zamIASt - nr 4 - lipiec/sierpień 2013

Page 1

Miesięcznik Instytutu Aktywności Społecznej nr 4 (7-8) Lipiec-Sierpień 2013

W numerze: Relacja: Społeczna rola Kościoła w Polsce Zbojkotuj bojkot i idź na referendum Korea Północna: zapiski z podróży


REDAKCJA REDAKTOR NACZELNA: Martyna Nowosielska Juliusz Skibicki (redaktor działu POLSKA), Sylwia MelanowiczKiełbiewska (redaktor działu ZAGRANICA), Mikołaj Rutkowski (redaktor działu III SEKTOR), Cezary Szczepański (redaktor działu EKONOMIA), Marcin Froelich, Paweł Jachowski, Michał Szczegielniak KOREKTA: Magdalena Piętka ZDJĘCIA: Kamila Jachowska SKŁAD I GRAFIKA: Adam Krassowski

WYDAWCA

Instytut Aktywności Społecznej ul. Kolendrowa 46 lok. 2, 05-077 Warszawa-Wesoła KRS: 0000444590, REGON: 146456280, NIP: 9522122623 www.ias.org.pl

KONTAKT kontakt@ias.org.pl www.facebook.com/iasorgpl


SPIS TREŚCI

Spis treści WSTĘPNIAK 4

Edukacyjne priorytety

POLSKA 5

Władza resentymentu

9

Dialog trójstronny - od monologu do nowego otwarcia?

ZAGRANICA 13

Krótki rachunek zysków i strat z finansowania kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych w 2012 roku - część III

16

Korea Północna - zapiski z podróży

III SEKTOR 20

Wolontariat w sieci

22

Relacja: "Społeczna rola Kościoła w Polsce"

SPOŁECZEŃSTWO 26

Zbojkotuj bojkot i idź na referendum

28

Woronicza na rozdrożu

EKONOMIA 31

OFE, OFE i po OFE: Trzy punkty o tym, w co gra rząd

ZAMIAST OSTATNIEJ STRONY 33

Euroklęska

zamIASt

lipiec-sierpień 2013

3


Edukacyjne priorytety Koniec lata zawsze kojarzy się z początkiem roku szkolnego. Tym razem upłynął pod znakiem „awantury o lektury”, które jakoby są wykreślane przez MEN z kanonu lektur obowiązkowych (oczywiście nikt niczego nie wykreśla, a zmiany w kanonie nie są żadnym newsem, ale to wie chyba każdy kto postarał się chociażby troszeczkę i zajrzał do źródeł, do których, bez wdawania się w szczegóły, z tego miejsca odsyłam).

MARTYNA NOWOSIELSKA, REDAKTOR NACZELNA "ZAMIAST" Larum na temat tego co w kanonie jest, co powinno być, a czego nie podnosi się dość regularnie. Książki polskich wieszczów są bowiem, według dbających o ich pozostanie wśród obowiązkowych lektur, najlepszą lekcją patriotyzmu, polskości, itd… Oczywiście zgadzam się z tym, że każdy młody obywatel Polski powinien dogłębnie poznawać naszą kulturę i po to są w szkołach lekcje polskiego czy kulturoznawstwa. Martwi mnie tylko, że nikt nie wszczyna awantur o wychowanie obywateli, czyli wiedzę o społeczeństwie, popularnie zwaną WOSem. W mojej edukacyjnej historii życia zazwyczaj nie był to przedmiot, któremu poświęcało się szczególną uwagę. W gimnazjum bywał nawet łączony z – o zgrozo – wychowaniem do życia w rodzinie. Kiedy trzeba mówić o tym jak się zabezpieczać i ile rodzić dzieci, jak tu znaleźć chwilę, aby powiedzieć młodym ludziom jak mogą uczestniczyć w życiu swojego kraju? W liceum było już nieco lepiej – wiedza była trochę szersza, dowiedzieliśmy się czym jest i jak mniej więcej działa Unia Europejska oraz kto rządzi tu czy tam. Wszystko bardzo pięknie, szkoda tylko, że nie powiedziano nam co sami możemy zrobić, aby to życie publiczne nieco ulepszyć. Jaką bowiem głównie wiedzę na ten temat wynoszą nastolatki średnio zainteresowane sprawami publicznymi? Taką, że obywatele mogą oddziaływać na władzę przez inicjatywę obywatelską. Ale do tego trzeba mnóstwo ludzi, więc nawet się nie kłopoczcie. Czyli co tak naprawdę możemy zrobić sami? Praktycznie nic. Aha – ewentualnie można wyjść na ulice albo napisać wściekły list do samorządu, ale to wiedzę głównie wynosi się z domu. Dlaczego tak mało uwagi poświęca się działalności organizacji pozarządowych (owszem, dowiadujemy się w szkole, że istnieją takie twory, czyli według podręczników Amnesty International plus reszta, ale czy ktoś kładzie nacisk na to, że sami możemy je stwarzać?), działaniom lokalnym i wszystkim innym kwestiom, które są nam znacznie bliższe niż premier Wielkiej Brytanii albo zasady działania Kongresu w Stanach Zjednoczonych? Myślę, że poszerzenie WOSu o kilka dodatkowych tematów, nie łączenie go z innymi przedmiotami oraz, przede wszystkim, nie traktowanie tego przedmiotu po macoszemu (jako taki, na którym można dać uczniom trochę luzu) mogło by wnieść więcej dobrego w nasze przyszłe społeczeństwo niż obrona z tarczą w dłoni tekstów wieszczy w kanonie lektur (które przecież i tak tam są i zawsze będą, bo kultura to jedna z podstaw życia). Ale przecież o to politycy nie będą się kłócić. Jeszcze nie daj Bóg mały Jaś stanie się zbyt społecznie świadomy i postanowi im trochę poprzeszkadzać?

4

zamIASt

lipiec-sierpień 2013


POLSKA

Władza resentymentu Gdyby spróbować wskazać główny motor napędowy polskiej polityki po 1989 roku, należałoby najpierw wykluczyć to, co tym najważniejszym czynnikiem nie było. Nie były nim rzeczy chwalebne, którymi lubimy się szczycić. Ani więc jedność „Solidarności”, ani duch nauczania Jana Pawła II, ani nawet pogoń za neoliberalizmem narzucona nam przez wspominaną w zeszłym numerze globalną „asymetrię racjonalności” - nie było nim także dążenie do integracji z Europą, tak często odsądzane od czci i wiary. Motorem napędowym naszej rzeczywistości był i niestety wciąż jest resentyment.

JULIUSZ SKIBICKI Wszystkie wyżej wymienione elementy były nie mogąc sięgnąć winogron głosił wszem i bardzo ważnymi składowymi skomplikowawobec, że i tak były kwaśne – ujęcie psycholonej układanki powstałej w wyniku rozpadu giczne akcentuje rolę mechanizmu, który bloPRL, nad każdym jednak brał górę resentykuje zamiary jednostki (w wypadku lisa było ment, który dyktował, kto i dlaczego lepiej to wysokość) i któremu podmiot przeciwstawyraża ideę „Solidarności”, kto lepiej rozuwia swoją reakcję („i tak były kwaśne”). Często miał myśl Jana Pawła II, kto zna lepszy ustrój, bywa tak, że resentyment nie ma umocowania czy wie lepiej jaka powinna być Polska, a jaka w rzeczywistości – faktyczna krzywda nie Europa. Był przy każdym ważniejszym momiała miejsca – i opiera się na wyobrażeniach, mencie naszej młodej demokracji, pilnował projekcjach. Fryderyk Nietzsche, z którym każdego przełomowego wyboru, by potem i przede wszystkim kojarzymy pojęcie resentytak móc ugryźć z drugiej strony i znajdować mentu, pisał, że „to utrwalony w psychice inny, wcześniej głęboko skrywany słaby człowieka nawrót przeżywania negatywnej repunkt, który zawsze akcji emocjonalnej miał deprecjonować (złośliwość, zazdrość, Historia niejednokrotnie całość. Historia niezawiść, szyderstwo, pokazywała, że resentyment jest jednokrotnie pokawreszcie odruch zezywała, że i uczucie nienabardzo kuszącym materiałem dla msty resentyment jest barwiści), skierowanej dzo kuszącym mateprzeciwko innej osopolityki, bo opiera się na poczuciu riałem dla polityki, bie”. W znaczeniu krzywdy i pozwala mamić wizją bo opiera się na poogólnospołecznym czuciu krzywdy i poproblem pojawia się zadośćuczynienia. zwala mamić wizją gdy negatywne uczuzadośćuczynienia – cie zostaje uwspólim większa krzywda, tym wymyślniejsza renione i dzielone przez większe grupy, a kompensata, to, „co się nam przecież należy”. niechęć skierowana jest przeciwko grupom, a To uczucie, często przecież wyimaginowane, nie jednostkom. jest jednym z najlepszych pożywek dla polityki. Resentyment jako motor napędowy działań politycznych, który jest wyrażany przez gruAutorzy „Słownika Języka Polskiego” zdefipy został opisany m.in. przez francuskiego hiniowali resentyment – jako „żal lub urazę do storyka z grupy Annales Marca Ferro w kogoś odczuwane przez dłuższy czas i zwykle książce „Resentyment w historii”, uznając, że powracające na wspomnienie doznanych jest to jeden z ważniejszych czynników polikrzywd”. W ujęciu jednostkowym ów mechatycznych. Jacek Głażewski w jednej z recenzji nizm wydaje się zrozumiały, zarówno w wytej książki zamieszczonej w „Kulturze Libemiarze psychologicznym, jak również ralnej”1 tak pisał o jednym z przykładów poemocjonalnym, zwłaszcza gdy zdefiniujemy lityki opartej na resentymencie - rodzącej się go jako rekompensatę własnej niemocy. Można początku lat 90. w Czechosłowacji populina to zobrazować bajką Ezopa o lisie, który stycznej polityce Vaclava Klausa i Vladimira zamIASt

lipiec-sierpień 2013

5


POLSKA Mecziara: „Nienawiść – ta pragmatyczna forma resentymentu – dominuje zwłaszcza w zbiorowych reakcjach społeczeństw, które z poczucia własnej krzywdy uczyniły fundament wspólnotowego doświadczenia rzeczywistości. Indywidualne uprzedzenia będące pochodną temperamentu czy charakteru bardzo często znajdują ujście w zachowaniach grupowych. Te z kolei – jeśli są podatne na propagandowe manipulacje – mogą stać się zaczynem ukierunkowanych działań odwetowych. Jednak wówczas przegrywa zarówno całe społeczeństwo, jak i każdy uczestnik takich zdarzeń. Nienawiść jest trucizną uniwersalną”. Marc Ferro w wydanej niedawno w Polsce książce rozważa dziejową rolę resentymentu, przytaczając różnorakie przykłady napędzania przez niego polityki – od starożytności, aż po XX wiek. Choć można polemizować z tym podejściem, łatwo dostrzec rolę resentymentu także w bieżącej polityce, choć jest ona z pewnością o wiele mniej brzemienna w skutkach niż np. w Republice Weimarskiej. Zastanawiając się nad jego rolą w polskiej polityce należy rozważyć poszczególne przypadki – resentyment ma różne oblicza, choć ich wykorzystanie jest zwykle podobne. Pierwszy z nich jest chyba najbardziej oczywisty – poczucie krzywdy związane z transformacją ustrojową. Ten uraz zwykle miał odbicie w rzeczywistości i gnębi ludzi, którzy nie poradzili sobie w nowych, często brutalnych realiach. Mając poczucie utraty swojego statusu (niezależnie od tego, czy uznamy, że był oparty o prawa, czy o przywileje niemożliwe do utrzymania) i widząc cudze „miliony”, mają nieskrywany żal - głównie do polityków, którzy obiecywali, a potem oszukali (by zacytować Kazika: „Wałęsa, oddaj moje sto milionów”, pod którymi z pewnością podpisałoby się wielu, nierozumiejących intencji muzyka). Są podatni na głosy żądające rozliczeń i tłumaczące ich status społeczno-materialny cudzymi kradzieżami, oszustwami i innymi rzeczami uznawanymi za moralnie złe. Łatwo w tej sytuacji popadają w dychotomiczny obraz świata dzielący go na nas – dobrych, uczciwych, a przez to oszukanych, oraz ich – złych, cynicznych, którzy dzięki temu się dorobili. Takie tłumaczenie cudzego majątku, często niesprawiedliwe, rodzi niechęć do całej klasy wyższej i do wolnego rynku jako miejsca, gdzie „wszyscy kradną”. Nieważne, że poza faktycznymi aferzystami z końca lat 80. - większość ludzi miała podobne szanse na starcie. W końcu nikt, poszkodowanych

6

zamIASt

transformacją, nie przyzna, że w życiowej porażce często była jakaś własna wina, która zaważyła na utracie szans, np. brak inicjatywy (zaznaczam jednak, że nie dotyczy to wszystkich, którzy po 1989 roku stracili swój status społeczny). Warto zaś zauważyć, że jaskrawo biało-czarny sposób widzenia rzeczywistości jest umacniany przez typ religijności Polaków, któremu o wiele bliżej do manicheizmu niż katolicyzmu. Dostrzeganie wroga w każdych słowach krytyki czy szukanie zagrożeń we wszystkim co inne często koreluje z krytyką pogoni za pieniądzem i „nowoczesnym stylem życia”, który przecież jest pochodną dorabiania się i bycia lemingiem. Wydaje się to irracjonalne, niestety jest prawdziwe i świadczy o

niskim poziomie refleksji nad rzeczywistością i łatwości w przyjmowaniu mitów jako prawdy obowiązującej. Pole religii staje się także miejscem realizacji siebie wykluczonego z innych sfer – jednostka stara się być „bardziej wierząca” od innych, by na polu moralnym okazać swoją wyższość. Skutkuje to często literalnym rozumieniem zasad wiary (choć zwykle, przy słabej refleksji, ich faktycznym nierozumieniem) oraz pojmowaniem tego, co można poddać debacie, za jedynie słuszne, a samą debatę za zbyteczną i prowadzącą na manowce. Jak już było wcześniej wspomniane, w resentymencie standardowym mechanizmem kompensacji własnych

lipiec-sierpień 2013


POLSKA wad jest przypisywanie sobie pewnych cech, głównie moralnych, które świadczą o nas pozytywnie. Stąd też bycie „lepszym katolikiem”, choć nikt tego nie powie wprost, czy bycie bardziej „patriotycznym”, bo wywiesza się flagę i krzyczy „precz z komuną”. Czy za tymi powierzchownymi aspektami coś idzie? Często niestety nie, bo zewnętrzny przejaw naszej moralnej prawości podwyższa samoocenę, a o to głównie chodzi. Dlaczego ludzie z resentymentem wybierają pole wartości, zamiast np. szukania swoich atutów w innych „przyziemnych” dziedzinach? Po pierwsze, dlatego, że trudno polemizować z tym, czy ktoś jest bardziej

wierzący, szlachetny, patriotyczny. Po drugie, łatwiej jest pokazać swoją prawość, przynajmniej na pokaz, niż odnieść sukces w np. w biznesie czy nauce – brutalne, ale prawdziwe. Po trzecie, dlatego, że w naszej kulturze, fundamenty oparte są na cnotach, zawsze to, co wzniosłe i cnotliwe, będzie stało wyżej nad tym, co przyziemne i doczesne. Jeśli więc ktoś się dorobił i jest bogaty, a ja jestem biedny, to większą wartość dla mnie (zwłaszcza gdy jestem wierzący) ma to, że byłem uczciwy w przeciwieństwie do niego. Przypisywanie cnót moralnych ma często miejsce w sytuacjach, w których jednostka przegrywa z systemem i nie potrafi uznać swojej porażki. Jedynym możliwym zwycię-

stwem jest wówczas pokazanie, że jest się moralnym zwycięzcą, więc system lub inne jednostki są źli. W ostatnich tygodniach mieliśmy świetne zobrazowanie tego przypadku. Poseł Prawa i Sprawiedliwości Jacek Sasin przegrał proces z Prezydentem RP Bronisławem Komorowskim, ponieważ sąd uznał, że przypisując Komorowskiemu słowa o „jeszcze jednej tutce” (tupolewie) dla rzekomego zlikwidowania drugiego z braci Kaczyńskich, powiedział nieprawdę. Poseł nie był w stanie udowodnić, że te słowa faktycznie padły, nie udowodnił tego również jego partyjny kolega Maciej Łopiński, który nie wskazał osoby rzekomo słyszącej te słowa – sąd zatem domniemał, że takowe nigdy nie padły, a posłowi, który nieprawdziwą wypowiedź przedstawił na tle libacji alkoholowej w okresie żałoby po katastrofie smoleńskiej, chodziło o zniesławienie prezydenta poprzez przypisanie mu okrutnych słów i znieczulicy, skoro miałby balować w czasie żałoby. Niezrażony wynikiem niezawisłego sądu Piotr Gliński, etatowy kandydat Prawa i Sprawiedliwości, który nie miał nic wspólnego ze sprawą, powiedział publicznie, że wierzy Sasinowi i Łopińskiemu, bo jego zdaniem prezydenta byłoby stać na takie słowa (przypisanie komuś „obcemu” negatywnych moralnie cech), a Łopiński jest człowiekiem honorowym, więc pewnie ze względu na swój honor „nie wydał” osoby, która miała te słowa słyszeć (przypisanie komuś „swojemu” pozytywnych moralnie cech). Absurdalne, a jednak prawdziwe. Drugi przypadek resentymentu ma charakter bardziej polityczny i odnosi się do działalności opozycyjnej. W kraju, w którym wciąż jest powszechny kult romantycznej walki i szlachetnego oporu, dużym minusem dla antykomunisty (żeby być bardziej patriotycznym, należy być zapiekłym antykomunistą) jest brak działalności w opozycji lub marginalna aktywność przed 1989 rokiem. Jak się kompensuje taki defekt, którego nie da się już naprawić? Rzeczywistość pokazuje różne sposoby – deprecjonowanie cudzej działalności, bądź przypisywanie innym agenturalnych powiązań; odbieranie glorii grupowym sukcesom, przy których nie miało się udziału; przypisywanie sobie większych trudności i ważniejszych osiągnięć (np. mnie nie internowali, ale miałem przez to gorzej niż internowani). Reinterpretacja przeszłości dla korzyści w teraźniejszości jest stara jak świat, choć wygląda dość groteskowo – trafia jednak na pozamIASt

lipiec-sierpień 2013

7


POLSKA rządu w polityce zagranicznej – rządzący, z jakiejkolwiek by partii nie byli, reprezentują w tych tekstach cudze interesy, działając na rzecz zneutralizowania Polski – kraju o wielkim potencjale i niezłomnym Narodzie. Takie tłumaczenie trudnych zagadnień geopolitycznych czy ekonomicznych jest związane z najczęstszym rodzajem resentymentu, który targa krajem jak długi i szeroki, a więc poczuciem krzywdy ogólnonarodowej. Historyczna krzywda jest niezaprzeczalna – podwójny atak na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow i zostaInnym aspektem, bardziej społecznym, tego wienie nas przez sojuszników, a potem czterrodzaju resentymentu jest radykalizacja w oddziestoczteroletnia gehenna w postaci PRL. wecie za niedocenienie talentu czy zasług. PoNależy jednak zadać pytanie, czy to wszystko służę się tutaj kontrowersyjnym przykładem faktycznie ma wpływ na stosunek społecznoAndrzeja Gwiazdy – wielkiej postaci Wolnych ści międzynarodowej do Polski dzisiaj. Czy Związków Zawodowych. Gwiazda od momenrzeczywiście jesteśmy Chrystusem Narodów, a tu wybrania Lecha Wałęsy (a nie jego) na zły świat chce się nam przeciwstawić? Poczuprzewodniczącego „Solidarności” zaczął negocie wielkiej krzywdy, wać nie tylko której rozmiary obejżyciorys i zaNie można zaprzeczyć, że z powodu mują nawet ceny rzesługi późniejnaszej słabości i naiwności inni nas paku, wynika szego poniekąd z „polonoprezydenta, ale krzywdzili przez wieki – od dawna centrycznego” papomawiać intrzenia na świat. nych strajkująjednak tego nie robią. Mimo to, żywe Szczycimy się, zreszcych mówiąc, że wydarzenia jest w narodzie pielęgnowanie pamięci o tą słusznie, polskim „złotym wiekiem”, ze stoczni od gdańskiej były klęskach i hodowanie w sobie niechęci do Rzeczpospolitą morza do morza i nainspirowane innych. szym panowaniem w przez Służbę tym rejonie Europy. Bezpieczeństwa. Faktycznie, byliśmy wówczas największym Po 1989 roku Andrzej Gwiazda próbował bezpaństwem cywilizacji zachodniej, ale mało skutecznie swoich sił w polityce, a jego dziakto pamięta, że sami doprowadziliśmy do łalność publicystyczna również nie odnalazła własnego upadku. Wewnętrzne przyczyny wielkiego odzewu. Bohater końca lat 70. zozłamania prymatu Rzeczypospolitej i jej postał więc radykalnym krytykiem Sierpnia '80, stępującej degrengolady świetnie opisał w porozumień Okrągłego Stołu i III RP. Brak po„Polskiej anarchii” Paweł Jasienica. parcia politycznego, który obrazują jego wyborcze porażki, wzmógł poczucie krzywdy – Nie zauważamy, lub nie chcemy zauważyć, odtrącenia go z rozmysłem przez establishświat XVII wieku wcale nie patrzył z lękiem ment ze względu na jego zasługi/osobiste wana „przedmurze chrześcijaństwa”. Nie myślilory. Ów mechanizm możemy zaobserwować my o tym, że dziejową rolę w postaci boskiego także wśród wielu polityków, byłych działanamaszczenia przypisywali sobie m.in. Franczy oraz naukowców z poważnymi tytułami, cuzi czy Hiszpanie, nie jesteśmy w tym wyjątktórzy występując często w mediach za nic kowi. Nie zwracamy uwagi na to, że, jak pisał mają bezstronność – cechę, którą w niektóchoćby Tony Judt, świat nie spoglądał z narych przypadkach ze względu na swoją dziebożną czcią na Warszawę. Nie można jednak dzinę powinni mieć. W tym aspekcie krzywda zaprzeczyć temu, że z powodu naszej słabości odnosi się przede wszystkim do subiektywnei naiwności inni nas krzywdzili przez wieki – go podejścia do własnej osoby – talentów i zaod dawna jednak tego nie robią. Mimo to, żysług. we jest w narodzie pielęgnowanie pamięci o klęskach i hodowanie w sobie niechęci do inBardzo często we wszelkiej maści „niezależnych, zwłaszcza poprzez wspominanie naszej nych” gazetach, wydawnictwach czy artykuwyższości, bądź ich niższości – zwłaszcza mołach na portalach możemy znaleźć ralnej (to w kontekście resentymentu stale ponarzekania na pasywność, czy wręcz zdradę datny grunt tych, którzy czują, że mają tego samego wroga w postaci owych „innych”. W tym aspekcie również możemy zaobserwować chęć przypisania sobie cech pozytywnych moralnie poprzez deklarację o kultywowaniu pewnych idei czy tradycji, bądź ich lepszym wyrażaniu, czy też zarzucaniu innym, że te idee porzucili. W kontekście dziedzictwa „Solidarności” to częsty mechanizm, który trafia do licznego grona odbiorców.

8

zamIASt

lipiec-sierpień 2013


POLSKA wraca). Główną przyczyną eksponowania naszych dawnych wiktorii oraz domagania się przeprosin za dawne i niedawne krzywdy jest trudne doświadczenie PRL-u, które ogromnie wpłynęło na mentalność Polaków. Poczucie zostawienia i uciemiężenia jest słuszne z perspektywy emocjonalnej, w końcu wszyscy tego doświadczyli. Nie tylko kolejny raz my zachowaliśmy się ideowo, a inni pragmatycznie, co zaowocowało naszą krzywdą – ludzie realnie cierpieli przez zbrodniczą politykę dwóch totalitarnych ciemiężycieli, a rzekomi sojusznicy poświęcili nas na pastwę losu. Jednak w polityce, jak powinniśmy pamiętać, nie ma miejsca na sentymenty. Jest za to na resentymenty. Mamienie wizją wielkiej Polski, która nie kłania się w pas innym, która żąda i dostaje tego, czego chce jest cynicznym zachowaniem politycznym. Nie trzeba tłumaczyć tego, że pewne rzeczy w geopolityce są niemożliwe – nie dlatego, że ktoś nam ich zabrania, ale dlatego, że wystawiają nas na śmieszność i wymierne straty. Są niemożliwe także dlatego, że środowiska je postulujące podczas swoich rządów były równie „usłużne” obcym – pamiętajmy jednak, że w resentymencie ważna jest zewnętrzna walka o tożsamość i dobre samopo-

czucie. Stworzone na potrzeby tego wywodu i wymienione w niniejszym tekście rodzaje resentymentu są ze sobą głęboko związane. Człowiek doświadczony przez transformację, który swoją krzywdę widzi w niższym standardzie życia i pustym portfelu chętniej zagłosuje na tych, którzy wskażą mu okradających go, a jemu samemu połechczą ego. Ten sam wspólny wróg będzie chciał opluć życiorys polityka, więc polityk wykaże, kto i gdzie zdradził ideały. Tenże wróg będzie blokował awanse, odbierał zasługi i tytuły – on także będzie zdradzał Polskę „prowadząc politykę na kolanach”. Choć ludzi z resentymentem jest mnóstwo, a ich poczucie krzywdy jest różnorodne, cały szkopuł polega na udowodnieniu im, że wróg jest ten sam, a droga do odbicia się ze swojej niezadowalającej pozycji konkretna. Uczucie resentymentu w kraju doświadczonym „demokracją jest ludową” jest straszliwą pożywką dla populistów, którzy wybijają się na coraz to piękniejszych hasłach. Negatywna motywacja jest groźna, zwłaszcza pod przykrywką szlachetności. Wielka szkoda, że to resentyment przede wszystkim napędzał nas ostatnie 24 lata. To jedna z większych krzywd, jakie wyrządził Polakom PRL.

Dialog trójstronny - od monologu do nowego otwarcia? Rodzimy dialog społeczny przestał właśnie funkcjonować. Po raz pierwszy od 1981 r. związki zawodowe są zjednoczone w tak wyraźny sposób i szykują się do niewidzianego w Polsce od dekad strajku generalnego. Tak naprawdę zapowiadany na połowę września moment konfrontacji może jednak pomóc nie tylko odzyskać oddech pogrążonym w wieloletnim kryzysie związkowcom, ale również uzdrowić pozorowaną do tej pory współpracę z rządem i pracodawcami.

ŁUKASZ DROZDA* Wczoraj i dziś

Kiedy w latach 80. rodził się niezależny ruch związkowy, reprezentanci reżimu wynajdywali rozmaite epitety mające demaskować „Solidarność”. Związkowcom zarzucano działanie pod obcymi wpływami: od amerykańskich milionerów po trockistów. „Ekstremistów” tych oskarżano o wolę anarchizacji życia publicznego, a nawet przypisy-

wano im związki z włoskimi terrorystami. W każdym razie mieli być sterowani z zewnątrz: nie krytykowano samych robotników, tylko „obcą agenturę”. Zarzuty te miały na celu podzielenie niewygodnego dla władzy ruchu. W pewien sposób dałoby się je odnieść do sytu* Autor jest politologiem, stałym współpracownikiem miesięcznika „Le Monde Diplomatique Polska” i członkiem kolektywu redakcyjnego Lewica.pl, gdzie prowadzi też swojego bloga „Lewe Notatki”.

zamIASt

lipiec-sierpień 2013

9


POLSKA acji która nastąpiła później. Rzeczywiście, związki okazały się odskocznią dla wielu polityków, po latach nastawionych skrajnie konfrontacyjnie względem ruchu pracowniczego. Przykładem jest senator PO, Jan Filip Libicki. Publicznie stwierdził, że „związki zawodowe same proszą się, żeby przykręcić im śrubę”. Parlamentarzysta pracuje nad projektem ustawy ochrzczonej już mianem „antyzwiązkowej”, wśród której założeń wymienić można m.in. zniesienie finansowania etatów związkowych. Wątpliwości budzi postulat zwiększenia niezależności finansowej związkowców przy jednoczesnym zakazywaniu im czerpania dochodów z działalności gospodarczej. Głośny projekt to tylko część antyzwiązkowej kampanii, w którą da się też wpisać niedawną nowelizację kodeksu pracy uelastyczniającą zasady zatrudnienia i ograniczającą prawa pracowników. Związkowcy są w jej ramach przedstawiani jako rozleniwieni, prymitywni i roszczeniowi, a do tego przepłacani. Sami zainteresowani bronią się, konfrontując własną pozycję z tą przynależną prominentnemu parlamentarzyście, sowicie opłacanemu przez podatników. Libicki to jeden z niezliczonych polityków wyrosłych z dawnej Akcji Wyborczej Solidarność, koalicji opartej na strukturze i autorytecie… największego związku zawodowego w Polsce. Można zresztą znaleźć przykłady jeszcze bardziej symboliczne i jaskrawe. Głośnym echem odbiło się np. udzielanie wsparcia przez historycznego lidera „Solidarności” Lecha Wałęsę republikańskiemu kandydatowi podczas ostatnich wyborów prezydenckich w USA. Skrytykował go za to obecny lider związku Piotr Duda, oskarżany z tego powodu o kreowanie niepotrzebnych podziałów. Do podobnego sporu doszło w momencie, w którym Dudę krytykował nikt inny jak Bogdan Borusewicz, inna ikona „Solidarności”. Jego zdaniem nie rozumie on tradycji swojego związku, ponieważ w latach 80. znajdował się po drugiej stronie barykady jako broniący reżimu żołnierz. Dzisiaj jednak dawny związkowiec jest członkiem elity, dawno już oderwanym od ruchu pracowniczego. Umknęło też jego uwadze, że służba w wojsku nie miała dobrowolnego charakteru, a sam podobnych obiekcji nie miał względem swojej współpracy z takimi postaciami jak Leszek Balcerowicz i Bronisław Geremek - obaj byli członkami PZPR. Pierwszy doradzał demonizowanemu dzisiaj przez własne środowisko reżimowi Gierka, drugi należał do partii w epoce stalinizmu.

10

zamIASt

Tym, co różni tamte czasy od dzisiejszych, jest niewątpliwie siła poszczególnych aktorów dialogu społecznego. Zmieniło się oblicze władzy, chociaż w dalszym ciągu pozostaje ona konfrontacyjnie nastawiona wobec strony pracowniczej. Zdecydowanie spadł poziom uzwiązkowienia. Do organizacji pracowniczych należy nie więcej niż 10% zatrudnionych. Pęcznieje natomiast przedsiębiorczość. Łączy się ją z szerokim wachlarzem praktyk nawet w szkołach uczy się nie ekonomii, ale podstaw przedsiębiorczości. Biorąc pod uwagę oficjalne statystyki, można oglądać niezwykłą mnogość podmiotów gospodarczych. W znacznym stopniu jest to wzrost pompowany w sposób sztuczny, obejmujący np. liczną grupę osób na samozatrudnieniu. W praktyce często są to zwykli pracownicy najemni, zmuszeni jednak wprost lub pośrednio do takiego modelu, który obniża koszty ich zatrudnienia. Po dwóch stronach barykady

Jeżeli przyjąć tezę amerykańskiego politologa i socjologa Davida Osta, że język walki klas lepiej oddaje charakter współczesnych stosunków społecznych w Polsce, aniżeli okres sprzed 1989 r., to trudno znaleźć jej bardziej jaskrawy przykład od Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych. W jej ramach obradują przedstawiciele podstawowych obozów tej rywalizacji: pracowników, pracodawców i rządu. Komisja działa od 1994 r., stanowiąc podstawowy mechanizm instytucjonalizacji dialogu społecznego w Polsce (wraz z wojewódzkimi komisjami dialogu społecznego). Na chwilę obecną jednak właściwie nie działa. Organizacje pracownicze zerwały obrady, przekonując, że ze strony partnerów napotykają jedynie opór. Szczególnie krytykują stronę rządową, w ich opinii głuchą na związkowe argumenty. – Obecnie ten dialog nie funkcjonuje – przyznaje nawet zasiadająca w Komisji z ramienia Konfederacji Lewiatan dr Grażyna Spytek-Bandurska. – Dialog społeczny w Polsce jest fikcją głównie ze względu na lekceważenie przez rząd strony pracowniczej – zgadza się z nią nietypowo Piotr Szumlewicz, socjolog i dziennikarz doradzający OPZZ. Partnerów dzieli wiele, chociaż można też zaobserwować pewne płaszczyzny konsensusu. Dla jednych i drugich irytująca jest postawa władz, traktujących Komisję po macoszemu. Złe recenzje zbiera przewodzący obradom minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz. Związkowcy żądają jego dymisji, stawiając to jako jeden z warunków

lipiec-sierpień 2013


POLSKA powrotu. Pracodawcy krytykują ten radykalizm i nakłaniają do poszukiwania kompromisu w ramach rozmów. Przedstawili nawet propozycję negocjowania we własnym gronie, bez udziału rządu. – Z pewnością obecność premiera podczas obrad była spóźniona. Te rozmowy powinny być prowadzone znacznie wcześniej – przyznaje dr Spytek-Bandurska.

recenzenci rządu, kształtując tym samym poglądy opinii publicznej. – Ten kapitał na dodatek przyciąga ekspertów akademickich, dzięki czemu jest to jeszcze silniejsza strona – wskazuje prof. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. Uprzywilejowana pozycja ułatwia też dbanie o wizerunek. Pracodawców nie dosięga krytyka podobna do tej, z jaką mierzą się związkowcy. Mniej mówi się o elitarnym charakterze ich organizacji, widocznym nawet w sferze symbolicznej.

Niezależnie od tego, relacje związkowców i pracodawców nie są łatwe. Przedstawiciele tych pierwszych krytykują oponentów za utrudnianie im działalności, skarżą się na rePrzykładem jest tu najbardziej medialny Lepresje tak względem ruchu związkowego, jak i wiatan, którego szefowa Henryka Bochniarz łamanie samego prawa pracy. – Przepisy łamie legitymuje się niespotykanym w historii pol55% pracodawców – mówi Szumlewicz. Dr skich nauk o zaSpytek-Bandurska przyznaje, że zdaPoważnym problemem są także różnice rządzaniu tytułem prezydenta orgarzają się nadużywpływów. Związki są słabszą stroną. nizacji. Lewiatan cia, które należy lubi uchodzić za eliminować, zaOprócz niskiego poziomu byt ekspercki, a rzuca jednak związkowcom, że uzwiązkowienia ich problemem jest to, nie gracza politycznego. Posiada w czasie obrad zeże większość obywateli w ogóle nie jednak własną społów Komisji młodzieżówkę, nie podają konkojarzy ich działalności. której aktywiści kretnych przykłaużywają snobidów takich stycznych tytułów młodych „ambasadorów”. działań. Przedstawiciel OPZZ złości się, że Jeszcze wyraźniej elitaryzm akcentuje Busizwiązki nie są instytucjami badawczymi, a ness Centre Club. Organizacja Marka Golikompleksowe dane na ten temat publikuje szewskiego nie tylko używa angielskiej nazwy, GUS. ale własną strukturę dzieli na… loże, przywodzące na myśl tajne towarzystwa masonów. Poważnym problemem są nie tylko rozbieżSieć zależności politycznych tych organizacji ności stanowisk utrudniające odnajdywanie oplata wiele partii, w tym nawet formacje lekompromisu, ale i różnice wpływów. Związki wicy. Janusz Palikot był niegdyś zastępcą są słabszą stroną. Oprócz niskiego poziomu Bochniarz, długie są też tradycje współpracy uzwiązkowienia ich problemem jest to, że BCC i SLD. Goliszewski kontakty z władzą buwiększość obywateli w ogóle nie kojarzy ich dował już w latach 80., Bochniarz była wprawdziałalności. W badaniu CBOS z 2012 r. miadzie członkinią historycznej „Solidarności”, ły więcej krytyków niż zwolenników, ale np. ale wcześniej należała do PZPR. Ich kariery aż 55% respondentów nie miało żadnego zdanie są pod tym względem wyjątkowe w tym nia na temat OPZZ. To zresztą większy prośrodowisku. blem dla tych organizacji, aniżeli duży odsetek ich przeciwników. Niezależnie od teW jedności siła go, że związki nie cieszą się powszechnym zaufaniem, uderza, że w najnowszym badaniu Sztuka dochodzenia do kompromisu między opinii aż 61% Polaków deklaruje, że związzwaśnionymi stronami jest trudna. Obie kowcy powinni wywierać większy wpływ na przypisują sobie szczególną misję. Dr Spytekżycie gospodarcze. Bandurska nie odmawia oponentom braku kompetencji. Z jej doświadczenia pracy w KoPracodawcy z kolei pozostają dobrze umocomisji wynika, że są to często ludzie przygotowani wśród politycznego establishmentu. wani merytorycznie. Jej zdaniem problemem Zdaniem Szumlewicza zawarli nieformalny jest jednak, że linie argumentacji stron rozmisojusz z rządem, z którym swoje interesy załajają się. – Pracodawcy nie patrzą tylko przez twiają poza kulisami. Do tego częściej i łatwiej pryzmat wyzysku pracowników, co często się docierają do mediów, a ich eksperci często wyim zarzuca. Naszym zdaniem należy patrzeć stępują tam jako komentatorzy gospodarczy i szerzej i bardziej długofalowo – tłumaczy. zamIASt

lipiec-sierpień 2013

11


POLSKA Związkowcy natomiast negocjują, jej zdaniem, mając na uwadze tylko interesy pracowników, nie dostrzegając innych grup, np. bezrobotnych. Doradca OPZZ stanowczo się jednak z tym nie zgadza, stwierdzając, że pracodawcy wcale nie dbają o całą gospodarkę. – Jest na odwrót. Bronią swoich interesów kosztem milionów Polaków. Przykładami są np. ostatnia ustawa zwiększająca elastyczność rynku pracy, czy „zamrożenie” płac w budżetówce. Popieranie tych rozwiązań z ich strony zmniejsza stabilność zatrudnienia i wysokość płac, co w konsekwencji redukuje też popyt, a to oznacza większe bezrobocie i niższą produkcję – Szumlewicz jest też surowym recenzentem kompetencji swoich oponentów, dobrze przygotowanych, jego zdaniem, wyłącznie w obszarze skutecznego lobbingu. Pracodawcy uważają, że związki są zbyt silne. Zdaniem ekspertki Lewiatana przywileje dla ich członków uzasadniają niechęć pracodawców względem tych organizacji. – To ważne, abyśmy byli jako społeczeństwo bardziej skłonni zrzeszać się - czy to jako pracownicy, czy pracodawcy – komentuje. Ważne jest jednak, aby dialog oprzeć na dyskusji silnych podmiotów, reprezentujących większość pracowników, a nie ich wybrane grupy. Być może przydatne byłoby dla tego celu podniesienie progu reprezentatywności, który dopuszcza do udziału w debacie trójstronnej wyłącznie największe organizacje. Jednak w ocenie Szumlewicza i tak jest już on wysoki. Z drugiej strony zgadza się, że docelowo ruch związkowy nie powinien ulegać rozdrobnieniu, tylko raczej łączyć się w kilka central. Zmiany wymusza też polityka. Związki rozleniwiły lata sojuszy z poszczególnymi partiami, kiedy łagodziły ostrze krytyki władzy w momencie, gdy u sterów byli „swoi”. Ostatnie lata stworzyły jednak i w tej materii nowe otwarcie. Po marginalizacji SLD, bez wielkiego, partyjnego patrona pozostało wciąż potężne OPZZ. Z kolei definitywny rozpad obozu postsolidarnościowego sprawił, że u władzy znalazła się prawica zupełnie niezwiązana ze związkiem Piotra Dudy. – Zmiana polityczna sprawiła, że związki zaczęły myśleć bardziej jak na Zachodzie, nie wiążąc się z partiami, ale traktując je jako odrębnych graczy. Dzięki temu są bardziej pragmatycznie nastawione – zauważa prof. Szarfenberg. - Ostatnio w kluczowych kwestiach głos związkowców jest wspólny – przyznaje nawet przedstawicielka Lewiatana. To spora zmiana

12

zamIASt

ich nastawienia. Wewnętrzne podziały pozwalały wcześniej łatwo rozgrywać związkowców przeciwko sobie. Na to samo zwraca uwagę prof. Szarfenberg. – Związki nareszcie zaczęły mówić jednym głosem. Pracodawcy są silniejsi, ponieważ stoją za nimi ludzie, którzy mają kapitał, a dodatkowo wspierani są przez ekspertów uczelnianych. Aby wzmocnić słabszą stronę należy osiągnąć jedność działania. Związkowcy pokazując, że mogą wyprowadzić ludzi na ulice i protestując przeciw nierównemu traktowaniu przez rząd, traktowani będą bardziej po partnersku także przez pozostałe strony – konkluduje. Pytanie jednak czy zapowiedź zorganizowania strajku generalnego pozwoli osiągnąć te cele. Według naukowca z UW problem może stanowić to, że powody strajku nie są czytelne dla ogółu obywateli. Zdaniem związkowców inne możliwości zostały jednak już wyczerpane, a o swoje postulaty i cele muszą teraz walczyć na ulicy. A czy możliwa jest inna metoda organizacji dialogu na poziomie instytucjonalnym? Jednym z najbardziej klasycznych przykładów organizacji tego obszaru jest model szwedzki. Jest to właściwie dialog dwustronny, w którym rząd interweniuje jedynie w skrajnych przypadkach, zazwyczaj zdając się na własne ustalenia przedstawicieli światów pracy i biznesu. Ci pierwsi są świetnie zorganizowani w potężne związki, co oznacza, że efektywnie może funkcjonować system porozumień branżowych, niewykorzystujący mechanizmu płacy minimalnej. Dyskusja nad tym wariantem jest jednak abstrakcją. W Szwecji poziom uzwiązkowienia jest 7 razy wyższy niż w Polsce. Jakkolwiek dobrze ten system się nie prezentuje, do jego wprowadzenia nie pali się u nas żaden z uczestników dialogu społecznego. Nowe otwarcie?

Chociaż ostatnie wydarzenia pokazują strukturalny problem dialogu społecznego w Polsce, to paradoksalnie mogą przy tym pomóc go urealnić. Podstawowy problem dotychczasowych relacji między partnerami społecznymi i rządem opierał się nierównowadze tych podmiotów. Dzięki ostremu postawieniu sprawy przez słabszego partnera, może on jednak odzyskać siłę i stać się realnym aktorem dialogu społecznego. Nie w smak może być to obecnym władzom, dla których z pewnością znacznie wygodniejszym partnerem byłby ktoś słaby i uległy, nieumiejący wymuszać swoich interesów. Niekoniecznie musi to jednak dotyczyć pracodawców. Dla tych, w których interesie leży makroekonomiczna

lipiec-sierpień 2013


stabilizacja i rzeczywisty rozwój, a nie tylko maksymalizacja zysku, przewidywalny i silny partner nie musi oznaczać zagrożenia. Może natomiast sprzyjać harmonijnemu planowaniu inwestycji i kreśleniu realnych strategii. A czego bardziej potrzeba polskiej gospodarce, ciągle w większym stopniu opartej na niskich kosztach pracy, aniżeli innowacyjności?

Dialog trójstronny, stanowiący podstawowy mechanizm instytucjonalizacji dialogu społecznego, bardziej przypominał w ostatnich latach monolog interesów jednej ze stron, cierpliwie wysłuchiwanej przez drugą, przy skazaniu tej trzeciej na milczenie. Pozorne dojście do ściany daje w tym kontekście nadzieję na prawdziwe, nowe otwarcie.

Krótki rachunek zysków i strat z finansowania kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych w 2012 roku - część III* "Dwie rzeczy są ważne w polityce. Pierwszą rzeczą są pieniądze, a drugiej nie pamiętam." - Mark Hanna, senator partii republikańskiej ze stanu Ohio, w latach 1897-1904.

MAREK GOZDERA Przedstawiając wady i zalety amerykańskiego sposobu finansowania kampanii wyborczych nie sposób pominąć pewnych charakterystycznych dla Stanów Zjednoczonych cech kulturowych. Należy bowiem zwrócić uwagę na znaczne marnotrawstwo zasobów powodujące spore przeszacowanie wydatków. Dlatego właśnie dłuższa obserwacja amerykańskiego stylu życia daje podstawy by nazwać Stany Zjednoczone krajem rozmachu. Zdecydowana większość Amerykanów uwielbia, gdy coś w ich kraju jest największe, najdłuższe, najwyższe itd., co zwykle oznacza, że musi być to także najdroższe. Weźmy na przykład pod uwagę często przywoływane statystyki dotyczące wydatków na tamtejszą armię. W licznych opracowaniach podkreśla się, że budżet sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych jest większy niż połączone budżety takich państw jak: Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Rosja i Chiny1. Z pozoru taki stan rzeczy daje podstawy by być spokojnym o długotrwałość globalnej amerykańskiej dominacji militarnej, a jednak coraz częściej w debacie publicznej pojawiają się pytania o słabnącą potęgę Stanów Zjednoczonych (zwłaszcza w kontekście rosnącej siły Chińskiej Republiki Ludowej). Wynika to najprawdopodobniej z faktu, że chińscy lub rosyjscy żołnierze nie wiozą ze sobą na wojny własnych pól golfowych lub re-

stauracji McDonald’s. Na dzień dzisiejszy jednak Stany Zjednoczone wciąż posiadają status światowego hegemona, co nie pozostaje bez znaczenia w kampaniach wyborczych, skutkując spotęgowaniem stawki, o którą toczy się walka wyborcza. Współcześni kandydaci, którzy szczerze pragną być wybrani, zmuszeni są korzystać z usług najlepszych specjalistów ds. marketingu politycznego. Skoro więc stawka jest tak wysoka, i mamy do czynienia z najwyższej klasy profesjonalistami to wiadomą rzeczą jest, że będą to fachowcy, którzy także najdrożej się cenią. Krótko mówiąc, obserwując kolejne rekordy wydawanych pieniędzy w kampaniach wyborczych, należy pamiętać, że robiąc to samo, lecz nie po amerykańsku, można to zrobić dużo taniej. Pozostało mi jeszcze zmierzyć się z obawami licznych komentatorów, że wraz z rosnącymi wydatkami na kampanię wyborczą, możliwość realnego udziału w polityce Stanów Zjednoczonych na szczeblu federalnym, ogranicza się do coraz mniej licznej grupy osób, * Wystąpienie na I Ogólnopolskiej Konferencji Kół Naukowych w dniach 10-11 listopada 2012 r. w Szczyrku, zorganizowanej przez portal Nowa Politologia. Panel "Czego dowiadujemy się o współczesnej demokracji obserwując wybory w Stanach Zjednoczonych" B. R. Barber – Imperium strachu. Wojna, terroryzm, demokracja, Muza, Warszawa 2005, s. 16. 1

