Recenzja Stephane Fert - Skóra z tysiąca bestii / Timof Comics
Istnieją komiksy bardzo dobre, piękne, technicznie wysmakowane, mądre i pouczające, zdarzają się również takie, które zaskakują na każdym kroku. A czasami trafiają się takie jak dzieło Stephane Ferta - zaczarowane. W obcowaniu z nimi nie ma znaczenia nic poza tym, że czuć odeń magię, tę niezwykłą moc oddziaływania na czytelnika. Ta siła zabiera nas w głąb historii opowiadanej słowami i obrazami. Chwyta nas i nie puszcza aż do ostatniej stronicy, po drodze (bo to podróż) doświadcza emocjami, daje dotknąć tajemnicy, puszcza oko (bo to, co znane, a przetworzone przez filtr wrażliwości - smakuje najlepiej) i zostawia z ogromem uczuć. Przy okazji okazuje się, że choć (powtórzę) nie ma to znaczenia - dzieło jest i dobre, i pełne piękna, i technicznie wysmakowane, zawiera sporo mądrych rad i obserwacji. A od niespodzianek nie stroni. Komiks idealny? Cóż - ja pokochałem „Skórę z tysiąca bestii“. Pełnym sercem. Chuderlawy chłopiec zagłębia się w mroczny las, w poszukiwaniu księżniczki. Widzieli się już wcześniej i obiecali sobie powtórne spotkanie - ale młodzieniec nie może odnaleźć wybranki. Pojawiają się przerażające bestie oraz czarodziejska wrona… Wiecie pewnie, tak jak i dla mnie jest to oczywiste, że baśni wcale, ale to wcale nie pisze się dla dzieci. To zawoalowane opowieści dla dorosłych, pełne przemocy, mroku, okrucieństwa…
33