Magazyn SPECTRUM nr 10

Page 1

ISSN 2084-0217

magazyn studencki

bezpłatny

NR 10

zima/2015



Edytorial

Szanowni Państwo, dziesiąty numer Spectrum to okazja do podsumowań. Z satysfakcją obserwowałem dynamiczny rozwój tego czasopisma. Spontaniczna studencka inicjatywa przekształciła się w cykliczny projekt, który nie tylko zmienił strukturę prasy studenckiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale wręcz wytyczył nowy kierunek rozwoju prasy intelektualnej. Pismo szybko osiągnęło profesjonalny poziom i obecnie szczyci się gronem autorów będących przedstawicielami całego środowiska akademickiego, w tym znamienitych naukowców. Spectrum urosło do rangi lokalnego autorytetu: jego przedstawiciele udzielają wsparcia organizacyjnego i konsultacji merytorycznych studentom UJ zainteresowanym uruchomieniem własnych tytułów. Stanowi również inspirację dla adeptów sztuki dziennikarskiej innych polskich uczelni. Korzystając z uroczystej okazji, pragnę podziękować Zespołowi Redakcyjnemu, Autorom tekstów oraz wszystkim Pracownikom i Współpracownikom redakcji czasopisma za ich zaangażowanie. Wierzę, że Państwa wysiłek będzie źródłem osobistej satysfakcji i rozwoju zawodowego, a czasopismo w dalszym ciągu stanowić będzie ważne forum wymiany opinii, służące całej społeczności akademickiej.

Z życzeniami dalszych sukcesów Prof. dr hab. Andrzej Mania Prorektor UJ ds. dydaktyki


SPIS TREŚCI Polityka

Cały ból świata...............................................................................................................6 Tomasz Berkowski

Alfabet oburzeń polskich A.D. 2014 – cz. II..................................................................9 Dariusz Kawa

Społeczeństwo

Co jedna głowa, to nie dwie . ..................................................................................... 16 Sara Mazur

Uniwersytet, czyli „wychodzenie poza granice”....................................................... 19 Piotr Obacz

Psychopaci są poczytalni, tym trudniej ich izolować.............................................. 23 Marcelina Mrowiec

Historia

Załogi wierne do końca............................................................................................... 28 Dominik Wingert

Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania i skracania. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych ogłoszeń. Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione. REDAKCJA Redaktor naczelny: Mateusz Zimnoch Zastępca: Patrycja Krężelewska Zespół redakcyjny: Dariusz Kawa – Polityka, Historia, Tomasz Berkowski – Polityka, Anna Wyrwik – Społeczeństwo, Aneta Godynia – Gospodarka, Ewa Radomska – Prawo, Marcin Pabian – Kultura Publicyści: Arkadiusz Nyzio, Krzysztof M. Maj, Sara Mazur, Katarzyna Golonka, Dominika Lachowicz, Kornelia Kiszewska, Dominik Wingert KONTAKT redakcja@magazynspectrum.pl, magazynspectrum.pl, tel. +48 606 955 494 PROJEKT GRAFICZNY Paweł Rosner ILUSTRACJE Szymon Drobniak KOREKTA Przewodnicząca zespołu: Estera Sendecka Zespół: Ewa Czernatowicz, Karolina Korbut, Sylwia Paszyna, Dominika Lachowicz, Marta Szymczyk SKŁAD, ŁAMANIE Monika Filipek NAKŁAD 1400 egzemplarzy DRUK I OPRAWA Wydawnictwo-Drukarnia Ekodruk s.c., ul. Powstańców Wielkpolskich 3, 30-553 Kraków, www.ekodruk.eu


Prawo

Copyright trolling – ochrona praw autorskich czy łatwy sposób na zarobek?.................................... 34 Ewa Radomska

Kultura

Kornelia Kiszewska

FUURTHER – Neal Cassady i jego mit....................................................................... 45

KTO – ewolucja teatru czy teatr ewolucji? . ............................................................. 50

Anna Wyrwik

Magdalena Olchawa

Slam poetycki. Rozwydrzenie czy rozkwit poezji?................................................... 40

Nothing to see............................................................................................................. 53 Paulina Tota

WYDAWCA Forum Obywatelskie Uniwersytetu Jagiellońskiego – organizacja studencka działająca przy Uniwersytecie Jagiellońskim Adres: ul. Straszewskiego 25/9, 31-113 Kraków, +48 509 013 203 Prezes: Jan Szczurek, jan.szczurek@magazynspectrum.pl Wiceprezes ds. Publikacji: Mateusz Zimnoch Wiceprezes ds. Wydawniczych: Piotr Pękalski Wiceprezes ds. Marketingu: Zbigniew Adamek Sekretarz: Patrycja Krężelewska Zespół PR: Zbigniew Adamek, Maciej Kiełbas, Magda Zboś, Monika Zaborek, Kamila Rzymska, Katarzyna Golonka, Tomek Cichocki Fundraising: Kamila Rzymska, Ewa Radomska Patronaty: Kornelia Kiszewska Rekrutacja: Aneta Szotek, Olga Poręba Strona internetowa: Jerzy Waśko

PARTNERZY

SPONSORZY

Opiekun organizacji: prof. dr hab. Krystyna Chojnicka, Dziekan Wydziału Prawa i Administracji UJ


P


P

olityka


Cały ból świata Wyobraź sobie kraj, w którym kilka narodowości żyje razem od wielu wieków. Razem bawią się i smucą. Razem się modlą, choć są innej wiary. Nie ma między nimi różnic, często tworzą się więzi mocniejsze niż zwykła przyjaźń. W pewnym momencie kilku wywrotowców niszczy to wszystko, odwołując się do ultranacjonalistycznej retoryki. Tak było w Jugosławii, jeszcze nie tak dawno, bo nieco ponad 20 lat temu. Dziś jeden z największych zbrodniarzy tamtych lat, Vojislav Šešelj, po skrzywdzeniu wielu ludzi i latach rozpraw byłej Jugosławii przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, wraca do Serbii.

Rozpad Jugosławii

Serbski problem Chorwatów

Wszystko zaczęło się w Kosowie. To tam 28 lipca 1989 r. ówczesny Przewodniczący Prezydencji Komitetu Centralnego Ligi Komunistów Serbii, Slobodan Milošević, wypowiedział do kosowskich Serbów słynne słowa: Nikt nie odważy się was bić. I choć w komunizmie poglądy nacjonalistyczne nie były wskazane, to jednak tą drogą szedł „Slobo”. Można powiedzieć, że szedł nią po trupach – to właśnie on obalił swojego niegdysiejszego przyjaciela i mentora Ivana Stambolicia, którego kazał w 2000 r. zamordować. Choć dawniej nikt otwarcie o tym nie mówił, to każdy wiedział o jego pragnieniu budowania Wielkiej Serbii. Do tego potrzebne byłyby mu tereny większości Bośni i Hercegowiny, a także 1/3 Chorwacji (przy założeniu, że Czarnogórcy wyraziliby wolę budowy tegoż tworu). Macedonią jednak nikt się nie przejął(jako najbiedniejsza republika była niejako kulą u nogi), a wojna Słowenii z Socjalistyczną Federalną Republiką Jugosławii trwała jedynie 10 dni.Za to wojny z Chorwacją oraz z Bośnią i Hercegowiną były zdecydowanie dłuższe i przeszły do historii jako jedne z najkrwawszych.

Przez większą część lat 90. XX w. prezydentem Chorwacji był nacjonalista Franjo Tuđman, który początkowo chciał dojść do porozumienia z chorwackimi Serbami. Liderowi Serbskiej Partii Demokratycznej proponował on stanowisko wiceprezydenta, ten jednak, po wcześniejszej konsultacji z Miloševiciem, odmówił. Co więcej – ogłosił bojkot parlamentu Chorwacji. Wspomniane spięcia oraz incydent w Jeziorach Plitwickich, gdzie serbskie bojówki zamordowały chorwackiego policjanta, doprowadziły Chorwację na skraj wojny domowej. Wojna wybuchła, a 19 grudnia 1991 r. proklamowano Republikę Serbskiej Krajiny złożoną z terytoriów Chorwacji, na których większość stanowili Serbowie. Jesienią tego samego roku doszło do bitwy o Vukovar, której wynikiem było pyrrusowe zwycięstwo Serbów oraz prowadzona przez nich czteroletnia okupacja miasta (zostało ponownie włączone w granice Chorwacji dopiero w 1998 r.). Nie można również zapomnieć o oblężeniu pięknego renesansowego Dubrownika leżącego na południu kraju. Trwało ono od 1 października 1991 r. do 31 maja

6


W

1992 r., pochłonęło 359 żołnieszystko zaczęło się w Kosowie. To tam to zaznaczyć, że walki trwarzy po obu stronach konfliktu 28 lipca 1989 r. ówczesny Przewodni- ły dokładnie 3 lata, 8 miesięcy, oraz 82–88 zamieszkałych tam czący Prezydencji Komitetu Centralnego Ligi 1 tydzień i 1 dzień (6.04.1992– cywili i spowodowało, że 16 tys. Komunistów Serbii, Slobodan Milošević, wy- 14.12.1995r.), aż zakończyło je osób zostało zmuszonych do powiedział do kosowskich Serbów słynne podpisanie układu pokojoweuchodźstwa. Oblężenie zakoń- słowa: „Nikt nie odważy się was bić”. go z Dayton przez Miloševicia, czyło się porażką sił jugosłoTuđmana i Izetbegovicia (mięwiańskich, ale to największą stratę kultura: zniszcze- dzy innymi). Wielu mieszkańców Sarajewa zapamiętaniu uległa znaczna część Dubrownika. Dopiero w sierp- ło wyraz twarzy tego ostatniego, który mogli oglądać niu 1995 r. podczas akcji „Burza „dowodzona przez gen. podczas transmisji telewizyjnej z wydarzenia. Była to Ante Gotovinęarmia chorwacka wraz z policją opano- twarz człowieka przybitego, zmuszonego do podpisawały cały teren należący do Republiki Serbskiej Krajiny. nia paktu, który miał doprowadzić do pogłębienia poZniszczenia wojenne utrzymywały się jednak znacz- działów między narodowościami w chwili, gdy armia nie dłużej. Mogę to potwierdzić własnym doświadcze- Bośni i Hercegowiny była na dobrej drodze do odzyskaniem: gdy byłem tam w 2002 r., w mieście nie było już nia całego terytorium kraju. widać znamion konfliktu. Po zboczeniu z trasy i pójDziś nie żyje już żaden z wyżej wymienionych sygnaściu na przykład w Góry Dynarskie na półwyspie Pel- tariuszy układu (zmarli w 2006, 1999 i 2003 r.), ale pozoješac można było zobaczyć kościół z posiekaną kulami stał administracyjny bałagan. Na utrzymanie adminiścianą frontową i rozszarpane pociskami samochody. stracji państwowej jest przeznaczane ok. 75% budżetu państwa, bezrobocie wynosi ok. 45%, a ludzie są już tym Quo vadis, Bośnio? zmęczeni. Mają dość tego, że rządzi nimi trzech prezydentów (obecnie Boszniak Bakir Izetbegović, syn Aliji, Trochę inna była sytuacja w Bośni i Hercegowinie. Chorwat Dragan Čović oraz Serb Mladen Ivanić; wszyObywatele, którzy od 1971 r. mieli w Jugosławii status scy wywodzą się z partii konserwatywnych, nacjonanarodu, obecnie są częściej zwani Boszniakami. Pre- listycznych). Społeczeństwo jest poirytowane tym, że zydent Bośni i Hercegowiny, Muzułmanin Alija Izet- zarówno Federacja Bośni i Hercegowiny (część mubegović, początkowo nie chciał opuszczać Jugosławii, zułmańsko-chorwacka), jak i Republika Serbska mają jednak przeczuwając serbską chęć dominacji, zdecy- swoich prezydentów i swoje rządy, regionalny (kantodował się na referendum niepodległościowe. Mowa nowy) i krajowy. Nie trzeba chyba wspominać, że każdy w nim była o wielonarodowej Republice Bośni i Herce- z tych urzędów przewiduje urząd zastępcy. gowiny – miała ona być „małą Jugosławią”, jak nazywa Byłem w Bośni i Hercegowinie także latem tego ją Barbara Demick w dotyczącej życia w obleganym roku. Na każdym kroku widać tam ślady artylerii, na Sarajewie książce W oblężeniu. Mimo tak pięknej idei bocznych drogach (szczególnie w górach) wciąż leżą referendum zostało zbojkotowane przez bośniackich miny przeciwpiechotne. W Neum, jedynym kurorcie Serbów pod wodzą Radovana Karadžicia. Stworzyli nad Adriatykiem, stoją budynki, które jakby zatrzymaoni swoją Republikę Serbską i własny parlament. Na ły się w czasie: wystają z nich druty, odłamane są fragterenie obecnej Bośni i Hercegowiny powstały rów- menty konstrukcji. nież Chorwacka Republika Herceg-Bośni, której ceZbrodnia i kara. Czyżby? lem miała być unifikacja z Chorwacją, toteż w latach 1992–1994 walczyła przeciw Bośni i Hercegowinie, by potem ulec likwidacji i wchłonięciu, oraz Autonomicz- Po wojnach ustanowiono Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii, którego zadaniem było ścina Prowincja Zachodniej Bośni, która z kolei w latach 1993–1995, pomimo faktu, że była państewkiem mu- ganie ludzi posądzonych o zbrodnie przeciwko ludzkozułmańskim, stała się aliantem antyislamskich nacjo- ści. Były prezydent Serbii, a potem Federalnej Republiki Jugosławii, Milošević, został w 2001 r. przetransportonalistów z Republiki Serbskiej. Zdaje się, że społeczeństwo kojarzy wojny bałkań- wany do Hagi, gdzie postawiono mu 66 zarzutów – nie skie właśnie z konfliktem w Bośni, szczególnie z ma- doczekał jednak wyroku. Pomimo problemów z sersakrą w Srebrenicy i oblężeniem Sarajewa. War- cem celowo nie przyjmował leków i w marcu 2006 r.

7POLITYKA


zmarł na zawał. Wymieniony wcześniej gen. Gotovina, początkowo skazany na 24 lata za zbrodnie przeciw Serbom, po apelacji został uwolniony od wszystkich zarzutów. Nie można mówić wyłącznie o „złych” Serbach – przykładem tych drugich niech będzie gen. Jovan Divjak, który pozostał w Sarajewie mimo belgradzkich korzeni i został zastępcą szefa sztabu generalnego Armii Republiki Bośni i Hercegowiny. Również Boszniacy i Chorwaci popełniali zbrodnie. Szef Divjaka, gen. Rasim Delić, został skazany przez Trybunał na 3 lata więzienia, a w maju 2013 r. ten sam Trybunał uznał, że prezydent Tuđman był przywódcą wspólnego przedsięwzięcia kryminalnego przeciwko niechorwackiej ludności Bośni i Hercegowiny. Obecnie toczą się sprawy Gorana Hadžicia (prezydenta Republiki Serbskiej Krajiny), Radovana Karadžicia (byłego prezydenta Republiki Serbskiej; wyrok w jego sprawie przewidywany jest na przełom 2014 i 2015 r.), Ratko Mladicia (szefa armii bośniackich Serbów) oraz wspomnianego na początku Vojislava Šešelja.

Morderca? Bohater? Szaleniec? Šešelj w latach 1998–2000 był wicepremierem Serbii z ramienia swojej Serbskiej Partii Radykalnej, partii nacjonalistycznej, skrajnie prawicowej, eurosceptycznej i rusofilskiej. Obecnie jest ona bez reprezentacji w serbskim parlamencie (w tegorocznych wyborach zdobyła jedynie 2,01% głosów), jednak jej obecność wciąż jest odczuwalna w serbskim establishmencie – wystarczy nadmienić, że obecny prezydent

Tomsilav Nikolić był zastępcą Šešelja i wraz z obecnym premierem Aleksandrem Vučiciem zrobili w 2008 r. wyłom w partii, tworząc rządzącą dziś Serbską Partię Postępową. Šešelj jest oskarżony przez Międzynarodowy Trybunał Karnyo prześladowania, tortury, deportacje, bezmyślne zniszczenia i morderstwa, które popełnił jako przywódca Białych Orłów (paramilitarnej organizacji odwołującej się do Czetników z czasów II wojny światowej).Warto zaznaczyć, że Białe Orły walczyły m.in. w bitwie o Vukovar, podczas której dokonano masakry ludności cywilnej (zginęło wtedy między 255 a 264 Chorwatów).

Non omnis moriar To przez takich ludzi jak Šešeljrefren pierwszej piosenki prezentowanej przez Bośnię i Hercegowinę na Eurowizji w 1993 r. brzmiał: Cały ból świata dziś w nocy jest w Bośni. Ja zostaję, by przeciwstawić się strachowi. Nie boję się stanąć pod ścianą. Występ nasycony był dramatyzmem. Mimo tego Šešelj, 60-letni dziś radykał, dostał zgodę na powrót do Serbii. 6 listopada Trybunał zdecydował o tymczasowym zwolnieniu go „z powodów humanitarnych” – jest bowiem chory na raka jelita grubego. Sześć dni później przyleciał na belgradzkie lotnisko im. Nikoli Tesli, a hasłu z nacjonalistycznych graffiti Србија чека Шешеља! (Serbia oczekuje Šešelja!) stało się zadość. Czy blisko 12 lat aresztu, cały proces, przesłuchania świadków i cierpienia ogromu niewinnych ludzi pójdzie na marne? Czas pokaże. Summum ius, summa iniuria.

