Magazyn SPECTRUM nr 7

Page 1

ISSN 2084-0217

magazyn studencki

bezpłatny

NR 07

jesień/2013


1


Edytorial W ostatnich dniach Polacy byli świadkami kolejnego spektaklu, demaskującego nie tylko głębokie podziały społeczne – nieuniknione przecież w realiach jakiejkolwiek demokracji – lecz całkowity relatywizm pojęciowy i płynność autorytetów, zamrażającą zdolność twórczej dyskusji na coraz bardziej podstawowych poziomach. To, niestety, pociąga za sobą potrzebę wciąż nowego definiowania pojęć, których znaczenia nigdy nie powinny być sprawą osobnego dekretu, a które w konsekwencji – zwłaszcza wobec ich „ostatecznego” ustalenia i „wspólnego” przyjęcia – stają się symbolicznymi centrami istniejących pęknięć. Paradoksalnie, radykalne cezury wcale nie konserwują pojęć w tak jednoznaczny sposób, jak wyobrażaliby sobie niektórzy. Jeśli 11 listopada po ulicach Warszawy biegało kilkuset uzbrojonych anarchistów owiniętych sztandarem patriotycznych haseł, zatem połączenie radykalnie lewicowego potencjału niektórych grup społecznych z nacjonalistyczną otoczką ideową okazuje się niezwykle łatwe nawet dla takiej a nie innej umysłowości. Nieistotne, czy w tym i poprzednich latach pod klubowymi kominiarkami działali kibole, narodowcy czy lewicowi najemnicy, w każdej bowiem grupie da się wyznaczyć patologiczny margines. Kluczowa dla problemu nie jest tożsamość sprawców, lecz ich motywacja: unosząca się ponad głowami wszystkich ideologia, która niby to jest jedna, ale jakimś sposobem znajduje sobie miejsce zarówno w koktajlu Mołotowa jak i w niedzielnej Eucharystii. Ideologia nie konserwuje pojęć, tylko je rozmywa. Dokonuje ich radykalnego rozszerzenia, sprawiając, że można w nich zmieścić dowolny przypadek w zależności od tymczasowych potrzeb. Właśnie stąd czerpie swoje źródło historia o tym, jak kibic klubu piłkarskiego został Żydem, by już po chwili użyczyć tego miana ateiście, a ciemnogród z Rodziny Radia Maryja rozprzestrzenił się na najlepsze polskie instytucje oświatowe. Znaczenie „Żyda” czy „ciemnogrodu” w takim układzie nie istnieje, są one niczym więcej jak pojemnymi symbolicznie lecz pustymi znaczeniowo worami na rozmaite indywidua, którym akurat wygodnie jest przytwierdzić takie a nie inne miano. Taki sposób myślenia opiera się na łączeniu ludzi poprzez faktyczną relatywizację pojęć, którymi oni operują, mimo że powszechnie wydaje się, że polega na czymś całkowicie odwrotnym. To właśnie pierwszy krok do zrozumienia szalenie skomplikowanych mechanizmów, które sprawiają, że możliwa jest sytuacja, w której feministki w Polsce żądają wprowadzenia żeńskich nazw zawodów, a równolegle feministki amerykańskie uznają owe nazwy za seksistowskie i żądają unifikacji terminów w języku angielskim. Nowy numer Spectrum, który wręczamy w Państwa ręce, ma kolor czerwony. Mogą to Państwo interpretować w sposób całkowicie dowolny: może ta czerwień to patriotyzm, a może komuna; może krew powstańców i czerwone maki, a może fragment tęczy gejowskiego lobby. Być może po przeczytaniu kilku tekstów uznają Państwo Spectrum za prawicowe, a może – trafiając na inne teksty z numeru – za lewicowe. Niezależenie od wszystkiego, i kolor i pismo pozostaje jedno.

Mateusz Zimnoch Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Redaktor naczelny Magazynu Spectrum. Wiceprezes Forum Obywatelskiego UJ. .


SPIS TREŚCI Polityka

Droga do Indii..................................................................................................................8 Arkadiusz Nyzio

Close reading a teoria................................................................................................. 13 Daniel Kontowski

Czego można spodziewać się po Ruchu Narodowym?........................................... 19 Dawid Zimoch

Henryk Józewski – wizjoner z Wołynia..................................................................... 22 Krzysztof Pawłowski

Witaj w Unii, Chorwacjo.............................................................................................. 28 Agata Mrowiec

Gospodarka

Podstawowy dochód narodowy – liber(e)alizm w pełnej krasie? . ........................ 34 Piotr Mijal

Przepaść czy nadciągająca prosperity?.................................................................... 38 Wojciech Pawłuszko

Gdzie zagubił się rozsądek Komisji Europejskiej?................................................... 42 Aneta Godynia

Prawo

Katarzyna Mertuszka

European Sales Law – krótka charakterystyka....................................................... 51 Paweł Ochmann

Ludobójstwo Hazarów – prawo a rzeczywistość.................................................... 46

Osierocić dzieło............................................................................................................ 56 Paulina Ząbkowska


Artykuł

Recenzja

Społeczeństwo

Marsze we wszystkich kolorach............................................................................... 62 Aleksandra Piłat

Europejska polityka hidżabu . ................................................................................... 66 Agata Mrowiec

Społeczeństwo obywatelskie wobec zmian klimatycznych................................... 69 Dominika Bęben

Kultura

Dziennikarstwo kulturalne – kryzys, którego nie ma.............................................. 76 Mateusz Zimnoch

Islandia kryminalna.................................................................................................... 79 Katarzyna Płachta

Miłość dziesiątej muzy............................................................................................... 82 Marcin Pabian

Historia ta sama, a jednak inna

Aleksandra Byrska

„Wielki Gatsby”, czyli o tym, jak treść umarła w Disneylandzie................................................. 86 Teatralny eksperyment z „Anną Kareniną”.................................................................................. 87 „Wichrowe wzgórza” – po duchach został tylko wiatr................................................................ 88

Pean o anatemie......................................................................................................... 90

Krzysztof M. Maj


Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania i skracania. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych ogłoszeń. Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione. REDAKCJA Redaktor naczelny: Mateusz Zimnoch Zastępca: Patrycja Krężelewska Zespół redakcyjny: Dariusz Kawa – Polityka, Aleksandra Piłat – Społeczeństwo, Aneta Godynia – Gospodarka, Paweł Ochmann – Prawo, Marcin Pabian – Kultura Publicyści: Krzysztof M. Maj, Anna Winiarska, Konrad Chwast, Aleksandra Byrska, Arkadiusz Nyzio KONTAKT redakcja@magazynspectrum.pl, magazynspectrum.pl, tel. +48 606 955 494 PROJEKT GRAFICZNY Paweł Rosner ILUSTRACJE Szymon Drobniak KOREKTA Przewodnicząca zespołu: Paulina Ząbkowska Zespół: Zuzanna Wolsza, Katarzyna Płachta, Natalia Stencel, Estera Sendecka SKŁAD, ŁAMANIE Monika Filipek NAKŁAD 1500 egzemplarzy DRUK I OPRAWA Wydawnictwo-Drukarnia Ekodruk s.c., ul. Powstańców Wielkpolskich 3, 30-553 Kraków, www.ekodruk.eu

WYDAWCA Forum Obywatelskie Uniwersytetu Jagiellońskiego – organizacja studencka działająca przy Uniwersytecie Jagiellońskim Adres: ul. Straszewskiego 25/9, 31-113 Kraków, +48 509 013 203 Prezes: Jan Szczurek, jan.szczurek@magazynspectrum.pl Wiceprezes ds. Publikacji: Mateusz Zimnoch Wiceprezes ds. Wydawniczych: Piotr Pękalski Wiceprezes ds. Marketingu: Anna Winiarska Sekretarz: Patrycja Krężelewska Zespół PR: Maciej Kiełbas, Iza Mikruta, Karolina Niżyńska, Piotr Cebo, Ksenia Jałocha, Karolina Narloch Rekrutacja: Aneta Szotek Strona internetowa: Jerzy Waśko

PARTNERZY

SPONSORZY

Opiekun organizacji: prof. dr hab. Krystyna Chojnicka, Dziekan Wydziału Prawa i Administracji UJ



12

Close reading a teoria

Czego można się spodziewać po Ruchu Narodowym?

P 7

Droga do Indii

18

Henryk Józewski – wizjoner z Wołynia

Witaj w Uniii, Chorwacjo

21

27


P

olityka


Droga do Indii Polityka zagraniczna to niewdzięczny temat. Opisywanie jej ciągłości to zajęcie nudne, a uchwycenie zmian jest nie lada sztuką. Rzetelna ocena konsekwencji działań zewnętrznych nie jest możliwa od razu, a do całej sprawy dochodzą jeszcze emocje, jakimi na co dzień karmią nas polscy dziennikarze. Tak więc społeczeństwo o polityce zagranicznej naszego kraju wie niewiele. A szkoda, bo dzieje się w niej sporo, także na odcinkach „egzotycznych”.

Czy Radek daje radę? Polska polityka zagraniczna w latach 1993-2004 zorientowana była na integrację euroatlantycką, a po 2004 r. koncentrowała się na UE i Niemczech. To trend widoczny także w naukach o polityce – kierunki polityki zagranicznej, poza wschodnim prometeizmem, Niemcami, UE i USA, w zasadzie nie istnieją. Z daleka od fleszy i kamer rozwijane są stosunki, których długofalowych konsekwencji nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Mają miejsce wydarzenia nie mniej istotne od polityki europejskiej oraz relacji z USA i równie wiele mówiące o polskich elitach symbolicznych. Dużo już napisano na temat wielobiegunowości współczesnego świata, kilkupoziomowym kryzysie Europy (polecam Europę w obliczu końca Marcina Króla) oraz związanych z nimi szansami i zagrożeniami. Fenomen BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i, od 2011 r., RPA) jest kluczowym elementem tego procesu, a umiejętność odniesienia się do niego to jedno z najważniejszych wyzwań stojących przed naszymi decydentami. W latach 2001-2011 kraje BRICS więcej niż podwoiły swój udział w globalnej gospodarce. Obecnie wynosi on ok. 20% i należy spodziewać się dalszego wzrostu. Zdaje się, że jest to proces, którego nie sposób przeoczyć. Wydawać by się mogło, że musiał w znaczny

8

sposób odbić się na naszych programach i strategiach. Niespecjalnie. Podstawowym związanym z tą kwestią dokumentem (daruję czytelnikowi omawianie kolejnych exposé) pozostaje przyjęta jeszcze przez rząd Marka Belki Strategia Polski w odniesieniu do pozaeuropejskich krajów rozwijających się. Jak na standardy współczesnej polityki jest to więc dokument antyczny i brak jego aktualizacji trudno ocenić inaczej jak tylko nagannie. W marcu 2012 r. MSZ przyjął za to Priorytety polskiej polityki zagranicznej 2012-2016. Od kilku lat projektowany jest oddzielny dokument strategiczny poświęcony Azji i Pacyfikowi – na razie bez rezultatu. Jeśli chodzi o najogólniejszy poziom koncepcyjny, to niewiele można o nim powiedzieć. Z teorią kiepsko, przyjrzyjmy się więc praktyce, zwłaszcza tej ostatnich lat. Czy, jak ujął to pewien celebryta, Radek (Radosław Sikorski) i podległy mu MSZ rzeczywiście „dają radę”?

Jak Ernest Wilimowski z Leônidasem, czyli o relacjach z Brazylią Schyłek lat 80., upadek dyktatur wojskowej i komunistycznej, decentralizacja i demokratyzacja obu państw, stworzyły nowe możliwości współpracy. Początek lat 90. przyniósł wprawdzie ożywienie współpracy politycznej (w 1995 r. prezydent gościł w Brazylii i była to


pierwsza tej rangi wizyta w historii wzajemnych stosunków), był to jednak okres gwałtownego spadku bilateralnych obrotów handlowych i to na przekór podpisanej w 1993 r. umowie handlowej (klauzula najwyższego uprzywilejowania). W 1999 r. podpisano porozumienie o ruchu bezwizowym, a rok później ówczesny premier, Jerzy Buzek i marszałek sejmu wzięli udział w uroczystościach 500. rocznicy odkrycia Brazylii. Można jednak odnieść wrażenie, że „kraj kawy” to wciąż dla Polski terra incognita. W 2008 r. obroty handlowe wyniosły zaledwie 1,1 mld USD. W 2012 r. udział Polski w ogólnej wymianie handlowej Brazylii szacowano na ok. 0,2%, a wzajemny ruch turystyczny właściwie nie istnieje. Tymczasem mamy co najmniej dwie możliwości rozbudowy wzajemnych relacji. Pierwsza z nich ma źródło jeszcze w drugiej połowie XIX w. w popowstańczej fali emigracyjnej za Atlantyk. Według różnych szacunków w Brazylii mieszka obecnie od miliona do dwóch milionów Polonusów. Od 1990 r. działa Centralna Reprezentacja Wspólnoty Brazylijsko-Polskiej w Brazylii. Choć potomkowie polskich emigrantów różnią się stopniem zżycia z Polską, a dwa miliony to zaledwie 1% populacji multikulturowej Brazylii, to trudno nie uznać tej sytuacji jako potencjalnego przyczółku rozwoju relacji między państwami. Za inny pomost z pewnością można uznać piłkę nożną, sport kochany zarówno nad Wisłą, jak i nad Ama-

ra sugeruje zaś, że wizyta w celu dopingowania polskiej reprezentacji na mistrzostwach 2014 r. także nie dojdzie do skutku. W listopadzie 2012 r. w Brazylii gościł za to Sikorski w asyście kilkudziesięciu przedsiębiorców reprezentujących głównie przemysł ciężki i sektor energetyczny. Ekonomizacja polityki zagranicznej jest koniecznością (wymiana z największymi krajami Ameryki Łacińskiej wzrosła w 2011 r. o prawie 30% w stosunku do roku poprzedniego), to jednak wciąż za mało. Nie wystarczy również rozwój współpracy w dziedzinie przemysłu zbrojeniowego. Konieczne jest rozwijanie inicjatyw jak Festiwal Kultury Brazylijskiej w Warszawie, a przede wszystkim jasne określenie Brazylii jako strategicznego partnera dla Polski.

„Czasem słońce, czasem deszcz” – relacje z Indiami

Indie są drugim po Chinach istotnym dla Polski państwem azjatyckim. Po przyjaznych relacjach z okresu PRL-u, początek III RP był okresem stagnacji. Podpisano kilka ważnych umów (m.in. o współpracy w dziedzinie nauki i techniki z 1996 r. i o popieraniu i ochronie inwestycji z 2003 r.), prawdziwym przełom przyniósł jednak dopiero rok 2009 i zawarta wówczas umowa o współpracy gospodarczej. Rok później Tusk apelował do indyjskich przedsiębiorców o „nowy rozdział w stosunkach polsko-indyjskich”. szystko zaczyna się od koncepcji. Rozwój relacji z egzotycznymi partne- W 2011 r. obroty handlowe z Inrami postępuje, ma on jednak charakter nieuporządkowany. Polityką za- diami wzrosły o 42% w stosungraniczną nie może rządzić (…) „chaos nasz powszedni”. ku do 2010 r. Dwie wielkie awarie ­prądu zonką. Poza wspomnieniem najpiękniejszej chyba w Indiach, które wystąpiły latem 2012 r. (bez prądu klęski polskiej reprezentacji (5:6 z Brazylią w 1938 r.; było 600 milionów ludzi) i inflacja galopująca z powobył to nasz debiut na mistrzostwach świata, pod- du… cebuli (wrzesień 2013 r.) wzbudziły wątpliwości, czas którego legendarny Leônidasda Silva strzelił nam czy aby Nowe Delhi nie jest potęgą jedynie na papierze. ­hat-tricka) łączy nas także piłkarska współczesność. Jeśli nawet potencjał Indii jest przeszacowany, to i tak Zeszłoroczne mistrzostwa Europy w Polsce i na Ukra- należy zwrócić uwagę na wielkie perspektywy związainie oraz przyszłoroczne mistrzostwa świata w Brazy- ne z tym państwem. lii stanowią dobrą okazję do nawiązania współpracy Znajomość hindi byłaby oczywiście tak samo przy– politycznej, gospodarczej i kulturowej. Choć propo- datna, jak i któregoś z ponad 20 innych języków ofizycja oferowania ojczyźnie Ronaldo Luisa Nazário de cjalnych, lecz angielski w zupełności wystarczy. BraLimy piłkarskiego know-how przez kraj z siódmej dzie- ku tej bariery (kluczowej jeśli idzie o np. Chiny) nie siątki ­rankingu FIFA może brzmieć zabawnie, jest to można przecenić. Podobnie jeśli chodzi o ustrój i sysprzynajmniej komfortowy pretekst. Brakuje nam więzi tem polityczny: Indie, pomimo wielu różnic w stosunspołecznych i politycznych? Stwórzmy je. ku do państw europejskich, są republiką demokraTusk nie pojawił się jednak w Brazylii od ponad pię- tyczną, co wpływa pozytywnie na możliwość prowaciu lat, wynik wrześniowego meczu Polska–Czarnogó- dzenia dialogu politycznego.

W

9POLITYKA



A

Pomimo ożywienia politycznelbo odpowiemy na wielobiegu- Kwaśniewski. W 2004 r. przewodgo i gospodarczego, na płaszczyźnowość (jakkolwiek patetycz- niczący Chińskiej Republi­ki ­Ludowej nie społecznych oraz kulturowych nie to brzmi) i przygotujemy się na gościł w Polsce (wydano wówczas relacji panuje jednak ­przygnębiająca związane z nią możliwości i niebez- „Wspólne Oświadczenia między RP posucha, okraszona jedynie powo- pieczeństwa, albo spadniemy do ligi a ChRL”, deklarację współpracy i połaniem podległego MSZ Instytu- okręgowej w stosunkach między- szanowania różnic pomiędzy krajatu Polskiego w stolicy Indii w czer- narodowych. Plain and simple. mi). W 2008 r. Chiny odwiedził precu 2012 roku (to druga po Tokiopolmier Tusk. W 2011 r. prezydent ska placówka kulturalna w Azji). Ważną rolę odgrywa Komorowski mówił tam o „tradycyjnej polsko-chińtakże… indyjska kinematografia. Rosnąca popularność skiej przyjaźni” i deklarował chęć rozwoju współpraBollywood (błędnie utożsamianego z całym przemy- cy. W zeszłym roku w Polsce pojawił się premier Wen słem filmowym Indii), powstające wokół niej grupy za- ­Jiabao, a jego wizycie towarzyszyło Forum Gospodarinteresowań, konwenty, kilka edycji festiwalu „Bilet do cze Polska–Europa Środkowa–Chiny. Wystosowano Bollywood” (ostatnio padł) nie przełożyły się jednak na memorandum w sprawie współpracy małych i średwzrost zainteresowania samymi Indiami. Tematyka in- nich przedsiębiorstw oraz współpracy kulturalnej. Tę dyjska rzadko gości w mediach, a kiedy już tak się dzie- ostatnią wspierają inicjatywy jak Go China i kolejne Inje, to niezawodni polscy dziennikarze serwują nam re- stytuty Konfucjusza: w Krakowie (w ramach WSMiP UJ) portaż poświęcony dywagacjom o tym, czy indyjskie oraz Opolu, Poznaniu i Wrocławiu. kino „promuje kulturę przemocy seksualnej wobec koNiby stosunki rozwijają się dynamicznie, zauwabiet”. O kontrowersjach czy ignoranckich pogadankach żalny jest jednak brak ogólnej wizji i celu obecności na tematy religijne szkoda nawet wspominać. Klasyka. Chin w Polsce. Kadry naukowców i ekspertów mamy Gdzieś zatraciliśmy dobrze zakorzeniony w polskiej wprawdzie wyśmienite, ale wciąż bardzo wąskie. Nade literaturze romantyczny mit Orientu. Brak nam rów- wszystko zaś w relacjach z Chinami widoczny jest brak nież atutu obecnego w relacjach z Brazylią: polska dia- pragmatyczności i niechęć wobec realizmu, co dobrze spora w Indiach i indyjska w Polsce są mikroskopijne. obrazują prometejski stosunek polskich elit symboPodróże utrudnia uciążliwy obowiązek wizowy. Jeśli licznych do Tybetu i szeroko dyskutowana przed kilkonawet indyjscy inwestorzy rzeczywiście będą w Pol- ma miesiącami rzekomo niewłaściwa data wizyty polsce „witani z otwartymi rękami”, jak zapowiadał Tusk skiej delegacji w Pekinie – nieszczęsny 4 czerwca. w 2010 r., będzie to zaledwie pierwszy krok w budowaCo znaczy ta data dla obu krajów – nie trzeba tłumaniu strategicznych relacji. czyć. Warto jednak zadać sobie proste pytanie: czy dla symbolicznego gestu, który nie przysłuży się nikomu Problem 4 czerwca 1989 r., i którego niemal nikt nie zrozumie powinno się rezygnoczyli relacje z Chinami wać z długofalowości w polityce zagranicznej? Bez odpowiedzi na to zapytanie nigdy nie znajdziemy wspólnego języka z wybitnie aideologicznymi (pomimo komuniRelacje Pekin–Warszawa wyglądają dynamiczniej i perspektywiczniej niż te z Brasilią i Nowym Del- stycznej otoczki) i do bólu pragmatycznymi ­Chińczykami. hi. Na partnerstwo strategiczne z Chinami(oświad- I to nawet pomimo coraz popularniejszych w Polsce kursów języka chińskiego (o jedno miejsce na sinologii na czenie w tej sprawie podpisali prezydenci obu krajów UW rywalizowało w tym roku 18 osób). w 2011 r.) byliśmy niemal skazani – chińska polityka zagraniczna nie znosi próżni i jako największy kraj regionu zostaliśmy obdarzeni tym ważnym przywilejem. Śródlądowanie w Brukseli Z uwagi na sam nasz potencjał dostaliśmy coś, o co inni (np. Węgrzy) walczą od lat, niemal stając na głowie. Najważniejsze bariery rozwoju relacji z Brazylią, IndiaBezskutecznie. Europa Środkowa to obecnie ok. 10% mi i Chinami są bardzo podobne. Należą do nich oczyinwestycji Chin w Europie (najwięcej na Węgrzech). wiście asymetria partnerów i ich specyfika (np. krępuZ uwagi na przeszłość komunistyczną w 1989 r. nie jące możliwość inwestowania bariery administracyjstartowaliśmy „od zera”. Już w 1994 r. premier Pawlak ne w Brazylii). Bardziej interesujące wydają się nasze gościł w Pekinie, w 1997 r. pojawił się tam prezydent problemy instytucjonalne i strukturalne.

11POLITYKA


Wszystko zaczyna się od koncepcji. Rozwój relacji z egzotycznymi partnerami postępuje, ma jednak charakter nieuporządkowany. Polityką zagraniczną nie może rządzić – posługując się określeniem Zygmunta Baumana – „chaos nasz powszedni”. Nie sposób oczywiście kategorycznie rozstrzygnąć, na ile ożywienie „egzotycznych” relacji jest zasługą naszych polityków, a na ile wzrost aktywności w tym kierunku ­wymusiła globalizacja. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że mamy raczej do czynienia z niezbyt energicznymi i nieskoordynowanymi odpowiedziami na procesy, na które nasz wpływ jest ograniczony. Konieczność budowy systemu ułatwień dla przedsiębiorców i innych grup społecznych, dotyczących także reżimu wizowego (Chiny i Indie), to tylko część problemu. Za tymi działaniami podążać powinny intensywne prace z zakresu softpower, w tym poszerzanie wymiany studenckiej. Przede wszystkim polscy politycy powinni pamiętać, że najkrótsza droga do Brasilii, Nowego Delhi i Pekinu wiedzie przez Brukselę. Strategicznymi partnerami UE są zarówno Brazylia, jak i Indie oraz Chiny. Wydarzenia, np. coroczne szczyty Brazylia–UE, są okazjami, podczas których głos strony polskiej musi być słyszalny. Wszystko te koncepcje to realne instrumenty. Można i należy je wykorzystać, uzupełniając budowanie bilateralnych relacji z wzmożonym zabieganiem na forum europejskim o intensyfikację polityki na odcinku „egzotycznym”. Potrzebna jest więc swoista dwutorowość. Jak wykazano powyżej, Polska posiada społeczne i kulturowe podstawy, na bazie których można owe

inicjatywy budować. Wszystko zaczyna się jednak od idei, które, jak wiadomo, mają konsekwencje.

BRICS albo nie BRICS Konsekwentne podkreślanie przeze mnie wagi relacji z pozaeuropejskimi mocarstwami wschodzącymi nie oznacza oczywiście, że nie wiążą się z tym zagrożenia. Wręcz przeciwnie. Stosunki międzynarodowe niezwykle rzadko są grą o sumie dodatniej. Problemów może być wiele, chociażby niekontrolowany napływ wielkiego kapitału inwestorskiego może stanowić zagrożenie dla struktur i bezpieczeństwa „średniego” państwa. Rzecz jednak w tym, że nie chodzi tu o „ambitne projekty” i „oryginalne postulaty”, a o wymogi współczesnego świata. Jednym z wyznaczników jakości polityki zagranicznej jest umiejętność reagowania na zmiany w otoczeniu zewnętrznym. Mówimy tu więc o sytuacji jedynie pozornie posiadającej alternatywę. Albo odpowiemy na wielobiegunowość (jakkolwiek patetycznie to brzmi) i przygotujemy się na jej możliwości i niebezpieczeństwa, albo spadniemy do ligi okręgowej w stosunkach międzynarodowych. Plain and simple. Widoczne w „egzotycznej” polityce zagranicznej Polski ożywienie ocenić należy pozytywnie, podkreślając zarazem, że ocena ta dotyczy kierunku, wysiłku i ambicji, a zatem minimalnych ram działania. Trzeba jeszcze umieć wypełnić je treścią. Kiedyś z błądzenia w poszukiwaniu Indii wyniknęło kilka pozytywnych rzeczy. W dobie GPS trudno już na to liczyć.

Arkadiusz Nyzio Absolwent politologii UJ, doktorant w Katedrze Współczesnej Polityki Polskiej INPiSM UJ. Licencjat bezpieczeństwa narodowego, student europeistyki na UJ. W latach 2011-2013 działał w samorządzie studenckim UJ. Redaktor naczelny „Poliarchii”, studenckich zeszytów naukowych WSMiP. Stały współpracownik „Magazynu Spectrum” i Centrum Badań Ilościowych nad Polityką UJ. Interesuje się historią współczesną i doktrynami politycznymi.

12


Close reading a teoria Bywa tak, że bazowe pojęcia humanistyki traktowane są bezmyślnie. Uznanie dla pewnych zbitek słownych, przytaczanych najczęściej w towarzystwie odpowiednio wielkiego nazwiska podejrzewanego o bycie ich autorem, ma się w praktyce doskonale. W dyscyplinach dziedziczących niezwykle okrojony w stosunku do oryginalnej produkcji piśmienniczej zakres materiału bezkrytyczne powoływanie się na autorytet autora klasycznego jest zachowaniem oczekiwanym ze strony młodych i powszechnym u dojrzałych badaczy. Akontekstowość, powierzchowność rozumienia nie są uważane za problemy.

Najlepszym przykładem takiego klasyka jest Arystoteles. Jego imię musi poznać każdy student większości dyscyplin uniwersyteckich. Ale jeżeli swoją pozycję w dziejach Arystoteles zawdzięczałby rzeczywiście temu, co przekazywane jest jako wiedza o jego poglądach, zrozumienie dla tej sytuacji byłoby niewielkie, nawet gdyby pozostał jedynym autorem zachowanym ze starożytności klasycznej. Co ciekawe, jego statusu jako klasyka nie są w stanie zachwiać nawet poklasyczne (z punktu widzenia ateńskich poleis) ramy życia i środowisko, do którego mógł się zwracać. Zbiór zachowanych do współczesności prac mu przypisywanych obejmuje niemal wyłącznie „materiały szkolne” – wykłady i notatki, nie zaś dopieszczone dialogi, z których słynął ponad dwa tysiąclecia temu. Akademicki mainstream uważa – zwłaszcza jego dzieła o poetyce i polityce – za niezwykle chaotyczne, pisane na kolanie i może nawet nie przez ­niego. To jednak niczego nie dowodzi. Podręczniki pokazują, że na podstawie tych samych danych jedni uważają pewien tekst za uporządkowany, drudzy za chaotyczny, jeszcze inni – za dwa różne teksty. Warto w tym miejscu przypomnieć sobie, co na temat sztuki pisania (i czytania) odnotował jeden

z najbardziej wpływowych autorów XX wieku, Leo Strauss. W jednym z esejów zawartych w tomie Sokratejskie Pytania, u progu lat 50., już jako profesor University of Chicago, Strauss zajął się tematem pisania pomiędzy wierszami. Badał, dlatego teksty, które z pozoru wyglądają na nudne, mogą być przeładowane wywrotowymi znaczeniami. Żaden szanujący się i troszczący o swoje bezpieczeństwo autor nie dorobił do swoich tekstów wielu kluczy. Możemy łatwo zrozumieć, że zamierzona grupa odbiorców była niewielka. Czy mamy prawo uważać, że dostaliśmy się do niej bez wysiłku? Tak powstaje koncepcja pism ezoterycznych – dla wtajemniczonych. Istnieją poglądy, według których właściwa nauka Platona, podobnie jak Pitagorasa, była ustna. Jeśli uwierzymy Straussowi (a wielu już takich było), zgodzimy się, że „bezmyślni ludzie są nieuważnymi czytelnikami” i natychmiast dodamy: „Na szczęście!”. Ale złudne byłoby mniemanie, że jesteśmy po dobrej stronie. Naszego istnienia taki ­Arystoteles nigdy nie przewidywał. Nie pisał dla nas. Dlatego nasza robota jest zbliżona do zadania macedońskich cenzorów. Jeśli domyślamy się, że jego nudnawe rozważania miały tylko zmylić nieuważnych,

13POLITYKA


14


teksty lektury – jeżeli założymy, że czytamy kompilację fragmentów mistrza dokonaną przez jego uczniów, cała dyskusja o koncepcji polityczności przesuwa się z postaci Arystotelesa (i jego pism) na recepcję i przesunięcia semantyczno-filozoficzne dokonujące się trzy wieki po jego śmierci. Jeżeli natomiast uznamy, że ten przynajmniej fragment Polityki jest spójny i przedstawia koncepcję samego Arystotelesa, wtedy wszystkie niekonsekwencje, urwania wątków czy wątpliwości muszą pozostać z nami. Chociażby dlatego, że wielki myśliciel nie pisze nic bez przyczyny, nawet na kolanie, a trudność lektury nie może być powodem tego, byśmy wchodzili w tekst z nożyczkami. Rozważania Arystotelesa o zwierzęciu politycznym można odczytywać jako protest przeciwko odwracaniu natury, odchodzeniu od doskonałości i zapoznawaniu istoty opozycji Grek–barbarzyńca. Arystoteles zapowiadał, że pokaże nam specyfikę władzy politycznej, ale sam boryka się z faktem, że jej naturalność nie jest już oczywista. Tym samym jego wywody o polityce będą jednocześnie zachętą do życia politycznego, reedukacją z historii naturalnej Hellenów i ostrym sprzeciwem wobec ruchów depolityzacji. Tak podpowiadałaby naiwna, choć szczegółowa analiza aden szanujący się i troszczący o swoje bezpieczeństwo autor nie dorobił do początku Polityki. Mam poważne wątpliswoich tekstów wielu kluczy. wości, czy jestem czytelniczytania między wierszami, przyjmując klisze interpre- kiem odpowiednim dla tego tekstu. Ale przynajmniej nie tacyjne i akceptując poglądy, które mają stać się praw- jestem odbiorcą, któremu wydaje się, że w pełni rozumie to, co czyta. Z tego powodu muszę wskazać na indą przez samo powtarzanie. Ale tak nigdy się nie dzieje. teresujący wątek, który może wypełnić wnioski z naiwPrzykładem w tym eseju będzie pogląd ὅτι ὁ ἄνθρωπος φύσει πολιτικὸν ζῷον. Ten cytat trze- nej lektury Arystotelesa zupełnie nieoczekiwaną treścią. Jego esencją będą rozważania Erica A. Havelocka. ba było przedstawić po grecku, bo wszystkie znane mi Należy uświadomić sobie, iż omawiany fragment Arytłumaczenia (od „zwierzęcia politycznego” do „istoty społecznej”) absolutnie nic nie mówią o znaczeniu sa- stotelesa (dotyczący pojęcia zoon politikon) stworzył mego zwrotu, który jest jednym z trzech okruchów po- podwaliny idealistycznej koncepcji polityczności, zbudowanej na dialogu i zdolności komunikacji, a nie na wywszechnej wiedzy o Arystotelesie. Moją tezą jest, że to, co o nim wiemy, nie jest nawet wiedzą, bo zbyt trud- wieraniu presji, przewadze siłowej, istnieniu obcego czy no jest choćby z kontekstu początkowych partii „cha- skuteczności panowania. Przy takim rozdaniu kart „polityki” uczymy się w szkołach publicznych, gdzie powstaje otycznej” Polityki wyciągnąć pewną wiedzę o tym, co znaczy πολιτικὸν. Niemniej jednak otaczają je uwa- podbudowa dla naszych zdolności: słuchania, rozumiegi tak interesujące, nienachalne i jednocześnie zaska- nia, przewidywania przyszłości, dyskutowania o sprawiedliwości oraz podejmowania odpowiedzialności za kujące, że bez wątpienia warto mu się bliżej przyjrzeć. Wszelkie rozważania na temat wspomnianej kate- własne słowa wypowiadane na forum publicznym. Hannah Arendt pisała, że w centrum mentalnogorii zależą w pewnym stopniu od odpowiedzi na pyści starożytnych Greków znajdowała się idea oglądatanie, czy Polityka jest dziełem uporządkowanym, czy nie. Pytanie to, na które nigdy nie znajdziemy prze- nia świata, pragnienie widzenia. Tego pragnienia Arykonującej odpowiedzi, warunkuje jednocześnie kon- stoteles nie odmawiał nawet barbarzyńcom. Podobmusimy to udowodnić. Osobą, którą musimy przechytrzyć, jest sam Arystoteles. Leo Strauss stawia dwa postulaty: 1) czytając miedzy wierszami należy być bardziej, a nie mniej dokładnym, niż przy czytaniu samych wierszy; 2) trzeba zaakceptować fakt, że taka procedura nie doprowadzi nikogo do tego, co Richard Rorty nazwie „zbawienną prawdą”. Na przykład wykazanie sprzeczności pomiędzy poglądami Arystotelesa na polityczne zdolności kobiet nie musi dowodzić ani tego, że jego myśl się zmieniała w toku pisania kolejnych ksiąg, ani tego, że dzieło jest nieprzemyślane, ani wreszcie, że fałszywe. Ale też interpretacja, którą przedstawimy, choćby była prawdziwa, nie musi być całą prawdą, a z pewnością nie może mieć walorów prawdy kartezjańskiej. Wiedza nie jest demokratyczna, rozum (i rozumienie) tylko z pozoru jest najsprawiedliwiej rozdzielonym między ludzi dobrem. Paradoksalnie, sytuacja, w której studenci którejś z dyscyplin nie wiedzą o Arystotelesie nic ponad to, co kryje się w zamkniętej w dwóch słowach i jednym zdaniu definicji klasycznej, jest uczciwa tak długo, jak długo nie uważają się oni za oświeconych. Problem pojawia się wtedy, kiedy eksperci tracą zdolności lub chęci do