zamIASt

lipiec-sierpień 2013

13


ZAGRANICA posiadających poparcie wielu wpływowych mi, dlatego należy zadać pytanie, na co kangrup biznesowych, zaś przeciętny, szary obydydaci przeznaczają swoje środki i jaką kowatel nie ma tu absolutnie żadnych szans. rzyść ma przeciętny obywatel Stanów Chcąc podkreślić jak dobrze funkcjonuje tamZjednoczonych z pieniędzy wydanych w kamtejsza demokracja i jak mocno opiera się ona panii wyborczej? Czy przypadkiem nie służą na ideałach równości i wolności jednocześnie one wyłącznie partiom politycznym i grupom doskonale je równoważąc, zwykło się przywowielkiego kapitału do robienia wspólnych inływać jeden z mitów założycielskich ameryteresów? Śledząc wydatki w ostatnich tygokańskiej demokracji mówiący o tym, że „w dniach przed wyborami, wyraźnie widać, jak Stanach Zjednoczonych każdy może zostać prezystopniowo zwiększa się ich znaczenie dla dentem”. (Co prawda, następnie zwykło się go amerykańskiej gospodarki. Pod koniec kamprzywoływać zwłaszcza w przypadku negapanii kandydaci, oraz ich liczne sztaby wytywnie ocenianych prezydentów, wskazując, borcze poruszają się nieustannie w obrębie że to są właśnie przykłady na to, że każdy kilku stanów, często wzdłuż całego kontynenmoże zostać prezydentem). Jednak w pierwottu z zachodu na wschód, z północy na połunym zamyśle miało to (i ma nadal) służyć podnie i z powrotem. Przykładowo, stan zytywnemu wizerunkowi tamtejszej Kalifornia posiadał w 2012 roku najwięcej, bo demokracji. Dziś jednak, gdy mamy do czyaż 55 głosów elektorskich, dlatego zwycięstwo nienia z wciąż rosnącymi wydatkami na kamw nim musiało być dla kandydatów na prezypanie wyborcze, denta niezwykle Podsumowując, należy jeszcze raz coraz liczniejsze cenne. Z drugiej grupy obywateli podkreślić, że o sile demokracji w danym strony3, na kwestionują owe wschodnim wytwierdzenie. Cał- kraju, trudno jest orzekać na podstawie brzeżu leży stan kowicie rozumiem Nowy Jork, który ilości pieniędzy przeznaczonych na te obawy i uwaposiadał 29 głosów żam, że należy się czyli kampanię wyborczą, nawet wtedy, gdy elektorskich, temu zjawisku dokładnie tyle sabacznie przygląmo, ile leżąca na są one rekordowe. dać, ale trudno jedpołudniowym nocześnie nie zauważyć, że tegoroczne wschodzie kraju, Floryda4. Tylko te trzy wywybory, i to na drugą kadencję, wygrał Barack mienione stany kreślą geograficzny trójkąt Obama, którego osobista biografia, pochodzeobejmujący niemal całe terytorium kraju. nie i dzieje samej rodziny, a także jej majątek, Transport, logistyka, linie lotnicze, stacje benmiejsce urodzenia, czy wreszcie fakt, że jest zynowe, hotele, drukarnie, telekomunikacja, pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczofirmy zajmujące się marketingiem, stacje telenych mającym inny niż biały kolor skóry – wizyjne, radiowe, całe gałęzie gospodarki jak wszystkie te kwestie bynajmniej nie sytuują i wiele szczegółowych branż, znacznie go w ramach amerykańskiego establishmenzwiększa swoje obroty w czasie kampanii. Ma tu2. Jego droga do prezydentury nie była łato ogromne znaczenie szczególnie w sytuacji twa. Bardzo wielu analityków zaproszonych światowego kryzysu. Na ożywieniu gospodardo telewizji na tegoroczną noc wyborczą czym w kraju zyskują więc nie tylko politycy, określało wynik Baracka Obamy mianem cuale wszyscy obywatele, także ci, którzy nie zadu amerykańskiej demokracji. W kontekście angażowali się bezpośrednio w kampanię wycałej powojennej historii Stanów Zjednoczoborczą. Jeśli zaś coś przynosi korzyść nych, rozlicznych ostrych, często brutalnych i społeczeństwu i gospodarce, to jednocześnie tragicznych napięć rasowych, a także, co koprzyczynia się do wzmocnienia demokracji. niecznie należy podkreślić, faktu, że napięcia te w wielu miastach występują nadal, w tym Podsumowując, należy jeszcze raz podkreślić, właśnie kontekście przekreślanie mitu założe o sile demokracji w danym kraju, trudno życielskiego amerykańskiej demokracji wyda2 B. Obama – Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu, Media Roje się przedwczesne. dzina, Poznań 2008. Ostatnim argumentem, który warto poruszyć przyglądając się finansowaniu kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych, jest kwestia wykorzystania tych funduszy. Z pozoru mogą się one wydawać pieniędzmi zmarnowany-

14

zamIASt

Pomijam w tych rozważaniach stan Teksas liczący 38 głosów elektorskich z uwagi na wyżej opisaną jego specyfikę. 3

United States Census Bureau - 2010 Census State Population and the Distribution of Electoral Votes and Representatives, Washington D.C., 2010, [dostęp: 2 grudnia 2012] http://www.thegreenpapers.com/Census10/HouseAndElectors.phtml. 4

lipiec-sierpień 2013


ZAGRANICA jest orzekać na podstawie ilości pieniędzy przeznaczonych na kampanię wyborczą, nawet wtedy, gdy są one rekordowe. Ogromne fundusze towarzyszą zarówno reżimom demokratycznym jak i niedemokratycznym. Jednocześnie z tegorocznymi wyborami w Stanach Zjednoczonych miały miejsce ostatnie przygotowania do XVIII Zjazdu Komunistycznej Partii Chińskiej Republiki Ludowej, na którym zostali wybrani nowi członkowie Komitetu Centralnego. Jednak w przypadku chińskich wyborów znacznie trudniej byłoby przedstawić analogiczny do tego zestawienia rachunek zysków i strat lub w ogóle określić jak wiele pieniędzy kosztowało chińskie społeczeństwo to wydarzenie. Dlatego właśnie dużo ważniejsze od wysokości kwot przeznaczonych na kampanie wyborcze, jest przyglądanie się, w jaki sposób i w jakiej formie, przekazy pieniężne są następnie zwracane określonym inwestorom. Powinno się raczej zwracać uwagę na to, czego domagają się różnego rodzaju grupy interesu od wygranych w wyborach, w zamian za wsparcie finansowe i co udaje im się dzięki temu uzyskać. Prezydent Stanów Zjednoczonych dokonuje corocznie obsady ponad 50 tysięcy stanowisk państwowych. Podobnie na poziomie hrabstwa lub miasta, zwycięska partia dysponuje określoną ilością możliwych do obsadzenia miejsc pracy5. Być może to właśnie na tym polu powinno się szukać słabości amerykańskiego ustroju. Rekordowa ilość pieniędzy przeznaczona na tegoroczną kampanię wyborczą nie świadczy o zaniku demokracji. Sondaże, na dzień przed wyborami, żadnemu z kandydatów na prezydenta nie dawały pewności wygranej. Ostatecznie, na kolejną kadencję został wybrany Barack Obama. O dojrzałości i trwałości tamtejszego ustroju politycznego zaświadczyć może także reakcja obydwu kandydatów na wynik wyborów. Na wieść o przegranej Mitt Romney w swoim przemówieniu powiedział: Właśnie zatelefonowałem do prezydenta i pogratulowałem mu wygranej. Życzę dobrze jemu i całej jego rodzinie, jego żonie i córkom. Modlę się o to, by prezydent zakończył to wyzwanie sukcesem dla całego naszego narodu. Mam nadzieję, że będzie on z powodzeniem kierował naszym krajem. Z kolei Barack Obama wypowiedział następujące słowa: Jesteśmy wszyscy amerykańską rodziną, jednym narodem, jednym krajem. Mój przeciwnik walczył zaciekle, ale tylko dlatego, że obaj głęboko kochamy ten kraj. Po tych słowach

pogratulował swojemu przeciwnikowi prowadzenia kampanii, a także zapowiedział, że chce się z nim spotkać, by przedyskutować współpracę6. Obie te wypowiedzi także świadczą o tym, że mimo ogromnych funduszy wydanych w kampanii wyborczej, amerykańska demokracja ma się całkiem nieźle, a kolejne rekordy wydatków podkreślają jedynie jej specyfikę. Jeżeli bowiem w Stanach Zjednoczonych występuje wyraźna skłonność do wszystkiego co największe, to naturalną konsekwencją jest, że wybory 2012 także musiały być najdroższe. Zapewne za cztery lata, w podobnej do tegorocznej kampanii wyborczej zostanie osiągnięty kolejny rekord wydatków, dlatego też wtedy właśnie nastąpi najlepszy moment by zweryfikować wiarygodność tez zawartych w tej publikacji. Bibliografia: 1. Konstytucja Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej 2. Federal Election Commission - Federal Election Campaign Laws, Washington D.C., 2008, [dostęp: 2 grudnia 2012], http://www.fec.gov/pages/brochures/fecfeca.shtml 3. B. R. Barber – Dżihad vs. McŚwiat, Muza, Warszawa 2005 4. B. R. Barber – Imperium strachu. Wojna, terroryzm, demokracja. Muza, Warszawa 2005 5. M. Currinder – Money In The House. Campaign funds and congressional party politics, Westview Press, Philapelphia, PA 2009 6. B. Dziemidok-Olszewska – System polityczny Stanów Zjednoczonych, [w:] M. Żmigrodzki, B. Dziemidok-Olszewska (red.), Współczesne systemy polityczne, PWN, Warszawa 2011 7. D. Kasprzak – Prezydent Stanów Zjednoczonych. Historia i specyfika amerykańskiego systemu wyborczego, Nowa Politologia [dostęp: 2 grudnia 2012], http://www.nowapolitologia.pl/politologia/systemy-polityczne/prezydent-stanow-zjednoczonych-historia-i-specyfika-amerykanskiego-systemu-wyborczego 8. D. Kasprzak - Mechanizm i funkcjonowanie instytucji prawyborów w amerykańskim systemie politycznym na przykładzie elekcji prezydenckich, Nowa Politologia [dostęp: 2 grudnia 2012] http://www.nowapolitologia.pl/politologia/systemy-polityczne/mechanizm-i-funkcjonowanieinstytucji-prawyborow-w-amerykanskim-systemie-politycznym-na-p 9. B. Łomiński, K. Zwierzchowski – Stany Zjednoczone Ameryki, [w:] J. Iwanek (red.) Partie i systemy partyjne państw wysoko rozwiniętych, Część I, Katowice 1999 10. B. Obama – Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu, Media Rodzina, Poznań 2008 11. A. de Tocqueville – O demokracji w Ameryce, PIW, Warszawa 1976 12. L. Pastusiak – Anegdoty prezydenckie, Bellona, Warszawa 1991 13. L. Pastusiak – Prezydenci Stanów Zjednoczonych, RSW „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 1987 14. M. Wałkuski – Wałkowanie Ameryki, Helion, Gliwice 2012 B. Łomiński, K. Zwierzchowski – Stany Zjednoczone Ameryki, [w:] J. Iwanek (red.) Partie i systemy partyjne państw wysoko rozwiniętych, Część I, Katowice 1999, s. 39. 5

6 Obama ponownie prezydentem USA, tvn24 [dostęp: 2 grudnia 2012], http://www.tvn24.pl/raporty/obama-ponownie-prezydentem-usa,497.

zamIASt

lipiec-sierpień 2013

15


ZAGRANICA

Korea Północna - zapiski z podróży Moja podróż do Korei Północnej miała charakter naukowy. Jej celem było badanie japońskich zbrodni. Nie traktowano mnie więc jak turysty intruza, co dało mi dużą swobodę. Nie miałam oficjalnego opiekuna.

ELŻBIETA POTOCKA*

16

zamIASt

lipiec-sierpień 2013


ZAGRANICA

zamIASt

lipiec-sierpień 2013

17


ZAGRANICA Chodziłam po stolicy przez wiele godzin, zaglądałam do miejsc, do których normalny turysta nie zostałby wpuszczony, np. do sklepu gdzie na kartki przydzielano porcje mięsne. Byłam w sklepach z odzieżą i wyprawkami dla dzieci. To, co było do sprzedania, zajmowało zaledwie część sklepu – od filara do filara, reszta półek była pusta.

W Domu Towarowym nr 1., czynne było tylko pierwsze piętro. Ponieważ nie było prądu, ruchome schody stały. Tam królowały głównie wyroby plastikowe i tani alkohol, którym można było (bez kartek) uzupełnić braki kaloryczne w diecie... Trafiłam też do „baru” za firankami, w którym mężczyźni wymieniali kartkę papieru na miskę zupy. Czy było w niej mięso – nie wiem. Widziałam również inspekty, w których hodowano kwiaty przywódców… W kraju, który od lat cierpi na poważny niedobór żywności, w inspektach zamiast sałaty, hoduje się kwiaty. I to tylko dwa gatunki – storczyk (z rodziny orchidei) kimilsungia i begonię kimjongilia. Kimilsungia to odmiana storczyka, którą w kwietniu 1965 roku Kim Ir Sen (Kim Il Sung) zachwycił się w czasie zwiedzania ogrodu botanicznego w Indonezji, a która jeszcze nie miała nazwy. Prezydent Sukarno podarował mu ten kwiat i nazwał go jego imieniem. Begonię wyhodował Japończyk, Kamo Motoreru, który w lutym 1988 roku przesłał ją Kim Dzong Ilowi. Przez wiele zimowych i wiosennych miesięcy rzesze ludzi hodują te delikatne kwiaty, dokonują mutacji genetycznych, by nie zakwitły wcześniej niż na urodziny przywódców tj. 16 lutego – w dniu urodzin Kim Dzong Il i 15 – kwietnia w dniu urodzin Kim Ir Sena. Jeśli natura każe pączkom kwiatowym rozwinąć się wcześniej – otula się je foliowymi osłonami i zdejmuje w dokładnie określonym czasie. Od 1997 roku wystawia się tysiące kwiatów kimilsungii (kimirsenia) i kimjongilii w specjalnie dla tego celu wybudowanym gigantycznym obiekcie, który poza okresem wystaw stoi pusty. Przez kilka dni tysiące ludzi przychodzą podziwiać kwiaty o imionach wodzów. Korea Północna – to najbardziej zamknięty kraj na świecie, a im bardziej zamknięty, tym więcej informacji na jego temat znaleźć można w internecie. Nie zawsze prawdziwych. Według statystyk, których nie da się zweryfikować – żyje tam ponad 24 mln ludzi, a w stolicy już nawet ponad 3 mln. Zatem takie miasto powinna tętnić życiem – a w Pyongyangu ludzi nie widać. Poruszają się jedynie w określonych godzinach i jedynie po określonych marszrutach, a w międzyczasie na ulicach ich nie ma.

Kimilsungia (fot. Mogadir, CC-BY 3.0, http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Kimilsungia1.JPG)

18

zamIASt

Zrobiłam wiele zdjęć i to nie tylko w stolicy, ale prawie nigdzie nie spotkałam ludzi, nawet

lipiec-sierpień 2013


ZAGRANICA przy Łuku Tryumfalnym, który jest większy niż w Paryżu. Monument o rozmiarach – 60 m wysokości, 50 m długości i 36,2 m szerokości, zbudowany z kamienia głosi chwałę rewolucyjnej walki Kim Ir Sena i twórcy idei dżucze, co dosłownie znaczy samodzielność. To teoria rozwoju społecznego-gospodarczego, która miała być drogowskazem dla narodu po 1955 roku, kiedy to Kim Ir Sen ostatecznie rozprawił się z wewnętrzną opozycją i jednocześnie zdecydował się na zerwanie z radzieckim modelem socjalizmu. To jednocześnie idea skoncentrowana na personalnej adoracji Wielkiego Wodza, który sam siebie określił jako „bóg”. Koreańczykom ideologia dżucze jest wpajana od przedszkola – innej ideologii ani religii nie znają. Uważają zatem Wielkiego Wodza na boga, a jego kult za religię. Mimo że Kim Ir Sen nie żyje od 1994 roku, nadal jest „ukochanym ojcem narodu koreańskiego”, ponieważ „bez niego nie powstałaby niepodległa Korea, silna armia, przemysł narodowy, który jest gwarancją rozwoju i pokoju w KRLD”.

Przerażająco puste ulice.

Międzynarodowy port lotniczy – zimny betonowy budynek, oddalony 15 km od centrum.

Ps. Kiedy Kim Ir Sen 29 maja 1984 roku opuszczał Polskę, na Dworcu Centralnym, z którego odjeżdżał Kim Ir Sen – kilkanaście Koreanek w ludowych strojach rzucało się pod pociąg, by choć jeszcze na chwilę zatrzymać ich boga…

Tu się urodził ich bóg…. Coś w rodzaju stajenki. To miejsce nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Kim Ir Sen urodził się bowiem na radzieckim Dalekim Wschodzie. * Autorka jest politologiem, absolwentką Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, uzyskała doktorat na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Aktualnie wykłada w Akademii Finansów i Biznesu Vistula. W latach 19982004 – adiunkt w Centrum Badań Azji Wschodniej w Instytucie Studiów Politycznych PAN; członek-założyciel Towarzystwa AzjaPacyfik; jego Sekretarz Generalny w latach 1998-2003; założyciel (1998) i redaktor (1999-2003) rocznika „Azja-Pacyfik”. Doświadczenia dyplomatyczne – praca w Sekretariacie ONZ w Nowym Jorku, Ambasadzie Polskiej w Tokio, Konsulacie Generalnym RP w Hongkongu (2004-2009) z jurysdykcją na Makau. Podróżowała po Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, w tym Korei Północnej. Ponad 8 lat spędzonych w Azji Wschodniej pozwoliło Autorce nie tylko odkryć, ale i zrozumieć inność tego regionu.

zamIASt

lipiec-sierpień 2013

19


III SEKTOR

Wolontariat w sieci We współczesnym społeczeństwie coraz większą rolę odgrywa Internet. Za jego pośrednictwem opłacamy rachunki, kupujemy ubrania, rozmawiamy ze znajomymi... Pojawienie się sieci sprawiło, że coraz więcej czynności jesteśmy w stanie wykonać na odległość. Organizacje trzeciego sektora nie mogły przejść wobec tych zmian obojętnie. Przyjrzyjmy się, w jaki sposób instytucje charytatywne wykorzystują Internet, aby wesprzeć podejmowane przez siebie przedsięwzięcia.

