33 1/2019
POGADAJMY O KNIEJACH LAPUA 6,5 CREEDMORE NA ZAJÄ„CE ALPEJSKIE POLOWANIE
Drodzy Czytelnicy! Startujemy z tym wydaniem niemal z końcem lutego, a trudno nie oprzeć się wrażeniu, że przecież dopiero co witaliśmy nowy rok. Niejeden z nas zastanawiał się, jaki będzie ten 2019? Co przyniesie, komu da, a komu odbierze? Jak widzimy, na szczytach naszego Związku wiele ostatnio się dzieje, ale te „polityczne” sprawy tradycyjnie zostawiamy naszym szanownym Felietonistom: Sławkowi Pawlikowskiemu i Gamratowi. Pierwszy z nich zadaje w bieżącym wydaniu dość dramatyczne, ale merytorycznie uzasadnione pytanie „Dokąd zmierzasz, Polsko?”. Drugi z wymienionych Autorów zdradził nam na Targach Knieje, że rzeczywistość łowiecka to obecnie tak szalony kalejdoskop, że on sam obawia sie wysłać tekst, ponieważ 10 minut później niemal wszystko może wygladać inaczej. Szanownego Kolegę uspokoiliśmy, że Gamratowe refleksje są ponadczasowe i tego się trzymajmy! A będąc przy Kniejach, nie można nie wspomnieć o pozytywnej stronie łowieckiej rzeczywistości. Jeśli wątpicie, że takowa istnieje, to zapewniam Was, że tak.
Ten plus to Wasza niespożyta energia. W Poznaniu wręcz kipiało. I nie mam na myśli tylko liczby uczestników targów, które odbyły się w stolicy Wielkopolski. Chodzi mi o łowieckiego ducha, który na Kniejach miał się tak samo dobrze, jak... myśliwi w kniei. Ożywione i przede wszystkim pełne pomysłów branżowe dyskusje, konkursy wymagające naprawdę dużej wiedzy, a także zwyczajne serdeczne braci łowieckiej rozmowy świadczyły o tym, że pogłoski, jakoby polskie myślistwo odchodziło do lamusa, są mocno przesadzone. Wśród myśliwych nie brakuje takich, których postępowanie w duchu edukacji przyrodniczo-łowieckiej oraz świadomej integracji z niepolującą częścią społeczeństwa, napawa optymizmem. Oby ich grono z roku na rok rosło, tak jak rośnie liczba Czytelników „Gazety Łowieckiej”! Przy okazji, serdecznie dziękujemy wszystkim rozmówcom podczas Targów Knieje za odwiedziny. A wszystkim Czytelnikom życzę już pięknej wiosny, na którą z pewnością czekacie... Darz Bór! Maciej Pieniążek Redaktor Naczelny
1
/2019
Pogadajmy o
Absolutne nowości na sezon 2019, zawody strzeleckie, konkurs budowy ambon, prezentacja najpiękniejszych ras psów myśliwskich. I oczywiście edukacja przyrodniczo-łowiecka. Dobra zabawa i wiele pozytywnych emocji! Tak w skrócie można opisać 5. edycję Targów KNIEJE TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA, MATERIAŁY PRASOWE
o KNIEJACH...
P
rzypomnijmy, że Knieje to jedno z wydarzeń, które odbywa się w ramach Targów Pasji (Rybomania, Boatex, Tour Salon, Survival Force Expo, Shootingpro). Oprócz braci łowieckiej na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich gościli więc także wędkarze, pasjonaci sportów wodnych, miłośnicy podróży i militarnych, survivalowych klimatów oraz strzelectwa sportowego. Tegoroczna liczba uczestników wyniosła ponad 40 tys. osób. Wydarzenia, które miały miejsce na targach, zintegrowały pasjonatów kilku dziedzin i wielu pokoleń. W ramach Targów Pasji coś dla siebie znaleźli zarówno profesjonaliści, jak i amatorzy. Wśród nich byli ci najmłodsi oraz pasjonaci z wieloletnim doświadczeniem. Myśliwski raj Tegoroczne Targi KNIEJE odbyły się w dniach 1–3 lutego na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. To była prawdziwa myśliwska uczta. W pawilonie numer 3 swoją ofertę zaprezentowało ponad 100 firm, wśród których na pierwszym planie pojawili się branżowi liderzy. Do dyspozycji zwiedzających było blisko 150 marek, a także kilkadziesiąt nowości. To potwierdza, co na łamach „Gazeta Łowieckiej” niejednokrotnie już
10
11
16
podkreślaliśmy, że branża myśliwska z roku na rok rozwija się dynamicznie. A razem z nią także i Targi Knieje, które co roku zwiększają liczbę wystawców i odwiedzających. Broń, optyka i nie tylko Targowa ekspozycja zachęcała różnorodnością, ale tradycyjnie najwięcej emocji wzbudziły nowe modele broni będącej chyba wymarzonym asortymentem dla niejednego myśliwego. A tych nie brakowało np. na gromadnie odwiedzanym stoisku Incorsy, gdzie można było zobaczyć między innymi wszystkie modele Bergary i Benelli. Uczestnicy targów chętnie gościli również na stoiskach z artykułami optyki myśliwskiej np. Delta Optical oraz sklepów prezentujących odzież uznanych wśród łowieckiej braci marek m.in. dolasu. pl. Na tym stoisku królowała fińska Alaska, której ubrania w tym sezonie sprzedawały się bardzo dobrze i zyskały szerokie grono fanów. Jeden z zestawów można było wygrać w konkursie wiedzy łowieckiej prowadzonym na scenie głównej przez Koleżankę Alicję Fruzińską. Targi Knieje zachwyciły zarówno doświadczonych hobbystów, jak i osoby dopiero planujące rozpocząć swoją łowiecką przygodę. Była to wyjątko-
17
wa okazja do spotkania się z osobistościami łowieckiego środowiska, poznania historii, rzemiosła i kultury myśliwskiej. Targi Knieje to też atrakcyjny program wydarzeń towarzyszących przygotowywanych z myślą o branży łowieckiej. Na liście atrakcji znalazły się koncerty zespołu Babrzysko i Venator, zawody strzeleckie, konkurs budowy ambon do polowań zbiorowych wspierany przez Fiskars, Husqvarnę oraz naszą „Gazetę Łowiecką”. Zadowoleni byli również miłośnicy psów myśliwskich oraz sokolnictwa. Smakowicie i zdrowo Brać łowiecka, która odwiedziła Poznań, miała też okazję skosztować potraw z dziczyzny przygotowanych przez Jakuba Wolskiego, uczestnika 6. edycji „Hell's Kitchen”. Targom towarzyszyły również pokazy kulinarne, czyli tzw. live cooking w wykonaniu Tomasza Łagowskiego. Dużą frekwencją cieszył się konkurs jedzenia na czas kilogramowego wildburgera z dziczyzny. Wśród łowieckich gwiazd rej wodził m.in. nasz Kolega Przemysław Malec, który znalazł czas nie tylko na swoje zawodowe obowiązki, ale także na liczne autografy, o które dopominali się zwłaszcza najmłodsi fani Przemka.
22
23
24
25
26
27
28
Nie zapominać o edukacji Akademia Świadomego Myśliwego wzbogaciła część edukacyjną wydarzenia. Poruszano tematykę pierwszej pomocy na polowaniu, blokowania polowań. Udzielano również porad, jak zostać myśliwym. Polski Związek Łowiecki wystąpił z prelekcją na temat „Myśliwy dla przyrody”, a sklep z odzieżą myśliwską dolasu.pl zorganizował konkurs wiedzy przyrodniczej, w którym do wygrania były atrakcyjne i wartościowe nagrody. Z powodzeniem przeprowadziła go nasza Koleżanka Alicja Fruzińska. My cieszyliśmy się z tego, że na stoisku „Gazety Łowieckiej” odwiedzili nas nie tylko stali bywalcy, reprezentujący trzy czytelnicze pokolenia, ale również myśliwi, którzy od niedawna zostali naszymi Czytelnikami, zachęceni do lektury przez swoich Kolegów i Koleżanki. Jedno jest pewne: zimową porą polscy myśliwi wybierają coraz liczniej Knieje. A organizatorzy, z Jakubem Patelką i Filipem Głogowskim na czele, już zapraszają na kolejną edycję targów w 2020 roku! Więcej o przebiegu imprezy i targowej statystyce na www.knieje.pl
29
LAPUA 6,5 MM CREED
- NOWY KALIBER NA NOWY
Kaliber 6,5 Creedmoor stał się prawdziwym hitem s
Dzisiaj jest już dostępny w fabrycznej elaboracji firm z legendarnymi pociskami Scenar oraz Naturalis.
6,5 CREEDMOOR GB489 8,0 G / 123 GR OTM SCENAR wysoki współczynnik BC przy spełnionych normach C.I.P. • osiąganie doskonałych parametrów rozrzutu na dystansach 600 m i dalszych • zoptymalizowany kształt pod kątem niezawodności działania •
30
DMOOR
Y SEZON
strzelectwa dalekodystansowego.
my Lapua
6,5 CREEDMOOR N563 9,1 G / 140 GR NATURALIS
nowoczesna bezołowiowa kula zachowująca 100% masy po trafieniu w cel • dzięki optymalnemu kształtowi ta miedziana kula zapewnia równomierne grzybkowanie w szerokim zakresie prędkości oraz wysoką zdolność obalania przy minimalnym uszkodzeniu tuszy •
31
„ZIELONOGÓR
„Zielonogórska Diana” to szczególne polowanie organizowane od lat w zielonogórskim okręgu PZŁ. Nadrzędnym celem tych łowów jest integracja środowiska polujących Dian, nawiązanie nowych znajomości oraz możliwość bytowania w nieznanych, ciekawych łowiskach TEKST I ZDJĘCIA: JUSTYNA GÓRECKA
RSKA DIANA”
G
eneza tych polowań sięga 1989 roku. Fakt ten potwierdza informacja zawarta w Sprawozdaniu przygotowanym na XVI Wojewódzki Zjazd Delegatów PZŁ w Zielonej Górze, który odbył się w dniu 6 października 1990 roku. W opisie działalności Komisji Propagandy przedsięwzięcie to opisano następująco: „Najcenniejszą zapewne inicjatywą jest zorganizowanie Babskiego Hubertusa jako pierwszego w historii PZŁ damskiego polowania na grubego zwierza. Odbyło się ono 5 listopada 1989 roku na terenie obwodów łowieckich KŁ nr 5 „Cietrzew” Żary”. Obecnie Zarząd Okręgowy Polskiego Związku Łowieckiego w Zielonej Górze dokłada wszelkich starań, by zielonogórskie Diany miały możliwość spotkania się na takim polowaniu choćby raz w roku. Drobiazgowe przygotowania W sezonie łowieckim 2018/2019 organizacji polowania „Zielonogórska Diana” podjęło się Koło Łowieckie „Ostoja” Zielona Góra. I trzeba przyznać, że gospodarze stanęli na wysokości zadania, wzorowo je wypełniając. Ale po kolei... W kwietniu 2018 roku na ręce prezesa, Mariusza Wojcieszko, wpłynęło pismo dotyczące rozważenia możliwo-
34
35
ści organizacji „babskiego polowania”. Zarząd koła przychylił się do prośby i ustalił datę „Zielonogórskiej Diany” na 8 grudnia 2018 roku. Przygotowań do łowów było sporo, nabrały one szybkiego tempa, gdy do prezesa koła dotarła informacja, że w polowaniu będą uczestniczyć także tarnowskie Diany, które przyjęły zaproszenie z naszego okręgu i stawią się na zbiórce. Duży ciężar kwestii logistycznych przy organizacji polowania wzięła również na swoje barki Diana z KŁ „Ostoja” – Michalina Wojcieszko.
Wszystkich obecnych na zbiórce przywitał prezes koła, Mariusz Wojcieszko, łowczy okręgu zielonogórskiego PZŁ Jacek Banaszek oraz Justyna Górecka, przedstawicielka zielonogórskich Dian. Głos także zabrała Liliana Nowak, która w imieniu wszystkich tarnowskich Dian wyraziła wdzięczność za zaproszenie do lubuskiej kniei i możliwość wspólnego polowania. Na zbiórce stawiła się ponadto niezwykle liczna grupa naganiaczy, podkładaczy z psami, osób odpowiedzialnych za poszukiwania oraz catering. Oprawę muzyczną łowów zapewniła sześcioosobowa grupa sygnalistów myśliwskich. Po odprawie, na której prowadzący polowanie Mariusz Wojcieszko i Lesław Przygrodzki poinformowali, na co wolno polować, miało miejsce losowanie kart stanowiskowych. Były to karty okolicznościowe przygotowane przez Aleksandrę Korczowską. Następnie zabrzmiał sygnał „Apel na łowy”.
Łowy czas zacząć! W tenże weekend wszystkie prognozy pogody wskazywały, że lać będzie ciurkiem i czapki z głów ma zrywać. Ku naszej radości okazało się, że św. Hubert nie oglądał prognoz telewizyjnych i powitał wszystkich piękną jesienną pogodą. Ostatecznie na zbiórce w Kiełpinie stawiło się 31 Dian, w tym 7 koleżanek z tarnowskiego okręgu Polskiego Związku Łowieckiego, dla których polowanie na grubego zwierza to sprawa niecodzienna. Przybyłe Diany reprezentowały 23 koła łowieckie oraz myśliwych niezrzeszonych. W szeregach polujących były również takie Diany, które po raz pierwszy uczestniczyły we wspólnych „babskich łowach”.
W znakomitej atmosferze Organizatorzy zaplanowali dwa mioty. Pierwszy w większości realizowany był metodą szwedzką z wykorzystaniem zwyżek, co szczególnie przypadło Dianom do gustu. Trzeba tutaj zaznaczyć, że wiele dziewczyn po raz pierwszy miało możliwość polowania
36
37
38
39
40
41
takim sposobem. Po zakończonym pędzeniu gospodarze zaprosili na śniadanie. A drugie to już typowe polowanie pędzone. Ostatecznie na pokocie złożono jednego dzika oraz jedną sarnę kozę. Największe łaski św. Huberta przypadły w udziale Reginie Pennacchioli, która pozyskała dzika i tym samym została Królową Polowania. Wicekrólestwo trafiło w ręce Estery Mikuły. Zaszczytny tytuł Królowej Hodowców nadano Joannie Schmidt, której patron nasz nie szczędził spotkania ze zwierzyną, dzięki czemu miała okazję porządnie przeczyścić lufy. Podczas pokotu odbyła się również ceremonia chrztu Koleżanki Estery, gdyż była to pierwsza sztuka pozyskanej przez nią zwierzyny płowej. Po wysłuchaniu sygnałów odegranych na cześć upolowanej zwierzyny miały miejsce liczne podziękowania, gratulacje i słowa uznania. Diany, jak również wszystkie osoby uczestniczące w polowaniu, otrzymały ufundowane przez Zarząd Okręgowy PZŁ w Zielonej Górze drewniane okolicznościowe podkładki oraz kalendarze, które na tę uroczystość przygotowało Koło Łowieckie „Ostoja” Zielona Góra. Także zielonogórskie i tarnowskie Diany złożyły na ręce prezesa koła i łowczego okręgowego stosowne upominki w podziękowaniu za zaproszenie,
42
43
idealną organizację, wyborną pogodę i świetną atmosferę. Po zakończonym polowaniu gospodarze zaprosili wszystkich uczestników do wiaty myśliwskiej „Perukarz” na tradycyjną myśliwską biesiadę. Trzeba tutaj zaznaczyć, że swój udział w kulinarnej części tego wydarzania miały również Diany, gdyż na biesiadę przyszykowały myśliwskie rarytasy.
go też w ruch poszły nożyczki, kleje, farbki, foremki różnego rodzaju itp. Dziewczyny tworzyły autorskie podstawki, torby, broszki czy zawieszki. Hitem jednak okazały się... balonowe dziki. Było przy tym mnóstwo radości i zabawy. W kilku zdaniach A oto, co na temat łowieckiego spotkania Dian trzech okręgów powiedziały nam jego uczestniczki. Magdalena Jaskólska: – Na to polowanie czekam cały rok, ponieważ to wyjątkowe spotkanie znajomych, koleżanek i kolegów. W tym roku gościły u nas Diany z okręgu tarnowskiego, mogłyśmy wymienić się wiadomościami o tym, jak wygląda ich łowisko, jakie mają tereny, czym zajmują się na co dzień. Pogoda dopisała, zwierz także. Świetna praca naganki i psów, które pracowały w ciężkim terenie. Z niecierpliwością czekam na następne polowanie i warsztaty, które integrują, uczą oraz w często zabawny sposób przedstawiają, jak pokazać, że myśliwy to nie tylko ten, który strzela, ale osoba, której zależy na gospodarce łowieckiej i zwierzynie leśnej. A Diana, czyli myśliwy w spódnicy, ma w tym odegrać znaczącą rolę. Aleksandra Korczowska: – Po raz pierwszy miałam możliwość uczest-
Warsztaty edukacyjne Nie samymi łowami jednak Diany żyją. Polowanie „Zielonogórska Diana” było świetną okazją do przeprowadzenia łowiecko-przyrodniczych warsztatów edukacyjnych. W dniach 8–9 grudnia 2018 roku odbyły się zajęcia, w których udział brały myśliwe-edukatorki z okręgów tarnowskiego i zielonogórskiego. Diany wymieniły się swoimi doświadczeniami i wiedzą związanymi z edukacją wśród najmłodszych. Spotkanie to miało przede wszystkim wymiar praktyczny. Warsztaty prowadziły Justyna Górecka oraz Ewelina Fabiańczyk, reprezentująca gorzowski okręg Polskiego Związku Łowieckiego. Celem prowadzących zajęcia było podzielenie się z Koleżankami z okręgu tarnowskiego wiedzą i metodami, jak zainteresować dzieci i młodzież tematyką dotyczącą łowiectwa poprzez zabawę. Dlate-
44
nictwa w polowaniu Dian. Jednak już teraz wiem, że nie po raz ostatni. Wspaniale zorganizowane łowy i przede wszystkim świetna atmosfera. Liliana Nowak: – Jednym z największych wyzwań w życiu jest bycie sobą w świecie, który próbuje sprawić, byś była jak reszta. Piękne są chwile, w których wspólna pasja łączy ludzi. Dla takich chwil warto przemierzać niezliczone kilometry, by choć przez krótką chwilę dzielić się swoją pasją z innymi. Wspaniały weekend spędzony w gronie Dian, które połączyła miłość do własnych przekonań, owocny i przepełniony energią, na zawsze pozostanie w naszych sercach. Michalina Wojcieszko: – Tegoroczne polowanie Dian połączone zostało
z warsztatami edukacji przyrodniczej. Spotkanie poszerzyło moją wiedzę na temat form edukacji, jakie można wykorzystać przy pracy z dziećmi, tymi młodszymi, jak i starszymi. Polowanie z 30 Dianami przyniosło wiele uśmiechu na twarzy oraz historii, które będę pamiętać na długo. Teresa Najdek: – Polowanie „Zielonogórska Diana” ma swój urok. Jest miła atmosfera. Dziewczynom zawsze dopisuje dobry humor. Jedyny minus tegoż polowania jest taki, że jest ono organizowane tylko raz do roku. Natomiast zabawnym elementem jest to, że każde polowanie ma ograniczoną liczbę miejsc dla zaproszonych Koleżanek, a naganki i obsługi jest więcej niż uczestniczek łowów.
45
Predom…
...czyli, co łączy pralki produkowane w PRL-u z... dzikiem na ruszcie? TEKST I ZDJĘCIA: HAGGIS HUNTER
K
ażdy z nas z całą pewnością słyszał wiele anegdot łowieckich. Nie sposób zweryfikować ich prawdziwości. Wśród całkiem fantastycznych opowiastek zdarzają się jednak takie, które mają w sobie okruchy prawdy. Kto jednak potrafi oddzielić ją od fantazji? Niektóre z nich słyszał każdy, jak choćby tę o ogłuszonym dziku, co bez pędzla zerwał się patroszącemu go myśliwemu. Jedno z takich niesamowitych zdarzeń, jakie mogą się tylko na polowaniu zdarzyć, przeżyłem osobiście i jedno mogę powiedzieć z całą pewnością – gdybym tego nie widział, to bym nie uwierzył. Po prostu to nie miało prawa się wydarzyć. A było to tak…
go nie widać – staje się niewidzialny. Trudno polować z taką osobą. Drugi problem to cygara, które zawsze przy sobie nosi, a którym ja nie mogę się oprzeć. Co zrobić więc, kiedy je wyciągnie? Po co walczyć z tym, co nieuniknione? Szukamy więc stanowiska godnego „Romeo y Julia no 2“ – najczęściej ambony, gdzie po prostu kończymy polować i zaczynamy się delektować. Teoretycznie oczywiście nadal polujemy, praktycznie jednak rozpoczynamy gawędy. Kozły nas przestają obchodzić. I muszę stwierdzić, że coś w tych cygarach jest, bo w maju ubiegłego roku, jak tak siedzieliśmy na ambonie, delektując się widokiem sierpniowego przełamania lata i już wyczuwalnych pierwszych symptomów jesieni oraz cudownym dymem, przyleciał bocian i przysiadł na naszej ambonie. Do dziś nie wiem, czy zwabiła go woń cygar, czy chciał tylko posłuchać o owej przygodzie, w jaką bym nie uwierzył, gdybym jej sam nie doświadczył…
Gawęda w dymie cygar... Pewnego dnia z moim przyjacielem The Big Alem, co się na czarno nosi (nowy bohater moich felietonów, wprowadzony w miejsce zmarłego profesora Armina von. T.) wybraliśmy się na sierpniowy podchód kozła. Polowanie z Alem wiąże się jednak z pewną drażliwą kwestią – zawsze kończy się bezowocnie. Po pierwsze: Al potrafi wtopić się w otoczenie do tego stopnia, że po prostu znika. Staje się częścią otaczającej go przyrody. Może być na wyciągnięcie ręki, a i tak
No to do rzeczy... A było to tak: dwa lata temu na Hubertusie odwiedził mnie mój pierwszy uczeń – nemrod. Pod moim okiem zdobywał pierwsze kroki na drodze do pełnoprawnego łowiectwa. Obecnie jest wiceministrem (dalej
48
49
w tym opowiadaniu zwany Ministrem), więc nie ma czasu polować, dawniej jednak było inaczej. Myślę jednak, że prawdziwym powodem owych odwiedzin na mojej kwaterze była chęć przedstawienia kilku jednostek broni, jakie odziedziczył po zmarłym dziadku. Pod pretekstem porady – jaką broń najlepiej zabrać jutro na rozpoczynającą sezon zbiorówkę – zabrał całą kolekcję. Nasz wybór padł na Mausera rocznik wojenny. Pyszna broń, zamek pracował tak lekko i płynnie, jak w rzadko której obecnie produkowanej broni. Wspólnie byliśmy pewni, że każdy wagon dzików da się dzięki takiej broni przeheblować od początku do końca. Ach, co to będzie za polowanie… Odyńce, wycinki i przelatki – drżyjcie!
jednak mnie niemalże zwaliła z nóg – Minister w zapasie „na oko posiał około tysiąca sztuk”. Dziki drżyjcie! Swoją drogą, przy takiej ilości warto zaopatrzyć się w wózek amunicyjny – pod Mausera to koniecznie sprawdzony na wielu frontach niemiecki Leichter Schützenpanzerwagen Sd.Kfz.250. Widziałem jednak, że mój brak entuzjazmu dla prezentowanej amunicji zbił z tropu kolegę. Tym bardziej gdy zapytałem, czy sprawdzał skupienie na strzelnicy. Naturalnie był i sprawdzał – skupienie właściwe dla zadbanego mausera z okresu wojennego. Tylko jedna kwestia nie dawała mu spokoju, więc spytał: „Czy to możliwe, że przy każdym strzale z rury idzie ogień na 2 metry?”. Wówczas uznałem to za żart – amunicja czarnoprochowa, gdzie przy salwie ze 100 dział galeonu ogień i dym przysłaniał cały okręt, wyszła z użytku wiele lat temu! Wtedy nieświadomy tego, co nas jutro miało spotkać, słowa kolegi skwitowałem żartobliwie: „Nie ma się o co martwić – lasu nie spalisz, bo pod śniegiem, a dzik tak blisko nie podejdzie, żeby go spalić żywcem”.
Arsenał z pralką w tle Pozostała kwestia doboru amunicji – dla Ministra sprawa była bardzo prosta – z dumą zaprezentował pudełko amunicji z napisem PREDOM. I tu w mojej głowie zaświtało pierwsze ostrzeżenie – ponieważ dotychczas wyraz „predom“ kojarzyłem jako emblemat, który ozdabiał pralki produkowane w PRL-u. Minister jako bardzo dobry obserwator od razu wyczuł mój sceptycyzm, zwłaszcza kiedy zapytałem: „ile tego masz?”. Odpowiedź
Predom zrobił swoje... Z głowami pełnymi marzeń o przeheblowaniu watahy dzików jak się należy wyruszyliśmy na zbiórkę.
