ISSN 2084-0217
magazyn studencki
bezpłatny
NR 08
wiosna/2014
1
速
Edytorial
Nie istnieją w języku słowa, którymi dałoby się ująć tragedię całego narodu. Nie istnieją takie, którymi dałoby się ująć tragedię jednego człowieka. Próby tego rodzaju tchną nieznośnym patosem i ocierają się o banał, a niekiedy uderzają w zbyt metaliczne tony niby to przenikliwego, a w istocie rozbrajająco naiwnego racjonalizmu. Niektórzy twierdzą, że wobec ludzkiego dramatu należy zachować milczenie. Żadne słowo nie jest w stanie uchwycić jego istoty, a milczenie przynajmniej nie próbuje tego robić, przynajmniej pozostaje klarowne i czyste. Gdyby pewne sformułowania płowiały nieco wolniej, być może dałoby się stworzyć adekwatne określenie, którego trafność wynikałaby z przekornego uniwersalizmu szydzącego z nieprzebranej pojemności słownika. Wówczas szczególny charakter tragedii na pozór tylko skłonnej do przyoblekania się w jedną z wielu ram historycznego powtórzenia pozostałby w sferze niedopowiedzeń, która chroni jakże mętny sens doświadczeń niewyrażalnych. To jednak nie wydaje się możliwe – pozostaje milczeć. W miarę rozwoju ostatnich wydarzeń na Ukrainie coraz częściej zastanawiałem się, jak na nie odpowiedzieć: milczeniem czy żałosną próbą upamiętnienia? Drobnym, ledwie dostrzegalnym symbolem, czy jednoznaczną deklaracją, której każda możliwa forma wydawała mi się od początku nie na miejscu? W pierwszym odruchu postanowiłem w całości zadrukować pierwszą stronę pisma na czarno – miał to być czytelny znak niesprecyzowanej jedności i milczący hołd. Po chwili jednak zrozumiałem, że sfera niedopowiedzenia zaspokaja jedynie potrzebę chwili, za kilka miesięcy ktoś zastanowiłby się, czy jednolicie czarna strona to aby nie zwyczajny błąd drukarski. Dlatego wybrałem drugi, żałosny wariant, a za deskę ratunku chroniącą przed wezbranym prądem patosu miał posłużyć autotematyzm. To jedyna w miarę znośna forma, na jaką mnie stać. Gdy mam mówić o Ukrainie, wolę zachować milczenie. Gdy jednak pomyślę o milczeniu na jej temat, wzbiera potrzeba mówienia. Najchętniej więc znalazłbym nieistniejący sposób, by zmusić ten tekst do zachowania ciszy.
Mateusz Zimnoch Doktorant w Instytucie Filozofii UJ. Redaktor naczelny „Magazynu Spectrum”, z-ca redaktora naczelnego „Naukowego Przeglądu Dziennikarskiego”, Wiceprezes Forum Obywatelskiego UJ. Zajmuje się filozofią mediów.
SPIS TREŚCI Polityka
Spór i jego konsekwencje – rzecz o polskiej prawicy.................................................6 Grzegorz Mosiołek
Vox Populi.................................................................................................................... 11 Dawid Zimoch
Chcemy tworzyć nową jakość.................................................................................... 16
Dariusz Kawa
Wieszanie a sprawa polska. Komu potrzebny jest Ruch Narodowy?................... 19 Tomasz Rachwald
Bezpieczeństwo (narodowe) przede wszystkim..................................................... 22 Arkadiusz Nyzio
Historia
Piotr Dyguś
Spór o wyspy u ujścia Odry w 1945 roku.................................................................. 33 Dominik Wingert
Jan Bołbott – zapomniany bohater........................................................................... 37 Krzysztof Pawłowski
Nowosilcow i Molleson w III cz. „Dziadów” – starcie Polakożercy z patriotą?..........30
Wizualny analfabetyzm historii pisanej................................................................... 40 Mateusz Zimnoch
Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania i skracania. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych ogłoszeń. Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione. REDAKCJA Redaktor naczelny: Mateusz Zimnoch Zastępca: Patrycja Krężelewska Zespół redakcyjny: Dariusz Kawa – Polityka, Historia, Aleksandra Piłat – Społeczeństwo, Aneta Godynia – Gospodarka, Marcin Pabian – Kultura Publicyści: Krzysztof M. Maj, Aleksandra Byrska, Arkadiusz Nyzio KONTAKT redakcja@magazynspectrum.pl, magazynspectrum.pl, tel. +48 606 955 494 PROJEKT GRAFICZNY Paweł Rosner ILUSTRACJE Szymon Drobniak KOREKTA Przewodnicząca zespołu: Paulina Ząbkowska Zespół: Zuzanna Wolsza, Katarzyna Płachta, Estera Sendecka SKŁAD, ŁAMANIE Monika Filipek NAKŁAD 1500 egzemplarzy DRUK I OPRAWA Wydawnictwo-Drukarnia Ekodruk s.c., ul. Powstańców Wielkpolskich 3, 30-553 Kraków, www.ekodruk.eu
Artykuł
Recenzja
Wywiad
Gospodarka
Sprawiedliwa kawa uleczy świat? ............................................................................ 46 Elżbieta Madej
Modernizacja z rozmachem....................................................................................... 51 Wojciech Pawłuszko
Społeczeństwo
Czy nadszedł zmierzch ery autorytetów?................................................................ 56 Joanna Szwed
Krajobraz po bitwie .................................................................................................... 60 Beniamin Bukowski
Kultura
Oscary zgarną złodzieje............................................................................................. 66 Katarzyna Płachta
Pytania o drogę........................................................................................................... 69
Aleksandra Byrska
Podążając w dzikość („Nic osobistego”)....................................................................................... 69 Wyzbywając się siebie („Wszystko za życie”).............................................................................. 70
Remember, remember, it’s all about gender............................................................ 74
Krzysztof M. Maj
O rzeczach, które nam – ludziom – się nie śniły...................................................... 77 Marcin Pabian
WYDAWCA Forum Obywatelskie Uniwersytetu Jagiellońskiego – organizacja studencka działająca przy Uniwersytecie Jagiellońskim Adres: ul. Straszewskiego 25/9, 31-113 Kraków, +48 509 013 203 Prezes: Jan Szczurek, jan.szczurek@magazynspectrum.pl Wiceprezes ds. Publikacji: Mateusz Zimnoch Wiceprezes ds. Wydawniczych: Piotr Pękalski Wiceprezes ds. Marketingu: Anna Winiarska Sekretarz: Patrycja Krężelewska Zespół PR: Maciej Kiełbas, Zbigniew Adamek Rekrutacja: Aneta Szotek Strona internetowa: Jerzy Waśko PARTNERZY
SPONSORZY
Opiekun organizacji: prof. dr hab. Krystyna Chojnicka, Dziekan Wydziału Prawa i Administracji UJ
P
Spór i jego konsekwencje – rzecz o polskiej prawicy
11
Vox populi
Chcemy tworzyć nową jakość
– rozmowa z Pawłem Kowalem
16
Wieszanie a sprawa polska. Komu potrzebny jest Ruch Narodowy?
6
19
Bezpieczeństwo (narodowe) przede wszystkim
22
P
olityka
Spór i jego konsekwencje – rzecz o polskiej prawicy Lata 90. były okresem przemian, ale i chaosu na polskiej scenie politycznej. Ordynacja wyborcza i nowa Ustawa o partiach politycznych dały grunt pod rozbicie wielopartyjne i tworzenie się wielu, często bardzo słabych, politycznych organizmów. Zjawisko, które wypada nazwać kształtowaniem się polskiej demokracji, to przy okazji oczywiście odradzanie się wielonurtowej polskiej myśli prawicowej. Cechą charakterystyczną tego zjawiska było jednak rozbicie „na prawicy”. Jakie są zatem tego przyczyny i konsekwencje? Na te pytania odpowie niniejszy esej. Będzie to też próba responsu, krytyki, również polemiki z tezami zamieszczonymi w tekstach Dariusza Kawy „Zjednoczenie prawicy – między mitem a utopią” i „Enfant terrible a czasy przełomu”.
Zarzewiem tego zjawiska były wydarzenia jeszcze sprzed powstania III RP, a zwłaszcza okoliczności, które miały miejsce w jakże przełomowym 1989 roku. Prawica pozornie wydawała się wtedy jeszcze zjednoczona legendą Lecha Wałęsy. Establishment komunistyczny w Polsce, przed przystąpieniem do obrad Okrągłego Stołu, konsultował się wielokrotnie ze swoimi mocodawcami w Związku Radzieckim odnośnie polskiej opozycji demokratycznej i jej głównych przedstawicieli. W konsekwencji zaakceptowano grupę skupioną wokół Lecha Wałęsy, odrzucono zaś możliwość rozmów z Solidarnością Walczącą Kornela Morawieckiego i innymi grupami uznanymi za skrajne antykomunistyczne np. z Konfederacją Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego. Następnie, podczas obrad w Magdalence, uzgodniono przygotowania do późniejszych rozmów i starano się ingerować w skład uczestników obrad plenarnych. Dla elektryka ze Stoczni Gdańskiej była to sytuacja wymarzona, dostał bowiem „zielone światło” do wyeliminowania swoich oponentów. 8 kwietnia 1989 podczas obrad Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie kilkunastu polity-
6
ków – m.in. Aleksander Hall, Jan Olszewski, Jan Rokita czy Tadeusz Mazowiecki – domagało się umieszczenia na listach kandydatów do parlamentu partii i organizacji nieuczestniczących w ustaleniach okrągłostołowych. Większa część członków Komitetu odrzuciła jednak ten wniosek. Z tego powodu powstał spór, w wyniku którego środowiska opozycyjne nieobecne podczas obrad Okrągłego Stołu nie mogły kandydować w pierwszych wyborach kontraktowych. Na znak protestu wobec tej decyzji Tadeusz Mazowiecki i Aleksander Hall zrezygnowali ze startu w tych wyborach. Zdarzenia te spowodowały, że coraz mocniej zaczęły wybrzmiewać głosy, iż opozycja pod przewodnictwem Lecha Wałęsy poszła na współpracę z komunistami. Była to jedynie część „Solidarności” – oddanych i zaufanych współpracowników przyszłego prezydenta. Miesiąc później ci sami politycy tworzący Obywatelski Komitet przy Lechu Wałęsie oddali głosy nieważne lub nie przyszli głosować z powodu kandydatury Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta. Niejasne kulisy kształtowania się III RP stawiają znak zapytania, czy na pewno środowisko skupione wokół Wałę-
sy można w nowej politycznej rzeczywistości nazywać prawicą i opozycją antykomunistyczną. Wydarzenia te uważam za pierwszy punkt zwrotny w historii podziałów organizacji prawicowych w Polsce. Drugą przyczynę „wojny na górze” znajduję już w samej III RP, gdzie zarysował się podział na zwolenników i przeciwników „grubej kreski”. Nazwano tak działania rządu Tadeusza Mazowieckiego interpretowane jako opór przeciw rozliczeniu działań działaczy komunistycznych. Sytuacja ta uległa zmianie w 1991 r., kiedy Sejm powierzył tworzenie rządu Janowi Olszewskiemu. Podczas krótkiego, sześciomiesięcznego urzędowania dochodziło do licznych konfliktów na linii prezydent–premier, a atmosferę podgrzewała jeszcze uchwała sejmu zobowiązująca rząd do ujawnienia tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa w czasach PRL, której notabene wnioskodawcą był Janusz Korwin-Mikke z Unii Polityki Realnej. Co ciekawe, Unia Demokratyczna i Kongres Liberalno-Demokratyczny – partie później przetransformowane w UW i PO – w tej sytuacji brały stronę prezydenta i były przeciwko lustracji, podczas gdy środowiska skupione wokół braci Kaczyńskich i Janusza Korwin-Mikkego głosowały za tą uchwałą. W wyniku tych działań – i pod naciskiem prezydenta Wałęsy – działania gabinetu zostały zablokowane poprzez wotum nieufności nazwanej „nocą teczek”. Natomiast Porozumienie Centrum Jarosława Kaczyńskiego i Ruch dla Rzeczypospolitej stały się głównymi partiami popierającymi politykę Olszewskiego i dążącymi do „rozliczeń przeszłości”. Widzimy zatem ewolucję dwóch bloków prawicowych: jednego firmowanego przez Wałęsę oraz Rokitę i drugiego, którego twarzami byli bracia Kaczyńscy i Jan Olszewski. Kolejny przełom to wybory w 2005 roku, które całkowicie odwróciły układ rządzący Polską. Niespodziewanie w wyborach parlamentarnych wygrywa PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Podwójne zwycięstwo zapewnia wygrana Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Nadzieja na „POPiS” zostaje jednak szybko rozwiana. Nie powstaje wielka centroprawicowa koalicja, a liderzy PO i PiS nawzajem oskarżają się o winę za nieudane negocjacje. Następnie z PiS odchodzi kilka grup działaczy, część z nich współpracuje jednak z tą partią. Sytuacja przypomina po raz kolejny rok 1991czy , choć w mniejszym stopniu, 2001 po rozpadzie AWS. Nie ulega jednak wątpliwości, iż od 2005 r. lewica w Polsce ulega marginalizacji, a prawica skupia
się bardziej na sporze PO z PiS niż na zagrożeniach ze strony lewej strony sceny politycznej.
Prawica w XXI wieku = Jarosław Kaczyński? Bardzo często ludzie z Prawa i Sprawiedliwości powtarzają zdanie: „Nie ma prawicy poza Jarosławem Kaczyńskim”. Ostatnie ataki na Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobry o to, że rozbija celowo prawicę i powinien zniknąć ze sceny politycznej lub wrócić do PiS tylko potwierdzają tę tendencję. W tle tych ruchów toczą się już od ponad 20 lat spory pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Januszem Korwin-Mikkem, a także Kaczyńskim oraz Lechem Wałęsą o to, kto w Polsce reprezentuje prawicę. Pierwsza para polityków przez wiele lat była sobie obojętna. Nagły wzrost poparcia w sondażach dla Nowej Prawicy – ugrupowania Korwina, spowodował, że sam Kaczyński publicznie zaatakował swojego rywala, oskarżając go o „bałamucenie młodzieży” utopijnymi ideami, które szkodzą nie tylko polskiej demokracji, ale też właśnie samej prawicy. Korwin-Mikke nie pozostał oczywiście dłużny i zarzucił Kaczyńskiemu socjalizm w programie gospodarczym PiS, uczestniczenie w układzie, a Prawo i Sprawiedliwość nazwał „zarazą”. Kontrowersyjny polityk poszedł nawet dalej – w wywiadzie dla tygodnika „Do rzeczy” oświadczył: Dla mnie nie ma różnicy, czy mówimy o Hitlerze, Kwaśniewskim, Kaczyńskim czy Tusku – wszystko to dla mnie czerwone świnie. Oni różnią się metodami, cel pozostaje ten sam. Nie ulega wątpliwości, iż myśl polityczna Korwin-Mikkego to postulat państwa minimum – utrzymującego tylko niezbędną administrację, na co Jarosław Kaczyński nie może przystać. Natomiast jeśli chodzi o spór między prezesem PiS i Wałęsą, to ma on inne podłoże. Ten pierwszy głośno zwalcza byłego prezydenta, rzucając oskarżenia o jego domniemaną agenturalną przeszłość w czasach PRL. Wałęsa zaś odpłaca mu się obelgami typu: „Ten pan jest chory psychicznie”. W tle owej zawieruchy na wiele lat rządy w Polsce przejęła lewica postkomunistyczna – jej monopol został złamany dopiero w 2005 r. po wygranej PiS w wyborach. Przeskakujemy w czasie do 2007 r. Po przegranych wyborach z PO i katastrofie samolotu rządowego pod Smoleńskiem Jarosław Kaczyński zaczął oskarżać wszystko i wszystkich o tzw. „zamach smo-
7POLITYKA
leński”. Wygląda więc na to, że „wojna” na prawicy trwa i trwać będzie, a powstanie Ruchu Narodowego będzie tę batalię niestety raczej podsycać niż łagodzić. Przejście PiS do opozycji spowodowało rozpad wewnątrz tej partii, wskutek czego w 2010 r. powstało PJN. Powodem był brak debaty programowej, zaś liberalne gospodarczo postulaty przestały być traktowane poważnie; osoba prezesa Kaczyńskiego była tu raczej drugorzędnym pow�odem. Krótko mówiąc: PiS i PO odeszły od swojego programu w stronę gospodarczej doktryny socjaldemokracji, przejmując część elektoratu SLD. Dzięki temu utrzymują oni od dwóch kadencji największe poparcie spośród partii w Polsce, marginalizując w ten sposób SLD. Przypadek Solidarnej Polski to wyjątkowy przykład konfliktu z prezesem, a Prawicy Rzeczpospolitej zbytniego konserwatyzmu obyczajowego, co nie oznacza, że te partie przed czy po wyborach mogą utworzyć koalicję. Wobec tego od 2007 r. możemy już pomału mówić o konsolidacji sys-
jest, kto wyjdzie zwycięsko z tej batalii… Czy prawica wyciągnie wreszcie wnioski z historii, konsolidując się w dwa silne bloki, mające poparcie kościoła katolickiego, a przy tym umiejące ze sobą rozmawiać w czasie najwyższej próby?
Polemicznych słów kilka
Na potwierdzenie swoich argumentów chciałbym teraz po części odnieść się do artykułów Dariusza Kawy, które przywoływałem już we wstępie. W pierwszym tekście tego autora postawione są odważne tezy, ale z większością z nich fundamentalnie się nie zgadzam. Otóż prawica w Polsce dzieli się i dzielić się będzie, a mówienie o jej zjednoczeniu to zawsze mówienie o jedności na czas wyborów, nie zaś programowopersonalnej konsolidacji. Trudno jest przecież pogodzić narodowych socjalistów, z narodowymi (konserwatywnymi) liberałami czy konserwatywnych liberałów z socjalliberałami na tóż prawica w Polsce dzieli się i dzielić się będzie, a mówienie o jej zjednoczeniu długi czas. Chociaż – jeżeli to zawsze mówienie o jedności na czas wyborów, nie zaś programowo-perso- chodzi o proces rządzenia – nalnej konsolidacji. historia udowodniła, iż takie eksperymenty się udatemu wokół dwóch obozów – PO i PiS – to odmiana ły. Próby takie podjęło chociażby PiS i PO. Żeby jedsystemu dwuipółpartyjnego czy dwublokowego. Cho- nak wysuwać tak daleko idące wnioski, należy przyjciaż niewielkie „pęknięcie” dotknęło obóz władzy, któ- rzeć się genezie funkcjonowania prawicowych partii remu przewodniczy od lat Donald Tusk – mowa tu politycznych w III RP, o czym niestety Dariusz Kawa o partii Polska Razem Jarosława Gowina. Gowin, jako często zapomina. Źródłem podziału na prawicy jest były minister sprawiedliwości w rządzie PO, wspólnie spór o to: 1. kto był za lustracją, a kto przeciwko niej, z Pawłem Kowalem (wcześniej politykiem PiS) próbu- 2. kto opowiada się za reformami ministra Balcerowije budować centroprawicową alternatywę zwłaszcza cza, a kto przeciw, 3. kto jest za silnym państwem prawobec Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska. Czy wa, ale równocześnie wolną działalnością gospodarmu się to uda? O tym przekonamy się podczas pierw- czą, a kto nie? Ten trzeci podział wprowadził do dysszego sprawdzianu poparcia dla środowisk politycz- kursu publicznego Janusz Korwin-Mikke, obrazując to nych – Eurowyborów. Moim zdaniem ten projekt ma cytatem: Zachować zamordyzm, wprowadzić liberalizm. szansę powodzenia, są ku temu trzy poważne argu- Według Korwina w III RP zlikwidowano zasady pańmenty: wystawienie znanych twarzy na listach, kom- stwa prawa i zniszczono etos pracy, pozostawiono zaś promisowy język uprawiania polityki i przyjęcie pro- socjalizm (zasiłki dla bezrobotnych, państwowa służgramu gospodarczego Janusza Korwin–Mikkego. ba zdrowia itd.) Moim zdaniem wokół tego podziału Pamiętajmy, że podział PO i PiS jest podziałem pozor- rozgrywa się spór w czasie kampanii wyborczej i ponym. Te prawdziwe różnice na prawicy w XXI w. widać między nimi, ale już w procesie zdobywania synekur zwłaszcza w podejściu do umów „śmieciowych”, pod- i przeforsowywania ustaw bywa on zawieszany. Pojęnoszeniu lub obniżaniu podatków czy liczbie wolności cie prawicy w Polsce kojarzy się przeciętnemu obywai ograniczeń gospodarczych. W kontekście zbliżają- telowi najczęściej z tymi, którzy nie walczą z kościołem cych się wyborów do Europarlamentu fundamentalny i są przeciwko związkom homoseksualnym. Rzadziej podział na prawicy wydaje się rysować wokół osi po- z liberalnym modelem gospodarki opartym na prywatdziału „eurorealiści” kontra „eurosceptycy”. Ciekawe nej własności. Można też zaryzykować tezę, iż prze-
O
9POLITYKA
N
ciętny wyborca identyfikuje polityienawiść i „wojna” na prawi- tów wyborczych, co nie zmienia ka prawicowego po „bogoojczyźniacy wychodzi więc od jej liderów faktu, że przekraczając pięć pronych” frazesach, spotkaniach z kle- wysuwających ciągle nowe oskarże- cent wszystkie partie nie mogą rem w kościołach albo uzgadnianiu nia, jak również publicystów, a nie- utworzyć koalicji i rządzić. Wyborcy wcale nie kierują się mitologią z ojcem Rydzykiem strategii wybor- koniecznie od wyborców. i utopią o jednej partii prawicowej, czej. „Moherowy beret”, więc przeciętny wyborca prawicy, to raczej osoba deklarują- ale czynią to politycy! To przecież nie kto inny jak Jarosław Kaczyński od kilku lat oskarża czy to Zbignieca nacjonalizm, czasami wręcz szowinizm, zwłaszcza wa Ziobrę, czy Janusza Korwin-Mikkego o rozbijanie wobec Żydów i masonów. Jest przeciwko prywatnym korporacjom w Polsce i unijnej polityce. Wydaje się za- prawicy i –wraz z ojcem Rydzykiem – postuluje zjedtem, iż jest to potencjalny elektorat jednak dla skraj- noczenie pod swoim przewodnictwem środowisk prawicowych. Nienawiść i „wojna” na prawicy wychodzi nej prawicy, nie dla tej umiarkowanej. Ponadto zgadzam się z większością argumen- więc od jej liderów wysuwających ciągle nowe oskartów dotyczących plusów i minusów postaci Kor- żenia, jak również publicystów, a niekoniecznie od wywin-Mikkego, jakie formułuje Dariusz Kawa w swo- borców. Prawicowi publicyści i ich tuby propagandowe ich tekstach. Dostrzegam również przewagę elemen- co jakiś czas przecież wysuwają postulaty unii prawicy, która może być szansą na wygraną w wyborach. tów kontrowersyjnych tejże postaci. Zwracam tylko uwagę, że polityk ten nie chce i nigdy nie chciał rzą- Mit ten wobec tego kreują media. Przykładem jest dzić samodzielnie – jego partii nie interesują posa- rzekoma koalicja PO–PiS, którą jeszcze przed wybody tylko realizacja programu, a to już wytwarza sytu- rami orzekły środki masowego przekazu wbrew zdroację umiejętności kompromisu powyborczego. Wyda- wym zasadom logiki: Jeżeli mamy wspólnie rządzić to, dlaczego atakujemy się podczas kampanii wyborczej je się, że Kaczyńskiego na taką deklarację obecnie nie i nie mamy wspólnego komitetu wyborczego? stać. Wbrew temu co pisze Dariusz Kawa, w Polsce Konsekwencją tych poczynań staje się niestety występuje system rozbicia wielopartyjnego, w którym to powstanie jednej prawicowej partii było i bę- walka o wyborcę poprzez populistyczne hasła, zadzie niemożliwe. I nie chodzi tu o „ordynację propor- trzymanie procesu prywatyzacji i modernizacji gospodarki, zaś agresja w polityce zniechęca wyborców cjonalną”, która na odwrót temu, co dowodzi Kawa, do głosowania czy wręcz obniża rangę i powagę dzianie sprzyja tworzeniu partii wodzowskich, a sprzyja wielonurtowości systemu partyjnego. System wybor- łalności publicznej. Zdaję sobie sprawę, iż żadne, nawet niezwykle czy jest tutaj tylko jednym z elementów demokracji syntetyczne analizy nie zdiagnozują tak szerokieparlamentarnej, dyktuje on pluralizm parlamentu, ale i sprzyja konsolidacji wielu środowisk w celu utworze- go zjawiska, jakim jest prawica w Polsce w sposób nia wspólnych list kandydatów. Dlatego właśnie sil- wyczerpujący. Pamiętajmy jednak, że polityka jest zjawiskiem dynamicznym i niepewnym. A ideologia, dokne partie zabiegają o poparcie mniejszych, proponują tryna i program jako elementy myśli politycznej to różim wspólny start w wyborach, a zarazem miejsce na listach wyborczych. Większe partie mają niewątpli- ne rzeczy, które mogą, ale nie muszą z siebie wynikać. wie rozbudowane struktury w terenie, radnych w sa- Niewątpliwie jednak praktyka polskiego parlamenmorządach lokalnych i wielu sympatyków, którzy po- taryzmu udowadnia, iż tzw. „dziwne koalicje” były, są i będą możliwe w przyszłości – na to wskazuje konmagają w zbieraniu podpisów w celu rejestracji list, strukcja naszego systemu partyjnego. nie mówiąc już o pieniądzach na kampanie i sympatii mediów. Wodzostwu sprzyja ordynacja większościowa, która zakłada dominację najczęściej dwóch podmiotów politycznych, w których występują dwa skrajne podejścia do gospodarki i modelu państwa. Reszta Grzegorz Mosiołek podmiotów może startować w wyborach, ale nigdy nie będzie sprawować władzy. Nieporozumienie to brać Absolwent politologii i kulturoznawstwa na Uniwersytecie się może z tego, iż 5% próg wyborczy ogranicza obec- Rzeszowskim. Obecnie student etnologii na Uniwersytecie ność w parlamencie wszystkich startujących komite- Jagiellońskim.
10
Vox Populi Kiedy piszę ten artykuł, waży się przyszłość Ukrainy – kiedy ukaże się on drukiem, sytuacja będzie zupełnie inna, biorąc pod uwagę tempo zajść za naszą wschodnią granicą. Zamiast opisywać wydarzenia na Majdanie i na Krymie, chcę zwrócić uwagę na kilka rzeczy, które nie powinny się zdezaktualizować. Szczególnie chciałbym się przyjrzeć przekazowi medialnemu.
