Gazeta Łowiecka 6/2018

Page 1

32 6/2018

BROŃ NA ZBIORÓWKI TARGI KNIEJE MONTERIA, CZYLI HISZPAŃSKIE ŁOWY PIES ZIMOWĄ PORĄ


Drodzy Czytelnicy! Trudno w to uwierzyć, ale po raz kolejny dwanaście miesięcy mignęło błyskawicznie jak w kalejdoskopie. I znowu ubieramy choinkę, w przedświątecznej bieganinie kupujemy, załatwiamy, sprzątamy i wyręczamy św. Mikołaja, robiąc prezenty. W tzw. wolnej chwili, których jest ostatnio niewiele, tak sobie pomyślałem, jaki to prezent chciałbym dla naszej łowieckiej braci otrzymać – czy to od św. Mikołaja, czy to jak w Wielkopolsce wierzą, od Gwiazdora, czy może od naszego ukochanego patrona, św. Huberta? Obserwując niedawne dyskusje związane z tym, co działo/dzieje się na „szczytach” naszego Związku, życzyłbym sobie tego, byśmy zaczęli mówić jednym głosem i konsekwentnie realizowali to, o czym niejednokrotnie pisali nasi felietoniści: robić dobrze „swoje”, wymagając od innych, ale przede wszystkim wymagając od siebie. I dotyczy to zarówno pracy poszczególnych kół łowieckich, jak i reprezentowania naszego środowiska przed tzw. społeczeństwem, czyli naszymi sąsiadami, mieszkańcami tego samego miasta itd.

Bo jak kiedyś mawiano: „jak cię widzą, tak cię piszą”. Zadbajmy więc o to, by „widziano” nas dobrze, aby kolejne łowieckie pokolenia, nasze dzieci i wnuki nie były obrażane na różnych forach, w telewizjach czy prasie. Niektórzy powiedzą, że to niemożliwe, że się zanadto rozmarzyłem, że chyba mi zaszkodziła przedświąteczna atmosfera. Nieważne. Ważne, by nam się chciało chcieć. I tym na samej górze, i tym na samym dole. I tym pośrodku również. Czego Wam wszystkim życzę od naszej Redakcji. Oby św. Hubert jeszcze bardziej darzył Wam w tym 2019 roku! I żebyśmy w znakomitych nastrojach oraz dobrym zdrowiu spotykali się przy rozmaitych łowieckich okazjach. A najbliższa z nich to już lutowe Targi Knieje w Poznaniu, o których możecie przeczytać w bieżącym wydaniu GŁ. Oczywiście Gazeta Łowiecka będzie na nich na sto procent! Już dziś zapraszamy Was na nasze stoisko. Darz Bór!

Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny


Wsz ystkim myśliwym i sympatykom łowiectwa ż ycz ymy pogodnych, rodzinnych i wesołych świąt Bożego Narodzenia. Niech Wam Święty Hubert obficie darz y w Nowym 2019 Roku, a zdrowie i pomyślność dopisuje. Darz Bór!

Zespół Gazety Łowieckiej



6/2018


1- 5x24i

2-10x50i

2,4-12x56i

P E R F E KC JA N A P I E R WS Z Y R Z U T O

W nowych lunetach celowniczych HELIA sku tym co najważniejsze, dotrzymując naszej obi Perfekcja na pierwszy rzut oka!


KA

upiamy się na ietnicy jakości:

kahles.at


V Wielkie Łowy w Puszczy Żagańskiej


W dniach 13–14 października odbyła się kolejna edycja Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej. Jubileuszowa edycja, już piąta, była szczególna, ponieważ miała miejsce w roku 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości oraz w 95. rocznicę powstania Polskiego Związku Łowieckiego TEKST I ZDJĘCIA: JUSTYNA GÓRECKA I JAROSŁAW KARWAŃSKI


T

radycyjnie już Wielkie Łowy w Puszczy Żagańskiej to dwudniowe święto, które dedykowane jest myśliwym i sympatykom łowiectwa, przede wszystkim jednak skierowane do społeczności lokalnej. Patronat honorowy nad wydarzeniem objął dyrektor Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Zielonej Górze Wojciech Grochala. Patronami medialnymi zostali „Kocham Żagań”, „Z zielonogórskiej kniei”, „Gazeta Łowiecka”, a także „Zachodni Poradnik Łowiecki”. Sobota na łowach Wzorem lat poprzednich sobota to czas wielkich łowów. Pierwszego dnia odbyły się polowania zbiorowe na terenie dziewięciu obwodów łowieckich dzierżawionych przez następujące koła łowieckie: „Borówka” Zielona Góra, „Bóbr” Żagań, „Daniel” Szprotawa, „Grzywacz” Brzeźnica, „Jeleń” Żagań, „Knieja” Zielona Góra, „Lis” Bytom Odrzański, „Ryś” Żary oraz „Święty Eustachy” Gościeszowice. Powyższe koła łowieckie wspólnie z Zarządem Okręgowym Polskiego Związku Łowieckiego w Zielonej Górze oraz Urzędem Miasta Żagań, Żagańskim Pałacem Książęcym, Starostwem Powiatowym w Żaganiu i Lasami Państwowymi podjęły się trudu organizacyjnego tej edycji. Koordynację

10


11


12


13


14


15


16


niniejszego przedsięwzięcia na swoje barki wzięli: Justyna Górecka, Jacek Banaszek i Jarosław Karwański. Sobotnie polowania zbiorowe odbyły się w iście letniej aurze. Ponad 20-stopniowa temperatura przypominała bardziej polowania na kaczki, aniżeli łowy na grubego zwierza, jednak z siłami natury się nie dyskutuje. W łowiskach dziewięciu kół polowało blisko 300 myśliwych, którzy do Puszczy Żagańskiej zjechali niemal ze wszystkich zakątków Polski. Jednym z nadrzędnych celów organizacji polowań było ograniczenie populacji dzików w związku z zagrożeniem wirusa ASF, co udało się wypełnić. Zbiorczy pokot przeprowadzony został w leśnych ostępach Puszczy Żagańskiej, gdzie złożono: dwie jelenie łanie, 15 dzików, jedną sarnę, dwa lisy oraz jednego jenota. Największe łaski św. Huberta przypadły już drugi raz z rzędu Januszowi Chrząstkowi, który został królem V edycji WŁPŻ, pozyskując jelenia łanię. Ogłoszono również wicekróla, króla pudlarzy, a także króla drapieżników. Po uroczystym pokocie myśliwi zasiedli do wspólnej biesiady. Niedziela z kulturą łowiecką Drugi dzień Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej poświęcony został

17


18


19


przedsięwzięciom związanym z szeroko rozumianą kulturotwórczą rolą łowiectwa. Uroczystości rozpoczęto hubertowską mszą świętą odprawioną w pięknym, zabytkowym kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Żaganiu, w asyście pocztów sztandarowych wraz z oprawą sygnalistów myśliwskich. Wspaniała akustyka świątyni, tematycznie przyozdobiony ołtarz, przepiękne kazanie wygłoszone podczas Eucharystii, którą sprawowano w imieniu myśliwych i leśników oraz ich rodzin, a także kunszt sygnalistów wprawił uczestników w podniosły nastrój. Po mszy ulicami Żagania myśliwi wraz z rodzinami i wszyscy zgromadzeni goście przemaszerowali do Żagańskiego Pałacu Książęcego, który stał się areną dalszych wydarzeń. Po powitaniu wszystkich uczestników wydarzenia, gospodarz miasta, burmistrz Daniel Marchewka, dokonał oficjalnego otwarcia V Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej. Po przemówieniach Andrzeja Skibińskiego, członka Naczelnej Rady Łowieckiej, Jacka Banaszka – Łowczego Okręgowego PZŁ w Zielonej Górze oraz Krzysztofa Poczekaja – zastępcy dyrektora ds. gospodarki łowieckiej RDLP w Zielonej Górze, nastąpiło przekazanie sztandaru dla Koła Ło-

wieckiego „Jeleń” w Żaganiu, które było świetną okazją do „odnowienia” ślubowania przez myśliwych obecnych na dziedzińcu. Następnie wręczone zostały odznaczenia łowieckie przyznane zasłużonym myśliwym. W części oficjalnej miało miejsce również wspólne śpiewanie łowieckiego hymnu „Jeśli kochasz łowiecką przygodę”. Sygnaliści w akcji Przeprowadzono również III Zielonogórski Przegląd Sygnalistów Myśliwskich, którego uczestnicy zmagali się w poszczególnych klasach umiejętności gry na rogu myśliwskim, zarówno w kategorii indywidualnej, jak i zespołowej. Niewątpliwie dodatkowym „magnesem” dla uczestników stanowiła obecność Krzysztofa Kadleca, wiceprezesa Klubu Sygnalistów Myśliwskich PZŁ oraz zespołu De LUXE pod kierownictwem Agnieszki Rybickiej, aktualnych wicemistrzów Europy Zespołów Muzyki Myśliwskiej. W przeglądzie uczestniczyło łącznie 22 szczęśliwych posiadaczy umiejętności gry na rogu myśliwskim. Należy podkreślić fakt, że celem przeglądu była aktywizacja lokalnych sygnalistów, stąd też jego regionalny charakter. Cel ten udało się wypełnić na 100%. Honorowy patronat nad prze-

20


21


glądem sprawował starosta Żagański Henryk Janowicz. Niezwykła wystawa Wzorem roku poprzedniego miała miejsce wystawa łowiecka w Holu Turkusowym Żagańskiego Pałacu Książęcego, gdzie obok trofeów łowieckich z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę oraz 95-lecia Polskiego Związku Łowieckiego, Leszek Szewczyk zaprezentował unikatowe zbiory książek stanowiących nasze dziedzictwo narodowe. Każdego roku pałacowy hol wzbogaca się o kolejne trofea i artefakty łowieckie. W tym roku obok przekazanych przez myśliwych z okazji poprzednich edycji Wielkich Łowów, trofeów i medalionów jeleni, saren, dzików i łosi swoje zaszczytne miejsce znalazły również trofea danieli. Atrakcje dla dzieci Szczególnie istotnym aspektem tego wydarzenia była edukacja łowiecka i przyrodniczo-leśna, czyli zajęcia oraz liczne konkursy realizowane przez myśliwych z zielonogórskiego okręgu Polskiego Związku Łowieckiego pod nazwą „Łowiecki Zakątek” oraz w „Leśnej Osadzie” przez leśników i pracowników z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. Jak wielka jest

22


23


24


25


potrzeba edukacji leśnej i łowieckiej, potwierdziły liczne odwiedziny dzieci i młodzieży na stoiskach. Był to niezwykle ciężki, pracowicie edukacyjny dzień, za co szczególnie dziękujemy zespołowi łowieckich edukatorów w osobach: Michalina Wojcieszko, Joanna Schmidt, Roma Liberda, Kinga Bojko, Waldemar Bojko i Justyna Górecka. Zespołem leśnych edukatorów koordynowała Ewelina Fabiańczyk. W tym też miejscu chcielibyśmy jeszcze raz podziękować zielonogórskim leśnikom i pracownikom RDLP w Zielonej Górze za przyjęcie zaproszenia do wspólnego uczestnictwa w wydarzeniu promującym łowiectwo, jako integralną część leśnictwa, oraz prowadzenie zajęć przyrodniczo-leśnych dla najmłodszych. Tradycją stało się już, że koła łowieckie, które współorganizują Wielkie Łowy w Puszczy Żagańskiej w ramach współpracy zapraszają uczniów jednej wybranej placówki szkolnej do uczestnictwa w konkursie plastycznym pt. „Łowiectwo w oczach młodych obserwatorów przyrody”. Najlepsze prace z każdej szkoły zaprezentowano w Holu Turkusowym w ramach gali finałowej. Najlepsi zostali obdarowani nagrodami. Honorowy patronat nad konkursem plastycznym objął burmistrz Żagania, Daniel Marchewka.

Na scenie przeprowadzono również konkurs wiedzy pt. „Łowiectwo na wesoło”, dedykowany głównie dzieciom. Trzeba przyznać, że poziom wiedzy przyrodniczej najmłodszych napawa optymizmem. Kolejną atrakcją głównie dla tych najmłodszych była rozgrywka „Darz bór – zbuduj ptasi domek”, której efektem było samodzielne zbijanie budek lęgowych pod okiem nadwornego myśliwego stolarza Jana Liberdy. Dla każdego coś miłego... Podobnie jak w latach poprzednich niezwykłego kolorytu wydarzeniu swoimi szlacheckimi strojami i udziałem koni dodało Bractwo Rycerskie, które na błoniach pałacowych zorganizowało pokazy oraz inscenizację pogoni za lisem, gromadząc przy tym licznych obserwatorów. Zaprezentowano również premierowy pokaz skoków konnych przez podpaloną przeszkodę. Obecność koni oraz strojów szlacheckich, a także artefaktów łowieckich w Żagańskim Pałacu Książęcym stanowiła historyczne nawiązanie do czasów minionych, kiedy często odbywały się huczne zakończenia kilkudniowych łowów. Dużym zainteresowaniem wśród uczestników cieszyła się prezentacja ptaków drapieżnych oraz pokaz

26


27


28


29


kynologiczny połączone z elementami edukacyjnymi. Ptaki drapieżne zaprezentował Krzysztof Staniszewski, natomiast kynologię łowiecką oraz predyspozycje wybranych psów ras myśliwskich przybliżył Szymon Kraszewski. Niemałych emocji dostarczył także pokaz wabienia zwierzyny wykonany przez Sławka Pawlikowskiego, prezesa Klubu Wabiarzy Zwierzyny PZŁ, Sekcji Wabienia Drapieżników, zakończony ciekawym konkursem dla śmiałków próbujących swych sił w tej trudnej dziedzinie. Owych śmiałków zgłosiło się pięciu. Ich zadaniem było naśladowanie odgłosów wydawanych przez dziką kaczkę, dziki oraz jelenie. A ponieważ wabienie zwierzyny to sztuka niełatwa, nikt nie opuścił sceny bez nagród. Nowością tej edycji był pokaz mody łowieckiej i leśnej zorganizowany przez Zakład Produkcji Odzieży Florentyna promujący ubrania dedykowane do lasu – marka Waldmann. Był to niezwykle ciekawe doznanie, szczególnie dla modeli, którzy odkryli w sobie nowe talenty. Równolegle na dziedzińcu pałacowym zorganizowano jarmark z ceramiką, malarstwem, rzeźbami, ubraniami oraz akcesoriami myśliwskimi. Można było również skosztować

swojskich wędlin. Było gwarno, kolorowo i hucznie. Przede wszystkim jednak tłumnie, gdyż odwiedzających stoiska oraz uczestników poszczególnych atrakcji, których tak wiele zapewnili organizatorzy, było naprawdę sporo. Liczne przybycie myśliwych, ich rodzin i sympatyków łowiectwa, a także mieszkańców Żagania i okolicznych miejscowości na uroczystość Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej pokazuje, jak potrzebne są wszelkie wydarzenia prezentujące kulturotwórcze aspekty łowiectwa. Za V edycję Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej serdecznie dziękujemy i zapraszamy w przyszłym roku na szóstą ich odsłonę. W imieniu organizatorów przekazujemy serdeczne podziękowania wszystkim osobom i instytucjom, które swoim zaangażowaniem przyczyniły się do uświetnienia piątej edycji Wielkich Łowów w Puszczy Żagańskiej. Darz Bór Koleżanki i Koledzy!

30


31


NAJWYŻS

Sztucer BERGARA

Varmint Kolba Alum Kalibry: 6,5 Creedmo Cena od 7290,00 zł


SZA JAKOŚĆ Z HISZPANII Sztucer łamany BERGARA Take Down BA13 20"

Kalibry: .222Rem, .243Win, .308Win. .30-06, .45-70 Govermaent Cena od 2490 zł

Sztucer BERGARA B14 Woodsman 24” Kalibry: 6,5x55; .308Win: .30-06: 8x57JS; 9,3x62 Cena od 4090 zł

B14 BMP 24"

miniowa, ore; .308Win


Czas


s na zbiorówki

Z wielką niecierpliwością oczekiwałem 3 listopada i pierwszego w tym sezonie polowania zbiorowego. Całkiem dla mnie niespodziewanie moje myśliwskie serce zabiło szybciej, gdy w pierwszym miocie psy oznajmiły zwierza. Piękny listopadowy dzień, doborowe towarzystwo, złote liście sypiące się na głowę oraz zbliżający się gon. Czego więcej może pragnąć dusza myśliwego podczas polowania hubertowskiego? TEKST I ZDJĘCIA: HAGGIS HUNTER, GAZETA ŁOWIECKA


P

olowanie to królewski przywilej, a łowy w gronie wypróbowanych myśliwych i dobrym towarzystwie napełniają radością serca nemrodów. Nic jednak tak nie psuje mi humoru, jak szkolne błędy w organizacji polowania skutkujące umykającą zwierzyną, bez możliwości oddania strzału. Jakie więc elementy składają się zdaniem autora niniejszego tekstu na dobre polowanie?

podczas którego pędzenia oraz spotkanie należy ściśle od siebie oddzielić i celebrować w im właściwiej części. Złamanie form określonych tym rytuałem ma zawsze negatywne konsekwencje. Czas na rozmowy Dla większości myśliwych okres zbiorówek to czas, kiedy można zamienić kilka słów z kolegami, których nie widziało się przez ostatni rok. Każdy może się pochwalić, jakiego byka w tym roku obdarzył nieśmiertelnością na rykowisku czy pokazać zdjęcie kozła, którego wychodził w kniei. Pokusa rozmowy jest więc wielka, ale trzeba ją odłożyć do stosownej chwili, a takie chwile mądry prowadzący z całą pewnością zapewni. Pierwszy czas głośnych rozmów to pora przywitań przed zbiórką. Są tacy, którzy już trzy kwadranse przed rozpoczęciem czatują w oczekiwaniu na pierwszych kolegów. Kolejna pora na dyskusje to czas spędzony pomiędzy pędzeniami. I tu moim zdaniem najważniejszy jest wymiar transportu kolektywnego, czyli eszelonu potocznie zwanego bonanzą. Jeśli uda się jeszcze zamontować w niej siedzenia dookoła, a nie w rzędach, gwarantuję, że dyskusja w budzie będzie pierwszorzędna. Dzięki takiemu ustawieniu ławek, nie

Rytuał i reguły Zdaję sobie sprawę, że ze swoimi nieraz bardzo radykalnymi poglądami dotyczącymi organizacji polowań nie zawsze jestem ulubieńcem Zarządu mojego macierzystego koła, ale cóż na to poradzę? Nie zmienię przecież zdania, żeby władzy żyło się lepiej. Pominę oczywiste oczywistości, jak znajomość terenu przez naganiaczy, prowadzącego polowanie i jego pomocników (raz widziałem prowadzącego – łowczego, który zgubił się w lesie – poezja!), niezłomne i głoszące psy czy obtropiony wcześniej miot. To wie każdy z nas, a przynajmniej powinien znać. Są jednak pewne elementy, o których „na studiach” nie zawsze uczyli. Dla mnie polowanie zbiorowe to mocno sformalizowany rytuał połączony ze spotkaniem towarzyskim,

36


37


38


ma osób wykluczonych i wszystkich rozmówców widać – co jest warunkiem każdego udanego spotkania towarzyskiego, nie tylko myśliwskiego.

sze z nich – w mojej opinii grzech wołający o pomstę do Świętego Eustachego – to jazda kawalkadą aut po łowisku, każdy własnym samochodem. Piętnaście aut wali środkiem lasu, następnie wylewa się z nich łowiecka brać – zbiera się i prowadzący każe przestawić auta z linii strzału. Jest tylko jeden problem – kierowca już poszedł, bo miał wysokie numery. Szczytem, jaki kiedyś widziałem, było podjechanie do stanowiska i zaparkowanie przez „hrabiego” na linii. Poza delikwentem nikt nie mógł strzelać, tylko podziwiać jego piękne auto. Przeciwieństwem takiej amatorki jest organizacja, jaką widziałem w jednym z kół na Ziemiach Odzyskanych. Wszyscy z 22 myśliwych w budzie, a prowadzący z kierowcą na traktorze. Przyczepa stawała na każdym stanowisku, a numery wysiadały we właściwej kolejności. Po pędzeniu buda wracała i zbierała łowiecką brać. Naganka, ma się rozumieć, jechała drugą przyczepą. Tym sposobem mieliśmy 6 pędzeń plus śniadanie do godziny 13. zaliczone. Największym atutem takiego polowania jest jednak cisza, z jaką się rozstawiamy, na podjazd zwierzyna w zasadzie nie zwraca uwagi, a na stanowisku już nie ma z kim gadać. Właśnie o taką organizację walczę w moim kole, lecz

Nie z pustym brzuchem Nie widzę również możliwości udanego polowania bez śniadania w samo południe. Po prostu źle się poluje z pustym brzuchem. Wcale nie potrzeba wykwintnej kuchni i wyszukanego jedzenia, grochówka z termosu smakuje mi najlepiej. Tak samo jak kiełbasy ugrzane w ognisku na parkingu leśnym. Jeśli jest dodatkowo dostępna kawa i herbata, to ja przyznaję, że na śniadaniu osiągam niemalże pełnię szczęścia. Ostatni już i fakultatywny rytuał polowania zbiorowego to Biesiada Hubertowska. Przyznam się, że jej zwyczaj nieznany mi na początku kariery łowieckiej, stał się dla mnie obecnie immanentną częścią polowania rozpoczynającego sezon, spotkaniem towarzyskim, do którego co rok z wielką radością wracam, pełniąc ochoczo funkcję podczaszego. Samochodem po łowisku Przechodząc do drugiej części rytuału polowania zbiorowego – pędzeń, powiem, że są pewne zachowania, których na zbiorówkach nie toleruję i zawsze będę z nimi walczył. Pierw-

39


niestety lobby kawalkady aut i wygody niektórych jeżdżących tylko autami z wyższej półki, na razie wygrywa.

pokazuje. Tak, wiem – niemiła sytuacja, jednak wszyscy przyjechaliśmy na polowanie, gdzie czas na rozmowy jest wyłącznie poza pędzeniami.

Z gadułami nie poluję! Tak samo jak nie toleruję kawalkady 15 aut podczas polowania, nie znoszę również myśliwych-gadaczy. Gaduła potrafi, idąc na sąsiedzkie stanowisko, cały czas nawijać i nie kapuje, że ja nawet głową nie kiwam. Uznaje to wyraźnie za znak, że tak ciekawie opowiada i nie ma zamiaru przestawać. Gadacz po zajęciu stanowiska oczywiście obdarza mnie jeszcze głośnym spostrzeżeniem na odległość: „Tu zawsze coś było“. Dla niego to jednak dopiero początek. On się rozkręca. Kilka razy mi się zdarzyło, że kiedy na stanowisku złożyłem się do strzału, jednak go przez pewien czas nie oddawałem, bo nie było sposobności, gadacz się ujawnił, aby porazić swoją mądrością, mówiąc: „Co masz?“ albo „Dziki?”. Nie mam litości dla tego rodzaju zawodowców. Zaraz po pędzeniu informuję byłego już kolegę, że pomylił miejsca i nie jest na wycieczce do lasu, tylko na polowaniu, gdzie podczas pędzenia na stanowisku się nie odzywa. Droga do domu wolna, więc do czasu zmiany zachowania i przeproszenia kolegów niech mi się na oczy

Prowadzący-cwaniak Kolejnym typem myśliwego, którego nie toleruję w swoim otoczeniu, jest prowadzący-cwaniak. Jegomość traktuje swoich kompanów jak służbę i całe polowanie organizuje tak, aby mieć szanse ubić jak największą liczbę zwierza. Jak wyglądają w praktyce poczynania prowadzącego-cwaniaka? Proszę, oto przykład: idę z takim cwaniakiem, aby obstawić flankę, mam numer 3. Zgodnie ze zwyczajem prowadzący na jednej stronie i jego pomocnik na drugiej stornie rozprowadzają myśliwych, wskazując im stanowiska, po czym sami zamykają flanki. Normalne jest więc, że kiedy za plecami został myśliwy z numerem stanowiska 4, jestem z moją trójką następny w kolejce do zajęcia stanowiska. Dochodząc do małej dolinki, którą, jeśli dziki są w miocie, zapewne będą umykać, cieszę się podwójnie, widząc na śniegu świeże weksle zwiastujące spotkanie z czarnym zwierzem – idealne stanowisko. To samo pewnie jest w głowie prowadzącego, bo mówi: „Słuchaj, mnie już nogi bolą, odsapnę sobie tutaj,

40


41


42


a ty rozprowadź za mnie, ale pamiętaj, idź do samego końca młodnika i załam flankę, bo wtedy dziki z całą pewnością zejdą do dolinki” – w domyśle: wprost na prowadzącego-cwaniaka. Wracając po zakończonym pędzeniu nie mam okazji pogratulować dubletu prowadzącemu, ponieważ z daleka krzyczy: „Ale miałeś pecha, to przecież twoje stanowisko. Wszystko przez te nogi!”. Tego rodzaju zachowanie to chamstwo w czystej postaci. Taka osoba nigdy nie powinna zostać dopuszczona do prowadzenia polowań, ponieważ swoich kolegów ma za imbecyli, a polowanie zbiorowe traktuje jako prywatny folwark, gdzie jego „koledzy” robią za naganiaczy.

linii oraz pogodę bezwietrzną. Za niekorzystny uznałem wiatr w stronę od linii w kierunku naganki. Wyniki, jakie uzyskałem w pierwszym roku, były dla mnie zaskoczeniem, ale znalazły potwierdzenie w drugim sezonie „badawczym”. W sezonie 2015/16 brałem udział w 11 polowaniach pędzonych, z czego w dwóch z ambon, w kolejnym sezonie polowałem zbiorowo 12 razy, w tym dwukrotnie z ambon. Myślę, że jest to liczba, przy której można już określić pewne prawidłowości. W polowaniach tradycyjnych, te w korzystnym wietrze kończyły się średnio pokotem większym w przypadku dzików o 30% w pierwszym roku oraz o 36% w kolejnym. Największą jednak różnicę widać w przypadku jeleni. Podczas niekorzystnego wiatru w dwóch kolejnych sezonach udało się pozyskać wyłącznie 1 jelenia w stosunku do 5 podczas pędzeń, gdzie wiatr był sprzyjający. Nie odnotowałem natomiast różnicy w przypadku lisów, gdzie wynik był podobny. Duże różnice widać również w skuteczności polowań szwedzkich w zależności od sposobu poruszania się naganki. Co prawda miałem małą bazę badawczą – tylko cztery polowania, więc nietrudno tu o błąd statystyczny (wiadomo, idąc z psem

Czy wiatr ma znaczenie? Całkiem z ciekawości postanowiłem również sprawdzić wpływ wiatru na efekty polowania. Czy na polowaniach zbiorowych wiatr ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie? Zastanawialiście się nad tym? Z uwagi na to, że nie jestem naukowcem, sprawdzenia mogłem dokonać możliwie prostym i amatorskim dostępnym dla Haggisa Huntera sposobem. Przez ostatnie dwa sezony zapisywałem rozkład przy każdym z pędzeń oraz wiatr – korzystny/niekorzystny. Za korzystny uznałem wiatr wiejący w stronę

43


na spacer każdy z nas ma statystycznie trzy nogi), ale wnioski są ciekawe. Polowanie w przypadku, gdy naganka szła jedną grupą, tzw. ławą, było trzykrotnie mniej skutecznie od polowania, gdzie naganka była podzielona na 3 do 4 grup i płoszyła zwierzynę tylko z miejsc, gdzie zwykle zalega na dzień. Jestem ciekaw, czy ten sezon potwierdzi wyniki dotychczasowych badań. Czy warto więc brać pod uwagę wiatr podczas planowania pędzeń? Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami.

dy zalała mnie złość. Nie na to, że nie będę mógł polować na rykowisku – odrobię późną zimą w Szkocji. Złość przyszła wtedy, gdy zadałem sobie pytanie, czy ja w ogóle coś od PZŁ dostałem poza rzeczoną karą! I przyznam się, nic mi do głowy nie przychodzi. Słabo. Wiem tylko, że co roku muszę zapłacić frycowe. Haracz za przywilej polowania. Muszę też włożyć w kopertę potwierdzenie opłaty składki oraz legitymację i przesłać do centrali, aby następnie czekać na zwrot legitymacji z wbitą pieczątką. Niby nic takiego, ale czy w XXI wieku ktoś jeszcze wbija pieczątki? Mogę w 10 minut przez internet kupić i zapłacić za bilet lotniczy na koniec świata i bez drukowania go za godzinę udać się na lotnisko, skąd polecę, gdzie mi się tylko podoba. Nie wiem, czy jest coś w XXI wieku, czego nie można załatwić przez internet? Mogę kupić w USA auto i za miesiąc mam je w Polsce pod domem, mogę w Kolumbii kupić kawę i za trzy dni parzyć ją w ekspresie u siebie w domu, mogę przez internet umówić się Afryce, aby zapolować na słonia i za trzy dni tam być – to dlaczego w PZŁ nie mogę zapłacić składek przez formularz na stornie internetowej i mailem dostać potwierdzenie opłacenia składki? Po co komu ta cholerna pieczątka?!

PS I – Epilog rykowiska Ostatnimi czasy dostałem z PZŁ pisemko stwierdzające, że nakłada się na mnie karę – rok zakazu polowań na byki jelenie. To wszystko za upolowanie byka obustronnie koronnego w drugiej klasie. Tak, wiem i nie kwestionuję tego, pomyliłem się. Byłem pewien, że strzelam do III klasy, a po strzale okazało się, że lat brakuje. Niebywałe stało się rzeczywistością – PZŁ odkrył, że istnieję i zna mój adres! Jestem członkiem PZŁ kilkanaście lat – płacę co roku niemałe składki i mój jedyny kontakt ze strony organizacji, którą utrzymuję, to kara. Przez te wszystkie lata płacenia składek jedyną rzeczą, jaką dostałem od PZŁ, to częściowy zakaz polowań. I wte-

44


45


46


Rozwiązanie średniowieczne, dlatego pytam, czy tam w centrali jest już XXI wiek? I tu nagle zostaję zaskoczony z samego rana – mail od sekretarza w sprawie wymiany legitymacji – nie będzie już pieczątek. Niestety moja radość nie trwała długo – nowe legitymacje trzeba nadal wysłać, aby wkleili jakiś hologram. To po jaką cholerę zmiana legitymacji? Kto z mądrych na górze w PZŁ wpadł na ten chytry plan? Kto? No i skoro o PZŁ mowa, to pozwólcie, że zakończę temat i wyleję resztę goryczy (a może dopiero zacznę?). PZŁ co roku ze składek inkasuje ok. 40 mln zł (125 tys. członków x 320 zł) i za tę forsę nie był w stanie przez 80 lat od zakończenia wojny nawet zaprojektować porządnego munduru myśliwskiego. Bo ten wzór, jaki mamy teraz, jest gorszy niż wszystko, co kiedykolwiek widziałem i nigdy go na siebie nie założę. Być może w XIX wieku mógłby na kimś mniej rozgarniętym zrobić wrażenie – ale nie dziś! Dziś po prostu swoją brzydotą żenuje.

wyłącznie i całkowicie swojej jedynej pasji – pracy zawodowej tj. badaniom nad żabami. Jakkolwiek smutno to brzmi, jest prawdą. Z uwagi na to, że polowania nie znoszą pustki, miejsce Armina od następnego felietonu zajmie The Big Al, co się na czarno nosi. Nie jest on łowcą de iure (z łac. według prawa [przyp. red.]) tylko in pectore (z łac. w sercu, w piersiach [przyp. red.]).

PS II – Elegia dla Armina Profesor Armin von T. – mój jedyny przyjaciel po strzelbie – definitywnie zakończył swoją przygodę z łowiectwem. Skończył polować na dobre. Od teraz postanowił poświęcić się

47


48


49


Nowy wymiar Targรณw KNIEJE


Przyszłoroczna edycja Targów Łowieckich KNIEJE będzie miała swój mały jubileusz. Od pięciu lat Poznań wita myśliwych z otwartymi ramionami. W 2019 r. od 1 do 3 lutego po raz kolejny podczas Targów „Pasji” Diany i myśliwi będą mogli zapoznać się z najnowszymi trendami w branży łowieckiej oraz spotkać kolegów z braci myśliwskiej z całej Polski. O tym, co nas czeka w lutym, rozmawiamy z Filipem Głogowskim, dyrektorem Targów KNIEJE, Survival Expo, ShootingPro ROZMAWIA: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE


T

argi KNIEJE na stałe wpisały się w kalendarium wydarzeń skierowanych do myśliwych. Mimo że odbywają się dopiero po raz piąty, są ważnym elementem szerzenia kultury łowieckiej. Na jakie atrakcje mogą liczyć uczestnicy wydarzenia? Jakie nowości względem poprzednich edycji szykują organizatorzy? Targi KNIEJE, które co roku odbywają się w Poznaniu, to sprawdzona marka, rozwijająca się dzięki współpracy z wystawcami. Przyświeca nam zasada wsłuchiwania się w głosy przedstawicieli firm i spełniania ich życzeń. Sprawdza się to w wielu branżach. Nowe pomysły na wydarzenia czerpiemy też z rozmów z wystawcami i partnerami. Targi KNIEJE to świetna okazja do poznania najnowszych trendów, możliwość wymiany wiedzy i czerpania z doświadczenia od kolegów z braci łowieckiej. Wśród licznych atrakcji znajdą się wydarzenia, które co roku wzbudzają zainteresowanie odwiedzających, jak zawody strzeleckie, konkurs budowy ambon, pokaz mody myśliwskiej, prezentacja najpiękniejszych gatunków psów myśliwskich oraz ptaków wykorzystywanych w sokolnictwie. Uczestnicy Targów będą również mogli skosztować specjalnych potraw z dziczyzny.

