wydanie s iódm e 2 0 1 5 I www. an t idat um. c o m
W WYDANIU MIĘDZY INNYMI Blask i splendor B.Ó.B. Jedz, bigaj i... jedz! Mycie raz na trzydzieści lat Biało na czarnym Nieaktualności Re-lokacja
wydanie Siódme 2015 I www.antidatum.com redakcja: łucja frejlich-STRUG, andrzej frejlich dział reklamy: tel. 81 532 87 39 fotografie: łucja frejlich-STRUG, andrzej frejlich sKład i grafika: lariat™ studio graficzne, www.lariat.pl ul. LIPOWA 4A, lublin, tel. 516 979 240
magazyn bezpłatny portalu antidatum.com, sprzedaż całości lub fragmentów jest
niedozwolona i stanowi naruszenie przepisów prawa i grozi odpowiedzialnością prawną.
wszelkie prawa zastrzeżone dla ich właścicieli. wykorzystanie materiałów z niniejszej publikacji możliwe jest wyłącznie za zgodą redakcji z powołaniem się na źródło treści. © 2014 antidatum
REDAKCJA Niewielu z nas może pozwolić sobie dzisiaj na luksus niespiesznego życia. Nieustannie gdzieś biegniemy zaabsorbowani aktualnymi problemami. W natłoku codziennych spraw nie zauważymy, jak wiele rzeczy nam umyka, bezpowrotnie ginie w otchłani upływającego czasu. Na przekór panującym tendencjom proponujemy Państwu udać się w niespieszną podróż. Podróż z Lublinem w tle, chociaż zasięgiem tematycznym wykraczającą dalece poza zwykłe zwiedzanie miasta. Chcemy, aby smakowanie Lublina stało się pretekstem do głębszej refleksji nad kulturą, sztuką i stylem życia. W Antidatum postaramy się na chwilę zatrzymać czas. W kadrach fotografii i tekstach będących próbą uchwycenia ulotnych chwil oraz nietuzinkowych wydarzeń – tych współczesnych i minionych. Podejmiemy próbę wydobycia spod warstwy kurzu zapomnianych historii i miejsc, które nie przetrwały próby czasu. Pochylimy się nad dziełami sztuki, zarówno tymi docenionymi jak i ukrytymi gdzieś, zepchniętymi na margines świadomości. Zwrócimy uwagę na pełne kunsztu dzieła ludzkiej wyobraźni, którym często trudno przedrzeć się przez gęstą warstwę otaczających nas informacji. Mamy świadomość tego, że czas i jego percepcja są zjawiskami subiektywnymi. Dlatego na łamach naszego pisma pojawią się teksty pisane z perspektywy przedstawicieli dwóch kolejnych pokoleń. Ich autorzy postrzegają świat inaczej, ogniskują swoją uwagę na innych zjawiskach, poświęcają swój czas odmiennym aktywnościom i zainteresowaniom. To, co ich łączy, to filozofia życiowa, która nakazuje doceniać szczegóły, cieszyć się pięknem i odnajdować je w rozmaitych zaułkach Lublina, rzecz jasna - niespiesznie.
ANDRZEJ Historyk sztuki, bizantynista. Mieszka w Lublinie od dawna i kocha to miasto jak swoje. Fascynuje go dobre rzemiosło w każdym jego aspekcie. Docenia przede wszystkim kunszt zegarmistrzów, ale czary krawców, jubilerów, a nawet repuserów też stara się zgłębić. Nie poprzestaje na podziwianiu. To on rozmontuje zegarek lub radio po to, by zrozumieć, „jak to działa”. Lubi przyrodę i dobre, czyste buty.
ŁUCJA Córka Andrzeja. Zawodowo poszła w ślady rodziców, choć na drodze wykształcenia zahaczyła jeszcze o ogrody. Urodziła się w Lublinie i nigdy nim nie znudziła. Po Ojcu odziedziczyła zamiłowanie do detali i tradycji, ale patrzy na nie oczami młodszego pokolenia. Pociągają ją zapomniane miejsca, dobre książki i kuchnia „nie na skróty”.
3
edytorial R
ok temu w lipcu wyszło pierwsze wydanie antidatum. Byliśmy trochę przerażeni, bardzo nieopierzeni i pełni nadziei. Nie byliśmy pewni, gdzie nas ta ścieżka zaprowadzi, ale wiedzieliśmy, że chcemy nią podążać. Z perspektywy roku możemy śmiało stwierdzić, że było warto! Około stu artykułów i dziesiątki tysięcy zdjęć później wiemy, że wydawanie magazynu antidatum jest dla nas przede wszystkim wspaniałą przygodą. Pozwoliło nam lepiej poznać Lublin i region, spotkać wielu wspaniałych ludzi, ale przede wszystkim dało nam Was – najlepszych czytelników pod słońcem. Dziękujemy! W drugim już w historii lipcowym wydaniu, rozgrzanym słońcem i dźwięczącym pracującymi pszczołami, mamy dla Was jak co miesiąc kilka ciekawych historii. Na okładce, podobnie jak rok temu zobaczycie zegarek, tym razem pięknego Zenitha z lat dwudziestych. Przeczytacie też o naszym nienawidzonym i kochanym dworcu PKS, a właściwie jego budynku. W gorący dzień ochłodzicie się w grubych murach klasztoru dominikanów, gdzie kryje się jeden z największych lubelskich skarbów. Zaprosimy Was również do obejrzenia najnowszej wystawy stałej w Muzeum na Zamku. Od kuchni strony - stawiamy na bób! To stanowczo warzywniakowa gwiazda lipca. Jedzą go starzy i młodzi, a u nas znajdziecie go w dwóch odsłonach. Gdy już trochę odpoczniecie po domowej bobowej uczcie, zabierzemy Was do wartej grzechu pizzerii na Wieniawie.
5
W
zawartej w tytule tekstu opozycji kryje się tylko pozorna sprzeczność. Często istota genialnych rozwiązań - czy to
konstrukcyjnych, czy estetycznych – polega na twórczym łączeniu sprzeczności. Ileż mamy przykładów, gdy projektant posługując się tradycyjnymi technikami wyrafinowanego rzemiosła konstruuje przedmioty o śmiałych, a nawet futurystycznych rozwiązaniach stylistycznych. A czasami odwrotnie, tradycyjna i stylistycznie oswojona forma skrywa najbardziej zaawansowane technicznie dzieło.
Pomiędzy militarną prostotą a art-dekowskim wyrafinowaniem. Przykład to choćby słynne marki motoryzacyjne Ferrari i Maserati. Ferrari to dla mnie czysta abstrakcja, podziwiałem je jedynie przemykające ulicą. Ale jeden jedyny raz siedziałem przez chwilę we wnętrzu Maserati Quatroporte i wrażenia były niezapomniane. Nie fascynuje mnie motoryzacyjna technika, nie powalił na kolana silnik z podwójnym Turbo o charakterystycznej czerwonej pokrywie głowicy i trójzębem logo marki. Ale wnętrze! Kremowa skóra tapicerki o pięknym zapachu, drewno topoli włoskiej na desce rozdzielczej 7
pomiędzy miliratną prostą a art-dekowskim wyrafinowaniem
i drzwiach oraz dopracowane
i oliwkowych gajów, w kamien-
w najdrobniejszych szczegó-
nych domach na wzgórzach,
łach elementy wykończenia.
do których prowadzą wijące
Tu nikt nawet nie wpuścił pro-
się drogi obsadzone szpale-
jektanta z komputerem wy-
rami
posażonym w najbardziej za-
A w niewielkich miasteczkach,
awansowane programy. Za tym
w zaciszu starych warsztatów
projektem stoją liczne pokolenia
mistrzowie przekazują tajniki
koneserów, którzy wyrastali w
swego rzemieślniczego kunsztu
otoczeniu prawdziwego piękna
wybranym uczniom. I tak przez
i sztuki najwyższej próby. Żyli
pokolenia. Wsiadając do wnę-
w krajobrazie rozległych winnic
trza Maserati natychmiast się
strzelistych
cyprysów.
to wyczuwa. Delikatne nieregularności w szwach tapicerki, sposób wypolerowania powierzchni drewna. Wszystko to wypieściła ręka rzemieślnika, prawdziwego mistrza w swej profesji. Wszystko na swoim miejscu, ani odrobiny taniego efekciarstwa. Nawet zegarek pośrodku konsoli jest mechaniczny, ręcznie nakręcany. To prawdziwy Cartier. Bo w takim samochodzie
każdy
szczegół
jest ważny, dopełnia całości. Za-
T
ak też bywa z zegarkami, które kolekcjonuję.
