10 minute read
PATRYK BUŁHAK
Prestiżowa rozmowa
PATRYK BUŁHAK Poszukuję autentyczności
Advertisement
Jest obserwatorem życia codziennego, fotografem, dla którego najważniejsze są prostota, intuicja i interakcje międzyludzkie. Korzysta z łatwości nawiązywania kontaktów i ciekawości świata. Jako poznaniak odnalazł się i w Warszawie, gdzie od lat mieszka, i w egzotycznych regionach świata, dokąd podróżuje. Patryk Bułhak największą wagę przywiązuje do spotkania z człowiekiem, energii i dialogu.
rozmawia: Magdalena Ciesielska zdjęcie fotografa: M. Mazurkiewicz | zdjęcia kobiet: Patryk Bułhak
Patryku, niedawno powróciłeś do Polski z zagranicznej
eskapady. Zdążyłeś zregenerować organizm i przestawić się godzinowo?
PATRYK BUŁHAK: Z racji wieku (śmiech) już wolniej się regeneruję. Aktualny powrót ze Sri Lanki nie przysporzył mi większych problemów związanych z przestawieniem czasowym, zwłaszcza, że ostatnimi czasy doceniam poranne wstawanie. Kiedyś kładłem się o 5 nad ranem, teraz dla odmiany wstaje około 5 rano, wystarczy mi 5-6 godzin snu. Mam córkę, która jest bardzo energetyczna, więc tym bardziej doceniam te chwile ciszy, zanim wstanie (śmiech), a do tego teraz akurat są play offy NBA, które mogę w spokoju obejrzeć, jako że koszykówka to obok fotografii moja wielka pasja.
Jak to się stało, że przeszedłeś z branży muzycznej do fotograficznej?
Byłem popularnym DJ-em w Polsce, grałem w największych klubach, jeździłem po świecie, występowałem np. w Kostaryce czy Bahrajnie. Już to podróżowanie było wtedy.
Nie jestem typem człowieka, który lubi spędzać dziesiątki godzin przed ekranem komputera, a tego wymaga właśnie produkowanie muzyki elektronicznej. Ja tego nie robiłem. Przeprowadziłem sobie analizę, dokonałem „za” i „przeciw” i doszedłem do wniosku, że nie będę się ścigał z młodzieżą, która potrafi wyprodukować nawet trzy kawalki dziennie. Stwierdziłem, że przeżyłem niesamowite lata, grając, chociażby tu w Starym Browarze, gdzie się spotykamy, tylko na poziomie -2 (w SQ). (śmiech) To był niezapomniany czas, pełen niezwykłej energii i dynamiki. Jednak zmęczenie i racjonalne przesłanki zaważyły na decyzji o zmianie. Odejście z Dj-ki to świadomy wybór, a jakoś że obraz zawsze mnie fascynował, więc zmiana branży nastąpiła dość płynnie. Zacząłem studiować fotografię na Akademii Fotografii w Warszawie, bardzo intensywnie. Chłonąłem jak najwięcej wiedzy, czytałem, Jeździłem np. do Berlina oglądać wystawy, chodzilem na spotkania autorskie, dyskusje, oglądałem albumy.
Bardzo się cieszę z tej zmian. Wychodzę z założenia, że w życiu trzeba dokonywać wyborów, ryzykować, najwyżej się człowiek sparzy, ale będzie miał satysfakcję, że spróbował. Jak nie spróbujemy, to nie wiemy jak coś smakuje – nie tylko w odniesieniu do kulinariów. (śmiech)
Jest tyle różnych destynacji, ciekawych regionów świata, państw bardziej czy mnie egzotycznych. Dlaczego swoje zainteresowania ukierunkowałeś na Iran, państwo za żelazną kurtyną?
Był rok 2014 i ja wówczas próbowałem się zdefiniować, wejść w świat fotografii, znaleźć swoje miejsce. To był mój przełom, punkt zwrotny, wiedziałem, że muszę czegoś nowego doświadczyć, zrobić, coś niekonwencjonalnego, poza utartymi schematami. Szukałem nieoczywistego kierunku, wtedy na Iran nałożone były poważne
sankcje amerykańskie. Iran był bardzo zamkniętym krajem, turystyka prawie nie istniała. Pamiętam jak dziś, że szukając ciekawego kierunku, znalazłem lot do Teheranu za 749 zł. Pomyślałem: Teheran – brzmi groźnie. To takie myślenie, jakim jesteśmy karmieni; informacje, które stworzyły mi obraz w głowie, że to trzeba omijać, tam niebezpiecznie. Zabookowałem jednak bilet 3 miesiące do przodu i dopiero wtedy zacząłem czytać o Iranie, poznawać go, uczyć się. Bali, Wietnam, Indie – to już dla wielu takie oczywiste destynacje. Pomysł na Iran był kompletnie spontanicznym pomysłem, nieprzemyślanym, niezaplanowanym wcześniej. Narodził się z poczucia chwili i potrzeby wielkiej przygody. Mało było wówczas fotografii o Iranie, ja nie znałem nic z tamtego rejonu. Rzuciłem się na głęboką wodę, zrobiłem porządny research: spotykałem się z ludźmi po iranistyce, ze specjalistami od kultury Iranu, czytałem irańskich autorów, prace Hoomana Majda, pochłonąłem także reportaż Ryszarda Kapuścińskiego „Szachinszach”. Mocno się przygotowałem i wiem, że to był dobry wybór – nikomu wcześniej nieznany świat.
Prestiżowa rozmowa
ktoś się nim zainteresuje. Czy nadaje się na wystawę? Cel mojej wyprawy był inny… Szukałem oryginalnego miejsca i odmiennej kultury, bo przecież jest dla nas atrakcyjne to, czego nie znamy.
Fotografowałeś głównie kobiety irańskie, z mało znanego, mało dostępnego ludu Bandari. Dlaczego?
Iran składa się z różnych ludów, jest wewnętrznie podzielony, tak jak w Polsce mamy Ślązaków, mieszkańców Kaszub itp. Bandari to taki przyportowy lud, przy Zatoce Perskiej. Próbowałem szukać informacji w Internecie na ich temat i uderzyło mnie wiele znaków zapytania. Brakowało mi świadomych zdjęć kobiet Bandari. Jedyne, jakie znalazłem, to były na targu rybnym, zrobione ukradkiem, bo ich religia zabrania kontaktu wzrokowego i fotografowania. W 2014 i 2015 roku świat nie był aż tak obfotografowany, jak teraz, gdzie wszystko znajduje się na blogach podróżniczych, na Instagramie. Stwierdziłem, że jeśli nie ma pozowanych portretów kobiet, to ja podejmę się tej misji, żeby tam dotrzeć.
Czyli lubisz łamać konwenanse i burzyć stereotypy...
Fajnego zwrotu użyłaś. (śmiech) W mojej pracy fotografa staram się łamać zakazy i stereotypy. Tak jak postrzeganie islamu, który nam, Europejczykom, kojarzy się z czarnym kolorem, a w rzeczywistości jest kompletnie inaczej. Może być kolorowo, co widać u kobiet Bandari. Ich zewnętrzny strój, czador, jest przesiąknięty ekscytującymi barwami, wzorami. Warto sięgnąć głębiej, zobaczyć coś, co na pierwszy rzut oka jest niezauważalne. Wyszukuję tematy mniej popularne, mainstreamowe, opowiadam o nich za pomocą fotografii. Staram się, aby one wybrzmiały: ludzie zepchnięci na margines, zapomniani, pozostawieni sami sobie. Prawa człowieka, prawa kobiet - są dla mnie bardzo ważne. Nawet lokalni mieszkańcy informowali mnie, że mój plan nie powiedzie się, że moja misja się nie uda. A ja wchodziłem, prosiłem, tłumaczyłem… Mnie to napędza, gdy jest trochę pod górkę, trzeba się postarać. Mam taką naturę.
Jak komunikowałeś się z otoczeniem, z ludźmi podczas swoich ekstremalnych podróży w głąb Iranu? Po angielsku czy na migi?
Faktycznie dużo na migi, choć ludność w stolicy i innych większych ośrodkach bardzo dobrze posługuje się angielskim, szczególnie młodzież.
Spotkalem też nomadów, trzy doby spędziłem, mieszkając z nimi. Po persku nie
Prestiżowa rozmowa
mówiłem, miałem rozmówki angielsko-perskie, ale oni z kolei nie mówili nic po angielsku. Więc komunikacja odbywała się wyłącznie na migi, gesty, mimiką. Były tam trzy duże koczownicze rodziny w swoich namiotach i non stop uskutecznialiśmy body language. To dla mnie ogromne doświadczenie, niezapomniane wręcz, gdy przyglądałem się temu prostemu życiu. My w cywilizo-
wanym świecie ciągle gdzieś biegniemy opętani presją i stresem, oni cieszą się chwilą, żyją w spokoju, medytacji, zgodnie z naturą, i w swej prostocie są przeszczęśliwi.
Z kobietami, które portretowałem, komunikowaliśmy się gestami. Spotkanie ze mną zapewne należało do bardzo trudnych i stresujących wyzwań. One były nieśmiałe, a z drugiej strony bardzo odważne, bo pokonały własne bariery.
Irańczycy widzieli w Tobie swojego czy obcego?
Jak wylądowałem w stolicy kraju, sam, z plecakiem, to byłem ciut przestraszony. Chciałem upodobnić się do Irańczyków, Persów, zapuściłem brodę, szybko się opaliłem. Taka teoria ze studiów, że trzeba wtopić się w tłum. Teraz śmieję się z tego, bo obcokrajowców zawsze zdradza strój. Ubiór jest oczywistym komunikatem, że ktoś jest przyjezdnym.
Trafiłem na domówkę w Isfahanie, jedni podają ręce w geście powitania, inni – bardziej ortodoksyjni – nie. Widziałem dziewczyny pijące alkohol w domu, palące shishę, fajkę wodną. Piłem w Iranie własnej roboty wino, piwo i 86-procentowy bimber, który gospodarz domu miał schowany w piwniczce na podwórku. Tak więc muszę spuentować, że już potem traktowali mnie jak swojego.
Jak dostałeś się z Teheranu na południe kraju?
Korzystałem ze wszystkich dostępnych środków komunikacji. Miałem takie założenie, że chcę doświadczyć tego, co oni: będę pływał, latał, jeździł. Chciałem poznać prawdziwy Iran. Omijałem najbardziej znane miejsca, np. miasto Jazd.
Co Ciebie urzekło w kobietach Bandari?
Pewnego rodzaju egzotyka, mistycyzm, magia. Kobiety w Iranie wywarły na mnie największe wrażenie, bo są na dużo gorszej pozycji od mężczyzn, gdzie wkoło panuje patriarchat. Mają swojego męża lub opiekuna, wszędzie same ograniczenia. A mimo to starają się brać sprawy w swoje ręce, wykazują się inicjatywą, poszukują, próbują, nie poddają się. Są bardzo odważne i silne!
Dobrze dogadywałem się z kobietami, nawet lepiej niż z mężczyznami, ale nigdy nie mogłem zostać tam sam na sam z kobietą.
Ale takie spotkanie jednak się odbyło…
Właśnie tylko raz, wtedy gdy ich mężowie, opiekunowie popłynęli na łowy. Miałem niespełna 30 minut na sfotografowanie wszystkich kobiet, które wyraziły zgodę, aby zrobić im portret. Nawet się do tego przygotowały, delikatnie malując oczy i paznokcie. Nasze spotkanie odbyło się bez zgody ich mężów i opiekunów. Zgodziły się wystąpić przed aparatem i zapozować. To był niezwykły akt odwagi, sprzeciwiły się nakazom i zakazom ogólnie panującym w Iranie. Zamanifestowały swoją kobiecość i niezależność.
Jak doszło do tego spotkania?
Podczas podróżowania napotkałem muzyków z Teheranu, którzy przyjęli mnie na kilka dni do swojego teamu. Oni skontaktowali mnie z kobietą zajmującą się sztuką wizualną, która skończyła takie nasze polskie ASP. I to właśnie ona była pośrednikiem; umożliwiła mi zrobienie zdjęć kobietom Bandari. W ogóle częściej kobiety pomagały mi przetransportować się z miasta do miasta, kontaktowały mnie np. ze swoją kuzynką. Spotkałem też dwie siostry, które podczas Aszury, ich szyickiego święta, wprowadzały mnie wejściem dla kobiet na dach, abym mógł zrobić lepsze ujęcia, abym miał lepsze kadry. Kobiety są zdeterminowane w Iranie, walczą o zmiany dla siebie, walczą o postęp.
Czyli znowu zrobiłeś coś wbrew utartym regułom. Poszedłeś pod prąd…
Jak to ja. (śmiech)
Wspomniałeś o body language, dodatkowo mówisz, że nie potrzeba wielu słów, aby odkryć i pokazać prawdę. Czym dla Ciebie są oczy rozmówcy?
Patrzenie w oczy podczas spotkania jest ważne. Jak kobiety Bandari widziały, że ja nie uciekam wzrokiem, nie mam złych zamiarów w stosunku do nich, do ich kultury – było łatwiej. Umiejętność porozumiewania się wzrokiem jest wielkim darem. Oczy – prosta komunikacja. Właśnie tam, w Iranie – znaczą więcej niż utarte sformułowania, jakieś słowa. Taka komunikacja jest bardziej natu-
ralna. A nie nasz sztuczny i wyidealizowany wirtualny świat, świat social mediów często wykreowany, na pokaz. W oczach widać prawdę, determinację, odwagę. Siłę tych kobiet. Opowiadam o kobietach,
ich prawach, nierównościach, zakazach, bo mężczyźni już dużo o sobie opowiedzieli.
Jacy są ludzie w Iranie? Gościnni czy nieufni, niedostępni? Trudno znaleźć bardziej gościnnych ludzi, co może to być wręcz uciążliwe, gdy ktoś jest mało asertywny. Po prostu Irańczycy zapraszają obcokrajowców do swoich domów. Czułem się traktowany jak gwiazda. (śmiech) To też jest akcent ich religii, że pielgrzym jest darem od proroka i trzeba się nim zaopiekować. Można swobodnie przespać się w meczecie, gdy akurat nikogo nie spotka się na swej drodze. Jeden poznany Irańczyk wydzwaniał do mnie przez tydzień z zaproszeniem, czy mógłbym choć jedną noc przenocować w jego rodzinnym domu. To dla nich pewnego rodzaju nobilitacja.
Czy podróżując do kraju muzułmańskiego, nie miałeś strachu?
Skłamałbym, jak odpowiedziałbym, że się nie obawiałem. Mojej mamie oznajmiłem, że jadę do Indii, a nie do Iranu, aby się nie denerwowała tak bardzo. Nie chciałem jednak wpadać w pułapki umysłu. Postanowiłem pozbyć się presji, oczekiwań – tak też zrobiłem w Iranie i wówczas świat zaczął mi sprzyjać. Lokalni mieszkańcy z całą uprzejmością pomagali, jak tylko mogli i umieli. Zacząłem bardziej dostrzegać znaki, detale. Cały miesiąc płynąłem z nurtem. Byłem bardziej spokojny.
Z wystawą autorskich fotografii kobiet odwiedziłeś wiele różnych galerii w kraju i za granicą. Teraz inaugurujesz wystawę w Starym Browarze na Dziedzińcu. Ile będzie można zobaczyć Twoich zdjęć?
To 37 fotografii, które zaprezentuję w Galerii na Dziedzińcu Starego Browaru.
Czego oczekujesz w związku z wystawą „Zamknięte”?
Przekaz tej wystawy jest uniwersalny dla odbiorców. Manifest, wolność, swoboda, prawa kobiet, w ogóle prawa ludzi.
Pragnę, aby fotografie nakłaniały do refleksji, zadumy, poszukiwania prawdy i sensu życia, bez tej pogoni i wiecznego pędu. Skłaniały do pytań, a nie dawały jednoznacznych, prostych odpowiedzi. Aby każdy odbiorca dotarł do odpowiedzi sam, sam ją odnalazł na drodze analizy, złożonych
przemyśleń, konkluzji. Każdy filtruje tematy inaczej. Moja ulubiona fotografka, Diane Arbus, amerykańska artystka nurtu dokumentalnego, powiedziała, że „im więcej ci fotografia mówi, tym mniej wiesz”. To jest sekret w sekrecie. Pozostawiam więc przestrzeń dla odbiorcy.
Mam nadzieję, że więcej będzie takich form komunikacji, jak tu w Galerii na Dziedzińcu, więcej tak otwartych wystaw, prowokujących do myślenia i zmian. Cieszę się też, że ostatnia wystawa tego projektu odbywa się w Poznaniu, że zamknięcie „Zamkniętego” ma miejsce właśnie w moim rodzinnym mieście. Prestiżowa rozmowa