Magazyn nurkowy Perfect Diver nr 21

Page 48


nr 21

3(21)/2022

MAJ/CZERWIEC

cena 25,00 zł

w tym 8% VAT

nurkowanie freediving pasja wiedza

CWOJCIECH ZGOŁA

Redaktor Naczelny

o tu dużo mówić, w Europie nastaje czas lata, ciepłej wody, słońca i podróży. Macie już zaplanowane wakacje? Gdzie będziecie nurkować? Jeśli jeszcze nie, spieszymy z pomysłami w najnowszym wydaniu naszego magazynu.

Mamy dla Was dużą dawkę emocji z Galapagos. Ania Sołoducha kończy swoją opowieść nurkowaniami wokół wysp Darwin’a i Wolf’a. Niesamowite spotkania z dużymi przedstawicielami zwierząt morskich. Kręcimy globusem i zatrzymujemy się na innej, równie emocjonującej opowieści. Sylwia Kosmalska-Juriewicz zaprasza nas do Indonezji, a dokładnie na Komodo, by spotkać się ze smokami i nie tylko…

Dużo kobiet jest Autorami w Perfect Diver. Klaudyna Brzostowska odkrywa dla nas Lavezzi. Wiedzieliście o istnieniu tego miejsca? Nasza redakcyjna koleżanka Karola Takes Photos odpowiada na pytania Laury Kazi. Skąd w ogóle wzięła się w podwodnym świecie i jak postrzega i łączy swoje pasje graficzki, fotografki i nurkowania.

Mamy też ciekawą rozmowę o projekcie dotyczącym mant w Atlantyku, zestawienie lodów, darmowych napojów z wielorybami, a także największy podwodny skarb ever… jak dotąd :)

To oczywiście nie wszystko. Jeśli lubicie Bałtyk i jesteście zaskoczeni, gdy pojawiają się w nim takie okazy jak np. finwale – przeczytajcie co napisała nam o tym Agata Turowicz-Cybula. A jeśli lubicie wraki – o jednym z nich opowiada Kurt Storms. Mamy też inne oblicze Jukatanu autorstwa Zbyszka Rogozińskiego i kilka słów o manometrach Wojtka A Filipa. Ci z Was, którzy lubią poczucie humoru i fantastyczne zdjęcia ptaków – mogą poczytać o trzciniakach.

Zapraszam do środka! Zobaczcie czy o czymś nie zapomniałem we wstępniaku i nurkujcie bezpiecznie. Kto zaś uważa, że warto wspierać takie projekty, jak Perfect Diver, może nas wspomóc finansowo.

PODRÓŻE

Galapagos. Republika zwierząt, cz. 2 Jukatan inaczej W krainie smoków Lavezzi. Skarb Cieśniny Świętego Bonifacego

Projekt „Manta” Nakręcona pasją

Lody, darmowe napoje i... wieloryby, czyli jak wybrać

operatora rejsów whale watching?

Nietypowi goście

Skrzekliwi śpiewacy trzcinowi

Wydawca PERFECT DIVER WOJCIECH ZGOŁA ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com

ISSN 2545-3319

redaktor naczelny archeologia podwodna fotograf marketing i reklama tłumacze języka angielskiego

opieka prawna projekt graficzny i skład

Wojciech Zgoła

Mateusz Popek

Karolina Sztaba

Hubert Reiss

Agnieszka Gumiela-Pająkowska Arleta Kaźmierczak

Reddo Translations Sp. z o.o. Piotr Witek

Adwokat Joanna Wajsnis Brygida Jackowiak-Rydzak

magazyn złożono krojami pisma Montserrat (Julieta Ulanovsky) Open Sans (Ascender Fonts) Noto Serif, Noto Sans (Google)

druk Wieland Drukarnia Cyfrowa, Poznań, www.wieland.com.pl

dystrybucja centra nurkowe, sklep internetowy preorder@perfectdiver.com

fotografia na okładce Karola Takes Photos miejsce Gili Trawangan, Indonezja freediver

Veronika Kruse

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.

Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna. PayPal.Me/perfectdiver

WOJCIECH ZGOŁA

Często powtarza, że podróżuje nurkując i to jest jego motto. W 1985 roku zdobył patent żeglarza jachtowego, a dopiero w 2006 zaczął nurkować. W kolejnych latach doskonalił swoje umiejętności uzyskując stopień Dive Mastera. Zrealizował blisko 650 nurkowań w różnych warunkach klimatycznych. Od 2007 roku fotografuje pod wodą, a od 2008 również filmuje. Jako niezależny dziennikarz opublikował kilkadziesiąt artykułów, głównie w czasopismach poświęconych nurkowaniu, ale nie tylko. Współautor wystaw fotograficznych w kraju i za granicą. Jest pasjonatem i propagatorem nurkowania. Od 2008 roku prowadzi swoją autorską stronę www.dive-adventure.eu. Na bazie szerokich doświadczeń, w sierpniu 2018 stworzył nowy Magazyn Perfect Diver

MATEUSZ POPEK

„Moja pasja, praca i życie znajdują się pod wodą”. Nurkuje od 2009 roku. Od 2008 roku chodzi po jaskiniach. Z wykształcenia archeolog podwodny. Uczestniczył w licznych projektach w Polsce i za granicą. Od 2011 zajmuje się nurkowaniem zawodowym. W 2013 uzyskał uprawnienia nurka II klasy. Ma doświadczenie w pracach podwodnych zarówno na morzu jak i śródlądziu. Od 2013 nurkuje w jaskiniach, zwłaszcza w górskich, a od 2014 jest instruktorem nurkowania CMAS M1. W czerwcu 2020 obronił doktorat z archeologii podwodnej.

Z zawodu informatyk, ale z krwi i kości handlowiec, który żadnej pracy się nie boi. Nurkowanie zawsze było moim wielkim marzeniem. Na początku miało być wyzwaniem, krótkim epizodem, a okazało się pasją do końca świata i jeden dzień dłużej. Pod wodą odreagowuję i odpoczywam. Jako Divemaster, nurek sidemount Razor, a ostatnio również fotograf, realizuję moje marzenia podziwiając i uwieczniając piękno podwodnego świata. „Pasja rodzi profesjonalizm, profesjonalizm daje jakość, a jakość to luksus w życiu. W dzisiejszych czasach szczególnie...”

Karolina Sztaba, a zawodowo Karola Takes Photos, jest fotografem z wykształcenia i pasji. Obecnie pracuje w Trawangan Dive Centre na malutkiej wyspie w Indonezji – Gili Trawangan, gdzie zamieszkała cztery lata temu. Fotografuje nad i pod wodą. Oprócz tego tworzy projekty fotograficzne przeciw zaśmiecaniu oceanów oraz zanieczyszczaniu naszej planety plastikiem („Trapped”, „Trashion”). Współpracuje z organizacjami NGO zajmującymi się ochroną środowiska i bierze aktywny udział w akcjach proekologicznych (ochrona koralowca, sadzenie koralowca, sprzątanie świata, ochrona zagrożonych gatunków). Jest również oficjalnym fotografem Ocean Mimic – marką tworzącą stroje kąpielowe i surfingowe ze śmieci zebranych na plażach Bali. Współpracowała z wieloma markami sprzętu nurkowego, dla których tworzyła kampanie reklamowe. W roku 2019 została ambasadorem polskiej firmy Tecline. Od dwóch lat jest nurkiem technicznym.

HUBERT REISS
KAROLA TAKES PHOTOS

WOJCIECH

A. FILIP

Ma na swoim koncie ponad 8000 nurkowań. Nurkuje od ponad 30 lat, a w tym od ponad 20 lat jako nurek techniczny. Jest profesjonalistą z ogromną wiedzą teoretyczną i praktyczną. Jest instruktorem wielu federacji: GUE Instructor Mentor, CMAS**, IANTD nTMX, IDCS PADI, EFR, TMX Gas Blender. Uczestniczył w wielu projektach i konferencjach nurkowych jako lider, eksplorator, pomysłodawca czy wykładowca. Były to między innymi Britannic Expedition 2016, Morpheus Cave Scientific Project on Croatia Caves, GROM Expedition in Narvik, Tuna Mine Deep Dive, Glavas Cave in Croatia, NOA-MARINE. Zawodowo jest Dyrektorem Technicznym w TecLine w Scubatech, a także Dyrektorem Szkolenia w TecLine Academy.

Polski fotograf, zdobywca nagród i wyróżnień w światowych konkursach fotografii podwodnej nurkował już na całym świecie – z rekinami i wielorybami w Południowej Afryce, z orkami za północnym kołem podbiegunowym, na Galapagos z setkami rekinów młotów i z humbakami na wyspach Tonga. Bierze udział w specjalistycznych warsztatach fotograficznych. Nurkuje od 27 lat, zaczął w wieku lat 12 – jak tylko było to formalnie możliwe. Jako pierwszy na świecie użył aparatu Hasselblad X1d-50c do podwodnej fotografii super macro. Niedawno, na odległym archipelagu Chincorro na granicy Meksyku i Belize, zrobił to ponownie, podejmując udaną próbę sfotografowania oka krokodyla obiektywem makro z dodatkową soczewką powiększającą, co jest największym na świecie zdjęciem oka krokodyla żyjącego na wolności (pod względem ilości pixeli, wielkości wydruku, jakości).

Absolwentka Geografii na Uniwersytecie Wrocławskim, niepoprawna optymistka… na stałe z uśmiechem na ustach! Do Activtour trafiła chyba z przeznaczenia… i została tu na stałe. Z zamiłowaniem codziennie spełnia ludzkie marzenia przygotowując wyprawy nurkowe na całym świecie, a sama nurkuje już… ponad połowę życia. Każdego roku eksploruje inny „kawałek oceanu” przypinając kolejną pinezkę na swojej nurkowej mapie świata! W zimie zamienia płetwy na ukochane narty i ucieka w Alpy. Przepis na życie? „Tylko martwy pień płynie z prądem – czółno odkrywców, płynie w górę rzeki!” anna@activtour.pl activtour.pl; travel.activtour.pl; 2bieguny.com

„Mokre zdjęcia“ fotografował odkąd pamięta. Po kilku latach doświadczenia jako nurek zapragnął zachowywać wspomnienia z podwodnych zanurzeń. Kupił swój pierwszy aparat kompaktowy z podwodną obudową. Z czasem jednak zaczęło dominować pragnienie posiadania najlepszego zdjęcia, co nie było do końca możliwe w przypadku zastosowanego kompaktu. Dlatego przeszedł na lustrzankę Olympus PEN E-PL 5, która pozwala na użycie nawet kilku różnych obiektywów. Wykorzystuje kombinację połączeń podwodnych błysków i świateł. Koncentruje się na fotografii dzikiej przyrody, a nie na aranżacji. Fotografuje zarówno w słodkich wodach „domowych“, jak i w morzach i oceanach świata.

Zdobywał już liczne nagrody na czeskich i zagranicznych konkursach fotograficznych. Więcej zdjęć można znaleźć na jego stronie internetowej, gdzie można je również kupić nie tylko jako fotografie, ale także jako zdjęcia wydrukowane na płótnie czy na innym nośniku.

www.mokrefotky.cz

www.facebook.com/MichalCernyPhotography

www.instagram.com/michalcerny_photography/

Obecnie pracuje jako PADI Course Director w Trawangan Dive Centre na indonezyjskiej wysepce Gili Trawangan. Założycielka portalu Divemastergilis. www.divemastergilis.com @divemastergilis

Od ponad 7 lat mieszka i odkrywa podwodny świat Indonezji. Jest nie tylko zapalonym nurkiem technicznym, ale także twarzą platformy Planet Heroes oraz ambasadorem marki Ocean Mimic. Aktywnie przyczynia się do promowania ochrony koralowców i naturalnego środowiska ryb i zwierząt morskich, biorąc udział w projektach naukowych, kampaniach przeciw zaśmiecaniu oceanów i współpracując z organizacjami pozarządowymi na terenie Indonezji. @laura_kazi

Od dziecka marzyłam, żeby zostać biologiem morskim i udało mi się spełnić te marzenia. Skończyłam studia na kierunku oceanografia, gdzie od niedawna rozpoczęłam studia doktoranckie. Moja przygoda z nurkowaniem zaczęła się, kiedy miałam 12 lat. Kocham obserwować podwodne życie z bliska i staram się pokazać innym nurkom jak fascynujące są podwodne, bałtyckie stworzenia.

MICHAL ČERNÝ
JAKUB DEGEE
LAURA KAZIMIERSKA
AGATA TUROWICZ-CYBULA

WOJCIECH JAROSZ

Absolwent dwóch poznańskich uczelni – Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska –piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie – jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.

SYLWIA KOSMALSKA-JURIEWICZ

Podróżniczka i fotograf dzikiej przyrody. Absolwentka dziennikarstwa i miłośniczka dobrej literatury. Żyje w zgodzie z naturą, propaguje zdrowy styl życia... jest yoginką i wegetarianką. Angażuje się w ekologiczne projekty, szczególnie bliskie jej sercu są rekiny i ich ochrona, o których pisze w licznych artykułach oraz na blogu www. divingandtravel.pl Swoją przygodę z nurkowaniem zaczęła piętnaście lat temu przez zupełny przypadek. Dzisiaj jest Divemasterem, odwiedziła ponad 60 państw i nurkowała na 5 kontynentach. Na wspólną podróż zaprasza z biurem podróży www.dive-away.pl, którego jest współzałożycielem.

AGNIESZKA KALSKA

„Nie wyobrażam sobie życia bez wody, gdzie w wolnym ciele doświadczam wolności ducha”.

● założycielka pierwszej w Polsce szkoły freedivingu i pływania – FREEBODY,

● instruktorka freedivingu Apnea Academy International i PADI Master Freediver,

● rekordzistka świata we freedivingu (DYN 253 m),

● rekordzistka i mistrzyni Polski, członkini kadry narodowej we freedivingu 2013–2019,

● finalistka Mistrzostw Świata we freedivingu 2013, 2015, 2016 oraz 2018,

● multimedalistka Mistrzostw Polski oraz członkini kadry narodowej w pływaniu w latach 1998–2003,

● pasjonatka freedivingu i pływania.

IRENA KOSOWSKA

Regionalny Manager Divers Alert Network Polska, Instruktor nurkowania i pierwszej pomocy, nurek techniczny i jaskiniowy. Zakochana we wszystkich zalanych, ciemnych, zimnych, ciasnych miejscach oraz niezmiennie od początku drogi nurkowej – w Bałtyku. Realizując misje DAN, prowadzi cykl prelekcji „Nurkuj bezpiecznie” oraz Diving Safety Laboratory, czyli terenowe badania nurków do celów naukowych.

BARTOSZ PSZCZÓŁKOWSKI

Tak się nazywam i pochodzę z Poznania. Z wodą związany jestem praktycznie od urodzenia a z nurkowaniem, odkąd nauczyłem się chodzić. Pasję do podwodnego świata zaszczepił mi dziadek, ***instruktor CMAS zabierając mnie w każdej wolnej chwili nad jeziora. Pierwsze uprawnienia zdobyłem w 1996 roku. Rok później pojechałem do Chorwacji i dosłownie zwariowałem na widok błękitnej wody, ośmiornic i kolorowych rybek;) Kupiłem swój pierwszy aparat pod wodę – Olympus 5060 i zacząłem przygodę z podwodną fotografią. Swoje doświadczenie nurkowe nabywałem na Wyspach Kanaryjskich, Sardynii, Norwegii, Malediwach i w polskich jeziorach. Obecnie jestem instruktorem Padi oraz ESA, szkolę w Europie zapaleńców nurkowych i przekazuję swoją pasję innym.

Wszystkich miłośników podwodnego świata i fotografii zapraszam na Beediver (FB) – do zobaczenia.

@bazanurkowaextremedivelubuskie extreme-dive.pl

Płetwonurek od 2008 r. Pasjonat M. Czerwonego i pelagicznych oceanicznych drapieżników. Oddany idei ochrony delfinów, rekinów i wielorybów. Nurkuje głównie tam, gdzie można spotkać te zwierzęta i monitorować poziom ich dobrostanu. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od 10 lat uczestniczy w badaniach nad dziko żyjącymi populacjami delfinów oraz audytuje delfinaria. Razem z zespołem „NIE! Dla Delfinarium” przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli i popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.

KLAUDYNA

Instruktorka nurkowania PADI oraz wideografka. Większość czasu spędza w wodzie dokumentując fascynujący podwodny świat. Absolwentka ASP na kierunku Projektowania Mody w Łodzi oraz Filmoznawstwa na UAM w Poznaniu, z wykształcenia krawcowa, a z zamiłowania miłośniczka natury oraz sporej dawki adrenaliny. Kocha wszystko co z woda związane. Jej przygoda z nurkowaniem zaczęła się od podroży z plecakiem w 2016 roku. Podczas pobytu w Tajlandii zanurkowała po raz pierwszy i od tamtego momentu straciła głowę i serce dla tego sportu. Spędzając ostatnie lata i większość swoich dni pod woda, ucząc i pokazując piękno podwodnego świata wierzy, że nurkowanie jest jednością – z samym sobą, naturą i niezwykłymi stworzeniami. @waterographyk

ZBIGNIEW ROGOZIŃSKI

Pasjonat i entuzjasta nurkowania, fotografuje amatorsko i lubi wiedzieć, co widzi pod wodą, jak nazywają się spotkane zwierzaki i jakie historie kryją wraki. Nurkuje od 2009 roku, uzyskując stopień asystenta instruktora PADI, w 2010 r. wraz z przyjaciółmi otworzył szkołę nurkowania i Wolsztyński Klub Nurkowy Bad Fish.

SZYMON MOSAKOWSKI

Student archeologii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Początkujący płetwonurek rozpoczynający swoją przygodę z archeologią podwodną. Miłośnik fotografii, przyrody i koszykówki, a od niedawna również nurkowania.

KURT STORMS

Zawodowy żołnierz, odkrywca podwodnych jaskiń i aktywny instruktor nurkowania technicznego/jaskiniowego/rebreatherowego dla IANTD. Karierę nurkową rozpoczął w Egipcie na wakacjach, a pasja trwa nadal.

Kurt jest też założycielem i dyrektorem generalnym Descent Technical Diving. Nurkuje na kilku CCR, takich jak AP, SF2, Divesoft Liberty SM. Kurt bierze udział w tworzeniu dokumentu o nowej kopalni soli w Belgii (Laplet). Projekt ten gościł w wiadomościach w Nationale TV.

Prywatnie prawdziwą pasją Kurta są głębokie nurkowania jaskiniowe. Jego żona (Caroline) dzieli pasje męża i również nurkuje w jaskiniach. W wolnym czasie zwiedza belgijskie kopalnie łupków, a kiedy nie eksploruje, zabiera kamerę by dokumentować nurkowania.

JAKUB BANASIAK
BRZOSTOWSKA

UMÓW WIZYTĘ ONLINE

Znajdź uraz

Wybierz część ciała, w której odczuwasz dolegliwości bólowe.