Przykładem tego jest kolejny
chwycałem się wszystkimi naj-
Zenith, którego chciałbym
drobniejszymi detalami wnętrza,
dzisiaj przedstawić. Już chy-
harmonią elementów, jakością
ba dwukrotnie deklarowa-
wykonania. Ale nie będę ukrywał,
łem moje upodobanie do tej
że to właśnie charakterystyczny,
marki. Dziś najstarszy z na-
migdałowaty w kształcie zegarek
ręcznych egzemplarzy, jakie
Cartiera z wyraźnie widocznym
posiadam w swoim zbiorze.
po prawej stronie pokrętłem ko-
Zenity były pierwszą grupą
ronki, najbardziej przekonał mnie
zegarków, które zacząłem
do tego wnętrza. Bo czasami po-
zbierać metodycznie. Zde-
zornie mało istotne drobiazgi de-
cydowałem się na konkretną
cydują o ostatecznym wrażeniu.
markę, rodzaj zegarka – na-
9
pomiędzy miliratną prostą a art-dekowskim wyrafinowaniem
ręczny i przedział czasowy – od
w wyniku modyfikacji swych
pierwszych modeli naręcznych
starczych braci kieszonkowców.
do „rewolucji kwarcowej”. Ten
Początkowo do zwykłego ze-
szczególnie mnie cieszy, bo
garka kieszonkowego przysto-
doskonale odzwierciedla za-
sowano specjalny pasek, który
równo konkretny etap w ewolu-
pozwolił przenieść go z kieszeni
cji formy zegarka naręcznego,
spodni, czy specjalnej kieszonki
jak i filozofię założycieli marki
kamizelki na nadgarstek. A po
Zenith. Zacznę najpierw od for-
co? Żołnierz, początkowo tyl-
my. Zegarek datowany jest na
ko oficer, nie mógł nieustannie
początek lat 20-tych XX wieku.
sięgać do kieszeni aby spraw-
Jak wiadomo, pierwsze modele
dzić czas, potrzebny do prowa-
zegarków naręcznych powstały
dzenia działań operacyjnych. Mniej absorbujące i bardziej praktyczne było uniesienie ramienia i skierowanie wzroku na nadgarstek. To właśnie w okopach frontowych I Wojny Światowej wylansowano nową formę zegarka osobistego. Wkrótce do okrągłych kopert zaczęto dolutowywać druciane uszy do mocowania skórzanego paska, a koronkę naciągową przeniesiono z godziny 12 na 3. I to już
11
pomiędzy miliratną prostą a art-dekowskim wyrafinowaniem
był prawdziwy zegarek naręczny, choć jego kieszonkowa geneza wciąż była wyraźnie czytelna. Militarna funkcja wyrażała się też w grafice tarczy. Duże indeksy godzinowe, masywne i kontrastowe w kolorze wskazówki, miały zapewnić czytelność w każdych warunkach. Surowość, czasami wręcz rustykalność formy, zdradzała przeznaczenie.
W
ojna się skończyła, ale niektórzy już nie mogli rozstać się z zegarkiem na rękę, mimo że kieszonkowy wciąż uchodził
za bardziej stosowny dla gentlemana. Kolejnym krokiem w ewolucji formy był kształt poduszki, zasadniczo różny od kształtu zegarka kieszonkowego. Ale pozostały jeszcze te cienkie druciane uszy, jakby wtórnie dodane. Dopiero z czasem pojawiły się uszy w pełni zintegrowane z kopertą.
13
M
ój Zenith jest właśnie taką niewielką poduszką wykonaną ze srebra, pokrytą dekoracjami w formie meandra i niewielkich
listków, wykonanych techniką oksydacji srebra. Jest więc przedmiotem w pewnym sensie wyrafinowanym w swej artystycznym kształcie. Ale już grafika tarczy zdradza wojskowe powinowactwa. Duże arabskie cyfry indeksów godzinowych w oliwkowym kolorze, obwiedzione są cienkim czarnym konturem. Masywne szkieletowe wskazówki z oksydowanej na niebiesko stali, również mają oliwkowe wypełnienia. Grafiki tarczy dopełnia prosty napis Zenith, który był
15
pomiędzy miliratną prostą a art-dekowskim wyrafinowaniem
logo firmy przed pojawieniem się charakterystycznej pięcioramiennej gwiazdki. W okolicach godziny 6 mały sekundnik o podziałce skalowanej co pięć sekund, naprzemiennie indeksami kreskowymi i arabskimi cyferkami. I tu powracam do myśli wyrażonej w tytule tekstu. Teoretycznie wyrafinowana forma koperty i pokrywające ją delikatne dekoracje powinny kłócić się z rustykalną, militarną stylistyką tarczy. Ale tak nie jest. Elementy te doskonale ze sobą harmonizują. Zajrzyjmy teraz pod tylną pokrywę zegarka. Mechanizm to nie tani masowy składak – bo już wtedy takie powstawały w Szwajcarii. To prawdziwy „in house” Zenitha. Przez długie lata najlepszy z zenitowskich mechanizmów, przykład najwyższej jakości i precyzji. To za zegarek z tym mechanizmem nagrodzono firmę Grand Prix na Wystawie Światowej w Paryżu w 1900 roku. Oczywiście nagrodzonym zegarkiem była „kieszonka”, ale sukces zegarów naręcznych kilkanaście lat później, spowodował miniaturyzację
mechanizmu z regulacją w formie tzw. „wąsa kapitana”. Na jednym ze zdjęć towarzyszących mojemu tekstowi zestawiam mechanizm oryginalny - kieszonkowy z nagrodzonego zegarka i późniejszą jego modyfikację. Jak wyraźnie widać, różnią je jedynie rozmiary. Obydwa miały doskonałe wartości robocze i chronometryczną precyzję. Wszystkie te cechy razem wzięte zapewniły Zenitowi uznanie międzynarodowej klienteli. Firma już w 1914 roku otworzyła w Londynie filię, która zajmowała się dystrybucją produktów marki na terenie Wielkiej Brytanii. Potem Zenith trafił także za ocean, stając się jedną z ulubionych marek prezydentów USA. Z upodobaniem nosili je przedstawiciele klanu Kennedy. Ale to już późniejsze dzieje.
17
pomiędzy miliratną prostą a art-dekowskim wyrafinowaniem
19
D
zisiaj manufaktura Zenith wciąż konstruuje technicznie doskonałe chronometry, ale ja-
koś nie przekonuje mnie stylistycznymi rozwiązaniami. Moim zdaniem zbyt dużo w nich efekciarstwa. Nie to, co modele z lat z lat 20 - 60-tych. Choćby ten staruszek zaprezentowany dzisiaj. Może nie nadaje się już do codziennego noszenia, ale precyzją chodu nie ustępuje sześćdziesiąt lat młodszym kolegom. Pochodzenie zobowiązuje. Porównanie go ze wspomnianym na wstępie Maserati byłoby pewną przesadą. Ale i jego wspiera tradycja pokoleń rzemieślników, prawdziwych mistrzów w swej profesji i doskonała umiejętność połączenia wyrafinowanej formy z zaawansowaną techniką. Andrzej Frejlich
21
Mycie raz na trzydzieści lat
N
ie będę rozpisywał się o higienie, tylko lubelskiej architekturze. Temat ten zaprząta
moją uwagę od jakiegoś czasu. W tym wypadku wywołało go wydarzenie, o którym donosiły media w ostatnich dniach czerwca. Ale nim przejdę do właściwego tematu, tylko jedna refleksja. Wyobrażam sobie, że za kilkadziesiąt lat nasze wnuki i prawnuki będą miały mocno spaczony obraz architektury Lublina. W ciągu chronologicznym jej ewolucji lata 60-70-te będą wyjątkowo ubogie i monotonne. Pewnie jeszcze będą stały bloki- pudełka Czechowa i innych miejskich sypialni, ale z architektury publicznej niewiele pozostanie. Albo zostanie gruntownie przebudowana – co postępuje na naszych oczach w zastraszającym tempie, albo tak jak kino „Kosmos”, całkowicie zginie.
23
Mycie raz na trzydzieści lat
W
racam do tematu. 23
przedstawiać. Dziś już to wi-
czerwca
dać, a to dzięki miłośnikom
wydanie
Elektroniczne
„Kuriera
Lubelskie-
lubelskiego modernizmu, któ-
go” poinformowało o „Wielkim
rzy sami chcieli wykonać tą
czyszczeniu mozaiki na dworcu
robotę. Na szczęście pomysł
PKS w Lublinie”. Niektórzy, na-
ochoczo podchwycił właści-
wet stali bywalcy nie dostrze-
ciel budynku – spółka Lubel-
gali jej pod grubym kożuchem
skie Dworce. Prace powie-
kurzu oraz licznymi reklamami
rzono specjalistycznej firmie.
i banerami. Ci, którzy ją widzie-
Dużych
li, dywagowali, co też może
zycja umieszczona na we-
rozmiarów
kompo-
wnętrznej północnej ścianie hali
podobnych kompozycji w na-
dworcowej, wykonana została
szym mieście. Bo Lublin słynął
w 1971 roku z kolorowego szkła
z takich rozwiązań w przestrze-
i ceramiki. Monochromatyczna,
ni publicznej. Najwięcej powsta-
niemal abstrakcyjna kompozy-
ło ich w latach sześćdziesiątych
cja, jest już teraz wyraźnie czy-
i siedemdziesiątych. Zdobiły kil-
telna i mimo swych znacznych
ka gmachów UMCS, szpital na
rozmiarów
konkurować
Jaczewskiego, osiedla miesz-
z reklamami ją otaczającymi. Jej
kaniowe. Część przetrwała do
autorem jest artysta Lucjan We-
dzisiaj.
musi
ngorek, znany jeszcze z kilku
25
Mycie raz na trzydzieści lat
J
eśli już jesteśmy na dworcu na Podzamczu przyjrzyjmy się także jego architekturze. To kolejny przykład ginącego już lu-
belskiego modernizmu. Trzeba dużo wysiłku aby spod cywilizacyjnych nawarstwień, zwłaszcza reklam wielkoformatowych wyłuskać właściwą architekturę. A budynek ten naprawdę zasługuje na uwagę. Niesłychanie lekka, jakby pawilonowa architektura, mocno przeszklona, wchodzi w interakcję z ruchliwym i gwarnym otoczeniem. Dziś trochę przygnębia swym stanem, ale zgodnie z zamysłem swego twórcy, architekta Wiesława Żuchowskiego, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych była nowoczesnym i dobrze przemyślanym rozwiązaniem. Głównym akcentem plastycznym była harmonijkowa forma dachu. Wszystkie te składniki i cechy przetrwały 27
Mycie raz na trzydzieści lat
do dzisiaj, ale czy sam budynek ocaleje? Niebawem dworzec ma zostać przeniesiony, a przyjęty już plan zagospodarowania przestrzennego dla tego terenu nic o tym obiekcie nie mówi, podobnie jak i położonym tuż obok dawnym budynku inspektoratu PZU, także bardzo dobrym przykładzie architektury tamtej epoki. Nie zdziwmy się zbytnio, gdy już budynek opustoszeje a w jego otoczeniu pojawią się buldożery i panowie w żółtych kaskach na głowach. Andrzej Frejlich
29
Mycie raz na trzydzieści lat.
31
S
Piwonie
ą najpiękniejszą ozdobą czerwca. Przewyższają nawet smak truskawek i za-
pach kwitnących lip. Do niedawna kojarzyły się głównie z ogródkiem babci, ale dziś przeżywają swój renesans.
33
P
iwonie spośród swoich towarzyszy malw, floksów, orlików i kosmosów zrobiły najbardziej efektowne wejście „na salony”. Po-
jawiają się w modnych sesjach zdjęciowych, na instagramie oraz w bukietach ślubnych. Pasują również do szalonej herbatki u Kapelusznika. Jej uczestnicy bardzo gdzieś się spieszyli, dlatego udało nam się sfotografować jedynie porzucony w środku przyjęcia stół ;)
Wspaniałe stylizacje florystyczne przygotowało Studio Dekoracji www.studio-dekoracji.pl 35
Blask i splendor P
rzypomnijmy sobie najstarszy widok Lu-
blina opisany przeze mnie w poprzednim
miesiącu. Sztych Hogenberga i Brauna pokazuje Lublin jako potężne, pnące się ku górze swymi licznymi wieżami miasto. Jedno z najznamienitszych w Koronie Królestwa. O tej pozycji decydowała nie tylko ranga polityczna, ale przede wszystkim zapobiegliwość mieszczan, głównie kupców i rzemieślników. Miasto było też ośrodkiem kwitnącej kultury, której świadectwa czytelne są do dzisiaj. Jednak nie we wszystkich dziedzinach świadectwa te zachowały się równomiernie. Stosunkowo niewiele mamy wytworów lubelskich złotników. A przecież doskonale wiemy, że wśród mieszkańców miasta byli oni ważną grupą zawodową. Cech złotników założony został dopiero w 1566 roku, ale źródła mówią o mistrzach biegłych w tym fachu już w całym poprzednim stuleciu. Gdy w II połowie XVI wieku Lublin stał się ważnym centrum życia politycznego, także 37
BLASK I SPLENDOR
wieku działało w Lublinie aż trzydziestu siedmiu mistrzów. Niestety, mamy do czynienia z pewną dysproporcją, dużo więcej wiemy o tej produkcji ze źródeł, niż zachowanych obiektów. Tych przetrwało naprawdę niewiele. Najmniej wiadomo nam o wyrobach świeckich. Nieco lepiej sytuacja wygląda w przypadku sreber sakralnych – niewielka ich część przechowała
się
kościołach
wyroby biżuteryjne i luksusowe
miasta i Lubelszczyzny. Głów-
srebra zyskały nowych nabyw-
nie są to naczynia liturgiczne:
ców pośród przedstawicieli elity
kielichy, monstrancje i relikwia-
władzy i bogatej szlachty licznie
rze. Szczęśliwie w klasztorze
zjeżdżających na długie miesią-
oo. Dominikanów zachowała
ce do grodu nad Bystrzycą. Że
się monstrancja datowana na
tak być musiało świadczy szyb-
ok. poł. XVII wieku, jeden z naj-
ki wzrost pozycji złotników po-
wybitniejszych wyrobów złot-
śród innych mieszkańców. Licz-
niczych okresu nowożytnego
nie weszli oni do elity miasta,
w Polsce. Dziś wszyscy może-
pełniąc ważne funkcje w radzie
my ją podziwiać w muzeum na
miejskiej. Około połowy XVII
krużgankach dominikańskich.