MICHAŁ SZCZEGIELNIAK Nasze rozważania powinniśmy rozpocząć od najbardziej klasycznego narzędzia, czyli stron internetowych. Dzięki nim, a także dzięki mikroblogom (takim jak Twitter) oraz różnym serwisom i portalom społecznościowym organizacje charytatywne zyskały możliwość stosunkowo łatwego i taniego dotarcia do dużej grupy ludzi. Tym samym pojawiła się przed nimi szansa propagowania swojej działalności na szerszą skalę, co ma szczególne znaczenie dla podmiotów zajmujących się edukacją i uświadamianiem społeczeństwa (np. o problemach z zakresu ekologii czy praw człowieka). Poza przekazywaniem informacji środki te mogą być wykorzystywane do budowania wizerunku organizacji i służyć jako platforma rekrutacyjna. Dobrym przykładem jest Greenpeace, który i na swojej witrynie internetowej, i w wielu innych serwisach zachęca ludzi do włączenia się w działania organizacji w charakterze wolontariusza. Z kolei Amnesty International raz w roku gości w prawie wszystkich internetowych mediach, zachęcając do wzięcia udziału w maratonie pisania listów. Kolejnym sposobem wykorzystania globalnej sieci do działalności charytatywnej są tak zwane „klikacze”. Idea tego typu przedsięwzięć jest niezwykle prosta – wystarczy wejść na stronę internetową i kliknąć myszką na znajdujący się na niej obrazek. Po chwili zostanie wyświetlona krótka reklama sponsora, który właśnie obdarował określoną organizację pewną sumą pieniędzy, wraz z podziękowaniami samej instytucji. Przykłady „Pajacyka”, prowadzonego przez Polską Akcję Humanitarną czy też „Okruszka”, prowadzonego przez Fundację Bliźniemu Swemu, pokazują, że system, w którym sponsor płaci za odsłonę może być niezwykle skuteczny. Pozo-

20

zamIASt

staje tylko pytanie, czy taki sposób pomocy nie stanowi dla niektórych ludzi swoistego usprawiedliwienia? Sporadyczne kliknięcia mogą być świetnym lekiem na wyrzuty sumienia niektórych osób: bo przecież skoro kliknąłem, to pomogłem, poświęciłem czas i to dzięki mnie ktoś przeznaczył na zbożny cel jakieś pieniądze.

Niestety szybko pojawiły się strony internetowe podszywające się pod witryny organizacji charytatywnych oraz tzw. „łańcuszki”, czyli wiadomości zawierające w sobie prośbę o przekazanie ich do jak największej liczby użytkowników. W najlepszym przypadku służą one do zgromadzenia jak najliczniejszej rzeszy fanów na Facebooku (potem dana stro-

lipiec-sierpień 2013


III SEKTOR na wraz z nimi zostanie odsprzedana); w najgorszym kliknięcie zarazi nasz komputer jakimś złośliwym wirusem. Dlatego do wszelkiego typu nowych inicjatyw związanych z odwiedzaniem stron internetowych i klikaniem w określone miejsca należy podchodzić z pewną dozą ostrożności.

Najnowszym sposobem pozyskiwania środków przez organizacje charytatywne jest tzw. crowdfunding, czyli finansowanie społecznościowe. Jego idea idea jest niezwykle prosta organizacja zamieszcza na jednej z platform crowdfundingowych informacje o planowanym działaniu, na które zamierza zebrać określone środki finansowe. Następnie użytkownicy decydują, czy wesprzeć dane przedsięwzięcie pewną kwotą pieniędzy (choćby minimalną), czy też nie (warto dodać, iż często za przekazanie różnych kwot pieniężnych otrzymują oni pewne gratyfikacje od inicjatora zbiórki). Jeżeli zostanie uzbierana odpowiednia suma, organizacja będzie mogła podjąć zaplanowane działania. Wiele drobnych wpłat przybliża ją do realizacji kontentego projektu.

Rozwój internetowych płatności oraz telefonii komórkowej sprawił, że przekazywanie drobnych kwot pieniężnych na cele charytatywne stało się dużo łatwiejsze niż kiedyś. Dawniej jedynym sposobem wsparcia materialnego stowarzyszeń i fundacji było przekazanie pewnej sumy pieniędzy wolontariuszowi lub zlecenie w banku albo na poczcie przelewu na ich konto. Pierwsza metoda wymagała organizacji dużej grupy uczciwych i skorych do pomocy ludzi, którzy Internet daje organizacjom mogli stać się celem pomocowym szansę na bandyckiego ataku; druga ze względu na skuteczniejsze i zakrojone na szerszą prowizję pobieraną przez instytucje poskalę działanie. Jednak jego pojaśredniczące była niewienie się odcisnęło również negaopłacalna dla niewielkich sum.

Niestety w Polsce korzystanie z tej formy finansowania działalności III sektora skutecznie uniemożliwiają archaiczne przepisy ustawy o zbiórkach z 15 tywne piętno na społeczeństwie. publicznych marca 1933 roku Dziś nie musimy na(tekst jedn. Dz.U. wet wychodzić z domu. Wystarczy, że wyśle2013 nr 0 poz. 732). Każda taka zbiórka wymy SMS-a za przysłowiową złotówkę, a maga teraz pozwolenia udzielonego w drodze operator przekaże ją określonej organizacji decyzji administracyjnej wydanej przez minicharytatywnej. Wraz z rozwojem bankowości stra właściwego do spraw administracji puelektronicznej przesłanie pieniędzy również blicznej (ministra, ponieważ zbiórka przez przestało stanowić większy problemu, darinternet jest prowadzona de facto na terenie mowe przelewy zaś, obecne w wielu bancałego kraju). Pozostaje mieć nadzieję, że zakach internetowych, sprawiły, iż inicjowane przez min. Michała Boniego prace przekazywanie drobnych kwot pieniężnad nowelizacją ustawy o zbiórkach publicznych stało się znacznie częstsze. nych zmienią ten stan rzeczy. Same organizacje charytatywne również dostrzegły potencjał tkwiący w internetowych płatnościach. Przykładowo Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy współpracuje z serwisem aukcyjnym Allegro, organizując specjalne aukcje, z których dochód przeznaczany jest na działalność Orkiestry. Fundacja Jurka Owsiaka prowadzi również własny sklep internetowy. Jak można przeczytać na jego stronie internetowej „Dokonując najmniejszego nawet zakupu w sklepie Siema Shop wspierasz działalność (...) Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy”. Z kolei Polska Akcja Humanitarna umieściła na swojej stronie internetowej specjalny formularz, który pozwala w szybki i łatwy sposób wspomóc ją dowolną sumą pieniędzy.

Internet daje organizacjom pomocowym szansę na skuteczniejsze i zakrojone na szerszą skalę działanie. Ułatwia kontakt pomiędzy fundacjami i stowarzyszeniami. Prostsze staje się dotarcie i do ludzi, którzy chcą pomagać, i do tych, którzy tej pomocy szukają. Jednak jego pojawienie się odcisnęło również negatywne piętno na społeczeństwie. Moim zdaniem jednym z największych problemów jest to, że niektórzy ludzie zamknęli się w swoich domach – niezdobytych twierdzach, a wiedzę o otaczającym ich świecie czerpią w coraz większym stopniu z mediów, o ile wcześniej nie porzucili złej rzeczywistości, aby zamieszkać w wirtualnej krainie rozrywki i szczęśliwości. Dzięki możliwościom Internetu zamIASt

lipiec-sierpień 2013

21


III SEKTOR mogą oni w pewnym stopniu odizolować się od społeczeństwa, stworzyć własny świat dostępny tylko dla wybranych. W tym momencie nasuwa się pytanie: jak można pomóc drugiemu człowiekowi skoro się go w ogóle nie dostrzega? Internet jest niczym innym jak tylko zwykłym narzędziem używanym przez ludzi do

realizowania ich celów oraz pasji. Może on służyć osobom prywatnym i organizacjom pozarządowym do realizacji działań związanych z wolontariatem, który stanowi niejako esencję III sektora, jednak należy zastanowić się, czy przypadkiem nie sprawia on, że ludzie stają się sobie obcy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?

Relacja: „Społeczna rola Kościoła w Polsce” Seminarium „Społeczna rola Kościoła w Polsce” odbyło się 23 maja o godzinie 18.45 w auli A w Auditorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego. Współorganizatorem wydarzenia była gazeta „Sedno – Gazeta Studencka”. Rozmowę panelistów, którymi byli Zbigniew Nosowski (redaktor naczelny magazynu „Więź”), ks. Kazimierz Sowa (dyrektor Religia.tv) oraz Adam Szostkiewicz (publicysta tygodnika „Polityka”) poprowadził prof. dr hab. Jarosław Szymanek z Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Już na samym początku podkreślił, że poruszany temat prowadzi niejednokrotnie do antagonizmów. I takie też pojawiły się podczas tego spotkania. Jednak na pewno każdy wyszedł z niego wzbogacony.

MARTYNA NOWOSIELSKA Pierwszą kwestią poruszoną przez panelistów był rozdział Kościoła od państwa zagwarantowany w Konstytucji. Jak podkreślił redaktor Adam Szostkiewicz litera prawa to jedno, a praktyka to drugie – Kościół, głównie katolic-

ki, jest wszędzie. Jak zaznaczył „Polska jest projektem w budowie, to dotyczy również Kościoła”. Ksiądz Kazimierz Sowa zwrócił zaś uwagę na to, że relacje państwa z Kościołem lepiej niż Konstytucja określa konkordat. Jeśli chodzi o praktykę ksiądz zgodził się z przedmówcą, podkreślając, że „Będzie wiele takich elementów, w których będziemy się raczej zgadzać niż nie zgadzać gdyż praktyka poszła troszeczkę innym torem”. Redaktor Nosowoski od razu spróbował przenieść rozmowę na inny poziom, mówiąc, że liczył na dyskusję o kwestiach społecznych, nie zaś prawnych. „Trzeba zacząć od stwierdzenia, że wiara jest sprawą najbardziej osobistą człowieka, a nie prywatną, bo zawiera obowiązek wewnętrzny do dzielenia się, aspekty misyjne i wspólnotowe” – podkreślił – „Mamy trzy sfery – państwową, prywatną i publiczną. Kościoła powinno być bardzo mało w sferze państwowej, ale bardzo duże pole działania ma w sferze publicznej”. Zwrócił również uwagę, że według niego w Polsce mamy bardzo dobrą teorię (zapisy Konstytucji i konkordatu), zaś bardzo słabą praktykę. Redaktor Nosowski postawił również istotne pytanie – czemu wybrano w polskim prawie

22

zamIASt

lipiec-sierpień 2013


III SEKTOR bezstronność, a nie neutralność oraz formę autonomii i niezależności, a nie rozdziału Kościoła od państwa. Zaznaczył, że nie są to pojęcia jednoznaczne i pokazują tradycję, podobnie jak preambuła konstytucyjna stanowiąca, że wiara jest istotnym elementem w naszym państwie. Ciekawym spostrzeżeniem było, że Kościołowi na prowincji zazwyczaj łatwiej było z lewicą (która musiała się uwiarygodniać) niż z prawicą w rządzie. Redaktor stanął w obronie Konstytucji jeśli chodzi o regulowanie relacji państwo – Kościół. Prowadzący dyskusję profesor Szymanek starał się udowodnić, że bezstronność wprowadzono do Konstytucji jako „miękką wersję neutralności”. Obecnie jednak nawet Trybunał Konstytucyjny wskazuje pewną ekwiwalentność tych pojęć. Profesor zauważył też schizofreniczność Konstytucji – z jednej strony bezstronność państwa w kwestiach światopoglądowych, a z drugiej w innym przepisie pojawiająca się formuła znana z dokumentów Kościoła katolickiego. Następnie profesor przeszedł do poruszanej wcześniej kwestii prawa a praktyki powołując się na jedno z orzeczeń Trybunału (sprawa K2/09) dotyczące ocen z religii na świadectwie i wliczania ich w średnią, kierując w ten sposób dyskusję w dość niespodziewaną stronę rozmowy o kwestii religii w szkołach (jako obszaru wspólnego zainteresowania Kościoła i państwa). Ksiądz Sowa szybko zwrócił uwagę, że profesor jako wykształcony prawniczo ma przewagę nad pozostałymi, raczej publicystycznymi, dyskutantami. Na początku zaznaczył, że użycie innego określenia niż neutralność może być podyktowane chęcią od odejścia od pojęć wypaczonych przez poprzedni system. Powiedział, że nie ma nic przeciwko uregulowaniu przepisami współpracy w obszarach wspólnego interesu (edukacja, wolontariat) a nie pozostawianiu tego samemu sobie i że takie działanie wielokrotnie dobrze wychodzi. „Zawsze będzie istniało napięcie między państwem i Kościołem dotyczące spraw wspólnych” – podkreślił. Wspomniał również, że zła praktyka nauczania religii w szkołach sprawia, że religia jako przedmiot obraca się przeciw Kościołowi, a tworzenie matur z religii oraz dodawanie ocen z niej do średniej nie pomaga. Redaktor Szostkiewicz zwrócił uwagę, że nie dla wszystkich problemem jest niejasna granizamIASt

lipiec-sierpień 2013

23


III SEKTOR ca między Kościołem a państwem w praktyce – wąska grupa interesuje się państwem i społeczeństwem. Odpowiadając na postawione wcześniej przez profesora Szymanka pytanie, czy następuje polityzacja prawa powiedział, że „można mówić o upolitycznieniu w praktyce relacji instytucji państwowych i kościelnych, ze wskazaniem na instytucje kościelne jako te, które wygrywają wszystkie swoje postulaty”. Zgodził się też z profesorem Sową, że nawet w najlepiej działającej demokracji będą istniały napięcia między Kościołem i państwem (np. sytuacja w Stanach Zjednoczonych). „Społeczeństwo nie godzi się na jedną narrację. Mi nie przeszkadzają różne narracje w życiu publicznym. Przeszkadza mi, kiedy jedna zaczyna dominować i oskarżać inne o to, że jej w jakiś sposób zagrażają” – stwierdził również, odnosząc się do pojawiania się Kościoła i religii w sferze publicznej, np. w telewizji publicznej. Na podsumowanie dodał, że mamy dwa modele: lat trzydziestych – „teokracja à la polonaise” – religia ma być religią państwową (który na szczęście przepadł) oraz drugi biegun – „Państwo Palikota – równie groźna utopia”. W tym miejscu redaktor zgodził się z przedmówcą Nosowskim, że ludzie wierzący mogą i powinni się wypowiadać w sferze publicznej. Kiedy do wypowiedzi dotyczącej orzeczenia Trybunału profesora Szymanka próbował się odwołać redaktor Nosowski sprawa K2/09 zdominowała dyskusję na jakiś czas, co było lekkim odejściem od głównego tematu seminarium (tj. relacji Kościoła i społeczeństwa). Redaktor Nosowski podsumował to słowami, że religia w szkołach, na świadectwie czy na maturze jest nie do końca potrzebna (może nawet przeszkadzająca Kościołowi), ale nie jest niedemokratyczna. Na to zdanie od razu zareagował redaktor Szostkiewicz, mówią, że wszystko jest w porządku, kiedy religia w szkołach jest rzeczywiście nauką o religii, nie zaś katechizacją i na tą różnicę należy zwrócić uwagę. Dalej redaktor Nosowski odwołał się do schizofreniczności polskiej konstytucji. „Jakie jest znaczenie tego, kto pierwszy sformułował dane rozwiązanie?” – zapytał retorycznie. Zwrócił też uwagę na poruszany wcześniej temat religii w sferze publicznej – obecność w niej religii jest w niej potrzebna (np. w telewizji). „Skoro na uroczystościach państwowych pojawiają się hierarchowie Kościoła katolickiego, a nie innych wyznań – to ja stawiam pytanie – kto zaprasza?” – zadał kolejne reto-

24

zamIASt

ryczne pytanie redaktor Nosowski. Na koniec przypomniał, że rozmowa miała odbywać się na temat kwestii społecznych, nie zaś spraw typu K2/09. „Religia wnosi niesamowicie istotny wkład w budowanie kapitału społecznego i zaufania społecznego, którego Polacy w tej chwili potrzebują jak kania dżdżu. (…) Nie wymyślono póki co lepszej instytucji, która przekazywałaby lepiej wartości niż religia” – podsumował. Ksiądz Sowa odpowiedział na to w ten sposób: „Istnieje pewnego rodzaju pokusa, żeby zastąpić dobrą ustawę dobrą nowiną - w społeczeństwie monokulturowym to wystarczy. W sytuacji, kiedy Kościół jest tylko jednym z elementów życia publicznego to nie wystarczy. Czasem trzeba woleć ustawę – bo ona pod różnymi rygorami reguluje różne kwestie. Napięcia w polskim społeczeństwie często wynikają z tego, że wystarczy dobra nowina, a niepotrzebna jest dobra ustawa”. W tym momencie profesor Szymanek przeszedł do ostatniego punktu dyskusji, zaznaczając przy tym, że pragnął aby w dyskusji pojawiła się litera prawa, która często jest pomijana w dyskusjach publicystycznych. Przed ostatnim zadaniem pytania spróbował obronić swoją tezę o schizofreniczności Konstytucji – „Wydaje mi się, że bezstronne państwo nie powinno określać swojej formuły relacji państwowokościelnych przy użyciu zbitki pojęciowej wziętej z Kościoła”. Ostatnie pytanie brzmiało: „Czy XXI wieczny model społeczeństwa obywatelskiego przewiduje, i jeśli tak, to jaką, rolę dla organizacji religijnych”. Redaktor Szostkiewicz zgodził się z redaktorem Nosowskim co do pożyteczności związków wyznaniowych działających w granicach prawa. „Nie ma innej tak dobrze przygotowanej do pomocy charytatywnej instytucji jak instytucja kościelna” – pokazał społeczną przydatność społeczną Kościoła – „W innych sferach jednak ta przydatność może być dyskusyjna”. Dodał, że spór jest normalną rzeczą w demokracji, ale powinien być sensowny. „Spór jest w sektorze edukacyjnym. Państwo dopuszcza sektor prywatny w edukacji, także kościelny, więc Kościół ma prawo tam ustalać program edukacyjny. Problem za-

lipiec-sierpień 2013


III SEKTOR czyna się w szkołach publicznych”. Wyraził wątpliwość co do katechetycznej formy religii w szkołach, nie zaś religioznawstwa. „Kościół

Po drugie każda aktywność jest lepsza od bezczynności, po trzecie (…) jest pytanie czy tak charyzmatyczny lider potrafi zakręcić wiernymi czy jest odpowiedzią na potrzeby? Wreszcie – jeśli popatrzymy na to jak zmienia się sposób mówienia o aktywności społecznej i miejscu Kościoła w społeczeństwie, między biskupami starszej generacji a generacji, która miała szansę dojrzewania w latach osiemdziesiątych bądź wolnej Polsce, to jest pewna różnica – dla ich działań państwo demokratyczne było partnerem, a nie wrogiem. Konkluzja – oddziaływanie Kościoła na zjawiska społeczne jest niezwykle korzystne”. Redaktor Nosowski w ramach podsumowania zauważył, że jak na społeczeństwo, w którym mamy młodą tradycję demokratyczną mamy duży sukces w napięciach państwo – Kościół. „Napięcia są nie do uniknięcia – trzeba sobie z nimi radzić.” – dodał niejako zgadzając się z przedmówcami. Po raz kolejny pokazał się jako zwolennik religii w szkole, argumentując, że uczy różnorodności i demokracji, np. akceptacji dzieci, które na tą religię chodzą / nie chodzą. „Marzy mi się ekumeniczna koalicja wzajemnego szacunku” – powiedział w odpowiedzi na potrzebę redaktora Szostkiewicza o stanie Kościoła na straży jedności (np. w przypadku sytuacji takich jak rasistowskie podpalenie w Białymstoku). „Kościół katolicki zawdzięcza swoją pozycję nie przywilejom ze strony państwa, ale silnej obecności w tradycji, kulturze, rodzinie. Na sojuszu korony z ołtarzem rządzący zyskują na krótko, a Kościół traci zawsze” – podsumował temat dyskusji.

powinien jako pierwszy stać w obronie jednoczenia Polaków. Bilans w tej dziedzinie uważam za dyskusyjny, ale mam nadzieję, że wraz z nowym papieżem Franciszkiem i w polskim społeczeństwie coś drgnie” – podsumował swoją wypowiedź. Ksiądz Sowa również zdecydował się na krótkie podsumowanie: „Sądzę, że doświadczenie różnego rodzaju ruchów katolickich, które miały możliwość rozwijania się, to były często jedyne środowiska, które potem potrafiły budować zręby społeczeństwa obywatelskiego.

Potem przyszedł czas na pytania z publiczności, w których ponownie pojawiły się kwestie prawne, religii w szkołach, kompromisu Kościoła i państwa dotyczącego aborcji oraz kwestii państwo – kościół (czy zbliżanie się Kościoła do państwa nie oddala go od społeczeństwa – redaktor Nosowski starał się zbić tę tezę). Podsumowując dyskusję profesor Szymanek podziękował panelistom oraz słuchaczom oraz podkreślił jak istotne jest prowadzenie takich dyskusji i że zawsze będą one istotnym elementem działalności Uniwersytetu Warszawskiego – chociaż nie ma tak dobrego religioznawstwa jak Uniwersytet Jagielloński. zamIASt

lipiec-sierpień 2013

25


SPOŁECZEŃSTWO

Zbojkotuj bojkot i idź na referendum Nie mam zielonego pojęcia, jak będzie wyglądała sytuacja ewentualnego referendum na temat odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz w momencie, gdy tekst ten zostanie oddany do druku. Zakładam jedynie, że się ono odbędzie. Nie jest jednak ważne, jak długo potrwa proces liczenia podpisów pod wnioskiem o jego przeprowadzenie. Ważne jest natomiast to, że ktoś musi w końcu zaprotestować przeciwko karygodnym wypowiedziom ważnych w tym kraju osób, które nawołują do tego, aby nie głosować. Wszystko jedno, kto to zrobi. Niech to nawet będę ja.

PAWEŁ JACHOWSKI – Liczę na to, że warszawiacy w swojej przewadze wyrażą wotum zaufania dla Hanny Gronkiewicz-Waltz, odmawiając udziału w referendum – to dokładne słowa premiera Tuska z połowy lipca. Przytoczę je jeszcze raz, żeby naprawdę głęboko utkwiły w pamięci. – Liczę na to, że warszawiacy w swojej przewadze wyrażą wotum zaufania dla Hanny Gronkiewicz-Waltz, odmawiając udziału w referendum – powiedział Tusk. Tych słów nigdzie nie wyczytałem. Usłyszałem je oglądając wideo w internecie. Z każdą kolejną sekundą nagrania coraz bardziej przecierałem oczy i sprawdzałem słuch, aż w pewnym momencie nie byłem pewny, czy to nagranie jest autentyczne, czy też efektownie podrobione. Tym większe moje rozczarowanie, gdy nagranie okazało się prawdziwe. Nigdy bowiem nie sądziłem, że przyjdzie mi w życiu bronić czegoś tak oczywistego, jak to, że na wszelkie głosowania chodzić po prostu należy.

do tego, aby nie głosować w warszawskim referendum.

Granica, której się nie przekracza

Zapytajcie Amerykanina – obywatela kraju, który jest najbardziej rozwiniętą demokracją na świecie – o to, jakie prawo jest dla niego najważniejsze. Być może pomyślisz, że będzie to dla niego wolność słowa, wolność religijna albo prawo własności. Za typowo amerykańskie uznamy prawo do posiadania broni. Tymczasem typowy Amerykanin odpowie inaczej: najważniejsze dla niego jest prawo do głosowania. Chciałbym, abyśmy podobnie myśleli w Polsce, ale jak widać, w naszym kraju nawet premier zniechęca nas do takiego myślenia.

W polityce praktycznie wszystko jest narzędziem walki. Starasz się przekonać wyborcę do tego, aby działał zgodnie z twoimi oczekiwaniami i w tym celu jesteś gotowy do całkowitego zaprzeczania samemu sobie, kłamania i oszukiwania. Niekiedy nawet naginania granic prawa. Nie ma takiego działania, którego byś nie podjął, ani ceny, której byś nie zapłacił, aby osiągnąć sukces wyborczy, bo inaczej bez cienia wątpliwości okażesz się nieskuteczny i przegrasz. Jest jednak też w polityce kilka nielicznych spraw, w których niezależnie od tego, po której stronie barykady jest się na co dzień, należy mówić zawsze tym samym głosem. Gdy tego nie robimy, przekraczamy bardzo wyjątkową granicę. Właśnie tę granicę przekroczył premier Donald Tusk, nawołując

26

zamIASt

Słowa te wypowiedział premier kraju zmagającego się z olbrzymimi brakami w frekwencji wyborczej (jesteśmy pod tym względem na 43. miejscu w Europie). Wypowiedział je premier będący członkiem partii, która w swojej nazwie ma słowo "obywatelska". Padły z ust człowieka, który prawdopodobnie nie zostałby premierem, gdyby nie wielka akcja profrekwencyjna w wyborach parlamentarnych w 2007 roku. Wypowiedziała je osoba, która w czasach PRL walczyła o taki kraj, w którym każdy miałby uczciwy wybór, na kogo zagłosować. Kto jak kto, ale akurat Tusk powinien więc doceniać, jak wielką wartością samą w sobie jest możliwość pójścia i wrzucenia swojego głosu do urny. Tymczasem okazało się, że nawet w takiej sprawie ważniejszy okazał się dla niego partykularny, partyjny interes.

Elita wzywa do bierności

Nie potrzeba wielkiego wysiłku umysłowego aby dojść do wniosku, że słowa Donalda Tuska są całkowitym wypaczeniem demokracji. Stoją

lipiec-sierpień 2013


SPOŁECZEŃSTWO w całkowitej sprzeczności z jej ideą. Są też dokładnie przeciwnym biegunem względem tego, o co dbamy w Instytucie Aktywności Społecznej. Słowa premiera szkodzą Polsce, dają niewiarygodnie zły przykład, cofają nas o wiele lat. Nie jest ważne, kto zainicjował to referendum. Jeśli tylko dojdzie do skutku, to obowiązkiem – tak jest, nie prawem, a właśnie obowiązkiem – każdego warszawiaka powinno być pójście na nie. Niezależnie od tego, czy będzie za odwołaniem Hanny GronkiewiczWaltz, czy też za jej pozostaniem na stanowisku prezydenta Warszawy. A nawet jeśli nie ma w tej sprawie zdania, to i tak powinien przejść się i oddać pusty głos. Przynajmniej wyjdzie mu to na zdrowie. Absolutnie protestuję przeciwko głosom poparcia dla wypowiedzi premiera, które pojawiły się m.in. ze strony prezydenta Bronisława Komorowskiego, prof. Janusza Czapińskiego, prof. Andrzeja Bliklego, Krystyny Kofty czy Artura Barcisia. To pierwsze lepsze osoby, których wypowiedzi pamiętam, choć było ich do tej pory niestety znacznie więcej. Przeraża mnie, że strażnik konstytucji, cenieni naukowcy, znana pisarka i świetny aktor - w skrócie: elita tego kraju - mogą przekonywać Polaków, że lepiej jest zostać w domu, niż pójść zagłosować. Ogarnia mnie poczucie wstydu, że tego typu wypowiedzi są nagłaśniane, a jeszcze bardziej martwię się z tego powodu, że ktoś faktycznie może zastosować się do tych rad. - Pojawiła się konkluzja, że to zachęcanie do niedemokratycznych zachowań. To pomieszanie z poplątaniem. Wszelkie wystąpienia oburzonych, którzy chcą kogoś utrącić, nie są wyrazem postaw obywatelskich - komentował Czapiński w radiu TOK FM. Samemu powiem więc to, czego nie powiedział profesor: tak, to jest zachęcanie do niedemokratycznych zachowań. I trzeba się temu otwarcie sprzeciwić. Gdy zabraknie kart

Referenda ws. odwołania władz lokalnych nie są czymś nienormalnym. Od ostatnich wybo-

rów samorządowych odbyło się ich w Polsce aż 83. Odwołano dwóch prezydentów miast, sześciu burmistrzów i czterech wójtów, jak również cztery rady. Co ciekawe, we wszystkich (co do jednego!) referendach, w których został spełniony wymóg frekwencji, lokalne władze zostały odwołane. Widać więc jak na dłoni, o co gra Tusk, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę, że Hannę Gronkiewicz-Waltz chce odwołać 64 proc. warszawiaków (TNS OBOP, badanie z drugiej połowy czerwca 2013 roku). Nie zmienia to jednak faktu, że działania premiera są karygodne i nic nie jest w stanie ich usprawiedliwić. Nie obchodzi mnie i nie mam ochoty sprawdzać, czy jacyś poważni politycy Prawa i Sprawiedliwości nawoływali w przeszłości do podobnego bojkotu jakiegokolwiek innego referendum w sprawie odwołania władz lokalnych. Znajomy obeznany w tej tematyce powiedział mi, że tak było, ale dla mnie nie ma to w tej sprawie żadnego znaczenia (poza tym, że osoby takie musiały być identycznymi szkodnikami, co premier Tusk). Przeraża mnie jednak, że w taki pokrętny sposób niektórzy politycy związani z dzisiejszym rządem starają się wytłumaczyć słowa premiera. Czy to, że ktoś w przeszłości zachował się niemądrze, usprawiedliwia nas, jeśli zadziałamy w podobny sposób? Takie zachowanie przywodzi mi na myśl małe dziecko tłumaczące swojej mamie, że biło kolegę, bo to on pierwszy zaczął. Od bądź co bądź dorosłych polskich polityków oczekiwałbym jednak stosowania się do wyższych standardów. Mam ogromną nadzieję, że frekwencja w warszawskim referendum będzie bardzo wysoka. Polacy to tacy cwani ludzie, którzy lubią płatać figle i działać kompletnie inaczej, niż się tego od nich oczekuje. Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmą warszawiacy, niech pójdą i głośno wyrażą swoje zdanie. A po cichu trzymać będę kciuki za powtórzenie sytuacji z wyborów parlamentarnych z 2007 roku, kiedy w niektórych komisjach wyborczych głosowanie zostało znacznie przedłużone, gdyż ludzie tak tłumnie poszli do urn, że aż zabrakło kart do głosowania. Frekwencja w Warszawie wyniosła wówczas ponad 73 proc., a w niektórych lokalach na Ursynowie i Bemowie nawet ponad 88 proc. I właśnie takiej postawy, obywatelskiej postawy, sobie i wszystkim warszawiakom - zarówno tym sympatyzującym z prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz, jej przeciwnikom, jak i osobom, którym jest ona totalnie obojętna - gorąco życzę. zamIASt

lipiec-sierpień 2013

27


SPOŁECZEŃSTWO

Woronicza na rozdrożu Telewizja Polska pierwsze 6 miesięcy 2013 roku zakończyła na plusie. Publiczny nadawca osiągnął zysk brutto na poziomie 8,7 mln złotych i przekroczył nieznacznie plan finansowy na ten okres – pochwaliło się Biuro Informacji TVP. Spółka ma stabilną sytuację finansową i spodziewa się również dodatniego salda na koniec roku – głosi opublikowany 22 lipca komunikat. Biorąc pod uwagę, straty jakie zanotowała Telewizja w 2011 (ok. 88 mln zł.) i 2012 roku (niemal 220 mln złotych) oraz alarmistyczne tytułu pojawiające się co i rusz w prasie, wydaje się to być dobra nowina.