50
51
W pierwszym pędzeniu wylosowaliśmy stanowiska na przeciwnych flankach. Bardzo żałowałem, że nie będę mógł oglądać jak kolega strzela, bo przecież wszystkie dziki z powiatu, jak się tylko dowiedziały o polowaniu Ministra, to z całą pewnością ustawiły się w kolejce pod jego stanowiskiem. Nikt z nas nie zakładał innego scenariusza – plan minimum, jaki minister założył na ten miot, to kwadruplet. Gdy tylko usłyszałem, że sygnalista dał znak, aby naganka ruszyła, oczami wyobraźni widziałem ten stos dzików położonych przez kolegę. Minuty mijały. Powoli słychać zbliżającą się nagankę, jej okrzyki tężeją z każdą chwilą, po czym najbliższy naganiacz mija mnie na flance. Niebawem słyszę sygnał kończący pędzenie. Nie mam żadnej wątpliwości, że coś nadzwyczajnego musiało się stać, że Minister nie strzelał lub umówionych dzików nie było. Jakieś niesamowite wydarzenie musiało zmienić bieg zdarzeń przez nas wcześniej zaplanowany. Moje przypuszczenie dodatkowo potwierdziła nieobecność kolegi na miejscu zbiórki. Prowadzący prosił, abym poszedł po Ministra, który zapewne nie słyszał sygnału kończącego pędzenie. Niemalże biegiem udaję się w kierunku flanki, gdzie moim oczom ukazał się zaskakujący widok
– Mauser oparty o drzewo, a kolega nożem struga kij – zapewne do pieczenia kiełbas w ognisku. Jaki on musi być głodny, skoro już teraz przygotowuje się do śniadania, które będzie w serwowane nie wcześniej niż w południe? Zastanawiam się, czy on w takim razie w ogóle ładował broń? Czy po zajęciu stanowiska od razu zabrał się za ostrzenie? O co tu chodzi? Spostrzegłszy mnie, lekko strapiony mówi: „Dla mnie polowanie się skończyło – idę do naganki. Zobacz, zobacz, weź broń i zobacz… s……ny”. Jak się okazało przyczyną niezadowolenia ministra była amunicja po dziadku marki Predom. Po prostu ze starości pocisk nieznacznie oksydował, zwiększając swój obwód. Dlatego podczas rozładunku pocisk zostawał w lufie, a łuska zahaczona zębem wychodziła, rozsypując proch. Kij do kiełbas w rzeczywistości miał służyć przetkaniu luf. Nie mogłem dłużej tłumić radości z „nieszczęścia” kolegi. Swoim śmiechem słyszanym z kilometra zawiadomiłem kolegów na zbiorówce, że wszystko z Ministrem w porządku. Król Polowania Jak tylko zapakowaliśmy się do bonanzy, używaniu nad biednym dostojnikiem państwowym nie było końca (przyjechał incognito, więc nikt się
52
53
specjalnie nie krępował). Naturalnie otrzymał kilka złotych rad. Pierwsza: aby się nie przejmował i dalej ładował broń – nowy pocisk przepchnie dalej ten pozostały w lufie. Najwyżej będzie strzelał za jednym razem kilkoma pociskami. Byle nie więcej niż sześcioma, bo to niezgodne z przepisami. Bronił się i wykręcał jak mógł, ale w końcu musiał wyjąc pudełko i pokazać, jakiej elaboracji ma pociski. Predom zrobił wrażenie – ponoć ojciec jednego z obecnych myśliwych strzelał z tego wynalazku w końcu lat sześćdziesiątych, ale do czasu, jak ogień z lufy nie podpalił lasu. A język ognia idzie z tej amunicji nawet na 3 metry! Ja osobiście nie miałem litości, wiedząc, że minister ma tego 1000 sztuk. Dlatego zapytałem głośno, aby każdy mógł słyszeć: „Ile masz tego wynalazku?”. W oczach kolegi widziałem, że poprzysiągł mi zemstę. Pierwszy zlitował się łowczy. Odkręcił drewnianą rękojeść od stalowego kija do kiełbas – tym dało się wypchnąć zakleszczony pocisk. Minister został uratowany – dziś będzie dalej polował, choć na każdy miot, czy strzeli, czy nie, musi poświęcić jeden nabój. Tylko co zrobić – musi za każdym razem na stanowisko iść zaopatrzony w kij niczym w dwuzębny harpun neptuna, aby rozładować broń.
Widok cudny. Zdjęcie mam – ale tego zrobić mu nie mogę, nie opublikuję go nigdy. Koledzy byli nadal bezlitośni. Zaproponowali, aby do strzału wcale nie wyciągał kija do kiełbas z lufy. Dzięki temu zwierz będzie od razu ubity i zarazem nabity – gotowy do pieczenia nad ogniskiem. Czarę goryczy przelał jeden z kolegów, ostatecznie pogrążając pechowca. Zaproponował, aby podpuścił dzika na dwa metry. Dzięki temu nie dość, że będzie nabity i zabity, to jeszcze zostanie upieczony ogniem z rury. Trzy w jednym – strzał, nabicie i upieczenie – czyn godny Ministra! Można by to uznać za tryplet. Dobra zmiana w praktyce! Naturalnie bez względu na wynik polowania został jednogłośnie ogłoszony Królem Polowania. Ach, to było polowanie! PS Nabyłem ostatnio lornetkę Khales Helia RF 10 x 42 – jestem zachwycony – kilka słów na jej temat niebawem. PS 2 Następnym razem, polując z Wielkim Alem, zamiast strzelby zabieram whisky. Wpiszę się w mało uczęszczany rejon, wezmę termos – do lodu, i po prostu pójdziemy w podchód. Ciekawe, czy bocian przyleci?
54
55
W SEZONIE ŁOWIECKIM 2018/2019 SŁ Z CELNOŚCI SZTUCERY BERGARA DO W WERSJI DLA STRZELCÓW LEWORĘ
Wyczynowo Myśliwski model Bergara Hunting Match Rifle w oraz .308 Winchester, dostępny w wersji dla strzelców prawo o z kolbą o regulowanej długości i wysokości poduszki policzkow
ŁYNĄCE OSTĘPNE BĘDĄ ĘCZNYCH
kalibrze 6,5 mm Creedmoor oraz leworęcznych wej.
Klasyczny myśliwski model Bergara Timber z wyjątkowo składną osadą typu Monte Carlo w kalibrze .308 Winchester, dostępny w wersji ze światłowodowymi przyrządami celowniczymi lub bez przyrządów.
I znรณw buduj
jemy!
Konkurs budowy zwyżek myśliwskich na Targach KNIEJE, organizowany przez naszą „Gazetę Łowiecką”, to już tradycja. Od początku wspomaga nas firma Fiskars, która nie tylko funduje nagrody, ale również wyposaża zawodników w narzędzia do pracy. Tak było także i w tym roku TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA
C
ztery zespoły miały trzy godziny na zbudowanie zwyżki do polowań szwedzkich. Liczył się oczywiście nie tylko czas, ale również staranność wykonania, funkcjonalność, bezpieczeństwo i oczywiście wymiarowa wysokość minimum 2 metrów. Zacięta walka Do walki stanęły zespoły znane z poprzednich edycji, tak więc gościliśmy ekipę Koła Łowieckiego 100 „Dzik” z Moch, Zespół Sekcji Łowieckiej Wydziału Leśnego Uniwersytetu Poznańskiego, ale także grupę przyjaciół o wdzięcznej nazwie: „Schneller Schiessen Grosse Schweine”… W pilarki spalinowe wyposażyła ekipy firma Husqvarna, a Targi Knieje zapewniły miejsce oraz drewno. Zarówno w sobotę, jak i w niedzielę od południa leciały drzazgi i wióry, zawodnicy mierzyli, cięli, wbijali gwoździe, ciosali i mimo padającego śniegu, większość tych prac odbywała się na świeżym powietrzu przed halą numer 3. Było warto! Razem z przedstawicielem firmy Fiskars oraz Jakubem Patelką, myśliwym i dyrektorem MTP, ocenialiśmy zbudowane w iście ekspresowym tempie zwyżki. Decyzja była
60
61
trudna, ale dzięki szczodrości sponsora, firmy Fiskars, mogliśmy przyznać wszystkim zespołom pierwsze miejsce!
Tych, którzy chcą spróbować sił w rywalizacji, już dzisiaj zapraszamy na przyszłoroczną edycję Targów KNIEJE i do udziału w naszym konkursie.
zobacz film
62
63
Na zatropiu
felieton Gamrata
O RZEZI, CO DO SKUTKU NIE DOSZŁA Gdy minister ogłosił, iż wszystkie koła mają jednocześnie polować na dziki, pierwsza myśl, jaka naszła Gamrata, była prosta: „Trza się czasowo na słowacką stronę ewakuować, bo niebezpiecznie się robi w Galicji i przeczekać to szaleństwo”...
C
hrumknął nawet do zaprzyjaźnionego Kaneča, czy by mu na chwilę rewiru nie użyczył, ale wieczorem, leżąc pod świerkiem, zaczął kombinować… A jak oni jednocześnie obstawią te wszystkie mioty? Wszak u starego łowczego Wacka Gosztyły, co go Gamrat bardzo poważa, zawsze sporo gości. A jak teraz ci goście muszą u siebie polować, to kim Wacek te mioty obstawi? Wszak swoich mu nie starczy ani na miot „Pod wierchem”, ani na „Jelenią Ostoję”, gdzie często Gamrat i jego młodsi pobratymcy lubią przebywać. A skąd oni w całej Polsce jednocześnie tyle piesków zbiorą? Przecież wiadomo, że najlepsze sfory polują każdego dnia
w innym kole, co pozwala obsłużyć wiele łowisk. A teraz wielu kołom pozostanie liczyć na wiejskie burki, a nie fachowe gończe, które trzeba przyznać, kły mają groźne i niejeden dziczek musiał uznać wyższość takiej zła i uchodząc przed nią wprost pod lufy. A potem ogarnął Gamrata śmiech, który pewnie aż po szczyty Magury się w księżycową noc niósł. Bo uświadomił sobie, jaka była filozofia twórców pomysłu jednoczesnych polowań, nie wiadomo dlaczego nazwanych wieloobszarowymi. No bo ten, kto to wymyślił, pewnie kombinował tak: - „gdy poluje koło „Tur”, to dziki o tym wiedzą i siedzą na obwodzie koła „Ponowa”. A jak poluje „Ponowa”, to dziki
idą na teren „Tura”. I tylko te najgłupsze zostają i dają się ustrzelić. A jak zarządzimy jednoczesne polowania, to te głupie dziki nie będą miały gdzie się schronić i na pewno je wybijemy”. Gamrat nie docenił jednak jednej rzeczy: że są jeszcze w Polszcze prawi myśliwi i podniosą raban. O tym, że władze Związku się nie odezwą, było wiadomo, gdyż po ostatniej poprawce Prawa Łowieckiego minister trzyma je za jaja, jak nie przymierzając, Bill Gates amerykańską giełdę. I nie można mieć o to do nich żalu, lecz raczej im współczuć należy, bo siedzenie cicho na rozżarzonych węglach dość niewygodne jest. Wydawało się, że koła też tylko po kątach burczeć będą, bo groźba odebrania im obwodów przy najbliższym wydzierżawianiu nie była nawet zawoalowana. (Inna rzecz, iż zapis, że dotychczasowy dzierżawca nie ma pierwszeństwa przy ponownej dzierżawie, to największe skurczysyństwo tej ustawy). Jako się już rzekło, wydawało się Gamratowi, że już nikt publicznie nie stanie w obronie dziczych matek i obowiązujących od wieków umów między dziczym rodem a myśliwymi, iż do ciężarnych i prowadzących loch się nie strzela. Ale się zdziwił. I to mocno! Bo oto szeregowy myśliwy z Koła Łowieckiego „Ostoja” w Jarosławiu,
Marek Porczak, nie tylko napisał mądry list w sprawie, ale jeszcze jego syn znalazł sposób, aby list stał się głośny w kraju. Kiedy opublikowała go Wirtualna Polska, rzecz stała się tematem dnia. Nagle wszyscy stanęli w obronie dziczego rodu. Prezesi i łowczowie wielu kół stanęli okoniem, dziennikarze zaczęli przepytywać łowiecką brać, o co chodzi i pierwszy raz od wielu miesięcy nie były to tylko napastliwe pytania. Tylko eko-fiko jak zawsze atakowali myśliwych, że to niby oni chcą te dziki rżnąć do imentu. Ale tym razem przekaz ten był dużo słabszy niż zwykle i tylko „GW” niczym nie zaskoczyła, lewarując eko-fikołków pod niebiosa. Gamrat zna Porczaka od lat. Wie, iż to nader etyczny myśliwy, ale że takie coś? Dlatego pchnął już Warchlaka na słowacką stronę, by kartonik „Starej Myslivecki” od Kaneča przyniósł i w stosownym czasie osobiście mu się pokłoni. Uważa bowiem, że akcja Marka Porczaka dała myśliwym pewien oddech, po raz pierwsi to oni nadawali ton medialnemu przekazowi. Była trochę jak odparcie Niemców spod Moskwy – przełomu nie ma, ale walczącym daje pewien czas na zwarcie szyków. Pytanie, czy teraz wszyscy potrafią tę sytuację wykorzystać? Marek Porczak otworzył swoim
65
działaniem też furtkę dla łowieckiej władzy. Dał jej legitymację do dyskusji z ministrami, jeszcze nie jak równy z równym, ale przynajmniej przy jednym stole, a nie stojąc z czapką w progu gabinetu. Tylko czy są do tego zdolne? Patrząc na politykę medialną Jenocha Gamrat zaczyna tęsknić za Dianą Piotrowską… Ale na szczęście dla myśliwskiej braci Jenocha już nie ma. Co byśmy nie powiedzieli, miniony rok był stracony dla Związku i Piotr Jenoch w jego historii dobrze się nie zapisze. A co dalej? Gamrat kibicuje nowemu przewodniczącemu Naczelnej Rady Łowieckiej. Bynajmniej nie dlatego, iż on też z Galicji, bo on raczej z Komory Cieszyńskiej pochodzi. Gość jak na dzisiejsze standardy młody, przedsiębiorca od lat prowadzący własną firmę, zapalony psiarz, a przede wszystkim uparty góral. Po pierwszych ruchach widać, iż nie boi się twardych rozmów z ministrami, niestraszne mu gabinety ani Izdebskie. Ale to, czym ujął Gamrata, to sposób myślenia o Związku jako organizacji społecznej, w której urzędnicy mają być na usługach członków Zrzeszenia, nie odwrotnie. Jest tajemnicą poliszynela, że to na tym tle doszło do starcia z byłym Łowczym Krajowym. Malec uważa, iż Naczelna Rada Łowiecka jest jak Rada Nadzor-
cza w firmie – ma prawo wszystko wiedzieć, kontrolować, a nawet wydawać zalecenia Zarządowi. Jenoch uważał, iż NRŁ to tylko taki kwiatek do kożucha, co ma się zebrać, wypić kawkę, popitolić i głowy biurokracji związkowej nie zawracać. Myślenie Malca bliższe jest Gamratowi, który kibicuje też próbom naprawienia błędów ustawy przez Statut i wmontowania ciał społecznych jako sposobu na aktywizowanie myśliwych, odbiurokratyzowanie Związku i choć częściowe przeciwstawienie się jego upaństwowieniu do końca. Dlatego będzie nadstawiał słuchy na wieści tego co będzie działo się na Zjeździe, pierwszym tak ważnym od lat dziewięćdziesiątych. A póki co, leżę sobie pod świerkiem w Lesie Makowskim na zboczach Bidacza i zastanawiam się, czy to wzmożenie etyczne wśród myśliwych trwać będzie długo. I czy stać ich będzie, tak jak niegdyś, na zawieszenie strzelb w marcu i powrót do dawnego zwyczaju, że marzec to czas pokoju w lesie. Czy też, jak to u Polaków – wzmożenie etyczne minęło i w marcu będą ganiać z karabinami po uroczyskach za grubym odyńcem i mniejszym przelatkiem? Gamrat
66
WODOODPORNE BUTY CHASER MEMBRANA RAIN-STOP®
699 zł
CZAPKA Z DASZKIEM rozmiar uniwersalny
89 zł SOFTSHELL GLACIER
BLUZA Z KAPTUREM SNIPER 300 g
429 zł
299 zł
Cena zestawu
1299 zł
KOMPLET BIELIZNY TERMICZNEJ 140 g ZESTAW SUPERIOR BLINDTECH INVISIBLE
159 zł PROMOCJA
PLECAK Z UCHWYTEM NA BROŃ 499 zł
Sklep internetowy www.DoLasu.pl Salon Myśliwski DoLasu czynny: poniedziałek-piątek 9:00-17:00 tel: 22 42 82 888, 600 300 904 email: dolasu@dolasu.pl
Styczniowy wee na Kujawach
ekend
160 myśliwych z różnych stron Polski stawiło się w sobotę 19 stycznia na zbiórce w Wielowsi na Kujawach. Co takiego zmobilizowało tak licznie przybyłą brać łowiecką? Oczywiście V Sąsiedzkie Polowanie na Lisy! TEKST I ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA
T
o już słynne na cały kraj polowanie, organizowane przez zaprzyjaźnione koła łowieckie powiatu inowrocławskiego. W tym roku gospodarzem łowów było WKŁ 228 „Cyranka”, a współorganizatorami były koła: „Lis”, „Diana”, „Piast”, „Bażant”, „Ryś” i „Kujawskie”. Myśliwi polowali w 9 grupach na stogach i trzcinach. W każdej grupie niezwykle miło zostały przyjęte Diany, które specjalnie na to polowanie przyjechały z Tarnowa, Koszalina, Radomia, Konina i Wrocławia. To właśnie one okazały się najbardziej skutecznymi myśliwymi. Dwie z nich zostały królem i wicekrólem polowania. Lila Nowak z Tarnowa pozyskała 3 lisy, puchar wręczył jej Łowczy Okręgowy Marek Grugel. Nie mniej szczęśliwa była Monika Kwaśny, która upolowała 2 lisy. Nadleśniczy Mariusz Heidinger z Nadleśnictwa Gniewkowo pogratulował jej i wręczył okazały puchar. W sumie na pokocie położono 25 lisów. Najlepsi pomocnicy Nie byłoby takiego sukcesu, gdyby nie psy, które w liczbie 44 towarzyszyły myśliwym w polowaniu. „Ozi” Tadeusza Buraka i „Ruska” Jarosława Chomika okazały się najlepszymi pomocnikami. Ich właściciele otrzymali dyplomy i nagrody rzeczowe, które
70
71
76
ufundował myśliwy okręgu bydgoskiego Przemysław Janikowski, właściciel firmy 4 Hunting. Na wyróżnienie zasłużyły także jagdteriery Bartosza Strzeleckiego z Osięcin i Rafała Bartczaka. Wśród wyżłów wyjątkowe były psy Artura Jabłońskiego, Grzegorza Pomianowskiego, Piotra Prusaka i Krzysztofa Kopacza. Każdy czworonożny uczestnik polowania dostał także smakowity upominek. Oprawę muzyczną zapewnili sygnaliści, którzy specjalnie na to polowanie przybyli z różnych okręgów Polski. Jubileusz z niespodzianką Organizatorzy, podsumowując spotkanie, przedstawili następującą statystykę: 8 lisów upolowano w kole „Piast”, 7 w „Dianie”, 6 w „Lisie”, 3 w „Rysiu”, 1 w „Bażancie”. Po polowaniu wszyscy uczestnicy zostali zaproszenie na poczęstunek. Niespodzianką był wielki tort ufundowany przez Łowczego Okręgowego Marka Grugla z okazji jubileuszowych V Sąsiedzkich Polowań na Lisy. Myśliwi zostali także obdarowani znaczkami z logo polowania, terminarzem łowieckim na nowy sezon oraz mogli zakupić pamiątkowy znaczek wybity specjalnie z okazji jubileuszu. Organizatorzy, dziękując za świetną
77
Diany królują! Areną łowieckich zmagań trzeciego dnia weekendu na Kujawach było łowisko Kujawskiego Koła Łowieckiego nr 52. To był dzień Dian! Sylwia Głazowska upolowała dwa byki jelenia, i podobnie jak w ubiegłym roku została królem polowania. Łowczy koła, Przemek Komorowski, dwoił się i troił. Wybierał najlepsze mioty, miały więc Diany okazję zobaczyć dziki i chmary jeleni. Żadna z koleżanek nie miała jednak takiego szczęścia jak Sylwia. Pyszny poczęstunek zakończył kolejny udany łowiecki dzień. Z obietnicą spotkania za rok i żalem, że to już koniec, rozstaliśmy się, żegnając gościnne Kujawy.
atmosferę i bezpieczne polowanie ogłosili jeszcze jednego zwycięzcę – myśliwego, który dostał puchar fair play ufundowany przez Jarosława Wikarskiego. Nowością tegorocznego polowania było ogłoszenie konkursu fotograficznego pt. „Polowanie na Kujawach – lisy i ludzie”. Ogłoszono, że jury pod przewodnictwem redaktora naczelnego „Nemroda” – Eugeniusza Trzcińskiego, wyłoni zwycięzcę i opublikuje nagrodzone zdjęcie w najbliższym numerze kwartalnika. Nie tylko łowy Sobotnie polowanie, podobnie jak w ubiegłym roku, poprzedziła konferencja pt. „Aktualności łowieckie w przeddzień V Sąsiedzkich Polowań na Lisy”. Licznie przybyli myśliwi okręgu bydgoskiego i Diany zaproszone przez organizatorów do późnych godzin nocnych dyskutowali o najważniejszej w chwili obecnej sprawie, czyli statucie. Smakowity dzik z rusztu, przepyszny smalec, wędzonki, pasztety i kabanosy w towarzystwie zacnych nalewek znacznie umilały ożywioną dyskusję. Doszliśmy do wspólnego wniosku, że powinniśmy częściej spotykać się i rozmawiać o problemach myśliwych.
78
79
Lapua 6,5 Creedm Legenda żyje… i ma się dobrze!
more. Nowość sezonu łowieckiego 2019 to wprowadzenie do oferty firmy Lapua naboju w kalibrze 6,5 Creedmore. W ostatnich latach nabój ten zrobił ogromną furorę w strzelectwie dalekodystansowym. A w tym roku będzie dostępny w gotowej elaboracji! TEKST: SZYMON CHACIŃSKI ZDJĘCIA: MATERIAŁY PRASOWE
D
o tej pory mogliśmy kupić komponenty do elaboracji amunicji w tym kalibrze, obecnie Lapua przygotowała nabój z dwoma rodzajami swoich legendarnych pocisków.
308 WIN. Pamiętajmy, że Creedmore wykorzystuje łuskę kalibru 308 zaciśniętą na pocisku 6,5. Więcej informacji na temat nowej amunicji otrzymacie w sklepach warszawskiej firmy Incorsa, których na terenie Warszawy mamy aż trzy. Poza siedzibą główną na Marconich, Incorsa prowadzi również sklepy na strzelnicach: Agvo oraz ZKS.
Na duże dystanse Pierwszy z nich typowo do zastosowań sportowych to nabój z pociskiem 8 g, typu Scenar, a więc wyczynowy pocisk do strzelań na dystansach nawet powyżej 600 metrów. Jest to szczególnie ważne przy zastosowaniu amunicji w karabinach customowych. Na wszystkie gatunki Druga elaboracja, która szczególnie ucieszy myśliwych, to nabój z pociskiem typu Naturalis. Daje on możliwość polowania praktycznie na wszystkie gatunki zwierzyny grubej występujące w naszych łowiskach. Pocisk Naturalis zachowuje nie tylko wysoką precyzję, ale także bardzo dużą zdolność grzybkowania. Oznacza to, że z tym pociskiem możemy bez problemu wyjechać za granicę, gdzie strzelamy na odległość większą niż nasze 200 metrów. Po nowości do Incorsy Cenowo nowa amunicja będzie zbliżona do kosztów zakupu 6,5x55 lub
82
83
felieton SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI
QUO VADIS, POLONIAE? Od 30 lat obserwujemy wszyscy rozgrywki polityczne w naszym kraju i chyba większość z nas ma już tego po dziurki w nosie. Nazywając to zjawisko wojną polsko-polską, patrzymy na nie w większości z boku, nie mając większego wpływu na jakiekolwiek zmiany. Chyba warto zadać sobie pytanie: „Dokąd zmierzasz, Polsko?”
