15 minute read

Destruction

Next Article
Judas Priest

Judas Priest

Advertisement

Wciąż potrafimy kopać tyłki

W czasach pozbawionych muzyki na żywo Destruction wydaje na DVD i Blu-Rayu koncert "Live Attack", zarejestrowany w klubie Z7 w Szwajcarii w samym środku pandemii. Premierę zaplanowano na 13 sierpnia 2021. Zagrać i nagrać - to jedno, ale wydanie tego wydarzenia na fizycznym nośniku też wcale nie należało do najprostszych zadań. O zanikającej fizyczności, współczesnej kondycji thrash metalu, niespodziankach w setliście, ulubionych horrorach i… nadchodzącej studyjnej płycie, na której teksty czerpią z doświadczeń z minionego roku opowiedział lider zespołu, wokalista i basista Marcel "Schmier" Schirmer.

HMP: Dzięki, że zgodziłeś się na rozmowę. Oprócz bycia dziennikarką w HMP gram też na basie, więc bardzo się cieszę, że możemy porozmawiać jak basista z basistą. Schmier: Więc jesteś moją koleżanką po fachu! (śmiech)

Można tak powiedzieć (śmiech). Wiem, że nie wybrałeś basu, to bas wybrał ciebie. Zespół poszukiwał kogoś na to stanowisko i postanowiłeś spróbować. Wracając myślami do tamtego okresu, zgodziłbyś się ponownie czy Bycie grającym na basie frontmanem jest wyjątkowo powszechne w thrash metalu. Peter Steele w Carnivore, Tom Angelripper w Sodom, Cronos w Venom, jeśli zgodzimy się, że to podwaliny tego gatunku i oczywiście twoja rola w Destruction. Czy bas jest stworzony do thrashu? (śmiech) Myślę, że to się narodziło z kompromisów - w tamtych czasach Destruction trudno było znaleźć wokalistę, a ktoś musiał to robić, więc najlepiej było dać tę robotę basiście. Nie wiem, jak to wyglądało u innych ze-

żałujesz, że nie miałeś szansy stać się, na przykład, shreddującym gitarzystą? O nie, jestem szczęśliwym, spełnionym basistą. Uwielbiam moją pracę i ten instrument. Przez te wszystkie lata uczyłem się, jak odnaleźć własną tożsamość, własne brzmienie i styl. Cieszę się, że mi się to udało. Nie chciałbym być gitarzystą, myślę, że basiści pozostawiają zawsze trochę niedomówień i jest to coś dobrego. Szanuję wszystkich, którzy wybrali gitarę, ale kocham swój bas.

Rozumiem. To zawsze krok bliżej do bycia jak Lemmy, prawda? Tak! Wiesz, większość ludzi nie rozumie, jak ważnym elementem jest bas. Gdy tylko przestaje grać, wszyscy orientują się, że czegoś brakuje. To istotna część nie tylko rock and rolla, ale i muzyki ogółem.

Foto:Destruction

społów. To też kwestia tego, że dla wielu idolem był wtedy Lemmy, który inspirował masę muzyków thrash metalowych. W latach 80. miał już status ikony. Byli oczywiście inni słynni i dobrzy basiści, którzy spełniali się na stanowisku wokalisty, jak Geddy Lee z Rush. Ale thrash był przede wszystkim zainspirowany Motorhead.