Tomasz Berkowski Student prawa na UJ. Interesuje go polityka międzynarodowa. Jednym z jego hobby jest sprawdzanie sondaży dotyczących najbliższych wyborów na całym świecie. Jak sam mówi, oprócz tego ma raczej przyziemne zainteresowania – podróże, muzyka, motoryzacja.

8


Alfabet oburzeń polskich A.D. 2014 – cz. II Ze wszystkich badań i analiz społeczeństwa polskiego na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza wynika niezbicie, że przeważająca część obywateli naszego kraju jest, mówiąc najogólniej, niezadowolona. Uważamy, że ojczyzna zmierza w złym kierunku, nie podoba nam się sytuacja polityczna ani gospodarcza, źle oceniamy pracę każdego kolejnego parlamentu i rządu itd.

Co z tym faktem robią politycy? Rządzący z dezaprobatą kręcą głowami nad malkontenctwem polskiego ludu, który, ślepy na rozwój kraju, nie potrafi cieszyć się z dobrobytu. Kryzys przecież mija, PKB wciąż rośnie, w sklepach pod dostatkiem szynki i papieru toaletowego, Polska jest bezpieczna w strukturach NATO i w UE, jednym kabaretowym zdaniem – Za oknami świta, widać, że rozkwita! Politycy opozycyjni zaś z dezaprobatą kręcą głowami nad bezczelnością i złą wolą rządzących, choć, jak się wydaje, niewielu z nich zastanawia się nad tym, w jaki sposób poprawić nastroje rodaków. Coraz większa część obywateli ma jednak świadomość, że solidarność polityków z ich problemami słabnie po wyborach, a zamiera całkowicie w momencie przejścia z ław opozycji do koalicji rządzącej. Rosnące niezadowolenie wielu Polaków przechodzi w oburzenie, a to coraz częściej przestaje zamykać się w rytualnych pogróżkach kierowanych w stronę telewizora czy radia. Z roku na rok rośnie liczba oburzonych (a pojęcia tego nie odnoszę tylko do działającego od 2013 roku Ruchu Oburzonych), którzy chcą wziąć sprawy w swoje ręce bez względu na to, czy to się politykom podoba, czy nie.

» Ł jak „łańcuszek” – pojęcie łańcuszka oddaje w jakiś sposób metodę działania serwisów społeczno-

ściowych, dzięki którym współcześni oburzeni mogą propagować swój sprzeciw i „zarażać” nim następne osoby. Stworzenie nowego wydarzenia na Facebooku pozwala na to, by w ciągu kilku dni znaleźć popleczników danej idei na całym świecie. Niestety wirtualne wsparcie nie zawsze przekłada się na rzeczywistą działalność, a setkami lajków nie można wpłynąć na decyzję władz, nawet tych najniższego szczebla. Co gorsza, możliwość wylewania żalów w sieci pełni również funkcję swego rodzaju „wentyla bezpieczeństwa”, który zabezpiecza rządzących (oczywiście tylko do pewnego momentu) przed wyjściem niezadowolonych na ulice.

» M jak marihuana – Dajcie buszka dla Januszka!,

skandowali uczestnicy Marszu Wyzwolenia Konopi w 2012 r., by skłonić pewnego posła z Biłgoraja do dokonania czynu nielegalnego, zagrożonego przez polskie prawo karą do trzech lat pozbawienia wolności. Poseł czynu dokonał, a zwolennikom legalizacji słynnego „zioła” wydawało się, że już oto wolność niczym w amerykańskim Kolorado staje się ich udziałem. Dwa lata minęły, a marzenia o hodowli wonnych listków na parapecie – oczywiście w celach medycznych – rozwiały się jak synestezyjne omamy po wypaleniu jointa (w podobny sposób rozwiały się również nadzieje sa-

9POLITYKA



mego „Januszka” na polityczny sukces). Taki to już rechot historii… rechot jak po „buszku”.

» N jak narodowcy – zwolennicy Ruchu Narodowego

należą obok sympatyków Kongresu Nowej Prawicy do najbardziej radykalnych oburzonych na system III RP. Patrząc na frekwencję w czasie organizowanych od kilku lat Marszy Niepodległości, można odnieść wrażenie, że rzeczywiście idzie nowe pokolenie, niesie Polsce odrodzenie. Niestety, partia Roberta Winnickiego, Krzysztofa „Keanu” Bosaka i Artura Zawiszynie majak na razie szans na zmianę Polski. Lwia część prawicy uważa RN za agentów Putina, wyborcy centrowi za podpalaczy wozów TVN-u, a lewicowcy za łysych faszystów. No, z tymi łysymi to już naprawdę przesada.

»  O

jak opozycja – partie opozycyjne wobec rządzącej koalicji PO-PSL tak z prawa, jak i z lewa próbują wykorzystać różnego rodzaju ruchy oburzonych do własnych celów. Jak ktoś kiedyś powiedział, politykę można porównać do sterowania łódką – wciąż trzeba ustawiać żagiel tak, by wpadło do niego jak najwięcej wiatru. Jednak przykład stosunku głównych partii opozycyjnych do idei wprowadzenia jednomandatowych okręgów w wyborach do Sejmu pokazuje, że są takie ruchy oburzonych, z którymi nikt trzymać nie chce. Wszak zbyt silny wiatr mógłby połamać żagiel, a nawet zatopić łódkę.

» P jak Putin – gdyby poprosić przeciętnego miesz-

kańca Europy o narysowanie portretu szatana, z dużym prawdopodobieństwem postać na obrazku oprócz rogów i kopyt miałaby twarz Władimira Putina. Po wydarzeniach na Ukrainie nawet najwięksi francuscy i niemieccy przyjaciele rosyjskiego cara musieli skrytykować jego politykę. Część polskiej opinii publicznej może mieć satysfakcję, że krytykowała Putina, zanim stało się to modne. Nie miejmy jednak złudzeń co do polityki zachodnich mocarstw wobec Rosji. Jak uczy nas historia naszego kraju, oburzenie na postępowanie wschodniego imperium to coś, co świetnie wychodzi zachodnim decydentom. Niestety tylko oburzenie.

» R jak Rydzyk – długo trwało, zanim KRRiT przyzna-

ła koncesję TV Trwam na emisję programu w ramach pierwszego multipleksu. Osobiście uważam, że Rada postąpiła źle, bowiem oczywiste jest, że nadawcy tacy jak Polo TV czy ESKA TV pełnią misję publiczną(dostar-

czając Polakom inteligentnej rozrywki) w znacznie lepszy sposób niż mohery, które klepią zdrowaśki z ojcem dyrektorem. Plotka głosi, że toruński redemptorysta chce stworzyć TV Trwam News oraz TV Trwam Sport. Dlatego też w najbliższych miesiącach będziemy mogli zaobserwować kolejne starcie siły katolickiego Mordoru ze światłymi przedstawicielami KRRiT.

» S jak sześciolatki – batalia rodziców o to, by po-

wstrzymać forsowaną przez rząd Donalda Tuska (a teraz Ewy Kopacz) reformę edukacji nakazującą zapisywanie sześcioletnich dzieci do pierwszej klasy, w najbliższym czasie wejdzie w ostateczną fazę. Bez względu na jej wynik trzeba przyznać, że akcja „Ratuj maluchy” wraz z towarzyszącą jej kampanią promocyjną okazała się jedną z najlepiej przygotowanych akcji tego typu w Polsce. Znając życie, mimo setek tysięcy podpisów pod różnego rodzaju apelami o pozostawienie rodzicom wyboru, 1 września przyszłego roku i tak wszystkie sześciolatki pomaszerują do szkół. Przecież rząd wie lepiej, co jest dobre dla naszych dzieci.

» T jak tęcza w Warszawie i tolerancja – ponoć ta

pierwsza jest symbolem tej drugiej wobec mniejszości seksualnych. Na miejscu tęczy spaliłbym się ze wstydu.

» U jak urzędnicy, układy i Unia Europejska – jak wia-

domo, Unia Europejska (czyt. eurokołchoz) składa się z urzędników (czyt. eurokratów), którzy w zastraszającym tempie tworzą nowe dyrektywy, by chronić interesy swoich układów (czyt. mafii). Od kilku lat pojawiają się w Polsce coraz to nowe grupy oburzonych posługujące się retoryką zawartą w nawiasach, których niechęć skierowana jest przeciwko obecności naszego kraju w strukturach UE. Pomysł nawet sensowny, tylko jak teraz oddać te wszystkie dotacje?

» W jak wybory samorządowe 2014 – wydawało się,

że przed końcem roku nie zobaczymy już żadnych nowych oburzonych, a tu w listopadzie taka niespodzianka. Niemożność policzenia głosów przez PKW, dziurawy jak durszlak system informatyczny, niezwykle duży odsetek głosów nieważnych, wysoki wynik PSL-u i bezradność organów państwa wobec zaistniałej sytuacji– to wszystko słusznie rozwścieczyło niektórych obywateli. Wiele wskazuje jednak na to, że oburzenie części Polaków wobec wyborów nie przerodzi się w nowy ruch oburzonych. Masy naszych ro-

11POLITYKA


daków są bowiem tak przyzwyczajone do kompromitacji naszego państwa, że nawet uprawnione podejrzenie o sfałszowanie wyników głosowania nie robi na nikim żadnego wrażenia. Nawet dzieci już wiedzą, że kamieni kupa jest synonimem polskiego państwa, a więc czym się tu denerwować?

» Z jak związki zawodowe – w latach 90. stanowiły matecznik oburzonych. Ich niezadowolenie wyrażało się w strajkach generalnych, blokowaniu Warsza-

wy i paleniu kukieł urzędujących ministrów. Pielęgniarki, górnicy, stoczniowcy, kolejarze, nauczyciele – co miesiąc w stolicy można było spotkać przedstawicieli innego fachu. Ech… łza się w oku kręci na wspomnienie żółtych kasków, zgniłych jajek, gwizdków i białych miasteczek. Z roku na rok znaczenie związków zawodowych maleje. Ma to swoje plusy, ponieważ współczesnym oburzonym coraz trudniej zarzucić, że działają w interesie wąskiej grupy zawodowej. Ale tego performance’u z paleniem kukieł ministrów trochę szkoda…

Dariusz Kawa Rocznik 1989, absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz kulturoznawstwa w Akademii Ignatianum w Krakowie. Doktorant na Wydziale Filozoficznym Akademii Ignatianum. Redaktor działów Polityka i Historia „Magazynu Spectrum”. Współzałożyciel Klubu Inicjatyw Kulturalnych „Riposta”, współpracownik Fundacji im. Maurycego Mochnackiego.

12



S


S

POŁECZEŃSTWO


Co jedna głowa, to nie dwie Szczyt marzeń każdego z nas? Podstawa dobrego życia, a może tylko jeden z wielu sposobów na nie? Zmiany gospodarcze i kulturowe doprowadziły w XX wieku do społecznej transformacji w kwestii zawierania związków. Rośnie liczba osób, które świadomie pozostają bez partnera, wybierając nowoczesny model niezależnego życia. W Polsce jest ich już ponad pięć milionów. Do 2030 roku przybędą kolejne dwa.

Zjawisko singlizacji – ta tendencja zyskała już fachowe miano – jako pierwsi zaczęli badać socjologowie. Poszukując jej przyczyn, wskazali na przeobrażenia w tradycyjnych rolach kobiet i mężczyzn, w które kiedyś wpisane było niemal automatycznie zawieranie małżeństwa i posiadanie dzieci. Obecnie jednak zmieniły się oczekiwania, zmieniły się standardy, zmieniła się hierarchia wartości. Zacierają się wyraźne różnice między tym, co męskie, a tym, co żeńskie. I to właśnie żeńska część ludzkości, mknąc na fali feminizmu, buduje swoją tożsamość społeczną na nowo. Czy to znaczy, że kobietom odechciało się ślubować miłość mężczyznom i rodzić im dzieci? Oczywiście, że nie. Dziś jednak małżeństwo nie jest ich jedyną szansą na opuszczenie domu rodzinnego, jak to było jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Niezależne finansowo i żądne kariery kobiety od małżeństwa wymagają realizacji przede wszystkim potrzeb psychologicznych, takich jak poczucie bliskości i bezpieczeństwa. Chęć samorealizacji nie jest jedynym powodem redukcji liczby małżeństw. Sprzyja jej również wydłużenie okresu edukacji – każdy z nas ma w swoim towarzystwie przynajmniej jednego wiecznego studenta, któremu do dorosłego życia nieśpieszno. Przez ten syndrom opóźniania wejścia w dorosłość upodabnia-

16

my się do Włochów w średnim wieku, którzy tak kochają swoje mamme, że z wygody pozostają pod ich skrzydłami, własnych nigdy nie rozwijając.

Dwie głowy – nie zawsze w parze Rodzi się pytanie, czy wzrastająca liczba singli oznacza, że młodzi ludzie nie cenią sobie posiadania rodziny. Badania psychologów wykazują, że ponad 80% z nich deklaruje chęć wejścia w przyszłości w związek małżeński i założenia rodziny, zaś w hierarchii wartości gwarantujących szczęście udany związek plasuje się na drugim miejscu. Statystyki wskazują, że poczucie szczęścia i spełnienia deklaruje aż 48% osób zamężnych/żonatych i tylko 24% singli. Dobroczynne działanie bliskich relacji partnerskich jest także potwierdzone naukowo. Teoria Erika Eriksona o fazach i kryzysach rozwojowych w życiu zakłada, że w okresie wczesnej młodości do zrealizowania mamy zadanie rozwojowe w postaci stworzenia trwałego związku. Jego pozytywne rozwiązanie skutkuje osiągnięciem – jak to nazywa Erikson – cnoty wierności, którą rozumie przede wszystkim jako wierność samemu sobie, co z kolei wynosi nas na kolejny poziom rozwoju. Erikson zakłada, że trudności, z powodu któ-



C

rych pewne osoby nie wchodzą hęć samorealizacji nie jest jedy- ków. Sądzę, że warto w tym miejw trwałe związki lub nie radzą nym powodem redukcji liczby mał- scu przytoczyć stanowisko dusobie z ich zbudowaniem, obser- żeństw. Sprzyja jej również wydłuże- chownych w tej kwestii. Mają oni wowalne są już w poprzedniej fa- nie okresu edukacji – każdy z nas ma świadomość, że niektóre osoby zie rozwoju osobowości. W okre- w swoim towarzystwie przynajmniej nie zawierają małżeństwa, aby sie adolescencji nie rozwiązał się zrealizować swoje indywidualne jednego wiecznego studenta, któremu u nich pozytywnie kryzys tożsa- do dorosłego życia nieśpieszno. powołanie – każdy z nas ma przemości: nie wiedząc, kim do końca cież własną drogę i własne cele. są, nie ustaliwszy wcześniej własnych granic, obawiają Jeśli decyzja o pozostaniu samemu jest motywowana się wejścia w związek i zatracenia w partnerze. miłością i troską o bliźniego, nie można jej niczego zaBadacze zwracają także uwagę na zjawisko przy- rzucić, ponieważ Kościół propaguje życie pełne miłowiązania jako zdolności do formowania bliskich związ- ści i poświęcenia. Natomiast wybór samotności spoków i długotrwałej emocjonalnej więzi. Zauważają, że wodowany egoizmem, wygodą czy lękiem przed wzięwzorzec, który wykształcił się w tej sferze na począt- ciem odpowiedzialności za drugą osobę nie jest odpoku naszego życia, przekłada się na późniejsze relacje. wiedni. Księża podkreślają, że na osoby samotne takPierwszy raz z doświadczeniem przywiązania spoty- że czeka miejsce we wspólnocie wierzących. Powstakamy się w okresie niemowlęctwa, najczęściej w relacji ją specjalistyczne duszpasterstwa dla tych, którzy wyz matką lub obojgiem rodziców. Gdy rodzice są konse- brali życie w pojedynkę – lub nie wybrali, ale niezależkwentni w tworzeniu atmosfery troski, opieki oraz bez- nie od nich samych pozostali bez partnera. Wszystpieczeństwa, dziecko wykształca wobec nich ufną więź. ko po to, by nie czuli się zepchnięci na margines spoJeśli natomiast nie ma stałości w reakcjach na potrze- łeczności wiernych, których większość jednak realizuje by dziecka, wytworzy się między nim a rodzicami przy- swoje powołanie w rodzinie. wiązanie lękowe. Łatwo wywnioskować, że takim osoZ drugiej strony mass media lansują model niezabom dużo trudniej będzie znaleźć w przyszłości part- leżnego życia bez zobowiązań jako doskonałego renera i stworzyć z nim trwałą relację. Trzymają one in- medium na nieudane związki. W ich ujęciu to po pronych na dystans, permanentnie bojąc się odrzucenia. stu całkowite skupienie się na sobie, na samorealizaNauka wypowiada się także w kwestii reakcji singli cji oraz wiecznej zabawie. W takim życiu nie ma strana czynniki zewnętrzne. Częściej zapadają oni na cho- chu przed utratą bliskiej osoby, ale nie ma także – próroby somatyczne i psychiczne, a ponieważ nie mogą li- by zrozumienia drugiej strony, współzależności od niej, czyć na wsparcie partnera, trudniej im wyjść z depre- ujawnienia prawdziwego siebie… sji. Gorzej znoszą również wszelkiego rodzaju powroty Jakiś natrętny głos w mojej głowie podpowiada mi, do sprawności np. po przeszczepie. Badacze są jedno- że życie bez miłości nie ma głębi. Czy będzie to mimyślni: bardziej „opłaca się” być w związku. łość do partnera i dzieci, czy zrealizujemy ją w działalności prospołecznej, wolontaryjnej, zawodowej, a może duszpasterskiej – to już wyłącznie nasza deJedna głowa – nie zawsze sama cyzja, kwestia rozeznania własnego powołania. Bylebyśmy widzieli więcej niż czubek własnego nosa Zjawisko singlizacji jest coraz szerzej komentowane w mediach i środowiskach świeckich, ale także w Ko- i otoczyli się ludźmi, bo bycie samemu nie musi rówściele, na którego autorytet powołuje się wielu katoli- nać się samotności.

Sara Mazur Studentka II roku ochrony dóbr kultury w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Związana z Dominikańskim Duszpasterstwem „Beczka”. Zakochana w sztuce, kulturze i języku Włoch. Amatorka pysznego jedzenia oraz wyśmienitej kawy.

18


Uniwersytet, czyli „wychodzenie poza granice” Celem niniejszego artykułu jest zachęcenie środowiska akademickiego do spojrzenia na uniwersytet jako na szczególne miejsce wychodzenia poza granice różnych schematów. Podjęto w nim próbę przedstawienia i uzasadnienia takiej właśnie postawy, sposobu myślenia o organizacji uniwersytetu, argumentów go wspierających oraz postulatów odnoszących się do tego obszaru.

Można intuicyjnie powiedzieć, że pod mianem tego, co określa istotę uniwersytetu, studiowania oraz pracy naukowej, kryją się: poszukiwanie, pozyskiwanie wiedzy i dochodzenie do niej różnorodnymi ścieżkami. Ścieżki te są oczywiście faktem, a potwierdzeniem tego jest przede wszystkim bogactwo dyscyplin naukowych oraz ich własnych, w gruncie rzeczy trudnych do zliczenia, perspektyw badawczych i przynależących im metod. Pytanie jednak brzmi: dlaczego nierzadko uznaje się własne dyscypliny za wyjątkowe? Skąd bierze się graniczące z pewnością przekonanie, że stosowane metody będą przybliżać do jakiejkolwiek wiedzy (nie tylko wiedzy na temat zjawisk stanowiących główny przedmiot zainteresowania danych dziedzin)? Można czasem odnieść wrażenie, iż w rezultacie przeprowadzonych badań świat wygląda – posługując się żartobliwą metaforą – niczym przedmiot widziany przez przezroczysty balonik o sześciennej formie. Obraz przyjmuje wówczas kształt określony przez dany pryzmat, trudno dostrzec w nim pełnię szczegółów. Jednym z wielu powodów tego zjawiska może być zbyt ścisłe przywiązanie do schematów własnej dyscypliny, które niestety mogą czynić uzyskiwaną wiedzę wybiórczą. Należą do nich np. układy formalne i instytucjonalne, wzorce związane z podziałem nauk, a przede wszystkim schematy intelektualne. Wszystkie one wydają się w pewnej mierze konieczne i użyteczne,

jednak odchodzenie od sztywnych ram organizacji powinno konsekwentnie postępować. Słuszna wydaje się opinia Isaiaha Berlina, wyrażona w eseju General Education: Nauka, nawet jeśli sama z siebie nie może zburzyć barier, przez które ludzie są podzieleni, przynajmniej nie powinna dodawać kolejnych. Cokolwiek by nie było celem kształcenia, nie powinno ono kierować rozumu i wyobraźni studentów i naukowców w kanały, które stają się węższe, podczas gdy nasza epoka posuwa się do przodu; zatem powinno być zrobione wszystko, aby osoby zaangażowane w jedną dyscyplinę mogły łatwiej zrozumieć metody, osiągnięcia, nadzieje, ambicje, frustracje, intelektualny i emocjonalny proces osób pracujących na innych polach.

Na podstawie słów filozofa możliwe jest sformułowanie pewnego postulatu. Wszystko wokół rozwija się, więc zwłaszcza ludzie nauki – niezależnie od tego, czy są studentami, czy pracownikami naukowo-dydaktycznymi – nie powinni tkwić w tych samych schematach, ale czynić swe dociekania możliwie bogatymi, urozmaiconymi. „Wychodzenie poza granice” powinno być aktywniej wspierane przez uznane za wartościowy sposób uprawiania nauki. I. Berlin podkreślał, iż fakt, że nie jesteśmy w stanie wiedzieć wszystkiego, nie jest żadnym powodem, by nie poszukiwać tak dużo, jak tylko możemy. Sy-

19SPOŁE CZEŃSTWO



ność wraz z towarzyszącą jej wartością otwartości jest tak ważna, nie była formułowana w sposób negatywny, należy dodać – w ślad za I. Berlinem – że otwartość w nauce sprzyja rozwijaniu wyobraźni, zdolności krytycznego myślenia, wyzwalaniu się z wąskich schematów (straitjackets), w których człowiek się znajduje. Chodzi więc o rozszerzanie intelektualnego horyzontu, jak trafnie ujął problem M. Kula. Czy istnieje większa wartość płynąca z nauki niż samorozwój? Jako dobry przykład przełamywania wszelkich schematów należy wymienić psychologię humanistyczną. Jest to nurt psychologii, który w połowie XX wieku dokonał wielkiego przewartościowania przede wszystkim w łonie samej psychologii (choć nie wyłącznie – postulaty psychologii humanistycznej wykraczają daleko poza tę dziedzinę), ponieważ obok psychoanalizy i behawioryzmu utworzył on ożna intuicyjnie powiedzieć, że pod mianem tego, co określa istotę uniwer- „trzecią siłę” w nauce o ludzsytetu, studiowania oraz pracy naukowej, kryją się: poszukiwanie, pozyski- kiej psychice, zaś psychologowie humanistyczni czerwanie wiedzy, dochodzenie do niej różnorodnymi ścieżkami. pali z filozoficznych źródeł gnięć wydają się tedy ważniejsze niż swobodne, twór- egzystencjalizmu, fenomenologii, jak również liberacze dociekania. Badacz interdyscyplinarny, łączący nur- lizmu. Co ciekawe, psychologia humanistyczna trwaty intelektualne, podejścia, metody, a nawet korzystają- le inkorporowała do swych badań, rozważań i praktyki analizę filozoficzną (co było i pozostaje po dziś dzień cy z osiągnięć różnorodnych dziedzin nauki, może stać się przez to dysydentem swej dyscypliny w konsekwen- argumentem krytycznym wobec tej dyscypliny psycji funkcjonowania wewnętrznych, niepisanych restryk- chologicznej), czyniąc z filozofii ważny element podejścia humanistycznego. Nurt tworzyli u jego podstaw cji grupowych. Jak ten stan rzeczy ma się np. do faktu, nie tylko psycholodzy i filozofowie, lecz również psyże tak dużo międzynarodowych i coraz więcej krajowych chiatrzy, socjolodzy i antropolodzy kulturowi. Jak zobadań ma interdyscyplinarny charakter? Jak najbardziej zasadne jest akcentowanie swobod- stało to pokazane już u samych podstaw psychologii nych dociekań, aby uczynić życie intelektualne tak wol- humanistycznej, interdyscyplinarność wpisana była w istotę badań. Obecnie tendencja interdyscyplinarna nym, spontanicznym i otwartym, jak to tylko możliwe. Dlaczego wydaje się to godne akcentowania? Odpo- postępuje. Przedstawiciele Towarzystwa Psychologii wiadając na to pytanie, należy podkreślić, że bez żad- Humanistycznej (Association of Humanistic Psychology) w tekście swej deklaracji członkowskiej podkreślają: nych trudności wymienić można przeciwieństwa tego stanu rzeczy. Są to: niechęć wobec nowości; projekcja Jesteśmy wychowawcami, lekarzami, studentami, polegająca na tym, że pokrewnym (a czasem nawet pisarzami, muzykami, naukowcami, architektadość odległym) dyscyplinom przypisuje się ambicje do mi, politykami, liderami duchowymi, handlowcami, zawładnięcia danym polem; dogmatyzm; obskuranludźmi, którzy podzielają humanistyczne wartości tyzm oraz brak krytycznego myślenia o własnej dyscyi chcą przyczynić się do zmiany, do postępu [w orygiplinie. Zadowalająco oddaje to charakterystyka przednale: make a difference – przyp. aut.]. Podczas gdy stawiona przez M. Kulę: Najlepiej być wymiarowym, te wartości doprowadziły do humanizacji psychologii standardowym i opracować jakieś szczegółowe zagadi zrewolucjonizowały ją […], AHP nie jest wyłącznie nienie. Jest to oczywiście zobrazowanie postawy kondla psychologów. formistycznej, asekuranckiej oraz stojącej w sprzeczności z ideałami nauki i uniwersyteckości. Jednakże Jak się wydaje, jest to wartościowy przypadek, który aby odpowiedź na pytanie, dlaczego interdyscyplinar- może być pewnym wzorem. tuacja, w której wielu studentów, doktorantów i młodszych pracowników naukowych bywa niejako przywoływanych do porządku, gdy chcą wyjść poza macierzyste schematy i uznane za wiążące w ramach ich dyscyplin metody czy normy uprawiania nauki, jest więc trudna do uzasadnienia. Marcin Kula, historyk, tłumaczy ten problem w następujący, przewrotny sposób: Teoretycznie jesteśmy za interdyscyplinarnością. Niech jednak ktoś odważy się zapuścić na pole innej dyscypliny, to sąsiedzi skutecznie podejmą obronę jej cnoty i warsztatu. Należy dodać, że nie tylko owi „sąsiedzi”, tj. badacze z obszaru, do którego inni się odwołują, nierzadko stawiają przeszkody interdyscyplinarnym badaniom. Niestety bywa również tak, że naukowcy wewnątrz danej dyscypliny sceptycznie odnoszą się do wykraczania poza jej granice. Obrona i pieczołowite kultywowanie macierzystych osią-

M

21SPOŁECZEŃSTWO


„Wychodzenie poza granice” może mieć wiele twarzy i dotyczyć różnych aspektów życia akademickiego. Oprócz problemów wymienionych powyżej – interdyscyplinarność, swoboda poruszania się po różnorodnych obszarach naukowych, pluralistyczna refleksja naukowa – rozważeniu poddać można także inne kwestie, np.: utylitarystyczne podejście do celów nauki, pewne schematy jej uprawiania, które umniejszają rolę idei, subiektywizmu i intuicji, problem struktury uniwersytetów. To jedynie kilka problemów, wybranych spośród wielu zagadnień i dylematów dotyczących uniwersytetów, które wymagają przemyślenia oraz ewentualnej zmiany. Rozwój polskiej nauki, jak można sądzić, zależy od ewentualnego przewartościowania w nastawieniu do niej i w po-

dejściu do idei uniwersyteckości. Nauka nie może bowiem coraz bardziej zamykać się w swoich hermetycznych światach. Przestanie wtedy być demokratyczna w tym sensie, iż nie będzie istniała żadna zachęta dla osób niezwiązanych ze światem nauki do zapoznania się z efektami pracy badaczy. Nauka nie może przecież pozostawać jedynie na użytek naukowców. Nie chodzi jednak wyłącznie o to, by ustalenia naukowe były dla ludzi wprost użyteczne, ale o to, aby nauka jako taka nie była w ich wyobrażeniu jakimś dziwnym, wyizolowanym światem. Tworzenie warunków sprzyjających zmianie rozumianej jako samorozwój jest cechą, a może i główną funkcją uniwersytetu – same uczelnie muszą jednak ciągle dokonywać w sobie zmian.

Piotr Obacz Politolog, doktorant Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Członek Association of Humanistic Psychology i Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych (Oddział w Krakowie). Absolwent Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Zainteresowania badawcze: współczesna filozofia liberalna, filozofia moralna i polityczna, historia myśli politycznej, psychologia, psychiatria, filozofia nauki.

22


Psychopaci są poczytalni, tym trudniej ich izolować Obiegowe wyobrażenie na temat tego, kim jest psychopata, różni się od medycznej wiedzy na ten temat. Zaburzenia emocjonalne często są traktowane jak choroba psychiczna ograniczająca poczytalność. Jednak nawet dla laika pierwszą istotną różnicą powinien być fakt, że chory zwykle wysyła wyraźne sygnały ostrzegawcze. Psychopata to mistrz kamuflażu.

W ostatnim czasie jak bumerang powraca pytanie, co zrobić z najgroźniejszymi przestępcami, tzw. „bestiami”. Mowa tu m.in. o Ewelinie C., która w 2008 r. wyjęła cudze dziecko z wózka i uderzyła nim o chodnik. Do dramatu, który rozegrał się na jednej z kieleckich ulic, być może nigdy by nie doszło, gdyby matka dziecka nie spuściła go z oczu. Kobieta była w aptece. Wystarczył moment. U dziecka doszło do złamania podstawy czaszki. Ewelina C. była wcześniej w niechcianej ciąży. Urodziła dziecko, a jego wychowywanie było dla niej obciążeniem. Najpierw utrzymywała, iż planowała ukraść wózek i nie upuściła malucha specjalnie, później jednak groziła, że będzie zabijać dzieci. C., już po orzeknięciu wyroku, oblała współwięźniarkę wrzątkiem. Za kratkami Zakładu Karnego w Lublińcu spędziła sześć lat. Kara została złagodzona ze względu na ograniczoną poczytalność skazanej. Po jej odbyciu miała przejść pod tzw. „nadzór prewencyjny”. Obecnie przebywa na wolności i stwarza zagrożenie dla otoczenia; wystarczy, że poinformuje policję o planowanych zmianach pobytu. Musi też być pod opieką poradni zdrowia psychicznego. Robert D. Hare twierdzi, że psychopaci przejawiają antyspołeczne zachowanie w dorosłym życiu. Według niego nie odczuwają oni wyrzutów sumienia i nie potrafią postawić się w czyimś położeniu. Łukasz Barwiński z Instytutu Psychologii UJ pisał, że tradycyjnie psychopatia kojarzona była z poważnymi zaburzeniami sfery emocjonalnej i interpersonalnej funkcjonowania człowieka oraz zachowaniami antyspołecznymi, zwłasz-

cza z agresją i przemocą. Współczesne podejścia do zagadnienia psychopatii coraz częściej akcentują jednak emocjonalny rdzeń tego zaburzenia, poszukując w nieprawidłowym funkcjonowaniu emocjonalnym psychopatów najbardziej pierwotnych i zarazem kluczowych dla diagnozy cech. Dziś osoby zaburzone przestają być traktowane jak bezduszne maszyny do zadawania bólu. Odłóżmy na bok rozważania natury etycznej o tym, czy powinno się usprawiedliwiać ich zachowanie. Jedno jest pewne: psychopaci są świadomi czynów, które popełniają. Hare w książce Psychopaci są wśród nas pisał, że nie należy utożsamiać ich z wariatami, osobami niepoczytalnymi. Ich postępowanie nie wynika z obłędu, lecz z zimnej, wyrachowanej racjonalności, która łączy się z niezdolnością do traktowania innych jako istot ludzkich obdarzonych rozumem i sercem. Taka moralnie niepojęta postawa u rzekomo normalnej osoby wywołuje w nas szok i bezradność. Należy zatem przyjąć, że traktowanie psychopaty na równi ze schizofrenikiem jest z gruntu nieprawidłowe. Osoba chora psychicznie może być w chwili popełnienia przestępstwa niepoczytalna. Stanowi to podstawę do odstąpienia od wymierzenia jej kary. Ustawa o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób (nazywana „ustawą o bestiach”) miała być skutecznym sposobem na odizolowanie przestępców nierokujących nadziei na poprawę ich stanu. Tyle że nie wiado-

23SPOŁE CZEŃSTWO



mo, czy jest zgodna z Konstytucją RP. Prezydent Bronisław Komorowski skierował akt do Trybunału Konstytucyjnego. Również Sąd Okręgowy w Lublinie podczas wyrażania opinii nie pozostawił na ustawie suchej nitki. Zastrzeżenia dotyczą dwóch kwestii: po pierwsze, brak tam wytycznych w zakresie kwalifikacji, czy osoba po odbyciu wyroku jest w stanie zwyczajnie funkcjonować w społeczeństwie; po drugie, niejasne jest, jak długo przestępca znajdowałby się pod obserwacją. Każdy przypadek miałby być rozpatrywany indywidualnie. Sędzia ma prawo wielokrotnego podejmowania decyzji o umieszczeniu danej osoby pod obserwacją. Zgodnie z opinią Sądu Okręgowego w Lublinie otwiera to pole do licznych nadużyć.Jeśli Trybunał Konstytucyjny uzna, że ustawa jest niekonstytucyjna, wymiar sprawiedliwości będzie się musiał zmierzyć z wieloma wnioskami o odszkodowania. Wypada dodać, że na mocy ustawy wyobcowano już z otoczenia Mariusza Trynkiewicza, który obecnie przebywa w Regionalnym Ośrodku Psychiatrii Sądowej w Gostyninie. Trynkiewicz, określany mianem „szatana z Piotrkowa”, był nauczycielem wychowania fizycznego. Odbywał karę dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności. Był mordercą i gwałcicielem. W zeszłym roku wieloma Polakami wstrząsnęła sprawa Katarzyny Waśniewskiej, która zamordowała swoją sześciomiesięczną córkę Magdę. W moim przekonaniu wpasowuje się ona w zaproponowany przez Hare’a schemat do opisu osobowości nieprzystosowanej do funkcjonowania w społeczeństwie. Pisał on o łatwości wysławiania się i powierzchownym uroku oraz o skłonności do oszukiwania i manipulacji. Katarzyna Waśniewska swobodnie snuła opowieść – najpierw o rzekomym porwaniu dziecka z wózka, później o nieszczęśliwym wypadku, w wyniku którego miałby nastąpić zgon. Pełna niejasnych okoliczności historia medialna znalazła swój tragiczny finał na sali sądowej, gdzie Waśniewska została uznana za winną zabójstwa. Czy zastanawiałeś się kiedyś, w jaki sposób konstruuje się telewizyjny przekaz dotyczący zbrodni? Najpierw przychodzą szok i niedowierzanie. Oto stało się coś, co w cywilizowanym świecie nie powinno mieć miejsca. Zabójstwo, gwałt ze szczególnym okrucieństwem, pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Sytuacja wydaje się stosunkowo jasna – mamy kata i ofiarę. Wszystko komplikuje się, kiedy wstawiają „setkę” sąsiada, który mówi, że ta rodzina zawsze była porządna. Dlaczego w takim razie doszło do zbrodni?

Robert D. Hare był współtwórcą kompleksowej klasyfikacji zachowań dyssocjalnych. Według niego psychopaci to wspaniali aktorzy. Wydają się idealni, potrafią oczarować innych. Z pozoru wiele dla nich poświęcają, a w rzeczywistości szukają ofiar, wokół których mogliby okręcić się jak bluszcz. Są przekonani, że są znacznie bardziej wartościowi niż inni. Kłamią, by zainteresować swoją historią, wzbudzić podziw lub litość. Dzięki temu mogą umiejętnie sterować ludźmi, świadomi, że mało kto będzie chciał sprzeciwić się osobie, która wiele w życiu przeszła. Psychopaci nie czują się winni. Nie potrafią wyobrazić sobie emocji osób z własnego otoczenia. Lubią rzucać się w wir nieuporządkowanych kontaktów seksualnych. Często już w dzieciństwie zaskakują rodziców zachowaniem stojącym w sprzeczności z przyjętymi normami społecznymi. Żyją chwilą, nie zastanawiają się nad tym, co może się stać w dalszej przyszłości. Wytyczają sobie doraźne cele. Jak pisze Kazimierz Pospiszyl, największy dramat osobowości psychopatycznej – jeśli tak można powiedzieć – polega na tym, że najbardziej tępy psychopata potrafi pojąć, że ludzie, na których mu zależy, nie darzą go długo autentycznym uczuciem, natomiast najgenialniejszy nawet psychopata nie rozumie, co jest powodem odchodzenia innych ludzi od niego lub też traktowania go przez otoczenie w sposób jedynie instrumentalny. Psycholog kładzie nacisk na fakt, że jednostka cierpiąca na omawiane zaburzenia skupia się na własnym odczuwaniu. Inni ludzie schodzą na dalszy plan, nie potrafią jej zrozumieć, współczuć ani w odpowiedni sposób pocieszyć. Psychopata za wszelką cenę stara się pozyskać sympatię wybranych jednostek. Tych, którymi może manipulować. Jeśli osoby przebywające w bliskim otoczeniu są odporne na sugestię, przestają być obiektami toksycznej miłości, a stają się wrogami. Psychopata to człowiek zapatrzony w siebie jak w obrazek. Jest pewien swoich umiejętności, nierzadko uważa siebie za geniusza i gardzi przy tym innymi. Z człowieka, który pozornie robi wiele dla bliskich, przeistacza się w bestię. Tym groźniejszą, że wiedzącą, co robi.

Marcelina Mrowiec Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej oraz japonistyki. Interesuje się religioznawstwem i psychologią rozwojową. Działa w studenckim magazynie „Drugi Obieg”.

25SPOŁECZEŃSTWO


H


H

istoria


Załogi wierne do końca Z punktu widzenia historyka interesującym aspektem poznawczym jego dziedziny wiedzy jest, obok genezy wydarzeń i zjawisk, także drugi biegun dziejów – pokłosie, finał. Nie inaczej jest w wypadku II wojny światowej, u schyłku której w ruinach Europy badacz może napotkać liczne epizody do dziś niezupełnie poznane, a rzucające światło na ówczesne realia.

Do szczególnie interesujących zagadnień należy sytuacja państwa przegranego, jakim była III Rzesza w ostatnich dniach istnienia. Przybliżone tu zostaną nieznane szerzej wydarzenia związane z losami kilku niewielkich grup ludzi, którzy nie chcieli przyjąć do wiadomości informacji o kapitulacji swego kraju. W ostatnich tygodniach działań wojennych wraz ze zbliżającym się upadkiem nazistowskich Niemiec słabł duch walki. Adolfa Hitlera, schorowanego i wydającego rozkazy nieistniejącym jednostkom wodza, opuszczali nawet najwierniejsi podwładni. Najpierw zdradził go jeden z członków „starej gwardii” NSDAP, Marszałek Rzeszy i głównodowodzący Luftwaffe Hermann Göring, który próbował sięgnąć po władzę 23 kwietnia 1945 r., za co został aresztowany. Kilka dni później wolty dokonał Reichsführer SS Heinrich Himmler próbujący nawiązać kontakt z aliantami, a po śmierci Hitlera usiłujący przejąć ster. Elita Wehrmachtu okazała się natomiast niegodna zaufania rok wcześniej, kiedy zorganizowała słynny zamach w Wilczym Szańcu. Wodzowi III Rzeszy pozostało przekazanie władzy w testamencie ostatniej lojalnej i w miarę skonsolidowanej sile w kraju – marynarce wojennej Kriegsmarine. W ten sposób wybór padł na Wielkiego Admirała Karla Dönitza, od ponad dwóch lat głównodowodzącego tych sił zbrojnych; teraz został prezydentem Rzeszy. Kriegsmarine należała do najbardziej oddanych

28

nazizmowi organizacji w państwie, charakteryzowały ją wysokie morale i niezachwiana wierność. Załogi okrętów podwodnych należały natomiast do najbardziej zdeterminowanych, gdyż podlegały naziście Dönitzowi znacznie dłużej, niż reszta marynarki wojennej – od samego początku istnienia U-bootwaffe, czyli od 1936 r. Admirał dbał o odpowiednie szkolenie ideologiczne swoich podwładnych. Konsekwencją tego stanu rzeczy były tyleż kuriozalne co tajemnicze wydarzenia związane z końcem wojny, a raczej z tygodniami po jej zakończeniu. 8 maja 1945 r. miała miejsce (powtórzona na życzenie Stalina) kapitulacja Niemiec. Tego dnia do wszystkich sił zbrojnych, w tym załóg U-bootów, wystosowano rozkaz poddania się aliantom. Kapitulację ogłosiło łącznie 136 okrętów podwodnych: jeden już tego samego dnia, 94 – 9 maja (głównie w portach norweskich), kolejnych 38 – w okresie 10−17 maja z uwagi na przebywanie na patrolach. Kilka ostatnich jednostek stanowi dość nietypowe przypadki. Podwodny transportowiec „U-234” w chwili kapitulacji znajdował się w drodze do sojuszniczej Japonii, wioząc na pokładzie egzemplarze i podzespoły różnych materiałów wojennych, plany zaawansowanych broni, dużą ilość rtęci i… ponad pół tony tlenku uranu, być może do wykorzystania przez fizyków jądrowych. Jedynym, co przeszkodziło w kontynuowaniu misji do-



pełnić zapasy, zawinąwszy do jakiegoś innego portu lub ukrytej bazy, gdzie mógł zostawić hipotetyczny ładunek lub pasażerów. Podobne przypuszczenia wysnuwane są co do „U-977”. Jego dowódca, porucznik marynarki Schaeffer, po przekazaniu aliantom był nawet przesłuchiwany na okoliczność przewiezienia na pokładzie swojego okrętu Adolfa Hitlera – wiele miesięcy po śmierci przywódcy! Rzecz jasna, szczegóły dotyczące rzeczywistych celów tych rejsów nie są znane. Sama możliwość uczestnictwa załogi w tajnym transporcie jest wysoce prawdopodobna, a właśnie z uwagi na głęboką lojalność ich solidarne milczenie po wojnie nie musi zaskakiwać. Jak wspomniano, w Ameryce Południowej znajdowali się liczni przedstawiciele reżimu, jak osławieni Adolf Eichmann, Josef Mengele, Otto Skorzenny, a także konstruktorzy lotniczy – Kurt Tank czy Reimar Horten. Celem zapewnienia wielu z nich nowego życia za oceanem przerzucano na miejsce perspektywy czasu trudno uwierzyć, do jakich przedsięwzięć zdolne było leżące również zrabowane podczas wojny dobra: pieniąw gruzach państwo nazistowskie w ostatnich dniach swojego istnienia. dze i kruszce. Wielokrotnie tak czy inaczej dotarł on do miejsca przeznaczenia – pojawiały się też plotki i spekulacje o obecności w AmeJaponii. Z perspektywy czasu i bogatszy o te doświad- ryce person większego kalibru, obok Hitlera także Marczenia Hirschfeld pisał, że poddanie się Ameryka- tina Bormanna, szefa kancelarii NSDAP, oraz Heinricha nom było błędem. Zapewne zdanie to podzielało wie- Müllera kierującego Gestapo. Późniejsze lata nie polu członków załogi, tym bardziej że (wbrew komunika- twierdziły żadnego z powyższych przypuszczeń, jednak tom radiowym) w Japonii czekało ich przyjęcie znacz- intensywne poszukiwania ich odwracały uwagę od rzeczywiście ukrywających się zbrodniarzy. nie życzliwsze i niewiążące się z hańbą kapitulacji. Losy trzech opisywanych tu U-bootów rzucają świaTytuł wspomnień radiotelegrafisty jest jednak mytło na stopień motywacji załóg od dawna utwierdzalący, gdyż „U-234” nie był wcale ostatnim U-bootem, który zwlekał z poddaniem się. Dwa inne okręty – nych przez totalitarną ideologię w bezgranicznym „U-530” i „U-977” – kontynuowały swoje rejsy znacz- oddaniu swemu państwu niezależnie od jego zbrodnie dłużej. Ten pierwszy dotarł do Mar del Plata w Ar- niczego charakteru. Skłaniają równocześnie do postawienia pytania: czy działania tych ludzi rozłożone na tygentynie 10 lipca, drugi przybył w to samo miejsce dopiero 17 sierpnia, ponad dwa miesiące po zakoń- godnie, a nawet miesiące po kapitulacji były skutkiem inercji, czy może stanowiły element zorganizowanej czeniu wojny (sic!). Tak długie przebywanie okrętów akcji? Gdyby druga odpowiedź była bliższa prawdy, stana morzu, nawet w porównaniu z wiozącym przecież ładunki najwyższej wagi „U-234”, wzbudza wiele po- nowiłoby argument na rzecz tezy o woli oraz aktywdejrzeń co do roli, jaką oba U-booty miały do odegra- nym działaniu w celu utworzenia IV Rzeszy – utajnionej nia. Argentyna była bowiem państwem zdecydowa- kontynuacji narodowego socjalizmu na wychodźstwie. Badanie tych rejsów przez historyków nie zapowianie życzliwym III Rzeszy, po wojnie natomiast stała da łatwych i obiecujących wyników. Wymagają one się oazą dla zbrodniarzy wojennych. Według jednego z argentyńskich świadków „U-530” szeroko zakrojonej kwerendy w archiwach służb specjalnych USA, Wielkiej Brytanii i Argentyny, którego to przybył do Mar del Plata z pełnymi zapasami żywności, zadania nie sposób wykonać, gdyż nigdy nie można co jest absolutnie wykluczone w wypadku trwającego być pewnym kompletności dostępnych akt. Dotyczy 130 dni rejsu. Oznacza to, że w tym czasie, najpewniej niedługo przed zawinięciem do portu, musiał on uzu- to zwłaszcza zagadnień skomplikowanych, jak tajne wódcy, kapitanowi marynarki Fehlerowi, była informacja o zerwaniu sojuszu przez Japonię z uwagi na kapitulację; w przeciwnym razie ani myślałby poddawać się Amerykanom, co z resztą uczynił dopiero 19 maja. Cennych szczegółów na temat tych krytycznych dla załogi dni dostarczyć mogą polskiemu czytelnikowi wspomnienia radiotelegrafisty okrętu Wolfganga Hirschfelda zatytułowane Ostatni U-boot, których końcowy rozdział poświęcony jest właśnie temu owianemu tajemnicą rejsowi. Niemieckich podwodniaków po przybyciu do Portsmouth w USA traktowano źle: nie jak jeńców, lecz pospolitych przestępców. Nigdy nie zwrócono zabranych załodze „w depozyt” rzeczy osobistych, dopuszczano się wobec niej przemocy fizycznej, a jeden z oficerów zaginął bez wieści. Równie interesujący jest los tlenku uranu, który trafił do produkcji amerykańskich bomb atomowych, zrzuconych później na Hiroszimę i Nagasaki. Ironia losu sprawiła więc, że

Z

30


operacje militarne. Do tego raczej nie można liczyć na odnalezienie śladów w archiwach niemieckich – trudno oczekiwać, by naziści pozostawili tropy mogące doprowadzić do odnalezienia ich dróg ewakuacji. Najwięcej informacji posiąść mogły dysponujące znacznymi środkami wywiady innych państw, dlatego właśnie tam należy prowadzić dalsze poszukiwania. Podobnie sprawa ma się z ładunkiem „U-234”, który wpadł w ręce amerykańskie. Poza archiwami za oceanem trudno będzie dotrzeć do rozstrzygającej informacji, czy przechwycony tlenek uranu był radioaktywny, czy też nie. Ewentualne potwierdzenie oznaczałoby w tym wypadku, że Niemcy w czasie wojny dysponowali jakąś formą eksperymentalnego reaktora atomowego,

a nie jedynie surowcem i laboratoriami. Hipoteza o wysokim stopniu zaawansowania prac III Rzeszy nad fizyką jądrową jest od dziesięcioleci przedmiotem rozważań, jak dotąd opartych na niekompletnych poszlakach. Z perspektywy czasu trudno uwierzyć, do jakich przedsięwzięć zdolne było leżące w gruzach państwo nazistowskie, w obliczu nieuchronnej katastrofy chwytające się wszelkich sposobów oferujących nadzieję na przetrwanie. Niechęć poddania się oficerów i marynarzy tych kilku U-bootów jest natomiast świadectwem skuteczności oddziaływania totalitaryzmu na umysły żyjących w nim ludzi. Kiedy zostali „osieroceni”, pozostało jedynie kontynuowanie ostatnich rozkazów do momentu, gdy ich wykonanie stało się niemożliwe.

Dominik Wingert Ur. w 1990 r., magister historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor pracy dyplomowej pt. „Próba odrodzenia mocarstwowości morskiej Niemiec: flota nawodna i jej rozwój w latach 1919–1939”. Zajmuje się historią polityczną i militarną XX wieku ze szczególnym uwzględnieniem tematyki wojenno-morskiej. Zainteresowany jest ponadto m.in. modelarstwem, fantastyką i kinematografią.

31HISTORIA


P


P

rawo


Copyright trolling

– ochrona praw autorskich czy łatwy sposób na zarobek? Otrzymałeś przedsądowe wezwanie do zapłaty kilkuset złotych tytułem zaspokojenia roszczeń związanych z naruszeniem przez ciebie praw autorskich? Zawiera ono informację o prowadzonym przez prokuraturę postępowaniu karnym, o którym nie masz pojęcia? Prawdopodobnie padłeś ofiarą tzw. copyright trollingu.

Spieniężanie piractwa, jego „monetyzacja” czy właśnie copyright trolling to różne określenia popularnych ostatnio w Polsce działań związanych z ochroną praw autorskich, których głównym celem jest wyłudzenie od ludzi jak największej ilości pieniędzy. Polegają one najczęściej na masowym wysyłaniu pism z żądaniami zapłaty za rzekome naruszenia praw autorskich w Internecie. Adresaci owych listów dowiadują się, iż dopuścili się złamania praw autorskich do konkretnego dzieła (filmu, książki, muzyki, gry komputerowej itp.), a jednocześnie proponuje się im uiszczenie dobrowolnej opłaty w zamian za rezygnację z dochodzenia roszczeń na drodze sądowej. Działalność ta, mająca w założeniu zwalczać szerzące się na wielką skalę piractwo, budzi sporo kontrowersji głównie z uwagi na jej zasięg oraz sposób egzekwowania zysków z tzw. „utraconej sprzedaży”. Wiele osób w działaniach tych widzi jedynie przykrywkę dla zarabiania ogromnych pieniędzy. W Polsce problem copyright trollingu pojawił się bardzo niedawno, jednak na świecie jest to zjawisko już dobrze rozpoznane i oceniane jednoznacznie jako nieetyczne i godzące w interesy konsumenta. Niekorzystne wyroki dla prawników trudniących się nim zapadły między innymi w Kalifornii, Kanadzie, Wielkiej Brytanii i Niemczech. Na polskim gruncie brakuje jak dotąd

34

szerszej debaty publicznej na ten temat, a prawnicy mają trudności ze zdefiniowaniem zjawiska. Przywołane na początku wezwanie dotyczy budzącej w ostatnim czasie niepokój wśród polskich internautów działalności dwóch warszawskich kancelarii, za pośrednictwem których wpłynęły do prokuratury dane ponad 100 tys. użytkowników. Ci, zdaniem producentów filmowych reprezentowanych przez wspomniane kancelarie, rozpowszechniali za pomocą sieci internetowej wskazane filmy w związku z czym, wnieśli oni o wszczęcie postępowania karnego, w trakcie którego prokuratura na podstawie dostarczonej listy adresów IP, zwróciła się do dostawców internetowych z prośbą o podanie danych osobowych poszczególnych abonentów. Następnie kancelaria, jako pełnomocnik strony, mając wgląd do dokumentacji przygotowywanej przez prokuraturę, skorzystała z danych personalnych użytkowników i wysłała do nich propozycje ugody polegającej na uiszczeniu wpłaty na rzecz poszkodowanego producenta filmowego. Opisany sposób działania, choć nie przez wszystkich zaliczany do copyright trollingu, posiada sporo niejasnych z punktu widzenia etyki prawniczej elementów. Wymienia się chociażby brak przedstawiania pełnomocnictwa pochodzącego od mocodawcy, brak za-


pełnienie przestępstwa przez konkretną osobę, której można by postawić zarzuty i, co za tym idzie, nadać jej status „podejrzanej”. Powstawaniu tego przekonania sprzyja przede wszystkim charakterystyczny dla omawianych pism czerwony napis: „w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstwa”, wpływający bardzo sugestywnie na adresata wezwania. Znacznie bardziej złożona jest kwestia utożsamiania zidentyfikowanego za pośrednictwem adresu IP abonenta z osobą, która dokonała wykazanego przy użyciu antypirackich technologii naruszenia przepisów. Prawo autorskie co prawda w przypadku dochodzenia odszkodowania (w toku postępowania cywilnego odrębnego od postępowania karnego prowadzonego przez organy ścigania) nie wymaga udowodnienia winy pozywanego, nie zwalnia jednak z obowiązku wykazania, iż naruszeoszące znamiona zastraszania wezwania skłaniające abonentów do dobrowol- nie zostało popełnionych opłat na rzecz poszkodowanych piractwem producentów, nie dają się bo- ne właśnie przez osowiem obronić przy pomocy wskazań na bezsilność w egzekwowaniu utraconych zy- bę pozwaną. To z pozoru dość subtelne sków za pomocą innych środków. rozróżnienie jest niekolwiek naruszeń. Budzi to tym większe zastrzeże- zwykle istotne i w kontekście korzystania z Internetu nabiera szczególnego znaczenia. Jak bowiem słusznie nia, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż w przeszłości zauważył Sąd Najwyższy w jednym z orzeczeń (popojawiały się wątpliwości co do tego, czy znane firmy stanowienie z 7 maja 2008 r., III KK 234/07), nie możantypirackie są w stanie poprawnie wskazać łącze, za na automatycznie łączyć sieci czy komputera z człopomocą którego doszło do przestępstwa (np. sprawa wiekiem, który jest ich użytkownikiem (Nie sposób napaństwa Murdoch). Dodatkowo prawnicy odmawiają sprecyzowania informacji na temat owych „zewnętrz- tomiast wskazać, kto posługiwał się komputerem, jeśli nych podmiotów” oraz sposobu ich działania, zapew- w tym zakresie nie zostanie zebrany odpowiedni materiał dowodowy, a właściciel nie wskaże osoby, któniają jedynie o ich wiarygodności i niezawodności. Chociaż przyjmiemy, iż technologie wykorzystywa- rej komputer udostępnił). Co za tym idzie, wyciąganie ne przez firmy antypirackie są znacznie lepsze niż sys- wniosków na temat prawnej (zarówno karnej, jak i cywilnej) odpowiedzialności internauty poprzedzone potem Państwowej Komisji Wyborczej, nadal pozostaje ogromna ilość niepewnych kwestii związanych z tre- winno zostać przeprowadzeniem postępowania dowodowego, w trakcie którego może okazać się, iż z daścią omawianych wezwań oraz zależnością pomiędzy byciem użytkownikiem a osobą dokonującą rzeczone- nego łącza poza jego właścicielem korzystała znaczna liczba innych użytkowników. Zgodnie z obserwowaną go rozpowszechniania. W przypadku tego pierwszego w Polsce linią orzeczniczą rozwiązaniem takiej sytuna największą uwagę zasługuje fakt, iż wysyłane przez acji nie może być przerzucenie odpowiedzialności za warszawskie kancelarie pisma kreują u ich odbiorców mylne wyobrażenie o byciu osobą podejrzaną o popeł- łącze na jego właściciela (Nie ma podstaw do przyjęnienie przestępstwa, a konkretnie – czynu zabronione- cia odpowiedzialności strony pozwanej jako pomocnika za naruszenie w ten sposób dóbr osobistych powogo określonego w art. 116 Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U.2006.90.631), polegają- da, ponieważ zgodnie z art. 422 k.c. pomocnik jest odpowiedzialny za szkodę tylko o tyle, o ile swoim własnym cego na rozpowszechnianiu utworu bez uprawnień. działaniem lub zaniechaniem, polegającym na udzielePodczas gdy, tak naprawdę prowadzone jest tylko tzw. „postępowanie w sprawie”, na etapie którego brak ja- niu pomocy sprawcy, szkodę tę wyrządził – Wyrok SN kichkolwiek dowodów uprawdopodabniających po- z 8 lipca 2011 r., IV CSK 665/10). świadczenia o tym, iż mocodawca legitymuje się prawem w zakresie dochodzenia jakichkolwiek roszczeń z tytułu naruszenia praw autorskich, a także pojawiający w niektórych wezwaniach wprowadzający w błąd zapis o tym, że zapłata jest równoważna z zaspokojeniem „prawno karnych roszczeń” (podpisanie ugody i zapłacenie wnioskowanej „kary” nie chroni przed odpowiedzialnością karną). Przed przejściem do prawnej analizy charakteru samych pism warto zastanowić się nad źródłem, z którego czerpane są informacje na temat internautów. Jak się bowiem okazuje, wiedza pracowników kancelarii na temat poszczególnych użytkowników ma charakter jedynie pośredni – uzyskana została dzięki współpracy „z podmiotem zewnętrznym” – i w rzeczywistości nie mogą oni mieć pewności, że osoby otrzymujące pisma dopuściły się jakich-

N

35 PRAWO


W

tysięcy złotych. Ta wartość wySytuacja komplikuje się jeszartością nadrzędną nie powinna być cze bardziej, gdy uwzględni się walka z naruszeniami prawa au- daje się mieć niewiele wspólnego z realną wysokością odszkorodzaj oprogramowania, za po- torskiego, lecz dążenie do wymierzania dowania, którego w takiej sytumocą którego zdaniem produ- sprawiedliwości gwarantowanej przez acji mógłby się domagać procentów i ich prawnych repre- odpowiednie przepisy. ducent. Należy przecież pamięzentantów dokonywane są natać, iż w profesjonalnym obrocie nie występują umowy ruszenia. Chodzi tutaj o programy klientów sieci P2P, licencyjne dla osób fizycznych. Co za tym idzie, racjonalktóre ułatwiają wyszukiwanie plików zawierających interesujące użytkownika materiały oraz administru- nym wydaje się używanie wartości utworu zapisanego ją ich pobieraniem. Ich specyficzną i kluczową z per- na nośniku możliwym do kupienia na potrzeby własne w celu ustalenia wielkości szkody. Cena ta powinna ulespektywy rozpatrywanego przypadku właściwością jest to, iż jednocześnie z pobieraniem plików docho- gać proporcjonalnemu zmniejszeniu bądź zwiększeniu w zależności od ilości udostępnianych danych (np. ilości dzi do ich udostępniania. Funkcję taką można często przesłanych MB). Rozwiązanie takie, w przeciwieństwie wyłączyć, zmieniwszy ustawienia programu, jednak do zaproponowanego przez potencjalnego powoda, nie zazwyczaj jest on aktywna w sposób domyślny. Pod znakiem zapytania staje tym samym możliwość przy- narusza obowiązującej w polskim prawie autorskim zasady, zgodnie z którą poszkodowany nie powinien się pisania sprawstwa (umyślnego bądź nieumyślnego) osobie korzystającej z aplikacji w sytuacji stwierdze- wzbogacać w wyniku naprawienia szkody (dążenie, by nia, że rzeczywiście doszło do nieuprawnionego roz- zasądzone odszkodowanie zrekompensowało poszkodowanemu stratę, ale i jednocześnie nie prowadziło do jego powszechniania utworu. Wydaje się, że nie można zakładać, że przeciętny użytkownik Internetu posia- nieuzasadnionego wzbogacenia – Wyrok SN z 24 maja 2007 r., II CSK 52/07). da zdolność do zorientowania się w pełni w funkcjach Jednym z najbardziej prawdopodobnych powodów, używanego oprogramowania (a tego wymaga przypisanie sprawstwa). Nawet jeśli osoba pobierająca wy- dla których w treści wezwań przywoływana jest taka kwota, jest chęć skłonienia adresatów do uiszczenia albrany utwór przy pomocy programu peer-to-peer jest ternatywnej, dobrowolnej i znacznie niższej opłaty (najw pełni świadoma, iż bierze tym samym udział w jego częściej kilkuset złotych). Jej dokonanie stanowi waruudostępnianiu, konieczne jest dookreślenie, w jakim stopniu użytkownik przyczynił się do rozpowszechnie- nek odstąpienia producentów od dochodzenia roszczeń, nia całego utworu i w jaki sposób powinno się to prze- które ich zdaniem im przysługują. Jednocześnie wchodzi ono w zakres załączanej do treści pisma propozykładać na wysokość odszkodowania, którego może się domagać producent. Problem ten wynika z kolejnej ce- cji ugody. Za niezwykle niepokojący należy uznać fakt, chy opisywanej grupy programów, a konkretnie z wła- iż wiele abonentów otrzymujących wezwania dokonuściwości protokołu Torrent obsługującego owe progra- je takiej wpłaty głównie w celu „pozbycia się problemu”, my polegającej na dzieleniu pobieranych plików po- nie zastanawiając się zupełnie nad charakterem podpisywanego dokumentu oraz nad wynikającymi z tej między wielu różnych udostępniających, czego celem czynności skutkami prawnymi. Co więcej, opłaty tajest głównie nieblokowanie połączeń internetowych. W praktyce oznacza to, iż raczej niemożliwa jest sy- kie uiszczane są także przez osoby w pełni przekonane o swojej niewinności. Postępując w ten sposób, użyttuacja, w której użytkownik udostępnia jeden cały plik kownicy wykazują się daleko idącą lekkomyślnością, innemu użytkownikowi. Każda bowiem kopia utworu przede wszystkim z uwagi na możliwość wykorzystania pozyskiwana jest od wielu różnych osób. podpisanej przez nich ugody w toczącym się odrębnie Możemy być zatem zdziwieni, iż producenci filmowi stosujący opisywane praktyki jako podstawową (nie- postępowaniu karnym. Przykładowo: w treści porozumienia może być zawarte przyznanie się do naruszenia zwielokrotnioną – art. 79 Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych) należność z tytułu odszkodo- prawa autorskiego, jak również potwierdzenie istotnych wania za dokonane rozpowszechnienie, traktują war- związanych z tym okoliczności, które także mogą przetość pełnej opłaty licencyjnej za możliwość udostępnia- mawiać na niekorzyść użytkownika. Już tak pobieżna charakterystyka polskiego conia utworu za pośrednictwem P2P; jej wysokość miepyright trollingu pokazuje, że działania tym mianem ści się najczęściej w zakresie od kilkunastu do kilkuset

36


określane trudno zaliczyć do przejrzystych zarówno z prawnego, jak i etycznego punktu widzenia. Ich kontrowersyjny charakter potwierdzić może chociażby to, że przeciwko dwóm adwokatom w nie zamieszanych prowadzone jest obecnie postępowanie dyscyplinarne. Ponadto Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych w jednym z wywiadów określił zjawisko jako „głęboko nieetyczne”. Głównym zarzutem kierowanym pod jego adresem – poza nie do końca uczciwym i zastraszającym charakterem wezwań – jest instrumentalne wykorzystywanie prawa (głównie postępowania karnego) polegające przede wszystkim na masowym wszczynaniu postępowań. Jak słusznie wskazuje wielu prawników, doniesienia wpływające lawinowo do organów ścigania utrudniają działanie polskiego wymiaru sprawiedliwości, na czym ucierpieć może wykrywanie i osądzanie znacznie poważniejszego rodzaju przestępczości. Tym bardziej, że poza uzyskaną na własną rękę korzyścią finansową „poszkodowanych” postępowania takie najprawdopodobniej nie przyniosą żadnych konsekwencji. Mimo to znaleźć można zwolenników takiego sposobu zwalczania piractwa. Co ciekawe, jednym z podnoszonych przez nich argumentów na rzecz posługiwania się procedurą karną w celu zdobywania informacji na temat potencjalnych naruszycieli praw autorskich jest zawodność innych dostępnych metod działania w tym zakresie. Przesłanka, mimo iż wydaje się przekonywająca, nie sankcjonuje sposobu, w jaki kancelarie robią użytek z uzyskanych dzięki prokuraturze danych osobowych. Noszące znamiona zastraszania wezwania skłaniające abonentów do dobrowolnych opłat na rzecz poszkodowanych piractwem producentów, nie dają się bowiem obronić przy pomocy wskazań na bezsilność w egzekwowaniu utraconych zysków za pomocą innych środków. Co więcej, krytykowanie tej działalności nie powinno być w żadnym wypadku traktowane jako przejaw postawy „pro-pirackiej”. Copyright trolling – poza tym, iż jest problemem natury prawno-etycznej – stanowi egzemplifikację szerszego, bo dotyczącego całego prawa własności intelektualnej, konfliktu społecznego związanego z wymienioną gałęzią prawa. O sporze takim świadczyć mogą wnioski z opublikowanego niedawno (lipiec 2014) przez Komisję Europejską raportu z konsultacji społecznych dotyczących potrzeby wprowadzenia zmian w prawie autorskim. Analizy przeprowadzone w oparciu o zgromadzone w raporcie dane pokaza-

ły znaczący brak równowagi w zakresie zadowolenia z tego prawa wśród poszczególnych grup społecznych. O dziwo najmniej zadowoloną byli nie autorzy czy wydawcy i producenci, lecz końcowi użytkownicy utworów. Wyniki te potwierdza pośrednio wyraźna bierność polskich instytucji państwowych, które dotąd nie podjęły żadnych poważniejszych kroków związanych copyright trollingiem. I nie chodzi o negowanie potrzeby zwalczania rozpowszechniania utworów bez zezwolenia, a jedynie o udzielenie adresatom wezwań, jako stronie słabszej, odpowiedniej pomocy bądź ochrony w celu umożliwienia im skutecznego bronienia swoich praw. Wartością nadrzędną nie powinna być walka z naruszeniami prawa autorskiego, lecz dążenie do wymierzania sprawiedliwości gwarantowanej przez odpowiednie przepisy.

Ewa Radomska Absolwentka socjologii i prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz doktorantka w Instytucie Socjologii UJ. W obszarze jej zainteresowań badawczych znajdują się między innymi prawo własności intelektualnej, psychologia poznawcza, a także psychologiczne i socjologiczne aspekty tworzenia, stosowania oraz egzekwowania prawa.

37 PRAWO


K


K

ULTURA


Slam poetycki.

Rozwydrzenie czy rozkwit poezji? W powszechnym mniemaniu liryka jest gatunkiem wymagającym od autora większej niż epika czy dramat zręczności; wprost proporcjonalnie powinna więc wzrastać również wiedza i wrażliwość czytelnika. W konsekwencji tego przekonania zainteresowanie poezją uchodzi za domenę elit intelektualnych, a sama poezja – za gałąź literatury niedostępną dla odbiorcy bez gruntownego przygotowania merytorycznego. Amerykański poeta i robotnik Marc Kelly Smith postanowił zmienić zastany porządek za pomocą slamu poetyckiego.

Termin zapożyczony z nomenklatury właściwej tenisowi ziemnemu i grze w brydża można tłumaczyć jako „szlem”, czyli spektakularne zwycięstwo. Czy poezja w sportowej oprawie lepiej przemawia do współczesnego odbiorcy? Zasady są chyba różne. Raz byłem na slamie w odnowie to każdy uczestnik recytował swoje pisanki przez 2 min i byli po kolei oceniani przez kilka osób z publiczności. Po wybraniu finalistów miały być pojedynki, ale nie dotrwałem bo straszna ch**nia była. [Baniak z forum slizg.eu] U nas na slamach każdy chętny prezentuję swoje teksty, bez pojedynków, bez werdyktów, fajna, miła atmosfera. Ostatni jakiś przypadkowy koleś +40 siedział przy barze pił piwo, zapytał nas co tu się dzieje no to mu tłumaczymy, że slam itp., zajarał się wziął kartkę od barmana i napisał na szybko jakiś tekst, całkiem przyjemnie wypadł. [Matthew Gemüse z forum slizg.eu]

Nowy nurt w recytacji istnieje, jak widać, w kilku wariantach, a zdania na temat jego atrakcyjności są podzielone. Zanim powstało zjawisko, które określamy współcześnie mianem slamu poetyckiego, występowa-

40

ły formy o podobnej konwencji. W charakterze wstępu: najciekawszy taki przypadek, czyli poezja dubowa.

Dub poetry (poezja dubowa) Może być recytowana bądź śpiewana, najczęściej w rytmie reggae z towarzyszeniem instrumentów. Powstała w latach 70. XX wieku na Jamajce z potrzeby przekazania treści zaangażowanych społecznie i politycznie. Nie zawiera elementu oceny, rywalizacji czy ram czasowych, przez co wykazuje większe podobieństwo do poezji śpiewanej niż slamu poetyckiego. Piosenka literacka w jamajskiej odsłonie raczej nie przystaje do twórczości bardów pokroju Bułata Okudżawy czy Jacka Kaczmarskiego. Dostarcza zupełnie innego rodzaju emocji - Sankofa bez trudu wprowadzał w trans, a Lillian Allen energetycznymi recytacjami porywała publiczność do tańca. Na YouTubie jest dostępnych wiele rejestracji wideo pionierskichi współczesnych występów jamajskich poetów. Oddziałują mocno już za pośrednictwem ekranu i nagrań (pozostawiających wiele do życzenia co do jakości technicznej). Akuszerem slamu poetyckiego we współczesnej postaci jest Marc Kelly Smith, który w 1986 roku zorganizował pierwsze mistrzostwa w Chicago. Wybór tej



ścieżki rozwoju poezji był chyba trafny, bo dziś sceny slamowe stoją już w trzydziestu pięciu krajach na całym świecie. Slam poetycki to alternatywa dla tradycyjnych wieczorków autorskich, przywrócenie poezji szerokiemu gronu publiczności – poezja dla wszystkich.

Kelly Smith krytykował program, ale utopijne pragnienie zaniesienia poezji do większego grona odbiorców nie mogło udać się bez ściągnięcia jej z piedestału. Show, którego prowadzącym był Mos Def, transmitowała stacja HBO w latach 20022007. Na szklanym ekranie można było zobaczyć zarówno uznanych poetów, jak i popularnych muzyków czy aktorów. ObecZasady nie istnieje szereg zawodów i festiwali przeznaczoAutorowi wystarczą własna twórczość, pomysł i odwa- nych dla twórców, którzy nie boją się wykrzyczeć własnej twórczości. Pierwszy odbył się w 1990 roku ga. Ta ostatnia jest szczególnie potrzebna, bo strach z inicjatywy Marca Kelly’ego Smitha, a obecnie takie przed większym audytorium nie jest jedynym, który trzeba pokonać. W pierwszej rundzie każdy jest ocenia- imprezy jak Individual World Poetry Slam, Women of the ny przez pięć przypadkowych osób z publiczności mają- World Poetry Slam czy National Poetry Slam Champions to tylko nieliczne przykłady z wielu wydarzeń cykliczcych do dyspozycji punktację w skali od 1 do 10. Wynik głosowania uzyskuje się po zsumowaniu głosów za wy- nych. W Polsce zainteresowanie slamem nie jest jeszjątkiem tego najbardziej entuzjastycznego i tego najniż- cze na tyle duże, aby móc zorganizować mistrzostwa szego (najprawdopodobniej złośliwego). W dwóch ko- kraju, natomiast coraz częściej włącza się go w programy festiwali literackich (np. Bruno Schulz Festim mniej błyskotliwe rymy, bardziej żałosne metafory i żenująca puenta, tym lepiej. wal) czy regularnie orWymaga to od twórcy dystansu i – wbrew pozorom – niemałych umiejętności. ganizuje wydarzenia im poświęcone, jak Slam Poetry Night we Wrocławiu. lejnych rundach występujący podlegają już ocenie całej publiczności. Właśnie element rywalizacji, nieplanowa- Najbardziej znaczące miejsce na slamowej mapie Polski zajmuje obecnie Warszawa, gdzie znalazła począne reakcje widzów i przypadkowość sprawiają, że slamy poetyckie są tak atrakcyjne – przywodzą na myśl spor- tek historia gatunku. Tam też regularnie odbywa się tową rywalizację. Później analogia jest jeszcze wyraź- Spoke’N’Word Festival. Poza oficjalnymi stronami „slamerów” i bardziej niejsza: do następnej rundy przechodzi czterech zawodznaczących konkursów czy fanpage’ami zapełniającyników, którzy mierzą się w parach ustalonych w wyniku losowania. Ścisły finał rozgrywa się między dwoma naj- mi Facebook, mnóstwo materiałów można znaleźć na lepszymi „slamerami”, a zwycięzca otrzymuje najczę- poświęconych slamom poetyckim kanałach na portaściej nagrodę pieniężną. Ograniczeniami są czas (sce- lu YouTube. Do najbardziej popularnych należą m.in. nę można opanować tylko na trzy minuty) i bezwzględ- SlamFind, Button Poetry i SpokenPoetryTV. Za ich pośrednictwem można obejrzeć występy najlepszych ny zakaz posiłkowania się jakimkolwiek rekwizytem czy przedstawicieli nurtu z całego świata. podkładem muzycznym innym niż wokaliza. Do popularyzacji zjawiska na całym świecie najbarFormuła slamu „uludycznia” poezję, sprowadza lirykę z kultury wysokiej do niskiej, a ona doskonale odnajdu- dziej chyba przyczynił się film fabularny Marca Levina je się w tej sytuacji. Przecież w prawie identycznej kon- Slam! z 1998 roku, który zdobył główną nagrodę w Canwencji odbył się słynny pojedynek improwizacyjny Ju- nes i na festiwalach Sundance oraz Film Independent. liusza Słowackiego z Adamem Mickiewiczem: to był już ścisły finał na paryskich salonach. Współcześnie slamy Naukowcy na scenie poetyckie także coraz częściej przenoszą się z undergroundowych pubów do reprezentacyjnych wnętrz. Konwencja przyjęta przez „slamerów” okazała się źródłem inspiracji również dla osób niemających wieWejście slamów le wspólnego z literaturą. Za prekursora oryginalnego wykorzystania pomysłu Marca Kelly’ego Smitha w celu poetyckich na salony prezentowania teorii naukowych uważa się Funky’ePoezja weszła pod strzechy w dużej mierze dzięki se- go Taurusa – twórcy utworu E=mc2 nagranego w 1995, rii telewizyjnej Russell Simons presents Def Poetry. Marc a opublikowanego w 2005 roku w Stanach Zjednoczo-

I

42


nych. Piosenka zainspirowała szczególnie silnie stojące sceny niemieckie, gdzie pierwsza taka edycja naukowa odbyła się już w 2006 roku. Podobnie jak w najbardziej rozpowszechnionej formie rozgrywek publiczność ocenia każdego z występujących, a finalista jest nagradzany. Innymi zasadami rządzą się poszczególne wystąpienia. Każdy, kto chce zaprezentować autorską teorię naukową lub odkrycie, otrzymuje mikrofon na dziesięć minut, po których głos zostaje oddany publiczności nurtowanej przez ewentualne pytania. Zarejestrowane wystąpienia można zobaczyć m.in. na dostępnym na YouTube’owym kanale Science Slam. Wydarzenia tego typu spełniają bardzo podobne funkcje jak slamy poetyckie. Dzięki nim szansę zaistnienia mają młodzi naukowcy, którzy za sprawą aprobaty publiczności nabiorą być może motywacji do dalszych badań.

Antyslam – alternatywna alternatywa… …czyli literatura na opak. Im mniej błyskotliwe rymy, bardziej żałosne metafory i żenująca puenta, tym lepiej. Wymaga to od twórcy dystansu i – wbrew pozorom – niemałych umiejętności; tworzenie tekstu z założenia beznadziejnego nie jest wcale najwdzięczniejszym zajęciem. Antyslam powstał z inicjatywy Jen Miller w 1995 roku jako odpowiedź na zdobywający coraz większą popularność slam poetycki. Kultura nie znosi pustki, więc nawet dla zjawiska kontrkulturowego musiała powstać przeciwwaga. O ile slam zainicjowany przez Smitha może być nośnikiem ważnych treści (i niejednokrotnie spełnia taką funkcję), o tyle antyslam służy wyłącznie rozrywce. Ten, kto zdobędzie najmniej punktów, wygrywa obrzucenie przez publiczność papierkami. Niestety, nagroda nie należy do szczególnie prestiżowych, a szkoda, bo być może antyslamy zdobyłyby większą popularność. Podejrzewam, że tego typu rywalizacja mogłaby przyczynić się do wzrostu zainteresowania literaturą bardziej niż niejedna kampania rządowa.

Slam po polsku Do Europy zjawisko dotarło za sprawą Johna Paula O’Neilla w 1994 roku. Na pierwszym tego typu wydarzeniu w londyńskim Farrago Poetry Cafe pojawił się m.in. Bohdan Piasecki, ówczesny student anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim. To jemu zawdzięcza-

my organizację pierwszego slamu 15 marca 2003 roku w warszawskim teatrze alternatywnym Stara Prochoffnia. Jan Kapela (obecnie m.in. redaktor działu literackiego w „Tygodniku Powszechnym”) wygrał wtedy rywalizację dzięki przedstawionemu w finale wierszowi Oda do Discmana. O, mój Discman’ie, o srebrno-szarym ciele, ja przecież zawsze tylko Ciebie chciałem mieć. O, mój kochany, mój jedyny, wybrany, jak zasłużyłem na Ciebie - ja dziad i cieć. Ten świat taki brzydki, a ja taki mały, każdy dresiarz myśli, że by mnie łatwo zbił. Lecz Ty Discman’ie taki jesteś wspaniały, w ciężkch chwilach, swą pieśnią, dodajesz mi sił. Nikt tu mnie nie kocha i nikt mnie nie słucha, nikt tutaj nawet nie chce wiedzieć, że żyje, a Ty Discman’ie szepczesz do mego ucha: Pieśni, o herosach, których nikt nie zbije. I o królewnach, które czekają na mnie, w wysokich wieżach swoich zamków, ronią łzy. I gdy już groźny smok do stóp moich padnie, oddadzą mi swą cnotę, tam gdzie pachną bzy. I choć wiem, że to złudzenia, pełne fałszu, to jakoś lekko robi mi się na sercu. Czuję się trochę tak, jakbym był na rauszu, i zbiłbym łysych gości siedzących w mercu. Czy wiesz już Discman’ie jak wielką masz siłę? Że dodajesz mi skrzydeł, ściętych w młodości? Że dla mnie miłe, co dla Ciebie jest miłe? Że stanowisz o mym smutku lub radości? O, mój Discman’ie, o jedno tylko proszę. O, mój Discman’ie, nie opuszczaj nigdy mnie. Ciebie tylko, głeboko w mym sercu noszę. Tobie jedynemu nigdy nie powiem: Nie! [cyt. za nieszuflada.pl]

Organizatorzy polskich konkursów, poza wykorzystaniem ustalonych już zasad, pozwalają sobie w niektórych przypadkach na pewne modyfikacje. Do lepszych przykładów należy przykład sopockiej inicjatywy. Stowarzyszenie K3 Kulturalne Trójmiasto oraz Jakobe Mansztajn, poeta i krytyk, organizowali cykliczne slamy poetyckie poprzedzone odczytami twórczości zwycięzcy poprzedniego konkursu i poetów zasiadających w jury podczas pierwszej rundy. Reguły kolejnych etapów nie ulegały już modyfikacji, lecz została jej poddana forma nagrody, którą w innych przypadkach była suma uzy-

43 KULTURA


S

skana z opłat za wstęp. Organilam poetycki to alternatywa dla trady- rzonym przez absolutny brak zatorzy wyszli naprzeciw potrzecyjnych wieczorków autorskich, przy- krytycyzmu dla znalezionych bom młodych twórców i zadbali wrócenie poezji szerokiemu gronu pu- dość przypadkowo informacji, o najbardziej deficytowy dla nich bliczności – poezja dla wszystkich. a to doskonały grunt pod przyprodukt, czyli promocję. Zwycięznajmniej lekkie rozczarowanie. ca mógł cieszyć się publikacją własnej twórczości na Obecnie więc nadal należę do grupy osób zafascynopocztówkach i plakatach obecnych później w przestrze- wanych ideą, ale rozczarowanych rzeczywistością. Wyni publicznej, w kawiarniach czy komunikacji miejskiej. darzenie uzmysłowiło mi płynące z chęci zdobycia szerWyjątkowym slamem poetyckim, znów wychodzą- szego grona odbiorców zagrożenie dla poezji: powstają cym poza ramy nurtu, było też wydarzenie zorgani- teksty dostosowane do poziomu modelowego czytelzowane w warszawskim klubie Sen Pszczoły z okazji nika stapiającego się momentami w jedno z amatorem 90. urodzin Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Twórcy telewizyjnych kabaretów klasy B. Kształtuje się błędne cały wieczór recytowali wiersze poety, co zostało zare- koło, bo zarówno twórcy, jak i publiczność tłumnie przyjestrowane i wykorzystane następnie w filmie Kordia- bywający na slamy poetyckie z pewnością reprezentuna Piwowarskiego Baczyński. Interpretacje młodych ją wyższy poziom intelektualny. Dochodzi do absurpoetów były również oceniane przez publiczność. Cie- dalnej sytuacji, w której poeci recytują niezbyt ambitne kawe, że forma rywalizacji poetyckiej jest na tyle ela- wiersze, a publiczność wychowana w kulturze ogromstyczna, że można ją zaadaptować do tak zróżnicowa- nego szacunku dla literatury każdego sortu pozbawia nych i innych od pierwotnego założenia celów. się możliwości negatywnego komentarza. Trzeba przyznać, że konwencja amerykańskich konkursów poetycPomysł w praktyce kich wydaje się w Polsce dość ekstrawagancka. Slamy dopiero poszukują własnych twórców i publiczności, Moje odczucia związane z uczestnictwem w slamie po- dlatego mam nadzieję, że z upływem czasu zjawisko etyckim w roli widza były ambiwalentne. Przyszłam na uważane za niszowe rozwinie się i dorówna poziomem wydarzenie z idealistycznym wyobrażeniem wytwo- najlepszym przykładom tego nurtu na świecie.

Kornelia Kiszewska Studentka specjalizacji antropologiczno-kulturowej na Wydziale Polonistyki UJ. Fascynuje się rytuałami, teatrem i popkulturą.

44


FUURTHER – Neal Cassady i jego mit Jest to opowieść o człowieku, którego książek nie znajdziecie w księgarniach, a który jest wymieniany jednym tchem z największymi pisarzami swego pokolenia. O człowieku, o którym pisano, kręcono filmy i pod wrażeniem którego pozostawali najwięksi buntownicy Ameryki. Jest to opowieść o Nealu Cassadym, który „bez mrugnięcia okiem igrał ze śmiercią”.

Pierre Bourdieu za twórców współczesnej sztuki dla sztuki, wolnej od nacisków z zewnątrz, uważał francuskich artystów żyjących pod koniec XIX wieku, którzy kreowali świat na opak, tworząc tym samym niezależne pole sztuki. Jego podstawą był styl bycia – odwrócenie (zaczynając od wyglądu, a kończąc na trwaniu w opozycji w stosunku do mieszczańskiej moralności). W postmodernistycznym świecie XX wieku nastąpiło zatarcie granic pomiędzy egzystencją i sztuką oraz niepewność co do istoty twórczości i sztuki. Wartości te nie były dłużej ograniczone do przymiotnika „artystyczny”; sztuka i twórczość mogły być wszystkim, również sposobem życia. Neal Cassady urodził się 8 lutego 1926 roku w Salt Lake City. Gdy miał sześć lat, jego rodzice się rozstali, a on sam zamieszkał z ojcem w noclegowni w Denver. Przebywając na zmianę z matką i ojcem, miał stały kontakt ze światem przestępców, prostytutek, włóczęgów, pijaków. Jako czternastolatek po raz pierwszy ukradł samochód. Był w tym świetny i w ciągu czterech kolejnych lat uczynił to jeszcze ponad pół tysiąca razy. Często przebywał w obozach pracy i więzieniach dla niepełnoletnich; równie często w bibliotekach. W 1945 r. poznał LuAnne Henderson, z którą szybko wziął ślub i pojechał do Nowego Jorku, by poznać tych wspaniałych, młodych ludzi, o których wiele słyszał od znajomych.

Poznał. Zaprzyjaźnił się z Jackiem Kerouakiem, Allenem Ginsbergiem, Williamem Burroughsem i innymi, z którymi współtworzył pokolenie beatu (Beat Generation), czyli ruch społeczno-literacki działający do połowy lat 60., głównie w Nowym Jorku i San Francisco. Beatnicy byli pisarzami i poetami, częścią artystycznej bohemy z Greenwich Village. Żyli w niekonwencjonalny sposób i zarówno w życiu codziennym, jak i w sztuce buntowali się przeciw ogólnie przyjętym normom. Kolejne lata Cassady’ego wypełniły szalone podróże, alkoholowo-narkotyczne noce, liczne kobiety (przede wszystkim Lu Anne oraz Carolyn Cassady, z którymi ciągle się schodził i rozstawał). Neal Cassady marzył, by zostać pisarzem. Jego przyjaciele zadebiutowali, on zaś stał się znanym bohaterem literackim, a po przygodzie z beatnikami zwrócił się ku hippisom. Okresy stałej pracy i rodzinnej stabilizacji przeplatał z podróżami w towarzystwie Kena Keseya oraz komuny Merry Pranksters w autobusie z napisem FUURTHER na przedniej szybie, spotkaniami z Kerouakiem i Ginsbergiem, narkotycznymi i alkoholowymi ciągami. W końcu wyjechał do Meksyku, by rzucić narkotyki i pisać. 3 lutego 1968 r. szedł po torach z San Miguel do Celaj. Następnego dnia, 4 lutego, Indianie znaleźli go leżącego na torach. Zmarł tego samego dnia po prze-

45 KULTURA



wiezieniu do szpitala. Jako powód podano przedawkowanie narkotyków w połączeniu z alkoholem. Istnieje mit Amerykanina: wyłania się z literatury obraz człowieka, najpewniej mężczyzny, o najbardziej „amerykańskich” cechach, prowadzącego najbardziej „amerykański” tryb życia. Podanie to ma z jednej strony cechy mitu eliadowskiego kreującego wzorce, z drugiej zaś zbliża się do mitologii codziennej, formy mitopodobnej, o której wspominał Roland Barthes, wywodzącej się z literatury pięknej i uzupełnionej o kino, literaturę popularną oraz twory kultury masowej. Cechy charakterystyczne mitu Amerykanina można odnaleźć w postaci Neala Cassady’ego, a raczej w sposobach przedstawienia jego osoby przez beatników, czyli literackiej kreacji w dużej mierze opartej na prawdziwym wzorze. Neal Cassady obecny był w poezji Allena Ginsberga, w opowieściach Williama Burroughsa, w twórczo-

sens, a wykonujemy jedyną godną siebie i naszego czasu czynność, mianowicie jedziemy. I to jak jedziemy! – pisał Kerouac. Neal Cassady został przedstawiony jako szalony kierowca, który pędzi jak szybko się da, ale też jak nikt inny panuje nad pojazdem; pokazano go jako uosobienie mitu Amerykanina-podróżnika, który w następnych latach był kontynuowany m.in. w kinie (Bonnie i Clyde, reż. Arthur Penn, Easy Rider, reż. Dennis Hopper, Badlands, reż. Terence Malick). Cassady żył dynamicznie, pędził bez trzymanki i zatrzymywania się, ponieważ potrzebował żyć w drodze. Znamiennym jest fakt, że ta droga często kierowała go na Zachód zmitologizowany przez powieści Marka Twaina, Jacka Londona i westerny Jamesa Fenimore’a Coopera, Owena Wistera oraz Zane’a Greya. Poeta Gary Snyder powiedział kiedyś: Widzę Cassady’ego jako kowboja z 1890 roku… On jest wnukiem kowboja z Deohaterowie książek Kerouaca będący wcieleniami Cassady’ego to kłamliwi, wykorzy- nver, nie ma już dla stujący innych blagierzy chcący zwrócić na siebie uwagę, by poznać nowych ludzi; po- niego rancza, na którym mógłby pratrzeba poznawania jest u nich niezaspokojona, tak bardzo fascynuje ich życie. cować. Cassady jest ści (w listach i wypowiedziach) innych beatników. Naj- typem z pogranicza, pozostały mu tylko hale bilardowe i przemierzanie kraju wzdłuż i wszerz… Cassady ma bardziej znany jest jako bohater prozy. W książkach Johna Clellona Holmesa występuje jako Hart Kenne- w sobie energię archetypowego Zachodu… Kerouac pisał o Cassadym: widziałem coś w rodzaju dy (Go) oraz „car-driver” (The Horn). Rozsławił go także Jack Kerouac, stworzywszy na podstawie jego życio- świętej błyskawicy, którą rozpalał jego entuzjazm i wizje opisywane przez niego w takim zapamiętaniu, że rysu następujące postaci: Deana Moriarty’ego w Mój pasażerowie autobusów odwracali głowy, chcąc zobabrat ocean i W drodze, Cody’ego Pomeraya w Vision of Cody, Book of Dreams, Desolation Angels i Big Sur, Le- czyć tego „rozgorączkowanego pomyleńca”. Beatnicy byli pod wrażeniem niespożytej energii Cassady’ego roya w Podziemnych, Cody’ego we Włóczęgach Dharmy, i jego ciągłej afirmacji życia tym bardziej, że wśród nich Neala Cassady’ego w Satori in Paris oraz w Desolation było kilku zamyślonych, ścierających się z problemami Angels, Milo w scenariuszu Pull My Daisy. Denis William Brogan napisał o Amerykanach: Noma- świata i duszy intelektualistów. Widzieli oni w Nealu personifikację legendy, do której sami nigdy nie mieli dyzm jest we krwi tego narodu. Bycie Amerykaninem to patrzenie w przyszłość, nieustający ruch i przemiesz- się zbliżyć. Może wciąż byli za mało szaleni, może zbyt czanie się. Symbolami tego mitu byli kowboje przemie- tchórzliwi, może – jak dziwnie to zabrzmi, skoro cały czas jest mowa o zbuntowanej artystycznej bohemie rzający konno Dziki Zachód, uciekinierzy jak Huck Finn i Jim płynący na tratwie rzeką Missisipi, ludzie szukający – za bardzo racjonalni? A może po prostu w każdej grulepszego miejsca do życia jak rodzina Joadów z powie- pie, w każdym środowisku może być tylko jeden święści Grona gniewu Steinbecka, a po pojawieniu się samo- ty błazen, jak określił go Kerouac, który – według słów chodów – cadillac mknący szeroką szosą (najlepiej le- Jima Holmesa, jego przyjaciela z młodości – bez mrugnięcia okiem igra ze śmiercią. gendarną Route 66). Po roku 1957 takim „emblematem” Cassady nie został wielkim literatem. Jedyna książstał się Dean Moriarty, bohater powieści W drodze Jacka jego autorstwa to autobiografia The First Third ka Kerouaca, który wraz z Salem Paradisem (alter ego autora) przemierza Amerykę trasą ze Wschodu na Za- wydana w 1971 r. – trudno powiedzieć, czy ze względu na walory literackie, czy też z uwagi na legendarną chód i z powrotem. Nie posiadaliśmy się z radości, zdaotoczkę i nagłą śmierć autora. Niezaprzeczalnie nawaliśmy sobie sprawę, że zostawiamy za sobą zamęt i bez-

B

47 KULTURA


N

tomiast był inspiracją, muzą dla lieal Cassady został przedstawio- nowiony porządek. Zarówno on, teratury swego pokolenia. On zna ny jako szalony kierowca, któ- jak i Charles Reich podkreślali konieczność indywidualnetajemnicę, której my wszyscy jesz- ry pędzi jak szybko się da, ale też jak cze szukamy – pisał Kerouac w po- nikt inny panuje nad pojazdem; poka- go tworzenia i posiadania powieści W drodze. zano go jako uosobienie mitu Amery- trzeb, pragnień, marzeń i opinii. Mills pisał o artystach i inteBohaterowie książek Kerouaca kanina-podróżnika. lektualistach jako tych, któbędący wcieleniami Cassady’ego to kłamliwi, wykorzystujący innych blagierzy chcą- rzy posiadają zdolność demaskowania i niszczenia stereotypów tworzonych przez masowe media i macy zwrócić na siebie uwagę, by poznać nowych ludzi; sowo panujących w społeczeństwie, którzy odczuwają potrzeba poznawania jest u nich niezaspokojona, tak potrzebę przeciwstawienia się władzy chcącej podpobardzo fascynuje ich życie. Allen Ginsberg zwracał rządkować sobie rzeczywistość. Wyzwanie to podjęuwagę na wrażliwość Neala: Cudowna, otwarta dusza li pisarze i poeci Beat Generation na polach twórczości (…) bardzo amerykańsko-whitmanowski, uniwersalny literackiej oraz stylu życia. Kwintesencją tego buntu, w tym sensie. Właśnie ten aspekt emocjonalnej wspaniałomyślności został wyeliminowany z życia społecz- będącego jednym z głównych elementów mitu Amenego Ameryki. Walt Whitman, którego poezja ma wie- rykanina, był sposób bycia Neala Cassady’ego. Rewolta chodzącej legendy objawiała się na wiele wspólnego z omawianym mitem, zwracał uwagę na lu frontach. W przeciwieństwie do reszty społeczeńotwartą i szczerą amerykańską duszę. stwa ten buntownik nie był zainteresowany sprawaPisząc o beatnikach nie sposób nie wspomnieć mi materialnymi. Neal Cassady opisywany jest w liteo ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej w Stanach Zjednoczonych. Skończyła się II wojna światowa, roz- raturze beatu jako człowiek imający się różnych robót (mechanik, stróż, pracownik kolei, pracownik na statpoczęła Zimna Wojna, a społeczeństwo skupiło się na ku, magazynier etc.), by zarobić na utrzymanie żony „mieć” zamiast na „być”. Amerykanie stali się obiektem i dzieci, w każdym jednak momencie chętnie rzucająkrytyki socjologów. Charles Wright Mills zarzucał im cy pracę, by oddać się podróży i szaleństwu. Jak tynieopanowany konsumpcjonizm, krytykował system powy buntownik, ale i typowy artysta, nie przestrzeedukacyjny służący jedynie produkcji armii podległych, gał norm obyczajowych. Był biseksualistą i kobiecianiemyślących samodzielnie pracowników, pisał o kapitalizacji ducha. Herbert Marcuse wskazywał na uni- rzem – miał wiele kochanek, kilka żon, czasem dwie jednocześnie. Allen Ginsberg (przez jakiś czas zakoformizację i jednowymiarowość jednostki. Daniel Bell twierdził, że kapitalizm uczynił społeczeństwo wiecz- chany w Cassadym) jego męskiej amerykańskości ponie nienasyconym, co z kolei pociągnęło je do sta- święcił fragment poematu Skowyt: nięcia w wyścigu o konsumowanie kolejnych masoktórzy kurwiąc się poszli przez Colorado w miriadzie skwo produkowanych atrakcji. To był dla Amerykanów radzionych nocnych aut, czas prosperity, któremu sprzyjały takie nowości jak N.C. sekretny bohater tych wierszy rozpłodowiec niskooprocentowane pożyczki, zakupy ratalne, karty i Adonis z Denver – miło wspominać kredytowe (w 1950 roku pojawiła się pierwsza karta jego niezliczone spanie z dziewczynami na pustych parkredytowa Diners Club), rozwijająca się w błyskawiczcelach i parkingach ciężarówek, nym tempie reklama. Pościg za dobrami materialw rozchwianych kinowych rzędach, na szczytach gór nymi, prestiżem oraz sukcesem prowadził do pogoni w jaskiniach lub z za pieniądzem, a ten do oddania się machinie systewychudłymi kelnerkami w znanych unoszeniach spódmu. Daniel Bell obok krytyki społeczeństwa poddawał nic na odludnych poboczach a krytyce również kontrkulturę, której zarzucał bezideszczególnie w sekretnych solipsyzmach sraczy stacji owość i ucieczkę od wyzwań współczesności. Marcubenzynowych a także w zaułkach se zdawał sobie sprawę z urzeczowienia i umasowierodzinnego miasta nia sztuki, widział w niej jednak szansę – sztuka posiada tę magiczną moc tylko jako siła negacji. Sztuka Nie przestrzegał Cassady również reguł prawnych. Bomoże mówić swoim własnym językiem tylko tak długo, hater W drodze i innych powieści Kerouaca często kraddopóty żywe są obrazy, które odrzucają i obalają usta- nie samochody –nie dla zysku, ale by móc się przejechać,

48


porozbijać karoserię, zaprosić na tylne siedzenie napotkaną dziewczynę. Czasami odstawia auta na miejsce. Neal Cassady niejednokrotnie przebywał w obozach pracy i więzieniach za kradzieże, niepłacenie alimentów, włóczęgostwo, pijaństwo. W 1958 r. został skazany na pięć lat pozbawienia wolności za przemyt marihuany do Meksyku; część z tego wyroku odsiedział w słynnym więzieniu San Quentin. Należy pamiętać, że grabieże czy przestępstwa związane z narkotykami mogą mieć drugie dno w przypadku stylu życia buntownika skupionego na zaspokajaniu potrzeby wolności, co wyrażać się może nieszanowaniem społecznych norm (również prawa własności czy zakazów dotyczących używek) i uwielbieniem dla idei życia, w którym wszystkiego trzeba spróbować. Przekraczający granice prawa bunt przeciw normom jest charakterystyczny dla mitycznego Amerykanina. Wielokrotnie pojawia się w amerykańskiej literaturze (Tortilla Flat Johna Steinbecka, poezja Walta Whitmana, powieści Henry’ego Millera i Johna Fantego), a ma swoją kulminację w literaturze i filmie lat 50. Z Buszującym w zbożu Jerome’a Davida Salingera i Buntownikiem bez powodu (reż. Nicholas Ray) na czele. W nurt ten wpisało się pokolenie Beat Generation i jego naśladowcy, m.in. Ken Kesey (postać McMurphy’ego z Lotu nad kukułczym gniazdem jest wzorowana na Cassadym) i Tom Wolfe (w Próbie kwasu w elektrycznej oranżadzie opisuje on znajomość Cassady’ego z Keseyem i Prankstersami, tworząc z tego pierw-

szego postać przeżywającą duchowe uniesienie, odpowiednik wielkiej duchowej ekstazy pokolenia hippisów. Socjolog literatury Robert N. Wilson pisał: W każdym niemal miejscu i czasie jednostka prawdziwie twórcza stanowiła groźbę dla istniejących norm, ponieważ zapowiadała ich rozbicie, przekroczenie lub co najmniej radykalną poprawę. Jednostka twórcza w sztuce jest tym bardziej niebezpieczna, że podważa nasze sposoby postrzegania i zwyczaje wyrażania tego, co widzimy. Artysta, inaczej niż rewolucjonista polityczny czy reformator społeczny, pragnący zmienić formy stosunków społecznych, może całkowicie przekształcić nasze spojrzenie na świat ludzi i przyrody.

Idąc tym tropem, można stwierdzić, że sztuka literacka połączona ze sztuką życia mogą mieć jeszcze większą siłę rażenia. Niemieszczący się w społecznej wyobraźni i odrzucony mit może stać się elementem języka negacji, kontrkultury dążącej do zmiany. Mityczny Amerykanin był często podziwiany, ale jako literacki twór, nie osoba z krwi i kości. Jego uosobienie w realnym świecie musiało napotkać sprzeciw tym bardziej, że mit ten w dużej mierze oparty był na buncie przeciw społeczeństwu. Dzięki literaturze przyjaciół z Beat Generation i pokolenia hippisów, Neal Cassady stał się jednym z siewców społecznej zmiany, którą zapoczątkowali m.in. beatnicy, a kontynuowali hippisi, doprowadzając do obyczajowej rewolucji w roku 1968.

Anna Wyrwik Studiuje na UJ literaturoznawstwo, pracuje w teatrze, zajmuje się Beat Generation i… to tyle.

49 KULTURA


KTO – ewolucja teatru czy teatr ewolucji? Jerzy Zoń, polski reżyser i aktor teatralny, dyrektor i współzałożyciel krakowskiego teatru eksperymentalnego KTO, to wielka osobistość nie tylko na polskiej, ale i międzynarodowej scenie teatralnej. Rozpoczął karierę w latach 70. w teatrze STU. Po trzech latach współpracy z jego dyrektorem Krzysztofem Jasińskim postanowił odejść i założyć własny projekt.

W życiu każdego artysty przychodzi moment, kiedy odchodzi od swoich mistrzów. Tak też stało się i w moim przypadku. Widziałem w Jasińskim mojego mentora, dlatego któregoś dnia uczciwie porozmawiałem z nim o moim odejściu. Nie było to dla mnie jednak proste, ponieważ wiele mu zawdzięczałem. Dojrzewałem do tej decyzji przez dłuższy czas. Może gdybym wtedy dostał jedną czy dwie główne role, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie czułem jednak już takiej satysfakcji z grania jak kiedyś, przyznaje. W 1979 roku z inicjatywy Jerzego Zonia i jego przyjaciół powstaje teatr KTO. To była inicjatywa kilku osób, które w teatrze STU dusiły się. Wielu naszych kolegów aktorów dostawało poważniejsze role, byli bardziej szanowani, my ukończyliśmy polonistykę, trzeba było wybierać tryb życia. Jest taki moment po studiach, że się należy na coś zdecydować. I pamiętam, że Adolf Weltschek, obecnie dyrektor Teatru Groteska, powiedział: „Załóżmy swój teatr”. Były w tej grupie wybitne umysły. To był czas szukania. Młody człowiek bierze do ręki książkę, czyta i mówi: nie podoba mi się. I szuka dalej. Szukaliśmy. Teatr zaczynał jako amatorski, złożony z kilku osób. Ja zajmowałem się sprawami organizacyjnymi. Miałem wtedy wielkie ambicje stworzenia własnego teatru. Kiedy jednak zobaczyłem, że koledzy raz przychodzą na próby, raz

50

nie, usprawiedliwiając się innymi zajęciami, powiedziałem: „Musimy się określić”. Tak więc w 1979 roku powstało KTO. Jednymi z pierwszych aktorów byli wtedy absolwenci Wyższej Szkoły Pedagogicznej, albo – jak wtedy żartobliwie ją nazywaliśmy – Najwyższej Szkoły Pedagogicznej, i z tych ludzi stworzyliśmy zespół. Zrobiliśmy pierwsze przedstawienia, „Paradis” oraz „Gmach” – i tak to już poszło. A potem wyszliśmy na ulicę, z której nie chcemy się wycofać – komentuje. Dziś KTO, chociaż jest już teatrem miejskim, nie odszedł od swoich pierwotnych założeń. Nadal realizuje się tam nieszablonowe, bardzo osobliwe widowiska, które często wychodzą poza mury. Projekt powstał w trudnych czasach głębokiego komunizmu, mimo to trwał i rozwijał się. Zespołu nie zniechęcały nawet wielkie długi. Jego członkowie ratowali się „kredytami małżeńskimi”, które zaciągali często na żonę czy męża. Człowiek czytał, rozwijał się, chciał wyrazić siebie. Nie zrażaliśmy się początkowymi trudnościami. Ekspresja, która zapewniała nam działalność teatru, rekompensowała nam wszystko. To była pasja, mania. Forma spektakli bez wątpienia jest nietypowa. Brakuje dialogów zastąpionych gestem, muzyką, obrazem, rekwizytem. W większości sztuk nie pada ani jedno słowo, a po każdym przedstawieniu w wielu szanowanych gazetach można wyczytać niezwykle pochlebne recenzje. Inspiracje reżyser czerpie z literatury. Przy-



T

Przez pewien okres Zoń był też wiązuje wielką wagę do słowa pisao był czas szukania. Młody członego. Jest pod tym względem niewiek bierze do ręki książkę, czy- dyrektorem teatru w Jeleniej Gózwykle kompetentny i tego same- ta i mówi: nie podoba mi się. I szu- rze. Z jego inicjatywy tamtejszy Festiwal Teatrów Ulicznych zogo oczekuje od swoich aktorów. Li- ka dalej. Szukaliśmy. stał przeniesiony do Krakowa, teratura zdaje się źródłem wszelgdzie odbywa się corocznie i jest jedną z największych, kich pomysłów i idei Zonia. Przy „Zapachu czasu” było to „Sto lat samotności”. Czyta się, potem słowo się odrzu- najbardziej prestiżowych imprez tego typu na świecie. ca i tworzy własny scenariusz – mówi. Eliminacja słowa ze scenariusza stała się procesem, który dokony- Aktor pyta czasem: „Co ja mam pokazać?”. Mówię mu: „Nic. Ty masz być”. wał się wraz z dojrzewaniem artystycznym twórcy. Teatr KTO ma za sobą już wiele lat wystawiania. Za swoją inspirację wielokrotnie uznaje też ulice, Bez wątpienia może pochwalić się wybitnymi spekna których pokazywane były pierwsze spektakle bez taklami, które pomimo upływu czasu wciąż przyciątekstu, gdzie sam ruch, gest, mimika – uniwersalne na całym świecie środki teatralne – przyjęły się naj- gają masę publiczności. I tak sztuka Sprzedam dom, lepiej, uzupełniając przekaz sztuki. Pytany o wyjątko- w którym już nie mogę mieszkać („godzinna «instalacja» bez słów”, jak nazywa ją Zoń) w lutym tego roku wą formę spektakli, Zoń odpowiada: Czasem się zastanawiam, jak mi to przyszło do głowy. Szukałem dobre- została odegrana po raz pięćsetny. Największą jedgo kanału komunikacji z widzem. Powstał pierwszy nie- nak dumę przynoszą dyrektorowi KTO nie wielkie widowiska dla kilku tysięcy osób, ale takie na pięćdziemy spektakl i okazało się, że na ulicy to świetnie gra. To siąt, na sto. Są bardziej osobiste i tworzą mocniejszą znacznie trudniejsze dla aktorów niż dialogi, ale przez więź między odbiorcą a aktorem. to zapewnia widzowi przestrzeń na własną interpretaNajnowsza sztuka Zonia – Chór sierot – jest metację, na aktywniejszy udział w sztuce. Skupiam się na miforą życia pozbawianego relacji zastępowanych przez mice, na mowie ciała, na muzyce, która gra olbrzymią dążenie do pozornego szczęścia, które zapewniają dorolę w moich scenariuszach. bra materialne. Zauważone zostaje postępujące zjaPoczątkowo trudno było o publiczność. Robiliśmy wisko zatomizowania społeczeństwa, którego następakcje, stawaliśmy w kolejkach, udawaliśmy, że bijemy stwem jest z kolei samotność ludzi. Zapytany o posię o bilety – wspomina Zoń. Podziałało, z czasem mysł na zrealizowanie takiego projektu, Zoń odpowiapubliczność przekonała się do nietypowej formy seansów. Kiedy spektakle zaczęły odnosić sukce- da: Chciałem zrobić spektakl o sierotach. Uważam, że Bóg nas wszystkich porzucił. Boję się, że za niedługo nie sy, oprócz samospełnienia przynosiły także niemałe będziemy mogli odczytywać kodu informacyjnego. Jestedochody. Wtedy człowiek zaczął myśleć, że z tego da śmy zalewani wszelkiego rodzaju dziadostwem z Intersię żyć. To było niesamowite – mówi Zoń. Kto nie ma netu. Jesteśmy pozbawiani wartości. przekonania o własnej wartości, manii, pracowitości, Sztuka trwa 52 minuty i 22 sekundy. Nie pada w niej lepiej niech nie myśli o teatrze. Jest przecież tyle zażadne słowo. wodów na „A”, dodaje.

Magdalena Olchawa Studentka trzeciego roku dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jej pasją jest dziennikarstwo, a w szczególności sztuka reportażu.

52


Nothing to see Muzeum, w którym nie ma nic do zobaczenia. Absolutnie nic, bo w środku panuje całkowita ciemność. Przed wejściem zostaniesz poproszony o pozostawienie wszystkiego, co może generować światło: telefonu, zapalniczki, breloczka do kluczy. Naprawdę wszystkiego. Co w zamian? Na godzinę dostaniesz białą laskę. Tak wygląda wizyta w Muzeum Dialogu.

Pierwsze takie muzeum powstało we Frankfurcie dwadzieścia pięć lat temu i od tego czasu idea rozpowszechniła się niemal na całym świecie. Wystawę można zwiedzać między innymi w Hong Kongu, Wiedniu, Atenach czy Buenos Aires – w sumie w ponad dwudziestu lokalizacjach. Również w Polsce w 2011 r. pojawiła się podobna inicjatywa, chociaż działająca nie pod patronatem Dialog Museum, ale jako osobny byt – Niewidzialna Wystawa. Muzeum Dialogu – czy to we Frankfurcie, czy każdym innym mieście, w którym się znajduje – warte jest polecenia. To samo można powiedzieć o jego siostrzanym projekcie – działającej w systemie franczyzowym, opartej na amerykańskim pomyśle Invisible Exhibition Niewidzialnej Wystawie, która istnieje od 2007 r. w Budapeszcie, a od 2011 r. w Pradze i Warszawie. Co ciekawe, w naszej stolicy miała być dostępna przez dwa lata, a działa już od trzech, wciąż przyciągając zwiedzających. Misja tych miejsc to oczywiście poszerzanie świadomości i edukacja społeczna – wystawa ma sprawić, że zrozumiesz sytuację osób niewidomych, wczujesz się w nią, a w efekcie inaczej spojrzysz na świat. Przy tym wszystkim ma to być ekscytująca przygoda i ciekawy sposób na spędzenie wolnego czasu. W swojej ofercie muzeum ma też organizację różnego rodzaju eventów – od (bardzo zresztą popularnych) kolacji w ciemności, przez organizację przyjęć i firmowych spotkań integra-

cyjnych, aż po warsztaty dla dzieci i dorosłych. Do tego dochodzą imprezy cykliczne i happeningi w przestrzeni miejskiej. Dzieje się dużo. Co szczególnie ważne, muzeum jest także miejscem pracy dla kilku czy kilkunastu niewidomych osób. I to pracy wyjątkowo trudnej – każdy przewodnik odpowiada za swoją grupę, musi jej ciągle pilnować i uspokajać wszystkich panikujących w ciemności, co zapewne jest sporym wyzwaniem. Cała sytuacja prowadzi do tego, że diametralnie zmieniają się relacje w układzie osoba pełno- i niepełnosprawna – przez godzinę podział ról jest zdecydowanie odwrotny, a „pełnosprawne” w ciemności są tylko osoby na co dzień w niej żyjące. Sam pomysł jest prosty. Przez godzinę poznajesz świat jako osoba niewidoma, próbujesz znaleźć ławkę w parku i przystanek autobusowy, przejść przez ulicę, wreszcie – kupić coś w kawiarni i zjeść to lub wypić. Wszystko w absolutnej ciemności. Twoim przewodnikiem jest osoba niewidoma lub słabowidząca. Jej przewaga jest ogromna – nie dość, że zna rozkład pomieszczeń, to jeszcze przecież ma doświadczenie w obywaniu się bez wzroku. Pierwsze minuty na wystawie i już wszystko wiesz: masz laskę, przeszkolono cię, jak się z nią obchodzić, słyszysz jasne komunikaty: podążaj za moim głosem, lewa ręka na ścianie po lewej i tak dalej. Myślisz sobie

53 KULTURA


54


Z

– to nie takie znowu trudne. Ale e swoich wizyt w obydwu miej- kanie drogi w całkowitej ciemności, bez możliwości podążania za później robi się gorzej, w pewnym scach (…) zapamiętałam przede momencie musisz puścić ścianę – wszystkim sześćdziesiąt minut po- ścianą nie było proste. Z kolei wypicie soku czy kawy to już zadanie zostaje ci tylko laska i głos prze- czucia absolutnego zagubienia. (…) wodnika. OK, teraz jesteś w par- Szukanie drogi w całkowitej ciemno- karkołomne – niełatwo zamówić, ku. Przejdź przez mostek, znajdź ści, bez możliwości podążania za ścia- niełatwo dotrzeć do stolika, niełatwo wreszcie w ciemności znaścieżkę, znajdź ławkę. Możesz ną nie było proste. Z kolei wypicie soku leźć i swoją filiżankę, i swoje usta. chwilę posiedzieć. Już, idziemy da- czy kawy to już zadanie karkołomne. Naprawdę. Czy po wyjściu zmienił lej. Uważaj, drzewo. Uważaj, kosz się mój światopogląd, wzrosła świadomość, coś przestana śmieci. Uważaj, krawężnik... Nie jest tak łatwo. Teraz możesz chwilę odpocząć. Jesteś w pokoju aku- ło być takie jak wcześniej? I tak, i nie. Osobiście uważam, że nie ma takiej możliwości, stycznym, przez pięć minut słuchasz muzyki. Nie tylko słuchasz – ponieważ siedzisz na podłodze i opie- by osoba widząca naprawdę wyobraziła sobie, jak to jest nie widzieć. Godzina w ciemności tego nie zmierasz się o ścianę, czujesz muzykę całym sobą, dotykasz ni, choćby dlatego że zwiedzając wystawę, wciąż ma jej... Potem idziesz dalej. Następne zadanie to miasto się świadomość doskonałej iluzji świata, ale nie jego – słyszysz samochody i tramwaje, idziesz chodnikiem o nierównym bruku, ciągle na coś wpadasz: skrzyn- realności – woda, którą słyszysz, nie jest prawdziwa, nawet jeśli do niej wpadniesz, nie zamoczysz buki na listy, kawiarniane stoliki, zaparkowane rowery. Do tego w tym zgiełku trudno dobrze usłyszeć prze- tów. Podobnie nie są prawdziwe samochody i tramwaje, a błąd przy przechodzeniu przez fałszywą ulicę wodnika, niby wiesz, gdzie jest, ale jednak nie możesz go znaleźć. Chyba zostałeś w tyle – gdzie są wszy- w najgorszym wypadku będzie kosztował utratę paru zębów, nie życia. Czy w takim razie warto? Zdecydowascy? Głośno zgłaszasz, że się zgubiłeś – okazuje się, że przewodnik jest zaraz przy tobie, reszta grupy też. Od- nie. Po to, żeby zobaczyć, jak to jest. Po to, żeby spaczuwasz ulgę i trochę ci głupio, że tak spanikowałeś – nikować, kiedy nagle wyda ci się, że zgubiłeś przewodnika. Po to, żeby sprawdzić, że ta biała laska wcale nie przecież to wszystko nie jest naprawdę. jest taka wygodna, kiedy nie umiesz jej używać, i że po Ostatnie pomieszczenie to kawiarnia. Tym razem godzinie masz poobijane kostki. odgłosy jedzenia i rozmów są prawdziwe – są tu też Nie wiem, czy to szczególnie poszerzy twoją świainni zwiedzający, więc musisz na nich uważać. Do tego domość i czy nagle zostaniesz aktywistą walczącym masz możliwość zakupu przekąski czy napoju, co nie o wyrównywanie szans niepełnosprawnych, ale przyjest takie proste. Gdzie jest lada? Jak zapamiętać, co jest w ofercie? Jak idąc z laską, donieść kawę do sto- najmniej będziesz pamiętać, że chociaż raz to ty prosiłeś tego gościa z laską, żeby znalazł dla ciebie drogę. lika i jej nie rozlać? Nie jest to proste, chociaż przecież w kawiarniach zazwyczaj radzisz sobie dobrze... Czas, który spędzasz przy stoliku jest czasem dla ciebie – możesz pytać przewodnika o wszystko: od jak dawna jest niewidomy, czy ma problemy z poruszaniem się, czy czasem gubi się we własnym domu i czy biała laska pomaga mu się poruszać (bo przecież tobie właściwie cały czas przeszkadza). Pytania są różne, a przewodnik cierpliwie odpowiada na wszystkie. Koniec. Pożegnanie. Wychodzisz. Tylko powoli, oczy muszą się przyzwyczaić do światła, żeby nie bolało. Ze swoich wizyt w obydwu miejscach – we frankfurcPaulina Tota kim Muzeum Dialogu oraz polskiej Niewidzialnej Wystawie – zapamiętałam przede wszystkim sześćdzie- Magister inżynier architekt, właścicielka pracowni Ambience siąt minut poczucia absolutnego zagubienia. Myślałam, Architektura. Doktorantka na Wydziale Architektury Politechże druga wizyta nie będzie tak trudna, w końcu wiedzia- niki Krakowskiej. Interesuje się projektowaniem uniwersalnym łam, czego się spodziewać. Ale nic bardziej mylnego. Szu- i ludzką skalą w urbanistyce. Fanka miasta.

55 KULTURA



Chciałbyś zdobyć...

nowe umiejętności? Podoba Ci się nasz magazyn, ale czujesz że potrafiłbyś go ulepszyć?

Dołącz do

!

rekrutacja@magazynspectrum.pl www.magazynspectrum.pl



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.