okoliczność sygnał „Darz Bór”. Prezes Okręgowej Rady Łowieckiej w Bydgoszczy, Bogusław Chłąd, składając gratulacje Andrzejowi Morawskiemu i jego rodzinie, wręczył w imieniu myśliwych okręgu bydgoskiego okazjonalny ryngraf i powiedział: – Myśliwi okręgu bydgoskiego są dumni i mają ogromny zaszczyt, że przedsięwzięcie tworzenia muzeum zostało zakończone ogromnym sukcesem. Jest to ważny obiekt dla Polskiego Związku Łowieckiego,

jak również myśliwych współpracujących ze szkołami, z wielotysięczną społecznością uczniowską. To właśnie tu będą mogły odbywać się zajęcia z zakresu ochrony przyrody i środowiska naturalnego. Przewodniczący Komisji Kultury ORŁ w Bydgoszczy, Hubert Trzebiński, wraz Lechem Kasprzykowskim, wręczyli Andrzejowi Morawskiemu okolicznościowy medal na drzeworycie od Komisji Kultury Okręgowej Rady Łowieckiej w Bydgoszczy. A oto treść dedykacji na drzeworycie: „Z umiłowania ojczystej przyrody i łowieckiej tradycji, dla zachowania ich bogactwa i świadomości ekologicznej, kol. Andrzej Morawski stworzył to nowoczesne muzeum edukacji i kultu przyrody. Dziękujemy Mu za to myśliwskim Darz Bór”. Wykonawcą tego medalu był Lech Kasprzykowski, członek komisji. Przecięcia wstęgi i otwarcia muzeum dokonali Janusz Zemke, Bogusław Chłąd i Andrzej Morawski, który pełniąc również funkcję gospodarza, zaprosił wszystkich zebranych do zwiedzania muzeum. Następnie uczniowie Szkoły Podstawowej w Mycielewie wystąpili z okolicznościowym programem artystycznym, gorąco przyjętym przez uczestników wydarzenia.

90


Andrzej Morawski prezentuje ryngraf od 91 myśliwych okręgu


Uroczyste otwarcie muzeum zakończone zostało pokazem jeździeckim, poczęstunkiem i koncertem muzyki myśliwskiej w wykonaniu zespołu sygnalistów „Babrzysko” z Poznania. Muzeum Przyrody i Łowiectwa to placówka łącząca w swoim kształcie i funkcji sferę wizualną (dioramy, żywe sceny), sferę naukową i archiwalną oraz jakże ważną sferę dydaktyczną, pozostawiając również miejsce na wydarzenia artystyczne.

INFORMACJE O MUZEUM

92


Od prawej: Włodzimierz Majewski – wiceprezes ORŁ w Bydgoszczy, Janusz Zemke – europoseł, Sylwester Domek – łowczy okręgowy, ks. kanonik Ryszard Pruczkowski, Małgorzata Walter – dyrektor departamentu środowiska Urzędu Marszałkowskiego Województwa Kujawsko-Pomorskigo, Bogusław Chłąd – prezes ORŁ 93 ORŁ w Bydgoszczy. w Bydgoszczy, Aleksandra Szulc – sekretarz




LATAW

Wśród interesujący z łowiectwem poja O tym, co kryje się rozmawialiśmy

ROZMAW ZDJĘCIA


WIEC W KNIEI

ych pomysłów związanych awił się „Latawiec w Kniei”. ę pod tą intrygującą nazwą y z Łukaszem Kałuskim

WIAŁ MARCIN RESZKA A: LATAWIEC W KNIEI


J

akbyś krótko określił „Latawiec w Kniei”? Do kogo jest on skierowany i jakich tematów powinien spodziewać się ktoś, kto po raz pierwszy obejrzy w internecie odcinek Twojego programu? ,,Latawiec w Kniei” to nowy program, który pokazuje pozornie bardzo różniące się pasje dwóch przyjaciół: lotnictwo i myślistwo. Skierowany jest do wszystkich, którzy interesują się m.in. naturą, lataniem czy… dobrą myśliwską kuchnią. W pierwszym odcinku, dostępnym na YouTube, zapraszamy do Rybna. Skąd wziął się pomysł na program? Czy wzorowałeś się na jakimś łowieckim formacie, zagranicznym lub polskim? Pomysł jest oryginalny, wziął się z życia. Współtwórcę programu Jacka Smoczyńskiego zainteresowała moja pasja, czyli lotnictwo, a mnie jego – łowiectwo. I to w tym samym czasie. Pomyślałem wtedy, dlaczego nie pokazać innym, jak wzajemnie uczymy się od siebie? Ile w przybliżeniu trwa praca nad jednym odcinkiem, od scenariusza do montażu i publikacji na YouTube? Nagrywanie pierwszego odcinka trwało ok. 10 dni. Pragnęliśmy sfilmować

98


99


zwierzęta, a to zajmuje dużo czasu. Czasem przeszkodziła pogoda bądź inne sytuacje losowe. Jednak wszystkie przygotowania, nagrywanie i montaż zajęły nam miesiąc.

Mam nadzieję, że ,,Latawiec w Kniei” nie tylko polubią użytkownicy YouTube'a, ale w przyszłości będzie jeszcze szerzej dostępny. Może w telewizji? Czego sobie i wszystkim życzę…

Kilka zdań o Twojej przygodzie z łowiectwem… Kiedy się zaczęła? Dwa lata temu poczułem, że to coś dla mnie. Sporo radości dawało mi dokarmianie zwierząt podczas mroźnej zimy, uczestniczyłem też w inwentaryzacji, budowie urządzeń łowieckich itp. A Twoja największa pasja – latanie? Tutaj mogę powiedzieć więcej niż o łowiectwie, ponieważ jest to dziedzina bliska mi od 10 lat. Wszystko zaczęło się, gdy kolega ze szkolnej ławki pokazał mi symulator lotów. Kolejnym etapem było zapisanie się na kurs szybowcowy, któremu poświęciłem 3 lata. Potem przesiadłem się na maszyny używające własnej mocy, czyli rozpocząłem kurs pilota samolotowego. To hobby, tak jak moja nowa pasja, czyli łowiectwo, jest niezwykle wciągające. Zawsze nie mogę doczekać się kolejnego lotu, tak samo jak wyjścia do lasu… Jakie plany na przyszłość wiążesz z „Latawcem w Kniei”?

Spróbuj zachęcić łowiecką brać do obejrzenia „Latawca...” Zobaczcie, jak można połączyć łowiectwo i lotnictwo w jednym programie. Zapewniam, że to możliwe. Zapraszam!

100


101


KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE FALERYSTYKA

Nazewnictwo Kół Łowieckich cz. II Mitologia grecka i rzymska to ważny element europejskiego dziedzictwa kulturowego. Jak się okazuje, chętnie korzystają z niego myśliwi, nadając swoim Kołom nazwy z nimi związane TEKST: BOGUSŁAW BAUER ZDJĘCIA I FALERYSTYKA: ZE ZBIORÓW BOGDANA KOWALCZE I BOGUSŁAWA BAUERA

D

zisiaj gratka dla tych, co wolą oglądać, niż czytać... Możecie skupić się na falerach, bo w tekście tylko króciutko przedstawię Wam mitologiczne postaci. I to te mniej znane, bo oczywiście Diany/Artemidy opisywać Wam przecież nie trzeba… A do prezentacji dorzucę falery związane z naszym patronem – św. Hu-

bertem, który znajduje się w nazwach wielu kół, np. KŁ im. św. Huberta, KŁ św. Hubertus, KŁ Hubertus czy Towarzystwo Myśliwskie im. św. Huberta. O patronie myśliwych na łamach Gazety Łowieckiej mieliście okazję czytać już wielokrotnie, więc tym razem możecie skupić się na samych zbiorach. A zatem, do dzieła! 102


Diana W mitologii rzymskiej boginii łowów, przyrody, ale też płodności

Artemida Również bogini łowów oraz świata roślinnego i zwierzęcego, ale w mitologii greckiej

Orion W mitologii greckiej piękny, dzielny myśliwy beocki o wielkiej sile, olbrzym o niezwykłej urodzie, syn Posejdona i Uriale

103


Akteon Uchodził za syna Aristajosa i Autonoe. W mitologii greckiej myśliwy z Teb, który podpatrzył Artemidę i jej nimfy w kąpieli. Został przez nią za to zamieniony w jelenia, a wówczas rozszarpały go własne psy. Zwierzęta bardzo cierpiały po utracie pana, dopóki Chiron nie wyrzeźbił posągu tak wiernie go przypominającego, że zmylił nawet psy. Sylwan W mitologii rzymskiej pierwotnie bóg lasów i dzikiej przyrody, utożsamiany z Marsem.

