ISSN 2084-0217
magazyn studencki
bezpłatny
NR 05
wiosna/2013
Mierz wysoko
Ułóż karierę swoich marzeń
Tak. Mamy dla Ciebie zadania pełne wyzwań. Nawet więcej: nasze wsparcie, wiedzę i doświadczenie, które pozwolą Ci szybko się rozwijać. Praca z polskimi i międzynarodowymi klientami zbuduje cenne doświadczenie zawodowe. Nasze szkolenia podniosą Twoje umiejętności i kwalifikacje. Początek kariery zawodowej u pracodawcy nr 1* w Polsce da Ci poczucie właściwie obranej drogi. Aplikuj do 8 kwietnia i zacznij poziom wyżej. Praca lub płatne praktyki w dziale audytu, doradztwa podatkowego, biznesowego i transakcyjnego. www.ey.com.pl/kariera | www.facebook.com/EY.Kariera | *wg rankingu Universum i AIESEC
Edytorial
Problem współczesnej roli Kościoła katolickiego jest nieustannie obecny w debacie publicznej. Nie mamy pewności co do tego, jak powinny być kształtowane relacje między państwem a Kościołem ani jaki stopień zaangażowania hierarchów w politykę kraju może mieć dla niego ożywczy bądź też destrukcyjny wpływ. Organizujemy liczne debaty na temat Kościoła przed- i posoborowego, podczas gdy wysoki odsetek poważnych pism intelektualnych zajmuje się przede wszystkim myślą katolicką lub przyjmuje jej perspektywę przy analizie rozmaitych problemów społecznych, politycznych i kulturalnych (spośród nich wymienić można chociażby: „Znak”, „Więź”, „Pressje”, „Christianitas”, „Teologię Polityczną” czy „Kontakt”). Trudno o porozumienie nie tylko pomiędzy katolicką prawicą a laicką lewicą, lecz także między katolikami konserwatywnymi, a tymi liberalnymi. Cała ta atmosfera jest podsycana przez nurty radykalne spod znaku o. Rydzyka i ks. Natanka, ale też poprzez rozdmuchiwane medialnie przypadki pedofilii wśród duchownych. Powyższe działania powodują, że przyszłość Kościoła katolickiego jest trudna do przewidzenia nawet w perspektywie najbliższych lat. W piątym numerze „Magazynu Spectrum” publikujemy przygotowywany w ostatnich miesiącach raport na temat Kościoła katolickiego w Polsce. Kreślimy sytuację, w jakiej się on znajduje i pytamy o najważniejsze problemy, z którymi przyszło mu się zmagać, jednocześnie starając się wskazać potencjalne rozwiązania. Chciałbym szczególnie zachęcić wszystkich Państwa do lektury tekstu otwierającego Raport, artykułu prof. Marcina Karasa „II Sobór Watykański – ciągłość czy zmiana”, w którym autor omawia najważniejsze zmiany dokonane w Kościele w ramach Soboru Watykańskiego II. Są one właściwym punktem wyjścia do zrozumienia obecnej sytuacji. Na koniec, tradycyjnie, kilka spraw formalnych. Obejmując stanowisko redaktora naczelnego „Spectrum” pragnę zachęcić wszystkich Państwa do współpracy z magazynem. Naszym podstawowym celem jest tworzenie forum wymiany myśli w środowiskach akademickich, a czasopismo, które trzymacie Państwo w rękach, ma być podstawowym kanałem tej wymiany. Dlatego wszelkie uwagi, komentarze do artykułów oraz polemiki są dla nas bardzo cenne. Chciałbym także zachęcić Państwa do publikowania na naszych łamach. Pod adresem redakcja@magazynspectrum.pl prowadzimy stały nabór tekstów oraz rekrutację do zespołu redakcyjnego i struktur organizacyjnych Forum Obywatelskiego UJ. Zapraszam także do odwiedzania naszej strony internetowej www.magazynspectrum.pl, gdzie wszystkie numery archiwalne pisma dostępne są za darmo w wersji elektronicznej oraz do regularnego przeglądania naszego profilu na Facebooku. Życzę miłej lektury!
Mateusz Zimnoch Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Redaktor naczelny Magazynu Spectrum. Wiceprezes Forum Obywatelskiego UJ. .
SPIS TREŚCI Raport Spectrum
Żywy Kościół katolicki w Polsce? (wstęp)....................................................................9
Adrianna Smurzyńska
II Sobór Watykański – ciągłość czy zmiana?............................................................. 10 Marcin Karas
Boskie i cesarskie, czyli Kościół a polityka................................................................ 13 Paweł Wirmański
Zlikwidować Kościół.................................................................................................... 16 Paweł Marek Kurtyka
Wspólnota i instytucja................................................................................................ 20 Beniamin M. Bukowski
„Kościół żywy i prawdziwy to jest serc wspólnota”................................................ 24 Agnieszka A. Stryczek
Piękne stopy................................................................................................................ 27 Dawid Piotrowski, Kuba Skowronek
Hubertus – nieświęta tradycja.................................................................................. 30 Justyna Figas-Skrzypulec
Koncepcja na antykoncepcję..................................................................................... 34 Katarzyna Marcinkowska
Polityka
Obywatele rzuceni na głęboką wodę........................................................................ 38 Arkadiusz Nyzio
Diagnoza społecznego przypadku............................................................................. 42 Jerzy Waśko
Nowe otwarcie i stare problemy............................................................................... 46 Dariusz Kawa
Trzecia noga stołka..................................................................................................... 49 Mateusz Paweł Matlak
Gospodarka
Aneta Godynia
Finansowanie społecznościowe pomoże zmienić świat? – rozmowa z Łukaszem Luzarem............................................................................. 58
Aneta Godynia
Chmura jaka jest każdy widzi. A jednak nie do końca… ........................................ 54
Europejska walka z kryzysem................................................................................... 63 Agata Mrowiec
Artykuł
Recenzja
Felieton
Wywiad
Prawo
Samochodem jeździmy.............................................................................................. 68 Piotr Mączyński
O trudnej funkcji zasad współżycia społecznego.................................................... 71 Julian Majewski
Umowy śmieciowe...................................................................................................... 74 Małgorzata Mędrala, Wiktor Łoś
Społeczeństwo
Protokoły Mędrców Syjonu a rozwój antysemityzmu............................................ 80 Anna Krzynówek
Czy istnieją granice?.................................................................................................... 84 Emil Bajorek
Spotkajmy się na planszy.......................................................................................... 86 Konrad Chwast
Tetris (komiks)............................................................................................................. 89
Klon & Chwast
Kultura
Przechowane w intertekście...................................................................................... 92 Paulina Jarząbek
Pieśni Czyniących........................................................................................................ 96
Krzysztof M. Maj
W pogoni za teatrem.................................................................................................. 99 Magdalena Urbańska
Esej o tym, co staje się esejem................................................................................ 102 Mateusz Zimnoch
Debata
Mateusz Półchłopek
Czy Sejm i Senat są zakładnikami rządu? – rozmowa z Andrzejem Pająkiem......................................................................... 109 Filip Nowobilski
Mistyczny Senat (wstęp).......................................................................................... 108
Zlikwidujmy Sejm! – rozmowa z Januszem Sepiołem .......................................................................... 112 Mateusz Półchłopek
Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania i skracania. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych ogłoszeń. Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione. REDAKCJA Redaktor naczelny: Mateusz Zimnoch Zastępca: Patrycja Krężelewska Zespół redakcyjny: Adrianna Smurzyńska – Raport Spectrum, Dariusz Kawa – Polityka, Mateusz Zimnoch – Społeczeństwo, Aneta Godynia – Gospodarka, Paweł Ochmann – Prawo, Mateusz Zimnoch – Kultura, Mateusz Półchłopek – Debata Publicyści: Krzysztof M. Maj – Książki, Anna Winiarska – Książki, Konrad Chwast – W poprzek KONTAKT redakcja@magazynspectrum.pl, magazynspectrum.pl, tel. +48 606 955 494 PROJEKT GRAFICZNY Paweł Rosner FOTOGRAFIE Małgorzata Kołcz KOREKTA Przewodnicząca zespołu: Paulina Ząbkowska Zespół: Diana Osmęda, Anna Drwal, Dominika Makowska, Aleksandra Fabia, Aleksandra Sychta SKŁAD, ŁAMANIE Przewodnicząca zespołu: Monika Filipek Zespół: Paulina Ząbkowska, Diana Osmęda, Anna Drwal NAKŁAD 1500 egzemplarzy DRUK I OPRAWA Wydawnictwo-Drukarnia Ekodruk s.c., ul. Powstańców Wielkpolskich 3, 30-553 Kraków, www.ekodruk.eu WYDAWCA Forum Obywatelskie Uniwersytetu Jagiellońskiego – organizacja studencka działająca przy Uniwersytecie Jagiellońskim Adres: ul. Straszewskiego 25/9, 31-113 Kraków, +48 509 013 203 Prezes: Jan Szczurek, jan.szczurek@magazynspectrum.pl Wiceprezes ds. Publikacji: Mateusz Zimnoch Wiceprezes ds. Wydawniczych: Michał Bajc Wiceprezes ds. Marketingu: Anna Winiarska Sekretarz: Patrycja Krężelewska Zespół PR: Maciej Kiełbas, Iza Mikruta, Karolina Niżyńska, Piotr Cebo, Ksenia Jałocha, Karolina Narloch Rekrutacja: Aneta Szotek Strona internetowa: Jerzy Waśko
PARTNERZY
SPONSORZY
Opiekun organizacji: prof. dr hab. Krystyna Chojnicka, Dziekan Wydziału Prawa i Administracji UJ
Chciałbyś zdobyć...
nowe umiejętności? Podoba Ci się nasz magazyn, ale czujesz, że potrafiłbyś go ulepszyć?
Dołącz do nas! Poszukujemy: • korektorów, • operatorów DTP, • zespołu PR, • fundraiserów, • grafików.
» rekrutacja@magazynspectrum.pl
R
Żywy Kościół katolicki w Polsce? (Wstęp)
10
II Sobór Watykański – ciągłość czy zmiana?
13
Boskie i cesarskie, czyli Kościół a polityka
16
Zlikwidować Kościół
Wspólnota i instytucja
20
„Kościół żywy i prawdziwy to jest serc wspólnota”
Piękne stopy
Hubertus – nieświęta tradycja
Koncepcja na antykoncepcję
27 30
34
24
9
R
aport spectrum
8
Żywy Kościół katolicki w Polsce? Mówię – Kościół, słyszę – …Wspólnota czy instytucja? Ludzie czy hierarchowie? Głoszenie Ewangelii czy mieszanie się w politykę? W pięćdziesiątą rocznicę otwarcia Soboru Watykańskiego II papież Benedykt XVI zainaugurował Rok Wiary. Ma on się stać dla wielu inspiracją do ciągłego jej odkrywania. Apel ten jest w szczególności kierowany do osób ochrzczonych, których życie toczy się w oderwaniu od ich chrześcijańskiej tożsamości. Mówi się o Nowej Ewangelizacji, o potrzebie nauczania osób, dla których chrześcijaństwo zredukowało się do wymiarów politycznych, społecznych czy kulturowych. Jak za rok będzie wyglądać stan Kościoła katolickiego na świecie – trudno przewidzieć. Jedno jest pewne – wiele będzie zależeć od nowo wybranego papieża, który obejmie Stolicę Piotrową po zaskakującej abdykacji Benedykta XVI. Przy takiej okazji warto się przyjrzeć, jak wygląda Kościół katolicki w Polsce dziś. Raport Spectrum to próba prześledzenia kilku zjawisk związanych ze zmianami i stagnacją, z traktowaniem Kościoła jako wspólnoty wiernych i jako instytucji, z relacją państwo-Kościół, z kwestiami moralnymi czy niecodziennymi formami fenomenów istniejących od dawna. Być może zamieszczone w Raporcie Spectrum artykuły pomogą czytelnikom odpowiedzieć na pytanie: Czy Kościół katolicki w Polsce jest żywy? Wydaje się bowiem, że skoro Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych (Łk 20, 38), to Kościół, jako wspólnota wiernych, również powinien być żywy. W czym jednak mogłaby się ujawnić taka żywotność? W podtrzymywaniu tradycji? W poszukiwaniu nowych form? A może w pójściu z duchem czasu i dopasowaniu chrześcijaństwa do zjawisk kulturowych?
Adrianna Smurzyńska Absolwentka filozofii i studentka psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, fascynuje ją każdy z wymiarów człowieka – duchowy, psychiczny i biologiczny, jej ulubione pytania to: „dlaczego?” i „po co?”.
9RAPORT SPECTRUM
II Sobór Watykański – ciągłość czy zmiana? Dyskusje wokół problematyki II Soboru Watykańskiego (1962-1965) toczą się już od czasów poprzedzających jego rozpoczęcie. Gdy papież Jan XXIII zapowiedział zwołanie tego zgromadzenia biskupów katolickich z całego świata (1959), to zdecydowana większość obserwatorów z różnych stron globu nie kryła zaskoczenia. Mimo pozorów spontaniczności decyzja ta była jednak przemyślana. Pełen optymizmu papież postanowił dokonać duszpasterskiej reformy Kościoła, aby stał się on bardziej zrozumiały dla współczesnego świata. W tym roku mija pięćdziesiąta rocznica rozpoczęcia obrad soborowych w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Dobra to okazja do krótkiej refleksji nad dziedzictwem Soboru i jego konsekwencjami.
Tym, co najbardziej charakterystyczne we wszelkich opiniach, wystąpieniach i komentarzach na temat soborowej odnowy, jest radykalna polaryzacja stanowisk. Aby uzyskać większą jasność i precyzję, uporządkujemy te opinie. Pierwsza przyczyna owej polaryzacji wynika ze specyfiki publikacji Soboru. Zwołany przez papieża Jana XXIII, dokończony przez Pawła VI, wydał sporo dokumentów, niektóre o znacznej objętości. Opublikowane konstytucje, dekrety i deklaracje nie mają jednak rangi dogmatycznej. Wszystkie dokumenty soborowe to materiały duszpasterskie, a więc takie, które uznają dogmatykę katolicką za swą podstawę i uzasadnienie. Ze względu na duszpasterski charakter w dokumentach soborowych użyty został potoczny język, a ich treść stała się pełna uogólnień, wręcz nieprecyzyjna, otwarta na dalsze interpretacje, uzupełnienia, a nawet zmiany. Drugą przyczyną polaryzacji stanowisk na temat Soboru są głębokie zmiany w Kościele, zapoczątkowane w dobie Soboru. Domagają się one oceny. Dokonała się ponadto decentralizacja i demokratyzacja rzymskiego katolicyzmu. Zamiast w filozofię tomistyczną wielu autorów zaangażowało się we współczesne prądy intelektualne, przyznając sporo miejsca indywidualizmowi,
10
a nawet subiektywizmowi partykularnych opinii. Dzięki inkulturacji życia Kościoła do różnych lokalnych sposobów myślenia pluralizm zastąpił rzymską uniformizację, która była jednym z najważniejszych wyróżników myśli chrześcijańskiej w dobie przedsoborowej. W środowiskach katolickich, wśród badaczy chrześcijańskich, a także autorów wypowiadających się na te tematy z innych perspektyw istnieją obecnie, jak można sądzić, trzy zasadnicze punkty widzenia dziedzictwa ostatniego Soboru. Zachęcając czytelników do własnej refleksji nad tym najważniejszym wydarzeniem w dziejach dwudziestowiecznego katolicyzmu, nad reformą Kościoła, która wywiera także istotny wpływ na cywilizację zachodnią, w której żyje Kościół, przedstawimy te grupy poglądów, traktując łącznie opinie na temat samego Soboru, jak również epoki posoborowej. Nie można bowiem oddzielić Soboru od jego skutków, a władze kościelne są oficjalną instancją odpowiedzialną za ich konsekwencje. Należy więc widzieć Sobór jako element większej całości i rozważać katolicyzm soborowy od lat 60. aż do dzisiaj. Pierwsza szkoła interpretacji reform soborowych to wykładnia bliska papieżowi Benedyktowi XVI, któ-
ry wypowiada się na te tematy w oparciu o pół wieku doświadczeń w realizacji reform. Doświadczeń własnych i całego Kościoła. Możemy nazwać tę wykładnię jako centrową. Wedle owego rozumienia Sobór to zarazem ciągłość i zmiana. Reformy soborowe były niezbędne i owocne, pozwoliły Kościołowi uczynić głęboką i spokojną refleksję nad współczesną kulturą. Pojawiły się też nadużycia i nadmierne postulaty. W dokumentach soborowych znalazły się wyważone opinie dotyczące Boga, człowieka i świata, a ich doniosłość ujawnia się stopniowo, w miarę upływu czasu. Centrowe pojmowanie Soboru nie oznacza jednostronnej fascynacji. Wydaje się, że zwolennicy tej wizji dostrzegają różne mankamenty reform, widząc regres w wielu dziedzinach życia religijnego po Soborze. Są jednak zdania, że znaczna część zjawisk określanych mianem kryzysu Kościoła wynika ze złego, albo zbyt radykalnego wprowadzania w życie postulatów reformistycznych. Zwolennicy katolickiego centrum uważają, że należy trzymać się wiernie dorobku samego Soboru, a nie przesadnych postulatów zmian, powstałych pozornie w imię tej odnowy. Centrowe rozumienie głównych idei soborowych przypisuje im zasadniczo pozytywną wartość dla Kościoła. Idea wolności religijnej rozumiana jest jako uznanie wolności i odpowiedzialności człowieka, jako podstawa do ułożenia relacji pomiędzy Kościołem i państwami, miarkowana przez prawo cywilne, zasadniczo zdolne do obrony praw człowieka w świecie współczesnym. Ekumenizm uznaje się za umiarkowane otwarcie się na religijny pluralizm, a reformy organizacyjne – za dostosowanie instytucji religijnej do dorobku cywilizacji liberalnej bez utraty nadprzyrodzonej tożsamości. Drugi nurt refleksji nad Soborem to tendencja liberalna. Zwolennicy takiego odczytania Soboru uważają, że prawdziwe dziedzictwo Vaticanum Secundum dopiero czeka na realizację. Popularne w środowiskach zachodnich, dochodzące do głosu również w Polsce rozumienie dorobku reform domaga się radykalizacji wszystkich decyzji duszpasterskich podjętych w imię zmiany. Katolicy liberalni czerpią przy tym wzór ze wspólnot protestanckich, podkreślających indywidualizm, dynamizm i partykularyzm przeżyć religijnych. Zdaniem tego rzecz by można lewicowego odczytania myśli soborowej Kościołowi potrzebny jest prorok wolności, ktoś w rodzaju nowego papieża Jana, ów Jan XXIV, zdolny do wyciągnięcia wniosków ze śmiałe-
go zamysłu swego poprzednika. Dla radykalnych reformistów wolność religijna pozostała tylko pustym hasłem, a Kościół zachowuje nadal wiele z epoki Konstantyna Wielkiego i łacińskiej Christianitas. Ekumenizm celebruje się od święta, trwając w wyniosłym paternalizmie, a instytucje kościelne nie stosują się do zasad demokratycznego podejmowania decyzji, wybierania władz i kształcenia młodego pokolenia. Liberalni katolicy opowiadają się zasadniczo za zmianą. Ciągłość jest dla nich szkodliwa. W dyskusjach toczonych przez te środowiska akcentuje się praktyczną stronę życia religijnego. Indywidualne sumienie ważniejsze jest niż urząd i autorytet. Więcej uwagi poświęca się kontaktom ze światem niż doktrynie. Liczy się postawa praktyczna. Działanie. Nie ma jednej obowiązującej filozofii ani jednolitej teologii. Pojęcia są często ogólne i ewoluują. Poddaje się krytyce papieża, zarzucając mu konserwatyzm. Trzecim nurtem uwag i refleksji nad reformami Soboru jest katolicki tradycjonalizm. Zwolennicy tradycjonalizmu poddają reformy daleko idącej krytyce. Skoro Sobór był zgromadzeniem zwołanym wyłącznie dla podjęcia decyzji duszpasterskich, to kryterium dla jego działalności i decyzji – jak argumentują – nie może być on sam wraz z oświeceniową wiarą w autonomię ludzkiego rozumu, ale niezmienne Magisterium Kościoła, posiadające ciągłość od czasów apostolskich. Idee tradycjonalistyczne dotyczą z jednej strony krytyki owoców soborowych i posoborowych zmian, a z drugiej – postulowanych środków zaradczych na istniejący kryzys. Tradycjonaliści uważają, że Sobór doprowadził do daleko idącej dekompozycji Kościoła, wypierając myślenie w kategoriach nadprzyrodzonych pojęciami naturalistycznymi i socjologicznym podejściem do wiary. Prawicowa refleksja w Kościele to krytyka idei wolności religijnej, która zrównuje Chrystusa z fałszywymi religiami i oświeceniowym kultem człowieka. Ekumenizm pojmowany jest zasadniczo jako utrata tożsamości i poszukiwanie współpracy za cenę prawdy. Demokracja w Kościele odczytywana jest jako zamach na władzę papieża i biskupów, co w konsekwencji prowadzić ma do pogłębienie kryzysu, protestantyzacji Kościoła, upadku sprawdzonych instytucji. Tradycjonaliści opowiadają się za ciągłością w kwestii zasad i za filozofią tomistyczną jako regułą uprawiania refleksji. Odrzucają istotne zmiany doktrynalne. Krytykują papieża za liberalizm, marząc o pontyfikacie kogoś w rodzaju nowego św. Piusa X, papieża Piusa XIII. Dużo
11RAPORT SPECTRUM
energii poświęcają na przypomnienie dziedzictwa kultury chrześcijańskiej i jej twórców. Domagają się mocnego fundamentu. Ten krótki przegląd stanowisk pokazuje, jak ważne dla chrześcijaństwa są dyskusje nad dziedzictwem ostatniego Soboru i jak wiele różnych idei omawianych jest w toczonych dyskusjach. Łączy się w nich filozofia i teologia, historia i refleksja nad cywilizacją. Ważnym
elementem odpowiedzialnej debaty jest wyważony ton, wolny od emocji, które często dominują w tego rodzaju rozważaniach. Emocje nie pomagają w rozmowie, ale są zarazem potwierdzeniem, że sprawy, o których się mówi, są ważne. To, co istotne, budzi bowiem zaangażowanie. Ten aspekt także trzeba mieć przed oczyma, podejmując problematykę II Soboru Watykańskiego i jego owoców.
Marcin Karas Pracuje w Instytutcie Filozofii UJ. Zajmuje się badaniami nad historią filozofii średniowiecznej, historią idei i historiozofią. Ostatnio opublikował monografię poświęconą poglądom filozoficznym Teilharda de Chardina, słynnego francuskiego uczonego, twórcy śmiałej wizji przyszłości.
12
Boskie i cesarskie, czyli Kościół a polityka Pomimo silnej i ugruntowanej roli Kościoła Katolickiego w Polsce, jego udział w życiu publicznym, a zwłaszcza w polityce, jest często przyjmowany przez opinię publiczną z niechęcią i dezaprobatą. Niejednokrotnie padają stwierdzenia, że Kościół powinien zająć się realizowaniem swojej misji ewangelizacji, natomiast nie ma prawa formułowania ocen i sądów dotyczących polityki, tym bardziej nie może w niej uczestniczyć. Co na to Kościół? W jaki sposób nauczanie Kościoła odnosi się do tej sfery życia publicznego, jaką jest polityka? Czy oskarżenia o „mieszanie się do polityki” są zasadne?
Rzeczą niezbędną, by mówić o związkach Kościoła z polityką, jest wyjaśnienie terminu „Kościół”. W potocznym rozumieniu jest on utożsamiany z duchowieństwem, określa się go więc jako Kościół instytucjonalny bądź hierarchiczny. Inne określenie odnosi się do Wspólnoty wszystkich wiernych Ludu Bożego, obejmującego katolików świeckich wraz z duchownymi. Określanie stosunku Kościoła do polityki definiując go właśnie w ten sposób jest praktycznie niemożliwe, gdyż obecnie około 90% ogółu społeczeństwa polskiego deklaruje swoją przynależność do Kościoła. W dalszej części nastąpi więc rozróżnienie relacji wiernych świeckich, jak i duchownych względem polityki. Termin „polityka” nauczanie Kościoła określa dwojako: w szerszym znaczeniu definiuje ją jako troskę o dobro wspólne, natomiast w znaczeniu ścisłym jest ona dążeniem do sprawowania władzy w państwie i udziałem w kształtowaniu życia publicznego, czyli konkretną realizacją polityki. Pojęcie polityki jest ujęte w najszerszym jej sensie, odnosi się przede wszystkim do troski o dobro wspólne. Jan Paweł II użył dodatkowo przymiotnika „roztropna”. Polityka w tym znaczeniu jest nakierowana na wskazanie fundamentalnych wartości, na któ-
rych ma być oparta wspólnota, czyli głównie zachowanie wewnętrznej zgody i jedności, bezpieczeństwa zewnętrznego, pogodzenie władzy z uprawnioną autonomią jednostek i małych grup społecznych, pogodzenie równości z wolnością, wskazanie środków realizacji tej troski oraz etyki relacji społecznych. Powyższe rozróżnienie związków Kościoła z polityką można także ująć jako pośredni oraz bezpośredni udział w życiu politycznym. Działalność pośrednia jest domeną hierarchii kościelnej, natomiast bezpośrednia forma jest zarezerwowana tylko dla katolików świeckich. Nie istnieje żadna katolicka bądź chrześcijańska polityka, natomiast jest chrześcijańska odpowiedzialność w polityce, w której Kościół powinien uczestniczyć. Relacje duchowieństwa z polityką w państwach demokratycznych opierają się na zakazie angażowania się we władzy politycznej. Wyjaśnia to wprost prawo kościelne: Duchownym zabrania się przyjmowania publicznych urzędów, z którymi łączy się udział w wykonywaniu władzy świeckiej. Ograniczenie dotyczy także partyjnego udziału duchownych. Prawo stwierdza, że hierarchia nie może brać czynnego uczestnictwa w partiach ani w kierownictwach związków zawodowych. Głównym zadaniem duchowieństwa ma być
13RAPORT SPECTRUM
N
ie istnieje żadna katolicka grupy nacisku, natomiast katolicyzm pełnienie misji, polegającej na dbaniu bądź chrześcijańska po- do ideologii politycznej. o wspólnotę religijną a także nauczanie Koleją kwestią jest powołanie katoi przekazywanie Ewangelii oraz zawar- lityka, natomiast jest „chrzetej w niej moralności. Misja ta ma cha- ścijańska odpowiedzialność lików świeckich do udziału w życiu porakter ponadpolityczny, skierowany do w polityce”, w której Kościół litycznym. Jest to jeden z podstawowych wymiarów ich misji w świecie. wszystkich. Kościół hierarchiczny zatem powinien uczestniczyć. „Christifideles laici” wyraźnie stwierswoją rolę realizuje w metapolityce, któdza, że aby ożywiać duchem chrześcijańskim doczesną ra jest podstawą mechanizmów politycznych i systerzeczywistość służąc […] osobie i społeczeństwu, świeccy mu prawa. Duchowieństwo pełni rolę nauczyciela zanie mogą rezygnować z udziału w „polityce”, czyli w różsad moralnych, „krytycznego sumienia” dla społeczeńnego rodzaju działalności gospodarczej, społecznej i prastwa oraz funkcję profetyczną, która polega na przywodawczej, która w sposób organiczny służy wzrastaniu pominaniu podstawowych zasad oraz „inspirowaniu wspólnego dobra. To prawo i obowiązek dotyczy każdedziałania innych”. go. Sceptycyzm i nieobecność w polityce nie może być Wobec konkretnych sytuacji w życiu politycznym, argumentowana stwierdzeniami, że polityka jest miejnp. wyborów, Kościół hierarchiczny pragnie zachować scem zagrożenia moralnego, tyczy się to też oskarżeń postawę apolityczności. Nie oznacza to jednak, że do o korupcję we władzy, karierowiczostwo i egoizm. wszystkich koncepcji politycznych, ustaw, propozyKonstytucja duszpasterska „Gaudium et spes” cji ustrojowych ma zajmować pozycję neutralną, czy wskazuje, że Kościół docenia i szanuje świeckich ansię od nich dystansować. Jednak bez względu na to, gażujących się w służbę drugiemu człowiekowi w pańkto sprawuje władzę, hierarchowie są zobowiązani do stwie, podejmujących ten trudny obowiązek. Magiobrony każdego człowieka. Mają prawo reagować na sterium wskazuje także, by traktować tę działalność niesprawiedliwość, potępiać przemoc, bronić pokrzywjako pracę na rzecz dobra wspólnego, a nie jako drodzonych oraz wymagać od władz poszanowania godgę budowania własnej kariery. Fundamentem udziału ności i praw człowieka. w sprawowaniu władzy politycznej powinien być duch Zakaz bezpośredniego zaangażowania politycznego służby, gdyż tylko on wraz z odpowiednimi kompetenKościoła hierarchicznego wymaga jednak uzasadniecjami oraz skutecznością może uczynić działania polinia. Wszak w demokratycznym państwie duchowny tyków jawnymi i klarownymi, a to pomaga w przezwyjest takim samym obywatelem jak inni, posiada takie ciężaniu pokus i nadużyć, takich jak kłamstwo, korupsame prawa – jest tym samym równouprawniony do cja, realizacja interesów partykularnych. angażowania się w politykę. Tym samym obecność Katolicy angażujący się w politykę nie mogą jednak duchownych w polityce ma wszystkie podstawy legalzapominać, że ma ona świecki charakter, że posiada ności. Już w Ewangelii Jezus posyłając swoich uczniów ona własną tożsamość i jest autonomiczna w stosunwskazał, by szli oni na cały świat i nauczali wszystku do Kościoła. Świeccy własnych poglądów lub propokie narody. Charakter ich posłannictwa jest uniwerzycji i rozwiązań politycznych nie mogą przedstawiać salny i powszechny. Zadaniem duchownych nie jest jako stanowiska Kościoła. Istotną sprawą jest zastrzedzielenie, ale integrowanie wszystkich, szukanie konżenie, że w poparcie swoich racji nie mogą oni wciągać sensusu, wychodzenie naprzeciw każdemu człowieautorytetu hierarchii kościelnej ani też ogółu wiernych. kowi z postawą otwartości. Uczestnictwo w sporach Nauczanie Kościoła wskazuje, że niezbędne jest, by politycznych może zniechęcać innych i wywoływać odpowiedzialność za życie prywatne realizować w harpoczucie wykluczenia ze wspólnoty kościelnej. Bezpomonii z odpowiedzialnością w sferze publicznej. Zaanśrednie inicjatywy polityczne, np. tworzenie partii wygażowanie w politykę nie może być oderwane w żadznaniowych, może prowadzić do stworzenia katolicnym aspekcie od społecznej nauki Kościoła, ponieważ kiego obozu politycznego. Kościół hierarchiczny pozobez niej świecki nie bierze pełnej odpowiedzialności za stawiając bezpośredni udział w polityce nie nadwyręża dobro wspólne. Ważne jest, by katolicy świeccy nie utożwłasnego wizerunku, może uzyskać szansę, by wciąż samiali autonomii ich działań politycznych z niezależumacniać etykę chrześcijańską. Cały Kościół, ingerując nością od nauczania Kościoła. Chrześcijaninem trzeba w życie polityczne, wyprowadzając ze swego nauczabyć zarówno w sferze prywatnej jak i w sferze publicznia konkretne cele polityczne sprowadza się do pozycji
14
nej. W każdej kwestii trzeba się odwoływać do źródła, do chrześcijańskiej nauki społecznej i moralnej, by mieć pewność, że ich uczestnictwo w życiu politycznym nosi na sobie znamię nienagannej odpowiedzialności za sprawy doczesne. Nie można popierać doktryn przeciwstawiających się wierze i personalistycznej koncepcji człowieka. Dotyczy to m.in. zakazu popierania projektów promującymi aborcję, związki homoseksualne, eutanazję. Głos sprzeciwu w tych kwestiach musi być jasny i zdecydowany. Granicą kompromisu jest dobro człowieka i szacunek dla jego podstawowych i niezbywalnych praw. Obecnie państwo polskie daje obywatelom szerokie spektrum możliwości zaangażowania politycznego. Katolicy świeccy są zobowiązani wykorzystywać je i robić z nich użytek. Oddziaływania na politykę nie można ograniczać tylko do udziału w wyborach czy referendach, ale także do popierania określonych grup nacisku, działalności w zorganizowanych formach partycypacji politycznej takich jak m.in. partie polityczne, stowarzyszenia czy związki zawodowe.
Podsumowując można stwierdzić, że misja Kościoła w życiu publicznym wyraźnie odnosi się także do polityki, jest jego obowiązkiem. Nauczanie Kościoła w dość klarowny sposób przedstawia swoje postrzeganie polityki i rozróżnia co jest rolą duchownych, a co świeckich. Jest do ważny punkt w jego nauczaniu. Niewątpliwie istnieją mimo to problemy i punkty sporne. Przykładem może być kwestia jawnej, a także i niejawnej działalności hierarchów w życiu politycznym, utożsamianie się przez nich z poglądami danej partii politycznej. Angażowanie się duchowieństwa w nieistotne rozgrywki polityczne osłabia autorytet Kościoła i siłę jego nauczania. Takich przykładów sytuacji, w których głównie hierarchowie kościelni działali wbrew nauczaniu Kościoła jest po 1989 roku wiele. Z drugiej strony głos katolików świeckich w polityce nie zawsze jest wyraźny i odważny. Jednak należy uważać, by nie popełniać błędu i nie wykluczać Kościoła z życia politycznego, co niestety w naszym społeczeństwie coraz częściej ma miejsce.
Paweł Wirmański Student politologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się stosunkami państwo–Kościół.
15RAPORT SPECTRUM
Zlikwidować Kościół Czy Kościół katolicki to instytucja potrzebna? Jaki jest jego wkład w budowanie społeczeństwa? Temat ten wywołuje emocje. By zacząć go analizować należy się od nich uwolnić. Dlatego w poniższym artykule staram się traktować Kościół katolicki jako jeden z elementów systemu społecznego. Elementu, który ma istotny wpływ na każdego z nas.
Podejmując temat roli i znaczenia Kościoła katolickiego w Polsce autor spotyka się z wyzwaniem przeprowadzenia wielopłaszczyznowej analizy. Działalności instytucji stanowiącej istotny element życia publicznego w państwie polskim od ponad tysiąca lat nie da się opisać ani ocenić w krótkim tekście. Stanęło przede mną zadanie syntezy wielu wątków. Dopiero ich suma pozwala nakreślić szkic roli Kościoła, który jest celem tej pracy. Kościół katolicki został przez mnie przeanalizowany pod kątem instytucji wywierającej wpływ społeczny, co starałem się przedstawić za pomocą subiektywnie dobranych przykładów. By pokazać wieloaspektowość roli Kościoła wybrałem je z możliwie szerokiego kontekstu, nierzadko sięgając setki lat w przeszłość. Z tego powodu nie skupiałem się na jednym konkretnym wątku ani też jedynie na czasach współczesnych. Tezę poniższego artykułu można zawrzeć w zdaniu: Kościół katolicki jest w Polsce instytucją społecznie potrzebną, pożyteczną, nie tylko zaspokajającą duchowe potrzeby wierzącej części społeczeństwa ale też pozwalającą rozwiązywać problemy, z którymi się ono boryka. Nie jest jednak wolny od niedoskonałości. W części pierwszej skupiłem się na atutach, w drugiej starałem się wskazać problemy, za przyczyną których jest on atakowany. By stworzyć uczciwą płaszczyznę odbioru analizy, należy wspomnieć, że jestem praktykującym katolikiem o przekonaniach konserwatywnych. Będę jednak starał się obiektywizować swoje stanowisko. Nie utożsamiam się z osobami, którzy formują opinie na temat
16
Kościoła, kierując się złymi lub dobrymi doświadczeniami z kontaktów z duchowieństwem, bądź własnym stosunkiem do wiary.
Ekonomia i demografia Jednym z najważniejszych wyzwań dla Kościoła katolickiego w obecnym czasie jest promowanie konserwatywnego modelu rodziny. Niezależnie od indywidualnych poglądów, łatwą do dowiedzenia jest teza: by państwo polskie się rozwijało, niezbędne jest zahamowanie postępującego niżu demograficznego prowadzącego do intensyfikacji problemów ekonomicznych kraju. Zainteresowanych odsyłam do analiz demograficznych i ekonomicznych traktujących o wpływie zapaści demograficznej na – przykładowo – wypłacalność polskiego systemu emerytalnego. Szansą uniknięcia problemów demograficznych jest odwrócenie tendencji obniżenia dzietności polskiego społeczeństwa powodowanej m. in. zmianami ideologicznymi w postrzeganiu rodziny. Występowanie takiego zjawiska potwierdzają statystyki jakich dostarczają spisy powszechne i badania opinii publicznej. Przykładowo – w okresie pomiędzy 1970 a 2002 r. zmalała liczba małżeństw posiadających dzieci na rzecz małżeństw bezdzietnych bądź innych związków o 10%. Badanie CBOS z 2008 r. pokazało, iż na przestrzeni 12 lat wstecz od momentu przeprowadzenia ankiety, zmieniły się powody, dla których odwleka-
ne jest podjęcie decyzji o założeniu rodziny. W pierwszym okresie częściej podawano przyczyny ekonomiczne, w latach późniejszych: chęć życia bez zobowiązań, obawę o sprostanie rodzicielskim obowiązkom czy konflikt między małżeństwem a karierą. Spadek urodzeń oznaczający starzenie się społeczeństwa będzie skutkował dalekosiężnymi konsekwencjami ekonomicznymi. Kościół katolicki stwarza realne pole do przeciwdziałania tym tendencjom. Stanowi najsilniejsze środowisko propagujące tradycyjny model rodziny, a co za tym idzie jest czynnikiem oddziałującym pozytywnie na polską demografię i ekonomię.
Pomoc społeczna Kolejną płaszczyzną, na którą należy zwrócić uwagę jest działalność charytatywna Kościoła. Jej najbardziej rozpoznawalnym przejawem jest pomoc świadczona od ponad 20. lat przez Caritas. Organizacja działa na terenie 44 diecezji. Prowadzi placówki opiekuńcze i wychowawcze, m.in.: Stacje Opieki Caritas, ośrodki rehabilitacyjne i pielęgnacyjno-opiekuńcze, Domy Pomocy Społecznej, Domy Samotnej Matki, kuchnie dla ubogich, świetlice dla dzieci i osób starszych. Jest największą organizacją pożytku publicznego w Polsce. Skalę jej działalności najlepiej pokazują liczby: pomoc udzielona przez Caritas w jednym tylko roku 2011 to ponad 150 milionów złotych. Znacznie bardziej medialna i rozpoznawalna Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy w tym samym, 2011 roku udzieliła pomocy o wartości 47 milionów złotych. Caritas to tylko jeden z wielu przykładów działalności charytatywnej Kościoła katolickiego. Za inny może służyć projekt Stowarzyszenia „Wiosna” – Szlachetna Paczka, którego inicjatorem był ks. Jacek Stryczek. Warto również zaznaczyć, że pomoc świadczona w różnych formach przez Kościół katolicki trafia bezpośrednio do potrzebujących i ma realny wpływ na ich życie.
Prawo i porządek społeczny Dziedzictwo kultury żydowskiej, greckiej i rzymskiej, zebrane i przechowane przez Kościół katolicki po upadku Imperium Romanum, stało się fundamentem katolickiej nauki społecznej. Jest ona źródłem wielu obowiązujących w naszej cywilizacji norm społecznych i moralnych. Porządkują one relacje międzyludzkie i stanowią trzon etyki każdego z nas – również osób niewierzących, z czego często nie zdają sobie sprawy.
Jest to istotne, gdyż postępowaniem przeciętnego człowieka kierują jego instynkty, emocje, pragnienia itd., które są ograniczane przez przyjęte normy społeczne i moralne. Ich rozkład jest niebezpieczny dla społeczeństwa, obniża wzajemne zaufanie obywateli i ma wpływ na wszelkie strefy życia. By temu przeciwdziałać w relacjach państwo-Kościół nie powinna występować nieufność lecz współpraca oparta na chęci współkształtowania społeczeństwa z korzyścią dla całej zbiorowości – dla każdego z nas. Zasady, którymi kierujemy się w życiu, oczekiwania jakie mamy względem współobywateli, system wartości otaczającego nas świata, reguły które nim rządzą, sposób jego postrzegania i interpretacji są związane z cywilizacją, w której zostaliśmy wychowani. Jest to niezależne od naszej woli. Cywilizacje są budowane w oparciu o religię. Do takich wniosków doszedł m.in. uznany na świecie polski geopolityk i teoretyk cywilizacji Feliks Koneczny. Pisał on m.in. o różnicach między cywilizacjami rozwijającymi się w oparciu o katolicyzm a tymi, które za swoją podstawę biorą inne odłamy chrześcijaństwa, bądź inne systemy religijne. Poświęcił wiele miejsca analizie roli Kościoła katolickiego we współkształtowaniu europejskiej cywilizacji określanej przez niego mianem „łacińskiej” i uznał ją za niezwykle istotną. Czynniki cywilizacyjne wpływają na prawo tworzone w danym państwie. By to uzmysłowić postawię pytanie: czy możliwe jest wprowadzenie tych samych regulacji prawnych, dotyczących np. partycypacji kobiety w życiu społeczeństwa, w państwie związanym z kręgiem cywilizacji arabskiej, co w państwie ukształtowanym pod wpływem cywilizacji łacińskiej?
Tożsamość i byt państwowy Kościół katolicki pełnił, od chwili przyjęcia chrztu przez Polskę funkcję narodowotwórczą i konsolidacyjną. To z jego struktur rekrutowały się warstwy inteligencji państwowej tak w XI jak w XX wieku. W okresie zagrożenia zewnętrznego czy rozbicia politycznego pełnił rolę spajającą. Wystarczy przypomnieć najlepiej znane przykłady: przezwyciężenie rozbicia dzielnicowego (np. działalność arcybiskupa Jakuba Świnki, zm. 1314 r.); obrona Częstochowy (1655 r.), będąca punktem zwrotnym podczas najazdu szwedzkiego; działalność w okresie rozbiorów (konsolidacja Polaków – w większości katolików w opozycji przeciw prawosławnemu Carstwu Rosyjskiemu oraz protestanckim Prusom); II Wojny Świato-
17RAPORT SPECTRUM
wej (np. działalność kard. Adama Sapiehy); komunizmu (np. działalność Jana Pawła II, Jerzego Popiełuszki, Franciszka Blachnickiego). Temat ten stanowi materiał na obszerną publikację książkową, nie będę się zatem w niego bardziej zagłębiał. Pragnę jednak postawić przed czytelnikiem pytanie: czy Polska przetrwałaby jako państwo suwerenne gdyby nie działalność Kościoła katolickiego, osób z nim związanych bądź przezeń inspirowanych?
Kondycja Kościoła Kondycja moralna Kościoła katolickiego w Polsce daleka jest od ideału. Przykłady niemoralności są regularnie nagłaśniane przez media, uznaję je zatem za znane i nie będę ich przytaczał. Społeczeństwu nie została przedstawiona jasna wizja rozwoju organizacji i jej poglądów na istotne sprawy życia publicznego w Polsce. Podział na Kościół „łagiewnicki” i „radio-maryjny” sprawia, że wielu wiernych ma poczucie rozbieżnego spojrzenia ludzi Kościoła na te same sprawy. Dają się wyczuć tendencje do silnego interwencjonizmu w przestrzeni polityczno-społecznej lub chęci zaniechania jakiegokolwiek wpływu na rzeczywistość i skupienia się jedynie na praktykach religijnych, co jest zaprzeczeniem misji Kościoła jaką starałem się nakreślić powyżej. Problem jest o tyle poważny, że część obywateli neguje prawo Kościoła do wpływu na społeczeństwo zgodnie z nauką Kościoła, a co za tym idzie do wpływu na życie publiczne. Niepokojąca jest ewolucja wizerunku Kościoła, w mediach niekatolickich przedstawianego negatywnie w przeważającej większości wypadków. Z kolei media katolickie lansują tezę, w myśl której Kościół to zdrowy organizm atakowany z zewnątrz. Wiele osób z tego powodu wskazuje hipokryzję, jako jedną z przyczyn zniechęcających do Kościoła katolickiego. By sytuacja uległa poprawie potrzebne jest silne przywództwo, którego dziś, po śmierci Jana Pawła II, brakuje w polskim Kościele.
nymi w tym dopatrywałbym się przyczyn licznych problemów polskiego Kościoła. Warto pamiętać, że w wielu przypadkach kontakty nawiązane w okresie PRL trwają w różnej formie do dziś. Szereg czynników wskazuje na to, że dziś społeczeństwo fakt współpracy ze służbami reżimu komunistycznego ocenia negatywnie. Donoszenie na współpracowników, uczniów i kolegów, często przez wiele lat jest uznawane z nieetyczne. Stąd prosta droga do postawienia pytania: jak ludzie, którzy w przeszłości wykazali się słabym kręgosłupem moralnym mogą pouczać innych o moralności? Obawę budzi też sposób w jaki traktuje się księży pragnących rozliczyć się z trudną przeszłością, czego najlepszym przykładem jest osoba ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego.
Przyszłość Kościoła? Celem niniejszej pracy było pokazanie Kościoła katolickiego jako instytucji. Instytucji takiej samej jak urząd czy szpital, która w sposób pragmatyczny realizuje swoje zadania względem społeczeństwa. Od instytucji świeckich różni go obszar działania. Starałem się pokazać, iż Kościół, zgodnie z przedstawioną na początku tezą jest w Polsce potrzebny, ma swoją misję społeczną, odpowiada na potrzeby obywateli i posiada środki materialne by wypełniać swoje zadania. Czy można podać więcej przykładów i sektorów wpływu Kościoła na polską rzeczywistość? To pytanie retoryczne. Można je mnożyć. Jednak na potrzeby tego opracowania nie uważam tego za konieczne. Nie pokuszę się o diagnozę rozwoju sytuacji w przyszłości. Jest to zadanie niezwykle trudne i nawet żmudna analiza nie da odpowiedzi, która mogłaby być prawdopodobna. Mam jednak nadzieję, że Kościół na drodze powolnych reform i wymiany dostojników wykreuje przywódcę. Liczę że będzie on w stanie rozwiązać problemy wewnętrzne i przyciągnąć do Kościoła ludzi zrażonych hipokryzją lub medialną antykościelną propagandą.
Kościół w cieniu PRL-owskiej przeszłości Kolejną kwestią jakiej warto się przyjrzeć jest współpraca duchownych ze służbami bezpieczeństwa państwa komunistycznego. Wielu z nich, rejestrowanych jako tajni współpracownicy SB, zajmuje dziś eksponowane stanowiska w strukturach Kościoła. Między in-
Paweł Marek Kurtyka Prezes Stowarzyszenia „Studenci dla Rzeczypospolitej”, współzałożyciel Stowarzyszenia „Katyń 2010”, członek kapituły Nagrody Kustosz Pamięci Narodowej. Jest absolwentem Instytutu Archeologii UJ, studiuje architekturę na Politechnice Krakowskiej oraz historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się polityką, socjologią, historią.
19RAPORT SPECTRUM
Wspólnota i instytucja Czy z punktu widzenia osoby wierzącej, deklarującej się jako katolik i starającej się mniej lub bardziej konsekwentnie żyć w ortodoksyjnym przestrzeganiu dogmatów tego obrządku, można występować z krytyką idei Kościoła jako instytucji? W powszechnym dyskursie tak właśnie się o Kościele mówi, instytucjonalne jest jego administracyjne funkcjonowanie, taki charakter nadają mu także regulacje prawne ustalające relacje pomiędzy Stolicą Apostolską a poszczególnymi państwami. Sami hierarchowie sięgają właśnie po słowo „instytucja”. Tymczasem z całą stanowczością należy przeciwstawić mu inne – Wspólnota.
W momentach przesilenia ilości pewnych zjawisk media poświęcają im niezmiernie dużo uwagi. Jednym z tych „wielkich tematów”, które ze szczególnym nasileniem powróciły niedawno, jest stan Kościoła w Polsce – wizja jego funkcjonowania i przyszłości. Tematem szczególnym jest relacja państwa i Kościoła: zaangażowanie religii w politykę i spraw narodowych w porządek duchowy. Podobnej publicystyce sprzyja doraźny zestaw problemów sekularyzacji, rocznica vaticanum secundum oraz pewien specyficzny trend myślowy. Zbliżone refleksje pojawiają się na łamach gazet zarówno kościelnych, jak i tych, których światopogląd lokuje się daleko od chrześcijańskiego. Także sama prasa religijna, mimo zróżnicowania ideologicznego, w wielu konkluzjach obraca się przynajmniej w sferze zbliżonych zagadnień. Katolik staje każdego dnia nad wieloma problemami. Jednym z nich jest ustosunkowanie się do kwestii niesprawiedliwości w Kościele i mierzenie się z własnymi wątpliwościami względem zasad dogmatyki. Istnieje powiedzenie, że herezja rodzi się z reguły w samym łonie ortodoksji; zarazem heterodoksyjność służąca słusznej sprawie może mieć oczyszczający skutek, jako reakcja na niewłaściwe funkcjonowanie „prawomyślnych” reguł – wydaje się, że bunt może mieć wymiar oczyszczający. Historia dostarcza wie-
20
le przykładów osób realizujących postulat służby Kościołowi, opowiadających się po jego stronie w sporach zewnętrznych, a jednocześnie balansujących na granicy oficjalnej teologii: Erazm z Rotterdamu, bł. Jan Henryk Newman, św. Tomasz Morus. Nawet ci, którzy położyli podwaliny pod współczesną dogmatykę, w wielu punktach oddalali się od niej. Popełniali też zasadnicze z punktu widzenia chrześcijańskiego światopoglądu błędy – by wspomnieć choćby opokę scholastyki, świętego Tomasza z Akwinu. Należy zaryzykować stwierdzenie, że najważniejszy jest nie katolicyzm, ale katolickość Kościoła. Grecki wyraz katolikos znaczy wszak powszechny. Kościół definiuje sam siebie jako wspólnotę ludzi wierzących, której celem jest doprowadzenie do dzieła Zbawienia. W tym sensie powinien łączyć, a nie dzielić. Postulatywnym stanem idealnym byłoby objęcie ramami tejże wspólnoty wszystkich ludzi, bo w chrześcijaństwo wpisana jest powszechna miłość bliźniego. Bez rozróżnień na Żyda i poganina, na pana i niewolnika, mężczyznę i kobietę. Dzieło Zbawienia ma być projektem uniwersalnym. Wynika z tego, że wszelkie linie demarkacyjne pomiędzy Kościołem zamkniętym a otwartym są z gruntu fałszywe. Wszak cały Kościół powinien być otwarty wszędzie tam, gdzie nie sprzeniewierza się tym swojemu nadrzędnemu celowi. Wszelka próba zawłaszczenia autorytetu moral-
nego instytucjonalnego wymiaru wspólnoty dla celów politycznych, dla wspierania pozaduchowego przesłania lub dla promowania nacjonalizmu jest zaprzeczeniem ducha Ewangelii. Jednocześnie ci, którzy samych siebie określają jako członków Kościoła otwartego, często zbyt łatwo ulegają pokusie kategoryzacji, przyznając rację tezie o rozbiciu i wzmagając poczucie rozczłonkowania. Spory wewnątrz Kościoła są nieuniknione, powinny jednak koncentrować się na poprawnym rozstrzygnięciu omawianych kwestii, nie zaś na tworzeniu sobie wrogów i ich piętnowaniu. Inną problematyczną kwestią w Kościele katolickim jest zbyt silny podział na wiernych świeckich i duchowieństwo. Znamienne jest, że w minionych stuleciach był on znacznie słabszy – dziś uważana za obraźliwą forma „pan papież” lub „pan ksiądz” funkcjonowała na porządku dziennym, a wierni niejednokrotnie wymuszali na kapłanach określone decyzje, często mające realny wpływ na kształtowanie się teologii. Obecny podział nadużywany jest przez obydwie „strony”. Kapłaństwo nie jest władzą, choć nadaje określone władze – stricte sakramentalne. Na mocy sukcesji apostolskiej gwarantuje, że duchowny w sposób ważny sprawuje sakramenty. Jednocześnie obranie tej drogi życiowej jest przede wszystkim służbą. Model postępowania kapłana wyznaczony został między innymi postulatem naśladownictwa ziemskiego życia Chrystusa, co nieuchronnie odsyła do Jezusowego gestu obmywania stóp apostołom i towarzyszących mu słów o konieczności uniżenia. Jednocześnie nie mniej niedorzecznie brzmi argument, po jaki często sięga się, wyzyskując podział na stan duchowny i świecki na korzyść tego ostatniego: „kapłan z racji sprawowanego urzędu powinien mniej grzeszyć” (implicite: osoba świecka ma większą swobodę moralną; z powodu codziennego życia „pójście na kompromis z grzechem” jest dla niej nieuchronne). Wydaje się, że wiara ma sens jedynie wtedy, gdy jest radykalna, a jedynym jej celem jest pełne zawierzenie Bogu i zjednoczenie z Nim – a więc świętość. Realizuje się ona różnymi drogami, ale wobec zawsze takich samych, skrajnie radykalnych etycznie rozstrzygnięć, niezależnie od tego, czy wierny obiera powołanie świeckie, czy duchowne. Dla świeckich katolików problematyczne wydają się również niektóre z decyzji Kościoła. Większość z nich, szczególnie tych budzących kontrowersje i wywołujących polemiki, ma silne uzasadnienie w teologii i dogmatyce – nie sposób zanegować jego nauczania, jeśli
nie chce się wypaczyć samej natury chrześcijaństwa. Jednak uciszanie i potępianie wątpliwości, inkwizycyjne podejście wobec osób kwestionujących część z tych prawd wewnątrz Kościoła, może być krzywdzącą niesprawiedliwością. Znak zapytania jest częstokroć wyrazem troski i zaangażowania, nie zaś wrogości. Nasze obawy i niezgoda na coś są znakiem tego, że nam na tym zależy. Nawet jeśli jesteśmy w błędzie, staramy się coś zmienić – dlatego tak ważny jest dialog. Tradycja ekumeniczna już w samym źródłosłowie – odwołującym się do całości zamieszkałej ziemi – wskazuje na konieczność zwalczania wszelkich tendencji do zawłaszczania i centralizacji depozytu wiary. Do Kościoła świetnie można odnieść dewizę Stanów Zjednoczonych: E pluribus unum. Wyznając te same prawdy, które w przeświadczeniu wspólnoty wiernych są fundamentalne i niezbywalne, posiadamy jednocześnie ogromną przestrzeń, w której jest miejsce na różnice. Rozważając powyższe kwestie, należy pamiętać, że wiara, łaska i świętość nie są permanentnym stanem. O każdej z nich należy myśleć przede wszystkim jako o procesie – wymagającym ciągłego zaangażowania, wysiłku, weryfikacji. Nigdy nie wolno tracić wierzącym określonego celu, ale jednocześnie zobowiązani jesteśmy do stałego obserwowania terytorium, na które zawiodła nas nasza ścieżka i, jak wędrowiec, dostosowywać sposób jej pokonywania do bieżących warunków. W wypadku osób wierzących nie chodzi tu o kompromisy i ustępstwa, ale raczej o to, co Kościół posoborowy nieustannie przypomina nam jako rozpoznawanie znaków czasu. Trafna diagnoza i umiejętność zmierzenia się z tym, co przynosi nam współczesność, to dla wierzących sprawdzian tego, czy umieją wcielać w życie postulat ponadczasowości chrześcijańskiego przesłania jako zawsze aktualnej prawdy. W tym kontekście niezrozumiała wydaje się wrogość wielu kościelnych środowisk wobec projektów reform, które nie pozostają w sprzeczności z duchem oficjalnego nauczania Stolicy Apostolskiej. Do takich inicjatyw zaliczyć można chociażby ruch na rzecz przywrócenia funkcjonującego w pierwotnych gminach chrześcijańskich świeckiego urzędu kardynalskiego. Godność „księcia Kościoła” nie zawsze wiązała się z obowiązkową przynależnością do stanu duchownego, była urzędem honorowym, nadawanym starszym gminy w uznaniu ich szczególnych zasług i dla przekazania im pieczy nad sferą szeroko rozumianej administracji. Pomysł ponownego otwarcia tej godności powraca
21RAPORT SPECTRUM
22
w wielu ośrodkach teologicznych, promowany między innymi przez amerykańskich jezuitów. Nawoływania do reform łączą się także z pytaniem, które dotyczy roli kobiet w Kościele i często jest ono traktowane zarówno z niechęcią, jak i dążnością do marginalizacji. Silna podbudowa teologiczna, jak i istotna jako czynnik konstytucyjny Kościoła tradycja znajdują mocne argumenty przeciw kapłaństwu kobiet. Istnieje jednak nieskończenie wiele innych możliwości ich wewnątrzkościelnej aktywności, do których wciąż nie zostają dopuszczone. Również charyzmat zakonów żeńskich stwarza w większości wypadków znacznie bardziej obostrzone alternatywy realizacji powołania niż ten wpisany w regułę zgromadzeń męskich. Myślę, że to, czego Kościół potrzebuje dzisiaj, to przede wszystkim pełnia zaangażowania, a także ufność i otwartość na świat zewnętrzny, której paradoksalnie w wielu wypadkach posiada znacznie mniej dzisiaj niż w stuleciach swojej hegemonii w zachodnim społeczeństwie. Z drugiej strony właśnie różnorakie próby wypracowania skutecznych rozwiązań w tym dialogu doprowadzają do dziwnej sytuacji, gdy język Kościoła jako wspólnoty staje się językiem instytucji – i nawet język teologii zaczyna służyć rozmaitości mnogich idei, które z nadrzędnym celem zbawienia nie mają nic wspólnego. Dla laickich tekstów traktujących o Kościele perspektywa społeczna czy polityczna jest jak najbardziej zrozumiała, wrażliwości na nią nie powinno nigdy zabraknąć również i u wierzących, ale
niepokoić może sytuacja, gdy w ogromnej ilości pism redagowanych wewnątrz wspólnoty ludzi wierzących i niej samej dotyczących nie pojawia się lub pojawia jedynie pretekstowo słowo Bóg. Stan katolicyzmu w Polsce to przede wszystkim stan ludzi, którzy go tworzą – zarówno świeckich, jak i kapłanów. Szukanie winnych, niepotrzebne sprzeczanie się, angażowanie w bieżące spory polityczne niszczą Kościół właśnie jako wspólnotę. Tam, gdzie w strukturze polis dokonuje się działanie zwrócone przeciw elementarnym wartościom i godności człowieka, chrześcijanin ma moralny obowiązek przeciwstawić się złu, również w formie czynnego zaangażowania społeczno-politycznego. Pierwsi chrześcijanie wypracowali model pokojowego sprzeciwu wobec zła, pełnego wiary w to, że prawda sama zaświadczy o sobie, przemoc zaś i język przemocy sprzeniewierzają się przykazaniu miłości. Oddajcie Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie. Duch wiary jest kosmopolityczny i wszelki mariaż z nacjonalizmem stoi z nim w jawnej sprzeczności. Na sam koniec nie powinniśmy zaś zapominać, że to każda z wierzących osób tworzy Kościół w przeświadczeniu o zaangażowaniu się w dzieło Zbawienia i każda z nich daje o Kościele jako wspólnocie świadectwo. Być może tam, gdzie instytucja zastąpiła wspólnotę powinniśmy pójść za wielkim myślicielem protestanckim, Kierkegaardem, i postulować wprowadzenie na nowo chrześcijaństwa do chrześcijańskiego świata.
Beniamin M. Bukowski Student MISH UJ (filozofia, historia sztuki) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Publikował m.in. w kwartalniku „Fragile”, w „Nowej Okolicy Poetów”. Jego teksty ukazały się również na łamach „Tygodnika Powszechnego”, „Więzi” i „Znaku”. Wydał dwa tomiki wierszy – Trzy filary (2009) oraz Wiązane/Rozwiązane (2012).
23RAPORT SPECTRUM
„Kościół żywy i prawdziwy to jest serc wspólnota” Ksiądz Franciszek Blachnicki, przez wielu zapomniany, tworząc materiały dla Ruchu Światło-Życie pisał: „Kościół […] jest jedynym środowiskiem życia, w którym może rozwijać się Nowy Człowiek”. Czytając te słowa możemy być zdumieni. Często pokutuje w nas myślenie utożsamiające Kościół z jego hierarchią – papieżem, biskupami, proboszczem. Tymczasem ks. Blachnicki dążył do tego, aby parafia stała się miejscem żywym, aktywizującym ludzi świeckich.
Chrześcijanie i żaby
Wspólnota wspólnot
Franciszek Blachnicki urodził się w latach dwudziestych na Śląsku. Całą swoją młodość związał z harcerstwem, które stało się później inspiracją do podejmowanych przez niego dzieł. Czynnie włączył się w działalność okupacyjną, za którą skazano go na karę śmierci. Wtedy młody Franciszek, który kilka lat wcześniej uznał, że nie wierzy w Boga, nawrócił się. Wydarzenie to zmieniło jego życie. Niedługo później został zwolniony z aresztu, a po wojnie wstąpił do seminarium. Już jako młody kapłan zauważył pewną prawidłowość, którą opisywał za pomocą porównania chrześcijan do żab: owe płazy siedzą w błocie i co jakiś czas z niego wychodzą, aby ogrzać się w słońcu. Podobnie dzieje się z chrześcijanami, którzy na co dzień tkwią w grzechu, aby podczas świąt wyspowiadać się i wrócić po niedługim czasie do stanu poprzedniego. Istotnym elementem, który znajdował się u źródeł takiego stanu rzeczy, było to, że centrum życia parafii stanowił proboszcz i jego zaufani. Nie mieli oni dużego wpływu na życie parafian. Zbyt luźny związek między mieszkańcami parafii, a ich kapłanem sprawiał, że siły dechrystianizacyjne mogły z powodzeniem zniechęcać do aktywnego wyznawania wiary.
Powyższa wizja to tzw. model parafii potrydenckiej. Blachnicki zdawał sobie sprawę, że w ten sposób nie da się dotrzeć do niewierzących czy osób potrzebujących zachęcenia do pogłębiania swojej wiary. Poleganie tylko na strukturze sprawia, że w Kościół wkrada się sztywność – staje się on wręcz skostniały. Żywy Kościół to dla Blachnickiego dwa porządki – horyzontalny i wertykalny. W obu jest on wspólnotą, która obecna jest w ludziach, niejako wcieloną w nich. Wertykalnie realizuje się on we wspólnocie podstawowej, czyli na poziomie pojedynczej osoby, która pogłębiając swoje życie religijne wchodzi w coraz głębszą relację z Bogiem. Ks. Blachnicki dążył do tego, aby wierzący przeżył i doświadczył Kościół jako spotkanie z Chrystusem, które odbywa się przez udział w sakramentach i lekturze Pisma Świętego. Dzięki wewnętrznemu zaangażowaniu we wspólnotę podstawową możliwe jest budowanie horyzontalnego aspektu Kościoła – czyli wspólnoty (gr. koinonia) między ludźmi. Punktem wyjścia jest dla niej braterstwo, a więc relacja opierająca się na ludzkiej naturze oraz pochodzeniu od Boga. Poza braterstwem konieczna jest jednak jeszcze miłość, która spaja więzi
24
międzyludzkie. Człowiek w takim Kościele nie jest biernym obserwatorem, ale jego częścią. Utożsamia się z nim i pracuje dla jego dobra. Przyjmując koncepcję parafii posoborowej, ks. Blachnicki pisał o Kościele jako o wspólnocie wspólnot.
Żywy, czyli aktywny Powołał on do istnienia Ruch Światło-Życie, czyli popularnie zwaną Oazę. Jednak pierwotnie Ruch nazywał się Ruchem Żywego Kościoła. Stało się tak, gdyż Żywy Kościół był ideą, której Blachnicki poświęcił całe swoje życie. Pragnął on szerokiego zaangażowania ludzi w życie swoich wspólnot. Jego wizja streszczała się w trzech pojęciach: Nowego Człowieka, żyjącego w Nowej Wspólnocie i propagującego Nową Kulturę. Czyli człowieka nawróconego i zaangażowanego w prężną i żywą wspólnotę, która wychodzi do świata ze świadectwem życia zasadami ewangelicznymi. Ks. Blachnicki upatrywał, jako źródło ożywienia, małą grupę, czyli podstawowy budulec struktur Ruchu znajdujący się i działający w obrębie parafii. Wspólnoty te charakteryzowały się życiem według prawd Ewangelicznych, a zasadami ich działania były martyria (świadectwo), liturgia (liturgia) i diakonia (służba). Zadaniem małej grupy było wypełnianie i uzupełnianie podstawowych funkcji parafii. Ponieważ ks. Blachnicki pisał o wspólnocie wspólnot, potrzebna była pewna struktura działania Ruchu. Najmniejsza wspólnotą była wspólnota parafialna, większą – wspólnota rejonu, i największą – wspólnota diecezjalna. Na każdym tym szczeblu struktury Ruchu pojawiają się diakonie (gr. diakonia – służba), czyli podgrupy, które mają przypisane konkretne zadania. Hierarchia była
potrzebna, gdyż Ojciec Oaz zdawał sobie sprawę, że ani samo działanie ani sama struktura nie ożywiają parafii, gdyż z jednej strony można popaść w aktywizm, który pozbawiony jest głębi lub skostnienie, które niszczy każdy przejaw aktywności. Dlatego konieczna jest ich synteza, pozwalająca na zachowanie kierunku, jednocześnie z góry nie wskazująca jak nim podążać. Działalność Ruchu opiera się na połączeniu pracy różnych grup, ich rozroście i podziale, co stwarza wiele możliwości do zaangażowania wedle swoich umiejętności. Parafianie realizują się tam, gdzie czują się najlepiej, a diecezja „od dołu do góry” tętni życiem. Żywotność Kościoła jest uzależniona od jego aktywności, która przejawia się w różnych aspektach. Najważniejszym z nich jest ewangelizacja, rozumiana jako przyprowadzanie do Jezusa i zachęcanie do budowy wspomnianej już wspólnoty podstawowej. Tutaj ogromną rolę odrywają grupy świeckich, którzy przykładem swojego życia i słowem ewangelizują swoje najbliższe otoczenie. Inną ważną grupą są wierni, którzy wychowują w duchu chrześcijańskiej wspólnoty, gdyż chrześcijanie często są jak wspomniane żaby. Pozostają ochrzczonymi, lecz ich wiara się nie rozwija. Blachnicki wzywa więc do „ponownego odkrycia chrztu” czyli pogłębienia i świadomego przeżywania wiary. Wychowanie, obok ewangelizacji to bardzo istotne zadania, jakie Kościół ma do spełnienia, które wpływają na jego żywotność. Nie na darmo ks. Franciszek Blachnicki jest nazywany „Prorokiem Żywego Kościoła”. Jego gorącym pragnieniem, któremu poświęcił życie, było budowanie Kościoła, którego członkowie są świadomymi, aktywnymi uczestnikami wydarzeń, żyjącymi prawdami Ewangelii i emanującymi tym życiem na zewnątrz.
Agnieszka A. Stryczek Studentka politologii na Akademii Ignatianum. Od siedmiu lat związana z Ruchem Światło-Życie, a od dwóch lat ze Stowarzyszeniem „Studenci dla Rzeczypospolitej”. Interesuje się myślą polityczną, zwłaszcza ks. Franciszka oraz historią najnowszą Polski.
26
Piękne stopy Rekolekcje? Nuda... Ciągle tylko modlitwy, skupienie, czytanie Pisma Świętego – aż do przesytu. Rekolekcje w ciągu wakacji? Głupota! No bo kto normalny poświęcałby na nudne sprawy czas, w którym można przeżyć świetną przygodę np. w górach czy pod żaglami? Tymczasem w lipcu 2012 wydarzyło się coś, co przeczy obu powyższym twierdzeniom, łamie schematy, pozwala zdobyć niesamowite doświadczenia i jeszcze odnaleźć w swoim życiu Boga.
Pomysł zrodził się spontanicznie. Cztery różne osoby mające tę samą pasję – podróżowanie autostopem – odkryły w sobie to samo pragnienie: połączenie autostopu z duchowością. Przypadek (czyżby?) sprawił, że Robert, Tomek, Ewa i Malwina spotkali się i postanowili wcielić pomysł w życie. Jak? Organizując akcję dla małej grupy najbliższych znajomych, którzy współdzielą z nimi zamiłowanie do podróżowania autostopem. Co z tego wyszło? Pierwsze w Polsce, a prawdopodobnie również na świecie, rekolekcje autostopowe pod nazwą „Piękne stopy”. Proste w formie, bogate w treści: najpierw trzy dni przygotowania duchowego w czasie dni skupienia, a później tydzień doświadczania Bożej opieki w praktyce, w czasie podróży. Na pomysł czwórki szalonych autostopowiczów odpowiedziało około 60 osób. W tej grupie byliśmy też my...
Dawid: Moja fascynacja autostopem trwała od półtora roku. Miałem za sobą kilka tego typu wyjazdów, z których każdy był swego rodzaju rekolekcjami – niósł ze sobą pewien wymiar duchowy. Dlatego gdy tylko wpadła mi w oko informacja o „Pięknych stopach”, z miejsca wiedziałem, że chcę się wybrać. Ty wcześniej nie jeździłeś – skąd pomysł na taki debiut?
Kuba: Dowiedziałem się o rekolekcjach od ciebie! Mieliśmy wcześniej jechać stopem do Serbii, jednak nie wyszło to z powodu moich oporów przed podróżowaniem w tej formie. Pomysł rekolekcji bardzo mi się spodobał, chociaż absolutnie nie wierzyłem w powodzenie tej akcji. Cóż, Pan Bóg pokazał mi, że wystarczy Mu moja obecność, a On mi doda wiary. Zasadniczo bardzo chciałem pojechać, ale miałem już zaplanowane praktyki, wyjazd rodziców, odpoczynek po ciężkim roku... Dawid: Ja właściwie też nie bardzo wyobrażałem sobie, jak takie rekolekcje mogłyby wyglądać. Bo niby jak można
prowadzić rekolekcje w warunkach podróży autostopem? Nigdy nie wiadomo kto, na kiedy i dokąd dojedzie, więc jak to zorganizować tak, żeby każdy mógł uczestniczyć we Mszy, modlitwie czy konferencji. Pomysł, żeby najpierw spotkać się na dniach skupienia, a później przez tydzień samodzielnie jeździć i doświadczać Bożej opieki i ludzkiej dobroci, okazał się wręcz genialny w swej prostocie.
27RAPORT SPECTRUM
Kuba: Dokładnie! Zebraliśmy się w Łodzi na dniach skupienia, żeby kilka dni później rozproszyć się jak Apostołowie po namaszczeniu Duchem Świętym i... no właśnie – co robić? Głosić? Pouczać? Moralizować? Wszystkiego było po trochu, a najprościej można to ująć tylko jednym słowem: kochać i doświadczać Miłości w przeróżnych sytuacjach. Dawid: Właśnie – różne drogi, ale najpierw wspólny początek, czyli Łódź. Sam środek Polski, więc miasto idealne jako miejsce spotkania, a później punkt startowy we wszystkich możliwych kierunkach. Przyjechali ludzie przeróżni, od zupełnych debiutantów (patrz: ja – dop. Kuba) po takich, którzy jeżdżą od wielu lat i przeżyli mnóstwo przygód. Myślę, że dni skupienia zostały dobrze wykorzystane i przez jednych, i przez drugich. Debiutanci mogli czerpać od bardziej doświadczonych, ci z kolei mogli „świeżakom” pomóc, doradzić i podpowiedzieć w ramach warsztatów i luźnych rozmów. A wszyscy mieli też okazję przede wszystkim do duchowego przygotowania się na podróż, na to doświadczanie Miłości we wszystkich możliwych jej przejawach. Przyznam się, że osoba rekolekcjonisty, o. Krzysztofa Pałysa OP, była jednym z powodów, które przeważyły o tym, że pojechałem. Wiedziałem, że sam jeździ autostopem, i spodziewałem się, że będzie miał mnóstwo ciekawych spostrzeżeń i przemyśleń. Nie zawiodłem się ani trochę. Kuba: O. Pałys OP to „solidna firma”. Poprowadził ten czas w Łodzi wspólnie z organizatorami – on od strony duchowej, a organizatorzy od strony technicznej. Było wszystko: adoracje, Msze, śpiewy... Zdecydowanie, pomimo różnic umieliśmy stać się Kościołem – żywym, jednym, dynamicznym i... szalonym. Takim zdrowym, Bożym szaleństwem. Od technicznej strony mieliśmy dużo czasu i możliwości, żeby się poznać i rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące autostopowania. Zajęcia w grupach, szeroko pojęta integracja, zwiedzanie miasta w czasie wolnym, dyskusje – takie o życiu i o śmierci, a także o naszej codzienności. Sami uczestnicy byli bardzo różni – w zasadzie w wieku od końca liceum po doświadczonych życiowo czterdziestolatków, pochodzili z różnych środowisk kościelnych, nie mówiąc o miejscach, z których do Łodzi zjechali. Dawid: Rzeczywiście, bardzo różni ludzie przyjechali – nie tylko różne środowiska i duchowości; byli ludzie nieco bardziej w swojej wierze ugruntowani, ale byli też tacy poszukujący dopiero swojego miejsca w Kościele, będący u początku drogi nawrócenia. Ruszyć w taką drogę autostopem – to jest coś! Wiem, że byli tacy, którzy wcale nie byli pewni, czy tego chcą – moja towarzyszka, Ania, do ostatniego momentu wahała się, czy nie wsiąść w pociąg powrotny do domu. Ostatecznie przełamała w sobie lęk i pojechała. Do Łodzi wróciła zupełnie inna niż wyjeżdżała tydzień wcześniej. Bycie świadkiem przemian, które w niej zaszły w ciągu tych siedmiu dni, było dla mnie jednym z najpiękniejszych doświadczeń w życiu. I pomyśleć, że na początku bałem się, czy w ogóle ze sobą wytrzymamy, bo w czasie warsztatów wyszło na jaw, że jesteśmy kompletnie różni od siebie. Na szczęście okazało się, że nasz wspólny wyjazd nie był przypadkiem.
Kuba: Temat wytrzymywania ze sobą dotyczył chyba wszystkich. Moja współtowarzyszka podróży, Conchi-
ta (wbrew pozorom Polka z krwi i kości) okazała się moim całkowitym przeciwieństwem. Miałem takie założenie przed wyjazdem, że nie będę robił żadnych planów co do trasy i ludzi. Wszystkim Pan Bóg posteruje, ja się tylko pokornie poddam Jego woli. Na miejscu okazało się, że nie do końca mi się to udało – np. podświadomie zakładałem, że nie pojadę na wschód Polski, skąd pochodzę. Ostatecznie zjechaliśmy z Conchą całą „wschodnią ścianę”, zrealizowaliśmy wszystkie nasze pragnienia i... wytrzymaliśmy ze sobą! To było niesamowite.
Dawid: Z tymi założeniami to w ogóle ciekawa historia. Ja miałem jedno: chcę jeździć po Polsce, najchętniej po
północnej części, i to się udało zrealizować. Oprócz tego jednego właściwie w całości zdaliśmy się na Boże prowadzenie i przynosiło to niesamowite efekty. Z Łodzi startowaliśmy z tabliczką „W GÓRĘ MAPY”, wylądowaliśmy wieczorem w Świebodzinie i nocowaliśmy w namiocie... u stóp największego na świecie pomnika Jezusa. Zwiedzaliśmy pocysterskie opactwo (aktualnie seminarium duchowne) w Paradyżu; zabrani do samochodu przez księdza, prowadziliśmy trudne i bardzo osobiste rozmowy z kierowcami. Raz tylko postawiliśmy sobie wyraźny cel. Z Kołobrzegu chcieliśmy się dostać na Hel. Dzień od samego rana był kiepski, humory nie dopisywały, a łapanie
28
z tabliczką nie przynosiło żadnego rezultatu. W końcu deszcz zmusił nas do zmiany taktyki – schowania tabliczki i łapania „na kciuk”, bez określonego kierunku. Złapanie transportu zajęło nam kilkanaście sekund i już jechaliśmy dalej. Zamiast na Helu wylądowaliśmy w Grudziądzu, u wspaniałej rodziny i kiepsko zaczęty dzień okazał się być jednym z najlepszych w ciągu całych rekolekcji. Wystarczyło zdać się na prowadzenie – ktoś mógłby powiedzieć, że na ślepy los, ale ja mocno wierzę, że na Ducha Świętego. Rozmawiałem po rekolekcjach z moim dobrym kolegą, który twierdził, że wszystko to można spisać na karb przypadku, a tymczasem nie ma takiej siły, która by mnie przekonała, że Pan Bóg nie maczał w tym wszystkim palców.
Kuba: Palców? Całych rąk! Myślę, że z wielkim zaciekawieniem i radością przyglądał się naszym zmaganiom. Jego opieka była widoczna cały czas, chociaż momentami wystawiał nas też na próbę. Chcieliśmy być diamentami, bo do tego przecież powinny prowadzić rekolekcje – do nawrócenia, a diamenty nie powstają w byle jakich warunkach. Łaska szła nieustannie w parze z doświadczeniem, dar z krzyżem, lekkość modlitwy z ciężarem problemów, które wynikały w trakcie rozmów z kierowcami i z samymi sobą. Dowiedzieliśmy się też, że Pana Boga trzeba prosić konkretnie! Wszyscy się o tym przekonaliśmy. Pan Bóg potrafił „załatwić” nawet pudło ciastek z kremem na środku autostrady. To z takich „małych” cudów. Z tych dużych – kilka osób pojechało jako pary autostopowe, a wróciło jako pary życiowe. Wielu osobom sytuacje beznadziejne nagle odwróciły się, okazało się, że tam, gdzie człowiek już nic nie wskóra, Bóg wszystko może. Usłyszeć od jednego z kierowców, że spotkał Boga w życiu trzy razy, a my jesteśmy czwartym razem... Dawid: Mnóstwo takich cudów w czasie tych rekolekcji się wydarzyło. I wiesz co? Gdyby mi ktoś kilka lat temu po-
wiedział, że odbędzie się coś takiego jak rekolekcje autostopowe – spontanicznego, szalonego, a przede wszystkim przynoszącego tak dobre owoce – to bym pewnie nie uwierzył. No bo jak to tak: ten sam Kościół, w którym babcie klepią różaniec, mieści w sobie takie wariackie inicjatywy? Ludzi, którzy chcą w podróżowaniu autostopem doświadczać Bożej miłości i głosić ją innym? W ludzkich kategoriach nie jest możliwe, żeby takie przedsięwzięcie odniosło sukces. Całe szczęście, że Pan Bóg kocha wariatów i wspiera ich w realizacji marzeń! Świadectwa uczestników rekolekcji oraz więcej informacji o „Pięknych stopach” można znaleźć na stronie pieknestopy.wordpress.com oraz na facebook.com/PiekneStopy.
Dawid Piotrowski
Kuba Skowronek
Student informatyki, absolwent filologii angielskiej, krakus z importu, katolik z wyboru, złośliwiec z charakteru i wędrowiec z zamiłowania.
Student IV roku prawa UJ w Krakowie, pochodzi z Lublina, od 3 lat mieszka w Krakowie. Zaangażowany w DDA Beczka, aktywnie poszukujący swojego miejsca w świecie, ciekawy Boga i ludzi.
29RAPORT SPECTRUM
Hubertus – nieświęta tradycja Komentarze internautów pokazują, jak bardzo przeciwnicy polowań mają dość stawiania brutalnej rozrywki w szeregu znakomitych tradycji pod pretekstem pielęgnowania wiary i polskości.
Od dawna wiedziałam, że myśliwi mają swoich patronów w Kościele rzymskokatolickim – św. Huberta i św. Idziego. Oczywiście, odkąd zostałam wegetarianką, zaczęło mnie to razić, tłumaczyłam sobie jednak, że obaj święci żyli w średniowieczu, że w tamtych czasach i przez kilka kolejnych wieków ludzie zajmowali się w Europie myślistwem z konieczności życiowej. Do dziś przecież, poza krajami rozwiniętymi i strefą ciepłego i umiarkowanego klimatu, polowania bywają niezbędne do przetrwania społeczności. Rozumiem fakt, że poprzez wiarę w świętych patronów od wszystkiego (od bólu głowy, od porodów, od muzykowania) włączamy sakralność w codzienność, i że kult świętych jest niezwykle ważnym narzędziem działalności Kościoła. Jednego jednak pojąć nie potrafię: dlaczego pod pretekstem wspomnienia św. Huberta parafie i poszczególni duchowni, w tym także biskupi, angażują się w celebrowanie odbierania życia – tu, we współczesnej Polsce, gdzie myślistwo to tylko okrutne hobby? Mówiąc o celebracji, mam na myśli tradycyjne święto Hubertus obchodzone w okolicach 3 listopada, czyli kościelnego wspomnienia św. Huberta. Jest to uroczystość zamykająca sezon jeździecki, a otwierająca myśliwski. Hubertus świętowany jest w Polsce rozmaicie: urządza się pogonie konne za jeźdźcem z lisią kitą, pokazy psów myśliwskich i sokołów, biesiady, polowania oraz – tu dochodzimy do sedna problemu – msze święte.
30
Przykłady miast, wsi i gmin, które urządzały Hubertusa w ostatnich latach, można długo wymieniać. Łatwo dostępne w Internecie są też galerie zdjęć, a wśród nich fotografie ukazujące wypchane zwierzęta przed ołtarzami w kościołach i na mszach polowych. Przedstawiają one również dzieci narażone na widok zwłok ułożonych w pokot. W tym krótkim tekście podam jedynie wybrane przypadki, które wzbudziły mój szczególny niesmak spowodowany udziałem hierarchów Kościoła w obchodach. W ubiegłym roku, podczas Hubertusa w Zimnej Wodzie, Eucharystii przewodniczył arcybiskup Edmund Piszcz. Jak donosi strona internetowa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie, w czasie mszy, która powinna być chyba okazją do głoszenia dobrej nowiny, wychwalano walory polowań. W tym roku mszę dla myśliwych z okolic Gdańska odprawił w katedrze oliwskiej arcybiskup Sławoj Leszek Głódź. Według zamieszczonego w sieci sprawozdania Komisji Kultury Łowieckiej przy Okręgowej Radzie Łowieckiej w Gdańsku metropolita wspomniał co prawda, że nawet w uprawianiu swoich pasji należy mieć umiar, ale potem przeszedł do stwierdzenia, że tym, co czyni człowieka myśliwym, jest miłość do przyrody oraz włączył myślistwo w krąg kultury narodowej i stanowiącej o polskiej tożsamości. Obchody tegorocznego Hubertusa w Węgrowie na Mazowszu skłaniają do
szczególnej refleksji. Tam bowiem parafia pod wezwaniem Ojca Pio nie ograniczyła się do udzielenia patronatu czy grzecznościowego zaproszenia myśliwych na mszę, lecz zorganizowała całą imprezę. Patronem jej został sam biskup drohiczyński Antoni Dydycz. W artykule dotyczącym tego wydarzenia, zamieszczonym na portalu Wspolczesna.pl, Andrzej Zdanowicz przytoczył absurdalną wypowiedź ks. Tomasza Duszkiewicza, diecezjalnego kapelana (!) myśliwych: Impreza ta pokazuje kulturę łowiecką, która wpisana jest w tradycję polską. Źle o niej mogą mówić jedynie ci, którzy występują przeciw polskości. Rzecznik kurii, ks. Zbigniew Rostkowski, poszedł nawet dalej w instrumentalnym powoływaniu się na świętości – zamiast patriotyzmu wybrał bowiem Słowo Boże: W Księdze Rodzaju jest zapisane, że to człowiek jest panem zwierząt. Troszczy się o nie, a też je zabija. Jeśli dla ks. Rostkowskiego panowanie oznacza dowolne dysponowanie – w tym prawo do wykorzystania i krzywdzenia, bez oglądania się na interesy i uczucia tego, nad czym się panuje – to smuci mnie, że zapewne Chrystusa również nazywa Panem. Czy On panuje w ten sposób? O całej sprawie, jak i o tym, że grono przeciwników Hubertusa jest dość liczne, dowiedziałam się z facebookowej strony „Nienawidzę myśliwych”, która ma w tej chwili (6 grudnia 2012) za zdjęcie profilowe fotografię kardynała Józefa Glempa celującego z broni myśliwskiej. Niektóre komentarze internautów pokazują, jak bardzo przeciwnicy polowań mają dość stawiania brutalnej rozrywki w szeregu znakomitych tradycji pod pretekstem pielęgnowania wiary i polskości. Jedna z internautek pod newsem dotyczącym Mszy Hubertusowej w Kazimierzu Biskupim napisała: A katohołota: wiadomo! Obce im jest współodczuwanie (w przypadku tej i kolejnej cytowanej wypowiedzi dokonałam korekty językowej niewpływającej na treść – przyp. aut.). Facebookowicze mieli mieszane uczucia nawet wtedy, gdy ktoś z administrujących stroną „Nienawidzę myśliwych” poparł organizację „Basta! Szczecińska Inicjatywa na Rzecz Zwierząt” w zamiarze napisania do proboszcza jednej z parafii, gdzie odprawiano Mszę za myśliwych, wolnych od agresji i antyklerykalizmu listów wyrażających sprzeciw. Jeden z nich użył słów: Kościół zawsze utożsamia wszystko z Bogiem i Chrystusem: święte wojny, wyprawy krzyżowe, palenie i topienie «czarownic», mordowanie zwierząt itd. […] nie ma to nic wspólnego z Bogiem... Domyślam się, dlaczego obrońcy zwierząt dają ujście goryczy. Obawiam się jednak, że dopóki będą
używać jadowicie antyklerykalnego języka, dopóty dalecy będą od podjęcia dialogu, o osiągnięciu porozumienia nie wspominając – to zaś oddala ich sprawę od sukcesu. Z drugiej strony niektórzy duchowni, jak cytowany przez Szczecin.gazeta.pl ksiądz Jan Kazieczko, mogą zaszkodzić religii i pogorszyć opinię o katolicyzmie. Ksiądz Kazieczko nie podjął wysiłku zrozumienia postulatów „Basty!” ani nawet ich skrytykowania, a jedynie niemądrze zasłonił się tym, że są w kraju ważniejsze kwestie moralne do rozwiązania (chodziło o aborcję i eutanazję – wypadało by zapytać kapłana, czy wie, że zwierzę boi się i cierpi jak płód, oraz że ma taki sam instynkt samozachowawczy). Na szczęście pośród nieprzejednanych głosów przeczytałam też bardziej merytoryczne komentarze, które zwracały uwagę na problem usprawiedliwiania zła tym, że wyrasta ono z tradycji (ktoś trzeźwo zauważył, że są społeczności, gdzie tradycją był np. kanibalizm), na możliwość wywołania traumy u dzieci, na raczej nikłe związki wystrzeliwania ołowiu w ciała zwierząt z duszpasterstwem, oraz na hipokryzję argumentu, iż układając zwierzęta w pokot, oddaje się im cześć. Internauci chcą przywrócić właściwe znaczenie legendy o św. Hubercie. Przypominają, że Hubert, zanim został kapłanem i biskupem, był hulaką i lubił zabijać, jednak gdy pewnego razu, zamiast pokutować w Wielki Piątek, wybrał się na polowanie i spotkał białego jelenia z krucyfiksem w porożu. Otrzymał wtedy od Chrystusa wezwanie do zmiany stylu życia i usłuchał: rozdał majątek ubogim i przestał polować. Jeżeli w niektórych parafiach odstąpienie od Hubertusa oznaczałoby smutną pustkę w kalendarzu, może dałoby się zorganizować alternatywną uroczystość, swoistego Anty-Hubertusa, który wreszcie wcielałby w życie ideały, o których myśliwi wiele mówią, ale czynami pełnymi przemocy im zaprzeczają: troskę o rodzimą przyrodę, integrację rodzin bez widoku krwi i grozy wystrzałów, edukację regionalną, a także pogłębienie wiary w Boga Stworzyciela i rozważanie dobrego przykładu, jaki dał chrześcijanom św. Hubert. Pozytywny przykład już dziś dają niektóre ośrodki jeździeckie, jak np. Ośrodek Jeździecki Hanka w Lipowej, który wraz z Fundacją Terra Spei zorganizował w roku 2011 symboliczną pogoń za lisem-jeźdźcem, przejazd zaprzęgami konnymi i – przede wszystkim – zbiórkę środków na zapewnienie opieki zimowej zwierzętom pozostającym pod opieką Fundacji. Ktoś Inne osoby kreatywne i przyjazne życiu mogłyby zaproponować o wiele wię-
31RAPORT SPECTRUM
32
cej: konkursy fotograficzne (służące także propagowaniu idei przerzucenia się z luf strzelb na „lufy” obiektywów), nauczanie o tym, jak dbać o zwierzęta zimą, warsztaty kuchni wegetariańskiej (wszak jesienny las to także chociażby grzyby i orzechy), wycieczki z przewodnikami-przyrodoznawcami, kwesty itd. Przy takiej okazji chyba nawet św. Franciszek z czystym sumieniem wygłosiłby kazanie. Jako chrześcijance jest mi naprawdę trudno patrzeć, jak bezrefleksyjnie niektórzy księża przyczyniają się do niweczenia wysiłków tych duchownych, teologów i katolickich intelektualistów, którzy starają się zbliżać do siebie religię i naukę oraz umożliwiać dialog dziedzin przyrodoznawczych z teologią na szerokiej i płodnej płaszczyźnie filozoficznej. Religijny obraz świata może dziś bez przeszkód uwzględniać przebogate dane płynące z kosmologii czy biologii. Tymczasem ci, którzy błogosławią myśliwym i wprowadzają zwłoki do świątyń, zdają się zapominać, że człowiek wywodzi się wprost z królestwa zwierząt i ma z nimi wspólne ewolucyjno-genetyczne dziedzictwo. Wygodnie jest im pomijać osiągnięcia etologii i psychologii porównawczej, które tak dużo mogą powiedzieć o świadomości i uczuciach zwierząt. Co więcej, wspomniany już wyżej ksiądz Kazieczko uważa się najwyraźniej za eksperta w dziedzinie dietetyki, twierdząc, że Bóg tak stworzył człowieka, że potrzebuje białka zwierzęcego, więc poluje. I tyle. Dwa błędy w jednym stwierdzeniu: po pierwsze białko możemy czerpać także z roślin i nabiału, po drugie te bezmięsne źródła zupełnie wystarczą czło-
wiekowi do zachowania zdrowia (słynne stało się już orzeczenie Academy of Nutrition and Dietetics, kiedyś American Dietetic Association, że zbilansowana dieta wegetariańska jest zdrowa i wystarczająca dla ludzi w każdym wieku). Niestety trudno mi uniknąć konkluzji, że pewna część Kościoła tkwi w stagnacji, zwłaszcza że nierzadko spotykam się z upolitycznionymi reakcjami, kiedy przyznaję, że nie jem zwierząt, a ich potrzeby i sytuację ekologiczną biorę głęboko do serca. Wielu religijnie zaangażowanych rozmówców i internautów szufladkuje mnie natychmiast jako przedstawicielkę skrajnej antykościelnej lewicy, a niektórzy w moich przekonaniach wietrzą wiarę w reinkarnację albo neopogańską religię bogini. Zdaję sobie sprawę, że katolicyzm jest masowy, a nie kontrkulturowy (zawiera się to zresztą w samej jego nazwie), jednak historia pokazuje, że gdy w grę wchodzą sprawy najwyższej wagi – np. ochrona życia poczętego i ludzi starszych czy nauka o społecznej odpowiedzialności – Kościół potrafi płynąć pod prąd. Byłabym szczęśliwa, gdyby zamiast nieuprawnionej antropocentrycznej eksploatacji rzekomo uzasadnionej przez Pismo Święte, którą propaguje, jak widzieliśmy, ksiądz Rostkowski, rozgorzał duch św. Franciszka i św. Hildegardy z Bingen, pozwalający włączyć w krąg zatroskania Kościoła naszych braci najmniejszych. Sądzę, że byłby to ten sam ascetyczny duch, który prowadził św. Huberta po nawracającym spotkaniu ze zwierzęcym wysłannikiem samego Jezusa.
Justyna Figas-Skrzypulec Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie przygotowuje dysertację doktorską na temat idei theological science według Thomasa F. Torrance’a na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Interesuje się relacjami między naukami przyrodniczymi a religiami, biblistyką i teologią współczesną. Prowadzi bloga przyrodniczo.wordpress.com.
33RAPORT SPECTRUM
Koncepcja na antykoncepcję Nauczanie Kościoła katolickiego w sprawie antykoncepcji znają niemal wszyscy. Nic dziwnego. W tak ważnej i „życiowej” sprawie to konkretne stanowisko budzi skrajne emocje. Kiedy pytam moich rozmówców czy potrafią uzasadnić te „kościelne” tezy albo wskazać, gdzie znajdziemy ich rozwinięcie, zaczynają się schody… O encyklice „Humanae vitae” ogłoszonej przez papieża Pawła VI w 1968 roku słyszało niewielu, a jeszcze mniej osób ją czytało.
Brak wiedzy wypełniamy najróżniejszymi domysłami czy zasłyszanymi propozycjami. Wiele osób to konserwatywne stanowisko traktuje z przymrużeniem oka, przyjmując strategię „na przeczekanie” albo doszukując się nieścisłości. Ci pierwsi, odwołując się do postępu wiedzy, uważają, że Kościół będzie musiał w końcu zmienić zdanie. Myślą tak: kiedyś Kościół był nieufny wobec przeszczepów, a jednak przekonał się do nich, więc za jakiś czas w kwestii antykoncepcji „zmięknie”, pozwoli też na in vitro... Inni szukają granic tego stanowiska, podając przykłady o zarażeniach wirusem HIV albo o możliwej w przyszłości supernaturalnej pigułce (przy czym wykazują się niezrozumieniem pojęcia „natury”). Wśród samych katolików jest to prawdopodobnie najbardziej kwestionowany i nierozumiany obszar całego nauczania. W Kościele nie chodzi jednak o demokrację albo kompromis, lecz o strzeżenie prawdy, dobra i miłości, które są przecież niezmienne. Co więc świadczy o moralnej niedopuszczalności antykoncepcji? Niektórzy wskazują, że jej zło leży w szkodliwym działaniu na organizm. Rzeczywiście stosowanie sztucznych hormonów zaburza naturalny cykl kobiety, a badania dowodzą poważnych skutków ubocznych (np. zwiększone ryzyko raka szyjki macicy, raka piersi, zakrzepicy). Te argumenty są bardzo ważne – szcze-
34
gólnie gdy uwzględnimy działanie antyzagnieżdżeniowe nowoczesnych tabletek, co sprzeciwia się zasadzie szacunku wobec życia i uznaniu jego nienaruszalności. Ale o tym mówią także osoby niewierzące o nastawieniu proekologicznym, które decydują się na obserwację cykli, odrzucając pigułki. Jednak argumenty zdrowotne nie obejmują wszystkich metod antykoncepcyjnych. Wiele osób słusznie zauważa, że antykoncepcja może źle wpływać na małżeństwo: może prowadzić do przedmiotowego traktowania drugiej osoby, do osłabienia więzi, a także ułatwia zdradę. Te wszystkie racje nie są jednak ostatecznym wytłumaczeniem jej niemoralności. Istota nauczania Kościoła w tej materii opiera się na niezmiennych fundamentach, które nie są związane z rozwojem techniki, nauki czy głosem większości. Zalecenia wypływają z samego źródła – ze spojrzenia na człowieka, na jego naturę (dziś tak nielubiane sformułowanie!) oraz na miłość i małżeństwo. Wynalazek pigułki (lata 60. XX w.) spowodował jeden z największych zwrotów w dziejach. Udało się w pełni (po wiekach prób), oddzielić dwa połączone dotąd porządki – seksualność i płodność. Doszło także do oddzielenia miłości od seksualności oraz uczynienia z seksualności sfery odseparowanej od uczuć oraz zobowiązań, a połączonej silnie z zaspokajaniem popę-
dów. Pojawiła się również dysharmonia w obrazie człowieka, w którym rozum i wola nie muszą współdziałać albo też przedmiotowe spojrzenie na cielesność (również własną). To, co przez wieki było nie do pomyślenia, stało się oczywistością i nowym paradygmatem. Chrześcijańska wizja człowieka stała się niepopularna, nie mieści się już w nowoczesnym mainstreamie. Z Księgi Rodzaju wiemy, że człowiek to osoba wolna, rozumna, zdolna do panowania nad światem, a w pierwszej kolejności do panowania nad sobą, stworzona do głębokiej relacji z drugim człowiekiem i z Bogiem. Także pojęcie miłości, które przedstawia Kościół, nie jest mile widziane. Miłość małżeńska, jak czytamy w Humanae vitae, jest pełna, duchowa i cielesna, płodna, wyłączna i wierna. Rewolucja seksualna podważyła, a nawet przekreśliła taki ideał związku kobiety i mężczyzny. Antykoncepcja wprowadza i pogłębia dysharmonię właśnie w tych fundamentach. Po pierwsze neguje obraz człowieka jako osoby wolnej, rozumnej, panującej nad sobą i wymagającej od siebie. Tymczasem przy dzisiejszym stanie wiedzy o płodności (warto dodać, że mocno rozwiniętej dzięki naukowcom wyznającym wartości „katolickie”, jak prof. J. Rötzer czy prof. T. Hilgers), możemy precyzyjnie wskazać dni płodne i niepłodne w cyklu kobiety (nawet przy cyklach nieregularnych i przy zmiennym trybie życia), co pozwala na odłożenie poczęcia, nie ingerując w naturę aktu seksualnego i w naturę człowieka. Stosowanie antykoncepcji jest także wyrazem niepełnego przyjęcia drugiego. Płodność i związana z nią biologiczność stanowią in-
tegralny element osoby, który w miłości nie może być odrzucony. Mężczyzna, który każe kobiecie „uporać” się z problemem potencjalnego macierzyństwa, zniszczyć tak ważną jej część, nie akceptuje jej bezwarunkowo i w całości. Także rozdzielenie porządków przyjemności i płodności, zapomnienie, że te dwa elementy są nierozłączne, burzy obraz miłości małżeńskiej. Sfera seksualna, która jest przecież źródłem radości, ma być także wyrazem miłości, wzajemnego szacunku, oddania i gotowości przyjęcia nowego życia. Nie upieram się, że ta argumentacja będzie życzliwie przyjęta przez wszystkich czytelników, bo uświadamiam sobie możliwość pojawiania się kolejnych pytań i wątpliwości. Nie każdego musi przekonywać taka wizja człowieka i jego natury czy taki obraz miłości (i to jeszcze małżeńskiej!). Podobno w dobie wolnego wyboru możemy decydować, kim chcemy być. Ale w antropologii chrześcijańskiej natura ma charakter normatywny, ona daje konkretne wskazania. Upieram się więc przy tym, że to stanowisko ma swoją logikę i jego „kamienność” jest wyrazem spójności i uczciwości. Kościołowi nie brakuje wiedzy ani zrozumienia dla spraw „zwykłych ludzi”, a wręcz przeciwnie – to, co głosi, jest wyrazem troski o godność każdego człowieka i ludzkiej miłości. Często nieprzychylność wobec katolickiego stanowiska wynika z uprzedzeń i jednostronnego, podsycanego przez przekaz medialny i reklamowy, spojrzenia. Nie musimy wszyscy zmieniać zdania, prawda? Kościół też nie musi. Powiem nawet mocniej: nie może tego zrobić ot tak. Kościół nie idzie z „duchem czasów”, ale z Duchem Świętym.
Katarzyna Marcinkowska Studentka V roku MISH UJ (filozofia), redaktor naczelna portalu Za-kochanie.pl, wraz z mężem prowadzi kursy przedmałżeńskie.
35RAPORT SPECTRUM
P
Diagnoza społecznego przypadku
42
Obywatele rzuceni na głęboką wodę
Nowe otwarcie i stare problemy
Trzecia noga stołka
38
46
49
P
olityka
Obywatele rzuceni na głęboką wodę Na łamach poprzedniego numeru „Spectrum” dopuściłem się ironicznego ataku na polskie partie polityczne i polskie społeczeństwo. Państwo potraktowałem jak typowy publicysta, tj. wymieniłem jedynie co i dlaczego mi się nie podoba. Częścią drugą mojego tekstu spróbuję wyłamać się z konwencji i udzielić odpowiedzi na jedno zasadnicze pytanie: co będzie dalej?
„Odpowiedzi” w liczbie mnogiej, bo jedna odpowiedź w tej kwestii nie istnieje. Przy okazji każdego poważniejszego politycznego wydarzenia komentujący je eksperci podkreślają, że konieczne jest uruchomienie w Polsce debaty dotyczącej tego czy innego zagadnienia. Mają rację. Nie chcę odbierać im chleba, ale debata konieczna jest w praktycznie każdej dziedzinie. III Rzeczpospolita jest bowiem państwem wymagającym powtórnego przemyślenia. Nie dlatego, że jest „kondominium”, „ciemnogrodem” czy „państwem WSI”. Dlatego, że jest państwem bezpretensjonalnie i aideologicznie nieskutecznym. Poniższy katalog nie jest instrukcją DIY (zrób to sam – przyp. red.). Wskazuję jedynie na mniej lub bardziej możliwe kierunki rozwoju wydarzeń; „zastanawiam się głośno”, jakie mogą być ich konsekwencje. Podstawa poniższych rozważań jest prosta: polska demokracja działa źle, a rządzące elity polityczne nie są zainteresowane jej zmianą. Co czeka na nas w przyszłości?
grożenie to Prawo i Sprawiedliwość. PiS jest zarazem jedyną formacją polityczną, która ma szansę nawiązać z PO jakąkolwiek walkę. Nawoływanie do wymiany ekipy rządzącej jest więc niczym więcej, jak PiS-owską agitacją, prawda? Otóż nie. Jeśli w istocie cenimy wartości demokratyczne, to wymianę władzy traktować winniśmy jako coś oczywistego. Jest tymczasem odwrotnie: krytykowana jest głównie partia, która – przypominam – nie rządzi Polską od ponad pięciu lat. Dzieje się tak dlatego, że daliśmy wmówić sobie, że PO i PiS należy traktować inaczej, niż traktuje się pozostałe partie. Platforma nie jest zwykłą grupą populistów, tylko bastionem demokracji. Partia Kaczyńskiego to zaś siła uwsteczniająca, zdemoralizowana, nikczemna i nieprzewidywalna. Pozbycie się retoryki „nadzwyczajności sytuacji” i zaakceptowanie alternacji władzy jako sytuacji naturalnej to prosta droga do przynajmniej częściowego uzdrowienia dyskursu publicznego (zob. 9).
1. Alternacja władzy
2. Powstanie partii obywatelskiej
To najprostsze i najbardziej logiczne rozwiązanie zostało praktycznie wyrugowane z polskiego dyskursu jako prosta droga do państwa autorytarnego. Jedynym kompetentnym strażnikiem polskiej demokracji jest bowiem Platforma Obywatelska, a jej największe za-
Część komentatorów (zwłaszcza społeczność blogerów, której zarzucam zbytni idealizm) upatruje szansy na sanację polskiej polityki w powstaniu partii obywatelskich. Na jakiej podstawie? – trudno powiedzieć. Wszelkie badania wskazują bowiem nie tylko na wie-
38
loaspektową słabość polskiego społeczeństwa obywatelskiego (zob. np. Quo vadis Polonia? W drodze do demokratycznego państwa prawa 1989–2009 pod red. J. Kochanowskiego), ale i na odwrót tej idei w ogóle (np. w konsekwencji ucieczki potencjalnych liderów społecznych w prywatność – pisze o tym np. C. Lasch w Buncie elit). Na przeszkodzie rozwoju partii obywatelskich stoi więc nie tylko mechanizm finansowania polskich partii politycznych – nie bardzo wiadomo, kto miałby je stworzyć.
rii zrzesza trzy razy większą liczbę członków. Podobne przykłady można mnożyć. Wpuszczenie lokalnych społeczników do partyjnych krwioobiegów mogłoby pomóc obu stronom, wydaje się jednak mało realne. Symptomatyczne są w tym zakresie działania lokalnych działaczy PiS-u, którzy stawali na głowie, aby nie wpuścić w swe struktury ludzi zaktywizowanych katastrofą smoleńską.
5. Nowy ład
3. Większa aktywność obywatelska
Mechanizm opisywany w tym punkcie można streścić następująco: zniszczenie jest zarazem aktem kreacji Wiosną 2012 roku zebrano 2 miliony podpisów popie(obrazowo przedstawił to G. Greene w opowiadaniu rających referendum w sprawie podwyższenia wieThe Destructors). W naszym przypadku wariantem ku emerytalnego. Mniejsza liczba wyborców poparła owego „zniszczenia” będzie kryzys gospodarczy i pow wyborach parlamentarnych 2011 roku zarówdążający w ślad za nim kryzys polityczny. Można więc no Ruch Palikota i SLD, jak i koalicyjny PSL. Rządząświadomie i konsekwentnie działać w kierunku przycy zademonstrowali dobitnie, co sądzą o demokraspieszenia (albo biernego niezapobieżenia) upadku dotychczasowego porządku poeśli już zgadzamy się, że istnieje więcej niż jedna Polska (tj. polaryzacja litycznego, popierając opcje raspołeczeństwa jest w istocie tak poważna), to należy mieć na uwadze, że dykalne lub wycofując się z życia wspólnotowego (zob. punkt 10). Polski są nie dwie, a trzy”. Można liczyć, że mury runą i pocji, jednakże wolę ludu ignorować można jedynie do grzebią stary świat, jest to jednak strategia niebezczasu. Sukces aktywności obywatelskiej realizowapieczna – mogą bowiem zwalić się nam na głowy. Ów nej w kontrze do polityków jest trudny do uzyskania, niekontrolowany upadek i równie chaotyczne odroale nie niemożliwy. Powstanie jednej lub wielu partii dzenie pozostają – niestety – najbardziej prawdopoobywatelskich można włożyć między bajki, ale lokalne dobną możliwością „zmiany”. grupy nacisku mogą wystarczyć. 6. Zdarzenie losowe Nawet częściowe „wypchanie” polityków z niektórych sfer (np. z rad krakowskich dzielnic) może mieć Możliwy jest też powyższy scenariusz w skali mikro. pozytywne skutki. Przynajmniej może stać się okaNa fali społecznego niezadowolenia po kolejnej manizją do przypomnienia politykom, po co powstały parfestacji słabości państwa mógłby zrodzić się „nowy potie. Chodzi więc o pewną pracę u podstaw: manifestorządek”. Zachowanie polskiego społeczeństwa ostatwanie swojej obywatelskości, troskę o dobro wspólne, nimi laty wzbudza jednak wątpliwość, czy jakiekolwiek edukację. I o rozpychanie się łokciami. obiektywne dane (np. porównanie kosztów elimino4. Zmiana systemu od środka wania szkód wywołanych przez powodzie z kosztami budowy systemu zapobiegania im) związane z wydaMoże mieć również miejsce sytuacja odwrotna. Porzeniem losowym i towarzysząca im słabość instytucji lacy zrozumieją, na czym polega hipoteza kontaktu, państwa są w stanie przekonać je, że polskie elity polispróbują zwalczyć swoje uprzedzenia i lęki przed potyczne nadają się do wymiany. lityką, po czym masowo zaczną wstępować do partii. Te zaś staną się liczniejsze oraz silniej zakorzenio7. Polityka na ulicach ne w społeczeństwie. Do rządzącej PO należy około 50 tys. osób. Unia Chrześcijańsko-Społeczna działaDuża część komentatorów życia publicznego zdaje się jąca na terenie trzy razy mniej ludnej od Polski Bawaprzywiązywać wielką wagę do organizowanych na-
J
39POLITYKA
Z
achowanie polskiego spo- Krakowskim Przedmieściu koroprędce spędów. Są one raczej happełeczeństwa ostatnimi laty nacji Mistrza Jody na króla Polningami aniżeli przejawem powstawania w Polsce społeczeństwa obywatel- wzbudza jednak wątpliwość, ski są pyłkiem w kosmosie, wydaskiego. Oczywiście, polityką na ulicach czy jakiekolwiek obiektywne rzeniem bez żadnego zdarzenia. da się wywrócić dotychczasowy porzą- dane (…) związane z wydarze- Nie da się tego powiedzieć o setdek, nasuwa się jednak pytanie: po co? niem losowym i towarzyszą- kach blogerów, twórcach interneZbyt często kwestię rządzenia w Pol- ca im słabość instytucji pań- towego dziennikarstwa obywasce sprowadza się do obalenia tego stwa są w stanie przekonać je, telskiego i publicystach „amatorczy innego rządu. Nie o obalenie cho- że polskie elity polityczne nada- skich” periodyków. Niezależnie od dzi, tylko o wymienienie. Młodzież pro- ją się do wymiany. stopnia zradykalizowania znacznej testująca przeciwko ACTA i zwolennicy ich części (co wynika w dużej mieRadia Maryja nie stanowią alternatywy, bo nie formurze z anonimowości), to właśnie one przyczyniają się łują żadnych długofalowych celów. Wartość aktywnodo wypracowywania równowagi w dyskursie. I właści przez wymachiwanie flagą dowolnego koloru jest śnie dlatego budzą zaniepokojenie rządzących na cazdecydowanie przereklamowana. łym świecie. Nie oznacza to oczywiście, że każdy, kto posiada komputer, powinien od razu zakładać bloga. Warto jednak przestawić stronę startową z prostac8. Nowa siła kiego portalu informacyjnego na blogosferę. W niej także znajdziemy nonsensy wypisywane przez radyPiszę ten artykuł w momencie, w którym coraz śmiekałów z każdej strony, warto jednak przebrnąć przez lej wskazuje się na możliwe alternatywy dla czteów początkowy okres, w którym jakiś złośliwiec raz po rech największych partii obecnych w parlamencie. raz burzy optykę świata, w którym dotychczas żyliśmy. Należą do nich m.in. Solidarna Polska, Partia DemoMoże się to przyczynić do uzdrowienia dyskursu pukratyczna i nowo powstały Ruch Narodowy (jeszcze blicznego, tj. wyjęcia go spod niepodzielnego panowanie partia). Większość opiniotwórczych mediów zdąnia PiS-u oraz kilku różnych anty-PiS-ów i skruszenia żyła już zaszufladkować i wyśmiać wszystkie trzy trzech toczących go chorób: patologii ideologizacji, informacje jako – kolejno – radykałów, czerwono-róstrumentalizacji i brutalizacji. żowych nudziarzy i faszystów. Podobne łatki pozostawiam mainstreamowi i nie będę ich komentował (poza krótkim stwierdzeniem, że nie mają sensu), 10. Powrót trzeciej Polski czytelnikom „Spectrum” polecam zaś przyjrzenie się wszystkim trzem środowiskom krytycznie, ale bez Od pewnego czasu wszędzie gdzie się da, usiłuję poduprzedzeń. I proponuję nie ulegać wpływom pustych kreślać, że dziennikarski frazes (o zgrozo, powtarzają epitetów, jaskrawo widocznych zwłaszcza w stogo również politolodzy) o istnieniu „dwóch Polsk” jest sunku do narodowców (wystarczy posłuchać dwóch nie tylko szkodliwy (punkty 1. i 9.), ale i nieprawdziwy. Jeśli już zgadzamy się, że istnieje więcej niż jedna Polminut wypowiedzi Roberta Winnickiego, aby przekonać się na własnej skórze, co z niego za faszysta). ska (tj. polaryzacja społeczeństwa jest w istocie tak Polska polityka potrzebuje intelektualnego fermenpoważna), to należy mieć na uwadze, że Polski są nie tu i każda świeża krew wpuszczona do krwioobiegu dwie, a trzy. Jako swoisty akt chrztu owej trzeciej najest na wagę złota. leży wskazać 4 czerwca 1989 roku. 10 milionów Polaków uznało wówczas, że nie ma znaczenia, kto bę9. Uzdrowienie dyskursu dzie rządził ich krajem: Wałęsa czy Jaruzelski. Z różnych przyczyn polityka nie obchodziła ich wówczas Bezpośrednio wiąże się z punktem 1., jednak wyraźi nie obchodzi dzisiaj. Liczebność tej grupy zmienia nie wykracza poza jego ramy. O ile partie obywatelsię, a przynależność do niej biegnie w poprzek statusu skie uważam za koncept nierealny, o tyle owa obyspołecznego, zarobków i wykształcenia. Podczas gdy watelskość stosunkowo łatwa jest do zrealizowania media zastanawiają się, jak duże są rzędy dusz Tuska w sensie opiniotwórczym i kulturotwórczym. Podi Kaczyńskiego, o wiele istotniejszym problemem pochmieleni warszawscy licealiści domagający się na zostaje rząd dusz niczyich.
40
W tym miejscu nie chodzi mi o frekwencję wyborczą; jest ona jedynie okresową zewnętrzną manifestacją znacznie poważniejszych procesów: marginalizacji i wykluczenia społecznego, podanych w sosie dyskursu wykluczenia. Pokaźna część Polaków pozostaje poza sferą publiczną, zwraca się do wewnątrz, do swojej prywatności. Część z nich czyni tak z własnej woli, część nie ma innego wyboru. Powstanie formacji, której udałoby się ową „trzecią Polskę” zagospodarować, wstrząsnęłoby dotychczasowym porządkiem, jest jednak mało prawdopodobne.
11. Zmiana ordynacji na większościową i/lub ustawy o finansowaniu partii politycznych Polityka jest sztuką rzeczy możliwych, ta opcja jest zaś niemożliwa do zrealizowania dopóty, dopóki nie dojdzie do zasadniczych przetasowań na scenie partyjnej. Na marginesie należy dodać, że kraje, które po-
siadają ordynację większościową, krytykują ją równie często, co my swoją, proporcjonalną.
12. Upływ czasu Ostatnim wariantem jest upływ czasu (złośliwiec mógłby nazwać go inercją). To rozwiązanie dla cierpliwych (albo pogrążonych w beznadziei). Nie zmienia się nic, omijają nas katastrofy, siódma powódź i ósmy kryzys. Okazuje się, że Piotr Skarga nie miał racji i okręt, którego dziur nikt nie zatykał i z którego wody nie wylewał, jakoś unosi się na wodzie. I dryfuje. A my powoli ciułamy PKB, pracując rocznie 2015 godzin (według badania OECD z 2009 roku), czyli o 727 godzin (30 dni!) więcej niż przeciętny mieszkaniec Niderlandów. Oni mają Latającego Holendra a my statek… No właśnie, czyj? Z powyższych rozważań wynika, że w obliczu marazmu intelektualnego polskich elit politycznych odpowiedzialność za statek spoczywa na barkach obywateli.
Arkadiusz Nyzio Absolwent politologii UJ, doktorant w Katedrze Współczesnej Polityki Polskiej INPiSM UJ. Studiuje również bezpieczeństwo narodowe i europeistykę. Członek Wydziałowej Rady Samorządu Studentów WSMiP, Rady Wydziału WSMiP oraz Uczelnianej Rady Samorządu Studentów UJ. Redaktor naczelny Studenckich Zeszytów Naukowych WSMiP. Interesuje się historią współczesną i doktrynami politycznymi.
41POLITYKA
Diagnoza społecznego przypadku Za oknem śnieg, od dwóch tygodni temperatura oscyluje wokół -10 stopni, cirrostratusy opanowały niebo… Atmosfera zdecydowanie nie sprzyja pozytywnemu wydźwiękowi pisanych teksów. A że poniższy będzie o słabościach polskiego społeczeństwa, to i autor, świadomy istnienia sił determinujących jego zachowanie, wpisze się w nurt powszechnego, rodzimego malkontenctwa.
Rozpocznę od największego problemu współczesnej Polski, czyli braku realnego zaangażowania i zainteresowania sprawami ważnymi dla nas wszystkich: polityką, kulturą, gospodarką, a nawet codziennymi problemami lokalnymi. I mimo swojego, być może naiwnego przekonania o tym, że Polacy nie wierzą we wszystko to, co mówi pan w eleganckim garniturze siedzący za stołem na szklanym ekranie, i znaczna część z nas podejmuje świadome decyzje wyborcze, to brak – (uwaga, modne słowo!) – społeczeństwa obywatelskiego, negatywnie objawia się w sprawach kluczowych dla naszego codziennego życia. Zamiast działać, jesteśmy paraliżowani przez nasze słabości...
Objawy choroby Jednym z symptomów jest nieuzasadniona, nagminna krytyka wszystkich i wszystkiego. O tym, że Polacy lubią narzekać na polityków, wiemy chyba wszyscy. Dyskusje na forach internetowych, rozmowy w komunikacji miejskiej, rodzinne imprezy, spotkania towarzyskie od lat raz na jakiś czas zdominowane zostają przez rozmowy o polityce. A to przed wyborami, a to w trakcie Euro 2012, a to podczas ko-
42
lejnego medialnego skandalu. Rozmawiamy więc namiętnie o polityce, na której oczywiście wszyscy znamy się świetnie! I kłamstwem byłoby stwierdzenie, iż autor poniższego tekstu myśli inaczej... Tak więc obrywa się, w zależności od środowiska, raz Tuskowi, raz Kaczyńskiemu, ministrom, opozycji, mediom, a przede wszystkim całej klasie politycznej od lewa do prawa. Oczywiście, część tej krytyki jest jak najbardziej uzasadniona i sam chciałbym sobie tutaj poużywać, jednak mając na uwadze zdrowie czytelników, jak i swoje własne, zainteresowanych odsyłam do tekstu Arkadiusza Nyzia Nauka pływania i dryf polskich partii („Magazyn Spectrum” nr 4), w którym autor w sposób merytoryczny i wyważony robi to za mnie. Problem polega na tym, że w większości przypadków nic z tej zakorzenionej już w nas krytyki nie wynika. Bez względu na to, z iloma patologiami mamy do czynienia na polskiej scenie politycznej, można odnieść wrażenie, że zdecydowana większość opinii nie jest oparta na rzetelnej wiedzy Lubimy sobie ponarzekać, „znamy” się na wszystkim, jednak niekoniecznie „wszystkim” się interesujemy. Brak wiedzy o mechanizmach działania polityki, która niestety coraz bardziej przypomina teatr, powoduje, iż aktor-
ska gra na emocjach staje się skuteczna. Oczywiście, realny konflikt między naszymi partiami politycznymi istnieje, ale jego społeczne odzwierciedlenie przyjmuje znacznie bardziej radykalne formy. Politycy, a co gorsza, także media doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nic tak nie jednoczy elektoratu jak wspólny wróg. Agresja na forach internetowych, wykluczanie niektórych grup społecznych, poczucie wyższości jednych nad drugimi prowadzi do głębokich podziałów, które z punktu widzenia państwa mogą być destrukcyjne. I oczywiście między bajki włożyć można zagrożenie krwawym przewrotem. Tu chodzi przede wszystkim o brak kapitału społecznego, wzajemnego zaufania i wynikający z tego paraliż działań wychodzących poza bieżące spory partyjne! Działań, które mają realną szansę zmiany otaczającej nas rzeczywistości.
O przyczynach słów kilka Żyjąc wedle popularnego powiedzenia każdy sobie rzepkę skrobie, uprawiamy wolterowski ogródek, oczekując, ba – żądając(!) przy tym, aby politycy nieustannie zaspokajali nasze wszelkie potrzeby. Być może z braku świadomości pozbawiamy się realnego narzędzia wpływu na otaczającą nas rzeczywistość. Pomijając już bierne prawo wyborcze, nie zdajemy sobie sprawy z tego, że udział w krótkookresowych inicjatywach społecznych, stowarzyszeniach, spotkaniach z władzami może i wywiera wpływ na rządzących, które choćby ze względów PR-owych nie mogą w nieskończoność zlekceważyć głosu społeczeństwa. Najlepszym przykładem takiego wpływu była sprawa ratyfikacji pakietu ACTA. Angażując się w życie społeczne, nawet w formie filmowego kółka dyskusyjnego, zdobywamy wiedzę, doświadczenie, poznajemy ludzi i, co ważne, pogłębiamy świadomość swoich interesów. Każde zainteresowanie działaniem władz lokalnych pełni funkcję kontrolną i może zapobiegać potencjalnym nadużyciom. Począwszy od spawy lokalnego wysypiska odpadów, a skończywszy na wielomilionowych przetargach. A jak pisze Arkadiusz Nyzio, polskie partie, które tak powszechnie krytykujemy, są silne jedynie naszą słabością. W tym miejscu wypada krótko powiedzieć, skąd wzięły się nasze narodowe wady, choć nie będę tu w żaden sposób odkrywczy. Oczywiście, pozbawione elit społeczeństwo zostało skażone ponad czter-
44
dziestoletnim okresem komunizmu. Silna narodowa więź oparta na szacunku do wolności, wywodząca się z czasów I Rzeczypospolitej, wiek XIX, w którym narodziła się tradycja romantyczna, zostały brutalnie wymazane przez lata edukacji okresu komunizmu, edukacji opartej na odrzuceniu tradycji i kultury. Po przełomie roku 1989, pozbawione pozytywnej tożsamości społeczeństwo zostało rzucone na głęboką wodę. System, w którym Państwo utożsamiane było z aparatem represji, zmienił się diametralnie. Niestety, świadomość i przyzwyczajenia Polaków pozostały. Widać wyraźnie, że część obywateli wciąż myśli w kategoriach opisanych w latach 70. przez Leopolda Tyrmanda w pamflecie Cywilizacja komunizmu. I być może po części mają rację, bo urzędy, poczty i koleje wciąż nie działają tak, jak powinny. Jednak dziś, w przeciwieństwie do drugiej połowy ubiegłego stulecia, mamy realne możliwości zmiany otaczającej nas rzeczywistości. Czemu więc paraliżują nas bezsensowne kłótnie, malkontenctwo i bierność?
Gdzie jest lekarz? Niewątpliwie brak nam nowej, a może starej(?) tradycji, mitu założycielskiego III RP, wspólnej tożsamości jednoczącej na dłużej niż skoki Adama Małysza lub Euro 2012. Na dłużej niż wspólnota, która pojawiła się po śmierci Jana Pawła II czy po katastrofie smoleńskiej. Padają różne propozycje. Czy ma być to odwołanie do tradycji republikańskiej znanej z czasów I Rzeczypospolitej, „neosarmacki republikanizm”, o którym pisze Jan Filip Staniłko w jednym z numerów dwumiesięcznika „Arcana”? Czy potrzebna nam jest „nowoczesna endecja” wedle definicji Rafała Ziemkiewicza? A może za kilkanaście lat uda się stworzyć taki projekt wokół tradycji zrywu solidarnościowego, który w końcu przestanie być przedmiotem sporu politycznego? Niestety, dziś nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. I mam nadzieję, że przyszłość odpowie na nie za mnie. Niezaprzeczalnym faktem jest natomiast potrzeba zaangażowania się Polaków w życie społeczno-polityczne na wszystkich poziomach. Budowa społeczeństwa obywatelskiego, świadomości historycznej, pogłębianie wiedzy. Idealnie byłoby, gdyby ten proces wspierało Państwo, nie należy jednak zapominać, że główny ciężar spoczywa na nas. Warunki są dobre. Nowe media ułatwiają komunikację, na uczelniach
powstają pisma, w których można się wypowiadać, a działalność społeczna staje się modna. Wyjdźmy więc ze swojego ogródka, piszmy teksty do „Spectrum”, bierzmy udział w konferencjach naukowych, spotkaniach organizacji pozarządowych, działajmy! To jedyne, co możemy zrobić, i tylko w ten sposób będziemy w stanie lepiej zrozumieć otaczającą nas rze-
czywistość. I wtedy, być może za kilkanaście lat, nikt już nie będzie musiał marudzić, jakie to nasze społeczeństwo jest bierne... Żegnający się z wiernymi czytelnikami, Jerzy Waśko, były redaktor działu „Polityka”
Jerzy Waśko Absolwent politologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, interesuje się geopolityką i historią najnowszą. W oczach władz RP – typowy kibol. Prywatnie miłośnik wędkarstwa i sportów walki. Redaktor działu „Polityka” „Magazynu Spectrum” w latach 2011–2012.
45POLITYKA
Nowe otwarcie i stare problemy Pokonanie pięcioprocentowego progu wyborczego dla listy krajowej, wprowadzenie ośmiu posłów do litewskiego parlamentu i wejście do koalicji rządzącej to sukces, jakiego w ciągu 18 lat swojego istnienia Akcja Wyborcza Polaków na Litwie jeszcze nie odniosła. Wydaje się jednak, że entuzjazm, z jakim rodzimi komentatorzy ogłosili nadchodzące rozwiązanie problemów mniejszości polskiej i „nowe otwarcie” w dwustronnych stosunkach polsko-litewskich, jest zdecydowanie przedwczesny.
„Litwo! Ojczyzno moja!” – ilu z nas, uczących się w szkole na pamięć słów wieszcza, miało świadomość, że są jeszcze za naszą północno-wschodnią granicą Polacy, dla których ta apostrofa wcale nie brzmi sztucznie, ale jest potwierdzeniem stanu faktycznego? Obawiam się, że z roku na rok, wraz ze spadającym poziomem świadomości historycznej naszego społeczeństwa, ludzi młodych, posiadających takie wiadomości, jest coraz mniej. Niestety, medialna moda na ciągłe pochylanie się nad tymi, którzy z pragnienia godziwego życia bądź z braku „narodowych przesądów” wyjechali do Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Francji, nie przyczynia się do zmiany tej statystyki także wśród dojrzałych obywateli. Konsekwencją nikłego zainteresowania naszego społeczeństwa losem rodaków żyjących na Wileńszczyźnie była na przestrzeni ostatnich dwóch dekad wyraźna niechęć krajowych polityków do zajmowania się sprawami polskiej mniejszości. Nic więc dziwnego, że nasi pobratymcy mieszkający na Litwie wzięli sprawy we własne ręce.
„W jedności siła!” Polityczne aspiracje założonej w 1994 roku Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) były początkowo skromne. Większość działaczy partii koncentrowa-
46
ła się na sprawach lokalnych i monitorowaniu ustawodawstwa państwowego w stosunku do mniejszości narodowych. Głównym celem polityków były wybory samorządowe w okręgu wileńskim, gdzie co czwarty mieszkaniec deklaruje narodowość polską. Jednak zaangażowanie w obronę interesów jednej grupy spotykało się nie tylko z krytyką Litwinów, ale i części środowisk polonijnych. Wielu naszych rodaków obawiało się bowiem zamknięcia elektoratu partii jedynie w ramach polskiej mniejszości, co prowadziłoby z jednej strony do marginalizacji, a z drugiej podsycałoby narodowe antagonizmy. Władze AWPL wyciągnęły wnioski z głosów krytycznych oraz porażek w wyborach parlamentarnych z 1996 i 2000 roku. Program wyborczy rozszerzono o postulaty dotyczące spraw ogólnonarodowych, ado kandydowania z polskiej listy zaproszono przedstawicieli mniejszości rosyjskiej i białoruskiej. Nowa strategia ilustrowana hasłem „W jedności siła” szybko przyniosła rezultaty; mimo iż w 2004 roku lista krajowa otrzymała tylko 3,79% głosów, i tak był to wynik lepszy od poprzedniego o niecałe dwa procent. Od tego czasu poparcie dla AWPL systematycznie rosło, a nieprzychylne wobec mniejszości narodowych decyzje dotychczasowego rządu prawicowej koalicji tylko nasiliły ten trend. Do zmobilizowania partyjnego elektoratu i sukcesu polskiej partii w październikowych
wyborach walnie przyczyniła się, budząca wiele emocji, sprawa reformy litewskiego szkolnictwa. Wynik 5,83% poparcia dla listy krajowej połączony ze zwycięstwem w trzech okręgach jednomandatowych przełożył się na osiem miejsc w litewskim Sejmasie i pozwolił AWPL stworzyć pierwszą od 1996 roku polską frakcję parlamentarną.
ich dotychczasowych postulatów i wejścia w intratną, choć niewygodną rolę współkoalicjanta. Prawdziwy problem sprawia odpowiedź na pytanie, jaki cel widzą w tym egzotycznym mariażu socjaldemokraci? Oczywiście trudno uwierzyć, by o podzieleniu się władzą z AWPL zadecydowały kwestie wizerunkowe –pragnienie zaświadczenia o szerokim poparciu różnych opcji dla nowego rządu. Bardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz traktowania polskiej partii jako Czwarte koło u wozu tzw. „koła zapasowego” w razie, gdyby Partia „Porządek i Sprawiedliwość” byłego prezydenta Rolandasa Przez miesiąc władze AWPL rozważały zaproszePaksasa, która zdobyła 11 miejsc w parlamencie, wynie zwycięskiej Litewskiej Partii Socjaldemokratyczszła z rządu i przeszła do opozycji. Być może jednak nej do współtworzenia nowej rządowej koalicji wraz plan socjaldemokratów jest jeszcze bardziej skompliz – określającą się jako centrowa – Partią Pracy i libekowany. Koalicja wraz z głoitwo! Ojczyzno moja!” – ilu z nas, uczących się w szkole na pamięć słów sami AWPL posiada 86 manwieszcza, miało świadomość, że są jeszcze za naszą północno-wschodnią datów w 141-osobowym Sejgranicą Polacy, dla których ta apostrofa wcale nie brzmi sztucznie, ale jest po- masie, co daje jej większość 3/5, pozwalającą w trybie tzw. twierdzeniem stanu faktycznego? impeachmentu zdjąć ze stanowiska urzędującą konserwatywną prezydent: Dalię ralną Partią „Porządek i Sprawiedliwość”. OstateczGrybauskaitė, która nie kryje swojej niechęci do współnie kierownictwo partii zdecydowało się poprzeć rząd pracy z lewicowym rządem. Oczywiście, wspomniana socjaldemokratów w zamian za objęcie przez repreprocedura wymaga poważnych zarzutów wobec głowy zentantów AWPL resortu energetyki i czterech wicepaństwa, ale po zdjęciu z urzędu Paksasa w 2004 roku ministerstw. Ironią historii jest fakt, iż jeszcze w protaki akt nie stanowiłby już precedensu. gramie wyborczym polskie ugrupowanie, mówiąc o usprawnieniu litewskiej administracji, domagało się Biopaliwa w pustoszejącym kraju zniesienia właśnie Ministerstwa Energetyki i przejęcia jego kompetencji przez resort gospodarki. JedDopóki ugrupowanie „Porządek i Sprawiedliwość” nak w całej sprawie dołączenia Polaków do koalicji utrzyma się w rządzie, rola AWPL w koalicji będzie pojawia się znacznie więcej wątpliwości. Nasi rodacy trzeciorzędna. Stąd też poważne wątpliwości co do wchodzą bowiem w sojusz z partiami, które mimo iż zdecydowanej poprawy sytuacji polskiej mniejszości deklarują sympatię dla mniejszości narodowych, rena Litwie, która – jak twierdzi Aleksander Radczenko – prezentują obcy AWPL lewicowo-liberalny światood lat zmaga się de facto z trzema głównymi problemapogląd, a realizację celów strategicznych swojej ojmi. Chodzi mianowicie o zachowanie i rozwój oświaty czyzny widzą raczej we współpracy z Rosją niż krapolskiej, zwrot znacjonalizowanych przez władzę sojami zachodnimi i Polską. Na domiar złego, na kilku wiecką nieruchomości, a także używanie języka polreprezentantach Partii Pracy ciążą poważne zarzuskiego w sferze publicznej (pisownia polskich nazwisk, ty o kupowanie głosów. Na niekorzyść AWPL działa również bezwzględna parlamentarna arytmetyka, polskie nazwy ulic w miejscowościach zamieszkanych wskazująca wyraźnie, że trzej współkoalicjanci dysprzez Polaków). Choć postulaty AWPL dotyczące przyponują razem większością potrzebną do przegłosojęcia nowej ustawy o mniejszościach narodowych i zawywania ustaw w zwykłym trybie. Po co więc koalicji kończenia reformy rolnej uwzględniono w programie osiem kresek nieznacznej partii? koalicyjnym, nie jest wykluczone, że pozostaną jedynie Ze strony polskich polityków sprawa wydaje się jana papierze. Pragnienie polskich działaczy, aby zapresna. Lata odgrywania roli marginalnej opozycji i przezentować się społeczeństwu litewskiemu w roli mękonanie, że druga taka szansa się nie powtórzy, możów stanu będących ponad partykularnymi interesami gły być wystarczającym bodźcem do złagodzenia swomoże wziąć górę nad realizowaniem przedwyborczych
„L
47POLITYKA
C
obietnic. Sygnałem świadczącym hoć postulaty AWPL doty- kooperacji sprzed kilku lat, kiedy to o wycofywaniu się AWPL z radykalczące przyjęcia nowej usta- Polska ramię w ramię z Litwą stanego stawiania kwestii problemów wy o mniejszościach narodo- rała się o wejście do UE, popierała mniejszości może być niedawna wy- wych i zakończenia reformy rol- pomarańczową rewolucję na Ukrapowiedź lidera polskiego ugrupo- nej uwzględniono w programie inie czy tworzyła plany uniezależwania, Waldemara Tomaszewskie- koalicyjnym, nie jest wykluczone, nienia się od wpływów rosyjskich, go, w której stwierdził, że: Pisownia że pozostaną jedynie na papierze. już nie wrócą. I wina za tę sytuację nazwisk to ważna kwestia, ponieważ spada nie tylko na ustępujący rząd nazwisko i imię są własnością człowieka, podobnie jak Andriusa Kubiliusa czy, żywiącą wyraźne polskie fowłasność prywatna. To jednak nie polityczny problem, bie, panią prezydent (odrzucenie przez nią zaproszew większym stopniu to dotyczy problematyki praw członia na obchody Święta Niepodległości w 2012 roku wieka. Więc jeśli to nie jest problem polityczny, to oczyskrytykowali nawet litewscy narodowcy), ale na strowiście nie będziemy go poruszali na poziomie politycznę polską, która jako pierwsza wykonała w 2007 roku nym. W obliczu ekonomicznego i demograficznego radykalny zwrot w polityce zagranicznej. Od czakryzysu, z którymi zmaga się współczesna Litwa, sprasu objęcia przez Radosława Sikorskiego sterów MSZ wy mniejszości z pewnością nie będą priorytetem, takzaniedbano dobrosąsiedzkie relacje ze wszystkimi że dla ugrupowań centrolewicowych. Znacznie więkpartnerami naszej polityki wschodniej kosztem posze szanse na realizację mają postulaty AWPL dotylepszenia stosunków z Rosją. czące podniesienia płacy minimalnej czy zwiększenia Nie ulega wątpliwości, że relacje polsko-litewskie finansowania dróg lokalnych. Być może dzięki objęciu powinny być oparte nie na rozmowach o przeszłoMinisterstwa Energetyki uda się Polakom przeforsości, ale na realizacji wspólnych interesów geopolityczwać projekt przejścia na biopaliwa w sektorze ciepłownych. Pewną nadzieję w tym względzie przynosi rozniczym, choć wciąż budzi on wiele kontrowersji. poczynająca się budowa mostu energetycznego na linii Ełk–Olita i – stojąca obecnie pod znakiem zapytaMalutka frakcja i wielka polityka nia – budowa elektrowni atomowej w Wisaginie. Polski minister energetyki litewskiego gabinetu mógłby Czy jednak obecność polskiej partii w rządzie poprawiele zrobić dla umocnienia współpracy energetycznej wi relacje polsko-litewskie, które od czasu odzyskadwóch sąsiednich państw. Czy może jednak tego donia niepodległości przez nasze kraje nie były jeszcze konać wbrew stanowisku polskiego rządu i własnych nigdy tak złe? W najbliższej perspektywie z pewnokoalicjantów? A trzeba nam wiedzieć, iż strona rosyjścią tak się stanie, jednak wiele wskazuje na to, że ska już kusi Litwę i Polskę promocyjną ofertą sprzebędzie to jedynie zmiana tonu, za którą nie pójdzie daży energii z elektrowni atomowej powstającej w Obrzeczywista współpraca. Niestety, czasy budującej wodzie Kaliningradzkim.
Dariusz Kawa Rocznik 1989, student filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz kulturoznawstwa na Akademii Ignatianum w Krakowie.
48
Trzecia noga stołka Demokratyczne państwo jest niczym stołek – nie ustoi ani na jednej, ani na dwóch nogach. Dla równowagi są potrzebne przynajmniej trzy. Każda z tych nóg mna swoją nazwę: Sektor Państwowy, Sektor Prywatny oraz Sektor Organizacji Pozarządowych.
Kryzysowe konkluzje Kryzys ekonomiczny sprzed pięciu lat utarł nosa kapitalistom, udowadniając im, iż popyt i podaż mają swoje ograniczenia. Chcące coraz więcej zarabiać amerykańskie banki, zaczęły łatwiej udzielać kredytów hipotecznych. Wbrew filozofii guru współczesnego liberalizmu – Friedricha Hayeka, uważającego ceny za główny barometr gospodarki, zignorowano ich niepokojące spadki na rynku nieruchomości w USA, do czego doprowadziły zbyt duży popyt i podaż. Operujące wirtualnymi pieniędzmi lub papierami bez pokrycia, banki liczyły, iż w razie problemów zostaną podratowane ze środków Rezerwy Federalnej, co w przypadku Lehman Brothers nie nastąpiło, doprowadzając do upadku banku. Długi innych instytucji finansowych musiały być wykupywane przez rząd USA. W praktyce oznaczało to ratowanie ich z pieniędzy podatników. Największe koncerny samochodowe, kierując się statystykami, również poniosły straty, gdyż statystyczny klient nie mógł już tak łatwo uzyskać kredytu na zakup nowego samochodu od coraz gorzej radzących sobie banków. Masowe zwolnienia w sektorze bankowym i motoryzacyjnym sprawiły, iż tysiące pozbawionych pracy ludzi mogło sobie tylko pomarzyć o nowym telewizorze, laptopie czy telefonie komórkowym, co przełożyło się na spadek popytu w innych branżach. Do tego dochodziły znaczne wahania cen surowców, gdyż inwestorzy najpierw za-
częli masowo w nie inwestować (wzrost), by później, wskutek spadku wzrostu PKB na świecie, zmniejszyć spodziewane zapotrzebowanie na nie (spadek). Mający obecnie miejsce kryzys w krajach takich jak Grecja, Włochy, Hiszpania czy Portugalia jest zaś następstwem socjalistycznej polityki „hojnej ręki” oraz bałaganu prawnego. Państwo, w którym jedna piąta obywateli nie ma pracy, a jednocześnie może liczyć na wysokie świadczenia z jego strony, jest nie tylko obciążone finansowo przez świadczeniobiorców, ale również przez zastępy urzędników wprawiających biurokratyczną maszynę w ruch. Bałagan prawny oraz administracyjny również stoi za problemami wcześniej wspomnianych krajów. To przecież Grecy, wykorzystując prawo, zostawiali w nowo wybudowanych domach odsłonięte pręty zbrojeniowe, co pozwalało im unikać płacenia podatku. Ostatnie pięć lat udowodniło nam słabość modelu gospodarczo-społecznego opartego tylko na dwóch sektorach: państwowym oraz prywatnym. Postępująca technokracja w sposobach uprawiania polityki i zarządzania, chęć zysku, stały w opozycji do ważnej cechy, jaką jest ideowość. To właśnie poczucie misji, a nie czystej kalkulacji jest spoiwem łączącym działaczy społecznych mogących reprezentować sobą bardzo różne postawy. Chwiejny model symbiozy dwóch pierwszych sektorów wykazał ich niewystarczalność. Wobec takiego stanu niezwykle aktualną staje się
49POLITYKA
prognoza wybitnego eksperta ds. zarządzania, zmarłego w 2005 roku Petera Druckera, który przewidział przepływ zasobów ludzkich oraz finansowych do sektora niedochodowych organizacji pozarządowych. Jeżeli to nastąpi, będziemy mieli do czynienia z olbrzymim wzmocnieniem struktur demokratycznych. Dzięki temu zmniejszy się rola technokracji w sposobach uprawiania polityki czy zapędów w kierunku pozytywizmu prawniczego.
Po co ten cały Trzeci Sektor? Rola „trzeciej nogi” jest niezwykle istotna. To właśnie Sektor Organizacji Pozarządowych, zwany Trzecim Sektorem, jest sferą, w której są reprezentowane różne postawy obywatelskie oraz interesy. Pełni on rolę swoistego języczka u wagi mającego szerokie spektrum oddziaływania społecznego. Tam, gdzie wyczerpują się możliwości działania państwa, powstają nowe szanse dla działalności obywatelskiej. Skąd więc dwie fale kryzysu mimo istnienia w społeczeństwach zachodnich dobrze rozwiniętych organiza-
i utrzymywać wykwalifikowany personel. Wśród tych międzynarodowych można wymienić Międzynarodowy Ruch Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca,Amnesty International, Greenpeace, Human Rights Watch. Polska czołówka to Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Polska Akcja Humanitarna, Fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko, Stowarzyszenie Wiosna, Caritas Polska, SOS Wioski Dziecięce czy Fundacja Ewy Błaszczyk Akogo? Skąd czerpią dochody? Tutaj pojawia się fundraising.
Słowo klucz – fundraising
Jako sztuka budowania trwałych, opartych na transparentności komunikacji, życzliwości relacji mających rozwijać kapitał społeczny i ekonomiczny, fundraising jest jedyną skuteczną alternatywą dla organizacji pozarządowych, szczególnie wobec ograniczania środków przyznawanych w ramach grantów. Fundraising to niezależność oraz stabilność finansowa. To również marka, zaufanie. Jeżeli chcemy myśleć o rozwiniętym społeczeństwie obywatelskim, musimy zaadaptować to słowo tak jak „marketing”, kiedy tym kontekście można śmiało stwierdzić, iż rozwijanie Trzeciego Sektora jest przechodziliśmy na gosposzansą dla polskiego społeczeństwa, w którym ponad czterdzieści lat komu- darkę wolnorynkową. Funnizmu zahamowało rozwój poczucia współodpowiedzialności oraz zaradności. draising nie ma odpowiednika w języku polskim. Słowo cji obywatelskich? Odpowiedzieć na to pytanie można to powstało z połączenia angielskich słów „fund” – funw tylko jeden sposób – istnieje większa potrzeba diadusze oraz „raising” – ustanawiać, wznosić. logu Sektora Państwowego z Sektorem NGOs (non-govOdwołując się do metafory stołka, można porównać ernmental organization – przyp. red.). O ile Sektor Pryfundraising do solidnego łączenia dwóch części – nogi watny poprzez działania Corporate Social Responsibility i siedzenia. Niestety nad Wisłą to pojęcie jest wciąż (odpowiedzialnego społecznie biznesu), wspiera różobce, nawet dla ludzi mogących dzięki niemu lepiej wyne organizacje lub zakłada własne w celu poprawy wipełniać swoją misję oraz rozwijać się zawodowo. Pozerunku i zdobycia serc potencjalnych klientów coraz kutuje również błędne porównywanie zawodu fundramocniej angażuje się w działanie dla dobra ogólnego, isera do zawodu menadżera czy PR-owca. o tyle Sektor Pierwszy traktuje konieczność współpraJak ważni są fundraiserzy? To właśnie oni zjednucy z NGOs po macoszemu albo jak przykrą konieczność. ją darczyńców, reprezentują organizację, spotykają się Metaforą takiej sytuacji może być stołek z nogami ułoz ludźmi biznesu, zabiegają o sponsorów, przygotożonymi na kształt wierzchołków trójkąta prostokątnewują zbiórki. W krajach zachodnich każde hospicjum, go, podczas gdy powinniśmy dążyć do równobocznego. szpital, uczelnia, zespół sportowy ma przynajmniej Wbrew powszechnym przekonaniom organizacje jednego specjalistę od zdobywania funduszy. Pod tym pozarządowe nie są sferą, w której realizują się tylko względem Polska ma jeszcze sporo do zrobienia. Wonadwrażliwi społecznicy, nieprzywiązujący uwagi do bec wszechobecnej komercjalizacji, agresywnego markapitału. Niedochodowość NGOs wcale nie musi oznaketingu w środkach społecznego przekazu, przesytu czać wyrzeknięcia się przez ich pracowników atrakcyjwszelakich treści, kompetentny fundraiser, potrafiący nych zarobków. Najbogatsze z nich posiadają olbrzydotrzeć do opinii publicznej oraz zbudować trwałe remie dochody, pozwalające im wypełniać swoją misję lacje jest na wagę złota. Z punktu widzenia Trzeciego
W
50
T
am, gdzie wyczerpują odpowiednie kontakty, doradzi w spraSektora zawód ten obok ideowości stasię możliwości dzia- wach formalnych. Poproście lokalnego je się głównym czynnikiem dającym organizacjom pozarządowym zaplecze do łania państwa, powstają biznesmena, by wsparł was, odpowiednio nowe szanse dla działal- poproszony raczej nie odmówi. Jeżeli to wypełniania swych misji. zrobi, nie obrażajcie się na niego, widoczDlatego tak ważne jest wspiera- ności obywatelskiej. nie trzeba poprosić innego, a jemu dać nie nie tylko szeroko pojętej działalnoszansę później. Zwróćcie się o pomoc do firm budowści obywatelskiej, ale i również kształcenia odpowiedlanych, w końcu reklama jest dźwignią handlu, rozunich kadr. Tylko świadomi wyzwań stojących przed mie to każdy właściciel składu budowlanego. Rodzice nimi, odpowiednio zmotywowani oraz zainspirowauczniów mając na względzie warunki w jakich uczą się ni liderzy Sektora Pozarządowego będą w stanie słuich dzieci, z pewnością pomogą przy remoncie, może żyć dla dobra ogólnego. Każda organizacja, bez wzglęczęść z nich jest fachowcami. du na to, czy zajmuje się pomocą dzieciom chorym na Oczywiście efekty takiego działania mogą zaowonowotwory, czy też zrzesza miłośników glonojadów, cować remontem szkoły już po trzech miesiącach, ale wprowadza element niezależności do życia społeczi po trzech latach. Nie zmienia to faktu, iż zaczęła dzianego, w obrębie której każdy ma szansę reprezentołać inicjatywa wykorzystująca fundraising do budowawać swoje racje, interesy, potrzeby. nia społecznej relacji. Relacji, która po pewnym czasie Chcecie wyremontować szkołę, a gmina nie ma na to pozwoli przeprowadzić remont szkoły. funduszy? Załóżcie stowarzyszenie. Zorganizujcie zaW tym kontekście można śmiało stwierdzić, iż rozwiwody sportowe, podczas których odbędzie się zbiórjanie Trzeciego Sektora jest szansą dla polskiego spoka pieniędzy. Niech bardziej uzdolnione dzieci namałeczeństwa, w którym ponad czterdzieści lat komunilują obrazy, ulepią coś z gliny, tak by można było zorgazmu zahamowało rozwój poczucia współodpowiedzialnizować małą aukcję. Może dochód nie będzie wielki, ności oraz zaradności. To właśnie ta sfera może stać ale już powstanie wydarzenie, którym można zaintesię alternatywą wobec niekompetencji urzędników resować lokalne media. Rozmawiajcie ze wszystkimi: państwowych, braku funduszy, niedoskonałości prawa, z proboszczem, z wójtem, radnymi, artystami; każdy medialnego korporacjonizmu, konformizmu. z nich, o ile nie wesprze was materialnie, to uruchomi
Mateusz Paweł Matlak Absolwent Wydziału Nauk Społecznych; kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II. Asystent Biura ds. Obsługi Klienta oraz Specjalista ds. Szkoleń w Polskim Stowarzyszeniu Fundraisingu. Miłośnik sztuki alternatywnej, gry na gitarze oraz psów.
51POLITYKA
G
Chmura jaka jest każdy widzi. A jednak nie do końca…
Finansowanie społecznościowe pomoże zmienić świat? – rozmowa z Łukaszem Luzarem
Europejska walka z kryzysem
58
63
54
G
ospodarka
Chmura jaka jest każdy widzi. A jednak nie do końca… Gdyby zaledwie kilka lat temu dorosły człowiek zadał pytanie: „Co to jest chmura?”, spotkałoby się ono z co najmniej spojrzeniem pełnym politowania. Obecnie odpowiedź na to pytanie nie wydaje się być już taka jednoznaczna.
O cloud computingu (zamienna nazwa to SaaS, Software-as-a-Service) przyjęło się mówić jak o cudownym rozwiązaniu. Rozwiązaniu, które ma przynieść same korzyści. Wszystkim. Brzmi to co najmniej intrygująco. Tym bardziej, że za promocją tego typu modelu stanęła Komisja Europejska. Chmury obliczeniowe są motorem zmian gospodarki. Jeżeli nie podejmiemy działania na szczeblu unijnym, będziemy dalej tkwić w rzeczywistości ograniczonej krajowymi barierami i przegapimy miliardowe korzyści gospodarcze. Konieczne jest osiągnięcie masy krytycznej i przyjęcie jednolitego zestawu reguł w całej Europie. Musimy też stawić czoło dostrzeżonym zagrożeniom związanym ze stosowaniem chmury obliczeniowej – powiedziała komisarz Neelie Kroes, ogłaszając 27 września 2012 roku strategię Komisji Europejskiej dotyczącą cloud computingu.
W dżungli abstrakcyjnych pojęć Co to jest chmura obliczeniowa? Przyjmuje się, że nie istnieje jedyna właściwa definicja cloud computingu. Definicje te są często tak abstrakcyjne, że niemalże nic nie wyjaśniają. Model cloud w dużym uproszczeniu to przechowywanie, przetwarzanie i wykorzystanie danych, do których dostęp uzyskuje się przez Internet. Dzięki temu użytkownik ma dostęp do zasobów znajdujących się w innych komputerach. Jednym słowem, użytkownik może dysponować poniekąd nieograniczo-
54
nymi mocami obliczeniowymi. W linii prostej przekłada się to na możliwość dokonywania realizacji zadań bez dużych nakładów kapitałowych, gdzie jedynym ku temu wymogiem jest dostęp do Internetu. Docelowo model cloud daje duże szanse małym przedsiębiorstwom, które przy jego wykorzystaniu mogą zdobywać większy zasięg dla swoich usług i tym samym docierać do większej liczby odbiorców rynku. Dla szeregowego użytkownika model cloud może oznaczać np. możliwość przechowywania „na zewnątrz” informacji: zdjęć lub treści wiadomości e-mail czy korzystanie ze strumieniowych transmisji audio-wideo.
Europejska ekonomia chmury Komisja Europejska widzi w cloud computigu szansę na wzmocnienie potencjału europejskiej gospodarki. Po pierwsze KE zamierza promować ten model w instytucjach publicznych. Po drugie, ustanawiając wspólne standardy na terenie UE – wspomóc sektor małych oraz średnich przedsiębiorstw europejskich. Po trzecie, Komisja chce podjąć działania zmierzające ku rozwianiu wątpliwości potencjalnych użytkowników. KE, w swoim komunikacie z września 2012 oznajmiła, że zamierza umożliwić szybsze przyjęcie modelu chmury obliczeniowej we wszystkich sektorach gospodarki, co może przyczynić się do obniżenia kosztów związanych z technologiami informacyjnymi i komunikacyjnymi, a także, w połączeniu z nowymi praktykami w ramach
S
cyfrowej działalności goystem cloud computingu jest kolejnym docelowo zwiększyć konspodarczej, może wpłynąć etapem w ewolucji współczesnych roz- kurencyjność europejskich usług (również tych w adna zwiększenie wydajnoministracji elektronicznej) ści, wzrostu gospodarcze- wiązań internetowych świadczonych w chmurze. go i zatrudnienia. Komisja Trudno jest jednoznacznie stwierdzić, że cloud comzleciła w 2011 roku badanie, które miało przedstawić korzyści płynące z korzystania z modelu cloud. Z ba- puting faktycznie będzie takim impulsem dla gospodarki, jak przewiduje Komisja Europejska. Z pewnością dania tego wynika, iż 80% organizacji, które przeszło na usługi w modelu chmury obliczeniowej, zredukowa- ułatwi on inwestycje w sektorach innowacyjnych, ograniczy koszty i będzie mniej kapitałochłonny. Jednak pało w ten sposób koszty o 10-20%. Do innych korzyści trząc z drugiej strony i bardzo rzecz upraszczając, spozaliczono ponadto: większe możliwości pracy zdalnej woduje to po prostu przeniesienie wydatków z jednego (46%), większą wydajność (41%), normalizację (35%), obszaru do kolejnego. Dobrze, że Unia Europejska podjak również nowe możliwości prowadzenia interesów (33%) oraz lepszy dostęp do rynków (32%). W korzysta- jęła aktywnie temat cloud computingu – szczególnie w kwestii bezpieczeństwa i ujednolicenia norm w kraniu z modelu chmury obliczeniowej KE widzi ponadto szanse na stworzenie aż 2,5 mln nowych miejsc pra- jach członkowskich. Jednak należy mieć na uwadze, że przepisy nigdy nie będą nadążać za rzeczywistością. cy w Europie (w przypadku gdyby nie wspierano cloud A szczególnie w tak specyficznym, rozwijającym się na computingu, czyli nic nie robiono, byłoby to 1,3 mln). Jak słusznie zauważono, efektem tego byłoby powsta- naszych oczach przypadku, jakim jest chmura obliczenie zupełnie nowego sektora przemysłu w Unii Euro- niowa. To toczy się „na żywo” i dzieje się samo, bez zaangażowania Komisji Europejskiej. Komisja w strategii pejskiej, którego wartość szacowana jest w tej chwili wspomina o stworzeniu 2,5 mln nowych miejsc pracy – na około 80 bilionów EUR. Spowodowałoby to roczny w tym miejscu pojawia się pytanie: co z miejscami praprzyrost unijnego PKB o 160 mld euro do roku 2020 r. cy, które zostaną utracone w przypadku reorganizacji? (stanowiłoby to 1% całego PKB UE). Kryzys to wciąż najczęściej wypowiadane sło- Nie ma na to pytanie jednej odpowiedzi. Jest duża szansa, że poszczególne sektory gospodarki po prostu wo towarzyszące tematowi europejskiej gospodarki. mogą dostosować się do nowych warunków, o ile wyW cieniu kryzysu powstają kolejne strategie Komisji każą się odpowiednią elastycznością. PrzeprowadzEuropejskiej, w których definiowane i poszukiwane są ka do chmury pozwoli niektórym przedsiębiorstwom nowe źródła wzrostu. Chmura obliczeniowa jawi się teraz jako kolejny kanał oszczędności, który ma przy- na ograniczenie liczby osób zatrudnionych w działach IT. Z drugiej strony, inne firmy zdecydować się na skunieść korzyści sektorowi MSP – sile napędowej unijnej pienie ich działów IT w innych obszarach, takich jak na gospodarki. Jakimi konkretnymi działaniami Unia chce osiągnąć zakładane – dość karkołomne – cele i do- przykład doskonalenie procesów biznesowych – uważa Katherine Thompson z Edison Investment Research. prowadzić m.in. do powstania 2,5 mln nowych miejsc I trudno się z Thompson nie zgodzić, co pokazuje tylko, pracy? W dokumencie zatytułowanym „Europejska że moneta ma dwie strony. agenda cyfrowa: nowa strategia na rzecz pobudzenia Priorytetem Unii Europejskiej powinno być zadbawydajności przedsiębiorstw i administracji w Europie poprzez wykorzystywanie chmur obliczeniowych” Ko- nie o to, by również i duże koncerny korzystały z usług chmury w Europie. Nie można dopuścić do ucieczki dumisja zaproponowała trzy obszary priorytetowe. żych firm do Stanów Zjednoczonych, gdzie sektor usług Pierwszy z nich to określenie niezbędnych norm cloud computing nie jest tak podzielony i odznacza się certyfikacji do 2013 roku. Stworzenie wspólnych norm większą dynamiką. Chociaż już teraz kluczowi gracze, ma pomóc rozwiązać problem wielości standardów tacy jak Google, Amazon, Apple czy Microsoft, korzyi zapewnić użytkownikom chmury interoperacyjność. stają z centrów cloud computing w USA. Tym samym Drugi to opracowanie jednego wzoru bezpiecznych nie można oprzeć się wrażeniu, że próby wprowadzewarunków dla umów dotyczących usług oferowanych w chmurze. I wreszcie trzeci, czyli powołanie partner- nia jednolitej ochrony danych osobowych i pozostała stwa na poziomie krajów członkowskich oraz branżo- cześć strategii Komisji to kolejna próba dogonienia rynku amerykańskiego.. wych podmiotów prywatnych, które to partnerstwo ma
55GOSPODARKA
56
Chmura na wyciągnięcie ręki Czas, gdy zadawano sobie pytanie, czy w ogóle korzystać z chmury, czy nie, dawno minął. Teraz priorytetem jest znalezienie odpowiedzi, w jaki sposób to robić, by osiągnąć jak najwięcej korzyści. Badania dowodzą, że 5%–15% polskich przedsiębiorstw korzysta z usług chmury. Rozstrzał jest znaczny, ale biorąc pod uwagę fakt, że chmura jest relatywnie młodym tworem, nawet 5% to dużo. Raport Cisco Global Cloud Index (2010–2015) wskazuje, że dla polskich użytkowników przetwarzanie danych w chmurze staje się coraz ważniejsze. Z technologii chmur obliczeniowych korzysta wiele serwisów, z których korzystamy na co dzień, jak Facebook czy Spotify. Jeden z polskich przykładów
K
onieczne jest osiągnięcie masy krytycznej jednolitego zestawu reguł w całej Europie
usług chmury pochodzi z administracji: jest to Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej. CEiIDG ewidencjonuje działalność gospodarczą drogą elektroniczną w ramach tzw. jednego okienka oraz pozwala założyć firmę przez Internet. Polski biznes ma duże pole do popisu w tym temacie, a właściciele polskich przedsiębiorstw są świadomi potrzeby korzystania z usług chmury. Ponadto, można przewidywać, że dla współfinansowania usług i infrastruktury cloud
computingu znajdzie się miejsce w priorytetach programów operacyjnych nowej perspektywy finansowej na lata 2014–2020. Wszystko wskazuje na to, że cloud computing będzie jednym z najważniejszych punktów polityki innowacyjności w Polsce i w całej Unii Europejskiej. Jak zauważa Eric Pigal ze Stowarzyszenia Eurocloud Polska, Komisja Europejska chce traktować cloud computing jako „energię cyfrową” (tzw. digital energy), która docelowo ma być strategicznym elementem polityki europejskiej w zakresie wzrostu gospodarczego i zatrudnienia w UE. Rozwój IT zmienił w ciągu zaledwie kilku lat rzeczywistość, w której funkcjonujemy – od sektora przedsiębiorstw prywatnych, przez administrację publiczną po zachowania konsumenta. System cloud computingu jest kolejnym etapem w ewolucji współczesnych rozwiązań internetowych. Korzyści ze i przyjęcie stosowania cloud computingu wynikają przede wszystkim z oszczędności skali. Obecnie najważniejszym wyzwaniem dla Komisji Europejskiej i rządów państw członkowskich będzie takie przygotowanie gruntu prawnego pod usługi chmury, by zwiększyć w jak największym stopniu interoperacyjność systemu i bezpieczeństwo danych. Dystans, z jakim rzeczywistość, w tym gospodarcza, wyprzedzała machinę administracji unijnej oraz poszczególnych krajów, zawsze był duży. Teraz odległość i tempo wzrasta proporcjonalnie do szybkości Internetu – administracji pozostaje tylko nie utrudniać i włączać się w ten swoisty wyścig.
Aneta Godynia Doktorantka w Instytucie Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od kilku lat z tematyką europejską związana również zawodowo. Aktywnie działa w kilku krakowskich organizacjach pozarządowych. Zaangażowanie społeczne stawia ponad wszystko.
57GOSPODARKA
Łukasz Luzar – na co dzień pracownik dużej korporacji wspierający projekty IT w obszarze bankowości mobilnej w roli konsultanta, popołudniami idealista i twórca serwisu Crowdfunders.pl promującego finansowanie społecznościowe. Pasjonat technologii ze sporym doświadczeniem w biznesie. Uważa, że budowa biurowców ma bardzo dużo wspólnego z procesem tworzenia oprogramowania a finansowanie społecznościowe może zmienić świat.
Finansowanie społecznościowe pomoże zmienić świat? z Łukaszem Luzarem rozmawia Aneta Godynia
Finansowanie społeczne pozwala, by każda osoba, która wierzy w powodzenie danego projektu, włożyła tyle środków, ile chce zaryzykować. Jeżeli nie mamy sztucznych przeszkód, ktoś jasno precyzuje cel, gwarantuje pełną przejrzystość jego realizacji – wtedy inwestując w dane przedsięwzięcie, choćby symboliczną kwotę, mamy poczucie realnego wpływu na możliwość jego realizacji. Dotyczy to zarówno projektów kreatywnych, społecznych, jak inwestycyjnych.
