5 minute read
Amelia Czerczer Aleksandr Piczuszkin szachownicowy morderca
Aleksandr Piczuszkin – szachownicowy morderca
Amelia Czerczer
Advertisement
Udajemy się do parku by odetchnąć. Odpocząć od miejskiego zgiełku, spotkać się ze znajomymi, pospacerować. Jednak w zupełnie innym celu udawał się tam pewien mężczyzna, który na zawsze będzie znany jako jeden z największych zabójców Rosji.
Wiosną 1992 roku rosyjska telewizja rozpoczęła nadawanie na żywo rozprawy sądowej znanego Andrieja Czikatiło człowieka oskarżonego o bestialskie czyny, takie jak liczne zabójstwa oraz kanibalizm. Jednym z widzów siedzących przed telewizorem, był młody Aleksandr Piczuszkin, nazywany zdrobniale Saszą. W trakcie zrozumiał, że nie będzie jak Czikatiło, a będzie od swojego idola lepszy - będzie mordercą, o którym mówić będzie cała Rosja.
Piczuszkin, będąc jeszcze małym dzieckiem, był bardzo towarzyski. Jednak sytuacja uległa zmianie po incydencie, w którym spadł do tyłu z huśtawki, która cofając się, uderzyła go w czoło. Spekulowano, że to zdarzenie naruszyło przednią część mózgu Piczuszkina. Wiadomo, że takie uszkodzenia powodują słabą regulację impulsów i skłonność do agresji, ale ponieważ Piczuszkin był jeszcze dzieckiem, obrażenie było poważniejsze, ponieważ czoło u dzieci zapewnia tylko ułamek ochrony mózgu w porównaniu z czołem dorosłego. Po tym wypadku Piczuszkin często stawał się wrogi i impulsywny.
Młody chłopak szybko znalazł swojego zaufanego wspólnika - Michaiła. Był jego kolegą z klasy, który podzielał jego zainteresowanie Czikatiłem. Wyobrażali sobie, że są groźnymi, seryjnymi mordercami, grasującymi w Parku Bitcewskim - niewielkim miejski lasem otoczonym licznymi blokami. Młodzi chłopcy nie tracili czasu. W zeszycie zapisywali najważniejsze informacje, takie jak plany ataków na ludzi oraz najlepsze sposoby na ukrycie ciała, za które najskuteczniejsze uznali studzienki kanalizacyjne, to właśnie je poszli sprawdzić pod koniec lipca 1982 roku. Jednak, gdy już dotarli na miejsce, Piczuszkin wiedział, że to właśnie tego dnia dokona swojego pierwszego mordu. Chciał do tego przekonać swojego kolegę, jednak chłopak nie dał się namówić. Wyznał Saszy, że nigdy nie chciał popełnić morderstwa i była to dla niego tylko zabawa. Te słowa słono kosztowały Michaiła. Rozzłoszczony Piczuszkin po powiedzeniu słów:
„Jeśli nie zabiję z tobą to zabiję ciebie”
rzucił się na kolegę dusząc go. Jego martwe ciało wrzucił do studzienki kanalizacyjnej. Był z siebie zadowolony, ale wiedział, że to nie wystarczy, aby stać się najgroźniejszym mordercom jakiego widziała Rosja.
Kolejne lata swojego życia poświęcił na samodoskonaleniu się, m.in. zapisał się na siłownie, aby poprawić sprawność fizyczną oraz zaczął pracę w supermarkecie, aby zdobyć zaufanie u ludzi. Czekał na odpowiedni moment, by wprowadzić swój morderczy plan w życie. Wyczekiwał na tę chwilę dziewięć lat.
Był to mai 2001 roku. Uzbrojony w młotek zaczął przemierzać Park Bitcewski, który w późniejszych latach został jego terenem polowań. Jego ofiarami w większości byli bezdomni mężczyźni, których Piczuszkin zwabiał darmowym alkoholem. Mimo licznych patroli policji w tamtej okolicy, nikt nigdy nie zgłosił popełnienia zbrodni. Aleksandra Krasnogoska - dziennikarka, która zajmowała się później zbrodniami mężczyzny, tłumaczy to tak:
„Przez długi czas nie natrafiono na zwłoki jego ofiar. W celu pozbycia się ciał, Piczuszkin wykorzystywał liczne wystające z ziemi włazy betonowych studzienek, które są częścią wielkiego systemu kanalizacyjnego, biegnącego pod ziemią i oplatającego całą Moskwę. Wrzucone do nich zwłoki szybko ginęły w setkach kilometrów rur z wodą pod ogromnym ciśnieniem. Bez ciał nie było dowodów zbrodni.”
Nawet gdy pracownicy podczas naprawy rur zgłaszali obecność szczątków ludzkich, władze bagatelizowały tę sprawę, będąc pewnymi, że prawdopodobnie jakiś pijak lub bezdomny wpadł do wody i się utopił. Sytuacja nie zmieniała się przez pięć lat, w tym czasie bezkarny Piczuszkin zabił co najmniej 30 osób. Jednak to mu nie wystarczało - chciał być sławny, chciał by o jego zbrodniach rozpisywały się gazety. Dlatego też postanowił wyjść z ukrycia i zaprezentować swoje dzieło całemu światu.
15 października 2006 roku, patrol policji natrafił na pierwsze zwłoki, po miesiącu znaleziono kolejne, a następne Piczuszkin zostawił kilka dni później. Żadne z ciał nie było ani ukryte, ani okradzione. Do Świąt Bożego Narodzenia liczba zabójstw wzrosła do siedmiu. Wszystkie zbrodnie łączył wspólny Modus operandi, którym było dokonywanie mordu przy użyciu tępego narzędzia, poprzez uderzenie w głowę i wpychanie w rany pustych butelek po wódce lub kija. Piczuszkin osiągnął swój cel, zdobył zainteresowanie policji i po chwili też i mediów, mimo to nie zaprzestał swoich działań, a wręcz przeciwnie jeszcze z większą chęcią zabijał. Mieszkańców Moskwy ogarnęło przerażenie. Ludzie bali się wychodzić do parku, który wcześniej był ich ulubionym miejscem wypoczynku. Piczuszkin działał ostrożnie - nie zostawiał śladów, ani żadnych świadków. Wkrótce nadano mu pseudonim Maniaka z Bitccy. Policja działała pod coraz większą presją. Przebrani za cywilów funkcjonariusze przeczesywali park, bez większego powodzenia. Ofiar przybywało, a poszlak nadal nie było.
Przełom w śledztwie nastąpił, gdy Piczuszkin pierwszy raz zabił kobietę - 38letnią pracownicę pobliskiego supermarketu, a dwa miesiące później kolejną, o dwa lata młodszą Marine Moskaliowę. To właśnie jej zaginięcie doprowadziły do schwytania Maniaka z Bitccy. Kobieta pracowała w tym samym supermarkecie, co przedostania ofiara. Była samotną matką wychowującą nastoletniego syna. Dzięki znalezieniu w płaszczu denatki biletu z dworca “Park Bitcewski”, policjanci skupili swoje działania na tamtym obszarze. Do komisariatu został przyprowadzony również syn Mariny, którego zeznania okazały się przełomowe w całej sprawie. Pokazał śledczym kartkę, którą dostał od matki z informacją, że wychodzi na randkę ze swoim nowym chłopakiem Saszą, obok której zapisała nawet jego numer. Policja szybko namierzyła właściciela numeru, a na nagraniach monitoringu z dworca, było widać Marinę w towarzystwie młodego 32letniego mężczyzny - Aleksandra Piczuszkina. Jeszcze tego samego dnia aresztowano go i postawiono mu zarzuty o zabójstwo kobiety. Jednak na pozostałe morderstwa nie posiadano dowodów.
Początkowo Sasza nie przyznawał się do niczego, jednak po pokazaniu mu nagrań z dworca diametralnie się zmienił. Policja zarzucała mu 14 morderstw, tymczasem on przedstawił im przerażającą liczbę 61, z czego 60 dokonanych w parku, opowiedział o wszystkich, nawet najkrwawszych szczegółach zbrodni. Zabójstwa nazywał „leśnymi czystkami”. Uważał, że zabijał tylko ludzi, którzy nie chcieli żyć, a z którymi wcześniej rozmawiał i zdobywał ich zaufanie. Podczas wizji lokalnych zachowywał się jak gwiazda, chwalił się swoimi dokonaniami, zaprowadzał policjantów do zakopanych ciał, a nawet podawał ich imiona. Pamiętał wszystkie swoje morderstwa, a gdy nie mógł sobie czegoś przypomnieć, denerwował się. Zapytany, dlaczego wbijał w rany butelkę lub kij, wzruszył ramionami i odparł, że denerwowało go syczenie wydobywających się gazów, a w telewizji dowiedział się, że „zamieszanie” płynów zatrzyma proces.
Podczas przeszukania lokum mordercy, odkryto szachownicę, dzięki której poznano motywy Piczuszkina. Na polach planszy było przyklejonych sześćdziesiąt jeden karteczek z numerami, które oznaczały liczbę morderstw, ostatnie trzy były puste. Sasza postawił sobie za cel zabójstwa sześćdziesięciu czterech osób, czyli tylu, ile jest pól na szachownicy. W niektórych swoich wypowiedziach podkreślał jednak, że gdyby nie został ujęty, zabijałby dalej. Ta informacja błyskawicznie przedostała się do mediów i Piczuszkin dostał nowy przydomek: „Szachownicowego Mordercy”.
Skazany został 24 października 2007 r. za zabójstwo czterdziestu dziewięciu osób i usiłowanie trzech kolejnych. Zwrócił się do rosyjskiego sądu o dodanie kolejnych jedenastu ofiar do jego liczby zwłok, zwiększając liczbę do sześćdziesięciu. Podczas procesu, podobnie jak w przypadku Andrieja Czikatilo, Pichushkin został umieszczony w szklanej klatce dla własnej ochrony. Sędzia Władimir Usov potrzebował trzech godzin, aby przeczytać werdykt: dożywocie w więzieniu, a pierwsze piętnaście lat spędzonych w izolatce, które do dziś odbywa w arktycznej kolonii karnej „Sowa polarna”.