Gazeta Łowiecka 5/2018

Page 1

31 5/2018

X HUBERTUS WĘGROWSKI RYKOWISKO DAMASCEŃSKIE CUDA POZYTYWNIE ZAKRĘCENI


Drodzy Czytelnicy! Jak Polska długa i szeroka, tak Hubertusami stoi, więc zacznę od życzeń… A czego można dzisiaj życzyć łowieckiej braci oprócz tradycyjnego „Darz Bór”? Myślę, że… normalności. A mianowicie, by w kraju, w którym żyjemy nie traktowano nas jak kosmitów, czyli albo jakbyśmy w ogóle nie istnieli, albo jakbyśmy byli wrogami cywilizacji ziemskiej. Dlaczego takie życzenia? Nie dalej jak w niedzielny poranek 14 października w publicznej telewizji, konkretnie w TVP 2, telewizja śniadaniowa pokazywała w migawkach relacje z pewnego Hubertusa. I choć w tle byli sygnaliści, to usłyszałem, że właśnie obchodzone jest święto jeźdźców, a jedna z uczestniczek wspomniała o… święcie konia. I tu zmartwiałem… Bo nie mam nic przeciwko koniom, ale żeby nawet nie wspomnieć o myśliwych i leśnikach? Wniosków z tej całej sytuacji wysnuć można wiele. Jeden z nich to taki, że trochę za późno polskie łowiectwo wpadło na to, że swój wizerunek trzeba budować, a nie pozostawić wszystko ślepemu losowi. Dlatego tak ważne jest, by o takich sprawach decydowali właściwi ludzie, którym nasze łowiec-

two naprawdę leży na sercu. I o tym piszą nasi felietoniści. Gamrat, nawiązując pół żartem do pewnego słynnego listu, całkiem serio kieruje swój prywatny list do… Zjazdu. Nie zdradzę Wam, co dalej, sami sie przekonajcie, o co chodzi... Również Sławek Pawlikowski nawiązuje do naszego najważniejszego święta. I przypomina, że nie organizujemy Hubertusów wyłącznie dla siebie, ale także po to, by pokazać piękno i bogactwo łowieckiej tradycji tym, którzy z myślistwem na co dzień nie mają nic wspólnego. I że to, co chcemy im pokazać, powinno być profesjonalnie przygotowane przez fachowców, a nie na hurra lub przez „znajomych znajomego”. Poczytajcie, bo warto! Kończąc, życzę Wam pomyślności na łowach i w naszej nieco zwariowanej codzienności. Oby św. Hubert, a również św. Idzi i św. Eustachy przynosili nam natchnienie do działania. Bo inaczej kiedyś naprawdę będziemy obchodzić święto konia. Tego, w którego ktoś nas zrobi, jeśli nie weźmiemy się do roboty... Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny




5/2018


1- 5x24i

2-10x50i

2,4-12x56i

P E R F E KC JA N A P I E R WS Z Y R Z U T O

W nowych lunetach celowniczych HELIA sku tym co najważniejsze, dotrzymując naszej obi Perfekcja na pierwszy rzut oka!


KA

upiamy się na ietnicy jakości:

kahles.at


X Hubertus W

Jesień w tym roku nas rozpie polowań zbiorowych, a temp 20 stopni. To była idealn na polowania huber 13–14 października odbył Jak zwykle, był świetną okaz leśników, jeźdźców oraz roln i Podlasia, al

TEKST: DIANA ZDJĘCIA: KRZYSZTO


Węgrowski

eszczała. Rozpoczął się okres peratura przekraczała ponad na pora, aby wybrać się rtowskie. W dniach się Hubertus Węgrowski. zją do spotkania myśliwych, ników głównie z Mazowsza le nie tylko...

PIOTROWSKA OF MIELNIKIEWICZ


O

rganizatorem tego wydarzenia były Regionalne Dyrekcje Lasów Państwowych w Warszawie oraz Białymstoku, a także siedlecka organizacja łowiecka. Pracami organizacyjnymi, przy wsparciu między innymi Ekologicznego Forum Młodzieży, kierował ks. Tomasz Duszkiewicz. A patronatem honorowym wydarzenie, jak co roku, objął prof. dr hab. Jan Szyszko. Profesjonalnie i bezpiecznie W sobotni poranek 423 myśliwych spotkało się na zbiórce przy Pałacu w Łochowie, aby święto naszego patrona uczcić wspólnym polowaniem. Po uroczystej odprawie, podczas której odbyło się ślubowanie młodych adeptów łowiectwa, myśliwi, dzięki uprzejmości miejscowych kół łowieckich oraz OHZ-ów Lasów Państwowych, ruszyli na łowy. Profesjonalna organizacja oraz rozwaga polujących pozwoliła na to, że wszystko odbyło się bezpiecznie – a łatwo nie było, ponieważ piękna pogoda zwabiła do lasów liczne grono grzybiarzy. Nie obyło się niestety bez obecności aktywistów ekologicznych, którzy swoim udziałem próbowali popsuć ten piękny dzień – na szczęście bezskutecznie! Warto wspomnieć, że wydarzenie odbywało się w ramach odstrzału

10


11


12


13


14


15


16


sanitarnego i o ile przy nowelizacji ustawy Prawo łowieckie zniesiono zapisy umożliwiające karanie osób umyślnie utrudniających lub uniemożliwiających wykonywanie polowania, o tyle utrudnianie odstrzału sanitarnego, który jest realizowany w ramach zwalczania choroby zakaźnej, jest już ryzykowne, ponieważ stanowi przestępstwo, za które grozi do 3 lat pozbawienia wolności. Zgodnie z zasadami bioasekuracji pokoty odbyły się w miejscach polowania, aby do minimum ograniczyć przewożenie dzików i możliwość przenoszenia choroby. Tegoroczny Hubertus był wyjątkowy. Po pierwsze, organizowany już po raz 10., a po drugie przygotowany z myślą o obchodach 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę. Polowanie zakończono wspólnym spotkaniem w Pałacu w Łochowie, któremu towarzyszyła wyśmienita atmosfera. Podczas wieczornego spotkania wiele ciepłych słów skierowano w stronę Dian, które licznie przybyły na Hubertus Węgrowski – w podziękowaniu za udział symbolicznie udekorowano naszyjnikiem wykonanym przez firmę Nest Renatę Przybylską z Konina, która w imieniu przybyłych koleżanek podziękowała za zaproszenie.

17


18


19


20


21


Uroczyście na błoniach Najważniejsze uroczystości odbyły się w niedzielę – rozpoczęto je od pochodu, który ruszył z rynku Węgrowa w kierunku błoń przy parafii Ojca Pio, gdzie odbyła się msza święta pod przewodnictwem JE ks. kardynała Gerharda Ludwiga Müllera – byłego Prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Homilię wygłosił JE ks. biskup Antoni Pacyfik Dydycz, biskup senior diecezji drohiczyńskiej. Zwrócił w niej uwagę, że „wśród wielu zadań, myślistwo i polowanie to troska o lasy, troska o przyrodę. Nie możemy zapominać, że nasi pradziadowie bardzo często korzystali z lasów”.

w którym podkreślał, że łowiectwo jest naszą tradycją. – Ten dziesiąty, jubileuszowy Hubertus Węgrowski jest kontynuacją tego, gdzie pokazujemy, że te trzy zawody (leśnictwo, łowiectwo i rolnictwo) patronowane w gruncie rzeczy przez kościół katolicki, gdyż on spaja te wszystkie trzy zawody, kształtują te nasze krajobrazy zgodnie z tym, co nam polecono – powiedział. Moc atrakcji Dla odwiedzających przygotowano wiele atrakcji, w tym stoiska edukacyjne Lasów Państwowych oraz kół łowieckich, kiermasz tradycyjnych wyrobów, degustacje potraw i wyrobów z dziczyzny przygotowanych przez miejscowych myśliwych, pogoń za lisem czy prezentacje psów myśliwskich.

„Koszty organizacji, w tym również przygotowanie obwodów, koszty dojazdu, przygotowania posiłków itp. wyniosły 350 tys. zł. To wielki wkład polskich myśliwych w zwalczanie Afrykańskiego Pomoru Świń”. – ks. Tomasz Duszkiewicz

Sukces w dobrym rytmie Świętowanie zakończono koncertem zespołu Golec uOrkiestra, który zgromadził na węgrowskich błoniach tysiące ludzi. Tegoroczny Hubertus Węgrowski odszedł już do historii, ale w naszej pamięci pozostanie jako przykład ogromnego sukcesu, perfekcyjnej organizacji oraz ciężkiej pracy na rzecz promocji i rozwoju leśnictwa oraz łowiectwa.

Podczas uroczystości wiele ciepłych słów do uczestników skierowała Marszałek Senatu Maria Koc, a także przedstawiciele Ministerstwa Środowiska, Lasów Państwowych oraz Polskiego Związku Łowieckiego. Przemówienie kończące część uroczystą wygłosił prof. dr hab. Jan Szyszko,

22


23


Bądźmy dumni


i z naszej pasji!

Wrzesień to czas, kiedy rolnicy organizują swoje doroczne święto plonów, czyli popularne dożynki. O tym, że myśliwi i rolnicy są „skazani” na współpracę, wiadomo od zawsze. Może nie zawsze jest to związek z miłości, ale przez lata przekonujemy się do siebie, nierzadko przyjaźnimy i zapraszamy na uroczystości. Nie inaczej było w tym roku... TEKST: ALEKSANDRA SZULC ZDJĘCIA: TOMASZ WESOŁEK I ALEKSANDRA SZULC


M

yśliwi okręgu bydgoskiego byli wielokrotnie zapraszani na dożynki organizowane w gminach, powiatach czy parafiach. Cenimy sobie bardzo te kontakty i włączamy we wspólne świętowanie, promując przy okazji łowiectwo i... dziczyznę. Opowiadamy o pasji, która jest sensem naszego życia. Uświadamiamy tych, którzy nie wiedzą, że łowiectwo to nie tylko polowanie. Wielokrotnie stajemy się gwoździem programu, ponieważ nasze opowieści o przeżyciach z kniei, introdukcji bażantów, zajęcy oraz edukacji w szkołach skupiają wokół nas rzesze słuchaczy. To nas bardzo cieszy, ponieważ to dowód, że ciągle zbyt mało wiedzy i informacji o naszej misji dociera do przeciętnego obywatela.

Wspólne dyskusje Takie spotkanie to dobry czas, żeby w miłej, świątecznej atmosferze podyskutować o wspólnych problemach. Najczęściej o szkodach, którą dzika zwierzyna wyrządza w uprawach naszych rolników. Wsłuchujemy się wzajemnie w swoje racje i w towarzystwie smakowitych specjałów z dziczyzny i nierzadko jeszcze bardziej smakowitych nalewek znajdujemy płaszczyznę porozumienia. W tym roku przeżyliśmy wiele ciekawych spotkań dożynkowych.

26


27


28


29


Do Samsieczna i Gniewkowa Szczególnie zapadły nam w pamięci dożynki parafialne w Samsiecznie. Nie po raz pierwszy rolnicy i myśliwi szli ramię w ramię w orszaku dożynkowym. Sygnaliści, psy myśliwskie oraz specjały z dzika sprawiły, że nasze stoisko było oblegane przez kilka godzin dożynkowego święta. Gniewkowo to kolejne miejsce, gdzie radośnie świętowaliśmy z rolnikami. – Bóg pobłogosławił, a ziemia plon wydała – takimi słowy przywitał uczestników dziękczynnej mszy św. miejscowy proboszcz. Tu nie tylko myśliwi z Koła Łowieckiego 151 „Lis” włączyli się w promocję łowiectwa, ale także ich rodziny. Były żony, córki, babcie. Serce rosło

i nadzieja, że mimo niezbyt dobrej prasy nasze łowiectwo chociażby na Kujawach ma się dobrze. Czas na rewanż Zbliża się czas Hubertusów, to dobry moment, żebyśmy zrewanżowali się naszym rolnikom. Zapraszajmy ich, niech radują się z nami. Chwalmy się naszymi pocztami sztandarowymi, tradycją i kulturą łowiecką, kuchnią myśliwską, kynologią myśliwską, sokołami, wabiarzami i sygnalistami. Bądźmy dumni z naszej pasji. Naszą postawą, entuzjazmem i umiłowaniem przyrody możemy przekonać niejednego wątpiącego w sens istnienia łowiectwa w dzisiejszych czasach.

30


31


32


33


34


35


36


37


IX Puchar Beaty


y i Krzysztofa

Jak co roku w okolicach imienin Krzysztofa na strzelnicy w Goleszowie rozbrzmiewają strzały. I tym razem 22 lipca tradycji stało się zadość. Korzystając z gościnności członków Koła Łowieckiego Hubertus w Goleszowie, już po raz IX odbył się Puchar Beaty i Krzysztofa TEKST I ZDJĘCIA: BEATA SALA, KRZYSZTOF ZAWADZKI


N

a przepiękną strzelnicę, położoną w górach, przybyło 60 strzelców chcących wziąć udział w zawodach. Rodzinny wręcz charakter imprezy przyciąga tu wiernych bywalców przyjeżdżających niemal od początku. Wyjątkowa rywalizacja Podczas zawodów do ustrzelenia jest 100 rzutków rozłożonych na 4 osiach. Po licznych ewaluacjach, w tym roku na prośbę strzelców wróciła tzw. „ścieżka zdrowia” rozstawiona na osi skeet. Wróciła, lecz w zmodyfikowanej wersji. Dotychczasowe przejście trasy z rozstawionymi stacjami wzbogacone było przez dodatkowego rzutka, tzw. verticala. Oś dzika nie zawiodła obecnością „śpiewającego zająca”, dla niektórych mocno wymagającego. Ustawienia na pozostałych obu osiach były zróżnicowane pod względem trudności, długości i wysokości dolotów. Dyskusji o wyprzedzeniach, o ustawieniach i szybkościach luf, torach rzutków i miejscach oddania strzałów nie było końca. Serdecznej i zdrowej rywalizacji strzeleckiej towarzyszyły dobre rady i konkretne podpowiedzi podparte doświadczeniem zawodników.

