3 minute read

Stany wewnêtrzne Pauza

Koniec czerwca. Przez otwarte okna s¹czy siê zapach kwitn¹cej lipy. Mocny. S³odki. Nad zielon¹ p³achetk¹ ogródka b³yskaj¹ œwietliki. Koty le¿¹ na nagrzanym s³oñcem betonie. Ich bia³e brzuchy jaœniej¹ w mroku. Ogl¹dam fotografie nades³ane zza wielkiej wody. Dzieci w strojach galowych. Akademie. Wystêpy. Œwiadectwa z czerwonym paskiem. Bia³e bluzki. Granatowe spódniczki. Kolanówki. Kokardy. Znowu siedzê w ³awce. Czujê ch³ód starych murów wrzesiñskiego liceum. Zapach biblioteki i sali gimnastycznej. S³yszê jak skrzypi¹ drewniane schody, po których zbiegamy na przerwê. Pamiêtam przedwojenne umywalki, z wyschniêtymi kawa³kami szarego myd³a. I odór klozetu. Porêcze, na ³okciach których ³uszczy³a siê farba. Okna z widokiem na park. Te same, przez które patrzyli moi rodzice i dziadkowie. £awki pamiêtaj¹ce czasy, gdy do pisania potrzebne by³o pióro i … ka³amarz. Stare mapy. Globusy. Te wszystkie pomoce naukowe, wydobywane z czeluœci szaf, przez które przechodzi³o siê do innych œwiatów. Uroczyste zakoñczenie roku szkolnego. Spodnie w kant. Wyprasowane koszule. GoŸdziki w celofanie. Lekkie dr¿enie, gdy trzeba by³o wyjœæ na œrodek klasy odebraæ œwiadectwo i wrêczyæ kwiaty wychowawcy/-czyni. Uczucie radoœci. ¯e zaraz wakacje. I nie trzeba bêdzie wstawaæ do szko³y. Ale te¿ smutek rozstania. Bo w tamtej epoce czas p³yn¹³ trochê wolniej. I dwa miesi¹ce roz³¹ki z przyjació³mi wydawa³y siê wiecznoœci¹. Po przerwie wracaliœmy trochê inni. Starsi, dojrzalsi. Zmienia³y siê nasze cia³a. I materia, z której tkaliœmy opowieœci o letnich woja¿ach. Opalone, wypoczête twarze kolegów z klasy, z których s³oñce star³o œlady tr¹dziku, nabiera³y zaskakuj¹cej atrakcyjnoœci, a przechwa³ki o dzikich eskapadach w Bieszczady przydawa³y aury tajemniczoœci. Kole¿anki z kolei snu³y opowieœci o przystojnych druhach na obozach harcerskich i ratownikach w nadmorskich kurortach. Ich mahoniowych cia³ach i oczach, w których odbija³ siê lazur wody. Ale najwiêksze wra¿enie robi³y, rzecz jasna, wyjazdy za granicê. Bo tylko tam mo¿na by³o spotkaæ ch³opców o tak egzotycznych imionach jak Jean-Paul, Kerem czy Georgi. I przekonaæ siê na zawsze, ¿e w mi³oœci s³owa s¹ zbêdne. Wystarczy dotyk, pow³óczyste spojrzenie i… rozmówki polsko-wêgierskie.

* Wakacje, choæ nigdy nie wygl¹da³y jak u Bertolucciego w „Stealing Beauty”, (daleko mi by³o do Liv Tyler, a domkom za- k³adowym w Dar³ówku do wilii w Toskanii), nadal by³y czasem wielkiego piêkna i generatorem wspomnieñ, które zosta³y na lata. Smak lekko oklap³ej, gor¹cej jagodzianki, kupionej od sprzedawcy kr¹¿¹cego miêdzy parawanami. I gofrów z bit¹ œmietan¹, z czasów gdy jeszcze nie sprzedawali tej w aerozolu. Wilgotne, s³one powietrze nad Ba³tykiem w deszczowy dzieñ. Aromat zbo¿owej kawy i przypalonego mleka w sto³ówce. Na wpó³ roztopione kawa³ki mas³a na spodeczku z napisem Spo³em i – czêsto czerstwe – pieczywo w plastykowym koszyczku. Zaduch bud z automatami do gry. Œwie¿o skoszona trawa. Dotyk szorstkiego, wojskowego koca. Bielizna poœcielowa z czerwonym stemplem „zak³adu”. Zardzewia³e lusterko w ³azience. Zapach œwierkowego lasu o œwicie. To wszystko ci¹gle pracuje we mnie. Mimo, ¿e co roku obrastam w kolejne warstwy wspomnieñ, te pierwsze œwiec¹ najjaœniej. *

Advertisement

„W lipcu ojciec mój wyje¿d¿a³ do wód i zostawia³ mnie z matk¹ i starszym bratem na pastwê bia³ych od ¿aru i osza³amiaj¹cych dni letnich. Wertowaliœmy, odurzeni œwiat³em, w tej wielkiej ksiêdze wakacji, której wszystkie karty pa³a³y od blasku i mia³y na dnie s³odki do omdlenia mi¹¿sz z³otych gruszek. […] Przez ciemne mieszkanie na pierwszym piêtrze kamienicy w rynku przechodzi³o co dzieñ na wskroœ ca³e wielkie lato: cisza drgaj¹cych s³ojów powietrznych, kwadraty blasku, œni¹ce ¿arliwy swój sen na pod³odze; melodia ka-

Weronika Kwiatkowska

tarynki, dobyta z najg³êbszej z³otej ¿y³y dnia […] Po sprz¹taniu Adela zapuszcza³a cieñ na pokoje, zasuwaj¹c p³ócienne story. Wtedy barwy schodzi³y o oktawê g³êbiej, pokój nape³nia³ siê cieniem, jakby pogr¹¿ony w œwiat³o g³êbi morskiej, jeszcze mêtniej odbity w zielonych zwierciad³ach, a ca³y upa³ dnia oddycha³ na storach, lekko faluj¹cych od marzeñ po³udniowej godziny. […] W sobotnie popo³udnia wychodzi³em z matk¹ na spacer. Z pó³mroku sieni wstêpowa³o siê od razu w s³oneczn¹ k¹piel dnia. Przechodnie, brodz¹c w z³ocie, mieli oczy zmru¿one od ¿aru, jakby zalepione miodem […]. Rynek by³ pusty i ¿ó³ty od ¿aru, wymieciony z kurzu gor¹cymi wiatrami, jak biblijna pustynia. Cierniste akacje, wyros³e z pustki ¿ó³tego placu, kipia³y na nim jasnym listowiem […]. Tak wêdrowaliœmy z matk¹ przez dwie s³oneczne strony rynku, wodz¹c nasze za³amane cienie po wszystkich domach, jak po klawiszach. […] A¿ wreszcie na rogu ulicy Stryjskiej weszliœmy w cieñ apteki. Wielka bania z sokiem malinowym w szerokim oknie aptecznym symbolizowa³a ch³ód balsamów, którym ka¿de cierpienie mog³o siê tam ukoiæ. […] Przedmiejskie domki tonê³y wraz z oknami, zapadniête w bujnym i pogmatwanym kwitnieniu ma³ych ogródków. Zapomniane przez wielki dzieñ, pleni³y siê bujnie i cicho wszelkie ziela, kwiaty i chwasty, rade z tej pauzy, któr¹ przeœniæ mog³y za marginesem czasu, na rubie¿ach nieskoñczonego dnia”. * ❍

* Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe.

Zapraszamy na stronê Autorki: www.stanywewnetrzne.com

This article is from: