KUJAWSKO POMORSKIE region nieograniczonych możliwości
WOJEWÓDZTWO KUJAWSKO-POMORSKIE PARTNER WYDANIA
33091610
PIĄTEK 27 MARCA 2015 MAGAZYN „GAZETY WYBORCZEJ TORUŃ” REDAGUJE SŁAWOMIR ŁOPATYŃSKI
PIOTR CAŁBECKI:
Wspólnota i wiatr w skrzydła
ROBERT GORECKI
Jak sprawić, by Kujawsko-Pomorskie stało się regionem silnym, dynamicznym, radzącym sobie z wyzwaniami? - s. 6-7
ROZPĘDZONE POCIĄGI PESY
s.10-11
LECH WAŁĘSA:
PRZEDE WSZYSTKIM EKONOMIA
s. 9
2
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
Gazeta Wyborcza
wyborcza.pl
KUJAWSKO-POMORSKIE REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
POTENCJAŁ, ROZWÓJ, PRZYSZŁOŚĆ Kujawsko-Pomorskie jest jednym z 16 województw, które wrysowało się w mapę Polski 1 stycznia 1999 r. Akurat to dziecko reformy administracyjnej rodziło się w bólach, bo musiało pogodzić ambicje dumnych miast, jakimi są Bydgoszcz i Toruń. Osiągnięty wtedy kompromis usadowił w Bydgoszczy wojewodę – przedstawiciela państwa, w Toruniu osiadł samorząd wojewódzki. Dwie stolice, więc dwa razy większy potencjał i możliwości, ale też więcej problemów. – Nie zrażają mnie dotychczasowe wzloty i upadki bardzo szorstkiej chwilami przyjaźni między Toruniem i Bydgoszczą – pisze jednak marszałek Piotr Całbecki (s. 6-7) i dodaje: – Myślę, że większości mieszkańców obu miast zupełnie te sprawy nie dotyczą. Mity, że istotą Kujawsko-Pomorskiego jest konflikt, rodzą się zwłaszcza podczas kampanii wyborczych i dzielenia funduszy unijnych. Wtedy doraźne rozgrywki polityczne niosą w świat jednostronny przekaz o regionie skłóconym i sparaliżowanym. To obraz z gruntu fałszywy i krzywdzący, który nijak się ma do rzeczywistości, bo przecież zwykli ludzie nie mają ani czasu, ani sił, ani ochoty tkwić bez przerwy w zaklętym kręgu sporu. Świadectwo prawdy o Kujawsko-Pomorskiem dają właśnie mieszkańcy, którzy na co dzień spełniają się w biznesie, kulturze, nauce, edukacji, innowacjach, medycynie i wielu innych dziedzinach. Rozwijają województwo, budują jego tożsamość, są jego dumą, odnoszą sukcesy. Co ciekawe, robią też krajowe i światowe kariery. Niektórzy przyszli z daleka, jak dyrektor Centrum Onkologii, prof. Janusz Kowalewski (s. 8), który w Bydgoszczy znalazł warunki do zawodowego rozwoju. Inni wracają po latach. I nie po to, żeby podsumować swoje życie, lecz otwierać kolejne jego rozdziały: – Zacząłem tu pisać książki. W tej chwili wydaję szóstą i pochylam się nad siódmą – mówi 75-letni Jan Nowicki (s. 2-3). Po latach kariery zbudował dom koło rodzinnego podwłocławskiego Kowala, skąd jako dziecko wyruszył w świat, by zostać wybitnym aktorem i... pięknie mówić o swojej małej ojczyźnie. Lech Wałęsa (s. 9), syn ziemi kujawskiej, powiada: „do tej pory byliśmy ustawieni do świata politycznie, a nie mądrze ekonomicznie”, a przyszłość Polski będzie zależała od „zaradności ludzi”. To już się dzieje. Trudno odmówić zaradności Jarosławowi Józefowiczowi (s. 4-5) i Tomaszowi Zaboklickiemu (s. 10-11). Stoją na czele firm, które krok po kroku zdobywają światowe rynki, rzucają wyzwania branżowym potentatom. I wygrywają. Magazyn, który oddajemy czytelnikom do rąk, pokazuje, że Kujawsko-Pomorskie – niewolne od problemów występujących w innych województwach – bez kompleksów zmierza w przyszłość, ma potencjał, by się twórczo i z pożytkiem dla mieszkańców rozwijać. Bo ma nieograniczone możliwości. + SŁAWOMIR ŁOPATYŃSKI - redaktor naczelny „Gazety Wyborczej Toruń”
ROZMOWA
Polska jest w Kowalu Szacunek dla Polski zaczyna się od szacunku dla swojej ulicy, dzielnicy, swojego domu i rodziny, miejsca pracy MIKOŁAJ KURAS
NA POCZĄTEK SŁAWOMIR ŁOPATYŃSKI
Jan Nowicki Jeden z najwybitniejszych polskich aktorów teatralnych, filmowych i telewizyjnych. Urodził się 5 listopada 1939 r. w Kowalu pod Włocławkiem. W1964 r. ukończył studia wPaństwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Zadebiutował: na scenie 7 października 1964 r. na deskach Starego Teatru wKrakowie, ana ekranie w1963 r. Wystąpił w kilkudziesięciu filmach. Związany zkręgiem twórców kabaretu Piwnica pod Baranami. Najbardziej charakterystyczne role stworzył wfilmach „Wielki Szu”, „Sanatorium pod Klepsydrą”, „Pan Wołodyjowski” i „Sztos”. Aktor chętnie uczestniczy w programach prezentujących twórczość wybitnych poetów ipisarzy, mistrzowsko interpretując ich utwory. +
ROZMOWA Z JA NEM NOWIC KIM JAN NOWICKI: Jeśli chodzi orozmowę omiejscu,
jestem dość kiepskim interlokutorem, bo ja wzasadzie całe życie nie miałem swojego miejsca. Pewnie gdybym był bardziej romantyczny, powiedziałbym osobie, że żyłem wposzukiwaniu miejsc. G RZE GORZ G IE DRYS : Mówi się o panu „krakowiak”.
– To nieprawda. Nigdy nie byłem krakowiakiem. Przez chwilę byłem wlatach 50. mieszkańcem Kowala. Wtym małym miasteczku przeżyłem swoje wzruszenia dotyczące lat dziecięcych, doświadczenie niezwykle ważne, wktórych odbija się – jak wiadomo – całe późniejsze życie. Ale jak miałem trzynaście lat, wyjechałem z Kowala. Właściwie byłem jeszcze dzieckiem. Ruszyłem wświat, aby żyć izarobić, wysłać matce wliście 20 zł. Jak wyjechałem, poszły konie po betonie. Najpierw była Bydgoszcz i nieskończone liceum, później jeszcze jedno liceum i szkoła teatralna wŁodzi, zktórej mnie wyrzucili. Była kopalnia na Śląsku. Pracował pan na dole?
– Tak, wkopalni Bytom Miechowice. Trafiłem tam zogłoszenia. „Kurier Polski” reklamował, że praca w kopalni ratuje od wojska. Później był Kraków. Ciągało mnie po różnych miejscach, czułem, jakby przez życie niosła mnie fala. Tak to jest zludźmi, którzy nie mają planów i marzeń. Nie miał pan żadnych marzeń?
– Nigdy nie miałem marzeń. Zostawiam to dziewczętom w żeńskich liceach. Nie wierzę, że niczego pan nie planował.
– W moim zawodzie nie da się niczego zaplanować. Jak nie mam nic do roboty, to siadam ipiszę kolędę, książkę albo list. Nigdy nie marzyłem o tym, żeby zostać aktorem.
Stało się to przypadkiem?
– Mówienie o przypadkach jest domeną artystów. To kokieteria i nie należy jej wierzyć. Niczego nie planowałem, a jednak znalazłem się tutaj. Wiesz, że ten dom powstał, jak już byłem po sześćdziesiątce? Przecież to jest wbrew wszelkim kanonom.
arów, nic tu nie było. Tam, gdzie stoi stajnia, zaczęło się zjeżdżać towarzystwo, które zsamochodów puszczało disco polo. Typowe łódzkiery. Łódzkiery? Ciekawe słowo.
– Miejscowi tak nazywają mieszkańców Łodzi. Nienawidziłem disco polo, więc kupiłem jeszcze tamten kawałek ziemi.
Domy powstają, gdy ma się 30 albo 40 lat.
Taki sąsiad to przekleństwo.
– Mówi się, że prawdziwy mężczyzna musi spłodzić syna, posadzić drzewo i wybudować dom. Pozwól, że posłużę się moją starą frazą – należy spalić dom, wyrwać drzewo, a synowi dać w zęby. Marzenie o domu jest rodzajem rozpaczy. Każdy człowiek powinien otrzymać od losu albo od państwa dom, jakąś budę, wktórej się żyje. Większą niż dla psa. I kawałek ziemi. Zagrałem w 260 filmach, mam setki ról, ale nigdy nie marzyłem okawałku chałupki nad jeziorem. Itak tutaj zalęgłem. To czysty śmiech.
– Koniec końców miałem wsumie półtora hektara. Ziemia za każdym moim podejściem była coraz droższa. Notariusz pośredniczący przy zakupie: „Co pan tak strzyże tego Nowickiego”? „Jak tam ma mieszkać Nowicki, to musi być drożej”. Bardzo mi się to spodobało, ujęło moją próżność (śmiech). Później posadziłem aleję drzew aż do jeziora, ale nie przewidziałem, że sosny tak szybko rosną.
Kowal to nie jest przecież jakieś przypadkowe miejsce w pana biografii.
– Żeby mnie pan zrozumiał, nie chciałem domu, bo nie miałem na to wszystko czasu. Zawsze byłem gdzieś wdrodze. Pierwsze mieszkanie pojawiło się, gdy miałem 50 lat, atak cały czas bym coś wynajmował, gdyby nie to, że ludzie są tak plugawi, tak oszukują i kradną. No to jak to się stało, że pan tu wrócił?
– Kumpel z Warszawy oznajmił mi, że chce kupić dom na Mazurach. Cała Warszawa tam mieszka.
– Ale gdy mieliśmy wstąpić do Unii Europejskiej, Mazurzy dawali takie ceny, że można było zwariować. Przyjechaliśmy więc wte okolice. Tu jest region nizinny, nie ma żadnej górki. Znaleźliśmy jedną, na której kiedyś pan Komecki postawił dworek myśliwski, z którego mógł sobie jeździć na dziki i sarny. Znajomy mnie namówił, abym zainwestował wziemię, bo tłumaczył, że to lokata kapitału. Pieprzę, mogę mieć kawałek ziemi. Jak kupiłem te 30
Znał się pan na roślinach?
– Nigdy się tego nie uczyłem. Miałem dobry kontakt zziemią, jestem chłopak ze wsi. Pierwszy sygnał dotyczący roślin dał mi Jurek Bińczycki. Przyszedł do mnie, żeby wyrzucić jajka z balkonu. Gołębica założyła tam gniazdo. Nie wiedziałem, jak ją przegonić, więc do gniazda włożyłem cebulę. Dwa tygodnie później zobaczyłem, że spod gołębicy wyrasta szczypior. No iBienio wyrzucił to gniazdo. „Weź ten liść i włóż go do kuf la od piwa. Masz taki?” – zapytał mnie pewnego razu Jurek. „Wyłącznie takie” – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Po dwóch albo trzech tygodniach wyrosły ztego białe korzonki. Jurek kazał mi to włożyć do ziemi igadać ztą rośliną. Innym razem wkubłach na śmieci zauważyłem kwiatek w obrzydliwej plastikowej doniczce. Badyl z kolcami, a na końcu kwiatek. Zabrałem to do siebie. Co z tego wyrosło?
– „Korona cierniowa” – tak się nazywa. O ta, tutaj, przy oknie. Mogę powiedzieć, że ci, co wKowalu, mają koronę cierniową, wyszli z tego jednego wyrzuconego na śmietnik kwiatka. Ta de-
1
wyborcza.pl
Gazeta Wyborcza
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
3
NA OKŁADCE Unikalny w Europie Środkowo-Wschodniej radioteleskop o średnicy 32 m w Centrum Astronomii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w podtoruńskich Piwnicach
likatna roślina, choć ma ostre igrube kolce, dwa razy do roku daje różowe i żółtawe kwiatki.
Poczuł się pan tu jak u siebie? Spokojnie pan tu zamieszkał?
A co z dalej z domem?
– Co to znaczy spokojnie mieszkać? Jak człowiek ma trochę oleju wgłowie, nigdy nie ma spokoju. Co to znaczy „mieszkać we własnym domu”? Nigdy o tym miejscu nie marzyłem, nigdy tu nie poczułem się jak u siebie. Zawsze powtarzam, że jakby ktoś walnął wdrzwi isugestywnie spytał: „Co pan, do cholery, tutaj robi?”, to bym wyszedł. Nigdzie nie czuję się jak usiebie, jestem niepewny i przepełniony wątpliwościami.
– Pewnego dnia siostra zapytała mnie, czy chcę mieć dom. „Apo co mi dom?” – odpowiedziałem pytaniem. „Każdy powinien mieć dom” – usłyszałem. „Ale ja nie mam pieniędzy” – mówię. Taka była prawda?
– Zawsze strasznie dużo pracowałem i dużo zarabiałem, ale nigdy nic z tego nie miałem, bo wszystko rozdawałem. W ogóle nigdy nie byłem człowiekiem, który gromadzi. Ale proszę mnie zrozumieć, nie upatruję w tym żadnej cechy romantycznej. Mężczyzna powinien umieć takie rzeczy jak zarabianie pieniędzy i umiejętne wydawanie. Być może gdybym zgromadził wszystko, co w życiu zarobiłem, kupiłbym sobie całą wieś. Ale siostrze zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie mam na to pieniędzy. Nie będę z jakimiś murarzami gadać, nie mam na to czasu ani ochoty. „A czy ty w ogóle wiesz, ile zarabiasz?” – zapytała Hania. I nie wiedział pan?
– Nie. Poszedłem z Kaziem Wiśniakiem, znakomitym scenografem, do jakiegoś biura w Krakowie, gdzie były modele domów. Jak widziałem coś płaskiego, jakiś rysunek, to zupełnie do mnie nie mówiło. Na makietach wszystko widać. Jeśli miałby być już dom, to musiałby być mały. Jestem kameralnym człowiekiem. Jak czasami bywam w USA, to uważam, że mieszkają tam sami szaleńcy. Jak w tak wielkich domach można się kochać, czytać gazety, pić kawę? Po co mi duże jezioro, gdzie widać linię, jak się łączy woda z niebem? Wolę takie, które mogę sam przepłynąć. No i zaczęła się budowa domu. Robiłem to bez pragnienia i specjalnego przekonania. Pracowali u mnie moi kumple z podstawówki, ale i tak od razu wiedziałem, że nie będę się zajmował tą budową. Nie wiedziałem wogóle, jak otym wszystkim rozmawiać. Robotnicy pytają cię ozdanie, aty nie wiesz, jak się do tego ustosunkować. Mogę coś powiedzieć, gdy coś widzę, ale nie mam zupełnie wyobraźni przestrzennej takiej, jaką miał Bińczycki. Dom powstał.
Powstał i na początku przypominał mi moje krakowskie mieszkanie. Gdy powstało, przez pierwsze pół roku spędziłem tam może ztydzień. Na Krzewencie poprosiłem mojego sąsiada – Grzesia, żeby podczas mojej nieobecności zajmował się domem izwierzętami. Za pieniądze rzecz jasna. Ale w końcu zaczął pan tu bywać częściej.
