5 minute read
Z każdego można czerpać dobre wzorce - wywiad z absolwentem Filipem Fularą
wywiad z Filipem Fularą, absolwentem Żmichowskiej (matura 2009)
Advertisement
Z każdego można czerpać dobre wzorce mówi Filip Fulara, absolwent Żmichowskiej i zawodnik na Mistrzostwach Świata w Brześciu, obecnie trener sekcji wioślarskiej w Warszawskim Towarzystwie Wioślarskim.
Zuzanna Hutna: Jak długo uprawiasz wioślarstwo?
Filip Fulara: Od 2006 r., właśnie w tym roku minie 15 lat. Zacząłem trenować w liceum, kiedy rozpocząłem naukę w zerówce w Żmichowskiej. Usamodzielniłem się wtedy od rodziców, którzy nie chcieli, żebym uprawiał sport. Woleli, żebym zajął się nauką, co nie do końca mi wtedy wychodziło. Gdy nabrałem trochę swobody, okazało się, że mam sporo wolnego czasu do zagospodarowania. Z początku chodziłem na zajęcia w okolicy szkoły, m.in. na piłkę wodną, aikido, dżudo i taniec towarzyski. Trzeba zaznaczyć, że były to po prostu zajęcia pozalekcyjnie, nie można było nazwać tego poważnymi treningami. Cały czas szukałem dla siebie idealnej dyscypliny. W końcu wpadłem na wioślarstwo.
Co dla Ciebie znaczy “wioślarstwo”? Co Cię w nim zafascynowało?
W wioślarstwie zafascynowało mnie to, że bardziej od siły mięśni i wagi liczy się tam wkład pracy i sposób, w jaki wykonujesz ruch wiosłem. Wioślarstwo jest jedną z tych dyscyplin, które można zacząć trenować w wieku piętnastu i szesnastu lat, nadal mając spore szanse na osiągnięcie poważnych sukcesów. Dużą wartością tego sportu jest możliwość rywalizowania z innymi zawodnikami jak równy z równym, nawet zaczynając swoją przygodę z tą dyscypliną na studiach - między innymi dlatego wioślarstwo jest nazywane sportem akademickim. W krajach anglosaskich ludzi stykają się z nim zwykle dopiero w szkole wyższej. Wioślarstwo jest dla mnie praktycznie całym życiem. Granica między nim jako dyscypliną sportową a moim otoczeniem jest bardzo zatarta, ponieważ uważam ten sport za mój styl życia. Dlatego super jest, że w klubie odbudowujemy naruszoną przez czasy komunizmu wielopokoleniowość.
Co jest dla Ciebie trudniejsze przygotowanie siebie samego do zawodów czy przygotowywanie innych zawodników?
Zdecydowanie trudniej jest przygotować kogoś do zawodów. Musimy brać pod uwagę jego preferencje czasowe, życie rodzinne czy cechy, które ciężko jest poznać. Przygotowując się samodzielnie do zawodów znam siebie i wiem, ile snu potrzebuję, jak muszę sobie zaplanować dzień -tego wszystkiego o sobie uczymy się przez lata i staje się to już naszym nawykiem. Potrafimy się sami zmotywować, bo wiemy, po co to robimy. A jako trener muszę uświadomić cel, zmotywować, czy nauczyć zdrowych nawyków, żeby nie kłóciły się ze sportem. Często ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że aby startować na zawodach trzeba rzucić palenie albo zmienić nawyki żywieniowe. Jest bardzo dużo ważnych kwestii, o których trzeba myśleć, przygotowując innych.
Które zawody były dla Ciebie najbardziej emocjonujące?
Mistrzostwa Świata, gdy startowałem w reprezentacji Polski. Do tego dążył cały mój rozwój jako zawodnika i tam rzeczywiście czułem, że jesteśmy wyselekcjonowani jako ścisła reprezentacja kraju. Zawody odbywały się w Brześciu, który planuję ponownie odwiedzić, aby zobaczyć to miasto na spokojnie. Wtedy, na mistrzostwach, musiałem być w limicie wagowym siedemdziesięciu kilogramów. Dlatego nie mogłem poznać ani białoruskich kwasów chlebowych, ani innych tradycyjnych przysmaków. Zawody odbywały się w lipcu, a miasto o tej porze roku wyglądało przepięknie, z widokiem na rozlewisko rzeki Bug. Nie mogłem się wtedy tym wszystkim nasycić, dlatego postanowiłem, że muszę tam wrócić. Pamiętam również Akademickie Mistrzostwa Europy w Moskwie w 2012 roku. Były dla mnie bardzo emocjonujące, ponieważ startowałem wtedy sam w zupełnie nowym miejscu. Moskwę znalazłem w pewien sposób egzotyczną i niezwykłą.
Czemu wioślarstwo jest niszowym sportem w Polsce?
Z pewnością jest to spowodowane komunizmem w Polsce, który przez te lata cofnął praktycznie cały dorobek naszego kraju w wioślarstwie. Przed wojną w Warszawie funkcjonowało kilkanaście klubów wioślarskich. Na przedwojennych zdjęciach wybrzeża Wisły widać jak brzegi są usiane klubami wioślarskimi, tak samo jak wokół Wioślarskiej 6. Były dziesiątki pomostów, każdy należący do jakiejś innej sekcji. Po wojnie zostały praktycznie trzy sekcje wioślarskie. W tym momencie dopiero odżywamy i po latach odbudowujemy tradycje, które zostały porzucone i zaprzepaszczone ze względu na rekomendacje arystokratyczne, które ówczesna władza starała się zatrzeć, sukcesywnie niszcząc kluby. Dopiero teraz powstają sekcje amatorskie, których nie było przez wiele, wiele lat. Dorośli, którzy trenowali w tym sporcie jako dzieci, mogą cały czas w nim pozostać i budować własne sekcje i kluby.
Czy patrząc na młodych ludzi, którzy obecnie trenują, widzisz w nich jakieś nadzieję na przyszłych mistrzów?
Jak najbardziej. W klubie uważamy, że jeżeli ktoś dalej chce trenować na wysokim poziomie, to jak najbardziej powinien przygotowywać się z grupami młodszymi - juniorskimi i młodzieżowymi. Dlatego ja, mając trzydzieści lat, nadal czasami ćwiczę z zawodnikami, mającymi po osiemnaście. Przenikamy się i wychowujemy się wzajemnie, tworząc tę wielopokoleniowość. Oni czerpią z mojego doświadczenia, a ja z ich energii. Dzięki temu znajdujemy coraz więcej młodych talentów. Zawsze mamy jakiegoś wioślarza, który startuje na arenie międzynarodowej.
W tym momencie najlepszym zawodnikiem jest aktualny mistrz świata, którego czekają Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Natomiast takim młodszym uczestnikiem jest chłopak, który dostał się do rezerwy reprezentacji olimpijskiej, a w kolejce czekają już kolejni przyszli mistrzowie.
Czy umiejętność posługiwania się językiem francuskim przydała Ci się po maturze?
Tak, język francuski niespodziewanie przydał się przy nauce języka włoskiego. Kiedyś z kolegami z klasy wystartowałem w konkursie z wiedzy o Włochach organizowanym przez liceum Batorego, w którym zajęliśmy pierwsze miejsce. Sama znajomość francuskiego jest niesamowitą umiejętnością, której nie da się nie docenić i nawet nie wiemy, kiedy się przydaje. Choćby pozwala zrozumieć kulturę innych krajów i poszerza horyzonty. Rzeczywiście, dzięki niemu mogłem pojechać, będąc już na uczelni, na Erasmusa do Francji, gdzie później przez rok byłem trenerem wioślarstwa.
Czy możesz zdradzić naszym czytelnikom, jakieś zabawne anegdoty ze Żmichowskiej?
Byłem raczej osobą, która unikała szkoły. Tak naprawdę myślałem wtedy głównie o wiosłach i “gwiazdą”, jaką zostanę w tym sporcie. Chodziłem z kolegami na treningi poranne, a potem zawsze przychodziłem spóźniony do szkoły. Tak się składa, że po drodze z Wioślarskiej mijaliśmy plac Konstytucji i Szwejka, w którym były wspaniałe promocyjne śniadania. Pamiętam również, że taką najbarwniejszą postacią ze szkoły był Pan Jasio techniczny, który pokazywał nam np. przejście podziemne do kanału burzowego z szatni. Dziewczyny żartowały sobie wtedy, że to z pewnością Pani Adamczyk - nauczycielka historii trzyma tam swoich uczniów. Moje lata szkolne to były również czasy, kiedy można było wejść na dach z klatki schodowej, którą wszyscy przechodzili, żeby zapalić.
Którzy nauczyciele ze szkoły, najbardziej zapadli Ci w pamięć?
Na pewno miło wspominam Panią Magdalenę Węgrzecką-Krawczyk od francuskiego, Panią Adamczyk od historii, Panią Jankowską, która była moją wychowawczynią oraz Pana Tadeusza Dutkiewicza - nauczyciela wychowania fizycznego. Pamiętam również Panią Głowacką, która miała wśród uczniów ksywę “Gołąb” ze względu na jej pokojowe uosobienie oraz Pana Słomczewskiego, który uczył naszą klasę podstaw przedsiębiorczości.
Jak wyglądała Twoja studniówka?
Co by nie mówić, studniówka była klimatyczna, bo w centrum olimpijskim. Jakoś tak się śmiesznie złożyło, że często mieliśmy tam zawody o Puchar Polski na ergometrze wioślarskim, więc byłem tam akurat częstym gościem.
Kto jest Twoim idolem?
Wydaje mi się, że z każdej osoby można czerpać przykład. Chociażby ostatnio w górach spotkałem się ze Staszkiem Karpielem-Bułecką, który śpiewa w zespole Future Folk. Wiadomo, jak połowa górali jest muzykiem, ale również i sportowcem. Spotkaliśmy się w czasie