Św. Hubert Tak jak pisałem wyżej, o naszym patronie wiecie już wszystko, więc podziwiajcie związane z nim falery…

104


STRYKER

TWEETY

Wabik na drapieżniki, sarny (kozły i kozy), sowy i inne. Uniwersalny wabik posiadający otwartą membranę oraz niesamowicie długą skalę dźwięków (około 2 oktawy), lecz nie wymagający mocnego dmuchania. Można na nim uzyskać dźwięki kniazienia zająca, ale również cienkie piski imitujące głos sarny, a także niektórych gatunków ptaków • łatwy w użyciu • wykonany z tworzywa sztucznego • odporny na warunki atmosferyczne

SYCO TWEETY

Podobny budową do całej serii „TWEETY” wabik z rozdwojoną, otwartą membraną. Dzięki takiej budowie uzyskane dźwięki sprawiają wrażenie stereofonicznych i lekko przytłumionych. Można na nim uzyskać dźwięki kniazienia zająca z lekko odmiennym brzmieniem niż w innych modelach „TWEETY” oraz przeraźliwy głos znajdującego się w niebezpieczeństwie kota. • łatwy w użyciu • wykonany z tworzywa sztucznego • odporny na warunki atmosferyczne

105

Wabik, na którym możemy uzyskać głos kniazienia zająca, jak również głos szczeku lisa. Membrana zamknięta w stylizowanym na głowę drapieżnika wabiku wykonanym z plastiku. • łatwy w użyciu • wykonany z tworzywa sztucznego • odporny na warunki atmosferyczne

LONG RANGE TWEETY

Uniwersalny wabik posiadający długą, otwartą i podwójną membranę dający długą skalę dźwięków (około 2 oktawy) oraz zadziwiajacy efekt stereofonicznego brzmienia, który jest ewenementem w tego typu wabikach. • łatwy w użyciu • wykonany z tworzywa sztucznego • odporny na warunki atmosferyczne

NIMROD

Wabik imitujący odgłosy ptaków z rodziny krukowatych oraz kotów. Może być używany do wabienbia drapieżników takich jak lis lub kuna, a także do wabienia ptaków z rodziny krukowatych. • zamknięta plastikowa membrana • wykonany z tworzywa sztucznego • odporny na warunki atmosferyczne


POINTER

Angielski dĹźentelmen


Kiedy wyobrażam sobie polowanie na bażanty czy kuropatwy w Anglii, widzę stylowo ubranych myśliwych z horyzontalnymi strzelbami najlepszych marek. Towarzyszy im pies, elegancki niczym James Bond i równie skuteczny jak jego Walter PPK. To musi być pointer! TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL


A

by opisać tę rasę podczas polowania, poluzuję wodze swojej fantazji językowo-literackiej… „Rzekłbyś, że to letni wiatr musnął cię z lekka w polu, kiedy oczy wypatrując za wznoszącym się pośród traw ptakiem, poczułeś ruch opodal. Ale nie, to pies przecie szybki niczym nasiona traw, które raz niesione tymże wiatrem, pędzą niczym pociski życia, by za chwilę wiatru pozbawione zamrzeć w bezruchu, jakby życia w nich nijak nie było. Tylko kierunek

wciąż pokazują… Tak, to pies przecie. Oczy przecierasz, nie rozumiejąc, dlaczego pędząc na karku złamanie, naraz zamiera, pozycje przyjmując prawie poległą. Ale życie w nim jest, nie umknęło, bo przecie rozsadza go prawie, lecz siła niewidzialna powstrzymuje go, by nie uronić ptaka przed twoim nadejściem, byś mógł do strzału dojść niczym żniwiarz do końca dnia letniego nagrodzonego pięknym słońca zachodem o zapachu wczesnej jesieni…”.

108


Zapewniam Was, że mógłbym długo w tak poetycki sposób opisywać pracę tego psa, ale byłby to mój ostatni artykuł w Gazecie Łowieckiej, bo w dzisiejszych czasach każdy oczekuje konkretnych i przydatnych informacji. Zatem wracajmy na ziemię.

zdecydowanie mniejsze niż u wyżła niemieckiego, sylwetkę jakby przełamaną w pół, bez symetrii. Skóra jest napięta, jakby była za mała o dwa rozmiary. Charakterystyczne czoło i duża mózgoczaszka dopełniają obrazu angielskiego dżentelmena. Wspomnieć należy, że pointery nigdy nie miały kopiowanego ogona, który jest zdecydowanie cieńszy i krótszy niż u wyżłów kontynentalnych. Obecnie w Polsce spotykane pointery są mniejsze i drobniejszej budowy

Zniknie z naszych łowisk? Patrząc na pointera, widzimy psa dużego, najczęściej maści białej w łaty czarne lub brązowe, mocnym karku i szerokiej klatce piersiowej. Uszy ma

109


Ratować rasę Dlaczego nie jeździć land roverem defenderem po mieście? Innymi słowy – dlaczego nie wybudować na ogromnej pasji innych umiejętności? Fundament jest – na pewno warto ratować rasę! Oczywiście, wyspiarze obraziliby się na nas śmiertelnie, skazując na zakaz picia herbaty przez trzy lata. Ale co tam! Na jednym z portali widziałem hodowcę, który pokazywał swoje pointery jak oszczekują dzika i aportują z wody. Można? Okazuje się, że tak. Należy sobie zadać pytanie – jeśli już mamy pointera, to czy lepiej, aby polował raz , dwa razy w roku z nami na ptactwo, czy lepiej nauczyć go innych rzeczy i umożliwić polowanie kilkadziesiąt razy w roku. Mnie nie trzeba pytać – jestem zawsze za drugą opcją. Nie zapomnę mojej rozmowy z jednym z hodowców z Czech na temat wyżłów, który opowiadał, jak jeden z konkursów małych ras wygrał myśliwy z alpejczykiem. Pokonał on wiele innych psów umiejętnością aportu z wody, gdzie alpejczyk i woda to mniej więcej jak ferrari na leśnej drodze. A jednak się dało.

niż 20, 30 lat temu. Inaczej niż u innych ras, w których wyraźnie widzimy kierunek do góry, tak w tej następuje odwrotna tendencja. Myślę, że jest to spowodowane jej degeneracją. Zbyt mała pula genetyczna i brak chętnych na zakup szczeniaków powoduje, że powoli ten piękny pies znika z naszych łowisk wraz z populacją kuropatwy i przepiórki. W otwartym polu Jest to pies do polowania w otwartym polu. Nie uciekniemy od tej prawdy, choćbyśmy się oszukiwali na wszystkie sposoby. Typowa praca fenomenalnym górnym wiatrem, szybkość chodów oraz niechęć do zakrzaczeń i wody definiują przeznaczenie tej rasy. Dodatkowo psy te były wykorzystywane przede wszystkim do pracy przed strzałem, czyli do wyszukania i wystawienia zwierzyny. Po strzale do akcji wchodziły spaniele i aportowały zwierzynę. Tak się polowało z tą rasą w Wielkiej Brytanii. Wystarczy historii, którą bardzo lubię, ale tylko wieczorem. W ciągu dnia musimy się zderzyć z rzeczywistością, którą warto kreować po swojemu. Zacznijmy od tego, że pies ten ma niezwykłą pasję do polowania na ptactwo. Cały jego świat jest temu podporządkowany.

Im wcześniej, tym lepiej Wielką zaletą tej rasy jest to, że w większości przypadków była ona

110


111


i jest w rękach myśliwych, więc jest duże prawdopodobieństwo, że uda nam się kupić szczeniaka po polującej linii. A to już połowa sukcesu. Druga połowa to szkolenie. Warto zacząć wcześnie, tak wcześnie, jak to tylko możliwe. W starych podręcznikach o wyżłach i polowaniu z nimi można przeczytać, że ,,nijak polować z wyżłem czy pointerem się nie da, jak nie masz tego psa w garści”. Dziś gdybym zapytał 15-latka, co to jest garść – to pewnie jeden na pięciu, by wiedział. A co to znaczy mieć psa w garści – to już niepojęte. Wracając do szkolenia – im wcześniej tym lepiej, a im więcej pracy, tym więcej satysfakcji na polowaniu. Warto również przyzwyczajać psa do wody w bardzo ciepłe dni. Na pewno pointer jest psem miękkim i bardzo podatnym na naszą perswazję, a dzięki ogromnej pasji trudno go zrazić do siebie i polowania. Istnieje więc spory margines błędów, jakie możemy popełnić. Dlatego pracujmy z pointerem zawsze i wszędzie, kiedy tylko nadarza się ku temu okazja. Na pewno zbliży nas to do opisywanego zjawiska ,,mieć psa w garści” . Tylko wtedy będziemy mogli polować skutecznie i z wielką satysfakcją. Od razu powiem, że nie ma to nic wspólnego ze zdominowaniem psa. Ostat-

112


113


nio usunięto mnie z jednej z grup na FB, kiedy wspomniałem o dominacji. Nikt nie zapytał mnie, co rozumiem przez to słowo. Ale trudno – taki jest dziś świat. W komunikacji także z pointerem niezwykle ważne jest, aby nie robić nic, co dominowałoby tego psa, ale przede wszystkim robić wszystko, by nie pozwolić dać się zdominować jemu. Efektem takiego działania będzie szacunek. I taka jest moja definicja relacji pomiędzy psem a przewodnikiem.