– Tak. Moje rośliny rosły, a ja razem z nimi. One zziemi, ja do ziemi. Zacząłem tu pisać książki. Wtej chwili wydaję szóstą ipochylam się nad siódmą. Powstają tu teksty piosenek. Proszę sobie wyobrazić, że do pracy nie potrzebuję wcale biurka Ludwika Filipa. Najlepsze teksty pisałem u dentysty albo w pociągu. Później próbowałem się zmierzyć z listopadem, kiedy nie da się wejść do wody, nikogo tu nie ma, jesteś sam, a zmierzch zapada po godzinie piętnastej. Jak pokonać samotność starzejącego się mężczyzny, aprzy okazji zmobilizować się do roboty? W tym domu powstały tysiące stron. Wspominam otym nie dlatego, że chcę się przed tobą chwalić, ale żeby podkreślić, że napisałem je jednym piórem. Wtym domu znajdziesz dziesiątki kałamarzy. Bo żal wyrzucić. Myślałem, że rękopisy są już dziś tylko w Bibliotece Narodowej.
1
– Ja nawet się nie zajmuję podłączeniem żelazka do kontaktu, a cóż dopiero komputerem. Ania, moja menedżerka, zawiadamia mnie, gdzie mam jechać, ile zarobić. Siostra zajmuje się ubezpieczeniem domu i zwierząt, pani Ania w Krakowie podlewa kwiatki i płaci rachunki. A jedyne pieniądze, jakie zawsze przy sobie mam, wydaję na gazety, papierosy, wódkę i benzynę do samochodu. Pieniądze nie budzą we mnie większych emocji, nie wzbudzają odruchu ich posiadania. Przyjmuję je, jakie są, ale i tak myślę, że są ponad miarę moich oczekiwań. Gdybym miał ich o połowę mniej, pewnie bym tego nie zauważył.
Nie sprawia pan takiego wrażenia.
– Proszę pana, ja żyję z tego, że sprawiam inne wrażenie. Na tym polega mój zawód aktorski i pisanie. Gdy wyszła moja książka, ludzie mówili: „Nie wiedzieliśmy, że jest pan taki liryczny”. Gdy czytam wiersze ks. Jana Twardowskiego, opowiadają, że nie wiedzieli, że tak wierzę wBoga. Aktorstwo przestaje być po pewnym czasie grą, zostaje formą kamuf lażu dla ludzkich kompleksów, strachu. Prawdziwych mężczyzn mogą grać tylko takie typy jak ja. Są supermenami przez chwilę, ale boją się wiatru, duchów, burzy. Boi się pan samotności?
– Mam nadzieję, że ten czas, który już teraz wspólnie spędziliśmy, wystarczająco pana przekonuje, że nie mogę się sam do końca sobą nudzić. Jest pisanie, jest kieliszek wódki do dobrego meczu.
Na początku naszej rozmowy powiedział pan, że tutaj „zalągł”. Zapamiętałem to określenie, bo brzmi nieco negatywnie. Jakby pan tu utknął.
– Chyba pierwszy raz użyłem tego określenia. Zastanawiam się dlaczego. Coś się wylęgło, gołębie się wylęgły... Kiedyś zadzwoniłem do mojego kumpla. Odebrała córka i powiedziała, że ten do babci wyjechał. Aco się stało? „No babcia zakiepskła”. Zakiepskła. Piękne słowo. „A ile ma lat?” – zapytałem. „82 jak nic” – usłyszałem w słuchawce. Piękna fraza.
– No ja tutaj z tej ziemi wylągłem i się zalągłem. Mówił pan, że nie miał planów, a w przypadki nie wierzy. Co się stało, że jednak pan tutaj wrócił?
– Marek Kondrat powiedział kiedyś o mnie tak, że ja się nigdy z tego Kowala nie wyprowadziłem. Ja zawsze tu mieszkałem. Tu są groby moich rodziców, zamierzam pozbierać całe swoje rodzeństwo i wybudować tu grobowiec dla całej mojej rodziny. Może mój syn albo wnuk będzie chciał się tutaj obok mnie położyć, a nie w jakiejś alei zasłużonych. Tu są moi kumple Darek Pasiecki i Leszek Markiewicz.
Samotność bywa destrukcyjna.
– Co ma pan na myśli? Na przykład alkoholizm.
– Alkoholizm? Proszę spojrzeć na wielki talent Jerzego Pilcha i jego alkoholizm, do którego otwarcie się przyznaje. On jest przecież źródłem wszystkich jego książek. Co z tego, że jest alkoholikiem? Jak ktoś jest abstynentem, a nie ma predyspozycji do życia, może być kawałem nudziarza. Ucieka pan od świata, aby tutaj pisać?
– Co to znaczy uciec od świata? Mój syn, który jest wziętym aktorem, powtarza mi: „Ja te moje reklamy mogę nagrywać w środku lasu”. Czy można uciec od świata? Poza tym mnie samotność nie zagraża. Dla mężczyzny 75-letniego pozostaje już tylko dojmujący smutek wynikający zostatecznego przemijania. Ale ja taki nie jestem. Jak może mnie smucić przemijanie? To tak jakby człowiek wkurzał się na jesień, bo lato się skończyło. Mam 75 lat i wbrew temu, co mówią kretyni, że dobrze wyglądam, wiem, że moje życie zmierza do naturalnego końca, amężczyznę poznaje się po tym, jak umiera. To naturalny porządek rzeczy. Mimo to każda myśl o śmierci jest dla mnie przerażająca. Nigdy bym się z tym nie pogodził, z tą całą swoją śmiertelnością, i dalej bym walczył i się miotał.
– Aco pan powie na słowa ks. Jana Twardowskiego, który stwierdził, że „śmierć jest szczytem życia”? Nie zastanawiałem się nigdy nad tym, ale pewnie bym się nie zgodził.
– Aco ma ztym wspólnego pana niezgoda? Jeżeli coś zmierza do swojego naturalnego końca, nie może być poczuciem dramatycznego i skrajnego lęku. Generał Budionny mówił, że mężczyzna, który boi się śmierci, jest trupem za życia. To brzmi bardzo dobrze, ale mnie nie przekonuje.
– Proszę spojrzeć na te żonkile w wazonie. Gdyby tu kwitły nieustannie przez pięć lat, to pan by oszalał. One przecież muszą zbutwieć, musi je pan zastąpić nowymi kwiatami. Na pana miejsce muszą przyjść nowi ludzie. Pan musi obłaskawić śmierć, aby poznać smak dzisiejszego piwa i docenić dotyk kobiecego ciała. Śmierć to jest coś tak oczywistego, że każde popadanie w jakiś kretyński lęk wydaje mi się dziecinadą. Przemijanie jest jak kromka chleba. To mówi panu stary człowiek. Mało tego, agnostyk. Nie jestem wcale tego pewien, że po śmierci czeka mnie nagroda, jakaś wieczna szczęśliwość. Ja nieustannie próbuję znaleźć swój dialog z Bogiem, nie poprzez klepanie zdrowasiek, a mówienie do niego tak po prostu, własnymi słowami.
Marek Kondrat powiedział kiedyś o mnie, że ja się nigdy z tego Kowala nie wyprowadziłem. Ja zawsze tu mieszkałem Jeśli rozmawiasz zludźmi, którzy tak straszliwie boją się śmierci jak ty, to pewnie masz za wariata tych, co postanowili sobie za życia wybudować grób. Wcale tak nie myślę.
– Po sobie trzeba umieć posprzątać. Chcę, aby mój grób nie był szmirowaty, żeby nie wyglądał jak panteon, ale żeby był po prostu piękny. Nie dla mnie Rakowice i Powązki. Na cmentarzach powinna się znaleźć sztuka, tak jak dawniej. Wkurza mnie szmira, którą można oglądać wnaszych kościołach, aprzecież Kościół był zawsze największym mecenasem sztuki. Ile razy mówiłem naszemu plebanowi, aby schował tego Kolbego. Aon na to: „Ale to taka uczennica malowała, ona bardzo wierzy wBoga”. Jak jeszcze żył Jerzy Nowosielski, mówiłem mu: „Heniu, ja znam Jerzego. Niech on nam zrobi jakąś ikonę, a gdy wieść się o tym rozniesie, ludzie w drodze nad morze będą chcieli oglądać u ciebie Nowosielskiego, a może nawet parę groszy ci do puszki wrzucą. A za sto lat ktoś ten obraz sprzeda i wyremontuje dach kościoła”. Co to znaczy, że pan nigdy się nie wyprowadził z Kowala?
– Kowal to moja matka. Mój ojciec zmarł, jak byłem małym chłopcem. Miałem ojczyma. Matka była prostą kobietą, ledwo umiała czytać. Wiem, że mówienie sentymentalnie omatce się zdewaluowało, więc przyjmijmy, że rozmawiam z tobą na ten temat po raz pierwszy.
się nie kończyły, zawsze mnie pytała, czy dobrze jadłem i czy nie było mi zimno. Ja jej mówię, jak publiczność wyniosła mnie na rękach z teatru San Martin, aona pyta mnie, czy zabrałem kalesony. To myślenie przeniosłem do myślenia w moim fachu, który jest demoralizujący, potrafi wywoływać zazdrość, w skrajnych wypadkach nawet zawiść. Nigdy nie miałem dużych oczekiwań – to, co dostałem od strony artystycznej, prestiżowej i finansowej, to było stanowczo więcej, niż oczekiwałem. Kiedy chowaliśmy się w cieple torfniaka, wokół był głód lat 50., a my z siostrą z tego głodu opowiadaliśmy sobie bajki, byłem nieprawdopodobnie szczęśliwy. Chodzi mi nawet po głowie książka o dzieciństwie w latach 50., której już pewnie nie zdążę napisać, bo mam inne plany. Ludzie uratowani z pożogi wojennej bawili się wtedy jak nigdy wcześniej. Pytają mnie, cały czas pytają, jak w takim Kowalu zaczęło się moje myślenie o aktorstwie. Bo pewnie nie było tu żadnego teatru?
– Było pięć. Teatr pożarów, pogrzebów, teatr szkolny, wktórym oglądałem dużo Fredry. Teatr Ochotniczej Straży Pożarnej, gdzie pokazywali „Zbójców” Schillera. Abył jeszcze teatr wkościele z jasełkami. Gdybym był ministrem kultury, połowę teatrów zawodowych bym pozamykał. To były pomniki pychy sekretarzy wojewódzkich, które wypełnia rozbudowana nieludzko administracja iaktorzy – wściekli, zakompleksieni, wtotalnej pułapce. Ja wydałbym te ich miliony na teatr wgimnazjum. Tam wystarczy świetny instruktor teatralny z charyzmą, a młodzież nie będzie musiała oglądać „Zemsty” zRomanem Polańskim wroli Papkina. Tam powstaną przyjaźnie, ludzie zajmą się aktorstwem, muzyką, szyciem kostiumów, będą mieli kontakt zliteraturą. Jak wygląda Polska z perspektywy Kowala?
– Kowal ma gdzieś Polskę, bo jeśli mieszkaniec jest mądry, to uzna, że Polska jest w Kowalu. Kiedyś, jak szliśmy z cmentarza w stronę kościoła wyprostowanym marszowym i poważnym krokiem, za nami tworzyła się cała kolumna samochodów, którymi pędzili ludzie krajową jedynką w stronę Łodzi. Kierowcy wście kle na nas trą bi li. W koń cu je den z nich podjechał, uchylił szybę i powiedział: „Co wy się tak wleczecie”. A na to Gieniu Gołembiewski, burmistrz i mój chrześniak, spokojnie rzekł: „Panie, my tu mieszkamy, a pan tylko przejeżdża”. „Polska! Polska! Polska! Patriotyzm! Patriotyzm! Patriotyzm!” – nie mogę już słuchać tych pustych haseł. Polska jest tam, gdzie głos aktora brzmi tak, że słychać go w ostatnim rzędzie, nie tylko do szóstego. Polska to jest szacunek do profesji, którą się wykonuje. To jest wmiarę szlachetne i uczciwe życie. W miarę, powiadam. To są słusznie zarobione pieniądze. Mógłbym żyć na całym świecie. Gdy z Martą [Mészáros – red.] byłem w Budapeszcie, zastał nas stan wojenny. „Po co ci tam wracać w te czołgi i śniegi, możemy jechać do Niemiec, zostać na Węgrzech, wylecieć do Australii i tam kręcić filmy” – mówiła. A ja w nocy z przeciętym paszportem wyjechałem do kraju. Tu mogę świecę zapalić na grobie, papierosa zapalić na Rynku w Krakowie. Wróciłem, aby tu żyć i tu umrzeć. Czyli patriotyzm zaczyna się od małych spraw?
– Małe ojczyzny to duża sprawa. Szacunek dla Polski zaczyna się od szacunku dla swojej ulicy, dzielnicy, swojego domu i rodziny, miejsca pracy. Małe miejscowości to najlepsze miejsce do życia.
Dobrze.
Ale trudno stąd wyjechać.
– „Synku, ty zarób sto złotych ładnie niż tysiąc brzydko”.
– Nie wiesz, co zrobić ze swoim życiem? Nie masz swojego miejsca? To je znajdź. Małe miejscowości są gniazdami, z których utalentowani i pracowici ludzie wylatują w świat, bo nie starcza im już tutaj miejsca. Reszta zostaje, bo świat trochę przypomina teatr, wktórym wielkie role masz dla pięciu aktorów, a pozostali to statyści i epizodyści. Tak jest wszędzie. +
Mądra zasada.
– Jak byłem mały, poznałem definicję, jak powinien się zachowywać współczesny aktor. Opowiadałem oBuenos Aires. Informacja była wtedy wcenie, przyjeżdżałem, na stole pojawiała się flaszka irozmawialiśmy. Gdziekolwiek bym nie występował i jakimi owacjami te widowiska by
ROZMAWIAŁ GRZEGORZ GIEDRYS
4
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
Gazeta Wyborcza
wyborcza.pl
BIZNES
Udaje nam się wyprzedzać czas
Jarosław Józefowicz Prezes Toruńskich Zakładów Materiałów Opatrunkowych. Urodził się w 1950 r. w Toruniu. Absolwent Wydziału Włókienniczego Politechniki Łódzkiej oraz Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Z TZMO związany od 1978 r. Od 1981 r. dyrektor naczelny, a po prywatyzacji w 1991 r. – prezes firmy. Odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Czytelnicy toruńskiej „Gazety Wyborczej” wybrali go „Torunianinem Roku 2011”. W 2012 r. w imieniu firmy odebrał z rąk Bronisława Komorowskiego Nagrodę Gospodarczą Prezydenta RP w kategorii „Obecność na rynku globalnym”. +
Kapitał amerykański w naszej branży zdominował rynek światowy. Uznaliśmy więc, że my też musimy być obecni w Stanach Zjednoczonych
T O MASZ C IE CHOŃ SKI : Jak wygląda pana dzień pracy? Jeżeli można w ogóle mówić o typowym dniu pracy prezesa firmy działającej na kilku kontynentach.
JA RO SŁAW J Ó ZE FOWICZ : W Toruniu każdy
jest bardzo podobny, a jak podróżuję, jest zależny od rynku, na którym jestem w danym momencie. W Toruniu rozpoczynam wcześnie rano, staram się pracować tylko do godz. 17. Jak więc radzi pan sobie z problemem stref czasowych? Musi pan przecież śledzić doniesienia od pracowników z całego świata.
– Zaczynam najszybciej z rynkiem hinduskim, różnica czasu to 3,5-4,5 godziny. Powiedziałem przed chwilą, że staram się pracować do godz. 17, co nie jest do końca prawdą, bo gdy wyjeżdżam z tego miejsca [jesteśmy w siedzibie TZMO przy ul. Żółkiewskiego w Toruniu – red.], rozmawiam przez telefon z rynkiem amerykańskim. Tam zbliża się pora lunchu. Mamy początek lutego 2015 r. Ile państw służbowo odwiedził pan w tym roku?