Muszę cię zapytać o ulubione linie basu - założę się, że to coś właśnie od Rush. Gdy jesteś basistą musisz kochać Rush! Geddy jest superikoną o bardzo unikalnym stylu gry. To trudne pytanie, ale muszę przyznać, że jestem wielkim fanem Iron Maiden i myślę, że najlepsze linie basowe w metalu napisał Steve Harris. Ukradł mnóstwo patentów od basistów z lat 70. i umiejscowił je w heavy metalowym graniu. Granie wszystkich tych wysokich nut i oktaw nie było aż tak powszechne w Przejdźmy do nowego live albumu Destruction. Podczas pandemii wszyscy stęskniliśmy się za graniem na żywo i "Live Attack" przywraca trochę te utracone doświadczenia. Jak Covid-19 wpłynął na twoje życie jako muzyka i kompozytora? Skomplikowana kwestia. To był czas wielu frustracji, walki z systemem i faktem, że nie mogliśmy koncertować. Nie pozwalali mi grać, a więc wykonywać mojej pracy. Szukaliśmy sposobów na to, by pozostać blisko naszych fanów. Nie mogliśmy zobaczyć się z nimi na żywo, więc utrzymywaliśmy kontakt wydając spontaniczne rzeczy. Jedną z nich był właśnie live album z zeszłego roku, teraz pracujemy nad DVD i Blu-rayem, które mają wyjść tego lata. Chcieliśmy pozostać aktywni przez cały rok: specjalne pandemiczne koncerty, z utrzymaniem bezpiecznego dystansu, czasem nawet dwa jednego dnia, lub dwa dni z rzędu w tym samym miejscu. Próbowaliśmy wszystkiego.

Więc byliście zajęci. Tak, nie tak jak zawsze, ale zajęci uczeniem się, jak zaadaptować się do nowych warunków. Live stream też wymagał sporo pracy, dużo więcej, niż nam się wydawało. Myślę, że sporo wynieśliśmy z pandemicznej rzeczywistości. Najważniejsze, że mieliśmy kontakt ze słuchaczami dzięki mediom społecznościowym i platformom streamingowym. Nawiązaliśmy też wiele nowych kontaktów marketingowych co do merchu. To wszystko pozytywne strony pandemii, która jest jednak dość okrutna.

Nie wydaje ci się, że wątek pandemii mógłby być dobrym tematem na thrashowy album czy tekst? Kolejnym krokiem w stylu całej tej estetyki wojny nuklearnej. (śmiech) Nie mam pojęcia, ale jestem pewien, że gdy to się skończy, nikt już nie będzie chciał o tym słuchać. Ludzie mają już dość. Mimo to, pisząc teksty na nowy album skupiłem się może nie na samej pandemii, ale na jej skutkach i okolicznościach. Wiesz, tych wszystkich rzeczach, które wydarzyły się w trakcie: problemach psychicznych z jakimi zmagają się ludzie, nadużyciach władzy. Pandemia pokazuje słabości gatunku ludzkiego. O nich właśnie mówią teksty z nowej płyty. Już prawie skończyliśmy nagrania, to ostatnia prosta.

Koncert z

"Live Attack" został nagrany w samym środku pandemii, w klubie Z7 w Szwajcarii. Dlaczego akurat to miejsce? Co jest w nim specjalnego? Jesteśmy rozrzuceni po kątach Szwajcarii, Francji i Niemiec - tam mieszkamy. Jesteśmy Niemcami, ale szwajcarska scena i kluby bardzo nam odpowiadają. Z7 to jeden z najlepszych klubów w Europie. Widzieliśmy tam na żywo mnóstwo zespołów, sami zagraliśmy sporo koncertów. To fantastyczne miejsce. Kiedy wpadliśmy na pomysł zarejestrowania live streamu, wiedzieliśmy, że Z7 to najlepsza opcja. Znaliśmy właściciela, wszystkich pracowników. Poprosiliśmy ich o specjalne covidowe zezwolenie, żeby móc to zrealizować, wiesz, zazwyczaj wynajmowanie nowych, tak wielkich miejsc jest bardzo drogie. Z Z7 automatycznie poczuliśmy więź. Jest też bardzo blisko mojego domu, przy granicy od strony niemieckiej, to jakieś pół godziny drogi samochodem.

"Live Attack" wygląda prawie jak " greatest hits " Destruction. Są tam jednak kawałki, które raczej rzadko wykonywaliście na żywo, w tym mój ulubiony, "Sign of Fear " . Dlaczego wybraliście akurat je? Wiedzieliście, że są ludzie, którzy na nie czekają, czy sami je lubicie i żałowaliście, że nie graliście ich tak często? A może to ukłon w stronę prawdziwych fanów. Kawałek, który wymieniłaś i pozostałe to jedne z tych, które napisaliśmy z myślą o dwóch gitarach. Gdy graliśmy w trzy osoby, zagranie ich na żywo było bardzo trudne - wszystkie te harmonie, dodatkowe solówki, mniejsze części, których nie dało się wykonać w satysfakcjonujący sposób. Od kiedy znów tworzymy kwartet, przywróciliśmy je do setlisty. Pytaliśmy fanów przez social media, co chcieliby usłyszeć i ludzie wymagali od nas "Sign of Fear", "Reject Emotions", "Release from Agony" wszystkich tych kawałków, których nie mogliśmy grać bez drugiej gitary. Teraz już ją mamy.

Tak, znów gracie we czwórkę. To prawie jak okres, w którym Motorhead odrzucił wizerunek trio i zatrudnił drugiego gitarzystę. Chciałbyś zostać przy czasach, gdy Destruction też tworzyło trio czy wolisz grać z dodatkowym muzykiem na scenie? O tak, zdecydowanie wolę! To jak być gościem, który urodził się z jedną nogą i nagle móc stanąć na dwie. Szybciej chodzić, biegać, robić wszystko lepiej. Tak samo jest z dwoma gitarami. Masz o wiele więcej możliwości, możesz grać harmonie, robić gitarowe pojedynki, uzyskać więcej mocy. Więcej się też dzieje jeśli chodzi o zachowanie na scenie, wchodzenie w interakcje z widownią, z perkusistą. W granie w czwórkę jest tylko jeden problem: osobowości wszystkich członków muszą dopasować się do zespołu. Damir, nasz nowy gitarzysta, jest też prywatnie świetnym przyjacielem.

Wspomniany już "Sign of Fear " jest z albumu "Release from Agony " , na którym zagrał znakomity Harry Wilkens, ze swoimi charakterystycznymi zmianami metrum i stylem gry. Ale wasz nowy gitarzysta, o którym mówisz, Damir Eskić, wykonując ten utwór udowodnił, że również jest świetnym muzykiem. Dostał nawet solową partię shredu na nowym live albumie. Jak wyczułeś, że będzie pasował do Destruction? Są ludzie, którzy umieją się do muzyki bardzo łatwo dopasować i są ludzie o bardzo ograniczonym umyśle, którzy chcą robić wszystko po swojemu. Damir to ten pierwszy typ. Jest również nauczycielem muzyki, studiował grę na gitarze i jest wielkim fanem thrash i heavy metalu. Wcześniej był także fanem Destruction, więc gdy zaproponowaliśmy mu współpracę dobrze już znał zespół i umiał zagrać wiele naszych kawałków. Chodził na nasze koncerty i kiedyś grał przed nami support na naszej trasie. Zobaczyliśmy, jak dobrym jest gitarzystą, jaki fajny z niego gość i jak dużo poświęcenia wkłada w swój instrument, muzykę i wszystko wokół. To był jeden z głównych powodów, dla których dołączył do zespołu.

Wiem już, że pracujecie nad nową studyjną płytą, ale dlaczego zdecydowaliście się nagrać wcześniej live album? To dobra odskocznia od pisania nowego materiału, forma inspiracji lub sprawdzenia, jak stosunkowo nowi członkowie poradzą sobie ze starymi kompozycjami? To dobry sposób, by pokazać fanom, że skład złożony z czterech osób wciąż jest żywy, ciężko pracuje i wciąż potrafi kopać tyłki. To był także sposób na przetrwanie pandemii. Pozwoliło nam to podtrzymać aktywność, myśleć pozytywnie i również trochę zarobić. Kiedy zarejestrowaliśmy nagranie na początku roku, wiele osób prosiło nas, by wydać je na DVD lub Blu-rayu. To jest to, co teraz robimy - dla fanów, którzy nie mieli okazji zobaczyć nas wtedy w styczniu. Mieliśmy z tym jednak trochę problemów. Trzeba wziąć pod uwagę sytuację na świecie - DVD i Blu-ray niedługo całkowicie znikną. Trudno było znaleźć wytwórnię, która zgodziła się wydać w ten sposób koncert Destruction, bo nikt już nie wierzy w

fizyczne produkty.

Ja ciągle wierzę. Ja też, tak jak wielu naszych fanów, ale gdy spojrzysz na świat, w branży kompletnie się pozmieniało. Żyjemy w czasach streamingu. Nawet, gdy chcesz obejrzeć film, wybierasz Netflixa. Nie musisz już iść do sklepu czy do wypożyczalni po DVD. Cały ten sektor umiera. Przekonanie kogoś, by wydał fizycznie nasze nagranie graniczyło z cudem. DVD z koncertem, na którym, na dodatek, nie było publiczności. To podwójny fuckup. Dlatego jestem teraz dumny, że udało nam się to wydać. To wyjątkowy produkt - ukazujący zespół w bardzo trudnym okresie, będący świadectwem naszej walki o przetrwanie przez czas pandemii. Myślę, że z perspektywy czasu będziemy na niego patrzeć jak na dokument historyczny.

Foto:Destruction

Skoro już mowa o filmach, po koncercie z "Live Attack" puściliście "Ave Satani" ze starego horroru, "The Omen " . Czy ten film lub sam utwór ma dla ciebie specjalne znaczenie? O, tak! Uwielbiam "The Omen" i horrory. Myślę, że ten soundtrack jest jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek wykorzystano w kinie grozy. Jest fantastyczny, od początku do końca, pełen świetnych kompozycji. Tak złowrogich i poruszających! Wnikają bardzo głęboko. To arcydzieło. "The Omen" to też spora część mojej edukacji i młodości. Gdy byłem młodszy, myślałem, że to najbardziej przepełniony złem film w tamtych czasach. Horrory są ważną częścią metalowej kultury, więc muszę zapytać o twoje ulubione, inne niż "The Omen " . Tak, patrząc wstecz myślę, że pierwsze "Martwe zło" (Evil Dead, 1981) było jednym z najlepszych horrorów. Współcześnie trudno powiedzieć. Mnóstwo nowych horrorów jest pełnych komputerowych efektów specjalnych i nie ma w nich już suspensu. Wiesz, bardzo lubię suspens i filmy, w których jest głębia, a rzeczy nie są tym, czym się pozornie wydają. Nie jestem pewien, czy widziałem ostatnio jakiś porządny horror, to dobre pytanie. Nie miałem czasu na filmy, przez ostatnie miesiące byliśmy zajęci komponowaniem nowej muzy-

ki. Ale wciąż je uwielbiam!

Otworzyliście seta tytułowym utworem z waszej ostatniej płyty, "Born to Perish" , na której znalazł się nieoczywisty cover Tygers of Pan Tang. Oczywiście zdarzało się, że taki Coroner coverował The Beatles, czy Nuclear Assault - Sweet. Destruction zrobiło cover "My Sharona " , ale to na "Cracked Brain " , więc o tym nie rozmawiamy (śmiech). (śmiech)

Są jakieś niemetalowe utwory, lub z lżejszego oblicza gatunku, które pasowałyby do Destruction tak, jak to było z "Hellbound"? Klasyczny kawałek, który od dawna chciałem zagrać to "Black Betty" od Ram Jam. Nie wszyscy w zespole się ze mną zgodzili, ale mam nadzieję, że kiedyś go razem zrobimy.

To świetny numer! Prawdziwy rockowy klasyk lat 70., fantastycznie napisany, z fantastyczną sekcją solową, świetną grą basu. Pewnego dnia zrobię ten cover.

Brzmiałby bardzo ciekawie w thrash metalowej wersji. Też tak myślę. Dzięki! (śmiech)

Jako utwór zamykający wybraliście "Total Desaster " , który nie jest wcale tak oczywistym wyborem. Dlaczego on, a nie na przykład bardziej ikoniczny w tej roli "The Butcher Strikes Back"? Chcieliśmy zmienić standardową setlistę,

wybrać coś, czego nikt się nie spodziewał. W ostatnich latach piosenki, którymi kończyliśmy koncert, były zawsze bardzo podobne. To głównie "Bestial Invasion", "The Butcher Strikes Back" i "Curse the Gods". Na live stream chcieliśmy przygotować na koniec utwór-niespodziankę. Po "Bestial Invasion" wszyscy myśleli, że już skończyliśmy i wtedy wchodziło "Total Desaster". Tak więc jest to dodatkowy kawałek.