AG
Pomysłowość to drugie imię wielu Polaków. Często jednak na realizację inicjatyw brakuje im funduszy. Wy, swoim projektem, wpisujecie się w nowy, ogólnoświatowy trend wspierający kreatywnych twórców. Czym właściwie się zajmujecie? Czym jest finansowanie społecznościowe? Crowdfunding to idea społecznościowego finansowania ciekawych projektów przez dużą grupę internautów z wykorzystaniem mikro-inwestycji. Jest to interesujące narzędzie dostępne dla zwykłych ludzi, które może służyć aktywnemu wspieraniu rozmaitych projektów oraz inicjatyw, m.in. charytatywnych, społecznych, komercyjnych.Zgromadzona przez użytkowników kwota zwykle warunkuje rozpoczęcie realizacji danego projektu, dlatego – oprócz inwestowania środków pieniężnych – uczestnicy projektu mają również poczucie osobistego wpływu na realizację. W wielu przypadkach jest to też możliwość jego późniejszego nadzoru, a nawet wzięcia udziału w procesie decyzyjnym dotyczącym jego dalszych losów. W przyszłości to podejście może mieć istotny wpływ na model działania tradycyjnych organizacji charytatywnych oraz funduszy inwestycyjnych, ponieważ ludzie będą powierzać im pieniądze na ściśle zdefiniowane projekty, a nie tak jak to często jest obecnie, tj. na ogólnie zdefiniowane cele statutowe. Niedawno pojawiły się pierwsze polskie serwisy nastawione na realizację komercyjnych projektów w modelu crowdfundingu. Są one na bardzo wczesnym etapie rozwoju, ale już teraz warto się im bliżej przyglądać. Z serwisem Crowdfunders.pl wystartowaliśmy w końcu czerwca 2012 roku; na obecnym etapie gromadzimy zainteresowanych użytkowników i poszukujemy interesujących przedsięwzięć. Naszym
58
ŁL
flagowym projektem, dzięki któremu próbujemy przebić się do świadomości potencjalnych zainteresowanych, jest projekt zakupu krakowskiego biurowca. Serwis Crowdfunders.pl tworzy przestrzeń dla twórców i pomysłodawców, którzy chcą finansować swoje projekty z wykorzystaniem idei crowdfundingu, przy czym naszym celem jest pozyskanie interesujących projektów. AG
AG
AG
Co było inspiracją? Jesteśmy dopiero na samym początku tej drogi. Inspiracją do tworzenia inicjatyw crowdfundingowych jest codzienne życie. Któż z nas nie miał kiedyś ciekawego pomysłu, na którego realizację brakowało mu funduszy, a do tego projekt był tak nietypowy, że trudno było jednoznacznie przesądzić o jego sukcesie? Środki własne, pomoc rodziny i znajomych są często w takich przypadkach raczej niewystarczające. Wzięcie kredytu np. pod zastaw własnego mieszkania w przypadku pomysłów, które „nie wiadomo, czy chwycą”, to najprostsza droga do sprawienia sobie problemów. Klasyczne zalążkowe fundusze inwestycyjne, według relacji osób, które próbowały finansować swoje projekty, to podmioty, które bardzo często z góry stawiają twórcę na przegranej pozycji – niezależnie od osiągniętego przez niego finalnego rezultatu. Dla banków inwestycyjnych praktycznie nie istniejemy, nie mówiąc już o takich formach pozyskania kapitału jak giełda. Co zatem zrobić, żeby nasz pomysł nie trafił do szuflady albo żeby później nie przeczytać o nim, że ktoś inny w końcu go zrealizował, tylko bez naszego udziału? Rozwiązaniem jest właśnie crowdfunding, czyli model społecznościowego pozyskiwania wsparcia dla naszego projektu od naszych nowych internetowych znajomych, którzy również podzielają z nami wiarę w sukces jego realizacji. Zanim powstał Internet, nie było bezpośrednich form kontaktu pomiędzy pomysłodawcami a mikro-inwestorami, którzy gotowi byliby zaryzykować jakąś drobną cześć swoich oszczędności w nasze przedsięwzięcia. Lukę tę dotychczas wypełniały fundusze, banki czy giełda. Moim zamysłem w trakcie tworzenia serwisu Crowdfunders.pl było stworzenie przestrzeni dla tworzenia inicjatyw crowdfundingowych, gdzie twórcy danego projektu lub inicjatywy mogą nawiązać bezpośredni kontakt z mikro-inwestorami, którzy pomogą im sfinansować cały projekt, w zamian za określone korzyści w przypadku, gdy się powiedzie. Jak w Polsce przedstawia się rynek crowdfundingu? Tak jak wspomniałem, rynek inicjatyw crowdfundingowych w Polsce dopiero się rodzi. Dotychczas były to w dużej mierze serwisy poświęcone projektom kreatywnym (np. muzycznym) oraz charytatywnym. Mój serwis oficjalnie ruszył w czerwcu, stając się jednocześnie pierwszym w Polsce serwisem umożliwiającym uczestniczenie w projektach o charakterze typowo komercyjnym. Do finalizacji pierwszego dużego pomysłu, który chcemy realizować – a jest nim zakup krakowskiego biurowca – jest jeszcze daleka droga, ale w najbliższym czasie zaoferujemy również możliwość udziału w bardzo małych projektach, dzięki którym użytkownicy przekonają się, iż model, który proponujemy działa w praktyce, co z pewnością wzbudzi zainteresowanie kolejnych inwestorów. Do dnia dzisiejszego użytkownicy, którzy zarejestrowali się w serwisie Crowdfunders.pl wstępnie zadeklarowali na cel inwestycji łączną kwotę ponad miliona złotych. Jestem przekonany, że jest to kwota przy pomocy której można już coś interesującego zrealizować. W końcu to MY wszyscy stanowimy przysłowiowe „99%” i sami możemy zacząć zmieniać świat. Czy każdy może zostać crowdfunderem? Zdecydowanie tak! Cała idea crowdfundingu opiera się właśnie na usuwaniu zbędnych barier i na możliwości partycypowania we wsparciu projektów, niezależnie od zasobności naszego portfela i chęci do ponoszenia ryzyka. Każda osoba, która wierzy w powodzenie danego projektu, wkłada tyle, ile może lub chce. W przypadku projektów niekomercyjnych, takich jak akcje charytatywne lub społeczne, kieruje nami chęć promowania pewnej idei lub pomoc innym. Zanim pojawiły się crowdfundingowe serwisy takie jak Siepomaga.pl, swoimi składkami wspieraliśmy ogólne cele statutowe wybranej przez siebie organizacji charytatywnej. Jednak ofiarując pieniądze, nie mogliśmy być pewni, że
59GOSPODARKA
ŁL
ŁL
ŁL
są one wydawane w pełni z naszą wolą, nie mogliśmy również tego sprawdzić. Obecnie, dzięki Internetowi, nasze datki mogą być przeznaczane na bardzo konkretne sprawy, których uzasadnienie musi być przejrzyste i przekonujące dla wszystkich. Jeżeli projekty nam się spodobają, dzięki mediom społecznościowym będziemy mogli zachęcić znajomych, żeby poszli w nasze ślady i również wsparli dany projekt. Dzięki temu będziemy mieli ogromną satysfakcję i poczucie faktycznego udziału w organizacji pomocy w konkretnej sprawie. Pełna przejrzystość losu naszych pieniędzy zachęca nas do większego zaangażowania w sprawę i daje poczucie wpływu na ostateczny efekt. AG
AG
AG
Jakie są szanse rozwoju crowdfundingu w Polsce? Idea crowdfundingu to potężne narzędzie w rękach zwykłych ludzi, które może uczynić wiele dobrego szczególnie w projektach charytatywnych i niekomercyjnych. Mając możliwość bezpośredniego wsparcia wybranych przez nas projektów, oprócz pieniędzy, poświęcamy nasze zaangażowanie i mamy poczucie odpowiedzialności za efekt końcowy. Dlatego w przyszłości zmieni się sposób działania tradycyjnych organizacji charytatywnych i funduszy inwestycyjnych, ludzie będą im powierzać pieniądze na ściśle określone projekty, a nie tak jak jest obecnie – na ogólnie zdefiniowany cel statutowy. Wtedy oczywiście odpowiedzialność za podejmowanie dobrych decyzji spadnie bezpośrednio na fundatorów danego projektu, ale będzie to z korzyścią dla nich samych i dla beneficjentów pomocy. W Polsce przykładem przedsięwzięcia wspierającego charytatywne inicjatywy jest serwis Siepomaga.pl. W tym roku pojawiły się także pierwsze serwisy nastawione typowo na komercyjne projekty. Choć są one na bardzo wczesnym etapie rozwoju, już teraz warto się im bliżej przyglądać. Spodziewam się, że do końca roku usłyszymy o pierwszym dużym projekcie komercyjnym, który zostanie pomyślnie sfinalizowany z wykorzystaniem tej idei. Wielu osobom czytającym o finansowaniu społecznościowym nasuwać się może skojarzenie z zakupami grupowymi. Czy to ma ze sobą coś wspólnego? Zakupy grupowe pozwalają nam nabyć usługę lub produkt na wyłączność, natomiast w przypadku crowdfundingu partycypujemy w ułamku przedsięwzięcia, stając się jednocześnie jego współwłaścicielem lub zyskując do niego określone prawa. Dokonując transakcji w dużej grupie zainteresowanych zawsze otrzymamy lepsze warunki niż inwestując samodzielnie. Dzięki Internetowi i crowdfundingowi dodatkowo zyskujemy unikalną szansę na zaprezentowanie naszego projektu całemu światu i znalezienie osób, które wierzą w dany projekt tak. jak my. Może to być zakup nieruchomości lub projekt budowy konkretnej studni w Afryce. Poczucie bezpośredniego wpływu na sukces projektu będzie głównym motorem rozwoju inicjatyw crowdfundingowych. W Polsce crowdfunding stawia pierwsze kroki, jesteśmy na początku drogi finansowania społecznego inwestycji. Jakie są przykłady projektów, które udało się zrealizować za pomocą zagranicznych serwisów? Warto wspomnieć tutaj o projektach, które zostały zrealizowane za pośrednictwem serwisu Kickstarter. com. W ciągu pierwszych trzech lat działalności serwis ten pozyskał finansowanie na blisko 50 tys. projektów o łącznym budżecie ponad 200 milionów dolarów. Wśród najpopularniejszych obszarów, które wspierają użytkownicy tego serwisu, znajdują się projekty filmowe, muzyczne i designerskie. Projektem, który wzbudził dotychczas największe zainteresowanie użytkowników i uzyskał największe dofinansowanie jest projekt innowacyjnego zegarka „na rękę”, wykorzystujący specjalny sposób wyświetlania obrazu za pomocą technologii e-pink i pozwalający na sterowanie telefonem. Twórcy planowali pozyskać 100 tys. dolarów, ale zainteresowanie było tak duże, że zebrano łącznie ponad 8 milionów. Po zebraniu tej kwoty ruszyła produkcja; w zamian za inwestycję każdy użytkownik otrzymywał egzemplarz takiego zegarka. Drugi ogromny projekt to inwestycja w firmę tworzącą gry komputerowe – pozyskał dofinansowanie od blisko 87 tys. użytkowników. Jak widać, w Stanach ta forma inwestycji rośnie w siłę.
60
ŁL
ŁL
ŁL
AG
AG
AG
AG
AG
Jaka przyszłość czeka takie serwisy? Czy będzie to coraz popularniejsze, czy pojawi się jakaś alternatywa? Świat się zmienia szybciej niż zdajemy sobie z tego sprawę. Obecnie dzięki Internetowi ludzie sami przejmują inicjatywę i podejmują spontaniczną, zdalną współpracę w wielu obszarach życia – zaczynają nawet sami diagnozować swoje dolegliwości zdrowotne i wspierają się nawzajem informacjami, jak efektywniej i szybciej pomagać sobie w walce z tymi chorobami, zamiast jak dotychczas tylko pasywnie stać w kolejkach do lekarza, nie mogąc nawet skonfrontować zaleconej terapii z doświadczeniami innych chorych. Takie zjawisko sięga coraz to nowych obszarów życia, w tym również sposobu, w jaki chcemy lokować swoje pieniądze i jakie inicjatywy innych chcemy wspierać. Finansowanie przedsięwzięć w modelu crowdfundingu ma wielką przyszłość, między innymi dlatego, że usuwa bariery, które stoją na drodze zwykłych ludzi, chcących zmieniać świat dzięki swoim pomysłom. Realizujecie ideę crowdfundingu w praktyce. Jak to wygląda z poziomu użytkownika? Idea crowdfundingu w założeniach stawia na usuwanie zbędnych barier i możliwość partycypowania we wsparciu projektów niezależnie od zasobności portfela. Każda osoba, która wierzy w powodzenie danego projektu, wkłada tyle środków, ile chce zaryzykować. Jeżeli nie mamy sztucznych przeszkód, ktoś jasno precyzuje cel, gwarantuje pełną przejrzystość jego realizacji, wtedy inwestując w dane przedsięwzięcie choćby symboliczną kwotę, mamy poczucie realnego wpływu na możliwość jego realizacji. Dotyczy to zarówno projektów kreatywnych, społecznych, jak inwestycyjnych. Jeżeli widzimy, że projekt podoba się również innym osobom, łatwiej nam zdecydować się na jego wsparcie. Im więcej wspierających ludzi, tym większa szansa na jego zrealizowanie. W ten sposób uczestnicy mają faktyczny udział w kreowaniu rzeczywistości - w procesie tworzenia, w którym w innym modelu raczej nie mogliby wziąć aktywnego udziału. Pierwszą rzeczą, w którą można inwestować za pomocą waszego portalu to zakup nowoczesnego biurowca klasy A w Krakowie. Czemu akurat nieruchomości? Pomimo sporego zaangażowania, finalizacja projektu zakupu biurowca lub choćby jego fragmentu wciąż wydaje się odległa, dlatego w najbliższym czasie na stronie pojawią się inne projekty wymagające zdecydowanie mniejszej ilości środków. Gdy uda nam się pomyślnie zrealizować takie przedsięwzięcia i pokażemy wszystkim, że idea crowdfundingu działa w praktyce, wtedy łatwiej będzie nam przekonać jeszcze większe grono osób i projekty na miarę zakupu biurowca w oczywisty sposób staną się osiągalne. Można mieć biurowiec w Krakowie za, powiedzmy, 5 tysięcy złotych? Wszystko wskazuje na to, że już wkrótce stanie się to możliwe! Crowdfunding zmienia spojrzenie na finansowanie dużych projektów z perspektywy przeciętnego Kowalskiego. Oczywiście mając 5 tys. będzie to raczej symboliczny udział w całej powierzchni takiego biurowca, ale jednocześnie osoba, która zainwestuje taką kwotę będzie, mogła korzystać z tych samych praw, jakie posiada inwestor, którego udział wyniesie 500 tys. Oczywiście wpływy z wynajmu takiej powierzchni będą proporcjonalne do zainwestowanej kwoty, ale dysponując kwotą 5 tys. zł, możemy rozważyć czy bardziej interesuje nas stabilny choć niski zysk na lokacie, która nie chroni nas przed inflacją, czy jednak rozważymy bardziej długofalową inwestycję w nieruchomość. W czasach drukowania pieniędzy przez banki centralne biurowce w pewnym sensie mogą stać się wkrótce nową walutą świata. To zabawa dla każdego czy tylko dla zasobnych portfeli? Cała idea crowdfundingu opiera się na obniżeniu progu wejścia i ułatwieniu możliwości udziału w finansowaniu dużych projektów przez zwykłych ludzi. Zanim pojawił się Internet, praktycznie niemożliwe było zebranie wystarczająco licznej grupy mikro-inwestorów, których łączna suma pieniędzy umożliwiała im przystąpienie do faktycznej realizacji projektu. Dlatego tak ważną rolę pełniły ban-
61GOSPODARKA
ŁL
ŁL
ŁL
ŁL
ŁL
ki i fundusze inwestycyjne, które pośredniczyły w pozyskiwaniu kapitału na duże inwestycje. Dzięki Internetowi, serwisom społecznościowym oraz idei crowdfundingu, teoretycznie możemy w krótkim czasie zyskać zainteresowanie i środki od dużej liczby użytkowników, którzy podzielają wiarę w sukces projektu. Już wkrótce realna możliwość realizacji projektów w dużej mierze będzie zależeć od pomysłowości i determinacji w budowanie społeczności, która również w nie wierzy i pomoże je sfinansować. Serwis Crowdfunders.pl oferuje przestrzeń, która ma ten proces ułatwić. AG
Na zakończenie – jak wygląda kwestia prawnego uregulowania finansowania społecznego w Polsce? Finansowanie społecznościowe wciąż nie jest prawnie uregulowane i zbiórki publiczne przez Internet są niedozwolone, co bardzo utrudnia realizację projektów o charakterze niekomercyjnym, natomiast do realizacji przedsięwzięć inwestycyjnych można z powodzeniem wykorzystać istniejące mechanizmy prawne, które uwzględniają kwestie współwłasności oraz gwarantują bezpieczeństwo realizowanych inwestycji. Naszą rolą jest w tym przypadku optymalizacja kosztów związanych z obejmowaniem udziałów w tak realizowanych przedsięwzięciach w taki sposób, żeby zminimalizować koszty wynikające m.in. z dużej liczby uczestników, którzy mieszkają w różnych miejscach. Rynek crowdfundingu i zbiórek publicznych przez Internet dopiero tak naprawdę się rodzi, stąd zrozumiałe są dla mnie przejściowe trudności w wypracowaniu przepisów ułatwiających jego działanie. Obecny stan rzeczy uderza przede wszystkim w inicjatywy charytatywne, gdyż komercyjne projekty crowdfundingowe w dużej mierze mogą być w tej chwili realizowane w oparciu o istniejące mechanizmy prawne i finansowe. Jestem jednak przekonany, że nawet jeżeli lokalnie trudno będzie wypracować satysfakcjonujący kompromis, to prędzej czy później zostanie on osiągnięty na poziomie unijnym, gdyż sprawa dotyczy szerszego kontekstu i wymaga wspólnych ustaleń w obrębie całej UE.
Aneta Godynia Doktorantka w Instytucie Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od kilku lat z tematyką europejską związana również zawodowo. Aktywnie działa w kilku krakowskich organizacjach pozarządowych. Zaangażowanie społeczne stawia ponad wszystko.
62
ŁL
Europejska walka z kryzysem Sierpień 2007 roku uznawany jest za symboliczną datę początku kryzysu finansowego. Wszystko zaczęło się w USA by szybko przelać się na Europę, która radzi sobie z kryzysem zdecydowanie gorzej niż jej partner zza Oceanu. W ciągu ponad pięciu lat od finansowego załamania, w Unii Europejskiej nastąpiły duże zmiany. Przywódcy państw członkowskich wspólnoty zrozumieli, że potrzebna jest większa integracja, nie tylko polityczna, ale przede wszystkim gospodarcza.
Początki kryzysu Jest dziewiąty sierpnia 2007 roku. Francuski bank BNP Paribas zamraża rewaloryzację trzech funduszy, które inwestowały w amerykańskie kredyty hipoteczne. To dla wielu moment, w którym rozpoczął się kryzys na światowych rynkach finansowych. Potem przyszła Grecja. Wreszcie problemy rozlały się na całą Europę, głównie strefę euro. Niezastąpione stały się banki centralne - to jedna z największych zmian związanych z wybuchem kryzysu. Europejski Bank Centralny, tuż po załamaniu w USA, zasypał banki pieniędzmi by zapobiec rozprzestrzenianiu się kryzysu i zapaści międzynarodowego systemu finansowego. EBC nie zawahał się też zaangażować w pewnym momencie w program limitowanych zakupów papierów dłużnych krajów zagrożonych. Akcja taka może być wkrótce podjęta ponownie wobec długu Hiszpanii i Włoch, jeśli kraje te zgodzą się zwrócić o pomoc do UE. Gdy upadła Grecja, strach przed bankructwem rozlał się na całą Europę, a w ślad za nim mania zaciskania pasa. Każdy rząd uchwalił jakiś pakiet oszczędności – od drakońskich cięć w Irlandii po bardziej symboliczne w Niemczech. Według obliczeń „Financial Times” brytyjskie gospodarstwa do-
mowe przypłaciły miniony rok cięć stratą o wartości 1355 euro, hiszpańskie – 1962, irlandzkie – 3603. Najwięcej stracili Grecy – aż 5648, najmniej Niemcy – zaledwie 283 euro na gospodarstwo domowe. Tylko w tym roku z budżetu Grecji mają zniknąć kolejne 24 mld euro, Hiszpania wytnie 33 mld, Włochy – 28 mld, Wielka Brytania – 36 mld, a Niemcy – tylko 11 mld. Kryzys „sprowadził banki na ziemię”. Zrozumiano, że instytucje finansowe muszą poddać się nowym regulacjom, a te, zgodnie z oczekiwaniami, miały by być wprowadzone na całym świecie. W klimacie, w którym inwestorzy poczuli nagle niechęć do ryzyka, obligacje krajów pogrążonych w największych tarapatach stają się niepożądane i pieniądze lokowane są w długach USA, Wielkiej Brytanii i Niemiec. W niektórych przypadkach inwestorzy wolą wręcz ujemnie oprocentowane papiery dłużne, byle stabilnych krajów. Ponieważ oprocentowanie długów poszczególnych państw osiąga w niektórych przypadkach rekordową wysokość, kolejną konsekwencją kryzysu jest to, że kraje zachodnie muszą zaangażować się teraz w równoważenie swych finansów i zmniejszanie długu publicznego. To dlatego zaproponowano pogłębienie integracji budżetowej i ekonomicznej Unii.
63GOSPODARKA
Unia fiskalno-bankowa drogą do federalizacji?
fiskalnego, jego kraj z pewnością nie przyłączy się też do unii bankowej. Poddanie Londynu europejskim regulacjom obniżyłoby jego konkurencyjność jako świaBy przetrwać, strefa euro idzie na całość: w pośpie- towej stolicy finansów, poza tym Brytyjczycy nie przechu montuje unię fiskalno-bankową, zalążek euro- łknęliby Niemców i Francuzów nadzorujących ich banki. Dla Camerona Unia liczy się już tylko jako strefa pejskiego państwa federalnego. Miałoby do niej wejść 17 krajów, pozostałych 10, w tym Polska, będzie mia- wolnego handlu, w Brukseli brytyjski premier ma coraz mniej do powiedzenia, za to w Londynie mnożą się ło otwartą drogę, jeśli zechcą przyjąć euro. Do czasu apele o wystąpienie z Unii. Rozbieżne zdania na temat akcesji znajdą się jednak poza kręgiem decyzyjnym i nic nie będą mogły na to poradzić. Kryzys w Hisz- unijnej polityki mają czołowi europejscy politycy, Angepanii ukazał główny problem strefy euro – zależ- la Merkel stawia na zaciskanie pasa, Hollande chce polityki wzrostu. Ani jedno ani drugie rozwiązanie nie jest ność między kondycją banków i państw. Hiszpania idealne. Obsesyjne cięcie wydatków zahamuje rozwój ma zdrowe finanse publiczne, a mimo to konieczność gospodarczy, ale i całkowity zwrot ku polityce wzrostu rekapitalizacji „chorej” części sektora finansowego nie rozwiąże żadnych doraźnych problemów. Grecja grozi jej bankructwem. Włochy mają ogromny dług publiczny, a jego ewentualna restrukturyzacja zruj- może przestać oszczędzać, ale wówczas będzie munuje zdrowe banki, które siedzą na obligacjach. Wło- siała ogłosić całkowite bankructwo i przywrócić drachmę. Francja może zaniechać reform, ale jej konkurenskie banki, w przeciwieństwie do greckich, są wielkie cyjność spadnie jeszcze bardziej, a wierzyciele zaczną i działają w całej Europie. Także w Polsce. windować koszt obsługi długu. Unia bankowa to naturalna konsekwencja tego, co Dla krajów południowych raczej nie ma ucieczki od aktualnie obserwujemy. Banki od dawna bowiem są już paneuropejskie, ale wciąż podlegają krajowym nad- oszczędności, tylko te północne mogą sobie ewentualnie pozwolić na luksus skupiania się na wzroście. Franzorom, a gdy zasłabną, ich los spada na rządy, często zbyt małe, by je udźwignąć. To Europa powinna ich pil- cja, leżąca między południem a północą, może co najwyżej spróbować połączyć raje zachodnie muszą zaangażować się teraz w równoważenie jedno z drugim. Większy kłopot będą mieli swych finansów i zmniejszanie długu publicznego. To dlatego zapro- Skandynawowie. Szweponowano pogłębienie integracji budżetowej i ekonomicznej Unii. cja teoretycznie powinna przyjąć euro, ale krynować, a w razie potrzeby ratować. Pożyczka dla Hisz- zys utwierdził ją tylko w przekonaniu, że lepiej pozopanii to działanie doraźne, potrzebny jest stały, wspól- stać przy koronie, Finlandia jest już w strefie, ale nie chce unii fiskalnej, co stawia pod znakiem zapytania ny fundusz. Ale strefa euro cierpi przede wszystkim z powodu niedoskonałości wspólnej waluty. W Euro- jej dalsze członkostwo, wreszcie Dania jest zwolniona pie uwidocznił się podział na bogatą Północ i gorzej ra- z przyjmowania wspólnej waluty tak jak Wielka Brytania. Wszystkie trzy kraje mają już własną unię bankową, dzące sobie Południe. od której ta europejska może się sporo nauczyć, jednoStrefę euro trawi podział na wierzycieli, którzy chcą cześnie żaden nie ma ambicji, które kazałyby mu pchać zacząć od ustanowienia kontroli budżetów oraz na dłużników, którzy oczekują natychmiastowego uwspól- się do unii politycznej za cenę gospodarczej niezależności. Przez lata żyliśmy w przekonaniu, że politycy pręnotowienia długów. Kraje poza strefą euro też mają dzej czy później poradzą sobie z szalejącym kryzysem. różne interesy. Część państw chce do niej wstąpić, więc ewentualna federalizacja, skoro umocni wspólną walu- Wystarczy go tylko przeczekać – taką logikę przyjęła tę, jest zgodna z ich długofalowym interesem. Niektó- w 2010 r. kanclerz Niemiec. Angela Merkel twardo odre kraje wahają się z członkostwem, a federalizm ra- rzucała całościowe plany ratowania euro za niemiecczej je zniechęca, bo nie są gotowe na tak bliskie związ- kie pieniądze, a jak już pisała czeki, to na konkretne cele np. kilka razy na bankrutującą Grecję. Zrobił się z tego ki z innymi krajami. A są też takie, które do strefy euro całkiem spory krok w stronę zjednoczonej Europy, ale na pewno nie wejdą, a w Unii czują się coraz gorzej, jak kryzys w strefie euro wyrósł jednocześnie na znacznie np. Brytyjczycy. David Cameron wypisał się już z paktu
K
64
Niemcy muszą zrozumieć, że nie tylko Francuzi, Włosi czy Hiszpanie są zdani na ich dobroczynność, ale że ich własny dobrobyt zależy też od Francuzów, Włochów i Hiszpanów. Berlin najmniej cierpi dziś z powodu kryzysu. W dużej mierze jest to zasługa byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera. Przez ngela Merkel stawia na zaciskanie pasa, Hollan- dekadę poprzedzającą kryzys niemiecka gospode chce polityki wzrostu. Ani jedno ani drugie darka tkwiła w stagnacji, uwięziona w pułapce spadającej konkurencyjności i rosnącego bezrozwiązanie nie jest idealne. robocia. Schröder podniósł wiek emerytalny, zliberalizował prawo pracy, obciął zasiłki dla bezpie Nicolasa Sarkozy’ego. Jakby tego było mało, rece- robotnych i zdławił płace w przemyśle. W efekcie po sja w strefie euro dotknęła hiszpańskie banki, zmusza- recesji w 2009 roku gospodarka ruszyła, a niemieckie bezrobocie jest dziś jednym z najniższych w całej Unii jąc premiera Mariano Rajoya do wystąpienia o pomoc, i według najnowszych danych Eurostatu wynosi teraz a w jego ślady może pójść także Mario Monti. Włoskie banki są stabilne, ale państwo jest najbardziej zadłużo- 5,8% . Merkel zbiera dziś więc owoce reform Schrödera. ne po Grecji i walczy z gwałtownym wzrostem rentowności swoich obligacji. Inwestorzy pozbywają się obli- Na ratunek Unii gacji już nie tylko dłużników – jak Hiszpania czy Włochy, ale i płatników – jak Niemcy. Merkel stoi wobec cze- Kraje członkowskie wspólnoty muszą zrobić wszystko żeby nie dopuścić do rozpadu Unii. Coraz więcej świagoś, co Anglosasi nazywają perfect storm – zbiegiem towych badaczy i ekspertów w dziedzinie ekonomii jest złych okoliczności wróżących piękną katastrofę. Jeśli coś wystraszyło Merkel, to właśnie perspektywa zapa- zdania, że Europie potrzebna jest większa integracja. ści banków na całym kontynencie. Dlatego nie prote- Pomysł ten pojawił się już kilkadziesiąt lat temu, gdy Unia dopiero się kształtowała. Teraz powraca ze wzglęstowała, gdy prezes Europejskiego Banku Centralnego du na okoliczności. Do tej pory wśród unijnych przyMario Draghi wezwał strefę euro do ustanowienia unii wódców przeważał pogląd, mówiący o odrębności nabankowej. Kanclerz zrozumiała, że kryzysu nie da się rodowych gospodarek i wspólnotowości unijnej polityprzeczekać, a dalsza bezczynność może się źle skończyć. Jeśli strefa euro ma przetrwać, inwestorzy mu- ki. Tymczasem to gospodarka jest już wspólna, a polityka cofa się na poziom narodowy. Czy politycy będą szą zobaczyć, że za wspólną walutą stoi wspólny dług. Nawet gdyby niemieccy wyborcy byli gotowi oddać Eu- w stanie się zjednoczyć, pójść na kompromisy i ustępstwa, aby uratować Europę przed zapaścią? ropie część suwerenności w polityce budżetowej, dziś Kilka miesięcy temu brytyjski historyk Niall Ferguson Merkel nie ma komu jej powierzyć. Niemiecki Sąd Konstytucyjny orzekł niedawno, że instytucje unijne – Ko- uraczył świat wizją Europy w 2021 r. Przy satyrycznym misja Europejska, Rada czy Parlament – nie mają wy- tekście w „Wall Street Journal” znalazła się mapka: kilstarczającej legitymizacji, by rządzić Niemcami i naka- ka lat po kryzysie niemal cały kontynent zajmują Stany zał kanclerz pytać o zgodę Bundestag przy tych unij- Zjednoczone Europy, a strefa euro zmienia się w federację. Teraz w czasach kryzysu wizja ta wcale nie wydaje się nych decyzjach, które mają wpływ na budżet państwa, dlatego Merkel postuluje w Unii od razu unię politycz- już tak nieprawdopodobna. Świat nie boi się dziś rozpadu Unii tylko tego, że nie zdoła się ona zjednoczyć. ną: nowe instytucje do zarządzania strefą euro. większy niż ten po upadku amerykańskiego, bankowego giganta Lehman Brothers. Plan Merkel wziął w łeb już kilka miesięcy temu. Grecy zaczęli mieć dość polityki oszczędności a Francuzi odwołali najbliższego sojusznika Merkel w Euro-
A
Agata Mrowiec Studiuje dziennikarstwo i komunikację społeczną oraz prawo na UJ. Członek Koła Naukowego Studentów Dziennikarstwa UJ i Europejskiego Stowarzyszenia Studentów Prawa.
65GOSPODARKA
Umowy śmieciowe
71
74
O trudnej funkcji zasad współżycia społecznego
P 68
Samochodem jeździmy
P
rawo
Samochodem jeździmy Najprostszym i najczęściej stosowanym sposobem badania bezpieczeństwa na drogach jest statystyka. Abstrahuje ona od subiektywnych ocen, przedstawiając suche fakty za pomocą liczb. Jednakże ta sama statystyka, oprócz oferowania bardzo szerokich możliwości manipulowania przedstawianymi danymi, często bywa stosowana wybiórczo i niekonsekwentnie.
Liczby pokazują, iż poziom bezpieczeństwa na polskich drogach znacząco odbiega od tego, który zaobserwować możemy w państwach tzw. „starej Unii Europejskiej”. Wedle statystyk, na każdy milion mieszkańców, na polskich drogach ginie średnio dwa razy więcej ludzi, aniżeli w krajach takich jak Francja, Hiszpania, Holandia, Niemcy czy Wielka Brytania (a tam jeżdżą przecież po “złej” stronie drogi!). Tak zatrważające wyniki stały się bodźcem do intensyfikacji prac Parlamentarnego Zespołu ds. Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Coraz głośniej zaczęto mówić o potrzebie podniesienia wysokości mandatów karnych oraz grzywien nakładanych za popełnione wykroczenia drogowe o sto procent, bowiem w Polsce średnia wysokość mandatów jest śmiesznie niska w porównaniu z zachodem Europy (podobnie z resztą jak zarobki przeciętnego obywatela, o których inicjatorzy tego pomysłu chyba nie pamiętają). Za nieadekwatnością obowiązujących obecnie stawek przemawiać ma ponadto fakt, iż ich wysokości w dużej mierze zostały ustalone w roku 1995. Brak waloryzacji przy znaczącym zwiększeniu wysokości średnich zarobków spowodował, że opłacanie mandatów stało się mniej dolegliwe. Pytanie brzmi jednak, czy chcemy wciąż porównywać się do Polski sprzed 17 lat, czy też do teraźniejszej Europy Zachodniej? W sprawdzeniu zasadności argumentacji przedstawianej przez członków zespołu parlamentarnego pomocna może okazać się wspomniana statystyka.
68
Należy zatem zestawić wysokość średnich zarobków oraz wysokości mandatów nakładanych na kierowców za wybrane, najpoważniejsze wykroczenia drogowe w poszczególnych krajach Unii Europejskiej. Okazuje się, że osoba łamiąca przepisy ruchu drogowego w Polsce wcale nie ma tak “różowo”, jak wynikać ma ze słów członków rzeczonego zespołu. Bo choć za przekroczenie dopuszczalnej prędkości poruszania się na drodze, statystyczny Polak jest traktowany dość pobłażliwie (jeszcze łagodniej łamiących przepisy traktuje się tylko w Niemczech), to finansowa dolegliwość mandatów za inne poważne wykroczenia jest dużo większa, aniżeli w krajach statystycznie bezpieczniejszych. Przykład? Sytuacja, w której średnio zarabiający obywatel przejeżdżający skrzyżowanie na czerwonym świetle, zostaje przy tym zatrzymany przez policję. Na ile takich „wycieczek” można sobie pozwolić w miesiącu, biorąc pod uwagę średni miesięczny budżet? W Niemczech będzie to średnio 25 przejazdów, w Wielkiej Brytanii – 24, we Francji i Hiszpanii – 16, w Polsce – 8. Podobne przykłady można formułować dla wielu innych wykroczeń. Uprawnione wydaje się być zatem stwierdzenie, iż wysokość mandatów i grzywien nie jest głównym czynnikiem wpływającym na poziom bezpieczeństwa na drogach. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż we wspomnianych państwach mandaty za popełnione wykroczenia są mniej dolegliwe finansowo, a jednak statystycznie na drogach jest tam bezpieczniej? Otóż w roz-
ważaniach parlamentarzystów zupełnie pomijane są pozostałe czynniki, które mają wpływ na śmiertelność w wypadkach drogowych. Dla przykładu można podać edukację i świadomość kierowców oraz kulturę ich jazdy, a także stan techniczny oraz jakość dróg i pojazdów po nich się poruszających. Ignorowanie tych czynników nasuwa pytanie o faktyczną inspirację postulowanych zmian. Czy jest to dążenie do realnego zwiększenia bezpieczeństwa na drogach, czy też może do zwiększenia wpływów do budżetu państwa? Prawda zapewne leży pośrodku. Jest to bowiem metoda dochodowa, nie wiążąca się w zasadzie z ponoszeniem kosztów przez państwo. Sam zamiar ustawodawcy, który próbuje wpłynąć na poprawę tego bezpieczeństwa należy ocenić pozytywnie. Niesłusznym zaś wydaje się być kładzenie większego nacisku na represjonowanie kierowców, aniżeli na prewencję i edukację. W roku 2009 Komenda Główna Policji zainicjowała kampanię „Użyj wyobraźni”, która w swej treści i formie nawiązywała do szeregu podobnych programów, chwalonych za swoją skuteczność w wielu europejskich krajach. Skierowana zarówno do kierowców, jak i innych uczestników ruchu drogowego, polegała na ukazywaniu telewidzom, za pomocą szokujących spotów, skutków wypadków drogowych spowodowanych przez zbytnią brawurę, nieuwagę, pijaństwo czy zwykły brak rozsądku. Niestety, od zakończenia tej kampanii próżno w Polsce szukać podobnych inicjatyw, kontynuujących proces uświadamiania kierowcom zagrożeń związanych z ruchem drogowym. Z większością mandatów, którymi karani są kierowcy za wykroczenia drogowe, oprócz dolegliwości finansowych, wiąże się również otrzymywanie punktów karnych. W chwili obecnej kierowca, który w przeciągu roku uzbiera ich 24 (a w przypadku, gdy prawo jazdy posiada krócej niż rok – 20) traci uprawnienia do kierowania pojazdem. Śledząc ostatnie zabiegi ustawodawcy oraz rządu w zakresie bezpieczeństwa ruchu drogowego dostrzec można szereg przejawów braku konsekwencji. Przykładowo, w połowie roku 2012 w życie weszło rozporządzenie, które zwiększało ilość punktów karnych przyznawanych kierowcom za niektóre wykroczenia. Argumentowano wówczas, że kierujący bardziej boją się o swoje prawo jazdy, aniżeli o swój portfel. Cóż zatem zmieniło się w sytuacji finansowej kierowców przez ostatnie pół roku, że aprobowane przez władze stanowisko straciło na aktualności? Co więcej, aby dodatkowo utrudnić odczy-
tywanie motywów swojego działania, ustawodawca znowelizował w międzyczasie ustawę o kierujących pojazdami. I tak od 19 stycznia 2013 r. podczas jednej kontroli kierowca będzie mógł otrzymać maksymalnie 10 punktów karnych (obecnie takiego limitu nie ma, a punkty za poszczególne wykroczenia sumują się). Co więcej – po uzbieraniu 24 punktów karnych kierowca nie straci prawa jazdy – zostanie wysłany na kurs reedukacyjny. Jeżeli forma takiego kursu będzie zbliżona do tej, jaką zaobserwować możemy na obecnie funkcjonujących odpłatnych szkoleniach odbywających się w Wojewódzkich Ośrodkach Ruchu Drogowego (odbywane nie częściej niż co pół roku, powodujące odjęcie 6 punktów karnych), wówczas można będzie mieć uzasadnione wątpliwości co do jego skuteczności. Takie szkolenia są bowiem traktowane przez kierowców zagrożonych utratą uprawnień jako odpłatne usunięcie otrzymanych punktów karnych. Idea edukacji i uświadamiania kierowców urzeczywistniana jest w sposób dalece niedostateczny i nieefektywny, przez co sprowadzana zostaje do kolejnej represji w postaci dolegliwości finansowej dla kursanta. W zasadzie każdy z nas, niezależnie od stopnia świadomości prawnej, powinien stosować się do reguł obowiązujących w systemie prawnym. Jednym z głównych zadań prawnika jest tłumaczenie języka, jakim posługuje się ustawodawca i zestawianie go ze stanem faktycznym. Jako zadanie znacznie trudniejsze jawi się konieczność znalezienia w zabiegach ustawodawcy spójnej myśli przewodniej, którą się kieruje. W opinii publicznej panuje przekonanie, że zabiegi te mają na celu zwiększenie wpływów do budżetu państwa. Jednakże należy mieć również na uwadze, że działania takie mogą prowadzić do skuteczniejszej egzekucji obowiązującego prawa. Albowiem procedura karania sprawcy wykroczenia na podstawie zdjęcia wykonanego przez fotoradar stacjonarny (a także mobilny, używany przez Inspekcję Transportu Drogowego, gdyż działa on na podobnej zasadzie – nie zatrzymując do kontroli sprawcy wykroczenia) jest dosyć kosztowna i pracochłonna. Przez co, w obecnym stanie prawnym, fotoradar jest narzędziem, które wykorzystywane jest wyłącznie przy wykroczeniach, za które przewidziane są mandaty wystawiane na wyższe kwoty. Podniesienie wysokości mandatów sprawi, że opłacalnym (ekonomicznie) stanie się karanie kierowców za wykroczenia mniejszej wagi, jak na przykład nieznaczne przekroczenie dozwolonej prędkości. Czy ciągłe
69PRAWO
zwiększanie ilości fotoradarów na drogach ma być tylko prostą metodą do uzupełnienia budżetu? Być może. Jednakże nie sposób nie zauważyć, że propagowane w mediach akcje, które zachęcają do ograniczenia pochodzących z mandatów wpływów do kasy państwa poprzez bardzo rygorystyczne przestrzeganie przepisów mogą, w pewnych warunkach, realnie przyczynić się do poprawy bezpieczeństwa na drogach. Jak-
kolwiek cel uświęca środki, należy zwrócić uwagę, że aspekt prewencyjny takiego rozwiązania wraz z upływem czasu będzie oddziaływał na kierowców coraz słabiej. Edukacja i motywowanie ludzi do dbałości o bezpieczeństwo własne oraz innych osób w głównej mierze za pomocą metod związanych z dolegliwościami finansowymi w dłuższym okresie czasu może okazać się po prostu mało skuteczne.
Piotr Mączyński Student V roku prawa i II roku SUM administracji na WPiA UJ. Seminarzysta w Katedrze Postępowania Administracyjnego oraz w Katedrze Prawa Ustrojowego Porównawczego.
