Gazeta Łowiecka 5/2017

Page 1

24 5/2017

DANIELE W OBIEKTYWIE VIOLETTY NOWAK WĘGIERSKA WYPRAWA LETNI DYŻUR PZŁ KONTROWERSYJNE ZMIANY LEKKIE DANIA Z DZICZYZNY


Drodzy Czytelnicy! W ekspresowym tempie minęły wakacje i aż trudno uwierzyć, że za niecały miesiąc będziemy obchodzić dzień naszego patrona św. Huberta. Ponieważ kolejne wydanie „Gazety Łowieckiej” ukaże się już po nim, w imieniu swoim i redakcji życzę Wam, byście jako myśliwi realizowali się na 100 procent, a swoją postawą zaprzeczali stereotypom, jakie niestety jeszcze na nasz temat panują w Polsce. To, że rzeczywistość jest inna, wiemy dobrze my sami, jednak w prasie i telewizji niechętnie pokazuje się zaangażowanie łowieckiej braci, chociażby w spontaniczne, lecz świetnie zorganizowane niedawne akcje pomocy poszkodowanym w Rytlu czy innych zniszczonych przez żywioł miejscowościach. Dużo jednak zależy też od nas samych i naszych pomysłów na to, by pokazać działalność myśliwych na szerszym forum. Jak to można robić, przedstawia w bieżącym wydaniu „GŁ” Alicja Fruzińska, nasza stała współpracowniczka, którą dobrze znacie z publikowanych u nas oryginalnych przepisów na przepyszne potrawy. Tym razem możecie przeczytać też relację, jaką

specjalnie dla nas przygotowała na temat swojej edukacyjnej działalności w przedszkolu podczas wakacji. Co więcej, by cały temat nie sprowadzał się tylko do suchej teorii, publikujemy również jedną z bajek edukacyjnych autorstwa Alicji, dzięki której mali słuchacze poznają świat przyrody i rządzące nim reguły. Jeśli macie dzieci lub wnuki w wieku przedszkolnym, przeczytajcie im ją np. na dobranoc, a potem może dojdziecie do wniosku, że warto „ruszyć z edukacją” dalej, poza próg swojego domu… Bo jak pisze nasza Koleżanka, „Darz Bór” wypowiedziane dziecięcym głosikiem, roześmiane twarze najmłodszych, a także niekłamane zainteresowanie ich wychowawczyń to najlepsza „zapłata” za poświęcony czas i często niemały trud. A Wy chyba również zgodzicie się z tym, że prawdziwa satysfakcja przychodzi wtedy, gdy naszym codziennym wysiłkom towarzyszą efekty. I tego szczerze Wam życzę. Darz Bór!

Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny




5/2017




XXXIII FESTIWAL MU IM. PIOTRA GRZYWA


UZYKI MYŚLIWSKIEJ ACZA

Z okazji 58. Dni Borów Tucholskich 23 lipca odbył się w Tucholi XXXIII Festiwal Muzyki Myśliwskiej im. Piotra Grzywacza. Organizowany od 1983 r. najstarszy polski konkurs sygnalistów myśliwskich zgromadził w tym roku uczestników z różnych stron Polski TEKST: KAROL GRZYWACZ ZDJĘCIA: ZMM HUBERTUS KWIDZYN


J

uż tradycyjnie poza występami trębaczy w klasach sygnałów myśliwskich można było obserwować trzy konkurencje specyficzne dla tucholskiego festiwalu: konkurs na wykonanie Hejnału Łowiectwa Bydgoskiego, konkurs na wykonanie Hejnału Tucholi oraz Mistrzostwa Świata w grze na drewnianym rogu tucholskim. Należy podkreślić, że Hejnał Tucholi jest jedynym znanym hejnałem miejskim skomponowanym i odgrywanym wyłącznie na rogu myśliwskim, jak przystało na stolicę Borów Tucholskich. Natomiast róg tucholski to konstrukcja z drewna sosny, tak charakterystycznej dla tucholskich lasów. Pomysłodawcą i konstruktorem rogu był śp. Piotr Grzywacz – inicjator i wieloletni organizator festiwalu. Dla uczczenia jego zasług od roku 2017 impreza została nazwana jego imieniem.

wraz z gośćmi, a także koncert galowy z ogłoszeniem wyników i wręczeniem nagród. Nagrody i fundatorzy Wszyscy uczestnicy otrzymali pamiątkowe dyplomy, zaś laureatów uhonorowano medalami i pucharami. Jedną z nagród był wysokiej klasy róg myśliwski opatrzony pamiątkową tabliczką – jego zdobywcą okazał się Zespół Trębaczy Myśliwskich VENATOR Studentów Wydziału Leśnego Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Specjalną nagrodę dla zespołu leśników – puchar Dyrektora RDLP w Toruniu – zdobył Reprezentacyjny Zespół Sygnalistów Myśliwskich Nadleśnictwa Skrwilno. Patronami honorowymi oraz fundatorami nagród i pucharów byli: Janusz Kaczmarek, dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Toruniu, Jacek Krzyżanowski, nadleśniczy Nadleśnictwa Bydgoszcz, Ireneusz Bojanowski, nadleśniczy Nadleśnictwa Czersk, Jarosław Łyskawa Nadleśniczy Nadleśnictwa Tuchola, Mariusz Brunka, nadleśniczy Nadleśnictwa Woziwoda, Adam Wenda, nadleśniczy Nadleśnictwa Zamrzenica. Festiwal jak zawsze wsparty został organizacyjnie przez władze łowieckie Okręgu Bydgoskiego PZŁ na czele z Bogusławem

W sercu miasta Od rana na tucholskim rynku odbywały się przesłuchania konkursowe, zaś zwieńczenie całości miało miejsce w kościele pw. Bożego Ciała. Tam tradycyjnie odprawiona została Msza Hubertowska w oprawie muzyki myśliwskiej w wykonaniu muzyków z Zespołu Muzyki Myśliwskiej HUBERTUS

10


11


12


13


Chłądem, prezesem Okręgowej Rady Łowieckiej w Bydgoszczy, a także przez gminę Tuchola i Tadeusza Kowalskiego, burmistrza Tucholi.

w Poznaniu – zwycięzca w klasie G konkursu sygnalistów myśliwskich (najwyższa kategoria zespołowa) • Zespół Sygnalistów Myśliwskich Bracia Machel – zwycięzca klasy MB konkursu muzyki myśliwskiej • Marcin Machel (Koło Łowieckie Chełmińskie) – zwycięzca konkursu na wykonanie Hejnału Tucholi • Natan Wojtyła (Stowarzyszenie Przyjaciół Muzyki i Kultury Łowieckiej na Zamku w Bytowie) – zwycięzca konkursu na wykonanie Hejnału Łowiectwa Bydgoskiego • Mirosław Murawski (Nadleśnictwo Skrwilno) – Mistrz Świata w grze na drewnianym Rogu Tucholskim 2017. Pełne wyniki dostępne są na stronie www.muzyka.mysliwska.pl

Laureaci Festiwalu: • Jonasz Kaźmierczak (Stowarzyszenie Przyjaciół Muzyki i Kultury Łowieckiej na Zamku w Bytowie) – zwycięzca klasy D konkursu sygnalistów myśliwskich (kategoria dzieci do lat 12) • Beniamin Wroński (Stowarzyszenie Przyjaciół Muzyki i Kultury Łowieckiej na Zamku w Bytowie) – zwycięzca klasy A konkursu sygnalistów myśliwskich (najwyższa kategoria solowa) • Zespół Trębaczy Myśliwskich „VENATOR” Studentów Wydziału Leśnego Uniwersytetu Przyrodniczego

14


15


Przypadki kapitana Arsenjewa Ten rosyjski oficer był pisarzem, badaczem Dalekiego Wschodu i etnografem. Napisał m.in. słynną powieść Dersu Uzała, na podstawie której Akira Kurosawa nakręcił film nagrodzony Oscarem TEKST: TOMASZ KRAWCZYK ZDJĘCIA: INTERNET

W

ładimir Arsenjew urodził się 10 września 1872 r. w Sankt Petersburgu. W 1892 r. wstąpił do tamtejszej szkoły junkrów piechoty. Za pośrednictwem jednego z wykładowców zaznajomił się ze znanym ówcześnie rosyjskim podróżnikiem Grigorijem Grum-Grzymajłą, który zaszczepił w nim zainteresowanie podróżami i geografią oraz fascynację Dalekim Wschodem. Po ukończeniu szkoły Arsenjew otrzymał przydział służbowy do Łomży. Chętnie odbywał wędrówki nad Biebrzą i Narwią. W roku 1900 został przeniesiony do Władywostoku leżącego w Kraju Ussuryjskim (obecnie obejmującym

obszar Kraju Nadmorskiego i Chabarowskiego), gdzie często wyprawiał się w góry otaczające to miasto. Widząc, że młody oficer stale wędruje ze strzelbą na ramieniu, dowódca pułku mianował go naczelnikiem myśliwskiej kompanii strzelców złożonej z ochotników rozmiłowanych w tajdze i polowaniach. To właśnie w Kraju Ussuryjskim Arsenjew miał możliwość polowania na występujące tam wówczas powszechnie tygrysy syberyjskie, lamparty amurskie, jak również na łosie czy odyńce. Polowanie na tygrysy uwalniało tak potężną dawkę adrenaliny, że na jednym ze swoich pierwszych polowań w tamtym



regionie oszołomiony Arsenjew wziął za tygrysa pień powalonego drzewa. W czasie swoich podróży zetknął się z wieloma niezwykłymi osobami. Przy okazji geodezyjnych pomiarów Półwyspu Sidemi poznał zamieszkałego tam znanego polskiego przyrodnika i myśliwego, Michała Jankowskiego (na którego cześć miejsce to przemianowano później na Półwysep Jankowskiego), mającego na rozkładzie przeszło 7 tygrysów. Arsenjewowi udało się również zapoznać z nieznaną w Europie metodą łowów

na jelenie, czyli nocnym polowaniem z łodzi, gdy marale żerowały przy korytach rzek w poszukiwaniu wodnej koniczyny. Towarzyszył także grupie udehejskich myśliwych w lokalnym polowaniu na dziki z użyciem oszczepu. Arsenjewa fascynowały nie tylko polowania, ale przyroda w ogóle. Wiele czasu spędzał na obserwacjach przyrodniczych. Podczas jednej z wędrówek nad rzeką zaintrygowały go ślady puchacza pozostawione nieopodal koryta. Postanowił zbadać, co przycią-

18


ga największą z sów nad wodę, więc ukrył się za dużym konarem rosnącego w pobliżu drzewa. Jak się okazało, puchacz polował na ryby i robił to tak dobrze, że był w stanie złowić w krótkim czasie sporą ich liczbę. W trakcie wyprawy kartograficznej w 1902 r. Władimir poznał Dersu Uzałę – myśliwego z plemienia Udehejczyków (choć większość źródeł przedstawia go jako Nanaja), który został jego przewodnikiem i przyjacielem. Jak pisze Arsenjew, Dersu był „pierwotnym myśliwym, który całe życie spędził w tajdze”. Przewodnik wielokrotnie zadziwiał uczestników wyprawy swymi niezwykłymi umiejętnościami, a także bezinteresowną troską o życie zupełnie mu obcych ludzi i zwierząt. Osoba Udehejczyka tak zafascynowała Arsenjewa, że opisał go w swoich dwóch książkach. O Dersu Uzale w 1975 r. nakręcono nagrodzony Oscarem rosyjsko-japoński film w reżyserii Akiry Kurosawy. Kapitan Arsenjew w swoich książkach często opisywał faunę i florę Dalekiego Wschodu, gdzie tundra Północy spotyka się z lasami Południa. Jego opisy przyrody łączą dokumentalną dokładność, naukową precyzję, literacką malowniczość i liryzm. Jako naukowiec i myśliwy był wizjonerem w dziedzinie ochrony przyrody, co

u współczesnych mu naukowców było niespotykane. Uważał, że należy zachować różnorodność natury i ograniczyć nadmierny odstrzał zwierzyny. W 1929 r. wystąpił z propozycją utworzenia rezerwatu przyrody w górnym biegu rzeki Anjon. Niestety postulaty Arsenjewa nie zostały zrealizowane i w efekcie w latach 30. XX w. populacja tygrysów w Kraju Ussuryjskim spadła do zaledwie trzydziestu kilku sztuk. Podobnie stało się z lampartem amurskim – dzisiaj najrzadszym kotem świata. Kiedy populacja tygrysów w ussuryjskich lasach była liczna, prawie nie spotykało się tam wilków. Po tym, jak te drapieżniki uległy zdziesiątkowaniu, wilki zaczęły stopniowo zajmować siedliska, na których wcześniej w ogóle nie występowały, i z czasem stały się bardzo liczne. Sytuacja zmieniła się, gdy tygrysy objęto w końcu ścisłą ochroną – ich liczebność zaczęła wzrastać, co spowodowało zredukowanie liczebności wilków i powrót do poprzedniego stanu. Władimir Arsenjew zmarł 4 września 1930 r. We Władywostoku znajduje się muzeum poświęcone temu słynnemu badaczowi i myśliwemu, na jego cześć nazwano też jedno z miast.

19


FISKARS

SKUTECZNIE I BEZP

Markę Fiskars znacie do wysokiej jakości narzędz od lat bowiem towarzyszą Dzięki produktom Fi czy ogrodzie stają się

TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA Ł


PIECZNIE!

oskonale. Stworzone przez nią zia, takie jak np. siekiery i capiny ą myśliwym, leśnikom i drwalom. iskars prace w łowisku, lesie ę prostsze i bezpieczniejsze

ŁOWIECKA, MATERIAŁY PROMOCYJNE


T

ych narzędzi nie da się pomylić z innymi. Charakterystyczny design oraz kolorystyka sprawiają, że z daleka wiadomo, że to Fiskars. Ale nie sam wygląd przecież wpływa na to, że siekiery z linii X należą do najchętniej kupowanych tego typu narzędzi na świecie. Jakość przez wielkie „J” Użytkownicy produktów Fiskars przede wszystkim wskazują na optymalne „przygotowanie” tych narzędzi do konkretnej pracy z uwzględnieniem jej warunków i wymogów bezpieczeństwa. Np. wszystkie siekiery z linii X są wyposażone w specjalnie profilowany trzonek, który uniemożliwia ich wyślizgnięcie się z rąk podczas pracy. Jak podkreślają specjaliści z firmy Fiskars, mocowanie trzonka na głowicy odbywa się metodą wtryskową, co gwarantuje stabilność ostrza. Z kolei sama głowica jest podwójnie hartowana. Wszystko po to, by zachować jak najwyższą jakość stali. Zastosowanie do produkcji siekier X materiałów, takich jak m.in. wyjątkowo lekkie tworzywo FiberCompTM sprawia, że są one nie tylko unikatowe, jeśli chodzi o ciężar oraz komfort użytkowania, ale, co warto podkreślić, stają się praktycznie niezniszczalne.

22


23


24


25


Na szóstkę z plusem Uznaniem użytkowników cieszą się zarówno siekiery ciesielskie, jak i rozłupujące (łatwo można je rozróżnić dzięki praktycznemu zastosowaniu przez markę dwóch kolorów ostrza) oraz capiny. Capina to specjalne narzędzie do podnoszenia i przenoszenia drewna. Dzięki zakrzywionemu ostrzu łatwo i szybko możemy chwycić pieniek i przeciągnąć lub przenieść go bez obciążania pleców. Również zbieranie wcześniej przygotowanych pieńków dzięki niej staje się dużo prostsze – bez ciągłego schylania możemy łatwo podnosić drewno. Aby narzędzia były bezpieczne zarówno w trakcie ich przewożenia, jak i przechowywania, w serii X zastosowano specjalną osłonę w charakterystycznym pomarańczowym kolorze. Troskę o bezpieczeństwo doceniają użytkownicy siekier Fiskars, a o wzornictwie w superlatywach wypowiadają się specjaliści od designu. Szczególnym dowodem ich uznania jest nagroda jury prestiżowego konkursu Red Dot Design Award. Warto samemu sprawdzić, co sprawia, że użytkownicy produktów Fiskars nie zamieniliby ich na wyroby innych marek. Można to zrobić np. przy jesiennych pracach w łowisku…

26


27


28


29


ŁOWIECTWO I EDUKACJA

Letni dyżur z PZŁ Pod koniec roku szkolnego przyszedł mi do głowy plan letnich zajęć dla najmłodszych. Na początku nie był sprecyzowany, bo i kto w wakacje zajmie się edukacją… Zaczęłam jednak pisać scenariusz takich zajęć, uwzględniając przedziały wiekowe dzieci, z którymi miałam pracować. I tak powstał mój autorski program pt. „Letni dyżur z PZŁ” TEKST: ALICJA FRUZIŃSKA

J

ak zwykle, na papierze wszystko wydawało się proste. W gronie znajomych temat wywołał zainteresowanie i niedowierzanie, że to naprawdę zrobię. Był jeszcze czas. Miałam plan, aby program rozpropagować na całą Polskę. Nie do końca tak wyszło, ale mam nadzieję, że w następne wakacje, a nawet w ferie, bo również opracowałam program „Zimowy dyżur z PZŁ”, będzie

go można realizować w różnych Okręgach. Zachęcam do współpracy, bo przecież podczas wakacji, a tym bardziej ferii, nie wszyscy wyjeżdżamy na wypoczynek i wiele dzieci spędza ten czas w przedszkolach. Grunt to się dopasować… Letnie dyżury to jednak nie rok szkolny. W rejonie dyżuruje wtedy tylko jedno przedszkole, do którego trafia-


ją dzieci z pozostałych placówek. Nie znają się nawzajem, bo to nie ich grupy, nie znają pań, a także sal, w których mają spędzać czas. A często jest to pobyt całodzienny. W tym wszystkim musiałam się nie tyle odnaleźć, ile dopasować. Tak zadziałać, aby 3-latek przestał płakać, a nieco starsze dzieci nie ziewały. Dla najmłodszych grup miałam przygotowany cykl, który powstał na bazie moich opowiadań. Z kolei na zajęciach dla starszych zapoznaliśmy się m.in. z mieszkańcami pól i lasów, poruszyliśmy także tematy ochrony przyrody oraz roli myśliwego. Z pomocą Dian Na wspólne zajęcia dla wszystkich grup zaprosiłam Diany Katarzynę i Martynę Kaczmarek. Zaprezentowałyśmy sygnały myśliwskie, a Martyna opowiedziała o przesłuchaniach i konkursach. Również wspólnie w grupach zorganizowałam pogadankę przygotowaną przez leśnika na temat roli lasu. O bezpieczeństwie i zagrożeniach, jakie czyhają na nas w lesie, ale także co grozi lasom z naszej strony. Wspólny dla wszystkich grup „Dzień Drzewa” zaowocował poszerzeniem wiedzy na temat gatunków drzew i zasadzeniem symbolicznych krzaczków


Ma to sens! Do dyżurującego przedszkola została zapisana setka dzieci, które zostały podzielone na 4 grupy wiekowe. Moje zajęcia ukończyło 89 dzieci. Prowadziłam je w każdy wtorek i czwartek. Ten czas nie był stracony. „Darz Bór” wypowiedziane dziecięcym głosikiem, zainteresowanie wychowawczyń i uśmiech dzieci świadczyły, że to, co robię, ma sens. Wiem, że w przyszłości te „lekcje” zaprocentują. Ziarno już zasiane… Zapraszam do współpracy. Darz Bór!

tui, aby bardziej zazielenić teren przedszkola. Każdy krzaczek ma teraz „opiekuna” w postaci grupy dzieci, które w taki sposób również uczą się szacunku do przyrody. Zajęcia były ciekawe, zawsze inne. Nawet gdy temat dnia był taki sam, to w grupach musiał być inaczej przedstawiony ze względu na wiek dzieci. I tak minął lipiec, wesoło zakończony wspólnym „Darz Bór”, gratulacjami, dyplomikami i upominkami dla każdego małego przyrodnika.

32


33


Bajki edukacyjne

O JEŻU, CO NIE ŚPI NOCĄ TEKST I GRAFIKA: ALICJA FRUZIŃSKA

W

modrzewiowym lesie nastał wieczór. Słońce resztkami promieni malowało pnie drzew. Dnie stawały się krótsze, bo i lato powoli zmieniało barwy. Sprytne sikorki uwijały się wśród gałęzi za owadami. Ptasi trel głośno oznajmiał koniec dnia, a dzięcioł Kajtek zapamiętale ostukiwał pnie drzew. Echo jego pracy niosło się daleko, zakłócając sen samolubnego jeża Igiełki. – Możesz się uciszyć? – krzyknął jeż. – Ja jeszcze śpię! Dzięcioł, niewiele robiąc sobie z krzyków Igiełki, dalej opukiwał drzewo i spod kory wyciągał smakowite kąski larw owadów. – Spać nie mogę! – ponownie krzyknął jeż Igiełka. – Uspokój się! – wystarczy, że jak zwykle hałasują ptaki – burczał jeż.

Dzięcioł Kajtek ze zdziwieniem przerwał pracę i zaczął przyglądać się gadającej kupce liści. – Kto tam jest? – zapytał zdziwiony. – Kto śpi o tej porze? – przekrzywił łebek i jednym okiem przyglądał się gadającym liściom. – To ja – jeż Igiełka. Tu mam swój dom, a ty nie dajesz mi spać – powiedział Igiełka. Dzięcioł nadal z niedowierzaniem przyglądał się kolczastemu dziwakowi. Nie mógł zrozumieć, że w ciągu dnia można spotkać śpiocha. – Teraz, jak mnie obudziłeś, to już nie zasnę – burczał Igiełka i potuptał szukać wśród liści larw, pozbierać kilka jagód i zlizać rosę z traw. Kajtek, wiedziony ciekawością, pofrunął za jeżykiem. – Powiedz mi proszę, dlaczego ty



śpisz w dzień, a nie w nocy? Zbliża się wieczór i leśne zwierzęta idą spać. Fakt – słońce się już schowało za czubki drzew i las zaczął okrywać półmrok. Wszystko powoli milkło. Jeż Igiełka lekko zdenerwowany natrętnością dzięcioła postanowił co nieco opowiedzieć na temat nocnych zwierząt. Przysiadł na igłach i zaczął swoją opowieść. A że był samolubem i samochwałą, zaczął od siebie… – Jeże to w większości nocne stworzenia. Przesypiamy dzień, aby wieczorem i nocą wychodzić na żerowanie. Poza tym nocą wiele innych zwierząt nie śpi i na pewno, tak samo jak ja, przez twoje stukanie nie mogą wypocząć za dnia. – A jakie to zwierzęta nie śpią po nocy? – zapytał zaciekawiony i już senny dzięcioł Kajtek. – No tak – jak ty mało wiesz, ale nie ma się co dziwić, przecież przesypiasz noc – skwitował to jeż Igiełka, jednocześnie ciesząc się, że jest w centrum zainteresowania. – Nie śpią drapieżniki, czyli wszystkie futrzaki, co nocą wybierają się na żerowanie. Nie śpią niektóre ptaki, takie jak większość sów, co tak samo polubiły noc. Nie śpią również inne ssaki leśne, które z powodu bezpieczeństwa lubią osłonę nocy. Więc, jak widzisz, jesteś z tych nielicznych, co dzień uważa-

ją za dzień, a nie odwrotnie – skwitował Igiełka i postanowił wyruszyć na dalsze poszukiwania smakołyków. Dzięcioł Kajtek siedział na gałęzi, walczył z sennością i rozmyślał o tym, co mu jeż powiedział. „Hmm... Udaje cwaniaka, a taki wcale nie jest, bo przecież czy ktoś normalny będzie zachwalał noc, nie znając dobra słonecznego światła? Przecież nocą nic nie widać! Można rozbić dziób lub wpaść na drzewo. Wiem, bo próbowałem” – pomyślał dzięcioł. I tak nie dawało mu to spokoju, że mimo ciemności pofrunął za oddalającym się jeżem Igiełką. – Zaczekaj jeszcze chwilę! Mam do ciebie kilka pytań – zawołał. Jeż z niesmakiem przerwał swą ucztę. Myślał, że już wszystko Kajtkowi wyjaśnił. Ale nic z tego. "To będzie długa noc" – pomyślał. – Słucham, co chcesz jeszcze wiedzieć? – zapytał niemiło, skrycie jednak ciesząc się, że to on jest dzisiaj najważniejszym nocnym źródłem informacji. – Powiedz mi, proszę – ziewnął dzięcioł – jak wy, nocni mieszkańcy lasu, się poruszacie. Nic nie widać, wszędzie ciemno. Dziwne. Dzięcioł Kajtek przysiadł na jednej z niższych gałęzi i prawie śpiąc, słuchał, bo był pewien, że jutro

36


jeż już tak rozmowny nie będzie. – Widzisz, każde zwierzę jest przystosowane do warunków, w których żyje. I tu nie chodzi o sam las, bo to nasz wspólny dom, tylko o las nocą – ten ciemny i budzący strach – powiedział Igiełka. Długo mówił o ptakach z nocnymi oczyma, czyli o sowach, o nietoperzach, co uszami wyłapują fale dźwięków i w locie omijają przeszkody, o futrzastych drapieżnikach ze słuchem i wzrokiem jak sokół, o dużych ssakach leśnych, co łyżkami złapią każdy szmer, a ich świece widzą każdy ruch… Opowieści nie było końca. Niestety, dzięcioł zmęczony całym dniem i znużony wiadomościami zasnął tam, gdzie przysiadł – niebezpiecznie na najniższej gałęzi. Jeżyk to zauważył, ale postanowił już nie budzić Kajtka. I tak się wiele dowiedział – ptaszyna – pomyślał Igiełka i potuptał w ciemną noc, tylko w sobie znanym kierunku. Nastał dzień. Słońce powoli dźwigało się do góry. Ptaki zaczynały swoje trele, chwaląc poranek. Rosa z mgłą zapanowała nad łąkami. Dzięcioł Kajtek obudził się z krótkiego snu. Prostując skrzydła w porannych promieniach, wspominał nocne opowieści jeża Igiełki. „Tak” pomyślał, po swojemu przekrzywiając łebek. „Musi być tak i tak,

bo inaczej byśmy chyba nie pomieścili się w tym lesie. Hmm...” I zerwał się do lotu na poszukiwanie posiłku. A jak przysiadł na wybranym drzewie i starannie zaczął opukiwać je dziobem, przypomniał sobie o jeżu Igiełce i innych nocnych mieszkańcach lasu, którym teraz zakłóca sen. „A co tam”, pomyślał. „Musi być i dzień i noc”. Nie zważając już na nic, zabrał się za posiłek. Puk, puk, puk, puk… – poniosło się po lesie, a ze sterty liści odezwał się głos: – Spać nie mogę! Możesz się uciszyć? No tak, to jeż Igiełka znowu walczył o ciszę, a ona w ciągu dnia i nawet nocą, w lesie jest niemożliwa…

37


CARPATHIA

PIERWSZ

Na łowieckiej mapie Polski pojawiło się kolejne miejsce , w którym odbędzie się istotne dla myśliwych wydarzenie. Już 23 września w Jasionce k. Rzeszowa rozpocznie się I edycja Targów Łowiectwa i Leśnictwa CARPATHIA HUNTING & FORESTRY TEKST: MATERIAŁY PRASOWE ZDJĘCIA: TADEUSZ BUDZIŃSKI


A HUNTING & FORESTRY

ZE TAKIE TARGI!


J

ak zapewniają organizatorzy, pierwsze i jedyne tego rodzaju wydarzenie w południowo-wschodniej Polsce zapewni odwiedzającym moc atrakcji.

prezy. Organizatorzy przygotowali również szereg wyjątkowych imprez towarzyszących. Będą to m.in.: • pokaz pracy posokowców i tropowców na sztucznych ścieżkach tropowych. Pokaz zostanie zorganizowany na przylegających bezpośrednio do budynku Targów nieużytkach • Pokaz psów ras myśliwskich połączony z wyborem na najpiękniejszego psa Targów • prezentacja Systemu Tracker – najbardziej zaawansowanego rozwiązania

Nie tylko handlowo W trakcie dwóch dni Targów Carpathia Hunting & Forestry zostaną zaprezentowane najnowsze trendy w branży leśnej i łowieckiej. Ale nie tylko na handlowych aspektach mają się skupić uczestnicy I edycji tej im-

40


• amatorski konkurs wabienia jeleni – wabienie z mistrzem Pawłem Malińskim, członkiem TAGART TEAM • testy i pokazy urządzeń noktowizyjnych i termowizyjnych • prezentacje wybranych modeli broni myśliwskiej włoskiego producenta Benelli • pokaz mody • stoiska edukacyjne dla dzieci Więcej szczegółów znajdziecie na:

GPS do śledzenia psa skierowanego do myśliwych • Wystawa fotografii Tadeusza Budzińskiego • warsztaty i pokazy elaboracji amunicji, prowadzone przez Pawła Morawskiego we współpracy z firmą Incorsa, na komponentach Lapua i Vihtavuori • pokaz wabienia jeleni przeprowadzony przez Tomasza Malińskiego, członka Tagart Team • pokazy kulinarne Pawła Gradowskiego • degustacja potraw z dziczyzny

www.carpathiahf.pl

41


NOWA I ULEPSZONA GENERACJA Lapua produkuje kulę Naturalis® od 2002 r., a obecnie przedstawiamy już trzecią generację tej bezołowiowej amunicji myśliwskiej. Pociski myśliwskie oraz naboje Naturalis® reprezentują najnowszą technologię produkcji i są liderami rynku w dziedzinie wydajności balistycznej, mogąc być stosowane w obwodach łowieckich, gdzie pociski z ołowiem są zabronione.

www.lapua.com


Grzybkowanie pocisku rozpoczyna się natychmiast przy uderzeniu. Proces ekspansji jest uruchamiany przez polimerowy zawór na czubku pocisku, prowadząc kulę tak, aby rozwinąć ją symetrycznie i bez fragmentacji. Pozwala to na maksymalny przekaz energii, zmniejsza ryzyko zranienia lub wydłużonego cierpienia oraz minimalizuje stratę tuszy. Wykonany z czystej miedzi pocisk premium zachowuje pełne 100% swojej masy już po ekspandowaniu. Czysty strzał.

482 m/s -> 11.0 g

791 m/s -> 11.0 g

908 m/s -> 10.9 g



PX-S2000 RD Prosto do celu PX-S2000 RD – brzmi skomplikowanie, ale urządzenie, które tak się nazywa, wykorzystuje prawa fizyki i jest proste zarówno w swych założeniach, jak i funkcjonowaniu… TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA, MATERIAŁY PRASOWE


N

owy model celownika stanowi rozwinięcie modelu PX-S1000. Znaleźliśmy dwie zasadnicze zmiany, którymi się charakteryzuje nowy model. Po pierwsze wyświetlany celownik jest nieco mniejszy, po drugie podstawa jest szersza, dzięki czemu może być montowana na szynach o szerokości 12 mm, a specjalne dwa klipsy, które pokazujemy na zdjęciach, pozwalają na montaż na szynach od 5 mm. PERFEKCJA I SKUTECZNOŚĆ Koncept tego pomysłu jest bardzo prosty. To połączenie czerwonego punktu ze światłowodem, przeznaczone dla broni śrutowej. Światłowód jest umieszczony w tylnej części i zbiera światło otoczenia, które odbija się na soczewce, podświetlając celownik. Nie potrzebujemy baterii, przełączników ani dodatkowego źródła światła. Oczywiście, urządzenie działa tylko w dzień, ale eliminujemy wszystko, co może się zepsuć. Całość została wykonana z anodowanego, lotniczego aluminium, jest więc trwała i wodoodporna. Do tego waży zaledwie 50 g, tak więc praktycznie nie poczujemy różnicy w wadze naszej broni. Samo celowanie i strzelanie jest bardzo proste. Oczywiście przy celowa-

46


47


niu nie zamykamy jednego oka, tylko patrzymy oboma, a zasada działania jest taka jak w kolimatorze lub czerwonym punkcie. Tam gdzie „patrzy” celownik, tam ląduje nasz śrut. Oczywiście w pewnym uproszczeniu. Nie ma konieczności zgrywania muszki, nie musimy mieć pełnego światła i odpowiedniego odstępu źrenicy od soczewki. To znacznie przyspiesza celowanie. Dlatego tego typu rozwiązania są tak chętnie stosowane przez służby mundurowe.

DANE TECHNICZNE Celownik: koło z punktem Mocowanie: szyna strzelby/bocka 5-12 mm Średnica: 27 mm Pole widzenia: nieskończone Odstęp źrenicy: nieskończony Soczewki: fully coated Materiał: anodowane aluminium Wodoodporność: tak Wymiary: 154 x 40 x 40 mm Waga: 50 g Dołączone akcesoria: klipsy do mocowania i klucz ampulowy

48


49


W myśliwskiej k

LEKKIE DANIA Z DZIC W tym wydaniu zaprezentuję, jak w ciągu dwóch godzin można przygotować lekkie danie z dziczyzny. I wcale nie po staropolsku… TEKST I ZDJĘCIA: ALICJA FRUZIŃSKA

P

rzyznaję, że jestem wychowana na staropolskiej kuchni i wiem, że jak mięso było „wiekowe”, to potrzebowało leżakowania w marynatach, kruszenia na mrozie i wielu różnych zabiegów, które pozwoliły skrócić czas przyrządzania, złagodzić smak, zniwelować niepożądany zapach. Obecnie jednak, kiedy mamy dostęp do wszystkiego i zarazem na wszystko brakuje czasu, bardziej nas interesuje zdrowy i szybki posiłek niż długie przyrządzanie potrawy.

Nie zaprzeczam, że te przepisy z dawnych lat nadają daniom niepowtarzalny smak i aromat, ale moim zdaniem, zabierają też niemal wszystko, co dziczyzna ma do zaoferowania: słodycz, lekki posmak dębu, sprężystość, lepkość i aromat inny dla każdego gatunku. Narażając się wszystkim tradycjonalistom kuchni staropolskiej, przedstawię więc to, co smaczne, zdrowe i własnoręcznie dostarczone do domu, ale w postaci szybkich i lekkich dań.


kuchni

CZYZNY


Gulasz z daniela z makaronem ryżowym Moje żelazne zapasy daniela kurczą się w zastraszającym tempie. To mięso ma charakterystyczny aromat „baraniny", który nie wszystkim pasuje, ale jest na to sposób. Dokładne oczyszczenie z błon i przerostów łojowych oraz dodanie zmielonego kminku pozwala się go pozbyć. Mięso rozmrażamy, kilkakrotnie zmieniając wodę, aby farbę i odrobinki sierści dokładnie wypłukać. Następnie oczyszczamy z błon i przerostów łojowych. Nic nie wyrzucamy. Błony i ścinki pozostawiamy na inną potrawę. Mięso kroimy w grubą kostkę, dodajemy tylko pieprz, sól i mielony kminek do smaku. Odstawiamy, aż przyprawy się wchłoną. Następnie na oliwie w wysokiej temperaturze obsmażamy, aby zamknąć soki w środku. Zmniejszamy temperaturę, podlewamy wodą, dodając ząbek czosnku. Może być w łupinie, bo jest bardziej aromatyczny. Dusimy do miękkości. Podajemy z makaronem ryżowym (gotowany przez 5 minut z odrobiną soli, gałązką pietruszki i łyżką oliwy). Danie jest proste i lekkie, więc dodatki też nie mogą „przeciążać” potrawy. Dlatego znalazły się tu tylko makaron, natka pietruszki i ogóreczki miodowe... Oczywiście własnej produkcji.

52


53


Dzika chińszczyzna Następne danie również nadaje się do szybkiego przygotowania i przeznaczone jest zwłaszcza dla amatorów smaków słodko-kwaśnych. Tym razem weźmiemy dzika. Mięso z ogonówki lub łopatki pokroić w podłużne paski, usuwając wszelkie błonki. Przypominam, nie wyrzucać, bo przyda się do innej potrawy. Posolić, popieprzyć, dodać ostrą mieloną paprykę, wymieszać i odstawić do wchłonięcia przypraw. Obsmażyć na szybko, aby zamknąć aromat w środku i odstawić, niech czeka na swoją „warzywną marynatę”. Ktoś przeczyta i pomyśli: „teraz to poszła na łatwiznę”. Nieprawda! Paczkę mieszanki chińskiej wrzucamy na olej do płaskiego, szerokiego naczynia. Do tego dodajemy pół puszki ananasa (sok zostawiamy),

pół puszki brzoskwiń, pokrojony seler naciowy, 3 świeże pomidory bez skóry pokrojone w kostkę, zmielone ziele angielskie, pieprz, sos sojowy do smaku i 3 łyżki miodu. Wszystko dusimy na półmiękko. Dodajemy 2 łyżki przecieru pomidorowego, podlewamy sokiem z ananasa. Do uzyskania wyraźnego smaku słodko-kwaśnego można dodać soku z limonki. Warstwami przekładamy mięso z marynatą warzywno-owocową, dusimy przez chwilę i dajemy trochę czasu na połączenie składników. Dla mnie to danie jest najsmaczniejsze na drugi dzień. Podawać najlepiej z makaronem razowym. Idealnie pasuje do potrawy. I oczywiście na wierzch sypiemy dużo natki pietruszki posiekanej ze świeżym oregano i innymi ziołami, jakie lubicie.

54


Kabaczek faszerowany à la zapiekanka Sezon na warzywa w pełni. Mimo kapryśnej aury te „dyniowate” rosną wyśmienicie. Są smaczne, zdrowe i praktycznie można z nich zrobić wszystko w krótkim czasie. Proponuję więc łatwe danie prosto z lasu i ogrodu na nasze stoły. Kabaczka myjemy z zewnątrz, wycieramy do sucha, odcinamy oba końce, rozcinamy wzdłuż, łyżką wybieramy gniazdo nasienne, posypujemy solą. Odstawiamy, aby przyjął sól i puścił sok. Mięso mielone z dziczyzny – mam porobione takie płaskie porcje po ok. 250 g – może być mieszane, wyrabiamy z dwoma jajkami, delikatnie solimy, dodajemy pieprz, mielone

ziele angielskie, majeranek i czosnek – do smaku. Wyrabiamy, dodając sos sojowy. Na koniec naszą masę łączymy z serem mozzarella pokrojonym w kostkę i posiekaną natką pietruszki. Ja dodaję jeszcze łyżkę mielonych suszonych grzybów. Prosto można je zrobić i warto mieć pod ręką. Z kabaczka wylewam zebrany sok, wycieram ręcznikiem papierowym do sucha i nakładam farsz. Na wierzch – jak na zapiekankę – dodajemy keczup i zioła. Piekarnik rozgrzany do 200 stopni pozwala na szybkie zamknięcie mięsa i zrumienienie go od góry. W około godzinę danie jest gotowe. Polecam ze świeżym pieczywem. Smacznego. Darz Bór!

55


MYŚLIWSKI SKLEP INTERNETOW

Szczegóły na: www.dolasu.pl oraz pod

Gotowi na polowanie zbioro 49 zł

MEMBRANA

1

CZAPKA NOWIND

699 zł

CZAPKA DWUSTRONN

KURTKA MOOSE HUNTER

499 zł SPODNIE MOOSE HUNTER

99 zł CZAPKA USZATKA

99 RĘKAWICE NEVIS


WY I SALON SPRZEDAŻY PIASECZNO UL. ŚLĄSKA 36

d tel.: 22 42 82 888, 22 24 55 444, 600 300 904

owe?

MEMBRANA

799 zł

109 zł

249 zł

NA

9 zł

MEMBRANA

KAMIZELKA TORJE OCIEPLANA KURTKA VALLE MEMBRANA

349 zł

KURTKA POLAROWA POSIO

399 zł

POLAR DWUSTRONNY


Jak skutecznie walc z komarami i kleszczami


czyć Tym razem to felieton z pola walki z... komarami i kleszczami. Na szczęście z pomocą przychodzi nam Ballistol Animal Stichfrei TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL


B

ardzo lubiłem siadać na zwalonym w poprzek nurtu Pilicy pniu i obserwować żerujące ryby, które co rusz wyskakiwały ponad taflę wody w pogoni za owadem. Małe śpiewające ptactwo również używało sobie co nie miara w owadziej uczcie, jaką zafundowała im przyroda po wiosennej powodzi. Ale niestety mój mały raj się skończył… Bo w tym roku w mojej okolicy panuje prawdziwa plaga komarów i innych krwiożerczych stworzeń, co nieco przeszkadza mi w codziennym funkcjonowaniu.

się życiodajnej krwi, a przy okazji zarazić mojego przyjaciela jakimś świństwem. Kiedy z kolei na mnie moja żona złapała kolejne trzy kleszcze, miarka się przebrała i postanowiłem działać radykalnie. Pora na kontratak Zastosowałem płyn niemieckiej marki Klemer – Ballistol Animal Stichfrei – choć z bardzo dużym dystansem podchodzę do nowości, a szczególnie nowinek medycznych. Doświadczenie zawodowe w tej branży nauczyło mnie ufać tylko najlepszym firmom z dużym doświadczeniem, gdyż marketing to ogromna siła, o której skuteczności wiedzą tylko nieliczni. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to duże opakowanie 600 ml, które bardziej przypomina płyn do mycia szyb niż specjalistyczny preparat przeciw insektom. Od razu zacząłem się zastanawiać, dlaczego jest w pompce, a nie w sprayu. Kiedy prysnąłem nim psa, uświadomiłem sobie, że jest to świadome posunięcie producenta, gdyż zwierzęta boją się bardzo często dźwięku, jaki wydaje sprężony gaz w sprayu. Zapach specyfiku również był inny niż wszystkie tego typu znane mi preparaty. Nie potrafię go do końca sprecyzować, ale na pewno nie drażnił

Komary w natarciu Stada krwiożerczych komarów niczym zawzięte lotnictwo przypuściło na mnie i na mojego gładkowłosego czworonoga tak zmasowany atak, że pomimo mojego ogromnego doświadczenia na polu walki musiałem się wycofać na z góry upatrzone pozycje, jak to się mówi propagandowo o wojsku ponoszącym solidną klęskę. Jakby tego było mało, armia wroga dysponowała również oddziałami dywersyjnymi, nie mniej groźnymi niż regularne lotnictwo. Przekonałem się o tym, wróciwszy do domu, kiedy na białej sierści mojego wyżła gładkowłosego złapałem sześć pełzających pajęczaków, szukających tylko sposobności, aby napić

60


czułych nozdrzy moich podopiecznych. Producent zapewnia o ośmiogodzinnym działaniu osłonowym chroniącym naszego pupila przed komarami, kleszczami i mam nadzieję innymi mikrowrogami, których nauka nazwać jeszcze nie potrafiła. W swoim okrucieństwie posunąłem się jeszcze dalej. Jednego z dywersantów (najbardziej zuchwałego i szybkiego w ruchach) potraktowałem w sposób bezpośredni kropelką preparatu. Po minucie przestał dawać oznaki życia i nawet zrobiło mi się go szkoda… ale przypomniałem sobie walkę o życie mojego wyżła szorstkowłosego zarażonego rok temu babeszjozą po ugryzieniu trzech kleszczy w centralnej Polsce. Walka trwała pięć dni i skończyła się zwycięstwem tylko i wyłącznie dzięki profesjonalizmowi lekarza weterynarii i ogromnej woli przetrwania niemieckiego sierściucha.

cych na zewnątrz naszych domów, ponieważ ze względu na stosowanie na sierść czy włos na pewno trafiłby na nasze dłonie podczas częstego głaskania. Choć wszystkie preparaty z serii Animal mają niemiecki certyfikat dermatologiczny – to wolę jednak, aby jak najmniej chemii trafiało do mojego organizmu. Więc po zastosowaniu lepiej powstrzymać swoje pieszczoty i ograniczyć kontakt ze zwierzakiem oraz dokładnie umyć dłonie. Z pewnością należy traktować tego typu preparat jako dodatkowe uzupełnienie obroży antyinsektowej czy kropli na skórę, a nie jako jedyny. Tak czy owak, pierwszą bitwę wygrałem, ale wojna wciąż trwa, a siły wroga wciąż zwiększają swoją liczebność…

Pełen sukces Ale wracając do długości działania specyfiku. Po dwóch dniach komary wciąż obchodziły się smakiem, wściekle bzykając nad moim białym kolegą, nie mogąc się do niego zbliżyć. A więc działa! Oczywiście pamiętać należy, że jest to preparat dla zwierząt mieszkają-

61


Puchar Beretta & S

PO PROSTU PERFEKCY

Rywalizacja z pulą nagród przekraczającą 30 tys. zł, urozmaicone konkurencje oraz liczne atrakcje! Tak wyglądały Ogólnopolskie Zawody Strzeleckie – Puchar Beretta & Sako, zorganizowane 8 lipca na strzelnicy w Suchodole k. Tarczyna przez firmę Kaliber oraz ZO PZŁ w Warszawie TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK


Sako

YJNIE!


O

1. Stanowiła pojedynczy rzutek z każdego stanowiska – przelot 2. Pojedynczy rzutek z każdego stanowiska – rabbit 3. Dublet z każdego stanowiska – przelot + rabbit 4. Dublet z każdego stanowiska – rabbit + przelot 5. Dublet z dowolnego stanowiska

rganizatorzy, tak samo jak w ubiegłym roku, zadbali o bardzo atrakcyjne nagrody. W klasyfikacji open był to sztucer Sako 85 Bavarian w kalibrze 308WIN, w klasyfikacji Dian główną nagrodą była lornetka Steiner, a w klasie C, gdzie klasyfikowani byli myśliwi ze stażem do 5 lat w PZŁ – amunicja śrutowa B&P. Nagrodą dla zwycięzcy pokera był weekend z Jaguarem F-Pace.

W przypadku dubletów rzutek wychodził z maszyny do 3 sekund po oddaniu pierwszego strzału. Ta konkurencja była bardzo pozytywnie komentowana przez uczestników zawodów.

Sprawnie i efektownie Hojnym szczęście sprzyja, tak więc pogoda na zawodach była murowana. Ciepło i lekki wiatr, do tego świetny catering serwowany przez firmę Wilga Catering i restaurację Oto Sushi z warszawskiego Nowego Światu. W zawodach konkurowało 94 strzelców, a nad prawidłowym i sprawnym przebiegiem wszystkich konkurencji, jak i doskonałym przygotowaniem zawodów, czuwała Grażyna Ambroziak – sędzia główna imprezy. Podczas zawodów rozegrano sześć konkurencji, w których do zdobycia było 500 pkt. Skeet i trap rozgrywano według prawideł PZŁ. Do zdobycia było w nich po 100 pkt. Przeloty zostały urozmaicone o znanego z compaq sportingu rzutkowego rabbita. Konkurencja składała się z pięciu serii, w których:

Emocji nie brakowało W strzelaniach kulowych organizatorzy również zadbali o utrudnienie konkurencji. W dziku w przebiegu makieta dzika miała dorysowanego psa, którego trafienie oznaczało każdorazowo otrzymanie minus 10 pkt, a strzały do sylwetki rogacza i lisa należało oddawać z pastorałów przygotowanych przez organizatorów. Obserwując pracę sędziów, dostrzegliśmy sporo dziur również na sylwetkach naszych czworonożnych przyjaciół. Dodatkową atrakcją, która stała się już swego rodzaju tradycją, był poker na osi skeet, z którego dochód zasilił konto Fundacji na rzecz Adama

64


65


66


67


Smelczyńskiego, wielokrotnego medalisty mistrzostw Europy, 12-krotnego mistrza Polski i 6-krotnego olimpijczyka. Rywalizacja była zawzięta, na równi z chęcią pomocy panu Adamowi, tak więc poker przeciągnął się, opóźniając rozdanie nagród. Trzeba podkreślić, że ich pula była nie tylko wartościowa, ale również zadbano o to, aby każdy uczestnik zawodów otrzymał miłą pamiątkę. Klasyfikacja 1. Zbigniew Grabałowski – 476 pkt, w tym 300 pkt w konkurencjach śrutowych 2. Szymon Gęsiarz – 475 pkt 3. Tomasz Surma – 473 pkt 4. Sławomir Tomala – 470 pkt Henryk Górski – 470 pkt

W klasyfikacji Dian zwyciężyła Aleksandra Jasiorowska z dorobkiem 436 pkt. Druga była Monika Szymkiewicz z 389 pkt, a trzecia – Dominika Adamczyk-Bernacka z 385 pkt.

Pełne wyniki znajdziecie na portalu:

68


69


70


71


NA RYKOWISKO Z WABIARZEM Wielu z Was zna już pewnie twórczość Stefana Pawlusa, z urodzenia gdynianina zakochanego w ziemi kaszubskiej, z zawodu żołnierza marynarki, którego życiową pasją stało się myślistwo. Prezentujemy rozdział książki pt. „Moje łowy na Kaszubach”, wydanej przez Atra World. Życzymy przyjemnej lektury!


fot. iStock


W

późnych latach 50. otrzymałem zaproszenie na rykowisko jeleni w Słupskiem. Nie namyślając się wiele, wziąłem urlop i… hajda! Pojechałem pociągiem. Na stacji kolejowej oczekiwał mnie kolega leśniczy, Henio. Dwukołówką, którą ciągnął poczciwy siwek, dojechaliśmy do leśniczówki. Było już późne popołudnie. Leśniczowa szybko zastawiła stół i zapraszała na obiad. W czasie posiłku Henio zapoznał mnie z planem polowania na rykowisku. Oznajmił także, że przydzieli mi Grzesia – wabiarza, który będzie mi „podprowadzał” grube byki. Powiedział też, że mogę odstrzelić dwie sztuki. W tym momencie ujawniłem mu, że ja mam też bloczek odstrzałów na byki uzyskany bezpośrednio z Okręgowej Dyrekcji Lasów Państwowych w Szczecinku, o który postarałem się już wcześniej. – To dobrze – powiedział. – Nie będę robił sobie wyrzutów, że wystarałem się dla ciebie tylko o dwa byki. W międzyczasie stawił się Grześ – wabiarz. Słynął on z nieposzlakowanego wabienia jeleni. Widocznie Henio już wcześniej go zamówił. Poproszono go za stół i poczęstowano wiśniówką mojej roboty. Był to młody chłopak, jeszcze przed wojskiem. Pełnił funkcję gajowego. Z jego zachowania,

rozmowy i opinii leśniczego dowiedziałem się, że jest to nieprzeciętny facet. Z powagą wyłożył mi „swoje warunki”. Obiecałem, że podporządkuję się bez dyskusji wszelkim jego zaleceniom. Powiedziałem mu, że jest to moje pierwsze rykowisko i chociaż jelenie już widziałem, to żadnego nie strzeliłem. Między jednym a drugim toastem wymieniliśmy poglądy i uwagi. Sporo się dowiedziałem o stanie i rodzaju zwierzyny, że na ich terenie dokonuje się redukcji pogłowia jeleni, dzików itp. itd. Ustaliliśmy też plan działania na następny dzień: do południa jestem z leśniczym w lesie, on załatwia swoje sprawy służbowe, ja poznaję teren; pod wieczór przychodzi Grześ i zabiera mnie na rykowisko. Tak też się stało. Wrzesień był piękny, a dzień słoneczny i bezchmurny. Księżyc wchodził w pełnię. Z leśniczówki wyszliśmy około godziny 17.30. Na miejsce zasiadki doszliśmy przed 19.00. Grzesiu wskazał wielki krzak jałowca, który rozłożył się na wielkim zrębie. Miał on chyba z 10 ha. Z trzech stron otaczał go wysoki sosnowo-świerkowy las z młodnikami. Z jednej strony przylegał do sporego moczaru porośniętego bagienną roślinnością, wikliną i brzózkami-samosiejkami. Zrąb był bogato pokryty kwitnącym wrzosem, z którego gdzieniegdzie wy-

74


stawały pojedyncze świerki. Staliśmy dobrą chwilę. Grzesiu wskazywał ręką kierunki, z których będą wychodzić byki. – Wchodzimy w jałowiec – zarządził. Ja pierwszy, on drugi. W jałowcu przygotowana jest ławka z pnia świerka. Siadamy na niej okrakiem w kierunku zachodzącego słońca. Tu też jest najbliżej do młodników. Mój wabiarz wyjmuje szkło lampy naftowej i pokazując je, mówi, że tym będzie wabić. Ostatni instruktarz to: mam siedzieć cicho i strzelać na znak dany przez Grzesia. Nastała cisza. Przygotowałem sztucer z lunetą do natychmiastowego strzału. Zabezpieczyłem i oparłem o rozłogę jałowca. Od czasu do czasu „przeleciałem” lornetką zrąb. Po 20 minutach Grześ zawabił pierwszy raz, po chwili drugi i tak w określonych cyklach powtarzał swoje ryczenie. Po którymś kolejnym zawabieniu gdzieś w oddali odezwał się byk! – Tym bykiem nie będziemy się interesować – Grześ wyszeptał mi do ucha. Zawabił głośno i długo jeszcze raz. No i zaczęło się. Byki zaczęły ryczeć najpierw nieśmiało i daleko, lecz z każdą chwilą zbliżały się do nas. Słońce schowało się za swą czerwoną kotarą. Lustrując zrąb, zauważyłem chmarę łań, a wśród nich dwa słabe byki. Odwracam się w stronę Grzesia.

Kiwa głową, że je widzi. Grzesiu teraz zmienił taktykę wabienia. Głosy byków słyszeliśmy ze wszystkich stron i z różnych odległości. Jeśli zaryczał byk „daleki”, Grześ wabił głośniej, jeśli bliżej, to ciszej i krócej. Widowisko i słuchowisko, jakich byłem świadkiem, urzekały mnie coraz bardziej. Ta atmosfera oczarowała mnie, wprowadziła w nieznany mi rytuał, który od wieków obowiązywał uczestników. Grzesiu już przestał wabić. Ryczały tylko byki. Na każdy ryk byka natychmiast odpowiadały inne, jeden po drugim, czasem ich ryk zlewał się w jeden. Istny koncert, w którym rozpoznawało się głosy mocnych i słabych osobników. Grześ tłumaczy mi każdy etap rykowiska. Zapowiada wyjście byków na zrąb. Potwierdza się. W odległości 100 m z prawej strony wychodzi na zrąb regularny dwunastak. Idzie na środek, gdzie są już dwie chmarki łań. Nie żerują. Oglądają się na różne strony. Są czujne, często strzygą łyżkami i tańczą dookoła. Przesuwam lornetkę z jednego krańca zrębu na drugi. Widzę na nim już kilka ładnych byków. W pewnym momencie Grześ niespodziewanie grubym i silnym głosem zawabił. W szkłach lornetki widzę, jak byki na zrębie odwróciły się w naszą stronę i oczą. Raptem słyszę,

75


jak w młodniku łamią się gałęzie. Widzę, jak „wyparowuje” z niego potężny byk. Jego łeb z rozłożystym wieńcem jest pochylony, chrapami prawie dotyka ziemi, ma ogromną grzywę. Z jego gęby zwisa ozór i bucha para. Jest wściekły czy tak mocno rozpalony? Myślę. Mam do niego nie dalej niż 15 kroków. Biorę go w lunetę i… widzę tylko wielką, ciemnobrązową plamę w całym okularze. Mierzę pod lunetą. Widzę kark byka. Czekam na znak – zezwolenie Grzesia. Byk rozłożył szeroko swoje przednie badyle, z opuszczonym łbem robił wrażenie, jakby się szykował do szarży. „Chyba zaraz nas uniesie razem z jałowcem” – pomyślałem. Naraz czuję szturchnięcie w ramię, raz i drugi. Byk stoi na sztych. Jedyne, co mogę zrobić, to strzelić w kark. A jak spudłuję? Nie chcę myśleć, co będzie. Byk w tym czasie zbliżył się do jałowca na 8–9 kroków. Celuję w kark przy nasadzie z korpusem. Strzał. Byk robi wysoką świecę. Na tylnych badylach robi pełny obrót dookoła własnej osi i… jakby zawisł na chwilę w powietrzu. Raptem zwalił się głośno na ziemię i zaczął tylnymi badylami pisać swój testament. Podniósł jeszcze kilka razy wieniec, ocząc na nasz jałowiec. Nie wychodzimy na zewnątrz. Patrzymy na leżącego nieruchomo byka.

Staram się uspokoić nerwy i emocje. Czuję zmęczenie i jakąś wewnętrzną pustkę. Zamiast radości – czuję żal. Chcę odgadnąć, co oznaczały te kilkakrotne skłony jelenia łbem w naszą stronę i… ten zagadkowy, smutny wzrok. Grześ nie przeszkadzał mi w rozmyślaniach i uszanował mój czas, jaki mimo woli poświęciłem refleksji pod wpływem dopiero co przeżytego zdarzenia. Odruchowo sięgnąłem po papierosa. Zapaliliśmy. Wychodząc z jałowca, Grześ powiedział: – Strzał był idealny. Ale jak go pan widział w lunecie? Przecież to było tak blisko. Rozwiałem jego wątpliwości, mówiąc, jak było – że celowałem pod lunetą. Mogłem tak uczynić, bo jest oprawiona nieco wyżej. Wziął ode mnie sztucer i sprawdził. Oddając broń, pogratulował mi. Po pobieżnych oględzinach okazało się, że strzeliłem grubego, nieregularnego osiemnastaka. Wieniec jak malowany, duża rozłoga, grube tyki i odnogi, proporcjonalne i pięknie uperlone oraz wybarwione, groty białe i dość ostre. Wagę oceniliśmy na grubo ponad 150 kg (faktyczna waga w skupie – 152 kg). Grzesiu wziął się do patroszenia, a ja mu przytrzymywałem. Po 20 minutach byk był gotowy. Była godzina 21.00. Grześ

76


poszedł po transport, a ja pozostałem przy moim pierwszym strzelonym byku. Ułamałem dwie gałązki świerczyny, umazałem w farbie i jedną włożyłem w gębę byka jako ostatni jego kęs, drugą zasadziłem sobie za kapelusz jako należny mi złom. Celebrę tę odbyłem bez świadków. Tylko ja i on, królewski zwierz, mój pierwszy jeleń-byk. Szkoda tylko, że jego wspaniałe medalowe wieńce „zaginęły” w czasie wyceny w Koszalinie. Nie miałem ich ubezpieczonych, gdyż nie byłem wówczas na tyle przewidujący. Po latach, w czasie przypadkowego pobytu na polowaniu w sąsiednim nadleśnictwie, zobaczyłem wieniec mojego pierwszego byka. Był on specjalnie znaczony przez Grzesia, który go preparował. On też nauczył mnie znakowania „swojej” zwierzyny. Gdy przeprowadzałem dyskretny wywiad wśród tutejszych myśliwych, powiedziano mi, że tamtejszy leśnik był długoletnim członkiem komisji wyceny poroża w Koszalinie, że przywłaszczał sobie dość często co poniektóre medalowe trofea i za to usunięto go od wyceny. Usłyszawszy, że ma mój wieniec, zapytał krótko: – Czy miał pan go ubezpieczonego? Na tym moje starania o zwrot się skończyły, a ja wyciągnąłem dla siebie odpowiednie wnioski.

W naszym obwodzie nr 55 też były miejsca, w których jelenie miały swoje rykowiska. Do miejsc tych należały: rejon bagna koło Reszek i śródleśna łąka na Młynkach. Jeszcze w latach 70. spotykaliśmy tam chmary jeleni liczące po 7–12 sztuk. Spod Reszek w czasie rykowiska pozyskałem niejedną sztukę. Najgrubszy jeleń-byk, którego tam położyłem, był rekordowy w kole. Jego tusza ważyła w skupie 142 kg, a wieniec 5 kg. Był to nieregularny dziesiątak jednostronnie koronny. Strzeliłem go z zasiadki, z odległości 120 m, w noc księżycową, o godzinie 23.00. Obserwowałem go na rykowisku już od godziny 20.00. Stanowisko zająłem dość wcześnie. O godzinie 18.30 siedziałem już w wielkim krzaku żarnowca. Miejsce to okazało się bardzo udane i szczęśliwe, gdyż w kolejnych latach pozyskałem z niego jeszcze kilka byków średniej klasy. Drugie rykowisko i miejsce bogate w jelenie to rejon Młynek. 30–40 lat temu spotykało się tam chmary jeleni, w których chodziło po 8–11 sztuk. Strzeliłem tam też kilka byków średniej wagi i klasy wieńcowej. Przeważały nieregularne ósmaki, ale był też jeden myłkus. Miałem tam swoje przygotowane stanowisko – czatę w rozłożystym świerku, który rósł na zboczu góry porośniętej młodni-

77


kiem świerkowym, z prawej strony drogi dochodzącej do szosy wejherowskiej. Z lewej strony rosła łąka, na którą wychodziły jelenie. Można było je też spotkać (i nadal się spotyka) w Gniewowie, Kawlach, Wyspowie i Rumi-Zagórzu. Wiele łań i byków padło właśnie w tych miejscach. Z biegiem lat rykowisko w naszym obwodzie stawało się słabsze, cichsze i rzadsze. Stan pogłowia jeleni raptownie zmalał. Dzisiaj już ryku tych królewskich zwierząt tu nie słyszę. Spotykamy jeszcze co prawda kilka sztuk, plan pozyskania przewiduje odstrzał pojedynczych osobników, ale to już nie to,

co kiedyś. Na każdym kroku, na każdym polowaniu przechodziły one przez linię myśliwych. Radowało się serce łowcy. Dziś tylko dzięki mądrej, intensywnej gospodarce łowieckiej i usilnym staraniom koła gatunek ten jeszcze żyje w naszym łowisku. Sporadycznie spotkać też można łosia. Należy zatem zrobić znacznie więcej, aby stan pogłowia tego szlachetnego, królewskiego i pięknego zwierza wzrastał. Niech rykowiska jeleni odżyją na nowo. Niech młody myśliwy przeżyje też swoją przygodę na godach i weselu jeleni.

Aforyzm Myślistwo jest niezmiernie rozkosznym zajęciem, Choć milej być myśliwym niż łownym zwierzęciem. Ale są polowania, z których, by wyjść żywym, Bezpieczniej jest zwierzyną być niżeli myśliwym.

78


79


OPOWIADANIE ŁOWCY ZWIERZAT Dziś mamy dla Was opowiadanie z tomu pt. „W tajdze”, wydanego przez Atra World. O autorze, Władimirze Arsenjewie, możecie przeczytać w tym wydaniu w osobnym artykule

S

tary Udehejczyk Liurł znad rzeki Kusun opowiedział mi w roku 1907 o wypadku, jaki wydarzył mu się w czasach, gdy włosy jego nie były jeszcze tak białe, a oczy tak słabe jak obecnie. Liurł polował na sobole nad rzeką Tsawe, gdzie wybudował sobie niewielki domek myśliwski z trzciny rzecznej umocnionej gliną. Okienko, umieszczone niemal na poziomie ziemi, stanowiły dwie szybki szklane, sklejone wąskim paskiem papieru. Cienkie drzwiczki sklecone były z deseczek, rzemienne zawiasy umocowane na drewnianych kółkach. Pewnego razu Liurł wybrał się na swój teren myśliwski, by sprawdzić pułapki na sobole. Od rana chmurzyło się, wiał ostry wiatr, zaczynała się zamieć

śnieżna. Udehejczyk siedział w domku, zajęty drobnymi robotami, gdy nagle spostrzegł, że wewnątrz zapanowała ciemność. Spojrzał na okienko, przysłonięte czymś ciemnym. Zapalił światło i zbliżył się do okna. To, co zobaczył, zdjęło go najwyższym przerażeniem. Zgasił ogień, szybko podszedł do drzwi i umocował je możliwie najstaranniej. Za szybą okienka widoczny był pasiasty bok tygrysa. Straszne zwierzę, prawdopodobnie chroniąc się przed wiatrem, przywarło bokiem do ściany domku, akurat w miejscu, gdzie znajdowało się okienko. Przez szczeliny w drzwiach Liurł widział, że dzień zbliża się ku zachodowi. Wkrótce zapanowała noc. Siedział półżywy ze strachu, bojąc się uczynić


fot. Marcel Langthim


najmniejszy ruch. Jak na złość, strzelbę miał uszkodzoną i dlatego zostawił ją w osiedlu. Po raz pierwszy udał się w tajgę bez broni. O świcie tygrys opuścił swoje miejsce za okienkiem. Liurł odetchnął, sadząc, że może w ogóle już odszedł. Przeczekał czas jakiś i zbliżył się do drzwi, lecz naraz spostrzegł przez szczelinę pstrego potwora tuż naprzeciw siebie. Tygrys leżał wyciągnięty na brzuchu i uważnie patrzył na drzwi. Szalone przerażenie ogarnęło Liurła. Zrozumiał, że tygrys nań czatuje. Ku wieczorowi zawieja uspokoiła się. Zapanowała cisza. Przez całą noc Liurł słyszał, jak pasiasty drapieżnik krąży wokoło domku, od czasu do czasu widział w okienku jego łapy. W pewnej chwili tygrys wdrapał się nawet na dach domku, jak gdyby pragnąc sprawdzić, czy nie uda się stamtąd przedostać do wnętrza. Jeszcze jedną noc Liurł spędził bezsennie, wzdrygając się na każdy szelest i ze strachem obserwując drzwi i okienko. Trzeciego dnia tygrys znikł. Liurł sądził, że odszedł zupełnie, lecz gdy tylko myśliwy zbliżył się do drzwi i począł manipulować przy kołkach, tygrys jednym susem przyskoczył znów do domku. Liurł zupełnie stracił głowę. Był wyczerpany głodem, gdyż cała żyw-

ność, jaką miał, znajdowała się w niewielkim schowku poza domkiem. Na szczęście w tej chwili rozległy się w pobliżu głosy. Zbliżali się myśliwi z sąsiedniej fanzy. Tygrys skoczył i skrył się w zaroślach. Liurł wyszedł ze swego więzienia i spostrzegł trzech uzbrojonych Udehejczyków z psami. Opowiedział im o swej przygodzie. Udehejczycy rozpalili trzy wielkie ogniska obok fanzy i dla odstraszenia drapieżnika strzelili kilkakrotnie w powietrze. Jednak tygrys nie był widocznie tchórzliwy: w nocy przed świtem wydusił wszystkie psy. Nazajutrz myśliwi po naradzie postanowili oddalić się z tego miejsca. Minęły dwa miesiące. Kiedy stajały śniegi, Liurł dobrawszy sobie towarzysza, poszedł obejrzeć pułapki na sobole. W większości pułapek znajdowała się zdobycz – wiewiórki, jarząbki i kuliki. W sześciu pułapkach były sobole. Sobole długo czekały na łowcę. Sójki i wrony poszarpały je na części. W pułapkach pozostały tylko kości i strzępy sierści. Ślady na śniegu świadczyły, że tygrys często odwiedzał domek Liurła, kładł się przed drzwiami i wdrapywał na dach. Ta uporczywość drapieżnika spłoszyła Liurła. Opuścił to miejsce zupełnie i przeniósł się nad inną rzekę.

82


83


KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE FALERYSTYKA

Nazewnictwo Kół Łowieckich cz. III To jeszcze czas urlopów, więc konsekwentnie trzymam się tego, że trzeba nieco odpocząć. Dlatego serwuję Wam mało gadania, czyli tekstu, za to bardzo dużo „obrazków”… TEKST: BOGUSŁAW BAUER ZDJĘCIA I FALERYSTYKA: ZE ZBIORÓW BOGDANA KOWALCZE I BOGUSŁAWA BAUERA

W

Nazwy pochodzące od regionu lub krainy, w jakim znajduje się siedziba koła: Warmia, Mazury, Mazowsze, Podlasie, Kujawy, Ziemia Robczycka, Nadwiślańskie, Ziemia Sandomierska, Podgórskie, Bieszczady. Nazwy związane z nazwą rzeki, jaka przepływa lub graniczy

poprzednich częściach naszego cyklu przedstawiłem nazewnictwo kół łowieckich odnoszące się do patronów łowiectwa, gwary łowieckiej, zwierzynie łownej i chronionej. Dzisiaj do gry wchodzą nazwy regionów, krain, jezior, rzek, gór, miejscowości itp. 84


z danym obwodem: Bzura, Odra, Raba, Drwęca, Nad Okszą, Nad Flintą, Narew, Pilica, Skrwa, Dunajec. Nazwy jeziora, jakie występuje w obwodzie: Śniardwy, Serwy, Nazwy gór, pasma górskiego lub wzniesienia: Magóra, Góra Chełmowa, Beskid Żywiec, Przehyba, Klimczok, Ciecień, Sarni Stok. Nazwy miejscowości występującej w obwodzie lub siedziby koła w danej miejscowości: Orla, Chybie, Brzezie, Wielowieś, Istebna, Księży Las, Ostromecko-Zdrój, Istebna, Chodel, Grunwald, Kudypy.

oczywiście pokazanie oznak z nazwami kół. Poniżej przedstawiam oznaki, a sami domyślcie się, czy nazwa pochodzi od miejscowości, czy np. od rzeki. Czytając monografie kół, szybko można się zorientować, że w zasadzie nie opisują one, dlaczego nazywają się np. Czapla lub Przehyba. W ich historii często nawet nie ma o tym wzmianki, czym kierowano się, aby nazwać je tak czy inaczej. A szkoda, bo to cenna wiedza nie tylko dla kolekcjonera. Niestety, autorzy monografii zazwyczaj wiedzą wszystko (lub nie) o genezie nazwy koła, gdyż są z nim związani. Natomiast zwykły czytelnik już nie będzie wiedział dokładnie, skąd dana nazwa się wzięła. A przecież to jeden z ważniejszych elementów w jego historii…

SKĄD SIĘ TO WZIĘŁO? Można by tak dalej wymieniać, ale przecież nie o wymienienie wszystkich nazw chodzi, a tylko o zasugerowanie rodzaju nazewnictwa. Celem jest

85


86


87


88


89


90


91


92


93


Monografia KŁ „D w Ostródzie Część 4

Niektórzy z Was żartują, że dzięki „Gazecie Łowieckiej” wiecie więcej o KŁ „Drwęca” niż o własnym Kole… Wszystko można nadrobić, jesteśmy otwarci na pokazanie historii i działań braci myśliwskiej z różnych stron kraju. A dziś wracamy do Ostródy i okolic. Przed nami lata 80. XX wieku… TEKST: ANDRZEJ ZŁOTOWSKI ZDJĘCIA: ARCHIWUM KOŁA ŁOWIECKIEGO „DRWĘCA”


Drwęca”


W

kolejnej dekadzie kontynuowane są wysiłki w celu powiększenia zasobności łowisk w zwierzynę, jak i w urządzenia służące do jej hodowli i pozyskiwania. Stale podnoszony jest wśród myśliwych poziom ich wyszkolenia i wiedzy w zakresie łowiectwa. Kultywowane są tradycje łowieckie i zwyczaje od lat przyjęte w Kole. Do tych najbardziej znamiennych należą: spotkania w gronie całych rodzin, uroczyste polowania hubertowskie, bale myśliwskie, a przede wszystkim wspólna praca na rzecz szeroko pojętego łowiectwa. Myśliwi zapraszają do współpracy kierownictwo miejscowych pegeerów, dzięki którym pozyskują konieczną do zimowego dokarmiania zwierzyny karmę. Zbieranie mniej wartościowych ziemniaków, które pozostały na polu po wykopkach, bądź zboża, które poddało się ulewnym deszczom czy gradobiciom i trzeba było zebrać je tylko kosami, aby zagospodarować je później jako snopówkę w paśnikach, to tylko przykłady takiej współpracy. Karma pozyskiwana była z reguły nieodpłatnie bądź za symboliczną opłatą. Wszystkie takie przedsięwzięcia odbywały się w licznym, uśmiechniętym gronie myśliwych, członków naszego Koła (a i nie tylko), oraz ich

rodzin i znajomych. Najbardziej oddanym dla łowiectwa, a co za tym idzie i KŁ „Drwęca” w Ostródzie, był zespół gospodarstw rolnych podległych pod Stacje Hodowli Roślin w Szyldaku, którą kierował zasłużony myśliwy – członek Koła, kol. Henryk Bieńkowski, a później też i kol. Zygmunt Komar. Nie mniejsze zasługi w prowadzonej działalności gospodarczej Koła mieli i kierownicy poszczególnych zakładów rolnych: kol. Kazimierz Kowalczuk, Zdzisław Szymczyk, Alojzy Wilczopolski, Krzysztof Wenclowicz, Jerzy Kijek, Andrzej Łukaszewski, a później Bronisław Zając i Józef Krasula. Z kołem współpracowały także gospodarstwa rolne w Wałdowie i Tyrowie. W sezonie 1979/1980 Koło posiadało poletka produkcyjne o łącznej powierzchni ponad 6 ha w obw. 143 i 133. Uprawą ich zajęli się strażnicy łowieccy – panowie Błaszczyk i Brzostek. Zostały one obsiane przeważnie owsem i koniczyną. Na części posadzono też ziemniaki. W kolejnym sezonie zaplanowano na pow. ok. 1 ha posiać na sprzedaż grykę. Na początku roku 1980 Zarząd Koła wydzierżawił kolejne grunty rolne. W obw. 133 – 4,6 ha oraz ok. 1 ha w postaci poletka śródleśnego w lesie samborowskim. W obw. 143 wydzierżawiono 6,2 ha gruntów rolnych oraz założono poletka śródleśne.

96


97


Już w kwietniu 1980 r. myśliwi posiadali ponad 10 ha różnego rodzaju upraw rolnych. Dodatkowo ogrodzono dwa poletka topinamburu w Samborowie oraz jedno w Ostrowinie. Zarząd uznał, że w interesie budżetu Koła leży jego samowystarczalność w zakresie zaopatrzenia paszowego. Wyprodukowane płody rolne przeznaczano w całości dla zwierzyny w okresie jej zimowego dokarmiania. Pozyskiwanie coraz to większych ilości karmy zmusiło myśliwych do budowy nowych magazynów karmowych. W ciągu kilku kolejnych sezonów powstały one we wszystkich obwodach. W tym okresie przystąpiono też do letniego dokarmiania dzików, w rejonach o szczególnym nasileniu szkód rolniczych. W drugiej połowie lat 80. do stałej tradycji Koła weszły grane zwykle przez kol. Andrzeja Złotowskiego sygnały łowieckie wykonywane (nie zawsze zgodnie z obowiązującą nutą), na każdym polowaniu zbiorowym przy pokocie, a nawet i na innych uroczystościach w Kole. W celu zwiększenia liczby użytkowych rasowych psów myśliwskich postanowiono refundować kupowane przez kolegów psy. Zwrot finansów dokonywany był z chwilą, gdy pies uzyskiwał stosowne dopuszczenie do dalszej hodowli.

Przyjęto także, iż jeden szczeniak z miotu po psie refundowanym przekazywany był dla kolejnego chętnego myśliwego z Koła. Pozyskanie zwierzyny łownej było utrzymywane na dość wysokim poziomie. W sezonie łowieckim roku 1980/81 pozyskano ogółem 12 jeleni, 56 saren oraz 82 dziki. Niestety zwiększyły się także wydatki na gospodarkę łowiecką. W omawianym sezonie było to 662.200 zł przy wpływach 532.300 zł. Odszkodowania łowieckie zamknęły się kwotą 331.700 zł. Tak zły wynik finansowy spowodował, że Zarząd Koła na Walnym Zgromadzeniu w dniu 24 kwietnia 1981 r. poddał pod głosowanie wniosek o dobrowolne opodatkowanie się kwotą 1.000 zł od każdego myśliwego, w celu poprawy sytuacji finansowej w Kole. Dyskusja nad tym projektem okazała się bardzo burzliwa i ostatecznie postanowiono ten punkt zebrania przełożyć na kolejne Walne Zgromadzenie. Trzeba w tym miejscu powiedzieć także o wydarzeniu bezprecedensowym, które miało miejsce w sezonie łowieckim 1981/82 i przeszło do historii naszego kraju. W dniu 13 grudnia 1981 r. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego wprowadziła na terenie Polski stan wojenny. Ograniczył on znacząco działalność Polskiego

98


Związku Łowieckiego, w tym także wszystkich kół łowieckich. Z uwagi na wprowadzone ograniczenia transportowe, spowodowane zakazem swobodnego przemieszczania się obywateli, oraz niewielki przydział paliw do samochodów, ustała dotychczasowa gospodarka łowiecka. Pomimo ciężkiej, śnieżnej i mroźnej zimy myśliwi, szczególnie ci mieszkający w miastach, mieli bardzo ograniczone możliwości bycia w łowisku i doglądania, jak to dotychczas bywało, swojej gospodarki i obowiązków wobec zwierzyny. Już wiosną 1982 r. nie uprawiono poletek łowieckich i jak to zwykło się o tej porze roku czynić, nie ruszono do walki z kłusownikami. Nie było też dorocznej akcji sadzenia lasu. Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, przeważająca większość kolegów myśliwych zobowiązana została do zdeponowania swojej broni w ręce milicji. Jej zwrot odbywał się później bardzo opornie i budził wiele rozgoryczenia w środowisku myśliwych. Pomimo tych niedogodności KŁ „Drwęca” nadal realizowało swój program statutowy. 28 maja 1982 r. odbyło się kolejne Walne Zgromadzenie członków Koła – pomimo nie najlepszych nastrojów i, co ważne, ciągłej niepewności i troski o jutro. Myśliwi inspirowani słowa-

mi otuchy prezesa Suskiego, przyjęli program swojej działalności na kolejny rok. Postanowiono m.in.: – zwiększyć osobiste zaangażowanie w życie Koła ze szczególnym uwzględnieniem prac gospodarczych, – w miarę możliwości zwiększyć aktywność w pozyskiwaniu zwierzyny, – zwiększyć, pomimo istniejących trudności, zaangażowanie w prace profilaktyczne na rzecz łowisk, w tym w walkę z kłusownictwem, – poprawić kontakty z młodzieżą zrzeszoną w Kołach Ligi Ochrony Przyrody, – zwiększyć i zacieśnić kontakty z organami administracji terenowej, szczególnie z gminami i wiejskimi sołectwami w celu bieżącego ustalania szkód w uprawach rolnych wyrządzanych przez zwierzynę i natychmiastowemu przeciwdziałaniu tym zjawiskom, – poprawić stałe kontakty z administracją Lasów Państwowych. Ponadto na zebraniu oceniono dotychczasową pracę strażników łowieckich. Zarząd wykazał niezadowolenie z faktu nie najlepiej układającej się współpracy ze strażnikiem obw. 133, czego skutkiem było rozwiązanie z nim umowy o pracę. Myśliwi postanowili też przygotować się do kolejnej, 35. już rocznicy powstania Koła. Z uwagi na panującą złą sytuację poli-

99


tyczną i gospodarczą w kraju, nie planowano jednak hucznego jubileuszu. Koniec roku gospodarczego 1981/82 okazał się bardziej spokojny politycznie, a nastroje społeczne zdawały się wrócić do zwykłego poziomu. Myśliwi otrzymali swoją broń złożoną do depozytu, a z rogatek miast zniknęły patrole wojska i milicji. W sezonie 1982/83 myśliwi pozyskali 13 jeleni, 99 saren i 85 dzików. W tym sezonie, dzięki wysokiemu pozyskaniu sarny, wyraźnie wzrósł dochód Koła. W stosunku do roku poprzedniego był on większy o kwotę 353.505 zł. Zmniejszyły się przy tym kwoty wypłaconych odszkodowań. Poprawa wskaźników ekonomicznych rozwiązała ostatecznie problem konieczności samoopodatkowania się myśliwych. W sezonie 1985/86 odstrzelono 32 jelenie, 184 sarny i 96 dzików. W tym sezonie zauważa się wyjątkowo wysoki stan sarny, co przeniosło się na wysokość jej pozyskania. Taki stan rzeczy nie trwał jednak długo, bowiem trzy kolejnie po sobie następujące mroźne i śnieżne zimy zdziesiątkowały stan sarny do poziomu z początku lat 60. i trzeba było zmniejszyć pozyskanie, a nawet, jak w obw. 143, całkowicie wstrzymać jej odstrzał. W tych latach poprawił się za to stan dzików jeleni i zajęcy. Kierownikami

Grup Gospodarczych zostali koledzy: w obw. 131 – Alojzy Wilczopolski i Zygmunt Komar, obw. 132 – Tadeusz Steigert i Zdzisław Szymczyk, obw. 133 – Aleksander Cudakiewicz, a później Kazimierz Zawadzki, w obw. 143 – Jerzy Kacała. Strażnikami łowieckimi byli: kol. Józef Krasula w obw. 131; Roman Gutkowski w obw. 132; Tadeusz Gałązka w obw. 133 i Eugeniusz Błaszczyk w obw. 143. Po upływie kolejnych dziesięciu lat, nadszedł czas podpisywania przez Zarządy Kół nowych umów dzierżawnych. W 1983 roku Naczelna Rada Łowiecka wydała rozporządzenie zobowiązujące Koła do zachowania zależności powierzchni dzierżawionych obwodów do stanu liczbowego jego członków. Zgodnie z uchwałą, na jednego myśliwego w KŁ nie mogło przypadać więcej niż 300 ha powierzchni dzierżawionej. W przeciwnym razie odstępstwo miało skutkować pozbawieniem Koła prawa dzierżawy łowisk lub w najlepszym wypadku ich części. Powodem uchwalenia przedmiotowej decyzji było duże społeczne zainteresowanie łowiectwem, a przy tym i chęć obecności obywateli w strukturach Związku. Taki stan rzeczy był skutkiem przede wszystkim tego, że wówczas, a i w latach wcześniejszych, istniało

100


Kronika KŁ „Drwęca”

Pamiątkowy medal rocznicowy

101


w Polsce wiele Kół, które zachowywały hermetyczność w zakresie naboru członków z poza określonego sobie grona. Polski Związek Łowiecki chciał pokazać, że jest organizacją otwartą dla wszystkich. Efektem tej uchwały był szeroki nabór wielu osób w szeregi nie tylko naszego Koła, działo się tak wówczas w całej Polsce. W roku 1986, w drodze Zarządzenia Ministra Rolnictwa Leśnictwa i Gospodarki Żywnościowej z dnia 31 stycznia tego

roku, nadany zostaje Statut Zrzeszenia PZŁ ogłoszony w Monitorze Polskim nr 10 z dnia 10 kwietnia 1986. Nowy Statut zastąpił ten z roku 1959. Określił jasne prawa i obowiązki, zarówno dla zrzeszenia PZŁ, jak i podstawowej jego komórki – koła łowieckiego i jego członków. W dniu 26 października 1987 r., na mocy Rozporządzenia Rady Ministrów ( Dz.U nr 34 poz 189), weszły w życie nowe przepisy dotyczące sposobów szacowania szkód

Dokarmianie w obwodzie 131. Rok 1988. Drugi z lewej to Władysław Komar – nasz olimpijczyk

102


łowieckich w uprawach rolnych oraz zwrotu przez koła łowieckie kosztów związanych z wypłatą odszkodowań. Rozporządzenie to mówi, że: „Dzierżawcy obwodów łowieckich zrzeszeni w Polskim Związku Łowieckim, w terminie do 30 kwietnia każdego roku, zwracają właściwemu przedsiębiorstwu lasów państwowych taki procent odszkodowań wypłacanych przez to przedsiębiorstwo [w imieniu Skarbu Państwa – przyp. autora], który obejmuje 25% wartości tusz pozyskanych dzików, łosi, jeleni i danieli oraz 15% wartości wypłaconych odszkodowań z tytułu szkód powstałych w dzierżawionym obwodzie łowieckim w roku 1988, 20% tej wartości w roku 1989 oraz 25% w roku 1990 i w latach następnych”. Koła łowieckie poddane zostały tym sposobem kolejnemu czyszczeniu portfeli przez państwo. Następna zmiana dotycząca przedmiotu przenoszenia ustawowej odpowiedzialności państwa na koła łowieckie miała miejsce w 1995 r. Lata osiemdziesiąte to okres dalszych, coraz to skuteczniejszych, inicjatyw w zakresie hodowli zwierzyny drobnej. Koło od dawna zastanawia się nad introdukcją bażanta, ale na to przez kolejne lata nie znajduje środków finansowych. Jeszcze w latach 70., z inicjatywy kol. Tadeusza Borożyńskiego,

próbowano zasiedlić tym ptakiem autodrom wojskowy pod Ostródą. Nie przyniosło to oczekiwanych wyników, ale mogło się zdawać, że koledzy dostrzegli błędy ówczesnego przedsięwzięcia – może więc tym razem się uda – rozważano. W zakresie rozwoju hodowli zwierzyny drobnej, a w szczególności tych gatunków, które stale związane były ze środowiskam, w jakich działały koła łowieckie, swoistą inicjatywę wykazał Zarząd Wojewódzki PZŁ w Olsztynie. Działacze wojewódzcy zaproponowali mianowicie, aby myśliwi, jak to było w przypadku KŁ „Drwęca”, wspomogli bazę siedliskową kaczki krzyżówki. Ptak ten od zawsze z powodzeniem zasiedlał łowiska Koła. Myśliwi rozpoczęli więc budowę skrzynek lęgowych dla kaczek. Skrzynki wykonywane były według szczegółowych, naukowych zaleceń konstrukcyjnych. Rozstawiano je później zimą w miejscu jeziorowych szuwarów przez kolejne dwa lata, w roku 1987 i 1988. Wynik okazał się jednak mierny, bo właśnie wtedy okres największej ekspansji terytorialnej przechodziła norka amerykańska, największy ziemno-wodny drapieżnik. Ona zdziesiątkowała kacze lęgowiska i zlikwidowała doszczętnie populację piżmaka, na którego tak chętnie polowali myśliwi.

103


Rok 1986 i 1987 to okres kolejnego, 40. już jubileuszu Koła. Myśliwi powołali więc Komitet Organizacyjny, który przeprowadził Koło Łowieckie „Drwęca” w Ostródzie przez następne dziesięciolecie. Obchody zaczęły się uroczystym polowaniem hubertowskim w dniu 9 listopada 1986 roku w łowisku Ostrowin. Na polowaniu wręczono upominki dla dotychczasowych czołowych działaczy Koła. Byli to kol. Władysław Rutyna i kol. Jerzy Złotowski. W dniu 28 listopada, tradycyjnie w Kasynie Oficerskim Klubu Garnizonowego w Ostródzie, odbył się bal. W kolejnym roku obchody kończono najpierw Hubertusem, później w dniu 21 listopada wielkim Balem Hubertowskim, który zorganizowany został już nie w kasynie, ale nieistniejącej dziś restauracji „Pod Kłosem” w Szyldaku. Następnym etapem, który zakończył obchody jubileuszowe, było uroczyste zebranie wszystkich członków Koła i zaproszonych gości. Zebranie odbyło się w kasynie oficerskim w dniu 18 grudnia 1987 roku. Były nagrody i odznaczenia, a także dla wszystkich pamiątkowe medale. Szczególnie uhonorowano jedynego żyjącego jeszcze wówczas założyciela Koła, kol. Józefa Mickiewicza, nadając mu tytuł Honorowego Członka Koła. W tym uroczystym dniu Koło podję-

ło uchwałę o przystąpieniu do Towarzystwa Ziemi Ostródzkiej jako jego członek zbiorowy. Koło zdecydowało także o założeniu kroniki, w której zapisywana jest od roku 1987 do dzisiaj jego historia. W latach 80. w szeregi Polskiego Związku Łowieckiego, a zarazem Koła „Drwęca”, wstąpili następujący koledzy: Tadeusz Szeptycki – członek niemacierzysty, Andrzej Śliwa, Jacek Tyrankiewicz, Józef Krasula, Bogusław Grzegorczyk, Jerzy Kijek, Bogdan Werder, Bogdan Czapliński, Tadeusz Steigert, Robert Suski, Tomasz Suski, Marek Zeplin, Kazimierz Zawadzki, Mirosław Wojciechowski, Zbigniew Rutyna, Mirosław Wielocha, Tomasz Gutkowski, Stanisław Szostek, Lech Chmielewski, Jarosław Barczuk, Jerzy Leśniewski, Zbigniew Kacierzewski, Tadeusz Sobociński, Ryszard Kowalczuk, Remigiusz Trafny, Grzegorz Ogrodowski, Andrzej Złotowski, Zbigniew Walkowicz, Ryszard Nowakowski, Józef Obycz, Krzysztof Krasula, Zbigniew Guzal, Marek Szostek, Bronisław Zając, Jan Cherkowski, Karol Dziunikowski, Roman Mordarski, Leszek Woźnica i Kazimierz Zeplin oraz Waldemar Jabłoński. Do grona myśliwych dołączyły także Diany: Maryla Bieńkowska, Iwona Broniecka i Alina Cudakiewicz. W końcu 1989 roku KŁ „Drwęca”

104


105


miało 76 członków macierzystych, w tym trzy Diany, oraz dwóch członków niemacierzystych. W skład Zarządu Koła od kwietnia 1986 roku wchodzili koledzy: Leonard Suski – przewodniczący, (od dnia 23 kwietnia 1989 roku prezesem koła został kol. Aleksander Cudakiewicz), Roman Gutkowski – łowczy Koła (od 20 października 1989 r., po jego śmierci, łowczym został kol. Andrzej Złotowski), Andrzej Złotowski

– sekretarz, (od 20 października 1989 roku, po wyborze na stanowisko łowczego Koła kol. Andrzeja Złotowskiego, stanowisko sekretarza objął kol. Tomasz Gutkowski), Roman Trypucki – skarbnik Koła. Funkcję Honorowego Członka Zarządu Koła pełnił Władysław Rutyna. W skład Komisji Rewizyjnej wchodzili koledzy: Kazimierz Ruczyński – przewodniczący, oraz członkowie – kol. Tadeusz Gałązka i kol. Andrzej Gmitrzak.

Skład Zarządu Koła – rok 1986. Od lewej koledzy: L. Suski, R. Gutkowski, A. Złotowski i R. Trypucki

106


Po Hubertusie w 1986 r. Pamiątkowe zdjęcie z rodzinami. Myśliwi (od lewej): Z. Rutyna, M. Wielocha, R. Nowakowski i T. Gutkowski

Zbiórka przed polowaniem hubertowskim, listopad 1986 r.

107


Polowania Rosja 2017 Ochocka owca śnieżna (1 sierpnia do 10 września) Cena 15500 €, w cenę wliczono: • organizacja polowania (w cenie jedno trofeum): 11500 € • wynajem helikoptera: 4000 € • każde kolejne trofeum: 5500 € Jakucka owca śnieżna (1 sierpnia do 10 września) Cena 15500 €, w cenę wliczono: • organizacja polowania (w cenie jedno trofeum): 11500 € • wynajem helikoptera: 6000 € • każde kolejne trofeum: 5500 € Owca śnieżna jakucka + ochocka (1 sierpnia do 10 września) Cena 22 950 €, w cenę wliczono: • organizacja polowania (w cenie dwa trofea): 12 950 € • wynajem helikoptera: 10 000 € • każde kolejne trofeum: 5500 € Wiosenne polowanie na niedźwiedzie brunatne, Morze Ochockie (25 maj – 15 czerwiec) • organizacja polowania: 5000 € • pierwsze trofeum: 2500 € • wynajem łodzi: 2600 € • każde kolejne trofeum: 3250 €

Wiosenne polowanie n (7-12 Maj, 15-20 Maj Cena całkowita 8750 € • organizacja polowan • cena trofeum: 2950 • kolejne trofeum: 385 Jesienne polowanie n i amurskiego jelenia w Całkowita cena 12 050 • organizacja polowan • trofeum niedźwiedz • trofeum wapiti: 330

Polowanie na łos Cena polowania 870 € • 4 dni polowania (w • 4 noclegi w bazie m • 4 dni pełnego wyży • 4 dni organizacji po (cena zawiera obsłu • pozwolenie na wywó

Szkolenia, kursy oraz pokazy wabienia zwierzyny łownej (drapieżniki, zwierzyna płowa i pta w zakresie sprzedaży polowań dla myśliwych zagranicznych i krajowych.

108


na niedźwiedzia amurskiego j) €, w cenę wliczono: nia: 5800 € 0€ 50 € na niedźwiedzia amurskiego wapiti (20 - 27 wrzesień) 0 €, w cenę wliczono: nia: 5800 € zia: 2950 €, kolejne trofeum 3750 € 00 €, kolejne trofeum 2850 €

tel. 693 712 734

sie byki Białoruś 2017 €, w cenę wliczono: tym transport w łowisku) myśliwskiej wienia (3 razy dziennie) olowania ugę myśliwego wabiarza) óz broni na teren Białorusi

hunting.travel.pro@gmail.com www.hunting-travel.pl

aki). Współpraca z Kołami Łowieckimi

109


Pięciu Wspaniałych

2017


Losowanie drużyn, nietypowe, chociaż oparte na sześcioboju myśliwskim konkurencje, niepowtarzalna i koleżeńska atmosfera, a przede wszystkim dobra zabawa, to podsumowanie 8 edycji zawodów strzeleckich „Pięciu Wspaniałych” TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK


R

ok temu naszą relację pisaliśmy ze strzelnicy w Krotoszynie. Tym razem organizatorzy 8. edycji zawodów, czyli TAT Team w składzie: Tomasz Gliszczyński, Anna Sobieraj, Tomasz Modrzejewski, Wojciech Szmyra oraz Janusz Grabowski, zaprosili nas do Centrum Strzelectwa Sportowego Tarcza w Pile. Ten piękny obiekt poza strzelnicami do sześcioboju myśliwskiego dysponuje również strzelnicą do strzelań z broni pneumatycznej oraz małokalibrowej na 25 i 50 m, a także zapleczem szkoleniowym z salami wykładowymi. Jednym słowem nowoczesna, częściowo zadaszona strzelnica, której myśliwym i amatorom strzelectwa z Piły i okolic szczerze zazdrościmy. Powitanie i losowanie Jak zwykle 75 zawodników spotkało się w ostatnią sobotę sierpnia o 8.30. Po uroczystym przywitaniu przez Tomasza Gliszczyńskiego zawodników i gości honorowych, wśród których znaleźli się dyrektor RDLP w Pile Ryszard Standio, zastępca dyrektora RDLP w Poznaniu Ireneusz Niemiec, starosta pilski Eligiusz Komarowski, łowczy okręgu Piła Sławomir Jaroszewicz oraz łowczy okręgu poznańskiego Zbigniew Zieliński, zasady bezpieczeństwa omówił sędzia główny

112


113


zawodów Kazimierz Teska. Po ceremonii otwarcia rozpoczęło się losowanie. Zgodnie z regulaminem zawodnicy zostali podzieleni w wyniku losowania 5-osobowe grupy. Zaczęło się sprawdzanie kiedy i które konkurencje strzelamy, no i na czym tak w szczegółach one polegają…

Na każdy strzał były 2 sekundy. Konkurencja, jak stwierdziliśmy, miała jeden mankament – nie było wiadomo, które rejony są punktowane, więc był to rodzaj strzeleckiego totolotka. Dwie ostatnie konkurencje były znane z poprzednich edycji Pięciu Wspaniałych i świetnie odwzorowywały prawdziwe sytuacje, w jakich znajdujemy się w łowisku. „Lis ze stogu” rozgrywany na osi zająca, to makieta lisa ukazująca się zza snopka słomy usytuowanego w połowie przebiegu. Makieta podawana była na komendę, wszystkie przebiegi w jedną stronę, a czasu na strzał bardzo mało. Warto podkreślić, że strzelnica w Pile posiada oś zająca, oś dzika i osie kulowe zadaszone w miejscu, gdzie znajdują się strzelcy. W upalny dzień, jakim była właśnie ta sobota, cień, w którym mogli się skryć zarówno oczekujący zawodnicy jak i strzelcy, był na wagę złota. „Dzik osaczony” to prawie klasyczna oś dzika z dwiema jednak zasadniczymi różnicami. Pierwszy przebieg odbywa się zza drzewek ustawionych w połowie, które skutecznie przesłaniają dzika również w pozostałych przebiegach. Do tego organizatorzy dokleili niemałych rozmiarów wizerunek psa, którego trafienie skutkowało 5 punktami ujemnymi. A byli i tacy, którzy tę konkurencję zakończyli z wynikiem ujemnym.

Konkurencje Pierwszą konkurencją był „Bażant deptany” rozgrywany na osi „bażant”. Konkurencja składała się z 10 rzutków, w tym 3 dubletów i 4 pojedynczych, gdzie ze stanowisk 1 i 3 rzutki były podawane na komendę, a na stanowisku nr 2 z podchodu. Razem do zdobycia było 50 pkt. Drugą konkurencją była „Słonka w przelotach”, tu rzutki podawane były na skład, a na stanowiskach 1 i 5 strzelanie odbywało się z podchodu! Łącznie strzelaliśmy 5 rzutków pojedynczych, 5 dubletów i 5 z podchodu, do zdobycia było 100 pkt. Okazało się że podchód na osi skeetowej nie jest wcale taki prosty, o czym przekonało się paru znakomicie strzelających kolegów. Kolejne zmaganie to dochodzenie postrzałka. Świetnie wymyślona konkurencja! Ustawiono 3 maszyny ukazujące na 2 sekundy tarcze z sylwetkami niedźwiedzia. Należało oddać 3 strzały, po jednym do każdej tarczy.

114


115


Nagrody dla wszystkich! Zawody „Pięciu Wspaniałych” to impreza, z której, dzięki zaangażowaniu organizatorów, nikt nie wychodzi bez nagrody, niezależnie, czy drużyna zajmuje 15, czy 1 miejsce. Catering, który zapewniła Fabryka Obfitości, nadzorował Mateusz Biernat, uczestnik popularnego programu kulinarnego „MasterChef Junior”, smakował wybornie, co było widać po dość długiej kolejce i kolegach, którzy parokrotnie serwowali sobie dokładki. Warto wspomnieć, że tradycją zawodów jest wykład, oczywiście związany z łowiectwem. Tym razem profesor Henryk Okarma opowiedział nam o „Roli wilka w przyrodzie i problemach jego ochrony”. Zawody organizowane przez TAT są świetnym przykładem, jak organizować zawody strzeleckie, na których nie tylko podnosimy nasze umiejętności, ale również możemy się dobrze bawić w gronie kolegów. To zawody, podczas których nie ma presji wyniku i w których mogą startować początkujący strzelcy lub sporadycznie odwiedzający strzelnice. Więcej tego typu imprez to więcej myśliwych doskonalących swoje strzeleckie umiejętności.

116


Wyniki • I miejsce: Dawid Czerwień, Piotr Grajczyński, Andrzej Jurkowski Junior, Włodzimierz Czerniak, Andrzej Dahlke (878) • II miejsce: Marcin Dziuba, Andrzej Misiak, Tadeusz Perskiewicz, Mateusz Włodarczak, Rafał Trzeciak (878)

• III miejsce: Marek Kołak, Rafał Witczak, Marcin Harasin, Rafał Włodarczak, Karol Chaciński (873) • Najlepsza Diana: Beata Gębala • Najlepszy strzelec: Marcin Dziuba • Specjalną nagrodę „Szczęśliwa piątka” zdobył Przemysław Oborski

117


WĘGIERSKA

WYPRAWA


Dorastanie w rodzinie, gdzie oboje rodzicie mają bzika na punkcie łowiectwa, powoduje, że chcąc nie chcąc zostajesz myśliwym. Zbliżały się moje 16. urodziny, więc było oczywiste, że czas zacząć się przygotowywać do testów myśliwskich… TEKST I ZDJĘCIA: TEAM WINZ


D

o czego pchła wykorzystuje trzecią parę odnóży? Jakie określenie dotyczące samoobrony i zasad bezpieczeństwa jest właściwe? Nie, nie zacząłem studiować biologii ani prawa, tylko przygotowania się do testów, których zdanie pozwoli mi zostać myśliwym. W Niemczech możemy zapisać się na kurs w chwili ukończenia 16. roku życia. Do 18. roku życia polujemy tylko pod opieką pełnoletniego myśliwego, nie możemy także posiadać broni

i amunicji. Natomiast z chwilą ukończenia 18. roku życia nabywamy te prawa i nie musimy ponownie zdawać egzaminów. Trudno, trzeba wkuwać Zawsze myślałem, że do testów będę musiał się uczyć o broni, zasadach bezpieczeństwa, regułach polowania i przyrodzie. A tu okazało się, że jest jak w szkole. Musisz poznać masę rzeczy, których nigdy w swoim życiu nie będziesz miał szansy wykorzystać,

120


jak np. budowa pantofelka czy też funkcje logarytmiczne. Ale nie ma wyjścia. Odkąd zapisałem się na kurs, muszę wkuwać. Co prawda dużo ciekawsze są historie z prawdziwych polowań, opowiadane przez instruktorów, czy strzelanie do glinianych gołębi i rzutków. Odkładałem pochłanianie wiedzy teoretycznej, ale nagle okazało się, że egzamin został przełożony i nie pozostało mi nic innego, jak razem z ojcem przysiąść do książek. Egzamin wyznaczono na pierw-

szy dzień po świętach wielkanocnych i termin zbliżał się nieubłaganie. Mój ojciec razem ze swoją partnerką z Team Winz planowali wypad na Węgry, kręcić łowieckie filmy, więc chciałem zabrać się z nimi. Na razie jednak czekało mnie ślęczenie z nosem w książce i nauka o pchłach. Wielkie nerwy Testy ze strzelania i ustny egzamin przede mną. Czas na ostatni sprint. Nawet nie pytajcie, jak dojechałem

121


do szkoły łowieckiej, bo nie pamiętam. Stres czuję do tej pory. Na całe szczęście nie pytali o żadne nonsensowne rzeczy, ale tematy praktyczne. Jedyne, co chciałem robić, to polować z ojcem w naszej okolicy, a nie być radcą prawnym związku łowieckiego. Na szczęście egzaminatorzy byli najwyraźniej podobnego zdania, bo po ponad 30 minutach wiedziałem, że nie wiem wszystkiego, ale wiem wystarczająco, aby szeroki uśmiech zagościł na mojej twarzy i bym mógł powiedzieć: „Jestem myśliwym! Darz Bór!” Wieczorem odbyła się ceremonia zakończenia kursu.

i muszę przyznać, że wyglądało to zupełnie inaczej niż na strzelnicy. Z ojcem na Węgrzech „Stary” strzelił rogacza, skończył film, a ja ciągle czekam na swoją pierwszą lochę. Siedzimy razem z naszym węgierskim podprowadzaczem i pijemy kawę, zamiast siedzieć na zwyżce i wypatrywać dzików. Słońce powoli chyli się ku zachodowi i po trzygodzinnej przerwie jedziemy w łowisko. Nasz podprowadzający podwozi nas pod ambonę, ale po minie ojca widzę, że to miejsce nie przypada mu do gustu. Wchodzimy po drabinie i robimy szybkie lornetowanie. Nic. I w tej okolicy raczej nic już nie wypatrzymy. Krótko po zmierzchu zdzwaniamy się z naszym podprowadzającym i uzgadniamy, że podejdziemy do kolejnej ambony krawędzią pola. Razem z ojcem nieraz robiliśmy wspólnie podchód, ale dzisiaj jest zupełnie inaczej, ponieważ mam broń na ramieniu! Nagle „stary” pokazuje, bym się zatrzymał i przykucnął. Po chwili całkowitej ciszy widzimy 9 jeleni wychodzących na nas z lasu. Ojciec próbuje mi wytłumaczyć wiek rogaczy i klasę, ale jestem tak podekscytowany tym widokiem, że niewiele z tego pamiętam. Aby nie spłoszyć jeleni, stoimy nieruchomo na drodze i robi się

Inaczej niż na strzelnicy Zanim udaliśmy się na Węgry, musieliśmy przestrzelać nową broń ojca. Savage 1-FCP w kalibrze 6,5. Chciałem błysnąć wiedzą wyniesioną z kursu i zadałem pytanie: – Czy wiesz że 6,5 mm i 2000 J na 100 m to minimalne wymogi, aby strzelać rogacze? Poza tym idealna wydaje się luneta z obiektywem 56, a my mamy zamontowaną 2-12x42. – Nie bierz tego tak mocno do głowy. Polujemy tylko do zmierzchu, a 2800 J, które mamy, na 100 m powinno wystarczyć – zabrzmiała odpowiedź ojca. Najważniejsze to czysty strzał. Potrenowaliśmy w naszej okolicy

122


123


zbyt ciemno, by trafić do kolejnej ambony. Przerywamy pierwsze wspólne polowanie i wracamy na kwaterę bez sukcesów.

ich szaleństw wracamy do łóżek i odsypiamy. Nie da się ukryć, że węgierska wyprawa dużo mnie nauczyła. Zapoznałem się z bronią, czyli sztucerem Savage 10 FCP i działaniem spustu AccuTrigger (kliknij, by zobaczyć film na YouTube). Pamiętam o odpowiednim ustawieniu powiększenia i zapoznałem się lepiej z moją lunetą Leupold VX6HD 2-12x42. Zaślepki chroniące szkła, regulowane podświetlenie i system regulacji CDS – czego chcieć więcej? Nie mogę doczekać się kolejnego polowania i na pewno się z Wami podzielę nowymi doświadczeniami.

Niezła lekcja Następnego ranka wstajemy o 4. Będziemy polować przy dużym bukowym zagajniku, którego jeden z rogów upodobały sobie dziki. Zgodnie z teorią, po nocy powinny wracać do zagajnika właśnie w tym miejscu. Niestety, teoria rozmija się z praktyką i zamiast dzików oglądamy stado bażantów. Niestety, ani nie mamy broni śrutowej, ani nie jest to czas polowań na bażanty, tak więc po podziwianiu

124


Moose Hunter NOWOŚĆ

Na Łowy

www.nalowy.pl

125


felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

Kontrowersyjne zmiany Ostatnio dało się zaobserwować spore poruszenie, zarówno u myśliwych, jak i wśród ludzi nazywających siebie ekologami. Co wywołało falę dyskusji? Według jednych i drugich – kontrowersyjne zmiany w rozporządzeniach, wprowadzone przez ministra środowiska, prof. Jana Szyszkę. Sprawdźmy, o co naprawdę chodzi…

P

ierwsza ze wspomnianych zmian dotyczy polowania w nocy na dziki z dopuszczeniem używania noktowizyjnych i termowizyjnych urządzeń optycznych w strefie zagrożenia afrykańskim pomorem świń (ASF). Druga to zmiana okresów polowań na zwierzęta łowne. Pozwolę sobie zacytować pierwszą ze zmian.

ROZPORZĄDZENIE MINISTRA ŚRODOWISKA 1) z dnia 31 lipca 2017 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie szczegółowych warunków wykonywania polowania i znakowania tusz, § 4 po ust. 1 dodaje się ust. 1a w brzmieniu:


1a. Na obszarach położonych na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej określonych w załączniku do decyzji wykonawczej Komisji 2014/709/UE z dnia 9 października 2014 r. w sprawie środków kontroli w zakresie zdrowia zwierząt w odniesieniu do afrykańskiego pomoru świń w niektórych państwach członkowskich i uchylającej decyzję wykonawczą 2014/178/UE (Dz. Urz. UE L 295 z 11.10.2014, str. 63, z późn. zm. 2) do wykonywania polowania w nocy na dziki dopuszcza się używanie noktowizyjnych i termowizyjnych urządzeń optycznych. Jak się można domyślać, to właśnie ten zapis szczególnie nie spodobał się „ekologom”. Zawrzało również na forach myśliwskich. Wielu myśliwych stwierdziło, że te zmiany nie mają nic wspólnego z polowaniami, natomiast inni domagali się dalszych posunięć, czyli dopuszczenia noktowizyjnych i termowizyjnych urządzeń optycznych ogólnie do polowań na dziki na terenie całej Polski. Kto ma rację? Wezmę na początku pod lupę argumenty tych pierwszych. Kwestia etyki myśliwskiej – czy etyczne jest polowanie przy użyciu takiego sprzętu, jak optyka termo- i noktowizyjna?

Czy wykorzystanie sprzętu, który daje takie możliwości myśliwemu, a niewiele szans zwierzynie, jest etyczne? Jak zwykle, zacznę analizę od kwestii historycznych. Kiedyś łowiectwo polegało na wykazaniu się pewnymi umiejętnościami, a w przypadku polowań na duże drapieżniki również odwagą. Wtedy etyczne czy bardziej honorowe było spotkanie oko w oko z niedźwiedziem i pokonanie go bronią ręczną, taką jak włócznia czy topór. Do tej pory tak to wygląda np. wśród Masajów. Każdy młodzieniec wkraczający w dorosłe życie, by udowodnić swoją męskość, musi zabić lwa przy użyciu włóczni. Ponadto kiedyś nie zwracano uwagi na skrócenie męki i uśmiercenia zwierzęcia szybko, na przykład za pomocą kuszy. Chodziło wyłącznie o pokazanie odwagi myśliwego, a pojęcie etyki było w tamtych czasach zupełnie inne. Teraz funkcjonuje w kodeksie etyki myśliwskiej pojęcie zadania „szybkiej śmierci”, a jeśli zwierzyna cierpi po pierwszym strzale, oddania tak zwanego „strzału łaski”, czyli skrócenia jej męczarni. Czy w związku z tym pójście z postępem nie jest słuszne? Uważam, że lepsze jest używanie techniki, która pozwala nam na dokładniejszy strzał czy dokładniejsze rozpoznanie celu niż udawanie „etycznych” i strzelanie


do „nie wiadomo czego”. Ile mieliśmy w ostatnich kilku latach tragicznych wypadków podczas nocnych polowań na dziki, których ofiarami stawali się ludzie? Oczywiście nie twierdzę, że jest to wyłącznie wina braku dopuszczenia optycznych urządzeń termowizyjnych i noktowizyjnych do nocnych polowań. Uważam jednak, że do zastrzelenia kobiety zbierającej w nocy kukurydzę, jak to miało miejsce kilka lat temu w naszym kraju, mogłoby nie dojść, gdyby ów myśliwy był wyposażony w takie urządzenie. Polując przez wiele lat przy użyciu normalnej, tradycyjnej optyki, wielokrotnie przy świetle księżyca mając „wykładanego” dzika, rezygnowałem z oddania strzału. Zawsze, nawet na 99% pewności, zostaje ten 1% niepewności, który może doprowadzić do tragedii. Natomiast kilkakrotnie polując na terenie Białorusi, gdzie noktowizja jest dopuszczona od wielu lat do polowań (nawet na łosie), mogę stwierdzić, że taka pomyłka raczej nie jest możliwa. W obrazie noktowizyjnym trudno o pomylenie człowieka z dzikiem. Nie ma się co oszukiwać i wmawiać sobie, że lepiej jest polować w nocy przy użyciu normalnej optyki, bo to jest bzdura! Obraz skulonego człowieka w polu, a obraz dzika buchtującego w odległości 150–200 m

w warunkach nocnych jest trudny do rozróżnienia dla człowieka o normalnym, zdrowym wzroku. Co jednak powiemy, kiedy w takich warunkach zaczyna polować osoba, która nie jest świadoma jakości swojego wzroku? W tym przypadku trzeba również podnieść jedną bardzo ważną kwestię. Mam duże wątpliwości co do jakości badań, jakie przechodzą myśliwi, którzy starają się o pozwolenie na broń. Mało tego. Wzrok ludzki przeważnie pogarsza się z wiekiem. Ktoś, kto robił badania w wieku 40 lat, a teraz przekroczył 60, nie ma już tego samego wzroku. Czy nie warto byłoby takie badania do ukończenia 60. roku życia odnawiać przynajmniej co 5 lat, a po 60. co rok? Wielokrotnie polowałem z myśliwymi, którzy z bliskiej odległości przy świetle księżyca nie byli w stanie rozpoznać gatunku zwierzyny, jaka pojawiła się w okolicach ambony, a co dopiero znajdującej się w większej odległości. Badania, o których mówię, przechodzą na przykład zawodowi kierowcy i operatorzy rozmaitych urządzeń, jakimi trzeba się posługiwać w warunkach słabego oświetlenia. Myśliwy, u którego by zdiagnozowano słabszy wzrok, mógłby od lekarza dostawać np. zakaz polowań w nocy. Nic by się nie stało, bo dalej by polował w dzień,

128


nie stwarzając jednak zagrożenia dla innych. Często ci, którzy są w opozycji do wprowadzania takich rozwiązań technicznych w trakcie polowań, zaprzeczają sami sobie. Są przeciwni tym zmianom, argumentując, że taki sprzęt nie daje szans zwierzynie, ale również są przeciwni wprowadzeniu polowań z łukiem, który jednak wymaga większych umiejętności, zarówno strzeleckich, jak i podejścia czy zwabienia zwierzyny na odległość o wiele mniejszą niż odległość strzału. Dla mnie jest to mało logiczne. Skoro ktoś jest za utrudnianiem sposobów pozyskania zwierzyny, a neguje też polowanie z użyciem łuku, to postępuje wbrew logice. Może lepiej w ogóle zrezygnujmy z polowań w nocy i będzie to najbardziej etyczne? Nie będzie zawracania głowy, czy taka luneta daje szanse w nocy zwierzynie, a inna nie? Skoro mamy widzieć lepiej cel i do tej pory wmawiano nam, że musimy mieć lepsze światło lunety, żeby to osiągnąć, to dlaczego mamy nie stosować lunety noktowizyjnej? Wracając jednak do łuków i ich wykorzystania do polowań na zwierzynę łowną, rozśmiesza mnie pewien argument pojawiający się wśród przeciwników tego rozwiązania. Brzmi on: „bo jak wprowadzimy łuki, to będzie więk-

sze kłusownictwo”. Większej bzdury nigdy nie słyszałem. Czy teraz, kiedy łuki nie są traktowane jako broń, nie są rejestrowane i może je posiadać każdy, nie stanowią zagrożenia? Kiedy każdy obywatel może sobie kupić na pierwszym lepszym bazarze łuk, z którego jest w stanie zabić każdy gatunek zwierzyny występujący w Polsce? To, że strzału z łuku nie słychać, to nie znaczy, że jest on lepszym narzędziem kłusowniczym od broni palnej. Osoby, które tak twierdzą, chyba nie mają zielonego pojęcia o tym, jakie możliwości techniczne ma broń palna, i że akcesoria w postaci tłumików można dziś sobie kupić w każdym sklepie myśliwskim w Norwegii, Danii, Szwecji itd. A następnie przywieźć do Polski i bez żadnych problemów zamontować, nie potrzebując do tego fachowej pomocy rusznikarza. Wiele marek broni gwintowanej jest fabrycznie przystosowanych do montowana tłumików, a samo zamontowanie tłumika trwa tyle, co naciągnięcie cięciwy w łuku. Myślę, że jest to raczej strach przed nieznanym… Jeśli chodzi o drugi temat, czyli zmiany okresów polowań, główna zmiana dotyczy okresu polowań na jelenie szlachetne. Oczywiście „ekolodzy” jak zwykle uznali ją za fatalną, bo pewnie najchętniej widzieliby we wszystkich przypadkach całoroczną

129


ochronę… My jednak popatrzmy na to realnie. Pamiętam czasy, kiedy na łanie jeleni zaczynano polować od początku września. Choć to jeszcze lato, uważam, że przy dobrej selekcji podczas polowań indywidualnych we wrześniu, jesteśmy w stanie najlepiej wybrać odpowiednie sztuki do odstrzału. Jelenie często wychodzą na żer na pola i łąki, więc możemy spokojnie wybrać i ocenić przed odstrzałem status danego osobnika w chmarze, nie popełniając takich pomyłek jak w czasie późniejszych polowań pędzonych. Jestem więc stanowczo za wprowadzoną zmianą. Jedno, co mi się tylko nie podoba, to pozostawienie końcówki okresu, czyli do 15 stycznia. Uważam, że powinniśmy brać przykład z naszych południowych sąsiadów, Słowaków, którzy sezon na łanie jelenia szlachetnego kończą w połowie grudnia. Pomijam fakt, że od 60 lat Słowacy nie polują zbiorowo na zwierzynę płową, co jest bardzo mądrym posunięciem. Argument jednak, jaki przemawia za skróceniem okresu polowań na łanie o jeden miesiąc, to fakt dużej różnicy w rozwoju płodu między początkiem grudnia a połową stycznia. Tutaj powołam się na aspekty etyczne tej kwestii. Otóż nie należy do przyjemnych patroszenie łani, której embrion ma już rozmiary dorosłego kota. Myślę, że przy wydłużeniu

okresu o miesiąc wcześniej, można było wprowadzić także o miesiąc wcześniej zakończenie sezonu. A co ze zlikwidowaniem okresu ochronnego dla loch dzików? No cóż. Kiedyś okres ochronny loch, czyli od 15 stycznia do 15 sierpnia, był wprowadzony w oparciu o naturalny cykl rozrodczy dzików. Naturalną rzeczą było też, że lochy zaczynały się prosić od lutego i kończyły w kwietniu. Wtedy taki przepis miał sens. Teraz, kiedy huczka bez mała trwa cały rok, a lochy się proszą praktycznie we wszystkich porach roku, kiedy warchlaki płci żeńskiej przystępują do huczki, jakiekolwiek okresy ochronne nie mają większego sensu. To my, myśliwi, będąc gospodarzami terenu, musimy hodować, obserwować i kontrolować populację bytującą na terenach naszych obwodów. Bo najlepiej wiemy, co w naszych łowiskach jest w danym momencie potrzebne. Jeśli jest potrzeba nagłej redukcji dzików, robimy to, jeśli populacja się zmniejsza, nie musimy jej na siłę strzelać. Przewrotnie napiszę, że podejrzewam, iż pan minister nikomu osobiście nie ciągnie za spust i do tego nie zmusza… Dał nam, myśliwym, wolny wybór, nie pozbawiając pewnych możliwości, które czasem są bardzo przydatne. Darz Bór.

130


fot. iStock

131


DANIELE OZDOBA ŁĄK I

Choć obecne na naszych ziemiach od 700 lat, daniele nie są gatunkiem rodzimym. Mają swe korzenie w krajach Europy Południowej, a do Polski zostały introdukowane w XIII wieku, na Nizinie Śląskiej. Były sprowadzane jako zwierzyna ozdobna do przypałacowych parków i menażerii TEKST I ZDJĘCIA: VIOLETTA NOWAK


LASÓW


O

d XVII wieku daniela wprowadzano w całym kraju. Rozprzestrzenił się w otwartych łowiskach, szczególnie w zachodniej Polsce. Jest obecny w województwach lubuskim i dolnośląskim. Już od długiego czasu można obserwować go w stanie dzikim, a do naturalnego środowiska wprowadzany jest przez koła łowieckie PZŁ.

innych wariantów należy też forma melanistyczna – jest ciemnoszara. Opisane barwy nie wiążą się z fizycznym niedorozwojem czy zaburzeniami organizmu daniela. Zmiana sukni na letnią następuje około maja, a zmiana na zimową – w październiku. Wówczas zmienia się barwa na ciemnopopielatą, z mało wyraźnymi plamami. Daniel przystosował się do różnych typów siedliskowych lasów, urozmaiconych śródleśnymi łąkami, jest obecny na terenach suchych, gorących. Skolonizował różne środowiska aż do siedlisk zimnych, wilgotnych. Najczęściej zasiedla bory mieszane z przeważającą obecnością sosny zwyczajnej, przy małym udziale dębów, świerka, brzozy, i buka. To jest idealny biotop daniela. Daniele w naturze radzą sobie doskonale. W przeważającej większości, w skład ich diety wchodzi kilka rodzajów traw słodkich, stąd częsta ich obecność na dużych połaciach śródleśnych łąk. Daniel preferuje również rzadkie lasy i ich obrzeża. Żeruje głównie nocą, choć gdy nie jest niepokojony, również w porze dziennej. Spotkać go można nieopodal lasów, na polach uprawnych i łąkach. Dieta daniela składa się z pokarmu mieszanego, z przewagą słodkich traw,

Charakterystyka danieli Daniel to zwierzę średniej wielkości, nieco mniejsze od jelenia europejskiego. Jego tułów jest masywny. Długość ciała daniela wynosi do 150 cm, wysokość w kłębie – do 110 cm. Samiec jest większy od samicy, waży do 80 kg, samica waży średnio 50 kg. Suknia daniela charakteryzuje się dużą zmiennością ubarwienia, od jasnej do ciemnobrunatnej. Typowe ubarwienie daniela to barwa czerwono-brunatna z okrągłymi białymi plamkami na grzbiecie. Wzdłuż grzbietu biegnie ciemna smuga, a na zadzie biała plama z ciemnym obrzeżeniem, zwana lustrem. Kwiat, czyli ogon u daniela jest dłuższy niż u jelenia, czarny u góry, a od spodu biały. Nie należy do rzadkości obserwacja daniela prawie całkowicie białego koloru – jest to forma leucystyczna, nie należy mylić jej z albinizmem. Do

134


w mniejszym zakresie zjada młode pędy krzewów, mchy, i porosty, z drzew liściastych zjada młode pędy dzikiej jabłoni, buka, jesionu, grabu, kasztanowca, dębu, dzikiej gruszy, śliwy i wierzby. To typowa dieta daniela od wiosny do jesieni, a zimą zjada liście jeżyny, bluszczu, korę drzew liściastych, m.in. wiązów i drzew iglastych. Do chętnie zjadanych przez daniele należą bukiew, żołędzie, kasztany, jagody, jabłka i inne owoce. Daniel komunikuje się językiem ciała, dźwiękami, zapachami. Ma niezły węch i słuch. Ma też bardzo do-

bry wzrok w dzień, nocą widzi słabo. Zwierzęta wydają kilka różnych dźwięków. Łanie porozumiewają się z młodymi beczeniem, cielęta wydają piski, sporadycznie słyszy się daniela, gdy wydaje dźwięk miauczenia. Gdy się ostrzegają lub są przerażone wydają wysoki „bek”. W czasie bekowiska głos byka przypomina zgrzytliwe chrapanie. Daniele żyją w stadach, jednak starsze osobniki wybierają samotne bytowanie. Latem samce łączą się z grupami samic. Ugrupowania rodzinne zbierają się w większe chmary, które

135


składają się z łań, z ich potomstwa z kolejnych lat oraz z samotnych łań. Daniele żyjące w stanie dzikim w naturze są zwierzętami bardzo płochliwymi. Można je podejść w ciągu dnia, lecz najlepiej tropić późnym wieczorem, gdy wychodzą żerować z lasu na pola. Osiągają dojrzałość płciową po 2 latach, a dożywając średnio do 25 lat. Ruja jest w październiku, ciąża u łani daniela trwa 230 dni. Na przełomie czerwca, lipca rodzi się jedno, czasem dwa młode. Małe są karmione mlekiem do następnej rui. Daniel jest przedstawicielem jelenio-

watych. Charakterystyczne jest to, że daniel byk nie ma grandli [szczątkowe kły w górnej szczęce – przyp. red.], które ma byk jeleń. Wiek daniela na rykowisku określa się podobnie jak w przypadku jelenia, obserwując zachowanie i budowę, po odstrzeleniu – na podstawie uzębienia. Od 5 miesiąca życia do 26 miesiąca wiek daniela można określić na podstawie wymiany zębów mlecznych na stałe, starsze daniele ocenia się na podstawie stopnia starcia zębów przedtrzonowych i trzonowych oraz koron siekaczy. Samiec daniel co roku zrzuca poro-

136


że – w maju. U młodych osobników poroże co roku staje się coraz większe, u starszych wyrasta coraz słabsze. W 6. miesiącu życia u młodego osobnika wyrastają między łyżkami możdżenie, to na nich tworzy się pierwsze poroże, które nazywa się szpicem. Największe poroże daniele osiągają w wieku od 6 do 10 lat, średnio jest to 6 kg masy. Ich budowa jest szeroka, łopatowata, a u dorosłego samca jest w kształcie litery „U”.

wania wiedzy ma istotne znaczenie w niedalekiej przyszłości daniela. Godowe zachowania daniela są podobne do jelenia, jednak z istotnymi różnicami. Gdy dochodzi do walki dwóch kapitalnych łopataczy, byki daniele są znacznie bardziej agresywne, wojownicze wobec siebie, niż ma to miejsce w przypadku byków jeleni w czasie rykowiska. Walki danieli rzadko jednak kończą się tragicznie, z uwagi na kształt poroża. Krótko przed bekowiskiem byki wychodzą ze swej ostoi. Arenę zajmują kapitalne łopatacze, które oznajmiają z wielką wrzawą wybór swego terytorium. Takie zabiegi oznaczają, że właśnie nadszedł czas ich godów. Byk daniel przez cały czas trwania bekowiska musi mieć dobrą kondycję, nie mogą opuścić go siły. Tylko mocny byk daniel, nieobawiający się rywali, może brać udział w bekowisku. To taki, który utrzyma przez cały czas swe terytorium w centrum areny. Daniel jest bardzo ciekawym gatunkiem – w czasie bekowiska łopatacz ma swój „zapachowy namiot”. W przygotowanym płaskim zagłębieniu w ziemi, wykopanym własnymi badylami, w ściółce leśnej tworzy dołek rujowy. Oddaje tam mocz, czasem też nasienie, polewając całą powierzchnię moczem. Znakując nim te-

Pora na bekowisko Gody daniela zwą się bekowiskiem. Czas bekowiska nie jest tak pasjonujący jak rykowisko jeleni. Rozpoczyna się tuż po nim, może to być październik, listopad. Czas, gdy trwa intensywne bekowisko, to około 2 tygodnie, aktywny udział w nim mają samce pomiędzy 5. a 9. rokiem życia. Ale zanim nadejdzie ten długo oczekiwany czas, wcześniej, w kolejno następujących latach, składa się na to wiele zabiegów, towarzyszą temu rytuały. Żyjące w warunkach naturalnych byki przystępują do bekowiska powyżej 5. roku życia. Wcześniej byk daniel obserwuje zachowania starszych byków. Gromadzi doświadczenia, dotyczące zasad walki, stale ocenia swych starszych rywali. Ten długi czas oczekiwania, uczenia się, naby-

137


rytorium, zwabia zapachem łanie. Do tego sam grzebie się w tej „zapachowej” mazi, babrze się, tarza. Intensywny zapach piżma szybko się roznosi. To godowa informacja o gotowości i dobrej kondycji samca. Daniele są terytorialne, a swego terytorium byk broni z ogromną zaciętością i nieustępliwością. Samce będące w okolicy bez problemu „odczytują” informacje godowe o przebiegu bekowiska. Podczas bekowiska byki są zainteresowane wyłącznie poszukiwaniem łań. Dlatego potrafią bardzo długo nie pobierać pokarmu i podobnie jak jelenie mogą stracić sporo na wadze. Dowiedziono, iż byk daniel w czasie trwania bekowiska traci jedną trzecią swej wagi. Daniel już na początku roku wybiera ostoję letnią, która ma być mu pomocna w czasie jesiennego bekowiska. Jego siedlisko jest obfite w bogaty żer. Wiosną i latem daniel magazynuje swe siły i energię, aby być jak najlepiej przygotowanym do jesiennych zmagań. Bekowisko mobilizuje bowiem kapitalnego łopatacza do ogromnego wysiłku.

odgłosy płynące z lasu. Kończyły się sporadyczne koncerty byków. Znajomy łowczy cieszył się, że rykowisko ma się już ku końcowi. Zainteresowana, spytałam, co ciekawego zdarzyło się podczas ostatniego rykowiska. Łowczy powiedział, że był świadkiem walki pomiędzy bykiem jeleniem a bykiem danielem. Jeden i drugi miał wiele sił i walka pomiędzy nimi była zacięta. Siedzący na ambonie myśliwy miał odstrzał byka jelenia. Ten walczył dzielnie, był zasłonięty przez atakującego go daniela, czekano na dogodną chwilę. Oczekiwana sytuacja nadarzyła się wkrótce – w jednej linii równo odsłonił się jeleń, napierając w walce na daniela. Nie czekając już, myśliwy zadecydował, wycelował, strzelił. Byk padł w ogniu, daniel jeszcze rozpędzony zrobił krok i stanął zaskoczony. Przez chwilę przyglądał się leżącemu bez znaku jeleniowi. To był finał jego walki, daniel oddalił się w las. Łowczy, znając swe łowisko doskonale, dziwił się obecnością na tym terenie byka daniela w czasie kończącego się rykowiska, bo to rzadkość.

Opowieść łowczego Pamiętam, jak w 2016 r. kończyło się rykowisko w lubuskich lasach. Odgłosy w Puszczy Rzepińskiej cichły, a jesienna poranna mgła wytłumiała

Z życia wzięte Są koła łowieckie, które uznają, że nie ma potrzeby prowadzenia polowań dewizowych i nie narzekają na

138


brak pieniędzy na prowadzenie bieżącej działalności łowieckiej. Wszystko to dzieje się dzięki korzystaniu z programów UE. Prezes KŁ „Słonka” z Grochowa, uśmiechając się od ucha do ucha, mówi, że są one jakby stworzone dla myśliwych, i rozwija swoją myśl. Jego historia jest ciekawa od początku. W latach 90. koło kupiło 53 ha gruntów rolnych, płacąc za 100 zł od hektara. Następnie KŁ otrzymało dotację dotyczącą tego terenu. Za 90 tys. zł zakupiono kilka tysięcy sadzonek na nasadzenia leśne, obsadzono 12 ha sadzonkami. Z pomocą myśliwych i okolicznej mło-

dzieży szkolnej pozostałą część terenu w roku następnym też obsadzono. Dziś rośnie tam spory zagajnik leśny, z oczkiem wodnym, i 2 ha poletka zgryzowego. Myśliwi korzystali też z wydzierżawionego od AWR terenu o pow. 43 ha. Zaproponowano im, że agencja może sprzedać ten teren za 120 tys. zł. Po długich negocjacjach rozłożono kwotę na 15 lat, pomocny był przypadek. Przez tę działkę według projektu PGNIG miał przebiegać gazociąg. Po negocjacjach z PGNIG do zapłaty pozostała więc tylko połowa kwoty dla AWR. Dziś wymienione dopłaty unijne to 60% budżetu koła.

139


Polowania odbywają się we własnym gronie, przy bogatej bazie żerowej łowisk (topinambur, jarmuż, kapusta, owies, łubin), koszenie łąk odbywa się przez okolicznych rolników bez

opłacania prac na łąkach, wyłącznie za siano. Obecnie zdecydowano o zakupie na łowisko kilku sztuk danieli z OHZ Uniwersytetu Przyrodniczego, zwanego przez myśliwych „general-

140


skim” (dawno temu utworzony został przy dowództwie Śląskiego Okręgu Wojskowego). Obecnie populacja danieli zostanie wzmocniona przez zakupienie „własnych” danieli. I jak tu nie nazwać tego KŁ szczęśliwcem? W końcu szczęściu zawsze trzeba pomóc, a tym chyba jest właściwe, gospodarne zarządzanie. Równie interesująca jest opowieść z łowiska Koła Łowieckiego z Trzebini. Na terenach koła występuje spora populacja sarny, dzik, jeleń, daniel, i muflon. Koło ma pod swą opieką z jednej strony 700 ha lasu, i nieopodal drugie 1050 ha lasu. Obecność daniela należy do tzw. szczęśliwych przypadków, ponieważ w górach są one rzadkością. W latach 70. wybudowana została u Czechów zagroda, sprowadzono do niej z Węgier daniela i muflona. Czesi postawili na swym terenie 3-metrowe ogrodzenie. Ale przez ten wysoki płot zaczęły przedostawać się na polską stronę zwierzęta. A leśniczy z tego terenu pilnował, aby populacja daniela, która „spadła mu z nieba” rozwijała się i rosła w spokoju. Początkowo rzadko dokonywano odstrzału, i wyłącznie selekcyjnego na guzikarze, a pozyskanie każdej sztuki selekcyjnej było głośnym zdarzeniem. W 1992 r. pozyskano pierwszego kapitalnego łopatacza, którego

wyceniono na brąz. Przez kolejne lata usuwano wyłącznie selekcyjne sztuki, nie pozyskiwano łopataczy. Populacja daniela rozrosła się, rozprzestrzeniając się na sąsiednie obwody łowieckie. W 2010 r. myśliwy Waldemar Cieplik pozyskał na terenie swojego KŁ rekordowego daniela wycenionego na złoto. W opisie mówi się, że poroże tego daniela ma piękne łopaty, lewa łopata jest pełna, a w prawej łopacie jest kilka grotów, oraz potężny hak, który musiał przeszkadzać zwierzęciu, opierając się o jego kark. Daniel w Polsce jest zwierzęciem łownym z okresem ochronnym. Zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Środowiska z dn. 16 marca 2005 r., w sprawie określenia okresów polowań na zwierzęta łowne (Dz. U. nr 459 z dnia 25 marca 2005) na podstawie art. 44 ust. 1 ustawy z dnia 13 października 1995 r. – Prawo łowieckie (Dz. U. z 2002 r. nr 42, poz. 372, z późn. zm.) zarządza się, co następuje: § 1.1. Ustala się okresy polowań na następujące zwierzęta łowne (…) 3) daniele byki – od dnia 1 października do dnia 31 stycznia; łanie i cielęta – od dnia 1 października do dnia 15 stycznia.

141


Następne wydanie Gazety Łowieckiej w październiku. Darz Bór!

Fot. iStock


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.