2 | LOCO
LOCO | 3
GRUBO. GRUBAS. KOT. KOCUR. MATKO BOSKA! AAAA… Trzeci numer LOCO wjeżdża bez pardonu i w negliżu. Możecie go podglądać, oglądać, uśmiechać się do niego i jarać się nim jak dzieciaki. Wszystkie chwyty dozwolone. W środku, jak zwykle, mnóstwo ciekawych rzeczy – polscy freeski wymiatacze z Zakopca, Run D.M.C., wywiad z legendą polskiego graffiti, szczypta filmów, kapka muzyki i bezwstydne dziewczyny! A jeśli to za mało, to jest jeszcze spora dawka tego i tamtego, ale tu już musicie – Drodzy Czytelnicy – obejść się bez spoilerów.
3… 2… 1… START!
4 | LOCO
SPECJALNIE DLA LOCO! FREESKI Z ZAKOPCA – PRZED WAMI DWÓCH KOZAKÓW :) PRZECZYTAJCIE CZEGO SIĘ BOJĄ, JAK ZACZYNALI I CO U NICH SŁYCHAĆ TERAZ.
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
LOCO | 5
6 | LOCO
TWÓJ SETUP TERAZ I TEN, NA KTÓRYM ZACZYNAŁEŚ ŚMIGAĆ? Narty, na których zaczynałem ja i większość znajomych, którzy jeździli w tamtym czasie ze mną to Salomony 1080, były to jedyne narty dostępne na polskim rynku, więc nie było wyboru. Dziś jest tego tak dużo, że nie wiadomo na czym jeździć. Dużo eksperymentowałem z różnymi nartami i choć jestem narciarzem ostatecznie wybrałem firmę Lib Technologies Nas. Te narty mają wszystko, brakuje tylko fryzjera – kocham Je!
ULUBIONY TRIK I TRIK, KTÓREGO CHYBA NIGDY NIE ZROBISZ ALBO SIĘ BOISZ? W moim stylu były długie loty z mocno wygiętymi grabami i krótkie rotacje. Mój ulubiony trik to backflip z grabem, nie ważne którym, lot przy tym triku jest bardzo przyjemny. A jeśli chodzi o trik, którego się boję lub nie chcę robić, to jest na pewno to, co zrobił Janko Krzysztof na skoczni po ostatnim polish freeskiing open, był to chyba switch double cork 1260. Na to mnie nie namówicie (jeszcze). NAJLEPSZE MIEJSCE, W KTÓRYM KIEDYKOLWIEK JEŹDZIŁEŚ? Moja ulubiona miejscówka na narty to, choć zwiedziłem rożne miejsca na świecie, dalej jest nasz Kasprowy Wierch w Tatrach. Kasprowy co roku zaskakuje czymś innym, kocham to miejsce.
JAK DŁUGO JEŹDZISZ? Na nartach jeżdżę od urodzenia, tak jak mój ojciec, matka, dziadek, babka i cała reszta. Jeździłem w klubie (na tyczkach) przez 3 lata, ale nawet baby mi lały, więc zrezygnowałem. W roku 1998 na Olimpiadzie w Nagano Johny Mosley na muldach klepnął 360 z mute grabem. Od tego czasu zwariowałem i jeżdżę do dzisiaj, i coraz bardziej mi się to podoba.
NAJWIĘKSZE OSIĄGNIĘCIE I NAJWIĘKSZY FUCK UP W ŻYCIU? Należę raczej do narciarzy undergroundowych i nie brałem udziału w większości imprez, ale pochwalić mogę się, że jako amator przez luźną jazdę zdobyłem sponsoring, co dało mi możliwość jazdy na najlepszym sprzęcie w pięknych miejscach na całym świecie z bardzo dobrymi zawodnikami. Zadowolony jestem również z tego, że zajawiłem jazdą na nartach młodszych wtedy ode mnie zawodników, którzy dzisiaj sa jednymi z lepszych w Europie (Janko Krzysztof czy Pepko Karpiel). Jeśli chodzi o kiepskie chwile, to jako takich nie pamiętam, bo z tym sportem wiążą się same dobre, chyba że nie ma w zimie śniegu.
LOCO | 7
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
MASZ JAKĄŚ INNĄ ZAJAWKĘ OPRÓCZ NART? Jeśli chodzi o sporty, to oprócz nart lubię robić dzieci ;), jeździć na rowerze i chodzić po górach. Dużo czasu spędzam też przy pracach z drewnem oraz wysokościowych, wszystkie te zajęcia sprawiają mi dużo przyjemności.
IDEALNA MUZYKA DO JAZDY... PIĘĆ KAWAŁKÓW. Jeśli chodzi o muzykę do jazdy na nartach, to na parku raczej nie używam, chyba że nie trenuje nic nowego, to wtedy old school hip hop, uwielbiam Jurassic 5, Ghali 2na czy The Roots, a na freeride stary punk bardzo chętnie, bo to jest muzyka, którą wyłącza hamulce, np. We Are The Union – wszystkie ich numery są dobre, NOFX, Millencolin, Snuff czy Face to Face. Wszystkie te kapele to szał ;)
PIĘĆ RZECZY, BEZ KTÓRYCH NIE WYOBRAŻAM SOBIE PRZETRWANIA ZIMY, TO... GDYBYM NIE JEŹDZIŁ NA NARTACH, TO… Bez mojej baby gorącej jak ogień, nart, kumpli, śniegu i słońca nie ma zimy.
KIM SIĘ JARASZ (NIEKONIECZNIE Z KLIMATU FREESKI)? Jaram się wszystkimi, którzy robią coś pozytywnego i oryginalnego jak wszyscy moi znajomi.
To nie miałbym chyba kolegów i nie wiem, co bym robił ;)
NAJBARDZIEJ NIENAWIDZĘ, KIEDY… Nienawidzę, kiedy nie ma śniegu w zimie.
8 | LOCO
NAJBARDZIEJ LUBIĘ, KIEDY...
Najbardziej lubię, kiedy moja dziewczyna czeka na mnie po nartach w domu z packiem i herbatką.
PARĘ SŁÓW DLA POCZĄTKUJĄCYCH RIDERÓW… Robić swoje, nie patrzeć na innych i z uśmiechem podchodzić do sprawy, stawiać sobie nowe cele i dążyć do nich swoim tempem. Jeśli się chce, to wszystko jest możliwe. Liczy się serce.
LOCO | 9
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
10 | LOCO
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
TWÓJ SETUP TERAZ I TEN, NA KTÓRYM ZACZYNAŁEŚ ŚMIGAĆ? Moimi pierwszymi nartami były Salomon 1080, kupiłem je z pomocą rodziców. Potem, jak pojawiły się oferty od sponsorów, miałem okazję testować wiele promodeli, jako jeden z niewielu miałem do czynienia z dopiero co wdrażanymi technologiami, super sprawa. Teraz zdecydowałem się na narty z rodziny Dynastara – od freestylowych po skitourowe i ani przez chwilę nie żałuję :) Wiązania mam Looka, a buty tradycyjnie Lange. Jeśli chodzi o ciuchy, to lubię wysoką jakość. Dzięki temu, że zostałem ambasadorem Peak Performance, wiem, że nie muszę się o to martwić. Gogle, rękawiczki, kask mam od Poca.
JAK DŁUGO JEŹDZISZ?
Od 1997roku. ULUBIONY TRIK I TRIK, KTÓREGO CHYBA NIGDY NIE ZROBISZ ALBO SIĘ BOISZ? Ulubiony to zdecydowanie 720 z tailgrabem. A czego bym się bał..? Chyba raczej nie będę próbował potrójnego frontflipa.
LOCO | 11
NAJWIĘKSZE OSIĄGNIĘCIE I NAJWIĘKSZY FUCK UP W ŻYCIU?
NAJLEPSZE MIEJSCE, W KTÓRYM KIEDYKOLWIEK JEŹDZIŁEŚ?
Najbardziej dumny jestem ze zdobycia Mistrzostwa Polski – to postrzegam jako trofeum, a nie mniej dumny jestem z faktu, że jako pierwszy polski rider otrzymałem zaproszenie do międzynarodowego teamu. To było ogromne wyróżnienie – ktoś zobaczył jak skacze w snowparku, bez zawodów, na luzie. Tak się spodobało, że zaprosili mnie do grona najlepszych riderów. Do fuck upów wolę nie wracać, ale w pierwszej dziesiątce zdecydowanie umieściłbym kiepski start w PFO. Powód był tyle głupi co prosty – za bardzo się chyba wyluzowaliśmy wieczór wcześniej i ranek już nie był taki piękny.
Francja Trzy Doliny i Włochy – Livigno. Bardzo podobała mi się Rumunia, jest tam nieprzeciętna dzicz, ale też i ogromny spokój. IDEALNA MUZYKA DO JAZDY... PIĘĆ KAWAŁKÓW. Mimo że kocham muzykę, podczas jazdy nie mam żadnych słuchawek na uszach.. Jestem chyba jednym z nielicznych, którym mogłoby to przeszkadzać.
MASZ JAKĄŚ INNĄ ZAJAWKĘ OPRÓCZ NART? Oczywiście śpiew, muzyka. Razem z dwoma kolegami tworzymy Future Folk. Góralska muzyka, którą mam we krwi, została przez nas połączona z futurystyczną elektroniką, dubstepem. To fajna mikstura. W tym roku wydaliśmy płytę Zbacowanie, koncertujemy w całej Polsce, widać ludzie szukają czegoś świeżego, z mocą i siłą. I właśnie dla nich mamy naszą muzykę.
PIĘĆ RZECZY, BEZ KTÓRYCH NIE WYOBRAŻAM SOBIE PRZETRWANIA ZIMY, TO... Abym przetrwał zimę potrzebne mi są: 1. Śnieg i oczywiście narty – w każdej postaci freestylowe, ski tourowe, wyjazdowo, w Zakopanem...Wspólna jazda ze znajomymi, bez tego nie ma zimy. 2. Moja ukochana i niezawodne auto, które zawiezie nas i nasze przemysłowe ilości sprzętu pod jakiś przyjemny stok. 3. Święta z rodziną, kolędowanie, Pasterka, choinka.... 4. Dobra, ciepła kurtka i nieprzemakalne buty – nienawidzę jak mi chlupie w skarpetkach. 5. Zupa cebulowa.
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
GDYBYM NIE JEŹDZIŁ NA NARTACH, TO… Pewnie w większym stopniu i dużo wcześniej zająłbym się muzyką i śpiewem, a może też grą na jakimś instrumencie..? Kto wie.
KIM SIĘ JARASZ (NIEKONIECZNIE Z KLIMATU FREESKI)? Podziwiam od samego początku Candide’a Thovexa, zawsze był oryginalny i zaskakiwał bez wyjątku wszystkich. Ostatnio widziałem jego film Few Words – przypomniały mi się moje początki i to jak oglądałem jego pierwsze filmiki z trickami. Od zawsze robił na mnie duże wrażenie, ma swój niepowtarzalny styl jazdy i za to bardzo go cenię.
12 | LOCO
NAJBARDZIEJ NIENAWIDZĘ, KIEDY… Nie wychodzi mi trick, to jasne!
NAJBARDZIEJ LUBIĘ, KIEDY...
Wstaję rankiem, a za oknem mnóstwo śniegu i piękna pogoda, zapowiada się super dzień.
PARĘ SŁÓW DLA POCZĄTKUJĄCYCH RIDERÓW… Kolokwialnie – wierzcie w siebie i swoje marzenia. Przede wszystkim jeźdźcie dla przyjemności jaką wam to sprawia.
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
LOCO | 13
14 | LOCO
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
LOCO | 15
16 | LOCO
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
LOCO | 17
18 | LOCO
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
LOCO | 19
FOT. ŁUKASZ MALINOWSKI
20 | LOCO
ZASILACZE ROZGRZANE DO CZERWONOŚCI, RZUCONE W KĄT KLOCKI LEGO I TYŁEK BOLĄCY OD WIELOGODZINNYCH ROZGRYWEK. BEZTROSKI CZAS, KIEDY JEDYNYM POWAŻNYM PYTANIEM EGZYSTENCJALNYM BYŁO: „ODROBIĆ LEKCJE CZY SPRÓBOWAĆ JESZCZE RAZ PRZEJŚĆ SUPER MARIO?”. ODPOWIEDŹ ZAZWYCZAJ BYŁA JEDNA: „NO DOBRA, ALE OSTATNI!”. Historia Nintendo jest dziwna, jak historia niemal wszystkich znanych japońskich korporacji. Początki firmy sięgają końca XIX wieku, kiedy to Nintendo Koppai zajmowało się produkcją kart do popularnej w Japonii gry – Hanufada. Stabilnie rozwijające się przedsiębiorstwo w latach pięćdziesiątych XX wieku postanawia rozszerzyć swoją działalność o rynki międzynarodowe. W roku 1959 udaje się zawrzeć kontrakt z Disneyem, dzięki czemu Nintendo zaczyna produkować karty do gry z wizerunkami popularnych postaci z kreskówek. Zachęceni ogromnym sukcesem właściciele postanawiają zmienić nazwę z Nintendo Playing Card Company Limited na Nintendo Company Limited i skierować firmę w zupełnie inne rejony gospodarki. I tu zaczyna się chyba najdziwniejszy moment w jej dziejach. Zanim Nintendo stworzyło konsolę Famicom (Family Computer) czy legendarne Nintendo Entertainment System, zajmowało się między innymi prowadzeniem sieci miłosnych hoteli (tak, dobrze myślicie), korporacji taksówkarskiej, produkcją ryżu instant oraz stworzyło model zdalnie sterowanego, małego odkurzacza. Na nasze szczęście wszystkie te przedsięwzięcia zakończyły się niepowodzeniem i od lat siedemdziesiątych firma ostatecznie skupia się na branży gier wideo. Po wielu perturbacjach, mniejszych i większych sukcesach w 1983 roku na japońskim rynku pojawia się pierwsza wersja urządzenia, które pokolorowało nasze szare lata dziewięćdziesiąte. Był to wspomniany wcześniej 8-bitowy
LOCO | 21
FOT. FOTOCHANNELS.COM
22 | LOCO Famicom. Ogromny sukces w Kraju Kwitnącej Wiśni zachęca władze przedsiębiorstwa do inwazji na rynek amerykański – powstaje Nintendo Entertainment System. Niestety, rzesze europejskich dzieciaków zostają trochę zaniedbane przez japońską firmę – konsola pojawia się tu dopiero dwa lata po amerykańskiej premierze. Ich apetyty bardzo szybko jednak zaspokaja wysyp przeróżnych podróbek, które złośliwi nazywali podobno FamiClonami. Jednak, kto by się tym wtedy przejmował.
A JAK TO WYGLĄDAŁO W POLSCE? Najpopularniejszym klonem był oczywiście doskonale wszystkim znany Pegasus. Niewiele osób mogło się wtedy pochwalić posiadaniem oryginalnego Nintendo. Jednak niezależnie od tego, czy nazwa zabawki zaczynała się na „P”, czy na „N”, moment otwierania pudełka to prawdopodobnie najpiękniejsze wspomnienie z Pierwszej Komunii wielu osób, które miały szczęście żyć w tamtych czasach. A co w pudełku? Poza samą konsolą, dwa prostokątne, średnio wygodne pady („ważniejszy” lub starszy gracz posiadał ten z przyciskami „Start” i „Select”), zasilacz i plątanina przeróżnych kabelków. Niektóre zestawy były wzbogacone o jeden z najbardziej tajemniczych kontrolerów tamtych dni – pistolet, który w jakiś sposób wywoływał określoną reakcję na ekranie telewizora. Jeśli chodzi o gry, to z pomocą przychodził producent, który dorzucał do zestawu niebiesko-fioletowy kartridż „168 in 1”, co jasno sugerowało, że jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami ponad setki tytułów. Pierwsze „Wow!” jednak szybko pryskało, gdy okazywało się, że większość pozycji to wariacje na temat tych samych gierek – niezliczone wersje Tetrisa, BomberMana czy Tank. Co z tego, wybór i tak był ogromny, a najbardziej wciągające były oczywiście gry umożliwiające grę „na dwóch” (to głównie wtedy przydawał się przycisk „Select”). Dziś, kiedy konsole mają dyski o pojemności wielu gigabajtów, a niektóre modele można schować do kieszeni, łatwo zapomnieć, jakiej wytrwałości wymagało się dawniej od graczy. Famicom nie miał możliwości zapisania rozgrywki, dlatego jeśli nawet na najdalszym etapie powinęła nam się noga lub młodsze rodzeństwo zahaczy-
ło o jakiś kabelek, musieliśmy zaczynać wszystko od początku. Pewnie z tego powodu radość była większa po ukazaniu się końcowego napisu „Congratulations!”. Co ciekawe, kartridż „168 in 1” miał również wiele swoich zakamarków, gdzie zaglądało się bardzo rzadko, z pewną nieśmiałością. Taką grą był na przykład baseball – przecież kto wtedy znał jego zasady? I tak warto było spróbować. No i wreszcie, kiedy już znudziły nam się wszystkie gry ze „168 in 1”, wybór był ogromny – przygodówki, zręcznościówki czy przeróżne gry sportowe. Każdy bez wyjątku mógł znaleźć coś na urozmaicenie sobie wieczorów. Piękne czasy! Nintendo doskonale zdaje sobie sprawę z nostalgii, z jaką wielu graczy wspomina swoją pierwszą konsolę i w okrągłe rocznice zwykle wypuszcza gadżety nawiązujące do stylistyki legendarnego Famicoma. A już w przyszłym roku minie dokładnie 30 lat od premiery.
LOCO | 23
24 | LOCO
16
LISTOPADA ODBYŁA SIĘ DŁUGO OCZEKIWANA PREMIERA „PRETTY SWEET” – WIDEO OD GIRL I CHOCOLATE SKATEBOARDS. „DZIEWCZYNA JEST ŁADNA, A CZEKOLADA SŁODKA. DOSKONAŁE POŁĄCZENIE!” – ODPOWIEDZIAŁ BRANDON BIEBEL POPROSZONY O WYJAŚNIENIE, SKĄD WZIĄŁ SIĘ TYTUŁ.
Twórcy bardzo oszczędnie dawkowali informacje na temat nowego projektu, co na pewno pobudziło apetyty oczekujących i wystawiło ich cierpliwość na ciężką próbę. Co jakiś czas pojawiały się zachęcające plakaty, teasery i trailery, a na stronie znalazł się zegar odliczający dni, godziny i sekundy do premiery. Na jednym z filmów promocyjnych widać młodą parę, która na swoim zdjęciu ślubnym, zamiast standardowych dekoracji, chciała mieć uwieczniony... trick deskorolkowy. Dzięki Seanowi Malto ma! Za „Pretty Sweet” odpowiedzialni są ci sami ludzie, którzy pracowali przy takich produkcjach jak „No Right” i „Fully Flared”, czyli Mike Carroll, Rick Howard, Spike Jonz i Ty Evans. I efekt końcowy jest niesamowity – na pewno warto było czekać. Dobry klimat, świetne ujęcia i doskonała muzyka, a wśród riderów między innymi Eric Koston, Guy Mariano, Vincent Alvarez, Alex Olson oraz wspomniani – Brandon Biebel i Sean Malto. Film można zamówić na DVD lub Blu-ray. Dostępne są również zestawy z plakatem i 48-stronnicową książeczką z fotkami. Równolegle z premierą do sprzedaży trafiła też limitowana edycja butów firmy Lakai przygotowana we współpracy z Girl oraz Chocolate Skateboards.
LOCO | 25
FOT.. PRETTYSWEET.COM (3)
26 | LOCO
LOCO | 27
W DNIACH 27-28 PAŹDZIERNIKA W SAMYM SERCU WARSZAWY ODBYŁA SIĘ IMPREZA BODY ART CONVENTION. ZOBACZCIE WYCINEK TEGO, CO SIĘ TAM DZIAŁO.
28 | LOCO
LOCO | 29
30 | LOCO
LOCO | 31
32 | LOCO
LOCO | 33
34 | LOCO
LOCO | 35
36 | LOCO
LOCO | 37
38 | LOCO
LOCO | 39
40 | LOCO
... CZYLI 6 POŚCIGÓW FILMOWYCH, W KTÓRYCH BALIBYŚCIE SIĘ WZIĄĆ UDZIAŁ!
LOCO | 41
BULLITT (1968)
GRINDHOUSE: DEATH PROOF (2007)
Płodny ojciec wszystkich pościgów. Steve McQueen za kierownicą Forda Mustanga z twarzą pokerzysty pędzi ulicami San Francisco. Fajerwerków nie ma – prędkość nie jest zawrotna, a samochody nie latają wysoko. Mimo to, po czterdziestu latach, ten filmowy pościg wciąż jest punktem odniesienia.
Tego filmu chyba nie mogło zabraknąć w tym – za przeproszeniem – zestawieniu. Kurt Russell w roli psychopatycznego Stuntmana Mike’a najpierw udaje się w pościg za trzema laskami. Potem trzy laski udają się w pościg za psychopatycznym Stuntmanem Mikiem. Takie tam, niby nic...
BLUES BROTHERS (1980)
ZNIKAJĄCY PUNKT (1971)
Zdecydowanie nie dla miłośników motoryzacji, chyba że o bardzo mocnych nerwach. Pisk opon, rozbite szyby i chrzęst zgniatanej karoserii raczej nie należą do ulubionych odgłosów fanów czterech kółek. Twórcy filmu na pewno nie mogliby z czystym sumieniem zapewnić, że w trakcie nagrań nie ucierpiał żaden samochód. Blaszany trup ściele się naprawdę gęsto. R.I.P.
Właściwie to jeden wielki, półtoragodzinny pościg. No bo jak inaczej pokonać w 15 godzin drogę z Colorado do San Francisco? To podobno daleko. No i nie brakuje mocnego akcentu patriotycznego. Za kierownicą Dodge’a Challengera siada koleś o swojsko brzmiącym nazwisku – Kowalski.
42 | LOCO
TOŻSAMOŚĆ BOURNE’A (2002)
Wąskie, kręte i zatłoczone uliczki Paryża wydają się niezbyt fortunną scenerią dla spektakularnych pościgów samochodowych. Chyba że głównym bohaterem jest czerwony i pokraczny Austin Mini Cooper. Może i nie ma Dodge’a Challengera ani Forda Mustanga, ale i tak jest nieźle.
GONE IN 60 SECONDS (1974)
W 1974 roku Angelina Jolie miała zaledwie rok i zapewne nie odróżniała jeszcze filmu od rzeczywistości. A to właśnie wtedy powstał pierwowzór „60 sekund”, w których zagrała 26 lat później. Cały film jest raczej średni i pewnie nikt by o nim nie pamiętał, gdyby nie efektowna, 40-minutowa scena pościgu. Chyba jedna z najdłuższych w historii kina.
LOCO | 43
44 | LOCO
GIN, DZIEWCZYNY I JAZZ
LOCO | 45
Antyalkoholowa krucjata w USA zaczęła się na długo przed wprowadzeniem prohibicji. Rodzice pierwszych przeciwników napojów z procentami byli pewnie już wśród purytańskich kolonistów na Mayflower. Niektóre stany na długo przed wprowadzeniem prohibicji delegalizowały alkohol, a lekarze bili na alarm i ostrzegali przed tragicznymi skutkami nadużywania. Ruch suchych (zwolenników prohibicji) stracił na popularności w czasie wojny secesyjnej, ale już po jej zakończeniu uderzył z podwójną siłą. W rozwijających się amerykańskich miastach szalała bieda, ludzie gnieździli się w gettach, a przestępczość rosła. Przemoc domowa też nie była niczym rzadkim. Kobiety miały dość, a że źródłem wszelkiego zła miał być według nich alkohol, zaczęły walkę na rzecz prohibicji. Już kilka lat po zakończeniu wojny domowej obok Prohibition Party powstała WCTU (Woman’s Christian Temperance Union, czyli Związek Chrześcijańskich Kobiet na Rzecz Abstynencji). Przedstawicielki kobiecego ruchu rozpoczęły zmasowany atak. W grupach spotykały się przed saloonami, śpiewały hymny i rozdawały ulotki. Najbardziej radykalna była chyba Carrie Nation, która bary odwiedzała uzbrojona w siekierę i z modlitwą na ustach rozbijała butelki z drogocennym trunkiem, za co była aresztowana kilkadziesiąt razy.
46 | LOCO
WCTU walczyła także o prawo wyborcze dla kobiet, co ciekawe już w 1870 roku miała pierwszego lobbystę w Waszyngtonie. Przemysł spirytusowy w odpowiedzi wspierał łapówkami zasiadających w Kongresie przeciwników sufrażystek. Działania WCTU traktowano trochę z przymrużeniem oka, a pojawienie się założonej przez metodystów Ligi Antysalonowej (AntiSaloon League), lepiej zorganizowanej i stricte prohibicyjnej organizacji, zepchnęło kobiecy ruch na dalszy plan. Wybuch I wojny światowej przysłużył się zwolennikom prohibicji, był kolejnym argumentem za jej wprowadzeniem – alkohol podkopuje morale, a jego produkcja to marnotrawstwo surowców w tak trudnym czasie. Po zakończeniu wojny cofnięto prohibicję, ale nie na długo. Już w styczniu 1919 ratyfikowano słynną 18. poprawkę (potocznie ustawa Volsteada), a prohibicja oficjalnie weszła w życie rok później – zakazano produkcji, sprzedaży, przewozu, importu i eksportu alkoholu (samo spożywanie alkoholu było nadal dozwolone). Przy okazji amerykański polityk Andrew Volstead, którego nazwiskiem nazywano w skrócie nowy akt prawny, stał się jedną z najbardziej znienawidzonych postaci. Obywatele pili więc jego zdrowie w rytm jednej z piosenek Cole’a Portera ze słowami: „i mam nadzieję, że umrze z pragnienia”. W nowym szlachetnym prawie, które miało uzdrowić rozpite społeczeństwo, pozostały jednak pewne luki, które przedsiębiorczy Amerykanie skutecznie wykorzystywali. Legalnie alkohol można było kupić w produktach leczniczych sprzedawanych w aptekach.