52


53


54


55


56


57


Dla bywalca Targów to już program, bez którego sobie trudno je wyobrazić. Słyszałem jednak coś o nowym wymiarze Targów KNIEJE... Debaty na temat problemów branży oraz spotkania ze znanymi myśliwymi to z pewnością nowości kolejnej edycji. Podobnie jak nowa lokalizacja, czyli jeden wspólny pawilon dla Targów KNIEJE, Survival Force Expo oraz ShootingPro o łącznej powierzchni blisko 7 tys. m2! Zwiększenie ekspozycji to magnes, dzięki któremu

w dniach 1–3 lutego w Poznaniu pojawi się jeszcze więcej miłośników tych trzech pasji. Targom KNIEJE towarzyszyć będzie druga edycja Targów Survival Force Expo dedykowana miłośnikom survivalu i militarnych klimatów, które swoją tematyką idealnie pasują do targów łowieckich... Są to dwie pasje, które dość mocno się przenikają, ale mają różnych odbiorców. Nie każdy myśliwy wybiera się w głuszę oraz

58


Przyszłorocznej edycji Targów KNIEJE towarzyszyć będzie nowe wydarzenie – Targi ShootingPro. Skąd wzięła się idea na przygotowanie imprezy o tej tematyce? Od jakiegoś czasu można obserwować pewien trend. Broń, amunicja, wyposażenie taktyczne oraz optyka coraz częściej kupowane są przez kolekcjonerów oraz strzelców sportowych. Zarówno strzelectwo, jak i posiadanie w swoim domu broni historycznej staje się coraz bardziej popularne. Wpływ ma na to rosną-

sprawdza swoje umiejętności bytowania na łonie natury i nie każda osoba zajmująca się sztuką survivalu jest myśliwym, którego zadaniem jest dbanie o zrównoważony rozwój zwierzyny w lesie. Choć z pozoru często korzystają z podobnego ekwipunku, służy im on do odrębnych celów. Zamysłem stworzenia SFE było podobnie jak w przypadku Targów KNIEJE, zaprezentowanie nowości na rynku, integrowanie środowiska oraz wymiana doświadczeń.

59


60


61


62


63


ca świadomość obywateli w temacie posiadania broni palnej, jak i renesans strzelectwa sportowego. Coraz bardziej popularne staje się strzelectwo dynamiczne, długodystansowe czy rzutkowe. Z uwagi na to, że wielu wystawców posiada w swoim portfolio nie tylko asortyment myśliwski, ale i strzelecki, postanowiliśmy stworzyć przy Targach KNIEJE takie wydarzenie jak ShootingPro. Do tego faktu przyczyniła się również zwiększająca się popularność łucznictwa, szczególnie tego w wydaniu amatorskim. Zauważyliśmy niszę, którą postanowiliśmy wypełnić. Dzięki czemu producenci i importerzy będą mogli zaprezentować swój asortyment.

Kameralne i komfortowe warunki, które udało nam się stworzyć, sprzyjają rozmowom biznesowym. Wszystkie firmy, które zgłaszają udział w naszym wydarzeniu, gorąco zachęcamy do zaproszenia swoich gości specjalnych oraz wyjątkowych klientów właśnie w piątek 1 lutego. Z drugiej strony dbamy tu o wygodę zwiedzającego, który właśnie w tym dniu może poczuć się jak prawdziwy VIP i zwiedzić Targi w komfortowych warunkach. Ma też pewność, że każdy wystawca znajdzie dla niego czas na rozmowę o nowościach i interesujących go artykułach. Blok Targów KNIEJE, Survival Force Expo, ShootingPro to bardziej targi biznesowe, czy targi dla szerokiej publiczności? Wskazany blok Targów to coś w rodzaju hybrydy, a organizowanym przez nas wydarzeniom przyświecają różne cele. Po pierwsze biznesowe, czyli spotkania wystawców z klientami oraz partnerami, budowanie relacji, przedstawienie i prezentacja nowości oraz dyskusja o trendach w branżach. Po drugie zaś, i moim zdaniem ważniejsze, to fakt, że Targi są świetnym miejscem i platformą do integracji środowisk, wymiany doświadczeń, zawierania nowych znajomości, a także, jak w przypadku Targów KNIEJE, do kultywowania tradycji.

Od kilku lat pierwszy dzień imprezy to tak zwany Vip Day. Proszę przypomnieć naszym Czytelnikom, na czym on polega? Od kilku lat piątek jest dla nas dniem wyjątkowym, w którym firmy uczestniczące w Targach budują i pogłębiają swoje relacje zarówno z kluczowymi klientami, jak i firmami z branży. Ceny biletów tego dnia są o wiele wyższe, dzięki czemu wystawcy mogą liczyć na wyselekcjonowaną grupę gości targowych. Wśród nich na pewno pojawią się profesjonaliści oraz przedstawiciele mediów.

64


65


66


67


Na strzelnicę i… do sklepu

Zarówno firma Incorsa, jak i strzelnica Agvo to dobrze znane punkty na strzeleckiej mapie stolicy. Teraz mamy możliwość odwiedzenia sklepu Incorsy, będąc na strzelnicy Agvo przy Puławskiej 561 w Warszawie. Sprawdźcie sami! TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA



C

ałkiem niedawno, bo 28 listopada właściciele firmy Incorsa, Dorota i Dariusz Dąbrowscy oraz prezes strzelnicy i klubu strzeleckiego Agvo, Ireneusz Grabowski, dokonali otwarcia nowego sklepu, który mieści się na terenie strzelnicy. Tych, którzy na Puławskiej w Agvo jeszcze nie byli, zachęcamy, by z tym miejscem się zapoznać. Bo naprawdę warto.

boru mamy szeroki arsenał broni: od pistoletów bocznego i centralnego zapłonu do karabinów i strzelb gładkolufowych. Strzelnica organizuje również szkolenia na patent strzelecki, instruktora strzelectwa czy prowadzącego strzelanie. A teraz pojawiła się kolejna atrakcja. Pod okiem fachowców Mowa oczywiście o sklepie firmy Incorsa, której myśliwym z pewnością nie trzeba przedstawiać. Możemy tu kupić amunicję i akcesoria do czyszczenia broni, a przede wszystkim broń.

Imponujący arsenał Strzelnica dysponuje dwunastoma torami, na których możemy strzelać na odległość do 25 metrów. Do wy-

70


W sklepie znajdziemy ofertę ponad 100 modeli pistoletów i karabinów, a co najważniejsze, każdy z nich możemy wypróbować na strzelnicy pod okiem instruktora, który zapozna nas z jej wszystkimi niuansami i budową. Nam podczas wieczornego otwarcia szczególnie podobało się strzelanie z karabinków Schmisser oraz broni PCC Grand Power Stribog. Obsługa sklepu Incorsy to solidni, doświadczeni instruktorzy strzelectwa z wieloletnią praktyką. Jeżeli więc zjawicie się na Puławskiej 561, Adrian Walczak i Marcin Kizler zademonstrują Wam

szeroką ofertę sklepu. A po fachowej prezentacji będziecie mogli z nimi przetestować broń na strzelnicy Agvo. Oczywiście, również myśliwi mogą tu np. kupić amunicję, obejrzeć broń myśliwską oraz wszelkie potrzebne akcesoria do jej czyszczenia. I jeszcze jedno. W dzisiejszym zabieganym świecie wielkim ułatwieniem dla klientów jest fakt, że sklep firmy Incorsa jest otwarty w dni powszednie od 14.00–20.00, a w soboty i niedziele pracujące od 10.00–18.00. Zapraszamy na dobrą zabawę w dobrym towarzystwie!

71


72


73


74


75


Szkoła wabienia

Pomysł założenia „Szkoły wabienia” nie powstał w mojej głowie z dnia na dzień. Po przeprowadzeniu kilkudziesięciu kursów na terenie całej Polski i po wielu miesiącach namysłów postanowiłem spróbować. Wiadomo, kto nie ryzykuje... TEKST I ZDJĘCIA: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI



D

o momentu otwarcia „Szkoły wabienia” przeprowadzałem tego typu szkolenia na wyjazdach. Wiązało się to zawsze z przebytymi setkami kilometrów w najdalsze rejony kraju. Ponieważ czasem prowadziłem kursy ukierunkowane na wabienie konkretnego rodzaju czy gatunku zwierząt, to ciężko było zadowolić wszystkich kursantów. Często też bywało, że niektórym miejscowym myśliwym nie odpowiadały terminy prowadzonych w terenie szkoleń. Ponieważ mieszkam 2 km od jednego z piękniejszych obiektów, w których znajdują się odpowiednie warunki do prowadzenia tego typu szkoleń, postanowiłem po raz pierwszy wykorzystać pomieszczenia Muzeum Przyrodniczego im. Krystyny i Włodzimierza Tomków w Ciężkowicach do poprowadzenia kursu wabienia.

drobnej i grubej. W pierwszym dniu zaplanowałem naukę wabienia ptaków (m.in.: słonek, jarząbków, kaczek i gęsi) oraz drapieżników. W drugim dniu miały być kontynuowane zajęcia z nauki wabienia saren, dzików, danieli, jeleni szlachetnych i łosi. Nie byłem pewny, czy znajdę tylu chętnych, którym chciałoby się przyjeżdżać do Ciężkowic specjalnie na kurs. Po publikacji ogłoszenia o kursie, ku mojemu zdziwieniu zgłosiło się kilkanaście osób (jest to idealna liczba kursantów) z terenu całej Polski. Niektórzy przejechali ponad 400 km w jedną stronę, żeby móc uczestniczyć w kursie! Była teoria… Część teoretyczna kursu obejmowała zapoznanie się z historią metody polowań, jaką jest szlachetna sztuka wabienia zwierzyny, omówieniem rodzajów przyrządów do wabienia, czyli tak zwanych wabików oraz poszczególnych gatunków zwierząt, na które polujemy metodą wabienia. Ta ostatnia kwestia ma bardzo duże znaczenia dla całego zagadnienia. Podstawą, jeśli chodzi o dobranie czasu polowań na wab, jest znajomość biologii poszczególnych gatunków. Na przykład nauka wabienia takiego gatunku, jakim jest najmniejszy nasz

Dla każdego coś miłego... Często trudno jest dogodzić kursantom z uwagi na różne upodobania z zakresu wabienia. Jedni lubią wabić ptaki, drudzy dziki, a jeszcze inni kozły podczas rui czy jelenie byki w okresie rykowiska. Na wzór niektórych wcześniej prowadzonych na wyjazdach kursów, postanowiłem opracować plan szkolenia dwudniowego podzielonego na sztukę wabienia zwierzyny

78


kurak leśny, czyli jarząbek, bez odpowiedniej wiedzy o nim mija się z celem.

może sobie sprawdzić i dobrać odpowiedni dla siebie. Oczywiście, pomagam w dobraniu takiego sprzętu pod indywidualne zapotrzebowanie danego kursanta. Ponieważ od ponad roku współpracuję z firmą „Kolba” z Będzina, która jest dystrybutorem kilku marek zajmujących się produkcją najwyższej klasy wabików, staram się mieć odpowiednie zaopatrzenie w tego typu sprzęty podczas kursów. Każdy z kursantów ma wtedy szansę wypróbować, jakie możliwości posiada dany wabik. W trakcie zajęć praktycznych duży nacisk kładę na technikę wabienia, ale przede wszystkim

…i była praktyka Po omówieniu każdego gatunku przystępowaliśmy do zajęć praktycznych i każdy mógł spróbować swoich sił, ćwicząc wabienie na wabikach. Większość kursantów zazwyczaj już wcześniej próbuje swoich sił w sztuce wabienia zwierzyny i rzadko się zdarzają nuworysze, którzy dopiero na kursie trzymają pierwszy raz w ręce wabik. Podczas zajęć praktycznych każdy bez potrzeby kupowania wabików

79


na taktykę całego polowania. Jak już wcześniej wspomniałem, dużą rolę odgrywa również znajomość biologii poszczególnych gatunków. Oczywiście, po zakończeniu szkolenia każdy z uczestników otrzymuje dyplom ukończenia „Szkoły wabienia”.

lowaniem zbiorowym dla uczestników kursu. Tym razem Muzeum Przyrodnicze w Ciężkowicach w połowie listopada znów wypełniły dźwięki wabików, a na kursie zameldowało się 13 myśliwych z różnych regionów Polski. Myślę, że kolejny kurs w ramach mojej „Szkoły wabienia” zorganizuję już niebawem i może również połączę go z polowaniem? W imieniu własnym i włodarzy Muzeum Przyrodniczego w Ciężkowicach serdecznie zapraszam do wzięcia udziału w kolejnych kursach.

Szkolenie i polowanie Ponieważ wyniki pierwszego kursu organizowanego przeze mnie w sierpniu przerosły moje oczekiwania, postanowiłem poprowadzić kolejny kurs w ramach „Szkoły wabienia” połączony z po-

80


81


Na zatropiu

felieton Gamrata

WIĘCEJ KOMANDOSÓW NIŻ MYŚLIWYCH Siedzi sobie Gamrat pod starym świerkiem i nadstawia słuchy ku północy, nasłuchując wieści ze stolicy. To, co do niego tu dochodzi, dziwne jest wielce. Oto bowiem w trybie extraordynaryjnym zwołano do stolicy nowo wybranych członków Rady Naczelnej. Pierwszy zjazd, a więc zgodnie z obyczajem winna się ta rada, jak to się mądrze mówi, ukonstytuować, znaczy swoje władze wybrać...


G

amrat, ciekaw wielce, skorzystał z szatańskiego wynalazku, jak to stary Józef Czwerynko – król arłamowskich łowisk – określa telefon bez drutu i zadzwonił do jednego z tych nowicjuszy. – Kto też został teraz naszym przewodnikiem w trudnych czasach? – spytał bez ogródek. – Nikt – usłyszał głos mocno zirytowany. Zwołano nas z dnia na dzień, zmuszono do zmiany planów tylko po to, by… popitolić. (Znaczy mój rozmówca użył słowa bardziej mocnego, ale póki co w felietonie takich wyrazów nie używam). Nie jest to wieść dobra, oznacza bowiem, że nadal jesteśmy organizacyjnie w czarnej… dziurze, skoro najwyższa władza nie jest w stanie się zorganizować. Przy okazji popytał jednak Gamrat, co tam w kuluarach piszczy i chyb mu się zjeżył z irytacji. Usłyszał bowiem, iż jest już dwóch chętnych na stołek prezesa. Jeden z Ciechanowa, drugi z Piły. Ten z Ciechanowa, człowiek szerzej nieznany, ale sam fakt, że po 20 latach rządów ciechanowian, zakończonych totalną klapą, ta sama okolica chce nadal zarządzać Związkiem, zdziwił Gamrata bardzo. Drugi pretendent to człowiek środowisku znany od lat wielu, wieloletni członek poprzednich NRŁ, skompromitowanych w oczach młodszych myśliwych, którego poglądy na

selekcję jeleniowatych z trudem zostały dopiero niedawno odesłane do lamusa. Wygląda więc na to, że o ile nowe w Związku idzie, to stare jedzie i wybór będzie między starym znanym a starym zakamuflowanym… A pomysłów, co dalej, jak wyjść z trudnej sytuacji, nie widać. Wobec tego uznał Gamrat, iż warto zobaczyć co tam na dole słychać. A jako że czas zbiorówek nastał, przeto zajrzał Gamrat tu i ówdzie. I co zobaczył? Komandosów zobaczył! Kamuflaże coraz wymyślniejsze, bejsbolówek, czapek z amerykańskich stadionów, coraz więcej, karabiny coraz dziwniejsze, plastik królujący. Posłuchał Gamrat, o czym toczą się rozmowy przy ogniskach i stołach. Przede wszystkim o broni. Który sztucer lepszy, a która kula celniejsza, który kaliber lepszy? A ten to trafia na 300 metrów, a ten bez pudła na 500, a opad na 700 to „taki niewielki”. Zupełnie, jakby regulaminy polowań nie istniały. Wprawdzie nie ma na to Gamrat żadnych namacalnych dowodów, ale przeczucie starego odyńca mówi mu, że wraz z rozwojem broni coraz więcej myśliwskiej młodzieży ma regulaminowe odległości za niezobowiązujące zapisy i strzela tak daleko, jak się da. Tej modzie sprzyjają też coraz powszechniejsze siatki celownicze rodem z wojska.

83


W drugiej kolejności rozmawia się o noktowizji. Kto ma lepszą, jaśniejszą, kto i jak jej używa. W tym powszechnym już pędzie nikt nie słyszy głosu starego Czwerynki, który zwykł pytać przy okazji takich dyskusji: – A po co ci to synu? Już nie chcesz czuć żadnych emocji związanych z podchodzeniem, tropieniem i zasiadką? Tylko przyjeżdżasz ciemną nocą na pole, patrzysz przez te swoje nokto i pac, po polowaniu? Dziś starzy Nemrodzi normalnie wstydzą się zadawać takie pytanie, by nie usłyszeć, że są: a) biedni, b) zacofani, c) niedzisiejsi. Przy zbiorówkach ogniskach nie słychać dziś niegdysiejszych sporów o psa myśliwskiego, o to, który ciapek lepszy na tropie, a który cięty bardziej w miocie. A już rozmowy o gospodarce łowieckiej, gdzie warto by założyć jeszcze jeden pas zaporowy, a kto w przyszłym tygodniu weźmie ciągnik i rozwiezie buraki, zniknęły zupełnie. A już dobiła Gamrata sytuacja w jednym z kół, kiedy to po zbiorówce młodzi koledzy wtrząchnęli grochówkę i rzucili się do książki, by zapisać się…

na wieczorne wyjście. Bo właśnie jest księżyc. I tylko garść starych Nemrodów została przy ognisku, by wspominać niegdysiejsze przewagi i w koleżeńskim gronie roztrząsać, dlaczego ten gruby odyniec tyle lat robi ich w konia. Gamrat widział to i słyszał, stojąc w cieniu zagajnika. I naszła go niewesoła refleksja, iż w dzisiejszym łowiectwie więcej komandosów niż myśliwych… PS Choć pół myśliwskiej Polski żyje programem Anity Gargas, to nie będę go komentował. Nie dlatego, iż komentować go nie należałoby. Po prostu, gdy czytam te „podniecone” komentarze, to dziwię się, iż tak wielu zapomniało przy tej okazji, że pani redaktor Anita z obiektywizmu nie słynie, więc uznawanie jej programu za prawdziwe przedstawienie sytuacji jest, mówiąc oględnie, myśleniem życzeniowym. PS II Rozegranie przez kierownictwo Związku sprawy tzw. audytu znajdzie się kiedyś w podręcznikach PR w rozdziale – „Jak tego robić nie należy”, w podrozdziale „Przykłady ciężkiej głupoty”. Gamrat

84



Dwie tony radośc i myśliwska groch

Współpraca myśliwych z kół łowieckich ze szkołami, które znajdują się na terenach naszych obwodów, wpisała się w życie łowieckie już na stałe. Przynajmniej tak jest w naszym okręgu bydgoskim... TEKST I ZDJĘCIA: ALEKSANDRA SZULC


ci hรณwka


W

spółpraca ta w zależności od zaangażowania samych myśliwych, jak i chęci z drugiej strony, czyli dyrekcji szkoły, a tak naprawdę wychowawców i nauczycieli, którzy mają bezpośredni kontakt z dziećmi, bywa różna. Są szkoły, do których jeździmy z wielką chęcią, jesteśmy w nich witani z radością, a są takie, gdzie raz, dwa razy w roku pokazujemy się jakby z obowiązku. Też jest sympatycznie i miło, ale nie ma między nami „chemii”. Do Szubina zawsze chętnie Dzisiaj wspomnę Wam o takiej szkole i takich myśliwych, pomiędzy którymi tę „chemię” czuć na odległość. Spotkanie z uczniami Szkoły Podstawowej w Szubinie, opowieści o mieszkańcach naszych lasów, pól i łąk, rozmowy o tym, że myśliwi są potrzebni, odbywają się regularnie. Uczą się dzieci, ale przede wszystkim świadomości nabierają nauczyciele. Zdajemy sobie sprawę, że to przecież oni decydują, czy się spotkamy kolejny raz, czy wyjdziemy do lasu, czy zorganizujemy konkurs. My mamy pomysły i chęci, jednakże to dyrekcja i pedagodzy podejmują decyzje o akceptacji i realizacji każdego przedsięwzięcia.

88


89


Kilogramy radości Kiedy padło hasło „Zbieramy żołędzie i kasztany dla zwierzaków na zimę”, rozpoczęło się rywalizacyjne szaleństwo. Ogłosiliśmy konkurs. Nagrodą dla zwycięzcy, czyli klasy, która zbierze najwięcej kasztanów i żołędzi, jest wycieczka do Muzeum Przyrodniczo-Łowieckiego w Uzarzewie, całkowicie sfinansowana przez myśliwych. Fundusze na nagrodę zebraliśmy podczas uroczystości obchodów 65-lecia istnienia naszego KŁ 223 „Kos”. Myśliwi nie szczędzili grosza! Zebraliśmy 1400 złotych, a i Zarząd Koła dołożył 400 złotych! Jakie było nasze zaskoczenie i radość, kiedy w dniu podsumowania i ogłoszenia zwycięzcy okazało się, że uczniowie przy niemałym udziale rodziców zebrali dokładnie 2116 kg kasztanów i żołędzi. To był dzień pełen emocji, wielką frajdę i niespodziankę zrobił wszystkim kolega myśliwy Wiesiu Nitka, który ugotował ogromny gar grochówki. A po sygnale ,,posiłek” zaprosił wszystkich uczniów i nauczycieli na pyszny poczęstunek, na grochówkę taką, jaką jedzą myśliwi na polowaniach zbiorowych. Usłyszeliśmy od jednej miłej pani wychowawczyni, że... dla tej grochówki warto być myśliwym!

Gratulacje i... satysfakcja Były dyplomy, oklaski i gratulacje. Zwyciężyły dzieciaki z zerówki – 0b. Zdobyli 1266 punktów (wagę żołędzi liczyliśmy x 3), drugie miejsce zajęła klasa 0a – 967 punktów. Uczniowie obu klas pojechali na wycieczkę. Cieszyli się uczniowie, nauczyciele, dziękowali nam rodzice. Wspólnie zrobiliśmy kawał dobrej roboty: myśliwi – dzieciom, dzieci – zwierzętom. To w dużej mierze od nas myśliwych zależy, jak jesteśmy postrzegani w naszych małych ojczyznach. To my powinniśmy kreować wizerunek potrzebnego przyrodzie, mądrego i prawego myśliwego. Pamiętajmy o tym!

90


91


92


93


Jaka broń najleps


sza na zbiorówki?

Październik, to jak twierdzą niektórzy, najpiękniejszy miesiąc w roku bo rozpoczynamy polowania zbiorowe, czyli popularne zbiorówki. Silna populacja dzika, odgórny nakaz jej redukcji, a także świadomość, że jedna lufa kulowa w drilingu lub kniejówka może wystarczy, minęły. A co w zamian? TEKST: SZYMON CHACIŃSKI ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA, JOANNA GŁOGOWSKA , MATERIAŁY PRASOWE


T

Celny jak dobry repetier Każdy z nas, kto polował z karabinu samopowtarzalnego wie, że jest on tak samo celny jak dobrej klasy repetier. Ma za to niezaprzeczalne zalety: strzela zdecydowanie szybciej, a także biorąc pod uwagę czynnik ludzki, strzela również celniej, ponieważ przy oddawaniu kolejnych strzałów nie musimy odrywać kolby od ramienia i po przeładowaniu ponownie się składać. Oddajemy więc większą liczbę strzałów i do tego celniejszych. Zgodnie z przepisami na polowaniach zbiorowych możemy mieć w magazynku dwa naboje, jednak razem z amunicją w komorze mamy możliwość oddania trzech bardzo szybkich strzałów.

ypowa zbiorówka na dziki to zazwyczaj polowanie, na którym powinniśmy być przygotowani na to, że będziemy strzelać dość dużo i do tego szybko. Dziki, jak wiadomo, mają taką złośliwą naturę, że poruszają się tym szybciej, im bliżej są linii naganki, psów, a także myśliwych. Nie bez powodu więc karabiny samopowtarzalne cieszą się tak dużym powodzeniem. Popularyzacja tej broni łączy się ze zmianą świadomości wśród myśliwych, którzy coraz rzadziej używają błędnej nazwy automat. A także nie powielają już mitu, który mówił, że sztucer samopowtarzalny jest mniej celny i jeśli już, to nadaje się od biedy tylko na zbiorówki.

96


Benelli ARGO BATTUE

Powrót do silnych kalibrów Tym, co obserwujemy, sprzedając broń myśliwską, jest powrót do silnych kalibrów, będących w ostatnich latach w zapomnieniu. Jest to połączone ze wzrostem popularności zbiorówek, na których polujemy nie tylko na dziki, ale również na jelenie, których populacja także wzrosła. Do łask wraca więc piękny kaliber 9,3x62, który powala zwierzynę w ogniu, jest więc bardzo etyczną kulą. Do tego wybacza błędy mniej wprawnym strzelcom, którzy w sezonie letnim nie zaglądali na strzelnicę. Ma oczywiście tę wadę, że „kopie”, więc wymaga od strzelca dobrej postawy, zarówno strzeleckiej, jak i ogólnej.

W broni samopowtarzalnej, takiej jak na przykład Benelli Argo, po pierwsze sama automatyka broni zabiera część odrzutu do jej przeładowania, a poza tym sam karabin wyposażony jest w system Comfortech, niwelujący odczuwalną siłę na naszym ramieniu. Ponadto mamy zdecydowanie mniejszy podrzut broni po oddaniu pierwszego strzału, co ułatwia ciągłe prowadzenie watahy lub obserwację strzelonego zwierzęcia w lunecie. Nie tylko dla Dian Oczywiście dla osób, które nie widzą potrzeby używania tak dużych kalibrów lub ze względu na drobniejszą budowę ciała, jak np. Diany, których

97


mamy coraz więcej w szeregach naszego Związku, i chcą polowania mniejszym kalibrem, Benelli oferuje model Argo lub Battue w kalibrze 308WIN. Świetnie pasuje on do polskich łowisk, sprawdza się w polowaniu na każdy rodzaj zwierzyny grubej, a do tego ma jedną niezaprzeczalną zaletę: ogromną podaż amunicji na rynku. Tradycjonaliści mogą wybrać model sztucera samopowtarzalnego Benelli w kalibrze 30.06, czyli znane 7,62 mm ale z łuską 63 mm. Ma to taką zaletę, że posiadając repetier w tym powszechnym kalibrze, nie musimy mnożyć ilości amunicji w naszym sejfie.

zyjnego strzału, a jednocześnie broń jest nieco bardziej zwarta i kompaktowa. Docenimy to, wchodząc do ciasnej podwody, przy wchodzeniu i schodzeniu ze zwyżek, na polowaniach prowadzonych metodą szwedzką. Bezpiecznie i wygodnie Sztucer Batue posiada osadę składającą się z czółenka i kolby w kolorach odblaskowych. Jest to intensywny pomarańczowy ze wzorem maskującym. Dzięki temu sztucer nie jest widoczny przez zwierzynę, za to doskonale jest widziany przez naszych sąsiadów na stanowiskach obok. Pamiętając o odpowiednim, jaskrawym stroju nie zapominajmy też, że widoczny sztucer ułatwi naszym kolegom ocenę sytuacji, będą oni doskonale widzieć, że prowadzimy cel lub składamy się do strzału. Osada wykonana z syntetycznych materiałów jest odporna na zarysowania i warunki atmosferyczno-terenowe. Nie będziemy musieli się obawiać porysowania kolby w podwodzie, czy też w gęstych, ostrych krzakach. Wersja Batue jest standardowo dostarczana z dwoma magazynkami. Jeden z nich mieści dwa, drugi pięć naboi. Stosując się do regulaminu polowań zbiorowych, mamy do dyspozycji pięć sztuk amunicji.

Szybko i precyzyjnie Wracając do omawiania zalet broni samopowtarzalnej, nie sposób pominąć kwestii dochodzenia postrzałków, szczególnie w krzakach i trudnym terenie. Benelli Batue w tym przypadku, ze swoją krótką lufą sprawdzi się wyśmienicie. Do tego w sytuacjach, w których musimy oddać szybkie i precyzyjne strzały na odległość 2–3 m i gdzie nie ma czasu na ręczne przeładowywanie broni. Tu broń, o której piszemy, będzie dużo bardziej skuteczna. Dodatkowo, model Batue, dedykowany specjalnie na polowania zbiorowe, to sztucer z krótką lufą 47 cm. Zapewnia ona oddanie precy-

98


99


Kolejną zaletą sztucerów samopowtarzalnych rodzinny Benelli jest to, że kolba jest dokręcona do komory zamkowej w tylnej części, przed kabłąkiem języka spustowego. To daje możliwość regulacji kolby dzięki systemowi podkładek dystansowych. W ten sposób możemy dostosować skład do budowy anatomicznej strzelca, tak by pozycja złożenia była idealna zarówno dla barczystego, wysokiego strzelca, jak i dla drobnej Diany. Nie ma również problemu z ustawieniem kolby dla osoby leworęcznej. Smaczek dla tradycjonalistów, którzy chcą polować z mechanicznymi przyrządami celowniczymi: Benelli wyposaża swoje sztucery w przyrządy światłowodowe. Są one szybkie w składzie, jasne i kontrastowe, szczególnie na tle czarnej zwierzyny. Dwie plamki czerwonej szczerbinki i jedna czerwona muszki, świetnie kontrastują na ciemnej plamie odyńca. Oczywiście, na pokrywie komory zamkowej mamy 5 fabrycznych otworów do montażu dowolnej lunety, szyny Picatinnii, montażu obrotowego czy też coraz bardziej ostatnio popularnego kolimatora. My jednak rekomendujemy postawienie dobrej, biegowej lunety, dedykowanej na polowania zbiorowe. Przy zastosowaniu modeli z większym powiększeniem, jeśli

czas pozwoli, możemy w ten sposób zlustrować łowisko. Z naszego doświadczenia wynika, że większość użytkowników Benelli Argo decyduje się na postawienie na swojej broni lunet ze zmiennym powiększeniem o obiektywie 50 mm lub 56 mm z bardzo szerokim polem widzenia. Daje to możliwość oddawania precyzyjnych strzałów również z ambony. Przy zastosowaniu lunet z 12- lub 15-krotnym powiększeniem daje to nam możliwość oddania dwóch–trzech szybkich strzałów do zwierzyny przechodzącej na łąkę, znajdującej się w pobliżu bagien, głębokich rowów czy zbiorników wodnych. W takim przypadku, jeśli zwierzyna nie padnie w ogniu, mamy spore ryzyko, że jej wyciągnięcie z takiego terenu będzie mocno utrudnione lub dość problematyczne. Sezon zbiorówek w pełni więc jest czas na zakup nowej broni. Mamy nadzieję, że pomogliśmy wam choć trochę dokonać dobrego wyboru.

100


101


TESTUJEMY


Alaska Superior BlindTech

Firma Alaska to marka dość dobrze znana myśliwym, szczególnie w krajach skandynawskich. Duża gama modeli pozwala nam na szeroki wybór ubrań do konkretnych rodzajów polowań. Model, który postanowiłem wypróbować, to według opisu producenta komplet polecany do polowań zbiorowych TEKST I ZDJĘCIA: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI


J

ak wiadomo polowania zbiorowe, zwłaszcza te, które obfitują w wiele pędzeń (np. polowanie na zające czy bażanty), to szczególne wyzwanie do testu takiego stroju. Według opisu producenta komplet ten „zapewnia nie tylko komfort termiczny, swobodę ruchów, ale również radość z posiadania wysokiej jakości ubrania myśliwskiego przez długie lata”. Co prawda nie miałem czasu, żeby sprawdzić jego długowieczność, ponieważ testy trwały kilka tygodni, ale co do komfortu podczas noszenia tego ubrania chciałem się szybko przekonać, czy to prawda.

wiewne i oddychają. Dodatkowo materiał został zabezpieczony substancją Hi-Dry™, która zapobiega nasiąkaniu wodą i wnikaniu brudu. Dzięki temu spodnie pozostają dłużej czyste i nie chłoną wody podczas opadów. No i pozostają lekkie niezależnie od warunków atmosferycznych, co w przypadku polowania trwającego około 7–8 godzin jest rzeczą bardzo ważną. Spodnie posiadają ściągacze na rzepy w pasie, dzięki czemu istnieje łatwiejsza możliwość dopasowania ich do konkretnego klienta. Na bokach nogawek, na wysokości ud umieszczono szczeliny wentylacyjne, siatkowane i zapinane na wodoodporne suwaki. Dzięki temu w ciepłe dni istnieje możliwość zwiększenia wymiany powietrza i komfortu polowania. Poza klasycznymi patkami na pasek spodnie mają również trzy szersze, wielofunkcyjne patki zapinane na rzepy. Z przodu spodni znajdują się cztery skośne kieszenie zapinane na suwak. Kolana są wzmocnione dodatkowym materiałem z przeszyciami, co poprawia komfort kucania. W dole nogawki znajdują się dwa ściągacze: jeden na rzep na wysokości łydki, drugi regulowany i gumowany w dole spodni. Spodnie mają również przyjemną w dotyku podszewkę Pritex. Wszystkie suwaki w spodniach

Sucho, lekko i przewiewnie Zestaw Superior BlindTech to całoroczne ubranie idealne na polowania zbiorowe, ale również do polowań indywidualnych. Kurtka zgodnie ze skandynawskim prawem posiada pokrycie 70% powierzchni w jaskrawych kolorach, tak aby nie zapomnieć o bezpieczeństwie na polowaniu. Spodnie myśliwskie z membraną Rain-Stop® mają zapewniać komfort i wygodę na polowaniu. Często bowiem, chociażby podczas deszczowych, słotnych jesiennych dni polujemy zbiorowo i nie ma czasu wtedy na zmianę ubrań z mokrych na suche. Spodnie są wodoodporne, nieprze-

104


105


Superior BlindTech są wodoodporne i firmowane znakiem YKK. A teraz zapoznajmy się więc z charakterystyką obydwóch części tego znakomitego kompletu.

pomocą ściągaczy. • 4 funkcjonalne i wodoodporne kieszenie zapinane na suwaki. • Ściągacze w dole spodni umożliwiające wsadzenie nogawek do spodni lub opięcie ich na butach. • Waga ok. 760 g dla rozmiaru M.