MIKOŁAJ RUTKOWSKI Prezes Juliusz Braun na początku swojej kadencji mówił o katastrofalnej sytuacji finansowej telewizji. Po przyjęciu sprawozdania za rok 2012, ogromną stratę spółka tłumaczyła rozliczeniem wydatków z poprzednich lat, wysokimi kosztami transmisji z Igrzysk Olimpijskich i Euro 2012 oraz procesem cyfryzacji (uruchamianie kolejnych nadajników i obowiązek jednoczesnego nadawania cyfrowego i analogowego).

nym. W komunikacie dot. ostatniego półrocza czytamy jednak: „Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że pozytywne z punktu widzenia finansowego wyniki Spółki zostały osiągnięte w znacznym stopniu kosztem ograniczania oferty programowej, w tym zmniejszania liczby emisji premierowych i obniżania kosztów produkcji wielu programów, co niestety często odbija się na ich atrakcyjności dla widzów. Jest to efektem braku odpowiedniego publicznego finansowania TVP.”

Obecne zyski wiążą się ze wzrostem wpływów z abonamentu (które zrekom- Art. 21 § 1 Ustawy o radiofonii i telewizji: Publiczna Gdzie nowelizaradiofonia i telewizja realizuje misję publiczną, pensowały kolejcja? oferując, na zasadach określonych w ustawie, ny rok spadków Sprawa finansowacałemu społeczeństwu i poszczególnym jego na rynku reklania telewizji pumowym) i in- częściom, zróżnicowane programy i inne usługi w blicznej wraca jak nych zakresie informacji, publicystyki, kultury, rozrywki, bumerang. Nowa przychodów (np. edukacji i sportu, cechujące się pluralizmem, ustawa medialna sprzedaży for- bezstronnością, wyważeniem i niezależnością oraz jest zapowiadana matów i produk- innowacyjnością, wysoką jakością i integralnością co najmniej od cji za granicę). pięciu lat. Sens przekazu. Przede wszystopłaty abonamenkim jednak wynikają one z dalszej restruktutowej za zarejestrowany odbiornik telewizyjryzacji i redukcji kosztów. ny czy radiowy jest poddawany pod wątpliwość jeszcze dłużej. Jako jeden z paraW 2012 roku koszty operacyjne były o 200 podatków i haracz określił go tygodnik mln niżesz niż w 2011. Od stycznia do czerw„Wprost” 12 lat temu (nr 19/2001). Już wtedy ca 2013 roku wydano o 68 mln złotych mniej podnoszony był problem jego ściągalności, niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. sensu płacenia w przypadku, kiedy mediów Spółka tnie wynagrodzenia, zwalnia ludzi, publicznych w ogóle się nie ogląda czy możlisprzedaje nieruchomości, ogranicza środki na wości zastąpienia go inną opłatą. Żeby zrozuprodukcję programów – jest mniej premier, a mieć jak dawno ten artykuł opublikowano wielu audycjom obcina się budżety. W zewarto zdradzić, że abonament telefoniczny szłym roku zapewniano, że oszczędności płacony TP SA określany jest w nim jako „renwprowadzane są bez szkody dla widzów; że ta monopolowa”, której pobieranie umożliwia mogłyby one być wyższe, ale odbiłoby to się brak na rynku konkurencji dla tepsy… na ofercie programowej, co z kolei wiązałoby się utratą pozycji TVP na rynku telewizyjObecnie na budżet TVP składają się: opłaty

28

zamIASt

lipiec-sierpień 2013


SPOŁECZEŃSTWO abonamentowe, przychody z reklamy i sponsoringu oraz inne przychody. Jedną z przyczyn, przez które nadawca wpadł w kłopoty finansowe jest postępujący spadek ściągalności abonamentu między 2007 a 2011 rokiem, jego udział w przychodach ogółem zaś spadł w tych latach z 24% do 12%. Dziesięć lat temu było to nawet 33%. Przez cztery lata odsetek zmniejszał się w związku z wzrostami na rynku reklamowym, jednak w latach 2007-2008 nastąpił dodatkowo gwałtowny spadek wpływów abonamentowych – z 515 do 421 mln zł, w 2011 telewizja dostała z tego tylko 205 mln zł.

że zaplanowany sposób finansowania Unia Europejska może uznać za nielegalną pomoc publiczną. Obawy okazały się bez znaczenia, bo ustawę zawetował prezydent Lech Kaczyński, Platforma zaś nie znalazła w Sejmie 3/5 większości do odrzucenia weta (SLD mimo początkowego przymierza wstrzymał się od głosu, ponieważ PO nie chciała zgodzić się na wpisanie do ustawy gwarantowanego minimum środków na realizację misji publicznej w mediach). Potem podnoszono temat nowej ustawy i no-

Jednym z winowajców tego zjazdu jest premier Donald Tusk. Po wyborach w 2007 roku i zmianie rządu stwierdził on, że jego zdaniem media nie wypełniają misji publicznej, więc nie widzi on sensu, aby polskie społeczeństwo płaciło za nie abonament. Zapowiedział rozpoczęcie prac nad Udział przychodów abonamentowych w przychodach TVP S.A. ogółem nową ustawą me(źródło: Sprawozdanie Zarządu z wykorzystania przez TVP S.A. wpływów z dialną. Celem miało być opłat abonamentowych na realizację misji publicznej w 2012 r.). odpolitycznienie mediów publicznych po przejęciu ich przez Prawo i Sprawiedliwość. wego sposobu finansowania jeszcze parokrotJego zdaniem rząd PiS przeforsował poprzednie, jednak jedyne co udało się przegłosować nią nowelizację ustawy (z 2005 roku) wykoalicji to „mała nowelizacja”. Członkowie łącznie po to aby wygasić kadencję starej Rad Nadzorczych oraz Zarządów radia i teleKRRiT i obsadzić media swoimi ludźmi. Trywizji od tego momentu (od jesieni 2010 roku) bunał Konstytucyjny uznał nawet część jej za wybierani są w drodze konkursu. Miało to zazapisów za niekonstytucyjne (m.in. ten dający gwarantować ich odpolitycznienie. prezydentowi prawo powołania przewodniczącego Rady czy przyznający Radzie prawa O wiele szerszy był projekt, który przygotował do ochrony etyki dziennikarskiej). Komitet Obywatelski Mediów Publicznych. Wracał on do pomysłu likwidacji abonamenOstatecznie nowa ustawa została przygotowatu i zastąpienia go opłatą audiowizualną. Zrena i przegłosowana dopiero w maju 2009 roformowany miałby być też system wyboru ku. Rzeczywiście przewidywała ona zniesienie władz TVP i Polskiego Radia - zamiast KRRiT abonamentu i zastąpienie go finansowaniem władze mediów publicznych wybierałby Koz budżetu poszczególnych zadań związanych mitet Mediów Publicznych. Tworzyłoby go 50 z misją publiczną; ponadto przekształceniu w osób, wylosowanych spośród 250-osobowego samodzielne spółki miało miało ulec 16 odKolegium Elektorskiego. Członków Kolegium działów terenowych. Zakończenie kadencji wskazywałyby organizacje pozarządowe, or„pisowskiej” KRRiT gwarantowała zmiana ganizacje twórców, dziennikarzy, konferencje sposobu jej wyboru. Pojawiły się wtedy głosy, rektorów szkół wyższych i artystycznych oraz zamIASt

lipiec-sierpień 2013

29


SPOŁECZEŃSTWO różne organizacje samorządowe. - Odpolitycznienie mediów się nie udało – powiedział po rozpoczęciu zaplanowanych konkursów przewodniczący KRRiT Jan Dworak. We władzach zasiedli ludzie mający pewne doświadczenie medialne, ale związani przy tym z partiami czy organizacjami społecznymi. Dworak stwierdził, że konieczne jest, jakże by inaczej, podjęcie na nowo dyskusji na temat ustawy w oparciu o projekt Komitetu. Bo pan premier powiedział, że nie trzeba…

We wrześniu 2012 roku prezes Braun poddał pod rozwagę plan wprowadzenia 10 zł opłaty audiowizualnej, w styczniu 2013 roku posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO) z sejmowej komisji kultury stwierdziła, że to „ostatni dzwonek” na przyjęcie nowych źródeł finansowania mediów publicznych. Mówiła wtedy o pierwszych miesiącach tego roku. Zauważyła, że w obliczu zmian na rynku, przyszła pora na zdefiniowanie na nowo roli TVP. Do tej pory to jednak nie nastąpiło. Teraz mówi się o 2014 albo 2015 roku. „Misja publiczna” dalej jest niedookreślonym terminem i podciągane są pod nią niemal wszystkie produkcje, a przychody zapewniają TVP głównie reklamy. Ogromna większość gospodarstw domowych albo odbiorników nie zarejestrowała w ogóle, albo uchyla się od uiszczania opłat. W najgorszej sytuacji są ci drudzy (w tym ci, którzy przestali płacić po słowach Tuska o „haraczu”). Poczta Polska, która ma zajmować się pobieraniem opłat, w końcu wzięła się do roboty i zaczęła wysyłać ponaglenia do zapłaty firmom i osobom prywatnym („rachunek” za ostatnie pięć lat, w przypadku gospodarstwa domowego, może wynieść ponad 1500 zł). Z kolei Ministerstwo Finansów wydało przepisy wykonawcze, które umożliwiają Urzędom Skarbowym zajęcie się abonamentowymi dłużnikami i ściągnięcie należności z pensji. Dzięki tym działaniom w 2012 roku TVP z tytułu wpływów abonamentowych otrzymała 254 mln zł czyli o prawie 50 mln więcej niż rok wcześniej. W związku z mniejszymi wpływami z reklam udział abonamentu w całości przychodów wzrósł do 18%. W 2013 roku po sześciu miesiącach TVP ma 40 mln więcej niż po sześciu miesiącach ubiegłego roku. Jedną z ostatnich decyzji Zarządu, zaaprobowaną przez Radę Nadzorczą, jest outsourcing szeregu zadań związanych bezpośrednio z

30

zamIASt

produkcją telewizyjną. W ramach restrukturyzacji graficy, charakteryzatorzy, montażyści i część dziennikarzy mają zostać przeniesieni do zewnętrznej firmy, którą wybierze TVP. Wytransferowani pracownicy dostaną gwarancję, że przez rok będę otrzymywać pensje w niezmienionej wysokości. Dodatkowo są oni zachęcani do prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Zmiany obejmą 550 osób (w tym 400 dziennikarzy) i mają przynieść w pierwszym roku od kilku do 15 mln złotych oszczędności (w zależności od tego ile osób i kiedy zdecyduje się na samozatrudnienie). Związki zawodowe twierdzą, że to wstęp do prywatyzacji firmy. Nowa era

W lipcu TVP przestała nadawać sygnał analogowy. Jej programy tematyczne Kultura, Historia i Rozrywka stały się powszechnie dostępne w ramach bezpłatnego 3. multipleksu. Uruchomiony ma zostać również kanał TVP Dokument. Cyfryzacja zmieniła obraz rynku telewizyjnego w Polsce i TVP musi się do tego ustosunkować. Więcej ogólnodostępnych kanałów to większa konkurencja o reklamodawców, dlatego stabilne finansowanie z budżetu będzie potrzebne publicznemu nadawcy jeszcze bardziej. W ramówce zrobiło też się znacznie więcej miejsca – czy nie można by więc części rozrywki przesunąć z Dwójki do kanału tematycznego, a Wiadomości z Jedynki do TVP Info? Jaki sens mają kanały emitujące wyłącznie powtórki z głównych anten? Przed telewizją i politykami ciężkie zadanie. Ciągłe cięcie kosztów, ogołacanie spółki z jej pracowników, zmniejszanie jej możliwości produkcyjnych i zlecanie nawet prostych programów firmom zewnętrznym przypomina stanie w rozkroku pomiędzy chęcią utrzymanie silnej telewizji publicznej, które za pieniądze z budżetu (z opłaty audiowizualnej albo zreformowanego abonamentu) robi ciekawe filmy dokumentalne, transmituje koncerty szopenowskie, realizuje Teatr Telewizji, emituje rzetelny program informacyjny, kręci dobre seriale (rozrywka wysokiej jakości to też misja publiczna), a ograniczeniem jej działalności do kupowania wartościowych treści na wolnym rynku. Obie propozycje mają swoje wady i zalety; oba narażają na niezadowolenie jakiegoś segmentu wyborców. Najgorszym możliwym wyborem jest pozostawienie status quo, czy pozwolenie aby TVP dryfowała bez celu, uważając wyłącznie na to by nie przynosić strat.

lipiec-sierpień 2013


EKONOMIA

OFE, OFE i po OFE: Trzy punkty o tym, w co gra rząd Trwa wielka batalia o przyszłość Otwartych Funduszy Emerytalnych. Przedstawione przez ministrów finansów oraz pracy i polityki społecznej koncepcje budzą olbrzymie emocje nie tylko w przeciętnych gospodarstwach domowych, ale i na europejskich rynkach. Co stoi za propozycjami ministrów Tuska?

CEZARY SZCZEPAŃSKI Zgodnie z trzema propozycjami, które wspólnie przedstawili w czerwcu Władysław Kosiniak Kamysz i Jacek Rostowski, obecny system emerytalny zostałby wywrócony do góry nogami. Wszystko kręci się wokół pieniędzy w Otwartych Funduszach Emerytalnych zarządzanych obecnie przez prywatne firmy (a dokładniej Towarzystwa) posiadające trudne do uzyskania licencje – obecnie działa tylko 17 OFE.

W teorii taka propozycja zakłada większy udział OFE na rynku akcji. Zwiększenie nacisku na inwestowanie w akcje pobudziłoby także część firm, które mogłyby wykorzystać pojawiające się fundusze na emisję papierów wartościowych i realizację kolejnych inwestycji. Według analityków jest to najlepsza dla rynku propozycja ministrów. Przy dogłębnej analizie pojawia się jednak kilka problemów…

Już na wstępie należy zaznaczyć, że wszystkie trzy propozycje są wysoce kontrowersyjne zarówno dla osób objętych OFE, jak i dla samego rynku. Zdaniem wielu analityków jest to nic innego, jak próba znacjonalizowania przez rząd części składek, jakie do tej pory znajdowały się w rękach prywatnych firm na osobistych kontach obywateli. Warto jednak, by każdy z nas wyrobił sobie na ten temat własne zdanie.

Przeniesienie obligacji z OFE do ZUS oznacza w praktyce ich umorzenie. Według obliczeń dzięki temu dług publiczny uległby zmniejszeniu aż o 11 proc. w stosunku do PKB. Tu pojawia się jednak pytanie – czy realnie istniejące w portfelu OFE obligacje byłyby tak samo pewne dla przyszłych emerytów będąc zarządzanymi przez ZUS? Ostatnie działania rządu (m.in. zmiana procentowego udziału składek emerytalnych) świadczy o tym, że system emerytalny podlega nieustannym zmianom. Czy więc w perspektywie kolejnych kilkudziesięciu lat jeden z kolejnych gabinetów nie podjąłby niezbyt pozytywnie ocenianej decyzji?

Propozycja pierwsza, czyli likwidujemy podstawę dzisiejszego OFE

Zgodnie z ustaleniami reformy z 1999 roku OFE są niejako zmuszone do inwestowania w obligacje Skarbu Państwa. Ustawa o funduszach emerytalnych narzuciła bowiem pewne ograniczenia jeśli chodzi o limity inwestycji, w jakie wchodzą Fundusze. Obligacje i inne papiery gwarantowane przez Skarb Państwa są jako jedyne wyłączone z jakichkolwiek limitów. Pierwsza propozycja ministrów dotyczy zatem przeniesienia obligacji, jakie obecnie znajdują się na kontach OFE, do ZUS. W teorii zgromadzone w ten sposób fundusze zostałyby zaksięgowane na indywidualnym subkoncie i waloryzowane na obecnych zasadach. Jednocześnie OFE miałyby zakaz skupowania obligacji skarbowych a limit inwestycyjny na inwestycje w akcje zostałby zniesiony.

Pojawia się także inny problem, jeśli chodzi o pierwszą propozycję. Zakaz inwestowania w obligacje będzie oznaczał, że rząd, chcąc emitować kolejne obligacje, będzie musiał skoncentrować się w większym stopniu na funduszach zagranicznych. Według niektórych ekspertów będzie to w dalszej perspektywie skutkowało zachwianiem polskiego rynku długu publicznego. Większość analityków uważa jednak, że decyzja ta nie będzie miała aż tak wielkiego znaczenia. Bardzo istotny z punktu widzenia przyszłych emerytów jest jednak punkt dotyczący miejsc lokowania pieniędzy z OFE. Towarzystwa będą musiały bowiem przyjąć o wiele bardziej agresywną strategię, jeśli będą chciały osiągać zamIASt

lipiec-sierpień 2013

31


EKONOMIA lepsze wyniki. W finansach wszystko jest proste – im więcej chcemy wygrać, tym więcej musimy zaryzykować. Czy polscy emeryci będą gotowi na duże wahania wartości ich przyszłej emerytury w zależności od koniunktury rynkowej?

darki. Pieniądze te nie zostaną bowiem zainwestowane (prawdopodobnie), lecz trafią na konta ZUS. Co to oznacza – można przeczytać więcej w poprzednim numerze zamIASt.

Propozycja druga, czyli wolnoć Tomku w swoim domku?

Robocza nazwa trzeciej propozycji to „Dobrowolność OFE plus”. Mechanizm ma być podobny jak w propozycji numer dwa. Różnica polega na tym, że emeryt mógłby przekazywać do OFE dodatkową składkę. Jak to ma wyglądać? 17,52 proc. obecnego wynagrodzenia brutto zostanie przekazane do ZUS, 2 proc. do OFE wraz z dodatkowymi 2 proc. do OFE. Oznacza to, że łączna składka emerytalna zwiększyłaby się właśnie o powyższe 2 proc.

W teorii propozycja druga jest najlepsza dla wszystkich zwolenników liberalizmu gospodarczego. Zakłada ona bowiem możliwość zadecydowania o tym, czy przyszły emeryt będzie chciał pozostać w OFE, czy też zechce przenieść swoje aktywa do ZUS. Termin na podjęcie decyzji: 3 miesiące. Jeśli w tym czasie osoba nie zgłosi do ZUS chęci pozostania w OFE, jej pieniądze trafią do kasy ZUS.

Propozycja trzecia, czyli wolnoć Tomku w swoim domku z małą nadbudówką

W tej opcji emerytów Pod koniec czerwca br. OFE czeka także pewna doA co z nowymi pracownikami na rynku? Tak jak browolność w momencie dziś, będą oni mieli 3 zarządzały aktywami o wartości osiągnięcia wieku emerymiesiące na podjęcie de- 272 mld zł. Akcje stanowią 38% talnego. Mogliby oni wycyzji co do wyboru OFE. brać, czy zgromadzone Jeśli nie podejmą żadne- wartości, czyli około 103 mld zł. na OFE środki zostaną go wyboru, wtedy nie zowypłacone jednorazowo staną wylosowani, lecz 120 mld zł to obligacje skarbowe. czy w formie dożywotniej automatycznie przenieemerytury. Mechanizm sieni do ZUS. Ważny szczegół – ten, kto zdeprosty i z pozoru fantastyczny. Czy jednak cyduje się przenieść do ZUS, pozostanie tam znajdzie się wiele osób gotowych na przekana zawsze. Osoby, które pozostaną w OFE, bęzanie jednej piątej swojej pensji na potrzeby dą mogły zmienić swoją decyzję. przyszłej emerytury? Powyższa propozycja nie jest tak dobra, jak mogłoby się wydawać. Po pierwsze, jest to tak naprawdę próba zachwiania obecnego status quo. Możliwość wyboru nie dotyczy bowiem całkowitego wycofania pieniędzy z systemu emerytalnego, lecz wybrania pomiędzy pozostaniem w obecnym systemie a przejściem w całości do ZUS. Na co liczą ministrowie? Większość Polaków woli ZUS od OFE (pokazują to wyniki kolejnych badań, szczególnie po kryzysie ostatnich lat). Co więcej, brak decyzji w określonym czasie sprawi, że pieniądze trafią z automatu do ZUS. Choć Instytut Aktywności Społecznej wspiera aktywne działanie obywateli, możemy postawić tezę, że duża część osób nigdy nie podejmie decyzji z lenistwa, bądź też z braku należytych informacji. Jeszcze gorsza sytuacja może zapanować na rynkach finansowych. Olbrzymi odpływ funduszy z OFE, mający przyczynę w braku zaufania do instytucji, oznacza, nie mniej, nie więcej, jak odpływ dziesiątek miliardów złotych z przeżywającej problemy polskiej gospo-

32

zamIASt

Pierwszy i drugi wariant przewidują także wykorzystanie tzw. suwaka bezpieczeństwa. O co chodzi? Otóż wszystkie emerytury miałyby zostać wypłacane przez ZUS. Na 10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego oszczędności w OFE będą stopniowo przekazywane na subkonta w ZUS wraz z zasadami waloryzacji. Czyli… czy tego chcemy, czy nie chcemy – i niezależnie od podjętej decyzji - nasze pieniądze i tak trafią do ZUS. O co walczymy?

Dariusz Harbaty na łamach „Rzeczpospolitej” wylicza, że pod koniec czerwca br. OFE zarządzały aktywami o łącznej wartości 272 mld złotych. Zgodnie z oficjalnymi informacjami w statystycznym portfelu akcje stanowią 38 proc. wartości, czyli około 103 mld złotych. 120 mld złotych to obligacje skarbowe. Olbrzymie pieniądze! Przy wyborze wariantu numer 2 lub 3 z rynku może odpłynąć nawet 200 mld złotych (na podstawie badań opinii publicznej). Co więcej, jeśli rząd zdecyduje o możliwości przeniesienia wszystkich aktywów z OFE do ZUS, pojawią się kolejne pyta-

lipiec-sierpień 2013


nia – co zrobić z akcjami, które znajdą się w portfelu ZUS? Państwowa instytucja nie ma bowiem ani możliwości, ani uprawnień, by móc się nimi w jakikolwiek sposób zajmować. Czy więc ZUS zostanie największym graczem na warszawskiej giełdzie, czy też akcjami będą zarządzały specjalistyczne komórki nowej państwowej instytucji? Warto także zauważyć, że na zamieszaniu wokół OFE rynek traci już dziś. Od momentu ujawnienia pierwszych informacji na temat prac przy reformie systemu do chwili przedstawienia oficjalnych propozycji indeks WIG20 stracił procentowo dwukrotnie więcej od podobnego indeksu na niemieckiej gieł-

Euroklęska

dzie. Rynki w Polsce do dziś osiągają wyniki poniżej średniej europejskiej, głównie ze względu na wielki znak zapytania przy przyszłości OFE. Co dalej?

Według zapowiedzi Donalda Tuska wybór wariantu reformy systemu ma nastąpić do końca sierpnia. Na przełomie sierpnia i września ostateczny wariant miałby trafić na posiedzenie rządu. Co jest jednak najważniejsze? Ostateczny wariant może się różnić w znaczny sposób od powyższych trzech. Co więc powinieneś zrobić, drogi przyszły emerycie? Rada autora – pomyśl nad oszczędzaniem na własną rękę już dziś.

Jak co roku, w europejskich pucharach polskie drużyny wypadły delikatnie mówiąc słabo. Dlaczego słabo? Mamy tylko jednego przedstawiciela w Lidze Europejskiej – Legię Warszawa. To także swojego rodzaju porażka, bo w stolicy wszyscy liczyli przecież na elitarną Ligę Mistrzów, do której polskie zespoły nie mogą awansować od 1996 roku. Przyjrzyjmy się jak w tym roku kluby ekstraklasy zaprezentowały się na europejskich salonach.

MARCIN FROELICH Zacznijmy od Piasta Gliwice. Możliwość gry o puchary była już dla tego klubu swojego rodzaju wyróżnieniem i nagrodą za czwarte miejsce w lidze. Pamiętajmy, że Piast w zeszłym roku był beniaminkiem ekstraklasy i zamiast walczyć o utrzymanie utarł nosa potentatom na krajowym podwórku i osiągnął historyczny wynik. Niestety, drużyna z Gliwic potknęła się już na pierwszej przeszkodzie, jaką był zespół Karabachu Agdam i odpadła w drugiej rundzie eliminacji. Do samej gry Piasta trudno się przyczepić. Na wyjeździe w dalekim Azerbejdżanie, po meczu w niezłym stylu, przegrali 1:2, by w rewanżu w regulaminowym czasie gry wygrać takim samym rezultatem. Niestety, w dogrywce drużyna trenera Brosza straciła bramkę i zakończyła sen o podboju Europy. Warto zauważyć, że drużyna z Agdamu w 2010 roku wyrzuciła z pucharów krakowską Wisłę. Trudno było oczekiwać od gliwiczan, że w debiutanckim sezonie od razu awansują do fazy grupowej. Szkoda jednak, że nie udało im się przejść Azerów, bo takiej atmosfery na stadionie Piasta nie było od dawna i pewnie jeszcze długo nie będzie. Kompromitacja. To chyba najlepsze słowo określające występy Lecha Poznań w eliminacjach do Ligi Europejskiej. Warto jednak pamiętać, że wicemistrz Polski w drugiej

rundzie bezproblemowo przeszedł znacznie niżej notowaną finlandzką FC Honka. Najpierw na wyjeździe gładko wygrał 3:1, a u siebie dopełnił tylko formalności i zwyciężył 2:1. Schody zaczęły się w rundzie trzeciej, w której poznaniacy trafili na litewski Żalgiris Wilno. Przed spotkaniem faworyt mógł być tylko jeden. Lech pod każdym względem (piłkarskim, organizacyjnym, finansowym i marketingowym) o lata świetlne wyprzedza wicemistrza naszych wschodnich sąsiadów. Wszystko jednak zweryfikowało boisko. Zaryzykuję stwierdzenie, że pierwszy mecz (na Litwie) okazał się najbardziej żenującymi dziewięćdziesięcioma minutami w historii potyczek polskich drużyn w Europie. Lechici zagrali bez pomysłu i jakiejkolwiek woli walki, spodziewając się chyba, że rywal podda mecz bez jakiegokolwiek oporu i przegrali 0:1. Do poziomu gry swoich piłkarzy dostosował się także trener Rumak, który po meczu zwyzywał dziennikarza pragnącego pomeczowego wywiadu. Mimo fatalnej gry wszyscy spodziewali się, że na stadionie przy Bułgarskiej odrobią straty i awansują do kolejnej rundy. Mecz lepiej rozpoczęli jednak goście, którzy niespodziewanie prowadzili po pierwszej połowie 1:0, w efekcie czego poznaniacy potrzebowali aż trzech bramek, by przejść dalej. Udało się strzelić dwie i to w samej końcówce meczu. Blamaż stał się faktem. Żalgiris zamIASt

lipiec-sierpień 2013

33


ZAMIAST OSTATNIEJ STRONY osiągnął wynik historyczny, ponieważ nigdy wcześniej nie zagrał w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Europejskiej. Pikanterii całej sytuacji dodał transparent kibiców Kolejorza: „Litewski chamie klęknij przed polskim panem”, który wywołał, w kraju i nie tylko, mały skandal. Po meczu sam nie wiem, kto przed kim powinien klękać. Szkoda Lecha, bo w ostatnich latach był to polski zespół eksportowy na europejskich stadionach, pokazujący, że z klubami z nad Wisły trzeba się liczyć. Nie tym razem. Śląsk Wrocław przygodę z pucharami rozpoczął udanie, od przejścia w drugiej rundzie eliminacji Ligi Europejskiej Rudaru Pljevlja. U siebie rozniósł czarnogórski zespół 4:0, a na wyjeździe zremisował 2:2. W trzeciej rundzie trafił na zdecydowanie lepszego przeciwnika, niż choćby Lech Poznań. Rywalem wrocławian był belgijski Club Brugge, który bez wątpienia stał w roli faworyta tego dwumeczu, a Śląsk przez wielu fachowców był z góry skazany na porażkę. Piłka jednak lubi zaskakiwać. Podopieczni trenera Levego zagrali dwa najlepsze i najbardziej porywające spotkania spośród wszystkich polskich przedstawicieli w tegorocznych pucharach. Najpierw niespodziewanie wygrali u siebie 1:0, a potem z wyjazdu przywieźli remis 3:3. W tym wypadku cieszyły nie tylko rezultaty, ale przede wszystkim styl w jakim zostały one osiągnięte. Wrocławianie zagrali z polotem i do przodu, bez zbędnego respektu dla wyżej notowanych rywali. Opłaciło się. Dla mnie ten dwumecz to pozytywne zaskoczenie w występach naszych ekip na europejskich arenach. Niestety los po raz kolejny nie okazał się łaskawy dla drużyny ze stolicy Dolnego Śląska. W czwartej, ostatniej rundzie eliminacyjnej, trafili na FC Sevillę, drużynę, która według mnie na przestrzeni ostatnich lat jest trzecią siłą hiszpańskiej piłki (zaraz po Realu i Barcelonie). To co starczyło na pokonanie Belgów okazało się zdecydowanie za mało na zaistnienie w rywalizacji z klubem z Andaluzji. Śląsk przegrał oba mecze zdecydowanie. Przegrał 1:4 na wyjeździe, po momentami naprawdę niezłej grze, a u siebie poległ aż 0:5. Ta rywalizacja po raz kolejny pokazała nam, jaka piłkarska przepaść dzieli nas od europejskich potęg. W Wiśle upłynie dużo wody, zanim będziemy mogli bić się z nimi jak równy z równym. I na koniec tego subiektywnego przeglądu dokonań polskich klubów w pucharach pozostała nam warszawska Legia, polski kandydat do

34

zamIASt

gry w wyśnionej Lidze Mistrzów. Stołeczni w drugiej rundzie rywalizowali z zespołem mistrza Walii – The New Saints. W pierwszym wyjazdowym spotkaniu „wojskowi” wygrali 3:1, a w rewanżu przy Łazienkowskiej osiągnęli skromne 1:0. Wyniki nie odzwierciedlają jednak stylu gry ekipy trenera Urbana w konfrontacji z walijskimi półamatorami. Legia, delikatnie to ujmując, swoją grą nie porwała. W trzeciej rundzie mistrzowie Polski trafili już na znacznie silniejszego przeciwnika, którym było norweskie Molde. W dwumeczu ze Skandynawami warszawska drużyna okazała się minimalnie lepsza. Na wyjeździe Legia zremisowała 1:1 i to właśnie gol strzelony na terenie rywali zdecydował, że przy remisie 0:0 w Warszawie, to stołeczni mogli cieszyć się z awansu do ostatniej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Co więcej, gol ten zagwarantował legionistom fazę grupową Ligi Europy. W czwartej rundzie eliminacji los skojarzył mistrza Polski z mistrzem Rumunii – Steauą Bukareszt. Drużyną, która bez dwóch zdań była faworytem tej rywalizacji. O klasie Rumunów może świadczyć fakt, iż w zeszłym sezonie grali w 1/8 Ligi Europejskiej jak równy z równym z londyńską Chelsea. Niespodziewanie jednak Legia przywiozła z Bukaresztu szczęśliwy remis 1:1, co przed rewanżem stawiało „wojskowych” w korzystnej sytuacji. Dawno żaden polski klub nie był tak blisko Ligi Mistrzów. I tym bardziej bolesny okazał się dla piłkarzy i kibiców rezultat osiągnięty w Warszawie. Remis 2:2 sprawił, że to Steua cieszyła się z awansu, a wszyscy kibice po raz kolejny muszą liczyć na to, że może uda się za rok. Polska piłka klubowa po raz kolejny nie zagości w europejskiej elicie. Staje się to już niemal tradycją, a nam pozostaje łudzić się, że kiedyś to się zmieni. Piłkarska Europa odjeżdża i to zdecydowanie. Wystarczy powiedzieć, że w tym roku o mały włos a w Lidze Mistrzów zagościłby zespół z Kazachstanu, który ostatecznie w ostatnich minutach meczu przegrał ze słynnym Celtikiem Glasgow. Nam pozostaje cieszyć się z tego, co w zeszłym roku także było dla nas nieosiągalne. Legia Warszawa zagra w fazie grupowej Ligi Europejskiej i zmierzy się z takimi markami jak Lazio Rzym i Trabzonspor oraz mało znanym polskim fanom piłki nożnej Apollonem Limassoll. Przez wielu Liga Euopejska nazywana jest „ligą pocieszenia”. I słusznie. Patrząc na to, jak w tym roku zaprezentowały się kluby ekstraklasy w eliminacjach do europejskich rozgrywek, to chyba właśnie tego nam trzeba.

lipiec-sierpień 2013



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.