– (chwila namysłu) Na pewno byłem w Rosji. Na pewno też w naszej firmie w Niemczech, która jest bardzo ważna, bo dzięki niej zbudowaliśmy za zachodnią granicą rynek dla naszych produktów marki Seni. Teraz pracujemy nad tym, aby były tam również obecne wyroby konsumenckie marki Bella. Na stronie internetowej TZMO jest mapa państw, na których dostępne są produkty firmy. Dużo z nich to kraje bardziej rozwinięte gospodarczo od Polski. Tamtejsi konsumenci od dawna są przyzwyczajeni do wysokiej jakości produktów amerykańskich. Jakim sposobem polska firma może z nimi konkurować?
– Posłużę się przykładem Niemiec. Powiedział pan prawdę, produkty firm amerykańskich w ogóle zdominowały całą Unię Europejską. Był jednak taki czas, że postanowiliśmy wprowadzić do naszych produktów inkontynentnych [dla osób cierpiących na nietrzymanie moczu – red.] laminaty „oddychające”. Zrobiliśmy to jako pierwsi. Ta innowacja spowodowała, że w Niemczech zdobyliśmy 20-procentowy udział w rynku. Pozwoliła nam też robić kolejne kroki: na rynkach francuskim, holenderskim, austriackim, szwajcarskim oraz wbyłych państwach socjalistycznych: Czechach, Słowacji, Rumunii, Bułgarii i na Węgrzech.
Mówi pan o marce Seni, ale konsumenci kojarzą TZMO z podpaskami Bella i pieluszkami Happy.
– Pierwszym znakiem dla TZMO była marka Bella. Jej historia sięga czasów gospodarki socjalistycznej. Można było wtedy produkować podpaski Donna. W pewnym momencie wiedzieliśmy, że zaczynają się zmiany społeczno-gospodarcze. Do Donny dopisaliśmy Bellę. Potem, gdy staliśmy się spółką akcyjną osób fizycznych, została Bella. Jest już rozpoznawalna w krajach Europy Zachodniej?
– Dzisiaj za zachodnią granicą znana jest przede wszystkim marka Seni, ale jesteśmy już na takim etapie, że wprowadzamy też markę konsumencką Bella. Myślę, że we wszystkich mniejszych niemieckich sieciach handlowych i nie tylko, bo także w dużej sieci Edece, Bella jest już obecna. Na Wschodzie z kolei marką numer jeden, historycznie i do dzisiaj jest Bella, potem Seni, a następnie Matopat, pod którą produkujemy wyroby medyczne. Na mapie dostępności produktów TZMO są zaznaczone kraje dość egzotyczne, np. Turkmenistan, do którego nawet trudno wjechać. Jakim sposobem grupie udaje się sprzedawać tam swoje produkty?
– Jesteśmy zorganizowani na 17 rynkach, co oznacza, że mamy tam swoje firmy. Ale partnerów mamy na całym świecie. Mówimy, że nasze produkty docierają do dwóch trzecich ludności świata. Nasze poprawne i partnerskie kontakty z dystrybutorami lokalnymi powodują, że jest to możliwe. Historia zakładów zaczyna się w latach 50. ubiegłego stulecia. Podejrzewam, że wtedy nikt nie myślał o światowej ekspansji. Pan zaczynał pracę w 1978 r. Z jakim nastawieniem?
– Urodziłem się w Toruniu, ale studiowałem na Politechnice Łódzkiej, pracowałem w Wełnie Bielskiej w Bielsku-Białej. Bardzo chciałem wrócić do Torunia. Po kilku latach był pan już dyrektorem. Od początku wiedział pan, że TZMO to miejsce, w którym chce pan pracować całe życie i się rozwijać?
– Nie, gdy myślałem o Toruniu, to o zakładzie odzieżowym Torpo. Wyobrażałem sobie,
że będę kreował modę męską. Życie jednak zweryfikowało moje zamiary. W 1978 r. TZMO rozpoczęły inwestycję, którą trzeba było dokończyć. Potrzebny był im młody, techniczny człowiek, dlatego zostałem zatrudniony. Potem wspinałem się krok po korku. Co to była za inwestycja?
– Dziewiarnia przy ul. Żółkiewskiego, gdzie produkowano bandaże dziane. Dziś już jej nie ma. Produkcję usprawniliśmy i zmodernizowaliśmy, teraz odbywa się w naszym zakładzie w Zelowie w województwie łódzkim. Pierwotnie TZMO działały w warunkach gospodarki centralnie sterowanej, produkowały
Jesteśmy obecni w czterech stanach Indii: Karnatace, Kerali, Tamilnadu i Andhra Pradesh. W tym kraju mieszka miliard 220 milionów ludzi. Trzeba być w takich miejscach dla wojska i górnictwa. W PRL-u nawiązały już kontakty zagraniczne?
– Tak, jak się podróżuje, to poznaje się ludzi, technologie, zupełnie inaczej patrzy się na świat i gos po dar kę. Ta wie dza poz wa la kreować biznes i życie. Pokaźnym wówczas dla nas rynkiem była Francja, sprzedawaliśmy tam duże ilości materiałów opatrunkowych. To był nasz pierwszy i pod stawowy produkt, do dziś przypomina o tym nazwa firmy.
Wspomniał pan jednak, że już wtedy ruszyła produkcja podpasek Donna. Od razu były konkurencyjne, czy też Polki był po prostu na nie skazane?
– Były mało konkurencyjne (śmiech). Przygotowywaliśmy się jednak do unowocześnienia produkcji. Pierwszą zagraniczną technologią, w tamtym czasie najnowocześniejszą, były włoskie maszyny do produkcji artykułów higieny kobiecej. Kontrakty podpisuje się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem i akurat tak się złożyło, że maszyny dojechały do nas w grudniu 1981 r., na początku stanu wojennego. Przyszły przemiany ustrojowe. Historia firm państwowych różnie się potoczyła – niektóre znalazły zagranicznych inwestorów, inne popadły w kłopoty. TZMO przekształciły się w spółkę prywatną. Pan namawiał do prywatyzacji. Łatwo było przekonać partnerów do inwestowania w akcje?
– Sprzedawaliśmy już wtedy poza Polską i to nie na Wschód, a do Francji, Danii, Szwajcarii, Holandii. To spowodowało, że nasza kadra widziała świat. Wszyscy chcieliśmy postawić nowoczesną fabrykę. Mieliśmy przy tym ambicje budowania bardzo specjalistycznych maszyn dla naszej branży. To one spowodowały, że dotarliśmy do miejsca, w którym dzisiaj jesteśmy. Wspomniałem, że pierwsze maszyny zagraniczne do wyrobów higieny kobiecej sprowadziliśmy pod koniec 1981 r. Ale jeszcze przed transformacją były dalsze kroki: kupiliśmy maszyny niemieckie, potem zaczęliśmy budować własne tu w Toruniu, do dzisiaj dla naszego biznesu bardzo ważne – są produkowane tylko na potrzeby Grupy TZMO. Wspomniał pan o niegdyś cenionym zakładzie Torpo. Na początku przemian ustrojowych wszedł na podobną drogę co TZMO – został wykupiony przez akcjonariat pracowniczy. Dziś już go nie ma. Dlaczego jednym firmom udało się odnaleźć w nowych realiach, a innym nie?
– Odpowiedź jest trudna. Na pewno to kadra decyduje, że pomysły się udają albo nie. U nas kadra zgodnie postępowała do przodu. Nie zajmowała się sobą, tylko biznesem. Czym pan się kieruje przy doborze współpracowników?
1
Gazeta Wyborcza
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
MATERIAŁY PRASOWE
wyborcza.pl
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
TORUŃSKIE ZAKŁADY MATERIAŁÓW OPATRUNKOWYCH
Firma Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych powstały w 1951 r. Państwowe przedsiębiorstwo w 1991 r. wykupiła jego kadra oraz przedstawiciele środowiska naukowego i medycznego. Z zakładu produkującego opatrunki TZMO stały się grupą, której produkty to m.in. podpaski Bella, pieluszki Happy, wyroby chłonne i pielęgnacyjne Seni, artykuły medyczne Matopat, kosmetyki Eva Natura i Kanion. W grupie TZMO pracuje 7,6 tys. ludzi. Firma ma fabryki w Polsce, Rosji, Indiach. W kilkunastu krajach działają jej spółki handlowe i centra dystrybucyjne. Produkty TZMO można kupić w 80 krajach świata. Roczne przychody firmy to ponad 2 mld zł.
Pięć zakładów Kowalewo Pomorskie, a ściślej niewielka miejscowość Frydrychowo przy wjeździe do tego miasta, to największy kompleks wytwórczy TZMO. Produkcja folii i laminatów wykorzystywanych w artykułach higienicznych ruszyła w 2004 r. Początkowo zatrudnienie znalazło 67 osób. Cztery lata później teren został włączony do Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Firma zachęcona przywilejami podatkowymi mogła dalej inwestować. W Kowalewie jest już pięć zakładów. Pierwszy nadal produkuje folie i laminaty. W drugim powstają opakowania, odbywa się też recykling. Trzeci zakład w sterylnych warunkach wytwa– Każdego dnia szukamy ludzi, którzy są w stanie kreować nowe pomysły w biznesie. Gdyby było ich więcej, bylibyśmy obecni na całym świecie. Kiedy po raz pierwszy zaświtała idea, aby zainwestować poza granicami?
– Naszą pierwszą inwestycją była spółka handlowa na Węgrzech. Powołaliśmy ją w 1996 r. z partnerem węgierskim. Potem przyszedł taki czas, że się usamodzielniliśmy. Generalnie myślimy, że dla naszej filozofii biznesu musimy zakładać spółki samodzielnie. Potem na obcych rynkach zaczęły powstawać nie tylko spółki handlowe, ale też fabryki TZMO.
– W 2003 zakończyliśmy budowę fabryki w Rosji. Była kilkakrotnie rozbudowana, dziś jest już wielokrotnie większa. Rok 2005 to pierwszy zakład w Indiach. To kraj nie tylko odległy geograficznie, ale też kulturowo.
– Zupełnie inny, dlatego wybudowaliśmy fabrykę z naszym partnerem hinduskim. To było ogromne doświadczenie. Po kilku latach, w 2013 r., potrafiliśmy już sami postawić magazyn logistyczny – 6 tys. m kw. pod dachem. Dlatego możemy powiedzieć, że jesteśmy obecni w czterech stanach Indii: Karnatace, Kerali, Tamilnadu i Andhra Pradesh. W tym kraju mieszka miliard 220 milionów ludzi. Trzeba być w takich miejscach. W tym roku chcemy zrobić pierwsze kroki organizacyjne w Bombaju i w Delhi. To będą zakłady produkcyjne czy centra dystrybucyjne?
– Centra dystrybucyjno-marketingowe, ponieważ najpierw trzeba umieć sprzedać. Wyprodukować jest łatwiej. Wiele firm przenosi produkcję do Azji. Pan poznał tyle rynków, a mimo to największa inwestycja TZMO to Kowalewo Pomorskie pod Toruniem. Co zdecydowało o tej lokalizacji?
1
– Na pewno fakt, że w tym miejscu mamy najbardziej doświadczoną kadrę, bezpiecznie prowadzimy interesy. Dużo produktów i półproduktów powstałych w Kowalewie jest obecnych wszędzie tam, dokąd docieramy. Zatrudniliśmy w Kowalewie ok. 1,2 tys. pracowników. Podjęliśmy kolejne negocjacje ze strefą ekonomiczną. Myślę, ze pozwolą nam dalej inwe-
stować, tak by rozwiązywać tam nasze technologiczne innowacyjne pomysły. Fabryki się uzupełniają – coś powstaje w Kowalewie, a coś w Indiach?
– Można tak powiedzieć. Ale trzeba dodać, że wIndiach mamy dwie grupy produktów: pierwsze – medyczne, które sprzedajemy wUnii Europejskiej, drugie – higieny kobiecej, które wytwarzamy i sprzedajemy na lokalnym rynku. Kowalewo bardzo się zmieniło, mam jednak wrażenie, że to nie kończy ambicji TZMO. Firma powołała Fundację „Razem zmieniamy świat”. Jakie miejsce w grupie zajmuje działalność społeczną?
Społeczeństwo się starzeje, to jest duży problem. Chciałbym, żeby Toruń był europejską stolicą opieki długoterminowej. Rozmawiamy z uczelniami, aby kształcić w tym kierunku
Społeczna odpowiedzialność biznesu to modne hasło. Firmy prowadzą akcje dobroczynne, ale niekiedy są one nastawione tylko na szybki wzrost sprzedaży albo zwiększenie potencjału marketingowego. Działalność społeczna TZMO wydaje mi się głębsza.
– 15 lat temu o inkontynecji w ogóle się nie mówiło, pewno nie było jeszcze takiego słowa. A my wiedzieliśmy, że trzeba ten problem poruszać, omawiać, uczyć go rozwiązywać. To nasza misja. Drugim działaniem, obok konferencji, jest Seni Cup [turniej piłkarski dla niepełnosprawnych – red.]. Zaczynaliśmy od drużyn w Polsce, potem były z krajów wschodnich, teraz uczestniczą w nim drużyny z Unii Europejskiej. Firma prowadzi też działalność społeczną w Indiach – organizuje Bella Badminton Cup i edukuje kobiety w zakresie higieny. Hindusi nie mają oporów, że inwestor z Europy uczy ich swojego stylu życia?
– Są ciekawi. Widzą, że jesteśmy dobrze zorganizowani. Działalność na całym świecie niesie też inne ryzyka. Ceny surowców, kursy walut – śledzi pan na bieżąco wszystkie informacje na ten temat?
– Cały nasz zespół to robi. Mamy swoje badania i prognozy kursów walut. Musimy, bo inaczej ten biznes nam by się nie udał. Były momenty, gdy nagłe wydarzenie wymusiło gwałtowne decyzje, np. o wycofaniu się z jakiegoś kraju albo wstrzymaniu inwestycji?
– Nie. Udaje nam się trochę wyprzedzać czas. Nie było takiego zachwiania, abyśmy musieli powiedzieć, że zamykamy jakiś biznes. Pana największy sukces?
– Od 16 lat organizujemy wToruniu konferencję opieki długoterminowej. Przy każdej okazji mówię, że chciałbym, aby Toruń był europejską stolicą opieki długoterminowej. Społeczeństwo się starzeje, to jest duży problem. Mamy dwie szkoły policealne opieki długoterminowej – wToruniu iBydgoszczy. Rozmawiamy zuczelniami, aby dalej kształcić wtym kierunku, zrobić studia licencjackie, a potem magisterskie. Pod koniec kwietnia będzie u nas 25 studentów z pięciu państw, by wymieniać doświadczenia.
5
– Kadra. Jest dużo ludzi, którzy chcą przyjść do pracy. Ale bardzo mało jest w stanie kreować nowe wartości w biznesie. TZMO powstały w głębokim PRL-u, a niedawno rozpoczęły działalność w Stanach Zjednoczonych. Dostrzegam w tym pewną symboliczną klamrę.
– Przez wiele lat Ameryka była ziemią dobrobytu. Kapitał amerykański w naszej branży zdominował rynek światowy. Uznaliśmy więc, że my też musimy być obecni w Stanach Zjednoczonych. Przez pierwszy rok uczyliś-
rza zestawy medyczne potrzebne lekarzom do operacji. Czwarta fabryka produkuje wyroby higieniczne, np. pieluchomajtki Seni. W piątym powstają bezpieczne opakowania medyczne. Kompleks fabryczny zatrudnia 1,2 tys. pracowników.
Biesenthal 33 kilometry od Berlina, wmiejscowości Biesenthal, znajduje się wielkie centrum logistyczne TZMO. Rosło etapami przez kilkanaście lat, obecnie to zespół pięciu budynków. Każdy powstał z pomocą środków publicznych. Firma z Torunia rozpoczęła działalność uzachodnich sąsiadów w1999 r. W2011 Fundacja Instytutu Lecha Wałęsy przyznała jej tytuł „Orła biznesu w Niemczech”.
Działalność pozabiznesowa TZMO popularyzują wiedzę na temat opieki nad przewlekle chorymi, niepełnosprawnymi i starszymi. W Toruniu i Bydgoszczy prowadzą szkoły policealne dla zawodowych opiekunów. Ich Fundacja „Razem zmieniamy świat” co roku organizuje w Toruniu międzynarodową konferencję na temat opieki długoterminowej i wydaje poradnik dla tych, którzy zajmują się bliskimi wymagającymi stałej pomocy.Firma sponsoruje wydarzenia sportowe i kulturalne, np. turniej tenisowy Bella Cup i festiwal światła Bella Skyway. + my się tego rynku. On kocha biznes, ale amerykański. Musieliśmy się nauczyć, jak zdobyć pozwolenie na pracę dla osoby, która ma tam kreować nasz biznes. Może brzmi to niewiarygodnie, ale taka jest prawda – gdy się nie jest na rynku amerykańskim, to pozwolenie na pracę trzeba zdobywać. Na początku wysłaliśmy do USA naszego dyrektora z Niemiec z pamięcią o kontaktach z administracją niemiecką. Z administracją amerykańską sobie nie poradził. Wrócił do naszej firmy. Wyjechała osoba z Rumunii, która bardzo ambitnie przepracowała u nas 12 lat. 19 listopada ub.r. otrzymała pozwolenie na pracę. Teraz rozpocznie się inna działalność naszego zespołu, bo do tej pory zajmowali się głównie pozwoleniem na pracę, a mniej rynkiem. Ile osób będzie liczył zespół w Ameryce?
– Chcemy najpierw tam sprzedawać, a potem wybudować fabrykę. Żeby odpowiedzieć precyzyjniej na pana pytanie – fabryka będzie tej wielkości co w Kowalewie. Sam rynek amerykański to 318 mln ludzi. Konkurencja jest, ale znamy technologię, potrafimy rywalizować i jakościowo, i cenowo. Bardzo wierzymy, że nam się uda. Ale też jest prawdą, że największe problemy administracyjne napotkaliśmy na rynku amerykańskim. Chyba pan się ze mną zgodzi, że polskich inwestycji w Ameryce jest bardzo mało. Może ocean to nadal bariera psychologiczna?
– Nie, to amerykańskie decyzje gospodarcze. Biurokracja jest większa niż w Unii Europejskiej?
– W Niemczech inwestowaliśmy pięć razy, za każdym razem rząd niemiecki nam pomagał. Gdy kończyliśmy inwestycję, otrzymywaliśmy pomoc finansową od rządu niemieckiego w wysokości 35 proc. wartości. Pięciokrotnie. Co pana motywuje do dalszej pracy? Sukces biznesowy pan osiągnął, domyślam się, że finansowy również.
– Nasze marki: Bella, Seni, Matopat, Happy, Bella Cotton muszą być zawsze obecne na świecie. Chciałbym jeszcze w tym uczestniczyć. + ROZMAWIAŁ TOMASZ CIECHOŃSKI
6
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
Gazeta Wyborcza
wyborcza.pl
KUJAWSKO-POMORSKIE
Wspólnota i wiatr w skrzyd
Jak sprawić, by Kujawsko-Pomorskie stało się regionem silnym, dynamicznym, dobrze radzącym z wyzwaniami? Co zrobić, by nie zmarnować szans i możliwości, nie mówiąc o unijnym wsparci Czy jesteśmy w stanie zdyskontować to, co dziś wydaje się zapóźnieniem i trudnym brzemienie
WOJCIECH KARDAS
PIOTR CAŁ BEC KI MARSZAŁEK WOJEWÓDZTWA KUJAWSKO-POMORSKIEGO
Te i podobne pytania stawia sobie dziś wielu z nas, mieszkańców Kujaw i Pomorza, nie tylko specjaliści ipolitycy. To naturalne na początku każdego nowego ważącego przedsięwzięcia. Mobilizujemy się, by niczego nie zaprzepaścić. Sprawdzamy, czy wszystko jest gotowe do nowego otwarcia. Myślę jednak, że do nowej europejskiej perspektywy finansowanej możemy przystąpić pewni, że wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. Wchodzimy w nią bowiem bogatsi o doświadczenia poprzedniej i uzbrojeni w posiadające społeczną legitymację programowe dokumenty strategiczne. Wiemy, co chcemy osiągnąć – i jak to zrobić.
Po pierwsze: rozwój społeczny Kluczem do rozwoju regionów są przede wszystkim otwarte głowy, wiedza iumiejętności ich mieszkańców. Chodzi o kwalifikacje związane z wykształceniem, posługiwaniem się nowoczesnymi technologiami, umiejętność uczenia się i odnajdywania w gąszczu informacji, mobilność oraz zaangażowanie na rzecz rozwoju lokalnego. Podstawową musi być solidne wykształcenie. Dlatego kładziemy duży nacisk na edukację – od powszechnego dostępu do nauczania na poziomie przedszkolnym, przez właściwe przygotowanie zawodowe, aż po studia doktoranckie. Na tworzenie miejsc dla najmłodszych wprzedszkolach przeznaczyliśmy do tej pory ponad 100 milionów złotych. Stawiamy na wykorzystanie nowoczesnych technologii wedukacji, mocno akcentując przy tym nauki ścisłe: 14 przyszkolnych obserwatoriów astronomicznych, prawie pięć tysięcy tablic interaktywnych dla wszystkich klas szkół podstawowych, mobilne pracownie do nauki przedmiotów przyrodniczych oraz regionalna internetowa platforma edukacyjna – to tylko niektóre przykłady takich działań. Zmyślą ojak najlepszym przygotowaniu młodzieży do potrzeb rynku pracy wspieramy działania firm, które organizują staże ipraktyki dla uczniów szkół zawodowych. Oferujemy też stypendia dla zdolnych uczniów idoktorantów. Nie zapominamy o osobach zagrożonych ubóstwem i wykluczeniem społecznym. Dzięki wojewódzkiemu programowi przeciwdziałania wykluczeniu cyfrowemu zdobrodziejstw związanych zdostępem do komputera iinternetu korzysta pięć tysięcy niezamożnych rodzin. Planujemy zapewnić szerszy dostęp do usług wzakresie rehabilitacji dzieci zagrożonych niepełnosprawnością iniepełnosprawnych, atakże społecznych, takich jak usługi opiekuńcze nad osobami starszymi iniepełnosprawnymi oraz wsparcie dla rodzin zastępczych czy bezdomnych.
Na te dziedziny stawiamy
dochody i podnieść poziom życia, wykorzystując unijne wsparcie i wypracowane u nas mechanizmy i rozwiązania systemowe. Specjalizacje są filarami, na których opieramy rozwój gospodarczy województwa. To te dziedziny, w których już mamy spory potencjał. Odpowiednio wsparte – przede wszystkim przez instytucje naukowe i badawczo-wdrożeniowe – powinny się stać naszymi lokomotywami rozwoju. Oczywiście, muszą zostać spełnione ku temu pewne warunki. Wśród podstawowych jest współdziałanie biznesu i nauki – czyli komercjalizacja wyników badań naukowych, badania związane z potrzebami biznesu i absorpcja wyników zaawansowanych prac naukowych – a także systemu oświatowego i administracji samorządowej. Inteligentne specjalizacje, żeby spełnić swoją rolę, potrzebują bowiem przygotowanych kadr, dobrego klimatu, a na początku także inwestycji finansowych. Wśród przyjętych w Strategii rozwoju województwa kujawsko-pomorskich specjalizacji na pierwszy plan wysuwają się produkcja żywności wysokiej jakości oraz usługi medyczne w połączeniu z zapleczem uzdrowiskowym i turystyką zdrowotną. Specjalizacja związana z produkcją żywności nie wymaga komentowania. Już jesteśmy w tej dziedzinie krajowym potentatem. Chcemy znacząco wzmocnić przetwórstwo i przejąć cały łańcuch produkcyjno-dystrybucyjny od wytwarzania nawozów, poprzez przetwarzanie i magazynowanie płodów rolnych, po sprzedaż. Zakładamy, że za kilka-kilkanaście lat kujawska-pomorska żywność – u nas od początku do końca wytworzona, zapakowana, oznaczona naszymi regionalnymi znakami gwarantowanej jakości – będzie klasą dla siebie, rozpoznawalną wEuropie idobrze sprzedającą się marką, którą będziemy się szczycić. Specjalizacja medyczna, którą opieramy na solidnie w ostatnim czasie zmodernizowanych, dobrze wyposażonych placówkach iwysoko wykwalifikowanych kadrach medycznych oraz zasobach i marce naszych uzdrowisk, powinna umożliwić czerpanie zysków z turystyki zdrowotnej, w tym uzdrowiskowej i rehabilitacyjnej. Kujawsko-Pomorskie jest jednym z krajowych liderów wlecznictwie uzdrowiskowym, co potwierdzają dane dotyczące zarówno tego, czym dysponują nasze kurorty, jak i liczby kuracjuszy. Nie możemy zmarnować tej szansy. Zwłaszcza że wykorzystywane leczniczo i rekreacyjnie złoża solanki i wód termalnych, sanatoria, szpitale uzdrowiskowe i wszystko to, co łączy się z obsługą kuracjuszy, to biznes i miejsca pracy. Możemy i chcemy specjalizować się w turystyce zdrowotnej (kuracyjnej), która powinna stać się jednym z regionalnych turystycznych produktów markowych. Tym gospodarczo ważniejszym, że całorocznym. Chcemy na tyle podnieść jakość tych usług, by mieszkaniec na przykład Berlina czy Düsseldorfu rozważając miejsce, do którego mógłby się udać dla podreperowania zdrowia, brał pod uwagę Ciechocinek, Inowrocław, amoże także Wieniec-Zdrój i podgrudziądzką wieś Marusza ze złożami ciepłej solanki, które też mają spory potencjał. Ważną w tym kontekście sprawą jest ochrona kurortów przed zagrażającymi im czynnikami środowiskowymi i urbanistycznymi. Rozwiązania będą zmierzać do wyeliminowania tak zwanych niskich emisji, czyli zapylenia związanego przede wszystkim z lokalnymi i domowymi kotłowniami, ograniczenia ruchu kołowego i bałaganu przestrzennego.
Gospodarka,
Jednym z ważnych elementów naszego planowaczyli miejsca pracy nia strategicznego 2020+ jest wskazanie tak zwanych inteligentnych specjalizacji, czyli tych dzie- Zasadniczym celem wsparcia przedsiębiorczości dzin, na które stawiamy wgospodarce iwspółdział- są miejsca pracy, czyli ograniczenie bezrobocia zjeającej znią nauce. To dzięki nim chcemy zwiększyć go degradującymi społecznie skutkami. Nie ozna-
cza to, że tracimy zoczu sam rozwój przedsiębiorczości. Wtym ujęciu pozostaje on istotnym strategicznym celem pośrednim. Na tego rodzaju działania przeznaczyliśmy co czwartą złotówkę w ramach naszego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013. Traktujemy je priorytetowo również w nowym unijnym rozdaniu. Pierwszą grupę działań stanowią te dotyczące tworzenia dogodnej przestrzeni inwestycyjnej i dobrego klimatu dla rozwoju firm. Wzmacniamy instytucje otoczenia biznesu, by oferowane przez nie usługi odpowiadały na potrzeby przedsiębiorców, pomagały dostosować działalność do wymagań rynku zagranicznego i wspierały kojarzenie partnerów biznesowych. Przygotowujemy tereny inwestycyjne, budujemy inkubatory przedsiębiorczości dla młodych, nasze instytucje oferują atrakcyjne kredyty i poręczenia dla firm. Priorytetem jest także wzrost powiązań pomiędzy światem nauki i biznesu oraz rozwój innowacyjności jako sposób na podniesienie konkurencyjności przedsiębiorstw. Rozpoczęliśmy tworzenie stabilnych instrumentów wsparcia takich działań. Chcemy, aby nie funkcjonowały tylko od konkursu do konkursu, ale dysponowały stałymi środkami finansowymi. Instytucje już mamy – to Kujawsko-Pomorska Agencja Innowacji, Bydgoska i Toruńska Agencja Rozwoju Regionalnego i wiele innych. Teraz trzeba wykorzystać ich potencjał.
Komunikacja publiczna 2020+ Spraw ny re gio nal ny trans port pu blicz ny to w europejskich warunkach ważny czynnik rozwojowy, istotny czynnik spójności i integralności regionu, a przy tym skuteczne narzędzie rozwoju społecznego. Dlatego chcemy, by większość mieszkańców województwa mogła nim dotrzeć do Bydgoszczy lub Torunia w godzinę, a pozo sta li w nie dłu żej niż 90 mi nut. To dlatego, że lokomotywami regionów są największe miasta. To one są najsilniejszymi ośrod-
Integracja Bydgoszczy i Torunia daje przede wszystkim napęd gospodarczy dla całego województwa kami gospodarczym z najniższymi wskaźnika mi bez ro bo cia, to w nich są pla cówki medyczne o najwyższych stopniach referencyjności, najlepsze wyższe uczelnie, instytucje wysokiej kultury. To one są także – dzięki lotniskom, węzłom drogowym i kolejowym – regio nal ny mi ok na mi na świat. W przy pad ku województwa kujawsko-pomorskiego takimi ośrodkami są Bydgoszcz i Toruń. Stąd systemowe założenie 60/90. Chodzi o dojazdy do pracy, do szkół i na uczelnie, a także o łatwość korzystania z najwyższej jakości usług kulturalnych, medycznych i biznesowych skupionych w Bydgoszczy i Toruniu. Sieciowy system dojazdowy z kilkudziesięcioma węzłami przesiadkowymi, z których wychodzić będą bezpośrednie połączenia, opieramy na kolei. Będzie to kontynuacja i rozszerzenie tego, co już zrobiliśmy w ramach inwestycji z grupy BiT City. Przypomnę: chodzi o szybkie połączenia ko-
lejowe Bydgoszczy z Toruniem oraz integrację i rozwój systemów transportu publicznego obu miast, czyli BiT City 2. Zależy nam, by zachęcić mieszkańców regionu do jak najczęstszego korzystania zkomunikacji publicznej. To europejski trend, który pozwala na ograniczanie zjednej strony korków, zdrugiej zapylenia imiejskiego smogu. Wiem, że wymaga to czasu, ale jestem zdania, że na przykład nowe pojazdy szynowe, zarówno obsługujące nasze linie kolejowe, jak ilinie tramwajowe wBydgoszczy iToruniu – czyste, klimatyzowane, z dostępem do internetu – zdecydowanie do takiej zmiany zachęcają.