W ramach wstępu rzecz o charakterze formalnym, a mianowicie sposób przedstawiania wydarzeń przez główne media, zwłaszcza telewizyjne. Sprawa ukraińska dobitnie pokazała rozmiary choroby toczącej nasze dziennikarstwo, której objawy były widoczne przez cały czas, ale kumulacja wszystkich dziennikarskich patologii, jaką można obserwować od kilku tygodni (sprawy: ukraińska, Trynkiewicza, pedofilii wśród kleru), nie ma sobie równych, odkąd sięgam pamięcią. Nazywając rzeczy po imieniu – jesteśmy traktowani jak idioci. Pierwszą rzeczą, z jaką bez dbania o zachowanie pozorów pożegnały się serwisy informacyjne, jest bezstronność. Od samego początku, kiedy wiele tygodni temu zaczynało powstawać miasteczko namiotowe na Majdanie, wiadomo było, którą stronę należy darzyć sympatią, a którą stroną gardzić. Prezydent Janukowycz nigdy nie miał w Polsce dobrej prasy, ale sposób, w jaki wraz z kolejnymi sukcesikami Majdanu był przedstawiany w coraz gorszym świetle, rażąco rozmija się z dziennikarską rzetelnością. Nie chcę go bronić jako polityka, bo przecież od niego zależał, w głównej mierze, scenariusz rozwoju sytuacji. Jednak w niczym nie zmniejsza to rozmiarów imperty-
nencji, z jaką nasze media go traktowały. Nie starano się oddać mu sprawiedliwości, na przykład przedstawiając, jak sytuacja może wyglądać z jego punktu widzenia – z zastrzeżeniem, że przedstawianie jego wybranych wypowiedzi, pasujących do przyjętej narracji tym nie jest. Nieraz dały się słyszeć osobiste wycieczki prezenterów pod jego adresem. Samego siebie przeszedł Piotr Kraśko, który mówiąc o konferencji Janukowycza w rosyjskim Rostowie nad Donem, na której prezydent stwierdził, że nadal uważa się za legalnie wybraną głowę państwa okrasił tę informację takim oto komentarzem: no, nawet Napoleon po zesłaniu na wyspę Św. Heleny nie przekonywał, że dalej rządzi Francją. Jedynie przelotem wspominam o kolokwializmie „no” użytym przez prezentera serwisu mającego największa widownię w kraju – akurat tutaj telewizja wykazała się konsekwencją. Skoro widz jest z założenia idiotą, to i język powinien być niewybredny. Polecam oglądnąć ten fragment (główne wydanie Wiadomości z dnia 28.02.2014 r.) – modulacja głosu oraz intonacja wskazują na dezynwolturę, z jaką prezenter odnosi się do prezydenta Janukowycza. Domyślam się, że uwaga ta została tak naprawdę po-
11POLITYKA
cie męża? Jak przy innej okazji śpiewał ten sam Kaczmarski, matka płacze, ale matki zawsze płaczą. Wartość takiego przekazu jest zerowa, ale świetnie wypełnia czas antenowy. To nie ja jestem cyniczny, kiedy piszę te słowa – to dziennikarze robią show wokół cierpienia tak wielkiego, że nie wypada nawet spieszyć z pocieszeniami. Jest to dokładna analogia postępowania komentatorów meczy piłkarskich, którzy co pół minuty przypominają widowni, jakimi to „wielkimi emocjami” należy się napawać. Uważam to za obrzydliwe zarówno dla ofiar, jak i dla widza. Rzecz jest jednak poważniejsza. Czy Gustav Le Bon nie pisał, że aby móc sterować tłumem trzeba wywoływać w nim odruchy emotywne, bo racjonalna ocena argumentacji nie ma szans powodzenia? Proszę zauważyć, że główne serwisy informacyjne kładą znacznie większy nacisk na przekaz emocjonalziennikarstwo i publicystyka nie są synonimami. Prawo do sympatii lub antypatii, do ny od tych emitowaprzedstawiania wydarzeń ze swojego punktu widzenia i do własnego komentarza ma nych poza okresem szczytowej oglądalpublicysta, nie dziennikarz. ności. Temu samemu służy również przyjęta postawa stojąca prezenterów Fallaci miała o wiele więcej do powiedzenia niż nasi oraz uporczywe akcentowanie na pierwszą sylabę. dziennikarze i prezenterzy, ale jakoś umiała uprawiać Kolejną grupą dziennikarskich wypaczeń są błędy, dobre, obiektywne dziennikarstwo, swoje opinie wyktóre nazwę logicznymi. Krytyka tego elementu odrażając w książkach. nosi się również do opinii publicznej (ukształtowaKolejną patologią dziennikarstwa jest traktowanie widzów jak niezdolną do myślenia hałastrę, co mani- nej zresztą przez dziennikarzy) kierującej się tymi festuje się w próbach docierania z przekazem emocjo- samymi wadliwymi wnioskowaniami. Przekaz infornalnym. Kwestia ta może być drażliwa, więc, uprze- macyjny jest zazwyczaj skonstruowany w taki sposób, aby od pokazywania sytuacji demonstrantów dzając oskarżenia o cynizm (częściowo zasadne, bo w sprawach politycznych jestem cyniczny), zastrze- „w oczywisty sposób” przechodzić do sugerowania nieadekwatnych konkluzji. gam, że nie jest moim celem uwłaczanie pamięci ofiar Po pierwsze – z tego, że protestujący gotowi są za Majdanu – opisuję jedynie „wykolejenia dziennikarsprawę zginąć nie wynika, że sprawa jest słuszna. skie”. Otóż nie uważam, aby Jacek Kaczmarski miał rację, gdy śpiewał, że tylko ofiary się nie mylą. Poka- Przepraszam za to porównanie, ale trzeba rzecz przejaskrawić, aby obnażyć absurdalność takiego myślenia zywanie zabitych i ich rodzin ma w widzu wzbudzić współczucie i słuszny gniew. To jest ich jedyna funk- – rzesze bolszewików czy faszystów były gotowe oddać życie (a i dzisiaj są w gotowości) za swoje sprawy, cja, bowiem wartość informacyjna takich wiadomości ale czy ktoś przyzna im słuszność? Tak, wiem... wynosi zero. Być może jest to wartościowe z punktu Po drugie – z tego, że protestujący biją się o sprawę widzenia etyki dziennikarskiej, polegającej na tym, aby nikt nie chodził smutny i na niedającym się bronić po- z wielką pasją i oddaniem nie wynika, że mają trafne roglądzie, że życie jest najwyższą wartością (co zosta- zeznanie na temat politycznej rozgrywki, w jakiej uczestło przez protestujących sfalsyfikowane, ale, czego je- niczą. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby człowiek dzielny był równocześnie naiwny. Do tego wątku jeszcze wrócę. stem całkowicie pewny, będzie ciągle powtarzane jak Po trzecie – z tego, że zwolennicy Kliczki i Tymomantra), oraz na aforyzmie nadzieja umiera ostatnia. Po co pokazywać zapłakane matki? Czy widz otrzymu- szenko wyszli na ulicę nie wynika, że legalnie wybrana władza musi ustąpić. Gdyby miało tak być, każda parje w ten sposób fakt, którego nie mógł się domyślić? Co może robić matka po stracie syna, a żona po stra- tia mogłaby odwołać każdą władzę w tydzień. dyktowana z jakiegoś centrum sterowania opinią publiczną, ponieważ w profesjonalnej telewizji (a TVP taką bywa), prezenter, pozwoliwszy sobie na taką rażącą nieobiektywnością samowolkę, następnego dnia musiałby szukać pracy w radiu. Jedną rzecz trzeba wyjaśnić: dziennikarstwo i publicystyka nie są synonimami. Prawo do sympatii lub antypatii, przedstawiania wydarzeń ze swojego punktu widzenia i własnego komentarza ma publicysta, nie dziennikarz. Obowiązkiem tego drugiego jest przedstawianie faktów, z zachowaniem swojego zdania dla siebie. Prawo do opinii mam ja. Obowiązkiem korespondenta z Majdanu jest bieganie po nim wzdłuż i wszerz z całym osprzętem i zachowanie dla siebie poglądów na temat moralności. Kiedy wreszcie te dwie funkcje zostaną od siebie oddzielone? Oriana
D
12
leżąca w samym środku mapy świata, jest polem walki potężnych interesów rosyjskich, niemieckich oraz amerykańskich. I, niestety, obawiam się, że od dzielnych Ukraińców zależy w tym spektaklu najmniej. Nie chcę wdawać się w spekulacje na temat tego, które z wymienionych państw wywołało ukraiński kryzys. Kiedy artykuł ten ukaże się drukiem, moje dywagacje będą już spóźnione, będziemy na ten temat wiedzieć więcej, ale żeby rozświetlić sobie ten aspekt opisywanej sprawy, trzeba naprawdę mocno przekopać Internet. Jednak zdanie sprawozdania ze wszystkich poszlak musiałoby rozsadzić ramy artykułu. Jak pisałem na początku, nie chcę pisać o tym, co może się zdezaktualizować. Rosja może zyskać wschód Ukrainy oraz Krym (co stanie się, jak poucza historia, pod pretekstem dbania o tamtejszą rosyjskojęzyczną ludność), Niemcy rozszerzenie swojej strefy wpływów, Amerykanie mogą dołożyć cegiełkę do sieci baz w strategicznych miejscach kuli ziemskiej. atologia polega na tym, że ten kontekst wielkiej geopolityki jest w medialnej dys- Moim zdaniem najbarkusji kompletnie marginalizowany. Niemalże wszyscy zabierający głos zachowu- dziej prawdopodobne ją się tak, jakby wierzyli, że Majdan jest w całości spontanicznym zrywem uciśnionego są (w tym momencie) narodu, czego dowodem mają być wypowiedzi zwykłych, szeregowych protestujących. wersje rosyjska i amerykańska. Moskwa ewipoparciem wśród demonstrujących nie wynika, że bę- dentnie działa według precyzyjnego planu, ale można wziąć pod uwagę wersję, iż został on opracowany jedzie dobrym premierem czy prezydentem. Gdyby tak dynie na wypadek takich zajść, po zajściu których jest się stało, spodziewam się dwóch zjawisk: 1. będzie zwyczajnie realizowany. Z kolei na trop amerykański przy każdej okazji nokautowany przez politycznego arcymistrza Putina (co wynika z jego braku doświad- wskazuje odpowiedź na pytanie o źródła, z których Majdan jest finansowany. Nie w tym jednak rzecz. Paczenia), 2. stanie się, o ile już nie jest, marionetkowym politykiem Berlina. Skoro jego tytułem do sprawowa- tologia polega na tym, że ten kontekst wielkiej geopolinia władzy będzie obietnica realizacji europejskich ma- tyki jest w medialnej dyskusji kompletnie marginalizorzeń, to Niemcy, którzy w UE znaczą najwięcej, szcze- wany. Niemalże wszyscy zabierający głos zachowują gólnie w naszej części Europy, będą mieli ultymatyw- się tak, jakby wierzyli, że Majdan jest w całości spontanicznym zrywem uciśnionego narodu, czego dowodem ną kartę, co pozwoli im wymusić na nowej ukraińskiej mają być wypowiedzi zwykłych, szeregowych protewładzy niemalże wszystko. stujących. Vide punkt drugi. Po siódme – z tego, że lud domagał się uwolnienia Poza tym nie sposób nie odnieść wrażenia, że zapani Tymoszenko nie wynika, że należy się jej wolność. Pytanie: Ukraina uważa swoje sądy za niezawi- pętlone puszczanie taśm z Majdanu świetnie zajmowało czas antenowy, który można było przeznaczyć słe, czy też nie? Nawiązując do drugiego punktu powyższej listy, po- na sprawy takie jak skok na OFE, skok na Lasy Pańjawia się kolejna rzecz wołająca o krytykę. Media – po- stwowe i ustawę pozwalającą obcym siłom porządkowym działać na terytorium Polski. W ten sposób drachłonięte przez ciągłe, zapętlone pokazywanie tych samych taśm z Majdanu – niewiele czasu poświęca- mat Ukraińców został instrumentalnie wykorzystają próbom dotarcia do istoty kijowskich zajść. Fryde- ny jako medialna zasłona dymna. Czy naprawdę jest tak, że niezależne media, zamiast zająć się sprawami ryk Bastiat przekonywał, że w ekonomii ważniejsze niż takiego kalibru, wolały ograniczyć się do zdawkowych to, co widać jest to, czego nie widać – tę prawdę można o nich informacji i puszczać w kółko ludzi chowających z pewnością rozciągnąć na kwestie polityczne. Ukraina,
Po czwarte – z tego, że w przedrewolucyjnej Ukrainie panowała korupcja, która wraz z odrzuceniem umowy stowarzyszeniowej z UE była głównym powodem rozpoczęcia protestów (choć nikt nie jest w stanie ocenić, jakie były jej prawdziwe rozmiary, a ile dodali od siebie „niezależni” dziennikarze) nie wynika, że po wejściu do UE zniknie ona jak ręką odjął. Po piąte – trzeba odrzucić założenie, wokół którego zorganizowana jest mainstreamowa narracja, że UE jest szczytem ludzkich osiągnięć w dziedzinie ekonomii, wobec czego zamknięcie drogi do niej jest dla Ukrainy wygnaniem z raju. Krytyka unijnego tandemu socjalizmu (z „elementami” wolnego rynku) i społecznego „postępu” to temat tak znany, że nie ma potrzeby dalej iść w tę stronę. Ukraińcom, dla ich dobra, życzę, aby pamiętali, że po owocach ich poznacie. Po szóste – z tego, że pan Kliczko obdarzony jest medialną charyzmą i etykietką człowieka sukcesu oraz
P
14
się za tarczami domowej roboty? A może w poprzednim zdaniu jest o jedno słowo za dużo? Jedna rzecz szalenie mnie intryguje – jak zachowałby się prezydent Komorowski albo premier Tusk (czy którykolwiek inny członek chórku przewodniczących klubów parlamentarnych, zgodnie wołających: Sława Ukrainie!, który to okrzyk dziesiątki tysięcy Pola-
ków na Wołyniu słyszało jako ostatni w życiu), gdyby w Warszawie wyrosło analogiczne, uparte miasteczko namiotowe, domagające się odwołania legalnej władzy z powodu jej skorumpowania i działalności na szkodę państwa i narodu? Nie jestem jasnowidzem, ale myślę, że poczuliby nagły przypływ empatii dla prezydenta Janukowycza.
Dawid Zimoch Student filozofii na UJ. Interesuje się filozofią, religiami, polityką.
15POLITYKA
Paweł Kowal – polityk, doktor politologii, historyk, publicysta, w latach 2005–2009 poseł na Sejm V i VI kadencji, były wiceminister spraw zagranicznych, od 2009 poseł do Parlamentu Europejskiego, od 2011 do 2013 prezes partii Polska Jest Najważniejsza (PJN), od 2013 przewodniczący rady krajowej Polski Razem.
Chcemy tworzyć nową jakość z europosłem Pawłem Kowalem rozmawia Dariusz Kawa
DK
DK
DK
DK
Panie Pośle, 7 grudnia ubiegłego roku oficjalnie przestała istnieć współtworzona przez Pana partia Polska Jest Najważniejsza, a większość jej członków znalazła się w szeregach nowej partii Jarosława Gowina – Polska Razem. Jak Pan podsumuje te trzy lata istnienia PJN-u? Jak pisał swego czasu Szewach Weiss, to właśnie małe partie najbardziej wzbogacają krajową politykę. Działalność PJN jest tego najlepszym potwierdzeniem. Przez trzy lata jej istnienia udało nam się wprowadzić i forsować w debacie publicznej kluczowe tematy: politykę rodzinną, bezrobocie młodych, masowe wyjazdy i politykę mieszkaniową – to najważniejsze sprawy, którymi musi zająć się państwo oraz do których muszą odnosić się politycy. I bardzo dobrze – cieszę się, że po latach omijania tych tematów zwróciliśmy na nie uwagę polityków innych partii. Czy warto było w 2010 r. porzucać Prawo i Sprawiedliwość? W ówczesnej sytuacji pozostanie w PiS byłoby kompromisem, na który nie chciałem i nie mogłem się zgodzić. Nie patrzę na to w kategoriach zysków i strat. Czy po przegranych wyborach parlamentarnych oraz odejściu Joanny Kluzik-Rostkowskiej do Platformy Obywatelskiej Pan i Pańscy współpracownicy rozważaliście powrót do partii Jarosława Kaczyńskiego? Skoro wyszliśmy z PiS m.in. dlatego, że nie widzieliśmy możliwości działania, powrót raczej nie byłby dobrym rozwiązaniem. Kluczowe było pytanie, jak zbudować inne polityczne wyjście– niż wybieranie pomiędzy PO a PiS – na zasadzie mniejszego zła. W swoich założeniach centroprawicowa, wielonurtowa PJN miała przezwyciężyć podział sceny politycznej pomiędzy dwie dominujące partie, gromadząc umiarkowany elektorat, który stroni od skrajnych opinii i brutalnej walki politycznej. Podobne ideały zdają się teraz przyświecać twórcom Polski Razem. Czy porażka PJN-u nie jest jednak wystarczającym dowodem na to, że wraz z PiS i PO nie może istnieć trzecia znacząca siła polityczna? Polska Razem Jarosława Gowina celuje w elektorat centroprawicowy, wolnorynkowców, klasę średnią, ludzi o poglądach konserwatywno-liberalnych. Takiej partii dzisiaj w Polsce nie ma, zaś jej potencjalni
16
PK
PK
PK
PK
wyborcy z braku alternatywy chowają się w większych ugrupowaniach. Od wyborów w 2011 roku minęło sporo czasu, który dobrze wykorzystało środowisko zgromadzone wokół PJN. Zresztą dwa lata bez wyborów to długi czas. Polacy są głodni zmian. DK
DK
DK
DK
Wśród osób o konserwatywnych przekonaniach trwają spory o to, czym stanie się Polska Razem. Jedni widzą w nowej formacji długo wyczekiwanych sojuszników przyszłego rządu Jarosława Kaczyńskiego, inni oskarżają, że partia Gowina rozbija prawicę i stanowi szalupę ratunkową dla polityków tonącej Platformy. Są też tacy, którzy liczą na to, że – wraz z Kongresem Nowej Prawicy – odsuniecie od władzy „socjalistów” i przeprowadzicie liberalne reformy. W jaki sposób politycy PRJG bronią się przed zaszufladkowaniem? Chcemy tworzyć nową jakość. W Polsce Razem Jarosława Gowina są politycy z różnych ugrupowań, nasi działacze wywodzą się z odmiennych środowisk. Łączy nas potrzeba stworzenia nowej siły, zdolnej do poszukiwania sojuszników skłonnych do tego, by zmieniać Polskę i Unię. Kluczowe pytanie: Jak sprawić, żeby Polacy w UE mieli równe szanse? Gdy będzie zapewniona konkurencja, poradzimy sobie. Program PRJG w dużej części jest kopią tych haseł, które u swoich początków głosiła partia Donalda Tuska. Jak wiemy, po dojściu do władzy politycy Platformy o większości wzniosłych postulatów szybko zapomnieli. Jaką gwarancję mają zwolennicy Pana nowej formacji, że po sukcesie wyborczym ugrupowanie to nie postąpi w ten sam sposób? Dotychczas ogłosiliśmy nasz program europejski zawierający konkretne rozwiązania dotyczące rynku pracy, edukacji, energetyki. Mamy wizję zmian w Unii Europejskiej. Wkrótce ogłosimy całościowy program partii z planami zmian w polskim prawie. Trzeba powiedzieć sobie szczerze – PRJG nie będzie partią masową. Naszą siłą będzie wierność wyborcom i złożonym im obietnicom. PO i PiS mogą sobie pozwolić na kłócenie się między sobą, my musimy działać. Porzućmy problemy polskiej polityki i przejdźmy do spraw europejskich. Prawica w naszym kraju kojarzona jest raczej z niechęcią do tworu, jakim jest Unia Europejska. Pan jednak świetnie radzi sobie na forum Parlamentu Europejskiego i wciąż jest jednym z najlepiej ocenianych polskich europosłów. Jakie jest Pana zdanie na temat obecnego kształtu UE? Czy rosnąca biurokracja i tendencje ograniczania suwerenności państw członkowskich nie są według Pana niepokojącym zjawiskiem? Kluczowym pojęciem jest tu eurorealizm. Unia jest pełna absurdów, to skostniała, nieruchawa konstrukcja. Tym, co musi zrobić Polska jest zaproponowanie poważnej reformy Unii, opartej na maksymalnym wzmocnieniu postulatów dotyczących swobody przepływu towarów, usług, ludzi i idei. Jednocześnie w kwestiach światopoglądowych, obyczajowych, a przede wszystkim tych dotyczących ograniczania suwerenności państw trzeba powiedzieć wyraźnie „Ani kroku dalej!”. Równie ważne jest to, aby Polska przestała się zachowywać w Unii jak uczniak i zaczęła walczyć o swoje przy wykorzystaniu unijnych mechanizmów. Musimy przestać brzydzić się lobbingiem i stać się strażnikami naszych interesów. Znany jest Pan z silnego zaangażowania w proces integracji Ukrainy z Unią Europejską. Nie od dziś słychać głosy, które poddają w wątpliwość sensowność tego typu działań z perspektywy polskiej racji stanu. Jakie polskie interesy geopolityczne według Pana zostaną zrealizowane poprzez porozumienie między Ukrainą a UE? Polska racja stanu to integracja Ukrainy z UE, a nie rekonstrukcja Związku Radzieckiego. W naszym interesie jest, aby naszym sąsiadem było dostatnie, w pełni demokratyczne państwo, które w dodatku współpracuje z Unią Europejską. Utrzymywanie Ukrainy przez kolejne 20 lat w przestrzeni poradzieckiej nijakości tylko zaszkodzi Polsce.
17POLITYKA
PK
PK
PK
PK
DK
Znaczna część Ukraińców, pragnących uniezależniania się ich ojczyzny od rosyjskich wpływów, chętnie odwołuje się do krwawego dziedzictwa UPA, a za narodowego bohatera uważa zbrodniarza wojennego, Stepana Banderę. Najlepszym przykładem są tutaj dziedzice tzw. Pomarańczowej Rewolucji – Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenko, którzy, zapomniawszy o zaangażowaniu polskich polityków w ich sprawę, poparli ideę nadania Banderze tytułu Bohatera Ukrainy. Czy nie obawia się Pan, że zaangażowanie Polski w integrację naszego sąsiada z UE otworzy tamtejszym nacjonalistom drogę na europejskie salony, że z mównicy PE usłyszymy złowieszcze: „Pamiętaj Lasze, że do Wisły to nasze”? Ukraińskie podejście do Polski jest nieco podobne do tego, które część Polaków ma wobec Niemców. Z jednej strony trudne doświadczenia historyczne, z drugiej – pewne poczucie zazdrości. Politykom ukraińskim nawiązującym do tradycji UPA mówię: pod tym sztandarem nie da się wejść do Unii. Zawsze najbardziej słyszalne są głosy radykałów, których na Majdanie i na całej Ukrainie wcale nie ma tak wielu, jak nam się wydaje. Ugrupowania radykalne nie cieszą się jakimś masowym poparciem. Polsce bardziej opłaca się inwestowanie czasu i energii w zbliżenie Ukrainy do struktur zachodnich niż obrażanie się na tych, z którymi nie jest nam po drodze.
Dariusz Kawa Rocznik 1989, absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz kulturoznawstwa na Akademii Ignatianum w Krakowie. Doktorant na Wydziale Filozoficznym Akademii Ignatianum. Redaktor działów Polityka i Historia „Magazynu Spectrum”. Współzałożyciel Klubu Inicjatyw Kulturalnych „Riposta”, współpracownik Fundacji im. Maurycego Mochnackiego.
18
PK
Wieszanie a sprawa polska. Komu potrzebny jest Ruch Narodowy? „Magazyn Spectrum” identyfikuje się na swojej stronie internetowej jako pismo „znajdujące się w połowie drogi między typową gazetą studencką a pismem naukowym”, przeciwstawiające się „powszechnej ignorancji” i zrzeszające osoby myślące krytycznie. Jest to donośnie brzmiące wezwanie do poważnej dyskusji na aktualne tematy, nieograniczanej przez niczyje sympatie. Jeśli więc autor jednej z opublikowanych analiz deklaruje się jako zwolennik, że użyję popularnego sformułowania, przewrócenia Okrągłego Stołu, przyznam sobie prawo zbadania jego wniosków i motywacji.
Dawid Zimoch, student filozofii, w tekście Czego się można spodziewać po Ruchu Narodowym?, który ukazał się w siódmym numerze „Magazynu Spectrum”, stwierdza, że istnieje przynajmniej jeden pozytyw pojawienia się po Marszu Niepodległości w 2012 tytułowego konglomeratu nacjonalistycznych organizacji u bram głównonurtowej polityki. Jest to zdaniem autora fakt zaistnienia na scenie organizacji posiłkującej się ideologią. Jakąkolwiek ideologią. Aby poprzeć ten argument, autor buduje obraz rzeczywistości, w której gwałtownie oddzielonoby praktykę polityczną od teorii. Takiej, w której słowo „ideologia” znalazłoby się na cenzurowanym. Przekłada więc słynne hasło wyborcze Tuska, parafrazowane czasem dowcipnie jako Nie róbmy polityki, lepmy pierogi, na całą historię III RP. Źródła tego działania Zimoch upatruje w obradach Okrągłego Stołu, będącego – jego zdaniem – spotkaniem cyników z cynikami, którzy podzielili się władzą. Jako że Okrągły Stół posłużył do zamrożenia rzeczywistości, jedynym sposobem na otrząśnięcie się z postkomunistycznej czarnej dziury jest więc, jak konkluduje student filozofii, anulowanie jego postanowień. Takie obietnice składa Ruch Narodowy, więc autor deklaruje swoje poparcie (z zastrzeżeniem, że czeka na program gospodar-
czy ugrupowania). W celu poparcia swojej argumentacji, Zimoch dokonuje szeregu uproszczeń i pominięć, które pozwolę sobie po kolei wytknąć. Żeby udowodnić, jak pomiatane było myślenie ideologiczne, autor pisze, że do czasu pojawienia się Ruchu Narodowego cytowanie Romana Dmowskiego oznaczało polityczne samobójstwo. Krótka pamięć pozwala mu pominąć Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe: partię, która od 1990 roku zyskała w Polsce istotne wpływy. Jej prezes, Wiesław Chrzanowski, za młodu członek Młodzieży Wszechpolskiej (dla przypomnienia: organizacji, której honorowym prezesem był Dmowski), był prokuratorem generalnym, ministrem sprawiedliwości, marszałkiem sejmu. Jego kariery nie skróciło zaangażowanie w ruch nacjonalistyczny, ale działanie Antoniego Macierewicza, członka tej samej partii, który w akcie zemsty (lub próby szantażu?) umieścił jego nazwisko na swojej słynnej liście współpracowników UB/SB. Wiceprezes ZChN, Henryk Goryszewski, zapisał się w dziejach polskiego parlamentaryzmu jako autor aforyzmu: Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy będzie dobrobyt – najważniejsze, aby Polska była katolicka. W czasie funkcjonowania partii Chrzanowskiego w Sejmie zatwierdzono
19POLITYKA
szefa Platformy na ostatnich dwadzieścia parę lat historii. Polska po 1989, to triumf jednej, konkretnej ideologii – liberalizmu gospodarczego połączonego z konserwatyzmem światopoglądowym spod znaku Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Ideologii, której pokłonił się nawet Jacek Kuroń, socjalista, któremu przyszło tłumaczyć w telewizji słuszność drastycznych reform Balcerowicza. Ideologii, warto dodać, sprzecznej z ideami pierwszej „Solidarności”. Postulaty sierpnia 1980 nie dotyczyły wszak obalenia systemu komunistycznego, a raczej wzywały władze do wypełnienia swoich zobowiązań. Jako bunt robotników przeciw opresyjnemu państwu, strajk w stoczni był prawdziwą „komuną gdańską”. Neoliberalizm po przeszło dwóch dekadach przeduch Narodowy nie wyróżnia się więc wcale tym, że głosi jakąś ideologię. Robili już stawiania go jako jedyto inni, niektórzy z nich nawet całkiem podobną. Nie ma nic nowego w głoszeniu nej słusznej opcji stał się u nas zupełnie przezro„polowania na czerwone dinozaury”, jak określił to Dawid Zimoch. czysty. Dlatego nie zaRoman Giertych był wicepremierem i ministrem edu- uważamy, gdy minister szkolnictwa wyższego w rządzie Tuska przekształca uczelnie w generujące zysk kacji. Łatwo więc wykazać, że III RP to powrót ideologii przedsiębiorstwa, a minister finansów w rządzie Kanarodowej na salony. A co z oceną Okrągłego Stołu? Wydaje mi się, że Zi- czyńskiego obniża podatki dla przedsiębiorców. Gdy moch staje się ofiarą własnej tezy. Jeśli negocjacje mię- jednak rząd Tuska zapowiada wycofanie się z prywatyzacji systemu ubezpieczeń społecznych i oskładkodzy opozycją a władzą służyły zachowaniu status quo wanie umów „śmieciowych”, robi się głośno. z lat 80. XX wieku, to żaden z uczestników nie mógł być Ruch Narodowy nie wyróżnia się więc wcale tym, że antykomunistą, co prowadzi autora do tezy, że wszyscy głosi jakąś ideologię. Robili już to inni, niektórzy z nich byli przedstawicielami lewicy: Innymi słowy, porozumiały się między sobą lewica czerwona, lewica laicka oraz lewi- nawet całkiem podobną. Nie ma nic nowego w głoszeca robotnicza („Magazyn Spectrum”, nr 7). Tak sformuło- niu polowania na czerwone dinozaury, jak określił to Dawany pogląd kusi, aby go sprawdzić pytaniami. Do jakie- wid Zimoch. Zbliżanie się sezonu łowieckiego obwieszcza nam się od tak dawna, że znany rym o wisielcach go nurtu lewicy należy Ryszard Bender? Albo Zbigniew na drzewach przestał kogokolwiek szokować. Co najBujak? Czy Jerzy Turowicz był czerwony, był robotnikiem wyżej dziwi, że dwuwiersz o komunistach występuje czy ateistą (a może wszystkimi naraz, przecież to się nie wyklucza)? Na czym polegała lewicowość Andrzeja Wie- zbyt często w towarzystwie: Naszym wzorem jest Rudolf lowieyskiego, Tadeusza Mazowieckiego? Co z Gabrie- Hess, Zrobimy z wami co Hitler z Żydami i Pedały do gazu. lem Janowskim? Braćmi Kaczyńskimi, Henrykiem Wuj- Od niedawna momentami największej mobilizacji Rucem? – Dopóki nie zostanie mi udowodnione, że wszy- chu Narodowego stają się pochody z okazji 11 listopada. Chętnie uczestniczą w nich te same środowiska, scy spośród powyższych uczestników obrad należą do które od dziesięciu lat z różną skutecznością blokuktórejś z wymienionych odłamów lewicy, teza Zimocha pozostanie jedynie cienkim chwytem erystycznym, słu- ją Marsze Równości w całej Polsce. Pochody zmieniają się w starcia z policją, okazje do dewastacji Warszawy, żącym uatrakcyjnieniu tezy o okrągłostołowej zdradzie oraz zaciemnieniem faktu, że w obradach uczestniczy- wyrównania rachunków z przeciwnikami politycznymi. Minął już ponad rok od deklaracji Roberta Winnickieła większość najważniejszych przedstawicieli opozycji, go: Budujemy siłę, której tak bardzo boją się lewaki i pew tym Ci, których udział wyparto po latach. dały. Nie będzie grubej kreski. Nie będzie porozumienia. Problem z Okrągłym Stołem leży gdzieś indziej, niż wskazuje to Dawid Zimoch. III RP to nie triumf bezide- Wszyscy zapłacą za te 20 lat!. Odpowiada temu praktyka napadania na squoty. Wbrew temu, co pisze Zimoch, owości – autor niepotrzebnie przekłada tu deklaracje wystarczającą ilość decyzji zgodnych z narodowo-katolickim światopoglądem, aby duch Dmowskiego wisiał nad Polską do dziś; chociażby wprowadzenie religii do szkół czy najostrzejsza w Europie ustawa antyaborcyjna. Rząd Suchockiej, którego wicepremierem był Goryszewski, a ministrami: Zdobysław Flisowski, Zbigniew Dyka, Zbigniew Jaworski i Jerzy Kropiwnicki, podpisał Konkordat. Jak na politycznych samobójców – nieźle. Ale to nie wszystko, bo Dawid Zimoch zdaje się zapominać również o nowszej historii politycznej. Liga Polskich Rodzin, której prezesem był polityk nazwany na cześć Romana Dmowskiego, wnuk bliskiego współpracownika tego przywódcy endecji, weszła do rządów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego.