Ż

15POLITYKA


nie Havelock twierdzi, że śmiertelnie poważny stosunek do przyrody i rozgwieżdżonego nieba uchronił Greków epoki klasycznej przed popadnięciem w solipsyzm w momencie, kiedy opanowali zdolność abstrakcyjnego myślenia. Aby pokazać to przejście, Havelock wskazuje na różnicę pomiędzy językiem pierwszego stasimonu Antygony (333-348) a jednym ze szczególnie istotnych miejsc Polityki Arystotelesa (1253a). W pierwszym wypadku ludzki geniusz opisany jest jako stworzenie, które definiują pewne jego osiągnięcia i czynności. Natomiast w Polityce „człowiek” ma już wymiar abstrakcyjny jako anthropos. W czasach Arystotelesa można już było opisywać „człowieka” nie poprzez opowiadanie o tym, co on robi, ale poprzez łączenie go jako „podmiotu” z serią predykatów odnoszących się do pewnych stałych cech, będących przedmiotem refleksji. Ta zasadnicza różnica konceptualna leży u podstaw ­teorii Havelocka o przejściu od oralności do piśmienności (i wszystkich skutków tej zmiany), a wybór przykładu jest bardzo pomocny w zlokalizowaniu Arystotelesa na mapie tego przejścia. Muza nauczyła się zapisywać swoją pieśń i odtąd próbuje śpiewać językiem kategorii Arystotelesa. Warto przywołać w tym miejscu jeszcze jedną tezę Havelocka. W swojej Przedmowie do Platona twier-

i strukturyzację doświadczenia, żeby myśleli, co i o czym mówią, a nie po prostu mówili. Żeby oddzielili samych siebie od swoich wypowiedzi, a nie utożsamiali się z nimi. Te rozsądne postulaty były kiedyś rewolucyjne, ale to, co jest dla tematu tego tekstu naprawdę istotne, to otwieranie pola do krytycznej dyskusji, w której wszyscy myślą nad znaczeniem samych słów, a nie charakterem i pozycją tego, kto je wypowiada. By potrafili uznać, że są w błędzie, nie uważając zarzutu nieprawdziwości słów za równoznaczny z próbą wykazania czyjejś złej woli. Tylko nie utożsamiając się ze ­swoimi słowami, można mieć wobec nich dystans i przyjmować, że mogą one być nieprawdziwe. Ale z drugiej strony otwiera się problem tego, jak wymusić odpowiedzialność za słowa, które nie są już poetycką mową, nie są już wypowiedzią króla, ale mogą zostać wypowiedziane przez każdego, kto ma w pełni rozwinięte możliwości polityczne. Jak zdefiniować wspólne życie ludzi, by zdali sobie sprawę z konsekwencji, jakie powoduje złe użycie mowy? Myślę, że na ten problem Arystoteles próbuje znaleźć odpowiedź na początku Polityki – jego definicja człowieka ma być możliwie najbardziej przekonującym argumentem, dlatego stara się wykorzystać wszelkie możliwe środki (nie pomijając poetów), by nadać jej siłę przekonywania. Metoda ­Arystotelesa aradoksalnie, sytuacja, w której studenci którejś z dyscyplin nie wiedzą o Arystote- w pismach praktyczlesie nic ponad to, co kryje się w zamkniętej w dwóch słowach i jednym zdaniu de- nych w ogóle polegała finicji klasycznej, jest uczciwa tak długo, jak długo nie uważają się oni za oświeconych. na wychodzeniu od stanów powszechnie występujących i przeprowadzaniu analizy ich słusznodzi on, że właściwym tematem Państwa Platona jest obrona nowej koncepcji edukacji, która odpowiada re- ści. Jeżeli da się to zrobić, należy uznać je za ostateczwolucyjnemu przejściu od narracyjnego do abstrakcyj- nie udowodnione. Pierwszy rozdział pierwszej księgi Polityki zaczyna się od polemicznej intencji wyszukanego paradygmatu myślenia: od Homera do Platona. Jego sprzeciw wobec poetów jest tak naprawdę, zda- nia „charakterystycznych cech” sztuki rządzenia pańniem amerykańskiego uczonego, obrazoburczym fron- stwem. Arystoteles nie używa argumentów wątplitalnym atakiem na hipnotyzującą tradycję poezji oral- wych, stara się raczej kierować wrodzonym zdrowym rozsądkiem. Zgodnie z podstawowymi ­zasadami renej, która nie jest zdolna do przestrzegania zasady torycznymi, będzie czynić słabszy argument silniejniesprzeczności, a moralność wyjaśnia zawsze przez społeczny prestiż (konsekwencję), nie zaś nienego- szym, odwodząc naszą uwagę od mniej przekonujących fragmentów wywodu za pomocą zręcznych cycjowalny charakter tego, co jest czynem dobrym, a co złym. Gdy Arystoteles pisze o cudzie mowy, ma na my- tatów z myśli poetów. Mowa poetycka, zgodnie z kontrowersyjną tezą śli nie cud narodzin poezji encyklopedycznej, ale zdolność do prowadzenia dyskusji, które mogą być konklu- Havelocka, wyewoluowała w danym społeczeństwie oralnym z rytmicznych wypowiedzi performatywnych zywne i zapewniać przetrwanie polis. Platon, według (w rozumieniu J.L. Austina), które miały zachować nieinterpretacji Havelocka, domaga się, aby ludzie porzucili ten zwyczaj [rytmicznej memoryzacji doświadcze- zmieniony kształt i być łatwo dostępne dla wszystkich członków społeczności. Władcy musieli albo być tronia – przyp. aut.] i w jego miejsce wprowadzili analizę

P

16


H

Wreszcie z trzeciej strony, pochę poetami, albo nie móc się obyć annah Arendt pisała, że bez nadwornych poetów-skrybów. w centrum mentalności szukując esencji polityczności, AryWładza polityczna króla w ogóle ma starożytnych Greków znajdowa- stoteles dystansuje się od praktyki źródło w jego umiejętności skutecz- ła się idea oglądania świata, pra- ­demokratycznej. Zależy mu na monego wypowiadania się, a ono z ko- gnienie widzenia. Tego pragnie- ralności jako temacie dyskusji prawlei musi być „muzyczne” w ściśle tech- nia Arystoteles nie odmawiał dziwie politycznych, ale również na ­odpowiedzialności ludzi za swonicznym sensie tego słowa. Otwiera nawet barbarzyńcom. je czyny i słowa. Ideał arystotelejto zupełnie nowe spojrzenie na sens „cudu mowy”, który może być cudem śpiewu, inkanta- skiej dyskusji jest czym innym od strony retorycznej, a czym innym od dialektycznej. Natomiast pod wzglęcji, wprawiania w trans za pomocą słów obdarzonych mocą. Jeżeli Arystoteles mógł mieć to na myśli, wte- dem politycznym chodzi w nim przede wszystkim o to, by stale przekładać dobro wspólnoty nad dobro jeddy wyjątkowość człowieka należy rozumieć w sensie nostek i odwrotnie. Zawdzięczana rozumowi umiejętznacznie szerszym niż dotychczas. Według Havelocka dzięki opanowaniu pisma doko- ność dostrzegania dobra nie jednostkowego, nie zdeterminowanego przez teraźniejszą przyjemność, jest nał się przewrót w kulturze całego świata, ale sama tym, o co ma chodzić w kształceniu politycznym. polityczność nie uległa zmianie. Tak dawniej, jak i za Że polityka jest sztuką słowa mówionego, a nie piczasów Arystotelesa bycie obywatelem, życie w miesanego, nie dziwi nas do dzisiaj. Ale dla tak płodnego ście itd. zasadniczo się nie różniły – zawsze chodziło twórcy jak Arystoteles granica pomiędzy krytyczną o dyskusję. Ale dzięki otwarciu granic umysłu pojawiły się konceptualizacje, które pozwoliły nie tylko na uru- dyskusją możliwą w sprawach intelektualnych, czychamianie procesu zmian, ale też wybieranie pomię- li filozofowaniem w tłumaczeniu Havelocka, a debadzy wariantami życia zbiorowego czy wymyślanie no- tą polityczną o dobru wspólnym jest bardzo wyraźna. Jeszcze u Arystofanesa, przekonuje amerykańwych, idealnych możliwości. ski uczony, pisemne dokumenty przedstawiane są Oczywiście nie wszystko pozostało takie samo. Na przykład przejście od oralności do piśmienności zabu- jako złe narzędzie do kierowania tłumem, ale epicka rzyło równowagę pomiędzy celem społecznym – me- mowa nadaje się do tego doskonale. To wykształcemoryzacją okrągłych zdań, a estetycznym – przyjem- ni w sensie charakterystycznym dla epickiej kultury oralnej byli protoplastami polityków na agorze, a nie nością z ich słuchania. Równoległe przejście od poezji rozkazów dawnych czasów do prozy retorycznej cza- na przykład filozofowie i nikt nie próbuje tego stasów Demostenesa wskazywać może na chęć zacho- nu podważać. Arystoteles proponuje tylko takie zdefiniowanie przestrzeni aktywności politycznej, które wania jak najwięcej z czarodziejskiej siły słowa, z którą będzie wolne od hipnozy poetyckiej, a w zamian enerGrecy od dawna byli zaprzyjaźnieni. gię retoryczną wykorzysta się w służbie rozumu. Tradycja grecka znała przykłady na to, że wierność Sojusznikiem w poszukiwaniu odpowiedzialności zasadom moralnym, które wywodzi się z głębi siebie, za słowo będą poeci oralni. Już sytuacja wykonywaspotykała się z represjami ze strony społeczeństwa. Po Platonie nie tylko „czysta” moralność miała już ugrun- nia takiej poezji wymuszała na nich umiejętność dotowaną pozycję, ale też i polityka miała dotyczyć moral- pasowywania się do publiczności i jej ideałów – pieności. Jeżeli celem wspólnoty politycznej, czyli charak- śniarze, którzy tego nie potrafili, byli wyśmiewani i szli spać głodni. Co więcej, jak pisze Havelock, przyjmowaterystycznej dla ludzi, jest dobre życie, a nie zwyczajnie przestrzeganie konwenansów, to zasadniczymi katego- li [oni] także, chociaż raczej nieświadomie, że to, co mają do powiedzenia, powinno być na tyle doniosłe, by warriami politycznymi są dobro i zło. Pomiędzy Platonem a Arystotelesem wyraźnie zmienia się ocena potencja- to było przechowywać to w żywej pamięci publiczności. Umiejętność milczenia, gdy nie ma się nic istotłu bieżącej polityki, którą my nazywamy demokratyczną. Za najlepszy ustrój Arystoteles uzna politeję, któ- nego do dodania, jest wyjątkową cnotą, za która jest w szerszym znaczeniu nazwą każdej wspólno- rą z pewnością tęsknił Arystoteles. Jak tamci poeci byli skuteczni w „wytwarzaniu złudzeń przy pomoty politycznej. Innymi słowy demokracja bez wad jest ustrojem par excellence politycznym, jest tym, o co cho- cy słów i rytmów”, tak obywatele mają wytwarzać realne dobro wspólnego życia. Dzięki umiejętności dzi w życiu wspólnotowym człowieka – czyli Greka.

17POLITYKA


słuchania i przemawiania, dzięki rozumnemu rozpatrywaniu przyszłości, wreszcie dzięki wyjątkowej zdolności męskich dojrzałych Greków do prowadzenia dyskusji w oparciu o rozumienie jej przedmiotu mają sprawić, żeby żyło się lepiej. Dziedzictwo wieków ciemnych obejmuje zasadę, że wskazówki można wyrażać i tworzyć tylko w formie poetyckiej. Charakterystyczna dla dobrej poezji odpowiedzialność za dobór słów, której nie straciła ona do dzisiaj, ma przyświecać, zdaniem Arystotelesa, dzia-

łaniu politycznemu, ponieważ człowiek (z Grecji) jest do niej zdolny i nie realizując tego potencjału, będzie przeciwstawiać się własnej naturze. Stąd siła greckiej tradycji retorycznej, ale też podwaliny demokratycznych mechanizmów kontroli rządzących. Taka konkluzja wynika, moim zdaniem, z połączenia wniosków Havelocka z lekturą początkowych fragmentów Polityki. Tak wolałbym tłumaczyć sobie owo nurtujące zdanie: ὅτι ὁ ἄνθρωπος φύσει πολιτ ικὸν ζῷον.

Daniel Kontowski Absolwent Kolegium MISH UW, doktorant. Prowadzi badania nad edukacją liberalną w ramach Diamentowego Grantu.

18


Czego można spodziewać się po Ruchu Narodowym? W ostatnim czasie byliśmy świadkami konsolidacji różnych środowisk narodowych w jeden Ruch Narodowy. Organizm, który w ten sposób powstał, jest największą tego rodzaju inicjatywą, jaką pokolenie dzisiejszych studentów miało możliwość zobaczyć. Jednak z całą pewnością RN nie jest monolitem, ale raczej mozaiką postaw i poglądów. Chociaż posiada deklarację ideową, na jej podstawie można mieć jedynie mgliste wyobrażenie o tym, czego po RN się spodziewać.

Atmosfera Trzeba przyznać, że powstanie RN jest oznaką istotnej zmiany – jeszcze do niedawna przyznanie się do inspiracji poglądami Dmowskiego oznaczało polityczne samobójstwo. Może to budzić zdziwienie, skoro, jak wiemy z historii, politykowi temu nie można przecież odmówić patriotyzmu. Jego działalność miała ogromne pozytywne znaczenie dla młodego polskiego państwa, a Narodowa Demokracja była w okresie międzywojennym jedną z wiodących sił politycznych. Na tej podstawie można by wnosić, że niczego szokującego w odwoływaniu się do endeckiej tradycji być nie powinno. Trzeba więc zapytać, dlaczego jednym z elementów naszej lokalnej politycznej poprawności był do niedawna (a wielu chciałoby, aby było tak dalej) ostracyzm wobec każdego, kogo można podejrzewać o endeckie odchylenie. Najgłośniej przed rozmaitymi zagrożeniami (o których w dalszej części) związanymi z RN przestrzegają środowiska lewicowe – a to odsyła do Republiki Okrągłego Stołu (pojęcie ukute przez RN), z którą RN zapowiedział walkę, choć nie wiadomo dokładnie, jakimi środkami ma się ona odbywać. W sprawie Okrągłego Stołu jest zapewne tyle opinii, ile głów. Zdaniem jednych było to wydarzenie wielkie i dla Polski szczęśliwe, według innych było to smutne zajście, które pozwoliło jego be-

neficjentom podzielić się władzą i majątkiem, stan ten prawnie zabezpieczyć oraz ostudzić „rewolucyjny zapał”, jaki ciągle w Polakach był, chociaż dzisiaj bohaterski mit post factum wyolbrzymia jego rozmiary. Nie zamierzam ukrywać, że jestem zwolennikiem drugiej interpretacji, ale ograniczmy się do faktów. Przy Okrągłym Stole (jego okrągłość była o tyle ważna, o ile symbolizowała zdolność różnych opcji do dialogu – w kontekście symboliki związanej z tym wydarzeniem zwolennicy wspomnianej drugiej opcji mogliby mówić o obradach Krzywego Stołu) doszło do pięknego i mądrego kompromisu pomiędzy namiestnikami okupanta, lewicą laicką oraz środowiskami związków zawodowych. Innymi słowy, porozumiały się między sobą lewica czerwona, lewica laicka oraz lewica robotnicza. Czyli, upraszczając, lewica z lewicą i z lewicą. Byli to rozmaici socjaliści, którzy różnili się etykietkami. Okazuje się, że to zwycięstwo dialogu i demokracji wcale nie musiało być tak wielkie, jak było to przedstawiane w następnych latach, głównie przez Gazetę Wyborczą, której naczelny w obradach reprezentował lewicę laicką. Stąd nawet bez lektury jego gazety można było trafnie przewidzieć, jaka interpretacja wydarzeń sprzed ćwierćwiecza będzie obowiązywać. Oczywiście wspomniane pismo zostało największym dziennikiem w kraju zupelnym przypadkiem lub też dzięki rzeszom czytelników, którzy z miejsca zapewni-

19POLITYKA


ne zabiegi mające polepszyć notowania w sondażach (jak dwie największe partie nad Wisłą). Przede wszystkim ideologia powoduje, że partia staje się przewidywalna – PO i PiS są nieprzewidywalne w tym sensie, że nie mają żadnej idei, według której interpretować można różne zjawiska; kierują się każdorazowo doraźną kazuistyką liderów. Po drugie, członek partii posiadającej ideologię może zostać posądzony przez wyborców o zdradę sprawy – premiera czy prezesa Kaczyńskiego nie można posądzić o niewierność w żadnej kwestii, bo też żadnej wiodącej idei w ich politycznym postępowaniu nie ma (pomijając kwestię Smoleńska, ale to jedynie medialny wypełniacz). Mogą oni z dnia na dzień zmienić swoją „frazesologię” o sto osiemdziesiąt stopni i nikt im sprzeniewierzenia się idei nie wytknie. Po trzecie, wreszcie, i najważniejsze, wbrew biadoleniu, że ideologia ma jednostkę za nic, ideologia właśnie powoduje samodzielność jednostki. Kiedy członek organizacji wyznającej ideologię zostanie zapytany przez dziennikarza o opinię w jao, czego można spodziewać się po RN, kiedy już uzyska polityczne ramię, to bez kiejś nowej sprawie, jest żadnych wątpliwości polowanie na czerwone dinozaury, co też jest dla niego głów- w stanie naprędce z kilku podstawowych ponym motorem rosnącego poparcia w społeczeństwie. glądów wydedukować, być na tyle skutecznym, że wyrzekanie się ideologii we- jak należy odnieść się do zjawiska, które w pierwszej szło do stałego repertuaru naszej lokalnej politycznej po- chwili mogło go zaskoczyć. Członek partii pozbawionej prawności. Wszystkie środowiska, które można by po- ideologii może jedynie powtórzyć po „Panu Prezesie” lub wybełkotać kilka ogólników. To właśnie ideologia dejrzewać o wyznawanie jakiejś ideologii, zostały w ten daje wyborcom możliwość, by przy urnie zachować się sposób napiętnowane i z góry wykluczone z „poważnej” wedle zasady stay on the issue, not a person – popieraj debaty. Było to również udziałem narodowców, jeszcze zanim pojawił się pomysł konsolidacji ich w jeden orga- sprawę, nie osobę. W tym sensie rosnące poparcie dla RN może do polskiej polityki wnieść nową, dobrą jakość. nizm. Tymczasem ideologia nie oznacza niczego więcej niż zespół poglądów, z jakimi ktoś się utożsamia, których potrafi lepiej lub gorzej bronić, którym chciałby być wier- Polowanie ny w działaniu; poglądów, które organizują postrzeganie świata w jakichś podstawowych zarysach – wszystkie To, czego można spodziewać się po RN, kiedy już uzywspomniane przestrogi zasadzają się na elementach do ska polityczne ramię, to bez żadnych wątpliwości popodstawowego sensu dopowiedzianych. Czy od tak uję- lowanie na czerwone dinozaury, co też jest dla niego tej ideologii można się uwolnić? Oczywiście nie można. głównym motorem rosnącego poparcia w społeczeńSiła oddziaływania wspomnianych przestróg zasadzała stwie. Pies, jeżeli robi się mu krzywdę, gryzie i nigdy się na tym, że ich głosiciele występowali jako osoby wro- już nie zapomina, kto go kopnął. Nas rozmaite moralgie ideologii jako takiej, nie jakiejś konkretnej. Nie trzeba ne autorytety i rozmaici „starsi i mądrzejsi” przekonydodawać, że wyznawali swoje ideologie – tylko odmienne wali, że musimy swoim oprawcom wybaczyć, zrobić od tych, którym chciano przyczepić łatki. grubą kreskę, żyć dalej i być dumnymi z siebie, że stać Być może jednak otwarte nawiązywanie do ideologii nas na taką wspaniałomyślność, a nagrodą dla nas ma jest atutem RN? Partia polityczna czy jakakolwiek inna być związana z tym duma z samych siebie i że ogólorganizacja posiadająca ideologię różni się diametralnie nie powinniśmy zrozumieć, że to były inne czasy i skood tworów jej pozbawionych, nastawionych na doraź- ro nie wiemy, jak sami byśmy się zachowali, to wypada

li mu tę pozycję. Z kolei rząd dusz, jaki GW sprawowała przez ponad dekadę nad polską inteligencją, można w pełni wytłumaczyć rozmaitymi zaletami jej naczelnego, które to walory zostały skatalogowane przez Rafała Ziemkiewicza w Michnikowszczyznie. Nie wdając się w ustalenia, która gazeta była narodowcom mniej czy bardziej przychylna, trzeba przyznać, że byliśmy ostrzegani przed ideą narodową, zanim zyskała ona widoczną manifestację. Autorytety najgorliwiej przestrzegały nas przed „ideologią”, który to wytrych pełnił w obiegu publicznym dokładnie taką samą funkcję jak „faszysta”. Uzasadnienie tych przestróg było z grubsza popperowskie, choć bardzo mgliste, bliższe aforyzmowi niż argumentowi. Przekonywano nas, że ideologia to zamknięty system, który w swoim praktycznym przełożeniu za nic ma jednostkę, gdy walczy o ziszczenie swej idei. Jest przeciwieństwem podejścia otwartego, przychylnego dyskusji i poszukiwaniu. Jest dogmatem, przeciwieństwem dialogu. Indukowanie takie okazało się

T

20


nam siedzieć cicho, a skoro tego nie rozumiemy, to jesteśmy nieokiełznanymi kulturą chamami i można nas spokojnie wypchnąć poza ramy debaty, która toleruje różne wątpliwości wobec tej narracji, ale tylko w ramach zasadniczej jej akceptacji. Czyli, zdaniem moralniaków, tym różnimy się od wspomnianego kopniętego psa, że skoro do tej pory nie mieliśmy możliwości swojego oprawcy ugryźć, to teraz wypada nam wskoczyć mu na kolana czy raczej położyć się u jego stóp, biorąc pod uwagę dysproporcje, jakie Okrągły Stół czy układy z Magdalenki ustanowiły między nami. Zgoda na powyższe byłaby dla Polaków obrazą, dlatego kibicuję RN w tej sprawie. Miejsce dinozaurów jest w muzeach, nie w parlamentach, sądach, administracji czy mediach. O tym, jak skuteczny jest PSOD (Polski System Ochrony Dinozaurów), świadczą kolejne próby postawienia przed sądem ostatniego namiestnika sowieckiego okupanta. Dziwić może otwartość mediów głównego nurtu na przedstawicieli RN. Być może celem takiego podejścia było ukazanie jego liderów jako chłoptasiów, którzy w zetknięciu ze „starszymi i mądrzejszymi” nie będą mogli wykrztusić słowa (a może po prostu mamy w kraju obiektywne media?). Tymczasem okazało się, że lepiej było zastosować technikę Totschweigen, zamilczeć RN na śmierć. Jego przedstawiciele, mając świadomość siły pierwszego wrażenia, imponują profesjonalizmem. Na każdą rozmowę przychodzą świetnie przygotowani merytorycznie, przytaczają z pełną swobodą liczby i fakty dotyczące omawianej materii, nie wpadają w panikę, kiedy są nazywani faszystami, ale pytają, co rozmówca ma na myśli, na co zwykle odpowiedzi już nie otrzymują (o czym boleśnie przekonała się pewna dziennikarka o pięknych włosach i jej pomocnik w ataku na Krzysztofa Bosaka), w każdej rozmowie z beneficjentami starego układu zdecydowanie wygrywają. To pracuje na ich wizerunek i przekłada się na społeczne poparcie. Brawo, oby tak dalej.

niarze z poprzedniej epoki wiszą przykładnie na najwyższym budynku w Warszawie? Z całą pewnością pierwsze rozwiązanie przysłużyłoby się Polsce znacznie lepiej. Dlatego też, zanim oddam na kogoś głos, chciałbym przede wszystkim wiedzieć, co ma on zamiar zrobić z gospodarką – jego poglądy moralne mogę podzielać lub nie, ale nie będę na tej podstawie stawiał krzyżyka przy urnie wyborczej. Tymczasem o poglądach RN w tej sprawie nie wiadomo niczego, jak wspominałem, jest to mozaika. Co prawda celem RN jest, jak radził Dmowski, w pierwszej kolejności organizacja i uświadamianie Narodu, ale kiedy nadejdzie już moment powołania politycznego przedłużenia ruchu, będzie musiał się on przecież o gospodarce wypowiedzieć – inaczej ryzykowałby zubożenie Narodu, co zniweczyłoby inne jego starania. Swoją drogą, uwolnienie naszej gospodarki z podatkowych i biurokratycznych okowów oraz związany z tym wysyp przedsiębiorców z pewnością bardziej dadzą się we znaki układowi wpływów zakonserwowanemu po Okrągłym ­Stole, niż, jedynie symboliczne już dzisiaj, ukaranie ostatnich włodarzy z moskiewskiego nadania. Gdyby partiom w naszym parlamencie nadać binominalne nazwy, w których pierwszy człon ­oznaczałby przynależność wedle tego, co partia robi lub planuje zrobić z gospodarką, a drugi wedle tego, jaką ma medialną etykietkę, to mielibyśmy: lewicę liberalną, lewicę smoleńską, lewicę czerwoną, lewicę tęczową i lewicę chłopską. Pytanie: po co nam kolejna lewica, tym razem narodowa? W historii mieliśmy już do czynienia z takim rozwiązaniem nieopodal i było to dla nas bolesne. Dlatego: Panowie! Życzę Wam powodzenia, ale mój głos zależy od losu podatków, nie komunistów.

Co poza tym? Zróbmy eksperyment myślowy: które państwo wybralibyśmy, mając do wyboru: a) państwo z wolnym ­rynkiem, ograniczonym do koniecznego minimum zabieraniem obywatelom wolności i pieniędzy (w podatkach), ale z nierozliczonymi ze swej przeszłości starymi komunistami, lub b) państwo socjalne i hojne (stąd też z wysokimi podatkami!), w którym wszyscy zbrod-

Dawid Zimoch Student filozofii na UJ. Interesuje się filozofią, religiami, polityką.

21POLITYKA


Henryk Józewski – wizjoner z Wołynia O Henryku Józewskim mało kto dziś pamięta. Ten polityk w ciągu dziesięciu lat administrowania Wołyniem starał się realizować własną wizję polityki narodowościowej wobec Ukraińców. Była to, jak się okazało, jedyna spójna próba rozwiązania tego problemu w całym okresie międzywojennym, która stała się wzorem dla pozostałych kresowych województw. Za swą antysowiecką postawę był po wojnie represjonowany i, jak wielu innych wybitnych działaczy, został wymazany z pamięci rodaków.

Wołyń wbrew utartym stereotypom nie był próżnią na mapie II RP. Województwo to, po przyłączeniu 16 grudnia 1930 roku powiatu sarneńskiego z województwa poleskiego, należało do największych w Polsce (9,2% terytorium kraju), zajmując powierzchnię 35 754 km². Jednocześnie zarówno graniczny charakter, jak i fakt zdominowania go przez ludność ukraińską (68%) sprawiały, że zajmowało ono strategiczne miejsce w umysłach polityków i wojskowych. Henryk Józewski bez wątpienia nie był czołową postacią życia politycznego II RP. Jak określił go w biografii politycznej Jaan Kęsik, należał on raczej do drugiego garnituru działaczy obozu piłsudczykowskiego, działał za plecami takich liderów jak marszałek Józef Piłsudski, Walery Sławek, Kazimierz Bartel, Edward Rydz-Śmigły czy jeszcze kilku innych. W niczym to jednak nie ujmuje barwności tej postaci i ważkości jego późniejszych dokonań. Postać Józewskiego jest stosunkowo mało znana, dla większości pozostaje on tylko wojewodą kresowym, który przez 10 lat administrowania próbował realizować swój własny, dla niektórych niezrozumiany program. Był jednak tą postacią obozu piłsudczykowskiego, która całe swe życie sprzęgła z polską polityką wschodnią i w zasadzie za to została później skazana na zapomnienie.

22

Urodzony w 1892 r. w Kijowie Józewski już w czasach szkolnych angażował się w działalność niepodległościową. Po wybuchu wojny działał w POW [Polska Organizacja Wojskowa – przyp. red.]. Krótko stał też na czele Biura Wywiadowczego Oddziału II Sztabu Generalnego, gdzie objął kierownictwo wywiadu na Ukrainę i południową Rosję. W trakcie wyprawy kijowskiej dołączył, jako drugi Polak, do składu rządu Symona Petlury, obejmując tekę wiceministra spraw wewnętrznych. Po fiasku całej operacji umożliwił premierowi Petlurze ucieczkę do Paryża. Po 1923 r. odsunął się od spraw politycznych i zamieszkał jako osadnik wojskowy w Narutowiczach koło Wiśniowca (woj. wołyńskie), gdzie zajmował się malarstwem i kulturą.

Przewrót majowy i powrót do polityki Na arenę polityczną Józewski wrócił z chwilą przewrotu majowego w 1926 r., stając się urzędnikiem do zleceń Prezesa Rady Ministrów (PRM). Szybko awansował na członka gabinetu PRM, gdzie odpowiadał za kontakty z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych (MSW) i Ministerstwem Spraw Wojskowych (M.S.Wojsk.), następ-


nie został zastępcą szefa gabinetu PRM. W 1927 r. objął stanowisko szefa gabinetu premiera Józefa Piłsudskiego. W 1928 r. wojewoda Władysław Mech krytykowany za nieudolne przeprowadzenie akcji wyborczej został odwołany. 30 czerwca 1928 z rozkazu Komendanta na teren województwa wołyńskiego oddelegowany został Henryk Józewski. Wkraczał na Wołyń jako samodzielny kreator polityki, którą określa się jako stojącą na gruncie sojuszu z Petlurą z 1920 r.. U podstaw jego programu legło przeświadczenie, iż w przyszłości o losach Polski jako mocarstwa europejskiego ­zadecyduje sytuacja na Kresach Wschodnich. Tym samym optował za tezą o nietrwałości istniejącego układu politycznego w tej części Europy. Toteż w jego dalekosiężnych planach Wołyń miał być bazą wypadową, z ­której sanacja przeprowadziłaby kolejną próbę utworzenia wolnej i niepodległej Ukrainy połączonej z Polską sojuszem obronnym na wzór umowy z 1920 r. Zaczątkiem miało być uświadomienie wołyńskich Ukraińców i wciągnięcie ich w orbitę wpływów polskich – zwłaszcza rządowych. O wyborze Wołynia na teren eksperymentu nie zadecydował przypadek – w przekonaniu Józewskiego Wołyń zachował w najczystszej postaci tradycję współdziałania polsko-ukraińskiego. Swój urząd Józewski obejmował jednak w dość szczególnym momencie. Z jednej strony zaczął narastać konflikt między administracją cywilną a władzami wojskowymi, który to będzie mu następnie towarzyszyć przez cały okres urzędowania. Z drugiej strony już pierwsze wystąpienia wojewody spotkały się z natychmiastową ostrą krytyką ze strony prasy endeckiej, która nie umilkła w latach następnych. Dopiero po wstępnym uporządkowaniu i ustabilizowaniu sytuacji w województwie można było przystąpić do realizacji dalekosiężnych celów. Najważniejszą inicjatywą Henryka Józewskiego był zjazd wojewodów kresowych w Łucku w dniach 2-3 grudnia 1929 roku w tamtejszym Urzędzie Wojewódzkim, gdzie zaprezentował swój program polityczny. Gospodarzem całego spotkania był oczywiście Henryk Józewski. Zaproszeni zostali wojewodowie: wileński – Władysław Raczkiewicz, nowogródzki – Zygmunt Beczkowicz, poleski – Jan Krahelski, wicewojewoda wołyński – Józef Śleszyński, naczelnik Wydziału Wschodniego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – Henryk Suchenek-Suchecki, kurator województwa wołyńskiego – Kazimierz Szelągowski, wizytator Liceum Krzemienieckiego – Julian Poniatowski, a z mniej ważnych osób: ­prezes

Okręgowego Urzędu Ziemskiego – Bohdan Czarnocki, naczelnik Wydziału Bezpieczeństwa – Edward Paciorkowski, naczelnik Wydziału Samorządowego – Joachim Wołoszynowski. Po wygłoszeniu przez Józewskiego referatu otwierającego, który zasadniczo stał się wykładnią jego programu oraz analizą bieżącej sytuacji, na wniosek wojewody wileńskiego Raczkiewicza konferencję przedłużono o dzień kolejny, który miał zostać poświęcony sprecyzowaniu i ujęciu referatu w zasadniczych ­tezach. Posłużyć one miały, jak mówiono, jako trzon ogólnego programu kresowego dla województw wschodnich.

„Eksperyment wołyński” Józewskiego Podstawowym celem, jaki stawiał sobie Józewski, była asymilacja ludności Wołynia. Sam program nie był radykalny: administrację zamierzano usprawnić – co było standardowym postulatem, w planach było też ożywienie instytucji samorządowych i społecznych. Noszono się z zamiarem powołania samorządu wojewódzkiego, czego w warunkach wołyńskich dotąd nie przeprowadzono. Nowością było wciągnięcie Ukraińców do samorządu i stworzenie warunków do zorganizowania się inteligencji ukraińskiej (ale tej z 1920 r.), stworzenie sieci organizacji społecznych mieszanych – polsko-ukraińskich, przekonanie Polaków z Wołynia do idei ­federacyjnej i uzasadnienie konieczności współpracy z odwiecznymi sąsiadami. Odwoływano się przede wszystkim do odrębności obyczajowo-kulturowej Ukraińców w duchu pełnego jej poszanowania. Głównymi politykami popierającymi Józewskiego – oprócz samego marszałka – byli Adam Koc i Walery Sławek. Podstawowym instrumentem, za pomocą którego wojewoda mógł rozpocząć realizację celów „polityki wołyńskiej” był aparat administracyjny i pomoc kolejnych wicewojewodów: Kazimierza GintowdaDziewałtowskiego, a po jego odejściu – Józefa Śleszyńskiego i Mikołaja Godlewskiego. Wykorzystując okazję, jaką były wybory brzeskie w 1930 r., dokonano wstępnej konsolidacji Wołynia, tworząc Wołyński Zjednoczony Obywatelski Komitet Regionalny, który po wyborach utworzył w parlamencie sześcioosobową Wołyńską Grupę Parlamentarną z Ignacym Puławskim na czele. Jednocześnie klęska ugrupowań galicyjskich i wydany przez wojewodę zakaz ich funkcjonowania na swoim terenie doprowadziły do likwidacji opa-

23POLITYKA



sudczyków, których tam nie brakowało. Mając wpływy we wszystkich organizacjach, wojewoda zaproponował utworzenie ciała koordynującego, którym stał się powołany w czerwcu 1930 r. Komitet Porozumiewawczy Polskich Organizacji Społecznych. Komitet, poza szczeblem ogólnym wojewódzkim, nie rozwinął działalności w powiatach, poprzestając na filii w powiecie krzemienieckim. Przyczyn załamania inicjatywy Józewskiego szukać trzeba prawdopodobnie we wzrastającej wśród Polaków niechęci do kolejnych posunięć wojewody. Najważniejszym osiągnięciem Henryka Józewskiego było utworzenie w czerwcu 1931 r. w Łucku Wołyńskiego Zjednoczenia Ukraińskiego (WUO) wchodzącego w skład BBWR. Jednoczył on dawnych działaczy URL, polaków naddnieprzańskich, zwolenników walki z ZSRR i komunizmem. W swej deklaracji założycielskiej uznawali oni prymat władz rządowych polskich, odcinali się od nacjonalistów z Małopolski oraz stali na gruncie porozumienia z 1920 r. Czołowymi działaczami byli Sergiusz Tymoszenko oraz prezes Piotr Pewny, który został ukraińską prawą ręką wojewody. Wydaje się, że WUO było spełnieniem idei programu wołyńskiego. W rzeczywistości ruch ten nie odegrał znaczniejszej roli w politycznym życiu ukraińskim zdominowanym przez Ukraińskie Zjednoczenie Narodowoodstawowym celem, jaki stawiał sobie Józewski, była asymilacja ludności Wo- Demokratyczne i Ukraińłynia. Sam program nie był radykalny: administrację miano usprawnić – co było ską Organizację Wojskową. standardowym postulatem, miano też ożywić instytucje samorządowe i społeczne. Szybko też okazało się, że jest instrumentalnie wyi wpływy rosyjskie, które osłabiły siłę polskiej ekspan- korzystywany przez Józewskiego, będąc jego bezwolsji kulturowej, a doprowadziły do zamykania się ludno- nym narzędziem. Jak sam mówił, WUO miało spełniać rolę wyłącznie sprawnego aparatu ­przygotowanego dla ści w obrębie jednej nacji. Stąd dla Józewskiego polską opanowywania nastrojów wsi wołyńskiej. Wszędzie tam, racją stanu było przełamanie takiego podejścia. Jednak przekonanie polskich ziemian do współpracy z chłop- gdzie poglądy działaczy WUO i Józewskiego były zbieżne, ich współdziałanie układało się znakomicie. Tam jednak, stwem, jakim byli w ich oczach Ukraińcy, było barierą gdzie wojewoda nie widział potrzeby współpracy ukratrudną, jeśli nie niemożliwą do przeskoczenia. Nadzieję pokładano więc w młodzieży wiejskiej – wolnej od obu- ińskich sojuszników, po prostu nie byli oni dopuszczani do działania i musieli się z tym godzić. WUO nie zostastronnych uprzedzeń. Henryk Józewski tchnął energię ło też przyjęte do administracji ani nie mogło zakładać w Związek Młodzieży Wiejskiej (ZMW), który wyrwany swoich szkół. W celu obrony i propagowania swoich idei, z marazmu gwałtownie się rozwinął. Jednym z celów z inicjatywy Józewskiego utworzono w 1932 r. Wołyństowarzyszenia było ulepszanie metod uprawy ziemi, skie Towarzystwo Wydawnicze, gdzie wojewoda umieprzyznając nagrody za wzorowo prowadzone ogrody ścił sprawdzonych współpracowników – Dworakowskieitp., a obok tego zachęcanie do polepszania stosunków między dwoma narodami poprzez organizację amator- go, Śleszyńskiego i Wołoszynowskiego. 1 stycznia 1933 r. skich teatrów i chórów, w których oba języki były uży- zaprzestano wydawania wszystkich istniejących tytuwane przez wszystkich członków niezależnie od na- łów, a ich miejsce zajął tygodnik „Wołyń”, którego najjaśniejszą gwiazdą okazał się publicysta, poeta, prozaik rodowości. We wszystkich organizacjach społecznych ­Józewski zachęcał do współpracy petlurowców i pił- i krytyk literacki w jednym – Józef Łobodowski. nowanej przez nacjonalistów ukraińskich sieci placówek towarzystwa oświatowego „Proświta”, która posiadała na terenie województwa sieć bibliotek i czytelni, gdzie gromadziło się ukraińskie życie polityczne. Na ich miejsce stworzono sieć „Proświtańskich chat” kontrolowaną już przez aparat administracyjny. W „Chatach” można było wypić kawę, poczytać gazetę, posłuchać radia, zagrać w gry, co w warunkach kresowych było nie bez znaczenia. Organizowano przede wszystkim wiejskie zabawy, na których bawili się zarówno Ukraińcy, jak i Polacy. Prowadzono też liczne kursy czy szkolenia. Po ich zakończeniu i wręczeniu dyplomów bardzo często przyjeżdżał sam wojewoda. Józewski starał się pogodzić skłócone strony, widząc w tym zwaśnieniu skutki zaborczej polityki Rosji carskiej, która, owszem, zezwalała na tworzenie się kółek czysto polskich, ukraińskich czy białoruskich, kategorycznie jednak zabraniała takich, w których miałyby współpracować wszystkie trzy narody. Wspólne kontakty miały przełamać urazy i zaowocować eksplozją twórczej pracy dla dobra regionu. Co więcej Józewski nie podzielał zdania większości polityków, wśród których dominowały głosy endeków o sile i atrakcyjności kultury polskiej. Barierą był rodzący się ruch ukraiński

P

25POLITYKA


P

Generalnie „eksperyment worogram wołyński wyrastał żywo rych porównywał do Kaszubów, łyński”, mimo niezbyt radykalnych z idei jagiellońskiej, tradycji zgod- a każdy Ukrainiec jest kandydatem posunięć, był od samego począt- nego współżycia wielu nacji w wie- na zdrajcę stanu. Również coraz ku kontestowany zarówno przez lonarodowościowym państwie, wpi- bardziej krytykowane za uległość wszystkich adwersarzy obozu po- sując się w ogólny program „równo- wobec Józewskiego WUO przestamajowego, jak i niektórych człon- ści praw i obowiązków dla wszystkich wało być silnym punktem oparcia. ków BBWR. Rząd dusz dzierży- obywateli”, jaki oficjalnie obowiązywał Pod gradem krytyki odwołany został Piotr Pewny, a WUO stopnioła tu Narodowa Demokracja, dla w latach 1926–1935. wo ulegała dekompozycji. ­Polityka której każdy najmniejszy pozytywny gest w stronę Ukraińców urastał do rangi zagro- nowego kierownictwa przybrała charakter zdecydożenia spójności państwa. Dla nich Józewski był „graba- wanie bardziej samodzielny i rewindykacyjny. Józewski jako „człowiek Piłsudskiego” nie mógł być w prosty rzem sprawy polskiej na kresach”. Rok 1935 stanowi sposób usunięty, ­toteż jego przeciwnicy – Rydz-Śmidatę przełomową w działalności Henryka Józewskiego na Wołyniu. Po wielu sukcesach eksperymentu, w po- gły, Minister Spraw Wojskowych Tadeusz Kasprzycki oraz Minister Sprawiedliwości Witold Grabowski – połowie dekady rozpoczął sie regres. Początek 1935 r. nie zapowiadał ­nadchodzących zmian. Wojewoda konty- stanowili stopniowo kompromitować politykę wołyńnuował swój długofalowy program, sukcesem zakoń- ską. Józewski zaczął się bronić, czego przejawem był artykuł w „Wołyniu” z kwietnia 1937 r. zatytułowany czyło sie wyrugowanie ukraińskich partii z Małopolski Wschodniej, zlikwidowano zagrożenie ze strony komu- Bez marszałka Piłsudskiego. Tekst ten ostro atakował Stronnictwo Narodowe na Wołyniu i wszystkich przenistów, ograniczano wpływy nacjonalistów, stworzono polityczną ekspozyturę BBWR – WUO. Wszystko w du- ciwników jego polityki. Łucka organizacja SN poczuła chu współpracy dla dobra państwa i ludności ukraiń- się tym tekstem urażona i wytoczyła gazecie proces skiej. W tym czasie polityka wołyńska cieszyła się po- o zniesławienie, który stał się najdziwniejszym proceparciem wielu prominentnych postaci obozu sanacyj- sem prasowym w okresie międzywojennym. W rzeczywistości proces ­tygodnika ze SN okazał się punego: Walerego Sławka, Wacława Jędrzejewicza czy bliczną debatą nad polityką Józewskiego. Padały ostre Stanisława Cara. Przede wszystkim Józewski cieszył się zaufaniem marszałka, co uchroniło go m.in. od pla- ­głosy krytyki zarzucające niszczenie polskich instytunowanej przez Pierackiego jego dymisji w 1933. Prze- cji życia społecznego i polskiego stanu posiadania na łom nastąpił w maju z chwilą śmierci marszałka Pił- Wołyniu. W obronie wojewody stanął Walery Sławek. sudskiego. Jak pisze w swoich pamiętnikach wojewo- ­Wyrok był uniewinniający dla Tygodnika, dla Józewda, na krótko po maju Rydz-Śmigły, dotychczas przy- skiego jednak oznaczał ostateczne podkopanie pozycji i odpływ osób gotowych uczestniczyć w jego polityce. chylnie nastawiony, praktycznie zerwał z nim kontakt. W łonie BBWR, zwłaszcza po podpisaniu układu o nie- Jednocześnie nacisk prowadziło Dowództwo Okręgu Korpusu II w Lublinie i jego szef, gen. Mieczysław Smoagresji z ZSRR, polityka Józewskiego straciła rację bytu. rawiński, który planował rozciągnąć na Wołyń polityZ chwilą przejęcia sterów władzy przez Śmigłego jako kę „umacniania polskości” prowadzoną od 1936 r. na marszałka i GISZ, krytycznie nastawionego do polityki Chełmszczyźnie i w Małopolsce Wschodniej. W skuwołyńskiej, coraz głośniej i śmielej zaczęły odzywać się tek raportu gen. Smorawińskiego do M.S.Wojsk. Tadekręgi wojskowe – zwłaszcza osadnicy wojskowi z lat ­1921-1923. Józewski od początku wysoko ich cenił, ob- usza Kasprzyckiego, w kwietniu 1938 r. Henryk Józewsadzając na stanowiskach wójtów, starostów. Zgro- ski został zdymisjonowany i przeniesiony na stanowimadzeni w Związku Osadników, mimo intencji woje- sko wojewody łódzkiego. wody, okazywali jawną niechęć wobec szeregowych ­pracowników i urzędników pochodzenia ukraińskie- Zmierzch polityki wołyńskiej i powogo, co powodowało z czasem coraz większy rozdźwięk jenne losy wojewody miedzy założeniami wojewody a faktycznymi działaniami w terenie. Najjaskrawszym przykładem było po- Tuż po odwołaniu Józewski zredagował obszerny reparcie dla gen. Januszajtisa, który wystąpił ze ­Związku ferat, w którym wiele miejsca poświęcił wizji przyszłow 1935 r. i zaczął głosić, że na Wołyniu żyją Rusini, któ- ści stosunków narodowościowych na Kresach. Uspra-

26


wiedliwiał też swoje dotychczasowe postępowanie, twierdząc, że pewne minimum tolerancji nie może być przeprowadzone bez wywołania zgubnych dla państwa konsekwencji. Proponował zwiększanie stanu posiadania ukraińskiego w szkolnictwie i w samorządzie. Potrzebę tę uzasadniał dysproporcją w ­porównaniu do stanu posiadania ukraińskiego we wschodniej ­Małopolsce. Stanowczo negatywnie oceniał poczynania swojego następcy Aleksandra Hauke-Nowaka oraz rosnący wpływ na życie polityczne Wołynia wojska, które w ocenie Józewskiego nie znało realiów ­politycznych terenu. Poszczególne momenty tej polityki - pisał - działać będą ze wzrastającą siłą w kierunku powstawania nienawiści do wszystkiego co polskie. Również rozciągnięcie na Wołyń akcji niszczenia cerkwi doprowadzało do walk ludności ukraińskiej w obronie wiary oraz do rosnącej nienawiści do władz i ludności polskiej. Program Józewskiego, mimo iż odnosił się tylko do jednej części kraju, stał się jedynym i najpełniejszym sposobem uregulowania stosunków z Ukraińcami w całym okresie międzywojnia. Wszystkie rządy przed Józewskim nie zdołały skonstruować całościowego programu politycznego w tej sprawie. Oryginalność jego koncepcji polegała niewątpliwie na próbie łączenia polityki asymilacji państwowej z programem federacyjno-prometejskim. Próbując realizować idee porozumienia polsko-ukraińskiego, Józewski przytomnie postanowił odwołać się do tradycji roku 1920 i sojuszu z Petlurą, mimo iż w chwili wprowadzania programu minęło od tych wydarzeń 9 lat. Dla wielu jego antagonistów był to koronny argument na szkodliwość i zacofanie eksperymentu. Trudno jednak byłoby wskazać inne (niż dawnych petlurowców) ukraińskie środowisko, które otwarcie nie negowało polskiej granicy wschodniej, było gotowe na dialog i wspólne ułożenie spraw. Program wołyński wyrastał żywo z idei jagiellońskiej, tradycji zgodnego współżycia wielu nacji w wielonarodowościowym państwie, wpisując się w ogólny program „równości praw i obowiązków dla wszystkich obywateli”, który oficjalnie obowiązywał w latach 1926-1935. W przeciwieństwie jednak do chociażby wojewody lwowskiego Piotra Dunin-Borkowskiego (także zwolennika polityki asymilacji państwowej) czy koncepcji Tadeusza Hołówki i Leona ­Wasilewskiego – polityka Józewskiego charakteryzowała się najbardziej posuniętą ideą integracji. W przeciwieństwie do wyżej wymienionych, wojewoda nigdy nie myślał o jakiejkolwiek autonomii

terytorialnej. Dążył natomiast do jak najpełniejszego zintegrowania społeczeństwa wołyńskiego, co w konsekwencji zjednoczyłoby go z resztą Polski. Stąd na wyjątkową skalę rozbudowywano różnego typu organizacje o charakterze mieszanym. Niestety pełna realizacja propozycji wojewody oznaczałaby niemal całkowitą przebudowę życia społecznego i politycznego Wołynia, a przede wszystkim zmianę charakteru stosunków polsko-ukraińskich, co było chyba niemożliwe. Ponadto najmniejsze nawet gesty w stronę ukraińską odbierane były jako podkopywanie polskości na kresach i osłabianie ludności polskiej. Również i dla własnych kolegów z obozu z chwilą zmiany kierunku polityki po 1935 i przejścia do doktryny „umacniania polskości” wojewoda stawał się zbędny. Ugrupowania ukraińskie różnie przyjęły dymisję Józewskiego, z czasem doceniając jego starania na rzecz porozumienia. Na tle całej plejady polityków okresu ­międzywojnia tylko Józewski skutecznie podniósł kwestie wagi stosunków narodowościowych dla zewnętrznego funkcjonowania państwa, a jego program stał się największą i najbardziej konsekwentną próbą rozwiązania kwestii ukraińskiej w Polsce. Po 1939 r. Henryk Józewski organizował ucieczkę marszałka Rydza-Śmigłego do Rumunii. Sam odmówił wyjazdu wracając na ukochany Wołyń. Po 1945 r. musiał się ukrywać. Aresztowany i poddany drobiazgowemu śledztwu, oskarżany był zarówno o działalność antyradziecką, jak i rzekomą współpracę z hitlerowskimi Niemcami. Wypuszczony na mocy amnestii, zajął się malarstwem oraz pisaniem wspomnień, czego owocem jest monumentalne, liczące przeszło tysiąc stron, trzytomowe dzieło Opowieść o istnieniu, które zaczął spisywać w szpitalu więziennym w Rawiczu w 1957 r. W latach 1982-1983 paryskie „Zeszyty Historyczne” wydały we fragmentach będący częścią pamiętnikarską tom drugi zatytułowany Zamiast pamiętnika. Tom ten wojewoda napisał w 1960 roku. Henryk Józewski zmarł w 1981 roku w wieku 89 lat.

Krzysztof Pawłowski Student Wydziału Historycznego oraz Wydziału Prawa i Administracji UJ. Miłośnik barwnych dziejów międzywojennych oraz ukochanych Kresów Wschodnich II RP.

27POLITYKA


Witaj w Unii, Chorwacjo Osiemnaście lat po zakończeniu wojny w byłej Jugosławii, po przejściu długiej i krętej drogi, 1 lipca 2013 roku Chorwacja przystąpiła do Unii Europejskiej. Od teraz kraj z niemal 4,5 mln mieszkańców stał się częścią europejskiej rodziny. Dla Chorwacji Unia Europejska nie była celem łatwym do osiągnięcia, ale udało się. To symboliczne wydarzenie dla regionu i dobra wiadomość dla Wspólnoty, która ciągle musi udowadniać swoją atrakcyjność. Dla Chorwatów i reszty Europejczyków przyszłość rysuje się w jasnych barwach, ale nie będzie pozbawiona niepewności.

Chorwacja czekała na ten moment od dziesięciu lat, a konkretnie od lutego 2003 r., kiedy to w Atenach premier Ivica Račan oficjalnie zgłosił kandydaturę swojego kraju na członka UE. Wcześniej odbył się szczyt w Zagrzebiu oraz zawarto porozumienie w sprawie stabilizacji i akcesji. Niektórzy mogliby pomyśleć, że na przestrzeni tej dekady mało się zmieniło. Mijał dzień za dniem, a kraj pozostawał wciąż taki sam. Chorwacja jednak sprostała unijnym warunkom, lecz nie było to proste, gdyż Bruksela bez przerwy wymuszała zmiany. Długie negocjacje toczyły się w czasie kryzysu w UE. Aby dołączyć do krajów Wspólnoty, Zagrzeb musiał wdrożyć liczne reformy, które przy okazji sprawiły, że państwo sprawniej funkcjonuje, a obywatelom lepiej się żyje. Teraz można śmiało powiedzieć, iż to już nie ten sam kraj, co jeszcze dziesięć lat temu. Mimo że do całkowitej transformacji państwa chorwackiego wciąż jeszcze daleko, to społeczeństwo dojrzało, kraj lepiej funkcjonuje, liczba spraw sądowych oczekujących na rozstrzygnięcie zmalała, a władza jest bardziej przejrzysta niż na początku pierwszej dekady XXI wieku. Chorwacja zmieniła już wiele, ale będzie musiała kontynuować wysiłki i stale dopasowywać się do nowych wymogów – także po 1 lipca. Jednym z największych plusów procesu akce-

28

syjnego było bez wątpienia wzmocnienie roli obywateli. Dzisiaj Chorwaci już nie zadowalają się tylko uczestnictwem w wyborach, ale walczą o swoje prawa, działając w stowarzyszeniach i inicjatywach obywatelskich, dzięki czemu demokracja bezpośrednia stała się rzeczywistością. Kiedy Słowenia w 2004 r. wkraczała do UE, sąsiednia Chorwacja czyniła dopiero pierwsze kroki w tym kierunku, a celu dało się osiągnąć prawie dekadę później. Tyle czasu potrzebował kraj, by podnieść się z zapaści gospodarczej będącej następstwem przebytej wojny. Przystąpienie Chorwacji do Unii Europejskiej to nagroda za długoletnie starania podejmowane w celu dorównania europejskim standardom.

Co wiemy o Chorwacji? Większości z nas Chorwacja kojarzy się głównie z wakacjami nad Adriatykiem, zwiedzaniem Plitwickich Jezior, amfiteatrem w Puli czy Dubrownikiem. Niektórym jednak stają przed oczami obrazy wojny na Bałkanach. Dla fanów sportu Chorwacja jest jedną z potęg w piłce ręcznej, krajem o silnej reprezentacji w piłce nożnej, która zresztą dała dobry występ w półfinale Mistrzostw Świata w 1998 roku.


Co wiemy o tym bałkańskim kraju? Chorwacja ma powierzchnię nieco ponad 56 000 km2 i – jak wcześniej wspomniano – zamieszkuje ją prawie 4,5 mln mieszkańców. Tutejsza gospodarka bazuje przede wszystkim na usługach oraz, w mniejszym stopniu, na przemyśle lekkim. W okresie letnim znaczącym źródłem przychodów staje się turystyka. Chorwacja jest wielopartyjną republiką parlamentarną z silną pozycją parlamentu, której ustrój warunkuje Konstytucja z 1990 roku (zmodyfikowana w 1999 i 2001 roku). Mimo że wśród Słowian Chorwaci cieszą się najstarszą tradycją państwowości, to Republika Chorwacji jest jednym z najmłodszych państw europejskich, gdyż za samodzielne państwo uznana została przez międzynarodową wspólnotę dopiero 15 stycznia 1992 r.

Młodzi ludzie w większości są pełni entuzjazmu w związku z akcesją Chorwacji do UE. Ci starsi, żyjący w czasach „dawnej Jugosławii”, mówią, że nie chcą być ponownie zdominowani przez siłę zewnętrzną. Bałkany wielokrotnie zmagały się z konfliktami różnego rodzaju. Być może dlatego wcielenie ich kraju do stabilnych struktur politycznych UE młodym Chorwatom wydaje się obietnicą spokoju. Ich pokolenie będzie musiało stawić czoła nie tylko wyzwaniom gospodarczym, ale także stanie przed koniecznością zbudowania pewnego rodzaju pomostu między UE a innymi mieszkańcami Bałkanów. Według chorwackiego dziennika „Novilist” od teraz Chorwacja będzie, wbrew pozorom, o wiele bardziej suwerennym państwem. Dotychczas, aby robić postępy na europejskiej drodze, musiała wykonywać Przyszłość w kolorze nadziei polecenia z Brukseli podporządkowywać się unijnym stolicom. Teraz formalnie posiada już takie same praWstąpienie do Unii Europejskiej to dla Chorwatów wa jak wszystkie pozostałe państwa członkowskie. ważna, historyczna data, choć wiąże się z licznymi Zadaniem chorwackiego rządu stało się ugruntowaobawami, bo dzisiejsza Wspólnota nie jest już po- nie odpowiedniej pozycji we Wspólnocie, która rówstrzegana jako Eldorado, zwłaszcza ze względu na nież dużo może zyskać na rozszerzeniu Unii. Chorkryzys. Chorwackie społeczeństwo wykazuje nie- wacja to bowiem kraj o całkiem nieźle radzącej sojednoznaczny stosunek do członkostwa w UE, gdyż bie gospodarce, którą dodatkowo wzmocniły reformy z jednej strony nie brakuje powodów do entuzjazmu w systemie bankowości, podatkach i na rynku pracy. z racji nowych swobód, z drugiej zaś perspektywy go- Wszystko to doprowadziło do tego, że kraj na tle innych państw byłej Jugoby dołączyć do krajów Wspólnoty, Zagrzeb musiał wdrożyć liczne reformy, sławii wyróżnia się temktóre przy okazji sprawiły, że państwo sprawniej funkcjonuje, a obywatelom pem rozwoju i sukcesalepiej się żyje. Teraz można śmiało powiedzieć, iż to już nie ten sam kraj, co jesz- mi gospodarczymi, co cze dziesięć lat temu. daje mu pozycję lepszą niż np. w przypadku Ruspodarcze napawają sceptycyzmem. Pod wpływem munii czy Bułgarii, w chwili ich przystąpienia do Unii kryzysu gospodarczego Unia Europejska traci pew- w 2007 roku. Sytuacja Chorwacji nie jest jednak idealność siebie. Ale dla kraju, który doświadczył wojen na, wiele do życzenia pozostawia ciągle choćby niedoi autorytarnych rządów członkostwo oznacza przede pracowany i skomplikowany system prawny oraz niewszystkim wejście do Wspólnoty kierującej się po- pewna sytuacja mniejszości. stępowymi wartościami. W mediach pojawia się jednak wiele głosów, że przy Dla wielu młodych Chorwatów otwarcie granic to przyjmowaniu Chorwacji do Wspólnoty Unia kolejny szansa na opuszczenie kraju. Coraz większa ich grupa raz popełniła te same, stare błędy, zamykając oczy na decyduje się na studia zagraniczne. Chorwackie uni- wiele problemów. W niemieckim dzienniku „Frankfurwersytety plasują się na całkiem niezłym poziomie, ale ter Allgemeine Zeitung” czytamy: Tak zwana „Jugosfebrak im dobrych źródeł finansowania. Państwo to już ra” jest jednym wielkim obszarem kryzysowym. Inaczej od kilku lat uczestniczy w programie Erasmus, a więk- niż w krajach postkomunistycznych ­Europy Środkowej szość uniwersytetów, z którymi ma podpisane umo- i Wschodniej, które w latach 90. z własnej inicjatywy wy znajduje się w Hiszpanii, Polsce i na Litwie. Niektó- najpierw poddały się terapii komórkowej, a dopiero porzy studenci decydują się na pozostanie za granicą, ale tem wyruszyły w drogę do Unii Europejskiej, na Bałkaw dłuższej lub krótszej perspektywie planują powrót. nach nadal panuje mentalność samorządu robotnicze-

A

29POLITYKA


go i ślepa ufność w „dobrodziejstwa” gospodarki nadzorowanej przez państwo i w pomoc z Zachodu. Unia okazała się trochę za bardzo pobłażliwa wobec Chorwacji i przyjęła ją do Unii mimo że nie wszystkie warunki udało jej się spełnić, a kraj ten nadal zmaga się z wieloma słabościami.

Z Bałkanów do Europy Republika Chorwacji powoli zmienia swoją sytuację polityczną, gospodarczą, kulturową i prawną. W Unii Europejskiej kraj ten ma szansę rozwinąć potencjał i stać się krajem w pełni europejskim, zachowując swoją niezależność oraz specyfikę narodową. Najistotniejsze w tej chwili jest to, że – przystępując do UE – Chorwacja oddala się od swojego dawnego sąsiedztwa geopolitycznego. Wejście do Wspól-

noty jest powodem do satysfakcji i zachętą do przyszłych zmian. Wystarczy przypomnieć sobie, co działo się na Bałkanach w latach 90. zeszłego stulecia, by uzmysłowić sobie, że Chorwacja, zbliżając się do Unii, dokonała właściwego wyboru. W nocy z 30 czerwca na 1 lipca cały Zagrzeb świętował przystąpienie Chorwacji do Unii Europejskiej. Niektórzy komentatorzy uznają przyjęcie 28. członka za kolejny sukces w historii rozszerzania UE na Wschód. Inni krytykują Wspólnotę za zbytnią pobłażliwość podczas negocjacji. Dla Unii Europejskiej powitanie Chorwacji w swym gronie stanowi powód do dumy. Fakt, że chorwacka flaga zawiśnie w sąsiedztwie flag pozostałych krajów Wspólnoty to dowód na to, iż pomimo narastającego eurosceptycyzmu zainteresowanie Unią Europejską nie słabnie.

Agata Mrowiec Studentka dziennikarstwa, prawa, a od niedawna także latynoamerykanistyki na UJ. Należy do Europejskiego Stowarzyszenia Studentów Prawa oraz Koła Naukowego Studentów Dziennikarstwa UJ. Redaktorka cafebabel.pl, Global Voices oraz portalu stosunkimiedzynarodowe.pl. Stażystka Konsulatu USA w Krakowie. Ukończyła Euromed European Journalism Academy w Paryżu. Interesuje się prawem międzynarodowym i rodzinnym oraz dyplomacją i polityką zagraniczną. Uzależniona od prasy, serwisów informacyjnych oraz kawy. Lubi modę, podróże i język hiszpański.

30



G

Podstawowy dochód narodowy – liber(e)alizm w pełnej krasie?

Przepaść czy nadciągająca prosperity?

33

37

Gdzie zagubił się rozsądek Komisji Europejskiej?

41


G

ospodarka


Podstawowy dochód narodowy – liber(e)alizm w pełnej krasie? Tak redystrybucyjnie, tak utopijnie, wreszcie – tak nie po krakowsku. Idea podstawowego dochodu narodowego, funkcjonującego również jako pojęcie dywidendy narodowej, wynagrodzenia obywatelskiego czy też dochodu gwarantowanego od 150 lat w zdumiewający sposób łączy ludzi, którzy z pozoru nie mają ze sobą nic wspólnego, zdawkowo wspominając utopijnego socjalistę Charlesa Fouriera czy „prawoskrętnego” libertarianina w osobie Charlesa A. Murraya. Płaszczyznę porozumienia znajdują naukowcy, twórcy idei, politycy.

Iluzoryczna pomoc Obecnie około dwóch milionów Polaków korzysta z pomocy społecznej, jednak wliczając do tego grona liczbę członków ich rodzin, ta zbiorowość osiąga poziom 3,7 mln. W 2009 roku ze świadczeń rodzinnych, czyli m.in. zasiłku rodzinnego, opiekuńczego i „becikowego”, skorzystało około 2,3 mln rodzin. Przewidywania ekonomiczne wskazują, iż likwidacja świadczeń zwiększyłaby poziom ubóstwa w Polsce w sposób „względnie nieznaczny”, ponieważ mieszczący się w granicach 1-3%. Liberałowie nie od wczoraj wskazują na nieefektywność i demoralizujący wpływ różnych mechanizmów polityki społecznej państw typu welfarestate. Hans-Hermann Hoppe twierdzi, iż system państwowych ubezpieczeń (…) w zasadniczy sposób podważa instytucję rodziny i osobistej odpowiedzialności. (…) Nagradzane są nieodpowiedzialność, krótkowzroczność, niedbalstwo. Wszystko to rodzi uzasadnione pytanie o istnienie lepszego sposobu wydatkowania tych środków, takiego, który zostałby zaakceptowany zarówno przez oponentów redystrybucjonizmu, jak i przez dominujące środowiska polityczne – znane zresztą z tego, że imperatywem kategorycznym ustanowiły kadencyjną zabawę w Janosika.

34

Dlaczego mamy się dzielić? Prawo własności a podatki Racjonalizacja obligatoryjnej redystrybucji dóbr, czyli de facto pobierania podatków i przekazywania uzyskanych środków jednostkom ich nieposiadającym, jest konieczna w kontekście ograniczania prawa własności, skądinąd – słusznie albo nie – dziś absolutyzowanego. Kwestia ta była podejmowana przez wielu „uczonych w mowie i piśmie” i jest konieczna w kontekście ograniczania prawa własności, skądinąd dziś absolutyzowanego. Jednym z nich był teoretyk liberalizmu, nazwany ongiś „klasycznym ­liberałem i libertarianinem”, John Locke, który przedstawił w Dwóch traktatach o rządzie następującą argumentację redystrybucjonizmu: Przemyślcie, jakie dobra może Ziemia wytworzyć bez pracy człowieka. Jeżeli tę hipotetyczną sumę stworzonych dóbr odejmiecie od wszystkiego, co jest produkowane na kuli ziemskiej, otrzymacie część, którą można określić jako pracę człowieka. Spróbujmy więc odwrócić schemat – co może stworzyć człowiek bez wytworów Ziemi? Nic. Locke rozumie pojęcie społeczności w sposób pozytywny,uznając tezę, że Ziemia dana ludziom przez Boga


C

należy do wszystkich, co – w garzy istnieje lepszy sposób wy- stępująca: uzasadnionym jest zwalgantuicznym skrócie – prowadzi do datkowania środków, który zo- nianie z opodatkowania obywatela postrzegania utrzymywania życia stałby ­zaakceptowany zarówno uzyskującego niskie dochody, które innych jako obowiązku wynikają- przez oponentów redystrybucjoni- rozumiane są jako kwota niezbędna cego z prawa naturalnego. zmu, jak i dominujące środowiska do podtrzymania zdolności do praNależy pokrótce wspomnieć, iż polityczne, które imperatywem ka- cy przez podatnika. Jeżeli dochody Locke to nie jedyny przedstawiciel tegorycznym ustanowiły kadencyj- okazują się niższe od tej sumy, pańliberalizmu, który wyrażał poparcie ną zabawę w Janosika? stwo wypłaca pewien procent różnidla gwarantowanego minimum socy między nimi a ustaloną kwotą. cjalnego. Lista jego zwolenników obejmuje m.in. wspoFriedman zapytany, czy podstawowy dochód namnianego już Friedricha Hayeka (I am in favor of a mini- rodowy stanowi alternatywę dla negatywnego pomum income for every person in the country), ale także Mil- datku, odpowiedział: to żadna alternatywa, to po protona Friedmana oraz Hillela Steinera (An Essay on Rights). stu inna metoda dla implementacji NIT. Amerykański ekonomista uznawał jednak negatywny podatek doCzym jest podstawowy chodowy za mniejsze zło. Był bowiem przekonany, iż dochód narodowy? zarówno dochód gwarantowany, jak i NIT zredukują chęć do podejmowania pracy zarobkowej, lecz ten Dokonując diagnozy problemów obecnego syste- drugi będzie wpływał na gnuśnienie społeczeństwa mu społecznego i uzasadniając go na kanwie teore- w ograniczonym zakresie. tycznej, docieramy do clou rozwiązania, które może pozwolić na osiągnięcie konsensu między „prawą” Konsekwencje ekonomiczne a „lewą” stroną sceny politycznej. Porozumienie gwarantuje podstawowy dochód narodowy, a więc okre- Stosowane przez państwo – gdyż trudno nazwać je ślona kwota oscylująca wokół minimum egzysten- funkcjonującymi – narzędzia polityki społecznej (przecjalnego i pozwalająca na przeżycie. Grant przyzna- jawiające się m.in. armią urzędników czy wzrostem wany jest bezwarunkowo oraz indywidualnie – od cen na regulowanych rynkach) są nie tyle nieefektywbeneficjenta nie wymaga się żadnych określonych ne, lecz związane z systemową niezdolnością władz pu­zachowań ani wcześniej, ani w przyszłości. Wyłącz- blicznych do wprowadzenia ekonomicznie racjonalnych ną podstawę jego otrzymywania stanowi posiada- rozwiązań problemów. Podstawowy dochód narodowy pozwoliłby na zlikwidowanie biurokratycznych przywar, nie obywatelstwa. W myśl licznych definicji służy on w szczególności uznaniowości urzędnika, a polityczograniczaniu ubóstwa i poprawie warunków życia ny spór ograniczony zostałby do okresowej (corocznej) najgorzej sytuowanych grup ludności. dysputy dotyczącej wysokości uniwersalnego grantu. Propozycja noblisty Wydaje się, iż dochód gwarantowany nie powinien wpędzać w spiralę inflacyjną, chociaż. urzeczyZainteresowanie Miltona Friedmana ideą podstawo- wistnienie tej idei może wywoływać presję ­inflacyjną, wego dochodu narodowego miało być rezultatem lek- w szczególności, jeżeli finansowanie go z podatków tury książek brytyjskich ekonomistów flirtujących z tą okaże się niewydajne i bank centralny zechce sterokoncepcją. W swoim dziele Wolny wybór (Free to Chować ilością pieniądza w obrocie. Studium przypadose) przedstawił pomysł negatywnego podatku docho- ku pozwala na pozostanie umiarkowanym optymistą dowego (NIT) jako odpowiedź na problemy stwarza- w tej kwestii. W 2002 r. Namibia wprowadziła dochód ne przez państwo opiekuńcze – korupcję, marnotraw- gwarantowany, ale mimo upływu lat, ich PKB pozostwo publicznych funduszy, nieefektywność w adre- staje niezmienne w stosunku do PKB Republiki Połusowaniu świadczeń, zniechęcanie do poszukiwania dniowej Afryki. Pozwala to stwierdzić, iż dochód gwazatrudnienia. Wszystkie programy tego rodzaju – pisał rantowany nie ma istotnego wpływu na inflację, podFriedman o programach socjalnych – dają niektórym czas gdy poziom życia ustawicznie wzrasta. sposobność decydowania o tym, co jest dobre dla innych. Również eksperymenty studzą krytykę związaną Czym tak właściwie jest NIT? Istota propozycji jest na- z negatywnymi efektami społecznymi. W latach 1968-

35 GOSPODARKA


-1982 rząd USA zlecił wykonanie czterech badań, które miały zgłębić wpływ negatywnego podatku dochodowego na podaż pracy. Pomimo zastosowania ­różnej metodologii ich wyniki pozostały zbieżne i pozwalają na sformułowanie dość jednoznacznych wniosków. W perspektywie rocznej, w przypadku zatrudnienia na pełen etat, żonaci mężczyźni przeznaczali na pracę średnio 2 tygodnie mniej. Żony lub kobiety żyjące samotnie w myśl prognoz zmniejszyłyby swój roczny wymiar pracy o około 3 tygodnie. Takie wyniki uzyskano zakładając, iż dochód gwarantowany zapewnia środki jedynie do przeżycia.

Podstawowy dochód narodowy w praktyce Z perspektywy XXI wieku powszechny grant dla każdego to nie mrzonka – modelowe lub podobne do niego rozwiązania zostały wprowadzone (lub próbowano je wdrożyć) w Brazylii, Namibii czy nawet w Stanach Zjednoczonych (w postaci Alaska Permanent Fund Dividend oraz Family Assistance Plan za kadencji prezydenta Nixona). W Brazylii podstawowy dochód narodowy jest stopniowo wprowadzany od 2005 r., w 2011 r. objął 26% populacji. Adwersarze wskazują na wysoki koszt jego realizacji, co jest jedynie półprawdą. Pochodzące głównie z podatków przychody budżetowe stanowią prawie 36% ichniejszego PKB, podczas gdy jego wprowadzenie w ramach projektu Bolsa Familia ma według prognoz pochłaniać (jedyne) 4% PKB. Należy w tym miej-

posiadających większość w Senacie, czy też modelowe rozwiązanie wdrożone w największym stanie USA. To właśnie na Alasce w 1977 r. powstał specjalny fundusz (Alaska Permanent Fund) utworzony z pieniędzy, które stan uzyskiwał dzięki wydobyciu i sprzedaży ropy naftowej. Wprowadzony pięć lat później podstawowy dochód został poddany analizie przez Scotta Goldsmitha, badacza z Uniwersytetu Alaska. W ocenie Goldsmitha, po ponad ćwierćwieczu funkcjonowania nie można zaobserwować ani spadku podaży pracy, ani obniżenia jakości życia dzięki wprowadzeniu grantu. Ewaluacja programu pozwala jednak sformułować pozytywne oceny: fundusz przyczynił się do wzrostu dochodów najuboższych, mając również stabilizujący wpływ na gospodarkę uzależnioną od koniunktury na surowce naturalne, np. ropę naftową i gaz ziemny.

