ISSN 2084-0217
magazyn studencki
bezpłatny
NR 02/03
wiosna-lato/2012
Ernst & Young Pracodawcą Roku® 2011 Dziękujemy wszystkim studentom, którzy na nas głosowali w badaniu AIESEC!
Doradzamy najlepiej: Zacznij poziom wyżej! Dołącz do naszego zespołu. To jak szybko będziesz się rozwijał zależy wyłącznie od Ciebie. Potramy docenić pomysły, inicjatywę i zaangażowanie. Zapewniamy właściwą ścieżkę awansu, stabilne warunki zatrudnienia, ambitne projekty i pracę w międzynarodowym środowisku najlepszych specjalistów. Praca i płatne praktyki dla studentów i absolwentów. Aplikuj on-line www.ey.com.pl/kariera Facebook.com/EY.Polska.Kariera
Edytorial
Długo zastanawiałem się nad tym, co powinien zawierać edytorial drugiego numeru Magazynu Spectrum, i muszę przyznać, że nadal do końca tego nie wiem. Sytuacja, w jakiej się znajduję, jest bowiem dużo bardziej skomplikowana, niż mogłoby się na pozór wydawać. Po pierwsze, wszelkie słowa ewentualnej zachęty do lektury kierowałbym siłą rzeczy do tych osób, które niezależnie od nich zdecydowały się po pismo sięgnąć. Po drugie, Spectrum jest dla mnie tytułem tak ważnym, że jakakolwiek próba obiektywizmu musiałaby – niezależnie od intencji – zakończyć się porażką. Czy powinienem zatem omówić poruszane na łamach pisma tematy, tak jak to robi wielu redaktorów? Myślę, że do tego służy spis treści na następnej stronie. Czy powinienem włączyć ten tekst do Raportu Spectrum, zabierając głos w dyskusji na temat zmian klimatu? Chyba nie jestem dostatecznie kompetentny, by móc sobie na to pozwolić. Zatem oddając nowy numer w Państwa ręce, uczynić mogę tylko jedno: zaprosić do jego krytycznej lektury, a następnie wyrazić nadzieję, że na lekturze się nie skończy. Istotą naszego pisma jest bowiem założenie, że czytelnik i my – twórcy, stanowimy jedno. Nazwijmy to rodzajem papierowego WEB 2.0. Naszym podstawowym celem jest stawianie pytań, nie zaś udzielanie ostatecznych odpowiedzi. Wywoływanie dyskusji, a nie rozstrzyganie kwestii spornych. Tak postrzegamy naszą misję, a tworząc Spectrum, zapraszamy Państwa do wspólnego jej realizowania. Na koniec trochę formalności. Niniejszy numer jest podwójny i stąd też wynika jego objętość. Zdecydowaliśmy się na takie rozwiązanie ze względu na sesję letnią, na którą przypadałoby hipotetyczne wydanie trzeciego numeru pisma. Naszym zdaniem wydanie Spectrum w tym czasie odbyłoby się to ze szkodą nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla naszych Czytelników. Po drugie, pragnę zachęcić Państwa do śledzenia naszej strony internetowej magazynspectrum.pl, gdzie wszystkie artykuły publikowane są w formie elektronicznej, a także do podejmowania dyskusji na portalu Facebook, oraz polemiki na łamach kolejnych numerów Spectrum. Natomiast wszelkie uwagi na temat naszej działalności oraz propozycje współpracy prosimy kierować na adres: redakcja@magazynspectrum.pl
Mateusz Zimnoch Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej oraz filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zastępca redaktora naczelnego Magazynu Spectrum. Zawodowo zajmuje się marketingiem i PR, naukowo – współczesną twórczością reportażową i filozofią sztuki.
SPIS TREŚCI
RAPORT SPECTRUM
Wstęp
Alicja Piętak
Klimatyczna karuzela
Alicja Piętak, Katarzyna Wiercioch
Czy czeka nas burzliwa przyszłość? – rozmowa z Janiną Trepińską Paweł Kotas
Amazońska dżungla poglądów Anna Mołdawa
(Czy) trudno się globalnie przejąć? Marta Maj
Mieć zielony kciuk Arkadiusz Nyzio
Prawo przeciw zmianom klimatu – rozmowa z Marcinem Stoczkiewiczem Michał Bajc
Łatwiej zmienić prawo niż ludzi – rozmowa z Julią Michalak Michał Bajc
POLITYKA
Polityka bez treści Jerzy Waśko
Jak to się robi w Kazachstanie Katarzyna Metruszka
Legalna rewolucja Marek Wodniak
Nihil novi w mediach Rafał Cieniek
PRAWO
Dozwolony (nie)użytek Paulina Ząbkowska
Zapis windykacyjny szansą na zmianę w spadkobraniu?
Paweł Ochmann
Władza nad IV władzą – rozmowa ze Stefanem Pastuszką Patrycja Parandyk
Polacy chcą drzeć koty – rozmowa z Małgorzatą Krasnodębską-Tomkiel Patrycja Krężelewska
7 8 14 18 22 24 29 33 38 42 45 48 54 57 59 63
Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania i skracania. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych ogłoszeń. Rozpowszechnianie redakcyjnych materiałów publicystycznych bez zgody wydawcy jest zabronione. REDAKCJA Redaktor naczelny: Patrycja Krężelewska Zastępca: Mateusz Zimnoch Zespół redakcyjny: Alicja Piętak Raport Spectrum Jerzy Waśko Polityka Martyna Słowik Społeczeństwo Alicja Szyszko Gospodarka Bartłomiej Wojtaszek Prawo Mateusz Zimnoch Kultura Patrycja Krężelewska Debata Publicyści: Krzysztof Maj Książki Anna Winiarska Książki Konrad Chwast W poprzek Monika Rucińska Pomiędzy KONTAKT redakcja@magazynspectrum.pl magazynspectrum.pl tel. 535 030 587 PROJEKT GRAFICZNY Paweł Rosner KOREKTA, SKŁAD, ŁAMANIE Przewodniczący zespołu: Monika Filipek Paweł Rosner Zespół: Maciej Kiełbas Paulina Ząbkowska Monika Łojewska-Ciępka Barbara Wojciech Diana Osmęda Justyna Wysocka ILUSTRACJE Paweł Rosner Magdalena Leśniak NAKŁAD 1500 egzemplarzy DRUK I OPRAWA Drukarnia Pasaż sp. z o.o. ul. Rydlówka 24 30-363 Kraków www.pasaz.com
Artykuł
Recenzja
Felieton
SPOŁECZEŃSTWO
Wywiad
Piraci na krańcu wirtualnego świata
70
Mózg jest potężniejszy niż niebo – rozmowa z Piotrem Przybyszem
73 78 80 85 87
Monika Zapała
Adrianna Smurzyńska
Znaleźć wymarzone wakacje (korespondencja z Hiszpanii) Nadav Chudler
Śmierć Kim Dzong Ila – w Korei bez zmian? Maria Nowak
Czy ktoś się przyzna, że w nim jest Dyzma? Martyna Słowik
Blaski i cienie „czakroturystyki” Emil Bajorek
GOSPODARKA
Czy juan ma szansę zdetronizować dolara? Alicja Szyszko
Wielkie filozofie wschodnie a gospodarka Chin Monika Dziwisz
Rozwój handlu elektronicznego przyszłością europejskiej gospodarki Aneta Godynia
KULTURA
Teatralny tort chilli Magdalena Urbańska
Słowa, których brakuje Anna Winiarska
Opowieść młynarza
Krzysztof M. Maj
Skrzypce diabła Karolina Siemiączko
DEBATA
Wstęp
Patrycja Krężelewska
Nie ma jedności bez solidarności – rozmowa z Różą Thun Adrian Gaj
„Przekuliśmy miecze na pługi”, czyli jedność w wydaniu Unii Europejskiej – rozmowa z Krzysztofem Szczerskim Mateusz Kalita
94 98 101 106 109 113 116 120 121 124
PARTNERZY
SPONSORZY
WYDAWCA Forum Obywatelskie Uniwersytetu Jagiellońskiego – organizacja studencka działająca przy Uniwersytecie Jagiellońskim Adres: ul. Bracka 12 (pokój 301), 31-005 Kraków Prezes: Karolina Bukowiec Wiceprezes ds. Publikacji: Mateusz Zimnoch Wiceprezes ds. Wydawniczych: Michał Bajc Wiceprezes ds. Marketingu: Anna Winiarska Skarbnik: Katarzyna Szopa Zespół PR: Magdalena Miłkowska, Katarzyna Szopa, Karolina Niżyńska Sekretarz: Patrycja Krężelewska Koordynator procesu dystrybucji: Alicja Piętak Strona internetowa: Jerzy Waśko
R
Klimatyczna karuzela
8
Wstęp
Czy czeka nas burzliwa przyszłość? – rozmowa z JaninąTrepińską
18
Amazońska dżungla poglądów
22
24
(Czy) trudno się globalnie przejąć?
Mieć zielony kciuk
rozmowa z Marcinem Stoczkiewiczem
Łatwiej zmienić prawo niż ludzi –
29
Prawo przeciw zmianom klimatu –
rozmowa z Julią Michalak
14
33
7
R
aport spectrum
Zmiany klimatu Co się dzieje obecnie z klimatem – ociepla się czy ochładza? W jakim kierunku zmierzają zmiany klimatyczne? Co jest ich przyczyną? Czy zagraża nam katastrofa? Jak zmieni się nasze życie? – to tylko nieliczne z pytań, które nurtują społeczeństwo, a na które wielu ekspertów nie jest w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Ekstremalne zjawiska klimatyczne, takie jak powodzie, susze, różnego rodzaju wiry powietrzne, stają się codziennością. Czy nasilenie ekstremalnych zjawisk może stanowić sygnał ostrzegawczy przed nadchodzącymi zmianami klimatu? Niemal każdego dnia mass media bombardują ludzi informacjami na temat globalnego ocieplenia. Co z tego jest faktem, a co fikcją? To właśnie natłok informacji, zbyt często „pseudonaukowych”, połączony z obserwacją zachodzących zmian w środowisku, wywołuje w nas nie tylko niepokój, ale również obawy co do przyszłości. W dobie rozwijającej się cywilizacji bardzo często mówi się o wpływie przemysłowej działalności człowieka na globalny trend ocieplenia. Czy ludzkość rzeczywiście może zmieniać klimat? Jak wiele zmian zachodzi samoistnie? Współczesne zmiany klimatu wzbudzają wiele kontrowersji. Raport Spectrum stanowi merytoryczny głos w podejmowanej przez ekspertów i polityków debacie o globalnym ociepleniu. Do dyskusji naukowej wkrada się jednak wartościowanie etyczne, które w gruncie rzeczy jest wynikiem głoszenia poglądów politycznie poprawnych albo politycznie niepoprawnych. W ostatecznym rozrachunku dyskusja naukowa, choć biorą w niej udział naukowcy, przeradza się w spór polityczny wykraczający w znacznej mierze poza granice nauki. Problematyka zmian klimatu uruchomiła już ogromne mechanizmy społeczne, gospodarcze, jak również i polityczne, których nie można odwołać. Zaangażowane zostały nie tylko wielkie zasoby ludzkie i wielkie ambicje, ale także wielkie pieniądze. Raz otwartych drzwi nie jesteśmy w stanie zamknąć. Obserwowane zmiany klimatu stanowią jeden z kluczowych problemów współczesnego świata, wywołują przecież skutki o zasięgu globalnym. Znaleźliśmy się na rozdrożu, a kierunek, który obierzemy zdeterminuje losy przyszłych pokoleń. Dlatego też społeczeństwo powinno stać się podmiotem w globalnej debacie o przyszłość, rzeczywistym partnerem w dyskusji.
Alicja Piętak Studentka II roku SUM studiów biologiczno-geograficznych o specjalności geografia fizyczna na Uniwersytecie Jagiellońskim. Seminarzystka w Zakładzie Klimatologii. Interesuje się biometeorologią człowieka.
7RAPORT SPECTRUM
Klimatyczna karuzela Z międzynarodowej dyskusji wyłania się wiele diametralnie różnych wizji przyszłości klimatycznej Ziemi. Wszelkie jednoznaczne wypowiedzi naukowców oraz polityków powinny budzić w nas wątpliwość. Długoterminowe prognozy pogody nadal traktujemy z przymrużeniem oka, więc skąd możemy mieć pewność, w jakim kierunku podążą zmiany klimatu, skoro zarówno czas, jak i przestrzeń tych zmian są nieporównywalnie większe?
Obserwując zachodzące współcześnie zmiany, często zapominamy o szerszej perspektywie czasowej. Na podstawie danych satelitarnych oraz pomiarów naziemnych przy użyciu termometrów stwierdza się, że ocieplenie występuje od około 1970 r. Czy jest ono czymś zupełnie nowym, czy może naturalną koleją rzeczy? Aby się tego dowiedzieć, poszukujemy analogów o podobnych lub odmiennych przyczynach i skutkach. Nie jest to proste, chociażby ze względu na trudności wynikające z pozyskiwania danych sprzed „epoki termometrów”. Przychodzą nam z pomocą dane pośrednie (ang. proxy), takie jak analiza pyłkowa rdzeni lodowych, grubości słojów drzew, badania osadów oceanicznych i inne. Oczywiście im dalej sięgamy wstecz, tym wykonane na ich podstawie rekonstrukcje klimatu stają się mniej precyzyjne. Są one jednak źródłem bardzo cennych informacji o klimacie Ziemi w ciągu całej jej historii. Karuzela klimatyczna kręci się od momentu powstania Ziemi, a więc już ok. 4,6 mld lat. W tym czasie klimat podlegał różnorodnym zmianom. To właśnie nieustanna zmienność jest jego charakterystyczną cechą. Co mniej więcej 100 tys. lat okresy zlodowacenia (glacjały) przeplatały się z krótkimi okresami ocieplenia (interglacjałami), trwającymi ok. 10 tys. lat. Mogłoby się wydawać, że różnica temperatury rzędu 5-6°C między czasem ostat-
8
niego zlodowacenia (ok. 20 tys. lat temu) a współczesnością jest niewielka, jednakże wygląd Ziemi między tymi okresami bardzo się zmienił. Również w całym holocenie, od prawie 12 tys. lat, średnia globalna temperatura powietrza wahała się w stosunku do obecnej od zaledwie 1 do 2°C, a mimo to zmiany klimatu były zauważalne. W czasie ocieplenia średniowiecznego, ok. 800–1200 r., w Anglii kwitła uprawa winorośli, a Wikingowie skolonizowali zieloną Grenlandię. Z kolei w Małej Epoce Lodowcowej (ok. 1500–1850 r.) zamarznięty Bałtyk umożliwiał podróż saniami z Polski do Szwecji. Z tego wynika, że nawet pozornie niewielkie zmiany średniej globalnej temperatury powietrza mogą w znaczący sposób wpływać na historię Ziemi i jej mieszkańców. Zgodnie z hipotezą Gai, wysuniętą przez Jamesa Lovelocka w 1987 r., Ziemia to jeden wielki superorganizm, który z ogromną precyzją od miliardów lat kontroluje i reguluje warunki panujące na naszej planecie, umożliwiając rozwój życia. Czy powinniśmy zatem martwić się zmianami klimatu, skoro biosfera ma zdolność przystosowania się do nich? Współcześnie zmiany są jednak coraz większe, a ich tempo i rozmiar znacznie szybsze. Czy w tym przypadku samoregulujące funkcje biosfery okażą się wystarczające? Obecnie żyjemy w kolejnej fazie cyklicznego ocieplenia, które rozpoczęło się ok. 10 tys. lat temu. Jak do-
wodzi historia naszej planety, ocieplenie to nie może trwać w nieskończoność. Czy jesteśmy zatem w końcowej jego fazie? Czy realnym zagrożeniem jest nadejście kolejnej epoki lodowcowej? A może właśnie zatrzymujemy karuzelę i zaczynamy kręcić nią w przeciwnym kierunku – w kierunku globalnego ocieplenia? Aby odpowiedzieć na te i wiele innych pytań, powinniśmy przyjrzeć się uważniej czynnikom wpływającym na zmiany klimatu. Najczęściej w literaturze naukowej występuje podział na czynniki naturalne i antropogeniczne. Poglądy co do ich stopnia oddziaływania na klimat są jednak przedmiotem licznych dyskusji. Przykładem może być chociażby różnica zdań między Pozarządowym Międzynarodowym Zespołem do spraw Zmian Klimatu (NIPCC) a Międzyrządowym Zespołem do spraw Zmian Klimatu (IPCC). Podobieństwo w nazwach organizacji nie idzie w parze z prezentowanymi przez nie poglądami na temat stopnia ingerencji człowieka w klimat. Przedstawiciele NIPCC podchodzą sceptycznie do hipotezy o wpływie naszej działalności na globalne zmiany klimatu w przeciwieństwie do członków IPCC, którzy w czwartym raporcie, opublikowanym w 2007 r., przypisują je aż w 90% antropogenicznej emisji gazów cieplarnianych. Kto więc ma rację? Jak silne są antropogeniczne oddziaływania w porównaniu z naturalnymi? Oczywiste jest, że czynniki naturalne wpływają na klimat Ziemi od czasów jej powstania. Wyróżniamy ich wiele – m. in. astronomiczne, wulkaniczne oraz te związane z aktywnością słoneczną. Każdy z nich ma inną skalę czasową oddziaływania. Erupcje wulkanów emitują do atmosfery znaczne ilości pyłów i aerozoli siarczanowych. Wybuch wulkanu Tambora w Indonezji w 1815 r. przyczynił się do spadku temperatury powietrza w zachodniej Europie i na wschodnim wybrzeżu USA, a rok 1916 nazwany został „rokiem bez lata” i spowodował klęskę głodu. Działalność wulkaniczna kształtuje zmiany, jednakże nie oddziałuje na klimat w sposób trwały, a już na pewno nie w skali całej kuli ziemskiej. Wbrew pozorom wymiana powietrza między półkulą północną a południową nie jest prosta. W zdecydowanie większej skali czasowej i przestrzennej oddziałują na klimat czynniki astronomiczne. Należą do nich cykle zmian kształtu orbity Ziemi, zmiana nachylenia osi Ziemi do płaszczyzny ekliptyki oraz zmiana położenia osi Ziemi w wyniku precesji. Każdy z wymienionych cykli trwa kolejno ok. 100, 41 i 23 tysięcy lat. Już w drugiej połowie XX w. Ja-
mes Croll wnioskował o wpływie przekształceń orbity ziemskiej na cykle klimatyczne. Jednak dopiero na początku XX w. Milutin Milankovič rozwinął tę teorię, obliczając zmiany promieniowania w związku ze zmianami parametrów orbitalnych Ziemi, na podstawie których objaśnił cykliczność występowania glacjałów i interglacjałów. Ruchy globu powodują, że promieniowanie słoneczne dociera do Ziemi w różnym czasie i ma różne natężenie. Na dostarczanie Ziemi mniejszej bądź większej ilości energii wpływają również zmiany aktywności Słońca. Zachodzą one w znacznie krótszych skalach czasowych (dziesiątki, setki i tysiące lat) niż przekształcenia astronomiczne. Najbardziej znany jest cykl jedenastoletni. W jednym takim cyklu Słońce zmienia swoją aktywność, której miarą jest liczba plam na tej gwieździe. Niekiedy plamy całkowicie zanikają, czemu towarzyszy zmiana aktywności. Jednym z takich okresów było Minimum Maundera (ok. 1650–1700 r.), które częściowo pokryło się z Małą Epoką Lodowcową. Czynniki antropogeniczne zyskały na znaczeniu dopiero ok. 1800 r. Wcześniej nikt nie miał wątpliwości co do naturalnych przyczyn zmian klimatu. Można się zastanawiać, czy wynalezienie maszyny parowej przez Jamesa Watta w 1763 r. było pierwszym krokiem w kierunku znaczącego ocieplenia klimatu. Działalność człowieka przyczynia się do zmian klimatu na wiele sposobów. Jednym z głównych czynników jest wzrost stężenia CO2 na skutek m.in. spalania paliw kopalnych. Jako gaz cieplarniany utrudnia on ucieczkę energii z powierzchni Ziemi, powodując tym samym nasilenie się efektu cieplarnianego. Sam efekt nie jest bynajmniej wymysłem naszych czasów. Jest to naturalnie zachodzący w atmosferze proces, bez którego życie na Ziemi byłoby niemożliwe. Podwyższa on średnią globalną temperaturę Ziemi o 33°C, z -18°C do +15°C. Działalność człowieka powoduje nasilenie naturalnego efektu cieplarnianego, a w konsekwencji ogrzewanie Ziemi. Dlatego niektórzy przestrzegają przed globalnym ociepleniem, efekt traktując jako zjawisko zdecydowanie niekorzystne. Należy jednak pamiętać, że to nie sam proces jest czymś złym, a jego dodatkowe zintensyfikowanie, wywołane wskutek przemysłowej działalności człowieka, które zaburza równowagę w globalnym systemie klimatycznym. W tym miejscu warto odwołać się również do stwierdzenia G. S. Callendara, który występujące ocieplenie uznał za korzystne ze względu na opóźnienie zlodowacenia.
9RAPORT SPECTRUM
Pomimo że głównym gazem cieplarnianym jest para wodna, to zwykle najgłośniej mówi się o dwutlenku węgla (CO2) i metanie (CO4). Bierze się to stąd, że globalna zawartość pary wodnej w atmosferze w ciągu ostatnich stuleci nie zmieniła się znacząco, podczas gdy zawartość dwutlenku węgla czy metanu w powietrzu znacznie wzrosła. Z analiz rdzeni lodowych wie-
EFEKT CIEPLARNIANY
Słońce jest źródłem całego promieniowania i energii docierającej do zieni z kosmosu
Część promieniowania słonecznego odbija się od chmur i aerozoli a część bezpośrednio przechodzi do powierzchni Ziemi
Część promieniowania słonecznego odbita od powierzchni Ziemi
Powierzchnia ziemi ogrzana dzięki pochłanianiu promieniowania słonecznego jest źródłem promieniowania cieplnego.
Gazy cieplarniane oraz chmury absorbują część promieniowania cieplnego i emitują je z powrotem w kierunku powierzchni Ziemi co powoduje podwyższenie temperatury na jej powierzchni BEZPOŚREDNI SKUTEK WZROSTU TEMPERATURY NA ZIEMI
Część promieniowania cieplnego przechodzi przez atmosferę.
10
my, że w ciągu ostatnich 400 tys. lat koncentracja CO2 w atmosferze zmieniała się od 180 ppm w czasie glacjałów do 280 ppm w czasie interglacjałów. Tendencja ta została zaburzona wraz z rozpoczęciem ery przemysłowej. Emisje CO2 wzrastały wykładniczo do wydobycia i zużycia paliw kopalnych i obecnie zawartość tego gazu w atmosferze wynosi prawie 400 ppm.
Również pozostałe gazy cieplarniane osiągają coraz wyższe globalne stężenia w powietrzu. Jednak z uwagi na ich śladowe ilości, jedną milionową lub nawet mniejszą część całkowitej masy atmosfery, nie trafiają na pierwsze strony gazet. Przy ocenie wpływu danego gazu na efekt cieplarniany należy brać pod uwagę nie tylko jego stężenie w atmosferze, ale również jego wydajność w pochłanianiu promieniowania podczerwonego. I tak np. cząsteczka metanu powoduje 23 razy większy efekt cieplarniany niż cząsteczka dwutlenku węgla, lecz ze względu na niższą jej zawartość w powietrzu zyskuje mniejsze zainteresowanie. Naturalne pochłanianie CO2 w połączeniu z szybkim wzrostem emisji sprawia, że jest on niezwykle trudny do regulacji. Każdego roku do atmosfery dostaje się kilka miliardów ton węgla w postaci CO2 na skutek działalności człowieka. Jest to głównie wynik spalania paliw kopalnych, jednak znaczne ilości CO2 pochodzą także ze zmian użytkowania ziemi, przede wszystkim z pożarów lasów, czy wylesiania. Jak pisze J. Zyśk: Ocenia się, że 18% całkowitej emisji CO2 w świecie jest efektem wylesienia terenów leśnych, zwłaszcza w krajach tropikalnych. Jeśli chodzi o pochłanianie CO2 przez środowisko przyrodnicze, nasza wiedza jest zdecydowanie mniejsza. Oceany absorbują i zamieniają dwutlenek węgla na węglany. Roślinność również go pochłania, w związku z czym powstaje dodatkowa biomasa. Większość dwutlenku węgla, która w wyniku rozmaitych procesów trafi do atmosfery, ostatecznie zostanie pochłonięta i zakumulowana, ale proces ten może potrwać stulecia, a nawet tysiąclecia. Wymowny tego przykład stanowi stwierdzenie zaczerpnięte ze strony internetowej www.klimatdlaziemi.pl: Jadąc średniej wielkości samochodem na odległość 30 kilometrów, emitujemy do atmosfery 5 kg CO2 – ilość, którą spore drzewo pochłania w ciągu całego roku. Sięgnijmy teraz daleko w przeszłość. Dane historyczne dostarczają nam dowodów na to, że zanim pojawił się człowiek, a tym bardziej samochody i elektrownie, poziom dwutlenku węgla w atmosferze był znacznie wyższy. Dlatego też część klimatologów nie przywiązuje szczególnej wagi do zachwiania naturalnej równowagi dwutlenku węgla w atmosferze w związku z działalnością człowieka. Badacze ci ograniczają jego wpływ tylko do skali lokalnej. Ale nie zapominajmy, że są i tacy naukowcy, którzy uważają, iż wraz z rozwojem cywilizacji oraz postępem techniki
człowiek wpływa na zmiany klimatu nie tylko lokalnie, ale przede wszystkim globalnie. Cieplarniany świat sprzed 56 mln lat może stanowić przykład globalnego ocieplenia. Choć co do przyczyn jego wystąpienia nie ma dokładnych danych, to niewątpliwie było ono spowodowane czynnikami naturalnymi. Hans Joachim Schellnhuber, niemiecki fizyk i klimatolog, w wywiadzie zamieszczonym w „Tygodniku Forum” w 2010 r. na pytanie, czy ma pewność, że jego prognozy odnośnie globalnego ocieplenia się sprawdzą, odpowiedział: Faktycznie, wcale nie mamy takiej pewności. Ale czy to znaczy, że powinniśmy się godzić na eksperyment na skalę planety, którego wynik jest nieznany? Mamy po prostu zaakceptować zachodzące zmiany klimatu i tylko spokojnie obserwować, czy burze będą coraz gwałtowniejsze, czy może nie? Współcześnie ewolucyjne konsekwencje dawnego wzrostu koncentracji dwutlenku węgla w atmosferze otaczają nas z każdej strony. Czy sami fundujemy sobie największy niekontrolowany eksperyment w historii Ziemi, czy to natura za to odpowiada? Odpowiedź na to pytanie bez wątpienia poznają przyszłe pokolenia. Inercja jest jedną z cech systemu klimatycznego, co oznacza, że od wystąpienia zdarzenia musi upłynąć wiele czasu, zanim będziemy mogli zobaczyć jego efekty. Dlatego też konsekwencje naszych działań nie są odczuwalne współcześnie, lecz będą miały efekty w przyszłości. Podejmując jakąkolwiek decyzję, musimy mieć na uwadze, że kolejne pokolenia być może będą naśladować nasze poczynania. Wymienione powyżej czynniki to jedynie wyzwalacze zmian, a o tym co wydarzy się dalej, decydują sprzężenia zwrotne stabilizujące lub destabilizujące system klimatyczny. W chwili gdy klimat się ociepla, następuje szereg zmian w atmosferze, oceanach oraz na powierzchni Ziemi. Część z nich może oddziaływać na temperaturę, nadal zwiększając globalne ocieplenie jako sprzężenia dodatnie albo zmniejszając je jako sprzężenia ujemne. Podniesienie temperatury oceanów sprawia, że może być rozpuszczona mniejsza ilość dwutlenku węgla. Wówczas więcej tego gazu wydziela się z oceanów do atmosfery, powodując dalszy wzrost temperatury. Wpływ oceanów na klimat jest dużo bardziej złożony, niż nam się wydaje i zachodzi na wiele sposobów. Przykładem może być oscylacja El Niňo, zmieniająca się między dwoma samowzmacniającymi się stanami – el Niňo i la Niňa. Ten klimatyczny fenomen jest efektem
11RAPORT SPECTRUM
PRZYKŁADY SPRZĘŻEŃ ZWROTNYCH
12
oddziaływania cyrkulacji planetarnej atmosfery Ziemi. W czasie la Niňa głębokość, na której temperatura wody jest taka sama (termoklina), podnosi się ku wschodowi, wzdłuż równika na Oceanie Spokojnym. W związku z tym powstaje różnica temperatury między wschodnią i zachodnią częścią oceanu, co generuje wiatry wiejące ze wschodu na zachód. El Niňo z kolei łagodzi ten efekt, wyrównując termoklinę i zmniejszając prędkość wiatru. Ten system atmosferyczno-oceaniczny następuje co 4–7 lat. Prognozy modeli klimatycznych przewidują, że w związku z globalnym ociepleniem la Niňa może zachodzić znacznie częściej. Inne sprzężenie zwrotne zachodzące między oceanem a klimatem ma miejsce na Oceanie Atlantyckim. Do Atlantyku Północnego dostarczana jest ciepła woda z niższych szerokości geograficznych za sprawą ciepłego Prądu Zatokowego. Gdy się oziębi, opada głębiej z powodu wzrostu gęstości, a na jej miejsce ponownie napływa ciepła woda. Na skutek topnienia lodowców i uwolnienia do Atlantyku Północnego ogromnych ilości wody słodkiej mogłoby dojść do zatrzymania Prądu Zatokowego. Woda ta nie jest tak gęsta jak woda słona, nie dociera więc głębiej, co mogłoby spowodować zahamowanie opadania zimnej wody i ochłodzenie klimatu tego obszaru. Jest to zaledwie kilka przykładów sprzężeń zwrotnych, które modyfikują warunki klimatyczne panujące na Ziemi. Ocieplenie nie następuje więc równomiernie na całej planecie. Są miejsca, które mogą stać się jeszcze cieplejsze, są też takie, gdzie może nastąpić ochłodzenie. Nie jest znana dokładna skala ani wpływ poszczegól-
nych czynników na kształtowanie klimatu Ziemi. Wydaje się oczywiste, że nie działają one niezależnie od siebie, a mimo to często, mówiąc o przyczynach zmian klimatu, wskazuje się wyłącznie jeden czynnik, co jest dużym błędem. To łączny wpływ wszystkich czynników odpowiada za zachodzące zmiany klimatyczne. Wśród naukowców, którzy zajmują się zmianami klimatu, dominuje przekonanie o globalnym ociepleniu. Zwolennicy tego poglądu przewidują katastrofalne ocieplenie w najbliższych kilkudziesięciu latach. Na przestrzeni XX w. średnia temperatura globalna wzrosła o 0,75°C. Prognozuje się, że w XXI w. podniesie się ona o conajmniej 1,1°C albo nawet o 6,4°C, w zależności od przyjętego scenariusza. Niewątpliwie spowoduje to szereg zmian w środowisku Ziemi. Nawet jeśli koncentracja gazów cieplarnianych zostanie ustabilizowana, to z powodu skali czasowej związanej z ewolucją systemu klimatycznego oraz występującymi sprzężeniami zwrotnymi antropogeniczne ocieplenie będzie następowało jeszcze przez stulecia. A może rację miał jednak Callendar? Obserwowane ocieplenie atmosfery ma korzystny, stabilizujący wpływ na klimat Ziemi. Pewne jest to, że zmiany klimatu naprawdę mają miejsce, a my bez wątpienia jesteśmy ich świadkami. Im więcej wiemy o przyczynach tego zjawiska, tym większą mamy świadomość stanu naszej niewiedzy. W związku z tym obecna znajomość systemu klimatycznego oraz procesów zachodzących w atmosferze nakazuje nam powściągliwość co do wydawania osądów na temat ewentualnych, przyszłych zmian klimatu.
Alicja Piętak Katarzyna Wiercioch
Katarzyna Wiercioch Studentka II roku SUM studiów biologiczno-geograficznych o specjalności geografia fizyczna na Uniwersytecie Jagiellońskim. Seminarzystka w Zakładzie Geografii Fizycznej. Interesuje się zmianami środowiska.
13RAPORT SPECTRUM
Profesor Janina Trepińska – geograf i klimatolog. Emerytowany pracownik Zakładu Klimatologii Instytutu Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autorka wielu publikacji naukowych poświęconych współczesnym zmianom klimatu.
Czy czeka nas burzliwa przyszłość? z profesor Janiną Trepińską rozmawia Paweł Kotas
W klimatycznym zamęcie dużo uwagi poświęca się ekstremalnym i niebezpiecznym zjawiskom meteorologicznym, takim jak nagłe zmiany temperatury, silne wiatry, intensywne opady deszczu lub śniegu oraz gwałtowne burze. Nie ma w tym nic dziwnego – w końcu często stanowią one realne zagrożenie dla życia ludzi i gospodarki. W zeszłym roku IPCC (Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu) opublikował skrót raportu poświęcony ekstremalnym zjawiskom i ich korelacji ze zmianami klimatu. Można z niego wywnioskować, że prawdopodobnie należy spodziewać się wzrostu liczby ekstremalnych zjawisk meteorologicznych. Raport podaje też propozycje rozwiązań adaptacyjnych – zainteresowanych odsyłam do strony internetowej IPCC. Również na naszym podwórku przeprowadza się podobne analizy. Projekt Klimat prowadzony przez Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW PIB) dotyczy wpływu zmian klimatycznych na środowisko, gospodarkę i społeczeństwo. Jedno z zadań badawczych w całości poświęcone jest klęskom żywiołowym i ekstremalnym zjawiskom meteorologicznym. Warto nadmienić, że w Polsce scenariusze zmian klimatu opierają się na scenariuszach emisyjnych przygotowanych przez IPCC. Niezależnie od tego, jak oceniamy tworzone projekty, pozytywnym aspektem jest to, że zaczęliśmy większą uwagę zwracać na środowisko i myśleć o przyszłości. Może za jakiś czas przestaniemy planować krótkoterminowo, a działania będą podejmowane przed klęską, a nie po niej. Nie możemy poskromić ani w pełni przewidzieć pewnych zdarzeń w przyrodzie, ale obserwując naturę, możemy lepiej przygotować się na to, co nadejdzie.
PK AG
PK AG
PK AG
PK AG
PK AG
Pani Profesor, wiadomości donoszą, że rok 2011 był wyjątkowy pod względem ilości katastrof naturalnych. Powódź w Australii, susza w Afryce czy silne tornada w Stanach Zjednoczonych – to tylko wybrane przypadki. A jaki pod tym względem był miniony rok dla Polski? Stosunkowo spokojny. Co prawda lipiec był deszczowy, a potem nastąpił długi okres bezopadowy, ale znacznie gorszy był rok 2010. Nadal wszyscy pamiętamy obrazy wiosennej powodzi. Czy obecnie rzeczywiście obserwujemy wzrost ilości ekstremalnych i niebezpiecznych zjawisk meteorologicznych, czy może jest to wynik lepszego dostępu mediów do informacji i szybszego przepływu wiadomości? Z pewnością istnieje związek między ilością notowanych ekstremalnych zjawisk meteorologicznych a rozwojem mediów. Obecnie mamy znacznie lepszy i szybszy dostęp do informacji z całego świata. Można posłużyć się przykładem katastrofy statku Costa Concordia. Praktycznie na bieżąco otrzymywaliśmy informację z przebiegu akcji ratunkowej. Tak samo jest z groźnymi zjawiskami meteorologicznymi. Media chętnie przekazują wiadomości o nich, a trzeba pamiętać, że wybierają tylko niektóre. W efekcie, bez problemu możemy usłyszeć o paraliżu ruchu drogowego, który spowodowały duże opady śniegu, pozrywanych przez bardzo silny wiatr dachach lub niebezpiecznych upałach. Przykłady można mnożyć. W rzeczywistości tych zjawisk wcale nie musi być więcej, po prostu my o nich częściej słyszymy. Czy w takim razie ekstremalne zjawiska meteorologiczne mogą być dobrym wskaźnikiem zmian klimatu? Mogą, ale pod kilkoma warunkami. Przede wszystkim potrzebujemy długiej serii danych obserwacyjnych. Nie możemy wnioskować o zmianach na podstawie roku, dwóch lat czy nawet dziesięciolecia. Niezwykle istotny jest również dobór odpowiedniej metody statystycznej do wyróżniania ekstremów. W zależności od tego czy rozpatrujemy pojedyncze wartości, np. maksymalnej temperatury powietrza, czy przedziały pewnych wartości dotyczące dni upalnych, wyniki mogą się różnić. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku oraz w pierwszej dekadzie XXI wieku w Polsce obserwowano przypadki występowania fal upałów i długich okresów suszy. Jednocześnie byliśmy świadkami powodzi w latach 1997, 2001 i 2010. Czy grozi nam coraz wyższa temperatura i zmniejszenie ilości opadów, czy też jest odwrotnie i należy przygotować się na mokre lata? Zmiany klimatyczne są bardzo skomplikowanym procesem a ich prognozowanie jest bardzo trudne. Nie dokonują się one w sposób liniowy, nie występują cyklicznie. Wiele zależy od tego, jakie modyfikacje odbywają się w globalnej cyrkulacji. Dotychczasowe obserwacje pokazują, że sezony letnie faktycznie stają się coraz cieplejsze a zimy są krótsze niż kiedyś. Termin pojawiania się najzimniejszych dni tak jakby się opóźnił. Możemy podejrzewać, że ten trend się utrzyma, ale mogą się zdarzyć lata chłodniejsze niż poprzednie. Jeśli chodzi o opady deszczu, to zmienia się ich charakter, nie suma. Kiedyś więcej było opadów trwających dłużej, ale o mniejszym natężeniu. Obecnie są one krótsze, ale znacznie bardziej intensywne. To właśnie one nasilają szybkie wezbrania potoków i rzek, powodując powódź. A czy charakter tegorocznej zimy może potwierdzać tezę, że klimat się ociepla? Każda zima jest inna i tak jak już było mówione, nie możemy na podstawie jednego roku wnioskować o zmianach. Należy jednak pamiętać, że ciepłe zimy zdarzały się już wcześniej. W XIX-wiecznych zapiskach obserwatorów z krakowskiej stacji w Ogrodzie Botanicznym UJ możemy przeczytać, że w grudniu kwitły fiołki.
15RAPORT SPECTRUM
JT
JT
JT
JT
JT
PK AG
PK AG
Zatem od czego zależy to, że zima w jednym roku może być bardzo mroźna, a w następnym ciepła? Od cyrkulacji atmosferycznej. Tutaj należy wyjaśnić, czym jest indeks NAO (Oscylacja Północnoatlantycka). Ogólnie mówiąc, jest to różnica ciśnienia pomiędzy dwoma ośrodkami barycznymi kształtującymi pogodę nad Europą: Niżem Islandzkim i Wyżem Azorskim. Jeżeli w danym roku Niż Islandzki i Wyż Azorski są słabo rozbudowane, to wychłodzone powietrze transportowane jest z głębi kontynentu Europy i Azji. Zimą w Polsce wiążę się to ze znacznym spadkiem temperatury. Jest to tak zwana faza ujemna. W przypadku fazy dodatniej Niż Islandzki jest głęboki (spadek ciśnienia), Wyż Azorski wysoki (wzrost ciśnienia). Nad Europę napływa wówczas cieplejsze powietrze znad Atlantyku, które dociera również nad Polskę. W ostatnich latach gorącym tematem w Polsce stały się trąby powietrzne. Czy grozi nam powstanie drugiej Alei Tornad? Trąby powietrzne w Polsce nie są nowością. Pojawiały się i pojawiają w różnych częściach naszego kraju, ale nie grozi nam raczej powstanie jakiegoś pasa szczególnie narażonego na ich częste występowanie. Również ich siła jest znacznie mniejsza niż w Stanach Zjednoczonych. Wzrasta natomiast ilość szkód przez nie spowodowanych, co jest następstwem zajmowania przez człowieka coraz większych obszarów. Podobnie wygląda sprawa ze szkodami spowodowanymi przez inne zjawiska.
PK AG
Czyli w przyszłości również możemy się spodziewać niebezpiecznych zjawisk? Tak, ale nie możemy z bardzo dużym wyprzedzeniem określić czasu i miejsca ich wystąpienia. Oczywiście są miejsca bardziej narażone na gradobicia lub powodzie, ale mogą one wystąpić również na obszarach dotychczas od nich wolnych.
PK AG
Kończąc, chciałbym zapytać, w jaki sposób możemy się chronić przed negatywnymi skutkami niebezpiecznych i ekstremalnych zjawisk meteorologicznych? Są na to różne sposoby. Państwo powinno dążyć do zabezpieczenia rzek poprzez budowę zbiorników retencyjnych, co zmniejszy ryzyko powodzi. Należy też odpowiednio dopasować prawo budowlane do istniejących warunków. Nie do pomyślenia jest, żeby wydawać pozwolenia na budowę na działkach leżących w sąsiedztwie rzek i potoków, które podczas wezbrań występują z koryta. Tutaj musi też zajść pewna zmiana mentalności. Ponadto trzeba też chronić lasy, które są naszym dobrem narodowym. Pełnią one istotną funkcję nie tylko przy produkcji tlenu, ale chronią też przed osuwiskami oraz silnym wiatrem. Warto też pomyśleć o ubezpieczeniu swojego mienia. A przede wszystkim musimy myśleć rozsądnie, warto sprawdzać prognozę pogody, aby odpowiednio wcześniej przygotować się na kaprysy natury. Obecny system ostrzegania hydrometeorologicznego stoi na wysokim poziomie.
Paweł Kotas Geograf, przewodnik górski, doktorant w Zakładzie Klimatologii IGiGP. Prywatnie miłośnik języka czeskiego i dobrej książki.
17RAPORT SPECTRUM
JT
JT
JT
JT
Amazońska dżungla poglądów Żyjemy w czasach, w których nie jest niczym dziwnym usłyszeć tyradę o galopujących zmianach klimatu w odpowiedzi na niezobowiązującą uwagę o pogodzie. Temat jest na ustach wszystkich od momentu, gdy w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia opuścił uniwersyteckie mury, wdzierając się do telewizji i prasy, na transparenty młodych gniewnych, między slogany o zaprzestaniu wojny z narkotykami i wojny w ogóle.
Mimo upływu czasu temat zmian klimatu nie traci na popularności, wręcz przeciwnie – poświęcamy mu coraz więcej uwagi. Cały świat opanowały spekulacje wokół pytań o to czy zmiany są problemem realnym czy wyimaginowanym, procesem naturalnym czy antropogenicznym, czy im zapobiegać, naprawiać, zignorować itd. Środki masowego przekazu prześcigają się w najnowszych doniesieniach, często sprzecznych, nierzadko ubarwionych. Ilość dostępnych badań i opinii dotyczących zagadnienia zmian klimatu, a także rozmaitość stanowisk w nich zawartych jest olbrzymia. Nawet najbystrzejsze umysły mają prawo poczuć się zagubione wśród panującego chaosu informacyjnego. Czyją stronę trzymać i jaką zająć pozycję, kiedy każdej towarzyszy sporo wątpliwości? Taki stan rzeczy cieszy wyjątkowo jedną specyficzną grupę ludzi – socjologów. Dla nich badanie opinii społecznej w zakresie zmian klimatu jest jak wyprawa do amazońskiej dżungli i obserwowanie fantastycznej rozmaitości egzotycznych gatunków. Tylko dość łatwo zabłądzić, wpaść w bagno albo trafić na jadowitego węża. Jedne z najszerzej zakrojonych badań opinii społecznej w zakresie zmian klimatu prowadzi amerykańska Gallup Organization, a konkretnie jej oddział Gallup Poll, kojarzony głównie z wysoką trafnością w przewidywaniu zwycięzcy wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, a także z corocznymi rankingami Most Ad-
18
mired Person. I nic dziwnego, ponieważ łatwiej wytypować przyszłego prezydenta niż uporządkować miszmasz poglądów na temat przyczyn wzrostu temperatury. W kwietniu 2009 Gallup Poll na swojej stronie internetowej www.gallup.com/poll opublikował raport Awareness, Opinions About Global Warming Vary Worldwide autorstwa Bretta W. Pelhama. Około ćwierć miliona obywateli ze 127 krajów zapytano o to, czy znajome jest im zagadnienie zwane global warming i jeśli tak, to co uznają za jego przyczynę. Według obliczeń Gallupa co trzeci mieszkaniec Ziemi nigdy nie słyszał o globalnym ociepleniu. Kraje, których mieszkańcy deklarują największą wiedzę i zaangażowanie w sprawy klimatu, to Japonia, Finlandia i Wielka Brytania. Na końcu tabeli plasują się mieszkańcy Nigru, Burundi i Beninu, a stawkę zamyka Liberia, gdzie tylko 15% obywateli słyszało o problemie globalnego ocieplenia. Charakterystyczny jest tu podział na państwa wysoko rozwinięte i rozwijające się – 16 na 20 ostatnich pozycji stanowią ubogie kraje afrykańskie. Respondenci, którzy deklarowali, że temat globalnego ocieplenia nie jest im obcy, byli pytani dodatkowo, jaki jest ich pogląd na przyczynę tego zjawiska. W tym miejscu robi się ciekawie, bo nie sposób dopatrzyć się związku pomiędzy tym, ile osób w danym kraju deklaruje wiedzę o problemie, a tym, jaką przeważnie wskazują jego przyczynę.
Procent osób deklarujących znajomość zjawiska globalnego ocieplenia
Procent osób wskazujących na działalność człowieka jako przyczynę globalnego ocieplenia
Japonia
99%
Korea Południowa
92%
Finlandia
98%
Japonia
91%
Wielka Brytania
97%
Kostaryka
Norwegia
97%
Grecja
USA
97%
Ekwador
84%
Polska
87% 84% 81%
Egipt
60% 58%
Egipt
25%
Polska
Niger
24%
Finlandia
Burundi
22%
USA
49%
Benin
21%
Wielka Brytania
48%
Benin
46%
Liberia
15%
53%
Liberia Niger Pakistan Uzbekistan Tadżykistan
To samo badanie powtórzono dwa lata później. W kwietniu 2011 na stronie Gallupa pojawił się kolejny raport Worldwide, Blame for Climate Change Falls on Humans (Julie Ray, Anita Pugliese). Tym razem przedstawiono dodatkowo dane dla poszczególnych regionów – po-
41% 27% 25% 18% 15%
twierdziły się rozbieżności pomiędzy krajami rozwiniętymi a tymi na dorobku. Praktycznie wszędzie zaobserwowano wzrost znajomości zjawiska globalnego ocieplenia. Widać też spadek popularności opinii o antropogenicznej genezie ocieplenia, aczkolwiek działalność człowieka cią-
19RAPORT SPECTRUM
gle figuruje na pierwszym miejscu na liście zagrożeń dla klimatu w większości badanych państw. Amerykanie są nacją, która według ostatnich badań Gallup Poll najbardziej skłania się ku poglądowi, że klimat po prostu ulega naturalnym fluktuacjom – takie zdanie wyraziło 47% ankietowanych. Można pomyśleć, że sukces An Inconvenient Truth , książki Ala Gore’a, okazał się tymczasowy. Jednocześnie z badań 4C (Center for Climate Change Communication) wynika, że ponad 40% ankietowanych Amerykanów czuje się zdezorientowanych dyskusją środowisk naukowych o tym, czy ocieplenie klimatu rzeczywiście ma miejsce, oraz o jego przyczynach i metodach zapobiegania zmianom. Według innych jeszcze źródeł amerykańskich, konkretnie Rasmussen Reports, 69% Amerykanów skłania się ku twierdzeniu, że naukowcy fałszują wyniki badań dotyczących globalnego ocieplenia. Przenieśmy się teraz na własne podwórko. W grudniu 2008 roku w Poznaniu miał miejsce Szczyt Klimatyczny ONZ. To wydarzenie było bodźcem dla polskich ośrodków badania opinii publicznej, żeby zmierzyć się szerzej z problemem „rodacy a zmiany klimatu”. W roku 2008 i na początku 2009 trzy znane ośrodki opublikowały swoje badania na ten temat. Były to TNS OBOP, IQS and Quant Group i CBOS. TNS OBOP ankietował na zlecenie Eurobarometru i opublikował swój raport kilka miesięcy przed szczytem. Badanie potwierdziło, że zdecydowana większość naszych rodaków zetknęła się z terminem „zmiany klimatu” (88%), z czego wynika, że co dziesiąty dorosły Polak nie zdaje sobie sprawy z ogólnoświatowej batalii. Połowa z badanych, deklarujących, że słyszeli o zmianach klimatu, jednocześnie przyznaje, że nie wie na czym to zjawisko polega (49%). Mamy tu również przełożenie tendencji ogólnoświatowej na realia krajowe: istnieje znaczna różnica między wiedzą mieszkańców metropolii a małych miasteczek i wsi. OBOP pytał także o kwestię przeciwdziałania i zapobiegania zmianom klimatu – według Polaków tym problemem powinny zająć się przede wszystkim organizacje międzynarodowe i rząd, pozostałe instytucje i organizacje odgrywają mniejszą rolę. Co piąta osoba deklaruje, że często we własnym zakresie podejmuje działania mające na celu zapobiegania dalszym zmianom klimatu, a co czwarta przyznaje, że wiedza o tym, że dana firma przyczynia się do redukcji emisji gazów cieplarnianych i prowadzi działania proekologiczne, zdecydowanie pozytywnie wpłynęłaby na decyzję o skorzystaniu z jej produktów.
20
Ta postawa nie jest już tak popularna, gdy chodzi o wybór pomiędzy samochodem tanim i wydajnym, a droższym, ale emitującym mniej zanieczyszczeń. Bardzo ciekawe są badania zrealizowane na zamówienie Ministerstwa Środowiska przez IQS and Quant Group, głównie ze względu na to, że respondenci nie byli przy pytaniu o powód zmian klimatu ograniczeni do standardowego wyboru: przyczyny antropogeniczne / naturalne / obie powyższe / nie wiem. To, że na pierwszym miejscu (dzięki odpowiedziom 52% ankietowanych) znalazła się emisja gazów cieplarnianych związana z działalnością człowieka, już nas nie zdziwi, ale przyjrzyjmy się kilku mniej popularnym opiniom. 12% Polaków za zmiany obwinia używanie przez człowieka kosmetyków i środków chemicznych – prawdopodobnie pogląd o zabójczych dla atmosfery dezodorantach ma się w Polsce ciągle nienajgorzej, co najłatwiej dostrzec korzystając z komunikacji miejskiej. Powszechne jest wśród ankietowanych mieszanie przyczyn ze skutkami: według 11% przyczyną ocieplenia klimatu jest globalne ocieplenie, a 3% uważa, że to skutek topnienia lodowców. Tyle samo ankietowanych wskazało na ingerencję człowieka w kosmosie i próby nuklearne. Dobrze natomiast wypadła w badaniu IQS znajomość sposobów na spowolnienie zmian klimatu (zwłaszcza rosnąca wśród Polaków popularność recyklingu) i chociaż wydaje się, że może to być kwestią dopłat unijnych, to cieszy również pozytywny stosunek do zalesiania nieużytków. Już po szczycie, w kwietniu 2009, ukazały się wyniki badań przeprowadzonych przez CBOS na zlecenie Ambasady Brytyjskiej w Warszawie (Polacy o zmianach klimatu, Agnieszka Kolbowska, Magdalena Gwiazda). Były one o wiele bardziej szczegółowe niż te przeprowadzone przez OBOP i IQS. Przyniosły nowe informacje, ponieważ autorzy ankiety pokusili się o zbadanie stosunku do zmian klimatu na tle innych zjawisk i zagrożeń związanych z rozwojem cywilizacyjnym. Na pierwszym miejscu wśród niepokojących zjawisk Polacy umieszczają skutki zanieczyszczenia środowiska, następnie wymieniają ubóstwo i choroby cywilizacyjne, zmiany klimatu plasują się tuż za podium. Dowiadujemy się też, jak rodacy oceniają swoje zainteresowanie zmianami klimatu – ponad połowa badanych ocenia je jako umiarkowane, prawie 20% jako żadne, natomiast ok. 25% jako spore i bardzo duże. W badaniu przeprowadzonym przez CBOS obserwujemy zmianę opinii o przyczynach zmian klimatu, po-
nieważ zdecydowana większość ankietowanych wybrała odpowiedź, że za zmiany odpowiadają zarówno działalność człowieka, jak i procesy w środowisku naturalnym (51,8%). I w raporcie IQS and Quant Group, i w raporcie CBOS pojawiły się próby nuklearne jako przyczyna zmian klimatu. Nie jest to popularny pogląd, dziwi więc trochę pojawienie się tej odpowiedzi u prawie 14% badanych w sondażu CBOS. Ten ostatni pytał też Polaków o ich źródła informacji dotyczące badanego zagadnienia. Jak można się domyślić, kolosalną rolę odgrywa telewizja (94%), mniejszą (ok. 35%) Internet, prasa i radio. Do źródeł stricte naukowych sięga zaledwie 3,3% – może dlatego 15% naszych rodaków skłania się ku opinii, że energia jądrowa związana jest z wysoką emisją CO2 i jest bardzo szkodliwa dla klimatu. Mimo że Polacy gremialnie zgadzają się co do tego, że drobne codzienne zachowania mogą się przyczynić do zapobiegania i przeciwdziałania zmianom klimatu, to odpowiedzialność chętnie przerzucają na rząd i organizacje, przy czym ponad 70% ankietowa-
nych nie potrafiło wymienić żadnej takiej organizacji. Ci z kolei, którzy potrafili, nie byli w stanie powiedzieć czym się one zajmują, poza tym, że „dbają o środowisko”. Badani przykładali dużą wagę do respektowania i egzekwowania prawa ochrony środowiska jako metody na poprawienie jakości atmosfery i przeciwdziałanie dalszemu wzrostowi temperatury. W następnym pytaniu zareagowali jednak bardzo negatywnie na propozycję zaostrzenia obecnych przepisów. Jak widać badania, które odbyły się na przestrzeni jednego roku, wyraźnie się różnią. Być może powodem jest trudna sztuka formułowania pytań w ankietach tak, by nie sugerowały odpowiedzi. Poza tym możliwe, że gdy chodzi o zmiany klimatu, próba losowa licząca 1000 osób (taka jest najczęściej stosowana dla Polski) to stanowczo za mało, żeby uzyskać wiarygodne wyniki. Prawdopodobnie potrzebne jest ogólnokrajowe referendum albo pytanie o klimat w spisie powszechnym. Na razie próby stwierdzenia, co właściwie wiemy na ten temat, grzęzną w amazońskim bagnie.
Anna Mołdawa Studentka geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim.
21RAPORT SPECTRUM
(Czy) trudno się globalnie przejąć? Wyobraź sobie świat, w którym problemy na skalę globalną nie istnieją. Bieda i głód zostały wyeliminowane wieki temu, dyskryminacja ze względu na płeć, ideologię czy kolor skóry („cóż to w ogóle za pomysł?!”) nigdy nie miała miejsca, nierówny dostęp do dóbr, potencjalnie krzywdzący, objęty jest strategiami przeciwdziałań, a każda ingerencja w środowisko dyskutowana przez niezależnych ekspertów w celu ustalenia rozsądnych rozwiązań. A teraz obudź się i odpowiedz na proste pytanie – dlaczego tak nie jest?
Działania na rzecz dobra wspólnego (przyjmując, że ludzie – w ogólności – także stanowią jakiś rodzaj wspólnoty), aby były skuteczne, powinny być nacechowane refleksją, zogniskowane na celu, rozbite na wyważone kroki, na bieżąco oceniane i modyfikowane. No i jeszcze – przede wszystkim – powinny wynikać z dostrzeganej potrzeby. Bardziej mojej, niż ogólnej. Ten uproszczony (na potrzeby felietonu) algorytm pokazuje, gdzie leży zawodność naszych działań w zakresie ochrony środowiska. Moim zdaniem, leży w całości, jak i one leżą. Od razu uspokajam – żaden ze mnie prorok zawodzący. Gołe słowa także nie leżą w mojej naturze. Jednak jako córka osiedlowej pierwszej damy segregacji odpadów, która zarazem sama nie potrafi się zmusić do ustalenia miejsca ustawienia kolorowych kontenerów na nowym osiedlu, a przy tym miłośnik twórczych kłótni na temat ogólnej znieczulicy i teorii spisku, nieraz zastanawiam się, co w człowieku, jako obywatelu świata, zawodzi. Bo część z nas o środowisko nie troszczy się wcale, a część troszczy się w sposób karykaturalny: więcej wysiłków wkładając w ochronę zagrożonych wycięciem drzew, niż zamieszkujących ten sam teren, ginących z głodu lub w bezsensownych walkach, ludzi. Jeśli o wariant pierwszy – znieczulicę na problemy środowiskowe – idzie, obstawiałabym kilka przyczyn. Po pierwsze, część z nas po prostu problemów globalnych, takich jak zanieczyszczenie środowiska czy zmiany klimatyczne nie dostrzega, na co wskazują braki w powszechnej edukacji. Tu wyszczególniłabym całkiem popularne myślenie, że to, co nie dotyczy mnie tu i teraz, nie dotyczy mnie wcale. Po co więc zaprzątać sobie głowę? – myśli (niekoniecznie młodociany) uczeń; po co wydatkować cenny czas na sprawy, które spędzać będą sen z powiek ludziom za, powiedzmy, wiek lub dwa – myśli nauczyciel (niekoniecznie na tym stanowisku). Zdaje mi się, że w taki schemat myślenia wpada całkiem spora grupa, bo wpaść weń nietrudno. Inną inszość stanowi zjawisko zwane w psychologii rozproszeniem odpowiedzialności, w świetle którego jednostka o danym problemie wie, ale nie czuje, by miała w jakikolwiek sposób za niego odpowiadać, ponieważ obowiązek stawienia mu czoła rozkłada się na wiele osób. Zwróćmy uwagę choćby na to, do kogo adresuje się kampanie społecznościowe – te najskuteczniejsze podkreślają bezpośredni udział odbiorcy w sprawie (komunikaty Ty…). Brak motywacji wewnętrznej do podjęcia działań – nie chce mi się – to prawdopodobnie kolejny powód na tak i na nie w przypadku troski o środowisko. Tutaj (na nie) wpisywałby się przytoczony już kazus segregacji, sztampowe mycie zębów przy odkręconej wodzie, ale i lekceważące omijanie tematów związanych ze środowiskiem w lekturze i dyskusji. By coś zdziałać, trzeba włożyć w to zwykle nieco osobistego wysiłku, uznać, że
22
coś jest na tyle ważne, by pochłonąć część czasu i innych zasobów, które się ma do dyspozycji. Banał, ale jakże dobrze funkcjonujący! Załóżmy jednak, że znieczulica na problemy środowiska naturalnego nas nie dotyczy, bo stanowimy przykład obywatela zaangażowanego społecznie. Co ciekawe, rozejrzawszy się świeżo otwartymi oczami działacza, dostrzegamy, że wcale nie jest nas tak mało! Ale zaraz, zaraz! – myślimy gorączkowo, przypatrując się armii równie obiecujących jednostek – Co ci wszyscy ludzie wyprawiają?! Kolejny raz dochodzi do nas, że działając można wiele osiągnąć, ale i wiele popsuć. Najprostsze drogi do tego ostatniego to: Nietrafny wybór celów. Ile prawdy jest w globalnym ociepleniu? Jaki sens ma przywracanie do życia praktycznie wymarłych gatunków zwierząt? Na ile zagrożone są amazońskie lasy? – te i podobne pytania powinny znaleźć odpowiedź u każdego, kto parać się zamierza ratowaniem planety. Z pełną świadomością ilości możliwych odpowiedzi i z wielkim krytycyzmem przy wyborze w swym mniemaniu właściwej. Z realizmem spojrzenia i uwzględnieniem różnorakich konsekwencji potencjalnie podejmowanych działań. Chyba równie przykre, jak obserwowane ogólne zniechęcenie do podejmowania działań, jest bezkrytyczne przyjmowanie za pewnik tych czy innych teorii. Społeczny dowód słuszności – przeświadczenie, że musi w tym coś być, skoro tyle osób tak mówi – zbyt często jest jedynym, jaki rozpatrujemy nim coś przyjmiemy lub zanegujemy. Złe stopniowanie celów. Rozmienione na drobne albo zbyt ogólne, nawet najszczytniejsze idee, potrafią umrzeć zanim jeszcze dobrze się narodzą. Co znaczy ochrona czystości wód gruntowych albo jak pomóc dzierzbie rudogłowej znaleźć pożywienie, którego naturalnie znajduje coraz mniej – to będzie wiedziała garstka ekspertów. Z której znowu tylko garstka będzie w stanie zrobić cokolwiek. Z której to garstka będzie cokolwiek zrobić chciała. Brak dialogu i współpracy wśród podejmujących działania. Jak każde kosztowne i ideowo wysoko postawione działania, także te związane z ochroną środowiska mają skłonność do polaryzowania społeczeństwa. W ten sposób, zamiast współdziałać, grupy najbardziej zaangażowanych i świadomych aktywistów tracą siły i środki na wzajemne wytykanie sobie błędów i zniechęcanie przypatrujących się maluczkich do włączenia się w działania (bo i po co im kto jeszcze, jak się tak świetnie bawią, kłócąc?). Nie mówię, że prawda tkwi pośrodku, niekoniecznie. Natomiast przestrzeń wymiany opinii, także tych skrajnych, stwarza możliwość ich weryfikacji i potencjał do podjęcia bardziej efektywnych, wspólnych działań. (Skojarzenie z polityką nieprzypadkowe). Podsumowując, w stereotypie działania na rzecz ochrony środowiska jako trudnego i żmudnego wiele jest prawdy. Sarkastyczna część mojej natury chciałaby Cię zapytać, czy dobry związek buduje się z łatwością, czy szukanie dobrej pracy nie wymaga wysiłku i czy bycie porządnym człowiekiem – choćby we własnym odczuciu – nie powoduje czasem chęci wzięcia L-4. Jasne, wszystko co wartościowe okupuje się wyrzeczeniem. Zgoda. Po raz któryś z kolei, wszystko jest kwestią wartości. Miło byłoby te wartości móc kiedyś przekazać komuś, wdychając pełną piersią pierwszy powiew wiosny i nie krztusząc się przy tym zbytnio.
Marta Maj Bielszczanka, biolog i studentka psychologii. Amatorski krytyk i profesjonalny wielbiciel absurdów współczesności. Uwielbia dalekie podróże i zażarte dyskusje.
23RAPORT SPECTRUM
Mieć zielony kciuk „Zmiany klimatyczne” to hasło krzykliwe, nośne i dramatyczne. Nie dziwi zatem fakt, że wciąż rośnie liczba tych, którzy chcą zbić na nim „zielony” kapitał. Niezależnie bowiem od tego, czy i jakie „zmiany klimatu” rzeczywiście postępują, jedno nie podlega i nie budzi wątpliwości – za sprawą tego hasła transformacji uległ już klimat polityczny.
Nowe ruchy społeczne To have a green thumb to amerykański idiom, oznaczający umiejętność dbania o rośliny i ogród. Partie „zielone”, zwane też ekologicznymi, niewątpliwie ów zielony kciuk posiadają, ponieważ ich polityczne poletko prezentuje się coraz bardziej okazale. Pozostają one jednocześnie fenomenem, któremu w polskiej politologii poświęca się niewiele miejsca. W dużej mierze uwarunkowane jest to zapewne jego marginalnym znaczeniem w naszej rodzimej polityce. Moim zdaniem nie oznacza to jednak, że powinno się ignorować to zjawisko. Sporo w tym wypadku zależy od Ruchu Palikota, który ma szansę stać się pierwszą polską partią skutecznie artykułującą „zielone” postulaty i zbijającą na nich kapitał polityczny. Zacznijmy jednak od początku: skąd wzięli się „zieloni”? Są oczywiście produktem nowych ruchów społecznych lat 60. i 70. XX wieku: zwłaszcza ekologicznego i antynuklearnego, ale także pacyfistycznego, feministycznego, ruchu praw człowieka i mniejszości seksualnych. Rozwinęły się one głównie w państwach o relatywnie wysokim poziomie życia, w których najważniejsze kwestie materialne zostały rozstrzygnięte, stąd też „rekrutacja” ich członków przebiegała w poprzek struktur społecznych. Akcentując i reprezentując uniwersalne wartości, nowe ruchy doprowadziły do
24
stworzenia swoistych wspólnot idei, w ramach których wpływ człowieka na przyrodę stał się jedną z najważniejszych kwestii. Ich wspólnym mianownikiem było przeświadczenie, że należy dokonać radykalnego zerwania z dążeniem człowieka do podporządkowania sobie natury. Nowe ruchy społeczne, w tym ekologiczny, bardzo szybko, bo już w latach 80., zaczęły organizować się politycznie.
Nie kosmici. Tutejsi Chociaż za kolebkę „zielonej” polityki uważa się bez wątpienia Niemcy, to jednak pierwsze ekologiczne partie powstawały na antypodach: w Nowej Zelandii i Tasmanii. To właśnie tasmańską United Tasmania Group, powstałą 23 marca 1972 roku, uważa się za pierwszą ogólnonarodową partię ekologiczną. Europa zaczynała skromniej. Kiedy w 1972 roku nowozelandzka Partia Wartości zdobywała 2% w wyborach parlamentarnych, w szwajcarskim, francuskojęzycznym kantonie Neuchâtel organizowano dopiero pierwszą europejską partie ekologiczną: Popular Movement for the Environment. Ogólnonarodowe ugrupowanie europejskie – PEOPLE – powstało w lutym 1973 roku w Wielkiej Brytanii. Pierwszy wielki sukces „zieloni” odnieśli w Belgii. Po wyborach w 1981 roku walońska Ecolo wprowadziła do parlamentu pięciu przedstawicieli, zaś flandryjski
Agalev – trzech. Rok później Agalev zdobył 50 mandatów w wyborach samorządowych. Niemiecki ruch ekologiczny utworzył w marcu 1979 r. partię SPV-Die Grünen, która już kilka miesięcy później odniosła w wyborach do Parlamentu Europejskiego swój pierwszy sukces, otrzymując ponad 3% głosów. W tym samym roku „zieloni” zdobyli cztery miejsca w parlamencie Bremy. W marcu 1983, a więc równo cztery lata po powstaniu partii, zagłosowały już na nią ponad dwa miliony Niemców, dzięki czemu z 27 mandatami stali się czwartą siłą w Bundestagu. Najpierw pozostawali w opozycji, ale wkrótce zaczęli zbliżać się do SPD i zawiązywać z tą partią koalicje. Dlatego właśnie SPV-Die Grünen mają szczególne znaczenie dla całego ruchu ekologicznego – stali się pierwszym „zielonym” ugrupowaniem, które wywarło tak duży wpływ na bieżącą politykę wielkiego kraju. Już w 1979 roku doszło do pierwszej próby nawiązania europejskiej współpracy „zielonych”, ale sojusz z radykałami nie zakończył się sukcesem. Co nie udało się wówczas, udało się w 1984 roku, kiedy to European Green Coordination wprowadziła do parlamentu europejskiego jedenastu „zielonych”. Obecnie w PE działa 58 europosłów grupy politycznej Zieloni/Wolne Przymierze Europejskie oraz 34 bardziej radykalnej grupy Zjednoczona Lewica Europejska/Nordycka Zielona Lewica. Dla porównania, Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy dysponują 53 mandatami. W 1988 roku szwedzka Partia Zielonych zdobyła w wyborach 5,5% głosów, co sprawiło, że stała się pierwszą nową partią w parlamencie od 1917 roku. Pomimo faktu, że to lata 80. nazywa się „zielonym szczytem”, „zieloni” wciąż konsekwentnie zyskują na znaczeniu i regularnie stają się przyczyną niespodzianek. W 1995 roku fińska Zielona Liga stała się pierwszą ekologiczną partią współtworzącą rząd. W 2011 roku, w wyborach do Landtagu Badenii-Wirtembergii, niemieccy „zieloni” zdobyli ponad 24% głosów, co sprawiło, że ich polityk, Winfried Kretschmann, został premierem tego kraju związkowego.
Polakom niedobrze w zieleni Pierwsza partia ekologiczna w naszym kraju, założona w Krakowie w 1988 roku Polska Partia Zielonych, stała się zarazem pierwszym tego rodzaju ugrupowaniem w bloku wschodnim. W maju 1991 roku powstała Polska Partia Ekologiczna – Zielonych. We wrześniu 1991 roku w ramach Unii Demokratycznej wyod-
rębniła się Frakcja Ekologiczna, założona z inicjatywy posła i członka Rady UD, Radosława Gawlika. Dekadę później, na bazie tych doświadczeń, Gawlik utworzył najważniejszą polską partię ekologiczną – Zielonych 2004. W wyborach samorządowych 2010 roku Zieloni 2004 zdobyli pięć mandatów i był to największy sukces tego liczącego około dwustu członków ugrupowania.
Podłoże i współpraca „Zielone” partie konsekwentnie budują swoją pozycję i struktury, rozszerzają wpływy i zdobywają członków. Najważniejszym pasem transmisyjnym ich postulatów są niewątpliwie zjawiska powiązane z procesem globalizacji. W USA przyjęło się powiedzenie, że partie zielone są jak arbuzy: na zewnątrz zielone, a w środku czerwone. W Polsce wyraża się to jeszcze prościej: zielony to niedojrzały czerwony. Tego rodzaju stwierdzenia są jednak dużym uproszczeniem. Wyraźnie widać to na przykładzie niemieckich „zielonych”, spośród których w latach 80. jedynie kilkanaście procent nazywało się lewicowcami, a spore wpływy w całym ruchu mieli przedstawiciele nowej prawicy. W tym samym czasie francuska radykalna lewica upatrywała w ekologach wrogów postępu i reakcjonistów. Jednym z najważniejszych „zielonych” haseł politycznych stało się, obowiązujące zresztą do dzisiaj, ani w lewo, ani w prawo, tylko do przodu. Z jednej strony miało podkreślać swoistą apolityczność i uniwersalność ruchu ekologicznego, z drugiej zaś służyło realizacji jego interesów. Partie „zielone” z powodzeniem mogły wchodzić w alianse zarówno z prawicą, jak i z lewicą, co czyniło z nich „języczek u wagi” i niejednokrotnie prowadziło do zdobywania poważnego politycznego znaczenia, zwłaszcza na szczeblu lokalnym. Partie „zielone”, jako najsilniejszy bezpośredni produkt nowych ruchów społecznych, bardzo szybko sięgnęły także po pacyfizm i feminizm jako uzupełnienie swojej doktryny. Wkrótce zaczęły też posługiwać się pojęciami takimi jak „wykluczenie” i „tolerancja” oraz zabiegać o ochronę praw mniejszości i praw człowieka. Co więcej, czyniły to szybciej i skuteczniej niż coraz bardziej anachroniczna socjaldemokracja, której z trudem przychodziło wiarygodne włączanie tych elementów w poczet swoich flagowych haseł. Polityczna kalkulacja zbliżała socjaldemokrację i „zielonych”, nie uniemożliwiała jednak ich współpracy z różnymi odcieniami prawicy.
25RAPORT SPECTRUM
Około dziesięć lat temu prawica zauważyła potencjał tkwiący w „zielonych” ideologiach. John N. Gray, wybitny brytyjski filozof, z pozycji proroka jedynego boga – Friedricha Augusta von Hayeka – przesunął się na taką, którą sam nazywa „zielonym konserwatyzmem”. Co więcej, Herbert Gruhl, uznawany za jedną z najważniejszych postaci niemieckiego ruchu ekologicznego, wywodził się z CDU i chociaż szybko zaczął oddalać się od głównej linii partii, to do końca życia starał się łączyć fanatyczny sprzeciw wobec energii atomowej z obyczajowym konserwatyzmem. W 2008 roku w Hamburgu powstała koalicja Zielonych i CDU. W kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi 2010 roku w Wielkiej Brytanii ważną rolę odegrały „zielone” akcenty, za pomocą których David Cameron próbował unowocześnić program Partii Konserwatywnej. Podobne przykłady (lewicowe i prawicowe) można mnożyć. „Zielone” partie nie zdobywają wprawdzie parlamentów szturmem, ale ich obecność i postulaty są coraz bardziej widoczne. Kropla drąży skałę.
Zielony pokój równych kobiet i mężczyzn Rozprzestrzenianie się postulatów partii ekologicznych, spośród których najważniejszym jest flagowy „zrównoważony rozwój”, w oczywisty sposób budzi wrogość dużej części przedsiębiorców. Ale na tym nie koniec: „zieloni” w bezpośredni sposób wpływają na politykę państwa w jego najbardziej strategicznych obszarach. Niestety, nie sprowadza się to jedynie do kuriozalnych postulatów w rodzaju rozwiązania niemieckiej Bundeswehry (1990 rok). Coraz wyraźniej uwidacznia się bowiem instrumentalne podejście polityków do zagadnień ekologii, wartych przecież ogromne pieniądze. Rynek „zielonych technologii” rozwija się o ok. 6% rocznie, a jego obecna wartość to ok. 1600 mld euro (ok. 25 polskich budżetów). Prognozy mówią o jej dwukrotnym wzroście do 2020 roku. „Zieloni” są tym oczywiście zachwyceni i mocno lobbują np. na rzecz wykorzystywania biomasy lub samochodów hybrydowych. Coraz intensywniej popierać zaczynają ich też rządy największych państw i Unia Europejska. Spośród wszystkich „zielonych” postulatów, będących odpowiedzią na problemy środowiska, najważniejsze jest oczywiście walka z globalnym ociepleniem.
26
Szczegóły tego zagadnienia pozostawiam innym publicystom „Spectrum”, sam chciałbym zwrócić uwagę jedynie na jego polityczny aspekt. Na początku XXI wieku globalne ocieplenie z wielką pompą dokooptowane zostało do trzonu postulatów konstytuujących partie ekologiczne i stanowiących pryzmat, przez który postrzegają one świat. Obok krytyki liberalizmu ekonomicznego i coraz silniejszej pozycji wielkich korporacji, postulatów emancypacyjnych i alterglobalistycznych, spojrzenie na globalne ocieplenie stało się stosunkowo przejrzystą osią podziałów politycznych. Nie brakuje też głosów, że samo w sobie jest ono odrębną ideologią (np. zdaniem dra Tomasza Teluka, autora Mitologii efektu cieplarnianego).
Zabawa w „zielone” „Zielona” energia to ogromny biznes, którego beneficjentami są głównie bogate kraje, mające z jednej strony instrumenty narzucania mniejszym swojej woli politycznej (Protokół z Kioto), z drugiej zaś zdolne wyposażać w nowe technologie maluczkich. Podporządkowaniu słabszych państw służyć miała m.in. antyatomowa histeria w Niemczech, jaką „zielone” lobby rozpętało przy okazji katastrofy w japońskiej Fukushimie. W konsekwencji do 2021 r. Niemcy wyłączą większość ze swoich 17 elektrowni jądrowych. Mają je zastąpić odnawialne źródła energii. Nie dziwi zatem fakt, że Niemcy tak mocno forsują koncepcję pakietu klimatycznego: stanowi to dla nich szansę na łatwy zysk. Kolej rzeczy jest prosta: najwięksi truciciele bogatych krajów przeniosą się do Pakistanu lub nawet na Ukrainę, a krajom uboższym narzucać będzie się „zielone” rozwiązania. Podobnie rzecz ma się z gazem łupkowym. Metoda jego wydobycia jest, zdaniem francuskich ekologów, szkodliwa dla środowiska, ponieważ może powodować zanieczyszczenie wód gruntowych. Podobno z tego powodu gazu nie wydobywa się we Francji. Podobno, ponieważ dwa inne aspekty wydają się być istotniejsze: francuska współpraca z Gazpromem i oparcie się w 80%. na energii atomowej. Nie dziwi zatem fakt, że najgłośniej przeciwko wydobyciu gazu łupkowego w Polsce protestowali francuscy „zieloni”: realizowali zarówno swoje uniwersalne postulaty, jak i francuski interes narodowy. Myśl globalnie, działaj lokalnie, ot co!
Perspektywy W maju zeszłego roku internet obiegła plotka, jakoby Gazprom miał finansować działalność Greenpeace’u. Została oczywiście natychmiast zdementowana, ale wątpliwości pozostały. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy miała w sobie ziarno prawdy, wydaje się jednak, że korporacje pokroju Gazpromu czy ExxonMobil nie muszą uciekać się do tak prostackich zagrywek. Ekologów i „zielonych” polityków nie trzeba w bezpośredni sposób finansować. Po pierwsze, istnieją przecież stypendia i granty na badania, instytuty, komisje, etc. Po drugie, green awareness i tak rośnie. 2011 rok dostarczył wystarczająco wielu przykładów na potwierdzenie tej tezy. Ważnym pytaniem w kontekście amerykańskiej kampanii prezydenckiej jest np. czy Obamie uda się zbić kapitał polityczny na „Oburzonych”, których jednym z głównych haseł jest oczywiście ekologia. Wielką szansą, ale i zagrożeniem dla „zielonych” jest kryzys gospodarczy. Jeśli materialistyczne hasła z powodzeniem zostaną połączone z „polityką wartości”, 2012 rok może być dla „zielonych” świetnym okresem. W Polsce nowym otwarciem dla „zielonych” jest z pewnością Ruch Palikota. Zieloni 2004 postawili na start z list SLD i sromotnie przegrali, jednak nawet pomimo tego ich szansa na zaistnienie jest obecnie większa niż kiedykolwiek. Pytanie brzmi, na ile postpolityczne nastawienie Ruchu Palikota okaże się być trwałe, niemniej w grudniu zeszłego roku Palikot spo-
tkał się z Philippem Lambertsem, wiceprzewodniczącym Europejskiej Partii Zielonych. Jeśli konsekwencja zostanie utrzymana, Ruch Palikota może stać się pierwszym ważnym ośrodkiem politycznym lansującym w Polsce „zieloną” politykę. Szansę tę zwiększa jeszcze jeden rodzaj „zielonego” kapitału, tj. postulat zalegalizowania miękkich narkotyków, który konsekwentnie odrzucali np. Zieloni 2004. Zatem i w stosunku do polskiej polityki można przewidywać, że zielony kciuk powędruje wreszcie do góry.
Czy należy bać się „zielonych”? Zielony to kolor nadziei na lepsze jutro, ale i dolarów. Co liczy się bardziej? Na to pytanie odpowiedzieć nie sposób. Lobby ekologiczne niekoniecznie musi być bezpośrednio sterowane, aby stało się instrumentem w rękach polityków. „Zielona” polityka nie jest też zjawiskiem jednoznacznie pozytywnym lub negatywnym. To wyrażane przez nią uniwersalne idee rozbijające się o bieżące interesy państw nadają jej manicheistyczny obraz. To, że na „zielonym” można zbić niemały kapitał, udowodnił już Al Gore, którego poglądy okazały się być warte Oskara i Pokojowej Nagrody Nobla. Na nagrodę Grammy dla grających eksperymentalny black metal polany sosem radykalnego enwironmentalizmu Agallocha i Wolves in the Throne Room pewnie jeszcze chwilę poczekamy, ale z drugiej strony – kto wie?
Arkadiusz Nyzio Student politologii, bezpieczeństwa narodowego i europeistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od dwóch lat związany z trzecim sektorem. Właśnie dzięki temu jego nazwisko trafiło na antyekologiczną stronę podziekujzielonym.pl, co bawi go do dzisiaj. Oprócz tego interesują go historia współczesna i doktryny polityczne.
28
Marcin Stoczkiewicz – doktor nauk prawnych. Adiunkt w Katedrze Prawa Ochrony Środowiska Uniwersytetu Jagiellońskiego, senior lawyer w ClientEarth.
Prawo przeciwko zmianom klimatu z doktorem Marcinem Stoczkiewiczem rozmawia Michał Bajc
MB AG
Prawo jest dziedziną niezwykle dynamiczną i dostosowuje się do wymagań, jakie stawia społeczeństwo. Czy w chwili obecnej możemy już mówić o wyodrębnieniu się jego nowej gałęzi, czyli prawa zmian klimatu? Wyróżnienie odrębnej gałęzi prawa jest kwestią do pewnego stopnia umowną. W moim przekonaniu jest zbyt wcześnie, aby mówić o odrębnej gałęzi prawa zmian klimatu, czy też prawa ochrony klimatu. W tym przypadku brakuje wyselekcjonowania specyficznej metody regulacji, jednoznacznie wyróżnionych adresatów norm prawnych oraz ugruntowanej tradycji prawnej. Nie ma zaś wątpliwości, iż można już mówić o wyodrębnieniu prawa ochrony klimatu, biorąc pod uwagę przedmiot regulacji, jako zespołu norm prawnych prawa międzynarodowego, europejskiego i krajowego, których celem jest właśnie ochrona klimatu. Tak rozumiane prawo ochrony klimatu intensywnie się rozwija, jest przedmiotem badań prawnych, powstają specjalistyczne publikacje oraz periodyki, jak chociażby prestiżowy „Carbon and Climate Law Review”.
MB AG
MS
Analizując akty prawne – zarówno Unii Europejskiej, jak i krajowe – dochodzimy do wniosku, iż prawodawcy nie biorą pod uwagę innej możliwości niż taka, że zmiany klimatu są w znacznej mierze spowodowane działalnością człowieka i skupiają się na tym, by wyeliminować te zagrożenia. Czy w świetle tak różnych opinii klimatologów jest to słuszne podejście? Opinie najwybitniejszych klimatologów nie są w tej sprawie podzielone. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) jednoznacznie uznał, iż zmiany klimatu są faktem, oraz, że w największej mierze są wynikiem działalności człowieka. IPCC to grono najwybitniejszych klimatologów z całego świata i stanowisko tego gremium ustala to, co współczesna nauka ma do powiedzenia w sprawie zmian klimatu. Odmienne, odosobnione opinie innych naukowców nie mogą być uznawane za podstawy decyzji w sprawach publicznych, szczególnie tak istotnych jak zagrożenia klimatyczne. Zachodnia cywilizacja opiera się na wolności słowa, wolności nauki oraz kwestionowaniu i weryfikacji uznanych tez naukowych. To stanowi podstawę siły naszej cywilizacji i kultury. Należy jednak umieć oddzielić ziarna od plew. Proszę zauważyć, że w historii rozwoju nauki kwestionowano wszystkie jej osiągnięcia, włączając w to teorię Kopernika, Darwina i Einsteina. Do tej pory spotkać można głosi-
29RAPORT SPECTRUM
MS
cieli kreacjonizmu, niektórzy mają nawet tytuły profesorskie w zakresie nauk przyrodniczych. Czy to oznacza, że można twierdzić, iż teoria ewolucji jest wątpliwa z naukowego punktu widzenia? Oczywiście nie. Gdy chodzi o tak gigantyczne zagrożenia jak zmiany klimatu, konieczne są decyzje polityczne, a te – by być racjonalnymi – powinny brać pod uwagę wyniki klimatologii jako nauki empirycznej i opinio communis najwybitniejszych klimatologów, a nie ciekawe poglądy odosobnionej mniejszości. Akty prawne Unii Europejskiej dotyczące zmian klimatu cechuje racjonalność w identyfikowaniu problemu. MB AG
MB AG
Wielu ludzi uważa, że najważniejszym aktem prawnym odnoszącym się do zmian klimatu jest Protokół z Kioto. W ciągu ostatnich miesięcy, jak również i wcześniej, był on mocno krytykowany, jednak na ostatniej konferencji klimatycznej w Durbanie przedłużono jego obowiązywanie. Dlaczego? Na poziomie międzynarodowym podstawową rolę odgrywa Ramowa konwencja Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, która ma wszakże charakter – jak sama nazwa wskazuje – ramowy. Konkretne zobowiązania są zawarte w przyjętym w 1997 r. i obowiązującym od 2005 r. Protokole z Kioto. Do czasu wynegocjowania i wejścia w życie nowego globalnego porozumienia jest to obecnie jedyny prawnie, a nie tylko politycznie, wiążący instrument prawa międzynarodowego, zawierający konkretne zobowiązania. W zakresie przeciwdziałania zmianom klimatycznym znaleźliśmy się w sytuacji swoistego dylematu więźnia. W pewnym uproszczeniu wygląda to w ten sposób: wiążące zobowiązania międzynarodowe, dotyczące redukcji emisji gazów cieplarnianych, leżą w interesie społeczności międzynarodowej i wszystkich państw. Porozumienie jest korzystne dla wszystkich państw, o ile one wszystkie do niego przystąpią. Obawiając się utraty konkurencyjności swoich gospodarek, szereg państw na nowe porozumienie się nie godzi. W rezultacie tracą wszyscy. Wynik kontroli NIK dotyczącej postanowień Konwencji klimatycznej oraz Protokołu z Kioto jest dla naszego kraju bardzo pozytywny pomimo kilku niedociągnięć. Czy zatem możemy sądzić, że Polska jest na właściwym torze, jeżeli chodzi o walkę ze zmianami klimatu? Polska istotnie obniżyła emisję gazów cieplarnianych zgodnie z ustaleniami Protokołu z Kioto. Należy jednak pamiętać, że Protokół z Kioto przyjmuje za bazowy rok 1990. Redukcja emisji wynikła więc głównie z transformacji gospodarczej i upadku postkomunistycznych, nieefektywnych przedsiębiorstw we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Obecnie nasz kraj, niestety, nie tylko znajduje się na złej drodze w zakresie przeciwdziałania zmianom klimatu, ale wręcz jest głównym hamulcowym Unii Europejskiej w tej sprawie. Jeśli chodzi o wewnętrzną politykę klimatyczno-energetyczną, to deklaracje rozmijają się z praktyką. Nasz kraj albo w ogóle nie transponował, albo wadliwie transponował, albo nie wdrożył dyrektyw Unii Europejskiej, składających się na tzw. pakiet klimatyczny. Dyrektywa w sprawie podziemnego składowania dwutlenku węgla (CCS) w ogóle nie została przeniesiona do prawa polskiego, pomimo iż termin transpozycji minął 25 czerwca 2011 r. Nota bene Komisja Europejska wszczęła postępowanie przeciwko Polsce w tej sprawie. Dyrektywa dotycząca efektywności energetycznej została transponowana z kilkuletnim opóźnieniem. Ustawa z 15 kwietnia 2011 r. została tak zaprojektowana, aby nie doprowadzić do żadnych istotnych oszczędności energii. Kluczowy dla wdrożenia tej ustawy mechanizm tzw. białych certyfikatów wygasa w roku 2016. Druga dyrektywa w zakresie odnawialnych źródeł energii także nie została transponowana, natomiast przedstawiony przez rząd projekt odpowiedniej ustawy budzi bardzo poważne wątpliwości. Brak w polskim prawie systemu aukcji uprawnień do emisji CO2, którego ustanowienie stanie się obowiązkiem od 1 stycznia 2013. Przykłady tych zaniedbań można by mnożyć. Jednocześnie rząd zmierza do intensywnego subsydiowania ze środków publicznych budowy nowych elektrowni węglowych. Rząd zamierza bowiem zwolnić te elektrownie, które są obecnie w fazie projektowania lub budowy, z obowiązku kupowania uprawnień do emisji na aukcji, czym pozbawia się olbrzy-
30
MS
MS
mich kwot, jakie mogłyby zasilić finanse publiczne w czasach kryzysu. Wszystko to, jak się wydaje, jest wyrazem przekonania, że europejskie prawo ochrony klimatu jest dopustem bożym, wiec – jeśli już koniecznie musimy je transponować – to zróbmy to w ten sposób, aby i tak nie działało i nie osiągnęło celów. W zakresie polityki europejskiej, nasz rząd wsławił się w czerwcu ubiegłego roku samotnym zablokowaniem konkluzji rady ministrów ds. środowiska UE, nie zgadzając się na ścieżkę redukcji emisji CO2 do 2050 roku. Jest to polityka nieodpowiedzialna i krótkowzroczna. A konstytucja stanowi przecież w art.74, ust.1: Władze publiczne prowadzą politykę zapewniającą bezpieczeństwo ekologiczne współczesnemu i przyszłym pokoleniom. MB AG
MB AG
MB AG
Specjalny Raport na temat odnawialnych źródeł energii i łagodzenia zmian klimatu (SRREN) ocenia bardzo wysoko potencjalny wkład energii ze źródeł odnawialnych do łagodzenia zmian klimatycznych. Zatem jakie problemy prawne stoją na przeszkodzie, aby zwiększyć udział OZE w produkcji energii w naszym kraju? Brak woli politycznej przekłada się na wadliwe prawo. Pomimo iż termin transpozycji drugiej dyrektywy w sprawie odnawialnych źródeł energii minął 5 grudnia 2010 r., rząd zajął się projektem ustawy w sprawie OZE dopiero, gdy zdał sobie sprawę, że na podstawie art. 17 rozporządzenia ogólnego o funduszach strukturalnych Komisja może w niedalekiej przyszłości zablokować fundusze strukturalne dla Polski, jeśli ta dyrektywa nie będzie w pełni transponowana. Na domiar złego, obecnie pod flagą nowej ustawy o OZE planuje się demontaż niedoskonałego, ale wciąż funkcjonującego, systemu obowiązku zakupu energii z OZE, po stałej cenie w wysokości średniej ceny rynkowej z roku ubiegłego. Zmiany powinny iść w kierunku dokładnie przeciwnym – powinno się wprowadzić w Polsce tzw. feed-in-tarifs, czyli obowiązek zakupu przez dystrybutora energii z OZE po cenie gwarantowanej, wyższej niż cena rynkowa. Taki mechanizm redystrybucji po pierwsze – sprawdził się u naszych zachodnich sąsiadów, po drugie – w świetle orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości UE nie stanowi pomocy publicznej. Bardzo wiele słyszy się o systemie handlu emisjami. Czy rzeczywiście ten mechanizm może być skuteczny w perspektywie ocieplenia klimatu? System handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych już obecnie składa się z kilku podsystemów: systemu międzynarodowego, obejmującego państwa strony Protokołu z Kioto, systemu wspólnotowego, który funkcjonuje na obszarze Unii Europejskiej, oraz systemów krajowych. Sam mechanizm oparty jest na rewolucyjnym założeniu, iż dopuszczalna ilość zanieczyszczeń nie może przekroczyć określonego poziomu. To rewolucyjne, gdyż przez setki lat uważano, że zdolność środowiska do absorpcji zanieczyszczeń jest nieograniczona. Skoro jednak jest to wielkość ograniczona, to można wykreować rynek i handlować uprawnieniami do zanieczyszczania. Problem polega na tym, że aby ten mechanizm funkcjonował prawidłowo, system nie może być dziurawy, nie może generować nieuzasadnionych zysków wynikłych z niedoskonałości regulacji prawnej. Aby uszczelnić system, konieczne jest ustalenie takich reguł, aby uczestnicy gry rynkowej dokonywali wzajemnej kontroli wypełniania obowiązków. Dlatego właśnie trzeba wprowadzić zasadę, zgodnie z którą uprawnienia do emisji będą pierwotnie kupowane przez przedsiębiorstwa od rządów na aukcjach, a nie – jak obecnie – przydzielane bezpłatnie na podstawie historycznych emisji. Dyrektywa w sprawie unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji zmieniona w 2009 r. wprowadza system aukcji, jako zasadę, od 2013 r. Jeśli ten system zacznie prawidłowo funkcjonować, emisja dwutlenku w Unii Europejskiej zacznie wreszcie spadać. Unia Europejska przyjęła strategię w obszarze energii i zmian klimatu, według której do 2020 r. powinien ulec zwiększeniu do 20% udział energii odnawialnej w całkowitym zużyciu energii, a zmniejszeniu o 20% zużycie energii poprzez lepsze wykorzystanie efektywności
31RAPORT SPECTRUM
MS
MS
energetycznej oraz zmniejszenie o 20% ilości gazów cieplarnianych. Czy nasz ustawodawca zmierza do realizacji tego celu? Osiągnięcie celu określonej dyrektywy to koniec drogi. Jak już wskazałem, w Polsce mamy problem z transpozycją i implementacją. Osiągnięcie przez nasz kraj celów klimatycznych w perspektywie roku 2020 jest więc bardzo problematyczne. MB AG
MB AG
Wiadomo, że aby normy prawne były skutecznie realizowane i mogły być egzekwowane, muszą zawierać sankcje. Wiele przepisów takowych nie posiada. Jak Pan ocenia skuteczność aktów prawnych dotyczących zmian klimatu? Prawo, a zwłaszcza prawo międzynarodowe i unijne w dziedzinach, które mają duży wpływ na gospodarkę, jest wynikiem kompromisów między państwami. Ten kompromis bywa często źródłem bardzo niedoskonałych norm. Rozwój prawa polega jednak na ich ciągłym udoskonalaniu. Dla przykładu, obowiązująca dyrektywa w sprawie efektywności energetycznej nie zawiera wiążących celów. Obecnie negocjowana jest jednak zmiana tej dyrektywy i wszystko wskazuje na to, że w nowym brzmieniu dyrektywa będzie już zawierała wiążące cele. Czy Pana zdaniem istnieją jakieś instrumenty prawne bądź inne rozwiązania, które mogłyby skutecznie wpłynąć na walkę ze zmianami klimatu, a jakich obecnie jeszcze nie wprowadzono w ustawodawstwie krajowym? Jak już wyżej wskazałem, po pierwsze należy poważnie potraktować zobowiązania wynikające z już obowiązujących dyrektyw UE, czyli transponować je w terminie, w sposób pełny i prawidłowy, implementować je i rzeczywiście dążyć do osiągnięcia celów dyrektyw klimatycznych. W niektórych krajach Unii Europejskiej wprowadzane są elementy tzw. ekologicznej reformy podatkowej. Można więc rozważyć wprowadzenie podatku od emisji dwutlenku węgla, przy jednoczesnym zmniejszeniu opodatkowania podatkiem dochodowym. Taka zmiana systemu podatkowego mogłaby być skutecznym mechanizmem ochrony klimatu i jednocześnie byłaby w stanie rozpędzić gospodarkę w sektorach nieemisyjnych, w szczególności w usługach, będąc przy tym neutralną z punktu widzenia wpływów do budżetu państwa.
Michał Bajc Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Seminarzysta w Katedrze Prawa Ochrony Środowiska oraz w Katedrze Prawa Europejskiego.
32
MS
MS
MS
Julia Michalak – magister politologii, doradca polityczny w organizacji Climate Action Network Europe (CAN-E), reprezentującej w Brukseli ponad 150 organizacji pozarządowych z całej Europy. W przeszłości koordynator Kampanii Klimat i Energia w Greenpeace Polska i członek Komitetu Sterującego Koalicji Klimatycznej.
Łatwiej zmienić prawo niż ludzi z Julią Michalak rozmawia Michał Bajc
MB AG
Zmiany klimatyczne istnieją i co do tego raczej nikt nie ma wątpliwości, jednak pojawiają się dyskusje na temat przyczyn tych zmian. Czy ludzie, którzy twierdzą, że to nie człowiek jest główną przyczyną zmian klimatu, na pewno nie mają racji? Jeśli mieliby rację, to byłaby to dobra wiadomość, jednak obawiam się, że tak nie jest. Zmiany klimatu zależą od wielu czynników, m.in. aktywności Słońca, zmiany orbity Ziemi czy stężenia gazów cieplarnianych w atmosferze. Przygotowując Czwarty Raport IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change), setki naukowców z całego świata przeanalizowały te i inne czynniki, po czym z 90% prawdopodobieństwem stwierdziły, że zachodzące obecnie ocieplenie naszej planety jest spowodowane działalnością człowieka. Wszystkie inne wnioski są po prostu sprzeczne z naukowymi obserwacjami. Co więcej, zmiany te postępują znacznie szybciej, niż jeszcze kilka lat temu prognozowano. Ostatnia dekada była najgorętsza w historii pomiarów temperatury, prowadzonych od ponad 150 lat. Średnia temperatura w zeszłym roku była o 0,5ºC wyższa niż średnia temperatura w całym XX wieku!
MB AG
MB AG
Wspomniany przez Panią raport IPCC nie zawsze jednak był odbierany jako pewnik. Zdarzały się wcześniej głosy krytyki wobec tez wysuwanych w tym raporcie. Praca nad raportami IPCC odbywa się w trzech grupach roboczych. Pierwsza z nich bada naukowe podstawy teorii zmian klimatu, druga analizuje skutki prognozowanych zmian, a trzecia przygląda się możliwościom redukcji emisji. Wszystkie dotychczas znalezione i udokumentowane błędy dotyczyły wyłącznie efektów prac drugiej i trzeciej grupy roboczej, a nie tezy, że obecnie obserwowane zmiany klimatu są efektem wzrostu stężenia gazów cieplarnianych spowodowanego aktywnością człowieka. Niektórym jest jednak na rękę kwestionowanie nauki i manipulowanie danymi. Tak samo jak przemysł tytoniowy przez 50 lat starał się wykazać, że palenie papierosów nie ma nic wspólnego z rakiem płuc, a nikotyna nie uzależnia, tak samo dziś przemysł paliwowy stara się nas przekonać, że globalne ocieplenie to mrzonka, a dla gospodarki opartej na ropie nie ma alternatywy. W ubiegłym roku odbyła się Konferencja Klimatyczna w Durbanie. Czy wynik szczytu w postaci przyjęcia „mapy drogowej” zmierzającej do zawarcia w 2015 roku paktu klimatycznego
33RAPORT SPECTRUM
JM
JM
to nie za mało, by skutecznie ochronić świat przed prognozowanymi zmianami klimatu? Jak Pani ocenia tę konferencję? „Mapa drogowa” to zdecydowanie za mało, by utrzymać wzrost globalnej temperatury poniżej 2ºC. Najwięksi truciciele nie zadeklarowali w Durbanie niezbędnych redukcji emisji, podczas gdy ostatnio opublikowane analizy wskazują, że jesteśmy na dobrej drodze do wzrostu średniej temperatury aż o 3,5ºC do końca wieku. Oznaczałoby to załamanie całego systemu klimatycznego: roztapianie się wiecznej zmarzliny, całkowite stopnienie letnich lodów Arktyki, zagładę rafy koralowej na skutek zakwaszenia oceanów, które pochłaniają z atmosfery dwutlenek węgla. Ponadto w Durbanie nie udało się uzgodnić, skąd pochodzić będzie 100 miliardów USD, które na Szczycie Klimatycznym w Kopenhadze bogate kraje obiecały biedniejszym państwom na wsparcie ich zmagań ze zmianami klimatu. MB AG
MB AG
MB AG
A jakieś pozytywy? Udało się ustanowić platformę, która ma doprowadzić do wypracowania światowego porozumienia klimatycznego do roku 2015. Najwięksi emitenci, z USA i Chinami na czele, zadeklarowali, że zamierzają podjąć prawnie wiążące zobowiązania redukcji emisji. Strategia negocjacyjna Unii Europejskiej była skuteczna, zdołała zbudować sojusz z małymi krajami wyspiarskimi i krajami najsłabiej rozwiniętymi i wspólnie walczyć o przetrwanie Protokołu z Kioto, jedynego prawnie wiążącego porozumienia o ochronie klimatu. Protokół będzie nadal obowiązywał, chociaż nie wiadomo, ile krajów po roku 2012 zdecyduje się na przystąpienie do tzw. drugiego okresu zobowiązań. Czy przedłużenie obowiązywania protokołu z Kioto może być uważane za dobre rozwiązanie, skoro najważniejsze zapisy tego protokołu dotyczące redukcji emisji nie są realizowane przez największych emitentów, np. Chiny, Indie? Chiny i Indie nie mają w Protokole z Kioto zobowiązań redukcyjnych, takie zobowiązania mają tylko kraje rozwinięte. Kraje rozwijające się uczestniczą jedynie w tzw. mechanizmach elastycznych, pomagających krajom rozwiniętym sprostać ich celom redukcji emisji. Takim mechanizmem jest np. Clean Development Mechanism, czyli mechanizm czystego rozwoju. Oznacza to, że np. Kanada, Japonia lub Niemcy mogą zrealizować część swoich celów redukcyjnych w krajach rozwijających się, kupując jednostki redukcyjne pochodzące np. z farmy wiatrowej w Syczuanie albo elektrowni wodnej w Ugandzie i „zaliczając” osiągnięte w ten sposób redukcje na swoje konto. W Durbanie jednak po raz pierwszy kraje rozwijające się zgodziły się wziąć na siebie w przyszłości prawnie wiążące zobowiązania, co oznacza zmianę paradygmatu, na którym do tej pory zbudowany był cały światowy reżim ochrony klimatu. Dotychczasowa konstrukcja zezwalała krajom rozwijającym się na zwiększanie emisji, dając im tym samym możliwość rozwoju i dogonienia krajów rozwiniętych. W Durbanie po raz pierwszy zgodzono się, że ta zasada odnosiła się do modelu świata z pocztku lat dziewięćdziesiątych, ale niekoniecznie przystaje do obecnych realiów, kiedy emisje w krajach szybko rozwijających się prześcignęły najśmielsze prognozy. Wiele mówi się również o odnawialnych źródłach energii (OZE) jako o naszej szansie na przyszłość. Jednak w Polsce udział takiej energii na rynku wynosi niecałe 10%. Dlaczego? Bo do niedawna nie było bodźca, aby inwestować w odnawialne źródła energii. Politycy nie mieli powodów, żeby promować dywersyfikację źródeł, a spółki energetyczne nie miały w tym interesu. W ostatnich latach sytuacja się jednak zmieniła: przede wszystkim w 2009 roku weszła w życie dyrektywa o odnawialnych źródłach energii, która postawiła przed Polską cel osiągnięcia 20% udziału OZE w finalnym zużyciu energii do roku 2020. Jednocześnie polski system energetyczny zbliżył się do wieku emerytalnego, a w 2008 roku import węgla przewyższył eksport. Pojawiły się więc unijne zobowiązania, a obok nich krajowe uwarunkowania i potrzeby inwestycyjne, które zmuszają Polskę do rozwoju zielonej energetyki. Warto zauważyć, że pomimo kryzysu gospodarczego wartość inwestycji w sektorze
34
JM
JM
JM
JM
OZE wciąż wzrasta. W 2011 roku ze źródeł odnawialnych pochodziło prawie ¾ nowych mocy wytwórczych zainstalowanych w UE. W Polsce każdy rok przynosi kolejny rekord nowo zainstalowanej mocy w energetyce wiatrowej – w 2011 wzrosła ona aż o 96% w porównaniu z rokiem 2010. MB AG
MB AG
MB AG
Wiadomo, że prawo, które reguluje już prawie każdą dziedzinę naszego życia, jest elementem niezwykle ważnym, który kształtuje w dużej mierze kierunki działań mające na celu powstrzymywanie zmian klimatu. Czy nie ważniejsze jednak od zmian w prawie są zmiany w świadomości społecznej? Aby w głowie każdego człowieka pojawiła się myśl: tak, ja też mogę przyczynić się do powstrzymania zmian klimatu? Zmiany świadomości są ważne, ale wymagają jeśli nie lat, to pokoleń. Łatwiej zmienić prawo niż przyzwyczajenia. Polacy nie wyłączają światła ani nie jeżdżą samochodem w sposób energooszczędny, choć przecież mogliby na tym sporo oszczędzić. Galopujące ceny benzyny czy zwiększenie opłat za parkowanie w centrum wymuszają zmianę zachowań znacznie szybciej, niż osiągnięto by to w ramach kampanii promującej komunikację miejską. Budowanie świadomości ekologicznej jest jednak długofalową inwestycją, której rząd musi się podjąć; być może we współpracy z organizacjami trzeciego sektora. Myślę, że wielu naszych rodaków nigdy nie zastanawia się nad tym, że ich telewizor czy pralka działają dzięki transformatorom, tysiącom kilometrów sieci elektroenergetycznej i tonom węgla. To taka praca u podstaw i uświadomienie tego przyszłym pokoleniom jest po prostu niezbędne. Nieco generalizując, można powiedzieć, że prawo ochrony środowiska jest w dużej mierze efektem ścierania się przeciwstawnych interesów. Z jednej strony mamy przedsiębiorców i ich swobodę działalności gospodarczej, a z drugiej środowisko i jego obrońców. Każdy przepis dotyczący tych kwestii to nieustająca walka o kompromis między tymi grupami. Wydaje się jednak, że organizacje ekologiczne nie są w stanie stanąć do walki z potężniejszym przeciwnikiem. Czy tak jest rzeczywiście? Niestety, prawda nie jest tak biało-czarna, jak Pan ją przedstawił. Rozwój gospodarczy i ochrona środowiska muszą iść z sobą w parze, bo stan środowiska określa jakość naszego życia, tak samo jak stopień rozwoju gospodarczego. Pomiędzy dobrobytem gospodarczym a ochroną środowiska musi istnieć więc równowaga. Dlatego w Unii Europejskiej promowana jest strategia tzw. rozwoju zrównoważonego, która ma na uwadze ograniczone zasoby naszej planety i uwzględnia interesy przyszłych pokoleń, takie jak prawo do czystego powietrza czy czystej wody. Inwestorzy w UE nie mogą lekceważyć ochrony środowiska, bo w myśl zasady „zanieczyszczający płaci” będzie ich to słono kosztować. Niektóre europejskie przedsiębiorstwa wręcz proszą polityków o podjęcie ambitnych decyzji dotyczących np. redukcji emisji, aby mogły zaplanować inwestycje na najbliższe dekady. Firmy takie jak Shell, Philips, Alstom czy Ikea od miesięcy apelują, aby Unia zwiększyła swój cel redukcyjny z 20 do 30% do 2020 roku, bo chcą mieć pewność, że inwestowanie w energooszczędne technologie po prostu im się opłaci. Czy Pani zdaniem istnieją jakieś instrumenty prawne bądź inne rozwiązania mogące skutecznie wpłynąć na walkę ze zmianami klimatu, które obecnie nie zostały wprowadzone w ustawodawstwie krajowym? Obok instrumentów już funkcjonujących jak np. ETS, normy emisji CO2 dla samochodów czy system etykiet efektywności energetycznej, istnieje cała gama rozwiązań możliwych do wprowadzenia na poziomie krajowym. Może to być np. podatek w sektorach non-ETS, zakaz składowania śmieci na wysypiskach, wprowadzenie minimalnych standardów efektywności energetycznej w nowych budynkach, wspieranie zalesień albo opodatkowanie np. krajowego transportu lotniczego. Ważne są też rozwiązania lokalne, jak obniżka cen biletów transportu miejskiego lub poprawa jego jakości.
35RAPORT SPECTRUM
JM
JM
JM
P 38
42
Polityka bez treści
Jak to siÄ™ robi w Kazachstanie
Legalna rewolucja
Nihil novi w mediach
45
48
P
olityka
Polityka bez treści Poniższy tekst jest wyrazem głębokiej tęsknoty autora za arystotelesowską wizją polityki, polityki definiowanej jako roztropna troska o dobro wspólne, zarówno w praktyce, jak i w jej społecznym odbiorze.
Makler giełdowy, sprzątaczka, niewykwalifikowany robotnik, księgowy, kierowca autobusu... Badania CBOS ze stycznia 2009 roku, analizujące prestiż poszczególnych zawodów, nie pozostawiają złudzeń. Poseł na Sejm i działacz partii politycznej w powyższej hierarchii ustępują miejsca wszystkim wyżej wymienionym zajęciom, a także ponad dwudziestu innym, o które pytano w ankiecie. Pozostawiając na boku metodologiczne wątpliwości zawiązane z praktyczną możliwością zmierzenia i porównania prestiżu tak różnych zawodów, można wysnuć pesymistyczne wnioski. Status społeczny polityka, osoby, od której zależy bądź powinna zależeć nasza przyszłość, jest, delikatnie mówiąc, niski... Stereotyp wyzbytego ludzkich uczuć karierowicza, dla którego władza i prywatne korzyści są głównym celem, silnie tkwi w naszym społeczeństwie. A odbiór społeczny polityki przekłada się znacząco na jej jakość. Nie ma się co dziwić, że młodzi ludzie z aspiracjami politycznymi, wizją i silnymi przekonaniami nie chcą się angażować. Nawet jeśli na szczytach władzy są osoby myślące w kategoriach dobra publicznego, to aby zdobyć pozycję w partii i mieć wpływ na jakiekolwiek decyzje, pierwsze lata kariery polityk spędzi na nie zawsze uczciwej rywalizacji z kolegami... Osoba o wysokim statusie społecznym, wykładowca akademicki, prawnik lub lekarz dwa razy się zastanowią, zanim przyjmą propozycję startu w wyborach, godząc się na spadek w przywoływanej
38
„hierarchii prestiżu”. Jednak czy naprawdę jest aż tak źle, jak pokazują sondaże? Jeśli tak, to jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy? Pozostawiając z boku rzeczywistą skalę patologii (korupcje, kolesiowstwo, nepotyzm, itd.), można dostrzec, że na złą opinię o klasie politycznej wpływają też inne czynniki. Po pierwsze, dziedzictwo komunizmu, w którym władza utożsamiana była z oderwanym od problemów społecznych, wrogim, skorumpowanym nadzorcą. Po drugie, działa prosty psychologiczny mechanizm. Nikt nie lubi przyznawać się do błędów, dlatego za swoje niepowodzenia czy złą sytuację materialną obwiniamy osoby trzecie. W tym wypadku polityków, od których przecież „powinno zależeć „wszystko”. Po trzecie, wydaje się, że na pozytywnym wizerunku szeroko rozumianej polityki nie zależy samym politykom! Nie róbmy polityki, budujmy mosty, mówi do nas z plakatów uśmiechnięty premier. O ile pierwsze dwa powody są dość łatwe do zrozumienia i praktycznie nie ma możliwości zmiany takiego stanu rzeczy, trzeci jest o wiele bardziej ciekawy i złożony i to na nim chciałbym się skupić.
Mądrość Indian Hopi Polityka wytraca swój ideowy charakter. (…) Meritum polityki staje się pozyskiwanie fanów i kibiców, niczym dla drużyny piłkarskiej. To jedna z głównych
tez Anatomii władzy, książki Eryka Mistewicza, która w ostatnich latach stała się biblią części polityków i dziennikarzy. Oto nadeszła era postpolityki – krzyczą z prasowych rubryk publicyści. Era, w której, aby zdobyć władzę, wystarczy sprawnie opowiedzieć historię, która poruszy opinię publiczną, emocjonalnie zwiąże wyborcę z konkretnym politykiem czy partią. Ten, kto opowie świat, ten nim rządzi – tak brzmi cytowana wielokrotnie przez autora mądrość Indian Hopi. I trzeba przyznać, że na poparcie tej tezy Mistewicz przytacza poniekąd słuszne argumenty. Faktem jest, że lawinowo rośnie ilość informacji docierających do nas każdego dnia. Jak podał serwis atlantico.com, w roku 2010 zapisano ich tyle, co od początku świata do roku 2003... Telewizyjne reklamy, kolorowe banery, newsy w Internecie, wpisy znajomych na Facebooku nieustannie bombardują nasz mózg. Nic dziwnego, że nauczyliśmy się segregować fakty, upraszczać i odrzucać większość docierających do nas informacji, zapamiętując tylko wybrane. Po-
nadto o naszych decyzjach współdecydują emocje. Konflikt PO–PIS, który przez ostatnie 7 lat zdominował polską scenę polityczną, w dużej mierze generowany jest przez spory o sprawy mało istotne z punktu widzenia przyszłości naszego kraju. Sztuczne podsycanie nastrojów służy utrzymaniu wysokiego poparcia w konkretnych segmentach społeczeństwa. Opierając się tylko i wyłącznie na analizie zmian prawnych wprowadzanych przez rządy obu partii można dojść do wniosku, że PO i PIS są potencjalnymi koalicjantami, a jedyny realny spór programowy toczy się o kształt polskiej polityki zagranicznej. Tak więc, czy prawdą jest, że wkroczyliśmy w erę postpolityki, a co za tym idzie spory programowe, idee, merytoryczne debaty, ze względu na swoją nieskuteczność w oddziaływaniu na wyborców odejdą do lamusa? Czy zastąpią je narracje budowane w oparciu o odwołanie do popularnych mitów, a tym samym silnie wpływające na emocje głosujących? Mam duże wątpliwości co do trafności tezy Mistewicza.
39POLITYKA
Post(?)polityka
ryczna debata w sieci stoi na wysokim poziomie. Oczywiście odnosi się to tylko do części dyskursu politycznego w internecie i stąd też wynika mój trzeci zarzut Po pierwsze, mechanizm zachowania społeczeństwa pod adresem autora Anatomii władzy. w ustroju demokratycznym opisany przez Mistewicza Mistewicz zapomina o tym, że ponad połowa Ponie jest niczym nowym. O tego rodzaju słabościach laków nie głosuje. Obserwując całe społeczeństwo, formy rządów (choć trochę inaczej rozumianych) pisawyciąga wnioski dotyczące konkretnej grupy. Jak poli Arystoteles w IV wieku. p.n.e. czy Ceceron w I wieku wszechnie wiadomo, na polityce zna się każdy. Wyp.n.e. Współczesna dyskusja nad słabościami liberazem tej prostej obserwacji są setki prymitywnych ralnej demokracji rozpoczęła się w pierwszej połowie komentarzy pod artykułami na portalach ogólnoinforXX w. W napisanej w roku 1942 książce Kapitalizm, macyjnych, jednak nie świadczy to o poziomie głosująsocjalizm, demokracja austriacki ekonomista Joseph cych. Według badań prof. Jacka Raciborskiego około 30% Schumpeter sformułował teorię demokratycznego elispołeczeństwa (prawie 70% głosujących) to osoby zaintyzmu, przenosząc zasady rynkowe na grunt demoteresowane polityką, znające podstawowe rozwiązania kratycznej rywalizacji elit o głosy mas. Zdaniem autora konstytucyjne, jako tako zorientowane w tym, co dzieje się jednostki podejmujące decyzje wyborcze tracą zdolw Europie i na świecie, i stale uczestniczące w wyborach. ność logicznego myślenia, co więcej, spadają na niżWidać wyraźnie, że statystyczny wyborca ma zdecyszy poziom sprawności umysłowej. Skłonności do uledowanie szerszą wiedzę o produkcie onflikt PO-PIS, który przez ostatnie 7 lat zdominował polską scenę (programie i praktyce działania danej polityczną, w dużej mierze generowany jest przez spory o sprawy partii) niż osoba kupująca słodycze. W związku z tym czynnik racjonalny mało istotne z punktu widzenia przyszłości naszego kraju. odgrywa większą rolę w podejmowaniu decyzji. Motywy wyborcze są o wiele bardziej złożogania manipulacjom czy emocjom nie są więc niczym ne od tych, którymi kierujemy się, kupując ptasie mlecznowym, a marketing narracyjny jest przeniesioną we ko czy odtwarzacz mp3. Mimo to autor próbuje przewspółczesne realia retoryką. nieść teorię stricte marketingową na grunt polityki. Po drugie, pogląd o tak dużej irracjonalności postępowania społeczeństwa postnowoczesnego jest wątJak to możliwe? pliwy. Owszem, spór, jaki toczy się w Polsce, jest zdecydowanie zbyt emocjonalny, a podziały społeczne są Skoro postępowanie wyborców nie jest tak irracjowiększe niż antagonizmy między politykami. Ale nie nalne, jak mogłoby się wydawać, skąd tak marna oceoznacza to, że wyborcy nie są świadomi swoich decyzji. na całej klasy politycznej? Przecież to my decydujeZainteresowanie sprawami publicznymi wzrasta z roku my o tym, kto zasiądzie w parlamencie. Niski poziom na rok. Nieprzypadkowo współczesna dyskusja na temat demokracji skupia się przede wszystkim na idei polityki świadczyć powinien o braku dojrzałości polispołeczeństwa obywatelskiego. A ze statystyk wynika, tycznej społeczeństwa. Niestety działa tu samonaże ma się ono coraz lepiej. Oprócz rosnącego udziału pędzający się mechanizm, o którym pisałem na poPolaków w stowarzyszeniach i organizacjach pozarzączątku. Zła ocena rządów wpływa na ich jakość i koło dowych, debata przenosi się sprzed telewizorów na się zamyka. Jednak za główny powód takiego staportale społecznościowe i blogi, rozwija się dziennikarnu rzeczy uważam fakt, iż politycy uwierzyli w nadejstwo obywatelskie. Dyskusja prowadzona w Interneście „postpolityki”, tak jak ich część uwierzyła w „kocie nie ogranicza się do sczytywania notek z Twittera niec historii” ogłoszony przez Fukujamę w 1989 roku. czy lubienia statusów na Facebooku, jak sugeruje MiTezy Mistewicza i innych specjalistów od politycznestewicz. Sieć daje sposobność swobodnej wymiany pogo marketingu zaczęły dominować w myśleniu elit poglądów, umożliwia znalezienie informacji obiektywnej, litycznych i dziennikarzy. Skoro idee, programy i reforniezmienionej przez przekaz medialny. Widać to wymy nie są koniecznie do zdobycia i utrzymania władzy, raźnie na przykładzie konfliktu o ACTA. Internauci sami to po co w ogóle się nimi zajmować? O tym, że takie szukali informacji, tworzyli filmy, analizowali zapisy dopodejście prowadzi do nieuchronnej klęski przekonukumentu, organizowali spotkania dyskusyjne! Merytoją się już politycy na zachodzie Europy, którzy bierno-
K
40
ścią doprowadzili swoje państwa na skraj bankructwa. Z wysokiego krzesła spadną też nasi przedstawiciele. Siedem lat partyjnych przepychanek i zajmowania się sprawami trzeciorzędnymi nie wyjdzie naszym posłom na dobre. Rząd zamiast reformować buduje orliki, retoryka PIS-u odwołuje się do antyrosyjskich i antyniemieckich uprzedzeń, a Ruch Palikota walczy z sejmowym krzyżem... Styczniowe demon-
stracje w sprawie ACTA były zaledwie wyrazem rosnącego niezadowolenia z takiego stanu rzeczy. Widać wyraźnie, że w tym wypadku marketing polityczny i techniki PR nie były w stanie załagodzić sytuacji. Co będzie, gdy stan gospodarki pogorszy się na tyle, że każdy obywatel odczuje to na własnej skórze? Wypada mieć nadzieję, że do tego nie dojdzie. Dlatego, Panowie Politycy, róbcie politykę, mosty zbudują samorządy!
Jerzy Waśko Student V roku politologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się geopolityką i historią najnowszą. W oczach władz RP typowy „kibol”. Prywatnie miłośnik wędkarstwa i sportów walki.
41POLITYKA
Jak to się robi w Kazachstanie Pod koniec 2011 roku kilka nieśmiałych informacji z tego dalekiego kraju przedarło się do świadomości społeczeństwa: że strajk, że czołgi, że szybko opanowano sytuację. Nic więcej wiedzieć nie trzeba, ale może jednak warto?
Kiedy wśród znajomych padły słowa o mojej kolejnej destynacji, współczuli mi życia na stepie w lepiance, kiwając głową z politowaniem: Aaa, Kazachstan, wiem, znam, Borat!, lub winszowali: Będziesz tam jak prawdziwy bogacz! Tymczasem rzeczywistość okazała się inna. Nie było Borata, a ceny były wyższe niż w Warszawie. Jedyne, co pasowało do moich skojarzeń, to postsowiecka mentalność ludzi. Dlaczego się nie buntujecie, przecież nie macie żadnych praw? Jak zwykle wierna słowom Piłsudskiego Kto nie był buntownikiem za młodu, będzie świnią na starość starałam się zarazić miejscowych moim entuzjazmem do uniwersalizmu praw człowieka i chęci walki o nie. Nic z tego. Mam takich znajomych, wysoko postawionych biznesmenów. To było wtedy, kiedy jeszcze nie blokowano blogosfer. Napisali kilka prawdziwych słów o prezydencie. Następnego dnia dano im wybór: albo dobrowolny wyjazd z kraju z biletem w jedną stronę, albo zniszczą im życie prywatne i zawodowe. Faktycznie niektóre strony internetowe są zablokowane, ale jeden z moich nowo poznanych kolegów prezentuje mi szybko, jak oszukać ten system, logując się przez serwery Stanów Zjednoczonych. Raz postanowiłam iść na wybory, wtedy wierzyłam jeszcze, że mój głos ma znaczenie. Nie było mnie nawet na liście… Mój pobyt w Kazachstanie przypadał akurat na czas wyborów do parlamentu polskiego. Kazachscy policjanci pilnujący okolic konsulatu nie mogli nadziwić
42
się, po co tylu ludzi idzie na wybory. Naprawdę u was wybory mają znaczenie? Wynik nie jest znany wcześniej? Idziesz głosować? Masz rodzinę w partii? Serio w Polsce chodzi się na wybory, żeby coś zmienić?
Postsowieckie realia W Kazachstanie od kiedy upadł Związek Radziecki wybory wygrywa zawsze ta sama partia i ten sam prezydent – Nursułtan Nazarbajew. Kluczowa postać. Ojciec narodu, światło wśród mroków tego świata. Nazarbajew ze studentami na Uniwersytecie Nazarbajewa, Nazarbajew z lekarzami, Nazarbajew obowiązkowo na większości stron gazet. Nawet na środku stepu wyskakuje billboard z Nazarbajewem z rolnikami. Kraj rządzony jest centralnie, a wszystkie najwyższe urzędy to rodzina prezydenta. Córka włada największym holdingiem medialnym. Jest także szefową największej stacji telewizyjnej. Z kolei zięć ma w posiadaniu holding zarządzający większością przedsiębiorstw. Nepotyzm jest powszechnie akceptowany. Mieć firmę i nie zatrudnić swoich znajomych i krewnych oznacza natychmiastowy ostracyzm społeczny. Dlaczego w wypadku firmy zwanej państwem miałoby być inaczej? Kazachstan to republika z silną władzą prezydencką, która szczyci się tym, że jest najbardziej postępowym krajem Azji Środkowej. W porównaniu do państw ościennych takich jak Kirgistan lub Uzbekistan rzeczywiście można poczuć się trochę jak w Europie Za-
chodniej. Dwa głównie miasta, stolica Astana i Ałmaty, ociekają luksusem i dobrobytem. Dla przykładu w hotelu Intercontinental w Ałmatym, gdzie ceny zaczynają się od 1200 zł za noc, cały czas jest obłożenie i ciężko o wolny pokój. Nie powinno to dziwić, wszak Ałmaty to centrum biznesowo-gospodarcze dla całej Azji Środkowej, stąd wiele konferencji, także dotyczących praw człowieka, odbywa się właśnie w tym mieście. To nic, że pieniądze wydane na hotel uratowałyby kilka istnień w Afryce. Konferencje o prawach człowieka też muszą się odbywać na godnym poziomie. Wystarczy jednak wyjechać tuż za metropolię, żeby zobaczyć krzyczącą biedę. Głównym problemem jest rozwarstwienie społeczne. Nie ma klasy średniej: albo jest się w wąskiej grupie ludzi bardzo bogatych, albo klepie się biedę. Mimo wysokich w stosunku do zarobków większości społeczeństwa cen na bilet wstępu do muzeum może sobie pozwolić niemal każdy. Uczniowie szkół muszą odwiedzić to zacne miejsce obowiązkowo. Muzea dużo mówią. Gdzieś pomiędzy nudnymi wystawami wpleciona jest ideologia rządzących, przemyca-
w ostatni trend, a mianowicie próbę ujednolicenia kraju. Skoro mieszkają w Kazachstanie, powinni nauczyć się mówić po kazachsku! Nie jest to takie łatwe, bo język należy do grupy języków tureckich, trudnych w wymowie. Obecnie dwoma oficjalnymi językami są kazachski i rosyjski. We wrześniu 2011 roku spór o wykreślenie rosyjskiego osiągnął apogeum. Kto wie, jak by to się skończyło, gdyby litościwy prezydent nie przypomniał, że strategicznym partnerem jest Rosja. Natychmiast osoby, które podpisały list poparcia dla języka kazachskiego, zaczęły po kolei stwierdzać, że ktoś bez ich wiedzy wpisał ich na tę haniebną listę. Tymczasem niejednolity Kazachstan rozpada się, nie można znaleźć spoiwa łączącego wszystkich mieszkańców tego kraju.
„Nam tu się żyje spokojnie…”
Zastana rzeczywistość jest dla jej mieszkańców czymś normalnym. Są wychowywani tak, aby nie interesować się za bardzo polityką. W Polsce wszyscy interesują się polityką i jest to temat powszechny w rozmowach. Kiedy w Kazachstanie chcesz porozmawiać na ten temat, to jest to dosyć podejrzaieć firmę i nie zatrudnić swoich znajomych i krewnych oznacza na- ne: Bunt? Prawdziwe wybory? Po tychmiastowy ostracyzm społeczny. Dlaczego w wypadku firmy co? Żeby przyszedł nowy i się nazwanej państwem miałoby być inaczej? kradł? Ten już się nakradł, to teraz chociaż robi coś dla kraju. ne są ważne treści. W Narodowym Muzeum spływa na Nam tu się żyje spokojnie. Dobrze jest, jak jest. Fakmnie fala mądrości, którą Polacy odrzucili, odwracając tycznie, z okazji 20-lecia kraju wszędzie pokazusię od Wschodu i zawierzając swój los zgniłemu kapije się wspaniałość, dostatek mieszkańców, taniec, ratalizmowi. Ba, nie tylko odrzucili, ale i splugawili. Mądość i zabawę, a także dzielnych robotników. Szkoda, drość, która pokazuje, jak wielkim i wspaniałym pomyże o krwawym stłumieniu protestów i śmierci co najsłem był Związek Radziecki. Jako krnąbrna Polka nie mniej 10 osób już tak głośno się nie mówi. Stan wyjątmogę się nadziwić, jak bardzo można naginać histokowy – zawsze smaczny i zdrowy, jak to śpiewa Kazik. rię. Będąc dłużej w tym przybytku, prawie daję się naNazarbajew też to wie, więc natychmiast wprowadził brać, że po wojnie wcale nie było tak źle, wszystkim go w okręgu zamieszek. żyło się dostatnio, była równość i rządził lud socjaliNajbardziej lubiłam te dni, kiedy wychodząc do prastyczny. W rozmowach wśród społeczeństwa zbieram cy na każdym rogu ulicy widziałam trzech żołnierzy, wiele pochlebnych słów na temat przeszłości. Współodwróconych do siebie plecami i kontrolujących każczesne umowy kazachsko-rosyjskie dążą do jak najdy skrawek miasta. Człowiek czuł się otoczony opieką większej unii między tymi krajami. z każdej strony. Za pierwszym razem wpadłam zszoJedna z wystaw przedstawia Kazachstan jako wiekowana do domu, pytając się współlokatorki: Jakieś zaloetniczny kraj. To fikcja! Jest bardzo ciężko, mniejmieszki w Kirgistanie? Będzie wojna?, a ona leniwie odszości mają ograniczone prawa i często utrudnia im powiedziała: Tutaj tak często. Nie ma co się przejmować. się działalność – dowiaduję się w konsulacie. Te słoPrzyzwyczaj się. wa potwierdza sytuacja polskich nauczycieli w AłmaWięc przyzwyczajałam się do innego życia, innej kultym, a raczej ich brak z powodu odmowy wiz. Tym satury, innego klimatu. Jak się już trochę człowiek przymym język polski nie będzie nauczany. Wpisuje się to zwyczai, to pojawiają się nowe myśli: Czy demokra-
M
43POLITYKA
cja w wydaniu zachodnim jest dobra dla każdego? Ludy azjatyckie są specyficzne kulturowo. Nie każdy naród pragnie szerokiej wolności, bo ta jest równoważna z braniem odpowiedzialności. Rządy silnej ręki są postrzegane pozytywnie, bo jest włodarz, który napraw-
dę nad wszystkim panuje, a to jakie metody stosuje to sprawa drugorzędna. O ile nie będę negować uniwersalizmu praw człowieka, o tyle żądanie wprowadzenia europejskich i amerykańskich modeli władzy na Wschodzie wydaje się chybionym pomysłem.
Katarzyna Mertuszka Studentka prawa i administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wolontariuszka Polskiej Akcji Humanitarnej i Ośrodka Prawa Międzynarodowego i Praw Człowieka UJ. Uwielbia podróżować, zwłaszcza w kierunku wschodnim, a jej życiową pasją są wysokie góry i wspinaczka.
44
Legalna rewolucja Od 1 stycznia 2012 roku, czyli od wejścia w życie nowej konstytucji Węgier, rząd madziarski stał się zagrożeniem dla „sprawy europejskiej” – zmiana ustawy zasadniczej traktowana jest w państwach Europy Zachodniej niemal jak zamach stanu i wprowadzenie dyktatury.
Nasi domniemani bracia ugrofińscy znani są z wyjątkowych zdolności zadziwiania świata czynami rewolucyjnymi i przedkładania idei niepodległej ojczyzny nad wszelkie dobra, głównie nad dobre imię własne. Premier Węgier idzie za przykładem Lajosa Kossutha i, nie dbając o opinię świata, prowadzi własne powstanie przeciw tym siłom, które w jego mniemaniu są wrogie tożsamości narodowej mieszkańców dziedzictwa św. Stefana. Różnica między działaniami Viktora Orbana a węgierską Wiosną Ludów uwidacznia się właśnie w ocenie tych wydarzeń przez zachodnich kibiców postępu. Skąd nienawiść do rządu Orbana? Gdy Węgry stanęły na krawędzi bankructwa, dyskusja nie dotyczy tzw. bieżączki politycznej – gromy na ministerium sypią się natomiast za sprawą uchwalenia nowego aktu konstytucyjnego, zrywającego z ideą rewolucyjnej republiki. Przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso zachowuje się jak najprawdziwszy suzeren i wzywa swego madziarskiego wasala, by wyjaśnił nieprawomyślną konstytucję, która jest niebezpiecznym naruszeniem stosunku lennego, jaki wiąże Węgry i Brukselę od 2004 roku. Nawet pobieżna analiza pierwszego zdania preambuły doprowadzi każdego uważniejszego obserwatora do zaskakujących wniosków.
Prawo narodów Dokument rozpoczyna inwokacja Boże, błogosław Węgrów! W dzisiejszych czasach jest to jawne bluź-
nierstwo i zanegowanie podstawowych dogmatów fundujących zachodnie społeczeństwa. Otóż Boga czy bogów nie ma, a już na pewno nie powinni zajmować miejsca w czymś, co się dziś zowie przestrzenią publiczną. Z faktu uznania bóstwa można wyprowadzić niebezpieczne konsekwencje. Przy prowidencjalnym założeniu istnienia Opatrzności okazuje się, że źródło władzy jest transcendentne, nie może zatem wypływać z woli niezależnej od Boskiej. Dlatego wola narodu interpretowana w takim świetle nie jest samowolą, a realizacją prawa narodów do samostanowienia – prawa nadanego przez Boga. Realizacja tej woli jest mniej istotna. Forma państwa ma znaczenie drugorzędne i dopóki nie sprzeciwia się woli narodu rozumianego jako wspólnota pokoleń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych, może się realizować czy to w republice, czy w monarchii. Zasady te doskonale rozumieli Węgrzy w czasie Wiosny Ludów. „Gazeta Peszteńska” tak przedstawiła wykładnię tego poglądu w 1849 roku: Nadszedł już czas, aby Węgry, zrzucając trzywiekowe więzy, zajęły należne im miejsce w kole europejskich państw rodziny i raz z ową [Habsburską] dynastyją skończyły, która miłość i wierność tego szlachetnego, niezłomnie przychylnego narodu, odwiecznem przeniewierstwem i niewyczerpaną zdradą lekkomyślnie na wieczne czasy utraciła. Takiego zaś postanowienia żąda od Zgromadzenia narodowego lud, który ciężary walki o wolność wiernie i z patriotyczną znosi gotowością. Tego wymaga również waleczna armia za ojczyznę swoje
45POLITYKA
życie poświęcająca. Tego wymagają na koniec okoliczności, aby na zamierzonym europejskim kongresie nie wyrokowano o nas bez nas – słowem do tego wzywa reprezentacyją ojczyzna, świat i Bóg. Fragment ten doskonale oddaje nastroje, jakie panowały wtedy tak na Węgrzech, jak i na zachodzie Europy, głównie w Wielkiej Brytanii. To w tym okresie John Stuart Mill wysunął koncepcję możliwie szerokiej reprezentacji parlamentarnej, stanowiącej fundament tzw. demokracji liberalnej. Pomysłem tym zachwycali się niemal wszyscy uwcześni politycy i prawnicy, nieważne czy związani z lewicą bądź prawicą. Wyjątek stanowili jedynie anarchiści i najbardziej twardogłowi rojaliści. Dziś na Węgrzech reprezentanci narodu odczytują jego prawa i obowiązki w świetle dumnej historii tego ludu, przepędzając precz naleciałości bolszewickiej zawieruchy, podobnie jak to uczynili z tak znienawidzonym przez nich Domem Rakuskim. Czyżby więc brukselscy demoliberałowie przeczyli własnej tożsamości, próbując pozbawić Węgrów samostanowienia dzięki pośrednictwu wybranych przez siebie reprezentantów? W jednym z artykułów w „Financial Times”, dotyczącym zmiany konstytucji węgierskiej, napisano o legalnym zamachu stanu. Wygląda na to, że według mędrców z Zachodu rząd Orbana nadal jest legalny, ale stracił legitymację władzy. Nieodgadnioną tajemnicą pozostaje jednak pytanie, w jaki sposób doprowadzono do tak dziwacznego przeformułowania podstawowego uzasadnienia współczesnego „demokratycznego państwa prawnego”, jego prawo-mocności właśnie. W myśl liberalnych
tendować do roli legitymacji dla istniejących tam porządków. Tradycja została ścięta na gilotynie wraz z Ludwikiem XVI, a charyzmę sprowadzono do roli fanatyzmu lub nieszkodliwej ekstrawagancji skazanych na polityczną banicję. Konstytucja Węgier podpisana 25 kwietnia 2011 roku jest legalna i może orzekać o sprawach węgierskich o wiele więcej, niż w opozycji do monarchii austriackiej domagali się madziarscy rewolucjoniści Wiosny Ludów od swej reprezentacyji – tego żąda lud. I nie są to czcze słowa: Węgrzy popierają swój rząd w ogromnych manifestacjach sięgających liczby kilkuset tysięcy osób. I o ile demonstracje nie są warunkiem legalności reprezentacji, to wybory już tak.
Jak rozumieć władzę?
Wydawać by się mogło, że przywołanie Boskiego błogosławieństwa w preambule nie powinno nikogo drażnić. Po pierwsze, sformułowanie Boże, błogosław Węgrów! ma mocne zakorzenienie w historii Węgier, np. od 1884 roku obowiązuje hymn państwowy, który rozpoczyna się podobną prośbą Boże, zbaw Węgrów. Po drugie, nie stanowi jeszcze o choćby cieniu teokratycznego charakteru tak rozpoczynającego się aktu konstytucyjnego – nikt poważny nie wysuwa takiego zarzutu nawet w stosunku do Irlandii, której zapisy konstytucyjne wywodzą władzę od Boga w Trójcy Świętej Jedynego i uznają obowiązki ludu Éire wobec Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Po trzecie wreszcie, jak starałem się to wykazać wyżej, uznanie istnienia Boga nie łamie nawet najbardziej liberalnych urządzeń społecznych i politycznych. Jednak świeczyżby więc brukselscy demoliberałowie przeczyli własnej tożsamości, ko-święte oburzenie ogarnępróbując pozbawić Węgrów samostanowienia dzięki pośrednictwu wy- ło kapłanów postępu i nie jest branych przez siebie reprezentantów? przekonujące zapewnianie, że przejawiają oni troskę o status standardów to prawo nadaje mocy charakter obowiąbanku centralnego. Invocatio Dei jest źdźbłem w oku zywania – sama moc pozostaje nagim przymusem, postępowego maniaka, który (słusznie czy niesłuszczystą faktycznością. To oddzielenie się mocy od pranie) upatruje w idei Opatrzności głównego wroga tzw. wa jest charakterystyczne dla zamachu stanu, jego praw człowieka. Z pewnością takie obawy są uzasadnielegalny status jest zawarty w samym tym pojęnione, jeśli w katalog praw człowieka wlicza się prawo ciu. Jasno stąd widać, że samo stwierdzenie legalnedo aborcji czy legalizację związków partnerskich. Lecz go zamachu stanu jest wewnętrznie sprzeczne. Jeśli, istotny powód wrogości wobec idei Boga jest znaczidąc tropem „Financial Times”, uznamy, że legalność nie poważniejszy. Zachodni politycy, z przewodnicząnie jest głównym czynnikiem legitymizującym włacym Komisji Europejskiej na czele, mają zupełnie podzę, zapytajmy, jak uzasadniają swoje rządy szefowie prawną intuicję: większość parlamentarna nie może zachodnich gabinetów? Pewnym jest, że pozostałe postępować samowolnie, nie oglądając się na naród. klasycznie weberowskie teorie nijak nie mogą preWydaje się również, że jednak jakaś norma podsta-
C
46
wowa czy wieczna powinna ograniczać dobrowolność w stanowieniu prawa bez względu na to, kto formułuje normy pozytywne – jednostka, nieliczni czy cały lud. Jednak właściwy spór wywołuje treść tej normy podstawowej oraz jej źródło. Demoliberałowie twierdzą, że taką treścią są prawa, których źródło tkwi w immanentnym wobec świata człowieku. Dla nich najbardziej skrajną i najniebezpieczniejszą konkurencją są prawa wywodzone od transcendentnego Boga, które w Europie mają bogatą i mocno ugruntowaną tradycję. Możliwe, że do takich właśnie koncepcji nawiązali ostatnio Węgrzy. Tak mocno skomplikowany problem praw wyższych nad prawo stanowione nie jest jednak jedynym: wiele emocji (o ile nie największe) budzi rozumienie, czym jest władza. Na tej osi opiera się konflikt centralizmu brukselskiego z ciągle żywą teorią państwa narodowego. Dla Europy kłopotliwa jest nie tylko treść konstytucji, ale również fakt, że powstała na bazie projektu autorstwa znienawidzonej partii Fidesz, pozostającej u władzy. Któż dziś nie słyszał o sławnym Monteskiuszu? Kto śmie zaprzeczyć, że istnieje i obowiązywać powinien trójpodział władzy? Niektórzy piszą nawet, że media są czwartą władzą. Władze mnożą się nam jak grzyby po deszczu i niewielu już pamięta o pewnym istotnym, ale zapomnianym stanowisku monizmu ustrojowego, którego polskim przedstawicielem był Władysław Jaworski (1865-1930). Ten bystry polityk twierdził, że władza (rozumiana jako przymus) jest jedna i niepodzielna – ostateczne wykonywanie władzy, czyli stosowanie przymusu, należy do jednego organu, natomiast pozostałe pełnią funkcje kontrolne. Konstytucja i ustawy traktowane były przez niego jako „kryteria kontroli”. W obrębie norm kontrolnych organy wykonawcze mają pełną swobodę decydowania. Jaworski jest w pewnych punktach niekonsekwentny, a myśl jego nie wywarła realnego wpływu na politykę, jednak moim zdaniem trafnie orzekł o istocie władzy, która w gruncie rzeczy nie może być niepodzielna i polega na „wykonywa-
niu”. Potestas pochodzi od potere – władza to możność i moc, które w odniesieniu do państwa realizują się w przymusie. Jeśli przyjmiemy tę perspektywę, to ostatecznie możemy oglądać paradoks wszystkich stwierdzeń, odsądzających Węgry od czci i wiary. Komisja Europejska czy zachodni gubernatores nie są w możności stosować przymusu na madziarskiej ziemi, zatem nie mają władzy nad Węgrami, tak jak i nie mogą stanowić dla nich praw pozytywnych (jak już było powiedziane, funkcję prawodawczą ma pełnić reprezentacja ludu oparta na prawie narodów do samostanowienia). Beznadziejna bezsilność względem niechcianych zapisów, burzących względną jedność ideologiczną Zachodu, popycha jego apostołów do absurdalnych zarzutów i okrywa ich śmiesznością jako uzurpatorów-frustratów. Odkryli bowiem, że nie mogą sprawować władzy nad ziemiami krajów członkowskich UE ani stanowić dla nich norm. Wbrew uproszczonym komentarzom nie jest jasnym i klarownym pogląd, że nowa węgierska konstytucja jest aż tak „chrześcijańska” (tekst ustawy zasadniczej Węgier w wielu punktach jest niezgodny z konsekwencjami wywiedzionymi z faktu istnienia Opatrzności – o prowidencjalnym charakterze tego aktu nie ma mowy) i fundamentalnie sprzeczna z dziedzictwem rewolucji francuskiej. Odrębną kwestią pozostaje słuszność takich czy innych kroków władz i prawodawców na Węgrzech. Zrozumiałe jest również, że ogromnie trudno znaleźć we współczesnym pluralistycznym świecie jedną podstawową treść dla norm prawnych – wydawać by się mogło, że dziś bardziej niż kiedykolwiek systemy prawne zależą od wiary ludzi je projektujących. Jednak pomimo tak wielu trudności i mnożących się pytań można być pewnym tego, że duch węgierskich rewolucjonistów z połowy XIX wieku, który odcisnął wyraźne piętno na madziarskiej mentalności, ponownie daje o sobie znać i domaga się respektowania prawa wolnego narodu do niezależności, być może jedynej możliwej normy podstawowej. To nie jest legalny zamach stanu – to legalne powstanie.
Marek Wodniak Student politologii i filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zajmuje się filozofią polityki, doktrynami politycznymi, historią polskich partii politycznych oraz związkami polityki i teologii.
47POLITYKA
Nihil novi w mediach Kryzys w Strefie Euro oraz wystąpienie ministra Radosława Sikorskiego w Berlinie otworzyły debatę publicystów od lewa do prawa. Ujawnia ona słabość dziennikarstwa politycznego w Polsce. Autorzy niczym nie zaskakują, wręcz przeciwnie – utrwalają znane od dawna stereotypy, prowadząc do powstania katastrofalnego obrazu mediów w społeczeństwie.
Obecne zapisy prawa prasowego i konstytucyjnego dają dziennikarzom poczucie skrajnej wolności. To tylko utrwala niesłuszne przekonanie o braku odpowiedzialności dziennikarzy za słowo. Publicyści często ulegają pokusie uznania siebie i swojej linii rozumowania za nieomylną i najlepszą. Społeczeństwo zaczyna jednak dojrzewać, a media stają w obliczu najpoważniejszego zagrożenia dla swojego bytu w historii. Nadchodzą zmiany społeczne, a „oburzeni” podejmują próby ingerowania w utrwalony porządek rzeczy. Palenie samochodów transmisyjnych największych stacji telewizyjnych podczas demonstracji pokazuje, że w rzeczywistości XXI wieku część społeczeństwa nie godzi się na dyktat tradycyjnych mediów. Staje się to przyczyną kryzysu mediów, które odnotowują tragiczny wręcz spadek zaufania. Zgodnie z badaniami Edelman Trust Barometer w Polsce po kryzysie gospodarczym zaufanie do mediów spadło o prawie 30%. Teraz utrzymuje się na poziomie zaledwie kilkunastu procent. Dlaczego ludzie przestali ufać mediom? W idealnym modelu każdy odbiorca wybiera konkretny magazyn, program albo stronę internetową dla ich merytorycznej zawartości. Osoby interesujące się polityką oglądają więc programy informacyjne, czytają gazety, w których rzeczowo powinny być prezentowane poglądy wszystkich partii na jakiś problem.
48
Tego w dzisiejszym dziennikarstwie nie ma. Za prosty przykład z ostatnich miesięcy może posłużyć debata na temat ewentualnej federalistycznej przyszłości Unii wywołana wystąpieniem ministra Radosława Sikorskiego w Berlinie. Polski szef resortu spraw zagranicznych zaproponował pewne rozwiązania zacieśniające współpracę wewnątrz Unii Europejskiej, które wydały mu się szczególnie uzasadnione w dobie kryzysu ekonomicznego. Abstrahując od tego, jakie konsekwencje miały podjęte potem decyzje, słowa ministra wywołały lawinę histerii, którą zgotowali nam polscy dziennikarze polityczni. Dla ilustracji wystarczy krótkie porównanie reakcji dwóch tytułów prasowych: „Uważam Rze” (z 5 grudnia 2011) oraz „Polityki” (z 7 grudnia 2011). Już w felietonach „Polityka” nie może nachwalić się Sikorskiego. Ma wizję, najważniejszy głos polskiego polityka – piszą autorzy. Niedługo potem, jak można się było spodziewać, padają zarzuty pod adresem opozycji. I tak po hymnie pochwalnym dla ministra następuje tren dla PiS-u krzyczącego zdrada, padającego na kolana, przejmującego negatywne wzory z 11 listopada (chodzi o rozruchy podczas święta niepodległości w Warszawie). W kolejnych tekstach czytamy: to był ostatni dzwonek, to konieczność i zaraz potem prawica, jak zwykle, zaczęła wołać zdrada. Gdzie tu wartość informa-
49POLITYKA
W ten sposób gazety wychowują i przyzwyczają swoich czytelników do konkretnych rodzajów treści, które znajdą się na ich stronach. Nie chcę wierzyć w to, że dziennikarze na temat kolejnych unijnych reform nie potrafią znaleźć jednego argumentu i jednego kontrargumentu, który byłby konkretny, rzetelny, ważny i aktualny. Wygląda jednak na to, że zamiast argumentów ad rem łatwiej uderzyć w kogoś ad personam. Odbiorcom chyba się to nie podoba, skoro zaufanie do mediów tak drastycznie spada. Sytuacja zmienia się także za sprawą Internetu, który pozwala osobom zainteresowanym na poszerzenie swojej wiedzy. Teraz gazeta, telewizja czy radio to tylko jedne z setek źródeł informacji. W dodatku o wciąż malejącym znaczeniu. Zapominają o tym publicyści i dziennikarze, którzy nie potrafią już oderwać się od retoryki wojny i wyzwisk kierowanych do swoich oponentów z innych tytułów. Może na początku kogoś to fascynowało, ale w dobie mediów społecznościowych i globalnego dostępu do wiedzy ta wojna medialno-medialna staje się nużąca, a po wnikliwszym zastanowieniu – żenująca. Częstą odpowiedzią na zarzut zbytniej agresji przekazywanych informacji i ich tabloidyzacji jest stwierdzenie, że przecież ludzie lubią to czytać, kupują nasze pismo, bo szukają takich, a nie innych treści. Zapomina się przy tym, że taka postawa konsumenta jest wynikiem jego „wychoie chcę wierzyć w to, że dziennikarze na temat kolejnych unijnych wania” właśnie poprzez media. Jeśli reform nie potrafią znaleźć jednego argumentu i jednego kontr- człowiek szuka rozrywki – kupi „Fakt”, bo sama gazeta tak właśnie się wyargumentu, który byłby konkretny, rzetelny, ważny i aktualny. kreowała. Każdy tytuł mediów elektronicznych jak i drukowanych „wychowuje” sobie realizowały swoją hegemonię, narodową tożsamość odbiorcę, przyzwyczajając go do pewnych treści i nie sprowadzoną do roli cepeliowskiej pamiątki. Gazeta ma w tym nic złego dopóki osoby kreujące siebie przekonuje, ze strona polska zrezygnowała z retoryki na liderów opinii potrafią wznieść się nad polityczniepodległościowej, ucieka przed wolnością i powinna ny podział i nie zaczynają tworzyć treści dla samych się obawiać nadciągającej hegemonii. Wydźwięk casiebie. Trzeba też pamiętać o spadku znaczenia mełego numeru jest oczywisty: jakakolwiek integracja diów tradycyjnych i dojrzewaniu społeczeństwa, jest zła z samej idei, a próby oddania większej ilości które dzięki Internetowi odkrywa świat. W tej sytuatrybutów suwerenności na rzecz UE to zdrada poacji samo przyzwyczajenie do pewnych treści przerównywalna z targowicą. Brakuje merytorycznej destaje większości z nas już wystarczać. Tym samym baty nad rzeczywistymi przyczynami kryzysu gospomedia prezentujące jedną agresywną linię zapewdarczego w Unii, pokazania różnych stanowisk w tej niają sobie spadek czytelnictwa oraz zaufania u cosprawie. Dlaczego nie wspomina się o tym, że do tej raz bardziej świadomych odbiorców. pory zrezygnowaliśmy już z części suwerenności (np. Rozwiązanie wydaje się być wyjątkowo proste – to strefa Schengen albo unia celna) i wszystkim Polapowrót do korzeni. Podstawową zasadą rzetelnego kom wyszło to na dobre? Nie wierzę, aby prawicowi dziennikarstwa jest przedstawienie obrazu przynajpublicyści o tym nie wiedzieli.
cyjna lub edukacyjna? Takie dezawuowanie głosu jakiejkolwiek strony sporu politycznego nie jest zadaniem dziennikarza. Rzeczą publicysty jest rzeczowa debata używająca rozsądnych argumentów. Można odnieść wrażenie, że kiedy zaczyna ich brakować, to chce się samymi tylko krzykami kierowanymi ad personam odwrócić uwagę od istoty problemu. Dalej można przeczytać o faktach, z których bezsprzecznie wynika, że ściślejsze zjednoczenie Europy to konieczność. Rozpad strefy euro nazywany jest jakby mimochodem powrotem do narodowych egoizmów. Jedyną alternatywą dla katastrofy jest wcielenie pomysłów Sikorskiego w życie – oto wydźwięk artykułów. Była więc pochwała dla rządu i histeryczna reakcja na jakikolwiek krok opozycji, czego można było się spodziewać po „linii” tego tygodnika. Na koniec jako ciekawostkę warto też odnotować, że podnoszone przez opozycję larum o widmie niemieckiej hegemonii nie jest analizowane pod kątem teoretycznych możliwości przejęcia przez Niemcy władzy w Unii, tylko pod kątem pojawienia się tego argumentu w „Naszym Dzienniku”. Po czasopiśmie pokroju „Polityki” spodziewałbym się raczej analizy zagrożeń wymienianych przez eurosceptyków, a nie histerii wywołanej gazetowym tytułem. „Uważam Rze” również mnie nie zaskoczyło. Według gazety Sikorski apeluje do Niemiec, by śmiało
N
50
mniej dwóch stron występujących w opowieści, a tego współczesnym autorom brakuje. Dziennikarze chyba zapomnieli o tym, że mają być pasem transmisyjnym pomagającym społeczeństwu odnaleźć się w pędzącej i chaotycznej rzeczywistości. Zamiast tego
popadają w skrajności i nie zaskakują niczym. Nihil novi, chciałoby się powiedzieć. Taką samą nazwę nosił dokument z 1505 roku, który był początkiem końca I Rzeczpospolitej. Może to też początek końca dotychczasowego dziennikarstwa współczesnej Polski?
Rafał Cieniek Katolik, student IV roku prawa i I roku SUM dzennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Leniwy i szczery egocentryk, posiadający wszystkie wady narodowe przypisywane Polakom.
51POLITYKA
Zapis windykacyjny szansą na zmianę w spadkobraniu?
P 54
Dozwolony (nie)użytek
57
Władza nad IV władzą
− rozmowa ze Stefanem Pastuszką
Polacy chcą drzeć koty
− rozmowa z Małgorzatą Krasnodębską-Tomkiel
59
63
P
rawo
Dozwolony (nie)użytek Kilka lat temu głośno było o czwórce administratorów strony internetowej The Pirate Bay, jednego z największych źródeł wymiany i dystrybucji plików internetowych, których sztokholmski wymiar sprawiedliwości skazał na rok pozbawienia wolności oraz karę grzywny w wysokości 7,5 mln koron szwedzkich (3,7 mln zł; kara odnosiła się do każdego z osobna). Sprawa dotyczyła nielegalnego udostępniania treści objętych prawami autorskimi, z którego Peter Sunde, Fredrik Neij, Gottfrid Svartholm i Carl Lundstrom rok rocznie czerpali kilkumilionowe dochody. Ukarania twórców TPB domagały się głównie firmy, które utraciły profity z powodu rozpowszechniania plików, czyli przykładowo Warner Bros i Sony Music Entertainment. Jednak administratorzy nic sobie z wyroku nie robią i nadal mają nadzieję na uniewinnienie. Ich strona internetowa też wciąż funkcjonuje.
Legalność udostępniania plików w Internecie jest sprawą nad wyraz delikatną. Właściwie niewielu internautów ma świadomość, że surfując po sieci może stać się posiadaczem nielegalnie zdobytego materiału. Co więcej – nikt z nas nie zwraca zbytniej uwagi na źródło, w którym jest on umieszczony. Nie mamy na taką weryfikację ani czasu, ani chęci, a czasem nawet należytej wiedzy. Mimo przytoczonego przykładu oraz z racji, że w mojej opinii prawo działa w myśl powiedzenia „co kraj, to obyczaj”, zajmę się polskim ustawodawstwem, a szerzej tym, jak chronione jest prawo autorów. Zacznijmy od tego, że Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z 4 lutego 1994 r. wymienia szereg dóbr, które powinny podlegać prawnej ochronie, są to m.in. utwory literackie, naukowe, plastyczne, architektoniczne, pliki muzyczne, ale także programy komputerowe. Co więcej, znajdziemy tu
54
też informacje o tym, że wyłącznie twórca może decydować o sposobie, w jaki utwór zostanie rozpowszechniony. Tu pojawia się pewien problem. Gdy taki utwór zostanie za zgodą autora zwielokrotniony i trafi do szerokiego grona odbiorców, zyskuje status udostępnionego publicznie. To pozwala wykorzystywać go w zakresie własnego użytku osobistego, bez opłat i bez konieczności pytania twórcy o pozwolenie (art. 23; nie dotyczy utworów architektonicznych i architektoniczno-urbanistycznych oraz programów komputerowych). Można interpretować to jako zezwolenie na kserowanie podręczników bez obaw, że zostaniemy uznani za winnych strat finansowych wydawnictw. Oczywiście korzystanie z takiego skopiowanego podręcznika trzeba wówczas ograniczyć do własnej osoby albo do kręgu osób, z którymi pozostaje się w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego.
W
Kolejny problem: czy można preniosek jest prosty: prawo autorskie jest nagminnie cyzyjnie, bez znajomości sposołamane, a my wciąż czujemy się bezkarni. bów interpretacji przepisów, okrezostają udostępnione nikomu prócz korzystająceślić stopień zażyłości pomiędzy sobą a znajomym, tak go z nich użytkownika. Tym sposobem korzystająby móc nazwać go stosunkiem towarzyskim? Można cy z P2M mogą czuć się pewniej, bo utrudniają pracę popytać, ale większość tego nie robi, zwłaszcza gdy chodzi o pliki internetowe. Wypalamy płytki na potę- organom ścigania, poszukującym internetowych złodziei informacji. gę: kolegom, kolegom kolegów, koleżankom kolegów Pójdźmy dalej – ochrona programów komputerokoleżanek. I tak z zakresu dozwolonego w polskim prawie użytku osobistego przechodzimy na niedo- wych to już inna bajka. Nie chodzi o żadne freewazwolony użytek, zagrożony sankcjami. Dlaczego? Od- ry, bo te i tak mają własne ograniczenia czasowe albo ilościowe w użytkowaniu, lecz o pełne wersje powiedź narzuca się sama: rozpowszechniamy coś, programów. Licencję na nie otrzymamy tylko wówco zostało już rozpowszechnione, nie mając do tego czas, gdy dokonamy zakupu produktu. Jeżeli postażadnych praw. Z pojedynczego egzemplarza tworzy nowimy skrócić sobie drogę i wyeliminować te koszta, się w ten sposób tuzin innych, a biorąc pod uwagę, że koleżanki kolegów koleżanek też pokuszą się o prze- możemy zderzyć się z artykułem 278 prawa… karnego. Tak, nielegalnie zdobyte programy komputerowe granie empetrójki swoim znajomym, ilość kopii może mogą zapewnić nam wypoczynek trwający od trzech zbliżyć się do liczby mieszkańców Krakowa. Wniosek miesięcy do naprawdę długiego pięcioletniego urlopu. jest prosty: prawo autorskie jest nagminnie łamane, A wszystko dlatego, że chcieliśmy zaoszczędzić na a my wciąż nie zauważamy tego problemu. nowym Skyrimie albo Photoshopie. Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden interesujący fakt Interesów autorów strzegą różnorodne organizadotyczący prawa autorskiego. Jeżeli pan Kowalski pożyczy od swojego przyjaciela, pana Nowaka, ory- cje, które w sieci prowadzą poszukiwania internauginalną płytę Justina Biebera (przykład niesłycha- tów bez pozwolenia udostępniających pliki innym użytkownikom. Unia Europejska sfinansowała pronie nieprawdopodobny), później skopiuje ją na swój komputer i będzie odtwarzał, by umilać sobie poran- jekt pod nazwą INDECT (ang. Intelligent information ne golenie, to grzechu nie popełni. Dopiero gdy po- system supporting observation, searching and detecstanowi zamieścić utwory np. na dysku interneto- tion for security of citizens in urban environment) zakładający zwiększenie bezpieczeństwa przepływym, powinien uderzyć się w pierś. Wtedy mogą mieć wu informacji w sieci. Projekt ma na celu wykryje wszyscy: znajomi, ale również nieznajomi. Winno wanie różnego rodzaju zagrożeń oraz identyfikację się jednak mieć świadomość, że jeżeli my – całkowicie ich źródeł, czyli komputerów osób nielegalnie rozprzypadkowo, bez wiedzy o pochodzeniu – natrafimy powszechniających utwory. Podobnie działa cyberna te pliki i klikniemy „pobierz”, nie będziemy niczemu policja, lecz liczba osób, które łamią prawo, jest tak winni. Oczywiście pod warunkiem, że nie popełnimy tego samego grzechu co Kowalski, czyli nie posta- duża, że nie sposób wyegzekwować zmiany postępowania od wszystkich. A problem leży w ludzkiej nowimy ściągniętych (na własny użytek!) utworów moralności. Wciąż szkoda nam pieniędzy na książudostępnić internautom. ki, krążki i gry, a sytuacji nie poprawiają ich coraz Piratom w sieci nie straszne są przepisy prawne, ponieważ potrafią je zręcznie obejść. Mowa o tech- wyższe ceny. W Internecie i w punkcie punkcie ksenologii wysoko pojemnościowych skrzynek poczto- ro jest szybciej i taniej, a egzemplarze nie różnią się niczym od oryginału. Nikt nie myśli już o tym, że wywych P2M (Peer-to-Mail), stanowiących alternatywę dawnictwa ponoszą ogromne koszty druku całego dla P2P (Peer-to-Peer). W przypadku tego drugiego rozwiązania pobrane pliki znajdowały się na dys- Millenium Larssona, a ktoś później bezpardonowo skanuje je i wrzuca jako plik PDF do sieci, skąd bez ku twardym, a więc mogły być rozpowszechniane w sposób nieograniczony, co zostało opisane wcze- problemu mogą pobrać go setki osób. Nikogo nie obśniej. Technika P2M obchodzi kary zawarte w arty- chodzą straty finansowe wydawcy. Papierowa pachnąca książka nie musi odejść do lakule 116 ustawy o prawie autorskim, ponieważ plimusa, nie musi ustąpić miejsca nielegalnie udostępki – stanowiąc element prywatnej wiadomości – nie
55PRAWO
nianym skanom. Błyszcząca i delikatna płytka nie musi leżeć zakurzona na półkach sklepów muzycznych. Każdy z nas chce otrzymać wynagrodzenie za wykonaną pracę, więc dlaczego tak trudno nam zrozumieć, że chcą tego również autorzy, wytwórnie, drukarnie i wydawnictwa? Czy fana Madonny, który posiada całą dyskografię wokalistki na półce, można porównać z fanem,
który ściągnął całość z torrentów? Czy ten drugi ma prawo do tytułu „fana”? Odpowiedź na te pytania brzmi jak mantra prawników: TO ZALEŻY. Zależy od wszystkiego: począwszy od sytuacji materialnej na moralności skończywszy. I nic pewnie się nie zmieni, bo o ile prawo autorskie i karne można zaostrzyć, o tyle uczciwość jest trudna do wyegzekwowania.
W powyższym artykule nie została uwzględniona problematyka regulacji ACTA. Rzeczona umowa, ze względu na brak jej ratyfikacji, nie jest aktem prawa powszechnie obowiązującego. Na jej gruncie warto jednakże zwrócić uwagę na treść artykułu 27 ust. 4, który stanowi, że strona może, zgodnie ze swoimi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, przewidzieć możliwość wydania przez swoje właściwe organy dostawcy usług internetowych nakazu niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, co do którego istnieje podejrzenie, że jego konto zostało użyte do naruszenia(…). W kontekście powyższego przepisu warto przytoczyć stanowisko Ministra Admi-
nistracji i Cyfryzacji – Michała Boniego, który stwierdził że skoro tam pojawia się to szeroko omawiane zagrożenie, że strona może wprowadzić przepisy, które bardziej ścigałyby osoby prywatne, internautów, to my na pewno tego nie wprowadzimy do polskiego prawa i będą te przepisy, które istnieją do tej pory, a także, że intencją rządu nie jest ograniczanie wolności w Internecie. Minister potwierdził także, że ACTA nie zakłóca konkurencji, nie ogranicza innowacyjności, nie ogranicza przepływu informacji i dostępu do dóbr kultury, nie narusza zasad ochrony prywatności oraz nie narusza zasad ochrony danych osobowych czy innych praw podstawowych. Oceny powyższych zapewnień każdy może dokonać indywidualnie.
Paulina Ząbkowska Studentka edytorstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przewodnicząca Koła Naukowego Edytorów UJ i korektorka „Spectrum”. Wierzy w życie pozaziemskie, pozagrobowe i pozaradiowe. Fanka „Star Treka”, „Obcego” i archeogenetyki. Katoliczka.
56
Zapis windykacyjny szansą na zmianę w spadkobraniu? 23 października 2011 r. weszły w życie przepisy ustawy o zmianie Kodeksu cywilnego, na mocy których do polskiego systemu prawa cywilnego wprowadzona została konstrukcja zapisu windykacyjnego. Instytucja ta ma zagwarantować możliwość rozrządzenia przez spadkodawcę konkretnym przedmiotem, co wcześniej nie zawsze było możliwe, gdyż zapis zwykły jedynie zobowiązywał spadkobiercę do przekazania określonej rzeczy oznaczonej osobie. Nie zawsze mogło to zostać przez niego wykonane, a powołanie kilku spadkobierców, wobec nieistnienia w Polsce testamentu działowego, determinowało niemożność przewidzenia, komu przypadną określone składniki majątku w wyniku działu spadku. Pojawia się pytanie, w jakim stopniu zapis windykacyjny będzie stosowany, a w konsekwencji, czy za jego sprawą nastąpi wzrost ilości sporządzanych testamentów.
Śmierć człowieka stanowi zdarzenie nieuchronne, w związku z czym prawo spadkowe leży w potencjalnym kręgu zainteresowań każdego człowieka. Jego nadrzędną funkcją, a zarazem swoistą wartością, jest zapewnienie kontynuacji praw i obowiązków, których podmiotem był zmarły spadkodawca, dzięki czemu możliwe będzie zachowanie ich ciągłości. Rola, jaką prawo spadkowe odgrywa w życiu każdego społeczeństwa jest nie do przecenienia. Z jednej strony, aprobowane społecznie regulacje prawa spadkowego są wyrazem wartości dominujących w danym państwie. Z drugiej, poprzez dziedziczenie stanowi ono gwarancję realizacji podstawowego prawa człowieka, jakim jest prawo własności. Jak stwierdził Trybunał Konstytucyjny w wyroku z 31 stycznia 2001 r. P 4/99: Dziedziczenie stanowi utrwalenie prawa własności w sensie instytucjonalnym. Polega ono na tym, że prawo własności przysługujące osobie fizycznej nie może wygasać w chwili jej śmierci, ale winno trwać nadal, co zakłada jego przejście na inną osobę lub osoby (…) Prawo dziedziczenia czyni własność prywatną instytucją trwałą, nieograniczoną czasowo, niezależną od okresu życia osoby, której w danej chwili uprawnienia właścicielskie przysługują. Pamiętać także warto, że prawo spadko-
we umożliwia niejako zachowanie podmiotowości przez spadkodawcę po jego śmierci oraz pozwala mu czasem wywierać wpływ na kształt świata żywych. Centralną instytucję prawa spadkowego stanowi testament, umożliwiający dokonanie przez spadkodawcę rozrządzeń, i nierozerwalnie związana z nim zasada swobody testowania. Wydawałoby się, że możliwość skorzystania z niej okaże się atrakcyjna, w związku z czym ilość dziedziczeń odbywających się na podstawie testamentu będzie dominująca. Tak jednak nie jest. Nie ma danych statystycznych ani jakichkolwiek badań mówiących, jakie są proporcje dziedziczenia testamentowego w stosunku do ustawowego, niemniej można stwierdzić z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że zdecydowaną większość wśród spadkobierców stanowią ci, którzy dziedziczą z ustawy. Pojawia się więc pytanie, jak wytłumaczyć taki stan rzeczy. Pierwszą przyczyną, jaka nasuwa się na myśl, jest niewiedza społeczeństwa odnośnie sposobu sporządzenia skutecznego testamentu. Część istniejących testamentów okazuje się często nieważna ze względu na niedochowanie przewidzianej przez Kodeks cywilny formy. Problem ten jest moim zdaniem nieco podobny do nieformalnego (bez zachowania
57PRAWO
formy aktu notarialnego) obrotu ziemią, jaki miał miejsce w Polsce jeszcze nie tak dawno na sporą skalę. Poza tym na przykładzie państw wysoko rozwiniętych można zauważyć, że liczba testamentów zależy od stopnia zamożności obywateli danego państwa, a polskie społeczeństwo – ogólnie rzecz biorąc – wciąż jeszcze jest stosunkowo biedne. Determinuje to myślenie opierające się na niecelowości sporządzania testamentu wobec faktu posiadania znikomego majątku. Duże znaczenie ma również panujące w społeczeństwie błędne przekonanie o dziedziczeniu określonych przedmiotów, a nie – jak przewiduje KC – całości praw i obowiązków wyrażających się w konstrukcji sukcesji uniwersalnej, na mocy której spadkobierca wstępuje w sytuację prawną spadkodawcy. Wprawdzie art. 959 Kodeksu cywilnego przewiduje możliwość powołania do „części spadku”, jednakże nie należy interpretować tego sformułowania jako powołania do określonego przedmiotu, tylko do przeznaczenia udziału w spadku jako całości. Tego rodzaju konstrukcja powodowała dotychczas, że chcąc rozrządzić poszczególnymi przedmiotami swego majątku, testator musiał skorzystać z zapisu zwykłego (według obecnie obowiązującej terminologii, a wcześniej określanego po prostu zapisem). Na mocy tej instytucji zobowiązywał on swego spadkobiercę do spełnienia określonego świadczenia majątkowego na rzecz oznaczonej osoby (art. 968 KC), jednakże to postanowienie w testamencie nie powodowało przesunięcia majątkowego z mocy samego prawa w momencie śmierci spadkodawcy. Powstawała jedynie wierzytelność przysługująca zapisobiercy, na podstawie której mógł się on domagać od obciążonego zapisem jej wykonania. Jednakże tego rodzaju mechanizm nie gwarantował zadośćuczynieniu woli spadkodawcy, gdyż w razie niewykonania zapisu zastosowanie miała tylko odpowiedzialność odszkodowawcza z tytułu niewykonania zobowiązania (art. 471 KC). To spadkobierca uzyskiwał w momencie śmierci spadkodawcy przedmiot zapisu, w związku z czym zapisobierca nie był nawet następcą szczególnym zmarłego. Tego rodzaju sytuacja
uległa zmianie w momencie wprowadzenia do polskiego systemu prawnego zapisu windykacyjnego. Opiera się on na odmiennej od zapisu zwykłego konstrukcji – w momencie śmierci spadkodawcy przedmiot zapisu windykacyjnego przechodzi z mocy prawa na oznaczoną osobę (zapisobiercę windykacyjnego), która jest bezpośrednim kontynuatorem woli spadkodawcy. Pominięty zostaje zupełnie udział spadkobiercy. Mechanizm ten stwarza pewność, że osoba wskazana przez testatora jako podmiot danego prawa faktycznie je otrzyma. Podkreślenia zatem wymaga, że zapis windykacyjny przyczynia się do realizacji woli spadkodawcy, co stanowi wartość samą w sobie, a zarazem sprzyja realizacji fundamentalnej dla całego prawa cywilnego zasady autonomii woli podmiotów prawa cywilnego. Instytucja ta wprowadza do polskiego systemu prawa spadkowego dużą elastyczność, co – moim zdaniem – spowoduje częste jej stosowanie. Nie oznacza to jednakże automatycznego zwiększenia liczby sporządzanych testamentów. Fakt wejścia w życie przepisów o zapisie windykacyjnym nie zmieni nagle znajomości prawa w społeczeństwie ani nie spowoduje natychmiastowego przezwyciężenia niechęci do tworzenia testamentów. Pewną barierę stanowić może także forma testamentu notarialnego, jaką przewiduje Kodeks cywilny dla skuteczności zapisu windykacyjnego. Wizyta u notariusza, wiążąca się z koniecznością poniesienia dodatkowych kosztów, zapewne zniechęca do skorzystania z tej niezaprzeczalnie atrakcyjnej instytucji. Innym ograniczeniem swobody w stosowaniu zapisu windykacyjnego może być zakaz jego ustanawiania pod warunkiem lub z zastrzeżeniem terminu, co oznacza konieczność skorzystania przez testatora z zapisu zwykłego, jeśli chce on uzależnić przysporzenie od wystąpienia określonych okoliczności. Niemniej jednak uważam, że wprowadzenie tej instytucji do polskiego systemu prawa należy ocenić pozytywnie i, chociaż nie można raczej spodziewać się gwałtownego wzrostu dziedziczeń opierających się na testamencie, to dzięki zapisowi windykacyjnemu wola spadkodawcy będzie w większym niż dotychczas zakresie realizowana.
Paweł Ochmann Student III roku na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Sekcji Prawa Cywilnego Towarzystwa Biblioteki Słuchaczów Prawa UJ.
58
Stefan Józef Pastuszka – profesor nauk humanistycznych, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, polski polityk, historyk, nauczyciel akademicki, wiceminister edukacji, wiceprzewodniczący Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego, senator III kadencji. Opublikował około 150 pozycji naukowych.
Władza nad IV władzą ze Stefanem Pastuszką rozmawia Patrycja Parandyk
Co jakiś czas Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przypomina o swoim istnieniu, ale czy skutecznie? Uchwały członków KRRiT i decyzje przewodniczącego kształtują obraz mediów, a mimo to większość Polaków nie wie, co należy do kompetencji tego organu. Z jednej strony oczekują od Krajowej Rady, że na mocy jej postanowienia wyrzucą z TV Nergala, z drugiej nie dają posłuchu postulatom przewodniczącego w sprawie opłacania abonamentu. Do tego wszystkiego kraje europejskie postanowiły się cyfryzować. Polska nie może być gorsza i też próbuje uporać się z tym skomplikowanym technologicznie pomysłem. Udać się musi do 2013 roku. Krajowa Rada jest ciągle szarą eminencją polskiego medialnego zgiełku. Przez cały okres jej dwudziestoletniego istnienia losy jej członków leżały w rękach polityków. Jak sobie radzić z niezależnością w zależnym państwie? O tym i innych problemach rozmawiałam z członkiem KRRiT prof. dr hab. Stefanem Józefem Pastuszką.
PP
Rozpoczął się proces czyszczenia ustawy o Radiofonii i Telewizji. W de lege ferenda przewidziano wiele zmian, m.in. usunięcie przepisów, które utrudniają prowadzenie działalności przez nadawców, czy włączenie do ustawy nadawcy lokalnego. Których zmian jesteście państwo pewni, a które przedstawiane są z ryzykiem? Krajowa Rada nie jest pewna, czy te propozycje przejdą. Chociaż jesteśmy ciałem konstytucyjnym nie posiadamy uprawnień do składania projektów ustaw. Jak wiadomo, może to uczynić jedynie grupa posłów wymagana regulaminem, rząd, prezydent, senat, czy obywatele, którzy zebrali prawem wymaganą liczbę podpisów pod stosowną inicjatywą ustawodawczą. Dlatego droga od przedstawienia naszych propozycji zmian do ich wejścia w życie jest długa i skomplikowana. Czyszczenie ustawy nie tylko tej, ale także innych wynika również z implementacji dyrektyw unijnych, które nakładają na Polskę wiele obowiązków, np. przestrzeganie tzw. kwot w zakresie produkcji polskiej, unijnej, utworów wytworzonych w języku polskim itp.
PP
Komu przedstawią państwo projekt? Tę propozycję projektu złożymy na ręce Ministra Kultury, który być może przedstawi go Radzie Ministrów. Ale Krajowa Rada współpracuje praktycznie ze wszystkimi resortami w zależności od potrzeb.
59PRAWO
SP
SP
PP
A co ze zmianami dotyczącymi naszego nieszczęsnego abonamentu? Według ostatnich sondaży jesteśmy najgorsi w Europie. Skoro i tak niewielu płaci, to może go znieść? Krajowa Rada wciąż poszukuje różnych wzorców na rozwiązanie tego problemu. Obserwujemy to, co się dzieje we Francji, Czechach czy Wielkiej Brytanii. Najpierw wyłuszczę swoje zdanie. W moim przekonaniu zniesienie abonamentu byłoby nieszczęściem z dwóch powodów. Po pierwsze, budżet powinien mieć wtedy zagwarantowane stałe, określone kwoty na dofinansowanie działalności Krajowej Rady. A jak wiemy, sytuacja ekonomiczna jest bardzo chwiejna nie tylko w Polsce, ale również w krajach zachodnich. Po drugie, ponieważ Media Publiczne są niezależne, całkowite finansowanie ich przez rząd spowodowałoby pewną zależność, co być może miałoby konsekwencje quasi polityczne. Dodatkowym elementem jest fakt, że scena polityczna w Polsce jest niezwykle dynamiczna i niestety toczy się nadal wojna polsko-polska. Przykładem jest tutaj głośna sprawa z TV Trwam. Pamięta Pani zapewne, że dziennikarz zadał podchwytliwe pytanie premierowi: co myśli o rozliczaniu energii elektrycznej wspólnie z abonamentem. Premier się odciął, co wywołało zamieszanie i została dokonana nadinterpretacja jego wypowiedzi. Faktycznie tylko około 35% obywateli płaci abonament. Jednak trzeba zaznaczyć, że tylko 3% abonamentu płacą osoby prawne, a ustawa wyraźnie stwierdza, że osoby prawne powinny płacić od każdego odbiornika. Nałożyliśmy na dwa czy trzy hotele kary, ale oczywiście odwołały się od decyzji. Jeśli teraz udałoby się wprowadzić do ustawy taki zapis, że podmioty prawne bez względu na to, kto jest ich właścicielem w sensie kapitałowym, płacą od każdego odbiornika, to jak obliczył Pan minister Sławomir Rogowski, przychód z nich wynosiłby około 1 mld zł. Mamy w Polsce mnóstwo hoteli, w samych Kielcach jest ich kilkanaście, a w każdym pokoju stoi telewizor.
PP
Czy to nie uderza w małych przedsiębiorców? Mówię o generalnej zasadzie, ale gdybyśmy przyjęli tzw. miękkie stanowisko, to wtedy istnieje możliwość obniżenia abonamentu. Przy masowości można abonament obniżyć o połowę czy więcej; wtedy i tak byłyby większe wpływy. W 2003 roku mieliśmy 850 mln zł przychodów z abonamentu, a teraz tylko 470 mln zł. 67% obywateli nie płaci, a ponadto Sejm w swojej dobroci zwolnił pewne grupy z obowiązku płacenia. Z jednej strony słusznie, bo przywilej ten otrzymali kombatanci, czy ludzie starsi. Ale zgodnie z zasadą pomocniczości, środki te powinny być refundowane w innej formie. To są przecież środki publiczne, nie powinno tak to wyglądać w demokratycznym państwie prawa.
PP
Kto nie chce płacić? Najmniejszy wskaźnik w płaceniu abonamentu wykazuje grupa od 25 do 30 lat. Wychodzi z przekonania, że skoro posługuje się iPodami, telefonami komórkowymi czy smartphonami, taki obowiązek na niej nie spoczywa. A po drugie, może to będzie krzywdząca opinia, ale zaważają tutaj również czynniki psychospołeczne. W moim odczuciu znaczna część młodzieży ulega komercjalizacji i konsumpcjonizmowi i jest coraz mniej przywiązana do tradycji, do kultury. Może to są daleko idące wnioski, ale może ona zwyczajnie nie czuć takiego obowiązku. Ale jeśli pani pozwoli, pochwalę Krajową Radę, szczególnie Pana Ministra Rogowskiego, który zajmuje się abonamentem i podjął szereg działań niezwykle ważkich w zakresie zwiększenia aktywności obywateli. Odbył także rozmowy z Pocztą Polską, która zgodnie z ustawą ma monopol na ściąganie abonamentu. Rozmawiał ze stowarzyszeniami, organizacjami zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, aby pomogły w rozwiązaniu tego problemu. Mamy wiele problemów ustawowych. Zostały podjęte próby rozmów z tzw. „kanalarzami” i innymi podmiotami, które obsługują programy TV, aby podały adresy swoich abonentów, ale to się spotyka z oporem. Dzięki temu mielibyśmy dane, ale to skomplikowana inicjatywa. Już w tej chwili dzięki działaniom Ministra Rogowskiego budżet zwiększył się o ponad 30 mln zł.
60
SP
SP
SP
PP
Jako jedyny wstrzymał się pan od głosu podczas głosowania nad przyznaniem Fundacji Lux Veritatis miejsca na multipleksie, dlaczego? Byłem skłonny głosować za wnioskiem ojca Rydzyka, który swoją drogą swego czasu ostro atakował mnie personalnie. Natomiast nie miałem argumentu, żeby zagłosować za, ponieważ Fundacja Lux Veritatis nie przedstawiła Krajowej Radzie dokumentów poświadczających sposób spłaty zaciągniętej pożyczki. Wzbudziło to w Krajowej Radzie uzasadnione wątpliwości. Moja decyzja była bardzo trudna. Oznaczała, że rzetelne analizy dokumentów i wniosków, które złożyły stosowne departamenty Krajowej Radzie, świadczyły o formalnych brakach Fundacji. Natomiast jako katolik mam świadomość dużej wagi społecznej Telewizji Trwam. Jest ona potrzebna przede wszystkim starszej generacji. Pomimo, że treść artystyczna jest krytykowana przez niektórych medioznawców, ja ją przedkładam nad treść artystyczną np. Big Brothera, gdzie genialne wykorzystanie socjotechniki pokazuje jak sterować jednostką. Ma to według mnie bardziej szkodliwe konsekwencje. TV Trwam pomimo słabości artystycznej akcentuje związki kulturowe. Z drugiej strony rażą mnie niektóre programy ksenofobiczne i nacjonalistyczne.
PP
Zawsze pan walczy o mniejszości? Tak, ja w Krajowej Radzie odpowiadam za ochronę mniejszości narodowych.
PP
Jak wygląda obecny status mediów mniejszości narodowych? Zadała pani bardzo trudne pytanie z dwóch powodów. Po pierwsze, niektóre mniejszości narodowe i etniczne mają zastrzeżenia co do liczebności prezentowanych w urzędowych dokumentach. Na przykład na ostatnim posiedzeniu Sejmowej Komisji Kultury przedstawicielka Kaszubów, pani Poseł Dorota Arciszewska–Mielewczyk, stwierdziła, że rzeczywista liczebność Kaszubów wynosi 500 tysięcy, a nie pół tysiąca. Stosowanie do swej liczebności powinna dysponować czasem antenowym, radiowym i telewizyjnym. Po drugie, jest duże zróżnicowanie geografii mniejszości narodowych oraz poważne zróżnicowanie organizacyjne, co utrudnia komunikację. Przedstawiciel mniejszości romskiej, doktor Kwiatkowski, podjął próbę utworzenia romskiej TV transgranicznej, korzystając ze środków unijnych, ale z tego co wiem, nie udało się zrealizować tego projektu. Mniejszości narodowe w Polsce zgodnie z Konstytucją, Ustawą o radiofonii i telewizji, Ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym mają prawo do nadawania programów, ale to wymaga odpowiedniego zaplecza finansowego i kadrowego. Poszczególne spółki regionalne, na terenie działania których znajdują się mniejszości, tworzą redakcje. Największa redakcja mniejszościowa jest w Białymstoku, zatrudnia sześć osób. I te redakcje otrzymują dotacje. Ale mniejszości narodowe artykułują potrzebę, by telewizja centralna i polskie radio centralne zapewniało im również możliwość nadawania swoich programów. To jest bardzo trudna sprawa. Członkowie Krajowej Rady, a tym samym i ja, są zainteresowani, by takie programy stworzyć z kilku powodów. Jesteśmy państwem demokratycznym, a te mniejszości miałyby ogromny wkład w kulturę, mam na uwadze np. Żydów, Tatarów, Niemców, Romów, Ukraińców, Białorusinów itd. A po drugie, uważamy, że ten pozytywny przykład z Polski może spowodować poprawę statusu Polaków na Litwie, Białorusi, Ukrainie, gdzie występują oznaki antypolskie. Niemcy mają dwa programy w Opolu, ale są bogatym państwem i mają takie możliwości finansowe. Telewizja Polska jest finansowana w 13% z abonamentu, a to nie wystarcza na prowadzenie telewizji. Jej budżet wynosi ok.1,6 mld zł, więc resztę musi sobie wypracować. Głównie drogą reklamy i tu spotyka się z konkurencją podmiotów prywatnych: TVN-u, Polsat-u. Trzeba by było znowelizować ustawę, aby w tej walce mogły uczestniczyć tak małe podmioty jak np. telewizje mniejszości narodowych.
PP
Jak to się dzieje, że coroczne sprawozdania Krajowej Rady są praktycznie odrzucane albo przez Sejm, albo przez Senat? Ostatni skład uratował prezydent. Postawiła pani pytanie retoryczne weryfikujące mnie, mam tego świadomość. Chcę podkreślić, że na posiedzeniach komisji sejmowych i senackich do czasu złożenia sprawozdania działalność Krajowej
61PRAWO
SP
SP
SP
SP
Rady oceniania jest bardzo pozytywnie. Uważam, że potrzeba odrzucenia samego sprawozdania ma wymiar polityczny. Według mnie to jest smutne. PP
Czy konstytucyjny organ, jakim jest Krajowa Rada, nie powinien uniezależnić się od decyzji polityków? Chodzi pani o to, czy nie dałoby się stworzyć takich mechanizmów, które zabezpieczałyby Krajową Radę przed zbyt pochopnym odwołaniem jej, wynikającym czasami z emocji politycznych? Bo, jak wiemy, scena polityczna jest niezwykle rozhuśtana. Krajowa Rada nie może zgłosić takich postulatów, bo występuje na posiedzeniu komisji jako interesant. My nie mamy prawa składać tego typu propozycji. To jest delikatność materii i być może należałoby stworzyć innymi drogami taki wentyl bezpieczeństwa, aby można było zdyskontować doświadczenie Krajowej Rady.
SP
PP
A jak będzie w tym roku? Marzec się zbliża, skład się utrzyma? Sądzę, że nie będzie takiej sytuacji jak ostatnio i sprawozdanie przejdzie bez problemu.
PP
Cyfryzujemy się, idąc w ślady Europy. Jak to u nas wygląda? Polska jest opóźniona. Cyfryzacja, jak wiemy, ma dwa aspekty, tj. telewizję i radio. W Polsce zaczęto od cyfryzacji telewizji. W niektórych krajach rozwiniętych, np. w Australii, problem cyfryzacji radia odłożono.
SP
PP
O ile dobrze pamiętam do 2020 r. No tak, my przewidujemy, że cyfryzacja powinna się zakończyć w 2013 r., ale jak się uda w 2015 r., to będzie dobrze.
SP
Patrycja Parandyk Studentka prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz filozofii na Uniwersytecie Pedagogicznym. Założycielka i prezes Teatru Remedium Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji oraz Uniwersytet Warszawski nagrodzą najlepszą pracę naukową oraz wydawnictwo z dziedziny mediów elektronicznych. O nagrodę w kategorii Najlepsza rozprawa doktorska z dziedziny mediów elektronicznych mogą ubiegać się autorzy niepublikowanych rozpraw doktorskich obronionych na uczelniach publicznych i niepublicznych w ciągu danego roku kalendarzowego. W przypadku pierwszej edycji konkursu będą to wyjątkowo rozprawy obronione w latach 2010 i 2011. Nagrodzona rozprawa zostanie opublikowana przez Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, a autor otrzyma nagrodę pieniężną ufundowaną przez KRRiT. O nagrodę w kategorii Najlepsze wydawnictwo naukowe i popularnonaukowe z dziedziny mediów elektronicznych mogą ubiegać się autorzy zwartych wydawnictw naukowych (w tym opublikowanych rozpraw doktorskich obronionych podczas poprzedniego roku kalendarzowego) oraz popularnonaukowych upowszechniających wiedzę o mediach elektronicznych, których pierwsze wydanie ukazało się w języku polskim. Zwycięzca otrzyma dyplom oraz nagrodę pieniężną. Więcej informacji na stronie internetowej: www.krrit.gov.pl/krrit/nagroda-pawla-stepki Halina Rostek Sekretarz Kapituły kapitula@krrit.gov.pl
62
SP
Małgorzata Krasnodębska-Tomkiel – Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, doktor nauk prawnych. Wykładowca prawa antymonopolowego w Collegium Civitas, Polskiej Akademii Nauk oraz Szkole Głównej Handlowej. Autorka wielu publikacji z zakresu polskiego i wspólnotowego prawa ochrony konkurencji, w tym wydawnictw naukowych, glos do postanowień Sądu Najwyższego oraz artykułów prasowych.
Polacy chcą drzeć koty z Małgorzatą Krasnodębską-Tomkiel rozmawia Patrycja Krężelewska
W Polsce od ponad dwudziestu lat pojęcie „konsumenta” nabiera realnego znaczenia. Czasy pustych półek w sklepach odchodzą w niepamięć. Nareszcie mamy wybór, możemy płacić i wymagać. Czy jednak potrafimy korzystać z zalet gospodarki wolnorynkowej? Wydaje się, że mamy ku temu odpowiednie narzędzia. Polski urząd antymonopolowy, jakim jest UOKIK, cieszy się uznaniem na arenie międzynarodowej, a media wciąż informują o bezkompromisowej postawie prezesa UOKiK-u w stosunku do naruszeń konkurencji i zbiorowych interesów konsumentów. Czy polski konsument to świadomy uczestnik rynku? Co można zrobić, aby system ochrony naszych praw był bardziej efektywny? O tym oraz o roli samego Urzędu rozmawiam z Prezesem UOKiK-u, dr Małgorzatą Krasnodębską-Tomkiel.
PK
Z raportu Konsumentów portret własny przygotowanego przez UOKiK w 2007 roku wynika, że znajomość praw konsumenckich w Polsce jest niska. Polacy uważali, że przepisy regulujące ich uprawnienia są zbyt skomplikowane, a ponadto nie wiedzieli, do której instytucji mogą się zwrócić w razie problemu. Jaki dzisiaj jest poziom wiedzy konsumentów w tym zakresie? Obecnie polscy konsumenci są coraz bardziej świadomi przysługujących im praw i narzędzi, za pomocą których mogą dochodzić swoich roszczeń. Jednak poziom ich wiedzy w naszej ocenie wciąż nie jest zadowalający. Można o tym wnioskować między innymi z badań prowadzonych cyklicznie na zlecenie UOKiK-u oraz skarg i pytań konsumenckich kierowanych do Urzędu.
PK
Jakie są główne przejawy braku dostatecznego poziomu świadomości prawnej konsumentów? Konsumenci w sytuacji naruszenia przysługujących im praw przyjmują bierną postawę. Oczekują podjęcia interwencji przez instytucje publiczne, które powinny ich zdaniem zastąpić w tym zakresie samodzielne inicjatywy. Pozornie takie rozwiązanie może się wydawać najlepsze z punktu widzenia słabszych uczestników rynku, jednak z pewnością nie służy wzrostowi ich aktywności. Ponadto nadal większość konsumentów jest przekonana, że UOKiK to instytucja, która w ich imieniu podejmie ingerencję w indywidualnym sporze z przedsiębiorcą. Tymczasem kompetencje Urzędu obejmują naruszenia interesu publicznoprawnego – zbiorowych interesów konsumentów. Każdego roku prowadzimy kilkaset takich postępowań.
63PRAWO
MKT
MKT
PK
PK
PK
PK
Jakie inne działania może podjąć UOKiK? Priorytety podejmowanych przez nas działań określa rządowa Polityka konsumencka na lata 2010–2013. Prowadzimy np. przeglądy umów zawieranych z konsumentami pod kątem występowania w nich niedozwolonych postanowień, a wyniki tych działań publikujemy w formie raportów i przekazujemy opinii publicznej. Zawsze staramy się dotrzeć do wszystkich uczestników rynku. Organizujemy debaty, seminaria, konferencje prasowe. Przykładowo w 2011 roku przebadaliśmy wzorce stosowane przez instytucje oferujące indywidualne konta emerytalne (IKE). W wyniku tej kontroli wszczęliśmy 13 postępowań i skierowaliśmy do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów osiem pozwów o uznanie klauzul stosowanych w umowach za niedozwolone. Warto podkreślić, że nawet stwierdzenie przez Urząd stosowania sprzecznej z prawem praktyki przedsiębiorcy nie gwarantuje automatycznego uzyskania przez pokrzywdzonego konsumenta zadośćuczynienia finansowego. Swoich praw każdy musi dochodzić indywidualnie. Pomocy można wówczas szukać u rzeczników konsumentów i organizacji konsumenckich, m.in. Federacji Konsumentów, Stowarzyszenia Konsumentów Polskich czy Rzecznika Ubezpieczonych. Ze wspomnianego wyżej raportu wynika również, że konsumenci uważają, że przepisy regulujące ich uprawnienia są skomplikowane, a system ich ochrony mało przejrzysty. Jakie działania edukacyjne Urząd podejmuje w celu zwiększenia poziomu wiedzy konsumentów na temat przysługujących im praw? Zadaniem Urzędu jest identyfikowanie tych obszarów, w których pozycja konsumenta jest najsłabsza i podejmowanie interwencji mających zmienić tę sytuację. Obok wspomnianych już działań władczych Urząd organizuje szereg akcji edukacyjno-informacyjnych. Jedną z ważniejszych inicjatyw był ubiegłoroczny cykl 90 szkoleń dla osób starszych Bądź świadomym konsumentem, w którym wzięło udział blisko trzy tysiące osób po 60 roku życia – była to już druga edycja kampanii. Na uwagę zasługują również akcja informacyjna Po co drzeć koty (skierowana zarówno do przedsiębiorców, jak i konsumentów i dotycząca pozasądowych sposobów rozpatrywania sporów) oraz dyskusja publiczna na temat pozycji konsumenta na rynku energii elektrycznej. Ta ostatnia debata była następstwem kontroli wzorców umów stosowanych przez przedsiębiorstwa energetyczne, której wynikiem jest raport UOKiK-u Pozycja konsumenta na rynku energii elektrycznej. Jakie rozwiązania systemowe powinny Pani zdaniem zostać wprowadzone w celu zwiększenia świadomości prawnej konsumentów? Czy uważa Pani, że stworzenie w tej dziedzinie kodyfikacji na wzór francuskiego Code de la Consommation mogłoby ułatwić poruszanie się w gąszczu przepisów? Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy utworzenie w polskim systemie takiej kodyfikacji, będącej de facto kompilacją wielu ustaw, miałoby przełożenie na wzrost świadomości prawnej wśród konsumentów. Moim zdaniem bardziej wskazane jest zwiększenie przejrzystości tworzonego prawa i edukacja słabszych uczestników rynku. Nie oznacza to jednak, że nie korzystamy z doświadczeń i rozwiązań wykorzystywanych w innych krajach. UOKiK jest członkiem wielu organizacji międzynarodowych, zajmujących się ochroną konsumentów, m.in. Sieci Polityki Konsumenckiej (CPN) oraz Komitetu ds. Współpracy w Dziedzinie Ochrony Konsumentów (CPC Committee). Dzięki wymianie informacji i podejmowanym inicjatywom budujemy wspólny europejski rynek konsumencki. UOKiK promuje alternatywne metody rozwiązywania sporów na linii konsument – przedsiębiorca. Metody takie są pod wieloma względami bardziej ekonomiczne niż postępowanie sądowe. Czy cieszą się zainteresowaniem wśród konsumentów? W ubiegłym roku w ramach Światowego Dnia Konsumenta przypominaliśmy o alternatywnych metodach rozstrzygania sporów (alternative dispute resolution – ADR). Była to kolejna odsłona wspo-
64
MKT
MKT
MKT
MKT
mnianej już akcji Po co drzeć koty? zapoczątkowanej przez Urząd w 2008 roku. W ciągu ostatnich lat można było zaobserwować niewielki wzrost zainteresowania pozasądowym i polubownym rozwiązywaniem sporów. PK
PK
PK
PK
PK
Więc pomimo wielu niekwestionowanych zalet oraz szeroko zakrojonej akcji edukacyjnej rozwiązania tego typu wciąż nie mają wielu zwolenników? Tak, konsumenci obawiają się z nich skorzystać. Spodziewają się, że podobnie jak proces sądowy będą czasochłonne, kosztowne i skomplikowane. Tymczasem ADR-y są wolne od wielu formalności. Innym problemem, który przekłada się na słabo rosnącą aktywność konsumentów na tym polu, jest wielość podmiotów i instytucji, za pośrednictwem których można polubownie rozwiązać spór. Konflikt konsumenta z przedsiębiorcą można skierować bowiem m.in. do sądów polubownych działających przy Inspekcji Handlowej, do Arbitra Bankowego albo Rzecznika Ubezpieczonych. Jednocześnie każdy z tych podmiotów ma ograniczony przedmiotowo zakres swojej działalności. Można więc powiedzieć, że kwestią zasadniczą wydaje się możliwość łatwej identyfikacji podmiotu, do którego konsument może się zwrócić w danej sprawie. W jaki sposób można by mu pomóc wybrać właściwą instytucję? Informacje na ten temat mogłyby być dostępne np. w dokumentach handlowych przedsiębiorcy i na jego stronie internetowej. Profesjonalista powinien informować konsumentów o tym, czy zgadza się na tę formę rozpatrzenia ewentualnego sporu i czy zobowiązuje się do respektowania rozstrzygnięcia, jakie zapadnie w wyniku tej procedury. Do takich założeń doszła Komisja Europejska, która pod koniec 2011 roku przygotowała pakiet wniosków ustawodawczych dotyczących ADR. Obecnie trwa dyskusja nad przyjęciem konkretnych rozwiązań, w którą ze strony Polski zaangażowany jest również UOKiK. Liczę na to, że uda się nam wypracować najlepsze rozwiązania w tym zakresie. W 2010 roku weszła w życie ustawa o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym. Jakie znaczenie ma instytucja pozwu zbiorowego dla systemu ochrony praw konsumentów? Z mojego punktu widzenia instytucja pozwów zbiorowych jest bardzo potrzebna. Stanowi ona uzupełnienie publicznoprawnej sfery działań Urzędu. Daje możliwość grupowego dochodzenia roszczeń przez poszkodowanych konsumentów i przedsiębiorców w oparciu np. o ostateczne decyzje prezesa UOKiK-u, stwierdzające sprzeczne z prawem praktyki przedsiębiorców. Przede wszystkim jest to rozwiązanie służące konsumentom, którzy do tej pory rezygnowali z wchodzenia w spór z przedsiębiorcą z powodu niskiej wartości poniesionej szkody albo w obawie przed wysokimi kosztami i czasochłonnością procesu. Pozwy zbiorowe pozwalają zdecydowanie zaoszczędzić czas i pieniądze, większość formalności załatwi za poszkodowanych ich reprezentant, a koszty postępowania rozłożą się na wszystkich członków grupy. Czy możemy już dokonać wstępnej oceny regulacji instytucji pozwu zbiorowego? Z wyrokowaniem, czy rozwiązanie to przyjęło się na gruncie polskiego prawa, musimy poczekać do pierwszych rozstrzygnięć. Moim zdaniem możliwość zbiorowego dochodzenia roszczeń będzie coraz częściej wykorzystywana przez konsumentów i zachęci poszkodowanych do konsekwentnego egzekwowania swoich praw, na co wskazują doniesienia medialne o kolejnych pozwach grupowych wnoszonych do sądu. Jakie są priorytety UOKiK-u na najbliższe lata? Jednym z czołowych priorytetów polityki konkurencji jest zwiększanie efektywności naszych działań w zakresie wykrywania i eliminowania najpoważniejszych naruszeń, jakimi są porozumienia ograniczające konkurencję. Od wielu lat jest to priorytet działań Urzędu, podobnie jak ochrona konkuren-
65PRAWO
MKT
MKT
MKT
MKT
MKT
cji na rynkach lokalnych, realizowana przez nasze delegatury. Równolegle pracujemy nad usprawnieniem procedury kontroli koncentracji. Z upływem czasu na rynku pojawia się bowiem coraz więcej fuzji, a tym samym proces ich oceny powinien przebiegać sprawniej. Realizacji tych celów mają posłużyć odpowiednie zmiany w ustawie o ochronie konkurencji i konsumentów. Proponujemy, aby w mało skomplikowanych sprawach z zakresu fuzji i przejęć decydować szybko, a długą i złożoną procedurą obejmować tylko trudne przypadki, których potencjalne skutki rynkowe trzeba bardzo szczegółowo przeanalizować. Planujemy ponadto wprowadzić nieznaną dotychczas w polskim prawie konkurencji instytucję zwaną settlements, czyli dobrowolne poddanie się karze przez przedsiębiorcę w sprawach z zakresu porozumień ograniczających konkurencję. Kolejnym priorytetem Urzędu jest tzw. competition advocacy. Co roku, o czym już wspomniałam, opiniujemy ponad dwa tysiące projektów aktów prawnych, wskazując na ewentualne zagrożenia dla konkurencji i interesów konsumentów. Poza tym organizujemy wiele akcji edukacyjnych skierowanych zarówno do przedsiębiorców działających na szczeblu krajowym, jak i gmin oraz lokalnych spółek. W ubiegłym roku główny przekaz dotyczył problematyki kontroli koncentracji (kampania Fuzje pod kontrolą). PK
PK
Zatrzymajmy się na chwilę przy temacie fuzji i przejęć. Z raportu Allen & Overy wynika, że polski rynek fuzji i przejęć jest jednym z najbardziej dynamicznych w regionie. Opinia publiczna, na skutek doniesień medialnych, często uznaje decyzje zakazujące koncentracji przedsiębiorstw za zamach na gospodarkę wolnorynkową. Czy słusznie? Jakie są konsekwencje fuzji i przejęć dla przeciętnych konsumentów? Na obecnym etapie rozwoju ekonomicznego kontrola największych transakcji rynkowych prowadzona przez organy antymonopolowe jest niezbędna. Choć w przeważającej liczbie zgłaszane fuzje są opiniowane pozytywnie, to jednak zdarzają się przypadki ich zablokowania. Dzieje się tak, gdy transakcja może doprowadzić do nadmiernej koncentracji danego sektora gospodarki ze szkodą dla wszystkich uczestników rynku. W skonsolidowanych sektorach, jak wynika z praktyki orzeczniczej UOKiK-u, częściej dochodzi do naruszeń konkurencji. Silny gracz nie musi się obawiać spadku zainteresowania swoimi produktami, nawet gdy drastycznie podnosi ceny, ponieważ nie ma na rynku konkurencyjnej oferty. Ponadto może dyktować warunki kontraktów w oderwaniu od innych podmiotów, a w skrajnych przypadkach wyeliminować je z rynku. Dlatego kontrolując koncentracje, bardzo dokładnie analizujemy potencjalne rynkowe skutki takich transakcji, każdorazowo prowadząc szczegółowe analizy otoczenia konkurencyjnego. Spoczywa na nas duża odpowiedzialność za rynek i działające na nim podmioty. Wydając zakaz, musimy mieć pewność, że analizowane połączenie będzie zakłócało konkurencję. Skutki takich połączeń, niejednokrotnie nieodwracalne dla rynku, nie są bowiem widoczne natychmiast, ale w perspektywie długoterminowej. Zawsze jednak najdotkliwiej odczują je podmioty, które dysponują słabszą siłą rynkową, a w ostateczności – konsumenci. „Szokowa terapia antymonopolowa”, jak określano decyzję prezesa UOKiK-u odnośnie fuzji PGE i Energi, dowiodła, że możliwy jest konflikt interesów na linii państwo – regulator, jakim jest UOKiK. Jednocześnie, biorąc pod uwagę sposób powoływania prezesa UOKiK-u oraz możliwość jego odwołania uzależnioną od decyzji premiera, pojawia się pytanie, czy „niezawisłość” urzędu nie stoi pod znakiem zapytania. Jakie mechanizmy ustawowe zapewniają UOKiK-owi niezależność? Prezes UOKiK-u działa w sposób niezależny, również od wpływów politycznych. Kompetencje organu określa ustawa o ochronie konkurencji i konsumentów, a kierunki działań strategiczne dokumenty przyjmowane przez Radę Ministrów. Z formalnego punktu widzenia, nadzór nad UOKiK-iem sprawowany jest przez prezesa rady ministrów. Nie dotyczy on jednak działalności orzeczniczej organu
66
MKT
MKT
antymonopolowego, gdyż odwołania od wydawanych rozstrzygnięć rozpatrywane są przez niezawisłe sądy. W tym kontekście na płaszczyźnie formalnoprawnej niezależność orzecznictwa antymonopolowego jest zagwarantowana. W przypadku głośno komentowanej decyzji dotyczącej zakazu przejęcia przez Polską Grupę Energetyczną spółki Energa pojawiały się również informacje mówiące o naciskach politycznych kierowanych pod adresem prezesa Urzędu. Pragnę jednak podkreślić, że każde – a więc także to – postępowanie zawsze prowadzone jest wyłącznie w oparciu o zasady określone prawem. O rozstrzygnięciu zadecydowały więc wyłącznie argumenty merytoryczne wynikające z wielomiesięcznych badań rynku prowadzonych przez Urząd, których wynik wielokrotnie prezentowaliśmy – także przed wydaniem przedmiotowej decyzji. Obecnie oczekujemy na rozprawę w SOKiK-u. Głęboko wierzę, że sąd podzieli naszą argumentację i utrzyma w mocy rozstrzygnięcie. PK
I na koniec pytanie o najbliższą perspektywę czasową: jakie plany na rok 2012? Rok 2012 upłynie pod hasłem Przedsiębiorco, nie zmawiaj się! Ważnym elementem kampanii będzie wsparcie medialne, które pozwoli nam dotrzeć z informacją do szerokiej grupy odbiorców.
Patrycja Krężelewska Studentka prawa i administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Redaktor naczelna „Spectrum”.
Konkurs dla dziennikarzy trwa. Do wygrania 10 tys. zł. Zgłoś się! Szczegóły na stronie internetowej www.uokik.gov.pl
67PRAWO
MKT
S
Piraci na krańcu wirtualnego świata
Mózg jest potężniejszy niż niebo -
73
rozmowa z Piotrem Przybyszem
Znaleźć wymarzone wakacje (korespondencja z Hiszpanii)
Śmierć Kim Dzong Ila - w Korei bez zmian? Czy ktoś się przyzna, że w nim jest Dyzma?
70
80 85
Blaski i cienie „czakroturystyki”
87
78
S
POŁECZEŃSTWO
Piraci na krańcu wirtualnego świata Pamiętacie niedawny atak somalijskich piratów na hiszpański okręt wojenny. Podobny charakter starcia nierównych sił ma atak piratów internetowych na jednostki bojowe ACTA. Mimo niewątpliwego efektu zaskoczenia tangiem, które grupa hakerska Anonymous odtańczyła wokół stron polskich agend rządowych, piratom nie udało się uzyskać przewagi nad siłami Wielkiej Armady, która broni własności intelektualnej w sieci.
Bez względu na wynik sporu o ACTA należy uznać, że problematyka tej kontrowersyjnej umowy handlowej pozwoliła zwrócić uwagę na aktualne, choć do tej pory przemilczane problemy. Wywołano dyskusję o prawie obywatelskim do wolności, o charakterze praw autorskich w Internecie, a także w ogóle o kształcie prawa w sieci. Niektórym bowiem przestrzeń wirtualna jawiła się do tej pory jako utopia (u-topos, czyli miejsce, którego nie ma), która jest z natury neutralna, a więc w której prawo inne niż umowa społeczna pomiędzy użytkownikami nie istnieje. Zaatakowanie tego buforowego obszaru było kamyczkiem poruszającym lawinę internetowych oraz jak najbardziej realnych protestów na ulicach miast. Potyczka, moim zdaniem, z góry skazana na porażkę, ale słusznie przenosząca na pierwsze strony gazet debatę o… braku debaty społecznej. Do niedawna ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement) było owiane tajemnicą, omawiane za zamkniętymi drzwiami, ale kiedy już ujrzało światło dzienne, wywołało istny sztorm na morzu. ACTA to układ między Australią, Kanadą, Japonią, Koreą Południową, Meksykiem, Maroko, Nową Zelandią, Singapurem, Szwajcarią i USA, do którego ma dołączyć Unia Europejska. Jego celem ma być walka z łamaniem praw własności intelektualnej oraz handlem podrabianymi towarami. Walka ta ma polegać na skuteczniejszym ściganiu piratów internetowych, głównie poprzez zobowiązanie
70
dostawców usług internetowych do udostępniania danych potrzebnych do zidentyfikowania abonenta, który jest podejrzany o naruszenie odpowiednich przepisów. Ten zapis, jak i widmo internetowej cenzury na horyzoncie, wywołały żywiołowy sprzeciw. Jednak to nie poszczególne artykuły wspomnianego dokumentu stanowią sedno sprawy. Istotą jest zmieniająca się mapa modelu uczestnictwa w kulturze, a także radykalnie inny krajobraz technologiczny, w którym wciąż istnieją prawa własności intelektualnej w nieco anachronicznej formie. Jesteśmy piratami na krańcu świata, przed nami nieznane wody. Nie będę serwować odgrzewanych truizmów w rodzaju: technologia zmieniła wyobrażenie o świecie, odmieniła relacje międzyludzkie i proces tworzenia kultury. To oczywiste jak wniosek, że przepisy prawa powinny równolegle dostosowywać się do dynamicznych zmian. Tak się nie dzieje. Niestety, zamiast osiodłać wierzchowca technologii i udać się galopem w dalekie, kuszące nieznane, boimy się wyściubić nosa z domu. Bo informacja cyfrowa, szczególnie w nowomedialnym wydaniu mp4 czy e-booka, to zjawisko pociągające, a jednocześnie napawające lękiem. Zwłaszcza że są tacy, którzy uważają, iż technika nas zdominuje, i że powinniśmy być szczęśliwi, jeśli maszyny nowej generacji zatrzymają nas sobie w roli domowych zwierzątek.
I
stotą jest zmieniająca się mapa mo-
Pewien szalony naukowiec, delu uczestnictwa w kulturze, a tak- la, tym mniej wpływów odnotują na swoim koncie branJoseph Weizenbaum, który przy pomocy programu ELI- że radykalnie inny krajobraz technolo- żowi przedsiębiorcy. Trudno ZA nauczył komputery odpo- giczny, w którym wciąż istnieją prawa zbić ten argument, ciężko ziwiadać na pytania zadane na- własności intelektualnej w nieco ana- gnorować takie sumy. Najbardziej palącym problemem turalnym głosem, przewidział, chronicznej formie. jest piracka muzyka, która – jaka będzie struktura typowejak podaje Międzynarodowe Stowarzyszenie Przemygo eseju na temat wpływu komputerów na społeczeńsłu Fonograficznego (IFPI) – stanowi aż 95% wszyststwo. Najpierw idzie deklaracja „z jednej strony”. Opisukich ściąganych z sieci plików. Sytuacja jest groźna je się tam wszelkie dobre rzeczy, jakie komputery do tej także w Polsce, gdzie piraci to 6–7 milionów internaupory uczyniły dla społeczeństwa. Co potem? Po tym z retów. Rodacy nie lepiej prezentują się również na innym guły następuje zastrzeżenie „z drugiej strony”, mówiące polu: według szacunków Business Software Alliance o pewnych problemach, które towarzyszą wprowadzaaż 57% oprogramowania jest nielegalnego pochodzeniu komputerów. Po zmieszaniu tych składników – Na nia. To niechlubny wynik. koniec przyklaskuje się wspaniałym obecnym i przyTym bardziej zrozumiałe są działania m.in. organizaszłym osiągnięciom komputerów. cji zbiorowego zarządzania (z największym ZAiKS-em Nie uda mi się ukryć mojego przekonania, że nie mona czele), które w statut wpisaną mają ochronę twórżemy trzymać technologii w ryzach, bo i tak ruszyła czości, a przez to i walkę z piractwem. Jednak wiele puona z kopyta i nie ma sensu zawracać jej do stajni. Poblikacji podnosi argument, że obserwujemy zbyt dalestaram się jednak, by mój tekst nie stał się sztampoką ekspansję roszczeń tego stowarzyszenia. wym peanem recytowanym przed ołtarzem możliwoZdarzeniem, które szczególnie poruszyło środowiści software’u, na który przepis przytoczyłam powyżej. sko obrońców wolnej informacji, było domaganie się Nie będzie to również kolejna polemika z którąkolwiek opłaty tantiemowej za publiczne odtwarzanie utworów ze stron ACTA-barykady, wszyscy bowiem jesteśmy muzycznych z serwisu Jamendo. Pliki są udostępnione naocznymi świadkami tego starcia. A co za tym idzie na tej stronie na zasadach licencji Creative Commons, – powoli czujemy przesyt taki sam, jak zawsze, gdy jektóre zezwalają na bezpłatne użycie utworu. Jak możden temat zdominuje dyskurs medialny. Ja więc ACTA na było przeczytać na serwisie www.prawo.vagla.pl: odłożę tam, gdzie jego miejsce – ad acta, a maskę takontrolerzy ZAiKS informowali osoby wykorzystujące jemniczego V z filmu V jak Vendetta włożę między bajtaką muzykę, że uzyskanie licencji CC nie zwalnia korzyki. Zajmę się za to tym, co gra ważną rolę w świecie, stającego z uiszczenia opłaty w ZAiKS. Sprawę prostow którym artysta (producent) dostarcza dzieło (tował potem Damian Popielarz, pracownik stowarzyszewar) spragnionemu odbiorcy (czyli konsumentowi), nia: Być może była to nadgorliwość inspektora. Zapewnił a wszystko to w ramach transakcji. także, że ZAiKS nie rości sobie tytułu do opłat za licenPrzyznam uczciwie, że pojęcie „darmowej informację CC. Ta sytuacja jest jednak niepokojącym symptocji” kłóci się z powszechnie przyjętym porządkiem. mem, który pokazuje, że kulturę traktuje się dziś wySłusznie, że podnosi się w nas sprzeciw, kiedy za gałącznie jako towar generujący zyski. zetę kupioną w kiosku musimy zapłacić, ale za artyInternauci nie pozostają dłużni i ripostują argumenkuł prasowy przeczytany w Internecie już nie. Dlaty dystrybutorów informacji. Choć 43% z nich ściąga czego za płytę z empikowej półki zapłacimy w kasie pliki ze słynnego serwisu p2p BitTorrent tylko dlatezarobionymi złotówkami, a na muzykę pobraną z sergo, że są darmowe, to nie są to jedyne motywacje. Aż wisu Jamendo czy polskiego mp3.wp.pl nie wydamy 33% z nich nie może dotrzeć do poszukiwanego pliku ani grosza? Czemu za Windowsa wciąż płacimy, a Liw inny sposób, 20% chce sprawdzić utwór przed kupnuksa mamy za darmo? Gdzie tu logika? nem, a 4% dzieli się plikami w sposób wyłącznie leLogiczne za to wydają się argumenty wysuwane galny. Gdyby zsumować te liczby podane w serwiprzez przedstawicieli przemysłu dystrybutorskiego. sie torrentfreak.com, to ponad połową użytkowników Nie potrzeba specjalistycznej wiedzy, by wydedukopowodują inne niż komercyjne przesłanki. Ten arguwać, że im mniej pieniędzy my wyciągniemy z portfe-
71SPOECZEŃSTWO
W
ment podnosił także Lawrence Lesedług szacunków Business Software Alliance aż 57% sig w swojej rewelacyjnej (i rewolucyjoprogramowania jest nielegalnego pochodzenia. nej!) książce Wolna kultura. Przy czym szą perspektywę. Warunki funkcjonowania nowych zaznaczał, że wolna nie oznacza zawsze darmowa (jak mediów się zmieniają, więc regulacje prawne muszą za darmowe piwo), tylko ciesząca się wolnością. nimi nadążać. Kto wie, być może za kilka lat nie będzie Poza tym to, że będzie darmowa dla odbiorcy, nie problemu ściągania, bo ludzie będą korzystać tylko ze oznacza, że informacja nie może na siebie zarabiać. strumieniowania (po co przechowywać dane, do któCi, którzy pobierają muzykę z sieci p2p nawet dzierych i tak mamy ciągły dostęp przez Internet?). sięciokrotnie częściej kupują ją potem w legalnych Jestem blondynką, ale nie jestem naiwna. Nie wiee-sklepach (według Norwegian School of Managerzę, że koncerny zostaną z dnia na dzień nawrócone na ment). Na portalach umożliwiających pobieranie dareligię wolnej kultury, a politycy wyznają grzechy zwiąnych można załączać reklamy, które obniżą koszty zane z ACTA. Istnieje jednak szansa na to, że przemysł transakcji. Jak pokazuje przykład zespołu Radiohead, zrozumie, że paradoksalnie darmowa informacja rówktóry umieścił w sieci swój album In Rainbows, a internież może przysparzać zysków, i uklęknie przed nowynauci mogli ściągnąć go za dowolną opłatą (również mi mediami choćby na jedno kolano. zerową), takie działania się po prostu opłacają. Czy sprzeczność interesów użytkowników i lobbystów informacyjnych jest tak głęboka, że czeka nas już Tekst konsultowany z dr. Michałem tylko eskalacja konfliktu i pierwsza wojna internetowa? Bukowskim z Instytutu Dziennikarstwa Obie strony muszą zrobić krok do tyłu, by ujrzeć szeri Komunikacji Społecznej UJ.
Monika Zapała „Prawie” absolwentka historii oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wierzy w wolną kulturę, sprawiedliwy handel i moc słowa pisanego, które trafia lepiej niż Messi. Kocha kulturę hiszpańską za jej temperament, literaturę i kuchnię. Lubi sztukę i sztuczki.
72
Dr Piotr Przybysz – pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zajmuje się neurokognitywistyką społeczną i neuroestetyką.
Mózg jest potężniejszy niż niebo z doktorem Piotrem Przybyszem rozmawia Adrianna Smurzyńska
Popularne poradniki przekonują, że można poznać język ciała, opanować jego alfabet, a następnie w sposób świadomy i kontrolowany go stosować. Ale to bzdury. Nie da się przejąć świadomej kontroli nad czymś, co działa sprawnie w oparciu o mechanizmy podprogowe. To tak jakby chcieć nauczyć rybę biegać po piasku – a przecież ryba dobrze czuje się tylko w wodzie – mówi dr Piotr Przybysz. Wraz z rozwojem nowych technologii, pojawia się coraz większe zainteresowanie kwestiami społecznymi – człowiekiem i relacjami w jakie wchodzi. Idziemy do przodu, odkrywamy i stwarzamy, a wciąż wiemy mało o nas samych. Z pomocą przychodzą już nie tylko tradycyjne nauki społeczne (socjologia, filozofia, psychologia), ale również neuronauki. O to, co neurokognitywistyka społeczna mówi nam o człowieku i jego kontaktach z innymi, zapytaliśmy dra Piotra Przybysza, pracownika Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.
AS
Jesteśmy obecnie świadkami ekspansji nauk o mózgu i umyśle na dziedziny, którymi zajmowała się do tej pory jedynie tradycyjna humanistyka. Neuronauki i neurokognitywistyka roszczą sobie prawo do wypowiadania się na temat zmysłu moralnego, wolnej woli, piękna i poznania społecznego. Pojawiły się programy badawcze neuroetyki, neuroestetyki, neuroekonomii czy społecznej neuronauki. Dlaczego tak się dzieje? Przyczyn tej tendencji jest wiele. Jedną z nich są przemiany w obrębie nauk o mózgu. Naukowcy zaczęli stawiać pytania o neurobiologiczną naturę świadomości, wolnej woli czy poznania moralnego. Nie sposób na nie odpowiedzieć, wychodząc z perspektywy właściwej tradycyjnemu neurobiologowi komórkowemu czy neurofizjologowi. Można to zrobić jedynie na sposób interdyscyplinarny, łącząc punkt widzenia neuronauki ze spojrzeniem nie tylko psychologii, ale i filozofii. Nietrudno też zrozumieć, dlaczego ten projekt fascynuje dziś tak wielu badaczy na wszystkich kontynentach. Pomyślmy: szacuje się, że w mózgu jest ok. 100 miliardów neuronów, a każdy z nich posiada do 10 tysięcy kontaktów synaptycznych. I właśnie od wytworzenia się w mózgu takich połączeń zależy cała nasza aktywność motoryczna i poznawcza, możliwości twórcze oraz bardziej lub mniej subtelne uczucia, choćby te opisywane przez Szekspira, jak żądza władzy czy miłość – zarówno ta erotyczna, jak i romantyczna. W pięknym wierszu poetka Emily Dickinson pisze, że mózg jest potężniej-
73SPOECZEŃSTWO
PP
szy niż niebo – is wider than the Sky. Jeśli uświadomimy sobie, że taki neurobiologiczny mikrokosmos tkwi w głowie każdego z nas i że ciągle pozostaje on tajemnicą, to nie ma się co dziwić, że naukowcy zawiązują interdyscyplinarne koalicje po to, by zrozumieć jak mózg wytwarza umysł, świadomość, poczucie własnego ja czy piękna. AS
AS
AS
AS
Jaką korzyść może odnieść filozof, socjolog czy psycholog ze studiowania raportów badawczych napisanych przez neuronaukowców? Sądzę, że humanistyczne analizy umysłu powinny unikać popadania w sprzeczność ze sprawdzonymi i wiarygodnymi danymi neuronaukowymi. Jeśli filozof buduje teorię percepcji, to nie powinna być ona sprzeczna z tym, co wiemy dzisiaj o widzeniu czy słyszeniu. Ponadto, neurokognitywistyka dysponuje wiedzą o uszkodzeniach i chorobach mózgu oraz ich wpływie na różne deficyty poznawcze. A z wiedzy o uszkodzonym mózgu można wiele ciekawych wniosków wyciągnąć, np. na temat sprawnie działającego umysłu estetycznego czy społecznego. Dodatkowo, dzięki potraktowaniu umysłu jako fenomenu biologicznego, możemy zastanawiać się nad jego podobieństwami i różnicami względem umysłów zwierzęcych. Spojrzenie neuronaukowe może zatem zmienić humanistykę. A czy zagadnienia humanistyczne mogą jakoś oddziaływać na neuronaukę? Tak, to powinien być obustronny wpływ. Wzajemne inspirowanie się powinno przypominać autostradę, po której myśli mkną w obu kierunkach. Czy neuronauka lub neurokognitywistyka mogą odpowiedzieć na pytanie o to, jakie znaczenie dla człowieka ma to, że żyje on w społeczeństwie? To jedno z tych kluczowych pytań, jakie stawia humanistyka. Najlepiej jednak uchwytuje to literatura. Przykładowo, Daniel Defoe w Przypadkach Robinsona Crusoe z niezwykłą sugestywnością opisał zmianę, jaka zaszła w życiu Robinsona po pojawieniu się Piętaszka. Ciekawe, że opowieść o Robinsonie inspiruje też neuronaukowców. Leslie Brothers, neuropsychiatra i pionierka badań z zakresu społecznej neuronauki, wydała w 1997 roku książkę Friday’s Footprint. How Society Shapes the Human Mind. Stawia w niej tezę, że mózg jest nie tylko odbiornikiem sygnałów płynących z otoczenia przyrodniczego, ale służy również do wychwytywania komunikatów emitowanych przez inne umysły. Brothers przewidziała w tej książce, że zajęcie się przez neuronaukę zagadnieniem społeczeństwa wywoła w niej rewolucję, która odmieni ją tak samo, jak zmieniło się życie Robinsona po tym, jak zobaczył na plaży odcisk stopy człowieka. I chyba miała rację. Obecnie społeczna neuronauka to bardzo wpływowy dział w badaniach nad mózgiem. Zajmuje się intensywnie badaniem neuronalnych uwarunkowań poznania społecznego i zachowań społecznych. Chciałabym się teraz skupić na kwestiach związanych z komunikacją interpersonalną. Czy tzw. mowa ciała jest rzeczywiście tak ważna, jak twierdzi się w psychologii potocznej? Nasze pojmowanie komunikacji międzyludzkiej ukształtowane zostało przez język mówiony i pismo. Dzięki nim wysubtelniliśmy nasze relacje z innymi ludźmi. Zapośredniczyliśmy je o warstwę symboliczną. Istnieje jednak wiele innych bardziej elementarnych, wcześniej nabytych form nawiązywania kontaktu, wymiany komunikatów czy uczenia się od innych. Są nimi przykładowo specyficzne formy gestykulacji, uśmiech, uwspólnianie uwagi, naśladowanie. Czy to są jedynie dodatki do głównego kanału komunikacji językowej, czy raczej to komunikacja językowa jest dodatkiem do nich? Trudno powiedzieć. Popularne poradniki przekonują, że można poznać ten język ciała, opanować jego alfabet, a następnie w sposób świadomy i kontrolowany go stosować. Ale to bzdury. Nie da się przejąć świadomej kontroli nad czymś, co sprawnie działa w oparciu o mechanizmy podprogowe. To tak jakby chcieć nauczyć rybę biegać po piasku – a przecież ryba dobrze czuje się tylko w wodzie.
74
PP
PP
PP
PP
AS
AS
AS
A czy są jakieś części ciała szczególnie ważne w komunikacji bezpośredniej? Podstawowym interfejsem służącym do wymiany tego typu informacji z innymi ludźmi jest twarz. Dzięki konfiguracjom pojedynczych cech – rozstawu oczu, brwi, kształtu ust, nosa, podbródka, otrzymujemy olbrzymi zestaw różnorodnych modeli twarzy. Dzięki licznym mięśniom nasza twarz jest strukturą dynamiczną i łatwo nią wyrażać emocje: strach, złość czy radość. Zwykle nie mamy kłopotu z ich natychmiastową identyfikacją. W mózgu nie ma jednak jednego pojedynczego ośrodka odpowiedzialnego za percepcję twarzy. Neuronaukowcy odkryli, że jedne fragmenty mózgu odpowiadają za rozpoznawanie znanych twarzy, inne za detekcję dynamiki twarzowej, a jeszcze inne za identyfikację imienia i nazwiska osoby, do której twarz należy. Efektów działania tego zdecentralizowanego systemu doświadczamy, kiedy po rozpoznaniu koleżanki na ulicy nie możemy przez krótką chwilę przypomnieć sobie jej imienia. Percepcja twarzy jest niewątpliwie związana z taką umiejętnością jak empatia. Czemu ona w ogóle służy? Czy prawdą jest stwierdzenie, że dzięki niej możemy czytać w ludzkich myślach? Niektórzy zaliczają empatię do wyższych czynności umysłu społecznego, które zapewniły naszemu gatunkowi ewolucyjny sukces. Są też badacze, jak znany prymatolog Franz de Waal, którzy przekonują, że nie jesteśmy jedynym gatunkiem posługującym się empatią. Jakkolwiek by było, jest ona niezwykłą umiejętnością, dzięki której po pierwsze potrafię rozpoznać, że moja towarzyszka jest smutna, po drugie zarazić się jej smutkiem i odczuć w jakimś stopniu to, co ona czuje. Do dzisiaj nie wiadomo dokładnie, jakie mechanizmy kierują empatią. Niektórzy wskazują, że u jej podstaw leży siła naszej wyobraźni. W tym kierunku szedł wielki XVIII-wieczny filozof i ekonomista Adam Smith. W Teorii uczuć moralnych przedstawił niemającą sobie równych, sugestywną i precyzyjną analizę tego zjawiska (choć bez posługiwania się słowem empatia, które ukuto wiele lat później). Obecnie zwraca się uwagę, że u podłoża empatii może leżeć aktywność sieci neuronów lustrzanych. Ich niezwykłe właściwości od połowy lat dziewięćdziesiątych bada na zwierzętach m.in. grupa parmeńskich neuronaukowców pod kierunkiem Giacomo Rizzolattiego. Obecnie uczeni zastanawiają się, czy system lustrzany występuje również w mózgu człowieka. Przestrzegałbym jednak przed traktowaniem empatii jako wytrycha otwierającego każde drzwi. Wątpię, by umożliwiała czytanie w czyichś myślach. Odróżnijmy emocje (jest mi smutno), stany wolicjonalne (chcę napić się mleka) oraz przekonania (jestem przekonany, ze ciocia Marta mieszka w Poznaniu). Empatia umożliwia nam współodczuwanie z kimś jego emocji, a nawet rozpoznanie czyichś zamiarów, ale wątpię czy umożliwia określenie czyichś przekonań. Chciałabym skontrastować to, co mówił Pan o relacjach bezpośrednich, z tym, co jest teraz bardziej powszechne – z kontaktami internetowymi. Czy coś straciliśmy, zastępując rozmowy twarzą w twarz rozmowami z użyciem komunikatorów? Żeby coś pewnego wiedzieć na ten temat, potrzebne są szeroko zakrojone badania trwające wiele lat i obejmujące bardzo liczne różnopokoleniowe grupy. Dziś można snuć na ten temat jedynie przypuszczenia. Wydaje mi się, że postęp technologiczny nie musi iść w parze z postępem w jakości kontaktów społecznych. Mogą powstawać między nimi liczne konflikty. Przyjmując, tak jak zrobiliśmy to chwilę temu, że komunikacja społeczna bazuje na możliwości bezpośrednich kontaktów, to przestawienie się na tryb komunikacji zapośredniczonej przez elektroniczne media, może coś zmienić w formach naszego współżycia społecznego. Oby cena, jaką trzeba będzie zapłacić za ułatwiony kontakt na odległość z dużą ilością osób, nie była zbyt wysoka!
76
PP
PP
PP
AS
AS
A co z emotikonami? Używamy ich, żeby zasygnalizować nasze emocje, bo intuicyjnie odczuwamy, że same słowa nie wystarczą. Emotikony zdają się sygnalizować nasz stan wewnętrzny, ale nie zastąpią mimiki. Są jedynie konwencjonalnymi symbolami. Z jednej strony alfabet emotikonowy jest zbyt ubogi, aby oddać wiele tysięcy subtelnych stanów wewnętrznych, w jakich się możemy znaleźć. Z drugiej strony, zbytnie powiększenie tego alfabetu nie ma sensu, gdyż efektywna manipulacja symbolami zakłada ich ograniczoną ilość. Emotikony przypominają nieco plastikowe, dziecięce pieniądze, za które nic wartościowego w prawdziwym sklepie nie kupimy. Pozostaje nam w takim razie zastanowić się, czy nie warto wyjść z domu i spotkać się ze znajomymi w kawiarni, zamiast prowadzić godzinne rozmowy przy użyciu komunikatorów internetowych. Dziękuję bardzo za rozmowę.
Adrianna Smurzyńska Studentka filozofii i psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ciekawi ją to, co ponadprzeciętne i to, co patologiczne. Jest zafascynowana mózgiem i duchowością chrześcijańską, rozrywana z jednej strony przez pracę naukową, a z drugiej przez działalność społeczną. Lubi zadawać pytania.
77SPOŁECZEŃSTWO
PP
Znaleźć wymarzone wakacje (korespondencja z Hiszpanii) Jak byście zareagowali, gdybym Wam powiedział, że właśnie spędziłem pięć tygodni w Andaluzji, odwiedzając Sevillę, Grenadę i góry Sierra Nevada, co, wyłączając cenę biletu lotniczego w dwie strony, kosztowało mnie łącznie 200 euro, czyli 5,50 euro za dzień?
Zanim odpowiecie na to pytanie, wspomnę, że moja dieta składała się prawie w całości z produktów organicznych, lokalnych i świeżych, i obejmowała tyle hiszpańskiej szynki, ile byłem w stanie zjeść (a okazało się, że potrafię zjeść DUŻO hiszpańskiej szynki). Jak to możliwe? Pozwólcie, że zaprezentuję Wam fascynujący świat podróży połączonych z wolontariatem. W dobie poważnych problemów gospodarczych i wobec braku perspektywy na ich zakończenie, wielu z nas rezygnuje z wymarzonych wakacji, bo nie może sobie na nie pozwolić. Dlatego właśnie może to być doskonały moment, aby objechać świat jako wolontariusz. Jeżeli chodzi o mnie, pojechałem do Hiszpanii za pośrednictwem World Wide Opportunities on Organic Farms (WWOOF). W ciągu mniej niż dwóch godzin od momentu wstąpienia do WWOOF i wysłania pierwszego maila, z farmy w przepięknych górach La Alpujarra w okolicach Grenady otrzymałem propozycję miesięcznej pracy. Istnieje wiele innych organizacji, które funkcjonują według tej samej reguły co WWOOF – można je znaleźć na przykład na stronie helpex.org. Przyjechałem na farmę pewnego burzowego sobotniego wieczora. Byłem sfrustrowany, bo mój autobus z Granady odjechał, zanim zdążyłem wyjąć z niego plecak. Na szczęście sprawy szybko przybrały lepszy obrót. Następnego wieczora przy pomocy farmera odnalazłem autobus, a w nim moją torbę. Odebraliśmy
78
też razem kolejnego wolontariusza z Włoch, z którym szybko się zaprzyjaźniłem. To jest właśnie najbardziej niesamowita część tego rodzaju doświadczeń – z całą pewnością spotkasz wielu ciekawych i przyjaznych ludzi. W ciągu czterech tygodni spędzonych w Hiszpanii zawarłem wiele znajomości z ludźmi z całego świata i mam zamiar je podtrzymywać. Jeżeli chodzi o życie na farmie, nie potrafię myśleć o nim inaczej niż jako o idealnym połączeniu pracy z przyjemnością. Każdego ranka budziłem się i oglądałem wschód słońca, a światło, przebijąjąc się przez chmury i padając na wzgórza, tworzyło olśniewający pokaz kolorów i kształtów. Później, po śniadaniu, zaczynaliśmy dzień pracy. Ponieważ był to czas zbierania oliwek, większość czasu spędzaliśmy pod drzewem oliwnym, obok niego albo na nim, przetrząsając je, zrywając oliwki i wrzucając je do sieci, które rozkładaliśmy nad ziemią. Chociaż to zajęcie może być monotonne i nudne, czas leci szybko w towarzystwie innych wolontariuszy. Po dwóch godzinach pracy robiliśmy sobie półgodzinną przerwę, w czasie której jedliśmy owoce i kanapki, a potem na kolejne trzy i pół godziny wracaliśmy do... zrywania oliwek. Każdego dnia nie mogło zabraknąć obfitego i często wybornego lunchu, przygotowywanego przez farmera albo jego żonę. Kiedy pochodzi się z rodziny, w której je się tak dużo, jak w mojej, jedzenie staje się bardzo ważną częścią
J
życia. Dlatego pozwólcie mi eżeli chodzi o życie na farmie, nie potrafię nazywa wakacjami. Weźprzejść do mojej ulubionej myśleć o nim inaczej niż jako o idealnym cie jednak pod uwagę, że dzień pracy kończy się refleksji, którą podzielę się o 15, weekendy są wolw tym artykule: wciąż nie połączeniu pracy z przyjemnością. mogę uwierzyć, że chociaż w czasie mojego wolonta- ne, a miejsce Waszego wolontariatu jest zwykle inriatu przez cały czas jadłem mnóstwo pysznego je- teresujące i piękne. W czasie mojego pobytu na farmie spędziłem dwa weekendy w Granadzie, jeden dzenia, to nie przytyłem o dziesięć kilogramów. Wręcz w Sevilli i jeden wspinając się w otaczających farmę przeciwnie – pomimo ogromnych ilości pochłanianego górach i chodząc ścieżkami starożytnych Rzymian. jedzenia, nie tylko nie przytyłem, ale wręcz schudłem, W tygodniu z kolei wspinałem się w najbliższej okozarówno z powodu pracy fizycznej, jak i ograniczenia licy, jeździłem konno i odwiedzałem nieodległe wsie. w spożywaniu śmieciowych posiłków. Jadłem dużo, ale Następna farma, na której zamierzam pracować, znajbyły to przede wszystkim organiczne owoce i warzywa duje się na Wyspach Kanaryjskich. A piękno takich z farmy oraz mięso. Mięsożernym czytelnikom powiem tylko, że farmer suszy swoją własną szynkę, która póź- programów jak wolontariat WWOOF polega na tym, że bez wydawania 30 euro dziennie na jedzenie i nocniej leży we wspólnej kuchni i każdy może konsumować jej tyle, ile tylko chce. Ta szynka to jedna z najpyszniej- leg, naprawdę możecie się zrelaksować, pozwolić sobie na nieco więcej spokoju i naprawdę odkryć miejszych rzeczy, jakie do tej pory jadłem w Hiszpanii. Takie sce, w którym się znaleźliście. doświadczenie naprawdę pomaga zrozumieć, na czym polega wartość świeżego i lokalnego jedzenia. Aż do tego momentu mówiłem tylko o pracy i jedzeniu. Jakkolwiek może to być ciekawe, pyszne i dające Z języka angielskiego przełożyła Maradość, to nie jest to jednak tym, co większość ludzi rianna Wartecka
Nadav Chudler Posiada tytuł Bachelor w zakresie International Development, uzyskany na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Interesuje się ekonomią polityczną i zrównoważonym rolnictwem. Lubi przebywać pod gołym niebem, ale też czytać, gotować, uprawiać jogę i poznawać nowe kultury.
79SPOŁECZEŃSTWO
Śmierć Kim Dzong Ila – w Korei bez zmian? Na szczytach władzy w Korei Północnej doszło do pokoleniowej zmiany – rządy po zmarłym ojcu objął Kim Dzong Un. Wprawiono w ruch propagandową machinę, której celem jest przekonanie mieszkańców państwa, że trzeci z dynastii Kim także zasługuje na bezwarunkową miłość i posłuszeństwo.
Śmierci Ukochanego Wodza Towarzysza Kim Dzong Ila towarzyszyły zjawiska niezwykłe. Donosiła o nich regularnie Koreańska Centralna Agencja Informacyjna (KCNA): a to sikorka przyleciała z kondolencjami do ambasady Korei Północnej w Berlinie, a to stołeczny Pjongjang nawiedziły tak silne opady śniegu, że ludność stolicy musiała chronić kurtkami i płaszczami liczne wieńce wystawione ku czci Umiłowanego Przywódcy. W czasie kilkunastodniowej żałoby oraz samego pogrzebu Kim Dzong Ila KCNA przekazywała materiały filmowe – emitowane w koreańskiej telewizji – ukazujące tłumy Koreańczyków pogrążonych w żałobie w dwóch podstawowych postawach: histerycznej (płacz, krzyk, rzucanie się na ziemię) i przeżywającej wewnętrznie (milczące zastygnięcie w ukłonie pod portretem Wodza). Prawdopodobnie po raz pierwszy w historii koreańska agencja dostarczyła światowym mediom tak dużą ilość informacji w tak krótkim czasie. Jeżeli dodać do tego fakt, że przekazywane obrazy były fascynująco niezrozumiałe, przerażające i śmieszne jednocześnie, nie powinno dziwić, iż przez kilkanaście dni wydarzenia z tego odizolowanego i zapomnianego kraju trafiały do czołówek serwisów informacyjnych. Obrazom często towarzyszył komentarz objaśniający, który sprowadzał się przeważnie do kilku zdań na temat „indoktrynacji od dziecka”, „prania mózgu” i „boskiego statusu Przywódcy”.
80
To prawda, że Koreańczycy z Północy od najmłodszych lat poddawani są indoktrynacji, a oficjalny dyskurs nadaje przywódcom państwa niemal boską rangę. Mieszkańcy Korei Północnej bez wątpienia narażeni są na oddziaływanie propagandy o niewyobrażalnej skali, połączonej z powszechną inwigilacją i niezwykłą brutalnością różnego rodzaju wewnętrznych służb. Oprócz tego każdego dnia toczą walkę z biedą i głodem. Pomimo to prosta diagnoza głosząca, że oto mamy do czynienia z ludźmi, którym skutecznie i całkowicie wyprano mózgi, wydaje się nietrafiona.
Ślepa wiara czy strach? Za świadectwo okoliczności w jakich przyszło Koreańczykom przeżywać żałobę, niech posłużą opisy dwóch wydarzeń, przywołanych przez jedno z najlepiej poinformowanych i kompetentnych w kwestii sytuacji w Korei Północnej źródeł, czyli – mający siedzibę w Seulu – anglojęzyczny portal Daily NK. Dzień przed pogrzebem Kim Dzong Ila, 28 grudnia 2011 roku, mieszkańcy Pjongjangu zostali poinformowani, że podczas ceremonii pogrzebowej, pomimo ujemnych temperatur, obowiązywać będzie całkowity zakaz noszenia czapek, szalików i rękawiczek. Wszystko dlatego, że Szanowany Przywódca Kim Dzong Un będzie towarzyszył swojemu ojcu w ostat-
niej drodze z odkrytą głową i gołymi rękoma. Zalecenie przekazywano wraz z ostrzeżeniem, że na miejscu znajdą się ludzie pilnujący tego porządku: taką rolę wyznaczono studentom najbardziej prestiżowych uczelni w Korei Północnej – Uniwersytetu Kim Il Sunga, Politechniki Kim Chaeka oraz Uniwersytetu Kolejnictwa w Pjongjangu. Można przypuszczać, że perswazja okazała się skuteczna: w licznych materiałach filmowych dostępnych w Internecie, a emitowanych przez koreańską telewizję trudno znaleźć osobę w czapce lub rękawiczkach. Natychmiast po zakończeniu uroczystości pogrzebowych przez Koreę Północną przetoczyły się obowiązkowe sesje samokrytyczne, dotyczące poziomu zaangażowania poszczególnych osób w wyrażanie publicznej rozpaczy. Organizowano je w szkołach, zakładach pracy, we wspólnotach mieszkańców. Kary były surowe: według cytowanego przez Daily NK źródła, osoby, które nie uczestniczyły w uroczystościach lub których smutek nie wyglądał na szczery, skazywano co najmniej na półroczny pobyt w obozie pracy.
Chongjin – miasto nieprawomyślne Przejęcie władzy przez Kim Dzong Una w ogóle zdaje się odbywać w atmosferze zaostrzonych represji. Na granicy koreańsko-chińskiej, która – wbrew potocznemu mniemaniu – jest mało szczelna (w Korei Północnej nie produkuje się już w zasadzie nic, a podstawowym rynkiem, na którym można coś kupić, są Chiny – koreańscy handlarze często goszczą w chińskich miejscowościach przygranicznych; przekupuje się żołnierzy pilnujących granicy), znacznie wzmocniono kontrole, a także zamontowano dodatkowe druty kolczaste. Sprawniej niż zwykle zagłuszany jest także sygnał chińskich sieci komórkowych, używanych nielegalnie przez Koreańczyków mieszkających w pobliżu granicy – Chińczycy skarżą się, że od śmierci Kim Dzong Ila kontakt z koreańskimi partnerami handlowymi stał się znacznie trudniejszy. Mimo wszystko, w Korei dzieją się rzeczy bez precedensu. W okresie żałoby po śmierci Ukochanego Przywódcy zabitych zostało czterech przedstawicieli władz: funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Państwa, urzędnik prokuratury oraz dwóch funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Ludowego. Wydarzyło się to w Chongjin, będącej stolicą najdalej na północ wysuniętej prowincji kraju, graniczącej z Rosją i Chi-
nami. W tym samym okresie w kilku miejscach w centrum miasta rozrzucono ulotki krytykujące następcę tronu. Chongjin zamieszkuje pół miliona ludzi, jest to trzecie co do wielkości miasto Korei. Ze względu na surowe warunki klimatyczne oraz występowanie pewnych bogactw naturalnych (np. węgla), w okolicach Chongjin ulokowano w latach pięćdziesiątych przemysł ciężki, w którym przymusowo zatrudniano wrogów klasowych, jak choćby jeńców wojennych, którzy w trakcie wojny koreańskiej walczyli po stronie Południa. Jednocześnie wysyłano tam najbardziej lojalne elity partyjne, aby sprawowały nadzór nad funkcjonowaniem kopalń, fabryk i innych zakładów. Stosunki pomiędzy tymi dwiema przeciwstawnymi grupami w północnokoreańskiej hierarchii społecznej przesądzają o specyfice tego miasta – pisze Barbara Demick w wybitnej książce Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej. Dodatkowym czynnikiem wpływającym na pewną „opozycyjność” Chongjinu jest bliskość Chin i, co za tym idzie, stosunkowo dobrze rozwinięty handel prywatny. W 2008 roku handlujące na miejskim bazarze kobiety przynajmniej dwukrotnie starły się z siłami porządkowymi, które w tym czasie nasiliły uciążliwe kontrole prowadzone na rynku. Z kolei w 2010 r. doszło w tym mieście do ataku na wysokiego rangą emerytowanego funkcjonariusza Agencji Bezpieczeństwa Państwa.
Koreańskie podziemie Wydarzenia z Chongjin nie są jedynymi przykładami stawiania przez Koreańczyków czynnego oporu wobec totalitarnej władzy. W dokumencie telewizji CNN z 2005 roku, Undercover in the Secret State, wykorzystano sporą ilość filmów kręconych w Korei za pomocą ukrytej kamery, nagranych przez osoby regularnie przekraczające granicę koreańsko-chińską – handlarzy, przemytników ludzi – którzy oprócz działalności zarobkowej prowadzą jeszcze inną, śmiertelnie niebezpieczną: zbierają dowody nędzy panującej w kraju i zbrodni popełnianych przez reżim. Przerażające zdjęcia dzieci wygrzebujących jedzenie z ziemi, trupów leżących na ulicach, publicznych egzekucji czy nawet bramy wejściowej do Yodok, jednego z największych obozów koncentracyjnych w Korei, wywożone są do Chin, aby pokazać światu codzienność w Korei Północnej. Jeden z przemyconych filmów
81SPOŁECZEŃSTWO
przedstawia jednak zdarzenie unikatowe. Jego autor uwiecznił swój własny akt oporu – plakat rozwieszony pod zdewastowanym mostem, gdzieś w odludnej okolicy, na którym znajduje się wezwanie do walki: Obalmy Kim Dzong Ila. On zabił wszystkich, którzy walczyli o demokrację. Dlaczego mamy umierać z głodu i nędzy? Ludzie – powstańcie i walczcie o wolność! Fakt, że tego rodzaju materiały przedostają się z Korei na zewnątrz, świadczy nie tylko o tym, że przynajmniej część mieszkańców kraju jest krytycznie nastawiona wobec zbrodniczej władzy, ale jednocześnie o zdeterminowanej chęci obalenia władzy. Stworzenie takiego materiału i przemycenie go do Chin jest operacją na tyle trudną logistycznie, że można przyjąć, iż uczestniczy w niej więcej niż jedna osoba – należy przypuszczać, że przybiera pewne formy zorganizowanego oporu.
Opór na co dzień W tak brawurowy sposób sprzeciw wobec sytuacji we własnym państwie wyraża zapewne bardzo wąska grupa Koreańczyków. Z wielu źródeł, takich jak relacje uchodźców czy anonimowe rozmowy z koreańskimi handlarzami w Chinach, wynika jednak, że nienawiść ludzi wobec władzy staje się coraz bardziej powszechna. Opór Koreańczyków z Północy zaczął rosnąć kilkanaście lat temu. Do końca lat osiemdziesiątych, dopóki kwitła przyjaźń pomiędzy bratnimi komunistycznymi państwami, koreańskiej gospodarce udawało się unikać ostatecznej zapaści. Tragiczny w skutkach kryzys przyszedł w latach dziewięćdziesiątych – szacuje się, że w ogarniętym klęską głodu kraju zmarło wtedy od 1 do 3,5 miliona osób. W tym samym czasie rozpoczęły się także ucieczki na dość szeroką skalę – według szacunków Human Rights Watch, od lat dziewięćdziesiątych przez koreańsko-chińską granicę przeszły setki tysięcy osób. Tylko niewielka część z nich, bo 23 tysiące, dotarła następnie do Korei Południowej. Zdecydowana większość żyje nielegalnie w Chinach albo funkcjonuje pomiędzy dwoma państwami, przemieszczając się na chińską stronę w celach zarobkowych, a później wracając do Korei. Dzięki temu powoli, ale konsekwentnie maleje stopień izolacji mieszkańców kraju. Na Północy są dostępne i cieszą się ogromnym zainteresowaniem, szczególnie wśród młodych ludzi, pirackie filmy, seriale i muzyka z Korei Południowej. A ostatnim krzy-
kiem mody i przedmiotem pożądania wśród uprzywilejowanych – dzieci elit partyjnych i wojskowych z Pjongjangu – jest podobno iPad, w wersji północnokoreańskiej występujący bez Internetu. Od czasu Wielkiego Głodu ludzie zaczęli masowo przestawać wierzyć władzy, która zresztą w tym okresie zmieniała oblicze. W 1994 roku zmarł Kim Ir Sen, a rządy objął Kim Dzong Il. Naturalną koleją rzeczy było, że mieszkańcy Korei zaczęli obarczać go odpowiedzialnością za tragiczną sytuację i dziś wielu z nich uważa, że o ile pierwszy z dynastii Kimów chciał dla swego ludu dobrze, o tyle drugi był niekompetentny i zły, a wraz z pogorszeniem warunków w kraju, stawał się coraz bardziej bezwzględny. Taka opinia bardzo często pojawia się w rozmowach z Koreańczykami przebywającymi w Chinach przeprowadzanych przez portal Daily NK w ramach cyklu NK People Speak 2011. Jedna z zapytanych kobiet, czterdziestoletnia handlarka z okolic miasta Nampo, mówi: W epoce Kim Dzong Ila zaczęto produkować dużo broni atomowej i wzmacniać poziom obrony narodowej kosztem ludzi. Nie można było zapewnić odpowiedniej dystrybucji, ponieważ wszystkie środki szły na produkcję bomb i szykowanie się do wojny. Wcześniej ludzie mogli polegać na państwie, ale wraz z początkiem epoki Kim Dzong Ila życie stało się naprawdę ciężkie. Także po najnowszym Kimie ludzie nie spodziewają się demokratyzujących tendencji. Przekonanie takie podziela również... brat nowego przywódcy. W połowie stycznia 2012 w Japonii ukazała się książka tokijskiego dziennikarza Yoji Gomi, oparta na jego korespondencji z najstarszym synem Kim Dzong Ila – Kim Dzong Namem, od wielu lat mieszkającym w Chinach. Uważa on, że jego młodszy brat nie podoła zadaniu rządzenia krajem, który wymaga głębokich reform i liberalizacji gospodarki.
Szanse na przełom Trudno na podstawie możliwych do uzyskania strzępków informacji, które docierają z Korei Północnej, wysuwać konkretne wnioski, dotyczące przyszłości Półwyspu Koreańskiego. Sytuacja nie prezentuje się optymistycznie: Chinom zależy na zachowaniu status quo, Korea Południowa jest przerażona tym, co czekałoby jej gospodarkę po ewentualnym zjednoczeniu. Natomiast Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna nadal posiada czwartą co do wielko-
83SPOŁECZEŃSTWO
ści armię świata, a mieszkańcy tego zmilitaryzowanego kraju, którym dzień często upływa na walce o to, żeby zdobyć coś do jedzenia i przetrwać, nie oswobodzą się sami. Próby wskazywania rozwiązań koreańskich problemów z perspektywy przeciętnego mieszkańca Europy byłyby zapewne równie nietrafione, co aroganckie. Warto jednak przebić się nieco przez propagandową fasadę oficjalnych wiadomości, wypusz-
czanych przez władze w Pjongjangu oraz uproszczony komentarz, który z reguły towarzyszy im, kiedy są prezentowane w światowych mediach. Śmieszne obrazki z telewizji, na których widać policjantkę zawzięcie sterującą ruchem drogowym na pustych ulicach albo tłum ludzi, który macha rytmicznie kolorowymi kartonikami, układającymi się w uśmiechniętą twarz Wodza, nie przedstawiają mimo wszystko stada baranów.
Maria Nowak Absolwentka wiedzy o teatrze na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studentka prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim.
84
Czy ktoś się przyzna, że w nim jest Dyzma? Marsze młodych „oburzonych” przechodziły już w Madrycie, Tel Awiwie, Nowym Jorku, Warszawie i wielu innych miastach świata. Przyczyny niezadowolenia były i są zwykle podobne: bezrobocie młodzieży, brak mieszkań i perspektyw dla wykształconej klasy średniej. Czy rzeczywiście są powody do narzekań? A może American Dream w naszych głowach rozrósł się do tak niebagatelnych rozmiarów, że w realnym życiu już nic nie jest w stanie nas zadowolić?
Na te pytania nie ma i pewnie nie będzie jednoznacznej odpowiedzi. Zresztą obiektywna sytuacja ekonomiczna ma w tym przypadku niewiele do rzeczy, bo – jak twierdził Tocqueville – rewolucja pojawia się wtedy, gdy sytuacja poprawia się wolniej niż chcieliby tego ludzie, a kwestia chcenia jest przecież rzeczą subiektywną. Ja sama do tak postawionych pytań mam stosunek ambiwalentny: z jednej strony jestem na takim etapie życia, że niepokojące pytania o to, czy po studiach znajdę odpowiednią do swoich kwalifikacji pracę i będę w stanie utrzymać się na dotychczasowym poziomie egzystencji, nurtują mnie coraz bardziej, z drugiej – obserwując to, co dzieje się dookoła mnie, a także mając w głowie pewien zasób wiedzy historycznej, odczuwam nieodpartą chęć sparafrazowania słów piosenki Elektrycznych Gitar: Ludzie to za dużo teraz chcą. Przykłady z otoczenia? M., lat 32: mężczyzna po studiach (filologia włoska). Mieszka w swojej kawalerce (którą dostał, a nie na którą zarobił), 200 metrów od lokum swoich rodziców. Udziela korepetycji, ale nie jest w stanie samodzielnie się utrzymać. Posiłki jada więc u rodziców i to również oni pokrywają większość jego rachunków. Znakomitą część czasu przeznacza na facebookowe gry. Z., lat 30: mężczyzna po studiach technicznych. Za wynajmowany jednoosobowy pokój o wysokim standardzie płaci 750 zł. Niedawno jego rodzice zbuntowali się i przestali go utrzymywać. Znalazł więc pracę: pół etatu w jednym z marketów budowlanych. O zmianie mieszkania nie myśli – nie zrezygnuje z własnego pokoju i wysokich standardów. Zaczyna zadłużać się u znajomych. Przecież kiedyś musi być lepiej. Te przykłady mogą być ilustracją zarówno tezy o fatalnym stanie gospodarki (w którym młodzi ludzie są bezradni), jak i o zbyt daleko idącej roszczeniowości, bezideowości, bierności i braku gotowości do wyrzeczeń młodej części społeczeństwa. Ja przychylam się jednak do tej drugiej, cały czas mając przed oczyma obrazek z dzieciństwa: pracujących i dokształcających się rodziców, którzy latami, powoli i stopniowo urządzali mieszkanie, potrafili odkładać – niewielkie, ale zawsze – pieniądze, a ich pierwszym autem (na które sami sobie zarobili) był Wartburg. Nie mieli wszystkiego na już. Nie zaczynali od stylowo urządzonego czteropokojowego apartamentu, tylko od odrapanej kawalerki. Po prostu mieli świadomość, że nic nie przychodzi samo, na wszystko trzeba zapracować. My dzisiaj takiej świadomości nie mamy. Albo też próbujemy ją wyprzeć, bo liczy się wygoda i nie-
85SPOŁECZEŃSTWO
ograniczona konsumpcja. W jakiś sposób usprawiedliwia nas tylko fakt, że dorastaliśmy w polepszających się warunkach ekonomicznych, a przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia. W wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” („Tygodnik Powszechny”, 6 listopada 2011) profesor Jan Hartman trafnie stwierdził: Każde pokolenie przeżywa ten szok: kończysz szkoły i nagle okazuje się, że trzeba pracować zbyt ciężko za zbyt małe pieniądze. (…) Normalność polega na tym, że człowiek boryka się z trudnościami przez większą część życia. Może więc rozsądniej, zdrowiej i piękniej będzie przyjąć, że nie American Dream jest naszym spełnieniem, ale samo dążenie (droga!) do jego realizacji?
Martyna Słowik Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej oraz kulturoznawstwa międzynarodowego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Redaktorka działu „Społeczeństwo” w magazynie „Spectrum”. Interesuje się psychologią oraz problemami społeczno-obyczajowymi. Pasjonatka radia, książek, wędrówek górskich, a przede wszystkim ludzi. Jej drugie imię to Ciekawość.
86
Blaski i cienie „czakroturystyki” Wzgórze Wawelskie tętni życiem od rana do wieczora. Turyści z całego świata przychodzą głównie po to, aby zwiedzić katedrę i zamek królewski. Mieszkańcy wybierają wzgórze, żeby trochę pospacerować, zakosztować chwili odpoczynku w restauracji lub po prostu skorzystać z darmowych toalet. Jednakże część turystów i mieszkańców przybywa na Wawel we wspólnym celu: jest nim czakram wawelski. Jak go traktować? Jako pogranicze sacrum i profanum? Jako atrakcję turystyczną czy jako niechcianą legendę?
W dowolnym dniu, o dowolnej porze – naturalnie w godzinach otwarcia wzgórza zamkowego dla turystów – można przyjść na renesansowy dziedziniec Zamku Królewskiego. Po przejściu przez Bramę Berrecciego staniemy otoczeni z trzech stron krużgankami. Majestatu dopełnią ślady szesnastowiecznej polichromii. Zobaczymy znaki prowadzące nas na wystawy – Skarbiec Koronny, Zbrojownia, Reprezentacyjne Komnaty Królewskie. Nie wszyscy jednak przychodzą tam poznawać historię Polski, oglądać Szczerbiec, szczerozłote naczynia, arrasy czy zabytkowe, bogato zdobione meble. Wystarczy, że wchodząc na dziedziniec, spoglądniemy w lewo, w narożnik północno-zachodni dziedzińca. Najpóźniej po kilku, kilkunastu minutach zobaczymy pojedynczych ludzi. Tam, gdzie wycieczki schodzą Schodami Senatorskimi z Komnat lub wychodzą nimi, chcąc zwiedzić Sztukę Wschodu, ci ludzie po prostu będą stali. Jedni minutę, inni kilkanaście. Część z nich będzie próbowała wedrzeć się za rozstawione akurat w tym miejscu plansze dokumentujące konserwację Zamku aby dotknąć ściany; część zadowoli się staniem obok lub spacerowaniem wte i wewte, a część usiądzie na ziemi. Dlaczego tylu ludzi przychodzi tam stać? I w jakim celu akurat tam postawiono plansze zasłaniające zwykłą przecież ścianę? Zacznijmy od początku.
W I w. n.e. żył niejaki Apoloniusz. Pochodził z Tiany w Kapadocji (dzisiejsza Turcja) i był myślicielem neopitagorejskim, cieszącym się lokalną sławą. Ze świadectw jemu współczesnych niewiele o nim wiemy. Pierwsze większe dzieło o nim stworzył Flawiusz Filostrat dopiero w III w. n.e. na zlecenie Julii Domny. Filostratos ukazał go jako najważniejszego i najlepszego filozofa w Imperium. W kolejnych wiekach wokół Apoloniusza z Tiany zaczęła narastać legenda. Opisywano jego cuda: miał lewitować, zstępować pod ziemię i rozmawiać z bogami podziemnymi, rozumieć mowę zwierząt, posiadać zdolność bilokacji, umieć „powstrzymywać wiatry” (huragany). Według żyjącego w VI w. historyka Jana Malali, Apoloniusz na życzenie władców ustawiał także talizmany zawierające zioła, kości zwierząt i magiczne zaklęcia, które miały chronić miasta przed huraganami, trzęsieniami ziemi i skorpionami. Pod koniec XIX w. w Nowym Jorku powstało Towarzystwo Teozoficzne, na którym wzorowało się założone nieco później Polskie Towarzystwo Teozoficzne. Organizacje te głosiły, że najwyższą religią jest Prawda, a ich system myślowy opierał się m.in. na neopitagoreizmie i buddyzmie. Niektórzy z członków tych towarzystw decydowali się na stałe zamieszkać w Indiach, jak np. wieloletnia prezes PTT, Wanda Dynowska zwana Umadevi („Świetlista dusza”). Jednym z godnych na-
87SPOŁECZEŃSTWO
o czakram. Przybyło ludzi dotykających, wówczas jeszcze nieogrodzonej planszami, ściany dziedzińca. Jedni nieco tę ścianę pobrudzili, przez innych oderwał się kawałek tynku. Dyrekcja Zamku przestała być obojętna wobec legendy i przyjęła postawę niechęci względem „czakroturystów”. Najpierw, jak relacjonowała ponad 10 lat temu Anna Szulc w „Polityce”, ustawiono przy rzeczonej zamkowej ścianie barierki oraz dwujęzyczną tablicę (po polsku i angielsku) z napisem: Istnienie cudownego kamienia (czakramu) nie jest oparte na jakichkolwiek przesłankach naukowych i religijnych. Na Wawelu nie działają żadne niezwykłe siły (…). Zaczęły się protesty. Bogusław Sonik, wówczas dyrektor Biura Festiwalowego Kraków 2000, mówił w „Polityce”: Nie rozumiem, czemu pan dyrektor [Zamku Królewskiego – przyp. EB] upodobał sobie walkę z tą atrakcją turystyczną. Na całym świecie robi się na tym świetny biznes. ała sytuacja z legendą o mocy kamienia zaogniła nastro- Tabliczka, ustawiona w drugiej połoje i wytworzyła gorący spór pomiędzy wierzącymi w moc wie maja 2001 roku, po kilku dniach zniknęła w niewyjaśnionych okoliczczakramu i niewierzącymi. nościach. Pewien emeryt ironicznie wa, Hindusi przez dłuższy czas kontemplowali w milcze- skomentował niespodziewane zaginięcie tabliczki: Tabliczkę wessała energia z kosmosu. Może wessie też dyniu. Krótko potem zaczęły przybywać kolejne grupy, co opisywał „Ilustrowany Kurjer Codzienny” (według Lesz- rektora? Legenda o mocy kamienia zaogniła nastroje ka Mateli, autora Tajemnic czakramu wawelskiego). Me- i wytworzyła gorący spór pomiędzy wierzącymi w moc dytujący tłumaczyli, że czują niezwykłą moc napawają- czakramu i niewierzącymi oraz między tymi, którym obecność „czerpiących energię” na Wawelu przeszkadza, cą ich siłą duchową. Jak widać, legenda o magicznym kamieniu ma ge- a tymi, którym ich wystawanie pod ścianą jest obojętne. Spór, mimo pewnego złagodzenia, trwa do dziś, a dyreknezę dwudziestowieczną. Krakowski czakram ma się cja Wawelu nadal zdaje się nieprzychylna tej legendzie. znajdować w kościele św. Gereona (lub pod nim) – jednej Jeśli chodzi o wiarę w rzekomą moc kamienia, to nic z najstarszych budowli na wzgórzu wawelskim, częściotak dobrze jej nie scharakteryzuje jak cytaty. Stąd też wo zachowanej, ale niedostępnej do zwiedzania. Mury kilkakrotnie będę przytaczał wypowiedzi radiestety świątyni, zwyczajowo zwanej kościołem św. Gereona (gdyż realnego wezwania nie znamy), są zlokalizowa- Leszka Mateli z jego książki pt. Tajemnice czakramu wane właśnie między zachodnią ścianą krużganków zam- welskiego. Matela wszędzie doszukuje się miejsc mocy. Wierzy, że jeśli w miejscu mocy zastosujemy odpowiednie ku a katedrą. Buddyści, teozofowie, różdżkarze oraz inni ezoterycy właśnie tam lokalizują największą siłę promie- wyciszające oddychanie, nasza medytacja będzie pogłębioniowania. Ani fakt, że legenda liczy sobie zaledwie nie- na, a odbiór symbolicznych przesłań łatwiejszy. Właściwy oddech i medytacja uwrażliwiają człowieka na subtelne całe sto lat, ani brak dowodów na tak dalekie wędrówki Apoloniusza nie przeszkadzają rosnąć wierze we właści- energie. Cóż, kto chce, niechaj wierzy. Idźmy jednak dalej. wości magicznego kamienia. Kamienia, którego nikt ni- Autor twierdzi, że podczas swoich medytacji w różnych miejscach mocy (góra Grabarka, niemieckie i szwajcargdy fizycznie nie zlokalizował. Niektórzy utrzymują, że to skie świątynie) doznawał wizji, które nazywa przesławłaśnie dzięki czakramowi Kraków, w przeciwieństwie niami miejsc mocy. Podobnym medytacjom oddawał się do Warszawy, ocalał podczas II wojny światowej. W roku 2000 Zbigniew Święch wydał książkę za- również na Wawelu, gdzie, jak twierdzi, odebrał przewierającą wybór tekstów na temat czakramu. Pierw- słanie czakramu wawelskiego. Miał zobaczyć laskę bisze wydanie rozeszło się bardzo szybko. Od tego cza- skupią, mały krzyż oraz stułę ułożoną w literę omega. Samo działanie czakramu rzekomo umożliwia przeżysu niemal wszyscy zwiedzający Wawel zaczęli pytać
śladowania ludzi był dla nich Apoloniusz z Tiany. Członkowie Polskiego Towarzystwa (m.in. Kazimierz Chodkiewicz i Wanda Dynowska) i innych podobnych organizacji teozoficznych zaczęli uważać, że Apoloniusz, wędrując po świecie, ustanowił siedem ośrodków mocy, w których zakopał talizmany promieniujące energią przez wieki. Głównie za sprawą Dynowskiej połączono tę koncepcję z hinduską legendą głoszącą, że bóg Śiwa miał rzucić siedem kamieni zwanych czakramami w siedem stron świata. Każdy z nich uosabia jedno z ciał niebieskich. Kamienie znajdują się podobno w następujących miejscach: Delhi (Księżyc), Mekka (Merkury), Delfy (Wenus), Jerozolima (Słońce), Rzym (Mars), Wawel (Jowisz) i Velehrad (Saturn). W okresie międzywojennym na Wawel przybyła grupa Hindusów, która poprosiła o możliwość medytacji w podziemiach zamku. Jak podaje Encyklopedia Krako-
C
88
B
cie wszechogarniającej radoyłbym w stanie zrozumieć obawy o za- wę o kaplicy, którą za niewielści, trudnej do wyrażenia słochwianie proporcji, gdyby najważ- ką dodatkową opłatą można by było zwiedzić. Wawel jedwami. (…) Pamiętajmy jednak o warunku, aby umieć się na niejszym elementem wycieczki na Wawel nak w dalszym ciągu walto promieniowanie otworzyć miało stać się „energetyczne doładowanie” czy z legendą. Można to zroi je przyjąć. Matela zupeł- poprzez coś, czego nikt jeszcze nie widział. zumieć. W końcu wzgórze kryje ponad 1000 lat historii nie na poważnie gotów jest Nie rozumiem natomiast całkowitego igno- Polski. Każdy metr sześcienwidzieć związek pomiędzy mocą czakramu a ważny- rowania tej legendy poprzez zakaz opowia- ny tego miejsca zawiera najwyższe w Polsce „stężemi wydarzeniami w dziejach: dania przez przewodników o czakramie. nie” historii. Na Wawelu, na Mierzyłem aktywność czakramu wawelskiego, gdy gościły na krakowskim zamku róż- Zamku jak i w Katedrze, znajdują się wybitne dzieła sztuki: obrazy, fryzy, arrasy, ołtarze, kaplice, pomniki nagrobne ważne osobistości. Czakram reagował prawie zawsze ne. Wawel kryje szczątki polskich królów, kilku świętych zwiększoną aktywnością. Tak było np. gdy znalazł się tam oraz wielu narodowych bohaterów i wieszczów. Byłbym Michaił Gorbaczow, przywódca ZSRR. Wielu powiada, że w stanie zrozumieć obawy o zachwianie proporcji, gdyby dziwnym trafem jego pierestrojka nabrała po wizycie na najważniejszym elementem wycieczki na Wawel miało Wawelu przyspieszenia. Ktoś powie – to zbieżność, a jednak… Autor wierzy także, że zwiększona aktywność cza- stać się „energetyczne doładowanie” poprzez coś, czego kramu w dniu wizyty na Wawelu prezydenta USA, Geor- nikt jeszcze nie widział. Nie rozumiem natomiast całkowitego ignorowania tej legendy poprzez zakaz opowiage’a W. Busha, była nieprzypadkowa. Dyrekcja Wawelu nadal jest niechętna promocji Zam- dania przez przewodników o czakramie (zwłaszcza że ku za pomocą legendy o czakramie. Kandydaci na prze- książkowe przewodniki o nim wspominają). Jeśli odpowiednio zostałyby wyważone proporcje pomiędzy skarwodników są uczulani, aby podczas oprowadzania po Wawelu nie wspominać turystom o czakramie, co naj- bami narodowymi i dziełami sztuki a tą legendą, mógłby to być dodatkowy sposób na promocję, praktycznie bez wyżej udzielić zdawkowej informacji, gdy ktoś z grupy zada pytanie. Nie wszyscy jednak są nastawieni nega- ponoszenia dodatkowych kosztów. W humorystyczny sposób przedstawia to Andrzej Nazar w swojej książce tywnie. Święch przytacza wypowiedź dra hab. Zbigniewa Pianowskiego, kierownika Działu Archeologii Zamku Kró- pt. Krakowskie kłopoty z zabytkami, wydanej w 2011 roku, którego cytat posłuży mi za zakończenie: Ponieważ nie lewskiego na Wawelu: Może właśnie ta legenda o świętym wiadomo, jak wygląda ów kamień mocy ani gdzie się dokamieniu będzie miała wpływ na ruch turystyczny. Uwakładnie znajduje, oszczędza się na etatach muzealnego żam, że to nie jest złe. Wiara w cudowną moc tego kamiepersonelu pomocniczego. Oraz na kosztach aranżacji miejnia to kwestia świadomości ludzi. Jeżeli ktoś w to mocno sca do wystawienia obiektu, w tym także na mediach, czywierzy, to nie należy mu zabraniać dostępu do tego miejli świetle, ogrzewaniu itp. Odpadają też koszty związane sca. Będziemy robić wszystko, aby po pracach archeologiczz konserwacją i ochroną eksponatu. Na dodatek on sam nie nych i konserwatorskich było ono dostępne do zwiedzania. tylko nie wymaga ochrony, ale jeszcze chroni swą energią Całkiem sensowne rozwiązanie proponuje też Matela: Wawel i całe miasto. Że nie wspomnę o fakcie, iż ową enerSkoro jest zainteresowanie kaplicą św. Gereona, powinna gię pobiera z kosmosu. Można by nawet uznać, iż czakram być ona udostępniona. Można by przecież urządzić tam, jezarabia na swoje utrzymanie. śli nie miejsce do odpoczynku i zadumy, to choćby wysta-
Emil Bajorek Student V roku etnologii i IV roku historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przewodnik po Krakowie, miłośnik komunikacji miejskiej. Lubi kopce, książki, góry, ruiny zamków i tramwaje.
89SPOŁECZEŃSTWO
90
Piotr Klonowski & Konrad Chwast
Komiks
91SPOŁECZEŃSTWO
G
Czy juan ma szansę zdetronizować dolara?
Wielkie filozofie wschodnie a gospodarka Chin
Rozwój handlu elektronicznego przyszłością europejskiej gospodarki
98
101
94
G
ospodarka
Czy juan ma szansę zdetronizować dolara? Chiny w ciągu trzech ostatnich dekad stały się jedną z najpotężniejszych gospodarek świata. Będąc krajem rozwijającym się, stały się liczącym graczem na globalnym rynku finansowym. Czy reminbi jest w stanie zdetronizować dolara i zająć pozycję głównej waluty rezerwowej?
Od ponad pół wieku najważniejszą światową walutą jest dolar amerykański. Oficjalnie uzyskał on rangę głównej waluty rezerwowej podczas konferencji w Bretton Woods, w wyniku której stał się gwarantem stabilności międzynarodowego systemu walutowego (lata 1944 –1971). Niezależnie od upadku systemu z Bretton Woods i zawieszenia wymienialności dolara na złoto, obecnie 67% światowych rezerw dewizowych nadal jest utrzymywane w tej walucie. Dolar jest również wykorzystywany jako główna waluta rozliczeniowa w transakcjach międzynarodowych. Mimo to pytanie o dalsze losy dolara regularnie powraca i niejednokrotnie staje się przyczyną tworzenia scenariuszy na temat kształtu systemu walutowego w przyszłości. Okazją do tego typu analiz była zapoczątkowana przed około dziesięciu laty debata dotycząca istnienia nieformalnego systemu finansowego, który został nazwany Bretton Woods 2. Autorzy sugerują, że funkcjonowanie nowego systemu jest analogiczne do powojennego, mimo że sytuacja ta nie jest obecnie w żaden sposób sformalizowana. W ramach tej analizy pojawiło się pytanie o światową walutę i możliwość utrzymania dotychczasowej pozycji przez dolara. Kolejną okazją do rozważań na temat najważniejszej światowej waluty stał się kryzys z lat 2007–2009. Mimo wiodącej roli dolara do niedawna poważnym konkurentem dla tej waluty było euro. Pojawiały się
94
prognozy, że w pewnym momencie dolar jako waluta rezerwowa może zostać zastąpiony przez tę walutę. Pogłębiający się kryzys finansowy na Starym Kontynencie wpłynął jednak na znaczne obniżenie znaczenia euro. Za to coraz częściej za kandydata do miana głównej waluty rezerwowej uznawane jest renminbi, czyli juan, bo tak w Europie nazywana jest chińska waluta. Bardzo istotnym wydaje się pytanie, czy dolar w dalszym ciągu będzie pełnił funkcję pieniądza światowego, czy też w przyszłości może zostać zastąpiony przez chińską walutę. Waluta rezerwowa to pieniądz powszechnie akceptowany jako zapłata za transakcje międzynarodowe oraz utrzymywany przez banki centralne w postaci rezerw walutowych. Głównym celem ich gromadzenia jest zapewnienie bezpieczeństwa i płynności obrotów gospodarczych z zagranicą. Czy juan ma szansę stać się taką walutą?
Znaczenie chińskiej gospodarki Znaczenie Chin w gospodarce światowej wzrosło po reformach zapoczątkowanych przez Deng Xiaopinga w 1978 roku, a jednym z najważniejszych państw na arenie międzynarodowej stały się one po akcesji do Światowej Organizacji Handlu w 2001 roku. Obecnie chińska gospodarka jest drugą potęgą na świecie, ustępując miejsca tylko Stanom Zjednoczonym. We-
w tak imponującym wzroście gospodarczym w czasie kryzysu odegrał największy na świecie pakiet stymulacyjny na lata 2008–2010, który miał uchronić gospodarkę przed załamaniem i recesją. W ekspansji chińskiej gospodarki jedną z najważniejszych ról odgrywa waluta tego kraju. Podstawowym instrumentem polityki proeksportowej Chin jest zaniżanie przez władze monetarne kursu juana. Obecnie kurs tej waluty jest niedowartościowany o około 40%. Dzięki temu chińskie towary sprzedawane są po konkurencyjnej cenie. Sytuacja taka nie może trwać w nieskończoność. W dużym stopniu przyczynia się bowiem do powstawania globalnych nierównowag w różnych obszazy dolar w dalszym ciągu będzie pełnił funkcję pieniądza świato- rach światowej gospodarki. Wywołuje to naciski środowego? A może zostanie zastąpiony przez chińską walutę? wiska międzynarodowego na upłynnienie kursu juana. Ważnym staje się pytamiejsca jedynie Stanom Zjednoczonym (9,8%) i Unii Eunie, jaki będzie dalszy los tej waluty. Pojawiają się opiropejskiej (26,1%). nie, że w przyszłości renminbi może stać się walutą Wzrost gospodarczy Chin napędzany jest eksportem rezerwową świata. i zaspokajaniem globalnego popytu. Chiny realizują politykę proeksportową, osiągając wysoką nadwyżkę Kryteria, jakie musi spełniać kraj, na rachunku finansowym oraz na rachunku obrotów aby jego waluta stała się walutą bieżących, która w roku 2007 wyniosła aż 12% PKB rezerwową (wg MFW). Nadwyżka na rachunku finansowym związana jest z dodatnim saldem inwestycji zagranicznych. Od momentu przystąpienia do Światowej OrW teorii ekonomii wskazywane są niezbędne czynniganizacji Handlu w 2001 roku Chiny realizują program ki charakteryzujące kraj, którego waluta może zostać Go global. Obecnie są drugim – po Stanach Zjednoczowalutą rezerwową. Należą do nich przede wszystkim: nych – biorcą bezpośrednich inwestycji zagranicznych. znaczenie kraju w wymianie handlowej, stopień rozRównocześnie chińskie korporacje zaczynają inwestowoju rynku finansowego oraz stabilność sytuacji mawać i produkować w innych regionach świata. Nadkroekonomicznej tego państwa. wyżka na rachunku obrotów bieżących sprzyjała proceMiano głównej waluty rezerwowej świata może sowi akumulacji rezerw, które w 2010 roku przekroczyły uzyskać tylko waluta kraju, którego gospodarka chapoziom 3,2 bln USD. Dla porównania ich wartość wzrosła rakteryzuje się dużym udziałem w światowym handlu o około 317% w stosunku do 1980 roku oraz o prawie i produkcji. Większy udział państwa emitującego daną 19% w porównaniu z rokiem 2000. walutę w światowej gospodarce prowadzi do wzrostu Dysponujące największymi rezerwami walutowymi zaufania do danej waluty, co oznacza, że przetrzymyChiny w czasie globalnego kryzysu finansowego pełniły wane są w niej masowe ilości rezerw dewizowych, wyrolę światowego pożyczkodawcy. W 2009 roku wykupiraża się w niej ceny surowców oraz zawiera transakły obligacje Międzynarodowego Funduszu Walutowego cje w handlu zagranicznym. Waluta rezerwowa pełni za 50 mld USD, a także systematycznie skupują obligafunkcję miernika wartości poza krajem emisji, co oznacje Stanów Zjednoczonych oraz zadłużonych państw cza, że notowane są w niej ceny ropy naftowej, surowstrefy euro. Kraje wysoko rozwinięte szybko przekoców mineralnych czy produktów rolnych oraz fakturonały się o stopniowym zajmowaniu przez Chiny pozycji wane transakcje w handlu międzynarodowym. światowego hegemona. Kiedy państwa te borykały się Bardzo ważnym elementem są wielkość i płynze słabościami gospodarek narodowych, Chiny stały ność rynku finansowego oraz stopień jego zliberalisię w oczach inwestorów ostoją stabilizacji. Dużą rolę zowania. Im większy i lepiej rozwinięty jest rynek fi-
dług raportu World Economic Outlook autorstwa Międzynarodowego Funduszu Walutowego na rok 2011 Chiny wytwarzają ponad 13% światowego PKB, a Stany Zjednoczone prawie 20%. Jak podaje Bank Światowy, Państwo Środka od 10 lat odnotowuje wzrost gospodarczy na poziomie około 10% rocznie, a w roku 2007 osiągnął on rekordowy poziom 14,2%. Żadnemu krajowi nie udało się dotychczas tak szybko i w takim stopniu powiększyć dochodu narodowego. Chiny odgrywają znaczącą rolę w międzynarodowym przepływie towarów i są największym światowym eksporterem dóbr. Obecnie wytwarzają 9,3% światowego eksportu, również pod tym względem ustępując
C
95GOSPODARKA
nansowy, tym większe są możliwości używania danej waluty jako środka akumulacji: w celach inwestycyjnych, w sferze prywatnej oraz jako waluty rezerwowej (przez władze monetarne innych krajów). Wielkość i płynność rynku dłużnych papierów wartościowych decyduje o możliwości wyboru różnych instrumentów finansowych w zależności od rentowności, bezpieczeństwa czy płynności. W obrocie oficjalnym waluta globalna pełni funkcję rezerwową, w której banki centralne utrzymują swoje rezerwy dewizowe. Głównym bodźcem gromadzenia rezerw przez banki centralne jest gwarancja dostępności walut obcych dla importerów, podmiotów inwestujących za granicą lub osób podróżujących. Waluta pełniąca funkcję pieniądza międzynarodowego powinna być w pełni wymienialna. O możliwościach kreacji pieniądza o znaczeniu międzynarodowym decyduje stabilność siły nabywczej danej waluty, na którą wpływa polityka makroekonomiczna. Niski poziom inflacji oraz długu publicznego zapewnia stabilny poziom cen i kursu walutowego, co zmniejsza ryzyko stosowania waluty jako środka płatniczego w handlu międzynarodowym czy wymianie walut. Ponadto banki centralne chętnie gromadzą walutę rezerwową i za jej pomocą przeprowadzają interwencje na rynku walutowym, nawet jeśli ich krajowa waluta nie jest w żaden sposób z nią powiązana.
Czy Chiny mogą spełnić te kryteria? Chiny nieustannie umacniają pozycję najpotężniejszej gospodarki świata. Charakteryzują się największym wzrostem gospodarczym, mają duży udział w tworzeniu światowego PKB, odnotowują dodatnie saldo bilansu płatniczego oraz zgromadziły największe w świecie rezerwy dewizowe. Państwo Środka utrzymuje stabilność makroekonomiczną swojej gospodarki. Wszystkie te elementy predestynują juana do miana głównej waluty rezerwowej, jednak nie jest to możliwe, dopóki waluta ta nie będzie w pełni wymienialna. Chińska Partia Komunistyczna dąży do sprawowania kontroli nad rynkiem finansowym i jak na razie nie zakłada jego pełnej liberalizacji. Warto podkreślić, że Chiny poczyniły postępy w tym kierunku. Na terenie specjalnych stref ekonomicznych wprowadzono możliwość działalności finansowej firm z kapitałem zagranicznym oraz spółek joint venture. Ponadto w tych rejonach wybrane firmy otrzymały prawo do zawierania transakcji
96
międzynarodowych w lokalnej walucie. Rząd zdecydował również o zwiększeniu ilości regionów, w których zagraniczne banki mogą otwierać swoje oddziały za granicą. Co więcej, poczyniono kroki w celu stworzenia rynku dłużnych papierów wartościowych. Bank HBC i Bank of East Asia jako pierwsze emitują nominowany w renminbi dług za granicę. Podjęte działania są niewystarczające, dlatego konieczne wydaje się dalsze rozwijanie poszczególnych segmentów chińskiego rynku finansowego. Brak reform naraża go na destabilizację w przypadku upłynnienia juana. Ponadto waluta Chin jest wymienialna tylko w transakcjach na rachunku obrotów bieżących (handel towarami, wymiana usług, dochody z inwestycji czy transfery pieniężne). Uzyskanie pozycji waluty międzynarodowej jest możliwe tylko po wprowadzeniu pełnej wymienialności, obejmującej również rachunek obrotów kapitałowych i finansowych. Reformą, która wydaje się niezbędna dla uzyskania statusu waluty międzynarodowej, jest modyfikacja strategii wzrostu gospodarczego. Chiny charakteryzują się niskim wskaźnikiem konsumpcji, który kształtuje się na poziomie około 36%, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych wynosi ponad 70%. Dynamiczny rozwój Chin opiera się na tanim eksporcie i zaspokajaniu popytu globalnego, co uzależnia go od koniunktury gospodarczej. Rządzący zdają sobie sprawę, że ta sytuacja nie może trwać w nieskończoność, dlatego podejmują starania zmierzające do zwiększenia roli popytu krajowego, konsumpcji oraz sektora usług. Budowa harmonijnego społeczeństwa ma opierać się na obniżeniu podatku dochodowego oraz wzroście wydatków na system emerytalny, opiekę społeczną, służbę zdrowia czy edukację. Państwo Środka podjęło również działania, mające na celu zwiększenie zaufania do swojej waluty. Poprzez udostępnienie jej zagranicznym bankom centralnym podpisano dwustronne porozumienia swapowe z kilkoma krajami, które potrzebują juana w celach importowych. Dodatkowym krokiem w celu internacjonalizacji renminbi jest jego wykorzystanie w rozliczeniach w handlu międzynarodowym, co sprawia, że juan ma duże szanse, aby stać się powszechnie stosowaną walutą rozliczeniową. Na podstawie przytoczonych faktów można wyciągnąć wniosek, że obecnie renminbi nie jest wstanie zdetronizować dolara, jednak można przewidywać, że zmieni się to w przeciągu najbliższych dekad.
Taką opinię wyraża wielu ekspertów oraz sami Chińczycy. Jak twierdzi prezes Ludowego Banku Chin, zdobycie przez juana statusu waluty międzynarodowej jest procesem realnym, ale wymagającym czasu. Chiny wnajbliższym czasie będą zapewne podejmować refor-
my dotyczące liberalizacji rynku finansowego, wprowadzenia pełnej wymienialności waluty oraz złagodzenia surowych przepisów dotyczących przepływu kapitału. Pozycja juana będzie jednak zależeć również od wielu innych, zewnętrznych czynników.
Alicja Szyszko Studentka ekonomii międzynarodowej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Aktywna uczestniczka studenckiego życia naukowego. Steruje Studenckim Towarzystwem Ekonomicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz drużyną SIFE UJ.
97GOSPODARKA
Wielkie filozofie wschodnie a gospodarka Chin Konfucjanizm i taoizm mogą się wydawać zapomnianymi i nie pasującymi do współczesności filozofiami. Jednak czy rzeczywiście tak jest?
Przyczyny powstania wiodących filozofii wschodnich doskonale opisuje w Podróżach z Herodotem Ryszard Kapuściński: Myśl Konfucjusza i Lao-tse (o ile istniał) zrodziły się u schyłku dynastii Czou, mniej więcej w Epoce Walczących Królestw, kiedy Chiny były rozdarte, podzielone na wiele państw prowadzących ze sobą zażarte, dziesiątkujące ludność wojny. Człowiek, który chwilowo zdołał ujść rzezi, ale dalej nęka go niepewność i strach przed jutrem, zadaje sobie pytanie: jak przeżyć? I na to właśnie pytanie stara się odpowiedzieć myśl chińska. Jest ona być może najbardziej praktyczną filozofią, jaką zna świat. Dwaj wielcy mistrzowie i dwie różne drogi prowadzące do przetrwania. Swoją naukę Konfucjusz opiera na idei posłuszeństwa. Wierzy on, że ludzie są dobrzy z natury, a zło występujące w świecie, wynika wyłącznie z braku wiedzy. Konfucjusz uważa, że człowiek jest istotą społeczną i w związku z tym posiada pewne powinności i określoną rolę do odegrania. Owa rola ma swoje odzwierciedlenie w stosunkach pomiędzy ludźmi: cesarzem i urzędnikami, ojcem i synem, starszym i młodszym, mężem i żoną oraz pomiędzy przyjaciółmi. Główne założenia tej filozofii opisane są przez tzw. Pięć cnót, wśród których należy wymienić kolejno: »» humanitarność – na którą składają się takie wartości jak tolerancja, wiedza, odwaga, przestrzeganie zasad godności, szlachetności, prawdomówności, pilności; »» powinność – rozumiana jako dobrowolne przyjęcie obowiązków, które wynikają z naszej roli społecznej;
98
»» obyczajność – szacunek dla hierarchii, trady cji i rytuałów; »» wiedzę – której źródło tkwi w studiowaniu dawnych obyczajów przekazywanych w księgach, legendach, podaniach; »» wierność poddanego – pokora i posłuszeństwo w stosunku do władcy, przeniesienie z rodzi ny na państwo zasady szacunku dla rodziców. Człowiek Konfucjusza, żeby przetrwać, posłusznie wypełnia wszystkie nakazy wynikające z jego roli w społeczeństwie. Inną drogą kroczy człowiek, który słucha rad płynących z taoizmu. Jego twórca radzi przyjąć pokorną postawę wobec świata, pozbyć się arogancji i nadmiernej ambicji. Zdaniem mistrza człowiek sam nie może dojść do doskonałości, jednak jego powinnością jest nieustanne dążenie do rozwoju duchowego, aby osiągnąć stan mędrca taoistycznego i tym samym harmonię z tao. Pomocne są tutaj: samotne i zgodne z naturą życie, prostota i skromność. Twórca taoizmu radzi trzymać się od wszystkiego na uboczu, do niczego się nie przywiązywać, nie dążyć do posiadania, bo nic nie jest ani stałe ani wieczne. Z nauki Lao-tse płynie wniosek, że jeśli chcesz prze żyć, to nie trać czasu na gromadzenie bogactw, powin na cię zadowolić miseczka ryżu i łyk wody – nie zapominaj o przestrzeganiu tao, czyli niezdefiniowanej drogi. Różnice i podobieństwo między tymi dwiema drogami doskonale uchwycił Kapuściński: Konfucjanizm jest filozofią władzy, urzędników, struktury, porządku i stania na baczność, filozofia taoizmu jest mądrością tych,
którzy odmówili uczestnictwa w grze i chcą być tylko cząstką obojętnej na wszystko natury. W pewnym sensie konfucjanizm i taoizm to szkoły etyczne promujące różne strategie przetrwania. W tych partiach, w których są one adresowane do prostego człowieka, mają wspólny mianownik, a jest nim zalecenie pokory (Podróże z Herodotem). I to właśnie ten wspólny mianownik, którym są pokora i posłuszeństwo, stał się jedną z determinant chińskiego sukcesu gospodarczego. Niemiecki socjolog, Maks Weber, postawił tezę, że religie mają zasadniczy wpływ na kultury, a ekonomia to też część kultury, więc religie mogą wspierać lub hamować rozwój gospodarczy i cywilizacyjny. Bez wątpienia te dwie zasady konfucjanizmu i taoizmu przyczyniły się do jego przyspieszenia. Zastanawiając się nad wpływem tych filozofii na sukces gospodarczy Chin, należy pamiętać, że są one jednym z wielu czynników, które ukształtowały tą gospodarkę. Stanowią przede wszystkim o jej specyfice. W jednym z artykułów Adama Szostkiewicza w „Polityce” (Dyskretny urok Konfucjusza) możemy przeczytać wypowiedzi Li Kuan Ju, z których wynika, że Chińczycy w swoim działaniu kierują się innymi wartościami niż Amerykanie czy obywatele Zachodniej Europy. Podstawą dla naszych działań jest jednostka, natomiast w przypad ku mieszkańców Chin jest to rodzina i państwo. Zachowanie właściwych stosunków między członkami rodziny i przyjaciółmi usprawnia funkcjonowanie społeczeństwa. Można powiedzieć, że w ten sposób Li Kuan Ju dokonał streszczenia credo konfucjanizmu. Właśnie w oparciu o owo credo funkcjonują chińskie przedsiębiorstwa rodzinne. Ich nadrzędnym celem nie jest, jak na Zachodzie, pomnażanie zysku, ale umożliwienie zaspokojenia potrzeb rodziny i wypełnienie obowiązków, które wynikają ze społecznego podziału ról. Na podkreślenie zasługują cztery cechy tych firm: »» kluczowe stanowiska zajmowane są przez członków rodziny; »» najważniejsze decyzje podejmowane są przez najstarszą osobę w rodzinie; »» występuje podział ról i obowiązków, który opie ra się na konfucjańskiej hierarchii stosunków międzyludzkich; »» członkowie rodziny są głównym źródłem ich fi nansowania. Zasady konfucjańskiej hierarchii najlepiej widoczne są przy podejmowaniu decyzji i obsadzaniu stanowisk
w przedsiębiorstwie. Firmą kieruje jedno z rodziców, będących jej założycielami. W przypadku ich śmierci władzę nad przedsiębiorstwem obejmuje najstarszy syn. Młodszy syn, starsza córka, młodsza córka (w takiej kolejności) obejmują najważniejsze posady. Do stanowisk kierowniczych mają dostęp również wujkowie i ciotki. Dalsza rodzina zakłada swoje przedsiębiorstwa, które współpracują z firmą matką, tworząc w ten sposób nieformalny holding. Stanowiska kierownicze obsadzane są więc w oparciu o więzi rodzinne, a nie kwalifikacje (J. Grzegorzek, Rodzina w biznesie). Jak zachować tę zasadę w przypadku ekspansji firmy na cały świat? Po prostu posłać dzieci na zagraniczne studia, w celu pozyskania przez nie niezbędnej wiedzy biznesowej. Można zatem wysunąć stwierdzenie, że pojawienie się chińskich studentów m.in. na Uniwersytecie Harvarda jest wynikiem wpływu Konfucjusza. Podobnie wygląda obsada kluczowych stanowisk w polityce. Uprzywilejowane traktowanie rodziny i przyjaciół w biznesie nie kończy się na dostępie do władzy. Większość umów zawierana jest z przesłanek osobistych, a nie względów finansowych. W Chinach biznes robi się z osobami, które się zna. Najtrwalsze relacje nie są oparte na pieniądzach, ale na więziach rodzinnych i emocjonalnych, wzajemnym zaufaniu i wspólnych doświadczeniach. Każdy biznes rozpoczyna się od przyjaźni. Jak pisze Jarosław Grzegorzek (Guanxi: Cenne powiązania społeczne czy korumpowanie urzędników?), ta sieć układów i powiązań określana jest mianem guanxi i jest rozwijana na drodze wymiany przysług. Posiadanie guanxi jest gwarantem sukcesu przedsiębiorstwa w Chinach, a najbardziej trwałe guanxi występuje między członkami rodziny. Opisaną powyżej sytuację typowy mieszkaniec Zachodu określiłby mianem nepotyzmu albo korupcji, czyli uważałby ją za moralnie niewłaściwą. A w przypadku Chin jest ona wynikiem dziedzictwa wielkiej myśli filozoficznej konfucjanizmu i stanowi typową od wieków praktykę. Echa nauki mistrzów Konfucjusza i Lao-tse można odnaleźć również w postawie pokory i posłuszeństwa klasy robotniczej. Chiński sukces jest olbrzymi i bez wątpienia budzi podziw, ale jest okupiony bardzo ciężką pracą najbiedniejszych, którzy nie widzą innej możliwości na przeżycie. Składa się na niego bardzo ważna cecha Chińczyków, jaką jest ich pracowitość, ale również brak istnienia państwa socjalnego. Chińczyk nie ma możliwości, jak np. Polak, odrzucenia kilku ofert pracy, bo uważa, że należy mu się lepsze stanowisko,
99GOSPODARKA
O
i wyciągnięcia do pańddziaływanie tych dwóch filozofii nie pozo- go syna. Brak funkcji spostwa rąk po zasiłek. staje również bez znaczenia dla zachodniego łeczno-socjalnej państwa, w połączeniu z niskim poJeśli nie zapracuje, nie będzie miał nic, dlate- inwestora – nie da się robić interesów w Chinach ziomem płac, sprawia, że chińska siła robocza stago też właściciele fa- bez znajomości ich kultury, zwyczajów, tradycji. je się ważnym czynnikiem bryk mają możliwość determinującym napływ bezpośrednich inwestycji zazatrudniania słabo opłacanych pracowników, dzięki granicznych. Zdaniem Macieja Żmudy (Przyczyny wejczemu mogą tanio sprzedawać swoje produkty. ścia Chińskiej Republiki Ludowej na ścieżkę przyspieszoPracownicy fabryk mieszkają w wieloosobowych ponego wzrostu gospodarczego) o przewadze konkurenkojach, wyrabiają liczne nadgodziny, za które często nie cyjnej Chin w tym obszarze decyduje: otrzymują wynagrodzenia i nie mają jednocześnie cza»» bardzo niski poziom płac; su na własne życie. Ich płaca nie jest wcale wysoka. Jed »» minimalne obciążenie wynagrodzeń kosztowy nak nawet z tych skromnych pensji potrafią dokonywać mi narzutami; oszczędności i nie są pozbawieni marzeń o lepszym ju»» zaniżony realny kurs juana, który stanowi trze. Czas pracy w fabrykach uważają za przejścioczynnik zwiększający konkurencyjność cenową wy i snują plany dotyczące dalszej przyszłości. Często w wymianie międzynarodowej; są to wizje prowadzenia własnej działalności gospo»» przedsiębiorczość i dyscyplina chińskich pradarczej. Jednak dopóki pracują w fabryce, potrafią docowników. skonale wprowadzić w życie zasady, które płyną z naKonfucjanizm i taoizm w zasadniczy sposób oddzia uki Lao-tse: żyj skromnie, zgodnie z naturą, zadowól łują na chińską gospodarkę. Jednak nie jest to oddziasię miseczką ryżu i łykiem wody, pozbądź się nadmierływanie bezpośrednie. Zasady głoszone przez Konnych ambicji. Każdego ranka wstają, wychodzą do prafucjusza i Lao-tse można odnaleźć w codziennym cy i starają się sumiennie wykonywać swoje obowiązzachowaniu i sposobie postępowania Chińczyków. ki. Nie podnoszą protestów, że zbyt mało zarabiają, że W sferze gospodarczej przekładają się na funkcjonostosowane w przedsiębiorstwie kary, np. za spóźnienie, wanie nieformalnych holdingów rodzinnych, opieraniu są zbyt wysokie, że za długo pracują. Pracownikami fainteresów na dobrych relacjach biznesowych, powstabryki są najczęściej młode osoby, które opuściły biedniu instytucji guanxi i możliwości zatrudniania taniej ne wiejskie tereny i próbują szukać szczęścia w wielkim siły roboczej, przez co wzrasta konkurencja cenowa. mieście. Z pracy często nie pozwala im zrezygnować Oddziaływanie tych dwóch filozofii nie pozostaje rówpoczucie wstydu przed rodzicami, strach przed stwiernież bez znaczenia dla zachodniego inwestora – nie da dzeniem, że sobie nie poradzili lub poczucie obowiązsię robić interesów w Chinach bez znajomości ich kulku wobec nich (co dobrze obrazuje film Michy X. Peleda tury, zwyczajów, tradycji. Bez posiadania takiej wiedzy Chiny w kolorze blue). W świadomości Chińczyków barbardzo łatwo o popełnienie z pozoru niewielkiego błędzo mocno jest zakorzeniona zasada, że dzieci (najstardu, który może na trwałe zakończyć współpracę z naszy syn) mają obowiązek utrzymania rodziców. szym partnerem. Zachodni inwestor musi zrozumieć, Obecnie państwo chińskie nie jest państwem soże dla Chińczyków w biznesie najważniejsze są wzacjalnym. Ta jego funkcja spoczywa na wielopokolejemne relacje i wspólne doświadczenie. niowej rodzinie, a zwłaszcza na barkach najstarsze-
Monika Dziwisz Studentka ekonomii międzynarodowej oraz rachunkowości i zarządzania finansami na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wiceprezes Studenckiego Towarzystwa Ekonomicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Team Leader SIFE UJ.
100
Rozwój handlu elektronicznego przyszłością europejskiej gospodarki Na naszych oczach toczy się rewolucja związana z rozwojem Internetu, który stał się nieodłącznym elementem wielu dziedzin współczesnego życia. Internet generuje ogromny potencjał gospodarczy, a nadrzędną rolę w tym zakresie odgrywa handel elektroniczny.
Kryzys odsłonił strukturalne braki w gospodarce europejskiej, której dynamika rozwoju uległa spowolnieniu. Stąd w perspektywie dalszego rozwoju wypływa zagrożenie, że w porę nieprzezwyciężone spowolnienie nie pozwoli Europie na spłatę długów. Na bieżąco obserwujemy, że działania podejmowane ad hoc okazują się niewystarczające. Nie umniejszając ich wagi, nie można zapominać, że – w sytuacji w jakiej znalazła się Europa – należy działać dwutorowo. Zaistniała realna potrzeba stworzenia strategii mającej na celu wskazanie i stymulowanie potencjalnych źródeł wzrostu europejskiej gospodarki. Jednym słowem, osiąganie celów krótkoterminowych musi iść w parze z osiąganiem celów długoterminowych. Handel elektroniczny ma szansę stać się istotnym elementem przyczyniającym się do wzrostu gospodarczego bez względu na to, czy podejmowane będą w jego zakresie jakiekolwiek interwencje. Warto jednak zwrócić uwagę, że drzemie w nich ogromny potencjał, którego uwolnienie niekoniecznie musi być czaso- i kosztochłonne, może bowiem przynieść niewspółmierne efekty.
W poszukiwaniu nowej drogi Szukając odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób uzyskać trwałe ekonomiczne korzyści dla jednolitego rynku Unii Europejskiej, wymieniano wiele dziedzin, m.in.
silną i bardziej aktywną integrację europejską, kapitał ludzki, sektor usług. Są to obszary potencjalnego wzrostu, pojawiające się od lat w wielu strategiach. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno źródło wzrostu – to, które zostało najpóźniej zdefiniowane i pozna ne ze względu na swój relatywnie młody wiek. Źródło, które stosunkowo niedawno doceniono, czyli sektor ICT (Information and Communications Technology), a w szczególności rynek e-commerce. Komisja Europejska w 2010 roku przedstawiła Strategię Europa 2020, której celem jest przygotowanie unijnej gospodarki na zbliżające się wyzwania. W strategii tej nakreślono wizję wysokiego poziomu zatrudnienia, gospodarki niskoemisyjnej, wydajności i spójności społecznej, które mają zostać osiągnięte przez konkretne działania na szczeblu unijnym i krajowym. Jednym z projektów Strategii Europa 2020 jest Europejska Agenda Cyfrowa, której cel nadrzędny stanowi stworzenie mechanizmów pozwalających na stałe czerpanie korzyści z jednolitego rynku cyfrowego i maksymalne wykorzystanie ICT. Sektor ICT jest innowacyjny i dynamiczny, posiada także duże oddziaływanie na inne tradycyjne sektory gospodarki. ICT od powiada bezpośrednio za 5% europejskiego PKB, a jak wskazuje Komisja Europejska, w niebagatelny sposób przyczynia się do ogólnego wzrostu produktywności – 20% bezpośrednio, 30% z inwestycji. Inteligentne oraz umiejętne zastosowanie i wykorzystanie technolo-
101GOSPODARKA
gii informacyjnych pomóc może w sprostaniu wyzwaniom, przed którymi stoi obecnie Unia Europejska – od starzenia się społeczeństw, aż po zmiany klimatu.
E-commerce kołem ratunkowym? Internet zmienił rzeczywistość, kształtując nowe realia dla konsumentów, obywateli, biznesu i polityki. Na naszych oczach dokonała się rewolucja porównywalna z rewolucją przemysłową wieku XIX. 2 miliardy ludzi na całym świecie korzysta z Internetu, co oznacza że 1/3 populacji Ziemi surfuje codziennie w sieci. W Unii Europejskiej 2/3 wszystkich przedsiębiorstw jest obecnych w Internecie. To ogromny potencjał, który czeka na uwolnienie. Internet, a w szczególności handel elektroniczny, ma ogromy wpływ na kreowanie nowych miejsc pracy, przez co zbawiennie wpływa na gospodarkę. Jak podaje raport opracowany przez McKinsey Global Institute, w niektórych krajach Grupy G8 Internet generował aż 20% PKB i był odpowiedzialny za 25% nowo utworzonych miejsc pracy. Wspomniany raport podaje też, iż przedsiębiorstwa w pełni wykorzystujące narzędzia, które oferuje im Internet, tworzą dwa razy więcej miejsc pracy niż firmy, które nie wykorzystują sieci na dostatecznym poziomie. Internet przyczynia się do zwiększenia zasięgu funkcjonowania firmy, powiększa liczbę potencjalnych kontrahentów. Posługiwanie się innowacyjnymi rozwiązaniami oferowanymi przez szereg aplikacji on-line stwarza warunki do podniesienia konkurencyjności cenowej i jakościowej oferowanych usług, przekładając się na silniejszą pozycję rynkową przedsiębiorstwa. Europa obecnie nie wykorzystuje w pełni możliwości, które oferuje Internet. W gospodarce Unii Europejskiej Internet odpowiada zaledwie za niecałe 3% PKB. Co gorsza, tylko 3,4% detalicznych usług i produktów sprzedawanych jest w sieci. Zatem dlaczego, mając dostęp do tak dynamicznego źródła rozwoju, Europa z niego nie korzysta? Problem leży w głównej mierze w niezbyt sprawnie funkcjonującym jednolitym rynku cyfrowym. Konsekwencją tego jest niski poziom zaufania konsumen tów i poczucie niepewności u przedsiębiorców w odniesieniu do handlu transgranicznego na terenie Unii Europejskiej. A przecież istotę usług on-line stanowi ich transgraniczność. Zniesienie barier na jednolitym rynku cyfrowym Unii Europejskiej zaowocuje przyspie-
102
szeniem tempa integracji europejskiej oraz usprawnieniem rynku jednolitego. Rynek cyfrowy jest jeszcze daleki od wykorzystania całego swojego potencjału. Za ogromne utrudnienie uznaje się wielość krajowych systemów prawnych odnoszących się do funkcjonowania w Internecie, które są przyczyną niewielkiej interoperacyjności. W rzeczywistości przekłada się to na problemy z dokonywaniem płatności on-line, dochodzeniem swoich praw w przypadku wystąpienia problemów bądź obawy przed pojawieniem się nadużyć. Przedstawiona w 2010 roku Agenda Cyfrowa, będą ca częścią strategii Europa 2020, zapowiadała ogłoszenie na początku 2012 roku planu działań przyspieszających rozwój e-commerce w Unii. W 2012 roku Komisja Europejska przedstawiła komunikat: A coherent framework for building trust in the Digital Sin gle Market for e-commerce and on line services. W tym dokumencie Komisja skonkretyzowała listę celów na najbliższe lata w obszarze handlu elektronicznego. Jest on dowodem na ewolucję podejścia Komisji Europejskiej do zagadnienia e-handlu. Jeżeli podejmowane działania nie okażą się wystarczające i nie pozwolą na wykorzystanie całego potencjału drzemiącego w e-commerce, to przynajmniej pozwolą na wykonanie kilku ważnych kroków.
E-konsument w Unii Europejskiej Od pewnego czasu można obserwować, iż Komisja zaczyna zwracać coraz większą uwagę na pozycję i prawa konsumenta na jednolitym rynku. Również przedstawione w komunikacie działania charakteryzu ją się silnym zorientowaniem na konsumenta. Komisja planuje przede wszystkim wzbudzić większe zaufa nie konsumentów do jednolitego rynku. Aż 62% Europejczyków nie kupuje on-line w obawie przed oszustwem, a 44% nie jest pewne praw przysługujących im podczas transakcji transgranicznych (dane za: „Consumer Conditions Scoreboard”, marzec 2011). Proponowane przez Komisję działania pozwolą konsumentom europejskim poczuć się bezpiecznie przy dokonywaniu zakupów w sieci, szczególnie zakupów transgranicznych. W celu lepszej ochrony przed nadużyciami internetowymi Komisja już w 2012 zaproponuje całościową strategię o bezpieczeństwie internetowym w Europie, aby podnieść poziom zabezpieczeń przed atakami cybernetycznymi. Dodatkowym elementem mającym przyspieszyć i zwiększyć efektywność działań
w tym zakresie będzie stworzenie do 2013 roku europejskiego centrum ds. walki z cyberprzestępczością. W 2012 r. planuje się przyjęcie Europejskiej Agendy Konsumenckiej, odnoszącej się również do zagadnień cyfrowych. Za rozwiązaniami prawnymi i strukturalnymi będą szły również inwestycje miękkie – dla konsumentów oraz biznesu (przy wykorzystaniu Europejskich Centrów Konsumenckich i Enterprise Europe Network). Komisja podejmie również działania zmierzające do ulepszenia interoperacyjności, zwiększenia poziomu standaryzacji oraz bezpieczeństwa i ochrony danych przy dokonywaniu płatności – zarówno przez Internet, telefon komórkowy, jak i tradycyjnie poprzez karty płatnicze. Kolejne kroki, zapewniające lepszy dostęp do większej liczby różnorodnych usług, realizowane będą m.in. za pomocą planowanego przez Komisję rozszerzenia kompetencji Systemu IMI (System Wymiany Informacji na Rynku Wewnętrznym) i sieci CPC. Cele nadrzędne w tym przypadku to poprawne wdro-
żenie dyrektyw dotyczących e-commerce, ochrony praw konsumentów on-line oraz praw autorskich we wszystkich krajach członkowskich. Ponadto w 2012 roku Komisja przedstawi raport o wynikach konsultacji w obszarze dystrybucji dzieł audiowizualnych oraz rozpocznie kolejne konsultacje społeczne o międzynarodowych usługach kurierskich. Są to jedynie niektóre z działań podjętych przez Komisję w 2012 roku. 40% Europejczyków w 2010 roku (dane dla lat wcześniejszych: 37% – 2009 r., 26% – 2006 r.) dokonało zakupów przez Internet na rynku krajowym. Obserwowana tendencja w handlu elektronicznym daje nadzieje na przyszłość. Jedynym problemem pozostaje zachęcenie Europejczyków do dokonywania zakupów też w innych krajach członkowskich, dzięki czemu gospodarka europejska i jednolity rynek otrzymają bodziec do rozwoju. Internet zmienił rzeczywistość. Tę rzeczywistość musimy teraz umieć tak ukształtować, by służyła społeczeństwu i gospodarce w sposób najbardziej efektywny.
Aneta Godynia Doktorantka w Instytucie Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego i studentka II roku SUM na kierunku Gospodarka i Administracja Publiczna na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Od paru lat z tematyką europejską związana również zawodowo. Aktywnie działa w kilku krakowskich organizacjach pozarządowych.
103GOSPODARKA
K
Teatralny tort chilli
1 06
109
Słowa, których brakuje
Opowieść młynarza
Skrzypce diabła
113
116
K
ULTURA
Teatralny tort chilli P aweł Demirski – dramatopisarz i dramaturg, oraz Monika Strzępka – reżyserka, to najbardziej kontrowersyjny i bezkompromisowy sceniczny duet ostatnich lat. Od czasu, gdy opadły emocje związane z teatrem Krzysztofa Warlikowskiego i jego następców, nie mieliśmy w Polsce sztuki, która wywoływałaby tak zażarte dyskusje i liczne polemiki, zbierała miażdżące recenzje, a jednocześnie porywała widownię oraz zdobywała laury na niemal wszystkich ogólnopolskich festiwalach teatralnych.
Co jednocześnie zachwyca i oburza polskich widzów? Pierwsze po społecznej transformacji tak jawne zaangażowanie teatru w służbę polityce. Demirski i Strzępka nie ukrywają, że teatr jest dla nich narzędziem do dokonania społeczno-politycznej zmiany. Teatralny tandem jest jak wielowarstwowy tort polany lukrem, z dodatkiem chilli i pieprzu. Taki, po którym każdemu będzie się zbierać na wymioty.
„Ja się zapytam ludzi / czy oni chcą płacić za ten pasztet dla artystów” W ten bowiem sposób Demirski uśmiercił wszystkich bohaterów sztuki Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej – goście na stypie Andrzeja Wajdy, m.in. Kazimierz Kutz, Krystyna Janda i Leszek Balcerowicz, zatruwają się nieświeżym pasztetem. Demirski i Strzępka nie oszczędzają nikogo i niczego, nie bawią się w subtelności, niedomówienia czy estetyzację sztuki. Elita polskiej kultury ma mdłości i torsje, wypluwa jedzenie, dusi się wymiocinami. Likwidacja kulturalnych „mistrzów naszego pokolenia” jest dosłownym obrazem generacyjnego buntu, oskarżeniem „architektów zbiorowej wyobraźni”, którzy nie wykorzystali szansy, jaką była zmiana społecznego ustroju na mówienie o sprawach społecznie istotnych. Teraz ten zarzut „wyrzygują” im w twarz.
106
Teatr Demirskiego i Strzępki podszyty jest buntem, rewolucyjnym potencjałem z ducha powojennych antykapitalistycznych twórców, jak Bertold Brecht, Erwin Piscator, Dario Fo czy – na polskim gruncie – Leon Schiller. Spektakle duetu to obraz niezgody na panowanie elit, dominację mieszczańskiego wzorca sztuki, a nade wszystko na jednorodną wizję historii narzucaną przez oficjalny medialny i polityczny dyskurs, który eliminuje głos pominiętych i wykluczonych w wyniku społecznej transformacji. Demirski i Strzępka są rzecznikami takiego typu bohaterów. Portretują ludzi pokrzywdzonych przez historię, pozostających na marginesie społecznej klasyfikacji. Najwyraźniejszym tego przykładem jest sztuka Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty, będąca manifestem przeciwko neoliberalnym zmianom lat dziewięćdziesiątych. Parafrazując Wujaszka Wanię Czechowa, duet kreuje portret Polaka, który „nie załapał się” na sukces po politycznej rewolcie. Ciągłe wypominanie Wujaszkowi nieprzystosowania i niechęci do społecznej integracji odsłania wykluczenie postaci – niemożność odnalezienia się w postpolitycznym świecie, który reszta postaci chwali i w którego perfekcyjność tak bardzo chce wierzyć. Uosobieniem takiego społeczeństwa, będącego aspiracją dla bohaterów, jest profesor Sieriebriakow, na którego przyjazd wszyscy czekają. Rodzinne „guru” jednak nie pojawia się. Idealny reprezentant utopij-
nej wizji neoliberalnego społeczeństwa, do którego się z upodobaniem dąży – nie istnieje. Na scenie pozostają tylko pokrzywdzeni przez system i historię.
„To nie jest zabawa / ja tu mam jakieś dziesięć minut monologu” Rozbijanie dotychczasowych przyzwyczajeń widowni odbywa się także na poziomie formy. Rozrywkowa natura sztuk Demirskiego i Strzępki nie ma charakteru przyjemnej moralności, lecz jest wulgarna, dosadna, nieraz wręcz agresywna. Za pomocą dużej dawki szargającego „dobry smak” humoru duet chce rozbijać oczekiwania, podważać mity, wykoślawiać to, co dotychczas stanowiło niepodważalny topos. W Niech żyje wojna!!!, sztuce inspirowanej serialem Czterej pancerni i pies, Gustlik jest czarny, słucha jazzu, mówi po śląsku, a gra go kobieta. Budzi to histeryczny śmiech widowni. Świetnie jednak zostaje oddane wykluczenie i niedopasowanie postaci za pomocą spiętrzenia jej absurdalnych właściwości. W końcowej scenie przedstawienia Szarik zmusza wszystkich bohaterów za pomocą rewolweru do uczczenia minutą ciszy ofiar powstania. Za każdym razem jednak ktoś chrząka, ktoś zaczyna mówić, a próba zachowania powagi i oddania hołdu poległym ciągnie się w nieskończoność. Widz z początku się śmieje, po chwili jednak jest zniecierpliwiony i wytrącony z równowagi. Podobnie jak w najważniejszym przedstawieniu duetu – Sztuce dla dziecka, odbiorca zostaje wrzucony w świat, który stanowi jedno wielkie muzeum historii, a dominacja zbiorowej pamięci wyznacza jedyną słuszną linię historycznego myślenia. Artyści celowo ośmieszają dotychczasowe tabu – rozrywka ma zmuszać do refleksji oraz pełnić rolę szpilki przekłuwającej balon nadymanej mieszczańskiej moralności.
„Ależ ja rozdrapuję / rozdrapuję tę ranę dziadkowi” Po dwóch ostatnich przedstawieniach – Tęczowej trybunie i Położnicach szpitala św. Zofii – zbliżających się do sztuki o charakterze publicystycznym i interwencyjnym, duet w najnowszym spektaklu W imię Jakuba S. po raz kolejny koncentruje się na analizie mentalności Polaków i krytyce społeczno-narodowej. Twórcy rewidują polską tożsamość za pomocą postaci Jakuba Szeli. Ta figura jest niejednoznaczna – przedstawiana
negatywnie w historycznej narracji i spuściźnie, stanowi jednocześnie odpowiednik większości z naszych przodków. Demirski i Strzępka stawiają pytanie o nasze korzenie, dlaczego budzą one wstyd i co sprawia, że chcemy być bardziej „szlacheccy”. To, co dla wielu kontrowersyjne w spektaklach tandemu, to nie tylko forma – nieraz obsceniczna i obrazoburcza – lecz przełożenie historycznych zdarzeń na dzisiejszy wymiar społeczno-polityczny. Zrównanie rabacji galicyjskiej z aktualną polityką finansową brzmi demagogicznie. Trudno jednak nie dojrzeć analogii i nie dostrzec, co wynika z tak postawionej diagnozy. Według Demirskiego i Strzępki trzonem naszej narodowej tożsamości jest chłopstwo. Wypieranie tego dziedzictwa i wstyd za nie sprawia, że pielęgnujemy w sobie fałszywy obraz nas samych. W rzeczywistości zaś nadal wtłaczamy się w ramy pańszczyźnianej zależności, którą w kapitalistycznych realiach stanowi kredyt. Temat niewygodnych źródeł naszej tożsamości Demirski i Strzępka wbijają widzowi w plecy niczym widły.
„Teatr to nie jest miejsce / żeby w nim śmieci wyciągać” Nachalne „pranie brudów” polskiej rzeczywistości polityczno-społecznej to sprzeciw wobec sztuki poetyckiej skupiającej się przede wszystkim na tym, by za pośrednictwem dramatycznej fabuły opowiedzieć o uniwersalnej kondycji człowieka. „Uniwersalny” oznacza bowiem ahistoryczny, wyzuty z aktualnego kontekstu. Teatr zaś, wedle twórców, powinien być medium służącym do tego, by mówić nie o ponadczasowych sprawach czy ideach, lecz o problemach aktualnych. Demirski i Strzępka silnie utożsamiają się ze środowiskiem „Krytyki Politycznej”, w której czytamy: Szczególną rolę dla lewicy odgrywa sztuka zaangażowana, gdzie dochodzi do połączenia wartości artystycznej z podejmowaniem problematyki społecznej. Tak jednoznacznie sformułowana teatralna misja nie jest novum na polskiej scenie, wręcz przeciwnie – posiada długą teatralną tradycję. Już wędrowni jokulatorzy czy sowizdrzałowie przedrzeźniali „klasę panującą” – wówczas królów, czy w dosadny sposób krytykowali wojnę, decyzje władzy i stan państwa. Tym bardziej dziwi ogrom emocji, które towarzyszą każdej kolejnej premierze duetu. Fakt, że za każdym razem publicyści podnoszą larum, że słychać głosy zarówno zachwyconych i obu-
107KULTURA
rzonych widzów, a także że dyskutuje się o spektaklach nie tylko w kategoriach artystycznych, niemało mówi o naszej rzeczywistości. Można twierdzić, że artyści próbują wyważać nieraz otwarte już drzwi – i będzie w tym nieco prawdy. Jednak zamieszanie, jakie wywołali artyści swoją sztuką zaangażowaną (czy może bardziej angażującą) oznacza, że w Polsce nadal istnieją tematy, o których należy dyskutować. Poza dekonstrukcją kolejnych mitów i kulturowych toposów, co odbywa się u Demirskiego i Strzępki na poziomie fabularnym, podważają oni kategorię teatru jako sztuki wyższej i upatrują dla niej nowej misji. To nie tylko odrzucenie teatru będącego reprezentacją kultury elitarnej – podważanie tejże ma już mocno ugruntowaną tradycję. Nowością jest tak bezpośrednie mówienie o możliwościach rozwoju przedstawienia w realną zmianę polityczną. Ich sztuka poszerza strategię postrzegania kulturowych znaczeń,
i może mieć polityczne skutki. Próbę tak rozumianego wyjścia „poza teatr” przedstawili w Tęczowej Trybunie 2012, kreując fikcyjną organizację zjednoczoną w obywatelskiej sprawie i licząc, że poprzez zainteresowanie mediów i wywołane zamieszanie sztuka przeistoczy się w rzeczywiste, przynoszące społeczne skutki działanie. Można by więc powiedzieć, że taki rodzaj teatru jest prefiguracją politycznych przemian. Nie jest to sztuka polityczna, ale polityka sztuki. Mam wrażenie, że to jeden z aspektów, który sprawił, że spektakle Demirskiego i Strzępki budzą tyleż entuzjazmu, co pogardy. Co najważniejsze, artyści pokazują, że istnieją problemy, które nadal są w stanie wywoływać ferment i rozpalać do czerwoności różne warstwy społeczeństwa. Ponadto Demirski i Strzępka dają do zrozumienia, że społeczne zagadnienia można diagnozować za pomocą środków artystycznych, a teatr nadal ma wiele do powiedzenia.
Magdalena Urbańska Studentka V roku teatrologii. Interesuje się współczesnym teatrem i filmem.
108
Słowa, których brakuje Jeszcze nigdy nie spotkałam tekstu, który należałoby zaklasyfikować do realizmu magicznego, a który byłby jednocześnie tak bardzo odrealniony i całkowicie pozbawiony magii. Ale za to jest w nim bardzo poruszająca prostota dojrzewania nastolatków – i są zupełnie niemagiczne cuda. A zaczyna się słowami: ’a iurnata è‚ nu muorzo, dzień to ukąszenie. Kto oczekuje porwania, zapartego tchu, błędnego wzroku po przewróceniu ostatniej strony – musi szukać innych książek, które spełnią tę potrzebę. nie jest nią bowiem Montedidio – to tylko uroczo kameralna książka o rzeczach, których nigdy nie widzieliśmy w świetle świecy, o tym, że upływ krwi można uzupełnić czerwonym winem i o tym, jakie to ważne, by leżeć obok siebie. Autor sprawia, że historię o szewcu, któremu w garbie rosną skrzydła (a kiedy już urosną, szewc odlatuje do Jerozolimy prosto z Monte di Dio, Góry Pana – najbiedniejszej dzielnicy Neapolu), można nazwać prostą w każdym znaczeniu tego słowa. Poniekąd jest to opowieść o uczeniu się – pracy z drewnem, rzucaniu bumerangiem, miłości i cielesności. To nie jest historia, to nie jest nawet impresja. To coś pomiędzy opowieścią a czystym nastrojem – rodzaj literatury, którego jeszcze nie nazwano dość adekwatnie („realizm magiczny” nie jest tu niczym więcej jak koniecznością), a już na pewno nie na gruncie polskim, gdzie łatwiej od pstryknięcia palcami przychodzi nam znalezienie kolejnego określenia dla literatury mówiącej o tym, co zdarzyło się naprawdę albo przysporzyło komuś cierpienia albo nawet – co zdarzyć by się mogło – i bohater cierpi profilaktycznie. Gdzie po-
trafimy niestosownie wiele miejsca zmarnować, poświęcając je krytykowaniu lokalnych tendencji literackich tak, jak ja to teraz czynię. Nie dość, że nie sposób zwięźle jej zaklasyfikować – najbezpieczniej pozostać przy „między opowieścią a nastrojem”, co jest niezwykle kalekie i niewystarczające jak większość bezpiecznych rozwiązań – to i w przypadku tego nastroju język polski zawodzi. Brak w nim odpowiednika dla duńskiego hygge, którego konotacje rozumieją w lot chyba tylko Duńczycy (najbliżej są polskie „przytulność” naraz z „harmonią”, jednak wynikające z przeżyć duchowych – może nie jest aż tak dziwne, że nie ma tego pojęcia w naszej mowie). To jest właśnie to słowo, którego brak, bo w Montedidio wszystko jest jakby leciutko zamazane, lecz nie jest nieostre; senne, ale nie ospałe; czułe, ale nie tkliwe. Trzynastoletnia Maria za milczącym przyzwoleniem swoich rodziców jest molestowana przez właściciela kamienicy – nie dość, że nie ma w tym żadnego wyrzutu ani pytania do losu, ta lekkość, z jaką o tym napomyka, nie pojawia się, by czytelnika podwójnie zszokować (raz – to się dzieje; dwa – ktoś to akceptuje; klasyczny jungowski konflikt między światem spodziewanym a zastanym). Nie ma tu czeskiej litosti (tego przejmującego, nagłego smutku wywołanego cierpieniem duszy), ani hiszpańskiego pena ajena (które poczulibyśmy natychmiast, gdybyśmy wiedzieli, że jest cierpieniem wywołanym przez oglądanie cudzej krzywdy). Z każdą stroną nabieramy przekonania, że dysonans poznawczy, serwowany nam przez autora, nie jest jego zamierzeniem – chociaż literalnie
109KULTURA
110
jest to historia o trzynastoletnim chłopcu dorastającym w biednej dzielnicy Neapolu, który skończył pięć klas szkoły, mimo że standardem są trzy – a to tylko dzięki temu, że dużo chorował – i który pracuje ciężko w warsztacie stolarskim. Bohaterowie rozwijają się seksualnie i nie ma w tym ani wulgarności, ani nieśmiałości. Trudno uniknąć uproszczenia, że w Montedidio rzeczy po prostu się dzieją. Fakty następują po sobie, przy odrobinie wysiłku odnajdzie się w książce Erri De Luki coś na kształt fabuły, która prowadzi do finału – nie sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że nie to zaprzątało głowę autora podczas pisania, że słowa są tylko pretekstem, by zaszczepić w wyobraźni czytelnika wspomnienie o tym, co nigdy nie miało miejsca. Bohater porusza się jednocześnie w rzeczywistości włoskiej i neapolitańskiej, mocno odczuwając tę dychotomię. Mając jedno oko niedowidzące (powolne i niczego nie wyostrza), drugie, zdrowe, nazywa neapolitańskim – bo patrzy na wprost, jest zwinne, w lot wszystko pojmuje. O języku włoskim mówi ten cichy język, który grzecznie drzemie sobie w książkach. Gdy zaś pojawia się dialekt neapolitański: Pièttene, pettenésse, pièttene larghe e strette, ne’ perucchiù, accattáteve‚ o pèttene. W dialekcie neapolitańskim, który nadaje się do aroganckich odzywek, brzmi to dobrze, ale po włosku już nie, taki grzebieniarz nie sprzedałby nawet szpilki do włosów, gdyby krążył po Włoszech krzycząc: Grzebienie małe i duże, wąskie i szerokie, jazda, skąpi wszarze, kupujcie grzebienie. U Erriego De Luki rozdarcie włosko-neapolitańskie wybrzmiewa w języku, ale sięga znacznie głębiej, tak głęboko, jak chcieliby Wittgenstein, Sapir i Whorf. Włosi i Neapolitańczycy żyją w różnych światach i dlatego ich języki nadają się do wyrażania całkiem innych zdań, zdaje się mówić De Luca. Ów dysonans przewija się przez całą książkę – trudno zdecydować, czy tak bezpretensjonalna, niestawiająca głębokich pytań o sens życia (co jest w literaturze dość częste), ani nawet na nie nieodpowiadająca (co z kolei jest plagą) książka może w ten sposób nawiązywać do problemu tożsamości narodowej. Być może jest to naprawdę problem lingwistyczny, pustka bra-
kujących słów i nieprzetłumaczalności myśli. Kobiety z całego świata miewają na końcu języka japońskie age-otori. Nie sposób uwierzyć, że tylko Francuzi odczuwają l’esprit de l’escalier. Nie sposób uwierzyć, że w języku polskim nie ma odpowiednika Schadenfreude. Potrafię jednak uwierzyć, że właśnie w Neapolu albo tam, gdzie ulice są wąskie i strome, słońce senne (noce przez cały rok są nocami nieodparcie czerwcowymi), a wiatr słony od morza, taka literatura ma osobne półki w bibliotece. Swoje osobne słowa, które wystarczy wpisać w Google, kliknąć „szukaj wyników tylko w dialekcie neapolitańskim” i można przebierać w tytułach. Tak właśnie musi być. A przecież to są słowa, których doświadczamy wszyscy – nie trzeba być Francuzem, by w kilka minut po przegraniu słownej potyczki uświadomić sobie, że z tyłu głowy czaiła nam się najbłyskotliwsza z ripost, a cała wymiana zdań w pamięci brzmi jakże korzystniej dla nas – w końcu wciąż przybywają nam nowe argumenty, podczas gdy nasz oponent kurczy się oratorsko w postępie geometrycznym. Cóż z tego jednak, skoro rzeczywistość jest nieubłagana, a triumfalny powrót z błyskotliwą ripostą (która nijak nie zamaże naszego urażonego milczenia albo gorzej jeszcze – chybionego responsu) tylko bardziej nas upokorzy. Duch schodów potrafi być naprawdę przykry. Eksponat numer dwa, rodem z Japonii – a nie uwierzę, że Kraj Kwitnącej Wiśni ma monopol na kobiety atrakcyjne i zachęcające do bliższego kontaktu, gdy patrzy się na nie od tyłu i zachęcające do odwrotu taktycznego, kiedy podziwia się je en face. Kobiety ze świetnym charakterem i niezłymi włosami są dobrem ponadnarodowym, a jednak nie udało mi się nigdzie znaleźć odpowiednika japońskiego bakku-shan, oznaczającego taką właśnie niewiastę. Cóż, przynajmniej nie w języku literackim. W rozrywkowej części Internetu co jakiś czas powracają dwa twierdzenia: primo, wszystko brzmi lepiej po angielsku. Secundo: po niemiecku wszystko brzmi jak rozkaz rozstrzelania. Dorzuciłabym do tego zestawu trzecie: quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
111KULTURA
Słowniczek: age-otori – język japoński przychodzi z pomocą wszystkim tym, którzy wyglądają gorzej po ścięciu włosów niż przed wizytą u fryzjera.
jemnością. Angielskim slangowym odpowiednikiem jest wyraz butterface (wbrew pozorom niemający nic wspólnego z masłem, a będący skrótem od but her face).
der Schadenfreude – niemieckie słowo, które rozgościło się w innych językach w oryginalnym brzmieniu właśnie przez wzgląd na swoją nieprzetłumaczalność. Oznacza radość czerpaną z cudzej krzywdy i straty.
l’esprit de l’escalier – francuskie określenie momentu, w którym już po zakończeniu konwersacji przychodzi nam do głowy coś ważnego lub błyskotliwego, co powinniśmy powiedzieć wcześniej.
hygge – słowo pochodzące z języka duńskiego, semantycznie związane z gładkością, ciepłem i przytulnością, często używane w kontekście długich letnich wieczorów i świątecznej atmosfery.
litost – Czesi określają tak stan, w którym cierpimy z powodu przejmującego smutku i żalu nad sobą – zdumiewające, że takie słowo pochodzi właśnie z Czech.
bakku-shan – Japończycy określają tak kobietę, która wydaje się atrakcyjna, kiedy widzi się ją od tyłu, jednak spotkanie z nią twarzą w twarz nie jest już taką przy-
pena ajena – uczucie, które towarzyszy nam, gdy widzimy czyjeś cierpienie i poniżenie, ale nie robimy nic, by mu pomóc. Gdy wyrzuty sumienia nie są tak dokuczliwe, Hiszpanie używają zdrobnienia – penita ajena.
Anna Winiarska Studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wiceprezes Koła Naukowego Studentów Dziennikarstwa UJ. Zajmuje się literaturą współczesną.
112KULTURA
Opowieść młynarza Alternatywny tytuł niniejszej recenzji, w razie gdyby moje wrażenia lekturowe okazały się jednak negatywne, miał brzmieć: Walka z wiatrakami, albo jakoś ambitniej. Jest bowiem wiatrak, lub, inaczej mówiąc, młyn, główną przestrzenią narracyjną wydanego właśnie w Polsce Krabata Otfrieda Preusslera, zaś walka z czarnoksiężnikiem bądź, prawdę mówiąc, młynarzem – jej głównym, choć nie najistotniejszym wątkiem. Nie jest to, niestety, książka całkowicie nowa: standardowe, półwieczne opóźnienie, dystansujące Polskę od dobrych kilkuset lat wobec większości przejawów kultury wysokiej na świecie, i tym razem nie pozwoliło nam zawczasu zapoznać się z powieścią Preusslera w ojczystym narzeczu. Pierwszy przekład na język polski opublikował wprawdzie, ponad dwadzieścia lat po wydaniu niemieckim z roku 1971, Siedmioróg, jednak wiedziony zapewne dotychczasowym dorobkiem Otfrieda Preusslera (lub, to gorszy wariant, własnym dossier), zaklasyfikował powieść jako dziecięcą i tym samym dramatycznie zawęził grono potencjalnych czytelników. Pomyłkę tę szczęśliwie nadrobiło pod koniec ubiegłego roku Wydawnictwo Bona, publikując Krabata w godnej i zasługującej na osobne omówienie szacie graficznej, a nie rezygnując przy tym z tchnącego słowiańskim duchem pierwotnego tłumaczenia i czyniąc tym samym z siedmiorożnej bajeczki książkę przykuwającą oko bardziej wyrobionych literacko odbiorców. Ów bardziej wprawny czytelnik z pewnością już dostrzegł, że w powyższym przydługim wstępie z uporem godnym lepszej sprawy asekuruję się słowem „książka”, miast posłużyć się jakimś apodyktycznym
terminem literaturoznawczym. Spieszę z wyjaśnieniami. Przynależność gatunkową Krabata Otfrieda Preusslera wyznaczać może tylko jeden, występujący w dodatku jedynie w literaturoznawstwie niemieckim, termin, a mianowicie Erziehungsmärchen: baśń o wewnętrznej przemianie i dojrzewaniu pod auspicjami Mistrza. Choć słowo to należy do rodzaju tych, których wymówienie przysparza cierpień, nie sposób znaleźć ekwiwalentu lepiej ujmującego Krabata – opowieść o wybrańcu, który zamiast nadludzkich mocy i faworów fabularnych dostaje cięgi i ciężką szkołę życia. Próżno tu więc szukać uśmiechniętych, metroseksualnych czarodziei, rezygnujących z kostura na rzecz damskiej różdżki i zamieniających utensylia alchemiczne na pyrkoczący beztrosko kociołek – tu, w Łużycach, licho nie tylko nie śpi, ale kołacze jeszcze u drzwi młyna po prebendę. Przyrównywać przeto – co recenzentom Krabata się zdarza – Erziehungsmärchen Ottfrieda Preusslera do współczesnej young adult fantasy to zupełnie tak, jakby z przekonaniem dowodzić, że Heinrich von Ofterdingen Novalisa powinien być lekturą obowiązkową w pierwszej klasie gimnazjum o profilu sportowym. Klęska tracącego dziecięce złudzenia Krabata jest druzgocąca i nie przystaje w żadnym wypadku do korpusu doświadczeń lekturowych czytelników młodzieżowych powieści fantastycznych, nawet tych o wyższych aspiracjach literackich. Krabat rozpoczyna się niewątpliwie konwencjonalnie. Czternastoletni chłopak, wiodący zwyczajny, nieciekawy żywot, słyszy raz po raz we śnie zew, wywołujący go jego własnym imieniem z zacisza domowego
113KULTURA
przypiecka. Nie może być, dziwuje się Krabat, i nie chce usłuchać zrazu, lecz w końcu – jakżeby inaczej – ulega i bieży za głosem ku cieszącemu się złą sławą młynowi na Koźlim Brodzie. W międzyczasie sielski nastrój gdzieś pryska, a ciszę przerywa funebryczny krzyk kruków, czerniących się między kolejnymi zdaniami za sprawą wysmakowanych sztychów Katarzyny Bajerowicz. Później jest już tylko gorzej: Krabat nie podejrzewa, że młynarz przyjmuje go na termin bynajmniej nie dlatego, że sprawiedliwość społeczna dopomina się o prawo dla każdego czeladnika do rzetelnej nauki fachu bez względu na płeć, kolor skóry i przynależność rasową, lecz z tej wyłącznie przyczyny – i tu z uśmiechem dostrzeżemy walory dydaktyczne fabuły – że wiąże się z tym jakaś wyższa korzyść. Więcej nawet, wkrótce okazuje się, że nie jest nasz Krabat jedynym wybrańcem, albowiem młyn mleć może ziarno wówczas, gdy terminuje w nim ni mniej, ni więcej, a dwunastu czeladników. Znamienne? Takich niuansów odnaleźć można w Krabacie wystarczająco dużo, by nie chcieć ze-
114
psuć przyjemności ich samodzielnego odkrywania. To nie jedyna zaleta stylu Otfrieda Preusslera. W lekturze urzeka niecodzienna dziś dbałość o pełen detali opis, niestroniący, gdy trzeba, od eufemizmów i niedomówień, a także sam sposób, w jaki Preussler prowadzi inicjację czarnomagiczną Krabata. Przez cały czas przebiega ona w ostrym kontraście tonalnym względem bogobojnego życia dziewcząt z okolicznej wioski, z którymi jedyny kontakt zapewnia de facto symboliczny rytuał, odbywający się na obszarze transgresji sfery życia i śmierci, czyli na miejscu dawnej kaźni, ulokowanym nieprzypadkowo pomiędzy młynem (sfera śmierci) a wioską (sfera życia). Trzeba bowiem przyznać, iż nie ma w Krabacie miejsca na interpretacyjne dowolności: młynarz-czarnoksiężnik jest zły, nie wprawdzie z powodów natury religijnej, lecz dlatego, że sprzeniewierza się prawom starszym niż praktykowana przezeń sztuka. Przegrywa więc, ale znów jedynie symbolicznie. Wpierw w groteskowym pojedynku magicznym z Kapelusznikiem, przedziwną inkarnacją dobrego du-
cha młynarstwa łużyckiego, a później i z czeladnikami, zniweczony przez swą własną sztukę z niemałą pomocą tych i innych praw natury, którym Krabat i jego wybranka z wioski silnie od pewnego momentu zaczynają sprzyjać. Krabat realizuje więc ideał Erziehungsmärchen w sposób niezwykle przewrotny: mistrz wpływa na ucznia jedynie jako wzorzec negatywny, przez co rzeczywisty wpływ zaczyna wywierać raczej środowisko – co powiodłoby nas wprost ku Entwicklungsmärchen, jednak wobec presji wywieranej przez bezwzględną formułę recenzji raczej nie powiedzie. Nie znajduję powodów by skrytykować Krabata. Czuję się z tym niepewnie i nieporadnie, tym bardziej,
że teoretycznie mógłbym poczynić Preusslerowi zarzut pewnej ideologicznej prostolinijności, czy też, ujmując rzecz mniej ezopowo, tendencyjności – jednak tak się nieszczęśliwie złożyło, że najnowsza literatura z tendencyjności czyni przymiot, toteż podobny zarzut byłby w tym wypadku zdecydowanie chybiony. A jeśliby nawet okazało się, koniec końców, że słowa krytyki nie tylko po lekturze się znajdą, ale i stworzą bardziej złożone zdanie, pozostaje mi tu tylko w ramach szybkiej refutacji obwieścić, że co najwyżej może być Krabat złą adaptacją, bo historycznie jest opowieścią z wieku XVII i terenu Łużyc, o swoistych dla tego miejsca i tego czasu małych pretensjach ideologicznych.
Krzysztof M. Maj Student filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zajmuje się literaturą utopijną, futurologią i fantastyką oraz twórczością satyryczną.
115KULTURA
Plotki z minionej epoki
Skrzypce diabła
H istoria muzyki zapamiętała go jako wirtuoza wszechczasów. Stworzył kanon techniki obowiązujący do dziś. Łamał naturalną granicę wyznaczoną przez budowę skrzypiec. Rozszerzył ich skalę, a dzięki specjalnej technice uzyskał efekt gry na dwóch instrumentach. „Niewykonalne” 24 Kaprysy op. 1 to najsłynniejszy zbiór utworów Niccolo Paganiniego – szarlatana przełomu XVIII i XIX wieku.
Wielka sława i pieniądze od zawsze budzą zazdrość i zawiść ludzką. Nie inaczej było w czasach Paganiniego. Niedowierzanie, jakie wzbudzały jego osiągnięcia, pociągnęło za sobą mnóstwo plotek. Przypisywano mu niegodziwe czyny i nieczyste moce, które rzekomo doprowadziły go do mistrzostwa. Jedni uważali, że zaprzedał duszę diabłu, inni zaś, że był jego synem. Dowodem miały być świadectwa ludzi, którzy podczas koncertu dostrzegli, jak sam szatan prowadził smyczek Paganiniego. Ponoć gdyby ściągnąć jego surdut i spodnie, to przekonalibyśmy się, że nie jest on człowiekiem. Zdejmując buty ujrzelibyśmy kopyta, a usuwając włosy na głowie bez wątpienia znaleźlibyśmy rogi – swoją drogą ciekawe, jak ukrywał ogon. Sam instrument artysty miał być opętany przez złe duchy. Paganini nie zgodził się na zanurzenie skrzypiec w wodzie święconej, chociaż miał być to gest dowodzący ich czystości. Jego żona Antonina, była przekonana, że grał na szatańskich strunach. Łatwowierni, szukający sensacji ludzie wierzyli w te brednie. Pewnego razu, gdy Paganini zatrzymał się w hotelu, służba odmówiła sprzątania pokoju bezbożnika. Plotki nie kończyły się na oskarżeniach o szarlatanerię. Rozpowiadano na przykład o „nadludzkich” umiejętnościach Paganiniego – rzekomo podczas po-
116
bytu w więzieniu w latach 1801–1805, gdzie miał trafić za zamordowanie niewiernej kochanki, mistrzowsko opanował grę na jednej strunie. W niewoli otrzymał ponoć skrzypce z jedną tylko struną, a że nie potrafił żyć bez muzyki, nauczył się na nich grać. Gdy przyjechał do Wiednia, pogłoska o jego rzekomym skazaniu widniała nawet na afiszach zapowiadających jego występy: Skazany na śmierć i zwolniony z więzienia wielki skrzypek włoski, Niccolo Paganini, wkrótce przyjedzie do Wiednia i wystąpi z koncertami. Z ust do ust przekazywano sobie kolejne sensacyjne wiadomości – Paganini miał rzekomo rabować podróżnych, otruć własną żonę, zasztyletować swego rywala, a nawet zjeść serce kochanki! Mówiono, że jest bandytą skrywającym się za maską skrzypka. Z czasem Paganini zyskiwał coraz większą sławę, a ilość pogłosek zwiększała się. Przyczyniał się do tego sam wirtuoz. Jego ekscentryczny styl bycia, ciągotki do hazardu i alkoholu oraz liczne kontakty z kobietami były inspiracją dla kolejnych wymysłów. Mówiło się o tym, że pewnej nocy przegrał w karty nie tylko pieniądze, ale również drogocenne skrzypce. Sam przyznał jedynie: Muszę to szczerze powiedzieć, że niejeden raz wpadłem w ręce takich ludzi, którzy lepiej i szczęśliwiej grali niż ja, ale oczywiście nie na skrzypcach
ani na gitarze. Zaś kobiety? Niektóre romanse kończyły się w salach sądowych. Po takich rozprawach bogobojni mieszczanie nie szczędzili artyście słów potępienia. Oczywiście były to kolejne powody, by łączyć jego niesamowitą grę z „godnymi piekła” właściwościami duszy i charakteru. Paganiniego uznawano za muzyka doskonałego. Sądzono jednak, że żaden skrzypek nie pójdzie w jego ślady, by nie być za szarlatana poczytanym. „Więzienie”, „zbrodnia”, „kochanka”, „szarlatan” – to słowa, które ciągle towarzyszyły podróżom Paganiniego. Krążące opowieści nie przeszkodziły jednak ar-
tyście w tournée i występach, wręcz przeciwnie – dzięki nim właśnie sale były zapełniane po brzegi. Większość słuchaczy wybierała się na koncerty z chęci usłyszenia na własne uszy tej „szatańskiej gry”, tylko znawcy cenili go jako artystę. Talent był dla Paganiniego narzędziem, a afery – sławą i pieniądzem. Był jednym z pierwszych, którzy poznali życie gwiazd zarówno od tej przyjemnej, jak i niewygodnej strony. Sposób na medialny rozgłos niewiele się zmienił od XIX wieku. Z tą różnicą, że Paganini był artystą, a nie celebrytą znanym z tego, że jest znany.
Karolina Siemiączko Studentka III roku muzykologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się historią muzyki ze szczególnym uwzględnieniem jej aktualnego rozwoju. Aktywnie uczestniczy w życiu muzycznym Krakowa.
117KULTURA
D Wstęp
Nie ma jedności bez solidarności – rozmowa z Różą Thun
„Przekuliśmy miecze na pługi” – rozmowa z Krzysztofem Szczerskim
121
124
120
D
EBATA
Wspólnota ponadnarodowa czy wspólnota wielu narodów? Pytanie o kształt Unii Europejskiej wciąż pozostaje bez ostatecznej odpowiedzi. W dobie kolejnego kryzysu powraca ono jak bumerang, wznawiając dyskusję dotyczącą takich wartości jak solidarność czy współodpowiedzialność w wydaniu europejskim. Redakcja „Spectrum” w publikowanym poniżej dwugłosie konfrontuje poglądy zwolenników obu wizji rozwoju integracji europejskiej. Europosłanka Róża Thun dostrzega w budowaniu wspólnoty ponadnarodowej jedyną szansę na wzmocnienie pozycji UE, podczas gdy poseł Krzysztof Szczerski wskazuje na zalety policentryczności. Obu polityków pytamy również o rolę Polski w wyznaczaniu kierunków rozwoju UE oraz konsekwencje rosnącej pozycji Francji i Niemiec. Czy grozi nam tzw. „Unia dwóch prędkości”?
Patrycja Krężelewska Studentka prawa i administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Redaktor naczelna „Spectrum”.
Róża Thun – córka prof. Jacka Woźniakowskiego, była szefowa Polskiej Fundacji im. Schumana, była dyrektor Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. Od 2009 europosłanka z listy PO, w 2011 nagrodzona tytułem „Europoseł Roku”.
Nie ma jedności bez solidarności z Różą Thun rozmawia Adrian Gaj
AG AG
To może zacznę jak pewien popularny dziennikarz: Co z tą Unią? Już od czasów Schumana mówiło się, że Europa podąża „od kryzysu do kryzysu” i po każdym takim załamaniu wychodzi silniejsza. Myślę, że obecne kłopoty: międzynarodowy kryzys finansowy, zachwianie strefy euro oraz podważenie zaufania do niektórych krajów członkowskich UE sprawią, że – paradoksalnie – Europa wyjdzie z tego mocniejsza i jeszcze bardziej zintegrowana.
AG AG
Jednak w tej chwili nie widać żadnego światełka w tunelu. Jeden po drugim są organizowane „szczyty ostatniej szansy”, z których nie wynika zbyt wiele. Kolejne kraje strefy euro chwieją się finansowo w posadach, inicjatywę wyraźnie przejmują Niemcy i Francuzi, dążąc do stworzenia czegoś na wzór unii w Unii. Na szczycie, który w momencie naszej rozmowy się zakończył, Polska walczyła z Francją o to, aby nie wykluczano nas z kręgów decyzyjnych dotyczących wspólnej waluty. Te szczyty wcale nie są bezowocne. Owszem, proponowane są różne rozwiązania, o których można dyskutować. Ale po to mamy we wszystkich unijnych organach swoich przedstawicieli, by to oni zabiegali o nasze sprawy, a w naszym polskim interesie jest, aby tak zwana „unia dwóch prędkości” nigdy nie powstała. Przede wszystkim, byłoby to niezgodne z intencjami ojców założycieli wspólnej Europy i wypaczałoby sens wspólnej integracji kontynentu. Musimy uświadomić sobie zasadniczą rzecz: o kształcie Unii decydujemy w równym stopniu my – Polacy, jak Francuzi czy Niemcy. W sytuacjach kryzysowych musimy grać drużynowo, bo tylko w ten sposób możemy wygrywać. Jesteśmy piątym, pod względem wielkości, członkiem Unii, więc nasz głos jest zawsze uważnie słuchany, co pokazuje właśnie ten szczyt.
AG AG
Słuchany, ale czy zawsze uwzględniany? Przecież nie mamy gospodarki jak Niemcy… Niemcy w historii swojej integracji także mieli różne momenty, szczególnie w okresie dołączenia NRD do RFN. Tak, nasz głos jest uważnie słuchany i często uwzględniany, najprostszym przykładem niech będzie program Partnerstwa Wschodniego. To świetny przykład, bo pokazuje, że w Unii liczy się współpraca – gdyby na początek nie było silnego wsparcia Szwecji i innych krajów nadbałtyckich, inicjatywa Partnerstwa Wschodniego nie zainteresowałaby reszty krajów UE.
121DEBATA
AG AG
Tylko że dzisiaj UE ma znacznie poważniejsze priorytety niż współpraca ze Wschodem. Dziś gra toczy się o przyszłość i kształt Wspólnoty w najbliższych latach. Nie zgadzam się z tezą, że współpraca ze Wschodem to teraz nie jest priorytet Unii. Jeśli chodzi o relacje z Ukrainą albo kwestię Białorusi, są to nadal kluczowe sprawy i dzięki polskiej dyplomacji inne kraje UE nie zapominają o tym. Co do przyszłości wspólnoty – Chorwaci zadecydowali, że mimo kryzysu i kłopotów w strefie euro chcą do nas dołączyć. Jest to niewątpliwie dobry prognostyk! Poza tym w UE cały czas trwa dyskusja nad zmianami instytucjonalnymi, np. ciągnie się debata o nowej formie wyborów do Parlamentu Europejskiego. Przemówienie ministra Sikorskiego w Berlinie dało dużo celnych i ciekawych propozycji na temat przyszłego kształtu UE.
AG AG
Ale czy nie prowadzą one, w prostej linii, do utworzenia ponadnarodowego rządu i parlamentu? W tym kierunku zmierza integracja europejska. Przykładem jest Traktat lizboński, który wzmocnił instytucje ponadnarodowe, chociażby PE, a także wprowadził stanowisko stałego przewodniczącego Rady Europejskiej. Jeśli mówimy o wzmocnieniu roli Parlamentu i Komisji, to przychodzi mi się na myśl parafraza znanego hasła, którą moglibyśmy zadedykować wszystkim tym, którzy dziś przepowiadają, że Unia nie ma przyszłości: Integracja, głupcze!
AG AG
Integracja skutkująca federacją? To słowo jest w Polsce niezwykle silnie naznaczone i zazwyczaj kojarzone z utratą niepodległości, a już teraz ok. 80% polskiego prawodawstwa stanowi prawo unijne. Widziałam prognozy, które pokazują, że za mniej więcej 20 lat UE będzie wytwarzać 11% globalnego PKB. Obecnie to 30,4%. UE, aby podjąć „globalną rękawicę”, musi się bardziej integrować i usuwać wewnętrzne bariery. Wcześniej czy później zrozumiemy, że jedyną drogą, którą warto podążać, jest ponadnarodowa wspólnota. Pytanie tylko, czy politycy staną na wysokości tego zadania, czy będzie można powiedzieć „mądry Europejczyk po szkodzie”. Odważne słowa ministra Rostowskiego w PE o przyszłości Unii Europejskiej winniśmy traktować bardzo serio.
AG AG
Mówi Pani o barierach w UE, ale przecież spora ich część została już usunięta. Mamy wspólny rynek, mamy wspólną walutę, jesteśmy w strefie Schengen, w ramach solidarności europejskiej jesteśmy największym beneficjentem środków unijnych… Wspólny rynek istnieje, ale nadal ma wiele barier, które musimy likwidować i które – mam nadzieję – w niedługim czasie zostaną zniesione. Bo przecież nie może być tak, że przejeżdżając przez granicę płacimy większe kwoty za połączenia telefoniczne w ramach roamingu. Już nie mówię o przesyle danych za pomocą smartfonów. Oczywiście takich barier i przeszkód mogłabym wymienić dziesiątki. Najważniejsze jest jednak to, że w kwestii stworzenia prawdziwie wspólnego rynku, głos Polski jest silny i dostrzegalny, co udowodniliśmy w ramach Polskiej Prezydencji, organizując tu, w Krakowie, Forum Jednolitego Rynku zakończone podpisaniem Deklaracji Krakowskiej.
AG AG
Czy w ramach wspólnego rynku mamy ponosić także koszty nieodpowiedzialności politycznej greckich, portugalskich czy włoskich polityków, którzy, zadłużając swoje kraje i wprowadzając je do strefy euro, sprawili, że dziś UE chwieje się w posadach? Wyobraźmy sobie, że w Polsce nie rządziłaby w latach kryzysu PO, lecz inne ugrupowanie, które mogłoby wpędzić nas w kłopoty finansowe. Czy wtedy nie oczekiwalibyśmy pomocy od innych krajów UE? Wielu rodzimych polityków, którzy kompletnie nie rozumieją pojęcia „solidarności”, uważa, że jeśli to Polska dostanie dopłaty, wszystko jest w porządku, ale gdy to Polska ma komuś pomóc, jest już źle. Oczywiście, że to nie my jesteśmy odpowiedzialni za decyzje polityków greckich, ale tu chodzi o jeden z fundamentów wspólnej Europy – solidarność, która polega na pomocy temu, który znalazł się
122
w tarapatach. Bez prawdziwej solidarności nigdy nie zbudujemy prawdziwej jedności. To właśnie na tej zasadzie opiera się wspólna Europa. Poza tym, jeśli już ktoś zupełnie nie rozumie powodu, dla którego mamy pomagać Grekom czy Portugalczykom, niech wyobrazi sobie sytuację, że kilka państw strefy euro bankrutuje. Projekt „wspólna waluta” przestaje istnieć. Wówczas będziemy świadkami niespotykanej recesji w Europie, która uderzy również w nas, ponieważ doskonała większość importu i eksportu polskich towarów rozliczana jest w euro. Polska gospodarka będzie tą, która najmocniej to odczuje. AG AG
Ale czy skandaliczny nie jest sam fakt, że do takiej sytuacji doszło? Że zawiodły wszelkie mechanizmy? Przecież Grecy oszukiwali przez kilka dobrych lat, te oszustwa były powszechnie znane i nikt specjalnie nie zareagował! Musimy mówić otwarcie: uczmy się solidarności i odpowiedzialności. Obecnie w UE trwa na ten temat bardzo poważna dyskusja, pojawiają się różne propozycje nadzoru, między innymi pakt fiskalny, kontrolujący wydatki krajów członkowskich. Dlatego tak istotne jest, abyśmy nie tworzyli „Unii dwóch prędkości”, ale wspólnie, w gronie wszystkich państw członkowskich, podejmowali decyzje dotyczące polityki finansowej Wspólnoty.
AG AG
I naprawdę wierzy Pani w to, że europejscy politycy, ci sami, którzy nie reagowali w sprawie trybu przyjmowania ACTA, będą w stanie wziąć odpowiedzialność za pilnowanie, aby żaden kraj nie zadłużał się ponad swoje możliwości? Jest to kwestia odpowiedzialności i nadzoru procesu legislacyjnego. Nie podoba mi się tryb negocjacji porozumienia ACTA na etapie międzynarodowym, zupełne pominięcie strony społecznej w procesie powstawania dokumentu, a przede wszystkim brak globalnej i europejskiej debaty nad przyszłością Internetu. Z przykrością stwierdzam, że KE bardzo słabo organizuje zdecydowaną większość konsultacji społecznych. Dlatego też, wbrew wytycznym mojej frakcji w Parlamencie Europejskim, świadomie nie poparłam w głosowaniu ACTA. Rozumiem założenia tego dokumentu i słuszne pragnienie obrony przed podróbkami, ale prawo stanowione jest – przede wszystkim – dla ludzi i jeśli wzbudza jakiekolwiek zastrzeżenia w sferze tak elementarnej, jak wolność, musi zostać dokładnie, punkt po punkcie, wyjaśnione i zbadane. Unia musi opierać się na wartościach demokratycznych, a rolą europosłów powinno być powiększanie możliwości debaty wszystkich obywateli i wpływanie na istotne dla nas decyzje.
Adrian Gaj Student edytorstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Urodzony w Chrzanowie, pomieszkuje obecnie w Krakowie. Twórca kilku stowarzyszeń, inicjator „Powszechnej Zbiórki Książek”, aktualnie pracujący nad jej czwartą, wojewódzką edycją. Pasjonat „polskiej szkoły reportażu”, miłośnik Herberta, smakosz dobrej kawy.
123DEBATA
Krzysztof Szczerski – doktor habilitowany nauk o polityce, poseł na Sejm RP, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, wicedyrektor Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ. W rządzie Jarosława Kaczyńskiego pełnił funkcję wiceministra spraw zagranicznych i wiceministra w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej.
„Przekuliśmy miecze na pługi”, czyli jedność w wydaniu Unii Europejskiej z Krzysztofem Szczerskim rozmawia Mateusz Kalita MK AG
MK AG
Parlament Europejski jest miejscem ścierania się wielu prądów myślowych, idei, interesów. Które kraje, Pana zdaniem, mają największy wpływ na decyzje dotyczące rozwoju UE i jakie wizje tego rozwoju są prezentowane? Polityka europejska wkracza w fazę zasadniczej przemiany zasad działania. Zmierzamy do tego, że Unia będzie coraz częściej traktować państwa członkowskie jak swoją własność, a nie jak współtworzące ją podmioty. To oznacza wzrost odgórnej kontroli. Wszystko to byłoby igraszką intelektualną gdyby nie fakt, że ktoś musi tą Unią – która nadzoruje państwa – kierować. I tu wkraczają do gry państwa, których ambicją jest przewodzenie nowemu europejskiemu systemowi. Jak dotąd zgłosiły się tradycyjnie dwa o nieco rozbieżnych wizjach – Niemcy i Francja, z tym że Francja zgłosiła się sama, a Niemcy zostały o przywództwo poproszone przez Polskę. Inne kraje albo nie mają dość siły, albo – jak Wielka Brytania – zachowują dystans dzięki wywalczonej pozycji, która daje więcej możliwości swobodnego manewrowania. W wyniku ostatnich decyzji w Unii będziemy mieli do czynienia z wieloma kategoriami państw: przywództwem dipolu Niemcy-Francja, grupą wewnętrzną (państw strefy euro), grupą satelicką (w tym Polską) i grupą wolnych elektronów, przeskakujących między pozostałymi. Wybór miejsca w grupie satelickiej jest według mnie najgorszym z możliwych. Trzeba być albo w środku, albo tworzyć alternatywę, na pewno nie należy stać w pozycji na baczność, czekając na skinienie innych. Jaka, Pana zdaniem, powinna być polska wizja? Czy została zrealizowana podczas zeszłorocznej prezydencji? Prezydencja to przede wszystkim okazja nie tyle do realizacji wizji Unii Europejskiej poszczególnych krajów, ale raczej do wprowadzenia do debaty europejskiej nowych tematów, które z takiej wizji powinny wynikać. W tym znaczeniu polska prezydencja była całkowicie jałowa. Padła ofiarą splotu różnych czynników, które sprawiły, że to drugie półrocze 2011 roku – w przekonaniu większości Europejczyków – będzie raczej miało twarz Angeli Merkel i Nicolasa Sakrozy’ego, nie Donalda Tuska. Najważniejszym z tych czynników była ucieczka od odpowiedzialności za Europę, której w momencie kryzysowym dokonał polski rząd. Zamiast z rozmachem wykorzystać przywództwo w Unii, Polska skupiła swoje działanie na standardowych uzgodnieniach spraw drugiej kategorii i administrowała procesem decyzyjnym, zamiast kreować rozwiązania. Skoro my tego nie zrobiliśmy, to lukę tę wypeł-
124
KSz
KSz
niły najsilniejsze państwa. A na koniec prezydencji dokonaliśmy jeszcze symbolicznego seppuku prezydencji poprzez berlińskie wezwanie ministra Sikorskiego, by Niemcy wzięły w swe ręce kierownictwo Europy. Wizja polskiej polityki europejskiej powinna być zatem odwrotnością praktyki polskiej prezydencji – należy dążyć do tego, by odważnie wkraczać z własnymi pomysłami w najistotniejsze elementy polityki europejskiej (pakiet klimatyczny, kryzys walutowy, polityka rozwoju, podatki) i starać się o pozyskanie dla naszych pomysłów sojuszników, szczególnie wśród średnich i małych państw spoza strefy euro – z Europy Północnej i Środkowej. Polska winna być jednym z biegunów integracji europejskiej a nie usilnie orbitować wokół jej tradycyjnego rdzenia, który wyznacza „główny nurt”. MK AG
MK AG
MK AG
Czy UE ma szanse konkurować z USA, Azją i Rosją bez wspólnych centralnych ośrodków władzy? Jak Pan ocenia działania obecnego rządu, który dąży do centralizacji władzy w UE? Nie popieram polityki rządu w tym zakresie, ponieważ istotą europejskiego rozwoju była policentryczność, czyli fenomen istnienia wielu różnorodnych narodów i państw na jednym, stosunkowo niewielkim kontynencie. Miały to być kraje, które kiedyś prowadziły ze sobą wojny, a dziś w większości „przekuły miecze na pługi” i zorganizowały się w zbiorowy układ konkurencyjno-kooperacyjny, działający według wspólnych reguł. Już dawno dowiedziono, że scentralizowane systemy są mniej racjonalne od układów sieciowych. Rosja czy Chiny nie są dobrym modelem dla Europy, bo to kraje o wielkim zróżnicowaniu społecznym i skrajnym rozwarstwieniu, co jest nie do zaakceptowania dla kultury europejskiej. To także państwa, w których pogarda dla pojedynczego człowieka, arogancja władzy oraz przemoc stosowana wobec swoich własnych obywateli przez państwo łamią zasady demokracji. Stany Zjednoczone są partnerem Europy, a nie jej rywalem; jeśli zaś chodzi o konkurencję gospodarczą z USA, to z pewnością nie pomoże Europie centralne planowanie rozwoju, tylko więcej wolności gospodarczej. Unia nie powinna być poddana centralizacji, bo nie istnieje źródło legitymizacji europejskiej superwładzy centralnej, nie ma narodu europejskiego, który byłby na tyle spójny wewnętrznie, by móc nadać prawo do rządzenia centralnej władzy w Europie. Wracając do wewnętrznej struktury UE: czy Niemcy, jako największy odbiorca naszych krajowych produktów, nie powinny być naszym strategicznym partnerem? Czy, będąc jednocześnie najbogatszym krajem UE, nie są jej naturalnym przywódcą? To zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem strategicznego partnerstwa. Dla mnie symbolem strategicznego partnerstwa Polski i Niemiec był moment, w którym kanclerz Niemiec uzgadniała z rządem Polski stanowisko, jakie ma zająć w imieniu Unii Europejskiej na szczycie Unia–Rosja w Samarze w 2007 roku. Fakt, iż uznała wówczas, że bez uzgodnienia z Polską nie powinna jechać na rozmowy z Putinem, poświadczał realne partnerstwo Warszawy i Berlina. Nie jest nim bowiem sytuacja, gdy jeden kraj czuje się zależny od drugiego i z góry uważa się za biedniejszego i takiego, któremu „mniej wolno”. Dzisiaj w relacjach z Niemcami panuje istotna nierównowaga, która powszechnie uznana jest za coś oczywistego (co wyraża także pańskie pytanie), a która po pierwsze – nie jest zasadna, a po drugie – jest szkodliwa. Czym innym są zależności handlowe, a czym innym status polityczny. Gdyby było to jedno i to samo, to państwa nie byłyby potrzebne i reprezentowałyby nas faktorie handlowe, jak to miało miejsce w czasach kolonialnych na Dalekim Wschodzie. Nie ma mojej zgody na to, by przekładać w sposób bezpośredni siłę gospodarczą na prawa do politycznego decydowania o innych. Jak Pan ocenia politykę zagraniczną ministra Sikorskiego? Bardzo negatywnie. Polityka zagraniczna za kadencji obecnego ministra to stopniowe zamieranie naszej aktywności na wielu kierunkach i ograniczanie samodzielnej pozycji międzynarodowej Polski na rzecz działania w ramach Unii Europejskiej. Platforma Obywatelska potwierdziła to ostatecznie, pisząc w swym programie wyborczym, że chce realizować polską politykę za pośrednictwem UE, a bycie w głównym nurcie Unii jest naszą racją stanu (czyli gwarancją istnienia). Polska wycofała
125DEBATA
KSz
KSz
KSz
się w ostatnich latach z systemu Narodów Zjednoczonych – zrezygnowaliśmy z miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i z misji pokojowych, nie staraliśmy się o miejsce w grupie G20, wycofaliśmy się z projektu tarczy antyrakietowej, likwidujemy placówki dyplomatyczne i tak mógłbym mnożyć w nieskończoność. W sensie politycznym najdotkliwsze jest całkowite zaprzepaszczenie dorobku śp. prezydenta Kaczyńskiego w budowaniu polskiej pozycji w naszym regionie: zaniedbaliśmy to dążąc do rzekomego partnerstwa z Rosją ponad krajami regionu. W efekcie – partnerstwa nie ma, a region jest od nas dalej niż kiedykolwiek po 1991 roku, czyli po rozpadzie ZSRR. MK AG
MK AG
MK AG
Czy ta negatywna opinia po części nie wynika z tego, że w 2005 r. minister Sikorski współtworzył rząd PiS? Na moją ocenę nie mają wpływu meandry jego politycznej biografii, z niej sam powinien się tłumaczyć. PiS wspiera premiera Węgier, Viktora Orbana, szczególnie jego politykę względem korporacji międzynarodowych. Dlaczego PiS podczas swoich rządów nie wprowadziło podobnych zmian? Każdy kraj ma swoją własną drogę i rytm reform. Sytuacja Polski za czasów rządu Jarosława Kaczyńskiego pozwalała na gwarantowanie rozwoju bez nakładania nowych podatków, był to okres bardzo silnego wzrostu połączonego ze znaczącym spadkiem bezrobocia. To kryzys wymusza szukanie nowych źródeł wpływów do budżetu i teraz PiS proponuje sięganie do „głębokich kieszeni”. Obecny rząd polski wybrał jednak drogę powszechnego wysysania pieniędzy z szerokich grup społecznych. Nasza obrona Węgier nie jest, co warto podkreślić, poparciem szczegółowym wszystkich reform, które są w tym kraju wprowadzane. Przede wszystkim chcemy wyrazić sprzeciw wobec stosowania w Unii podwójnych standardów jeśli chodzi o piętnowanie decyzji rządowych i wobec odgórnego cenzurowania działań poszczególnych państw, także w sferze ich wartości konstytucyjnych, w imię jakiegoś jednego europejskiego wzorca ideologicznego. Polska dołączyła do krajów, które podpisały tzw. pakt fiskalny. Prof. Rybiński twierdzi, że niepotrzebnie ryzykujemy w czasach kryzysu. Osiągnięcie przez Polskę długu publicznego o wartości wyższej niż 60% PKB pociąga za sobą kary finansowe. Jak Pan ocenia decyzję o przystąpieniu do paktu i jaka była, Pana zdaniem, jej motywacja? Po kilkukrotnym przeczytaniu treści paktu fiskalnego nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego premier Tusk zdecydował o przystąpieniu do niego Polski. Jest to traktat, który zawiera wyłącznie ograniczenia polityki wewnętrznej państw, które do niego przystąpią, nie dając nic w zamian. Kraje strefy euro, zwłaszcza te, które mają kłopoty budżetowe, nie mają wyjścia i muszą przystąpić, ale dlaczego czyni to Polska? Są możliwe tylko dwa wyjaśnienia: albo premier już wie, że i my będziemy potrzebowali niedługo pomocy i bez podpisania traktatu byśmy jej nie dostali, albo premier chce się posłużyć traktatem jako wymówką dla cięć budżetowych w Polsce. Możliwe też, że kalkulacja jest jeszcze prostsza: ja podpisałem, bo jestem faktycznym Europejczykiem i możecie na mnie liczyć, ale opozycja zablokowała ratyfikację i kłopoty to jej wina.
Mateusz Kalita Student zarządzania sprawami publicznymi na Uniwersytecie Jagiellońskim, magister filozofii, pracownik Prawa i Sprawiedliwości. Specjalizuje się w marketingu politycznym. Właściciel strony patriotyczni.com.
126
KSz
KSz
KSz