R
20
uwaga Ruchu Narodowego od dawna nie kieruje się na „dinozaury”, ale na nowsze zjawiska. RN walczy z lewicą spod znaku Krytyki Politycznej, z wszystkimi objawami lewicowej krytyki porządku, uosabianego dla tej skrajnej prawicy nie tylko przez Sławomira Sierakowskiego, ale i przez chadeków: Tuska i Kaczyńskiego. Rymkiewiczowskie sny o Wieszaniu przemieszczają się. Narodowiec bardziej niż starego komunistę chce powiesić młodego pedała i kurwę feministkę. Mocne słowa? Moim zdaniem kiedy rozmawia się o ruchach tak radykalnych, głoszących eliminację swoich wrogów, kolokwializmy są nie na miejscu. Brunatni, idąc na wojnę z odmiennością, biją mocno i z nienawiścią. Musimy tę nienawiść zobaczyć, bo inaczej nie zrozumiemy z czym mamy do czynienia. Jeśli będziemy trywializować Ruch
Narodowy, jesteśmy gotowi serio traktować tych wieszatieli. Ideologia, która tak podoba się studentowi filozofii, jest ideologią pięści. Powstaje przy tym paradoks. Uczestnicy Marszu Niepodległości, atakując squat „Przychodnia”, napadli na jeden z ośrodków oporu przeciw rządowi. Komu wobec tego służy Ruch Narodowy? Pozornie radykalnie opozycyjny, narodowo-katolicki ruch, swoimi działaniami pomaga chadecko-ludowej koalicji PO–PSL. Jednocząc przeciw sobie szukające spokoju mieszczaństwo, RN odrzuca je od każdego radykalizmu, lewego czy prawego; wpycha je prosto w objęcia centrowych władz. Tusk, mając przeciw sobie Kaczyńskiego i organizatorów corocznych burd, może spać spokojnie. Każdemu premierowi można życzyć takiej opozycji.
Tomasz Rachwald Doktorant w Instytucie Sztuk Audiowizualnych. Zajmuje się historią kina polskiego.
21POLITYKA
Bezpieczeństwo (narodowe) przede wszystkim Po politologii, europeistyce i zarządzaniu przyszła moda na bezpieczeństwo. Poświęcone mu kierunki studiów zdobywają szturmem polskie uczelnie – ze świecą szukać takiej, która nie ma ich jeszcze w ofercie. Mogłoby się wydawać, że nawet niż demograficzny im niestraszny. Czy jednak modzie tej towarzyszy równie dynamiczny rozwój samej dyscypliny nauk o bezpieczeństwie? Jaki los czeka uniwersyteckie bezpieczeństwo?
O „spawaczach” i CSI Na wstępie należy wprowadzić klarowne rozróżnienie pomiędzy bezpieczeństwem narodowym*, kierunkiem studiów, a naukami o bezpieczeństwie, czyli dyscypliną naukową in statu nascendi, aspirującą do bycia odpowiednikiem zachodnich security studies. BN (Bezpieczeństwo Narodowe) to tylko jedna, choć najpopularniejsza, z form zagospodarowania tematyki bezpieczeństwa. Polskie uczelnie oferują też np. bezpieczeństwo wewnętrzne lub publiczne. Postaram się udowodnić, że zarówno przed BN, jak i przed naukami o bezpieczeństwie stoją poważne problemy i bariery wejścia, na które nakłada się jeszcze niż demograficzny i szerokie spektrum jego konsekwencji. Za punkt odniesienia w niniejszych rozważaniach posłużą mi politologia i nauki o polityce. Pojawienie się bezpieczeństwa narodowego jako odrębnego kierunku studiów zbiegło się z rekordową dla polskiego szkolnictwa wyższego liczbą studentów – w roku akademickim 2005/2006 było ich niemal dwa miliony. W 2007 r. kierunki poświęcone ochronie i bezpieczeństwu studiowało 1,6 tysiąca młodych ludzi, w 2011 r. – już 16,7 tysięcy. Oznacza to ponad dzie-
22
sięciokrotny wzrost w przeciągu zaledwie czterech lat. W 2010 r. samo tylko BN studiowało w Polsce 3,1 tysiąca osób. Od tego czasu liczba ta wyraźnie wzrosła, jako że lawinowo rośnie liczba oferujących go uczelni, zwłaszcza tych prywatnych. Na samych tylko publicznych uniwersytetach BN studiuje ok. 5 tys. osób, bezpieczeństwo wewnętrzne – ok. 4 tys. Spośród funkcjonujących w Polsce dziewiętnastu uniwersytetów publicznych 4 z 5 posiada obecnie kierunek bądź kierunki, na których przekazywane są treści z zakresu nauk o bezpieczeństwie. Szlaki przetarł Uniwersytet Szczeciński, który już w 2007 r. wprowadził do swojej oferty BN, a w 2011 r. wzbogacił ją, oferując bezpieczeństwo wewnętrzne (zarówno I, jak i II stopień studiów). Na rynku pracy pojawili się więc już pierwsi absolwenci. Wzrost znaczenia i popularności nauk o bezpieczeństwie dobrze ilustrują statystyki rekrutacyjne. W 2008 r. o indeks kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne na Uniwersytecie Warszawskim rywalizowało niemal dziesięć osób (9,6), w rekrutacji w roku 2013 – 5,6. O jedno miejsce na BN oferowanym przez UJ rywalizowały w tym samym roku 4 osoby, na Uniwersytecie Gdańskim – 11, a na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej – 12.
Jeszcze kilka lat temu podobną popularnością cieszyła się politologia. Ze średnią 6,9 osoby na jedno miejsce była w 2005 r. jednym z najbardziej obleganych kierunków studiów na uczelniach publicznych. W 2008 r. o jedno miejsce na UW walczyło 6 osób, w zeszłym roku (2013) – zaledwie 1,8. W 2007 r. na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego odnotowano 17 chętnych na jedno miejsce na politologii, a w zeszłym roku w pierwszym naborze nie udało się nawet rozdzielić wszystkich indeksów. Coraz więcej uczelni boryka się z problemem obumierających politologii, upadają kolejne studia niestacjonarne, zamykane są specjalności. Stwierdzenie, że jest to spowodowane niżem demograficznym, choć prawdziwe (od 2007 r. UW stracił 9% studentów, UJ – 7,7%), nie wyczerpuje problemu. Niewątpliwie istotna jest również atmosfera, która wytworzyła się wokół tego kierunku. Politologia od daw-
dowego – nie da się porównać. To drugie jest w większym, nomen omen, niebezpieczeństwie.
Dyscyplina w budowie
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – nauki o polityce w Polsce, choć borykają się z problemami, którym można poświęcić oddzielny artykuł, są dyscypliną naukową o ugruntowanej pozycji. W jej ramach wciąż trwają spory, a ona sama podlega ciągłej krytyce. Zakres i charakter podejmowanych w jej ramach badań oraz używana metodologia są przedmiotami wielu kontrowersji. Uwagę zwraca również odległość dzieląca politologię i sferę bieżącej polityki. Zaledwie incydentalne przenikanie się tych dwóch światów było jedną z gorzkich konstatacji II Ogólnopolskiego Kongresu Politologii w 2012 r. Pomimo wielości spojrzeń i rozważań na temat tego, czym ytuacji tych kierunków studiów – gasnącej politologii i kwitnącego bezpieczeństwa jest, a czym powinna narodowego – nie da się porównać. To drugie jest w większym, nomen omen, nie- być politologia, nikt nie bezpieczeństwie. ma jednak problemu z udzieleniem odpona zajmowała „czołowe” miejsca we wszelkich moż- wiedzi na pytanie, co jest przedmiotem jej zainteresoliwych rankingach kierunków, których należy się wy- wania. Maturzyści mogą mieć mgliste pojęcie na polistrzegać. Swoje zrobiły także polskie elity symbolicz- tologii, ale zawsze będą w stanie zidentyfikować podne. Najszerzej komentowana była wypowiedź premie- stawowy przedmiot jej zainteresowania – politykę. Czy ra, który stwierdził w październiku 2012 r., że lepiej być z bezpieczeństwem będzie podobnie? pracującym, dobrym spawaczem, niż kiepskim politoloPo pierwsze, w Polsce proces wyodrębniania dysgiem bez pracy. Politologię zohydzono dość skutecznie. cypliny nauk o bezpieczeństwie da się zaobserwować Podobny proces kształtowania się negatywnego wi- dopiero od kilku lat i jest on zapewne przede wszystzerunku da się zaobserwować także w przypadku bez- kim odpowiedzią na boom na BN. Skąd popularność pieczeństwa. Media i środowisko studenckie nie od- tego ostatniego? Zadziałała zachodnia moda inteleknotowały, że dwa tygodnie po niesławnej wypowiedzi tualna i „zużycie się” dotychczas modnych kierunków, o spawaczach i politologach w podobnym tonie zabrała m.in. politologii. Jako że to dyscyplina, przynajmniej głos była już minister nauki i szkolnictwa wyższe- w pierwszym okresie, zdawała się podążać za kierungo: Obecnie można odnotować modę np. na studia z zakiem studiów, nie zaś na odwrót, znaczenie bezpiekresu bezpieczeństwo narodowe lub wewnętrzne. Stuczeństwa w języku potocznym wydaje się mieć jeszcze denci marzą tam, by pracować w FBI albo być jak pomniej wspólnego z bezpieczeństwem jako przedmiostacie z serialu „CSI: Kryminalne zagadki Miami”. Albo tem zainteresowania dyscypliny nauki, aniżeli potoczbyć detektywami w policji czy służbach specjalnych. Istna polityka z polityką w ujęciu akademickim. Wbrew nieje jednak niebezpieczeństwo, że po ukończeniu takich pozorom nie szukam tutaj dziury w całym. Odpostudiów – a większość z nich jest prowadzona na uczelwiedź na pytanie, czym jest bezpieczeństwo, z któniach niepublicznych – absolwenci będą mieli problemy rą spotykam się najczęściej na konferencjach naukoz pracą w wymarzonym zawodzie, a być może pozostawych, brzmi: stan braku zagrożeń. Nie jest to oczywinie im praca w roli ochroniarza. Nie będzie chyba prze- ście błąd, ani etymologicznie, ani metodologicznie (to sadą stwierdzenie, że są to wypowiedzi symetryczne, przecież typologia ze względu na kryterium czasowe), niemniej jednak sytuacji tych kierunków studiów – ga- niemniej jednak tak kategoryczne postawienie sprasnącej politologii i kwitnącego bezpieczeństwa naro- wy wprowadza w błąd.
S
23POLITYKA
Statycznie zdefiniowane bezpieczeństwo pozostawianie wiele „tlenu” zajmującej się nim dyscyplinie. Stwierdzenie, że bezpieczeństwo jest stanem ogranicza badaczy do filozoficznych refleksji, gdyż w żadnym innym sensie nie sposób przecież mówić, aby jednostka lub grupa społeczna były wolne od zagrożeń. Wręcz przeciwnie, różnorodne zagrożenia towarzyszą nam bezustannie, co oznacza, że konieczne jest podejście dynamiczne, opisujące proces. Oczywiście w literaturze nie ma co do tego większego sporu – jest to jednak problem wyraźnie widoczny wśród studentów, którzy na pytanie, czym jest bezpieczeństwo, reagują konsternacją. Pogłębia się ona wraz z kolejną zagwozdką: kim zostaje się po ukończeniu BN? Politolog, jakkolwiek jego dyscyplina targana jest wewnętrznymi konfliktami, nie będzie miał z analogicznym pytaniem większego problemu. Terminy securitolog i securitologia, lansowane przez grupę naukowców z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym również z Polski, to dobry przykład działań zmierzających do budowania tożsamości nauk o bezpieczeństwie i przeciwdziałania owej konsternacji. Po drugie, problem wynika z „szerokości bezpieczeństwa”, czyli tematu, na który zachodni myśliciele rozpisywali się jeszcze przed pieriestrojką. Wystarczy zerknąć na dowolne forum internetowe, na którym toczy się dyskusja na temat kierunków studiów, aby przekonać się, że BN rozumiane jest jako kierunek „wojskowy”. Na rozmaitych stronach internetowych przygotowanych z myślą o kandydatach na studia przypisuje się je do kategorii takich jak „studia mundurowe” czy „ochroniarskie”. Ponownie – nie jest to błąd, wszak bezpieczeństwo militarne (nazywane też „twardym”) to temat jak najbardziej aktualny i związany z dyscypliną. Nie zauważa się jednak, że utożsamianie bezpieczeństwa z obronnością jest zimnowojennym archaizmem. Ściśle związany jest z tym charakter treści przekazywanych na BN. Analiza programu tego kierunku, oferowanego przez dowolną uczelnię, pozwala zauważyć, jest on wyraźnie państwocentryczny. Warto również pamiętać, że wyewoluował on z politologii i stosunków międzynarodowych, charakteryzuje go więc podobna prawniczo-historyczna refleksja. Spojrzenie jest więc dość wąskie, podczas gdy katalog problemów poruszanych w ramach nauk o bezpieczeństwie winien być odpowiednio szeroki i elastyczny, a więc przystający do – proszę wybaczyć banał – wymogów XXI wieku. Nurty postpozytywistyczne są jednak coraz bardziej widoczne i być może wkrótce po-
24
wszechniejsze stanie się podejście lokujące punkt wyjścia do rozważań nad bezpieczeństwem w człowieku. Tak więc różnica pomiędzy polskimi naukami o polityce, a – wyodrębnionymi rozporządzeniem MNiSW z 8 sierpnia 2011 r. – naukami o bezpieczeństwie ma charakter zasadniczy. Te pierwsze czeka, być może bardzo gruntowna, przebudowa, te drugie trzeba zaś po prostu zbudować od początku. Architekci naukowego bezpieczeństwa zabrali się już do pracy, ale czas nagli. Niż demograficzny może doprowadzić do zamknięcia wielu placówek politologicznych, ale ich solidne fundamenty przetrwają. Co zaś czeka BN?
Szanse i wyzwania Ogólnoakademicki charakter BN nie ogranicza możliwości budowania tożsamości i odrębności nauk o bezpieczeństwie. Wręcz przeciwnie, stwarza szansę na zbudowanie odpowiednio szerokiego pola refleksji. Wymaga to jednak metodologicznej pracy u podstaw. Dobry przykład dała Akademia Obrony Narodowej, która metodologii nauk o bezpieczeństwie poświęciła pięć obszernych tomów pokonferencyjnej publikacji. Szkoda tylko, że także w nich widoczne było utożsamianie bezpieczeństwa z funkcjami i instrumentami państwa narodowego. We wspomnianym powyżej ministerialnym rozporządzeniu uporządkowano wreszcie kwestię dyscyplin naukowych w kontekście bezpieczeństwa. Po pierwsze, wykreślono z ich listy archaicznie nauki wojskowe. Po drugie, wprowadzono nauki o bezpieczeństwie i nauki o obronności. Tak jest – te drugie to dyscyplina odrębna, równorzędna wobec nauk o polityce, socjologii, psychologii czy nauk o bezpieczeństwie. Przedmiotem jej zainteresowania są przede wszystkim teoria sztuki wojennej i „teoretyczne podstawy systemu obronnego państwa”. I choć oczywistym jest, że dyscypliny w dziedzinie nauk społecznych bezustannie się przenikają, a wykopanie fosy pomiędzy danym kierunkiem studiów, związaną z nim dyscypliną i ich otoczeniem jest nie tylko niemożliwe, ale i nonsensowne, to trzeba zaznaczyć, że pod każdym względem BN bliższe jest naukom o bezpieczeństwie, aniżeli naukom o obronności. Przedmiotem ich zainteresowania jest wszak w pierwszej kolejności bezpieczeństwo o charakterze pozamilitarnym. Ta ostatnia kwestia nabiera kluczowego znaczenia, choć – jeśli chodzi o programowe rozłożenie ak-
studentów i analizy kierunków kształcenia prowadzone w ramach projektu Bilans Kapitału Ludzkiego, opublikowane w 2011 r., są jednak niepokojące. Studenci kierunków związanych z bezpieczeństwem zdają się mieć spore wymagania związane z pracą zawodową, nie są jednak szczególnie skorzy do odbywania dalszych kursów i szkoleń. Poważnym problemem dla BN, a zatem także dla samej dyscypliny naukowej, może stać się zderzenie pierwszej, wielkiej fali absolwentów tego kierunku z bezdusznymi ograniczeniami współczesnego rynku pracy. Zbyt łatwo może dojść wówczas do przeniesienia frustracji na BN i – jak w przypadku absolwentów politologii, którzy nie znaleźli z marszu zatrudnienia w wielkich agencjach reklamowych albo prestiżowych think-tankach – kolejnego zalewu komunikatów o „sztucznych” ogardliwe wzmianki o tym, że nauki o bezpieczeństwie na polskich uczelniach to politologia i stosunki międzynarodowe po rebrandingu mogą stać się samospeł- i „bezwartościowych” kierunkach studiów. niającą przepowiednią. Wystarczy, że zrezygnujemy z walki o ich tożsamość” BN wkroczyło z imżą naszą skrzynkę pocztową. Tymczasem BN jak naj- petem na polskie uczelnie w niefortunnym momencie. Wyniosła je wzbierająca fala studenckiego tsunami, bardziej oferuje wiedzę praktyczną, która często bywa przydatna w poszukiwaniu zatrudnienia w „mundu- teraz jednak będzie musiało zmierzyć się z demograrówce”, jednakże nie sprowadza się ona do umiejętno- ficzną flautą. Co stanie się z dyscypliną nauk o bezpieczeństwie w chwili, w której zabraknie głównego ści składania AK-47 na czas. Jeśli w dobie wysokiego bezrobocia mało przekonującym wydaje się argu- katalizatora jej rozwoju w ostatnich latach? Prognozy ment, że praktycznym jest to, co rozwija nas intelek- demograficzne wskazują, że w przeciągu dekady liczba studentów w Polsce zmniejszy się o 400 tysięcy, tualnie, to pamiętajmy o pragmatycznym wymiarze a więc powróci do stanu sprzed 1998 r. Nie brakuwartościowości studiów z obszaru nauk społecznych. je głosów, że będzie to dobra okazja do prowadzenia „Ogólny” charakter wiedzy absolwenta, jego otwartość na nowe zadania, umiejętność pracy w grupie, czy- bardziej elitarnego kształcenia – mówił o tym np. rekli tzw. kompetencje miękkie, często cieszą się więk- tor AGH, prof. Tadeusz Słomka. Czy ktokolwiek będzie jednak jeszcze chciał studiować BN, który zostanie szym zainteresowaniem pracodawców, aniżeli tzw. w międzyczasie zaszufladkowany jako „nieprzyszłokompetencje twarde. Te ostatnie pracodawcy coraz ściowy” przez elity symboliczne? W czym upatrywać częściej preferują kształtować we własnym zakresie i dlatego kluczową sprawą staje się konieczność udo- szans na to, aby okres po 2007 r. nie był dla bezpieczeństwa zaledwie fluktuacją? wodnienia przez absolwenta, że jest „nauczalny”. Jest Na pewno nie przeminie zachodnia moda na bezteż jeszcze słodko-gorzka konstatacja: każdy student powinien pogodzić się ze świadomością, że ukończe- pieczeństwo – security studies cieszą się uznaną renonie kierunku z obszaru nauk społecznych nie gwaran- mą i silnym zapleczem intelektualnym. Nauki o bezpieczeństwie będą podlegać tym samym procesom, tuje zatrudnienia. Nie gwarantuje go obecnie zresztą jakim podlegają nauki o polityce czy socjologia: mulniemal żaden dyplom. BN ma tę zaletę, że obok przekazania wiedzy ogól- tidyscyplinarność i interdyscyplinarność w naukach nej z obszaru nauk społecznych, daje studentowi do- społecznych należy z pewnością opisywać w kategoriach conditionis sine qua non. Widoczna jest również bry punkt wyjścia do konkretniejszego sprofilowania. Połączenie BN z kursami czy studiami informatycz- ogólna tendencja do konsolidacji dyscyplin naukowych, co powinno sprzyjać budowaniu podmiotowości nymi (i szerzej: technicznymi), administracyjnymi lub nauk o bezpieczeństwie. Warto też pamiętać, że polski prawniczymi tworzy już solidną markę. Wyniki badań centów – oczywiście uczelnie różnią się między sobą. Liczba absolwentów BN zapewne nie przekroczyła jeszcze liczby wakatów w polskiej policji (6 tysięcy), ale złudne wydają się płynące z różnych stron nadzieje utożsamiające perspektywy sukcesu zawodowego absolwentów tego kierunku ze służbą mundurową. Trzeba powiedzieć wprost: BN nie jest i nigdy nie było kierunkiem „zawodowym” przygotowującym do pracy w służbach mundurowych, choć treści związane ze służbami mundurowymi są i powinny być integralnym elementem kształcenia. Lektura forów internetowych jest przygnębiająca: narzeka się, że BN, wbrew zapatrywaniom studentów, nie oferuje „praktycznej wiedzy”. „Praktycznej”, tj. takiej, która sprawi, że maile z ofertami pracy przecią-
P
26
boom na bezpieczeństwo pozostawił po sobie niemały wcale dorobek intelektualny i instytucjonalny. Na bezpieczeństwo coraz częściej patrzy się systemowo, co potwierdza fakt, że do edukacji gimnazjalnej i ponadgimnazjalnej wprowadzono – odpowiednio od 2009 i 2012 r. – przedmiot edukacja dla bezpieczeństwa.
W obronie bezpieczeństwa Nie mam wątpliwości, że BN to kierunek wartościowy i przyszłościowy. Aby jednak w pełni rozwinął skrzydła, należy konsekwentnie i intensywnie zmierzać do uwypuklenia jego oryginalności. Pogardliwe wzmianki o tym, że nauki o bezpieczeństwie na polskich uczelniach to politologia i stosunki między-
narodowe po rebrandingu, mogą stać się samospełniającą przepowiednią. Wystarczy, że zrezygnujemy z walki o ich tożsamość. Na razie konieczne jest przezwyciężenie złudzeń i uprzedzeń – tak wobec BN, jak i wobec nauk o bezpieczeństwie. Polskich politologów nie czeka być może los analityków z seriali Rubicon lub Homeland, a absolwenci BN nie trafią do jednostek typu CSI, nie oznacza to jednak, że nie mają przed sobą perspektyw. Warto pamiętać, że wypowiedź o spawaczach padła z ust historyka, w którego rządzie wicepremierem jest iranistka, ministrami politolodzy, socjolodzy i historycy, a niedawno na czele rządowego zespołu ekspertów stał kulturoznawca. Być może nadejdzie też czas na securitologów.
Arkadiusz Nyzio Absolwent politologii UJ, doktorant w Katedrze Współczesnej Polityki Polskiej INPiSM UJ. Licencjat bezpieczeństwa narodowego, student europeistyki na UJ. W latach 2011–2013 działał w samorządzie studenckim UJ. Redaktor naczelny „Poliarchii”, studenckich zeszytów naukowych WSMiP. Stały współpracownik „Magazynu Spectrum” i Centrum Badań Ilościowych nad Polityką UJ. Interesuje się historią współczesną i doktrynami politycznymi.
27POLITYKA
H
Nowosilcow i Molleson w III cz. „Dziadów” – starcie Polakożercy z patriotą?
Spór o wyspy u ujścia Odry w 1945 roku
33
Jan Bołbott – zapomniany bohater
37
Wizualny analfabetyzm historii pisanej
40
30
H
istoria
Nowosilcow i Molleson w III cz. „Dziadów”
– starcie Polakożercy z patriotą?
„Nowosilcow – to nazwisko budziło (…) lęk, nienawiść i odrazę (…), bowiem nikt nie wyrządził dotąd Polakom tyle krzywd, nie zadał tyle cierpienia i upokorzeń, nie sterroryzował w takim stopniu i nie zaszczuł, co ów senator rosyjski (…).” Słowa te rozpoczynają charakterystykę Mikołaja Nowosilcowa stworzoną przez Bartłomieja Szyndlera, autor jego jedynej dostępnej w języku polskim biografii. Czy rzeczywiście zasłużył sobie na taką opinię, utrwaloną w świadomości pokoleń Polaków siłą pióra Adama Mickiewicza? Ile prawdy historycznej zawiera w sobie przedstawiona w Dziadach cz. III historia młodego konspiratora, Rollisona, prześladowanego przez Senatora?
Mikołaj Nowosilcow (1761–1838), rosyjski arystokrata, jest przykładem jednej z najbardziej zawrotnych karier swojej epoki. Niechlubną sławą okrył się przede wszystkim jako zagorzały rusyfikator i prześladowca polskich patriotów. W latach 1815–1830 pełnił funkcję carskiego komisarza przy Radzie Stanu Królestwa Polskiego. Dawało mu to ogromne możliwości – spotkać można się z opinią, że dzięki carskiej nominacji stał się, razem z wielkim księciem Konstantym, faktycznym współrządcą Królestwa. Nic zatem dziwnego, że postać, która dzierżyła w swym ręku tak wielką władzę, a jednocześnie odznaczała się szczególną gorliwością i bezwzględnością w tępieniu wszelkich przejawów polskiego patriotyzmu (przylgnął do niego nawet przydomek Polakożercy), budziła w mieszkańcach Królestwa Polskiego, ale też ziem wcielonych bezpośrednio do Rosji, zarówno grozę, jak i ogromne zainteresowanie. Postać Mikołaja Nowosilcowa została również uwieczniona na kartach Dziadów cz. III Adama Mickiewicza – literacki Senator występuje w dramacie w otoczeniu innych bohaterów, których pierwowzorami były inne, znane ówczesnej historii, postaci, np. jego współ-
30
pracownicy (Leon Bajkow, Hieronim Botwinko) czy też Polacy, przeciwko którym działał Nowosilcow. Wśród tych ostatnich poczesne miejsce zajmuje Rollison – według Mickiewicza osadzony w wileńskim więzieniu za bliżej nieokreśloną działalność spiskową przeciwko caratowi. Zostaje on wspomniany już w scenie III, kiedy opętany Konrad opisuje jego próby samobójcze, a egzorcyzmy Księdza Piotra zmuszają szatana do zdradzenia sposobu uratowania duszy skazańca, którym okazuje się przyjęcie Komunii Świętej. Jego więzienne losy przedstawia również scena VIII dramatu zatytułowana Pan Senator, która opisuje przygotowany przez Nowosilcowa bal. Jego rozmowa z zausznikami na temat niezwykłej wytrzymałości więźnia, który nie złożył zeznań mimo dotkliwego pobicia, zostaje zakłócona wizytą Pani Rollisonowej, matki uwięzionego studenta. Zrozpaczona kobieta przychodzi prosić Senatora o litość dla swojego syna, apeluje do jego uczciwości i sumienia. Mickiewicz eksponuje jej osobistą tragedię: zostaje oddzielona od swojego dziecka (w rzeczywistości przecież już dorosłego mężczyzny) oraz pozbawiona jedynego źródła utrzymania, bowiem straciła swą pracę. Przekonana, że Nowosil-
M
cow nie jest bezpośrednio zaangabójstwa, a nawet nie ustaliikołaj Nowosilcow (1761–1838), żowany w sprawę, daje się zwieść rosyjski arystokrata, jest przy- li, w jaki sposób Konstanty zojego zapewnieniom, że skarze on kładem jednej z najbardziej zawrot- stanie uśmiercony. Mimo to winnych rzekomo niesłusznego uczniów przewieziono do Wilnych karier swojej epoki. Niechlubną osadzenia Rollisona w więzieniu na, gdzie mieli zostać postasławą okrył się przede wszystkim jako i wyśle doń Księdza Piotra z sakra- zagorzały rusyfikator i prześladowca wieni przed sądem wojennym, mentalną posługą. Razem z Dok- polskich patriotów. a kiejdańskie gimnazjum ofitorem (pierwowzorem tej postacjalnie zamknięto. ci był z kolei August Becú, drugi mąż Salomei SłowacNowosilcow oraz – za jego i swego sekretarza pokiej i ojczym Juliusza Słowackiego) postanawia dopro- średnictwem – także wielki książę Konstanty ingerowadzić do samobójstwa Rollisona tudzież chce je upo- wali w prace sądu wojskowego. Ich działalność, a także zorować poprzez otwarcie okna w celi. Z późniejszego wcześniejsze wysokie wyroki w podobnych sprawach fragmentu czytelnik dowiaduje się, że mimo realizacji powodowały, że spodziewano się jeszcze surowszych tych zamierzeń Rollison przeżył upadek z wysokości konsekwencji. O łaskę dla swojego syna błagała szczetrzeciego piętra (próbuje o tym przekonać zrozpaczo- gólnie Felicyanna Mollesonowa, spotykając się nie tylną Panią Rollisonową Ksiądz Piotr). ko z Nowosilcowem, lecz i samym wielkim księciem Konstantym. Przyczyną odrzucenia jej pisma o ułaJan Molleson – historyczny pierwowzór skawienie miał być brak adekwatnej pieczęci na podaniu. Wyrok sądu (kara śmierci) przekazany został mickiewiczowskiego bohatera do konfirmacji (zatwierdzenia) przez cara AleksanWielokrotnie wspominany, choć niepojawiający się dra I i został zamieniony na ciężkie roboty na katorna kartach dramatu osobiście, Rollison nie jest po- dze w Nerczyńsku. Molleson zmarł na Syberii. Leżąstacią fikcyjną, stworzoną przez Mickiewicza na po- ce nad rzeką Szyłką wzgórze, gdzie został pochowany, trzeby utworu. Pod nazwiskiem tym kryje się Jan nazwano „Górą Mollesona”. Molleson, syn Jana (przełożonego kiejdańskiego gimnazjum, a jednocześnie duchownego Kościoła Ewan- Mitologizacja i hiperbolizacja gelicko-Reformowanego) i Felicyanny, osiemnastolet- – ingerencja w historię? ni uczeń. Załamany po zawodzie miłosnym postanowił dokonać swoistego „patriotycznego samobójstwa”, Jan Molleson jest bez wątpienia jedną z bardziej znaczyli dokonać aktu niesubordynacji wobec władz ro- nych ofiar terroru Nowosilcowa, ale i wyraźnie zmitosyjskich i zostać skazanym na karę śmierci. Porzuciw- logizowaną. Walnie przyczynił się do tego sam Mickiewicz, czyniąc go jednym z bohaterów Dziadów cz. III szy pomysł rozpowszechniania napisu Vivat Konstytucya 3-go maja!, wraz z grupą kolegów rozpoczął przy- i – na potrzeby dramatu – zmieniając nieco jego historię. W rzeczywistości Molleson nie przebywał w więgotowania do dokonania zamachu na osobę wielkiego księcia Konstantego, który miał zatrzymać się w Kiej- zieniu przez okres roku, jak twierdzi w Dziadach Pani Rollisonowa: danach w drodze z Warszawy do Petersburga. Zamiary te wkrótce stały się zupełnie jawne z po(…) Rok siedzi o chlebie i wodzie, wodu nieostrożności samych spiskowców, którzy W zimnym, ciemnym więzieniu, posunęli się nawet do malowania na ścianach i mubez odzieży, w chłodzie. rach gróźb pod adresem Konstantego. Rektor kiejŻadnego oparcia w źródłach historycznych nie ma dańskiego gimnazjum, a prywatnie ojciec Mollesona (niezdający sobie, oczywiście, sprawy z działalno- też tajny plan, w który zaangażowany miałby być dokści własnego syna), złożył służbowy raport o działal- tor August Becú., mający zakończyć się śmiercią więźności „nieznanych sprawców”. Wiadomość ta szyb- nia, jak również wcześniejsze jego myśli czy też próby samobójcze. Sam pomysł wyskoczenia tudzież wyko doszła do Nowosilcowa. Przeprowadzone przez wspomnianych już Bajkowa i Botwinkę śledztwo wy- padnięcia z okna celi Mickiewicz zaczerpnął zapewne kazało, że młodzi konspiratorzy nie mieli przygoto- z historii innego osadzonego w wileńskim klasztorze wanego żadnego konkretnego planu dokonania za- dominikanów, Mariana Piaseckiego.
31POLITYKA
Bardzo ciekawa jest mickiewiczowska kreacja matki uwięzionego bohatera. Autor przedstawia ją jako prawdziwą mater dolorosa, kaleką wdowę pozostawioną bez środków do życia, której w dodatku odebrano jedyną bliską osobę. Ta niewątpliwa hiperbolizacja wynika zapewne z potrzeby udramatyzowania historii Mollesona. Z całą pewnością Felicyanna Mollesonowa po aresztowaniu syna znalazła się w bardzo trudnym położeniu i rzeczywiście starała się o jego uwolnienie, brak jest jednak jakichkolwiek informacji o jej rzekomej ślepocie lub o fatalnej sytuacji materialnej. Historia Jana Mollesona, niewątpliwie tragiczna, stała się kanwą losów literackiej postaci Rollisona. Mickiewicz w dramatycznej kreacji artystycznej dokonał jednak wielu znaczących zmian, które pomogły mu uwypuklić dramatyczne losy bohatera i na jego przykładzie ukazać martyrologię polskiej młodzieży nękanej przez rosyjskiego zaborcę. Radykalnie zmienił mo-
tywy jego działania (sam tekst utworu ich nie wymienia, choć, oczywiście, trudno sobie wyobrazić, aby przyczyną antyrosyjskiej działalności Rollisona miał być zawód miłosny) i zapewne sam ich przebieg (planowanie zamachu nie byłoby dostatecznym powodem do tak długiego przetrzymywania więźnia w odosobnieniu; prawdopodobnie mickiewiczowski Rollison był zaangażowany w bliżej nieokreśloną działalność spiskową, a Senator i jego zausznicy chcieli wymusić na nim zeznania, przede wszystkim o innych konspiratorach). Czy zatem zetknięcie się ze sobą dwóch postaci historycznych, Mikołaja Nowosilcowa i Jana Mollesona, możemy określić jako starcie Polakożercy i patrioty? Pobieżna nawet analiza omawianego przypadku jednoznacznie wskazuje, że nazwać tak można jedynie starcie ich literackich odpowiedników, Senatora i Rollisona, których motywy postępowania i metody działania są owocem literackiej działalności Adama Mickiewicza.
Piotr Dyguś Student III roku historii oraz I roku filologii szwedzkiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Interesuje się historią XIX i XX wieku, szczególnie problemem obecności historii w literaturze.
32
Spór o wyspy u ujścia Odry w 1945 roku Powszechnie znana jest obiegowa opinia o ustaleniach dotyczących przesunięcia granic Polski w wyniku II wojny światowej . Według niektórych tak zwane Ziemie Odzyskane kończyły się „na Odrze i Nysie Łużyckiej”. Szybkie spojrzenie na mapę naszego kraju, a zwłaszcza na jego północno-zachodnie granice, skutecznie wyprowadza obserwatora z błędu – Odra nie wpada do Bałtyku, lecz do Zalewu Szczecińskiego.
Z punktu widzenia współczesnego Polaka szczegóły dotyczące przesunięć granic Rzeczpospolitej mogą się wydawać nieistotne i mało interesujące. Perypetie związane z przynależnością państwową tych terenów miały jednak wielkie znaczenie dla tych, którzy zasiedlali te rejony w 1945 roku. Przebieg rokowań dotyczących ostatecznej delimitacji rzuca światło na późniejszy trudny los wysp Wolin i Uznam. Aby zrozumieć tło historyczne wydarzeń lata i jesieni 1945, należy pokrótce prześledzić kształtowanie się koncepcji granic Polski w okresie wojny. Aspiracje polskiego rządu na emigracji sięgały Opolszczyzny, ewentualnie granicy opartej dalej na Odrze w jej górnym biegu, rzecz jasna bez rezygnacji z Kresów Wschodnich. Podział w takiej formie był popierany przez Winstona Churchilla, który w mniejszy lub większy sposób reprezentował polskie interesy na spotkaniach Wielkiej trójki. W rozmowach ze Stalinem i Rooseveltem, podczas konferencji teherańskiej w 1943 roku, premier Wielkiej Brytanii optował za takim rozmiarem nabytków terytorialnych Polski, który odbyłby się kosztem Niemiec. W deklaracji końcowej mocarstw z tej konferencji brak jednak jakichkolwiek wzmianek na ten temat. Bardziej konkretne w tym zakresie, choć nieco mylące, było porozumienie marionetkowego Polskiego Ko-
mitetu Wyzwolenia Narodowego ze stroną sowiecką, podpisane 27 lipca 1944 roku w Moskwie. Stwierdzano w nim, że granica między Polską a Niemcami winna być ustalona wzdłuż linii na zachód od Swinemünde [Świnoujścia] do rzeki Odry, pozostawiając miasto Szczecin po stronie Polski, dalej w górę rzeki Odry do ujścia rzeki Nejsy [Nysy], a stąd rzeką Nejsą do czechosłowackiej granicy. W języku prawniczym określenie „winna być ustalona” nie musi jednak wcale oznaczać „będzie ustalona”, lecz to miał dopiero pokazać bieg wydarzeń. W myśl niniejszego postanowienia Sowieci – podczas konferencji jałtańskiej – faktycznie postulowali znaczne poszerzenie terytorium polskiego w kierunku zachodnim wraz ze Szczecinem. Ich plany motywowało ugruntowanie swojej strefy wpływów. Jednak w rozdziale szóstym Komunikatu z konferencji krymskiej, podobnie jak w przypadku Teheranu, nie ma jasnego sformułowania dotyczącego powziętych decyzji. Mowa jest jedynie o „istotnym przyroście terytorialnym na północy i na zachodzie”. Wojna zbliżała się w tym czasie nieuchronnie ku końcowi, a linia frontu przetaczała się właśnie przez ziemie polskie. Gdy 4 i 5 maja 1945 Armia Czerwona wkraczała na Wolin i Uznam, sytuacja prawno-polityczna pozostawała nadal w impasie.
33POLITYKA
li Uznam i Wolin. W sensie prawnym obie wyspy były – od 5 maja do co najmniej 2 sierpnia 1945 roku – terytorium niemieckim pod okupacją sowiecką. W związku z tym odpowiedni komendant wojenny bazy w Świnoujściu uważał się za swego rodzaju „gospodarza” tych terenów. Prawnie znalazł się tu pierwszy i nie otrzymał wytycznych co do wpuszczenia Polaków. Faktycznie, gdy wkrótce po zakończeniu konferencji poczdamskiej na miejsce przybył Pełnomocnik Rządu RP na obwód Uznam–Wołyń (Wolin), Władysław Matula, z zadaniem przejęcia władzy, został wyproszony – skoro brak było ostatecznej delimitacji, przynależność całego obszaru traktowano jako jeszcze nieustaloną. Sporne kwestie wyjaśniono dopiero miesiąc później. 17 i 19 września Piotr Zaremba, prezydent Szczecina, i Pełnomocnik Rządu włoka w przejęciu wspomnianych terenów przez polskie władze skutkowała „zasie- RP na okręg Pomorze dzeniem” oddziałów Armii Czerwonej w Świnoujściu, skąd kontrolowali Uznam i Wolin. Zachodnie – Leonard Borkowicz spotkali się z generałem NKWD, Iwanem Sierowem, w Berlinie. wpływów poprzez wzmocnienie komunistycznej Polski, Udało się wynegocjować wykonanie uchwał z Poczo wadze maksymalnych nabytków terytorialnych. damu, a powzięte postanowienia przelano na papier Zdecydowanie utrudniła negocjacje zmiana rządu 21 września w Schwerinie, wyznaczając datę 4 paźWielkiej Brytanii w trakcie konferencji. Churchilla na stanowisku premiera zastąpił Clement Attlee z Par- dziernika na dzień przekazania administracji polskiej zwierzchności nad wyspami. Tym razem szczegółowo tii Pracy, a ministrem spraw zagranicznych został jego partyjny kolega, Ernest Bevin. Ten ostatni w krytycz- określono przebieg granicy na Uznamie i Matula mógł nym dniu 31 lipca, niekoniecznie czując się zobowiąza- wreszcie objąć swoje stanowisko. Jakie były skutki tego kilkumiesięcznego opóźnym ściśle przestrzegać linii swojego poprzednika, rano nienia? Po pierwsze, zastraszająca grabież na Wobył gotów zgodzić się na granicę na Odrze i Nysie (ale Kłodzkiej), bez Szczecina. Po południu udało się wyper- linie i Uznamie dokonana przez Sowietów. Z urząswadować ministrowi wybór Nysy Łużyckiej, a wresz- dzeń przemysłowych zdatnych do użytku pozostało cie – około 16.00 – sam Stalin przekonał pozostałe stro- 20% przedwojennej wartości. Nie można zrzucić winy za taki stan rzeczy na działania wojenne, gdyż przyny, że Szczecin może znaleźć się w granicach Polski. Dopiero dzień później zajęto się sprawą wysp. Sta- kładowo duże zakłady cementowe Quistorpa w Lulin zaproponował H. Trumanowi i C. Attlee nieco absur- binie zostały przejęte w maju w stanie nienaruszonym. W październiku walały się tam tylko resztki grudalnie brzmiącą formułę, aby na tym skrajnym odcinku granica przebiegała „bezpośrednio na zachód albo tro- zów – do dziś można oglądać ponure pozostałości tej dobrze prosperującej fabryki. Podobnie ucierpiała gochę na zachód od Świnoujścia”. W wyniku tej rozmowy w rozdziale dziewiątym Uchwał Poczdamskich z 2 sierp- spodarka agrarna, gdzie konfiskowano tak inwentarz nia znalazło się właśnie niezbyt zręczne określenie „bez- żywy, jak i urządzenia rolnicze. Po drugie, dotkliwe dla procesu zagospodarowapośrednio na zachód od Świnoujścia”. Co należy rozumieć pod teoretycznie tylko klarownym zwrotem „bez- nia rejonu było zapóźnienie w osadnictwie. Spośród analogicznych przygranicznych obwodów osadnictwa pośrednio”? Szczegóły techniczne, dotyczące dosłownie odległości kilku metrów, w jakich należało ustalić prze- wojskowego na Pomorzu Zachodnim, w październiku w chojeńskim Polaków było 22 160, w nowogardzbieg granicy, spowodowały daleko idące konsekwencje. kim 12 000, w gryfińskim 9 000, w kamieńskim 3 847, Zwłoka w przejęciu wspomnianych terenów przez polskie władze skutkowała „zasiedzeniem” oddzia- a w wolińskim... 500. Tylko zaodrzański obwód welecki, łów Armii Czerwonej w Świnoujściu, skąd kontrolowa- borykający się z podobnymi trudnościami dotyczącymi
Zanim rozpoczęła się konferencja poczdamska, na której spodziewano się wreszcie rozstrzygnięcia spornej kwestii przynależności terytoriów u ujścia Odry, dodajmy – ziem o strategicznym znaczeniu gospodarczym dla całego regionu – Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej wystosował do mocarstw memorandum nakreślające zasadnicze polskie aspiracje terytorialne. W dokumencie z 10 lipca 1945 czytamy, że po niemieckiej stronie nie może znaleźć się „lewy brzeg środkowej i dolnej Odry, zaplecze Szczecina (po Wkrę), ani żadna z wysp położonych w Zatoce Szczecińskiej [Pomorskiej]”. Przez kolejne tygodnie toczyły się rozmowy, w czasie których między innymi Stanisław Mikołajczyk i Bolesław Bierut przekonywali aliantów zachodnich, teraz niechętnych powiększeniu się sowieckiej strefy
Z
35POLITYKA
przynależności państwowej, odnotował wtedy mniej, bo jedynie 300 osadników. Wreszcie, długa kontrola sowieckich struktur wojskowych nad wyspami spowodowała silną niechęć oficerów i żołnierzy w stosunku do Polaków, których traktowano jak intruzów, gdyż przez kilka miesięcy zdążyli już ułożyć sobie współpracę z Niemcami, na przykład zostawiając na stanowiskach lokalnych urzędników gminnych (Landrat) czy też oddając im kontrolę nad przeprawą promową w Świnoujściu (co pozostało faktem jeszcze po przybyciu Polaków). Tym ostatnim leniwie oddawano (i to jedynie stopniowo) kontrolę nad basenem portowym miasta, zdecydowanie chętniej jednak ich okradano – w źródłach można znaleźć liczne wzmianki o incydentach zbrojnych napadów sowieckich żołnierzy na polskich cywilów celem odebra-
nia rowerów czy drewna opałowego. Znajdowanie się wodociągu Świnoujścia po drugiej stronie granicy, pod kontrolą Niemców i Rosjan, powodowało niedobory w dostawach wody, gdyż priorytet otrzymywała jednostka wojskowa, a nie miasto. Rola, jaką odegrały w końcu lat czterdziestych XX wieku pierwsze miesiące powojenne dla peryferyjnego obwodu, a wkrótce powiatu wolińskiego, jest nie do przecenienia. Ogromne kłopoty aprowizacyjne i złe warunki życiowe ludności były spowodowane zwlekaniem wielkich mocarstw, zajętych sprawami wagi światowej, z rozwiązaniem drobnych kwestii delimitacji. Jest to wręcz modelowy przykład, jakie znaczenie w historii przesiedleń ludności i zapewnieniu im warunków bytowania ma nieuregulowana sytuacja prawna.
Dominik Wingert Student historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor pracy „Migracja polska na wyspę Wolin w latach 1945–1948”. Zajmuje się historią polityczną i militarną XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem tematyki wojenno-morskiej. Interesuje się m.in. modelarstwem, fantastyką i kinematografią.
36
Jan Bołbott – zapomniany bohater 17 września 1939 r. granicę polsko-radziecką przekracza Armia Czerwona. Tego samego dnia dowódca Korpusu Ochrony Pogranicza gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann wydał rozkaz stawienia oporu i jednoczesnej koncentracji baonów KOP.
Pułk KOP „Sarny” obsadził osiemdziesięciokilometrowy pas umocnień odcinka „Polesie”. 19 września Sowieci podeszli pod umocnienia w rejonie Tynne nad rzeką Słucz. Rezygnując z szansy wycofania się, ppor. Jan Bołbott z 4 kompani, dowódca schronu w Zosiczach, wraz z 50 pozostałymi żołnierzami wybrali walkę do samego końca, przez dwa dni stawiając zacięty opór. 21 września Sowieci wysadzili schrony, zabijając całą załogę. Po kapitulacji żołnierze 4 kompanii byli albo rozstrzeliwani na miejscu, albo zsyłani do łagrów i mordowani potem w Charkowie i Katyniu. Dziś z 380 żołnierzy 4 Kompanii KOP „Sarny” znamy tylko kilka nazwisk.
Korpus Ochrony Pogranicza – strażnicy polskich kresów Przełom lat 1924 i 1925 był w Polsce okresem bardzo dramatycznym. Kryzys polityczny i ekonomiczny zaktywizował bandy komunistyczne stale nasyłane przez ZSRR, doprowadzając do sytuacji, w której Polska przestała kontrolować część swojego terytorium. Wschodnia granica zapłonęła. Ukraińskie i białoruskie bandy dywersyjne napadały na urzędy państwowe i domy osadników wojskowych, zrywały sieci tele-
graficzne i symbole państwowe. Do najsłynniejszego napadu doszło 25 września 1924 r. Był to atak komunistycznego oddziału dywersyjnego na pociąg relacji Brześć–Łuniniec, którym podróżował m.in. wojewoda poleski Stanisław Downarowicz i komendant okręgowy Policji Państwowej w Brześciu – Józef Mięsowicz. Napastnicy pozostawili po napadzie obu urzędników bez ubrań. Było to powodem odwołania Downarowicza z funkcji wojewody. Jednocześnie rząd gen. Sikorskiego podjął decyzję o powołaniu nowej formacji – Korpusu Ochrony Pogranicza. Przed korpusem stanęło zadanie ochrony wschodniej granicy państwa, zapewnienie bezpieczeństwa w pasie granicznym, niedopuszczenie do nielegalnego jej przekraczania czy zwalczanie przemytu. Korpus, choć podległy częściowo Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, stanowił część składową sił zbrojnych II RP. Polesie stanowiło szczególne miejsce na mapie przedwojennej Polski. Na ogólne problemy, charakterystyczne także i dla sąsiednich województw: wołyńskiego czy nowogródzkiego – peryferyjność ziem oraz straty i zniszczenia wojenne – nakładały się nowe. Najpoważniejszym był analfabetyzm. W 1921 r. odsetek osób nieumiejących czytać i pisać wynosił 71%. W 1931 r. było to już tylko 48,4%. Kluczową kwestią był
37POLITYKA
wysoki odsetek ludności niepolskiej (głównie Białorusinów i Ukraińców). Nie utożsamiali się oni zarówno z państwem polskim, jak i Białoruską SRR, uznając się za „tutejszych”. Z tego względu zakładano, że łatwiej będzie ich zasymilować, a w najgorszym przypadku nie będą oni stawiać oporu władzy polskiej. Ponadto problemem był charakter Polesia. Leży ono w dorzeczu Prypeci i Bugu, usiane jest licznymi jeziorami, rozległymi bagnami i rzeczkami. Utrudniało to budowę sieci elektrycznych, trakcyjnych czy komunikacyjnych. W tym też upatrywać trzeba przyczyny tak wysokiego odsetku ludności „tutejszej”, która odcięta była de facto od innych części kraju, „zaszyta” w swoich własnych mikrośrodowiskach, wśród mokradeł poleskich. Warunki naturalne Polesia postanowiono wykorzystać. Po wygranej wojnie 1920 r. polskie kręgi wojskowe uznały, że na wschodzie przynajmniej w najbliższej przyszłości zapewniony jest spokój. Począwszy od 1928 r. specjaliści z Biura Rady Wojennej i Inspektorzy Armii z GISZ podjęli pracę nad planem operacyjnym wojny na wschodzie. Kluczowym elementem Planu Operacyjnego „Wschód” było Polesie jako naturalna przeszkoda, która zmusiłaby wojska sowieckie do rozdzielenia swoich sił. W planach wojskowych na długości 430 km, wzdłuż granicy miał ciągnąć się pas umocnień, których budowę planowano zakończyć do 1940 r. Szczególna rola przypadła fortyfikacjom z odcinka „Sarny”. Do chwili ataku sowieckiego we wrześniu nie ukończono budowy wszystkich schronów.
Szkolny kolega Miłosza Umocnienia na odcinku „Sarny” powierzono Pułkowi KOP „Sarny” gen. Nikodema Sulika, późniejszego dowódcy 5 Kresowej Dywizji Piechoty spod Monte Cassino. Kluczowe pozycje w miejscowości Tynne powierzono 4. kompanii kpt. Władysława Raginisa. Po ściągnięciu go wraz z częścią Pułku do Grupy Operacyjnej „Narew” na odcinek Wizna do kompani zmobilizowano młodego prawnika ppor. Jana Bołbotta. W 1930 r. zdał maturę w Państwowym Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta w Wilnie. Jego kolegą szkolnym był Czesław Miłosz, który wspomina go po latach w swoim Abecadle... Po maturze został wcielony jako legionista do 6 Pułku Piechoty Legionów, następnie został oddelegowany na Dywizyjny Kurs Podchorążych Piechoty przy 5 PP Legionów. W latach 1935–1939 r. studiował na Wydziale Prawa i Nauk Społeczno-Eko-
38
nomicznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W sierpniu 1939 r. został zmobilizowany do Batalionu Fortecznego „Sarny”, gdzie objął dowództwo plutonu „Tynne” w 4 kompanii kpt. Emila Markiewicza.
Agresja sowiecka 17 września 1939 r. Z chwilą przekroczenia granicy państwowej przez jednostki Armii Czerwonej dowódca Korpusu Ochrony Pogranicza gen. bryg. Wilhelm Orlik-Rückemann wydał rozkaz stawienia oporu i jednoczesnej koncentracji baonów KOP. Polesie i Wołyń przekroczyła Północna Grupa Armijna komdiwa [skrót od dowódcy dywizji w Armii Czerwonej – przyp. red.] Sowietnikowa. Na Tyszycę i Tynne posuwała się sowiecka 60 Dywizja Strzelecka. Atak sowiecki całkowicie zaskoczył oddziały korpusu, które znajdowały się na głębokim zapleczu działań wojennych i były w trakcie przerzucania części swoich wojsk i sprzętu na zachód na front. W pośpiechu przystąpiono do odtwarzania łączności, uzupełniania amunicji. 19 września o godzinie trzeciej nad ranem oddziały sowieckie podeszły pod polskie umocnienia. Po pierwszych walkach żołnierze wroga wycofali się. Atak ponowiono dnia następnego, wykorzystując gęstą mgłę zalegającą na polach. Walki trwały z przerwami do godziny 15.00. Mimo okazji do wycofania się, ppor. Bołbott i 49 jego podkomendnych zdecydowali się bronić kluczowego schronu Zasicze do końca. Sowieci wysadzili bunkier wraz z całą załogą. W swych zapiskach dowódca kompani kpt. Markiewicz wspominał: Ppor. Bołbot trzyma się bohatersko [19 września]. Pododcinek jego, chociaż opanowany przez npla z zewnątrz, dzięki umiejętności walki i woli walki uniemożliwia nplowi przejście do porządku nad nim i ruszenie w głąb naszego ugrupowania. Patrole npla – co prawda panują już na naszym zapleczu, lecz większość sił jest związana walką nie tylko w Berdusze, ale większa część w Tynnem (...). Ppor. Bołbot jeszcze kilkakrotnie podaje mi grozę swojego położenia. Czuje, że npl «obkłada» jego obiekty materiałem łatwopalnym, nie zważając na ponoszone przy tym straty. Obliczył, że na jego bezpośrednim przedpolu – w granicach jego widoczności – leży ponad 100 zabitych. Pomimo to uważa, że sytuacja jego jest jeszcze gorzej niż krytyczna – ma też poczucie, że nie doczeka do wieczora. Zapewnia mnie jednakże, że bez względu na to, co by się miało stać, będzie
wykonywał powierzone mu zadanie. Duch obrońców jest w tej sytuacji tragicznej – wspaniały (...). Najwięcej szkód wyrządzają czołgi. Zmieniają one kolejno swoje stanowiska, podchodzą na najbliższe odległości i prowadzą ogień z działek ppanc. [raczej amunicją ppanc.] wprost w szczeliny. Oślepiają przez to obsługę, a najczęściej powodują niepowetowane straty. Wszyscy najodważniejsi już nie żyją. Ostatnie minuty przyniosły mu znowu 8 zabitych oraz 1 ckm zniszczony. Amunicja jest faktycznie na wyczerpaniu. Rozumie, że zaopatrzenie w tej sytuacji jest niemożliwe, ale z uwagi na to, że jest dowódcą, melduje mi, że wystarczy jej jedynie na 3–4 godziny walki.
Pomimo przeważającej przewagi nieprzyjaciela 4. kompania związała walką 224 Pułk Strzelców oraz batalion 76 Pułku Piechoty, wstrzymując marsz całej 60 Dywizji Strzelców w stosunku do pozostałych jednostek sowieckich aż do 22–23 września. Po kapitulacji kompanii Sowieci rozstrzelali część żołnierzy i oficerów na miejscu, a resztę odesłali do łagrów, skąd trafili oni potem do dołów śmierci w Katyniu. Niestety, mimo prowadzonych badań i kwerend historycznych, z całej 4 kompanii znamy jedynie kilka nazwisk. W dniach 16–17 września 2012 r. Rada Ochrony Pamięci Walk
i Męczeństwa, we współpracy z weteranami, wybrała się w rejon Tynne w poszukiwaniu grobów zamordowanych żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza.
Zacieranie pamięci Jan Bołbott został pośmiertnie uhonorowany Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari przez Prezydenta RP na uchodźstwie, Ryszarda Kaczorowskiego. Jednocześnie imieniem podporucznika nazwano Strażnicę Straży Granicznej w Dołhobrodach. Pamiątkowa tablica wisi także w budynku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Przez lata pamięć o ppor. Bołbocie, jak też i walkach całej 4 kompanii była zacierana. Szerzej nawet, cały wkład i dorobek Korpusu Ochrony Pogranicza oraz jego walk na Kresach Wschodnich w 1939 r. był przez lata PRL, podobnie jak kwestia Katynia czy zbrodni ludobójstwa na Wołyniu, tematem tabu. Skazani na zapomnienie zostali ludzie, którzy w obronie polskich ziem wschodnich oddali swoje życie. Dziś, po 20 latach istnienia wolnej Polski, kiedy wreszcie możemy mówić o Kresach Wschodnich, Katyniu, Wołyniu, winniśmy tym wszystkim ludziom należny szacunek i wieczną pamięć.
Krzysztof Pawłowski Student Wydziału Historycznego oraz Wydziału Prawa i Administracji UJ. Miłośnik barwnych dziejów międzywojennych oraz ukochanych Kresów Wschodnich II RP.
39POLITYKA
Wizualny analfabetyzm historii pisanej W ostatnich latach na polskim rynku wydawniczym ukazało się wiele prac dotyczących nowoczesnej teorii historiografii. Nie tylko już postmodernistyczne z ducha artykuły Haydena White’a, ale również realizujące najnowsze trendy antropologiczne prace Dominica LaCapry czy niejako podsumowujące toczącą się na zachodzie, od lat sześćdziesiątych XX wieku, debatę teksty Franka Ankersmita doczekały się solidnych przekładów i komentarzy.
Studia nad narracjami historycznymi zajmują w Polsce tak istotną pozycję, że ich znakomita animatorka, Ewa Domańska, sytuuje się dziś w czołówce światowych badaczy (m.in. współredagując wraz z Frankiem Ankersmitem i Hansem Kellnerem prestiżową, jubileuszową publikację Wydawnictwa Uniwersytetu Stanforda Re-Figuring Hayden White z 2009 roku), a spadkobiercy krajowego narratywizmu historiograficznego zaczynają sukcesywnie rozszerzać zakres swych zainteresowań badawczych na obszar międzynarodowy. Świadczy o tym chociażby niedawna praca zbiorowa Confronting the Burden of History wydana przez krakowski Universitas, w której miejsce honorowe zajmuje sam White. Powyższe publikacje – a listę tę można by z powodzeniem rozszerzyć do niebotycznych rozmiarów – sprawiły, że z dzisiejszego punktu widzenia nie sposób w Polsce mówić o historii w duchu postpozytywistycznym. Trudno zwyczajnie zlekceważyć zakres problemów wynikających z teorii tropów White’a czy pominąć uwagi Ankersmita na temat reprezentacji historycznych. One zaś same natychmiast odsyłają do dalszych studiów z zakresu postpamięci, topografii (np. Pierre Nora i jego lieux de mémoire), oralności, kultury materialnej i wszelkich innych nurtów, które jako mniej lub
40
bardziej kanoniczne odciskają piętno na szeroko rozumianych studiach historycznych, uzależnionych dziś od kolejnych subdyscyplin humanistycznych. Niezwykle wysoka wśród polskich filozofów, antropologów czy literaturoznawców popularność tematyki historiograficznej w dostrzegalny sposób kontrastowała do niedawna ze stosunkowo niewielką liczbą prac dowodzących obecności analogicznych problemów nie w świecie tekstów, lecz obrazów. Szczęśliwie, owa tendencja zaczęła się stopniowo odwracać wraz z ogłaszaniem kolejnych prac klasyków historii sztuki w rodzaju Aby Warburga czy Ernsta Gombricha, dla których historyczność obrazu jest jednym z istotniejszych czynników, na jakich należy się koncentrować w ramach analiz naukowych. Pomimo coraz szerszej oferty wydawniczej, wzbogacanej obecnie o rozmaite prace z zakresu współczesnych sztuk wizualnych (np. Estetyka fotografii. Strata i zysk François Soulages’a z 2012 roku) czy teksty rekapitulujące fundamentalne założenia leżące u źródeł historii sztuki (np. Przed obrazem Georgesa Didi-Hubermana z 2011 roku), wciąż dało się odczuć brak solidnego studium, które problematyzowałoby najistotniejsze zagadnienia związane z historycznością obrazu, sys-
41POLITYKA
studiów przypadku oraz wieńczących wywód kontekstów. Do jednego z ciekawszych wątków należy spostrzeżenie, jakoby starożytni Grecy zrezygnowali z ilustrowania traktatów botanicznych ze względu na techniczną trudność precyzyjnego duplikowania wizualnych przedstawień roślin w kolejnych rękopiśmiennych egzemplarzach dzieła. Ta i podobne dygresje sprawiają, iż książka w znaczący sposób wykracza poza obszar badań nad wizualnością, będąc doskonałym źródłem inspiracji dla reprezentantów wszelkich dyscyplin humanistycznych. Choć ewentualne mankamenty pracy Burke’a nie mogą przyćmić jej ogromnej wartości, to jednak warto wspomnieć przynajmniej o jednym drastycznym uproszczeniu, jakiego dopuścił się autor. W sposób szczególnie bezwzględny potraktowana została bowiem Leni Riefenstahl, auiezwykle wysoka wśród polskich filozofów, antropologów czy literaturo- torka najsłynniejszego filmu propagandowego Triumf woli, znawców popularność tematyki historiograficznej w dostrzegalny sposób który stał się wzorem dla cakontrastowała do niedawna ze stosunkowo niewielką liczbą prac dowodzących łych pokoleń twórców kineobecności analogicznych problemów nie w świecie tekstów, lecz obrazów. matografii. Badacz, określając ją jednoznacznie jako „admiratorkę Hitlera”, całkowicie ki, konstruowane zgodnie z dystynkcją tematyczną lub koncepcjami teoretycznymi, wprowadzają zarów- pomijając przekonujące skądinąd deklaracje samej reżyserki, które poddają w wątpliwość podobne przypono w najważniejsze koncepcje historyczności sztuk rządkowanie. Tego typu niedopatrzenia – nie wiadowizualnych (począwszy od czerpiących z malarstwa prac historycznych Johana Huizingi, poprzez działal- mo zresztą, czy aby całkiem przypadkowe – nie mogą ność Instytutu Warburga, a na retoryce obrazu Barthe- jednak w żadnym stopniu przyćmić ewidentnych zalet pracy, która na niespełna dwustu stronach mieści więsa skończywszy), jak i kluczowe zakresy tematyczne, które wyłaniają się z proponowanego ujęcia: iluzorycz- cej, aniżeli niejedna potężna monografia historyczna. Jeśli czytelnikowi Naoczności doskwierać może jakiność portretu, indoktrynacyjny charakter malarstwa religijnego, polityczne uwikłanie malarza historyczne- kolwiek brak, to jedynie ten związany z samą formą go czy wpływ wizualnych przedstawień kulturowej ob- wydawniczą. Choć bowiem praca zawiera aż osiemdziesiąt dwie reprodukcje, to wszystkie drukowane są cości na kształtowanie się stereotypów. na zwykłym papierze w wersji czarno-białej. Nie wpłyTrudno zrekapitulować chociaż część z cennych wa to, rzecz jasna, na wartość merytoryczną, zwłaszspostrzeżeń Burke’a. Poziom nasycenia jego pracy pojęciami jest bowiem tak ogromny, iż tylko za spra- cza że znakomita większość analizowanych przez badacza dzieł mieści się w ścisłym kanonie, a zatem dową niezwykle potoczystego stylu całą książkę da się stęp do ich lepszych wersji nie powinien przysporzyć przyswoić raptem w kilka godzin. Teorie w rodzaju większych trudności. Warto jednak wspomnieć, iż l’effet de réel Barthesa pod piórem autora Naoczności oczekiwania czytelnika poszukującego wizualnie dostają się jasne i przejrzyste, a jeśli nawet tracą przez pracowanego oparcia dla omawianej tu pracy całkowito sporą część istotnych niuansów, to bez znaczącego uszczerbku dla proponowanej w książce perspekty- cie zaspokoić powinna książka Flavio Febbraro i Burwy badawczej. Heterogeniczny stelaż pojęciowy – na- kharda Schwetje Historia świata w sztuce, pomyślana wiązujący zarówno do teorii sztuki Gombricha, my- właśnie jako albumowe wydawnictwo osadzające hiśli poststrukturalnej Barthesa, morfologii Proppa, se- storię sztuk plastycznych w rozległym kontekście historycznym: od Kodeksu Hammurabiego po wydarzemiologii Eco, postkolonializmu Saida czy antropologii nia z 11 września 2001. Merytoryczne propozycje owej Geertza – obudowany jest bowiem całym szeregiem
tematyzowałoby kluczowe wątki refleksji oraz podejmowało próbę krytycznej analizy wybranych dzieł sztuki wizualnej, przy uwzględnieniu co istotniejszych dwudziestowiecznych koncepcji teoretycznych. Powyższą lukę wydawniczą wypełniła niedawno znakomita praca Petera Burke’a: Naoczność. Materiały wizualne jako świadectwa historyczne, która spełnia warunki profesjonalizmu z jednej i przystępności z drugiej strony. Wychodząc od przekonania, że obrazy, tak jak teksty i relacje ustne, stanowią istotną odmianę świadectwa historycznego, autor wprowadza w rzeczywistość wizualną nie tylko kreśląc historyczny kontekst sztuk plastycznych, lecz łącząc je z bogatym zapleczem ikonologicznym, strukturalistycznym, poststrukturalistycznym, psychoanalitycznym, kulturowym oraz medioznawczym. Kolejne rozdziały książ-
N
42
publikacji są nieporównanie bardziej skromne, aniżeli te z erudycyjnej pracy Burke’a, jednak jakość wydania zasługuje na najwyższe uznanie. Kilkaset doskonałej jakości reprodukcji z osobnymi zbliżeniami na detal opatrzonych jest tu zwięzłym komentarzem historycznym wzbogaconym o dosyć konwencjonalne wprawdzie, lecz adekwatne tropy analityczne odnoszące się do samych dzieł. Książka nie tylko więc zaspokaja potrzeby estetyczne, lecz dostarcza rozległego materiału egzemplifikacyjnego, która porządkuje cały dorobek kultury wizualnej zgodnie z kluczem narracji historycznej. O ile zatem niezwykle skromny wstęp oraz słabo rozwinięty komentarz teoretyczny nie pozwala pracy Febbraro i Schwetje spełnić rygorów naukowości, to jej jakość wizualna oraz przeprowadzona z prawdziwych rozmachem egzemplifikacja rekompensują wszelkie merytoryczne braki.
Potężna dawka wiedzy, jakiej dostarcza Naoczność oraz trudna do przemilczenia staranność, z którą wydano Historię świata w sztuce sprawiają, że książki te są wspaniałym przykładem wzajemnie uzupełniającego się duetu. Praca Burke’a może posłużyć za doskonałe opracowanie dotyczące problematyki historyczności materiałów wizualnych, zaś książka Febbraro i Schwetje nie tylko wzbogacić wrażenia lekturowe o istotny dla tematu akcent estetyczny, ale również rozszerzyć praktyczny wymiar historycznego uwikłania dzieł o te przykłady, na które siłą rzeczy w Naoczności nie wystarczyło miejsca. Dzięki równoległej lekturze książek, każda z nich zyskuje dodatkowy wymiar: profesjonalna praca o wizualności wykracza poza mury akademii, zaś wielobarwny album nabiera merytorycznej obudowy, niepozwalającej zachwiać równowagę pomiędzy historycznym horyzontem a teoretyczną perspektywą.
Mateusz Zimnoch Doktorant w Instytucie Filozofii UJ. Redaktor naczelny „Magazynu Spectrum”, z-ca redaktora naczelnego „Naukowego Przeglądu Dziennikarskiego”, Wiceprezes Forum Obywatelskiego UJ. Zajmuje się filozofią mediów.
43POLITYKA
Sprawiedliwa kawa uleczy świat?
Modernizacja z rozmachem
G 46
51
G
ospodarka
Sprawiedliwa kawa uleczy świat? 2,7 miliarda ludzi na świecie żyje za mniej niż dwa dolary dziennie. 900 milionów osób głoduje, a w wyniku skrajnego niedożywienia co pięć sekund umiera dziecko.
Niedoścignionym marzeniem wydaje się znalezienie recepty na wyleczenie tych wszystkich „bolączek” współczesnego świata. Zwolennicy ruchu Fair Trade* – Sprawiedliwy Handel twierdzą, że znają lek, który może w znaczący sposób wspomóc ten proces. Jednakże medykamenty bywają nieskuteczne, a nawet mogą nieść za sobą skutki uboczne. Zastanówmy się zatem, czy kupując kawę dwie ulice od domu naprawdę pomagamy najuboższym z innego kontynentu, a nasz koszyk z zakupami ma większe znaczenie dla losów świata niż najbardziej wpływowi politycy. Mimo że frekwencje wyborcze w krajach Zachodu są wciąż bardzo niskie, wydaje się, iż polityczne zaangażowanie społeczeństwa wzrasta. Wniosek taki można wysnuć na podstawie statystyki sprzedaży produktów oznaczonych logo Fair Trade, która każdego roku zauważalnie się powiększa, a do ruchu popierającego Sprawiedliwy Handel dołączają już nie tylko sklepy, ale także osoby publiczne, szkoły czy nawet państwa – np., ogłoszona w 2008 roku „Narodem Fair Trade”, Walia. W Polsce moda na Sprawiedliwy Handel dopiero raczkuje – rozpoznawalność logo Fairtrade* kształtuje się w naszym kraju na poziomie 3%. W Europie Zachodniej, mimo że tylko 5% ogółu produktów to te no-
46
szące logo Fairtrade, sprzedaż wzrasta w bardzo szybkim tempie – rocznie aż o około 40%. Ruch zaczął się prężnie rozwijać na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku, co związane było z ogromnym kryzysem na rynku kawowym, w czasie którego ceny ziaren kawowca spadły o ponad 70%. Kryzys spowodowany został upadkiem International Coffee Agreement, porozumienia między importerami a eksporterami kawy, którego zadaniem było utrzymywanie cen na wysokim, stałym poziomie. Trudno więc dziwić się szukaniu przez właścicieli plantacji ratunku przed „niesprawiedliwością kapitalistycznego wolnego rynku” i zwróceniu się w stronę ruchu popierającego powrót do ostrych regulacji handlu, w szczególności regulacji cen. Sprawiedliwy Handel za cel obrał poprawienie sytuacji nieuprzywilejowanych producentów z krajów biednego Południa i promocję zrównoważonego rozwoju gospodarczego. Jak podaje strona www.sprawiedliwyhandel.pl, najważniejszym z „10 standardów Sprawiedliwego Handlu” jest ten mówiący o ułatwianiu rozwoju producentów znajdujących się w złej sytuacji ekonomicznej, którzy – będąc stowarzyszeni w ruchu – mają stawać się bardziej konkurencyjni na globalnym rynku. Według ideologii Fair Trade plantatorzy mają szansę
trade, zamiast pokazać konsumentom inne opcje, jak na przykład możliwość finansowego wspierania różnych fundacji, skąd pieniądze bezpośrednio trafiają do najuboższych. Fair Trade krytykowany jest jednak głównie z powodu swojego przewodniego hasła: „Uczciwa cena za produkty”. Jednak co konkretnie oznacza określenie „uczciwa”? Według przedstawicieli ruchu, cena ta ma być dostosowana do lokalnych uwarunkowań, pokrywając koszty produkcji. Oznacza to, że cena produktu nie może być zbyt niska. Fair Trade ustala ceny wyjściowe (Minimalna Cena Fairtrade), po jakich mają być sprzedawane produkty oznaczone logiem ruchu. Trzeba jednak pamiętać, że niskie ceny są najczęściej spowodowane złą jakością arto zastanowić się również nad tym, czy naprawdę pomagamy biednym produ- lub nadprodukcją, co centom i pracownikom plantacji, a nie przypadkiem pośrednikom czy nawet sa- wedle podstawowych praw rynku powinno mym urzędnikom. być dla producentów sygnałem do zmiany rodzaju produkcji lub odejścia od ni roczny dochód wynosi około 700 dolarów na osobę. Przestaje zatem dziwić fakt, że znaczna część produk- nieopłacalnego interesu. Odgórne sterowanie handlem rozleniwia producentów, którzy oduczają się walki tów Fair Trade (około 25%) pochodzi z Meksyku, kraju w kapitalistycznych warunkach, co – niestety – w dłużrelatywnie bogatego, w którym średni roczny dochód szym okresie czasu może obrócić się na ich niekorzyść, na osobę to aż dziewięć tysięcy dolarów. Czy w takim razie można nazwać „sprawiedliwą” sy- gdyby moda na produkty Fair Trade przeminęła. Ustalenie wysokiej ceny może również zachęcać cotuację, w której wsparcie otrzymuje tylko wąska grupa, wybrana na podstawie dosyć wyśrubowanych kryte- raz więcej osób do zapoczątkowania produkcji w danej riów? Wydaje się, że zatracono gdzieś ideę bezintere- dziedzinie, co powoduje znaczący spadek cen na wolsownej pomocy, nastawionej na poprawę losu najuboż- nym rynku i tym samym pogarsza sytuację farmerów niezrzeszonych z ruchem. szych, a nie na zarabianie. Zapewne pomysłodawcami Organizacja nie tylko dąży do wyśrubowania cen i zwolennikami Sprawiedliwego Handlu kieruje chęć poprawy losu najbardziej potrzebujących. Członkowie ru- produktów oznaczonych logo Fairtrade, lecz również przyznaje dotacje na prowadzenie działalności. Dodachu bronią wymogu wnoszenia opłat, argumentując to zbyt dużą liczbą chętnych do uzyskania certyfikatu Fa- wane są one do ceny zakupu i wykorzystywane w inwestycjach społecznych i gospodarczych. Część dotairtrade*. Niestety, wszystko to powoduje, że górę w tej rozpędzonej machinie zaczyna brać biurokracja i for- cji przyznawana jest na edukację czy unowocześniemalności mające za zadanie wyłonić „najbardziej po- nie produkcji, jednakże liberalni ekonomiści twierdzą, że system taki jak Fair Trade nagradza tym samym trzebujących”, co w tym przypadku najwyraźniej nie niewydajnych farmerów, zrównując ich z tymi, którzy oznacza tych, którzy znajdują się w najgorszej sytuacji. rozwinęli się dzięki przychylnym warunkom, a przede Dodatkowo, analizując badania przeprowadzone wszystkim dzięki swej ciężkiej pracy. przez Centrum im. Adama Smitha oraz magazyn „The Z falą krytyki nie zgadza się Ian Bretman, dyrektor Economist”, zauważamy, że tylko 10% zysku ze sprzedaży certyfikowanych produktów trafia do producen- Fundacji Fairtrade, argumentując: Nic nie stoi na przeszkodzie, by producenci zrzeszeni w Fair Trade wykorzyta. W tej sytuacji warto zastanowić się również nad tym, czy naprawdę pomagamy biednym producen- stywali dotacje przyznawane przez nasz ruch do zainwetom i pracownikom plantacji, a nie przypadkiem po- stowania w nowe sektory gospodarki. Pozostaje mieć w takim razie nadzieję, że niewyśrednikom czy nawet samym urzędnikom. Szkoda, że ruch namawia jedynie do kupowania produktów Fair- dajni plantatorzy rzeczywiście zostaną zmotywowa-
zwiększenia swej samodzielności oraz dostępu do nowych rynków. Niestety, nie przed wszystkimi otwiera się ten szeroki wachlarz możliwości. Plantacje Fair Trade nie są wybierane wedle potrzeby, lecz na podstawie szeregu, trudnych do spełnienia dla wyjątkowo ubogich mieszkańców krajów Trzeciego Świata, kryteriów. Dla przykładu: aby dołączyć do FLO (Fairtrade Labelling Organization), należy wnieść opłatę sięgającą ponad trzy tysiące dolarów oraz posiadać kontrakt i środki na eksport kawy, co wiąże się z kosztem w wysokości mniej więcej piętnastu tysięcy dolarów za kontener. Jest to kwota niewyobrażalna dla ludzi dotkniętych skrajnym ubóstwem, a zwłaszcza dla producentów z Etiopii – jednego z najuboższych krajów świata, gdzie śred-
W
47 GOSPODARKA
ście nie można potępiać osób, których najważniejszym celem pracy powinien być zysk, ani ruchu Sprawiedliwego Handlu, któremu ciężko będzie znaleźć alternatywne i zarazem rozsądne wyjście. Pomimo, że kandydaci do posiadania certyfikatu Fair Trade muszą spełnić szereg często wygórowanych oczekiwań, wśród kryteriów są również te bardzo potrzebne do polepszenia warunków życia w krajach Trzeciego Świata. Do jednego z nich możemy zaliczyć wymóg zapewnienia przez przedsiębiorców bezpiecznego i zdrowego środowiska pracy. W tym celu mają być przestrzegane międzynarodowe oraz lokalne przepisy, w tym normy narzucone przez Międzynarodową Organizację Pracy, na przykład zakaz pracy niewolniczej, wprowadzenie maksymalnego dopuszczalnego wymiaru godzin czy też dbanie o higieystem taki jak Fair Trade nagradza niewydajnych farmerów, zrównując ich z tymi, nę miejsca pracy, by którzy rozwinęli się dzięki swej ciężkiej pracy. przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się chorób. Myślę, że tego typu wymagapotrafi odróżnić, czy kupując w dobrej wierze paczkę kawy oznaczoną logo Fairtrade nie znajdzie w środ- nia narzucane przez Fair Trade przyniosą w dłuższym ku ziaren o gorszej jakości, niż podpowiadałaby to cał- okresie czasu ogólną poprawę warunków pracy i to nie kiem wysoka cena. Oczywiście nie można tego rozu- tylko wśród certyfikowanych producentów. Jeśli Sprawiedliwy Handel nadal będzie się rozwijać, nie tylko mieć opacznie, uogólniając całość produkcji Fairtrade wzrośnie liczba miejsc zapewniających godziwe waczy zniechęcając do pomagania biednym, którzy nie są w stanie zaoferować świetnej jakości. Trzeba mieć je- runki pracy, lecz również jest szansa na polepszenie standardów na innych plantacjach, których właściciedynie świadomość, że wśród bardzo wartościowych produktów znajdą się również te słabsze, a nam trud- le – w obawie przed utratą pracowników – zaczną przeno będzie je rozróżnić. Jednakże słaba jakość niektó- strzegać podstawowych zasad pracy. Warto podkreślić także zaangażowanie zwolennirych z produktów Fairtrade nie wynika wyłącznie ze wspierania nieurodzajnych regionów, lecz z faktu zu- ków Fair Trade w ochronę praw kobiet i dzieci. Od prapełnie prozaicznego, jakim jest naturalna chęć każde- codawców wymaga się, by przestrzegali Konwencji o prawach dziecka, czyli między innymi minimalnego go rozsądnego przedsiębiorcy do maksymalizowania wieku osoby mogącej znaleźć na plantacji zatrudniezysku minimalizując koszta. Wyobraźmy sobie następującą sytuację: produ- nie, a przede wszystkim wprowadzenie zakazu niewolniczej pracy dzieci. Farmy, na których pracują barcent ma dwa worki z ziarnami kawy, lecz tylko jeden może być sprzedany jako Fair Trade. Worek A zawie- dzo młode osoby są szczególnie monitorowane przez ruch. Część przyznawanych przez Sprawiedliwy Hanra kawę dobrej jakości i na wolnym rynku ma wartość 1,4 dolara, natomiast wartość worka B – gorszej jako- del dotacji ma być przeznaczana na edukację dzieci, co ści – wyniesie 1,2 dolara. Sprzedaż którego worka bę- jest założeniem wyjątkowo ważnym w krajach, w któdzie więc bardziej opłacalna na wolnym rynku? Oczy- rych prawie 30% najmłodszych obywateli w ogóle nie rozpoczyna nauki, a wśród uczących się mniej niż powiście worka A. Bardzo łatwo możemy z tej sytuacji wysunąć wnioski, które mówią, że dla zmaksymalizo- łowa kończy podstawówkę. Kobiety natomiast, dzięki standardom Fair Trade, mogą liczyć na „taką samą wania zysku plantator sprzeda worek lepszej jakości na wolnym rynku, natomiast dla Fair Trade przezna- płacę za taką samą pracę”. Muszą mieć zapewnione identyczne prawa jak mężczyźni, na przykład do bycia czy kawę gorszej jakości, mimo to będziemy zachęcani do zakupu produktu z logo Fairtrade. Naturalnie, trud- aktywnymi członkami organizacji zrzeszających prano takiej sytuacji zaradzić. Za takie działanie oczywi- cowników, ale i do ochrony w czasie ciąży. ni środkami pieniężnymi do zmiany branży na taką, w której będą mogli się rozwinąć, zamiast tkwić w nieefektywnym, lecz bezpiecznym biznesie, gdzie mogą liczyć na z góry ustaloną cenę za swe plony. Minimalna Cena Fairtrade stawia także nas, konsumentów, w niezbyt korzystnej sytuacji. Przykładowo, na Kostaryce większość produkcji Fair Trade znajduje się w miejscach, gdzie zbierane są ziarna kawy bardzo słabej jakości. Zapewne bez wsparcia ruchu Sprawiedliwego Handlu zaprzestanoby produkcji na tych obszarach, bo nikt nie chciałby jej sztucznie podtrzymywać. Co to więc oznacza dla klientów? Odpowiedź jest prosta: na rynku pojawia się kawa o bardzo małej wartości, sprzedawana jednak po sztucznie wygórowanych cenach. Zwykły konsument nie zawsze
S
49 GOSPODARKA
Debata dotycząca Fair Trade kręci się głównie wokół problemu wolnego rynku, który to według liberalnych ekonomistów jest uważany za „lek na całe zło”, natomiast przez zwolenników ruchu Sprawiedliwego Handlu za jedną z głównych przyczyn kryzysu powodującego postępujące ubożenie, z którym to ruch walczy. Doświadczenia historyczne pokazały nam jednak, że właśnie „niewidzialna ręka rynku” napędzała gospodarkę, a to na czym wyrósł Sprawiedliwy Handel, czyli kryzys na rynku kawowym,
był być może spowodowany dążeniami do zbytniego sterowania handlem za pośrednictwem „International Coffee Agreement”. My, jako konsumenci, mamy w ręku broń ciężkiego kalibru – nasz koszyk z zakupami. Używajmy więc go rozważnie i – przede wszystkim – świadomie. *Określenie „Fair Trade” odnosi się do całej organizacji, natomiast nazwa „Fairtrade” pisana razem oznacza certyfikowane produkty ruchu.
Elżbieta Madej Studentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Miłośniczka architektury secesyjnej oraz kuchni regionalnej. W wolnych chwilach przemierza Kraków na rolkach i zwiedza świat.
50
Modernizacja z rozmachem W ostatnich miesiącach doszło do wielu transformacji dotyczących polskich sił zbrojnych, a zmiany te skupiły się na kwestii ich wszechstronnej modernizacji. Chodzi przede wszystkim o szereg inicjatyw odnośnie uproszczenia procedur zakupów nowego uzbrojenia, konsolidacji polskiego przemysłu zbrojeniowego czy zmian struktur dowodzenia. Te doniosłe zagadnienia zasługują na bliższą uwagę oraz próbę oceny.
W ostatnich latach wiele mówiło się o zmianach struktur dowodzenia i intratnych kontraktach w sektorze zbrojeniowym, które mają doprowadzić do modernizacji Sił Zbrojnych RP. Dzięki nim mają one uzyskać interoperacyjność z sojusznikami należącymi do NATO i być zdolne do skuteczniejszej obrony polskiego terytorium przed zagrożeniem zewnętrznym. Oprócz tego, dzięki zakupom nowego sprzętu, misje zagraniczne mają stanowić mniejsze wyzwania dla polskich żołnierzy. Co więcej, inwestycje rozstrzygnięte w przetargach mają przynieść nowe miejsca pracy w przemyśle – dzięki tzw. polonizacji produkcji sprzętu, wzrost wskaźnika innowacyjności polskich zakładów, ich większą konkurencyjność na rynkach globalnych oraz dać szansę polskim uczelniom wyższym na udział w komercjalizacji i rozwojowi badań na nich prowadzonych. Innymi słowy, chodzi o wzrost wskaźnika B+R (prace badawczo-rozwojowe, ang. R&D – research and development). Czy jednak rzeczywiście można liczyć na rychłe unowocześnienie polskiej armii i uzyskanie korzyści, o których mowa powyżej?
Nowe inwestycje kołem zamachowym gospodarki By mówić o możliwości głębokich pozytywnych przekształceń polskich sił zbrojnych, należy przyjrzeć się
zmianom legislacyjnym oraz dokumentom programowym. Chodzi głównie o Ustawę o zmianie ustawy o urzędzie Ministra Obrony Narodowej z 21 lipca 2013 roku zakładającą reformę systemu kierowania i dowodzenia armią. Powołane tym aktem prawnym Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych oraz Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych zastąpiły dotychczasowe Dowództwa Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej oraz Sił Specjalnych (te natomiast zostaną przekształcone w Inspektoraty). Szef Sztabu Generalnego będzie odtąd pełnił funkcję organu planistycznego i pomocniczego Ministra Obrony Narodowej. Wskazane zmiany mają przyczynić się do usprawnienia funkcjonowania struktur wojsk, jednakże są też obiektem krytyki – raz jako niezgodne z Konstytucją RP, a raz jako wprowadzane w nieodpowiednim momencie, co może wprowadzić chaos. Po drugie, chodzi o uchwałę Rady Ministrów z 17 września 2013 roku, dotyczącą …ustanowienia programu wieloletniego „Priorytetowe zadania modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP w ramach programów operacyjnych”, której uszczegółowieniem jest „Plan Modernizacji Technicznej Sił Zbrojnych w latach 2013–2022”. Zawiera on 14 programów, które mają pochłonąć 91 z planowanych 139 miliardów złotych. Na szczególne podkreślenie zasługuje projektowany system obrony przeciw-
51 GOSPODARKA
wany z nim Wóz Zabezpieczenia Technicznego (WZT). Oba pojazdy będą się opierać na Uniwersalnej Modułowej Platformie Gąsienicowej (UMPG). Po trzecie, polska armia wzbogaci się za 1,65 mld zł o 307 Kołowych Transporterów Opancerzonych Rosomak, które dołączą do 690 obecnie użytkowanych egzemplarzy nabytych w 2002 roku za ok. 5 mld zł od fińskiej Patrii. Polski przemysł pracuje również nad jego następcą, który ma się pojawić do 2019 roku i należeć do najnowocześniejszych konstrukcji na świecie. Oprócz wskazanych inwestycji wojska lądowe mają wzbogacić się m.in. o dalekosiężne zestawy rakietowe Homar, 200 nowoczesnych granatników rewolwerowych dla piechoty, 27 ciężkich kołowych pojazdów ewakuacji i ratownictwa technicznego oraz 3 opancerzone ciągniki siodłowe do przewozu ciężkiego sprzętu. W przypadku Marynarki Wojennej RP także panuje spory ruch inwestycyjny. We wrześniu 2013 roku doszło do podpisania kontraktów na budowę trzech niszczycieli min typu Kormoran 2 (1,2 mld zł) i dokończeniu prac nad okrętem patrolowym ORP „Ślązak” (pierwotnie korweta wielozadaniowa ORP „Gawząd chce przeznaczać na Marynarkę Wojenną RP co najmniej 1 mld zł rocznie ron”). Trwają równieżdo 2022 roku, a ogół wydatków w ramach programów modernizacyjnych ma przygotowania do zakupu sięgnąć 13,7 mld zł. trzech okrętów podwodpierwsze, za 674 mln zł zakupiono 910 polskich cięża- nych (7,5 mld zł), trzech okrętów patrolowych z funkcją zwalczania min (kryptonim „Czapla”) oraz trzech okręrówek średniej ładowności i wysokiej mobilności Jelcz tów obrony wybrzeża (kryptonim „Miecznik”). Co więcej, 442.32, co stanowi dopiero początek, gdyż planuje się 750 mln zł zostało przeznaczonych na nadmorski dywizakup za ok. 3 mld zł kilku tysięcy pojazdów mających zjon rakietowy wyposażony w norweskie pociski typu zastąpić wysłużoną flotę składającą się głównie ze Starów 266. W 2015 roku w Poznaniu powstanie Cen- NSM (Naval Strike Missile) firmy Kongsberg do zwalczatrum Silników Wojskowych, które będzie – we współ- nia okrętów oraz celów lądowych. Rząd chce przeznapracy z Politechniką Poznańską – produkować i ser- czać na Marynarkę Wojenną RP co najmniej 1 mld zł wisować zespoły napędowe dla odnawianej floty po- rocznie do 2022 roku, a ogół wydatków w ramach programów modernizacyjnych ma sięgnąć 13,7 mld zł. jazdów ciężarowych. Po drugie, doszło do podpisania Siły powietrzne zostaną niebawem wzmocnione umowy na kwotę 180 mln euro na dostawę niemiecprzez nowe samoloty szkoleniowe (AJT – Advanced Jet kich czołgów Leopard 2A5 (105 sztuk) i Leopard 2A4 (14 sztuk) wraz z pakietem obejmującym 220 pojazdów lo- Trainer), co jest bardzo istotne z racji dobiegającej końgistycznych: wozów zabezpieczenia technicznego Ber- ca eksploatacji odrzutowców TS-11 Iskra (wyczerpanie resursów oraz niemożność szkolenia na nich pilogepanzer 2, ciężarówek i samochodów terenowych oraz wyposażenia do tychże czołgów. Stanowi to uzu- tów do latania na myśliwcach F-16). Zdecydowano się wyłożyć ok. 1,2 mld zł na włoską konstrukcję M-346 pełnienie kontraktu z 2002 roku na 128 Leopardów 2A4, które obecnie mają zostać zmodernizowane przez pol- produkcji Alenia Aermacchi, należącą do koncerskich producentów za setki milionów złotych do stan- nu zbrojeniowego Finmeccanica, wraz ze wsparciem technicznym (w tym części zamienne) i logistycznym, dardu Leopard 2PL. Planuje się również opracowanie polskiej platformy czołgowej, na którą będą się skła- a także symulatory lotu i procedury awaryjne (katadać: Wóz Wsparcia Bezpośredniego (WWB) i zunifiko- pultowanie), wyposażenie dydaktyczne, sprzęt obsługi rakietowej („Tarcza Polski”, czyli przeciwlotniczy i przeciwrakietowy zestaw rakietowy średniego zasięgu „Wisła”), którego finansowanie ma zapewnić znowelizowana w kwietniu 2013 roku Ustawa o przebudowie i modernizacji Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej (koszty mogą sięgnąć ponad 14 mld zł). Warto wspomnieć również o opublikowanej – dzięki staraniom Prezydenta RP oraz analityków pracujących pod egidą Biura Bezpieczeństwa Narodowego – Białej Księdze Bezpieczeństwa Narodowego RP, która diagnozuje główne problemy oraz wskazuje rozwiązania w tytułowej dziedzinie oraz zmianach w procesie kupowania nowego sprzętu i uzbrojenia wojskowego za sprawą zmian treści decyzji Ministra Obrony Narodowej odnośnie tych kwestii. To nie wszystko – szkolnictwo wojskowe także czekają zmiany prowadzące do jego konsolidacji. Już na obecną chwilę realizowanych jest wiele programów zbrojeniowych, mających realny wpływ na polską gospodarkę, angażujących ogromne środki finansowe i krajowy przemysł. Jeśli chodzi o wojska lądowe, zdecydowano się na podpisanie wielu kontraktów. Po
R
52
P
naziemnej, dokumentację oraz nie swoje dokonań. Zyska jedowolne wychodzenie z kryzysu informatyczny system wsparnak przede wszystkim armia, gospodarczego oraz znaczny decia eksploatacji. Chodzi o osiem która wciąż posługuje się sprzęficyt budżetowy mogą doprowadzić samolotów z opcją rozszerzetem w większości pamiętającym do weryfikacji planów inwestycyjnych nia zamówienia o kolejne czteczasy Układu Warszawskiego. lub ich opóźnień. ry. Dużą większą wartość będzie Można mieć jednak wątpliwomieć jednak przetarg na śmigłowce bojowe. Na 70 ma- ści, czy wszystko przebiegnie we wzorowym porządku. szyn (48 wielozadaniowo-transportowych, 10 poszu- Powolne wychodzenie z kryzysu gospodarczego oraz kiwawczo-ratowniczych, 6 ratownictwa morskiego znaczny deficyt budżetowy mogą doprowadzić do weoraz 6 przeznaczonych do zwalczania okrętów pod- ryfikacji planów inwestycyjnych lub ich opóźnień. Niewodnych) planuje się wydać ok. 8 mld zł. Planuje się dawna dymisja wiceministra obrony narodowej, gen. również zwiększyć potencjał myśliwców F-16 dzięki Waldemara Skrzypczaka, który odpowiadał za zazakupom rakiet AGM-158 JASSM mogących razić cele kupy sprzętu dla wojska, z pewnością nie przyspiew odległości 370 km, ale zgodę na ich sprzedaż musi szy zmian. Przedłużająca się konsolidacja przemysłu wyrazić amerykański Kongres. obronnego i wątpliwości w kwestii jej kierunku nie naNiezwykle istotne dla polskiego przemysłu zbroje- strajają optymistycznie. Powstanie silnego podmioniowego jest również utworzenie Polskiej Grupy Zbro- tu zdolnego sprawnie wyrobić sobie międzynarodojeniowej (PGZ). Przez wiele lat trwał spór o to, w jaki wą markę oraz doprowadzić do unowocześnienia prosposób przeprowadzić jego konsolidację, by polskie dukcji poszczególnych przedsiębiorstw potrwa jeszcze produkty mogły konkurować na bardzo wymagającym wiele miesięcy. Zmiany w szkolnictwie wojskowym globalnym rynku handlu bronią oraz uzyskać zdolność postępują powoli, co widać choćby na przykładzie zado dostarczenie polskim siłom zbrojnym nowocze- wetowania w 2011 roku przez Prezydenta RP Ustawy snego sprzętu. W styczniu 2014 roku rząd zdecydo- o utworzeniu Akademii Lotniczej w Dęblinie jako szkował o wniesieniu 12 spółek należących do Skarbu Pań- dzącej profesjonalnemu szkoleniu żołnierzy. Ciężko na stwa, w tym 11 Wojskowych Przedsiębiorstw Remon- obecny moment ocenić, jak sprawdzą się nowe struktowo-Produkcyjnych (WPRP) oraz Huty Stalowa Wola tury dowodzenia i czy ta zmiana rzeczywiście przyczy(HSW), do nowopowstałej PGZ. Ostatecznie ma się na ni się do unowocześnienia Sił Zbrojnych RP. Niemniej nią składać ok. 30 spółek, również te, które obecnie na- należy pozytywnie odnieść się do aktywnego podejleżą do Polskiego Holdingu Obronnego (dawnej Gru- ścia rządu w stosunku do armii i wysiłków w celu jej py Bumar), największego gracza w polskim przemy- gruntownego unowocześnienia. Nie wolno jednak zaśle zbrojeniowym. Powstanie nowego podmiotu budzi pominać, że ostateczna ocena opisywanych poczynań jednak szereg wątpliwości wśród przedstawicieli sek- może zostać wystawiona dopiero po osiągnięciu zatorowych spółek, którzy nie są przekonani, czy sprosta kładanych celów, co potrwa jeszcze wiele lat. on postawionym zadaniom.
Wnioski Ambitne plany inwestycyjne forsowane przez rząd połączone z uproszczeniem procedur przetargowych, zmiana struktur dowodzenia, konsolidacja uczelni wojskowych oraz przemysłu zbrojeniowego wskazują, że wszechstronna modernizacja Sił Zbrojnych RP stanowi jeden z priorytetów polskiego rządu. Zyska polski przemysł zbrojeniowy, który będzie beneficjentem offsetu ze strony partnerów zagranicznych oraz – dzięki temu, że jest głównym dostawcą armii – zyskają polskie uczelnie, które będą mogły włączyć się w powyższe procesy przez komercjalizowa-
Wojciech Pawłuszko Student V roku prawa na WPiA UJ. Sekretarz Koła Naukowego Prawa Publicznego Gospodarczego TBSP UJ, stypendysta Prezesa Rady Ministrów, stypendysta Rektora UJ za wyniki w nauce, laureat Stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia naukowe. Stypendysta II edycji Akademii Energii organizowanej przez Fundację 2065 im. Lesława A. Pagi.
53 GOSPODARKA
S
Krajobraz po bitwie
60
Czy nadszedł zmierzch ery autorytetów?
56
S
POŁECZEŃSTWO
Czy nadszedł zmierzch ery autorytetów? Lech Wałęsa, najbardziej znany poza granicami naszego kraju Polak, według wielu środowisk wcale nie zasługuje na szacunek – nawet pomimo swoich historycznych zasług wobec transformacji. Inne środowiska poddają w wątpliwość autorytet papieża Jana Pawła II. Wielu młodych ludzi buduje swój światopogląd, odrzucając wzorce proponowane im przez rodziców. Czy mają rację? Czy we współczesnych czasach ktokolwiek zasługuje na miano autorytetu?
Autorytet jest obecnie chyba jednym z najbardziej sfatygowanych słów. Niemalże każdy wywiad z osobą publiczną zawiera pytanie o to, kto tegoż człowieka inspiruje. Na autorytetach poniekąd opiera się także edukacja szkolna, ponieważ znaczna część materiału z przedmiotów humanistycznych wiąże się przybliżaniem wizerunku osób zasłużonych dla kraju, myślicieli czy szczególnie uzdolnionych artystów, którzy dla młodzieży powinni być inspiracją. Każdy, kto odpowiadał sobie na pytanie o swoje własne ideały, wie jednak, że kwestia ta jest bardziej złożona. Coraz większy niedostatek reguł, które można uznać za punkty orientacyjne przy obieraniu własnej ścieżki życiowej, jest jedną z cech rzeczywistości, której – za Zygmuntem Baumanem – możemy nadać miano „płynnej nowoczesności”. Ten niedostatek nie wynika z braku wzorów. Jest wręcz przeciwnie – ucieleśnień ideałów jest zbyt wiele, dlatego też często zdarza się, że przeczą sobie wzajemnie, pozbawiając się niejako mocy oddziaływania. Konieczność kreowania wzorców leży więc w gestii samej jednostki. Bauman podkreśla jednak, że obecnie zapotrzebowanie na autorytety
56
jest silniejsze niż dawniej. Społeczeństwo przechodzi metamorfozę, jeśli chodzi o typ uznawanych wzorców osobowych. Odchodzimy od autorytetów wskazujących nam „drogę, którą powinniśmy podążać”, a poszukujemy takich, które pomagają nam w orientowaniu się w świecie pełnym wyborów i wątpliwości. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie o znaczenie samego słowa autorytet. Definicja tego pojęcia stanowi niemałe wyzwanie dla pedagogów i socjologów, którzy prezentują różne poglądy w tej kwestii. Istnieją jednak pewne właściwości tego terminu, co do których panuje powszechna zgoda. Pojęcie to w świetle nauk społecznych odnosi się do ludzi lub instytucji reprezentujących szerszy niż inni horyzont intelektualny, gruntowną wiedzę w danej dziedzinie, szerokie umiejętności i kompetencje, stanowiące wzór właściwego postępowania etycznego, tj. zgodnego z ogólnospołecznymi normami (cytat za: I. Wagner, Stałość czy zmienność autorytetów. Pedagogiczno-społeczne studium funkcjonowania i degradacji autorytetu w zmieniającym się społeczeństwie). Do najistotniejszych cech autorytetu należy zaliczyć fakt, iż u jego podstaw tkwią wartości szczególnie ce-
wartości, które one uosabiają? Drugie przypuszczenie może wpływać na powszechne przekonanie o upadku ideałów moralnych. Wiąże się to z przeświadczeniem, że same wartości moralne są dla współczesnego społeczeństwa względne. Wielu autorów wskazuje na fakt, że w pluralistycznej rzeczywistości nie istnieje jeden autorytet ludzki, którego postępowanie byłoby moralnie bezsprzeczne. Spotykamy się raczej z „wielością moralności”, która uniemożliwia nam jednoznaczną ocenę zarówno czyjegoś, jak i własnego zachowania. W 2011 roku „Gazeta Wyborcza” (za pośrednictwem TNS OBOP) postanowiła zbadać wzorce osobowe współczesnej młodzieży, zadając tej grupie pytanie: „Kogo uważasz za swój autorytet?”. Nieco więcej niż połowa badanych wskazała na swoich rodziców (53%.), natomiast 47%. wymieniło papieża Jana Pawła II. Dla 8% autorytetem literaturze wyszczególnia się wielorakie rodzaje autorytetów: od integralnego, jest Jerzy Owsiak, po 4% który uosabia całokształt wiedzy i moralności, po cząstkowy, czyli zasługujący na uzyskali Dalajlama, Kuba Wojewódzki i nauczyciel uznanie w konkretnej dziedzinie. szkolny. Około 13%. badanych odparło, że nie ma konkretnego wzorca ludzfunkcję ośrodka miarodajności, który ludziom jest niekiego. Podobne wyniki uzyskało także Centrum Badaodzowny do zaspokojenia potrzeby ładu. Odnalezienie ładu w społeczeństwie pluralistycznym staje się jed- nia Opinii Społecznej w badaniu „Wzory i autorytety nak zadaniem nad wyraz skomplikowanym. Dodatko- Polaków” z 2009 roku. W tym przypadku jednak badanie nie skoncentrowało się na określonej grupie wiewe utrudnienie stanowi fakt intensywnych przemian, które zaszły (i ciągle zachodzą) w społeczeństwie pol- kowej. Rozkład odpowiedzi jest jednak podobny: na skim za sprawą transformacji 1989 roku. Kryzys za- pierwszych trzech miejscach znajdują się: rodzice, Jan Paweł II, dziadkowie. Postaci nauczycieli, profesorów ufania zaistniał już w pierwszych latach przemian, gdy społeczeństwo musiało zacząć zmagania z narastają- i wychowawców zyskały 5% głosów badanych, podczas cymi problemami gospodarczymi, wzrostem przestęp- gdy osoby publiczne oraz postaci historyczne zaledwie 4%. Skąd tak niewielka liczba autorytetów spoza rodziczości, bezrobociem oraz ubóstwem. Wpłynęło to na spadek prestiżu zawodu polityka oraz instytucji zarzą- ny respondenta oraz z czego wynika tak niewielka ich dzania. Fakt ujawnienia nadużyć także w innych sfe- różnorodność? Ciekawe podejście przedstawia w tej kwestii Tomasz Szlendak. Na swoim blogu w tekście rach (m.in. polskiego duchowieństwa, służby zdrowia, Do czego młodym autorytety? pisał, że problem z autowymiaru sprawiedliwości) doprowadził do umocnienia kryzysu wartości i załamania norm etycznych. Powyż- rytetami pośród młodych jest taki, że nie funkcjonują oni w strukturze hierarchicznej, w której autorytet był instysze czynniki wpłynęły na utrwalenie w społeczeństwie polskim postaw anomijnych (wiążących się z zastąpie- tucją potrzebną. W sieci autorytet rozumiany po stareniem przyjętych wartości przez chaotycznie skonstru- mu, w kategoriach społeczeństwa industrialnego, które właśnie nam znika, nie ma do odegrania żadnej roli. owane instynkty, ale i z biernością oraz akomodacją), Struktura sieci samym swoim charakterem – poktóre są powszechne dla okresów zmian i chaosu. Intensywne zmiany przeobrażające sferę norm, war- ziomym, nie pionowym – powoduje przemiany w odtości i wzorców implikują również zmiany w postrze- bieraniu rzeczywistości oraz w sposobie i formie kontaktów międzyludzkich. Młodzi ludzie nie odczuwają ganiu autorytetów. Wśród autorów, którzy zajmują się tym zagadnieniem, nie ma zgody, co do podstawo- już dystansu, który dzielił ich od osób znanych i powego skutku przemian. Czy mamy do czynienia z sy- ważanych, zwłaszcza od dziennikarzy, profesorów czy polityków, bowiem zostali obdarzeni środkami, któtuacją zaniku autorytetów, czy też może z ewolucją nione przez określone społeczeństwo. Autorytet nie jest wartością samą w sobie – jest ściśle zależny od innych jednostek, według których dany człowiek jest godny poszanowania. Inną stałą właściwością tego pojęcia jest darzenie zaufaniem naszego ideału. W literaturze wyszczególnia się wielorakie rodzaje autorytetów: od integralnego, który uosabia całokształt wiedzy i moralności, po cząstkowy, czyli zasługujący na uznanie w konkretnej dziedzinie. Złożoność współczesnego świata wpływa na coraz większe rozproszenie ideału człowieka, którego możemy poszukiwać już w każdej sferze życia: ekonomicznej, ideologicznej, artystycznej czy naukowej. Autorytet powinien służyć za przewodnika, pomagającego w poszukiwaniu drogi życiowej. Jak w pracy Autorytet w nauce twierdzi Janusz Goćkowski, spełnia on
W
58
W
re umożliwiają im podjęcie z nimi społeczeństwie sieci każ- które bez skrupułów publikują inbezpośredniego dialogu. Nie pody może znaleźć własną ni- formacje rzucające cień na wizetrzeba do tego uprawnień, które szę, nie czując obowiązku podpo- runki wielu osób uznawanych dowynikają z pozycji społecznej. Uzy- rządkowywania się pod dyktowa- tąd za niemal „nieskalane”. Są to warunki, które zdecydowanie nie skanie odpowiedzi również nie wy- ne przez kogoś zasady. sprzyjają funkcjonowaniu autodaje się dziś nieprawdopodobne. Jest to możliwe, jeśli odbiorca uzna komunikat za waż- rytetów. W świadomości młodych ludzi niewiele jest bowiem elementów trwałych, które można byłoby ny i warty komentarza. Nastawienie młodych ludzi nie uznać za pewnik. Odnosi się to zarówno do poglądów, wynika więc z braku szacunku czy ogłady, lecz raczej obowiązujących teorii, jak i do osób reprezentujących z odmiennych warunków funkcjonowania. W sytuacji wartości, które młodzi ludzie skłonni byliby podzielać. ogromnej palety różnorodnych wzorów i wartości nie można oczekiwać, że wszyscy (czy chociażby więk- Myślę, że śmiało możemy więc stwierdzić – tradycyjnie pojmowane autorytety odeszły w niepamięć. Bioszość nastolatków) będą wyznawali podobny system rąc pod uwagę pluralizm współczesnego społeczeńwartości. W społeczeństwie sieci każdy może znaleźć własną niszę, nie czując obowiązku podporządkowy- stwa, większą szansę powodzenia zyskują autorytety cząstkowe, czyli te obejmujące swoim zasięgiem jewania się pod dyktowane przez kogoś zasady. Dużą dynie konkretne kręgi i zbiorowości. rolę w burzeniu autorytetów odgrywają także media,
Joanna Szwed Studentka socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie działa w Sekcji Badań Społecznych Koła Naukowego Studentów. Z zaciekawieniem obserwuje zmiany zachodzące w społeczeństwie, a swoje przemyślenia stara się przelać na papier.
59SPOŁECZEŃSTWO
Krajobraz po bitwie Od kilku lat jak echo powraca w debacie publicznej refleksja nad kondycją polskiego szkolnictwa wyższego. Stawia się pytania związane z celami uniwersytetu, zasadnością istnienia kierunków humanistycznych, opłacalnością finansowania ośrodków akademickich przez państwo, poziomem kształcenia czy przekładalnością dyplomów na późniejsze miejsca pracy.
Można odnieść wrażenie, że ilość głosów, która pojawiła się w tej dyskusji spokojnie pozwoliłaby na stworzenie nowej dziedziny wiedzy, jaką byłaby stosowana akademiologia, przy czym rzecz jasna należałoby przedyskutować jeszcze, czy zasługuje ona na oddzielny wydział, a nie jedynie na skromny instytut lub katedrę. Ilekroć ten kawiarniany lajtmotiv wszystkim się już przejada, dzieje się coś, co pozwala go odgrzać: a to zamieszki na uniwersytecie, a to kontrowersyjne koło naukowe, a to władze uczelni rezygnują gdzieś z kierunków filozoficznych. Być może jednak warto przez chwilę przyjrzeć się nie temu, co się na uniwersytetach dzieje, lecz jak o tym rozmawiamy. Wielka panorama intelektualnych dyskusji może przywodzić na myśl obraz bogatej i rozległej krainy, na terenie której, niczym państwa-miasta, rodzą się i upadają kolejne idee. Każda z nich zyskuje i traci popleczników – przynależność do poszczególnych państw jest do pewnego stopnia dziedziczna, nikt jednak nie wyklucza zmiany obywatelstwa, przyjęcia statusu apatrydy czy próby kolonizowania nowych krain. Na przestrzeni wieków układy sił zmieniają się w sposób nieprzewidywalny: poszczególne idee mogą wchodzić ze sobą w sojusze, prowadzić wyniszczające wojny, zlewać się w jedno, albo – na skutek nieudolności swych zwolenników – samoistnie obracać się w perzynę. Podobnie jak w przypadku rzeczywistych miast,
60
ciężko jest zawczasu orzekać o tym, które z nich mają przed sobą świetlaną przyszłość, które okażą się zbyt wcześnie wschodzącą gwiazdą na wielkiej konstelacji ludzkiego dziedzictwa, które zaś padną łupem umysłowych barbarzyńców. Istnieje wszelako jedno sprawdzone prawidło: nie ma dla owych poleis bardziej godnej pożałowania sytuacji niż ta, gdy mieszkańcy tętniącego niegdyś życiem miasta przyjmują mentalność oblężonej twierdzy. Podobne zjawisko świetnie znamy z historii – rozrasta się biurokracja i aparat wywiadowczy, więc budzi się nieufność. Nadludzkim wysiłkiem wznosi się kolejne warstwy murów, zasieków i fortyfikacji, a ich tworzenie staje się nadrzędnym i jedynym celem mieszkańców. Nie ma już obywateli, są obrońcy. Wiecznie czujni strażnicy heterodoksji, przejęci swoimi racjami, gotowi do podejmowania coraz to nowych krucjat. Zamyka się zwodzone mosty, zrywa stosunki dyplomatyczne, oskarża niegdysiejszych sojuszników o zdradę. Następuje stagnacja. Miasto dusi się i nie może się rozwijać. Zamiera handel, rzemiosło i sztuka. Miasto, oblężone przez nieistniejących, wyimaginowanych wrogów, obumiera. Po obraz ten chętnie sięgali pisarze, by wspomnieć choćby Pustynię Tatarów Dino Buzzatiego czy Czekając na barbarzyńców J.M. Coetzee’ego. Najczęściej ten rodzaj alegorii aluzyjnie opowiadał o społeczeństwie totalnym i bezdusznej machinie biurokra-
swoim nurtem porywa bezlitośnie wszystko i wszystkich w swym zasięgu. Internet stał się miejscem spotkania, miejscem w pełni demokratycznej wymiany, gdzie głos bezdomnego może mieć tę samą wagę, co głos prezydenta i premiera, a jednocześnie przerażającą przestrzenią ziemi jałowej. Ani współczesna nauka, ani XX-wieczna filozofia, ani nawet traumatyczna pamięć historycznych zawirowań nie zdołały wytworzyć w człowieku takiego fermentu intelektualnego, jaki został zaserwowany nam podczas kilkugodzinnych seansów na Facebooku. Bozony Higginsa, tchórzofretki, odrażające żarty o aktualnych tragediach, internetowe komiksy, nowe encykliki papieskie, filmiki znajomych podejmujących wyzwanie wypicia piwa, doniesienia o nowych operacjach ielka panorama intelektualnych dyskusji może przywodzić na myśl obraz bo- plastycznych celebrygatej i rozległej krainy, na terenie której, niczym państwa-miasta, rodzą się tów, zdjęcia bezglutenowych sałatek i głodui upadają kolejne idee. jących ludzi – wszystko to zlewa się w jedną bezkształtną magmę, w fascynującego i bezdusznego w tej absolutnej, pozbawionej nadziei wizji świata jako bezbłędnej maszyny, w któ- jącą i przerażającą formę, która przyciąga nas z nierej trybach „stare” zmaga się z „nowym”, w której je- przezwyciężalnym magnetyzmem. Przeciwko radykalizmowi najlepszą bronią pozornie den światopogląd wypiera inny jakoby z konieczności, wydaje się ironia. Sarkazm jest najniższą formą humozgodnie z porządkiem dziejów, by samemu zestarzeć ru, lecz i najwyższą formą mądrości – pisał Oscar Wilde. się i ulec kolejnemu – i żaden z tych światopoglądów Niestety, wydaje się, że zasadność i skuteczność tej finie ma dla siebie uzasadnienia jako taki, nie ma swej gury retorycznej znajduje swoje uzasadnienie jedynie własnej i niezbywalnej wartości. w ściśle określonych punktach historycznych. Ironia, Piszę o tym wszystkim dlatego, że zamykanie się w intelektualnej twierdzy jest dość szczególnym i nie- rozumiana jako pewien trop, nie zaś narzędzie sokratejskiej majeutyki, jest kolejnym z zabiegów o naturze bezpiecznym przypadkiem definiowania siebie per via negativa. Tymczasem nietrudno o wrażenie, że po- ściśle negatywnej: obnaża głupotę i wykazuje śmieszność cudzych racji, jednocześnie nie wnosząc żadnego dobna postawa wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej funkcjonuje dzisiaj w społeczeństwie. Nie trzeba do- postulatu na gruncie pozytywnym. Tam, gdzie pewna doktryna została przyjęta za pewnik i gdzie rygoryzm wodów na to szukać daleko – Polska stała się jałowym, struktur społecznych nie pozwala na wolnościowe podzikim i nieprzystępnym krajem, trochę podobnym do wizji Calderona z Życia snem. Panowie na wyso- szukiwania i wyrażanie swojego zdania, tam też ironia sprawdza się znakomicie. Nie bez przyczyny aluzyjne, kich zamkach i ich wierni poplecznicy tkwią zamknięci przesiąknięte humorem formułowanie języka intelekw obrębie pilnie strzeżonych twierdz, zjednoczeni pod wspólnym sztandarem i jedynie w łupieżczych wypa- tualnego stało się znakiem rozpoznawczym środowisk zwróconych przeciwko ideologicznym lub politycznym dach niszczą ziemie swoich przeciwników. Sztandary i twierdze zmieniają się często, sporo jest też najem- reżimom. Wielka tradycja Zachodniej ironii zrodziła się w okresie XVI-wiecznych wojen religijnych i umocników, których lojalność łatwo zjednać sobie złotem i pochlebstwem, a nawet samą efektownością głoszo- niła w dobie oświecenia, apogeum osiągając wśród nych haseł. Jeżeli w jakimś miejscu toczy się ugrunto- XIX-wiecznych myślicieli i aforystów, których twórczość stanowiła próbę przełamania społecznych konwana dyskusja, jest to przestrzeń Internetu. Facebook wenansów. W tym duchu wyrasta znaczna część trai Twitter, podobne miejscom soborów powszechnych, dycji postmodernistycznej, która wydaje się siłą o tyle są areną krwawych intelektualnych potyczek, zaś jałową, o ile nie ma dostatecznie demonicznego przestrumień wiadomości, ta heraklitejska rzeka, wraz ze cji, jednak podobna narracja może mieć jeszcze jeden, głębszy i bardziej partykularny wymiar: walka z niewidzialnym wrogiem to batalia, którą toczy się na gruncie samookreślenia. Owa smutna donkiszoteria, której w istocie nie uniknie nikt z nas, rozpoczyna się z chwilą, gdy ulegamy pokusie, by budować własną tożsamość w oparciu o zaprzeczenie, o szukanie sobie wroga, per via negativa. Trzeba jednak powiedzieć z całą stanowczością – jakkolwiek pociągająca to droga, jakkolwiek może okazać się niezwykle efektowna na gruncie tworzenia czysto dialektycznych konstrukcji, jakkolwiek jest ona dużo prostsza od szukania pozytywnych wzorców, w ostatecznym rozrachunku musi nieuchronnie wieść na manowce. Jest coś przeraża-
W
62
ciwnika, by zwrócić przeciw niemu ostrze swej ironii, popadając w intelektualny atawizm. Polska jest przypadkiem w ten sposób odosobnionym, że ironiczny i szyderczy humor był tu ściśle sprzęgnięty z reakcją na obcą okupację i, następnie, na życie w PRL-u. Przemiany demokratyczne stały się tym samym naturalnym punktem granicznym rozwoju: dalej nie mogło być już mowy o paliwie, które mogłoby napędzać machinę uczonej kpiny. Zwracanie się przeciw konkretnym bolączkom demokratycznego społeczeństwa jest nie tylko trudniejsze (ze względu na potrzebę stawiania subtelniejszych diagnoz), ale i ginie wśród dyskursu instant proponowanego na publicznej agorze i łatwiej przyswajalnego przez nieprzygotowanego odbiorcę. Jeszcze dekadę lub dwie dekady temu rozmaite środowiska i opcje intelektualne dzieliły się na te, które programowo odrzucały możliwość dialogu z oponentem i te, do których przylgnęła łatka „otwartych”. Środowiska otwarte postulowały gotowość do rozmowy, do wysłuchania argumentów drugiej strony i konstruktywnej polemiki. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że z czasem doszło do dość paradoksalnego zwrotu, w którym
„otwartość” stała się jedynie kolejną etykietką zwróconą przeciw „zamkniętości” – już nie tyle związaną ze słuchaniem innych, co z rzucaniem oskarżeń i wskazywaniem palcem, kto do dialogu nie dorósł. Rzeczone zjawisko wydaje się mieć miejsce również w dyskursie uniwersyteckim i w rozmowie o uniwersytetach. Jednak przekonanie kogoś do swojej racji z użyciem kija nie zmieni jej statusu ontologicznego. Krzyk, lament, oskarżenia w żaden sposób nie uwiarygodnią naszego własnego stanowiska. A, pozbawiona konstruktywnej krytyki, zapalczywa kpina wobec oponenta doprowadzi jedynie do radykalizacji jego własnych zapatrywań i zaostrzenia konfliktu. Kontrowersyjne naświetlanie problemów, postulowane przez media, z góry ustawia pewną określoną optykę dyskusji, która z konieczności zostaje nakierowana na agresywne zderzenie się dwóch sił. Jednak cywilizacja europejska wytworzyła wystarczająco dużo instytucji, w ramach których radykalne emocje i efektowne tezy mogą znaleźć swoje ujście: takim katalizatorem społecznych nastrojów może być chociażby sztuka. Tymczasem na uniwersytecie bądźmy nudni, ale rzetelni.