opodal kurzej fermy, a drugiego jakimś cudem złapałem 3 km dalej. Tylko dlatego, że opadł z sił od biegania za zającami, których było wtedy dużo w naszych łowiskach. Wróciliśmy na kwaterę na obiad. Zapytałem tłumaczki, co będą robić po południu. Myśliwi odpowiedzieli, że niestety, ale psy są zmęczone i nie pójdą na polowanie. Próbowałem ich przekonać, że to dobrze, że są zmęczone – kategorycznie odmówili. Na drugi dzień rano historia się powtórzyła. Psy wypuszczone, kilka godzin poszukiwań i zero polowania. Na obiedzie zakomunikowałem, że tak dalej być nie może i ja rezygnuję, chyba że zaczniemy polować na moich warunkach. Panowie zapytali jakie to warunki. Poprosiłem, aby dziś odpoczywali, a psy zabiorę do siebie. Miny mieli nietęgie, powiedzieli, że to bardzo drogie reproduktory i nie może im się stać krzywda. Uspokoiłem ich i zabrałem dwa pointery w pole. Uwiązałem im 30-metrowe dość grube linki do obroży, aby spowolnić ich ruchy i szybko zmęczyć. Tak się też stało, po trzech godzinach chodzenia po ścierniskach psy z wywieszonymi jęzorami wlokły się noga za nogą. Powoli zapadał październikowy zmierzch. Doszedłem z psami do lasu, znalazłem odpowiednie miejsce na biwak

Sposób na pointery Kiedy miałem lat 15 wyznaczono mnie na przewodnika dla myśliwych dewizowych, którzy przyjechali z Hiszpanii polować na kuropatwy. Przyjechało trzech panów, pięknym citroenem o regulowanej wysokości zawieszenia, wraz z czarującą tłumaczką i dwoma pointerami. Przed pierwszym polowaniem zakomunikowali, że priorytetem są dla nich psy i chcą je układać. Nie było wtedy telefonów komórkowych i obroży elektrycznych, a GPS był jeszcze w rękach wojska. Psy wypuszczone w otwarte pole zachowały się niczym charty na widok umykającego zająca. Poszły w cholerę i tyle je panowie Hiszpanie widzieli. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach jednego znalazł mój ojciec

114


i przygotowałem sobie posłanie ze świerkowych gałązek. W wykopanym dołku rozpaliłem małe ognisko i przypiekłem sobie kaszankę na rusztowaniu z mokrych patyczków. Psy zwietrzywszy kolację, nie odstępowały mnie na krok. Oczywiście nie dostały nawet kęska, tylko po troszku wody z manierki. Kiedy zapadły zupełne ciemności pointery były przerażone perspektywą noclegu w lesie. Skuliły się w nogach mojego posłania i całe się trzęsły, nie z zimna, bo noc była wyjątkowo ciepła, lecz ze strachu i emocji. Myślę, że nie zmrużyły oka ani przez chwilę, za to ja wyspałem się doskonale. Do domu mieliśmy około pięciu kilometrów, więc skoro świt ruszyliśmy. Psy dostały po troszku wczorajszej kaszanki, ja zostałem bez śniadania. Pożywiłem się znalezionym na łące szczawiem i skradzioną z pola marchewką. Podczas marszu łaciate czworonogi nie oddalały się ode mnie więcej niż na 30 m, mimo że były już bez linek. Od razu reagowały na ciche gwizdnięcie. Byłem bardzo z siebie dumny i szczęśliwy. Przez kolejne trzy dni polowania psy doskonale pracowały i były bardzo karne. Hiszpanie strzelili dwieście kur i byli niezwykle zadowoleni. Napisali

do mnie list po powrocie do domu, że psy wyły przeraźliwie przez kilka godzin, kiedy wyjechali w drogę powrotną. Mieć psa w garści… Osiągnąć ten cel można na wiele sposobów, ale mistrzem jest ten, kto zrobi to szybko i możliwie bezboleśnie.

115


Monografia KŁ „D w Ostródzie Część 3


Drwęca”

W ostatnim numerze Gazety Łowieckiej zaprezentowaliśmy fragment monografii Koła Łowieckiego „Drwęca” dotyczący jego powstania. Dziś prezentujemy rozdział o dekadzie, którą niejeden z Was dobrze pamięta. Oto złote lata 70. TEKST: ANDRZEJ ZŁOTOWSKI ZDJĘCIA: ARCHIWUM KOŁA ŁOWIECKIEGO „DRWĘCA”


W

latach 70. następuje wiele zmian w stylu pracy Koła, zwłaszcza w dziedzinie planowania, gospodarowania i pozyskiwania zwierzyny. Władze łowieckie kładą też duży nacisk na stałe podnoszenie poziomu wiedzy łowieckiej wśród myśliwych. Zarządy kół zostają zobowiązane do organizowania i prowadzenia wewnętrznych szkoleń, a zarząd wojewódzki w Olsztynie na myśliwych chętnych do odstrzału samców zwierzyny płowej nakłada obowiązek posiadania uprawnień selekcjonera. Dzięki społecznemu zaangażowaniu myśliwych członków Koła, następuje intensyfikacja działalności łowiecko-hodowlanej. Stopniowo zwiększane są plany odstrzału zwierzyny łownej, która coraz liczniej zasiedla łowiska Koła. Wzrost pogłowia zwierzyny jest szczególnie zauważalny po roku 1975, co stanowi powód do szczególnej dumy wszystkich tych, którzy na taki stan rzeczy solidnie pracowali, ale jak się przy tym okazuje, i przysparza powodów do zmartwień. Rok 1973 to rok pierwszego ważnego jubileuszu Koła, które weszło w swoje 25-lecie. W tym też roku odbyły się krajowe obchody 50. rocznicy powstania Polskiego Związku Łowieckiego. Za datę powołania do życia PZŁ przyjmuje się bowiem dzień 9 lipca 1923 r.

Obchody rocznicowe naszego Koła stały się pierwszym ważnym wydarzeniem w jego dotychczasowym istnieniu. Należy powiedzieć, że ówcześni działacze przyjęli za datę rozpoczęcia działalności Koła rok 1948 a więc rok, w którym jako osoba prawna zostało ono zaewidencjonowane w rejestrze kół łowieckich woj. olsztyńskiego i uzyskała status zbiorowego członka Polskiego Związku Łowieckiego. Obchodom rocznicowym nadano wyjątkowo uroczysty charakter, a główna ich część przypadła na 3 i 4 listopada 1973 r. W Sali Głównej Klubu Garnizonowego w Ostródzie otwarta została wystawa łowiecka. Uroczystości poprzedziły oficjalne obchody jubileuszowe, w których udział wzięli wszyscy przedstawiciele kół powiatu ostródzkiego, w tym też Łowczy Powiatowy kol. Henryk Wielgosz oraz sekretarz Powiatowej Rady Łowieckiej, a zarazem członek naszego Koła, kol. Jerzy Złotowski. Na uroczystości przybyli także przedstawiciele władz administracyjnych powiatu, oraz przedstawiciele Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wraz z jej sekretarzem powiatowym – Janem Wielochą. Zaproszonych gości przywitał i wygłosił referat okolicznościowy prezes Koła, kol. Stanisław Czernik.

118


Organizacją wystawy zajęli się wszyscy bez wyjątku członkowie Koła. Budziła ona bardzo wiele emocji, bo po raz pierwszy na widok publiczny wyeksponowane zostały trofea łowieckie naszych myśliwych. Pokazano nie tylko wieńce jeleni, parostki rogaczy i szable dzików, ale też broń myśliwską (dziś z racji rygorystycznych przepisów byłoby to niemożliwe), dyplomy i odznaczenia łowieckie, wypchane drobne zwierzęta bytujące w naszych łowiskach oraz psy myśliwskie, które z powagą (lub nie) znosiły pieszczoty natarczywych zwiedzających. O wy-

stawie i obchodach jubileuszowych Koła mówiło się bardzo dużo. Ówczesne lokalne media poświęciły jej wiele uwagi. Wydźwięk, jaki pozostawiły po sobie zarówno wystawa, jak i cały jubileusz, wywarł radykalny wpływ na zmianę stosunków społecznych pomiędzy myśliwymi a pozostałą grupą obywateli naszego środowiska. Można uznać, że społeczeństwo odczuwalnie zmieniło swój stosunek do całościowego wizerunku łowiectwa na bardziej pozytywny. Owocowało to później licznymi prośbami o przyjęcia w szeregi myśliwych

119


wielu osób, które do tej pory nie miały o łowiectwie bladego pojęcia (mówiło się o nich „kochankowie Diany”). Obchody rocznicowe zakończone zostały wykwintnym balem myśliwskim w dniu 10 listopada 1973 r. Bal odbył się, jak to i dotychczas bywało, w Klubie Garnizonowym w Ostródzie.

nie związaną z największą dotychczas grupą zawodową w Kole, bo taka od dawna przestała dominować, ale z charakterystycznym obiektem przyrodniczym, jakim jest rzeka Drwęca. Jej nurt wiedzie przez trzy należące do Koła obwody łowieckie, w tym także i przez Ostródę, gdzie ma ono swoją siedzibę. Zmiana nazwy na: „Koło Łowieckie „Drwęca” w Ostródzie”, stała się ukoronowaniem obchodów jubileuszu.

Obchody rocznicowe stały się też przyczynkiem aby Kołu nadać inną, bardziej odpowiednią nazwę. Już

Zaproszenie na uroczystości obchodu 25-lecia powstania Koła

120


Wystawę otworzył Łowczy Powiatowy, kol. H. Wielgosz

Referat okolicznościowy wygłosił prezes zarządu Koła, kol. S. Czernik

Aktyw łowiecki powiatu: od lewej kol. A. Majdura, Łowczy Koła, kol. J. Jankowski – nadleśniczy z Miłomłyna, kol. J. Złotowski – sekretarz Powiatowej Rady Łowieckiej i członek Koła, kol. H. Wielgosz – łowczy PRŁ, kol. K. Kowalski – przewodniczący Komisji Rewizyjnej w Kole

Grupa zwiedzających

Ekspozycje wystawowe

121


W związku ze zmianą nazwy Koła opracowana została nowa pieczęć, okrągła, która odtąd obowiązywała i do dziś obowiązuje. Pieczęć w środku przedstawia płynącą rzekę Drwęcę wraz z jej meandrami, a po obu brzegach symboliczny las. W otoku pieczęci widnieje napis: KOŁO ŁOWIECKIE DRWĘCA W OSTRÓDZIE. Obecnie, w dobie komputeryzacji, pieczęć jest bardziej wyraźna i zmieniła nieco swój wygląd. W nurt rzeki wkomponowano napis „Drwęca” . Symbolika pieczęci pozostała jednak ta sama.

Rok 1973 przyniósł dla Kół Łowieckich jeszcze jedno ważne wydarzenie. Rada Ministrów w dniu 27 lipca 1973 r. wydała Rozporządzenie, na mocy którego zobowiązała dzierżawców i zarządców obwodów łowieckich do częściowej, bo 50-procentowej partycypacji w wypłacanych przez Skarb Państwa rolniczych odszkodowaniach za zniszczenia powstałe w uprawach rolnych, będących wynikiem bytowania i żerowania zwierzyny łownej. Przypomnijmy, że Dekret z dnia 18 kwietnia 1955 roku uwolnił dzierżawcę i zarządcę obwodu łowieckiego z obowiązku odpowiedzialności za szkody wyrządzone w uprawach rolnych przez zwierzynę dziko żyjącą i przeniósł ten obowiązek na jej prawnego właściciela, czyli na Skarb Państwa. Przedmiot odszkodowań łowieckich był regulowany dalej: Rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 2 sierpnia 1957 roku, sejmową Ustawę Łowiecką z dnia 17 czerwca 1959 roku i Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 26 stycznia 1960 roku. Wydane w dniu 27 lipca 1973 Rozporządzenie zmieniło gruntownie nastawienie kół łowieckich co do zapotrzebowania finansowego, jakie od tej pory miało by być przeznaczane dla rolników. W tamtych czasach Koła nie prowadziły samodzielnej działalności go-

Pieczęć stara, nagłówkowa i nowa

122


spodarczej. Podstawowymi źródłami dochodów były środki otrzymywane ze sprzedaży tusz zwierzyny i składki członkowskie wpłacane przez myśliwych na rzecz koła. Ceny za przekazywane tusze do punktu skupu LAS, jedynego odbiorcy na rynku, były ustalane przez państwo. Dziczyzna sprzedawana była prawie wyłącznie do zagranicznych odbiorców za dewizy wyjątkowo pożądane przez krajowy budżet. Na wysokość cen eksportowanej dziczyzny miało wpływ jedynie państwo. A więc to praktycznie ono miało największy wpływ na efektywność prowadzenia racjonalnej gospodarki łowieckiej w kołach i wysokość nakładów finansowych, na jakie mogły one sobie pozwolić. Im wyższe nakłady tym bardziej wydajna stawała się gospodarka. W kołach, w których liczba przekazywanych do skupu tusz była niewielka, zaczynało brakować pieniędzy na ich statutową działalność. Należało więc bronić się przed takim stanem rzeczy, między innymi podnosząc składki członkowskie, ale zaistniała sytuacja zmuszała też do powiększania szeregów myśliwych, co do tej pory czyniono niechętnie. Przyjmowano coraz to nowych członków, przez co znacząco obniżył się poziom szkód i wypłacanych odszkodowań. Niewąt-

pliwie ówcześni ministrowie nie do końca przewidzieli, jakie skutki przyniesie ich rozporządzenie i w dwa lata później w dniu 1 sierpnia 1975 r. Rada Ministrów wydała nowe Rozporządzenie (Dz. U, nr 28, poz. 146), w którym zobowiązała zarządców i dzierżawców obwodów łowieckich do pokrywania jedynie 25% wartości wypłacanych przez Skarb Państwa odszkodowań. Kwestia partycypacji kół łowieckich w zakresie wypłacanych odszkodowaniach rolniczych była w późniejszych latach wielokrotnie prawnie regulowana. W kwietniu 1974 roku Koło dokonało wyboru nowego zarządu, w którego skład weszli: Leonard Suski – prezes zarządu Koła, Andrzej Majdura – łowczy; Władysław Rutyna – Sekretarz Zarządu; Tadeusz Sadowski – skarbnik Koła. Utworzone wcześniej stanowisko tzw. gospodarza obwodów objął po Leonardzie Suskim kol. Zygmunt Pawlina. Rolą gospodarza było nadzorowanie poprawności prowadzenia działań gospodarczych w Kole, w tym koordynacja prac w zakresie budowy i naprawy urządzeń hodowlanych i łowieckich, zaopatrywanie karmowe dla zwierzyny, uprawa poletek produkcyjnych, współpraca z rolnikami i Państwowymi Gospodarstwami Rolnymi, a co za

123


tym idzie dbałość o minimalizowanie szkód wyrządzanych przez zwierzynę w uprawach rolnych. Na początku 1974 roku Koło liczyło 46 członków, którzy w sezonie 1973/74, wraz z pracownikami poszczególnych nadleśnictw, dokonali inwentaryzacji stanu zwierzyny łownej w wszystkich czterech dzierżawionych przez Koło obwodach łowieckich. Jak wynika ze zewidencjonowanych danych, uznano, że w łowiskach stale bytowało 25 jeleni, 145 saren, 46 dzików i 1400 zajęcy. Myśliwi w tymże sezonie pozyskali: 7 jeleni, 32 sarny, 55 dzików i 9 zajęcy oraz ok. 460 kaczek. Wypłacono odszkodowania łowieckie na kwotę 31500 zł. W dniu 9 maja 1976 roku odbyło się kolejne walne zgromadzenie sprawozdawczo-wyborcze, które wybierało skład zarządu Koła, oraz komisję rewizyjną. Do zarządu wówczas weszli: kol. Leonard Suski – prezes, Karol Szarek – łowczy, Władysław Rutyna – sekretarz zarządu, i Jerzy Złotowski – skarbnik. Na wniosek członków komisji rewizyjnej zrezygnowano z funkcji gospodarza obwodów, którego obowiązki przejął zarząd, a w rok później powołano tzw. Kierowników Grup Gospodarczych, po jednym na każdy obwód łowiecki. Do prac w komisji rewizyjnej zostali wybrani:

kol. Kazimierz Ruczyński – przewodniczący oraz Andrzej Gmitrzak i Czesław Płatakis – członkowie. Na tymże zebraniu członkowie Koła ustalili także skład zespołu ds. szacowania szkód łowieckich. Byli to. kol. Henryk Bieńkowski w obw. 131, Jan Bracki w obw. 132, Jerzy Dowgwiłłowicz w obw. 133 i Ryszard Jadanowski w obwodzie 143. W sezonie łowieckim 1975/76 wiele uwagi poświęcono współpracy myśliwych ze szkolnymi kołami Ligi Ochrony Przyrody, nad którymi szczególną pieczę sprawował sekretarz zarządu, kol. Władysław Rutyna. W omawianym roku gospodarczym Koło współpracowało aż z dwunastoma szkołami, przy czym samo także było też członkiem zbiorowym LOP. W sferze gospodarczej Koło pozyskiwało karmę z ogółem 2,5 ha powierzchni własnych poletek, a także dzięki współpracy z miejscowymi PGR-ami uzyskiwało dodatkowe zabezpieczenie karmowe na okres zimy. Działalność gospodarcza Koła była w tym okresie bardzo dobrze postrzegana w wojewódzkich władzach PZŁ. Podczas sesji Mazurskiej Wojewódzkiej Rady Łowieckiej oceniono pracę Koła. Wystawiono jej wysoką ocenę, uznając je jednocześnie za jedne z najlepiej działających Kół w województwie. O tym fakcie po-

124


125


wiadomił myśliwych osobiście przybyły na Walne Zgromadzenie w dniu 7 kwietnia 1977 roku , członek MWRŁ, kol. Rajmund Rumszewicz. W sezonie 1976/77, pozyskano: 10 jeleni, 88 dzików, 45 saren. Odbyło się także 16 polowań zbiorowych, w tym 5 na zające, na których pozyskano 82 szaraki i 11 lisów. Kwota, jaką Koło zapłaciło z tytułu wypłaconych rolnikom odszkodowań łowieckich, to 51 tys. zł. W roku 1976, na mocy Zarządzenia nr 3 Wojewody Olsztyńskiego, z dnia 27 stycznia 1976 roku, przy okazji podpisania nowych umów dzierżawnych, dokonana została korekta granic dotychczasowych obwodów łowieckich. Koło Łowieckie Drwęca w Ostródzie pozostało nadal w posiadaniu swoich czterech obwodów łowieckich, przy czym w niewielkim stopniu zmieniły się dotychczasowe ich granice, które przebiegały już od tej chwili po następujących punktach terenowych: obwód łowiecki nr 239 oznaczony został numerem 131, a ogólna powierzchnia jego została określona na 5610 ha. Granicę poprowadzono od wsi Ostrowin, szosą do Wigwałdu, dalej drogą do Rychnowskiej Woli, stąd szosą do Rychnowa i drogą do Durąga, a dalej szosą przez Lichtajny i strugą (tu Grabiczek) do Młyna Lidzbarskiego,

a dalej szosą i drogą do wsi Ostrowin. Obwód łowiecki 240 oznaczony został numerem 132 o łącznej powierzchni 6360 ha. Granicę jego poprowadzono od Ostródy szosą na Warlity Wielkie do krzyżówek przed kanałem i drogą w prostej linii do jeziora Szeląg, oraz zachodnim brzegiem tego jeziora i kanałem do szosy, a następnie szosą do Idzbarka i dalej szosą do Młyna Idzbarskiego, stąd strugą (Grabiczkiem) do szosy i szosą przez Lichtajny do Durąga, następnie drogą przez Dziadyk i Rudno do Brzydowa, a stamtąd szosą przez Ornowo do Ostródy. Dotychczasowy obwód łowiecki nr 241 otrzymał oznakowanie 133. Jego powierzchnia określona została na 6890 ha. Granica tego obwodu przebiegała od Ostródy, drogą przez Ormowo do Brzydowa, przez Rudno do Naprożu, dalej szosą oraz starym torowiskiem do Samborowa i rzeką Drwęcą oraz południowym brzegiem Jeziora Drwęckiego do Ostródy. Obwód łowiecki, oznaczony dotychczas jako nr 245, otrzymał numerację 143, a jego całkowita powierzchnia wyniosła 4510 ha. Granica tego obwodu poprowadzona została od Durąga, drogą przez Rychnowo i Kiersztanowo do Pacółtowa, a dalej szosą i drogą oraz ponownie szosą przez