W
arto uświadomić sobie, że wiek XVII jest jednym z najbujniej-
szych okresów rozwoju polskiego złotnictwa. Przyjęcie przez
Polskę postanowień Soboru Trydenckiego, inicjującego odbudowę instytucji Kościoła katolickiego, dało impuls do nowych uposażeń i budowy kościołów. Wzrosło zapotrzebowanie na wyroby wyposażenia liturgicznego.
I
nteresująca
nas
monstran-
cja wyróżnia się pod każdym
względem. Już jej rozmiary są imponujące. Jest wysoka na 122 centymetry i ma rozpiętość ok. 50 centymetrów. Cechuję ją doskonałe rzemiosło złotnicze, niesłychana lekkość ażurowej konstrukcji i wręcz zapierające dech efekty kolorystyczne. Na tle złoconego srebra pojawiają się bogate kolorystycznie formy wykonane techniką wielobarwnych emalii i klejnoty z kamieni szlachetnych:
diamenty,
rubi-
ny, szmaragdy, kryształ górski, perły - oprawne w złoto. Warto prześledzić całą jej konstruk-
39
BLASK I SPLENDOR
cję. Podstawę stanowi stopa o formie czteroliścia, w który wpisano kwadrat. Całą podstawę pokrywa gęsto
dekoracja
ornamentalna,
a w jej polach wyznaczonych taśmami umieszczono kilkadziesiąt rozet o zróżnicowanych formach. Powyżej ornamentowany trzon zakończony został gruszkowatym nodusem o ośmiobocznym przekroju. Na nim umieszczone zostały cztery pełnoplastyczne hermy. Powyżej nodusa na boki wyrastają dwa ażurowe ramiona utworzone ze skręcających się wici roślinnych. Na zakończeniach splotów klęczą dwa aniołki w silnie pofałdowanych szatach. Podtrzymują one, a może bardziej jakby wprawiają w ruch glorię monstrancji. Gloria to najważniejszy element tego paramentu. W jej centrum znajduje się reservaculum – zamknięta oszklona puszka służąca do umieszczenia w jej wnętrzu konsekrowanej hostii. Gloria
41
BLASK I SPLENDOR
ma wyjątkowo subtelną formę. Z reservaculum wyrastają ułożone naprzemiennie proste i falujące promienie. Na ich tle mocniejszy akcent stanowi ornament chrząstkowo-małżowinowy, układający się w równoramienny krzyż. Jego górne ramię przechodzi w zwieńczenie, które tworzy grupa Ukrzyżowania z Matką Boską Bolesną i św. Janem Ewangelistą. U nasady promienistej glorii znajdują się małe pełnoplastyczne przedstawienia pelikanów karmiących swe młode. To jeden z powszechniej stosowanych motywów eucharystycznych.
Nasza monstrancja jest bezsprzecznie jedną z najbogatszych i najpiękniejszych, jakie zachowały się w Polsce z XVII wieku. Datowanie jej nie jest jednak sprawą prostą. Ponieważ nie zachowały się na niej żadne znaki złotnicze, podstawą do datowania są formy ornamentalne, które zdają się wskazywać na drugą ćwierć XVII wieku. Co do miejsca powstania także możemy mieć rozliczne wątpliwości. Czy był to Lublin? To pytanie wciąż otwarte. Niewątpliwie jest to wyrób polski, a nie import. Jeżeli zaproponowane przez historyków sztuki datowanie byłoby słuszne, to nasza monstrancja staje się z jeszcze jednego powodu dziełem wyjątkowym. Jest ona najwcześniejszym znanym w Polsce przykładem monstrancji z ostensorium w formie promienistej glorii. Osobnym zagadnieniem są zdobiące ją klejnoty. Wyroby biżuteryjne niewiadomego pochodzenia zostały zapewne użyte do jej przyozdobienia wtórnie. Pierwotnie były elementani biżuterii świeckiej. Być może jako wota trafiły do skarbca klasztornego. Jak widać, jeden z najcenniejszych zabytków złotniczych naszego miasta wciąż czeka na odkrycie. Mimo wieloletnich badań więcej prowokuje pytań, niż daje odpowiedzi. Epoka kontrreformacji, w której powstała monstrancja, lubowała się w artystycznej wystawności. Blask i splendor sztuki były wyrazem hołdu składanego Bogu, ale i triumfu odradzającego się po kryzysie okresu reformacji Kościoła Katolickiego. Andrzej Frejlich
43
Biało na czarnym
P
oczątek lipca, gorące niedzielne popołudnie, a ekipa antidatum zamiast wylegiwać się nad je-
ziorem wyrusza by nadrobić zaległości i odkryć nieodkryte jeszcze miejsca na kulinarnej mapie Lublina - takie białe plamy. Jedną z nich jest dla nas pizzeria Al Nero. Biała plama i to na czarnym tle. Na szczęście
już niedługo. Wcześniej tylko ją mijaliśmy, ale czarny szyld wciąż intryguje. Doskonale wiedzieliśmy, że będziemy musieli tutaj zajrzeć. Zwłaszcza, że placki rodem z Italii niezmiernie nas pociągają.
45
BIAŁO NA CZARNYM
G
odzina 14.00. Jest go-
zy. Dużo, ale oznaczenia wersji:
rąco i sennie. Powietrze
wegetariańskiej, ostrej i ich po-
pachnie rozgrzanym asfaltem.
łączenia nieco ułatwiają orienta-
Przybywamy do Al Nero tuż po
cję. Wybór jest trudny. Zaczyna-
otwarciu. Pracownicy właśnie
my więc od napojów. Tutaj czeka
kończą
krzeseł
nas miła niespodzianka. W kar-
i stolików na zewnątrz. Zajmu-
cie znalazły się włoskie napoje
jemy jedno z niewielu miejsc
marki San Pellegrino – Chino,
w cieniu i zabieramy się do
Cedrata i Limonata. Pierwszy
studiowania karty. Ruch na
ma przypominać w smaku Co-
ulicy jest znikomy. Nie widać
ca-Colę, ale tylko przypominać,
pieszych, z rzadka przejeżdża
bo jego głównym składnikiem są
jakiś samochód. Miasto wyglą-
czerwone pomarańcze. Cedrata
da na wyludnione. Atmosfera
to napój o aromacie cedru i cy-
przypomina nieco klimat surre-
trusów, słodko-kwaśny w sma-
alistycznych obrazów Giorgio
ku. Tego się dowiadujemy. O
de Chirico. Po rozłożeniu menu
limonatę nie pytamy, bo domy-
widzimy 36 kompozycji
ślamy się, z czego jest zrobiona.
rozkładanie
piz-
Va bene. Decydujemy się na
polsko-amerykańskiego „łał”, niż
chino i limonatę. Napoje są
włoskiego „mamma mia”. Wiemy,
lekko gazowane. Doskonale
że nad reakcjami musimy jeszcze
gaszą pragnienie i orzeźwiają
popracować, żeby były bardziej
w to upalne popołudnie. Popi-
na miejscu. Pizza, tak jak lubimy
jając chłodzące drinki przywie-
jest na bardzo cienkim cieście
zione z Italii w końcu podejmu-
z idealnymi brzegami, na których
jemy decyzję w sprawie pizzy.
utworzyły się pęcherze pękające
Wybór pada na wegetariań-
i rozsypujące się pod naciskiem
ską Etruschi oraz bezmięsną
noża. Na brzegach jest spieczo-
i ostrą zarazem kompozycję
na i chrupiąca, w środku bardziej
o wdzięcznej nazwie Prince.
miękka, ale zwarta, bo dobrze
Po kilkunastu minutach placki
przypieczona od spodu. Ciasto
trafiają na nasz stolik wywołu-
bardzo przypomina to, jakie przy-
jąc reakcję, bardziej w postaci
gotowuje Sycylijczyk w Il Rifugio.
47
BIAŁO NA CZARNYM
M
amy przed sobą dwa okrągłe placki. Etruschi w całości pokry-
to rukolą. Jest zielono i świeżo. Bardzo efektownie wyglądają płatki parmezanu na liściach, które wzmacniają wrażenie lekkości kompozycji. Pod spodem oczywiście mozzarella i sos pomidorowy. Pizza Prince okazuje się kompozycją
dla smakoszy ostrych potraw. Oprócz szpinaku, czosnku i doskonale przygotowanych karczochów – ani za miękkich, ani za twardych, znalazły się tam całe czerwone papryczki chilli. Książę to ostry gracz. Przekonujemy się, że na upalne dni lepszym wyborem jest pizza łagodniejsza, z dużą ilością świeżej zieleniny. Jak w każdej porządnej pizzerii, w Al Nero możemy do woli zakrapiać swoje placki oliwą. Do wyboru jest czosnkowa i ostra. Próbujemy obu. Okazują się świetne, choć z wiadomych względów nie nadużywamy tej z papryczką.
49
Biało na czarnym
P
izzą z Al Nero jesteśmy
Garażowy klimat jest pociąga-
zachwyceni, chociaż bez-
jący, zwłaszcza, że nie ma nic
pośrednio po tej wspaniałej
wspólnego z prowizorką. Prze-
uczcie trudno nam jest to wy-
myślana stylistyka, fajne logo
artykułować w sensowny spo-
i nazwa sprawiają, że miejsce
sób. Chociaż żadne z nas nie
zostaje w pamięci, jeśli je zo-
ma odwagi tego wypowiedzieć,
baczymy lub o nim usłyszymy.
wiemy, że będziemy musieli
Kiedy zjemy pizzę spod znaku
tam wrócić. Przecież pozostało
Al Nero, to na pewno wcześniej
jeszcze wiele wariantów pizzy
czy później wrócimy po więcej.
do wypróbowania, między in-
Delikatnym zgrzytem mogą być
nymi interesujące kompozycje
błędy w karcie w nazwach pizzy.
z krewetkami, wędzonym łoso-
Cztery sery po włosku to quattro
siem, czy włoskimi wędlinami
formaggi a nie fromaggi. Wyba-
w roli głównej. Zachęca rów-
czamy jednak i gratulujemy wła-
nież pizza z mozzarella di bu-
ścicielom pomysłu oraz wykona-
fala – słynnym włoskim serem
nia. Firma jest rodzinna i naszym
z bawolego mleka. W menu
zdaniem skazana na sukces.
Al Nero znajdziemy odrębną
Przyszłość Al Nero widzimy
kategorię
w całkiem jasnych barwach.
placków
wykwint-
nych opartych na tym słynnym włoskim produkcie. Są również sałatki i carpaccio z polędwicy wołowej.
Łucja Frejlich-Strug i Artur Strug
51
Biało na czarnym
53
B.Ó.B.
B.Ó.B. W
dzieciństwie nie przepadałam za kalafiorem, czy marchewką, ale były dwa warzywa, które mogłam
jeść bez końca i broniłam swojej porcji jak zwierzę, któremu próbuje się odebrać miskę. Pierwsze z nich to fasolka szparagowa, jedzona oczywiście najchętniej z bułką tartą podsmażoną na maśle. Drugie z ulubionych warzyw to bób. W rodzinnym domu prawie nigdy nie stanowił dodatku do dań, ale w sezonie jedliśmy go kilogramami po prostu
55
B.Ó.B.
ugotowany. Jako dziecko nie pochłaniałam od razu całych ziaren, najpierw zjadałam twardą i mniej apetyczną skórkę, by potem delektować się zielonym, chrupiącym wnętrzem. Choć moje dzieciństwo zostało przez szkołę muzyczną okaleczone o spędzanie długich godzin na podwórku i wiszenie na trzepaku, inne dzieci często wynosiły na dwór gotowany bób w miseczkach, kubkach lub słoikach i pojadały go w trakcie zabawy. Byłam bardzo zdziwiona, gdy w tym roku przy osiedlowej piaskownicy zobaczyłam grupkę dzieci skupionych wokół foliowej siatki pełnej gotowanego bobu. Widać ten zwyczaj przetrwał, co bardzo mnie cieszy.
P
raktycznie
zawsze
Chmielewskiej samej w sobie,
jestem ogromną fanką
jak i jej alter ego. Ta wiecznie od-
Joanny Chmielewskiej i jej
chudzająca się kobieta uważa-
twórczości. Zaczęło się od
ła go za cudowne remedium na
czytanego nad polskim mo-
nadwagę, ale także najchętniej
rzem Lesia i dzikich wybu-
częstowała nim swoich licznych
chów śmiechu, które powo-
gości. Gdy tylko ktoś wpadał
dowały, że współplażowicze
z niezapowiedzianą zwykle wizy-
patrzyli na moich rodziców ze
tą, na kuchence lądował garnek
współczuciem. Przeczytałam
z bobem, a na stole, kawa, wino
wszystkie książki tej autorki.
i piwo, które przecież niej jest na-
Kto również je zna, ten wie,
pojem alkoholowym.
że
powieści
od
Chmielewskiej
to dużo więcej niż kryminały. Tworzą niepowtarzalny klimat, do którego chce się wracać oraz grono bohaterów, z którymi można się zaprzyjaźnić. Fani Joanny Chmielewskiej z pewnością wiedzą, dlaczego od rozważań na temat lipcowych warzyw przeskoczyłam nagle na literaturę. Innym spieszę wytłumaczyć, iż bób był ulubionym jedzeniem Joanny
57
b.ó.b.
U
staliliśmy już, że bób jest świetny w roli przekąski.
Można go jeść nie tylko w lipcu, bo doskonale się mrozi. Oczywiście tak przetworzony już nie smakuje równie wspaniale, jak latem, jednak może pomóc je przywołać w zimniejsze miesiące. Dzisiaj przedstawię Wam dwa przepisy wykorzystujące bób w daniach obiadowych. Gdy już przeje nam się w formie przekąski, świetnie urozmaici swoim smakiem i kolorem letni obiad.
S
ałatka z brązowego ryżu z bobem to opcja lżejsza,
bardziej „fit” i idealna na ekstremalne upały, bo dodatkowo nie rozgrzewa udręczonego organizmu. Orzechowy w smaku ryż tworzy wspaniałą kompozycję z pikantną rukolą, chrupiącą marchewką i bobem, a wyjątkowy sos dopełnia ideału. Taki miks doskonale odżywi ciało, dostarczy porządną porcję białka, witamin i błonnika, dzięki czemu jest świetnym posiłkiem także dla sportowców.
Super-sałatka z bobem 100g dzikiego ryżu
•
2 marchewki
• • • •
300g bobu
2 ząbki czosnku
garść lub więcej orzechów włoskich • •
rukola
1 cebula Sos:
•
2 garście namoczonych ziaren słonecznika •
1 ząbek czosnku •
• •
oliwa z oliwek
ocet balsamiczny świeży tymianek •
sól i pieprz
O
rzechy włoskie i słonecznik namaczam na kilka godzin przed przygotowaniem sałatki. Ryż podsmażam na odrobinie oleju,
zalewam dwoma szklankami wrzątku i gotuję przez 20-30 minut. Solę pod koniec gotowania i studzę. Bób gotuję przez około 13 minut w lekko osolonej wodzie z łyżeczką cukru, studzę i obieram. Marchewki oczyszczam, kroję obieraczką i podsmażam z czosnkiem. Cebulę obieram i kroję w pióra. Sos przygotowuję wrzuca59
B.ó.b
jąc wszystkie jego składniki do blendera i miksując tak, aby powstał w miarę gładki „majo-
J
eżeli macie ochotę na coś bardziej treściwego i „kon-
kretnego”, koniecznie zróbcie
nez”. W razie potrzeby dosma-
makaron z kiełbaskami i prze-
czam lub lekko rozcieńczam
glądem lipcowych warzyw. Pa-
wodą. Wszystkie składniki mie-
sta z kremowym cukiniowym
szam w dużej misce z sosem
sosem zaspokoi ochotę na coś
i od razu podaję.
sycącego, a bób i pomidory nadadzą daniu letniej lekkości. Kropką nad „i” jest słonecznik, który wspaniale chrupie.
Makaron z kiełbaskami i bobem •
pół opakowania makaronu spaghetti •
pół kostki sera à la feta •
1 duża cukinia
•
2 ząbki czosnku
•
1 duży pomidor •
•
2 łyżki oleju
2-3 pikantne kiełbaski (u nas białe z polsoi) • •
300g bobu
1-2 garście nasion słonecznika
61
b.ó.b.
S
łonecznik prażę na suchej patelni. Pomidora obieram ze skórki i kroję w kostkę. Bób gotu-
ję przez około 13 minut w lekko osolonej wodzie z łyżeczką cukru, studzę i obieram. Cukinię szoruję, ścieram na tarce, solę i odsączam. Na oleju podsmażam przez chwilę pokrojony czosnek i dodaję cukinię. Duszę ją przez chwilę, po czym dodaję fetę, mieszam i doprawiam pieprzem. Kiełbaski kroję i smażę na odrobinie oleju aż się zrumienią. Na talerz wykładam porcję makaronu z sosem, posypuję ją kiełbaskami, pomidorem, bobem i słonecznikiem. Najpyszniejsze jest na ciepło.
ナ「cja Frejlich-Strug
63
Jedz, biegaj i... jedz! 65
ZBIEG LUBELSKI II - Jedz, biegaj i... jedz!
W
magazynie antidatum.com co miesiąc możecie przeczytać o ważnych punktach na kulinarnej mapie Lublina. To dla
tych, którzy uwielbiają odkrywać restauracje i bary, chłonąć ich klimat, a przede wszystkim serwowane w nich dania. Z kolei czytelnicy, którym nie straszne jest gotowanie na dwa, a nawet trzy palniki na pewno znaleźli już na łamach pisma pomysły na pyszne potrawy, które później wypróbowali w swojej kuchni. O jedzeniu kilka słów także w tym numerze Zbiega. Nie będzie aż tak wyrafinowanie i kolorowo, jak w kulinarnym dziale antidatum, ale z pewnością praktycznie i zdrowo.
K
to spróbował kiedyś biegania, wie doskonale, że or-
ganizm od którego żąda się kilku kilometrów wysiłku powinien być odpowiednio odżywiony. Kiedyś spotkałem się z opinią, że zdrowy biegacz jest jak sprawnie działający piec – spali wszystko, co się do niego wrzuci. Nie ukrywam, że ta wygodna teoria na pewien czas stała się moim motto w kwestii odżywiania. Chyba
N
ie jestem dietetykiem, jednak w ciągu kilku lat bie-
każdy biegacz w pewnym mo- gania udało mi się bardziej lub mencie zaczyna jednak zasta- mniej świadomie dojść do kilku nawiać się nad tym, czy aby na rozwiązań żywieniowych, które pewno jego sposób odżywiania w moim przypadku się sprawjest odpowiedni dla stylu życia. dzają i mogę je śmiało polecić A to przyplącze się kontuzja, innym. W sieci znajdziemy tysiąa to nagły ból brzucha zmusi do ce terabajtów informacji o odzwolnienia tempa, a nawet za- żywianiu biegaczy. Poświęcono trzymania się. I wtedy pojawia temu zagadnieniu wiele ksiąsię refleksja. Najczęściej zada- żek i artykułów w prasie. Można wane pytania to: co jeść? jak z nich czerpać inspirację i cenne jeść? kiedy jeść?
wskazówki. Zainteresowani i wytrwali z pewnością znajdą odpo-
67
ZBIEG LUBELSKI II - Jedz, biegaj i... jedz!
wiedzi na większość swoich py-
jednym przepisem, z które-
tań. Czasem jednak teksty na ten
go jestem dumny, ponieważ
temat odstraszają rozbudowany-
dopracowałem go zupełnie
mi tabelami składników odżyw-
sam, po trochu opierając się
czych oraz ilością różnorodnych
na poradach z różnych źró-
produktów, w które należałoby
deł, a po trochu eksperymen-
się
tując ze składnikami znalezio-
zaopatrzyć
przygotowując
posiłki. Jednym słowem, można łatwo utonąć w gąszczu informacji, zniechęcić się i pozostać przy swoich przyzwyczajeniach. Trudno też wszystkie informacje z sieci zweryfikować i stwierdzić, czy są oparte na rzetelnych badaniach czy, może kryje się za nimi jakieś lobby lub po prostu ignorancja. Bardziej systematycznie zacząłem zgłębiać temat żywienia od niedawna, więc moich osiągnięć nie można uznać za spektakularne, ale na podstawie swoich dotychczasowych doświadczeń mogę, przynajmniej częściowo odnieść się do postawionych wyżej pytań. Podzielę się również
nymi w domowej „spiżarni”.
N
a pytanie o to kiedy jeść, trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Przez długi czas trzymałem się zasady, że wyruszam
w drogę dwie godziny po posiłku. Nie działa ona jednak wtedy, gdy ów posiłek jest zbyt ciężki. Jeśli żołądek napełnimy dużą ilością ciężkostrawnych potraw, to nawet trzy godziny mogą nie wystarczyć, by bez przygód przebiec planowaną trasę. Jeśli wyjdziemy pobiegać po zbyt długim czasie od posiłku (w szczególności dotyczy to dłuższych dystansów), to naturalną koleją rzeczy zabraknie nam energii, a uczucie głodu w trakcie treningu nie zawsze jest pożądane. Wydaje się, że rozwiązaniem optymalnym jest zjedzenie na kilka godzin przed biegiem posiłku lekkiego, ale bogatego w składniki odżywcze. Doskonałym posiłkiem biegacza jest na przykład gęsta zupa (najlepiej przegryzana razowym pieczywem)
69
ZBIEG LUBELSKI II - Jedz, biegaj i... jedz!
lub razowy makaron z pietruszkowym pesto, które jeść można właściwie bez końca. A że obecnie w cenie pęczka natki pietruszki otrzymujemy naprawdę spory wiecheć zieleniny, to grzech nie korzystać. Nie pozostaje nic innego, jak biegać po lubelskich targowiskach (Krańcowa, Wileńska, Ruska) i wybierać co ładniejsze okazy przysmaków, jakie o tej porze roku serwuje nam natura.
W
szczegółach chciałbym skupić się tym razem na przykładowym posiłku, w którym połączyć można wiele produk-
tów niezbędnych w jadłospisie i to nie tylko biegaczy. Jest szybki w przygotowaniu, może pełnić rolę śniadania, kolacji lub podwieczorku. Mam na myśli... owsiankę. Tak, właśnie owsiankę - postrach przedszkolaków, powód rozpaczy wielu dzieci i stałą pozycję w szpitalnym menu. Okazuje się jednak, że kiedy nad nią trochę popracujemy, ta niezbyt apetyczna breja może być naprawdę dobra. Recepturę swojej ulubionej kompozycji doskonaliłem jakiś czas, ale za to teraz mogę się nią zajadać ze smakiem. Moja podstawowa wersja owsianki po tuningu składa się z: •
kubka płatków owsianych (górskich),
•
dwóch szczodrych łyżeczek miodu, •
•
półtorej łyżeczki karobu,
pół szklanki orzeszków ziemnych – lepiej kupić te w łupinach i samodzielnie wyłuskać, bo wtedy mają naturalny smak nieskażony różnymi chemicznymi dodatkami o działaniu utrwalającym i ów smak „poprawiającym”, •
pół szklanki migdałów pozostawionych wcześniej na kilka godzin w wodzie, •
jednego banana pokrojonego w plastry.