P
amiętam euforię niektórych moich znajomych, jak po 40 latach rządów kacyków spod znaku PZPR, 4 czerwca 1989 roku, teoretycznie odzyskaliśmy wolność. No właśnie. Wolność przez wielkie „W” czy „wolność” w cudzysłowie? Czy możemy wolnością nazwać wprowadzanie przez poszczególne elity rządzące w przeciągu ostatnich 30 lat gigantycznych wręcz podatków oraz dalsze zmniejszanie swobód obywatelskich? Czy wolnością możemy nazwać stan, w którym obywatel demokratycznego kraju, będący właścicielem ziemi musi pytać państwa, w którym żyje, czy może sobie wybudować dom za własne, zarobione pieniądze? Już nie chcę wspominać o tym, że w prawdziwie wolnym kraju prawo do posiadania broni palnej można odebrać w pewnych przypadkach a nie nadawać po bardzo skomplikowanych postępowaniach prowadzonych przez organy ścigania. Jak jest u nas? Wszystko postawione na głowie! W Polsce państwo przyznaje nam prawo do posiadania broni! Przyznaje! Państwo zaczyna decydować o wszystkim. To my musimy udowodnić państwu, że jesteśmy normalni, a nie na odwrót. Państwo mówi nam o tym, jak mamy wychowywać dzieci, czy je możemy szczepić, jak i kiedy mamy je eduko-
wać. Jakie mamy płacić ubezpieczenia, podatki itp. Czy nie przypomina Wam to minionej epoki, którą z takim entuzjazmem żegnaliśmy 30 lat temu? Według mnie w kwestii „nadopiekuńczości” państwa zmieniło się niewiele. Wolność w polskim tego słowa znaczeniu to dość odległa definicja od definicji prawdziwej wolności. Jak kiedyś powiedział Benjamin Franklin: „Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co mają zjeść na obiad. Wolność jest wtedy, gdy uzbrojona po zęby owca może się bronić przed podjętą demokratycznie decyzją”. Niestety powyższa sytuacja dotyka również nas myśliwych. Czy w demokratycznym, wolnym państwie monopol na łowiectwo jest czymś pozytywnym? Czy przymus przystąpienia do Polskiego Związku Łowieckiego jako jedynej drogi do zostania myśliwym w Polsce to sprawiedliwe i dobre wyjście? Przypuszczam, że na to pytanie większość z polskich myśliwych zna odpowiedź. Już w jednym z poprzednich felietonów opisywałem sytuację, jaka miała miejsce w Polsce w okresie II Rzeczypospolitej. Pomimo istnienia Polskiego Związku Łowieckiego nie było wtedy przymusu przynależności do niego, a tylko zaledwie
87
23% myśliwych należało do PZŁ. Jak widzicie, II RP była dojrzalsza demokratycznie i wolnościowo od III RP. Czy teraz widząc tę wojnę na szczytach „władzy łowieckiej” nie przychodzi Wam na myśl, że to kolejna wojna wyłącznie o posady? Czy ważniejsze dla nas myśliwych jest to, czy Łowczym Krajowym będzie X czy Y? Czy ważniejszą rzeczą jest kształt prawa łowieckiego (jak wiemy coraz bardziej niekorzystnego dla myśliwych), statutu i innych aktów prawnych regulujących nasze łowiectwo? Obecny rząd zachowuje się jak iluzjonista. Jedną ręką próbuje manipulować przy zmianach personalnych „na górze”, a drugą ręką zapewne szykuje nam kolejne niemiłe niespodzianki, o których niedługo się dowiemy. Wielu moich znajomych obawia się rozwiązania Polskiego Związku Łowieckiego, a co za tym idzie, likwidacji łowiectwa w Polsce. Ja bym nie dramatyzował, ponieważ jest to retoryka zaczerpnięta z ostatnich lat przed upadkiem komuny, kiedy pewne kręgi wieszczyły wojnę domową, spadek poziomu stopy życiowej, bo przecież, jak socjalizm upadnie, a nastanie kapitalizm, to będzie koniec świata! Socjalizm na szczęście upadł, wojny domowej nie było, a poziom stopy życiowej jest nieporównywalny do tego, jaki
był ponad 30 lat temu. Tak też może być z naszym jedynym i nieomylnym Związkiem. Czy zastąpienie PZŁ administracją łowiecką podlegającą marszałkowi województwa czy na przykład wojewodzie pogorszyłoby stan naszego łowiectwa? Skoro zapis o „zwierzynie” jako własności Skarbu Państwa nadal istnieje, to może lepiej będzie jak państwo będzie miało nad tym pieczę? Można dla przykładu powołać Departamenty Łowiectwa w urzędach marszałkowskich i stworzyć stanowiska państwowe w postaci Łowczych Wojewódzkich? W końcu dla nas myśliwych taniej będzie utrzymać 16 Departamentów Łowiectwa niż 49 Zarządów Okręgowych i Zarząd Główny. Oczywiście dać wolę wyboru i pozwolić myśliwym na wybór, czy będą chcieli należeć dobrowolnie do PZŁ, czy innych alternatywnych Związków Łowieckich, które sprawowałyby funkcję podobną do związków zawodowych. Bardzo podobnie działa to na Słowacji i ma się ten system lepiej niż nasz dotychczasowy system z monopolem PZŁ. Inną ważną sprawą jest uzyskanie pozwolenia na broń myśliwską. Skoro ona niekoniecznie służy do polowań (znam wielu Kolegów i Koleżanki, którzy musieli zapisywać się do PZŁ, bo nie mieli innej możliwości, by do-
88
stać pozwolenia na ten rodzaj broni, chociaż wcale nie polują, a jedynie broń myśliwska służy im do strzelania sportowego na strzelnicy), to dlaczego każdy, kto chce ją posiadać, z obligu musi być członkiem PZŁ? Czy to nie jest w pewnym sensie naruszenie swobód obywatelskich? Dlaczego ja, chcąc mieć broń sportową, muszę należeć do strzeleckiego klubu sportowego? Może chcę sam trenować? Nie chcę należeć do klubu sportowego, nie chcę być myśliwym, chcę mieć tylko broń, żeby od czasu do czasu postrzelać sobie na strzelnicy! Do tego oczywiście zapomniałem dodać kwestię skomplikowanego postępowania administracyjnego w Wydziałach Postępowań Administracyjnych Komend Wojewódzkich Policji. Jak na wstępie wspomniałem, w każdym normalnym kraju, to policja musiałaby mi udowodnić, że nie mogę posiadać broni, ponieważ konstytucje w takich krajach jak USA, Szwajcaria czy Norwegia dają mi PRAWO do posiadania broni. W Polsce mamy sytuację odwrotną. Nasz kraj, a raczej nasze władze zabrały nam takie prawo i musimy w procesie takiego postępowania administracyjnego udowadniać, że jesteśmy niekarani, zdrowi psychicznie itd. W każdym normalnym kraju, chcąc
nam odebrać prawo do posiadania broni, państwo musi udowodnić, że istnieje jakaś przesłanka, która odbiera nam takie prawo. Mam wrażenie, że żyję w kraju, gdzie rząd z góry uznaje wszystkich za debili, którzy po otrzymaniu broni będą biegać po ulicach i strzelać do wszystkiego co się rusza, skoro wprowadza procedury prawne tak zaostrzone jak w przypadku postępowania z potencjalnymi terrorystami? Zastanawiałem się wielokrotnie nad łukiem jako bronią myśliwską. Dlaczego nikt tej kwestii do tej pory nie uregulował? Broń skuteczna, a nawet bardzo skuteczna, dostępna w każdym sklepie z militariami, na którą nie trzeba żadnego pozwolenia? Z drugiej strony usilne wpajanie nam przez dotychczasowe władze łowieckie, że łuk jest złą bronią i nieskuteczną, powodującą większy odsetek postrzelonej i niepodniesionej zwierzyny. Najbardziej mnie zawsze rozśmieszały argumenty „leśnych dziadków” spod znaku gumofilca, którzy twierdzili, że jak się pozwoli na używanie łuków, nastąpi wzrost kłusownictwa. Większych bzdur nie słyszałem. Chyba ktoś, kto wygłasza takie tezy, nie jest do końca świadomy, jakimi sprzętami część Koleżanek i Kolegów w tych czasach się posługuje albo przynajmniej
89
jakie sprzęty są w ich posiadaniu? Czy ktoś głoszący takie brednie nie czyta gazet? Nie patrzy na reklamy w czasopismach dla myśliwych? Po co ktoś by miał sobie zadawać trud, żeby biegać z łukiem w dzień po lesie w celu skłusowania na przykład sarny, jak bezszelestnie i po ciemku może to zrobić przy użyciu odpowiedniego osprzętu do broni palnej myśliwskiej? Jeśli ktoś jest kłusownikiem, to będzie to robił na wszelkie dostępne sposoby, a nie zadawał sobie jeszcze więcej zachodu, jakim jest polowanie z łukiem. Skoro zagorzali przeciwnicy wprowadzenia do użytku optyki nokto- i termowizyjnej twierdzą, że jest ona ryzykowna i nie pozwala nam na stuprocentowe rozpoznanie celu, dlaczego w takim razie nikt do tej pory z tych ludzi nie wnioskował za wprowadzeniem zakazu nocnych polowań? Nikt mnie nie przekona, że myśliwy wyposażony w lunetę kiepskiej jakości, o parametrach pozwalających jedynie dobrze widzieć w dzień, rozpozna w nocy lepiej zwierzynę niż myśliwy wyposażony w dobrej jakości noktowizor. Zastanawiam się, komu zależy na tworzeniu takich nielogicznych, a nawet wręcz absurdalnych przepisów. Pomijam już kolejną kwestię, czyli edukację łowiecką. Dlaczego w wol-
nym, demokratycznym kraju politycy mają decydować o tym, jak mam wychowywać swoje dzieci? Posługiwanie się lewackimi metodami, które już w niektórych krajach zbierają żniwo, jest niedorzecznością. Twierdzenie, że nastolatek, który bierze udział w polowaniach, będzie miał zwichrowaną przez to psychikę, jest największą bzdurą, jaką słyszałem. Ci sami oczywiście twierdzą, że wychowanie dzieci w małżeństwach homoseksualnych to rzecz normalna i niemająca wpływu na psychikę dziecka. Można tutaj dawać tysiące przykładów, które temu zaprzeczają, jak i tysiące przykładów, które potwierdzają coś zgoła odwrotnego. Ile było przypadków dewiacji u dzieci, które były wychowywane w supersterylnych warunkach i nie miały żadnych kontaktów z łowiectwem? Czy ktoś z tych, którzy nam wpajają takie bzdury, sprawdzał to kiedyś? Jeśli chcemy, żeby nasze łowiectwo przetrwało i osiągnęło wyższy poziom, musimy zacząć od podniesienia poziomu edukacji. Najpierw edukacji wśród samych myśliwych, a później edukacji naszego społeczeństwa. Ponadto jako myśliwi musimy również lepiej wybierać tych, którzy nami później rządzą i którzy tworzą nasze prawo. Wiem, że ciężko komuś
90
narzucać poglądy polityczne, bo to niezgodne z ideologią wolności, ale popatrzmy w końcu na te ugrupowania, które są nam przychylne, a przynajmniej nie są do nas wrogo ustosunkowane i spróbujmy wśród nich szukać sprzymierzeńców do walki z naszymi wrogami. W tym roku jesie-
nią będą wybory parlamentarne, więc wcześniej zastanówmy się, czy nie postawić na tych, którzy nie chcą zguby naszego łowiectwa, a być może pomogą w pracy nad przywróceniem normalności w łowiectwie, podobnej do tej, która istniała za czasów II RP. Darz Bór!
91
92
93
Alpejskie po
Co ja tutaj robię? Idę za moim górskim przewodnikiem, kierując się światłem czołówki. Brnę przez głęboki śnieg i jestem lekko zły, bo ciągle nie mogę zrozumieć, co mnie do tego skłoniło. Czuję, że moje płuca zaraz eksplodują. Usiłuję torować sobie drogę, zapadając się w śniegu po pas. A jak zaczęła się ta przygoda? TEKST I ZDJĘCIA: TEAM WINZ
94
olowanie
95
W
kwietniu ubiegłego roku spotkałem Franzla na polowaniu w Rosji. On wygląda dokładnie tak, jak moglibyście wyobrazić sobie myśliwego polującego w górach. Pomijając jego 59. krzyżyk, jest gibki, żylasty, ma ogorzałą od słońca twarz, z której bije spokój i doświadczenie. Od dzieciństwa żył na starej, górskiej farmie i ukochał swój dom ponad wszystko. Jako myśliwi rozumieliśmy się bez słów, a jednak byłem zaskoczony, że zaprosił mnie na polowanie w swoje rejony. – W lecie polowanie u mnie nie jest trudne, ale zimą jest dużo więcej zabawy, kiedy podchodzisz kozły – powiedział Franzl. I w ten sposób umówiliśmy się na grudniowe polowanie. Czas przygotowań Na północy Niemiec, gdzie mieszkam, brak gór i nasze płaskie wybrzeże nie wymaga zbytniej kondycji. Zacząłem jeździć na rowerze, okazjonalnie zakładałem moje buty do biegania. Nie zrozumcie mnie źle, jako nastolatek uprawiałem sport dość intensywnie, ale po prostu nie chciałem, żeby okazało się, że w górskich warunkach będę odstawał i opóźniał marsz. Krótko przed wyjazdem otrzymałem w końcu swoją broń. Zdecydowałem się na Merkla Helix w kalibrze .308WIN
96
97
i lunetę Steiner Ranger 4-16x56. Niestety broń przyjechała w ostatniej chwili i jedyną opcją było przestrzelanie jej na 100 m w punkt. W górach, szczególnie jeśli nie polujesz w takich warunkach zbyt często, ocena odległości może nastręczać sporych problemów. Dlatego wziąłem również dalmierz. W pełni wyekwipowany zapakowałem się w nasz przerobiony samochód strażacki. Przetestowałem już tę nową zabawkę na czterech kołach w off-roadowych warunkach, ale nigdy jeszcze nie musiałem zmierzyć się ze śniegiem. Tym bardziej że po przekroczeniu austriackiej granicy zaczęło nieźle padać. Do celu dojechałem bez większych problemów i krótko przed północą położyłem się spać.
je się nim mój przewodnik i usiłowałem go naśladować. Najpierw śnieg był po kolana i już po parudziesięciu metrach mój oddech stał się bardzo krótki. – Twój organizm musi przyzwyczaić się do wysokości, to zajmie kilka dni – powiedział Franzl podczas kolejnego odpoczynku. Był tylko jeden problem, za kilka dni musiałem być w domu na święta. Widoki jak marzenie Wyszliśmy poza linię drzew i naszym oczom ukazała się chmara jeleni brnących przez śnieg po lekko nachylonym zboczu. O mało co nie roześmialiśmy się na głos, kiedy jeden z byków kopnął ociągającego się ze schodzeniem przed nim towarzysza. Świetna scena, ale w tym samym momencie zobaczyliśmy 23 kozły na odległym szczycie. Obrazek jak marzenie, ale jak na pierwszy dzień mieliśmy dosyć. Lód, śnieg, porywisty wiatr dały się nam we znaki. Zaczęliśmy schodzić, tym bardziej że wieczorem czekała nas wizyta u polującego kolegi mojego przewodnika. Razem ze swoją żoną oczekiwali nas z domowymi kiełbasami, sznapsem. Świetny wieczór.