Bydgoszcz tylko z Toruniem, Toruń tylko z Bydgoszczą Myśląc o przyszłości regionu, o jego rozwoju, o naszych próbach doścignięcia najlepszych, nie sposób nie dotknąć i tej kwestii: naszej przyszłej bipolarnej metropolii. Bydgoszcz i Toruń są naszymi lokomotywami wzrostu, z uzupełniającymi się ofertami usług, z bydgoszczanami dojeżdżającymi na uczelnie do Torunia, toru nia na mi do jeż dża ją cy mi w in te re sach do Bydgoszczy, melomanami i teatromanami kursującymi w jedną i w drugą stronę w zależności od tego, co dają akurat w teatrze, filharmonii czy operze. Powiem tak: nie zrażają mnie dotychczasowe wzloty i upadki bardzo szorstkiej chwilami przyjaźni między Bydgoszczą i Toruniem. (Myślę zresztą, że większości mieszkańców obu miast zupełnie te sprawy nie dotyczą). Jestem pewien, że dobre relacje wreszcie się ostatecznie ułożą, w czym pomogą zapewne wspólnie planowane inwestycje w ramach ZIT (jest dobrze ponad 150 milionów euro do zagospodarowania, więc jest się o co układać). Bydgoszczanie, torunianie, wszyscy mieszkańcy województwa kujawskopomorskiego – chcemy i musimy współpracować, zgoda pomaga budować, kreować, wspólnie o wspólne dobro zabiegać; niezgoda tylko niszczy. Dążąc do urbanistycznej, komunikacyjnej i funkcjonalnej integracji Bydgoszczy i Torunia, idziemy we właściwym kierunku. Wartością dodaną integracji powinien być nie tylko efekt skali i efekt uzupełniania się obu stolic województwa, ale także, a może przede wszystkim, napęd gospodarczy dla całego województwa.
Kultura dla ludzi Szeroko pojęta kultura oddziałuje na niemal wszystkie aspekty życia społecznego i jest istotnym wyznacznikiem rozwoju cywilizacyjnego. Dbając o ofertę kulturalną województwa i wspierając twórczość naszych artystów, podnosimy wartość marki Kujawsko-Pomorskie na światowym rynku. Dzięki kulturze stajemy się regionem bardziej otwartym i atrakcyjnym dla biznesu i turystów. Mamy się czym pochwalić. Pod skrzydłami Urzędu Marszałkowskiego działają takie renomowane instytucje, jak Opera Nova, Filharmonia Pomorska, Teatr im. Wilama Horzycy. Ich aktywność cieszy się dużym uznaniem nie tylko w kraju, ale i za granicą. Sukcesy odnoszą działające w regionie biblioteki, muzea i galerie. Ogromną wartością są rozpoznawalne na całym świecie prestiżowe wydarzenia kulturalne, jak Bydgoski Festiwal Operowy, Międzynarodowy Festiwal Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage, Festiwal Teatralny Kontakt. Nasze priorytety to rozwój instytucji kultury zarówno pod względem potrzeb modernizacyjnych czy inwestycyjnych, jak i działalności artystycznej tych placówek. Kontynuujemy także
Województwo kujawsko-pomorskie
Wo jewódz two zmie nia się dzię ki miesz kań com. Prze mia ny mo der ni za cyj ne, któ re się w ostatnich latach dokonały, dotyczą wszystkich dziedzin życia i są widoczne na każdym kroku. Zmieniła się kujawsko-pomorska wieś, wypiękniały centra naszych miejscowości. Najmłodszym służą setki nowych placów zabaw i przed szko li, star szym or li ki, si łow nie zewnętrzne, ścieżki rowerowe i odnowione parki. Kujawsko-Pomorskie nadal jest wielkim placem budowy. Wy zwa niem dla sa mo rzą dowej ad mi ni stracji województwa jest rozwiązanie problemu chaosu w przestrzeni publicznej. O potrzebie ochrony krajobrazu mówimy od lat. Ludzie za czy na ją do strze gać wa lo ry kra jo bra zowe oraz traktować przestrzeń publiczną tak jak powietrze i wodę jako element naturalnego środowiska, w którym żyjemy i które na nas bezpośrednio oddziałuje. Dlatego wspólnie z Kan ce la rią Prezyden ta Bro ni sława Ko mo row skie go za bie ga my o wprowa dze nie ko rzyst nych społecznie regulacji, które pozwolą na wyposażenie odpowiednich instytucji i samorządów terytorialnych w instrumenty ochrony krajobrazu. W ramach polityki terytorialnej kładziemy nacisk na współpracę samorządów lokalnych na rzecz rozwiązywania najważniejszych problemów społecznych i gospodarczych dla obsza rów wykra cza ją cych poza te ren jed ne go miasta czy gminy. W przypadku obszarów związanych z Bydgoszczą i Toruniem chodzi o instrument ZIT. Kolejne ważne poziomy polityki terytorialnej obejmują tzw. obszary strategicznej interwencji dla Włocławka, Grudziądza i Inowrocławia, a także wszystkie powiaty w regionie. Kujawsko-Pomorskie jest jednym z dwóch województw, które będą realizować instrument zwany rozwojem lokalnym kierowanym przez społeczność. Chodzi o przekazanie inicjatywy bezpośrednio w ręce mieszkańców, którzy najlepiej przecież wiedzą, jakie są najpilniejsze potrzeby ich społeczności oraz najbliższego sąsiedztwa. Wspólnie z samorządowcami i środowiskami akademickimi, ludźmi kultury i biznesu, razem z organizacjami pozarządowymi i wszystkimi aktywnymi społecznie i publicznie osobami działamy na rzecz przemian i rozwoju Kujaw i Pomorza. Wyznaczając kierunki naszych dzia łań wsłu chu je my się w po trze by mieszkańców. Moim marzeniem jest, byśmy wszyscy mogli poczuć się gospodarzami naszego sąsiedztwa, miejscowości, gminy, powiatu i całego regionu. +
BYDGOSZCZ TORUŃ
WI
SŁ
CA
WĘ DR
A
Kujawsko-Pomorskie zajmuje powierzchnię 17,9 tys. km kw. Mieszka w nim ponad 2 miliony ludzi. Przecina je Wisła oraz autostrada A1, którą można dojechać do Gdańska i na południe Polski. Województwo chwali się czystymi lasami i jeziorami, renomowanymi uzdrowiskami, tradycyjną wsią i zabytkowymi miastami.
INOWROCŁAW WŁOCŁAWEK
Województwo powstało w wyniku reformy samorządowej z 1999 r. Ma dwie stolice. Bydgoszcz, uważana za ośrodek gospodarczy, jest siedzibą wojewody – reprezentanta państwa. W Toruniu, mieście turystycznym i uniwersyteckim, urzęduje marszałek województwa – przedstawiciel władzy samorządowej. Ambicją władz jest, by stworzyły one dwumiasto. Gospodarczą specjalnością regionu jest produkcja rolno-spożywcza. Kujawsko-Pomorskie jest też krajowym liderem w wytwarzaniu papieru i wyrobów papierniczych. Turystów przyciąga m.in. osadą w Biskupinie, uzdrowiskowym Ciechocinkiem, zabytkowym Chełmnem i Pojezierzem Brodnickim.
BYDGOSZCZ Jest największym miastem województwa kujawsko-pomorskiego i ósmym co do wielkości w Polsce – ma około 360 tys. mieszkańców. Tędy przebiega magistrala kolejowa łącząca Śląsk z portami nad Bałtykiem, a połączenia lotnicze obsługuje nowoczesny terminal pasażerski. Chyba nie ma mieszkańca regionu, który nie kojarzyłby widoku spichlerzy nad Brdą, a odrestaurowana Wyspa Młyńska przyciąga do Bydgoszczy rzesze turystów. Bulwar nad Brdą i Stary Rynek to miejsca ważnych imprez i wydarzeń rozrywkowych. Ostatnio na międzynarodowe salony trafiła nowa wizytówka miasta – producent pojazdów szynowych Pesa.
TORUŃ To niemal 200-tysięczne miasto położone w widłach rzek Wisły i Drwęcy. To tutaj w XV w. urodził się Mikołaj Kopernik, który stał się ikoną miasta. Imię wielkiego astronoma nosi toruński uniwersytet oraz producent najbardziej znanych w Polsce pierników. Wizytówką miasta jest niewątpliwie Starówka, wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ale Toruń to nie tylko ciekawa historia i tradycja. Na całym świecie znane są Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych, a w Polsce liderami w swoich branżach od lat są m.in. producent aparatury pomiarowej Apator, hurtownia farmaceutyczna Neuca i producent płatków Pacific.
WŁOCŁAWEK Miasto ma ok. 115 tys. mieszkańców. Znane jest z przemysłu: zakłady chemiczne Anwil produkują polichlorek winylu i nawozy, Guala Closures DGS Poland to jeden z największych na świecie producentów nakrętek do butelek. Słynna jest też fabryka fajansu – chociaż nie przetrwała transformacji ustrojowej, jej tradycje kontynuuje nowa firma. Włocławek się zmienia. W budynkach przemysłowych powstała galeria handlowa i centrum kultury, remontu doczekały się nadwiślańskie bulwary i główna droga przecinająca miasto, w jego pobliżu są dwa węzły autostradowe. Turystów Włocławek zaprasza nad Wisłę i sąsiedniego uzdrowiska Wieniec-Zdrój.
GRUDZIĄDZ Prawie 100-tysięczne miasto na północy województwa związało się z Wisłą. Dzięki rewitalizacji terenów poprzemysłowych, budowie Wiślanej Trasy Rowerowej, rewitalizacji Góry Zamkowej i ulic Starówki oraz iluminacji spichlerzy Grudziądz znów stoi frontem do rzeki i śmiało patrzy w przyszłość. Dzięki temu coraz częściej nad Wisłę zaglądają grudziądzanie i turyści. Goście mogą dotrzeć do miasta nie tylko rzeką, ale i autostradą A1, która stała się nowym oknem na świat. Władze Grudziądza liczą, że właśnie tą drogą przyjadą nowi inwestorzy i zajmą miejsca obok centrum logistycznego Rossmanna, SKS Conecto i galerii Alfa.
INOWROCŁAW 75-tysięczna stolica Kujaw Zachodnich do niedawna kojarzyła się z przemysłem. Jest tu kopalnia soli Solino, zakłady Soda Polska Ciech i huta szkła Irena. Wizytówką miasta stała się jego część uzdrowiskowa. Już w XIX w. postanowiono wykorzystać sól w lecznictwie. Kamieniem milowym było uruchomienie w 1999 r. tężni solankowej. Ostatnie lata to inwestycje w bazę zabiegową i rekreacyjną. W prywatne ręce przeszło uzdrowisko Solanki, dawne sanatorium Metalowiec stało się Oazą. Inowrocław chwali się, że jest miastem zieleni i kwiatów, unijne pieniądze wykorzystał więc m.in. na odnowę parku Solankowego. +
MONIKA SKOLIMOWSKA
Przyjazna przestrzeń dla wszystkich
NOTEĆ
GRUDZIĄDZ
WOJCIECH KARDAS
działania na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego, w tym wspieranie prac konserwatorskich i remontowych w zabytkach. Z taką pomocą docieramy do wielu najmniejszych nawet miejscowości. Naszą aktywność w tym zakresie doceniła kapituła prestiżowego konkursu Unii Europejskiej Europa Nostra Awards. My również wyróżniamy ludzi oddanych ochronie dziedzictwa kulturowego, przyznając co roku Medale Hereditas Saeculorum. Kultura to także, a może przede wszystkim, działalność ludzi skupionych w lokalnych wspólnotach, gminnych ośrodkach kultury, wiejskich świetlicach. To twórczość artystów amatorów, inicjatywy animatorów życia społecznego, działalność kół gospodyń wiejskich oraz przedsięwzięcia organizacji pozarządowych. Takie imprezy jak festiwale, koncerty, konkursy i festyny integrują mieszkańców i promują małe ojczyzny.
A BRD
m sobie iu z nowego rozdania? em przeszłości?
ROBERT GÓRECKI
dła
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
WOJCIECH KARDAS
Gazeta Wyborcza
KRZYSZTOF SZATKOWSKI
wyborcza.pl
7
8
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
Gazeta Wyborcza
wyborcza.pl
MEDYCYNA
Jak w szwajcarskim zegarku Staram się tak zarządzać, żeby ludzie z entuzjazmem szli do pracy, mieli poczucie spełnienia, równego traktowania, podziału obowiązków i gratyfikacji. Ich zadowolenie automatycznie przekłada się na jakość pracy, zadowolenie pacjentów
ALEKSANDRA LEWIŃSKA, KRZYSZTOF AŁADOWICZ: Bada się pan regularnie? P ROF. JA NUSZ KOWA LEW SKI : Ostatnie ba-
danie profilaktyczne robiłem przed rokiem. Musiał pan? Czy chciał?
– Mam już swoje lata, po pięćdziesiątce to już się musi (śmiech). Myśleliśmy, że człowiek, który na co dzień widzi pacjentów nowotworowych, zdiagnozowanych zbyt późno, by leczyć, może mieć obsesję na tym punkcie.
– To nie ja. Nie mam ciśnienia, rodziny też nie przymuszam do nadgorliwości w kwestii profilaktyki. Zresztą, obaj moi synowie są młodymi lekarzami, takie ojcowskie rady im niepotrzebne. Poza tym dbam o zdrowie i prowadzę aktywny tryb życia. Ale nie ze strachu przed chorobą, po prostu to lubię. Kiedyś bardzo dużo biegałem, teraz preferuję delikatniejsze przebieżki, pływam, chodzę z kijkami, w domu ćwiczę na orbitreku. Mam przekonanie, że zdrowe życie to proste życie: takie, w którym pilnujemy proporcji między pracą a odpoczynkiem, dajemy sobie czas na relaks, dobrze się odżywiamy. A pan tę harmonię znajduje m.in. w górach.
spokojni o swój los, zna się na zarządzaniu. Wiedziałem, że mnie nie oszuka, nie wykorzysta. Że nie promuje karierowiczów, ale docenia pracowitość i uczciwość. To dla mnie szalenie ważne. Niektórzy uważają, że to zaleta, inni krytykują, ale od zawsze byłem człowiekiem uporządkowanym, rzetelnym, sumiennym do bólu. I z podobnymi ludźmi dobrze mi się współpracuje. To był 2000 rok, miałem już spore doświadczenie, marzyłem o samodzielnym stanowisku. Dał mi szansę, po zatwierdzeniu habilitacji zostałem ordynatorem oddziału chirurgii klatki piersiowej i nowotworów.
Bo ambicji panu nie brakuje. Studia i karierę naukową robił pan w Łodzi, tam doszedł aż do habilitacji. Skąd pomysł, by przeprowadzić się do Bydgoszczy?
A pana rozpiera duma.
– Dobrze. Nasz szpital wojskowy miał świetną opinię, był jednym z najlepszych w Polsce. Właściwie można powiedzieć, że był na europejskim poziomie. Czego nie da się powiedzieć o większości szpitali w PRL-u.
– Mieliśmy sprzęt, którym dysponowali nieliczni w kraju, ale przede wszystkim świetną kadrę. Gdy spojrzę na stare fotografie, niemal wszyscy z moich wykładowców, współpracowników mają dziś tytuły profesorskie. Szpitale resortowe były wówczas elitarne. Ale coś za coś. Ideologicznie było panu wtedy po drodze?
– Nie byłem zmuszany do dramatycznych wyborów. Owszem, udział w pochodzie pierwszomajowym był mile widziany. To szedłem. Ale nikt nie naciskał, bym wstępował do partii. A dla mnie liczyło się, że tu zdobędę najpełniejszą wiedzę i umiejętności. I po habilitacji zaczął się pan starać o pracę u jednego ze swoich wykładowców.
– Śledziłem karierę dra Pawłowicza, znałem jego osiągnięcia w bydgoskim szpitalu wojskowym, potem w Centrum Onkologii. Wiedziałem, że to marka. Że pcha szpital w dobrym kierunku, że pod jego skrzydłami pracownicy są
NFZ za nie zapłaci?