40


41


42


43


44


45


46


Parkurowe strzelanie jest wymagające. Skupienie i refleks wykorzystywane podczas strzelania na strzelnicy na zawodach przekładają się potem na zachowania podczas polowań. Jednocześnie jest to doskonała zabawa rozwijająca tak potrzebne na łowach umiejętności strzeleckie i opanowanie. Parkur łączy pokolenia Miłym akcentem zawodów była obecność strzelców juniorów. Swój debiut w zawodach przeżył Patryk Iskrzycki. Jego wynik na poziomie 61 pkt., jak i 46 pkt. strzelone przez Wiktorię Włodarczyk są bardzo dobrymi prognostykami na przyszłość. Oboje zostali wyróżnieni dyplomami oraz nagrodami rzeczowymi. Trzymamy kciuki za ich następne sukcesy! Najstarszy zawodnik miał 81 lat, najmłodszy 13, można więc śmiało stwierdzić, że parkur jest dyscypliną łączącą pokolenia! Wyniki zawodów Klasyfikacja Diany: I miejsce – Monika Gilner II miejsce – Dominika Bernacka III miejsce – Beata Sala Klasyfikacja Open: I miejsce – Przemysław Dytkowski II miejsce – Remigiusz Włodarczyk III miejsce – Piotr Dytkowski

47


48


49


50


51


Poza klasyfikacją Open i Dian przewidziane były też dwa puchary towarzyskie. Puchar dla Najlepszego Zawodnika Koła nr 1 „Darz Bór” Białobrzegi trafił w ręce kolegi Marcina Zielińskiego. Z kolei Puchar Najlepszy Zawodnik Klubu Myśliwskiego „Hubertus” po raz kolejny powędrował do kolegi Waldka Żuwalskiego. A symboliczna wędka przypadła do gustu prezesowi „Klubu Hubertus” w Warszawie, Julianowi Kędzierskiemu, jednocześnie naszemu najstarszemu uczestnikowi. Gratulujemy! Tradycyjna biesiada kończąca zawody z pieczonym dzikiem i przysmakami w towarzystwie naleweczek i innych zimnych trunków była sposobnością do wymiany spostrzeżeń i uwag do-

tyczących zawodów. Niekończące się opowieści myśliwskie jak i przygody strzelecko-łowieckie długo jeszcze słychać było w sali Hubertówki. Zapraszamy na jubileusz! My, jako organizatorzy, bardzo dziękujemy wszystkim obecnym, zarówno strzelającym, jak i sympatykom za to, że byli razem z nami w tym dniu. Jest to dla nas impuls do dalszego działania. Staramy się z roku na rok uatrakcyjniać formułę naszej strzeleckiej imprezy. I jeśli się te nasze zawody podobają, to tylko dzięki Wam po raz kolejny się odbędą. Dziękujemy i do zobaczenia za rok. Już dziś zapraszamy na jubileuszowy X Puchar Beaty i Krzysztofa.

52


53



Vigdis i Woodcock II Idealne dla Dian! Wieczory i poranki zaczęły być naprawdę zimne i temperatura oscyluje wokół zera. W pierwszych dniach października miałyśmy okazję potestować w łowisku ubrania firmy Outfit. Obydwa z membraną. Woodcock II to nowość marki Seeland, natomiast Vigdis sygnowany jest marką Härkila. Parę dni w łowisku pokazało, czym się one – poza ceną – różnią... TEKST: DOMINIKA PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA


K

oło „Darz Bór”, czyli macierzyste Koło Beaty, w którym miałam okazję polować, gospodaruje na dwóch obwodach łowieckich o łącznej powierzchni ponad 9 tys. hektarów. Pierwszy z nich, graniczący z prawym brzegiem Pilicy, to prawie pół na pół obszary leśne i pola. Obserwujemy tu rosnącą populację dzików. Niestety, jesteśmy już w strefie czerwonej, a poza tym pozyskujemy sarny, bażanty, borsuki, zające, kuny i tchórze. Drugi obwód, obejmujący głównie pola, jest ostoją zwierzyny drobnej. Czas na polowanie Testowanie ubrań, szczególnie takich, które dedykowane są na polowania w okresie od jesieni, poprzez zimę, do wczesnej wiosny, należy przeprowadzać w różnych warunkach atmosferycznych. Dlatego czekaliśmy aż do chwili, kiedy zimne, październikowe wieczory i poranki potrafią ostro dać w kość, jeśli nie ubierzemy się odpowiednio. Na polowanie wybrałyśmy się późnym popołudniem, licząc również na wschodzący księżyc, gdy zapadnie zmrok. Czekał nas dłuższy podchód, tak żeby obejść wszystkie znane z żerowania zwierzyny miejsca. Docelowo kierowałyśmy się na jedną z ambon.

56


57


58


59


Premiera w łowisku! Ubranie Beaty to nowość od marki Seeland, konkretnie Woodcock II. Kurtka i spodnie dostępne będą w sklepach myśliwskich dopiero od listopada tego roku, tak więc można powiedzieć, że to światowa premiera i test tego ubrania w łowisku. Cena zestawu, czyli kurtki i spodni, oscylować będzie w granicach 1650 złotych. Ja testowałam ubranie Vigdis, dostępne już u dystrybutorów marki Härkila w naszym kraju i cieszące się sporą popularnością wśród Dian. Vigdis różni się zastosowaną membraną, ociepleniem, no i znaczkiem sygnującym je marką Härkila. Poza tym jeden mały szczegół to cena: prawie 2500 złotych za kurtkę i spodnie. Idąc do ambony, przeciskałyśmy się przez krzaki, pokonałyśmy parę rowów melioracyjnych, słowem: tradycyjny podchód w urozmaiconym terenie. Temperatura kręciła się wokół 10 OC, a słońce chyliło się ku zachodowi. Woodcock w kilku zdaniach Co trzeba powiedzieć o Woodcocku? Jest naprawdę bardzo wygodny i cichy przy poruszaniu się. Nie szeleści, ma miękki materiał, który jednak dzielnie znosi krzaki i haczące gałęzie. Nie padało, więc nie mogłyśmy

60


61


62


63


sprawdzić membran pod względem wodoodporności, chociaż mokre na zewnątrz nogawki spodni po przejściu przez wysokie trawy, pozostały w środku suche. Jak stwierdziła moja koleżanka membrana Seetex® naprawdę dobrze oddycha. Dość intensywny marsz sprawił tylko, że kurtka została rozpięta, ale komfort termiczny był na piątkę. Jak pokazały późniejsze polowania, w tym te z ambony, nie jest to na pewno zestaw na zimową zasiadkę. Jeśli przy temperaturze w okolicach zera chcemy posiedzieć na ambonie, to nie należy zapominać o ciepłej bieliźnie i grubszym polarze. Zgodnie ze skandynawską metodą ubierania się na cebulę, ubranie z membraną jest dość cienkie, a warstwy ociepleń nakłada się stopniowo, żeby nie ograniczać ruchów i zachować wielosezonowość.

wą wspomnianej wcześniej membrany HWS®. Ten autorski projekt firmy Seeland to membrana dedykowana dla myśliwych, ma zapewnić bardzo dobrą wymianę powietrzną i nie szeleścić. Nie da się ukryć, że wywiązuje się z tych zadań na piątkę. Dodatkowo przy zasiadce przydaje się system Thermo Polly Shield®, zastosowany zarówno w kurtce, jak i w spodniach, który zatrzymuje pod materiałem ciepło wytwarzane przez nasze ciało i dodatkowo ogrzewa. Pamietajmy jednak, że na prawdziwe, mroźne zimy i mocny, lodowaty wiatr Härkila ma w swojej ofercie szereg innych produktów. Tak więc dla prawdziwych zmarzluchów polecam ocieplaną puchem kurtkę Expedition Lady. Jak druga skóra Wracając do naszego testu, nieczepliwy materiał zarówno w ubraniu Woodcock, jak i Vigdis sprawia, że przechodzenie przez krzaki i zarośla nie stwarza żadnego problemu. Cechą charakterystyczną ubrań obu marek jest funkcjonalność. Odpinane kaptury, w tym w Vigdisie dodatkowo ocieplany futrem kojota, duża liczba kieszeni, wśród nich kieszenie z ładownicami na amunicję, dwustronne suwaki, miękka i śliska podszewka,

Vigdis ‒ co warto wiedzieć? Mój zestaw, czyli wspomniany Vigdis to trochę inna półka. Po pierwsze, membrana HWS®. To jeden z czynników podnoszących cenę. Po drugie: szybkie ocieplenie, które zanim zaszło słońce, solidnie mnie grzało. Kiedy temperatura spadła poniżej 10 OC, komfort siedzenia na ambonie był nie do przecenienia. Vigdis również nie szeleści, a to głównie za spra-

64


65


66


67


co ułatwia zakładanie, gdy mamy na sobie dużo warstw ocieplaczy. To wszystko nie tylko sprawia, że jest to ubranie, które świetnie sprawdza się w łowisku, ale jest również wielofunkcyjne. Spodnie Vigdis mają długi, prawie 25-centymetrowy suwak po zewnętrznej stronie nogawki, który pozwala się jej opiąć nawet na wysokich butach lub bez problemu wsadzić je do środka kalosza. Co najważniejsze, oba zestawy ubrań, zarówno Woodcock, jak i Vigdis zostały od samego początku zaprojektowane z myślą o kobietach. Dobre taliowanie, system ściągaczy, które pozwalają dopasować ubranie do naszej sylwetki. Bez problemu przeskoczymy przez rów, wejdziemy na ambonę. Ubranie jest naszą drugą skórą, czyli nie ciągnie się, nie blokuje i nie ogranicza ruchów.

inny próg odporności na zimno. Poza tym mamy różne łowiska i zupełnie inaczej będziemy odczuwać zimno w solidnej ambonie lekko ukrytej w lesie, a zupełnie inaczej na zwyżce, na skraju pola, gdzie zimny wiatr potrafi solidnie wyziębić nawet przy mocno dodatnich temperaturach. Dzik strzelony podczas naszych łowów sprawił, że mogliśmy sprawdzić, jak z materiału schodzi farba i że ubrania nie krępują ruchów przy patroszeniu. Mamy więc w ofercie dla polujących kobiet kolejne dwie pozycje naprawdę z wysokiej półki, które świetnie sprawdzą się w łowisku.

Sprawdzone w praktyce Podsumowując, Vigdis to ubranie zdecydowanie na zimniejsze dni, zasiadki i polowania zbiorowe, kiedy mróz da się nam we znaki. Z kolei Woodcock II to mój faworyt przy intensywnym podchodzie, temperaturze nieprzekraczającej 5 OC, jeśli mamy usiąść na zwyżce. Oczywiście, należy pamiętać, że każda z nas ma

68


HÄRKILA VIGDIS LADY

SEELAND WOODCOCK II LADY


Wołodia i jego damasceńskie cud


da

W tym roku przebywając na targach myśliwskich Carpathia Hunting & Forestry w Rzeszowie natknąłem się na stoisko, które swoimi rozmiarami przypominało straganik z watą cukrową. Mój wzrok przykuły znajdujące się w skórzanym kuferku niezwykłe noże. Tak poznałem Władimira Kanygina, tytułowego Wołodię... TEKST I ZDJĘCIA: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI


N

ie były to noże typu Kopromed, Kizlyar czy inne spotykane podczas wielu targów myśliwskich, produkowane masowo. Noże, które prezentował na swoim stoisku mężczyzna, były nożami z manufaktury, ręcznie wykonane. Każdy inny, każdy z nich posiadający duszę. Większość zrobiono z legendarnej stali damasceńskiej. Niektóre z nich z damaskiem laminowanym. Rękojeści z kłów mamuta, brzozy karelskiej i innych rzadko spotykanych materiałów. Po prostu arcydzieła! Znów można było przytoczyć stare przysłowie „Nie szata zdobi człowieka”. Małe skromne stoisko okazało się perełką tych targów. Po obejrzeniu kilku z tych arcydzieł postanowiłem dowiedzieć się więcej od sprzedającego. Pierwsze, co mnie w sumie nie zaskoczyło, to akcent. Pomyślałem: „pewnie Rosjanin”. I się nie pomyliłem. Dlaczego tak pomyślałem? Otóż w przeszłości poznałem kilku mistrzów tego rzemiosła, którzy również byli Rosjanami i do tego większość z nich zamieszkiwała okolice Niżnego Nowgorodu. Tam bowiem znajduje się mekka mistrzów zajmujących się wykuwaniem kling do noży. Po kilku zdaniach zamienionych z Władimirem Kanyginem

umówiliśmy się na krótką rozmowę, w trakcie której Wołodia obiecał nam zdradzić trochę tajemnic na temat swoich przepięknych noży. SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI: Jesteś Rosjaninem? WŁADYMIR KANYGIN: Tak. Urodziłem się w Taszkiencie. W dzisiejszym Uzbekistanie. Przypuszczam, że jeszcze za czasów ZSRR? O tak. Jeszcze za czasów komuny. Jaką drogę przebyłeś, że „wylądowałeś” w Polsce? Oj, to długa historia. Pracowałem na początku w branży turystycznej jeszcze w Uzbeckiej Republice, później po rozpadzie ZSRR przeprowadziłem się na Syberię, lecz nie podobało mi się tam. W której części Syberii mieszkałeś? W Omsku. Czyli w środkowozachodniej części Syberii? Dokładnie. Też się tam zajmowałeś turystyką? Nie. Moja mama stamtąd pochodziła, więc po rozpadzie ZSRR przenieśliśmy

72


73


74


75


Z internetu? Nie brałeś żadnych lekcji? Nie podpatrywałeś na żywo mistrzów tego fachu? Tylko internet. Internet mnie wszystkiego nauczył.

się tam z rodziną, ale nie wytrzymaliśmy zbyt długo. Inna mentalność ludzi niż tych, do których przywykliśmy, mieszkając w Taszkiencie. Ogólnie ja w tym czasie dużo jeździłem po świecie. Wiele razy byłem w tym czasie w Polsce, na Węgrzech, w Chinach. Jeździłem w celach zarobkowych. Żeby sobie trochę dorobić. Jakoś wtedy nie myślałem, że „wyląduję” w Polsce. Miałem plan , żeby wyjechać całkiem na zachód Europy. We Wrocławiu poznałem jednak swoją żonę i tutaj już zostaliśmy razem. Żona pochodzi z Tadżykistanu. Uciekła podczas wojny domowej wspólnie z koleżanką, która miała polskie korzenie i tutaj w Polsce nasze drogi się skrzyżowały.

