wydanie S Z Ó S T E 2 0 1 5 I www. antidatum . c om
W WYDANIU MIĘDZY INNYMI Truskawkowy amok Czemu dziwić się nie należy? Zbieg lubelski W kulturowym tyglu Buduje się! Paul Ditisheim Chlebka z serem?
WYDANIe SZÓSTe 2015 I WWW.ANTIDATUM.CoM REDAKCJA: ŁuCJA FReJLICh-STRuG, ANDRZeJ FReJLICh DZIAŁ ReKLAMy: TeL. 81 532 87 39 FoToGRAFIe: ŁuCJA FReJLICh-STRuG, ANDRZeJ FReJLICh SKŁAD I GRAFIKA: LARIAT™ STuDIo GRAFICZNe, WWW.LARIAT.PL uL. oKoPoWA 10/4, LuBLIN, TeL. 516 979 240
MAGAZyN BeZPŁATNy PoRTALu ANTIDATuM.CoM, SPRZeDAż CAŁośCI LuB FRAGMeNTóW JeST
NIeDoZWoLoNA I STANoWI NARuSZeNIe PRZePISóW PRAWA I GRoZI oDPoWIeDZIALNośCIĄ PRAWNĄ. WSZeLKIe PRAWA ZASTRZeżoNe DLA ICh WŁAśCICIeLI. WyKoRZySTANIe MATeRIAŁóW Z NINIeJSZeJ PuBLIKACJI MożLIWe JeST WyŁĄCZNIe ZA ZGoDĄ ReDAKCJI Z PoWoŁANIeM SIĘ NA ŹRóDŁo TReśCI. © 2014 ANTIDATuM
REDAKCJA Niewielu z nas może pozwolić sobie dzisiaj na luksus niespiesznego życia. Nieustannie gdzieś biegniemy zaabsorbowani aktualnymi problemami. W natłoku codziennych spraw nie zauważymy, jak wiele rzeczy nam umyka, bezpowrotnie ginie w otchłani upływającego czasu. Na przekór panującym tendencjom proponujemy Państwu udać się w niespieszną podróż. Podróż z Lublinem w tle, chociaż zasięgiem tematycznym wykraczającą dalece poza zwykłe zwiedzanie miasta. Chcemy, aby smakowanie Lublina stało się pretekstem do głębszej refleksji nad kulturą, sztuką i stylem życia. W Antidatum postaramy się na chwilę zatrzymać czas. W kadrach fotografii i tekstach będących próbą uchwycenia ulotnych chwil oraz nietuzinkowych wydarzeń – tych współczesnych i minionych. Podejmiemy próbę wydobycia spod warstwy kurzu zapomnianych historii i miejsc, które nie przetrwały próby czasu. Pochylimy się nad dziełami sztuki, zarówno tymi docenionymi jak i ukrytymi gdzieś, zepchniętymi na margines świadomości. Zwrócimy uwagę na pełne kunsztu dzieła ludzkiej wyobraźni, którym często trudno przedrzeć się przez gęstą warstwę otaczających nas informacji. Mamy świadomość tego, że czas i jego percepcja są zjawiskami subiektywnymi. Dlatego na łamach naszego pisma pojawią się teksty pisane z perspektywy przedstawicieli dwóch kolejnych pokoleń. Ich autorzy postrzegają świat inaczej, ogniskują swoją uwagę na innych zjawiskach, poświęcają swój czas odmiennym aktywnościom i zainteresowaniom. To, co ich łączy, to filozofia życiowa, która nakazuje doceniać szczegóły, cieszyć się pięknem i odnajdować je w rozmaitych zaułkach Lublina, rzecz jasna - niespiesznie.
ANDRZeJ historyk sztuki, bizantynista. Mieszka w Lublinie od dawna i kocha to miasto jak swoje. Fascynuje go dobre rzemiosło w każdym jego aspekcie. Docenia przede wszystkim kunszt zegarmistrzów, ale czary krawców, jubilerów, a nawet repuserów też stara się zgłębić. Nie poprzestaje na podziwianiu. To on rozmontuje zegarek lub radio po to, by zrozumieć, „jak to działa”. Lubi przyrodę i dobre, czyste buty.
ŁuCJA Córka Andrzeja. Zawodowo poszła w ślady rodziców, choć na drodze wykształcenia zahaczyła jeszcze o ogrody. urodziła się w Lublinie i nigdy nim nie znudziła. Po ojcu odziedziczyła zamiłowanie do detali i tradycji, ale patrzy na nie oczami młodszego pokolenia. Pociągają ją zapomniane miejsca, dobre książki i kuchnia „nie na skróty”.
3
T
edytorial
eraz jest najpiękniej! To oczywiście bardzo subiektywne stwierdzenie, ale sądzę, że wiele osób się ze mną zgodzi. Nie ma wspanialszego czasu niż dojrzała wiosna. Soczysta zieloność i feeria barw nie ustąpiła jeszcze poszarzałej od upału aurze, ale jest już ciepło, a natura osiąga szczyty hojności. oczywiście można dla odmiany narzekać na upał, ale czyż nie lepiej w tym czasie wskoczyć na rower i pojechać na targ po truskawki? To one są oczywiście sercem czerwcowego wydania antidatum, w którym znajdziecie aż dwa przepisy na ciasta z ich udziałem. Skoro już jesteśmy przy tematyce jedzenia, zapraszamy Was na wycieczkę do Woli Czołnowskiej, gdzie będziecie mogli zaopatrzyć się w prawdziwie ekologiczne warzywa i spróbować cudownych serów na domowym chlebie. Zmorzyła Was poobiednia senność? W takiej sytuacji nie warto walczyć z naturą. Dobrze jest ułożyć się lub usiąść wygodnie na tarasie bądź w ogrodzie i pogrążyć w lekturze artykułu o historycznym widoku Lublina albo najświeższych, sensacyjnych nieaktualności. Nie przesadzajmy jednak z lenistwem i po słodkiej sjeście wybierzmy się piechotą, lub najlepiej (z)biegiem na wycieczkę po naszym pięknym mieście. W artykule Buduje się! przeczytacie, na jakie nowopowstałe budowle warto zwrócić uwagę. Aktywny dzień zawsze dobrze jest zakończyć udanym posiłkiem w tętniącym życiem ogródku restauracji. Zapraszamy!
5
Paul Ditisheim – arystokrata wśród chronometrażystów
W
górach Jury, w kantonie Neuchâtel, leży miasto La Chaux-de-Fonds, trzecie co do wielkości – po Genewie i Lozannie
– we francuskojęzycznej Szwajcarii. Mimo, że niewielkie – liczy zaledwie ok. 40 tysięcy mieszkańców, znane jest na całym świecie jako kolebka i jedna ze stolic szwajcarskiego zegarmistrzostwa. Tu od XVIII wieku kształtowały się zasady i formy organizacji produkcji – manufaktury, a potem w XIX wieku wielkoprodukcyjne fabryki. Rozwiązania te były na tyle nowatorskie dla rodzącego się wówczas
przemysłu, że nawet Karol Marks, budując model gospodarki kapitalistycznej, przywoływał przykłady z Chaux-de-Fonds. Pod koniec XIX wieku, gdy fabryki te pracowały już pełną parą i niemal 80% mieszkańców miasta oraz znaczny odsetek okolicznej ludności absorbowała najważniejsza dla Szwajcarii gałąź produkcji, w miasteczku rodzili się również geniusze w innych dziedzinach. W 1887 roku przyszedł na świat Le Corbusier, światowej sławy architekt, jeden z najważniejszych artystów XX wieku. Nieco wcześniej urodził 7
Paul Ditisheim – arystokrata wśród chronometrażystów
z bardziej szanowanych w mieście, była właścicielem manufaktury zegarków Vulcain. Nic więc dziwnego, że i mały Pawełek rozpoczął naukę w szkole zegarmistrzowskiej w rodzinnym mieście. Był niezwykle uzdolnionym uczniem i już w wieku 13 lat uzyskał dyplom zegarmistrzowski. Praktykę zawodową odbywał u renomowanych wysię tu Louis Chevrolet, współ-
twórców zegarków, a następnie
organizator przemysłu motory-
pracował w rodzinnej fabryce
zacyjnego Ameryki, założyciel
Vulcain. W 1892 roku usamo-
Chevrolet Motor Car Company.
dzielnił się zawodowo zakłada-
Miasto wydało wielu uznanych
jąc własną markę Solvil et Titus.
twórców w różnych dziedzi-
Titus stała się odrębną marką
nach, ale to przedstawiciele kil-
i nie będziemy się nią teraz inte-
ku wpływowych rodzin z bran-
resować. Natomiast przy nazwie
ży zegarmistrzowskiej nadawali
Solvil niemal zawsze pojawiało
rytm jego życiu, jak i kierunek
się nazwisko twórcy i właści-
rozwojowi całego szwajcarskie-
ciela. Paul Ditisheim sygnował
go przemysłu zegarmistrzow-
też zegarki samym nazwiskiem,
skiego. W 1868 roku, w jednej
ewentualnie skróconą jego for-
z tych rodzin przyszedł na świat
mą „ditis”.
Paul Ditisheim. Rodzina, jedna
Zegarki wychodzące spod jego
ręki, zwłaszcza te z lat dwudzie-
wowało jego działania była
stych do czterdziestych, cechu-
precyzja chronometryczna.
ją się niesłychanym bogactwem
W 1903 roku jego zegarki
stylistycznym,
różnorodnością
po raz pierwszy otrzymały
form i użytych materiałów. Duża
nagrody za precyzję obser-
część produkcji to wyroby luk-
watoriów
susowe: złoto w różnych kolo-
w Kew i w Neuchâtel. W 1912
rach, platyna, kamienie szlachet-
roku Royal Kew Observatory
ne o wyszukanych szlifach, były
utytułowało go za światowy
używane powszechnie.
rekord w precyzji pomiaru
Najważniejsze jednak są ich wa-
czasu. Te niekwestionowa-
lory techniczne. Ditisheim był nie
ne osiągnięcia mobilizowały
tylko sprawnym przedsiębiorcą,
go do dalszych poszukiwań
ale przede wszystkim utalentowa-
i nowych konstrukcji. Ściśle
nym konstruktorem z badawczy-
współpracował
mi zainteresowaniami. Głównie
carskim fizykiem Charlesem
studiował wpływ ciśnienia atmos-
Edouardem Guillaume, pra-
ferycznego, zmiennej tempera-
cującym w obserwatorium
astronomicznych
ze
szwaj-
tury i pola magnetycznego na precyzję pracy mechanizmów zegarowych. Szukał materiałów odpornych na działanie tych czynników, możliwych do wykorzystania w produkcji części mechanizmów, zwłaszcza
koła
balansowego
i spirali balansu. Tym, co moty9
PAuL DITISheIM – ARySToKRATA WśRóD ChRoNoMeTRAżySTóW
w Sèvres pod Paryżem, który
słowa invariable – niezmienny,
w 1920 roku otrzymał Nagrodę
który miał bardzo niski współ-
Nobla za odkrycie właściwości
czynnik rozszerzalności. Wkrót-
wysokoniklowych stali stopo-
ce odkrył jeszcze doskonalszy
wych i ich wpływu na precy-
stop „elinvar”. Właśnie te stopy
zję pomiarów w fizyce. Główne
zastosował w chronometrii Paul
konsekwencje dla zegarmistrzo-
Ditisheim. Kapitalne znaczenie
stwa miał fakt odkrycia przez
miało wykorzystanie ich do pro-
niego stopu żelaza i niklu o od-
dukcji zarówno koła balansowe-
powiednich proporcjach nazwa-
go, jak i spirali włosowej, dzięki
nego „invar”, od francuskiego
czemu maksymalnie zmniejszo-
no negatywny wpływ zmian temperatury na częstotliwość pracy balansu. Wykorzystanie
najnowszych
osiągnięć nauki w dziedzinie nowoczesnych materiałów, nowatorskie rozwiązania konstrukcyjne, całkiem nowa generacja chronometrów pozwalają uznać prace Paula Ditisheima za największe osiągnięcia w dziedzinie chronometrii, a jemu samemu przyznać miano najwybitniejszego konstruktora w XX-wiecznym
zegarmistrzostwie.
Wpatrując się w zawiłości konstrukcyjne jego mechanizmów jesteśmy w stanie dostrzec pewne rysy indywidualne tych rozwiązań, ale ich istota najczęściej nie jest dostrzegalna gołym okiem. Kryje się bowiem przede wszystkim w chemicznym składzie zastosowanych materiałów. Jak twierdzą niektórzy znawcy historii chronometrii, 11
Paul Ditisheim – arystokrata wśród chronometrażystów
następny tak znaczący postęp w dziedzinie precyzji pomiaru czasu dała dopiero technologia kwarcowa. Urodzony w miejscu, które uznać należy za kolebkę szwajcarskiego zegarmistrzostwa, w rodzinie należącej do najściślejszej elity tej gałęzi wytwórczości, dzięki osobistemu talentowi i niestrudzonej pracy nad udoskonalaniem rozwiązań technicznych, wniósł do zegarmistrzostwa nie dający się przecenić wkład. W latach 30-tych Paul Ditisheim przekazał Solvil et Titus w ręce Paula Bernarda Vogla, przedstawiciela innej „arystokratycznej” rodziny zegarmistrzowskiej. Ten z kolei zadbał przede wszystkim o sukces biznesowy marki. Główną siedzibę firmy przeniósł do Genewy, zdobył nowe rynki – z wielkim powodzeniem rozszerzając sprzedaż poza Europą, głównie na Amerykę i na Daleki Wschód. A jej twórca i główny konstruktor, umierając w 1945 roku, pozostawiał prawdziwy klejnot – markę, która należała do najbardziej prestiżowych producentów zegarków luksusowych, w których opakowaniu kryły się mechanizmy o najwyższym wyrafinowaniu w dziedzinie mikromechaniki. Myśląc o tekście do dwunastego wydania naszego magazynu, chciałem wybierając wyjątkowy, przynajmniej dla mnie, zegarek, zaakcentować tą okrągłą rocznicę. Bo rzeczywiście jestem szczególnie dumny z posiadanego egzemplarza marki Solvil. Jak to często bywa z początkującymi kolekcjonerami, najpierw pojawił się zegarek, a potem dopiero narosła wokół niego wiedza o marce, konstruktorze, i jakże barwnych losach gigantów zegarmistrzostwa z gór Jury. W miarę, jak przybywało tej wiedzy, rosła też świado-
13
mość i duma z posiadania tego małego klejnociku. Bo zegarek do olbrzymów się nie zalicza. Koneserzy współczesnych zegarków, niewolniczo podążający za aktualnymi trendami, mogliby go wręcz odrzucić jako mało męski. Jego wymiary to zaledwie 24x35 mm. To rzeczywiście niewiele, ale w epoce, w której powstał, w latach trzydziestych i czterdziestych XX w., jego rozmiary były odpowiednie. Wykonany został z 18 karatowego, różowego złota. Boczne dłuższe krawędzie koperty wychodzą poza obrys prostokąta w postaci podwójnych profilowanych uskoków. W obrysie prawego chowa się płaska, talerzykowa koronka. Uszy do mocowania paska są dość
15
Paul Ditisheim – arystokrata wśród chronometrażystów
krótkie, ale masywne. Unoszą się w górę w formie wydatnych garbów. To zabieg stylistyczny, ale też rozwiązanie praktyczne. Zegarek położony szkiełkiem w dół opiera się o podłoże właśnie tymi garbami uszu. Tak więc szkiełko nie jest narażone na porysowanie. Tarcza kolorystycznie koresponduje z kolorem koperty, jest łososiowo-złota. Podobnie jak rzymskie, wysokie i nakładane na tarczę indeksy. Złote wskazówki mają również najprostszą możliwą formę w typie bâton. Grafiki tarczy dopełnia napis Solvil Geneve poniżej dwunastki i delikatna, prostokątna tarcza sekundnika nad szóstką. Całość uzupełnia maleńki, ledwie czytelny napis Swiss wzdłuż dolnej krawędzi. Porównując styl mojego zegarka z innymi projektami marki z lat 30-40-tych, uznać go wręcz można za przesadnie powściągliwy. Otwierając płaski, opatrzony jedynie numerem seryjnym dekiel, na jego odwrocie znajdujemy wszelkie niezbędne oznaczenia: punce i próby złota, napis Swiss, numery i w dużej prostokątnej ramce logo Solvil, a pod nim nazwisko Paul Ditisheim. Za deklem kryje się mechanizm - srebrzony, z fakturą delikatnego szczotkowania. Dość mocno zabudowany, ale dzięki temu liczne oznaczenia są wyraźnie czytelne na płytach. Wśród nich mamy informację, że jest on łożyskowany siedemnastoma kamieniami i adjustowany w trzech pozycjach. Widoczne rubinowe kamienie oprawione są w złote „szatony”. Można wyraźnie dostrzec staranność opracowania elementów mechanizmu, jak i koperty. Mimo, że dekiel ma najprostszą konstrukcję – jest wciskany, to kilka profilowanych uskoków na nim, jak i na krawędzi koperty, zapewnia najwyższą możliwą szczelność
przy takim rozwiązaniu. Oczywiście chroni mechanizm jedynie przed dostępem kurzu. Zegarek noszę do dzisiaj na pasku, z którym zakupiłem go przed wielu laty. Jest to piękna naturalna jaszczurka w bardzo głębokim odcieniu ciemnej zieleni, ręcznie szyta. Kolor doskonale koresponduje z różowym złotem. Gdy zakładam go na nadgarstek ogarnia mnie dziwna dziecięca radość. Rodzi się takie naiwne poczucie, że tylko ja wiem, jakim jest „skarbem”. Za każdym razem mam dylemat, czy skupiać się na mechanizmie, czy kontemplować wyrafinowaną, artdecowską formę koperty. No i oczywiście każdorazowo muszę go bronić przed zakusami mojej żony, która stara się mnie przekonać, że to damski zegarek. Andrzej Frejlich
17
Paul Ditisheim – arystokrata wśród chronometrażystów
19
PAuL DITISheIM – ARySToKRATA WśRóD ChRoNoMeTRAżySTóW
21
23
J
ak głosi klasyczna i jednocześnie najkrótsza definicja, architektura to sztuka kształtowa-
nia przestrzeni. Jak wpływa ona na ład przestrzenny widać przede wszystkim na przykładzie budowli współczesnych. Budynki dawne wrosły już w przestrzeń, zadomowiły się w naszej świadomości, kryterium dawności narzuca ich pozytywny odbiór, mimo, że w czasach gdy powstawały często budziły kontrowersje, a nawet negatywne emocje. Wypełniające Lublin dawne budowle i rozwiązania przestrzenne w poczuciu większej lub mniejszej świadomości ich wartości staramy się chronić. A co z architekturą współczesną, np. tą z drugiej połowy XX wieku? Tu sprawa nie jest już tak oczywista, przynajmniej dla niektórych. oceny bywają diametralne skrajne. Wielu z nas tak negatywnie ocenia okres PRL-u, że i architekturę tworzoną w tych czasach odrzuca jako świadectwo minionej epoki. Coraz częstsze są już jednak oceny bardziej wyważone. Niezależnie od panujących systemów politycznych powstawała dobra i zła architektura. Tak też jest w Lublinie. Mamy znakomite przykłady dużych zespołów urbanistycznych – LSM, których wartość uznają niemal wszyscy. Ale np. nie udało się ocalić jednego
buduje siÄ™! architektura
25
BUDUJE SIĘ!
z pawilonów zaprojektowanych przez Oskara Hansena na osiedlu Słowackiego. Został on gruntownie przebudowany i dopiero po fakcie – w dużej mierze pod wpływem presji społecznej, przebudowę uznano za niezgodną z prawem. Tocząca się batalia społeczna nie uchroniła przed zniszczeniem kina „Kosmos”. Najpierw została po nim dziura w ziemi, a teraz stoi w tym miejscu nowoczesny budynek biurowo - mieszkalny. Wola właściciela i presja inwestorska okazały się silniejsze. Lublin ma także swoich architektów, którzy twórcze pomysły realizowali w tym mieście. Czesław Doria-Dernałowicz, Tadeusz Witkowski, Ignacy Kędzierski, Czesław Gawdzik to nie tylko nazwiska, to konkretne budowle, które ukształtowały miejską przestrzeń i nadały jej konkretny wymiar, a w konsekwencji utrwaliły się w naszej świado-
mości. Istnieje zagrożenie, że niebawem zniknie z centrum dawny dom towarowy, popularny ”Pedet”. Chociaż jego forma – zbyt nowoczesna jak na starą zabudowę otoczenia, raziła niektórych, to rozmiary i sposób wkomponowania w kontekst jest wciąż wzorem myślenia komplementarnego w zurbanizowanej przestrzeni. Pytanie, czy nowa inwestycja w tym miejscu – kolejna galeria handlowa z garażowcem, już zaakceptowana przez władze miasta, będzie z punktu widzenia ładu urbanistycznego lepszym rozwiązaniem. Takich pytań i wątpliwości rodzi się więcej – Plac Litewski i zapowiadana jego przebudowa. Zwolennicy jego unowocześnienia mówią o potrzebie podniesienia jakości jego przestrzeni, o rewitalizacji. Ten ostatni termin w najprostszym tłumaczeniu oznacza ożywienie. A przecież dzisiaj właśnie ten plac żyje autentycznie. Spotykają się 27
BUDUJE SIĘ!
tu miłośnicy szachów i warcabów. Na ławkach cale godziny spędzają rodzice z dziećmi i emeryci. Miłośnicy słonecznych kąpieli wystawiają się na działanie promieni. Pojawiają się amatorzy kąpieli w fontannie. Toczy się tu prawdziwe życie, co chcemy więc rewitalizować? Czy po przebudowie nie dostaniemy w zamian przestrzeni rodem z programów komputerowych, plastikowej, bez wyraźnego zakorzenienia w lokalności. Ostatnich kilka lat to wyraźne ożywienie budowlane. Powstały, lub są w trakcie realizacji nowe, często spektakularne inwestycje, których w poprzednim dziesięcioleciu było mniej. Wiele z nich powstaje w samym centrum, lub w bezpośrednim jego otoczeniu. Budowle te w trwały sposób zmieniają wizerunek naszego miasta, formują estetycznie też nas - jego mieszkańców. Wykraczają więc daleko
29
BUDUJE SIĘ!
poza swą utylitarną funkcję. Tych kilka fotograficznych migawek, które podsuwamy naszym czytelnikom, to zaledwie niewielki wybór. Chcemy w ten sposób wyczulać nas wszystkich na wartości i rolę architektury w kształtowaniu ładu w przestrzeni publicznej. Tak, jak łatwo wyburzyć wartościowy obiekt, równie łatwo coś zbudować. Konsekwencje takich decyzji ponosimy potem przez długie dziesięciolecia. Podnośmy czasem głowy do góry, obserwujmy, co też nowego budują. Nie jest to i nie powinno być dla nas obojętne. Andrzej Frejlich
31
BUDUJE SIĘ
33
chlebka
z serem? 35
CHLEBKA Z SEREM?
K
ilka miesięcy temu pojawił się w antidatum artykuł na temat sklepu – usługi cartofelek.pl. W środku zimy wybrałam się
z Przemkiem, jej współwłaścicielem na jedną z jego cotygodniowych wypraw na podlubelską wieś. Cartofelek.pl dostarcza bowiem wszystkim zainteresowanym mieszkańcom Lublina ekologiczne warzywa, owoce i inne produkty spożywcze. Zainteresowanych odsyłam do lutowego wydania. Ważne jest, że tamtego dnia zawitaliśmy między innymi do Woli Czołnowskiej, gdzie Państwo Monika i Ireneusz Mazurek prowadzą swoje ekologiczne gospodarstwo. Już wtedy wiedziałam, że czytelników antidatum z pewnością zainteresuje ich niezwykła działalność. Cierpliwie poczekałam zatem na bardziej sprzyjającą i „fotogeniczną” porę roku i pewnego gorącego wiosennego dnia wyruszyliśmy z Lublina w stronę Warszawy. Zgubiwszy się tylko raz, po przejechaniu kilku pachnących kwitnącą robinią lasków dotarliśmy do gospodarstwa Nalesie. To w nim Państwo Mazurek hodują krowy i wytwarzają sery, produkują ekologiczne warzywa i miód. Na zdjęciach możecie dostrzec też uratowanego od rzeźni konia Lidera, który spełnia głównie rolę ozdoby i atrakcji. Gdy Państwo Monika i Irek przed dziesięciu laty zaczynali prowadzić gospodarstwo, postanowili kontynuować tradycję hodowli bydła. Wybór padł na sprowadzoną z Bieszczad rasę simentalską, która ponoć daje najlepsze mleko. Później przyszedł pomysł produkcji serów i tak powstała ekologiczna serowarnia. Najważniejszym elementem całego przedsięwzięcia jest właśnie pomysł, bo produkcja ekologiczna nie jest zazwyczaj pierwszą rzeczą, jaka przychodzi do głowy początkującym rolnikom. Pan Ireneusz zanim 37
CHLEBKA Z SEREM?
powrócił do rodzinnego gospodarstwa, przez wiele lat pracował w branży ochrony środowiska, stąd jego podejście było inne od nastawienia wielu osób przejmujących gospodarstwo po rodzicach, a horyzonty o niebo szersze. Produkcja ekologiczna jest dużo bardziej czasochłonna i droższa niż „tradycyjna” (lub jak woli nazywać ją pan Irek - dziadowska). Nie można stosować w gospodarstwie żadnych preparatów agrochemicznych, które zastępuje się środkami naturalnymi. Ponieważ odbiorcy wymagają gwarancji, gospodarstwa tego typu poddawane są stałym kontrolom, a certyfikat Stowarzyszenia Ekoland daje pewność, że kupujemy prawdziwe Eko. Efektem dekady ciężkiej pracy całej rodziny jest świetnie działające gospodarstwo, które ma równowagę paszowo-nawozową, co oznacza, że nawóz wyprodukowany przez zwierzęta pozwala
wyprodukować dostateczną ilość paszy dla ich utrzymania. Oprócz serów Państwo Mazurek produkują też ekologiczne warzywa. Mieliśmy okazję podziwiać pomidory, ogórki, sałatę, wczesne ziemniaki i piękną grykę. Ojciec Pana Irka prowadzi też pasiekę, a rosnąca na podwórzu wielka lipa w okresie kwitnienia kipi od owadów. Jeżeli uważacie, że to aż nadmiar pracy dla jednej stosunkowo niewielkiej rodziny, macie rację, ale oni wnoszą pracowitość na jeszcze wyższy poziom piekąc regularnie dla rodziny i znajomych chleb na prawdziwym zakwasie z (a jakże!) samodzielnie wyhodowanego ekologicznego żyta! Myślę, że nie trzeba nikogo dłużej zachęcać! Jeżeli będziecie w pobliżu Baranowa, lub macie ochotę na krótką rowerową lub samochodową wycieczkę, wybierzcie się koniecznie do gospodarstwa Nale39
CHLEBKA Z SEREM?
sie, gdzie będziecie mogli spróbować jego produktów. Jeśli jednak nie macie na to czasu, a roztoczona przeze mnie wizja nie pozwala Wam przestać myśleć o kromce świeżego chleba z najlepszym serem podpuszczkowym i miską ekologicznych warzyw, zapraszam Was do odwiedzenia cosobotniego Eko bazaru przy karczmie Chata zlokalizowanego u zbiegu ulic Nadbystrzyckiej i Glinianej. To tam co tydzień Pan Ireneusz dzieli się ze światem swoimi skarbami. Dla tych skrajnie zabieganych pozostaje rozwiązanie zabierające najmniej czasu – odwiedzić stronę cartofelek.pl i zamówić interesujące nas produkty. Nie pozwólmy żeby dobrodziejstwa lubelskich pól przeminęły wraz z wiosenno - letnim czasem. Czerpmy z nich póki nie nadejdą kolejne szarugi i pluchy. Łucja Frejlich-Strug
41
CHLEBKA Z SEREM?
43
„
Dlatego dziwić się nie należy, że miasto to kwitnie przed innymi…
45
Dlatego dziwić się nie należy, że miasto to…
L
ublin ma wielu zdeklarowanych wielbicieli. Całkiem liczna grupa jego stałych i okresowych mieszkańców deklaruje szczególny
rodzaj zauroczenia tym miastem. Oczywiście motywacje bywają różne, ale dla wielu z nas historia miasta i jej materialne pozostałości, w miarę dobrze zachowana substancja zabytkowa i malownicza położenie na kilku wzgórzach, to pierwszorzędne wartości. Warto uświadomić sobie, że to położenie ponad doliną z rozległymi łąkami, licznymi rzekami i kilkoma dużymi stawami budziło też zachwyt przyjezdnych już kilkaset lat temu. Pisali o tym we wspomnieniach i diariuszach z podróży. Opiewali je pisarze i poeci. Najważniejszym tego dokumentem jest najstarszy zachowany portret miasta, miedzioryt z widokiem Lublina z dzieła Jerzego Brauna i Abrahama Hogenberga Civitates orbis terrarum, wydany w 1618 roku. Pod tym tytułem kryje się monumentalne, sześciotomowe dzieło, które wychodziło w Kolonii sukcesywnie pomiędzy 1572 a 1618 rokiem. Nad całością wydania czuwał Braun, który przeżył wszystkich swoich współpracowników. Przedsięwzięcie wydawnicze miało cel komercyjny, ale było wyjątkowo ryzykowne. Nie poprzedzała go żadna wcześniejsza tradycja tego typu opracowań. Braun wprowadził nowy typ książki, w której dominowały ilustracje ukazujące widoki miast, a tekst – opis miasta, zbyt mocno jej nie obciążał. Na tym polegała nowość i oryginalność dzieła. Początkowo wydawana była wersja z łacińskimi wstępami i opisami miast, potem wersja niemiecka, a wkrótce i francuska. W Civitates orbis terrarum znajdziemy widoki i plany miast z niemal wszystkich kontynentów. Europejskie miasta stanowią jednak
największą liczbę. Z kolei wśród nich dominują niemieckie, jest ich około sto. Forma wyobrażenia miast nie jest jednorodna. Mamy wybitnie malarskie ujęcia, ale też formę typowego planu. Najczęściej występuje plan perspektywiczny w dwóch zasadniczych wariantach, różniących się wysokością punktu widzenia: „perspektywa ptasia” i „perspektywa z wysokości końskiego grzbietu”. Współpracujący z wydawcą rysownicy i rytownicy mięli różnorodne podejście do tematu. Opisy cechowała pewna archaiczność - mieszały się w nich fakty i literacka fikcja. Technika publikacji dzieła nie zapewniała aktualizacji zebranych danych opisowych i rysunków tak, że często od chwili przygotowania materiałów do momentu wydania mogło upłynąć nawet kilkanaście lat. Civitates miały jednak istotne walory poznawcze. Trudniej ocenić ich wartość artystyczną, a to głównie za sprawą udziału w realizacji kilkudziesięciu rysowników i rytowników, o różnych manierach twórczych. Civitates orbis terrarum Brauna – Hogenberga stworzyło nowy typ wydawnictwa geograficzno-topograficznego, nie znany wcześniej. Przetrwało też wyjątkowo długo w kulturze europejskiej, zachowując przez niemal dwa stulecia swą artystyczną, a w dużym stopniu także naukową wartość. Te wstępne informacje pomocne nam będą przy ocenie widoku Lublina, który jest jednym z siedemnastu polskich miast zamieszczonych w Civitates. Znajdziemy go w ostatnim VI tomie, wydanym w 1618 roku pod tytułem Theatri praecipuarum totus mundi urbium liber sextus. 47
Dlatego dziwić się nie należy, że miasto to…
Dzisiaj, powodowani nieuzasadnionymi kompleksami, nieustannie mówimy o europejskich aspiracjach Lublina. Ale już w czasach, gdy powstawał interesujący nas jego widok, Lublin był na wskroś europejski. I nie jest to wcale przesadą, skoro poza dziełem Brauna znalazł się jeszcze w kilku monumentalnych wydawnictwach publikowanych w XVII i XVIII wieku. Nawet pobieżne oględziny widoków we wspomnianych pracach, upewniają nas, iż hogenbergowski sztych Lublina jest nie tylko najstarszym, znanym nam graficznym widokiem naszego miasta, ale ponadto tak mocno utrwalił się w świadomości artystycznej, iż bardzo długo nie udało się przełamać jego konwencji. W dużej mierze czynnikiem decydującym musiała tu być atrakcyjność, malowniczość tego ujęcia. Sylweta miasta od południa prezentowała się najokazalej. Miasto przeżywające w początkach XVII wieku okres największej świetności, uchwycone zostało na rycinie w fazie najbujniejszego rozwoju urbanistycznego. Widzimy je wraz z przedmieściami, na tle otaczających wzgórz, ze szczegółowo oddanym pierwszym planem. Stanowią go rozlewiska i stawy, cały skomplikowany system cieków wodnych, które podnoszą walory krajobrazowe miasta, ale tworzą także istotny element jego systemu obronnego. Widok miasta zajmuje wewnętrzne strony 48-go arkusza tomu, opis wypełnia połowę odwrotnej strony. Miedzioryt ma format 492 x 306 mm, kompozycyjnie dzieli się na trzy poziome pasy. W górnej części, ponad miastem widzimy okazały kartusz o manierystycznych formach, z łacińskim napisem, który przytaczam w polskim tłumaczeniu Hieronima Łopacińskiego: Widok miasta Lublina w Królestwie
49
Dlatego dziwić się nie należy, że miasto to…
Polskim, sławnego w całym świecie trzy razy na rok odbywającymi się jarmarkami. Po bokach znajdują się dwa mniejsze kartusze z herbami: po lewej królestwa, po prawej miasta. Dolny poziomy pas zajmuje legenda, rozdzielona na cztery kolumny, w których umieszczono krótkie napisy identyfikujące 22 obiekty w mieście, oznaczone cyframi na widoku. Sześć budowli ma podpisy bezpośrednio na grafice. Warto gruntowniej przestudiować opis, gdyż znany jest on niemal tylko specjalistom, podczas gdy widok kojarzymy z wielu reprodukcji, wydawnictw okolicznościowych, a nawet pocztówek. Opis miasta ma uporządkowaną i bardzo jasną strukturę, co nie jest cechą charakterystyczną wszystkich opisów w dziele Hogenberga i Brauna. Rozpoczyna go krótki wstęp mówiący o wysokiej randze Lublina pośród innych miast Rzeczpospolitej. Podane mamy także współrzędne geograficzne jego położenia. Dalej następuje rys historyczny. Wymieniono w nim Władysława Łokietka w roli założyciela, podając jako przyczynę lokacji dogodne położenie i walory obronne miejsca – warownia strzegąca przed najazdami Tatarów. Jako kolejny władca wymieniony został Kazimierz Wielki, który dalej rozbudował miasto i wzmocnił jego obronność. Na tym kończy się krótkie wprowadzenie historyczne. Po nim podano odległości dzielące Lublin od innych miast, takich jak: Kraków, Sandomierz, Wilno. Dalej następuje opis topograficzny. Autor podkreśla obronny charakter miasta, pisząc o bardzo wysokich murach i głębokiej fosie, dość szeroko – jak na objętość całego opisu – rozwodzi się nad walorami krajobrazowymi i rekreacyjnymi jego położenia. Zwłaszcza 51
Dlatego dziwić się nie należy, że miasto to…
oblewające go od wschodu i południa wody stawów dodają miastu uroku. Następnie opisuje kolejne budowle. Przede wszystkim zaś nadzwyczajną stanowi ozdobę tak miasta, jak i całej okolicznej krainy, zamek bardzo warowny skutkiem położenia swego i fortyfikacji, zbudowany na dość wyniosłym wzgórzu nad stawem i łączący się z miastem za pomocą mostu. Następujący dalej opis zamku, jak i jego wyglądu w panoramie miasta stanowi bardzo ważne źródło wiedzy o tej budowli, której forma pierwotna nie przetrwała. Krótki, zaledwie dwu zdaniowy opis informuje zarówno o obronnym, jak i rezydencjonalnym charakterze zamku lubelskiego: Okazały jest z nader wysokimi basztami i wspaniałymi budowlami, stanowiącymi bardzo wygodne pałace i komnaty do zamieszkania dla królów, i bardzo silną twierdzę dla odparcia jakiejkolwiek liczby nieprzyjaciół. Wśród przepysznych budowli publicznych i prywatnych, kościelnych i świeckich, w zadziwiający sposób przyozdabiających miasto, niektóre wymieniono zaledwie, inne opisano bardziej szczegółowo. W przypadku zespołu brygidkowskiego, podkreślono rzadkość występowania klasztorów tego zakonu. Szczególne miejsce w opisie zajmuje zespół jezuicki, któremu poświęcono wyjątkowo obszerny passus, utrzymany we wręcz panegirycznym tonie. Artystyczna okazałość kościoła i klasztoru tego zakonu jest odbiciem jego roli i zasług dla Rzeczpospolitej. Opisywane szczegółowo walory artystyczne architektury i wystroju wnętrza kościoła św. Jana Chrzciciela, służą rozpaleniu uczuć religijnych wiernych i pobudzeniu do modlitwy. Opis koncentruje się na
53
Dlatego dziwić się nie należy, że miasto to…
kolegium: Szczęśliwi z posiadania takiego skarbu, Lublinianie nie tylko mają zabezpieczone prawdziwe i bardzo dokładne wykształcenie swych dzieci, ale nadto z tego właśnie względu zasługują się dobrze swym sąsiadom i obcym. Zarówno objętość tekstu poświęconego jezuitom, jak i ton wypowiedzi, zdaniem Łopacińskiego dają podstawę, aby autora całego opisu miasta dostarczonego Braunowi, szukać w środowisku lubelskiego klasztoru tego zakonu. W dalszej kolejności, proporcjonalnie dużo uwagi autor poświęcił kolegiacie św. Michała, której wyróżniającą się cechą w sylwecie miasta jest wysoka wieża. Jako przyczynę fundacji i wezwania wskazano zwycięstwo Leszka Czarnego nad Jadźwingami. W dalszej kolejności wymieniono klasztor dominikański, kościół św. Wojciecha, Mikołaja na Czwartku i pobliską cerkiew. Potem następuje omówienie budowli świeckich o charakterze publicznym. Najwięcej objętości zajmuje opis Trybunału Koronnego, który wyróżnia piękna wieża. Cała uwaga skupia się na jego funkcji. Z ważniejszych faktów politycznych wyszczególniono podpisanie Unii Polski i Litwy i hołd księcia pruskiego Albrechta. Bardzo wyraźnie podkreśla się rangę polityczną Lublina, jako miejsca budowania zgody w Rzeczpospolitej i podejmowania istotnych decyzji o znaczeniu międzynarodowym. Potem wskazano na rangę gospodarczą miasta: Niemniej sławne jest to miasto jarmarkami, odbywającymi się tutaj trzy razy na rok, przyczym każdy z nich trwa miesiąc prawie. Zjeżdżają się zwykle na nie z najdalszych stron świata różne narody: Niemcy, Grecy, Ormianie, Arabowie, miesz-
kańcy Moskwy, Scytowie, nawet Francuzi, Włosi i Anglicy. Znajduje się w Lublinie bardzo wielka liczba Żydów, mieszkających przeważnie na przedmieściach i mających tu najważniejszą na całą Polskę synagogę. Opis miasta chociaż krótki, dostarcza jednak istotnych informacji na jego temat. Podkreślono wyraźnie jego międzynarodową rolę, głównie w dziedzinie politycznej i gospodarczej. Z tak skonstruowanym opisem doskonale koresponduje miedziorytnicza panorama miasta. Należy ona bez wątpienia do grupy sztychów o najwyższym poziomie artystycznym w dziele Brauna. Dlatego dziwić się nie należy, że miasto to kwitnie przed innymi, i nie brak tu niczego, co służy bądź do użytku zwykłego i potrzeb życia, bądź nawet do uciechy i okazałości. Andrzej Frejlich
55
w kulturowym
tyglu
57
w kulturowym tyglu
N
a początku maja w miejscu drugorzędnej pizzerii na rogu ulic Bernardyńskiej i Żmigrodu Anush Chilingaryan otworzyła or-
miańską restaurację. Nazwała ją Jazzve, czyli tygielek. O planach Anush mieliśmy okazję dowiedzieć się jakiś miesiąc wcześniej, kiedy odkrywaliśmy ormiańskie smaki w restauracji jej rodziców, mieszczącej się przy ul. Narutowicza Armenii. Anush opowiadała o swoim przedsięwzięciu z charakterystyczną dla siebie energią i żywiołowością. Z entuzjazmem zapowiadała, że jej knajpka będzie inna, chociaż także oparta na tradycyjnych potrawach kuchni ormiańskiej. Kusząca była obietnica ormiańskich trunków, jakie miały znaleźć się w menu. Te zapowiedzi sprawiły, że na otwarcie czekaliśmy z niecierpliwością. Wieczorem, 8 maja zjawiliśmy się na podwórku przy Bernardyńskiej 20, które przywitało nas aromatem rozmaitych przypraw, z nutą dymu wydobywającego się z opalanego drewnem pieca.
Piec jest w restauracji elementem ważnym, można powiedzieć oczkiem w głowie Anush. W pewnym sensie stanowi o ciągłości tradycji tego miejsca, bo służył jeszcze właścicielom pizzerii, chociaż śmiem twierdzić, że Anush robi z niego lepszy użytek. W Jazzve również dostaniemy pizzę, ale zupełnie inną. Cieszy się ona zresztą niemałą popularnością. To znak, że Ania jest kulinarnie otwarta i gotowa do znajdowania rozwiązań kompromisowych, godzących potrzeby klientów, smakoszy kuchni ormiańskiej oraz własne wizje i upodobania. Pizza jest naprawdę w porządku. Fajna alternatywa dla tych, którzy akurat nie mają ochoty eksperymentować ze smakami ormiańskiej kuchni, albo chcą sprawdzić, jak komponuje się danie rodem z Italii ze smakiem piwa Kilikia. A teraz kilka słów o jedzeniu. Z kategorii przystawek udało nam się do tej pory spróbować pasty z czerwonej fasolki z czosnkiem i orzechami, doskonałych roladek bakłażanowych z orzechami, czosnkiem i koperkiem. Bardzo ciekawe połączenia smaków i zapachów. Orzechy włoskie doskonale komponują się z czosnkiem. 59
w kulturowym tyglu
Do pasty otrzymaliśmy nieco długo dojrzewającego sera o intensywnym smaku świetnie podkreślonym kompozycją przypraw. Mięsożercy w Jazzve będą w swoim żywiole, dlatego że mięso tam przyrządzane naprawdę rozpływa się w ustach. Dopełnieniem doskonałej konsystencji są ostre przyprawy, które nadają charakteru potrawie. To, że nie sposób ich wszystkich zidentyfikować tylko podsyca niezwykły klimat kuchni z tego regionu świata. Haszlama była znakomita, nadzienie w czibureku wspaniałe. Niestety nie mieliśmy dotychczas okazji spróbować zachwalanego przez Anush, łamiącego stereotypy, prawdziwego ormiańskiego kebaba. Ale wszystko przed nami. Warto skusić się na sałatkę z grillowanych warzyw podawaną z lawaszem. Jest lekka, pyszna i trafi w gusta wegan i wegetarian. 61
w kulturowym tyglu
Ciekawą propozycję w menu Jazzve stanowią napoje, zarówno te bez procentów (jest oranżada ormiańska), jak i z procentami. Jeśli chodzi o te ostatnie, można spróbować ormiańskiego wina i piwa. Dla wielbicieli mocniejszych trunków gratką będzie ormiańskie brandy. Wspomniane już piwo Kilikia występuje w trzech odmianach – jasne, półciemne i ciemne. Ciemne jest mocno goryczkowe, z pewnością przypadnie do gustu smakoszom złocistego napitku. Doskonale komponuje się ze smakiem dań przygotowywanych w Jazzve. Podwórko restauracji jest pełne życia. Energia tego miejsca kumuluje się w biegających między skrzynkami i beczkami dzieciakach. Jest gwarno, serdecznie i przyjaźnie. Wnętrze zostało zaprojektowane ze smakiem, ale musimy przyznać, że nie spędziliśmy tam zbyt wiele czasu. Zbyt pociągające jest właśnie podwórko, pełne spontaniczności, nietuzinkowych mebli, roślin i urzekających zapachów. Zasiadając tam, możemy odnieść wrażenie, że trafiliśmy do zupełnie innego świata, w którym dominuje aromat kolendry. Jedynie odgłosy ulicy dobiegające zza ogrodzenia przypominają o rzeczywistości. Podobno Jazzve – tygielek, to popularna nazwa dla kafejek i barów w Armenii. Kiedy byliśmy w restauracji na Narutowicza, Anush
uraczyła
nas
prawdziwą,
osobiście
przygotowaną,
nieprawdopodobnie aromatyczną kawą z tygielka zakupionego na lubelskim targu staroci. Dla nas ten tygielek jest symbolem wielokulturowości Lublina, ale nie tej będącej hasłem z przewodnika, lecz porywającej, ciągle barwnej i zaskakującej. Łucja Frejlich-Strug i Artur Strug
63
w kulturowym tyglu
65
truskawkow
amok
wy
k
67
truskawkowy amok
P
raktycznie co roku w maju można usłyszeć opinie, że nie będzie truskawek lub będą bardzo drogie. A to za zimno, a to znów za
mało słońca. Ostatecznie truskawki zawsze są i w szczycie sezonu można się w nie zaopatrzyć mając w kieszeni tylko drobniaki. Choć truskawka to tak naprawdę nie owoc, a przekształcone dno kwiatowe (owocami są pestki na jego powierzchni), pozostańmy przy zwyczajowej nomenklaturze. Mogę więc śmiało stwierdzić, że są to moje ulubione owoce wczesnego lata – piękne, jędrne, o wyraźnej strukturze, pachnące pełne smaku i tak bardzo sezo-
nowe. Zamrożone stają się tylko marnym cieniem siebie samych, więc podobnie jak szparagami staram się nimi nacieszyć, gdy są w najlepszej formie. W kwietniu i maju ślinię się do tych importowanych, ale wiem, że nie ma sensu ich kupować. Są przesiąknięte chemią, twarde i smakują jak surowy ziemniak. Pod koniec maja napięcie sięga już zenitu i zaczynam intensywniej niż zwykle wydeptywać ścieżkę do warzywniaka w oczekiwaniu na polskie truskawki. Te pierwsze, gdy już się pojawią, są zwykle dość twarde i mają mało intensywny smak, ale i tak bardzo cieszą. Niedługo po nich nastają te idealne, odpowiednio miękkie, których smak, zapach i kolor wysyciły się na słońcu. W tym okresie wracam do domu co chwila wtykając nos do siatki, w której mam bezcenne owoce. Moim zdaniem najsmaczniejsze są surowe, tylko umyte. Wtedy można najpełniej poczuć ich smak. Nie zawsze jednak mamy czas na długotrwałe delektowanie się i tu do gry wkraczają koktajle. Dzięki nim można w dość krótkim czasie skutecznie przyswoić pół kilo tru-
skawek i 2-3 dojrzałe banany. Siła takiego miksu tkwi w prostocie. Banan „zabiela” truskawki lepiej niż mleko oraz słodzi skuteczniej (i dużo zdrowiej) niż cukier. Jeżeli jednak definitywnie nie lubicie surowych owoców, lub zwyczajnie pod koniec sezonu wychodzą Wam one bokiem, koniecznie wypróbujcie choć jeden z przepisów, które zaprezentuję Wam w tym numerze. Od kiedy wypracowałam swój idealny sposób na babeczki, piekę je ze wszystkimi sezonowymi owocami i nie tylko. To ciasto jest miękkie, ale bardzo zwarte, puszyste, ale nie sypie się i nie zatyka, jak to czasem w babeczkach bywa. Wspaniale jest zatopić w nim kwaskowate owoce i jakiś słodki lub chrupiący dodatek. Można je posypać kruszonką, krystalicznym cukrem lub udekorować kremem. Ja najbardziej jednak lubię same, ponieważ wtedy nic nie zakłóca idealnego połączenia sprężystego ciasta, rozpieczonych owoców i dodatków. Pole do popisu jest jednak nieograniczone.
69
truskawkowy amok
Babeczki z truskawkami i czekoladą Ciasto: •
2 i 1/2 szklanki mąki pszennej
•
1 łyżeczka sody oczyszczonej
• •
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szklanka cukru białego/ brązowego lub ksylitolu •
•
1 jajko
1/3 szklanki oleju rzepakowego lub kokosowego •
2 łyżeczki esencji waniliowej •
1 szklanka maślanki Dodatki:
• •
300-500 g truskawek
tabliczka czekolady mlecznej lub białej
W dużej misce mieszam cukier, jajko, olej, wanilię i maślankę. Do drugiej miski odmierzam mąkę, sodę i proszek. Umyte i odszypułkowane truskawki kroję na ćwiartki lub połówki, a czekoladę kruszę. Wsypuję dodatki do mokrych składników i dodaję suche. Mieszam drewnianą łyżką tylko na tyle, aby składniki z grubsza się połączyły. Nie używam miksera. Gotowe ciasto wykładam do papilotek i wstawiam do piekarnika nagrzanego do 200°C na 20-25 minut. Upieczone babeczki wyjmuję z papilotek (używam silikonowych) i studzę na kratce (tak, jasne). Z przepisu wyjdzie Wam około 16-18 babeczek.
71
truskawkowy amok
Drugi przepis jest moim odkryciem tegorocznego sezonu. Stanowi on idealne połączenie kruchego maślanego ciasta, kremowego serka mascarpone i pachnących świeżych truskawek. Całość jest dość delikatna, więc nieszczególnie nadaje się do transportu, ale to przecież tym lepiej, bo będziecie mieli pretekst, aby zjeść całą w domowym zaciszu.
Tarta z truskawkami i kremem mascarpone Ciasto: • • •
150 g mąki 100 g masła
50 g cukru pudru •
1 żółtko Krem:
•
opakowanie serka mascarpone •
200 ml. Śmietanki 30-36% •
3-4 łyżki cukru pudru
•
ew. ekstrakt waniliowy Dodatki:
•
pokrojone w ćwiartki truskawki
Przygotowuję kruche ciasto szybko siekając zimne masło z resztą składników, formuję z niego kulkę, zawijam w folię i wkładam na 30 minut lub dłużej do lodówki. Po tym czasie wylepiam nim dno tortownicy lub formy na tartę, nakłuwam ciasto i piekę w 200°C aż mocno się zrumieni. W tym czasie przygotowuję krem: ubijam śmietankę i mniej-więcej w połowie do-
73
truskawkowy amok
daję do niej serek. Ubijam aż masa będzie sztywna. Na koniec dodaję stopniowo cukier i wanilię miksując na niskich obrotach. Krem chowam do lodówki. Gdy ciasto wystygnie, wykładam na nie połowę masy, na której układam owoce. Czynność powtarzam tworząc drugą warstwę i podaję. Łucja Frejlich-Strug
75
„zwolnij aby przyspieszyć” Z B I E G L U B E L S K I II
77
ZBIEG LUBELSKI II – „zwolnij aby przyspieszyć”
D
ługo zastanawiałem się nad hasłem przewodnim niniejszego tekstu. Miałem wiele pomysłów, jak na przykład: „Biegaczu!
10 mniej!”, „Biegając wolniej zobaczysz więcej” i inne tego typu wezwania, nakłaniające do zmniejszenia tempa. Skąd pomysł, żeby do tego namawiać? I co ma wspólnego przekraczanie prędkości na drodze z tempem biegu? Spieszę z odpowiedzią. Temat przekraczania prędkości w ciągu ostatnich tygodni należał chyba do najczęściej poruszanych. Stało się to za sprawą zaostrzenia kar grożących kierowcom za jazdę szybszą niż pozwalają na to przepisy. Nowe sankcje wzbudziły wiele emocji, gdyż oprócz tradycyjnego mandatu i punktów karnych przewidziano dla piratów drogowych również 3-miesięczne rozstanie z prawem jazdy. Media z lubością obserwowały skutki wprowadzenia nowych regulacji i z jakąś perwersyjną radością relacjonowały przebieg zatrzymań pierwszych kierowców złapanych na przekraczaniu prędkości o 51 km/h lub więcej. Były łzy rozpaczy, gniewne okrzyki, sceny bezradności a nawet (o dziwo!) słowa skruchy połączone z aprobatą dla nowych kar. Już wkrótce mogliśmy się dowiedzieć, ilu rażąco przekraczających dozwoloną prędkość kierowców udało się zatrzymać w danym województwie, powiecie a nawet gminie. Niedługo trzeba było czekać, a pojawiły się pełne optymizmu oceny, z których wynikało, że polscy kierowcy zgodnie zdjęli nogę z gazu. W obawie przed konsekwencjami jeżdżą teraz wolniej, a na drogach wreszcie zrobiło się bezpieczniej. Czyż to nie piękne? Przekraczanie prędkości to problem, który dotyczy nie tylko kierowców. Jak się ostatnio przekonałem, zbyt wysokie tempo może
mieć również przykre konsekwencje dla biegaczy. Bynajmniej nie chodzi tutaj o pamiątkowe zdjęcie z fotoradaru, za które przyjdzie słono zapłacić. Biegowy „taryfikator mandatów” obejmuje kontuzje, ciągnące się tygodniami, a nawet miesiącami bóle i w następstwie to, co najbardziej dotkliwe – biegową abstynencję. W porównaniu z kierowcami, „kara” jest tym surowsza, że po solidnym przeciążeniu nawet nie potruchtamy. Natomiast kierowca bez prawa jazdy w ostateczności może pojeździć, chociaż to trochę ryzykowne, bo grozi odebraniem prawa jazdy na czas jeszcze dłuższy. Wróćmy jednak do biegania. Okazuje się, że przyczyną biegowych niepowodzeń oraz braku postępów często jest zbyt duże tempo. Powody przekraczania prędkości na biegowych szlakach mogą być różne. Pośpiech, chęć rywalizacji z innymi, wyznaczenie sobie zbyt ambitnych celów, próby szybkiego poprawiania swojej sprawności, przeskoczenia jakiegoś etapu przygotowań do zawodów. Następstwa tych zachowań bywają przykre. Nawet jeśli jakimś cudem uda się uniknąć kontuzji, to szybko przekonany się, że trudno nam jest osiągnąć wyższy poziom zaawansowania. Dotyczy to zwłaszcza długodystansowców. W takich momentach pojawia się frustracja i zniechęcenie. Pomimo ciężkich wysiłków stoimy w miejscu. Czujemy, że nasza sprawność wcale nie wzrasta, a nawet przeciwnie, ciągle jesteśmy przemęczeni i niezadowoleni. Wysiłek fizyczny, zamiast uskrzydlać, powoduje, że snujemy się bez energii i wiary we własne możliwości. Pierwszym krokiem do tego, żeby poprawić swoją kondycję powinno być zmniejszenie tempa. Innymi słowy, żeby przyspieszyć, najpierw trzeba zwolnić. 79
ZBIEG LUBELSKI II – „zwolnij aby przyspieszyć”
Na problem zwróciłem uwagę czytając książkę „Ukryta siła” Richa Rolla – jednego z najsprawniejszych ludzi na świecie. Swój sukces w sportach wytrzymałościowych zawdzięcza on między innymi temu, że po niepowodzeniu w swoich pierwszych zawodach triatlonowych diametralnie zmienił podejście do treningu. Jego trener zwrócił wówczas uwagę na to, że biega za szybko, podczas gdy prawdziwą wytrzymałość buduje się podczas treningów z niewielką szybkością, kiedy maksymalne tętno nie przekracza 140 uderzeń/ min. Rich Roll, który do tej pory za poważny trening biegowy uważał tylko taki, który wywoływał pieczenie w płucach, musiał wykazać się niemałą cierpliwością, by utrzymać tempo, przy którym serce nie zacznie bić szybciej. Wkrótce jednak metoda zaczęła przynosić zapowiadane przez trenera efekty i Rich nie przekraczając wyzna-
czonej granicy tętna potrafił przemieszczać się z większą prędkością. Była to miara wzrostu sprawności. Jeżeli nie interesuje Was pokonywanie coraz większych odległości biegiem, nie kuszą ultramaratony i Ironaman-y, to możecie pomyśleć, że ta wiedza Was nie dotyczy. To błąd, ponieważ dotyczy to wszystkich biegaczy amatorów. Bieg w tzw. drugiej strefie tętna jest najbardziej korzystny dla rozwoju organizmu. Zmiany, jakie podczas takiego wysiłku dokonują się na poziomie komórkowym stopniowo zwiększają naszą wydajność. Wolne bieganie ma jeszcze inne zalety. Kiedy biegniemy wolniej w towarzystwie innych biegaczy, wystarczy nam tchu, żeby porozmawiać. Mamy wówczas wystarczająco czasu i energii, by rozejrzeć się dookoła, dostrzec zmiany jakie zachodzą w przyrodzie, 81
ZBIEG LUBELSKI II – „zwolnij aby przyspieszyć”
przyjrzeć się ciekawym miejscom, które do tej pory być może tylko nieświadomie mijaliśmy. Tak między nami, w taki właśnie sposób powstał pomysł na tekst o dawnej fabryce eternitu na Bronowicach (Antidatum, nr 7). Podczas spokojnego biegu w ogóle rodzi się wiele pomysłów i planów na przyszłość. Sprawdźcie koniecznie! A poza tym, to cudowne uczucie, że można szybciej, że nadal w zapasie mamy tak wiele energii. Biegajmy zatem po naszym pięknym mieście, oczywiście niespiesznie.
83
(nie) aktualności
C
zerwcowe nieaktualności zacznijmy może od tego, co lubię najbardziej, czyli od reklam i ogłoszeń. Anonse są moim zda-
niem często lepszym odbiciem międzywojennej rzeczywistości niż artykuły o tematyce społecznej, czy politycznej. To one pozwalają nam najlepiej poznać codzienność, pokazują produkty i usługi dziś już zupełnie nieaktualne, często w zabawnej dla dzisiejszego odbiorcy oprawie językowej. Zazwyczaj najatrakcyjniejsze pod względem treści, ale również graficznie są reklamy z pierwszych stron gazet. W Głosie Lubelskim z 23 maja 1925 roku czytamy: Najlepsze Czekoladki i Marcepany Firmy „FRANBOLI” Poleca Heljodor Guz Lublin, Kościuszki 1. Oraz: Wyżymaczki Madame Sans Gêne Z czarnemi i białemi gumami Magle pokojowe. Kłódki, Zasuwy, Zatrzaski POLECA: Zarębski w Lublinie, Krak.-Przedm. 20. Lublin, Kościuszki 1. 85
(nie)aktualności
Lektura tego rodzaju ogłoszeń uświadamia, jak niewielki był wówczas Lublin i że nawet sklepy z gospodarstwem domowym, czy zakłady blacharskie, które dziś spychane są na peryferia, lokalizowano przy głównej ulicy: Adolf Radzki Zakład blacharski Lublin, Krakowskie –Przedmieście 29. Wykonuje: krycia dachów blachą, eternitem i papą, konserwacja dachów, Gwarancja, Solidność. Poleca: wanny, klozety, kubła, miary z cechą urzędową, latarnie, polewaczki, kotły, nasady kominowe, rury piecowe, pobielania, naprawy, zamówienia. Zapewne zgodzicie się, że dziś, w dobie ścisłej specjalizacji zadziwia tak szerokie spektrum usług i różnorodność asortymentu. Sensacją i największą nowością przełomu maja i czerwca 1925, a co za tym idzie, głównym tematem tego wydania, było z pewnością powstanie w Lublinie firmy taksówkarskiej. W artykule z 24 maja pod tytułem „Stacja benzynowa i taxisy w Lublinie” czytamy: „Dowiadujemy się, że Lublin w najbliższym czasie otrzyma komunikację samochodową – taxisy. W tym celu mianowicie założyło się pewne Towarzystwo, które oprócz tego pobuduje na placu Litewskim stację samochodową.” Przyznam, że byłam bardzo zdziwiona, gdy przeczytałam ten artykuł. Dziś usytuowanie postoju taksówek i stacji benzynowej na placu Litewskim wydaje się być pomysłem
szaleńca. Wówczas nikt nie wysunął tezy o niestosowności takiej lokalizacji, a już kilka dni później w Głosie pojawił się wielki anons: Taxis – najtańszy i najwygodniejszy środek lokomocji Taxis – najtańsza i najprzyjemniejsza rozrywka ZAWIADOMIENIE. Podajemy do wiadomości mieszkańców m. Lublina, że zostały już uruchomione Luksusowe 6-cio osobowe samochody TAKSOMETRY Najtańsza i najwygodniejsza komunikacja. Cena za pierwszy kilometr jazdy 6-ciu osób wynosi 1 złoty. Za każdy następny kilometr 80 groszy. Używajcie wyłącznie KOMFORTOWYCH „TAXIS” – Samochodów Po wszelkie informacje oraz z reklamacjami prosimy zwracać się do Dyrekcji Lublin, PLAC LITEWSKI Nr. 1. Telefony 274 i 294 Przy wyjazdach na dalsze odległości będą stosowane rabaty. Wyjazdy takie muszą być UPRZEDNIO i WYŁĄCZNIE zgłaszane w Dyrekcji. Szoferzy nasi żadnych naddatków nie przyjmują. Pasażer płaci tylko tyle, ile wykazuje licznik! W interesie publiczności leży nie pytać się szofera, ile się należy, tylko płacić według licznika, co każdy sam może sprawdzić.
TAXIS – daje każdemu możność zakosztowania jazdy samochodem. TAXIS – nadaje się najlepiej na zamiejskie wycieczki.
87
(nie)aktualności
O ile rozumiem, że dla ludzi żyjących w latach ’20 dwudziestego wieku mogła być rozrywką przejażdżka samochodem, o tyle niektóre reklamowane w gazetach atrakcje z perspektywy człowieka XXI wieku wydają się, by określić to łagodnie, śmiertelnie nudne. Do takich należy moim zdaniem oferowana przez Lubelski Oddział Towarzystwa Krajoznawczego „Wycieczka do Spały i Inowłodza”. Oprócz szczegółów dotyczących ceny, miejsca i daty wyjazdu na tę dwudniową wyprawę dowiadujemy się, że na uczestników czeka dodatkowa nie lada gratka – „w piątek o godz. 8-ej wieczorem z okazji wycieczki Ks. Leon Łomiński w lokalu Tow. Krajozn. Kapucyńska 7 wygłosi krótką prelekcję na temat Inowłódz i Spała”. Brak słów.
Można pokpiwać z wyboru destynacji oraz sposobu reklamy wycieczek, ale za to z pewnością kina wiedziały, co zrobić, by przyciągnąć widzów. Praktycznie w każdych nieaktualnościach pojawia się ogłoszenie któregoś z dwóch największych lubelskich kin, ponieważ są one tak sensacyjne, że nie mogę sobie odmówić cytatu z afisza: Wielki Kino-Teatr Colosseum Karkołomne przygody i ewolucje wplecione w interesującą komedjo – erotyczno – dramatyczną fabułę CZŁOWIEK BEZ NERWÓW W 8 aktach z królem sensacji Harry PEEL’em. Tylko dla osób z wyjątkowo silnemi nerwami Orkiestra pod batutą prof. Stembrowicza Łucja Frejlich-Strug
89
(nie)aktualności
91