Polskie zespoły, Vader i Behemoth coverowały właśnie "Total Desaster " . W Destruction także grał Polak, perkusista Wawrzyniec "Vaaver " Dramowicz, byliście razem w zespole przez osiem lat. Czy polska scena metalowa jest ci bliska? Są mi bliskie najbardziej znane zespoły, graliśmy razem na różnych trasach. Znam muzyków z Vadera i również tych z Behemotha. Oczywiście Vaaver przedstawił mnie swoim polskim znajomym. Polska kojarzy mi się z bar-

dzo dobrą sceną metalową, głównie ekstremalną, z death i black metalem. Macie jednych z najlepszych perkusistów w tych gatunkach na świecie.

Pierwszy perkusista Decapitated był znakomity, jeśli znasz ten zespół. Tak, oczywiście.

Czy 2021 rok i XXI wiek to dobry czas dla thrash metalu? Mam wrażenie, że to NW OTHM najbardziej przeżywa renesans. Koncertowaliście nawet z Enforcerem. A przecież taki Sodom czy Testament wydają teraz dobre, nowe płyty. Tak, ale co ważniejsze mamy dziś wiele świetnych undergroundowych zespołów. Vulture wydał teraz wspaniały nowy album. Underground naprawdę żyje i ma się dobrze. Młode zespoły starają się znaleźć swój własny styl i nie mogę się doczekać, do czego dojdą. Thrash metal nie jest stworzony do bycia "smakiem miesiąca". Nie obchodzi mnie, jaki jest teraz trend, thrash nie musi być najmodniejszym gatunkiem, szczególnie dla ludzi, którzy lubią ekstremalną i czystą muzykę. Nie powinien być skomercjalizowany. Pamiętam, że w latach 80., gdy Metallica i Slayer stali się wielcy, trochę martwiłem się o thrash. Stawał się zbyt popularny, powiedzmy to sobie, każdy idiota zaczynał słuchać tej muzyki. My robiliśmy to dla ludzi, którzy siedzieli w tym od zawsze. Trendy przychodzą i odchodzą.

Opisałeś kiedyś muzykę Destruction jako black hardcore speed metal i chciałeś, by było najbardziej ekstremalnym zespołem na świecie. "Born to Perish" faktycznie jest tak brutalne, jak starsze płyty. Z perspektywy czasu myślisz, że udało ci się zrealizować to założenie? Muszę powiedzieć, że mieliśmy wtedy po 17 lat. Byliśmy dopiero na początku rozwoju muzyki ekstremalnej. Myślę, że w tamtym czasie, w 1983 lub 1984 z pewnością byliśmy jednym z najbardziej ekstremalnych zespołów. Dobrze jest widzieć, jak bardzo się to wszystko rozwinęło od naszych korzeni. Myślę, że osiągnięcie statusu najbrutalniejszego zespołu jest niemożliwe. To się nigdy nie skończy, taka jest nasza natura - zawsze chcemy być szybsi, być

Foto:Gorka

wyżej. Dla heavy metalu to dobra rzecz, patrzeć, jak zmienia się agresywność tej muzyki, jest bardziej ekstremalna i odnosi też większe sukcesy. Wiesz, kiedy zaczynaliśmy, ludzie się z nas śmiali. Robili sobie jaja z tego, co graliśmy, bo w tamtym okresie to było coś nieznanego. Byliśmy tacy mali na samym początku kształtowania się całej nowej generacji. Dla mnie największym osiągnięciem jest fakt, że mimo naszych trudnych początków metal rozrósł się na cały świat, zagraliśmy koncerty w tylu różnych miejscach. Kiedyś się nabijali, a teraz mogą się zamknąć, bo ta muzyka dobrze się przyjęła i jest doceniana przez ludzi w tak wielu krajach. Myślę, że to najlepsze, co nas spotkało.

