2 minute read
Serowe rewolucje
Lena Babled
Dla większości nie będzie to zaskoczeniem, że przeciętny Martin lub Dupont spożywają w ciągu roku 25 kg sera. Dla przeciętnego Kowalskiego byłoby to nudne, codziennie na kolacje jeść żółty ser, ale w ojczyźnie Michela Moran to wręcz obowiązek. Trudno się od niego uchylić, gdy supermarkety i fromagerie kuszą poetyckimi nazwami ponad pięciuset rodzajów tego dla nas jakże banalnego produktu. W Polsce to proste, idziesz do sklepu i wybierasz: biały czy żółty, krowi czy kozi. We Francji to prawdziwy maraton. Ciągnące się kilometrami alejki z serami przyprawiają o zawrót głowy. Tutaj te przysmaki nie dzielą się kolorami, lecz regionami. Pod każdym szyldem jest kilkanaście różnych serów o nazwach mniej lub bardziej zagadkowych. Pan Kowalski zapewne będzie preferował region Normandii, gdyż tam znajdzie kilka rodzajów znanego mu camemberta. Troszkę się zawaha, gdy przeczyta culomiet, ale ponieważ opakowanie jest takie samo jak przy pierwszym wyborze, również wsadzi go do koszyka. Kupując, nie pomyśli, że może to zrobić dzięki Marie Harel, prostej dziewczynie z farmy, która w XVIII wieku wpadła na cudowny pomysł dorzucenia bakterii pleśni do sera typu Brie, co zaowocowało powstaniem pierwszego camemberta.
Advertisement
Nasz pan Kowalski zapewne zainteresuje się również serem pleśniowym Roquefort nazywanym we Francji “królem serów”. Jest to jeden z najbardziej znanych niebieskich serów na świecie. Niech nazwa was nie zmyli, gdyż jest on raczej koloru zielonego. Wielu szefów kuchni używa go właśnie do sosów lub farszu, aby urozmaicić swoje potrawy. Jest to ser pochodzący z Oksytanii, a konkretnie z miejscowości Roquefort-sur-Soulzon. Kończąc swoje zakupy Pan Kowalski może się też pokusić na zerknięcie na sery kozie, które charakteryzują się walcowatym kształtem. Zastanowi się też przez chwilę,
camembert
comté
Roquefort
czy nie włożyć do koszyka znanego mu tak dobrze sera żółtego. Tu skusi się na Cantal, półtwardy ser produkowany w środkowej Francji w regionie Owernii, używany do zup, sałatek i aligot, czyli ciągnącego się purée serowo-ziemniaczanego. Może też się pokusić na zakup Comté, który kolorem i teksturą tak bardzo mu przypomina ukochaną Goudę, choć jego smak to zupełnie inna bajka. To tak jakby porównać Malucha do Ferrari, ale cóż, nasz Pan Kowalski jeszcze nie wie jak wspaniały los wygrał na loterii i już po pierwszym kęsie Comté porzuci swoją miłość do Goudy.
A co do swojego koszyka wkładają Pan Martin i Pan Dupont? Zapewne to samo co Pan Kowalski, ale ich wybór nie kończy się na klasykach. Do listy zakupów dopiszą również Époisses pochodzący z Burgundii. Po jego ostrym zapachu przypominającym odór tygodniowych skarpetek, aż trudno uwierzyć, że jest on rzeczywiście jadalny. Niemniej jednak miano króla serówśmierdziuszków zdecydowanie wygrywa Munster. Ser pochodzący z Alzacji przyćmi każdy inny zapach w lodówce. W odróżnieniu do wielu innych francuskich serów, ser Munster bardzo szybko nadaje się do konsumpcji. Wystarczy niecały miesiąc i już można się nim zajadać. Listę zamyka charakterystyczny ser Morbier, tym razem bez zapachu, ale z popiołem. Ten jedyny w swoim rodzaju ser ma cienką warstwę popiołu przechodzącą przez środek: jest ona pozostałością po zabezpieczeniu sera przed niechcianymi amatorami, głównie muchami i larwami.
Tak oto serowe zakupy Pana Kowalskiego dobiegły końca. Z koszykiem wypełnionym różnorodnymi zapachami może teraz się udać do sklepu z winami, aby skompletować swoje stereotypowe wyobrażenie francuskiego stylu jedzenia lub życia. Dla Francuzów to i tak jedno i to samo.