W numerze MAGIS 2016 – fotorelacja 2 Katarzyna Kowalewska, Corry Neryceka, Aleksandra Pakalska, Mateusz Rzewuski, Dominika Winnik
Święta Misjonarka z Kalkuty 4 Karolina Matuszewska
Miłosierdzie w sporcie 5–6 Błażej Wach
Ty Mu wilkiem, a On ci barankiem 6–7 Paula Wydziałkowska
Płonąć pragnieniem świadczenia 8–9 Julita Kozicka
Plany DA „Studnia” na rok 2016/17 10–11 o. Rafał Huzarski SJ
Magiczny czas MAGIS-u 12–13 Katarzyna Kowalewska
Kraków i świat cały 14–15 o. Krzysztof Dorosz SJ
Bezcenne rekolekcje w Londynie 16–17 Piotr Małek, Justyna Żak
Dziewięć osób, jeden Bóg 17–18 Oskar Filarski
ŚDM – fotorelacja 19 o. Krzysztof Dorosz, Katarzyna Kowalewska
Londyn – fotorelacja 20 Oskar Filarski, Bogusława Nowakowska, Anna Przybysz, Dobrawa Wolff
„Błogosławieni… …miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią!” Tak śpiewaliśmy niedawno, przygotowując się do Światowych Dni Młodzieży i później je przeżywając. Bo okazji do usłyszenia słowa-tytułu numeru było sporo. Rok Miłosierdzia, kanonizacja Matki Teresy, akcje charytatywne, pomoc poszkodowanym w trzęsieniu ziemi we Włoszech… Pięknie śpiewa się o miłosierdziu, ale co ten wyraz oznacza? Wrzucenie paru groszy do skarbonki dla biednych? Odstąpienie zniszczonego płaszcza? Wspaniałomyślne poczęstowanie kogoś przeterminowanym jedzeniem? Uporczywe unikanie danej osoby? Udawanie, że się słucha gderającego staruszka? A może łaskawe spojrzenie na kogoś reprezentującego inny światopogląd? Albo udostępnienie filmu wyśmiewającego daną osobę tylko wąskiemu gronu znajomych? Daleko nam do postawy Miłosiernego Samarytanina z ewangelicznej przypowieści, a co dopiero do Boga. Początek nowego roku akademickiego to dobry moment, by spróbować otworzyć swoje serce na innych. Bo z ziarenek miłości, dobroci i życzliwości wyrasta ogromne drzewo świętości!
Podaj Dalej Okazjonalnik Akademicki ISSN 1732-9000 nr 71 MIŁOSIERDZIE, październik 2016 Duszpasterstwo Akademickie oo. Jezuitów ul. Piekary 24, 87-100 Toruń, tel. (56) 655 48 62 wew. 25 www.torun.jezuici.pl
[wydawca]
www.podaj-dalej.info /Okazjonalnik.Podaj.Dalej redakcja@podaj-dalej.info
[www] [Facebook] [e-mail]
www.podaj-dalej.info/reklama | reklama@podaj-dalej.info
[reklama]
Jeśli nie zaznaczono inaczej, publikowane materiały objęte są licencją Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 3.0 http://creativecommons.org/licenses/by-nc/3.0
[licencja]
Katarzyna Kowalewska o. Krzysztof Dorosz SJ Barbara Kisicka, Marta Kocoń, Aneta Suda, Karolina Zawiślak Katarzyna Kowalewska, Agnieszka Rydzyńska Marta Ługowska Natalia Hebel, Magdalena Jóźwiak, Roksana Król, Joanna Lasek, Karolina Matuszewska, Klaudia Przytuła, Anna Puternicka, Oskar Saja, Błażej Wach, Paula Wydziałkowska
[red. nacz.] [opiekun] [korekta] [DTP] [okładka] [stała współpraca]
Święta Misjonarka z Kalkuty Karolina Matuszewska
Z czym kojarzy się wam miłość? Mnie z miłosierdziem. Zaraz potem z bezinteresownością, współczuciem i niesieniem pomocy. Czy łatwo być miłosiernym człowiekiem? Na pewno potrzeba do tego wiele odwagi, której tak często nam brakuje. W XX wieku żyła jednak pewna bardzo dzielna osoba. Nie bała się spełniać uczynków miłosierdzia… Dzieciństwo i młodość
ŚWIĘCI
Matka Teresa, a właściwie Agnes Gonxha Bojaxhiu, bo o niej mowa, urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia), w rodzinie albańskiej. Została ochrzczona następnego dnia i ten dzień obchodziła później jako swoje urodziny. Kiedy zmarł jej ojciec, w domu zagościła bieda. Mimo to matka Agnes pomagała innym ubogim: regularnie przychodziła do nich na posiłki pewna starsza kobieta. Mama mówiła wtedy do dzieci: „Przyjmujcie ją serdecznie, z miłością. Nie bierzcie do ust nawet kęsa, jeśli wcześniej nie podzielicie się z innymi. Gdy czynicie coś dobrego, róbcie to bez hałasu, jakbyście wrzucały kamyk do morza”. W wieku osiemnastu lat Agnes wstąpiła do Sióstr Misjonarek Naszej Pani z Loreto i wyjechała do Indii. Pierwsze śluby zakonne złożyła w 1931 r., przyjmując imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus, a sześć lat później śluby wieczyste. Przez dwadzieścia lat w kolegium sióstr w Entally uczyła historii i geografii dziewczęta z dobrych rodzin.
Błogosławiona miłosierna
W 1946 r. Matka Teresa zetknęła się z wielką nędzą w Kalkucie, dlatego postanowiła założyć nowy instytut zakonny, który opiekowałby się najuboższymi. W 1948 r., po dwudziestu latach życia zakonnego, zdecydowała się opuścić mury klasztorne. Chciała pomagać biednym i umierającym w slumsach Kalkuty. Przez dwa lata oczekiwała na decyzję władz kościelnych, by móc założyć własne Zgromadzenie Misjonarek Miłości i zamienić habit na sari – tradycyjny strój hinduski. Stolica Apostolska zatwierdziła zgromadzenie 1 lutego 1965 r. Stopniowo i spontanicznie do sióstr dołączali lekarze, pielęgniarki, a także
4
ludzie świeccy. Organizowano kolejne punkty pomocy, by uporać się z chorobami wynikającymi z niedożywienia i braku higieny. W ciągu długiego życia Matka Teresa przemierzała niezmordowanie cały świat, zakładając placówki swej wspólnoty zakonnej oraz pomagając najuboższym. W 1963 r. utworzyła męską wspólnotę czynną Braci Misjonarzy Miłości, a 13 lat później wspólnotę kontemplacyjną dla sióstr i braci. Otrzymała wiele nagród i odznaczeń międzynarodowych, m.in. Pokojową Nagrodę Nobla w 1979 r.
Droga do świętości
Matka Teresa zmarła w opinii świętości 5 września 1997 r. w wieku 87 lat na zawał serca w domu macierzystym swojego zgromadzenia w Kalkucie. Jej pogrzeb odbył się osiem dni później, a decyzją władz Indii miał oprawę należną osobom zajmującym najważniejsze stanowiska w państwie. Na prośbę wielu osób i organizacji św. Jan Paweł II już w lipcu 1999 r., a więc zaledwie w dwa lata po jej śmierci, wydał zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, chociaż przepisy kościelne wymagają upłynięcia minimum pięciu lat od śmierci sługi Bożego na podjęcie takich działań. Święty Jan Paweł II beatyfikował Matkę Teresę 19 października 2003 r., w ramach obchodów dwudziestopięciolecia swojego pontyfikatu. Kanonizacja błogosławionej odbyła się w czasie trwania Nadzwyczajnego Jubileuszu Świętego Roku Miłosierdzia, 4 września 2016 r. w Watykanie, a dokonał jej papież Franciszek. Matka Teresa pozostawiła po sobie ogromne dziedzictwo – blisko 4 000 sióstr, ok. 400 braci, 20 kapłanów, 35 seminarzystów, ponad 600 domów w 127 krajach, niezliczone rzesze współpracowników, jak również wolontariuszy. Siostry wraz ze współpracownikami dokarmiają rocznie 500 000 rodzin, uczą 20 000 dzieci i opiekują się 90 000 trędowatych. Dziedzictwo to stanowi dowód na to, że spełnianie uczynków miłosierdzia względem duszy i ciała nie jest niemożliwe. Wystarczą ręce gotowe do pracy oraz otwarte serce. Bibliografia: Spink K., Matka Teresa. Autoryzowana biografia, Lublin 2002.
Miłosierdzie w sporcie Błażej Wach
„Przychodzi w życiu człowieka czas, kiedy dźwiga krzyż nasiąknięty bólem, cierpieniem, niespełnionymi marzeniami, brakiem radosnych perspektyw. Często ten krzyż go przygniata, ciężko jest wtedy wstać, znaleźć sens dalszej egzystencji. Ale ja ci mówię, wstań i walcz. To twoje życie, twój największy skarb.”
Gdy dowiedziałem się, o czym będę pisał, to właśnie zdjęcie zapłakanego Piotra Wyszomirskiego stanęło mi przed oczami. A co dalej? Dalej już tylko pustka… Bo choć sam uprawiam sport (dokładnie piłkę nożną) od dziewiątego roku życia, to nigdy nie zastanawiałem się nad miłosierdziem w sporcie. A teraz, gdy próbuję coś o tym napisać, w głowie zupełna pustka. Bo jak znaleźć miłosierdzie tam, gdzie na każdym kroku słyszymy, że przeciwnik nie wybacza błędów, słabości? Gdzie często spotkania, pojedynki, mecze są nazywane walką lub wojną. Gdzie rywalizacja nie odbywa się tylko na boisku, w trakcie meczu, ale zaczyna się już dużo wcześniej, na konferencjach prasowych, w mediach, a kończy się także na środkach masowego przekazu. W czasach, gdzie sport to chyba już przede wszystkim biznes, ogromne pieniądze, kiedy coraz częściej słyszymy o dopingu, jak również o chorobach psychicznych sportowców, którzy nie radzą sobie z ogromną presją i oczekiwaniami.
Gdzie więc można znaleźć miłosierdzie w sporcie? Myślę, że pierwszą rzeczą jest gra w duchu fair play. Zasada mocno podkreślana przez europejskie i światowe federacje. Najlepszym przykładem takiej gry jest dla mnie zachowanie Paola Di Cania, który mając możliwość zdobycia bramki, złapał piłkę w ręce, gdyż bramkarz przeciwnej drużyny leżał kontuzjowany w polu karnym i nie był w stanie kontynuować rozgrywki. Podobnych zachowań w sporcie możemy znaleźć naprawdę wiele. Następny aspekt, który przychodzi mi do głowy, to częsty udział środowiska sportowego w akcjach charytatywnych. Najgłośniejszą taką sprawą w ostatnim czasie było chyba przelanie przez Marcina Gortata 125 tysięcy złotych na leczenie małego Antosia. Ktoś może powiedzieć jednak, że co to jest przekazanie pieniędzy na dzieci dla ludzi, którzy tyle zarabiają. Znaczna część osób pewnie uważa, że sportowcy robią to na pokaz. Jak dla mnie nawet jeśli tak jest, to mimo wszystko powinniśmy się cieszyć, że dzięki temu wiele dzieci mogło skutecznie walczyć o powrót do normalnego życia. Kolejnymi przejawami miłosierdzia według mnie są pokora i szacunek dla przeciwnika, umiejętność przegrywania, jak i wygrywania.
SPORT
To słowa Marka „Punishera” Piotrowskiego, polskiego kickboksera i boksera, wielokrotnego zawodowego mistrza świata w kick boxingu. Zapewne polscy kibice piłki ręcznej (i nie tylko) kojarzą je jednak bardziej z emocjonalną wypowiedzią Piotra Wyszomirskiego po przegranym meczu o brązowy medal Igrzysk Olimpijskich w Rio. Bramkarz naszej reprezentacji w wywiadzie dla Telewizji Polskiej, ze łzami w oczach, cytował właśnie słowa legendy kick boxingu, bohatera filmu „Wojownik”.
Czytając moje słowa, można pomyśleć, iż pisze to ktoś, kto nie przepada za sportem albo wylewa jakieś prywatne żale, albo że przemawiają przez niego niespełnione ambicje. Ale mogę zapewnić, iż jest całkiem inaczej. Osobiście nie wyobrażam sobie życia bez możliwości uprawiania sportu, a także oglądania i śledzenia tego, co dzieje się na światowym, jak również na amatorskim poziomie.
Za nami wiele sportowych emocji. I tych pozytywnych (dobry występ polskiej reprezentacji na Euro we Francji, medale olimpijskie), jak również negatywnych (chociażby afera dopingowa naszych sztangistów). W trwającym Roku Miłosierdzia warto zastanowić się nad miłosierdziem w swoim codziennym życiu, nie tylko w sporcie, o którym tutaj pisałem. Bo wydaje mi się, że wszyscy potrafiliby wiele powiedzieć o miłosierdziu, ale wtedy, gdy nie mówiliby o sobie. Jednak jeśliby mieli opowiedzieć, jak oni starają się być miłosiernymi… myślę, że wielu miałoby taką pustkę w głowie, jaką ja miałem przy próbie napisania tego tekstu. Odpowiedzią mogłyby być jedynie słowa z piosenki „Miłosierdzie” Piotra „Tau” Kowalczyka: „Czym jest miłosierdzie? Jeszcze chyba nie wiem”.
5
Ty Mu wilkiem, a On ci barankiem Paula Wydziałkowska
…czyli o tym, co niemożliwe, ale jednak prawdziwe.
BÓG I CZŁOWIEK
Udało ci się coś kiedyś stworzyć? Z pewnością. Nawet sklejony słabym klejem karmnik dla ptaków zrobiony w przedszkolu się liczy. Wtedy wydawał się taki wspaniały, a dziś to najwyżej powód do śmiechu. Nawet jeśli zostałeś potem najlepszym na świecie budowniczym karmników dla ptaków, nigdy nie jesteś w stanie powiedzieć, czy adresatom twoich dzieł one się podobają. Nie rozumiemy tych istot. Zresztą tak samo jak innych ludzi, choć ulepieni z tej samej gliny. Mało, że nie rozumiemy, do tego postępujemy z nimi dokładnie w taki sposób, w jaki nie chcemy być traktowani. A wiesz, że jest Ktoś, kto codziennie daje ci wszystko, czego potrzebujesz, zna cię lepiej niż ty sam siebie, a ty bardzo często masz to po prostu gdzieś, w głębokim nieposzanowaniu? Gdy zrobimy coś dla kogoś, dajmy na to, upieczemy ciasto dla dawno niewidzianej babci, a ona zamiast pochwalić, zgani, powie, że jest zbyt słodkie (a tak w ogóle to przecież ma cukrzycę, jak można o tym nie wiedzieć i tą potworną niewiedzą wyrażać brak szacunku dla niej, nawet jeśli choruje od roku, natomiast ostatni raz spotkaliśmy ją pięć lat temu), jest nam wtedy zwyczajnie przykro, a tego, co pomyślimy o takim człowieku, aż nie wypada uwieczniać na papierze. Potem tylko krok dzieli nas od pałania złością wobec siebie nawzajem i patrzenia na siebie w nadziei, że wzrok zabija, niemal jak wilk w czasie łowów. A wiesz, że Ten, co tak bardzo dba o każdego z nas, nie jest jakimś robotem, któremu obelgi, może nie z powodu ciasta, ale wywołane na przykład długo padającym deszczem, jaki zesłał dla naszego dobra, choćby dla użyźnienia gleby, by nie zabrakło jedzenia, nic nie robią. Cechuje Go niezwykła czułość, więc jest Mu przykro, pewnie niezliczenie razy bardziej niż nam. A mimo to kocha nas tak bardzo, jak my nie potrafimy kochać nawet siebie. Dlaczego? Bo jest… M …martwy? Przecież to niemożliwe, by ktoś, kogo ignorujemy przez lata (mało tego, obrażamy go, i to srogo), ciągle chciał stać się najlepszym przyjacielem i kochał tak, że skoczyłby za nami w ogień. Otóż możliwe. Kojarzysz Takiego Kogoś z Nazaretu, którego data narodzin stała się wyznacznikiem nowej ery? Dał się przybić do krzyża, cierpiał potworne męki, by twoje grzechy zostały zmazane, byś mógł wejść do Jego królestwa,
6
więc uwaga, jest królem! Który inny władca dałby się tak potraktować? Stał się barankiem ofiarnym. Wiesz dlaczego? Gdyż tylko On mógł to zrobić, bo jest jedynym Synem Pierworodnym tego Pana, o jakim wciąż mowa. Nie wierzysz? Wcale ci się nie dziwię. To normalne. Wiara to dar i by uwierzyć w Tego, którego imię padnie na końcu tekstu, trzeba nieustannie o nią błagać. Tylko po co się tak korzyć? Jeśli już to robiłeś/robiłaś, drogi czytelniku/ droga czytelniczko, wiesz po co, a jeśli nie, może warto spróbować? I …iluzjonistą? Nie, On czyni cuda, a nie udaje, że to robi. W ogóle nie sprawia żadnych pozorów. Po prostu jest sobą. Trzyma się swoich zasad, obietnic, nie odstępuje od nich. Powiedział, że ukochał nas miłością odwieczną i tak będzie na zawsze. Ł …łatwowierny? Tak. Bez trudu uwierzy w twe słowa skierowane do Niego, gdy będą szczere. Nie musisz się przejmować, że nie da wiary w twoje postanowienie poprawy, bo przecież już od lat walczysz z jakimś grzechem, a nagle chcesz się go wyzbyć. I w szczere wyznanie miłości też uwierzy, nawet w wypowiedziane na ostatnim wydechu życia. W ogóle wierzy w to, że ludzie są dobrzy, że porzucą zło na rzecz dobra, czyli czegoś, co wśród nas uchodzi za zwykłą naiwność. A gdybyśmy tak wszyscy zaczęli myśleć jak On? O …otwarty na ciebie o każdej porze dnia i nocy. Nie ma złego miejsca czy czasu, by zacząć z Nim pogawędkę. Ś …święty, czyli bez grzechu. A jednocześnie nie przymknął oka na występek Adama i Ewy, więc jesteśmy grzesznikami. Dlaczego? Tego nie wie nikt, ale z pewnością dzięki temu ukazał, jak bardzo ceni sobie wolność, którą obdarzył każde swe ludzkie stworzenie. Przecież nie musimy chcieć wejść do królestwa niebieskiego, możemy zażyczyć sobie królestwa ciemności. C …cichy? Przychodzi w lekkim powiewie, ale gdy już pozwolisz Mu wejść do swego serca, wtedy robi w nim raban na całego. Jest zdecydowany, zdeterminowany, by doprowadzić cię do swojego królestwa, byś nie zbłądził. Tylko trzeba Go złapać za rękę i nie puszczać, a nawet gdy wasze drogi gdzieś się rozejdą,
bo wysunie ci się jednak dłoń, to nie szkodzi. Znajdzie cię bez problemu, starczy, że krzykniesz: ,,Pomocy!’’. I …ikoną? Nie, On jest żywy, żywy i prawdziwy. Czasem zdaje się, że siedzi sobie na swoim tronie i ruchem starego berła wskazuje, komu ma się dziś powinąć noga, a kogo łaskawie wysłucha po latach dobijania się do Niego. Wyobrażenia potrafią zgubić. Można z Nim pogadać, pośmiać się do rozpuku, można też wypłakać się w Jego rękaw. Można z Nim robić wszystko, co dobre, bo On chce relacji z krwi i kości, do tego przyjacielskiej. Wolisz gadać z obrazkiem Przyjaciela czy z Nim osobiście? A no właśnie. Ą …w każdym ą i ę, i tych innych osobliwych literkach polskich, czyli w każdych trudno-
ściach, które musisz pokonać, a także w tym, co wyróżnia cię spośród innych – twoich talentach. Rzuca ci kłody pod nogi i jednocześnie daje siłę na ich pokonanie, byś stawał się/ stawała się coraz bardziej silniejszy/silniejsza. A talenty? Cóż, ktoś kiedyś powiedział, że dano je nam po to, byśmy nie nudzili się w niebie. Tylko tam, w swoim mieszkaniu, mamy już mieć dorobek zgromadzony dzięki ich rozwijaniu, bo w krainie mlekiem i miodem płynącej brak miejsca na pustkę. A więc dokończmy zdanie zakończone trzema kropkami… Po prostu jest Miłością, a na imię Mu Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty. Z niej nas stworzył tak jak wszystko inne na ziemi i niebie. A kim jesteś ty i ja? Owocami tej Miłości. Na pytanie, co z tego wynika, odpowiedz już sobie, drogi czytelniku/ droga czytelniczko, w swojej głowie oraz w sercu.
NOWOŚCI
W niedzielę, 30 października, w kruchcie kościoła jezuitów będzie można zakupić książkę pod red. o. K. Dorosza i prof. W. Rozynkowskiego pt. „Loyola u Kopernika. Jezuici w Toruniu w latach 1945-2015”. Z czwartej strony okładki: « W 2015 r. w wielu miejscach na całym świecie były obchodzone różne siedemdziesięciolecia związane z przełomowym w historii 1945 rokiem. Siedemdziesiąta rocznica była świętowana także od 21 do 24 maja w środowisku jezuitów w Toruniu, a okazją stał się taki właśnie okres pobytu i pracy zakonu w kościele akademickim Ducha Świętego. Jubileusz został otwarty 21 maja 2015 r. na Wydziale Nauk Historycznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, gdzie odbyła się konferencja naukowa: „Loyola u Kopernika. Jezuici w Toruniu w latach 1945-2015”. Było to wspólne przedsięwzięcie toruńskich jezuitów i historyków. Publikowane w tej książce wspomnienia i opracowania nakreślają historię siedemdziesięciu powojennych lat aktywnej działalności jezuitów w Toruniu, a także pozwalają przybliżyć toruńskie realia tych czasów. Zebrane teksty uświadamiają nam, że „historia jest nauczycielką życia”. Warto i trzeba korzystać z doświadczeń minionych lat. »
7
Płonąć pragnieniem świadczenia Julita Kozicka
Do Międzynarodowego Centrum Ewangelizacji (International Center of Evangelization, w skrócie ICE) trafiłam jeszcze przed ŚDM-em, zapisana na ostatnią chwilę.
EWANGELIZACJA
ICE to inicjatywa Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Nowej Ewangelizacji organizowana we współpracy z Grupą Tymoteusz, Fundacją Cogito Ergo Credo oraz środowiskami ewangelizacyjnymi Archidiecezji Krakowskiej. Zapisałam się jako wolontariusz ŚDM-u, deklarując pomoc w tłumaczeniach. Liczyłam, że będę miała okazję trochę rozwinąć umiejętności translatorskie, że przydam się, pomogę i może załapię się w wolnym czasie na jakieś wydarzenia w ICE, zwłaszcza że od 18 lipca miały trwać rekolekcje przygotowujące do ewangelizacji podczas ŚDM-u, a nazwiska osób prowadzących przekonywały do wzięcia w nich udziału. Te wszystkie elementy tworzyły ofertę idealną dla mnie. Cieszyłam się, bo ufałam, że Pan Bóg stawia mnie we właściwym miejscu w tamtym czasie.
Trudne początki
Po przyjeździe okazało się, że kwestie organizacyjne wyglądają nieco inaczej, niż się spodziewałam. Przez pierwsze dni w Krakowie pomagałam w kuchni oraz w małej manufakturze krzyżyków na posłanie ewangelizatorów. W tym czasie padało sporo deszczu, nocą w namiocie odczuwało się chłód, a mi brakowało bliskich, a także chwili na odpoczynek w ciszy przy Panu Bogu. Chociaż przez pierwsze dwa, trzy dni było troszkę trudno, wiedziałam jednak, że On jest ze mną i opiekuje się mną, a mój udział w ICE jest dla Niego ważny. Duże wsparcie otrzymałam od życzliwych ludzi, którzy od początku interesowali się moją osobą i oferowali pomocną dłoń. Szybko poznałam dwie niesamowite dziewczyny. W kilku rozmowach pokazały mi, jakie piękne relacje mają z Panem Bogiem, i zatroszczyły się o ciepły nocleg dla mnie w deszczową noc, proponując niestandardowe rozwiązanie. Mały, czteroosobowy namiot rozstawiłyśmy w dużym, wojskowym, do którego jeszcze nie przyjechali ewangelizatorzy. Cały pobyt w ICE pełen był właśnie takich spotkań i rozmów, podczas których poznawaliśmy się oraz dzieliliśmy się swoimi przeżyciami z ewangelizacji.
Duchowe zaplecze
Od pierwszego dnia przygotowań wszyscy codziennie braliśmy udział we wspólnej mszy świętej. Każda była dla mnie bardzo
8
poruszająca. Słowa, które tam padały, szczególnie trafiały w moje potrzeby, a cała Eucharystia napełniała mnie ogromną wdzięcznością. Wkrótce okazało się, że mogę uczestniczyć w większości spotkań rekolekcyjnych i konferencji. Miałam duże oczekiwania względem tych wydarzeń, ale się nie zawiodłam. Charakteryzowały je głębokie treści, bardzo dobrze dobrane i przekazane, oraz wspólna modlitwa z dużą mocą. Przez wszystkie spotkania w ICE powracał niezwykle dla mnie ważny temat obietnicy. Z nauczania biskupa Rysia dowiedziałam się, że słowo „obietnica” to klucz do zrozumienia wiary. Pierwszym słowem Pana do człowieka nie jest „prawo”, ale „obietnica”. Biskup przypominał też, że wiara zaczyna się od Abrama, który uwierzył na słowo. Bóg obiecuje! Warto tu przytoczyć jeszcze jedno zdanie z tego nauczania: „Bóg nie wymaga, żebyśmy sami czegoś dokonali, ale obiecuje, że On tego może dokonać”. Zrozumiałam, że Pan dopełnia obietnic dla mnie, muszę tylko chcieć, a także prosić o Ducha Świętego, dzięki któremu mogę ufać. Trzeba pozwolić sobie na Pięćdziesiątnicę, czyli, jak tłumaczyła nam prezydent Międzynarodowej Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej, Michelle Moran, na osobiste spotkanie z Duchem Świętym i skok w wodę życia po obietnice, gdyż to do mnie należy decyzja, by pójść za Nim, by zrobić ten pierwszy krok.
Niespodzianki Pana Boga
Godząc się na rezygnację z pewnych dóbr, na początku wyjazdu nie spodziewałam się, że tak szybko Pan Bóg mi to zrekompensuje, do tego dając w obfitości, z dużą nadwyżką – jak to ma w zwyczaju. Podarował mi chwile wytchnienia, wiele pokoju, możliwość adoracji Najświętszego Sakramentu. Oprócz wspaniałych nowych znajomości zorganizował też kilka spotkań z moimi przyjaciółmi spoza Krakowa. Największą niespodzianką było wyjście do Brzegów z przyjaciółką, która mieszka daleko ode mnie i nie wybierała się na ŚDM. Na tym wyjeździe wszystko potoczyło się inaczej, niż planowałam, dużo owocniej, bo przecież według zamysłu Najwyższego. Uczyłam się innych umiejętności, a przede wszystkim tego, jak odpuszczać wszelkie życiowe zabezpieczenia i wygody na rzecz służby ludziom, zauważyłam też u siebie pewne braki w miłości, nad którymi muszę pracować. Najbardziej ujmujące było jednak to, że z jednej strony przez cały czas miałam poczucie, że jestem ukochanym dzieckiem, które ciągle nieporadnie zajmuje się jakimiś prostymi czynnościami, podczas gdy Bóg posługuje się mną, by przez takie prawie nic zrobić coś dobrego dla wielu ludzi, a z drugiej strony czułam się piękną kobietą, którą Pan posyła do odważnego działania pod Jego opieką.
Ludzie z ICE Poznając trochę bliżej całe zgromadzenie ICE, przekonywałam się, że tworzą je ludzie, którzy mają doświadczenie obecności Jezusa Chrystusa w swoim życiu, często doznali również dużego przełomu związanego z przyjęciem Boga i Jego miłości. Ludzie, którzy chcą i są gotowi dzielić się swoimi doświadczeniami z innymi. Żyjąc wspólnie z nimi, widziałam, że niosą w sobie Bożą miłość i radość. Widziałam, jak słowa biskupa Rysia: „Nowa Ewangelizacja to nie narzędzia, ale to sposób życia w Kościele” miały swoje zastosowanie w praktyce. Te same cele, wartości i podobne postrzeganie rzeczywistości bardzo nas jednoczyły. Zdecydowana większość była już przygotowana do głoszenia Dobrej Nowiny o Zmartwychwstałym przez formację we wspólnotach z całej Polski i z 30 krajów świata. Nie znaczy to oczywiście, że nie mamy już nad czym pracować. Przeciwnie, ten obóz pokazywał nam nasze różne wady, egoizm, pychę i w ogóle naszą grzeszność, wskazując jednocześnie na konieczność szukania pomocy w Bożym miłosierdziu oraz ostrzegając przed zagrożeniem, próbami samousprawiedliwienia, które nas od Niego odcina.
EWANGELIZACJA
Pod koniec rekolekcji zorientowałam się, że mogę pełnić jeszcze inną posługę. Modlitwa wstawiennicza pomogła mi zdecydować, by następnego dnia wziąć udział w posłaniu i dołączyć do grona ŚDM-owych ewangelizatorów. W pamięci miałam przywołane na rekolekcjach słowa św. Pawła: „Biada mi, gdybym nie głosił” oraz ważną uwagę, że to ja potrzebuję głoszenia, bo Pan sobie poradzi, aby innych zbawić bez mojego udziału. Pomagałam przy Festiwalu Młodych, działając w dwóch małych grupkach. Informowaliśmy o programie festiwalowych scen, zachęcaliśmy przechodniów, zapełnialiśmy przerwy między koncertami i rozmawialiśmy o Panu Bogu z napotkanymi ludźmi. W jednym sześcioosobowym zespole szczególnie się zgraliśmy i szybko stworzyliśmy kanadyjsko-polską wspólnotę, z której czerpaliśmy mnóstwo radości. Świetnie się nam współpracowało, a dobremu zorganizowaniu towarzyszyła duża dawka spontaniczności. Najwięcej działaliśmy na krakowskim Kazimierzu, a moje wspomnienia z głoszenia tam to przede wszystkim dużo pięknych rozmów, które często kończyła modlitwa, a także śpiewanie oraz tańce z gitarą na placach i ulicach.
Zauważyłam również, że słowa papieża Franciszka nawołują do tego, co już miało swój początek w działalności ICE. Jak przemawiał papież na Jasnej Górze, „objawienie się Boga zawsze ma miejsce w małości”. Z kolei wedle tego, co mówił w Sanktuarium św. Jana Pawła II, posłany „(...) zadowolony w Panu, nie zadowala się życiem przeciętnym, ale płonie pragnieniem świadczenia i dotarcia do innych: lubi ryzyko i wychodzi (…) uradowany z ewangelizacji”. Rozważania drogi krzyżowej na krakowskich Błoniach także wskazywały na taką działalność. Nadal uczę się opisanej posługi, do której wzywają słowa: „Jeśli ktoś, kto nazywa siebie chrześcijaninem, nie żyje, aby służyć, służy tylko, aby żyć, nie nadaje się do życia. Swoim życiem zapiera się Jezusa Chrystusa”. Jednak biorąc udział w przedsięwzięciach ICE, miałam świadomość, że staram się realizować to, o co apeluje papież Franciszek, i chcę to kontynuować w codziennym życiu jeszcze bardziej niż dotychczas.
9
Plany DA „Studnia” na rok 2016/17 o. Rafał Huzarski SJ
Myśląc o planach duszpasterstwa na ten rok, warto być świadomym, że w całej Polsce duszpasterstwa akademickie i młodzieżowe się kurczą. Są odstępstwa od tej tendencji, prężne, rozwijające się ośrodki, ale generalnie jest spadek. Mniej ludzi na pielgrzymkach, wyjazdach, mniej zaangażowanych osób, mniej ambitnych przedsięwzięć. To nie żadne czarnowidztwo, wiara oraz nadzieja pokładane w Bogu powinny stawać naprzeciw prosto i realistycznie opisanej rzeczywistości. Nie tylko stawać naprzeciw, lecz zderzać się czołowo i na pełnej prędkości. Proszę założyć kaski, zapiąć pasy albo wysiadać.
DUSZPASTERSTWO
Nasze duszpasterstwo nie jest celem samym w sobie. Celem jest dobro i zbawienie osób, a nie nadzwyczajny rozwój instytucji czy duma duszpasterzy (osobiście uważam za najwyższy cel chwałę Bożą, ale spotyka się to z takim niezrozumieniem, że może być tematem innego tekstu). A jednak nie wolno przeoczyć słabnięcia duszpasterstw, gdyż dostrzeżenie jego mechanizmów pozwala uchwycić coś istotnego dla dobra i zbawienia, co chciałbym przedstawić jako chorobę zakaźną. Zapadają na nią nieświadomie pojedynczy ludzie, jak również całe społeczności, a nazwa jej niech brzmi na razie tajemniczo mentis servitus. To choroba atakująca poczucie wolności, zaufanie do siebie, innych ludzi i Boga, niszczy związaną z powyższymi inicjatywę, twórczość, a także więzi międzyludzkie. Motorem tego schorzenia jest lęk o to, czy poradzę sobie w konfrontacji z zewnętrznym światem (najpierw z wymaganiami rodziców, starszego rodzeństwa, dalej nauczycieli, pracodawców, wszelkich „zwierzchności i władz”). Całkowicie odpornych na ten lęk praktycznie nie ma, niewielu ludzi wcześnie rozpoznaje zagrożenie i nie poddając się uczuciom, z uporem walczy ze światem, wykuwając swoją własną indywidualność przez inicjatywę, twórczość, rozwijanie więzi z innymi i z Bogiem. Jakaś część wkracza na ryzykowną nieraz drogę ostrego buntu przeciw wszystkiemu, łącznie z rodziną, wiarą oraz własnym zdrowiem. Większość stopniowo przyjmuje jednak tresurę uległości wobec wymagań świata: chce przede wszystkim zdobywać dobre oceny, posłusznie pracować na takie CV, które spodoba się pracodawcom, chce awansować i ewentualnie pomagać innym na tyle, na ile nie zaszkodzi to ich karierze. „Inaczej czeka cię
10
bezrobocie, ludzka pogarda oraz zmarnowane życie”, podpowiada zakażona wyobraźnia. Takiej drodze poszukiwania bezpieczeństwa i docenienia, drodze prowadzącej przez spełnianie wszystkich „musisz” i „powinieneś” ciągle towarzyszy jednak lęk, a także poczucie skrępowania, uwięzienia czy wręcz duszenia się w tym świecie. Musimy zatem podjąć wyzwania, ale jednocześnie kiedy to tylko możliwe wracamy do naszych kryjówek: często uciekamy w internet, w natłok małych zadań czy po prostu na kanapę, odpowiednio wklęsłą pod wpływem długich godzin naszej niemocy. „Powinienem się uczyć, ale oglądam serial” lub „cały dzień załatwiałem sprawy i znów nie udało mi się pomodlić”, „chciałem wypłynąć na szerokie wody, ale kręcę się w porcie” – to przykładowe warianty wewnętrznego konfliktu charakteryzującego mentalną niewolę, bo tak należałoby tłumaczyć łacińską nazwę choroby.
Im agresywniejsza postać tej przypadłości, tym bardziej chory jest przekonany o niemożliwości głębszego zaangażowania się nie tylko w duszpasterstwo, ale także we wszelkie formy życia, których przełożenia na przyszłą karierę, bezpieczeństwo i docenienie przez świat nie widzi. Jako dodatkowe obciążenie odbiera wolontariat, Wędkę, harcerstwo, radio studenckie, amatorski kabaret, zespół muzyczny,
samorząd uczelniany… Zaraz, stop, przecież samorząd może być świetnym krokiem do kariery! Oczywiście, każda z tych rzeczy – radio, teatrzyk, duszpasterstwo… Wszystko to są inicjatywy pozwalające na zdobycie doświadczeń kluczowych dla przyszłego życia, ale zarażony mentis servitus widzi ścieżkę rozwoju bardzo wąsko, jako dostosowanie do (domniemanych) oczekiwań mocodawców. Nędzę choroby potęguje również spostrzeżenie, że ci, którzy zamiast trząść się o to, czy nadążą z wykonywaniem zadanych prac, rozwijają własne projekty i wcale niegorzej radzą sobie w życiu.
W powyższym zawiera się plan DA „Studnia”. W tym roku akademickim to jest szansa dla ciebie i innych. Przyjdź do Boga i natychmiast przyprowadź do Niego ludzi (używając na przykład narzędzia takiego jak duszpasterstwo), zaczynając od znajomych ze studiów czy akademika. Weź aktywny udział (także głośno krytykując obecne rozwiązania) w takim dostrojeniu duszpasterstwa do potrzeb ludzi, abyście tutaj mogli wzmacniać więź z Bogiem, innymi, by tutaj wszystko się porządkowało i układało. Weź udział w budowaniu miejsca, które, zgodnie ze słowami papieża Franciszka, byłoby szpitalem polowym dla ludzi porażonych mentis servitus, pełnych niepewności, szarpiących się ze sobą, zmęczonych, nieraz samotnych…
DUSZPASTERSTWO
Może się to wydać na początku niejasne, ale po długim namyśle uważam, że najbardziej sensownym lekarstwem na mentalne niewolnictwo jest EWANGELIZACJA. Nie piszę tak dlatego, że jestem księdzem, jak też nie mam zamiaru szczegółowo opisywać, dlaczego tak właśnie myślę. Chcę powiedzieć tyle, że rozumiejąc ewangelizację tylko jako pewne akcje, nie widzimy potężnej siły, jaką może ona wnieść w życie nas samych i ludzi, których Bóg postawi na naszej drodze. Nie rób ewangelizacji, nie myśl o niej przede wszystkim jako o akcjach rozdawania, głoszenia czy czegokolwiek. BĄDŹ EWANGELIZACJĄ. Może czytając to, myślisz, że właściwie nie jesteś pewien, czy tak naprawdę wierzysz, czy nie. Pomyśl więc sobie: „Wierzę, że możliwe jest, żebym prowadził innych ludzi do Boga”. Co czujesz? Czy byłoby to coś złego, czy raczej jedna z najlepszych rzeczy, jaką można zrobić na tym świecie? Czy ta myśl oznacza zupełny krach rozwoju osobistego, czy zawodowego?
Czy ona oznacza utratę przyjaciół? Przeciwnie, pragnąc STAĆ SIĘ EWANGELIZACJĄ, rozpoczynasz projekt porządkowania życia, w którym każda dziedzina zajmie odpowiednie miejsce, a rozwijać się będzie w sposób właściwy i zharmonizowany z innymi. Należy poznawać Boga i natychmiast starać się dzielić Nim z innymi, nawet z niedoskonałością wiary, wiedzy religijnej i życia, mówić, że On jest źródłem dobra, pokoju serca, pogody ducha, źródłem życia, On pozwala przeżyć każde zderzenie czołowe ze światem…
Reszta… rekolekcje, imprezy, wyprawy, czuwania, Jezualia… To będzie. Informacje o nich zobaczysz na plakatach, stronach internetowych, usłyszysz w ogłoszeniach. Na razie przyjdź i stań po naszej stronie.
Terminy spotkań grup DA „Studnia” i kontakt do koordynatorów: Koordynator DA „Studnia” – Klaudia Cyran, klaudiacyran@wp.pl
Jezuicki Wolontariat Społeczny – środa od 20.00, agakar@poczta.onet.pl
Grupa taneczna „RyTM” – poniedziałek od 19.00, dapuchowicz@gmail.com
Grupa modlitewna „Uwielbiamy” – czwartek od 20.00, aga.gawrych91@gmail.com
Grupa medytacyjno-dyskusyjna „Todo Modo” – wtorek 20.00, kasia.olszewska.91@gmail.com
„Chorał w Studni” – drugi piątek miesiąca od 20.00, agnieszka.rembowska@o2.pl
Chór Kameralny „Studnia Jakubowa” – wtorek 18.00–20.00, piątek 17.30–19.30, niedziela od 10.00, studniajakubowa@o2.pl
Rekolekcje dla Kobiet – cykl spotkań, agnieszka.rembowska@o2.pl
Ruch Światło-Życie „Oaza” – środa 20.00, izabela.klawinska@wp.pl
Redakcja okazjonalnika akademickiego „Podaj Dalej” – ideal.maksymalny@interia.pl
11
Magiczny czas MAGIS-u Katarzyna Kowalewska
Jaki jest najprostszy sposób, by poznać młodych ludzi z całego świata oswojonych z duchowością ignacjańską? Odpowiedź brzmi: wziąć udział w MAGIS-ie!
MAGIS
Za nami MAGIS 2016 zorganizowany przede wszystkim w Polsce, ale także na Litwie, w Słowacji i Czechach. Uczestnicy zapisywali się w ośrodkach jezuickich, wypełniali ankietę na temat swoich preferencji dotyczących wyboru aktywności, a później byli przydzielani do jednego z prawie stu eksperymentów. Każdy z nich polegał na wspólnej pracy, modlitwie i integracji w grupie kilkunastu osób różnych narodowości. Mógł on dotyczyć duchowości czy twórczości artystycznej, ale także poznawania kultury danego regionu lub pomagania potrzebującym. „Eksperyment, w którym byłam wolontariuszką, należy do kategorii eksperymentów socjalnych” – opowiada Kasia. „Nasza liderka i ja byłyśmy z grupą 17 osób w warszawskim domu opieki św. Franciszka u Franciszkanek od Cierpiących pod duchowym patronatem ojca jezuity. Uczestnicy pochodzili z Syrii, Libanu, Chile, Wietnamu, Słowacji i z Polski. Przekrój wiekowy to 20–30 lat. Przez 5 dni mieszkaliśmy razem w bursie, pomagaliśmy w domu opieki i zwiedzaliśmy Warszawę. Podopieczne były w różnym stanie, przeważnie w wieku około 90 lat. Część z nich miała demencję, chorobę Alzheimera, Parkinsona czy większe lub mniejsze przykurcze kończyn. Do naszym zadań należało mycie tych pań, karmienie, słuchanie, mówienie od czasu do czasu (pomimo barier językowych), wychodzenie na spacery i bawienie się z nimi. Jednym słowem: bycie”.
Nowe wyzwania
Zadania wykonywane podczas MAGIS‑u okazały się niespodzianką nie tylko dla uczestników… „Miałam w sercu pragnienie, by się jakoś zaangażować w MAGIS i gdy dowiedziałam się, że moja przyjaciółka planuje projekt warsztatów teatralnych, postanowiłam jej pomóc jako tłumacz” – opowiada Magda. „Dwa dni przed zajęciami dowiedziałam się, że czeka mnie wyzwanie – z powodu sytuacji losowej przyjaciółka nie mogła być obecna na początku warsztatów i miałam ją zastąpić w roli prowadzącej. Niewiele czasu zostało na przygotowanie się, ale nie czułam paniki, a raczej mobilizację, wyzwanie, chęć
12
pomocy i rodzaj radości oraz ekscytacji. A samo prowadzenie zajęć przez pierwsze dwa dni ich trwania okazało się dla mnie cennym doświadczeniem, bo wcześniej nie prowadziłam czegoś takiego dla grupy międzynarodowej, w obcym języku. Wpłynęło to bardzo dobrze na moje poczucie własnej wartości, pomogło mi odkryć umiejętności, których się po sobie nie spodziewałam”.
Różnorodność zadań i kultur
MAGIS 2016 to nie tylko dwa tysiące uczestników, ale i kilkaset osób odpowiedzialnych za eksperymenty: liderzy, prowadzący, wolontariusze oraz jezuici. „Mój udział w MAGIS-ie miał charakter towarzyszący: byłem jedną z osób biorących udział w warsztatach teatralnych prowadzonych w Domu Muz przy ulicy Poznańskiej w Toruniu” – wspomina o. Krzysztof. „Wykonywałem wszystko, co robili inni: ćwiczenia, inscenizacje, śpiew, taniec, dzielenie się etc. Były to ciekawe, aktywne zajęcia, a przy okazji też jakaś forma promocji kultury polskiej”. Jak ta promocja wyglądała z pespektywy obcokrajowca? „Zobaczyłem ludzi o wielkim sercu, chętnych do dzielenia się i gotowych do podjęcia zobowiązań” – zaznacza Julien, uczestnik‑wolontariusz ze Szwajcarii. „W Polakach ciągle obecne jest wspomnienie bolesnej przeszłości, które niektórzy traktują jako nieodrodną część tożsamości narodowej. Okazuje się jednak, że tym, co najbardziej spaja lud o tak pięknej różnorodności, jest głęboka wrażliwość”.
MAGIS a ŚDM
MAGIS 2016 rozpoczął się 15 lipca w Łodzi. Po dwóch dniach uczestnicy rozjeżdżali się na eksperymenty, by później ponownie spotkać się w Częstochowie, a następnie udać się do Krakowa na Światowe Dni Młodzieży. Przejście z jednego wydarzenia w drugie następowało harmonijnie. „Mocno poruszyło mnie to, jak bardzo nasze doświadczenie MAGIS‑u było spójne z tym, o czym mówił papież Franciszek w czasie ŚDM-u” – podkreśla Ola, liderka eksperymentu w hospicjum dziecięcym i domu opieki dla osób starszych. „Ojciec święty zachęcał do słuchania starszych, budowania relacji z dziadkami, uczenia się od nich. Zapamiętałam jego słowa o czułości, bliskości, dotyku, o tym, że miłość i miłosierdzie muszą wyrażać się bardzo konkretnie. O potrzebie harmonijnej jedności języka słów, serca oraz rąk. O zdolności do stawania u boku chorych,
jak Jezus, z milczeniem, przytuleniem, modlitwą”. Niestety, nie wszystkie zalecenia papieża były wprowadzane w życie… „Jaka szkoda, że wielu Polaków nie docenia natury jako daru od Boga” – podkreśla jezuita Julien. „Niezwracanie uwagi na marnowaną żywność, wyrzuconą podczas MAGIS‑u i ŚDM‑u przez wielu młodych ludzi z obojętnie jakiego kraju, na lekkomyślne zużywanie energii (światła, wody, paliwa) dowodzi, że nawet dla wierzących encyklika Laudato Si’ jeszcze nie jest znana w praktyce”.
Słowo „magis” pochodzi z łaciny i oznacza „więcej, bardziej, lepiej”. Pasuje ono do duchowości jezuickiej i hasła „Ad maiorem Dei gloriam” („Na większą chwałę Bożą”). Jak nazwę imprezy rozumieją osoby, które w niej uczestniczyły? „Dla mnie MAGIS to doświadczenie otwartości i jedności Kościoła na świecie” – wypowiada się Kasia z Warszawy. „Tu poczułam, jak ważna jest obecność (tak po prostu) przy drugiej osobie, szczególnie, gdy cierpi. Tutaj również Bóg pomógł mi otworzyć szerzej moje serce na innych i intensywnie leczył zranienia, jakie w nim są, tak więc była to również terapia (uśmiech). MAGIS to nieustanne przekraczanie siebie. Tego uczyłam się w trakcie tego eksperymentu, by BYĆ MAGIS”. Magda z Torunia uzupełnia: „To też odkrywanie swego potencjału, radość spotkania, tworzenie się wspólnoty, pogłębienie dawnych przyjaźni oraz zawiązanie nowych, fantastyczne doświadczenie, bliskość Boga i drugiego człowieka, poszerzenie serca, przezwyciężenie kryzysu, odwaga, dzielenie się kulturą, a także dziedzictwem kulturowym swej ojczyzny i swojego miasta, poznawanie innych kultur, uśmiech”. Dla Juliena MAGIS oznacza, że „życie jest po prostu cudem. To trudne do uwierzenia, ale prawdziwe! Jeśli szukam Boga, jak również słucham Jego słowa w moim sercu, w obecności i odmienności
Doświadczenie wspólnoty
Ważnym elementem codziennych spotkań była wspólna modlitwa i tzw. kręgi MAGIS, czyli dzielenie się doświadczeniem całego dnia w kilkuosobowej grupce. Ułatwiało to wzajemne poznanie. „Już w pierwszych dniach stworzyły się bardzo silne więzi, relacje, czuło się ogromne zaufanie w grupie. Podczas tych kręgów czy wieczornej modlitwy uczestnicy dzielili się bardzo osobistymi i nieraz bolesnymi, trudnymi sprawami” – wyjaśnia Ola z Torunia. „W czasie wspólnych działań, rekreacji albo posiłków miałam wrażenie, że znamy się dobrze od lat czy od zawsze. Sądząc po relacjach w grupie, nikt by nie powiedział, że spotkaliśmy się pierwszy raz w życiu dwa, trzy dni temu i jesteśmy z tak odległych stron świata i różnych kultur. Staliśmy się sobie bardzo bliscy, odkrywaliśmy też, że mamy bardzo podobną wrażliwość na drugiego człowieka, zwłaszcza tego chorego czy starszego, któremu towarzyszyliśmy. Rozumieliśmy się często bez słów”. O. Krzysztof, toruński jezuita, również zwrócił uwagę na bardzo dobrą integrację uczestników. „Najbardziej uderzyło mnie szybkie nawiązywanie relacji, powstawanie więzi mimo różnego stopnia opanowania języka angielskiego i to, że z obcych ludzi staliśmy się sobie bliscy w krótkim czasie. Myślę, że jakiś wpływ miała na to podobna formacja – bo wszyscy wywodziliśmy się z jezuickich duszpasterstw, gdzie jest obecna duchowość ignacjańska. Stąd wspólna, duchowa baza, podstawa zawiązywania takich relacji. A przy tym dużo serdeczności i dobrej woli. Każdy z uczestników wnosił jakąś dobrą cząstkę do tej «zawiązanej na tydzień» wspólnoty. I to było piękne”. Nie pozostaje nic innego, jak życzyć wszystkim czytelnikom doświadczenia takiej wspólnoty w codziennym życiu!
MAGIS
Czym jest MAGIS?
innych osób oraz w Piśmie Świętym, Bóg pozwala mi robić ciągle krok naprzód, krok w kierunku Niego, ale też innych ludzi, a także mojego wnętrza. Mogę wciąż wzrastać w wierze, inteligencji i wrażliwości, jeśli oczywiście wyrażę na to zgodę. Ten wzrost nie zależy jednak od moich wysiłków wolontariackich, ale od umiejętności otwarcia się na innych oraz przyjęcia ich odmienności”.
13
Kraków i świat cały o. Krzysztof Dorosz SJ
Niebywałym wydarzeniem były dla mnie te Światowe Dni Młodzieży, takim, które się zdarza tylko raz w życiu. Przeżywałem je w Krakowie, czując, że znalazłem się w samym centrum niezwykłej, Bożej akcji, rozgrywającej się na wielu planach, z papieżem Franciszkiem w roli głównej. Jestem przekonany, że dni te pozostawią niezatarty ślad w pamięci i sercach: moim i tysięcy uczestniczących osób z całego świata. ŚWIATOWE DNI MŁODZIEŻY
Z Pól Miłosierdzia To była długa droga. Z Brzegów do Krakowa trzeba było wracać pieszo, idąc w wielonarodowym, barwnym, wesołym tłumie. W takim towarzystwie nawet droga się nie dłużyła, choć nogi raz po raz dopominały się odpoczynku. Nad „rzeką” wędrowców zawisły ciężkie, deszczowe chmury. Co bardziej przezorni szybko włożyli czerwone, żółte i niebieskie peleryny, niezbędniki pielgrzymów wyposażonych w małe plecaki o tych samych kolorach. Charakterystyczny szum wodoodpornego materiału przerywały salwy radości, wszyscy się spieszyli, by jak najszybciej dotrzeć do swojej bazy. Ten obraz powrotu ludu Bożego po celebracjach z papieżem Franciszkiem na Kampusie Miłosierdzia utkwił mi w pamięci. Z tą niezwykłą drogą, podczas której myślami starałem się ogarnąć to, co się wtedy zdarzyło, kojarzyć mi się będzie 31 lipca 2016. Choć duch ochoczy, to ciało jednak słabe. W przydrożnym barze wzmacniam się kawą i ciastkiem. Dosiada się grupa Litwinów z Kowna. Także wracają, osłabieni, ale szczęśliwi. Popijamy energetyzujące napoje, a przy okazji podtrzymujemy polsko-litewską przyjaźń. „Vivat papa Francesco!” – rozlega się okrzyk z boku.
Papieski deszcz
W Płaszowie udaje mi się wbić do miejskiego autobusu. To duży sukces, bo chętnych, by podjechać, jest wielu. Wielojęzyczny tłumek szczelnie wypełnia przestrzeń pojazdu. Autobus ledwo rusza. W centrum miasta blokada ulic, dalej nic nie pojedzie, bo tędy będzie jechał papież na lotnisko, wyjaśniają porządkowi.
14
Tymczasem deszcz coraz bardziej rzęsisty, ulewny, grzmi. Zbitą gromadką chowamy się pod daszek przy witrynie sklepu. A z góry woda leje się już strumieniami… Jeśli to znak Bożej łaski, to mamy ją dziś w obfitości, a nawet w nadmiarze. Tymczasem trzej młodzieńcy w pelerynach postanowili pozostać na deszczu. Twardzi, mokrzy, szczęśliwi. Służby porządkowe nawet nie ruszyły się z miejsca. „Ci to mają przechlapane!” – ktoś zauważa. Choć przestało padać, to my stoimy dalej. „O patrzcie, policja na kogutach, borowiki. Kolumna papieska! Jadą! Jadą! Gdzie papież? Gdzie papież?!” – reaguje tłum. „O jest, widzi nas! Machamy, machamy!” – rozlega się pisk dziewcząt. Dziennikarka na pokładzie samolotu wracającego do Rzymu pyta potem: „Ojcze święty, jak żyło ci się przez te pięć dni w Polsce?”. Franciszek odpowiada: „Polacy są tak wspaniali… Patrzyłem na nich dziś wieczorem, jadąc w deszczu, jak stali wzdłuż drogi – nie tylko młodzi ludzie, nawet starsze panie… To jest dobroć, szlachetność… Znalazłem w Polsce tę waszą dobroć. Piękno. Dziękuję wam”. Czy i nas widział?
Łagiewniki oblężone
Pamiętam Łagiewniki z połowy lat 80. Przy klasztorze sióstr Matki Bożej Miłosierdzia rozciągały się wielkie ogrody pamiętające zmarłą tutaj siostrę Faustynę. W hałaśliwym Krakowie była to oaza ciszy i spokoju. To jednak przeszłość, a to wszystko za sprawą jednej drobnej zakonnicy, nazwanej „apostołką Bożego miłosierdzia”. Ona sama zresztą to zapowiedziała: „Czuję dobrze, że posłannictwo moje nie kończy się ze śmiercią”. Dzisiaj Łagiewniki to duży kompleks budynków, nad którymi góruje strzelista wieża nowo zbudowanego Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Piękne miejsce widokowe i świetny punkt orientacyjny dla przybyszów. Podczas Światowych Dni Młodzieży tu właśnie wypadło mi pełnić posługę spowiedniczą.
Dotarcie do łagiewnickiego centrum nie było jednak sprawą prostą. Wszak do miejsca doczesnego spoczynku świętej siostry Faustyny pragnęło dojść wielu przybyłych. Aby dostać się do sektora sprawowania sakramentu pojednania, muszę przejść długą, okrężną drogą, a nawet prosić o pomoc służby porządkowe. Uczynni harcerze i żołnierze doprowadzają mnie jakimiś sobie znanymi skrótami. Tymczasem widzę, jak rozległe łagiewnickie łąki zapełnia światowa młodzież, słyszę ich języki przeplatające się niczym nitki wielobarwnej tkaniny, a kolorowych flag reprezentowanych przez nich państw i różnych emblematów dostrzegam całe mnóstwo. Młodzi, jak to młodzi, robią raban, do czego zresztą zachęcał ich sam Franciszek z „papieskiego okna”. O łagiewnickiej ciszy można jedynie pomarzyć. Rozmawiam z młodymi Włochami, którzy tłumnie zasiedli wokół sanktuarium. Nie wiem, czy znają werset naszego hymnu narodowego: „Z ziemi włoskiej do Polski”. Ale dowiaduję się, że czują się u nas wspaniale i są urzeczeni polską gościnnością. Molto grazie! W Łagiewnikach powiało światem.
„Obozowe tango” – na cześć papieża Franciszka, oczywiście. Po sąsiedzku u augustianów, w kościele św. Katarzyny, jest okazja, by posłuchać katechez po angielsku. Przemawia biskup z Ameryki, ma świetny kontakt z młodą publicznością i śmiało odpowiada na trudne pytania.
Następnego dnia tutaj właśnie papież Franciszek będzie zachęcał kapłanów i osoby konsekrowane do otwierania drzwi swoich Wieczerników i wyjścia do świata, bo „często może pojawić się pokusa, by ze strachu lub wygody pozostać trochę zamkniętymi w nas samych i w naszych środowiskach. Jezus jednak wskazuje drogę tylko w jednym kierunku: wyjść z naszych ograniczeń”.
Spojrzeć w oczy
Z przyjemnością wracam do mego namiotu rozbitego na Skałce u ojców paulinów. Ta lokalizacja okazuje się darem Opatrzności. Młodzież i duszpasterze toruńskiej diecezji skwapliwie korzystają z tego dobrodziejstwa. Stąd wszędzie blisko, samo centrum Krakowa. Jako grupa toruńskiego duszpasterstwa akademickiego jesteśmy częścią ulokowanej tu wielojęzycznej wspólnoty. Obok nas rozbili się Słowacy i Węgrzy. Z języka braci Madziarów wyłapuję tylko imiona. A na polu namiotowym wszelkie wygody: prowizoryczne umywalki, toalety, prysznice. Nawet komórki można podładować. Nieopodal w paulińskim ogrodzie wolontariusze wydają całkiem smaczne posiłki. Siedzę naprzeciw słynnej krypty zasłużonych, blisko Wyspiańskiego i Miłosza. Wytworne towarzystwo: „Pozdrawiam, panie Czesławie!”. Na placu funkcjonują namiotowe bary, gdzie można wypić kawę i pogawędzić. Całkiem fajne życie, można by nawet zanucić
ŚWIATOWE DNI MŁODZIEŻY
Toruń na Skałce
A Kraków tętni życiem jak nigdy. Młodzież z całego świata śpiewa, tańczy, wykrzykuje. Na Rynku Głównym ponad głowami powiewają wciąż nowe flagi. Tysiące wspólnych zdjęć, młodzież się zaprzyjaźnia. Ilu z nich, przybyłych z odległych stron świata, przyjedzie tu jeszcze kiedyś? Jaki wizerunek Polski zawiozą do swoich domów, co powiedzą o naszym kraju rodzinom, przyjaciołom, co napiszą w mediach? Tymczasem bardzo aktywni na ulicach okazują się młodzi Francuzi, którzy po ostatnich zamachach w swoim kraju wyraźnie mają potrzebę pokojowej manifestacji. Wymachują trójkolorowymi flagami i co chwila intonują Marsyliankę. Pomyślałby kto, że to jakaś pieśń religijna! Czy cesarz Napoleon, słysząc to, nie przewraca się w grobie?!
Miałem szczęście w tych dniach spotkać się z papieżem Franciszkiem osobiście. W grupie 30 jezuitów zostaliśmy zaproszeni na braterskie spotkanie z papieżem-jezuitą. Zauważyłem że – witając się z każdym z nas – spoglądał w oczy. Potem na pytanie jednego ze współbraci, w jaki sposób dociera do serc młodych, tak odpowiadał: „Kiedy mówię, staram się patrzeć ludziom w oczy. Nie da się patrzeć w oczy wszystkim, ale patrzę w oczy raz tego człowieka, raz tamtego, i tamtego… i wszyscy mają wrażenie, że na nich patrzę. To coś, co mi przychodzi spontanicznie. Tak postępuję z młodymi. Ale potem młodzi, gdy z nimi rozmawiasz, stawiają pytania… nie wstydzą się pytać… A młodemu człowiekowi trzeba odpowiedzieć zgodnie z prawdą”. Podobno w ludzkim spojrzeniu zawarta jest prawda o człowieku. Pewnie dlatego papież Franciszek patrzy ludziom głęboko w oczy.
15
Bezcenne rekolekcje w Londynie Piotr Małek, Justyna Żak
Po zeszłorocznym sukcesie akcji Faith and Solidarity Enterprise
w tym roku odbyła się jej druga edycja. Grupa ośmiu osób z naszego duszpasterstwa 1 sierpnia udała się wraz z o. Rafałem Huzarskim do Londynu. Podobnie jak rok temu, celem naszej podróży było zdobycie pieniędzy, z których część miała zostać przeznaczona na budowę farmy edukacyjnej w miejscowości Kasisi w Zambii. Farma ta ma zapewniać utrzymanie dzieł misyjnych jezuitów w Afryce, a także edukować miejscową ludność oraz dawać jej pracę. Trzeba przyznać, że dla każdego z nas wyjazd do Londynu był nie lada wyzwaniem. Stał się nie tylko próbą naszej przedsiębiorczości i samodzielności, ale też pogłębił i umocnił naszą wiarę.
LONDYN
Podróż w nieznane
Około dziewiątej rano spotkaliśmy się na lotnisku w Bydgoszczy, by po niespełna dwóch godzinach lotu móc oddychać angielskim powietrzem. Londyn przywitał nas dobrą pogodą, a słońce świeciło dla nas przez znaczną część pobytu. Swoje pierwsze kroki skierowaliśmy do domu zakonnego przy kaplicy Polskiej Rzymskokatolickiej Parafii pw. Matki Bożej Miłosierdzia przy ulicy Walm Lane, gdzie w końcu mogliśmy odpocząć po trudach długiego dnia podróży. Tam też gościliśmy przez pierwszych kilka dni, a następnie, dzięki uprzejmości przyjaciół o. Rafała, przeprowadziliśmy się do dwóch mieszkań w Southgate, dzielnicy położonej w północnej części Londynu.
Każdy dzień jest darem
Początki naszego „nowego życia” upłynęły pod znakiem intensywnego szukania pracy. Dziesiątki telefonicznych rozmów i rozniesionych CV mogłyby wystarczyć na osobny artykuł. Niektórzy z nas zaczęli pracę praktycznie od zaraz, inni po kilku dniach i nie rozstawali się z nią aż do powrotu do Polski. Jeszcze inni musieli uzbroić się w cierpliwość, szukając zajęcia dłużej, co też w końcu zostało nagrodzone. Pracowaliśmy w restauracjach, w biurach czy na budowie, gdzie swoich sił spróbował przez chwilę nawet o. Rafał, który na co dzień sprawował posługę kapłańską w parafii przy wspomnianej
16
ulicy Walm Lane. W tym czasie poznaliśmy też wielu wspaniałych ludzi, którzy słysząc o naszej akcji, otwierali swoje serca i służyli nam pomocą. Cały miesiąc był też dla nas możliwością budowania wzajemnych relacji w grupie i okazją do nauki życia we wspólnocie na co dzień. Jako że nasz wyjazd miał również charakter rekolekcyjny, co wieczór spotykaliśmy się na dzieleniu. W codziennej refleksji pomagały nam tzw. focusy, czyli fragmenty z Pisma Świętego z dołączonymi rozważaniami na dany dzień. Wieczorne spotkania stały się niezwykle ważnym elementem pobytu w Londynie. Wynikało to z potrzeby dzielenia się zarówno doświadczeniami, często trudnymi, jak i przemyśleniami dotyczącymi Słowa Bożego.