Pomówmy więcej o latach 80. Poznaliście się z resztą Teutonic 4 w fanclubie Venom we Frankfurcie, to was do siebie zbliżyło i doprowadziło do trasy Destruction z Sodomem i Tankardem w 1984. Jakie jest twoje najbardziej żywe wspomnienie z tamtego okresu? Tak, spotkaliśmy tych gości w fanclubie Venom. To było w zasadzie pierwsze spotkanie niemieckiej sceny. Z naszego punktu widzenia byliśmy po prostu grupą znajomych, którzy właśnie zaczęli grać w zespole na wsi po wschodniej stronie Niemiec. I podróżowaliśmy do Frankfurtu, który był wielkim miastem, w tamtym czasie stolicą metalu. Czuliśmy się zaszczyceni tłumem, który tam zastaliśmy, mnóstwem metalowców, których w tamtym czasie nie widywało się zbyt wielu. Świetnie było usłyszeć na żywo inne zespoły grające ten sam rodzaj muzyki co my. Trzeba sobie uświadomić, że kiedyś, gdy nie było internetu, bardzo powszechne były wymiany taśm z muzyką, wszystko wysyłało się pocztą. Zero mediów społecznościowych, zero oficjalnych magazynów, tylko to i fanziny. Wszystko wydawało się takie powolne i w kontraście do tego fantastycznie było na własne oczy zobaczyć, że scena metalowa naprawdę żyje. Tam, gdzie mieszkaliśmy, była ona bardzo mała.

Mój znajomy wyróżnił kiedyś czerwony i zielony thrash. Czerwony to właśnie scena niemiecka, jak Teutonic 4, bardziej surowa, agresywna i brutalna, zielony - bardziej melodyjna, amerykańska, jak Megadeth czy Exodus bez Baloffa, ale nie zrozum mnie źle, uwielbiam Zetro (śmiech). Jak ty postrzegasz różnicę między niemieckim a amerykańskim thrashem? Mieliśmy te same korzenie, gdy zaczynaliśmy było w naszym brzmieniu więcej podobieństw. Później zaczęli robić wszystko w amerykański sposób. Trochę bardziej wypolerowany, trochę bardziej komercyjny, ale również porządnie wykonany. Amerykanie mają wielu świetnych muzyków w historii rock and rolla i metalu, więc ich thrash był też lepiej zagrany. Umieją się sprzedać, są w tym świetni. Cały ich image był zawsze dopracowany. Europejczycy mogli tylko popatrzeć na to, co działo się w Ameryce i próbować to naśladować. To też powód, dla którego amerykańskie zespoły stały się tak popularne. Niemieckie zawsze były bardziej ekstremalne, surowe i myślę, że to kwestia naszych korzeni. Amerykanie byli bardziej hollywoodzcy. Gdy spojrzysz na muzykę, która przyszła z Anglii, to ona była czystsza, bardziej prawdziwa od tej z Ameryki.

Pod koniec koncertu z

"Live Attack" powiedziałeś: "do zobaczenia na trasie, przyjaciele!" , więc czy możemy się spodziewać koncertu w Polsce? Mam nadzieję! Planujemy już kolejne koncerty. Najbliższy gramy za tydzień. Po letnich festiwalach chcemy zagrać kilka weekendowych gigów. To wszystko zależy od tego, jak szybko zakończy się sprawa szczepień, które kraje pozwolą nam u siebie wystąpić. Na początku następnego roku wychodzi nasz nowy album i po tym również planujemy światową trasę. Ciągle się na to przygotowujemy i gdy tylko będziemy gotowi, pojawimy się w Polsce.

Chciałbyś coś przekazać polskim fanom? Mam nadzieję, że zobaczymy się na trasie. Nic nie może się równać z muzyką na żywo. Kochamy pisać nowy materiał, kochamy grać, ale to byłoby niczym bez naszych fanów. Jeśli ich nie masz, to jest jak z piłką nożną: mecz bez publiki nie ma sensu. Tęsknimy za wami i mamy nadzieję, że niedługo się spotkamy, będziemy wspólnie imprezować i cieszyć się muzyką. Bądźcie w kontakcie, sprawdzajcie naszą stronę internetową, a my mamy nadzieję pojawić się niedługo w waszych miastach.

This article is from: