wydani e czwa rt e 2 0 1 5 I www. antidatum . c om
W WYDANIU MIĘDZY INNYMI Wiosna Korn - galeria zegarków Cerkiew wędrowna Wisła - świąteczna wycieczka Ceramika manufaktury w Tomaszowie Lubelskim Armenia - jak u Mamy Biała Dama
wydanie czwarte 2015 I www.antidatum.com redakcja: łucja frejlich-STRUG, andrzej frejlich dział reklamy: tel. 81 532 87 39 fotografie: łucja frejlich-STRUG, andrzej frejlich JAKUB KAZNOWSKI sKład i grafika: lariat™ studio graficzne, www.lariat.pl ul. okopowa 10/4, lublin, tel. 516 979 240
magazyn bezpłatny portalu antidatum.com, sprzedaż całości lub fragmentów jest
niedozwolona i stanowi naruszenie przepisów prawa i grozi odpowiedzialnością prawną.
wszelkie prawa zastrzeżone dla ich właścicieli. wykorzystanie materiałów z niniejszej publikacji możliwe jest wyłącznie za zgodą redakcji z powołaniem się na źródło treści. © 2014 antidatum
Niewielu z nas może pozwolić sobie dzisiaj na luksus niespiesznego życia. Nieustannie gdzieś biegniemy zaabsorbowani aktualnymi problemami. W natłoku codziennych spraw nie zauważymy, jak wiele rzeczy nam umyka, bezpowrotnie ginie w otchłani upływającego czasu. Na przekór panującym tendencjom proponujemy Państwu udać się w niespieszną podróż. Podróż z Lublinem w tle, chociaż zasięgiem tematycznym wykraczającą dalece poza zwykłe zwiedzanie miasta. Chcemy, aby smakowanie Lublina stało się pretekstem do głębszej refleksji nad kulturą, sztuką i stylem życia. W Antidatum postaramy się na chwilę zatrzymać czas. W kadrach fotografii i tekstach będących próbą uchwycenia ulotnych chwil oraz nietuzinkowych wydarzeń – tych współczesnych i minionych. Podejmiemy próbę wydobycia spod warstwy kurzu zapomnianych historii i miejsc, które nie przetrwały próby czasu. Pochylimy się nad dziełami sztuki, zarówno tymi docenionymi jak i ukrytymi gdzieś, zepchniętymi na margines świadomości. Zwrócimy uwagę na pełne kunsztu dzieła ludzkiej wyobraźni, którym często trudno przedrzeć się przez gęstą warstwę otaczających nas informacji. Mamy świadomość tego, że czas i jego percepcja są zjawiskami subiektywnymi. Dlatego na łamach naszego pisma pojawią się teksty pisane z perspektywy przedstawicieli dwóch kolejnych pokoleń. Ich autorzy postrzegają świat inaczej, ogniskują swoją uwagę na innych zjawiskach, poświęcają swój czas odmiennym aktywnościom i zainteresowaniom. To, co ich łączy, to filozofia życiowa, która nakazuje doceniać szczegóły, cieszyć się pięknem i odnajdować je w rozmaitych zaułkach Lublina, rzecz jasna - niespiesznie.
REDAKCJA
ANDRZEJ Historyk sztuki, bizantynista. Mieszka w Lublinie od dawna i kocha to miasto jak swoje. Fascynuje go dobre rzemiosło w każdym jego aspekcie. Docenia przede wszystkim kunszt zegarmistrzów, ale czary krawców, jubilerów, a nawet repuserów też stara się zgłębić. Nie poprzestaje na podziwianiu. To on rozmontuje zegarek lub radio po to, by zrozumieć, „jak to działa”. Lubi przyrodę i dobre, czyste buty.
ŁUCJA Córka Andrzeja. Zawodowo poszła w ślady rodziców, choć na drodze wykształcenia zahaczyła jeszcze o ogrody. Urodziła się w Lublinie i nigdy nim nie znudziła. Po Ojcu odziedziczyła zamiłowanie do detali i tradycji, ale patrzy na nie oczami młodszego pokolenia. Pociągają ją zapomniane miejsca, dobre książki i kuchnia „nie na skróty”.
3
edytorial
Tegoroczna wiosna wielokrotnie nas zwodziła. Po ciepłych, zapowiadających już lato dniach, z powrotem uraczyła śniegiem, który nikomu nie umilił raczej świątecznego wypoczynku. Tą zmienność świetnie obrazował już pierwszy dzień wiosny. Z kwietniowych nieaktualności dowiecie się, że zupełnie podobnie było dziewięćdziesiąt lat temu. Jeżeli wybraliście się gdzieś w wiosennych butach i płaszczu, a wiosna jeszcze nie dorosła do Waszych oczekiwań, po powrocie zróbcie koniecznie rozgrzewającą i pikantną zupę z pietruszki, gruszki i gorgonzoli. Jeśli jednak macie daleko do domu, a kiszki marsza grają, równie skutecznie rozgrzejecie ciało i duszę w nowej armeńskiej restauracji przy ulicy Narutowicza. Gdy już opuści Was wiosenne osłabienie i poczujecie ducha przygody, wybierzcie się wraz z antidatum, choćby wirtualnie, do naszego skansenu, nad Wisłę i do Tomaszowa Lubelskiego. W każdym z tych miejsc na swój sposób przeniesiecie się w czasie. A skoro już o czasie mowa, podpowiadamy Wam, gdzie można kupić prezent na komunię, rocznice, urodziny, cudze lub nawet własne. Prezent zawsze trafiony i właśnie z czasem związany. Zapraszamy! Łucja Frejlich-Strug
5
Wiosna
7
Pierwszy (drugi) dzień wiosny
Pierwszy (drugi) dzień wiosny
To już pół roku minęło od czasu, gdy ostatniego dnia lata prowadziłem Państwa ulubioną trasą moich pieszych wędrówek. Przyszła wiosna, dlaczego więc nie powtórzyć wycieczki z aparatem jako notatnikiem. Przyjechałem na wieś w piątek wieczorem. Sobota była pierwszym dniem wiosny. Pogoda piękna, słoneczna, kilkanaście stopni ciepła. Wyjść od razu rano, czy może trochę później? Może najpierw pogrzebię trochę w ogródku. Po jesieni pozostało kilka niedokonanych grządek. Spora część trawy nie wygrabiona ze starych liści. Postanowiłem najpierw nadrobić zaległości. I tak minął cały niemal dzień. Pomyślałem, że jeśli wyjdę w niedzielę rano, to przecież nikt nie zauważy, że to drugi, a nie pierwszy dzień wiosny. Przed wieczorem zdążyłem jeszcze wpstryknąć krokusy, które były w pełni kwitnienia, jedną z pierwszych stokrotek, jaka pojawiła się na trawniku i zachodzące słońce. Nic nie zapowiadało zmiany pogody, noc też była wygwieżdżona. Wstałem wcześnie, nastawiłem wodę na kawę i wyjrzałem przez okno. Totalne zaskoczenie – w powietrzu wirują pojedyncze drobinki śniegu, a na termometrze temperatura bliska zera. Gdy po pół godzinie wychodziłem, śnieg już się rozkręcał. Jeszcze szyb9
Pierwszy (drugi) dzień wiosny
ko topniał, bo ziemia była nagrzana kilkudniowym słońcem, ale na liściach i suchej trawie było go coraz więcej. Gdy po dwóch godzinach wracałem, wszędzie było już biało. Nawet Misiek, pies sąsiadki miał zafrasowaną minę tą niespodziewaną zmianą aury. Tak oto zmienna marcowa pogoda obnażyła planowane przeze mnie fałszerstwo. Ale jakie to ma znaczenie, w końcu pierwszy dzień wiosny to tylko data w kalendarzu. Andrzej Frejlich
11
13
Korn
Galeria Zegark贸w
15
KORN Galeria Zegarków Pisząc kolejne teksty o zegar-
rowy, ale również podstawowy
kach mam świadomość, że mój
element męskiej biżuterii. Nie-
dobór tematów nie musi odpo-
którzy – rygorystyczni puryści,
wiadać wszystkim potencjalnym
twierdzą, że jedyny- poza ob-
czytelnikom. Nie tylko prezentu-
rączką- który przystoi mężczyź-
ję kolejne egzemplarze z mo-
nie. Współcześni panowie nie
jego zbioru, ale także własne
mają oporów przed obwiesza-
preferencje co do stylu i formy.
niem się wszelkimi możliwymi
Bo przecież zegarek to nie tyl-
błyskotkami, ale zegarek wciąż
ko użyteczny instrument pomia-
pozostaje wśród tych świecide-
łek najważniejszy. Stare klasyczne zegarki nosi się rzadziej, najczęściej kupujemy je sami w sklepie, albo dostajemy w prezencie na szczególne okazje. Gdzie więc kupować?, dla siebie, albo na prezent. Od dawna chodził mi po głowie pomysł, aby na ten temat napisać. Gdybym chciał opisać wszystkie potencjalne miejsca zakupu w Lublinie musiałbym ograniczyć się do sporządzenia listy, co najwyżej z podziałem na pewne kategorie i asortyment. Ponieważ sam współczesnych zegarków nie kupuję, chciałem obgadać temat z kimś lepiej zorientowanym. Moim doradcą i mentorem jest Pan Jacek Smoliński, którego poznałem w początkach mojej zbierackiej pasji. Nie tylko dzielił się ze mną fachową wiedzą, podrzucał specjalistyczną literaturę, ale też ustrzegł od wielu banalnych 17
Korn- galeria zegarków
pomyłek, gdy nad chłodnym i rzeczowym osądem brały górę emocje i wychodziła ignorancja niedouczonego pasjonata. Szczególnie cenna była znajomość rynku zegarków – Pan Jacek ma kilkanaście lat dłuższy staż w tej dziedzinie ode mnie. Tak też było tym razem. Zasugerował mi wybór sprzedawcy, do którego trafić może niemal każdy zainteresowany zakupem zegarka, ale też takiego, który fachowo i rzetelnie będzie mógł nam pomóc w dokonaniu wyboru. Padła nazwa sklepu Korn, który mieści się w C. H. E. Leclerc, przy ul. Tomasza Zana 19. Sklep oczywiście znałem, ale nie jako klient. Kilka dyskretnych wizyt na początek, a potem rozmowy z perso-
nelem i właścicielem przekona-
Galeria Zegarków jest powsta-
ły mnie, że mam do czynienia
ła w 1992 roku w Lublinie firma
z zespołem ludzi, dla których
jubilerska Korn S.C. Salon jubi-
zegarek nie jest tylko zwykłym
lerski, który mieści się w starej
towarem, a klient ma dla nich
części Leclerc-a ma dużo dłuż-
wartość nie tylko wtedy, gdy
szą tradycję. Jest tam bodajże
wejdzie i z miejsca coś kupi.
od początku istnienia centrum
O relacjach z klientem może za
handlowego. Połączenie bran-
chwilę, a teraz kilka podstawo-
ży jubilerskiej i zegarkowej jest
wych informacji.
chyba najbardziej naturalnym
Właścicielem
sklepu
KORN
mariażem.
19
Korn- galeria zegarków
Korn ma w stałej ofercie ponad 20 marek, zarówno szwajcarskich, jak i japońskich, a także liczne marki modowe. Wybór jest imponujący, jeśli uświadomimy sobie, że w ciągłej ofercie jest bez mała 1300 egzemplarzy. Do tego dodać należy jeszcze wszelkiego rodzaju akcesoria - paski i baterie to podstawowe z nich. Tu dobierzemy i zamocujemy nowy pasek, także renomowanych producentów, wymienimy baterię w zegarku kwarcowym. Możemy również zakupić rotomat, który podtrzyma chód naszego zegarka automatycznego, wtedy, gdy nie nosimy go na nadgarstku. Wśród dostępnych w salonie marek wypada najpierw wymienić te najbardziej tradycyjne i uznane: Longines, Tissot, Atlantic, Certina, Doxa, Roamer i nowsze, ale szczególnie doceniane: Maurice Lacroix – wyróżnia się ilością mechanizmów skonstruowanych we własnej manufakturze, Frederique Constant – zadziwia bogactwem rozwiązań wzorniczych z wyraźnym ukłonem w stronę klasyki. Ingersoll – marka o XIX-wiecznej metryce, ale reaktywowana całkiem niedawno. Od razu weszła na rynek z całą paletą modeli o szerokiej rozpiętości funkcji i mnogości komplikacji, także wzorniczo bardzo zróżnicowanych. Z marek japońskich dostępne są: Seiko, Citizen, Timex, Casio. Wśród marek modowych wypada wymienić: Michale Kors, Emporio Armani, Calvin Klein, DKNY, Diesel, Fossil, Esprit. Znajdziecie tu Państwo tak lubiany Ice Watch i wysmakowanego w swym minimalistycznym skandynawskim wzornictwie Denish Design. Jeśli i to nie zaspokoi
21
Korn- galeria zegarków
Waszych oczekiwań, personel sprowadzi oczekiwany model na zamówienie, oczywiście z oferty marek, z którymi firma współpracuje. Tak, jak ilość modeli i egzemplarzy jest imponująca, podobnie jest z rozpiętością cen. Możemy nabyć zegarek już za ok. 100 złotych, ale i egzemplarze ekskluzywne, ze skomplikowanymi mechanizmami, czy w złotych kopertach. Zdecydowałem się w pierwszej kolejności zaprezentować salon Korn nie tylko dlatego, że ma wyjątkowo bogatą ofertę. Są w Lublinie sprzedawcy, którzy zaoferują nam bardziej prestiżowe marki. Korn z pewnością ujmuje podejściem do klienta. Jak wspomniałem, personel ma wyjątkowo kompetentny. Pracownicy ciągle doskonalą swą wiedzę, uczestniczą w szkoleniach organizowanych przez
poszczególne marki. Potrafią doradzić nam w trudnych wyborach. W końcu zegarek to nie produkt pierwszej potrzeby, nie kupuję się go raz w tygodniu. Również ze względu na potencjalne koszty zakupu, ważna jest atmosfera, w jakiej się go dokonuje. Tu nie każą nam stać przy ladzie i czekać na swoją kolej. Za ladą jest stolik, kanapa i fotele. Możemy usiąść, pooglądać w skupieniu i porozmawiać. W takich warunkach dokonuje się z pewnością trafniejszych i bardziej świadomych wyborów. To wszystko razem wzięte powoduje, że klienci bardzo często wracają, po drugi zegarek, po zegarek dla żony, dla chrześniaka na komunie. Ale przychodzą też porozmawiać, bo złapali zegarkowego bakcyla, albo usłyszeli, że ich ulubiona marka wypuściła nowy model. Przychodzą też pochwalić się tym, co kupili gdzie indziej. Tego typu relacje możliwe są tylko tam, gdzie klient jest bardziej oczekiwanym gościem, niż nabywcą, który pozwoli wygenerować kolejne zyski. Andrzej Frejlich
23
Cerkiew wędrowna
25
Cerkiew wędrowna. Świątynia Greckokatolickiej Parafii w Lublinie W dniu, w którym piszę ten tekst, Kościoły wschodnie świętują Wielkanoc. Na terenie Lublina i Lubelszczyzny wyznawcy dwóch obrządków, Grekokatolicy i Prawosławni spieszą do swych świątyń by czcić Zmartwychwstanie Pańskie. Wszyscy w Lublinie wiemy, gdzie modlą się wyznawcy Prawosławia. Zabytkową cerkiew na Podzamczu identyfikujemy bez trudu, nawet jeśli nie byliśmy wewnątrz, to jej bryła doskonale utrwaliła się już w krajobrazie miasta. Budowla stoi tu już kilka stuleci. Ale gdzie modlą się Grekokatolicy? Z odpowiedzią na to pytanie niejeden z nas miałby problem. Wyznawców przybywa, głównie za sprawą studiującej w Lublinie młodzieży z Ukrainy. Do nie-
głe tereny Muzeum Wsi Lubel-
dawna Parafia Greckokatolicka
skiej, potocznie zwane „skan-
w Lublinie nie posiadała jednak
senem”. U podnóża jednego
własnej czynnej cerkwi. Liturgię
ze wzgórz, tuż za ogrodzeniem
sprawowano gościnnie w ko-
widać zwartą, wysmukłą bry-
ściele p. w. św. Jozafata przy
łę drewnianej świątyni, nakrytą
ul. Zielonej. Kilkanaście lat temu
trzema kopułami. Wygląda jak
sytuacja się zmieniła.
jeden z obiektów zespołu mu-
Jadąc w kierunku Warszawy, na
zealnych budowli, reprezentują-
drugiej Górce Sławinkowskiej,
cych budownictwo różnych re-
po lewej stronie widzimy rozle-
gionów obszaru Lubelszczyzny.
I rzeczywiście jest to jeden z eksponatów muzealnych, ale nie tylko. To jednocześnie parafialna świątynia wspólnoty greckokatolickiej Lublina, której przewodniczy proboszcz ks. Stefan Batruch. Teoretycznie cerkiew powinna być usytuowana w sektorze regionu Roztocze, który reprezentowany jest w Muzeum przez liczną grupę budownictwa wiejskiego. Translokowano ją bowiem ze wsi Tarnoszyn, położonej w okolicach Tomaszowa Lubelskiego, przy obecnej granicy polsko-ukraińskiej. Niemniej jednak, pomysł aby nadać jej podwójną funkcję, i muzealną i kultową – świątyni parafialnej, wymagał wyłamania się z tej zasady przyjętej celem prezentacji architektury regionów kulturowych, składających się na obszar Wy-
27
Cerkiew wędrowna
żyny Lubelskiej. Cerkiew ulokowano w miejscu doskonale eksponowanym, a jednocześnie dostępnym niezależnie od układu komunikacyjnego samego muzeum. Warto podkreślić, że takie rozwiązanie, gdy obiekt sakralny zostaje uratowany dzięki przeniesieniu go do muzeum i nadaniu mu statusu eksponatu, a jednocześnie ożywa jako miejsce modlitwy, nie jest praktyką częstą. Jest jednak rozwiązaniem najbardziej pożądanym, gdyż w nowym miejscu w pełni przywracamy mu pierwotną funkcję, która pierwotnie warunkowała jego powstanie i czasami wielowiekową egzystencję. Tak też jest w tym przypadku. Cerkiew otwarta jest dla zwiedzających, którzy mogą zwiedzać autentyczną
świątynię wraz z jej funkcjonalnym – liturgicznym wyposażeniem. Wspólnota parafialna zaś ma swą świątynię – miejsce modlitwy i sprawowania liturgii. Cerkiew jest budowlą drewnianą, trójdzielną, składa się z prezbiterium, nawy, babińca. Przy prezbiterium od północy i południa usytuowane są dwie zakrystie. Długość budowli to ok. 18,5 metra, a wrażenie wysmukłości nadają trzy kopuły, usytuowane nad każdą z części, przy czym jedynie kopuła nawy jest rzeczywista, natomiast dwie pozostałe, nad prezbiterium i babińcem, są kopułami pozornymi. Jedynie ich baniaste hełmy czytelne są na zewnątrz i mają znaczenie kompozycyjne i symboliczne, ale nie konstrukcyjne.
29
Historia naszej cerkwi jest niesłychanie bogata i wręcz dramatyczna. Można by ją nazwać kościołem „wędrującym”. Zbudowano ją w 1759 roku w miasteczku Uhrynów koło Sokala jako greckokatolicką świątynię dla parafii św. Mikołaja Cudotwórcy. Gdy w 1900 roku parafianie wznieśli nową, murowaną świątynię, dawną drewnianą nabyła parafia greckokatolicka w Ulhówku z przeznaczeniem na cerkiew filialną we wsi Tarnoszyn. Tu przeniesiono ją w latach 1903-04 i uroczyście konsekrowano w 1906 roku. Przeznaczoną sobie funkcję pełniła do 1947 roku. Akcja Wisła i przesiedlenie większości rdzennych mieszkańców przez władze komunistyczne pozbawiły świątynię większości wyznawców. W latach 1947 – 1960 pełniła funkcję kościoła parafii katolickiej. Gdy z kolei ci wznieśli nowy murowany kościół, dawna cerkiew została opuszczona i zaczęła popadać w ruinę. Zdewastowana, kilkukrotnie podpalana, ostała się jako wypruty ze wszelkich elementów liturgicznego wyposażenia, architektoniczny destrukt. Po trzydziestu latach obumierania nabyła ją Parafia Greckokatolicka w Lublinie, w 1994 r. przeniesiono ja na teren Skansenu. Pomimo przeciwności losu i kolejnych translokacji, zadziwiająco dobrze zachowały się oryginalne ele-
31
Cerkiew wędrowna
menty konstrukcji. W latach 1997–98, po gruntownych badaniach i konserwacji dokonano ponownego montażu bryły architektonicznej. Stało się to możliwe dzięki zgodnej współpracy parafii i muzeum, wsparciu finansowemu Ministerstwa Kultury i Sztuki, licznych fundacji, współdziałaniu muzealników, historyków sztuki i sporego grona konserwatorów z Polski i Ukrainy – głównie ze Lwowa. Ale tak naprawdę o ostatecznym sukcesie zadecydowały upór i determinacja ks. Stefana Batrucha. Trudnym wyzwaniem był wybór elementów wyposażenia. Pierwotne nie zachowało się, uwzględnić też trzeba było podwójną funkcję obiektu w nowym miejscu – kultową i ekspozycyjną. Dylemat, czy sięgnąć po wyposażenie liturgiczne pochodzące z innych, nie istniejących już cerkwi, czy oprzeć się na kopiach, które dawałyby wyobrażenie o jej wystroju z okresu 20-lecia międzywojennego nie było dylematem łatwym. Każde potencjalne rozwiązanie było kompromisem. W przeciwieństwie do dobrze zachowanej architektury, stan polichromii wnętrza nie pozwalał na odtworzenie programu jakichkolwiek kompozycji. Najwięcej uwagi poświęcono ikonostasowi, to najważniejszy element wyposażenia liturgicznego każdej cerkwi i artystyczna dominanta we wnętrzu. Pierwotny ikonostas z Tarnoszyna zachował się jedynie szczątkowo, i chociaż był charakterystyczny dla terenów Polski wschodniej XIX wieku – z dużymi przezroczami nad partią wrót królewskich i diakońskich - w literaturze ten typ nazywany jest niekiedy hrubieszowsko-tomaszowskim, ze względu na wartość artystyczną oryginalnej architektury i cele muzealne, nie zdecydowano się na rekonstruowaną kopię. Sądzę,
33
Cerkiew wędrowna
że słuszną decyzją było przeniesienie do wnętrza zachowanego w przeważającej większości oryginalnie ikonostasu z Teniatysk. To miejscowość położona zaledwie kilkanaście kilometrów od Tarnoszyna. Ten ikonostas reprezentuje formę tradycyjną, bardziej archaiczną. Po podjęciu decyzji, która była o tyle łatwiejsza, że wytypowany ikonostas znajdował się w zbiorach Muzeum Wsi Lubelskiej. Pozostał jedynie problem techniczny – jak wpasować go w nowe wnętrze. Patrząc na efekt końcowy, mniej zorientowany zwiedzający nie dostrzeże chyba jego obcego pochodzenia. Elementy ruchomego wyposażenie z Tarnoszyna, nieliczne zresztą, pieczołowicie zakonserwowane, wróciły na swoje pierwotne miejsce. Pozostałe pochodzą z niebędących już w kulcie innych cerkwi. Widoczna już dzisiaj całość tworzy jednolity estetycznie i stylistycznie zespół. Ikonostas, historia jego rozwoju, liturgiczna funkcja i program treściowy, to temat bogaty i frapujący. Zasługuje na osobne potraktowanie, dlatego zostawiam go na odrębny tekst. W tym miejscu zachęcam do wycieczki do skansenu i wizyty także w cerkwi. A może wybierzecie Państwo w dzień i godzinę sprawowania nabożeństw. Dopiero uczestnicząc w liturgii, przynajmniej biernie, zrozumiemy w pełni, na czym polega fenomen świątyni – w tym wypadku obrządku wschodniego. Słowa i gesty celebransów, śpiewy cerkiewne, język, zestrojone z architektura, tworzą nierozerwalną jedność. Aby zachęcić do takiej wyprawy – sezon w skansenie już się zaczął – zamieszczamy kilka zdjęć autorstwa Pana Piotra Maciuka. A ponieważ wiosnę w tym roku mamy niesłychanie dynamiczną, to
i cerkiew w zimowej szacie będzie na miejscu. Andrzej Frejlich
35
Wisła
świąteczna wycieczka
37
Małopolski Przełom Wisły -
świąteczna wycieczka na przekór pogodzie Jak wielu z nas, planując świąteczny wyjazd obiecywałem sobie więcej niż zwykle czasu na spokojny spacer, a może nawet dłuższą wycieczkę. Niestety pogoda zweryfikowała te plany. Było nie tylko zimno, co w pieszych wędrówkach nie jest najgorsze, ale prawdziwa karuzela meteorologiczna z naprzemiennie padającym deszczem, deszczem ze śniegiem, a nawet gradem, mogła zniechęcić nawet najtwardszego piechura. Chwilowe przebłyski słońca i dziury w zachmurzonym niebie dawały nadzieję, że może przynajmniej godzinę bez większych zawirowań pogodowych da się z tego wy-
kroić. I udało się! W Niedzielę Wielkanocną, tuż przed zachodem słońca, kiedy proporcje pomiędzy ilością chmur i błękitnego nieba wydawały się najbardziej korzystne, szybko wsiedliśmy do samochodu i w drogę! Dystans był niewielki, bo zaledwie kilka kilometrów. W dzieciństwie tą odległość pokonywałem z moimi braćmi na piechotę, najczęściej o świcie, albo i przed. To była droga na ryby, z wędkami i innymi przydatnymi bambetlami. Ciągnęły nas starorzecza Wisły. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jest to obszar Małopolskiego Przełomu Wisły, podobno jedyny w dzisiejszej Europie naturalny bieg dużej rzeki. Było to po prostu najbliższe miejsce nad „wielką wodą”. Gnała nas tam nie potrzeba podziwiania niemal dziewiczej natury – jej piękno pewnie już wtedy dostrzegałem,
39
WISŁA - ŚWIĄTECZNA WYCIECZKA
nie pamiętam, ale poszukiwanie emocji wędkarskich. Trofea prawie nigdy nie dorastały do wcześniejszych oczekiwań. Oto kilka impresji utrwalonych okiem obiektywu w trakcie godzinnej wędrówki wzdłuż koryta starorzecza w jednym z najbardziej lubianych przeze mnie miejsc. Lokalizacji nie zdradzam – czysty egoizm nakazuje mi zachować ją tylko dla siebie. Małopolski Przełom Wisły to obszar niezbyt rozległy. Rozciąga się w dolinie rzeki pomiędzy Zawichostem i Puławami. Jest przykładem na to, że zapóźnienie cywilizacyjne czasami wychodzi na dobre, zwłaszcza przyrodzie, a w konsekwencji także i człowiekowi. Podczas gdy większość dużych europejskich rzek płynie w uregulowanych korytach, a czasami wręcz wybetonowanych kanałach, nasza niedoinwestowana Wisła meandruje sobie spokojnie. Na tym odcinku przebija się przez pas wzniesień, z reguły podmywając jeden z wysokich brzegów. W takich miejscach ich strome krawędzie odsłaniają swoje wnętrze – warstwy miękkich skał wapiennych i opok. To ślad prehistorii tych terenów, morza, na dnie którego nagromadziły się szczątki obumarłych organizmów. Stąd na każdym kroku, czy to na klifowych urwiskach, czy w licznych kamieniołomach zlokalizowanych wzdłuż biegu Wisły,
41
WISŁA - ŚWIĄTECZNA WYCIECZKA
co chwile odkrywamy skamieni
czy tajemnicze dla laika kształt
wyginęły przed milionami lat. Je
na jeden z brzegów, zwykle na d
gają się płaskie doliny terenów za
te wikliną, krzewami i drzewami c
dla terenów podmokłych. Równ
rzy się sieć starorzeczy, a w gł
piaszczyste łachy i wyspy poroś
ścią. Rzekę i dno doliny można swobodnie z obu jej brzegów, gęsto zalesione, ani porośnięte
mi. To daje możliwość niezakłóc
równo przeciwległego brzegu, ja licznymi rozlewiskami, łagodnie
Gdy zapuścimy się nad jej dzi zaobserwować wiele gatunków
ptaków, nie spotykanych już w P
scach – pod warunkiem, że roz
rybitwy, nie wspominając o bard
wiedzy ornitologicznej. Równie b
roślinna. Na wystawionych w kie i zachodnim zboczach doliny lubnych gatunków. Przyciągają
tylko krajobrazy i przyroda. Doli
iałe muszle, odciski,
bogata w wytwory kultury. Dzieła architektury sprzed
ty organizmów, które
kilku stuleci, jak i ludowe budownictwo regionu, ba-
eśli nurt rzeki napiera
zujące na lokalnym budulcu, drewnie i kamieniu wa-
drugim z nich rozcią-
piennym, świetnie wpisuje się w krajobraz, tworząc
alewowych porośnię-
z przyrodą doskonałą harmonię.
charakterystycznymi
Jest jednak pewna dysproporcja w krajoznawczym
nolegle do nurtu two-
i turystycznym poznaniu tych terenów. Wszyscy cią-
łównym biegu liczne
gną do Kazimierza nad Wisłą i Janowca. Miejsco-
śnięte bujną roślinno-
wości te i ich okolice przeżywają obecnie wielki bum
a obserwować dość
turystyczny. Na obszarze Przełomu Wisły jest wiele
nie są one ani zbyt
równie pięknych i atrakcyjnych miejsc, a może jesz-
wyniosłymi drzewa-
cze bardziej interesujących. Zwłaszcza dla tych, któ-
conej obserwacji za-
rzy nie koniecznie wybierają się w ten zakątek Pol-
ak i samej Wisły z jej
ski po to, aby spotkać tu pół stolicy. Faktem jest, że
wijącym się nurtem.
sam Kazimierz i jego okolice są wyjątkowo piękne,
ikie brzegi, możemy
ale podczas pieszych wędrówek, zanim spotkamy
zwierząt, zwłaszcza
pierwsze zwierzę, najpierw natkniemy się na dziesię-
Polsce w innych miej-
ciu Warszawiaków. Dlatego może warto zejść z utar-
zróżniamy mewę od
tych szlaków, odpuścić miejsca modne. Na „lubel-
dziej zaawansowanej
skim” brzegu pomyszkujmy w okolicach Piotrawina
bogata jest też szata
i Józefowa. Warto też przejechać na drugą stronę
erunku południowym
Wisły, która jest jeszcze prawie zupełnie nieodkry-
rośnie wiele ciepło-
ta. Większych miejscowości tu niewiele, ale już sam
nas w te miejsca nie
Solec nad Wisłą zaspokoi nasze oczekiwania, obda-
ina Wisły jest równie
rzając senną atmosferą, powolnym rytmem i widoka-
43
WISŁA - ŚWIĄTECZNA WYCIECZKA
mi na rozległe łąki z wysokości miejskiej skarpy. Dalej
ne wyspy znikają,
na południe aż do drogi do Annopola, w dolinie Wisły
wioski się modern
leżą tylko niewielkie wioski, niektóre jakby zapomniane.
dziczeją, bo coraz
Długimi odcinkami tereny te są niemal niezasiedlone.
nie kosi nadrzeczn
To prawdziwy raj dla miłośników natury i turystów nie-
laty dużej zwierzy
przetartego szlaku.
Mieszkańcom Lub
Moja Wielkanocna wycieczka nie była próbą szukania
nie odkryli tych te
miejsc nowych. Znam je od dzieciństwa. Siadywałem
To wyprawa na j
na wale wiślanym, godzinami obserwując rzekę i od-
Tych, którzy wyde
bijający się w jej lustrze Józefów po drugiej stronie.
cam do małej odm
Rolników przewożących na tamten brzeg stada krów,
na drugim brzegu
promy objuczone kopiastymi wozami z sianem i sno-
Skoro „królowa p
pami zboża i od czasu do czasu płynące w górę lub
skiego Przełomu
w dół barki. Gdy miałem 12-14 lat sam podejmowałem
tem dużej rzeki o
pierwsze wyprawy na drugą stronę i dalej pieszo aż do
posiada takie wa
Piotrawina.
oraz fauny włączo
Wspominałem już też wyprawy wędkarskie. Najprzy-
my ją pierwsi. Zan
jemniejsze było pływanie pożyczoną łodzią na pych
od dawna mieliśm
po rozlewiskach i starorzeczach. A w całkiem dorosłym już życiu przyszła kolej na odkrycia natury, dziewiczych i dzikich krajobrazów. Gdy na świat przyszły córki i trochę podrosły, im także trzeba było to wszystko pokazać. Tak jest do dzisiaj. Zawsze znajduje się powód aby tu wracać. I choć najczęściej są to wciąż powroty w znane od dawna miejsca, to nie sposób się nudzić. Nurt Wisły wprowadza nieustanne zmiany. Jed-
Andrzej Frejlich
, w innych miejscach powstają nowe,
nizują, ale tereny zalewowe ponownie
z mniej na nich upraw. Nikt już prawie
nych łąk. Pojawiło się więcej niż przed
yny – saren i jeleni, dzików.
blina i Lubelszczyzny, którzy jeszcze
erenów dla siebie, gorąco je polecam.
jeden dzień, nawet na kilka godzin.
eptali ścieżkę do Kazimierza zachę-
dmiany, może Józefów, albo położony
u od Piotrawina Solec nad Wisłą.
polskich rzek” na obszarze Małopoljest niemal jedynym w Europie relik-
o naturalny, nieuregulowanym korycie,
alory krajobrazowe i bogactwo flory
one do sieci Natura 2000, poznawaj-
nim przyjadą tu inni i odkryją coś, co
my tuż przed nosem.
45
Ceramika manufaktury w Tomaszowie Lubelskim
47
Ceramika manufaktury w Tomaszowie Lubelskim Dawna ceramika to wdzięczny przedmiot kolekcjonerstwa, ale też przykład bogatych tradycji przemysłowych i artystycznych. Także i Lubelszczyzna może pochwalić się dokonaniami na tym polu. Wprawdzie produkcję manufaktur Tomaszowa, Zwierzyńca, Lubartowa traktować można niemal jako wydarzenia epizodyczne, bo żywot tych wytwórni trwał niewiele dłużej niż kilkadziesiąt lat, ale poziom artystyczny porównywalny z wyrobami Korca i Baranówki, zasługuje na utrwalenie w świadomości nie tylko znawców, ale i ludzi ogólnie zainteresowanych kulturą materialną i artystyczną naszego regionu w przeszłości. Dziś wyroby Tomaszowa oglądać można zaledwie w kilku muzeach: w Lublinie, Tomaszowie, MN w Warszawie, MN w Krakowie oraz nieliczne egzemplarze w kolekcjach prywatnych. Manufaktura w Tomaszowie Lubelskim założona została w 1794 roku z inicjatywy Aleksandra Augusta Zamoyskiego. Zainspirował go do tego działania przykład wuja – Józefa Czartoryskiego, który był właścicielem Korca. Roztocze, a wraz z nim i Tomaszów leżały w granicach zaboru austriackiego. Władze w Wiedniu popierały rozwój przemysłu krajowego. Tak więc wola inicjatora i polityka gospodarcza Austrii sprzyjały pomyślnemu rozwojowi tej inicjatywy. Podstawową trudność stanowił brak lokalnego surowca niezbęd-
nego do produkcji fajansu i porcelany. Odpowiednie glinki sprowadzano z Wołunia, z odległych o ok. 50 kilometrów Połyńca i Kamionki Wołoskiej. Zamoyski nie tylko wzorował się na swym wuju, ale i podkupił dyrektora jego fabryki w Korcu – Franciszka Mezera, który objął zarząd manufaktury w Tomaszowie. Zamoyski darował tereny pod wytwórnię, sfinansował wzniesienie zabudowań manufaktury. Inicjatywa rozwijała się pomyślnie. Mezer miał bardzo dobrze opanowaną technikę produkcji fajansu i kamionki i w pierwszym okresie działalności nie wytwarzał jeszcze porcelany. Faktycznie zakład prowa-
49
SPINKI - Węzałki
dzili brat Franciszka Michał Mezer oraz szwagier Tadeusz Ziaiński. Rozszerzenie asortymentu o wypał porcelany datuje się od 1806, zapewne po o przeszkoleniu pracowników i zapewnieniu źródeł dostawy odpowiedniej glinki. Od tego momentu rozpoczął się okres prosperity zakładu. Liczba pracowników wzrosła do ok. 50. Wyroby sprzedawano nie tylko w Jarosławiu, Tarnowie, Lwowie, ale wysyłano też na Węgry i Wołoszczyznę. Otwarto też własny skład w Warszawie. Dalszemu rozwojowi nie sprzyjały jednak zmiany polityczne. Po powstaniu Księstwa Warszawskiego, w 1809 roku Tomaszów przyłączono do niego. Złoża glinek zostały po austriackiej stronie granicy. Obłożenie materiału cłem spowodowało wzrost kosztów produkcji. Także główne rynki zbytu znalazły się za granicą. Au-
stria broniąc się przed konkurencją również na gotowe wyroby ceramiczne nałożyła wysokie cła importowe. Natomiast Królestwo Polskie pozostawiło cła na obce towary na bardzo niskim poziomie. Taka sytuacja spowodowała pogarszanie się kondycji manufaktury. Kierownictwo przedsiębiorstwa obejmuje syn Franciszka Mezera – Karol. Zabiega o korzystne warunki dla zbytu wyrobów na terenie Królestwa, poszukuje nowych źródeł pozyskania glinek. Znajduje je w Łagowie na Kielecczyźnie, ale nie uzyskuje zgody rządu na ich wydobycie. Mimo licznych przeciwności i ograniczenia produkcji, wyroby Mezera znajdują uznanie – na wystawie w Warszawie w 1821 r. wyroby Tomaszowa uzyskują trzy złote medale. To jednak nie zmienia kondycji przedsiębiorstwa. Hieronim Łopaciński sięga-
51
CERAMIKA MANUFAKTURY W TOMASZOWIE LUBELSKIM
jąc do zestawień statystycznych województwa lubelskiego odnotowuje drastyczny spadek wielkości produkcji. Działalność manufaktury wygasa ok. 1827 roku. W latach 40-tych podjęto nieudaną próbę jej reaktywacji, a ostatecznie zlikwidowano w 1846 roku. Pomimo poziomu porównywalnego z innymi wytwórniami, manufaktura nie utrzymała się na rynku. Powodem były okoliczności polityczne i niefortunne położenie, które odcięło ją zarówno od źródeł surowca, jak i większości ryków zbytu gotowych wyrobów. Krótki okres działalności i znikoma ilość zachowanych do dzisiaj egzemplarzy są powodem bardzo wysokiej wartości kolekcjonerskiej wyrobów Tomaszowa. Poza wymienionymi zbiorami muzealnymi trudno znaleźć je w antykwariatach, domach aukcyjnych czy na targach kolekcjonerskich. Zachowane wyroby najłatwiej rozpoznamy po sygnaturach. Są to: herb Zamoyskich – Jelita w uproszczonej formie trzech krzyżujących się kresek; nazwa wytwórni Tomaszów, albo samodzielna, albo w kombinacji z nazwiskiem dyrektora – Mezer. Występują też daty roczne. Czasami pojawiają się sygnatury malarzy w postaci inicjałów. Sygnatury są albo wyciskane, albo malowane przy użyciu zmiennych kolorów: czerń, czerwień, brąz, złoto. Przeważającą część produkcji stanowiły fajanse w typie delikatnym. To za nie przyznano Mezerowi złote medale na wystawie w Warszawie. Mimo dominacji Korca i Baranówki, cechują je własne
53
CERAMIKA MANUFAKTURY W TOMASZOWIE LUBELSKIM
rozwiązania stylistyczne. W
ją się motywy patriotyczn
żyć na ciekawym kuflu z
z przedstawieniem dwóch przed namiotem.
Bardziej wyrafinowane i t
nie są wyroby porcelanow wielkiej ilości. Wśród nich
pochodzące z serwisów k
„solitery”, czyli zestawy dl
lana jest delikatna, a w ksz
formy, proste kubeczki be
z jednym uchem, które pły
tworząc integralną formę żają miniaturowe portrety
nane techniką „en grisaille
arze układały się one w s
bohaterów narodowych. Z
z wizerunkami Kazimierza
Starego, hetmanów: Stefa
rola Chodkiewicza. Z innyc
Napoleon, Adam Czartory
ski, Stanisław Jabłonkow rodzajowe utrzymane w nego malarstwa schyłku
stawkach filiżanek najczę
W malaturach pojawia-
portretowanych osób, lub bardziej rozbudowane,
ne, co możemy zauwa-
dekoracyjnie ujęte napisy objaśniające miniatury
z Muzeum Lubelskiego
umieszczone na czarkach. Dopełnieniem efek-
h kosynierów stojących
tów kolorystycznych były subtelne złocenia.
technicznie i artystycz-
Przypuszczać można, że Zamoyski nie tylko za-
we, produkowane w nie-
inicjował i sfinansował powstanie manufaktury,
dominują filiżanki, albo
ale i jego zbiory artystyczne mogły być również
kawowych, albo też tzw.
niewyczerpanym źródłem pierwowzorów minia-
la jednej osoby. Porce-
tur portretowych.
ztałtach dominują dwie
ez uchwytu, lub filiżanki
Na tych przykładach możemy mówić wręcz o
ynnie łączy się z czarką,
istnieniu w polskiej ceramice stylu narodowego,
ę. W dekoracji przewa-
który odróżniał ją od kosmopolitycznych rozwią-
sławnych ludzi, wyko-
zań artystycznych, dominujących w wytwórniach
e”. Sądząc po repertu-
europejskich
serie, np. królów Polski,
Mimo znikomej ilości zachowanych wytworów,
Zachowały się filiżanki
manufaktura w Tomaszowie była wytwórnią nie-
a Wielkiego, Zygmunta
słychanie ważną. Głownie za sprawą swego
ana Czarnieckiego, Ka-
dyrektora Franciszka Mezera. To on był twórcą
ych znanych postaci są:
polskiej porcelany. Swoje zawodowe ambicje
yski, Stanisław Zamoy-
najpierw realizował w Korcu, a potem w Toma-
wski. Mamy też scenki
szowie. Inni członkowie jego rodziny także zwią-
klimacie sentymental-
zali swe losy z Zamoyskim i Tomaszowem.
XVIII wieku. Na pod-
Przełom XVIII i XIX wieku – pionierski okres w hi-
ęściej występują herby
storii porcelany w Polsce, to w istotnej części tak55
CERAMIKA MANUFAKTURY W TOMASZOWIE LUBELSKIM
że historia manufaktury fajansu i porcelany w Tomaszowie. Dziękuję Muzeum Lubelskiemu w Lublinie za udostępnienie fotografii wytworów manufaktury tomaszowskiej, znajdujących się na ekspozycji. Odsyłam też na wystawę stałą, gdzie na żywo można obejrzeć nieliczne już dziś przykłady ceramiki z Tomaszowa. Andrzej Frejlich
57
59
Armenia
jak u Mamy
61
Armenia - jak u Mamy Czy Wam też czasami marzy się, by bez zapowiedzi, prosto z ulicy wstąpić do Mamy lub Babci na obiad i zaczerpnąć nie tylko odżywczej kuchni, ale i ciepłej domowej atmosfery? Jednak kto powiedział, że musi to być Wasza Mama lub Babcia? Na ulicy Narutowicza powstało ostatnio miejsce, gdzie każdy znajdzie to wszystko: domowe ciepło, swobodę i pyszne jedzenie, urozmaicone o nutę orientu. W Armenii najważniejszy jest smak potraw i domowy klimat. Polecamy Wam usadowić się w pobliżu baru, co daje możliwość gawędzenia z właścicielami i obsługą, a to właśnie ludzie tworzą atmosferę. Od progu wita nas któraś z uśmiechniętych kelnerek, a oczekiwanie na zamówienie skraca się tu klientom miłą rozmową. Przejdźmy jednak do meritum, czyli do wspomnianego zamówienia. Karta jest niewielka, co pozwala Pani Gajane, właścicielce i jedynej kucharce przygotowywać wszystkie potrawy na bieżąco. Menu skomponowane jest z dań tradycyjnej kuchni ormiańskiej, takich jakie gospodarze przygotowują dla siebie, swoich dzieci i wnuków. Wśród przystawek prym wiodą chaczapuri przyrządzane z użyciem długo dojrzewającego sera własnej roboty oraz tolma, czyli
63
gołąbki w liściach winogron z wołowiną i ryżem. Smakosze zup z pewnością też znajdą coś dla siebie, przy czym każda z nich będzie odkryciem, bo w niczym nie przypominają tradycyjnych zup przyrządzanych w polskich domach. Kuchnia ormiańska opiera się na mięsie, ale nawet roślinożercy znajdą w Armenii coś atrakcyjnego. Bardzo polecamy sałatkę ormiańską, która składa się z grillowanych warzyw przyprawionych tradycyjnymi ziołami. Jej smak jest nieporównywalny z niczym, co do tej pory jedliśmy, a porcje bardzo hojne. Sałatka w towarzystwie domowego makaronu smażonego na maśle i przyprawionego sowicie kolendrą tworzy pełnoprawne danie. Mięsożercy znajdą tu natomiast raj na ziemi. Trudno jest wybrać pomiędzy daniami
65
ARMENIA - JAK U MAMAY
z udziałem różnych rodzajów mięsa, ryżu, ziemniaków i warzyw a tradycyjnym ormiańskim kebabem, który ani trochę nie jest podobny do smętnych ochłapów z budki. Haszlama cielęca to duży kawałek cielęciny duszony tak, że jest bardzo delikatny i pełen smaku i (ten frazes pasuje tu doskonale) po prostu rozpływa się w ustach, podawany z ziemniakami w aromatycznym warzywnym sosie przypominającym gęstą zupę, który chce się wyjeść łyżką do ostatka. Niestety po daniach głównych niewiele pozostaje w brzuchu miejsca na desery, ale z pewnością warto spróbować charakterystycznych bliskowschodnich słodyczy. Punktem obowiązkowym jest z pewnością gęsta i aromatyczna, przyprawiona kardamonem i cynamonem kawa parzona, a raczej gotowana w tygielku, który nota bene pochodzi z lubelskiego targu staroci. Warto zauważyć, że właściciele są bardzo autentyczni w tym, co robią, nie idą za powszechnymi gustami, co często bywa drogą do nikąd. Bardzo cieszymy się, że nie rezygnują z kontrowersyjnych smaków, jak choćby dodatku świeżej kolendry, którą jedni kochają, a inni nienawidzą. Biorąc pod uwagę radość i entuzjazm, z jakim tworzona jest Armenia, nie możemy doczekać się powstającej restauracji córki jej właścicieli. Już wkrótce zaprezentujemy Wam relację z otwarcia nowego lokalu przy ulicy Bernardyńskiej. Łucja Frejlich-Strug Artur Strug
67
69
Biała dama
71
BIAŁA DAMA
Jednym tytuł skojarzy się z legendarnymi zjawami, a innym z nielegalnym środkiem odurzającym. Nie chodzi jednak ani o jedno, ani o drugie. Mowa bowiem o najbardziej marginalizowanym warzywie w polskiej kuchni. Mowa o pietruszce. Jej czupryna jest powszechnie lubiana i szanowana, natomiast wszystko, co poniżej traktowane wręcz z pewną dozą obrzydzenia. Zazwyczaj dodajemy ją do rosołu, by po kilku godzinach wygotowane i wyzute ze smaku „truchełko” wyrzucić z niesmakiem do kosza na śmieci lub na kompostownik. Nasza bohaterka praktycznie nigdy nie gra pierwszych skrzypiec, ma nawet wielu wrogów. Tymczasem rozebrana jest piękna i niezwykle fotogeniczna, a we właściwym towarzystwie po prostu rozkwita. Jak się przekonałam, większości warzyw najbardziej służy pieczenie. Podobnie jest z pietruszką. Leciutko obgotowana i upieczona w chrupiącej skorupce jest hitem zimowych miesięcy. Najbardziej pasują do niej pikantne sery (lub płatki drożdżowe), słodka gruszka i kremowe orzechy.
Dzisiaj zaprezentuję Wam przepis będący kompilacją tych składników. Warto włożyć trochę wysiłku w polubienie pietruszki. Podobnie, jak inne warzywa korzeniowe, powinna być filarem zimowej diety w naszym regionie. Jest łatwa w przechowywaniu i uprawie. Ponadto ma silne właściwości oczyszczające organizm, zwłaszcza układ moczowy. Kremowa zupa przygotowana na bazie korzeni pietruszki będzie świetnym rozgrzewającym daniem na jeszcze chłodne dni i pozwoli przetrwać czas pozostały do pierwszych prawdziwych (!) nowalijek. Nie dajcie się zwieść plastikowej sałacie, nasączonym chemią rzodkiewkom i ziemniaczanym w smaku pomidorom. Postawcie na prawdziwe bogactwo smaku. Przygotujcie zupę z pietruszki, gruszki i gorgonzoli!
73
BIAŁA DAMA
Krem z pietruszki, gruszki i gorgonzoli •
kilogram korzeni pietruszki
•
3 dojrzałe, soczyste i słodkie gruszki
•
50-100 gram gorgonzoli
•
2-3 szklanki mleka roślinnego lub krowiego
•
2 łyżeczki suszonego tymianku
•
2-3 łyżki oleju rzepakowego
•
prażony słonecznik i siemię lniane lub orzechy włoskie
•
sól i pieprz
Obieram pietruszki, kroję je w plastry i podsmażam na rozgrzanym oleju w garnku o grubym dnie lub na patelni. Daję im czas, aby się porządnie zrumieniły. Pod koniec smażenia dodaję do nich dwie obrane i pokrojone gruszki oraz tymianek. Zalewam warzywa wodą, tak aby je przykryła i gotuję przez około 15 minut do miękkości. Dodaję mleko i zagotowuję. Tak przygotowaną zupę dosmaczam solą i pieprzem, dodaję do niej połowę gorgonzoli i miksuję na gładki krem. W razie potrzeby zakwaszam go odrobiną soku z cytryny lub octu balsamicznego. Wylewam krem na talerz lub do miski i dodaję kilka kawałków gruszki oraz pożądaną ilość sera. Całość posypuję prażonymi ziarnami lub orzechami włoskimi. Orzechy to dość oczywiste towarzystwo dla gruszki i gorgonzoli, ale koniecznie spróbujcie też siemienia i słonecznika. Posypana nimi zupa jest przepyszna i zyskuje ciekawą teksturę. Łucja Frejlich-Strug
75
BIAナ、 DAMA
77
(n i e) a k t u a l n o ś c i Przed II Wojną światową szycie ubrań u krawca lub krawcowej było powszechnym sposobem kompletowania garderoby. W czasach PRL samodzielne lub zlecone szycie było odskocznią od wszechobecnej szarzyzny i bylejakości. Kiedy wszystkie tak pożądane gotowe ubrania „światowych” marek stały się osiągalne, zapanował szał na dostępne ubrania zgodne z najnowszymi trendami, a w XXI wiek większość społeczeństwa weszła ubrana w najnowsze kolekcje zadomowiających się na polskim rynku modnych sieciówek. W momencie, gdy dostrzegalne stało się, iż ludzie zaczynają wyglądać identycznie, niektórzy powrócili do samodzielnego lub zleconego szycia ubrań nie tylko na większe okazje. Każdy, kto tak jak ja z radością oddał się tej „modzie” wie, że wcale nie tak łatwo jest stacjonarnie kupić wymarzone tkaniny, ponieważ przez lata liczba sklepów i jakość oferowanych przez nie produktów znacznie spadła. Znacznie większy wybór oferuje nam Internet, ale chyba niewiele jest rodzajów produktów tak mało fotogenicznych jak tkaniny. Z tych właśnie powodów poczułam ukłucie zazdrości, gdy przeczytałam reklamę zamieszczoną w Głosie Lubelskim z 22 marca 1925 roku:
NA RATY! Krak.-Przedm. N°46 MAGAZYN BŁAWATNY TADEUSZ KOZICKI Poleca po cenach konkurencyjnych na raty jak za gotówkę w wielkim wyborze towary bławatne:
jedwabie
obicia meblowe
sukna płaszczowe
aksamity
wełny kostjumowe
damasse
rypsy
gabardiny
białe towary
kapy pluszowe
kamgarny
zefiry kraj. i zagr.
firanki tiulowe
popeliny
i.t.d. i.t.d.
-ceny konkurencyjne-
79
(NIE)AKTUALNOŚCI
Sądzę, że wszystkie szyjące osoby życzyły by sobie tak dobrze zaopatrzonego sklepu bławatnego w dzisiejszym Lublinie. Jeżeli kupiliście już tkaniny, a brakuje Wam jeszcze trykotów, czyli dzianin, możecie skorzystać z oferty warszawskiej firmy: Wytwórnia wykwintnych trykotaży „TRYKOT POLSKI” H. ŻÓŁTOWSKI, Warszawa ul. Poznańska N°1 tel. 295-61 Swetry, ubranka dziecinne, sukieneczki, kostiumy. Ceny konkurencyjne. Dogodne warunki kredytowe. Poszukiwani zdolni przedstawiciele.
Kiedy już skompletuje się wiosenną garderobę, za gotówkę, czy to na kredyt, chciałoby się ją przywdziać jak najprędzej, a tymczasem pogoda dziewięćdziesiąt lat temu była równie niezdecydowana, jak dzisiaj. W wydaniu z 23 marca czytamy: „mrozy ubiegłego tygodnia, dochodzące nawet do 12°C poniżej zera, rozwiały ostatecznie błogie nadzieje co do przedwczesności wiosny, gorzej bo wysunęły obawy by wiosna nie zechciała się mocno spóźnić, wyrządzając szereg dotkliwych psot przedewszystkiem rolnikom. Na szczęście dzień wczorajszy ubiegł pod znakiem silnych operacyj słonecznych, usuwających resztki zwałów śniegowych i lodowych pęt z powierzchni stawów i strumyków, obawy te częściowo rozproszył. Nie wierzymy jednak i tegorocznej wiośnie. Jaka zima, taka i jej spadkobierczyni: kapryśna iście… po kobiecemu.” Uważam, że taki opis świetnie pasuje i do tegorocznej wiosny, która niedługo po kilkunastostopniowych „upałach” uraczyła nas powtórnym przedwiośniem. Pozostaje mi życzyć nam wszystkich coraz silniejszych operacyj słonecznych. Wiem, że lubicie doniesienia o nieszczęściach, które spotkały szarych mieszkańców Lublina opisane ze szczegółami i koniecznie z podaniem wszystkich możliwych danych osobowych. W tym miesiącu mam dla Was historię pewnej młodej damy: „Wczoraj o godzinie 10-ej rano na Stację Pogotowia Ratunkowego przybyła niejaka Rózia Brewkiel lat 19, prosząc o udzielenie pomocy lekarskiej. Jak się okazało, Rózię jakiś zły piesek ugryzł w nogę, w niedyskretne
81
(NIE)AKTUALNOŚCI
miejsce.” Zapewne zastanawiacie się, jakież to niedyskretne miejsce autor miał na myśli? Otóż „lekarz Pogotowia stwierdził trzy rany kąsane w okolicach KOLANA prawej nogi”. Poszkodowanej udzielono opatrunku i odesłano do domu. Jak już kolejny raz mogliśmy stwierdzić, ochrona danych osobowych i prywatności praktycznie nie istniała w okresie międzywojennym. Najwyraźniej przekazywanie danych pacjentów wraz z pikantnymi szczegółami było powszechną praktyką wśród pracowników służby zdrowia. Nie tylko oni jednak zarabiali na przekazywaniu tego rodzaju informacji. W Głosie Lubelskim z 24 marca znalazłam następujący anons:
Zarobek poboczny Dla Inteligentów, Kupców, Bankowców etc. Poważna instytucja wywiadowcza (informacyjna) o zdolności kredytowej (płatniczej) firm i obywateli poszukuje we wszystkich miastach i osadach Rzeczpospolitej zdolnych, obrotnych, dobrze ustosunkowanych korespondentów informatorów, doskonale znających swoje miasto(…). Zarobek dobry. Spieszne oferty z życiorysem uprasza się przesyłać do Biura Ogłoszeń Teofil Pietraszek, Warszawa, Marszałkowska 115 pod „dobry zarobek”.
Wyraźnie widać, że gazety codzienne stawiały na drobne ogłoszenia będące jednym ze sposobów komunikacji pomiędzy mieszkańcami. Niektóre z anonsów rozbrajają dziwnym dla współczesnego odbiorcy doborem słów lub zaskakującym zestawieniem przedmiotów wystawianych na sprzedaż. Tak jest w przypadku ogłoszenia z 31 marca, które brzmi: „Okazyjnie do sprzedania suknia szyfonowa modna, lakierki mało używane N°37, kostjum letni i żywa palma salonowa. Namiestnikowska 47”. W artykule pod obiecującym tytułem „Pożądana inowacja” możemy przeczytać o nowych formach reklamy stosowanych przez lubelskie kino-teatry: „Olbrzymi postęp w reklamowaniu daje się w ostatnich czasach wyraźnie spostrzec w naszem mieście. Poza 83
(NIE)AKTUALNOŚCI
reklamami śmigłowemi, świetlnemi, wystawowemi, na szczególną uwagę zasługują wiodące prym w tym względzie reklamy kinwe, najefektowniej urządzone przez kino-teatr „Corso”. Oto od kilku dni przy wejściu z Placu Litewskiego do „Corso” widnieje na gmachu hotelu Europejskiego poza używanym już sposobem reklamowania obrazu, różnokolorowy elektryczny wiatraczek czteroramienny.” Brak mi słów na taką innowację.
85