Perspektywa na przyszłość

Powszechny dochód gwarantowany często jest brany pod rozwagę przez autorów, którzy z rozmaitych powodów uważają, że coraz mniej ludzi znajdować będzie zatrudnienie w nieustannie modernizującej się gospodarce. Przewidują oni, iż osiągnięcie wysokiego poziomu technologicznego związanego z wykorzystaniem maszyn sprawi, że ludzie będą w stanie ­zaspokoić swoje potrzeby konsumpcyjne, nie będąc jednocześnie zmuszonymi lub nawet nie mając możliwości pracować. ­Trudnym do przewidzenia jest, czy ta wizja – choć podobna do XIX-wiecznych obaw o eliminację ludzkiej pracy owszechny dochód gwarantowany często jest brany pod rozwagę przez autorów, przez industrializację którzy z rozmaitych powodów uważają, że coraz mniej ludzi znajdować będzie za- – okaże się prawdzitrudnienie w nieustannie modernizującej się gospodarce. wa. Dochód gwarantowany zmieniłby jedscu przypomnieć o krzywej Richarda Rahna (ekonomi- nak stosunek wielu ludzi do pracy, czasu, konsumpsty), która po części odpowiada na pytanie, ile powin- cji i samego społeczeństwa. Lewica akcentuje także, ny wynosić wydatki państwa. Oczywiście nie istnieje iż wprowadzenie podstawowego dochodu narodowew tym przypadku jedno rozwiązanie, jednak, kiedy rząd go da „kulturowy impuls”, przynosząc uznanie dla akpoza przeznaczaniem środków na ochronę własności tywności pozarynkowych. zaczyna wydawać pieniądze na biurokrację i programy Wprowadzenie uniwersalnego grantu wymaga jedsocjalne, korelacja wzrostu gospodarczego w stosun- nak środków finansowych w postaci podatków i nie ku do wydatków państwa jest negatywna, a więc skut- różni się pod tym względem od innych państwowych kuje mniejszym wzrostem gospodarczym. świadczeń. Powoduje to też obawę – czy w kraju nad W latach 70. XX wieku USA również stały się krzewi- Wisłą można sobie pozwolić na rozdawnictwo pienięcielem idei powszechnego grantu, czy to poprzez prze- dzy na taką skalę? Poziom obciążeń fiskalnych Polawidujący wprowadzenie NIT Family Assistance Plan, ków najlepiej obrazuje efektywna stopa podatkowa, który ostatecznie został odrzucony przez Demokratów czyli stosunek kwoty należnego podatku do wartości

P

36


podstawy opodatkowania. Zgodnie z raportem KPMG z 2012 r. wynosiła ona w Polsce 35,3%, co plasowało ją na 70. pozycji wśród 114 państw. Oczywiście podatek dochodowy to nie wszystko – starając się wyznaczyć rzeczywisty udział należności na rzecz państwa, trzeba również brać pod uwagę inne przymusowe „daniny”, w tym podatki majątkowe i pośrednie. Dlatego też proces wprowadzania dochodu gwaranto-

wanego musi zostać skorelowany z likwidacją świadczeń socjalnych oraz związanych z nimi składek i zaliczek, przyczyniając się do ograniczenia klina podatkowego. Dziś ponad 1/3 polskiego PKB stanowią podatki (Heritage Foundation 2012), podczas gdy koszt objęcia dochodem gwarantowanym szacowany jest na około 4% PKB. Czy zatem idea podstawowego dochodu narodowego to wciąż jednak fantasmagoria?

Piotr Mijal Student IV roku prawa na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, pracuje w Studenckiej Poradni Prawnej UJ w Sekcji Prawa Pracy. Od 2012 r. działa w Instytucie Allerhanda w ramach pionu Allerhand Advocacy. Prelegent podczas konferencji oraz autor artykułów naukowych o tematyce prawnoekonomicznej. Jego zainteresowania akademickie skupiają się wokół prawa podatkowego, antymonopolowego oraz fiskalizmu państwa.

37 GOSPODARKA


Przepaść czy nadciągająca prosperity? W czasach II Rzeczpospolitej polska kolej była klasą samą w sobie, cieszyła się bowiem dobrą sławą. Stanowiła dumę narodową i odnosiła liczne sukcesy. Obecnie boryka się z wieloma problemami i jest gremialnie wyszydzana za przestarzałość, powolność i brak punktualności. Pomimo tej krytycznej oceny zauważalne są jednak liczne zmiany, którym poddawana jest Grupa PKP S.A. pod kierownictwem nowego prezesa. Czy zapewnią one spółce tłuste lata, czy może tylko opóźnią jej ostateczny upadek?

W okresie międzywojennym stanowiła przedmiot dumy narodowej. Służba w niej była zaszczytem, a niejednokrotnie nawet tradycją rodzinną. Punktualna, komfortowa, szczycąca się wielokrotnie nagradzanym na międzynarodowych targach taborem, dysponując szybko rozrastającą się infrastrukturą, sprawnie obsługiwała rosnące rzesze pasażerów oraz wzmacniała potencjał pospiesznie rozbudowywanej armii. Polska kolej, bo o niej mowa, miała wówczas wyrobioną renomę i coraz lepsze perspektywy. Obecnie nie ma już tak dobrej prasy i zwykle jest obiektem narzekań oraz złośliwych komentarzy z uwagi na zaniedbane składy, zdewastowaną infrastrukturę czy częste opóźnienia. Wobec tego warto postawić pytanie o to, czy w nadchodzących latach sytuacja polskiej kolei się poprawi czy pogorszy.

Stan obecny Istnieje szereg rządowych i pozarządowych dokumentów szczegółowo opisujących kondycję sektora kolejowego w Polsce, które świadczą o tym, że gremia odpowiedzialne za jego stan orientują się w trapiących

38

go problemach. Do najważniejszych opracowań należą: Master Plan dla transportu kolejowego w Polsce do 2030 roku (opracowany przez Ministerstwo Infrastruktury w 2008 roku), Kierunki rozwoju konkurencji i ochrony konsumentów na rynkach przewozów kolejowych w Polsce (raport Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta z 2010 roku), Wieloletni Program Inwestycji Kolejowych do 2013 roku z perspektywą do 2015 roku (Ministerstwo Infrastruktury, 2011 rok) czy Biała Księga 2013. Kolej na działania – mapa problemów polskiego kolejnictwa (stworzona z inicjatywy Forum Kolejowego – Railway Business Forum w 2013 roku). Obraz wyłaniający się z treści tych dokumentów nie nastraja pozytywnie. Powodem ogromu są liczne opóźnienia, z którymi boryka się kolej w Polsce (głównie Grupa PKP S.A. oraz PKP Polskie Linie Kolejowe S.A.), zwłaszcza jeśli chodzi o infrastrukturę. Tylko ok. 40% linii kolejowych jest wciąż w dobrym ­stanie (na 20 tys. km), na jedynie 14,5% linii można poruszać się z prędkością w granicach 120-160 km/h, 27% szyn ma ponad 30 lat. Rocznie wymienia się mniej więcej 450 km torów i 260 rozjazdów przy rocznej potrze-


bie wymiany 1470 km oraz 2550 sztuk. Wskazuje się, że, aby skutecznie walczyć z degradacją samej infrastruktury, należy wydawać ok. 7 mld zł rocznie przez kolejną dekadę. Trzeba także pamiętać o potrzebie modernizacji przestarzałego taboru i konieczności spłacania ogromnego zadłużenia. Innym ważnym problemem jest to, że kolej systematycznie traci klientów. Według danych Urzędu Transportu Kolejowego w stosunku do 2012 tegoroczny spadek wyniósł ponad 2 mln pasażerów. Dodatkowo mnogość spółek wchodzących w skład Grupy PKP sprawia, że rosną koszty jej funkcjonowania oraz zarządzania. Nie obywa się również bez licznych nieprawidłowości, które nie dość, iż bulwersują opinię publiczną, to są przedmiotem postępowań prowadzonych przez prokuraturę. Prawo dotyczące realizacji inwestycji nie zapewnia odpowiedniej ich dynamiki. Sejm pracuje nad specustawą, która ma to zmienić, ale kosztem przejrzystości całego systemu prawnego. Same przepisy kolejowe stają się coraz bardziej zagmatwane, utrudniając funkcjonowanie spółek kolejowych (ogół norm zajmuje kilka tysięcy stron). Ta sytuacja jest rezultatem

pasażerskiego TLK relacji Warszawa Wschodnia–Katowice zginęła jedna osoba, 81 zostało rannych, a na skutek obrażeń w szpitalu zmarła 63-letnia kobieta). Pomimo tych pesymistycznych danych, warto jednak przyjrzeć się bliżej szansie, przed którą stoi polska kolej oraz już dokonującym się w niej zmianom.

Perspektywy zmian

W 2012 roku z inicjatywy Sławomira Nowaka, ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej, doszło do zmiany na stanowisku prezesa Grupy PKP S.A. Został nim były współpracownik Leszka Balcerowicza, Jakub Karnowski. To doktor nauk ekonomicznych, który pracował wcześniej m.in. w Narodowym Banku Polskim i w Banku Światowym, a przed objęciem posady był prezesem PKO TFI i zarządzał wartymi 8,5 mld zł aktywami 400 tysięcy klientów. Wraz z nim do spółki przeniosło się wielu ekspertów z branży finansowej (przez oponentów ze strony związków zawodowych pieszczotliwie nazywanych „bankomatami”) i to z doświadczeniem w międzynarodowych firmach konsultingowych (np. Piotr Ciżkowicz czy Jarosław Bator). Ich zadaniem stało skazuje się, że, aby skutecznie walczyć z degradacją samej infrastruktury, należy się uporządkowanie wydawać ok. 7 mld zł rocznie przez kolejną dekadę. oraz poprawa sytuacji spółki. Nowa stratemiędzy innymi częstych nowelizacji ustawy o trans- gia zakłada, że do 2015 roku przychody PKP sięgną porcie kolejowym, które z kolei powodowane są przez 19,5 mld zł przy jednoczesnym zmniejszeniu kosztów zmiany regulacji unijnych. o 1 mld zł, czyli do poziomu 18,4 mld zł. Oznaczałoby to, Nie wolno zapominać, że Komisja Europejska opra- że już za dwa lata Grupa PKP osiągnęłaby zysk w wycowała kolejne rozwiązania prawne mające wprowa- sokości 1 mld zł. Obecne zadłużenie sięga już 4,5 mld zł dzić np. całkowitą liberalizację rynku międzynaro- i stanowi wielkie obciążenie dla bieżącego funkcjonodowych przewozów pasażerskich już od 1 ­stycznia wania spółki. Warto jednak pamiętać, że narastało ono 2019 roku i doprowadzić do wzmocnienia kompe- od początku polskiej transformacji ustrojowej. tencji Europejskiej Agencji Kolejowej. Chodzi o tzw. Efekty wprowadzanych zmian powoli zaczynają być IV pakiet kolejowy, na który złoży się szereg rozpo- widoczne. Do końca 2013 roku PKP spłaci ok. 900 mln zł rządzeń i dyrektyw unijnych. Polski rząd jest scep- długu. Będzie to możliwe dzięki dynamicznej sprzedaży tyczny wobec proponowanych rozwiązań, gdyż oba- nieruchomości oraz udziałów w różnych spółkach nalewia się, że mogą one niekorzystnie wpłynąć na funk- żących do PKP (np. Polskie Koleje Linowe, debiut giełcjonowanie polskiego rynku kolejowego. dowy PKP Cargo). W ciągu trzech lat planuje się również Na polskich torach wciąż dochodzi do wielu niebez- wydać 1,5 mld zł na modernizację dworców kolejowych. piecznych wypadków. Wystarczy przypomnieć dwie Oprócz tego włodarze spółki w 2013 roku chcą sprzedać najtragiczniejsze w skutkach katastrofy: pod Szcze- 50 dworców, często w atrakcyjnych lokalizacjach. Inwekocinami (3 marca 2012 doszło do zderzenia pocią- stują również w Zintegrowane Centra Komunikacyjne gów relacji Przemyśl–Warszawa oraz Warszawa–Kra- (dworzec kolejowy, autobusowy oraz centrum handloków; zginęło 16 osób, 57 zostało rannych) i w Babach we w jednym kompleksie) np. w Poznaniu i Katowicach. (12 sierpnia 2011 roku w wyniku wykolejenia pociągu Centra te mają przynosić spółce przyzwoite zyski.

W

39 GOSPODARKA



PKP realizuje również bardzo szeroko zakrojony program inwestycji zarówno w nowy, jak i starszy tabor. Działanie to niejednokrotnie spotkało się z silną krytyką. Tak było w przypadku zakupu 20 włoskich składów Pendolino ETR 610 od firmy Alstom. Zwraca się uwagę na niezwykle wysokie koszty całego przedsięwzięcia oraz brak odpowiedniego zaplecza infrastrukturalnego (nieprzystosowane tory i trakcja oraz brak wymaganych systemów sterowania ruchem) ­pozwalającego na pełne wykorzystanie możliwości tych pociągów. Będą się poruszać niewiele szybciej do tych produkowanych przez polskich producentów, którzy poczynili w ostatnich latach ogromne postępy i wygrywają przetargi na dostawy składów nawet do Niemiec. PKP daje im jednak szanse na innych polach. Chodzi przede wszystkim o odnowę wagonów należących do spółki (według nowej strategii ich liczba ma w 2015 roku sięgnąć 60% stanu taboru) oraz ogłoszone już przetargi na elektryczne zespoły trakcyjne (składy poruszające się z prędkością do 160 km/h), których docelowo ma być czterdzieści. Modernizacja 68 wagonów poruszających się na trasie Przemyśl–Szczecin jest już w toku (koszt równy 180 mln zł), a 14 sierpnia 2013 roku podpisano umowę na remont kolejnych 115 (najwyższy kontrakt dotyczący modernizacji w historii spółki, opiewający na 323,5 mln zł). Wspomniane inwestycje mają na celu istotne zwiększenie komfortu podróży oraz poprawę reputacji PKP wśród pasażerów. Aby nowoczesny tabor mógł sprawnie funkcjonować, musi poruszać się po torach odpowiedniej jakości. Na tym obszarze również można zaobserwować pozytywne zmiany. W nowej unijnej perspektywie budżetowej Polska wywalczyła 73 mld euro na politykę spójności, dzięki czemu znajdą się środki na modernizację infrastruktury kolejowej. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego szacuje, że kolej otrzyma 8,4 mld euro.

PKP PLK S.A. planuje w najbliższej dekadzie przeznaczyć na inwestycje ponad 30 mld zł w celu realizacji ponad 40 projektów. Dodatkowo spółka rozważa zamknięcie przynajmniej 4 tysięcy km linii kolejowych, by docelowo długość sieci wyniosła 14-15 tysięcy km (na zlecenie zarządcy infrastruktury firma konsultingowa McKinsey opracowała raport w tej sprawie), co wywołuje duże kontrowersje w branży kolejowej. Z tego powodu ostateczny kształt sieci jest nieznany i będzie przedmiotem trudnych negocjacji z władzami lokalnymi oraz pracownikami spółki.

Na kolej warto postawić Sytuacja polskiego sektora kolejowego jeszcze przez wiele lat będzie zmieniać się bardzo dynamicznie. Ogrom problemów powoduje, że władze centralne i lokalne – nie wykluczając zarządów spółek kolejowych – będą musiały włożyć wiele pracy w to, by doprowadzić je do pomyślnego rozwiązania. Mądra polityka wobec kolejnictwa może jednak przyczynić się do przyśpieszenia wzrostu gospodarczego poprzez liczne inwestycje realizowane przy pomocy polskich przedsiębiorstw tworzących nowe miejsca pracy. Sprawna sieć linii kolejowych może pomóc w skutecznej walce z wykluczeniem społecznym mieszkańców uboższych obszarów, którzy będą mieli szansę na dojazd do większych ośrodków handlowych. Korzystnie wpłynie to także na rozwój turystyki. Warto postawić na kolej, gdyż badania pokazują, że sprawna kolej to zdrowsi obywatele. Dzieje się tak dzięki temu, że stanowi ona bezpieczny oraz przyjazny środowisku środek transportu. Jeśli osoby odpowiedzialne za kolej nie zmarnują swojej szansy, być może powrócą czasy jej świetności, gdy zegarki można było regulować zgodnie z rozkładem jazdy pociągów.

Wojciech Pawłuszko Student V roku prawa na WPiA UJ. Członek zwyczajny Towarzystwa Biblioteki Słuchaczów Prawa UJ, wiceprzewodniczący Sekcji Publicznego Prawa Gospodarczego oraz członek Sekcji Prawa Konstytucyjnego tego Towarzystwa. Laureat Stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia naukowe. Stypendysta II edycji „Akademii Energii” organizowanej przez Fundację 2065 im. Lesława A. Pagi.

41 GOSPODARKA


Gdzie zagubił się rozsądek Komisji Europejskiej? Kilka lat temu Komisja Europejska forsowała podejście ekonomiczne do prawa konkurencji, promując równocześnie odchodzenie od podejścia formalnego – mniej elastycznego, o twardej wykładni, nie zawsze odpowiadającego rzeczywistości. Pojawił się kryzys gospodarczy. Czy to właśnie w nim należy upatrywać przyczyn odsuwania się od economic approach, czyli takiego rozumienia prawa konkurencji, które pozwala na możliwie najbardziej adekwatną wykładnię?

Twórcy Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej postawili sobie za cel ustanowienie systemu zapewniającego niezakłóconą konkurencję na wspólnym rynku, którego osiągnięcie wymagało podejmowania przez dłuższy czas wielu działań zorientowanych na realizację spójnej koncepcji ochrony konkurencji. Wspólne reguły tej ochrony, według numeracji pochodzącej z Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE), zawierają się w artykułach 101–109, tworząc spójny katalog przepisów stanowiących podwaliny polityki konkurencji UE. Głównym celem polityki ochrony konkurencji jest dbanie o prawa i interesy konsumentów poprzez zapewnienie im niezakłóconego dostępu do możliwie jak najszerszego wachlarza dóbr i usług w dobrych cenach. Odpowiednia realizacja tych celów przyczynia się również do zrównoważonego rozwoju europejskich przedsiębiorstw, sprzyjając tym samym podniesieniu ich konkurencyjności na zglobalizowanym ­rynku. Szczególne znaczenie polityki konkurencji można dostrzec, spoglądając na działania instytucji regulujących rynek poprzez pryzmat efektywności ekonomicznej. Cele tej strategii są mocno powiązane z celami ekonomicznymi, w istocie rzeczy dążąc ku efektywnej alokacji zasobów oraz zapobieżeniu zbyt wysokiej koncentracji potencjału ekonomicznego.

42

Unijne reguły konkurencji poddawane są współcześnie silnej presji ze strony procesów dostosowawczych i modernizacyjnych, co jest zjawiskiem charakterystycznym dla globalnej gospodarki. Przez lata prowadzenia wspólnej polityki konkurencji w Europie zaobserwowano kilka jej etapów, z czego ostatnim jest decentralizacja stosowania traktatowych reguł konkurencji, a także ich zwiększona ekonomizacja (more economic approach). Współcześnie ocena działań przeciwko konkurencji wymaga stosowania rozwiniętych metod analizy ekonomicznej. Ma ona wykazać przesłanki określonego zachowania przedsiębiorcy lub grupy przedsiębiorców oraz ocenić gospodarcze skutki tego zachowania.

O czym mówimy? Współcześnie wręcz niemożliwym jest, by nie stosować metod analizy ekonomicznej przy rozpatrywaniu spraw z zakresu prawa konkurencji. Stosowanie instrumentów ekonomicznych w tym zakresie określa się mianem more economic approach, more economics based approach bądź też effect based approach. Niestety, pojęcia te są nadal nie do końca jasne – zarówno w przypadku prawa konkurencji Unii Europej-


skiej, jak i prawa polskiego. Starając się je przybliżyć, uznać można, że more economic approach związane jest z wymaganiem, aby częściej stosować metody analizy ekonomicznej – szczególnie metody ilościowe – w praktyce zastosowań prawa konkurencji. Mówi się wówczas o większej ekonomizacji tego prawa. Wymóg ten wydaje się szczególnie słuszny w obliczu szeregu korzyści wynikających z przeznaczenia tych metod. Podstawową cechą more economic approach jest odejście od ściśle formalnoprawnych wniosków form-based approach w stronę indywidualnej analizy poszczególnych przypadków oraz oceny ich następstw, czyli skierowanie się na efekty – effects-based approach. Podejście Komisji Europejskiej do prawa konkurencji, tak popularne kilka lat temu, charakteryzowało się more economic approach. Należy mieć jednak na uwadze, że efektywność, którą niesie ze sobą bezwzględne stosowanie economic approach, nie jest jedynym celem prawa i polityki konkurencji. W specyfice rynku europejskiego, jego rozległości i różnorodności należy odnaleźć element łączący wspomnianą efektywność z celem, jakim jest integracja rynku. Kolejnym problemem jest tzw. niewygodny garnitur prawny, który generuje pytanie o to, jak dostosować analizę ekonomiczną do już istniejącego prawa i funkcjonujących zasad unijnej polityki konkurencji.

Jak usprawnić system ochrony konkurencji? Oczywistym jest, że powinno się stosować instrumenty ekonomiczne. Jednakże należy znaleźć odpowiedź, jak dokonać tego w sposób najbardziej adekwatny względem rynku unijnego – specyficznego i unikalnego w swojej formie. Economic based approach jest relatyw-

nie nowym nurtem w prawie konkurencji Unii Euro­ pejskiej, którego stosowanie jest przez Komisję Europejską obecnie zalecane. Stosowanie analizy ekonomicznej w odniesieniu do tego prawa nie jest jednak w Europie zupełną nowością. Od lat 50. XX wieku niemieckie prawo konkurencji opiera się na ekonomicznych, jasno sformułowanych podstawach teoretycznych. Metody ekonomiczne nie zastąpią powszechnie stosowanych analiz, ale powinny je uzupełniać. Specyficzne koszty ich użycia powinny być porównane z korzyściami wynikającymi z ich zastosowania. Decyzja za lub przeciw zastosowaniu określonych metod ekonomicznych zależy od konkretnego przypadku i zawsze będzie miała charakter normatywny.

Przedmiotem ochrony jest konkurencja, a nie konkurenci. Prawda? Za podsumowanie niech posłuży fragment przemówienia wygłoszonego przez byłą komisarz ds. konkurencji, Neeli Kroes, z którą nie sposób się tutaj nie zgodzić: przedmiotem ochrony jest konkurencja, a nie konkurenci. (…) Ostatecznym celem jest niedopuszczanie do wyrządzania szkody konsumentom. Jestem zwolennikiem agresywnej konkurencji, również ze strony przedsiębiorstw dominujących, w granicach, w jakich jest ona ostatecznie korzystna dla konsumentów. Neelie Kroes pełni obecnie funkcję komisarza ds. agendy cyfrowej. Zasłynęła ostatnio wypowiedzeniem wojny operatorom telekomunikacyjnym sztucznie pompującym ceny połączeń telefonicznych i transferu danych. Za Kroes zawsze szły i nadal idą zmiany. Czy zatem wrażenie, że obecny komisarz Joaquin Almunia nie lubi konfrontacji jest mylne?

Aneta Godynia Absolwentka Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od paru lat z tematyką europejską związana również zawodowo. Aktywnie działa w kilku krakowskich organizacjach pozarządowych. Zaangażowanie społeczne stawia ponad wszystko.

43 GOSPODARKA


Ludobójstwo Hazarów – prawo a rzeczywistość

Osierocić dzieło

50

P

55

Common European Sales Law - krótka charakterystyka

45


P

rawo


Ludobójstwo Hazarów – prawo a rzeczywistość Afganistan jest głównie kojarzony z wieloletnią misją polskich żołnierzy w ramach koalicji NATO, z rządami talibów i z inwazją radziecką. Tymczasem z państwem tym wiąże się szereg tematów rzadko poruszanych na forach międzynarodowych. Jednym z nich jest problematyka ludu Hazarów.

Wielowymiarowy problem, którego ani nie starano się rozwiązać, ani nawet przedyskutować, pozostawia wiele niejasności na polu geopolityki, prawa międzynarodowego i ochrony praw człowieka. Świat, skupiając się na wydarzeniach wojennych i losach rządu afgańskiego, zapomina lub nie chce poruszać innych tematów, zwłaszcza tych zahaczających o międzynarodowe prawo. W mediach nie wspomina się oraz nie analizuje wydarzeń, które są „niewygodne”. Artykuł ma na celu szersze przedstawienie problematyki związanej z grupą Hazarów. Powstaje pytanie, czy wielowiekowe traktowanie tej grupy można określić mianem ludobójstwa. Sprawa ta wiąże się także ściśle z postrzeganiem i interpretowaniem podstawowych zasad publicznego prawa międzynarodowego. Czy Hazarowie posiadają cechy, które byłyby argumentem dla nazwania tego ludu „narodem”, a jeżeli tak, to jak to należy powiązać z prawem narodów do samostanowienia? Jakie są rokowania na przyszłość Hazarów w Afganistanie i państwach ościennych? Aby w pełni zrozumieć, o czym mowa, trzeba przedstawić szerszy kontekst mozaiki etniczno-religijnej w Azji Środkowej. Afganistan jest krajem wieloetnicznym, poszczególne grupy zamieszkujące jego terytorium różnią się wyglądem, obyczajami, używanym językiem, po-

46

ziomem w hierarchii całego społeczeństwa. Szacuje się, że takich ludów jest blisko sześćdziesiąt. Obecnie najbardziej liczne z nich to: Pasztunowie ­(41-42%), Tadżycy (27-38%), Hazarowie (9-10%) i Uzbecy (6-9%). Dominującą religią jest islam wyznawany przez blisko 99% ludności, z której ok. 80% to sunnici, a 20% szyici. Dosyć istotnym faktem jest to, że islam szyicki wyznają głównie Hazarowie, co było zawsze dodatkową okolicznością przemawiającą za wykluczeniem tej grupy. Wielość społeczności rodzi problem, którego dotychczas jeszcze nie udało się rozwiązać – określenie tego, czy wymienione wcześniej grupy ludzi należy traktować jako etniczne, narodowościowe lub ­etniczno-narodowe. Hazarowie posiadają poczucie odrębności w stosunku do innych ludów w Afganistanie, jednak na dzień dzisiejszy najbliżej im do Afgańczyków, co jest spowodowane chęcią bycia przypisanym do konkretnego państwa. Z kolei największa grupa, Pasztuni, często nie identyfikują się z nikim, siebie uważając za jedyną właściwą ludność rdzenną. Grupa Hazarów od zawsze wzbudzała zainteresowanie polskich badaczy. Dla przykładu wymienię tylko Etnologiczną Wyprawę Azjatycką w 1976 r., w ­której brał udział Marek Gawęcki, autor monografii etnologicznej o Afganistanie. Książka ta dostarcza wielu informacji


na temat Hazarów. Jak pisze Gawęcki, z Hazarami wiąże się najwięcej kontrowersji i niejasności. Ich etnogeneza nie jest znana, a historia – do czasów zdominowania przez władzę centralną – niejasna. Przyjął się pogląd, że Hazarowie są potomkami wojowników wojsk Czyngis-chana, którzy wymieszali się z miejscową ludnością. Nie ma jednak wiarygodnych źródeł oraz danych co do przynależności antropologicznej i etnicznej przedmongoloidalnego substratu dzisiejszego Hazaradżatu. Powszechnie negowany jest jakikolwiek genetyczny związek Hazarów z ludami irańskimi, szczególnie zaś z Pasztunami. Takie przekonanie zostało zbudowane na ­gruncie szowinizmu pusztuńskiego oraz rozpowszechnione także przez samych Hazarów mających silne poczucie odrębności wobec innych grup etnicznych. Dotychczasowe badania hazarskiego języka wykazały, że większość słów jest pochodzenia perskiego. Zaledwie 6% z nich ma korzenie mongolskie, co częściowo obala hipotezę, że grupa ta jest powiązana z Mongolią. Liczebność Hazarów często była zaniżana w państwowych statystykach. Miało to na celu polityczne zmarginalizowanie problemów związanych z grupą, która przez setki lat była prześladowana przez pusztuńskich władców za upór stawiany władzy centralnej i spory terytorialne wynikające z różnic interesów pomiędzy osiadłymi rolnikami (Hazarami) a wędrownymi koczownikami (Kuczi – koczownicy pochodzenia pasztuńskiego). Podaje się, że do XIX wieku 67% społeczeństwa stanowili Hazarowie (obecnie jest to 10%). Wielu z nich ubiegło w czasie działań wojennych do Pakistanu i Iranu. Na początku lutego 2013 r. starano się zwrócić uwagę opinii publicznej na problemy Hazarów. Wystosowano list otwarty do przywódców państw i szefów organizacji międzynarodowych. W liście prosi się o przeciwdziałanie aktom ludobójstwa dokonywanym na terytorium Afganistanu i Pakistanu. Inicjatorem stworzenia listu był hazarski poeta i aktywista, Kamran Mir Hazar. Solidarność z nim wykazało wielu noblistów oraz laureatów prestiżowych wyróżnień. Protestujący przeciwko ludobójstwu Hazarów poeci z całego świata chcieli zwrócić uwagę także na niewolnictwo, wykorzystywanie seksualne, dyskryminację i inne zbrodnie dokonywane przeciwko tej grupie. Powstaje pytanie, czy w tym przypadku uprawnione jest mówienie o zbrodni ludobójstwa. Aby bliżej przyjrzeć się temu zagadnieniu, należy sięgnąć do aktów prawa międzynarodowego i doktryny. Ludobójstwo jako wyodrębniony rodzaj zbrodni pojawia się dopiero w rezolucji Zgromadzenia Ogól-

nego Narodów Zjednoczonych nr 96 (I) z 11 grudnia 1946 roku. Dwa lata później powstała Konwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa. Zakaz ludobójstwa otrzymał status normy typu ius cogens (nie może być uchylona, obowiązuje zawsze i wszędzie) oraz obowiązku skutecznego wobec wszystkich podmiotów prawa międzynarodowego (erga omnes). Legalna definicja zbrodni ludobójstwa, ustalona w art. II Konwencji, mówi: W rozumieniu Konwencji niniejszej „ludobójstwem” jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich: a) zabójstwo członków grupy, b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy, c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego, d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy, e) przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy.

Państwa, które ratyfikowały Rzymski Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego z 17 lipca 1998 roku wyrażają zgodę na prowadzenie postępowań przeciwko osobom oskarżonym o najpoważniejsze naruszenia praw człowieka, poddając je jurysdykcji prawa krajowego albo przekazując sprawę do Międzynarodowego Trybunału Konstytucyjnego. Powyższa definicja ludobójstwa dotyczy eksterminacji danej grupy. W tym miejscu należy przytoczyć kilka przykładów traktowania Hazarów w Afganistanie i w sąsiadującym z nim Pakistanie. Dzięki raportom takich organizacji jak MEMRI (The Middle East Media Research Institute) można zapoznać się z prasą świata wschodniego. Od dłuższego czasu mniejszości w Pakistanie są atakowane w różnoraki sposób, a niektóre z tych działań można bezpośrednio odnieść do ludobójstwa. Prasa donosi, że każdego ­miesiąca około 50-60 członków mniejszości hazarskiej ­zostaje zabitych poprzez zastrzelenie lub ginie w atakach bombowych. Od 2008 r. jest obserwowana ­tendencja ­wzrostowa tych wydarzeń. Najczęściej wymienianym miejscem ataków jest Quetta – największe miasto Beludżystanu, krainy, w której od wielu lat dochodzi do prześladowań Hazarów przez Pasztunów. Według autora ra-

47 PRAWO



ciwstawiał się w latach 90. XX wieku atakom talibów, skutecznie broniąc północnych terenów Afganistanu. O ile Tadżycy byli i nadal są uznawani za niemalże równorzędnych partnerów w rządzeniu państwem, o tyle sprzeciw najniższej grupy w hierarchii społecznej rozpamiętuje się od lat. Trzeba pamiętać, że w pusztuńskiej tradycji i w kodeksie, którym się kierują zemsta jest ważna i często nie można w inny sposób zadośćuczynić śmierci najbliższych z rodziny. Kiedy w 1998 r. po zdobyciu miasta Mazar-i-Szarif talibowie dotarli do północnego Afganistanu, pomścili straty, zabijając blisko sześć tysięcy jego mieszkańców – głównie Hazarów. Jak będzie kształtować się przyszłość Hazarów? Grupy pusztuńskie w dalszym ciągu są do nich niechętnie nastawione, a ataki bombowe wciąż się powtarzają. Obecnie wielu Hazarów wstępuje do nowo formowanych jednostek policji i wojska afgańskiego. Z wielu rozmów przeprowadzanych z przedstawicielami lokalnych władz wynikało, że upatrują oni szanse na uzyskanie lepszej pozycji w społeczeństwie „nowego Afganistanu” i pokładają wiele nadziei w koalicji ISAF. Przedstawiciele NATO często faworyzują hazarskie dystrykty, ponieważ charakteryzują się one większym poziomem bezpieczeństwa, a przekazywana Kabulu w wyniku ataku samobójczego zginęło 60 osób. Miało to miejsce pod- pomoc jest wykorzystyczas obchodów święta Aszury (…). To święto jest w Afganistanie obchodzone wana w sposób niebudzący żadnych zastrzegłownie przez sunnickich Hazarów. Widać, że ataki nie są przypadkowe (…). żeń. Hazarowie to ­jedna z grup przejawiających największą dbałość o dobro chodzone głownie przez sunnickich Hazarów. Widać, publiczne i wykazujących maksimum zaangażoważe ataki nie są przypadkowe, a ich ofiary wybiera się nia w rozwój kraju i to nie tylko poprzez pracowiw taki sposób, żeby inne grupy etniczne nie ucierpiały. tość, ale również dzięki szerokiemu dostępowi do W polskiej prasie i telewizji rzadko zwraca się uwagę na etniczne pochodzenie ofiar cywilnych wśród ludno- edukacji. Wyniszczeni latami wojny Hazarowie liczą ści afgańskiej, a ­dzięki tej wiedzy można sobie uzmy- na spokojne życie w kraju, z którym się identyfikują. Niestety, często w rozmowach z przedstawicielami słowić, że ataki często są nakierowane na eliminację konkretnej społeczności. Dodatkowym faktem ukazu- Pasztunów brakowało akceptacji Afganistanu w takiej formie. Grupa ta kieruje się też swoimi racjami, jącym dyskryminowanie Hazarów jest to, że zazwyczaj nieporuszanymi jednak na forum międzynarodonikt nie ponosi karnej odpowiedzialności za ataki, a ich sprawcy nie są nawet ścigani. Więcej o poszczegól- wym. Chodzi głównie o przedzielenie rdzennych tenych atakach i zabójstwach można poczytać na por- rytoriów pusztuńskich linią Duranda. Nierozwiązane problemy generują związany z „plemionami pogratalu poświęconym Hazarom: http://www.hazara.net/ nicza” konflikt „bez końca”. Temat ten jest „niewypersecution/pak-persecution.html. godny”, ponieważ ujawnia polityczną naturę ­jednej Ishaq Mohammadi w swoim artykule o czystkach etnicznych w Afganistanie podaje jeszcze jeden po- z podstawowych zasad prawa międzynarodowewód dyskryminacji Hazarów. Wraz z Tadżykami i Uz- go – prawa narodów do samostanowienia. Na grunbekami tworzyli oni Sojusz Północny, który prze- cie teoretycznym doktryna łatwo radzi sobie z roz-

portu każdy, kto w społeczeństwie pakistańskim nie należy do „właściwych” wyznawców islamu, spotyka się z nieustannymi szykanami i prześladowaniami ze strony nie tylko religijnych grup, ale także funkcjonariuszy państwowych: sędziów, prawników, policjantów i innych osób, które interpretują prawo według własnego uznania, dążąc do stworzenia „czystego” ­narodu islamskiego. Nie możemy tutaj ulec pokusie postrzegania tych wydarzeń jako ­ekspansji złego islamu i, jakże popularnych ostatnio w mediach, islamistów. W moim przekonaniu kontekst religijny prześladowań jest nie tyle głównym zamierzeniem, co środkiem do uzyskania innych celów, o których jednak się nie wspomina. Szykanowania Hazarów mają miejsce od wielu wieków, a ich zamiarem jest ciągłe utrzymywanie władzy i wpływów na terenie ­nieuznawanego oraz nieistniejącego na mapach Pasztunistanu. Kolejnym przykładem działań nakierowanych na eliminację grup ­hazarskich mogą być wydarzenia z grudnia 2011 r. Obrazują one, że ataki ­bombowe nie są przypadkowe i są ściśle powiązane z konkretną grupą. W Kabulu w wyniku ataku samobójczego zginęło 60 osób. Miało to miejsce podczas obchodów święta Aszury, które upamiętnia dzień śmierci wnuka proroka Mahometa. To święto jest w Afganistanie jest ob-

W

49 PRAWO


wiązywaniem takich problemów – dzięki elastyczności pojęcia grupy etnicznej i narodowościowej można nie przypisać danej społeczności cech narodu. Dążeń do własnej suwerenności nie da się już tak łatwo zamaskować, zwłaszcza w sferze praktycznej. Jednak pytanie o niepodległość Pasztunistanu jest tematem na osoby artykuł. Skupiając się na aspektach prawnych pojęcia ludobójstwa, trzeba zauważyć, że jest ono typową zbrodnią opartą na depersonalizacji ofiary, co oznacza, że ofiara nie jest wybrana z powodu indywidualnych cech, ale przez sam fakt bycia członkiem danej społeczności. Należy wykazać, iż czyn został wymierzony przeciwko grupie narodowej, etnicznej, rasowej lub religijnej i miał na celu zniszczenie jej w całości lub części. Ponadto przestępstwo to charakteryzuje się szczególnym zamiarem określanym w doktrynie mianem dolus specialis. Oprócz udowodnienia przesłanek z Konwencji należy wykazać, iż głównym celem był zamiar zniszczenia określonej grupy. Konsekwencją tego wnioskowania jest fakt, iż sprawca nie postrzega ofiary jako

autonomicznej istoty ludzkiej, lecz jako członka prześladowanej społeczności. W świetle historii ataków kierowanych przeciwko Hazarom nie ma wątpliwości, że miały one na celu wyeliminowanie ściśle określonej grupy etnicznej. Powstaje pytanie, czy działania te można uznać za zbrodnię ludobójstwa. Decyzje o tym podjąć mogą poszczególne państwowe parlamenty, rządy, ciała międzynarodowe czy też międzynarodowe sądy i trybunały. Na swój sposób można się doszukiwać tutaj podobieństwa do uznania państwowości nowego tworu na arenie międzynarodowej, mając jednak na uwadze, że w tym drugim przypadku uznanie tworzy fakt, a przy ludobójstwie jedynie go potwierdza. Wydaje się, że skutecznym sposobem rozliczenia wydarzeń w Afganistanie i Pakistanie jest nagłośnienie problemu dyskryminacji oraz eliminowania Hazarów. Bez poruszenia tematu na forum międzynarodowym sprawcy nie będą ścigani ani nie wezmą odpowiedzialności za swoje czyny, a przede wszystkim uprawnione podmioty nie ocenią, czy zachodzi w tym wypadku zbrodnia ludobójstwa.

Katarzyna Mertuszka Magister administracji oraz studentka ostatniego roku prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczestniczka misji Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie z ramienia Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych.

50


Common European Sales Law – krótka charakterystyka Przedstawiony przez Komisję Europejską projekt rozporządzenia Common European Sales Law (dalej: CESL, Instrument Opcjonalny) stanowi pierwszy projekt kodyfikacyjny europejskiego prawa prywatnego, który ma szansę wyjść poza sferę akademickiego dyskursu, odgrywając realną rolę w obrocie prywatnoprawnym (o jego powstaniu przeczytać można w piątym numerze „Magazynu Spectrum” w artykule „Dwudziesty ósmy europejski kodeks cywilny?”). Co w rzeczywistości zawiera ten dokument?

Projekt Common European Sales Law jest ograniczony do materii, które stwarzają istotne problemy w transgranicznych transakcjach, nie obejmując zagadnień, które mogą zostać rozwiązane na szczeblu państw członkowskich. Zakres podmiotowy projektu ograniczony został do stosunków konsumenckich (business to consumer relations, B2C) oraz stosunków profesjonalnych (business to business relations, B2B), w ­których przynajmniej jedna strona jest małym albo średnim przedsiębiorcą (small and medium-sized enterprises, SME). Takie ujęcie nie stoi oczywiście na przeszkodzie, aby postanowienia CESL miały zastosowanie w obrocie powszechnym czy profesjonalnym, gdzie żadna ze stron nie jest ani małym, ani średnim przedsiębiorcą, jednakże decyzja w tej kwestii należy do państw członkowskich (Contracts concluded between private individuals and contracts between traders none of which is an SME are not included). Wejście w życie rozporządzenia Common European Sales Law nie oznacza bynajmniej zastąpienia nim kodeksów cywilnych państw członkowskich Unii Europejskiej. Akty te obowiązywałyby równolegle obok siebie. Można powiedzieć, że CESL stanowiłby dwudziesty ósmy system prawny Unii Europejskiej. Oferent składający ofer-

tę mógłby jednocześnie zaproponować, aby zastosowanie miało Common European Sales Law. Zaakceptowanie przez oblata zastosowania CESL skutkowałoby wyłączeniem zastosowania przepisów krajowego kodeksu cywilnego w zakresie normowanym przez Common European Sales Law. Warto zwrócić uwagę, iż w tym wypadku CESL miałoby zastosowanie wsteczne, do fazy przedkontraktowej, regulując zagadnienia związane z zawarciem umowy czy obowiązkami informacyjnymi. Możliwość zastosowania CESL istniałaby, gdyby przynajmniej państwo jednej strony umowy było ­członkiem UE. Projekt Common European Sales Law składa się z osiemnastu rozdziałów. Warto zwrócić uwagę, że większość postanowień Instrumentu Opcjonalnego ma charakter dyspozytywny, zatem strony mogą zdecydować o uregulowaniu przedmiotu tych postanowień w sposób odmienny. Rozdział 1 statuuje fundamentalne zasady, na których opiera się CESL: zasadę swobody umów, dobrej wiary, obowiązek współdziałania w wykonaniu zobowiązania czy zasadę swobody formy czynności. Zgodnie z art. 10 CESL oświadczenie woli może zostać złożone w każdy sposób odpowiedni do okoliczności mu towarzyszących. Twórcy Instrumentu Opcjonalnego

51 PRAWO


zdecydowali się oprzeć składanie oświadczenia woli na teorii doręczenia, wprowadzając zarazem możliwość zastrzeżenia późniejszego momentu. Oświadczenie woli uważa się więc za złożone w momencie, w którym adresat miał możliwość zapoznania się z jego treścią, chyba że zastrzeżono późniejszą chwilę jego skuteczności (A notice becomes effective when it reaches the addressee, unless it provides for a delayed effect). Oświadczenie woli może zostać wycofane, jeśli oświadczenie je wycofujące dojdzie do adresata przed nim lub równocześnie. Ponadto Common European Sales Law w sposób szczegółowy reguluje obliczanie czasu. Rozdział 2 zawiera najważniejsze informacje przedumowne, jakie powinny zostać udzielone podczas procedury zawierania umowy, osobno dla stosunku konsumenckiego i osobno dla stosunku ­profesjonalnego, przy czym w tym pierwszym wypadku katalog obowiązków jest znacznie szerszy. W przypadku, gdy umowa zawierana jest z konsumentem to na przedsiębiorcy spoczywa ciężar wykazania, iż te informacje zostały dostarczone. Niespełnienie przedmiotowych obowiązkówskutkuje odpowiedzialnością odszkodowawczą strony zobowiązanej do ich dostarczenia za wszelkie szkody, jakie wynikły z naruszenia obowiązków informacyjnych. Rozdział 3 formułuje warunki, jakie muszą zostać spełnione przy zawieraniu umowy. Zostaje ona zawarta, gdy strony osiągnęły porozumienie, któremu towarzyszy wola związania się umową (animus obligandi), a treść porozumienia jest wystarczająca dla zawarcia umowy. Porozumienie może zostać osiągnięte dzięki zaakceptowaniu przez oblata oferty, która może także mieć charakter dorozumiany. Oferta może zostać skierowania do jednej osoby lub grupy osób pod warunkiem, iż jest ona w jakiś sposób wyodrębniona, można ją zindywidualizować. Art. 31 ust. 3 ustanawia domniemanie, iż propozycja zawarcia umowy złożona publicznie nie jest ofertą, chyba że z okoliczności wynika co innego (A proposal made to the public is not an offer, unless the circumstances indicate otherwise). Oświadczenia składane publiczności należy zatem traktować jako invitatio ad oferendum. Art. 32 zawiera oryginalne unormowanie odwołania oferty. Nastąpić to może, według zasady, zanim oblat wysłał oświadczenie o przyjęciu oferty (warto zwrócić w tym miejscu uwagę na oparcie tego postanowienia na teorii wysłania) albo gdy umowa nie ­została jeszcze zawarta. Common European Sales Law używa pojęcia revoke czy revocation zarówno na oznaczenie sy-

52

tuacji, w której oświadczenie dotarło już do oblata, ale umowa nie została jeszcze zawarta (art. 32), jak i wtedy, kiedy oświadczenie w ogóle nie dotarło do adresata (art. 10 ust. 5). Wydaje się, iż należałoby postulować dokonanie terminologicznego zróżnicowania tych sytuacji, co w języku polskim można osiągnąć za pomocą pojęć „wycofanie” i „odwołanie”. W sytuacji, w której oświadczenie nie dotarło jeszcze do adresata, powinno się raczej mówić o jego wycofaniu, natomiast odwołanie dotyczy właśnie sytuacji, gdy adresat (oblat) miał możliwość zapoznania się już z treścią oświadczenia (a zatem jest ono złożone i, mniej lub więcej, wiążące dla podmiotu je składającego). Warto zwrócić uwagę, że tego rodzaju niespójność istnieje także na gruncie obecnie obowiązującego polskiego Kodeksu cywilnego. Art. 61 kc stanowi o „odwołaniu” oświadczenia, chociaż w rzeczywistości bardziej odpowiednie byłoby w tym miejscu określenie „wycofanie”. Ten zbiór przepisów stoi na stanowisku nieodwołalności oferty, co jest charakterystycznym rozwiązaniem germańskim. Wyjątkiem są stosunki pomiędzy przedsiębiorcami, gdzie odwołanie oferty jest możliwe, gdy (podobnie jak w CESL) dotarło do oblata zanim ten wysłał oświadczenie o przyjęciu oferty, chyba że z treści oferty wynikał brak możliwości jej odwołania albo określony w niej był termin jej przyjęcia (art. 662 kc). Możliwość odwołania oferty na gruncie Common European Sales Law inspirowana jest wpływem systemu prawa francuskiego, w którym zasadą jest odwołalność oferty. Podkreślenia ­wymaga, że owa możliwość odwołania podlega ograniczeniom. Wskazanie w ofercie jej nieodwołalności oraz zawarcie w niej terminu na przyjęcie są tożsame z art. 662 kc. Natomiast CESL wprowadza jeszcze trzecią negatywną przesłankę odwołalności w postaci ogólnej klauzuli, mówiącej, że w inny sposób oblat racjonalnie mógł zakładać jej nieodwołalność (it was otherwise reasonable for the offeree to rely on the offer as being irrevocable and the offeree has acted in reliance on the offer). Przyjęcie oferty przez oblata może zostać dokonane w dowolny sposób, byleby wskazywało na zgodę. Milczenia czy bezczynności nie poczytuje się za przyjęcie oferty. Umowa zostaje zawarta, kiedy oświadczenie o przyjęciu dojdzie do oferenta (teoria doręczenia). Oprócz uregulowania, w którym momencie umowa zostaje zawarta, Common European Sales Law określa termin, w jakim przyjęcie oferty może nastąpić. Mimo iż na gruncie CESL odwołanie oferty jest stosunkowo swo-


bodne, tego rodzaju unormowanie sprzyja pewności obrotu, bowiem likwiduje istniejący stan niepewności w kwestii potencjalnego kontraktu. Art. 37 CESL stanowi, iż w przypadku spóźnionego przyjęcia oferty może ono wywołać skutek, jeżeli oferent niezwłocznie poinformuje oblata, iż poczytuje umowę za zawartą. Ciekawie uregulowana została materia zmodyfikowanego przyjęcia oferty. Prima facie wydawałoby się, iż oświadczenie oblata zawierające jakiekolwiek istotne zmiany oznacza odrzucenie oferty, zatem twórcy CESL oparli art. 38 CESL na koncepcji lustrzanego odbicia (mirror image rule). Jednakże Common European Sales Law zawiera enumeratywnie wskazane modyfikacje, które uważa się za istotne zmiany postanowień oferty. Konsekwencją takiego ujęcia zmodyfikowanego przyjęcia oferty jest możliwość przyjęcia jej z wszelkimi innymi zmianami spoza owego zamkniętego katalogu zmian istotnych, toteż de facto zasada lustrzanego odbicia doznaje znacznego osłabienia. Jednakże oferent zawsze może wnieść sprzeciw wobec zmodyfikowanego przyjęcia oferty przez oblata, uniemożliwiając tym samym zawarcie umowy – w tym wypadku zmodyfikowane przyjęcie oferty traktuje się jako jej odrzucenie. Mirror image rule znajduje w pełni zastosowanie, gdy z treści oferty wynika, iż może ona zostać przyjęta jedynie na warunkach wskazanych w ofercie. Common European Sales Law zawiera również unormowania na wypadek konfliktu wzorców umownych (battle of forms). Common European Sales Law w sposób kompleksowy normuje right to withdraw w przypadku umów zawieranych poza lokalem przedsiębiorstwa (off-premises contracts) oraz umów zawieranych na odległość (distance contracts). Konsument posiada prawo odstąpienia od umowy. Zgodnie z art. 46 CESL wykonanie right to withdraw pociąga za sobą automatyczne przekreślenie bytu wszelkich umów dodatkowych, jakie ­zostały zawarte w powiązaniu z umową zawartą na odległość lub poza lokalem przedsiębiorstwa. Przepisy o right to withdraw w przypadku obrotu konsumenckiego mają charakter bezwzględnie obowiązujący. Common European Sales Law zawiera własne przepisy dotyczące wad oświadczenia woli. W rozdziale 5 CESL uregulowano skutki złożenia oświadczenia woli pod wpływem błędu (mistake), podstępu (fraud), groźby (threat) albo wyzysku (unfair exploitation), które CESL rozumie także jako brak świadomości lub swobody podczas składania oświadczenia woli. Zgodnie

z art. 48 CESL możliwość uchylenia się od oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu (w okoliczności faktycznej lub prawnej istniejącej w chwili zawarcia umowy) aktualizuje się, jeśli strona uchylająca się nie zawarłaby umowy, gdyby nie działała pod wpływem błędu lub zawarłaby ją na zupełnie innych warunkach, a druga strona wiedziała o tym lub powinna była wiedzieć, a zarazem spowodowała błąd (także przez zaniedbanie obowiązków informacyjnych) lub też sama nie była w stanie unikną identycznego błędu. Jednakże nie jest dopuszczalne uchylenie się od oświadczenia woli złożonego pod wpływem błędu, jeżeli możliwość jego popełnienia była przewidywalna w chwili, w której oświadczenie zostało złożone. Ciekawie uregulowana została możliwość uchylenia się od złożonego oświadczenia woli w przypadku unfair exploitation, gdyż pod pojęciem CESL rozumie zarówno wadę oświadczenia woli na gruncie obecnego kodeksu cywilnego w postaci braku świadomości lub swobody powzięcia decyzji i wyrażenia woli, jak i wyzysk. Oświadczenie o uchyleniu się od skutków złożonego oświadczenia woli (notice of avoidance) powinno nastąpić w ciągu sześciu miesięcy od wykrycia błędu albo roku w przypadku wykrycia podstępu, groźby lub unfair exploitation. Terminy te mają charakter terminów a tempore scientiae. Warto zwrócić uwagę, że wszystkie wady oświadczenia woli uprawniają do uchylenia się od złożonego pod ich wpływem oświadczenia woli, nie powodując nieważności ex lege. Zgodnie z art. 54 do czasu uchylenia się od oświadczenia woli umowa jest ważna, jednakże złożenie notice of avoidance powoduje nieważność z mocą wsteczną, ex tunc. Rozdział 6 CESL zawiera postanowienia dotyczące interpretacji umowy. Powinna być ona interpretowana według zamiaru, jaki strony miały wobec jej postanowień, nawet gdyby takie znaczenie różniło się od rozumienia powszechnego. Sformułowania użyte w umowie powinny być wykładane na gruncie wszystkich postanowień, w związku z czym Common European Sales Law wskazuje, iż wykładnia systemowa umowy powinna mieć charakter dominujący. Ponadto przy wykładni umowy znaczenie mają m.in. okoliczności jej zawarcia (uwzględniając fazę negocjacji), zachowanie się stron, dotychczasowa praktyka w stosunkach pomiędzy stronami, natura i cel umowy oraz zasada dobrej wiary i uczciwego obrotu (good faith and fair dealing). Art. 64 CESL wprowadza zasadę uwzględniania wykładni korzystniejszej dla konsumenta, chyba, że to on sformu-

53 PRAWO


łował postanowienie, wokół którego powstały wątpliwości. W rzeczywistości więc przepis ten potwierdza jedynie zastosowanie fundamentalnej dla interpretacji prawa prywatnego reguły in dubio contra proferentem. Rozdział 7 CESL wskazuje, jakie elementy składają się na stosunek zobowiązaniowy pomiędzy stronami. Należy w pierwszej kolejności zwrócić uwagę na dosyć szczegółowe zdefiniowanie klauzuli merger clause. W przypadku, gdy dokument obejmujący treść umowy zawiera zastrzeżenie, że obejmuje wszystkie postanowienia umowy (a merger clause), wszelkie wcześniejsze oświadczenia, obietnice czy porozumienia niezawarte w tym dokumencie nie są uważane za część umowy. Jednakże klauzula merger clause nie stoi na przeszkodzie wykorzystaniu tych elementów przy interpretacji umowy, chyba że w expresiss verbis wykluczone zostało zastosowanie okoliczności przy wykładni umowy. W stosunkach konsumeckich merger clause charakteryzuje się asymetrią mocy wiążącej, gdyż nie obejmuje konsumenta. Ponadto w rozdziale tym uregulowana została m. in. umowa na rzecz osoby trzeciej. Rozdział 8 CESL zatytułowany został Unfair contract term. Wydaje się, że najbardziej odpowiednie byłoby przetłumaczenie tego jako niedozwolone postanowienia umowne. Art. 84 CESL zawiera listę postanowień, które zawsze mają charakter niedozwolony ­(contract terms which are always unfair). Wśród nich znaleźć można między innymi postanowienia, które wyłączają odpowiedzialność przedsiębiorcy za śmierć lub uszczerbki na zdrowiu konsumenta, za straty lub szkody spowodowane przez przedsiębiorcę umyślnie albo w wyniku rażącego niedbalstwa; wyłączają lub ograniczają prawo konsumenta do podejmowania działań prawnych, przyznają przedsiębiorcy wyłączne prawo określenia, czy towar (zawartość cyfrowa) jest zgodny z umową albo wyłączne prawo interpretacji postanowień umownych czy takie, które wprowadzają bardziej restryktywne kroki dla odstąpienia od umowy (termination of contract) niż te, które były konieczne dla jej zawarcia. Następny artykuł zawiera natomiast postanowienia, w stosunku do których istnieje domniemanie, że mają charakter niedozwolony. Art. 87 CESL w rozdziale 9 wprowadza definicję naruszenia zobowiązania (non-performance) oraz istotnego naruszenia zobowiązania (fundamental non-performance), rozpoczynając tym samym szereg przepisów statuujących obowiązki stron umowy i środki na wypadek ich naruszenia. Twórcy Common European Sa-

54

les Law zdecydowali się na użycie sformułowania non performance zamiast breach of contract, tradycyjnie używanego na określenie naruszenia umowy. ­Wydaje się, że wytłumaczeniem dla takiego zabiegu terminologicznego może być chęć stworzenia własnej europejskiej siatki pojęciowej, nieobciążonej semantycznie proweniencją common law. Konsekwentnie twórcy CESL zawarli w następnym przepisie definicję „usprawiedliwionego naruszenia zobowiązania” (excused non- performance). Art. 89 CESL określa wpływ zmiany okoliczności na zobowiązanie. Strona powinna wykonać świadczenie zgodnie z treścią zobowiązania nawet w przypadku, gdyby okazało się to bardziej uciążliwe w wyniku zwiększenia się kosztów ­świadczenia albo obniżenia wartości świadczenia wzajemnego. Jednakże w przypadku nadzwyczajnej zmiany okoliczności skutkującej nadmierną uciążliwością (excessively onerous) świadczenia można rozpocząć negocjacje w celu dostosowania stosunku zobowiązaniowego do nowych okoliczności albo ewentualnego jego zakończenia. Jeżeli strony nie osiągną porozumienia w rozsądnym terminie, każda z nich może zwrócić się o rozstrzygnięcie do sądu, który może odpowiednio zmodyfikować treść zobowiązaniowego stosunku prawnego lub orzec o jego zakończeniu. Common European Sales Law, określając uprawnienie sądu do zakończenia stosunku, używa sformułowania terminate. To samo pojęcie użyte zostało jako oznaczenie środka ochrony na wypadek naruszenia zobowiązania (np. w art. 114 lub 134 CESL). Wydaje się, że tego rodzaju pojęcie może nieco wprowadzać w błąd. W przypadku instytucji określanej termination na wypadek naruszenia zobowiązania mamy do czynienia z mechanizmem podobnym do odstąpienia od umowy. W ujęciu konstrukcyjno-dogmatycznym wszystko wskazuje na to, że przy naruszeniu zobowiązania pod pojęciem termination zawarte jest uprawnienie prawo kształtujące. Natomiast termination, o jakim mowa przy nadzwyczajnej zmianie okoliczności, bardziej przypomina konstrukcyjnie rozwiązanie umowy, czy to w wyniku orzeczenia sądu (podobnie jak de lege lata w art. 3571 KC), czy to wskutek zawarcia umowy rozwiązującej. Rozdział 10 i 12 CESL zawierają obowiązki sprzedawcy i kupującego. Common European Sales Law w dosyć szczegółowy sposób reguluje kwestię dostawy towaru (treści cyfrowej) oraz zapłaty przez kupującego. W rozdziale statuującym obowiązki kupującego wskazane zostały ponadto przesłanki zgodności


przedmiotu świadczenia z umową. Jakość, ilość i opis towaru mają być zgodne z parametrami wymaganymi przez umowę, ma być on odpowiednio zapakowany oraz zawierać wszelkie dodatkowe elementy z instrukcją obsługi włącznie. Sprzedawca nie jest odpowiedzialny za brak zgodności towaru z umową, jeśli w czasie jej zawarcia kupujący wiedział lub nie mógł nie wiedzieć o braku zgodności (art. 104 CESL). Rozdział 11 i 13 Common European Sales Law statuują instrumenty na wypadek naruszenia przez kontrahenta zobowiązania. W takim przypadku (non-performance) strona, wobec której naruszenie nastąpiło, może żądać wykonania zobowiązania (w przypadku nabywcy może być to np. naprawa albo wymiana towaru), wstrzymać się ze spełnieniem własnego świadczenia (withholding performance), odstąpić od umowy (terminate the contract), domagać się odszkodowania na zasadach przewidzianych w rozdziale 16. CESL, a kupujący posiada ponadto prawo do obniżenia ceny (reduce the price). Rozdział 14 normuje przejście ryzyka (passing of the risk). Jego warunkiem jest indywidualizacja przedmiotu umowy, która może zostać dokonana poprzez wstępne porozumienie stron, oświadczenie złożone kupującemu czy w jakikolwiek inny sposób. W przypadku stosunków konsumenckich ryzyko utraty lub uszkodzenia towaru przechodzi z chwilą objęcia towaru lub nośnika treści cyfrowej w posiadanie przez ­konsumenta lub osobę działającą w jego imieniu (niebędącą zarazem przewoźnikiem). Natomiast w wypadku obrotu profesjonalnego co do zasady ryzyko przechodzi z chwilą przyjęcia przez kupującego dostawy, jednakże możliwy jest inny moment. Jeżeli na przykład ustalono, że kupujący odbierze towar z siedziby sprzedawcy to ryzyko przechodzi na kupującego w dniu, w którym powinien zjawić się, aby przejąć przedmiot umowy. Rozdział 16 Common European Sales Law statuuje zasady odpowiedzialności odszkodowawczej. Zgodnie z art. 159 CESL wierzyciel może żądać odszkodowania za wszelkie szkody spowodowane naruszeniem zobowiązania przez dłużnika, chyba że naruszenie można usprawiedliwić. Takie ujęcie zawiera domniemanie nieusprawiedliwionego naruszenia, w związku z czym dłużnik, chcąc zwolnić się z odpowiedzialności, musi wykazać, że naruszenie ma charakter usprawiedliwiony. Szkoda obejmuje zarówno straty już ­poniesione, jak i spodziewane. Z art. 163 CESL wynika, że wierzyciel ma obowiązek podjęcia wszelkich działań zmierzających do zredukowania szkody. Sankcją za zaniedba-

nie tego obowiązku jest zmniejszenie zakresu odpowiedzialności dłużnika za szkodę proporcjonalnie do stopnia, w jakim wierzyciel mógł ją zmniejszyć. Ponadto w rozdziale tym zawarte są przepisy przewidujące odsetki za opóźnienie w zapłacie. Rozdział 17 CESL normuje natomiast rozliczenia pomiędzy stronami w przypadku uchylenia się od oświadczenia woli, czego konsekwencją jest nieważność umowy z mocą wsteczną, oraz w przypadku odstapienia (rozwiązania) umowy (termination of contract). Strona powinna zwrócić drugiej stronie to, co od niej otrzymała w wykonaniu świadczenia. Zwrot obejmuje także wszelkie pożytki, zarówno naturalne, jak i prawne. Jak wynika z powyższego krótkiego streszczenia, Common European Sales Law dotyka najbardziej fundamentalnych zagadnień prawa zobowiązań, pomijając jednakże niektóre materie (np. pełnomocnictwo). Zarazem podkreślenia wymaga, że normując dosyć szczegółowo prawo zobowiązań, Instrument Opcjonalny nie porusza problemów z innych dziedzin prawa cywilnego organicznie związanych z prawem umów, np. modelu przeniesienia własności, co zapewne jest zdeterminowane znacznymi rozbieżnościami pomiędzy porządkami prawnymi państw europejskich (w pewnym uproszczeniu: model romański – solo consensu, model germański – dinglicher Vertrag, abstrakcyjna umowa czysto rzeczowa). Niewątpliwie projekt ten należy uznać za ciekawy wkład w rozwój europejskiego ius commune.

Paweł Ochmann Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek redakcji Magazynu Spectrum odpowiedzialny za dział prawo.

55 PRAWO


Osierocić dzieło Ad maiorem Dei gloriam – taką dewizą kierowali się niegdyś twórcy, którzy sztuki nie kreowali ani dla pieniędzy, ani dla sławy, lecz na „chwałę Bożą”. Jeżeli nie z przyczyn religijnych, to z ekonomicznego punktu widzenia oznaczenie swojego utworu imieniem i nazwiskiem (albo przydomkiem) nie miało racji bytu. Dlaczego? Człowiek nie myślał o swojej twórczości globalnie, uznając, że bliska mu społeczność i tak rozpozna autora, a na szeroki kolportaż nie ma co liczyć, bo jak tu „światowo” rozporządzać najczęściej jednym jedynym egzemplarzem?

Nikt wówczas nie przypuszczał, że naukowcy z przyszłych pokoleń będą zachodzili w głowę, kim właściwie jest ten, który dzieło namalował, napisał, wyrzeźbił. Ktoś pomyśli: „To jakieś średniowiecze, to antyk jakiś! Dziś tego nie ma!”. Jak najbardziej proceder trwa, lecz – wykluczając autorów, którzy we współczesnym świecie pragną świadomie zachować anonimowość – w zmienionej formule. Problem braku autora stał się newralgiczny, gdy okazało się, że dzieła osierocone (ang. orphan works) sięgają niebezpiecznego pułapu 40% całości dorobku artystycznego British Library, czego dowodem są tamtejsze statystyki (S. Adams, Statement on the Enterprise and Regulatory Reform Bill). Tak jest na Starym Kontynencie, ale przecież „sieroty” są obecne również w dziedzictwie narodowym zza oceanu, gdzie stanowią, zawierzając informacjom przekazywanym przez Library of Congress, około 84% nagrań muzycznych stworzonych do roku 1968. Wróćmy na rodzimy grunt, ponieważ w Polsce nie jest wcale lepiej, co poświadczają badania nad dziełami osieroconymi Filmoteki Narodowej: Przede wszystkim jednak na zasób Filmoteki składają się nośniki filmów lub materiałów filmowych przekazane do Filmoteki jako egzemplarze obowiązkowe

56

lub pozyskane w inny sposób, do których Filmotece nie przysługują na jakiejkolwiek podstawie prawnej autorskie prawa majątkowe. Przykładem takich utworów audiowizualnych są polskie filmy przedwojenne, w tym także wyprodukowane w języku jidysz, materiały filmowe z okresu II wojny światowej oraz wiele innych utworów. Ta część zasobu ma w wielu przypadkach charakter tzw. „dzieł osieroconych”, których twórcy lub inni uprawnieni są niemożliwi do zidentyfikowania lub nie jest znany ich los ani ewentualni spadkobiercy. (cytat za: Filmoteka Narodowa, http:// www.fn.org.pl/page/index.php?str=401)

Końcowa fraza wiele innych utworów nie pozostawia złudzeń w kwestii skali problemu, warto bowiem podkreślić, że katalog dzieł osieroconych Filmoteki Narodowej jest wciąż otwarty. Utwory, o których mowa, pochodzą z lat 1920-1939, sprawa dotyczy więc tych najbardziej interesujących m.in. dla badaczy międzywojnia. Cios wymierzony polskiej, szeroko rozumianej, kulturze wkrótce odeprze nowy porządek prawny, który da szansę skorzystania z dziedzictwa skrywanego przez zakurzone archiwa. Prawo, asekurując


się potrzebami kulturalnymi, tworzy perspektywę dla naukowców pragnących uszczknąć coś z „osieroconego” dorobku twórczego, by nie mówić już o tajemnicach, które mogą (choć nie muszą) kryć te zbiory. W 2007 roku Unia Europejska, zebrawszy dane na temat utworów osieroconych w państwach członkowskich, przystąpiła do formułowania dyrektywy, która miałaby regulować prawne aspekty użytkowania tychże dzieł. Również polskie instytucje zostały poproszone przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego o opinie na temat proponowanego kształtu dyspozycji. W końcu dokument powstał – 25 października 2012 roku Parlament Europejski i Rada przyjęły ostateczną wersję Dyrektywy w sprawie niektórych dozwolonych sposobów korzystania z utworów osieroconych (dalej: Dyrektywa). Zanim sformułowano treść Dyrektywy, wielu prawników oraz pracowników naukowych podejmowało próby samodzielnego zdefiniowana pojęcia dzieła osieroconego. Wszystkie brzmiały bardzo porównywalnie: [Dzieła osierocone to] utwory, wobec których nie można ustalić (lub jest to bardzo utrudnione) podmiotu autorskich praw majątkowych (twórcy lub jego następcy prawnego) ani podmiotu praw osobistych (twórcy lub osoby upoważnionej do wykonywania tych praw). (Defincja za: S. Stanisławska-Kloc, Utwory osierocone, [w:] „Zeszyty Naukowe UJ PIPWI 2007”, Kraków 2007)

lub Orphan works present such a special circumstance. Occasionally, it is impossible to identify, locate and/or contact the legitimate holder of the relevant rights (copyright owner) when the intended use requires obtaining permission to use his/her work. (Definicja za: International Federation of Library Associations: H.P. Spruijt, C. Lux, IFLA/IPA Joint Statement on Orphan Works, 2007)

Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady w sprawie niektórych dozwolonych sposobów korzystania z utworów osieroconych ujednoliciła termin w artykule 2, zaznaczając jednocześnie, jakich utworów za „osierocone” uznawać nie należy: 1. Utwór lub fonogram uznaje się za utwór osierocony, jeżeli żaden z podmiotów uprawnionych do niego nie

jest znany lub, nawet jeżeli chociaż jeden z nich jest znany, żaden nie został odnaleziony pomimo starannego poszukiwania podmiotów uprawnionych, przeprowadzonego i zarejestrowanego zgodnie z art. 3. (…) 5. Niniejsza dyrektywa pozostaje bez uszczerbku dla przepisów krajowych dotyczących utworów anonimowych lub powstałych pod pseudonimem.

Instrukcja Parlamentu i Rady za staranne poszukiwanie podmiotów uprawnionych uznaje sprawdzenie informacji w źródłach odpowiednich dla poszczególnych kategorii utworów oraz innych przedmiotów objętych ochroną (art. 3), zaznaczając, że państwa członkowskie powinny rejestrować wyniki rozeznania. Istotność tego postanowienia dochodzi do głosu, gdyby jednak okazało się, że podmiot praw autorskich istnieje i pragnie ich dochodzić. Efekty poszukiwań należy rejestrować w bazie danych Urzędu Harmonizacji ­Rynku Wewnętrznego, centralnym instrumencie analizującym proces uznawania utworu za „dzieło osierocone”. Niemniej uznaję, iż najbardziej płodnym w skutki jest art. 6 – „Dozwolone sposoby korzystania z utworów osieroconych”, który reguluje sposób eksploatacji tych dzieł przez biblioteki publiczne, placówki oświatowe, muzea, archiwa, instytucje odpowiedzialne za dziedzictwo filmowe i dźwiękowe oraz nadawców publicznych. Oto wymienione tutaj podmioty mogą: 1) publicznie udostępniać utwór osierocony (w zgodzie z art. 3 dyrektywy 2001/29/WE), 2) dokonywać czynności zwielokrotniania utworu ­osieroconego (według wskazań art. 2 dyrektywy ­­2001/29/WE) do celów digitalizacji, udostępniania, indeksowania, katalogowania, ochrony i odnawiania. Dyrektywa akcentuje, że użytkowanie dzieła osieroconego przez wymienione instytucje należy ograniczyć jedynie dla osiągnięcia celów związanych z (…) zadaniami leżącymi w interesie publicznym. Czy jest to, tak lubiane przez środowisko prawnicze, enigmatyczne sformułowanie, którego elastyczność będzie co rusz wykorzystywana? Jednak nie, zadania zostały sprecyzowane. Chronienie, odnawianie, udostępnianie do celów kulturalnych i edukacyjnych – tym właśnie jest interes publiczny. I, choć nie wszyscy się z tym zgodzą, są to cele istotne dla ochrony dziedzictwa kulturowego, to niemal spoiwo, które łączy „kulturę” z „prawem”. Pierwotny projekt Dyrektywy nie zakładał żadnych korzyści materialnych, które instytucje mogłyby uzy-

57 PRAWO



skiwać w zamian za udostępnianie dzieł osieroconych. Wersja ostateczna zawiera jednak zapis, wciąż w ramach artykułu 6, mówiący, że: Organizacje te [biblioteki publiczne, placówki oświatowe, muzea, archiwa, instytucje odpowiedzialne za dziedzictwo filmowe i dźwiękowe, nadawcy publiczni – przyp. aut.] mogą uzyskiwać dochody w ramach takiego korzystania, przeznaczone wyłącznie na pokrycie kosztów digitalizacji i publicznego udostępniania utworów osieroconych. Biorąc pod

uwagę liczebność dzieł, można przypuszczać, że koszty digitalizacji będą zatrważająco wysokie, choć rezultat z całą pewnością będzie wart zachodu. Dyrektywę stosuje się do dzieł, które są chronione przepisami prawa autorskiego państw członkowskich w dniu 29 października 2014 r. lub po tej dacie, więc kwestia orphan works jest jak najbardziej aktualna.

Dyrektywa Parlamentu Europejskiego w sprawie niektórych dozwolonych sposobów korzystania z utworów osieroconych nie jest jedynym przyczółkiem dla rozwiązania kwestii tego typu dzieł. Za problem wysokiej rangi uznały je już wcześniej Projekt ARROW i ARROW Plus. Accessible Registries of Rights Information and ­Orphan Works Towards Europeana to projekt towarzyszący permanentnemu pomnażaniu zasobów Europejskiej Biblioteki Cyfrowej zwanej w skrócie Europeaną. Za główny cel ARROW Plus stawia sobie stworzenie bazy informacji na temat zarządzania prawami autorskimi, co czyni od kwietnia 2011 roku (wcześniej, w latach 2005-2011, trwał pierwszy etap projektu). Na stronie internetowej Stowarzyszenia Autorów i Wydawców „Polska Książka”, organizacji prężnie działającej w tej sprawie na rynku polskim, czytamy:

których został wyczerpany nakład), która ma szansę zostać centrum zarządzania wszystkimi informacjami o prawach autorskich. Twórcy ARROW nie mają wątpliwości, że będzie to zalążek usprawnienia przepływu informacji, a także rozwoju biznesowej interoperacyjności – współpracy podmiotów prywatnych z publicznymi. Zagadnienie dzieł osieroconych jest nie do zamknięcia w kilku stronach artykułu, ponieważ temat ten jest niemalże niewyczerpalny. Należy jednak powstrzymać pesymizm – stosunkowo młoda Dyrektywa oraz projekty podejmowane przez inne instytucje zajmujące się dziedzictwem narodowym dają możliwość zminimalizowania liczby „artystycznych sierot”. Wśród nich mogą kryć się dzieła bezcenne, podstawy przyszłych opracowań, materiały od lat poszukiwane przez naukowców. Mogą to być również zwykłe pamiątki, których historię zna tylko garstka osób, co nie znaczy, że wartość sentymentalna nie jest warta upublicznienia. Potrzeba jednak woli tak wydawców, jak i prywatnych posiadaczy tego typu utworów, aby sztuka nie zalegała na półkach czy w ciemnych piwnicach, skoro prawo chyli ku niej czoło. Bardzo trafne zdają się słowa polskiej członkini Parlamentu Europejskiego, Lidii Geringer de Oedenberg, uczestniczącej w rozmowach w sprawie przyjęcia dyrektywy o dziełach osieroconych, która spostrzegła, że zaistniała szansa na wyciągnięcie ukrytych skarbów ze schowka.

Wyzwanie, jakie niosą z sobą dzieła osierocone, nakłady wyczerpane, zezwolenia względem materiału chronionego i współdziałanie pomiędzy kolekcjami publicznymi i prywatnymi, może być przezwyciężone tylko poprzez stworzenie obejmującej informację o prawach infrastruktury, którą zapewni projekt ­ARROW, zmierzający ku stworzeniu biblioteki cyfrowej o charakterze włączającym. (Cytat za: www.polskaksiazka.pl)

Powstanie w ten sposób europejska baza dzieł osieroconych (wraz z rejestrem zezwoleń dla utworów, dla

Paulina Ząbkowska Licencjat edytorstwa UJ, studentka zarządzania własnością intelektualną UJ. Współpracuje z Magazynem Spectrum od początku jego istnienia. Fanka „Star Treka” i „Obcego”. Interesuje się prawem autorskim w Internecie.

59 PRAWO


S 61

Europejska polityka hidżabu

Społeczeństwo obywatelskie wobec zmian klimatycznych

65

Marsze we wszystkich kolorach

68


S

POŁECZEŃSTWO


Marsze we wszystkich kolorach 15 września 2013 roku kilkaset osób przeszło w milczeniu spod Barbakanu na ulicę Grodzką. Rodzina, przyjaciele i znajomi zamordowanego Dawida, studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, protestowali przeciwko bezsensownej śmierci 23-latka ugodzonego nożem przez pijanego bandytę. Milczący marsz okrytych bielą ludzi, tak bezradnych wobec szerzącej się przemocy, miał zwrócić uwagę władz Krakowa na to, że jego mieszkańcy nie czują się bezpieczni. Kraków stał się miastem nożowników. Śmierć zadana tym narzędziem była do niedawna kojarzona z pseudokibicami, teraz może to spotkać zupełnie przypadkowe osoby. Dawid wracał z przyjaciółmi z klubu na ul. Grodzkiej, gdzie świętował swoje 23. urodziny.

Uczestnicy białego marszu poza białymi różami, zniczami i świecami nieśli również transparent z napisem: Chcemy czuć się bezpiecznie. Nic dziwnego – w ostatnim roku doszło do wielu morderstw i napaści na terenie stołeczno-królewskiego miasta Krakowa. W marcu od licznych ciosów nożem zmarł raper Papug. Dwa miesiące później maczetami zamordowano ­26-latka w Prokocimiu, a na Kurdwanowie 19-latek omal nie stracił ręki w brutalnym ataku nożami. W czerwcu zaatakowano 20-letniego mężczyznę spacerującego z ciężarną dziewczyną, a w ostatnich dniach sierpnia, w nocnym klubie Moulin Rouge na ul. Pilotów, człowiek został śmiertelnie raniony nożem. Po takich dramatycznych wydarzeniach często organizowane są czarne marsze. Tak było m.in. w Pile, gdzie 14 września 2009 r., po tragicznej śmierci skatowanego przez grupę młodzieży Krzysztofa, setki ludzi kroczyły ulicami miasta, protestując przeciwko przemocy. W Ostrowcu Świętokrzyskim marsz w takich samych barwach przeszedł po śmierci pobitego ­19-letniego Michała. W Kamiennej Górze ­zorganizowano milczący protest przeciwko przemocy wobec dzieci – tutaj uczczono pamięć 3,5-letnie-

62

go Bartka, skatowanego przez własną matkę i jej konkubenta. Powodów marszy jest wiele, ale mają one wspólną ­cechę ­– kroczą tam nieformalne grupy ludzi, którzy poprzez demonstrację chcą wyrazić sprzeciw wobec zachowań uważanych przez nich za negatywne. Zdarzenia te dzieją się w określonym kontekście, występują po tragicznych wydarzeniach. Głoszą hasła i postulaty zawierające kluczowe słowa, o których mówi Clauss Offe: „NIE”, „STOP”, „KONIEC”. Marsze białe, czarne, a także w innych barwach są przykładem działań nowych ruchów społecznych, na które już w latach siedemdziesiątych zwrócił uwagę wybitny socjolog, Clauss Offe. Jak się tworzą? Niezinstytucjonalizowane grupy społeczno-ekonomiczne zaczynają swą batalię od wyrażenia niezgody na zastaną rzeczywistość. Mają wspólny cel, którym stają się takie zagadnienia jak zachowanie pokoju, środowiska naturalnego, prawa jednostki i niewyalienowane formy pracy (Claus Offe, Nowe ruchy społeczne: przekraczanie granic polityki instytucjonalnej). Wartości, jakie towarzyszą nowym ruchom społecznym, skupiają się przede wszystkim na autonomii jednostki i jej tożsamości. Bardzo ważną cechą, którą podkreśla Claus Offe,


okazała się skuteczna. 15 maja 1977 roku we mszy żałobnej w intencji Pyjasa w kościele oo. Dominikanów wzięło udział ok. 2,5 tys. osób. Po nabożeństwie uczestnicy wzięli udział w Czarnym Marszu, który dotarł na ulicę Szewską 7, czyli w miejsce śmierci studenta polonistyki. Wieczorem ten wielotysięczny pochód przedarł się przez milicyjne kordony i z ulicy Szewskiej przeszedł na wzgórze wawelskie. Dla krakowian śmierć młodego mężczyzny była wstrząsem, dla studentów i jego przyjaciół – impulsem do protestu przeciwko brutalnym działaniom władz i, w konsekwencji, stworzenia Studenckiego Komitetu Solidarności. Bez wątpienia najgłośniejszym i najliczniejszym marszem (i równocześnie dobrym przykładem spontanicznego ruchu społecznego) były białe marsze, które w wielu miastach zorganizowano po śmierci papieża Jana Pawła II. Ludzie o różnych światopoglądach, grupy niejednokrotnie ze sobą skłócone (np. kibice klubów sportowych – Wisły i Cracovii), dzieci, studenci, osoby starsze, wierni różnych narodowości przeszli ulicami, aby ukazać ból po śmierci autorytetu milionów osób. W Krakowie tłum przeszedł z Rynku Głównego na Błonia, zatrzymując się pod oknem krakowskiej Kurii, a o 21.37 (godzina śmierci papieża) zapalono świece i około miliona osób uczciło ciszą zmarłego Wielkiego Polaka. Ten marsz owodów marszy jest wiele, ale mają one wspólną cechę ­– kroczą tam nieformalne był znaczący, dlatego grupy ludzi, którzy poprzez demonstrację chcą wyrazić sprzeciw wobec zachowań że potrafił zjednoczyć różne środowiska. To uważanych przez nich za negatywne. także przykład nowego ruchu społecznego, w którym, w rozumieniu Offegłównym celem marszu pojawiła się idea poboczna, a mianowicie zwrócenie uwagi na problem braku po- go, wiele osób staje się zbiorowym aktorem, zwołuje się spontanicznie, aby wspólnie demonstrować emoczucia bezpieczeństwa w Krakowie, gdzie ostatnimi cje. Marsze po śmierci Jana Pawła II były akcją podejczasy dochodzi do wielu morderstw z użyciem noży mowaną przez miliony ludzi: ochotników, wolontariuoraz, co gorsza, maczet. Pierwszym tak znaczącym protestem we współcze- szy i uczestników, którzy raz tylko, nieformalnie, zjednoczyli się z okazji pochodu. snej historii Polski był Czarny Marsz, który przeszedł Marsze i protesty mają nie tylko biało-czarne barulicami Krakowa po brutalnym zamordowaniu studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, Stanisława Pyja- wy. W 2013 roku w Krakowie odbył się kolejny już marsz tolerancji zorganizowany przez gejów, ­lesbijki sa, w maju 1977 roku. Początkowo za powód śmierci Pyjasa podawano upadek ze schodów w wyniku upo- oraz osoby ich popierające. Z tęczowymi wstążkami uczestnicy przeszli z Placu Wolnica na Rynek Główjenia alkoholowego (2,6 promila we krwi). Jednak jego przyjaciele od początku wiedzieli, że został on brutal- ny. Domagali się równych praw dla par homoseksunie pobity przez Służby Bezpieczeństwa. Postano- alnych, np. możliwości uzyskania wspólnych kredytów czy wspólnego odliczania podatku. Nie obyło się, oczywili zbojkotować Juwenalia, które miały się rozpocząć wiście, bez kontrmanifestacji. W przeciwnym kierunku, 13 maja 1977 r. Po całym mieście rozklejali plakaty oraz klepsydry. Zatrzymywali ludzi, wręczali ulotki, opowia- z Rynku Głównego w stronę Placu Wolnica, wyruszył marsz w „obronie wartości rodzinnych” organizowadali, co się stało. Ta forma przekazywania ­informacji jest sposób prowadzenia kampanii społecznych przez te zbiorowości. Nie mają one wewnętrznej organizacji, są nieformalne, działają spontanicznie. Gdy zaczynają się formalizować (np. przez możliwość nabycia członkostwa), przestają być uznawane za ruchy społeczne. Nowe zrzeszenia możemy dostrzec dzięki różnego rodzaju demonstracjom, marszom, paradom, protestom. W obecnych czasach jedną z najefektywniejszych platform działalności tych ruchów stał się Internet. Zainteresowani zakładają strony internetowe skupiające osoby o podobnych poglądach i celach. W ten właśnie sposób został zorganizowany marsz, którego głównym dążeniem miało być uczczenie pamięci Dawida. Na portalu społecznościowym pojawiło się wydarzenie Biały Marsz dla Dawida, udział w nim zadeklarowało ponad siedemset osób. Organizatorami była narzeczona Dawida i jej przyjaciółka. W opisie dziewczyny zaznaczyły, że marsz ma na celu „uczcić pamięć Dawida”: chcemy spotkać się i wspólnie, w milczeniu przemaszerować przez Rynek na ul. Grodzką (…). Wszystkich uczestników prosimy o spokojne zachowanie, nie chcemy nikogo krzywdzić, krzyczeć ani manifestować. Spotkanie ma na celu wspomnienie Dawida jako bohatera. W mediach pojawiło się wiele informacji zachęcających do wzięcia udziału w pochodzie. Poza

P

63SPOŁECZEŃSTWO



ny przez narodowców. Głosili hasła: „Zakaz pedałowania”, „Kolorowa tęcza dla zboczeńca”. Gdy w 2005 roku w Poznaniu miał odbyć się marsz równości, organizatorzy nie otrzymali zgody prezydenta miasta. Jak wynika z badań CBOS (2005r.), 54% Polaków uważa, że była to słuszna decyzja. Marsz tolerancji jest bardzo dobrym przykładem działania nowych ruchów społecznych. Homoseksualiści zbierają się spontanicznie, często za pośrednictwem stron internetowych, albo dowiadują się o marszu z mediów czy przez znajomych. Nie mają formalnej organizacji, dzięki czemu wpisują się w definicję nowych ruchów społecznych Offego. Również wartości, o które walczą, są takie same jak te opisane przez Offego – „prawa jednostki” oraz „autonomia jednostki i jej tożsamość”. Marsz z różowymi balonikami i wstążeczkami to ­coroczna akcja kobiet wspierających walkę z rakiem piersi. Jej celem jest zachęcenie kobiet do badań mammograficznych oraz niepoddawanie się chorobie. Uczestniczki głoszą hasła podkreślające znaczenie wczesnego wykrycia nowotworu, co stwarza nadzieję na całkowite wyleczenie. Oczywiście Amazonki (kobiety po mastektomii) mają swoją formalną organizację, jednakże coroczny przemarsz skupia kobiety, które niekoniecznie do niej należą. Tak jak w przypadku mar-

szu tolerancji, dowiadują się one o pochodzie z mediów, od przyjaciół czy z reklam. Marsze „Życia i Nadziei” są spontaniczne, a grupy biorące udział w demonstracji pragną w ten sposób zwrócić uwagę na ważne kwestie społeczne (walka z rakiem) i robią to w imieniu jakże licznej zbiorowości – wszystkich kobiet. Dzięki nowym ruchom społecznym zwracamy uwagę na kwestie, które na co dzień nie zaprzątają naszej uwagi. Sprawiają, że obywatele spontanicznie wypowiadają się w jakiejś sprawie. Walczą o wspólne dobro: zdrowie, życie, prawa jednostki czy środowisko naturalne. Nie ma wątpliwości, że tego typu aktywność jest bardzo potrzebna całemu społeczeństwu. Marsze są wyrazem zbiorowej empatii lub reakcją na niepożądane działania władz. Przytoczone przeze mnie przykłady dowodzą obecności nowych ruchów społecznych w Polsce. Niektóre z nich są powszechnie popierane (biały marsz, marsz przeciwko przemocy, ruch Amazonek), a inne potępiane przez część społeczeństwa (marsz równości). Każda z maszerujących grup o coś walczy, każda stara się zwrócić uwagę na konkretny problem. Istnieją, ponieważ wierzą, że mogą odnieść sukces. Polacy coraz mniej ufają politykom i radnym, a coraz bardziej wierzą we własne siły. Nowe ruchy społeczne organizują się jak pospolite ruszenie.

Aleksandra Piłat Studentka socjologii oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się tematyką genderową i problemami starzejącego się społeczeństwa.

65SPOŁE CZEŃSTWO


Europejska polityka hidżabu Hidżab, tradycyjny muzułmański strój kobiecy, który dla Europejczyków jest elementem odmienności kulturowej Wschodu, wzbudza niepokój wielu mieszkańców krajów na północ od Morza Śródziemnego. Temat ten przewinął się już w wielu mediach na całym świecie, wywołując liczne dyskusje i konflikty w państwach Starego Kontynentu. Unia Europejska do dziś nie ustaliła wspólnego stanowiska w sprawie hidżabu. Co kraj, to inna regulacja.

Hidżab jest muzułmańskim, skromnym i nieuosa­ biającym próżności strojem kobiecym. Szata ta ma za zadanie ukryć ciało przed widokiem publicznym. Dziś hidżab jest wprawdzie wyborem, ale także – stawianym na równi z modlitwą i postem – obowiązkiem nałożonym przez Allaha. Oznacza oddanie się Bogu w pełni i jest znakiem wiary muzułmańskiej. ­Wyróżnia się kilka rodzajów ubioru muzułmanek. Hidżabem jest chusta, która zasłania włosy, uszy oraz szyję, a twarz pozostawia odkrytą. Nikab natomiast uwidocznia jedynie oczy. Czador sięga okolic talii, zasłaniając włosy, szyję i ramiona, ale twarz pozostawia nieokrytą. Burka maskuje całą postać kobiety i to łącznie z oczami – widzenie umożliwia jedynie siatka. Dla wielu kobiet muzułmańskich chusta jest symbolem ich tożsamości kulturowej i religijnej. Stroje muzułmanek wzbudzają negatywne odczucia w mieszkańcach krajów europejskich. 70% ­Francuzów, 65% Hiszpanów i 63% Włochów jest przeciwnych ich noszeniu w miejscach publicznych, co ­wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie dziennika „Financial Times”. Coraz więcej państw Unii Europejskiej chce wprowadzenia (lub już wprowadziło) zakazu noszenia utrudniających identyfika-

66

cję ubiorów muzułmańskich w przestrzeni publicznej. W niektórych krajach za złamanie tego prawa grozi nawet grzywna i areszt. Pierwszy w całej Unii Europejskiej zakaz noszenia muzułmańskich ubiorów zasłaniających twarz przegłosował parlament Belgii. Tamtejsze media już kilka dni po tej decyzji zwróciły uwagę na historię nauczycielki matematyki z Charleroi pod Brukselą. – Urodzona w Turcji kobieta przekonywała, że od ponad dwóch lat przychodzi do klasy z zakrytą twarzą i nie zamierza tego zmieniać. Władze szkoły były jednak nieugięte – kobietę zwolniono. W Belgii noszenie muzułmańskich symboli religijnych może być karane grzywną w wysokości 15-25 euro lub aresztowaniem na okres od jednego do siedmiu dni. Choć rząd Danii jesienią 2009 roku odrzucił projekt zakazu zakładania burek, to wkrótce potem wezwał władze szkół oraz prywatnych pracodawców, aby wykorzystywali ­obecne regulaminy do wymuszania na uczennicach i pracownicach zwyczaju odsłaniania twarzy. Także Szwecja uznała burki za diametralnie sprzeczne z systemem wartości. Szwedzi zamierzają walczyć z tą formą dyskryminacji kobiet, ale bez formalnych zakazów. Ograniczenie prawa do noszenia burek w miejscach publicznych już


zapowiedziała Hiszpania. Do uregulowania tej kwestii zmusiły rząd inicjatywy władz lokalnych. Zaczęło się od liczącej 140 tysięcy mieszkańców katalońskiej Leridy, która pod koniec maja 2010 roku zakazała noszenia burek w budynkach publicznych. Potem były El Vendrell, Tarragona i Barcelona. Za przykładem miast, w których znajdują się duże skupiska muzułmanów poszły mniejsze, w tym liczące zaledwie 109 mieszkańców miasteczko Tarres. Najbardziej rygorystyczna polityka przeciwko noszeniu hidżabu panuje obecnie we Francji. Komisja francuskiego parlamentu w jednym ze swoich raportów uznała burkę za oznakę „ekstremistycznego fundamentalizmu” oraz rodzaj upokorzenia dla kobiet i zaleciła uchwalenie prawa zakazującego noszenia burek w budynkach administracji publicznej, autobusach miejskich czy szkołach. Niektórzy politycy idą jeszcze dalej – twierdzą, że kobiety w burkach nie powinny być w ogóle obsługiwane w urzędach, wpuszczane do środków publicznego transportu, a w skrajnych wypadkach należy ukarać je mandatem. Za noszenie muzułmańskich strojów religijnych w miejscach publicznych grozi grzywna w ­wysokości 150 euro. Aż 15 tysięcy euro kary musiałaby zapłacić osoba, która zmusza kobietę do noszenia burki czy nikabu (zwykle jest to mąż lub ojciec). We Francji żyje około 5 milionów muzułmanów, burki nosi około dwóch tysięcy kobiet. Niedawno jedna z nich na dwie godziny zablokowała ruch uliczny w Marsylii. Siedząc za kierownicą w nikabie odkrywającym jedynie oczy, nie była w stanie zaparkować z powodu ograniczonego pola widzenia. Dostała mandat. We Francji hidżabu nie można włożyć do szkoły publicznej, bo według tamtejszego prawa w tych placówkach zakazane jest noszenie symboli religijnych, nawet katolickiego krzyżyka. Podobno wiele muzułmańskich dziewczynek we Francji chodzi do szkół katolickich, bo tam symbole religijne nie są zakazane. Istnieją już szkoły katolickie, w których muzułmanie stanowią większość uczniów. Francuski projekt karania kobiet za noszenie burek zyskuje na popularności w Europie, mimo że zakaz noszenia tradycyjnych strojów przez muzułmańskie kobiety zaognia trudny do ­rozwiązania spór między wolnością religijną, swobodami obywatelskimi a uprawnieniami państwa do walki z dyskryminacją. Holandia, Włochy i nawet wielokulturowa Wielka Brytania biorą przykład z francuskiego parlamentu. O zakazie nosze-

nia chust myśli też Austria, w której projekt poparłoby 66% społeczeństwa. W Wielkiej Brytanii na razie tylko szkoły mogą decydować o akceptacji chust w klasach, ale za ogólnokrajowym zakazem opowiada się ponad 60% ankietowanych. W Niemczech noszenie chust jest nadal dozwolone (nie wolno tylko w nich prowadzić samochodu), ale zakaz poparłoby 52% obywateli. Również wielu polityków chciałoby zmienić prawo. Już dziś w ustawie szkolnej Badenii-Wirtembergii figuruje zakaz ostentacyjnego noszenia symboli religijnych (w tym chust islamskich) w szkołach. Kolejne kraje związkowe wprowadzają podobne zapisy do ustaw o szkolnictwie. Lokalne prawo działa również we Włoszech, gdzie mieszka mniej więcej milion muzułmanów. Zakaz wprowadził burmistrz Novary, co odczuła pewna ­26-letnia Tunezyjka w burce. Podczas spaceru z mężem została wylegitymowana przez policjantów. Mąż odmówił jednak pokazania twarzy żony. Kobieta dostała grzywnę w wysokości 500 euro. Krajem, w którym muzułmanki mają znacznie więcej swobody jest Norwegia. Tam muzułmańskie hidżaby będzie można nosić w sądzie. Nie dotyczy to oskarżonych czy świadków, ale sędziów, adwokatów i innych przedstawicieli zawodów prawniczych. W rozporządzeniu jest jednak małe „ale” – pani sędzia w hidżabie może być wykluczona z prowadzenia sprawy, jeśli którejś ze stron nie spodoba się jej ubiór. Norwegia niedawno zgodziła się też na noszenie hidżabów przez policjantki. Pod presją samej policji i wielu polityków szybko jednak tę zgodę uchyliła. Zdania na temat właściwej polityki w sprawie hidżabu są podzielone. Wielu uważa, że wprowadzanie zakazów nie rozwiąże problemów kulturowych czy społecznych między społecznością Zachodu i światem muzułmańskim. Wątpliwości budzi też kwestia zapisów w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, która stanowi, że wszyscy ludzie mają prawo do wolności myśli, sumienia i wyznania. Prawo to obejmuje swobodę zmiany wyznania (wiary) oraz swobodę głoszenia swego wyznania (wiary) indywidualnie lub wraz z innymi ludźmi, publicznie lub prywatnie, poprzez nauczanie, praktykowanie, uprawianie kultu i przestrzeganie obyczajów. Ten łamie prawo do wolności i zasady tolerancji religijnej, kto zabrania identyfikowania się z wyznawaną religią. Paradoksem zamieszania w sprawie burek w Europie jest stosunkowo mała liczba kobiet, których

67SPOŁECZEŃSTWO


ono dotyczy. Wprawdzie np. we Francji mieszka 5-6 milionów muzułmanów, ale pochodzą oni głównie z Afryki Północnej, gdzie – w przeciwieństwie do krajów Zatoki Perskiej – kobiety zasadniczo nie zasłaniają twarzy. Z drugiej jednak strony surowe pra-

wo ma ograniczyć muzułmańską ekspansję kulturową i pomóc uniknąć muzułmankom wielu przykrych sytuacji wynikających z faktu, że ich kultura oraz tradycja są zazwyczaj nierozumiane w społeczeństwach zachodnich.

Agata Mrowiec Studentka dziennikarstwa, prawa, a od niedawna także latynoamerykanistyki na UJ. Należy do Europejskiego Stowarzyszenia Studentów Prawa oraz Koła Naukowego Studentów Dziennikarstwa UJ. Redaktorka cafebabel.pl, Global Voices oraz portalu stosunkimiedzynarodowe.pl. Stażystka Konsulatu USA w Krakowie. Ukończyła Euromed European Journalism Academy w Paryżu. Interesuje się prawem międzynarodowym i rodzinnym oraz dyplomacją i polityką zagraniczną. Uzależniona od prasy, serwisów informacyjnych oraz kawy. Lubi modę, podróże i język hiszpański.

68


Społeczeństwo obywatelskie wobec zmian klimatycznych Coraz częściej słychać zgodne głosy naukowców i działaczy, że najbliższe dziesięć lat to ostatni moment, aby znacząco zredukować emisję gazów cieplarnianych. Ma to ogromne znaczenie dla przyszłości tych, którzy za dwie, trzy dekady będą zamieszkiwać Ziemię.

Dziesięć lat wydaje się niezbyt odległym momentem w przyszłości, niemniej nie jest to główny temat debaty politycznej i to zapewne z powodu abstrakcyjności problemu bądź odkładania jego konsekwencji w czasie. Mimo to badacze różnych dyscyplin zwracają uwagę na bezwzględny wpływ stylu życia współczesnych ludzi na jakość egzystencji przyszłych pokoleń. Oczywiście problem jest bardzo złożony i skomplikowany, nie ma więc możliwości, aby w jednym artykule przedstawić w pełni konsekwencje zmian klimatu. Swoją uwagę skieruję natomiast na rolę działań społeczeństwa obywatelskiego w minimalizowaniu zmian klimatycznych. Nie będzie interesować mnie walka z konsekwencjami ocieplenia klimatu, a raczej świadomość i warunki, które ono stwarza dla działań zapobiegawczych. Wychodzę z założenia, że społeczeństwo obywatelskie – dzięki posiadanym narzędziom – może stanowić swoistą władzę, zwłaszcza tam (choć nie tylko), gdzie działania władzy państwowej cechują się niską skutecznością lub niekonsekwencją. Clauss Leggewie i Harald Welzer w swojej pracy Koniec świata jaki znaliśmy zwracają uwagę na istnienie „metakryzysu” – kombinacji różnych kryzysów, zakłóceń współdziałania systemów cząstkowych, które prowadzić mogą do załamania się całego systemu. Tak postawiony problem nie deprecjonuje zatem innych „kryzysów”, z którymi zmaga się społeczeństwo, a ra-

czej wskazuje na współistnienie oraz współzależność jednych i drugich. I tak na przykład – zdaniem autorów – kryzys klimatyczny związany jest z wcześniejszym zanieczyszczeniem środowiska bądź gwałtownym przyrostem naturalnym. Źródłem globalnego ocieplenia, którego jesteśmy świadkami, jest efekt cieplarniany. Uwagę nań zwrócił na początku XIX wieku Jean-Baptiste Joseph ­Fourier, dochodząc do wniosku, że dwutlenek węgla może zatrzymywać ciepło w atmosferze. Badacze, którzy problemem tym zajmowali się po nim dokładnie określili składniki atmosfery zatrzymujące ciepło. Ilość obecnego w niej CO2 nie jest duża. Nietrudno więc ­wyobrazić sobie, że gdy go przybywa, np. w wyniku ­działalności przemysłu, może powodować niekorzystne konsekwen­cje. Mimo że od odkryć tych minęło wiele lat, ilość gazów cieplarnianych w atmosferze cały czas wzrasta. Nasza planeta przestaje sobie radzić z ich nadmiarem. Dziś wiemy, że wzrost temperatury o dwa stopnie do końca tego wieku jest, nawet przy natychmiastowej redukcji emisji CO2, pewny (i jest to optymistyczne założenie). Wzrost temperatury wpływa na podwyższenie ciepłoty wody, co prowadzi do zakwaszania mórz i oceanów, a to z kolei jest szkodliwe dla organizmów żywych , które je zamieszkują. Cieplejsze morza emitują więcej CO2. Innym problemem jest topnienie i cofanie się lodowców. W dal-

69SPOŁE CZEŃSTWO


szej perspektywie oznacza to wzrost poziomu wody w morzach i oceanach, zalanie wysp bądź zmniejszenie kontynentów. Więcej wód pochłania jeszcze większą ilość promieniowania słonecznego. Nieuniknione będą także częste susze w niektórych regionach świata oraz bardziej zmienne i mniej przewidywalne zjawiska pogodowe czy kataklizmy. Wszystko to skrupulatnie opisuje Giddens, a Leggewie i Welzer wtórują mu, podkreślając, że katastrofy powodują załamanie się zabezpieczeń społecznych i kulturowych. Przykładem takiego kataklizmu był Huragan Sandy, który w 2012 roku uderzył w wybrzeża USA. Wszystkie niepokojące zmiany zachodzące w środowisku naturalnym człowieka, które z dużym prawdopodobieństwem są efektem jego działań, wpływają na całe zbiorowości ludzkie. Wiąże się z tym wzrost nierówności społecznych, większa liczba konfliktów, niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb, kurczenie się przestrzeni nadających się do życia, nasilenie migracji z krajów szczególnie dotkniętych konsekwencjami zachodzących zmian. Rodzące się dysproporcje charakteryzuje dwukierunkowość: wymiar wertykalny między pokoleniami i wymiar horyzontalny między społeczeństwami. Na zmianę klimatu najbardziej wpływają przemysł i rolnictwo oraz nasze codzienne czynności. Na początku listy plasują się transport, mieszkanie i samo jego ogrzewanie. Co roku ilość dwutlenku węgla w atmosferze wzrasta. To wpływa na podwyższenie się temperatury, którą – od połowy XIX wieku – skrupulatnie śledzą badacze. Jak wykazały obserwacje, najcieplejsze lata ­okresu 1850-2009 to ostatnie 13 lat. Optymistyczny scenariusz zakłada, że globalne ocieplenie utrzyma się na poziomie 1,1-2,9 stopni Celsjusza (co spowoduje podniesienie się poziomu wód na świecie do końca wieku o 18-38 cm). Jeżeli nie zostaną wprowadzone żadne zmiany, do 2100 roku temperatura wzrośnie o 6 stopni Celsjusza (a, proporcjonalnie do tego, poziom wody o 26-50 cm). Najbardziej prawdopodobny scenariusz to ten, który zakłada wzrost temperatury o 4 stopnie Celsjusza (a poziom wód morskich o 48 cm). Międzynarodowy Zespół do spraw Zmian Klimatu ONZ (IPCC) oraz Komisja Europejska są zgodne, że celem polityki środowiskowej powinno być ograniczenie globalnego ocieplenia o 2 stopnie Celsjusza. Istnieją instytucje ponadnarodowe, np. Międzynarodowy Zespół do spraw Zmian Klimatu ONZ czy Agencja Ochrony Środowiska UE, lecz one skupiają się głów-

70

nie na obserwacji zachodzących zmian oraz wydawaniu zaleceń. Problem ewolucji zmian klimatu jest obecny w polityce ONZ, UE oraz Banku Światowego. Zwracają one uwagę na globalność problemu, a także jego wielowymiarowość. W 2006 roku Nicholas Stern, były główny ekonomista Banku Światowego, sporządził analizę, w której zwrócił uwagę także na ekonomiczny wymiar zmian zachodzących w sferze środowiskowej, po prostu je „wyceniając”. Anthony Giddens wskazuje dwie idee związane z polityką klimatyczną państw. Pierwszą z nich jest konwergencja polityczna, w której obszarze ­znajdują się działania z zakresu bezpieczeństwa i planowania energetycznego, innowacje technologiczne, polityka dotycząca stylu życia. Drugą ideą jest konwergencja ekonomiczna, równie istotna dla walki z ociepleniem, wiążąca się z niskowęglowymi technologiami oraz nowymi formami praktyki biznesowej. Jednakże dla mnie najciekawszą z przedstawionych przez Giddensa propozycji z zakresu polityki klimatycznej jest ta, która określa państwa jako instytucje zabezpieczające, stwarzające przestrzeń i zachęcające grupy ludzi do szukania rozwiązań wspólnych problemów. Zmiany klimatu to „megaproblem” i zdaniem ­Leggewiego i ­Welzera nie da się go ­rozwiązać tylko na poziomie państwa, gospodarki czy społeczeństwa globalnego. Istotne jest działanie grup lokalnych. To właśnie ludzie, członkowie społeczeństwa obywatelskiego, ujawniają i definiują jako problemy takie zjawiska, jak marnotrawstwo zasobów, technologie szkodliwe dla klimatu czy bezrefleksyjna konsumpcja. ­Kluczowe znaczenie zaczyna mieć trzeci sektor, ponieważ to właśnie świadomy styl życia może wywierać wpływ na politykę środowiskową. Nie można zatem zaprzeczyć, że społeczeństwo obywatelskie posiada w swoich rękach władzę, dzięki której może istotnie wpływać na decyzje władzy państwowej. Podmioty działające w tym społeczeństwie są prywatne, ale cele przez nie realizowane – publiczne. Jedną z funkcji społeczeństwa obywatelskiego jest funkcja edukacyjna, która wpływa na ­poprawę kultury politycznej oraz uwrażliwia opinię publiczną na niezauważane przez nią i polityków problemy. Foucault zwrócił niegdyś uwagę na fakt, iż władza kształtuje się spontanicznie. Twierdził, że jest ona zjawiskiem społecznym, podstawowym i uniwersalnym, jest ­rozproszona oraz sprawowana przez wszystkich nad wszystkimi. Bauman powtarza, że współczesne, ponadnarodowe państwo nie jest w stanie za-


71SPOŁECZEŃSTWO


gwarantować obywatelom poczucia bezpieczeństwa ­egzystencjalnego. A politycy, jak sądzę, zajmują się problemami głównie niewykraczającymi w swych konsekwencjach poza ich kadencje. Rola społeczeństwa obywatelskiego wydaje się nieprzeceniona. Z wyników badań CBOS (Aktywność społeczna Polaków – poziom zaangażowania i motywacje ) z 2011 roku wynika, że, choć 80% badanych w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy podejmowało indywidualne nieodpłatne działania na rzecz innych, zaledwie 20% przyznaje, że w ciągu roku poprzedzającego badanie pracowało charytatywnie na rzecz społeczności, środowiska naturalnego lub miejscowości, w której mieszka (najczęściej porządkowali tereny zielone i sprzątali śmieci). Bardziej interesujące są wyniki ankiety w kwestii działań w ramach organizacji i instytucji obywatelskich. 16% badanych przyznało się do takiej aktywności w przeciągu ostatnich 12 miesięcy. Spośród nich 4,5% pomagało organizacjom działającym na rzecz ochrony środowiska naturalnego, co stanowi – uwaga – 1,1% całego społeczeństwa. Istotne w kontek-

wskutek działalności człowieka. Choć na ogół są świadomi problemów klimatycznych, to stosunek do dyskursu naukowego skoncentrowanego na tym kłopocie jest bardzo zróżnicowany. Mimo wszystko ponad 70% badanych przyznaje, że zmiany klimatu to realne zagrożenie, a 58% uważa, że Polska powinna podjąć w tej kwestii działania rozciągnięte w czasie i przeznaczyć na to umiarkowane wydatki. Tylko 19% widzi potrzebę niezwłocznej reakcji, nawet jeżeli wiązałoby się to z dużymi kosztami. Na przestrzeni lat wśród Polaków wzrosła świadomość związana z zaangażowaniem jednostki w działania na rzecz ochrony środowiska i częściej jest doceniana możliwość pozytywnego wpływu człowieka na jego najbliższe otoczenie. Opinii respondentów i wyników badań nie należy lekceważyć. Można jednak zastanawiać się, czy wiedza społeczeństwa jest powierzchowna i czy można wpłynąć na decyzje ludzi związane z rezygnacją z dotychczasowych nawyków czy stylu życia w imię przyczyniania się do globalnej poprawy. Praktyki związane z ochroną środowiska lub adaptacją do zmieniającego się klimatu będą, auman powtarza, że współczesne, ponadnarodowe państwo nie jest w stanie mimo wszystko, zależeć zagwarantować obywatelom poczucia bezpieczeństwa egzystencjalnego. od wiedzy, a także stopnia jej publicznej artykuście omawianego tu problemu wydaje się także to, że lacji. To potwierdza, że społeczeństwo obywatelskie 1 /3 badanych podejmujących charytatywne działania ma szansę odegrać tu znaczącą rolę. uważa, iż poprzez pomoc innym łatwiej jest rozwiąW Polsce zarejestrowanych jest 80 tysięcy organizać wspólne problemy. Uwagę zwracają także powody zacji pozarządowych, jak wynika z danych Stowarzybraku zaangażowania w działalność społeczną. Troska szenia Klon/Jawor. Natomiast liczba tych, które zajo rodzinę i świadomość, że jest ona najważniejsza to mują się szeroko rozumianym środowiskiem natugłówne przyczyny charytatywnej bierności. Wiedząc, iż ralnym i jego ochroną jest tak niewielka, że wliczone troska o środowisko jest przede wszystkim zapewnia- są w kategorię „inne obszary działalności” (stanowiąniem odpowiednich warunków życia dla swoich naj- cych 16% wszystkich NGO). bliższych w przyszłości , pojawia się pytanie – czy rzeSpołeczeństwo polskie jest świadome zachodzączywiście rozumiemy działanie procesów, które zacho- cych zmian klimatycznych, a także przejawia zadzą w klimacie i w środowisku naturalnym? interesowanie stanem środowiska naturalnego. Z wyników badań Polacy o stanie środowiska i zmia- ­Para­­doksalnie, troska ludzi nie koncentruje się w najnach klimatu, które opublikował CBOS w styczniu 2010 większym stopniu na obszarach, które ich dotyczą roku wynika, że większość, bo aż 61% Polaków de- – środowisko lokalne nie jest powodem tak dużych klaruje zaniepokojenie stanem środowiska na świe- obaw, jak sytuacja ekologiczna i klimatyczna w skacie. Jednak im bardziej troska ta odnosi się do środo- li globalnej. Uważam, iż przyczyną jest dużo większa wiska lokalnego, tym ten stan zaniepokojenia ­maleje. nierealność zmian w wymiarze lokalnym, ponieważ I tak obawy dotyczące kondycji środowiska naturalne- powolnie zachodzące zmiany mogą być na co dzień go w kraju wyraziło 50%, ale już tylko 30% martwi się słabo dostrzegalne dla człowieka. Nie zauważająca jego jakością w swoim bliskim otoczeniu. Obawy wy- problemu jednostka nie potrafi też zobaczyć możlidają się częstsze, gdy problem jawi się jako abstrak- wości wpływu na zmianę sytuacji. Może być to spocyjny. Polacy uważają, że zmiany klimatu zachodzą sób na zwolnienie się z odpowiedzialności za zacho-

B

72


dzące zmiany, a także argument przemawiający za niepodejmowaniem żadnych akcji (bo jeżeli nic się nie dzieje, to nie ma czemu zapobiegać). Władza społeczeństwa obywatelskiego w zakresie spowalniania zachodzących klimatycznych zmian może z jednej strony mieć charakter nadzorczy, z drugiej – organizacyjny. Można uznać, że fundamentem działań o charakterze organizacyjnym jest świadomość, wiedza i siła dyskursu publicznego, które związane są również z edukacją. Społeczeństwo polskie wykazuje niemałą wiedzę na temat zmian klimatycznych i środowiskowych, natomiast wydaje się nie wiązać jej z praktyką. Funkcja nadzorcza może być realizowana najlepiej w ramach inicjatyw zinstytucjonali-

zowanych. Wyniki badań wyraźnie pokazują, iż Polacy w niewielkim stopniu są zaangażowani w działania trzeciego sektora, dlatego też zdolności nadzorcze działań władzy państwowej są ograniczone. O ileż łatwiej organizacjom pozarządowym wywierać nacisk na polityków aniżeli niepowiązanym, samodzielnie działającym jednostkom… Być może rzeczywiście, parafrazując Andrzeja Kassenberga, wiedza nie jest potrzebna do podejmowania przez społeczeństwo działań, skoro jego wiedza także do działań nie popycha. Badania CBOS nie pozostawiają wątpliwości: Polacy są świadomi swojego szkodliwego wpływu na klimat, ale rzadko odnajdują motywację, aby tym negatywnym zmianom zapobiegać.

Dominika Bęben Studentka socjologii UJ. Koordynatorka Sekcji Socjologii Krytycznej KNSS UJ. Była Ambasadorka CSR Ligii Odpowiedzialnego Biznesu. Aktualnie Junior SEM Specialist w agencji interaktywnej soInteractive. Wolontariuszka w Fundacji „Wspólnota Nadziei” prowadzącej Farmę Życia dla dorosłych osób z autyzmem. Zainteresowana społeczną odpowiedzialnością biznesu, funkcjonowaniem organizacji pozarządowych, tematyką gender.

73SPOŁECZEŃSTWO


K

Dziennikarstwo kulturalne – kryzys, którego nie ma

76

Islandia kryminalna

Miłość dziesiątej muzy

Historia ta sama, a jednak inna

79

82

86

Pean o anatemie

90


K

ULTURA


Dziennikarstwo kulturalne – kryzys, którego nie ma Chłodna refleksja nad stanem dziennikarstwa kulturalnego w Polsce grozi rozdwojeniem jaźni. Z pozoru wszystko bowiem wydaje się proste: bardzo chcielibyśmy uznać za obowiązującą opowieść o wzorowym dziennikarzu, który swoją pracę ujmuje w kategoriach misji społecznej, jest przewodnikiem narodu, objaśnia nowe zjawiska wsłuchanym w jego głos czytelniczym masom łaknącym kulturalnych doznań, a jego praca jest jednak zawsze wartościowana jako ta o niższym priorytecie i przede wszystkim – mniejszym potencjale rynkowym.

Dziennikarz chciałby, ale nie może, bo jego dział zawsze jest najmniejszy i najsłabiej finansowany, jego tematy rzadko kiedy trafiają na okładkę, a gdy zaczynają się cięcia – idzie na pierwszy ogień. Podobna narracja wydaje się dosyć rozpowszechniona i to zwłaszcza wśród polskich elit, wyczerpujących połowę swojej energii podczas niekończących się debat nad kryzysem czytelnictwa i generalną ciemnotą narodu polskiego, który wiecznie trzeba prowadzić za rękę – najlepiej przy pomocy kampanii społecznych typu „Nie czytasz – nie idę z Tobą do łóżka”, skoro inne metody już nie skutkują. Tak fatalistyczna wizja kulturalnego upadku pozwala spokojnie zasiąść przed klawiaturą i z czystym sumieniem rozgrzebywać jątrzące się rany, którym na imię „koniec historii”, „zmierzch paradygmatu” i „kres wielkich narracji”. Powyższe nastawienie nie oddaje jednak sprawiedliwości ani dziennikarstwu, ani kulturze, ani – przede wszystkim – samemu społeczeństwu. Po głębszym zastanowieniu okazuje się bowiem, że czasopism kulturalnych funkcjonuje na rynku tyle, że doprawdy nie sposób się w nich rozeznać, a wraz z taką prasą tworzone są całe redakcje, których wyłączną rolą jest zajmowanie się tym, czym pozornie dziennikarz kulturalny w Polsce zajmować się nie może: rozkładaniem na czynniki pierw-

76

sze wszelkich możliwych tematów, począwszy od antropologii wsi, a na somatoestetyce podmiejskich murali skończywszy. Pismo takiego dziennikarza chętnie skorzysta z funduszy popularnego projektu Ministerstwa Kultury („Promocja czytelnictwa. Rozwój czasopism kulturalnych”), a jego nowatorski program animowania kultury na poziomie lokalnym aż się prosi o dofinansowanie z Europejskich Funduszy Strukturalnych. Kultura w sensie ilościowym ma się więc świetnie, a wraz z nią – świetnie ma się dziennikarstwo kulturalne. Jak wyjść poza tę rozbieżność, która wydaje się nie do pogodzenia? Jak to możliwe, że czasopism jest tyle, ile jest, dziennikarzy kulturalnych – jeszcze więcej, funduszy na ich działalność – proporcjonalnie dużo, a jednak mają oni rosnące poczucie absolutnej bezużyteczności? Odpowiedź wydającą się kluczem do rozwiązania problemu jest łatwo dostrzec, choć składa się z dwóch sprzężonych aspektów: 1) całkowicie chybionego zakresu znaczeniowego, jaki nadaje się słowu „kultura” oraz 2) nielogicznym proporcjom pomiędzy zjawiskami kulturalnymi, ich realnymi odbiorcami oraz liczbą materiałów dziennikarskich, które ich dotyczą. Zatrzymajmy się na moment nad pierwszym z aspektów: jakie przykładowe materiały dziennikar-


W tym właśnie miejscu pojawia się aspekt drugi: całkowicie zaburzone proporcje pomiędzy kulturą, jej odbiorem i narastającym wokół niej dyskursem. Ów aspekt przejawia się w całkowicie chybionym założeniu, iż stanem idealnym byłaby sytuacja, w której 70% społeczeństwa interesowałoby się spektaklami Lupy i Warlikowskiego, co najmniej 60% czytałoby Pilcha i Stasiuka, zaś 50% – jako absolutne minimum – regularnie ­odwiedzałoby kolejne, rosnące jak grzyby po deszczu, muzea sztuki współczesnej. Tu właśnie dziennikarze kulturalni widzą swoją rolę: w objaśnianiu tego, co z zasady hermetyczne, atrakcyjne wyłącznie dla ludzi o wyjątkowo specyficznym smaku i czego rozpowszechnienie jest z natury rzeczy niemożliwe i bezcelowe. Ale na tym nie koniec. Prawdziwy bowiem dramat współczesnego, wyzutego z kulturowych zapotrzebowań człowieka, ujawnia się dopiero w jego niedorzecznych wyborach. Dlaczego zamiast na niskobudżetowy dokument argentyński idzie do kina na Hobbita? Co skłania go, by zamiast nowej książki Masłowskiej wybrać Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza? Jak to możliwe, że zamiast interaktywnie kontemplować nowatorskie instalacje na tak długo oczekiwanej wystawie siedzi przed komputerem i ucieka w świat fikcji, wcielając się w morhybione jest założenie, iż stanem idealnym byłaby sytuacja, w której 70% społe- derczego asasyna, wyczeństwa interesowałoby się spektaklami Lupy i Warlikowskiego, co najmniej 60% rzynającego w pień całe czytałoby Pilcha i Stasiuka, zaś 50% regularnie odwiedzałoby kolejne, rosnące jak grzy- ­legiony wirtualnych postaci? Tego dziennikarz by po deszczu, muzea sztuki współczesnej kulturalny nie rozumie, Wszystko to byłoby zupełnie zrozumiałe jakieś pięć- chciałby to zmienić, ale nie może – bo nie ma pieniędzy, dziesiąt lat temu – gdzież bowiem dziennikarzowi kul- żeby solidnie o tym napisać, a jak już nawet napisze, to turalnemu zniżać się do roli przetwarzacza komercyj- nikt jakoś nie ma ochoty tego czytać. Najmniej nawet wysublimowane intuicje ekononej papki? Natychmiast znika tu społeczna misja, która czyni go kimś etycznie lepszym od tych wszyst- miczne podpowiadają, iż niewielkiej popularności dyskursu uznawanego za elitarny nie sposób sprowadzać kich wyrabiaczy newsów, wytwórców depesz – by nie wspomnieć o poławiaczach sensacji! Dziennikarz kul- wyłącznie do niekorzystnej koniunktury. Jeśli ktokolturalny to nie żadna maszynka do produkowania tek- wiek uważa, że niskie statystyki sprzedaży magazystu, lecz persona publica, osoba parająca się nieustan- nów kulturalnych to skutek zewnętrznej opresji jakiegoś popkulturowego monstrum, niechybnie zapomina nym oświecaniem narodu, przyjmująca na swoje barki jarzmo odpowiedzialności za stan świadomości zbio- o tym, że nawet dwudziestowieczne totalitaryzmy nie rowej. Minęło jednak pięćdziesiąt lat, przełom post- uporały się ze społecznym duchem, którego nie zmomodernistyczny to już niemal prehistoria i cała sytu- głaby i niewidzialna ręka rynku, jeśliby sobie umyśliła zwracać się nagle przeciwko niemu. Dla przykładu, acja nieco się zmieniła. Dyskursy uległy przemieszaniu, Polacy, za sprawą skomplikowanej machiny medialspołeczeństwo do reszty się wyemancypowało, a to, co no-krytyczno-uniwersyteckiej, doskonale znają napozostaje dziś kulturą wysoką, a co niską, to przede zwisko Marka Bieńczyka, laureata ostatniej edycji Nawszystkim kwestia optyki, niesprowadzalna wyłącznie grody Nike. Jeśli zdaniem niektórych nie chcą kupować do kategorii instytucjonalnych i ekonomicznych.

skie najchętniej zaklasyfikowane byłyby jako kulturalne? Z pewnością należałaby do nich recenzja książki, spektaklu teatralnego, sprawozdanie z festiwalu kina niezależnego czy tygodnia muzyki bałkańskiej. Do form nieco bardziej podłych chciałoby się zaliczyć notę z Festiwalu Pierogów, obchodów Dnia Grzybiarza czy Dzielnicowych Zawodów w Piłce Nożnej. Pierwsze skojarzenie jest zatem dwoiste: odsyła do kultury elit z jednej oraz do ludyczności z drugiej strony. Jak wielu osobom przychodzi jednak na myśl powiązanie dziennikarstwa kulturalnego i… gier komputerowych? Kto mówiąc o kryzysie czytelnictwa w Polsce ma na myśli niski poziom sprzedaży sagi o Harrym Potterze? Od jak dawna cierpi na finansowe braki Open’er Festival? Pytania te w pierwszej chwili mogą się wydawać niepoważne, lecz sucha refleksja i nieznaczny kredyt zaufania wobec nich pozwala dojść do bardzo racjonalnych wniosków. Mówiąc mianowicie o kryzysie kultury w ogólności i dziennikarstwa kulturalnego w szczególności, mamy zazwyczaj na myśli jedynie wąski zakres tego, czym jest kultura w swym bogactwie. Z tym, że na zapowiedź Open’era zawsze znajdzie się w gazecie miejsce, nikt nie stara się polemizować: mowa bowiem o kryzysie kultury wysokiej, nie zaś niskiej.

C

77 KULTURA


dostatecznej liczby jego książek i zatapiać się w lekturze tekstów im (a częściej: jemu) poświęconych, to nie dlatego, że go nie znają, nie dlatego, że nie ufają profesjonalnym rekomendacjom, lecz dlatego, że najzwyczajniej w świecie nie mają na to ochoty. Ten podstawowy fakt zdaje się dziś niektórym umykać: tylko naprawdę potężna machina jest w stanie nakłonić ludzi do wyboru tekstów kultury, do czytania których nie pałają szczególną chęcią. A jeśli już ich do tego zmusi – siłą perswazji, merytorycznej inspiracji czy, po prostu, mocą wzbudzania zwykłej ludzkiej ciekawości – to skutek wcale nie musi być tak doniosły, jak mogłoby się wydawać. Zbyt często sprowadza się on do lokalnego echa ekonomicznego, w które można się na ułamek sekundy wsłuchać kosztem wielogodzinnego milczenia ostatecznie uprzedzonych „przekonanych”. Poruszone wyżej kwestie pozwalają zrozumieć najistotniejszą zależność dotyczącą finansowania dziennikarstwa kulturalnego w Polsce, tę mianowicie, iż jego popularność wynika przede wszystkim z nieprzebranej inwencji samych dziennikarzy, nie zaś oczekiwań czytelników. Średnio co drugi adept zawodu marzy o etacie w dziale kulturalnym lokalnej gazety, lecz jednocześnie nie potrafi przyznać przed samym sobą, że to właśnie marzenie, nie zaś odpowiedź na zapotrzebowania rynku. Podaż już dawno stała się tu większa niż popyt, trudno się więc dziwić, że dziennikarze kulturalni są na ogół wyceniani tak, a nie inaczej – nawet przy minimalnej pensji krajowej można ich z łatwością w dowolnym momencie wymienić na nowych (wystarczy jedno ogłoszenie na jakimkolwiek uniwersytecie). Dziennikarstwo kulturalne jest „miękką” wersją tego zawodu. Po pierwsze, zazwyczaj nie wymaga stałej dyspozycyjności, a przy obecnym zróżnicowaniu zjawisk, którymi się zajmuje, coraz mniejszą wagę przywiązuje do kompetencji, opierającej się coraz częściej na szybkim researchu – stąd niska wycena materiałów kulturalnych. Po drugie, niewiele instytucji medialnych może sobie pozwolić na finansowanie profesjonalnych, wyczerpujących temat projektów – brakuje nie tylko funduszy, ale także łamów lub czasu antenowego, bowiem cała rzecz jest z gruntu elitarna, a więc nieopłacalna. W konsekwencji materiały profesjonalne, kompetentne, obszerne i wyczerpujące przenoszą się do mediów ekskluzywnych, o których była już mowa. Tam znajdzie się mnóstwo miejsca na artykuły znawców tematu, lecz elitarność wciąż równoznaczna jest z niską opłacalnością, stąd rozwiązany zostaje jeden tylko pro-

78

blem. Skoro jednak niewiele osób zdradza szczególne zapotrzebowanie na podobny typ dziennikarstwa, a mimo to dziesiątki magazynów zajmujących się kulturą uznawaną za elitarną nieprzerwanie zdobią półki w Empikach (często nie zapewniając żadnego honorarium autorom tekstów, dla których sama możliwość publikacji jest dostatecznym wynagrodzeniem), należy poważnie zastanowić się nad tym, czy sytuacja aby na pewno jest tak zła, jak się wydaje. Odpowiedź na to pytanie jest, oczywiście, złożona i w tym miejscu chcę zasugerować właśnie jej niejednoznaczność, której często się nie dostrzega. Trudno zwyczajnie stwierdzić, czy ambitne dziennikarstwo kulturalne powinno być, na przykład, jeszcze szerzej finansowane z budżetu państwa. Kwestia ta jest zaledwie drobnym elementem o wiele szerszej dyskusji, w ramach której konfrontowane są całe systemy organizacji społecznej (decyzja o centralnym wspieraniu omawianych inicjatyw byłaby jednoznaczna z przyjęciem stanowiska lewicowego). Abstrahując więc od powyższej kwestii, należy otworzyć oczy na co innego: na rolę kultury popularnej i dziennikarstwa, które się nią szeroko zajmuje. Tutaj bowiem statystyki mówią same za siebie: w 2012 roku „Film” sprzedał się lepiej (1,05%), niż „Gotuj krok po kroku”, „Hot Moda & Shopping” czy „Sukces”; „Focus Historia” (2,17%) lepiej niż „Playboy”, „Świat Motocykli” czy „Men’s Health”; „CD-Action” (2,9%) lepiej niż „Cosmopolitan”, „Elle” czy „Joy” (dane za portalem ­wirtualnemedia. pl). Jeśli więc ktokolwiek ma dziś ochotę debatować nad kryzysem dziennikarstwa kulturalnego w Polsce, powinien mieć świadomość, że tematem jego rozważań jest nie tylko dział kulturalny „Gazety Wyborczej”. Niech potraktuje problem nieco szerzej, a okaże się, że słowo „kryzys” jest tu mocno na wyrost. Jedyna zaś prawda, jaka się nasuwa w związku z sytuacją kultury zwanej elitarną, brzmi bardzo trywialnie: zbyt wielu chciałoby o niej pisać, lecz niezbyt wielu – czytać.

Mateusz Zimnoch Doktorant w Instytucie Filozofii UJ. Redaktor naczelny „Magazynu Spectrum”, zastępca redaktora naczelnego „Naukowego Przeglądu Dziennikarskiego”, wiceprezes Forum Obywatelskiego UJ. Zajmuje się filozofią mediów i teorią literatury.


Islandia kryminalna Co tak naprawdę wiemy o Islandii? Mówimy, że to kraj gejzerów, nocy polarnych, silnej gospodarki, stanów depresyjnych, niewymawialnych łamańców językowych i chorych cen. Czy książki Arnaldura Indriðasona, na punkcie których zaczynają szaleć fani kryminałów, sprawiają, że o tej odległej wyspie dowiadujemy się czegoś więcej? A może raczej to ziemia niepoznawalna dla Europejczyków ze stałego lądu?

Jeżeli akurat nie wybucha żaden islandzki wulkan i nie paraliżuje transportu lotniczego w Europie, o Islandii jest u nas zupełnie cicho. Wyspa daje o sobie znać jedynie poprzez akcenty. Taką drobnostką jest chociażby przegląd filmów islandzkich podczas kameralnej 14. Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu pod Zamościem. Właśnie w tym miejscu odbył się premierowy pokaz filmu Bagno. Za granicą bije on rekordy popularności, a płynność fabuły porównuje się z najlepszymi skandynawskimi ekranizacjami kryminałów. W Polsce Bagno nie trafiło do szerszej dystrybucji. Wielu uczestnikom festiwalu pokaz ten uświadomił jednak nie tyle talent, co samo istnienie pisarza Arnaldura Indriðasona, którego dzieło W bagnie stało się podstawą tej ekranizacji. Pod koniec sierpnia autor doczekał się polskiego tłumaczenia i wydania w Polsce przez wydawnictwo W.A.B. piątej z jego dwunastu powieści.

Mistrz islandzkich kryminałów Seria stworzona przez Indriðasona jest czymś zupełnie innym niż to, do czego przyzwyczaiły nas skandynawskie kryminały. Zazwyczaj przygodę z tego typu literaturą zaczynamy od trylogii Millenium Stie-

ga Larssona, by potem odkryć Camillę Läckberg, wciągnąć się w książki Lizy Marklund czy Åke Edwardsona. Szukając czegoś dla siebie na półkach w księgarni, odróżnimy skandynawską twórczość od innych kryminałów dzięki budzącej podziw objętości tomów. Autorzy ci tworzą historie genialne i wciągające, ale wymagające od czytelnika poświęcenia mnóstwa wolnego czasu. U Indriðasona jest inaczej. Jego powieści to książki względnie krótkie, napakowane akcją, w których statyczna część śledztwa i spowalniające opisy zredukowano do minimum. Historia często toczy się dwutorowo (jak w Jeziorze czy Grobowej ciszy). Z jednej strony śledzimy postępy w śledztwie w sprawie zabójstwa, z drugiej odkrywamy szczegóły historii, która do morderstwa doprowadziła. Wątki te natrafiają na siebie w zaskakującym finale.

Postaci… tragiczne? Bohaterowie twórczości Indriðasona to postaci pełne sprzeczności, wad i niedoskonałości. Erlendur Sveinsson – detektyw prowadzący śledztwa w całej serii – to samotny rozwodnik, który opuścił rodzinę. Radzi sobie ze skomplikowanymi dochodzeniami, nie potrafi jed-

79 KULTURA



nak pomóc własnej córce zmagającej się z uzależnieniem narkotykowym. Erlendur jest postacią naznaczoną przez los, najlepiej czuje się w mrokach nocy polarnej, żyje przeszłością, rozpamiętując tragiczne wydarzenie z dzieciństwa, podczas którego zginął jego młodszy brat. Miał depresję? Jak my wszyscy, Islandczycy – mówi fragment Jeziora. Załamania psychiczne mieszkańców Islandii, samobójstwa i zaginięcia są w twórczości Indriðasona na porządku dziennym. Szokujące dla czytelnika bywają postaci staruszków – chorych, nikomu niepotrzebnych, samotnych i opuszczonych, pielęgnujących w sobie dawne urazy, czekających na śmierć w odizolowanych ośrodkach. Ofiar i zabójców nie osądzamy na zasadzie dobry – zły. W tej serii nie ma bezmyślnych seryjnych morderców czy zasługujących na śmierć denatów. Zabójstwo jest generowane przez brak sprawiedliwości, zemstę, bierność społeczeństwa. Bohaterowie powieści Indriðasona to postaci tragiczne, ich zło jest złem całego środowiska islandzkiego.

Kraina gejzerów i problemów Islandia to miejsce, gdzie największym luksusem jest posiadanie drzew. Drzewa zwyczajnie tam nie rosną. Ten prosty fakt wpływa w dość oczywisty sposób na islandzkie powieści kryminalne – o pościgach przez lasy możemy zapomnieć. Trzeba liczyć się też z dniami i nocami polarnymi. Islandczycy z powieści Indriðasona chadzają spać o 2 nad ranem albo wstają o 5 i, jak to Skandynawowie, wypijają morze kawy. Z natury są zim-

ni i zamknięci w sobie, mimo to wydają się jednak sympatyczniejsi od przybywających na Islandię turystów, którzy kupują najdroższe na świecie piwo czy w pośpiechu biegną po swetry z owczej wełny, chociaż nie wybierają się nigdzie dalej niż do centrum Reykjaviku. Książki tego autora pokazują też czytelnikowi-laikowi absurdy życia na Islandii. To kraj o ponad dwa razy większej od Polski powierzchni, gdzie żyje pół miliona ludzi. Gdy w jednej z książek detektyw Erlandur zajmuje się sprawą osób zaginionych w latach 1950-70, znajduje kilka osób (!) i bez problemu może skontaktować się z ich rodzinami. Niemożliwym jest odejście od rodziny i bycie niezauważonym w innej części Islandii – coś takiego się tutaj nie ukryje. Do tego dochodzą oczywiste problemy natury genetycznej, które po części rozwiązuje rozwijająca się mniejszość polska, która stanowi już 3% tamtejszego społeczeństwa. Są też inne smaczki w tych islandzkich kryminałach. Ot, kuchnia na przykład. Specjał? Owcza głowa. Może ozorki albo gnijące mięso rekina? A tego wszystkiego można smakować w otoczeniu cudownie zmiennej islandzkiej pogody – wichury, deszcze, słońce, śnieg. Do restauracji możemy się zaś wybrać, jadąc idealnie wybetonowaną droga, którą przejeżdża jedynie kilka samochodów dziennie. Islandia wciąż jest dla nas ekscentrycznym krajem dziwactw. Miejmy nadzieję, że będzie potrafiło nas tam przyciągnąć coś więcej niż wysokie zarobki i owcza wełna. Może stanie się to za sprawą zdobywającej coraz większą popularność twórczości „islandzkiego Mankella”, jak o Indriðasonie zwykło się mówić?

Katarzyna Płachta Studentka II roku edytorstwa na Wydziale Polonistyki UJ, korektorka „Magazynu Spectrum”. Pasjonatka kina, zwłaszcza twórczości Pedro Almodóvara. Ostatnio zakochała się w Skandynawii.

81 KULTURA


Miłość dziesiątej muzy „Romeo i Julia” – któż nie zna najsławniejszej sztuki Williama Shakespeare’a? Ta trwająca pięć dni historia nieszczęśliwej miłości zyskała już jednak rangę utartego symbolu. Teraz widzowie chcą czegoś więcej, a naprzeciw ich wymaganiom wychodzi kino. Wiele filmowych obrazów ukazuje nie tylko patetyczne poświecenie na rzecz miłości, ale również pozwala poznać historie, które mogłyby się wydarzyć w życiu szarego człowieka. Jak wygląda miłość we współczesnych filmach? Bardzo różnie. Mimo że dzisiaj jest głównie kojarzona z komediami romantycznymi, naprawdę wzruszające i godne polecenia jej kreacje kryją się niekiedy na drugim planie.

Wydaje się, że miłość „pierwszoplanowa” jest tematem podejmowanym tylko w typowo„kobiecym kinie”, czyli w komediach romantycznych. Jednak w filmach nieraz pojawia się tzw. „męska miłość” – ofiarna, bezkompromisowa, trochę bezmyślna, ale trwająca do grobowej deski. Świetnym jej przykładem jest najlepszy z filmów Roberta Benigniego. Życie jest piękne to historia Guido, sympatycznego i wesołego Żyda, który od pierwszego wejrzenia zakochuje się w Dorze. Jego uczucie, czyste i spontaniczne, nie pozwala oddać ukochanej nikomu i nawet podczas wesela Dory z innym zmusza go do podjęcia nieraz desperackich prób odzyskania kobiety swojego życia. Guido jest niesłychanie męski. Również jego uczucie jest czymś, czego nie powstydziłby się żaden samiec alfa. Dla ukochanej dokonuje rzeczy wymagających nie lada odwagi. Będąc uwięzionym w obozie koncentracyjnym, ani trochę nie traci na swoim ­samozaparciu – nawet w obliczu śmierci wyśmiewa się z obozowych strażników czy podkrada się do rozgłośni, by powitać swoją wybrankę. Jego uczucie, czyste i spontaniczne, jest widoczne w każdym jego ge-

82

ście i każdym słowie, a firmowe przywitanie Buongiorno, Principessa! przeszło do historii kina. Guido poświęca wszystko miłosnym dążeniom – oddałby własne życie, aby zapewnić wybrance szczęście. Niemałe znaczenie w kreowaniu tego typu miłości miał Roberto Benigni [reżyser filmu, ale też odtwórca głównej roli – przyp. red.]. Wydaje się, że jako jedyny potrafi okazać strach o ukochaną podczas swoich wybryków. Benigni stworzył niezapomnianą kreację, a opowieść o Guido i Dorze wzruszy niejednego mężczyznę. Miłość miłości nierówna, a film nierówny serialowi. Eros, prawdziwa namiętność wciąż pojawia się na małym ekranie. Tak jak widzowie Truman Show obserwowali każdy ruch swojego ulubionego bohatera, podobnie my dzisiaj śledzimy bohaterów naszych ulubionych seriali -choć te są raczej inscenizowane. How I met your mother to jeden z najchętniej oglądanych seriali na świecie. Dzięki czemu wciąż zdobywa czołowe miejsca w rankingach popularności? Na pewno miały na to wpływ bardzo ciekawe kreacje bohaterów. W serialu pojawia się pięć głównych postaci – między innymi Marshall oraz Lily, serialowa para, która oka-


zuje sobie prawdziwą miłość, zdolną do akceptacji, zaangażowania się, wyznaczania własnych celów. Związek tych dwojga przechodzi wzloty oraz upadki, kłótnie i pożegnania, ale gdy widzowie po raz kolejny są też świadkami sceny pocałunku, przypomną sobie, że każdy idealny związek musi przejść przez kilka sporów. Zupełnym przeciwieństwem Lily i Marshalla jest Barney – flirciarz i amant. Co odcinek podrywa inną kobietę, jego związki zwykle nie trwają dłużej niż jedną noc, a on sam instytucję małżeństwa porównuje z więzieniem. Oczywiście, jak to w serialach bywa, na największego podrywacza również spada to najgłębsze uczucie, ale – pomimo kilku takich sytuacji – Barney wciąż niechętnie odnosi się do stałych związków. Pozostało jeszcze dwoje głównych bohaterów – Ted i Robin. Są to postaci stojące dokładnie pomiędzy poukładanym i oficjalnym związkiem Lily i Marshalla a wolnym żywotem singla Barneya. Oboje próbują znaleźć kogoś „do kochania”, nierzadko wpadając jednak wprost na siebie. Perypetie Teda stają się głównym wątkiem serialu, a jego historie o tym, jak poznał matkę swoich dzieci stają się tematami kolejnych odcinków. Cały serial jest jednym wielkim manifestem uczuciowym. Miłość pojawia się tam na każdym kroku i w każdej postaci. Kolejni bohaterowie prezentują odmienne poglądy i uczucia, lecz wszystko kręci się wokół jednego – prawdziwej, głębokiej miłości, zdolnej do poświęceń i takiej, która przejdzie próbę czasu. Miłości spontanicznej, głośnej, lecz trwającej aż do grobowej deski. Największy wpływ na odbiór serialu wywiera postać Teda. Poszukuje on wybranki, to jemu widzowie kibicują w miłosnych podbojach i współczują, gdy kolejny raz mu nie wychodzi. Pomimo mocnego, komediowego zabarwienia w tle śmiesznych historii przewijają się całkiem realne problemy uczuciowe. Nie można pisać o filmowej miłości, nie pisząc o postaci, która już zawsze będzie ikoną nieszczęśliwego i niedocenionego uczucia. Miłości, która przezwyciężyła odrzucenie, wstyd, a nawet śmierć. Miłości, która trwała pomimo bólu oraz upływu czasu. Uczucia także magicznego, bo miłości dwojga czarodziejów. A wszystko zaczęło się niewinnie. Mały Severus poznał równie niedorosłą Lily. Szybko znaleźli wspólny język, gdyż oboje byli odtrąceni przez otoczenie ze względu na swoje nadprzyrodzone moce. Wkrótce okazało się, iż będą razem uczyć się w szkole dla czarodziejów. Severus Snape stał się ikoną nieszczęśliwej miłości. Okazuje się najbardziej dramatyczną postacią całej serii Harry’ego Pottera

przede wszystkim dlatego, że aż do ostatnich scen jest czarnym charakterem. Przez siedem części ekranizacji Severus Snape jest kreowany na apodyktycznego i złowrogiego nauczyciela, który pała niewytłumaczoną nienawiścią do głównego bohatera. Dopiero w finale serii ukazuje się jego prawdziwe oblicze – człowieka uciśnionego i zrozpaczonego. Jego jedyna miłość – Lily Evans – została mu odebrana przez największego wroga. Rozpacz, która targała czarodziejem osiągnęła punkt szczytowy, gdy Lily umarła za swojego syna, Harry’ego. Pomimo bólu Snape postanawia zaopiekować się Harrym i nie dopuścić, by ofiara ukochanej poszła na marne, lecz w jej synu widzi zarówno ją, jak i swojego największego wroga, Jamesa Pottera. Jedynym, co pomaga mu w cierpieniu, są oczy czarodzieja, które odziedziczył po matce. Severus w finale ginie, tuż przed śmiercią ujawniając smutną prawdę. W rolę Severusa Snape’a wcielił się Alan Rickman. Jego kunszt aktorski oddaje przede wszystkim fragment ostatniej części nazywany Last memories of Severus Snape, który został nieoficjalnie okrzyknięty najsmutniejszym momentem całej serii. Film o szkole dla czarodziejów nie jest jedynym prezentującym taką kreację miłości. Patetyczne, wzniosłe i nieszczęśliwe uczucie odegrało dużą, choć drugoplanową, rolę w Piratach z Karaibów. Davy Jones, ponura postać ze Skrzyni Umarlaka to człowiek, który dla swej wybranki oddał serce (dosłownie!). Zakochany w bogini morza żeglarz dostał ultimatum: by widywać ukochaną, musi wziąć pod opiekę Latającego Holendra – statek przewożący dusze ze świata doczesnego do zaświatów. Raz na dziesięć lat służby Jones będzie mógł zejść na ląd na jeden dzień, by spotkać się z ukochaną. Davy Jones z miłości podjął pracę na statku, lecz gdy po dziesięciu latach zszedł na ląd, nie znalazł tam ukochanej. Ból i rozpacz, które nim targały „nie pozwalały mu ani żyć, ani też umrzeć”. Z tego powodu żeglarz wyciął sobie serce i schował je w skrzyni zakopanej na odległej, bezludnej wyspie. Jones to postać bardzo dramatyczna. Choć w Piratach z Karaibów jest czarnym charakterem, to jego złość oraz klątwa, która ciąży na jego załodze i statku, nie są bezpodstawne. Dla ukochanej Jones poświęcił całe życie, dla jednego dnia ze swoją miłością oddał się wiecznej posłudze na legendarnym statku dryfującym do granicy zaświatów. W wielkim finale trzeciej części Piratów z Karaibów, widząc inną, oddaną sobie parę – Elizabeth i Willa – oraz wiedząc, że nic już nie

83 KULTURA


wskóra, postanawia w swoim ostatnim czynie zemścić się i zabić jedno z kochanków. Ostatecznie sam traci życie i z przebitym sercem rzuca się w otchłań wiru wodnego. Davy Jones to jedna z najbardziej niedocenionych przez krytyków postaci dramatycznych. Jego ofiara, choć w ogólnym rozrachunku niekonsekwentna (scenariusz trzeciej części był robiony w pośpiechu, co zaowocowało pominięciem kluczowego wątku w historii Davy’ego Jonesa, a z niego samego stworzenie bardziej schematycznej wersji czarnego charakteru), jest jedną z największych poniesionych w imię miłości w historii kinematografii. Wszakże poświecił nie tylko swoje życie, ale również całą wieczność, i nawet gdy umierał, jego twarz rozdzierał ból po stracie ukochanej. Miłość nie zawsze musi trwać kinowe dziewięćdziesiąt lub serialowe trzydzieści minut. Czasem, by zachwycić, wzruszyć i zadziwić, wystarcza ich niecałe pięć. Up, oscarowa animacja produkcji studia Pixar, to opowieść o Carlu Fredricksenie, który pewnego dnia postanawia wyruszyć z całym swoim domem w podróż, aby odnaleźć odległe miejsce w amazońskiej puszczy, gdzie jako dziecko chciał założyć Klub Odkrywców. Nie sam – pomysł ten chciała zrealizować też jego ukochana. Film trwa 96 minut, a jednak najbardziej znaczące dla całej historii ma, wspomniane już, pięciominutowe intro. To w nim zostaje streszczone całe życie Carla Fredricksena: poznanie małej Ellie, wspólne dorastanie i małżeństwo, kupno domu czy planowanie powiększenia rodziny. Wprowadzenie do fabuły niestety nie ma szczęśliwego zakończenia – Ellie umiera, zostawiając Carla w małym domku pośrodku rozrastającej się metropolii. Gdy nie pozostaje mu już nic do stracenia, decyduje się spełnić marzenie swoje i żony. Carl przeżył całe swoje życie szczęśliwie, jednakże zawsze czegoś mu brakowało. Gdy żona odeszła, postanowił dla niej wyrwać się z pustego życia, odlecieć swoim domkiem w stronę marzenia, którego jego ukochanej nigdy nie udało się spełnić. Prezentuje miłość do grobowej deski, przywiązanie, lecz również niezwykłą rozpacz introwertyka, który pozostawiony przez jedyna ukochaną osobę gubi się w otaczającej go rzeczywistości. Carl Fredricksen pokazuje także niezwykłą odwagę. Będąc już w podeszłym wieku, decyduje się na dokonanie czynu, po którym może już nie być żadnych kolejnych. Może nie mieć pojęcia, na co się porywa albo dobrze zdawać sobie sprawę, że taka wyprawa raczej dobrze się nie skończy. Mimo to w swych dążeniach nie zawaha się ani chwili.

84

Mówi się, że „prawdziwego mężczyznę można poznać po tym jak kończy, a nie jak zaczyna” i „najpiękniejsza para to nie Romeo i Julia, ale babcia i dziadek trzymający się za rękę po 50 latach związku”. Nie wiadomo, czy Michael Haneke wzorował się akurat na tych powiedzeniach, ale pewne jest jedno – w swoim dziele Miłość postanowił odejść od tradycyjnego schematu filmów o zakochani, związek dwojga bohaterów pokazując na samym końcu ich wspólnej drogi. W dziele tym na próżno szukać miłości takiej, jaką zwykło nam serwować kino. Nie ma tu powtarzających się wyznań, brak spacerów w deszczu czy skradzionych pocałunków. Nie jest to też poszukiwanie miłości ani jej rozkwit. To jej naturalny koniec. Bohaterowie, już w podeszłym wieku, nie mają wiele przed sobą. Wspominają chwile miłosnych uniesień, patrząc w album ze zdjęciami; w oczy spoglądają sobie tylko podczas jedzenia obiadu (krzesła mają bowiem ustawione naprzeciwko siebie). Ale nie oznacza to, że miłość z nich uleciała. Nie – uczucie, które niegdyś połączyło Julię i Romea, jest w nich równie mocne, choć nie jest tak ukazywane. Miłość zmierza w kierunku nieuchronnego końca. Wielu go nie zauważy – ci, którzy nie docenią powoli posuwającej się akcji, będą wobec niego obojętni. Ale jeśli tylko pozwoli się oddać powolnemu zarysowywaniu historii oraz spróbuje się jak najbardziej zbliżyć do związku Georgesa i Anne, to zauważy się, że koniec jest bliski, że nie da się od niego uciec. Tych, którzy postarają się wytrzymać do napisów końcowych, czeka nagroda. Smutna, wyciskająca łzy nagroda od współczesnego kina. Michael Haneke byłby ostatnim reżyserem posądzonym o nakręcenie filmu o miłości. A jednak –wydaje się, że twórca Białej wstążki, na przekór Woody’emu Allenowi i innym miłosnym wizjonerom, obrał właśnie to uczucie na temat swojego nowego filmu, który, puszczając widzom „oczko”, zatytułował Miłość. Haneke wziął zakochanie na reżyserski warsztat tak, jak tego nie zrobił jeszcze nikt wcześniej. Jego Miłość jest fatalna, ale nie tak tragiczna jak choćby w Vertigo Alfreda Hitchcocka. Film Hanekego jest naturalnym rozkładem, niczym gasnące ognisko dążącym do powolnego wyciszania się, by wreszcie zwieńczyć wszystko pośmiertnym dymem – śladem niegdysiejszego blasku. Odmienny obraz miłości został przedstawiony w Zakochanym bez pamięci. Brak w tym filmie patosu i wielkich czynów. Jest za to związek względnie zwykłych ludzi w całkiem zwyczajnej rzeczywistości. Bohaterowie żyją w związku, który po jakimś czasie zaczyna się roz-


sypywać. Partnerzy coraz częściej kłócą się, a nieznaczące dotąd przywary irytują ich. W końcu rozstają się. By pomóc sobie w rozłące, poddają się nowatorskiemu zabiegowi wymazywania wspomnień. Gdy Joel wpada w meandry własnego umysłu, przechodzi przez wszystkie wspomnienia o związku z Clementine, zaczyna przeżywać kłótnie jeszcze raz. Ogląda zarówno swoje błędy, jak i przywary kochanki, które tak bardzo mu ciążyły. Kolejny raz odtwarzając wszystkie sceny, postanawia podjąć heroiczną decyzję i spróbować uratować choć jedno wspomnienie o dziewczynie. Zaczyna uciekać przed naukowcami, którzy powoli usuwają ją z jego pamięci. Towarzysząc Joelowi w podroży przez umysł, możemy zaobserwować, jak pozornie świetny związek zaczyna się burzyć, jak drobne szczegóły z życia, które kiedyś oboje wielbili, zaczynają grać im na nerwach. Związek Clementine i Joela jest relacją, którą moglibyśmy przeżyć sami i w tym tkwi trudność odbioru tego dzieła. Ciężko jest się zdystansować wobec tak naturalnie przedstawionej rzeczywistości. Gdy cała historia zostaje ukazana„od tyłu” (w filmie zastosowano odwróconą chronologię zdarzeń), czujemy lekkie zakłopotanie, dopiero pod koniec filmu wszystko staje się jasne. Zakończenie okazuje się bardzo trafne, a takiego finału nie powstydziłaby się żadna „nawrócona” para. A może tak wygląda miłość? Na początku jesteśmy zaskoczeni, nie dopuszczamy do siebie myśli o uczuciu. Później wpadamy w wir nagłych zdarzeń, nic nie rozumiemy, nie możemy się odnaleźć. Wszystko wokół przestaje się liczyć, pozostaje tylko ona – ukochana.

I nawet gdy wszystko wokoło znika, widzimy tylko ją. I nie liczy się już dla nas jej kolor włosów, jej słownictwo, czy lubi książki i czy umie gotować. Liczy się tylko ona. Wydaje się, że prawdziwej miłości już nie ma. Cytując głównego bohatera Drew Carey Show, „miłość życia to tylko wyświechtany frazes”. I jest w tym ziarno prawdy. Młode pokolenie, oparte na kulturze Internetu, powoli wypacza miłość. Spłycona wartość jednego z najpoważniejszych uczuć zostaje przemielona przez popularne portale internetowe, jest przekazywana dalej poprzez media społecznościowe, by w końcu wylądować na stronach satyrycznych. Młodzi ludzie z paroma utartymi schematami miłości ruszają w świat przekonani,że wiedzą na jej temat wszystko. Lecz miłość to nie kolorowe obrazki z Internetu. To nie cytaty wypisywane w komentarzach pod postami. Miłość to odpowiedzialność, poświęcenie i ofiarność. Miłość to dążenie do celu pomimo przeciwności losu. Miłość to zaakceptowanie wad. Ale, przede wszystkim, miłość to bezinteresowność. Guido Orefice, Ted Mosby, Severus Snape, Davy Jones, Carl Fredricksen, Georges oraz Joel Barish, choć na długo zapiszą się na kartach historii kinematografii, są jedynie garstką postaci, które reprezentują prawdziwe, czyste uczucie miłości. W swych dążeniach byli nieustępliwi, a do celu dochodzili pomimo przeciwności. Ich miłość była prawdziwie bezinteresowna. Miłość we współczesnych filmach pokazywana jest w różnorodny sposób, ale znakomitą większość przedstawień cechuje jedno – są warte zapamiętania i powtarzania w życiu.

Marcin Pabian Student filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach. Lubi jazz, kino science-fiction i gry komputerowe. Nie lubi pisać o sobie.

85 KULTURA


Historia ta sama, a jednak inna Klasyka literatury światowej co pewien czas powraca na ekrany kin. Przy tej okazji wydawnictwa chętnie wznawiają książkowe pierwowzory, na przykład umieszczając zdjęcia z filmu na okładce, aby wykorzystać medialne zainteresowanie i reklamę. I wszystko wydaje się w porządku. Szkoły organizują wycieczki do kina, aby młodzież poznała w atrakcyjnej formie kolejne dzieło z kanonu lektur, filmy cieszą się popularnością, książki dobrze się sprzedają (nie wiadomo jednak, czy są później czytane, czy traktowane tylko jako kolejny filmowy gadżet). Jednak jeśli wizytę w kinie

poprzedza lektura książkowego oryginału zaczynają się kłopoty. Nie mam tutaj na myśli tych najbardziej podstawowych – rozczarowania wyglądem głównych bohaterów, sporów o kolor włosów czy fason sukienki. Tak naprawdę ekranizacje bardzo rzadko bywają wierne treści książki, na bazie której powstały. Czasami zmiany okazują się niezwykle twórcze i choć oglądamy zupełnie inną historię, jej jakość sprawia prawdziwą przyjemność. Bardzo często jednak ingerencje wprowadzone w pozornie wierną treść są jak zgrzyt paznokci przeciąganych po szkolnej tablicy.

„Wielki Gatsby”, czyli o tym, jak treść umarła w Disneylandzie Francis Scott Fitzgerald Wielki Gatsby, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013 Wielki Gatsby, reżyseria: Baz Luhrmann, scenariusz: Baz Luhrmann, Craig Pearce, dystrybucja: Warner Bros Entertainment, 2013 Francis Scott Fitzgerald to pisarz-legenda. Jego szalone, pełne skandali życie w towarzystwie żony Zeldy jest tematem znanym lepiej niż jego książki. Niedawno zresztą legenda została odświeżona przez Woody’ego Allena – małżeństwo Fitzgeraldów zostało bohaterami filmu O północy w Paryżu i to razem z Ernestem Hemingwayem i Salvadorem Dali.

86

Autor Wielkiego Gatsby’ego znany był z tego, że świetnie orientował się w wydarzeniach życia towarzyskiego, kultury popularnej i mody – w swoich notatkach spisywał anegdoty oraz to, co w danym roku osiągnęło największą popularność w różnych dziedzinach. Pracował również jako scenarzysta w Hollywood, a wszystkie doświadczenia wykorzystywał przy tworzeniu swoich dzieł.


Wielki Gatsby to niezwykle elegancka i wysmakowana książka w najdrobniejszych szczegółach oddająca klimat swojego okresu (lata 20. XX wieku). Dla polskiego tłumaczenia duże zasługi ma w tej kwestii Jacek Dehnel, który – tworząc nowy przekład – starał się dotrzeć do jak największej liczby obyczajowych informacji, do których nie miała dostępu tłumaczka poprzedniego polskiego wydania. Powieść wyróżnia się także niezwykłymi umiejętnościami językowymi autora, ponieważ dopasował on do każdej z postaci charakterystyczny sposób wypowiedzi. Pomimo że książka obrazuje ­ogromne napięcie i niejeden dramat, środki wykorzystane do ich stworzenia są stonowane. Fitzgerald nie epatuje cierpieniem i ekspresywnymi metodami, wszystko jest ukazane z boku, emocje kryją się pod grzecznościowymi formami zachowania i udawaną swobodą, co zwiększa ich siłę oddziaływania na czytelnika. Historia jest właściwie bardzo prosta – Jay Gatsby, który z ubogiego mężczyzny stał się milionerem, próbuje po latach odzyskać swoją miłość z młodości, ale Daisy ma już męża. Powrót Jaya stawia kobietę przed trudnym wyborem. Narratorem jest Nick Carraway – kuzyn Daisy i sąsiad Gatsby’ego, który staje się mimowolnym pośrednikiem pomiędzy parą. Fakt, że opowieść nie jest prowadzona z perspektywy żadnej z zaangażowanych stron pozwala Fitzgeraldowi na wprowadzenie licznych spostrzeżeń dotyczących ludzkich zachowań, gry emocji i moralności. Nick jest młodym człowiekiem, zupełnie nowym w środowisku, co daje mu jako narratorowi szansę na opisywanie stylu życia i obyczajów. Pierwszym poważnym zgrzytem w ekranizacji stworzonej przez Baza Luhrmanna jest zmiana historii Nicka, który – zamiast po prostu opisywać swoje

wspomnienia (jak było w pierwowzorze) – staje się pacjentem szpitala psychiatrycznego przedstawiającym swe doświadczeniach w ramach terapii. Nie trzeba nikomu mówić, że nie jest to chwyt oryginalny. Nie wydaje się też ani szczególnie potrzebny, ani uzasadniony. Nick ma pełne prawo być wstrząśnięty przeżytymi wydarzeniami, nie wiem jednak, czy aż do stadium choroby psychicznej. Natomiast opowieść snuta zza murów szpitala psychiatrycznego nadaje historii zupełnie inny ton niż ta zapisywana z potrzeby odpowiedzenia sobie na pytanie, jaki naprawdę był Jay Gatsby. To właśnie jeden z przykładów na to, że w filmie wszystko jest bardziej wyolbrzymione niż w książce. Wracając jeszcze do postaci Nicka – Carraway w wykonaniu Toby’ego Maguire’a jest przesadnie nieśmiały i niezaradny, snuje się po przyjęciach z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Przecież ta postać jest autorem wszystkich przemyśleń w tej książce, a w zakończeniu wykazuje się odwagą, której brakuje innym więc skąd w nim nagle to nierozgarnięcie? Poza Nickiem, główne role są bardzo dobrze dopasowane do aktorów, ale koncepcja filmu ich przytłacza, bo kamerę interesują przede wszystkim efekty specjalne, scenografia, kostiumy. Świat Wielkiego Gatsby’ego w wersji Luhrmanna jest maksymalnie sztuczny i odrealniony. Nie ma tutaj uroku drobiazgowej pracy Fitzgeralda ukrywającego w powieści aluzje do prawdziwych osób czy realiów epoki. Aktorzy błąkają się po ogromnym Disneylandzie i prawie ich nie widać, nawet wtedy, gdy mówią i przeżywają emocje, a w tle słychać współczesne piosenki. Kto dostrzeże tu siłę obsesji, dramat niespełnionej miłości i ucieczkę od odpowiedzialności? Brak proporcji. Przerysowanie. Brak wyczucia tonu epoki. Sztuczność.

Teatralny eksperyment z „Anną Kareniną” Lew Tołstoj Anna Karenina, Wydawnictwo Znak, Kraków 2012 Anna Karenina, reżyseria: Joe Wright, scenariusz: Tom Stoppard, dystrybucja: United International Pictures, 2012

Dumna. Dystyngowana. Ciemnooka i ciemnowłosa. Kochająca do szaleństwa swoje dzieci, uzależniona od uczucia kochanka i władzy męża. Anna Karenina wykreowana przez Lwa Tołstoja.

Realistyczna powieść rosyjskiego pisarza z psychologiczną dokładnością odtwarza niemal dzień po dniu przemianę wewnętrzną Anny, która pod wpływem miłości hrabiego Wrońskiego przechodzi długą

87KULTURA


drogę: od szanowanego przez wszystkich wzoru moralności, aż po odrzuconą przez społeczeństwo kobietę, która śmiała publicznie odejść do kochanka. Tołstoj niezwykle umiejętnie analizuje uczucia swoich bohaterów, przedstawiając bardzo złożone charakterystyki. Wielowymiarowość jego postaci czyni z nich niemal realnych ludzi, a obszerny tekst sprawia, że ich przemiany i podejmowane decyzje wydają się czytelnikowi prawdopodobne. Upływ miesięcy i lat zmienia perspektywę. Pisarz umieszcza w Annie Kareninie szerokie spektrum XIX-wiecznego rosyjskiego społeczeństwa oraz porusza nurtujące je w tym czasie problemy. O różnorodności może świadczyć choćby historia miłości Kitty Szczerbackiej i Lewina ukazana w tle głównego wątku. Wybierają oni proste, wiejskie życie, a Lewin reprezentuje rewolucyjne wręcz podejście do sytuacji chłopów. Z kolei Kitty stara się przywrócić mężowi wiarę w prawosławie. Tołstoj był moralistą – małżonkowie, w przeciwieństwie do Anny i Wrońskiego, żyją szczęśliwie, choć nie bez trudności. Cierpienie u Tołstoja jest zresztą bardzo ważnym tematem, a ten, kto potrafi znosić je z pokorą, zostaje nagrodzony. Joe Wright stworzył spektakularną ekranizację książki Tołstoja. Będąc wierny treści na tyle, na ile jest to możliwe w ponad dwugodzinnym filmie, przeprowadził eksperyment formalny. Jego Anna Karenina jest bardzo teatralna. Akcja, zamiast toczyć się płyn-

nie, jest poszatkowana na zmieniające się w szybkim tempie sceny. Kilka wypowiedzianych zdań, jeden gest i film pędzi dalej, walcząc o zmieszczenie treści w możliwym do obejrzenia czasie. Wright wprowadził również elementy scenografii teatralnej – akcja toczy się często na scenie, w tym samym czasie obok bohaterów kręcą się ludzie zmieniający dekoracje. Daje to efekt sztuczności, ale robi duże wrażenie. Mocnym atutem filmu są zresztą kostiumy i wnętrza, które dopełniają przyjemności estetycznej. Zmienia to jednak kompletnie wymowę Anny Kareniny, która była pisana z wielką dbałością o realizm, a w filmie poprzez zabiegi estetyzujące stała się bliższa operetce niż dramatowi. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze, akcja powieści jest zbyt obszerna, aby „pomieścić ją” na ekranie kinowym, a wszystkie skróty i streszczenia odbierają zdarzeniom naturalność, którą mają one w powieści. Podobnie jest z prawdopodobieństwem zdarzeń – wzór moralnej żony, jaką jest na początku Anna, nie został pokonany z dnia na dzień; bardzo długo trwało zanim Kitty zrozumiała, że kocha Lewina, ale w filmie zupełnie nie da się tego odczuć. ­Także wprowadzenie teatralizacji życia nawarstwia kolejną sztuczność, która nie jest jednak przypadkowa, bo można przecież zauważyć, że życie na salonach XIX wieku miało w sobie dużo gry i konwencjonalności. To wszystko sprawia jednak, że dramat Anny nie jest tak przenikliwy i dotkliwy jak w powieści.

„Wichrowe Wzgórza” – po duchach został tylko wiatr Emily Brontë Wichrowe Wzgórza, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013 Wichrowe Wzgórza, reżyseria: Andrea Arnold, scenariusz: Andrea Arnold, Olivia Hetreed, dystrybucja: Gutek Film, 2011

Ekstremalna pustka wrzosowisk i świszczący, przenikliwy wiatr. Wichrowe Wzgórza napisane przez Emily Brontë to ­XIX-wieczna książka znana przede wszystkim jako historia miłosna, ma ona jednak więcej powiązań z powieścią gotycką niż z typowym romansem. Przerwana w dzieciństwie miłość Cathy i Heathcliffa przemienia się w niepowstrzymaną siłę niszczenia. Mężczyzna oszalały z bólu po śmierci kobiety doprowadza do ślubu swojego syna z córką utraconej ukochanej i mści się, wyładowując na nich swoją nienawiść. Wichrowe Wzgórza są pełne okru-

88

cieństwa, a miłość jest w nich traktowana jako nieszczęście. Źródłem brutalności Heathcliffa jest cierpienie – od lat dręczy go duch Catherine, mamiąc złudzeniem bliskości. Heathcliff pragnie śmierci, lecz jego silny organizm sprawia, że pomimo udręki nie tylko żyje, ale nawet pozostaje przy zdrowych zmysłach. Duch przychodzi po niego w końcu po wielu latach. Po zagadkowej śmierci bohatera, para jest widywana w pobliżu cmentarza. Pomimo całej złowrogiej aury można powiedzieć, że powieść kończy się zaskakująco dobrze. Po śmierci okrutnego ojca i jego syna egoisty córka Catherine znów


jest wolna, odzyskuje majątek i odnajduje prawdziwą miłość. Świat zostaje oczyszczony z demonicznej obecności. Całą historię poznajemy z rozmów toczonych przez odpoczywającego w okolicy przybysza z miasta oraz starą służącą, która towarzyszy bohaterom od dziecka. Film Andrei Arnold radykalnie odmienił tę historię i nadał jej nową, odmienną jakość. Zarówno Postać przybysza opisującego usłyszaną od służącej opowieść, jak i wątek córki Catherine i syna Heathcliffa pominięto. Pozostaje wyłącznie to, co najważniejsze – koleje nieszczęśliwej miłości. Film kończy się w chwili śmierci głównej bohaterki, pozbawiając krzepiącej wymowy szczęśliwego zakończenia, tej, na jaką prawie 200 lat temu zdecydowała się autorka książki. Reżyserka odważyła się także na śmiałą zmianę w fabule, zamieniając cygańskie pochodzenie Heathcliffa na afrykańskie i włączając w ten sposób swoje dzieło w dyskurs postkolonialny oraz intensyfikując różnice społeczne pomiędzy zakochanymi.

Wichrowe Wzgórza Andrei Arnold pozbawiono obecności zjaw, a jedną z postaci dramatu jest natura, która jawi się tu jako moc silniejsza od człowieka. Niezwykłe zdjęcia eksponują pustkę wzgórz i wrzosowisk. Kamera przybliża pojedyncze drżące trawki i zioła, tak bliskie, że aż namacalne błoto, gęstą mgłę lub zupełnie czarną noc, w których jest duszno, nie ma z nich wyjścia. Ukazuje również bardzo szerokie panoramy, w których ludzka obecność nie jest właściwie zauważalna. Natura przytłacza to, co dzieje się między ludźmi, oni sami są mali i bezradni, zdani na jej niełaskę. Catherine i Heatcliff zachowują się hipnotycznie. Szalone uczucia szarpią nimi wewnętrznie, widz jednak nie ma dostępu do ich myśli, ponieważ jest pozbawiony ich monologów wewnętrznych, nie słyszy nawet dialogów. Za ekwiwalenty ich stanów emocjonalnych można uznać jednak zachowania przyrody. Wszystko dzieje się w ciszy, w której słychać tylko wycie wiatru i miarowe uderzenia nieszczelnych, drewnianych okiennic.

Każdy z tych filmów reprezentuje inne podejście do powieści-pierwowzoru. Wielki Gatsby ingeruje w treść, ale przede wszystkim przytłacza ją efektami specjalnymi, na których skupia się bardziej niż na postaciach, z dramatu robiąc cukierkową historię. Z kolei Anna Karenina zachowuje treść, choć jest zmuszona ograniczyć bardzo obszerny materiał powieściowy, eksperymentuje za to z formą, co robi w sposób ciekawy, ale oddala ją to od wymowy oryginału i zamysłu autora. Natomiast Wichrowe Wzgórza przedstawiają tylko fragment książki i zmieniają jej atmos-

ferę – z aury powieści gotyckiej pełnej duchów i niewytłumaczalnych zjawisk na dramat ludzkiej egzystencji. To tylko kilka sposobów na ekranizację powieści, jest ich oczywiście dużo więcej. Niejednokrotnie te wszystkie lepsze i gorsze pomysły są stosowane, żeby uatrakcyjnić pierwowzór, uczynić go bardziej przystępnym dla współczesnego odbiorcy. Aby poznać klasykę naprawdę, trzeba przeczytać papierowy oryginał. Jednak równie interesująco jest czytać, jak i oglądać – książki mówią wtedy o poprzednich epokach, a filmy o tym, jak odczytuje je współczesność.

Aleksandra Byrska Studentka krytyki literackiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie pisze pracę magisterską dotyczącą kwestii zmiany gatunkowej w twórczości Julii Fiedorczuk i Justyny Bargielskiej. Chętnie angażuje się w różnego rodzaju działalność związaną z życiem literackim Krakowa.

89 KULTURA


Pean o anatemie Neal Stephenson, Peanatema (Anathem) 2008, wyd. pl. 2009

Neal Stephenson jest jednym z tych pisarzy, którzy udowadniają, że dobrą powieść fantastyczną jest w równej mierze trudno napisać, co zrozumieć. Olbrzymia popularność fantastyki – z różnych względów niedostrzegana w oficjalnych rankingach, wieszczących kres czytelnictwa i zmierzch zachodniej cywilizacji – sytuację tę tylko komplikuje. Fantasy i science fiction jest bowiem obecnie w tym momencie ­rozwoju, w którym była powieść realistyczna pod koniec XIX w. i jakkolwiek ma już swych Balzaków, Tołstojów i Dickensów, to wciąż oczekuje na innowatorów ­pokroju Kafki, Joyce’a i Nabokova, słowem – osiągnęła apogeum i zaczyna spoglądać w gwiazdy. Bystrzy obserwatorzy ewolucji gatunków fantastycznych mogli dostrzec zmiany już na przełomie lat 80. i 90., gdy podczas przełomu zwanego Nową Falą w science fiction i New Weird w fantasy napotkano pierwsze trudności z odróżnianiem szeroko rozumianych powieści postmodernistycznych i wysokoartystycznej fantastyki (przykładem klasycznym jest tu Neil Gaiman) – które niektórym z nich zasugerowały, że funkcjonujący do dziś podział na tzw. „mainstream” i fandom jest całkowicie sztuczny, o ile nawet nie infantylny. Powieściopisarstwo Neala Stephensona, choć zrazu głównie utrzymane w dość hermetycznej estetyce cyberpunku (Snow Crash) i steampunku (Diamentowy wiek, Cykl Barokowy), w momencie publikacji Peanatemy w roku 2008 osiągnęło ten właśnie poziom, przy którym do-

90

wolny miłośnik prozy Nabokova, Houellebecqa, Maraia czy Coetzeego zaczyna łamać sobie na narracji zęby, szlochając nad ułomnością własnej erudycji i przeklinając się za diminucyjne postrzeganie fantastyki – zaś konwentowy fanboy, nie mogąc przegryźć się przez tłuściutki rozdział przedstawiający alternatywną wizję fenomenologii Husserla, musi zagryźć zęby ze złości i powrócić do lektury Łowców mitów Christophera Goldena. I właśnie dlatego warto znaleźć się w grupie trzeciej: czytelników ciekawej, ambitnej i erudycyjnej prozy, którzy lubią podchodzić do literatury w sposób nieuprzedzony ideologicznie i przez to zyskiwać na lekturze znacznie więcej, niż tylko potwierdzenie własnych oczekiwań i przypuszczeń. Mówienie o Peanatemie Stephensona ma tę zaletę, że tej powieści nie da się streścić – co poniekąd też tłumaczy jej nieobecność w tekstach polskich krytyków literackich. Praktykę taką w wysokim stopniu utrudnia chociażby to, że początek powieści nie jest tożsamy z początkiem akcji: zanim czytelnik pozna imię protagonisty, musi przebić się przez kalendarium przedstawiające trzy tysiące lat historii świata Arbre, w którym osadzona jest narracja, jak również niewiele zrozumieć z zamieszczonej definicji tytułowego słowa – peanatemy. Stephenson umiejętnie bawi się niewiedzą czytelnika, zastępując zwykły dla powieści fantasy słowniczek sztucznego języka przemyślnie skomponowaną mikroencyklopedią, wykorzystującą niewybaczalny


w klasycznej leksykografii chwyt definiowania nieznanego przez nieznane (ignotum per ignotum). W efekcie, po wnikliwym nawet przeczytaniu inicjalnej definicji i zagłębieniu się w kalendarium informujące o tak istotnych dla rozwoju Arbre kwestiach, jak odrzucenie dokonań Proca przez Halikaarna tudzież zwołanie drugiego konwoksu milenijnego – czytelnik, miast dowiedzieć się czegoś o fikcyjnym świecie, jest perwersyjnie podtrzymywany w nieświadomości, trwającej właściwie do samego końca książki. W Peanatemie wiedza nie jest dawkowana – ona jest reglamentowana. Trudno tu, jak np. w Diunie Herberta, przeczytać od deski do deski wszystkie appendixy i zasiąść do lektury fabularnej partii książki bogatszym o pozyskany w ten sposób punkt odniesienia. Stephenson woli bowiem rozpoczynać każdy rozdział definicją kluczowego słowa lub pojęcia, podsycającego niepokój poznawczy i prowadzącego do sytuacji, w której pogoń za wydarzeniami ­fabularnymi ustępuje imersji, umożliwiającej głębszą partycypację w realiach fikcyjnego świata. Dzięki temu encyklopedyczna część Peanatemy, opiewająca na ponad pięćdziesiąt definicji, wspomniane kalendarium oraz trzy aneksy filozoficzne, nie służy już nawigacji po świecie powieści (jak bywało to np. w Conanie Barbarzyńcy, gdzie jeden rzut oka na dołączane przez Howarda do kolejnych tomów mapy pozwalał stwierdzić, które wioski Conan będzie plądrować i do którego zamku finalnie przyjdzie mu się zakraść) – lecz przedłużeniu bytowania w stworzonym przez Stephensona uniwersum. Podobna liczba zabiegów światotwórczych dowodzi, że w Peanatemie znacznie ważniejszy od ukazania losów fraa Erasmasa i jego odysei, u kresu której przychodzi mu bliżej zapoznać się z alternatywną wersją teorii światów możliwych, jest sam świat Arbre, którego niezwykła oryginalność przywodzi od razu na myśl arcydzieła prozy postapokaliptycznej w rodzaju Późnego lata Johna Crowley’a czy Kantyczki dla Leibowitza Waltera Millera. Z początkowego kalendarium i nielicznych wzmianek w fabule wiadomo bowiem, że Arbre wstrząsnęły w odległej przeszłości Straszliwe Wypadki, wiążące się prawdopodobnie z użyciem na masową skalę broni biologicznej lub jądrowej – problem polega wszelako na tym, że w konsekwencji Straszliwych Wypadków i przedsięwziętych po nich działań prewencyjnych, odebrano głos wszystkim fachowcom, którzy mogli się na ten temat wypowiedzieć. Nieliczni przetrwali po pogromach naukowcy, na których prawdopodobnie z braku jed-

noznacznego winowajcy zrzucono odpowiedzialność za Straszliwe Wypadki, odizolowani zostali bowiem od świata zewnętrznego w tzw. koncentach, quasi-klasztornych eremitażach o bramach otwierających się w uprzednio zaprogramowanych interwałach i surowej regule, zakazującej nie tylko badania jakiejkolwiek technologii, ale nawet spekulowania na jej ­temat. Jak łatwo się domyślić, doprowadziło to do trwałego podziału społeczeństwa na wewnątrzkoncentowe intramuros oraz zewnątrzkoncentowe extramuros, paraliżując w efekcie nie tylko postęp technologiczny, ale i jakikolwiek rozwój cywilizacyjny. Podczas gdy bowiem zamknięte w koncentach zgromadzenia matemowe starają się pogłębiać, jak mogą, wiedzę z niezakazanych obszarów nauki i zaczynają kształtować niezwykłą, klauzorową kulturę postsekularną, pozostała na wolności część społeczeństwa podupada intelektualnie, zadowolona z wygodnego statusu noble savage. Aha: gdy czytelnik dowiaduje się tego wszystkiego, wciąż tkwi w pierwszym rozdziale Peanatemy, nie rozumie użytego w tytule słowa i ma przed sobą około tysiąca stron jednej z najbardziej erudycyjnych powieści fantastycznych ostatniego dwudziestolecia. Ponieważ zbrodnią byłoby zarówno dalsze ujawnianie sekretów Abryjskiego uniwersum, jak również dość linearnej, choć parokrotnie zaskakującej swym przebiegiem fabuły (zdradzić można, że odkrycie alternatywnej wersji teorii światów możliwych, zwanej też Hylaejskim Światem Teorycznym, odzwierciedla kompozycja końcowych partii Peanatemy) – pozostaje wspomnieć o języku i artyzmie powieści. Mając za sobą lekturę zarówno wersji oryginalnej, jak i polskiego przekładu, powiedzieć mogę jedno (i będzie to zarazem wyjątek od reguły, która każe mi zazwyczaj srogo batożyć polską szkołę translatologiczną): tłumaczenie Peanatemy Neala Stephensona dokonane przez Wojciecha Szypułę jest kongenialne i w swej kongenialności nie ustępuje temu, co Piotr W. Cholewa dokonał w przekładach Pratchettowego Świata dysku – ba, niekiedy i dokonania te przewyższa. Tłumaczenie provener przez „certyfik”, math przez „matem”, theoric przez „teoryczny” i samej tytułowej Anathem przez „peanatemę” – po prostu nie ma sobie równych w zestawieniu z kalkującymi przekładami tuzinów wyrobników, pracujących na zlecenie wydawnictw mających taśmową politykę wydawniczą nawet w nazwie. Dzięki temu czytelnicy polscy mają rzadką przyjemność nie tylko obcować z prozą niezwykle bliską oryginałowi, ale rów-


nież podziwiać narrację adekwatną w swej formie do kunsztu włożonego w konstrukcję fikcyjnego świata. Czasy popytu na grubo ciosane powieścidła o herosach, którzy trafiają przez dwuprzepustową bramę do świata, gdzie wszystko jest tak fantastyczne, jak tylko może być z realistycznej perspektywy – najwyraźniej powoli się kończą, skoro Peanatemę Neala Stephensona określa się już bez żenady mianem fikcji spekulatywnej, wyraźnie stroniąc od opowiedzenia się po stronie fantasy, science fiction czy powieści postmodernistycznej.

Pozostaje mieć zatem nadzieję, że szkodliwe podziały, które skutkują tylko wzajemną antagonizacją zwolenników prozy fantastycznej i „głównonurtowej”, względnie pauperyzacją kultury czytelnictwa w środowiskach pozamatemowych – zaczną zanikać, skoro powstają już powieści, przed którymi klękać wypada zarówno Coetzeem, jak i Sapkowskim. Warunek jest tylko jeden: odpowiednio duża liczba czytelników musi znaleźć czas na lekturę tysiąca stron bezprecedensowej, niezwykłej i, cóż tu się krygować, wybitnej Peanatemy.

Krzysztof M. Maj Absolwent filologii polskiej i doktorant na Wydziale Polonistyki UJ. Zajmuje się literaturą fantastyczną w obydwu znaczeniach tego słowa.

92



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.