LOCO | 47
FOT. FOTOCHANNELS.COM
48 | LOCO
I tak w pierwszym roku obowiązywania prohibicji sprzedano 50 milionów litrów whiskey na receptę. W nagłych przypadkach zakup dostarczano nawet do domu. Alkohol można był też destylować do celów przemysłowych, ale jego denaturowanie miało zniechęcać do picia. Nie wszystkim jednak to przeszkadzało, produkcja niesmacznego i teoretycznie niepijalnego alkoholu wzrosła kilkakrotnie, a podrobione trunki z fałszywymi etykietami sprzedawały się jak świeże bułeczki. W czasach prohibicji legalne było również wykorzystywanie wina do celów religijnych. Produkcja win kalifornijskich po roku 1920 momentalnie się ożywiła, ceny wzrosły dwukrotnie, a nowe kościoły zawiązywały się w tempie, którego niejeden preacher mógłby pozazdrościć. Naprawdę prawdziwy rozkwit przeżywała oczywiście wszelka działalność stricte nielegalna. Alkohol w dużej mierze przemycano z zagranicy – na południu raczono się „importowanym” rumem, w Arizonie tequilą, na wschodzie szkocką whisky, a na północy trunkami z Kanady, która w czasie prohibicji specjalnie złagodziła własne przepisy. Jak grzyby po deszczu wyrastały też nielegalne chałupnicze destylarnie, w których pod osłoną
ALPHONSE „SCARFACE” CAPONE ZARABIAŁ 100 MILIONÓW DOLARÓW ROCZNIE nocy produkowano bimber, czyli swojską księżycówkę (moonshine). Popyt był tak wysoki, że nie nadążano z produkcją. Nie było czasu, aby alkohol leżakował, postarzano go więc na różne dziwne sposoby, podobno dla podniesienia walorów smakowych dorzucano zdechłe szczury i zepsute mięso. Podła jakość alkoholu była przyczyną fali zatruć, ale prasowe doniesienia na ten temat wywoływały odwrotny efekt niż ten zamierzony przez abstynentów. Ludzie współczuli ofiarom, które dla jednego drinka czasem ryzykowały nawet życiem. Z czasem coraz większą sympatią wśród obywateli cieszyli się też gangsterzy, walczyli przecież ze znienawidzoną władzą, a wszystkim spragnionym zapewniali zbawienny trunek. Handel alkoholem, obok hazardu i prostytucji, stał się prawdziwą żyłą złota. Szacowano, że u szczytu przestępczego procederu, Alphonse „Scarface” Capone zarabiał 100 milionów dolarów rocznie.
Handel alkoholem na prowincji też miał się dobrze. Można się o tym przekonać w „Gangsterze” – premiera 23 listopada. Duet Hillcoat/Cave powraca. FOT. MONOLITH / MAT. PRASOWE
LOCO | 49
Wbrew potocznej opinii ówczesny gangster nie miał wiele wspólnego z Robin Hoodem. Porachunki między gangami stawały się coraz brutalniejsze, w walentynki 1929 doszło w Chicago do krwawej jatki, ludzie Ala Capone w policyjnych mundurach rozstrzelali członków gangu Bugsa Morana. Trzeba przyznać, że amerykańscy mafiosi przystosowali się do nowych warunków w ekspresowym tempie. Pierwszy transport z leczniczym alkoholem został obrabowany już w kilka minut po wprowadzeniu prohibicji. Świetnie radzili sobie też ze stróżami prawa, dla których istotna stała się tylko wysokość łapówki. Za odpowiednią sumę można było nawet załatwić policyjną eskortę szmuglowanego alkoholu. Nowojorki bar Onieals był połączony tunelem z pobliskim komisariatem, dzięki czemu funkcjonariusze mogli wyskoczyć na drinka niezauważeni. Ciężko się więc dziwić, że walka w imię prohibicji w tak dogodnych warunkach nie była łatwa. Korupcja sięgała najwyższych szczebli władzy, a słabo opłacani i nieudolni agenci federalni stali się w końcu pośmiewiskiem. Kwitło za to życie nocne, saloony zastąpione zostały przez nielegalne bary (speakeasy), których w dużych miastach było znacznie więcej niż w czasach sprzed prohibicji. W lokalach bywali panie i panowie, gwiazdy kina i cała towarzyska śmietanka. Szpalty bulwarówek wypełniały informacje o tym, kto, z kim i gdzie się pojawił. W nocnych klubach serwowano jedzenie i rozrywkę na najwyższym poziomie, w niektórych obowiązywał nawet dress code. Zacnych gości chroniono na najróżniejsze sposoby. Szanujący się lokal musiał być przy wejściu wyposażony w guzik ostrzegawczy, którym sygnalizowano obławę. Ukryte piwniczki z alkoholem, luksusowe sale dla wyjątkowych gości czy ukryte wyjścia – tak gangsterzy dbali o bezpieczeństwo swoje i swoich gości. Alkohol zalał całą Amerykę. Zwykli obywatele mogli go kupić dosłownie wszędzie – w cukierni, u pucybuta, w zakładzie fryzjerskim, na targu warzywnym czy w pralni. Biedniejsi robotnicy odwiedzali „na fajrant” spelunki zwane
FOT. FOTOCHANNELS.COM
blind pig, a mieszkańcy prowincji, dzięki coraz popularniejszym automobilom, dostęp do miejskich rozrywek też mieli znacznie ułatwiony. Kolejne lata pod znakiem prohibicji mijały, a Amerykanie pili coraz więcej. Z czasem głos abstynentów stawał się mniej słyszalny, a zwolennicy dostępu do alkoholu już nie tylko w kuluarach dyskutowali o konieczności uchylenia ustawy. Jednak na to trzeba było poczekać jeszcze kilka lat. W 1928 w wyborach prezydenckich wygrał Herbert Clark Hoover, zagorzały zwolennik prohibicji. Za jego kadencji fundusz Urzędu Prohibicyjnego podniesiono z kilkunastu do kilkuset milionów dolarów, a kary za przestępstwa przeciwko ustawie Volsteada zaostrzono. W tym samym jednak czasie buntować zaczął się przemysł, potem organizacje robotnicze i ruchy kobiece. Nawet powołana przez samego Hoovera Komisja Wickershama, która miała przeprowadzić analizę okresu prohibicji, ujawniła, jak wielką porażką okazała się 18. poprawka. Starano się nawet wcielić w życie pewne zmiany zalecane przez Komisję, ale na nic się to zdało. Szalejący kryzys już na dobre pozbawił złudzeń zwolenników abstynencji. W kolejnych wyborach w 1932 nowym prezydentem został Roosevelt, który w czasie kampanii głośno deklarował chęć zniesienia prohibicji. Tak też się stało. Do grudnia 1933 roku 36 stanów przyjęło 21. poprawkę, alkohol wrócił do łask – już oficjalnie, a podatki od jego sprzedaży uratowały gospodarkę. W Nowym Orleanie świętowano huczniej niż w trakcie karnawału.
50 | LOCO
FOT. MAT. PRASOWE
LOCO | 51
1970 PIERWSZY JEDNODNIOWY COMIC-CON ODBYŁ SIĘ W SAN DIEGO 21 MARCA 1970, W TYM SAMY ROKU W SIERPNIU ODBYŁA SIĘ JUŻ TRZYDNIOWA IMPREZA.
$$$ WIELE FIRM SPECJALNIE NA COMIC-CON PRZYGOTOWUJE LIMITOWANE SERIE KOLEKCJONERSKICH GADŻETÓW, NIEKTÓRE Z NICH SĄ SPRZEDAWANE ZA DZIESIĄTKI TYSIĘCY DOLARÓW.
130 tys.
W LATACH 70-TYCH COMIC-CON ODWIEDZAŁO KILKUSET ZAGORZAŁYCH FANÓW KOMIKSU. W TYM ROKU DO SAN DIEGO PRZYJECHAŁY TŁUMY – PONAD 130 TYSIĘCY OSÓB I DZIESIĄTKI GWIAZD HOLLYWOOD – DOŚĆ LUŹNO ZWIĄZANYCH Z KOMIKSEM.
Stan Lee PODOBNO TO SAM STAN LEE NAMÓWIŁ SPURLOCKA DO ZROBIENIA DOKUMENTU O COMIC-CON, GDY OBAJ PANOWIE SPOTKALI SIĘ W SAN DIEGO KILKA LAT TEMU.
90’ NA TEGOROCZNĄ IMPREZĘ JEDNODNIOWE WEJŚCIÓWKI SPRZEDAŁY SIĘ JUŻ W 90 MINUT PO URUCHOMIENIU SPRZEDAŻY ONLINE.
Oscar MORGAN SPURLOCK MA NA SWOIM KONCIE NOMINACJĘ DO OSCARA ZA SWÓJ DEBIUTANCKI FILM „SUPER SIZE ME”.
NASZA NOTA
5/5
52 | LOCO
Copolla DRUGIM SCENARZYSTĄ FILMU JEST ROMAN COPPOLA, SYN FRANCISA FORDA I BRAT SOFII. Z OBOJGIEM WIELOKROTNIE WSPÓŁPRACOWAŁ JAKO DRUGI REŻYSER, PRODUCENT CZY REŻYSER EFEKTÓW SPECJALNYCH.
„Esquire” W „ESQUIRE” Z 2000 ROKU MARTIN SCORSESE, ZACHWYCONY DWOMA PIERWSZYMI FILMAMI WESA ANDERSONA, NAZWAŁ GO SWOIM FILMOWYM NASTĘPCĄ.
6 SUZY, GŁÓWNA BOHATERKA, WYKRADA Z BIBLIOTEKI SZEŚĆ KSIĄŻEK. WSZYSTKIE Z NICH WYMYŚLONO NA POTRZEBY FILMU, A ICH OKŁADKI ZAPROJEKTOWAŁO SZEŚCIU RÓŻNYCH ARTYSTÓW.
B.M.
Owen Wilson
„MOONRISE KINGDOM” TO JUŻ PIĄTY FILM WESA ANDERSONA, W KTÓRYM ZAGRAŁ BILL MURRAY. KOLEJNY „THE GRAND BUDAPEST HOTEL” MA MIEĆ PREMIERĘ W 2014 R.
ANDERSON RÓWNIE CZĘSTO PRACUJE Z JASONEM SCHWARTZMANEM CZY KUMPLEM ZE STUDIÓW OWENEM WILSONEM, A OPERATOREM JEGO WSZYSTKICH FILMÓW PEŁNOMETRAŻOWYCH BYŁ ROBERT YEOMAN.
szkocka krata WES ANDERSON WYMYŚLIŁ, ŻE NAMIOTY FILMOWYCH HARCERZY MAJĄ BYĆ JASNOŻÓŁTE ZE SZKOCKĄ KRATĄ OD WEWNĄTRZ. NIE BYŁO TO ŁATWE ZADANIE, W REZULTACIE PODOŁAŁA MU FIRMA SPECJALIZUJĄCA SIĘ W SZYCIU REPLIK NAMIOTÓW Z POCZĄTKU XX WIEKU.
NASZA NOTA
5/5 *
LOCO | 53
FOT. MAT. PRASOWE
54 | LOCO
LOCO | 55
ekoporno
Berlin
FUCK FOR FOREST POWSTAŁO W NORWEGII W 2003 ROKU. ZAŁOŻYCIELE KRĘCĄ EKOPORNO, A ZYSKI ZE SPRZEDAŻY PRZEZNACZAJĄ NA RATOWANIE PRZYRODY. DO PROJEKTU MOŻE DOŁĄCZYĆ KAŻDY.
LIDERZY GRUPY, TOMMY I LEONA, PO JEDNYM Z PUBLICZNYCH PORNOWYSTĘPÓW WYJECHALI DO BERLINA, ABY UKRYĆ SIĘ PRZED NORWESKIM WYMIAREM SPRAWIEDLIWOŚCI.
YOKO ONO DZIAŁALNOŚĆ FFF ZYSKAŁA APROBATĘ YOKO ONO, DLA KTÓREJ TO JEDEN Z CIEKAWSZYCH PROJEKTÓW ARTYSTYCZNYCH OD WIELU LAT. POPARCIE NIE POMOGŁO – PRZEDSTAWICIELE WWF I GREENPEACE NIE CHCIELI PRZYJĄĆ PIENIĘDZY.
2 lata TWÓRCY DOKUMENTU Z EKIPĄ FFF SPĘDZILI Z PRZERWAMI DWA LATA. NAJPIERW W BERLINIE, POTEM PODCZAS PODRÓŻY PO AMERYCE POŁUDNIOWEJ.
FOT. MAT. PRASOWE
PISF FILM „FUCK FOR FOREST” KOSZTOWAŁ 220 TYSIĘCY ZŁOTYCH. PRAWIĘ POŁOWĘ TEJ SUMY WYŁOŻYŁ POLSKI INSTYTUT SZTUKI FILMOWEJ, JEDNAK DOPIERO PO PEWNYM NAMYŚLE. NA POCZĄTKU EKSPERCI PROJEKT ODRZUCILI.
WFF PODCZAS TEGOROCZNEGO WARSZAWSKIEGO FESTIWALU FILMOWEGO „FUCK FOR FOREST” WYGRAŁ W KATEGORII NAJLEPSZY DOKUMENT.
56 | LOCO
LOCO | 57
KIEDYŚ BYLI „NOWĄ SZKOŁĄ”, DZIŚ SĄ OLDSCHOOLEM. W 2009 ROKU ICH WKŁAD W ROZWÓJ HIP-HOPU I WPŁYW NA KULTURĘ POPULARNĄ DOCENIŁY WŁADZE NOWEGO JORKU. JEDNĄ Z ULIC W DZIELNICY QUEENS NAZWANO „RUN -DMC JMJ WAY”. Wszystko zaczęło się w Hollis – części nowojorskiej dzielnicy Queens. To tam wychowywali się Joseph Simmons (Run) i Darryl McDaniels (D.M.C.). Prawdopodobnie nawet największy wizjoner, przyglądając się ich wczesnym biografiom, nie przewidziałby, że są oni w stanie cokolwiek zrewolucjonizować. Można zapomnieć o wszystkich stereotypowych skojarzeniach – wojny gangów, narkotyki czy spektakularne konflikty z prawem. McDaniels po zajęciach w katolickiej szkole grał w koszykówkę, rysował i czytał komiksy. Run miał większy kontakt ze środowiskiem hip-hopowym dzięki swojemu starszemu bratu – Russelowi Simmonsowi, który już w latach siedemdziesiątych był bardzo mocno zaangażowany w rodzącą się scenę. Również dzięki bratu, Joseph Simmons został didżejem samego Kurtisa Blowa – pioniera i pierwszej solowej supergwiazdy rapu. Wtedy też przyjął przydomek „Kurtis Blow’s Disco Son – DJ Run”, który podobno wziął się od szybkości, z jaką potrafił obsługiwać dwa gramofony. Po jakimś czasie brat namówił Runa do założenia własnej grupy. I tak, w roku 1982 narodziło się Run-D.M.C. Do składu dołączył Jason Mizell znany od tej pory jako Jam Master Jay.
58 | LOCO
FOT. FOTOCHANNELS.COM
Pod koniec 1983 roku nakładem raczkującej wówczas, a dziś legendarnej wytwórni Profile Records, pojawia się pierwszy 12-calowy singiel zatytułowany „It’s Like That” / „Sucker MCs” , który zainaugurował hip-hopowy przełom. Na czym on polegał? Przede wszystkim przed Run-D.M.C. nikt nie rymował w tak dynamiczny i zróżnicowany sposób. Sasha Frere-Jones, amerykański krytyk muzyczny, bardzo obrazowo opisał ten styl: „Rymy latają w tę i z powrotem, jak piłki plażowe odbijane przez lwy morskie”. Singiel wyróżniał się również specyficznym brzmieniem, opartym na połączeniu surowego beatu i mocnych, gitarowych riffów. Muzycy zrezygnowali
PO KAWAŁKU „MY ADIDAS” KAŻDY AMERYKAŃSKI NASTOLATEK POZBAWIAŁ SWOJE SUPERSTARY SZNURÓWEK z dominującego wówczas funkowego groove’u i tanecznych wstawek. Krążek został przyjęty bardzo dobrze, zarówno przez słuchaczy, jak i krytyków, którzy natychmiast ogłosili narodziny nowej szkoły hip-hopu. Szybko trafił na wysokie pozycje zestawień R&B – nie było wtedy jeszcze oddzielnych kategorii, do których można by zaszufladkować nowy gatunek. Na fali sukcesu w 1984 roku nowojorskie trio wydaje płytę dłu-
gogrającą zatytułowaną po prostu „Run-D.M.C”. W ciągu dosłownie kilku tygodni od pojawienia się na sklepowych półkach album uzyskuje status złotej płyty i przechodzi do historii muzyki jako pierwsze rapowe wydawnictwo, któremu udało się osiągnąć to wyróżnienie. Z kolei teledysk do kawałka „Rock Box” przebija się na antenę MTV i staje się pierwszym hip-hopowym klipem emitowanym przez tę stację. Popularność nowojorskiej grupy w Stanach rośnie w błyskawicznym tempie i w momencie pojawienia się drugiego krążka – „King of Rock” – Simmons, McDaniels i Mizell mają wyrobioną już solidną markę. Ostatecznie płyta zdobywa status
LOCO | 59
DYSKOGRAFIA RUN–D.M.C. (1984) – PROFILE RECORDS KING OF ROCK (1985) – PROFILE RECORDS RAISING HELL (1986) – PROFILE RECORDS TOUGHER THAN LEATHER (1988) – PROFILE RECORDS BACK FROM HELL (1990) – PROFILE RECORDS DOWN WITH THE KING (1993) – PROFILE RECORDS CROWN ROYAL (2001) – ARISTA RECORDS FILMY KRUSH GROOVE (1985) TOUGHER THAN LEATHER (1988) WHO’S THE MAN (1993) KSIĄŻKI TOUGHER THAN LEATHER: THE RISE OF RUN-DMC DARRYL „D.M.C.” MCDANIELS: KING OF ROCK: RESPECT, RESPONSIBILITY, AND MY LIFE WITH RUN-DMC JOSEPH „RUN” SIMMONSIT’S LIKE THAT: A SPIRITUAL MEMOIR
platynowej i jako pierwszy album w historii rapu sprzedaje się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Utwór „Can You Rock It Like This”, do którego tekst napisał szesnastoletni LL. Cool J., trafia na 19. pozycję notowania listy R&B. Poza niezwykle charakterystycznym sposobem rymowania i brzmieniem, ich znakiem rozpoznawczym był również wyrazisty styl ubierania. Czarne kapelusze, skórzane kurtki, złote łańcuchy i oczywiście białe, rozwiązane Adidasy Superstary stały się nową modą. Na trzecim albumie – „Rising Hell” – pojawia się nawet muzyczny hołd dla tych kultowych butów zatytułowany „My Adidas”. Po wysłuchaniu utworu każdy amerykański nastolatek pozbawiał swoje Superstary sznurówek. W ten sposób trio przyczyniło się do rozpowszechnienia marki Adidas i zakorzenienia jej w ulicznym stylu.
60 | LOCO Zostało to zauważone i docenione przez speców od marketingu i przełożyło się na bardzo korzystny finansowo kontrakt. Jednocześnie sam album sprzedawał się doskonale (3 miliony egzemplarzy) i sprawił, że hip-hop stał się jednym z najważniejszych nurtów muzyki popularnej. Członkowie grupy w 1986 roku – jako pierwsi przedstawiciele gatunku – pojawiają się na okładce prestiżowego magazynu The Rolling Stone. Status Run-D.M.C. jako gwiazd ówczesnej kultury ostatecznie utrwala współpraca z rockowymi dinozaurami – Aerosmith. Utwór „Walk This Way”, który do dziś cieszy się ogromną popularnością, staje się pierwszym kawałkiem „rap’n’rollowym”. Kawałek jest bardzo mocno promowany przez MTV i stacje radiowe, co pomogło nie tylko trochę odświeżyć przykurzoną sławę Aerosmith, ale również umożliwiło przebicie się wyjątkowego stylu Run-D.M.C., a tym samym muzyki hip-hopowej do szerokiej, międzynarodowej wyobraźni. Na fali popularności grupa wydaje album „Tougher Than Leather”, a producent Rick Rubin kręci film fabularny o tym samym tytule, w którym poza członkami Run-D.M.C. pojawiają się również Beastie Boys!
ność i zdobywa złoto. Na pewno dużym atutem było zaproszenie do współpracy wielu nowych gwiazd, między innymi Public Enemy i EPMD. W ramach rekordowo długiej trasy koncertowej Run-D.M.C zahaczyli w 1997 roku o Warszawę. Przed ich występem można było usłyszeć na przykład Molestę, Thinkadelic czy 3H. Do studia Run-D.M.C. wraca pod koniec lat dziewięćdziesiątych, jednak płyta „Crown Royal” pojawia się na rynku dopiero w 2001 roku. Prawdopodonie przyczyną opóźnienia była seria artystycznych konfliktów między muzykami. Mimo udziału takich gwiazd jak Nas, Prodigy czy Limp Bizkit, „Crown Royal” okazało się totalną porażką. Ostatecznie kariera jednej z najbardziej wpływowych i przełomowych grup w historii muzyki kończy się bardzo tragicznie. Niemal dokładnie dziesięć lat temu, 30 października 2002 roku Jason „Jam Master Jay” Mizell został zastrzelony w swoim studiu nagraniowym w Nowym Jorku. Po tym wydarzeniu Run i DMC zadeklarowali, że nigdy już nie wystąpią pod dawną nazwą i skupili się na innych projektach.
W RAMACH REKORDOWO DŁUGIEJ TRASY KONCERTOWEJ RUN-D.M.C ZAHACZYLI W 1997 ROKU O WARSZAWĘ. PRZED ICH WYSTĘPEM MOŻNA BYŁO USŁYSZEĆ NA PRZYKŁAD MOLESTĘ, THINKADELIC CZY 3H. Niestety, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wznosząca fala zdecydowanie opada. Pojawia się nowe pokolenie, które nie tylko czerpie z dokonań nowojorskiego trio, ale również z powodzeniem wzbogaca brzmienie o własne elementy. Wydany w 1990 roku album „Back From Hell” zostaje przyjęty dość chłodno. Uwaga krytyków i publiczności skupia się na innych grupach aktywnie uczestniczących w dynamicznie rozwijającej się scenie hip-hopowej. Poza tym członkowie Run-D.M.C. zmagają się w tym czasie z osobistymi komplikacjami, nałogami i konfliktami z prawem. Wracają dopiero po trzyletniej przerwie. Mimo że sporo się przez ten czas w muzyce zmieniło, płytka „Down With The King” zostaje pozytywnie przyjęta przez publicz-
W 2009 roku zespół został wprowadzony do Rock’n’Roll Hall of Fame i jest drugim po Grandmaster Flash and the Furious Five przedstawicielem kultury hip-hopowej w tym elitarnym gronie.
LOCO | 61
FOT. FOTOCHANNELS.COM
62 | LOCO
Black Hole Sun
16 lat „KING ANIMAL” JEST PIERWSZYM STUDYJNYM ALBUMEM ZESPOŁU PO DŁUGIEJ PRZERWIE. OSTATNI KRĄŻEK – „DOWN ON THE UPSIDE” UKAZAŁ SIĘ W 1996 ROKU.
The
Avengers „LIVE TO RISE” – JEDEN Z NOWSZYCH UTWORÓW SOUNDGARDEN POMAGAŁ SUPERBOHATEROM W WALCE ZE ZŁEM. MOŻNA GO ZNALEŹĆ NA ŚCIEŻCE DŹWIĘKOWEJ FILMU „THE AVENGERS”.
Revolver W PLEBISCYCIE MAGAZYNU REVOLVER NA „NAJCIĘŻSZY ZESPÓL W HISTORII” SOUNDGARDEN ZNALAZŁ SIĘ NA ZASZCZYTNYM DRUGIM MIEJSCU. TUŻ ZA BLACK SABBATH.
TELEDYSK DO NAJBARDZIEJ ZNANEGO UTWORU ZESPOŁU ZDOBYŁ W 1994 ROKU PIERWSZĄ NAGRODĘ W KATEGORII „BEST METAL / HARD ROCK VIDEO” NA MTV VIDEO MUSIC AWARD.
Been Away Too Long 27 WRZEŚNIA 2012 ROKU NA OFICJALNYM KANALE ZESPOŁU W SERWISIE YOUTUBE POJAWIŁ SIĘ UTWÓR PROMUJĄCY NOWĄ PŁYTĘ POD WIELE MÓWIĄCYM TYTUŁEM „BEEN AWAY TOO LONG”.
Konf likty PO WYDANIU „DOWN ON THE UPSIDE” W ZESPOLE POJAWIŁY SIĘ OSTRE KONFLIKTY ZWIĄZANE Z RÓŻNYMI WIZJAMI DALSZEGO ROZWOJU. W 1997 ROKU ZESPÓŁ SIĘ ROZPADŁ I DOPIERO W 2010 CHRIS CORNELL POINFORMOWAŁ NA TWITTERZE O REAKTYWACJI.
NASZA NOTA
4/5
LOCO | 63
KTO: SOUNDGARDEN CO: King Animal SKĄD: Seattle, USA KIEDY: 13 listopada 2012 WYTWÓRNIA: Seven Four/Republic Records GATUNEK: grunge, rock INSPIRACJE: rock psychodeliczny, hard rock
FOT. MAT. PRASOWE
64 | LOCO
KTO: DEFTONES CO: Koi No Yokan SKĄD: Sacramento, USA KIEDY: 13 listopada 2012 WYTWÓRNIA: Reprise Records/Warner Bros. Records GATUNEK: alternatywny metal, nu metal INSPIRACJE: rock progresywny, rap metal
FOT. MAT. PRASOWE
LOCO | 65
Koi No Yokan
SINGLE
TYTUŁ SIÓDMEJ PŁYTY DEFTONES POCHODZI Z JĘZYKA JAPOŃSKIEGO. JEST TO NIEPRZETŁUMACZALNE NA JĘZYK POLSKI OKREŚLENIE POKREWNE DO „MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA”. UROCZO.
NOWY ALBUM PROMUJĄ DWA SINGLE, KTÓRYCH MOŻNA ZA DARMO POSŁUCHAĆ NA OFICJALNEJ STRONIE ZESPOŁU: „TEMPEST” I „LEATHERS”.
60 tys.
TYLE EGZEMPLARZY „DIAMOND EYES” – POPRZEDNIEGO STUDYJNEGO KRĄŻKA DEFTONES SPRZEDAŁO SIĘ W USA W PIERWSZYM TYGODNIU OD WYDANIA. POZWOLIŁO TO ZADEBIUTOWAĆ NA 6. MIEJSCU LISTY BILBOARD 200.
GRAMMY W 2001 ROKU UTWÓR „ELITE” Z ALBUMU „WHITE PONY” ZDOBYŁ NAGRODĘ GRAMMY W KATEGORII „BEST METAL PERFORMANCE” MOŻNA GO USŁYSZEĆ W FILMIE „DRAGON BALL Z: LORD SLUG”.
DESKOROLKA
NAZWA
GITARZYSTA ZESPOŁU STEPHEN CARPENTER W WIEKU 15 LAT ZOSTAŁ POTRĄCONY PRZEZ SAMOCHÓD W CZASIE JAZDY NA DESKOROLCE. PRZYKUTY DO WÓZKA INWALIDZKIEGO POSTANOWIŁ SIĘGNĄĆ PO GITARĘ I UCZYĆ SIĘ GRAĆ.
JEST POŁĄCZENIEM OKREŚLENIA „DEF” Z HIP-HOPOWEGO SLANGU Z PRZYROSTKIEM „TONES”, POPULARNYM WŚRÓD ZESPOŁÓW Z LAT 50. MA PODKREŚLAĆ INSPIRACJĘ WIELOMA STYLAMI MUZYCZNYMI.
NASZA NOTA
5/5
ZGODNIE Z TYTULEM... OD PIERWSZEGO WEJRZENIA :)
66 | LOCO
FISZ EMADE
TERCET EGZOTYCZNY W UTWORZE “PROSTO W OGIEŃ” POJAWIA SIĘ 71-LETNIA IZABELA SKRYBANT DZIEWIĄTKOWSKA, LEGENDARNA WOKALISTKA TERCETU EGZOTYCZNEGO.
DEBIUT PIERWSZA PŁYTA KIM NOWAK NAGRANA BYŁA NA ŻYWO, BEZ KOMPUTERÓW, DZIĘKI CZEMU BRUDNE RIFFY STAŁY SIĘ JESZCZE BRUDNIEJSZE.
AUTOREM WSZYSTKICH TEKSTÓW NA NOWYM ALBUMIE JEST FISZ, A ZA PRODUKCJĘ ODPOWIADA EMADE.
MARYLIN MONROE NAZWA ZESPOŁU POCHODZI OD NAZWISKA AMERYKAŃSKIEJ AKTORKI KIM NOVAK, KTÓRA MIAŁA RYWALIZOWAĆ Z MARYLIN MONROE O TYTUŁ NAJSEKSOWNIEJSZEJ GWIAZDY HOLLYWOOD. KIM NOVAK JEST NAJBARDZIEJ ZNANA Z FILMÓW ALFREDA HITCHCOCKA.
O SOBIE “BARDZO CIEKAWE DOŚWIADCZENIE, KUPA DOBREJ ENERGII NA SCENIE, A PRZY OKAZJI POWRÓT DO KORZENI MUZYKI ROCKOWEJ.”
KREW TAKI TYTUŁ NOSI PIERWSZY SINGIEL PROMUJĄCY ALBUM “WILK”. PO RAZ PIERWSZY ZOSTAŁ ZAPREZENTOWANY NA COKE LIVE MUSIC FESTIVAL.
NASZA NOTA
5/5 CHYBA NIE MOGŁO BYĆ INACZEJ
LOCO | 67
KTO: KIM NOWAK CO: WILK SKĄD: Warszawa, PL KIEDY: 6 LISTOPADA 2012 WYTWÓRNIA: Universal Music Group GATUNEK: ROCK, GARAGE ROCK INSPIRACJE: SONIC YOUTH, JIMI HENDRIX, BLACK SABBATH, 13TH ELEVATORS
FOT. MAT. PRASOWE
68 | LOCO
FOT. MATEUSZ WÓJCICKI
LOCO | 69
Rozmowa z Mateuszem Wójcickim – architektem i autorem bloga „Czołowiek, który zobaczył całą Warszawę”.
czy jest jakieś inne miasto na świecie albo w Europie, w którym wolałbyś teraz siedzieć i pić kawę? Tak naprawdę jest dużo takich miejsc, bo to jest trochę tak, że – jak poznajesz dokładnie miasto – to masz ochotę też poznać jakieś inne i spędzić w nim trochę czasu. Na pewno – i to są takie plany dość poważne – myślę o wyjeździe do Australii. Melbourne to miasto, w którym chciałbym teraz pić kawę. W Europie? Standardowo Berlin, ewentualnie małe miasteczka w Hiszpanii, ale to chyba na emeryturze. twoje przedsięwzięcie trwa już rok. Jaką część Warszawy udało ci się przez ten czas zobaczyć? Teraz jest moment, w którym znowu zacząłem wracać do tego tematu. Miałem kilkumiesięczny przestój i nazbierał mi się niemały stos kartek z trasami, które muszę gdzieś powrzucać. Na razie z takich zapisanych i udokumentowanych to jest całe Śródmieście: Śródmieście Południowe, Północne, Powiśle, Solec, Ujazdów, Stare Miasto, Nowe Miasto; fragmenty Pragi: Kamionek, Saska Kępa, Stara Praga, Szmulki. I to jest już tak zbadane, że czeka na publikację. Dalej jakieś urywki Ursynowa, Stegien, Starego Żoli-
borza, Mokotowa i Woli. Zostawiam sobie Rembertów i inne mniej wesołe dzielnice na koniec. czyli prawa strona Wisły zostaje na deser? Tak, na razie zaczynam od rejonów Saskiej Kępy, bo tam jakoś mnie ostatnio ciągnie. Z wielu względów. I tak mimochodem zwiedzam ten rejon. no właśnie, a od technicznej strony, jak to zwykle wygląda? Przygotowujesz się, pakujesz suchy prowiant, termos z herbatą czy przy okazji swoich stałych tras odhaczasz sobie kolejne miejsca? Planowałem tak kiedyś robić, ale okazało się, że jestem na tyle niezorganizowanym człowiekiem i robię tyle rzeczy, że nie jestem w stanie powiedzieć sobie: „OK! Dzisiaj wstaje i robię to, to i tamto”. Był taki moment z rowerem... o, czyli nie tylko spacery? Nie, nie da się tego zrobić na piechotę i teraz już wiem to na pewno. Zacząłem jeździć na rowerze i zwiedzać. I wtedy sobie mniej więcej planowałem, który rejon zobaczę. Z tymi smutnymi dzielnicami planuję to
70 | LOCO
zrobić samochodem, żeby nie musieć na przykład iść przez Żerań na piechotę albo jechać rowerem, bo to raczej nie jest fajne doświadczenie. I wtedy mam zamiar sobie ustalać, który kwartał, kiedy zwiedzam. Zobaczymy. Włączasz Endomondo i ruszasz? Tak. Teraz trochę mi telefon zaszwankował, ale chcę sobie kupić tracker GPS. Telefon rozładowywał się po maksymalnie dwóch godzinach, a takie urządzenie może działać znacznie dłużej. Mogę mieć je przez cały dzień przy sobie i dokumentować swoje trasy nawet bez zastanawiania się i pilnowania, czy wszystko włączyłem. W ten sposób straciłem dużo dokumentacji z miejsc, w których nie będę miał łatwości znów się pojawić. Myślę tu np. o ukrytych w Parkach Krajobrazowych miejscach i polankach na Wale Zawadowskim. Na początku założyłeś, że to zajmie trzy lata. Cały czas myślisz, że się uda? Dziś już wiem, że to może zająć więcej, a jeśli podejmę decyzję o zmianie miejsca zamieszkania, to nie wiem... Zamówię sobie taksę, zapłacę za to tysiąc złotych i zobaczę całe miasto w ciągu jednego wieczoru (śmiech).
A czy przez ten czas coś cię zaskoczyło? Zmienił się twój stosunek do tego miasta? Wydaje mi się, że to zwiedzanie potwierdziło tylko moje pierwotne podejście. Zacznijmy od tego, że ja bardzo dobrze znałem Warszawę i w ogóle stąd ten pomysł. Chciałem sprawdzić, na ile dobrze. I tak naprawdę bardzo mało miejsc mnie zaskoczyło. Natomiast mam to szczęście, że widzę jak to miasto się zmienia. Na przykład w wakacje, kiedy ludzie zaczęli masowo wychodzić z domu, pojawiły się miejscówki, które ich przyciągały. Zdaję sobie sprawę, że to jest lepiej widoczne w Centrum, na obrzeżach raczej wszystko się utrwala w syfie, który gdzieś tam się pojawił na przestrzeni ostatniej transformacji ustrojowej. Inne słowa mi nie przychodzą na myśl, to jest po prostu straszny syf. Czasami Warszawa załamuje. Budujemy sobie bardzo brzydką Polskę. Czyli ten chaos kłuje cię w oczy. A znasz inne takie dziwne miasta na świecie? Nie. To chyba tylko w Polsce są takie miasta. To, co się dzieje w naszych miastach to jest totalny ewenement. Nie szanujemy przestrzeni, w której przyszło nam żyć.
LOCO | 71
Porozmawiajmy jeszcze o Warszawie, przecież widziałeś prawie całą (śmiech). Myślisz, że jest atrakcyjna dla turystów? Bardzo atrakcyjna, ale potrzebuje bardzo odpowiedzialnego przewodnika, który ma świadomość tego, jak to pokazać. Jest mnóstwo rzeczy ciekawych dla turystów, tylko musimy zobaczyć jacy naprawdę jesteśmy. Jeżeli chcesz pokazać gościom z Zachodu na przykład Łazienki albo współczesną architekturę Warszawy, to wybacz. Oni mają to dwa razy lepiej, dwa razy bardziej, dwa razy fajniej. To, co można im pokazać, to właśnie to, czego nie mają i oni tutaj z chęcią po to przyjadą. A odczuwasz jeszcze jakąś przyjemność ze zwiedzania? To wszystko jest trochę przy okazji. Czasami tylko siadam do komputera i mielę te materiały na komputerze w Photoshopie i je porządkuję. Czy to jest przyjemność? Chyba tak. No właśnie, a gdy już skończysz, będziesz miał wszystkie mapy, materiały, dokumentacje, to co? Jaki jest ostateczny cel? Celów jest kilka. Pierwszy cel jest taki, żeby robić to, co się lubi i żeby tylko to robić. A jak już się coś robi, to trzeba to zapisywać, zamiast wyrzucać do kosza, żeby ktoś się o tym dowiedział, bo to daje możliwości kontynuowania takiego podejścia do życia. A trzeci cel jest taki, że jak to już będzie zebrane, to jako architekt będę mógł podeprzeć tym swoje zdanie. Poza tym, jest to bardzo fajna zajawka i dużo osób się interesuje. Aż się dziwię, nie sądziłem, że to wszystko aż tak zadziała. I to jest zajebiste. Na swoim blogu zapraszasz też inne osoby do wspólnego zwiedzania. Duże jest zainteresowanie? Zainteresowanie jest duże, ale raczej słabo wychodzi, bo nie jestem w stanie się z nimi umówić.
No to mamy farta... Na co dzień działa to tak, że jestem z kimś i po prostu z tym kimś idę. Wtedy jest ciekawa rozmowa i potem o tym piszę. To jest taki spontan, wartość dodana. A gdyby ktoś z innego miasta chciał podjąć podobne wyzwanie, zachęcałbyś go? Ja mam po roku takie poczucie, że coraz mniej mnie zaskakuje. To jest niebezpieczne. Liczę na to, że będę znał miasto na wylot i jednocześnie bardzo doświadczał wszelkich zmian. Na razie stało się tak, że jak wyglądam przez okno, patrzę na ten krajobraz, to już dokładnie wiem, gdzie jestem, totalnie rozumiem to miasto i znam je. Tu jest ta ulica, tu inna – widziałem je stąd, stąd, stamtąd... Coraz mniej nowych rzeczy, które mogą mnie zdziwić. To jest trochę męczące, a może to ja muszę się do tego przyzwyczaić, nie wiem.
72 | LOCO
W Warszawie, ale pewnie też w innych miastach, jest mnóstwo codziennych konfliktów: piesi nie lubią rowerzystów, rowerzyści – kierowców itd. Niewiele jest też przestrzeni przyjaznej różnym akcjom artystycznym. Jak to widzisz? To jest trochę tak: jeżeli jesz syfne żarcie, to to twoje ciało będzie chorować, jeżeli oglądasz głupoty w necie, to twoja głowa będzie chorować, a jeżeli żyjesz w chorym mieście to twoje relacje z obcymi ludźmi będą chore. Na szczęście to się trochę zmienia. Jakaś przestrzeń publiczna się pojawia i zaczynamy szanować takie inicjatywy, które o czymś mówią, jak na przykład street art. Myślę, że tendencja jest taka, że to się będzie coraz bardziej otwierać. Może znikną też zakazy jazdy na deskorolce i skatestopery. To jest fatalne. Ja kiedyś w liceum ostro jeździłem na rowerze i pamiętam, że przyjeżdżaliśmy do parku i skakaliśmy ze skarpy. Teraz wszędzie są poinstalowane barierki, żeby tego nie robić. To była fajna zajawka. Ludzie się wkurzają, że młodzież tylko siedzi w necie i nie wychodzi na zewnątrz, a jak już wychodzi, to się pojawiają jakieś problemy. To jest głupi proces, który wychodzi z jakiejś próby dominacji i decydowania, co wolno, a czego nie wolno. A to nigdy nie działało i nigdy nie będzie działać. Zawsze będzie... Nie wiem, jak to ująć. Trzeba to określić bardzo mocnym słowem: wypierdala to w innym miejscu. Tego nie da się inaczej określić, bo ta tłamszona energia musi się zamanifestować i robi to często w bardzo brutalny sposób. Robi to właśnie językiem buntu, który może być odbierany jako agresja. Miasto jest po to, żebyśmy tu żyli. Tym bardziej, że pojawia się zakaz albo barierka, a alternatywa nie... Właśnie. Poza tym, takie akcje sprawiają, że ta przestrzeń żyje, nie jest pusta.
LOCO | 73
W takim razie na pewno jako architekt marzysz o zaprojektowaniu jakiejś przestrzeni w mieście. Ostatnio robiliśmy w 4am Architekci taki dość często publikowany i wspominany projekt: „Przywróćmy miastu rzekę”. Na razie jest to cel, który chciałbym zrealizować. To nie tak, że jest coś, co chciałbym zaprojektować. Pojawia się jakiś temat i albo on jest ciekawy, albo nie. Jak jest wciągający i w jakiś sposób dla ciebie ważny, to się do niego przykładasz. I jak zobaczysz, jak to wygląda w tym miejscu, to możesz się do tego przywiązać emocjonalnie i chcieć to robić. A co architekta wkurza? Jest taki problem, że za granicą buduje się sporo budynków takich totalnie rozbuchanych. Są piękne, pokręcone i gigantyczne. Po kilku latach okazuje się, że to w ogóle nie działa, że powstaje pusta, nieużywana i wyobcowana przestrzeń. Niestety te budynki świetnie wyglądają na zdjęciach i chcemy mieć to w Polsce. Ja sobie myślę: „Kurde, pojedźmy gdzieś, zobaczmy jak to funkcjonuje, zobaczmy, że to źle funkcjonuje, że to na maksa źle funkcjonuje”. I często jest tak, że budynek, który na wizualizacjach wygląda gorzej, znacznie bardziej wzbogaciłby przestrzeń niż jakaś ośmiornica. Najważniejsza jest intencja w której się coś tworzy. Obecnie niestety żyjemy w epoce lansowania architektury ego. I to jest niebezpieczne. Najbliższy przykład to chyba projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Był taki bardzo trafny rysunek Raczkowskiego – małżeństwo siedzi w takim typowym polskim domu – na ścianie krzyż, meblościanka, itd. I mąż mówi: „Jesteśmy z żoną rozczarowani werdyktem. Liczyliśmy, że zwycięży jakiś odważny i awangardowy projekt”. Jak wyobrażasz sobie Warszawę za powiedzmy 10 lat? Myślisz, że jakoś uda się okiełznać ten chaos? Nie wiem. Warszawa to tak naprawdę są dwa miasta – Centrum, które
idzie w jakimś kierunku i sypialnie, które idą... To jest w ogóle tragedia. Miasto wygląda, jakbyś włożył klocki do pudełeczka, potrząsnął i wysypał. Niby jest wszystko, ale nie ma w tym żadnej koncepcji i spójnej wizji. Na koniec trudne pytanie: lubisz jeszcze Warszawę? Ja mam z nią taki specyficzny związek. Powiedzmy, że jesteś młody i jesteś zakochany w pewnej dziewczynie. Ona cię po prostu totalnie bierze, czujesz to i później masz szansę z nią być. Masz wspaniały związek, w którym jest miłość i w ogóle jest super. I nagle budzisz się i myślisz sobie: „Kurde, coś jest nie tak, coś się wypaliło”. Pojawia się kryzys. I ja jestem w trakcie tego kryzysu. Ten kryzys trwa już około dwóch lat. Teraz będzie albo rozstanie, albo odkryjemy w sobie coś nowego.
74 | LOCO
VITAE VIAZI POCHODZĄ Z MOSKWY, A TAMTEJSZE ŚCIANY ZACZĘLI MALOWAĆ W 2009 ROKU. ZESPÓŁ TWORZY PIĘĆ OSÓB: STASIK KANEVSKY, SENYA JUCHKOV, MASHA B. MARAND, LESHA ATOMSKY ORAZ DEN ZENIN.
LOCO | 75
76 | LOCO
LOCO | 77
78 | LOCO
LOCO | 79
80 | LOCO
LOCO | 81
82 | LOCO
LOCO | 83
84 | LOCO
– wywiad z sirem
Rozmawiał: Jacek Baliński. Dziękuję za pomoc Maciejowi Boguckiemu.
przyjęło się, że przeciętny wywiad z grafficiarzem ogranicza się do kilku podsta-
wowych pytań: kiedy zacząłeś malować, jakie ekipy współtworzysz i skąd czerpiesz inspiracje. no, i jeszcze fajnie by było, jakby delikwent opowiedział o swoim największym przypale. to wszystko niewątpliwie ważne kwestie, niemniej przeprowadzając poniższą rozmowę , nie mogłem się ograniczyć tylko do tego. Za dużo ten
gość widział i zbyt daleko zaszedł, żeby nie wymaglować z niego czegoś więcej – nie tylko od strony stricte graffiti. W wyjątkowej rozmowie dla sulwu – jeden z pionierów warszawskiej sceny, znany głównie z sd i b3s – sir!
LOCO | 85
FOT. SIR | B3S | SD (MOZAMBIK , 2004)
czym jest społeczeństwo z perspektywy grafficiarza? Dobre pytanie… Po pierwsze jest widownią i mimowolnym odbiorcą, po drugie – barierą. Może cię dogonić, złapać i zrobić problem. Graffiti robi się dla społeczeństwa, które jednocześnie może być – w cudzysłowie – policjantem. zaraz… Graffiti robi się dla społeczeństwa? Malując na ulicy, nie masz żadnej kontroli nad tym, kto to zobaczy, więc musisz zakładać, że docierasz do ogółu. w takim razie czym jest graffiti z punktu widzenia tego ogółu? Ciężko powiedzieć… Należy wziąć pod uwagę, że czym innym dla przeciętnego obywatela są tagi, czym innym jakieś srebra i throw-upy, czym innym dopracowane style.
chodzi mi głównie o nielegalną działalność. Moim zdaniem, generalna opinia jest taka, że to wandalizm i niszczenie mienia. ludzie dopuszczają do siebie ewentualność, że grafficiarz może ewoluować do miejsca, w którym na przykład ty jesteś? Że można dojść od malowania pociągów do zajmowania się architekturą? tak. Chyba nawet nie myślą o tym w taki sposób. ale istnieje stereotypowe postrzeganie malujących litery jako cokolwiek średnio rozgarniętych małolatów… którzy czasem sobie coś tam psikną – czasem coś zniszczą, czasem może coś ładnego zrobią. Tak, jest coś takiego, ale tak naprawdę punkt widzenia społeczeństwa nie ma żadnego znaczenia.
86 | LOCO
skończyłbyś architekturę, gdyby nie przygoda z graffiti? Bez tego na pewno nie byłbym w miejscu, w którym jestem. dlaczego? Bo graffiti tak naprawdę nie ma nic wspólnego z malowaniem. To sposób myślenia, sposób przełamywania pewnych narzuconych ogólnie schematów. To robienie czegoś, do czego ma się przekonanie – tak jak się chce i w miejscu, które sobie dowolnie wybierzesz. wykorzystujesz to podejście w pracy zawodowej? Tak, pozwala mi ono robić rzeczy, na które inni by nie wpadli lub stwierdziliby: nie, to nie przejdzie. Ja, kiedy się uprę i uważam coś za słuszne, to prędzej czy później dopnę swego. Graffiti dało mi możliwość innego spojrzenia na rzeczywistość. graffiti nie jest przypadkiem wykluczeniem społecznym? Ostatnio tego nie analizowałem, natomiast dawniej miałem dużo tego typu rozkminek. W czasach mojej aktywności graffiti znajdowało się w Polsce na nieco innej pozycji – było czymś relatywnie nowym i interesującym. Oczywiście jedni lubili, drudzy nie lubili, ale jako takie było postrzegane jako ciekawostka i zjawisko, a nie wykluczenie. Inaczej w Niemczech – tam żaden writer nie przyznawał się publicznie do tego co robi, bo byłoby to równoznaczne z tym, że postępuje niewłaściwie lub że jest wręcz przestępcą. nie wyczuwałeś na starcie żadnej nagonki? Nie. Kiedyś nie było stresu i szło się malować w ciągu dnia. Jeden przeszedł i krzyknął: na chuju se namaluj, drugi: o, fajne – ale na dobrą sprawę nic z tego nie wynikało. Mówiłeś: tak, tak – i malowałeś dalej. których opinii było więcej? Pozytywnych. To był początek lat dziewięćdziesiątych, więc każdy przejaw kultury zachodniej był czymś świeżym w naszej polskiej szarzyźnie. Oprócz graffiti moż-
W DZIEWIĘĆDZIE KILKA FARB W SP PIŁEM BIAŁY LAK POD PLACEM NA SZEGO SIRA. na tu mówić o hip-hopie i deskorolce. skąd w ogóle dowiedziałeś się o graffiti opartym na literach? Z trzech niezależnych źródeł. Pierwszym był mój bardzo dobry, starszy o trzy lata kolega z podstawówki – Doser. To była jedna z trzech pierwszych osób, które zaczęły w Polsce tagować, a przy okazji gość, którego praca na Sobieskiego (“Mr. Soto”) była pierwszą zobaczoną przeze mnie na mieście. To był rok dziewięćdziesiąty pierwszy. a dwa pozostałe źródła? Drugim czynnikiem były pojawiające się mniej więcej w tym samym czasie rzeczy KoBe Crew i ludzi z Berlina – Saints Crew – w przejściu podziemnym pod GUS-em. Trzecim elementem układanki jest mur Wyścigów Konnych na Służewcu, gdzie absolutnie pierwsze obrazki tworzył Ken. No, i w międzyczasie natknąłem się jeszcze na skate’owy magazyn „Trasher”, w którym był wywiad z pionierami graffiti w L.A.
LOCO | 87
ESIĄTYM DRUGIM ROKU KUPIŁEM PRAYU – A ŻE NIE BYŁO BIAŁEGO, KUKIER DO WŁOSÓW… I W PRZEJŚCIU A ROZDROŻU WRZUCIŁEM PIERWco wcześniej było na murach w Warszawie? Szablony, ale raczej polityczno-prześmiewcze, z przesłaniem. Oczywiście fajne graficznie, niemniej ich istotą był przekaz, a nie forma estetyczna. interesowałeś się nimi? Na samym początku sam nawet robiłem jakieś skate’owe szablony – to było dla mnie pierwsze w ogóle zetknięcie z farbą. Co nie zmienia faktu, że na mieście było tego bardzo mało. Ciężko sobie wyobrazić, ale w całej Warszawie na ścianach było wypsikane tyle farby, ile teraz na trzech segmentach na Wyścigach. kiedy stawiałeś pierwsze kroki? W dziewięćdziesiątym drugim roku kupiłem kilka farb w sprayu – a że nie było białego, kupiłem biały lakier do włosów… – i w przejściu pod Placem na Rozdrożu wrzuciłem pierwszego SIRa. Co ciekawe, pół roku później praca ta przypadkiem trafiła na plakaty Papa Dance.
a pierwszy panel? Na jesieni dziewięćdziesiątego czwartego roku do kraju wrócił Krizm, który wcześniej siedział w Pradze. Chodziłem z nim do tego samego liceum, polubiliśmy się i zaczęliśmy razem pisać CSN (Coś Sobie Namalują). Mój przyjaciel Omen, siedzący wówczas w Australii, przesłał nam „Hype” – pierwszy magazyn graffiti jaki Warszawa widziała na oczy. Były tam też zdjęcia paneli i strasznie nas to zainspirowało. Premierowy wagon zrobiłem pod koniec roku w Zakopanem, razem z Deszczu Strugi. Był to zresztą chyba pierwszy pomalowany przez Polaka skład w naszym kraju. csn było twoją pierwszą ekipą? Tak. Od dziewięćdziesiątego czwartego roku tworzyłem ją właśnie razem z Krizmem i Omenem. Trzeba pamiętać, że to co teraz jest oczywiste – że taguje się grubym flamastrem, że jest określony styl pisania tego taga, że jest iluś gości w grupie… …wtedy oczywiste nie było. Dziś to jest jak dwa plus dwa to cztery, a wtedy nie było ani dwa, ani plus, ani dwa, ani cztery. Wszystko to gdzieś
88 | LOCO
tam podpatrzyliśmy i staraliśmy się przenieść na nasz grunt. to było pierwsze crew w Warszawie? Mniej więcej równolegle pojawiły się właśnie CSN i NTA (No Toys Accepted) założone przez Asha i Kena. Wcześniej było jeszcze KoBe Crew, którego członków jednak nigdy nie miałem okazji poznać. W dziewięćdziesiątym piątym roku natomiast powstały już B3S i DNS. a sd? Style Dealers narodziło się po CSN niejako przy okazji dużego jamu w dziewięćdziesiątym szóstym na Wyścigach, który zrobiliśmy z chłopakami ze Szczecina i z Keramikiem. Z perspektywy czasu oceniam SD jako dość dziwny projekt. Pomysł zakładał stworzenie ekipy z ludzi z różnych miejsc świata – tych, którzy bardzo dobrze technicznie malują, oraz tych działających na każdym polu hip-hopu. To była grupa nie tyle towarzyska – choć oczywiście znaliśmy się i lubiliśmy – co mająca po prostu wspólny cel, którym było robienie dobrych produkcji. z kim tam byłeś? Z wieloma osobami – Ashem, DJ-em Feel-X, ŚP Wembley’em, DJ Voltem, United Clan, Specialem z EWC, Keramikiem… później zacząłeś pisać B3S? Właściwie B3S pisałem równolegle z SD, z tą różnicą, że SD było ekipą bardziej muralową… …„muralową” chyba nie w obecnym tego słowa znaczeniu? Nie, wtedy to znaczyło po prostu tyle, co legalne prace. jaka jest geneza B3S? Założyłem je razem z Ashem, od dawna mieszkającym w L.A. Sickiem i Deszczu Strugi, który wówczas pisał Barn. Po dwóch latach doszła świeża krew w postaci Urana, Donka, Image i Sheka.
FOT. SIR | B3S | SD (WARSZAWA , TOR WYŚCIGÓW KONNYCH, 1995)
skupialiście się głównie na mieście? Tak, takie było założenie, ale od dziewięćdziesiątego piątego roku atakowaliśmy też pomarańcze. To był wówczas świeży temat – mogłeś sobie pójść na yard, piknikować. Zaczęliśmy od paneli, później był pierwszy e2e, top2bottom, srebrny wholecar, wholecar kolorowy. Nie było problemu z czasem – bardziej z tym, że musieliśmy nauczyć się ogarniać to wszystko od strony techniczno-warsztatowej. jaka była reakcja polskiej kolei na pomalowane wagony? Nie wiem, jaka była reakcja, ale na pewno nie była przygotowana na to. Był taki moment w dziewięćdziesiątym szóstym roku, że cały system był rozpieprzony – wszystkie pociągi pokryte farbą, myte tylko szyby. Coś jak Nowy Jork – siedziałeś na dworcu na Zachodnim, spotykałeś innych writerów, oglądałeś obrazki, robiłeś zdjęcia. Później wiadomo, jak się potoczyło – buff, łapanki.
LOCO | 89
a kulminacja zainteresowania graffiti jako takim w Warszawie, kiedy była najbardziej widoczna? Dziewięć sześć-dziewięć osiem, choć wpływ na moją ocenę może mieć fakt, że w tym czasie robiłem najwięcej. Natomiast na pewno te lata były najbardziej kreatywne, jeśli chodzi o podejście do liter. Ówczesne style były odkrywcze – nie bójmy się tego powiedzieć – wręcz na skalę światową. Nie były może super dopracowane, to przyszło nieco później, ale były w nich pomysł i chęć odróżnienia się od prac innych. Widać to chociażby po obrazkach Tryba i Ble – nie znajdziesz dwóch takich samych. teraz tego nie ma? Co prawda nie śledzę sceny, ale gdy jeżdżę przez miasto, siłą rzeczy widzę jakieś wrzuty na ścianach. Często są one bardzo dobre w samej konwencji graffiti, ale tak naprawdę nic z nich nie wynika. Brakuje im tego czegoś. myślisz, że style z końca lat dziewięćdziesiątych byłyby w stanie się dzisiaj obronić? Może niekoniecznie w kwestii swingu, ale jeśli mówimy o technice, precyzji i – szczególnie – pomysłach, to zdecydowanie.
gdzie najczęściej malowałeś? Miałem słabość do Wyścigów, które zresztą w dziewięćdziesiątym trzecim roku zalegalizowałem… …czyli pierwsze rzeczy robione tam przez chociażby Kena były nielegalne? Teoretycznie tak. jak udało się zdobyć pozwolenie? Miałem raptem szesnaście lat i poszedłem do ówczesnego dyrektora Toru Wyścigów Konnych. Powiedziałem, że chciałbym móc tu malować bez obawy, że ktoś będzie mnie ganiał. Facet chętnie przystał na to – pod warunkiem, że moje obrazki nie będą przedstawiały treści reklamowych ani obrażających czyjeś uczucia religijne. kiedy Wyścigi zaczęły tętnić życiem? Całe Wyścigi udało się zamalować dopiero w dziewięćdziesiątym siódmym – segmentów wciąż przybywało i przybywało, w końcu zatrzymało się chyba na dwustu jedenastu. To był taki kulminacyjny moment, później poszło już z górki.
MIAŁEM SŁABOŚĆ DO WYŚCIGÓW, KTÓRE ZRESZTĄ W DZIEWIĘĆDZIESIĄTYM TRZECIM ROKU ZALEGALIZOWAŁEM…
90 | LOCO
FOT. SIR | B3S | SD (WARSZAWA , TOR WYŚCIGÓW KONNYCH, 1996)
a poza nimi? W dziewięćdziesiątym szóstym udało mi się zdobyć zgodę na WKD Śródmie ście… zalegalizowałeś dwie kultowe warszawskie miejscówki… Na to wygląda. z wkd-ką poszło równie gładko jak z wyścigami? Raczej tak. Pojechałem do siedziby w Grodzisku Mazowieckim i po prostu porozmawiałem z dyrektorem, jako główny argument za podając właśnie mur na Wyścigach. Udało się wyprosić zorganizowanie jamu, który był pierwszym tak dużym w Warszawie. Przyjechali między innymi chłopaki z czeskiej Pragi, a TVP2 kręciło premierowy polski dokument o graffiti. Impreza się powiodła i dzięki temu – oraz wsparciu kilku znaczących osób – zdobyliśmy pozwolenie na malowanie, kiedy chcemy. Zasada była jedna: nie wolno chodzić po torach. czym różnił się jam na WKD od chociażby organizowanych w późniejszych latach przez Asha „Brain Damage”? Organizacją. Na WKD wykonaliśmy pięć telefonów, zaprosiliśmy dwadzieścia osób i nic więcej nie było potrzebne. Igor ogarniał imprezy już na poziomie światowym. wspominasz szczególnie miło jeszcze jakieś inne tego typu eventy? Zawsze fajna
atmosfera panowała w Szczecinie na niezapomnianej Pleciudze, przyjemny był też jam w dziewięćdziesiątym ósmym w Gdańsku w miejscu, gdzie teraz stoi hotel Sheraton. Również w Berlinie byłem na kilku kozackich imprezach. A propos „Brain Damage” – pomagałeś Ashowi? Mówisz teraz o magazynie? tak. Generalnie to był w ogóle mój pomysł. Pierwszy numer – w dziewięćdziesiątym piątym lub szóstym roku – zrobiłem całkowicie sam (ucząc się przy okazji obsługi Quark Express). Niestety, źle go złożyłem, w związku z czym nie dało się go wydrukować, a co z tym idzie – nigdy nie został wydany. w takim razie kiedy Ash się w to zaangażował? Już przy okazji drugiego numeru zaczęliśmy współpracę; zresztą wspólnie go sfinansowaliśmy za pieniądze, które otrzymaliśmy za pomalowanie klubu Hades. Wpompowaliśmy w to cały kesz, a nie zakładaliśmy, że będzie to w jakikolwiek sposób dochodowe. później było? Jeśli już, to bardziej dla Igora, który przejął „BD” od czwartego numeru. W pewnym momencie to było naprawdę poważne pismo, więc zakładam, że przynosiło zyski. Aczkolwiek na początku działaliśmy na zajawce, czuliśmy po prostu potrzebę zrobienia czegoś ta-
LOCO | 91
kiego – widzieliśmy magazyny z innych krajów, obserwowaliśmy rozwój graffiti w Polsce i uznaliśmy, że warto je pokazać światu. A należy pamiętać, że nie było wówczas Internetu. dlaczego magazyn zaczął podupadać? To raczej pytanie do Asha. Ja niedługo potem poświęciłem się „Galerii Koloru” – poczułem potrzebę stworzenia swego rodzaju przeciwwagi dla „Brain Damage”, które w pewnym momencie stało się, moim zdaniem, zbyt przeintelektualizowane. Chciałem wrócić do istoty pisma o graffiti – czyli minimum tekstu, maksimum zdjęć. Pierwszy i drugi numer zrobiłem sam, przy trzecim pomógł mi Budzyk. Później, niestety, temat upadł… nie korci, żeby wrócić na rynek wydawniczy? Musiałbym siedzieć w graffiti, a nie w wygodnym biurze przed komputerem… kiedy się wycofałeś? Znany austriacki writer Skero powiedział kiedyś, że jeśli ktoś skończył malować, to tak naprawdę nigdy nie zaczął. Dlatego unikam takich formułek, mimo że od dwa tysiące trzeciego roku udzielam się bardzo sporadycznie. dlaczego? W pewnym momencie po prostu zmieniły się priorytety. Aktywne malowanie od
FOT. SIR AKA MEKHT | B3S | SD (WARSZAWA , TOR WYŚCIGÓW KONNYCH, 1997)
piętnastego do dwudziestego roku życia było bardzo fajną, bezstresową przygodą, ale całe życie tak nie można. Graffiti ukształtowało mnie, mój charakter, podejście, sposób myślenia – nie wyobrażam sobie siebie bez tego, ale ten etap już zwyczajnie minął, a zaczął się nowy. Mam rodzinę, mam córkę, pracę, pewną odpowiedzialność. Byłoby niepoważne wrócić teraz do latania po nocy z puszką i narażanie się na niepotrzebne konsekwencje. pamiętasz ostatnią rzecz, którą zrobiłeś? Nie, natomiast nigdy nie zapomnę kilku innych historii. na przykład? Nowy Jork, Bronx i rooftop z legendarnym TATS Cru… wow. Stoisz na szczycie budynku, w oddali widzisz Manhattan, malujesz z ludźmi, którymi od dzieciaka się jarasz… Ciary na plecach. Ponadto miło wspominam Mozambik w dwa tysiące czwartym roku, gdzie miałem fajną świadomość tego, że znowu robię coś pionierskiego. wcześniej nie było tam żadnych napisów na murach? Nie. a jakąś akcję z Polski wspominasz szczególnie? W dziewięćdziesiątym szóstym w Olsz-
92 | LOCO
ZADZWONIŁ DO MNIE ÓWCZESNY RZECZNIK POLICJI tynie miałem śmieszną sytuację. Byłem z chłopakami prowadzić warsztaty graffiti dla dzieciaków. W nocy poszedłem z Ashem, Krizmem i jeszcze jednym kolegą na pociągi – na główny dworzec w Olsztynie, tak więc dość bezczelnie… Nagle wkroczyło dwóch SOK-istów i zaczęli nas gonić. To była moja pierwsza hardkorowa spierdalanka w życiu. Mnie i Ashowi udało się uciec, natomiast Krizma złapali. Miałem później dość duże nieprzyjemności, bo – żeby wesprzeć Krizma – razem z Ashem przyznaliśmy się, że byliśmy tam z nim. Musieliśmy zapłacić za czyszczenie, kilka razy jeszcze pojechaliśmy do Olsztyna złożyć jakieś zeznania. Zdjęcia zobaczyliśmy dopiero w kartotece i jak poprosiłem o nie gościa, który prowadził sprawę, powiedział, że jeszcze słowo i… odczuwałeś później jeszcze następstwa tego wydarzenia? Oczywiście mieliśmy sprawę w sądzie i byliśmy normalnie skazani. Było to o tyle pechowe, że wszystko działo się chwilę przed moją maturą, w związku z czym dzielnicowy przyszedł do liceum… mówiłeś przecież, że dyrekcji podobało się to, co robisz? Dlatego też policjant został odprawiony z kwitkiem… Respekt dla mojej szkoły. byłeś kojarzony również z malowaniem komercyjnym. Tak, chyba najbardziej spektakularnym przedsięwzięciem, w którym wziąłem udział, była kampania reklamowa Frugo – pierwsza w Polsce zrobiona na taką skalę. Odpowiadająca za nią agencja Greyn przez znajomych dowiedziała się, że maluję graffiti, i wspólnie z Ashem poszliśmy na spotkanie omówić szczegóły. Stanęło na tym, że zrobimy projekty na etykiety i namalujemy rzeczy na billboardach. Przy tej okazji po
raz pierwszy wybraliśmy się do Berlina po trzysta puszek Sparvar… to była pierwsza kampania wykorzystująca graffiti? Pierwsza duża. Wcześniej były jakieś mniejsze – robiliśmy na przykład scenografię do „Politycznego Graffiti” dla Polsatu. a akcja z Mountain Dew? To również nasza sprawka. Promocja tego produktu opierała się na tak zwanym guerilla marketingu. MD wchodziło dopiero na rynek, szefostwo przyszło do nas i poprosiło o pomysły. Rzuciliśmy hasło: zróbmy ileś produkcji legalnych w całym kraju z waszym logo. W Trójmieście dostaliśmy nawet legalne pociągi do pomalowania… nielegal też się zdarzał? Tak – jakieś szablony i prace na linii. Zabawne, że po jakimś czasie – nikt nie wie, z jakich pobudek – przypadkowi ludzie zaczęli powielać te malunki. takie zlecenia były dla ciebie sposobem na utrzymanie? W czasie studiów były one moim głównym źródłem dochodów. Frugo jedno, Frugo drugie, jakieś knajpy, sieć kawiarni Cafe Nescafe. Malowanie było cały czas dla mnie ogromną przyjemnością, więc możliwość zarobienia na nim w jeden dzień tyle, że później przez miesiąc mogłem kiwać palcem w bucie, była super interesem. nie możemy nie wspomnieć o historii z malowaniem dla komendy w Warszawie… Było tak, że zadzwonił do mnie ówczesny rzecznik policji – pan Witold Gierałt – i powiedział, że chcą mieć jakiś element młodzieżowy w sali prasowej i za pomocą tego promować nowy bezpłatny numer. Doszedłem do wniosku, że to szczytny cel i razem z dwoma kolegami zrobiłem tę pracę.
LOCO | 93
FOT. SIR AKA MEKHT | B3S | SD (WIEDEŃ, 2005)
rzecznik wiedział o twojej nielegalnej działalności? Nie rozmawialiśmy o tym… jak zareagowało środowisko? Większość oczywiście odebrała to jednoznacznie negatywnie. Chłopaki na przykład z WTK, którzy przecież byli moimi znajomymi, powiedzieli wprost: stary, przegiąłeś. głównym zarzutem było to, że malowałeś dla komendy czy sam fakt malowania za kasę? Nie robiłem tego za pieniądze… Jestem natomiast zdania, że istnienie takiego numeru, na który można zgłosić, że ktoś kogoś morduje czy w jakikolwiek inny sposób robi komuś krzywdę, było jak najbardziej wskazane. i na który można było zgłosić, że ktoś wrzuca srebro. Jeśli człowiek robi graffiti, to musi się liczyć z tym, że może zostać złapany – to jest część tej zabawy tak naprawdę. W związku z tym nie powinien mieć z tym problemu – jeśli się boi policji, niech maluje na legalach. Zresztą po czasie uważam całą akcję za zabawną – w końcu warszawska komenda jest jedyną na świecie, w której jest graffiti… myślisz, że z grubsza 20-letni wtedy writerzy spojrzeliby teraz na sprawę z innej perspektywy? Możliwe, w końcu wszyscy wydorośleliśmy. Widujemy się z chłopakami od czasu do czasu i normalnie rozmawiamy. Mamy do tego większy dystans. Swoją drogą, to faj-
ne obserwować rozwój tych ludzi. Na przykład Image’a pamiętam jeszcze z podstawówki, kiedy przychodził do mnie kupować końcówki, które przywiozłem z Berlina, a dziś jest cenionym architektem w Azji…
94 | LOCO
KASETA ZOMBIE O POJEMNOŚCI 35TB!
Polski rynek komiksowy raczej nie rozpieszcza miłośników tej formy sztuki. Dlatego często trzeba sobie radzić inaczej. Z pomocą komiksowym maniakom, dla których język nie stanowi bariery, przychodzi platforma ComiXology. Wybór tytułów jest całkiem duży, a ceny do przełknięcia. Zresztą, często pojawiają się rozmaite promocje. Twórcy pomyśleli również o bardziej oszczędnych użytkownikach i stworzyli dość szeroką ofertę komiksów dostępnych zupełnie za darmo. Dodatkowym atutem są przejrzyste aplikacje mobilne na iPada, iPhone’a, Androida i czytnik Kindle. Na pewno warto zerknąć.
Od pogrzebu poczciwej kasety magnetofonowej minął kawał czasu. Wszyscy zdążyli się już otrząsnąć i pogodzić z jej odejściem. Wydawało się, że przetrwa tylko we wspomnieniach posiadaczy pierwszych walkmanów czy użytkowników komputerów Atari lub Commodore. Tymczasem, inżynierowie z firm IBM i FujiFilm ogłosili, że opracowali prototyp kasety, która może przechować 35 terabajtów danych! Niestety, musimy ostudzić zapał tych wszystkich, którzy już zacierają ręce i nastawiają się na wiele godzin przewijania za pomocą ołówka. Kasety wskrzeszane są na potrzeby Square Kilometre Array – ogromnej sieci radioteleskopów, tworzonej z myślą o badaniach na temat pochodzenia wszechświata i innych bardzo ważnych zagadnieniach. Szkoda!
COŚ DLA FANÓW KOMIKSU
LOCO | 95
POZA CZEKOLADOWYM MAINSTREAMEM
SZANSA DLA TWITTEROWYCH POETÓW Naukowcy – chyba nie amerykańscy – stworzyli kiedyś teorię mówiącą, że szympans naciskający przez nieskończony czas klawisze klawiatury, prawdopodobnie napisze wreszcie dzieło na miarę Szekspira. Ale nie o tym... 28 listopada odbędzie się pierwsza edycja Twitter Fiction Festival – wybrani użytkownicy będą mogli przez pięć dni współtworzyć literacką historię. Twórcy serwisu, świadomi rewolucji w komunikacji i sposobie przekazywania informacji, do której się przyczynili, postanowili przekroczyć kolejną granicę i poeksperymentować z fikcją. Z niecierpliwością czekamy na efekty tego eksperymentu.
Mylili się wszyscy, którzy sądzili, że po wynalezieniu białej czekolady, nie da się w branży wymyślić nic bardziej ekscentrycznego. Producenci regularnie zapełniają sklepowe półki coraz bardziej zróżnicowanymi kształtami i połączeniami smaków. Okazuje się, że jest człowiek, którego ten wybór nie zadowalał. Josef Zotter zrobił to, co zrobiłby pewnie każdy na jego miejscu – założył własną fabrykę czekolady. Obchodząca w tym roku swoje dwudziestolecie firma słynie z niezwykle kreatywnych i szalonych kombinacji smakowych – czekolada z boczkiem, nasionami dyni czy marchewką to tylko niektóre z nich. Ponadto, wszystko przygotowywane jest ręcznie, z poszanowaniem ekologii i sprawiedliwości społecznej. Ciekawscy mogą pojechać do manufaktury i przyjrzeć się procesowi tworzenia w Chocolate Theatre. Produkty marki Zotter można kupić w Polsce w kilku miejscach.
96 | LOCO
obiad
MIESO CHOCIAZ ZJEDZ, ZIEMNIAKI ZOSTAW...
LOCO | 97
Ryba (resztki) z sosem pomidorowym i włoszczyzna
40 dag ryby przyrządzonej w dowolny sposób (nie panierowanej), 1 duża cebula, 3 łyżki oleju, 25 dag włoszczyzny z wywaru na zupę, sól, ¼ szklanki gęstego przecieru pomidorowego, ¼ łyżeczki cukru, 1 łyżka posiekanej natki pietruszki, 1 ząbek czosnku, pieprz, sproszkowana bazylia, 1 łyżka tłuszczu do wysmarowania naczynia, 4-6 kromek bułki kanapkowej, ¼ szklanki mleka Rybę rozdrobnić, usunąć ości. Cebulę pokroić na cienkie półplasterki, poddusić na 2 łyżkach oleju nie rumieniąc, dodać włoszczyznę pokrojoną na paski, osolić, chwilę poddusić. Dodać przecier, cukier, natkę, posiekany ząbek czosnku, szczyptę pieprzu, bazylii, soli, zagotować, wymieszać z rybą. Włożyć do dość głębokiego naczynia wysmarowanego tłuszczem. Ułożyć na wierzchu kromki bułki, skropić mlekiem i pozostałym olejem. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 200˚C i piec bez przykrycia ok. 20 min. Kromki bułki powinny być zrumienione i chrupkie.
Zofia Kozłowska, Maria Kozłowska-Sobczyk „Zapiekanki”, Warszawa 1991.
98 | LOCO
deser
ZGIĄĆ LUB ZŁAMAĆ
}
Michael Thonet
NA JEGO KRZESŁACH LENIN PISAŁ SWOJE TRAKTATY, MARLENA DIETRICH ŚPIEWAŁA W „BŁĘKITNYM ANIELE”, A LISA MINELLI W „KABARECIE” – MICHEL THONET BYŁ NIEWĄTPLIWIE AUTOREM NAJWIĘKSZEGO SUKCESU MEBLARSKIEGO WSZECHCZASÓW. JEGO KRZESŁO NR 14, MEBLARSKA GWIAZDA, JEST SYMBOLEM NIE TYLKO WIEDEŃSKICH KAFEJEK, ALE RÓWNIEŻ WZORNICTWA PRZEMYSŁOWEGO, KTÓREGO THONET BYŁ PREKURSOREM.
LOCO | 99
FOT. BYSTRICE POD HOSTYNEM TON
100 | LOCO
Urodzony w 1796 roku w Boppard w Niemczech, po odbyciu nauk na cieślę, Michael Thonet zakłada pracownię stolarską. W latach trzydziestych XIX wieku zaczyna wytwarzać meble gięte, a pierwszym wzorem, który spotka się z entuzjastycznym odbiorem jest tzw. Bopparder Schichtholzstuhl z roku 1836. Sukces zawdzięcza wynalezionej przez siebie technologii gięcia drewna na parze, która pozwala na tworzenie prostych, eleganckich, lekkich, ale wytrzymałych mebli i zupełne zerwanie z tradycyjnymi, ciężkimi formami meblarskimi. Mimo to nie udaje mu się opatentować swojego wynalazku w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji. W roku 1849 Thonet zakłada firmę pod nazwą Gebruder Thonet (Bracia Thonet). Rok później wprowadza na rynek Krzesło nr 1. Uznanie przynosi mu brązowy medal na Wystawie Światowej w Londynie, a srebrny medal na następnej Wystawie Światowej w Paryżu pozwala mu na otwarcie zakładów meblarskich w Korycanach. W 1959 roku wprowadza na rynek słynne Konsumstuhl Nr. 14, czyli Krzesło nr 14 czy po prostu „czternastkę”. Jest to pierwszy na świecie mebel produkowany na skalę przemysłową. Szacuje się, że do 1930 roku sprzedano 50 milionów egzemplarzy tego mebla i kolejne miliony egzemplarzy do dnia dzisiejszego. Na popularność Krzesła nr 14 złożyła się prosta, elegancka forma, funkcjonalność oraz przystępna cena porównywalna wtedy z ceną butelki przeciętnego wina. Założeniem Thoneta było stworzenie krzesła, które mogłoby zagościć w domu zarówno robotnika, jak i arystokraty. Powsta-
je krzesło złożone z 6 elementów drewnianych i dwóch wkrętów, które mogło być składane przez niewykwalifikowanych pracowników. Ten innowacyjny proces produkcji pozwolił na zminimalizowanie kosztów i rozpoczęcie masowej produkcji. Wzór Krzesła nr 14 wzbudzał zachwyt wielu współczesnych Thonetowi twórców, do dzisiaj „czternastka” nazywana jest krzesłem wszystkich krzeseł. Le Corbusier określił je jako najlepszy i najbardziej elegancki wzór jaki kiedykolwiek powstał i najdoskonalej wykonany i praktyczny produkt. Wykorzystał je do urządzenia kilku modernistycznych wnętrz na początku lat dwudziestych XX wieku. Krzesło produkowane jest do dzisiaj i jest inspiracją dla wielu współczesnych projektantów. Kazuyo Seijima i Ryue Nishizawa z biura projektowego SANAA, stworzyli metalowe krzesło, którego kształt przypomina „czternastkę” narysowaną przez dziecko. Krzesło Ögla, szwedzkiego giganta IKEA, będące niemal kopią nr 14, jest bestsellerem od 1961 roku. Michael Thonet umiera we Wiedniu, w 1871 roku, a biznes przejmują jego synowie. Obecnie firma pod nazwą TON produkuje zarówno klasyczne wzory zaprojektowane przez Michela Thoneta, jak i nowe modele projektowane przez światowej sławy designerów, takich jak Konstantin Grcic czy Jasper Morrison. W 2011 fotel Merano, powstały we współpracy z Aleksandrem Guflerem, zdobywa RED DOT AWARD, najbardziej prestiżową nagrodę w dziedzinie wzornictwa.
FOT. BYSTRICE POD HOSTYNEM TON
FOT. BYSTRICE POD HOSTYNEM TON, 1900
LOCO | 101
102 | LOCO