26 7/2017
WYŻEŁ WEIMARSKI IV WIELKIE ŁOWY W ŻAGANIU TESTUJEMY – LAPPLAND PYRSCH KNIEJE – ZEW KULTURY NORDIC HEAT – NA ZIMĘ! II KASZUBSKIE ŁOWY NA LISA
Drodzy Czytelnicy! Starożytni mawiali tempus fugit, czyli czas ucieka. Dziś można powiedzieć, że czas gna, bo biegamy z domu do pracy, i to czasami niejednej, z pracy do domu i tak w kółko. Dlatego tak ważna jest w życiu prawdziwa pasja. Taka, która rozwija i pozytywnie inspiruje do działania. Dla wielu z nas jest nią łowiectwo, co nie znaczy, że życie kończy się na wyjściu w łowisko. Najlepiej przeczytajcie felieton Sławka Pawlikowskiego, to od razu będziecie wiedzieć, do czego piję… Naprawdę warto, bo Sławek, który sam jest przykładem pasjonata, przygotował we współpracy z nami coś zupełnie nowego, czym podzieli się z Czytelnikami naszej Gazety już od nowego roku. A teraz, nie przedłużając, byście mogli szybko zagłębić się w lekturze, składam Wam najszczersze życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia. Abyście mogli spędzić je z dala od trosk i kłopotów, za to ze swoimi najbliższymi, ciesząc się każdą chwilą! Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny
Wszystki życzym
Niech
a
im myśliwym i sympatykom łowiectwa my pogodnych, rodzinnych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia. h Wam święty Hubert obficie darzy w Nowym 2018 Roku, a zdrowie i pomyślność dopisuje. Darz Bór! Zespół Gazety Łowieckiej
7/2017
III Polowa Okręgu Jel
Już po raz trzeci Diany uczestniczyły w Polo Jeleniogórskiego. To już tra podtrzymywana i kontynuo
TEKST: LIL ZDJĘCIA: TA
anie Dian lenia Góra
y z różnych stron Polski owaniu Dian Okręgu adycja, która ma szansę być owana w kolejnych latach…
LIANA NOWAK ADEUSZ NOWAK
Z
a oknem lekki przymrozek, jeszcze uśpione pola otulone welonem mgły, kiedy ciszę poranka przerywa mój sygnał „Pobudka” – czas na łowy! Ponad 20 dziewczyn z całej Polski odpowiedziało na zaproszenie do uczestnictwa w III Polowaniu Dian Okręgu Jeleniogórskiego wystosowane przez Klub Dian. W łowach wzięły udział koleżanki z Jeleniej Góry, Wrocławia, Legnicy, Warszawy, Tarnowa, Białegostoku i Suwałk. Sprawnie i bezpiecznie Polowanie odbyło się 17 listopada dzięki osobistemu zaangażowaniu w tę inicjatywę kol. Joanny Szalińskiej oraz wsparciu ZO PZŁ w Jeleniej Górze, po raz pierwszy w gościnnych progach Koła Łowieckiego „Muflon” Jelenia Góra. Diany otrzymały do dyspozycji wspaniale przygotowane łowisko. Polowanie było więc doskonale zaplanowane i przygotowane oraz bardzo sprawnie, bezpiecznie i efektywnie przeprowadzone. Zwierzyna dopisała, na pokocie znalazły się dwa byki, łania i cielaki jelenia, dziki i lis. W przepięknej scenerii lasu, przy dźwiękach rogów myśliwskich, prezes Koła, kol. Zdzisław Wiśniewski dokonał ceremonii chrztu myśliwskiego koleżanek: Ani Jurkiewicz (pierwszy jeleń – łania) i Aleksandry Zawistowskiej
10
11
12
13
14
15
(pierwszy dzik). Królową polowania została kol. Aleksandra Baraniecka, która pozyskała jelenia byka. Dla mnie było to wyjątkowe polowanie, które na długo pozostanie w mojej pamięci, gdyż pozyskałam pierwszego jelenia byka – w dodatku w formie ciekawego myłkusa – tym samym przypadł mi tytuł wicekrólowej. Jak tradycja nakazuje, nadano też tytuł Króla Pudlarzy, dziś określanego mianem hodowcy, który otrzymała kol. Monika Szima-Efinowicz. Nad udokumentowaniem i utrwaleniem tych pięknych chwil naszej łowieckiej przygody czuwali kol. Mateusz Myszkowski i Piotr Bałata z firmy Tagart oraz kol. Tadeusz Nowak. Wymiana doświadczeń Polowaniu od samego początku towarzyszyła niepowtarzalna atmosfera i świetna organizacja. Zbiorówki w towarzystwie Dian zdecydowanie należą do najbardziej radosnych. Polowanie oraz połączona z nim integracja środowiska kobiet polujących sprzyja wymianie doświadczeń i dobrych praktyk. Podczas spotkania Diany dyskutowały na wiele tematów m.in. o konieczności i sposobach prowadzenia edukacji wśród dzieci i młodzieży oraz o nowych wyzwaniach, jakie stoją przed łowiectwem.
16
17
18
19
20
21
Zwieńczeniem udanego dnia w łowisku był poczęstunek, w którym również udział wzięli członkowie zarządu KŁ „Muflon”. Takie spotkania są niezmiernie ważne, podtrzy-
mują tradycje i zwyczaje łowieckie, integrują środowisko, a także sprzyjają nawiązywaniu nowych znajomości. Darz Bór!
22
Moose Hunter NOWOŚĆ
Na Łowy
www.nalowy.pl
23
III Powiatowe Obcho w Åšwiebodzinie
ody Dnia św. Huberta
Za nami już III edycja Powiatowych Obchodów Św. Huberta Powiatu Świebodzińskiego. Dwie pierwsze odbyły się na terenie Gminy Zbąszynek i cieszyły się sporym zainteresowaniem. Dlatego III edycję, dzięki przychylności włodarzy Ziemi Świebodzińskiej, organizatorzy postanowili przenieść do stolicy powiatu – Świebodzina TEKST: MACIEJ JAŚKOWSKI ZDJĘCIA: JOANNA RYBCZYŃSKA
O
rganizatorami uroczystości, która odbyła się 22 października były okoliczne koła łowieckie: „Dąbrowa” Świebodzin, „Hubert” Świebodzin, „Knieja” Świebodzin, „Odyniec” Świebodzin, „Knieja” Rogoziniec, „Lis” Łagów, „Ponowa” Skąpe, „Łoś” Torzym, a także Okręgowa Rada Łowiecka i Zarząd Okręgowy PZŁ w Zielonej Górze oraz władze samorządowe powiatu świebodzińskiego. Zamiarem organizatorów było nie tylko podkreślenie kultu naszego patrona św. Huberta, ale również przybliżenie tradycji, zwyczajów i kultury łowieckiej, a także integracja środowiska myśliwych z mieszkańcami powiatu świebodzińskiego i powiatów ościennych. Salwy armatnie i odznaczenia Celebracja Obchodów dnia Św. Huberta rozpoczęła się o godz. 10:30 w kościele p.w. św. Michała Archanioła uroczystą mszą świętą hubertowską z oprawą muzyczną Zespołu Muzyki Myśliwskiej De Luxe, w asyście 13 pocztów sztandarowych i przy udziale licznie zgromadzonej braci łowieckiej z rodzinami. Następnie cały orszak przy akompaniamencie Świebodzińskiej Orkiestry Dętej przemaszerował ulicami Świebodzina w kierunku Ratusza przy
26
27
28
29
30
placu Jana Pawła II, gdzie miała miejsce dalsza część uroczystości. Zgromadzonych na scenie gości oraz licznie zebranych na Rynku myśliwych, leśników z rodzinami oraz mieszkańców Ziemi Świebodzińskiej powitał w imieniu organizatorów koordynator uroczystości, członek ORŁ w Zielonej Górze kol. Maciej Jaśkowski. Uroczystego otwarcia III Edycji Powiatowych Obchodów Dnia św. Huberta dokonali starosta świebodziński Zbigniew Szumski i prezes ORŁ w Zielonej Górze kol. Andrzej Skibiński. Dzięki uprzejmości Kurkowego Bractwa Strzeleckiego ze Zbąszynka i kol. Leszka Pietrasika oddano tradycyjnie trzy salwy armatnie na cześć naszego patrona św. Huberta. Zaszczytu tego w tym roku dostąpili: starosta świebodziński Zbigniew Szumski, nadleśniczy Nadleśnictwa Świebodzin kol. Lech Kołdyka i komendant powiatowy PSP w Świebodzinie bryg. Janusz Drozda. Podczas części oficjalnej najbardziej zasłużeni myśliwi i samorządowcy zostali uhonorowani odznaczeniami „Zasłużony dla łowiectwa zielonogórskiego”, które wręczyli: prezes ORŁ kol. Andrzej Skibiński, sekretarz ORŁ kol. Andrzej Skiba oraz członkowie ORŁ koledzy Jan Olszewski i Maciej Jaśkowski. Wśród odznaczonych byli członkowie świebodzińskich
31
32
33
kół łowieckich, Zespół Muzyki Myśliwskiej De Luxe, kol. Karol Skrzetuski oraz starosta Świebodziński Zbigniew Szumski i burmistrz Zbąszynka Wiesław Czyczerski. Dla każdego coś miłego Punktualnie o godz. 13:00 pięknym koncertem uraczyła nas Świebodzińska Orkiestra Dęta. Następnie sokolnicy z Ośrodka Rehabilitacji Ptaków Szponiastych przy Zespole Szkół Leśnych w Rogozińcu prezentowali żywe ptaki drapieżne, omawiając ich zwyczaje, biologię oraz znaczenie samego sokolnictwa w Europie. Zespół Muzyki Myśliwskiej De Luxe swym występem nawiązał tematycznie do Obchodów dnia św. Huberta. Nie zawiedli koledzy z Okręgowej Komisji Kynologicznej ze Zbyszkiem Jankowskim na czele, którzy stawili się licznie ze swoimi pupilami, prezentując i omawiając poszczególne rasy psów myśliwskich. Ogromne zainteresowanie wzbudził pokaz szlachetnej sztuki wabienia jeleni w wykonaniu Mistrza Polski i Europy kol. Jana Skrzetuskiego. Ważnym punktem programu był finał konkursu plastycznego „Zwierzęta naszych lasów”, w którym uczestniczyły świebodzińskie szkoły podstawowe. Laureaci w dwóch kategoriach
34
35
36
wiekowych otrzymali nagrody rzeczowe. Ponadto wszystkim uczestnikom konkursu wręczono dodatkowe upominki. W Świebodzińskim Domu Kultury o godz. 16.00, zgodnie ze scenariuszem, zostały oficjalnie otwarte dwie wystawy: łowiecka pt. „Fauna Ziemi Świebodzińskiej” oraz fotograficzna o tematyce przyrodniczej kol. Sławomira Bąka, pracownika Nadleśnictwa Świebodzin. Należy nadmienić, że obie wystawy cieszyły się dużym zainteresowaniem, zarówno wśród myśliwych i leśników, a także mieszkańców Świebodzina. W związku z powyższym postanowiono, że wystawy te będą czynne jeszcze przez kolejny tydzień. Na scenie przy Ratuszu można było obejrzeć pokaz ratownictwa medycznego i dowiedzieć jak udziela się pierwszej pomocy np. przy ranach postrzałowych i szarpanych lub zasłabnięciu. Przez cały czas trwania imprezy można było raczyć się swojskim jadłem, gorącą grochówką prosto z kuchni polowej, pieczonymi dzikami faszerowanymi kaszą oraz pysznymi wyrobami wędliniarskimi z dziczyzny. Świebodziński plac Jana Pawła II został wypełniony tematycznymi namiotami, które wystawiły lokalne koła łowieckie, ORŁ i ZO PZŁ w Zielonej Górze, Salon Myśliwski „Złoty Róg”,
37
Nadleśnictwa Świebodzin i Torzym, Zespół Szkół Leśnych w Rogozińcu, Klub Kolekcjonera i Kultury Łowieckiej o/ Zielona Góra, prezentujący eksponaty z kolekcji kolegów Ryszarda Króla i Marka Busza. Na zakończenie odbył się finał konkursu na najlepszą nalewkę myśliwską, podczas którego nagrody wręczał ich fundator kol. Leszek Pietrasik, właściciel Winnicy „Łukasz” w Wityniu. Nad przebiegiem uroczystości czuwała para prowadzących tj. Marta Napierała i kol. Leszek Parandyk, którzy przez cały czas trwania imprezy informowali wszystkich uczestników na bieżąco o wydarzeniach, jakie tego dnia miały miejsce na placu Jana Pawła II. Na zakończenie chciałbym podziękować wszystkim, którzy pomogli podczas organizacji III Edycji Powiatowych Obchodów Dnia św. Huberta w Świebodzinie, wyrażając jednocześnie nadzieję, że równie aktywnie przyczynią się do organizacji Hubertusa Świebodzińskiego w roku przyszłym. Darz Bór! Fotorelację z wydarzenia można zobaczyć w galerii na stronie ZO PZŁ w Zielonej Górze dostępnej TUTAJ
38
39
JAK CO ROKU W KĄTACH Hubertus to nie tylko święto myśliwych, w końcu nasz patron opiekuje się również jeźdźcami. Pamiętają o tym w podkętrzyńskich Kątach, gdzie corocznie na zakończenie sezonu jeździeckiego dzieci i młodzieży urządza się Święto Hubertusa TEKST: JERZY LENGAUER ZDJĘCIA: ZENON KRUSZYŃSKI
Ż
eby nie zmagać się zbyt dramatycznie z pogodą, dzień świętowania w Kątach zwykle ustala się w weekend poprzedzający imieniny Huberta przypadające 3 listopada. W tym roku Szkółka Jeździecka pani Agnieszki Frankowskiej (jeszcze do sierpnia tego roku – panny Waraksy) święto myśliwych i jeźdźców obchodziła prawie dwa tygodnie wcześniej. Angielska pogoda W sobotę 21 października w samo południe na polach pomiędzy Kątami a Szczeciniakiem rozpoczęła się tradycyjna gonitwa za lisem. Pochód samochodów, pieszych i koni zatrzymał się przy wbitych w ziemię palikach oznaczających biało-czerwoną taśmą granice zawodów. A kętrzyńscy, i nie tylko, filmowcy i fotograficy zanurzyli swe buty po kostki w miękkim błocie, po kilkudniowych opadach, by uwiecznić hubertusowskie zmagania. Buty dorównały wilgocią reszcie odzieży, która zdążyła nasiąknąć mazurską mgłą i mżawką. Zatem nie tylko pogoń za zawieszonym na lewym ramieniu jeźdźca rudym lisem tworzyła związek z Wielką Brytanią. Tego dnia mieliśmy absolutnie angielską pogodę. Frazes, że mimo to wszyscy bawili się znakomicie, jest jednak w pełni uzasadniony…
44
45
46
Bezinteresowna pomoc Kawalkada przeniosła się na „miejsce akcji”, gdzie znajdują się parkur, stajnia, łąki. Nieco się tego dnia tam zmieniło, chociaż mnóstwo tych samych twarzy, co każdego roku. Oczywiście pani Agnieszka, jej mąż pan Artur Frankowski, Wojtek Caruk, jak zawsze w roli wodzireja, pani Ania Opala, pan Ariel Szumiński, właściciel terenu – pan Czarek, uwijający się przy ognisku i zapewniający gastronomiczną logistykę pan Jarek Prokop, pani Kasia Kustra – sołtysowa Skierek, pan Arek Kustra i mnóstwo dziewcząt, które podobno od szóstej rano przygotowywały konie, stroje, siodła, uprząż. Bezinteresowna pomoc – takie słowa przyświecają co roku Hubertusowi w Kątach. A bez wsparcia, dobroczynności i opieki byłoby przecież trudno i smutno…
w tegorocznych Hubertowinach wręczając nagrody, dziękując, gratulując i opowiadając o hubertusowskich obyczajach, tradycjach i świętowaniach z punktu widzenia łowiectwa. Dodał, że być może w przyszłych edycjach będą uczestniczyć poprzez sponsoring i nie tylko koła łowieckie z rejonu kętrzyńskiego. Impreza jak zwykle się udała. Były: mała gonitwa, szukanie lisa, nowość, czyli skakanie przez opony, i na koniec przebieranki. Do tego puchary, nagrody, dyplomy, uśmiechy i wspólne zdjęcia. Wszyscy uczestnicy i ich bliscy byli zadowoleni. I pewnie zjawią się tu za rok…
Z łowieckim wsparciem Rok temu w zasadzie niepostrzeżenie, a w 2017 roku już oficjalnie, pomocy w formie sponsoringu udzielił przedstawiciel Komisji Tradycji Łowieckich Mazurskiej Okręgowej Rady Łowieckiej w Olsztynie pan Andrzej Kujawa (wraz z małżonką, która wzięła udział w konkursie przebieranek najmłodszych jako juror), członek Koła Łowieckiego „Kaczor” z Kętrzyna i pracownik Nadleśnictwa Srokowo. Uczestniczył
47
IV WIELKIE ŁOWY W P
Październik to czas licznie organizowanych lokalnych uroczystości na cześć świętego Huberta. Wydarzenie takie miało miejsce również na ziemi lubuskiej. IV edycja przedsięwzięcia organizowanego pod nazwą Wielkie Łowy w Puszczy Żagańskiej odbyła się w dniach 14 i 15 października i zgromadziła liczne rzesze myśliwych, sympatyków łowiectwa oraz społeczność lokalną TEKST I ZDJĘCIA: JUSTYNA GÓRECKA I JAROSŁAW KARWAŃSKI
PUSZCZY ŻAGAŃSKIEJ
O
rganizatorami tegorocznego dwudniowego myśliwskiego święta byli: Zarząd Okręgowy PZŁ w Zielonej Górze, Okręgowa Rada Łowiecka PZŁ w Zielonej Górze, Urząd Miasta Żagań, Żagański Pałac Książęcy, Starostwo Powiatowe w Żaganiu, Lasy Państwowe oraz dziesięć okolicznych kół łowieckich. Jednym z patronów medialnych tego przedsięwzięcia była Gazeta Łowiecka, za co serdecznie dziękujemy. Sprawnie i z rozmachem Pierwszego dnia wydarzenia, przy pięknej słonecznej jesiennej pogodzie, na terenie dziesięciu obwodów łowieckich – dzierżawionych przez Koła Łowieckie: „Borówka” Zielona Góra, „Bóbr” Żagań, „Daniel” Szprotawa, „Grzywacz” Brzeźnica, „Jeleń” Żagań, „Knieja” Zielona Góra, „Ponowa” Wymiarki, „Ryś” Żary, „Św. Eustachy” Gościeszowice oraz „Wrzos” Zielona Góra – odbyły się polowania zbiorowe. Uczestniczyło w nich łącznie blisko 300 myśliwych. Można spróbować pokusić się o stwierdzenie, że były to jedne z największych łowów zorganizowanych w 2017 roku w Polsce. Po bezpiecznych łowach w ostępach leśnych odbył się zbiorczy pokot z pełnym ceremoniałem myśliwskim. Na pokocie złożono: 2 łanie,
52
53
54
55
29 dzików, sarnę oraz 7 lisów. Największe łaski św. Huberta przypadły w udziale aż dwóm kolegom, kol. Janowi Tomaszewskiemu oraz kol. Januszowi Chrząstkowi – którzy ex aequo zostali królami IV edycji WŁPŻ, pozyskując po jednej sztuce łani i dzika. Wicekrólestwo również ex aequo przypadło w udziale aż czterem myśliwym, którym bór darzył dwoma dzikami. Byli to: kol. Grzegorz Krukowski, kol. Paweł Fengier, kol. Eugeniusz Choiński oraz kol. Mariusz Szałkowski. Zaszczytny tytuł Hodowcy Łowów trafił do kol. Justyny Góreckiej. Nagrodzono również kol. Mariana Poważnego, któremu nadano tytuł króla drapieżników.
a następnie ulicami miasta przemaszerowali na dziedziniec Żagańskiego Pałacu Książęcego. Po powitaniu wszystkich uczestników i przemówieniach zaproszonych gości: Daniela Marchewki – Burmistrza Miasta Żagań, Krzysztofa Poczekaja – zastępcy dyrektora ds. gospodarki leśnej oraz Andrzeja Skibińskiego – przewodniczącego Okręgowej Rady Łowieckiej ZO PZŁ Zielona Góra, nastąpiło wręczenie odznaczeń łowieckich dla zasłużonych myśliwych oraz „osób cywilnych” wspierających od lat wydarzenia łowieckie nie tylko na terenie Żagania. Organizatorzy mając na uwadze, że muzyka myśliwska jest piękną wizytówką łowiectwa, podjęli się trudu organizacji II Zielonogórskiego Przeglądu Sygnalistów Myśliwskich. Był on jednym z istotnych punktów imprezy, nad którym honorowy patronat objął Henryk Janowicz, starosta żagański. W ramach tego przedsięwzięcia uczestnicy zmagali się w poszczególnych klasach umiejętności gry na rogu myśliwskim. W trakcie tegorocznej edycji Łowów innym muzycznym akcentem był jubileusz 20-lecia istnienia Zespołu Muzyki Myśliwskiej „Lubuskie Fanfary”, który od lat swoim udziałem uświetnia wydarzenia łowieckie organizowanie w zielonogórskim
Odznaczenia i wystawy Niedziela, przy równie słonecznie jesiennej aurze, obfitowała w wydarzenia ukierunkowane na przybliżenie społeczeństwu idei łowiectwa. Uroczystości rozpoczęła hubertowska msza święta odprawiona w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Żaganiu, na której nie zabrakło asysty pocztów sztandarowych i oprawy sygnalistów myśliwskich. Po mszy zgromadzeni myśliwi, zaproszeni goście oraz przedstawiciele wojska złożyli kwiaty pod pomnikiem generała Stanisława Władysława Maczka,
56
57
58
59
okręgu PZŁ. A jeśli rocznice, to i koncert jubilatów, który wielu obecnych na dziedzińcu Pałacu Książęcego wprawił w wielki zachwyt. Znaczącym i trwałym punktem programu była wystawa łowiecka zorganizowana w Holu Turkusowym Żagańskiego Pałacu Książęcego przez kol. Jerzego Przybeckiego. Podczas oficjalnego jej otwarcia podkreślano fakt, że w bieżącej edycji wystawy łowieckiej poza „miejscowymi” darczyńcami artefaktów łowieckich, część eksponatów w postaci medalionów jelenia oraz łosia, ze zbiorów śp. Leszka Krzysztofa Sawickiego, znanego dziennikarza, artysty fotografa, założyciela Polskiego Związku Fotografików Przyrody przekazał jego syn Dawid Sławski-Sawicki. Panu Dawidowi za ten dar zielonogórska brać myśliwska serdecznie dziękuje. Po pierwsze edukacja Można by pokusić się o stwierdzenie, że priorytetowym aspektem tego wydarzenia była edukacja łowiecka i przyrodniczo-leśna, którą to na stoisku Polskiego Związku Łowieckiego prowadziły Małgorzata Szymczak, Alicja Kiełb oraz Justyna Górecka. Zajęcia oraz liczne konkursy realizowane były również przez pracowników Lasów Państwowych, za co bardzo
60
61
62
63
64
65
dziękujemy. W Holu Turkusowym można było podziwiać przygotowaną galę finałową konkursu plastycznego pt. „Łowiectwo w oczach młodych obserwatorów”. Udział w tych zmaganiach wzięło 13 placówek szkolnych z powiatu żagańskiego i żarskiego, a uczniowie rywalizowali w trzech grupach wiekowych, tj. kl. I–III, kl. IV–VI oraz klasy gimnazjalne. Odbył się także konkurs wiedzy „Łowiectwo na wesoło”, w ramach którego zarówno dorośli, jak i dzieci odpowiadali na pytania dotyczące łowiectwa z przymrużeniem oka. Kolejną atrakcją dla najmłodszych były zajęcia zręcznościowe „Darz bór – masz budkę”, której efektem była możliwość zbicia przez dzieci, pod okiem dorosłych opiekunów, budek lęgowych dla ptaków. Ostatecznie budki jako nagrody stawały się własnością małych majsterkowiczów.
cję pogoni za lisem, gromadząc przy tym liczne grono obserwatorów. Odbyły się również pokazy ptaków drapieżnych, własności kol. Krzysztofa Staniszewskiego oraz prezentacja psów myśliwskich prowadzona przez członków Okręgowej Komisji Kynologicznej pod przewodnictwem Szymona Kraszewskiego. Przeprowadzono ponadto konkurs na najlepszą nalewkę myśliwską, do którego to zgłoszono aż 17 różnych trunków. W trakcie niedzielnych wydarzeń przeprowadzono także akcję związaną z możliwością honorowego oddania krwi, otwartą dla wszystkich chętnych myśliwych oraz lokalnych mieszkańców w mobilnym punkcie zorganizowanym przez Regionalne Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Zielonej Górze. Tym, którzy zdecydowali się honorowo oddać krew, bardzo dziękujemy! Równolegle z ww. przedsięwzięciami na dziedzińcu pałacowym zorganizowano łowiecki jarmark, na którym królowały ceramika, malarstwo, ubrania oraz akcesoria myśliwskie. Można było również skosztować swojskich wędlin, wojskowej grochówki, pieczonych dzików okraszonych kaszą oraz wina i nalewek myśliwskich,
Pokazy, konkursy, akcje Tradycją stało się już, że w Wielkich Łowach w Puszczy Żagańskiej uczestniczy Bractwo Rycerskie. I tak też było podczas tegorocznej edycji tego wydarzenia. W szlacheckich strojach Bractwo Rycerskie na błoniach pałacowych zorganizowało widowiskowe pokazy wieloboju łowieckiego, zawody strzelania z łuku oraz insceniza-
66
a chętnych do konsumpcji smacznej dziczyzny było wielu. W imieniu organizatorów składamy serdeczne podziękowania wszystkim osobom,
instytucjom oraz Gazecie Łowieckiej, które swoim zaangażowaniem, przyczyniły się do uświetnienia IV Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej!
67
Jak listopad, to do Włoszakow
Od trzech lat, zawsze w listopadzie, goszczę na polowaniu zbiorowym w Kole „Bór Hetmanice” z Włoszakowic. Polowanie prowadzi wtedy mój serdeczny przyjaciel po strzelbie, Kuba Patelka, a że Koło jest gościnne, i jeszcze w jego rodzinie polują prawie wszyscy, to atmosfera jest niepowtarzalna! TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK
wic…
K
oło „Bór Hetmanice” gospodaruje na jednym obwodzie o powierzchni 3191 ha, z czego aż 2047 ha zajmuje las. Dodatkowo obwód graniczy z OHZ-etem, tak więc migracja zwierzyny jest dość intensywna. Tym niemniej myśliwi z Włoszakowic polują na jelenie, daniele, sarny, dziki, a i drapieżniki są częstymi gośćmi w leśnym obwodzie. Koło liczy 32 członków, którzy nie tylko aktywnie polują, ale również uczestniczą w życiu myśliwskiej społeczności. Koło posiada wybudowany własnymi siłami domek myśliwski, koło leśniczówki Mścigniew, gdzie odbywają się zbiórki i pokot po polowaniu. Zbyt ciemno We Włoszakowicach zjawiłem się już w piątek, bo zgodnie z ustaleniami jeszcze przed zbiorówką, mieliśmy w rejonie, który nie będzie obstawiany następnego dnia, zapolować na daniele. Około 15.00 byliśmy w lesie i każdy z nas zajął miejsce na jednej ze zwyżek, których Koło postawiło imponującą liczbę, bo ponad 70 sztuk. Wypatrywaliśmy danieli, ale słońce zaszło dość szybko, w lesie zrobiło się ciemno, bo niestety księżyc nie przyświecał zbyt dobrze. Najpierw oczywiście usłyszałem łamane gałązki. Daniele czy dziki? Kiedy wyszły
72
73
74
75
76
na przesiekę, okazało się, że to daniele. Niestety, było zbyt ciemno, aby oddać pewny strzał. Żal było wyjeżdżać Następnego dnia na zbiórkę stawiło się 23 myśliwych, w tym jedna Diana. Kuba zaplanował 6 pędzeń, a że jak wiemy, dzień jest dość krótki, to sprawnie wysłuchaliśmy prowadzącego i łowczego, odliczyliśmy i wylosowaliśmy karteczki. Traktor został podczepiony do przyczepy i ruszyliśmy w las. Już w pierwszym pędzeniu padły dwie łanie daniela i jeden dzik. Potem św. Hubert nie był już tak łaskawy. Za to gdy już po sygnale zakończenia pędzenia wracaliśmy z leśnym duktem do dryndy, nagle przez drogę przeleciała w miot chmara 12 jeleni. Przeskakiwały drogę w odległości nie większej niż 20 m, więc widok był niesamowity. Niestety, nie było szans, żeby zdążyć sięgnąć po aparat. Dwa ostatnie mioty odbyliśmy w strugach deszczu, a jednak koledzy pozyskali dwie łanie jelenia i kolejnego dzika. Po pokocie i oddaniu czci strzelonej zwierzynie, na stół wjechała pyszna grochówka z kiełbasą. Żal było opuszczać gościnną Wielkopolskę, ale do domu były ponad 4 godziny drogi.
77
TESTUJEMY
Lappland Pyrsch
Szukając ubrania na polowanie, chciałem, by spełniało kilka warunków, o których napiszę dalej. Ponieważ mam już jedno „ubranie z liskiem”, to naturalne jest, że zacząłem szukać najpierw wśród ubrań Fjällräven. Znajomi zarekomendowali mi nowość tej marki, czyli spodnie i kurtkę Lappland Pyrsch TEKST: ANDRZEJ ŚLIWA ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA, MATERIAŁY PRASOWE
P
onieważ głównie poluję z podchodu i w zasadzie na ambonach nie siadam, ubranie musiało być lekkie, wygodne i nieszeleszczące. Ważna była też wodoodporność, jednak z membraną gwarantującą dobre oddychanie i wymianę powietrzną. A z tym, jak wiemy, bywa różnie. Wspomniany zestaw Lappland Pyrsch, który mi polecono, spełnił wszystkie te wymogi i… jeszcze kilka innych. Sprawdzian w łowisku Zestaw trafił do mnie w połowie września, niestety, zbyt długie spodnie trzeba było skrócić, bo modelu odpowiedniego dla mojej figury jeszcze nie wyprodukowali. Żona chwyciła nożyce i odpaliła maszynę do szycia, więc następnego dnia mogłem ruszyć w łowisko. Poluję dość często, tak więc z perspektywy dwóch miesięcy zestaw był ze mną na ponad 20 wyjściach w knieje, co oczywiście łączy się z różną pogodą i różnym terenem, ale w większości przypadków z podchodem. Przemyślane rozwiązania To, co nasuwa się od razu na myśl po sprawdzianie w łowisku, to fakt, że ubranie jest bardzo lekkie i ciche. Zapewne jest to zasługą materiałów, bo kurtkę wykonano z grubego
80
81
polaru z dzianiną na zewnątrz i wstawkami z materiału G1000, który każdy, kto nosił ubrania Fjällräven, na pewno zna. G1000 w kurtce znajduje się na ramionach, na klatce piersiowej i na łokciach. Na pewno zwiększy to żywotność kurtki i spodni, gdzie ten materiał znajduje się na kolanach, części tylnej i nogawkach. Membrana Hydratic zdała swój egzamin celująco, zarówno podczas opadów deszczu, jak i śniegu, który już na Warmii mieliśmy. Polarowa podszewka jest miła w dotyku i to zapewne dzięki niej i kurtka, i spodnie, są tak ciche przy poruszaniu się. Co bardzo mi się podoba? Pojemne kieszenie na piersiach, dodatkowo zapinane na suwak. W obu dolnych kieszeniach kurtki znajdują się ładownice, niestety zostały umocowane na stałe, a nie na rzepy i nie można ich wyjąć. To, z czego ja akurat nie korzystam, ale co jest w tym modelu bardzo pojemne, to tzw. game pocket na plecach. Mieści naprawdę dużo. Kaptur jest wygodny i regulowany, z wysokim i chroniącym przed wiatrem kołnierzem, ale nie można go odpiąć, co czasami irytuje. Spodnie są naprawdę wygodne i tak jak kurtka, ciche. Wzmocnionym materiałem G1000 nogawkom nie są straszne mokre trawy ani deszcz.
82
83
Na podchód w sam raz Lappland Pyrsch to moim zdaniem ubrania dla aktywnie polujących. Może nie nadaje się na przedzieranie przez gęsty las i kolczaste gałęzie, ale podczas kilometrów podchodu na pagórkowatych terenach Warmii ubranie sprawdziło się wyśmienicie. Zobaczymy, jak sprawdzi się podczas dużych mrozów. Oczywiście, o ile te nadejdą…
Spodnie mają ciekawe rozwiązanie, mianowicie w specjalne wycięcia można włożyć ochraniacze na kolana, które skutecznie izolują od podłoża. Nie testowałem, bo posiadam własne, ale rozwiązanie godne pochwały, dla tych którzy lubią podchód. Kieszenie w spodniach są po prostu normalne, ale na polowaniu rąk w kieszeniach spodni nie trzymamy, więc znacznie większy aplauz wzbudziły te umieszczone na udach. Dość pojemne i do tego zapinane na zamek.
84
85
ZEW KU
ULTURY Tradycja poznańskich Targów KNIEJE jest krótka, ale wyjątkowo bogata. Trzy poprzednie edycje przekonały do siebie wystawców i wielkie rzesze zwiedzających. Organizatorzy zmierzają jasno wytyczoną drogą do celu, jakim jest pełna satysfakcja braci łowieckiej. Jakim cudem im się to udaje? Bo za autentycznością tej imprezy stoi mój rozmówca – myśliwy, tradycjonalista, wytrawny menedżer, dyrektor Targów KNIEJE Jakub Patelka ROZMAWIA: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA, MIĘDZYNARODOWE TARGI POZNAŃSKIE
D
o czwartej edycji Targów KNIEJE, która odbędzie się oczywiście w Poznaniu, w dniach 9–11 lutego 2018 r. nie pozostało już wiele czasu, szczególnie z punktu widzenia organizatora. Co dla nas myśliwych tym razem przygotujesz? Od pierwszej edycji Targów KNIEJE w roli głównej obsadzam wystawców. Oni i prezentowane produkty powinni być największym zaskoczeniem i równie wielką atrakcją. W 2017 r. gościliśmy 89 firm. Obecnie jestem pewien, że przekroczymy magiczną liczbę 100, wchodząc z KNIEJAMI na wyższy poziom targowego profesjonalizmu. Świadczy o tym chociażby obecność niemalże wszystkich znaczących importerów broni, których grono jeszcze się powiększy. W dalszym ciągu będziemy korespondować z trwającymi w tym samym czasie targami dla wędkarzy, żeglarzy i podróżników, dodając Survival Force – gratkę dla miłośników sztuki przetrwania i paramilitarnych klimatów.
tować i szukać okoliczności rozwoju. W przypadku tego zestawienia można liczyć na większą liczbę niszowych producentów o bardzo wąskiej specjalizacji. Wróćmy jednak do Targów KNIEJE. Wspomniałeś o dystrybutorach broni. Czy również w przypadku poznańskiej imprezy wystawcy z tego sektora są najbardziej pożądani? W każdej branży można wskazać na tzw. produkty pierwszej potrzeby. W przypadku myślistwa broń to najważniejszy asortyment, na obecności którego koncentruje się zarówno pasjonat, jak i zawodowiec, również z dziedziny handlu. Między innymi z tego powodu mam ambicje rozwinąć na Targach KNIEJE sektor strzelectwa sportowego, czyli kluby, strzelnice, bractwa. Kierują mną ponadto osobiste przekonania. Uważam bowiem, że trening strzelecki to podstawa doskonalenia techniki i precyzji, a z doświadczenia wiem, że wielu myśliwych bagatelizuje ten fakt.
To faktycznie coś nowego. Ale czy nie boisz się, że survival wejdzie z przysłowiowymi butami do myślistwa? Gramy do jednej bramki. Wychodzimy z założenia, że warto eksperymen-
Nie zmieni to jednak Twojego podejścia do hobbystycznego charakteru imprezy? Międzynarodowe Targi Poznańskie to przecież
90
91
92
93
potężna platforma biznesowa, a w Polsce nie ma imprezy B2B. Targi KNIEJE były i będą wydarzeniem dla pasjonatów, którzy stanowią trzon branży myśliwskiej. Producenci czy importerzy dedykowanych im produktów, a przede wszystkim miejsca, gdzie można je kupić detalicznie, nie są wbrew pozorom tak liczni. Między innymi z tego powodu jedne, duże, europejskie targi w Norymberdze w zupełności wystarczą. My pozostaniemy wierni pasji.
z nich jakoś się w środowisku odnalazło. Na sukces Targów KNIEJE możemy spojrzeć bardziej regionalnie, ponieważ w Wielkopolsce, wyjątkowo silnym łowiecko regionie, nie było do tej pory spotkania o podobnym charakterze. Mając tego świadomość, w modelu komunikacji ze zwiedzającymi skoncentrowaliśmy się właśnie na zachodniej ścianie naszego kraju, od Szczecina, poprzez Poznań, na Katowicach kończąc. Doceniają to wystawcy, którzy na podstawie swoich analiz jednogłośnie twierdzą, że niekiedy aż 80% sprzedaży generowanej jest poprzez myśliwych z Wielkopolski i ościennych województw.
Fakt, rynek myśliwski nie jest duży, choć przyznać muszę, że z tego biznesowego chaosu wyłania się już pewien porządek, co powoduje, że nowe marki mają nieco trudniej. A Ty, wprowadzając na rynek nową imprezę targową, miałeś wysoką barierę wejścia? I tak, i nie. Oczywiście mam świadomość, że nie byliśmy pierwsi, co podkreślali zarówno wystawcy, jak i zwiedzający. Niemniej jednak od czterech lat nieustannie się rozwijamy, zyskując przy tym pozytywne rekomendacje myśliwych. To najsilniejszy argument przemawiający za słusznością podjętej decyzji oraz kierunku, w którym zmierzamy. Powiem więcej, po nas również powołane do życia zostały inne wydarzenia targowe i każde
Rzeczywiście, Wielkopolska słynie z doskonałych terenów łowieckich, ale i wielopokoleniowej tradycji, która w dalszym ciągu jest kultywowana. Podobnie jak w Twojej rodzinie, prawda? Zgadza się. Mnie do świata łowczych wprowadził ojciec i dziadek, którzy z kolei uczyli się od swoich ojców i dziadków. W tej sztafecie nie możemy pomijać kobiet, bo one również są coraz aktywniejszą grupą. W Polskim Związku Łowieckim jest obecnie zarejestrowanych około 4 tys. Dian na 120 tys. myśliwych. Myślistwo to siła tradycji, pasja, pewien zew na-
94
95
96
97
tury… Biznes jest na samym końcu. Taka hierarchia wartości nie pozwala zapomnieć o priorytetach.
kie potrafią wyrządzić. Chcemy również opowiedzieć o roli myśliwego, który dokarmia zwierzęta, czuwa nad reprodukcją, często diagnozuje jednostki chorobowe itp. Jestem przekonany, że takie podejście do tematu ma szansę pozytywnie wpłynąć na wizerunek łowieckiej braci, ocieplając go i odzierając z błędnie definiowanej agresji.
Wiesz, co mówisz – jesteś przecież ojcem dwóch córek. Czy one już złapały bakcyla? Moje dzieci są jeszcze za małe, aby wprowadzać je na poważnie do tego środowiska. Żyją jednak w otoczeniu kultury myśliwskiej, która jest ważna zarówno w naszym domu, jak i w domu dziadków. Chłoną tradycję, ale czy zechcą ją kontynuować ze strzelbą w dłoni – tego nie wiem. Z pewnością pozostawię im prawo wyboru. Może szybciej do zastępów wielkopolskich myśliwych dołączy mój syn, który w chwili, gdy udzielam tego wywiadu, szykuje się do przyjścia na świat.
Czy można więc powiedzieć, że KNIEJE to już nie tylko targi branży, ale kultury łowieckiej? Zdecydowanie! Poznańskie KNIEJE to kuchnia i sztuka myśliwska. Gra na rogu, wabienie zwierzyny, ptaki łowne, psy myśliwskie, pokazy mody łowieckiej i wiele innych elementów tworzących tak silnie obecną w genotypie Polaków kulturę.
To pewnie dlatego na KNIEJACH 2018 będzie zaakcentowana edukacja. I myśliwska, i przyrodnicza! Niezupełnie, choć fakt, że jestem ojcem, ułatwia mi to zadanie. Podejmując wyzwanie tworzenia wraz z Polskim Związkiem Łowieckim przestrzeni edukacyjnych, mamy na uwadze uświadamianie młodym, że myślistwo to znajomość gatunków zwierząt, wiedza na temat ich pożyteczności, ale również szkód, ja-
W Twoim DNA również jest zakodowana ta pasja. Gdzie można Cię spotkać? Należę do Koła Łowieckiego Bór Hetmanice oraz Diana Poniec, gdzie polowali mój dziadek i ojciec, a ja oddawałem jedne z pierwszych strzałów. Dziś z uwagi na dużeograniczenia czasowe nie mogę być na równi aktywny w obu miejscach, więc częściej spotkać mnie można w Hetmanicach.
98
99
100
101
jest moim środowiskiem naturalnym. Tam czuję się wolny, tam też mogę się skoncentrować, pobyć ze swoimi myślami sam na sam. Mam wspaniałą, wyrozumiałą rodzinę, która w pełni akceptuje moje potrzeby i w miarę możliwości oraz chęci dzieli ze mną tę pasję. Zatem Darz Bór! Darz Bór!
Czym jest dla Ciebie myślistwo? Może to banalne, ale w moim przypadku bardzo prawdziwe – stylem życia, największą pasją i sposobem na tak potrzebny dziś life balance, który równoważy stres życia zawodowego, będąc od niego skuteczną odskocznią. Zaryzykuję stwierdzenie, że las
102
103
Z bydgoskimi nauczy
ycielami o łowiectwie
Myśliwi od dawna prowadzą szeroko zakrojoną działalność informacyjną i edukacyjną dotyczącą polskiego łowiectwa. Zaproszenie, które wpłynęło od Kujawsko-Pomorskiego Centrum Edukacji Nauczycieli, zostało przyjęte z wielkim entuzjazmem i już po kilku dniach zorganizowane zostało seminarium dla nauczycieli pod tytułem „Rola myśliwego we współczesnym świecie. Prawda i mity” TEKST: JAROSŁAW WIKARSKI ZDJĘCIA: ZENON KRUSZYŃSKI
N
a zaproszenie Grażyny Szczepańczyk z K-P CEN w Bydgoszczy, 8 listopada o godzinie 16.00, przy niemalże pełnej sali rozpoczęliśmy spotkanie, w którym uczestniczyła Aleksandra Szulc, przewodnicząca Komisji Promocji Łowiectwa Naczelnej Rady Łowieckiej oraz Jarosław Wikarski, członek Komisji Współpracy z Młodzieżą Szkolną Zarządu Okręgowego w Bydgoszczy jako prowadzący prelekcję multimedialną dla zaproszonych gości. Pytania, odpowiedzi i… oklaski W czasie spotkania poruszono wiele zagadnień dotyczących przyrody, roli człowieka w ekosystemie i praw do jego ingerencji w środowisko. Przedstawiono statystyki dotyczące myśliwych w Polsce, rolę i wielkości pozyskania poszczególnych gatunków oraz wyjaśnienie, skąd te wielkości się biorą. Szeroko omówiono formy ochrony przyrody przez myśliwych. Mocny akcent położono na przedstawienie symulacji dotyczącej nagłego zaniechania polowań w Polsce i wynikających z tego zagrożeń. Pojawiło się wiele pytań z sali, które nie pozostawały bez odpowiedzi, coraz bardziej rozjaśniając zaproszonym gościom rolę myśliwego i jego
106
107
działań w środowisku naturalnym tak bardzo przez człowieka zmienionym w ostatnim czasie. Omówiono sytuację gatunków łownych i chronionych przez pryzmat silnej presji reduktorów, takich jak wilk czy lis. Mówiono o akcjach antykłusowniczych, wałęsających się zdziczałych psach polujących w łowisku i presji człowieka na najbliższe otoczenie. Prelekcję zakończono w części oficjalnej znaną piosenką „Pojedziemy na łów” ze specjalnym podkładem migawek z pracy myśliwego w łowisku. O pozytywnym przyjęciu i zrozumieniu dla naszych działań świadczyły kończące prelekcję oklaski, które były formą podziękowania dla organizatorów. Po trwającej prawie dwie godziny prelekcji jeszcze długo musieliśmy odpowiadać na pytania, które zadawali nam nauczyciele zaciekawieni tematem i zachęceni do współpracy z myśliwymi. Warto tu zaznaczyć, że w prelekcji uczestniczyła też grupa studentów Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy z dr Rafałem Gotowskim na czele.
informację, jak można skontaktować się z myśliwymi odpowiedzialnymi za współpracę ze szkołami na terenie okręgu bydgoskiego. – Teraz, po tak obszernym przedstawieniu myśliwego i jego działania w terenie, zupełnie o 180 stopni przestawiłam sobie sposób postrzegania was w środowisku – powiedziała po prelekcji Grażyna Szczepańczyk, organizatorka spotkania. I dodała: – Nawet nie myślałam, że ludzie parający się łowiectwem na co dzień podlegają takim obostrzeniom wynikającym z praktykowanego hobby. Dotychczasowy obraz polskiego myśliwego, często kreowany w mediach, wydaje mi się mocno wykrzywiony i tendencyjny. Cieszę się, że choć odrobinkę mogłam przyczynić się do wyprostowania mitów, które powtarzane w newsach przez media stają się prawdą i tak krzywdzą pasjonatów spod znaku Świętego Huberta. No i wreszcie dowiedziałam się, co to znaczy zawołanie „Darz Bór”. Spotkanie pewnie trwałoby dłużej, gdyby nie późny wieczór i daleka droga powrotna przed nami. Gorące słowa podziękowania kieruję do organizatorów spotkania i Zenona Kruszyńskiego z Koła
Prawdziwy obraz myśliwego Spotkanie zakończyła Aleksandra Szulc, zapraszając szanowne grono pedagogiczne do współpracy z myśliwymi na co dzień, przekazując
108
Łowieckiego 150 „Ryś”, który zapewnił serwis fotograficzny. Szczególnie zaś pragnę podziękować Oli Szulc, która mimo wielu obowiązków jest
zawsze tam, gdzie dzieje się coś, co może przyczynić się do poprawy wizerunku myśliwego. Darz Bór!
109
NORDIC H
COÅš DLA ZMARZLU
HEAT
UCHÓW!
Jestem zmarzluchem. Zapewne jak większość Dian, choć sądząc po Kolegach robiących zakupy w moim sklepie, nie tylko Diany marzną. W tym roku w naszej ofercie pojawiła się nowa, duńska marka – Nordic Heat. A żeby dobrze towar zaprezentować, warto go najpierw samej przetestować TEKST I ZDJĘCIA: DOMINIKA PIENIĄŻEK, MATERIAŁY PRASOWE
D
obrą okazją do testowania grzejącej odzieży Nordic Heat okazał się wyjazd na III Polowanie Dian okręgu Jelenia Góra. Tym bardziej że koleżanka, z którą jechałam, zaproponowała, że po polowaniu Dian pojedziemy do zaprzyjaźnionego Koła Czajka na zbiorówkę w okolicach Kłodzka. Góry w listopadzie to temperatury w okolicach zera, sporo stromych podejść i ruchu pomiędzy pędzeniami. O ile na polowaniu Dian mioty były dość długie, o tyle w Czajce wszystko działo się szybciej. Przejdźmy jednak do opisu ubrań Nordic Heat.
tury i rodzaju polowania, bielizna termalna plus ewentualnie dodatkowe ocieplacze. Mając grzejącą bieliznę Nordic Heat, nie potrzebowałam polaru, przez co swoboda ruchów była znacznie lepsza. Grzanie bielizny włączyłam dopiero, stojąc na stanowisku, bo jak wiadomo, gdy człowiek się nie rusza, szybko robi się zimno. Pierwsze pędzenie trwało ponad półtorej godziny, więc grzały również wkładki w butach i rękawiczki. Bielizna na medal! Rękawiczki Nordic Heat są dość cienkie i bez problemu można w nich oddać strzał, jak również pisać na smartfonie, z czego podczas długiego stania korzystałam. Jednak coś za coś, rękawiczki są dość cienkie, tak więc przewiewne, no i nie są nieprzemakalne. Największym atutem okazała się bielizna. Sama w sobie jest dość gruba, nie gryzie, jest miła w dotyku, a cały elektryczny system grzewczy jest absolutnie niewyczuwalny i nie powoduje żadnego dyskomfortu. Powerbanki idealnie mieszczą się w specjalnych kieszeniach i też w żaden sposób nie przeszkadzają. Umiejscowienie włączników grzania jest intuicyjne i bez problemów możemy do nich sięgnąć, mając na sobie kurtkę. Trzystopniowa regulacja temperatury
Ciepło i wygodnie Do swoich butów, czyli modelu Härkila Big Game Lady GTX, wsadziłam podgrzewane wkładki, do tego grzejące kalesony i koszulka, stanowiące zestaw, kamizelka i rękawiczki. Nie da się ukryć, że powerbanki stanowiące źródło prądu dla wykonanych z kompozytów węglowych grzałek trochę ważyły, ale rekompensował to brak co najmniej jednej warstwy, której na siebie nie założyłam. Zwykle ubieram się na cebulę, czego nauczyli mnie nasi skandynawscy dostawcy. A więc zwykle to: cienka, ale nieprzemakalna i oddychająca kurtka z membraną, polar o grubości zależnej od tempera-
112
grzania sprawia, że po wstępnym maksymalnym grzaniu możemy zmniejszyć jego intensywność i oszczędzać baterię. Załadowane powerbanki bez najmniejszego problemu starczyły mi na całe polowanie. Temperatury oscylowały w okolicach zera, tak więc ani razu nie włączyłam grzania w kamizelce. Ciepło, które dawały kalesony i bluza, wystarczało w zupełności. Wkładki w butach włączałam tylko trzy razy na parę minut, ale to głównie zasługa świetnych i ciepłych butów Härkila. Podczas najbliższej pełni mam zamiar przetestować siedzisko, które możemy zabrać ze sobą na ambonę lub zwyżkę. Komfort jest bezcenny Grzejące ubrania i akcesoria Nordic Heat na pewno nie należą do tanich, ale komfort cieplny na polowaniu niezależnie od pogody, wiatru czy temperatury jest bezcenny. Dodatkowo nie musimy zakładać na siebie większej liczby warstw, co poprawia komfort poruszania się i samopoczucie. A to przecież bardzo ważne!
116
117
W myśliwskiej k
NIE MA JAK GOŚCIE I… PYSZN A szczególnie tacy goście, którzy przyjeżdżają nie tylko z pełnymi rękami, ale również z głową pełną kulinarnych pomysłów. Ci, którzy znają naszą autorkę Alicję, wiedzą, że zawsze można na nią liczyć. „Na warsztat” poszła tym razem dzicza gicz, którą wyjąłem z zamrażarki... TEKST I ZDJĘCIA: MACIEJ PIENIĄŻEK
P
onieważ noga była zamrożona, więc do rozmrożenia wrzuciłem ją do wody, aby cała farba została wyciągnięta z mięsa. Jak wiemy, hemoglobina powoduje pierwszy rozkład mięsa, tak więc ważne jest, by przed obróbką należycie je przygotować. Trzykrotna wymiana wody w zupełności wystarczyła i szynka była gotowa, by poddać się czarom naszej Koleżanki.
kuchni
NA ROLADA!
ROLADA NA ŚWIĘTA Gicz została oddzielona od szynki tak, aby wykorzystać ją do przygotowania rosołu. Również wytrybowana kość z szynki została przerąbana na pół i trafiła do gara, aby oddać to, co w sobie ma najlepsze. Wirtuozerii przygotowywania szynki, by z wyglądającego na nieduży kawałek mięsa zrobić duży, gotowy do zawinięcia spory płat, nie da się opisać. Okrawanie naokoło Alicja skomentowała krótko: – Musisz z mięsa zrobić „szmatę”. Po rozłożeniu przyszedł czas na przyprawy. Wcześniej przysmażony por trafił na jedną z warstw przypraw. Mięso zostało zasypane czosnkiem granulowanym, solą, pieprzem, majerankiem, suszonymi pomidorami, a następnie wyłożone plastrami drobno pokrojonego wędzonego boczku. Potem nastąpił proces zwijania i wiązania rolady nicią. Pozostało wsadzić ją w foliowy rękaw i do piekarnika nagrzanego do temperatury 220 OC. Wyższa na początku temperatura piekarnika pozwoliła zamknąć mięso i zatrzymać aromat w środku. Pół godziny później temperatura została zmniejszona do 200 OC. Obserwując stopień dopieczenia, na ostatnie 30 minut zmniejszamy temperaturę do 150 OC i po dwóch godzinach mamy pyszną roladę.
120
121
122
123
SMAKOWICIE I PRAKTYCZNIE Ale to nie wszystko. Jak pamiętacie przepisy Alicji z poprzednich wydań „Gazety Łowieckiej”, była tam mowa o rosole. Dziczą golonkę, resztki z trybowania i czyszczenia szynki z błon wrzucamy do rosołu. O ile rolada pozostała nietknięta i zostanie zjedzona podczas nadchodzących świąt, to pyszny, esencjonalny i sycący rosół od razu nacieszył nasze podniebienia. A co najważniejsze, starczył na kolejne dwa dni!
124
125
II KASZUBSKIE Pażęce
Już niedługo, bo pod kon koło Stężycy staną się bazą dla Serdecznie na ni
TEKST: ŁUKASZ ZDJĘCIA: JAKUB BUKOW
ŁOWY NA LISA e 2018
niec lutego 2018 r. Pażęce a II Kaszubskich Łowów na Lisa. ie zapraszamy…
Z PIEPIÓRKA WIECKI I ADAM DROP
N
ajpierw były Zdunowice, malownicza miejscowość koło Sulęczyna, w samym sercu Kaszub, która została wybrana na stolicę I Kaszubskich Mistrzostw w Wabieniu Drapieżników. Odbyły się one w dniach od 3 do 5 lutego br. na terenie trzech kół łowieckich: „Jenot” Gdynia, „Żbik” Gdańsk oraz „Drop” Gdańsk. Mimo że pogoda dopisała, to pozyskano tylko 10 lisów ze względu na trwającą cieczkę. Mimo to wszyscy mieli chęć na więcej. Dlatego postanowiliśmy zorganizować kolejne, II Kaszubskie Łowy na Lisa. Z kol. Krzysztofem Kossowskim postanowiliśmy zmienić nazwę imprezy, aby nie nawiązywała do sportu, bo przecież nie na tym polega łowiectwo. Ponadto w międzyczasie powstało Bractwo Wabiarzy Zwierzyny. W naszym zamyśle ma ono łączyć ludzi, którzy lubią ten sposób polowania, jednak nie tylko lisiarzy.
naszą imprezę nie w pierwszy weekend lutego, a w ostatni: 23–25 lutego 2018 roku. Z tego względu, że może jednak lisy będą już po cieczce. Dwudziestu myśliwych obserwowanych okiem kamery przez operatora z programu TV Zew Natury wraz z prowadzącym program kol. Jarkiem, spotka się już w piątek, 23 lutego, około południa, w gospodarstwie agroturystycznym. Najpierw zakwaterowanie i obiad, następnie odprawa i przypomnienie zasad bezpieczeństwa. W godzinach wieczornych planowane jest pierwsze wyjście na łowy, identycznie będzie przez kolejne dwa dni. W sobotę 24 lutego między wyjściami przewidujemy prelekcję preparatora, który zawodowo zajmuje się preparacją trofeów oraz pokaz i szkolenie wabienia drapieżników dla podprowadzających nas kolegów i wszystkich uczestników. Polowanie zakończy się wspólną biesiadą wraz z podprowadzającymi i zarządami kół, które udostępniły nam swoje łowiska. Na biesiadzie nastąpi ogłoszenie wyników oraz wręczenie nagród i upominków. Uroczysty pokot odbędzie się rano dnia następnego wraz z zakończeniem polowania. Pragnę podziękować wszystkim sponsorom. O wszelkich organizowanych przez nas imprezach będziemy
Kierunek: Pażęce Tym razem jako lokalizacja na bazę myśliwych została wybrana miejscowość Pażęce koło Stężycy, a to z tego względu, że to właśnie miejsce stało się prawdziwą mekką lisiarstwa. Lokalizacja bardzo bliska poprzedniej, jednak nie mniej malownicza i urokliwa. Postanowiliśmy jednak zorganizować
128
129
130
131
132
informować z bardzo dużym wyprzedzeniem, tak by informacje docierały do jak najszerszego grona myśliwych. Postaramy się włożyć jeszcze więcej serca i zaangażowania w propagowanie szlachetnej sztuki wabienia
poprzez m.in. organizowanie wielu szkoleń i pokazów, które, miejmy nadzieję, przyniosą wszystkim wiele radości i nowych wrażeń w łowiskach. Z myśliwskim pozdrowieniem, Darz Bór!
133
Polowania Rosja 2017 Wiosenne polowanie n OchockaPolowania owca śnieżna (1na sierpnia do 10 Republiki września) terenie Białoruskiej (7-12 Maj, 15-20 Maj Cena 15500 €, w cenę wliczono: Cena całkowita 8750 € Zapraszamy serdecznie do skorzystania z oferty naszego • organizacja polowania (w cenie jedno trofeum): 11500 € • organizacja polowan biura polowań.4000 € • wynajem helikoptera: • cena trofeum: 2950 • każdeOferujemy: kolejne trofeum: 5500 € • kolejne trofeum: 385 Jakucka owca śnieżnaNA (1 sierpnia POLOWANIA WILKI do 10 września) Jesienne polowanie n Cena 15500 €, w10.01.2018 cenę wliczono: Termin – 28.02. 2018 i amurskiego jelenia w • organizacja polowania Ceny od 1350 €(w cenie jedno trofeum): 11500 € cena 12 050 • wynajem helikoptera:grypy 6000 €co najmniej 5 myśliwych w cenie Całkowita W przypadku pakietu • organizacja polowan • każde4kolejne trofeum: 5500 € organizujemy polowanie z fladrami. dniowego polowania • trofeum niedźwiedz Owca śnieżna jakucka + ochocka (1 sierpnia do 10 września) • trofeum wapiti: 330 Cena 22POLOWANIA 950 €, w cenę NA wliczono: ŁOSIE • organizacja (w cenie -dwa trofea): 12 950 € Terminpolowania od 01.09.2018 20.09.2018 Polowanie na łos • wynajem helikoptera: 10 000 € Ceny od 2000 € Cena polowania 870 € • każde kolejne trofeum: 5500 € • 4 dni polowania (w Wiosenne polowanie naNA niedźwiedzie Morze Ochockie POLOWANIA GŁUSZCE Ibrunatne, CIETRZEWIE • 4 noclegi w bazie m (25 majTermin – 15 czerwiec) 05.04.2018 – 25.04.2018 • 4 dni pełnego wyży • organizacja polowania: Ceny od 1050 € 5000 € • 4 dni organizacji po • pierwsze trofeum: 2500 € (cena zawiera obsłu • wynajem łodzi: 2600NA € ZAJĄCE BIELAKI I SZARAKI POLOWANIE • pozwolenie na wywó • każdeTermin kolejne 01.12.2017 trofeum: 3250– €31.01.2018 Szkolenia, kursy oraz pokazy wabieniagrupy zwierzyny łownej (drapieżniki, zwierzyna płowa i pta Cena zależna od wielkości myśliwych. w zakresie sprzedaży polowań dla myśliwych zagranicznych i krajowych. KURSY WABIENIA ZWIERZYNY DLA GRUP MYŚLIWYCH Organizujemy kursy wabienia zwierzyny dla kół łowieckich, Zarządów Okręgowych PZŁ oraz grup myśliwych. Przykładowy plan takiego kursu wysyłamy zainteresowanym po zapytaniu.
134
na niedźwiedzia amurskiego j) €, w cenę wliczono: nia: 5800 € 0€ 50 € na niedźwiedzia amurskiego wapiti (20 - 27 wrzesień) 0 €, w cenę wliczono: nia: 5800 € zia: 2950 €, kolejne trofeum 3750 € 00 €, kolejne trofeum 2850 €
tel. 693 712 734
sie byki Białoruś 2017 €, w cenę wliczono: tym transport w łowisku) myśliwskiej wienia (3 razy dziennie) olowania ugę myśliwego wabiarza) óz broni na teren Białorusi
hunting.travel.pro@gmail.com www.hunting-travel.pl
aki). Współpraca z Kołami Łowieckimi
135
HANWAG Bezszelestni w Å‚owisku
Każdy z nas wie, jak cenne w łowisku są dobre buty, zapewniające nam swobodne poruszanie się. Jeżeli nie znacie jeszcze marki Hanwag, warto to nadrobić… TEKST I ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE, GAZETA ŁOWIECKA
D
BRENNER WIDE LADY GTX® Dla kobiet, które lubią chodzić własną drogą Elastyczne i wytrzymałe Hanwag BRENNER WIDE GTX® to buty przeznaczone do myślistwa i trekkingu z większą przestrzenią na łydkę i stopę. W tym roku po raz pierwszy marka przedstawiła damską wersję tego modelu. BRENNER WIDE LADY GTX® posiada wyściełaną u góry cholewkę, która dopasowuje się do kształtu łydki, a także jest bardzo przewiewna, dzięki niewielkim otworom zapewniającym wentylację. Obie wersje – zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet – uszyte zostały z najwyższej jakości skóry nubukowej terracare ZERO® oraz membrany GORE-TEX®. Elastyczne strefy na pięcie umożliwiają stawianie bardziej płynnych kroków. Te buty są gotowe na każdą myśliwską przygodę. Kolor: brown; rozmiary: 3,5–9 (męskie: 6–13)
la każdego myśliwego niezawodny sprzęt to podstawa, ale tego to akurat łowieckiej braci nie trzeba tłumaczyć. Dobrze wiemy, że może on sprawić, że dzień w łowisku będzie albo fantastyczną przygodą, zwieńczoną sukcesem, albo przykrym doświadczeniem, które przyniesie nam tylko kiepskie wspomnienia. Kiedy przebywamy poza domem dłuższy czas, każdy element ekwipunku ma znaczenie. A buty to przecież dosłownie i w przenośni podstawa! Wytrzymałe i solidne Solidna konstrukcja butów pozwala cieszyć się wygodą w każdej sytuacji – czy to podczas polowań, czy w trakcie zasiadki. Każdy model butów Hanwag zapewnia idealne dopasowanie, trwałą konstrukcję, odporność na wszelkie warunki terenowe oraz materiały najwyższej jakości. Ponadto wszystkie buty wykonane są w oparciu o cementową konstrukcję lub są uszyte w technice podwójnego szwu. Pozwala to na całkowitą wymianę podeszwy, gdy ta już się zużyje, a więc mogą one służyć przez długie lata. A oto proponowane przez markę modele:
138
139
140
141
ALASKA 4HT GTX® Ciche podchody ‒ jedność z naturą ALASKA 4HT GTX® to but zaprojektowany specjalnie do bezszelestnego tropienia. Oparty na legendarnej trekkingowej wersji butów Hanwag – Alaska – ma niższą konstrukcję w porównaniu do standardowych butów myśliwskich. Miękka cholewka i przód sprawiają, że ALASKA 4HT GTX® to niesamowicie wygodne i elastyczne obuwie. Razem z elastyczną i dobrze amortyzującą podeszwą VIBRAM Dyno, pozwalają poruszać się tak uważnie i cicho, jak to tylko możliwe, a przy tym zapewniają dobre podparcie. Najwyższej jakości skóra nubukowa terracare® ZERO w połączeniu z membraną GORE-TEX® gwarantują optymalny klimat dla stopy. Na pięcie umieszczone zostały specjalne elastyczne strefy, dzięki którym krok jest bardziej płynny. Alaska 4HT GTX® to idealny but do bezszelestnego podchodzenia oraz cichego poruszania się na długich dystansach. Kolor: brown; rozmiary: 6–13.
WARTO WIEDZIEĆ BORN IN BAVARIA – WORN AROUND THE WORLD (Urodzone w Bawarii – noszone na całym świecie). Hanwag – marka powstała w 1921 roku w Vierkirchen, w pobliżu Monachium – to producent najwyższej jakości obuwia do alpinizmu i trekkingu, wykonywanego w oparciu o tradycyjną bawarską sztukę rzemieślniczą i z wykorzystaniem najnowocześniejszych technologii. Co ciekawe, prawie cała produkcja odbywa się w Europie. Oprócz obuwia dziecięcego oraz butów wykonanych w technice podwójnego szwu, wszystkie pozostałe modele oparte są o cementową konstrukcję, która daje możliwość całkowitej wymiany podeszwy. Nacisk na wykończenie i trwałość sprawiają, że buty marki Hanwag to rozwiązanie na lata.
142
143
TRADYCYJNIE
W OSTRÓDZIE
P
omysłodawcą corocznych polowań był zmarły w tym roku Kolega Zygmunt Tkaczyk. W 1989 r. zaproponował on wspólne wypady w knieje, podczas których poza ideą łowów, można by było podzielić się doświadczeniami, omówić lokalne problemy, a także lepiej się poznać. W pierwszą sobotę grudnia Początkowo pomysł podchwyciło pięć kół: tegoroczny gospodarz Koło „Dzięcioł” z Miłomłyna, „Drwęca”, „Grunwald” i „Lis” z Ostródy oraz „Leśnik” ze Starych Jabłonek. Parę lat temu miejsce Koła „Leśnik” zajęło Koło „Batalion” z Omina. Polowanie odbywa się zawsze w pierwszą sobotę grudnia, a nasza Gazeta uczestniczy w nich już od czterech lat, pierwszy raz goszcząc w Kole „Batalion” w 2014 r., gdzie polowanie prowadził wtedy kol. Waldemar Burandt, obecny łowczy rejonowy. Koło „Dzięcioł”, gospodarz tegorocznego polowania, powstało w 1946 r., prowadzi gospodarkę łowiecką w trzech obwodach o łącznej powierzchni ponad 18 tysięcy hektarów. My polowaliśmy w pagórkowatych, leśnym terenie, który – biorąc pod uwagę, że koło średnio rocznie pozyskuje 93 jelenie, ponad 300 dzików
146
147
148
149
i 200 saren – obfituje w zwierzynę zarówno płową, jak i czarną. Udane łowy Piękna siedziba koła, ze starą, stylową piwnicą z łukowymi sklepieniam, była miejscem zbiórki. Czekało na nas rozpalone ognisko, gdzie mogliśmy się rozgrzać zanim dołączyli wszyscy koledzy, bo poranek był mglisty i zimny. Prowadzący polowanie łowczy Waldemar Abucewicz omówił zasady i przypomniał warunki bezpieczeństwa. Liczna naganka i gromada psów świetnie sprawiły się podczas czterech pędzeń, psy bezbłędnie odnalazły dwa postrzałki. Już w pierwszym miocie pozyskano dzika i lisa, a finalnie na pokocie znalazły się: dwie łanie jelenia, trzy cielaki jelenia, byk daniela, łania daniela, trzy sarny, dwa dziki i lis. Jak na dwudziestu polujących, św. Hubert darzył obficie. Po pokocie i oddaniu czci strzelonej zwierzynie, gospodarze zaprosili wszystkich na biesiadę i wymianę doświadczeń. W końcu wszyscy polują dość blisko siebie, a okazji do spotkań brakuje…
150
151
KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE FALERYSTYKA
Nazewnictwo kół łowieckich cz. V Myślistwo to, jak wiadomo, pasja, a nie zawód. Ale każdy z braci łowieckiej musi na co dzień czymś się zajmować. Pewnie już domyślacie się, że tym razem weźmiemy na warsztat nazwy kół łowieckich związane z zakładami pracy TEKST: BOGUSŁAW BAUER ZDJĘCIA I FALERYSTYKA: ZE ZBIORÓW BOGDANA KOWALCZE I BOGUSŁAWA BAUERA
N
a początek trochę historii. Po wprowadzeniu dekretu nr 300 o prawie łowieckim z dnia 29 października 1952 r. ustalono, że zwierzęta łowne stanowią własność państwa, obwody łowieckie mają powierzchnię nie mniejszą niż 3000 ha, a uprawnienia do polowania posiadają wyłącznie myśliwi zrzeszeni w Polskim Związku Łowieckim. Tu cie-
kawostka… Otóż 8 miesięcy wcześniej przed Dekretem Bierutowskim, Ministerstwo Obrony Narodowej w dniu 30 stycznia 1952 r. wydało Rozkaz nr 5/MON zatwierdzający „Tymczasowy Statut Wojskowego Związku Łowieckiego” podpisany przez Konstantego Rokossowskiego, Marszałka Polski. Statut ten mówi o zawiązywaniu Kół, ale tylko z sa154
mych żołnierzy zawodowych. W rozkazie tym czytamy, że żołnierz zawodowy nie może należeć do żadnego koła cywilnego. Wynika z tego jasno, że Wojskowy Związek Łowiecki rządził się swoimi prawami i PZŁ nie miało żadnego wpływu na jego działalność – słowem „państwo w państwie”, które trwało do 1959 r. Dopiero od 1959 r. po przyjęciu przez sejm PRL ustawy o hodowli, ochronie zwierząt łownych i prawie łowieckim, działalność Wojskowych Kół Łowieckich oparta była na Statucie Zrzeszenia PZŁ.
nich wydaniach Gazety Łowieckiej. Po owym dekrecie powstawały również i takie, które czerpały inspiracje z nazw zakładów pracy, w których to pracowali ich założyciele lub większa grupa myśliwych. Co do kół należących do WZŁ, to posiadały one przydzielony numer np. WKŁ 308 lub numerację z nazwą np. WKŁ nr 326 „Łoś”. A oto nazwy, jakie udało mi się odnaleźć w zbiorach: Petroponowa, Azotrop, Leśników, Hutnik, Miedziak, Górnik, Energetyk, WKŁ320, Kolejarz – Bór, Leśnik, Resursa, Budowlani, Żerań, Żak, Azoty, Mostostal, Lotnik-Orzeł, Granica, Lot, Lot-Haz, Ursus, Gerlach, Przy Hucie Zawiercie, Przy Hucie Warszawa, Przy Ministerstwie Budownictwa, Komunikacji, Rolnictwa, Przy URM, Przy WAT.
W Kole jak… w pracy W Polsce w latach 1952 i 1953 zawiązało się dużo nowych Kół Łowieckich, które przyjmowały różnorodne nazwy, o których pisałem w poprzed-
155
156
157
158
159
160
161
162
163
Bajki edukacyjne
O MYŚLIWYM WOJCIECHU I JEGO SYNACH TEKST: ALICJA FRUZIŃSKA GRAFIKA: iSTOCK
Ś
nieżyca tak silna jak nigdy przykryła puchową poduchą cały las. Wszystkim mieszkańcom lasu trudno byłoby ją przeżyć, gdyby nie myśliwy Wojciech ze swoimi synami, którzy co kilka dni napełniając paśniki i pasy karmą dają im szanse na przetrwanie zimy. Synowie byli dokładnie zapoznani z myślistwem, a że i stolarka nie była im obca, to i wszelkie naprawy oraz nowe urządzenia szybko i starannie były wykonywane. A teraz tak dumali z ojcem, że w łowisku wszystko zadbane, paśniki pełne, podsypy aż złocą się od ziarna, a przy leśniczówce dla innego ptactwa stoi kilka karmników. Ptasia stołówka stała otworem dla każdego fruwającego gościa. Sikorki i gile bujały się na słoninkach. Trznadle, mazurka i wróble z przyjemnością wyjadały
ziarna. Gołębie zbierały groch i ciecierzycę. A ile przy tym było gwaru, ile uciechy z obserwacji tych głodomorków. Myśleli i wymyślili: „Zrobimy prezenty dla przedszkoli i szkół”. A że mieszkali w pobliżu niewielkiego miasteczka, to i mieli szacunek wśród mieszkańców. – Dobrze synowie, zabierajcie się za pracę byle szybko, bo i zima sroga nastała a ptaki głodne – powiedział Wojciech. W ciągu dwóch dni wszystko było gotowe. Karmniki jak się patrzy w sam raz dla małych ptaszków, na wysokich i gładkich tyczkach, aby nieproszone koty do nich nie zaglądały i z odpowiednio spadzistymi daszkami dla zawieszenia po bokach różnych ptasich smakołyków. Zapakowali wszystko
do samochodu. Dodatkowo zabrali małe woreczki z mieszanką ziaren, co już od lata wisiały uszykowane oraz specjalne kubeczki – niespodzianki dla tych ptaków, co lubią bardziej tłusto zjeść.
– Proste sposoby zawsze się sprawdzają – z uśmiechem powiedzieli bracia. Wszyscy byli zmarznięci, ale zadowoleni, a dzieci wybiegane, rumiane od mrozu i bardzo szczęśliwe z ptasich stołówek. Co to była za radość!
Najpierw zajechali do przedszkola. Radość dzieci nie miała końca i razem z Panem Gospodarczym zabrali się za ustawianie karmników. Nie było to łatwe, bo mróz mocno skuł ziemię. Nie można było wykopać nawet dziurki, a co tu mówić o porządnym dole do mocowania słupa. Co tu zrobić? Tym bardziej że dzieci bawiące się w śniegu z niecierpliwością oczekiwały na otwarcie ptasiej stołówki. Wszyscy rozejrzeli się po terenie... Biało, bielusieńko i w oddali jeden z braci zauważył… wystające i zabezpieczone rury od letnich parasoli. – Super! – krzyknął jeden z nich i zaczęli rozstawiać karmniki. Razem z roześmianą zgrają wsypali do nich ziarno, porozwieszali ptasie smakołyki, ale tak, by ptakom nie zagrażały żadne drapieżniki. A specjalne kubeczki cieszyły się dużym zainteresowaniem, a to przecież nie było nic innego, jak kubki po jogurtach, napełnione smalcem z ziarnami i otrębami i zawieszone na mocnym sznurku.
W ciepłej przedszkolnej sali maluchy usiadły w półkolu, a młodzi myśliwi zaczęli opowiadać jak to razem z ojcem gospodarują zimą w łowisku. Opowiadali o dokarmianiu, zimowych zwyczajach dzikiej zwierzyny i o drapieżnikach. – O patrz! Patrz! – krzyknął mały Krzyś… – Biją się! Pokazał rączką na pobliskie drzewo, gdzie dwie sikorki bujały się na jednym kubeczku – a była to modraszka i bogatka. – No tak, to będzie ptasia wojna – zaśmiali się bracia. – Wyobraźcie sobie, że ta mała modraszka o niebieskich piórkach to największa zadziorka wśród sikorek. Wszystko chce mieć i wszystkich przegania, taki ptasi łobuz. Ale nie martwcie się. Jest tyle jedzenia i miejsca w karmnikach i przy smakołykach, że dla wszystkich wystarczy – zapewniali myśliwscy synowie. Ta mała bójka przypomniała opowieść o wronie, co cały karmnik dla siebie chciała mieć.
166
– A posłuchajcie o tym! – rzucił jeden z braci. – Kiedyś jak byłem trochę starszy od was, to nie chodziłem do przedszkola, tylko wychowywałem się w leśniczówce. I tam razem z bratem i tatą zbudowałem pierwszy karmnik. Duży, wysoki na czterech nogach. Chciałem, aby wszystkie ptaki najadły się razem – tak rodzinnie. I wiecie co się stało? Jak już wszystkie mniejsze ptaki zleciały się i zaczęły ucztować, to w środek jak kamień wpadła wrona. Duże czarne ptaszysko, które swoim „krra, krra” odpędziło wszystkie pozostałe ptaki. A za chwilę dołączyły do niej następne i następne wrony. W jednej chwili karmnik zrobił się czarny, krzykliwy i pusty, bo wydziubały wszystko, co do ostatniego ziarenka. Było mi tak wstyd, że nie posłuchałem rad taty. „A nie mówiłem” – odezwał się tata. „Karmnik musi być mały, z wąskimi oknami, spadzistym daszkiem i wysokiej tyczce – zbuduj dwa, trzy mniejsze, a nie jeden wielki jak taca”.
– Posłuchajcie – jedynym wyjściem na pozbycie się tych czarnych ptaszysk było rozebranie karmnika. Nic innego nie skutkowało. Odganiałem, krzyczałem: „A sio!” – nic nie skutkowało. I tu od taty dostałem lekcje, że zimą zwierzęta i ptaki się dokarmia, a nie karmi... Warto słuchać starszych. I tak skończyła się wronia napaść na karmnik. Dzieci siedziały zasłuchane, zarazem obserwując ruch za oknem przy kilku małych karmnikach. – Zobaczcie, ile ptaszków tam się uwija, jak kolorowo, jak gwarnie. Wszystkie są najedzone, a to pozwoli im przetrwać zimę. A o duże czarne ptaki, co mieszkają w miastach, zbytnio się nie martwcie, one świetnie dają radę sobie same. To rozbójniki, które potrafią szybko zdobyć pokarm, jak to już wiecie z opowieści – mówili bracia. I tak razem obserwowali ptasią ucztę. Niestety, wizyta w przedszkolu dobiegła końca, bo przecież jeszcze na braci czekała szkoła i kilka nowych karmników do ustawienia. – Zima długa, a ptaki w potrzebie – powiedzieli synowie Wojciecha, pożegnali się i odjechali...
A i tak zrobiłem po swojemu. I jak myślicie, co się stało? – zapytał. Dzieci zaczęły przekrzykiwać się w odpowiedziach: a to, że wrony jak samoloty latały, a to, że ptaszki głodowały, a to znowu, że zniszczyły wszystko. Fantazjom nie było końca!
167
WYŻEŁ WEIMAR Szlachectwo we k
Pies ten jest tak inny od wszystkich, że nie sposób go pomylić. W zamyśle dawnej szlachty był stworzony dla ludzi, w których żyłach płynęła tylko błękitna krew. Dziś wyżeł weimarski jest psem towarzyszącym i użytkowym, który swoim arystokratycznym wyglądem cieszy oko właścicieli TEKST: JAROSŁAW PEŁKA ZDJĘCIA: ANNA LUTY WWW.CHARYZMAT.PL
RSKI krwi
G
rono zwolenników tej rasy wciąż rośnie, a media społecznościowe aż pękają od zdjęć i filmów uwieczniających ubarwionego srebrzysto psa. Co ciekawe, rozwój tej rasy w Polsce „rozkręcił” paradoksalnie film ,,Tunel” z Sylvestrem Stallone, gdzie weimar… grał jedną z ról drugoplanowych. Obecnie to, co się dzieje z wyżłem weimarskim, przypomina hodowlę konia arabskiego. Wszyscy się zachwycają jego pięknem, wybitne osobniki osiągają horrendalne ceny na aukcjach, natomiast tak naprawdę użytkowość pozostaje na drugim planie. Dlaczego tak się dzieje i czy jest to zdrowe podejście do hodowli oraz właściwy kierunek wytyczony dla przyszłych właścicieli? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi, ponieważ wiem, że rozwijając ten watek, wywołam ogromną burzę protestów. Nieraz zdarzyło mi się ją rozpętać, omawiając inne rasy, będące chwilową zachcianką swoich właścicieli, kierujących się przy zakupie psa panującymi trendami. A w praktyce ich kaprys doprowadzał do tego, że na siłę uczłowieczano psa. I pozbawiano go tego, do czego został stworzony – polowania! Zostawmy na razie eksterier, do którego bez wątpienia jeszcze wrócimy, a skupmy się na cechach użytkowych
omawianego czworonoga, pozwoli nam to sprecyzować cechy, dla których polski myśliwy chciałby stać się posiadaczem wyżła weimarskiego. Oczekiwania i realia Jak od każdego wyżła oczekuję również i w tym przypadku kilku podstawowych cech i umiejętności, takich jak pasja do polowania, wrodzona skłonność do stójki oraz brak lęku przed strzałem i wodą. Niezwykle dla mnie ważna – jeżeli nie najważniejsza – jest również praca węchowa tak dolnym, jak i górnym wiatrem. Wszystkie te cechy znajdziemy u wyżła weimarskiego, ale pod jednym warunkiem – musi być to linia polująca od kilku pokoleń. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, gdyż niestety niewłaściwe skojarzenia na pewno zwiększają ryzyko tworzenia pokoleń wyżłów, które są tylko piękne, ale z użytkowością mają tyle wspólnego, co koń arabski z koniem pociągowym. Niestety, widywałem takie wyżły, których absolutnie żaden szkoleniowiec nie będzie w stanie nawrócić na właściwą , myśliwską drogę… Wygląda to w praktyce tak. Po długim okresie socjalizacji z łowiskiem i szkoleniu technicznym pies pływa, aportuje, wypracowuje włóczki z królika i kaczki – ale samodzielnie nie potra-
170
171
172
173
fi absolutnie odnaleźć nic. Nie ma tak zwanego potocznie ,,poszuku”. Ma zerową pracę dolnym i górnym wiatrem, a skolerowanie pracy węchowej ze stójką jest niemożliwe. Dlaczego? Bo wykonuje tylko te czynności, których został nauczony, nie dając od siebie nic – ponieważ nic absolutnie nie ma do zaoferowania. Po godzinie polowania pies jest tak znużony, że wlecze nam się za plecami i nie są go w stanie zmusić do aktywności żadne zachęty. Dlaczego? Bo marzy tylko o ciepłym łóżku i pełnej misce. Po prostu jego królestwem jest mieszkanie w wielkim mieście,
a nie otwarte, pachnące kwiatami pole. Generalnie taki pies jest akceptowalny dla wszystkich w dzisiejszym świecie, gdyż współczesne polowanie również podobnie wygląda. Nieraz więcej w nim wirtualnej dyskusji niż praktycznej wiedzy. Ale nie taki jest wzorzec rasy z punktu widzenia cech użytkowych wyżła weimarskiego. Zaskakująca wizyta Właściwy wzorzec widziałem zarówno u wyżłów pochodzących zza granic naszego państwa, jak również i u przedstawicieli polskich hodow-
174
li, goszcząc w tym roku na próbach polowych. Naprawdę było na co popatrzeć. Ale zacznijmy od początku. Pewnego razu w niedzielne popołudnie zadzwonił telefon. Usłyszałem: „Panie Jarku, chciałam się z Panem spotkać, przyjechałam specjalnie z zagranicy, bo chciałabym, aby mi Pan pomógł z moimi wyżłami”. Śmiały kobiecy głos zachęcił mnie od razu do pracy, choć byłem mocno zaskoczon, że ktoś ryzykuje tak daleką drogę dla mojej skromnej osoby. Za godzinę nad Pilicą zobaczyłem owe trzy zjawiska. Dwa czworonożne i jedno dwunożne.