Rehasport - medycyna ruchu
Specjalizacja lub nazwisko
Miasto
Szukaj

Galapagos

REPUBLIKA ZWIERZĄT

część 2

Tekst Anna Sołoducha

Zdjęcia z lądu Jarosław Gołembiewski

Zdjęcia podwodne Łukasz Metrycki

Przemierzając ponad 100 mil morskiej żeglugi od wyspy Isabela, 5 grudnia 2021 roku dotarliśmy na jedno z najsłynniejszych miejsc nurkowych na Oceanie Spokojnym. Zaczynało już świtać, kiedy moim oczom ukazały się dwa wulkaniczne filary, pozostałość po erozji, jaka miała miejsce pół roku wcześniej – 17 maja 2021. Darwin’s Arch – słynny Łuk Darwina, to miejsce kultowe, słynne na całym świecie. Zerodowane pozostałości zapomnianej erupcji wyznaczają położenie owalnej rafy, która opada na sporą głębokość. „Filary Darwina” czyli to, co pozostało po zawaleniu się skalnego łuku, znajdują się ok. 1 km od wyspy, która jest szczytem podmorskiego wulkanu o wysokości ponad 1000 metrów, który był aktywny pomiędzy 1,6 miliona, a 400 tysięcy lat temu. Ale nie sama wyspa czy filary były celem naszego safari, ale to, co mieliśmy zobaczyć pod wodą…

Źródło Aggressor

Stopniowo opadające zbocze pokryte jest wielkimi głazami, a prądy uderzają w szeroką, skalistą krawędź rafy, by następnie rozejść się na wszystkie strony. Bez względu na to gdzie weszliśmy do wody, trafialiśmy na prądy, więc i tak czekało nas zejście po głazach połączone z podziwianiem niezliczonej ilości muren, po czym docieraliśmy do piaszczystego kanału… Już podczas pierwszego zanurzenia przy Darwin Island, podczas nurkowania w dryfcie, nagle z toni wyłonił się cień. Cień czegoś, nieprzeciętnie dużego. 15-metrowy rekin wielorybi płynął prosto na nas. Przypominając „autobus” sunął przez podmorskie głębiny. Radości nie było końca! Rekin wielorybi to największa ryba na świecie i największy przedstawiciel rekinów. Ten jeden z trzech gatunków rekinów na świecie nie będący drapieżnikiem, żywiący się planktonem, sprawiał wrażenie wolnego i ociężałego. Nic bardziej mylnego! To z jaką prędkości płynie ta ogromna ryba, przekonaliśmy się po chwili próbując zobaczyć z bliska 10-centymentrową skórę, pokrytą białymi, żółtymi i zielonymi cętkami ułożonymi w regularne rzędy. Pomimo tego, że sezon na rekina wielorybiego określa się od maja do końca listopada – my zobaczyliśmy go 8 razy! Pogoń za nim, poskutkowała zredukowaniem kilkudziesięciu barów w naszych butlach… ale to, co działo się pod wodą przeszło

nasze najśmielsze oczekiwania! Co ciekawe, tylko do 1980 roku w okolicy Wyspy Darwin odnotowano ok 350 spotkań z rekinem wielorybim, a na skutek rozpropagowania nurkowania – ta liczba gwałtownie wzrosła, czego doświadczyliśmy osobiście  Ale Wyspa Darwina to nie tylko spotkania z rekinem wielorybim. 3-metrowe, ważące ok 47 kg żarłacze galapagoskie występują w grupach, polując na głowonogi, uchatki, legwany morskie, mniejsze rekiny czy ryby kostnoszkieletowe! Nie jest łatwo spotkać ten gatunek rekina, ale Galapagos to jedno z tych miejsc – gdzie udało nam się go zobaczyć! :)

Najbardziej na północ wysunięta wyspa Archipelagu Galapagos, nosi nazwę na cześć jednej z najważniejszych postaci nauki, twórcy teorii ewolucji – Karola Darwina, który rozsławił Wyspy Galapagos na całym świecie. Podróż młodego badacza na pokładzie statku „Beagle” w latach 1831–1836, która zainspirowała słynną teorię, to jeden z najpowszechniej znanych epizodów w historii nauki. To właśnie na wyspach Galapagos na Pacyfiku, Darwin ujrzał wielkie żółwie oraz słynne już później „zięby Darwina”. Poszczególne gatunki zięb różnią się kształtem dziobów, co wskazuje na to, że mają odmienne jadłospisy. Z kolei żółwie z wielu wysp miały różne kształty pancerzy. Te właśnie dostrzeżone na wyspach Galapagos tropy sprawiły,

że Darwin doszedł do wniosku, że różnorodność życia na Ziemi powstała jako organiczny proces dziedziczenia zmian – czyli, jak to później nazwano, ewolucji – a mechanizmem stanowiącym podłoże tego procesu jest dobór naturalny. Wynikiem tej (ale nie tylko) podróży było wydanie książki o powstawaniu gatunków i przekonanie wszystkich (prócz hierarchii Kościoła Anglikańskiego), że to prawda ;)

Nie ma sensu jechać taki kawał drogi na Galapagos i nie zobaczyć dwóch wysuniętych najdalej na północ wysp – Wolf i wspomnianego już Darwina. Uważane są one za idealne miejsce, jeśli chodzi o nurkowanie na tym archipelagu – i nie ma w tym krzty przesady ;) Na Wolf można dotrzeć wyłącznie statkiem „liveaboard” po całonocnym rejsie na północ z wysp środkowych, zaś Darwin oddalony jest o, co najmniej, kolejne cztery godziny. Te wulkaniczne i skaliste masy lądu są domem tylko dla głuptaków czerwononogich, czy szybujących nad nimi fregat. Nie mam możliwości, aby zejść na ląd na którąkolwiek z wysp.

Siedząc u stóp stromych klifów wyspy Wolf, za wynurzającym się szczytem, kiedy spojrzeliśmy z zodiaka w dół na wodę mogliśmy się przekonać, że prądy budzą absolutną grozę. Samo miejsce jest wspaniałe – ściana bardzo dużych gła-

zów, poprzecinana kilkunastoma jaskiniami. Ze względu na to, że obie wyspy znajdują się daleko na północy i są osłonięte innymi od południa, prąd Humboldta ma tam mniejszy wpływ, a woda jest nieco cieplejsza (ok 24°C). Niestety, nawet kiedy temperatura na powierzchni wynosi 28°C, termokliny na głębokości nadal mogą być lodowate, a to przestaje mieć znaczenie, kiedy rozpoczyna się podwodne widowisko… (…) I wtedy – dzieje się to, na co czekasz, na co ja czekałam 10 lat. To o czym czytałam, pisałam, opowiadałam organizując wyjazdy nurkowe. Obrazki, które znałam na pamięć z różnych stron internetowych. To, co było moim marzeniem, jakże odległym i przez wiele lat – nieosiągalnym. To, o czym 20 lat temu, kończąc swój pierwszy kurs OWD – nawet nie śniłam.

DYWANY MŁOTÓW. REKINÓW MŁOTÓW.

Nie kilka, czy kilkanaście sztuk, które można podziwiać przez kilka minut, zazwyczaj na dużej głębokości. To był „wodny przemarsz” władców tej krainy, republiki zwierząt. Kilkadziesiąt sztuk przepływało nad naszymi głowami przez 20–30 min, a tak naprawdę do momentu kiedy my musieliśmy kontynuować nurkowanie i opuścić to widowisko. To była magia sama w sobie, zjawisko. 2–3 metrowe głowomłoty przepływały przed nami w nieskończoność a ja…? Poczułam się spełniona. (…)

Wyłaniały się z toni jeden po drugim, całym stadem. Ogromne, kilkumetrowe rekiny młoty mogą pochwalić się widzeniem stereoskopowym, dzięki któremu potrafią doskonale ocenić odległość, mają zdolność widzenia głębi.

Tak naprawdę nikt nie wie, ile ich było. Wyłaniały się z toni jeden po drugim, całym stadem. Ogromne, kilkumetrowe rekiny młoty mogą pochwalić się widzeniem stereoskopowym, dzięki któremu potrafią doskonale ocenić odległość, mają zdolność widzenia głębi. Wadą tej umiejętności jest jednak znaczne ograniczenie kąta widzenia. Większość zwierząt mających oboje oczu z przodu głowy widzi tylko w zakresie ok. 100° w poziomie. Jeżeli oczy znajdują się na bokach głowy, zakres kąta widzenia może zbliżyć się nawet do 270°. Wyjątkowy pod tym względem jest właśnie rekin młot! Charakterystyczna budowa głowy umożliwia mu widzenie stereoskopowe, a jego pole widzenia obejmuje 360°. Tak duży kąt widzenia pozwala uniknąć ataku drapieżnika, niezależnie od jego kierunku, także fakt, że my nurkowie, byliśmy zauważeni jeszcze długo przed tym, nim sami zdołaliśmy dostrzec stado.

Po drugiej stronie wyspy Wolf stare osuwisko skalne utworzyło delikatny, podwodny stok, który obniża się do około 200 m. Trawersowanie potężnych głazów w kominie często wymaga ostrożnego, powolnego zejścia, aby znaleźć się na dole (spokojnie – nie na 200 m – przyp. red.) przy otwartym kanale. Zatrzymując się na ok 20 m, siadając pomiędzy skalnymi bryłami, zaczynaliśmy obserwować zbliżające się stada rekinów

młotów. W głębinach było ich co najmniej trzydzieści, ale często był to tylko skrawek „góry lodowej”. Warto zejść niżej, bowiem wówczas mamy najlepszy widok przepływających kilkudziesięciu rekinów nad naszymi głowami, jednak uważajcie – woda może być tam zimniejsza! Kierując się ku górze stoku, spotkaliśmy miejscową ławicę orleni cętkowanych przepływających obok, aby spojrzeć na nurków i wystawić się na pieszczotliwe działanie bąbelków ;) Stopniowo zmniejszając głębokość, natknęliśmy się ponownie na lwy morskie, jak przy wyspach centralnych archipelagu, a także na olbrzymie żółwie zielone chowające się w szczelinach! Co ciekawe (ale zarazem smutne) – nazwa żółwia nie pochodzi od koloru jego skorupy, ale od koloru jego tłuszczu, który pozyskiwano po jego zabiciu, w „epoce wielorybników”. Gdzieś w granatowej otchłani, udało się ujrzeć także rekiny jedwabiste! Tak dużej dawki adrenaliny, tylu emocji i tylu zwierząt na nurkowaniu – jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam!

Przy maszcie Aggressora III powiewa zielono-biało-niebieska flaga. Kolory symbolizują odpowiednio żyzne gleby, suche niziny i ocean. To krajobraz wulkanicznych wysp Galapagos. 6 dużych, 13 średnich i 215 małych wysepek tworzy archipelag, o którym pisano już wiele.

Mówi się, że Wyspy Galapagos zostały odkryte przez ludy zamieszkujące wybrzeże Ekwadoru i Peru, jeszcze w czasach prekolumbijskich, jednak nigdy nie zostały skolonizowane. Odkrycie Archipelagu przez Europejczyków było natomiast całkowicie przypadkowe. W 1535 roku biskup Panamy na polecenie Króla Hiszpanii Karola V podróżował do Peru, by rozsądzić spór jaki wybuchł między Francisco Pizzarem a jego podkomendnymi, po podboju Państwa Inków. Statek został unieruchomiony przez flautę, a następnie zniesiony w kierunku lądu. Załoga wyszła na ziemię w celu poszukania wody pitnej, ale nie znaleźli nic oprócz żółwi i uchatek. Tym sposobem, 10 marca 1535 roku dokonano przypadkowego odkrycia wysp, przez białego człowieka. 11 lat później, kolejny statek przybił do wybrzeży Galapagos – tym razem był to uciekający z Peru kapitan Diego Rivadeneira, który nie mogąc dopłynąć do lądu nazwał archipelag „Wyspami Zaczarowanymi”, gdyż sprawiały wrażenie stale oddalających się. Po 35 latach od tego wydarzenia, sporządzono pierwsze mapy – przez kartografa Gerarda Merkatora (twórca siatki walcowej) oraz Abrahama Orteliusa – kartografa, geografa i wydawcę map. To właśnie Ortelius nadał wyspom nazwę, którą noszą do dziś. „Galapagos” pochodzi z języka hiszpańskiego i oznacza „siodło”. Kartograf tak nazwał żółwie, ze względu na kształt ich skorupy, a od nich wzięła się nazwa archipelagu – wyspy, gdzie żyją żółwie. Przez kolejne 2 wieki wyspy były niezamieszkałe. Pod koniec XVI wieku, wyspy stały się kryjówką, a także bazą wypadową dla piratów z Holandii i Anglii. Nie osiedlali się tu jednak na stałe ze względu na brak słodkiej wody.

Wyspy stopniowo zyskiwały na popularności –w XVII i XVIII wieku zaczęły powstawać pierwsze mapy nawigacyjne, badania przyrodnicze i pierwsze wyprawy naukowe. Niestety, wiek XIX przyniósł prawdziwą klęskę środowiska naturalnego – wielorybników. Zaczęto masowo zabijać żółwie dla ich mięsa, gromadząc je na statkach. Była to „żywa konserwa” –bowiem nawet po kilku miesiącach przebywania na statku bez wody i jedzenia, żółwie były idealnym składnikiem na zupę… Między 1811 a 1844, ponad 700 statków wielorybniczych przypłynęło na Wyspy Galapagos po mięso żółwi. Według dzienników pokładowych, z archipelagu wywieziono 15 tys. żółwi, ale finalnie zabrano ich najprawdopodobniej 100 tys. W 1890 roku kotiki galapagoskie zostały uznane za wymarłe… Całe szczęście,

Zdjęcie Łukasz Metrycki

II połowa XX wieku, a następnie XXI wiek, stały się początkiem ochrony środowiska naturalnego, poprzez tworzenie Parków Narodowych, rezerwatów morskich oraz wpisania wysp na Listę UNESCO! Dzięki tym działaniom, Wyspy Galapagos mogą poszczycić się występowaniem licznych endemitów – ponad 80% wszystkich ptaków lądowych, 97% gadów i ssaków lądowych, ponad 20% gatunków morskich, a także 30% wszystkich roślin występujących na wyspach to gatunki endemiczne! Jednak ok 4 mln lat temu, wulkaniczne wyspy były całkowicie pozbawione życia. Skąd zatem wzięły się zwierzęta lądowe na wyspie, która nigdy nie była połączona ze stałym lądem? Skąd endemiczne i rodzime gatunki roślin? Okazuje się, że tylko kilka gatunków mogło przetrwać tak długą podróż. To pokazuje wyższość morskich ptaków, które latają, morskich ssaków które pływają, oraz… gadów, nad ssakami. Prawdopodobnie gady przybyły na wyspy na naturalnych tratwach roślinnych, niesione prądami morskimi. Z teorii tej wynika fakt, że dominują tu gady – zajmując zwyczajową pozycję ssaków w ekosystemie. Gady w przeciwieństwie do ssaków mogą przeżyć dłuższy czas bez pożywienia i wody, wytrzymując długą ekspozycję na słońcu. Co ciekawe, na wyspach archipelagu nie występują płazy ze względu na brak słodkiej wody! Jeśli chodzi o rośliny – nasiona zostały przeniesione na skrzydłach owadów lub w żołądkach ptaków! Cała ta kraina, nie przestaje zaskakiwać. Powszechnie również wiadomo, że zwierzęta żyjące na Galapagos nie boją się człowieka. Są całkowicie pozbawione odruchu obronnego czy strachu, ponieważ na żadnej z wysp – nigdy nie występowały drapieżniki, zatem gatunki rodzime i endemiczne nie znają uczucia lęku. To czyni Galapagos prawdziwą „Republiką Zwierząt”.

Opowiadając o archipelagu nie sposób nie wspomnieć o gatunku emblematycznym tych wysp – czyli żółwiu słoniowym.

Zdjęcie Łukasz Metrycki

Zdjęcie Łukasz Metrycki

Skorupa żółwia z Galapagos osiąga długość 150 cm, a wagę 200 kg. Rekordowy „egzemplarz” mierzył 187 cm i ważył 400 kg!

Skorupa żółwia z Galapagos osiąga długość 150 cm, a wagę 200 kg. Rekordowy „egzemplarz” mierzył 187 cm i ważył 400 kg! Ich rozmiar spowodowany jest brakiem konkurencji i potencjalnych wrogów. Żółwie słoniowe żyją na wolności ok. 100 lat, a 170 w rezerwacie, a niektóre dożywają nawet 300 lat! W związku z wyjątkowym statusem jaki posiada ten gad, na wyspach – m.in. na Santa Cruz czy San Cristobal znajdują się „Centra rozwoju i rozrodu żółwi” oraz rezerwaty. W ośrodkach tych, hoduje się i rozmnaża żółwie, a także edukuje i propaguje ochronę środowiska naturalnego. Gdy samica żółwia składa jaja, pracownicy ośrodka identyfikują gniazdo i rozkopują je, by w kontrolowanych i bezpiecznych warunkach zapewnić wyklucie się jak największej liczbie młodych. Rosnące żółwie stopniowo przyzwyczajają się do samodzielnego życia, jednak przed wyjściem na „wolność” przechodzą obowiązkową kwarantannę, by nie zarazić żyjącej dziko populacji. Obecnie możemy wyróżnić 11 gatunków żółwi, z 15 występujących niegdyś na terenie archipelagu. Posiadają różne typy pancerzy – od kopulastego, po przypominający siodło. Poszczególne gatunki przystosowały się do jedzenia trawy lub wyżej rosnących krzewów za sprawą bardziej otwartego pancerza i długiej szyi. Ich nogi przypominają nogi słonia – stąd późniejsza nazwa „żółw słoniowy”. Jednym z najbardziej znanych żółwi jest Diego – sprowadzony z San Diego w Kalifornii, w celu ratowania populacji żółwi w latach 60-tych XX wieku. Tylko do roku 2016, Diego dał życie ponad 800 potomkom, stając się bohaterem podgatunku, skazanego na zagładę!

Ulice, ścieżki i wybrzeża Wysp Galapagos – pełne są zwierząt. Położone na południu wyspy Santa Cruz miasteczko Puerto Ayora, przypomina senną, nadmorską oazę. Kiedy jednak dojdziemy do targu rybnego – rozpoczyna się istne szaleństwo. Pelikany, mewy, lwy morskie i legwany są tu głównymi „klientami” sprzedawców! Wzajemnie się przepychając, nie zwracając uwagi na turystów czy kupujących – ustawiały się „pod ladą” czekając aż trafi im się jakaś sztuka jedzenia ;) Takiego widoku nie uświadczycie nigdzie indziej na świecie!

Pingwin równikowy, zamieszkujący głównie wyspę Fernandina i Isabela, jest II na liście najmniejszego gatunku pingwina na świecie i jedynym – zamieszkującym półkulę N, ze względu na przechodzący przez Wyspę Isabela równik! Nie udało nam się spotkać tego gatunku pod wodą podczas nurkowania czy snorklingu, jednak podczas wycieczki zodiakiem na wspomniane wyspy – oglądaliśmy całe stada pingwinów stąpających niezgrabnie po skalistym wybrzeżu. Stałymi towarzyszami naszego pobytu na Galapagos były albatrosy, mewy galapagoskie i fregaty! Mewa galapagoska, inaczej „lava gull” to jedna z najrzadszych mew na świecie. Kolorystyką przypomina zastygłą lawę, co ułatwia ukrycie się przed drapieżnikami lub przed „konkurencją”, podczas zdobywania pożywienia. Fregaty natomiast, to jedne z największych ptaków morskich. Swoją nazwę zawdzięczają nadymającemu się workowi gardłowemu w kolorze purpury, który gdy jest wypełniony powietrzem – przypomina na wietrze żagiel fregaty. Przy opisie występujących na Galapagos ptaków, nie sposób nie wspomnieć o głuptaku niebieskonogim! Znane na całym świecie „boobies” czy „blue-footed gannet” mierzą niecałe 100 cm wysokości i ważą do 2 kg. Żywią się rybami, po które nurkują nawet na głębokość 2 m! Ich cechą charakterystyczną jest niebywałe, niebieskie ubarwienie nóg. Niebieski kolor łap głuptaka zapewnia specjalny pigment – karotenoid. Jest on stale wytwarzany w organizmie dzięki diecie bogatej w świeże ryby morskie. Dodatkowo pigment ten jest przeciwutleniaczem i stymuluje układ odpornościowy. Dzięki temu kolor łap młodego i zdrowego ptaka będzie znacznie jaśniejszy. Niebieskie stopy samców odgrywają znaczącą rolę w okresie godowym. Samice wolą samca z niebieskimi nogami i zaniedbują samca, którego nogi są niebieskoszare. Cóż – świat zwierząt rządzi się swoimi prawami ;)

Zdjęcie
Łukasz
Metrycki

Współcześnie archipelag znany jest pod nazwą „Galápagos”. Większe wyspy mają nazwy zarówno hiszpańskie, jak i angielskie. Angielskie nazwy zostały nadane od nazwisk brytyjskich rodów szlacheckich (Albemarle), nazwisk piratów (Bindloe czy Ewres) lub nazw statków (Beagle, Indefatigable), a hiszpańskie od miejsc – jak Santa Cruz czy San Salvador. Każda z największych wysp jest szczególna i wyjątkowa zarazem, i nie sposób nie polecić zwiedzenia którejkolwiek z nich. Zobaczymy tu niezliczone gatunki endemicznych roślin, kratery wulkanów, drzewa kapokowe, drzewa manzanillo, gujawę, Palo Santo, fumarole (tunele lawowe), plaże z białym piaskiem jak słynna Tortuga na wyspie Santa Cruz, czy zielone połacie traw. Pomimo tak zróżnicowanego krajobrazu – można zauważyć jedną wspólną cechę – ZWIERZĘTA. To one tutaj na-

dają rytm życia, są panami i władcami tej krainy. Spotykamy je w zatokach, w miastach, na ścieżkach, pod wodą, w powietrzu czy na wybrzeżu każdej z wysp. Są ozdobą i symbolem tego miejsca, które dzięki nim – było, jest i będzie najbardziej wyjątkowym miejscem na Ziemi. A ja tam byłam.

Żaden podobnych rozmiarów skrawek Ziemi nie spowodował tak fundamentalnych zmian w sposobie postrzegania przez Człowieka siebie samego oraz swojego otoczenia jak wyspy Galapagos.

Robert Bowman, Contributions to Science from the Galapagos

Miejsce

Galapagos - nurkowa wyprawa życia

JUKATAN INACZEJ

Tekst i zdjęcia Zbigniew Rogoziński

Meksyk, a w szczególności półwysep Jukatan, kojarzy mi się i pewnie nie tylko mi, przede wszystkim z nurkowaniami jaskiniowymi i cenotami. Nie ma w tym nic dziwnego, bo region ten, to prawdziwy raj dla tego typu nurkowań. Nie ma sensu wymieniać nazw najpopularniejszych miejsc nurkowych, odwiedzanych przez dziesiątki tysięcy przybywających tu co roku nurków, bo zna je prawie każdy, kto uprawia ten sport. Jednak samo zanurzenie się w tych naturalnych studniach i penetrowanie kilometrów podziemnych korytarzy, to nie wszystko, co ten region może zaoferować podwodnym eksploratorom. Jeśli ktoś chciałby zrobić sobie przerwę pomiędzy odwiedzaniem kolejnych jaskiń, a mimo wszystko chciałby sobie ponurkować, to są tu miejsca, które potrafią zachwycić i wywołać dreszczyk emocji u tych, którzy postanowią je odwiedzić.

Półwysep Jukatan obmywają z dwóch stron wody Zatoki Meksykańskiej i Morza Karaibskiego. Na wodach tego drugiego akwenu znajduje się, drugi co do wielkości, system raf barierowych na świecie. Wielka Mezoamerykańska Rafa Koralowa ciągnie się na długości ponad 960 kilometrów, wzdłuż wybrzeży Meksyku, Belize, Gwatemali i Hondurasu. Jednym z elementów

Półwysep Jukatan obmywają z dwóch stron wody Zatoki Meksykańskiej i Morza Karaibskiego. Na wodach tego drugiego akwenu znajduje się, drugi co do wielkości, system raf barierowych na świecie.

tej olbrzymiej struktury, są rafy znajdujące się przy wyspie Cozumel, która położona jest 20 kilometrów od miasta Playa del Carmen i to one zostały pierwszym celem naszych nurkowań. Na nurkowania, na jednej z ponad 40 miejscówek dostępnych wzdłuż Cozumel (większość spotów znajduje się w Narodowym Parku Morskim Cozumel Reefs), udaliśmy się łodzią z okolic naszego hotelu. Łodzie, wypływające na nurkowania, cumują w odległości kilkunastu metrów od brzegu, więc by się na nie dostać musieliśmy najpierw wykonać kilka kursów przenosząc sprzęt z plaży na łódź, brodząc w wodzie po pas. Samo dopłynięcie do miejscówek na rafach Cozumel zajęło naszej łodzi około godziny, którą skrzętnie wykorzystaliśmy na sklarowanie sprzętu, choć przy prędkości z jaką ślizgaliśmy się po falach, nie było to proste zadanie. Nasze oba nurkowania na rafach odbywały się wzdłuż podwodnych ścian, które schodziły pionowo na leżące na głębokości około 100 m dno. Płynąc, a raczej, dając się unosić dość silnemu prądowi, przemykaliśmy nad pięknymi strukturami korali, olbrzymimi kolorowymi gąbkami, wśród których przemykały setki zamieszkujących je stworzeń. Żółwie, mureny, płaszczki, rekiny rafowe i langusty, to tylko niektórzy mieszkańcy tego miejsca, jakich udało nam się wypatrzyć w trakcie dwóch, godzinnych zanurzeń. Ten zdrowy i zróżnicowany ekosystem, zapewnia bezpieczne środowisko dla ponad 600 gatunków stworzeń morskich, w tym dla kilku, które nie występują nigdzie indziej na ziemi.

Oprócz myszkowania po rafie barierowej, można spróbować tu także czegoś innego. Wody wokół Cozumel, nie bez powodu, nie są szczególnie znane jako miejsce nurkowań

wrakowych. Większość statków, które zatonęły na tutejszych wzburzonych wodach przybrzeżnych, leży na głębokościach niedostępnych dla jakiegokolwiek płetwonurka, a wraki leżące płycej niszczone są przez sezonowe sztormy i tropikalne huragany, które dość często przechodzą przez ten obszar. Na szczęście jest tu kilka zatopionych statków, które wyłamują się z tego schematu. Jednym z takich wraków jest kanonierka C-53 Felipe Xicotencatl. Trałowiec US Scuffles, bo taka była pierwotnie nazwa i klasa tego okrętu, został zbudowany w stoczni Wilson Marine Shipworks w Tampie, w 1943 roku. Zaraz po zwodowaniu, jednostka została wysłana na Pacyfik, gdzie służyła do końca II wojny światowej, oczyszczając pola minowe i zapewniając ochronę transportowcom przed atakami japońskich samolotów i łodzi podwodnych. Po zakończeniu wojny, w 1946 roku została wycofana ze służby i sprzedana meksykańskiej marynarce wojennej. Po przypłynięciu do Meksyku, okręt przerobiono na kanonierkę typu Admiral i zmieniono nazwę na C-53 Felipe Xicotancatl. Przez następne 37 lat, od 1962 do 1999 roku, okręt patrolował Zatokę Meksykańską i meksykańskie

Morze Karaibskie, służąc w misjach ratunkowych i poszukując przemytników broni i narkotyków. Po 55 latach na morzu, C-53 został na stałe wycofany ze służby, a następnie, wraz z dwoma innymi okrętami, został zatopiony jako elementy sztucznej rafy. Tym samym, wraki stały się atrakcjami nurkowymi, które pozwoliły zmniejszyć duży ruch na pobliskich rafach.

Po zejściu pod powierzchnię, praktycznie od razu widać stojący na równej stępce, na dnie, znajdującym się na głębokości ponad 20 metrów, ponad 56-metrowy wrak. Okręt został zatopiony w miejscu, które umożliwia łatwy dostęp dla odwiedzających go nurków, w bezpiecznej odległości od rafy, w obszarze osłoniętym od silnych prądów. Patrząc na ten dość duży wrak, trudno

sobie wyobrazić siłę huraganu z 2005 roku, który prawie rozerwał i przesunął jednostkę po piaszczystym dnie o ponad 100 metrów!!! Przed zatopieniem okręt został specjalnie przygotowany dla celów nurkowych. Oprócz gruntownego oczyszczenia jednostki, usunięto także wszelkie przewody i rury, oraz wycięto otwory w burtach, by ułatwić jego penetrację. Na zewnątrz, jak i wewnątrz wraku nie ma zbyt wielu osadów. To, jak i łatwy dostęp do wnętrza i niewielka głębokość, zachęca do zbadania każdego zakamarka okrętu w trakcie którego można zobaczyć jego mieszkańców. Przez 16 lat od zatopienia, ta sztuczna konstrukcja stała się domem dla różnych organizmów morskich. Pokłady i burty opanowały już gąbki, ukwiały i koralowce, tworząc gęste kolonie. W trakcie naszego nurkowania we wnętrzu kanonierki, widzieliśmy mieszkające tu naprawdę duże kraby, langusty, mureny i wiszące w korytarzach ławice glassfish. W jednej z kajut, wręcz roiło się od setek małych bezbarwnych krewetek, które nie wiadomo dlaczego wybrały sobie akurat to miejsce. Pływając zaś wokół wraku natknęliśmy się na unoszące się w błękicie barakudy i duże graniki, a wszystko to wśród mnóstwa mniejszych ryb, szukających bezpiecznej kryjówki w zakamarkach tej sztucznej rafy.

Tutejsze wody kryją jeszcze jedną atrakcję dla nurków. W okresie pomiędzy listopadem a marcem, w wodach niedaleko Playa del Carmen spotkać można samice żarłaczy tępogłowych, które przypływają by rodzić tu młode. Taką okazję wykorzystały oczywiście bazy nurkowe, które wprowadziły nurkowanie z rekinami byczymi do swojej oferty. Nasze nur-

kowanie z tymi drapieżnikami, odbyło się z łodzi, niespełna 400 metrów od plaży. Pomimo tak niewielkiej odległości, w jakiej spotkaliśmy te uważane za najbardziej agresywne rekiny, od odpoczywających na plażach turystów, dotychczas nie zanotowano tutaj ich ataków na ludzi. Plan naszego nurkowania był prosty. Zeszliśmy na piaszczyste dno, na głębokości około 25 metrów i czekaliśmy, przy linie zamocowanej na dnie, która miała nam pomóc utrzymać pozycje pomimo lekkiego prądu, na pływające w tym miejscu rekiny. Baza, która organizowała nasze nurkowania, nie wabi żarłaczy umieszczaną w pojemnikach przynętą. Nie pomaga to może w zrobieniu dobrych fotek, bo te niebezpieczne drapieżniki są raczej nieśmiałe i nie zbliżają się bez powodu zbytnio do nurków, ale osobiście nie jestem zwolennikiem uczenia rekinów, by kojarzyły ludzi z pokarmem ;) Po kilkunastu minutach oczekiwania na dnie, udało nam się jedynie dostrzec zarysy ich sylwetek krążących na granicy

Pływanie wzdłuż plątaniny namorzyn lub tunelami, utworzonymi pod warstwą torfu, poprzebijaną korzeniami mangrowców, zapiera dech w piersiach.

naszego wzroku. Postanowiliśmy więc odpłynąć od liny i trochę ich poszukać. Taka taktyka okazała się skuteczna. Płynąc nad dnem kilkukrotnie udało się nam zaskoczyć, wypływając zza piaszczystego pagórka, przepływające rekiny, które zupełnie jednak nas ignorowały i szybko rozpływały się w błękicie. Mimo wszystko warto jednak wysupłać kilka dolarów, by zobaczyć te piękne zwierzęta w ich naturalnym środowisku i wpisać sobie takie nurkowanie do nurkowego CV :)

W trakcie naszego pobytu w Meksyku, w okolicach miasta Tulum, odwiedziliśmy jeszcze jedno miejsce, w którym zanurzając się pod wodą, można „odpocząć” od nurkowań jaskiniowych, ale nie tak do końca. Casa Cenote, bo o niej mowa, to miejsce, które pomimo swej nazwy, bardziej przypomina

rzekę, które swoją drogą nie występują na Jukatanie, niż typową cenotę. Woda z podwodnych jaskiń wypływa w tym miejscu na powierzchnię, by następnie meandrując wzdłuż porośniętych namorzynami brzegów po kilkuset metrach ponownie zniknąć pod ziemią, a następnie poprzez zatopione korytarze połączyć się z otwartym morzem. To bliskie i bezpośrednie połączenie z otwartym oceanem, powoduje, że spotkać tu można bardzo zróżnicowaną faunę, zarówno słodko jak i słonowodną. Schodząc pod powierzchnię wody od razu rzuca się w oczy wyjątkowość tego miejsca. Pływanie wzdłuż plątaniny namorzyn lub tunelami, utworzonymi pod warstwą torfu poprzebijaną korzeniami mangrowców, zapiera dech w piersiach. Do tego niesamowita gra świateł i tysiące ryb, od małych pielęgniczek i molinezji po naprawdę duże tarpony. Człowiek czuje się, jakby nurkował pod dżunglą. Na dnie co chwilę spotykaliśmy pięknie wybarwione niebieskie kraby, które umykały bokiem, gdy tylko się do nich zbliżaliśmy. Inna nazwa tego miejsca to Cenote Manati, gdyż kiedyś to miejsce odwiedzały te duże ssaki. Szkoda, że teraz to już się prawie nie zdarza. Pod koniec swojego „rzecznego odcinka”, dno Casa Cenote staje się bardziej skaliste, z mnóstwem szczelin i z jaskiniami. W jednej z takich skalnych komór nasz przewodnik pokazał nam szkielet żółwia morskiego, co świadczy o tym, że miejsce to odwiedzają także morscy mieszkańcy. Im bliżej morza, tym więcej słonej wody dostaje się wraz z pływami do tego naturalnego zbiornika i mieszając się ze słodką wodą zasilającą akwen, powoduje powstanie halokliny rozmywającej wszystko naokoło i tworzącej wspaniałe efekty świetlne. Pomimo braku manatów, cenota ta

ma swoją „maskotkę” którą spotkaliśmy w trakcie naszego nurkowania. Panchito, to dwumetrowy krokodyl Moreletii, który żyje w tej cenocie. Niestety, podobnie jak żarłacze tępogłowe, jest on raczej nieśmiały i po szybkim przepłynięciu nad naszymi głowami, skrył się w plątaninie korzeni namorzyn. Pod koniec nurkowania udało nam się jednak go namierzyć i zrobić krótką sesję fotograficzną, choć nasz model nie zamierzał nam zbytnio w niej pomagać.

Jeśli komuś ciągle mało atrakcji i obcowania z przyrodą Jukatanu, proponuję wybrać się na wycieczkę do rezerwatu Rio Lagartos. Rezerwat położony jest na północnym wybrzeżu Jukatanu nad wodami Zatoki Meksykańskiej. W obrębie 60 tysięcy hektarów parku, znalazły się lasy, wydmy, lasy namorzynowe, ujścia rzek i 60 kilometrów plaż. Najbardziej popularną formą zwiedzenia tego miejsca, jest rejs łódką z lokalnym przewodnikiem. My wypłynęliśmy z wioski rybackiej o tej samej nazwie co rezerwat. W trakcie dwugodzinnej wycieczki można tu zobaczyć setki ptaków, których żyje tu 388 gatunków: kormorany, pelikany, orły czarne, czaple, ibisy, sępy, rybołowy i flamingi –to tylko niektóre z tych, które udało nam się wypatrzeć. Oprócz ptaków żyje tu także wiele gatunków ssaków, ryb, płazów i gadów, w tym dwa gatunki krokodyli: amerykański i meksykański (Moreletii). Według naszego przewodnika, tutejsze krokodyle

są niegroźne i można z nimi spokojnie popływać lub je pogłaskać po głowie. O ile pierwszą opcję sobie odpuściliśmy (woda była za zimna), o tyle wersję z pogłaskaniem udało mi się potwierdzić i nadal mogę policzyć na palcach do dziesięciu. Atrakcją tego miejsca jest zamieszkujący tutejsze wody niesamowicie wyglądający stawonóg, skrzypłocz, którego niestety w czasie naszego rejsu nie udało nam się spotkać.

Lecąc do Meksyku, byłem nastawiony na nurkowania w cenotach i jaskiniach, traktując inne destynacje jako przerywnik. Na miejscu okazało się jednak, że nurkujących pod ziemią nie tylko Jukatan potrafi zachwycić.

W KRAINIE SMOKÓW

Tekst Sylwia Kosmalska-Juriewicz

Zdjęcia Adrian Juriewicz

Czerwono-biały, turbo śmigłowy samolot linii lotniczych Lion Air z trudem odrywa się od ziemi lotniska w Denpasar.

Wszystko się trzęsie, a my w wibrującym rytmie wzbijamy się w powietrze.

Powoli turbulencje ustają, samolot osiąga wysokość przelotową, a sygnalizacja świetlna zapiąć pasy zostaje wyłączona. Lot z Denpasar na Flores trwa półtorej godziny, świat z okna samolotu wygląda zjawiskowo, chmury przyjmują niezwykłe kształty i cały czas się przeobrażają.

Przed południem lądujemy na lotnisku w Labuan Bajo na wyspie Flores, temperatura powietrza przekracza 35°C. Po wyjściu z samolotu uderza w nas gorące, tak dobrze mi znane powietrze, nasycone zapachem morza, przepalonej słońcem roślinności i ziemi. Bardzo sprawnie odbieramy bagaże i kie-

rujemy się do wyjścia, wsiadamy do busa i jedziemy 10 minut do portu. Droga jest wąska, kręta i bardzo malownicza. Zatrzymujemy się na parkingu, tuż obok zacumowanych łodzi. Po chwili obok nas pojawiają się tragarze, którzy przenoszą nasze torby na motorową łódź. My również na nią wsiadamy i w mgnieniu oka znajdujemy się na pięknym, niebiesko-białym żaglowcu, który jeszcze dwa dni temu oglądałam na zdjęciu w Internecie.

Po zapoznaniu się z menedżerem jachtu, załogą oraz zasadami panującymi na łodzi, zostajemy podzieleni na trzy grupy

nurkowe, niebieską, czerwoną i czarną. Każdy z nas otrzymuje plastikową skrzynkę do której wkłada cały sprzęt nurkowy. Pracownicy łodzi oklejają każdy element naszego ekwipunku kolorowymi plastrami (kolor odpowiada grupie do której zostaliśmy przydzieleni) tak, aby załoga nie pomyliła sprzętu podczas wkładania go na zodiaki (małe łodzie operacyjne).

Park Narodowy Komodo jest niepowtarzalnym miejscem pod względem fauny i flory, która tu występuje. Po północnej stronie prądy morskie bywają silne i bardzo nieprzewidywalne co sprawia, że przypływają tu duże ryby, żółwie, tuńczyki, rekiny, orlenie. Po południowej stronie możemy również spotkać spore zwierzęta, ale przede wszystkim będziemy nurkować pośród niesamowicie kolorowych koralowców, które nawet na znacznych głębokościach bez dodatkowego sztucznego światła zachwycają intensywną, wręcz fluorescencyjną barwą. Nurkowania w Parku Narodowym Komodo nie należą do najłatwiejszych ze względu na silne, zmieniające się prądy, ale zdecydowanie są jednymi z najpiękniejszych i najbardziej zróżnicowanych na świecie. Razem z nami w rejs wypływa Hope, kobieta, która jak się dowiedzieliśmy podczas krótkiej rozmowy, postanowiła będąc na emeryturze spełnić swoje największe marzenie. Odkąd pamięta chciała zostać nurkiem, podwodny świat fascynował ją od dziecka. Jednak strach przed zanurzeniem głowy pod powierzchnię wody był tak silny, że odkładała swoje marzenie na bliżej nieokreślone później. Dwa lata temu po śmierci męża zapisała się na kurs nurkowania, a po jego ukończeniu wynajęła swój dom w Australii i wyruszyła w świat... Od tamtej pory jest cały czas w podróży, a że zdrowie jej dopisuje wypływa już w trzeci rejs na tej wspaniałej łodzi. W wolnych chwilach pomiędzy nurkowaniami „zaplata” kolorowe bransoletki z muliny, co bardzo ją relaksuje podobnie jak nurkowanie. Lubię obserwować Hope przy pracy, supełek po supełku, tworzy kolorowe wzory, małe arcydzieła, którymi później obdarowuje załogę oraz gości. Czasami w życiu nie chodzi o to, aby dotrzeć do celu, ale po prostu odważyć się

wyruszyć... Z portu wypływamy wieczorem, w momencie kiedy słońce powoli zanurza się w morzu, pozostawiając po sobie pomarańczowo-różowe wspomnienie minionego dnia. Łódź zatrzymuje się dopiero wtedy, kiedy na horyzoncie pojawiają się wypiętrzenia, łagodne łańcuchy górskie wyrastające prosto z morza. W porze monsunowej zbocza gór porastają bujne trawy, teraz kiedy jest pora sucha, niegdyś zielone łąki zamieniły się w jałowe stepy. Gdzieniegdzie na zboczach wzniesień widzimy drzewa, które górują nad nami niczym strażnicy tych niezwykłych wypiętrzeń. Dookoła panuje cisza przerywana odgłosami zwierząt i delikatnych fal uderzających o burtę statku. Do morza wrzucono kotwicę, gruby łańcuch powoli znika w ciemnej, granatowej otchłani. Zostajemy tu na noc, jutro rano nurkujemy w pobliżu, a teraz nadszedł czas na kolację. Stół na górnym pokładzie nakryto białym obrusem i białą zastawą, a serwetki ułożono w kwiaty lotosu. Delektujemy się wieczorem tak samo jak znakomitymi potrawami, które nam zaserwowano. Następnego dnia rano budzę się przed świtem, zegarek wskazuje godzinę 5:40, a ja najciszej jak tylko potrafię, na paluszkach, wspinam się po drewnianych schodach na górny pokład. Biorę głęboki wdech i ciesze się przestrzenią, która mnie otacza, spokojem i pięknem natury. Zwracam swoją twarz

w kierunku wschodzącego słońca i z wdzięcznością wchodzę w nowy dzień. Dzień wolny od portali społecznościowych, maili, messengerów i całej ilości aplikacji, z których korzystam na co dzień. Brak zasięgu, nie ma Internetu: to prawdziwy detoks od mediów społecznościowych.

Na pokładzie panuje niczym niezakłócona cisza, jeszcze wszyscy śpią, tylko Ketut jeden z członków załogi, odpowiedzialny za porządek w aneksie kuchennym, krząta się po pokładzie. Wyjmuje tostery, układa kubki, parzy kawę i uśmiecha się do mnie, mówiąc wesołe – good morning. Powietrze wypełnia się wspaniałym aromatem świeżo parzonej kawy. Ketut urodził się na Bali niedaleko Ubud (stolica kulturalna Bali). Każdego dnia o świcie składa dary dla swoich bogów. Do kwadratowego koszyczka z liści palmy wkłada kwiaty, ciasteczka, cukierki oraz monety. Zapala kadzidełko i kropi wszystko wodą ze świętego źródła, którą przechowuje w małym, szklanym flakoniku. Na koniec wkłada kwiat między dwa palce prawej dłoni i wykonuje nim piękne harmonijne ruchy. Kieruje swoją uwagę do serca i w skupieniu zaczyna wypowiadać swoje prośby do przodków, a oni przekazują je dalej do Boga. Nie ma jednej określonej regułką modlitwy, każdy oddaje swoje modlitwy oraz intencje temu, w co wierzy. Hinduizm balijski, bo tak nazywa się religia,

którą w większości wyznają mieszkańcy Bali, zapożyczyła dużo elementów z buddyzmu oraz animistycznych wierzeń lokalnych. Powoli pokład zaczyna tętnić życiem, delikatne ziewnięcia, zaspane dzień dobry, kawa, tosty, grzanki, jogurty i świeże owoce, tak wygląda nasze przed śniadanie. To znaczy, że jemy coś na szybko, przed pierwszym porannym nurkowaniem. Menadżer łodzi uderza kilka razy w gong, budzi w ten sposób pozostałych uczestników rejsu. Po śniadaniu bierzemy udział w briefingu, dzisiaj nurkujemy trzy razy. Nasz rejs trwa siedem dni i jest szczegółowo zaplanowany, może jednak nieznacznie ulec zmianie jeżeli prąd w danym miejscu nurkowym okaże się zbyt silny i nie będziemy mogli zejść pod wodę. Wówczas zmienimy spot na inny. Podczas naszego pobytu na łodzi odwiedzimy najpiękniejsze miejsca nurkowe w tym rejonie takie jak Sebayor, Tatawa Besar, Gili Lawa, Tatawa Kecil, Mawan, Shotgun, batu Bolong, Karang Makassar, Manta Alley, Loh Sera. Po brefingu ubieramy się w pianki, północne wody Komodo są znacznie cieplejsze niż na południu (od 21°C do 27°C). Wsiadamy do zodiaków i płyniemy na nasze pierwsze miejsce nurkowe Sebayor, które jest idealną lokalizacją na check dive. Po dopłynięciu na miejsce zakładamy sprzęt nurkowy, siadamy na burcie zodiaka i na trzy-czte-ry wskakujemy do wody. Na początku różnica temperatury pomiędzy powietrzem (35°C) a wodą (27°C) powoduje lekki szok termiczny, ale po chwili przychodzi stan który uwielbiam najbardziej: moment kiedy ciało jednoczy się z wodą. Wypuszczam całe powietrze z płuc oraz skrzydła i powoli zaczynam opadać w dół. Wraz z nami zanurza się żółw morski, który wypłynął na powierzchnię, aby

Na powierzchni Komodo jest spokojne, jakby wstrzymało na chwilę oddech, ale kiedy tylko zanurzymy się pod powierzchnię wody, odkrywamy zupełnie inny świat.

zaczerpnąć powietrza. Przez moment zanurzamy się razem, jednak po chwili żółw odpływa i znika pośród przepięknych koralowców. Zatrzymujemy się na 20 metrze tuż nad piaszczystym dnem, które porastają zarówno miękkie jak i twarde koralowce. Pośród nich kryją się krewetki, maleńkie, przezroczyste istoty, które trudno jest dostrzec gołym okiem. Moją uwagę przykuwa zielono-pomarańczowy ślimak nagoskrzelny z niewielkimi wypustkami na głowie, które tworzą kolorowy pióropusz. Jego wygląd zafascynował mnie do tego stopnia, że zbliżając się do ślimaka nie zauważyłam małego ukwiału, który pojawił się tuż obok. Niemal natychmiast podpłynęli do mnie jego mieszkańcy: dwa błazenki, znane również jako Nemo, albo anemony, które zaczęły atakować, skubać moją maskę nurkową. W ten sposób chciały odstraszyć intruza który niebezpiecznie się do nich zbliżył. Błazenki bronią w ten sposób swojego domu, ukwiału w którym mieszkają przez całe swoje życie.

Na powierzchni Komodo jest spokojne, jakby wstrzymało na chwilę oddech, ale kiedy tylko zanurzymy się pod powierzchnię wody, odkrywamy zupełnie inny świat. Świat różnorodny, nasycony kolorami, tętniący życiem i bardzo nieprzewidywalny. Tatawa Beser, to miejsce które również jest idealne na check dive, jednak tylko wtedy kiedy prądy morskie są słabe, albo w ogóle nie występują. Jeżeli się pojawią wówczas nurkowanie zmienia się w dreeft nad pięknymi gąbkami i miękkimi koralowcami, które tętnią morskim życiem. Dzisiaj prąd jest bardzo silny co sprawia, że pojawiają się rekiny blacktip, ośmiornice i duże ławice ryb.

Karangan Makassar zwane również Manta point to lokalizacja gdzie można spotkać manty przez cały rok. Najczęściej pływają blisko powierzchni, aby pożywić się planktonem, albo bliżej dnia (15–17 m) gdzie poddają się zabiegom higienicznym. Spora grupa osób, które z nami przyleciały na Komodo nigdy wcześniej nie widziały tych majestatycznych stworzeń w ich

naturalnym środowisku. To ogromne szczęście i przywilej móc nurkować z tymi magicznymi stworzeniami. Dzisiaj podczas nurkowania w tej lokalizacji przypłynęło pięć mant, zaczęły krążyć nad naszymi głowami poruszając niespiesznie „skrzydłami”. W takich chwilach jak ta bardzo żałuję, że nie mogę tu zostać na dłużej, pod powierzchnią wody, w otoczeniu tych majestatycznych stworzeń i świecie spokoju, natchnienia… W momencie kiedy ujrzałam krajobraz National Park Loh Buaya, pomyślałam o książce Karen Blixen – “Pożegnanie z Afryką”. Jednej z najpiękniejszych powieści autobiograficznych jakie miałam okazję przeczytać. Może to przez bardzo suchy klimat panujący o tej porze roku, albo ten niewiarygodnie piękny widok z górami w tle. Jedno jest pewne, poczułam się jak w Afryce. Do National Park Loh Buaya, płyniemy około 15 minut dwiema małymi, drewnianymi łódkami. Cumujemy łodzie w maleńkim porcie i po drewnianych schodach schodzimy na ląd. Welcome to Komodo – National Park Loh Buaya, duży biały napis wita nas na wyspie smoków. Idziemy wąską piaszczystą drogą, wzdłuż niewielkich wzniesień. Jest bardzo gorąco temperatura powietrza przekracza trzydzieści stopni. Przechodzimy przez betonową bramę podtrzymywaną przez dwa kamienne warany. Piaszczysta droga prowadzi nas do kilku drewnianych zabu-

Pod drewnianymi budynkami, wzniesionymi na palach, odpoczywają najedzone warany zwane również smokami z Komodo. Te wyjątkowe gady są największymi jaszczurkami żyjącymi na ziemi.

dowań, gdzie swoją bazę mają rendzersi (opiekunowie i przewodnicy wycieczek). Pod drewnianymi budynkami, wzniesionymi na palach, odpoczywają najedzone warany zwane również smokami z Komodo. Te wyjątkowe gady są największymi jaszczurkami żyjącymi na ziemi. Waga dorosłych osobników waha się pomiędzy 79–90 kg, a długość ciała wynosi od 2,5 do 3 metrów. Żywią się głównie ssakami, ale również dochodzi do aktów kanibalizmu w ich gniazdach. Smoki z Komodo polują z zaskoczenia, w ich ślinie znajdują się toksyny, które wywołują paraliż, a w konsekwencji śmierć ofiary. Dlatego bardzo ważne jest, aby przestrzegać wszystkich zasad panujących w rezerwacie podczas jego zwiedzania. Wraz z lokalnym przewodnikiem wchodzimy powoli na najwyższą górę w okolicy. Kamienista ścieżka jest wąska, bardzo kręta. Dopiero z tego miejsca mogę dostrzec nieprawdopodobne piękno, które nas otacza. Podobno nasze istnienie jest dowodem na występowanie cudu. Patrząc na otaczający nas świat uważam, że cudem jest wszystko...

REKLAMA

Lavezzi

SKARB CIEŚNINY ŚWIĘTEGO BONIFACEGO

Tekst i zdjęcia Klaudyna Brzostowska

Wzeszłym roku wybrałam się na kilkumiesięcznego trip’a w vanie po zakamarkach Europy. Miałam ze sobą mobilny dom, psa-prawie-wodołaza i kamerę. Podczas nietypowej podróży udało mi się trafić na kilka ciekawych miejsc do nurkowania. Wyjątkowym zaskoczeniem okazał się Archipelag Wysp Lavezzi. Obszar o powierzchni 2 km2, liczy 8 bezludnych wysp usytuowanych w Cieśninie Świętego Bonifacego, która znajduje się miedzy Sardynią, a Korsyką. Jedno z najniebezpieczniejszych miejsc żeglugowych na Morzu Śródziemnym, ze względu na dużą liczbę raf w wąskiej cieśninie oraz silne prądy morskie. Archipelag administracyjnie należy do Francji, jednak można się dostać na wyspy zarówno z Korsyki, jak i z Sardynii. Ja vanem przeprawiłam się na Sardynię z Francji. Trafiłam tam w sumie przypadkiem, z polecenia znajomego włoskiego fotografa Pa-

olo Fossati, który w tym samym okresie przebywał na Sardynii. Wyjątkowo stanowczo zaznaczył, że koniecznie muszę się wybrać na rafę Lavezzi. Tak też się stało. Wybraliśmy się na całodniową wyprawę. Wypłynęliśmy z portu w Cannigione, który znajduje się na północy Sardynii i po godzinnej przeprawie przez cieśninę dotarliśmy na wyspę Lavezzi. Wszystkie wyspy archipelagu są wyspami granitowymi, otoczone czystą turkusowo-szmaragdową wodą. Obszar ten został ustanowiony jako rezerwat przyrody w 1982 roku. Od tego czasu przeprowadzono i kontynuuje się tam liczne badania dotyczące zarządzania zasobami rybnymi oraz obecności ptaków morskich. Miejsce bardzo bogate w faunę, florę i turystów – w sezonie.

Główną atrakcją nurkową archipelagu jest Miasto Graników. Spot nurkowy położony na północnym zachodzie wyspy Lavezzi, gdzie pośród kolorowej rafy można spotkać kolonie

– gąbką

30 Graników Wielkich. Miejsce to składa się z masywnych granitowych głazów i ścian bajecznej rafy, gdzie koralowce imponują kolorami i kształtem (na około 22 m głębokości można podziwiać imponujące gorgonie). Wiele lat temu karmiono tutaj graniki jajkami, co spowodowało, że teraz za każdym razem kiedy pojawiają się nurkowie, ryby podpływają do ludzi naprawdę blisko. Kilka sporych okazów dołączyło do naszego zespołu i ponad połowę czasu pod wodą spędziliśmy z tymi ciekawskimi osobnikami. Granik wielki (Epinephelus marginatus) to ryba oko-

niokształtna, o średniej długości 1.5 m i średniej wadze 60 kg. Ryba ta żyje przy brzegach klifowych nad dnem skalistym z licznymi szczelinami i pieczarami. Można ją spotkać na głębokości od 8 do 200 m. Swój żywot przeważnie spędza w samotności w granicach wyraźnie zaznaczonego terytorium, z dużą ilością kryjówek – zazwyczaj przebywa w jej wnętrzu. Z tego powodu właśnie Miasto Graników jest miejscem wyjątkowym. Graniki zamiast chować się w pieczarach, pozują do zdjęć, pływają z dala od jam i wyczekują nagrody. Oprócz wspomnianych ryb

Peltodoris atromaculata delektujące się ulubionym pokarmem

Główną atrakcją nurkową archipelagu jest Miasto Graników. Spot nurkowy położony na północnym zachodzie wyspy Lavezzi, gdzie pośród kolorowej rafy można spotkać kolonie 30 Graników Wielkich.

Archipelag Lavezzi ma do zaoferowania jeszcze sporo innych ciekawych okazów fauny. Często można zobaczyć sporą ławicę barakud, pojedyncze orlenie, zamaskowane skorpeny oraz wygłodzone ślimaki nagoskrzelne (w tym te, potocznie nazywane krowami morskimi). Archipelag to miejsce idealne dla średnio-zaawansowanych nurków, jak i tych doświadczonych, którzy szukają wrażeń w głębinach.

´ Jak dojechać:

samochodem z Polski i promem przez Włochy na Sardynię lub Korsykę lot z Polski na Sardynię lub Korsykę

´ Sezon nurkowy: maj – wrzesień

´ Temperatura wody: 24 stopnie Celsjusza

´ Pianka: 5 mm, dla zmarzluchów 7 mm, a kto chce i może niech wskakuje w suchara

REKLAMA
Sphyraena barracuda w toni przy wsypie Lavezzi

Tekst i zdjęcia KURT STORMS

HISTORIA

Salem Express został zwodowany we Francji w czerwcu 1965 r. pod nazwą „Fred Scamaroni”, na cześć członka francuskiego ruchu oporu z czasów II wojny światowej. Właścicielem statku była Compagnie Generale Transatlantique. Był to prom typu ro-ro przeznaczony do przewozu pojazdów i pasażerów w rejonie Morza Śródziemnego. W czerwcu 1966 r. zaczął pływać na pierwszej trasie Marsylia-Ajaccio, po tym jak został opóźniony z powodu pożaru w maszynowni. Statek miał 115 m długości i 18 m szerokości. W 1988 r. został sprzedany firmie żeglugowej Samatour, która pod nazwą „Salem Express” rozpoczęła rejsy między Safadżą a Dżuddą.

W 1991 r. statek rozpoczął swoją zwyczajową podróż z Dżuddy w Arabii Saudyjskiej do Safadży w Egipcie na trasie o długości 450 mil.

Podróż miała trwać około 36 godzin. W Safadży zamierzano rozładować 350 pasażerów, a następnie udać się do Suezu.

Od 1988 roku była to standardowa trasa rozkładu rejsów. Jednak w Arabii Saudyjskiej wypłynięcie statku opóźniło się o 2 dni z powodu usterki mechanicznej.

14 grudnia 1991 r. statek wracał z Dżuddy z setkami pielgrzymów, którzy właśnie udali się do Mekki. Sztorm wiał

z wielką siłą, a ludzie na zewnętrznych pokładach byli przemoczeni. Kapitan postanowił więc trzymać się blisko brzegu, aby skrócić czas podróży, zamiast płynąć dłuższą trasą wzdłuż zewnętrznych raf. Niestety, źle ocenił pozycję statku i o godzinie 23:31 uderzył w zewnętrzną ostrogę rafy Hyndmana. Skutek był katastrofalny.

Woda dostała się do środka przez dziurę w prawej burcie, a silne uderzenie spowodowało otwarcie dziobowych drzwi ładunkowych, przez co do środka dostały się tysiące litrów wody. Niemal natychmiast prom zaczął przechylać się na prawą burtę, co uniemożliwiło załodze użycie łodzi ratunkowych. Salem Express, który od 1988 r. był dowodzony przez kapitana Hassana Moro, zatonął w ciągu zaledwie 20 minut od ude-

rzenia w rafę. Wiele osób zginęło uwięzionych wewnątrz wraku. Z powodu silnego sztormu i faktu, że tragedia wydarzyła się ponad godzinę drogi od portu, w środku nocy, łodzie ratunkowe dotarły na miejsce o wiele za późno. Ponad 180 osób, które przeżyły, musiało dopłynąć do brzegu. Liczba ofiar śmiertelnych była znacząca – oficjalnie podaje się, że było ich 464. Plotki sugerują, że statek był przeładowany i że liczba ofiar śmiertelnych mogła wynosić nawet do 1200 osób. Po zatonięciu wydobyto wiele ciał, ale ostatecznie wstrzymano prace ze względu na niebezpieczeństwo i fakt, że wrak był zamknięty płytami przyspawanymi do otworów.

Pierwszym ocalałym był Ismail Abdul Hassan, inżynier rolnictwa będący amatorskim pływakiem długodystansowym. Stał na pokładzie statku kiedy ten szedł na dno. Dopłynął do brzegu podążając za światłami portu, spędzając w wodzie 18 godzin. Starał się doprowadzić do brzegu dwóch innych mężczyzn, którzy trzymali się jego ubrań, jednak po drodze zmarli z wyczerpania.

NURKOWANIE W SALEM EXPRESS

Do wraku docieramy po przyzwoitej linie. Leży on na lewej burcie, a my płyniemy wzdłuż rufy do tyłu, gdzie mamy dobrą widoczność na dwie gigantyczne śruby napędowe, pomiędzy którymi widnieje ster. Po zrobieniu kilku zdjęć kierujemy się na pokład i dostrzegamy łódź ratunkową na głębokości 30 m. Dawniej na dnie znajdowały się dwie łodzie, teraz jednak została tylko jedna. Nikt nie wie co stało się z drugą.

Lubię wraki, jednak widok łodzi ratunkowych na dnie oceanu wywołuje we mnie smutek. Ich zadaniem jest transport ludzi w bezpieczne miejsce podczas gdy statek tonie, niestety nie mogły wykonać swojego zadania, skoro znajdują się na dnie.

W okolicach rufy dostrzegam telewizor oraz radio. Ludzie nurkujący tutaj przede mną najprawdopodobniej je tam umieścili, gdyż standardowo nie znajdowałyby się one w tej części statku.

Z przodu widzimy duże wydechy, a z boku logo Salem Express. Wydechy są pełne życia – wiele koralowców wyrosło tu przez lata, od kiedy statek zatonął. Kierując się do przodu dochodzimy do mostku kapitańskiego. Po wpłynięciu na niego znajduję się

w pokoju kapitana, jego stan jest zły, a wewnątrz nie pozostało już wiele urządzeń.

Następnie kieruję się w górę do wyjścia drzwiami ulokowanymi z boku. Kontynuuję drogę przez lewą burtę i przez otwarty właz wchodzę do strefy ładunkowej. Schodzę na dół i tą drogą przedostaję się do korytarzy statku, gdzie można jeszcze znaleźć resztki samochodów.

Klimat jest ponury, szczególnie biorąc pod uwagę świadomość, że w tym tragicznym wypadku zginęło wiele osób. Po drodze natykam się na kilka taczek, a w nich materace oraz walizki. Z daleka dostrzegam światło przenikające do wraku.

Po wyjściu z niego szukam drogi do restauracji. Przechodzę przez otwór i przyjmuję stabilną pozycję, aby móc tu zrobić kilka zdjęć. Stoły nadal stoją na swoim miejscu, jednak tapicerka z biegiem lat trochę się zniszczyła.

Teraz nadszedł czas pożegnania z tym pięknym wrakiem i wykonania czynności dekompresyjnych. Nie są one tak skomplikowane, jak przy nurkowaniu tradycyjnym, ponieważ nurkowałem przy użyciu rebreathera.

Po powrocie na łódź wszyscy przez moment pozostajemy w ciszy.

Każdy z nas uważa, że to piękny wrak, jednak ze względu na wydarzenia, które miały tutaj miejsce, stał się cmentarzem, a my musimy okazać mu należny szacunek.

JAK WYBRAĆ OCIEPLACZ POD SUCHY SKAFANDER?

Dowiedz się jak przetestować dowolny ocieplacz pod suchy skafander – artykuł zawiera opis testu

Wybór ocieplacza jest jednym z 3 kroków nurkowania „na sucho”. Właściwa kolejność zakupów to:

1. Bielizna

2. Ocieplacz

3. Skafander

Zarówno bielizna jak i ocieplacz muszą się zmieścić (oczywiście wraz z nurkiem ) do skafandra, co istotniejsze, nurek musi być w tym skafandrze bezpieczny. Oznacza to, że nie powinien być tam wciśnięty na siłę, mało tego, sięganie do zaworów, odczyt wskazań manometru, przepinanie butli bocznych, prowadzenie akcji ratowniczej i każda inna czynność powinna odbywać się bez jakichkolwiek ograniczeń w zakresie i swobodzie ruchów. Aby tak było trzeba zadbać, aby suchy skafander (nasz zakup nr 3) dobrać tak, aby nurek w bieliźnie i ocieplaczu swobodnie się w nim zmieścił. Inaczej mówiąc: w związku z tym, że to ocieplacz w połączeniu z bielizną decydują o komforcie cieplnym nurka, dobrym pomysłem jest najpierw wybrać ocieplacz, a potem dopasować do niego skafander.

Każdy ocieplacz ma szereg cech użytkowych, które należy sprawdzić w praktyce i ocenić ich przydatność.

Warto wymienić te cechy, które podnoszą funkcjonalność ocieplacza pod wodą – przykładem mogą być szelki, które wpływają na zakres ruchu rąk nurka (co nie dla wszystkich jest oczywiste).

Nie mniej istotne są cechy „powierzchniowe” ocieplacza takie jak wodo i wiatroodporność, bo przecież nie zawsze zakładamy na siebie sprzęt przy idealnej pogodzie.

Poznajmy te i inne cechy na przykładzie ocieplacza TECLINE 3D Mobility.

To ciekawa propozycja zaprojektowana przy współpracy nurków i instruktorów nurkowania. Ocieplacz testowany w trudnych warunkach m.in. przez nurków Ghost Diving.

W całości zaprojektowany w Tecline jest produkowany przez amerykańską firmy Pinnacle znaną z doskonałych wyrobów zapewniających najlepszą termikę. Po sprawdzeniu cech użytkowych ocieplacza, firma Pinnacle wprowadziła Tecline 3D Mobility do swojej oferty.

OTO KLUCZOWE CECHY TEGO OCIEPLACZA

1. Dopasowanie i pełny zakres ruchu

Ciasno dopasowany ocieplacz ogranicza ruchy nurka, zbyt luźny wymusza dodatkowy balast.

Tecline 3D Mobility to przemyślane połączenie tych 2 elementów. Jego budowa zapewnia pełną swobodę ruchów, a żeby nie tworzyć naddatków materiału, pod pachami i na połączeniu górnej części z dolną zastosowano rozciągliwy, utrzymujący komfort cieplny materiał.

2. Kontrola pływalności

Aby zapewnić swobodny przepływ gazu przez ocieplacz, a dodatkowo ułatwić jego szybki wypływ w sytuacjach awaryjnych, na obydwu ramionach zastosowano perforowane wstawki natychmiast uwalniające gaz z ocieplacza. Konstrukcja Tecline 3D Mobility pomaga w opanowaniu dynamicznych zmian głębokości bez obawy o niekontrolowane wynurzenie spowodowane „trzymaniem gazu” przez ocieplacz.

Ocieplacze produkowane są w 2 grubościach, pozwalających dobrać właściwy komfort cieplny zarówno w wodzie bardzo zimnej, pod termokliną (ocieplacz w wersji 490) jak i w wodzie o średniej temperaturze (wersja 290) – wersja najchętniej wybierana do nurkowań tmx w Adriatyku i wodach o podobnej temperaturze. Kluczowe jednak jest to, że im grubszy ocieplacz tym istotniejszy jest łatwy przepływ gazu.

3. Pozycja pod wodą i ułożenie ocieplacza na nurku

Szelki – klucz do bezpieczeństwa.

Opadający krok ocieplacza znacząco ogranicza zakres ruchu rąk i nóg nurka. Skutecznie utrudnia to operowanie zaworami w sytuacji awaryjnej, redukuje prędkość płynięcia (np. przy holowaniu) oraz przeszkadza w momencie wychodzenia z wody (np. przy wchodzeniu po drabince na pokład łodzi). Jedną z najważniejszych cech każdego nurkowego ocieplacza są szerokie, stabilne w pełni regulowane szelki. Wszystkie wersje Tecline 3D Mobility są wyposażone w takie rozwiązanie.

Dodatkowo – krój nogawek i rękawów umożliwia swobodne i długotrwałe utrzymywanie poprawnej pozycji nurka pod wodą.

4. Ważne dodatki podnoszące komfort elastyczne ściągacze w nadgarstkach ograniczające ryzyko szybkiego zalania ocieplacza w sytuacji nieszczelnej suchej rękawicy siateczki w rejonie nadgarstków skracające czas schnięcia ocieplacza

gumki przy nadgarstkach ułatwiające zakładanie skafandra na ocieplacz

ściągacze na nogawkach oraz gumy stabilizujące nogawki pozwalające na łatwe zakładanie dolnej części skafandra bez podwijania się ocieplacza

miękka stójka z zabezpieczeniem suwaka, który nie gniecie nurka w szyję

dwukierunkowy suwak

2 miękko wykończone i 1 zapinana na suwak kieszeń

5. P-valve i ogrzewanie elektryczne

Ocieplacz wyposażony jest w 2 przeloty stabilizujące wężyk do p-valve po prawej lub lewej stronie w zależności od preferencji nurka. Dodatkowy przepust pozwala na łatwe wprowadzenie pod ocieplacz przewodu do elektrycznej kamizelki grzewczej lub rękawic grzewczych. Położenie przepustu nie koliduje z zaworem dodawczym suchego skafandra.

6. Użyte materiały

Firma Pinnacle zaproponowała rozwiązania materiałowe zapewniające wysoki komfort cieplny pod wodą, zabezpieczenie nurka przygotowującego się do nurkowania w trudnych warunkach pogodowych (deszcz, śnieg, wiatr) oraz maksymalną wytrzymałość materiałów pozwalającą na bezproblemowe używanie Tecline 3D Mobility przez wiele lat. Warstwa wewnętrzna (znajdująca się najbliżej ciała nurka) – Micropolar o gęstości 200g/m2, warstwa środkowa Fleece 250g/m2, warstwa zewnętrzna wykonana jest z Pertexu 40g/m2.

7. Konserwacja

Budowa ocieplacza związana była z poznaniem potrzeb nurków – jedną z nich była ta oczywista: chciałbym wrzucić ocieplacz po nurkowaniu do pralki i nie martwić się czy go nie zniszczę. Ocieplacz Tecline 3D Mobility można prać w pralce automatycznej oraz czyścić chemicznie.

Opisywany ocieplacz, to konstrukcja zaprojektowana przez nurków. Oznacza to, że rozwiązania które w niej występują nie są przypadkowe. Komfortowe nurkowanie jaskiniowe i wrakowe, ale także wielogodzinne, wodne sesje instruktorów nurkowania to kluczowe elementy, które przełożyły się na zaawansowaną i dopracowaną konstrukcję tego ocieplacza.

Analiza techniczna i testy termowizyjne Zapraszamy do zapoznania się z testami porównawczymi różne ocieplacze pokazującymi jak utrzymują one ciepło – na stronie www.teclinediving.eu. Przy opisie każdego ocieplacza znajdziecie część „download”, a w niej wyniki wszystkich testów: https://katalog.tecline.com.pl/ocieplacz-tecline-290-g-m-3-l,3,3017,2964.

Czy to wszystko oznacza, że Tecline 3D Mobility jest najlepszym ocieplaczem dla wymagającego nurka?

Warto, żeby każdy sam odpowiedział na to pytanie, testując ten ocieplacz w czasie swoich nurkowań do czego serdecznie zapraszamy!

Zespół Tecline

DOWIEDZ SIĘ JAK PRZETESTOWAĆ DOWOLNY OCIEPLACZ Prosty i skuteczny test w 3 krokach

KROK 1

1. Ocieplacz powinien mieć szelki (podtrzymują one możliwie najwyżej tzw. „krok” czyli miejsce połączenia nogawek). Zaciągnij je na tyle mocno, aby krok ocieplacza nie opadał w dół (nie zakładaj górnej części – skup się na dolnej tak, jakbyś przymierzał spodnie.

2. Postaw przed sobą krzesło, przytrzymaj się czegoś, a teraz spokojnym ruchem (nie gwałtownym podrzutem) postaw całą stopę na krześle. Upewnij się, że krok ocieplacza jest na miejscu (nie może zwisać). Teraz zmień nogę. Ruch nie może być ograniczony, czyli nogę stawiamy na krześle próbując wyczuć czy ocieplacz gdzieś nie blokuje tego ruchu. Napięcie może pojawić się na pośladkach, w kroku, na kola-

nach. Jeżeli podciągnąłeś szelki i krok jest we właściwym miejscu, a ocieplacz stawia opór na pośladku – wypróbuj większy rozmiar.

Jeżeli czujesz napięcie na kolanie – zrzuć gumy napinające nogawki zakładane na pięty.

Działa? Świetnie, załóż górną część ocieplacza i powtórz test –skup się na eliminacji tego, co ogranicza twoje ruchy.

Wyjaśnienie po co to robisz.

Im wyżej, bez napięcia, potrafisz podnieść stopę, tym łatwiejsze będzie wejście po drabince na łódź, albo na pomost po nurkowaniu.

Jeżeli ta część testu zostanie pominięta, albo zaakceptujesz brak szelek, czy nawet nieduże napięcie przy podnoszeniu nogi – akceptujesz tym samym ryzyko kłopotów związanych z wyjściem z wody.

Taka akceptacja obniża bezpieczeństwo nurkowania.

Nie zakładaj na stopy gum stabilizujących nogawki, sprawdź położenie kroku ocieplacza, popraw szelki jeżeli są zbyt luźne. Załóż i zapnij górną część ocieplacza.

1. Usiądź po turecku – zrób to powoli poprawiając ułożenie ocieplacza. Jeżeli poczujesz napięcie na kolanach, wstań podciągnij wyżej nogawki. Warto założyć grube wysokie skarpety – zakładamy je na nogawki ocieplacza. Będą działały jak stabilizatory.

2. Spokojnym ruchem podnieś prawą rękę w górę, a teraz spróbuj złapać nią swoje lewe ucho. Wszystkie ruchy spokojne. Skup się na poszukiwaniu napięć ocieplacza. Zmiana ręki (i ucha ) .

Jeżeli to pomoże, podciągnij delikatnie rękaw na przedramieniu. Wyjaśnienie po co to robisz.

Ta część testu sprawdza na ile ocieplacz ogranicza zakres ruchu

Twoich rąk przy pełnym napięciu jego dolnej części. Jeżeli bez kłopotów sięgasz do swoich uszu, to nie powinieneś mieć problemów z sięganiem do zaworów, odczytywaniem manometru, czy przepinaniem butli bocznych.

Kiedy pod wodą ustawisz się głową w górę, gaz z dolnej części suchego skafandra przemieści się w rejon ramion, a ocieplacz na nogach i biodrach zostanie unieruchomiony – w teście unieruchamiamy go siadem tureckim. Podobnie jak w poprzednim teście – nie akceptuj ograniczeń w ruchu jakie może powodować ocieplacz. Ograniczony ruch rąk w górę może uniemożliwić wykonanie wielu kluczowych czynności pod wodą np. odczytu manometru czy usunięcia wycieku gazu – nie akceptuj ograniczeń, obniżają one poziom bezpieczeństwa w nurkowaniu.

KROK 3

Stojąc, sprawdź czy cały ocieplacz jest dobrze ułożony. Sprawdź i popraw napięcie szelek. Delikatnie podciągnij rękawy, sprawdź czy grube skarpety podtrzymują nogawki w miejscu dla Ciebie najwygodniejszym.

Połóż na podłodze długopis. Postaw obok jedną stopę, przyklęknij na kolanie drugiej nogi przesuwając jej stopę w tył. Sięgnij

po długopis wyciągając w dół obydwie ręce. Wykonaj wszystko powoli.

Szukaj napięcia i ograniczeń jakie stwarza ocieplacz, tym razem głównie na plecach. Powinieneś swobodnie dosięgnąć długopisu i złapać go w tym samym czasie obydwoma rękami. Jeżeli masz kłopot z kręgosłupem, odsuń nieco w tył nogę na której klęczysz.

Teraz wstań i powtórz tę część testu stawiając obok długopisu drugą stopę.

Wyjaśnienie po co to robisz.

Ten zakres ruchu jest potrzebny w czasie prowadzenia akcji ratowniczej, kiedy wydobywamy poszkodowanego na brzeg. Nie akceptuj ograniczenia ruchu jakie może w tym przypadku powodować ocieplacz. Akceptując je, możesz znacząco obniżyć poziom bezpieczeństwa w nurkowaniu albo… mieć kłopot z podniesieniem długopisu.

PODSUMOWANIE,

1. Komfort cieplny ocieplacza sprawdzamy samodzielnie w wodzie (opisy producenta traktujemy mocno orientacyjnie)

2. Cechy użytkowe ocieplacza sprawdzamy spędzając w nim jak najwięcej czasu pod wodą i na powierzchni, przygotowując sprzęt do nurkowania, albo… sprzątając mieszkanie 

3. Skafander dobieramy ZAWSZE jako ostatni – nie może on ograniczać poznanych wcześniej cech ocieplacza

Masz wątpliwości?

Testuj przed zakupem – większość dobrych firm ma sprzęt testowy w każdym rozmiarze i modelu Nie nurkuj w źle dobranym skafandrze, ocieplaczu i bieliźnie – to bardzo niebezpieczne!

Odwiedź Akademię Tecline i dowiedz się jak właściwe przetestować ocieplacz – to nic nie kosztuje, a znacząco wpłynie na bezpieczeństwo i komfort twoich nurkowań.

Korzystając z okazji, zabierz na testy 2 ocieplacze Tecline w 2 różnych grubościach.

Zdjęcia w artykule Mariusz Czajka

PROJEKT „MANTA”

WOJCIECH ZGOŁA ROZMAWIA

Z ANA FILIPA SOBRAL (MANTA CATALOG AZORES)

Wojciech Zgoła: Dlaczego manty?

Oceanário: Oceanário de Lisboa zachęca ludzi do pogłębiania wiedzy o oceanie i finansuje różne projekty ochrony przyrody na całym świecie, w tym na Azorach, gdzie pomaga podnosić świadomość na temat kapitału naturalnego znajdującego się na tym archipelagu. Kiedy Oceanário zaczęło snuć marzenia o programie ekoturystycznym, łączącym nurków z ochroną fauny, a jednocześnie zapewniającym trwałość finansową projektów ochrony przyrody, Manta Catalog Azores, projekt finansowany przez Oceanário, w naturalny sposób pojawił się jako kluczowy partner, ponieważ bada on skupiska mobuli wokół wyspy Santa Maria, dążąc do poszerzenia wiedzy na temat zachowania tego gatunku i określenia niezbędnych działań dla jego ochrony.

WZ: Skąd wziął się pomysł na wyprawę i czy jest to ekspedycja naukowa z możliwością udziału zwykłych nurków?

Zdjęcie Will Appleyard

O: Manta Conservation Experience narodziło się z pragnienia Oceanário de Lisboa, aby z jednej strony stworzyć coś, co połączy zwykłych nurków z projektami ochrony przyrody, które są tam realizowane – mianowicie Manta Catalog Azores – ale także spróbować stworzyć sposób na rozszerzenie możliwości finansowania projektów ochrony przyrody. Połączenie tych dwóch założeń ma na celu osiągnięcie lepszych rezultatów projektu i zrównoważonej działalności na przyszłość. Manta Conservation Experience ma na celu również stworzenie podstaw dla bardziej świadomych i zrównoważonych praktyk nurkowych oraz podniesienie świadomości na temat znaczenia zbierania danych naukowych dla wprowadzania zmian poprzez lepsze i bardziej świadome środki ochrony i zarządzania. Chcemy połączyć zwykłych nurków z działaniami na rzecz ochrony przyrody oraz dać im możliwość dowiedzenia się więcej o gatunkach, z którymi nurkują.

WZ. Jakie konkretnie gatunki są przedmiotem waszych badań?

Ana Filipa Sobral/Manta Catalog Azores: Manta Catalog Azores ma na celu pogłębienie naszej wiedzy o mantach i mobulach (Mobulidae) występujących na Azorach i we wschodnim Atlantyku, w regionie, gdzie dostępnych jest niewiele danych na temat tych zwierząt. W okresie od czerwca do października każdego roku można tu spotkać trzy gatunki: sicklefin devil ray (Mobula tarapacana), manta (Mobula birostris) i mobula (Mobula mobular). Płytkie góry podwodne wokół Azorów są jednymi z niewielu miejsc na Ziemi, gdzie mobula tarapacana zbierają się w duże grupy, a obecność tych przewidywalnych skupisk stwarza wyjątkową okazję do ich badania.

WZ: Czym odznaczają się poszególni przedstawiciele gatunków?

AFS: Manty i mobula tarapacana mają unikalne naturalne oznaczenia na brzuchu. Są one niepowtarzalne dla każdego zwierzęcia, podobnie jak nasze odciski palców, co pozwala nam identyfikować je za pomocą zdjęć – jest to metoda znana jako photo-ID. Tworząc bazę danych zawierającą zdjęcia identyfikacyjne każdego zwierzęcia, wraz z informacjami o tym, kiedy i gdzie zostały sfotografowane, możemy śledzić ich przemieszczanie się, a także dowiedzieć się więcej o ich wzorcach migracji, wielkości populacji, rozmnażaniu itp. Są to informacje kluczowe w podejmowaniu decyzji w zakresie ochrony tych zwierząt.

WZ: Jak długo trwają badania?

AFS: Projekty takie jak Manta Catalog Azores są zazwyczaj projektami długoterminowymi. Głównie ze względu na charakterystykę techniki photo-ID, która ma na celu badanie osobników i populacji na przestrzeni czasu. Po zidentyfikowaniu danego

osobnika, za każdym razem, gdy zostanie on ponownie sfotografowany, będziemy mogli dowiedzieć się o nim więcej. Zatem im większa baza danych, tym większa szansa na ponowne obserwacje i tym więcej będziemy mogli się dowiedzieć o tych zwierzętach i ich populacji z biegiem czasu.

WZ: Co osiągnęliście do tej pory? Jakie wnioski zostały wyciągnięte?

AFS: Do tej pory w naszej bazie danych znajduje się prawie 300 zidentyfikowanych osobników. Kiedy projekt się rozpoczął, po raz pierwszy zastosowano tę technikę do badania mobula tarapacana. Główne pytania, jakie się za nim kryły, brzmiały następująco: czy możemy wykorzystać foto-identyfikację do badania mobula tarapacana na Azorach? Czy te same osobniki powracają na Azory w różnych latach? Dziś możemy powiedzieć, że photo-ID jest realnym narzędziem do badania tych zwierząt i wiemy też, że osobniki powracają tutaj w różnych latach. Niektóre z nich powracały kilkakrotnie, a inne zostały sfotografowane 9 lat po pierwszej obserwacji.

WZ: Gdzie publikujecie swoje badania?

AFS: Badania są publikowane w recenzowanych czasopismach, ale dbamy też o ich rozpowszechnianie i przekazywanie opinii publicznej, zwłaszcza, że projekt opiera się na „naukowcach obywatelskich” – nurkach i lokalnych operatorach nurkowych, którzy przekazują dane o swoich obserwacjach tych zwierząt, a także zdjęcia identyfikacyjne.

WZ: Czy manty są niebezpieczne dla ludzi?

AFS: Manty i mobula tarapacana są całkowicie nieszkodliwe dla ludzi, w rzeczywistości są one znane jako łagodne olbrzymy ze względu na ich imponujące rozmiary i łagodną naturę.

Zdjęcie Ana Filipa Sobral

WZ: Czy wchodzą w interakcje z ludźmi, na czym to polega?

AFS: Manty mają największy mózg spośród wszystkich ryb, a ich ciekawość i oczywista inteligencja sprawiają, że spotkanie z nimi jest niezapomnianym przeżyciem. Dzięki interakcjom z nurkami zyskały one charyzmatyczny status wśród społeczności nurkowej. Mobule są znane jako bardziej nieuchwytne i zazwyczaj bardzo nieśmiałe w stosunku do nurków. Jednak nie jest tak w przypadku mobula tarapacana, która podobnie jak manty podpływa do nurków z wyraźnym zaciekawieniem, co sprawia, że spotkanie z nim jest niesamowitym przeżyciem. Kiedy jedno z tych zwierząt spojrzy ci prosto w oczy, trudno zapomnieć ten moment.

WZ: Jak zachować się w obecności tych majestatycznych stworzeń?

AFS: Możliwość spotkania tych zwierząt pod wodą to niesamowite przeżycie, ale ważne jest, by zachowywać się tak, by im nie przeszkadzać. Pierwszym ważnym krokiem jest wybór odpowiedzialnego organizatora wycieczek, który szanuje zwierzęta oraz wszelkie prawa i wytyczne lub kodeksy postępowania obowiązujące na obszarze, na którym będziesz nurkować. Zespół Manta Trust stworzył Kodeks Dobrego Postępowania dla Manta Ray Tourism – zestaw wytycznych i informacji zarówno dla turystów, jak i operatorów, które można znaleźć na stronie https:// swimwithmantas.org. Postępując zgodnie z tymi wytycznymi, zarówno wzbogacasz swoje doświadczenia, jak i zapewniasz, że twoja obecność nie będzie przeszkadzać zwierzętom. Oto niektóre z rzeczy, o których należy pamiętać: 1. Zachowaj odległość; 2. pozostań nieruchomo i pozwól mantom podejść do ciebie, nie goń za nimi; 3. nie blokuj im drogi; 4. nie dotykaj ich, ponieważ możesz zepsuć doświadczenie reszcie grupy i możesz zostać ukarany mandatem w zależności od lokalnych przepisów; 5. pamiętaj o przestrzeganiu wszelkich dodatkowych zasad, praw i przepisów, które mogą być różne w zależności od miejsca.

WZ: Czy żyją w tej samej okolicy? Jakie odległości pokonują dziennie, miesięcznie, rocznie?

AFS: Manty i mobule często podejmują sezonowe migracje, a ich ruchy są uwarunkowane prądami oceanicznymi i dostępnością pokarmu (planktonu). Rodzina ta charakteryzuje się bardzo zróżnicowanym i złożonym zachowaniem. W zależności od gatunku, mogą być bardziej lub mniej skłonne do migracji. Niektóre z nich zdolne są do pokonywania dziesiątek, setek, a nawet tysięcy kilometrów. Znane są również z tego, że potrafią nurkować dość głęboko, na przykład mobula tarapacana może nurkować na głębokość do 2 kilometrów.

WZ: Czy to prawda, że manty potrafią latać w powietrzu? Kiedy to się dzieje i dlaczego? Czy manty komunikują się między sobą?

AFS: Manty potrafią wyskakiwać z wody, ale to mobule są prawdziwymi akrobatami. Zwłaszcza mobula munkiana, znana z łączenia się w ogromne ławice tysięcy osobników, skacze na wysokość do 3 metrów nad wodą, wykonując salta i przewroty, a następnie wraca do wody z głośnym pluskiem. Dokładna przyczyna tego zachowania nie jest znana, ale mówi się, że może ono służyć komunikacji.

WZ: Ile mant ginie w ciągu roku?

AFS: W ostatnich dziesięcioleciach pojawił się nowy rynek zbytu dla skrzeli ryb z rodziny mantowatych, wykorzystywanych w medycynie chińskiej. Doprowadziło to do zwiększenia zainteresowania tymi rybami oraz do rozwoju połowów ukierunkowanych. Ponadto są one coraz częściej odławiane w połowach innych gatunków, co nazywane jest przyłowem. Pomimo wielu osiągnięć w dziedzinie ochrony przyrody i wzmocnionej w ostatnich latach ochrony przed handlem skrzelami, połowy, zarówno te ukierunkowane na skrzela, jak i te stanowiące przyłów, nadal stanowią największe zagrożenie dla tych zwierząt

Zdjęcie Will Appleyard

i doprowadziły do wyniszczenia ich populacji na całym świecie. W połowach pełnomorskich manty nadal są zabijane tysiącami, a mobule dziesiątkami tysięcy, jako przyłów.

WZ: Na co liczycie w roku 2022 po 2 latach pandemii? Czy w tym czasie wzrosła ich populacja?

AFS: Mamy nadzieję, że rok 2022 pozwoli nam w pełni wrócić do wody i zebrać jak najwięcej danych. Pandemia nieuchronnie wpłynęła na naszą zdolność do przebywania w terenie, ale także na ilość danych zebranych od nurków i operatorów, ponieważ mniej osób podróżowało. Niestety, jednym z powodów, dla których mantowate są zagrożone, jest ich niezdolność do szybkiej regeneracji po zmniejszeniu się ich populacji. Zwierzęta te żyją długo, długo nie mogą się rozmnażać i nie rozmnażają się często – młode pojawia się co 3–5 lat. To sprawia, że nie są w stanie odbudować swoich populacji w tak krótkim czasie, nawet jeśli wszystkie zagrożenia, na jakie są narażone, ustąpiłyby całkowicie podczas pandemii. Spośród dziewięciu gatunków, które w chwili obecnej w czerwonej księdze gatunków zagrożonych opublikowanej przez Międzynarodową Unię

Ochrony Przyrody (IUCN), dwa są uznane za „narażone”, a siedem za „zagrożone”, przy czym wszystkie mają zmniejszające się populacje. Teraz bardziej niż kiedykolwiek ważne jest, aby kontynuować badania nad tymi niezwykłymi rybami i działać na rzecz ich ochrony.

WZ: Czego może doświadczyć uczestnik takiej wyprawy?

Oceanário: Uczestnicy przeżyją wyjątkowe, fascynujące doświadczenie i nawiążą głęboką więź z oceanem. Przez tydzień będą mogli nurkować dwa razy dziennie w różnych miejscach w rezerwatach przyrody i morskich obszarach chronionych,

które charakteryzują się ogromną różnorodnością podwodnych formacji geologicznych oraz niezwykle zróżnicowanym i bogatym życiem morskim – nie tylko mantami, ale potencjalnie także z rekinami, wielorybami i delfinami. Nurkowanie w Santa Maria to bardzo ekskluzywne doświadczenie – w każdym miejscu będzie tylko bardzo ograniczona liczba nurków na jeden przedział czasowy, aby zachować i uszanować obszary chronione. Uczestnicy dowiedzą się również więcej o mantach i poznają techniki ich fotograficznej identyfikacji.

Doświadczenie to zwieńczy osobiste spełnienie wynikające z bezpośredniego udziału w ochronie tych zagrożonych gatunków i ochronie oceanów, nie tylko poprzez finansowe wsparcie projektu, ale także poprzez pomoc w zbieraniu cennych danych i zdjęć do badań naukowych.

Zdjęcie Ana Filipa Sobral

LODY, DARMOWE NAPOJE I...

WIELORYBY

czyli jak wybrać operatora rejsów whale watching?

Tekst Jakub Banasiak

Zdjęcia

Sergio David Hernandez Herrera, Jakub Banasiak

W wielu nurkowych destynacjach możemy spotkać rozmaite gatunki delfinów i wielorybów. Jednak prawo różnych krajów zabrania pływania z dzikimi morskimi ssakami. Aby je obserwować i spotkać się z nimi oko w oko, warto skorzystać w takich miejscach z rejsów whale watching.

Oferta touroperatorów w zakresie whale watching zazwyczaj jest bogata i mamy do wyboru łodzie i statki różnej wielkości, a także wiele dodatkowych atrakcji i przyjemności, począwszy od przekąsek, welcome drinków i baru na pokładzie, po możliwość snorkelingu w bezpiecznych zatoczkach czy nawet wymyślne, zabawne animacje dla turystów. Oczywiście w czasie wakacyjnych, zwłaszcza rodzinnych wyjazdów wszystko to jest ważne, ale prawda jest taka, że im więcej lodów, przekąsek i drinków, tym mniejsze skupienie na profesjonalnej obserwacji zwierząt i – niestety często mniejsza dbałość o ich dobrostan oraz ochronę morskiego ekosystemu.

Wielkie łodzie i katamarany to ogromna rzesza turystów, tłok, hałas, muzyka, nagromadzenie jednorazowych (nie-

kiedy wciąż plastikowych) opakowań po lunchu i napojach, śmieci po słodyczach, które wiatr zwiewa do morza i zero magii obcowania z oceanem.

Takie statki oferują po prostu morską wycieczkę, która wprawdzie dedykowana jest obserwacji delfinów czy wielorybów, ale na pokładzie często ważniejsza jest sprzedaż lodów, opalanie się czy happy hour niż poznanie behawioru bądź zagadnień ochrony morskich ssaków. Oczywiście są też plusy – np. większe jednostki mogą wyjść w morze nawet wtedy, gdy pogoda jest mniej sprzyjająca i są większe fale – tyle że wtedy obserwacja waleni jest po prostu utrudniona.

Lepiej więc poszukać małych łodzi oferujących eko-rejsy. „Eko-rejs” to nie jest nowy buzzword, ale konkretny sposób i standard działania. Takie małe

łodzie, głównie zodiaki, mogą zaoferować więcej i turystom i mieszkańcom oceanu. Co powoduje, że mamy prawo używać określenia „eko”?

Najważniejsze jest przestrzeganie odpowiednich wytycznych dotyczących sposobu zbliżania się łodzi do zwierząt, ilości łodzi w danym miejscu, czasu pozostawania w pobliżu obserwowanego stada itd. Wszystko to ma olbrzymi wpływ na dobrostan waleni. Dodatkowo odpowiedzialni operatorzy obserwujący wieloryby dokładają wszelkich starań, aby zapewnić przestrzeganie best practice. Kiedy kapitan jest świadkiem złych praktyk na morzu ze strony innych operatorów, zwraca się do nich bezpośrednio przez radio, aby poinformować ich o przepisach i próbować ich edukować, żeby zmienili sposób postępowania. Odpowiedzialni operatorzy whale watching wdrażają również takie zasady, jak: wyeliminowanie plastiku jednorazowego użytku, posiadanie na pokładzie przeszkolonego personelu, w tym certyfikowanego przewodnika (nierzadko biologa morskiego, który faktycznie edukuje

turystów nie tylko odnośnie behawioru poszczególnych gatunków, ale także zagrożeń środowiskowych i znaczenia zrównoważonej turystyki), ścisła współpraca z organizacjami ratującymi dziką przyrodę.

Oczywiście tak działają także niektóre duże jednostki. Ale małe zodiaki mogą jeszcze więcej. Wyławiają plastikowe śmieci z wody, pomagają uwalniać morskie żółwie zaplątane w resztki sieci, ratują morskie ptaki.

Wiele małych łodzi ma też na pokładzie zodiaków hydrofony, dzięki którym turyści mogą słuchać dźwięków wydawanych przez napotkane delfiny i wieloryby. Załogi prowadzą także fotoidentyfikację spotkanych osobników. Te zdjęcia to konkretny wkład w badania nad lokalnymi populacjami waleni.

Im mniejsza łódź, im bliżej lustra wody jesteśmy, tym więcej dobrego można zrobić i tym bliżej obcujemy z waleniami, które same podpływają do zodiaka. Zazwyczaj łodzie takie mają też cichsze silniki nowej generacji, co jest

niezwykle istotne z punktu widzenia dobrostanu zwierząt.

Biolog z Uniwersytetu La Laguna na Teneryfie – Patricia Arranz opublikowała niedawno w czasopiśmie Scientific Reports wyniki badania dotyczącego wpływ hałasu silników łodzi whale watching na zachowanie waleni u wybrzeży Teneryfy.

Zespół badawczy wykorzystał drony do obserwowania zachowania par matek i cieląt grindwali. 13 par zaobserwowano bez obecności żadnej łodzi, a kolejne 23 pary, gdy łódź whale watching

z głośniejszym silnikiem spalinowym lub cichszym elektrycznym powoli zbliżała się na odległość 60 metrów, zgodnie z wytycznymi dotyczącymi obserwacji waleni, obowiązującymi na Wyspach Kanaryjskich. Naukowcy odkryli, że w porównaniu do tych par, do których nie podpływała żadna łódź, matki, do których podpłynęła łódź z głośnym silnikiem spalinowym, spędzały średnio o 29% mniej czasu na odpoczynku i 81% mniej na karmieniu swoich młodych. U grindwali, do których zbliżano się z cichszym silnikiem elektrycznym, nie zaobserwowano żadnych znaczących ograniczeń w odpoczynku lub karmieniu. Z innych badań wiemy z kolei, że skrócenie odpoczynku i karmienia cieląt może w konsekwencji mieć istotny negatywny wpływ na przeżywalność cieląt.

Czasem, gdy jako turyści kierujemy się głównie ceną biletów, albo ulegamy sprytnemu marketingowi, dajemy się skusić operatorom, którzy nastawieni są głównie na zysk i nie przejmują się dobrostanem zwierząt. Niektórzy działają nielegalnie, bez wymaganych zezwoleń, inni łamią kluczowe zasady, byleby tylko zadowolić roszczeniowych klientów.

Mogłoby się wydawać, że tego typu sytuacje mają miejsce tylko w krajach rozwijających się, gdzie brakuje regulacji prawnych, a dla właścicieli łodzi każdy rejs to finansowe „być albo nie być” dla

rodziny. Taki proceder pewnie nie dziwiłyby aż tak w Kambodży, w Laosie, Nikaragui czy nawet w Panamie. Niestety biznes whale watching, w swoich niektórych przejawach, staje się problematyczny także w wysoko rozwiniętych krajach europejskich, np. na wspomnianej już hiszpańskiej Teneryfie.

Branża obserwowania wielorybów i delfinów na Teneryfie jest już jedną z największych i najbardziej znanych na świecie. Szacuje się, że generuje 42 miliony euro rocznie od 1,4 miliona turystów. Obszar morski Teneryfa-La Gomera został certyfikowanym miejscem dziedzictwa wielorybów (whale heritage site) w styczniu 2021 roku.

Obserwacja waleni co roku gromadzi na Teneryfie ponad 700 000 turystów, co czyni ją drugą aktywnością najczęściej wykonywaną przez odwiedzających, mającą olbrzymi wpływ ekonomiczny. Wyzwaniem jest jednak to, że nielegalnie działających łodzi, nieprzejmujących się dobrostanem zwierząt, jest więcej niż tych, z niezbędnymi certyfikatami, funkcjonujących wg wymaganych standardów.

Firmy whale watching tworzące Stowarzyszenie Waleni Południowej Teneryfy (Asociación de Cetáceos Sur de Tenerife) żądają, aby hiszpański rząd centralny i administracja kanaryjska wzmocniły kontrolę tej działalności.

Kary za prowadzenie nielegalnej działalności whale watching wynoszą w tym regionie od 6 000 do 60 000 euro, ale, jak wskazywał w poprzednich latach prezes

stowarzyszenia – Higinio Guerra, chociaż Guardia Civil próbuje coś robić, prowadzi kontrole i sporządza protokoły, to te niestety nie kończą się żadnymi sankcjami, a raporty dziwnym trafem „gubią się” w trakcie postępowania.

Stowarzyszenie wraz z zaangażowanymi w ochronę waleni radnymi z Teneryfy promuje kartę jakości obserwacji wielorybów opartą na dobrowol-

(...) najważniejsze są właściwe, świadome wybory, dokonywane przez nas – klientów i turystów. Małe zodiaki prowadzone przez osoby naprawdę zaangażowane w ochronę środowiska, oznakowane – jak w przypadku

Teneryfy – charakterystyczną

„Blue flag” – Barco Azul (Blue Boat flag) będą tu najlepszym wyborem.

nym zaangażowaniu firm i zawierającą piętnaście punktów, które są oceniane corocznie w czasie wizyt „tajemniczego klienta”. Specjalnie przeszkolone osoby anonimowo biorą udział w rejsach, by ocenić ich jakość i przestrzeganie code of conduct.

Ruch łodzi whale watching próbują też monitorować organizacje zajmujące się aktywnie ochroną delfinów i wielorybów u wybrzeży Teneryfy. Prowadzą one obserwacje i z morza i z lądu, informując

odpowiednie organy o zaobserwowanych przypadkach naruszania dobrostanu waleni. Czasem wysiłki te przynoszą odpowiednie skutki.

Funkcjonariusze Unidad de Seguridad Interior oraz Policía Administrativa del Cuerpo General de la Policía Canaria (CGPC) z siedzibą na Teneryfie rozpoczęli pod koniec ubiegłego roku kilka postępowań podczas operacji przeprowadzonej między 6 a 8 grudnia. Ich celem była kontrola przestrzegania szczegółowych

przepisów dotyczących obserwacji waleni przez statki operujące z jednego z portów na południu Teneryfy, a także promowanie dobrych praktyk zgodnie z obowiązującym prawem.

Nadzór prowadzony był zarówno na lądzie, jak i z morza, na pokładzie specjalnego statku. Przeprowadzono inspekcję 18 łodzi i rozpoczęto siedem postępowań administracyjnych. Cztery z nich wykazały brak upoważnienia administracyjnego pozwalającego na prowadzenie działalności rekreacyjnej w zakresie obserwacji waleni. Kolejne wskazało na naruszenie przepisów dotyczących dostępu do strefy zamkniętej, w której mogą pozostawać tylko jednocześnie dwie jednostki whale watching, reszta dotyczyła uchybień w zakresie dokumentacji morskiej.

Korpus Generalny Policji Kanarów (Cuerpo General de la Policía Canaria) zamierza w ten sposób sprawować większą kontrolę nad działalnością whale watching , przeciwdziałając niewłaściwym praktykom, które degradują środowisko naturalne i wywierają negatywny wpływ na gatunki zamieszkujące tutejszy akwen.

Wszystko to jest jednak absolutnie niewystarczające. Charakterystyczny czerwony statek monitorujący działalność łodzi whale watching zbyt często stoi bezczynnie w porcie (nie może wypłynąć bez kapitana, któremu przysługuje zaskakująco długi urlop). A gdy tkwi zacumowany przy nabrzeżu (z zaciągniętymi w oknach zasłonami), jest to swoisty sygnał dla nielegalnych łodzi, że mogą bezkarnie wypływać w morze.

Dlatego najważniejsze są właściwe, świadome wybory, dokonywane przez nas – klientów i turystów. Małe zodiaki prowadzone przez osoby naprawdę zaangażowane w ochronę środowiska, oznakowane – jak w przypadku Teneryfy – charakterystyczną „Blue flag” – Barco Azul (Blue Boat flag) będą tu najlepszym wyborem.

Gorące podziękowania dla Sergio Hernandez Herrera, kapitana łodzi DIOMEDEA (BONADEA II) z Puerto Colon w Costa Adeje, za użyczenie zdjęć ze swoich rejsów.

Nakręcona pasją

Karolina Sztaba, powszechniej znana jako KAROLA TAKES PHOTOS, podwodna fotografka, projektantka i artystka. Zawsze pozytywnie nakręcona mówi, że jej głowa jest pełna kreatywnych pomysłów, które często zabierają ją w niezwykłe miejsca. W tym numerze Karola zabierze nas w podróż do egzotycznych podwodnych zakątków, opowie co jest jej inspiracją,a także o swoich eco-projektach, w które chętnie się angażuje.

W ROZMOWIE Z LAURĄ KAZIMIERSKĄ

Ostatnie 5 lat spędziłaś w Indonezji dokumentując podwodny świat tropikalnych raf koralowych, nurków profesjonalnych, a także biorąc udział w wielu kampaniach na rzecz ochrony środowiska. Czy wybierając się w tę podróż planowałaś zająć się profesjonalnie fotografią podwodną?

Fotografia zawsze była moją pasja, ale także i źródłem utrzymania. Skończyłam wydział fotografii i od tamtej pory zajmowałam się różnymi jej dziedzinami, począwszy od fotografii produktu, przez zdjęcia ślubne, aż po modę i fotografię reportażową. Wybierając się do Indonezji nie planowałam zostać tam na dłużej niż kilka tygodni. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy

za namową kuzynki Patcy, która pracowała jako Divemaster, po raz pierwszy zeszłam pod wodę. W mgnieniu oka zakochałam się w świetle pod wodą! Zainspirował mnie ten całkiem nowy świat, gdzie światło daje nowe możliwości fotografowania. Podczas właśnie tego pierwszego nurkowania postanowiłam, że to jest miejsce i krajobraz, które chcę zapisać na moich zdjęciach… Nie myślałam wtedy jeszcze o karierze profesjonalnego fotografa podwodnego, ale wiedziałam, że na jednym nurkowaniu się nie skończy i że pewnego dnia wezmę aparat ze sobą – coś się we mnie wtedy narodziło – chęć zatrzymania chwili w tym niesamowitym świecie, gdzie światło jest po prostu uzależniające i nie do opisania!

Czy to był właśnie też ten moment, w którym zdecydowałaś, że zabawisz w Indonezji na dłużej?

Wtedy raczej jeszcze nie byłam tego pewna. Kiedy zobaczyłam pierwsze podwodne zdjęcia zrobione przez Pepe Arcosa, jednego z freediverów i fotografów przebywających na Gili Trawangan pomyślałam „woow! To jest coś, co i ja będę pewnego dnia robić”. Od tego momentu zaczęłam rozważać poważnie tę niekonwencjonalną ścieżkę kariery. Oczywiście musiałam wiele się nauczyć i dojść do tego, na co muszę zwracać uwagę, czego się ustrzegać i jak pracować ze zmieniającymi się czynnikami środowiskowymi przy robieniu zdjęć pod wodą. Uczyłam się na własnych błędach: setki godzin spędzonych pod woda i na obróbce zdjęć. W pewnym momencie po prostu załapałam o co w tym wszystkim chodzi (śmiech), po prostu poczułam to i już. Od samego początku wiedziałam do czego dążę i co chcę osiągnąć i gdy po jakimś czasie kadry, które zaplanowałam i sposób edycji zaczęły przypominać obrazy z mojej wyobraźni, to już wiedziałam, że właśnie powstała podwodna Karola Takes Photos. (śmiech)

Mając już spore doświadczenie w fotografii, co było dla Ciebie największym wyzwaniem w fotografii podwodnej?

Pływalność (śmiech). Jako nowicjuszka w świecie nurkowania, przez kilka miesięcy skupiałam się przede wszystkim na udoskonalaniu technik neutralnej pływalności i poruszania się pod wodą. Kiedy opanowałam podstawy do perfekcji, dopiero wtedy zabrałam ze sobą aparat.

Jeśli chodzi o robienie samych zdjęć, to jest to nadal zabawa ze światłem, z tym, że w innych warunkach. Ze względu na utratę kolorów pod wodą, obróbka zdjęć też jest inna, a co za tym idzie trzeba podejść do obiektu, który się fotografuje we właściwy sposób. Nadal jest to jednak gra ze światłem.

Uważasz, że nadal rozwijasz się jako fotografka?

Zdecydowanie! Nadal cały czas szlifuję obróbkę zdjęć, robię kursy on-line i udoskonalam technikę edycji zdjęć, nie tylko tych podwodnych. Rozmowy z kolegami i koleżankami po fachu też pomagają. Wymiana pomysłów, wskazówki dotyczące usta-

wień, pracy ze światłem to wszystko sprawia, że cały czas rozwijam się jako fotograf.

Nadal eksperymentuję z kolorami i ewoluuję. Nie boję się zmian. Lubię stawiać sobie wyzwania, dlatego nigdy fotografia mi się nie nudzi. Zawsze mogę odnaleźć w niej coś nowego. Zazwyczaj edytuję zdjęcia na wyczucie. Nie mam określonego szablonu, filtrów czy ustawień, gdyż każdy obraz jest inny, ale odnalazłam swój styl. Często w moich zdjęciach występuje dość mroczny, tajemniczy, wręcz mistyczny klimat. Bawię się naturalnym światłem, a to narzuca dodatkowe wyzwanie, ale daje również więcej możliwości.

Patrząc na Twoje fotografie pojawiają się w nich i pejzaże nie z tego świata, portrety, eco-manifesty i nurkowie techniczni; jaka tematyka najbardziej Cię pasjonuje?

W fotografii interesują mnie ludzie i historia, która kryje się za jednym kliknięciem lub serią zdjęć opowiadających jakąś historię. Jedną z moich ulubionych fotografek jest Diane Arbus ze względu na to, że jej zdjęcia przemawiają, niosą prawdę o fotografowanym człowieku. Z tego powodu lubię również Cartier-Bressona. Kocham prawdę w fotografii, sztuce generalnie. Oni i wielu innych wybitnych fotografów niesamowicie mnie inspirują. Jestem także zakochana w malarstwie z epoki

romantyzmu. Poprzez swoje pejzaże, artyści potrafili wyzwolić emocje poczucia duchowego związku z naturą, pokory wobec wszystkiego co nas otacza. Moim ukochanym malarzem jest Caspar David Friedrich i właśnie ta tajemniczość w jego obrazach mnie totalnie wciąga. Lubię niedopowiedzenia (ale tylko w sztuce! (śmiech)) Podwodny świat daje dużo więcej możliwości do tworzenia takich kompozycji trochę nie z tego świata, niedopowiedzianych, mistycznych. Bo przecież to, co pod powierzchnią jest nie do porównania z tym, co otacza nas na co dzień.

Pod wodą to już trochę inaczej się odbywa. Tworzę swoje kompozycje używając naturalnego światła. Lubię kreować atmosferę. Lubię prostotę, bo jak wiadomo „less is more”. Nie podobają mi się portrety spłaszczone fleszem, robione na przesadzonym świetle. Staram się by osoba, którą fotografuję była częścią całego obrazu, ale też współżyła z otaczającym ją środowiskiem czy to rafą koralową, czy podwodnymi stworzeniami, które ją zamieszkują – bo chcę, by na tym zdjęciu wszystko miało swoje miejsce i było częścią historii, którą sobie ułożyłam w momencie robienia fotografii.

Kocham również zdjęcia czarno-białe, bo dzięki „zabraniu kolorów”, zdjęcie nabiera innej wartości, niesie większe pokłady emocji, przekazuje uczucia i daje do myślenia. Dlate-

go 2 lata temu stworzyłam czarno-biały podwodny projekt pt. „Manifest”.

Czy masz w głowie tak zwany dream shot? Zdjęcie, które chciałabyś kliknąć?

Wieloryby! Czekam na ten moment, by uchwycić te bezbronne olbrzymy. W takim momencie człowiek naprawdę może poczuć respekt do natury i uświadomić sobie jaki jest malutki. Oczywiście moją miłością są manty – to jak się poruszają w wodzie, to jak różne mają charaktery, to, jak potrafią złapać kontakt (nie tylko wzrokowy) lub bawić się bąbelkami powietrza. Zawsze sobie wyobrażam, że tańczą wokół nas – nurków. Ale to nie jedyne „dream shoty”. Mam dużo pomysłów, a warunki podwodne w Indonezji zdecydowanie sprzyjają ich realizacji.

W ostatnich latach zaangażowałaś się w wiele eko-projektów uświadamiających społeczeństwo o problemach z jakimi zmaga się dziś podwodne środowisko. Co zainspirowało cię do poruszania tego tematu w fotografii?

Jako fotograf i nurek mam głębokie poczucie misji dokumentowania otaczającej rzeczywistości. Często tej brzydkiej rzeczywistości. Szczerze mówiąc po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z problemu jakim jest zanieczyszczenie plastikiem, kiedy przyjechałam do Indonezji. Zaczęło się od przesiadki

w Chinach, gdzie zobaczyłam jedno wielkie śmietnisko. To był dla mnie szok! Potem wylądowałam na Bali i totalnie zdziwiło mnie, że ten ogrom śmieci jest powszechnie akceptowany. Nie spodziewałam się, że tak piękne miejsca, mogą tonąć w śmieciach. Wiele podróżowałam, ale nigdy nie widziałam takiego problemu z odpadami. Podczas pierwszego zachodu słońca na Indonezyjskiej plaży nie mogłam się skupić na niczym innym tylko na zbieraniu śmieci. Strasznie mnie to uderzyło. Od tamtego momentu chciałam to w jakiś sposób przekazać. Jest to problem bardzo powszechny w Azji. Pomyślałam więc: skoro ja nie miałam zielonego pojęcia, jak moje codzienne małe decyzje mogą wpływać na środowisko (począwszy od wyboru produktów żywieniowych po kosmetyki), to na pewno wiele osób też nie zdaje sobie z tego sprawy. Postanowiłam więc uświadamiać i robię to po swojemu – fotografując. Od kilku lat współpracuję z różnymi organizacjami, które zajmują się ochroną środowiska lub brandami szukającymi alternatywnych i ekologicznych rozwiązań. Moje dwa niezależne projekty to „TRASHION”, sesja fotograficzna na podobieństwo kolekcji z magazynów modowych. Tu jednak kreacje wykonane były ze śmieci wyłowionych podczas nurkowań i sprzątaniu plaż na Gili Trawangan. Drugi projekt znacznie bardziej szokujący nosi tytuł „TRAPPED”. Jest to seria zdjęć kobiet – uosobienie natury, które walczą, są uwięzione, duszone, spętane przez śmieci (które najczęściej dryfują w morzu czy poniewierają się po plażach) lub czasem nieświadome niebezpieczeństwa, w którym się znajdują. Natura nie ma głosu i choć zraniona, uszkodzona i dusi się przez plastik stworzony przez ludzkie dłonie, codziennie pozwala nam podziwiać swoje piękno. Żyjemy w świecie obrazów, więc obrazami jest dobrze przemawiać, jeśli się ma okazję. Poprzez ten i moje inne projekty chce skłonić do zastanowienia się nad tym problemem, a projekty ekologiczne powinny trochę szokować, by mogły zostać zapamiętane. Przecież to, co robimy zawsze do nas wraca i krzywdząc środowisko naturalne krzywdzimy przede wszystkim samych siebie.

Skąd Karola Takes Photos czerpie inspirację?

Często inspirują mnie obrazy, które tworzę w głowie czytając książki fantasy (mój ulubiony autor to Neil Gaiman, ale również lubię Łukjanienko, Sapkowskiego, Bułhakowa i Orwella) – kiedy to słowa zapraszają do innych wymiarów i światów lub są niebezpiecznie prawdziwe. Podwodny świat to dla mnie taka właśnie równoległa rzeczywistość. Tajemnicza, za każdym razem inna, zaskakująca.

Czasem potrafię również zainspirować się obrazem (jak już mówiłam – Caspar David Friedrich, ale i Wyspiański i niesamowity Witkacy, którego podziwiam nie tylko jako malarza), piosenką, teksturą, budynkiem (Antoni Gaudi), osobą, sytuacją, życiem po prostu.

Będąc na Gili Trawangan zaczęłam projekt serii zdjęć z moich snów. Staram się tu łączyć moją fotografię podwodną z odrealnioną rzeczywistością.

Często, kiedy sobie coś wymyślę to rysuję szkice. Jest mi łatwiej wtedy wejść w szczegóły jak dane zdjęcie ma wyglądać. Niektóre pomysły okazują się owocne inne nie, bo w realu zupełnie odbiegają od tego, co miałam w głowie lub po prostu nie da się ich na daną chwilę zrealizować.

Prywatnie, zostawiasz aparat by znaleźć się w końcu po tej drugiej stronie?

Haha (śmiech) zazwyczaj mam przy sobie aparat. Na wszelkich spotkaniach rodzinnych czy towarzyskich ciężko jest wyjść z roli

„aparatki” ha ha! Z racji tego moi bliscy i znajomi mają mnóstwo zdjęć ze spotkań, na których jakby mnie nie było (śmiech). Nie mam zbyt wielu fotografii spod wody, na których mnie widać, ale z każdego jestem bardzo zadowolona. Szczerze mówiąc przed aparatem nie do końca czuję się pewnie. Powoli zaczęłam się przyzwyczajać do bycia po tej innej dla mnie stronie, podczas kręcenia Vloga czy tworząc kontent na Instagramie, ale nadal czuję, że moje miejsce jest zdecydowanie po drugiej stronie.

Co doradziłabyś początkującym podwodnym fotografom? Przede wszystkim nauczyć się pływalności. Po pierwsze, by nie uszkodzić środowiska, które ich otacza, ale także mieć kontrolę nad własnym ciałem dla bezpieczeństwa. Wcale też nie trzeba zaczynać od mega drogiego sprzętu czy najlepszego na rynku aparatu fotograficznego. Polecam cierpliwość, wytrwałość (śmiech) i odnalezienie własnego stylu, a nie banalne kopiowanie. I oczywiście ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Udoskonalać ujęcia, kompozycje i obróbkę, a także chłonąć wiedzę od bardziej doświadczonych fotografów. Może zabrzmi to banalnie, ale spędzać duuużo czasu pod wodą i uczyć się na własnych błędach.

Dobrą cechą każdego fotografa jest pracowitość, ale także pewność siebie.

Warto jest pokazywać swoje zdjęcia nawet jeśli wydają się nie do końca perfekcyjne. Eksperymentować. Nie bać się krytyki. O! (śmiech)

Czy media społecznościowe takie jak Instagram, gdzie każdy może wrzucić swoje lub re-postować cudze zdjęcia zmieniły oblicze fotografii zawodowej?

Na pewno tak, ale też dało ogrom możliwości na samą promocję, ekspozycję własnych projektów i zwrócenia na siebie uwagi.

Z drugiej strony wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy jaki ogrom pracy i doświadczenia kryje się za każdym zdjęciem profesjonalnego fotografa. Dlatego irytuje mnie, gdy znajduję swoje zdjęcia użyte przez przypadkowe profile, organizacje, firmy czy aplikacje, na których nie zostałam oznaczona lub zdjęcie było użyte bez mojej wiedzy czy autoryzacji. Usuwanie znaków wodnych, ucinanie czy nakładanie filtrów na zdjęcia przez inne osoby też mnie bardzo frustruje, bo za kolorem zdjęć czy sposobem edycji często stoi długa droga fotografa i wiele pracy. Ciężko jest się jednak przed tym uchronić w dobie mediów społecznościowych.

Projekty na przyszłość?

Ojej dużo, cały czas mi jakieś pomysły przychodzą do głowy (śmiech), ale i jestem zdecydowanie otwarta na propozycje współpracy z innymi fotografami, bo takie kolaboracje, to zawsze ciekawe doświadczenie. Na pewno będę wracać do tematu warsztatów fotograficznych i wystaw, które były w planach przed pandemią. Szykujemy też wspólny projekt (z rozmawiającą tu Laurą Kazimierską), o którym będzie dość głośno, ale na razie nie chcę niczego zdradzać.

Chcesz dowiedzieć się więcej i poznać bliżej Karolę i jej fotografię? Jej projekty znajdziesz na kanale YouTube pod hasłem Karola Takes Photos lub na stronie: www.karolatakesphotos.com

Obserwuj ją także na Instagramie @Karolatakesphotos

PODWODNY SKARB NA ŚWIECIE NAJWIĘKSZY

Matka wszystkich skarbów. Skarb wszystkich skarbów

Tekst Mateusz Popek, Szymon Mosakowski Zdjęcia Wikimedia Commons

Gdy w sobotni poranek

20 lipca 1985 nurkowie

Andy Matroci i Greg Wareham wchodzili do wody by sprawdzić kamienną rafę nie spodziewali się co znajdą.

Już od kilku lat byli w zespole Mela Fishera poszukując skarbu legendarnej Atochy. W tym czasie zrobili już

setki nurkowań bez żadnych rezultatów. Sprawiło to, że każdy dzień poszukiwań stał się rutyną, a kształty podwodnych obiektów przestały pobudzać ich wyobraźnie. Tak miało być i tym razem. Gdy wykrywacz metali zabrzęczał przeturlali ciężką sztabę. Po bliższych oględzinach doszli do wniosku, że to nie jest zwykły złom jaki znajdowali na co dzień. Musiała minąć chwila zanim to do nich dotarło. Mieli przed sobą sztabę srebra. Gdy rozejrzeli się wokoło zrozumieli że są na całej górze sztab srebra.

Cofnijmy się jednak o ponad 350 lat do roku 1618, kiedy to w stoczni na słonecznej Kubie powstaje Nuestra Seño-

ra de Atocha. Okręt został zbudowany w Hawanie na zlecenie floty Nowej Hiszpanii. Do budowy galeonu szkutnicy wykorzystali najwyższej jakości mahoń, który dostarczany im był z sąsiednich wysp. Materiał ten miał być niezwykle trwały i wytrzymały podobnie do drewna dębowego, które ówcześnie stanowiło główny materiał budulcowy okrętów budowanych europejskich. W czasie kiedy powstawała Atocha szkutnictwo opierało się na wyznaczonych zasadach włącznie z doborem wykorzystywanych materiałów, wcześniej konstrukcja wszelkiego rodzaju statków była kwestią dobrego oka i dopasowania. Nu-

estra Señora de Atocha była potężnym i wzbudzającym podziw okrętem o długości niemal 32 m, szerokości 9,5 m i zanurzeniu sięgającym około 4,5 m a jego całkowita waga wynosiła około 550 ton. Okręt posiadał 3-masztowy napęd żaglowy, który dawał potężny napęd, jednak wyglądem statek ten nie wyróżniał się od innych ówczesnych galeonów. Pomimo rangi jednostki i jej przeznaczeniu, przy budowie wykonawcy poczynili wiele zmian aby zaoszczędzić jak największą ilości pieniędzy i jednocześnie zyskać na czasie. Między innymi nie użyto wielu zalecanych materiałów przy budowie. W trakcie deskowania pokładów i zewnętrznych poszyć kadłubów powinno użyć się drewnianych trenażerów i żelaznych kolców. Zastosowanie takiej kombinacji dawało drewnu elastyczności

i sztywność. W zbudowanym w Hawanie statku użyto wyłącznie żelaznych kolców co znacznie przyczyniło się do osłabienia kadłuba, stał on się niebezpiecznie sztywny. W dniu wodowania Atocha miała liczne ślady przecieków, ale ich naprawa znacznie opóźniłaby jej wypłynięcie na otwarte wody. Pomimo tylu niedociągnięć konstrukcyjnych została wcielona do floty.

Nuestra Señora de Atocha wypłynęła z portu w Hawanie 4 września 1622 roku wraz z całą tak zwaną Srebrną Flotą liczącą 28 statków w rejs powrotny do Hiszpanii. Flota obrała kurs na północ, w kierunku Florida Keys, kierując się przez cieśninę florydzką. Statek przepełniony był bardzo cennym ładunkiem, przez co był obciążony zdecydowanie ponad swoje możliwości. Na pokładzie Atochy

znajdowało się ponad 80 żołnierzy oraz liczna szlachta wraz z rodzinami, łącznie było to około 265 osób. Według dokładnych zapisków w przestrzeni ładunkowej znajdowało się 901 srebrnych baryłek, 161 złotych baryłek i około miliona srebrnych monet i wiele innych kosztowności, oprócz tego okręt był silnie uzbrojony. Atocha zajmowała pozycję z tyłu floty. Po dwóch dniach od wypłynięcia statki były już na wysokości cieśniny florydzkiej, która przy złej pogodzie była wyjątkowo niebezpieczna. Tego samego dnia wieczorem rozpętał się potężny wiatr, który z biegiem nocy tylko nabierał na sile. To właśnie podczas tego sztormu zatonęła Nuestra Señora de Atocha wraz z ośmioma innymi statkami. Wszystkie rozbiły się i zatonęły na rafach w pobliżu Florida Keys. Z katastrofy galeonu uratowało się zaledwie 5 osób w tym kapitan statku. Przez kilka następnych lat po zatonięciu hiszpańscy marynarze próbowali zlokalizować i odzyskać cenny, zatopiony ładunek. Udało się wyłowić tylko kilkaset sztabek srebra, kilka dział i około 65 tysięcy srebrnych monet co w porównaniu z całym ładunkiem jest znikomą ilością. Po licznych niepowodzeniach zaprzestano prób ratunkowych skarbu z tego okrętu po czym stał on się częścią dna oceanu na kolejne 350 lat, aż do czasu ekspedycji podjętej przez jednego z najsłynniejszych poszukiwaczy skarbów. Nie do końca wiadomo dlaczego Mel Fisher zdecydował się akurat na poszukiwania Atochy. Nie do końca też wiadomo jak dotarły do niego informacje z archiwów, które zawierały w sobie przybliżone miejsce zatonięcia statku. Wiadomo jednak, że ten były hodowca kurczaków w 1969 roku przeprowadził się w okolice Key West na Florydzie z mocnym postanowieniem znalezienia wraku, który jak mniemał skrywał gigantyczny skarb. Aby tego dokonać zainwestował cały swój majątek i namówił do tego również rodzinę i część znajomych. Założyli oni spółkę, która miała na celu odnalezienie i wydobycie skarbu. Wiązało się to z za-

trudnieniem nurków, oraz zakupem łodzi. Na szczęście klimat poszukiwania powodował, że wielu młodych ludzi chciało wziąć udział w ekspedycji nawet za bardzo skromne wynagrodzenie.

Po ponad roku poszukiwań zespół natrafił na pierwsze sztaby srebra. Niestety poszukiwacze doszli do wniosku, że nie może być to Atocha ponieważ ich ilość jest zbyt mała. Dosyć szybko doszli do wniosku, że to Santa Margarita jednostka, z tej samej floty, która zatonęła razem z Atochą. Wydobyty kruszec pozwolił jednak na dalsze finansowanie poszukiwań, a pierwszy blask kosztowności przyciągnął nowych nurków.

Następny sukces nastąpił w pięć lata później gdy zespół Fishera ponownie odnalazł sztaby srebra ale także złote kosztowności. Tym razem doszli do wniosku, że trafili na skarb Atochy. Jednak ponownie w opinii Mela było tego zdecydowanie za mało. Ale za to cały zespół był przekonany, że są już zaledwie krok od sukcesu. Firma kupiła nowe łodzie, magnetometr i sonar, znaleźli się także kolejni inwestorzy. Gdy wydobywali kosztowności nie wiedzieli jeszcze jak bardzo w błędzie byli.

Poszukiwania trwały dni, potem tygodnie, w końcu miesiące. Wszyscy poszukiwacze czuli już że są bardzo blisko, ale skarb ciągle wymykał im się z rąk. Tysiące spędzonych godzin pod wodą, hektary przeszukanego terenu i nic. Frustrację Fishera zwiększały problemy

prawne. Stan Floryda rościł sobie prawa własności do skarbu jako leżącego na jego wodach terytorialnych. Prawna batalia miała trwać latami. Jednak w 1975 roku większa tragedia niż utrata wydobytych kosztowności spotkała Mela Fishera. Podczas pracy na morzu tonie jedna z łodzi poszukiwaczy zabierając ze sobą syna poszukiwacza Dirks i jego żonę Angel, oraz nurka Ricka Gage. Ta okropna tragedia nie przerwała jednak pracy nad znalezieniem skarbu Atochy. Lata mijały, a głównego wraku wciąż nie było. Poszukiwacze błądzili strzelali na oślep typując kolejne miejsca do sprawdzenia. Sytuacja zaczęła się zmieniać kiedy Mel zatrudnił do zespołu archeologa morskiego. Duncan Mathewson pokazał zespołowi jak należy czytać ślady, które znajdują pod wodą. Przy-

spieszyło to prace jednak wrak kazał na siebie poczekać jeszcze trochę.

Gdy pamiętnego 20 lipca Andy i Greg wyskakiwali z wody ogłaszając sukces, nikt nie wiedział gdzie jest Mel. Nie było go w biurze, nie było go w domu, nie można było przekazać mu wieści o sukcesie. Jego żona wpadła na pomysł, by zadzwonić do radia i przez rozgłośnię poinformować Fishera, gdziekolwiek jest, że udało się odnaleźć wrak. Gdy z głośników wybrzmiała wiadomość Mel robił zakupy w sklepie.

Rozpoczęła się wielotygodniowa operacja wydobycia skarbu. Wydobyto ponad 40 ton srebra i złota (w tym 115 000 monet i 1000 sztab srebra), oraz 32 kilogramy szmaragdów. Zakończyły się też problemy prawne. Ugoda nakazywała Fisherowi oddanie 25% skarbu Stanowi Floryda. Spłacono wszystkich inwestorów i każdy z nich zarobił niemałą kwotę. Mel Fisher bezspornie uznany za największego poszukiwacza skarbów zmarł w 1998 roku. Natomiast jego odkrycie zostało w 2014 roku wpisane do księgi rekordów Guinessa jako najbogatszy znaleziony kiedykolwiek wrak. Jednak to nie koniec historii. Według Fishera wciąż nie znaleziono całości wraku, a poszukiwania trwają. Od lat co roku nie bez sukcesów trwają poszukiwania, a wolontariusze z całego świata mogą dołączyć do zespołu.

NIETYPOWI GOŚCIE

Tekst Agata Turowicz-Cybula Zdjęcia Jakub Banasiak

Z POWODU SWOJEGO

POŁOŻENIA, HISTORII

ORAZ STOSUNKOWO

MŁODEGO WIEKU, MORZE BAŁTYCKIE NIE POSIADA

BARDZO ZRÓŻNICOWANEJ

GATUNKOWO

FLORY I FAUNY.

Oczywiście znajdziemy w nim przedstawicieli wielu grup roślin i zwierząt, jednak są one zazwyczaj niewielkich rozmiarów i często

trudno je dostrzec wśród bałtyckiego piasku czy kamieni. Dlatego też bardzo dużym wydarzeniem jest, kiedy do naszego morza zawitają goście z innych akwenów.

Najczęściej nietypowi przedstawiciele morskiego świata zwierząt w Bałtyku pojawiają się… przez przypadek. Wypływając do Cieśnin Duńskich z jakiegoś powodu gubią drogę powrotną i zamiast wrócić do Morza Północnego wpływają prosto do Bałtyku. Niestety zdecydowana większość z nich już nigdy nie wraca do swojego naturalnego środowiska.

Szczególnie ciekawe wydają się wszystkim odwiedziny zwierząt dużego kalibru takich jak delfiny czy wieloryby. W ostatnich latach coraz częściej spotyka się przedstawicieli obu tych grup nie tylko w północnej części Morza Bałtyckiego, ale również przy polskim brzegu. Do delfiniej listy gości możemy zaliczyć delfina zwyczajnego, delfina białonosego, ale także ulubieńca wszystkich nurków, czyli delfina butlonosego. Oczywiście trzeba mieć nie lada szczęście, żeby dostrzec tego wyskakującego z morskich fal ssaka, jednak warto wpatrywać się

Delfiny zwyczajne

bacznie w taflę wody, bo może to właśnie my będziemy się zaliczać do grona tych szczęśliwców.

Spotkanie wieloryba w Polsce może już nie być tak przyjemne, ale mimo wszystko niemniej emocjonujące. Niestety te zwierzęta najczęściej możemy spotkać martwe przy brzegu lub na plaży. Dzieje się tak, zazwyczaj dlatego, że nie mają one odpowiedniej bazy pokarmowej w Bałtyku i zwyczajnie umierają z głodu, a morskie fale wyrzucają je na brzeg. Do tej pory na polskiej plaży znaleziono wala butelkonosego oraz finwala, który nawiasem mówiąc, zaraz po płetwalu błękitnym, jest dru-

gim co do wielkości zwierzęciem żyjącym na Ziemi. Oczywiście zdarzają się również obserwacje żywych waleni w naszym morzu. Jednak szansa na takie spotkanie jest mniejsza niż w przypadku delfinów. Ze względu na gabaryty i tryb życia tych zwierząt zazwyczaj widywane są one przez rybaków, na głębokich wodach z dala od brzegu.

Nie tylko ssaki przypływają w odwiedziny do Morza Bałtyckiego. Zdarza się także, że w naszym morzu pojawiają się sporych gabarytów ryby. Nie tak dawno temu rybacy u wybrzeży Świnoujścia, w trakcie zwykłego połowu sandacza, wyciągnęli z sieci mierzącego prawie

2,5 m miecznika. Kilka lat później inny przedstawiciel tego gatunku został odnaleziony przez turystów na plaży w Stegnie. Podobnie jak w przypadku wielorybów, Morze Bałtyckie nie posiada odpowiedniej bazy pokarmowej, która pozwoliłaby im z powodzeniem zostać u nas na dłużej. Niemałym zaskoczeniem było pojawienie się w Bałtyku egzotycznej ryby, czyli samogłowa, znanego płetwonurkom z podbojów Morza Czerwonego jako Mola mola. Znaleziony w rybackich sieciach został wypuszczony na wolność, jednak chwilę później martwy znalazł się w nich ponownie. Podobnie jak inne tego typu przypadki, trafił w ręce naukowców, którzy mogli zbadać przyczyny jego śmierci, a także lepiej poznać fizjologię jego organizmu.

Oprócz dużych osobników w Morzu Bałtyckim pojawiają się też znacznie mniejsi goście. Razem z zimną, dobrze natlenioną, wodą z Morza Północnego do Bałtyku dostają się charakterystyczne organizmy planktonowe. To dzięki nim naukowcy dowiadują się o pojawianiu się tak zwanego wlewu do Morza Bałtyckiego i mogą ocenić jak daleko sięgał.

Czasami jednak, niektórzy goście zostają u nas na dłużej. Świetnym przykładem jest ryba, babka bycza, która przywędrowała do nas wraz z wodami balastowymi statków i od lat 90-tych do dzisiaj doskonale radzi sobie w Bałtyku, zamieszkując z powodzeniem już całe polskie wybrzeże.

Delfiny zwyczajne
Finwal
Delfin białonosy

Skrzekliwi ŚPIEWACY TRZCINOWI

Tekst i zdjęcia Wojciech Jarosz

Pieśń trzciniaków jednym piękną się wydaje, podczas gdy dla innych jest męczącym pasmem zgrzytnięć, chrzęstów i trzasków. Nie sposób jej nie usłyszeć i zignorować, bo jest donośna i dominuje ponad głosami innych mieszkańców szuwarów.

Trzciniaki bardzo często nad wodą słyszymy, nieco rzadziej widzimy. Spróbuję więc Szanownego Czytelnika zainteresować tym gatunkiem, aby był powód by wypatrywać trzciniaków podczas kolejnego pobytu nad jeziorem lub stawem, gdzie trzcin nie brakuje.

Wykonujemy tym samym na łamach Perfect Diver kolejnego nurka w trzciny. Nadszedł czas na największego przedstawiciela trzciniaków (to ta sama rodzina, do której należy opisywana

w numerze 19 rokitniczka) – gatunek o takiej właśnie nazwie, czyli trzciniaka, zwanego też trzciniakiem zwyczajnym, a niekiedy też trzciniakiem drozdówką. Drozdówką, bo to największy z trzciniaków, wielkością zbliżający się do mniejszych drozdów właśnie. Tekst zaczyna się od wzmianki o śpiewie trzciniaka –rozwinę teraz nieco ten wątek. Śpiewają, rzecz jasna, samce. Swoje pieśni, które w czasie wiosenno-letnim są najbardziej charakterystyczną ozdobą akustyczną nadbrzeżnych trzcinowisk, kierują do samic, by zainteresować je sobą w celach matrymonialno-prokreacyjnych. Pożycie najłatwiej ułożyć sobie samcom śpiewającym najładniej (najładniej w odczuciu damskiej części populacji), choć pewnie właściwiej byłoby napisać najbardziej pociągająco lub zmysłowo. Mocny i powabny śpiew dobywa się z gardeł samców silnych, które będąc w doskonałej formie zachęcają damy do wspólnych lęgów. Badania pokazują, że samce przygotowują się do tych wokalnych występów od kołyski, znaczy od gniazda, no… od wieku pisklęcego. Badacze odkryli, że lepiej karmione młode, stają się w przyszłości lepszymi śpiewakami ucząc się za młodu fachu od ojców, zapoznając się z charakterystyczną dla gatunku frazą i melodią. À propos frazy, jeden z klasyków ornitologii polskiej, profesor

Jak Sokołowski w „Ptakach ziem polskich” w taki sposób zapisał sylaby specyficznej pieśni trzciniaka: „ryba ryba ryba, rak rak rak, świerzbi świerzbi świerzbi, drap drap drap, stary stary stary, kit kit kit” – w moim odczuciu zupełnie dobrze transkrypcja ta oddaje rzeczywistość. Dlaczego lepiej odżywione młode miałyby lepiej śpiewać? Dlatego, że opanowanie i przygotowanie dobrego repertuaru wymaga dużo energii i czasu. Energii na rozwój odpowiednich obszarów mózgu odpowiadających za naukę śpiewu, no i czasu, bo każda nauka czasu wymaga. Zwierzęta młode, które żyją w warunkach silniejszego stresu i gorzej sobie radzą ze zdobywaniem pożywienia nie mają komfortu poświęcania czasu i zasobów na naukę śpiewu w takim zakresie, jak ptaki dorastające w bardziej przyjaznych okolicznościach. To dlatego samice tak bardzo wsłuchują się w śpiew samców, by dla swojego potomstwa wybrać dostarczyciela najlepszych genów. Trzciniaki mają w repertuarze dwa rodzaje pieśni, a właściwie dwie jej wersje – długą i krótką. Pieśń długa stosowana jest przez kawalerów do zabłyśnięcia przed pannami. Wykorzystują ją więc niesparowane samce, głównie w czasie przylotu samic. Krótsza wersja jest natomiast sygnałem dla okolicznych samców – rywali, że terytorium, z którego dobiega jest zajęte. Co ciekawe,

jakość pieśni koreluje z jakością zajętego terytorium – to kolejny z powodów, dla którego samice oceniają pieśń potencjalnego partnera przed podjęciem decyzji o „zamążpójściu”. Te samce, które jako silniejsze szybciej przylecą z subsaharyjskich zimowisk zajmą lepsze terytoria – i tak koło się zamyka. W tym kontekście ciekawe jest również to, że samice, które później przybywają na tereny lęgowisk mają ciężki orzech do zgryzienia. Muszą bowiem podjąć decyzję czy być pierwszą damą dla samca słabszego, którego inne samice nie wybrały, czy też zostać numerem dwa i stworzyć lęg z silnym, ale sparowanym już samcem. Trzeba dodać, że wiodącą rolę tutaj gra jakość terytorium, która zdaniem samicy może być za słaba, w przypadku wolnego samca, w porównaniu z terytorium tego już zajętego. U trzciniaków obserwuje się mieszane podejście do spraw monogamii – część par rzeczywiście kroczy tą ścieżką, ale niektóre samce uprawiają poligynię, tj. tę odmianę poligamii, kiedy „obsługują” jednocześnie dwie lub więcej samic (ekolodzy nazywają to poligynią fakultatywną – nie zawsze występującą). W gąszczu trzcin i słabej w związku z tym widoczności, samica może nie zdawać sobie sprawy z tego, że jej wybranek nie tylko przez nią został wybrany. Tłumacząc zachowania samic zajmujących pozycję numer dwa w ptasim związku (w zasadzie to powstaje swoisty trójkąt, więc może właściwszy byłby numer trzeci?) postawiono hipotezę „seksownego syna”. Według niej, samica zapewniając swoim męskim potomkom możliwość dziedziczenia po ojcu zachowań poligynicznych miałaby zwiększać na dłuższą metę szanse na przekazanie i rozprzestrzenienie swoich genów w populacji, skoro jej synowie zapładniać będą większą liczbę samic. Sprawa nie jest jednak zupełnie prosta, bowiem często obserwuje się większą śmiertelność piskląt z powodu niedostatecznej ilości pokarmu w gniazdach samic ze statusem „dwójki”. Zresztą samce za bardziej rozległe kontakty z samicami też płacą pewną cenę. Ornitolodzy zauważyli, że stopień zapasożycenia takich samców bywa wyższy niż tych, które kontakt mają tylko z jedną samicą. Jak mawia ludowe porzekadło, i w tym wypadku kij końce ma dwa.

Samce trzciniaków nie angażują się przesadnie w opiekę nad lęgiem (szczególnie tym drugim), ale potrafią zadbać o bezpieczeństwo, gdy taka potrzeba się pojawi. Wykorzystują wtedy głosy alarmowe, choć nie zawsze palą się zbyt mocno do tego, by z nich korzystać. To dlatego, że nie chcą ujawniać lokalizacji gniazda. Z tego samego powodu część osobników słabiej reaguje na zagrożenie i na przykład nie bierze udziału w przeganianiu kukułki. A potrafią trzciniaki się zebrać do kupy i kukułkę, której niecne plany podrzucenia jaja często celują w te ptaki, przegonić znad szuwarów, a nawet skrzywdzić nieco mocniej. Jeden z ornitologów węgierskich wiele lat temu donosił, że obserwował tak zmasowany i skuteczny atak trzciniaków na kukułkę, że ta utopiła się była. I znowu, nie wszystkie osobniki dołączają się do akcji zbrojnej przeciwko najeźdźcy, bo w czasie takich działań mobingowych (to nie pomyłka – takiej nazwy używa się w ekologii) gniazdo pozostaje niestrzeżo-

ne, a to mogą wykorzystać drapieżniki lub inne… kukułki. Te pasożyty lęgowe sięgają po różne środki by zrealizować cel. Udowodniono, że potrafią wytwarzać odmienne rodzaje jaj, by te jak najbardziej przypominały ubarwieniem te, które obecne są już w gnieździe wybranych rodziców zastępczych dla kukułczego oseska. Do tej pory opisano już kilkanaście typów jaj! Badania nad dziedziczeniem zdolności do mimikry (upodabniania jaj własnych do jaj wybranego gospodarza w tym wypadku) i udziale w tym procesie obu płci dają niezwykle ciekawe odkrycia – być może kiedyś będzie sposobność by rozszerzyć ten wątek nieco bardziej. Mimikra może być lepsza lub gorsza więc trzciniaki niekiedy skutecznie rozpoznają nieswoje jaja i pozbywają się ich z gniazda. Niektóre źródła podają, że w około 30 procentach przypadków odrzucają jaja kukułek, ale odsetek ten zmniejsza się, gdy zbliża się czas wyklucia młodych trzciniaków. To dlatego, że jeżeli pisklęta wyklują się przed kukułką, ich przeżycie nie jest zagrożone, tak jak ma to miejsce w sytuacji odwrotnej. Gdy kukułka wylęga się pierwsza, sama pozbywa się jaj gospodarzy z gniazda. Takie to ciche dramaty rozgrywają się w pięknych, koszyczkowatych gniazdach tkanych przez samicę na wystających z wody łodygach trzcin.

Poszukajcie w Internecie śpiewu trzciniaka i gdy kiedyś usłyszycie (a na pewno usłyszycie!) tę pieśń nad jeziorem i chcielibyście zobaczyć śpiewaka, to poczekajcie w bezruchu chwilę lub dwie. Trzciniak ma niewielki dystans ucieczki i z reguły podczas śpiewu wspina się coraz wyżej po trzcinach, a czasem nawet siada na wyższych krzewach lub drzewach. Powodzenia w nadwodnych obserwacjach!

Klapki w stylu „japonek”

Calzuro Aqua

Wykonane z materiału bezlateksowego EVARITE®, o doskonałych parametrach technicznych.

Stworzone z pojedynczego bloku, co ogranicza możliwość łamania klapek w krytycznych punktach.

Calzuro Aqua są tak ukształtowane, że powierzchnia sprzyja prawidłowemu ukrwieniu. Antypoślizgowa podeszwa zapewnia trzymanie stóp w takich miejscach jak baseny, spa czy plaże.

Calzuro Aqua to komfort, relaks, lekkość i wodoodporność.

DOSTĘPNE W WIELU KOLORACH

CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ?

Zapytaj o cenę i dostępność: info@tecres.pl

MANOMETRY

PS.

Czy wiecie, że w czasie odkręcania zaworu butli nie należy odwracać manometru skalą (szybką) w dół?

Jeżeli w butli zostało mi 30 bar, to czy jest tam na pewno 30 bar?

Co to znaczy, że manometr ma klasę dokładności?

Jak to, na początku tekstu!?

Dla osób lubiących czytać mniej, przygotowałem specjalne postscriptum. Zapraszam od razu na koniec artykułu.

Każdy manometr ma jakiś rodzaj skali (podziałkę) i informację o tym w jakich wartościach możemy odczytać wskazania manometru. W nurkowaniu manometry wyskalowane są w barach lub PSI (miara brytyjska, która pokazuje wartości znacznie większe liczbowo od barów 1 PSI=0,07bar). Można też spotkać manometry o podwójnych skalach.

Zdjęcie Tomasz Płociński
Tekst Wojciech A. Filip

My, nurkowie, przyjmujemy, że jeżeli manometr pokazuje, że w butli mamy 150 barów, to właśnie tyle tam jest. Wskazania naszych manometrów są często traktowane jako wyznacznik do dopracowania planu nurkowego, w którym konieczne jest wyliczenie ilości gazu, którym powinniśmy dysponować.

Klasa dokładności manometru podaje nam jak duże mogą być rozbieżności pomiędzy tym co wskazuje manometr, a rzeczywistą wartością ciśnienia, czyli klasa dokładności oznacza % granice dopuszczalnego błędu. Klasa dotyczy zakresu pomiarowego manometru.

W Europie spotykamy się z 7 klasami dokładności oznaczonymi na manometrze jako CL (na manometrach polskich KL) oraz oznaczeniem samej klasy dokładności od 0,1 przez 0,25; 0,6; 1,0; 1,6; 2,5 do 4,0. W standardach amerykańskich możemy spotkać jeszcze klasę dokładności 5,0.

JAK NALEŻY ROZUMIEĆ KLASĘ DOKŁADNOŚCI?

Jeżeli manometr jest oznaczony CL 1,0, czyli ma klasę dokładności 1 (jeden), a zakres jego pracy to np. 300 bar, to wskazania manometru mogą się różnić od rzeczywistego ciśnienia o 1% z 300 bar w każdą stronę pomiaru. Oznacza to, że jeżeli taki manometr wskazuje np. 100 bar, to rzeczywiste ciśnienie może wynosić 97 lub 103 bary.

Ten sam manometr z klasą dokładności CL 4,0, przy tym samym ciśnieniu 100 bar ma dopuszczalny błąd pomiaru na poziomie 12 bar, czyli rzeczywiste ciśnienie w butli może wynosić 88 lub 112 bar.

Jaką dokładność mają manometry, których używamy w nurkowaniu?

Nie mają one oznaczenia klasy dokładności, a to oznacza, że skuteczny pomiar może zawierać błąd powyżej 4 lub 5%. W naszym przykładzie manometr, którego błąd pomiarowy wyniósłby np. 7%, przy wskazaniu ciśnienia 100 bar, rzeczywista wartość ciśnienia mogłaby wynieść od 79 do 121 bar.

Zdjęcie Bartek Trzciński
Zdjęcie Bartek Trzciński

CZY MANOMETRY NURKOWE SIĘ ZUŻYWAJĄ?

Tak, najczęściej dzieje się tak ze względu na to, że fajnie jest mieć więcej gazu w butli Jeżeli manometr jest wyskalowany do 200 i rzeczywiście jego zakres pracy wynosi 200 bar (można to sprawdzić na nalepce producenta na tylnej ściance głowicy manometru), to pracowałby najdokładniej gdybyśmy wykorzystywali 75–80% maksymalnego zakresu jego pracy. Tymczasem my nurkowie, najbardziej zadowoleni jesteśmy jeżeli w butli znajduje się grubo ponad 200bar. Manometr pracujący poza swoim zakresem pracy ulega uszkodzeniu – np. może się okazać, że strzałka zawiesza się przy niskim ciśnieniu na wartości większej niż rzeczywiste ciśnienie w butli. Czyli jego i tak mała dokładność zostaje jeszcze bardziej pogorszona. Jeżeli pogorszymy ją tylko trochę, np. do 10%, to różnica wskazań manometru pracującego do 300 bar wyniesie 30 bar, czyli wskazanie 30 bar na manometrze może oznaczać 0 (zero) bar w butli! Częstym błędem jest traktowanie skali manometru jako ciśnienia jego pracy. Popularna podziałka do 300 bar w manometrach pracujących z ciśnieniem niższym służy głównie łatwej identyfikacji stanu „połowa gazu w butli”, czemu sprzyja umieszczenie oznaczenie 100 bar na środku manometru – tymczasem manometry te pracują w zakresie nieco ponad 200 bar. Sprawdźcie jakie jest rzeczywiste ciśnienie pracy waszego manometru.

Łatwo możemy dojść do wniosku, że nasze manometry należy traktować jako szacunkowe wskaźniki ilości gazu, a nie precyzyjne urządzenia pomiarowe.

Klasa dokładności manometrów ma duże znaczenie w przypadku serwisowania sprzętu nurkowego.

Częstym błędem jest traktowanie skali manometru jako ciśnienia jego pracy. Popularna podziałka do 300 bar w manometrach pracujących z ciśnieniem niższym służy głównie łatwej identyfikacji stanu „połowa gazu w butli”, czemu sprzyja umieszczenie oznaczenie 100 bar na środku manometru – tymczasem manometry te pracują w zakresie nieco ponad 200 bar.

Sprawdźcie jakie jest rzeczywiste ciśnienie pracy waszego manometru na jego „tabliczce znamionowej” czyli nalepce umieszczonej na tylnej ściance.

Zapytajcie Waszego serwisanta jakiej klasy manometru używa do serwisowania Waszych automatów (regulatorów).

Powinien on mieć klasę nie niższą niż 2,5 jeżeli manometr ma podziałkę kończącą się na 16 barach.

Zdjęcie Tomasz Płociński

Małe manometry bez oznaczenia klasy dokładności mają dla serwisantów znaczenie w zakresie wskazania „ciśnienie rośnie” albo „ciśnienie spada” ale nie mogą służyć do ustawiania parametrów automatu (regulatora). Do celów diagnostycznych, najlepiej nadają się manometry do dużej tarczy z wyraźną podziałką.

WAŻNE mano CIEKAWOSTKI

Manometry najlepiej czują się pracując w zakresie 75% swojego maksymalnego ciśnienia roboczego. Jeżeli mogą pracować bezpiecznie z większą wartością ciśnienia (np. do końca skali) wtedy w miejscu maksymalnego dopuszczalnego ciśnienia znajduje się na podziałce oznaczenie w postaci grotu strzałki lub trójkąta. Manometry zalane olejem są zabezpieczone przed zniszczeniem oraz w celu poprawnego odczytu wskazań w sytuacji kiedy urządzenie na którym pracują wytwarza drgania, albo wartość ciśnienia dynamicznie zmienia się w krótkim czasie – takie manometry możemy zobaczyć na sprężarkach. Manometry z tzw. kołkiem oporowym (taki bolec, na którym powinna opierać się wskazówka przy wskazaniu 0/zero) pracują poprawnie od 10–100% swojego zakresu, a te bez kołka od 0–100%.

´ Jak dokonać kontroli poprawności wskazań manometru nurkowego?

´ Kiedy używać manometru elektronicznego?

´ Czy istnieją nurkowe manometry z klasą dokładności?

´ Co oznacza odwrócone „T” na podziałce manometru?

Serdecznie zapraszam do odwiedzenia Akademii Tecline – zagadnienia dotyczące manometrów omawiane są dokładnie na szkoleniach dla serwisantów, ale także na seminariach dla nurków chcących lepiej poznać swój sprzęt.

Do zobaczenia, WAF

POSTSCRIPTUM

Czy wiecie, że w czasie odkręcania zaworu butli nie należy odwracać manometru skalą w dół?

Jest to niebezpieczne dlatego, że każdy manometr ma bezpiecznik

Otwierając zawór butli nurkowej należy patrzeć na manometr, nie odwracać go. Sprawdź czy tak robisz i dowiedz się dlaczego odwracanie manometru może być niebezpieczne

Przeczytanie tego tekstu zajmie Ci trochę ponad 1 minutę.

Zwróciliście uwagę, że nurkowie techniczni otwierając zawór butli nie odwracają manometru tarczą w dół, a rekreacyjni robią to niemal zawsze ?

Zaawansowani nurkowie dbają też o to, żeby w tylnej ściance obudowy manometru zawsze był specjalny otwór – poniżej dowiecie się dlaczego tak jest.

Zdjęcie Bartek Trzciński

Bardzo, naprawdę bardzo stare manometry, nie miały zabezpieczenia w postaci bezpiecznika – w przypadku rozszczelnienia mogło dojść do pęknięcia niehartowanego w tych czasach szkła manometru. Działo się to grubo ponad 30 lat temu.

Obecnie wszystkie manometry mają system zabezpieczający przed „eksplozją” szkła. Jest to mały, gumowy bezpiecznik wciśnięty w obudowę manometru w jego tylnej ściance (taka czarna kropka). Wzrost ciśnienia wewnątrz manometru związany z jego uszkodzeniem, spowoduje „wyskoczenie” bezpiecznika, a nie pęknięcie szybki. Z tylnej części manometru, przez niewielki otwór będzie się wtedy wydobywał gaz.

Zerknijcie na Wasze konsole, albo obudowy manometrów. Mają one w tylnej części niewielki otworek w którym zobaczycie bezpiecznik. Jeżeli chcecie poczuć się bezpieczniej w czasie otwierania zaworu butli, ustawmy manometr bezpiecznikiem w dół.

PPS.

Zaraz zaraz… ...przecież istnieją manometry z plastikową szybką – one nie mają bezpiecznika!? Do zobaczenia w Akademii! 

https://teclinediving.eu/pl/akademia-tecline/#/

Zdjęcie Bartek Trzciński

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.