Na początku z czego czerpałeś inspiracje? Czy były to wzory, które spotykałeś w swoich rodzinnych stronach? W Uzbekistanie? Tak. To były tak zwane uzbeckie noże. Jest taki typ noży. Posiadam taką kolekcję w domu. One w Polsce nie są popularne, bo większość ludzi nie zna się na tym i nie wie jak ich używać. Są to jednak przede wszystkim noże użytkowe, stosowane na co dzień w uzbeckiej kuchni. Ponieważ ja bardzo lubię uzbecką kuchnię i często gotuję, więc używam ich na co dzień w kuchni. Mogę powiedzieć, że właśnie od tych noży zaczęła się moja przygoda. Kiedy już doszedłem do przekonania, że ta twórczość mi wychodzi, postanowiłem zaczerpnąć trochę wiedzy od najlepszych fachowców na świecie. Wziąłem kilka lekcji u „mastierow” w Rosji w okolicach Niżnego Nowgorodu. Tam się właśnie nauczyłem „damasku”. Mistrz nazywa się Leonid Archangielski i publikuje świetne filmy na YouTube, pokazujące, jak się wykuwa

Piękna, romantyczna historia. Tak. Skąd zamiłowanie do noży? Zawsze miałem takie zamiłowanie. Choć zawodowo nie mam z tym nic wspólnego, ponieważ z wykształcenia jestem optykiem. Na co dzień zajmuję się zawodowo badaniem wzroku i produkcją okularów. Prowadzę we Wrocławiu zakład optyczny. Czyli jesteś samoukiem? Można tak powiedzieć. Sam się tego nauczyłem z internetu.

76


77


78


79


„damask”. Właśnie z jego filmów nauczyłem się i wykułem pierwszy „damask”. Na początku mi to dobrze nie wychodziło, ale w końcu udało mi się wykuć tak zwany „dziki damask”. Później pojechałem do Leonida oraz innych „mastierow”, wziąłem trochę lekcji i już później sam robiłem.

le ani łatwe, ani szybkie. Żeby klinga była ładna, konieczne jest wiele godzin kucia. Ile w takim razie zajmuje wykucie samej klingi w „damasku”? Jeśli wykuwam klingi, to zazwyczaj robię kilka naraz, 3–4 klingi przygotowuję w jednym czasie i to zajmuje mi 2–3, a czasem nawet 4 dni. Później trzeba to wszystko jeszcze zahartować, obrobić klingę i w sumie to jeszcze trwa jakieś 2–3 miesiące. Tak samo sprawa ma się z rękojeściami. Zaczynam robić kilka noży i robię je w takich jakby seriach. Muszę tutaj dodać, że robię to w wyłącznie wolnym czasie, bo tak jak mówiłem wcześniej, prowadzę na co dzień zakład optyczny.

Jak długo się już zajmujesz produkcją noży ze stali damasceńskiej? Od 8 lat. O wykonywaniu kling już trochę mi opowiedziałeś. Teraz powiedz proszę, skąd bierzesz tak wyszukane materiały, z których robisz rękojeści? Chociażby te, które tutaj prezentujesz. Ciosy mamuta? Brzoza karelska? Ciosy mamuta, czy żebra mamuta można kupić w Polsce, co ważne z polskich wykopalisk. Brzozę karelską przywożę z Rosji, a te rękojeści z żywicy od niedawna sam wykonuję i sam je odlewam.

Czy do tego trzeba mieć natchnienie? Jak najbardziej. Czasem bywa tak, że przez miesiąc, dwa nie podchodzę do tej roboty w ogóle. Czy jest taki rodzaj noży, który lubisz wykonywać najbardziej? Tak. Są to noże, które akurat w Polsce nie cieszą się dużą popularnością. Noże o bardzo skomplikowanych wykończeniach rękojeści. Tutaj są noże z końcówką rękojeści w kształcie

Co w tej pracy jest najtrudniejsze? Co jest najbardziej czasochłonne? W sumie... to wszystko. Wszystko wymaga wielu godzin, a nawet dni pracy. Wykucie samej klingi nie jest wca-

80


81


82


83


głowy lwa, lamparta czy na przykład smoka. To wszystko nie jest odlewane, tylko ja wykonuję to ręcznie „drymelkiem”. To wszystko jest rzeźbione w metalu lub kości. Od początku do końca jest to moja praca. Te wszystkie polerki również Ty wykonujesz? Tak. To wszystko moje prace. Czy jest w tej pracy coś, czego byś się chciał nauczyć robić? Tak. Jest coś, co jest nazywane wśród „mastierow” „damask-laminat”. Te, które mam tutaj w gablocie, robił mój kolega z Niżnego Nowgorodu, mistrz Leonid Borysow, a ja chciałbym się tego nauczyć. Jest w „damasku” jeszcze taka mozaika, którą też chciałbym wykonywać. Na razie średnio mi to wychodzi, ale wychodzi... Dziękuję za poświęcenie mi cennego czasu i życzę, żebyś szybko osiągnął pełnię mistrzostwa. Choć dla mnie to, co zrobiłeś, już jest mistrzostwem. Was natomiast moi Czytelnicy zachęcam do odwiedzenia stoiska Władymira Kanygina na kolejnych targach.

84


85


NOWOŚĆ Z FINLANDII

ZE

Lek Roz

Cena kompletu:

1299 zł

SUPERIOR LADY BLINDTECH INVISIBLE

SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE

86

Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski DoLasu czynny: poniedz


ESTAW SUPERIOR

kki, wodoodporny, całoroczny. zmiary: S-4XL

Cena kompletu:

Cena kompletu:

1299 zł

1249 zł SUPERIOR BROWN

SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE

Cena kompletu:

Cena kompletu:

1299 zł

SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE SAFETY

1299 zł

SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE ORANGE

ziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22 42 82 888, 600 300 904 email: dolasu@dolasu.pl

87


Na zatropiu

felieton Gamrata

LIST DO... ZJAZDU Umierający Władimir Iljicz Uljanow, znany bardziej światu jako Lenin, w ostatnim przebłysku świadomości podyktował swej żonie list. Przeczuwając, że nie dane mu będzie uczestniczyć w zjeździe partii znanej historykom i nam starym Gamratom jako WKP(b), a o której być może młodzież słyszała jako o KPZR, podyktował kilka słów, które przeszły do historii pod nazwą „List do Zjazdu”. W skrócie: ostrzegał w nim swoich towarzyszy przed oddaniem władzy w ręce niejakiego Józefa Wissarionowicza Dżugaszwilego, znanego światu jako Józef Stalin

W

liście tym Lenin, jak się to powszechnie odczytuje, przestrzegał przed pozostawieniem Stalinowi władzy w partii uznając go za zbyt brutalnego. Po śmierci przywódcy bolszewików Stalin tak poprowadził sprawy,

że mimo przestróg Włodzimierza Iljicza, to on został przywódcą partii, a w konsekwencji brutalnym i krwawym dyktatorem. Ten najbardziej znany w historii „List do Zjazdu” (choć w dziejach były ich pewnie dziesiątki, jeśli nie setki)


pokazuje, iż pisanie listów do jakiegokolwiek Zjazdu zdaje się psu na budę. Mimo to Gamrat zdecydował się napisać tych kilka słów do delegatów na Nadzwyczajny Zjazd naszej organizacji (bo jak byśmy nie zaklinali rzeczywistości, jest on Nadzwyczajny), mając nadzieję, że dzięki „Gazecie Łowieckiej” przeczyta go choć kilku delegatów. Nie mam jednak złudzeń i wiem, że jest to pisanie na Berdyczów. Ale mimo podeszłego wieku wciąż jest we mnie młodzieńcza energia i wiara w to, że jeszcze nie wszystko stracone. Darzy bowiem stary Gamrat wielkim podziwem tych w naszych dziejach, którzy potrafili mimo trudnych warunków budować, a nie burzyć w powstańczym szale. Stąd moja atencja do Staszica, generała Prądzyńskiego czy nade wszystko margrabiego Wielopolskiego, a zupełny brak szacunku do młodego podporucznika Wysockiego, Traugutta czy Langiewicza. Więcej bowiem dla sprawy robił Michał Drzymała, który potrafił wykorzystać pruskie prawo, niż Okrzeja, który rzucał bombę w cyrkule. Stąd poniższy apel Gamrata:

gę, Kolegów, Związek nasz znalazł się w czarnej d..., dziurze znaczy. Po pierwsze, został na pół upaństwowiony. Jest to jedyne w Polsce, a pewnie i w Unii Europejskiej stowarzyszenie, którego władze są de facto mianowane przez rząd. I nie mówię tu tylko o szczeblu centralnym. Nawet w czasach „komuny” członkowie Zrzeszenia mieli większy wpływ na wybór swoich władz, choć w latach 50. stanowisko Łowczego Krajowego było też z nominacji władzy, ale wtedy ówczesna władza zachowywała większe pozory w tym względzie niż dzisiejsza. Istniały też ciała społeczne, które tym władzom patrzyły na ręce. Czytałem niedawno dokumenty ze zjazdów w czasach stalinowskich. Delegaci władzy nie oszczędzali i przynajmniej pogadać sobie mogli. Teraz nawet tego zostaliśmy pozbawieni. Naczelna Rada Łowiecka po wskazaniu kandydatów na Łowczego Krajowego może się właściwie rozwiązać, a na szczeblu okręgów mianowanemu, a nie wybieranemu Zarządowi nikt na ręce już patrzeć nie będzie miał szansy. Ale Szanowni Koledzy, jeszcze trochę swobody zostało! I to od Was, delegatów na Zjazd będzie zależało, czy obronicie resztki demokracji w Związku, czy też nie. Wiele rzeczy można

Wielce Szanowni Delegaci! To prawda, że na skutek wieloletnich działań Kolegi Lecha Blocha i jego, a także naszych, na co zwracam uwa-

89


bowiem wpisać do Statutu. Gamrat pisał już o tym poprzednio. Zachowajmy choć resztki kontroli społecznej. Wpiszmy, że mandat delegata trwa kadencję, a zjazdy odbywają się co roku i Zarząd Okręgowy zobowiązany jest im przedłożyć sprawozdanie ze swojej działalności. To samo dotyczy też szczebla centralnego. Wpiszmy równieżeż do Statutu, że zjazd ma prawo zwrócić się do ministra (w przypadku Łowczego Krajowego) i do ŁK w przypadku Łowczych Okręgowych o odwołanie dowolnego członka zarządu. Ustawa tego nie zabrania! Czy decydenci posłuchają woli Zjazdu? To już inna sprawa, ale sam taki wniosek powinien już im nieco dać do myślenia. Drodzy delegaci! Możecie też wpisać do statutu możliwości i sposoby powoływania ciał międzykołowych. Bo to jest w tej chwili największe niebezpieczeństwo. W sytuacji, kiedy zabraknie Rad Okręgowych, zabraknie społecznego zwornika Związku. Jaki był, taki był, ale był. Teraz Związek jest jak drewniany budynek, z którego wyciągnięto gwoździe. Jeszcze przez

chwilę stoi, a potem się wali. Jest ta chwila, krótka chwila, by wbić nowe gwoździe. W naszym przypadku to raptem jeden dzień, dzień zjazdowy, w którym możecie takie nowe zworniki umieścić poprzez wpisy do Statutu. Właściwie tyle chciałbym Wam, moi Koledzy Delegaci, napisać. Gamrat PS Ładnie napisane, ale obserwując przebieg kilku zjazdów u nas na południu, mam nieodparte wrażenie, że większość z delegatów to ci, którzy chcieli się przejechać na Zjazd, a nie ci, którzy mają coś do powiedzenia. Natomiast kilku członków nowej Naczelnej Rady Łowieckiej daje podstawy do delikatnego optymizmu. PS II A z innej beczki, chciałbym znać strategię Związku na sezon polowań zbiorowych. A ściślej mówiąc na nieuchronne blokowanie zbiorówek. Co robimy w tej sprawie kochany Zarządzie Główny? Czy twoi prawnicy pojawią się na tych polowaniach, o których z góry wiadomo, że będą blokowane? Czy wesprzesz koła, i jak? Gamrat

90


UBRANIE MYŚLIWSKIE IDEALNE OD JESIENI DO WIOSNY

• wodoodporna kurtka i spodnie • nieszeleszczący materiał • duża ilość funkcjonalnych kieszeni • profilowane kolana w spodniach

Cena kompletu:

698 zł

Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski DoLasu czynny: poniedziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22 42 82 888, 22 24 55 444 email: dolasu@dolasu.pl

91


Zestaw Kraft – plusy i minusy

Kuby Patelki, odpowiedzialnego za profesjonalną organizację Targów KNIEJE w Poznaniu, przedstawiać Wam raczej nie trzeba. My poprosiliśmy go o opinię na temat zestawu Kraft znanej Wam marki Seeland. A on skrupulatnie przetestował go w łowisku... TEKST: JAKUB PATELKA ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA



W

tym sezonie łowieckim chciałbym zdecydowanie bardziej intensywnie wykorzystać mojego kopova, czyli gończego słowackiego na polowaniach zbiorowych, jak również przy poszukiwaniu postrzałków w naszym macierzystym Kole „Bór” Hetmanice. W naszym obwodzie ponad 2000 ha zajmują lasy, więc nie jest źle... Jak z „górnej półki” Pies jest, tereny do polowania również, gorzej z czasem, ale też daję radę. A na dodatek wpadł mi w oko zestaw Kraft, duńskiej firmy Seeland. Nie wszyscy wiedzą, że Seeland to druga marka producenta, znanego z zaopatrywania myśliwych w fantastyczne jakościowo ubrania Härkila. Modele Seeland są sporo tańsze, ale jak sam miałem okazję się przekonać, wcale nie ustępują jakością ubraniom z górnej półki. Tym, co było dla mnie ważne, to membrana, czyli żeby ubranie było wodoodporne i oddychające, a także wytrzymały materiał. Kraft ma jedno i drugie. Co prawda, z oczywistych względów nie miałem okazji przetestować go na zbiorówkach, ale kilkanaście przejść przez gęste młodniki i krzaki zaliczyłem. W ostatni weekend wyciągałem przez gęste krzaki

94


95


96


97


98


99


60-kilogramowego dzika, który po strzale zaszył się w nich około 30 m od drogi. Zarówno kurtka, jak i spodnie Kraft mają membranę Seetex, czyli rodzimy produkt Härkili, która oczywiście zapewnia wodoodporność, ale co ważne, dobrze oddycha, co wcale nie jest takie oczywiste w ubraniach z membraną. Dodatkowym plusem są szerokie szczeliny wentylacyjne, które kiedy robi się ciepło, dodatkowo wentylują. Wygodne spodnie Warto poświęcić kilka zdań spodniom, bo te naprawdę świetnie sprawdziły się w gęstym lesie. Wstawki z cordury, możliwość zamocowania ochraniaczy kolan, wskazanych przy klękaniu, duża ilość pojemnych i zapinanych kieszeni to funkcjonalne dodatki, które na pewno wykorzystamy w łowisku. Fajnie pomyślana jest również wstawka z cordury na siedzeniu. Możemy bez obawy siadać na mokrych powierzchniach i nasze cztery litery na pewno pozostaną suche – przestestowałem. Co jest jeszcze warte podkreślenia, to dobry system ściągaczy w dolnej części spodni, można je dobrze opiąć na butach lub jeśli zakładamy kalosze, opiąć na nogach tak, aby weszły do środka buta.

