5 minute read

Światło ciała — rozmowa z Wacławem Wantuchem

Światło ciała

Rozmowa z Wacławem Wantuchem

Advertisement

Marcin Kania: Dlaczego akt i — to pytanie od pań — dlaczego wyłącznie akt kobiecy?

Wacław Wantuch: Dlaczego akt? Tutaj odpo wiedź jest prosta: fascynuje mnie nagie kobiecie ciało. Zwłaszcza ciekawie oświetlone i przybierające niebanalną pozę. N a nagość patrzę jako artysta, odbieram ją zatem nieco inaczej niż zwykły widz. Szukam w układzie ciała kobiety estetyki, a nie wyłącznie zmysłowości. Akt kobiecy towarzyszy mi przez większość mojego artystycznego życia, męskie ciało natomiast nie interesuje mnie w ogóle.

Gdzie się podział kolor w Pana twórczości? Dlaczego Pan z niego nie korzysta, mimo że piękno ludzkiego ciała można wyrazić także za pomocą barw?

Oczywiście, że można zobrazować je przy użyciu barw, ale jeżeli popatrzymy na to zagadnienie w kategoriach piękna, musimy określić co dla kogo jest fascynujące. Dla mnie nie ma nic interesującego w kolorze, dlatego że W żaden… Chociaż nie, jest pewien istotny dla mnie determinant. Jednym z najważniej szych przedmiotów wykładanych w Akademii, obecnym w harmonogramie każdego kursu, jest rysunek. Studenci kierunków: rzeźba, malarstwo, grafika lub konserwacja zabytków uczą się rysować. To tradycja i obowiązek, gdyż rysunek jest podstawą wszelkich działań plastycznych i bez niego trudno artyście funkcjonować. U mnie się tak podziało, że wpadła mi kiedyś do ręki książka Witolda Dederki Oświetlenie w fotografii. N ajbardziej zainteresowały mnie zaproponowane przez autora wręcz anatomiczne rozbiory światłocienia. N ie miałem kompletnie świadomości (nikt nas w Akademii o tym nie uczył!) co to jest światło własne, cień własny, światło brzegowe, odbite, na krawędzi, nie wiedziałem też, że cień rzucony jest najciemniejszym elementem na obrazie a cień własny nie może mieć takiej mocy, jak wspomniany cień rzucony. Ja tę książkę wręcz pożerałem! Miałem to szczęście, że po lekturze konkretnych fragmentów szedłem na zajęcia i rysując modelkę zaczynałem rozumieć o czym Dederko pisał! To było fascynujące, że z pomocą podręcznika do fotografii uczyłem się rysunku. Później, gdy zostałem wykładowcą fotografii, zaczynałem zajęcia teoretyczne od następującego wykładu. Wyciągałem z lodówki jajko, kładłem pod jednym źródłem światła i pokazywałem, gdzie jest światło

jest on zbyt banalny, a jeżeli obraz uprości się do czerni i bieli, wówczas twórca może zachęcić odbiorcę, by ten zaintersował się wyłącznie formą fotografowanego obiektu. Formę temu obiektowi daje wyłącznie światło, a dokładnie — światłocień.

Studiował Pan w Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w klasie rzeźby. W jaki spo sób przestrzenne, trójwymiarowe widzenie ciała zdeterminowało Pana dwuwymiarowe fotografie?

własne, gdzie cień własny, gdzie cień rzucony, szczytowy, gdzie światło odbite i tak dalej. Dzięki temu uświadamiałem odbiorcom w jaki sposób obiekt istnieje w przestrzeni.

Dobry akt to…

Taki, który potrafi zaskoczyć a nawet zdziwić widza… dzie wbrew jej charakterowi. Stawiałem zatem przed modelką lustro i pozwalałem jej pracować samodzielnie. Dzięki temu uzyskiwałem układy ciała właściwe dla danej kobiety. N ie zamierzałem też nigdy podpowiadać: „Zrób minkę à la M arilyn M onroe albo gest w stylu: boli mnie głowa”. N a pytanie: „Co mam teraz robić?” zwykle odpowiadałem: „Kombinuj”.

Akty Pana autorstwa oszałamiają ogromną inwencją twórczą. W jaki sposób wypraco wał Pan ten styl?

N ie nazwałbym tego stylem, nie przypisałbym też sobie specjalnych osiągnięć. Po prostu starałem się w pracy fotograficznej odejść od klasycznych „słodkich foteczek”, których jest wszędzie pełno, na rzecz własnej inicjatywy twórczej. Owszem, mam w swoim dorobku dużo zdjęć, które wykonałem tylko po to, aby sprawić modelkom przyjemność, ale ujęcia te nigdy nie wejdą do żadnego z moich albumów. Zasiedlają obecnie w komputerze folder pt. Szkoda wywalić. Jeżeli jakieś zdjęcia są klasycznie ładne to po prostu lądują u mnie we wspomnianym miejscu lub w koszu. Większą wartość mają dla mnie fotografie, przy których chciało mi się pogimnastykować, pomęczyć, zmienić kąt padania światła lub ustawienie aparatu. Chciałem mieć poczucie, że w tym wyeksploatowanym temacie, jakim jest akt, zaproponuję odrobinę nowości.

Zastanawia mnie nie tyle estetyka, co etyka pracy z modelką. Na co zwraca Pan szcze gólną uwagę?

Nie wiem, czy czuję się na tyle kompetentny, aby komukolwiek cokolwiek radzić w tym zakresie, ale moim sposobem na sesję jest danie modelce wolnej ręki. N auczyłem się bardzo szybko, że osobie, która bez ubrania stoi przed obiektywem, nie warto narzucać jakiejkolwiek własnej wizji. To się po prostu nie opłaci i bę

W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (sier pień 2017 r.) powiedział Pan, że definitywnie kończy z fotografią kobiecych aktów. Skąd ta decyzja?

W roku 2015 zacząłem się fascynować platy notypią. N a portalu YouTube obejrzałem film poświęcony tej technice i po prostu dostałem na jej punkcie świra. Co prawda z chemii ni gdy nie byłem orłem, ale poczułem, że muszę wejść w ten rodzaj tworzenia odbitek. M ając do dyspozycji Internet i ciekawych ludzi stwierdziłem, że powinno mi się udać. Zebrałem grupę specjalistów — jeden jest chemikiem, drugi zajął się negatywami cyfrowymi, inny pozyskiwaniem ekstremalnie drogich odczynników. Spotykaliśmy się, wykonywaliśmy próby. Część się udała, część nie, aż w końcu nasze starania dały pierwsze zadowalające rezultaty. Porażki w głównej mierze były wynikiem obranej przez nas trudniejszej drogi. N asza platynotypia nie miała być tą tradycyjną, nietrwałą i wysoce toksyczną, ale tą bazującą na przepisach Mike’a Ware’a (współcześnie żyjącego chemika i fotografa, członka Królewskiej Akademii Nauk) — a zatem trudną, ale w miarę ekologiczną i bardzo trwałą. Gdy to się udało straciłem ostatecznie zainteresowanie obrazem cyfrowym. Ujrzałem bowiem najklarowniejszą formę fotografii — obraz tworzony ze skupisk platyny i palladu, które nanosi się na czyste podłoże — papier lub bawełnę. Odbywa się to ręcznie przy użyciu pędzla i ta manualność zafascynowała mnie chyba najbardziej. Po tym doświadczeniu

wszystkie inne działania na niwie fotograficznej wydały mi się zbyt łatwe. Wróciłem też do ołówka, pędzla i od dwóch lat siedzę przy tradycyjnych sztalugach. Ostatnio prowadziłem co prawda warsztaty fotograficzne, na których miałem możliwość korzystania z aparatów cyfrowych marki Leica, FujiFilm i Hasselblad ale powiem szczerze, że urządzenia te nie wywarły na mnie takiego wrażenia, jakie zapewne spowodowałyby jeszcze kilka lat temu. Straciłem serce do fotografii i wydruków.

A więc Pana praca twórcza zatoczyła koło: jako absolwent Liceum Plastycznego im. Jana Matejki w Wiśniczu i ASP wyszedł Pan „od pędzla” i wrócił Pan „do pędzla”…

(śmiech) Na to wychodzi!

A czy obserwuje Pan jeszcze dokonania in nych fotografów?

N igdy ich nie obserwowałem. Wstyd mi było (ale tylko chwilowo) gdy podczas egzaminu na członka Związku Polskich Artystów Fotografików na pytania o twórczość innych fotografów odpowiedziałem, że staram się jej nie śledzić, a to z tego powodu, że unikam za wszelką cenę ryzyka hochsztaplerstwa. Zanurzając się w twórczość innych autorów ryzykowałbym nawet podświadome zapożyczenia. A tego zdecydowanie nie chcę.

Ostatnie pytanie, które zadajemy naszym rozmówcom: co jest w życiu ważne?

Uważam, że należy tak przeżyć życie, aby — nie krzywdząc nikogo — robić to, na co ma się ochotę i w co się wierzy. I żeby mieć poczucie, że żyło się po coś, a nie wyłącznie dla czegoś.

5 maja 2020 r.

Henryk Rogoziński, Autoportret. W artykule wykorzystano fotografie ze zbiorów p. Franciszki Rogozińskiej (żony). Zostały wykonane techniką gumy (strony: 13, 14, 17) oraz jako pseudosolaryzacje (strony 18–19).

This article is from: