Prof. Dr. E. Dennert - Czy jest BÓG?

Page 1

P Prrooff.. D Drr.. EE.. D Deennnneerrtt

Cz y j e st BÓ G ? Bóg – Świat – Człowiek

TTrrzzyy zzaaggaaddnniieenniiaa ppooddssttaawwoowwee oośśwwiieettlloonnee zzee ssttaannoowwiisskkaa wwiieeddzzyy pprrzzyyrrooddnniicczzeejj..


Spis treści

Bóg............................................................................................................................................................................ 3 CZY MOŻEMY WIERZYĆ WEŃ JESZCZE? ................................................................................................................ 3 WSTĘP ...................................................................................................................................................................... 3 WSPÓŁCZESNY OBRAZ ŚWIATA A ŚWIATOPOGLĄD .......................................................................................................... 6 CZY WSPÓŁCZESNY OBRAZ ŚWIATA WYKLUCZA ISTNIENIE BOGA? ..................................................................................... 9 ZGODNOŚĆ Z PRAWEM PRZYRODY .............................................................................................................................. 11 CELOWOŚĆ .............................................................................................................................................................. 13 DARWINIZM ............................................................................................................................................................. 16 CELOWOŚĆ A WIARA W BOGA .................................................................................................................................... 21

Świat...................................................................................................................................................................... 23 JAK POWSTAŁ? ....................................................................................................................................................... 23 ISTOTA ROZWOJU ..................................................................................................................................................... 24 ROZWÓJ UKŁADU SŁONECZNEGO ................................................................................................................................ 26 ROZWÓJ ZIEMI ......................................................................................................................................................... 31 POWSTANIE ŚWIATA ISTOT ŻYWYCH............................................................................................................................ 32 NAUKA O POCHODZENIU GATUNKÓW ......................................................................................................................... 36 INDYWIDUACJA I HARMONJA ŚWIATA ......................................................................................................................... 39

Człowiek.............................................................................................................................................................. 42 SKĄD? ― DOKĄD? ................................................................................................................................................. 42 CZŁOWIEK I JEGO STANOWISKO W PRZYRODZIE ............................................................................................................ 42 ROZWÓJ RODZAJU LUDZKIEGO ................................................................................................................................... 45 BIBLIJNA OPOWIEŚĆ O STWORZENIU. .......................................................................................................................... 48 CZŁOWIEK JAKO ŚWIADOMA ISTOTA MORALNA . ........................................................................................................... 50 PRAWDZIWY DOWÓD ISTNIENIA BOGA. ...................................................................................................................... 53 DOKĄD PROWADZI DROGA CZŁOWIEKA? ..................................................................................................................... 58

PRZYPISY TŁOMACZA ................................................................................................................................................... 61

2


Bóg CZY MOŻEMY WIERZYĆ WEŃ JESZCZE?

WSTĘP Nad światem panuje żelazne prawo przyrody! Gdziekolwiek spojrzymy, spotykamy się z niem. W martwocie górskich lodowców, w potoku rwącym naprzód i pędzącym młyn w zacisznej dolinie, w kwiatach kwitnących na łące nad jego brzegami, a nawet w człowieku, który z potoku czerpie wodę i wyzyskuje jego siłę pędną dla swoich celów. Daremnie szukalibyśmy potęgę, która mogłaby być przyrównaną do mocy panującego nad światem prawa przyrody. Prawo to budowało podwaliny świata, ono podtrzymuje jego istnienie aż do chwili obecnej i ono panować będzie nad nim, dopóki nie sczeźnie ostatni atom. Tak jest, nad światem panuje żelazne prawo przyrody. A ludzie spoglądają ku temu prawu ze czcią, ale równocześnie z radością i weselem towarzyszącem ich pracy poznawczej. Niegdyś było inaczej. Mężowie pełni ducha, tego ducha, o którym powiadali, że przenika cały świat od końca do końca, nauczali ludzi, że świat jest dziełem Boga wszechmocnego i dobrotliwego, który tron swój ma wysoko nad gwiazdami z wszechmocą swoją rządzi wszystkiem, od potoku górskiego poprzez kwiaty, zwierzęta ziemne i wodne, aż do tego wszystkiego, co żyje i objawia się w piersi człowieczej. A ludzie, słuchając tych wieści, składali ręce, podnosili oczy ku niebu, ponad szczyty górskie spoglądając i wierząc, że stamtąd przyjdzie im pomoc czasu potrzeby. Szczęśliwe, beztroskie czasy! Człowiek przyjmował wtedy wszystko z rąk swego Stwórcy: chleb sycący głód ciała i spokój kojący tęsknoty duszy, szczęście i niedolę, dobro i zło, błogosławiony deszcz i niszczycielski piorun. Ludzi ci słyszeli we wnętrzu swojem głos Boga, który wskazywał im drogę ku dobremu i ostrzegał przed złem. Słuchając tego głosu, czuli, że dobro wznosi ich ku wyżynom jasnym życia, a zło rzuca ich w proch i w pył wobec Najwyższego, Sprawiedliwego i Dobrotliwego. W poczuciu niedoskonałości i winy wznosiły się ręce człowiecze ku Bogu, a usta błagały o litość i miłosierdzie. Wówczas z nieba strzelał promień dobroci Bożej, w sercu człowieczym zapalało się światło boskie, jak gdyby Bóg powiadał do człowieka: Ufaj, synu! Zaiste, szczęśliwe i beztroskie były to czasy. Lecz oto przyszli zamyśleńcy, którzy zaczęli siebie i innych trapić pytaniami: Nie widzę Boga, nie dostrzegam go, może go nie ma? Czyż wszystko nie staje się samo przez się, zawsze i wszędzie samo przez się? Oto słońce świeci 3


samo, deszcz pada sam, zboże dojrzewa samo przez się, byle zostało zasiane. Ja sieję zboże, ja buduję chatę, ja zmieniam kierunek rzeki. W duszy rodziło się przeczucie panującego prawa przyrody. A zamyśleńcy zastanawiali się dalej: Czyżby Bóg był stworzył i zło i dobro? Alboż istnieje dobro i zło? Przecież ulegamy koniecznością. Cóż my winni, że czynimy to, co czynić koniecznie mu sim y? Tak jest, nad nami panuje nieubłagany los. I oto stworzono prawa żelazne i nieubłagane. Po świecie rozszedł się wówczas poszept idący z ust do ust: Nie ma Boga, nie ma zła i dobra, nie ma nagrody i kary, nie ma życia zagrobowego. Ludzie poddali się prawom żelaznym i spętani łańcuchami losu, nie śmieli myśleć o wolności i wyzwoleniu. Zniknęło szczęcie, troska zagościła w sercach i jęcząc zaczął świat uginać się pod jarzmem tyrana, którego stworzył sobie sam. A czas upływał znikając w otchłaniach wieczności. Powstawali mężowie mądrzy i zbierali poznanie, spoglądając okiem płonącem w zamglone tajemnice świata. Tam, gdzie pokolenia minione dostrzegały światła przytwierdzone do sklepienia niebieskiego dla oświetlania ziemi i darzenia jej życiem, gdzie inni dopatrywali się siedzib bogów, jeżdżących na płomiennych rumakach, tam mędrcy dostrzegali teraz olbrzymie globy płonące niepojętym ogniem albo też wygasłe i błądzące po bezmiarach przestrzeni niby wielkie milczące cmentarze. A ziemia nasza? I w niej poznano taką wielką bryłą, bujającą w przestworzu bez jakiegokolwiek oparcia. Gdziekolwiek zwracało się oko, wszędzie spostrzegało nowe gwiazdy wirujące w przestrzeni światowej bez zachwiania się w równowadze, chociaż nie mają żadnych podpór i choć przestrzeń, w której krążą, jest bez końca. Żelazne prawo przyrody zapanowało nad bezkresami przestrzeni, która rozszerzyła się bez granic i ze wszystkich stron spojrzała na człowieka nieskończona dal. Duch ludzki z wysokości swej myśli pogrążył się w otchłaniach materji i materja rozpłynęła się przed nim na drobniutkie niedostrzegalne dla oka atomu, a między atomami znalazła miejsce owa moc, która jest we wszystkiem i ponad wszystkiem, panująca, twórcza, nieugięta: żelazne prawo przyrody. Poszept z ust do ust powtarzał: Gdziekolwiek spojrzę, wszędzie spostrzegam materję i widzę siłę, ale Boga nie widzę. Bezkresną jest przestrzeń a w niej wirują niezliczone światy, ale nieba, w którem mają znaleźć odpoczynek dusze zbawionych, nie widzę. Jeśli Bóg istnieje, to nie ma dla niego mieszkania. Gdzież ma być? Nigdzie znaleźć go nie można, a więc nie ma go! A zresztą, czyż jest on nam potrzebny, czy nie możemy obyć się bez tego tyrana świata? Na cóż nam Bóg potrzebny? Wszystko dokonywa się według żelaznych praw przyrody, które odwiecznie panują nad tym światem. Boga nie ma, bo i dla jego działania nie ma miejsca na świecie. Wreszcie pojawił się ten, którego nazwano "łonem rodzącym burzę, źródłem wielkich fal", Fryderyk Nietsche, i z mroków nadchodzącego obłędu wołał na całą ludzkość: "Gdzie podział się Bóg? Ja wam powiem: Zabiliśmy go. Ja i wy jesteśmy jego mordercami! Czyż nie słyszymy jeszcze zgiełku grabarzy, grzebiących Boga? Czyż nie czujemy jeszcze niczego z rozkładającego się Boga? I bogowie rozkładają się także. Bóg umarł. Bóg nie ożyje". Ale ten bogobojca w swojej tęsknocie za Bogiem woła: "Raczej bez Boga, raczej na własną rękę los sprawować, raczej być szaleńcem, raczej samemu być bogiem. " No niechże wam serce swoje otworzę całe, o przyjaciele: gdyby bogowie istnieli, jakżeż zniósłbym to, by nie być bogiem! A więc nie ma bogów! Dawniej mówiono bóg, gdy spoglądano na dalekie morze, lecz oto nauczyłem was mówić: n ad czło wie k . A cóż dopiero czynić mamy z "głupiemi" myślami o "dobru" i "złu", o "odpowiedzialności”, "moralności", "współczuciu"! My ludzie stoimy "poza dobrem i złem", moralność jest "wielkim grzechem pierworodnym rozumu", "nieśmiertelną głupotą", "nigdy nie powinno być miejsca na skruchę", bowiem grzechu nie ma! A współczucie? "Ach, gdzież to na świecie dzieje się większe głupstwo niż śród współczujących? I co na świecie wyrządziło więcej zła niż głupstwo współczujących?" Wyższa moralność nowego boga, nadczłowieka, wymaga: "Słabi i nieudani mają sczeznąć. I należy im jeszcze dopomóc w tem". "Że jagnięta gniewają się na wielkie ptaki drapieżne, temu dziwić się nie trzeba, ale też nie ma żadnego powodu, aby mieć za złe wielkim drapieżnikom, że łowią dla siebie małe jagnięta i... być może 4


powiadają sobie przytem: Nie gniewamy się bynajmniej na te poczciwe jagnięta, ba, kochamy je nawet, bowiem nic smaczniejszego nad delikatne jagnię". Takiemi oto mglistemi słowy zabija ów bogobojca Boga i cnotę, zwiastując światu wieść o nadczłowieku: "Przezwyciężajcie, o wyżsi ludzie, małe cnotki, małe mądrostki, względziki drobne jak ziarenka grochu, zabiegliwość mrówek, nędzną wygodność, szczęście najliczniejszych". "Zaklinam was, bracia moi, pozostańcie wiernymi ziemi i nie wierzcie tym, którzy mówią wam o nadziemskich nadziejach. Są to truciciele świadomi, czy nieświadomi" "Są to ci, którzy gardzą życiem, zamierający i samiż otruci, których ziemia pozbyć się pragnie. Niechże sobie idą!" – "Nie grzechy wasze, ale wasza uległość woła o pomstę do nieba, wasze skąpstwo nawet w grzechach waszych woła do nieba!" "Gdzież jest błyskawica, która liznęłaby was językiem swoim? Gdzie szał, który zaszczepić wam trzeba?" "Patrzcie, oto głoszę wam nadczłowieka. On to jest ową błyskawicą, on jest tym szałem! –" Taką oto jest droga wskazana człowiekowi współczesnemu. Bóg jest zabity, grzech jest głupstwem, istnienie zagrobowe jest szaleństwem. Ty sam jesteś bogiem. Nadczłowiek jest twoim ideałem, podepcz słabych, którzy leżą na twej drodze i zagradzają ci drogę ku wyżynom człowieczeństwa. A ko n ie c t e j d ro g i? Ob łę d ! Tak, to jest ta straszliwa tragedja rodzaju ludzkiego, to jest ta przerażająca droga, która zaczyna się przeczuwaniem prawa przyrody. Wiedzie przez wyżyny poznania, a kończy się w mrocznych otchłaniach obłędu. Jakby na lotach orłowych wzniósł się człowiek na podniebne wyżyny i oto leży z połamanemi skrzydłami swych pragnień i tęsknot w prochu, wyczerpany, złamany, obłąkany. Czy tak być musiało? – pytamy się. Czy takim jest nieunikniony koniec człowieka, czy nie może dźwignąć się ród człowieczy znowu do tych wyżyn, na których ujrzałby Boga? Czy człowiek nie trafi z powrotem do Boga, czy Bóg jest naprawdę zabity jak nam o tem powiada obłąkany filozof? Wszyscy czujemy doskonale, jak wiele zależy dla nas od odpowiedzi na to niepokojące pytanie, które dzisiaj leci z ust do ust w oczekiwaniu na upragnioną odpowiedź. Co dzień słyszymy, że świat może istnieć bez Boga. Jakże taki świat bez Boga wygląda? Otóż ma to być bezduszny mechanizm, na tym bezdusznym mechanizmie żyje człowiek jako ucieleśnienie egoizmu, a jego życie jest niespokojną pogonią za rzeczami najpospolitszych potrzeb: ideały naszego istnienia to ułuda pozbawiona rzeczywistego bytu, a całe istnienie to jakieś głupia, wstępna gra. Czy wobec tego warto jeszcze żyć, pracować i dążyć, jeśli się wie, że w końcu wszystko istniejące zniknie w otchłani nicości? Człowiek współczesny, nie ten, który pogrążył się w materjalizmie, ale ten szlachetny współczesny duch, który buntuje się przeciwko nędzy i upodleniu życia dzisiejszego, zrywa się, zbiera wszystkie swoje siły i w tęsknocie swojej za Bogiem, spoglądając wzwyż ku siedzibie wiekuistej światła, dokąd przed nim spoglądały niezliczone pokolenia, woła: B o że ! Czy je st e ś? Czy mo że my je szcze wie rzyć w Cie b ie ? * * * Zdając sobie sprawę z ogromnej doniosłości odpowiedzi na to pytanie, spróbujemy znaleźć odpowiedź na nie, a mianowicie taką, jaka zadowolić może człowieka dzisiejszego, liczącego się z rzeczywistością i biorącego w rachubę 5


zmysł krytyczny naszych czasów posiadających swój światopogląd. Nie zapomnimy też o poczuciu prawa przysługującego każdej jednostce. Byt to działanie. Że coś istnieje, to poznać możemy tylko podług działania tego czegoś. Jeśli więc zapytamy, czy istnieje Bóg, to pytanie nasze będzie równoznaczne z pytaniem: Czy dostrzegamy skutki takiego działania Bożego, które upoważniałyby do wniosków, że Bóg istnieje? Oczywiście, skutki takiego działania Bożego możemy postrzegać na samych sobie i na świecie poza nami. Pytanie swoje rozłożymy przeto na dwa dalsze pytania: 1. Czy istnieją skutki działania Bożego w otaczającym nas świecie, podług których moglibyśmy wnioskować o jego istnieniu? 2. Czy istnieją skutki działania Bożego w samymże pytającym człowieku, które przemawiałyby za istnieniem Boga? Zajmijmy się przede wszystkiem pytaniem pierwszem: Czy mo że my wie rzyć w B o ga , p o n ie waż d o świa d czen ia świa ta ze wn ę t rzne go po u czają n a s o je go ist n ie n iu? Tutaj spotykamy się natychmiast z najpoważniejszemi zasadami współczesnych powątpień o istnieniu Boga. Zasady te są czysto racjonalistyczne i są dziećmi współczesnej wiedzy przyrodniczej, w dziedzinie której pada ważne pytanie. Człowiek współczesny powiada: Dawniej można było nawet na podstawie wiedzy przyrodniczej wnioskować o istnieniu Boga, bowiem człowiek otoczony był ze wszystkich stron tajemnicami, na które nie znajdował odpowiedzi i które musiał tłumaczyć sobie jako działanie Boga. Teraz jest inaczej: Człowiek przenika coraz głębiej tajemnice przyrody i dzięki temu spostrzegł, że wszystko dzieje się w sposób całkiem naturalny i że nigdzie nie zachodzi potrzeba przywoływania Boga na pomoc, aby przy jego pomocy objaśniać zjawiska przyrody. Jednem słowem: Wsp ółcze sn y o b ra z świa ta wyklu cza zu pe łn ie istn ie n ie Bo g a . Czy takie zimne, stanowcze a ciężkie słowa dzisiejszego sceptyka możemy uważać za prawdę?

WSPÓŁCZESNY OBRAZ ŚWIATA A ŚWIATOPOGLĄD Co nazywamy współczesnym obrazem świata? Od tego bodaj zaczynać należy i odpowiedzieć sobie przede wszystkiem na to pytanie możliwie bezstronnie.

dlatego postarajmy się

Świat składa się z pewnej liczby ciał niebieskich, różniących się między sobą a utrzymywanych w równowadze dzięki grawitacji, czyli prawu ciążenia. Wszystkie te ciała niebieskie, znajdujące się w bezustannym ruchu, składają się z takiej samej materji, z jakiej składa się nasza ziemia a we wszechświecie panują wszędzie te same siły, które panują na naszej ziemi. Ta jednolitość materji i siły zostaje uzupełniona jeszcze przez dwa prawa: zachowania materji i zachowania energii, według których nigdzie we wszechświecie materja i energia nie ginie, ani też nie powstaje, ale przy całych wielorakich przemianach ogólna suma materji i energji pozostaje ta sama. Materja składa się z pierwiastków, które nie dają się rozłożyć na żadne części składowe, ale istnieje przypuszczenie, że wszystkie znane 75 pierwiastków składają się z jednego nieznanego bliżej prapierwiastka. Zjawiska świata polegają na ruchu i drganiu bądź to najdrobniejszych cząsteczek materji, bądź też całego świata i tego pierwiastka przypuszczalnego, który nazywamy eterem, o który przenikać ma cały wszechświat. — Ruchy te i drgania podrażniają w sposób swoisty nasze zmysły, przez co powstają u nas różnorakie wrażenia, które to wrażenia są czemś zgoła różnem od fizykalnych przyczyn wywołujących je w nas. Możemy przeto sądzić o świecie jedynie na podstawie tego, co nam o świecie komunikują nasze zmysły, ale nie podług tego, co jest istotne, niezależne od naszych zmysłów i poza niemi. — Cała materja naszego świata składa się z niesłychanie drobnych cząsteczek, które nazywamy molekułami, ale które rozkładają się na najdrobniejsze cząstki czyli tak zwane atomy.

6


Nasz układ słoneczny – podobnie jak cały wszechświat – utworzył się z tak zwanej mgławicy; z niej drogą powolnych przemian powstała także nasza ziemia. Ziemia nasza w ciągu swego trwania ulegała stałym przemianom, aż wreszcie przybrała tę postać, w jakiej znamy ją obecnie i w jakiej pojawić się na niej mogły istoty żywe. Z tych istot żywych rozwinęło się z biegiem czasu całe ogromne mnóstwo stworzeń zaludniających ziemię. Naprzód powstał świat roślin, potem świat zwierząt, a wreszcie jako ostatni wytwór rozwoju pojawił się na świecie człowiek, który drogą stopniowych przemian doszedł do tego stanu, jaki znamy obecnie. Wszystko, cokolwiek stało się na świecie albo co staje się obecnie, dokonywa się w sposób naturalny, to jest zależnie od warunków i przyczyn znanych, tak że zjawiska wyjaśniać sobie możemy jedno z drugiego. Do tego obrazu świata niektórzy przyrodnicy współcześni dodają pewne rysy, które jednak przez innych przyrodników zwalczane są tak energicznie, że uważamy, iż do naszkicowanego obrazu świata rysów tych możemy nie zaliczać. Do tych zwalczanych rysów w obrazie współczesnym świata należy nieograniczoność tego świata w czasie i przestrzeni, objaśnianie życia przy pomocy chemji i fizyki, powstanie pierwszych istot żywych przez samorództwo z martwej materji, objaśnianie spraw duchowych wyłącznie czynnością mózgu i wywodzenie człowieka ze zwierzęcia. Ze swej strony chciałbym do powiedzianego dodać jeszcze pewien rys, który pomimo swego ogromnego znaczenia dotąd nie jest należycie oceniany, a mianowicie: Wszystka materja, wszystkie siły i postaci wszechświata znajdują się we wzajemnej od siebie zależności i to tak, że cały wszechświat we wszystkich swoich częściach aż do atomu włącznie zbudowany jest indywidualistycznie, to znaczy, że wszystko we wszechświecie aż do poszczególnych części tworzy osobne całości, które to całości są bądź podporządkowywane bądź nadporządkowywane innym całościom, będącym częściami wszechświata. Na tej budowie indywidualistycznej polega harmonja w budowie świata. To, co powiedzieliśmy na ostatku, wskazuje dostatecznie, że całkowita jednolitość w poglądach na charakter współczesnego obrazu świata nie istnieje. Tak na przykład nieskończoność świata, o której słyszymy tak często, jest twierdzeniem czysto dogmatycznem i przez niejednego astronoma bywa zwalczana argumentami bardzo poważnemi. Zarówno nieskończoność czasowa, jak i przestrzenna świata zostały przez Kanta zaliczone do tak zwanych antynomji czyli sprzeczności rozumu, to znaczy, że ani twierdzenia, ani zaprzeczenia niepodobna udowodnić, ale też nie można ich obalić przy pomocy dowodów rozumowych. Od czasów Kanta nic się nie zmieniło pod tym względem ani w filozofji, ani w naukach przyrodniczych. Że zaś takie mniemania nie są bynajmniej czemś, czego myślenie nasze domagałoby się koniecznie, podobnie jak nie domaga się od nas przyjęcia za pewnik samorództwa, to wynika choćby z tego, że dość jest znakomitych przyrodników, których myślenie obywa się bez tych postulatów zupełnie. Ale także pierwsze zdania, któremi odtworzyliśmy współczesny obraz świata, nie należą bynajmniej do twierdzeń, które cieszyłyby się uznaniem powszechnem. Przede wszystkiem jasnem jest, że wiele rysów w tym obrazie uważanych być musi za przypuszczenia jedynie, które pośrednio zostały wywnioskowane, ale których nigdy nie uda się zapewne dowieść bezwzględnie. Do takich przypuszczeń należy nie tylko pramaterja, z której wywodzić się mają wszystkie pierwiastki chemiczne, co przy pomocy poważnych argumentów podawane było niejednokrotnie w wątpliwość, ale przede wszystkiem istnienie tak zwanego eteru światowego, a nawet molekularna i atomistyczna budowa wszechświata. Zwrócimy tu pobieżnie uwagę na to tylko, że to ostatnie należy do znanych Kantowskich antynomji czystego rozumu. Zresztą atomistyczna budowa świata zaczyna chwiać się poważnie pod wpływem poglądów znakomitego chemika Ostwalda, który zamiast atomów stawia energię. Według tego poglądu wszystko, co się staje, dochodzi do skutku dzięki stosunkom energetycznym, to jest, że wszystko polega na czynności sił. Pogląd taki ma bardzo poważne znaczenie, usuwa on bowiem z naszego obrazu świata nie tylko pojęcia molekuły i atomu, ale zrywa także z pojęciami materji i siły, a na ich miejsce wprowadza jedyne pojęcie energii. Sprawa ta jednak nie jest jeszcze dojrzałą do ostatecznego wypowiedzenia się o niej, tak że w wykładzie naszym możemy nie zajmować się nią szczegółowiej, chociaż jest ona dla nas w najwyższym stopniu ważną, bo na tym jednym przykładzie widać, że tak zwany obraz świata ne jest bynajmniej czemś stałem i niezmiennem. Co dzisiaj nazywamy "współczesnem", to jutro może uchodzić za przestarzałe dzięki wiedzy, która czyni bardzo szybkie postępy i, rzecz prosta, wobec tego bardzo jest wątpliwem, czy może mieć rację 7


także zdanie: "Współczesny obraz świata wyklucza istnienie Boga". Z powiedzianego wynika dość jasno, że zagadnienia najwyższe, mianowicie zagadnienia istnienia, powstania i przeznaczenia świata, które zawsze łączyły się z zagadnieniem istnienia Boga, opieramy na podstawach w najwyższym stopniu chwiejnych, jak chwiejnym jest na przykład nasz współczesny obraz świata. Ponieważ, jak widzieliśmy, takie podstawowe pojęcia jak materja i siła, molekuł i atom, mają znaczenie na wskroś chwiejne, ponieważ dalej nie mamy zgodności w poglądach na wiele innych spraw podobnych, dotyczących bezpośrednio naszego współczesnego obrazu świata, przeto niewiele zyskujemy na tem, że w sprawach innych istnieje większa zgodność poglądów, jak na przykład w sprawie stosunków energetycznych, a jeśli przez wzgląd na laików wolimy, to powiedzmy od razu: zjawisk we wszechświecie. Podobnież niewiele nam pomoże zgodność w poglądach na prawo zachowania energii i na zasadę rozwoju. Któż z nas może dzisiaj zaręczyć, że te pozornie tak niezachwiane i pewne zasady przyrodoznawstwa współczesnego nie podzielą losu atomów, czyli nie staną się przedmiotem ostrych walk i czy w walkach tych nie zginą? Ale odwróćmy się od tej niepewności obrazu świata i przypuśćmy, że obraz ten jest pewny. Czy w takim razie obraz ten naprawdę nie pozwalałby nam wierzyć w Boga? Narazie należy zwrócić tu uwagę na powtarzające się dość często nieporozumienia skutkiem tego, że pojęcia "obraz świata" i "pogląd na świat" bywają mieszane. Oba te pojęcia należy ostro odróżniać, chociaż nie jest to bynajmniej takie łatwe, jakby się zdawało. Pojęcie "obraz świata" mówi nam tylko o tem wyobrażeniu, jakie o świecie w danej chwili mieć możemy na podstawie rozporządzalnej wiedzy. Ponieważ jednak materjał wiedzowy zgodnie z postępami wiedzy musi się zmieniać bezustannie, przeto i obraz świata ulegać musi odpowiednim zmianom. Toteż, gdy porównamy obraz świata z przed lat tysiąca z obrazem, jaki posiadamy dzisiaj, to spostrzeżemy, jak ogromne zachodzą tu różnice. Mniejsze różnice, ale niemniej poważne, spostrzegamy nawet wówczas, gdy chodzi o jedno jedyne stulecie. Toteż możemy być pewni, że ludzie, którzy żyć będą w roku 2000-nym na n ie je de n nasz pogląd spoglądać będą ze współczuciem, bo według tego, co wiemy dotąd, nie ulega wątpliwości, że obraz świata zmieniać się będzie i nadal. Pomimo wszystko obraz świata będzie miał zawsze ch a ra kt e r f izyczn y , to jest naturalny i będzie zawsze przedstawiał sumę tego, co wiedza w bezustannej pracy do danej chwili tajemnicom przyrody wydrzeć zdoła. Zgoła inne znaczenie ma pogląd na świat. Wyrażając się krótko, możemy powiedzieć: O b ra z świa t a je st f izyczn y, p o g lą d na świa t je st me t a f izyczn y , czyli że pogląd na świat wybiega poza przyrodę i operuje pojęciami, których nie czerpiemy bynajmniej ze świata fizycznego i o których z największą pewnością powiedzieć możemy, że nie są one przedmiotem wiedzy, ale p rzed mio t e m wia ry i takiemi też pozostaną niezawodnie tak długo, dopóki człowiek w zamyśleniu spoglądać będzie ku niebu. Gdy do obrazu świata wtrącamy takie pojęcia jak "Bóg", "przypadek", "nieskończoność", "wieczność" itd., to opuszczamy grunt znanej nam z doświadczenia rzeczywistości, a swój obraz świata mieszamy z poglądem na świat. W przeciwstawieniu do zmiennego charakteru obrazu świata, pogląd na świat musi mieć charakter stały i niezmienny. Rzecz prosta, że rozumny światopogląd nie powinien sprzeciwiać się obrazowi świata, stworzonemu na podstawie rzetelnego poznania, jeśli ma być światopoglądem opartym na rzeczywistości. Z drugiej wszakże strony ze względu na zmienność obrazu świata trzeba być bardzo ostrożnym, aby cennych zdobyczy światopoglądu nie poświęcać niestałemu obrazowi świata. Przyszłość wiedzy może nas pouczyć, że niepotrzebnie czyniliśmy ofiary ze swego poglądu na świat, powodując się zmiennością obrazu świata. Dlatego nie zawahalibyśmy się rzec, że t e n światopogląd jest najcenniejszym, który potrafi uniezależnić się najlepiej od każdorazowego obrazu świata. W swoim czasie chrześcijaństwo przyjęło Ptolemeuszowski obraz świata za swój, ale śmiesznem było mniemanie, że razem z tym obrazem świata upaść musi samo chrześcijaństwo, i rzeczywiście, okazało się, że głębsze rozumienie zarówno chrześcijaństwa, jak i Kopernikowego układu świata poucza ludzkość tylko o jednem, a mianowicie o tem, że między jednem a drugiem nie może istnieć najmniejszych przeciwieństw.

8


Z drugiej strony należy pamiętać, że na przykład materialistyczny monizm Haeckla, wbrew temu, co o sobie powiada, nie jest bynajmniej czemś empirycznem, ale raczej dogmatycznem, a więc nie odpowiada dzisiejszemu obrazowi świata. Jeśli bowiem Haeckel w swoich tak zwanych kosmologicznych twierdzeniach mówi bezustannie o odwiecznym, nieograniczonym, bezkresnym wszechświecie, o bezkresnej przestrzeni i wiecznym ruchu, to nie ma w tem nic empirycznego, czyli czegoś wypływającego z doświadczenia, ale jest to pogląd wybiegający daleko poza granice doświadczenia, a więc metafizyczny. Gdy Haeckel mówi dalej o "prawie substancji", gdy razem z wielu innymi uważa, że istoty żywe powstały na ziemi dzięki przypadkowi i że rozwój ich zależny jest od przypadku, to takie jego mniemania są takiemi samemi wierzeniami jak każde inne. To nie jest obraz świata, ale świa to p og lą d . Uważaliśmy za konieczne stwierdzić to na samym wstępie, bowiem w ten sposób wyjaśnia się, że jeśli materialistyczny monizm podaje się za obraz świata, to odróżniając te dwa pojęcia, wiemy, że nie jest to obraz świata ale pogląd na świat. Pretensje monizmu ateistyczno-materialistycznego są po prostu nonsensem, bowiem żaden światopogląd nie może być się bez pojęć metafizycznych; posługując się zaś niemi, opuszcza grunt doświadczenia i rzeczywistości uchwytnej dla naszych zmysłów i przenosi się w świat wiary i rzeczywistości innego porządku. Gdybyśmy o tem wszystkiem pamiętali podczas walk toczonych o światopogląd współczesny, to moglibyśmy uniknąć bardzo wielu niepotrzebnych dyskusji i szybciej posuwać się naprzód. Stając bowiem na takim gruncie, można wspólnemi siłami rozstrzygać pytanie, który światopogląd najbardziej odpowiada zewnętrznym doświadczeniom człowieka. W porównaniu z obrazem świata żaden światopogląd nie może być a priori uważany za lepszy od innego światopoglądu. Po tych uwagach przedwstępnych możemy zając się swojem pytaniem: Czy wsp ó łcze sn y ob ra z świa t a wyklu cza ist n ie n ie B og a ?

CZY WSPÓŁCZESNY OBRAZ ŚWIATA WYKLUCZA ISTNIENIE BOGA? Pytanie niniejsze należy postawić ta k , abyśmy nie popadali w obłęd. Istnieje dość ludzi, którzy powiadają: współczesny obraz świata jest możliwy bez Boga, a przeto Boga niema. Nie trzeba dowodzić, że wniosek taki jest błędny. Jeśli mamy dwa kryształy jednakowe pod względem kształtu i materji, jeśli wiemy, że jeden z nich powstał w sposób naturalny w wodnej przyrodzie, że więc naturalne powstanie takiego kryształu jest możliwe, to z tego nie wypływa wniosek, że i drugi kryształ powstał w taki sam sposób w wolnej przyrodzie, bowiem ten drugi kryształ mógł był wszak powstać w pracowni chemika w sposób sztuczny. Gdyby nam się nawet udało dowieść, że dzisiejszy nasz obraz świata możliwy jest bez Boga, to z tego nie moglibyśmy wysnuwać wniosków co do istotnego stanu rzeczy we wszechświecie. Dla ostatecznego rozstrzygnięcia należałoby zastanowić się bezstronnie, czy świat bez Boga jest dla nas bardziej zrozumiałym od świata z Bogiem, a wreszcie trzeba by pomyśleć nad tem, czy nie ma dziedziny życia bardziej nadającej się do rozstrzygnięcia tego ważnego zagadnienia o istnieniu Boga. Mamy bardzo wielu ludzi, którzy twierdzą: Współczesny Obraz świata wyklucza istnienie i działanie Boga. Ludzie tacy mniemają, że już samo stwierdzenie jakości budowy świata w ogólności i w szczegółach wystarcza do zachwiania wiary do Boga. Jest to oczywiście mniemanie bardzo płytkie i nie trzeba być wielkim myślicielem, aby tę płytkość dostrzec. Zbadanie b u do wy świa t a nie może zachwiać wiary w Boga w żaden sposób. Jeśli ktoś wierzy w Boga, to tem samem może wierzyć, że świat jest właśnie takie, jakim stworzył go Bóg. Czy świat składa się z materji i siły, czy też jest on wynikiem działania energii, to przecież wszystko to są sprawy, które z wiarą w Boga nie mają nic sprzecznego. Podobnież obojętnem będzie na przykład zagadnienie, czy działanie na odległość, choćby przenoszenie się światła, dokonywa się przy pomocy hypotetycznego eteru, czy też bez niego. Bóg mógł wszak stworzyć świat i takim, i takim. Także i to, czy uda się stwierdzić jednolitość materji i sił we wszechświecie, nie może decydować o wierze lub niewierze w Boga. Dla wierzącego jest zgoła obojętnem czy wszystkie pierwiastki i siły można sprowadzić do je d n eg o prapierwiastka, ba, nawet znane powszechnie prawa o zachowaniu materji i siły nie mogą być brane w rachubę jako argument przeciwko wierze w Boga. Bowiem jeśli ateista powiada: Ponieważ we wszechświecie materja i siła nie giną, 9


ani też nowa materja ani nowa siła nie powstaje, przeto nie ma Boga, – to człowiek wierzący może mu odpowiedzieć na taką dziwaczną logikę prostem wskazaniem na to, że Bóg mógł przecie stworzyć niezniszczalną materję i niezniszczalną siłę. Tak samo mają się rzeczy w wielu innych sprawach. W rzeczywistości więc żadne ze stwierdzeń przyrodniczych, czy to dawnych, czy nowych, o jakości czy budowie świata nie może być uważane za argument przeciw istnieniu Boga. Tylko w jednym przypadku mogłaby być mowa o takiem argumentowaniu za lub przeciw istnieniu Boga. Tylko w jednym przypadku mogłaby być mowa o takiem argumentowaniu za lub przeciw istnieniu Boga na podstawie wiedzy przyrodniczej, gdyby się ujawniły jakieś niezwykłe powikłania w budowie świata, ale i te świadczyłyby raczej i istnieniu Boga niż o jego nieistnieniu. Niebawem zastanowimy się nad tem szczegółowiej. W każdym razie należy pamiętać, że śród przyrodników zawsze istnieli wierzący w Boga, obojętni, a także nieliczni ateiści. Już z tego widać, że ta sama wiedza nie może przemawiać ani za, ani p rze ciw wierze w Boga, bo w takim razie istniałaby śród przyrodników zupełna jednolitość poglądów. Nie badanie naukowe prowadzi do przeczenia istnienia Boga, ale rzeczy całkiem inne. Jeśli ktoś przeczy istnieniu Boga na podstawie swych wiadomości przyrodniczych, to bardzo często czyni to tylko skutkiem niejasności myślenia. Mówiliśmy właśnie o ewentualnych powikłaniach w budowie świata. Powikłania takie istnieją rzeczywiście, a mianowicie zarówno w cząstkach, z których świat jest zbudowany, jak i w całości świata. Przede wszystkiem we wszystkich ciałach naturalnych spostrzegamy przedziwną dążliwość. Pojęcie to wprowadził do badań przyrodniczych znakomity Baer i już dlatego jest ono uzasadnione. Dążliwość, o której tu mówimy, mieszano bardzo często z celowością, co prowadzi do szkodliwego zamętu. Między pojęciem "dążliwość" a "celowość" istnieje ogromna różnica. Jeśli w jakimś roztworze solnym skrystalizuje się cząsteczka tegoż, dając kryształ o określonej postaci, to utworzenie się kryształu dochodzi do skutku dzięki dążliwości, a mianowicie dzięki dążliwości, która w określonych granicach ma wytknięty cel. To samo spostrzegamy przy tworzeniu się jakiegokolwiek związku chemicznego, a nawet przy każdej chemicznej albo fizykalnej sprawie. Jeśli więc jakiś pierwiastek, na przykład siarka, zostaje spalony, to każdorazowo zgodnie z prawami naturalnemi powstaje określony związek chemiczny, kwas siarczany, ze swojemi określonemi właściwościami. Możemy więc powiedzieć, że tworzenie się kwasu siarczanego jest ce le m spalania siarki. Podobnie jest zawsze przy tworzeniu się istot żywych. Jeśli z jajka powstaje kurczę, to i to dzieje się całkiem zgodnie z dążliwością, bowiem kurczę możemy uważać za cel wielorakich przemian jajka. Na podstawie doświadczenia możemy więc powiedzieć, że wszystkie ciała żywej i nieżywej natury ujawniają charakter dążliwości, a na ogół biorąc w tej właśnie niezmiennej dążliwości okazuje się działanie praw przyrody. Oczywiście charakter zjawisk nie jest tą dążliwością wyczerpany, o ile chodzi o istoty żywe. Jeśli istotę żywą porównywamy z ciałem nieożywionem, to okazuje się, że istota żywa może dokonywać całego szeregu zjawisk swoistych, dla których musi posiadać osobliwe narządy. Każdy narząd związany jest ściśle z wykonywaniem pewnych określonych funkcji, a istnienie takiego organu staje się zrozumiałem dopiero przez jego działanie. Od dawna określano ten stosunek, jaki zachodzi między organem a jego czynnością, jako przeznaczenie. Każdy organ istoty żywej jest więc zbudowany dążliwie, tak samo jak kryształ, ale poza tem ma on swoje przeznaczenie. Ponieważ pojęcie przeznaczenia kojarzy się z samodzielnem wykonywaniem jakiejś pracy, przeto o przeznaczeniu może być mowa tylko przy istotach żywych. Nie moglibyśmy więc powiedzieć, że przeznaczeniem spalania siarki jest tworzenie kwasu siarczanego. Teraz spostrzegamy, że dzięki takiemu odróżnianiu mamy do czynienia ze znacznemi powikłaniami. Do najdziwaczniejszych zjawisk świata współczesnego należy bodaj to, że istnieją ludzie, którzy uważają za możliwe przeczyć celowości. Oczywiście, przeczenie takie ma swoje powody, o których jeszcze mówić będziemy. W każdym razie jedno jest chyba jasnem, że każdy człowiek nieuprzedzony nie może odrzucić celowości, jako sprawy, która sama rzuca się nam w oczy.

10


Powstaje teraz pytanie, czy w budowie świata jako całości nie daje się zauważyć coś podobnego jak żądliwość i celowość w ciałach poszczególnych. Powiedzieliśmy już, że świat nasz zbudowany jest indywidualistycznie. Najlepiej to zrozumiemy, jeśli za przykład weźmiemy organizm. Jak organy są koniecznie potrzebnemi częściami organizmu, tak znowu każdy organ tworzy całość, składającą się z pomniejszych części. Te mniejsze części narządów są z kolei znowu całościami w stosunku do tych drobnych cząstek, z których są złożone itd., aż do cząsteczek najdrobniejszych. Idąc za temi poszczególnemi całościami i cząstkami, czyli śledząc tę ind ywid u a liza cję , zgubimy się wreszcie przy cząsteczkach najdrobniejszych, za jakie uważamy molekuły i atomy. Na odwrót można śledzić indywidualizację, także w przeciwnym kierunku. Organizmy tworzą między sobą a także wraz z nieograniczonemi częściami składowemi świata całości wyższe, których są częściami, a mianowicie tworzą gromady, których badanie należy do najbardziej zaciekawiających rozdziałów wiedzy przyrodniczej. Gdy więc przyglądamy się tym stosunkom wszechświata, to okazuje się, że wszystkie ciała naturalne znajdują się w stosunku zależności od siebie. Nie chodzi tu jedynie o wsp ó łrzę d no ść, p o dp o rządko wa n ie i n a d po rzą d ko wa n ie , ale także o łą czn o ść wsp ó łza le żno ści ma t e rji i ciał. Przedstawiona graficznie, ta łączność i współzależność przedstawiałaby się nam jako sieć, chociaż i obraz sieci nie byłby doskonałym obrazem tego, co mamy na myśli. Możemy rzec, że wszechświat jest tkaniną i może w ten sposób da się wyrazić jego przedziwna jednolitość. Powrócimy do tej sprawy. Jeśli więc zapytamy się teraz, czy nakreślone pokrótce stosunki in d ywidu a liza cyjn e świata, to jest żądliwość i ce lo wo ść zjawisk daje się łatwiej objaśnić bez Boga, czy z Bogiem, to każdy nieuprzedzony człowiek musi chyba odpowiedzieć, że z Bogiem. Ale sprawa stanie się dla nas jeszcze jaśniejszą, gdy zapoznamy się z tem, o czem mowa poniżej.

ZGODNOŚĆ Z PRAWEM PRZYRODY W dotychczasowych rozważaniach pozostawiliśmy na uboczu dwa punkty współczesnego obrazu świata: zasadę rozwoju, którą będziemy zajmowali się szczegółowiej w obu następnych częściach niniejszej pracy, a następnie zasady zgodności z prawem przyrody, która wyraża się tem, że wszystko we wszechświecie uwarunkowane jest przez przyczyny i że zjawiska jedne wyjaśniają się przez zjawiska inne, które je podzieliły, to znaczy, że wszystko dzieje się w sposób naturalny, czyli zgodnie z prawem przyrody. Ta zasada przyczynowościowa uważana jest całkiem słusznie za alfę i omegę współczesnego obrazu świata. Żadna zasada nie charakteryzuje tak dalece naszego obrazu świata, jak zasada p rzyczyno wo ści i choćby nawet szczegóły w budowie świata ulegały przemianom, każdy przyrodnik jest najgłębiej przekonany, że zasada przyczynowości nie ulegnie zmianie najmniejszej. Nie zagłębiając się w szczegóły tak scharakteryzowanego obrazu świata, będzie może na miejscu rzucić tu pytanie, czy taki stan rzeczy daje się łatwiej pojąc z Bogiem czy bez Boga. Jeśli chodzi o odtworzenie utworu muzycznego, to takie odtworzenie może dojść do skutku w sposób dwojaki i zasadniczo różny. Dany utwór muzyczny możemy odtworzyć przy pomocy naciągniętej pozytywki albo fonografu, ale może odtworzyć go także przez żywego skrzypka. Pomijając zabarwienie dźwiękowe, utwór zostanie odtworzony w obu wypadkach całkiem jednolicie, to jest, że poszczególne tony następować będą po sobie jednakowo i zgodnie z prawem przyczynowości. A jednak w obu przypadkach zachodzą ogromne różnice. Pozytywka odda nam dany utwór w sposób jak się mówi mechaniczny, to jest przez następowanie skutków po przyczynach, podczas gdy przy oddawaniu utworu przez skrzypka mamy obok przyczynowości mechanicznego tworzenia się tonów, stałe kierownictwo duchowe. Pomijamy tu, że także przy pozytywce na początku przyczyn oddających jako skutek dany utwór muzyczny, musiało być kierownictwo duchowe, zwracamy tu tylko uwagę na to, że przy odtwarzaniu danego zjawiska może zachodzić stosunek kierownictwa duchowego współczesnego ze zjawiskiem albo poprzedzającego zjawisko w jego powtarzaniu się. Na przykładzie 11


naszym chcemy tylko pokazać, że fakt, iż jakieś zjawisko odbywa się bez widomego udziału kierownika, nie daje nam prawa do twierdzenia, że takiego kierownika nigdy nie było, czyli, w naszym przypadku, nie zachodzi bynajmniej konieczność zarzucania wiary w Boga. A więc i ta najważniejsza strona współczesnego obrazu świata, jaką jest przyczynowość, nie wyklucza wiary w Boga, bo przecież nie można pojąć, w jaki sposób miałby się mechaniczne stawanie łatwiej tłomaczyć bez Boga niż z Bogiem. Wyobraźmy sobie doskonały automat odtwarzający utwory muzyczne z dala od nas, w pokoju sąsiednim: czyż nie może zajść taki przypadek, że nie będziemy umieli powiedzieć, czy utwór odtwarzamy jest mechanicznie czy też przez muzyka? Drogą takich rozważań zbliżyliśmy się do pojęcia kie ro wn ict wa świa te m p rze z B og a , które to pojęcie wydaje się niejednemu ze współczesnych za niedające się pogodzić z wiedzą. Przypuszczamy, że przykłady, przytoczone przez nas, wyjaśniły nam dostatecznie, że prawo przyczynowościowe nie przemawia ani za tem, że stawanie się w świecie jest sprawą czysto mechaniczną, ani też za tem, że jest ono dziełem kierownictwa Bożego. Obraz świata pozostaje w tym wypadku całkiem neutralnym. Jeśli więc ktoś dowodzi, że wiara w Opatrzność, bez której woli ani włos z głowy naszej spaść nie może, została przez prawo przyczynowościowe ostatecznie obalona, to popełnia rzecz, którą śmiało nazwać możemy bezmyślnością. Gdyby nam ktoś powiedział, że dla przedstawienia sobie całości świata nie potrzebujemy wyobrażenia Boga, to ostatecznie można by nie mieć nic przeciwko temu, bowiem chodziłoby tu o wyraz czysto osobistego poglądu, a rzecz gustu, ale gdyby nam dowodzono, że wobec prawa przyczynowościowego wiara w Boga jest n ie mo żliwością , to byłoby to tylko zuchwalstwem bezmyślności. Okoliczność, że pewne przyczyny wywołują zawsze te same skutki, nie daje żadnego prawa do wniosków ateistycznych, bowiem jeśli ktoś wierzy w Boga, to wierzyć weń będzie i nadal jako w Bo ga ścisłe g o p o rzą d ku , który nie uważa za potrzebne zakłócać ten porządek, choćby dlatego, że porządek ten jest właśnie d o b ry . Gdy więc człowiek wierzący w Boga powie dzisiaj: Bó g rząd zi i kie ru je świa t e m p rzy po mo cy p ra wa p rz yczyn o wo ści i zgod n ie z p ra wa mi p rzyrod y – to żaden człowiek myślący nie może powiedzieć, aby wiara taka przeczyła w czemkolwiek współczesnemu obrazowi świata. Przyczyny przemian na świecie możemy wyobrażać sobie coraz bardziej odległemi w czasie, ale wreszcie dochodzimy do ostatniej przyczyny jak przy analizie przyczyn odtwarzających muzykę w pozytywce, dochodzimy ostatecznie do mechanika, który pozytywkę zbudował. Przyczynę przyczyn uważano zawsze za najdoskonalszy dowód istnienia Boga i człowiek naiwny uważa taki dowód za przekonywujący jeszcze dzisiaj, atoli przy myśleniu wyszkolonem argument taki nie odda usługi ani teiście, ani ateiście. Niech nam tu wystarczy przypomnienie Kanta, który i w tej dziedzinie stwierdził, że mamy tu do czynienia ze wspomnianą już antynomią, czyli sprzecznością rozumu; dlatego też argument ten nie może być używany ani dla twierdzenia, ani dla przeczenia istnieniu Boga. Współcześni nasi ateiści ułatwiają sobie swą grę w sposób niedopuszczalny. Powiadają oni na przykład (m.in. Haeckel): Kant wykazał, że tak zwane dowody istnienia Boga nie mają znaczenia dowodowego, a więc wiara w Boga jest niemożliwością. Tak może przemawiać tylko nieświadomość albo zła wola, bowiem Kant wykazał równie jasno także bezzasadność twierdzeń o nieistnieniu Boga. Jeśli ktoś chce się powoływać na tę część filozofji Kantowskiej, to nie wolno mu zajmować stanowiska ani t e ist yczn ego , ani a te ist yczn eg o , ale co najwyżej może stanąć na gruncie agnostycznym, który wyraża się jasno dwu słowy: n ie wie m . Dotychczasowe dociekanie nasze wykazało nam więc, że współczesny obraz świata nie daje nam argumentów ani za, ani przeciwko istnieniu Boga. Oczywiście taki wynik dochodzenia nie może zadowolić ani przyjaciela, ani przeciwnika, a jednak i to już jest zdobyczą bardzo wielką, bowiem osobista wiara w Boga otrzymuje tu zupełną wolność i spostrzega, że wiedza współczesna wierze tej pod żadnym względem przeczyć nie może. I oto, na pytanie nasze: Czy możemy wierzyć w Boga? – otrzymujemy niedwuznaczną odpowiedź: Ta k je st , m o że my . Ze strony wiedzy współczesnej wierze takiej nic na przeszkodzie nie staje. Współczesny obraz świata nie wyklucza wiary w Boga. 12


Oczywiście, chociaż wynik tych dochodzeń jest dla nas bardzo ważny, to i my nie będziemy uważali się za zadowolonych nim, ale przechodząc do innych rysów naszego obrazu świata, zastanowimy się z kolei nad celowością, dążliwością i indywiduacją, rozwijając te myśli szczegółowiej.

CELOWOŚĆ Nasi współcześni przeczą częstokroć celowości w świecie. Powód jest dość jasny. Celowość jakiegokolwiek organizmu, organu czy zjawiska, prowadzi nieubłaganie do pojęcia zamiaru świadomego czy nieświadomego. Kto by temu przeczył, ten zadałby gwałt pojęciu celowości. Jeśli człowiek buduje maszynę, to jest jasnem, że chce przy jej pomocy osiągnąć jakiś cel; jeśli przy budowli jakiejś znajdujemy drzwi zwodzone, które otwierać można tylko od dołu, względnie od wewnątrz, to staje się nam jasnem, że budowniczy realizował tu jakiś cel, a mianowicie domyślamy się, że chodziło mu o to, aby zabezpieczyć właścicieli budowli przed ewentualnie prześladującymi ich wrogami. Że mamy tu do czynienia z celowością, temu nie odważy się przeczyć żaden człowiek. W tem miejscu pozwolimy sobie przytoczyć cudowny obraz z życia przyrody. W Kalifornji istnieje pająk, który jak wiele innych pająków buduje sobie gniazdo w ziemi w postaci cylindrycznego zagłębienia, którego ściany wyłożone są jedwabistą pajęczyną. Wejście do tego gniazda zamykają drzwi zwodzone, posiadające rodzaj zawiasów, otwierające się tylko od wewnątrz i zapadające samoczynnie. Drzwi te, aczkolwiek są bardzo cienkie, składają się z 30–tu potrójnych warstw gliny powleczonej pajęczyną, tak że na ogół składają się te drzwi z 90–ciu warstw gliny. Odpowiednio do swego przeznaczenia drzwiczki te są szerszymi na zewnątrz i węższymi ku wnętrzu, dzięki czemu zamykają otwór bardzo ściśle. Od strony wewnętrznej mają te drzwiczki drobne dziurki służące do tego, aby znajdujący się w gnieździe pająk mógł je przytrzymać. Zestawienie tych dwóch bardzo podobnych do siebie przykładów mówi chyba samo za siebie. Jeśli w przypadku drugim nie zgodzimy się na uznanie celowości, to nie powinniśmy uznać jej także i w przypadku pierwszym. Ponieważ wszakże w przypadku pierwszym świadomość nasza objawia nam celowość, to i w przypadku drugim mu simy zg o d zić się , że mamy do czynienia z celowością. Oczywiście chodzi tu o wytwór dokonany przez zwierzę poza swoim własnym organizmem, ale wolno nam wnioskować, że organy zwierzęce są także wytworem celowości. Inny przykład posłuży nam tu jako ilustracja. W wodach naszych istnieje rzadka roślina nazwana pływaczem. Zamiast korzeni ma ona bardzo liczne postrzępione liście podwodne, a prócz nich pęcherzyki i kształcie raczka, posiadające także drzwiczki otwierające się tylko na wewnątrz. Małe zwierzątka mogą wejść do takiego pęcherzyka, ale wyjść nie mogą. Obserwowałem razu pewnego w jednym z takich pęcherzyków dość dużego robaczka. Zwierzątka schwytane w ten sposób przez pęcherzyki pływacza, służą tej interesującej roślinie za pokarm. Zwodzone drzwi człowieka, podobne drzwiczki pająka kalifornijskiego i błonki pęcherzyków pływacza, są w zasadzie zbudowane na jednej podstawie i dlatego we wszystkich trzech przypadkach mamy prawo mówić o celowości, a przeto także o ujawnionym zamiarze. Niezawodnie zamiar ten nie dociera do świadomości pająka i pływacza i zostaje przez nie wykonany nieświadomie, ale z tem większą pewnością. W każdym razie nie wolno nam przeczyć istnieniu zamiaru, jeśli każdorazowo nie spostrzegamy tuż za nim świadomości, albo jeśli tej świadomości przypuścić nie możemy. Jeśli więc przeczy się istnieniu celowości w naturze, to tylko dlatego, że chce się uniknąć spotkania z zamiarem, który łączy się nierozerwalnie z celowością. Toteż argumentu, jakie przytacza się przeciwko celowości, bywają czasem bardzo dziwaczne. Pomiędzy niemi są bodaj tylko dwa takie, z któremi warto liczyć się do pewnego stopnia. Przede wszystkiem powiada się, że człowiek sam wnosi pojęcie celowości do przyrody. Oczywiście, temu przeczyć nie można. Wlaśnie na przykładach, które przytaczaliśmy, widać, że człowiek mierzy przyrodę co do jej celowości swemi wła sn e mi czynami zmierzającemi do pewnych określonych celów. Ależ i z innemi pojęciami niewiele jest lepiej. Czyż nie wnosimy do przyrody i takie pozorne rzeczywistości jak przestrzeń i czas? A cóż powiedzieć o naszem prawie przyczynowości, którego używamy aż nazbyt często jako argumentu przeciwko celowości? I przyczynowość wnosimy do przyrody my sami, jak nam to Kant już dawno udowodnił. Toteż wyrywanie jednego jakiegoś pojęcia z całego szeregu pojęć 13


pokrewnych i równowartościowych, aby tem jednem wyrwanem pojęciem operować przeciwko celowości w przyrodzie, jest co najmniej nieuczciwością. Przy calem jednak uznaniu dla wielkiej myśli Kanta, nie zapominajmy, że mamy prawo dopatrywać się poza temi pojęciami czegoś więcej niż bezwzględnej podmiotowości. Upoważnia nas do tego choćby taki fakt, że nie we wszystkiem i nie wszędzie dostrzegamy przyczynowość i celowość, co zaś do celowości specjalnie, to spotykamy się z nią wyłącznie u istot żywych. Gdyby więc celowość była czemś podmiotowem, to musielibyśmy spotykać się z nią wyłącznie u istot żywych. Gdyby więc celowość była czemś podmiotowem, to musielibyśmy spotykać się z nią wszędzie. Ta jedna uwaga wystarcza do wykazania, że pojęciu celowości odpowiada w przyrodzie jakaś rzeczywistość. Drugim argumentem przeciwko celowości jest ten, że celowość jest sprzeczna z prawem przyczynowości. Z argumentem tym spotykamy się stale nawet u poważniejszych myślicieli śród przyrodników, ba, niektórzy z nich posuwają się aż do twierdzenia, że ponieważ przyczynowość jest dla przyrodnika faktem niezachwianym, przeto dla tego samego nie może być nawet mowy o celowości. Upór z jakim powtarza się ten argument, jest akurat tak bezsensowny, jak i brak logiki, który w nim tkwi. Wnioskowanie takie, jak przytoczone, jest oczywiście całkiem błędne, a ojcem tego wnioskowania jest tylko pragnienie zgładzenia ze świata tej celowości, która przeczy ateizmowi. Nikomu nie śni się nawet, że moglibyśmy obyć się bez pojęcia przyczynowości, bo dla przyrodnika sama myśl o tem jest czemś tak potwornie śmiesznem, że nikt nie odważyłby się wypowiedzieć jej. Cała wiedza przyrodnicza spoczywa ostatecznie na prawie przyczynowości. Celowość zaś, ponieważ prowadzi nieubłaganie do wniosków niepożądanych dla materjalistycznego pojmowania świata, ma zostać zarzucona. Lecz cóż to nas zmusza do zarzucenia celowości? Proste zastanowienie się nad stosunkiem zachodzącym między przyczynowością a celowością przekonywa nas, że stosunek ten nie jest bynajmniej takim, aby jedno wykluczało drugie. Gdy człowiek obrabia kawałek tego drzewa, to wiadomo, że ostateczna postać, jaką kawałek tego drzewa przybierze, będzie wynikiem całego szeregu przyczyn, czyli tych wszystkich czynności, którym ów kawałek drzewa był poddany, przy czem obojętnem jest, czy przy obrabianiu tego kawałka drzewa istniała jakaś myśl przewodnia, czy też nie. Jeśli wynikiem obrabiania drzewa jest piszczałka, na której można grać, to jasnem jest, że przy obrabianiu kawałka drzewa istniała jakaś określona myśl, czyli zamiar i że do urzeczywistnienia tego zamiaru doprowadził szereg przyczyn, to jest, że ten, kto obrabiał drzewo, miał jakiś określony cel. Chodziło o to, aby z kawałka drzewa zrobić narzędzie do wydawania pewnych tonów. Jeśli człowiek obrabia kawałek drzewa w ten sposób, że powstaną drzwi zwodzone, to sprawa ma się tak samo. Jeśli teraz zamiast człowieka wyobrazimy sobie przy pracy pająka albo roślinę, to znowuż nie trzeba chyba wykazywać, że wszystkie te wytwory dojdą do skutku zgodnie z prawem przyczynowościowem; że zaś prócz przyczyn, dających te pewne skutki, potrzebny jest jeszcze cel, to chyba jasne. Wszystko zależy tu od tego, czy bierzemy pod uwagę, ja k dana rzecz powstaje, czy też n a co powstaje. Jeśli fizyk twierdzo na przykład, że przez gotowanie woda dochodzi do wrzenia, to interesuje go przy tem jedynie pytanie: ja k , to jest uwzględnia on stosunek przyczynowościowy, ale nie interesuje się pytaniem: n a co , które to pytanie nabiera znaczenia wówczas, gdy ktoś gotuje wodę dla przyrządzenia potrawy. Wszystko dzieje się w tym drugim przypadku podług prawa przyczynowościowego, ale ma także swój cel. Przyrodnik, dbający o ścisłość, bada przyrodę zarówno z punktu widzenia przyczynowościowego jako też celowościowego. Po tem, co powiedzieliśmy, jest chyba dość jasnem, że między przyczyną a celem nie może być jakichkolwiek sp rze czn o ści , bo przyczynowość i celowość istnieją zgodnie obok siebie. Jaki stosunek zachodzi między przyczynowością a celowością, to najlepiej spostrzeżemy na przykładzie naszym. Ktoś może wziąć w rękę kawałek drzewa i strugać je, nie myśląc przytem wcale o tem, co z tego strugania wyniknie, czyli strugać bez zamiaru wytworzenia czegoś, co mogłoby służyć pewnemu celowi. Jasnem jest, że i w tym wypadku każde strugnięcie będzie wykonane według praw przyczynowościowych i że rezultat strugania będzie wynikiem szeregu przyczyn. Jednakże cechy celowości w ostatecznym wyniku strugania nie znajdziemy. Zgoła inaczej ma się sprawa, gdy ktoś zabierając się do strugania, ma na celu wytworzenie piszczałki. jakkolwiek i w tym drugim przypadku dzieło rąk jest wynikiem szeregu 14


przyczyn, to jednak różni się ono od pierwszego, ponieważ jest celowem wykonywaniem zamierzenia. Na czemże tedy polega różnica między obu przypadkami? W przypadku pierwszym powstają skutki szeregu przyczynowego bez kierownictwa celowego, w drugim przypadku szereg przyczynowy jest wykonaniem określonego zamierzenia. A więc: wyt wó r, w kt ó rym da je się p o zna ć pe wie n ce l, p o wsta je wte d y, g d y p rzyczyn o wo ść je st kie ro wa n a ; wyt wó r, n ie p o siad a ją cy ce lu , po wst a je wt ed y, g d y przyczyn o wo ść kie ro wa n a n ie je st . Podług tej definicji pojęć dochodzimy znowuż do jasnego poglądu, że o jakiemś przeciwieństwie między przyczynowością a celowością mowy być nie może, ale że wbrew nieuzasadnionym twierdzeniom przyczynowość i celowość istnieć obok siebie mu szą . Ci, co chcą wytworzyć sztuczne sprzeczności między jednem a drugiem, dowodzą, że jakiś wytwór musi być uwarunkowany alb o p rzyczyno wo ściowo , a lbo ce lo wo ścio wo . Jest to całkiem mylne mniemanie, bowiem na ziemi nie może nic powstać bez przyczyny, ale jednocześnie nie może nic powstać jedynie dzięki celowości. Przyczynowość towarzyszy wszystkiemu, ale inna rzecz, czy danemu działaniu towarzyszy zamierzenie, czy też nie. Przyczynowość wyjaśnia nam, ja k powstaje dany wytwór, ale nie mówi nam d la cze go powstaje. Oba zaś te pytania nie są pytaniami wyłą cza ją ce mi się wza je mn ie , ale przeciwnie u zu pe łn ia ją się harmonijnie. Zależnie od upodobania może jeden badacz stawiać sobie przeważnie pytanie pierwsze i szukać na nie odpowiedzi, albo też zajmować się wyjaśnianiem spraw połączonych z pytaniem drugiem. Oba zadania są równie ważne i równe mają prawa, ale pełny obraz przyrody otrzymuje ten badacz jedynie, który stawia o b a p yt a n ia i na oba szuka odpowiedzi. Całe to dochodzenie prowadzi nas atoli jeszcze dalej. Jak możemy określić przeciwieństwo celowości? Najwłaściwszem określeniem będzie p rzyp a de k . Całkiem błędnie postępują ci, którzy przypadek uważają za przeciwstawienie przyczynowości. Jakiegoś przeciwstawienia przyczynowości w ogóle nie ma, bowiem wszystko, cokolwiek się staje, jest bezwzględnie uwarunkowane przyczynowo. Cokolwiek wzięlibyśmy dla przykładu, wszystko jest zjawiskiem, które zostało poprzedzone przez zjawiska inne, które są jego przyczynami, a których ono jest skutkiem. A więc jakiegoś przypadku, który można by uważać za przeciwstawienie przyczynowości, nie możemy sobie wyobrazić. Jeśli już ktoś ch ce używać słowa przypadek, to może to czynić jedynie używając tego słowa jako przeciwstawienia celowości, co ma oznaczać nieobecność zamierzenia i dowolnego kierownictwa. A teraz pomyślmy jeszcze raz, co to znaczy przeczyć celowości. Otóż znaczy to tyle, co uznawać wszędzie i we wszystkiem przypadek, czyli że drzwiczki pająka kalifornijskiego i pęcherzyki pływacza powstały całkiem przypadkowo dzięki ślepej grze sił i materji. Ale jeśli w taki sposób tłumaczyć sobie będziemy zjawisko, a których mowa, to musimy w sposób podobny tłumaczyć sobie także powstanie drzwi zwodzonych, zbudowanych przez człowieka, albo wystruganie piszczałki z kawałka drzewa. Kto we wszystkiem dopatruje się działania tylko ślepego przypadku, ten zgodzić się musi, że nie tylko pieśń słowika jest czysto mechanicznem następowaniem tonów po tonach, ale że wspaniałe symfonje Beethovena powstały przez bezmyślne kreślenie nut na papierze bez udziału myśli kierowniczej. Jakże potwornie głupią wydaje nam się myśl podobna! Nikomu z nas nie przyjdzie do głowy przypuszczać, że dzieło sztuki ludzkiej, choćby najdrobniejsze, mogłoby powstać dzięki przypadkowi, ale gdy chodzi o dzieła przyrody, pozwalamy sobie na przeczenie celowości, czyli że to co w jednym wypadku uważamy za śmieszne, to w wypadku innym ma tyć logicznem i mądrem. Choćbyśmy robili nie wiem co, bez uznania celowości w przyrodzie nie zdołamy objaśnić sobie niczego albo też będziemy musieli naciągać rozumowanie w sposób absurdalny. Powtarzamy: Tylko ten, kto w przyrodzie celu widzieć nie chce, kto pragnie unikać uznania zamiaru, alby w następstwie nie musiał przyznać choćby możności istnienia czegoś poza zjawiskami, kto pragnie mieć choć pozór racji, gdy wygłasza gołosłowne twierdzenie, że Boga nie ma, ten nie chce uznać celowości w przyrodzie. Stanie się to jeszcze jaśniejszem, gdy rzucimy sobie dalsze pytanie: Jak ma my so b ie t ło ma czyć ce lo wo ść ? 15


Już przedtem zwracałem uwagę na to, że celowość w przyrodzie jest nieświadoma, a więc że pająk, budujący swoje drzwiczki, tak samo jest nieświadom swego dzieła jak pływacz budujący pęcherzyki z błonkami zamykającemi otwór. Z tego punktu widzenia moglibyśmy więc mówić o nieświadomej celowości, ale zestawienie tych dwóch pojęć: celowość i nieświadomość zdaje się być zgoła bezsensownem. I jest takiem istotnie. Zgodziliśmy sie już na to, że w pojęciu celowości musimy dopatrywać się kierownictwa, zamiaru , a to są wszak znowuż pojęcia, których nie potrafimy oddzielić od świadomego kierowania wolą, mającą realizować dane zamierzenie. Po ję cie ce lu wyma g a świa do mo ści o d po wie d n ie g o d zia łan ia i zn a jo mo ści śro dkó w p ro wa d zą cych do ce lu . Ponieważ zaś nie możemy przypisać znajomości praw fizycznych, na jakich buduje się drzwiczki zwodzone, ani pająkowi kalifornijskiemu ani roślinie zwanej pływaczem, przeto zarówno znajomość potrzebnych praw, jako też świadomość środków prowadzących do celu, przypisać musimy Duchowi istniejącemu poza pająkiem i poza pływaczem. Postąpimy zgoła logicznie, pamiętając, że duch, który w mieszkaniu ludzkiem zbudował drzwi zwodzone, nie siedzi w tych drzwiach ani w ogóle w danym domu, ale mieszka w tym budowniczy, który te drzwi zbudował. Ce lowo ść, z któ rą sp o t yka my się w p rzyro d zie n a ka żdym kro ku , d a je się dosko n a le wyja śn ić ja ko "in t e lig en cja ko smiczn a ", ja ko d u cho wy b u do wn iczy świa t a . Wszystkie celowe wytwory przyrody prowadzą nas więc nieubłaganie do decyzji: a lb o — a lb o! Albo powstały one dzięki ślepemu przypadkowi, — albo przez wyższy zamiar i wyższe kierownictwo.

DARWINIZM W tem miejscu mógłby ktoś powiedzieć, że dylemat taki był możliwy jeszcze przed jakiemiś sześćdziesięciu laty, kiedy to nie znano innych możliwości prócz celowych zamiarów Stwórcy. Od czasu jak Darwin ogłosił swoją naukę, wszystko uległo zmianie. Wielkiem dziełem Darwina jest właśnie to, że wyjaśnia on w sposób całkiem naturalny wszelką celowość. Istnieją zatem przyrodnicy, którzy nie przeczą celowości w przyrodzie, ale którzy usiłują objaśnić ją w sposób naturalny bez udziału świadomego zamiaru. Z tego widzimy, że dla naszego tematu zbadanie tego zagadnienia jest koniecznością. Darwinizm, jak wiadomo, buduje się na podstawie faktów znanych hodowcom, t.j. na podstawie sztucznego doboru zwierząt i roślin. Dla hodowli dobierają hodowcy takie egzemplarze zwierząt czy roślin, które mają pożądane cechy. Hodując takie egzemplarze zwierzęce czy roślinne, hodowcy rozwijają stopniowo coraz bardziej te cechy, które zdaniem ich najbardziej godne są hodowania. Powtarzając takie dobieranie odpowiednich egzemplarzy hodowlanych, hodowcy po pewnym czasie otrzymują takie zwierzęta czy rośliny, jakie były pożądane. Tak samo według Darwina ma się rzecz w przyrodzie: na danej przestrzeni toczy się zacięta walka między zwierzętami i roślinami o żywność, słońce, powietrze. W walce tej, toczonej przez poszczególne zwierzęta, zwyciężają te jednostki, które przy niezliczonych indywidualnych odmianach posiadają najlepsze warunki fizyczne do istnienia i zwyciężania. Ponieważ takie zwierzęta zwyciężają nad innemi, przeto w przyrodzie dokonywa się właśnie w ten sposób to samo, co dokonywa hodowca: lepsze i mocniejsze zostaje zachowane, słabsze musi ustąpić i zginąć. Taka walka z jej skutkami trwa stale, stale też trwa dobór naturalny. Ostatecznie pozostają przy życiu tylko te formy, które najbardziej dostosowane są do walki o byt, czyli do ciężkich warunków istnienia. Rzecz prosta, że takie istoty wywierają właśnie wrażenie celowo dobranych, ale ta celowość doszła do skutku sama przez się bez najmniejszego udziału jakiegoś kierownictwa z zewnątrz, czyli że jest całkiem "mechaniczna". Co do ostatniego zwrotu, którego z osobliwem upodobaniem używa Haeckel, to jest on całkiem błędny. Myśląc o mechanice, wyobrażamy sobie najbardziej jasną i wyrazistą część fizyki, na której modłę chcielibyśmy najchętniej przekształcić wszystkie inne działy fizyki, i gotowi jesteśmy mniemać, że Haeckel wyjaśnił celowość w przyrodzie przy pomocy teorji Darwina tak jasno, jak jasnemi są objaśnienia mechaniki. Ale tutaj słowo "mechaniczny" nie znaczy bynajmniej "jasny". Jeśli słowo to, użyte w takiem znaczeniu, nie ma być całkiem bezsensownem, to może ono 16


oznaczać tylko tyle, co "bez kierownictwa", albo jak to się czasem mówi: "samo z siebie". Istotnie dążeniem Darwina jest wyeliminowanie z wiedzy przyrodniczej wszelkiego pojęcia kierownictwa. Trzeba przyznać, że hypoteza Darwinowska rozwiązuje zagadnienie celowości w sposób zadziwiająco prosty i narazie jasny. Gdyby nam chodziło tylko o to, aby posiadać możliwie proste wyjaśnienie celowości, wyłączające inteligencję kosmiczną, to moglibyśmy teorję Darwina przyjąć za swoją. Nam jednakże chodzi o coś więcej, niż o jakiekolwiek objaśnienie jakiegoś faktu, nam chodzi o znalezienie p ra wd y i dlatego musimy zastanowić się nad tem, jak też dużo tej prawdy znajduje się w twierdzeniu Darwina, gdyż ciągle przypomina się nam nasze pytanie: Czy możemy jeszcze wierzyć w Boga? Dlatego też poddamy analizie teorję Darwina, aby zapoznać sięe z nią nieco dokładniej, gdyż i przyrodnicy wiedzą z doświadczenia, że nie wszystko złoto, co się świeci. Przede wszystkiem jedno: Darwinizm wychodzi z analogji bardzo ujmującej nasz umysł, ale popełnia ten błąd, że analogji owej wcale nie przeprowadza konsekwentnie, lecz czynniki najważniejsze pozostawia na stronie, albo też na ich miejsce stawia wytwór fantastyczny. Najważniejszym czynnikiem przy dziele hodowli jest bezsprzecznie inteligentny hodowca, który starannie dobiera egzemplarze do hodowania według swej myśli przewodniej, to jest celowo i z zamiarem osiągnięcia określonych wyników. Hodowca postępuje więc celowo w najlepszem znaczeniu słowa. Przy przeprowadzeniu zasad darwinizmu pomija się te dwa czynniki najważniejsze, a mianowicie: inteligentnego hodowcę, którego chce się właśnie wyłączyć raz na zawsze, i zamiar, to jest myśl kierowniczą, która przeciwników wiaty w Boha napełnia przerażeniem. Dzięki temu cała teorja wisi niejako w powietrzu i nie posiada najpotrzebniejszego oparcia, podobnie jak jakieś drzwi, którym kazanoby zawisnąć na wyimaginowanych zawiasach. Gorliwy darwinista gotów zawołać w tem miejscu: "Zaraz, zaraz! Jesteś niesprawiedliwy. Naturalnie, że i my nie możemy obyć się bez hodowcy, ale tym hodowcą jest dla nas przyroda, a jej narzędziem walka o byt." A więc mamy hodowcę i jego środki. Przyjrzyjmyż się im nieco dokładniej. Przyroda! Wzniosłe słowo, ogromna myśl! Przemijając wszystko od końca do końca, tworzy ta dobra "matka przyroda" wszystko, co widzimy dokoła siebie; czasem usposabia nas bardzo sentymentalnie, więc dlaczego nie umiałaby wywiązać się z roli hodowcy? Otóż mamy tu do czynienia z czemś, co najwyżej nazwać możemy pustym frazesem. Cóż to jest przyroda? Suma otaczających nas sił, materji oraz postaci wytworzonych z tych sił i materji. Ani mniej, ani więcej. Cóż to jest przyroda? Suma otaczających nas sił, materji oraz postaci wytworzonych z tych sił i materji. Ani mniej, ani więcej. Cóż może nam powiedzieć taka przyroda? Jakże może ona, jak oderwane pojęcie człowieka, zastąpić nam inteligentnego hodowcę, działającego według pewnych zamierzeń? Cóż to jest innego, jeśli nie najzwyklejszy antropomorfizm? Zaiste, przyroda to pojęcie, to tylko uosobienie pewnej myśli, której nie odpowiada żadna uchwytna dla nas rzeczywistość. Żywego Boga strąca się z tronu świata, a na jego miejscu sadza się uosobienie myśli człowieczej. Mówi się przyroda, ale któż zadał sobie trud wykazania nam i przekonania nas, że poza słowem istnieje tu coś, co odpowiadałoby choć z daleka temu wszystkiemu, co przyroda ma wykonywać, że nie chodzi tu jedynie o dźwięk równie pusty, jak wiele innych dźwięków? I jakież to dziwne! Ma się objaśnić zawiłe tajemnice przyrody, i w tym celu tworzy się pojęcie, które samoż przede wszystkiem wymaga objaśnienia. Chce się wyjaśnić przyrodę, a wyjaśnia się ją przez – przyrodę! Nie, zaiste, nie możemy zadowolić się takiem objaśnieniem nieznanego przez jeszcze bardziej nieznane. Gdy chodzi o rzeczy tak ważne, gdy szuka się odpowiedzi na tak wielkie pytania, nie możemy zadowolić się spychaniem trudności z jednego miejsca na drugie. Igraszki pojęciowe nie są wyjaśnianiem trudności. Popatrzmy teraz, co to znaczy "walka o byt". Niestety, i to jest tylko wytwór wyobraźni. Jak to? Walka o byt ma być tylko wytworem wyobraźni? Przecież tylko ślepy nie widzi, że jastrząb pożera sikorkę, sikorka gąsienicę, a gąsienica roślinę. Oczywiście, nikt nie może zaprzeczyć, że przyroda pełna jest takich zaciętych walk, ale musimy pamiętać, że 17


nie te walki uchodzą za to, co się nazywa walką o byt. Przecież Darwinowska walka o byt nie rozgrywa się bynajmniej między jastrzębiem a sikorką, między sikorką a gąsienicami i wreszcie gąsienicami a liśćmi, ale właśnie między jastrzębiami, między sikorkami, między gąsienicami i roślinami. Właśnie sikorki walczą między sobą o gąsienice, gąsienice walczą o liście, a liście walczą o powietrze i słońce dla siebie. Tylko taka walka jednostek rodzaju o potrzeby życiowe ma jakiś sens dla teorji Darwina. Niewątpliwie, może istnieć i taka walka w przyrodzie, ale jest ona tak nikła, że znaczenie jej spada do minimum. Teorja ta została zbudowana przy biurku, a w ciągu sześćdziesięciu lat swego istnienia nie została bynajmniej udowodniona tak jak tego wymaga sprawa tak ważna. Jastrząb i sikorka mają skrzydła i nogi, mogą więc wyszukiwać dla siebie tereny polowania według potrzeby, a jeśli w jednem miejscu nie znajdują niczego, to udają się na miejsce inne, a nie znajdując tego, co najbardziej spożywać lubią, zadawalają się czem innem. Gąsienice znowu pełzają z liścia na liść, z rośliny na roślinę i bodaj że nigdy jeszcze nie znaleziono takiej gąsienicy, która byłaby padła ofiarą głodu. Co zaś do liści, to poruszają się one i obracają tak, że wszystkie mają dość powietrza i słońca, a korzenie troszczą się o to, aby wszystkie liście miały dość wody. Nie widzimy tu nigdzie przyczyny do toczenia walki o byt. Rzecz prosta, że walka taka jest możliwa i że można ją w barwach jaskrawych malować, ale jest ona tylko wytworem wyobraźni i niczem więcej, bo w przyrodzie nie ma dla takiego pojęcia odpowiednika. Jeśli walka o byt ma mieć w wyjaśnianiu przyrody jakiekolwiek znaczenie, to trzeba brnąć dalej i wyimaginować wstrząsające katastrofy głodowe i niesłychane kataklizmy. Zdarzają się i takie kataklizmy, ale one zmiatają najczęściej z powierzchni świata to wszystko, co właśnie miałoby podlegać przemianom przy pomocy walki i resztki pożywienia, czy też miejsca na ziemi. Te istoty, które takie katastrofy przeżywają, wychodzą z nich zazwyczaj o sła b io n e i zła ma n e , a bynajmniej nie okrzepłe i wzmocnione do wytężonej walki o byt, toteż byłoby bardzo śmiesznem, gdyby ktoś na takich osłabionych egzemplarzach budować chciał teorję tężyzny i siły. O jakimś d o bo rze naturalnym nie może tu być nawet mowy. I nie dość, że teorji walki o byt nic w przyrodzie n ie o d p o wiad a , wszystko jej p rze czy . Nie ma żadnej walki między jednostkami poszczególnych gatunków. Ostatnie dziesięciolecia wykazały to całkiem jasno. Wielkie mnóstwo zwierząt i roślin żyje gromadnie, tworząc kolonje, stada, a nawet coś w rodzaju państw; o roślinach nie trzeba mówić, bo dość jest wskazać na łąki i lasy, aby każdy wnet uświadomił sobie, jak zgodnie żyją one obok siebie. Nie tylko że nie widzimy, aby te istoty walczyły z sobą i szkodziły sobie w istnieniu. O jakiejś przewadze wyjątkowo krzepkich jednostek zwierzęcych czy roślinnych, nie może być mowy już choćby dlatego, że pomiędzy wyjątkowo mocnemi i wyjątkowo słabemi jednostkami istnieje najliczniejszy, zdrowy i krzepki typ przeciętny. W świecie zwierzęcym daje się spostrzegać życzliwe pomaganie sobie między poszczególnemi jednostkami danego gatunku. Wiadomo też, że ułomne albo chore zwierzęta cieszą się opieką zdrowych, jak to obserwowano na takich nawet żarłocznych zwierzętach, jak szczury. Warto zaznaczyć, że zasada wzajemnego pomagania sobie zwierząt, na którą od całego szeregu lat zwracam uwagę dlatego, że jest przeciwstawieniem zasady walki o byt, stała się tematem grubej książki, której autorem jest zmarły niedawno anarchista rosyjski, książę Kropotkin. A więc zasada ta tak dalece zwraca na siebie uwagę, że nawet anarchiści wypowiadają się o niej. Jednem słowem, przy głębszem zastanowieniu się nad całą tą sprawą, musimy dojść do wniosku, że wymyślona przy biurku walka o byt nie tylko że nie znajduje potwierdzenia w przyrodzie, ale przeciwnie, znajduje zaprzeczenie. A więc walka o byt nie może być uważana za odpowiedniego hodowcę, bowiem takiej walki, jaka byłaby potrzebna do tego celu, w przyrodzie wcale nie ma. Lecz przypuśćmy nawet, że taka walka istnieje, to jakże może ona zastąpić czynność hodowcy? Pomysł, cel, zamiar, plan realizacji danego zamierzenia, wszystko to musiałoby być dziełem jakiegoś zaiste cudownego przypadku. Toteż po bliższem rozejrzeniu się w zagadnieniu spostrzegamy, że chodzi tu także jeno o uosobienie myśli ludzkiej, o abstrakcję, o antropomorfizm i nic więcej. A więc podobieństwo między hodowlą sztuczną a naturalną jest tylko luźne, hodowla zaś naturalna w tej postaci i przy tych środkach, jak nam jest przedstawiana, zawodzi zupełnie. Darwin operuje drobnemi niedostrzegalnemi nieraz 18


odmianami śród zwierząt, z których najdzielniejsze zwyciężają w walce o byt, a przeto się utrzymują, podczas gdy wszystkie inne giną. Przeciwko temu jest bardzo dużo do powiedzenia niezależnie od tego, co już powiedzieliśmy. Drobne odmiany między zwierzętami jednego gatunku znamy wszyscy dokładnie; między egzemplarzami jednego rodzaju nie ma bodaj dwóch posiadających jednakowe ubarwienie. Takich odmian jest bardzo dużo, ale takie odmiany nie mogą mieć najmniejszego znaczenia dla teorji Darwina, gdyż minimalne odmiany nie mogą w życiu odgrywać najmniejszej roli. Jeśli w domniemanej walce o byt odmiany takie miałyby odgrywać tak ważną rolę, jaką przypisuje im teorja, to nie mogłyby być tak nikłemi, jakiemi są w istocie. Poza tem, gdyby wszelkie odmiany miały mieć takie znaczenie dla życia, to jasnem jest, że powinny by utrzymywać się tylko odmiany ważniejsze a przede wszystkiem te, które są dla życia pożyteczne, zaś niepożyteczne musiałyby zniknąć z widowni życia tem bardziej, że wszystko niepotrzebne za n ika samo przez się b e z wa lki . Organizm posiada nawet duże zdolności do p rzyst o sowywa n ia się do danych warunków. Dostosowanie dochodzi jednak do skutku od ze wną trz i całkiem celowo. Bowiem tylko to, co jest celowem i co odpowiada koniecznościom życiowym, zostaje zachowane. Już więc z racji tej zdolności dostosowawczej walka o byt jest czemś zbędnem, a co jest zbędnem, to się w przyrodzie nie dzieje. Do tego, co już o teorji Darwina powiedzieliśmy, dodajmy jeszcze to, co dla naszych dochodzeń jest sprawą najważniejszą. Przypuśćmy, że teorja Darwina jest słuszna i że wszystkie przytoczone przez nas argumenty nie mogą jej zachwiać. Czyż naprawdę czyni ona to, co czynić obiecuje? Czy wyjaśnia celowość w przyrodzie w sposób jasny i wystarczający? Bynajmniej. A nie może ta teorja wyjaśnić nam celowości, ponieważ jej podstawa nie posiada oparcia. Podstawą Darwinowskiej walki o byt są indywidualne odmiany, a z pomiędzy tych odmian przyroda ma wybierać dla dalszej hodowli te indywidua, których odmiany posiadają najwięcej znaczenia dla istnienia, to jest te, które są najbardziej celowemi. Hypoteza Darwinowska bierze za pewnik, że śród niezliczonych odmian różnorakich istnieją także odmiany celowe. Ale jak te celowe odmiany powstają, o tem teorja nie powiada nam nawet słowa, albo też wyjaśnia je przy pomocy – przypadku. Co jest najlepszego w teorji walki o byt, to bodaj jedynie twierdzenie, że walka o byt wydziela niejako wszystko dzielne dla dalszego istnienia, a wszystko liche i niezależne skazuje na wyginięcie. Ale cóż to znaczy? Oto znaczy to tyle, że walka o byt może być uważana za zasadę re gu lu ją cą , ale nigdy za zasadę t wó rczą . Walkę o byt moglibyśmy więc w razie najlepszym przyrównać do pielącej dłoni, która wyrzuca zielsko, aby rośliny pożyteczne mogły rozwijać się bez przeszkód. Nie powiada nam teorja walki o byt, z jakiego powodu istnieje celowe, ale powiada nam jedynie, dlaczego bezcelowe istnieć nie może. Ale to nie ma dla nas najmniejszego znaczenia i nie interesuje nas, bowiem my pytamy właśnie o to, w jaki sposób powstaje to, co nazywamy celowem? Widzimy więc, że teorja Darwina i z tego punktu widzenia zawodzi całkowicie. Niechże nam wystarczy to, co powiedziałem o teorji Darwina, poddając ją krytyce. Dla zilustrowania sobie powiedzianego weźmyż jeszcze raz przykład drzwi zwodzonych. Zapalony darwinista powiedziałby nam mniej więcej tak: W przeciągu miljonów lat, któremi w wyobraźni naszej możemy dowolnie szafować, doskonaliła przyroda pająki przy pomocy walki i byt. Być może istniał jakiś przodek naszego pająka, który podobnie, jak to czynią niektóre pająki i dzisiaj jeszcze, wygrzebał dołek w ziemi i wysłał go pajęczyną, nie robiąc wszakże żadnych drzwiczek do zamykania gniazda. Potem pojawił się inny pająk, który przypadkowo spostrzegł coś nadającego się na przykrywkę otworu gniazda, dzięki czemu ten pająk był zabezpieczony przed nieprzyjaciółmi lepiej niż inne pająki, nie posiadające drzwiczek przed swemi gniazdami. Ten to pająk ocalał przed swemi prześladowcami, podczas gdy inne pająki wyginęły, i on to przekazał swoim potomkom przykrywkę gniazda jako dziedzictwo. Śród potomków pająka było później dość takich, którzy robili coraz grubsze i porządniejsze drzwiczki, i ci właśnie mieli daleko większe szanse ocalenia się przed nieprzyjaciół, podczas gdy pająki, posiadające drzwiczki liche, ginęły. Tak doszło w końcu do wyrabiania drzwiczek z 90 warstw gliny. Lecz oto zdarzało się, że takie drzwiczki całe wpadały do otworu gniazda i trudno było wydostać się z niego. Otóż ten pająk, który zbudował drzwiczki szersze od zewnątrz a ku wnętrzu zwężone, zdobywał oczywiście przewagę nad innymi pająkami. Dalszym postępem było przytwierdzenie drzwiczek do otworu i przystosowanie zawiasów do samoczynnego 19


zamykania się. W taki oto sposób drzwiczki zostały wykończone i trzeba było już tylko tego jednego przodka naszego pająka, który, budując drzwiczki, pozostawił kilka dziurek dla przytrzymania ich od wewnątrz w razie potrzeby. Jak widzimy, nie jest to żadna sztuka wytłomaczyć w taki sposób najtrudniejsze nawet sprawy. Ale takie tłomaczenie ma tę jedną ważną wadę, że od początku do końca jest zmyślone. Ani jednego dowodu nie możemy przytoczyć na poparcie takiego twierdzenia, bo w przyrodzie dowodów takich nie ma. Darwiniście wystarcza po prostu fakt, że w przyrodzie istnieją także pająki, które budują gniazda bez drzwiczek, aby do faktu tego dorobić następnie taki oto romans pająkowy. Zapomina się przytem, że w myśl teorji Darwinowskiej należałoby zapytać, czemu to się, że pająki, nie budujące drzwiczek u swych gniazd, w ogóle jeszcze istnieją. Nie myślmy atoli, że sprawa ta wygląda tak jedynie w tym przykładzie. W pismach Darwina znajdujemy tylko takie wyimaginowane przykłady i w całej olbrzymiej literaturze darwinistycznej nie znajdziemy ani jednego porządnego przykładu zaczerpniętego z przyrody, a ci z pośród żyjących darwinistów, którzy nauczają z katedry, także nie przytaczają żadnych przykładów, ale opowiadają jedynie takie wymyślone historyjki. Zaznaczają przytem spokojnie, że innych przykładów dostarczyć niestety nie mogą. Mówi się zwykle: Można sobie wyobrazić, że sprawa dana tak się właśnie odbyła. Oto naczelny argument darwinistów. I w taki sposób postępuje się obecnie, gdy każdego przyrodnika obowiązuje metoda indukcyjna, gdy całą wiedzę opiera się na faktach i na doświadczeniu, a nie na jakichkolwiek domysłach, i gdy każdy przyrodnik ma taką właśnie metodę we krwi. Przykład nasz, przytaczający drzwi zwodzone, ukazuje nam dość jasno, że wytknięte błędy są istotnie błędami hypotezy Darwinowskiej. Przede wszystkiem widać jedno, że mianowicie drzwi zwodzone mogły mieć znaczenie w walce o byt dopiero wtedy, gdy już były takiemi drzwiami, a nie dopóki się dopiero tworzyły. Stopniowe dostosowywanie się przy malutkich nieznacznych przemianach jest z punktu widzenia walki o byt rzeczą zgoła obojętną. Pozostając przy naszym przykładzie, widzimy, że drzwiczki nabrały znaczenia dopiero wówczas, gdy były wykończone całkowicie, to jest otwierały się tylko na zewnątrz, posiadały zawiasy i były opatrzone otworkami wewnętrznemi do przytrzymania w razie potrzeby od wewnątrz. Nie możemy sobie wyobrazić, że już w różnych fazach swego powstawania drzwiczki te mogły mieć takiego znaczenie, jakie przypisuje im darwinizm. Najważniejszem zaś dla nas jest to, że przy dokonywających się przemianach uważa się celowość za coś tworzącego przesłankę wszystkich przemian, a tymczasem teorja Darwina zmuszona jest operować bezustannie ślepym przypadkiem. Tak jest: darwinizm stara się wyjaśniać całe szeregi najcudowniejszych i najbardziej celowych urządzeń przy pomocy całych szeregów śle p ych przypadków. Oczywiście, jest to poczynanie niegodne przyrodnika, gdy taki darwinista każe swej "dobrej matce przyrodzie" gospodarować bezplanowo i zależeć całkowicie od przypadku, w tej nadziei, że z tego bezplanowanego miotania się jednak może kiedyś coś powstanie, co będzie mogło udawać celowość! Takie pogląd jest wszystkiem innem, tylko nie rozumnym poglądem na przyrodę. Oczywiście, czytelnik zadziwi się, dlaczego to w takim razie tylu przyrodników trzyma się takiej błędnej teorji? Odpowiedź na to pytanie jest dość łatwa i kilkakrotnie wskazywałem już na przyczyny trzymania się takiej teorji. W tem miejscu chciałbym zacytować słowo darwinisty Weizmana, który jako profesor uniwersytetu we Fryburgu tak się wypowiada w sprawie darwinizmu: "Po raz pierwszy mamy możność pojmowania cudownej celowości organizmów bez uciekania się do pomocy sił nadnaturalnych". Przede wszystkiem musimy zaznaczyć, że o jakiejś "nadnaturalnej" pomocy mowy nie ma, bowiem Stwórca działa w sposób całkiem naturalny przy pomocy praw i sił, które działają planowo właśnie pod kierownictwem swego Stwórcy. Do szczegółowszego omówienia tej sprawy powrócimy jeszcze. Tutaj stwierdzamy tylko to jedno, że obawa darwinistów przed koniecznością uciekania się do pomocy wiary w Boga zmusza ich do przyjmowania zasad, których udowodnić w żaden sposób nie można. I to wszystko nazywa się badaniem nieuprzedzonem, podczas gdy nie ma się odwagi do spojrzenia w oczy wszystkim trudnościom zagadnienia.

20


CELOWOŚĆ A WIARA W BOGA Możemy teraz streścić swoje wywody. Widzieliśmy, że olbrzymie dziedziny przyrody nie pozwalają nam lekceważyć zasady celowości. Tylko ślepota uprzedzenia może przeczyć celowości w świecie organizmów. Dalej przekonaliśmy się, że celowość w przyrodzie prowadzi nas nieubłaganie do zagadnienia: Za mia r czy p rzyp a de k ? i że próba uniknięcia skutków tego dylematu, uczyniona przez Darwina, upadła już choćby dlatego, że zawsze i wszędzie odwoływać się musi do szeregu ślepych przypadków. Ale nam nie wolno zatrzymać się przy jednej tylko dziedzinie badań przyrodniczych. Na całym świecie, gdziekolwiek stanie noga nasza i spojrzy nasze oko, zawsze rodzi się pytanie: Przypadek czy zamiar? Żadne wykręty na nic nam się tu nie zdarzą: musimy zgodzić się, że świat jest dziełem najbardziej ślepych przypadków, albo też, że zawdzięcza istnienie swoje planowemu kierownictwu świadomie działającej siły duchowej. Musimy jeszcze raz podkreślić, że nie możemy opierać się na jakiejś nieświadomej sile, mającej być jakoby cechą przyrody. Niczego nie zyskalibyśmy dzięki takiemu stawianiu sprawy. Istoty, które sameż są dla nas przykładem celowości, nie są świadome tejże, i z ich punktu widzenia celowość jest nieświadomą. Poza tem wszakże nieświadoma celowość jako zasada wyjaśniająca jest logicznym dziwotworem, sprzecznością w samej sobie, bowiem samo pojęcie zamiaru zawiera w sobie wyobrażenie dążenia do określonego celu przy pomocy określonych środków. Tak jak się rzeczy mają i ponieważ ślepy przypadek jako zasadę objaśniającą musimy wyłączyć, pozostaje nam jeszcze dwojaka możliwość: Albo istoty postępujące celowo posiadają sameż świadomość swego postępowania, albo też we wszechświecie istnieje i działa duchowa zasada kosmiczna. Jeśli uniknąć chcemy pierwszego przypuszczenia, a mianowicie, że pająk z naszego przykładu działa z całą świadomością, budując swoje drzwiczki przed gniazdem, to pozostaje nam tylko jedno przypuszczenie, że pająk jako całość nie jest wprawdzie inteligentnym i świadomym swego postępowania jak człowiek, lecz że ciało jego jest złożone z drobniutkich, ale tak inteligentnych atomów, że działają one przynajmniej z taką sprawnością, jak działa rozum ludzki. Ta druga myśl wywoła przede wszystkiem serdeczny wybuch śmiechu, atoli byli już tacy, którzy myśl tę wypowiadali w tym celu, aby na miejsce Boga można było postawić inteligentny atom. Zamiast jednego Boga mieliby ateiści nieskończenie wielką ilość bogów. Ponieważ według współczesnej wiedzy przyrodniczej atom jest najdrobniejszą cząsteczką materji, przeto musi on podlegać siłom działającym poza nim. Przy trzeźwem roztrząsaniu zagadnienia pozostaje nam więc tylko druga możliwość, a mianowicie: Celowość w przyrodzie prowadzi nas ku zasadzie różniącej się od przyrody, zasadzie, mającej świadomość i cele, to jest ku Stwórcy jako przyczynie istnienia świata i przemian dokonywujących się w nim. To, cośmy właśnie powiedzieli, jest to tak zwany teleologiczny dowód istnienia Boga, to jest dowód wnioskujący z celowości świata o istocie, która cel wytknęła. Dzisiaj mówi się bardzo często, że Kant wykazał nicość tego dowodu, ale kto tak mówi, ten zna Kanta tylko ze słyszenia, bo w rzeczywistości mówił ten wielki filozof o dowodzie teleologicznym z największym szacunkiem. Oto jak wyraził się o nim: "Dowód ten zasługuje na to, aby odnoszono się doń zawsze z szacunkiem. Jest to dowód najstarszy, najbardziej jasny, a dla prostego rozumu ludzkiego najbardziej dostępny. Ożywia on badanie przyrody, a sam jest ożywiany przez badanie przyrody, dzięki czemu nabiera coraz nowej siły". To ostatnie słowo jest całkiem słuszne, bowiem istotnie ten dowód teleologiczny od czasów Kanta nabierał coraz nowej siły. Dalej powiada Kant: "Byłoby całkiem daremnem a zarazem beznadziejnem poczynaniem, gdybyśmy chcieli odmówić znaczenia i powagi temu dowodowi". Kant dowodzi jedynie, że dowód ten nie posiada mocy bezwzględnie obowiązującej, gdyż chodzi tu jedynie o wniosek na podstawie analogji zachodzącej między wytworami człowieka z wytworami natury i że na tej analogji można budować wniosek o kie ro wn iku i b u d o wcy świa t a, a le n ie o S t wó rcy świa ta .

21


Nieprawdaż, że to brzmi inaczej, niż dowodzenie, że Kant unicestwił wartość tegoż dowodu? Kant wskazał jedynie, że rozumowy dowód ten nie posiada mocy bezwzględnie obowiązującej, i z tem zgadzamy się najzupełniej. Dowód ten daje nam jedynie świadomość wysokiego prawdopodobieństwa. Streszczając się, możemy powiedzieć na podstawie dotychczasowego dociekania, że współczesny obraz świata nie wyklucza istnienia Boga w mierze najmniejszej. Wszystko, co tworzy obraz świata, to jest dla nas z Bogiem równie jasnem jak bez Boga. W szczególności nie wyklucza wiary w istnieniu Boga prawo przyczynowości i prawo o zachowaniu energii i siły. Co zaś do niezaprzeczalnej celowości w organizmach, to przy pomocy wiary w Boga daje się ona daleko lepiej wyjaśnić, niż b e z wia ry w B o ga . Widzimy przeto, że na pytanie nasze: Czy możemy wierzyć w Boga — na podstawie dzisiejszego obrazu świata możemy odpowiedzieć z całą stanowczością: Tak jest, mo że my weń wierzyć, bo nic nie sprzeciwia się naszej wierze. Proszę jednak zwrócić uwagę na to, iż powiadamy, że mo że my weń wierzyć. Nie dostarczamy tu bynajmniej dowodu posiadającego moc obowiązującą tak jak ścisłe dowody wiedzy doświadczalnej. Ale takiego dowodu nie posiada dla swoich twierdzeń opartych na przypadku także i ateistyczny monizm. Dalsze roztrząsania zaprowadzą nas jeszcze dalej i wyżej ponad uzyskane dotychczas prawdopodobieństwo, gdy zastanawiać się zaczniemy nad tajemniczemi przemianami zachodzącemi bezustannie w świecie, nad stawaniem się. Na razie zadowolimy się tem, co zyskaliśmy, a mianowicie pewnością, że współczesny obraz świata nie przeszkadza nam bynajmniej, abyśmy wierzyli w Tego, którego istnienie i działanie przeczuwamy, a za którym serce nasze tęskni. Nad światem panuje żelazne prawo przyrody! Tak jest, ale to prawo jest tylko berłem w ręku Wszechmocnego, który jako Stwórca nie tylko cały świat, ale i nas, dzieci miłości swojej, przenika i wszystkiem kieruje. Zdobycze wiedzy współczesnej, o ile opierają się na rzeczywistości i prawdziwości, pozostawiają nam najzupełniejszą wolność wierzenia w Boga i tworzą podstawę dla rozpostarcia skrzydeł duszy i lotu w te dziedziny ducha, kędy czeka na nas nie tylko prawdopodobieństwo, ale radosna pewność.

22


Świat JAK POWSTAŁ?

Czy możemy jeszcze wierzyć w Boga? Pytanie to niepokoiło nasze serce. Czuliśmy znaczenie tego pytania dla naszego życia i niemal wydawało się nam pewnem, że wobec zdobyczy wiedzy współczesnej nie będziemy mogli odpowiedzieć na nie przyświadczająco. Leczo oto poddaliśmy obraz świata współczesnego dokładnej analizie i okazało się, że zdobycze wiedzy dzisiejszej nie zmuszają nas bynajmniej do wyrzeczenia się wiary w Boga. Ba, przeciwnie, w obrazie świata znaleźliśmy niejeden rys, który wprawdzie nie dostarcza nam bezwzględnie pewnego dowodu naukowego istnienia Boga, ale przy dylemacie brzmiącym: Bóg czy przypadek? – wskazuje na to, że daleko większe prawdopodobieństwo przemawia za istnieniem Boga. Mamy nadzieję, że przy dalszem rozważaniu zagadnienia dojdziemy do jeszcze większej pewności, niż zdołaliśmy osiągnąć na podstawie rozważań dotychczasowych. Dotychczas zastanawialiśmy się nad właściwemi postawami naszego obrazu świata uwzględniając osobliwie bardzo ważne dla nas zagadnienie celowości organizmów. Natomiast pozostawiliśmy prawie że nietknięty jeden punkt, jakkolwiek omawialiśmy dość szczegółowo zagadnienie związane z nim bardzo ściśle. Mamy tu na myśli zagadnienie rozwoju. Zagadnienie to należy do najbardziej charakterystycznych cech we współczesnym obrazie świata. W dawniejszych stuleciach interesowano się tylko faktami istniejącemi, rzeczywistością współczesną, nikt natomiast nie pytał, w jaki sposób świat powstał. Jeśli zaś zapytał tak ktoś w ogóle, to odpowiadano bardzo nieśmiało. Stulecia XVIII i XIX zabrały się wreszcie do rozwiązania tego podstawowego zagadnienia i oto po długich badaniach otrzymano odpowiedź, że świat powstał drogą stopniowego rozwoju. Zrazu znaleziono dowody rozwoju w dziedzinie, która dla badań naukowych jest najbardziej dostępną, to jest w dziedzinie życia indywidualnego, ale trwało to dość długo, zanim sprawa ta została wszechstronnie wyjaśnioną. Potem odważono się badać sposób rozwoju układu słonecznego i wszystkich ciał niebieskich, należących do niego, potem poznano rozwój ziemi, a wreszcie wypowiedziano śmiałą myśl, że ogół istot rozwinął się jednolicie, po czem do koliska rozwoju wciągnięto i człowieka. Rzecz prosta, że przez to obraz świata nabrał całkiem innego wyglądu, niż go sobie wyobrażano dotychczas. Naturalnie, że już w czasach bardzo dawnych istniały takie dzieci, które pytały starszych, w jaki to sposób powstał świat. Odpowiedź brzmiała zawsze jednakowo, że mianowicie świat został stworzony przez Pana Boga. Była to oczywiście odpowiedź bardzo prosta, najbardziej właściwa dla wieku dziecięcego nie tylko jednostki, lecz także dla wieku dziecięcego wszystkich ludów. Ale ludzie głębiej myślący spostrzegali już dawno, że odpowiedź ta właściwie nie jest odpowiedzią na postawione pytanie, bowiem w odpowiedzi powinno być powiedziane, w jaki to sposób stworzył Pan Bóg ten świat. Gdy tedy zaczęto stawiać pytania uzupełniające, narodziło się mnóstwo legend o stworzeniu świata, ale w każdej z tych legend odbija się wyobrażenie danego ludu o Bogu. Jest to rzeczą całkiem naturalną, bowiem podstaw, na których mogły były rozwijać się poglądy bliskie prawdy, wówczas jeszcze nie było. Na razie należało zbadać

23


istniejący stan świata, zanim można było przejść do odpowiedzi na pytanie o jego powstaniu. Gdy jednak budowa świata była dość dobrze poznana, wówczas coraz częściej powracało pytanie co do powstania świata. I oto dzieje się rzecz osobliwa: jednocześnie postają w człowieku owe wątpliwości, które wymieniliśmy wnetże na wstępie naszego dziełka. Wraz z pytaniem, jak Bóg stworzył świat, rodzi się pytanie inne, czy to aby prawda, że Bóg stworzył świat. Kiedy po raz pierwszy wymieniono słowo "rozwój", niejednemu wydało się, że została znaleziona różdżka czarodziejska, przy pomocy której wszystkie tajemnice przyrody zostaną odkryte. Rodzący się w owym czasie materjalizm był przekonany, że w pojęciu rozwoju znalazł niepokonanego sprzymierzeńca. Juz z tego widać, że pytanie swoje o Bogu musimy połączyć także ze sprawą rozwoju i musimy zadać sobie pytanie inne: W jaki sposób powstał świat? Jest bardzo wielu takich, którzy na pytanie takie odpowiedzą skwapliwie: Przez rozwój. Potem następuje pobieżny szkic tego rozwoju wedle tego, jak go sobie ktoś przedstawia, ale to bardzo pobieżny, bowiem każdemu pilno zazwyczaj do wniosku ostatecznego: A więc Boga nie ma. Tak powierzchownie postępować nie będziemy. Zdaje się, że przy takiem stawianiu zagadnienia trzeba sobie najpierwej zdać sprawę z tego, co też takie pojęcie rozwoju znaczy. Znowuż spotka się ludzi, którzy odpowiedzą bardzo prędko, że rozwój nie może znaczyć nic innego jak postępowanie danej istoty od stopnia mniej doskonałego ku bardziej doskonałemu. Nam oczywiście takie odpowiedzi wystarczyć nie mogą.

ISTOTA ROZWOJU Rozwój oznacza coś więcej niż powstawanie. Powstanie oznacza, że coś jest, czego przedtem nie było. Gdy się buduje dom, to powiadamy, że dom powstaje, ale nie powiemy, że dom się rozwija. Gdy spalamy jakiś metal, na przykład magnezję, potrzebną do zdjęcia fotograficznego, gdy brak światła naturalnego, to powiadamy: powstaje tlenek i popiół, ale nie powiemy, że rozwija się popiół i tlenek. Mówimy natomiast: żaba rozwija się z jajka. Powstawanie podobnie jak rozwój uwarunkowane są przez jakiś stan poprzedzający i można rzec, że rozwój jest także powstawaniem, ale powstawanie osobliwego rodzaju. To, co się rozwija, istniało już przedtem, lecz istniało w stanie prostszym, mniej doskonałym. Stopień poprzedni zawiera już stopień następny w stanie utajonym, trzeba tylko ujawnienia, ukazania się, to jest właśnie rozwinięcia. O tem, co już istnieje i rozwija się, nie możemy powiedzieć, że to coś ciągle powstaje. To jest właśnie różnica, bo przy pojęciu rozwoju powstanie wyprzedza wszystkie stopniowe przemiany następujące. Przy spalaniu magnezji łączy się ona z tlenem powietrza i wytwarza zupełnie nowe ciała: popiół i tlenek. Nigdy nie można powiedzieć, że magnezja zawiera tlenek i popiół w stanie utajonym, bo bez tlenu magnezja nie może przemienić się w popiół, a tworzenie się tego popiołu nie następuje stopniowo, ale od razu. Przyczyną tworzenia się popiołu jest oddziaływanie tlenu na magnezję, zaś zetknięcie magnezji z płomieniem jest tylko przyczyną wywołującą. Jakże więc ma się sprawa z rozwojem zapłodnionego jajka żabiego, na przykład? I tutaj ciepło potrzebne jest jako warunek wyzwalający, ale cały przebieg stopniowych przemian jest bardzo powolny i następuje jeden po drugim od wewnątrz, poczynając od bardzo prostego zarodka. Ze stanów prostszych przekształca się zaródź w stany coraz doskonalsze, z czego wolno wnioskować, że wszystkie te stany, które ujawniają się stopniowo, są potencjalnie, to jest co do możliwości, zawarte w prostej zarodzi. I jeszcze coś: to, co się rozwija, jest to indywiduum, czyli pewna całość posiadająca pewne organy, które mają także pewną samodzielność i właściwe sobie znaczenie, ale aczkolwiek zadaniem ich jest wykonywanie pewnych specjalnych zadań, wszystkie te narządy przy całej swej różnorakości zależne są od siebie i połączone są z sobą nierozłącznie. To cudowne połączenie różnych organów w organizmie dochodzi do skutku przez rozwój: Każdy stopień poprzedni zawiera stopnie następujące i zawiera w sobie poszczególne organy. 24


Dom, maszyna itp. powstają przez przyłączanie jednej części do drugiej z zewnątrz i dlatego w stanie niewykończonym maszyna nie stanie się sama tem, czem stać się ma, podobnie jak dom niewykończony nie wykończy się sam. Żaba natomiast powstaje całkiem inaczej: nawet w stanie początkowym jest ona ju całością, czyli organizmem, bowiem kto na przykład widzi ogoniastą kijankę, nie wiedząc, że jest to jedna z przemian żaby, temu taka kijanka wydaje się gotowem i skończonem stworzeniem. Poszczególne stopnie rozwoju różnią się od siebie tem. że następuje coraz bogatsze członkowanie. Każdy stopień wydaje się nam doskonałą całością i okazuje się niedoskonałym dopiero w porównaniu ze stopniem następnym. Bogatsze członkowanie ujawnia się w tem, że poszczególne części różnicują się co do swego przeznaczenia, to jest, że przeznaczenie ich zostaje bardziej ograniczone do pewnej dziedziny, ale równolegle z tem ograniczeniem idzie znaczniejsze przystosowanie danego narządu do pewnego celu i znaczniejsza jego wydajność. Że takie bogatsze członkowanie jest równoznacznem z większą doskonałością, to jasne. Poza tem jeszcze jedną cechę rozwoju uważać należy za bardzo ważną: sprawy rozwojowej nie można odwrócić jak się odwraca sprawę chemiczno-fizykalną. Z popiołu magnezji można wydobyć na nowo magnezję, ale żaby rozwiniętej nie można przemienić na nowo w kijankę. Wobec tego możemy wyrazić się tak: Rozwój jest stopniowem stawaniem się, którego nie można odwrócić, a przy którym z każdego stopnia poprzedzającego powstaje konsekwentnie stopień następujący od wewnątrz. Każdy stopień rozwoju utajony jest w stopniu poprzednim i dlatego żadnego ze stopni nie można uważać za coś niewykończonego, ale co najwyżej za całość mniej doskonałą od następnej, będącej etapem do bogato uczłonkowanej całości. Gdy chodzi o zbadanie pewnego rozwoju według powodujących je przyczyn, to powstaje przede wszystkiem pytanie, jak to jest w ogóle możliwe wnioskować z pewnej istniejącej całości o jej stanach poprzedzających. Dajmy na to, że mamy pewną liczbę, na przykład 50 i pytamy, jak liczba ta powstała. Rzecz prosta, że sposobów utworzenia takiej liczby jest bardzo dużo: może ona powstać przez dodanie 2 do 48 albo 3 do 47; może również powstać przez odjęcie 5 od 55, albo 10 od 60; liczbę tę możemy otrzymać także przy pomocy mnożenia, na przykład mnożąc 2 przez 25 albo 4 przez 12 i pół, lub też wreszcie przez dzielenie pewnych sum, które w ilorazie dają nam 50. Gdy więc w pewnym określonym przypadku otrzymujemy liczbę 50, to niepodobna powiedzieć, w jaki sposób dana liczba powstała. Musimy naprzód znać działanie, dzięki któremu liczba ta powstała, a następnie liczby, z których powstała. Jeśli z takiemi trudnościami spotykamy się przy takiej prostej rzeczy jak liczba, o ileż trudniejszem musi być wniknięcie w takie zawiłe sprawy, jak rozwój żywego organizmu! Musimy znać zasadę rozwoju i musimy znać co najmniej ogniwo początkowe, z którego powstały wszystkie następne aż do ostatniego włącznie. Ale nawet wówczas nie możemy uważać wszystkich trudności za rozstrzygnięte, bowiem nie znamy jeszcze prawa, na mocy którego po jednym stopniu rozwojowym następuje stopień drugi. Z tego wszystkiego wynika dość jasno, że rozwój jest jednym z najbardziej zawiłych problematów, osobliwie wtedy, gdy mamy do czynienia z rozwojem dokonanym w przeszłości jeden jedyny raz. Położenie badacza jest więc wobec tego zagadnienia niemal rozpaczliwe, bowiem dochodzenia opiera się wyłącznie na wnioskach pośrednich na analogjach, o pewności nie może być mowy i trzeba zadowolić się wysokim stopniem prawdopodobieństwa. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak zbadanie jakiegoś rozwoju znanego nam względnie dobrze, aby następnie na tej podstawie stworzyć sobie względnie jasny obraz wszelkiego rozwoju w ogóle. Otóż jesteśmy w tem szczęśliwem położeniu, że co dzień w naszych oczach odbywa się rozwój istot żywych, to jest roślin i zwierząt. Nad rozwojem organizmów roślinnych i zwierzęcych poczyniono ogromne mnóstwo obserwacji i na podstawie tych obserwacji możemy uważać następujące punkty za ustalone: •Rozwój odbywa się zawsze zgodnie z p ra wa mi p rzyro d y . •Przy rozwoju działają siły po wo d u ją ce i reg u lu ją ce . •Tylko siły powodujące t łoma czą nam zjawisko właściwego rozwoju. •Przyczyny powodujące spoczywają w rozwijającym się organizmie, przyczyny regulujące znajdują się p o za n im . 25


•Przy rozwoju ujawnia się dą żliwo ść . •Rozwój odbywa się ce lowo , to jest zmierza do osiągnięcia pewnego stopnia, czy tworu, służącego pewnemu celowi. Po tych uwagach wstępnych powróćmyż do naszego zagadnienia i zadajmy sobie pytanie: Ja k od b ył się ro zwó j wsze ch świa t a ? Ponieważ mamy tu do czynienia z jednorazowym rozwojem, z którego znanem nam jest częściowo tylko ogniwo ostatnie, przeto już z tego wynika, że poza pewien stopień prawdopodobieństwa wyjść tu nie zdołamy. Z tego, co znamy, możemy tylko wnioskować, że rozwój taki, którego etapy liczyć należy podług ogromnych ilości już nie lat. ale tysiącleci, odbył się. Dla osiągnięcia możliwej jasności, podzielimy sobie nasze zagadnienie na trzy poszczególne pytania: 1. Jak powstał układ słoneczny? 2. Jak powstała ziemia osiągając stan obecny? 3. Jak powstał świat istot żywych? Przy poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania, musimy pamiętać bezustannie, że jeśli słowa "rozwój" nie chcemy używać w znaczeniu niewłaściwem i niedopuszczalnem, to musi ono zachować to znaczenie, jakie osiągnęliśmy przez porównanie właściwego rozwoju z tem, co nazwaliśmy powstawaniem.

ROZWÓJ UKŁADU SŁONECZNEGO Nasz układ słoneczny jest oczywiście jedynie drobną cząstką wszechświata, ale jeśli uda się nam przedstawić sobie jasno jego rozwój, to możemy śmiało uważać, że cały świat rozwinął się tak samo, jak ta jego cząstka, którą nazywamy układem słonecznym. Przede wszystkiem pytanie: Czy może tu być w ogóle mowa o rozwoju? Zdaje się, że możemy odpowiedzieć przyświadczająco, bo mamy tu wszystkie cechy rozwoju. Układ słoneczny rozwijał się stopniowo i powoli, jego rozwój nie może być odwrócony w kolejności swych przemian, każdy stopień rozwinął się zgodnie z prawami przyrody ze stopnia poprzedniego, w którym był utajony, i każdy ze stopni rozwojowych nie był czemś niedokończonem, lecz przedstawiał prostszą całość, z której powstawała stopniowo całość bardziej złożona i bogaciej uczłonkowana, a więc doskonalsza. To wszystko są sprawy, które mogą być uważane za pewne, o ile chodzi o nasze słońce i ziemię, chociaż spraw tych udowodnić, niestety, nie można. Możnaby oczywiście mieć pewne wątpliwości co do tego, czy każda z faz rozwojowych zawarta była w fazie poprzedzającej, ale zdaje się, że co do tego wątpliwości są nieuzasadnione. Weźmy na przykład taki ważny punkt jak materjalne ukształtowanie się ciał tworzących układ słoneczny, to i to ukształtowane będziemy mogli uważać za dzieło rozwoju, bowiem na każdym stopniu swego rozwoju przedstawiają one jednolity układ, który jako całość zawierał w sobie wszystko, co do rozwoju jego było potrzebne. W ten sposób traktując zagadnienie, możemy uważać za rozwój i te przemiany materji, które w przeciwieństwie do naszego poprzedniego przykładu spalania magnezji tworzą takie przemiany, z których każda poprzedzająca zawiera przemianę następną. Jeśli wszakże układ słoneczny rozwijał się tak, jak to sobie przedstawiamy, to podobieństwo między rozwojem tego układu a rozwojem zwierzęcia staje się jeszcze o tyle większem, że i rozwój układu słonecznego odbywał się wedle praw przyrody, zmierzając do pewnego celu, przy czem wszakże nie możemy tu odróżniać przyczyn powodujących od przyczyn regulujących, ponieważ świat naszego układu słonecznego zawierał w sobie wszystko, co miało rozwinąć się stopniowo jako całość i jako szczegóły do najdrobniejszych włącznie. Tego, ,co nazywamy światem zewnętrznym, nie było w danym wypadku. Jest to zupełnie jasne, gdy chodzi o ciała niebieskie całego świata, odnosi się to także do naszego układu słonecznego, a nawet do ziemi, gdyż prócz tych wpływów, które wynikają z natury wzajemnego ciążenia ciał niebieskich, o jakichś wpływach innej natury nie może być nawet mowy. O ile chodzi o te trzy zasadnicze punkty rozwoju, które wymieniliśmy, to stosują się one w zupełności do rozwoju naszego układu słonecznego. Mamy to przede wszystkiem ten porządek, który wynika ze stosunku przyczyny do skutku, czyli że rozwój układu słonecznego dokonał się według p ra wa p rzyczyn o wo ścio weg o , o czem zresztą 26


żaden człowiek wątpić nie może. Podobnież nie może ulegać wątpliwości, że rozwój odbywał się dą żliwie , czyli zgodnie ze zmierzaniem do pewnego celu. Inaczej oczywiście przedstawi się zagadnienie, gdy mowa o celowości rozwoju, czyli, gdybyśmy wyrażając się potocznie, powiedzieli, że rozwój naszego układu słonecznego odbywał się zgodnie z za mie rze n ie m, bo wówczas musielibyśmy natychmiast pytać: z czyjem zamierzeniem? Atoli gdy bierzemy pod uwagę cudowny ład w układzie słonecznym, dzięki któremu jedno ciało nie przeszkadza drugiemu, przede wszystkiem zaś, gdy spojrzymy na centralny stosunek słońca do wszystkich planet, a właściwie ziemi, o której mówić możemy na podstawie doświadczenia bezpośredniego, to trudno oprzeć się wrażeniu, że dla istnienia ziemi, osobliwie zaś życia na ziemi, a nade wszystko dla człowieka jest to wszystko w stopniu najwyższym celowem. Takie spostrzeżenia upoważniają nas do myśli, że mamy tu do czynienia z zamiarem świadomym i z kierownictwem planowem. Do sprawy tej powrócimy jeszcze. W każdem razie przyczynowość w najszerszem znaczeniu słowa nie cierpi bynajmniej, jeśli na nasz układ słoneczny spoglądamy jako na dzieło świadomego zamiaru rozwiniętego planowo. A teraz rzućmy sobie pytanie: Jak rozwinął się układ słoneczny? Oczywiście, odpowiedź na to pytanie nie należy do łatwych i jeśli jako przyrodnik mam być szczery, to muszę odpowiedzieć: Nie wiem. Mamy owszem ogromne mnóstwo pism popularnych, które tak bardzo charakteryzują czasy nasze, a które każdemu czytelnikowi w sposób ogromnie jasny przedstawiają, w jakim porządku dokonał się rozwój świata. Autorowie tych pism wiedzą wszakże wszystko tak dokładnie, że czasem wydaje się, iż na cały rozwój spoglądali własnemi oczyma. Nie wolno nam zapominać, że to, co o rozwoju świata wiemy, to nie jest wiedza w ścisłem znaczeniu słowa, ale są to przypuszczenia, które mają za sobą bardzo wiele prawdopodobieństwa. Najbardziej znanem przypuszczeniem tego rodzaju jest teorja Laplace'a i Kanta. Jest ona bardzo jasną, ale jednocześnie nastręcza myśli krytycznej tyle trudności, że w kołach specjalistów zarzuca się ją powoli. Pomimo to jest ona najodpowiedniejszą dla pism popularnych i wykładów, którym nie brak częstokroć nawet ilustracji fantastycznych, jak gdyby chodziło tu o niezachwiane prawdy. Kant stawia na początku świata "chaos", czyli niezmierzoną masę gazu, wypełniającą całe przestrzenie. W masie tej dzięki różnorodności pierwiastków materji tworzą się pewne punkty o większej sile przyciągania i ku tym punktom zmierzają drobniutkie cząstki materji. Tak powstają zrazu bardzo małe ciała niebieskie, które stają się wszakże coraz większemi, aż dochodzą do rozmiarów ogromnych. Przyciągane z daleka cząsteczki wody spotykały na swej drodze ku ciału centralnemu czyli słońcu, inne cząstki wody, przez zderzenie z niemi powstał ruch skośny, dzięki któremu narodziły się planety, a w podobny sposób powstały tych planet satelity. Teorja ta nastręcza bardzo wielkie trudności. Przede wszystkiem mamy tu do czynienia z różnorakością pierwiastków, przy czem niewiadomo właściwie dlaczego miały utworzyć się pewne punkty ośrodkowe, gdyż bardziej prawdopodobnem wydaje się, że powinien był utworzyć się jeden punkt centralny i jedno wielkie ciało niebieskie. Dalej teorja ta nie objaśnia nam ruchu w granicach naszego układu słonecznego, bowiem mechanika poucza nas, że suma ruchu rotacyjnego w pewnym układzie pozostaje niezmienną i nigdy przez wzajemne oddziaływanie zmienioną być nie może, jak to sobie. Kant przy swoich zagadkowych cząsteczkach wody przedstawiał. Przede wszystkiem pozostaje niewyjaśnioną zagadką, dlaczego ruchy planet mają jednolity kierunek i dokonywają się na płaszczyźnie równika słońca. Inaczej przedstawiał sobie powstanie naszego układu słonecznego Laplace. Według niego świat nasz przedstawiał niegdyś olbrzymią kulę gazową o niesłychanie wysokiej temperaturze i takiej średnicy, która równa się przestrzeni między dzisiejszem słońcem a najbardziej oddaloną planetą Neptunem. Ta kula gazowa obracała się dokoła siebie od zachodu na wschód i spłaszczyła się przy tem na biegunach. Kula ta podlegała jednocześnie ostudzeniu i skutkiem tego kurczyła się. Skutkiem wirowania i zgęszczenia powstał na równiku olbrzymiego globu pierścień mgławicowy, który zrazu łączył się jeszcze z całokształtem masy i obracał się dokoła niej. Pierścień ten rozerwał się w pewnej chwili i zwinął się w kulę, albo też porozrywał się na kilka części, a z nich potworzyły się kule, które obracały się dokoła swej osi a jednocześnie wirowały dokoła ciała ośrodkowego. Przez kilkakrotne powtórzenie się takiej sprawy powstały planety, a to, co pozostało z masy gazu pośród planet, to stało się właśnie słońcem. W planetach powtórzyła się ta sama sprawa i w ten sposób powstały ich księżyce. 27


Teorja Laplace'a jest o tyle bardziej przekonywującą od Kantowskiej, że planety mają jednolity kierunek obrotowy i że ich dokonywa się na płaszczyźnie równika słonecznego. Z tego powodu teorja ta była przez długi czas podziwiana i powszechnie uznawana. Istotnie teorja ta świadczy o takiej bystrości umysłu, że niepodobna nie podziwiać jej. Pomimo to i ona przedstawia tyle trudności, że dzisiaj nie możemy uważać jej za wystarczającą. Przede wszystkiem Laplace nie wyjaśnia nam dwóch zagadek, które narzucają się naszemu umysłowi: wysokiej temperatury przypuszczalnej kuli gazowej i jej ruchu. Zarówno jedno jak i drugie musimy przyjąć na wiarę. Następnie należy zwrócić uwagę na to, że podług teorji Laplace'a tak zwana specyficzna waga planet powinna od wewnątrz na zewnątrz stawać się coraz mniejszą, tak że planety znajdujące się najdalej od słońca powinny być najlżejsze, a słońce musiałoby być najcięższe. Tymczasem rzeczy mają się całkiem inaczej: słońce jest bardzo lekkie, mniej więcej jak planety na peryferji naszego układu, a jednocześnie mamy do czynienia z faktem, że trzecia planeta od zewnątrz (Saturn) jest najlżejsza; licząc zaś od wewnątrz aż do ziemi, masywność jest coraz większa, ale Mars następujący po ziemi jest znowuż lżejszy niż planeta pierwsza, Merkury[1]. Wobec tych powikłań teorja Laplace'a jest całkiem bezradna. Inną wielką trudność przedstawia fakt, że tworzenie się pierścieni z masy gazowej, bez których teorja nie posiadałaby żadnej wartości, jest pod względem fizykalnym nie do pomyślenia. Masy gazu, z których powstałyby pierścienie, stawszy się cięższemi przez ochłodzenie na obwodzie, nie mogłyby się oderwać od bryły gazowej, ale na zasadzie prawa ciążenia musiałyby grawitować ku środkowi. Gdyby zaś odrywająca się masa była płynną, to sprawa przedstawiałaby raczej jeszcze większe trudności. Jedyny przykład, jaki można by przytoczyć na poparcie teorji tworzenia się pierścieni, byłyby pierścienie Saturna. Atoli co do istoty tych pierścieni Saturnowych, to sprawa przedstawia się całkiem zagadkowo: bezustanne badania prowadzą do przypuszczenia bardzo prawdopodobnego, że pierścienie te nie są ani gazowe ani płynne, lecz że składają się z licznych ciał stałych, które z powodu swej bliskości wzajemnej a wielkiego oddalenia od nas, przedstawiają się nam jako jednolite pierścienie, tak jak na przykład kwitnący łubin daje nam z daleka obraz jednolitej żółtej plamy. Gdyby wszakże tworzenie się pierścieni nie przedstawiało takich trudności, jak istotnie przedstawia, to trzeba by uważać za bardzo dziwne, że pierścienie takie przy rozerwaniu miałyby tworzyć jedną kulę, nie wiele kul. — Jest jeszcze więcej takich trudności, których tu jednakże poruszać nie będziemy. Natomiast musimy tu skierować uwagę na kilka innych punktów, które zarówno dla teorji Kanta jak i dla Laplace'a są wprost fatalne. Do tych punktów należy przede wszystkiem, że planety mają różne stopnie pochylenia, że w niejednakowym stopniu odchylają się od linji kolistej i wreszcie, że osie różnych planet różnie są nachylone. Prócz tego istnieją jeszcze inne niedokładności: tak na przykład księżyce zewnętrzne Saturna obracają się od wschodu na zachód i to na płaszczyźnie, która względem obrotowej płaszczyzny układu słonecznego jest niemal prostopadłą. Z powodu tych wszystkich trudności zarzucono w kołach uczonych obie teorje wymienione. Teorje te pokutują już tylko w popularnych broszurkach, przy czem przedstawiane bywają jako rzeczywistość nie ulegająca najmniejszej wątpliwości. Jak dalece obie te teorje okazują się niewystarczającemi, widać choćby z tego, że odczuwa się potrzebę tworzenia coraz nowych hypotez, jak na przykład mgławicowa teorja Helmholtza i innych, i hypoteza meteorytowa Loskyera. Teorja mgławicowa przyjmuje za podstawę jednolitą materję, podzieloną na drobniutkie cząsteczki, które wyposażone są w siłę przyciągającą i odpychającą, posiadają pokrewieństwa chemiczne i mają pewną temperaturę. Znaczy to, że teorja ta przyjmuje materję posiadającą różne przymioty i właściwości, które należałoby dowieść, że mgławica tej teorji nie jest li tylko przypuszczeniem, ale rzeczywistością. Ta więc mgławica miała ongi tworzyć na niebie taką masę świecącą, jakie domniemanie istnieją dotąd śród ciał niebieskich i nazywają się podobnież mgławicami. Jest oczywiście zagadką, jak takie niesłychanie rozrzedzone mgławice przy 270 stopniach chłodu światowego świecić mogą. 1 Waga specyficzna słońca i planet przedstawia się jak następuje: Słońce 1,39, Merkury 4,5, Wenus 4,52, Ziemia 5,56, Mars 3,98, Jowisz 1,37, Saturn 0,65, Uran 1,13, Neptun 1,42.

28


Próbowano to tłomaczyć przy pomocy różnych niedawno poznanych promieni, jak na przykład promieni X, promieni katodycznych Radium itd., oczywiście bez jakichkolwiek namacalnych dowodów. Przyjmijmy jednak taką masę mgławicową za początkowe stadjum świata. Teorja powiada nam, że dzięki wewnętrznym siłom przyciągającym powstał w niej porządek i ruch, jaki daje się zauważyć na niebie w tak zwanych mgławicach kulistych i spiralnych. Powstają pewne ośrodki przyciągania i zgęszczenia, dzięki czemu powstaje wyższa temperatura. Masy mgławicy zgęszczają się i oto powstają te ciała niebieskie, które znamy jako gwiazdy stałe czyli słońca, z których powstają następnie w sposób podobny. Ale i tutaj nastręczają się takie same trudności, jakie widzieliśmy przy teorji Laplace'a i Kanta. Przede wszystkiem niewiadomo nam, skąd się bierze to ciepło, które potrzebne jest do dalszego rozwoju. Helmholtz przyjął to ciepło po prostu za pewnik, nie próbując go wcale wyjaśniać, inni wyjaśniali powstanie tego ciepła przez zderzenie się z sobą dwóch mas mgławicowych, nie powiadając jednakże, dlaczego te dwie masy mgławicowe miały się z sobą zderzać. Zauważmy tu jeszcze, że podług teorji Kanta i Laplace'a powstanie księżyca jest zupełnie ciemne. Zwracano uwagę na tak zwane gwiazdy podwójne jako na analogię tych dwojga ciał niebieskiech, jakiemi są ziemia i księżyc. Otóż przypuszcza się, że w przeciwieństwie do innych planet z ich satelitami ziemia i księżyc przedstawiają taką gwiazdę dwoistą i że w czasach, gdy ziemia obracała się dokoła samej siebie w przeciągu od 3 do 5 godzin, księżyc oddzielił się od niej, a mianowicie w tem miejscu, gdzie obecnie znajduje się Ocean. A więc i dowcipna teorja mgławicowa nie może mieć pretensji do zaspokojenia naszej ciekawości, bo nie przedstawia zbyt wielkiego prawdopodobieństwa. Nie lepiej przedstawia się teorja meteorytowa. Wychodząc z prawdopodobnego związku między kometami a meteorytami oraz opierając się na poglądzie, że ciepłota słoneczna utrzymuje się dzięki temu, że w masę słoneczną wpadają bezustannie masy meteorów i że słońce i meteory składają się z tej samej materji, mniema Lokyer, że wszystkie samoświecące ciała niebieskie powstały z rojów meteorów albo z mgławicy meteorycznej. Temperatura tych rojów podnosi się przez zderzenia jednego roju z drugim. Wreszcie zgęszcza się mgła meteoryczna do stanu stałych ciał wirujących itd. Nie potrzebujemy zajmować się tą fantastyczną teorją, a to tem bardziej, że bodaj tylko w Anglji znalazła niewielu przyjaciół i że poza tem odrzucono ją, a to dlatego między innemi, że teorja ta pozostawia dowolności domysłów odpowiedź na pytanie zasadnicze, skąd mianowicie wzięły się owe roje meteorytów i w jaki sposób meteoryty owe znalazły się w stanie ruchu. Z tego wszystkiego widać, że nam jeszcze bardzo daleko do posięścia teorji, która czyniłaby zadość wszystkim wymaganiom krytycznego myślenia. W najlepszym razie musimy czynić przypuszczenia jak na przykład co do pierwszego ruchu i co pewnych właściwości materji, przyjmując za istniejące to wszystko, co właśnie objaśnić sobie pragniemy. Nie wspominamy tu już o tem, że zawsze trzeba przypuszczać istnienie materji, chociaż rozum nasz zadaje nam bezustannie pytanie, skąd się ta materja wzięła. Dlatego też wszystkie dotychczasowe teorje powstania świata, niezależnie od wielu innych nieprawdopodobieństw, pełne są sprzeczności i nie mogą uchodzić za poważną zdobycz myśli ludzkiej. Jakże wobec tego wszystkiego wygląda wiara w Boga? Słyszymy aż nazbyt często takie zdania: Świat rozwinął się z samego siebie i do jego wyjaśnienia nie potrzeba nam żadnego Boga. Rzecz prosta, że jeśli ktoś nie przyjmuje jednak z wymienionych teorji ze wszystkiemi jej brakami i niedomówieniami, ten twierdzenie takie przyjmować musi tylko z uśmiechem politowania. Ale gdybyśmy nawet mogli mieć nadzieję, że kiedyś może uda się usunąć choćby niektóre z istniejących trudności i że hypotezy te nabiorą potem znaczenia, jakiego nie mają obecnie, to trzeba zapamiętać, że w najlepszym razie pozostaną na zawsze nierozwiązanemi dwie potężne zagadki: Pochodzenie materji z jej właściwościami i pochodzenie pierwszego ruchu w tej materji. Wykręt, że materja pochodzi ze światów, które istniały i rozpadły się przed powstaniem naszego świata, jest przecie tylko wykrętem i przesuwaniem trudności z jednego miejsca na drugie, nie może przeto zadowolić żadnego umysłu szukającego prawdy. Gdybyśmy bowiem przypuścili, że materja pochodzi z rozpadłych światów, które istniały przed nami, to trzeba by zaraz pytać: Skąd wzięły się tamte 29


światy? Jeśli się wszakże przypuszcza, że mamy to do czynienia z bezustannem powstawaniem i zanikaniem światów, przy czem niezmienne trwanie miałaby tylko materja i siła, to oczywiście, musielibyśmy zgodzić się, że byłaby to najzwyklejsza metafizyka, której przeciwnicy wiary w Boga za wszelką cenę uniknąć pragną. Nadto w przypadku podobnym byłby świat istnem perpetuum mobile, którego niemożliwość fizykalna już dawno wykazana została. Istotnie, sprawa przedstawia się tak: albo od wieków istnieje materja wywodząca sama z siebie wszystkie swoje właściwości i siły, albo też istnieje wiekuisty Duch, który powołał świat do istnienia przez stworzenie owej materji. Z punktu widzenia przyrodnika jedno i drugie jest równie uzasadnione, bowiem chodzi tu o metafizyczne zagadnienia wiary, które nie należą bynajmniej do dziedziny zagadnień przyrodniczych. Mamy tu drogę wolną dla wierzeń, a przynajmniej nikt nie ma prawa potępiać kogokolwiek za to, że ktoś na podstawie różnorakich wiadomości i doświadczeń wierzy w Boga jako w Stwórcę świata albo materji, z której świat nasz się składa. Co do rozwoju materji, to przy pewnej wyobraźni można sobie przedstawić, jak ten rozwój się odbywał, chociaż nie znaczy to bynajmniej, że rozwój ten odbywał się tak, jak to sobie ktoś wyobraża. Przypominamy tu przykład utworu muzycznego odtwarzanego raz przez skrzypka, drugi raz przez pozytywkę. Słuchacz stojący z dala nie zawsze ma możność określenia sposobu odtwarzania danego utworu. Podobnież rozwój świata mógł dokonywać się pod stałem kierownictwem twórczego Ducha albo też mógł dokonywać się sam przez się na podstawie tej myśli twórczej, która powołała do istnienia materję i wyposażyła ją w zdolności rozwojowe. Za każdym razem przyczynowość procesu rozwojowego zostaje zachowana, bowiem utwór wykonany przez muzyka i utwór zagrany na pozytywce są sprawami dokonywującemi się na podstawie przyczynowości zgodnie z prawami akustyki itd., obie też sprawy są dążliwe w celu i zamiarze. Czy więc przyjmiemy rozwój "mechaniczny", dokonywujący się sam przez się, czy też rozwój pod kierownictwem Boga, to w każdym z tych wypadków będziemy mieli do czynienia z wierzeniem, które każdy sam sobie uzasadnić musi, a które zależeć będzie od osobistych doświadczeń i posiadanych wiadomości. W każdym razie nie ma żadnego powodu, dla którego mielibyśmy nie wierzyć w boskie kierownictwo rozwoju świata przy zachowaniu całkowitej przyczynowości. Pogląd taki nie tylko nie jest przeciwny wiedzy przyrodniczej, ale nie można uważać go także za mniej prawdopodobny od innych poglądów podobnych. Gdyby się okazało, że taki rozwój świata przedstawiałby się dla nas jasno i zrozumiale, to moglibyśmy uważać go za wysoce prawdopodobny. Naturalnie, że gdy chodzi o wszechświat, to wiadomości nasze okazują się zbyt nikłemi, abyśmy mogli twierdzić, że tak było wszędzie, inaczej przedstawia się sprawa, gdy chodzi o nasz układ słoneczny. Panuje w nim porządek stały, to jest zachowujący równowagę, a mianowicie po pierwsze dlatego, że słońce ma nad wszystkiemi planetami ogromną przewagę, po wtóre dlatego, że czas obiegu planet wyraża się w liczbach niewspółmiernych, to jest takich, które nie odnoszą się do siebie jak liczby całe; bowiem gdyby tak było, to wzajemne oddziaływanie planet na siebie stawałoby się z czasem tak wielkiem, że cały układ słoneczny zostałby zniszczony. Tymczasem widzimy, że budowa jego jest raka, że zaburzenia wyrównywają się same przez się. Dalej drogi planet zmieniają się tylko tak nieznacznie, że i skutkiem tego nie dochodzi do jakichkolwiek zaburzeń. Te i tym podobne powody skłoniły jednego ze współczesnych astronomów do powiedzenia: "Układ słoneczny jest dziełem przemyślanem do najdrobniejszych szczegółów i wykonaniem przy pomocy najprostszych środków; jest to dzieło założone pod każdym względem celowo i mogące istnieć niezmiennie w ciągu nieograniczonych czasów". Niebawem powrócimy do omawiania tego wszystkiego, osobliwe do celu tych stosunków, tymczasem niechaj nam wystarczy, co powiedzieliśmy o budowie świata, wywierającej wrażenie budowy dokonanej celowo według pewnego planu zgodnego z określonym zamiarem, aby znowu rzucić sobie pytanie: Ślepy przypadek, czy zamiar planowo działającego Ducha? Kto po dokonaniu szczegółowego rozbioru różnic zachodzących między jednem a drugiem, wybierze dla siebie tani, ale ślepy przypadek, temu oczywiście nikt zabronić tego nie może, ale naukowo nie zdoła on nigdy uzasadnić swej wiary w przypadek, ani też nie zdoła przekonać nikogo nieuprzedzonego, że łatwiej jest wyobrazić sobie świat powstały przy pomocy przypadku, niż świat powstały pod kierownictwem Ducha Bożego. 30


ROZWÓJ ZIEMI Z dziedziny mglistych przypuszczeń przechodzimy w dziedzinę jaśniejszą i daleko bardziej zrozumiałą, gdy zaczynamy zastanawiać się nad rozwojem naszej ziemi. Oczywiście i najpierwsze początki ziemi gubią się także w mgławicy Laplace'a albo w mrokach teorji mgławicowej, ale w miarę posuwania się naprzód mgła rozprasza się a rzeczy i sprawy nabierają kształtów wyrazistszych. Czy ziemia była ongi ognistą kulą, tego z pewnością powiedzieć nie możemy, natomiast wiemy, że w skorupie ziemskiej znajdują się kamienie, które ze stanu ognistopłynnego przeszły w stan skamieniałości; podobnież wiemy, że i dzisiaj jeszcze we wnętrzu ziemi znajdują się masy lawy płynnej, które od czasu do czasu wydobywają się na powierzchnię ziemi. Z tego wszakże nie wolno wnioskować, że całe wnętrze ziemi jest ognisto płynne, bowiem o wnętrzu ziemi absolutnie nic pewnego nie wiemy. Nawet skorupa ziemi jest nam znana zaledwie bardzo powierzchownie, gdyż wiedza nie zdołała przeniknąć głębiej niż na dwa kilometry, co znaczy akurat tyle, jak gdybyśmy przy kuli o 10 metrach średnicy przeniknęli w głąb na 2 milimetry. Z tego widać, jak nikłą jest nasza znajomość skorupy ziemskiej. Na podstawie trzeźwych rozważań dochodzi się dzisiaj do wniosku, że jądro ziemi składa się z masy stałej, prawdopodobnie z żelaza, i że od tego jądra na zewnątrz temperatura podnosi się stopniowo aż do punktu topnienia kamieni, ale w nieznacznej głębokości ponad tą strefą gorącą znajduje się stała skorupa ziemi (Dana Ratzel). Z temi bardzo prawdopodobnemi poglądami nie godzą się hypoteza Laplace'a i teorja mgławicowa, bowiem obie wychodzą z założenia, że ziemia była niegdyś w stanie ognisto-płynnym i stopniowo ochładzała się od zewnątrz, aż powstała względnie cienka skorupa zewnętrzna dokoła ognistego jądra. Z tego powodu taki trzeźwy i zimny badacz jak Fryderyk Ratzel odrzuca wszystkie inne teorje i skłania się ku teorji meteorytowej. W każdym razie musimy być bardzo ostrożni, jeśli chcemy uważać, że wnętrze ziemi jest ognisto-płynne, w żadnym zaś razie nie powinniśmy mniemać, że chodzi tu o jakąś niezachwianą prawdę. Brzmi to wprawdzie bardzo jasno i wyraźnie, gdy powiadamy, że ziemia znajdowała się w stanie ognisto-płynnym, że stopniowo ochładzała się i skutkiem tego dokoła jądra tworzyła się stała skorupa, na której następnie z powodu dalszego ściągania się tej skorupy tworzyły się góry i doliny podobnie jak na więdnącem jabłku tworzą się zmarszczki. Może tak było istotnie, ale pewności co do tego nie mamy żadnej. Że przy kształtowaniu się globu ziemskiego przemieniała się także ziemska powłoka powietrzna i że woda przybrawszy stan płynny spłynęła na ziemię i w miejscach jej zagłębień potworzyła morza pierwotne, to są sprawy, które możemy uważać jako pewne, chociaż o okolicznościach, w jakich to się stało, nie możemy utworzyć sobie dokładnego wyobrażenia. Obraz staje się dla nas jaśniejszym dopiero wówczas, gdy już istnieją morza i gdy na masy górskie zaczyna oddziaływać woda i powietrze. Skutkiem tego oddziaływania wytwarzają się warunki, które w mierze bardzo znacznej odpowiadają warunkom dzisiejszym. Bezustanne oddziaływanie na skorupę ziemi powietrza i wody doprowadziło ostatecznie do tego stanu, jaki znany nam jest obecnie i jaki dzięki niestrudzonej pracy przyrodników w rysach zasadniczych przedstawia się dość jasno. Niestety, nie możemy zastanawiać się szczegółowiej nad działaniem sił, które kształtowały powierzchnię ziemi; dla naszego celu musi nam wystarczyć to, co wykazaliśmy, że mianowicie chodzi tu o długie dzieje, długi rozwój, które w szczegółach ma jeszcze dzisiaj swój dalszy ciąg, ale którego wielkie okresy należą bezwarunkowo do przeszłości, tak że tylko jakieś od zewnątrz działające potężne siły mogłyby dalszy ciąg spokojnego rozwoju ziemi raptownie przemienić. Że to kształtowanie się ziemi ma wybitny charakter rozwojowy, to zaznaczyliśmy pokrótce już poprzednio. Nie potrzeba też dodawać i uzasadniać, że rozwój ten jest planowy, że ma pewien cel i odbywa się zgodnie z prawami przyrody. Mógłby ktoś zapytać, czy istotnie znajdujemy tu charakterystyczny rys wszelkiego rozwoju, a mianowicie celowość. Nie pojmuję, jak można przeczyć temu, gdy bierze się pod uwagę fakt, że w pewnym okresie rozwoju ziemi pojawiło się na niej coś zgoła osobliwego, a mianowicie życie. 31


Gdy się uwzględnia warunki istnienia organizmów żywych, to okazuje się, że zrozumienie tego faktu wymaga bardzo subtelnych rozważań i obliczeń wszystkich okoliczności. Świadomość tych niezliczonych trudności9, jakie nastręcza zrozumienie istoty życia, dotarła do świadomości badaczy dopiero wskutek szczegółowego zbadania i poznania tego, co nazywamy życiem. W czasach niedawnych przedstawił wszystkie te trudności, jakie nastręcza rozstrzygnięcie tego zagadnienia, Alfred Wallace, przyjaciel i współpracownik Darwina, w swojem znakomitem dziele "Stanowisko człowieka we wszechświecie". Wywody tego genjalnego dzieła zachowają swoją wartość ogólną nawet wówczas, gdy może okaże się, że w szczegółach Wallace mógł się mylić. Przytoczymy tu tylko niektóre spostrzeżenia tego wielkiego badacza: "Istoty żyjące potrzebują regularnego dopływu ciepła przy określonych zmianach temperatury, dostatecznej ilości światła, dużo wody przy równomiernym jej podziale, wymagają powłoki powietrznej o określonych właściwościach i pewnej gęstości wraz z gazami potrzebnemi życiu w określonem ustosunkowaniu, dalej potrzebują odpowiednich właściwości i powierzchni ziemi, stałych zmian dnia i nocy itd. Nawet takie podrzędne fakty jak istnienie pyłu atmosferycznego pochodzącego z wulkanów i pustyń, posiadają przy bliższem zapoznaniu się z niemi swoje wielkie znaczenie dla życia". Możemy wszakże posunąć się jeszcze dalej i wziąć pod uwagę cały nasz układ słoneczny i oto według Wallace'a okazuje się, że wszystko zmierza tu do wytworzenia życia właśnie na naszej ziemi. Zwróćmy na przykład uwagę na ukośne ustawienie osi ziemskiej i znaczenie tego faktu dla wytworzenia się stref klimatycznych i dla następowania po sobie różnych pór roku, co dla istnienia życia ma znaczenie pierwszorzędne. Ale to nie wszystko: położenie ziemi śród innych ciał naszego układu wskazuje nam na to, że ziemia znajduje się w strefie umiarkowanej tego układu i że nie można sobie wyobrazić, aby ziemia mogła oddalić się od tej strefy bez narażenia istniejącego na niej życia. Dalej możliwem jest, że układ słoneczny, a wraz z niem i ziemia znajduje się w takiem miejscu Drogi Mlecznej, które zapewnia największą równowagę, a przeto urządzenie całego świata zdaje się zmierzać ku temu, aby na ziemi istniały warunki, w których odrywać się może wielki dramat życia. Inne planety naszego układu słonecznego prawdopodobnie nie mają życia, inne ciała niebieskie zapewne także nie, możemy przeto rzec: ziemia nie jest matematycznym ośrodkiem świata, jak nauczał Ptolemeusz, ale jest celem tego świata, zaś na ziemi wszystko zmierza ku temu, że na niej mogło powstać i może utrzymać się życie. Wallace wypowiada się o tej myśli jak następuje: "Ani to trudno pojąć, ani nie jest to nieprawdopodobnem, że dla utworzenia świata, który we wszystkich swoich szczegółach zmierza do regularnego wytwarzania życia, osiągającego swój szczyt w człowieku, potrzebny był bezwzględnie taki skomplikowany wszechświat, jakim jest ten, który stanowi przedmiot naszego poznawania". Ale nawet gdybyśmy się nie godzili na wnioski idące tak daleko, gdybyśmy odrzucili wszystko, co może być uważane za rzecz wiary i przekonań, to jednak nie może dla nas ulegać najmniejszej wątpliwości, że ziemia we wszystkich swoich warunkach istnienia przedstawia dokładnie wystopniowane i odmierzone warunki, które potrzebne są ku temu, aby mogła stać się kolebką życia. I znowuż oto powraca nasze pytanie: Ślepy przypadek czy zamiar twórczego ducha? Niechże ci, którzy przeczą istnieniu Boga, załatwią się z potworną myślą, że ta cudownie zbudowana ziemia jako kolebka życia powstała całkiem przypadkowo, bez zamiaru świadomego ducha. Ze swej strony możemy powiedzieć, że wiara w Boga ma tutaj daleko więcej prawdopodobieństwa niż cokolwiek innego.

POWSTANIE ŚWIATA ISTOT ŻYWYCH Jakież ogromne mnóstwo zagadek przedstawia nam się w świecie istot żywych! Życie otacza nas na każdym kroku, faluje dokoła nas, przypływa ze wszystkich stron. Tętni ono w drobniutkich wymoczkach, które niebacznie ścieramy razem z kropelką wody, podobnie jak w ogromnym dębie, pod którego cienistemi konarami oddajemy się marzeniom, drga ono w malutkim owadzie igrającym w promieniu słonecznym i w wiernym psie, który poszczekując skacze dokoła 32


nas. Ba, nie dość na tem, życie przenika nas samych, tworząc i budując w nas dziwy wszech dziwów, a jednak jest ono dla nas największą tajemnicą, niedającą się ująć naszemu pojmowaniu. Należymy do życia jako jego niezaprzeczalna własność a jednak choć jesteśmy jeno własnością, a ono jest naszem, uczymy się dopiero sylabizować pierwsze litego jeno tajemnic. Jakże wielką jest nasza niemoc wobec tajemnicy życia przy całej naszej mocy! Każdy z nas może życie niszczyć, ale stworzyć najskromniejszą nawet postać życia nie jest w naszej mocy. Już pierwsze pytanie nastręcza nam przeto duże trudności. Czy życie jest zjawiskiem swoistem, czy też możemy zaliczyć je do innych zjawisk ziemskich fizykalno-chemicznych? Dość jest ludzi, którzy mniemają, że myśl nasza buntuje się przeciwko dwoistości zasady w świecie zjawisk, że nie może być przeciwieństwa między ciałami nieożywionemi a żyjącemi. dualizm nie ma racji bytu; tylko monizm jest tem słowem, które wypowiada prawdę w czasach naszych i tylko monizm zdaniem tych ludzi jest naukowy. Wobec tego powstaje pytanie, co sądzić o tych niezliczonych ludziach, którzy przecież także umieją myśleć, także posiadają wykształcenie, a jednak nie mogą zrozumieć, dlaczego mielibyśmy opierać się tak stanowczo myśli, że mamy tu do czynienia z dwiema różnemi i różniącemi się zasadami. A jakże wygląda sprawa przewagi monizmu nad dualizmem? Gdybyśmy zapytali o to najpierwszych głosicieli monizmu, to nie otrzymalibyśmy żadnej odpowiedzi. Zamiast dowodów otrzymujemy co najwyżej zapewnienie, że monizm jest jedynym racjonalnym światopoglądem i że wiedza przyrodnicza prowadzi do niego nieubłaganie. Otrzymujemy więc tylko słowa i nic ponad słowa. Powtarzam, że już sam fakt, iż dość jest ludzi, którzy posiadając wykształcenie i umiejąc myśleć samodzielnie, jednakże nie godzą się na to, aby moniści mieli bezwzględną rację, dowodzi, że zasada monistyczna nie jest bynajmniej takim granitowym fundamentem, za jaki ją zwolennicy jej podają. Nieraz wydaje się, że stoimy tu wobec wielkiej sugestji mas. Przez bezustanne powtarzanie, że świat musi być zbudowany zgodnie z zasadami monistycznemi, wielu ludzi poddało się istotnie temu twierdzeniu, nie zastanawiając się wcale nad tem, że wiedza nie jest przecie dyktaturą. Ale to nie wszystko: czujemy to wszyscy, że dualizm świata zmusza nad do monistycznego rozwiązania zagadek świata przy pomocy zasady pozaświatowej, i tego właśnie chce się uniknąć za wszelką cenę, dlatego monizm wychwala się jako jedynie racjonalną zasadę i jedynie logiczny sposób myślenia. Dzięki oswojeniu się z takim sposobem myślenia, dochodzi się do dogmatyzmu, który wyraża się w takiej nieuzasadnionej przesłance: Świat musi się dać wyjaśnić całkowicie bez pomocy Boga. Tylko takim dogmatyzmem możemy wytłomaczyć sobie upór pewnych, nawet uczonych zamykających oczy na rzeczywistość. Żaden poważny myśliciel nie może zaprzeczyć, że życie jest zjawiskiem swoistem. Polega ono na przyswajaniu sobie obcej materji i przemienianiu jej na własne ciało, na wydzielaniu niepotrzebnego, na wzroście i ruchu, na samoregulacji, na rozmnażaniu się przez same siebie, na dziedziczeniu właściwości przodków. Wszystkie te sprawy dokonywają się od wewnątrz i są regulowane od wewnątrz. Do czynności tych konieczne są organy, które odpowiadają potrzebom, a więc zbudowane są celowo dla zachowania żyjących jednostek i zachowania ich gatunku. Z chwilą, gdy kończą się te czynności, kończy się także istnienie danej istoty żywej. Celowość jest ru więc czemś tak jasnem, że nie trzeba dodawać ani słowa komentarza do tego, co jest oczywistem i niemal namacalnem. Ci z pośród badaczy, którzy wierzą w możność objaśnienia życia przy pomocy spraw fizyczno-chemicznych, używają bardzo prostego środka dla przekonania innych o słuszności swego rozumowania i wykazania, że nie ma zasadniczych różnic między ciałami żywemi a nieżywemi: odwracają oni po prostu odpowiednie pojęcia i używają ich jako przykładu. Jak się w takich razach postępuje, to zilustruje najlepiej przykład, przy czem zaznaczamy tu, że takich niedopuszczalnych wprost sposobów używał nawet znakomity niemiecki fizjolog Verworn. Głosił on na przykład, że nie tylko żywe istoty mają organy, ale także takie ciała martwe, jak maszyny. Oczywiście, jeśli ktoś w przenośni nazywać chce poszczególne części maszyny organami, to można się na to zgodzić, ale nie podobna zgodzić się z tem, aby dzięki takiej dowolności porównań można było następnie porównywać z sobą ciała ożywione i rzeczy martwe, wytwory życia z dziełem sztuki ludzkiej. W razie gdybyśmy się zgodzili na logikę Verworna, to moglibyśmy twierdzić, że między mechaniczną lalką a dzieckiem nie ma zasadniczej różnicy. Dalej musiałby Verworn zgodzić się na dalsze analogie, 33


a mianowicie, że ponieważ maszyny zostały zbudowane przez myślącą istotę, przeto i człowiek musi mieć za Stwórcę myślącego Ducha. Drugi przykład Verworna jest jeszcze powierzchowniejszy. Jako przykład mnożenia się istot żywych bierze on kroplę rtęci i dowodzi, że i ciała martwe rozmnażają się. Dosłownie wypowiada się ten fizjolog i badacz życia w swem dziele "Fizjologia ogólna" jak następuje: "Kropla rtęci, padając na twardy podkład, rozdziela się przez upadek na szereg pomniejszych kuleczek, z których każda jest także rtęcią". Główna cecha mnożenia się istot żywych, a mianowicie ta, że rozmnażanie odbywało się od wewnątrz, zostaje tu całkowicie zignorowana. Błąd popełniony tutaj jest taki gruby, że każdy laik dostrzeże go od razu. Naturalnie, że w taki sposób można dowieść wszystkiego, czego się tylko dowieść zapragnie. Ale na taki sposób dowodzenia, który posługuje się z zamiłowaniem cała szkoła Haecklowska (Verworn jest uczniem Haeckla), mogą się zgodzić tylko ludzie całkiem bezkrytyczni i walczyć z nimi to znaczy walczyć z wiatrakami. Gdy doszukujemy się przyczyny takiego powierzchownego myślenia, to znajdujemy ją zawsze w pragnieniu uniknięcia uznania celowości, a danym zaś przypadku "siły życiowej", która monistom materjalistycznym wydaje się upiorem znienawidzonej nadprzyrodzoności. Przyznam się, że obawa przed tak zwaną nadprzyrodzonością jest dla mnie całkiem niepojętą, bowiem wszystko, co dzieje się w przyrodzie, dzieje się, oczywiście, przy pomocy środków przyrodzonych. W takich razach muszę bezustannie przypominać użyty przez siebie przykład: gra skrzypka nie jest nadprzyrodzoną, jeśli porównamy ją z grą pozytywki, jedynie dlatego, że skrzypek kieruje swoją grą bezpośrednio, podczas gdy gra pozytywki ma pośrednie kierownictwo duchowe. Jeśli dzisiejsi witaliści, czyli zwolennicy nauki, że życie jest zjawiskiem swoistem, coraz częściej używają pojęcia "siły życio we j" jako środka wyjaśniającego zjawisko życia, to przecież w pojęciu tem nie musi być niczego mistycznego i nadprzyrodzonego, jak to twierdzą przeciwnicy coraz liczniejszych dziś witalistów. Stwierdzają oni po prostu, że jest niemożliwem wyjaśnienie życia przy pomocy jedynie spraw fizykalno-chemicznych. Zatem witalista nie przeczy, że zjawiska życiowe dochodzą do skutku przy pomocy spraw fizykalno-chemicznych, ale każdy trwa jedynie na tem stanowisku, że zjawisko życiowe dla osiągnięcia pewnych celów kierowane są przez osobliwe siły. Takie właśnie kierownictwo znajduje się poza zakresem zjawisk fizyczno-chemicznych, ale jest całkiem naturalne. Tylko wówczas, gdy zgodzimy się na uznanie swoistości zjawisk życiowych,, ustrzeżemy się od takich niedorzeczności, jak te, które właśnie przytaczaliśmy dla przykładu. Kierownictwo, o którem mowa, zostało w czasach ostatnich niemal namacalnie dowiedzione przez zoologa Driescha. Obszerniej potraktowałem tę sprawę w pracy swojej "Tajemnice życia". Oczywiście, nie jest wykluczone, że to kierownictwo zostanie kiedyś wyjaśnione w sposób zupełnie prosty, powtarzam bowiem, że dochodzi ono do skutku w sposób całkiem naturalny. Ale, gdy się tego kierownictwa uznać nie chce wbrew oczywistości i jedynie dla dogodzenia teorji monistycznej, to tem samem zagradza się sobie drogę do rozwiązania tego zagadnienia, które należy do najważniejszych w całej wiedzy przyrodniczej. Trzeba było zastanowić się nad tem wszystkiem, aby stworzyć sobie odpowiednią podstawę dla postawienia pytania: Ja k p o wsta ło na zie mi p ie rwsze życie ? Widzieliśmy, że ziemia nasza stała się zdolną do przyjęcia życia dopiero w pewnym okresie swego rozwoju; najstarsze warstwy ziemi nie posiadają też żadnych śladów istot żywych. Z tego wynika, że była taka chwila, w której życie pojawiło się na ziemi po raz pierwszy. Jakże więc powstało życie? Niejeden odpowie skwapliwie: Powstało z materji nieorganicznej przy pomocy sił fizyczno-chemicznych. Takie powstanie życia nazywa się samorództwem. Ponieważ wszakże jasnem i pewnem jest, że życie powstawać może tylko w określonych warunkach, w których nie ma przemian zbyt gwałtownych, przeto przyjąć trzeba za pewnik, że dalsze warunki ziemskie, w których powstało życie, nie mogły różnić się zasadniczo od warunków obecnych, czego nie trzeba dowodzić szczegółowo. Jeśli tak jest istotnie, to i dzisiaj jeszcze powinna istnieć możliwość obserwowania życia powstającego z materji nieorganicznej. Tymczasem nie ma dzisiaj ani jednego badacza, który uważałby coś podobnego za możliwe. Zwolennicy samorództwa cofali się od wielkich zwierząt do coraz mniejszych istotek, ale udoskonalone badania mikroskopowe wykazały ponad wszelką 34


wątpliwość prawdziwość zasady: vivum e vive, to jest, że każda istota żywa pochodzi od istoty żywej. To jest dzisiaj zasadą niewzruszoną. Zamiast wielu słów i przykładów, przytoczę tylko zdanie znakomitego botanika z Bonnu, Strasburgera, który powiedział: "W granicach wszystkich dziedzin dostępnych naszemu doświadczeniu samorództwa nie ma". Niedawno temu narobiły wiele hałasu doświadczenia Rhumblera, Burkego i Littlefielda, ale tylko w kołach, które wiedzę przyrodniczą znają z pisemek popularnych. Przy doświadczeniach, o których mowa, powstawały mianowicie dziwne wytwory, które ujawniały różne zjawiska podobne do objawów życia, ale o życiu nie mogło przy tem być nawet mowy. Stało się dobrze, że taki sławny przyrodnik jak Roux doświadczenia te powtórzył w swojem laboratorjum, zbadał je dokładnie i wypowiedział zdanie, że w zjawiskach tych "nie ma najelementarniejszych objawów najniższych postaci życia" i że brak im zupełnie samoregulacji. Ponieważ między innemi widzieliśmy już, że zjawiska życiowe nie dają się wyjaśnić przy pomocy jedynie spraw fizyczno-chemicznych, ale że potrzeba dla wyjaśnienia ich pewnego od wewnątrz pochodzącego kierownictwa, przeto nawet sztuczne wytwory życia dokonane w laboratorjum nie mogłyby świadczyć o samorództwie. Przeciwnie, okazałoby się, że takie wytwory potrzebują kierownictwa z zewnątrz, co zresztą ujawniało sie bezustannie przy wszystkich dotychczasowych doświadczeniach laboratoryjnych, oczywiście bezskutecznych, gdy chodziło o sztuczne wytworzenie istot żywych. Dopiero, gdyby się udało zaobserwować powstawanie istot żywych z materji nieorganicznej w wolnej przyrodzie, można by to uważać jako dowód przeciwko kierowniczej sile życiowej oraz jako przykład możliwości powstawania życia dzięki przypadkowi. Jednem słowem dopiero wówczas możnaby powiedzieć, że całe życie dzisiejsze mogło było powstać w taki sam sposób, czyli że teorja samorództwa jest prawdopodobną. Ponieważ wszakże samorództwo jest obecnie wykluczone i ponieważ warunki ziemskie od czasu powstania pierwszego życia nie zmieniły się zasadniczo, przeto dla każdego spokojnego myśliciela wynika z tego wniosek bardzo prosty, że i w czasach najodleglejszych samorództwo musiało być czemś niemożliwem. Toteż wywodzenie życia z węglanu, cyjanu czy azotu, jak to czynią Haeckel, Pflueger i Allen, nie może uchodzić za nic innego jak tylko za igraszki bez jakiejkolwiek wartości naukowej. Jak rozpaczliwie przedstawia się sprawa samorództwa, widać choćby z tego, że zagadnienie powstania życia usiłuje się ominąć w sposób nieraz wysoce humorystyczny. Tak na przykład jeden z przyrodników współczesnych, Preger, załatwia sprawę w sposób bardzo prosty, twierdząc, że życie nigdy na ziemi powstawać nie potrzebowało, bowiem ognisto-płynna kula ziemska była zawsze żywą istotą, zaś objawami jej życia były jej ruchy. Przez wydzielanie z siebie mas stałych, wytworzyła ziemia martwą materję nieorganiczną, co powtarzało się tak długo, że wreszcie pozostała tylko protoplazma jako podstawa do powstania dzisiejszego życia. Wystarcza chyba taką teorję tylko przytoczyć, aby każdy utworzył sobie o niej odpowiednie zdanie. Teorja taka jest w ogóle możliwa dopiero wtedy, gdy pojęcia odwraca się do góry nogami i gdy, jak w naszym wypadku, nazywa się życiem coś, co jeszcze nikt i nigdy tak nie nazywał. Niemniej rozpaczliwemi były usiłowania wyjaśnienia życia przez Helmholtza i W. Thomsona, którzy dowodzili, że pierwsze zarodzie życia dostały się na ziemię z innych ciał niebieskich przy pomocy meteorytów spadających na naszą ziemię. Pomijamy zupełnie trudności takiego podróżowania zarodzi życia skroś przestrzennie światowe, mające temperaturę 270 stopni poniżej zera, to jest taką, w której każda istota żywa ginie, bo nawet gdyby ci badacze mieli rację, to jeszcze pozostawałoby do rozstrzygnięcia pytanie, skąd wzięło się życie na owych dalekich ciałach niebieskich. Takie "rozstrzyganie" zagadnień jest tylko przesuwaniem trudności z jednego miejsca na drugie. Zaiste, nie ma nic pewniejszego nad to, że życie powstało na ziemi, a mianowicie z materji nieorganicznej, która się na ziemi znajdowała, a więc, że życie p o wsta ć musia ło p rze z sa mo ró d ztwo . Tym razem godzę się wyjątkowo z Haecklem, ale drogi nasze rozchodzą się natychmiast, bowiem stawiamy sobie znowuż swoje stare pytanie: przypadkowo czy dzięki zamiarowi? Albo, co na jedno wychodzi: samo z siebie, czy dzięki kierowniczej sile twórczej? 35


Tutaj kończy się wiedza przyrodnicza i zaczyna się na nowo metafizyka, czyli ta dziedzina, w której każdy może wierzyć w to, co mu bardziej dogadza. Kto jednakże pojął, że cały wszechświat, układ słoneczny i nasza ziemia w rozwoju swym zmierzają ku wytworzeniu na ziemi kolebki życia, ten i tutaj odrzuci stanowczo przypadek i powie: Gd y wa ru n ki wsze ch świa t o we u ło żyły się t a k d a le ce , że n a zie mi mo g ło b yło p o wst a ć życie , wó wcza s p o wst a ły p ie rwsze isto t y żywe z ma t e rji ist n ie ją ce j, na sku te k kie ro wn ict wa B o że go i n a ro zkaz B o ży: Nie ch się st a n ie ! Kogo to nie przekonywa, ten może znowuż przywoływać na pomoc poczciwą matkę przyrody i ślepy przypadek, ale na uzasadnienie tej swojej wiary nie zdoła on przytoczyć ani jednego dowodu, który wytrzymywałby krytykę rzetelnej wiedzy. Wobec ścisłych zdobyczy wiedzy zarówno jedno jak i drugie wierzenie ma swoją rację bytu tylko w osobistym do niego stosunku, bo ani jednego, ani drugiego naukowo uzasadnić nie można. Atoli wobec tego, że dzisiaj nie możemy wytworzyć życia sztucznie, ani też nie możemy wytłomaczyć powstania życia przy pomocy spraw fizyczno-chemicznych, wolno jest w obliczu jawnej celowości całego świata istot żywych powiedzieć, że wiara w powstanie życia dzięki kierownictwu boskich sił twórczych ma za sobą daleko więcej prawdopodobieństwa, niż wiara w ślepy przypadek.

NAUKA O POCHODZENIU GATUNKÓW Tak czy owak życie znalazło się wreszcie na ziemi, a pierwsze organizmy, prawdopodobnie bardzo proste, zaludniły morza jako zaczątki wszelkiego życia. Lecz jakaż ogromna różnica między tem życiem pierwotnem a dzisiejszą wielorakością postaci życia! Jakże powstała ta wielka różnorodność życia na ziemi? Dawnej wierzono, że każda poszczególna istota została stworzona przez Boga na początku świata. Wiary tej dzisiaj już nikt nie podziela. Wiemy, że dzieje ziemi dzieliły się na ogromne epoki i że każda z tych epok posiadała swój właściwy świat istot żywych, o czem mówią nam dotąd pokłady ziemi. Musielibyśmy wobec tego przyjąć za pewnik cały szereg aktów stworzenia. Teoria rozwoju doprowadziła i tutaj do zasadniczych przemian w poglądach i dzisiaj uważa się, że obecne postaci życia zwierzęcego i roślinnego w ciągu bardzo długich czasów rozwinęły się z postaci pierwotnych i bardzo prostych. Ponieważ i tutaj chodzi o rozwój jednorazowy, przeto można o nim wnioskować jedynie pośrednio na podstawie porównań. W wielorakości dzisiejszych organizmów widzimy rozwój idący w kierunku od niższego ku wyższemu, przy czem w wielkich grupach zarówno zwierząt jako też roślin widzimy cechy wspólne, które świadczą wymownie o pokrewieństwie, a przy porównywaniu istot żywych z różnych epok dziejów ziemi widzimy niezaprzeczone doskonalenie się organizmów. Na podstawie tych faktów wnioskujemy pośrednio o rozwoju całego życia na ziemi. Nadto widzimy, że rozwój istot poszczególnych tworzy analogję do rozwoju powszechnego: wszystkie zwierzęta i rośliny powstają tak, że rozwijają się od postaci najpierwotniejszej do tej doskonałości, jaką przedstawia rozwinięte indywiduum danego gatunku. Być może, że w taki sam sposób rozwinął się cały świat istot żywych. Oto, co sobie na temat powiedzieć możemy, chociaż dodać trzeba, że to bardzo niewiele. Dowody, które możemy sobie tu przytoczyć, są dowodami li-tylko prawdopodobieństwa, i czy się na te dowody zgodzimy, czy też nie, to będzie w każdym poszczególnym przypadku sprawą upodobania osobistego. Dowody takie za obowiązujące uchodzić nie mogą. Jeszcze dzisiaj istnieją poważni badacze przyrody, którzy dowody takie odrzucają. Co do mnie, to nie mogę powiedzieć, abym uważał, że stworzenie poszczególnych istot oddzielnie jest prawdopodobniejszem i wierzę w rozwój istot żywych z postaci niższych ku wyższym. Ale jak się rzekło, ta teorja descendencji jest tylko wierzeniem i niczem więcej. Jeśli tak przedstawia się sprawa pochodzenia gatunków, to zagadnienie następne, jak doszło do powstania poszczególnych gatunków, przedstawia się jeszcze zawilej. Jeśli mamy być szczerzy, to musimy odpowiedzieć uczciwie, że nie wiemy. Mieliśmy już dość hypotez, które miały nam wyjaśnić, w jaki to sposób z niewielu postaci pierwotnych rozwinęło się ogromne mnóstwo postaci istniejących. Teorja Darwina jest tylko jedną z wielu. Przypominam 36


tutaj tylko to, co powiedziałem o niej w części pierwszej, gdy zastanawialiśmy się nad celowością. Teorja Darwina przedstawia się w streszczeniu jak następuje: Darwin zwraca uwagę na indywidualne odmiany w istniejących już istotach żywych i dowodzi, że zwierzęta czy rośliny danego gatunku żyją obok siebie, tocząc z sobą bezustanną ostrą walkę, przy czem te indywidua, które są najlepiej dostosowane do walki, utrzymują się przy życiu i mnożą się, podczas gdy wszystkie inne giną. Celowe i praktyczne odmiany zostają więc zachowane i przekazują się z pokolenia w pokolenie. Przez stałe powtarzanie się spraw opisanych: odmian, walki o byt, doboru i dziedziczenia, odmiany stawały się coraz większemi i w taki to sposób powstały gatunki zwierząt i roślin różniące się mniej lub więcej od siebie. Przy pomocy szeregu hypotez pomocniczych stara się Darwin uzupełnić swoją teorję. Zajmowaliśmy się teorją Darwina dość szczegółowo, tak że obecnie możemy się streścić. Indywidualne odmiany "przypadkowe" są faktem niezaprzeczonym, ale są one tak nieznaczne, że wv walce o byt nie posiadają najmniejszego znaczenia i dlatego nie powinny być brane pod uwagę. Dziedziczenie jest także faktem niewątpliwym, atoli "dziedziczenie właściwości nabytych", jak to informuje hypoteza Darwina, jest jeszcze ciągle zagadnieniem czekającem na swoje rozstrzygnięcie. Że w przyrodzie toczy się walka, temu także nikt zaprzeć nie może, ale walka, o jaką chodzi Darwinowi, to jest walka między jednostkami tego samego gatunku, jest również faktem, którego udowodnić nie zdołano, bo przeciwnie wiadomo, że jednostki jednego gatunku dopomagają sobie wydatnie w razie potrzeby. Ta pomoc idzie tak daleko, że właśnie ją można uważać za zasadę panującą nad światem istot żywych. Widzimy więc, że darwinizm wywodzi się z pewnych znanych faktów, ale fakty te nie mogą bynajmniej służyć do poparcia jego teorji. Cały więc darwinizm w podstawach swoich jest teorją zgoła niedowiedzioną. Istotnie brak nam faktów, które moglibyśmy uważać za dowody słuszności nauki Darwina. To też darwiniści operują przykładami przypuszczalnemi i wymyślonemi, a cała nauka Darwina opiera się na błędnem rozumowaniu: Ponieważ mogło tak być, przeto tak jest. Lecz nawet gdybyśmy się zgodzili na tę teorję Darwina, to otrzymalibyśmy od niej nieprawdopodobnie mało, bowiem to, czego ma dowieść, mianowicie zmienności form, tworzy jej podstawę i założenie, gdyż teorja ta wywodzi się z owych indywidualnych odmian, które nazywa przypadkowemi. Ostatecznie więc cała różnorakość życia na ziemi jest dla Darwina dziełem przypadku. Co zaś do zasad Darwina: walki o byt i doboru naturalnego to zasady te nie są i mogą być twórczemi, ale są conajwyżej zasadami regulującemi. Tak więc darwinizm nie wyjaśnia nam bynajmniej, dlaczego to dane formy istnieją i dlaczego są takiemi, jakiemi są – a tego właśnie od darwinizmu oczekujemy – ale poucza nas jedynie, dlaczego pewne formy, istniejące tylko w wyobraźni darwinistów, wyginęły, czyli: d la czeg o ich n ie ma . A takie stawianie sprawy jest dla naszego zagadnienia bez wartości. Dla tych powodów nie możemy przyznać darwinizmowi znaczenia żadnego, albo też jedynie znaczenie bardzo podrzędne i musimy rozejrzeć się za lepszemi zasadami dla objaśnienia sobie faktu istnienia różnorakiem organizmów. W tym samym celu powracano do dawniejszej hypotezy Lamarcka, podług której istoty żywe ulegały odmianom dzięki używaniu lub nieużywaniu swoich organów i dzięki bezpośredniemu dostosowywaniu się do swego środowiska. To ostatnie jest bardzo ważne, gdyż wynika z tego, że zwierzęta i rośliny posiadają możność odmieniania się pod wpływem warunków zewnętrznych, ale odmieniają się z siebie samych, czli od wewnątrz. Taka zdolność przemiany musi być uważana za wybitnie celową a przeto nie może być mowy o tem, aby dochodziła do skutku dzięki sprawom fizykalnochemicznym. Przypisywanie takich przemian przypadkowi jest całkiem bezsensownem, bo mamy tu raczej cudowny przejaw życia, który czyni w najwyższym stopniu prawdopodobnem to, że chodzi tu o zasadę działającą planowo, zgodnie ze świadomym zamiarem. Co do wpływów na przykład klimatu i.t.p. czynników, to już przed Darwinem zwracał na nie uwagę Geoffrey St. Hilaire. Po Darwinie występował cały szereg wybitnych przyrodników z różnemi teorjami uwzględniającemi wpływy zewnętrzne przy przemianie postaci roślinnych i zwierzęcych. Z pośród mnóstwa takich teorji najbardziej znanemi są teorja mutacji de Vriesa i ortogeneza Eimersa. Inny przyrodnik Pauly wprowadza do tej dziedziny badań przyrodniczych czynnik psychiczny dla wyjaśnienia pochodzenia różnorakości form w świecie istot żywych.

37


Te krótkie uwagi wystarczają, aby nam pokazać, że teorja descendencji bynajmniej nie jest wyczerpana przez teorję Darwina, ale że przeciwnie tworzy się dokoła niej wielki chaos mniemań, w którym niełatwo się zorientować. Nie można nawet powiedzieć, czy z tego wszystkiego wykrystalizuje się jakaś teorja, która istotnie czyniłaby zadość potrzebom umysłu ludzkiego pod każdym względem. Najlepiej dzisiaj nie domagać się szczegółów, ponieważ przy tem trzeba posługiwać się przede wszystkiem wyobraźnią, a w końcu trzeba sobie powiedzieć, że kto wie, czy obraz fantastyczny odpowiada rzeczywistości. Rezygnacja jest w tej dziedzinie wskazana bardziej niż w którejkolwiek innej. Przede wszystkiem należy się mieć na baczności i nie pozwolić sobie sypać piaskiem w oczy tym wszystkim pisarzom popularnym i odczytowcom, którzy wykładają wszystkie sprawy dlatego tak jasno i przekonywająco, że nie tyle chodzi im o prawdę, ile o propagandę pewnego światopoglądu. W pojmowaniu takich "popularyzatorów wiedzy" cały świat jest jedynie przypadkiem, a światopogląd budowy na tym podkładzie ma tę przewagę nad każdym innym, że nie jest zmącony ani znajomością rzeczy, ani też krytycyzmem. Przeciwko takim bałamuctwom możemy ze swojej strony uczynić tylko to jedno, że nakreślimy sobie linje wytyczne, których przyszła teorja descendencji trzymać się będzie musiała, jeśli ma zaspokoić wszechstronnie te wymagania, które umysł ludzki stawia wiedzy wobec tak ważnego zagadnienia, jakiem jest zagadnienie różnorakości życia na ziemi. Jeśli chcemy powiedzieć cośkolwiek o świecie istot żywych, których rozwój należy do przeszłości, to, jak już zaznaczyliśmy, opierać się możemy jedynie na analogji, zaś najlepszą dla nas analogją jest rozwój jednostkowy. Jeśli wszakże analogja taka ma mieć jakąś dla nas wartość, to musimy przyjąć z góry za pewnik, że rozwój jednostki jest obrazem rozwoju gatunku, czyli innemi słowy, że w rozwoju jednostki ujawniają się te prawa, dzięki którym dzisiejszy świat istot żywych z biegiem czasu powstał. Chodzi tu o to, co Haeckel nazwał podstawowem prawem biogenetycznem, według którego to prawa rozwój każdego zwierzęcia jest powtórzeniem wszystkich form, jakie przebyli jego przodkowie najbardziej odlegli. Zasada ta jest czysto dogmatyczna i dowieść jej w żaden sposób nie można. Nie mam pretensji do ustalania praw podstawowych, ale chcę tu rzucić tylko pewną myśl, która w dziedzinie descendencji może przyczynić się do wniesienia światła w sprawy nie dość jeszcze jasne. Moja skromna myśl nie potrzebuje też obawiać się losu "podstawowego prawa" Haeckla, a mianowicie, że naprzód mówi się o podstawowem prawie, a niebawem żaden z przyrodników nie chce nic wiedzieć o niem. Jeśli więc zasada nasza ma mieć pewne znaczenie i pewną wartość, to dla rozwoju gatunku muszą mieć znaczenie te same produkty, które posiadają znaczenie dla rozwoju jednostkowego, a mianowicie: 1.Rozwój odbywa się na podstawie p ra wa p rzyczyno wo ścio we go . 2.Przy rozwoju działają siły p o w o du ją ce i re g u lu jące . 3.Tylko siły powodujące wyjaśniają rozwój w sensie właściwym. 4.Siły powodujące znajdują sie w ro zwija ją ce j się ist o cie , siły regulujące poza nią. 5.Rozwój odbywa się zgodnie z d ą żliwo ścią . 6.Rozwój jest ce lo wy , czyli zmierza do osiągnięcia pewnego zamierzonego wytworu z określonym celem. O ile chodzi o rozwój jednostkowy, to wymienione 6 punktów nie podlegają najmniejszej wątpliwości. Jeśli rozwój jednostkowy ma być dla nas obrazem rozwoju gatunkowego, to wymienione punkty muszą stosować się także do rozwoju gatunkowego. Niektóre z naszych sześciu punktów nie wymagają najmniejszego uzasadnienia. Inne natomiast mogą budzić w niektórych czytelnikach pewne zastrzeżenia. Gdyby jednak te zastrzeżenia miały okazać się uzasadnionymi, wówczas nie wolno byłoby uważać rozwoju jednostkowego za analogiczny z rozwojem gatunkowym, gdyż brakłoby nam ku temu wszelkiej podstawy. Twierdzimy tedy, że podobnie jak siły powodujące, to jest te, które rozwój żaby z jajka p o wo d u ją , znajdują się w ja jku żaby, a siły regulujące, jak ciepło, właściwość wody, pożywienie itp., rozwój ten jedynie re gu lu ją , tak musiało 38


być także z rozwojem gatunku. Liczni badacze lekceważą te wewnętrzne siły zupełnie, a to dlatego, że wydają się im one „mistycznymi”. nadnaturalnemi.. Ale dlaczego wydają się om taliami? Właściwości popiołu nie podobna także wyjaśnić przy pomocy ciepła zużytego przy spalaniu, ale jedynie przy pomocy tych sił i właściwości, które cechują dany metal i tlen. O tem nikt chyba nie wątpi, ale nikomu nie przychodzi do głowy nazywać te właściwości metalu mistycznemi, chociaż ich nikt nie zna i chociaż przy całej naturalności zjawiska mamy tu do czynienia z jedną z zagadek przyrody. Siły zewnętrzne nie są nigdy siłami twórczemi, ale co najwyżej wskazują one żywym siłom wewnętrznym drogę. Niektóre rośliny, które były wodnemi, ale przemieniają się w ziemne, zmieniają się bardzo: łodyga nie zawiera już tyle powietrza, liście nie są już tak bardzo postrzępione jak u roślin żyjących w wodzie i stają się twardszemi, ale dawnego charakteru gatunkowego roślina pomimo to nie traci. Gdyby o charakterze decydowały wyłącznie warunki zewnętrzne a nie także wewnętrzne, to wszystkie rośliny, rosnące w jednakich warunkach, musiałyby być jednakie. Ponieważ tak nie jest, to już to samo poucza nas, że zasad istotnie twórczych doszukiwać się musimy nie w warunkach zewnętrznych, ale w roślinie samej, to jest, że je d yn ie o rga n izm je st t wó rczy . A więc siły twórcze, działające przy rozwoju gatunku, musimy szukać w samych że rozwijających się istotach, nigdy zaś poza niemi. Już dzisiaj znamy niektóre takie od wewnątrz działające siły, jak na przykład tak zwana współzależność, która oznacza to, że organy są z sobą w takiej ścisłej współzależności, iż gdy jeden z ich ulega przemianie, to pociąga za sobą przemianę także wszystkich innych organów. Takich zasad istnieje może więcej, a jeśli wszystkich działających w tej dziedzinie sił nie znamy, to nie dowodzi to jeszcze, że mamy prawo przeczyć ich istnieniu. Te siły wewnętrzne zostają przez siły zewnętrzne budzone i regulowane. Do sił regulujących należą takie sprawy, jak klimat, otoczenie, pożywienie i t. p. Do rzędu w taki sposób działających sił zaliczyć możemy także darwinizm z jego doborem naturalnym, według którego te postaci mają najwięcej szans utrzymania się, które najlepiej przystosowują się do zmieniających się warunków życia. Można więc przyznać darwinizmowi pewną skromną rolę w wyjaśnieniu powstawania gatunków, ale nie można uważać go za teorię jedyną i wyjaśniającą wszystko. Nie wolno nam też uznawać naprzykład, że w rozwoju jednostki jest jakiś cel, a następnie twierdzić, że w rozwoju gatunku takiego celu nie ma, jeśli rozwój jednostkowy ma być obrazem rozwoju gatunku. Celem rozwoju nie może być wszakże nic innego jak tylko owa bogata różnorakość życia w jego postaciach i odmianach, zaludniających cały świat, na których szczycie stoi najdoskonalsze ze wszystkich stworzeń, człowiek. Oto szereg uwag, które prowadzą nas od poszczególnego ku ogólnemu i najogólniejszemu. Jednakże, czy zastanawiamy się nad rozwojem jednostkowym czy rozwojem gatunku, zawsze powraca to jedno pytanie, na które koniecznie odpowiedzieć sobie musimy: Przypadek czy zamiar? Jak to, wszystkie te cudowne siły, które wytworzyły tyle zadziwiająco pięknego, a których wytworem jest także człowiek, miałyby być jedynie przypadkiem? Miałyby być pozbawione ducha i jego kierownictwa? Każdy czuje jak wielkiem i doniosłem jest to pytanie i jaka odpowiedź narzuca nam się tu z siłą nieprzezwyciężoną. Rzućmyż teraz jeszcze okiem od szczegółowego ku ogólnemu i najogólniejszemu i podziwiajmy harmonię, której jesteśmy świadkami i współuczestnikami.

INDYWIDUACJA I HARMONJA ŚWIATA W obu rozdziałach poprzednich roztrząsaliśmy prawie wszystkie strony zagadnień połączonych z obrazem świata współczesnego, ale jedne z nich poruszyliśmy tylko powierzchownie, chociaż ona to właśnie czyni świat takim jednolitym i przedstawia nam go jako całość zbudowaną na fundamencie praw niezmiennych przy cudownem zachowaniu wolności. Chodzi nam tu o rządzące światem prawo indywiduacji. Wszystko na świecie dzieli się na indywidua, to jest całości, ale jednocześnie każda całość składa się z części pomniejszych, a sama tworzy część całości 39


większych. W takim układzie i porządku wszechświata zdaje się wyrażać prawo: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Popatrzyż z tego punktu widzenia na całokształt budowy naszego świata. Najdrobniejszemi cząsteczkami materii, z której świat jest zbudowany, są atomy. Dla wyobraźni naszej są to cząsteczki, których już dalej dzielić nie można, a więc są to cząsteczki niezróżnicowane, ale te niezróżnicowane cząsteczki składają się na molekuły, które ze swej strony tworzą te różnorodność postaci, w jakiej materja nam się ukazuje, od kropelki rosy na kwiatku niepozornym aż do ogromnych lodowców szczytów alpejskich, od grudki złota do dynamitu, od najdrobniejszej bakterii aż do najszlachetniejszej postaci człowieczej. Częstokroć materja nieorganiczna przybiera już wyraźnie postaci indywidualne jak to widzimy na kryształach z ich określonemi płaszczyznami i kantami. Osobliwie wszakże ujawnia się doskonałość form w istotach żywych, bowiem każda istota żywa tworzy całość samą w sobie, a jednocześnie tworzy całość jako gatunek, połączony sprawami wspólnemi jednostek. Każda istota żywa składa się z całego szeregu organów, a każdy organ, posiadając właściwy sobie zakres działania, połączony jest ściśle z organami innemi, tworząc ich uzupełnienie albo będąc przez nie uzupełnianym. Każdy organ pracuje dla całości a tem samem także dla siebie. Naprzykład ręka podaje pożywienie ustom, które je rozdrabniają i przekazują organowi zamieniającemu je na soki odżywcze; te soki przyjmują następnie organy inne i przekazują je krwi, a ta zasila najbardziej oddalone zakątki ciała, nie pomijając oczywiście i tej ręki, która podała ustom pokarm dla organizmu przeznaczony. Ale każdy z poszczególnych organów jest także zorganizowany, to jest, składa się z różnych części aż do drobnych komórek włącznie. W różnorakiej indywidualizacji nieorganiczne ciała ziemi i istoty żywe tworzą połączone z sobą gromady. Wskażemy tu jedynie na kolonje korali i gąbek, oraz na państwa owadów, jakie tworzą mrówki i pszczoły. Zarówno rośliny jak zwierzęta tworzą żyjące wspólnie gromady, jak to widzimy na puszczach, błotach, stepach i w lasach, gdzie obok gromadnie żyjących roślin spotykamy także określone gromady istot żywych. A wszystkie te rośliny i te zwierzęta, od najmniejszych do największych tworzą części tej wielkiej całości, jaką jest ziemia. Zaś ziemię otacza powłoka powietrzna, która ma takie właściwości, jakich do życia potrzebują rośliny i zwierzęta, przyczep jedne i drugie uzupełniają się przy oddziaływaniu na tworzenie powietrza: rośliny wydychają tlen potrzebny zwierzętom, te zaś wydychają kwas węglowy, potrzebny roślinom. Jedne i drugie potrzebują wody i uzależnione są w swem istnieniu od całego mnóstwa spraw, jak naprzykład klimat, właściwości ziemi, od których zależny jest podział zwierząt i roślin na powierzchni ziemi. Samaż ziemia składa się także z części, które jednakże połączone są z sobą bardzo ściśle. Wymieńmy przede wszystkiem atmosferę, morze i ziemię. Jakże cudownie oddziaływa na powierzchnię ziemi atmosfera dzięki obłokom, opadom, ciśnieniu, zjawiskom elektrycznym, prądom powietrznym. Jak bardzo zależnemi są od niej morza i lądy. Morze jest potężnem indywiduum ze swemi prądami, przypływami i odpływami, oddziela ono i różnicuje lądy, daje przytułek nieprzeliczonemu mnóstwu istot żywych, które znajdują w niem radość życia, pożywienie i wreszcie cichy grób. Jeszcze bardziej zróżnicowany jest ląd stały. Spójrzmy na góry, doliny, rozległe płaszczyzny poprzerzynane szczelinami, w których toczą się fale rzek, na olbrzymie lasy i na puszcze porosłe wrzosem i mchami? To różnicowanie się idzie coraz dalej i dochodzi wreszcie do tych drobnych cząstek kuli ziemskiej, które nazywamy krajobrazem, dającym się ogarnąć jednem spojrzeniem. Oto szemrzący potok płynący skroś zielone błonie, oto bajora leśne, które pełzającemu nad jego brzegiem żukowi wydawać się musi bezkresnem morzem, oto łan ze swojem utajonem przebogatem życiem. A wszędzie, w wielkiem czy w małem, wzajemna zaleźność części: nierówności ziemi uzależniają od siebie kierunek rzek, a sameż powodowane są przez oddziaływanie na ziemię powietrza i wody. Widzimy, jak z wnętrza ziemi wytryska strumień gorący, jak indziej bucha żar ognisty wulkanu, a nad wszystkiem rozpostarty bezmiar powietrza z jego prądami ciepłemi i zimnemi, z deszczami, śniegami, gradami, żłobiącemi bezustannie oblicze ziemi. A jakże wiele dokonały na ziemi rzeki! Strome zbocza w krainach pagórkowatych, osobliwe wywyższenia w Alpach, przypominające piramidy, otchłanne kanjony w Kolorado, wszystko to jest dziełem rzek. Pomaga im dzielnie wiatr, roznoszący po świecie rozsypiska i zasypujący niemi wgłębienia albo też tworzący łańcuchy 40


djun. Na górach zaś pracuje bezustannie woda ścięta w lód i znosząca w doliny rozsypiska morenowe przy topnieniu. Tak więc charakter krajobrazu ziemskiego jest wynikiem współpracy poszczególnych części ziemi. A teraz spójrzmy wzwyż ku niebu, usianemu niezliczonemi gwiazdami. Spójrzmy przede wszystkiem na wiernego towarzysza naszej ziemi i na inne planety, które razem z ziemią, krążą dokoła słońca darzącego wszystkie ciepłem i światłem. Wspólna więź łączy wszystkie te ciała w jedną całość. Lecz oto oczy nasze sięgają dalej i w głębi niebiosów rozbłyskają przed nami potężne słońca, rozżarzają się tajemniczemi blaski wielkie mgławice, pojawiają się jako rzadcy goście komety, albo z szybkością błyskawicy przelatują meteoryty… Wszystko to wynurza się przed naszym wzrokiem z tajemniczej dali, z takiej dali, że wyobraźnia nasza okazuje się za słabą, by przedstawić ją sobie, a jednak i te ciała niebieskie, znajdujące się tak daleko od nas, należąco tej potężnej całości, której nasza ziemia jest malutką cząsteczką. A teraz przypomnijmy sobie słowa Wallace’a, który pouczał nas na podstawie swej wielkiej wiedzy, że cały ten wszechświat połączony jest ze sobą i tworzy przedziwnie mądry i przemyślany do najdrobniejszych szczegółów system, a istnieje na to, aby w miejscu najwłaściwszem gościł niewielką gwiazdę, ukształtowaną tak, że stała się odpowiednią dla kolebki życia i dla wypielęgnowania istoty duchowej, człowieka, którego zadaniem jest znowu dźwignięcie się wzwyż i upodabnianie się do ideału duchowego piękna i dobra. Czyż można wyobrazić sobie doskonalszy, bardziej jednolity i rozumiejący światopogląd? Czy znajdziemy wspanialszy akord, który mógłby zamknąć harmonię tego światopoglądu, wyrażającego się w Wysokiem zadaniu doskonalenia się, które jest udziałem obdarzonego rozumem człowieka? Oto muzyce sfer odpowiada echo ziemi: Niebiosa opowiadają chwałę Bogu. Niepodobna uczynić kroku na ziemi, aby czujna myśl pobudzana obrazami widzianego, nie zadawała sobie pytania: Ślepy przypadek działający w martwej materii, czy też zamiar i planowe działanie żywego Stwórcy? Dwaj wielcy mężowie takich udzielają nam odpowiedzi na to pytanie: Goethe w swoim Fauście takie wkłada słowa w usta Ducha Ziemi: „Tak tworzę na wartkim wszechczasów warsztacie – by bóstwo nam w żywej jawiło się szacie”. A Carlyle nazwał wszechświat „tkaniną Bożą”. Skupmyż się w sobie, stwórzmy sobie godzinę ciszy i samotności, ogarnijmy duchem cały ogrom zagadnienia i na wielkie pytanie znajdźmy wielką odpowiedź.

41


Człowiek SKĄD? ― DOKĄD?

Skroś współczesny obraz świata, skroś wielokształtność materii i siły, poprzez powstawanie i zanikanie, poprzez to wszystko, co tworzy tak potężną jednolitą całość, prowadzi nas nasza droga ku człowiekowi, to jest ku duchowi. Ale przy rozważaniu tego wszystkiego, o czem dotychczas była mowa, rodziło się niepokojące, niecierpliwe pytanie: „Dzież jest twój Bóg?” A odpowiedzi udzielały słowa Nietzschego, który powiedział: „Twój Bóg nie żyje. Umarł. Prawa rządzące światem, i ludzie, znawcy tych praw, zabili go. Przyroda jest bezbożna, a ty jesteś samotny śród tej przyrody. Mamyż pogodzić się z temi słowy? Smutek ogarniał nasze serca przy dźwięku tych słów, czuliśmy całą bezbrzeżną ich nędzę i lęk napełniał nas na samą myśl, że słowa te mogłyby być prawdą. Zaczęliśmy dochodzić ich prawdziwości i oto okazało się, że nic nie dostarcza nam dowodu prawdziwości tych słów. Współczesny naukowy obraz świata pozostawia nam zupełną wolność wyznawania wiary w Boga, a celowość i planowość świata wraz ze swym cudownym rozwojem stawiają nas przed nieuniknionym dylematem: Ślepy przepadek czy twórczy Duch? – sam przemawia za tem, że wiara w Boga ma za sobą nieskończenie więcej prawdopodobieństwa niż ślepy przypadek. Nie powiadam „pewności”, gdyż jestem przekonany, że na drodze tej nie dojdziemy do zupełnej pewności, ale co najwyżej do wysokiego stopnia prawdopodobieństwa. Ponieważ jednak chodzi tu o zagadnienie, w którem duch ludzki domaga się zupełnej pewności, przeto badajmy dalej. Przy badaniu świata nie dojdziemy oczywiście dalej niż doszliśmy dotąd; spróbujmy szukać w człowieku, aby się przekonać, czy człowiek sam w sobie nie znajdzie może źródła pewności. Czy nie ma takich działań Boga w człowieku, które moglibyśmy uważać za dowód istnienia Boga?

CZŁOWIEK I JEGO STANOWISKO W PRZYRODZIE Człowiek jako cel i przyczyna istnienia tego wielkiego wszechświata! Oto jest wynik naszego dotychczasowego rozważania. Ale czy nie spotykamy tu mnóstwa nieprzezwyciężonych trudności? Oczywiście, człowiek był zawsze największą zagadką dla samego siebie, od dawien próbował najróżniejszych sposobów rozwiązania tej zagadki, ale przy każdym sposobie jej rozwiązania towarzyszyła mu rezygnacja, wypływająca ze świadomości, że jest znikomym i przemijającym. Dawny poeta grecki rzuca sobie pytanie: „Czemże jest człowiek? Czem on nie jest?” I takiej udziela sobie odpowiedzi: „Ach, człowiek jest zwidzeniem cienia!” Piewca psalmów porównywa człowieka do zwiewnego kwiecia trawy i od tych dawnych czasów pobrzmiewa echo skargi skroś wszystkie zastanawiania się nad istotą człowieka, a w naszych dniach tacy przyrodnicy jak Haeckel zadają sobie niesłychanie wiele trudu, aby tylko wykazać, 42


że człowiek we wszechświecie jest tylko pyłkiem pozbawionym wszelkiej wartości. I oto brzydzimy my i razem z Wallacem chcemy tego pogardzanego człowieka uczynić ośrodkiem całego świata! Oczywiście, wszystko jest bardzo jasnem i nie wymagającem żadnych wyjaśnień: jeśli w człowieku widzimy jedynie wyższe zwierzę, wówczas trzeba się zgodzić, że nie mamy żadnego prawa do przypisywania sobie wyższych przeznaczeń. Z tego widać, jak Ważnem jest zagadnienie, narzucające nam się w związku z dotychczasowem dochodzeniem, a brzmiące tak: S ką d wzią ł się czło wie k? Ale na pytanie to nie będziemy mogli szukać odpowiedzi, dopóki nie odpowiemy sobie na inne, a mianowicie na pytanie: Co t o je st czło wie k? Już Linne włączył człowieka do świata zwierząt, a mianowicie do gromady małp. Dzisiejszość poczyniła wielkie postępy i Haeckel stawia człowieka w najbliższym sąsiedztwie tak zwanych małp człekopodobnych, nie dopatrując się między najwyższemi małpami a człowiekiem żadnych większych różnic, niż istnieją między poszczególnymi ludźmi, prócz „podrzędnych różnic co do wielkości i postaci”. Takie ujmowanie rzeczy jest oczywiście możliwe tylko wtedy, gdy w człowieku nie chce się widzieć niczego innego. A jednak istnieje całe mnóstwo różnic czysto zewnętrznych, z których najważniejsze są: Człowiek ma dwie nogi i dwie ręce o osobliwej budowie, małpa ma cztery ręce do chwytania i łażenia, przyczep nogi człowieka są zbudowane tak, aby człowiek mógł chodzić wyprostowany. Innych różnic wymieniać tu nie będziemy i zwrócimy tylko uwagę na to, że pojemność czaszki ludzkiej wynosi 1350 centymetrów sześciennych u kobiety i 1500 u mężczyzny, natomiast u szympansa, który jest najbardziej podobny do człowieka, ta pojemność wynosi zaledwie 390 centymetrów sześciennych u samicy i 420 u samca, co odpowiada wielkości mózgu. Nie mówiąc o przyczynach innych, wystarczyłaby sama osobliwa budowa nogi ludzkiej do umieszczenia człowieka w osobnej gromadzie, co też niektórzy przyrodnicy czynią przez wzgląd na to, że budowa nogi przy grupowaniu zwierząt odgrywa rolę bardzo znaczącą. W każdym razie nie będziemy przeczyli temu, że człowiek według budowy swego ciała należy do świata zwierząt. Do stwierdzenia tego faktu nie potrzeba było ani Darwina, ani Haeckla, bo wiedział o tem już stary systematyk Linne. Godząc się nawet na taki podział, musimy zadać sobie pytanie, czy istota człowieka spoczywa wyłącznie w jego ciele i czy do tego ciała nie przyłącza się coś, co człowieka wynosi bezwarunkowo ponad każde zwierzę. Stawiając sprawę w ten sposób, dochodzimy do wielkiego zagadnienia, które zamyka się w słowach: duch i ciało. Rzecz prosta, że nie możemy zabierać się do wszechstronnego rozstrzygnięcia tego wielkiego zagadnienia na tych niewielu kartkach naszej małej rozprawy. Mamy tu do czynienia z jednem z tych zagadnień, na które istnieje wiele odpowiedzi, z których jednakże żadna nie zadawalnia wszystkich ludzi. Gdyby koś w tej dziedzinie chciał przekonać przeciwnika zasadniczego, ten straciłby na próżno dużo drogiego czasu. Musimy przeto ograniczyć się do pewnych napomknień. Przyglądając się różnym siłom działającym w materii, spostrzegamy, że w ciałach martwych działają znane nam chemiczne i fizykalne prawa i siły z nieuniknioną koniecznością, zmierzając do pewnych przemian, ale przemiany te są bardzo różnorakie zależnie od czynników zewnętrznych. Natomiast w ciałach istot żywych działają prócz tych sił także siły osobliwe, które jako dziedziczona nieświadoma siła popędowa zmierzają ku pewnym określonym celom; u zwierząt wyższych, obdarzonych mózgiem, znajdujemy jeszcze inną czynność, a mianowicie czynność pamięciową, która bodźce, pochodzące ze świata zewnętrznego, przerabia na wyobrażenia, aby je następnie z mniejszą lub większą łatwością odtwarzać jako wspomnienia. Dusza zwierzęcia nawet u zwierząt najwyższych wyczerpuje się zupełnie w czynnościach popędu i pamięci. Nie mamy żadnych dowodów na to, że dusza zwierzęcia jest czymś więcej. Analizując czynności człowieka, znajdujemy u niego przede wszystkiem te same siły, co i u zwierzęcia, przy czem siła pamięci jest daleko wyższą, ale nadto znajdujemy w nim siłę, którą nazywamy duchem, a która wyraża się przede wszystkiem w świadomości samej siebie. Dusza człowieka staje się w ten sposób osobowością, czego o żadnem zwierzęciu powiedzieć nie możemy. Człowiek jest osobowością dlatego, że posiada świadomość samego siebie, co wyraża się w celowości jego woli, w postępowaniu moralnem i religijnem, a jego mowie. Między popędem a siłą pamięciową nie ma niczego, co łączyłoby duszę człowieka z duszą zwierzęcia; wynika to już choćby z tego, że człowiek 43


prócz ducha posiada instynkt i siłę pamięciową. Wszystkie usiłowania, zmierzające do zatarcia granic między duszą człowieka a duszą zwierzęcia, sprowadzają się zawsze jedynie do tego, że ustalone pojęcia życia duchowego zostają po prostu odwrócone i uogólnione, tak że to, co nazywamy duszą, można potem przypisać nie tylko zwierzętom, ale nawet martwej materii. Nieraz nie odwraca się nawet tych pojęć, ale po prostu twierdzi się, że są one właściwością wszystkich zwierząt. Tak na przykład dowodzi Haeckel, że najpierwotniejsze zwierzątka, tak zwane rdjolarja, posiadają wyobrażenia i pamięć, dlatego że dziedziczą formy swoich przodków, to jest że młode radjolarja posiadają wyobrażenia, czyli, jak powiada Haeckel, „obraz wewnętrzny” opancerzenia swych rodziców i wytwarzają sobie takie same. Spróbujmy wyobrazić to sobie! Świadomą czynność duszy spotyka Haeckel u wszystkich zwierząt, a u większości, poczynając na przykład już od pająków, nawet rozsądne myślenie. Według niego wszystkie zwierzęta posiadają wolę, która od woli ludzkiej różni się tylko stopniem. Moralności dopatruje się Haeckel już w popędach społecznych zwierząt, a mowa zwierzęcia różni się jego zdaniem od mowy ludzkiej tylko stanem rozwoju, i nie ma w niej różnic istotnych. Najlepszym wszakże jest wyznanie Haeckla, że wszystkim pierwotniakom najniższym brak niezawodnie rozwiniętej jaźni świadomej. Można to rozumieć tak, że pierwotniaki wyższe, a więc także korale, stułbie, dżdżownice, ślimaki itp. posiadają rozwiniętą jaźń świadomą. Takie niedorzeczności podawać światu jako prawdy naukowe, jest po prostu niechlujstwem. Z tego wszakże widać, na jak kruchych podstawach stoi cała „nauka” o tem, że duch ludzki różni się od duszy zwierzęcej jedynie stopniem rozwoju. Gdyby tak było istotnie, to można by oczekiwać, że zwierzę da się wychować do wysokości ducha ludzkiego. Atoli między najlepiej wytresowanym pudlem, czy koniem, między najsprytniejszym szympansem, tresowanym przez człowieka całemi latami, a człowiekiem nawet najsłabiej rozwiniętym, jest przepaść. Z takiego pudla czy szympansa, choćby najtroskliwiej wytresowanego, nigdy nie stanie się samodzielna istota duchowa, ale tylko pudel albo szympans. Trzeba się zgodzić z faktem, że postępowanie najbardziej rozwiniętych zwierząt można objaśnić przy pomocy popędów i pamięci, podczas gdy najskromniejszych czynów ludzkich niepodobna wytłomaczyć w sposób tak prosty. Dlatego też mamy zupełne prawo przypisać człowiekowi osobliwą siłę duchową. Jeśli tego nie uczynimy, to nie rozwiążemy nigdy zagadki istoty ludzkiej, chyba że stać nas będzie na odwagę taką, z jaką Haeckel utrzymuje, że zwierzęta posiadają także świadomość. Chociaż więc człowiek, co do ciała, jest spokrewniony ze zwierzętami, co do ducha stoi on ogromnie, wysoko ponad niemi. To, co właśnie powiedzieliśmy, kojarzy się z zagadnieniem stosunku duszy do ciała. Dawny materializm dowodził zuchwale, że duch jest wynikiem czynności mózgu: jak wątroba wydziela żółć, tak mózg ma wydzielać myśli. Polemika z takiemi twierdzeniami jest dzisiaj zupełnie zbędną, gdyż taki materializm należy bezwzględnie do przeszłości. Miejsce tego dziwnego, zbyt prostackiego materializmu, zajął obecnie monizm, który ostatecznie wywodzi ducha z działania atomów mózgowych. Oczywiście, że nawet nie myślimy przeczyć faktowi, ich duch ludzki znajduje się w pewnej zależności od mózgu, ale przy tej zależności należałoby najpierw rozstrzygnąć pytanie, czy mózg samże jest duszą, czy też jest jedynie narzędziem duszy. Chodzi tu o to, czy mózg „wydaje” z siebie działanie ducha jak nakręcona pozytywka, czy też duch posługuje się mózgiem tak jak artysta narzędziem muzycznem. Są to oczywiście tylko porównania, a porównania nigdy nie mogą uchodzić za dowody przekonywające, ale na tych dowodach widać chyba jasno, że sam fakt zależności nie może być dowodem niesamodzielności ducha, jak tego dowodził materjalizm dawny, a za nim powtarza materializm współczesny. Wskazuje się na to, że duch rozwija się wraz mózgiem. Tak jest istotnie, ale młode, nierozwinięte dziecko tak samo nie umie posługiwać się mózgiem, jak grać na skrzypcach, chociaż posiada wszystkie te atomy mózgowe, które mogłyby myśleć, gdyby do tego nie potrzebowały ducha. Mówi się, że duch jest chory, gdy mózg jest chory. Niezawodnie, wydaje się nam, że tak jest istotnie, ale i to jest faktem, że największy nawet artysta nie zdoła zagrać na lichych albo połamanych skrzypcach. 44


Z drugiej strony należy zwrócić uwagę na takie fakty, które uważamy za największe trudności wiary materialistycznej. Przy czynności duchowej człowieka nie udało się jeszcze nigdy wykazać przemiany molekularnej w mózgu, lecz gdybyśmy nawet zdołali obserwować mózg podczas jego czynności, to między jego zmianami molekularnemi a czynnościami duchowemi człowieka nie potrafilibyśmy dopatrzeć się jakiejś równoległości, czyli możności wyjaśnienia jednego przez drugie. Ignoramus! Ignorabimus! Nie wiemy i nie będziemy tego nigdy wiedzieli, jak wyraził się szczery i uczciwy E. du Bois Reymond. Wiemy dobrze, że duch ludzki zachowuje zadziwiającą jedność i ciągłość przez całe życie, podczas gdy ciało nasze ulega bezskutecznej przemianie. Takiej przemianie materii ulega przecież także nasz mózg i w przeciągu niewielu lat cała masa mózgowa zostaje wymieniona, a pomimo to starzec pamięta doskonale wszystko, co spotykało go w najwcześniejszem dzieciństwie, i jest świadom tego, że w przeciągu dziesiątków lat żył i działał w nim jeden i ten sam duch. Ba, zdarza się często, że coś, co uważaliśmy za zupełnie zapomniane, przypomina się nam z niebywałą jasnością i wyrazistością. Dalej znamy fakty, że mózg uległ wielkim spustoszeniom, a duch nic na tem nie ucierpiał. Zjawiska hipnotyczne, działanie sugestii, jak również jasnowidzenie, nie dają się wyjaśnić przy pomocy teorii materialistycznych. Oto kilka argumentów, które przytacza się przeciwko twierdzeniu, że duch ludzki nie jest niczem więcej prócz czynności mózgu. Psychologowie uznali argumenty te za bardzo ważne i materializm pomimo wysiłków Haeckla uważać można za pokonany. Zaczęto tedy rozglądać się za innemi sposobami wyjaśnienia objawów życia duchowego i między innemi powstała hipoteza Fechmerowsko-Wundtowska, głosząca tak zwany paralelizm psychiczno-fizyczny. Hypoteza ta znalazła bardzo wielu zwolenników, podobnie jak inna hipoteza o wzajemnem oddziaływaniu na siebie ducha i ciała. Obe te hipotezy przyznają niezależnie istnienie ciału i duchowi, chociaż paralelizm przeczy wzajemnemu oddziaływaniu na siebie ducha i ciała. Nie można zaprzeczyć, że pogląd paralelizmu jakby czynności ducha i czynności mózgu przebiegały równolegle bez zależności wzajemnej, wydaje się bardzo nieprawdopodobnym. Jeden ze zwolenników paralelizmu, mianowicie profesor Paulsen, powiada o nim, że nie jest on koniecznością, bo teoria o wzajemnem oddziaływaniu jest równie trafna, ale zdaniem jego paralelizm psycho-fizyczny lepiej odpowiada wymaganiom umysłu wyszkolonego na wiedzy przyrodniczej i filozofji. Są to więc kwestie upodobania. Widzimy z tego, że bardzo poważni badacze wypowiadają się stanowczo przeciwko materializmowi. Wobec obszerności tematu, nie możemy, niestety, zająć się nim tutaj szczegółowiej. Niech nam wystarczy stwierdzenie, że materializm został odparty przez najpoważniejszych myślicieli i badaczy, i że musimy uważać ducha ludzkiego za istotę zgoła samodzielną. Teraz przechodzimy do pytania o pochodzeniu człowieka. Na pytanie to odpowiemy sobie zgodnie ze zdobyczami nauki, i odpowiedź nasza, jeśli w ogóle spotka się z obiekcjami, to bodaj tylko ze strony uprzedzonych materialistów.

ROZWÓJ RODZAJU LUDZKIEGO Widzieliśmy już, że możemy wierzyć w rozwój zwierząt pochodzących z istot niższych, aczkolwiek bezwzględnie pewnych dowodów nie to nie posiadamy. Gdy więc widzimy, że i człowiek, co do ciała swego, podobny jest do zwierząt, a mianowicie do ssaków, to sądzimy, że mamy prawo włączyć i człowieka do wielkiej sprawy rozwojowej. Wydaje się nam to tem konieczniejszem, im jaśniej spostrzegamy, że wszystkie objawy życia ludzkiego oraz poszczególne etapy rozwojowe wykazują bardzo duże podobieństwo ze zwierzętami ssącemi. Ale, oczywiście, Prostem stwierdzeniem tej myśli nikogo nie zadowolimy, bowiem każdy zapragnie poznać istotę człowieka oraz szereg tych przodków jego, którzy poprzedzili dzisiejszą postać typu ludzkiego. Co do istoty człowieka, to spostrzegliśmy już, niestety, że nie wiemy o niej prawie nic. Znamy tu jeno siły regulujące, nie znamy natomiast tych sił twórczych, o które w wypadku naszym chodzić nam może wyłącznie. Ale jednocześnie stało się nam już dość 45


jasnem, że te siły twórcze, o które nam chodzi, mogą być tylko siłami wewnętrznemi, nie zaś zewnętrznemi, czyli że są to siły tworzące istotę człowieka. Dalej jasnem jest, że siły te musiały zmierzać w swym rozwoju do wytworzenia postaci człowieczej, co znaczy tyle, że istota, z której rozwinął się człowiek, od samego zaczątku swego istnienia musiała posiadać w sobie zdolności rozwinięcia się w człowieka. Więcej powiedzieć nie możemy, ale to, co powiedzieliśmy, posłuży nam za drogowskaz, gdzie szukać należy odpowiedzi na pytanie co do przodków człowieka. Ludzie obdarzeni nadmiarem żywej wyobraźni układali drzewa genealogiczne człowieka, włączając do nich różne zwierzęta, osobliwie zaś te, które jak małpy człekopodobne, zdają się być tak bliskiemi człowiekowi. Na ogół zachowywało się przy tem sporo ostrożności, ale dość często wypowiadało się myśli, jak to czynił na przykład Haeckel, które nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości co do tego, że małpy człekopodobne uważa się za bezpośrednich przodków człowieka. Haeckel wypowiada się zgoła bezkrytycznie, że posiadamy nieprzerwany łańcuch przodków człowieka, do małp niższych poczynając, a na człowieku kończąc, w postaci dobrze zakonserwowanych skamieniałych szkieletów. W twierdzeniu tem, wyrażając się łagodnie, nie ma ani słowa prawdy. Prócz człowieka dyluwialnego, który był prawdopodobnie naszych przodkiem, ale był już istotnym człowiekiem, nie znamy żadnych innych przodków zwierzęcych człowieka. Ów człowiek dyluwialny miał czaszkę, podług której najlepszy współczesny znawca przedmiotu, profesor Klaatsch, sądzi, że typ ten odległy nie ustępuje prawie w niczem ludzkiemu typowi współczesnemu. Zgodzimy się z nim dość łatwo, gdy zwrócimy uwagę, że czaszka takiego człowieka z Cro-Magnon ma 1590 centymetrów sześciennych pojemności, czyli niemal cztery razy tyle, ile czaszka najbardziej rozwiniętej małpy, również tyle, czy nawet więcej niż czaszka przeciętnego człowieka dzisiejszego. Najstarszy zaś typ człowieka, mianowicie neandertalskiego, ma czaszkę pojemności 1230 centymetrów sześciennych, czyli tyle, ile ma czaszka dzisiejszego buszmena, a o 140 centymetrów więcej niż wynosi przeciętna pojemność czaszek ludności Niemiec środkowych. Co do skamielin niższych i wyższych gatunków małp, to zgodnie ze zdaniem najlepszych znawców tego przedmiotu, posiadamy tylko jedną autentyczną, choć niezupełną, skamielinę należącą do gatunku małp niższych, co do innych, to posiadamy tylko nikłe szczątki (pojedyncze zęby itp.), z których niepodobna układać drzew genealogicznych. Podobnież nikłemi są szczątki małp wyższych, podobne w znacznej mierze do małp żyjących dzisiaj. O typach pośrednich i tutaj nie ma mowy. Co do małp człekopodobnych, to znamy tylko cztery skamieliny przyczep trzy z nich składają się tylko z poszczególnych zębów, szczęki i kości biodrowej. Podobieństwo między niemi a gatunkami żyjącemi obecnie jest dość znaczne. Skamielina czwarta, to znany Pithecanthropos erectus, po którym znaleziono dwa zęby, wierzch czaszki i kość biodrową, co do której istnieją pewne wątpliwości. Szczątki te są jeszcze ciągle przedmiotem żywych sporów uczonych, przyczep jedynie 7 na 24 wybitniejszych badaczy uważa dane szczątki za postać pośrednią. Według badań najnowszych zaczyna się okazywać, że owo zwierzę żyło współcześnie z istniejącym już człowiekiem, czyli że nie może uchodzić za przodka człowieka. Oto niemal wszystko, co wiemy w tej sprawie, i na takiej kruchej podstawie nikłych wiadomości proklamuje Haeckel pochodzenie człowieka od małp człekopodobnych jako fakt historyczny, dodając przytem, że znamy wszystkie formy pośrednie między małpami niższemi a człowiekiem i że posiadamy je w postaci skamieniałych szkieletów. Każde słowo krytyki jest tu zgoła zbędne. Całe współczesne traktowanie tej sprawy jest zupełnie chybione. Wystarcza przypatrzeć się dzisiejszym małpom człekopodobnym albo któremukolwiek ze zwierząt ssących, aby spostrzec to, co Klaatsch wypowiedział jasno i niedwuznacznie, oświadczając, że dane typy małp są ukształtowane tak jasno i wyraziście, a od czasów pradawnych tak dalece przystosowane do specjalnych warunków istnienia, że wywodzić od nich człowieka jest poczynaniem zgoła niedopuszczalnem. Jeśli w ogóle może być tutaj mowa o jakiemś pokrewieństwie z człowiekiem, to małpy uważać należy za boczną i całkiem chybioną linję tego rozwoju, którego ogniwem ostatniem jest człowiek. Ogniw poszczególnych pnia głównego tej sprawy rozwojowej nie znamy zupełnie, chociaż poszukiwania w tym kierunku czyniono bardzo usilne. Tak więc co do pochodzenia nie możemy przyczepić człowieka do żadnego ze znanych nam gatunków zwierzęcych. Doszukując się przodków człowieka, musimy pamiętać, że ci przodkowie już w czasach 46


pradawnych musieli posiadać formy dzisiejszych nóg i rąk ludzkich, przede wszystkiem zaś musimy powiedzieć sobie razem z Klaatschem: „Potężny rozwój mózgu człowieka dawnego należy niezawodnie do starych dziejów, bowiem tylko dzięki temu uniknął człowiek tych wszystkich przeobrażeń, przez które przejść musiały inne grupy ssaków, nie wyłączając naczelnych, przystosowując się w walce o byt do coraz nowych warunków”. Istot, które posiadałyby mózg równie wspaniale rozwinięty, jak ma człowiek, nie znamy. Jednem słowem zgadzam się zupełnie z tem, co powiedział genialny w swej dziedzinie badacz, profesor Snell, wyrażając się o pochodzeniu człowieka: „W całym niezmiernie długim rzędzie przodków człowieka możliwość stania się człowiekiem nie zachwiała się ani na chwilę i jakiekolwiek uchylenie w kierunku niższych typów, a tem samem połączenie się z nimi, zostało zupełnie wykluczone:. Pogląd ten jest dla nas niejako konsekwencją naszego zdania, że rozwój jednostkowy jest obrazem rozwoju gatunkowego. Jeśli zdanie to chcemy traktować poważnie, to musimy powiedzieć: jak każda z faz rozwojowych dzisiejszego człowieka zamyka w sobie już przed urodzeniem zdolność stania się człowiekiem, tak każdy przodek człowieka w odległych czasach przedhistorycznych musiał posiadać zdolność stania się człowiekiem. Znaczy to tyle, że człowiek nawet na najniższym stopniu rozwoju nie mógł być jakiemś zwierzęciem, ale był już tem, czem stał się ostatecznie, mianowicie człowiekiem, naczyniem ducha, cieleśnie przystosowanym do tego, aby przy pomocy jego wspaniale rozwiniętego mózgu wypowiadać się mógł przezeń duch. Bowiem, aby człowiek mógł stać się naprawdę człowiekiem, do ciała jego przyłączyć się musiał duch samodzielny i świadomy samego siebie. Ponieważ zaś żadna potęga świata nie zdoła nam wykazać, że ducha można wywieść z ciała i z właściwości cielesnych, albo wytłomaczyć go przy pomocy instynktu i pamięci, przeto mamy prawo do przyjęcia za pewnik, że w człowieku została stworzona istota nowa przez wcielenie świadomego ducha do postaci najbardziej nadającej się do tego. Nie jest to bynajmniej czemś cudownem, bowiem coś podobnego musieliśmy już raz przyjąć za zasadę objaśniającą nam sprawy niejasne. Jak bezwładna materja nie mogła z samej siebie wytworzyć ruchu, jak martwe ciała nie mogły wytworzyć świadomego ducha bez pomocy sił zewnętrznych. Są to twierdzenia, które bez dogmatyki monistycznej na podstawie naszej znajomości świata narzucają się naszemu myśleniu z koniecznością nieubłaganą. Wszystko, co tu powiedzieliśmy, odpowiada w zupełności rozważaniom naszym o świecie jako budowli jednolitej, której szczytem rozwojowym jest człowiek obdarzony duchem świadomym. Oczywiście, przeciwko takiemu poglądowi podniosą się objekcje, pochodzące z dwóch przeciwległych obozów, a mianowicie z obozu prawowiernych materialistów i z obozu prawowierności chrześcijańskiej. Objekcje ze strony prawowierności materialistycznej są czemś zupełnie naturalnem, gdyż wywodzą się one z zasadniczego i podstawowego dogmatu materialistycznego, który brzmi tak: Nie ma żadnego Boga jako samodzielnego ducha twórczego. Wychodząc z takiego założenia, trzeba dojść ostatecznie do wniosku, że człowiek rozwinął się z biegiem czasu ze zwierzęcia i że duch jego jest także wytworem tego rozwoju. Naturalnie, trzeba przytem uważać, że cały ten rozwój jest dziełem ślepego przypadku, nie zaś jakiegoś świadomego zamiaru. A jeśli tak, to nie można przypisywać człowiekowi jakiegoś uprzywilejowanego stanowiska w świecie. Toteż istotnie nie brak takich myślicieli monistycznych, którzy dowodzą, że człowiek nie jest bynajmniej doskonalszym od ameby, to jest mikroskopijnej grudki plazmy budzącej się do życia samodzielnego. Rzecz prosta, że na swój sposób i odpowiednio do danych stosunków życiowych, każde zwierzę jest doskonałe, co właśnie tworzy rys zasadniczy w tym świecie indywiduacyjnym. Atoli nic nie zabrania nam porównywać z sobą różne zwierzęta i przy tem porównywaniu spostrzegamy i stwierdzamy, że ta istota żywa jest doskonalszą, która posiada szczegółowsze uczłonkowanie i szczegółowiej dostosowana jest w swych narządach do wykonywania poszczególnych czynności życiowych. Z tego punktu widzenia ukazuje się nam cała skala różnic, zmierzająca od życia pierwotnego ku coraz doskonalszemu, a u szczytu widzimy człowieka jako twór najdoskonalszy. Gdy więc ktoś powiada, że człowiek nie jest doskonalszym od ameby, to po prostu powiada głupstwo. Myśl taka rodzi się jedynie tam, gdzie istnieje usiłowanie 47


pomniejszenia człowieka do możliwie malutkich rozmiarów, aby się uniknęło logicznej konieczności uznania w nim ośrodka świata lub choćby ośrodka ziemi. Oczywiście, niejednokrotnie stajemy wobec wydarzeń, które zdają się pouczać nas o tem, jak małym i znikomym jest człowiek w porównaniu ze światem i jego siłami. Zdarzają się wypadki na ziemi i pod ziemią, na morzu i w powietrzu, podczas których niejednokrotnie człowiek ginie masami. Wybuchy wulkanów i trzęsienia ziemi niszczą całe miasta i dziesiątkują ludność. W takich chwilach człowiek czuje się malutkim i bezsilnym pod panowaniem sił, którym nie może się przeciwstawić. Tak jest, człowiek bywa malutkim wobec potęgi sił, ale jednocześnie jakże bywa wielkim! Jakże ładnie wyraził to poeta, powiadający, że „jeśli coś większem jest od losu, to męstwo, które śmiało w oko losu patrzy”. Rozpętają się czasem siły przyrody i giną setkami a nawet tysiącami ludzie i ich dobytek, ale jednocześnie dość jest ludzi, którzy mężnie spieszą zagrożonym na ratunek, nie bacząc, że sami narażają się na zagładę. Przychodzą kataklizmy, które całe miasta równają z ziemią, ale mężny człowiek nazajutrz po katastrofie zaczyna myśleć o naprawieniu tego, co zostało zniszczone przez ślepe potęgi żywiołów. A czyż nie jest to czemś wielkiem, że człowiek nauczył się poznawać i opanowywać potęgi przyrody, podporządkowywać je swoim własnym celom i posługiwać się niemi? Czyż nie musimy podziwiać jego geniusz, który przekracza granice nakreślone nam przez czas i przestrzeń, wspina się na najwyższe szczyty, przenika w głąb morza, zdobywa panowanie nad sferą powietrzną i przenika w każdy zakątek ziemi, nawet taki, nad którym ma swoje wiekuiste panowanie nad sferą powietrzną i przenika w każdy zakątek ziemi, nawet taki, nad którym ma swoje wiekuiste panowanie mrok i chłód? Ale wysoko ponad tem wszystkiem stoi świadomość duszy ludzkiej, że przewyższa ona każde zwierzę, kierujące się wyłącznie popędem, i że wbrew twierdzeniom materialistów może człowiek mieć przeświadczenie, iż posiada duszę nieśmiertelną, o której powiedziane zostało jedno z największych słów: Co pomoże człowiekowi, choćby cały świat posiadł, a na duszy swej szkodę poniósł? A więc wartość duszy człowieczej przewyższa wartość całego świata! Czyż możemy wyobrazić sobie myśl ogarniającą większe bezmiary? Na to odpowiada nam profesor Haeckel: „Antropistyczna megalomanja”, „pyszałkowate samoubóstwienie”, „śmieszny szał cezarowski Kaliguli” itp. Przeciwstawmyż tym słowom słowa większego odeń w dziedzinie wiedzy przyrodniczej, a mianowicie słowa K.E. Baera, który jest ojcem dzisiejszego ewolucjonizmu. Otóż Baer powiada: „W czasach dzisiejszych wydrwiwa się samą myśl, że człowiek miałby być celem dziejów ziemi. Aleć nie jest to zasługą człowieka, że posiada najbardziej rozwiniętą postać organiczną. Nie powinien on zapominać o tem, że posiadane przezeń zdolności są tylko podstawą do dalszego rozwoju duchowego, gdyż jest on jedynem stworzeniem, które już dzięki swej postaci cielesnej otrzymało zdolność do rozwoju duchowego, przyczep mus wewnętrzny prowadzi go ku temu, aby zwierzęcy popęd życia gromadzkiego rozwinął w uporządkowane stosunki społeczne. Czyż nie jest bardziej godnem człowieka o przeznaczeniu swojem myśleć górnie, niż spoglądając wyłącznie ku nizinom życia, dostrzegać w sobie jedynie cechy zwierzęctwa? Niestety, w takim kierunku poniżania wartości człowieka idzie nauka współczesna” (mowa tu o darwinizmie). Z wielkiem zadowoleniem stwierdzam, że na poparcie poglądu swego co do stanowiska człowieka we świecie powołać się mogę na tak wielkiego badacza, jakim jest właśnie Baeer.

BIBLIJNA OPOWIEŚĆ O STWORZENIU. Ze strony przeciwnej,, mianowicie ze strony prawowierności chrześcijańskiej spotkam się niezawodnie także z obiekcjami, a to z tego powodu, że pogląd mój na rozwój człowieka wydawać się będzie niejednemu sprzecznym z Pismem świętem. 48


Ponieważ Pismo święte na pierwszej stronicy zawiera opis stworzenia, przeto jasnem jest, że to, co powiedzieliśmy w obu ostatnich rozdziałach, musi być potraktowane porównawczo, aby się okazało, czy nie odnosimy się wrogo do tego, co dla każdego chrześcijanina jest drogiem i świętem. Na to ogólnie interesujące pytanie spróbuję dać szczegółowszą odpowiedź, wypowiadając swoje własne przekonanie. Pismo święte jest i dla mnie objawieniem Bożem, atoli nie w sprawach wiedzy przyrodniczej i w ogóle w sprawach wyłącznie ziemskich. Objawienie Boże odnosi się do wiekuistych spraw duszy ludzkiej i do jej stosunku względem Boga. Nie może być już dzisiaj mowy o tem czysto zewnętrzem i naiwnem pojmowaniu, według którego każdy przecinek i każde słówko Pisma świętego uważane były za inspirowane przez Boga. Ponieważ bowiem poznaliśmy, że w Biblji znajdują się pewne błędy, znaczyłoby takie dosłowne pojmowanie inspiracji tyle, co przypisywanie Bogu omylności, a raczej spychanie omylności człowieczej na Boga. Któż chciałby brać na siebie taką odpowiedzialność? W sprawach zasadniczych charakter objawieniowy Biblji nie może ulegać najmniejszej wątpliwości, podobnie jak objawienie samo, ale powinniśmy unikać pojmowania objawienia w sposób powierzchowny i zewnętrzny, bowiem chodzi tu przecie o sprawy duchowe i duchowne. Jeśli dzisiaj nikt nie wątpi, że oddziaływanie człowieka na człowieka przez sugestię jest możliwe, to ciekawem jest, dlaczego nie możnaby wyobrazić sobie takiego samego oddziaływania Boga na człowieka? O takiem oddziaływaniu mógłby mówić jedynie ktoś, kto doznał go na samym sobie. Pomówimy o tem nieco dalej, tu zaś stwierdzamy jedynie, że charakter objawieniowy jest związany ściśle ze sprawami duchowemi. Zaznaczamy tu jeszcze, że objawienie w Starym Testamencie ujawnia wyraźne etapy rozwojowe, co jest niezawodnie dostosowaniem się do rozwoju człowieka i zdolności jego pojmowania. Według tego, co powiedzieliśmy, mamy prawo i obowiązek zbadania opowieści biblijnej o stworzeniu, aby było dla nas jasnem, co w tej opowieści jest objawieniem, a które z wyobrażeń są tu czysto ludzkiemi. Najbardziej poczającem pod tym względem jest porównanie opowieści biblijnej z innemi podobnemi opowieściami, przyczem okazuje się, że opowieść biblijna stoi o całe niebo wyżej od podobnych opowieści innych narodów, a także od wysławianej opowieści babilońskiej. W opowieściach takich spotykamy się jak w owej babilońskiej, z niesłychanemi walkami różnych bogów, co od razu zdradza charakter tych opowieści jako zmyślonych legend, w Biblji spotykamy się natomiast ze wzniosłem z Prostem opowiadaniem o postępującem dziele jedynego Ducha Bożego. Oczywiście, nie powinniśmy zamykać oczu na to, że i w opowieści biblijnej znajdują się szczegóły odpowiadające naiwnym wyobrażeniom młodocianych ludów, Lae cała opowieść tak bardzo przeniknięta jest Duchem Bożym, że możnaby nazwać ją „retrospektywnem proroctwem”. Nie o to chodzi tu kiedy i jak stworzone zostały gwiazdy, nie o to, jak należy rozumieć poszczególne określenia, nie o to wreszcie, czy ciało człowiecze stworzone zostało z prochu ziemi, ale o to, że mamy tu do czynienia z wielkiemi nieprzemijającemi prawdami, a przede wszystkiem z tą jedną, że to Duch Boży stworzył ten świat, że stworzył go jako wiekuistą harmonię, że ludzi obdarzył tchnieniem Ducha swego, aby popędem własnej woli wiedzeni rozwijali się jako moralne duchowe osobowości. Nie jestem bynajmniej zainteresowany w tem, abym na poszczególne punkty opowieści biblijnej wskazywał i porównywają je z wiedzą przyrodniczą, kazał podziwiać ich zastanawiającą zgodność z naszą wiedzą dzisiejszą, ale w każdym razie chciałbym tu zwrócić uwagę na kilka punktów, z których widać, że opowieść biblijna w przeciwieństwie do innych podobnych opowieści w zadziwiający sposób wytrzymuje porównanie ze zdobyczami wiedzy współczesnej. Chodzi tu o kolejność aktów stworzenia, czyli o rozwój, dalej o stworzenie światła przed ciałami niebieskiemi, o stworzenie roślin przed słońcem i wreszcie o stworzenie pierwszych zwierząt – że się tak wyrażę – przez Boskie samorództwo. Gdy pomyślimy o tem, że są to punkty zgodne zupełnie z wnioskami wysnutemi z naszych dochodzeń naukowych, to niepodobna nie dziwić się, że znajdujemy je także w opowieści biblijnej. W każdym razie musimy żądać od tych wszystkich, którzy nie chcą uznać charakteru objawieniowego tej opowieści biblijnej, aby nam na podstawie historii religji wykazali, cze to się dzieje, że przy objawieniowem charakterze tej opowieści biblijnej wiedza przyrodnicza nie jest tu w niczem skrępowana, czego nie można powiedzieć o żadnej ze znanych nam opowieści podobnych.

49


Oczywiście, kilka powierzchownych analogji z mitem babilońskim, jakie spotyka się niejednokrotnie, nie mogłoby nam wystarczyć. Jak wiadomo, I Księga Mojżeszowa zawiera dwie opowieści o stworzeniu świata, które w poszczególnych miejscach przeczą sobie. Kto więc i w jednym i w drugim dopatruje się objawienia dosłownego, ten musi rozstrzygnąć sobie tę sprawę sprzeczności. Kto bierze te rzeczy dosłownie, ten oczywiście musi potępić i moje pytanie: Skąd pochodzi człowiek? Nie pozostaje mu nic innego jak tylko przedstawić sobie Boga w sposób grubo materialny, jak ten Bóg na podobieństwo garncarza bierze w rękę ziemię i z niej tworzy człowieka, a potem w sposób równie materialny wdycha weń dech żywota. Kto zaś uważa, że dosłowne pojmowanie tekstów opowieści biblijnej o stworzeniu nie jest Koniecznem, ten wraz ze mną dopatrzy się w obu tych opowiadaniach wzniosłego obrazu, przedstawiającego człowieka jako cel stworzenia, a następnie wskazującego na dwoistość jego natury i na to, że ciało człowieka wywodzi się z ziemi, a duch z Boga. Tych opowieści biblijnych możemy się trzymać, nie wychodząc poza nie jako prawdy Boże, ale musimy też zgodzić się, że nie przeczą one temu, cośmy poprzednio powiedzieli o człowieku. Swoje osobiste mniemanie o tem, w jaki to sposób człowiek rozwinął się z istoty osobliwej, która ustrzegła się od zezwierzęcenia, uważam za całkowicie niemiarodajne. Komu ono się nie podoba, niechaj utworzy sobie inne. Ośmielam się jednak twierdzić, że to mniemanie moje zgadza się ze zdobyczami wiedzy jeśli nie lepiej, to w każdym razie nie gorzej od wielu podobnych mniemań. Sądzę też, że jest to myśl potężna i godna Boga, iż stworzył istotę, której pozwolił się rozwinąć, aby stała się godną do połączenia się z iskrą Jego ducha.

CZŁOWIEK JAKO ŚWIADOMA ISTOTA MORALNA. Spróbujmy teraz ująć istotę człowieka głębiej niż to było możliwem przy dotychczasowych dociekaniach naszych. Z opowiadaniem biblijnem o stworzeniu człowieka łączy się opowiadanie inne, a mianowicie o pierwszym grzechu człowieka. Wielu ludzi współczesnych śmieje się z tego opowiadania o pierwszym upadku człowieka i dowodzi, że właśnie to opowiadanie jest dowodem, iż pierwsze karty Pisma świętego nie przedstawiają nic prócz legend i baśni. Biedniż to ludzie, którzy mówiąc tak, zdradzają się, że nie znają tajników własnego serca. Jak we wszystkiem, tak i w znajomości własnego życia wewnętrznego pozostają oni na powierzchni i nie przenikają w głąb. Aby zrozumieć tę opowieść o pierwszym grzechu, łączącą się z opowieścią o stworzeniu, zastanówmy się z przyrodniczego punktu widzenia nad zagadnieniem następującem: W całej przyrodzie widzimy działanie woli, ale niemal wszędzie ujawnie się ona w postaci nieświadomego życia popędowego. Wola układa minerały w postaci kryształów, łączy ze sobą w różny sposób różne pierwiastki chemiczne, organizuje materję w życiu organicznem, wyznaczając mu cale i środki. Wola jest tym czynnikiem, który istnieniu stawia cele i który drogą rozwoju prowadził człowieka do jego celu. Ponieważ jednak o nieświadomym zamiarze nie może być mowy, przeto z nieświadomych przejawów woli musimy wnioskować o istnieniu woli Bożej. Naturalnie jasnem jest, że jeśli Bóg objawił się w człowieku w sposób osobliwy przez obdarzenie go iskrą swego Ducha, to musi to się objawiać w taki sposób, że w człowieku wola staje się wolą świadomą. Tak też jest istotnie. Rzecz prosta, że o ile człowiek jest tylko materją, albo wyłącznie przejawem życia, o ile ujawniają się w nim jedynie zwierzęce siły popędu i pamięci, o tyle organizm jego działa niezależnie od świadomości ludzkiej i bez znajomości celów i przeznaczeń. Przemiany chemiczne, zachodzące w organizmie ludzkim, dokonywają się w nim podobnie jak w zwierzęciu, to jest nieświadome: tak tworzy się i odnawia ciało człowiecze, tak działają instynkty, nie zdając człowiekowi sprawy, dlaczego tak działają. Choćby człowiek wysilał swój umysł nie wiem ja, to przemian zachodzących w jego organizmie nie dostrzeże; chemicznofizykalne sprawy tego organizmu pozostaną dla niego tajemnemi. Nie zdoła też wpłynąć na nie w taki czy inny sposób 50


przy pomocy swej woli. To nie jest więc dziedzina jego woli świadomej. Atoli o ile człowiek jest osobliwością, jest on świadom także swej woli, o ile zaś posiada wolę świadomą, jest wolnym. Nie myślę wcale o tem, aby rozwijać tu zagadnienie wolności woli; mogę dotknąć je zaledwie powierzchownie. W każdym razie zagadnienie to jest zbyt poważne i zbyt wielkie pociąga za sobą konsekwencje, abyśmy mogli załatwić się z niem w sposób tak powierzchowny, jak to czyni Haeckel, powiadając, że wolna wola jest jedynie nieuzasadnioną imaginacją. Trzeba oczywiście pamiętać o tem, że podobnie jak wszystko na świecie, tak i czyny ludzkie są przyczynowo uzależnione, czyli że są następstwami przyczyn poprzedzających. O ile jednak chodzi o wolną wolę ludzką, to nie mamy tu do czynienia z zagadnieniem czynów bezprzyczynowych, ale z zagadnieniem, czy przyczyny tych czynów znajdują się poza człowiekiem, czy też w nim samym. Stawiając sprawę w ten sposób, dochodzimy do koniecznego wniosku, że przyczyny zewnętrzne są niejednokrotnie jedynie warunkami, przy pomocy których działają przyczyny wewnętrzne. W każdym razie sprawa wolności woli nie jest zagadnieniem, które możnaby rozwiązać przy pomocy wiedzy przyrodniczej. Wraz z wolną wolą stoi i pada pojęcie moralnej odpowiedzialności, która ma sens tylko o tyle, o ile istnieje zło i dobro. Głęboko w sercach ludzi wszystkich czasów i narodów żyły te pojęcia zła i dobra niezależnie od tego, że jeden nazywał może dobrem to, co drugi uważał za zło. Świadomość takiej sprzeczności nie może w żadnym razie wpływać na istotę samegoż pojęcia i dlatego pojęcie zła i dobra istnieje i istnieć będzie. O to nam tutaj chodzi. Jeśli człowiek decyduje się na czynienie zła, to jest to właśnie grzech. Są to oczywiście wszystko sprawy, o których wiedza przyrodnicza nie może powiedzieć nam niczego, bowiem chodzi tu nie o jej dziedzinę. Cała przyroda przeniknięta jest koniecznością ulegania prawom przyrodzonym i dlatego wykroczenia przeciwko nim są dla natury pozaczłowieczej zupełną niemożliwością. Gdyby zwierzę nie postępowało zgodnie z popędami działającemi w niem na mocy praw przyrody, to zginęłoby niebawem. Nie może się więc nawet zdarzyć, aby zwierzę wykroczyło przeciwko prawom przyrody. A dlaczego nie? Oto dlatego, że brak mu potrzebnej ku temu wolności, a nawet woli. W tem wyczerpuje się celowość życia zwierzęcego. Gdyby się chciało poważnie dowodzić, że człowiek pochodzi ostatecznie i wyłącznie od zwierzęcia, to trzebaby udowodnić także, że wola człowieka rozwinęła się z instynktu zwierzęcego, co jest zgoła niemożliwem, bo popęd jest zaprzeczeniem wszelkiej woli i jest raczej przymusem. I z tej strony zagadnienia zbliżamy się więc do osobliwego rozwoju człowieka, nie znajdując lepszego wyjaśnienia człowieczeństwa nad to, że człowiek otrzymał iskrę ducha od Boga, a tem samem stał się wolną osobowością, mogącą wybierać swobodnie między złem a dobrem. Wraz ze zdecydowaniem się na czynienie zła, do dziejów człowieka dostała się osobista wina. W rozwoju każdego człowieka jest taka chwila, w której świadomie dopuszcza się grzechu i w której kończy się stan jego rajskiej czystości, w jakiej żyje dusza dziecięca. Jeśli więc rozwój jednostkowy jest obrazem rozwoju gatunkowego, to analogja ta rozpościera się na rodzaj człowieczy w ogóle, nie wyłączając rozwoju duchowego i moralnego, to znaczy, że w dziejach rodzaju ludzkiego była taka chwila, w której pierwszy człowiek posiadł świadomość, że dopuścił się grzechu. Gdy się wydrwiwa tak zwany rajski stan człowieka, to ma się zazwyczaj na myśli duchowy i kulturalny poziom człowieka pierwotnego, przyczep ten stan rajski ma oznaczać braki jego rozwoju. O takiem pojmowaniu nie może być mowy. Nawet jeśli z konieczności przyjąć musimy za pewnik, że pierwszy człowiek pod względem kulturalnym i moralnym nie mógł stać na wysokości człowieka dzisiejszego, to jednak nie możemy uważać, że ten człowiek był pod względem moralnym obojętny. Znamy wszak ludzi, którzy pod względem kulturalnym i oświatowym stoją bardzo nisko, ale jednocześnie są ludźmi pod względem moralnym stojącymi bardzo wysoko. Podobnież mogło być z człowiekiem czasów przedhistorycznych. Należy położyć nacisk na fakcie, że nie chodzi tu nawet o wysoki lub niski stan moralny, ale raczej o moralną obojętność, o nieświadomość, co Biblja wyraża słowy: nie wiedzieli, co jest złem a co dobrem. Posiadali możność zdecydowania się na zło lub na dobro, ale decyzję tę musiało poprzedzić poznanie zła i dobra, co Biblja tak pięknie wyraża, mówiąc o drzewie wiadomości dobrego i złego. Widzimy więc, że opowieść o pierwszym 51


grzechu zawiera głęboką prawdę psychologiczną, która nic nie traci na tem, że zgodnie ze stanem ówczesnym ludzkości dla celów wychowawczych ujęta została w obraz poetycki (skosztowanie jabłka i mówiący wąż). Spróbujmyż przedstawić sobie rozwój duszy człowieczej. Jeśli chodzi nam o to, abyśmy wypowiedzieli istotę człowieka jednem słowem, to wystarczy powiedzieć: Człowiek jest osobowością. Jak wszystko we świecie, tak i osobowość człowieka rośnie i rozwija się. W pierwszych czasach swego istnienia dusza ludzka, na przykład w dziecku, nie zdradza bynajmniej charakteru; we wszystkich swoich potrzebach i pragnieniach podobna jest ona całkowicie od duszy zwierzęcej i całe jej życie odbywa się na powierzchni. Stopniowo jednak budzi się to, co nazywamy człowieczeństwem, albo, jeśli kto woli, boskością, i osiąga swe zupełne przebudzenie w chwili, gdy młody człowiek przeciwstawia się świadomie otaczającemu go światu i powiada o sobie „ja”. Od tej chwili zaczynają rozwijać się w człowieku siły duszy, uzupełniając się wzajemnie i tworząc harmonijną całość. Wola, myśl i wyobraźnia stwarzają wewnętrzne życie człowieka, nad którem panuje świadomość, a które od świata zewnętrznego różni się tem, co nazywamy charakterem. Oczywiście, istotna głębia duszy nie został przez powiedziane bynajmniej wyczerpana. Najważniejsza cecha istoty duszy ludzkiej ujawnia się dopiero wówczas, gdy zarówno w dziejach całej ludzkości, jak i w życiu każdej jednostki ludzkiej budzi się wielka świadomość zła i dobra, i w głębi duszy rozpętuje walkę, która do końca swego dobiega zazwyczaj dopiero z końcem życia. Przede wszystkiem wszakże wraz z rozwojem duchowym rodzą się w nas te wielkie, każdemu znane pytania, skąd wziął się świat i na co istnieje, oraz co się z nim stanie. Niemniej wielkie zainteresowanie, ba, zaniepokojenie wywołuje w nas spostrzeżenie własnego świata wewnętrznego, który domaga się także swego objaśnienia. Wszystkie zaś doświadczenia i doznania, które towarzyszą człowiekowi przez życie, prowadzą nieuniknienie do jednego uczucia, a mianowicie do uczucia zależności od potęgi, której człowiek na razie nie pojmuje, dopóki potęga ta nie da się mu poznać w osobliwem przeżyciu natury moralnej, któremu towarzyszy poczucie odpowiedzialności za swoje czyny. Przeżycie to jest rozwiązaniem zagadek, które gromadziły się w głębiach duszy, jest jakby promieniem słońca rzuconym w głębie tajemnicy. I oto nagle staje się jasnem, że wszystkie tajemnice świata i własnej duszy, wszystko, co w nas żyje i dąży do tajemnych celów, to jeden i ten sam wielki Duch, który powołał światy do istnienia i na którego obraz jesteśmy stworzeni. Dla tego objawionego nam Ducha nie mamy zazwyczaj słów, aby go wypowiedzieć, i mówimy tylko, że to jest Wiekuiste, Niezmierzone, Najwyższe, mogące objawić się tylko w tym człowieku, którego dusza staje się jakby harfą, na której Duch ten wiewem swoim wypowiadać się może. Ten Duch, w którym całe nasze istnienie zamyka się całkowicie, pragnie żyć w nas i przez nas działać. Oto cel wszystkiego życia i całego świata. Taką jest wielka, niezapomniana godzina narodzin religji w jednostce ludzkiej, czyli godzina początku życia wewnętrznego, najbardziej osobistego, jakie sobie wyobrazić możemy. Bóg dotknął duszy, która zatęskniła za nim i pragnęła go, i oto przenika ją radość poznania i szczęście świadomości, że jest tonem w harmonii świata. Odtąd dusza ludzka posiada pełną wartość osobowości, bo otworzyła się Temu, przez którego i dla którego stworzona została, i który darzy ją swoją siłą i swoją mocą, dźwigając ją na coraz wyższe szczyty doskonałości. Powstało w duszy nowe życie, atoli, jak każde nowe życie, tak i to potrzebuje pożywienia i powietrza dla swego istnienia i wzrostu, jeśli po krótkiem trwaniu nie ma zaniknąć równie szybko, jak się pojawiło. A skąd miałaby dusza czerpać pożywienie, jeśli nie z tego samego źródła, z którego powstała, to jest z Boga, z tego Ducha, który powołał ją do istnienia, a w chwili odpowiedniej dał jej poznanie celu tego istnienia. Takie poznanie staje się podstawą stałego obcowania duszy z Bogiem, bo tylko takie obcowanie może dać życiu religijnemu stałość i moc prowadzącą duszę do jej najwyższego celu i prawdziwego przeznaczenia.

52


Jak każde prawdziwe życie, tak i życie duszy wydaje wspaniałe owoce, z pośród których najpiękniejszym jest owa moc, którą dusza zdobywa w potężnej walce o dobro i prawdę, gdy trzeba walczyć i stawiać czoło wszelkiemu złu, przede wszystkiem zaś istocie wszelkiego zła, egoizmowi. Miast egoizmu z duszy wyłania się pokora i zaparcie się samego siebie, darzące boskim czarem samoż istnienie. W duszy połączonej z Bogiem ludzi się moc pochodząca z samego Boga, który jest źródłem wszelkiego istnienia, a istotą tej mocy jest poświęcająca się miłość. W taki oto sposób dusza staje się tem, co nazywamy osobowością w najściślejszem znaczeniu słowa, staje się córą Boga, czyli istotą połączoną z Bogiem więzami tej woli, która jest wolą Boga.

PRAWDZIWY DOWÓD ISTNIENIA BOGA. Czy możemy jeszcze wierzyć w Boga? Tak brzmiało wielkie nasze pytanie, na które w obliczu prawd poznanych mogliśmy z całą ufnością odpowiedzieć: Tak, możemy weń wierzyć. Dostrzegliśmy ślady jego woli i jego działania w każdym zakątku świata, w celowości wszystkiego, co się dzieje i w cudach życia spotykanego na każdym kroku. Wyraziściej i jaśniej, niż w mechanistycznym światopoglądzie, który zamiast Boga czci przypadek, dostrzegaliśmy w wierze we wszechmocnego Boga wyjaśnienie tych wszystkich zagadnień, na które dusza nasza szukała odpowiedzi. Nic zaiste nie zdoła tak jasno odpowiedzieć nam na wszystkie niepokojące nas pytania, jak wiara w tę Moc niezmierzoną, która kieruje światem i wszystkie postaci życia prowadzi do wytkniętego im celu, która rozwój świata prowadziła wzwyż, aż śród różnorakich stworzeń pojawił się człowiek, obraz i podobieństwo Boga, człowiek ogarniający swym duchem cały wszechświat i wszystkie jego sprawy. O, tak, możemy wierzyć w Tego, który nas stworzył, który życiu naszemu wysoki wytknął cel i wiedzie nas ku doskonałości. Żadna wiedza świata nie może przeszkodzić nam w naszej wierze. Wiara zaś nasza może odpowiedzieć każdemu mędrcowi świata tego, przeciwstawiającemu się tej naszej wierze, że i my radujemy się ze wszystkiego, co świat ten posiada pięknego i wzniosłego i co zdobyte zostało w długiej, ciężkiej walce, ale w ziemnej, bezdusznej wierze w przypadek zieją dla nas przepaści, które wypełnić może dopiero żywa wiara w Boga, budząc na miejsce martwoty i przypadku życie i prawdę. Dzięki wierze naszej cały świat ukazuje się nam jako jednolity, harmonijny obraz, przeniknięty od końca do końca życiem i duchem. Ale nam nie może wystarczyć to jedynie, że w Boga wierzyć mo że my , czyli innemi słowy: nie możemy zadowolić się jakiemś niepewnem prawdopodobieństwem jego istnienia. Człowiek szuka w każdej sprawie zupełnej pewności. Gdzie znajduje się źródło tej pewności, o tem mówiliśmy w ostatnim naszym rozdziale. Nie możemy Boga szukać w gwiazdach wysoko ponad nami, nie doszukamy się go w atomie materii, nie ujrzy go oko nasze w rwącym potoku górskim czy w oślepiającej błyskawicy, w kiełkującym życiu czy w naszem własnem tętniącym sercu, jeśli nie poznamy go swej własnej woli osobowości, która jest jego obrazem i w której znajdujemy Boga tak dobrze, że już żadna nie pozostaje nam wątpliwość. A więc prawdziwy dowód istnienia Boga znajdujemy nie w świecie zjawisk, w ich celach i dążeniach, ale we własnym doświadczeniu, w poczuciu tej mocy, którą darzy nas obcowanie z Bogiem, tem źródłem ducha, podobnie jak źródłem wszelkiego istnienia fizycznego. Tutaj znajdujemy właściwą dziedzinę do poszukiwania Boga, tutaj też znajdujemy ten jedyny i najwyższy dowód istnienia Boga, który każdy znaleźć musi sam dla siebie, bo nikt inny nie może zdobyć dla nas przeświadczenia osobistego. Ale dlatego, że każdy musi zdobyć ten dowód sam dla siebie, spoczywa w nim taka wielka potęga, jakiej nie znajdujemy w żadnym innym sposobie dowodzenia. Możemy powątpiewać o prawdziwości dowodzeń innych ludzi, ale co zdobywamy dla siebie sami, to jest zdobyczą trwałą, której nikt i nic odebrać nam nie może. Pewność niezachwiana jak skała czeka na nas, gdy dusza nasza po ciężkiej pracy poszukiwania spoczywa wreszcie w Bogu, którego szukała. W taki to sposób z radosnego przeświadczenia, że w Boga wierzyć możemy, dochodzimy do niezachwianej pewności, że w Boga wierzyć musimy. 53


Naturalnie, przeciwnik nie omieszka rzucić nam drwiącego wyzwania: Jakże to? Więc to ma być dowód? Ależ to jest imaginacja albo halucynacja! To nie może być pewnością, jaką daje wiedza, która powiada, że pewnem jest tylko to, co może być wyraźnie dowiedzionem. Dowiedź mi równie jasno, że istnieje Bóg, jak ja mogę ci dowieść, że suma trzech kątów trójkąta równa się 180 °, ― a będę wierzył w Boga tak, jak wierzę w tę zasadę matematyczną. Dopóki uczynić tego nie zdołasz, nie pozyskasz mnie dla swej wiary. Cóż mnie to może obchodzić, gdy mnie zapewniasz, że Boga poznałeś bezpośrednio, gdy ja sam go jeszcze nie poznałem i gdy dla mnie poznanie twoje jest bez znaczenia? Toteż jest dla mnie zupełnie jasnem, że dowody, jakie mi przytaczasz, nie są żadnemi dowodami, ale są skutkiem twej imaginacji, która jest daleko mniej warta od wszystkich innych rzekomych dowodów. Uwagi takie brzmią stanowczo i zdają się być wyrazem niezachwianej prawdy. Rażą one boleśnie tego, kto w Boga wierzy, a dla tego, kto w Boga jeszcze nie wierzy, zdają się być dowodem wystarczającym, że Boga nie ma. A jednak takie wnioskowanie jest od początku do końca zupełnie błędnem. Tylko w jednem ma rację człowiek, który w taki sposób rozumuje, a mianowicie w tem, że moje doświadczenie nie może być jego doświadczeniem i że moje osobiste poznanie nie może być dowodem, obiektywnym dla żadnego innego człowieka. Dowód taki, jak mój, jest dowodem subiektywnym i takim będzie zawsze. Ze stanowiska innych ludzi ta właściwość mego dowodu może być uważana za słabość, ale jak już napomknąłem, dla każdego człowieka osobiście w takim dowiedzie jest wielka siła. Kto to chce zrozumieć, ten musi zdać sobie sprawę przede wszystkiem z jednego, a mianowicie, że jeśli Bóg istnieje i jeśli jest Duchem, to poznanie Boga musi dochodzić do skutku przede wszystkiem za pośrednictwem ducha naszego i w sposób czysto duchowy. Wobec tego jedynym i najważniejszym dowodem istnienia Boga może być tylko to doznanie wewnętrzne naszego ducha, które daje pewność bezpośrednią i niezachwianą jego istnienia. Bóg jako Duch twórczy, objawiając się duchowi człowieczemu, oddziaływa przede wszystkiem na twórczą część duszy naszej, a mianowicie na naszą wolę, a nie naszą wyobraźnię, czy na nasz rozum. Bowiem gdyby sferą oddziaływania Ducha Bożego na duszę ludzką był rozum, to życie nasze pozostałoby zimnem, gdyby zaś dziedziną tą była wyobraźnia, to po krótkiem upojeniu nie pozostałoby w życiu naszem ani śladu poznania Boga, ―toteż istotnym dowodem istnienia Boga jest tylko to, gdy wola nasza przez wolę Bożą zostaje przemieniona i przekształcona do gruntu. W taki sposób wiara nasza staje się czynem moralnym, dzięki czemu otrzymuje ona dopiero wielką wartość. Bardzo dużo jest takich, którzy szukając Boga, wchodzą na zgoła niewłaściwą drogę, gdy to, co jest niepojętem i nieogarnionem, usiłują pojąć i ogarnąć swoim słabym rozumem. Daremne poczynanie! A jednocześnie jest to poczynanie tak naiwne, że może być przyrównane do usiłowania dziecka, chcącego przelać Ocean do wykopanego na brzegu dołeczka. Co za niedorzeczność, chcieć wierzyć w Boga tak, jak się wierzy w zasadę matematyczną! Tak jest, niedorzeczność! Bowiem, jeśli wiara w Boga jest czynem moralnym, jeśli jest dowodem życia, to niepodobna przecie zamknąć ją w martwem formułkarstwie i istnienie Boga nie może być wykazane przy pomocy sylogizmów opartych na zdobyczach wiedzowych. Istnienie Boga nie może być dowodzone rozumowo i z tej jeszcze przyczyny, że w takim razie istnienie Boga musiałoby zostać niedowiedzionem dla największej liczby ludzi, którzy nie posiadają wyszkolenia filozoficznego, aby mogli zrozumieć to wszystko, co ma im do powiedzenia w tej ważnej sprawie filozofja. Kto nie posiadałby wielkiej wiedzy, ten nie mógłby w takim razie posiadać pewności istnienia Boga. Otóż jeśli wiara w Boga ma być wszystkim ludziom jednakowo dostępną, to musi ona być zupełnie niezależną od argumentów rozumowych. Tak też jest istotnie, a najlepszym dowodem tego jest fakt, że śród najbardziej światłych badaczy są tacy, którzy wierzą całem sercem w Boga, zaś obok nich istnieją tacy, którzy w Boga nie wierzą, podobnie jak i pośród ludzi prostych, niewykształconych, są wierzący i niewierzący. A więc wymagania niewierzących, aby im istnienie Boga zostało dowiedzione bez najmniejszych wątpliwości, jest niedorzecznością. Gdybyśmy bowiem istnienie Boga dowodzili przy pomocy rozumu, to Bóg byłby tem, przeciwko czemu tak często się występuje i co z taką wyniosłością nazywa się martwą formułą i skamieniałym prawem.

54


Drugim argumentem niewierzących, wytaczanym przeciw wierzącym, jest ten, że ponieważ oni sami wewnętrznie Boga nie poznali i nie znają go z własnego doświadczenia, przeto wiarę każdego człowieka, na takiem bezpośredniem doświadczeniu opartą, nazywają imaginacją i mniemaniem subiektywnem. Oczywiście i to jest znowuż wielkim błędem z ich strony. Aby błędność takiego rozumowania pojąć w całej pełni, powinniśmy pamiętać, że właśnie wiedza poucza nas, iż wszystko, cokolwiek się rozwija, czyli ujawnia się na świecie stopniowo, musiało istnieć już przed swojem rozwinięciem się, bowiem rozwój jest tylko okazaniem i ujawnieniem się czegoś, co już przedtem istniało w postaci nierozwiniętej. Drugim faktem, o którym pamiętać należy, jest ten, że organy, których się nie używa, zanikają, podczas gdy organy używane rozwijają się i krzepną. Z faktu pierwszego wynika, że ta wiara w Boga, która w danym człowieku się rozwija i ujawnia, musiała w nim istnieć w postaci zarodka, bowiem i w świecie ducha obowiązują te same zasady, które postrzegamy w świecie zjawisk fizycznych. Że wiara w Boga rozwija się istotnie z takiego zarodka, tego dowodem jest powszechnie znany fakt, że nie ma takiego narodu, czy ludu albo plemienia, który nie posiadałby wspólnej wszystkim ludziom świadomości, że nad światem widzialnym istnieje niepojęta moc, nazywa Bogiem. Podobnież wszyscy ludzie posiadają świadomość zła i dobra, choćby świadomość ta nie zawsze znajdowała swój jasny wyraz i choćby w pojmowaniu dobra i zła istniały bardzo duże różnice. Nikt nie zdołał jeszcze dowieść, choć często twierdzi się przeciwnie, że istnieją ludy albo plemiona bez tej świadomości. Naturalnie, może się zdarzyć, że świadomość ta zanika i przedstawia się w postaci ledwo wyczuwalnego przeczucia, wiemy i to, że człowiek ciemny może się zabłąkać, doszukując się najwyższej istoty w postaci marnego fetysza, może też sobie jeden człowiek wyobrazić zło i dobro zgoła inaczej niż człowiek inny, ale sameż podstawy tej świadomości istnieją pomimo wszystkich różnic i o to głównie nam chodzi. Nie zdarzyło się jeszcze, aby misjonarze, głoszący Boga półdzikim szczepom, nie byli zrozumiani i aby ich paca wychowawcza napotkała się z trudnościami nieprzezwyciężonemi. Pewien uczony niemiecki postanowił zbadać rzeczoną sprawę doświadczalnie i w tem celu wychowywał swego syna w zupełnem odosobnieniu, aby ten syn nie słyszał ani słowa o Bogu i sprawach Bożych. Ale pomimo tego odosobnienia i przestrzegania, aby chłopiec nigdy nic o Bogu nie usłyszał, syn jego doszedł jednak do wyobrażenia Boga oraz oddawania mu czci. Chłopiec ten czcił słońce i w tym celu z rana udawał się do ogrodu, aby tu obcować ze swoim słonecznym bogiem. Gdy chłopiec doszedł do lat dziesięciu, ojciec zauważył razu pewnego, jak synek jego, będąc w ogrodzie, wznosił ręce ku słońcu, modląc się doń niby do Boga. Tak jest, tak głęboko w piersi ludzkiej tkwi poczucie bezwzględnej zależności od tajemniczej mocy. Jest to owa iskra Boża, którą człowiek otrzymał od Boga, gdy został przebudzony do świadomego życia duchowego. Jest to ta zaródź, która rozwinąć się może do pełni doskonałego życia moralnego i która rozwijać się powinna. Bowiem na to znalazł się człowiek na świecie. A jednak tylu jest ludzi, którzy nie przebudzają się do tej pełni życia człowieczego, do świadomości Boga w sobie i w świecie! Tylu jest ludzi, którzy nigdy nie poznają tego wyższego życia. Tak jest istotnie, ale inaczej być nie może. Wszak właśnie wiedza przyrodnicza powiada, że ten organ istoty żywej, którego dana istota nie używa, zanika i ginie. Zdarza się nawet, że jakiś organ nie używany, albo używany niewłaściwie, rozwija się ku czemuś zgoła innemu niż było jego przeznaczeniem. Czasem sameż zaczątki jakiegoś organu zanikają zupełnie, ponieważ nie używano ich i nie dano im sposobności do rozwinięcia się. Ta zasada wiedzy przyrodniczej została sprawdzona po tysiąc razy i każdy z nas może ją sprawdzić na samym sobie. Nasze mięśnie stają się krzepkiemi i sprężystemi dzięki temu, że ich używamy. Zwrócimy tu uwagę na jeden tylko z bardzo wielu znanych faktów, a mianowicie, że zwierzęta, mieszkające w jaskiniach podziemnych, oślepły, a to dlatego, że oczu swoich nie używały. Tak samo mają się rzeczy z życiem duchowem. Jeszcze raz powtarzamy, że zaczątkiem tego życia duchowego jest iskra Boża, dana każdemu człowiekowi. 55


Oczywiście, jeśli iskra ta nie jest pielęgnowana, jeśli zaczątki organu duchowego nie są używane, to rzecz prosta, że musi nastąpić tu zanik, osobowość moralna nie może rozwinąć się w całej pełni, albo też, jak to się często dzieje, przez niewłaściwe używanie tego organu następuje jego zniekształcenie. Duch ludzki może więc rozwinąć się wyłącznie w kierunku moralnym, może się wyczerpać w wybuchach entuzjazmu albo może skostnieć i zmartwieć, wyczerpując się w obrzędowości zewnętrznej. We wszystkich tych wypadkach duch nie zostaje dotknięty bezpośrednio przez Boga, a to dlatego, że człowiek sam do tego nie dążył i tego nie pragnął. Ale dla ludzi, pragnących szczerze i gorąco, sprawdzało się zawsze słowo Boże: „Jeśli całem sercem szukać mnie będziecie, dam się wam znaleźć”. Jest to dość dziwnem, że podczas gdy we wszystkich dziedzinach wiedzy ludzkiej wolno zabierać głos tylko tym, którzy w danej dziedzinie posiadają osobiste doświadczenie, w dziedzinie religijnej zabierają także głos ludzie, którzy nie posiadają, ba, nie chcą posiadać żadnego doświadczenia osobistego. Nie zabiera głosu w sprawach mu nieznanych żadem sumienny człowiek. Kto jest obeznany jako tako z metodami naukowemi, nie pozwoli sobie przeczyć istnieniu jakiejś rzeczy, jeśli o jej nieistnieniu nie posiada zupełnie pewnych wiadomości. Żaden sumienny lekarz nie podejmie się budowania domu, krawcowi nie powierzamy szycia butów. Przypuśćmy, że ktoś opowiada, iż był w Tybecie, że w kraju tym istnieje Dalai Lama, któremu oddają boską cześć. Lecz oto któryś ze słuchaczy może powiedzieć: Toż to są wierutne głupstwa; nigdy takiego Dalai Lamy i jego Tybetu nie widziałem, a więc ani jednego ani drugiego nie ma. Cóż powiedzielibyśmy o takim człowieku, który przeczy istnieniu czegoś jedynie dlatego, że tego czegoś nie widział? W podobny sposób mógłby nieszczęśliwy ślepiec dowodzić, że nie ma żadnego słońca i nie ma barw, bo on ich nigdy nie widział. Rozumie się, że ludzie widzący nie pozwoliliby się zachwiać w swem doświadczeniu przez twierdzenie ociemniałego. Inaczej zgoła mają się rzeczy w dziedzinie religijnej. W każdej, ale to w każdej dziedzinie są ludzie dość sprawiedliwi, ale gdy ktoś opowiada o swoich doświadczeniach w sprawach religijnych, uważa się go za imaginacyjnego. Właśnie w sprawach religijnych uważa się za najwyższy autorytet tych ludzi, którzy nie posiadają żadnego doświadczenia. Z całym naciskiem należy więc powiedzieć to jedno, że o niewzruszonem doświadczeniu religijnem, o poznaniu Boga i znalezieniu go w głębi duszy, może mówić jedynie ten, kto Boga bezpośrednio poznał. To poznanie bezpośrednie jest właśnie najpewniejszym dowodem istnienia Boga. Ci zaś, którzy nie chcą pozwolić ślepym, alby rozprawiali o barwach, nie powinni się godzić na to, aby o Bogu pouczali ludzi tacy, którzy go nie znają i znać nie chcą. Czasy nasze są czasami duchowego głodu i tęsknoty za Bogiem. Niezliczone dusze pytają o drogę właściwą dla naszego pokolenia, która doprowadziłaby do krynicy, sycącej ten głód duchowy i tę tęsknotę. Pewnego razu pisał do mnie jeden młodzieniec, że stracił wiarę w Boga i w swoim niepokoju udał się do swego duchownego, aby ten mu poradził. Duchowny udzielił mu tylko jednej rady: „Módl się do Boga”. Otrzymawszy taką radę, zwrócił się ów młodzieniec do mnie, pisząc: „Jakże mogę modlić się do Boga, gdy weń nie wierzę?” ― Naturalnie, że trudno jest wzywać Boga, w którego się nie wierzy. Czasy nasze dzięki swoim powątpiewaniem mają wielkie trudności umysłowe w rozwiązywaniu zagadnień wiary i te trudności muszą zostać usunięte. Dlatego pozwalam sobie radzić: Jeśli jesteś człowiekiem spragnionym Boga, a wątpliwości twoje przesłaniają ci go, spróbuj iść ku niemu tą drogą, którą szliśmy w tej rozprawie: Zastanów się najpierw spokojnie nad istotnemi i nieistotnemi rysami w obrazie świata, jaki daje nam wiedza współczesna i postaraj się usunąć z tego obrazu świata to wszystko, co materialistyczny i monistyczny dogmatyzm dodał do tego obrazu od siebie, a potem zadaj sobie pytanie, czy współczesny obraz świata, odpowiadający rzeczywistemu poznaniu, wyklucza wiarę w Boga osobowego i wszechmocnego oraz w jego kierownictwo światem. Następnie zdaj sobie sprawę, że istotne przeciwieństwo nie spoczywa bynajmniej w dylematach: monizm czy dualizm, albo: zasada i siła na jednej stronie, a Bóg na stronie drugiej, lecz że jedynem zagadnieniem, które trzeba sobie rozstrzygnąć przede wszystkiem jest to, które zamyka się w dylemacie: ślepy przypadek czy też świadoma wola Boga? Wówczas dojdziesz do przekonania, że wiara w wolę Boga jest daleko łatwiejsza dla naszego rozumu, niż wiara w ślepy przypadek, że wszechmocny świadomy Bóg jest daleko jaśniejszem wytłomaczeniem zagadek świata niż wiara w przypadek i że w Bogu znajdujemy najdoskonalszą zasadę monizmu… 56


Wszystko to będzie oczywiście jedynie przygotowaniem do drogi ku Bogu, praca ta ma jedynie usunąć z twej drogi owe kamienie obrażenia, które dzisiejszy sposób racjonalistycznego ujmowania zjawisk, bezustannie rzuca na tę drogę. Te kroki wstępne mają ci tylko wskazać, że wiara w Boga jest możliwa i rozsądna. Obserwowanie świata nie może dać nam niczego więcej. Ale dla dzieci naszych czasów jest to bardzo ważnem, aby naprzód ta część pracy wykonana została. Gdy jednakże wykonałeś pierwszą część zadania, wówczas możesz całkiem śmiało zabrać się do drugiej i wkroczyć na drogę, wiodącą do tego wnętrza i wierzaj mi, że na drodze tej, idąc za drogowskazami poczucia grzechu i winy, znajdziesz Tego, którego szukasz z upragnieniem, a którego dusza twoja w swej tęsknocie i w swym niepokoju przeczuwała już dawno. Skroś czasy i światy rozbrzmiewa bowiem niezachwiane słowo: „Jeśli całem sercem szukać mnie będziecie, dam się wam znaleźć”. Lecz, niestety, jest na świecie dość takich ludzi, którzy w Boga wierzą, dość takich, takich go szczerze szukają i czują w sobie iskrę Bożą, a jednak iskry tej nie zdołają przeobrazić w ogień świecący i grzejący. Zaródź świadomości istnienia Boga jest w ich wnętrzu, ale nie rozwija się i nie idzie wzwyż, aby stała się indywidualnością harmonijną i wytworzyła życie osobiste na nowych podstawach. Cóż możemy powiedzieć tym ludziom? Jakiej rady mamy im udzielić? Którędy mają iść, aby dość do tej pewności, której nie posiadają? Wskażemy tu pokrótce na kierunek, w którym ludzie tacy udać się powinni. Pierwsza rada jest taka: Zamyśl się nad samym sobą, skupiaj się wewnętrznie i postrzegaj wszystkie te subtelniejsze i wznioślejsze drgnienia w tobie, one to bowiem mogą być owemi pierwszemi zwiastunami rodzącego się nowego życia. Nie lekceważ ich, ale pielęgnuj je starannie, bo one stać się mogą drogowskazami prowadzącemi ku poszukiwanemu Bogu. Druga rada jest ta: Nie lekceważ tych godzin, w których Bóg rozmawia z tobą, tych godzin, w których przychodzi do ciebie w postaci miłujących cię szlachetnych ludzi i puka do twego serca, a przede wszystkiem nie lekceważ tych godzin, w których Bóg nawiedza cię cierpieniem. Nie ma środka lepszego, który twoje życie wewnętrzne mógłby rozwinąć doskonalej, niż cierpienie, ów wychowawca królewski. Tylko ludzie małoduszni starają się uniknąć cierpienia, a przez to tracą najpiękniejsze godziny życia, obfitujące w największe błogosławieństwo. Najważniejszą jednak radą jest rada trzecia. W niej spotykamy się znowuż z jedną z największych zasad naturalnego rozwoju życia. Przyrodnik powiada: O mn e vivu m e vivo ! Wszelkie życie wywodzi się z życia. Jeśli więc chcesz pielęgnować życie wewnętrzne i wzmacniać je, to szukaj towarzystwa owych szlachetnych i mądrych ludzi, w których żyje i rozwija się życie z Boga poczęte, kwitnąc i wydając bogaty owoc. Ludzi takich spotkasz wszędzie na drogach swego życia. Jeśli uważnie patrzeć będziesz dokoła siebie, to dostrzeżesz to życie, które otacza owych ludzi niby jasnemi promieniami, tę świętą powagę, która widzi zło w sobie i w innych, i walczy z niem, ów jasny spokój, który z ręki Bożej przyjmuje także cierpienie, ową boską miłość, która stara się usuwać z drogi życia te niezliczone trudności wszystkim nam dobrze znane, a wreszcie tę triumfującą pewność miłości Bożej, choćby świadomość winy była nie wiem jak wielką. Zbliż się do takich ludzi, ale przede wszystkiem udaj się ku źródłu wszelkiego życia, ku źródłu mocy Bożej i życia Bożego, ku Temu, który czuł się Synem Bożym i w którym Duch Boży najjaśniej nam się objawia. On, który na ziemi Galilejskiej zwiastował nowe życie jednostkom i narodom, ukazał nam własnym przykładem, jak czerpać mamy z niezgłębionej krynicy Boskiej siłę duchowego życia. Ku niemu idź, jemu otwórz swoje serce, jemu pozwól, aby wypełnił całe wnętrze twoje i przez niego osiągniesz tę niezachwianą pewność, że jest Bóg, że możesz weń wierzyć, ba, że musisz weń wierzyć. Tak więc szukając odpowiedzi na pytanie czem jest człowiek i jakiem jest jego przeznaczenie, znaleźliśmy drogę, której szukaliśmy. Zmierzając ku tej drodze najważniejszej, widzieliśmy wielkie bogactwa, ale tylko nad niektóremi 57


mogliśmy zatrzymać się przez chwilę. Trzeba było iść dalej, bowiem powstaje w nas mnóstwo nowych pytań, które czekają na odpowiedź.

DOKĄD PROWADZI DROGA CZŁOWIEKA? Już tylko temu jednemu wielkiemu pytaniu poświęcimy trochę uwagi, ponieważ pytanie to należy do tych, na które odpowiedź dana być musi, jeśli nie ma powracać bezustannie. Nad całą ludzkością, idącą naprzód ku swoim przeznaczeniom, zdaje się unosić wielkiemi literami wypisane pytanie: Dokąd? Dokąd prowadzi droga ludzkości, dokąd prowadzi droga każdego poszczególnego człowieka? Wreszcie przychodzi kolej na całkiem osobiste pytanie: Dokąd prowadzi droga twoja i moja? Zbliżamy się tem pytaniem ku wielkiemu pytaniu dotyczącemu nieśmiertelności duszy. Jeśli poświęcamy temu zagadnieniu tylko krótkie uwagi końcowe, to nie potrzebujemy dodawać, że chodzi nam tu nie o wyczerpanie zagadnienia, lecz jedynie o pewne napomknienia. Oczywiście, z góry powiedzieć musimy, że stoimy tu wobec zagadki, nad którą męczyły się duchy najmędrszych i najszlachetniejszych ludzi – daremnie. Gdy więc dzisiaj po tysiącleciach rozmyślań najmędrszych ludzi zagadnienie to zbywa tanim dowcipem taki człowiek jak Haeckel, to nie podobna oprzeć się uczuciu niesmaku, że tak postępuje człowiek, którego duża wiedza i niemniej długie doświadczenie życiowe powinny były pogłębić w myśleniu i rozstrzyganiu poważnych zagadnień. Oczywiście, Haeckel dowodzi, że dopiero wiedza przyrodnicza ostatnich dziesięcioleci, przede wszystkiem teoria Darwinowska wykazała niemożliwość nieśmiertelności duszy. Naturalnie, że dowodzeń Haeckla nie można brać poważnie, gdyż cały jego sposób myślenia jest to uparty i płytki dogmatyzm. My zaś pragniemy uniknąć dogmatyzmu. Już z góry powiadamy otwarcie, że do dowodów nieśmiertelności duszy odnosimy się tak samo, jak do dowodów istnienia Boga: w obu tych dziedzinach jesteśmy na ogół bezradni, o ile chodzi o dowody rozumowe. W sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości nie możemy udowodnić nieśmiertelności duszy, ale – możemy dodać – że również nikt nie zdoła udowodnić rozumowo, że nie ma nieśmiertelności duszy. Musimy tu jednak zaznaczyć, że bardziej jeszcze, niż w sprawie wiary w Boga, Ważnem jest, aby takiego bezwzględnego dowodu nie było. Jeśli życie nasze jest stanem doświadczenia, jeśli cel tego życia polega na tem, aby człowiek jako istota wolna, bez przymusu z zewnątrz rozwinąć się mógł jako osobowość moralna, to pewność istnienia pozagrobowego nie tylko nie byłaby celową, lecz byłaby nawet przeciwną celowi, gdyż wówczas człowiek działałby pod przymusem, a nie miałby możności zdecydowania się na krok wolny od wszelkiego przymusu. Toteż wszystko, co możemy od rozumu oczekiwać w sprawie nieśmiertelności duszy jako też w sprawie istnienia Boga, sprowadza się do tego, że te sprawy nie przeczą rozumowi i nie kłócą się z innemi zdobyczami naszego rozumu. Aby sobie to uświadomić, powracamy ku temu, co już wyżej pokrótce zaznaczyliśmy, a mianowicie, że materialistyczno-monistyczny pogląd odrzucić musimy już choćby dlatego, że wiemy o sobie, iż jesteśmy istotami jednolitemi i niepodzielnemi. Nie trzeba nikomu dowodzić, że przy bezustannych przemianach, jakim ciało nasze jest poddane, duch nasz jest stałym i niezmiennym. Ten jeden fakt jest druzgoczący dla każdego poglądu materialistycznego. Tak istota trwała, niezależna od zmian materialnych nie może być zniszczoną. Mówi nam o tem najprostsza logika. Niezniszczalność duszy daje się udowodnić niemal w sposób przyrodniczy. Przypomnijmy sobie tylko nasz przykład z magnezjom. Jest to prosty pierwiastek, materja, która z tlenem spala się na popiół. Atoli z tego popiołu można znowu wydobyć magnezję. Otóż popiół jest czemś przemijającem, magnezja natomiast jest czemś stałem. W ogóle chemik uważa pierwiastki za coś, co śród przemian naturalnych zachowuje swoje trwanie. Pierwiastki te wprawdzie łączą się 58


z sobą, ale przez te połączenia nie tracą swego istnienia i swojej natury. Z każdego związku można wydobyć na nowo dany pierwiastek. Można rzec, że pierwiastek jest nieśmiertelny, a to dlatego, że jest prosty, czyli przy bezustannej przemianie jest czemś niezmiennem, stałem. Wszystko, co jest złożone, podlega bezustannym przemianom a wreszcie zniszczeniu. Ponieważ duszę znamy jako istotę prostą, przeto nie możemy uważać jej za zniszczalną. Jako istota niezłożona ma ona zapewnione istnienie także po rozłożeniu się ciała na pierwiastki, z których ciało się składa. Używając dla ilustracji obrazu, moglibyśmy powiedzieć, że tak jak w popiele po spalonej magnezji złączone są dwa proste pierwiastki, magnezja i tlen, tak samo podczas naszego życia ziemskiego dusza nasza jako istota niezłożona połączona jest z materją naszego ciała, ale że tak samo jak magnezja i tlen mogą zostać rozdzielone, przyczep każde istnieje osobno, tak i dusza nasza po oddzieleniu się od ciała istnieć może niezależnie od niego. Mamy zupełne prawo zastosować do duszy wielką zasadę zachowania energii, i możemy wiarę w nieśmiertelność duszy uważać za równie usprawiedliwioną, jak wiarę w niezniszczalność energii i materii. Oczywiście, że taki sposób dowodzenia nie każdego zadowoli. Gdyby tak było z duszą ludzką, jak jest z materją, czy energią, to można by co najwyżej powiedzieć, że dana ilość energii powraca do swego praźródła, co nie miałoby dla nas większej wartości niż wiara niektórych ludzi w „nieśmiertelność”, polegającą na tem, że żyjemy jakoby wiecznie, w swych dziełach, albo też w pamięci swych potomków. Takie nadzieje musimy uważać za bardzo ubożuchne i takie liche, że nadają się one co najwyżej do zamydlenia oczu tym, którzy koniecznie potrzebują takiej lichej pociechy i zadawalają się nią. Istotną wartość może dla nas posiadać tylko taka nieśmiertelność duszy, przy której życie zachowuje swoją ciągłość, a stan świadomego istnienia nie ulega przerwie. Że dalszy ciąg życia duszy poza ciałem jest możliwym, to wynika z wielu naszych ziemskich doświadczeń. Na przykład doświadczenia poczynione przez nas choćby w najwcześniejszej młodości, nie giną, ale istnieją w nas, i tylko czasem ulegają niejako zaćmieniu przez mnóstwo wrażeń aktualnych. Możemy powiedzieć, że żadne z doznanych wrażeń, żadna myśl nasza nie przepada, tu jest nie ulega zapomnieniu bezwzględnemu, ale przy nadarzonej sposobności wynurza się na powierzchnię świadomości i staje się jasnem wspomnieniem tego, cośmy niegdyś przeżyli. Gdy dusza zostanie uwolniona z ciasnych szrank ciała, wówczas wszystko, czem żyła na ziemi, nie tylko nie potrzebuje przepadać dla niej, ale przeciwnie, pamięć duszy wyzwolona z zależności cielesnej, ogarnie może daleko szersze horyzonty niż najwspanialsza pamięć człowieka żyjącego na ziemi. Nic też nie upoważnia nas do tego, abyśmy przypuszczali, że życie duszy po śmierci ciała podobne będzie do snu, czy może marzeń sennych. Przeciwnie, powinniśmy pamiętać, że sen jako konieczność wywołana znużeniem cielesnem, oddziaływać musi na duszę hamująco. Hamulec taki po śmierci, to jest po oddzieleniu ciała od duszy, istnieć przestanie i dusza będzie zupełnie wolną. Znanem jest powszechnie, że ludzie bliscy śmierci skutkiem tonięcia lub upadku, przeżywają jeszcze raz całe swoje życie w wielkim skrócie, w którym jednakże nie brak najdrobniejszych szczegółów. Daje to wiele do myślenia, gdyż okazuje się, że całe długie życie w pewnych specjalnych warunkach daje się powtórzyć w niewielu minutach, czy nawet sekundach. Ciekawą rzecz opowiadał o sobie niedawno pewien człowiek, który został ciężko ranny w pojedynku i był bliski śmierci. Napisał on o sobie co następuje: „W pewnej chwili straciłem świadomość. Podczas gdy świadomość moja znikała, coraz jaśniejszym stawał się mój duch, moje sumienie. Niby jaskrawa błyskawica w ciemnej nocy, całe moje życie przesunęło się bardzo szybko przed okiem mego ducha i oto musiałem zrobić smutne dla siebie odkrycie, że nic nie było w życiu mojem takiego, z czego mógłbym się cieszyć. Natomiast wszystkie moje uczynki niesprawiedliwe stanęły przede mną w całej swojej jaskrawości i wielkości, napełniając mnie przerażeniem! Duchowo czułem się tak straszliwie, jak sobie tego nigdy nawet wyobrazić nie byłem w stanie”. Takie i tym podobne doświadczenia dowodzą, że ciało i dusza istnieją niezależnie od siebie i że dusza staje się wolniejszą, gdy ciało zanika, czyli wtedy, gdy z duszy spadają jej więzy. Nie są to oczywiście obowiązujące dowody nieśmiertelności duszy, ale komuś, kto chciałby twierdzić, że dusza nie może istnieć poza ciałem, fakty takie powodują niesłychane, nierozwiązalne trudności.

59


Mamy wiele dobrych powodów do przypuszczenia, że istnienie człowieka i jego duszy jest celem istnienia świata. Widzimy, jak dusza rozwija się bezustannie i możemy przypuścić, że istnienie ma właśnie na celu rozwój dążący do doskonałości. Ponieważ wszelkie, choćby największe wysiłki, nie doprowadzają do ostatecznego rozwoju na ziemi, przeto przypuścić możemy, że rozwój duszy odbywa się dalej także poza ciałem. Doszliśmy też do wniosku, że w człowieku żyje iskra Boża. Jeśli jest w nas cząstka żywego Boga, to nie może ona ulec zniszczeniu, ale co najwyżej przy oddzieleniu się duszy od ciała, dusza nasza strząsa z siebie to, co w ciągu naszego istnienia ziemskiego było jej powłoką materialną i przeszkadzało zbliżyć się ku Nieskończonemu. I jeszcze jeden dowód nieśmiertelności duszy. Jest on najpotężniejszy, ale jest on tylko dla wierzącego chrześcijanina dowodem w ogóle: zmartwychwstanie Chrystusa. Można o tem myśleć, jak się komu podoba, ale jedno jest niezaprzeczonym faktem, że Chrystus jeszcze dzisiaj duchem swoim i mocą swoją żyje w milionach tych, którzy w niego wierzą. Otóż ci jego wyznawcy mają niezachwianą niczem wiarę i przekonanie, że Chrystus wstał z martwych i że wraz z nim żyć będziemy i my, choćbyśmy pomarli. Na tem, co powiedzieliśmy, nie kończą się pytania dotyczące nieśmiertelności duszy. Za jednemi następują pytania inne. Gdzie i jak mamy istnieć po śmierci ciała? Cóż mamy odpowiedzieć na takie pytania? Oto to jedno chyba, że na nic się zdało zamęczać się dochodzeniem rzeczy, których nie przenikniemy, dopóki oczy ducha naszego noszą zasłonę cielesności. Nie na wiele zdałoby się nam to, gdybyśmy zdołali przeniknąć poza tę zasłonę. Nadmiar blasku oślepiłby nas. Cóż mamy odpowiedzieć na pytanie: Gdzie? W niebie? W piekle? Tak jest, ale nie należy wyobrażać sobie, że niebo i piekło są jakiemiś przestrzeniami świata, jak sobie to niejedni przedstawiają. Gdy oczy twoje zamkną się dla istnienia ziemskiego, materialnego, wówczas duch twój stanie na wybrzeżu istnienia bezprzestrzennego i pozaczasowego. Zmysły znikną, jaskrawa powłoka twego świata ziemskiego rozwieje się jak mgła, a duch wolny od wszystkich pęt ziemskich uniesie się w przestworza i podąży – Dokąd? Oto ku temu ,co podczas twej pielgrzymki ziemskiej, podczas twej próby doczesnej sobie stworzyłeś. Myśli twoje, słowa, czyny, wszystkie one zostaną zachowane. Istnieje straszne prawo zachowania myśli i nie ma takiej siły, która mogłaby je zniszczyć. Już tu na ziemi powracają te twoje myśli bezustannie ku tobie; po śmierci ciała powrócą wszystkie twoje myśli do duszy twojej i oto w samotnej wieczności żyć będziesz z niemi. Nie będzie duszy twojej krzepił jakiś wiekuisty sen, ale myśli twoje będą do ciebie bezustannie powracały, słowa i czyny będą stale obecne, a żal niewczesny żrącym płomieniem ogarniać będzie duszę. Oto jest piekło. Jest to życie wewnętrzne, które człowiek stworzył sobie sam podczas życia ziemskiego. Jest to wiekuiste istnienie z dziełami dokonanemi podczas życia doczesnego. Ale jeśli podczas tego życia ziemskiego uciekłeś się do Boga, jeśli myśli swoje uświęciłeś wiecznością tak, że już na tej ziemi zacząłeś żyć z Bogiem, oddając się całkowicie jego woli i prawdzie, wówczas dusza twoja znajdzie odpoczniecie w Bogu, który jest panem zasad i praw nieubłaganych. On jeden może zdziałać, że zasada zachowania myśli nie będzie miała władzy nad tobą. Moc Boża da ci błogosławione obcowanie z sobą i winy twoje zmaże. To będzie twojem niebem! Nie znajdziesz go kędyś ponad gwiazdami, nie znajdziesz na jakiejś wyspie samotnej. Niebo, które czeka na ciebie, jest to obcowanie duszy twojej z Bogiem, źródłem wszelkiego istnienia. Życie wiekuiste jest to pokój duszy istniejącej poza czasem i przestrzenią, zdala od mrocznych wizji twoich win. Bowiem wina twoja zostanie pokonana przez owe światło, które w ciemnościach świeci.

60


PRZYPISY TŁOMACZA [K. LASKOWSKA] K. E. BAER (1792–1876) jeden z najznakomitszych przyrodników stulecia minionego. Najznakomitszem jego dziełem jest „Historja rozwoju zwierząt”. LUDWIK BEETHOVEN (1770–1827) wielki muzyk i kompozytor niemiecki. DARWIN KAROL (1809–1882) wielki angielski badacz przyrody i twórca nauki o rozwoju. Dzieła jego „O pochodzeniu gatunków” i „O pochodzeniu człowieka” znane są na całym świecie i zostały przetłumaczone na wszystkie języki kulturalne. HANS DRIESCH (1867) znakomity biolog niemiecki. ERNEST HAECKEL (ur. w roku 1834 w Poczdamie), znakomity uczeń Darwina i samodzielny badacz. Napisał wiele dzieł uczonych. Śród szerszego ogółu znany jest osobliwie jako autor popularnego dzieła „Zagadki świata”. GEOFFROY ST. HILLAIRE (1772–1844) znakomity przyrodnik francuski, profesor i pisarz. HERMANN HELMHOLTZ (1821–1892) fizjolog i fizyk niemiecki. Do najcenniejszych jego dzieł zalicza się „Podręcznik optyki fizjologicznej” i „Naukę o odczuwaniu tonów”. EMANUEL KANT (1724–1804) wielki filozof niemiecki, autor sławnego dzieła „Krytyka czystego rozumu”. MIKOŁAJ KOPERNIK (ur. 1473 w Toruniu, zmarł r. 1543) wielki astronom polski, twórca astronomii nowoczesnej. JEAN BAPTISTE DE LAMARCK (1744–1839) sławny przyrodnik francuski. Największem jego dziełem jest uzasadnienie nauki o pochodzeniu i rozwoju gatunków. PIERRE SIMON LAPLACE (1749–1827) matematyk I astronom francuski. Stworzył podobną do Kantowskiej teorię powstania świata. NIETSCHE FRYDERYK (1844–1900) wielki filozof niemiecki. PAULY AUGUST, przyrodnik niemiecki. Autor dzieła o teorii pochodzenia. PFLUGER EDWARD (ur. 1829) znany fizjolog niemiecki. PREGER JAN (1827–1896) teolog ewangelicki i przyrodnik niemiecki. PTOLOMEUSZ KLAUDJUSZ, geograf, astronom i matematyk. Z urodzenia Egipcjanin. Żył w II-gim stuleciu po Chrystusie w Aleksandrji. FR. RATZEL (ur. 1844) przyrodnik, geograf i podróżnik niemiecki. PIERRE ROUX (ur. 1853) bakterjolog francuski. WILLIAM THOMSON (ur. 1824) wybitny fizyk angielski. MAX VERWORN (ur. 1863) znany fizjolog niemiecki. HUGO DE VRIES (ur. 1848) wybitny botanik holenderski i znakomity profesor uniwersytetu. ALFRED RUSSEL WALLACE (ur. 1923) przyrodnik angielski. 61


AUGUST WIESMANN (ur. 1834) zoolog niemiecki. Autor rozpraw o teorii pochodzenia. ABSTRAKCJA – pojęcie oderwane, ogólne (np. cnota). AGNOSTYCYZM – pogląd filozoficzny, uznający niemożność uzasadnienia istnienia Boga. ALFA I OMEGA – początkowa i końcowa litera alfabetu greckiego. Znaczy to początek i koniec: tyle co nasze powiedzenie: od a do z. ANALIZA – rozbiór, rozłożenie całości na części, na pierwiastki. ANALIZA SPEKTRALNA – metoda wymyślona przez Kirchofa i Bunsena w roku 1860 do chemicznego badania ciał świecących, przy pomocy rozkładania ich promieni na tak zwane widmo. ANALOGJA – podobieństwo rzeczy pod pewnemi względami. A PRIORI – wyrokowanie z góry, wnioskowanie, uznanie, przyjęcie czegoś za podstawę rozumowania. ATEIZM – niewiara w Boga, zaprzeczenie istnieniu Boga. Ateista, Ateusz, nie wierzący w Boga. ATOM – niedziałka, najdrobniejsza, niepodzielna cząsteczka materii. ANTROPOMORFIZM – uczłowieczenie, wyobrażenie Boga w postaci ludzkiej, z przymiotami ludzkiemi. ANTYNOMJA – sprzeczność praw, przeciwieństwo. BAKTERJOLOGJA – nauka o drobnoustrojach. CHEMJA – nauka o pierwiastkach ciał, ich składzie, związkach. CHIMERA – urojenie, mrzonka, dziwactwo, kaprys. DESCENDENCJA – pochodzenie, potomstwo, ród. DOGMATYZM – system, metoda oparta na dogmacie t.j. na zasadzie uznanej za pewnik. DOGMAT – niewzruszona zasada religijna. W nauce dogmat jest to twierdzenie przyjmowane za pewnik. DUALIZM – dwoistość, uznawanie dwu pierwiastków przeciwnych, na przykład w religji (dobra i zła), w naturze ludzkiej (ducha i ciała) i t. p. DYLEMAT – podwójny wniosek, rodzaj rozumowania z dwóch przeciwnych założeń prowadzący do jednego wyniku; wybór między dwiema ostatecznościami, położenie bez wyjścia. ENERGJA – siła charakteru, sprężystość i niezłomność woli; wyraz dla określenia ogółu sił przyrody. ETER – przypuszczalna substancja wypełniająca przestrzeń wszechświata, eter w chemii jest to bezbarwny płyn, bardzo lotny, powstający z działania kwasów na alkohol. EMPIRYZM – teoria filozoficzna oparta wyłącznie na doświadczeniu. EMANACJA – wypływ np. promieni światła z ciała świecącego; wyłanianie się. 62


FIZJOLOGJA – nauka badająca czynności życiowe w organizmie ludzi, zwierząt i roślin. FIZYKA – nauka o prawach przyrody, o właściwościach ciał oraz o tych zjawiskach, przy których nie następuje zmiana w wewnętrznym ustroju tychże ciał. FILOZOFJA – nauka badająca ogólne zasady wiedzy w celu wyjaśnienia szczegółowych objawów bytu. HYPOTEZA – przypuszczenie, teoria oparta na prawdopodobieństwie. HYPOTETYCZNY – niepewny, polegający na przypuszczeniu, przypuszczalny. INTELIGENCJA – umysł, pojętność, rozum, rozsądek, zdolności umysłowe, klasa wykształcenia. INDYWIDUUM – jednostka, osobnik. INDUKCJA – wnioskowanie ze spostrzeżeń i doświadczeń o prawach i przyczynach ogólnych; droga badań od szczegółów do ogółu. JOWISZ, JUPITER – najwyższy bóg u Rzymian; piorunowładna; nazwa największej planety. KATAKLIZM – gwałtowny przewrót w przyrodzie; w przenośni: przewrót wielkiej doniosłości, klęska społeczna, wielkie nieszczęście. KOSMICZNY – tyczący się wszechświata. KOSMOLOGJA – nauka o wszechświecie. MATERJA – substancja rzeczy i zjawisk dostępnych naszym zmysłom, w przeciwstawieniu do ducha, który dla zmysłów naszych jest niedostrzegalny. Ogół substancji, z której składają się wszystkie ciała wszechświata. Przy podziale świata na materję i ducha, ta część przy pomocy której duch manifestuje się. MATERJALIZM – nauka nie uznająca odrębnego istnienia ducha i uważająca materję jako przyczynę i podstawę wszelkiego bytu; w życiu praktycznem: kierowanie się wyłącznie względami na osobistą korzyść i zysk. MECHANIKA – nauka o prawach równowagi i ruchu ciał; nauka o budowie i zastosowaniu maszyn. MERKURY – u Rzymian starożytnych bożek przemysłu, handlu i złodziei; nazwa planety. METAFIZYKA – filozofja badająca istotę, przyczynę i prawa wszechrzeczy. METEORYT – drobne ciało niebieskie, które w zetknięciu z atmosferą ziemską skutkiem tarcia zapala się i świeci, czasem pęka z trzaskiem i opada na ziemię jako bryła kamienna lub żelazna. Lud nazywa meteoryty gwiazdami spadającemi. MINIMUM – najmniej, najmniejsza ilość; co najmniej. MISTYKA, MISTYCYZM – wiara w tajemniczy, bezpośredni stosunek duszy z Bogiem, dostępny jednostkom wybranym; nastrój głęboko religijny, zatapianie się w rozmyślaniu o Bogu i rzeczach nieziemskich. MOLEKUŁY – drobinki; najdrobniejsze cząsteczki ciał.

63


MONIZM – pogląd filozoficzny, który w przeciwieństwie do dualizmu uznaje jednostkową zasadę istności wszechbytu, czy to materialną, czy to duchową. MUTACJA – zmiana w ogóle, osobliwie zaś zmian głosu w wieku młodzieńczym. POSTULAT – właściwe wymaganie, nie ulegające zaprzeczeniu, zasada konieczna, twierdzenie, od którego zależy szereg innych twierdzeń. PRAWO BIOGENETYCZNE – opiewa, że indywiduum od chwili poczęcia aż do ostatecznego rozwoju, przebywa wszystkie poszczególne stadja rozwojowe swego gatunku. RACJONALIZM – odrzucanie objawienia i wszelkich prawd religijnych, których rozum nie może pojąć, wiara wyrozumowana. W filozofji kierunek dążący do poznania wszelkich prawd naukowych, źródeł i granic wiedzy wyłącznie za pomocą rozumowania przy odrzucaniu doświadczenia. RADIUM – pierwiastek chemiczny. REALNY – rzeczowy, istotny, rzeczywisty. SAMORÓDZTWO – teoria według której życie na ziemi powstało z materii nieorganicznej, samorodnie. SATELITA – ciało niebieskie krążące dokoła swej planety, np. księżyc jest satelitą ziemi. STERYLIZACJA – wyjaławianie, czynność mająca na celu zniszczenie bakterii chorobotwórczych i ich zarodków za pomocą poddawania danych substancji i przedmiotów działaniu bardzo wysokiej lub bardzo niskiej temperatury. SUBJEKTYWNY – podmiotowy, wypływający ze sposobu myślenia i czucia jednostki myślącej, bardziej, niż z dokładnego zbadania samej rzeczy. SUBSTANCJA – ogólna nazwa stałych postaci materii, pierwiastków składowych, tworzących ciało; w filozofji: istota rzeczy i zjawisk, która pozostaje niezmienna i objawia się w rzeczach i zjawiskach. SUGESTJA – poddawanie myśli i wywieranie przez nie wpływu jednej osoby na drugą. SYNTEZA – skupianie, zbieranie w jedność. W przeciwstawieniu do analizy (rozbioru) metoda postępująca od rzeczy prostych do złożonych, od szczegółów do całości. TEIZM – pogląd filozoficzny, według którego Bóg jest jedyną i najwyższą przyczyną wszechrzeczy, Stwórcą świata i jego kierownikiem. Teista, wyznawca teizmu. TEOLOGJA – nauka o Bogu i religji; ogół nauk udzielanych kształcącym się duchowym. Teolog, znawca teologji. WENUS – bogini piękności i miłości; nazwa jednej z planet, zwanej także gwiazdą poranną i wieczorną. WITALIZM – pogląd przyrodniczo-filozoficzny przeciwstawiający się poglądowi materialistycznemu co do powstania życia. Witalizm głosi, że życie nie jest wynikiem spraw fizykalno-chemicznych, ale wynikiem czynników odrębnych, na razie nam nieznanych.

64


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.