11 minute read
JOANNA JANOWICZ Alicja Kulbicka
Miasto i ludzie
Alicja Kulbicka
Advertisement
MIASTO I LUDZIE. O sztuce życia
rozmawia: Joanna Janowicz, malarka i trenerka Rezyliencji i Vedic Art
Spotykam fascynujących ludzi, którzy potraktowali życie jak dzieło sztuki. Na co dzień z misją, skupieni na innych. Tu pozwalają mi zajrzeć w prywatność i otwierają duszę, a ja wsłuchuję się w to, co między słowami i wyławiam perły. Oto ich obraz.
Prawdziwa i wyrazista. Za wolnością i prawami kobiet stanie murem i natychmiast. Odsłania duszę, wykorzystując swój dar pisania o emocjach. O sobie nie mówi za dużo. Raczej zapyta: powiedz komu trzeba pomóc? Tata pokazał jej etos pracy. Od mamy uczy się empatii. Jej mocne słowa docenione zostały tytułem Kobiety on Tour za dążenie do prawdy. Kiedy kocha to kocha. Kiedy się śmieje, nie masz wątpliwości, kto jest obok. Mówi, że bez Pulitzera przeżyje, dalej będzie rozmawiać z roślinami, marzyć i zmierzać drogą prawdy i wolności.
zdjęcia: Archiwum prywatne Bywasz na wydarzeniach i konferencjach. Podobno
w ostatnim czasie poznałaś bliżej bardzo ciekawą kobietę o wartościach, które są Tobie bliskie?
ALICJA KULBICKA: No tak! (śmiech) Kiedy Marta (Marta Klepka - organizator Kobieta on Tour, przyp. autorki) zaczęła czytać laudację, robiłam live na „Poznański Prestiż”, usłyszałam słowa o kobiecie, dla której ważne są wolność, równość, demokracja, prawa kobiet i pomyślałam: Dobry wybór! Ktoś naprawdę fajny zostanie doceniony, cholera, no muszę poznać tę dziewczynę, dogadam się z nią, czuję, że jest
moją bratnią duszą! I dopiero zaczęło do mnie docierać, gdy padło zdanie, że z mediami jest związana od 25 lat. W tym momencie poczułam, jak trzęsą mi się ręce i musiałam Agacie (WittchenBarełkowskiej, przyp. autorki) oddać mój telefon, bo wciąż robiłam live. To był czas, by przywitać tę kobietę, spojrzeć na siebie trochę inaczej. Nigdy tego nie robię, bo skupiam się na innych.
Tytuł Kobiety on tour został Ci przyznany za poszukiwanie prawdy? Czym dla Ciebie jest prawda?
Prawda to autentyczność i prostota. Mam to szczęście mieć dar, jakim jest pióro i to jest błogosławieństwo, bo potrafię nazwać emocje i o nich napisać. Pisanie umożliwia mi radzenie sobie z emocjami, ale jednocześnie daje mi narzędzie komunikacji. Docierania i zwracania uwagi na
Miasto i ludzie
to, co w życiu jest ważne i prawdziwe. Prawda, to życie ze sobą w zgodzie po to, aby móc spokojnie zasnąć i z radością się obudzić. Wiesz, ja jestem niezwykle wdzięczna za docenienie, ale myślę, że to jest takie normalne, po prostu ludzkie: zabiegać o prawdę i wolność.
Mówisz, że łatwiej jest żyć, kiedy świat jest zdefiniowany.
Jeśli coś istnieje, ale jest bardzo trudne, to kiedy nazwę to wprost i wyrażę, co czuję, bywa, że jest mi łatwiej. Czasami sama się wzruszę. I pisząc, dobierając tematy do każdej edycji, myślę o Czytelniku, ale nie robię tego pod publikę. Chcę zwracać uwagę na prawdę wokół, jakakolwiek jest. Bo dziś mamy wojnę, ale obok toczy się życie i trzeba mieć siły, by wciąż pomagać, po pierwszym zrywie. Prawdą jest to, że z gorącymi sercami pomogliśmy w tych pierwszych potrzebach: daliśmy nasze domy i część naszego życia, a teraz trzeba jeszcze więcej, trzeba zadbać o godność tych ludzi, bo to jest prawo i prawda każdego człowieka.
Napisałaś wiele słów wdzięczności po konferencji, któryś z komentarzy pokazał Ci siebie jeszcze bardziej?
Tak, był komentarz, w którym dostałam gratulacje z racji przyznanego mi tytułu, ale przede wszystkim pogratulowano mi pióra. I ja wiem, że to pióro mam wykorzystywać.
Miasto i ludzie
Masz marzenia?
Mówisz o Pulitzerze? (śmiech) Gdy spojrzymy na historię, kto dostał tę nagrodę, to oczywiste jest, że jury przyznaje ją za tematy wybitne, ale mój Ojciec zawsze mówił, że trzeba mierzyć wysoko. Tymczasem moje życie jest szczęśliwe po prostu i robię swoje. Moje rozważania są na poziomie emocji i uczuć. Będę szczęśliwa także bez Pulitzera, ale dobrze jest marzyć. Tymczasem ogromnie szanuję ludzi, którzy zostają tą nagrodą docenieni.
Gdybyś Ty, Alicja, miała określić się jako kraj?
Rano na pewno Szwecja. Ze mną rano się nie rozmawia. Mam niskie ciśnienie, muszę się obudzić na życie i bardzo rozumiem ludzi, którzy o tej porze nie odbierają telefonów. Wczesnym popołudniem, tak, jak teraz się widzimy, to taka cieplejsza Francja. Południe, kawka, sałatka, lekko płynie. Wieczorem, ooo, wieczorem wychodzi temperament! To wtedy naprawdę się budzę. Dzień się zaczyna (śmiech) i to jest bardzo naturalna dla mnie pora do pracy, pisania maili i funkcjonowania. Wtedy mój poziom energii jest największy, więc absolutnie temperamentne Włochy!
Co Cię wkurza w życiu?
Hipokryzja. Obojętność. Nie żyjemy w próżni. Nie jesteśmy oderwani od rzeczywistości. To przejawia się w moim pisaniu – dotyczy tego, co wokół. Jeśli coś mi się nie podoba, to to mówię. Trudne? Też mówię. Wiesz, wkurza mnie, że ci, których zasięgi mogłyby coś zmienić, nie wykorzystują ich, by zrobić coś ważnego. Dobrego. Wkurza mnie ten rząd. Niemoc mnie wkurza, kiedy człowiek chce zadziałać, by choć trochę uczynić świat lepszym i jest opór materii. W poprzednim felietonie, odniosłam się do naszej wspólnej rozmowy o flow, że idzie marzec, będzie kwitło i przyjdzie wiosna. Ale wtedy przyszła wojna. Wtedy wkurzałam się, że ludzie tego nie zauważali. Ale przyszła też wiosna. Popłynęło flow i czułam ogromne wzruszenie, gdy przyjeżdżał pociąg z Przemyśla o 22:27, a poznaniacy znosili kanapki i mleczko do demakijażu, by uciekające kobiety po trzech czy czterech dniach w podróży, mogły dotknąć odrobiny swojej ludzkiej godności.
Kiedy po całym dniu stajesz przed lustrem, to jakie słowa przychodzą do Ciebie?
Trzy słowa: Boże, ile zmarszczek! (śmiech) Trudne pytanie. Cieszę się ze swoich małych sukcesów, kroków, które udało mi się postawić. Z historii tego dnia. Nie rozpływam się nad sobą. Nie myślę o sobie w kategoriach cech. O sobie najtrudniej…
Trochę odhaczam. Kiedy Nadiia, która z nami zamieszkała pod koniec lutego, udało się szybciej załatwić PESEL, to pomyślałam, zmywając makijaż: o super, to już mamy, to teraz następne. Nie rozmyślam, raczej planuję. Zapisuję. Myślę, co mogę zrobić, co mogę dać. To może przyziemne, ale… moje i o mnie.
Jak to jest mieć swoją gazetę?
Ojej. Zapytaj, jak to jest mieć w ogóle firmę w Polsce. Zawsze mówię, że wszyscy przedsiębiorcy w tym kraju powinni zostać uhonorowani i to wspomnianym Pulitzerem, Doktorem honoris causa i Oscarem! Ale w ogóle, bardzo się cieszę, nie wyobrażam sobie siebie w żadnym innym miejscu i rzeczywiście czuję się związana z mediami od tylu lat. To jest poznawanie innych ludzi, praca, pasja, rozmowy, pisanie. To jest to, co mnie fascynuje. To jest moje życie. Koniec kropka. Jednak tytuł, który prowadzę z moją wspólniczką, to jest też bardzo duża odpowiedzialność. Z jednej strony mam świadomość wpływu, nawet jeśli jest to tytuł lokalny i cieszy mnie, gdy dostaję przekaz, że jest ważny dla wielu osób. Czuję się odpowiedzialna za treści. Z drugiej zaś, to efekt i wynik, który przekłada się na jakość życia ludzi z którymi pracuję, nie tylko w „Poznańskim Prestiżu”, ale w całym wydawnictwie. Jestem za nich odpowiedzialna. Z trzeciej strony, tyle sprawia mi radości, gdy widzę młodych ludzi, wtykających nos w gazetę, by poczuć zapach świeżego druku i to mi pokazuje, że obok wielkiej wartości mediów cyfrowych, nadal bardzo chcemy doświadczać zmysłami. Uśmiecham się
w duchu.To są momenty. To jest piękne.
Ile masz roślin w domu?
Bałam się, że o to zapytasz! Przy setnej przestałam liczyć.
Zapełniasz zielenią meble, tworzysz instalacje, montujesz podgrzewacze i listwy ze światłem?
Tak! Ja zawsze lubiłam otaczać się roślinami, mam też swój kawałek ogrodu, ale prawda jest taka, że większość czasu, pracując w mediach, spędzałam poza domem i brakowało mi czasu na pielęgnację. Kiedy pojawił się home office, okazało się, że to jest świetny moment, by pozwolić sobie na rozwój tej pasji. Nie wychodzę już o 8.00 rano, wracając o 22.00, bo bywały i takie dni. I kiedy odkryłam rynek roślin kolekcjonerskich, to stało się to takim naturalnym krokiem, więc zagościły fantastyczne ciapkowane filodendrony, monstery, syngonia. A zaczęło się
od tak zwanej monstery variegata, czyli takiej, jaką znamy i którą pewnie tutaj w Starym Browarze można znaleźć w wielu lokalach, ale ta specjalna ma biało-zielone liście i w niej się zakochałam. Zaczęłam szukać nowych i nowych roślin, bardziej różowych albo mniej zielonych, a bardziej białych. Zaczęłam się tym bawić i tych roślin jest teraz mocno ponad sto, a ja mam ten moment w ciągu dnia, stał się on moim rytuałem: rano wstaję i idę sprawdzić, czy wszystko jest ok. Czy jakiś liść którejś roślince nie zżółkł i wtedy się zastanawiam, co się stało, czy jest za dużo nawozu, może za mało, a może coś z korzeniami, albo wydarzyło się coś takiego, o czym ja nie wiem, że się wydarzyło. I próbuję się z tym mierzyć, by pomóc tej roślince, by żyła sobie i rosła swobodnie i była zdrowa. Więc jest to mój rytuał, który daje mi też jakąś inną przestrzeń do bycia. Odcinam się od wszystkiego wokół, bo mój filodendron zmarniał i to jest wtedy dla mnie bardzo ważne. Opiekuję się nimi, poświęcam im dwieście procent swojej uwagi…
… A na koniec to też ma wymiar zaopiekowania się sobą?
I wiesz, nawet jeszcze więcej, bo kiedy pojawiła się Nadia, to po spełnieniu tych najbardziej podstawowych potrzeb, jak skompletowanie garderoby, zakup dziewczęcych kosmetyków oraz znalezienie pracy, bo jest niezwykle odpowiedzialną 20-latką, to przyszły potrzeby wyższe. Takie, które pozwolą na chwilę pożyć wolnym życiem, na moment zapomnieć. Czasy, w jakich przyszło nam żyć, są bardzo wymagające. Zewsząd złe informacje. Dlatego kurczowo trzymam się moich roślinnych pasji. Codzienne rytuały to coś, co trzyma mnie przy normalności i daje nadzieję.
Mówiłaś, że lubisz myć okna, bo ta praca pokazuje od razu efekt. Kieruje Tobą sprawczość?
No właśnie! Tak jest z roślinami. Kiedy one rosną, to wiem, że dobrze się nimi opiekuję. Dobrze dobrałam mieszankę nawozów, podłoże, a to jest naprawdę sztuka. Uczę się od ponad roku i… wciąż się uczę. Ale jest satysfakcja: fajnie, zrobiłam to dobrze. Nie, że się udało. Tylko ja przez moją pracę miałam wpływ. Rośnie. Pod moją opieką. To na pewno także taki hołd dla taty – zawsze mówił o etosie pracy. Staram się, jak umiem.
Bardziej biec, czy bardziej się zatrzymać – na tym etapie życia?
Staram się zatrzymywać, ale mam wrażenie, że biegnę.
Kiedyś na jednym ze szkoleń, miałam przeczytać tekst i zrobiłam to w takim tempie, że nikt nie miał szansy go zrozumieć. Wzięłam sobie wtedy słowa prowadzącego do serca: gdzie Ty się tak spieszysz? Jak będziesz jechała samochodem, nie zauważysz pięknego krajobrazu za oknem. Było to dawno temu i dziś czuję, że choć nadal biegnę, to w tym biegu zatrzymuję się, choćby po to, żeby zobaczyć jak ten świat za oknami samochodu wygląda. Ale wiem, że jest polecony do odebrania i pranie do powieszenia. Chyba ciągle jadę za szybko. (śmiech) Trzeba jednak się zatrzymać, dlatego, że niektórzy nie biegną. To jest empatia. Nie poganiam mamy, kiedy idę z nią na spacer. Wtedy idę wolniej dla niej. Uczę się zatrzymywać. To robię świadomie.
Rozmawiasz z roślinami?
Zawsze. Codziennie. Chwalę je bardzo. Tak samo robię z moimi kotami. Dziękuję im za to, że są. Rozmawiam więc z roślinami i zwierzętami. Mówię do nich jak do ludzi. Czasami pytam: oj, co Ci się stało? Dlaczego tak Ci się tu z listkiem dzieje? Ta rozmowa z nimi to jest też rozmowa z Alicją. Ale rozmawiam ze sobą także w aucie. Pod prysznicem. To ta próba zdefiniowania: mówisz na głos i słuchasz, czy to jest dla Ciebie dobre, czy nie. To jest łapanie się na przekonaniach: o rany, ciągle w to wierzysz? To przecież nie tak. Roślinka czy kot jest lustrem, odbiciem myśli. Przyjrzeniem się sobie.
Taki dialog wewnętrzny do siebie?
Tak, to dawanie czułości im, jest dawaniem jej także sobie.
Co robisz dobrego dla siebie?
Śpię. Sen jest dla mnie ważny. Widzisz, nie poszło w las, sama mi mówiłaś, żeby nie katować się wiadomościami przed snem i ja o ten spokój na noc dbam. Ważna jest dla mnie rutyna, moje rytuały: rośliny i rozmowy z kotem. Spotkania z przyjaciółkami, żeby się wygadać. Nie ma tu nic nadzwyczajnego. Ale, jak przyjeżdża pociąg z Ukraińcami i ktoś dzwoni, że trzeba przywieźć 150 kanapek, to ja robię i wiozę. Zwyczajnie działam. Nie ma tu większej duchowości. Ale to dobre dla wszystkich. Miasto i ludzie
Duchowość sama w sobie nie jest wartością. Jest podstawą do tego, by coś Cię prowadziło. Tak pracuję z ludźmi przez malarstwo.
O tak. Wiesz, nie chcę, by to jakoś tak zabrzmiało… Ale ja właśnie czuję się dobrze, kiedy robię coś dla innych. Rozmawiałam z przyjaciółkami i wyszło, że każda z nas, każdy z nas, tyle już dał, z tej szafy, z portfela, ale my wciąż mamy jeszcze tak wiele do dania. Serca nam nie ubędzie. Każdy ma swoją misję.
A w Twoich wartościach jest prawo do godności.
Poruszył mnie post na grupie pomocowej dla Ukrainy, gdzie poproszono o dostarczenie płynów do demakijażu. Ty rozmawiasz ze mną tutaj i masz pomalowane oczy. Ktoś zapytał, czy to naprawdę jest najważniejsze w czasie wojny. Tak! Tak, bo kiedy czwartą dobę uciekasz przed bombami w makijażu i być może sukience, w której byłaś wcześniej na spotkaniu, to Twój makijaż jest skorupą i obok kanapki i prysznica, najbardziej na świecie pragniesz zachować prawo do godności. Wewnątrz każdego z nas jest potrzeba opiekowania się i bycia zaopiekowanym.
Ludzie Cię znają?
Czasami na spotkaniu ktoś mówi, że coś ciekawego czytał i że jest taka poznańska gazeta i czy znam. Mówię: Tak, tak, czytuję, nawet przed drukiem. Bywa zabawnie.
Gdybyś nie pisała felietonów i wstępniaków, to jaki przekaz zostawiłabyś tu dla czytelników „Poznańskiego Prestiżu”?
Na koniec dnia, każdy musi spojrzeć w lustro i zrobić sobie rachunek sumienia. Czy to, co robisz jest de facto Twoje i czy żyjesz w zgodzie ze sobą. Nigdy nie lubiłam malowania trawy na zielono. Kiedy jest ciężko, mówię, że jest. Kiedy kogoś kocham, mówię, że kocham. Nie trzymam się kurczowo ludzi, z którymi nie mam przepływu energii, nie ma tego flow. Potrafię powiedzieć dosadnie, naprawdę, ale kiedy coś kocham, to robię to całym sercem i oddaję się temu w dwustu procentach.