100


101


102


103


104


105


Ochrona przed wiatrem Jeśli chodzi o kurtkę, to z pełnym przekonaniem ogłaszam, iż to klasyczna kurtka myśliwska. Oczywiście, ma wzmocnienia na łokciach, ramionach i plecach. Jest przedłużona, więc dobrze chroni przed podwiewającym wiatrem. W ostatnich dniach poranki były szczególnie zimne, łącznie z przymrozkami, więc wysoki kołnierz i kaptur naprawdę się przydały. Do tego w kieszenie, które jak przeczytałem, nazywają się napoleońskimi (na pamiątkę jego charakterystycznego gestu, znanego z obrazów), możemy wsunąć dłonie i ogrzewać je ciepłem naszego ciała.

kimkolwiek poruszaniu się. Druga wada to cena. Za komplet musimy zapłacić ponad 1500 zł. Z jednej strony, mam świadomość, że to uznany producent, z drugiej jednak zestaw nie jest ubraniem uniwersalnym w łowisko, choć zmagania z krzakami i pogodą przeszedł zwycięsko.

Coś za coś Żeby nie było tak różowo, trzeba powiedzieć również o wadach. Pierwsza? Zestaw jest dość głośny. Zapomnijcie o podchodzeniu w nim na przykład jelenia. Idąc z psem, w nagance albo siedząc na zasiadce i mając w ewentualnych planach dochodzenie postrzałka w trudnych warunkach, nie musimy się tym przejmować, ale klasyczny podchód, szczególnie zwierzyny płowej odpada. Wychodzę jednak z założenia, że coś za coś. Mocny materiał zawsze będzie sztywny, a przez to będzie szeleścił przy ja-

106


107


Malarz z lubuskiej kniei

Witam Was, kochani Czytelnicy! Mam nadzieję, że nie pomyśleliście o tym, że cykl „Pozytywnie zakręceni” się już zakończył? W wakacje nie próżnowałem. Właśnie w tym czasie zbierałem materiały do moich następnych artykułów. Podczas jednego z wakacyjnych roboczych wyjazdów udało mi się spotkać z Mirkiem Szuniem, artystą, który od lat na swoje płótna przenosi sceny z naszych myśliwskich rewirów Z MIROSŁAWEM SZUNIEM ROZMAWIA SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI


M

Czy ktoś w Twojej rodzinie już polował wcześniej? Z tego, co wiem, jestem pierwszym myśliwym w rodzinie. Chociaż może przed wiekami jakiś mój przodek polował? Moja mama pochodzi z Puszczy Solskiej, spod Biłgoraja, więc z terenów myśliwskich, a dokładnie z wioski, którą w XVII wieku założono na potrzeby organizowania polowań dla królów polskich na tym terenie. Jednak mój zięć, który aktualnie zajął się pracami nad drzewem genealogicznym naszej rodziny, doszedł do XIX wieku i na pewno w tym czasie nikt z mojej rodziny nie polował.

irek jako malarz jest pewnie znany większości odwiedzających chociażby targi EXPO w Sosnowcu. Koleżankom i Kolegom z trochę dłuższym stażem może kojarzyć się z ilustracjami w „Łowcu Polskim”, które wykonywał do tego czasopisma w latach 90. Był również autorem ilustracji do książek autorstwa Bogdana Michalaka. Nieliczni jednak tylko wiedzą, że Mirek jest doświadczonym myśliwym z 30-letnim stażem, polującym w okolicach Żarów w Lubuskiem. Spotkaliśmy się w pięknych okolicznościach przyrody, więc i warunki do przeprowadzenia wywiadu mieliśmy znakomite i przywołujące wiele wspomnień.

Które z polowań najbardziej lubisz? Na pewno polowania na dziki.

SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI: Mirku, od kiedy polujesz? MIROSŁAW SZUŃ: Od 1991 r.

Możesz się pochwalić jakimś imponującym orężem? Największy mój, jeśli chodzi o wielkość trofeum, miał 20-centymetrowy oręż i trochę mu brakuje do brązowego medalu.

Czyli prawie 30 lat? Równa trzydziestka minie za 3 lata. Jednak moje przygody z łowiectwem zaczęły się dużo wcześniej. Jeszcze jako nastolatek, kiedy sezon na kaczki zaczynał się od 1 sierpnia, czyli jeszcze w połowie wakacji, jeździłem często na polowania z moim sąsiadem. Były to „bombowe” przeżycia.

W ciągu 27 lat polowań zdarzyło się pewnie coś ciekawego wiele razy? Co Ci najbardziej pozostanie w pamięci?

109


Mam taką przygodę, którą zapamiętam do końca swoich dni. Związana jest z polowaniem na drugiego co do wielkości mojego pozyskanego dzika. Z tego co pamiętam, ważył 110 kg, może 115 kg. W miejscu, w którym bardzo lubiłem polować, postawiłem zwyżkę na miedzy. Było to w takim terenie, gdzie zwyżka stała 2 metry wyżej na polu, a z tyłu za nią, za plecami, pole schodziło niżej. Był to typowy dziczy weksel, którym często dziki migrowały, ale wcześniej z tej zwyżki nigdy nic nie strzeliłem. Nie było to kiepskie miejsce, ale tak akurat się składało, że nie miałem tam wcześniej szczęścia. Wszystko się wydarzyło pewnego dnia po polowaniu zbiorowym, było to 23 grudnia, czyli dzień przed Wigilią. Podczas polowania zbiorowego nie miałem farta i święty Hubert mi nie darzył. Już nawet niektórzy Koledzy zaczęli żartować ze mnie: „Kolega Mirek się skończył , coś mu nie idzie”. Bo wcześniej często byłem albo królem albo wicekrólem polowań. Wtedy była ponowa i w dodatku pełnia księżyca. Ponieważ zbliżały się święta Bożego Narodzenia, pomyśleliśmy z Kolegą , że po świętach czasu już nie będzie i jest to ostatni dzień na pełni, w którym możemy razem zapolować. Pojechaliśmy więc po polowaniu zbiorowym jed-

nym samochodem i zapisaliśmy się na rewiry sąsiadujące ze sobą. Około północy, kiedy księżyc był już wysoko i widoczność była świetna, usłyszałem szczekające w oddali psy. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, to że te psy na bank szczekają na dziki. No bo co o północy, dzień przed Wigilią, może chodzić w tym rejonie? Stałem na takiej łączce lekko podmokłej, obsadzonej jabłoniami, w miejscu, gdzie dziki lubiły często buchtować, ale kiedy usłyszałem szczekanie psów, postanowiłem pójść w tamtym kierunku. Ruszyłem więc biegiem do drogi asfaltowej, żeby zobaczyć co się dzieje. Czy te psy szczekają na ludzi, czy na dziki? Kiedy dotarłem na miejsce, zauważyłem, że wzdłuż drogi idzie coś, co na pierwszy rzut oka przypominało bardziej grupę ludzi niż dzika. Był to jednak duży dzik. Szedł od strony domu, w którym szczekały psy. Wyszedł na miedzę koło mojej zwyżki i ewidentnie zaczął sprawdzać, czy na zwyżce ktoś siedzi, czy nie. Ja w tym momencie stałem od niego w odległości około 80 metrów i widziałem go dobrze, bo stał do mnie bokiem na tzw. „blat”. Niestety nie mogłem strzelić, ponieważ co przymierzyłem, to w celowniku miałem jakąś brzózkę, sosenkę lub inną przeszkodę. Dzik w tym czasie minął moją zwyżkę

110


i zaczął się powoli oddalać. Cały czas był w ruchu, co uniemożliwiało mi oddanie strzału. Widziałem, że dzik ten jest duży i nie chciałem go oddać. I co robi dzik? Zatrzymuje się. Ja oczywiście tą sekundę wykorzystałem i oddałem strzał idealnie „na komorę”. Zaraz po strzale usłyszałem totalny huk jakby ktoś szafę przewrócił. Wsiadłem więc do zaparkowanego nieopodal samochodu i pojechałem po kolegę. Kiedy dojechałem na miejsce, kolega już na mnie czekał z upolowanym przez siebie lisem. Zapytał mnie do czego strzelałem, więc mu odpowiedziałem, że strzelałem do dużego dzika. Pojechaliśmy

sprawdzić. Okazało się, że dzik po przyjęciu kuli ruszył w dół i rozpędzony skoczył ze skarpy za zwyżką do głębokiego dołu. Ten huk, który słyszałem wcześniej, był widocznie spowodowany upadkiem dzika z kilku metrów. Nigdy czegoś podobnego nie przeżyłem. Dzik podczas tego upadku prawdopodobnie już nie żył i jego tusza spadła bezwładnie do tego dołu. Większość z nas myśliwych ma jakieś swoje wzorce do naśladowania. Kto jest Twoim najważniejszym wzorcem do naśladowania, łowieckim mentorem?

111


Miałem to szczęście w życiu, że w moim otoczeniu było wielu wspaniałych myśliwych, od których można było czerpać wiedzę i doświadczenie. Przede wszystkim to śp. Kaziu Walasek. Nie był moim wprowadzającym, ale z nim o wiele razy więcej byłem w kniei, niż z moim faktycznym wprowadzającym. Następny autorytet to Leszek Krzysztof Sawicki. Kiedy go poznałem, jeszcze wtedy nie polowałem. Był to chyba 1986 lub 1987 r. Z nim nie uczestniczyłem w zbyt wielu polowaniach, ale byliśmy razem w wielu ciekawych miejscach, m.in. w Białowieży. Przypomina mi się historia pewnego polowania,

w którym uczestniczyli myśliwi z Austrii. Mieszkali oni w leśniczówce „U Jasia i Małgosi” w miejscowości Podcerkiew. Była piękna i mroźna zima roku 1990. Pojechałem tam z Leszkiem jako młody chłopak, który już maluje i rysuje. Leszek tam fotografował, a ja się zajmowałem rysowaniem i malowaniem dosłownie wszystkiego, co się da. Jednak najbardziej z tego wyjazdu utkwiła mi w pamięci pewna historia łowiecka. Leszek wtedy był nastawiony na polowanie na grubego odyńca. Pogoda była iście zimowa. Tęgi wschodni mróz, piękne księżycowe noce i ja niezbyt przygotowany do takich warunków. Pojechałem

112


Opowiadasz o Biebrzy i Białowieży jako o ulubionych miejscach jednego z Twoich mentorów. Jakie są Twoje ulubione miejsca polowań albo gdzie miałbyś marzenie zapolować? Może zacznijmy od miejsca, gdzie lubisz polować. Jest taki fragment rewiru w moim kole łowieckim, który otrzymaliśmy po zamianie z innym kołem. Tam właśnie strzeliłem tego mojego największego dzika. Ten fragment obwodu najbardziej przypadł mi do serca. Nawet wilki tam można spotkać.

bowiem do Białowieży w dość lekkich zamszowych trzewikach, które w pewną noc przymarzły mi prawie do podłogi w ambonie. W czasie tych polowań widzieliśmy masę dzików. Przychodziły watahami, w których były coraz większe dziki i jedne przeganiały te, które przyszły wcześniej. Nie strzeliliśmy wtedy nic, bo chyba Leszkowi bardziej zależało na oglądaniu tego spektaklu niż na strzeleniu. Kiedy jednak wracaliśmy z ambony do samochodu, zauważyłem na śniegu jakieś okrągłe tropy. Ponieważ księżyc pięknie świecił, tropy te były dobrze widoczne. Wyjęliśmy latarki i przyświeciliśmy na tropy. Okazało się, że przez drogę między nami a samochodem przeszedł niedawno ryś. Ryś ten jak, widać było po tropach, wszedł na drzewo nieopodal samochodu, posiedział tam pewnie chwilę i poszedł w głąb puszczy. To było w okresie, kiedy rysie były zwierzętami łownymi, więc Leszek na drugi dzień poinformował gospodarzy „tutejszych”, którzy na drugi dzień postanowili wytropić zwierza. Niestety po tropach doszli do granicy białoruskiej i na tym nasze nadzieje się skończyły. Później jeszcze wiele razy wyjeżdżaliśmy razem do Białowieży i nad Biebrzę. W miejsca, które on najbardziej ukochał.