126


Gierzwałd, Dylewo, Szczepankowo i Glądy do Durąga. Po nowelizacji granic, Koło Łowieckie Drwęca w Ostródzie, prowadziło swoją gospodarkę na ogółem 23370 ha, w zróżnicowanym terenie z przewagą pól uprawnych i niewielkimi powierzchniami lasów. Taki charakter łowisk sprzyja bytowaniu zwierzyny grubej, szczególnie w obrębie pól uprawnych, gdzie znajduje dla siebie zaopatrzenie karmowe, a w lesie bazę siedliskową. Wśród zwierzyny drobnej nie ma specjalnego wyboru, w zasadzie jedynym jej przedstawicielem jest zając i kaczka krzyżówka, a także lokalnie, niewielkie stadka kuropatw. W latach 70. zawiązują się bardziej szerokie niż dotychczas kontakty z rolnikami, który gospodarzą na działkach stale narażonych na działanie zwierzyny. Wraz ze wzrostem populacji jeleniowatych, swoją rozrodczą ekspansję dał odczuć i dzik. Coraz więcej gospodarstw chłopskich uskarżało się na powstawanie szkód nawet na tych polach, gdzie jeszcze do niedawna nie było o tym mowy. Nadleśnictwa, przedstawiciel Skarbu Państwa – właściciela zwierzyny, narzuciły obowiązek planowego odstrzału dzików zgodnie z założonymi w Rocznym Planie Hodowlanym klasami wiekowymi i okresami ich pozyskania. Łowczy

kół zostają zobligowani do składania kwartalnych raportów przedstawiających realizację planów odstrzału dzików w miejscach szczególnie narażonych na szkody. Powstają przy tym nowe urządzenia hodowlane i łowieckie. Na polach wprowadza się pierwsze nocne dyżurowania. Koło poszerza swoje kontakty także z młodzieżą szkolną w terenie. Myśliwi uświadamiają i edukują młodzież, w tym o konieczności utrzymania w należytej biocenozie relacji człowiek – przyroda. Ma to na celu uzmysłowienie rolnikom, że powiększenie stanów ilościowych dziko żyjącej zwierzyny i odbudowa ginących gatunków, to nie tylko interes dla gospodarki i finansów państwa, ale przede wszystkim poprawa komfortu bytowania człowieka w przyrodzie. Taką wiedzę mogła swoim rodzicom przekazać jedynie młodzież szkolna. W tym zakresie cel wydawał się być osiągnięty. Zarząd Koła kierowany przez kol. Leonarda Suskiego działa prężnie i planowo, realizując przy tym coraz więcej zamierzeń organizacyjnych, a także powiększa wyraźnie pozyskiwanie zwierzyny. Trzeba przyznać, że kol. prezes jak mało kto zabiegał o dyscyplinę organizacyjną i koleżeńskość wśród myśliwych. Niejednokrotnie „grzmiał” na zebraniach człon-

127


ków Koła w przypadku jakichkolwiek uchybień w sferze organizacyjnej, a najczęściej w przypadkach, gdy ktokolwiek uchylał się od powierzonych mu obowiązków. Taki swoisty reżim miał swoje dobre strony. Nie miało to oczywiście żadnego wpływu na to, by sukcesywnie powiększały się szeregi myśliwych. W początkach 1977 r. Koło liczyło już 50 członków. Wśród zamierzeń do zrealizowania w sezonie 77/78 znalazło się między innymi: w obwodzie łowieckim nr 131: budowa 3 nowych ambon, paśnik dla zwierzyny grubej, 10 paśników dla zajęcy, 6 budek dla kuropatw. W obwodzie 132: 2 paśniki dla zwierzyny płowej, 10 paśników dla zajecy, 6 budek dla kuropatw i jedna lekka ambona w Kępie Dziadykowskiej. W obwodzie 133 postanowiono zbudować: dwa duże paśniki magazyny dla zwierzyny płowej, 10 paśników dla zajęcy, 10 budek dla kuropatw, oraz 4 ambony w rejonie Wirwajdy – Turznica. W obwodzie 143 postanowiono zrobić: jeden paśnik magazyn w Kępie Gierzwałdzkiej, jeden paśnik dziczy, 2 paśniki dla zwierzyny płowej, 4 duże ambony. Postanowiono także założyć dodatkowe poletko w Kępie Domkowo, a także w miarę możliwości zwiększać własne (tu też i dzierżawione) poletka produkcyjne. Dzięki

różnym staraniom, Koło w końcu dekady posiadało już ok. 7 ha własnych gruntów. Na potrzeby Koła zakupiono też ciągnik, który w znacznym stopniu ułatwił pracę myśliwym. Podkreślić należy, że w sezonie 1976/77 z racji odstrzelonej zwierzyny i sprzedaży jej tusz Koło uzyskało przychód: w obwodzie 131 – 34 tys. zł, obwodzie 132 – 18 tys. zł, w obwodzie 133 – 31 tys. zł, a z obwodu 143 uzyskało kwotę 29 tys. zł. W sezonie 1977/78 pozyskano: 9 jeleni, w tym 6 byków i 3 łanie, 84 sarny, w tym 50 rogaczy, 22 kozy i 12 koźląt oraz 76 dzików. Niestety za ten sezon nie posiadamy danych co do wielkości pozyskania zwierzyny drobnej, a przede wszystkim zajęcy. W tym też czasie myśliwi Koła pobrali na użytek własny 5 dzików i 1 koźlę sarny. Przystąpiono do organizacji jubileuszu 30-lecia Koła. W roku łowieckim 1978/79 (po dwóch latach) wybierano ponownie zarząd Koła. Zarówno zarząd, jak i współdziałająca z nim komisja rewizyjna, pozostała w pełnym składzie na nową kadencję. Dla myśliwych rok ten okazał się bardzo trudny. Wyjątkowo ciężka i długa zima spowodowała dotkliwe straty zarówno w pogłowiu dziko żyjącej zwierzyny, a szczególnie sarny, jak i odcisnęła się niekorzystnie na finansach Koła, uszczuplając bardzo moc-

128


no zasoby budżetowe. Zwiększone nakłady, jakie zostały poniesione na dokarmianie zwierzyny, w tym dodatkowe zakupy i transport karmy, a nawet odśnieżanie dróg dojazdowych

do paśników, uniemożliwiły w kolejnym roku gospodarczym realizację wielu zaplanowanych przedsięwzięć gospodarczych. Zmniejszone zostały przy tym plany odstrzału zwierzyny,

129


a co za tym idzie, zmniejszyły się wpływy finansowe. Ogólnie w sezonie 1978/79 Koło wydatkowało kwotę związaną z zimowym dokarmianiem zwierzyny na poziomie 107 tys. zł. Dla porównania rok wcześniej była to kwota zaledwie 67 tys. zł. Zwiększyła się także kwota wypłacona z tytułu odszkodowań za zniszczone uprawy rolne, do nieosiągniętego dotychczas poziomu 135 tys. zł. – gdzie rok wcześniej było to 58 tys. zł. Trzeba podkreślić, że od 1978 r. Koło posiadało trzech pełnoetatowych strażników łowieckich. Byli to Eugeniusz Błaszczyk zamieszkały w Kalwie koło Domkowa, wykonujący swoje zadania w obwodzie 143, Rajmund Oman w obw. 131 i Hieronim Fijas zamieszkały w Turznicy – „opiekujący” się obwodem 133. W roku 1979 zastąpił go kol. Brzostek zamieszkały w Samborowie. Otrzymywali oni stałe wynagrodzenie za swoja pracę, która polegała na dozorowaniu prawidłowości prowadzonej gospodarki łowieckiej zgodnie z obowiązującymi ówcześnie przepisami Rozporządzenia Ministra Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego. Oprócz stałego wynagrodzenia strażnicy łowieccy pobierali też dodatkową premię uzależnioną od liczby sztuk zwierzyny grubej, pozyskanej przez myśliwych w danym obwodzie łowieckim. Staw-

ka taka wynosiła za jelenia i dzika od 100 do 150 zł/ szt. i od 50 do 80 zł/szt. odstrzelonej sarny. Jako jedno z poważniejszych przedsięwzięć, które zostało w latach 70. przyjęte do wspólnej realizacji przez Koła Łowieckie powiatu ostródzkiego, była budowa strzelnicy myśliwskiej. Idea budowy strzelnicy służącej podnoszeniu umiejętności strzeleckich myśliwych, narodziła się w sierpniu 1972 r., a decyzję w tej sprawie podjął Powiatowy Zjazd Delegatów PZŁ na mocy uchwały. Przewodniczącym Społecznego Komitetu Budowy został kol. płk. Kazimierz Piasecki. Koła Łowieckie, których siedziby znajdowały się w Ostródzie i w powiecie ostródzkim, zostali zobowiązani do jednorazowej wpłaty na tan cel kwoty 100 zł od myśliwego. Obiekt zlokalizowano w miejscowości Kaczory (kiedyś Fjugajny) ok. 5 km od Ostródy, w niedalekim sąsiedztwie strzelnicy wojskowej, która w tym okresie była przebudowywana. Dzięki wydajnej pracy myśliwych i dużym zaangażowaniu wojska, a przede wszystkim jego dowódców, (ze szczególnym podkreśleniem zasług, jakie wniósł prezes Drwęcy kol. Leonard Suski), obiekt powstał w ciągu dwóch lat i zaliczany był w tamtych czasach do najlepszych

130


131


w województwie. Późniejsze losy strzelnicy nie były już jednak tak różowe jak sama jej budowa. Myśliwi po okresie zachwytu strzelectwem, zaniedbali obiekt, pozostawiając go bez należytego nadzoru i dbałości o znajdujące się w nim wyposażenie. Doprowadziło to do szybkiej jego degradacji. Dopiero na początku lat 90. z inicjatywy nowo powołanego wówczas łowczego rejonowego kol. Zygmunta Tkaczyka, wysiłkiem myśliwych kół rejonu ostródzkiego, oraz wspólnym nakładem środków finansowych, strzelnicę wyremontowano i oddano do ponownego użytkowania. Odbywały się tam pod patronatem łowczego rejonowego tradycyjne coroczne zawody w drużynowym strzelaniu sportowym nazywane „Piknikiem Strzeleckim”. Była to zabawa dla myśliwych wraz z całymi rodzinami. Ale przede wszystkim obiekt ten służył myśliwym do przestrzeliwania broni. Tu historia jednak zechciała się powtórzyć, po kilkuletnim rozkwicie, strzelnica znowu zaczęła popadać w niełaskę jej użytkowników. Powodem tego stanu rzeczy było bez wątpienia wybudowanie pod patronatem ZW PZŁ, nowoczesnej dobrze wyposażonej strzelnicy o podobnym charakterze w Olsztynie. Ważnym powodem mającym też wpływ na decy-

zję dotyczącą odstąpienia myśliwych od utrzymania ostródzkiej strzelnicy było to, że w międzyczasie zaostrzone zostały wymogi bezpieczeństwa na tego rodzaju obiektach. W świetle nowych realiów, nasza strzelnica musiała by przejść kolejny kosztowny remont. Niestety, koła obarczone nowymi obciążeniami finansowymi wynikającymi ze znowelizowanej w 1995 r. Ustawy Łowieckiej, bardziej niż dotychczas zaczęły przyglądać się swoim finansom. Skutkiem tego stanu rzeczy ostatecznie było przekazanie myśliwskiej strzelnicy w ręce Ostródzkiego Towarzystwa Strzeleckiego „GARDA”. Aby podsumować całość działań gospodarczych Koła w dekadzie lat siedemdziesiątych, należy powiedzieć że: następuje intensywna budowa urządzeń łowieckich na wszystkich czterech obwodach, zwłaszcza tych urządzeń, które są związane z dokarmianiem zwierzyny. Wspólnym staraniem wybudowano szereg dużych funkcjonalnych paśników dla zwierzyny grubej w obwodzie nr 131, w lesie po lewej i prawej stronie rzeki Drwęcy. W obwodzie nr 143, w Kępie Pancerzyńskiej, na Kalwie i w Domkowie jak też w Lesie Gierzwałdzkim i Kępie Pacółtowskiej. W obwodzie 132, w Kępie Lichtańskiej i Kroplew-

132


skiej oraz na Zwierzewie. W obwodzie nr 133, w Wirwajdach, Nastajkach i w Lesie Samborowskim. Wybudowano też szereg ambon, zwłaszcza w obwodach łowieckich nr 132, 133 i 143. Koło rozpoczęło uprawę poletek produkcyjnych, z których zebrane plony przeznaczano na dokarmianie zwierzyny w okresie zimowym. Z upraw ok. 7 ha. poletek produkcyjnych pozyskiwano między innymi: ok. 16 ton ziemniaków, 6 ton ziarna owsa, ok. tony snopówki. W końcu lat siedemdziesiątych wpływy finansowe z tytułu odstawionych do punktu skupu tusz zwierzyny grubej i zajęcy, wynosiły ok. 320 tys. zł rocznie. Najwięcej dochodu przynosił obwód 131, bo aż ok. 116 tys. zł nieco mniej, bo średnio ok. 100 tys. zł, obwód 143, w dalszej kolejności plasował się obw. 133 – ok. 70 tys. zł i obw. 132 – 40 tys. zł/rok. Łączne koszty prowadzonej działalności statutowej Koła zamykały się średnią kwotą ok. 550 tyś zł/rok. W latach siedemdziesiątych w szeregi członków Koła zostali przyjęci koledzy: Zdzisław Szymczyk, Karol Szarek, Aleksander Cudakiewicz, Czesław Ogrodowski, Zdzisław Pisarkiewicz, Witold Pszczółkowski, Tadeusz Gałązka, Leonard Suski, Bronisław Pietkiewicz, Joachim Jasiak, Karol Wojtanow-

ski, Piotr Stępka, Zygmunt Pawlina, Ryszard Jadanowski, Zygmunt Komar, Kazimierz Samulski, Maciej Gmitrzak, Jan Wielocha, Kazimierz Kowalczuk, Bolesław Guzal, Henryk Pisarski, Jerzy Kacała, Alojzy Wilczopolski, Krzysztof Węclowicz, Jerzy Dowgwiłłowicz, Marek Ganowicz, Andrzej Łukaszewski, Marian Zaborek, Antoni Połocki, Leszek Łodziński, Roman Trypucki, Władysław Kędziora, Władysław Komar, Czesław Oman, oraz pierwsza w historii Koła kobieta, koleżanka Ryszarda Sadowska, która między innymi przez to stała się powodem do dumy i nieukrywanego zadowolenia jej taty kol. Tadeusza Sadowskiego. W połowie lat osiemdziesiątych do grona myśliwych dołączyły kolejne koleżanki, a były nimi obie córki kol. Aleksandra Cudakiewicza – Iwona i Alina, oraz Maryla, córka kol. Henryka Bieńkowskiego. Obecnie w Kole polują trzy Diany , są nimi koleżanka Małgorzata Filipowiak, kol. Ewa – Karolina Kondrusik a także koleżanka Patrycja Sawicka. W końcu dekady lat siedemdziesiątych Koło liczyło 54 członków. W tamtym czasie funkcję prezesa zarządu Koła sprawowali: kol. Leszek Florczak, Jerzy Glijer i Stanisław Czarnik, a od 27 kwietnia 1974 r., prezesem został kol. Leonard Suski.

133


PRZEDWIOSNIE W PUSZCZY BIAŁOWIESKIEJ Choć lato nie zawsze sprzyja lekturze, w naszym cyklu prezentującym prozę dla myśliwych polecamy wyjątkową pozycję. To rozdział książki „Z przeżyć i wrażeń myśliwskich” Stefana Krzywoszewskiego, wydanej przez Atra World. Autor, żyjący w latach 1866–1950, był znanym dziennikarzem, dramaturgiem i cenionym gawędziarzem. Zachowujemy pisownię zgodną z pierwszym wydaniem książki



I

oto znowu, w dżdżysty i chłodny dzień kwietniowy znalazłem się na tokach głuszcowych w Puszczy Białowieskiej. Tym razem honorowym gospodarzem jest pan minister Karol Niezabytowski, któremu towarzyszą córki; pan Stanisław Janicki, poprzedni minister rolnictwa, należy do zaproszonych gości. Skład tej listy podległ zmianom. Lecz rychło, jeszcze w pociągu, następuje wzajemne zbliżenie. Zamiłowanie myśliwskie wytwarza pewnego rodzaju masonerię, wiąże ludzi różnych poglądów i przekonań wspólnym umiłowaniem przyrody i namiętnością wzruszeń łowieckich. Zaiste, święty Hubert jest wielkim świętym, skoro potrafi na tym padole waśni, zawiści i walk takich dokonywać cudów. Wśród gości jest pan minister Miedziński, przeciw któremu wre obecnie kampania z powodu liczników telefonicznych. Trudno o milszego towarzysza myśliwego! Pełen temperamentu, żywości, paruje wciąż żartobliwe docinki, którymi dokucza mu przekornie pan Janicki. Zamaszysty, uprzejmy i uśmiechnięty poseł węgierski, pan Belitska, robi wrażenie wykwintnego szlachcica polskiego – zwłaszcza że w rozmowie francuskiej szafuje gęsto frazesami polskimi, nienagannie wymawiając najtrudniejsze

wyrazy. Jeszcze dwóch innych przedstawicieli dyplomacji cudzoziemskiej: pan Quevedo, poseł portugalski, zawołany myśliwy, który zna już wszystkie mateczniki kresowe, i pan Le Verdier, sekretarz ambasady francuskiej. Hrabia Stefan Przeździecki, szef protokołu w MSZ, i pan Markowski, wicedyrektor kancelarii pana prezydenta, reprezentują dyplomację polską. Nad wszystkim czuwa pan Miklaszewski, dyrektor Departamentu Leśnictwa, niestrudzony, pamiętający o każdym gościu – rozkochany w swoich lasach jak czuły i wierny kochanek. Dopomaga mu miły nasz kolega, Julian Ejsmond, nemrod młody, lecz srodze zawzięty i przez świętego Huberta szczególnie protegowany: gdzie nikt nie strzela, on potrafi dać dubleta do wilków. Miejscowym przyjęciem i organizacją polowania kieruje pan Szemiot, sprawnie i z autorytetem, który pochlebnie świadczy o jego administracyjnych zaletach. Pierwszy przedwieczerz jest zimny i ciąg słonek wątły. Ze słabą otuchą rozjeżdżamy się w nocy do wyznaczonych dla każdego myśliwego rewirów. W moim rewirze żaden z osadzonych głuszców nie grał. Gdzieś w dali słyszałem ciężki łopot skrzydeł zrywającego się do lotu koguta. Cicho przemknęła nad

136


czubami sosen głuszyca. To wszystko. Całonocne, żmudne wałęsanie się po mokrych uroczyskach było bezowocne. Mimo niepomyślnych warunków atmosferycznych trzem myśliwym powiodło się lepiej. Panowie Niezabytowski, Miklaszewski i Ejsmond zabili po głuszcu. W dzień ociepla się. Słońce raz wraz wyziera zza chmur. Może nadchodząca noc będzie wdzięczniejsza? Wszyscy są tak znużeni, że przedwieczorny ciąg słonek ma tylko trzech zwolenników. Jedziemy razem: panowie Quevedo, Le Verdier i ja.

drogę, zniknął w oczeretach. Przez mgnienie oka widziałem, jak zwrócił ku nam złą, plugawą mordę. Wilk! Broń nabita drobnym śrutem, strzał zbyt daleki. Zbliżamy się śpiesznie do miejsca, którędy zwierz przemknął: na błotnistej drodze widnieją świeże tropy. Daremnie jednak wpatrujemy się w trawy. Ahaswer dzikiej kniei już niechybnie daleko… Stanowisko mam na niewielkiej haliznie, na brzegu kotliny, którą przewlekłe deszcze zamieniły w sadzawkę. Z ukrytego w gęstych trawach źródła sączy się woda, wydzwaniając bez przerwy melodię jednostajną i melancholijną. Mój towarzysz usunął się dyskretnie w głąb boru. Zostałem sam. Słońce ukryło się za sinymi chmurami, niebo zasnuwa się lekkim, szarym woalem. Pokropił przelotny deszcz. Cisza. Niekiedy puszcza odetchnie mocniej, wiatr zaszumi w koronach sosen, w oczeretach i trawach odezwą się stłumione poszepty i westchnienia. I znów cisza, bezmierna cisza. Nie ma w niej jednak nic martwoty. Ta cisza żyje, nasycona utajonym, bujnym, wszechstronnym życiem puszczy. Cisza. Tylko krople wody spadające ze źródła do sadzawki dzwonią smętnie i monotonnie. Z oczeretów na przeciwległym brzegu kotliny

* * * Na szosie przerzynającej puszczę, nieopodal mostu, czeka urzędnik leśnictwa, który będzie moim przewodnikiem. Wyskakuję z samochodu, skręcamy w wąską drożynę leśną. Z prawej strony strzeliste sosny, z lewej, na mokradłach, młody gaj brzozowy. Podszycie z wysokich traw i pożółkłych oczeretów. Cisza. Głęboka, uroczysta cisza. Mieszkańcy puszczy tak są przytłoczeni jej majestatem, że mówią półgłosem jak w kościele. Idziemy w milczeniu. Wtem leśnik dotknął mego ramienia. O sto kroków przed nami duży płowy zwierz wysunął się z brzeziny, przeskoczył chyłkiem

137


wysunął się rudawy koziołek, nawykły tutaj szukać wodopoju. Dojrzał mnie i cofnął się. Świegot drobnego ptactwa czyni się głośniejszym. Przed nadchodzącą nocą leśnych śpiewaków ogarnia podniecenie. Zaczyna się wieczorny koncert puszczy, słodkie gwizdania i poświsty zlewają się w tajemniczej symfonii. Namiętne, boleśnie zmysłowe brzęczenie kszyków odzywa się coraz częściej. Gdzieś w dali zachrapała pierwsza słonka. Na próżno wytężam wzrok w tę stronę. Zasłoniły ją sosny. W tym samym momencie postrzegam inną słonkę płynącą wysoko z przeciwnej strony. Zgorączkowałem się ze strzałem, śrut połechtał ją po piórkach ogona; zniżyła raptownie lot jak aeroplan, gdy trafi na puste miejsce, i poszybowała dalej. Lecz niebawem odzywa się znów poważne chrapanie. Teraz widzę czarny punkt z daleka, leci o sześćdziesiąt kroków ode mnie bokiem. Zmierzyłem dobrze i ptak, trafiony w głowę, w koziołkach spada jak czapka na ziemię… Zmrok już zupełny, gdy tą samą drogą wracamy do szosy. Za chwilę błyskają latarnie pędzącego po mnie samochodu.

– Czas jechać! Chwytam fuzję, naboje, narzucam duże futro. W ciemnościach świecą latarnie powozu. Wstępuję do pałacu po pana Quevedo i razem jedziemy do wielkiego tartaku. Tam rozdzielają się nasze losy. On wsiada do wagonu kolejki leśnej, ja – na małą drezynę, przy której już czeka leśnik. Ruszamy szybko. Za chwilę gasną światła leśnej fabryki. Wąskim torem wrzynamy się w czarny, śpiący bór. Poprzez chmury ledwie przeziera tarcza księżyca, rozlewając bladą poświatę. Głuchą ciszę przerywa tylko chrzęst drezyny. Godzinę trwa ta podróż. Nareszcie w dali błyska czerwone światełko. Stop! Przy ognisku grzeje się trzech ludzi: dwóch gajowych i nadleśny. Poznajemy się. Nadleśnym jest pan Bark, były jegermejster białowieski cesarza Mikołaja, rodzony brat rosyjskiego ministra finansów z okresu wojny. Jestem stropiony, że zadał sobie tyle trudu. On odpowiada: – Ja bo i dla własnej przyjemności! Takie wyprawy myśliwskie to moja namiętność! Czyż może być coś bardziej interesującego? Siedliśmy na zwalonym pniu. Gajowi kucnęli przy ogniu, raz wraz dorzucając gałęzi i drewien. W czerwonych blaskach płomieni puszcza wydaje się jeszcze bardziej ciemną i tajemniczą.

* * * O północy budzi mnie pukanie do drzwi. Zrywam się na wpół przytomny.

138


Moczary, na których mam szukać głuszca, są położone zaledwie o paręset kroków. Mamy tedy blisko półtorej godziny przed sobą. Zapaliliśmy papierosy, zaczyna się zwykła myśliwska gawęda ściszonym półgłosem, bo puszcza tchnie powagą i grozą, które nie dopuszczają swawoli, śmiechu, głośniejszych rozhoworów. Twarze gajowych surowe, uroczyste. Pan Bark, mężczyzna chudy, wysoki i żylasty, lat około sześćdziesięciu, o rzadkiej, ryżawej bródce i zblakłych oczach niebieskich, jest typem barona bałtyckiego. Jako łowczy białowieski towarzyszył carowi i wielkim książętom w ich łowach, podjeżdżał z nimi jelenie, organizował naganki na dziki, kozły, daniele. Dziś nosi mundur leśnika polskiego, na czapce – białego orzełka. – Jeleni było tutaj około piętnastu tysięcy – opowiada pan Bark. – Żubrów siedemset kilkadziesiąt (nie ma ani jednego), wielkie mnóstwo sarn i dzików, sporo danieli. Car Mikołaj był na polowaniu uprzejmy i niewymagający. Natomiast wielki książę Mikołaj Mikołajewicz był gwałtowny, nerwowy, unosił się łatwo. Gdy nawała niemiecka zbliżyła się do puszczy, pana Barka ewakuowano do twerskiej guberni. Wkrótce potem wysłany został do Persji. Tam

mógł dać wodze swym upodobaniom łowieckim. Koczując w rozległych krainach podgórskich, polował na muflony, dziki i bażanty, zabił dwa tygrysy i lamparta. Przewrót bolszewicki zmusił go do powrotu. Władze sowieckie wszakże traktowały byłego urzędnika carskiego z rosnącą nieufnością. Pan Bark zdołał przedostać się wraz z rodziną do Polski – powrócił do Białowieży. Wilgotny chłód zaczyna dojmować, pomimo ciepłego futra. Przybliżamy się do ognia. Pan Bark ciągnie dalej, prawie szeptem, swe wspomnienia: – Kiedy tu przybyłem, jeszcze byli Niemcy. Dali mi mieszkanie, żywność, wciągnęli do pracy nad monografią puszczy. Lecz niebawem nastąpiło załamanie się, żołnierze niemieccy ogłosili własne sowiety, wyzwolili się spod władzy zwierzchnictwa. Oficerowie, opuszczając Białowież, zostawili nam nieco broni i nabojów. O bezpańską puszczę rozpoczęli zabiegać bolszewicy, Litwini, a nawet Ukraińcy. Raz wraz zjawiali się nowi ludzie z pretensją obejmowania puszczy w swoje posiadanie. Grasowały oddziały najróżniejszych formacji wojskowych i bandy opryszków. Głód zajrzał do chat. Wtedy to nastąpiło ostateczne mordowanie żubrów, jeleni i danieli.