71
ZBIEG LUBELSKI II - Jedz, biegaj i... jedz!
S
łów kilka o karobie, czy-
ka i błonnika, zawiera magnez
li mączce z pozbawionych
i potas. Karob z pewnością po-
nasion strąków drzewa karobo-
winien znaleźć się w diecie każ-
wego (szarańczyna strąkowego).
dego sportowca.
Ma ona kolor i konsystencję kakao. Podobnie również smakuje. Karob jest jednak od kakao
D
o garnka wsypujemy kubek owsianki i wlewamy
zdrowszy, ponieważ zawiera wię-
dwa kubki wody. Gotujemy do-
cej wapnia i mniej tłuszczu oraz
dając najpierw karob, później
nie zakwasza organizmu. Jest
miód i resztę składników poza
również znakomitym źródłem wi-
bananem. Ten owoc najlepiej
taminy A i witamin z grupy B. Do-
pokroić i wrzucić na koniec,
starcza nam sporą dawkę biał-
żeby nie zamienił się w kleistą
maź. Trzeba przyznać uczciwie,
śląską moczką, jedną z regio-
że ostateczny efekt nie powa-
nalnych potraw bożonarodze-
la na kolana swoim wyglądem.
niowych, do której mam pe-
Karob nadaje owsiance brązo-
wien sentyment.
wą, niezbyt apetyczną barwę, a z gęstej papki wyzierają tu ówdzie orzechy i banan. Na pewno kompozycję ożywią świeże owo-
T
ak, jak wspomniałem, jest to wersja podstawowa.
W przypływie fantazji dodać
ce, w szczególności truskawki,
do niej można świeże owoce, a
za jakiś czas może jabłko albo
także rodzynki (po wcześniej-
gruszka. Mnie osobiście nie
szym wypłukaniu ich ze związ-
przeszkadza ani kolor ani kon-
ków siarki), suszoną żurawinę
systencja. Budzi skojarzenia ze
lub inne niż fistaszki orzechy (np. nerkowca, ale to już wersja premium). Ze względu na panujące upały warto trochę poczekać aż owsianka wystygnie. Jej dodatkową zaletą będzie wówczas konsystencja przypominająca
budyń
za-
wdzięczana karobowi.
73
ZBIEG LUBELSKI II - Jedz, biegaj i... jedz!
D
laczego w podstawowej wersji swojej owsianki rezygnuję ze świeżych truskawek? Po pierwsze, wszyst-
kie trafiają do koktajli – buzujących od witamin, wypijanych w ostatnich miesiącach litrami. Po drugie, bardzo odpowiada mi orzechowo – kakaowo – bananowy smak owsianki. Jak dla mnie taka ma być.
O
wsianka świetnie uzupełnia zapotrzebowanie ener-
getyczne po biegowym treningu. Jest szybka i prosta w przygotowaniu, co ma ogromne znaczenie, gdy wykończeni wracamy z trasy. Już sama w sobie dostarcza dużo białka (13% dziennego zapotrzebowania osoby dorosłej), a dodane do niej składniki tę sumę jeszcze zwiększają. To ważne, aby proces regeneracji po wysiłku fizycznym zachodził sprawnie.
M
ożna powiedzieć, że nasze bieganie nie kończy
się na linii mety. Zaczyna się ono i kończy w kuchni. Od tego, co w niej przygotujemy zależy nasza forma podczas biegu i to, jak szybko odzyskamy siły po treningu. Biegaczu, jedz zatem mądrze i biegaj z radością.
75
RE-LOKACJA -
wieloznaczne słowo
77
RE-LOKACJA - wieloznaczne słowo
8
lipca o godzinie 18.00 na Zamku Lubelskim zjawił się niemal
cały kulturalny Lublin. Stawili się też oficjele z Prezydentem Mia-
sta i jednym z Marszałków Województwa na czele. Cóż ich wszystkich tutaj ściągnęło? Otwarcie wystawy „Re-lokacje”, towarzyszącej tegorocznej edycji festiwalu Wschód Kultury? A może wizyta Pani Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego na tym wernisażu? A w salach muzealnych panował piekielny upał, wino było zbyt ciepłe, tak samo woda. Nie pozostało więc nic innego, jak słuchać okolicznościowych przemów i oglądać obrazy. Na wernisażu trudno oglądać, lepiej robić to później w spokoju. Pozostało więc słuchanie. Pani minister Omilanowska była tak dobrze przygotowana, że niemal nie pozostawiła pola do popisu kuratorom wystawy. Nową ekspozycję w Galerii Malarstwa XX wieku będzie można oglądać do września. Została zaplanowana jako swoisty szkic do nowej prezentacji zbiorów sztuki Muzeum Lubelskiego na Zamku. Planowane jest poszerzenie przestrzeni ekspozycyjnej dla sztuki ostatniego stulecia, co nastąpi po remoncie Galerii Malarstwa, do którego rozpoczęły się już przygotowania. Kto zetknął się kiedykolwiek ze zbiorami muzealnymi wie, że widz najczęściej ogląda przysłowiowy czubek góry lodowej. Przeważająca większość eksponatów skrywa się w przepastnych magazynach muzealnych. Nie dlatego, że zazdrośni muzealnicy ukrywają je przed widownią, ale najczęściej dlatego, że nie ma dla nich miejsca na ekspozycji. A czasami ograniczony wybór dyktują kryteria budowy scenariusza wystawy. Nie ma bardziej przygnębiającego widoku niż cała masa dzieł po-
grążonych w mrocznych przestrzeniach magazynów. Wprawdzie często warunki przechowywania są tam lepsze niż na galerii, konserwatorzy czuwają nad ich należytą kondycją, ale dzieło odcięte od publiczności jest jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Większą sztuką jest więc pomysł na pokazywanie własnych zbiorów, niż ściąganie na wystawy spektakularnych dzieł wielkich mistrzów. Bo to drugie to sytuacja odświętna, wydarzenie, które zdarza się raz na jakiś czas, a to pierwsze to codzienna praktyka i na interesującą wystawę opartą na własnych zbiorach naprawdę trzeba mieć pomysł. To właśnie wyjątkowo mocno podkreślała w swoim wystąpieniu minister Omilanowska.
79
RE-LOKACJA - wieloznaczne słowo
K
uratorzy wystawy: Dorota Kubacka, Jacek Jaźwierski i Marcin Lachowski pokazali na wystawie obok prac ze zbiorów
Muzeum Lubelskiego, także te pochodzące z innych kolekcji lubel-
skich, Galerii Labirynt oraz Lubelskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Zabieg ten miał pewnie na celu większe nasycenie pokazu reprezentatywnymi przykładami dzieł współczesnych, w celu pokazania bardziej zróżnicowanych rozwiązań ideowych i formalnych. Wystawa odchodzi od tradycyjnych kryteriów porządkowania dzieł – całkowicie zarzuca układ chronologiczny. Autorzy starają się nas przekonać, że można znaleźć wspólną płaszczyznę dla dzieł jeszcze z XIX wieku, współczesnych wideoprojekcji i nowoczesnej
fotografii. Że maleńki pejzaż stepowy Stanisławskiego i fotografia z przełomu XX/XXI wieku, nie muszą być sobie aż tak odległe. Problem prezentacji ludzkiego ciała można przybliżać pokazując akademicki akt, jak i zapis wideo, na którym artysta obnaża swe ciało, wątpliwej zresztą urody. Rozległy przedział czasowy w sztuce polskiej uporządkowano wokół czterech wątków tematycznych: „Miejsce: pracownia artysty” „Wyobrażenie: klasyczne piękno natury i estetyka obrazu” „Widzenie: światło i kolor” „Rozdarcie: pomiędzy wnętrzem a zewnętrznością”
81
RE-LOKACJA - wieloznaczne słowo
T
o arbitralny wybór kuratorów, ale i propozycja wprowadzenia innej zasady porządkowania dzieł
na galerii stałej. Zderzenia ponad chronologią budują
nową sytuację, są w stanie silniej aktywizować widza, zmuszają do ustosunkowania się do tej propozycji. Pewnie wystawa będzie miała tyle samo zwolenników, co i krytyków, ale nie zgaśnie tuż po wernisażu. Szkoda tylko, że z powodu jednego czy dwóch zaprezentowanych na niej prac jest limitowana dla widzów od 16 roku życia. Mogła być – i chyba być miała – pokazem, który służyć będzie także wychowaniu nowej publiczności muzealnej.