Beniamin Bukowski Student MISH UJ (filozofia, historia sztuki) i Wydziału Reżyserii Dramatu PWST w Krakowie. Prowadzi blog kulturalny zszafy.wordpress.com.
63SPOŁECZEŃSTWO
K
Oscary zgarną złodzieje
66
Pytania o drogę
Remember, remember, it’s all about gender
O rzeczach, które nam – ludziom – się nie śniły
69
74
77
K
ULTURA
Oscary zgarną złodzieje Wszyscy kłamią, wszyscy kradną, wszyscy na przekrętach chcą sobie dorobić. A przynajmniej taki przepis na scenariusz najlepiej się ostatnio w Hollywood sprzedaje. Żeby się o tym przekonać wystarczy spojrzeć na nominacje do tegorocznych Oscarów. W tym roku trzy filmy powalczą o te prestiżowe statuetki, a każdy z tej „trójcy oscarowej”– dziwnym trafem – opowiada historie jednostek naginających przepisy prawa. „Wilk z Wall Street”, „American Hustle”, „Dallas Buyers Club” zdobyły łącznie 21 nominacji. Czy to jest jakiś przekręt?
Walka na historię W Polsce będzie zbliżał się już wschód słońca, gdy drugiego (a dla nas już trzeciego) marca Akademia poinformuje publiczność zgromadzoną w Royal National Theatre i cały świat o tym, kto został laureatem nagrody w kategorii najbardziej prestiżowej – „Najlepszy film”. Winner takes it all, to walka o najwyższą stawkę, o możliwość wydrukowania tłustym drukiem na okładkach dvd i plakatach słów: „Zdobywca Oscara za najlepszy film”. Ludzie nieinteresujący się światem filmu nie będą dbali o to, kto dostał nagrodę za scenariusz (zwykle bowiem nawet nie wiedzą, że nagrody za scenariusz mogą być dwie!), ale obije się im o uszy tytuł najwybitniejszego dzieła tego roku. Ba, może nawet wybiorą się nań do kina, żeby później skrytykować decyzję zaślepionej Akademii. Jest się o co bić, walka to bowiem o pieniądze. Także fabuła wspomnianych filmów kręci się wokół dolarów. Mamy parę naciągaczy finansowych zmuszonych do współpracy z FBI w American Hustle, chorego na AIDS, który zbijają fortunę na sprowadzaniu zza granicy leków w Dallas Buyers Club i jurnego zdobywcę giełdy w Wilku z Wall Street. Co zatem przekona Akademię? W fabułę American Hustle ciężko czasem uwierzyć, skrywa się bowiem pod kostiumami, ścieżką dźwię-
66
kową i wyhodowanym specjalnie do roli Irvinga brzuchu Christiana Bale’a. Motywy działania się rozpływają, filmowi brakuje siły rażenia, natomiast zakończenie, chociaż zaskakujące, jest długo wyczekiwane. Widza nie opuszcza też poczucie wtórności, wszystko to już przecież gdzieś kiedyś było i nic w tym filmie zaskoczyć nas nie może. No, poza głębokimi i już szeroko komentowanymi dekoltami sukienek Amy Adams. Może jednak decyzja padnie na bardziej chwytający za serce Dallas Buyers Club. Tak – Dallas Buyers Club – i tak będę ten film nazywać, bo polskie tłumaczenie tytułu na Witaj w klubie to zwyczajna kpina i nóż wbity w serce widza zmiażdżonego tym pierwszym wrażeniem. Warto jednak je pokonać, bo dostajemy w tym filmie kawał dobrej historii o człowieku, któremu szczerze kibicujemy w jego walce z prawem. Wychudzony (przeciwwaga dla Bale’a?) Matthew McConaughey w roli Rona zakłada klub dla chorych na AIDS i nielegalnie sprowadza z całego świata nieopatentowane leki i taką mieszankę medykamentów sprzedaje klubowiczom za cenę miesięcznego członkostwa. Fantastyczna kreacja postaci sprawia, że nie jesteśmy już pewni, czy klub Rona to biznes, organizacja charytatywna, czy też jest to sposób na hobbistyczną walkę ze strażnikami prawa. Dallas Buyers Club stąpa po cienkiej granicy między filmem akcji, płaczliwym dramatem a gorzką komedią.
Spore szanse ma także Wilk z Wall Street – dwugodzinny seans orgii i jednogodzinny fragment upadku człowieka sukcesu. W sumie długie 3 godziny, które jednak mijają w zaskakująco szybkim tempie. Nie trzeba pytać, dlaczego tak się dzieje. Po ludzku lubimy oglądać bohaterów sączących litry alkoholu, wciągających kilogramy koki i obracających wszystkie panny z okolicy. Lubimy, bo albo sami byśmy tak chcieli albo wprost przeciwnie – chcemy taki sposób życia napiętnować, skrytykować i opluć. Wszyscy też uwielbiamy, gdy innym powija się noga, dlatego końcowy upadek milionera z Wall Street cieszy każdego. Chłoniemy też prostacką narrację pierwszoosobową i rekordowe użycie słowa „fuck”. Nie możemy tu mówić o współczuciu czy zazdrości. To film dla rozrywki, nie dla uczuć. Nie nauczycie się z niego przepisu na sukces, nie dowiecie się, co kieruje bohaterami. Będziecie się dobrze bawić, ale ani na chwilę nie zadrżycie o los żadnej postaci. Naćpany Jordan Belfort (Leonardo DiCaprio) jadący w zabójczym tempie swym błyszczącym lamborghini, by ratować biznes, którego machlojki właśnie wychodzą na jaw, rozśmieszy was i pewnie nawet zażenuje. A sytuacja może akurat w takich scenach wymagałaby odrobiny powagi. Liczy się zabawa, a Hollywood lubi zabawę.
Walka na aktorstwo Jednego tym filmom odmówić nie można – fantastycznego aktorstwa. I to właśnie w tej kategorii najciężej będzie wybrać laureata. Króluje oczywiście American Hustle z nominacjami w każdej kategorii aktorskiej. Postaci wprawdzie w tym filmie nie zawsze są dobrze dobrane. Jennifer Lawrence pasuje do roli uroczej kobiety z problemami, za którą w zeszłym roku dostała Nagrodę Akademii (mowa oczywiście o Poradniku pozytywnego myślenia), ale do roli szalonej matki i salonowej divy już nie bardzo. W Christianie Bale’u widzimy głównie utuczonego Batmana i udaną charakteryzację. Z kolei Bradley Cooper dobrze radzi sobie w roli niedocenianego, lekko zidiociałego policjanta. Najlepiej jednak prezentują się jako grupa – rozdzielenie tych postaci i patrzenie na każdą z osobna zwyczajnie odejmuje im uroku. Laureata za męską rolę drugoplanową możemy typować już dzisiaj i trafić nie będzie trudno. Jared Leto dostał już za rolę transwestyty Rayona Złotego Globa i wszystko wskazuje na to, że sytuacja powtórzy się na Oscarach. Tak nietuzinkowe role, bezbłędne wcielenie się w postać praktycznie kobiecą, zwyczajnie powinno się nagradzać.
68
Na pewno Rayon bardziej zapada nam w pamięć niż grubasek – wspólnik Belforta z Wilka z Wall Street. Sam nominowany, Jonah Hill, niewiele jednak tutaj zawinił – to raczej zasługa słabej kreacji postaci na wiecznie uradowaną swoją sytuacją i nieciekawą psychologicznie. Oscar za rolę pierwszoplanową w każdym przypadku będzie niespodzianką. O wyróżnienie prosi się doskonała rola DiCaprio, ale McConaughey przekonuje chyba jeszcze bardziej.
Walka o reżyserię Nominacją za reżyserię nie doceniono Jeana-Marca Vallée’a odpowiedzialnego za Dallas Buyers Club. W przyczyny takiej decyzji wolę nie wnikać, bowiem musiałabym bluzgać niczym DiCaprio w Wilku. Na placu boju zostają jednak sami silni: Martin Scorsese i David O. Russel. W tym wypadku postawiłabym na Wilka, bowiem reżyserskie ogarnięcie historii całego życia Belforta było sporym wyzwaniem, któremu Scorsese, doświadczony już reżyser, świetnie podołał. American Hustle ma swoje słabostki, miejscami się rozsypuje i korzysta z pomocy muzyki i scenografii, bez których byłby zupełnie mierny. *** Filmy te staną też do boju o nagrody za scenariusze, za montaż, kostiumy, scenografię. Analizowanie tych kategorii nie miałoby jednak większego sensu. Warto jednak zauważyć tyle, że najlepsze filmy tego roku stawiają na to samo: silne aktorstwo i moralnie podchwytliwą historię. Ktokolwiek nie miałby być wielkim zwycięzcą tych Oscarów, wygra i tak ten schemat. Schemat, który wszyscy kupujemy. Zakładając oczywiście, że moje rozumowanie ma sens a Akademia nie wystrychnie nas na dudka i nie nagrodzi zupełnie innego filmu. O tym dowiemy się już na początku marca. Prawdopodobnie czytelnicy tego tekstu będą bogatsi o wiedzę na temat laureatów tegorocznych Oscarów, autorce w chwili pisania pozostaje tylko nerwowe oczekiwanie.
Katarzyna Płachta Studentka edytorstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, wiceprzewodnicząca Koła Naukowego Edytorów UJ, korektorka „Magazynu Spectrum”. Pasjonatka kina, zwłaszcza twórczości Pedro Almodóvara. Ostatnio zakochała się w Skandynawii.
Pytania o drogę Puste przestrzenie. Surowy krajobraz. Dalekie ujęcia na sylwetkę ludzką, która z trudem posuwa się do przodu wśród nieruchomej przyrody. Obowiązkowe sceny zapatrzenia w dal. Czym są tak naprawdę filmy drogi? Jakie pytania zadają i jakich udzielają odpowiedzi? Powtarzalny sztafaż filmów drogi jest bardzo rozbudowany: wracają rozwiązania fabularne i sposoby kręcenia ujęć. Jest to pewnego rodzaju konwencja, która ma swoje założenia – jak bildungsroman opowiada o kształtowaniu osobowości poprzez pokonywanie przeszkód i własnych słabości. Do wyruszenia w podróż najczęściej zmuszają okoliczności, bo albo jest ono wyrazem buntu przeciw zastanej rzeczywistości, sytuacji życiowej, albo aktem rozpaczy. Porzucenie dotychczasowego trybu życia umożliwia zostawienie za sobą wszystkich problemów lub, wręcz przeciwnie, konfrontację z nimi, pozwalając „zacząć na nowo”. Po kolei na-
stępują etapy euforii i załamania, a gdy trudy wędrówki osiągają apogeum, zwycięstwo nad słabością przynosi katharsis. Z założenia podróż zmienia perspektywę i przewartościowuje poglądy bohatera na wszystko, co go otacza. Bohater wraca odmieniony lub osiada na stałe w nowym miejscu, w którym odnajduje się lepiej. Ważnym aspektem jest tu oczywiście kontakt z przyrodą i wysiłek fizyczny jako rodzaj powrotu do stanu pierwotnej szczęśliwości. Gwarantuje to dodatkową przyjemność estetyczną – spektakularne widoki, którymi może napawać się widz w fotelu kinowym. Tyle jeżeli chodzi o podstawowe założenia gatunku i najczęściej używane klisze. Czas przenieść rozważania na poziom konkretnych przykładów. Celowo wybieram filmy, które ten obraz skomplikują. Do pewnego momentu są idealnie przeciwstawne, potem jednak – w sposób dość zaskakujący – spotykają się.
Podążając w dzikość Wszystko za życie (Into the Wild), reżyseria: Sean Penn, scenariusz: Sean Penn, zdjęcia: Éric Gautier, muzyka: Michael Brook, Eddie Vedder, Kaki King, obsada: Emile Hirsh, Vince Vaughn, Catherine Keener, William Hurt, Marcia Gay Harden, USA 2007. Film Into the Wild przetłumaczony w Polsce na Wszystko za życie to świetny przykład mainstreamowej realizacji konwencji filmu drogi. Młody bohater, Christopher – chłopak o ponadprzeciętnej wrażliwości i wybitnych zdolnościach – po ukończeniu szkoły postanawia wyruszyć w samotną podróż na Alaskę. Nie informuje o tym rodziny, nie zdradza swych planów nikomu bliskiemu – pewnego dnia znika, uwalniając się od ciążących nad nim oczekiwań oraz wy-
niszczającej atmosfery domu tworzonego przez toczących wieczną wojnę rodziców. Już w pierwszych scenach mamy ujęcia podróży autostopem i pociągiem, obserwujemy oszałamiającą przyrodę Alaski oraz młodego chłopaka, który walczy z nią o siebie – o wewnętrzną prawdę i fizyczne przetrwanie. Chris to jeszcze szalenie emocjonalny dzieciak. Roznosi go radość z dotarcia do celu, ze spełnienia marzenia, w oczach ma łzy wzruszenia, gdy spo-
69KULTURA
tyka dzikie zwierzę. Ponosi go młodzieńczy patos, gdy przychodzi mu wyciąć nożem w drewnie litery, padają takie słowa jak „duchowa rewolucja”, „batalia z załganym ja” i „trujące miazmaty cywilizacji”. Jednak pierwsza scena całego filmu jest jednoznacznie złowroga. To płacz matki przebudzonej w środku nocy, która jest pewna, że naprawdę usłyszała wołanie syna o pomoc. Jest to krótki moment, który determinuje jednak znacznie odbiór tego, co dzieje się później. Niepokój zostaje zasygnalizowany. Dopiero po scenie z matką i obrazach syna wędrującego przez Alaskę otrzymujemy retrospekcję, która zaczyna wyjaśniać nam całą historię. Narrację prowadzi główny bohater albo jego siostra, co dodatkowo ułatwia zrozumienie motywacji. Powody ucieczki bohatera są jasne – surowa moralność, niechęć do gromadzenia dóbr materialnych, emocjonalność, w której brak umiaru, niemożność porozumienia z rodzicami i rodziców między sobą, przemoc. Znamienne są tutaj dwie sceny, które można przeciwstawić – Chris palący pieniądze na pustyni kontra rodzice siedzący na nowym samochodzie (scena z domowego nagrania wideo), dumni ze swego bogactwa, czujący potrzebę pochwalenia się nim przed sąsiadami. Idealizm chłopaka tłumaczony jest życiem w świecie książek. Stąd może właśnie skłonność do teatralnych gestów, pewnej egzaltacji – wspomniane palenie pieniędzy, nadanie sobie nowego, znaczącego imienia (Alexander Supertramp) jako rozpoczęcie nowego życia, a także przeniesienie konstrukcyjne – podział filmu na rozdziały, jakby Chris sam pisał książkę o sobie. Rozdziały odpowiadają również etapom dojrzewania, które chłopak przechodzi w czasie swojej wędrówki. Poznaje ludzi, którzy stają się jego nową rodziną, nawiązuje więzi, których wcześniej mu brakowało. Para hippisów jest antytezą jego prawdziwych rodziców, szybko okazuje się jednak, że oni również
namawiają go, aby skontaktował się z matką i ojcem. Bez względu na poglądy i styl życia pewne rzeczy okazują się dla wszystkich wspólne, a jedyną osobą, która zrozumie to zbyt późno jest Chris. Pomimo swojej wrażliwości na uczucia innych, chłopak jest zaślepiony gniewem na całe społeczeństwo. Czuje się oszukany i skrzywdzony przez rodziców i pomimo dobra, które dzieje się wokół, przenosi ich chore relacje na wszystkich ludzi. Dlatego też jest w pewien sposób bezwzględny zarówno wobec rodziny, jak i później spotkanych osób – hippisów, dziewczyny, Rona. Skoncentrowany na celu, zdaje się nie dostrzegać, że rani innych. Jako jedną z największych tragedii swojego życia określa zabicie łosia. Nie udaje mu się zachować mięsa, aby je zjeść, przez co śmierć zwierzęcia staje się bezsensowna. Kolejne etapy – samodzielna praca, zdobywanie niezależności, konieczność zabijania, aby żyć – są jak stopnie wtajemniczenia i z zagubionego chłopca tworzą mężczyznę. Jednak całości dopełnia samotność i lektura książek Lwa Tołstoja. Dopiero to ostatnie otwiera przed Chrisem perspektywę, na którą był ślepy – życie dla innych. Wcześniej był tak skoncentrowany na sobie, że nie mógł dostrzec swojego egoizmu. Liczyło się uzdrowienie siebie, życie zgodnie ze swoimi zasadami. Nie była ważna opuszczona siostra, która została sama z problemami rodzinnymi. Nie liczyła się rozpacz rodziców, miłość dziewczyny, przywiązanie innych. I nagle przebłysk, afirmacja, otwarcie – autentyczne szczęście jest tylko wtedy, gdy się nim dzielisz, jest już jednak za późno. Pointa filmu jest zaskakująca, prawdopodobnie dlatego, że napisało ją życie, a nie Hollywood – wygłodniały Chris zatruwa się niejadalną rośliną i umiera. Jego wewnętrzna przemiana dokonała się, ale nikt się już o tym nie dowie. . Przyszła za późno, a zrozumienie staje się źródłem cierpienia, bo gdy bohater chce wrócić, już nie może tego zrobić. Pozostaje jednak wiara, że wyruszenie w podróż zmienia życie.
Wyzbywając się siebie Nic osobistego (Nothing personal), reżyseria: Urszula Antoniak, scenariusz: Urszula Antoniak, zdjęcia: Daniël Bouquet, muzyka: Ethan Rose, obsada: Lotte Verbeek, Stephen Rea, Holandia, Irlandia 2009. Nic osobistego Urszuli Antoniak to film, który bardziej pozwala obserwować niż opowiada. Główną bohaterką jest młoda kobieta, o której nie wiemy właściwie nic, nie pada nawet jej imię. Poznajemy ją w pierwszej scenie filmu, gdy siedzi w pustym mieszkaniu i z kamienną twarzą
70
obserwuje przez okno ludzi zabierających wystawione przez nią przed budynkiem rzeczy. Jest ona – na górze, w pustce i absolutnym bezruchu, i oni – na dole, kłębiący się tłumnie i prawie wyrywający sobie kolejne przedmioty. Kobieta zaczyna ściągać z palca obrączkę – w na-
stępnym ujęciu ukazuje się już przed nami szeroka autostrada, a wędrówka bezimiennej jest rozpoczęta. Nie wiadomo przed czym ucieka, ale pewne jest, że podróż nie sprawia jej przyjemności, to raczej rozwiązanie przyjęte z braku innych pomysłów. W całej postawie bohaterki od razu dostrzega się zmęczenie i zniechęcenie. Na jej twarzy maluje się obojętność, nic nie jest w stanie wzbudzić w niej większych emocji. Strój, w którym pieszo przemierza Irlandię zniekształca jej sylwetkę – to ubranie, w którym przestaje być kobietą, to pancerz ochronny, który czyni z niej bardziej bezdomną niż turystkę. Takie jest też jej zachowanie: wygrzebuje jedzenie z koszów na śmieci, jest arogancka wobec propozycji pomocy, a równocześnie wystraszona i nieufna jak zaszczute zwierzę. Nie jest jej łatwo złapać „stopa”, bo większość samochodów ignoruje wyciągniętą dłoń, z którą maszeruje wzdłuż autostrady. Zwierzęcy jest również jej krzyk, którym w całkowitej bezradności broni się przed kierowcą ciężarówki obrzucającym ją wyzwiskami w reakcji na jej ucieczkę. Film jest bogaty w długie ujęcia przedstawiające jak kobieta idzie, patrzy przed siebie, śpi, je albo pije wodę w swoim niespiesznym rytmie. Cały czas w tle słychać wiatr i szum wody. W czasie wędrówki kobieta trafia do domu na pustkowiu. Z zadziwiającą swobodą wchodzi do środka pod nieobecność właściciela i zachowuje się jakby to miejsce było jej dobrze znane – robi sobie herbatę, słucha muzyki, kładzie się naga do łóżka. Ocierając się całą sobą o białe prześcieradła i zostawiając swój specjalnie wyrwany włos, zdaje się chcieć zaznaczyć swoją obecność, czy też może zakląć rzeczywistość niczym wiedźma – wziąć miejsce w posiadanie. Trochę jak magiczna istota pojawia się pewnego ranka na ławce przed domem, gdy wróci już jego właściciel, Martin – mężczyzna w średnim wieku, który stracił żonę. Przyjmuje on ze stoickim spokojem pojawienie się rudowłosej młodej kobiety i oferuje jej jedzenie za pracę. Scena, w której się poznają mówi wszystko o ich charakterach i zgorzknieniu. On pyta: „Jak masz na imię?”, ona odpowiada: „Nie twój pieprzony interes”. Wściekły Martin kopie z całej siły ławkę i dziewczyna spada na trawę. Zawierają ze sobą umowę – o nic nie pytają, nie rozmawiają o sobie, wspólna jest tylko praca, nawet jedzą osobno. Kobieta nie chce zdradzić swojego imienia i dopiero znacznie później – z dokumentów, które znajduje Martin – dowiadujemy się, że ma na imię Anne. Pomimo tego, że bohaterowie są bardzo zamknięci i noszą w sobie głębokie rany, ich współpraca stopnio-
72
wo przemienia się w rodzaj szorstkiej opieki. Za symbol wspólnoty można uznać statyczne ujęcie suszącego się na sznurze prania – przemieszanej męskiej i kobiecej garderoby. Dzielą się muzyką, książkami, posiłkami i obowiązkami. Jej twarz łagodnieje, arogancja obojga ustępuje tworzącej się więzi, choć oboje starają się kontrolować, powstrzymywać uśmiechy, zachowywać szorstko, gdy robią coś co można by nazwać miłym. Przełomowymi momentami okazują się pierwsze ukazanie słabości Martina – Anne śpi z nim, ponieważ mężczyzna przyznaje się do strachu, że umrze w nocy. Innym jest wyjście do pubu, czyli pierwsza wspólna radość. Gdy oglądamy ich, kompletnie pijanych, wracających do domu o świcie, trudno oprzeć się wrażeniu, że mają swój własny, hermetyczny świat, w którym wspaniale się odnajdują. Jednak wciąż uciekają przed sobą nawzajem, a scena ze strzelbą dobrze odzwierciedla ciągłe próby sił. Martin nie chce dać broni Anne, ponieważ jej nie ufa. Sugeruje również, że mógłby ją zabić. Ona jednak zupełnie się nie obawia, jest pewna, że nic jej nie zrobi. Następuje wymiana zdań: – Znam cię, nie jesteś taki, – Nic o mnie nie wiesz. W pewien sposób mężczyzna ma Anne za złe to, że mu zaufała. Broniąc się przed bliskością, bezskutecznie próbuje je więc podważyć. Ona z kolei nie chce zaakceptować prób poznania przeszłości. Gdy dowiaduje się, że Martin był w jej dawnym mieszkaniu, od razu chce odejść. Dla obojga samotność i zamknięcie równają się bezpieczeństwu. Przed przywiązaniem nie ma jednak ucieczki. Martin wyznaje swoje uczucia dopiero w liście, który Anne znajduje po jego śmierci. Gdy jest martwy, kobieta może po raz pierwszy, bez skrępowania, wyrazić swoją miłość. Wreszcie ma szansę go objąć, utulić jak dziecko. Niezwykła scena owijania jego ciała w białe prześcieradła ma w sobie wielką delikatność. To wyraz wielokrotnie powstrzymywanej czułości. Mężczyzna zapisał Anne w testamencie dom, jednak ona nie pozostaje w miejscu, w którym odnalazła na chwilę spokój. Samo miejsce bez niego jej nie wystarczy, dlatego po raz kolejny ucieka – wyjeżdża do innego kraju. Co prawda podróżuje już w innych warunkach, zatrzymując się w hotelu, ale powiela poprzedni schemat: znów jest samotna, znów próbuje o kimś zapomnieć. Konstrukcja filmu opiera się na podziale na części. Ich tytuły to: Samotność, Koniec związku, Małżeństwo, Początek związku i Osamotnienie. Historia zatacza koło. Podróż przyniosła Anne ważne doświadczenie, ale nie odmieni-
ła radykalnie jej życia. Pozostaje oczywiście różnica pomiędzy samotnością a osamotnieniem. Według słownika języka polskiego PWN „osamotniony” to opuszczony (Martin opuścił Anne, ale ją kochał), a „samotny” to zupełnie sam, bez rodziny i przyjaciół. Egzystencjalnie to dużo większa zmiana jakościowa niż językowa.
Nic osobistego. Anne chce pozbyć się samej siebie, oddalić wszystko co wyróżniało ją wcześniej, nie posiadać osobistych przedmiotów, być idealnie samowystarczalna. Przekonuje się jednak, że nie sposób pozbawić się uczuć, własnego typu wrażliwości. A może będzie próbować dalej?
Podróż – lekarstwo czy złudzenie? Jack Kerouac napisał: Live, travel, adventure, bless, and don’t be sorry. To zdanie funkcjonuje dziś jako jedna z magicznych formuł mówiących o leczniczych właściwościach wędrówki. Wiele filmów opowiadających o podróżach właśnie na niej się opiera. Zakładają, że w drodze mocniej doświadcza się życia, dostrzega się pomijane wcześniej piękno świata, wyzbywa kompleksów, goryczy i poczucia obowiązku. Do swoich rozważań wybrałam jednak dwa filmy, które wydają się nie dawać tak prostej recepty na osiągnięcie szczęścia. Myślę, że warto je porównać. Podstawową sprawą, która je różni jest fakt, że Wszystko za życie to film mainstreamowy, skierowany do szerokiego grona odbiorców, a Nic osobistego ma raczej ambicje przynależności do kina niezależnego. To determinuje pierwszą płaszczyznę podstawowych odmienności takich jak zdecydowanie większa spektakularność widoków i intensywność przeżyć Into the Wild i jego młody bohater, który pomimo trudności prawie zawsze wygląda dobrze, a na pewno nie tak odpychająco jak Anne szukająca jedzenia w koszu na śmieci, w brudnych, za dużych ciuchach kloszardki. Kolejną różnicą jest to, że Chris spotyka na swojej drodze właściwie samych dobrych, pomocnych ludzi, a młoda rudowłosa kobieta musi uciekać przed kierowcą ciężarówki i nie może liczyć nawet na podwiezienie. Chłopak podróżuje według zasad Kerouaca, czerpiąc z drogi maksimum przyjemności i radości życia, natomiast młoda kobieta tylko ucieka – jest nieszczęśliwa i obojętna na otoczenie. Można tu również konfrontować narrację i ciszę, walkę i rezygnację, młodzieńczą przygodę i wewnętrzne doświadczenie, epatowanie traumą z dzieciństwa jako przyczyną i cichym cierpieniem, brakiem jakiegokolwiek wyjaśnienia. Opowieść w Nothing personal jest może mniej patetyczna, ale za to bardziej poruszająca. Wszystko za życie prezentuje wiarę w to, że droga może odmienić człowieka. Przedstawia proces kształtowania się charakteru. W filmie pojawia się jednak
małe pęknięcie, pokazanie, że założenia Chrisa były błędne, że to, co najważniejsze odkrył, gdy było już za późno. Wędrówka go zmieniła i doprowadziła do mądrości, ale tą wiedzą okazał się fakt, że szczęścia szukał nie tam, gdzie powinien, że relacje międzyludzkie są ważniejsze niż samotność wśród dzikiej przyrody. Z kolei Nic osobistego pokazuje, że Anne odnalazła spokój nie w drodze i w samotności, ale w znalezieniu swojego miejsca i kontakcie z drugim, podobnym do niej, człowiekiem. Udowadnia jednak przede wszystkim, że problemy zawsze tkwią w człowieku i – gdziekolwiek jest – musi się z nimi skonfrontować, a także, że życie jest nieprzewidywalne i nawet wielka zmiana może doprowadzić do powrotu w to samo miejsce. Wyruszenie w drogę nie jest gwarantem rozpoczęcia wszystkiego od nowa, psychika ludzka nie zna możliwości tak głębokiego resetu i to, co robimy zawsze jest w pewien sposób uwarunkowane wcześniejszymi doświadczeniami. Całkowite przełamanie konwencji filmu drogi w obu przypadkach nie miało by sensu, pewne klisze można uznać nawet za potrzebne dla jednoznacznego osadzenia w gatunku. To co najważniejsze, to poddanie w wątpliwość prostego schematu, w którym wyruszenie w drogę jest gwarantem rozwiązania wszystkich problemów.
Aleksandra Byrska Studentka krytyki literackiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie pisze pracę magisterską dotyczącą kwestii zmiany gatunkowej w twórczości Julii Fiedorczuk i Justyny Bargielskiej. Jedna z założycielek Koła Naukowego Interdyscyplinarne Studia Kobiece na Wydziale Polonistyki UJ. Chętnie angażuje się w różnego rodzaju działalność związaną z życiem literackim Krakowa.
73KULTURA
Remember, remember, it’s all about gender Anthony Burgess, Rozpustne nasienie, przekł. R. Stiller, Kraków: Vis-à-vis/Etiuda 2013
Przewijający się w powieściopisarstwie Anthony’ego Burgessa spór między pelagianami a augustianami ma ścisłe przełożenie na ideologiczną walkę, jaką urządzili sobie ostatnio ku uciesze gawiedzi etatowi instygatorzy z prawej i lewej strony barykady, rekompensujący jałową logomachią długotrwały brak jakiejś małej burdy wokół Święta Niepodległości lub chociaż równościowej parady. Wydawca Rozpustnego nasienia nie mógł doprawdy wybrać lepszego momentu na wznowienie tej może słabiej znanej od powstałej też w 1962 r. Mechanicznej pomarańczy, jednak niemniej świetnie przełożonej przez Roberta Stillera powieści Burgessa – o profetyzm zakrawa pojawienie się na półkach księgarń Nasienia dokładnie w tym momencie, w którym rozpętało się piekło wokół możliwych form jego rozpustnego wydatkowania, mającego, jak wiadomo, logiczny i uzasadniony związek z filozoficznymi interpretacjami anglosaskiego ekwiwalentu rzeczownika „rodzaj”. I tak prawica w lewicy chce znów dostrzegać wyłącznie pelagian, czyli socjalistów mylących liberalizm z libertyńs twem, zaś lewica w prawicy – tylko augustianów, czyli inkwizytorów nierozróżniających przetrzebiania grzechów od wyrywania ich z korzeniami zdrowego rozsądku. A Anthony Burgess przewraca się w grobie ze śmiechu i pośmiertnie wyszydza obydwie grupy radykałów,
74
pokazując żałos�ne konsekwencje opowiadania się po jedynej właściwej stronie konfliktu przy pozorach zachowywania prospołecznej bezstronności – i przy okazji oferując wgląd w ewolucję jednej z ciekawszych dystopii społecznych XX wieku. Niestety: tak hucznie zapowiadana nieszablonowość książki Burgessa przepada z kretesem w polskim przekładzie tytułu, którego dwuznaczności nie zdołał oddać nawet kontrowersyjny, choć ogólnie uznawany talent Roberta Stillera – jak wyjaśnia sam autor w posłowiu, w tytule The Wanting Seed chodziło o nawiązanie do staroangielskiej gry słów między Banting jako „brakującym” i „jałowym” a wanton jako „rozpustnym” czy „rozwiązłym” właśnie. A jak się pechowo dla Stillera złożyło, obydwa znaczenia odpowiadają wyraźnie wybijającym się dwóm częściom powieści. W części pierwszej protagonista o znaczącym imieniu Tristram – przypominającym w kontekście tytułu, iż omne animal triste post coitum – usiłuje przetrwać w świecie z najgorszych koszmarów Straży Przeciwko Gender, w którym zwyżkujący wskaźnik populacji prowadzi do wspierania kontroli urodzeń, stosunki homoseksualne są nie tylko aprobowane jako jedyne właściwe, ale i wspierane przez państwo, zaś posiadanie rodzeństwa jest piętnowane przez klasy wyższe jako przejaw pry-
mitywizmu i nikczemnej proweniencji. Rozpustne nasienie zaczyna się wprost od sceny, w której żona Tristrama, Beatrycze, odbiera finansową gratyfikację z Ministerstwa Bezpłodności z tytułu śmierci swego kilkuletniego dziecka, którego zwłoki zasilą Matkę Ziemię cennym zastrzykiem pięciotlenku fosforu – tylko po to, by być potem wyszydzoną przez dwie manifestujące wzajemne afekty lesbijki. Burgess nie kryje się z tym, iż jest to wizja dystopijna: gdy Beatrycze stara się tłumić zabroniony ból po utracie dziecka, a z plakatów spoglądają pary homoseksualne obściskujące się nad napisem „Kochaj bliźniego swego”, jasna staje się intencja pokazania skutków interwencji z centralnych pozycji rządowych w sprawy społeczne i wykorzystywania ludzkiego idealizmu i naiwności do tym skuteczniejszej kontroli (kłania się Foucaultowska mikrofizyka władzy). Gdyby w świecie Rozpustnego nasienia nie zapanował kryzys związany z przeludnieniem i brakiem żywności, ludzkie życie nie musiałoby być redukowane do wagi nawozu, który uda się uzyskać z przetworzonego pośmiertnie ciała – a zatem afirmacja homoseksualizmu dokonała się tu nie oddolnie, lecz odgórnie, wypierając stosunki heteroseksualne jako te prowadzące do reprodukcji, ergo wyższego wskaźnika demograficznego, ergo problemu z wyżywieniem, ergo głodu, ergo zagłady cywilizacji. Równocześnie jednak, cóż, czy jest coś złego w założeniach świata, który żyje w pokoju? Któremu udało się oswoić śmierć i sprawić, że zgon człowieka wywołuje u większości wzruszenie ramion lub nawet serdeczne gratulacje? Któremu udało się przerwać wszystkie zbrojne konflikty i zaprowadzić powszechny pokój? Wprowadzić optymalny system redystrybucji materii, inspirowany Feuerbachowskim „jesteś tym, co jesz”? Zapewnić wszystkim prawo do miłości niezależnie od płci, rasy i orientacji seksualnej? I to w zamian za co? Zaledwie za rezygnację z zakurzonych zabobonów, każących sublimować żądzę prokreacji w aktywności artystycznej lub wspierających dogmatyką archaiczny model swobodnej reprodukcyjnie rodziny, godzący w dziejową konieczność zahamowania gwałtownego rozwoju populacji. Jeżeli trzeba, by ludzie oszczędzali płody Matki Ziemi i równie oszczędnie gospodarowali własną płodnością, żeby wszystkim żyło się lepiej – to czyż nie jest to najlepsze rozwiązanie? W drugiej części powieści, rozgrywającej się w zasadzie na tle gorzkiej historii Tristrama, internowanego za głoszenie niepoprawnych politycznie poglądów w szkole i nieprawomocne zachowanie poza nią, oraz
Beatrycze, skazanej na banicję za powtórne zajście w ciążę, świat Burgessowski przechodzi, niejako potwierdzając tezy szkolnych wykładów historiozoficznych Tristrama, z fazy pelagiańskiej w augustiańską, w której ludzie na nowo odkrywają piękno eucharystii, na czele z jej najpierwszą przecież prawdą o możności rytualnego dzielenia się ciałem uczłowieczonego Boga. W tym miejscu należy się Burgessowi szczególna pochwała za trafność ekstrapolacji: w historii liturgii opisuje się proces powolnego odwracania się kościoła od absolutu (złośliwi dodaliby, iż odzwierciedlane odwracaniem się kapłanów od ołtarza) oraz zwrot w stronę tzw. „ofiary eucharystycznej”, toteż łatwo wydedukować, iż w świecie, w którym ideę roztaczających opiekę nad światem bożków dzieci uczą się wyśmiewać jeszcze w szkole podstawowej, podobna praktyka musi być już rozumiana całkowicie dosłownie. Gdy zatem kryzys głodowy nastał już na dobre i w całym świecie Rozpustnego nasienia zaczęły się szerzyć praktyki ludożerstwa, po cóż było im przeciwdziałać, skoro można było zrekonstruować kult, który dałby im legitymację? I to z jakąż łatwością: wystarczyło do znanego już hasła „Kochaj bliźniego swego”, dodać nowe, też, nawiasem mówiąc, eklezjastycznej proweniencji – „Bóg jest miłością”. A skoro Bóg jest miłością i zjada się go w eucharystii – to dlaczegóż by nie miało być tak samo z bliźnim, o którym przecież już wiemy, iż go kochać trzeba? Anthony Burgess bardzo dobrze rozumie, że, sterując umiejętnie społeczeństwem, można dowolnie zmieniać treść indoktrynujących go plakatów, przepisów, programów telewizyjnych czy książek,ale jednego zmieniać nie można, a mianowicie treści przekazów podprogowych. Te bowiem muszą ciągle buczeć z jednostajną częstotliwością, by ktoś przypadkiem nie obudził się przedwcześnie z transu – i nie zaczął nagle proponować innym jakiegoś nonsensownego wyboru między czerwoną a niebieską pastylką. Książka Burgessa ma tę cudowną własność, że diagnozuje u czytelnika radykalizm: rosnąca wściekłość podczas lektury części pierwszej (Nie ma żadnego związku między bezpłodnością a homoseksualizmem! To faszystowska manipulacja!) jest symptomem radykalizmu lewicowego, zaśnagłe oburzenie i rozczarowanie podczas lektury części drugiej (Burgess to zdrajca! Z tyłu książki jest napisane, że to powieść skierowana przeciwko gejom!) – radykalizmu prawicowego. Parafrazując jednego z profesorów ujotowskich, można byłoby rzec, że świat Burgessa jest światem Magellana
75KULTURA
– ci, którzy popłyną w nim za bardzo na lewo, wylądują po prawej stronie globu i vice versa. Dlatego też Rozpustne nasienie powinni czytać ludzie o ustabilizowanym światopoglądzie, bystrym intelekcie i ironicznym dystansie do rzeczywistości – innych bowiem książka ta po prostu albo zdenerwuje, albo wprawi w niepotrzebną konfuzję. Albo, aż strach pomyśleć, skłoni do myślenia – które tak bardzo nie w smak ludziom
pasożytującym na podsycaniu medialnych konfliktów między prawą i lewą stroną sfingowanej ongiś chytrze barykady. Także tej pomiędzy literaturą głównonurtową i zaangażowaną społecznie a oderwaną od rzeczywistości i bujającą w obłokach fantastyką. Byłbym zapomniał o jednym, choć może najbardziej oczywistym. Rozpustne nasienie Anthony’ego Burgessa nie kończy się dobrze.
Krzysztof M. Maj Absolwent filologii polskiej i doktorant na Wydziale Polonistyki UJ. Zajmuje się literaturą fantastyczną w obydwu znaczeniach tego słowa.
76
O rzeczach, które nam – ludziom – się nie śniły 112 lat temu wiele się działo. Władysław Reymont opublikował pierwszą część powieści Chłopi, Sosnowiec otrzymał prawa miejskie, a z Europy wysłano pierwszy międzykontynentalny telegram. I choć Chłopi są dzisiaj wałkowani w szkołach średnich raczej z przymusu, nie z literackiej pasji, zaś telegramy zostały lekko wypchnięte z obiegu przez maile czy telefoniczne SMS, a Sosnowiec... cóż, wciąż jest miastem, to żadnez tych wydarzeń tak drastycznie nie wpłynęło na dzisiejsze kino. Był jednak inny, nieco mniej huczny, ale bardzo znaczący epizod, który miał miejsce nie gdzie indziej,jak w paryskiej sali koncertowej Olimpia.
* * * Tekst może zawierać spoilery.
To tam, pierwszego września 1902 r., na scenie przed rozentuzjazmowaną publicznością pojawił się Georges Méliès i – kręcąc palcami swojego charakterystycznego wąsa – zapowiedział pierwszy w historii film science-fiction – Podróż na Księżyc. Od tamtego czasu wiele się zmieniło, ale czy na dobre? Współczesne filmy fantastyczno-naukowe zdają się zderzać ze schematem kina hollywoodzkiego, niezadowoleniem widzów oraz rozdrażnieniem fanów dużo częściej, niż inne gatunki.Co gorsza, coraz rzadziej z tej kraksy wychodzą bez poważnych ubytków. Z czego to wynika? Trudno mówić o kinie science-fiction bez wspominania Ridleya Scotta. Choć jego wąs do „prawąsa” Mélièsa ma się jak Yoda do Godzilli, to jednak twórca 8 pasażera Nostromo oraz Łowcy Androidów wyznaczył pewien styl kina s.f. Jego filmy, pełne ciemnej, mrocznej scenografii, zadymionych i mokrych od deszczu plenerów, a także klaustrofobicznych wnętrz, stały się kanwą wielu kolejnych ekranowych dzieł fantastyki naukowej. Jednak po dwóch wyżej wzmiankowanych,
ogromnie znaczących klasykach kina s.f., Ridley Scott od fantastyki postanowił zrobić sobie przerwę i to na całe 30 lat. Po tym czasie wrócił z filmem Prometeusz, przy którym warto się chwilę zatrzymać. Historia powstawania Prometeusza, zmiany scenariusza, podmiany scenografii, nawiązania i odwiązania do uniwersum Obcego to temat na osobny tekst, ale warta wspomnienia jest jedna właściwość. Ridley Scott podczas tworzenia tego filmu zrobił coś, co prawdopodobnie przeszłoby tylko u Larsa von Triera – zapomniał o publiczności. Zaczęło się jednak całkiem dobrze: w pierwszych zapowiedziach filmu reżyser wspominał o kontynuacji rodowodu Obcego, o powrocie do źródeł filmu, o stworzeniu swoistego prequelu i o naprawdę szerokim oczku, pełnym „obcych” smaczków, które niejednokrotnie puści do fanów. Scottowskie oczko niestety szybko się przymknęło, gdy tuż przed premierą reżyser sprostował, iż tak naprawdę film nie będzie mieć wiele wspólnego z Obcym.Okazało się, że łączyć ma je tylko lokalizacja w tym samym uniwersum (czy-
77 KULTURA
li... na świecie), a poza tym… nic. Mała część serca fanów science-fiction umarła wraz z tymi słowami, lecz pozostała jeszcze nadzieja –już nie na uchylenie rąbka tajemnicy o gatunku Xenomorphów, nie na wspomnienie o Space Jockeyach, ale na niezgorsze dzieło dla bardziej nieokreślonej grupy widzów, czyli po prostu niedzielnych kinomanów. Niestety, z prometejskiej postawy Ridleya Scotta pozostała jedynie chęć zaspokojenia kompleksu Prometeusza, a ogień, którym miał nas uraczyć szybko zgasł zdmuchnięty formą filmu. Największy problem Prometeusza stanowi fakt, iż jest bardzo nierównym filmem. Sprawia wrażenie, że scenariusz został przypadkowo pocięty na kilkanaście kawałków: połowa z nich została nakręcona jako realny prequel filmu 8 pasażer Nostromo, a reszta wrzucona została w konwencję typowego blockbustera s.f. Część elementów science-fiction jest tłumaczona z naukową wręcz dokładnością, inne są po prostu pomijane. Przypadkowych widzów będą irytować niedopowiedzenia, a fanów zabije dosłowność i trywialność. Wisienką (z robaczkiem!) na torcie jest nieodłączny kompan Ridleya Scotta, android David, który – prowadząc typowy dla reżysera Łowcy Androidów dyskurs o różnicy człowieka i maszyny – będzie niejednokrotnie przystrajał dialogi bohaterów swoimi uwagami i spostrzeżeniami. I choć zajmuje chlubne miejsce po poprzednich robotach z serii Obcego – Ashu, Bishopie oraz Call – to nie bez przyczyny dostało mu się imię na bardzo wymowną literę, bo w końcu, po premierze, razem z Ridleyem Scottem znalazł się w głębokim „D”. Z drugiej strony, dobrze, że nie nazwano go George. Spod rąk Scotta wyszła niespodziewanie trudna do kategoryzacji hybryda hermetycznego, czystego filmu s.f. oraz katastroficznej, przepełnionej głośną muzyką, wybuchami i skrótami myślowymi hollywoodzkiej sztampy, która koniec końców zaadresowana została do wszystkich, a nie dotarła do nikogo. Okazało się wszakże, iż Ridley Scott postanowił zagościć w miejscu pomiędzy młotem zagorzałych fanów Obcego, a twardym i bardzo krytycznym kowadłem odbiorców masowych. Złośliwi mogliby stwierdzić, iż taki zabieg został zastosowany ze względów czysto finansowych, niemniej pewne jest jedno – Ridleyowi Scottowi prawdopodobnie łatwiej byłoby stoczyć walkę z Królową Xenomorphów, niż wyjść cało spod piór krytyków, o czym bardzo szybko się przekonał. Prometeusz może nie był klapą, ale na pewno na miano „dobrego filmu” wśród recenzentów i widzów nie zasłużył.
Ridley Scott nie jest jedynym reżyserem spod szyldu fantastyczno-naukowego, który postanowił zrobić wielki comeback. David Twohy, scenarzysta m.in. Ściganego (tak, tego Ściganego),nie jest najbardziej rozpoznawalną personą, ale jego filmy nadrabiają te braki. Jest to wszakże twórca pewnego niezwykłego dzieła – banalnego w założeniu, jednocześnie wciągającego, niezwykle prostego, a jednak niełatwego do zrozumienia podczas pierwszego seansu. Mowa tutaj o Pitch Black, czyli pierwszym filmie o kosmicznych perypetiach Richarda Riddicka – mordercy, uciekiniera, łowcy oraz ogólnego przyjemniaczka. Pomysł na fabułę w tym filmie był niemal podręcznikowy: na nieznanej planecie rozbija się statek z groźnym przestępcą. Okazuje się jednak, iż na felernym ciele niebieskim znajdują się groźne potwory, nieskłonne negocjować z rozbitkami. Załoga statku musi sprzymierzyć się z czarnym charakterem, bydać sobie więcej szans na przeżycie. Co sprawiło, że dzisiaj film o takiej treści jest przez wielu określany mianem kultowego? Po pierwsze – scenografia, a ta jest świetna. Do absolutnego cna zostały wykorzystane wszelkie plenery, gra światłem i cieniem. Po drugie – montaż i praca kamery.Tutaj jest nawet lepiej niż ze scenografią. Film podzielono na dwie części: dzienną oraz nocną. Podczas dnia załoga jest wciąż obserwowana przez zbiegłego Riddicka. Kamera krąży blisko pleców bohaterów, by za chwilę panicznie rozejść się po okolicy niczym wzrok wiecznie obserwowanych załogantów. Podczas nocy nie jest łatwiej – wtedy budzą się potwory. Tutaj na szczególną uwagę zasługuje scena, gdy jeden z bohaterów, Oglivie, oddala się od grupy, tracąc cenne światło. Na chwilę na ekranie pojawia się nieprzenikniona ciemność, której nie jest w stanie rozświetlić drobne źródło światła trzymane w rękach Oglivie’a. Wtem bohater wyciąga butelkę whisky, bierze niemały łyk trunku i spluwa nim na płomień, który szybko spala alkohol i rozświetla okolicę, ukazując hordę potworów wokół bohatera. Ogień po krótkiej chwili gaśnie, lecz tym razem z ciemności dochodzą odgłosy rozrywanego ciała... I jeszcze – po trzecie – filozofia i religia. Wiara w Boga to pewien nieduży element filmu, który, ukryty w pojedynczych zdaniach czy krótkich dialogach, robi tak duże wrażenie w odbiorze filmu. W Pitch Black bowiem znajduje się szereg religijnych schematów: od chrześcijańskiej do bólu i dobrej do cna Carolyn Fry, przez islamskiego podróżnika, Imama, aż po samego Riddicka,
79 KULTURA
który swoją wiarę kwituje słowami: Wierzę w Boga. I go szczerze nienawidzę. To te pobudki kierują bohaterami podczas ich decyzji, i to te pobudki w końcu zdecydują o tym, kto przeżyje, a kto nie. Warto dodać, że wszystko to ukute było z budżetu prawie trzykrotnie mniejszego niż X-Men, który premierę miał w tym samym roku. Film nie tylko zarobił na siebie, ale na stałe zapisał się na kartach historii kina science-fiction. A gdzie wspomniany comeback? Otóż Pitch Black dorobił się takiego sukcesu, że David Twohy z automatu dostał kontrakt na trzy kolejne scenariusze. Z pierwszego z nich zrodziły się Kroniki Riddicka, które, jako kontynuacja, były co najmniej... dziwne. Z małego światka pierwszej części pojawiło się przeogromne uniwersum, pełne kosmicznych ras, wojen, przepowiedni i tym podobnych elementów, charakterystycznych bardziej dla epickich produkcji niźli kontynuacji drobnego, kosmicznego filmu. Mogło to mieć wpływ na dosyć słabe, w porównaniu do Pitch Black, wyniki Kroniki. Prawdopodobnie w tym miejscu niepokonany Riddick umarłby naturalną śmiercią bohaterów słabych filmów, lecz David Twohy miał kontrakt na jeszcze dwa scenariusze... I tutaj – w końcu – pojawia się wielki comeback, gdy po dziewięciu latach od Kronik Riddicka David Twohy oświadcza światu coś, co rzadko zdarza się w filmowej branży. Postanowił on, w przeciwieństwie do Ridleya Scotta i wielu, wielu innych reżyserów sequeli, iż kolejny scenariusz przygód Riddicka stworzy specjalnie pod głos fanów. Ci bowiem zarzucali reżyserowi (i zarazem scenarzyście), że odejście od prostoty pierwszej części było błędem, a świat przedstawiony w sequelu ma wiele dziur i nieścisłości. David Twohy postanowił nauczyć się czegoś od swoich widzów, a owocem tej nauki stał się Riddick, czyli trzecia część historii Furianina. I choć wydawało się, że tego filmu nie da się zepsuć, premiera była raczej na mocne „meh”. Wszystko ze względu na to, że choć najważniejsze filary filmu – Riddick, potwory, łączący się we wspólnej potrzebie bohaterowie oraz przetrwanie w ciemnościach – zostały bardzo dobrze pomyślane w filmie, tak cała reszta otoczki Pitch Black, do której reżyser miał nawiązywać, po prostu nie istniała. Nawet tak bardzo wyczekiwana przez co poniektórych kwestia religijna została skwitowana jednym zdaniem ze scenariusza: Boga w to nie mieszaj. I rzeczywiście, David Twohy nie zamieszał ani konwencją, ani scenografią, ani pracą kamery, ani montażem.
80
Przez to ocena „meh” (z ewentualnym, cichym „pff”) jest jak najbardziej trafna. Ciekawostką jest, iż Richard Riddick ma wiele wspólnego z protagonistką Obcego – Ellen Ripley: on miał być kobietą, ona – mężczyzną. Nie wiemy, jak wyglądałoby współczesne kino science-fiction, gdyby nie te zmiany. Wiadomo jednak, iż mimo wszystko fani filmów s.f. muszą czuć dzisiaj niedosyt. 2013 rok miał być rokiem kina fantastyczno-naukowego, bo na te właśnie dwanaście miesięcy zapowiedziano kilka naprawdę dużych produkcji. Pacific Rim, Elysium, After Earth czy wyżej „mehowany” Riddick to tylko kilka tytułów. Niestety, godnymi polecenia są jedynie pojedyncze filmy i tendencja taka ciągnie się od lat (w 2009 –Moon i District 9, w 2012 – Looper, w 2013 – Oblivion). Kino science-fiction zdaje się schodzić na drugi plan. Jest wykorzystywane jako dobry sposób na zarobek albo na sprytne przemycenie idei, która na współczesnym tle nie wyglądałaby najlepiej (patrz: nominacje do Oscarów). Nawet słabe, powtarzalne scenariusze są bez wahania ekranizowane, a mizerna warstwa tekstowa jest ukrywana pod masą efektów specjalnych. Klasyki są na siłę kontynuowane (Terminator) lub tworzone zupełnie od nowa (TRON, Star Trek). I nie myślcie, że można uciec do literatury (Gra Endera). Nie można. Roy Batty w słynnej scenie z Łowcy Androidów mówi, iż widział rzeczy, o których nam – ludziom – się nie śniło. W Terminatorze jest kultowe I’ll be back!. Ale żeby podsumować aktualny stan kina fantastyczno-naukowego, na usta ciśnie się inny cytat. Są to słowa szeregowego Hudsona z Obcy: Decydujące starcie. W scenie katastrofy promu, chodząc pomiędzy kawałkami rozbitego statku, który miał uratować bohaterów, zaczyna tracić nadzieję. W końcu pada na kawałek kadłuba i rozpaczliwym głosem wykrzykuje: Game over, man! Game over!.
Marcin Pabian Student filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Lubi jazz, kino science-fiction i gry komputerowe. Nie lubi pisać o sobie.