Pierwszy podchód Rano mocna kawa i czas na pierwszy podchód. Ruszyliśmy SUV-em Franzla wyposażonym w łańcuchy na czterech kołach pod górę. Dojechaliśmy do wysokości 1700 metrów i dalej ruszyliśmy piechotą. Na szczęście broń przymocowałem do plecaka, tak więc miałem wolne ręce, co zdecydowanie usprawniło poruszanie się w trudnym terenie. Wchodzenie w takich warunkach bez górskiego kija byłoby niemożliwe. Patrzyłem, jak posługu-
A jednak sukces! Następne dwa dni przyniosły nam parę spotkań z górskimi wędrowca-
102
103
mi, ale niestety bardzo odległych. Zawsze było zdecydowanie za daleko na oddanie strzału. Kolejnego dnia wieczorem zaczął padać śnieg. Pozostał ostatni dzień na podchód. – Zaczniemy wcześnie o piątej i do wschodu słońca musimy dojść do linii drzew – tak brzmiał komunikat naszego przewodnika. Nie ma problemu, pomyślałem i poszedłem spać. Kiedy rano obudziłem się przed świtem, na szczęście nie padało i było -15 OC. Czekało na nas 10 kilometrów wędrówki i 1000 m różnicy elewacji. Brzmi prosto, ale spróbujcie to zrobić w śniegu po kolana i w większości po ciemku. Zanim wzeszło słońce, byliśmy prawie na krawędzi lasu. Śnieg stawał się coraz głębszy, a światło czołówki mojego przewodnika było słabe. W końcu stanęliśmy na grani. Widok zapierał dech w piersi. Podnoszące się zza horyzontu słońce oświetlało pasmo Dolomitów. Franzl jednak szybko sprowadził mnie na ziemię. Odkrył ślady kilku kozic i trącił mnie ostrożnie. Po kilku minutach podejścia zobaczyliśmy dwa samce przesuwające się po śnieżnej plamie w kierunku szczytu. – Drugi jest idealny – powiedział mój przewodnik. Faktycznie, był tylko jeden problem: nie było jak oddać strzału. Na czworaka, po śniegu pognałem w kierunku
skały, aby zająć dogodną pozycję. Dopadłem skały, dysząc ciężko, dalmierz Steinera pokazał 197 m. Przekręciłem pokrętło balistyczne na właściwą odległość. Uspokoiłem oddech, co nie było łatwe i powoli pociągnąłem za spust. To niesamowite, jak głośny jest strzał w totalnie cichym środowisku, dodatkowo wzmocniony echem gór. Tuż po strzale noga obsunęła mi się na lodzie, więc nie zauważyłem efektu, ale mina Franzla wyrażała wszystko. W ogniu. Nie chcąc przeszkadzać innym kozicom, pozostaliśmy nieruchomo przez następne 30 minut i dopiero wtedy wpadliśmy sobie w ramiona. To niesamowite wrażenie po czterech dniach wspinaczek, wypluwania płuc, walki ze śniegiem i lodem, kiedy oddajesz czysty strzał, a do tego jesteś na dużej wysokości wśród pięknej przyrody. Liczba endorfin była tak duża, że sam zniosłem kozicę do doliny.
106
107
Na zajÄ…ce!
Wielu myśliwym polowania na zające kojarzą się z minionymi czasami, kiedy na pokotach układano kilkanaście rzędów „szaraków”, a „karawany” obwieszone były „kotami”, aż ich drewniane konstrukcje trzeszczały. Starsi myśliwi pamiętają też pomory sprzed ponad 30 lat, które przetrzebiły większą część populacji rodzimych zajęcy. Na szczęście w przyrodzie nie ma rzeczy niemożliwych! TEKST: SŁAWOMIR PAWLIKOWSKI ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA
D
eterminacja i ciężka praca niektórych kół łowieckich w kwestii przywrócenia dawnych stanów zajęcy zaczęła jednak w ostatnim czasie procentować. Wiele kół postanowiło bowiem wziąć się do roboty i nie czekać na cud, lecz dzięki wieloletnim redukcjom drapieżników oraz reintrodukcji zajęcy, zaczęto odbudowywać populację tego bardzo pospolitego i popularnego kiedyś gatunku. W czasach kiedy takie określenia, jak „patry”, „muskanie” czy „skoki” nic wielu myśliwym nie mówią, kilka kół łowieckich w Polsce posiada dobre stany zajęcy i nawet organizuje na nie polowania. Wszystko oczywiście z zachowaniem umiaru i z jednoczesnym stałym monitoringiem pogłowia. Tak się złożyło, że wychodząc naprzeciw oczekiwaniom amatorów polowań na zające, postanowiłem ze swoim biurem polowań zorganizować kilka takich łowów w obecnym sezonie łowieckim. Ponieważ jedne z najlepszych miejsc na łowy na zające to tereny wokół Krakowa, postanowiłem na lokalizację wybrać tereny nieopodal Ojcowskiego Parku Narodowego, na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej. Teren obfitujący w malownicze pagórki poprzecinane łagodnymi dolinkami. Wiele pól w tym terenie to pola uprawne
112
113
w okresie zimowym będące tak zwanymi orankami. Na takich właśnie polach zające w okresie zimowym zalegają na dzień w kotlinkach, czyli zajęczych legowiskach, najczęściej znajdujących się między skibami. Natomiast najczęściej pod osłoną mroku zające opuszczają kotlinki i zaczynają żerować na sąsiadujących często z orankami oziminach. W ciągu dnia taki widok też nie należy do rzadkości, zwłaszcza w miejscach, gdzie zajęcy jest sporo.
wane polowania musiały się jednak odbyć pomimo wszelkich niedogodności losu. Były pudła, był i „chrzest” Na jedno z takich polowań wybrałem się dzień przed sylwestrem w towarzystwie Dominiki i Maćka Pieniążków. Pogoda była „dobra”, niestety, ale w nocy nie było nawet najmniejszego przymrozku i gdzieniegdzie tylko widać było pozostałości po stopniałej pokrywie śnieżnej. Dodatkowym utrudnieniem było poruszanie się po rozmarzniętych orankach rędzin. Gleby te bowiem okrutnie przyklejają się do butów, są bardzo ciężkie. Czasem obciążenie jednego tylko buta z przyklejoną rędziną wynosi 1–2 kg. Niestrudzeni jednak łowcy stawili się w komplecie na zbiórce. Polowaliśmy dokładnie w okolicach Skały (miejscowość w powiecie krakowskim) w obwodach zaprzyjaźnionego miejscowego koła łowieckiego. Pierwsze dwa pędzenia nie napawały optymizmem, ponieważ padły tylko trzy „koty”. Od trzeciego pędzenia sytuacja zaczęła się rozkręcać i zajęcy było naprawdę sporo. Oczywiście pomimo dużej liczby naganiaczy przy takich warunkach pogodowych to one trzymały do końca i bardzo często pryskały pomiędzy nagankę.
Pogoda musi być! O powodzeniu takiego polowania decyduje przede wszystkim pogoda. Nasze myśliwskie porzekadło głosi, że pogoda dla myśliwego może być bardzo dobra lub co najmniej dobra. W przypadku polowania na zające ma to wyjątkowe znaczenie. Otóż najlepsza jest oczywiście pogoda mroźna, sucha i śnieżna. Wtedy zające „naciskane” przez naganiaczy szybko się podrywają i nie „trzymają” tak do końca, jak podczas pogody bezśnieżnej i dżdżystej. Niestety w obecnych czasach zimy nie są już takie same jak kiedyś, więc nawet o sam mróz ciężko, a co dopiero mówić o śniegu. W tym sezonie natura była wyjątkowo przewrotna i mróz, który często trzymał w środku tygodnia, ustępował odwilży na weekendy. Zaplano-
114
115
Niektórym szczęście wyjątkowo sprzyjało. Kiedy na rozkładzie domykała się pierwsza dziesiątka, jeden z Kolegów miał sam już cztery „koty”! Co ciekawe, był to młody myśliwy polujący z klasyczną 20-tką, a nie z jakimiś semi-super-magnum kalibru 12/76. Jeszcze raz sprawdziło się porzekadło, że nie strzelba, tylko umiejętności są najważniejsze. Prowadzący polowanie, łowczy miejscowego koła, nie zwalniał tempa i zarządził tylko jedną krótką przerwę po piątym pędzeniu. Kolejne cztery poprowadził ciurkiem, bez chwili oddechu. Strzałów było sporo, gorzej ze skutecznością. Widać było, że niektórzy polowali na zające pierwszy raz. Takim syndromem niedoświadczonego zajęczego „fryca” jest składanie się do zająca będącego jeszcze w odległości ok. 100 m od linii myśliwych. Zając niestety swoimi „bałuchami”, czy inaczej mówiąc „trzeszczami”, potrafi dostrzec najmniejszy ruch i natychmiast zmienia kierunek ucieczki. Obserwowałem kilkakrotnie podczas polowania starych, doświadczonych nemrodów pamiętających jeszcze czasy polowań na zające. Otóż jeden z nich, im bliżej go miał, tym bardziej chował twarz między ramiona i dopiero kiedy zając go mijał, robił szybki skład i zając „rolował”. Młodzi, niedoświadczeni myśliwi, często
116
117
Benelli Be Diamond
118
119
składają się, jak tylko zauważą pryskającego z „kotlinki” zająca. Zamiast spokojnie poczekać, stojąc w bezruchu na to, aż zbliży się on na odpowiednią odległość. Dzięki brakom w doświadczeniu wyłoniono króla pudlarzy, którym został Kolega z Przemyśla. Osiem spudłowanych zajęcy to już niezłe osiągnięcie. Ale dzięki królowi pudlarzy miejscowa populacja będzie się mogła dalej rozmnażać... Podczas polowania mieliśmy też „chrzest”, ponieważ Koleżanka Dominika Pieniążek strzeliła pierwszego zająca w życiu. Miałem zaszczyt być świadkiem tego zdarzenia, gdyż stałem na sąsiednim stanowisku i na własne oczy widziałem jak po jednym strzale „kot” zniknął między bruzdami oranki i tylko wystające skoki „pisały testament”.
dzie nam darzył lepszą pogodą, już zapraszam na przyszłoroczne polowania na zające w Pawlikowski Hunting Travel. Darz Bór!
