Antidatum wydanie 9

Page 1

WYDANIE DZIEWIĄTE 2015 | WWW.ANTIDATUM.COM Arcyprzetwór | Lody na pierwsze

chłody | WZory | zgaduj - zgadula na której ręce ru(h)la | Pociąg do

Lublin niespiesznie

złota | (z)bieg lubelski


wydanie Dziewiąte 2015 I www.antidatum.com

redakcja: łucja frejlich-STRUG, andrzej frejlich fotografie: łucja frejlich-STRUG, andrzej frejlich sKład i grafika: lariat™ studio graficzne, www.lariat.pl ul. Lipowa 4 a, lublin, tel. 516 979 240

magazyn bezpłatny portalu antidatum.com, sprzedaż całości lub fragmentów jest

niedozwolona i stanowi naruszenie przepisów prawa i grozi odpowiedzialnością prawną. wszelkie prawa zastrzeżone dla ich właścicieli. wykorzystanie materiałów z niniejszej publikacji możliwe jest wyłącznie za zgodą redakcji z powołaniem się na źródło treści. © 2014 antidatum


Niewielu z nas może pozwolić sobie dzisiaj na luksus niespiesznego życia. Nieustannie gdzieś biegniemy zaabsorbowani aktualnymi problemami. W natłoku codziennych spraw nie zauważymy, jak wiele rzeczy nam umyka, bezpowrotnie ginie w otchłani upływającego czasu. Na przekór panującym tendencjom proponujemy Państwu udać się w niespieszną podróż. Podróż z Lublinem w tle, chociaż zasięgiem tematycznym wykraczającą dalece poza zwykłe zwiedzanie miasta. Chcemy, aby smakowanie Lublina stało się pretekstem do głębszej refleksji nad kulturą, sztuką i stylem życia. W Antidatum postaramy się na chwilę zatrzymać czas. W kadrach fotografii i tekstach będących próbą uchwycenia ulotnych chwil oraz nietuzinkowych wydarzeń – tych współczesnych i minionych. Podejmiemy próbę wydobycia spod warstwy kurzu zapomnianych historii i miejsc, które nie przetrwały próby czasu. Pochylimy się nad dziełami sztuki, zarówno tymi docenionymi jak i ukrytymi gdzieś, zepchniętymi na margines świadomości. Zwrócimy uwagę na pełne kunsztu dzieła ludzkiej wyobraźni, którym często trudno przedrzeć się przez gęstą warstwę otaczających nas informacji. Mamy świadomość tego, że czas i jego percepcja są zjawiskami subiektywnymi. Dlatego na łamach naszego pisma pojawią się teksty pisane z perspektywy przedstawicieli dwóch kolejnych pokoleń. Ich autorzy postrzegają świat inaczej, ogniskują swoją uwagę na innych zjawiskach, poświęcają swój czas odmiennym aktywnościom i zainteresowaniom. To, co ich łączy, to filozofia życiowa, która nakazuje doceniać szczegóły, cieszyć się pięknem i odnajdować je w rozmaitych zaułkach Lublina, rzecz jasna - niespiesznie.

REDAKCJA

ANDRZEJ Historyk sztuki, bizantynista. Mieszka w Lublinie od dawna i kocha to miasto jak swoje. Fascynuje go dobre rzemiosło w każdym jego aspekcie. Docenia przede wszystkim kunszt zegarmistrzów, ale czary krawców, jubilerów, a nawet repuserów też stara się zgłębić. Nie poprzestaje na podziwianiu. To on rozmontuje zegarek lub radio po to, by zrozumieć, „jak to działa”. Lubi przyrodę i dobre, czyste buty.

ŁUCJA Córka Andrzeja. Zawodowo poszła w ślady rodziców, choć na drodze wykształcenia zahaczyła jeszcze o ogrody. Urodziła się w Lublinie i nigdy nim nie znudziła. Po Ojcu odziedziczyła zamiłowanie do detali i tradycji, ale patrzy na nie oczami młodszego pokolenia. Pociągają ją zapomniane miejsca, dobre książki i kuchnia „nie na skróty”.

3



edytorial Wrześniowym wydaniem antidatum nie sprowadzimy Was na ziemię i nie odbierzemy reszty radości, jak to się często dzieje z dziećmi idącymi do szkoły. Przeciwnie, ten numer naszego magazynu jest przesycony magią, która, miejmy nadzieję, zawładnie również Waszym życiem. Już na samym początku przywita Was wyjątkowo urodziwy centaur trzymający w dłoni coś, co wcale a wcale nie jest zwykłym emaliowanym kubkiem. To symbol tego, jak pozornie nic nieznaczący drobiazg może zmienić nasze życie. Rozglądajmy się i wyostrzmy zmysły, aby tego czegoś nie przegapić! Apropos zmysłów, we wrześniu zabierzemy Was do miejsca, gdzie spróbujecie niebiańskich smakołyków i wypijecie herbatkę w nieco cukierkowym wnętrzu. Jeżeli odpowiednio wczujecie się w klimat, po herbacie z pewnością nabierzecie ochoty na partyjkę golfa, a do tego stworzone są Wierzchowiska. Ostatnie chwile lata pozwoli nam zachować na zimę produkcja domowych suszonych pomidorów. Dowiecie się też, dlaczego u niektórych ten włoski przysmak wywołuje belgijskie wspomnienia. Na uwielbianym przez czytelników zegarkowym polu w tym miesiącu zawita kompletna nowość – zamiast o międzywojennym klasyku przeczytacie o NRD-owskiej Ruhli rodem z powieści Antoniego Libery. Aby dopełnić magicznego klimatu wrześniowego wydania, zaprosimy Was do obejrzenia prawdziwego skarbu. Nie trzeba w tym celu wcale jechać w daleką podróż ani szukać bursztynowej komnaty, wystarczy wybrać się na lubelski Zamek. Najlepiej z nowym wydaniem antidatum pod pachą. Zapraszamy!

5



Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la! 7


Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la!

T

o już wiadomo, o czym będzie kolejny odcinek cyklu zegarkowego. Na początek podeprę się literaturą, ale nie tą facho-

wą – zegarmistrzowską, tylko piękną. Jak wielu z nas, także i ja uległem urokowi księżki Antoniego Libery „Madame”. Otóż jej bohater, za jedną ze swych prób teatralnych otrzymuje pierwsze wyróżnienie, któremu oprócz wyrazów najwyższego uznania towarzyszy nagroda rzeczowa ufundowana przez przewodniczącego jury – zegarek marki Ruhla. Nasz bohater jednak się z niej nie cieszy, wręcz przeciwnie. Odbiera ten upominek jako rodzaj najwyższego upokorzenia. Moglibyśmy zapytać, dlaczego? Nagroda rzeczowa to nagroda, ważniejsza jest intencja niż materialna lub użytkowa wartość upominku. Aby nam, czytelnikom, którzy już oderwali się od epoki i realiów, w których żył bohater, wytłumaczyć przyczyny tak negatywnej reakcji młodego licealisty, Libera tak charakteryzuję zegarek Ruhla. Ten produkt enerdowskiej myśli technicznej …”


był w owym czasie najtańszym – i to uderzająco – dostępnym zegarkiem w Polsce. (…) Niestety, niestety w ślad za ową podejrzanie niską ceną szła niebywale niska jakość. Ruhle psuły się na ogół już po kilku tygodniach użytkowania, a co jeszcze zabawniejsze – nigdy nie chodziły punktualnie. Ich niefortunni posiadacze zawsze mieli je nastawione o ileś minut naprzód lub i w celu ustalenia aktualnej godziny dokonywali skomplikowanych przeliczeń.(…) Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze sprawa samej nazwy, a ściślej – jej pisowni. Odczytywana po polsku, bez uwzględnienia reguł niemieckie wymowy, mieniła się pewną dwuznacznością, co stanowiło niewyczerpane źródło uciechy pospólstwa. Krótko mówiąc, publiczne obdarowanie mnie tym osławionym cudem techniki enerdowskiej (…)

9


Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la!

upokarzało mnie w sposób

ki trzask, powtórzony jak echo

nieznośny”. W drodze powrot-

przez kolejne koła wagonów.

nej do domu bohater wymyśla

Wstałem i na powrót podszedłem

plan pozbycia się zegarka, któ-

do miejsca kaźni. Na lśniącej szy-

ry nie tylko uwolni go od przed-

nie leżał sprasowany metalowy

miotu w tak dojmujący sposób

krążek inkrustowany jak mozaika

budującego negatywne skoja-

drobinami szkła, ujęty z dwóch

rzenia. Przedmiotu, który dla

stron w stwardniałe zaskakująco

nieco afektowanego, nadwraż-

rzemyki ze skaju. Podniosłem tę

liwego młodzieńca stał się

martwą, zmumifikowaną niejako

synonimem klęski i upoko-

formę i przyjrzałem się jej z cie-

rzenia. Postanawia dokonać

kawością. Cały mechanizm sto-

spektakularnej egzekucji cza-

piony był w jedną, zbitą masę,

somierza. „Wyjąłem zegarek

bez śladu wskazówek, boczne-

z celofanowej torebki, rozcią-

go pokrętła, ani jednej cyfry na

gnąłem w dwie strony jasno-

tarczy. Jedynie gdzieś u góry,

brązowe paski i – cyferbla-

straszliwie zniekształcony, ledwo

tem do góry – ułożyłem go

dający się rozpoznać, niemniej

na tramwajowej szynie. Cykał

widoczny w mętnym świetle la-

głośno, wskazując punktualnie

tarni, błyszczał srebrnymi liter-

godzinę dziewiątą. Cofnąłem

kami niepokonany napis Ruhla”.

się kilka kroków i usiadłem na pobliskiej ławce. Po paru minutach nadjechała piętnastka – zmierzająca w kierunku Śródmieścia. Rozległ się krót-

J

a także jestem posiadaczem jednego egzemplarza tego

cudu enerdowskiej techniki. Nabyłem go nie dlatego, że cenię


sobie niemieckie zegarmistrzo-

w nie dający się przewidzieć

stwo tamtej epoki. Ujął mnie

sposób. Raz przyspiesza, innym

stanem zachowania. Niemal

razem opóźnia. Próby regula-

zupełnie nie widać na nim śla-

cji mechanizmu nie zmieniają

dów użytkowania. Teraz już

tego stanu. Ale cyka zadziwia-

wiem dlaczego. Dokładnie od-

jąco głośno. Może więc po kil-

zwierciedlają to słowa Libery.

ku pierwszych próbach uznany

Zapewne jego nabywca już po

został za całkowicie nieprzydat-

pierwszym nałożeniu na rękę

ny do odmierzania czasu i nim

i nakręceniu koronki przekonał

zdążył go nadszarpnąć ząb

się, że na jego wskazaniach

czasu, powędrował do szuflady.

nie można polegać. Bo ze-

Ale mogło być zgoła odmien-

garek, choć jak nowy, działa

nie. Zachował się tak dobrze, 11


Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la!

bo był cenną pamiątką, śladem ważnego wydarzenia i jego symboliczna wartość była dużo wyższa, niż praktyczne przeznaczenie. Mógł być nagrodą, tak jak w powieści Antoniego Libery, ale odebraną jako wyraz najwyższego uznania, a nie przewrotny żart, który odbiera całą satysfakcję ze zwycięstwa. A może był prezentem komunijnym? W tamtych czasach w tym momencie życia dostawało się pierwszy własny zegarek. I ja też zostałem na Pierwszą Komunię obdarowany przez ojca chrzestnego zegarkiem – był rosyjski, całkiem punktualny. Nosiłem go aż do dorosłego wieku. Gdyby była to Ruhla pewnie posłużyłaby dużo krócej. Nie jestem pewny, czy wylądowała by w szufladzie, czy na śmietniku. Przedmioty mają swoje własne życie, własne losy. I choć te historie tworzą ludzie, to trudno doszukać się w nich jakiejś prawidłowości. Czasami obiektywnie cenne przedmioty potrafią ginąć bezpowrotnie, a udaje się przetrwać długie dziesięciolecia takim, które z założenia stworzono do ról epizodycznych.


13


Zgaduj – zgadula, na której ręce Ru(h)la!

N

ie będę się dziś rozpisywał na temat historii firmy ani parametrów technicznych mojego zegarka. Włączyłem go do

zbioru z całkiem innych powodów. Skoro już przetrwał w tak dobrym stanie wizualnym, to może warto przedłużyć to życie. Okres PRL-u cieszy się dziś coraz większym zainteresowaniem, a Ruhla jest jednym z symboli tej epoki. Nawet pasek starałem się dobrać tak, aby wpasował się w stylistykę „minionego okresu”. Podobnie w zdjęciach, postanowiłem wykorzystać akcesoria spójne stylistycznie. Nie chciałbym jednak wywoływać wrażenia, że polski Start to produkt tej samej klasy, co Ruhla. Było wręcz odwrotnie. Start był bardzo dobrym aparatem fotograficznym, którego używali nawet profesjonaliści. Jedyne powinowactwo, które łączy grupę tych przedmiotów, to czas i miejsce powstania oraz egzystencji – Demoludy. Bratnie kraje socjalistyczne wymieniały się swymi produktami budując najsprawiedliwszy z ustrojów. Symbolem tego braterstwa były też sztandarowe produkty. Powstała teoria, że legendarnych braci Słowian było czterech, czterech nie trzech. Byli to Lech, Czech, Rus i Enerdowiec. Jeśli ten ostatni wniósłby do wspólnoty w wianie jedynie Ruhlę, to trzeba by go uznać za wyrodnego brata, który podrzucił nam „kukułcze jajo”. Na szczęście kraje RWPG miały do wyboru jeszcze inne zegarki, a i sama Ruhla stworzyła w swej historii całkiem dużo bardzo udanych konstrukcji. Andrzej Frejlich


15



Kubek, który zmienił życie

17


Kubek, który zmienił życie

A

gnieszka Fornalewska-Hill, Lubelanka z urodzenia, a teraz także z wyboru, ukończywszy studia wyjechała do Londynu.

Tam po raz pierwszy zetknęła się ze światem designu zwanego również dizajnem. Zaczęła ten świat zgłębiać czytając czasopisma, odwiedzając galerię i po prostu rozglądając się dookoła siebie. Po niedługim czasie wiedziała już, że projektowanie pięknych przedmiotów i ich kompozycji jest tym, co chce robić w życiu. Po ukończeniu studiów w London Design School oraz multidyscypli-

narnych kursów dla projektantów w Central Saint Martins College of Arts and Design rozpoczęła pracę w jednej z londyńskich firm projektowych, Design House, która zajmowała się kompleksowym projektowaniem przestrzeni. Agnieszka stała się autorką aranżacji wielu wnętrz prywatnych, a także komercyjnych. Pracę kontynuowała jako samodzielny projektant także po powrocie do Lublina.


K

iedy kilka lat temu Agnieszka

wraz

z mężem kupili drewnianą

chatę

w

jednej

z podlubelskich wsi, podczas prac porządkowych na podwórku, przy wyrywaniu z ziemi naręczy dorodnych pokrzyw, Agnieszka natknęła się na stary, poobijany metalowy

emaliowany

ku-

bek. To była jedna z tych chwil, które zdarzają się nie tylko w książkach i, z pozoru błahe, zmieniają nasze życie. Zmęczoną ciężką pracą projektantkę uderzyło piękno formy z pozoru pospolitego przedmiotu. Agnieszka podkreśla, że spojrzała na kubek zupełnie świeżym okiem, bez nostalgicznych naleciałości, ponieważ to emaliowane naczynie wcale nie kojarzyło jej się z dzieciństwem, czy domem babci, jak wielu z nas. W tamtej chwili zrodziła się myśl, aby zachować formę kubka nadając jej jednocześnie walory funkcjonalności i przystosowując do potrzeb współczesnego odbiorcy.

19


Kubek, który zmienił życie

O

d tamtej chwili nasza bohaterka zainteresowała się technikami wytwarzania ceramiki, które do tej pory znała jedynie

powierzchownie. Zaczęła sama eksperymentować z różnymi rodzajami glin i glinek, a kurs w The School of Glass and Ceramic na Bornholmie tylko częściowo zaspokoił jej głód informacji. Okazało się, że jednak nie wszystko możemy znaleźć w zasobach Internetu, jednak Agnieszka nie traciła zapału i w końcu dopięła swego. W 2013 roku powstało studio ceramiki użytkowej Agaf Design. Jego wytwory już dawno wyszły poza flagowy kubek, a projektantka, choć często nawiązuje do często niedocenianych form, takich jak PRL-owska musztardówka, czy puszka po pomidorach, chętnie tworzy też zupełnie nowe kształty, które zadziwiająco pasują do tych inspirowanych historią. Misją Agnieszki jest ocalenie pięknych kształtów „pospolitych” przedmiotów poprzez ich zaprezen-


towanie w bardziej szlachetnym i funkcjonalnym materiale niż tanie szkło, czy blacha. „Emaliowany” kubek wykonany z porcelany lub porcelitu nie nagrzewa się od gorącego napoju, nie parzy w usta lub dłonie, można go myć w zmywarce, i co najważniejsze, doskonale pasuje zarówno do inspirowanego tradycją, jak i do bardzo nowoczesnego wnętrza. Ważną cechą projektów Agnieszki jest to właśnie łączenie kontrastowych elementów – szlachetnego materiału z „tanią” formą lub elementów „wysokiego” rzemiosła z tym masowym, co widać jak na dłoni w przypadku falowanej puszki po pomidorach z uchem zaczerpniętym prosto z porcelanowej filiżanki. Takie połączenia, podobnie jak wprowadzanie metalizowanych elementów nadają projektom świeżości i wprowadzają element zaskoczenia. 21


Kubek, który zmienił życie

E

sencją stylu Agnieszki jest dostrzeganie piękna w najzwy-

klejszych z pozoru przedmiotach, dystans do jego wysoko-

ści designu, zabawa formą i chęć dotarcia do każdego, komu nie jest obojętna forma, tworzywo i pochodzenie używanych przedmiotów. Jeżeli pomyślimy, że jednym z bodźców do powstania Studio AgafDesign był wydarty ziemi emaliowany kubek,

możemy dojść do wniosku, że w każdej chwili i każdym miejscu może „dopaść” nas coś dobrego, a to szalenie ekscytujące!

M

arki AgafDesign nie znajdziecie na lubelskich Wzorach tylko dlatego, że w tym samym czasie bierze udział w Lon-

don Design Festival. Na szczęście nie musicie jechać do Lon-

dynu, aby kupić swój kubek i poznać jego autorkę. Wystarczy, że w weekend wybierzecie się na Archidiakońską 6 w Lublinie. Łucja Frejlich-Strug


23


Kubek, który zmienił życie


25


FOT. TOMASZ PIETRZYK


WZORY

W

_ostatni weekend września w Centrum Kultury odbę-

dzie się lubelska edycja WZORÓW – targów design skupiających się na twórczości młodych polskich projektantów. WZORY to szereg warsztatów i spotkań mających na celu nie tylko wypromowanie designu i pokazaniu wszystkim, którzy zapragną wziąć udział, że nie jest on zjawiskiem elitarnym, zarezerwowanym jedynie dla „światowych i bogatych”. Sztuka użytkowa jest dla wszystkich, bez ograniczeń wiekowych, dlatego w ramach WZORÓW odbędzie się szereg warsztatów dla dzieci i dorosłych.

27


WZORY

Najmłodsi będą mogli własnoręcznie skroić, uszyć i udekorować Szumne Beboki, czyli urocze stworki z tkaniny i filcu, a w ramach Małej Akademii Designu zaprojektować swój własny pokój. Fundacja Dwa Ognie zapewni przednią zabawę nie tylko dzieciom. Dorośli odnowią stare meble wraz z Chalk & Chic i wezmą udział w warsztatach fotografii organizowanych przez Lubelską Szkołę Fotografii. Na targach będziemy mogli spotkać też między innymi Monikę Mincewicz tworzącą przestrzenne ilustracje i zrobić własne miniaturowe miasto. Piękne Panie w ramach warsztatów „maKULaTURA - czyli papier zniesie wszystko” pokażą nam, co można zrobić przy

FOT. PANI FOTOGRAF


pomocy zwykłych biurowych przedmiotów. Pracownia Igły 4 słonie i Suzie Q nauczy dzieci i dorosłych sztuki stemplowania tkanin.

O

prócz warsztatów w ramach WZORÓW odbędzie się de-

bata na temat „Design odpowiedzialny społecznie”, sze-

reg wykładów, między innymi o leczniczych mikroorganizmach, o Rodzinnym Domu Kultury Pokoju w Dąbrówce, o pasywnym budownictwie, a nawet o pozyskiwaniu funduszy unijnych. Zwieńczeniem targów, którym towarzyszyć będą również ciekawe wystawy, będzie sobotnie afterparty w podziemiach Centrum Kultury.

FOT. PANI FOTOGRAF

29


WZORY

J

ako

patron

medialny

WZORÓW

serdecznie zapraszamy Was do

udziału, ponieważ uważamy, że warto i sami tam będziemy. Szczegółowe informacje i dokładny rozkład jazdy znajdziecie na facebookowej stronie wydarzenia.

FOT. PANI FOTOGRAF


PLAKAT „WZORY”

31


WZORY

ŹRÓDŁO: PROFIL WYDARZENIA NA FACEBOOK’U

ŹRÓDŁO: PROFIL WYDARZENIA NA FACEBOOK’U


FOT. PANI FOTOGRAF

FOT. PANI FOTOGRAF

33



Totalna zieleń

i latające piłki

35


TOTALNA ZIELEŃ I latające piłki

W

ciąż mamy w pamięci i w kościach trudną do

opisania

spiekotę

mijającego

lata. Z naszego otoczenia prawie zniknęła soczysta zieleń trawników. Miejmy nadzieję, że tylko chwilowo. Jeszcze trudnej wyobrazić sobie rozległą zieloną przestrzeń, w której poszczególne fragmenty trawnika są wypielęgnowane lepiej niż broda najbardziej narcystycznego trefnisia. Takie trawniki znajdziemy

Rozbudza to pokusę, aby sa-

tylko na polu golfowym. Niestety,

memu spróbować. Golf uważa-

Lubelszczyzna w nie nie obfitu-

my za sport drogi i snobistycz-

je. Jeżdżąc kilka razy w tygodniu

ny, ale czy słusznie? Są kraje,

trasą ekspresową do Piask mi-

gdzie stał się on dyscypliną nie-

jam Wierzchowiska – to najbliżej

mal masową, a turnieje groma-

Lublina położone pole golfowe,

dzą publiczność porównywalną

zaledwie kilkanaście kilometrów.

z najbardziej popularnymi kon-

Chociaż większa część pola

kurencjami

przysłonięta jest drzewami wierz-

przyciąga też duże pieniądze, co

chowickiego parku, to jednak tu

w dobie komercjalizacji nie jest

i ówdzie można zobaczyć gra-

bez

czy krzątających się po trawie.

w Polsce to jeszcze pieśń przy-

sportowymi.

znaczenia.

Golf

Oczywiście


37


TOTALNA ZIELEŃ I latające piłki

szłości, ale przemiany będą postępować szybciej niż się spodziewamy. Czy także na Lubelszczyźnie, to się okaże. Na początek potencjalnych entuzjastów, ale i sceptyków (tych ostatnich jeszcze bardziej), zachęcam: zajedźcie do Wierzchowisk! Pospacerujcie po pięknym parku dawnego majątku Koźmianów. Poobserwujcie, jak wspaniałe perspektywy otwierają się na malowniczy pałac zatopiony w zieleni. Najważniejsze jest jednak pole malowniczo opasujące cały parkowy teren. Poprzedzielane kępami drzew, zbiornikami wody porośniętymi sitowiem, ciekami kanałów i strumieni. W jednych miejscach płaskie jak stół, w innych malowniczo pofałdowane. A wokół łagodne lessowe pagórki lubelskiego krajobrazu. To idealne miejsce


na zresetowanie głowy nabitej myśleniem o troskach codzienności. Grać, czy nie grać?, pojechać zawsze warto. Jeśli nie gramy, to możemy popodziwiać płynny swing rasowych golfistów. A może ten zamach i jego efekt, precyzyjnie uderzona piłka zmierzająca do dołka tak nam się spodoba, że już nic nas nie powstrzyma, aby samemu spróbować. Utrudzeni grą lub oglądaniem, albo zupełnie nieprzekonani, mamy do dyspozycji jeszcze jedną dyscyplinę sportową – akurat tą lubimy wszyscy - posiłek w restauracji pałacowej. Mam nadzieję, że menu będzie w stanie zaspokoić wszelkie oczekiwania. Andrzej Frejlich

39


WISŁA - ŚWIĄTECZNA WYCIECZKA


41



POCIĄG DO ZŁOTA

43


POciąg do złota

T

egoroczne lato zdomino-

najbardziej chłodne głowy i pe-

wały

upa-

wien dystans do potencjalnego

ły i gorączkowe poszukiwania

odkrycia, to do skarbów z Gór

skarbów. Upały minęły, chyba

Sowich ustawiła się już całkiem

bezpowrotnie, bo mieliśmy już

długa kolejka chętnych. Nawet

próbkę

jesiennej

grupa przedsiębiorczych „biz-

aury. Gorączka złota pozosta-

nesmenów” z Nowego Jorku też

nie z nami jednak na dłużej.

rości sobie do niego pretensje.

Nie schłodzi jej nawet jesienna

Im dłużej trwa zamieszanie wo-

plucha i wyraźny spadek tem-

kół tej sprawy, tym więcej scepty-

peratur. Złoty pociąg rozpala

cyzmu. Już chyba tylko General-

wyobraźnię licznej rzeszy po-

ny Konserwator Zabytków zdaje

szukiwaczy skarbów i zwyczaj-

się być pewny, że złoty pociąg

nych łowców sensacji. Mimo,

naprawdę istnieje. Ale gorączka

że nikt go jeszcze nie widział

złota bywa zaraźliwa. Rosjanie

– włącznie z odkrywcami, któ-

też chcą mieć swoje pięć minut

rzy - o dziwo - wydają się mieć

i już ogłosili odkrycie miejsca

ekstremalne

prawdziwie


z zakopanymi ciężarówkami, pełnymi zrabowanych przez Niemców kosztowności. Nas jednak nie przelicytują, bo o pociągu – widmo spod Wałbrzycha rozpisywały się media na wszystkich chyba kontynentach, a i zapotrzebowanie na wakacyjne tematy już się powoli wyczerpuje.

M

y w Lublinie jesteśmy bardziej konkretni. Jeśli za-

czynamy mówić o skarbach, to nie mamimy iluzją przyszłego ich odkrycia, tylko kładziemy je na stół, a właściwie zamykamy w gablocie. Ale popatrzeć każdy może. Jeśli ktoś nie wierzy, to proszę udać się do Muzeum Lubelskiego, czyli na Zamek. Tu możemy obejrzeć niewielką, ale znakomicie przygotowaną wystawę „Skarby monet w Muzeum Lubelskim”. W numizmatyce, pojęcie skarbu jest nieco inne niż to znane nam potocz45


POciąg do złota

nie. Jest to zespół więcej niż 5

wieku, kiedy ukryty został skarb

monet. Ich materialna wartość,

złożony z arabskich dirhamów,

a więc także rodzaj metalu,

znaleziony na Czechowie, po

z którego zostały wybite, nie jest

schyłek XVII wieku, z którego

tutaj rozstrzygającym kryterium.

pochodzi skarb miedzianych

Obrazowo mówiąc, znaleziony

szelągów Jana Kazimierza, od-

w ziemi złoty pojedynczy du-

kryty w Rokitnie w powiecie lu-

kat – mimo że cenny, skarbem

bartowskim. W gablotach oglą-

nie jest, a naczynie z kilkudzie-

damy spiętrzone w efektowne

sięcioma niewielkimi miedzia-

kopczyki, lub luźno rozsypane

nymi szelągami, pomimo zni-

tysiące srebrnych i miedzia-

komej wartości materialnej, jest

nych krążków. Niektórym towa-

dla

prawdziwym

rzyszą naczynia, w których je

skarbem. Muzeum Lubelskie

umieszczono przed ukryciem.

przechowuje

zbiór

Gabloty uzupełniają plansze,

59 skarbów monet. Większość

na których możemy obejrzeć

z nich zalega w magazynach,

fotografie pojedynczych monet

jedynie kilka oglądać można

w powiększeniu i przeczytać

na ekspozycji stałej. Wystawa

teksty przybliżające nam histo-

jest więc dla nas okazją, aby

rię pieniądza oraz rolę skarbów,

zobaczyć je w większym wybo-

jako ważnego przedmiotu ba-

rze – oczywiście nie wszystkie.

dań. Okazuje się, że skarb to

Kierując się różnymi kryteria-

nie suma pojedynczych monet.

mi, organizatorzy pokazali 22

Znaleziska

najbardziej interesujące skar-

informacji o historii rynku pie-

by. Obejmują one okres od IX

niężnego, długotrwałości użyt-

archeologa

pokaźny

takie

dostarczają


kowania określonych emisji, ale także społecznej i politycznej roli pieniądza. Możemy poznać okoliczności każdego z odkryć, czy wreszcie siłę nabywczą skarbu w chwili jego ukrycia. Obok plansz, ekspozycję uzupełniają grafiki i rysunki z portretami niektórych władców, których konterfekty ryto także na stemplach monet.

W

ystawa ta w wyjątkowo atrakcyjny sposób pokazuje nam obiekt – monetę, która wśród współczesnych widzów

– poza specjalistami, nie cieszy się szczególnym zainteresowaniem. Bo przecież oglądanie setek metalowych krążków zebranych w jednym miejscu wymaga czasu i dużego skupienia. Z tą wystawą jest inaczej. Nie skupiamy się na pojedynczych monetach. Oglądamy je raczej jako zapis odległych w czasie 47


POciąg do złota

historii, czasami pewnie dramatycznych, kiedy to ludzie w nieznanych nam okolicznościach ukrywali swój dobytek w ziemi. A okoliczności te musiały bywać dramatyczne, skoro już po ten majątek nie wracali. Równie ciekawe bywają też historie takich znalezisk.


W

ystawę polecam wszystkim, którzy interesują się historią. Skarby mogą stać się takim wehi-

kułem, który przeniesie ich w mniej lub bardziej odległą przeszłość. Może będzie ona również skutecznym lekarstwem na gorączkę złota, która dopadła wielu z nas na skutek doniesień prasowych na temat złotego pociągu. A ten, jak na razie, tylko z nazwy jest złoty i w dodatku wciąż nie wiemy, czy w ogóle istnieje. Skarby na Zamku też nie są złote, ale za to są realne. O czym każdy z nas na własne oczy może się przekonać. Andrzej Frejlich

49



ARCYPRZETWÓR

51


Z

punktu widzenia systematyki jest owocem rośliny z rodziny psiankowatych.

Dla nas jest warzywem, przez wielu ulubio-

nym i można śmiało powiedzieć, że jednym z najpopularniejszych. Po pierwsze, z pomidorów wytwarza się najbardziej wszędobylski

sos

świata.

Największy-

mi jego miłośnikami są mieszkańcy USA, którzy dodają ketchup prawie do wszystkiego. W Polsce ze szczególną lubością polewa się nim pizzę, na co Włosi, miłośnicy zarówno pomidorów, jak i rodzimych placków, wpadają w osłupienie. Ludzie o dobrym guście, zwłaszcza Ci rozmiłowani w prostych i autentycznych smakach, przedkładają całego, nie zmasakrowanego i nie zbezczeszczonego octem oraz cukrem pomidora nad plastikowe sosy. Surowy doskonale urozmaici wiele dań, zwłaszcza tych z makaronem, a w towarzystwie bazylii lub cebulki i oliwy pasuje praktycznie do wszystkiego. Zupa pomidorowa to bodaj najczęściej gotowana zupa świata. Przepis na doskonałą, tradycyjną, wzbogaconą domowymi kluskami znajdziecie w zeszłorocznym sierpniowym wydaniu magazynu antidatum.


K

iedy już ponad osiemnaście lat temu byliśmy

z rodzicami na dłuższych wakacjach w Belgii, uwielbialiśmy spędzać czas w pięknych parkach uniwersyteckiego miasta i zwiedzać zabytki, ale naszym ulubionym punktem dnia były wyprawy na targ, z których wracaliśmy ze skarbami w postaci świeżych owoców, przepysznych oliwek i… suszonych pomidorów. Wtedy poznałam smak tych słabo dostępnych wówczas w Polsce, przyprawionych słońcem cudów. Będąc jeszcze dzieckiem nie byłam w stanie zrozumieć, jak warzywo, które znałam z babcinej zupy i surówki podawanej do schabowego, poddane innej obróbce może smakować tak wspaniale i zupełnie inaczej niż w domu. Szczerze mówiąc, nadal jest dla mnie niepojęte, jak suszenie oraz dodatek ziół i ka53


Arcyprzetwór

parów może zmienić smak pomidorów. Dziś, prawie dwie dekady po naszym odkryciu dokonanym wcale nie w Toskanii, a w równie słonecznym tamtego lata Leuven, suszone pomidory można kupić w każdym markecie, a nawet dyskoncie. Sądziłam, że nie smakują tak, jak kiedyś, ponieważ dawny luksus przejadł się i spowszedniał. Jak bardzo się myliłam, dowiedziałam się dopiero, gdy sama ususzyłam pomidory z ziołami i dopełniałam ich glorii kaparami oraz dobrym olejem. Pierwszy słoik otworzyliśmy już po trzech dniach, choć mieliśmy ambicje wytrzymać aż tydzień. Przy pierwszym kęsie pomidora zagryzionym kromką umoczoną w aromatycznym oleju, przed oczami stanęło mi gorące belgijskie lato. Może trochę zazdroszczę tym, którym suszone pomidory kojarzą się z Rzymem, ale moje wspomnienie jest z pewnością bardziej oryginalne.

Domowe suszone pomidory •

4 kilogramy pomidorów odmiany lima

suszone oregano

suszony tymianek

kilka gałązek świeżej bazylii •

główka czosnku •

kapary

olej rzepakowy


55


Arcyprzetwór

O

dmiana lima to pomidory średniej wielkości, podłużne i mięsiste, dzięki czemu świetnie nadają się do suszenia. Umyte i osuszone

przekrawam na pół i usuwam twarde zielone części, połówki układam na suchej blasze wnętrzem do góry, posypuję je szczodrze ziołami i suszę przez kilkanaście godzin w piekarniku ustawionym na termoobieg i temperaturę około 40-50°C. Czas suszenia można nieco skrócić podwyższając temperaturę, jednak wówczas ryzykujemy, że pomidory będą gorzkie. Z pewnością nie należy przekraczać 80°C, bo wówczas otrzymamy pomidory pieczone, a nie o takie nam w tym przypadku chodzi. Kiedy już pomidory osiągną pożądany stopień ususzenia, wyjmuję je z piekarnika i układam w słoikach z dodatkiem kilku ząbków czosnku i kilkunastu kaparów. Dopełniam gorącym olejem i pasteryzuję.

S

amodzielne przygotowanie takich pomidorów oprócz cudownego produk-

tu finalnego ma taką dodatkową zaletę, że gdy otworzymy ich słoik zimą, z pewnością przywołają wspomnienia gorącego letniego dnia razem z wszystkimi jego zapachami i kolorami. Takie pomidory są doskonałym dodatkiem do makaronów, sałatek i kanapek, ale wspaniale smakują również solo, przegryzane jedynie chlebem, którym na koniec należy obowiązkowo wyczyścić talerz. Łucja Frejlich-Strug


57



Lody na pierwsze chłody K

iedyś spotkaliśmy się z opinią, że lody znacznie lepiej jeść jesienią i zimą niż latem. Podobno ze

względu na to, że różnica temperatury pomiędzy spożywanym deserem a otoczeniem jest wówczas niższa, co zmniejsza prawdopodobieństwo przeziębienia, zapalenia gardła i innych tego typu dolegliwości. Większość z nas najbardziej lubi jednak rozkoszować się lodami w upalny dzień. Jakże cudownie smakują wówczas te wszystkie orzeźwiające sorbety z zamarzniętymi kawałkami owoców, jak przyjemnie rozpuszczają się tworząc kompozycje tonów słodkich i kwaśnych - orzeźwiających. Dlatego niech nie zmyli Czytelników pierwsze zdanie. 59


lody na pierwsze chłody

Wcale nie próbujemy odwieść Was od pałaszowania lodów latem. Raczej proponowalibyśmy, aby lody jeść o każdej porze roku. Wszak nic tak doskonale nie przywołuje wspomnienia letnich miesięcy, jak lodowy przysmak zjedzony w październiku, listopadzie, a nawet styczniu. Sięganie po lody podczas upałów nie jest niczym wyjątkowym. Robią to właściwie wszyscy – od małych dzieci po poważnie wyglądających urzędników. Zmrożone desery zapewniają odrobinę ochłody i podobno mają korzystny wpływ na układ nerwowy (za sprawą witamin z grupy B).


T

ak się szczęśliwie złożyło, że w Lublinie mijające-

go właśnie lata nietrudno było znaleźć naprawdę pyszne lody. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to wystarczyło zbadać długość kolejki przed lodziarniami i sprawa stawała się zupełnie jasna. Przemierzając od czasu do czasu Krakowskie Przedmieście bodaj najdłuższy ogonek odnotowy- leży wspomniane miejsce przewaliśmy prawie za każdym ra- testować. Ponieważ jednak nie zem przed „Bosko” – lodziarnią, lubimy tłumów, a raczej wolimy kawiarnią i cukiernią w jednym spokojnie delektować się jedzeoferującą lody własnej produkcji, niem, zwlekaliśmy z odwiedzektóra od maja w lokalu pod nu- niem tej kawiarenki pod jakże merem 9 raczy swoich klientów uroczo wyglądającym szyldem. deserami. To był sygnał, że na- Upały na tyle dawały się we znaki, że kilkakrotnie uciekaliśmy z miasta w poszukiwaniu jakiegokolwiek

wytchnienia.

W międzyczasie „Bosko” odnosiło pierwsze sukcesy trafiając chociażby na listę najlepszych lodziarni magazynu F5, który śledzi aktualne trendy rynku 61


lody na pierwsze chłody

i kultury (pełny tekst dostępny tutaj: fpiec.pl/post/2015/07/31/najlepszelodywpolscetop10). My dopiero we wrześniu znaleźliśmy czas i ochotę, by sprawdzić, czy w „Bosko” rzeczywiście jest tak bosko, na ile wskazywały tłumy klientów zamawiających lodowe kulki. Moment był przełomowy, bo upały właśnie w sposób bezpardonowy zostały zastąpione przez deszcz, zimno i wiatr. Aura nie stanowiła bynajmniej oczywistego tła dla konsumpcji lodów. Nieco na przekór właśnie wtedy zrealizowaliśmy dawno powzięty plan.

E

uropejski Festiwal Smaku ciągle trwał, ale jakby stracił swój impet wraz z załamaniem pogody. Obserwowaliśmy opusz-

czone budki z okien „Bosko” na piętrze i trochę nam było smutno, że lato odchodzi. Na szczęście wizyta w kawiarni niosła ze sobą obietnicę osłodzenia ponurych myśli o jesieni. Oprócz kilku gałek


lodów zamówiliśmy gofra z bitą śmietaną i świeżymi owocami, tartaletkę z miętowym kremem, zieloną herbatę i, żeby nie było za słodko, także sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy. W tradycyjnym wafelku znalazły się cztery smaki: rafaello, solony karmel, mięta oraz mascarpone z malinami. Naszymi faworytami okazały się zdecydowanie solony karmel i mięta. Ten pierwszy dlatego, że po prostu jest obłędny, a drugi za naturalność smaku. Miętowe lody to najlepszy dowód na to, że w „Bosko” przygotowuje się desery z autentycznych składników, bez oszukiwania. Małym minusem (lub odwrotnie, zależy od spojrzenia) może być to, że lodowa oferta nie jest stała, lecz w pewnym stopniu zależy od dostępności produktów. Informacje o menu na dany dzień możemy odnaleźć na facebookowym profilu kawiarni. Pozostałe

zamówione

przez 63


lody na pierwsze chłody

nas smaki również okazały się świetne. Jakość użytych składników nie pozostawiała wątpliwości. Wprawdzie za gałkę lodów w „Bosko” trzeba zapłacić nieco więcej, niż w innych lodziarniach, jednak porcje są naprawdę spore i warte swojej ceny.

P

ozostałe słodkości również wzbudziły nasz zachwyt. Gofrowe ciasto było lekko chrupiące

na powierzchni i mięciutkie w środku, a także ład-

nie przyrumienione. Owoce i bita śmietana zdradzały świeżość i znakomicie smakowały. Wszystkiego było pod dostatkiem do tego stopnia, że trudno było wgryźć się w gofra nie wywołując przy tym katastrofy na stoliku. W tartaletce wrażenie zrobił na nas przede wszystkim krem o smaku mięty, który miał doprawdy boską konsystencję, a smakował zniewalająco.

J

ak się okazało, nazwa „Bosko” wcale nie jest nadużyciem, pustą przechwałką czy obietnicą

bez pokrycia. W uroczo urządzonych wnętrzach kawiarni naprawdę można spróbować nieziemskich smaków i ich świetnych połączeń. Antidatum po-

leca „Bosko” jako antidotum na jesienną chandrę. Łucja Frejlich-Strug i Artur Strug


65


lody na pierwsze chłody


67


(z)bieg lubelski Nr. 5

Niezły numer, czyli o biegowym znaczeniu liczb słów kilka


69


(Z)bieg lubelski nr. 5

L

iczby, liczby, liczby... Można odnieść wrażenie, że rządzą one światem każdego biegacza od jego symbolicznych narodzin

dla biegowego uniwersum aż po największe sportowe osiągnięcia. Wszystko zaczyna się z chwilą, kiedy to w głowie jednostki rozbłyska myśl, by spróbować sił w „najprostszej formie aktywności”. Nie jest rzeczą rozsądną wyruszać na biegowy szlak bez odpowiednich butów. Jest to bodaj jedyny (może poza skarpetami) element wyposażenia biegacza, poprzez który nawiązuje on kontakt z podłożem. Obuwie powinno mieć rzecz jasna odpowiedni rozmiar, ale jak się okazuje numer numerowi nierówny i tu zaczynają się pierwsze schody. Liczba odlana na obuwiu jest rzeczą względną i kto zbyt dużą ufność w niej pokłada, ten może wyrządzić ogromną krzywdę swoim stopom. Pozostaje zatem przymierzać, sprawdzać, testować, a w ostateczności wymieniać. Jeśli człowiek pozwoli, by poniosła go fala biegowego entuzjazmu, zainteresowanie liczbą może przerodzić się w obsesję. Objawia się ona w kolejnych dą-


żeniach – by biegać szybciej, częściej, dalej. Czy liczba w świecie biegacza może jednak zostać uznana za obiektywną miarę? Czy można przy pomocy liczb opisać zawodnika, jego osiągnięcia czy kondycję? Może za pośrednictwem liczby ukończonych zawodów, rekordu na 10 km, czy najdłuższego pokonanego za jednym zamachem dystansu? Pewnie w jakimś sensie tak, ale w tej odsłonie (Z)biega lubelskiego chciałbym zwrócić uwagę na różnorodność znaczeń, jakie posiadają liczby. Bywają one wszystkim, a z czasem bledną i tracą swoją doniosłość. Ta sama liczba może znaczyć coś zupełnie innego w zależności od sytuacji. Może stać się miarą sukcesu, bądź znakiem bolesnej porażki. Biegacze wpatrują się w liczby analizując swoje treningi i szukając w nich symptomów rosnącej sprawności. Inni, bardziej sentymentalni, z rozrzewnieniem wspominają swój pierwszy kilometr, dziesiąty przebiegnięty maraton lub rekord życiowy na danym dystansie. Oto kilka refleksji na temat liczb. Pojawią się w nich echa wyjazdu (Z)biega do Wrocławia, ale również lubelskie akcenty. Będzie trochę refleksyjnie, a trochę przyziemnie.

71


(Z)bieg lubelski nr. 5

symbol pozornej tylko samotności biegacza, samotności,

1

która z czasem zastępowana jest przez doświadczenie bycia z innymi i wśród innych, poczucie bycia częścią jed-

W

_taki sposób oznaczony

nej wielkiej biegowej wspól-

jest stopień podium, na

noty. Także samotności, któ-

którym z pewnością wielu bie-

ra pomaga w pełni docenić

gaczy-amatorów chciałoby kie-

znaczenie obecności bliskich.

dyś stanąć nie wspominając

Widocznym dowodem na to,

o

że biegacze coraz rzadziej są

biegaczach-zawodowcach.

Oczywiście

amatorzy

rzadko

sami, a coraz częściej tworzą

ośmielają się takie marzenia wer-

bardziej lub mniej sformali-

balizować, ale założę się, że w głę-

zowane grupy, jest rosnąca

bokiej tajemnicy niejeden pasjo-

liczba drużyn uczestniczą-

nat biegania wierzy, że kiedyś uda

cych w zawodach. Coraz wię-

mu się zwyciężyć w zawodach.

cej spotkać można biegaczy

Jeśli nie w klasyfikacji generalnej,

w koszulkach wskazujących

to chociaż w kategorii wiekowej.

na

W

przynależność

klubo-

wą. Wzajemnie się motywują

_moim przekonaniu „1” ma

i wspierają, biegają dla siebie,

związek nie tylko z rywa-

ale często również dla innych

lizacją, ale również z jednocze-

zrzeszając się w imię określo-

niem się w biegowym środowi-

nej, zazwyczaj szczytnej idei.

sku. Postrzegam „jedynkę” jako


73


(Z)bieg lubelski nr. 5

w nich czołowe miejsca. Zdaje

6 Z

się, że nie ima się ich zmęczenie ani kontuzje, a wrażenia nie robią nawet kilkuset-kilometrowe podróże z miejsca jednego startu do lokalizacji kolejnego.

awodników reprezentowa-

W parze z wynikami sportowymi

ło węgierską grupę Bene-

idą oczywiście wygrane pienięż-

dek Team podczas tegoroczne-

ne i tutaj liczby też są imponu-

go 33. PKO Wrocław Maratonu.

jące. We wspomnianym mara-

Zatrudnianych tam Kenijczyków

tonie wrocławskim zawodnicy

określa się czasem niezbyt ele-

z Benedek Team zarobili łącznie

gancko mianem „najemników”,

83 500 zł. Co ciekawe, na więk-

a całą grupę jako maszynę do

szą część tej sumy zapracowa-

zarabiania pieniędzy. Wspo-

ły kobiety, które zajęły miejsca:

minam o tym, żeby pokazać,

1. (Stellah Jepngetich Barsosio),

jak różne oblicza ma bieganie.

2. (Gladys Jepkurui Biwott) i 4.

A doskonale odzwierciedlają je

(Salina Jebet). Nas najbardziej

liczby. W kwestii liczb zawodnicy

powinna cieszyć jednak wiado-

z Benedek Team biją wszelkie

mość, że na 3. miejscu wśród

rekordy. Nie tylko pokonują trasy

kobiet, z czasem 2:46:14 upla-

w najkrótszym czasie, ale rów-

sowała się Angelika Mach, re-

nież są w stanie startować w dłu-

prezentantka AZS UMCS Lublin.

godystansowych biegach ulicz-

Kenijka z Benedek Team, któ-

nych (np. półmaratonach) dzień

ra pierwsza przekroczyła linię

po dniu i jeszcze zajmować

mety maratonu we Wrocławiu


ustanowiła nowy rekord trasy,

rozwija i doskonali. Pod koniec

od niespełna 11 lat należący do

września czekały na biegaczy

Haliny Karnatsevich. Nagrodą

niespodzianki. Chyba największą

za ten wyczyn była specjalna

była trasa. W jesiennej odsłonie

premia, która wynosiła 20000

biegu organizatorzy do tej pory

zł.

najczęściej korzystali ze spraw-

Ładna

sumka,

prawda?

dzonej pętli w okolicach Zalewu

10 D

Zemborzyckiego,

zdecydowa-

nie najmniej problematycznej, ponieważ nie wymagającej zamykania zbyt wielu ulic na czas biegu. Na tę trasę z pewnością

okładnie tyle kilometrów

nie mogli narzekać kierowcy, ale

mieli do pokonania bie-

za to biegaczom dawała się ona

gacze startujący 20 września

we znaki. Po pierwsze, jest dość

w pierwszej z „Czterech Dych

monotonna, a po drugie nad

do Maratonu”. To już kolejna od-

Zalewem prawie zawsze wieje

słona cyklu biegów będących

silny wiatr. Rzecz jasna, biega-

przygrywką do Lubelskiego Ma-

czowi zawsze wieje on w twarz,

ratonu, który w przyszłym roku

niezależnie od kierunku biegu.

odbędzie się po raz czwarty.

Ciekawe, co przyniesie czwarta

Jest już znany dokładny termin.

odsłona „Czterech Dych do Ma-

Tym razem biegacze zmierzą się

ratonu”. Oby padło jak najwięcej

z królewskim dystansem 8 maja.

rekordów, zarówno pod wzglę-

„Cztery Dychy do Maratonu” to

dem poziomu zainteresowania,

przedsięwzięcie, które stale się

jak również tych osobistych. 75


(Z)bieg lubelski nr. 5

w ostatniej chwili wykluczyła

4757 T

ich kontuzja, a może inna wyższa konieczność zmusiła do wycofania się z biegu. Do tego by o nich wspomnieć zainspirowała mnie historia pani ka-

o liczba biegaczy, którzy

sjerki jednego z wrocławskich

ukończyli 33. PKO Wrocław

supermarketów. Kiedy zoba-

Maraton. Liczba zgłoszonych za-

czyła klienta w pamiątkowej ko-

wodników była jeszcze wyższa

szulce maratonu w Dębnie, ze

i wynosiła 5721, natomiast nu-

łzami w oczach pozwoliła sobie

mery startowe odebrało już tyl-

na osobiste wynurzenia. Opo-

ko 5302 biegaczy. Podziwiamy

wiedziała o swoim zięciu, który

tych, którzy pokonali wymagają-

miał startować we wrocławskim

cy sporej wytrzymałości dystans.

maratonie, ale kilka dni wcze-

Rzadko myślimy o tych, którym

śniej podczas rowerowej prze-

się ten wyczyn nie udał. Nie-

jażdżki został potrącony przez

którzy z nich pewnie przecenili

samochód i trafił do szpitala.

swoje możliwości, narzucili sobie

Za statystykami kryją się oso-

zbyt duże tempo. O to nie jest

biste niepowodzenia, a cza-

trudno, gdy przedstartowa eks-

sem prawdziwe dramaty. Ulicz-

cytacja napędza ciało wywołu-

ny bieg maratoński to nie tylko

jąc czasem złudzenie posiadania

tłum biegaczy utrudniający ży-

ponadludzkiej mocy. Niektórzy

cie kierowcom. To również ty-

biegacze z jakichś powodów nie

siące historii, z których nie każ-

stanęli na linii startu wcale. Może

da kończy się happy-endem.


L

iczby, liczby... miesiące przygotowań, planowanie treningów i wyjazdów, nierzadko karkołomne łączenie pasji z obowiązka-

mi. Nagrodą jest satysfakcja, osiągnięcie nowego poziomu fizycznej sprawności, ustanowienie nowego osobistego rekordu. Nie pozwólmy jednak, by liczby przysłoniły nam radość biegania, by stały się jedynym celem. Biegowa matematyka rządzi się własnymi prawami. Nieważne, czy już biegacie, czy dopiero zaczniecie biegać. Uważajcie na siebie, słuchajcie swojego organizmu i powoli, lecz konsekwentnie zmierzajcie do wyznaczonego celu. Podobno źródłem szczęścia nie jest jego osiągnięcie, ale droga, która do niego prowadzi. Nie jest ważne, w jakich liczbach wyrażać się będzie osobisty sukces. Przecież ich znaczenie zależy od punktu widzenia. Zabiegany (Z)bieg

77


(nie) aktualności


Bodaj-to postęp!

W

rześniowe wydanie nieaktualności zacznijmy mocnym akcentem – najgorętszą nowinką technologiczną, której opis

znalazłam w Głosie Lubelskim z 24 sierpnia 1925 roku: „Zmierzch pokojówek. W Warszawie ukazał się w sprzedaży dowcipny przyrząd poruszany elektrycznie, który wysysa szybko i dokładnie kurz z podłóg, sprzętów i ubrania (aspirator). Siła ssąca odkurzacza jest tak wielka, iż wchłania nawet drobne monety, a jednocześnie wytwarza ozon, odświeżając w pokoju powietrze. Cena stosunkowo niewielka bo 250 zł, płatne w 4ch ratach przyczyni się niewątpliwie do rozpowszechnienia tej namiastki pokojówki. W ogóle popularne już dziś na zachodzie hasło la maison sans domestique doprowadzić może wkrótce (świat się śpieszy…) do zmierzchu zawód pokojówek, a nawet (o nieba!)… kucharek. Bodaj-to postęp! Im dalej w las – tym więcej bezrobotnych…”. Ostatnie stwierdzenie, wypowiedziane w kontekście wejścia na rynek odkurzacza, okazało się z perspektywy czasu wciąż zadziwiająco aktualne, dawno po tym, gdy z większości domostw zniknęła służba.

Z

początkiem września, a może bardziej roku szkolnego, można było dostrzec zwiększoną ilość różnorodnych loterii fan-

towych i innych akcji na cele dobroczynne. Miały dość skomplikowaną formę, a nagrody, choć w większości dość uniwersalne, w pewnej części raczej nie zachęciłyby dzisiejszego odbiorcy:

79


(nie)aktualności

„Baczność! Imponująca sprzedaż Piramidek – niespodzianek zapowiada się w dniu 4 i 5 września r. b. na rzecz sierot Domu Zarobkowego. Każda druga Piramidka zawierać będzie bon na cenne niespodzianki w postaci: maszyn do szycia, zastaw platerowych, pierścieni złotych z prawdziwemi brylantami, wielką ilość złotych i niklowanych zegarków itp. Clou jednak tej sprzedaży stanowią zupełnie darmowe premje dodawane wszystkim tym, którzy zakupią jednorazowo 10 Piramidek. Na darmowe premje składają się bardzo ładne przedmioty jak kandelabry, zegarki złote, flakoniki z bronzami, zestawy platerowe na 6 osób, rowery, rasowe prosięta i t. p… To też nie wątpimy, że w dniach sprzedaży na rzecz sierot, życzliwi tym najbiedniejszym spotkają się przy kupnie Piramidek.” Dziś próżno szukać loterii dobroczynnej z TAKIMI nagrodami!


G

łos Lubelski, choć świetny pod względem informacyjnym i pełen uroczych z naszej perspektywy anegdot oraz reklam,

miał jedną rażącą wadę – był gazetą przesyconą antysemityzmem, który objawiał się nie tylko wszechobecnymi hasłami typy „swój do swego po swoje”, czy przyjmowaniem ogłoszeń jedynie od firm „chrześcijańskich”. Artykuł z pierwszego września, który przytoczę jest przykładem radosnego podkreślania przywar i satysfakcji z wytykania przewinień przedstawicieli ludności żydowskiej, jednak zacytuję go ze względu na szokujący dziś poziom wulgarności wspomnianych w tekście wulgaryzmów oraz ciekawe określenie tego rodzaju języka: „Magistratowi pod uwagę. Od szeregu czytelników otrzymaliśmy skargi na nieodpowiednie zachowanie się p. kontrolera autobusów – żyd Berek F., który w sposób arogancki i ordynarny traktuje pasażerów. Wyrazy za mordę wyrzucić, brać ich za pysk są stałym słownikiem tego pana. Informatorzy nasi tą 81


(nie)aktualności

drogą proszą Magistrat o wglądnięcie w sprawę i wpłynięcie na spółkę autobusową w celu usunięcia kontrolera traktującego publiczność w stylu typowo lubartowskim.”

P

o całym Lublinie porozsiewane są sklepy Lubelskiej Spółdzielni Spożywców. Choć część z nich odnowio-

no, wiele wydaje się być jeszcze reliktem poprzedniej epoki: zblazowane ekspedientki w kwiecistych podomkach, obdarte regały pomalowane farbą olejną, nieatrakcyjnie wyeksponowane produkty. To sprawia, że sklepy L.S.S. często przegrywają z nowoczesnymi marketami. Okazuje się, że dziewięćdziesiąt lat temu podobna sieć również miały swoich przeciwników: „Członkom i sympatykom L.S.S. smacznego. Lubelskie Stowarzyszenie Spożywców, znane na terenie naszego miasta ze swej działalności wywrotowej, daje się obecnie poznać i z wielu innych stron ujemnych. Dbali o zdrowie rzesz robotniczych ostatnio, jak zdołała zauważyć policja, zaopatrywali swych członków i sympatyków w pieczywo pochodzące z własnej piekarni a tak brudne i niehygienicznie wypiekane, że musiano kierownika piekarni L.S.S.-u Franciszka Ziemnickiego pociągnąć do odpowiedzialności. Członkom i sympatykom Stowarzyszenia zaopatrujących się w pieczywo i inne artykuły w sklepach L.S.S.-u życzymy zatem smacznego.”


83



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.