TYTUŁ DZIAŁU
KSIĄŻKI
FOT. PAWEŁ TANEWSKI
sław Trojanowski ps. „Jur” walczył w powstaniu warszawskim w Batalionie AK „Zaremba-Piorun”, który obsadził ulice: Poznańską, Emilii Plater i Wspólną. Zgrupowanie to liczyło 1200 żołnierzy, z których około 100 poległo, często bezimiennie (ich nazwisk nigdy nie udało się już ustalić, a jedynie pseudonimy i to też nie zawsze). Po kapitulacji powstania Trojanowski trafił do niewoli niemieckiej i został osadzony w obozie jenieckim Grossborn-Westfalenhof, wyzwolonym w 1945 r. przez aliantów. Duża część żołnierzy AK zdecydowała się wtedy na pozostanie na Zachodzie, Trojanowski powrócił jednak do kraju. Po wojnie Mirosław Trojanowski przez wiele lat pracował w centralach handlu zagranicznego, o czym zresztą marzył od wczesnej młodości. Zapamiętany został jako człowiek skromny i oddany nie tylko najbliższej, ale i dalszej rodzinie. Na wieczną wachtę odszedł nagle w 1969 r. Spoczął na Cmentarzu Powązkowskim (kw. 154c pod murem, rząd 1, miejsce 4, wyróżniające się stylową kapliczką). * Zbliżają się wakacje – czas bliższych i dalszych wypraw. Żeglarstwo od wieków zapładniało wyobraźnię różnych obieżyświatów i niespokojnych duchów pragnących poznawać szeroki świat. Tym nieco spokojniejszym naturom warto polecić choćby krótki wypad do Gdyni, gdzie stoi zacumowany żaglowiec-muzeum „Dar Pomorza”, który w latach trzydziestych ubiegłego wieku zastąpił wspomniany już STS „Lwów”. Nieco dalsza wyprawa wiodłaby przez Bałtyk do Sztokholmu, do muzeum żaglowca „Waza”. Ten okręt wojenny zatonął w 1628 r. podczas pierwszego rejsu. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku wrak podniesiono z dna morza, a później odrestaurowano. Jednak prawdziwie wielkim portem – nie tylko dawnych żaglowców, ale i wszelkich innych zabytkowych jednostek pływających – jest Londyn, miasto o wielowiekowej tradycji żeglarskiej i morskiej. Możemy też odbyć całkiem bliską wyprawę, a właściwie spacer, na Skwer Batalionu AK „Zaremba-Piorun” przy ulicy Poznańskiej (niedaleko Nowogrodzkiej). To bardzo ładne miejsce, można powiedzieć, że nastrojowe, w pobliżu znajduje się bowiem wiele interesujących obiektów, a także różnych lokali i kawiarenek, do których można zawsze wstąpić i pogawędzić. dr PAWEŁ TANEWSKI, starszy kustosz dyplomowany,
Biblioteka SGH
lato 2022
Zagłada, marksizm i gwiazdy BOGUSŁAW CZARNY
Na stulecie urodzin Stanisława Lema
P
amiętam stary drewniany dom na skraju wsi w Europie Środkowej i czytaną pod kołdrą, w świetle latarki, Solaris, która była wtedy dla mnie dziwną, odstającą od ulubionej normy science fiction, opowieścią o „kosmosie”, „rakietach” i „milczącym Oceanie Plazmy”. Wabiły mnie te słowa jak ćmę i odpychały zarazem, bo autor marnował oczywiste szanse i w książce nie było ani laserowych miotaczy, ani wężowych splotów, ani nawet różanych piersi. Potem, osłupiały, czytałem Solaris w warszawskim akademiku. Nadal zdarzało się, że opuszczałem wirtuozerskie opisy (np. budowanych z miliardów ton śluzu wizualizacji rzekomych matematyk Obcego, śnionych wiwisekcji Krisa Kelvina), a mimo to słowa Lema odzywały się we mnie, głucho, niejasnym przeczuciem, iż nic nie jest takie, na jakie wygląda. Piszę o Stanisławie Lemie; z puzzli składam obraz pisarza; próbuję zrozumieć, co przydarzyło się tamtemu dwunastolatkowi. *
Tuż po wojnie, już w Krakowie, młody uchodźca ze Lwowa spotkał bliskiego przyjaciela Witkacego, doktora filozofii Mieczysława Choynowskiego – organizatora Konwersatorium Naukoznawczego Asystentów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Choynowski został mentorem Lema, Lem czytał, co mu podsunął Choynowski, dyskutowali. Przez ręce przyszłego autora Solaris przechodziły m.in. książki z zagranicy, wysyłane dla zniszczonych polskich uniwersytetów. Studiował je ze słownikiem, bo nie znał angielskiego. W efekcie, zapewne jako jeden z pierwszych Polaków, zapoznał się m.in. z cybernetycznymi pracami Norberta Wienera, teorią informacji Claude’a Elwooda Shannona i najnowszymi koncepcjami neopozytywistów. Wrażenia z tych lektur mieszały się ze wspomnieniem egzekucji lwowskich Żydów i – sądzę – z fascynacją marksizmem. Ślady tych wspomnień i tej fascynacji pozostały z nim na zawsze. Okupacyjna trauma na wiele sposobów powracała w książkach Lema. Niekiedy przypominała o sobie jawnie, np. w scenie łapanki w drugim tomie Czasu nieutraconego, w obrazach spopielonych i zmumifikowanych trupów w Edenie i Niezwyciężonym. Innym razem, skryta, czaiła się za opisami lęku i braku nadziei bohatera Pamiętnika znalezionego w wannie, ukrywającego się w labiryncie Gmachu, który mógłby być lwowskim gettem. Najbardziej oczywistymi przykładami są jednak nocna rozmowa uczestniczących w Projekcie MAVO naukowców w wydanym w 1968 r. Głosie Pana i opowieść Rappaporta (czyli Lema), wspominającego kolejkę czekających na rozstrzelanie i chusteczkę esesmana, której niepokalaną bielą aryjski „bóg wojny” odgradzał się od mdlącego smrodu palonych ciał.