– Nie będzie musiał. Na takich badaniach zależy firmom farmaceutycznym, które takie leki produkują, dlatego je opłacą. I wszyscy będą zadowoleni: pacjent będzie skuteczniej leczony, firma zarobi na lekach, których skuteczność zdiagnozujemy, lekarz osiągnie sukces terapeutyczny.
Ale okazało się, że to tylko przystanek, trampolina na wyższe stanowiska.
A gdy poprzedni dyrektor został radnym sejmiku wojewódzkiego, pan przejął schedę.
Jak się studiowało w wojskowej uczelni, gdy „Solidarność” wychodziła na ulice?
– Nie każdemu pacjentowi będą potrzebne. To badania dedykowane tym, których nowotwory okazują się lekoodporne.
– Oddział był już zorganizowany, pracowało tu dwóch lekarzy, ja byłem trzeci. Mieliśmy 35 łóżek, osobne sale dla pacjentów poddawanych radioterapii. To było spełnienie moich zawodowych ambicji na tamten czas. Kierowanie oddziałem było dla mnie i wyzwaniem, i zaszczytem. – Półtora roku temu dostałem propozycję, bym został dyrektorem ds. medycznych. Przyjąłem ją bez wahania, choć spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Żyłem w przekonaniu, że stanowisko szefa kliniki i oddziału jest moim docelowym punktem w zawodowej karierze. – I wszedłem na grunt, na którym nie czułem się pewnie. Czym innym jest odpowiadać za kwestie medyczne, czym innym za cały szpital: finanse, inwestycje. Ale z wielu stron usłyszałem mnóstwo słów wsparcia. To dodało mi sił. Jaką pozycję ma dziś bydgoskie CO?
– Jest jednym z najlepszych szpitali w kraju. Tę opinię powtarzają i medycy, i ludzie zupełnie spoza branży. Ale na tę opinię szpital pracował przez lata. – Pewnie, że duma. Ale to też obciążenie, bo tę pozycję trzeba utrzymać. Dla wielu ludzi Centrum Onkologii równa się Zbigniew Pawłowicz. I to zrozumiałe, bo to on wyprowadził ten szpital na głębokie wody, a potem pomógł wejść na szczyt. A dziś nie próbuje wpływać na pana decyzje?
– Skąd! Wpada na herbatę, ale zatrzymuje się w przedsionku, przy sekretarce. Nawet do gabinetu nie chce wejść. Radzę się czasem, to podpowie. Ale zawsze podkreśla, że mam teraz pełną autonomię. Plany na przyszłość?
– To zależy, o jakiej przyszłości mówimy. Opowiedzmy o tym, jakie będzie bydgoskie Centrum Onkologii za dziesięć lat.
– Mam poczucie, że dobro Centrum Onkologii to dobro załogi szpitala. Dlatego staram się tak zarządzać, by ludzie z entuzjazmem szli do pracy, mieli poczucie spełnienia, równego traktowania, podziału obowiązków i gratyfikacji. A ich zadowolenie automatycznie przekłada się na jakość pracy, zadowolenie pacjentów. To oczywiście niełatwe: negocjacje kontraktów i wynagrodzeń – wiadomo, że mogłoby być lepiej. Ale ważne są klarowność i zasady. W tym i następnym roku najważniejsze jest dokończenie rozpoczętych inwestycji. Wokół szpitala plac budowy.
– Kończymy budowę Polikliniki Centrum. Ma być gotowa we wrześniu. We Włocławku budujemy zakład radioterapii. Też powinien być oddany jesienią. To tu mają przyjeżdżać pacjenci nie tylko z okolic Włocławka, ale też m.in. z powiatu rypińskiego, aleksandrowskiego, radziejowskiego i z ościennych woje-
z infekcjami gardła: robimy posiew bakteryjny i dopasowujemy skuteczny antybiotyk. Wszystkich nowotworów płuc nie da się leczyć tak samo. Aby ustalić, co będzie najbardziej efektywne, trzeba przebadać DNA guza. To się już dzieje przy ośrodkach w Lublinie lub w Warszawie. My też w ten sposób leczymy, jednak żeby ustalić terapię, musimy wysyłać próbki do ośrodków, które się tym zajmują, m.in. w Stanach Zjednoczonych. To kosztowne. Teraz te badania będziemy wykonywać na miejscu. Będą dostępne dla każdego?
Tworzył pan oddział od podstaw?
– Wspinam się wspólnie z całą rodziną. Do dziś wspominamy, jak dwa lata temu próbowaliśmy z żoną i synami wejść na Mont Blanc. Doszliśmy pod szczyt, brakowało nam 400 m, ale zrezygnowaliśmy. Po nocy w schronisku na wysokości 4100 m wychodziliśmy w dalszą trasę. Było pięknie: gwiazdy na niebie, śnieg trzeszczy pod butami, choć to środek sierpnia. Ale im wyżej, tym bardziej wiało. W końcu tak dmuchnęło, że mówić się nie dało. Na szczyt poszło tylko pięć z setki osób biorących udział w wyprawie. Zdecydowałem, mimo oporu synów, że wracamy. To był dość gorzki powrót.
– Przyciągnęło mnie nazwisko doktora Zbigniewa Pawłowicza. Poznałem go już w latach 80. w Łodzi. Jako student Wojskowej Akademii Medycznej miałem z nim zajęcia.
Prof. Janusz Kowalewski TYMON MARKOWSKI
ROZMOWA Z PROF. JA NU SZEM KOWA LEW SKIM
Centrum Onkologii jest chyba wciąż jednym z tych szpitali, w którym o sukces terapeutyczny najtrudniej.
Urodził się w Zgierzu. Ma 56 lat. Wydział lekarski Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi ukończył w 1983 r. W 2008 roku uzyskał tytuł profesora nauk medycznych. Dyrektor Centrum Onkologii w Bydgoszczy od 2014 r. + wództw: Wielkopolski i Mazowsza. Szacujemy, że każdego dnia z radioterapii skorzysta tam od 60 do 80 pacjentów. To dwa olbrzymie przedsięwzięcia. Które jeszcze nie mają zapewnionego finansowania.
– Brakuje nam 20 mln zł na Poliklinikę i od 13 do 26 mln zł na wyposażenie włocławskiego zakładu. Skąd ta rozbieżność?
– Bo najdroższe są akceleratory. I koszty zależą od tego, czy w zakładzie postawimy jedno, czy dwa nowe urządzenia. Mury obu inwestycji już stoją. Gdy wbijaliście łopatę, nie zadbaliście o finansowanie całego przedsięwzięcia?
– Pomysły mieliśmy. Ale jesteśmy uwiązani terminami, zupełnie od nas niezależnymi. Liczymy na pieniądze z Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych na dwa nowe aparaty do radioterapii. Jego możliwości rząd ogłosi dopiero na przełomie kwietnia i maja. Wnioski i projekty oczywiście dawno złożyliśmy. Wyposażenie polikliniki miało być finansowane z pieniędzy unijnych. Negocjujemy z marszałkiem, ale konkursy jeszcze nie zostały ogłoszone, więc to musi trochę potrwać. Innowacyjne Forum Medyczne już stoi.
– I finansowo jest zabezpieczone, nawet kadrę mamy już częściowo skompletowaną. Chce u nas pracować m.in. dwóch naukowców z Niemiec, całością zarządzać będzie docent Marzena Lewandowska, która ma doświadczenie z podobnych ośrodków w Anglii, Włoszech i USA, a konkretnie z Chicago. Pod koniec roku zostanie otwarte.
– Jeśli w szpitalu umiera człowiek, ale mam przekonanie, że nic nie dało się już zrobić, że proces nowotworowy był zaawansowany i postępował dalej mimo prób leczenia, przyjmuję to ze smutkiem, ale nie rozpamiętuję. Gorzej, gdy sumienie gryzie. Przez lekarski błąd?
– Takich historii z naszego szpitala nie pamiętam. Ale jest wiele sytuacji, gdy mamy pewność, że człowieka dałoby się uratować, gdyby na przykład przyszedł chwilę wcześniej. Albo pacjent umiera po udanej, prawidłowo przeprowadzonej operacji, bo zdarza się coś nieoczekiwanego: zawał, zatorowość płuc. Sprawy nie do przewidzenia. Albo pieniędzy z NFZ było zbyt mało, by wykonać w porę odpowiednie badania.
– Pieniędzy zawsze jest i będzie za mało. Na szczęście nam nie zależy na tym, by zarabiać. I w związku z tym priorytetem zawsze będzie dla nas wartość: życie ludzkie, ludzkie zdrowie. Przed kosztami. Ponosimy straty, bo wiemy, za które zabiegi czy terapie Fundusz nam nie zapłaci, ale umiemy je bilansować taką działalnością, z której mamy przychód. Zeszły rok skończyliśmy z niecałym milionem na plusie. Dużo.
– Gdzie tam. To grosze w porównaniu z naszymi obrotami sięgającymi 290 mln zł rocznie. Rozmawia pan jeszcze z pacjentami?
– Czy rozmawiam? Ja wciąż operuję! Kiedy?
– Po pracy (śmiech). To jest tak: rano przychodzę do gabinetu, wykonuję szereg czynności administracyjnych. A potem idę na obchód, na oddział chirurgii klatki piersiowej, którego wciąż jestem ordynatorem. Omawiamy chorych, dyskutujemy ze studentami. Potem znów siadam w fotelu dyrektora: papiery, spotkania, wyjazdy, decyzje. Odnajduję się w tej roli, bo w szpitalu wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku, procedury są sprawne, ludzie zaangażowani. Po godz. 15, tak dwa razy w tygodniu, idę na salę operacyjną. Jestem w końcu przede wszystkim chirurgiem. Nie wyobrażam sobie życia bez tego. +
Jego uruchomienie otworzy nową erę w CO?
– Tam naukowcy będą pracowali nad terapią celowaną. Czyli?
– Dopasowaniem leków do odpowiedniego rodzaju nowotworu. To tak jak na przykład
W skład Centrum Onkologii wchodzi: 11 oddziałów, 22 poradnie specjalistyczne, 15 zakładów. Szpital ma 300 łóżek. W 2014 r. w CO hospitalizowano 18 tys. pacjentów, udzielono 198 tys. porad
1
wyborcza.pl
Gazeta Wyborcza
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
9
MICHAŁ ŁEPECKI
POLITYKA
Przede wszystkim ekonomia Polska będzie normalna, jeśli nie będziemy jej przeszkadzać głupimi pomysłami. Tylko rachunek ekonomiczny i mądrość będą mówiły o Polsce MARCIN BEHRENDT: W Toruniu w czasie jednego ze spotkań z młodzieżą mówił pan, że z demokracją jest coś nie tak, bo ludzie nie chodzą na wybory. Dlaczego? LECH WAŁĘSA: Potrzeba niedużej grupy osób,
która codziennie uczyłaby nas zachowań patriotycznych, gospodarskich. My mieliśmy jednak przerwę w demokracji. Demokracje zachodnie są przez lata dogryzione, dogadane. One nie popełniają takich błędów jak nasza. One mocno trzymają interes państw, krajów. Nam tego długiego okresu kształtowania demokracji zabrakło. Powiem więcej, my nienawidziliśmy swoich władz i to powoduje, że trzeba nadrobić ten stracony czas. Bez permanentnej dyskusji o patriotyzmie, o zachowaniach, o kulturze będzie nam trudno poważnie się zachowywać. Będzie demagogia, populizm, popisy wyborcze, które nie służą mądrym relacjom ludzi z władzą. Młodzież w podtoruńskim Kowalewie Pomorskim, gdzie patronuje pan prezydent szkołom zawodowym, mówiła, że to pan mógłby być takim wzorem.
– Gdybym był młodszy, to bym się za to zabrał. Mój dramat polegał jednak na czymś innym, uruchomiłem procesy kapitalizmu idemokracji. Innej drogi po upadku komunizmu nie było. Wiedziałem, że kapitalizm nie jest dobry, ale musiałem się na niego zgodzić. Kapitalistom na początek trzeba było dać nieco swobody, by mogli powstać, zorganizować się. Natomiast teraz ja imy wszyscy musimy się zastanowić, czy już są na tyle silni, by ich uporządkować, czy jeszcze pozwólmy im budować, bo jeszcze są za słabi, by wszystkim sprawiedliwie się dzielić. Przez taki kapitalizm mamy problem z emigracją. Bardzo dużo młodych ludzi wyjeżdża szukać szczęścia za granicą.
– Jak były granice i wyjeżdżali, to była strata, bo było ciężko wrócić. A dzisiaj można Polskę budować i w USA, i w każdym mieście świata. Można Polsce pomagać szkoląc się, by coś tu zrobić, czy zarabiając pieniądze, by coś tu zbudować. Bo co – zostaniemy w kraju i pójdziemy kraść, bo nie ma pracy? I do więzienia? Zdrowy człowiek musi coś ze sobą robić, a nie ma możliwości. Wtedy może lepiej jednak jechać i zarobić, i chociaż trochę dać Polsce. To moja decyzja, że wyjadę. Ale w Polsce musi się coś zmienić, żebym chciał wrócić.
– Jak będę miał większe możliwości, wrócę i sobie jakoś poradzę. Gorzej, jak nie mam nic – ani tam, ani tutaj. Utrzymajmy otwarte granice. Wtedy wkażdym miejscu można Polskę iświat budować i być porządnym człowiekiem. To Unia Europejska otworzyła nam granice i stworzyła możliwości, o których pan mówi. Polska się zmienia, nasze drogi, szkolnictwo kultura, służba zdrowia. Dobrze korzystamy z tych unijnych dobrodziejstw?
1
– Od początku mówiłem, że zwycięstwem wnaszym pokoleniu otworzyliśmy nową epokę. Przechodzimy z myślenia państwo – kraj do czegoś większego, na razie nieokreślonego. Technologie, które mamy, zwycięstwa i porażki nie mieszczą się już wjednym państwie. Dlatego wtym pokoleniu musimy zacząć powiększanie struktur. Ale zanim się za to zabierzemy, musimy zadać sobie pytanie, jakie tematy nie mieszczą się wnaszych państwach. Na pewno nie mieści się internet icała informacja, nie mieści się ekologia. Wypun-
Lech Wałęsa Legendarny przywódca NSZZ „Solidarność”, laureat Pokojowej Nagrody Nobla i pierwszy demokratycznie wybrany w wyborach powszechnych prezydent Polski. Urodził się 29 września 1943 r. w Popowie koło Lipna w woj. kujawsko-pomorskim. W 1967 r. dostał pracę w Stoczni Gdańskiej. W czasie strajku w grudniu 1970 r. aktywnie uczestniczył w pracach komitetu strajkowego, a w sierpniu 1980 r. był jednym z inicjatorów protestu w Stoczni Gdańskiej. W końcu lat 80. ub.w. stanął na czele delegacji opozycji demokratycznej i zasiadł do rokowań z władzami komunistycznymi przy Okrągłym Stole. Ich efektem były wybory 4 czerwca 1989 r. i utworzenie niekomunistycznego rządu.+ ktujmy, jakie jeszcze zagadnienia wymagają większych struktur. Gdy je wybierzemy, będziemy musieli odpowiedzieć na drugie pytanie – jakich dokładnie struktur i programów one potrzebują? To jest wyzwanie dla tego pokolenia. Same pytania i żadnych odpowiedzi.