139


Zainicjowali dzieło zniszczenia żołnierze rosyjscy. Niemcy na razie poszli w ich ślady, wprędce jednak generalicja nakazała szanować zwierzynę. Teraz nadszedł czas najgorszy. Zgłodniałe chłopstwo rzuciło się na puszczę bez opamiętania. Dniem i nocą nie ustawała strzelanina. Aż przyszedł moment, że na wielkich obszarach pozostał tylko jeden, ostatni żubr. Daremnie próbowali go ocalić starzy strażnicy leśni. Wytropiono go, otoczono, posypały się kule z berdanek. Ostatni król puszczy legł martwy… Pan Bark zamilkł. Przez kilka chwil wsłuchiwaliśmy się w milczeniu w suche trzeszczenie ognia. – Aż pewnego dnia zjawia się garsteczka jakichś żołnierzy. Zamknęły się trwożliwie drzwi chat. Zza okien patrzyły niespokojne oczy mieszkańców puszczy. Kogóż to znowu los niesie? Wtem ktoś krzyknął: „Wojsko polskie!”. Odetchnęliśmy z ulgą. Niestety! Radość trwała krótko. Oddział żołnierzy polskich objął puszczę w posiadanie Rzeczypospolitej i poszedł dalej… Znów nastały tygodnie zamętu i trwogi. Wreszcie zjawiły się silniejsze oddziały wojsk polskich, zjechały polskie władze administracyjne. Szlachetna zwierzyna, która przed wojną wypełniała puszczę, została jednak niemal doszczętnie wytępiona!

Jakaś nerwowość czai się w tym opowiadaniu, jakieś niedomówienia, może utajone żale… Czy podobna dziwić się człowiekowi, który wzrósł i wychował się w zgoła innych warunkach i tradycjach, który doznał gorzkich zawodów, który odczuwa może nieposkromione tęsknoty? Lekki powiew wiatru przemknął po lesie, który jak gdyby westchnął przez sen. Ognisko dopala się. Na wschodzie niebo przybladło. Wysoki gajowy o jasnych, zwieszających się wąsach, zbliżył się do mnie i szepnął: – Pora, panie! Pożegnałem się z panem Barkiem. Poszedł wolno, zgarbiony, torem kolejki. Ja zrzuciłem futro, nabiłem broń. Parę kroków w czarną gąszcz, pod stopami woda i grząskie błoto – milcząca, tajemnicza puszcza wchłonęła nas. Wysokie do pasa buty gumowe chronią mnie od przemoczenia. Są za to dość ciężkie. Co chwila potykam się o nadgniłe zwały i wykroty, wpadam w głębokie bajory. Dla mego przewodnika nie ma przeszkód. Idzie szybko i cicho. By go w gęstym mroku nie stracić z oczu, muszę dotrzymywać kroku. Wkrótce pot leje się z czoła… Zatrzymaliśmy się na mokrym uroczysku, gdzie las jest wątlejszy i rzadszy. Siniejące niebo przegląda przez korony rachitycznych sosen. Gdzieś

140


w dali, na prawo, zaszumiał łopot potężnych skrzydeł. Puszcza zaczyna się budzić do życia. Odzywa się chrapanie przelatującej słonki. Wnet druga przepływa nam nad głowami. Chrapanie staje się tak częste i mocne, że głuszy inne głosy. Bekas zabrzęczał namiętnie… Daleko, daleko kłócą się żałośnie żurawie. Gajowy spojrzał na mnie znacząco, z uroczystą powagą… Dosłyszał „klaskanie” głuszca. Ja w tej koncertowej uwerturze rodzącego się poranka nic jeszcze rozróżnić nie mogę. Wpiłem się oczyma w mego towarzysza. Nagle dał tęgie dwa susy. Ja za nim. Znieruchomieliśmy. Nogi zapadają głęboko w wodzie i lepkim trzęsawisku. Skoki szczególnie są utrudnione przez oślizgłe, a ukryte we mchach zwały. Wywrócić się łatwo. Już wzruszenie myśliwskie zaniepokoiło serce, uderzyło gorętszym napływem krwi do skroni. Posuwamy się naprzód z dłuższymi i krótszymi postojami. Teraz słyszę wyraźnie donośne korkowanie. Lecz cóż to? Z boku ozwało się basowe „ko! ko!”. Tu i tam zaszumiały wielkie skrzydła. Dokoła nas pręży się i wygina w zdobywczych zalotach pięć lub sześć niewidzialnych kogutów. Podchodząc jednego, nader łatwo spłoszyć inne. W szaroniebieskich oczach leśnika

czytam niepokój. Skaczemy z podwójną ostrożnością. Pieśni są krótkie, urywane i niegłośne. Łopoty skrzydeł nie ustają. „Ko! ko!” – rozlega się bezustannie. Widocznie głuszce sfruwają na ziemię, podnoszą się znów na gałęzie. Może szykują się jakieś tytaniczne walki między współzawodnikami. Wcale blisko przeleciała szybko i cicho głuszyca, zapadła opodal. Nasz kogut znów podjął swą pieśń. Rozróżniam dokładnie wszystkie jej fazy… Podczas szlifowania suniemy naprzód. Świta dzień. Dwa tęgie susy! Wpadłem w głęboki bajor, w skoku nogi tak mi się skręciły, że ledwo mogę ustać. Prostuję wolno i ostrożnie stopy, w oczach leśnika dostrzegam surową wymówkę. Głuszec przestał grać. Stoimy bez ruchu w dziwacznych pozach, zlewamy się z rosochatymi pniami drzew w jedną szarą całość. Mózg przestał pracować, cały korpus drętwieje – tylko nogi, do kolan pogrążone w wodzie, ziębną dokuczliwie. Zdaje się, że krew krąży w żyłach tak wolno jak sok życia w pniach otaczających nas sosen i brzóz. Czy złośliwy kaprys ducha puszczy nie zamieni nas ostatecznie w dziwotwory leśne? Głuszec, którego podchodzimy, nie może być dalej jak o sześćdziesiąt do osiemdziesięciu kroków.

141


Zasłaniają go zwarte kępy drzew. Już kosy zaczynają gwizdać i drobne ptactwo kwili szczebiotliwie. Słonki i bekasy umilkły, żurawie zaniechały swych lamentów. Niebo czyni się coraz jaśniejsze. Ciężkie łopoty skrzydeł nie ustają. „Ko! ko!” – odzywa się raz po raz i z ciemnych sosen, i z traw. Jak długo stoimy w bezruchu? Straciłem rachubę czasu. Nogi zlodowaciały do cna. Przykry dreszcz wwierca się między łopatki. Co by powiedział mój kochany opiekun i zbawca, doktor Aleksander Bernstein, gdyby mnie w tej pozycji obaczył? On, który uparcie nakazuje ubierać się ciepło, chodzić wcześnie spać, nie pić, nie palić! Pobladła twarz gajowego staje się tragiczną. Rozumiem, że i on już wątpi o skuteczności naszych wysiłków. Nawet sójki poczynają szydzić z nas, wydziwiać. Nie ma co! Przeklęty kogut nie wznowi pieśni. Daremne zachody! Nie udało się! Leśnik westchnął. – Już nie będzie grał. Poruszamy się. Gdzieś za drzewami załopotały skrzydła. Głuszec siedział na ziemi… Porwał się, niewidzialny. – Wracamy? – Tak, panie! Och! Ten powrót bez upragnionego łupu! Jakże ciężko stąpają odrętwiałe nogi! Potykam się mozolnie, na-

gle wyczerpany z sił. Do kata! Jak ja w nocy mogłem przejść te bagna, wody i zwały! Na takim uroczysku szatan musi wyprawiać harce! Zimno! Sięgnąłem do manierki, łyknąłem tęgo wódki. Za zdrowie miłego doktora Bernsteina i wszystkich koryfeuszów medycyny. Chwała Ci, Panie na Wysokościach, żeś jeszcze nie dał pannie Puzyniance pełnego zwycięstwa. Jest dobrze po siódmej, kiedy wracamy do wagonu, który stanowi naszą siedzibę. Już paru myśliwych śpi. Niebawem nadchodzą inni, pomęczeni, przeważnie kwaśni. Tylko pan Belitska i młody Francuz triumfują. Mają po głuszcu. Trzeba zwyciężyć tęsknotę do łóżka i ciepłej kołdry. W wagonie zgiełk, pan Niezabytowski wzywa nas na strekę, którą będą otrębywać słynni białowiescy trębacze. Potem śniadanie… Pociąg ruszył. Spać? Nie, już zapraszają do brydża…

www.atraworld.pl

142


143


Następne wydanie Gazety Łowieckiej w sierpniu

Fot. iStock


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.