Charakterystyka kurtki: • Membrana Rain-Stop® zapewniająca wodoodporność. • System Hi-Dry™ chroniący materiał przed nasiąkaniem wodą i brudem. • Kamuflaż pixelowy BlindTech. • 70% powierzchni kurtki pokryte pomarańczowym kolorem – idealne na zbiorówki. • Stały, regulowany kaptur. • 5 zewnętrznych i 4 wewnętrzne kieszenie. • Funkcjonalne ściągacze pozwalające dopasować kurtkę do ciała. • Mocne, wodoodporne suwaki firmy YKK. • Waga 960 g dla rozmiaru M.

Test na Wielkich Łowach... Przejdźmy jednak do testu praktycznego. Pierwszy mój test Alaski Superior BlidTech wypadło mi wykonać w dość ekstremalnych warunkach, jak na październik przystało. Podczas Wielkich Łowów Żagańskich, w temperaturze +22 OC, przyszło mi testować to ubranie. Podczas pierwszych pędzeń porannych musiałem w temperaturze około +5 OC jednak ubrać pod spód cienki polar, ponieważ podczas stania na stanowisku robiło się po kilkunastu minutach po prostu chłodno. Z biegiem czasu temperatura jednak wzrastała i po trzecim pędzeniu już musiałem pozbyć się polarka. Spokojnie do końca polowania wystarczyła mi bluza termoaktywna, a rozsuwane na zamek wywietrzniki bardzo się wtedy przydały. Ubranie pomimo wysokiej temperatury sprawiało się nadzwyczaj dobrze. Test został przeze mnie oceniony na 5.

Charakterystyka spodni: • Membrana zapewniająca wodoodporność. • System Hi-Dry™ chroniący materiał przed nasiąkaniem wodą i brudem. • Wentylacja na wysokości ud. • Wstawki w pomarańczowym kolorze – ze względu na bezpieczeństwo na polowaniu. • Możliwość regulacji obwodu pasa za

106


...i na polowaniu na zające Następnym wyzwaniem było polowanie na zające. Wiadomo, że podczas takiego polowania robi się zawrotną czasem ilość pędzeń. 10 czy 12 miotów podczas takiego polowania to norma. Była okazja sprawdzić, jak się zachowuje materiał po takim ekstremalnym wysiłku. Temperatura

107


też nie była niska, więc kolejny test przyszło mi robić w temperaturze „pokojowej” (ok. 18 OC). Po zrobieniu 11 km piechotą w ciężkim terenie (niezamarznięta ziemia) i wypoceniu z siebie wielu litrów wody, ubranie nie sprawiało wrażenia mokrego od wewnątrz. Kolejny raz zdały egzamin na 5 z plusem wywietrzniki w spodniach i w kurtce.

najpierw maszeruje się na stanowisko, wylewając litry wody z organizmu, a później stoi się podczas długich pędzeń na jelenie nawet 2 godziny. Pogoda była bezwietrzna i ze słońcem – temperatura około -5 OC. Nauczony na błędach z przeszłości, postanowiłem dać kolejną szansę mojej bieliźnie termoaktywnej. Bardzo się przydała, bo zaliczenie różnicy wzniesień rzędu 300 m na kilometrze jest nie lada wysiłkiem. Później musiałem sprawdzić właściwości termiczne kompletu. Niestety długie oczekiwanie na zakończenie trwającego ponad 1,5 godziny pędzenia troszeczkę wyziębiło moje plecy. Następnym razem zabezpieczyłem się więc w kamizelkę polarową, która znacznie poprawiła termoizolację tego kompletu. Muszę także pochwalić producenta za efekty wizualne, ponieważ tak zwany „cyfrowy” kamuflaż z pomarańczowymi odblaskowymi elementami naprawdę sprawdza się podczas polowań i poprawia w związku z tym bezpieczeństwo. Z pełną odpowiedzialnością mogę polecić Alaskę Superior Blind Tech jako komplet przede wszystkim do polowań zbiorowych, ale także polowań indywidualnych, podczas których będziemy mieli trochę ruchu. Darz Bór!

W deszczu i pod wiatr Podczas kolejnego polowania przyszło mi się zmierzyć z iście „brytyjską” pogodą. Silny wiatr i deszcz oraz temperatura około 3–4 OC pozwoliły na sprawdzenie wodoodporności. W tym aspekcie spodnie również zdały egzamin. Co prawda użyłem zbyt cienkiego ocieplenia pod spód w postaci bluzy polarowej, ale nie zmarzłem. Padający kilka godzin deszcz nie doprowadził do przemoknięcia ubrania nawet na szwach, które często pierwsze puszczają wodę. Spodnie narażone szczególnie na przemoknięcie podczas przechodzenia przez jodłowe młodniki spisały się rewelacyjnie. Test wodoodporności zdany również na 5 z plusem. Górskie wyzwanie Kolejny test postanowiłem zrobić podczas polowania w górach, gdzie

108


109


KOLEKCJONERSTWO MYŚLIWSKIE JUBILEUSZE POLSKIEGO ZWIĄZKU ŁOWIECKIEGO Rok 2018 to rok jubileuszowy dla Polskiego Związku Łowieckiego, w którym PZŁ obchodzi 95-lecie swojego istnienia. A z jubileuszami wiążą się rozmaite rarytasy dla kolekcjonerów TEKST: BOGUSŁAW BAUER ZDJĘCIA: BOGDAN KOWALCZE MATERIAŁY ZE ZBIORÓW BOGDANA KOWALCZE I BOGUSŁAWA BAUERA

U

tworzony w 1923 r. w Warszawie Centralny Związek Polskich Stowarzyszeń Łowieckich przekształcił się w Polski Związek Stowarzyszeń Łowieckich (1929 r.), a następnie przyjął nazwę Polski Związek Łowiecki (1936 r.). Wśród zbiorów kolekcjonerskich, z jakimi do tej pory się spotkałem,

nie było żadnej odznaki, która by upamiętniała jakikolwiek jubileusz z okresu 1923–1972. Dopiero w 50. rocznicę, tj. w 1973 r., znajduję odznaki upamiętniające, które prezentuję poniżej. Do prezentacji prócz odznak wybrałem także inne gadżety upamiętniające ważne dla łowiectwa rocznice. Darz Bór! 110


Odznaki ogólnokrajowe udostępniane przez ZO PZŁ, wzór odznaki zatwierdzony przez ZG PZŁ

111


Gadżety upamiętniające jubileusze Polskiego Związku Łowieckiego

112


113


Gadżety upamiętniające jubileusze Polskiego Związku Łowieckiego

114


115


Gadżety upamiętniające jubileusze Polskiego Związku Łowieckiego

116


117


Gadżety upamiętniające jubileusze Polskiego Związku Łowieckiego

118


119


Gadżety upamiętniające jubileusze Polskiego Związku Łowieckiego

120


121


Gadżety upamiętniające jubileusze Polskiego Związku Łowieckiego

122


123


Gadżety upamiętniające jubileusze Polskiego Związku Łowieckiego

124


125


Lektury mysliwskie

Łowieckie zycie Wydawnictwo Atra World jak zwykle zadbało o naszą myśliwską biblioteczkę. Tym razem możecie zapoznać się z fragmentami książki „Łowieckie życie”. Jej autor, Géza Szent Ivány, przeniesie Was w czasy łowów sprzed I wojny światowej. A jak Wam się spodoba, to już wiecie, co kupić innym nemrodom pod choinkę

M

ógłbym zacząć pisać w stylu myśliwych polujących na niedźwiedzie. Błagania górskich chłopów i rozrabianie tego krwawego rozbójnika byłyby dobrym i chwytliwym wstępem do artykułów o niedźwiedziach. Natomiast moja opowieść powstała z zupełnie innego powodu. Otóż usłyszałem o chęci zasiedlenia niedźwiedzi na

terenach majątków państwowych w okolicach Szini i Szádváru. Skarb Państwa zakupił niedawno posiadłości w Szini o powierzchni 8000 mórg leżące na granicy Trianonu. To właśnie tam, w szadvarskich lasach otaczających nagie skały, postanowiono na nowo zasiedlić tego dużego zwierza. Otrzymałem informację, że w dolinie Menes są już cztery sztuki. Cały teren


ogrodzony był drutem ze stali, a kilka mórg, na których przebywały niedźwiedzie, dodatkowo otaczał płot. Niedźwiedzie miały stanowić podstawę tamtejszej hodowli. Z czasem zamierzano wypuścić je na wolność. Pomysłodawcy mieli nadzieję, że uda się utrzymać je w granicach majątku i ponownie zaliczyć do szeregu krajowych dzikich zwierząt. Z całego serca życzę im, aby ten piękny plan się ziścił. Jednakże jako znawca tematu, który dużą część swojego myśliwskiego życia spędził w regionach zamieszkanych przez niedźwiedzie, obawiam się, że to pełne dobrych założeń przedsięwzięcie nie spełni pokładanych w nim nadziei. Pytacie: dlaczego? W pierwszej kolejności niech mi będzie wolno powiedzieć, że górskie okolice Szádváru graniczą z komitatem Gemer. Niedźwiedź jest zwierzęciem wędrownym i porusza się po wielkich obszarach. Poza tym góry Szádváru leżą niedaleko od granic trianowskich, a także są stosunkowo niskie, gdyż najwyższa z nich nie przekracza 400 metrów nad poziomem morza. Sąsiednie Góry Silickie są wyższe – mają wysokość 600–700 metrów, co ma znaczenie, gdyż największy wpływ na decyzję niedźwiedzi o zasiedleniu danego terenu ma wysokość gór i tak było od

zawsze. Tereny górskie pełne są jaskiń. Wszystkie żyjące tu dotąd niedźwiedzie wybierały wysokie góry. Ponieważ mówimy o dzikich, nie zaś o tresowanych niedźwiedziach, możemy mieć niemal całkowitą pewność, że nie spodobają im się rewiry w Szádvárze i wyniosą się wyżej, w kierunku granicy Trianonu, w okolice Silicy, a być może jeszcze dalej. Tak też było za moich czasów i tak będzie zawsze, bo są to niezmienne prawa natury. Dawniej spotykano niedźwiedzie w olbrzymich górskich lasach, ale w Górach Silickich, powyżej Szádváru i za doliną Cseremosnya, Krasnohorską oraz górą Pipityke. W jednym miejscu na pewien czas pozostawały jedynie samice z młodymi, dorosłe niedźwiedzie robiły to tylko wtedy, gdy natrafiły na miejsca z dużą ilością malin czy borówek. Góry Silickie, Somos, Nagymalnas i inne pasma górskie należały do dwóch gałęzi rodu hrabiów Andrássych: Krasnohorskiej i Betler, którzy posiadali jeszcze część ziem w Szádvárze. Za moich czasów tam także można było spotkać niedźwiedzie, jednak bardzo rzadko. Włóczyły się tu i tam, dzisiaj były tutaj, jutro w Somos, a za jakiś czas już za Cseremosnyą. Niewykluczone, że dzisiaj też w górskich okolicach Szádváru trafi


się jakiś niedźwiedź. Były czasy, kiedy ciągle polowałem w lasach Silicki Brezovej, jednak prawie nie widywałem tam niedźwiedzi, bo przecież gdyby były, musiałbym je dostrzec. Raz w trakcie nagonki w Somos widziałem niedźwiedzicę z dwoma małymi. Stałem pod skałą, a w dolinie przede mną dość szybkim tempem przechodziła niedźwiedzia rodzina. Niedźwiedzica cały czas oglądała się za siebie w stronę nagonki i raz po raz zdecydowanie popychała idące przed nią młode. Innym razem podczas łowów na dziki psy pogoniły niedźwiedzia pomiędzy skałami. Byłem pewien, że za chwilę nagonka wypchnie w moim kierunku dzika, lecz kiedy całe towarzystwo przebiegło obok, w głębokiej dolince pode mną nagle zobaczyłem niedźwiedzia. W lasach należących do majątku hrabiego Coburga-Gothy leśniczowie nigdy nie mówili o tym, że w lasach Murania i Kráľovej Hoľy są niedźwiedzie. Raczej spotykało się je w gemerskich okolicach górskich, takich jak Zwoleń i Liptów. Niedźwiedzie często za to pojawiały się w miejscach, gdzie nikt by się ich nie spodziewał. Tak na przykład w bezpośrednim pobliżu miasteczka Bańska Bystrzyca, na niedużej górze

Urpín była serpentyna, którą miejscowi często spacerowali. Pewnego razu szły tamtędy dwie panienki i nagle czterdzieści kroków przed nimi wyszedł olbrzymi niedźwiedź. W ogóle się nie przejął dwiema wrzeszczącymi dziewczynami. Innym razem pewien myśliwy wygodnie odpoczywał w lasku rosnącym w pobliżu zabudowań po drugiej stronie miasta, gdy nagle zaskoczył go niedźwiedź. Uczestników spotkania oddzielał tylko jeden krzak. Patrząc na siebie, obaj zamarli w całkowitym bezruchu, a w końcu niedźwiedź pobiegł w swoją stronę. Blisko tego samego lasu miałem swoje ulubione miejsce zasiadki na ciągach słonek – przy młodniku pełnym krzewów. Od tyłu znajdowały się sosny i las liściasty ze skałkami. Z osady do zbocza góry prowadziła wydeptana przez ludzi ścieżka. Nagle posłyszałem, że w jednym z ogródków głośno przeklina jakiś chłop. Kiedy go zapytałem, co się stało, pokazał mi obalone i połamane drzewko śliwki, na którym wisiało mnóstwo owoców. Powiedział, że podjadały na nim dwa niedźwiedzie. Była jasna, księżycowa noc. Słysząc głośne łamanie gałęzi, wstał i zobaczył dwa niedźwiedzie przeskakujące pleciony parkan. Oglądając teren, natrafiłem na wyraźnie

128


widoczne ślady łap niedźwiedzich, potwierdzał to też rodzaj zniszczeń. Po tym wypadku przez trzy noce zasadzałem się w pobliżu, jednak niedźwiedzie już nie wróciły, do innych ogrodów też nie przyszły, a przecież było w nich mnóstwo dojrzałych śliwek. W okolicy Gemeru zdarzył się podobny wypadek, tyle że skończył się o wiele gorzej dla gospodarza. Miał on w ogrodzie od strony góry duże, żółte gruszki, które już zaczęły dojrzewać. Mężczyzna szybko zauważył też, że gruszek zaczyna ubywać, a na korze drzewa są ślady pazurów. Pomyślał, że to jakiś złodziej ze wsi, więc na kolejną noc zaczaił się na niego pod gruszą z wielkim kijem. Obudził się, słysząc, że ktoś siedzi na drzewie i zrywa gruszki. Staruszek narobił krzyku i niegrzecznymi słowami chciał skłonić intruza do zejścia z drzewa. Gdy złodziej był w połowie pnia, stary zaczął go walić kijem. Raptem spuszczający się po drzewie intruz sięgnął do tyłu, złapał starego za długie włosy i jednym ruchem zerwał je wraz ze skórą i futrzaną czapką. Starzec miał przy tym wielkie szczęście, bo natychmiast padł zemdlony na ziemię i wyglądał jak nieżywy. Niedźwiedź – bo to on był złodziejem – zostawił leżącego w spokoju,

założywszy, że jest nieżywy. Starego znaleziono rano w kałuży krwi i zawieziono do szpitala w miasteczku. Nic poważnego mu się nie stało, skórę głowy mu przyszyli – stała się trochę bardziej pomarszczona i widać było na niej znaki po pazurach. Opowiem jeszcze jedną tragiczną historię, której byłem świadkiem. Zdarzyła się ona w powiecie Zwoleń, na skalistych zboczach góry wysokiej na 2000 metrów, podczas polowania na dziki. W miocie znalazł się stary niedźwiedź, który rzucił się na nadleśniczego majątku. Nadleśniczy nie pierwszy raz spotkał niedźwiedzia. Był potężnym, bardzo silnym, a przy tym niezwykle odpowiedzialnym człowiekiem, którego Bóg obdarzył liczną rodziną. Można było na nim polegać pod każdym względem. W czasie tych łowów trzymał w dłoni ekspres kalibru .450, załadowany kulami przeznaczonymi na dziki. Drugim egzemplarzem broni, jaki miał przy sobie, była dubeltówka dziewiątka. Niedźwiedź wpadł na niego w biegu, w wąskim miejscu, gdzie szczelina skalna miała 3–4 metry szerokości, więc mężczyzna strzelił do zwierza bezpośrednio i z bliska. Kula trafiła niedźwiedzia w pierś i wyszła bokiem, ale nie przeszła przez żaden

129


narząd ani nie położyła, a wręcz dała mu powód do ataku. Zanim nadleśniczy strzelił ponownie, niedźwiedź go dopadł i potężnym uderzeniem łapy oderwał mu prawą rękę trzymającą broń. Pozostał z niej tylko kikut. Ekspres rozbity w drobny mak rozleciał się po okolicy. Nadleśniczy mimo tak strasznej rany wyciągnął nóż myśliwski i nadal walczył. Wykonał nim trzy dźgnięcia. W końcu niedźwiedź wypuścił człowieka i zaczął uciekać. Zanim dobiegliśmy zaalarmowani rozdzierającymi wrzaskami, biedny człowiek leżał twarzą do ziemi w kałuży krwi – bez życia. Niedźwiedzia znaleźliśmy w pobliżu, również nieżywego. Pomiędzy łapami trzymał wyrwany z ziemi kawałek skały, którą pochwycił w momencie konania. Nadleśniczy miał wyszarpaną aortę i połamane żebra. Innym razem, stojąc z lornetką na jednej ze skał Dziumbieru, długo przyglądałem się niedźwiedziowi zajadającemu maliny. Siedział pomiędzy krzakami malin, naginał gałązki i wcinał słodkie owoce. Choć pozostawał w pozycji siedzącej, poruszał się po całym maliniaku. Pewien mój przyjaciel miał przygodę z niedźwiedziem w Praszywej. Wracał z obchodu i z kniejówką przewie-

szoną przez ramię szedł w dół skarpy, na której znajdował się próg skalny z ostrym zakrętem. Kiedy dotarł do zakrętu, prosto na niego wyszedł wielki niedźwiedź idący w przeciwnym kierunku. Co tu robić? Za plecami wysoka skała, z przodu przepaść. Ale udało mu się wyjść z tej sytuacji szczęśliwie, bo gdy tylko zdjął z ramienia broń, niedźwiedź błyskawicznie zeskoczył w zarośnięty jar i zniknął. Za moich czasów hrabia Frigyes również próbował zasiedlić niedźwiedziami swoje olbrzymie rewiry łowieckie w powiecie Zwoleń. Sprowadził dwanaście młodych niedźwiadków i wypuścił je na skalistym terenie o powierzchni 1450 mórg pośród lasów Polany. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Kilka z tych niedźwiadków trafiło w Góry Kremnickie, a nawet aż do Prassivaru – rozeszły się po stukilometrowym terenie. Hrabia też chadzał na niedźwiedzie. Sam widziałem w jego pałacu niedźwiedzie skóry, na których kiedyś król Matyas odpoczywał po polowaniach. W pobliskim Michalkovie do dzisiaj można spotkać ten specyficzny narybek, te niepodobne do miejscowych niedźwiedzie, wielkie, w czarnym kolorze, które są zręczne w walce i trudne do upolowania.

130


131


felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI

DEMOKRACJA PO POLSKU Rok 2018 przejdzie zapewne do historii polskiego łowiectwa jako rok radykalnych zmian. Najpierw zimowe „pospolite ruszenie”, które dawało świeży powiew „wiatru zmian”, później problemy z ASF i wojenka z byłym już ministrem rolnictwa, a na końcu „przewietrzanie” gabinetów przy Nowym Świecie 35 i owiany tajemnicą audyt. Czy to nie za dużo jak na jeden rok?


P

rzez wiele lat stagnacji i „lemingowania” w naszym Związku coś w końcu, ku nadziei dziesiątek tysięcy myśliwych ruszyło. Przynajmniej tak się nam wydawało. Celowo napisałem dziesiątek, a nie setek (choć jest nas ponad sto tysięcy), ponieważ niektórym myśliwym to, co przeminęło, było bardzo na rękę. Jeśli można wierzyć „przeciekom”, jakie dostały się do opinii publicznej w związku z audytem w Zarządzie Głównym Polskiego Związku Łowieckiego, to nasze poprzednie władze działały wręcz jak mafia sycylijska. Kwota rzekomo zdefraudowana przez naszą poprzednią „wierchuszkę” jest też niekiepska. Jak różne źródła podają plus minus 8 mln złotych to niemała sumka. Rodzi się tylko jedno pytanie. Skoro teraz padają konkretne oskarżenia pod adresem kilku byłych pracowników Zarządu Głównego, to dlaczego nikt o tym nie mówił w czasie kiedy się miały dokonywać te rzekome „przekręciki”? Przecież niektórzy z obecnych pracowników z siedziby na Nowym Świecie też wtedy tam pracowali. Czy tylko wybrane osoby miały dostęp do tych informacji? Można zadawać sobie jeszcze wiele pytań w tej kwestii, które przynajmniej przez jakiś czas zapewne zostaną bez odpowiedzi. Zadajmy

sobie jednak pytanie. Czyja to wina, że w tak trudnym dla polskiego łowiectwa czasie ktoś wyciąga taką „żabę”, którą ciężko jest nam teraz strawić? Czy aby na pewno ma to na celu wyklarować publicznie nasz Związek? Ja osobiście nigdy nie byłem zwolennikiem demokracji, a zwłaszcza demokracji w polskim wykonaniu, ponieważ rządzi się ona jedną podstawową doktryną – „mierny, bierny, ale wierny”. Przy różnego rodzaju wyborach demokratycznych nie patrzymy jaką ktoś posiada wiedzę, kompetencje czy doświadczenie lecz ważne, żeby był „swój” . Mówiąc krótko, lepszy głupek, ale „swój” niż mądry, ale obcy. Tak to również funkcjonuje w naszym Związku. Mnie osobiście śmieszy fakt, że na przykładzie chociażby najniższej komórki w naszej organizacji, jaką jest Koło Łowieckie, jest to najbardziej widoczne. Otóż powiedzmy sobie szczerze, czy przy wyborze chociażby łowczego patrzymy na to, żeby to był ktoś posiadający fachową wiedzę łowiecką i doświadczenie w prowadzeniu gospodarki łowieckiej? Nie! Przeważnie wybierani są na to stanowisko ludzie, którzy bez problemu wypiszą nam odstrzał, jaki chcemy, a w razie jakiejś „wpadki” nie będą się nas czepiać. Ilu jest takich łowczych w naszych kołach,

133


którzy pozwalając „demokratycznie” na prowadzenie rabunkowej gospodarki łowieckiej, doprowadzili do zerowych stanów zwierzyny w pięknych i bogatych wcześniej obwodach łowieckich? To jest priorytet, którym powinny zająć się nasze nowe władze, a nie zajmować się tym, co nie trzeba. Na cóż nam się zdadzą akcje edukacyjne PZŁ, oddawanie krwi, czy jakieś inne inicjatywy mało znaczące dla naszego łowiectwa, jeśli za chwilę będziemy mieć puste knieje? Robienie inwentaryzacji na zasadzie corocznego przepisywania cyferek, nie sprawdzając stanu rzeczywistego zwierzyny w łowisku, są u nas nagminne. Efekt jest taki, że może co dziesiąte koło łowieckie jest w stanie zorganizować efektywne polowanie dla myśliwych komercyjnych. Inne koła mają u siebie jedynie wiatr, który hula pomiędzy drzewami. Gdzie są władze okręgowe, które zezwalają kołom na organizowanie 20 polowań zbiorowych w terenie, który ledwo liczy 3 tysiące hektarów, a na co piątym polowaniu jest cokolwiek na pokocie, bo większość pędzeń jest „pustych”? Chyba każdy zdrowo myślący i mający jakiekolwiek pojęcie o prowadzeniu gospodarki łowieckiej myśliwy wie, że organizując taką liczbę polowań z psami i naganką na tak małym te-

renie, gdzie podstawą jest zwierzyna płowa, to po prostu sabotaż. Co robią komisje hodowlane, które są powoływane do tego, żeby pilnować tej patologii? Są sztuką dla sztuki jak większość komisji! Podczas inwentaryzacji zdarzają się często takie sytuacje, że kilka sąsiadujących ze sobą kół łowieckich liczy tę samą zwierzynę. Efekt jest taki, że z roku na rok zwierzyny jest coraz mniej, a wszyscy się dziwią „co się z nią stało?” . Zwierzyna nie rozmnaża się przez pączkowanie jak drożdże, ani nikt jej z kapelusza nie wyciągnie jak iluzjonista królika, tyko trzeba sobie ją wyhodować! Jak głosi stare przysłowie „żeby polować, trzeba sobie wyhodować”. Myślę, że wielu słynnych autorów mądrych książek, chociażby prof. Jerzy Krupka czy Tadeusz Pasławski w grobie się przewracają, widząc z „góry”, do czego doprowadził poziom edukacji, a raczej jej brak w naszych szeregach. Czego można wymagać od młodych adeptów łowiectwa, jeśli wielu starych nemrodów nie ma zielonego pojęcia o podstawowych zasadach hodowli zwierzyny? Pisałem już kiedyś o tym temacie, w którymś z poprzednich moich felietonów. Łowiectwo to nie zabawa. Tutaj nie ma miejsca na brak wiedzy,

134


dyscypliny i nieróbstwo. Chcąc mieć gospodarkę łowiecką na przyzwoitym poziomie, trzeba niestety zakasać rękawy i wziąć się do roboty w łowisku, a nie bawić się w rzeczy mało istotne, o których pisałem wcześniej. Demokracja temu bynajmniej nie służy. Dopóki takie funkcje jak łowczy w kole łowieckim nie będą wyłaniane w drodze konkursów, to nigdy nie będzie gospodarki łowieckiej na dobrym poziomie. Musimy sobie odpowiedzieć na podstawowe pytanie. Co jest dla nasze-

go łowiectwa najważniejsze? Dalsze poklepywanie się po plecach i odznaczenie się nawzajem za rzekome (mierne) sukcesy? Czy w końcu ktoś ruszy szarymi komórkami i pomyśli o tym, że jeśli gospodarka łowiecka całkiem upadnie, to wtedy nie pomoże nam żadna, nawet najlepsza akcja promująca nasze łowiectwo. Z takimi przemyśleniami zostawiam Was drodzy Czytelnicy do następnych d…kratycznych wyborów w naszym Związku, które odbędą się za 1,5 roku. Darz Bór!

135


Pies zimową porą


Choć zimy mamy coraz lżejsze, śniegu, jak nie było, tak nie ma, a mroźne dni należą do rzadkości, warto się zastanowić, jak pomóc naszym czworonożnym przyjaciołom o tej porze roku. Niskie temperatury, wiatr opady, to warunki, z jakimi muszą się zmierzyć nie tylko ludzie, ale także zwierzęta TEKST I ZDJĘCIA: JAROSŁAW PEŁKA WWW.CHARYZMAT.PL


O

czywiście musimy sobie zdać sprawę, że problem zimowej aury dotyczy nie tylko psów, które przebywają na zewnątrz w kojcach i budach, ale także tych, które mieszkają w domach z nami. Przyjrzyjmy się zatem najważniejszym kwestiom związanym z zabezpieczeniem naszych pupili w chłodne dni, zaczynając od psów domowych. Po wielu latach pracy z psami i obserwacji ich zachowań nie boję się postawić tezy, że śmiało można podzielić psy na takie, które marzną przeraźliwie i źle znoszą niskie temperatury oraz takie, które czują się doskonale, kiedy mróz panoszy się na świecie. Należy tutaj zwrócić uwagę na to, jakiego posiadamy psa, jakie on ma futro, jak się zachowuje, kiedy zabieramy go na spacer itd. W tekście postaram się jednak zwrócić uwagę na uniwersalne kwestie dotyczące niemal wszystkich psów. Jest mu zimno! Najbardziej szkodzi psom różnica temperatur pomiędzy naszym mieszkaniem, a tym co zastaniemy na zewnątrz. I szczerze mówiąc, niewiele jesteśmy w stanie zrobić w tej materii. Nie każdego psa będziemy ubierać przecież w kolorowe kurteczki i sweterki, ponieważ na niektórych rasach

138


139


140


141


142


143


Łapy pod ochroną Kolejna kwestia dotyczy psich łap. My chodzimy w bezpiecznym zimowym obuwiu i ciepłych skarpetach, które dodatkowo zabezpieczają nas termicznie. Natomiast psy, szczególnie w dużych miastach, są narażone na kontakt z zimnym asfaltem i betonem. Oczywiście zdrowy pies to pies odporny. Ale niestety zimą chodniki i drogi bardzo często posypywane są solą w różnej formie i stężeniu. Ta właśnie sól może powodować pękanie opuszek na psich łapach i ból przy

wyglądałyby kuriozalnie. Ale na pewno zadbajmy o to, aby zabrany na zimowy spacer czworonóg miał dostatecznie dużo ruchu, by się rozgrzał. Pies zabrany z ciepłego mieszkania i prowadzony na smyczy, kiedy idziemy bardzo wolnym krokiem, będzie bardzo często marzł. A czasem jeszcze zadzwoni do nas kolega lub koleżanka, przysiądziemy na ławce w parku, a biedna psina, trzęsie się jak galareta przy naszych nogach… To niedopuszczalne! Patrzmy więc na świat oczami zwierzęcia i jego potrzebami.

144


każdym kroku. Nie namawiam tutaj absolutnie do kupowania butów dla psów, ale do tego, abyśmy częściej niż latem po prostu myli bardzo dokładnie psie łapy czystą wodą bez dodatku mydła, które równie dobrze jak sól bardzo często nadmiernie wysusza skórę na łapach naszych pupili.

W samolocie działają specjalne systemy, aby maszyna po prostu nie zamarzła, pies bardzo często potrzebuje pomocy. Pomiędzy jego palcami zbierają się kryształki lodu, które po długim spacerze w śniegu często uniemożliwiają poruszanie się. Znowu musimy się pochylić i je po prostu usunąć. Zdarza się to jamnikom szorstkowłosym, terierom czy nawet spanielom. Kiedy już nasza psina mocno zmarznie, czasem nawet zmoknie albo wlezie do napotkanej rzeki czy innego bajora, warto go mocno

Uwaga, oblodzenie! Niektóre rasy psów z okrywą szorstkowłosą mogą mieć problemy podobne do samolotów na dużych wysokościach. Mam na myśli oblodzenie.

145


146


147


Odpowiednia dieta Wspomnieć należy także o diecie na zimę. Psy chude, nieposiadające tkanki tłuszczowej pod skórą, powinny jadać więcej i bardziej tłusto. Pamiętajmy także o wodzie. Psy zimą piją tak samo dużo jak latem, muszą mieć zatem zawsze pełną miseczkę z wodą. Starajmy się w zimie psów nie przegrzewać w mieszkaniach, ich legowiska nie powinny znajdować się blisko kaloryferów. Często w domach mamy ogrzewanie podłogowe, które daje wysoką temperaturę właśnie przy podłodze. Zwróćmy na to uwagę, aby pies nie był permanentnie narażony na ciepło z podłogi i mógł sobie znaleźć chłodniejszy kąt w domu.

natrzeć jeszcze w terenie. Oczywiście często zdarza się, że nie mamy czym, bo nie zabraliśmy z samochodu czy z domu ręcznika. W terenie radzimy sobie tym, co mamy dostępne. A więc rwiemy suche trawy, mchy, liście, trzcinę i tego typu rośliny, następnie robimy z tego pokaźny pakunek–pacynkę, przywołujemy psiaka i nacieramy z całej siły. Szczerze mówiąc, nie widziałem jeszcze psa, który by tego nie lubił. Większość traktuje to jak doskonałą zabawę, ale nasz cel jest poważniejszy. Kiedy będziemy to robić regularnie i często, większość psów zrozumie, że jest to bardzo przyjemne i po wyjściu z zimnej wody będzie szukało suchej roślinności oraz samodzielnie wycierało się, po prostu tarzając się w trawie. Niektóre psy robią to bezwiednie, ale wiele trzeba tego uczyć we wcześniej opisany sposób. Nacieranie nie tylko osusza sierść, ale przede wszystkim poprawia krążenie krwi i w konsekwencji rozgrzewa. Kiedy wrócimy do domu, oczywiście powtarzamy wycieranie ręcznikiem i szczególnie zimą dbamy o futro psów z dłuższą sierścią. Czeszemy je częściej, aby okrywa włosowa była w dobrej kondycji, ponieważ to zapewni psu komfort termiczny.

Kojce i budy A psy mieszkające w kojcach? W ich przypadku zima również zmusza nas do kilku czynności, które wykonać musimy, kiedy nadejdą mrozy. Zanim jednak to nastąpi, przyjrzyjmy się, jak mieszka nasz przyjaciel, i czy w ogóle mamy możliwość jakiejkolwiek zmiany. Tak naprawdę powinniśmy o tym myśleć, planując budowę kojca. Ale cóż, podobno na zmiany nigdy nie jest za późno. Po pierwsze zwróćmy uwagę na lokalizację kojca z punktu widzenia kierunku wiatru i słońca. Byłoby idealnie,

148


149


150


151


aby słońce w zimie mogło oświetlać jakąś część kojca, a od strony skąd najczęściej wieje wiatr, była jakaś osłona. Psy podobnie jak ludzie nie lubią przeciągów i lubią wygrzewać się w słońcu. Druga sprawa to buda. O wiele ważniejsza od ocieplenia ścian jest wielkość budy. Otóż nie może ona być ani za duża, ani za mała. To samo dotyczy otworu wejściowego. Bardzo często ludzie robią dwa błędy. Kupują za dużą budę o bardzo ocieplonych ścianach i ze zbyt dużym otworem wejściowym, którędy ucieka 90% ciepła, jakie wytwarza pies. Kiedy już mamy budę, nie zmniejszymy jej, ale kiedy spadnie temperatura, warto zawiesić nad wejściem do psiego domku kurtynę. Zatrzyma ona ciepło wewnątrz i pozwoli psu na spokojne sny. Możemy ją wykonać np. z jutowego worka obciążonego odrobiną piasku. Proste i praktyczne. Aby psu było ciepło od spodu, warto też zadbać o to, na czym śpi. Zimą nie może spać na gołych deskach. Wszelkiego rodzaju wyściółki w postaci materacy prędzej czy później zostaną podarte na strzępy przez każdego normalnego psa. Tak po prostu. A jedyną „korzyścią” niestety będzie to, że pies... polubi gryzienie ubrań i butów. Dlatego warto wyścielać budę suchym

sianem lub słomą. Nie chcę już pisać o regularnym sprzątaniu w kojcu, bo to wydaje się oczywiste. Podobnie jak psy mieszkające w domu, tak psy mieszkające w kojcach muszą być z nich wypuszczane co najmniej raz, dwa razy dziennie, aby mogły swobodnie biegać. Wtedy się rozgrzewają, poprawiają pracę swojego układu pokarmowego i po prostu są szczęśliwe. A to najlepsze lekarstwo na każdą pogodę. Jeszcze wspomnę o świeżej wodzie w misce. Niestety często po mroźnej nocy woda w misce zamarza, dlatego codziennie należy ją uzupełniać. Ja rozwiązuję to w ten sposób, że mam dwie miski na jeden kojec. Jeśli woda zamarza, zabieram miskę do garażu i wstawiam nową, którą napełniam wodą. Ta z lodem ląduje w garażu – na drugi dzień zmiana. I działa to fajnie. Zgodnie z naturą Kiedy byłem małym chłopcem, zimy były długie i śnieżne. Temperatury często spadały poniżej –20 OC. Rekordowe mrozy, jakie pamiętam to –42 OC. Cieszyłem się, bo zaraz zamykali szkołę i miałem labę. Nasze psy mieszkały w kojcach i nie działa im się krzywda. Ciekawie zachowywał się mój pierwszy posokowiec hanowerski. Kiedy temperatury spadały poni-

152


żej –10 OC, wieszałem kurtynę na jego budzie. I wszystko było w porządku do momentu, kiedy temperatura nie wzrosła w okolicę zera. Wtedy natychmiast ją zrywał zębami, bo było mu za ciepło. Dziś dla ludzi mieszkających w dużych miastach wydaje się to barbarzyństwem. Ale kiedyś, kilka lat temu, po strasznej kłótni z moim ojcem na temat wychowywania psa w domu, postanowiłem sprawdzić, jak to jest spać w kojcu. Mój ojciec był strasznie przeciwny temu, że w moim domu mieszkał jamnik i posokowiec. Uważał, że marnuję ich potencjał. Więc wieczorem, ku uciesze mojej żony i córki, wysprzątałem generalnie jeden z kojców, zabrałem mój stary śpiwór i poszedłem spać do kojca. Był przełom sierpnia i września. Noc była bardzo pogodna, niezbyt chłodna. Oczywiście nie mogłem zasnąć. Do moich uszu dobiegały wszystkie dźwięki nocy. Czułem zapachy, jakie mnie otaczały. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że ojciec ma rację. Zabierając psa do domu, zabieramy mu to, co pozwala mu pozostać psem. Jego wyostrzone zmysły, czujność i dziką naturę nakazującą polować. Dziś po wielu latach zrozumiałem to bardzo dokładnie.

Podsumowując, obojętnie, czy pies mieszka w domu, czy w kojcu. Musimy zagwarantować mu dużą dawkę ruchu, właściwą higienę i pożywienie, nie zapominając o wodzie. Wtedy mamy szansę na to, że wspólnie ze swoim czworonożnym druhem w dobrym zdrowiu usłyszymy znowu śpiew skowronka i poczujemy ciepłe promienie wiosennego słońca.

153


NOWOŚĆ Z FINLANDII

ZE

Lek Roz

Cena kompletu:

1299 zł

SUPERIOR LADY BLINDTECH INVISIBLE

SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE

154

Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski DoLasu czynny: poniedz


ESTAW SUPERIOR

kki, wodoodporny, całoroczny. zmiary: S-4XL

Cena kompletu:

Cena kompletu:

1299 zł

1249 zł SUPERIOR BROWN

SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE

Cena kompletu:

Cena kompletu:

1299 zł

SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE SAFETY

1299 zł

SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE ORANGE

ziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22 42 82 888, 600 300 904 email: dolasu@dolasu.pl

155


Monteria, czyli h


hiszpańskie łowy

Wielu myśliwych o niej słyszało, wielu zdanie na jej temat wyrobiło sobie na podstawie plotek, filmów i zdjęć. Opowieści nigdy nie zastąpią rzeczywistości, więc wykorzystaliśmy zaproszenie naszej przyjaciółki i polecieliśmy przekonać się, jaka naprawdę jest hiszpańska monteria TEKST I ZDJĘCIA: JAN ŚWIDA


N

azwa tych legendarnych łowów wzięła się od polowania w górzystym terenie [montaña – hiszp. góra] i jest polowaniem zbiorowym przypominającym nieco szwedzkie pędzenia. Na temat pokotów monterii krążą już legendy i niejedna zielona organizacja marzy o zakazaniu tego typu łowów. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę z faktu, że monteria jest przede wszystkim spotkaniem towarzyskim połączonym ze wspólnym polowaniem. Co więcej, jest to wydarzenie, w które zaangażowane są rzesze ludzi – lokalni mieszkańcy, firmy skupujące zwierzynę, firmy cateringowe, podkładacze, rozprowadzający. Potężne pokoty, o których się mówi, faktycznie istnieją, ale nie są regułą. Jak każde polowanie, tak i to raz obejmuje większą liczbę myśliwych, a raz mniejszą. Czasem poluje się na stosunkowo niedużym terenie, a czasem aż na kilku tysiącach hektarów. Czasem ma się szczęście, a czasem nie. Skąd więc opowieści o setkach strzelanej zwierzyny? Pewnie stąd, że mniejsze monterie (25–30 myśliwych) kończą się wynikiem kilkudziesięciu strzelonych sztuk zwierzyny grubej ale te, w których udział bierze np. 50 myśliwych i 500 psów potrafią zakończyć się pokotem przekraczającym

śmiało 200 sztuk zwierzyny grubej. Hiszpanie nie wybierają króla polowania, bo nie na tym polega monteria. Liczy się przede wszystkim towarzystwo i mile spędzony czas! Włoski myśliwy, którego poznaliśmy w czasie polowania, opowiadał o monterii, podczas której na swoim stanowisku zastał zadaszenie, drewniany stół z dwoma krzesłami, lornetkę, deskę serów oraz butelkę wina Rioja, rocznik 1985 razem z kieliszkiem. Niech to będzie najlepszym przykładem filozofii hiszpańskich łowów. Suerte! Dzień zaczyna się bardzo wcześnie. Szybka kawa i bagietka z dżemem chwilowo muszą wystarczyć. Posiadłość, do której zostaliśmy zaproszeni, na każdym kroku wita łowieckim wystrojem, nieraz eksponując niezwykłe trofea i dając przedsmak prawdziwej przygody. Poranny pośpiech wprowadza nieco nerwową atmosferę, którą dodatkowo podgrzewa ekscytacja zbliżającym się polowaniem. Nie ma chwili do stracenia, samochody sprawnie mkną po krętych drogach. Docieramy na miejsce zbiórki, gdzie wszyscy zwalniają. Jest czas jedzenia, rozmów i wina. Już nikt się nie spieszy, już jesteśmy na miejscu. Tradycyjne śniadanie przed monterią

158


159


to migas – pokruszona bułka moczona w oliwie z przyprawami, sadzone jajko, kawałek bekonu, czasem marynowanej papryki. To prosty posiłek dający dużo energii i wywodzący się od niezbyt zamożnych rolników. Rozmowy, opowieści i śmiech trwają w najlepsze – stoi kolejka po kawę i ciasto, ktoś dokłada sobie migas. Z miski można sięgnąć soczystą pomarańczę. Miejsca zbiórki są różne – domek obok terenu łowieckiego, czyjeś podwórko. Raz była to hala magazynowa. Śniadanie zawsze podawane jest w miskach lub talerzach z normalnymi sztućcami. Żadnych jednorazowych rozwiązań – to ważne spotkanie, a nie fast food! Skoro już o tym mowa: kapelusz, krawat, koszula, kamizelka, marynarka – tak Hiszpanie udają się na łowy. Celebrują to spotkanie nawet swoim ubiorem! Gdy już talerze opustoszeją, rozpoczyna się losowanie stanowisk i wyjazd poszczególnych grup w łowisko. Znów wszystko odbywa się sprawnie, wręcz w pośpiechu. Znajomi podają sobie ręce lub klepią się przyjaźnie po ramieniu, życząc sobie sukcesów łowieckich odpowiednikiem naszego Darz Bór – Suerte! Puesto Hiszpanie nazywają myśliwych biorących udział w takich łowach słowem

160


161


162


163


monteros. Zagraniczni monteros idą na swoje stanowisko (puesto) z przewodnikiem, czyli secretario. Podpowiada on, gdzie można oddać bezpieczny strzał, studzi zapał zbyt porywczych łowców, notuje liczbę oddanych strzałów, liczbę strzałów spudłowanych, a także liczbę zwierzyny, która mijała stanowisko. To ważne w sytuacji, kiedy komercyjny myśliwy nie jest zadowolony z efektów polowania. Wtedy secretario dyplomatycznie może wyjaśnić, że nie pomogą lufy Kruppa… Często prowadzi też obserwację zwierzyny pod kątem jej liczby i jakości. Metoda całorocznej obserwacji, znamy ją bardzo dobrze! Od chwili zajęcia miejsca na puesto rozpoczyna się polowanie, choć podkładacze z psami ruszą dopiero za jakiś czas. Psy są podstawą tego polowania i bez nich nie ma co marzyć o dobrych efektach. Podkładacze ruszają z różnych stron, a zakrzaczony teren nie ułatwia im zadania. Nam też, bo mimo, że widzimy sporo jeleni, to nie mamy za dużo miejsca do oddania skutecznego strzału. Hiszpanie nie przejmują się takimi trudami – mają się przede wszystkim dobrze bawić! Choć wstaliśmy o godz. 7, polowanie zaczyna się około godz. 11. Zazwyczaj trwa do godz. 15, w międzyczasie są momenty spokojniejsze, ale są chwi-

le, kiedy dzieje się wokół nas bardzo dużo! Ze względu na zakrzaczony teren trzeba być ciągle skupionym – nigdy nie wiadomo, kiedy niemal spod nóg wyskoczy dzik. Żartowałem sobie, że nie potrafię właściwie polować – Hiszpanie są wyluzowani, a ja ciągle skupiony na otoczeniu. Część psów ma przy swoich obrożach dzwoneczek, który jest ważnym elementem bezpieczeństwa, ponieważ brzęczenie słychać z daleka i nawet myśliwi, którym zbyt szybko zgina się palec, wiedzą, że w krzakach przesuwają się psy, a nie zwierzyna, na którą polujemy. To rozwiązanie obowiązuje nie tylko w Hiszpanii, ale również w wielu innych europejskich krajach. Na naszym stanowisku prawie zawsze zbliżające się granie psów oznacza, że w każdej chwili coś może się pojawić w zasięgu naszego wzroku. Zdarza się, że psy nie respektują zwierzyny. Dla nas może to być nieco szokujące, ale i Hiszpanie nie uważają tego za dobrą praktykę. Tak jak wszędzie, zdarzają się dobrze przygotowane psy i odpowiedzialni podkładacze oraz psy, które potrafią zjeść całą strzeloną przez kogoś łanię daniela, zanim skończą się łowy. Hasta luego! Po zakończonym polowaniu na stanowiska przyjeżdżają samochody,

164


165


które rozwoziły monteros. Bardzo ważne jest, żeby zaznaczyć taśmą na drzewie lub krzaku miejsce, w którym leży strzelona zwierzyna. Hiszpańscy myśliwi nie zajmują się jej zwożeniem – od tego jest obsługa polowania, na którą często składają się okoliczni mieszkańcy i ich konie, które mogą sobie poradzić w trudnym terenie. Na pewno domyślacie się już, co się dzieje po polowaniu – ciepły obiad, przekąski, wino, rozmowy, opowieści z przebiegu ostatnich kilku godzin kończące się gratulacjami – hasta luego! W międzyczasie zwierzyna zwożona jest w jedno miejsce. Większe i bardziej wystawne monterie kończą się spektakularnym pokotem. A do każdej bez wyjątku przyjeżdża samochód-chłodnia z firmy, która skupuje tusze – bardzo podobnie, jak w Niemczech. Pracownicy tej firmy zajmują się patroszeniem i dzieleniem tusz, które później zabierają. Co ciekawe – w obu wspomnianych krajach od razu rozcinany jest mostek, co bardzo przyspiesza całą operację i mimo, że nie wygląda tak estetycznie, jak u nas, przy dużej liczby zwierzyny przestaje to mieć znaczenie. Hiszpańscy myśliwi samodzielnie wykonują całą tę pracę jedynie podczas polowań indywidualnych. Monteria nie jest miejscem, gdzie się ubrudzą. Jest miejscem, gdzie

mają się dobrze bawić. Tego typu wydarzenia są ważnym źródłem zarobku dla okolicznych mieszkańców i firm zajmujących się dziczyzną. Kiedy wszyscy się najedzą i rozmowy nieco ustaną, myśliwi rozjeżdżają się do domów lub do hoteli. W naszej posiadłości powrót oznaczał prysznic, ok. 2 godziny na odpoczynek i drzemkę, a o godz. 21 zaczynał się elegancki aperitif, podczas którego – nie bądźcie zaskoczeni – pojawiają się wino, pyszna lokalna suszona szynka i inne przekąski oraz rozmowy. Później siadaliśmy do wyśmienitej kolacji, która kończyła się drinkiem, cygarami, głośnym hiszpańskim śmiechem i powrotem do pokoju po północy, żeby choć trochę nabrać siły przed kolejnym dniem w pofałdowanym terenie. Moja monteria Przez te kilka dni zaciekawiony obserwowałem zupełnie nową dla mnie kulturę, słuchałem melodyjnego języka i zachwycałem się nowymi smakami. Pod koniec doszedłem do wniosku, że monteria jest pełna sprzeczności. Z samego rana wszyscy szybko zbierają swoje rzeczy, żeby jak najwcześniej wyruszyć na miejsce zbiórki. Tam zastaje nas śniadanie, które ciągnie się leniwie i zdaje

166


167


się nie mieć końca – już nikomu się nigdzie nie spieszy. Bardzo sprawne losowanie stanowisk, szybki wyjazd i kolejne pół godziny oczekiwania w rejonie polowania, aż pierwsze grupy się rozstawią. Elegancki wygląd monteros i psy nierespektujące zwierzyny. Wesoła atmosfera biesiady po polowaniu w towarzystwie kilku ludzi w kombinezonach dzielących tusze. Wyniosłem z tych obserwacji jedną, która szczególnie została w mojej pamięci. Choć niektóre aspekty monterii są sprzeczne z naszym pojmowaniem etyki czy estetyki, to przedstawiam swoją przygodę w optymistycznym świetle, bo tego typu polowania nie są ani lepsze, ani gorsze niż nasze. Są zupełnie inne. Oparte na innej kulturze i innych zasadach. Zasmakowanie

tej inności poszerza horyzonty i daje pojęcie o tym, że poza naszym rodzimym systemem są jeszcze inne, które również mają sporo do zaoferowania. Wiem, że mam w Hiszpanii przyjaciół. Przedstawili mi swój łowiecki świat oraz kulturę bez żadnych ubarwień. Wystawną i elegancką, ale też prostą i czasami brutalną. Wróciłem z tego słonecznego kraju, mając w głowie ciekawość i szacunek dla tych tradycji. Odkrywanie nowego łowiectwa budzi ekscytację i rodzi mnóstwo pytań. A odkrywanie hiszpańskiej monterii potrafi na długo pozostać w pamięci. Zostawiłem tam kawałek swojego serca i wróciłem pełen nadziei na to, że w kolejnym roku znowu stanę na swoim puesto, nasłuchując dzwoneczków na psich obrożach.