Z nadzieją na nowy sezon Po dziewięciu pędzeniach z wynikiem 27 zajęcy i 3 kogutów bażanta na rozkładzie zakończyliśmy ostatnie w 2018 roku polowanie zbiorowe z biurem Pawlikowski Hunting Travel. Po uroczystym pokocie wszyscy próbowaliśmy kuchni znanego ze swych kulinarnych talentów prezesa miejscowego Koła Łowieckiego „Szarak”, Kolegi Marka Kubisa. Pełen nadziei, że w przyszłym sezonie św. Hubert bę-
Przeczytaj artykuł
120
Z Benelli na zające Wybierając się na zające do Sławka Pawlikowskiego, skorzystaliśmy z uprzejmości firmy Incorsa i zabraliśmy w małopolskie łowiska znanego nam już bocka 828U oraz zeszłoroczną nowość, dostępną już na rynku polskim Raffaello Be Diamond. O ile o Benelli 828U mogliście już poczytać na łamach naszej Gazety, a tych, którzy tego nie zrobili, odsyłam do linku na samym dole artykułu, o tyle strzelba Be Diamond to totalna nowość. Na pierwszy rzut oka, a także jeśli chodzi o zasadę działania automatyki, strzelba nie różni się znacząco od znanych, standardowych modeli Benelli. Znajdziemy tutaj inercyjny zamek i specjalny system wiercenia luf Powerbore. Charakterystyczna jest także kriogeniczna obróbka luf, zapewniająca większą sztywność i trwałość. Znalazłem jednak kilka smaczków, które wyróżniają Be Diamond od innych strzelb tego producenta. Pierwsza z nich to transparentna część czółenka, które pozwala na szybkie sprawdzenie, ile pozostało nam naboi w magazynku. Fajna rzecz, szczególnie na polowaniu. Druga rzecz, może niewidoczna od razu, ale taka, którą docenimy z czasem, to Benelli Surface Treatment, czyli specjalnie opracowana powło-
ka, która ma znacznie zwiększoną wytrzymałość względem klasycznej oksydacji. Dzięki temu powierzchnia lufy oraz komory zamkowej jest niewrażliwa na korozję, przytarcia i zarysowania. Producent twierdzi, że w trudnych warunkach zabrudzoną broń można umyć po prostu wodą… Co rzuca się w oczy, kiedy pierwszy raz widzimy ten model broni, to długa, 30-calowa lufa. Razem ze światłowodowymi przyrządami celowniczymi sprawia, że skład jest szybki i celny. Oczywiście przy zającach nie było szansy do końca tego sprawdzić, ale ponieważ będziemy tą bronią polować również na kaczki i gęsi, wszystko przed nami. Na polowaniu strzelałem trzykrotnie, z czego niestety raz śrut poszedł w pole. Miałem więc okazję ponownie przekonać się o działaniu systemu Comfortech, niwelującego siłę odrzutu. Broń strzela naprawdę szybko, rozładowanie po zakończeniu pędzenia nie stanowi żadnego problemu, a trzech kilogramów na dobrym pasku nie daje się odczuć nawet przy 8 pędzeniach i 7 godzinach polowania. Więcej o broni Benelli dowiecie się, odwiedzając jeden ze sklepów warszawskiej firmy Incorsa, która jest dystrybutorem tej włoskiej marki. Darz Bór!
121
MNIEJ W LŻEJSZ
Rozbijaj pi jednym uderzeniem
WYSIŁKU ZA PRACA
ieńki
m
www.fiskars.pl
Ruszyła
ła Ofensywa!
W dniach 25–26 stycznia rozpoczęliśmy tegoroczny sezon strzelań długodystansowych w naszym kraju. Tradycyjnie sezon zainaugurowała Ofensywa Zimowa, czyli VIII edycja Zimowych Zawodów Długodystansowych na strzelnicy w Skarżysku Kościelnym TEKST: MACIEJ PIENIĄŻEK ZDJĘCIA: GAZETA ŁOWIECKA
P
iękna zimowa pogoda, czyli padający śnieg, wiatr i mróz nie ułatwiały zawodnikom zadania i mocno dawała się we znaki. Musimy jednak pamiętać, że strzelcom długodystansowym, tak samo jak myśliwym, pogoda zawsze jest nie straszna. Trening i rywalizacja W piątek odbył się trening, a w sobotę zawodnicy przystąpili do rywalizacji. Nie bez powodu strzelnica w Skarżysku cieszy się dużą popularnością wśród miłośników dalekich strzelań. Przede wszystkim ze względu na ukształtowanie terenu, chroniące przed podmuchami wiatru, ale również z powodu dobrej wizualizacji celów. Dla tych, którzy poza sześciobojem myśliwskim innych dyscyplin strzeleckich nie znają, konkurencje na Ofensywie Zimowej, czyli „Zimny strzał”, „Precyzja” „Mad minute”, „Pojedynek snajperski” na pewno będą trudne do wyobrażenia, ale zacznijmy od broni... Słówko o broni W zawodach dopuszczone były karabiny centralnego zapłonu o kalibrze do 8,6 mm. Broń mogła mieć tzw. bipody, czyli składane nóżki służące do opierania broni oraz odłączane monopody do podpierania tylnej części
126
127
128
129
130
131
a wynikiem jest liczba punktów zdobyta w przedziale czasowym.
broni. Można było opierać broń na workach, plecakach, futerałach itp. Niedozwolone były natomiast stojaki i podpory z nieskładanymi nóżkami.
Pojedynek snajperski To była ostatnia konkurencja. Tutaj zawodnicy strzelali parami na odległość 900 metrów do trzech metalowych sylwetek, mając do dyspozycji 5 naboi. Wygrywał ten, kto położył szybciej cele przeciwnika. Dodatkowo rozegrano również zawody „Karabin Standard” na dystansie 300 metrów. Tutaj zawodnicy mieli 15 minut na oddanie 20 strzałów do tarczy. Warto zaznaczyć, że w tej konkurencji strzelano przy użyciu przyrządów mechanicznych! Jak widać, emocji w Skarżysku nie brakowało!
Zimny strzał W tej konkurencji w ciągu 30 sekund od komendy „Start!” należało oddać jeden strzał do tarczy na odległość… 800 metrów. Oceniana była odległość przestrzeliny od środka tarczy. Tutaj emocje były ogromne, bo nagrodą była luneta Kahles 525i. Walka była bardzo wyrównana, a o zwycięstwie zdecydowały milimetry. Precyzja Tu zawodnicy strzelali na trzy dystanse, czyli 300, 600 i 800 metrów. Oczywiście do różnych tarcz na każdym z nich. Można oddać 13 strzałów na każdym dystansie, a ocenie podlega 10 najlepszych przestrzelin w ramach jednego dystansu. Mad minute W tej konkurencji mamy do dyspozycji nieograniczoną liczbę naboi, ale tylko 40 sekund na oddanie strzałów z broni zasilanej magazynkami wymiennymi i 2 minuty na oddanie strzałów z broni ładowanej pojedynczo, z ręki. Dystans to 600 metrów,
132
133
Lektury mysliwskie
Obława na dziki Na jeszcze długie zimowe wieczory polecamy Wam rozdział z książki Mikołaja Tołstoja „Myśliwskie dni” wydanej przez Atra World
B
yła sobota. Gospodarz, u którego się zatrzymałem, był myśliwym. Kiedy usłyszał, że przyjechałem specjalnie, aby przyglądnąć się ich sposobowi polowania, ochoczo podjął się wszystko dla mnie zorganizować.
– A ludzie przy tym nie obrywają? – Nie, Bogu dzięki. Raz tylko zdarzyło się, że zwierz ranił mego ojczulka świętej pamięci. Nogę mu poszarpał, ale lekko, i zagoiła się. Wyruszyliśmy wcześnie, w dziesiątkę. Każdy miał po dwa–trzy psy. Myśliwi ubrani byli w sukmany i szarawary. Poza tym każdy miał kindżał lub nóż u pasa oraz torbę na ramieniu. Tylko niektórzy mieli strzelby. I co to były za strzelby! Odprzodówki albo odtylcówki z azjatyckimi zamkami. Prawie każda miała popękane łoże i przewiązana była rzemieniem. Jak można było jednak wywnioskować z rozmów ich właścicieli, strzelby te były całkiem w porządku!
Wieczorem zjawiło się u mnie kilku włościan, którzy chcieli ze mną iść – po pierwsze dlatego, że następnego dnia była niedziela, po drugie, ponieważ obiecałem wiadro wódki i z góry zrzekłem się udziału w zdobyczy. Jednak mój gospodarz Antyp postanowił zabrać tylko dobrych myśliwych, i to takich, którzy mieli dobre psy. – Gdzie zaopatrujecie się w psy? – zapytałem Antypa. – Sami hodujemy psy specjalnie do polowania. Myślisz, barin, że każdy pies pójdzie na zwierza? O, nie! To zależy od rodowodu. Mój ojciec też był myśliwym i po nim ciągnę rodowody, to i psy mam dobre. Tak dobrych u nikogo nie ma. Choć u Bałasza Chomki też dobre psy, dobre rodowody. – A ja słyszałem, że łapiecie psy w Kizlarze, koło stawów rybnych. – Zdarza się i to – odpowiedział Antyp z uśmiechem. – Ale to jeśli potrzeba podyktuje. Bo czasami takiego zwierza psy obsiądą, że on pięć–sześć z nich porządnie natnie.
Na samym przodzie szli, gwarząc między sobą, Antyp i Bałasz; widać było, że są bardzo ze sobą zaprzyjaźnieni. Pierwszy z nich nie miał strzelby, lecz bagnet osadzony na drzewcu. Bałasz także miał bagnet. Za nimi jechałem ja na moim karoszu. Z tyłu szli gęsiego pozostali myśliwcy ze swymi psami. Była to istna psia zbieranina: rude kudłacze, mieszańce gończych z legawcami, zwykłe kundle. Prawdę rzekłszy, wstyd mi było iść na polowanie w takiej kompanii. Co by było, gdyby teraz zobaczył mnie Mamonow albo mój przyjaciel M.?
136
Wkrótce wyszliśmy z wioski i zaczęliśmy obchodzić półkolem sady. Na prawo roztaczał się step spowity mgłą, która dopiero miejscami zaczęła się przerzedzać. Było wciąż ciemno. Rachityczne krzewy tarniny, pokryte jeszcze kroplami rosy, wydawały się ogromnymi drzewami. Jednak na wschodzie łuna rozszerzała się coraz bardziej, zagarniając coraz wyższe partie nieboskłonu. Po zachodniej stronie pasma obłoków przybrały bladoróżowy kolor. Gwiazdy znikały w błękicie nieba, księżyc wyglądał jak matowa plama. Koguty bezustannie gardłowały w wiosce. Na stepie odzywały się strepety, to ze świstem wzbijając się w górę, to lądując na ziemi. Gdzieniegdzie bawiły się pary żurawi. Z rzadka przebiegał nam drogę zapóźniony zając, który opuszczał step i chował się w sadach. Nawet nie zauważyłem, kiedy minęliśmy sady i znaleźliśmy się na stepie. Przed nami biegały dzierlatki i kuse przepiórki; niechętnie podrywały nam się spod nóg. Nagle z przodu rozległ się jakiś hałas. – Co to takiego? – zapytałem Antypa. – A to ptak się odzywa w szuwarach. Podeszliśmy bliżej do trzcinowiska. Teraz wyraźnie mogłem rozróżnić głosy gęsi, łabędzi, kaczek i wielu innych nieznanych mi gatunków pta-
ków. Wśród nich skowronki śpiewały coraz głośniej, przepióry tłukły się coraz intensywniej, niedaleko nas w trawie „derał” derkacz, a wysoko na niebie „beczał” bekas. Krwawa łuna na wschodzie rzucała światło na czubki szuwarów. Była to zorza poranna. Nagle, na podobieństwo kuli wychynęło z niej słońce, a jego promienie miejscami przenikały przez mgłę i malowały się na niebie jak świetliste smugi. W miejscach, gdzie promienie przebiły się przez obłoki, te ostatnie przybierały złocistą barwę, podczas gdy gdzie indziej kolor bladoróżowy zmienił się na ciemnofioletowy. W pewnym miejscu chmury się rozstąpiły i ukazał się skrawek nieba, nie miało ono wszakże koloru błękitnego, lecz jaskrawozielony – dokładnie bowiem odbijał się w nim zielony step, który, pokryty rosą i oświetlony słońcem, stał się jaskrawomatowo bądź migotliwie szmaragdowy. Na każdej roślinie koncentrycznie rozciągała się pajęczyna, na której skrzyły się krople rosy. Bażanty w szuwarach przywitały wschód słońca rozgłośnym pieniem. Żurawie, strepety i przepióry w uniesieniu piały i krzyczały coraz głośniej. Słońce wreszcie wstało… Ranek zrobił się przepiękny… Weszliśmy na błotniste wzniesienie porośnięte turzycą i szuwarami. Spod
137
nóg bez przerwy wybiegały nam zające i wzlatywały bażanty. Psy najpierw z poszczekiwaniem pędziły za zbiegami, lecz przekonawszy się o daremności takich poczynań, później tylko pożądliwie wodziły za nimi oczami. Zwróciłem uwagę na czarnego, kudłatego, brudnego psa z brunatnożółtymi plamami nad oczami i kosmatym, w krąg zakręconym ogonem spoczywającym mu na grzbiecie. Pies ten wyraźnie wyróżniał się opanowaniem. Na nic nie zwracając uwagi, kroczył dostojnie tuż za swoim właścicielem – Chomką Bałaszem. – To chyba stary pies – zagadnąłem. – Co, Żuk? No, stary – niechętnie odparł Bałasz, obawiając się widocznie, bym nie rzucił na psa uroku. Weszliśmy w trzcinowisko, które stawało się coraz gęstsze. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się, dalej bowiem ścieżką iść się nie dało. – Hej, Bałasz! – odezwał się Antyp. – Podejdź no do Czarnego Potoku i zobacz, czy nie ma na trawie jakichś śladów. – No, Żuk, chodź, staruszku! – powiedział Bałasz i wszedł w szuwary. Żuk i pewna suczka o szarej sierści – z jednym uchem sterczącym horyzontalnie, drugim stojącym pionowo – pobiegły za swoim panem. My przystanęliśmy i zaczęliśmy nasłuchiwać.