A gdzie chciałbyś zapolować? Chyba północne rewiry. Tam, gdzie występuje głuszec i cietrzew. Północ, wschód Europy. Kiedyś pamiętam, że uwielbiałem polować wiosną na słonki podczas ciągów. Podczas powrotu samochodem z jednego z takich polowań wjechałem niemal na tokowisko słonek na środku leśnej drogi. Piękny widok. No właśnie. Doszliśmy do określenia „widok”. Określenia, które dla artysty malarza takiego jak Ty, jest słowem mającym ogromne znaczenie. Zacznijmy od tego, jakie były początki Twojej działalności artystycznej?

113


Malowałem i rysowałem od dziecka. Już nauczyciele w szkole podstawowej wiedzieli, że mam talent plastyczny i w związku z tym podnosili mi poprzeczkę na zajęciach. Można powiedzieć, że zawsze ktoś miał na mnie oko. Mimo to nie skończyłem żadnej szkoły plastycznej, a dlaczego, to w sumie trudno powiedzieć. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że malarstwo będzie źródłem moich dochodów. W związku z tym nie traktowałem tego tematu do końca poważnie.

się swojej pasji. Bardzo lubiłem zajęcia z dziećmi. Ponieważ prowadziłem w tym domu kultury jeszcze zespół muzyczny, raz byłem instruktorem plastyki, a raz muzykiem. Jeśli chodzi o techniki malarskie, od jakiej zaczynałeś? Rysunek i akwarela. Zwłaszcza dużo akwarel malowałem w plenerze. Wszystkie moje prace z tamtego okresu rozeszły się i teraz mam tylko jedną akwarelę, która mi została. Jeszcze gdzieś mam w archiwach rysunki z tamtego czasu, ale muszę głęboko poszukać. Są to właśnie rysunki z wyjazdów do Białowieży. Powalone drzewa i tego typu sceny, które mnie zawsze najbardziej inspirowały. Taka dzicz totalna zawsze mnie napawała takim nastrojem WOW.

Jak już zdecydowałeś się malować na „poważnie”, jakie były początki? Od jakich stylów zaczynałeś? Zaczynałem od malarstwa realistycznego. Pierwsze nagrody zdobyłem za moje prace, kiedy miałem 19 lat. Miało to miejsce podczas Konkursu Artystów Malarzy Amatorów w woj. lubuskim. Było to chyba w 1982 roku. Dzięki tej nagrodzie i jeszcze dzięki mojej działalności muzycznej, ponieważ skończyłem szkołę muzyczną na kontrabasie, a także grałem na gitarze basowej w rockowej kapeli, dostałem bez problemu pracę jako plastyk w Domu Kultury w Żarach. Bardzo miło wspominam tę pracę. Pracowałem tam do lat 90. Był to zakładowy dom kultury, w którym miałem pełny luz. Mogłem więc spokojnie oddawać

Czyli takie szyszkinowskie klimaty? Tak! Trafiłeś! Właśnie Szyszkin. Też go uwielbiam. Iwan Iwanowicz Szyszkin. Mam wszystkie albumy Szyszkina wydane w latach 80. w ZSRR. Były to piękne wydania, które kupowałem w księgarniach za jakieś śmieszne grosze. Wszyscy znajomi w tym czasie wiedzieli, że Mirkowi trzeba na imieniny czy urodziny kupić album

114


Czy od samego początku tematem wiodącym Twoich prac to było łowiectwo i przyroda? Nie. Pierwsze nagrody zdobywałem za moje prace o tematyce romantycznej. Czyli realistyczno-romantyczne malarstwo. Symbolizm. Może właśnie w tamtych trudnych czasach to ludzi ujmowało? Łowiectwo natomiast pojawiło się trochę później w moim malarstwie i było takim połączeniem dwóch pasji. Przede wszystkim stało się to za sprawą Leszka Sawickiego. Chociaż pierw-

z malarstwem Szyszkina lub innych rosyjskich malarzy. Uwielbiam Ermitaż. Byłeś w Ermitażu? Jedynie wirtualnie. Chciałbym tam kiedyś pojechać i zobaczyć to wszystko na żywo. Wróćmy jednak do Twojego malarstwa. Teraz przede wszystkim malujesz „oleje”. Kiedy zacząłeś malować tą techniką? Pierwsze moje prace olejne to początek lat 80-tych. Dokładnie 1982 r.

115


sze moje prace o tematyce łowieckiej sprzedałem do Francji zanim poznałem Leszka.

prostu nauczyć. Są dwie drogi: albo trzeba się nauczyć na studiach np. w Akademii Sztuk Pięknych, albo samemu drogą dedukcji. Ja niestety dochodziłem do tego tą drugą drogą. Na pewno trudniejszą. Kompozycji i innych podstaw malarstwa trzeba się nauczyć. Czasem, kiedy maluję, wydaje mi się, że popełniłem błąd w jednym miejscu, ale kiedy rano wstaję i zobaczę to w innym świetle, widzę, że to miejsce jest OK, a błąd jest gdzie indziej. Pomocą przy budowaniu kompozycji jest na pewno częste obcowanie z przyrodą w miejscach, które później przenoszę na płótna.

Muszę Ci powiedzieć, że pierwszą rzeczą jaka rzuca się w oczy, to fakt, że świetnie operujesz światłem w swoich pracach. Mnie osobiście bardzo podobają się te nocne pejzaże, można powiedzieć „pejzaże księżycowe”. Gdzie się tego nauczyłeś? Bo na pewno dużo pomogła Ci w tym pasja łowiecka i oglądanie takich scen na własne oczy? Tak. Tego typu rzeczy trzeba się po

116


No właśnie, bo to mnie zawsze interesowało. Czy sceny z Twoich obrazów to sceny zapamiętane, czy w jakiś sposób wykreowane? Czy takie, które chciałbyś zobaczyć? Dobre pytanie. Po tylu latach polowań mogę powiedzieć, że wiele scen widziałem. Teraz kiedy wracam ze „zbiorówki”, mam już czasem gotowy pomysł na kolejne płótno. Czasem też kiedy są księżycowe noce i siedzę na ambonie codziennie przez tydzień, czekam aż mi coś „w duszy zagra”. Wtedy dopiero maluję. Nigdy nie planuję wcześniej, że na przykład teraz namaluję dzika, a później coś innego. To musi przyjść samo.

gdzie nie zrobimy pewnych elementów szpachlą realistycznie. Jak wygląda po kolei proces twórczy? W jaki sposób krok po kroku powstają Twoje dzieła? Mogę powiedzieć, że często powstają one w dwóch etapach. Pierwszy etap to plener, a drugi etap to sceny ze zwierzętami, które często po skomponowaniu już pleneru umieszczam w nim. Czasem jest tak, że już sam plener jest kompletną kompozycją i mógłby takim już zostać. Ale i tak szukam gdzie, w jakim miejscu mógłbym umieścić pasujące do pleneru zwierzę. To taka moja przypadłość. Nie potrafię powiedzieć czy to jest dobrze, czy źle, ale ja tak mam.

Wróćmy do technik, których używasz przy tworzeniu swoich prac. Którą z nich najbardziej lubisz teraz i jak się to u Ciebie kształtowało od początku Twojej twórczości? Zaczynałem od pędzla, ale już w latach 90. trochę zacząłem używać szpachli. Jednak to narzędzie przeleżało w pudełku kilkanaście lat. Po tym czasie znów wróciłem do szpachli. Nie wiem w sumie dlaczego, ale ogólnie lepiej leży mi to narzędzie w ręku niż pędzel. Oczywiście pędzel jest potrzebny do wykańczania jakichś drobnych elementów, zwłaszcza na tych formatach obrazów mniejszych,

Większość słynnych malarzy, zanim stało się znanymi, miało w początkach swojej twórczości jakieś wzorce do naśladowania. Ty na pewno też miałeś jakiegoś swojego ulubionego malarza, z którego chciałeś czerpać wzorce? Choć jestem otwarty na wszelkie rodzaje malarstwa i nie mam jakiegoś jednego ulubionego malarza, ale w początkach mojej twórczości był to przede wszystkim Józef Brandt. Brandt moim zdaniem był artystą do-

117


Czy przez te wszystkie lata swojej twórczości organizowałeś jakieś wystawy? Największy problem zawsze miałem z tym, że większość moich prac po prostu sprzedawałem i ja tak naprawdę swoich prac w domu nie mam na tyle, żebym mógł taką wystawę zorganizować. W ostatnim jednak czasie, jakieś trzy lata temu, dzięki dzieciom Leszka Sawickiego, to jest Zuzi i Dawidowi, udało mi się taką wystawę zorganizować. Udostępnili moje prace, które w Zielonce pozostały po Leszku Sawickim. Ja te prace odświeżyłem, na nowo oprawiłem i zostały one wyeksponowane w pałacu w Sannikach, gdzie kolega Andrzej Głowacki z Płocka organizował wystawę. Większość moich prac znajduje się w prywatnych kolekcjach w miejscach, gdzie ja nigdy nie będę. Można powiedzieć, że na całym świecie.

skonałym, właśnie świetnie operującym światłem i mającym bardzo charakterystyczną manierę. Czy po ponad 30 latach coś się zmieniło? Nie. Dalej jest tak samo. Rzeczy dobre są zawsze dobre. Uwielbiam też Chełmońskiego czy Levitana, słynnego rosyjskiego malarza, który używał zaledwie ułamku tego, co można mieć na palecie, a jednym ruchem ręki potrafił tworzyć cuda. Na początku swoją twórczość traktowałeś jako hobby. Kiedy w takim razie podjąłeś decyzję o traktowaniu malarstwa jako swojego głównego źródła utrzymania? Był moment w moim życiu, kiedy podjąłem taką decyzję. Był to rok 1992 i właśnie wtedy zlikwidowali moje miejsce pracy. Pracowałem wtedy w dobrze zapowiadającej się agencji reklamy. Niestety interes upadł i musiałem szybko podjąć decyzję. Mieszkałem w bloku, gdzie nie miałem warunków do założenia własnego atelier, musiałem pomyśleć o wynajęciu jakiegoś lokalu, gdzie mógłbym spokojnie tworzyć. Musiałem również zarejestrować swoją działalność, którą prowadziłem przez 15 lat, zajmując się wyłącznie malowaniem obrazów.

Z jakiego kraju najczęściej miałeś nabywców swoich obrazów? Najczęściej z Francji. Faktycznie trzeba przyznać, że rodowici Francuzi jeszcze kochają sztukę i cenią ją. W siedzibie Koła Łowieckiego „Cietrzew” Żary widziałem jedno z Twoich dzieł. Cietrzewie na tokach. Czy widziałeś toki cietrzewi na żywo?

118


119


lować. Może inspirację czerpałem z książek opisujących polowania wiosenne na Polesiu?

Nie. Tylko słyszałem cietrzewie wiele razy, ale nie widziałem toków. No to ja jako wielokrotny obserwator toków cietrzewi muszę Ci powiedzieć, że pokazałeś w swoim dziele idealny wizerunek prawdziwych toków cietrzewi. Bardzo realistyczny. Myślałem, że widziałeś toki nad Biebrzą, o której wcześniej wspominałeś. Bywałem wiele razy w czasie toków nad Biebrzą, ale nigdy nie miałem takiego szczęścia, żeby trafić na takie miejsca. Mogę powiedzieć, żejako nastolatek, jeżdżąc do rodziny w Puszczy Solskiej często słyszałem tylko bulgotanie cietrzewi, które miały swoje tokowiska około 2-3 km od gospodarstwa mojego wuja.

Ejsmond? Między innymi. Także Tytus Karpowicz. Co mi się w tym najbardziej podoba to fakt, że te polowania do czasu ich likwidacji w roku 2004 były takie same jak 100 czy ponad 100 lat temu. Zawsze na nie czekałem. Jest to ptak, którego uwielbiam malować. Widzę, że miałeś podobnie jak ja. Też uwielbiałem wiosenne polowania na słonki. Teraz mam okazję co roku przy okazji wyjazdów na głuszce zapolować na Białorusi na te piękne ptaki. Przyznasz, że las najpiękniej pachnie w kwietniu?

Widziałem wiele Twoich obrazów, ale nie da się ukryć faktu, że lubisz polować na dziki, bo to właśnie one są najczęściej malowanymi przez Ciebie zwierzętami. Widać to na Twoich obrazach. Tego rzeczywiście nie da się ukryć.

Tak. To się zgadza. Dziękuję Ci Mirku za ten obszerny wywiad, którym dołączyłeś do grona moich „Pozytywnie zakręconych”. Życzę Ci samych sukcesów i liczę na to, że w niedługim czasie uda Ci się zorganizować jakiś swój wernisaż, na który mnie i naszych Czytelników w pierwszej kolejności zaprosisz... Oczywiście. Darz Bór!

Na drugim miejscu jest jaki gatunek? Słonka. Uwielbiam je malować. Uwielbiam słonki. Uwielbiałem na nie po-

120


121


NOWA I ULEPSZONA GENERACJA Pocisk Naturalis® ekspanduje bezpośrednio po wejściu w tuszę zwierzyny. Grzybkowanie kuli wywołane jest przez polimerowy czepiec balistyczny, umieszczony w wierzchołkowej części wydrążonego pocisku.

www.lapua.com


Taka konstrukcja zapewnia szybkie, równomierne i symetryczne ekspandowanie przy jednoczesnym zachowaniu 100% masy. Etyczne i szybkie uśmiercenie zwierzyny połączone jest z wysoką precyzją strzału oraz minimalnym uszkodzeniem tuszy i brakiem rozproszonych w niej fragmentów kuli.

482 m/s -> 11.0 g

791 m/s -> 11.0 g

908 m/s -> 10.9 g


felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

„ŚPIEWAĆ KAŻDY MOŻE…” Darz Bór wszystkim Koleżankom i Kolegom po strzelbie. Miło mi znów po wakacyjnej przerwie spotkać się z Wami. Mam tylko nadzieję, że nie pomyśleliście, iż to koniec moich felietonów na łamach Gazety Łowieckiej? Tematów mi na pewno nie braknie i o to nie musicie się martwić...

N

asz łowiecki światek zawsze będzie mi dostarczał wielu tematów do pisania felietonów. Jak nie tych pozytywnych, którymi się należy chwalić, to tych negatywnych, którymi nie ma co się chwalić, ale trzeba je potępiać i głośno o nich mówić. Jak wszystkim wiadomo podobno mamy w naszym kraju demokrację? Tak przynajmniej wynika z konstytu-

cji. Co prawda, konstytucja jest trochę archaiczna i posiadająca więcej wad niż zalet, ale nie mamy co narzekać. Znam gorsze. Polacy to jednak dziwny naród, któremu nikt nigdy nie dogodził. Za czasów komuny większość biegała do kościoła i była przeciwko ówczesnej władzy. Teraz, kiedy już nikt za to nie ściga, obieramy przeciwny kierunek. Po prostu jesteśmy „przewrotnym” narodem.


Tak samo ma się sprawa z naszym łowiectwem. W kołach łowieckich, które świetnie prosperują, prowadząc wzorcową gospodarkę łowiecką, znajdą się zawsze jakieś zakały, które będą wyszukiwać minusów. Znów w innym kole, które prowadzi rabunkową gospodarkę łowiecką, znajdą się ludzie, którym takie rozwiązania będą się podobać. W ostatnim czasie mówi się dużo na temat zmian, jakie zachodzą w naszej organizacji. Na razie jest dużo szumu, raz mamy do czynienia z bardziej lub mniej potwierdzonymi informacjami. Innym razem spotykamy się z wyimaginowanymi sensacjami, które jednym dają sporo nadziei, a drugim odwrotnie, i takie zamieszanie trwa już od kilku miesięcy. W tym roku, z powodu zaplanowanych na drugą połowę października wyborów samorządowych, mamy więc jeszcze w nasze działania wplątaną politykę. Wrzesień i październik jak wszystkim wiadomo, to czas imprez promujących łowiectwo, czyli tak zwanych Hubertusów. Jedni organizują bardzo duże imprezy na kilka, a nawet kilkanaście tysięcy uczestników, a inni robią małe i skromne, dla kilkuset, a czasem może i kilkudziesięciu osób. Niektórzy zgodnie z ideą tworzą piękne i bardzo kreatywne programy, pro-

mujące wśród naszego społeczeństwa łowiectwo, a inni, idąc na łatwiznę, ograniczają się do skromnego programu, byle się później mówiło, że impreza się odbyła. Dla kogo powinien być organizowany taki Hubertus? Oczywiście, że dla miejscowej ludności, przez lokalne organizacje łowieckie. Na tego rodzaju imprezy nie ma co skąpić środków. W ten bowiem sposób przez wiele lat swoją pozycję w społeczeństwie budowała Ochotnicza Straż Pożarna. Obecna podczas wszystkich lokalnych imprez, zarówno cywilnych, jak i kościelnych, organizacja strażaków, udzielając się przez wiele lat, zyskała dużo lepsze poparcie wśród społeczeństwa niż myśliwi. Wróćmy jednak do sedna sprawy, czyli do Hubertusów. W dzisiejszych czasach profesjonalne przygotowanie takiej imprezy wymaga po pierwsze pewnych nakładów finansowych, a po drugie impreza taka musi być zaplanowana i prowadzona przez profesjonalistów. Jak głoszą słowa piosenki śpiewanej przed laty przez Jerzego Stuhra „Śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej”. Dziś to już jednak nie zdaje w praktyce egzaminu. Chcąc się pokazać ludziom z zewnątrz, musimy zatrudniać profesjonalistów do organizacji imprez promujących nasze łowiectwo.

125


Takich, którzy wiedzą jak, potrafią przygotować i poprowadzić taką imprezę. Oczywiście w naszych szeregach znajdują się ludzie, którzy są fachowcami i potrafią to odpowiednio przygotować. Do takich wyjątków należy Łowczy Okręgowy w Kielcach, Jarosław Mikołajczyk. Hubertus Świętokrzyski, który od 12 lat jest organizowany w Kielcach przez Jarka i jego najbliższych współpracowników, jest chyba najlepszą i największą tego typu imprezą w Polsce. Świadczyć o tym mogą najlepiej wyniki, czyli liczba osób odwiedzających co roku Hubertusa Świętokrzyskiego. Pewnie dokładnie nikt nigdy nie zliczył liczby odwiedzających tę imprezę, ale ja jako wielokrotny uczestnik Hubertusa w Kielcach mogę powiedzieć, że za każdym razem można wymienić około 10 tys. Największym sukcesem tej imprezy jest to, że większość uczestników Hubertusa to nie myśliwi, lecz mieszkańcy Kielc i okolic. Trzeba śmiało powiedzieć, że autorem tego sukcesu jest niewątpliwie Jarek i jego współpracownicy. Żeby jednak coś takiego i na takim poziomie zorganizować, po prostu trzeba się na tym znać. Niestety w niektórych okręgach jest odwrotnie. Do organizacji Hubertusów powołuje się często specjalne sztaby, które w gruncie rzeczy nie

mają zielonego pojęcia o organizowaniu tego typu imprez. Wydaje im się, że piastując jakieś prominentne stanowiska w naszej organizacji, potrafią wszystko zrobić najlepiej. To jest chyba jedną z największych bolączek naszego Związku, jaka „trawi” go od wewnątrz. Niektórzy ludzie wyzbyci całkowicie samokrytyki biorą się za coś, o czym nie mają zielonego pojęcia. W mojej pamięci pozostało kilka imprez, których byłem uczestnikiem i pewnie wolałbym o nich zapomnieć. Niestety, pełen nadziei, że może już minęły czasy „wszechwiedzących” i „wszechmocnych”, nadal jestem świadkiem imprez, na których pojawiają się idioci, którzy chcąc zaistnieć wymyślają na przykład punkt programu Hubertusa pod tytułem „wręczenie Medalu za inteligencję komendantowi miejscowej Policji”. To nie jest żart! Nie mówiąc już o tym, że do prowadzenia takiej imprezy pcha się na siłę bełkoczący, bez dykcji, z wadą wymowy, niepotrafiący ułożyć gramatycznie zdania prostego gość, któremu ze względu na zajmowane we „władzach” stanowisko to się należy. Już nie mówię o sytuacjach, w których za pieniądze pochodzące ze składek uczestników takiej imprezy, członkowie miejscowych organów pewnych partii politycznych robią

126


sobie wiec wyborczy, stając się główną „atrakcją” Hubertusa. Koleżanki i Koledzy, takie imprezy jak Hubertus powinny być od początku do końca planowane i prowadzone przez profesjonalistów a nie tych, którym się wydaje, że takimi są ze względu na stanowisko zajmowane w strukturach PZŁ. To jest mniej więcej tak, jakby na festiwal piosenki w Opolu przyszedł ktoś z ulicy i stwierdził, że jemu się wydaje, iż potrafi śpiewać, w związku z tym wyjdzie więc na scenę i zaśpiewa. Argument? Bo kolega przy flasz-

ce powiedział mu, że ma dobry głos. Tak samo jest u nas w Związku. Kilku gości bez pojęcia przy dobrej lub nie nalewce ustalają, że „Jasiek” ma gadane, to on poprowadzi imprezę. W każdej dziedzinie, czy to jest sztuka, nauka lub przemysł są fachowcy, którzy powinni się danym tematem zajmować. Proszę więc tych, którym się wydaje, że na czymś się znają, by pewne rzeczy zostawili tym, którym się nie tylko wydaje, ale się naprawdę na tym znają. Darz Bór!

127


Nie tyl

Polowania zbiorowe to nie samopowtarzalne. Może broni śrutowej, zwane Jednak coraz częściej pojaw oferujący coś

TEKST: SZYMO ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIEC


lko repetiery...

e tylko repetiery i sztucery emy oczywiście używać ej u nas gładkolufową. wiają się producenci broni ś pomiędzy…

ON CHACIŃSKI CKA, MATERIAŁY PRASOWE


M

amy więc strzelbę w klasycznym kalibrze 12, ale z lufą, która posiada gwint. Te modele broni są produkowane specjalnie na potrzeby polowań zbiorowych, do strzelania nabojami typu breneke. Gwintowana lufa ma na celu zapewnienie większej celności broni. Wiemy, że nabój breneke jest niezwykle skuteczny przy strzelaniu do zwierzyny grubej, posiada olbrzymią siłę obalającą, tym niemniej jego najsłabszą stroną jest gorsza od klasycznej amunicji celność.

gładkolufowa, firma Benelli proponuje model strzelby M2 Rifled Slug. Lufa o długości 60 cm, która na całej swojej długości jest gwintowana, powoduje, że możemy oddawać dużo celniejsze strzały na większe odległości. Zgodnie z regulaminem polowań z broni gwintowanej, a o takiej tu piszę, Możemy strzelać poza miot do 100 m, podczas polowań szwedzkich do 80 m. Przy odpowiednim przystrzelaniu broni jesteśmy w stanie oddać skuteczny i etyczny strzał na omawiane odległości.

Skutecznie i etycznie Dla myśliwych, którzy chcą strzelać taką amunicją, a jednocześnie chcących mieć większą celność niż broń

Błędna teoria W naszym kraju panuje błędne przekonanie, że z broni śrutowej wyposażonej w lufy gwintowane najcel-

130


BENELLI M2 RIFLED

niej strzela się z amunicji posiadającej tzw. sabot, czyli formę plastikowego płaszcza. Z naszych doświadczeń na strzelnicy wynika, że jest to błędna teoria. Dobre skupienie uzyskujemy, strzelając klasycznymi, dobrej jakości brenekami bez sabotu. Bez problemu otrzymamy skupienie ok. 7 cm, strzelając na dystansie 100 m dla trzech przestrzelin. Dobry strzelec bez problemu uzyska skupienie trzech przestrzelin w granicach 5-7 cm strzelając na dystansie 100 m przy użyciu kolimatora. Należy pamiętać, że mówimy tutaj o pociskach typu breneke i dystansie, który do tej pory był nieosiągalny dla broni śrutowej. Jeśli bedziemy chcieli strzelać z modelu M2 Rifled Slug amunicją śrutową,

musimy pamiętać, że koszyczek będzie miał nadany ruch obrotowy. A więc śrut będzie dość rozproszony i jego skuteczność będzie akceptowalna tylko na ograniczoną odległość. Niewątpliwą zaletą tej broni jest możliwość oddania trzech szybkich i celnych strzałów, z których każdy przenosi niezwykle skuteczny pocisk o masie przynajmniej 32 g. Rezultatu takiego trafienia możemy być zawsze pewni.

131


132


BENELLI M2 RIFLED

133


134


135


Historia pew


wnej Akademii

Słowo „akademia” (łac. academia, gr. akadémia) początkowo oznaczało zgromadzenie uczonych lub artystów, którzy kształcili się pod kierunkiem wybitnego autorytetu. Jego celem był rozwój nauki i sztuki. Nazwa wywodzi się od starożytnej szkoły Platona założonej w gaju Akademosa. Ja chcę Wam przybliżyć historię jedynej w swoim rodzaju Akademii Świadomego Myśliwego TEKST I ZDJĘCIA: PIOTR BOGDANOWICZ


W

Spotkanie na szczycie Pewnego dnia jako prezes firmy zostałem zaproszony na spotkanie z innym prezesem w celu ustalenia zasad współpracy pomiędzy naszymi firmami. Spotkanie miało miejsce w Warszawie, w wielkim przeszklonym budynku, gdzie wszystko ma swoje miejsce, wszystko jest poukładane i dopracowane w każdym calu. Przybyłem na miejsce, obejrzałem

itajcie! Darz Bór! Mam na imię Piotr. Razem z moim wspólnikiem Markiem jestem właścicielem spółki Polska Akademia Praktyków Biznesu. Ale nie o niej będzie mowa w tym artykule, chociaż nasza spółka jest powiązana z Akademią. Co ciekawe, z Markiem połączyło nas łowiectwo, jeszcze zanim zostaliśmy wspólnikami...

138


gabinet prezesa, szukając elementów, które pomogłyby mi odpowiedzieć na pytanie, z jakim typem osobowości będę miał do czynienia. To taki mój konik: typologia zachowań. Kiedy przyszedł prezes, nastąpiła typowa wymiana uprzejmości. Cały ten savoir-vivre trzeba spełnić, żeby przejść do właściwej rozmowy. W pewnym momencie przerwał nam ją dźwięk telefonu. Jakież było moje

zdziwienie, że po pierwsze, pan prezes nie wyciszył telefonu, a po drugie, że usłyszałem znajomy dźwięk: apel na łowy! Pan prezes przeprosił i sięgnął po telefon, by go wyłączyć. Sytuacja zrobiła się jakaś taka niekomfortowa, więc postanowiłem zmienić temat. – Panie prezesie, trzeba było odebrać, może coś ważnego – powiedziałem. Uśmiechnąłem się pod nosem

139


i zagadnąłem: – Może któryś z kolegów chciał się na polowanie umówić. Zapadła cisza. Mój mentor zawsze mówił, by nie bać się ciszy, więc zamilkłem. Po chwili prezes wprost zapytał: – Polujesz? – Szybko odpowiedziałem: – Tak i nie wstydzę się tego. Spotkanie miało trwać 45 minut, a stanęło na ponad 2 godzinach. Już wtedy wiedziałem, że musimy coś zrobić. Gdzieś w Polsce... To był styczeń. Spotkaliśmy się z Markiem gdzieś pod Łodzią. Byliśmy trochę zmęczeni i postanowiliśmy pośmiać się z jednego z redaktorów, którzy prowadzą nasz ulubiony program Magazyn Łowiecki Darz Bór. I tak się stało. Obejrzeliśmy dwa odcinki, obgadaliśmy Przemka, że strzelec z niego kiepski i postanowiliśmy, że wybierzemy się na Targi Knieje w Poznaniu, by go poznać i mu to powiedzieć. Knieja i „Knieje” łączą ludzi Vip Day na Kniejach. Jak większość uczestników chodziliśmy i oglądaliśmy targowe stoiska. W końcu podeszliśmy do tego jednego: Magazyn Łowiecki Darz Bór. A tam Kolega redaktor, jak ten miś na Krupówkach do zdjęcia się ustawiał. Zdjęcie z redaktorem musi być, chwila rozmowy.