Dwa wyżły weimarskie – pies i suka – wyskoczyły ochoczo z samochodu i od razu mnie obszczekały. Oczywiście zwróciłem uwagę na to, w jaki sposób psy szczekały. Nie było to szczekanie wioskowych kundelków przez płot na przechodzące krowy. Takich, co to, kiedy nagle ktoś otworzy im furkę, psiarnia ucieknie, gdzie pieprz rośnie… Te psy zaszczekały donośnym głosem z podniesionymi wysoko ogonami, które aż zawijały im się nad grzbietem. Obiegły mnie dookoła, szukając odwiatru moich skórzanych spodni przesiąkniętych psim zapachem, utrzymywały dystans
175
176
177
kilku metrów i dalej z pasją ujadały, ani myśląc przyjść się przywitać czy tym bardziej dać się pogłaskać. Pewnie w zachodnim świecie nie widziały nigdy takiego stwora jak ja. Tak to sobie wytłumaczyłem. Takie nieufne zachowanie psa od razu bardzo mi imponuje. Świadczy o silnym charakterze i chęci dominacji, a to są cechy bardzo pozytywne. Kłopot z jakim mieliśmy się zmierzyć, to aport. Psy oczywiście aport podnosiły, ale nie oddawały do ręki w siadzie. Rzecz jasna, nie byłem stanie rozwiązać problemu w godzinę, lecz pokazałem właścicielce w jaki sposób pracować, aby nastąpiła poprawa w tym obszarze. Obserwując na późniejszym spacerze w terenie obfitującym w zwierzynę drobną tę parę psów, widziałem to, czego bym oczekiwał od wyżła. Była praca węchowa, twarda stójka nad bażantem, pasja do wody i pracy w suchym polu. Bardzo mnie ucieszyło, że są jeszcze takie wyżły weimarskie. Widywałem takie wyżły, tym razem z polskich hodowli, na próbach polowych w tym roku. Były to psy szczupłej i drobnej budowy – co dla mnie jest zaletą – o zrównoważonym charakterze. Również one bardzo mi się podobały, a próby polowe potwierdziły ich wybitnie użytkowy charak-
ter. To wszystko daje mi nadzieję, by wierzyć, że za chwilę wyżeł weimarski będzie miał takich przedstawicieli, od których zaroi się w naszych łowiskach. I nie będą to już tylko psy piękne, ale również i doskonałe użytkowo. Jak z każdą rasą, tak i z wyżłem weimarskim ktoś musi wykonać ogrom ciężkiej i mozolnej pracy, którą niestety ktoś inny będzie marnotrawił, kupując psa na kanapę… Ale tak to już jest i musimy się z tym pogodzić. Rola selekcji Uważam, że bardzo dużo zależy od ludzi, przewodników prowadzących wyżły i sędziów. Bo któż w dzisiejszych czasach wykonuje tę najmniej wdzięczną część hodowli, jaką jest selekcja? Zapominamy o tym, bo nie chcemy nawet o tym myśleć, a cóż dopiero wprowadzać w życie. Ale selekcja pod kątem użytkowości to była zawsze najważniejsza część pracy hodowlanej w każdej psiarni, która dziś została zepchnięta na margines. Oczywiście wystawy selekcjonują pod kątem eksterieru, próby polowe i konkursy pod kątem użytku. Czego chcieć więcej, ktoś zapyta? Chcieć i wymagać przede wszystkim od hodowcy, kupując szczeniaka. Bardzo dużo. A prawo rynku samo wyselekcjonuje najlepsze hodowle. Ale tak-
178
179
180
181
że wymagać od siebie. Nie kupować szczeniaka tylko dlatego, że jest srebrny i jak jest mały, to ma niebieskie oczy… A kiedy dorośnie i wykaże pasję łowiecką… oddać do schroniska. Starać się poznać rasę , zwizualizować sobie to, o czym tak naprawdę marzy pies i nie być samolubnym hipokrytą pragnącym nowej zabawki.
się opis znaleziony w starych zapiskach: ,,Pies ów staraniem niemieckiej szlachty do polowań przywrócon, cesarzowym nakazem tylko zamożnym i wysoko urodzonym przeznaczon był, zali jako i oni na tle plebsu odróżnia się szatą srebrzystą i posturą, co gołębicę z krągłą piersią przypomina i oczami anioła jaśniejącymi niebem. Kiedy w pole rusza, zwierza powonieniem swoim odszukać, gracja i harmonia, rzekłbyś, pod skórą jest zaszczepiona, a kiedy w galop pogoni… prędkości nabierze, jakobyś oszczep za zwierzem zręczną ręką cisnął i tylko wypatrywał, kiedy ów ofiarę dojdzie… Kiedy zaś wraca ku myśliwca kryjówce, zwierza w pysku niosąc, to rzekłbyś, że srebrzysty księżyc światło rzuca w ciemnej nocy oczekiwania, taką mocą magiczną ten pies jest obdarzon”.
Jaki powinien być weimar? Z wielką przyjemnością otwieram niejednokrotnie strony hodowli w Polsce wyżła niemieckiego – jest tam wszystko! Polowania, wystawy, konkursy. Praca, praca i jeszcze raz praca. I tak powinno być, kiedy kupujemy wyżła weimarskiego. Przyjrzyjmy się zatem, jak wyglądać powinien nasz wymarzony szlachcic w srebrzystej szacie. To pies raczej duży o bardzo harmonijnej budowie, z mięśniami wyraźnie zarysowanymi pod skórą, których garnitur drga przy każdym ruchu. Bardzo jasne oczy, głęboko osadzone, niezbyt duże. Uszy zwisające, bardzo szerokie, u nasady zdawałoby się, że zaczesane na boki, niczym włosy z przedziałkiem na środku głowy. Umaszczenie jednolite, przypominające kolorem stare srebro. Ogon niezbyt długi, noszony wysoko, mało aktywny w ruchu. Bardzo podoba mi
Przede wszystkim ruch! Jak każdy wyżeł, również i weimar jest bardzo wdzięcznym obiektem do szkolenia. Nie chcę się rozwodzić nad techniką, ale warto zadbać o dużą dawkę ruchu dla tego psa od najwcześniejszych miesięcy życia. Pozwoli to ukształtować nie tylko piękną muskulaturę, ale zsocjalizuje psiaka z terenem oraz wszystkim, co spotka później w łowisku. Wszystkie wyżły doskonale
182
183
pływają i wyżeł weimarski nie jest wyjątkiem. Idealnie sprawdzi się jako aporter na kaczych polowaniach w trudnym terenie. Utrzymywany w odpowiedniej kondycji, zahartowany w niskich temperaturach, będzie niezawodnym towarzyszem polowań w każdych warunkach. Podsumowując nasze rozważania na temat tej rasy, nie odkrywamy po raz kolejny Ameryki ani też nie wyważamy otwartych drzwi. Jak z każdym psem i każdą grupą ważne jest właściwe pochodzenie, ładunek genetyczny, socjalizacja i szkolenie. Kiedy
spełnimy te cztery warunki, mamy spore szanse mieć przyjaciela, który nie tylko ogrzeje nas na kanapie, ale swoją pracą węchową, stójką i aportem zaskoczy pozytywnie na polowaniu. A jego piękny wygląd będzie dostarczał naszej duszy niezapomnianych wrażeń i doznań, które zostaną z nami na długie lata. Czegóż więcej można oczekiwać od psa? Bardzo dziękuję za udostępnione zdjęcia oraz film Joannie Stachurze-Lubas, hodowczyni użytkowych wyżłów weimarskich.
184
185
felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI
„Pozytywnie zakręceni” Już niedługo poznacie tytułowych „Pozytywnie zakręconych”. Już od 1. wydania Gazety Łowieckiej w 2018 r. będę przedstawiał Wam pasjonatów, których naprawdę warto poznać. Nie celebrytów, tylko myśliwych, którzy łowiectwo łączą z innymi pasjami
W
czasach, kiedy każdy może kreować swoją osobowość, mając ku temu różne narzędzia i możliwości, ciężko jest się przebić do świata wielkich. Duża konkurencja onieśmiela ludzi, którzy
z uwagi na swą wrodzoną skromność wolą się realizować w domowych zaciszach, czasem na odległej prowincji, z dala od mediów. Od momentu powstania mediów społecznościowych z zażenowaniem obserwuję sytuacje,
186
w których wielu miernych próbuje się lansować i robić z siebie celebrytów samozwańców, przekonanych o własnej „zaje… ości”. O ile w świecie wirtualnym osoby takie radzą sobie nieźle i swoimi iluzjami mamią poczciwych i łatwowiernych ludzi, tak już w realnym świecie nie mają takiego przebicia. Obserwując internetowe fora o tematyce łowieckiej zaczynam się zastanawiać, czy nasi przeciwnicy aby nie mają czasem racji? Robienie kiepskich fotografii i chwalenie się nimi publicznie, bez zielonego pojęcia o prostej zasadzie kompozycji czy kadrowania. Nie mówiąc już o publikowaniu fotografii, na których nie widać żadnych artystycznych walorów oprócz morza farby. Do tego dochodzą dyskusje kilku wszechwiedzących idiotów typu: który pocisk powoduje większe spustoszenie w tuszy, który daje więcej farby, po którym zwierzyna szybciej padnie. To tylko jedne z przykładów na temat poziomu towarzystwa psującego nasz myśliwski wizerunek. Przeważnie ludzi, dla których łowiectwo zaczyna się i kończy na polowaniu. Nie mówię oczywiście, że takie sprawy nie są ważne. Trzeba mieć jednak minimum wyczucia, o czym można pisać publicznie, a o czym rozmawiać w swoim towarzystwie, bez
blasku fleszy. W całym jednak morzu beznadziei postanowiłem poszukać i przedstawić kilka, a może nawet kilkanaście osób wybitnych. Ludzi, którzy będąc myśliwymi, robią jeszcze coś ponad przeciętną. Ludzi, których życie nie zaczyna i nie kończy się na upolowaniu z ambony dzika i przerobieniu go na kiełbasy. Ludzi, którzy łowiectwo kochają, ale potrafią wnieść w nie coś więcej. O takich ludziach właśnie będę pisał w następnych wydaniach Gazety Łowieckiej. „Pozytywnie zakręceni” to cykl opowiadań i wywiadów z ludźmi, których inne pasje łączą się razem z piękną pasją, jaką jest łowiectwo w szerokim tego słowa znaczeniu. Będzie trochę o poezji, malarstwie, fotografii, kurakach, psach, a nawet o kolekcjonerstwie. Nie zdradzę Wam jednak sekretu i o szczegółach dowiecie się już od pierwszego odcinka, którego bohaterką będzie… No właśnie. Musicie zaczekać do pierwszego wydania Gazety Łowieckiej w 2018 r. Tymczasem życzę Wam wszystkim białych świąt Bożego Narodzenia, pachnących choinką, skrzypiących śniegiem pod butami, spędzonych w ciepłej rodzinnej atmosferze. Świąt dających radość i nadzieję, że nadchodzący 2018 rok będzie lepszy dla naszej pasji niż ten, który mija.
187
ZWIERZOSTAN PAMIRU Zimowa aura służy wieczornemu czytaniu… A czy słyszeliście może o Bronisławie Grąbczewskim − Polaku, który w carskiej armii dosłużył się stopnia generała, a zarazem etnografie, topografie, podróżniku i odkrywcy? Dzięki wydawnictwu Atra World możecie zapoznać się dziś z rozdziałem jego książki „Wspomnienia myśliwskie”
O
gromne płaskowzgórze Azji Środkowej, otoczone od północnej strony pasmem Gór Zaałajskich ze Szczytem Kaufmana
(21 tys. stóp – prawie 7000 m n.p.m) i przełęczami na 15 tys. stóp – 4950 m n.p.m, od południa górami Hindukuszu ze Szczytem Cesarzewicza Miko-
łaja1 i od wschodu pasmem gór Tienszan ze szczytem Muztag Ata (ojciec gór lodowych), znane w geografii pod nazwą Pamiru (Bamian − dach świata dawnych Greków), formuje doliny: Wielki, Mały, Ak-su i Aliczur-Pamir, z jeziorami Wiktoria i Jaszyl-kul (zielone jezioro). Średnia wysokość dolin wynosi około 13 tys. stóp nad poziom morza, przełęczy zaś − około 15 tys. W przeciwieństwie do północno-zachodniego Tybetu i pustyni Raskemu Pamir ma szerokie doliny i przeważnie łagodne zbocza gór, pokryte soczystą trawą służącą za pokarm dla stad nielicznych aułów koczujących Kirgizów. Z płaskowzgórza pamirskiego bierze początek Amu-daria (grecki Oxus), do dziś największa rzeka Azji Środkowej, która za czasów Aleksandra Macedońskiego wpadała do Morza Kaspijskiego, obecnie zaś dochodzi tylko do Morza Aralskiego. Roślinność w ogóle jest uboga. Nigdzie drzewka, nigdzie krzaczka. Nie ma nawet terskienu. Za opał służy wysuszony nawóz. Ale dla myśliwego jest to pole do popisu, bo daje możność upolowania dzikiego barana (Ovis poli), ogromnego zwierzęcia z rogami zakręconymi jak u domo-
wego barana, a ważącymi do 100 i więcej funtów. Barany te pierwszy widział i opisał znakomity podróżnik wenecki Marco Polo, który w wieku XIV jako poseł republiki do chana mongolskiego dążył przez Baktrię i Pamir do zaginionego dziś w pustyni Gobi, a niegdyś ogromnego miasta Karakorum. Ponieważ jednak baranów takich nie spotykano nigdzie więcej na świecie, przeto zoologowie uważali opowiadanie Marca Polo za niezgodne z prawdą i oskarżenie o kłamstwo ciążyło w przeciągu kilku wieków na pamięci wielkiego podróżnika. Dopiero w roku 1876 generał Skobielew przedsięwziął wyprawę przeciwko Kirgizom i Kara-kipczakom, którzy pod dowództwem energicznej Kirgizki, Kurban-Dżan-Datchy (wdowy po kirgiskim beku), napadali na oddziały rosyjskie w dolinie Fergany, grabili, co się dało, i uciekali w góry. Rosjanie po zaciętej walce sforsowali przełęcze gór w paśmie ałajskim i pięcioma kolumnami wdarli się w dolinę Wielkiego Ałaju, gdzie znaleźli tysiące aułów kirgiskich z całym dobytkiem. Kurban-Dżan-Datcha uciekła na Pamir, lecz oddział konnych strzelców dopędził ją koło jeziora Wielkiego Kara-kulu (jezioro smocze) i wziął do niewoli. Skobielew przyjął ją z wielkimi honorami, obdarował i uwolnił z całym dobytkiem na słowo,
Szczyt Cesarzewicza Mikołaja – jedna z dawnych nazw szczytu K2, drugiego szczytu świata pod względem wysokości.
1
192
co tak ujęło Kirgizkę, że sprowadziła swoich pięciu synów i poruczyła ich Skobielewowi, który mianował ich bekami różnych szczepów kirgiskich. Ci zaś wiernie służyli Rosji w ciągu szeregu lat, utrzymując spokój i porządek w tej najbardziej wojowniczej części Fergany. W pościgu za Kurban-Dżan-Datchą brałem udział jako adiutant Skobielewa, i wtedy w okolicy jeziora Wielkiego Kara-kulu widziałem po raz pierwszy całe pole usiane kośćmi zwierzęcymi, wśród których leżały ogromne rogi. Jeden wspaniały egzemplarz rogów przywiozłem do sztabu Skobielewa, gdzie znakomity zoolog rosyjski, Siewiercow, określił, że są to rogi dzikich baranów. Wkrótce na zboczach Gór Zaałajskich udało mu się upolować parę baranów, które opisał i na cześć Marca Polo nazwał Ovis poli. Barany te trzymają się stadami po kilkadziesiąt sztuk, staczając zajadłe walki z wilkami, które je ścigają z wściekłą zaciętością. Cmentarzyska z kości Ovis poli spotyka się najczęściej pod prostopadłymi skałami i krajowcy opowiadają, że to wilki starają się oddzielić od stada kilka lub kilkanaście sztuk i pędzą je górami do miejsca kończącego się skałą prostopadłą. Barany, nie mając wyjścia, rzucają się w przepaść, przy czym stare padają na rogi, wy-
wracają koziołka w powietrzu i często biegną dalej, ale młode rozbijają się, kaleczą i stają się zdobyczą wilków. Polowanie na Ovis poli jest bardzo trudne, gdyż zwierzęta te są nadzwyczaj ostrożne i żyją w miejscowościach na 15 tys. stóp wysokości, gdzie wspinanie się w górę jest uciążliwe z powodu rozrzedzonego powietrza, lecz niebezpieczeństwa dla strzelca nie przedstawia: te ogromne zwierzęta po strzale zawsze uciekają. Pamirscy myśliwi-krajowcy śledzą je i podchodzą bardzo uporczywie z powodu smacznego mięsa i ciepłego, lekkiego futra, z którego robią sobie czapki z nausznikami i z długim tyłem spuszczającym się na kołnierz kożucha. Osobiście polowałem na nie często, ale tylko wówczas, kiedy potrzebowałem mięsa, a zabijając, nie doznawałem zadowolenia, jakiego doznaje każdy po zabiciu jaka lub tygrysa albo nawet dzika i skalnego kozła. Zwierzę to nie umie się bronić i wskutek tego, z rozpowszechnieniem pośród krajowców dalekonośnych karabinów, musi wyginąć. W latach 1892−1896 byłem naczelnikiem powiatu oszańskiego, w którego obręb wchodził Pamir. Wtedy polowanie na Ovis poli było w wielkiej modzie wśród Anglików i Amerykanów i co rok miałem po kilku gości z tych
193
krajów. Pamiętam, z Florydy otrzymałem telegram od pana Simpsona z zapytaniem, ile czasu potrzeba na zdobycie na Pamirze dwóch dużych okazów Ovis poli. Odpowiedziałem: „Przy szczęściu − jeden dzień, przy pechu myśliwskim − życia człowieczego za mało”. Wkrótce Simpson zjawił się osobiście. Siadł na statek u siebie w kraju, wysiadł w Hamburgu, skąd, nigdzie się nie zatrzymując, przejechał całą Rosję i trzecią część Azji, żeby dostać się do Osza, a stamtąd na Pamir. Pomogłem mu zorganizować karawanę i dałem przewodników myśliwych. Po trzech tygodniach wrócił, przebywszy na Pamirze wszystkiego dwa dni i zdobywszy tam dwa przepiękne okazy Ovis poli , których skóry i rogi zabrał z sobą. Po 10 dniach przysłał mi telegram pożegnalny z Hamburga, że już jest na statku i wraca do siebie. Zupełnie po amerykańsku. Jak żubry były tylko w Białowieży, tak Ovis poli tylko na Pamirach. W paśmie gór Tienszan, u źródeł rzek Susamyr i Naryn (źródła Syr-darii, greckiego Jaxartu), spotykałem pokrewne im Ovis argali, ale Ovis poli − nigdzie. Największe stado, jakie spotkałem, liczyło 60−80 sztuk. Było to na zboczach odkrytego przeze mnie szczytu Czarkum, największego wierzchołka w tej części Azji obok Muztag Ata (ojciec
lodowych gór). Krajowcy powiadają, że w czasie rui, okresie zaciekłych walk samców, zbierają się stada po 200−300 sztuk, ale mnie nie udało się spotkać takich stad. Częściej trafiają się na Pamirach i w Hindukuszu papaje (także dzikie barany), ale mniejsze i chętniej trzymające się gór skalistych. *** Niedźwiedzie spotyka się na Pamirze często, lecz tylko wówczas, gdy mogą tam znaleźć pokarm. Szerokie otwarte doliny i łagodne zbocza gór, nie zapewniając ukrycia, nie sprzyjają urządzaniu legowisk, gdzie niedźwiedź mógłby spokojnie spędzić miesiące śpiączki i mnożyć się. Są to niedźwiedzie nieduże, tybetańskie, prawie czarne, z białą piersią i białą półobrożą na szyi. Na ludzi rzadko się rzucają. Przy spotkaniu z człowiekiem pierwszy ich ruch jest zawsze odwrotowy, ale ranione albo w złości stają na tylne łapy i z wściekłością atakują wroga. Kronika miejscowa podaje mnóstwo wypadków ciężkiego poranienia lub śmierci myśliwych, toteż krajowcy strzelają do niedźwiedzi tylko w ostateczności. Niedźwiedź ten trzyma się skalistych części przeważnie Hindukuszu, w dolinach Pamiru zjawia się tylko dla żeru, i to pojedynczo. Nigdy nie spotykałem matki z małymi, choć
194
jak najdłużej zachować swe incognito, a w takich warunkach zawsze jest niebezpiecznie spotkać człowieka. Pytam więc Kirgiza, który bez szkieł widział lepiej niż ja przez lornetkę, co tutaj może robić człowiek, sam jeden i bez konia. Lecz towarzysz mój oświadczył, że to niedźwiedź: spuścił się z gór i łowi ryby w rzeczce. Byłem zdumiony. Zostawiliśmy konie, a sami, robiąc ogromny krąg, obeszliśmy pod wiatr i popełzliśmy do niedźwiedzia, który tak był zajęty robotą, kiwał głową, mruczał i smakował, że zupełnie nas nie zauważył i dopuścił na pewny strzał (100–120 kroków). Umieściliśmy się za odłamem skały i poczęliśmy go obserwować. Miś usadowił się na brzegu strumienia, który, płynąc po błotnistej łące, robił częste zakręty. Siedząc tam, odłamywał on duże kawały błotnistego gruntu i rozcierał ziemię łapami nad wirem, od czego woda na parę minut robiła się zupełnie mętna. Zanurzał potem łapy w wodę i szybkimi ruchami wyrzucał ją za siebie, ciągle głośno mrucząc i kiwając głową. Razem z wodą wylatywały łososie, wagi około funta i więcej, i padały na łąkę za niedźwiedziem. Po kilku pracowitych minutach niedźwiedź wstawał, zjadał ryby i znowu wracał do przerwanej pracy.
samice chodzące luzem biłem często. Zmyślność niedźwiedzi przy zdobywaniu pokarmu jest wprost bajeczna. Byłem świadkiem tego w roku 1888, gdy robiłem zdjęcia topograficzne w okolicy jeziora Jaszyl-kul na Aliczur-Pamirze. Jest to jezioro mające 35 km długości i około 6 km szerokości. Czasy były ciężkie. Rosja zajęła Pamir dopiero w 7 lat później, wtedy był on bezpański. Lustrowali go z jednej strony od czasu do czasu Afgańczycy, z drugiej oddziały wojsk chińskich. Auły miejscowych Kirgizów po części odkoczowały do Chin, częścią do Badachszanu, bojąc się wpaść w zawieruchę wojenną. Pamir stał się zupełną pustynią. Na setki kilometrów nie było śladu człowieka. Moja wyprawa przyszła z północy; korzystając z pustkowia, robiłem potrzebne mi zdjęcia. Zostawiwszy raz obóz swój w miejscu osłoniętym na brzegu jeziora, sam, z jednym Kozakiem i z myśliwym Kirgizem z Ałaju, wkroczyłem na szeroką, błotnistą dolinę wschodniego brzegu jeziora, gdy nagle myśliwiec zatrzymał konia, wskazując w dal ręką. Na razie nic nie dojrzałem. Dopiero przez lornetkę najwyraźniej dostrzegłem człowieka, siedzącego do nas tyłem i zajętego czymś na brzegu szerokiego i wartkiego strumienia, który wpadał do jeziora. Stropiłem się, bo chciałem
195
Dla zrozumienia położenia trzeba dodać, że była to wczesna wiosna, kiedy ryby dążą do rzeczułek, aby składać ikrę w cieplejszej wodzie niż w jeziorze, które w znacznej części jeszcze było lodem pokryte. Płynęły wyjątkowo łososiki około 1 funta wagi, z mięsem czerwonym bez drobnych kości, bardzo tłuste i smaczne. Myśmy sieci nie mieli, ale o ilości ryb można sądzić z tego, że Kozacy wyławiali je całymi pudami2, używając do tego spodni letnich, w których zawiązywali nogawice. Jedliśmy je gotowane, suszone i wędzone z jednakowym apetytem, wyrzucając głowy i ikrę, które według opowiadania krajowców są podobno trujące. Lecz wracam do niedźwiedzia. Miś wiedział, że na wiosnę ryby płyną z jeziora do rzeczek i że najlepiej je łowić w mętnej wodzie. Za taką inteligencję darowałem mu życie; przygotowałem się jednak do strzału na wypadek ataku. Kiedy napatrzywszy się dostatecznie, podnieśliśmy się zza skały, miś ryknął na nas bardzo nieprzyjaźnie, chwilę popatrzył, jakby ważąc, co ma dalej robić, i mrucząc, powolnym kłusem oddalił się w góry, widocznie bardzo oburzony z powodu przerwanej uczty.
*** Przytoczę jeszcze jeden przykład niezwykłej zmyślności niedźwiedzia. Na Pamirze przebywa wielka ilość świstaków. Jest to zwierzę wielkości niedużego zająca, ale bez porównania grubsze i tłuściejsze. Sierść ma ciemnobrunatną na grzbiecie, jaśniejszą z boków, prawie białą na brzuchu. Głowa kształtem podobna jest do zajęczej − na przedzie sterczą ogromne zęby, przez które zwierzątko wydaje przeraźliwy świst. Żyje ono korzonkami roślin, mieszka w norach pod ziemią wielkimi rodzinami. Świstaków jest takie mnóstwo i robią one taką ilość nor, że stanowią prawdziwą plagę dla koni, które często zapadają się w nory, kalecząc się dotkliwie. Świstaki ciągle żerują, ale ponieważ stanowią łakomą zdobycz dla rozmaitych zwierząt i drapieżnego ptactwa, więc się stale strzegą, w razie zaś niebezpieczeństwa strażujący świstak przeraźliwym świstem alarmuje całą rodzinę, która pędem biegnie do nory i chowa się pod ziemię. Nory są dwojakie: fałszywe, sięgające niegłęboko i niemające połączenia z innymi norami, oraz głębokie, idące galeriami pod ziemią aż do najgłębszych warstw, gdzie świstaki zimują, śpiąc w ciągu 7 miesięcy.
Pud – rosyjska jednostka wagowa równa 16,38 kg (40 funtów).