Najpierw słychać było tylko towarzyszący poruszaniu się Bałasza odgłos ptaków podrywających się do lotu. Potem rozległa się jego komenda: – Spuszczać psy! Wtedy jeden z myśliwych wystrzelił i cała rzesza rozmaitego ptactwa wzbiła się z szuwarów i swoim krzykiem zagłuszyła pokrzykiwania łowców. Psy z radosnym skomleniem rozbiegły się w różnych kierunkach, my zaś wyciągnęliśmy się w szereg i ruszyliśmy do przodu. Naraz jeden z psów zatrzymał się i dwa razy zaszczekał; w tym samym miejscu zaczęły koncentrować się również głosy innych psów. – Dzik! – krzyknął Antyp i puścił się biegiem naprzód. Nim się spostrzegłem, zostałem sam. Dałem koniowi ostrogę i zacząłem przeć ku miejscu, skąd donosiło się granie psów. Już słyszałem, jak zwierz robił wypady ku psom, fukając i kłapiąc orężem. Od czasu do czasu jakiś pies, którego dzik ciął albo tylko przestraszył, przeraźliwie zaskomlał. Pozostałe psy coraz bardziej napierały na zwierza. Chociaż stanąłem w strzemionach, niczego jednak nie widziałem oprócz ruchu szuwarów. Musiałem podjechać bliżej. – Stój, barin! – krzyknął Antyp, który nie wiedzieć skąd znalazł się przy
138
mnie. – To dzik! Może konia pokaleczyć! Zatrzymałem się. W tym momencie rozległ się strzał. – Co, padł? – zapytałem. – A gdzież tam padł! To Bałasz wystrzelił w powietrze, aby psy jeszcze bardziej zachęcić. Bierz go! – zakrzyknął Antyp. Po strzale dzik poszedł w chód, ale psy go zatrzymały. Wtem pies, cały we krwi, przybiegł pod nogi mojego konia, a zaraz za nim wychynął z szuwarów łeb ogromnego dzika. Przestraszony koń rzucił się w bok. Rozglądnąłem się za Antypem. Stał na wprost dzika. „Oj, niedobrze!” – pomyślałem. Tymczasem psy dopadły dzika od tyłu i ten szybko zwrócił się ku nim. Jeszcze jeden pies zaskowyczał i odwlókł się od reszty. – Serko gotów! – powiedział Antyp, po czym ruszył na dzika i skłuł go bagnetem w bok. Psy rzuciły się na zwierza. Już nie szczekały, ale charczały z wściekłości. Co chwila któryś z nich odpadał od sfory, po czym ze skowytem, wyciem bądź poszczekiwaniem na powrót wpijał się w zwierza, który szedł jednak naprzód, dosłownie taszcząc na sobie psy. Lecz nagle potknął się i upadł. Psy go przyparły, a Antyp skłuł go jeszcze raz. Dzik uniósł głowę i kła-
piąc orężem, próbował ciąć psy. Z drugiej strony nadbiegł inny myśliwiec i starał się dzikowi zadać cios nożem, ten jednak uniósł się na przednich biegach i zwrócił się przeciw śmiałkowi. Ów odskoczył w bok, zaplątał się w szuwary i upadł. Tymczasem Antyp zdołał ugodzić dzika ponownie, który wszakże wciąż ciągnął do przodu. Wtenczas inny myśliwy zatopił nóż w boku zwierzęcia. Dzik padł i już się nie podniósł. Wszystko to rozegrało się tak szybko, że nawet nie zdołałem strzelić, obawiając się, że mógłbym trafić psa, a może nawet człowieka. Zebraliśmy się wokół dzika. Każdy usiłował odciągnąć swego psa, by oglądnąć mu rany. Okazało się, że wszystkie psy zostały poranione, przy czym lekko, z wyjątkiem jednego, który padł na miejscu, oraz Serki, który miał rozpruty brzuch. Antyp ułożył sobie Serkę na kolanach i zaczął mu upychać kiszki. Biedne psisko lizało na przemian swoje rany i rękę swego pana, nie skomląc przy tym, choć po jego oczach widać było, że bardzo cierpi. Antyp przewiązał psu ranę jakąś szmatą, wziął go na ręce i zaczął iść. – Gdzie idziesz? – zapytał go Bałasz. – Na polanę. Tam mu przemyję i zaleję ranę. – No dobrze – powiedział Bałasz.
139
– A my, dzieciaczki, pójdziemy nad Czarny Kanał, tam cała wataha przeszła na tę stronę – dodał Bałasz, po czym zagwizdał na psy i wszedł w szuwary.
na Krugłoje… Szybko… Bierzcie psy! Ruszyłem w kierunku, który mi wskazał. Psy biegły za mną. Szybko dobiegłem do Antypa, u którego nóg leżał poraniony Serko. – Tutaj, tutaj, barini. Jakaś wataha tędy przeszła. O mało mnie z nóg nie zwaliły! Tutaj, tutaj, tutaj! – ustawicznie krzyczał Antyp, przynaglając psy, które z nosami przy ziemi i z zadartymi ogonami mijały go jeden za drugim. Jechałem za psami, Antyp biegł za mną, zostawiwszy swojego Serkę, który leżał wśród szuwarów i żałośliwie skomlał. Sitowie stawało się coraz rzadsze, a błoto – coraz głębsze. Na końcu pokazała się woda. Psy wciąż biegły przodem. Wtem przede mną ukazało się jezioro lub raczej należałoby rzec – rozlewisko, pośrodku którego znajdowała się okrągła wysepka gęstych szuwarów. Woda nie była głęboka. Po wyraźnej smudze czarnej mazi dało się poznać, że dziki dopiero co przeszły na wysepkę. Psy zaczęły płynąć. – Jedźcie, jedźcie! Tu nie jest głęboko – zachęcał mnie Antyp, zrzucając w biegu ubranie.
Pojechałem za nim. Psy biegły przodem, zawzięcie przy tym myszkując. Nagle jeden dał głos, pozostałe do niego dołączyły i cała sfora poszła po śladzie. Pojechałem za nimi, ale przez szuwary szybko jechać się nie dało. Bałasz mógł więc łatwo dotrzymać mi kroku. Psy zatrzymały się i szczekały w jednym miejscu. Wtem jednak rozbiegły się na wszystkie strony, a w następnym momencie ogromny dzik rzucił się wprost pod nogi mojego wierzchowca. I tym razem nie zdążyłem wystrzelić. Psy opadły zwierza. Bałasz skłuł go i jął odciągać psy. – Jedźcie naprzód i wołajcie psy – krzyknął do mnie. – Tutaj jest cała wataha. Nie zdążyłem odjechać nawet na parę kroków, psy jeszcze mnie nie wyprzedziły, a już złapały małego dzika. Ale i tym razem strzelić nie zdążyłem. Nim się zbliżyłem, psy już go rozciągnęły na ziemi. Dziczek przeraźliwie kwiczał; Bałasz zaraz go skłuł. – Chodźcie tutaj – na lewo ode mnie rozległ się głos Antypa. – Dziki poszły
Na przeciwległym brzegu myśliwi biegli jeden za drugim; na samym przedzie biegł Bałasz – bez czapki. Całe stada dzikich kaczek, kulików
140
i rybołowów, przestraszone zamieszaniem, z krzykiem przelatywały nad nami. Dojechałem do wysepki. Sitowie było tam jednak tak gęste, że gdy dotarłem do jej środka, nie mogłem skręcić ani na prawo, ani na lewo, tymczasem z przodu dobiegało szczekanie psów i rechtanie dzików. Wtedy jeden z myśliwych, znalazłszy jakąś ścieżynę, wyrwał się do przodu i strzelił na ślepo w watahę. Dziki ruszyły, lecz na przeciwległym brzegu przywitała je salwa. Jeden został w wodzie, drugi zaczął płynąć przez rozlewisko. Psy też popłynęły i przy samym brzegu osaczyły innego dzika. Był to osobnik dwuletni, wagi trzech–czterech pudów.
pod oręż i wyciągnął go na brzeg. Tak oto polowanie się zakończyło. Jakkolwiek nie zdołałem wypracować sytuacji do dania strzału, byłem jednak zadowolony, że udało mi się zobaczyć ten oryginalny rodzaj łowów. Warto polowanie to poddać krótkiej analizie. Otóż zwykłemu myśliwemu, dla którego zdobycie dużej ilości mięsa nie stanowi głównego celu polowania, podobać się ono nie może. Po pierwsze jest to polowanie niesłychanie męczące. By chodzić – nie mówiąc już o bieganiu! – po takich trzcinowiskach, rozlewiskach, grząskich ścieżkach, połamanych i poplątanych szuwarach, po paleniskach, gdzie ostre kamienie tną stopy jak noże – do tego wszystkiego trzeba być naprawdę dobrze wdrożonym. Po drugie, nie licząc wielości zdobyczy, polowania tego rodzaju dostarczają bardzo mało satysfakcji. Chłopi ze swymi psami wchodzą w trzcinowiska jak do swej zagrody. Są z góry pewni, że zastaną tam zwierza i że go dostaną. Zazwyczaj starają się naskoczyć na całą watahę głównie loch i młodszych sztuk; jest to zdobycz łatwa i przeważnie ich zabiegi zostają nagrodzone. Z mojego punktu widzenia jedynie możliwość natrafienia na grubego odyńca – czego owi
Wydostawszy się jakoś z szuwarów, zobaczyłem, że dzik usiadł i bronił się przeciw pięciu psom, które szarpały go za uszy i szyję. Pozostałe psy pognały za resztą watahy, która wyskoczyła na brzeg trochę niżej. Myśliwi także tam podążyli i wkrótce usłyszałem skowyt. Psy dopadły jeszcze jednego dzika. Tymczasem Bałasz z niezmąconym spokojem usiadł na brzegu, rozzuł się, podwinął szarawary, pobrodził do dzika – którego psy wciąż przytrzymywały – skłuł go, po czym podwiązał mu postronek
141
włościanie starają się unikać, gdyż taki dzik może pokaleczyć im psy, a nawet samego myśliwca – może stanowić jakąś zachętę do uczestniczenia w opisanym rodzaju polowania.
bowiem samo polowanie jest główną atrakcją. Myśl o zwierzu, którego zamierza pozyskać, pochłania go do tego stopnia, że wyklucza myślenie o czymkolwiek innym. Z tego powodu poczucie niebezpieczeństwa u niego nie zachodzi, on o tym nie myśli, nie czuje go, nie może więc ono stanowić dla niego jakiejkolwiek atrakcji.
Jednakże dla myśliwego, który ceni swoje psy i nie zbiera ich na ulicy ani przy stawach rybnych, okoliczność ta również nie ma mocy rozstrzygającej. Oczywiście znajdą się panowie, którzy powiedzą, że to właśnie niebezpieczeństwo jest główną atrakcją, że oni z kolei nie pojmują, jak można znajdować przyjemność w polowaniu na nieszczęsne zające, kuropatwy, bażanty, a niechby sarny i jelenie, słowem – na owe piękne, łagodne i bezbronne stworzenia. Według nich prawdziwe wyzwanie to atakujący z rozwartą paszczęką wilk, to dzik ze swym groźnym orężem, to niedźwiedź zdolny zmiażdżyć was w swym uścisku, to wreszcie bars, który jednym skokiem, jednym ruchem łapy może wyprawić was na tamten świat. Tylko to są prawdziwe łowy, tylko tu jest prawdziwy bój, tylko tutaj potrzebna jest zręczność, siła i odwaga! Na tego rodzaju pokrzykiwania i wywody mógłbym odpowiedzieć wielorako, ale ograniczę się tylko do prostego stwierdzenia: ten, kto tak mówi, to nie jest myśliwy! Dla prawdziwego myśliwego
Zapytajcie myśliwego, kiedy puszcza psy na zająca, myśliwego ze strzelbą, gdy pies robi stójkę albo gdy trwa gon, a on stoi na przesmyku, albo też myśliwego z siecią, gdy przepiór odpowiedział mu na jego wabienie i zbliża się ku niemu – zapytajcie ich, czy jakakolwiek poboczna myśl ma w tamtym momencie do nich przystęp. Odpowiedź będzie zawsze taka sama: „nie!”. Jeśli nawet polowanie na „nieszczęsnego” (typowe wyrażenie profanów) zająca bądź przepióra potrafi pochłonąć bez reszty, to przy polowaniu na dzika czy niedźwiedzia myśliwy tym bardziej zapomni o niebezpieczeństwie. Sama gorączka myśliwska i chęć zdobycia zwierza sprawią, że nie powstanie myśl o jakimkolwiek zagrożeniu.
142
książka dostępna na: www.atraworld.pl i www.dolasu.pl 143
Następne wydanie Gazety Łowieckiej już w kwietniu. Darz Bór!
Fot. iStock