140


141


142


143


144


145


146


147


Zróbmy coś razem... Na następne Targi Knieje w Poznaniu tym razem pojechałem sam. Marek prowadził warsztaty gdzieś w Polsce. Spotkałem się z Przemkiem na Kniejach, chwilę porozmawiamy, skosztowaliśmy naszej polskiej dziczyzny, spróbowaliśmy też przepysznej nalewki i padło nagle hasło: „zróbmy coś razem, ale tak na poważnie”. Akademia Świadomego Myśliwego – to nazwa pierwszego komercyjnego szkolenia dla myśliwych. Zaprezentowaliśmy je na targach w Warszawie. I to tam poznaliśmy Tomka z Zamościa, który powiedział: – To szkolenie zrobicie w Zamościu. I tak się stało. Pierwsze szkolenie z cyklu Akademia Świadomego Myśliwego odbyło się w ZO w Zamościu. Byliśmy tam 2 dni i nie chcieliśmy wracać. Było szkolenie, wspólne łowy i wiele innych atrakcji przygotowanych przez kolegów z Zamościa. Tematy, jakie poruszaliśmy, to głównie wizerunek myśliwego w terenie oraz w internecie.

Opowiedzieliśmy, jak czasami boki zrywaliśmy z tego, co widzieliśmy w poszczególnych odcinkach. Potem kilka słów o sobie, wymieniliśmy się wizytówkami i poszliśmy dalej. Po kilku dniach Przemek zadzwonił z pytaniem, czy możemy zrobić coś na targi w Warszawie na temat wizerunku myśliwego. Tak właśnie powstał pierwszy materiał „Wizerunek Myśliwego w XXI w.”. Zaprezentowaliśmy go na targach w Warszawie, cieszył się dużym zainteresowaniem. Do dziś pamiętam, jak po prezentacji przychodzili myśliwi i mówili, że świetna prezentacja, że przydałoby się coś takiego w mniejszych grupach. Cześć, jestem Diana! Będąc na Śląsku, przygotowywaliśmy się akurat do szkolenia dla jednego z najlepszych działów sprzedaży firmy farmaceutycznej. Moją pracę przerwała wiadomość od Diany (od tej Diany), czy podejmiemy się przeprowadzenia prezentacji... na spotkaniu Dian. Temat „Wizerunek Diany w XXI w.”. Oczywiście, zrobiliśmy materiał i zameldowaliśmy się w Kochcicach na szkoleniu. To było ciekawe doświadczenie, nie zdarza nam się często mieć na sali same kobiety. Kobiety z charakterem.

Spotkanie z Jackiem To był taki dzień, w którym nie ma czasu na nic. Od rana coś trzeba było wysłać, gdzieś zadzwonić, coś załatwić, a ja musiałem jeszcze podjechać do ZO, bo miałem jakieś swoje spra-

148


wy do załatwienia. Porozmawiałem z panią Bożenką i wszystko już prawie załatwiłem, jeszcze tylko łowczy zapytał, czy mogę na chwilę podejść do niego. Pogadaliśmy o Akademii Świadomego Myśliwego, o tym, co by można było jeszcze dołożyć. I tak oto Jacek, łowczy z Zielonej Góry, stał się ojcem chrzestnym naszej Akademii. Już wiedzieliśmy, że szkolenie będzie składało się z czterech elementów: Wizerunku myśliwego, Budowaniu silnej marki Koła Łowieckiego, Prowadzenia stron www i aktywności myśliwych w nowych mediach oraz Blokowaniu polowań. I z takim oto materiałem zaczęliśmy jeździć po Polsce.

szkolenia dla zarządów KŁ dotyczące umiejętnego zarządzania Kołem, szkolenie z wabienia jeleni. To właśnie dlatego nazwaliśmy nasze przedsięwzięcie Akademią Świadomego Myśliwego. Chcieliśmy mieć kompendium wiedzy, które będziemy przekazywać innym myśliwym. Współpracują z nami najlepsi wykładowcy w Polsce. Są to myśliwi specjaliści w swoich dziedzinach. Mogę dodać, że zaufali nam i wspierają nas: Kolba.pl, Mercedes-Benz Mojsiuk, ProStore, dystrybutor latarek Ledlenser, Delta Optical, Magazyn Łowiecki Darz Bór, Thermacell – strefa bez komarów oraz firma Provincja, która zawsze częstowała naszych uczestników przepyszną dziczyzną.

Dlaczego taka nazwa? Będąc w Zielonej Górze na szkoleniu zostaliśmy zaproszeni na biesiadę do jednego uczestników. I to właśnie na spotkaniu u Czesława w Przylepie Jacek zapytał, dlaczego Akademia, a nie inna nazwa. Nazwa Akademia Świadomego Myśliwego na początku przyświecała tylko szkoleniu, o którym pisałem. Dziś Akademia Świadomego Myśliwego to szkolenie z wizerunku, z gry na rogu, z ratownictwa medycznego na polowaniu, z udzielania pierwszej pomocy dla psów polujących, szkolenie dla myśliwych z jazdy w terenie, treningi strzeleckie,

149


NAJWYŻS

Sztucer BERGARA

Varmint Kolba Alum Kalibry: 6,5 Creedmo Cena od 7290,00 zł


SZA JAKOŚĆ Z HISZPANII Sztucer łamany BERGARA Take Down BA13 20"

Kalibry: .222Rem, .243Win, .308Win. .30-06, .45-70 Govermaent Cena od 2490 zł

Sztucer BERGARA B14 Woodsman 24” Kalibry: 6,5x55; .308Win: .30-06: 8x57JS; 9,3x62 Cena od 4090 zł

B14 BMP 24"

miniowa, ore; .308Win


KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE

PRZYPINKI DO KAPELUSZA Ostatnio były zaproszenia na różne łowieckie uroczystości, dziś przypinki do kapelusza, który z różnych okazji na naszej głowie nie raz się znajdzie TEKST: BOGUSŁAW BAUER ZDJĘCIA: BOGDAN KOWALCZE MATERIAŁY ZE ZBIORÓW BOGDANA KOWALCZE

S

Kapelusz 1. Kapelusz filcowy w kolorze stroju myśliwskiego o główce uformowanej tak, jak typowe obecnie noszone kapelusze. Rondo o szerokości 6 cm po bokach i z tyłu kapelusza, z przodu kapelusza 7,5 cm. Rondo po bokach proste, natomiast z tyłu i z przodu uformowane lekko w dół.

ądzę, że większość z Was posiada kapelusz, czy to „roboczy”, który nosicie podczas polowań, czy „wyjściowy”, który zakładacie od święta na określone uroczystości. Sprawdźmy, co mówi uchwała NRŁ PZŁ nr 60/2008 z dnia 16 grudnia 2008 r. w sprawie stroju organizacyjnego wraz z dystynkcjami... 152


2. Główka przyozdobiona jedwabną wstążką w kolorze kapelusza o szerokości 3 cm. Po lewej stronie głowy zdobina o tematyce myśliwskiej lub kokarda.

dowolne. Stosuje się pióra od ostrolotek czy bródki słonki począwszy, a na piórach kaczora czy na barwnych piórach bażanta skończywszy. Od wyboru do koloru W handlu możemy kupić różnorodne przypinki do kapelusza. Z dzikiem, rysiem, jeleniem, kaczką, wyżłem, sokołem, jedliną, żołędziami... Tematyka naprawdę przebogata, a wykonawstwo też różnorodne. Kto z nas nie posiada grandli (haków) z jelenia czy kęsów z lisa, i to trofeum odpowiednio umocowane w pięknej aranżacji można wykorzystać jako ozdobę do kapelusza. Co przypinamy i jak przypinamy, to tylko od nas zależy, na to nie ma reguły, ale powiem szczerze: przepych na kapeluszu „wyjściowym” nie pasuje, a tym bardziej, jeśli do tego mamy na sobie mundur. Darz Bór!

Może hyb, może piórko... Autor uchwały użył słowa zdobina, ale na pewno miał na myśli przypinkę o tematyce myśliwskiej, która mocowana jest do kapelusza na wpinkę, nakrętkę lub zapięcie typu agrafkowego. Bardzo popularną i sądzę, że najlepszą ozdobą kapelusza myśliwskiego jest tak zwany HYB myśliwski (kiść szczeciny z hybu dzika oprawiony w ozdobnej tulejce). Inną ciekawą, a zarazem barwną ozdobą jest bez wątpienia PIÓRKO – jest to pęczek kilku barwnych piór ptasich osadzonych w cienkiej ozdobnej tulejce. Zestaw piór i ich ułożenie jest

153


154


155


156


157


158


159


160


161


162


163



NORDIC HEAT Ciepłe ubrania w każdych warunkach Grzejące ubrania są coraz bardziej popularne i coraz lepiej funkcjonują. Obecna od ponad dwóch zim firma Nordic Heat sprzedaje się świetnie, mimo, że nie jest najtańsza TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: www.dolasu.pl


O

d dawna liderami na rynku ubrań myśliwskich są firmy skandynawskie. Firma Nordic Heat której dystrybutorem w Polsce jest sklep dolasu.pl, produkuje swoje ubrania w Danii. Paleta produktów nie jest może szeroka, ale ubrania mają szczegółowo określoną rolę – mają grzać!

wem. Bluza posiada pięć wbudowanych grzałek, cztery z przodu oraz jedną z tyłu, na wysokości łopatek. Miejsce na akumulator znajduje się w specjalnej kieszonce zapinanej na suwak. Włącznik systemu znajdziemy na wysokości klatki piersiowej. By uruchomić grzanie, wciskamy na 3 sekundy. System włącza się od razu na maksimum mocy. Do dyspozycji mamy trzy poziomy pracy. Grzałki nagrzewają się do 40, 46 lub 52 OC. Regulujemy to krótkim naciśnięciem guzika, który przy każdym poziomie zmienia kolor z czerwonego na żółty, a następnie zielony. Do ubrania dołączony jest powerbank o mocy 2600 mAh. Na podobnej zasadzie działa grzejąca kamizelka, kalesony i inne dające miłe ciepełko ubrania tego producenta.

Ciepło, ciepło… Z własnego doświadczenia wiem, że z tego zadania ubrania marki Nordic Heat wywiązują się znakomicie, jak dla mnie nawet za bardzo, bo nie jestem zmarzluchem. O tym, że Nordic Heat to niezawodna bielizna termalna, kamizelki, rękawiczki i wkładki do butów już pisaliśmy, obecnie w ofercie tego duńskiego producenta pojawiły się również nowe modele rękawic, czapki, podkładki do siedzenia, ręczne ogrzewacze rąk, które jednocześnie są powerbankiem. Stosowane przez markę grzałki są wykonane z włókien węglowych, a więc wytrzymałego materiału o dużej żywotności. Zasilane są z powerbanków, które otrzymujemy razem z ubraniem i jest to bardzo duży plus.

Jak długo działa? Tym, co na pewno Was zainteresuje, jest odpowiedź na pytanie, jak długo działa system grzania. Żeby dokonać właściwych pomiarów, zostawiliśmy bieliznę na świeżym powietrzu w temperaturze 12 OC. Na poziomie najniższym, czyli zielonym, bateria wytrzymała prawie 6 godzin, na najwyższym – czerwonym dokładnie 2,5 godziny. Trzeba jednak przyznać, że ubierając bieli-

Bluza do zadań specjalnych No to przechodzimy do konkretów. Zacznijmy od bluzy z długim ręka-

166


167


znę, wytrzymanie na maksymalnym grzaniu jest dość trudne – jest po prostu gorąco. System grzania działa identycznie w każdym ubraniu. W spodniach strefy grzania występują na kolanach i w pasie, a włącznik systemu znajduje się na specjalnej patce przy pasie. Kamizelka oferowana jest w wersji męskiej i damskiej, a grzałki umieszczone są na piersiach i na plecach. W ofercie znajdują się również trzy modele rękawiczek, różniące się obszarami grzania. Co ciekawe materiał na palcach pozwala na operowanie na ekranach smartfonów i tabletów. Rękawice są ogrzewane dwoma akumulatorami, które również otrzymujemy razem z rękawiczkami. Ze względu na ich rozmiar, czas grzania jest nieznacznie krótszy niż w przypadku ubrań. Wszystkie produkty są bardzo porządnie wykonane. Umiejscowienie akumulatorów w żaden sposób nie ogranicza ruchów i nie przeszkadza. Obecnie sklep www.dolasu.pl posiada dużą gamę dodatkowych akcesoriów, takich jak zapasowe akumulatory, ładowarki, kable czy powerbanki, dzięki czemu można skonfigurować zakupione ubrania według potrzeb użytkownika.

168


169


RYKOWISKO


Nie znam myśliwego, który nie czekałby całego roku na drugą połowę września. Nie ma wtedy siły, która utrzyma nemroda w domu. Po prostu musi jechać do lasu. Reszta wydaje się nieistotna. Żony, matki i kochanki na ten czas tracą wtedy swoich mężów, synów i kochanków. A praca? Kto przy zdrowych zmysłach wtedy pracuje? Znacie kogoś kto zamieniłby wrześniowe noce w lesie na pogoń za mamoną? Znacie kogoś, kto zamieniłby mgły o poranku podczas rykowiska na Belweder? TEKST I ZDJĘCIA: HAGGIS HUNTER


W

chwili, kiedy ten numer Gazety Łowieckiej do Was trafi, rykowisko przejdzie już do historii. Ci, którzy wybrali las, będą bogatsi o kolejne wspomnienia, które będą w nich żyły po kres czasu. Te przygody zawsze będą im towarzyszyć każdego dnia.

stracji i udało się. Pan przesłał numer konta, wpłaciłem zaliczkę i mogę jechać. Padło na Krosno Odrzańskie. Po prostu na kilkanaście maili, jakie przesłałem, odpowiedziało akurat to nadleśnictwo. A potem odebrali telefon. Przyznam, że się trochę bałem, czy podprowadzający nie będą zbytnimi służbistami, taki myśliwy-urzędnik. Czy przed strzelaniem nie poproszą o jakiś podpis albo oświadczenie, że nie zalegam z podatkami lub czy mam ważne ubezpieczenie.