O trudnej funkcji zasad współżycia społecznego Niedawno usłyszałem zdanie, które okazało się być fragmentem uzasadnienia pewnego pisma procesowego. Brzmiało ono dokładnie tak: „Negatywne opinie o Adamie M. godzą w zasady współżycia społecznego.” Powoływanie się na tę osławioną klauzulę powoduje zazwyczaj nerwowe uśmieszki na twarzach prawników, znamionujące narastający ból brzucha zrodzony z potrzeby wytłumaczenia: dlaczego korzystanie z prawa podmiotowego na skutek „niezgodności z zasadami współżycia społecznego” nie będzie w ogóle wykonywaniem prawa? Poświęćmy chwilę na zastanowienie się, do czego służy wspomniana instytucja prawna – czyj interes chroni (prywatny czy publiczny) oraz jaka jest jej geneza. Zarówno w historycznych, jak i w obecnych systemach prawnych, zawsze znajdziemy swoiste „kurki bezpieczeństwa”, celowe lub czasami pierwotnie niezamierzone przez ustawodawcę luki prawne, których puste miejsce zajmują później bądź to skonkretyzowane przepisy, bądź pewne nieskodyfikowane normy. Znaczenie prawne niepisanych zasad, nawyków, powoływania się na dobre obyczaje, etc., zmieniało się w Europie na przestrzeni dziejów, choć możemy zauważyć pewną tendencję, którą to będzie stopniowe zawężanie pojęć, różnicowanie klauzul, zmniejszanie „pola manewru” jednostkom (organizacjom, pojedynczym państwom); pewna uniwersalizacja możliwych do stosowania reguł i wypieranie ich przez skrupulatne normy, pochodzące bezpośrednio od ustawodawców, których jurysdykcja dynamicznie się powiększa. Ponadto trzeba dodać, że obecnie wykładni aksjologicznej dokonuje sąd, a przeto uznanie skutków wywodzenia prawa z norm moralnych zostało w pełni zinstytucjonalizowane.
Przed wojną w Polsce funkcjonowało w kodeksie zobowiązań (z 1934 roku) pojęcie dobrej wiary oraz zasad słuszności. W kodyfikacji komunistycznej (tak, nie bójmy się tego słowa – nader często spotykamy się z eufemizmami, np. „powojennej”, „państwa socjalistycznego” itd.; okołosemantyczne machinacje nie zmienią faktu, iż istnieje jeszcze ciągle długa droga, nim nasze prawo będzie wolne od „powojennej” destrukcji) pojęcia te zostały zepchnięte na margines, a zastąpiły je „zasady współżycia społecznego”, pojęcie nasycone komunistyczną ideologią, narzędzie upolityczniania prawa. Z powyższych powodów polski ustawodawca przygotował się na ewentualność eliminacji pojęcia ZWS z kodeksu cywilnego, przywracając do łask tradycyjne klauzule słuszności (znajdują one zastosowanie np. jako jedna z podstaw odpowiedzialności deliktowej, gdy słusznym działaniem jest pociągnięcie podmiotu do odpowiedzialności pomimo braku spełnienia innych jej przesłanek). Ostatnimi czasy ustawodawca jednak zgnuśniał i stwierdził, że jego działanie nie miało większego sensu – dlatego właśnie funkcjonują w polskim systemie prawa cywilnego zazębiające się klauzule, a przy wykładni przepisów, które odsyłają do względów słuszności, czerpie się garściami z orzecznictwa dotyczącego ZWS. To wstecznictwo, a stare ZWS w ten sposób pośrednio funkcjonują razem z nowymi WZS, co „jest niepokojące”. Zazwyczaj pojęcie „zasad współżycia społecznego” spotykamy w tekstach prawniczych i podręcznikach, gdzie występuje nieraz choćby z czystej konieczności uzupełnienia podziału logicznego. Na przykład zdanie „zakres prawa jest zdeterminowany przez ustawę jedną, drugą, trzecią i inne” wedle dobrego tonu dyskursu akademickiego w Polsce brzmieć będzie: „zakres prawa zdeter-
71PRAWO
minowany jest przez całokształt ustawodawstwa oraz przez zasady współżycia społecznego” (przykład podręcznikowy). W takiej sytuacji wspomniane „współżycie społeczne” będzie określeniem zastępującym m.in. „przyjęty zwyczaj” (w kontekście dobrych obyczajów), ponieważ pojęcie „współżycia społecznego”, jako m.in. instytucja ochrony przed nadużyciem prawa, wydaje się, nie może „determinować” samej treści prawa. Zgodność wykonywania swojego prawa z zasadami współżycia społecznego można oceniać ex post, a więc zasady te, jako nie do końca zdefiniowane pojęcie, ograniczają działanie człowieka w momencie korzystania z praw na równi chociażby z czynnikami ekonomicznymi. Nie można dokładnie stwierdzić ex ante, że działanie w świetle jakiegoś prawa byłoby w każdym przypadku nadużyciem – fakt ten przeciwstawia termin „prawo” „zasadom współżycia społecznego”. Niezgodność konkretnego działania z zasadami współżycia może stwierdzić jedynie sąd drogą wykładni, badając przeznaczenie prawa i określając, czy adresat zarzutu przekroczył dopuszczalne granice wykonywania swojego prawa podmiotowego. Ustawodawca uznał, że badanie zgodności wykonywania prawa z ZWS przez sądy jest najlepszą konstrukcją. Sądy szukają uzasadnienia w ustawie i orzecznictwie, przeto mamy pewną dozę stabilności, przewidywalność wyroku w danej sprawie. Powstaje pewien nieformalny, kazuistyczny katalog spraw, do których później czyni się analogie. W tym uporządkowaniu jednak leży największa słabość (obrazująca wady systemu prawa kontynentalnego) – system wypiera swobodę – najczęściej wolność jednostek. Jest to współcześnie zrozumiałe z uwagi na to, że zwyczaje lokalne tracą na znaczeniu, relatywizacja „powszechnie wyznawanych norm moralnych” postępuje, a we wkradającej się erze masowego homo vidensa (teoria Sartoriego, wyśmienicie przedstawiająca inwolucję mózgu a dewolucję człowieka) wola powszechna będzie coraz bardziej odgórna, a przez to właśnie coraz mniej przewidywalna w kwestiach aksjologicznych. Trawestując Tacyta: i więcej tam znaczyć będą dobre prawa, niż dobre obyczaje. Wracając do głównego zagadnienia, zastanówmy się, czy pierwotny sens zasady Gaiusa male nostro iure uti non debemus, mającej za przedmiot
72
ochronę przed nadużyciem prawa, nie zatraca się częściowo w kodeksowych zasadach współżycia społecznego; czy faktycznie jednostka świadoma jest, gdzie leżą granice jej prawa. Wiadomo, że po wnikliwej lekturze prawa materialnego i analizie przepisów, zarysują się czytelnikowi sytuacje, w których można się bronić przed roszczeniami za pomocą ZWS. Powstaje jednak pytanie, czy nie mamy do czynienia z nadmiernym usztywnieniem zasad obowiązujących w społeczeństwie; można dojść do wniosku, że niektóre z nich bynajmniej nie są dla podmiotów intuicyjne, a wręcz stanowią znaczne ograniczenie swobody – uznanie zarzutu przez sąd też w niektórych wypadkach może mieć charakter uznaniowy. Dobrym przykładem są tutaj regulacje prawa małżeńskiego (polskie prawo rodzinne jest idealistyczne, niepełne, nierówne i licznie łatane – słowem: nie najlepsze), które sprawiają, że małżonkowie nie mogą być pewni swojego prawa do rozwodu. Nie chcę tutaj szeroko omawiać problemu, pominę więc analizę małżeństwa jako swoistego kontraktu, pragnę natomiast zwrócić uwagę na niepewność rozwiązania stosunku małżeńskiego wyrażoną w art. 56 § 2 i § 3 KRO (Kodeks rodzinny i opiekuńczy). O ile § 2 sprawia, że żądający rozwodu małżonek nie wie do końca, czy sąd mu tego rozwodu udzieli, to § 3 łamie zasadę rekryminacji, ogranicza współmałżonkowi możliwość nieudzielenia zgody na rozwód żądany przez małżonka wyłącznie winnego za rozkład pożycia. Małżonek winny może zarzucić niezgodność z ZWS, jeśli, co określił Sąd Najwyższy, odmowa zgody powodowana jest chęcią zemsty lub szykany. Dlaczego niewinny małżonek nie może się zemścić, skoro, co zabrzmi kontrowersyjnie, ma do tego prawo? W takim razie, w jakim celu w KRO przyznano mu możliwość nieudzielenia zgody? Czy w taki sposób ustawodawca zniechęca do zrywania małżeństw? W świetle powyższych rozważań o zerwaniu małżeństwa widać, że ZWS można przypisać funkcję ochrony moralności, dbania o boni mores. Specjalnie pragnę w tym momencie zwrócić uwagę na rzymskie korzenie prawa. Doktryna mówi chwilami o ochronie wartości chrześcijańskich na równi z konstytucyjnymi. Co ciekawe, w komentarzu do Kodeksu Cywilnego, wartości chrześcijańskie są wymienione jako pierwsze. Nie jestem pewien, czy było to przez autorów zamierzo-
ne, jednak ma i powinno mieć to znaczenie w procesie formułowania wykładni w polskich sądach, ze względu na precyzję prawniczą i doniosłość komentarzy. Takie rozumienie ZWS doskonale spełnia Alkuinowską sentencję Vox populi, vox Dei i doskonale łączy zasady państwa demokratycznego, świeckiego z wartościami ukształtowanymi przez kulturę chrześcijańską.
Czytając powyższe, można zdziwić się więc, dlaczego w pozwie Adama M. znalazło się odwołanie do ZWS. Obrażanie Adama M. nie wydaje się być z ZWS sensu stricto sprzeczne. Podczas ataku powód formułuje od razu zarzut służący wyłącznie do obrony. Być może chciał, istnie po chrześcijańsku, nadstawić drugi policzek?
Julian Majewski Ekonomista, absolwent polityki i komunikacji międzynarodowej; student handlu zagranicznego UEK, oraz prawa UJ. W wolnym czasie eseista, pianista i miłośnik semiologii. Ponadto interesuje się m. in. sposobami pozyskiwania strategicznej przewagi przez przedsiębiorstwa, nowatorskimi technikami w marketingu i historią rozwoju społeczno-gospodarczego.
73PRAWO
Umowy śmieciowe Ostatnimi czasy w mediach popularny stał się temat postępującej tendencji nawiązywania z pracownikami tzw. „umów śmieciowych”, czyli zastępowania umów o pracę umowami cywilnoprawnymi. Państwowa Inspekcja Pracy informuje, że w pierwszym półroczu 2011 roku liczba osób, z którymi zawarto poza pracowniczą formę zatrudnienia wzrosła o 70%, jednocześnie ostrzegając przed wzrastającym społecznym przyzwoleniem na takie praktyki. W czym rzeczywiście tkwi problem i czy istnieje z niego możliwe wyjście?
Ostatnimi czasy w mediach popularny stał się temat postępującej tendencji nawiązywania z pracownikami tzw. „umów śmieciowych”, czyli zastępowania umów o pracę umowami cywilnoprawnymi. Państwowa Inspekcja Pracy informuje, że w pierwszym półroczu 2011 roku liczba osób, z którymi zawarto poza pracowniczą formę zatrudnienia wzrosła o 70%, jednocześnie ostrzegając przed wzrastającym społecznym przyzwoleniem na takie praktyki. W czym rzeczywiście tkwi problem i czy istnieje z niego możliwe wyjście? W okresie panującej recesji gospodarczej pracodawcy w obawie przed zmieniającymi się warunkami, w których mają funkcjonować ich przedsiębiorstwa, starają się za wszelką cenę obniżać koszty produkcji i uelastyczniać formy zatrudnienia swoich pracowników. Tworzy to możliwość dostosowania liczby oraz rodzaju pracowników do ilościowego, jakościowego i czasowego zapotrzebowania na pracę. Niestety, w praktyce dokonuje się tego najczęściej poprzez naruszenie praw pracownika. Starając się cenić tę sytuację, na pierwszy rzut oka łatwo pokusić się o stwierdzenie, że zachowanie pracodawców jest karygodne. Podejmując bowiem takie decyzje, nie liczą się w żaden sposób
74
z dobrem pracownika. Ale czy naprawdę możemy obwiniać przedsiębiorców za to, że w czasie, kiedy rynek jest wyjątkowo niestabilny, chcą oni utrzymać na nim swoją pozycję (dbając w ten sposób zarówno o interesy swoje, jak i pracowników) ? Odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest oczywista. Jestem natomiast przekonany, że głównym powodem, dla którego należy w ogóle je sobie zadawać, jest częściowo wadliwa i nie do końca przemyślana regulacja prawna. To właśnie sztywne i nielogiczne przepisy prawne sprawiają, że pozostawia się pracodawcy jedynie dwie możliwości wyboru. Pierwsza to zatrudniać na – dość rygorystyczną w swoich unormowaniach – umowę o pracę, a tym samym podlegać pod olbrzymią ilość obowiązków i określonych minimalnych warunków pracy uregulowanych przez Kodeks pracy. Z kolei druga to stosowanie wyjątkowo elastycznych umów cywilnoprawnych uregulowanych przez Kodeks cywilny, które pozwalają na obniżenie kosztów działalności oraz ograniczanie wzajemnych praw i obowiązków stron ze względu m.in. na znikomą ilość obowiązkowych świadczeń socjalnych (jak przy umowie zlecenia) lub ich całkowity brak (przy umowie o dzieło).
Taka skrajność w wyborze powoduje, że – ze względów oszczędnościowych – pracodawcy wybierają coraz częściej tę drugą opcję, nagminnie obchodząc lub naruszając bezpośrednio prawo. Do klasycznych zagrywek przeszło już przecież „proponowanie” przez pracodawcę założenia własnej działalności gospodarczej i fakturowanie wykonywanych przez nich zleceń, tak samo jak podpisywanie z zatrudnionym codziennie nowej umowy o dzieło czy „sugerowanie” złożenia oświadczenia o świadomym i dobrowolnym zawarciu umowy cywilnoprawnej w sytuacji, kiedy oczywistym jest spełnienie przesłanek do zawarcia stosunku pracy. Istotnym jest, że powyższe praktyki nie pozostają niewidoczne dla Państwowej Inspekcji Pracy, która w roku 2012 przeprowadziła ponad 88 tysięcy kontroli pracodawców. Należy bowiem pamiętać, że zastępowanie umowy o pracę umową cywilnoprawną przy zachowaniu warunków wykonywania pracy stanowi wykroczenie przeciwko prawom pracownika zagrożone karą grzywny od 1000 zł do 30000 zł, a zatrudnienie na warunkach stosunku pracy pozostaje nim bez względu na nazwę zawartej przez strony umowy. Do warunków tych należą osobiste, dobrowolne, odpłatne wykonywanie pracy na ryzyko i pod kierownictwem pracodawcy. Niestety, praktyka pokazuje, że w sytuacji, gdy zawarta umowa cywilnoprawna posiada w rzeczywistości wymienione wcześniej cechy, to przekwalifikowanie jej jest problematyczne. Dzieje się tak między innymi z dwóch powodów. Po pierwsze, przepisy nie ustanawiają domniemania istnienia stosunku pracy, zawarcie umowy o pracę nie następuje z mocy prawa nawet w przypadku spełnienia jego przesłanek faktycznych i prawnych, ale dopiero pracownik zmuszony jest do wytoczenia powództwa o ustalenie istnienia stosunku pracy, i pomimo że Państwowa Inspekcja Pracy uprawniona jest do wytoczenia go za pracownika, to robi to ona fakultatywnie i sporadycznie. Po drugie, problemem natury prawnej jest niejednoznaczność powstałych okoliczności faktycznych, a co za tym idzie, trudność sądu w bezspornym określeniu granic cech stosunku prawnego z art. 22 Kodeksu pracy. Warto tutaj przytoczyć wyrok Sądu Najwyższego z dnia 11. stycznia 2008 roku (sygn. I PK 182/07) pokazujący, jak wąska jest granica pomiędzy istnieniem bądź nieistnieniem stosunku podporządkowa-
nia pomiędzy pracodawcą a pracownikiem. W orzeczeniu tym Sąd uznał bowiem, że: Umowy, z mocy których dwie osoby zostają zobowiązane do świadczenia pracy zapewniającej funkcjonowanie zakładu usługowego w wyznaczonych godzinach jego otwarcia, ale z przyznaniem im swobody co do ustalenia, która z nich i kiedy pracuje, nie mogą być uznane za umowy o pracę. Warto zastanowić się, jakie kroki należałoby podjąć, aby w większym stopniu dostosować przepisy prawa do dynamicznej i zmiennej sytuacji panującej na rynku pracy. Wydaje się, że w przypadku umów cywilnoprawnych podstawową kwestią pozwalającą na ograniczenie wspomnianych patologicznych zachowań ze strony pracodawcy mogłoby być ustanowienie minimalnych standardów ochronnych w zatrudnieniu niepracowniczym. Mówię tutaj między innymi o wymogu potwierdzenia zawartej umowy na piśmie, ustalenia okresów wypowiedzenia, obowiązku ustalenia terminów wypłaty wynagrodzenia czy uprawnienie do ubezpieczenia od ryzyka utraty pracy. Innym pomysłem zasługującym na uwagę i wpasowującym się w nasze realia jest wdrożenie zyskującego na popularności modelu rynku pracy flexicurity. Narodził się on w 1990 roku w Danii i został on zapisany w Strategii Lizbońskiej jako wzór do naśladowania przez inne kraje europejskie. Pojęcie flexicurity powstało z połączenia dwóch konkurencyjnych względem siebie pojęć: flexibility (elastyczność) i security (bezpieczeństwo), a zatem ideą tego modelu jest pogodzenie konieczności uelastycznienia rynku pracy z bezpieczeństwem pracowników. Osiągnięcie tego celu byłoby możliwe dzięki współistnieniu i wzajemnemu uzupełnianiu się najistotniejszych filarów rynku pracy, jakimi są elastyczne formy zatrudnienia i organizacji warunków pracy; aktywna polityka rynku pracy, dzięki której pracownicy łatwiej przystosowaliby się do gwałtownych zmian na rynku; model kształcenia ustawicznego, czyli rzetelnego i odpowiadającego potrzebom rynku pracy, służącego aktualizacji umiejętności pracowników i wspierającego wzrost produktywności i przedsiębiorstw; oraz systemowi zabezpieczenia społecznego, którego funkcją powinno być zapewnienie zabezpieczenia finansowego osobom w trudnej sytuacji dochodowej, przy równoczesnym umożliwieniu jak najszybszej reaktywacji zawodowej i ponownego zatrudnienia.
75PRAWO
76
Co do możliwych i potrzebnych zmian w Kodeksie Pracy w dzisiejszej sytuacji wypowie się dr Małgorzata Mędrala – ekspert w dziedzinie prawa pracy oraz radca prawny w kancelarii „A. Sobczyk i Współpracownicy”: Problematyka stosowania modnych ostatnio tzw. „umów śmieciowych” obejmuje szereg aspektów nie tylko z zakresu prawa pracy, ale również zabezpieczenia społecznego, natury fiskalnej oraz polityki państwa. W dotychczasowej świadomości pracowniczej ukształtował się pewien model tradycyjnego zatrudnienia w ramach stosunku pracy, najlepiej w oparciu o umowę o pracę na czas nieokreślony, zapewniający pracownikowi określoną stabilność socjalną i ekonomiczną. Powoduje to częste postrzeganie elastycznych form zatrudnienia, a zwłaszcza zatrudnienia niepracowniczego, jako form wyzysku pracobiorcy. Potrzeby współczesnej gospodarki rynkowej sprawiają jednak, że stosowanie różnorodnych form prawnych i organizacyjnych świadczenia pracy staje się nieuniknione. W tych warunkach znalezienie właściwej równowagi pomiędzy elastycznością zatrudnienia a bezpieczeństwem socjalnym pracobiorców jest niestety dość trudne. Określanie jednak pejoratywnym mianem „umów śmieciowych” wszystkich niepracowniczych form zatrudnienia, jak również nawet mniej stabilnych form zatrudnienia pracowniczego, jest w mojej ocenie zbyt dużym uproszczeniem. Trudno oczywiście w praktyce zaakceptować sytuację, gdy podmiot zatrudniony wykonuje pracę w warunkach podporządkowania organizacyjnego
w dłuższym przedziale czasowym. Zgodny zamiar stron, które zawarły umowę cywilnoprawną zamiast umowy o pracę, nie powinien decydować o jej dojściu do skutku, gdy miała ona na celu obejście przepisów kodeksu pracy o czasie pracy lub uniknięcie płacenia składek z ubezpieczenia społecznego. Ryzyko to pozwalają w pewnym zakresie wyeliminować przepisy art. 22 § 11 oraz § 12 k.p. Niemniej ze względu na dość ogólną definicję stosunku pracy nie jest to w praktyce idealne narzędzie rozwiązywania problemu. Realnym sposobem na ograniczenie zatrudnienia na podstawie tzw. „umów śmieciowych” może być zmniejszenie kosztów zatrudnienia w oparciu o umowy o pracę, co niewątpliwie może zachęcić pracodawców do ich częstszego zawierania. Ponadto, w mojej ocenie przyszłe rozwiązania powinny zmierzać głównie w kierunku zapewnienia właściwej ochrony socjalnej wszystkim osobom świadczącym pracę na jakiejkolwiek podstawie, a tym samym objęcia zakresem ochrony prawa pracy nie tylko osób wykonujących pracę w oparciu o stosunek pracy w rozumieniu kodeksu pracy, ale także osób świadczących pracę na podstawie umów cywilnoprawnych. W tym kontekście pozytywnie oceniam na przykład niedawno wprowadzone ustawą z dnia 3 grudnia 2010 roku o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania przepisy antydyskryminacyjne, mające zastosowanie także w stosunku do osób zatrudnionych na podstawie umów cywilnoprawnych.
Małgorzata Mędrala Doktor nauk prawnych ze specjalnością prawo pracy; absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Szkoły Prawa Amerykańskiego; radca prawny w kancelarii „A. Sobczyk i Współpracownicy“; adiunkt w Katedrze Prawa Publicznego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie; autorka licznych publikacji z zakresu prawa pracy, ubezpieczeń społecznych oraz postępowania cywilnego.
Wiktor Łoś Student IV roku prawa UJ. Uczestnik programu International and Comparative Business Law in Bucerius Law School w Hamburgu. Praktykant w kancelarii „A. Sobczyk i Współpracownicy”.
77PRAWO
S
Protokoły Mędrców Syjonu a rozwój antysemityzmu
Czy istnieją granice?
Spotkajmy się na planszy
Tetris (komiks)
80
84
86
89
S
POŁECZEŃSTWO
Protokoły Mędrców Syjonu a rozwój antysemityzmu Czasy nowożytne przyniosły ze sobą wiele ważnych zmian. Istota owych przemian sprowadza się do radykalnej odmiany światopoglądu. Wraz z nią ludzie coraz częściej zaczynają wierzyć w rzeczy wręcz absurdalne.
Jedną z większych niedorzeczności, w jakie uwierzyły społeczeństwa państw cywilizowanych, stanowiło przekonanie, że tajne organizacje, których nikt na dobrą sprawę nie widział, planują opanować świat. Pogląd dość wygodny chociażby dlatego, że sporo niepowodzeń można było przypisać ingerencji takich ugrupowań. I tak, obok masonów czy jezuitów, pojawiają się również mędrcy Syjonu. Wspólną cechą wymienionych organizacji, poza chęcią objęcia kontroli nad wszystkim i wszystkimi, stanowi to, iż w ich szeregach znajdowali się Żydzi. Co więcej, to oni byli twórcami wszystkich podstępnych knowań. Zatem zarówno „szalejące” po Europie spiskowe teorie, jak i postrzeganie Żyda jako obcego, doprowadzają do stworzenia czegoś, co mocno wbije się w ludzką świadomość, wywrze na niej wpływ i ostatecznie (w większości przypadków) zrobi swoje. Każdy z nas pewnie słyszał o Protokołach Mędrców Syjonu. Czy jednak wiemy dokładnie, czym były i jak powstały? Zwolennicy teorii spiskowych, twierdzący, że masoni czy syjoniści chcą objąć kontrolę nad światem, błyskawicznie uwierzyli w prawdziwość Protokołów. Autor książki pod wiele mówiącym tytułem: Żydostwo i masoneria w przełomie dziejowym jeden z podrozdziałów owej publikacji nazywa Stulecie syjonizmu, pisząc w nim, że: Żydzi mają oczywiście prawo twierdzić, że tzw. Protokoły Mędrców Syjonu są fałszerstwem. Przede wszystkim, to nie żadne „protokoły”, choć nie wiedzieć czemu tak je nazwano. Raczej są to notatki pilnego słuchacza od-
80
czytów. Tak można wnioskować z faktu, że któryś z nich zaczyna się od słów: „a dziś omówimy…”. Sformułowanie: Żydzi mają oczywiście prawo twierdzić wskazuje na dokonany przez autora osąd w tej sprawie. W dalszej części swoich rozważań autor cytowanej powyżej książki pisze: Istotne jest także i to, że Żydzi nie tylko zaprzeczają autentyczności tego dokumentu, lecz w niektórych okresach, w krajach gdzie sprawowali władzę, prześladowali nawet tych, którzy posiadali egzemplarz książki pierwotnie wydanej przez prof. Sergiusza Nilusa w Rosji, w roku 1905 […] Publikacja tych tzw. Protokołów napotkała i na Zachodzie na poważne trudności. Nie można temu się dziwić. Treść tej książki jest wręcz fascynująca. Nawet jeśli zgodzimy się z Żydami, że jest to jakiś wredny falsyfikat, to czytając musimy dojść do wniosku, że autorem był jasnowidz. Ogromna część zaleceń zawartych w tym „falsyfikacie” jest już wyraźnie zrealizowana. Wystarczy uprzytomnić sobie, że tekst ten został wygłoszony ponad sto lat temu, opublikowany pierwotnie 1905, a my mamy przed sobą przedruk wydania z roku 1934, aby nie móc powstrzymać się od zdziwienia, kto, w jaki sposób, uparcie, przez tyle lat, realizował sugestie i nakazy Syjonistów? Komentarz do kolejnych słów autora jest raczej zbędny. Warto natomiast nadmienić, iż książka wydana została w roku 2000 - na tej podstawie widać, że wiara w Protokoły jest nadal niezachwiana. Jedną z pierwszych sytuacji, jaka prawdopodobnie była dla twórcy Protokołów inspiracją, to odbywające
się w 1806 roku w Paryżu spotkanie żydowskich rabinów i uczonych, które Napoleon nazwał „Wielkim Sanhedrynem”. Obudziło to pewne obawy, że oto nadal istnieje i działa żydowska rada. A skoro działa, to zapewne na szkodę świata. To jedno paryskie spotkanie wywołało lawinę domysłów i przypuszczeń. Bo skoro spotykają się w jednym miejscu wszyscy żydowscy uczeni i kapłani, to zapewne nie bez powodu. Początków historii Protokołów mędrców Syjonu należy szukać w carskiej Rosji. Tam bowiem po raz pierwszy we wrześniu 1903 r. ich tekst pojawia się w petersburskim piśmie „Russkoje Znamia”. W roku 1905 tekst ukazuje się pod postacią książeczki. Jak wspomina Paweł Śpiewak w swojej niedawno wydanej książce, Car Mikołaj II w 1906 r. czytał utwór z zachwytem i notował pochlebne uwagi na marginesach. Istotnym jest, że czas wydania łączy się z datą rozpoczęcia rewolucji bolszewickiej. Wszystko zatem wskazuje na to, iż tekst został wytworzony przez carską tajną policję – ochranę, po to, aby za jego pomocą uspokoić, a następnie zlikwidować rewolucyjne rozruchy w kraju. Ma to sens, zważywszy na okoliczności towarzyszące. Wielu opozycjonistów względem carskiej władzy legitymowało się żydowskim pochodzeniem. Carska ochrana, jako środek obrony przed żydowskimi przeciwnikami, postanowiła skompromitować ich w oczach społeczeństwa. W tekstach Protokołów pojawia się oczywiście wzmianka o tym, jak to Żydzi za pomocą przewrotu rewolucyjnego i walki klas dojdą do władzy. Domniemywać można, że pojawienie się tekstu w petersburskim czasopiśmie wywołało pożądany przez pomysłodawcę efekt, to też postanowiono zwiększyć „siłę uderzenia”. Istotnym jest, że do zakończenia pierwszej Wojny Światowej Protokoły nie były tłumaczone na inne języki europejskie. Choć kilkakrotnie przedrukowywane, w Rosji nie odegrały aż tak ogromnej roli. Dopiero na gruncie państw Europy zachodniej wywołały dyskusje i wpłynęły na sytuację Żydów. Protokoły pisane w wyraźnym pośpiechu są ewidentnie formą plagiatu tekstu, który ukazał się w Brukseli, a który to obśmiewał postać Napoleona III. Rzeczony tekst to dialog prowadzony w piekle pomiędzy Monteskiuszem a Machiawellim autorstwa Maurice’a Joly’ego. Ma on popularną wówczas formę dialogu, służącego wyeksponowaniu problemów społecznych czy politycznych. Pierwszy związek między Protokołami a pamfletem Joly’ego odkrył dziennikarz „Timesa” – Philip Gra-
82
ves, który za pomocą licznych przykładów udowodnił, że twórca Protokołów powielił to, co stworzył klika lat wcześniej francuski literat (1864 - wydanie tekstu Joly’ego). U Joly’ego ani słowem nie wspomniano o Żydach czy Gojach, jest za to Monteskiusz i Makiawelli. W Protokołach - odwrotnie. I to jedna z niewielu różnic… Choć od stworzenia tekstu protokołów minęło już ponad sto lat, a od uznania ich za falsyfikat ponad osiemdziesiąt, to nadal cieszą się one ogromną popularnością. W dalszym ciągu wznawia się ich edycje, drukuje się je w dużej ilości egzemplarzy, a co najgorsze, w dalszym ciągu wierzy się w ich autentyczność. Zwolenników teorii spisowych zawartych w Protokołach wciąż przybywa. Fascynacja ta w Europie odrobinę zmalała, bowiem ludzie w większości albo zrozumieli, że to falsyfikat, albo tezy o rzekomym żydowskim spisku traktuje się jako objaw silnej głupoty. Generalnie Stary Kontynent w większości opowiada się za poglądem, iż Protokoły to falsyfikat (niestety, nie ma w tej kwestii jednomyślności). Jednak „uwielbienie” dla pamfletu przenosi się w inne miejsce. Już w czasie dwudziestolecia międzywojennego w Libanie i Syrii tworzyły się pierwsze nici porozumienia arabsko-nazistowskiego. W krajach tych Protokoły były bardzo dobrze znane i stosowane jako jedno ze źródeł antyżydowskiej i antysyjonistycznej propagandy. Przypomnijmy, iż pierwsze lata XX w. to początek państwowości Izraela (Deklaracja Balfoura – 1917, powołanie funduszu Keren Kajemet, który był odpowiedzialny za gromadzenie środków finansowych na zakup ziemi w Palestynie – 1901), czyli równocześnie początek pierwszych konfliktów arabsko-żydowskich. Kilka lat później nienawiść do Żydów połączyła Adolfa Hitlera z Wielkim Muftim Jerozolimy, Mohammadem Aminem al-Husajnim. W tym momencie również tekst Protokołów był jedną z nici porozumienia między antysemitami. Wpływ Protokołów na historię, a przede wszystkim na postrzeganie ich rzekomych twórców, jest wprost nie do opisania. Najbardziej przerażający w tej kuriozalnej sytuacji wydaje się fakt, iż powinny one już dawno temu zostać uznane absolutnie przez wszystkich za fikcję literacką. Dla zwolenników autentyczności tekstu nie ma znaczenia, że jest on jednym z czynników współodpowiedzialnych za zbrodnie nie tylko Holokaustu, lecz także za wszelakie przejawy nienawiści wobec Żydów. Zawsze bowiem, kiedy potrzebny jest silny propagandowy argument przeciwko Ży-
dom – nieistotne, czy dzieje się to w Polsce, na Bliskim Wschodzie czy innym rejonie świata – sięga się właśnie po Protokoły mędrców Syjonu. Nie trzeba być ani dobrym politykiem, ani szczególnie błyskotliwą jednostką, aby z treści Protokołów wyczytać i przedstawić społeczeństwu żydowski plan władzy nad światem. Protokoły mędrców Syjonu, choć napisane w jednym, konkretnym celu, stały się bronią ponadczasową. Bronią używaną w sposób nieetyczny i niemoralny. Mimo,
iż bardzo szybko nazwano je bzdurą, która jest wytworem kiepskiego oszusta, to w dalszym ciągu mają rzesze zwolenników. Dowiedzenie, że Protokoły to fikcja, nie zmieniło ich losu, wręcz przeciwnie, spór, jaki rozgorzał na temat, czy są one autentykiem, czy też falsyfikatem, nadał im jeszcze większy rozgłos. Przekonał wielu, że są prawdziwe, dla wielu stał się natomiast argumentem przy tworzeniu antyżydowskich tekstów, opinii czy całej linii politycznej.
Anna Krzynówek Absolwentka historii UJ. Interesuje się historią i kulturą Żydów oraz polityką i historią Bliskiego Wschodu.
83SPOŁECZEŃSTWO
Czy istnieją granice? Mówi się, że dzisiejszy świat sprzyja zacieraniu się rozmaicie pojmowanych granic: zarówno namacalnych, jak i wirtualnych. Ale czy tak jest naprawdę? Czy nie próbujemy szeregować i systematyzować wszelkich pojęć oraz definiowanych przez nie zjawisk? I odwrotnie: czy człowiek w dawnych wiekach nie starał się tych granic pokonywać? Wreszcie: czy rzeczywiście istnieją współcześnie jakieś granice – nawet te, które możemy zobaczyć czy dotknąć?
Od samego początku system edukacji wpaja nam potrzebę otwartości, bycia omnibusem, człowiekiem rozeznanym w wielu dziedzinach. Dawno już skończyły się czasy, w których wystarczyło być ograniczonym do jednego zakresu umiejętności czy wiedzy, aby osiągnąć sukces. Z drugiej jednak strony, wiedza coraz bardziej się specjalizuje.Z tym paradoksem – koniecznością specjalizacji i interdyscyplinarności zarazem – mamy do czynienia na każdym kroku. Potrzeba dziś ludzi specjalizujących siękonkretnej, wąskiej dziedzinie, którzy jednak potrafią spojrzeć na ten skrawek w szerokim kontekście. Granice mogą więc być niezbędne do tego, aby dostrzec to, co znajduje się poza nimi. Od samego początkuczłowiek próbował klasyfikować wszystko, co już znał, i co dopiero poznawał. Tygrysa nazwał tygrysem, a krzesło – krzesłem i potrafił je wyraźnie od siebie odróżnić. Zauważył jednak, że nie wszystko da się opatrzyć prostą etykietą.W wielu kulturach na całym świecieproblemem okazała się choćby klasyfikacja niektórych narządów oraz wydzielin. Włosy i paznokcie – częściej lub rzadziej obcinane; czy zatem należą do człowieka, czy też nie? Ślina, mocz, odchody, krew, a zwłaszcza krew menstruacyjna – w pewnym sensie należą do człowieka, w innym zaś nie. Tego typu wątpliwości prowadziły w konsekwencji do tabuizowania, sakralizowania i mitologizowania tych właśnie wydzielin. Różnice pomiędzy cechami fizjonomicznymi ludzi, ich obyczajami, tradycjami czy mitami służyły do wyodrębnianiaposzczególnych rejonów geograficznych. Przyświecała temu wiara w możliwość sporządzenia mapy świata, na której przedstawione byłoby rozmieszczenie wszystkich ludów, i wszystkich kultur, wraz z zaznaczeniem wyraźnych granic między nimi. Szybko okazało się, że mimo ogromnych różnic pomiędzy różnymi regionami rozrysowanie takiej mapy jest niemożliwe, jednak podziały na „swoich” i „obcych” dokonywane ze względu na przynależność etniczną obowiązują nadal, a wielokulturowość nie zawsze je niweluje – doświadczyli tego boleśnie mieszkańcy byłej Jugosławii.Podobne zjawiska widoczne są także na innych poziomach. Na przykład, w nauce z jednej strony wykształcają się kolejne specjalizacje i coraz bardziej szczegółowe dyscypliny, z drugiej – są one coraz bardziej interdyscyplinarne. Z jednej strony zgłaszane są potrzeby na dialog pomiędzy różnymi szkołami badawczymi, a z drugiej – środowiska naukowców bywają niezwykle hermetyczne. Należy zadać sobie pytanie: czy w jakiejkolwiek sferze mogą więc istnieć wyraźne granice? Czy nie są one tylko powstałą w naszych umysłach fikcją, której rolą jest stworzenie pewnych uproszczeń pomagających w zrozumieniu otaczającego nas świata? Tadeusz Kantor twierdził, że nie ma jasnych granic pomiędzy teatrem a malarstwem. Uważał, że te dziedziny sztuki stale przenikają się wzajemnie. Swoją tezę udowadniał w każdej kolejnej, nowatorskiej sztuce teatralnej swo-
84
jego autorstwa. Podobnie czynili inni członkowie grupy Cricot 2, która nie była przecież grupą stricte teatralną. Stanisław Lem w swoich książkach wielokrotnie pytał o granice ludzkiego poznania, próbował zmusić ludzkość do zlikwidowania granic pomiędzy postępem technologicznym a etyką. Chciał, aby etyka współgrała z rozwojem cywilizacyjnym. Znany powieściopisarz Kornel Filipowicz uznawał za takie samo zło postawy antysemickie i filosemickie. Pierwsza postawa, jako dyskryminacyjna, jest niegodna człowieka, ale druga – nadmierne gloryfikowanie jednego narodu – jest niepotrzebna, bo sprzyja tworzeniu kolejnych granic. Obie postawy mają za zadanie oddzielić Żydów pewną granicą od reszty ludzi – jako gorszych lub jako lepszych, a przecież wszyscy powinni być traktowani w taki sam sposób. Wydaje mi się jednak, że mimo wyraźnie widocznej wśród niektórych grup społecznych woli osłabienia roli granic, one stale istnieją, co więcej – umacniają się. Mamy do czynienia ze wzrostem znaczenia banalnych rozróżnień, opartych na archaicznej, sięgającej najdawniejszych czasów, dychotomii: „swój – obcy”. Jest to prosty zabieg polegający na wrzucaniu wszystkich „trochę innych” do jednego worka. Przykładem może być recepcja ostatniego filmu Władysława Pasikowskiego pt. Pokłosie, po którym aktor Maciej Stuhr został zbojkotowany przez wielu internautów i niektóre środowiska narodowo-konserwatywne. Niektórzy Polacy zaszufladkowali go jako Żyda i wroga polskości, rozmywając granicę pomiędzy rzeczywistymi poglądami aktora a specyfiką jego roli, a jednocześnie tworząc sztywną granicę pomiędzy „obcym” Stuhrem a prawdziwymi Polakami. Nikną granice w polityce. Ciężko dziś znaleźć partię ściśle lewicową czy prawicową, gdyż ideologie ustąpiły miejsca doraźnym sloganom. Prawo i Sprawiedliwość, uważane za partię prawicową, używa haseł państwa socjalnego i postuluje zwiększenie znaczenia związków zawodowych, zbliżając się w kierunku lewicy. Platforma Obywatelska w gruncie rzeczy nie deklaruje żadnego określonego i konsekwentnego programu politycznego, a jednak bardziej skłonni jesteśmy uznawać ją za partię lewicową – głównie dlatego, że jest ona głównym konkurentem „prawicowego” PiS-u. Zwycięża tu potrzeba tworzenia atmosfery antagonizmu, któremu podporządkowana jest racjonalna ocena poszczególnych projektów politycznych. W umysłach wyborców nadal pokutuje sztywny podział na lewicę i prawicę, a dziś jest on przecież zupełnie nieadekwatny: różnice dzielące socjaldemokratów i komunistów, a na prawicy – nacjonalistów i umiarkowanych chadeków, nie pozwalają na tworzenie prostych, dychotomicznych podziałów. Innym przykładem są mogą być problemy z imigrantami w krajach Europy Zachodniej, zwłaszcza w Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii. Początkowo, w ramach otwartości i chęci likwidacji granic, państwa te same zachęcały obywateli innych krajów do osiedlania się na ich terenie. Dziś te mniejszości zamykają się w gettach i spotykają się z niechęcią ludności miejscowej, zresztą odwzajemnioną. Podczas gdy wielu ludzi akceptuje rozmaite odmienności, równie wielu w prosty sposób dzieli wszystkich wokół siebie na „swoich” i „obcych”. Dla osoby bardzo konserwatywnej tacy ludzie jak ateista, protestant, Żyd, Murzyn, homoseksualista, satanista czy pedofil znajdą się razem po jednej stronie barykady. Co więcej, ktoś, kto spełnia jeden z powyższych warunków, często opatrywany jest także pozostałymi etykietami – bo gej to przecież na pewno pedofil, każdy Żyd to Antypolak, zaś ateista to po prostu zakamuflowany satanista. Wodą na młyn dla takich tendencji jest tworzenie szczegółowych rozróżnień związanych z tożsamością, np. seksualną. Odróżnianie homoseksualistów, biseksualistów, transseksualistów, metroseksualistów, transwestytów, panseksualistów, ambiseksualistów i wszelkich innych odmienności z jednej strony wskazuje na różnorodność i włącza do dyskursu grupy marginesu, z drugiej prowadzi do szkodliwej stereotypizacji ze strony konserwatystów.. W konsekwencji chęć likwidacji granic prowadzi zarazem do ich zaostrzania. Pozostaje pytanie, czy ten wszechobecny proces ma jakieś… granice.
Emil Bajorek Student V roku etnologii i IV roku historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pasjonat komunikacji miejskiej, licencjonowany przewodnik po Krakowie. Oprowadza także po Jaskini Wierzchowskiej Górnej. Lubi kopce, książki, góry, ruiny zamków i tramwaje
85SPOŁECZEŃSTWO
Spotkajmy się na planszy Polacy coraz częściej sięgają po gry planszowe, a polskie wydawnictwa z powodzeniem sprzedają swoje produkty za granicą. Czy „planszówkomania” stała się faktem?
Nie tylko Eurobiznes Powszechnie gry planszowe kojarzą się z rozrywkami rodem z naszego dzieciństwa. Chińczyk, Eurobiznes, Monopoly – to gry, które pamiętamy wszyscy. Niewielu wie, że od czasu tych kultowych planszówek świat gier planszowych ruszył do przodu i niebywale się rozwinął. Gry planszowe wyszły poza schematyczne konstrukcje, polegające na przesuwaniu pionków po kolorowych polach czy dokładaniu kolejnych przedrostków do coraz to bardziej wymyślnych wyrazów. W ostatnich latach twórcy planszówek pokazali, że tak nie musi być. Ich produkty zaskakują nie tylko ciekawymi zasadami, ale i niemniej ważną osnową fabularną. Nie ma chyba tematu, którego nie mogłyby poruszyć gry planszowe – mówi Krzysztof Schechtel, twórca Szlacheckiej Gry Karcianej Veto, której linia fabularna przenosi graczy na pola elekcyjne XVIIwiecznej Polski. Do specyficznych polskich realiów nawiązuje również Kolejka, wydana przez Instytut Pamięci Narodowej, w której gracze ustawiają się kolejkach do PRL-owskich sklepów i realizują wylosowane wcześniej listy zakupów. Przykłady ciekawych fabularnie gier planszowych można mnożyć. W światowym bestsellerze Ticket to Ride gracz wciela się w potentata kolejowego, a jego celem jest rozszerzanie swojej strefy wpływów przez
86
m. in. budowanie linii kolejowych, dworców i innych elementów stalowego szlaku.
Nie tylko dla dzieci Gry planszowe to bardzo potężne medium niosące rozrywkę nie tylko dla dzieci, ale młodzieży i dorosłych, rodziców, dziadków – mówi Maciej Zasowski z wydawnictwa Kuźnia Gier. W ciągu ostatnich lat na rynku gier planszowych widoczne są dwie sprzeczne ze sobą tendencje; z jednej strony daleko idąca specjalizacja, a z drugiej próba tworzenia produktów przeznaczonych dla najróżniejszych odbiorców. Ze specjalizacją związany jest podział gier na wiele kategorii, począwszy od gier dla dzieci, dla młodzieży, przez skomplikowane gry strategiczne, na grach logicznych kończąc. Do innego odbiorcy skierowane są Pędzące Żółwie a do innego planszowa wersja Gry o Tron czy Neuroshima Hex. Na jednym biegunie mamy gry, przy których tak samo bawią się zarówno dorośli, jak i dzieci. Takie gry są zwykle wielkimi hitami sprzedażowymi, bestsellerami na całym świecie – komentuje Zasowski. Przykładem mogą być Osadnicy z Catanu, których zasady są tak klarowne, że można się ich nauczyć w kilka minut. Jednak z drugiej strony sposobów na zwycięstwo jest tak wiele, że nawet dla bardziej doświadczonych graczy może to stanowić
nie lada łamigłówkę! Podobnie sytuacja wygląda przy Abalone. Rozgrywka polega na przesuwaniu czarnych i białych kulek po planszy w kształcie sześciokąta, co na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo proste. Po kilku rozgrywkach widać jednak, że każdy mecz może wyglądać inaczej i stanowić ogromne wyzwanie intelektualne. Warto wspomnieć, że gra Abalone została uznana za najlepszą grę umysłową 1990 roku przez stowarzyszenie MENSA.
by gry zostały zaakceptowane jako rozrywka również dla dorosłych. Nie czarujmy się, część osób nigdy tego nie zaakceptuje.
Polskie gry na Zachodzie
Niemcy przodują w dziedzinie gier planszowych. To właśnie tam w latach 80. rozpoczął się boom na tego typu rozrywkę. Od 1983 roku w Essen zaczęły odbywać się targi Spiel – największa impreza w Europie poświęcona planszówkom. Czy Polskę dotknęła już To właśnie tam przyznawana jest wspomniana planszówkomania? wcześniej coroczna nagroda za najlepszą grę planszową. Gry planszowe w Polsce to sektor ciągle rozwiPolska przygoda z międzynarodowymi targajający się. Nie da się jednak ukryć, że widać już mi zaczęła się stosunkowo niedawno. W 2007 pierwsze objawy planszówkomanii. Pojawiają się roku Ignacy Trzewiczek z wydawnictwa Portal pisał: Z mojej perspektyry planszowe to bardzo potężne medium niosące rozrywkę nie tylko dla dzieci, ale wy wszystko zaczęło młodzieży i dorosłych, rodziców, dziadków. się w 2007 roku, kiedy Portal pojechał na specjalistyczne czasopisma poświęcone grom międzynarodowe targi w Essen z grą Neuroshima planszowym, takie jak „Świat Gier Planszowych”. Hex. Pamiętam, co pisali wtedy zagraniczni recenW sieci powstaje coraz więcej amatorskich pod- zenci, np. Greg J. Schloesser. Napisał wtedy w recencastów, które dotyczą planszówek. Przykładem zji Neuroshimy: „Szczerze mówiąc niewiele wiem – może być serwis Ogryplanszowe.pl, podcast Gry OK, nie wiem nic – o scenie gier planszowych w PolPlanszowe u Wookiego, czy Board Times TV. War- sce, ale jeśli Neuroshima Hex jest jakimś sygnałem, to zauważyć, że temu ostatniemu programowi to jestem pod wrażeniem”. egzemplarzy niektórych gier dostarczył interneOd tego czasu bardzo wiele się zmieniło. Neutowy sklep Merlin.pl, który dotychczas znany był roshima Hex ciągle święci tryumfy za granicą przede wszystkim ze sprzedaży książek i muzy- i w Polsce, również dzięki przeniesieniu jej na ki. Świadczy to o tym, że zainteresowanie grami tablety i telefony komórkowe. Coraz więcej polstale rośnie. skich wydawnictw decyduje się na przedstawienie swoich produktów zagranicznemu odbiorcy. Z biegiem lat obserwujemy silnie rosnące zainteJeszcze kilka lat temu byliśmy pewnym novum resowanie grami planszowymi. Przejawia się ono na Zachodzie, ale z roku na rok nasze gry są conie tylko w zakupach, ale też w ilości imprez, na raz lepsze i zdobywamy uznanie na Zachodzie – których możemy spotkać gry planszowe. Najwiękmówi Maciej Zasowski. sza taka impreza, GRAMY w Gdańsku w listopadzie Coraz więcej polskich wydawnictw decyduje się na 2012 roku, zgromadziła 5000 uczestników – powiedziała Magdalena Jedlińska pracująca dla Re- przedstawienie swoich produktów zagranicznemu bel.pl, jednego z największych sklepów sprzeda- odbiorcy. Przykładem mogą być Alcatraz: The Escape Goat, której licencja została sprzedana nie tylko na jących gry planszowe. Zachód, ale także do Kazachstanu i Rosji, czy wspoMniej entuzjastyczny jest Adam Kałuża, autor K2 – jedynej polskiej gry planszowej nominowa- mniana wcześniej K2 Adama Kałuży, nominowana do Spiel des Jahres 2012. Po raz pierwszy w trzydzienej do nagrody Spiel des Jahres 2012 (najbardziej prestiżowej nagrody przyznawanej grom plan- stoletniej historii tej nagrody zdarzyło się, że wyróżnienie otrzymała polska gra. Mamy z czego być dumszowym). Postrzeganie gier planszowych w nani – podkreśla Magdalena Jedlińska. szym kraju zmienia się, ale ciągle potrzeba czasu,
G
87SPOŁECZEŃSTWO
Gry planszowe łączą ludzi Trudno zaprzeczyć, że jedną z największych zalet gier planszowych jest ich aspekt społeczny. W czasach gdy na rynku rozrywki dominują gry komputerowe i programy rozrywkowe, gra planszowa może
być powodem i świetnym punktem wyjścia dla spotkania ze znajomymi lub spędzenia czasu z rodziną. – W planszówki gram ze swoimi dziećmi, mężem, przyjaciółmi, rodzicami – podkreśla Magdalena Jedlińska. – Nie ma osoby, której gry towarzyskie się nie spodobają. To tylko kwestia znalezienia dobrego tytułu.
Konrad Chwast Chodziłem do przedszkola nr 9 w Olkuszu, później do szkoły podstawowej im. Jarosława Iwaszkiewicza w Olkuszu, gimnazjum im. Stanisława Wyspiańskiego, liceum im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego przy ul. Korczaka również w Olkuszu. Zarówno przekorni patroni szkół, do których uczęszczałem, jak i nazwa ulicy, przy której znajdowało się moje liceum, nadały zarówno mojemu sposobowi myślenia, jak i sposobowi bycia gorzkich barw. Dlatego wszystkie moje teksty nie są dziełem dziennikarskiego wykształcenia, a jedynie przypływu emocji i doświadczeń życiowych.
K Przechowane w intertekście
92
Pieśni Czyniących
W pogoni za teatrem
Esej o tym, co staje się esejem
96
99
102
Bajka hermetyczna
77
K
ULTURA
Przechowane w intertekście Postmodernistyczny intertekst w kontekście poszukiwań tożsamościowych mieszkańców Quebecu wydaje się tym, czym dla Polaków polskojęzyczne dzieła w okresie zaborów. Analogia ta będzie lepiej widoczna, jeśli powołamy się na teorię postkolonializmu głoszoną m.in. przez Ewę Thompson, która porównuje sytuację pozaborowej, powojennej Polski do narodów zajmujących tereny byłych kolonii angielskich i francuskich.
Obecna prowincja Quebec znajduje się na terenach, które uległy podwójnej kolonizacji – najpierw zostały zajęte przez Francuzów (1534), potem przez Anglików (1763). Rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej zostali więc niemal wyparci przez przybyszów zza Oceanu, a następnie z trudem zasymilowaną ludność francuskojęzyczną usiłowano zanglicyzować. Po wkroczeniu Anglii, a także późniejszym podziale terenów na Górną (anglosaską) i Dolną (francuską) Kanadę konflikt między frankofonami i anglofonami podsycała gorsza sytuacja materialna i niższy status społeczny tych pierwszych. Francuscy Kanadyjczycy trudnili się zwykle źle opłacanymi pracami fizycznymi na rzecz anglojęzycznych panów. Po zakończonej klęską rebelii patriotycznej, która była próbą uzyskania pełnej niepodległości Dolnej Kanady, sytuacja jeszcze się pogorszyła. W swoim raporcie z 1839 roku kanadyjski gubernator hrabia Durham zapisał: To lud bez historii i literatury, rekomendując unię obydwu Kanad (1840). Wtedy rozpoczął się szereg zmian kulturowych, które w efekcie doprowadziły do powstania federacji czterech kanadyjskich prowincji, w tym Quebecu (1867), wybuchu Spokojnej Rewolucji w latach 60. XX wieku i wprowadzenia Loi 101, czyli Karty praw języka francuskiego w Quebecu (1977), czyniącego język francuski oficjalnym językiem urzędowym prowincji. W miesz-
92
kańcach Quebecu obudziła się potrzeba ochrony tego, co stanowi rdzeń ich tożsamości narodowej – języka. Stąd wzrastające zainteresowanie słowem pisanym i uwielbienie dla poezji, które osiągnęło apogeum podczas pierwszej Nocy Poezji w Montrealu w 1970 roku. Intertekstualność pisarzy Quebecu, zwłaszcza poetów, wyróżnia właśnie podkreślanie językowego pochodzenia, tożsamości kulturowej ma ona narodowy charakter. Rozwój w dziedzinie szeroko rozumianej kultury przyczynił się do tego, że dziś możemy mówić o Quebecu jako o narodzie, chociaż terytorialnie jest on częścią Kanady. Intertekst w dziełach twórców Quebecu jest więc nie tylko grą z erudycją czytelników, ale też narzędziem walki, ocalającym pamięć o języku, który dał podstawy współczesnemu „małemu ludowi” Kanady. Jednym z poetów debiutujących w okresie wielkich przemian społeczno-kulturowych prowincji jest Claude Beausoleil (ur. 1948). W jego twórczości pojawiają się cytaty i nawiązania do twórców z epok poprzednich, zaadaptowane do współczesnych wersów, tworzą całość, która formuje nowy sens. Jest on także jednym z tych poetów, którzy przywiązanie do swoich korzeni wyrażają poprzez tematykę związaną z miastem – najczęściej Montrealem. Artysta ten tworzy w duchu modernistycznej i postmoder-
nistycznej literatury europejskiej, stosuje podobne środki formalne, nie wyrzeka się wpływów europejskich (np. Beaudelaire’a), a jednak potrafi pogodzić to wszystko ze światopoglądem, którego punkt odniesienia stanowi zawsze historia i kultura jego małej ojczyzny. Nie dziwi więc fakt, że poetą, do którego często powraca, jest sztandarowa postać literatury Quebecu, wpisująca się w szereg poetów przeklętych – Émile Nelligan (1879-1941). Claude Beausoleil często wraca do wiersza Nelligana pt. Zimowy ogród: „O, jakże śnieg naśnieżył! Szronowy ogród – szyba ma. O, jakże śnieg naśnieżył! W spazmie me życie trwa, Gdy z bólem się mierzy, mierzy! Wszystkie stawy ściął już mróz, Czarna ma dusza: Gdzie żyję? Gdzie bieżę? Wszystkie nadzieje ściął już mróz; Norwegią nową jestem, skąd wiem, że Bladych cieni odszedł tłum. […] Trzeba zaznaczyć, że Beausoleil nieprzypadkowo zestawia ze sobą te motywy – twórczość i postać Nelligana oraz Montreal. Dla obydwu poetów ta metropolia jest miastem pochodzenia. Uczucie wewnętrznego rozdarcia wydaje się być od zawsze wpisane w miejskie ulice. W jednym ze swych wierszy, Bez końca Montreal, Beausoleil pisze o „Montrealu nelligańskim”, roztaczając nieco irrealistyczną, tajemniczą wizję miasta. To Montreal zimowy, Montreal o stu twarzach, z których każda skrywa inny sekret. Nelligan reprezentuje rodzaj pewnej syntezy romantyczno-symbolicznej, zamiłowanie do przeszłości, wewnętrzne wygnanie, walkę o tożsamość poprzez poezję, fascynację upływem czasu, dzieciństwem. To wszystko przedstawia go jako jednego z pierwszych wzorcowych poetów Quebecu, zdolnych uczynić z braku i wyobcowania archetyp poetycki prowincji. Beausoleil, cytując Nelligana, podkreśla więc wyjątkowość narodu zakotwiczonego w modernistycznej i postmodernistycznej przestrzeni Kanady. We wspomnianym już poemacie Claude Beausoleil pisze, przywołując słowa Nelligana: Oniryczna biel utrwala szronowy ogród Nieutulony chłód lamentuje u okien W tej zamieci zacierającej granice Wiatr spycha hałdy drgającej magii W ten sposób jeden z najpopularniejszych stereotypów na temat Quebecu (kraina śniegu) przekształ-
ca się w bramę do magicznego świata,. jJest to jednak magia bliższa realizmowi magicznemu. Montreal przedstawiono tu jako piękny i zadziwiający, ale i nieco niebezpieczny – wyczuwa się w nim pewną pustkę obok „codziennego snu”. To nelligański, a jednak bardzo współczesny opis przestrzeni miejskiej. Dawne teksty wracają często, by opiewać na nowo ducha tej prowincji. Jeszcze dalej czytamy: W tej przestrzeni gdzież żyję gdzież bieżę Norwegio nowa/ Zatrzymywana przez mechanizmy swych scenariuszy Montrealu. Te pytania zadawane jestsą od stuleci: „dokąd zmierzam” i dokąd zmierza Quebec jako naród. Beausoleil przetwarza nelligańską koncepcję świata na swój sposób. Przepisuje słowa poety, by gotransponować go do roli rzecznika współczesnej rzeczywistości Quebecu. Modernistyczne miasto Nelligana przekształca się w postmodernistyczne miasto Beausoleila, zachowując ciągłość historii. „Nowa Norwegia” wraca w poemacie Beausoleila, by pokazać, że jarzmo zimy nie jest już problemem, ale immanentną cechą tego, co można by określić jako „quebecité” – „quebeckość”. W efekcie stereotypowa zimowa kraina zyskuje pozytywny wydźwięk jako jeden z kluczy służących do poskładania fragmentów tożsamości, poszukiwanej z taką pasją. W innym utworze, Pamięć miasta, Beausoleil zaprasza do świata „codziennej fikcji”, w którym tworzy całą serię obrazów poetyckich, zainspirowanych twórczością i postacią Emila Nelligana. Jego oniryczne, często mroczne wizje, przywodzą na myśl nie tylko symbolistów i spleen Beaudelaire’a, ale i romantyków. W wierszu Beausoleila podmiot liryczny („my”) podkreśla uniwersalność utworu, a nawiązanie kulturowe (Nelligan, Montreal) wskazuje na odrębność, wyjątkowość konkretnej społeczności: wrócimy tak jak Nelligan / do płyt i przestrzeni miejskich / jak załamane nocne głosy / do słów i fontann / które zmieniają rzeczy. Świat wyobrażony przesycony jest codziennością. W jednym z wersów pojawia się bezpośrednie odniesienie do innego znanego wiersza Nelligana – Złotego statku: wrócimy na złotych statkach/ jak uśmiechy na autostradzie/ jak nieoczekiwane zdania. Nawiązując do Złotego statku, Beausoleil sygnalizuje chęć przedstawienia u boku symbolistycznych idei Nelligana także jego postaci, integrując go z miejską strukturą nowoczesności, w której żyje. Widzi powiązania między swoją rzeczywistością, a rzeczywistością Nelligana. Poezja jest pośrednikiem pomiędzy przeszło-
93KULTURA
ścią i chwilą obecną, jest zarazem w mieście jak i jest miastem. Sylwetka młodego poety jest wciąż czytelna między ulicami, w światłach Montrealu, w jego atmosferze. Poprzez świat wyobrażony Beausoleil powraca do czasów kandyjsko-francuskiego poety przeklętego, ale powierzchnie przeszłości i teraźniejszości przenikają się i uzupełniają, tworząc nową rzeczywistość Montrealu, który jest zarazem Montrealem Nelligana i Beausoleila. Beausoleil, sam będąc poetą barów i ulic, obserwuje trasę Nalligana, nadaje formę działaniom swojego poprzednika i przybliża go czytelnikom. Nelligan w Montrealu, Nelligan idący w dół ulicy Saint-Denis, Nelligan w barze, Nelligan, który spaceruje, obserwuje, przystaje na placu, gwiżdże… – ożywiona legenda w dobrze znanej przestrzeni. Poeta przeklęty jest zatem podobny do Beausoleila pod względem wrażliwości artystycznej i poziomu siły tworzenia. Szaleństwo kreacji, esencja poezji, są takie same dla obydwu poetów, nawet jeśli używają oni różnych środków wyrazu. Montreal, jako temat
twórczości, zajmuje więcej miejsca u Beausoleila, ale co do obecności w tym mieście i wiedzy na temat jego sekretów – obydwaj artyści są równi. Literatura od zawsze pozwalała przekazywać dziedzictwo narodowe, kształtowała poglądy, utrwalała pamięć, pomagała poskładać fragmentaryczną tożsamość. W pewnych warunkach historycznych indywidualizm dzieła literackiego zaciera się na rzecz przekazywanych wartości dodatkowych, uniwersalnych dla danej kultury. Społeczno-historyczne przemiany dodają do twórczości autora szeroki kontekst narodowy. Tym bardziej, gdy sam autor potrafi umiejętnie zintegrować przeszłość ze swoim światopoglądem. Duch Quebecu wciąż jest taki sam – zmienia się jedynie sposób jego wyrażania. W Pamięci miasta podróż sentymentalną Beausoleila-Nelligana kończą słowa najlepiej oddające narodowy charakter intertekstu literackiego w kulturze Quebecu: nasza codzienność to pragnienia powróciliśmy więc jak Nelligan wszystko powraca co trwa.
Paulina Jarząbek Absolwentka filologii romańskiej Uniwersytetu Pedagogicznego i kulturoznawstwa Akademii Ignatianum. Obecnie realizuje się m.in. jako współredaktorka strony internetowej Polskiego Oficjalnego Fan Clubu Garou i wolontariuszka Stowarzyszenia Promocji Sztuki Kabaretowej „PAKA”, co pozwala jej łączyć miłość do tłumaczeń, pisarstwa i kabaretu.
95KULTURA
Pieśni Czyniących Jarosław Grzędowicz, Pan Lodowego Ogrodu (t. IV), Warszawa 2012
Ponieważ pisanie o najnowszej literaturze polskiej zwykle grozi w moim przypadku zwykle darciem kotów – ostatnio szczególnie tych czarno-białych – z pewnością ryknąłbym szczerym śmiechem, gdyby ktoś na fali millenarystycznego profetyzmu wyprorokował mi, że na łamach 5. numeru „Spectrum” zrecenzuję polską premierę książkową. To nie tak, że nie zgadzam się z intencją hasła „dobre, bo polskie”; po prostu uważam, że założony w nim związek przyczynowo-skutkowy jest co najmniej dyskusyjny, a sama konieczność podobnego waloryzowania czegokolwiek (od Masłowskiej po masło) – niepokojąca. Dlatego cieszę się niezmiernie i autentycznie, że schyłek 2012 roku przyniósł długo oczekiwaną premierę ostatniego tomu Pana Lodowego Ogrodu: powieści, która winna być gorliwie promowana, szeroko rekomendowana i fachowo tłumaczona nie tylko z racji patriotycznego obowiązku, lecz przede wszystkimi dla maestrii autorskiego pióra – a więc tego, co w krytyce literackiej należy doceniać w pierwszej kolejności. Jarosław Grzędowicz jest pod wieloma względami przeciwieństwem Andrzeja Sapkowskiego. Sapkowski pisał świetne opowiadania i kiepskie powieści – Grzędowicz pisze kiepskie opowiadania, ale za to świetne powieści. Sapkowskiemu zawsze szło lepiej parodiowanie konwencji – Grzędowicz odnalazł swój styl w twórczym jej rozwijaniu. Sapkowski został wreszcie nestorem polskiej fantastyki – a Grzędowicz cieszyć się może pozycją sukcesora, oczekującego ze spokojem należnej mu schedy. W istocie bowiem, jakkolwiek twórczość Sapkowskiego może być jeszcze określana mianem postmodernistycznej czy – w końcu niekiedy
96
bywa to tożsame – humorystycznej fantasy, tak proza Grzędowicza zaczyna już być od skonwencjonalizowanych wzorców fantastycznych daleka, co zresztą chórem zachwalają prozaicy tak dla najnowszej polskiej literatury zasłużeni, jak Jacek Dukaj (Król bólu) czy Rafał A. Ziemkiewicz (Walc stulecia). Pan Lodowego Ogrodu nie ma jednak w Polsce precedensów – Grzędowicz stał się dzięki niemu w Polsce kimś formatu Neala Stephensona czy Neila Gaimana, pisarzy dobrze znanych z twórczego wykorzystywania osiągnięć prozy postmodernistycznej na niwie szeroko (oj bardzo, bardzo szeroko) rozumianej fantastyki. I rzeczywiście, trudno byłoby tu cokolwiek wskórać tradycyjnymi klasyfikacjami: bo i jak niby zakwalifikować tętniącą od nordyckich alegacji powieść o kosmicznej podróży Polako-Chorwato-Fina, Vuko Drakkainena, ku odległemu światu Midgaardu, w którym członkowie poprzedniej ekspedycji ziemskiej utylizują czynnik M („mnemosterowalne nanowektory”, czyli, dla niewtajemniczonych: magia, a dla nieznających czwartego tomu: spoiler) do podźwignięcia autochtonów z jesieni średniowiecza? Grzędowicz rzuca czytelników w sam środek skrajnie obcego, fantasmagorycznego świata, płynnie przechodząc między różnorodnymi konwencjami literackimi i wprawnie żonglując inteligentnymi aluzjami, rzucanymi mimochodem przez jedną z najbardziej pełnokrwistych postaci fantastyki od czasów Yarpena Zirgina i feldmarszałka Dudy. Vuko Drakkainen jest w istocie rzeczy głównym atutem fabularnym Pana Lodowego Ogrodu: cyniczny, ironiczny i bionicznie augmentowany rębajło, klnący siarczyście po chorwacku (chmury tagów największych internetowych transla-
torów chorwacko-polskich pęcznieją od co pikantniejszych wypisów z Grzędowicza) na tyle zjednuje sobie czytelniczą sympatię, by zrazu smutkiem napawało, że z obowiązków protagonisty luzuje go dość szybko Terkej Tendżaruk, znany jako Filar, syn Oszczepnika albo następca Tygrysiego Tronu i Pan Świata – autochton z odległego Amitraju, odpowiedzialny za narrację prowadzoną z innego punktu widzenia i innego zarazem krańca świata. Podwójność wątku narracyjnego dobrze jednak służy tak rozbudowanej fabule: buddyjski temperament Terkeja Tendżaruka, skazanego w wyniku rewolty w Amitraju na banicję i wędrówkę w dzicz ku dorosłości, wspaniale tonuje rozbuchaną osobowość Vuko Drakkainena – zwłaszcza, że kontrast ten udaje się utrzymać Grzędowiczowi aż do ostatniej strony cyklu, co ma istotny wpływ na jakość jego zakończenia. Najciekawiej jednak przedstawiony został los członków owej zaginionej ekspedycji: każdy z nich otumaniony wolą mocy, jaką wzmógł w nich czynnik M, postanowił ni mniej, ni więcej, a zyskać władzę nad światem – i to na taką skalę, że wysłanie ginącej planecie z odsieczą Vuko Drakkainena stało się priorytetem władz ziemskich. Tym bardziej, iż akademicy, drżący na co dzień najwyżej przed wskaźnikiem Hirscha, nie tylko znakomicie poradzili sobie w obcym habitacie, ale i momentalnie uwikłali się w niebezpieczne związki wiedzy i władzy. I tak: Ulrike Freihoff opanowała kult amitrajski Podziemnej Matki, poznając stokrotne korzyści płynące z teokracji, Van Dyken postawił na kontrolę umysłów i nekromancję, równocześnie kojąc holenderskiego ducha modelowaniem w okolicznym krajobrazie żywej ekfrazy płócien Hieronima Boscha, a Passionaria Callo wybrała postfeministyczny mistycyzm, stając się Naszą Panią Bolesną i – jak pokazały wydarzenia tomu III i IV – najsłabszym graczem politycznym uniwersum. Najciekawiej postąpił ostatni z przetrwałych członków ekspedycji, Olaf Fjollsfinn, który, zdradzony przez współtowarzyszy, podźwignął z morskich odmętów twierdzę Lodowego Ogrodu, lokalną utopię dla autochtonów zbiegłych spod tyranii Czyniących – jak szybko zaczęto nazywać rosnących w siłę Ziemian. Opis powstania Lodowego Ogrodu, będącego czymś na skrzyżowaniu najeżonego trebuszami Flaktürmu i tętniącego magiczną mocą uroczyska, jest nieprzeciętnym arcydziełem fantastycznego światotwórstwa: Ogród narodził się bowiem z cybernetycznego okruchu lodu, Ziarna, w którym Fjollsfinn zdołał zawrzeć dostateczny potencjał reprodukcyj-
no-kombinatoryczny, by umożliwić (oczywiście za pośrednictwem wbudowanych weń mnemosterowalnych nanowektorów) modelowanie świata mocą samego rozumu. Oczywiście, mimo niewątpliwych zalet intelektu, tytułowy władca Lodowego Ogrodu nigdy nie zyskał omnipotencji i nie mógł kontrolować całości swej wizji tak, by w odleglejszych partiach grodziszcza nie poczęły pączkować Escherowe schody czy trójkąty Penrose’a – niemniej jednak i tak udało mu się zapewnić autarkiczną niezależność gospodarce oraz względne szczęście poddanym (jeśli nie liczyć losu zdradzieckiego Szkarłata, którego psychikę trzeba było przepuścić przez oczyszczające filtry dystopii, możliwej, a jakże, do zaprogramowania w logicznych matrycach anty-Ziarna). Najbardziej jednak w Panu Lodowego Ogrodu urzekła mnie maestria, z jaką Grzędowicz potrafi zdetonować patetyczne partie powieści ładunkami o zupełnie innym kalibrze retorycznym – co ujawniło się chociażby w rewelacyjnym pomyśle skonfrontowania widowiskowego oblężenia Ogrodu przez połączone floty Czyniących z finałową walką wszystkich protagonistów i antagonistów na Wyspie Śmierci, rozstrzygniętą z użyciem dzidy, zatrutego bicza, sopla oraz śliwkowej pestki. Na przestrzeni całej fabuły za podobne zmiany tonacji odpowiada niezastąpiony Vuko Drakkainen, prowadzący egzystencjalne dysputy z mówiącym (za sprawą mnemosterowalnych nanowektorów) koniem Jadranem i kłócący się z własnym implantem neuronalnym, wizualizującym się jako wróżka Cyfral. Same interakcje z napotykanymi przez Vuka obcymi nacjami wykorzystał jednak Grzędowicz już nie tylko w celach humorystycznych, lecz do zbeletryzowania filozoficznych problemów dialogu międzykulturowego – jak na przykład niemożności przetłumaczenia orientacyjnych koordynat „na dwunastej” czy „na trzeciej” na język tych, którzy nie tylko nie używali nigdy zegarków, ale nie znali nawet miar czasu czy odległości. To właśnie jest głównym atutem nowoczesnej fantastyki: nie wypada już w szerokim świecie wychylać eliksiru „Wypij mnie”, aby dowolnie zmieniać właściwości fizyczne istot humanoidalnych czy w jakikolwiek inny sposób wpływać na jakość przemiany materii. Czasy współczesne obligują do tego, by nie wystawiać już na tak ciężką próbę kruchych założeń logicznych fantastycznego świata – w przeciwnym bowiem wypadku ani się obejrzymy, a ziści się wizja Umberta Eco, w której rzeczywistość nie tylko przerośnie fikcję, ale zacznie ją wyprzedzać, by biec przodem i naprawiać szkody, których fikcja dopiero narobi.
97KULTURA
Ponieważ nie lubię mnożyć recenzenckich spoilerów, a z drugiej strony nie wyobrażam sobie kontynuowania listy zalet Pana Lodowego Ogrodu bez zdradzania kolejnych zwrotów akcji, zakończę ją wymienieniem tej jedynej wady, która zauważalnie obniża mą entuzjastyczną ocenę całego cyklu – jest nią mianowicie odcinkowość. Niedobrze, bardzo niedobrze, gdy na narrację przestaje wpływać sprawnie poprowadzona intryga, a zaczyna zwyżkujący wskaźnik sprzedaży czy serialowej proweniencji jedność czasu i emisji akcji: kiedy jesienią 2009 roku Jarosław Grzędowicz zakończył tom trzeci Pana Lodowego Ogrodu radosnym: „Ulfie! Z tyłu! Wąż się obudził!”, był to jeden z tych momentów w historii literatury, w których chwyt cliffhangera staje się tak kurczowy, że odrętwieniu uległ i język czytelnika, zniesmaczonego tak sztucznym graniem na zwłokę. W efekcie można teraz zapomnieć
o lekturze ostatniego tomu tetralogii bez uprzedniego przypomnienia sobie wszystkich wątków z części poprzednich, co dla osób ceniących sobie fabularną autonomię tomów większych cykli prozatorskich może być bardzo niemiłym zaskoczeniem – zwłaszcza, że co wnikliwsi czytelnicy różnorakich sag fantastycznych z pewnością wiedzą, jak umiejętnie pleść można główny wątek bez ustawicznego rwania jego epizodycznej osnowy. Formułując rzecz wprost lub, jak to się w towarzystwie mawia, zamiast pointy: szkoda, po prostu szkoda, by splendoru tak świetnej i niezwykłej książce ujmowała którakolwiek z tych błahostek, które w Polsce tak błędnie i tak zarazem znacząco przywykło się określać prozaicznymi. Zwłaszcza, że do czasu przełożenia Pana Lodowego Ogrodu na języki panujące, literatura na świecie może nam wreszcie czegoś pozazdrościć.
Krzysztof M. Maj Student filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zajmuje się literaturą utopijną, futurologią i fantastyką oraz twórczością satyryczną.
98
W pogoni za teatrem Teatr tym się różni od kina, że film, który chce się zobaczyć, można obejrzeć wszędzie, spektakl teatralny na żywo – już nie. Choć polski teatr jest ceniony na świecie, nie mamy żadnej mocno osadzonej w historii świątyni sztuki, która przyciągałaby wyznawców z całej Europy.
Każdy, nawet niezbyt obeznany ze sztuką, kojarzy Metropolitan Opera, Broadway Theatre czy rewiowy teatr Moulin Rouge. A nawet jeśli wydaje się, że nie wszyscy słyszeli o teatralnych projektach w takich miastach jak Bayreuth czy Salzburg, to liczba osób odwiedzających te miejsca przez wzgląd na teatr świadczy inaczej. Są miasta, które z teatrem kojarzy nawet ktoś, kto nigdy w życiu w nim nie był.
Londyński mecz z Szekspirem The Globe jest najsłynniejszym europejskim teatrem ze względu na jego artystyczną tradycję. Teatr Szekspira działał w pierwszej połowie XVII wieku, kiedy to jego udziałowiec święcił największe tryumfy dramatyczne. Dzisiaj Teatr Pod Kulą Ziemską to rekonstrukcja budynku, próba mająca na celu zachowanie dawnej atmosfery przedstawień i odzwierciedlenie ówczesnych realiów. W czasach Szekspira najubożsi widzowie, tzw. kiełbie, mogli kupić bilety już za jednego pensa i gromadzili się – w przeciwieństwie do bogatszych – pod sceną, która w amfiteatralnej budowli znajdowała się pod gołym niebem. Ówczesną widownię najlepiej przyrównać do dzisiejszych kibiców piłkarskich – podpity i rozentuzjazmowany tłum żuł czosnek, jadł orzeszki, pił piwo, komentując i w ekspresyjny sposób wyrażając swoją opinię w trakcie przedstawienia. Wybrałam się do The Globe na premierę Makbeta w reżyserii Lucy Bailey. Zakupiłam najtańsze bilety (choć dziś to koszt pięciu funtów), by w stojącym tłumie zaczerpnąć coś z tamtej atmosfery. Społeczne różnice już się zatarły, a wyznacznikami miejsca, bardziej niż status społeczny, są refleks, determinacja i szczęście – komu udało się zarezerwować bilety odpowiednio wcześnie, ten siedział na balkonie, reszta stała ponad cztery godziny pod sceną. Próbowałam odczuć atmosferę sprzed pięciu wieków. Peter Brook pisał o obchodach czterechsetlecia urodzin Szekspira: I oto w momencie, gdy zadzwoniły kieliszki – nie więcej niż przez ułamek sekundy – przez wspólną świadomość wszystkich zebranych przemknęła jedna, dokładnie ta sama refleksja: że taki człowiek istniał czterysta lat temu, i że właśnie dlatego zebraliśmy się tutaj. Mogłabym przysiąc, że przez chwilę czułam ulatniający się zapach czosnku…
Mediolańska borghesia Wybudowany w drugiej połowie XVIII wieku Teatro alla Scala to najsłynniejsza scena w Europie i jedna z najbardziej znanych oper na świecie. Recital w mediolańskiej La Scali oglądałam z trzeciego balkonu. Wejście na ten najodleglejszy zakątek widowni znajdowało się na bocznej ścianie teatru i wyglądało jak przeciętna klatka schodowa. Wszystko po to,
99KULTURA
by panie w sukniach i perłach, z biletem za ponad 100 euro, nie musiały widzieć mnie – w dżinsach i t-shircie (i ze „wstydliwym” biletem za 10 euro). Poszłam się na recital Aleksandry Kurzak, wybierając repertuar nieco „w ciemno”. Intuicja nie zwiodła mnie z dwóch powodów. Po pierwsze, dziś pani Kurzak jest jedną z najsłynniejszych światowych sopranistek i właśnie wydała płytę w renomowanej wytwórni, a po drugie – gdyby był to „pełnowymiarowy” spektakl, nabawiłabym się reumatyzmu. Chcąc dojrzeć cokolwiek na scenie, należało nieźle się nagimnastykować, stojąc koło siedzenia na palcach – co zresztą przez dwie godziny robiła zdecydowana większość widzów z naszego balkonu. Siedząc na swoim miejscu, można było oglądać „śpiewający” żyrandol. Ponieważ najżywszym ruchem na scenie były przesuwające się po klawiaturze fortepianu dłonie, mogłam w spokoju zapaść się w fotel i posłuchać polskich przyśpiewek(!) w najsłynniejszej operze Europy.
Amerykański sen teatromana Broadwayu – najdłuższej ulicy świata, wraz z Times Square – środkową jej częścią, będącą epicentrum współczesnej sztuki rozrywkowej, nie trzeba nikomu przybliżać. Nowojorczykom nie trzeba również przedstawiać Altar boyz w reżyserii Stafforda Arimana – jednego z najdłużej granych spektakli off-broadway. Pokrótce: Backstreet boys w wydaniu chrześcijańskim. Typowe młodzieńcze rozterki pięknych chłopców, którzy tańczą, śpiewają i przyprawiają widownię, a zwłaszcza jej damską część, o piski, krzyki i omdlenia. Amerykańska sztuka była na przeciwnym biegunie w stosunku do przedstawień w La Scali. W Mediolanie – patos, blichtr i świadomość obcowania z wysoką kulturą, w Nowym Jorku – śmiech, śpiew, zabawa i radość. Elegancja kontra swoboda. We Włoszech ostentacyjne strzepywanie pyłków z fraka przed wejściem, a w Ameryce kupowanie popcornu. Na Broadwayu teatr przypomina multipleks z kilkoma piętrami obszernych sal. W La Scali pałac, w którym unosi się dawny sznyt i wydaje się, że styl i konwenanse nie zmieniły się od czasów pierwszych występujących tam śpiewaków.
Polskie kapliczki sztuki W Polsce są punkty na mapie, gdzie jeździ się przede wszystkim dla teatru, ale to raczej punkciki – małe wioski czy miasteczka, których urok i specyfika teatralnej materii przyciągają teatromanów. Gardzienice, będące próbą zbliżenia się do greckich źródeł kultury, słyną z domowej atmosfery i kreacji odrębnego, alternatywnego świata sztuki. Mocno nasycony muzycznością i plastycznością teatr Wierszalin z Supraśla jest silnie zakorzeniony w dziedzictwie kulturowym pogranicza. Wracam w te miejsca regularnie, nie tylko dla ich nowych teatralnych przedsięwzięć, ale właśnie po to, by poczuć magię odmiennej kultury i móc na miejsce – wioskę, miasto, czy kraj – spojrzeć właśnie przez pryzmat kreowanej Sztuki.
Magdalena Urbańska Absolwentka teatrologii, studentka filmoznawstwa. Interesuje się teatrem współczesnym.
101KULTURA
Esej o tym, co staje się esejem Niezupełnie wiadomo, w jakim kierunku podąża dziś literatura. Obecnie, po okresie przewartościowania wszystkich wartości, po epoce awangardowego rozsadzania, neoklasycznego spajania, wreszcie postmodernistycznego eklektyzmu, stoimy na granicy nowego porządku. Zatoczyliśmy ogromne koło i teraz, na początku XXI wieku, powracamy do korzeni, ale nie korzeni rozumianych na sposób klasycystyczny, lecz korzeni pierwotnych, stojących u przyczyny wszelkich form ludzkiego wyrazu.
Należy zadać sobie pytanie: skąd właściwie wzięła się literatura? Otóż wykształciła się ona z potężnego zbioru ludowych podań, przekazywanych najpierw ustnie, a następnie w formie pisanej, z pokolenia na pokolenie. Podania te pierwotnie były historycznym zapisem niezwykłych zdarzeń, miejsc, osób i rzeczy, by później, w wyniku zniekształceń związanych z niedoskonałym charakterem przekazu oralnego, przeistoczyć się w legendy i mity. Ale to nie wszystko, bowiem równolegle do swoistych kronik rozwijała się pełnokrwista fikcja, a jej narodziny można datować na moment, w którym człowiek po raz pierwszy odczuł potrzebę stworzenia nad sobą istoty wyższej – boga. Źródłem wszelkiej mitologii jest w zdecydowanej mierze zmyślenie, które z czasem przyodziewa się w szaty dogmatu. Doszło zatem do dziwnej roszady: to, co było historią, stało się fikcją, zaś to, co było zmyśleniem, zaczęto pojmować jako prawdę. Mówiąc inaczej: dzieje mężnego woja pochodzącego z małej wioski w jednej z rzymskich prowincji przyjęły funkcję bajki na dobranoc, zaś opowieść o bogach z Olimpu przeistoczyła się w niepodważalny fakt godzien ofiary z wołu lub dziewicy. Słowo pisane ma zresztą przedziwną tendencję do mieszania światów. Fikcja z łatwością może stać się dla
102
nas rzeczywistością, rzeczywistość zaś, poprzez jej literackie ujęcie, jawić nam się jako odległa baśń nie z tego świata. Ale w tym miejscu mowa o czym innym, nie o psychologii czytania, lecz pisania. O tym, dlaczego religia, będąc zmyśleniem (nie miejsce tu na polemikę na poziomie wiary, niemniej jednak wiemy z całą pewnością, że pioruny są niczym więcej jak wyładowaniami elektrycznymi, zaś sztormy niewiele mają wspólnego z Posejdonem), jest świadomie ujmowana jako prawdziwa i autentyczna i o tym, skąd u twórców bierze się pokusa zafałszowywania rzeczywistości, nadawania jej prawdopodobnych, lecz nieprawdziwych przecież odcieni, zbijania jej w ciasne ramy okładek, tworzenia esencji świata, który wprawdzie zawiera to samo, lecz jakże inaczej wygląda i smakuje! Temat ten pojawia się nie bez powodu. Po kilku tysiącach lat rozwoju naszej cywilizacji w pewnym sensie powróciliśmy do punktu wyjścia. Szeroko rozumianą literaturę możemy umownie podzielić na teksty fikcjonalne, zwane literaturą piękną, oraz teksty niefikcjonalne, pośród których doniosłą rolę odgrywa dziennikarstwo, w szczególności zaś reportaż. W XX wieku te dwie gałęzie literatury niejako zamieniły się miejscami: reportaż zaczął rościć sobie prawo do zmyślenia, zaś pisarze-artyści poszli w kierunku literatury faktu.
W Polsce pierwsza z tendencji jest szczególnie wyraźna w twórczości Melchiora Wańkowicza. Jego teoria mozaiki i metafora płotu w niemal doskonały sposób oddają tok myślenia XX-wiecznego reportażysty, który dzieląc, przenosząc, a następnie łącząc – a więc tworząc na bazie świata realnego nową, fikcjonalną jakość – rościł sobie jednocześnie prawo do niefikcjonalności. Wańkowicz to łączenie odrębnych cząstek świata tłumaczył koniecznością jak najpełniejszego, syntetycznego oddania problemu społecznie istotnego. Jest to jednak wątpliwy wybieg, bowiem ostatecznie nie ma literatury całkowicie oderwanej od świata realnego, zawsze jest ona mozaikowym połączeniem elementów w tym świecie istniejących i, szczególnie jeśli jest literaturą na poziomie, i tak porusza problemy społecznie istotne (prawdę mówiąc, bardzo niewiele jest literatury nieporuszającej takich problemów). Doprawdy trudno ocenić, czy w tym kontekście bardziej dziennikarskie są reportaże Wańkowicza czy Germinal Emila Zoli lub Poczwarka Doroty Terakowskiej. Prawdopodobnie z tego właśnie powodu inaczej zaczął być postrzegany sam gatunek reportażu wielkiego, coraz częściej traktowanego w kategoriach pełnokrwistej literatury. Wiele tekstów de facto dziennikarskich otrzymuje dziś prestiżowe nagrody literackie, a znakomita część lektur studenta filologii polskiej to reportaże. Jest to efekt swoistej hybrydyzacji szeroko rozumianej twórczości literackiej, odbywającej się nie tylko na poziomie gatunków i rodzajów literackich, ale również całych dziedzin twórczości. Ta dowolność i rosnący poziom subiektywizmu oraz przyporządkowania dzieła literackiego nie wzorcowej strukturze gatunku, a strukturze myślowej jego realizatora oraz idei, jaka mu przyświeca, tworzy wspólny dla większości współczesnej literatury efekt, który zdaje się sprowadzać do czegoś, co można umownie określić mianem eseizacji. Pojęcie eseizacji jest tu rozumiane nie tylko jako przejmowanie cech charakterystycznych dla eseju przez inne gatunki literackie i dziennikarskie. Chodzi przede wszystkim o coraz szerszą tendencję do przyjmowania postawy eseistycznej przez pisarzy. O skłonność do subiektywnego, niesystematycznego ujmowania świata, do większej swobody językowej i kompozycyjnej, skłonności do łamania prawideł gatunku oraz do hybrydyzacji, która powoduje, że często nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić przynależności gatunkowej konkretnego dzieła.
Trudno omawiać w tak krótkim szkicu wszystkie obszary piśmiennictwa, pozostańmy więc – z naglącej potrzeby egzemplifikacyjnej – wyłącznie w kręgu dziennikarstwa. Za jeden z niezwykle jaskrawych przykładów eseizowanych tekstów dziennikarskich – choć jest ich całe mnóstwo – bez wątpienia można uznać Wywiad z sobą samą Oriany Fallaci, który – formalnie zachowując wszelkie cechy gatunkowe wywiadu – jest w swej istocie esejem par excellence. Forma wywiadu w niezwykły sposób przysłużyła się w tym przypadku esejowi, podkreślając, a może wręcz wymuszając dyskursywność wywodu, która jest jedną ze sztandarowych cech tego gatunku. Dziennikarz sam sobie zadający pytania i sam udzielający na nie odpowiedzi – sugestywność tego obrazu tworzy jakość wyższego rzędu: jest swego rodzaju kpiną z czystego dziennikarstwa. Krzyczy do odbiorcy: nikt nie zada mi takich pytań, na jakie chciałbym udzielić odpowiedzi, tylko ja sam mogę to zrobić. W tym sensie dziennikarstwo chyli czoła przed czystym esejem. Na pozór może się to wydawać symptomem odwiecznego podziału na dziennikarstwo newsowe i publicystyczne, jednak w rzeczywistości problem sięga dużo głębiej. Nie chodzi tu wyłącznie o subiektywną, autorską wypowiedź na dany temat, lecz o odkrycie siebie, nie tylko przed czytelnikiem, ale przed samym sobą, które czasami przybiera nawet formę walki o własne „ja”. Omawiana skłonność nie mieści się ani w wańkowiczowskiej, ani w anglosaskiej koncepcji dziennikarstwa. Zdaje się ona być trzecim, alternatywnym wyjściem z sytuacji. Przy pełnym zachowaniu niefikcjonalności świata twórca pokazuje własną jego wizję. W reportażu klasycznym ta subiektywna wizja ograniczała się do gate-keepingu, a więc wyboru fragmentów rzeczywistości, które w przekonaniu autora warte są pokazania, ewentualnie takich, które komentują ją w sposób, w jaki powinna być skomentowana. W przypadku tekstów eseizowanych twórca idzie dalej: opis prawdziwych miejsc, osób, przedmiotów i zdarzeń staje się tu wyrafinowaną formą autoprezentacji. Rzeczywistość przedstawiona staje się przez to mocno upodmiotowiona - kluczowe jest to, że twórca dany wycinek rzeczywistości widzi w taki a nie inny sposób, a refleksja nad samym tym wycinkiem odbywa się na ogół przez pryzmat zachwytu nad tym, w jaki sposób twórca tę rzeczywistość obserwuje i dlaczego wybiera ten jej wycinek, a nie inny. Fragment świata staje się tutaj elementem myślowej układanki autora.
103POLITYKA
104
W opisywanych zjawiskach widoczne jest stopniowe wykształcanie się nowego typu podmiotowości, opartej z jednej strony na personalizmie, z drugiej – na kluczowym dla tożsamości danej osoby kontekście. Nie dotyczy to, rzecz jasna, wyłącznie dziennikarstwa czy literatury, lecz całej kultury zachodniej. Nie tylko elitarnych dyskursów artystycznych i akademickich, lecz spraw tak codziennych, jak subkultura, idol, moda i wszelkie inne aspekty przynależności o charakterze tyleż definiującym, co głęboko dyskur-
sywnym, skutkującym w quasi-intymnej relacji wobec wyobrażenia własnego „ja”. Wierzę, że esej jest w mniejszym stopniu gatunkiem literackim, a w większym – sposobem myślenia. Specyfika współczesnego świata – pokawałkowanego, stale przyspieszającego, symulakralnego – sama prowokuje ludzi do myślenia eseistycznego. Jeśli wierzyć, iż teksty kultury antycypują zmiany dziejowe, to należy stwierdzić, iż stoimy dziś u zmierzchu nie tylko epoki, lecz może nawet całej ery.
Mateusz Zimnoch Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Redaktor naczelny Magazynu Spectrum. Wiceprezes Forum Obywatelskiego UJ. .
D Wstęp
Czy Sejm i Senat są zakładnikami rządu? – rozmowa z Andrzejem Pająkiem
Zlikwidujmy Sejm!
– rozmowa z Januszem Sepiołem
109
112
108
D
EBATA
Mistyczny Senat Nie znajdziemy Go ani w głównych wiadomościach, ani na pierwszych stronach gazet. Ogólnie mało się o Nim mówi, bo mało może. Kosztuje blisko 100 milionów złotych rocznie, ale jest niewidoczny. Jest, ale jakby Go nie było. Formalnie i nieformalnie. „Senat RP trzeba usunąć” – hasło słyszane od samych narodzin izby wyższej w Polsce. Istnieje pewna prawidłowość: od zawsze senat chce likwidować opozycja (i to jaka by ona nie była!). Wyjątkiem jest Prawo i Sprawiedliwość, które tradycyjnie nie zmieniło zdania w tej sprawie i wciąż– konsekwentnie – pragnie utrzymać „wyższy” organ z Wiejskiej 6. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Platforma Obywatelska, jeszcze jako opozycja, chóralnie głosiła, że senat trzeba zlikwidować. Niektórzy nawet jej uwierzyli i Platforma zaczęła rządzić. Wtedy jednak mogła spojrzeć na świat nowymi oczyma władzy. Patrząc z tej perspektywy, senat wydał się niesłychanie potrzebny. Teraz, gdy w ławach senackich można spotkać sześćdziesięciu senatorów PO, likwidacja senatu brzmi jak scenariusz filmu science-fiction. „Izba Kropki i Przecinka” – tak mówią złośliwcy. Senatorowie przyjmują zarzut „na klatę” i dumnie odpowiadają, że czasem te kropki i przecinki są ogromnie ważne. Czy mają rację? Janusz Sepioł z PO i Andrzej Pająk z PiS, senatorowie z dwóch przeciwnych obozów, przekonują niemal jednym głosem, że tak. Kropki są ważne.
Mateusz Półchłopek Student III roku architektury i urbanistyki na Politechnice Krakowskiej. Wiceprezes Stowarzyszenia Absolwentów VIII Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie. Reporter radiowy.
Andrzej Pająk – urodzony w Zawoi, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej, w przeszłości pełnił funkcje radnego oraz wójta, a obecnie senatora RP. Wybitny samorządowiec, wielokrotnie nagradzany i wyróżniany za swoją społeczną działalność. Jest m.in. Laureatem Nagrody im. Grzegorza Palki przyznawanej przez Ligę Krajową za wybitne zasługi dla rozwoju samorządności terytorialnej.
Czy Sejm i Senat są zakładnikami rządu? z Andrzejem Pająkiem rozmawia Filip Nowobilski
FN
FN
FN
Co wolałby senator Andrzej Pająk, gdyby miał gwarancję spełnienia swojej politycznej woli: likwidacje senatu, jego reformę, a może – ponieważ z działań i kompetencji senatu jest Pan zadowolony – nic by Pan nie zmieniał? Senatorem jestem krótko, niewiele ponad rok, doświadczenie jeszcze niewielkie, ale na Pana pytania postaram się odpowiedzieć w całości, korzystając z tego doświadczenia oraz własnych przemyśleń. Nie mam dzisiaj możliwości zrealizowania tych pomysłów, ale mam możliwość przedstawienia mojego stanowiska, co zobowiązuje mnie do przekazania Panu podziękowania i wyrażenia wdzięczności za tę szansę. Odpowiadając na to pytanie stwierdzam, że nie jestem zwolennikiem likwidacji senatu, natomiast jestem za jego reformą, ale w połączeniu z reformą sejmu. Uściślając rozumiem, że nie jest Pan zadowolony z działań senatu? Z działań senatu nie jestem zadowolony i uważam, że należy zwiększyć jego kompetencje. Nie sądzi Pan, że obecne kompetencje senatu sprowadzają się praktycznie do spełniania woli posłów? Zgadzam się z Panem, chociaż muszę sprostować, że działania senatu bieżącej kadencji nie sprowadzają się do spełniania woli posłów, ale woli rządu. Sejm jest w jeszcze większym stopniu zakładnikiem rządu niż senat, oczywiście nie można tu mówić o całości izb, ale o ich większościach. Natomiast jeśli chodzi o kompetencje, to są one ograniczone, a nie tak rozbudowane jak np. w senacie Stanów Zjednoczonych. Pozycję naszego senatu w widoczny sposób osłabiają samobójcze gole senatorów. Dlaczego nie wzorować się na tych, którzy robią to dobrze? Przyjęte wzorce sprawdziły się przez dziesiątki lat a życie potwierdziło zasadność przyjętych rozwiązań. W kongresie amerykańskim każda ustawa musi uzyskać poparcie zarówno w senacie, jak i w Izbie Reprezentantów. Obie izby mają praktycznie jednakową rolę w procesie legislacyjnym. Izba niższa nie ma możliwości odrzucenia stanowiska senatu i w przypadku rozbieżności konieczne jest uzgodnienie kompromisowej wersji, która w jednym brzmieniu zostanie zaakceptowana przez obie izby.
109DEBATA
AP
AP
AP
FN
FN
FN
FN
FN
To część polskiej tradycji parlamentarnej. Senat zawsze funkcjonował, kiedy Polska była państwem niepodległym. Pełni ważną funkcję kontrolną w procesie legislacyjnym. Nie ma powodu, by go likwidować – mówi szef klubu PiS, Mariusz Błaszczak. Przyzna Pan, że to zbyt słabe argumenty przeciwko likwidacji senatu? Nie do końca się z panem zgadzam, ten wymiar symboliczny ma także znaczenie. My nie jesteśmy znikąd, mamy długą, własną historię i w niej musimy być zakorzenieni. Funkcja kontrolna też jest bardzo istotna, ale na tym nie kończy się rola senatu. Przecież posiada on inicjatywę ustawodawczą, może przyjmować uchwały. Może wnosić i wniósł wiele poprawek do ustaw przychodzących z sejmu. Mamy kryzys, o którym od kilkudziesięciu miesięcy mówi się bardzo dużo. Tak dużo, jak o likwidacji szkół, zamykaniu szpitali i wielu innych instytucji użytku publicznego. Czy obecnie, w ramach oszczędności, nie powinno się zastanowić nad zminimalizowaniem kosztów utrzymania senatu? Początek pytania nie bardzo pasuje do naszej rzeczywistości, a na pewno nie do tej wykreowanej przez media. Przecież według nich od kilku lat żyjemy na „zielonej wyspie”. Jak to możliwe, że w oazie brakuje wody? Jeśli mówi się o likwidacji szkół, szpitali i innych instytucji pożytku publicznego, to znaczy, że jest kryzys i to bardzo duży, który do tej pory propaganda skrzętnie skrywała. W przypadku szkół to nie tylko kryzys gospodarczy, ale jeszcze większy od niego kryzys demograficzny, o dużo poważniejszych skutkach. Tak łatwo krytykujemy senat i wołamy o jego likwidację, tymczasem kompletna cisza zapada nad wzrostem zatrudnienia w administracji o około 80-100 tysięcy osób w ciągu ostatnich pięciu lat, według różnych źródeł. A czy Państwa działania są warte około 800 mln zł, które przypada Państwu na każde 4 lata urzędowania? Niejedne 800 mln złotych w ciągu czterech lat kosztuje wzrost zatrudnienia w administracji. Z drugiej strony, jeśli senat ma być maszynką do głosowania i agendą rządu, to głosy o jego likwidacji są zrozumiałe. Paliwa do takich stwierdzeń dostarczają sami senatorowie PO. Zgoda na przeniesienie środków wspierających Polonię z senatu do rządu, ustawa emerytalna „67”, ustawa o zgromadzeniach, to klasyczne przykłady takich argumentów. Wobec podobnych przykładów i faktu, że państwo jest coraz pełniej zawłaszczane przez partię, trudno zagospodarowanie takiej sumy uznać za sensowne. Jednak konsekwentnie pozostaję przy stwierdzeniu, że senat jest potrzebny, niemniej widzę możliwość zmniejszenia kosztów jego funkcjonowania poprzez zredukowanie liczby senatorów. Czyli Pańskim zdaniem należy zmniejszyć liczbę senatorów, np. o połowę? Może nie aż o połowę. Warunkiem bezwzględnym jest dokonanie równoległej zmiany w drugiej izbie parlamentarnej, czyli w sejmie. Jak wygląda Pana propozycja? Ja mam mandat senatora w największym okręgu wyborczym w kraju, liczącym 643 133 mieszkańców. Dla porównania najmniejszy okręg wyborczy do senatu liczył 216 436 mieszkańców, a zatem trzykrotnie mniej. Są to okręgi jednomandatowe, w których wygrywa ten kto otrzymuje największą ilość głosów. Moja propozycja to ustalić 60 okręgów jednomandatowych o liczbie mieszkańców około 640 tys. mieszkańców (plus minus np. 5%). 640 tysięcy razy 60 równa się 38,400 mln, a to liczba mieszkańców Polski. Okręgi utworzyć według zasad sprawiedliwości, nie kierując się względami partyjnymi. Ale na tym nie koniec. W każdym z okręgów wybieramy po czterech posłów, w sumie sejm będzie liczył 240 posłów. Uważam, że jest to liczba wystarczająca, znikają okręgi – kołchozy, w których wybiera się nawet dwudziestuposłów, a cały parlament dwuizbowy liczyłby 300 osób, a nie – jak dotychczas – 560. Zmniejsza się liczba parlamentarzystów nie o 100, jak w przypadku likwidacji senatu,
110
AP
AP
AP
AP
AP
ale o 260 osób. Oszczędność finansowa nie wynosi 800 mln złotych, ale 2-3 razy więcej. Sprawa ordynacji jest do dyskusji, chociaż jestem zwolennikiem tej większościowej. FN
FN
FN
FN
W ostatnich wyborach do senatu weszło zaledwie czterech niezależnych senatorów. Szyld danej partii gwarantuje większe poparcie, ale i odbiera niezależność. Warto tak się poświęcać? Okręgi jednomandatowe i wybór według ordynacji większościowej miał miejsce po raz pierwszy w dziejach polskiego parlamentaryzmu, w tych wyborach „po raz pierwszy” na pewno szyld partii miał bardzo duże znaczenie. Ale osoba kandydata też została wyeksponowana i wielu wyborców głosowało właśnie na nią. Z oceną trzeba poczekać do czasu, gdy upłynie przynajmniej pięć kadencji. Uważam, że z biegiem czasu coraz ważniejszy będzie konkretny człowiek niż partia, pod której egidą występuje. Przez lata funkcjonując w strukturach samorządowych mógł Pan cieszyć się chyba większą mocą sprawczą niż obecnie, gdy zasiada Pan w Sali Obrad? Tutaj odpowiedź jest jednoznaczna: będąc wójtem czy starostą, sprawowało się władzę wykonawczą, a moc sprawcza takiej władzy na pewno jest inna niż władzy ustawodawczej. Samemu można wiele zmienić, podjąć decyzję indywidualnie lub pozyskać do niej stosunkowo niewielką, potrzebną liczbę osób (np. członków zarządu). W parlamencie można mieć rację, przytoczyć rzeczowe i sensowne argumenty lub przedstawić pomysł, co wcale nie oznacza, że to się zmaterializuje w postaci ustawy. Potrzeba poparcia większości. A tutaj nie zawsze argument jest siłą, bardzo często siła (ilość „szabel”) jest argumentem. Zatem nie tęskni Pan za czasami, w których był Pan starostą? Dzisiaj nie. Ponad 21 lat pełniłem funkcje wójta i starosty. Trzy razy byłem wybrany wójtem, cztery razy starostą, dwukrotnie radnym gminnym i czterokrotnie radnym powiatowym, więc dobrze poznałem smak władzy. Ale podobno w polityce nigdy nie należy mówić „nigdy”. Tęsknota powraca do człowieka po latach. Kiedyś usłyszałem takie ciekawe zdanie, że senat to miejsce, które może być poczekalnią w drodze do sejmu, ale także miejscem politycznej emerytury. Pan bynajmniej na polityczną emeryturę się nie wybiera? Z jednej strony wiek nie pozwala, ustawa emerytalna jeszcze podniosła poprzeczkę. Z drugiej strony, lata funkcjonowania w polityce lokalnej spowodowały zmiany w osobowości, praca stała się niemal nałogiem. W – jak Pan nazwał – „poczekalni w drodze do sejmu” różne pomysły mogą przyjść do głowy. Życie zaskakiwało mnie niejednokrotnie. W młodości nigdy nie marzyłem, by być choćby wójtem, a tu przyszło mi pełnić funkcję Senatora RP. Natomiast jeśli chodzi o sejm, to w poprzedniej kadencji byłem na dwumiesięcznym poselskim stażu. Czas na pewno przyniesie nowe, niespodziewane rozwiązania...
Filip Nowobilski Studiuje dziennikarstwo na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie. Miłośnik radia oraz mediów społecznościowych. Newsroom jest dla niego drugim domem, a kawa życiodajnym napojem. Stara się być zawsze tam, gdzie dzieje się coś ciekawego.
111DEBATA
AP
AP
AP
AP
Janusz Sepioł – senator Platformy Obywatelskiej już drugi raz z rzędu, architekt i historyk sztuki, były marszałek województwa małopolskiego.
Zlikwidujmy Sejm! z Januszem Sepiołem rozmawia Mateusz Półchłopek
MP
MP
MP
MP
Niedawno senat świętował 90-lecie. Były chóralne śpiewy „Sto lat”? Nie śpiewaliśmy „Sto lat”, bo panowała dość poważna atmosfera. Polska była niepodległa wtedy, kiedy był senat. Nie ma senatu – nie ma niepodległości. Jeżeli ktoś dobrze życzy Polsce, to powinien życzyć, aby zawsze była izba wyższa. Więc ani 100 lat, ani 150, ale zawsze. Czyli nie było naszej polskiej tradycyjnej piosenki... Nie śpiewaliśmy „Sto lat”, bo panowała dość poważna atmosfera. 90-lecie izby wyższej to nie jest powód do radości senatorów? Nie śpiewaliśmy radośnie także dlatego, że podczas tej uroczystości przytoczono dane, które są uderzające dla każdego Polaka. Przez przedwojenny senat przewinęło się nieco ponad trzysta osób. Wojny nie przeżyła połowa z nich. Po adwokatach senatorowie byli grupą zawodową najbardziej dotkniętą morderstwami, obozami hitlerowskimi i obozami sowieckimi. W przypadku adwokatów to jest to o tyle zrozumiałe, że ogromna część polskich prawników przedwojennych była pochodzenia żydowskiego, stała się więc ofiarą Holokaustu. Ponad połowa senatorów nie przeżyła II wojny światowej. Przypomnienie takiego faktu sprawiło, że nie była to taka radosna uroczystość. Nie było żadnych pozytywnych faktów na takiej ceremonii? Było kilka ważnych przemówień. Głos zabierał premier Buzek w imieniu rodzin byłych senatorów. Warto przypomnieć, że brat dziadka Jerzego Buzka był nie tylko senatorem i współtwórcą konstytucji, ale także twórcą Głównego Urzędu Statystycznego. W tych wszystkich przemówieniach wątek czy senat jest potrzebny i jaka powinna być jego rola w zasadzie nieustannie wracał. To jest jakaś paradoksalna sytuacja, że jeżeli pojawia się hasło „senat” w jakiejkolwiek debacie publicznej, to z reguły w kontekście pytania: „czy senat jest nam potrzebny”. To trwa od odzyskania niepodległości w roku 1918. Wów-
112
JS
JS
JS
JS
czas był to spór polityczny, ideowy lewicy z prawicą. Republikańska lewica, Polska Partia Socjalistyczna uważała, że senatu nie powinno być. Prawica uważała, że senat powinien powstać, gdyż to wielka tradycja Rzeczypospolitej i instytucja przewidziana Konstytucją 3. maja. Skończyło się kompromisem takim oto, że senat powstał, ale o znikomych kompetencjach. Czyli był, ale jakoby go nie było. Opory lewicy były na tyle zrozumiałe, że w wyborach do senatu, które odbyły się dwa lata po uchwaleniu konstytucji, prawica wygrała zdecydowanie. Ciekawe, że w pierwszej kadencji Senatorami zostało także dwóch biskupów: kardynał krakowski Sapieha i biskup lwowski Teodorowicz. MP
MP
MP
MP
MP
Teraz taka sytuacja jest nierealna. Watykan zmusił ich do złożenia mandatu – ostatecznie senatorami nie zostali. Ale w wyborach wygrali.
JS
Senat dotrwa „setki” czy jednak wcześniej umrze? Byłbym bardzo zmartwiony, gdyby w Polsce pojawił się parlament jednoizbowy. Przytłaczająca większość dużych krajów stosuje system bikameralny.
JS
Nie jest nam potrzebna żadna operacja? Pacjent jest całkowicie zdrowy? Na świecie są bardzo różne systemy dwóch izb. My mamy swój oryginalny. Nie chcę powiedzieć, że jest on jakoś specjalnie dobry, ale też ma pozytywne cechy. Są dwie fundamentalne zalety parlamentu dwuizbowego. Po pierwsze demokratyczna większość jest wyłaniana na dwa sposoby (czyli wg różnych ordynacji), a wiec demokratyczny mandat większości jest zdecydowanie silniejszy. Po drugie, proces legislacyjny może być nieco wydłużony czyli poddany poważniejszej refleksji. Podam Panu dwa przykłady dosłownie z ostatniego posiedzenia senatu. Przykład pierwszy – była w sejmie ustawa, poselska inicjatywa do której w ostatniej chwili zgłoszono poprawkę, i ta niedobra poprawka przeszła zaledwie jednym, być może przypadkowym głosem. Ta ustawa trafiła do senatu, gdzie przywróciliśmy jej pierwotne, prawidłowe brzmienie. Senat to taki hamulec bezpieczeństwa. Oczywiście można powiedzieć, że hamulce bezpieczeństwa bardzo dużo kosztują i można z nich zrezygnować. Myślę jednak, że ogół woli mieć w pociągu taki hamulec bezpieczeństwa na wszelki wypadek. Przykład drugi. Wchodzi w tej chwili w życie ustawa o czystości w miastach. Jej wdrażanie pokazuje, że trzeba natychmiast zrobić w niej pewne zmiany, na gwałt. My akurat procedujemy ustawę o odpadach. W jej tekście wprowadzamy dodatkowe poprawki do ustawy o czystości w miastach. Gdyby nie było senatu, to trzeba byłoby wystąpić z nową inicjatywą, uruchomić prace w podkomisjach, komisjach itd. My to możemy zrobić w ekstra terminach. Po prostu zainterweniować. Okazuje się, że senat się przydaje się raz jako miejsce refleksji a dwa, jako działanie awaryjne. Żeby na refleksji i hamulcu się nie skończyło to może warto wdrożyć model niemiecki Bundesratu albo model amerykański? Musimy sobie zdać sprawę, że i Stany Zjednoczone i Republika Federalna Niemiec są to kraje federalne. To jest zasadnicza różnica z Polską, która jest krajem unitarnym. Tu nie może być prostego przełożenia. Miałem na myśli same kompetencje. W Stanach Zjednoczonych i w Niemczech senat ma faktyczną władze. W USA senat jest przede wszystkim od polityki międzynarodowej. Ma w tym obszarze szereg wyłącznych prerogatyw. Bundesrat pod względem kompetencji już bardziej przypomina nasz system. Przyjmuje wszystkie ustawy, które przechodzą przez Bundestag. Ale sposób wyłaniania deputowanych jest inny – delegują ich landy. Myślę, że jeśli dyskutować nad przyszłością polskiego senatu to najciekawszą sprawą jest sposób wyłaniania senatorów.
113DEBATA
JS
JS
JS
MP
MP
No właśnie. W Bundesracie zasiadają przedstawiciele landów. W Polsce mogliby to być przedstawiciele województw, np. marszałkowie? Ja bym nie łączył urzędów, bo ciężko jest spełniać obowiązki jedne i drugie. Wydaje mi się to wręcz niemożliwe. A wiem o czym mówię. Ale jest bardzo interesujący model senatu hiszpańskiego, w którym mniej więcej 2/3 senatorów pochodzi z wyborów a 1/3 delegują poszczególne prowincje hiszpańskie. To jest ciekawy model złożony. A model w którym byli prezydenci, byli premierzy zasiadaliby w ławach senackich? Tutaj wracamy do przedwojennej konstytucji kwietniowej, kiedy to 1/3 senatorów była mianowana przez prezydenta. Myślimy wtedy o senacie jako rodzaju rady mędrców, coś na zasadzie Izby Lordów. Im miejsce w takiej izbie należy się dożywotnio.
MP
Aleksander Kwaśniewski, Lech Wałęsa – im należałoby się dożywotnio? Nie jestem zwolennikiem takiego rozwiązania. Jakkolwiek muszę powiedzieć, że np. senator Cimoszewicz, który był premierem, a dziś jest senatorem, którego chce się słuchać. Gdy zabiera głos – sala się ucisza. Zawsze ma coś istotnego do powiedzenia. W senacie wykorzystanie potencjału zasłużonych polityków miałoby sens. Ale właśnie od tej kadencji mamy wybory w okręgach jednomandatowych. Czyli silne jednostki mogą dostać się do senatu o własnych siłach a nie wyłącznie z rekomendacji partii.
MP
Pamięta Pan akcję swojej partii „4 razy tak”? Pamiętam. Tutaj muszę uderzyć się w piersi. Platforma była za zlikwidowaniem senatu, oraz zmniejszeniem ilości posłów, ale za czym jeszcze to nie pamiętam...
MP
MP
MP
MP
Za zniesieniem immunitetu i jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Z tego ostatniego postulatu wywiązaliśmy się najlepiej. Niekoniecznie bo jednomandatowe okręgi wyborcze dotyczą senatu, który miał zostać zlikwidowany. Jednomandatowe okręgi będą teraz obowiązywać w wyborach do wszystkich rad gmin. Do tej pory było tak, że stosowano je tylko w małych gminach (do 20 tysięcy mieszkańców). Sam złożyłem poprawkę przy ostatnim głosowaniu nad ordynacją wyborczą, aby wybory jednomandatowe odbywały się we wszystkich gminach poza gminami, które są powiatami czyli poza tzw. miastami prezydenckimi. Natomiast we wszystkich pozostałych gminach już w tych najbliższych wyborach będziemy wybierać radnych w okręgach jednomandatowych. A zniesienie immunitetu? Będę tutaj bezwzględny: głupio wtedy proponowaliśmy. Co to znaczy zniesienie immunitetu? Hipotetycznie rzecz biorąc, zła władza może bardzo nadużywać swoich praw w stosunku do deputowanych opozycji. Możemy sobie wyobrazić, że cały czas policja za kimś jeździ, nieustannie wlepia mandaty albo co chwilę aresztuje posła na 48 godzin i właściwie można to robić bezkarnie. Jednak dobrze, że tych kilkuset ludzi wykonujących działalność polityczną ma gwarancję nienaruszalności i bezpieczeństwa. Niestety czasem ta „gwarancja bezpieczeństwa” jest nadużywana. Czasem jest to oczywiście nadużywane do przestępstw pospolitych. Ale wydaje mi się, że atmosfera społeczna bardzo się zmieniła. W tej chwili, jeżeli ktoś prowadzi auto pod wpływem alkoholu albo znacznie przekracza prędkość, to sam prosi Izbę o zniesienie immunitetu, żeby móc zapłacić mandat.
114
JS
JS
JS
JS
JS
JS
JS
JS
MP
MP
MP
MP
MP
MP
MP
MP
MP
Idźmy dalej zgodnie z programem „4 razy tak” PO. Co z ograniczeniem liczby posłów? Mamy 460 posłów, co jest naszą tradycją. Przed wojną również tylu było. Oczywiście można sobie wyobrazić, że może być ich mniej. Może dwustu? Może stu? Może pięćdziesięciu? Tylko problem polega na tym, w którym momencie pojawia się ta granica, kiedy poseł jest jeszcze rozpoznawalny, ma kontakt z wyborcami. Z reguły, gdy kogoś znamy osobiście, to mamy o nim lepsze wyobrażenie niż o kimś kompletnie dla nas abstrakcyjnym. Dla demokracji to ważne aby zachować szanse rozpoznawalności człowieka. W czasach kryzysu taka oszczędność byłaby istotna. Pytanie czy te nasze instytucje są drogie czy tanie. Ja powiem coś zupełnie niepopularnego i może nawet samobójczego dla polityka. Polski parlament jest bardzo tani i to nie tylko na tle innych parlamentów na świecie ale także na tle innych instytucji państwowych. Jakieś konkretne liczby? Polski senat kosztuje 95 milionów złotych rocznie, a Instytut Pamięci Narodowej 260 milionów. Wracając do akcji „4 razy tak” PO, przyzna Pan, że to był tylko ordynarny populizm? To nie jest nasz jedyny grzech polityczny. Kiedyś utrzymywaliśmy, że nie będziemy partią, tylko społecznym ruchem politycznym, taką „lekką kawalerią”. Efekt był taki, że inne partie otrzymywały dotacje z budżetu i robiły szerokie kampanie, a my żyliśmy ze składek członkowskich i przegrywaliśmy wybory. W tej chwili jesteśmy normalnie zorganizowaną partią ze strukturami i jak inni otrzymującą dotację budżetową. Inna sprawa, że Platforma chciała wówczas zlikwidować senat bo w jej ławach było zdecydowanie mniej senatorów w porównaniu do tego co mamy dzisiaj. To wynik wyborów ordynacji większościowej. Wynik w senacie był zawsze ostrzejszy, bardziej wyrazisty politycznie, niż wybór ordynacji proporcjonalnej do sejmu. Jeśli sejm idzie w prawo, to senat idzie jeszcze bardziej w prawo. Jeżeli teraz Platforma wygrała wybory parlamentarne to oznacza, że w senacie jest jeszcze więcej Platformy niż w sejmie. A Platforma coś zrobiła aby zlikwidować senat? Nie. Nie było żadnych wniosków. Inna sprawa, że nie ma w tej chwili możliwości zmiany konstytucji. Do zmiany konstytucji potrzeba 2/3 głosów, czyli co najmniej 307 głosów. Ruch Palikota, SLD, PSL, Solidarna Polska mówią w tej sprawie jednym głosem, zatem mamy 321 głosów razem z PO – obecnie jest to możliwe... Pytanie tylko co na to Platforma. Myślę, że już zmądrzeliśmy i już nie jesteśmy tacy ochoczy do likwidacji senatu, bo widać, że są z tej izby pożytki. Za to posłowie są niechętni senatowi, bo w zeszłej kadencji złożyliśmy ponad 7000 poprawek do ich projektów. Rzecznik Pana klubu, Paweł Olszewski, powiedział nie tak dawno, że proces legislacyjny nie ucierpi bez izby wyższej i że temat likwidacji senatu jest cały czas aktualny. Trudno mu było zaprzeczyć, ze kiedyś wychodziliśmy z taką propozycją. Myślę jednak, że to niedojrzały sąd. To młody człowiek. Niektórzy z posłów nazywają senat „Izbą kropki i przecinka”... Oczywiście zdarzają się i poprawki przecinkowe, ale czasem nawet ta kropka czy przecinek ma bardzo daleko idące konsekwencje. Pamiętamy całą aferę ze zwrotem „lub czasopisma”.
115DEBATA
JS
JS
JS
JS
JS
JS
JS
JS
JS
MP
MP
MP
MP
MP
MP
MP
MP
Biorąc pod lupę te 7000 poprawek o których Pan wspomniał, polegały one w większości na kosmetycznych zmianach? Większość to drobne poprawki legislacyjne, zmiana formy gramatycznej, poprawne odesłanie do właściwego przepisu. Ale są i poprawki o poważnym ciężarze merytorycznym. Są też inicjatywy ustawodawcze. Senat wziął na siebie bardzo trudny i niewdzięczny obowiązek wychodzenia z inicjatywami ustawodawczymi rozwiązującymi problemy wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Co roku kilkadziesiąt razy TK wskazuje, że jakieś rozwiązanie ustawowe jest niekonstytucyjne. Do tej pory nikt sie tym nie zajmował. My to odrabiamy jako senat. Poprawiamy ustawy zgodnie z wyrokami Trybunału. Nie boli Pana fakt, że te 7000 poprawek sejm może odrzucić? Że senat to tylko pozory władzy? Może odrzucić, ale jednak 5000 poprawek przyjął. No ale sam fakt, że zdanie senatu jest jedynie sugestią... Wolałbym, aby sejm do odrzucenia naszych poprawek potrzebował mocniejszej większości np. 11/20 składu sejmu. Ale trzeba powiedzieć, że dziś 13 głosów przewagi to dużo. Obecna koalicja nie ma takiej ilości głosów. Czyli w takich warunkach proces legislacyjny mógłby zostać sparaliżowany.
JS
JS
JS
A nie wolałby Pan systemu w którym zdanie senatu jest zdaniem ostatecznym? To Trybunał Konstytucyjny ma taką siłę, że jego orzeczenia są już niepodważalne.
JS
Ale bardziej mam na myśli sam proces legislacyjny, w procesie końcowym to sejm decyduje, nie senat. Ktoś musi rozstrzygać.
JS
To czemu nie senat skoro ma zostać? To prawda, że wolałbym, aby poprawki senatu nie mogły być uchylane zwykłą większością. Ale to wymaga zmiany konstytucji, a zmiany w konstytucji głównie inspiruje sejm. Taka zmiana oznaczałaby jego samoograniczenie. Bez jakiegoś większego kryzysu politycznego nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Śmieszy mnie zawsze hasło, że powinniśmy mieć jednoizbowy parlament, bo będzie wtedy taniej. To zlikwidujmy sejm, zostanie tylko senat! Będzie nas tylko stu – to będzie dopiero oszczędność. Czyli suma summarum senat jest niebotycznie potrzebny i najlepiej go nie reformować. Moim zdaniem senat jest potrzebny w tym sensie, że stabilizuje system polityczny, pogłębia demokrację, poprawia proces legislacyjny i stwarza dodatkową płaszczyznę dialogu politycznego między państwami. W niektórych krajach senat jest bardzo poważną instytucją. Jeżeli w Polsce zabrakłoby Senatu to zabrakłoby partnera do rozmów. Podam przykład. Są trzy kraje pomiędzy którymi działają elitarne grupy współpracy senat–senat. Standardem jest współpraca parlament–parlament, czyli grup mieszanych składających się i z posłów i z senatorów. Natomiast z Japonią, Francją i Rosją tak nie jest: istnieją osobne grupy senackie. Akurat jadę w poniedziałek do Moskwy, gdzie mam odebrać razem z Panią Larisą Ponomarewą z senatu rosyjskiego dyplom za działania na rzecz współpracy Polski i Rosji. A ten dyplom coś zmieni w stosunkach polsko-rosyjskich? Co taki dyplom oznacza dla Polski? To nas będzie mobilizować, aby nasza inicjatywa „Forum Regionów” rozwijała się lepiej. To jest znak docenienia przez ministrów spraw zagranicznych naszej inicjatywy. Możemy liczyć na to, że dzięki tej nagrodzie dostaniemy większe wsparcie od rządów Polski i Rosji dla współpracy regionów i, że zajmie ona ważne miejsce w strategii stosunków Polska – Rosja.
116
JS
JS
JS
MP
Czyli Polacy mogą być zadowoleni, bo ich Senatorowie dzięki takiemu dyplomowi będą bardziej zmobilizowani do działania... Mam nadzieję, że uda nam się dzięki temu zorganizować np. rok kultury regionów rosyjskich w Polsce w 2014 roku.
Mateusz Półchłopek Student III roku architektury i urbanistyki na Politechnice Krakowskiej. Wiceprezes Stowarzyszenia Absolwentów VIII Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie. Reporter radiowy.
117DEBATA
JS