– Jest jeszcze jedno, od czego powinniśmy zacząć. Każde państwo miało trochę inną religię, wychowanie, przepisy ito się trzymało wgranicach. Gdy zlikwidowaliśmy granice, pojawiło się pytanie, na jakich fundamentach budować większy organizm? Na niemieckich? Na polskich? Amoże posłuchamy Wałęsy izdecydujemy, czy idziemy do przodu, opierając się na bezwzględnej wolności, czy raczej wkierunku wartości. Uzgodnijmy 10 laickich
Postawiliśmy na Unię Europejską, globalizację, i to powoduje chaos, bo nie mamy programów ani struktur, a nasi politycy są ze starej epoki przykazań, które będą obowiązywały całą Europę. Może nie 10, ana początek pięć, bo więcej się nie uda. Ito uznajmy za fundamenty, za nasze wartości iztego wyprowadźmy wszystkie inne rozwiązania. Bo coś musi nas trzymać, bez tego się nie da. Pan mówi o zmianach globalnych.
– Ale bez tego nie ruszymy. Widzę whotelach, gdy tłumy ludzi przyjeżdżają, szczególnie do Niemiec. Niemcy patrzą – czy to bandyci, co oni zrobią, okradną nas? Bo jesteśmy tak różnie wychowani. Musimy pewne rzeczy uzgodnić, żeby nikt się nie bał. Imyślał: on jest podobny, taki sam jak ja, podobnie wychowany, ma podobne zasady.
I co dalej?
– Musimy odpowiedzieć na trzy pytania: na jakich fundamentach budujemy świat, jakie wspólne tematy nas łączą i na jakim systemie ekonomicznym oprzeć Europę, bo na pewno nie na komunizmie. Ale też nie na kapitalizmie. To są wielkie pytania do tego pokolenia, na które już my chcieliśmy odpowiedzieć. Ale spóźniliśmy się o20 lat. Wymarli ludzie, którzy myśleli tak jak ja, którzy chcieli ze mną budować nowy świat. Amłodzież myśli inaczej. Same problemy, kłopoty. Został pan sam?
– I już nie czuję się na siłach. Nie ma stoczni, nie mam zaplecza fizycznego ani intelektualnego. Co ja mogę zrobić? Zostawiam problemy młodym wilczkom. Mój czas minął, moje programy zniszczone, więc teraz budujcie po swojemu. Jak więc powinna wyglądać Polska, żeby pana dzieciom, wnukom żyło się dobrze, żeby był pan szczęśliwy?
– Ja i tak jestem szczęśliwy, bo rozumiem, że w tych warunkach i przy tych koncepcjach inaczej się nie da, że na początku jest zawsze bałagan, a potem się robi porządek. Jak zbudowaliśmy pierwszy samochód, z przodu biegł ktoś z dzwonkiem i robił mu miejsce. Gdy aut było więcej, doszliśmy do wniosku, że musimy ograniczyć wolność – wprowadzić jeden kierunek jazdy, ograniczenia prędkości. Teraz np. mamy wolność słowa. Wporządku, ale tyle przez nią zniszczymy, że po jakimś czasie dojdziemy do wniosku, że trzeba ją ograniczyć. Należy inaczej to ułożyć. I mówi to człowiek utożsamiany z walką o wolność w Polsce?
– Wolność zniszczy jutro ludziom charaktery tak, że sami będą chcieli jej ograniczenia. Oczywiście to nie będzie fizyczne ograniczanie. Ale jeśli ktoś powie coś głupiego, to będzie grupa ludzi, sędziów iona wymierzy mu takiego klapsa, że więcej tego nie zrobi. Musimy szybciej reagować na to, co się dzieje, szybciej zatrzymywać niektóre procesy, szybciej rozwiązywać problemy. Bo tak jak jest teraz, nie da się żyć, to jest anarchia, niszczenie. Nie jest aż tak źle.
– Ze wszystkim jest podobnie. Na początku jest bałagan, apotem to się ułoży, ograniczy, zamknie, uporządkuje. Postawiliśmy na Unię Europejską, globalizację ito powoduje wielki chaos, bo nie mamy programów ani struktur, anasi politycy są ze starej epoki. Wychodzimy z wojen, kłamstw, oszustw i różnych kombinacji. Dlatego co dzień każde państwo wysyła do Brukseli człowieka, żeby pilnował, czy nas nie oszukują. Rośnie biurokracja do pilnowania, bo ludzie nie wierzą. Ale po jakimś czasie dojedziemy do wniosku, że nas nie oszukują ibędziemy wchodzić na mądre, sprawdzone, ekonomiczne układy. To jaką Polskę widzi pan za 20 lat?
– Polska będzie coraz bardziej praktyczna, tak jak Europa i świat. Mamy dorobek wojowania, mamy pomniki, mamy tysiącletnią historię i mamy niegłupich ludzi. Ale pewnych rzeczy nie zrobimy, bo one tu nie pasują. Polska będzie normalna, jeśli nie będziemy jej przeszkadzać głupimi pomysłami. Tylko rachunek ekonomiczny imądrość będą mówiły oPolsce. Na razie jest chaos, ale później będzie porządek. Żeby decydować o tym, jak będzie wyglądała Europa, trzeba być silnym. Mieć mocne, konkurencyjne dla zachodnich regiony.
– Do tej pory byliśmy ustawieni do świata politycznie, a nie mądrze ekonomicznie. Kiedy będziemy znosić kolejne bariery, usuwać kolejne granice, powstaną nowe regiony. Pewnie, że góral zawsze będzie się trzymał z góralem, a rybak z rybakiem. Ale generalnie regiony będą łączyć pomysły, które się zbilansują ekonomicznie. A wszystko inne będzie odpadało. Na razie wszyscy prężą muskuły. Mamy lotnisko im. Lecha Wałęsy w Gdańsku, ale jeśli ono nie będzie przynosiło zysków, jeśli nie będzie przewoźników, którzy będą chcieli tu lądować, to ono i tak upadnie. Wszystko będzie zależało od właściwego położenia, bogactw i zaradności ludzi. Ale musi być jakaś baza, jakiś pewnik, od czegoś trzeba zacząć.
– Powinniśmy postawić na nasze położenie, którego nikt nam nie zabierze. Gdańsk połączyć zCzechami idalej na południe, Berlin przez Polskę zMoskwą. Wybudować 16 pasów drogowych i kolejowych. Zbudować przy nich gospody, lokale, wypoczynek. To będzie przynosić zyski. Łatwo panu mówić, bo Gdańsk zawsze był polskim oknem na świat. A reszta kraju?
– Wszyscy mamy przed oczyma obraz robotników ładujących worki na barki. Ale to już było. Ja mówię o przyszłości, o takiej skali, jakiej jeszcze nie widzieliśmy. Województwa połączyć może tylko pieniądz?
– Przede wszystkim ekonomia. Wszystko inne to jest dodatek. Mądrość pomoże nam ją wykorzystać. Teraz regiony raczej rywalizują między sobą. Każdy chce mieć superlotnisko, stadion, salę koncertową.
– Jak puścimy te inwestycje na własny rozrachunek, to pan zobaczy, co się stanie. Spokojnie. Na razie kiepsko nam to idzie. Każdy wyciąga rękę do państwa po wsparcie.
– Te zachowania są niewłaściwe, ale coraz więcej ludzi o tym mówi. Zaczynają tak jak pan pytać, a jeszcze parę lat temu nikt nie dostrzegał problemu. Pan czuje się już wyłącznie mieszkańcem Pomorza, czy wraca pan czasami do kujawsko-pomorskich korzeni?
– W siódmej klasie przyjechałem nad morze na wycieczkę. Od Pruszcza Gdańskiego tak śmierdziało rybami, że pomyślałem, że nigdy nie mógłbym tu mieszkać, bo bym się udusił. Za parę lat przyjechałem znowu i okazało się, że to jest to miejsce, wybrane przeze mnie. Miejsce, którego nie zamienię na inne. Już teraz tak nie śmierdzi albo węch mi się popsuł. Oczywiście do miejsca, w którym człowiek się urodził, przeżył pierwsze lata, zawsze będzie wracał wspomnieniami. Kujawsko-Pomorskie o panu nie zapomniało, jest pan patronem szkoły, doktorem honoris causa Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, a ostatnio został pan też honorowym obywatelem województwa.
– Nie wyklinają mnie, nie wyzywają, to dobrze. Ale czy mnie wykorzystują? Nie bardzo. Nigdy nie odmówiłem, jeśli coś mogłem zrobić dla tego regionu. Dlatego czuję się z nim związany. Natomiast teren nie do końca potrafił wykorzystać moje możliwości. Dziś są one ograniczone, ale mam nadzieję, że jeszcze popracuję dla tego województwa. + ROZMAWIAŁ MARCIN BEHRENDT
10
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
Gazeta Wyborcza
wyborcza.pl
BIZNES
Rozpędzone pociągi Pesy ŁUKASZ NOWACZYK
Historia Pesy jest niczym losy Kopciuszka. Najpierw nędza: załoga dostaje wypłaty w ratach, firma zatrudnia najwięcej ludzi w mieście, jest krajowym liderem w branży
ROZMOWA Z TO MA SZEM ZA BO KLIC KIM K RZYSZ TOF A ŁA DOWICZ , A LEK SAN DRA LEWIŃSKA: Najgorszy moment w pracy? TOMASZ ZABOKLICKI: Trwał trzy lata, w dru-
giej połowie lat 90. Zwolniłem kilkaset osób. Potwornie ciężko mi było. Spać nie mogłem. Wtedy obroty firmy nie przekraczały 70 mln zł. Dziś sięgają 3 mld zł.
– Firma była na skraju upadku, trzeba było podjąć radykalne kroki, żeby ją uratować. Nie wystarczyło pozbyć się domów wczasowych. A pan miał duże ambicje, już jako dwudziestoparolatek.
– Gdy przyszedłem do Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, miałem 25 lat i listę wymarzonych miejsc w pracy w mieście. ZNTK były na niej ostatnią pozycją. Bo?
– Po pierwsze, tu pracowała moja mama, a chyba żaden młody człowiek nie chce rozpoczynać kariery pod okiem rodzicielki (śmiech). Po drugie w mieście działało wtedy sporo naprawdę prężnych firm. Były Romet, Eltra. Ale nie chciały mnie. Dlaczego?
– Szukałem takiego zakładu, który zdecyduje się spłacić moje stypendium. Powinienem je odpracować w Makrum, ale tam chciano, żebym został księgowym. A to zupełnie nie odpowiadało mojemu temperamentowi. I tak trafiłem do zaopatrzenia w ZNTK. Na pięć lat. Pamięta pan swój pierwszy dzień w pracy?
– Wolałbym o nim zapomnieć. Znamy opowieści byłych pracowników o zakrapianych nasiadówkach w godzinach pracy.
– Nie piszcie o tym! Te czasy, na szczęście, zakład już dawno ma za sobą. Nigdy nie akceptowałem takich zachowań. Ani jako szeregowy
pracownik, ani jako menedżer. Gdy zostałem dyrektorem, bezwzględny zakaz kradzieży i alkoholu w pracy był pierwszym wygłoszonym przeze mnie przez radiowęzeł.
TOMASZ ZABOKLICKI
I musiał się pan z niego tłumaczyć. Część załogi skarżyła się mediom, że to nagonka, a pan obraża ludzi.
+
– Ta epoka już minęła, dziś standardy są zupełnie inne. I ludzie już w pełni je akceptują. Ale w firmie nie wprowadza pan typowo korporacyjnych standardów. Nie ma hucznych imprez integracyjnych, siłowni w miejscu pracy itd.
– Uważam, że to niepotrzebne. W moim od czu ciu to ga dże ty. Wpa jam współ pra cow ni kom, że każ dy z nas jest od powie dzialny za sukces firmy. Nie organizujemy imprez, nie sponsorujemy miejskich przedsięwzięć. Opłacanie gaży artystom występującym na festynach wydaje mi się nieszanowaniem pieniędzy wypracowanych przez
Bydgoszczanin, absolwent IV LO. Ukoń czył eko no mię i mar ke ting na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Mąż i ojciec dwójki dorosłych już dzieci. Niemal przez całe życie pracował w Pesie, która powstała na gruzach Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Zaczynał od działu zaopatrzeniu. Dyrektorem generalnym firmy zo stał w 1996 r., pre ze sem dwa la ta później. Po przekształceniu w spółkę (sierpień 2001 r.) został jednym z siedmiu głównych udziałowców. Ma czarny pas ka ra te Oy a ma. W wol nych chwi lach tre nu je mło dzież i po dró żuje. Ma 57 lat. 1
wyborcza.pl
Gazeta Wyborcza
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
11
jeżdżą po Polsce i Europie komornicy zajmują konta, żony kilkuset zwolnionych błagają o pomoc. A dziś „pałace”:
załogę. Nie produkujemy batoników, nie musimy się na nich reklamować. Ale kładziemy nacisk na naukę. Współpracujemy z bydgoskim Uniwersytetem Technologiczno-Przyrodniczym, wspieramy działania związane z promocją wśród młodzieży mechatroniki i robotyki. Zależy nam, by uczelnia kształciła dobre kadry, a ci ludzie zostawali w Bydgoszczy i dla nas pracowali. A w firmie? Czy będą potrzebować imprez i fitnessu? Nie sądzę. Tak naprawdę liczy się, żeby ludzie mieli poczucie bezpieczeństwa, stabilną pewną pracę w przyjaznej atmosferze. I dobrze płatną. A na internetowych forach różnie piszą o zarobkach w Pesie.
– Płacimy za mało? Nikt w branży nie płaci więcej. Średnia pensja wynosi ok. 5 tys. zł. Jak komuś mało, nie ma przeszkód, może szukać innej pracy. Ludzie rzadko odchodzą, to mówi samo za siebie. Są oczywiście firmy, które nam podkupują tych najbardziej wykwalifikowanych. I są oczywiście też tacy pracownicy, którzy zarabiają i będą zarabiać niewiele, bo nie mają kwalifikacji. Wiecie, jak trudno dziś o spawacza? Szkolą ich zawodówki, szkoli pośredniak. Kursy robi regularnie w każdym kwar tale. A chętnych nie brakuje.
– Ale politolog po sześciotygodniowym szkoleniu jeszcze nie jest spawaczem. Nie możemy pozwolić na to, by pracownik mi „przegrzał materiał”, bo straty będziemy liczyć w tysiącach złotych! Przeszedł pan wiele szczebli kariery w zakładzie. Po pięciu latach awansował pan na kierownika działu ekonomicznego.
– W dziale zaopatrzenia, w którym startowałem, sporo się nauczyłem. To były lata 80. Czas totalnego niedoboru. Musiałem załatwiać rzeczy niemal niemożliwe. A nawet proste zadania wymagały niemal kaskaderskich umiejętności. Kiedyś miałem na przykład zorganizować druk dla firmy. Musiałem najpierw kupić belę papieru i zorganizować caluśki cykl produkcyjny. Zaczynałem do kontaktu z nadleśnictwem! I proszę pamiętać, że to były czasy bez barów na stacjach benzynowych, z jednym telefonem na pięć osób. A szef mówił: „Jedziesz na Śląsk i nie wracaj, dopóki sprawy nie załatwisz”. To była szkoła życia. A pan był ambitny. Z działu ekonomicznego szybko wybił się pan na głównego ekonomistę.
– Załoga wybrała mnie też do rady nadzorczej. Byliśmy u progu powszechnej prywatyzacji. W 1991 r. PKP, chcąc się „odchudzić”, wyłączyło ze swoich struktur wszystkie 26 zakładów naprawczych w kraju. A te dryfowały.
– Ledwo ciągnęliśmy. Wierzył pan w odrodzenie?
– Nie odszedłem. Wniosek? Wierzyłem. Wiedziałem, że pracuje tu świetna załoga, mądrzy ludzie, mądre związki zawodowe... O! W ustach prezesa to brzmi prawie jak oksymoron!
– Nie miałem nigdy problemów ze związkami zawodowymi. Choć rozmowy nie były łatwe. Ale mówiłem jasnym, prostym językiem, pokazywałem liczby obrazujące sytuację firmy. W kopalniach też je pokazują.
– Nasi związkowcy zawsze czuli się odpowiedzialni za firmę. Może dlatego, że zawsze byliśmy sami. Nie mogliśmy mieć roszczeń do skarbu państwa. Z trudnymi decyzjami musieliśmy wspólnie się zmagać. W 1996 r. został pan dyrektorem. 1
– Nasz prezes odchodził na emeryturę. Byłem trzecim, któremu zaproponowano stano-
wisko. Poprzedni dwaj się nie zgodzili. Ja podjąłem rękawicę, inaczej się tego nazwać nie da. Firma w zasadzie upadała.
– A ja lubię walczyć. To było wyzwanie. Widziałem światełko w tunelu, miałem przekonanie, że jest sporo rezerw. Choćby kluby sportowe. Finansowaliśmy dwa. One miały się świetnie, zakład wręcz przeciwnie. Wprowadziłem controlling, rozliczaliśmy się z efektów. Byliśmy prekursorem w tym zakresie. I przeprowadził pan restrukturyzację, w zakładzie, w którym 90 proc. załogi należało do związków zawodowych.
– Dzięki ich uczciwości ten proces się udał. Związkowcy zgodzili się, by przy zwolnieniach w ogóle nie uwzględniać klucza przynależności do związków, ale przydatności dla firmy i oceny menedżerskiej. To był wyjątkowy ruch, zrezygnowali ze swoich przywilejów. Walczyliśmy o przetrwanie. Nie było wypłat albo płaciliśmy w ratach. Nikt nie pomagał?
– Miasto już dzieliło grunty. W drodze do pracy czytałem artykuły w prasie, co będzie na terenie zakładu: market, dworzec autobusowy. Poza nami chyba nikt nie wierzył, że się uda. Przypominaliśmy umierającego pacjenta, nad którym stoją lekarze i dzielą: tę nereczkę damy tej pacjentce, a drugą – tamtej. Ile osób ostatecznie pan zwolnił?
– Połowę załogi. Blisko 800 ludzi. Dramat. Część przeszła na emerytury, wielu bez problemu znalazło pracę, bo wtedy wakatów w mieście było dużo. Kiedy stanęliście na nogi?
– Lepiej było już od kontraktu z Ukrainą
Nie organizujemy imprez. Opłacanie gaży artystom występującym na festynach wydaje mi się nieszanowaniem pieniędzy wypracowanych przez załogę w 2001 r. Pozwolił nam przetrwać. W tym samym czasie zaczęliśmy też pracować dla Rosji, Białorusi, Litwy. Pomogły nam platformy czołgowe, które wojsko w setkach porzucało na bocznicach kolejowych. Jerzy Berg, jeden z dyrektorów, wymyślił, że można je przerobić na pierwsze w Polsce szczelne wagony do przewożenia zboża. Zaczęliśmy odzyskiwać pozycję na rynku krajowym. Ale stanęliśmy przed wyborem: albo zwijamy firmę do 300-400 osób i ograniczamy się do napraw i remontów, albo otwieramy nowy rozdział i wchodzimy w produkcję pociągów. A to oznacza ogromne ryzyko, bo nie mamy ani kapitału, ani doświadczenia. Pan zaryzykował.
– Nie sam. To nie była autorytarna decyzja. Podjęliśmy ją wspólnie, ale nie kryję, że była zgodna z moją wizją rozwoju firmy. Miałem przekonanie, że jeśli poprzestaniemy na remontach, to prędzej czy później wypadniemy z rynku. To zbyt proste zadanie, by z czasem
nie znaleźli się tańsi od nas. Albo w kraju, albo na przykład na Wschodzie.
Królowa torów
Zaczęliście zatrudniać.
+ Bydgoska Pesa powstała w 2001 r., ale tradycje zakładu sięgają 1851 r., kiedy przy okazji budowy linii kolejowej przez Bydgoszcz w sąsiedztwie stacji uruchomio no War sztat Na prawczy Ko lei Wschodniej.
– Już nawet wcześniej, pod koniec lat 90. zaczęliśmy odbudowywać zespół, bo mieliśmy kontrakty na modernizację. Pracowało 1,8 tys. ludzi, dziś prawie 4 tys. Ale wciąż jest obawa, że to niestały skład. Przyszły rok może być trudniejszy, kończą się unijne kontrakty, na nowe dopiero ruszą przetargi. Cała gospodarka może lekko tąpnąć. Dobrze prowadzi się biznes w Bydgoszczy?
Dzisiaj to spółka akcyjna, której większość udziałów jest własnością menedżerów Pesy. Trzech z nich – Tomasz Zaboklicki, Zenon Duszyński i Zygfryd Żurawski – znajduje się na listach 100 najbogatszych Polaków „Forbesa” i tygodnika „Wprost”.
+
+ Największym sukcesem Pesy jest nagroda, którą w 2014 r. przyznał jej prestiżowy dziennik ekonomiczny „Financial Times”. Firma była pierwszą z Europy Środkowo-Wschodniej, która została wyróżniona wten sposób. Bydgoszczanie pokonali takich gigantów jak Twitter, międzynarodowy system rezerwacji noclegów Airbnb ikoncern naftowy Continental Resources. Jan Cieński, ówczesny korespondent „Financial Times” na Polskę, Czechy, Białoruś i Słowację, tłumaczył wtedy nominację tym, że bydgoska firma jest świetnym przykładem na transformację, która nie musi zakończyć się klęską. – Przecież ta firma została zbudowana na gruzach socjalistycznego przedsiębiorstwa i dzisiaj konkuruje z największymi jak równy z równym – wyjaśniał. + Dzisiaj Pesa znana jest przede wszystkim zprodukcji pociągów spalinowych ielektrycznych, wagonów oraz tramwajów. Cały czas modernizuje również wagony.
Pociągi spalinowe typu Link jeżdżą nie tylko po Polsce, ale również po Czechach. Obecnie trwa budowa pojazdów dla Deutsche Bahn, z którą Pesa ma podpisany warty ponad miliard euro kontrakt na dostarczenie nawet 470 składów. Z kolei pociągi typu ATR są produkowane na rynek polski i włoski. +
+ Najpopularniejszym wśród elektrycznych zespołów trakcyjnych jest elf. Składy kupują przewoźnicy z Polski. W tej chwili trwa produkcja pierwszego darta – pociągu do obsługi połączeń dalekobieżnych, które zostały zakupione przez PKP Intercity.
Gama to lokomotywa z Pesy, która powstaje w wariancie spalinowym, elektrycznym oraz multisystemowym. Zamówiło je m.in. PKP Intercity.
+
Tramwa je z Pe sy jeż dżą w nie mal wszystkich polskich miastach z siecią tramwajową. Oprócz Polski swingi można zobaczyć na torach Sofii, Szeged na Węgrzech, Kluż-Napoki w Rumunii i rosyjskiego Kaliningradu, natomiast fokstroty kursują po Moskwie.
+
+ W skład grupy Pesa wchodzą również Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego w Mińsku Mazowieckim.
– Warunki są coraz lepsze, środowisko przyjazne. Ale wciąż brakuje jednego: integracji. Mówię o integracji mieszkańców. I to, moim zdaniem, jest zadaniem dla miasta. Urzędnikom powinno zależeć na skracaniu dystansu między przedsiębiorcami różnych branż, bo to może zaowocować współpracą. Po drugie: wciąż raczkujemy, jeśli chodzi o zaangażowanie obywatelskie. Nawet przeprowadzenie konkursu na wybór barw dla miejskich tramwajów trwa u nas długo. A ja chciałbym, żeby mieszkańcom oddawać więcej decyzji. Weźmy np. miejskie tramwaje – niech mieszkańcy wybiorą nazwy dla poszczególnych składów, niech nazwą je choćby nazwiskami najsłynniejszych bydgoszczan, bo mam wrażenie, że ludziom wciąż jeszcze mało się chce. W ogóle jesteśmy społeczeństwem średnio aktywnym. I myślę, że jeśli biznes i miasto odda w ręce ludzi więcej decyzji, może to ich obudzić, wyrwać z letargu. O siebie nie musi się pan mar twić. Jest pan na liście najbogatszych Polaków.
– W ogóle nie czuję tych pieniędzy! One są na papierze. To wartość firmy, podzielona na głównych akcjonariuszy. Nie mam takiej fortuny, jak ludzie myślą. Wręcz przeciwnie: mam osłabione poczucie bezpieczeństwa. Gdy tylko ukazują te listy, agencje ochrony podsyłają mi oferty ochrony osobistej. Czuję złość, bo mam wrażenie, że ktoś wchodzi w moje prywatne sprawy. Nie rozumiem też, dlaczego pół Polski ma czytać o moim teoretycznym majątku. Ani celebrytą, ani politykiem nie jestem, nie byłem i nie będę. Choć pracę ma pan stresującą.
– Dlatego staram się dbać o życiową harmonię. Nie ślęczę przy biurku po kilkanaście godzin dziennie, uważam, że pracoholizm to choroba. Co komu po sfrustrowanym pracowniku, który ponad pół doby spędza w biurze? Narasta w nim niechęć i bunt. Efekt? Więcej z niego szkody niż pożytku. Dlatego szanuję czas wolny pracowników, ale dbam też o swój. Jeśli nie dzieje się nic nadzwyczajnego, wychodzę z pracy po godz. 15. Uwielbiam mieć czas na rozmowy z żoną, wyjście do kina czy restauracji, treningi karate, choć czasu na nie coraz mniej. Odreagowuje pan walcząc z wyimaginowanym przeciwnikiem?
– Trening karate pomaga w życiu: wyrabia systematyczność, samodyscyplinę, cierpliwość. I najważniejsze: sport uczy upadać. Tego, że prędzej czy później przegrasz, ale musisz pamiętać, by z tej porażki podnieść się silniejszym. A najlepszy moment w pracy?
– Najlepsze jeszcze przede mną, ale też przed całą załogą Pesy. Ten rok to dla nas największe jak dotąd wyzwania – rekordowa sprzedaż, przychody, mnóstwo pracy, także czas wielu prob le mów, stre su, zmę cze nia, trud nych chwil… Wierzę, że ten rok zakończy się kolejnym sukcesem Pesy, a to oznacza dla nas wszystkich dalszy rozwój, dlatego powtórzę – najlepsze jeszcze przed nami. +
12
REGION NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI
KUJAWSKO-POMORSKIE
Piątek 27 marca 2015
Gazeta Wyborcza
wyborcza.pl
REKLAMA
Od przedszkolaka do doktoranta W kujawsko-pomorskiej szkole kreda zeszła na dalszy plan. Uczymy przez obserwacje nieba, kontakt z przyrodą, eksperymenty. Samorząd województwa konsekwentnie stawia też na wykorzystanie nowoczesnych technologii w edukacji. • Zajęcia w parkach krajobrazowych – projekt „Eko-Skrzat z przyrodą Pomorza i Kujaw za pan brat” polega na organizacji 16 bezpłatnych jednodniowych wyjazdów na teren 8 parków krajobrazowych województwa kujawsko-pomorskiego.W zajęciach weźmie udział 4 tysiące uczniów z regionu.
• Prelekcje dla przedszkolaków „Mały naukowiec” – pokazy, eksperymenty oraz warsztaty z czynnym udziałem dzieci, których celem jest rozwijanie zainteresowania najmłodszych naukami ścisłymi. W ramach dwóch zorganizowanych do tej pory edycji projektu z oferty skorzystało ponad 120 placówek przedszkolnych w regionie.
• Inwestycje w przedszkola – wykorzystując środki z unijnego Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki, samorząd województwa aktywnie zaangażował się w upowszechnianie edukacji przedszkolnej na Kujawach i Pomorzu. Ponad 100 milionów złotych dotacji trafiło na tworzenie nowych przedszkoli i punktów przedszkolnych, przygotowanie nowych miejsc dla przedszkolaków w istniejących placówkach, a także remonty i doposażenie oddziałów. Dzięki dofinansowaniu 400 ośrodków przedszkolnych ze wsparcia skorzystało 14 tysięcy dzieci z regionu.
fot. Tymon Markowski
• Mobilne pracownie dydaktyczne – Urząd Marszałkowski wyposażył kujawsko-pomorskie centra edukacji nauczycieli (KPCEN) w Bydgoszczy,Toruniu iWłocławku w pracownie dydaktyczne do nauczania przedmiotów przyrodniczych. Do dyspozycji nauczycieli i uczniów są 3 pracownie stacjonarne do szkolenia nauczycieli (na 18 stanowisk każda) oraz 15 pracowni mobilnych dla szkół (na 16 stanowisk każda).
• Astrobazy Kopernik – wyjątkowy na skalę kraju i Europy projekt budowy 14 ogólnodostępnych przyszkolnych obserwatoriów astronomicznych. Te świetnie wyposażone lokalne centra obserwacyjno-badawcze dobrze sprawdzają się w nauce przedmiotów ścisłych, korzystają też z nich entuzjaści astronomii.
• Tablice interaktywne – ambitny projekt wyposażenia wszystkich klas szkół podstawowych w regionie z zestawy tablic interaktywnych. Do tej pory do klas 1-3 trafiło 2346 takich urządzeń.W trakcie realizacji jest drugi etap przedsięwzięcia, w ramach którego 2127 zestawów tablic trafi głównie do klas 4-6.
”
Siłą rozwoju regionu są jego mieszkańcy: ich wiedza, umiejętności i aktywność. Dlatego edukacja była i jest priorytetem samorządowych władz województwa. Konsekwentnie stawiamy na wykorzystanie nowoczesnych technologii w oświacie, akcentujemy też znaczenie nauk ścisłych. Z potężnego strumienia środków pomocowych z Unii Europejskiej skorzystały już i nadal korzystają tysiące uczniów na Kujawach i Pomorzu
• Stypendia dla uczniów i doktorantów – w ramach dwóch projektów stypendialnych „Zdolni na start” oraz „Krok w przyszłość” z marszałkowskiego wsparcia finansowego co roku korzysta kilkuset gimnazjalistów i uczniów szkół ponadgimnazjalnych oraz kilkudziesięciu doktorantów. Ideą tych przedsięwzięć jest wspieranie młodych-zdolnych w realizacji ich edukacyjnych i naukowych planów.
”
– Piotr Całbecki, marszałek województwa kujawsko-pomorskiego.
• Współpraca z pracodawcami – samo• Kujawsko-Pomorska Platforma Edukacyjna – będący w budowie internetowy system zawierający interaktywne materiały do nauczania w szkołach podstawowych. Platforma będzie również miejscem tworzenia treści edukacyjnych oraz posłuży budowie społeczności nauczycieli oraz uczniów udostępniających i wymieniających między sobą tworzone materiały.
rząd województwa wspiera współpracę przedsiębiorstw i szkół zawodowych w zakresie organizacji praktyk lub staży dla uczniów. Firmy, które współdziałają ze szkołami mogły ubiegać się o dotację z Unii Europejskiej na realizację wielomilionowych inwestycji. Dotacje otrzymało 59 przedsiębiorstw prowadzących taką działalność między innymi znany producent pojazdów szynowych PESA Bydgoszcz.
fot. Mikołaj Ku
fot. Wojtek Szabelski freepress.pl
ras
fot. Piotr Ulanowski freepress.pl
arz
fot. Jacek Sm
fot. Tymon Markowski
33073698
1