Kierunek: Krosno Odrzańskie W moim macierzystym kole populacja jelenia jest nieszczególna. W planie mamy przewidziane kilka byków, które nie zawsze udaje się pozyskać. Co za tym idzie, rykowisko nie należy do najbardziej widowiskowych. Tak, owszem, byki słychać i widać, ale to nie rykowisko, o jakim marzyłem jako myśliwy. I to właśnie było czynnikiem, który spowodował, że postanowiłem poszukać czegoś lepszego. Postanowiłem poszukać doznań i emocji na rykowisku z prawdziwego zdarzenia. Nie miałem wiele czasu na organizację wyjazdu. W Polsce, niestety, z uwagi na archaiczne uregulowania prawne, nie ma czegoś takiego jak sprzedaż polowań. Polowania oferuje monopolista - Lasy Państwowe, ale komunikacja z tą instytucją jest…, i tu eufemizm, niełatwa. Zagryzłem zęby, ukorzyłem się, przebiłem się przez kordon sanitarny w postaci admini-

Miłe zaskoczenie Na polowanie mogłem przeznaczyć jedynie 3 dni, a nawet mniej, bo trzy wyjścia poranne i tylko dwa wieczorne. Moim przewodnikiem okazał się emerytowany pracownik Lasów Państwowych. I tu muszę przyznać, pierwsze miłe zaskoczenie. Od razu poznałem mistrza, z którym mimo różnicy wieku szybko złapałem świetny kontakt. Wiedziałem, że będę mógł się wiele nauczyć. Zasadniczo nie lubię polować z podprowadzającym. Nie ma wtedy szans na samodzielność. Sukces łowiecki nie smakuje w 100%. Wiadomo, nie zawdzięcza się go tylko i wyłącznie sobie i własnym umiejętnościom. Wręcz przeciwnie, powiedzmy sobie szczerze, ciągnie się w tym przypadku tylko za spust.

172


173


174


Wracając do Krosna Odrzańskiego i mojego podprowadzającego. Pierwszego dnia wyruszyliśmy już o 4 rano. Ciemności nieprzeniknione. Przewodnik miał wcześniej namierzoną stosowną sztukę do odstrzału. Wyszliśmy z auta i rozpoczęliśmy nasłuchiwanie. Faktycznie, niedaleko odezwał się nasz kandydat. Na moje niewprawione ucho mogł być nie dalej niż 600 m.

gotowa do strzału, palec na spuście, a kciuk na bezpieczniku. Czekamy na oczywiste spotkanie. Jestem pewien, że nieuniknione nastąpi już za chwilę. Jedyne, co mnie zastanawiało, to fakt, że bliżej było słychać łamane gałęzie niż ryczącego byka. Sprawa szybko się wyjaśniła, ponieważ z zagajnika wychylił się łeb łani. Oboje, a w zasadzie we troje, my ludzi i ono zwierzę, zamarliśmy w bezruchu. Trwało to może z minutę. Patrzyliśmy na siebie z odległości 50 metrów. W tej chwili najbardziej interesowały mnie myśli zwierzęcia: „Co ono myśli? Co czuje? Czy łania wyjdzie z gęstwiny, a za nią byk? Czy uzna nas za zagrożenie?“. Niestety po chwili próby łania spłoszona cofnęła się, zabierając ze sobą byka wraz z resztą chmary. Ja nadal stałem jak zaczarowany gotowy do strzału… Jak na pierwsze wyjście, emocji nie brakowało, a rykowisko, którego byłem świadkiem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Wielkie emocje Jak tylko zaczęło świtać, ruszyliśmy w podchód. Nie minęło nawet 10 min, kiedy usłyszeliśmy kolejnego byka. Przewodnik ruszył dalej. Ja w pewnej chwili straciłem orientację. Nie wiedziałem już, który byk to nasz, a który nie. Po 30 minutach od wyjścia z auta zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje. Miałem wrażenie, że ryczy cały las, a za każdym drzewem ukrywał się jeleń. Przyznaję, byłem pod takim wrażeniem tego, co słyszałem, że zupełnie zapomniałem o polowaniu. Całkiem niespodziewanie podprowadzający rozstawił kraczkę i szepnął: „Proszę się przygotować”, wskazując na modrzewiowy zagajnik. W tamtej chwili byłem przekonany, że każdy następny ryk może mnie powalić. Przez cały czas z zagajnika dochodziły dźwięki łamanych gałęzi, i to coraz bliżej. Broń

Lekcja pokory Niestety, jak się okazało, w nieodległym rejonie wilki zagryzły dwie łanie, co spowodowało, że nie wszędzie rykowisko tak wyglądało, jakbym sobie tego życzył. Właśnie dlatego na wieczór postanowiliśmy raz jeszcze zasadzić się na tego samego byka. Z uwagi

175


Natura potrafi zaskoczyć Drugi dzień polowań zdecydowanie mniej obfitował w zdarzenia radujące serce myśliwego. Wcześniejsze polowanie wilków ponownie dało o sobie znać. O poranku jelenie milczały. Chodziliśmy, szukaliśmy i nasłuchiwaliśmy, lecz bez efektów. W drodze powrotnej do auta, kiedy już głośno rozmawiamy o złowrogich drapieżnikach, na łące dostrzegłem cielaka, zapewne z chmary rozbitej przez wilki. Szybko podrzuciłem broń do oka i… mogłem się cieszyć podczas dekoracji złomem. Podczas wieczornego wyjścia do łowiska, słyszeliśmy jednego byka, niestety bardzo daleko, i się od nas oddalał. Kiedy po godzinnym podchodzie wydawało nam się, że zaraz wejdziemy z nim w kontakt wzrokowy, był już tuż, aż tu nagle za placami usłyszałem inny – bardzo niepokojący dźwięk. To grzybiarz wracał swoim motocyklem do domu z koszykiem pełnym runa. Przejechał obok nas, popatrzył, jak na wariatów i ruszył dalej w wiadomym sobie kierunku. Taaaaak… natura potrafi zaskoczyć.

na wiatr podchodziliśmy z przeciwnego kierunku. Na godzinę przed zmrokiem usłyszeliśmy naszego znajomego, bardzo daleko, wiec czym prędzej rozpoczęliśmy skracanie dystansu. Po przejściu ok. 500 metrów doszliśmy do wniosku, że poszukiwany byk jest po lewej na mokradłach, ok. 200 kroków od naszej dębowej alei, którą się przemieszczaliśmy. Kolejne porykiwania pozwoliły nam przypuszczać, że byk idzie w naszą stronę i niebawem powinien przeciąć nasz dukt. Pozostało niecierpliwe oczekiwanie w gotowości do strzału. Przewodnik, widząc moje podniecenie, szepnął: „Proszę od razu nie strzelać, musimy się upewnić”. Po chwili byk ukazał nam się w całej krasie. Wyszedł z mokradła, stanął na środku dębowej alei, tuż przed nami, odchylił głowę do tyłu i zaryczał. Kapitalne widowisko. Właśnie dla takich chwil warto było wybrać las. Przez cały czas miałem byka w krzyżu i czekałem na sygnał podprowadzającego. Usłyszałem słowo, na które czekałem: „GRZAĆ”, odbezpieczyłem broń, jednak byk jak na komendę, z lekkością, o jaką bym go nie podejrzewał, wpadł w zarośla po drugiej stronie drogi. Po raz kolejny miałem okazję przekonać się, że pokora to immanentna składowa polowań.

Jak w ciasnej kawalerce Podczas ostatniego porannego wyjścia towarzyszyło mi poczucie niedosytu połączonego z apetytem

176


177


łowieckim. Pierwszy byk, cudownie ochroniony przez łanie, drugi, już był w krzyżu, lecz nie było mi dane obdarzyć go nieśmiertelnością, trzeci z kolei został wybawiony przez… grzybiarza. Za każdym razem byłem blisko, ale nie dostatecznie blisko. Wyruszyłem do kniei wraz z nowym podprowadzającym w inny rejon, gdzie jeszcze nie dotarły echa polowań wilków. Od razu po wyjściu z auta odnotowaliśmy dwa byki. Jeden na wprost nas – bliżej, drugi dalej po prawej – zdecydowanie dalej. Prowadzący zdecydował, że z uwagi na teren łatwiej będzie podchodzić tego na wprost. Duktem leśnym szybko ruszyliśmy do przodu, po przejściu może dwóch setek kroków znaleźliśmy się już bardzo blisko stale ryczącego byka. Po lewej stronie był młodnik, po prawej wysoki las. Podprowadzający szepnął, że za młodnikiem przed nami jest zrąb, na którym pewnie jest nasz jeleń. Niestety, byk szedł w naszą stronę i zbyt dużym ryzykiem było wyjście na otwartą przestrzeń. Myślę, że w linii prostej dzieliło nas nie więcej niż 40 metrów. Ustawiłem lunetę na najmniejszą krotność i nie ryzykując nawet rozstawiania kraczki, czekaliśmy w bezruchu. Jedyna szansa, to taka, że byk wyjdzie na dukt przed nami. I wtedy

stała się rzecz całkiem niespodziewana. Z wysokiego lasu po prawej stronie zbliżały się do nas 4 przelatki i ryły w poszukiwaniu pierwszych żołędzi. Patowa sytuacja. W samym środku my, po lewej byk, po prawej dziki. Taki wielki las, a my stłoczeni, jak na domówce w ciasnej kawalerce. Ciekawe, czy ktoś w tej rozgrywce popełni błąd? Czyje będzie na wierzchu? No i powtórka sytuacji z pierwszego dnia. Łania jako pierwsza ostrożnie wystawiła łeb na dukt i pomimo naszego pragnienia stania się niewidzialnym, jelenie spłoszone uciekły, alarmując jednocześnie dziki. A jednak! Nie zdążyłem nawet zebrać myśli, gdy prowadzący poinformował mnie: „Nie sposób, aby wrócił pan do domu z Nadleśnictwa w Krośnie bez byka – nie mamy nic do stracenia, musimy poszukać tego drugiego, który został w pobliżu auta“. Robiło się coraz jaśniej, trzeba było się spieszyć. Niemalże truchtem ruszyliśmy do auta. Niestety, byka nie było słychać. Czekaliśmy 10 minut, kiedy całkiem niedaleko dało się usłyszeć krótki pojedynczy sygnał. Ruszyliśmy w tym kierunku. Po około 200 m zatrzymaliśmy się na granicy zrębu na krótką obserwację. Daleko, 300 m

178


przed nami dostrzegliśmy łanię. Dobry znak, byk musi być blisko. Nie było osłony, więc przyczailiśmy się za sosną i rozstawiliśmy kraczkę. Lornetkami przez cały czas monitorowaliśmy przestrzeń. Nagle dostrzegłem sam wieniec. Zobaczyłem go, bo się poruszył. Widocznie byk już zaległ. Podniosłem broń do oka, ustawiłem maksymalne powiększenie 16. Jak na strzał bez solidnego podparcia, 170 m. to daleko. Obaj widzieliśmy, że poroże jest jednostronnie koronne, z całą pewnością do pozyskania. No i tak czekaliśmy, byłem gotowy do strzału z odbezpieczoną bronią, przewodnik z lornetką, no i nasz byk. Mijały długie minuty, ręce zaczynały cierpnąć, ale nie miałem możliwości oddania strzału. Czułem, jak dotychczas spokojna czerwona kropka zaczęła myszkować. Minęło 10 minut, nie mogłem jednak odłożyć broni… nie teraz. Nagle głowa byka zniknęła, ale tylko na chwilę, bo zaraz mogliśmy obserwować króla polskiej kniei w całej okazałości. Zadarł łeb…. ale nie zdążył zaryczeć. Mój strzał był pierwszy. Dobrze ulokowana kula kalibru 308 osadziła go w miejscu.

kie lekcje myśliwskiej pokory, jakie w tych trzech dniach polowania otrzymałem. Rykowisko w Krośnie Odrzańskim zachowam na zawsze w pamięci. PS Jeszcze słowo o amunicji. Dawniej strzelałem z Sako Arrowhead II o wadze 11,7 g, jednak zmieniłem na Sako Super Hammerhead 9,7 g z trzech powodów: częsty brak dostępności tej pierwszej, większe opadanie na znacznych dystansach oraz ogromna wrażliwość na jakiekolwiek przeszkody. Miałem obawy, jak lżejsza amunicja poradzi sobie z większą grubą zwierzyną. Z trzech byków strzelonych przeze mnie w 2017 roku, żaden nie zrobił kroku. W każdym z jeleni pocisk został, cała energia została więc zaabsorbowana przez tuszę. Z kolei z czterech kozłów strzelonych w tym sezonie trzy zdołały ujść jeszcze około 150 m. Kula nie trafiła na żadną kość i przy strzale w płuca tak mało energii zostało w tuszy, że nawet nie obaliła rogacza. Ten sam kaliber, ta sama masa pocisku, a taka różnica w efekcie. Wniosek – naprawdę nie potrzeba kalibrów armatnich do polowań na grubego zwierza. W polskich warunkach .308 wystarczy. Naturalnie wiem, że przy idealnym umieszczeniu pocisku w przypadku rogacza też padłby w ogniu, natomiast drobne przesunięcie punktu trafienia o 5 cm w tym przypadku wiele zmienia.

Na zawsze w pamięci Świety Eustachy, dziękuję Ci za ten czas, dziękuję za te przygody i wszel-

179


Następne wydanie Gazety Łowieckiej już w grudniu. Darz Bór!

Fot. iStock


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.