2
196
*** Razu pewnego, dążąc przez dolinę Wielkiego Pamiru na południe, w stronę Hindukuszu, zobaczyłem, że wszystkie rodziny świstaków zmykają do nor z przeraźliwym świstem. Domyśliłem się, że nadciąga jakiś duży zwierz, którego się boją, i natychmiast przypadłem za najbliższą skałą, pilnie obserwując okolicę. Po chwili zobaczyłem niedźwiedzia, który wyłonił się z jednej z bocznych wyrw i idąc leniwym kłusem, zbliżał się do mnie, starannie obwąchując nory świstaków i jakby badając teren. Potem zatrzymał się na łagodnym wzgórzu o jakie 150−200 kroków ode mnie, obwąchał nory, wsunął pysk do jednej z nich, mocno prychnął i począł łapami rozgrzebywać ziemię, odrzucając ją daleko za siebie. Widząc, że niedźwiedź był głodny i zszedł z gór na polowanie na świstaki, z zapartym oddechem obserwowałem, jak się upora z tym zadaniem. Miś pracował sumiennie i od czasu do czasu hukał do nory, jakby starając się zapędzić świstaki do najgłębszej galerii, żeby nie uciekły bocznym przejściem. Nagle się zatrzymał. Mruczał, kiwał głową, widocznie nie wiedząc, co dalej robić. Pokazało się, że natknął się na dość znaczny odłam skały, który utkwił w miękkim pagórku i pod któ-
rym szła nora. Po chwili namysłu począł odgrzebywać ziemię dokoła kamienia, a kiedy głaz się wyłonił, oparł się grzbietem o kamień, a czterema łapami o zbocza jamy i huśtając się i naciskając grzbietem kamień, starał się wyważyć go z ziemi. Była to praca bardzo trudna i męcząca. Niedźwiedź ją przerywał, chwilę odpoczywał i znowu prowadził z niesłychanym uporem. Wreszcie kamień stoczył się na dół jamy, skąd go niedźwiedź wyrzucił z wielkim wysiłkiem. Teraz już praca poszła żwawo. Niedźwiedź prawie cały zanurzył się w wykopanej jamie, a wkrótce usłyszałem krzyk mordowanych świstaków. Nie strzelałem, bo z zasady nie traciłem cennych w tych warunkach ładunków bez korzyści albo gwałtownej potrzeby. Mięsa nie potrzebowaliśmy, przy tym ludzie brzydzili się niedźwiedziem i nie jedli jego mięsa; skóra zaś także była do niczego, gdyż był to środek gorącego lata i niedźwiedź leniał. *** W dwa lata później omal nie zginąłem przez niedźwiedzia. Było to jesienią. Na Pamirze spadły śniegi, a że tam paliwa, jak mówiłem, oprócz nawozu nie ma, nastała bieda. Podążyliśmy przez Dangnyn-Basz-Pamir w dolinę Iły-su (ciepłe wody),
197
gdzie rosło dużo drzewa, żeby się rozgrzać, odpocząć i przyprowadzić do porządku dzienniki i zdjęcia topograficzne. Przełęcz z Dangnyn-Baszu na Iły-su okazała się zawalona śniegiem, konie zapadały po brzuch i nie mogły dźwigać na górę ciężkich juków. Posłałem krajowca z dwoma Kozakami do najbliższego aułu, żeby nająć jaki, które powoli, ale pewnie wspinały się na strome góry, a sam piechotą wdrapałem się na przełęcz i określiłem wysokość jej za pomocą aneroidu3 i hipsotermometru4 , dzięki wrzącej wodzie. Wynosiła ona 16 294 stóp nad poziom morza. Na południowej stronie przełęczy nie było zupełnie śniegu. Słońce prażyło. Zszedłem trochę na dół, żeby uchronić się od przejmującego wiatru i wyczerpany trudnym wspinaniem się na przełęcz, usiadłem na zboczu w słońcu, na ścieżce wydeptanej przez dzikiego zwierza. Nogi opuściłem na dół. Czy zasnąłem, czy tylko zdrzemnąłem się chwilowo przygrzany słońcem − nie wiem. Ocknąłem się pod wrażeniem, że się na mnie z góry toczy żwir i drobne kamyki. Podniósłszy głowę, skoczyłem na równe nogi. Po drugiej
ścieżce nade mną, o jakie 25−30 kroków, szedł powoli niedźwiedź, wspinając się w górę. Zobaczywszy mnie, na sekundę się zatrzymał, ale wnet wstał na tylne łapy i ruszył ku mnie. Strzelać było bardzo niewygodnie, gdyż niedźwiedź był już wprost nade mną i nawet zabity, padając, mógł mnie strącić w przepaść; ale nie miałem chwili do stracenia. Złożyłem się do strzału i dałem ognia z dwóch luf prawie jednocześnie, mierząc w białą pierś jak w tarczę. Niedźwiedź zachwiał się i runął na dół, koziołkując. Założywszy ładunki, odetchnąłem swobodnie i poszedłem na przełęcz szukać swoich ludzi, dając sobie słowo nie zasypiać na słońcu samotnie. Karawana moja na jakach, prowadząc konie luzem, przybyła na przełęcz dopiero po południu, tak że o zmroku spuściliśmy się z przełęczy w dolinę, gdzie znaleźliśmy zabitego niedźwiedzia. Ze skóry jego zrobiłem sobie worek do spania, który mi się przydał w zimie w Tybecie. *** Stadka kozłów skalnych ukazywały się na Pamirze często, ale zawsze daleko, tak że strzelanie do nich byłoby marnowaniem ładunków, których zawsze miałem za mało, bo wyprawa, obliczona na rok lub półtora, ciągnęła
Aneroid – czujnik ciśnieniomierza, np. barometru. 4 Hipsotermometr – inaczej termobarometr; przyrząd do pomiaru w przedmiocie wysokości danego punktu nad poziomem morza poprzez pomiar temperatury wrzenia wody w tym punkcie. 3
198
się po dwa lata i dłużej. Najwięcej ich było w skalistym Hindukuszu i w Himalajach. Nie mogę powiedzieć, żeby kozy bały się i uciekały. Oczywiście ludzi było za mało i kozy nie widziały w nich wrogów, lecz trzymały się instynktownie w pewnym oddaleniu od strzelca. I to właśnie drażniło myśliwego. Człowiek piął się na urwiska, nie mogąc tchu złapać; zdawało się, że już, już podejdzie na strzał, a tu nagle stadko wykonywa kilka lekkich skoków i znów jest o 300−400 kroków dalej, żerując spokojnie. Rzecz ciekawa, że prowodyr zawsze szedł ostatni, często jakby wyczekując myśliwego i wpatrując się w niego krwią nabiegłymi oczyma. Szczególnie trudno było spuszczać się w drodze powrotnej do obozu. Pod górę szło się pod wpływem namiętności myśliwskiej, czepiając się skał rękoma i nogami. Lecz wracało się wyczerpanym, z trudnością obsuwając się po urwiskach. Nieraz rozpacz ogarniała, gdy nie można było zejść tamtędy, którędy się wchodziło bez wielkiego wysiłku. Jeżeli myśliwym polującym we dwóch lub trzech udawało się przypędzić stadko do stromej skały, skąd zwierzęta nie mogły się wydostać, wtedy prowodyr błyskawicznie rzucał się na myśliwego i jeżeli ten nie zdążył go
zabić, potężnym uderzeniem zrzucał go ze skały. Taki właśnie atak spotkał mnie blisko przełęczy Ming-teke, gdzie zabiłem największego kozła w życiu. Był to rzeczywiście rzadki okaz nawet w tamtejszych stronach, bo jeżeli wierzyć, że karby na rogach oznaczają przeżyte lata, kozioł miał ich co najmniej 42. Wspinaliśmy się za stadkiem we trzech, pędząc je na prostopadłe skały; stadko powoli posuwało się w górę, a prowodyr ciągle zostawał z tyłu, zatrzymując się, zwracając ku nam z opuszczonymi rogami i patrząc wściekłymi oczyma. Parę razy dopuszczał mnie na pewny strzał. Nie strzelałem, bo zatrzymywał się w tak wąskich miejscach, że raniony czy zabity musiał spaść w przepaść, a szkoda by mi było skóry i rogów. Nagle, gdy przystanąłem, żeby odetchnąć i nabrać powietrza, rzucił się ku mnie z taką wściekłością, że stropiony instynktownie chciałem się cofnąć i nim się zorientowałem i złożyłem do strzału, kozioł był o jakie 15−20 kroków, skacząc przez wyrwę ogromnymi susami. Po strzale podskoczył do góry i runął w przepaść. Spuściwszy się na dół, odnaleźliśmy go. Skórę miał zupełnie zniszczoną, był bez nosa i kawała szczęki. W pośpiechu przy strzale ręka mi drgnęła: drogo bym był zapłacił za stropienie
199
się, gdyby nie teren, na którym nawet i kozioł raniony nie mógł się utrzymać. Odrąbaliśmy rogi, a myśliwy-krajowiec rozpruł brzuch i ostrożnie wyciął woreczek z żółcią, która na równi z żółcią niedźwiedzia, zmieszana z sadłem, ma służyć za doskonałe lekarstwo na odmrożenia i skórne choroby infekcyjne, jakimi często zarażone są całe auły. Irbisy (pantera azjatycka, kafłan, Felis irbis5) trafiają się na Pamirach rzadziej. Trzymając się gór i gęstych zarośli, zjawiają się tam tylko latem w pogoni za papajami, które ukazują się na tamtejszych pastwiskach po roztopach. Jest to zwierzę znacznie mniejsze od tygrysa, wielkości dużego doga, bardzo kształtne, z kocią głową, z potężnymi w stosunku do korpusu łapami i z długim ogonem. Skórę na grzbiecie ma ciemną, szaro-brunatną, boki jasnożółte w czarne cętki, ogon szaro-brunatny. Polowanie na irbisy jest bardzo trudne z powodu ostrożności i czujności tego zwierzęcia, a także niedostępności miejsc, w których się kryje. Irbis poluje na papaje (dzikie barany) i kozły skalne, porywając koźlątka, ale unikając spotkania ze starymi samcami. Na ludzi się nie rzuca,
chyba raniony albo w ostateczności. Jednak się ich nie boi, przebywając tygodniami w pobliżu koczowisk i co noc bez kłopotu porywając upatrzone ofiary. Nie dba również o owczarki kirgiskie, które skutecznie bronią stada od wilków, ale czują szacunek dla irbisa i trzymają się z dala, przeraźliwie skomląc. Bardzo ładny egzemplarz irbisa z Gór Himalajskich zdobyłem zupełnie przypadkowo i jedyny raz w życiu, właśnie w dorzeczu Iły-su, o którym mówiłem wcześniej. Spuściwszy się z Pamirów, zatrzymaliśmy się nad gorącymi źródłami o temperaturze 47°C. Cały teren, porośnięty dużym lasem i gęstymi zaroślami trudnymi do przebycia, po bezleśnym Pamirze wprost nas zachwycił. W źródłach kąpaliśmy się do upadłego. Nastała ciepła, bezwietrzna jesień. We dnie prażyło słońce. W nocy przed namiotami rozkładaliśmy ognie, które dyżurni podtrzymywali do rana. Jedzenia nam nie brakowało, bo oprócz suszonego mięsa i ryb z Pamiru sprowadziłem z Kaszgarii przez Kirgizów kaszę i mąkę, nie wiedząc zaś, czy i jaką zwierzynę znajdziemy w pustyni Raskemu, którą mieliśmy zbadać na przestrzeni 1300 mniej więcej kilometrów, kupiłem 100 żywych baranów; pędziliśmy je przy karawanie jako zapas żywności ru-
Felis irbis – jedna z dawnych nazw systematycznych irbisa śnieżnego (pantery śnieżnej), obecnie, po zmianie taksonomii nazwa gatunkowa irbisa to Panthera uncia.
5
200
chomej, a górskie kurki dawały nam przewyborne pieczyste. Rozkoszowaliśmy się wypoczynkiem. Nagle w nocy przepadł nam baran. Wszelkie poszukiwania nie dały wyniku. Przypomniałem sobie, że przez sen słyszałem w nocy jakieś poruszenie między stadkiem baranów, które rzuciło się w popłochu z jednego końca obozu na drugi, ale na okrzyki dyżurujących się uspokoiło. Ponieważ baran w nocy nigdy nie oddzieli się od stada, więc jasną było rzeczą, że porwał go drapieżnik, który usadowił się w pobliżu obozu i mógł poczynić poważne szkody. Wyprawa oprócz mnie składała się z siedmiu Kozaków, trzech krajowców z Turkiestanu, moich długoletnich towarzyszy, preparatora Niemca i z myśliwego-krajowca, który towarzyszył nam za zapłatą w ciągu paru lub kilku miesięcy, a potem wracał do siebie: razem 13 ludzi i 40 koni. Zarządziłem obławę, która była nietrudna, gdyż rzeczka Iły-su, płynąc krętym korytem, dzieliła gąszcze na stosunkowo niewielkie odłamki, łatwe do przeszukania dla 13 ludzi. Jakoż przy drugim zaciągu usłyszałem krzyki preparatora po niemiecku, że on „coś” widział, co szmyrgnęło w stronę zboczy. Wybiegłszy na przełaj z zarośli, zobaczyłem panterę (irbisa), która o 60 kroków ode mnie, spo-
kojnie, nie śpiesząc się, poczęła się wspinać na zbocze góry, wlokąc ogon po ziemi i nie okazując najmniejszego niepokoju. Złożyłem się, jak mogłem najlepiej i posłałem kulę z ekspresu, mierząc w lewy bok pod łopatkę. Pantera od razu przypadła do ziemi. Byłem przekonany, że jest tylko raniona i czai się do skoku. Więc obszedłem ją dokoła, wszedłem na zbocze i dostrzegłem, że pantera obficie broczy posoką z pyska i boku, i że poniosła śmierć na miejscu. Staliśmy na miejscu około tygodnia, był więc czas, by spreparować moją zdobycz. Kula przebiła klatkę piersiową z lewej strony i eksplodowała wewnątrz, niszcząc najważniejsze organa, co spowodowało natychmiastową śmierć. Był to najlepszy czas do polowania: późna jesień, kiedy skóra nie straciła letniego połysku, a już podbita była ciepłym puchem zimowym. Po spreparowaniu przesłałem skórę przez beka sarykolskiego do generalnego konsula rosyjskiego w Kaszgarze z prośbą, by ją wysłał ode mnie cesarzewiczowi Mikołajowi (później cesarz Mikołaj II), który łożył pieniądze na ówczesną moją podróż. Później w Raskemie parę razy spotykałem jeszcze irbisy, ale nigdy nie udało mi się dojść do strzału. Z innej zwierzyny na Pamirze dużo jest wilków i lisów (są i czarno-bure).
201
Do zajęcy nie strzelaliśmy. Kozacy i krajowcy ich nie jedzą, a ja jadałem wspólnie z nimi. Wilki w zimie zbierają się w stada i atakują dzikie barany. Latem włóczą się parami lub chodzą po 3−5 sztuk, trzymając się z daleka i pożerając to, co ekspedycja wyrzucała. W skalistych górach Hindukuszu biłem kuny i gronostaje, ale rzadko. Ptactwa na Pamirach w ogóle jest mało, co się tłumaczy chyba wysokością i chłodami. Na jeziorach są gęsi, kaczki, lecz w daleko mniejszej ilości niż na wylewach Syr-darii lub na jeziorach Fergany. Młodych nie widziałem wcale; sądzę, że pomimo doskonałych warunków ptaków lęgowych tam nie ma, tylko przelotne. Często spotykałem duże czerwone kaczki pamirskie (właściwie koloru tango), z czarnymi piórkami w skrzydłach i ogonku, i z czarną naroślą nad dziobem. Mięso ich jest niesmaczne: czuć je rybą. Więcej jest drapieżników: orłów, sępów, sokołów i rybołowów różnych rodzajów. Nęci je bogactwo ryb w wodach i mnóstwo świstaków, których kolonie spotyka się na każdym kroku. Największym wrogiem świstaka są olbrzymie orły-brodacze, które jak kula spadają na zwierzę, porywają je szponami, unosząc w powietrze, a potem z wysokości rzucają na ziemię i rozbite pożerają. Świstaki są bardzo
tłuste, ważą 40−60 funtów i stanowią dla orłów łakomą strawę. Chroniąc się od napastnika, świstaki pędem biegną do nor; jeżeli jednak nie mogą dobiec do nory, to przewracają się na wznak, broniąc się zębami i pazurami. Kilkakrotnie widziałem, jak orzeł, postrzegłszy przewróconego na wznak świstaka, zaniechał napaści i siadał obok o kilkanaście kroków, cierpliwie oczekując, aż świstak znowu się przewróci, żeby biec do nory. Taka przezorność pochodzi stąd, że świstaki bronią się zaciekle, a zęby i pazury mają bardzo ostre. Wiedzą także o tym owczarki kirgiskie, stale polujące na młode świstaki, i często przez nie ciężko poranione. Kirgizi pamirscy opowiadają wiele o zmyślności orłów-brodaczy. Mówią, że zasiadają one w górach na miejscach, gdzie ścieżka wije się nad przepaścią, wyczekując, aż na niej zjawi się stado kóz lub baranów. Wtedy spuszczają się nad stado, machając ogromnymi skrzydłami, od czego młode się trwożą, staczają ze ścieżki i padają w przepaść. W jednym aule mówiono mi, iż w przeciągu miesiąca stracono w ten sposób trzy źrebięta roczne. Podobno orły te lubią bardzo szpik z kości, a nie mogąc go wydostać, unoszą kości na ogromną wysokość i rzucają je na kamienie. Kości, pa-
202
dając, pękają i orły pożerają szpik. Mówiąc o ptactwie, należy tu wspomnieć o ułarach himalajskich, które nazwałbym dzikimi indykami z powodu wyglądu, opierzenia i smaku mięsa, zupełnie przypominającego zwykłe indyki; są one nie szare, lecz brunatne. Ułary jednak mają szyję krótszą i nogi niższe. Wprawdzie ptaki te na Pamirze spotkać trudno, ale obok, w Hindukuszu i na Himalajach, trafiają się bardzo często, a na Kunlun w jesieni zbierają się w ogromne stada, po kilkaset sztuk. Na przełęczy Tupalang (kurzawa), między Raskemem a Tiznafem, spotkałem takie stado. Ułary dopuściły mnie na 300 kroków i szły stadem tak zwartym, że jednym strzałem z karabinu Berdana wziętego od Kozaka zabiłem ich 7 sztuk. Ptak ten jest tak tłusty i ciężki, że nie może się zerwać od razu, biegnie kilkadziesiąt kroków, machając skrzydłami, po czym dopiero się podrywa. Przelatując przez wąwóz, ciężko zapada na przeciwległym jego zboczu. Trzyma się na wysokich górach, ogołoconych z zarośli, ile możności najdalej od ludzi. Z powodu smacznego mięsa myśliwi zaciekle tępią ułary. Średni ułar waży 8−10 funtów, lecz jesienią udawało mi się zdobywać okazy po 12−14 funtów i przy tym tak tłuste, że da-
wały około pół funta czystego tłuszczu, na którym wypiekaliśmy bardzo dobre i pożywne placki z mąki. Mięso ich jest zupełnie białe i miękkie jak mięso indyków, ale smaczniejsze, bo przypominające trochę smak bażanta, co naturalnie zależy od jagód, którymi ułary się żywią. Ułary spotyka się także w górach Tienszan i w pasmach gór otaczających Ferganę, lecz rzadko i tylko małymi stadkami. W Ferganie nie widziałem większych od 5- do 6-funtowych. Poza tym w skalistych górach jest mnóstwo górskich kurek (kakliki)6, z mięsem białym jak mięso jarząbka, lecz są one dwa razy od jarząbka większe. W pilawie prawdziwy to przysmak, szczególnie gdy się pilaw dobrze przyprawi czerwonym pieprzem, a ryż dusi się z ajwą, rodzynkami, marchwią i cebulą. Przy dworze ostatniego chana Kokandu, Chudojar-chana, był specjalny kucharz-artysta do przygotowywania pilawu, a na etacie − kilku myśliwych obowiązanych dostarczać co dzień kakliki do chanowego stołu.
Kaklik – zwyczajowa nazwa kuropatwy górskiej lub góropatwy azjatyckiej; Alectoris chukar.
6
203
Fot. iStock
Następne wydanie Gazety Łowieckiej w lutym. Darz Bór!