168


UBRANIE MYŚLIWSKIE IDEALNE OD JESIENI DO WIOSNY

• wodoodporna kurtka i spodnie • nieszeleszczący materiał • duża ilość funkcjonalnych kieszeni • profilowane kolana w spodniach

Cena kompletu:

698 zł

Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski DoLasu czynny: poniedziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22 42 82 888, 22 24 55 444 email: dolasu@dolasu.pl

169


Siedzi jak borsu

Stara myśliwska nazwa bohatera mojego artykułu to jaźwiec. Słowiańska jaźwa to bowiem nic innego jak jama, nora, a mieszkaniec nory to jaźwiec. Nieraz starsi mówili o kimś: „siedzi jak borsuk w norze”. Tymczasem to powiedzenie nie do końca jest prawdziwe, ponieważ borsuk przez całą noc buszuje po lesie, udając się na dalekie nocne wędrówki... TEKST I ZDJĘCIA: VIOLETTA NOWAK


uk w norze?


B

orsuk jest największym przedstawicielem łasicowatych w Polsce. Wybiera sobie za ostoję lasy mieszane i liściaste, preferuje nasłonecznione południowe zbocza stoków. Jego nory znajdują się na pagórkach pokrytych lasem z bogatym podszytem, w sąsiedztwie urodzajnych pól, nierzadko są to miejsca pośrodku pól na niezalesionych stokach. Do miejsc polowań preferowanych przez borsuka są podmokłe tereny, wraz ze zbiornikiem wodnym. Z kolei na ostoję najodpowiedniejsze są niedostępne w lesie wąwozy, zagubione skarpy, znajdujące się w miejscach suchych, łatwych do kopania. Zdarza się, że borsuk przebywa w jamach pod opuszczonymi budynkami, ruinami, nieopodal domostw ludzkich.

ły zapachowe. Łapy ma zakończone pięcioma palcami i długimi pazurami. Długość ciała borsuka to około 90 cm, wysokość 35 cm. Waży nawet 20 kg i więcej, w porze jesiennej musi nabrać ciała. I to więcej niż 7 kg, aby przeżyć zimę. Inną wagę borsuk ma więc wiosną, a inną późną jesienią. Jego sylwetka jest podłużna, płaska. Chodzi, kołysząc się na boki. Niektórzy mówią, że borsuk „przelewa się”. A myśliwi, że borsuk „dynduje”. Kiedy trzeba, potrafi jednak być też bardzo zwinny. Nocny marek Ze względu na nocny tryb życia, niezbyt często można zobaczyć dorosłego borsuka. Jego pasiasta czarno-biała sylwetka nocą jest w terenie ledwo zauważalna, w wysokiej trawie przyklejony do ziemi przemyka niemal bezgłośnie. Tylko wydeptane ścieżki świadczą o stałych nocnych wędrówkach borsuka. Idąc, wydaje wiele różnych odgłosów, w zależności od usposobienia: zadowolony pomrukuje, zaniepokojony warczy, czasem sapie lub jazgocze.

Charakterystyka borsuka Sierść borsuka jest sztywna. Jego grzbiet ma szary kolor, brzuch i nogi są czarne. Cechą charakterystyczną borsuka jest wydłużona głowa w części twarzowej. Na głowie ma dwie czarne pręgi biegnące wzdłuż oczu. Oczy i uszy są małe, nos czarny, lekko zadarty. Ogon ma krótki, a na spodniej części znajduje się fałda skóry 4 cm, w której znajduje się narząd zapachowy. Po obu stronach odbytu borsuka znajdują się gruczo-

Pracuś i czyścioch Borsuki należą do bardzo pracowitych mieszkańców lasu. Wiele wysiłku wkładają w utrzymanie swych

172


173


174


podziemnych labiryntów w czystości i porządku. Od tego zależy bezpieczeństwo całej rodziny. Stale poprawiają swoją podziemną warownię, wiele czasu spędzają na kopaniu, ciągle powiększają nory, do tego dbają też o wygody. Nory rodzinne mogą być piętrowe i zawierają kilka komór. Korytarz komory nigdy nie prowadzi wprost do niej, tylko w odległości metra skręca w lewo lub w prawo, i obniża się nawet do 4 metrów. Korytarz może mieć nawet do 10 metrów długości i więcej. Na końcu jest komora, do której samica znosi ściółkę, komory sypialne są wewnątrz wymoszczone. Są komory letnie, komory zimowe, a nawet... pokoje dziecięce.

w zabawach młodych. Gdy one się bawią, samica porządkuje norę, usuwa z niej nieczystości, do nory wnosi świeżą trawę, mech i liście drzew. Obserwując młode borsuki, ich zachowanie, na pierwszy rzut oka można spostrzec, że każde jest inne. Charakteryzują się różnym usposobieniem, mają odmienne charaktery. Jedne okazują niewzruszony spokój, opanowanie, inne są wszędobylskie, przedsiębiorcze, niecierpliwe. Jedne ganiają się wśród drzew, pobliskich krzewów, inne nie odstępują matki. Do ciekawych zabaw należy wchodzenie na drzewo. Borsuk potrafi wspiąć się na drzewo do wysokości nawet trzeciego piętra. Wdrapuje się na nie w stylu niedźwiedzim, wykorzystując swoje potężne pazury, a nawet wbija się zębami w korę. Gdy chce zejść, po prostu zjeżdża z drzewa. Borsuk świetnie też pływa, pobyt w wodzie sprawia mu przyjemność.

Życie rodzinne Samica pierwsza wychodzi z nory, przy wyjściu długo węszy, rozgląda się, obserwuje. Ma bardzo słaby wzrok, ale za to ma doskonale rozwinięty węch, słuch, dotyk. Następne za nią wychodzą młode. W pobliżu nor są wydeptane, ubite miejsca, to ich „place zabaw”. Przy cierpliwej obserwacji można dowiedzieć się, jak toczy się rodzinne życie tych zwierząt. Najczęściej młode borsuki zajmują czas wspólnymi zabawami. Są skore do zabawy, ciągle gonią się, prychają, siłują się ze sobą. Samica nie bierze udziału

Higiena to podstawa Borsuki nękane są przez różnego rodzaju insekty, często mają np. kleszcze. Jedynym sposobem, by sobie z tym poradzić, jest regularne czyszczenie sierści. Borsuki bardzo dbają o swoją sierść. Po wyjściu z nory pierwszą czynnością jest gruntowne czyszczenie futra. Rodzeństwo i para rodziców

175


bardzo sobie w tym pomagają. Borsuki zmieniają swe nory dosyć często ze względu na wszechobecne pchły. Swoje nieczystości borsuki „załatwiają” poza miejscem zamieszkania. Ich latryny to małe lejkowate dołki wykopane w pobliżu wyjścia z nory. Borsuk to wyjątkowo czysty ssak. Jego latryna to także ważna informacja dla innych zwierząt. Brzmi ona „to moje terytorium!”. Co ciekawe, ze względu na czystość nor opuszczonych przez borsuki chętnie zajmują je wilki. Borsuki mają bardzo lekceważący stosunek do lisów. Uważają je za brudasy.

Gdy w kompleksie ich nor zagnieździ się lis, borsuki potrafią błyskawicznie wyprowadzić się z tej okolicy. Inżynierska robota Są też specjalistami, jeśli chodzi o budowanie nor. Ten nader sprawny inżynier może wykopać rozbudowany kompleks nor dla całej rodziny. Taka nora jest trwała, i co najważniejsze, nie zapada się, nie zasypuje, bo podłoże składa się z mieszaniny gliny. Panująca wewnątrz ciemność nie przeszkadza zwierzętom. Nory borsucze mają liczne korytarze, komory i gniazda. Na

176


dodatek cały kompleks wyposażony jest w dobrze działający system wentylacji. Otworów nor może być nawet 30, a korytarz może mieć nawet 10 m długości. Budowla zawsze posiada wiele wyjść, w przypadku zagrożenia rodzina borsucza korzysta z bezpiecznej drogi ewakuacji. Taki kompleks może mieć wielkość sporego 3-pokojowego mieszkania. Nory borsucze mogą przetrwać dziesiątki lat, przechodząc z pokolenia na pokolenie i rozrastając się do ogromnych rozmiarów. Zarówno lis, jak i jenot nie budują tak rozległych nor, jednak lisy

są często lokatorami borsuczych nor. Borsukowi, który jest dwa razy większy, przypada jednak w takiej wspólnocie rola dominująca. Zdarza się też, że borsuki zajmują lisie nory, dostosowując je do swoich potrzeb. W Bieszczadach mieszkańcy Chmiela pokazywali mi miejsca, gdzie żyją borsuki. Były to skalne panoramiczne kompleksy, zupełnie inne środowisko niż na nizinach. Im wyżej w górach, tym gleba stawała się coraz cieńsza, przechodząc w skały. Mieszkające tam borsuki zajęły wykute w skałach kompleksy, mając swą ostoję m.in. w ja-

177


skiniach, czując się w nich bardzo bezpieczne. Borsuki mieszkające na nizinach nie mają aż tak trwałych twierdz.

najwięcej smakowitych dżdżownic i rosówek. Ze względu na nocny tryb życia, borsuki nie żyją w ciągłym zagrożeniu. Ich naturalnymi wrogami są wilki i rysie, jednak takie spotkania w terenie należą do rzadkich. Poza tym borsuk potrafi się skutecznie bronić zębami i ostrymi pazurami.

Wszystkożerny i… pożyteczny Borsuk to pożyteczny drapieżnik. Jest praktycznie wszystkożerny, co jest istotnym elementem jego strategii przetrwania. Łatwo przystosowuje się do zasobów pokarmowych, jakie znajduje w najbliższej okolicy. Jego największym przysmakiem są dżdżownice. Ważnym pożywieniem są duże owady, małe ssaki, płazy, ptaki, gryzonie, ślimaki, jagody, owoce, zboża, żołędzie, buczyna, dzikie bulwy roślin. Borsuki nie gardzą też jajami, wyjadając je z gniazd. Rozkopują gniazda myszy i norników, lubią żuczki gnojowe. Latem rozkopują gniazda os i trzmieli, wyjadając miód i czerwie. Unikają przy tym użądleń. Większą część roku borsuk jest aktywny nocą. Gdy zachodzi słońce opuszcza norę, a wraca do niej przed wschodem. W pobliżu jego nory nie znajdziemy zaskrońców, jaszczurek, żab, ślimaków. Borsuk nie pogardzi również kretem. Latem obserwowałam norę borsuczą. Przez cały dzień były obfite opady deszczu. Borsuki nie czekały na zachód słońca, jeszcze w dzień, zniecierpliwione, szybko wymykały się z nory, aby na pobliskiej łące zjeść jak

Na całe życie Para borsuków wiąże się na całe życie, tworząc rodzinę wraz z młodymi. Rodziną zarządza samiec, borsuki żyją średnio 15 lat. Nie wiadomo zbyt wiele o społecznych zależnościach borsuków, jakie czynniki np. decydują o tworzeniu grupy, która może liczyć nawet 25 osobników. Samica dojrzałość płciową osiąga w drugim roku życia, samiec jest dojrzały w trzecim roku życia. Okres godowy borsuka trwa od lutego do października, do kopulacji dochodzi w lipcu-sierpniu. U borsuków występuje zjawisko ciąży przedłużonej, ciąża może być opóźniona do 15 miesięcy, szczególnie gdy warunki do przetrwania nie rokują powodzenia. Ciąża trwa do 8 tygodni. Borsuki przychodzą na świat w specjalnie przygotowanej norze, którą samica wymościła jesienią, jest ich od 4 do 6 małych. Przez pierwsze 4 tygodnie są ślepe, przebywają w norze do dwóch

178


179


180


miesięcy życia. Zaraz po narodzinach pokryte są śnieżnobiałym puchem. Przez 8 tygodni przebywają w norze, są karmione mlekiem matki do 4 miesięcy. Gdy stają się coraz bardziej samodzielne, po dwóch miesiącach zaczynają wychodzić przed norę. Taki pobyt na zewnątrz jest pełen zabaw rozwijających zręczność, szybkość i siłę, jest okraszony czułościami, a zabawy przypominają zapasy, gdzie jeden drugiego próbuje przewrócić. Borsuki są bardzo rodzinne i towarzyskie, w porze letniej dużo czasu spędzają poza norą. Latem dochodzi do spotkań kilku rodzin borsuczych, nawet trzy takie rodziny potrafią zamieszkać wspólnie w norze, a ich młode razem się bawią. Jesienią borsuki powracają do swej gniazdowej nory. Jesienią mają odłożone duże ilości zapasów tłuszczu, zwanego sadłem borsuczym, który pozwala przetrwać zimę bez pożywienia. Zimą borsuki nie zapadają w normalny sen, są w śpiączce. Wraz z ociepleniem budzą się, co jest sporadyczne, w czasie odwilży wychodzą zaspokoić pragnienie. Gdy zima jest śnieżna i mroźna, nie opuszczają swoich nor nawet przez kilka miesięcy, a energię czerpią z pokładów tłuszczu, jaki zgromadziły jesienią. Ostatnie trzy lata nie były ani śnieżne, ani

mroźne, więc borsuki wykazywały aktywność okrągły rok. Oznaczanie terenu Borsuk swe terytorium znakuje moczem, wydzieliną gruczołów przyodbytowych oraz narządu zapachowego ogonowego. Borsuki znakują swój teren, pocierając odbytem o pnie drzew. Robią to intensywnie w czasie rui. Swoje terytorium zaznaczają także pazurami, drapiąc korę drzew, krzewów. Zaznaczają też ścieżki do nor. Charakterystyczne dla borsuka są również wydeptane, czyste place zabaw przy norach. Trudne łowy Borsuki to zwierzyna łowna. W gwarze łowieckiej samica borsuka zwana jest suką, a samiec zwany jest psem. Można na nie polować od 1 września do 30 listopada, ale na terenach obwodów łowieckich, gdzie występują głuszec i cietrzew, można polować na borsuki przez cały rok. Na borsuki polują myśliwi na polowaniu indywidualnym z zasiadki lub z norowcami. Znajomy, którego spytałam o polowanie na borsuka, powiedział, że jest to ostatnio jego ulubione polowanie, bo przeciwnik jest konkretny. Inny znajomy dodał, że myśliwy, który puszcza psy do borsuczej nory, nie ma serca

181


dla swoich podopiecznych. Dlaczego? Dokopanie się do zasypanego w norze borsuka jest wprost niemożliwe, ponieważ to superkoparka. Do tego ma ostre zęby, pazury, pracuje zadem, zasypując błyskawicznie psa w norze. Poza tym kompleks budowli borsuczych bywa tak rozwinięty, że nieraz borsuk zagania psa do ślepej komory, zakopując go żywcem. Między innymi dlatego polowanie na borsuka nie jest zbyt popularne i przeprowadza się je tam, gdzie jest to naprawdę konieczne.

wiada im, czy zima będzie krótka, czy długa. U nas jest zwyczaj, aby w święto Matki Boskiej Gromnicznej, czyli 2 lutego, rozejrzeć się za borsuczą norą. Kiedy borsuk uzna, że jest dobra pogoda, wychodzi, rozprostować kości, ugasić pragnienie, i zjeść, a takie zachowanie oznacza, że lutowe mrozy skończą się szybko. Dawniej przy dworach polskich specjalnie hodowano borsuki, aby przepowiadały pogodę i obserwowano ich zachowanie, na podstawie którego określano, jak długo będzie mroźna zima. Jeśli więc chcecie zaplanować wyjazd na narty, o najlepszy termin… zapytajcie borsuka.

Prezenter pogody? Amerykanie pielęgnują tradycję, zgodnie z którą świstak przepo-

182


HORNADY.COM

®

BEZ KOMPROMISÓW, NIEZALEŻNIE OD ODLEGŁOŚCI

Szukasz idealnej amunicji? Takiej, dla której nie istniałyby granice wytyczone przez odległości? Jeżeli masz już dość szukania tej najlepszej, sięgnij po Hornady Precision Hunter®. Przekonasz się, że właśnie o to ci chodziło! To amunicja z zaawansowaną balistycznie kulą ELD-X®. Została zaprojektowana po to, by zapewnić Ci maksymalną dokładność i energię na wszystkich praktycznie wykorzystywanych dystansach. Hornady Precision Hunter® to amunicja idealna, niezależnie od odległości, na jaką strzelasz!

Dostępna w kalibrach:

183

6mm Creedmoor | 25-06 Rem | 257 Wby Mag | 6.5 PRC | 270 WSM | 280 Ackley Imp | 7mm WSM | 338 Win Mag | 338 Lapua Mag


Następne wydanie Gazety Łowieckiej już w lutym. Darz Bór!

Fot. iStock


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.