K
to nie przyszedł na wernisaż nie musi żałować, Panią Minister może zobaczyć w telewizorze,
a wino i tak było za ciepłe. Obrazy najlepiej ogląda się i tak w ciszy i spokoju, a nie w medialnym zgiełku i błyskach fleszy. Andrzej Frejlich
83
(nie) aktualności W
lipcowych nieaktualnościach znajdziecie dużo różności. Będą to sensacje ze świata, ciekawe ogłoszenia, kilka fak-
tów z życia Lublina, a nawet przedni żart. Zacznijmy może od artykułu, który ukazał się pierwszego lipca 1925 roku w dziale „Kącik dla Pań” Głosu Lubelskiego. Jest to ciekawostka ze stolicy odległej Japonii: „Japonja a tańce nowomodne. Z Tokjo donoszą, że policja tamtejsza zakazała cudzoziemcom tańczyć shimmy, foxtrott’a, two-step i tym podobnych tańców po herbaciarniach, kawiarniach i innych lokalach publicznych. Wyjęte są od tego zakazu tylko salony tańców posiadające specjalne licencje. Ale i tam niewolno cudzoziemcom tańczyć dłużej niż do godziny 10-ej w nocy(…) Interpelowany w tej sprawie szef policji w Tokjo oświadczył, że te tańce szerzą u ludu japońskiego niemoralność, na co rząd pozwolić nie może.” Szef tokijskiej policji dodał też, że „jeżeli cudzoziemcom podoba się oddawać tym tańcom – to niech wyjadą do swoich krajów z powrotem”. Następnie autor artykułu pozwala sobie na refleksję, iż „u nas, w Europie wyżej wymienione tańce uważane są za coś zupełnie niewinnego, skoro przeciw nim żadna władza nie występuje! Rzecz gustu!”. Wydaje się, że to nie kwestia gustu, jednak widocznie artykuł z kącika dla Pań nie był wart dokonania głębszej analizy kultury Japonii.
Z
nane jest nam upodobanie czytelników antidatum do dawnych reklam i ogłoszeń charakteryzujących się zwykle uroczą
polszczyzną i odzwierciedlających ówczesne społeczeństwo oraz jego zainteresowania i potrzeby, dlatego niniejszym przedstawiamy Wam świeżą ich porcję:
85
(nie)aktualności
Wykonywam otomany, materace solidnie oraz przerabiam Na żądanie wyjeżdżam. Tapicer Missejewski Przemysłowa 20 sklep Na pierwszej stronie wydania z drugiego lipca, w efektownej, przyciągającej wzrok kwiatowej bordiurze, pojawia się następujące ogłoszenie: Podczas upałów letnich odświeża i wzmacnia Przemysławka •••••••••• Woda polarna do zmywania głowy chłodzi i chroni przed migreną •••••••••• Oryginalna tylko z firmy HENRYK ŻAK – POZNAŃ !!! Żądajcie wszędzie!!!
W
ówczesnych działach ogłoszeń pojawiały się również takie opatrzone dopiskiem „Osobiste”, które nie miały charakteru
komercyjnego, ale przedstawiały fakty z życia osób prywatnych. Należy do nich następujący anons: Dowiadujemy się, że wychowaniec szkół lubelskich p. Józef Freytag uzyskał na Uniwersytecie Jagiellońskim stopień Doktora Wszech Nauk Lekarskich.
J
eden z redaktorów Głosu w artykule pod tytułem „Gzymsy lecą” zwraca uwagę publiczności na problem stanu staromiejskich
kamienic: „Nadwątlone przez starość gzymsy nieodnawianych kamienic, położonych w dzielnicy Starego Miasta stają się rokrocznie powodem licznych wypadków. W dniu wczorajszym, około godz. 7 m. 30 rano na przechodzącą ulicą Jezuicką Feliksę Dudzińską (zam. Przy ul. Złotej N°1) przed domem N°14 spadł ol-
brzymi kawał gzymsu raniąc ją ciężko w głowę. Do nieprzytomnej i zalanej krwią ofiary zawezwano Pogotowie Ratunkowe, które po udzieleniu pierwszej pomocy lekarskiej, przewiozło nieszczęśliwą w stanie nader groźnym do szpitala Szarytek.” Warto zauważyć, że dziś, choć większość kamienic na Starym Mieście jest już odnowiona lub przynajmniej zabezpieczona, to nie brakuje w szeroko pojętym centrum Lublina budynków, w przypadku których jedynie wątłe siatki chronią przechodniów przed odpadającymi kawałkami gzymsów i balkonów. 87
(nie)aktualności
C
zwartego lipca ukazało się ogłoszenie promujące usługę, która przeżywała w Polsce swój renesans na początku XXI
wieku, a jak można przeczytać, istniała już w dwudziestoleciu międzywojennym: Kto chce posiadać BIBLIOTEKĘ darmo winien prenumerować najtańszy tygodnik ilustrowany literacki i społeczny „BIESIADA LITERACKA” o bardzo zajmującej treści, pod kierunkiem literackim Edm. Jezierskiego, przy współpracownictwie wybitnych sił literackich, gdyż OTRZYMA JAKO PREMJUM 52 tomy zajmujących powieści najcelniejszych autorów polskich i obcych, każdy objętości od 160 do 240 stron druku Tylko za 5 zł. 20 gr. Miesięcznie Prenumeratę przyjmują: Administracja, wszystkie księgarnie i kantory pism.
89
(nie)aktualności
S
koro już mowa o rozrywce, warto zacytować anons wydrukowany 11 lipca pod tytułem „Precz z dusznymi salami”:
Hoże dziewoje i dziarscy chłopcy spotkają się na największej sali tańca, aby przy dźwiękach sprawnej kapeli w zawrotnych pląsach spędzić miłe i rozkoszne chwile. Przybywajcie w niedzielę o godzinie 5-ej po południu na boisko sokole Przy ulicy Szopena.
N
a sam koniec chciałabym przytoczyć naszym czytelnikom żart znaleziony w Głosie Lubelskim. Nigdy dotąd nie zdecy-
dowałam się tego zrobić, bo dział „Humor” może porazić dzisiejszego czytelnika. Zadziwia niestety nie wysoka jakość owego humoru, a zadziwiający zbiór, jak to nazwalibyśmy dziś, „sucharów”. Uwierzcie mi Państwo, że przytoczony żart jest jednym z najśmieszniejszych i oceńcie go sami: Osadzenie demagoga. Mówca ludowy na zgromadzeniu woła: Żądam reformy mieszkań! Żądam reformy płac! Żądam reformy rolnej! Żądam… Zażądaj Pan chloroformu! – odzywa się jakiś głos w tłumie…
Ta daam! Łucja Frejlich-Strug
91