Nasz mały wielki Londyn
Świat, z którym zetknęliśmy się w Londynie, okazał się oczywiście zupełnie inny niż w Polsce. Zobaczyliśmy bowiem miasto wielokulturowe i wielowyznaniowe. Na jednej ulicy mogliśmy spotkać ludzi wszelkich ras, a także religii. Codzienne przejazdy metrem i autobusami dawały nam możliwość wnikliwej obserwacji ludzkich zachowań oraz jakże odległego nam zlepku kultur.
Weekendy były dla większości z nas czasem wolnym, który staraliśmy się jak najaktywniej wykorzystać. Zobaczyliśmy wspaniałe miejsca znane nam dotychczas ze zdjęć, książek czy programów telewizyjnych. Wśród nich były liczne muzea, Pałac Westminsterski z Big Benem na czele, Pałac Buckingham i wiele innych niezwykłych atrakcji turystycznych. Część z nas spełniała też swoje małe osobiste marzenia, takie jak wizyta w Queen’s Theatre na musicalu „Nędznicy” czy wycieczka śladami Kuby Rozpruwacza, idealnie oddająca klimat wiktoriańskiego Londynu.
Tydzień przed powrotem do Polski ponownie zmieniliśmy miejsce zamieszkania i wróciliśmy na ulicę Walm Lane. Czas wydawał się biec coraz szybciej. Z jednej strony bardzo tęskniliśmy za domem, naszymi rodzinami i przyjaciółmi, a z drugiej im bliżej było do wyjazdu, tym bardziej robiło nam się żal, że nasza piękna przygoda już dobiega końca. Postanowiliśmy jak najlepiej wykorzystać ostatnie dni, dlatego uznaliśmy, że doskonałym zwieńczeniem naszego pobytu w Londynie będzie wizyta w amfiteatrze The Globe. Wybraliśmy się na „Makbeta” Szekspira. Było to niezapomniane przeżycie. Budynek teatru i wszelkie rozwiązania sceniczne oddawały ducha czasów współczesnych autorowi dramatu. Przedstawienie zostało dopracowane w najmniejszych szczegółach, a gra aktorów i mistyczna muzyka wykonywana na żywo były tak fenomenalne, że wynagradzały nam nawet braki w zrozumieniu angielskich dialogów.
Zanim się obejrzeliśmy, w kalendarzu widniała data 31 sierpnia. Już nad ranem opuściliśmy mieszkanie, aby dotrzeć na czas na samolot. Po kilku godzinach lotu na lotnisku w Bydgoszczy
Londyn urzekł nas swoją atmosferą i często wracamy do niego myślami. Na pewno niejeden z nas odwiedzi go ponownie, chociażby w ramach wycieczki, a może już za rok, uczestnicząc w kolejnej edycji projektu Faith and Solidarity Enterprise. I ciebie nie może tam zabraknąć!
ŚWIADECTWO
Owocny pobyt
pojawiła się grupka pozornie tych samych, ale jakże odmienionych i bogatych w nowe doświadczenia osób. Wystarczył jeden miesiąc, by zmieniło się tak wiele. Zawiązaliśmy nowe przyjaźnie, zarówno między sobą, jak i z ludźmi poznanymi w Londynie. Był to dla nas czas bezcennych rekolekcji. Dostrzegliśmy mocne i słabe strony swego charakteru, ucząc się jednocześnie, jak to, co mocne, w pełni wykorzystać, a to, co słabe, przemienić. Konieczność błyskawicznego znalezienia pracy poza granicami Polski z niekiedy słabą znajomością języka angielskiego i konsekwencja w dążeniu do celu wynagrodzona otrzymaniem zatrudnienia wzmocniły naszą pewność siebie na polu zawodowym, co z pewnością zaowocuje w przyszłości.
Dziewięć osób, jeden Bóg Oskar Filarski Jakie to dziwne tak bolało nie chciało się żyć a teraz takie nieważne niemądre jak nic. KS. JAN TWARDOWSKI, „Nic”
24 lipca. Osiem dni do wylotu, dziewięć osób i jeden… Wyobraź sobie bracie/siostro, że masz kilka tysięcy długu, zaciągnięty kredyt, komornika na głowie i jeden bilet do Londynu. Zostajesz w Toruniu, pracując na dobrym stanowisku w solidnej firmie z wizją spłaty minusa na koncie w ciągu może dwóch lat albo wylatujesz do stolicy Anglii bez gwarancji niczego. W dodatku na akcję charytatywną, z której
połowa pieniędzy nie idzie dla ciebie. A jak nie uda się za granicą? Kilka najbliższych lat zmarnowanych przez nadrabianie strat finansowych. Kto by ryzykował? Możesz wybrać tylko jedno. Na co byś się zdecydował? Ja poleciałem. Myślę sobie 23 lipca: „dziewięć dni do wylotu, a nawet nie ma lokum dla nas wszystkich lecących do Londynu. Jak to nie wyjdzie…”. Otacza mnie strach. Przenieśmy się w czasie. Dziewięć dni później. Jest 1 sierpnia, 9.00, lotnisko w Bydgoszczy. Dziewięć osób. Ojciec Rafał, Agnieszka, Justyna M., Dobrawa, Piotr, Bogusława, Anna, Justyna Ż. oraz ja. Lecimy. Prawdę mówiąc, to nawet nie wiem dokąd. Do Londynu? Tam jest ponad osiem i pół miliona mieszkańców. To mało precyzyjna informacja. Wylecieliśmy jedynie z energią do działania oraz wiarą w powodzenie akcji. Na miejscu dostaliśmy dwa
17
ŚWIADECTWO
mieszkania, z których mogliśmy korzystać przez większość projektu, a także pierwszą lekcję angielskiego. Czas pokazał, że tak naprawdę otrzymaliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy. Lokum na 30 dni, cały pobyt. Pracę. Bezcenne kontakty z mieszkającymi tam Polakami i coś, co odmieniło moje życie… Nasz przeciętny dzień to poranne szczotkowanie zębów, praca, dom, spotkanie nas wszystkich i szczere „spowiedzi” z całego dnia. Z początku czułem się jak na mitingu AA – choć nigdy nie miałem przyjemności na takowym być. Co tu opowiadać, dziewięć godzin pracy? Że wstałem i się zgubiłem po raz dziesiąty w tak wielkim mieście? Perspektywa focusów wcześniej już opisanych zmienia się, gdy cały dzień przeżywasz ze Słowem Bożym. Na przykład dzień 21. Temat: Eucharystia. Z Ewangelii św. Mateusza (26,26b–28): „A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje». Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: «Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów»”.
Focus: Eucharystia i życie. Centrum. Źródło. Co to wszystko znaczy?
Nadchodzi wieczór, czas spotkania i dzielenia się, czyli po prostu focus. Przede mną osiem osób, które ledwo znam, choć należymy do jednego duszpasterstwa. Co mam im powiedzieć? Że nie czuję się godny, by do niej podchodzić? Choć to boli i to największy problem w mojej wierze. Moja pięta achillesowa. W głowie: „Czemu mam im to mówić?”. Choć nie muszę, bo na spotkaniach opowiadasz, co chcesz. Dobrowolnie. Ale nigdy nikomu tego nie wyznawałeś i czujesz tego ogromną potrzebę. Przychodzi twoja kolej. Setki myśli. Cały dzień przeżyty z myślami o żywym Bogu. Rozpiera cię od środka. Zacząłem mówić. I właśnie wtedy pękł mi kamień otaczający serce. Otworzyłem się. Teraz się zapytam, czy to na pewno zwykły pracujący dzień, taki sam jak inne? Każdy z nas ma taki problem, taką drobnostkę, która jest jego słabym punktem. To moja „drobnostka”. Podobnych chwil przeżyliśmy 30. Codziennie. Razy 9 osób, co daje 270 wypowiedzi. Nie było lepszych, nie było gorszych. Każda wyjątkowa. Poznaliście kroplę w morzu jednej z nich, o Eucharystii. Tak właśnie mijały dni i tygodnie. Praca i pieniądze stały się mniej ważne w przeciwieństwie do naszych dzieleń – priorytetu. Każdy każdemu siostrą, każdy każdemu bratem, nawet ojciec. Wrócę jeszcze do mojej wypowiedzi: „Bezcenne kontakty z mieszkającymi tam Polakami i coś, co odmieniło moje życie…”. Co je odmieniło? Oni. Agnieszka, ojciec Rafał, Justyna M., Bogusia, Ania, Dobrawa, Justyna Ż., Piotr. Stali się dla mnie naprawdę bliscy. Ludzie, których nie znałem. Teraz powierzyłbym im wszystko, co mi najdroższe, bo im ufam. Razem zwiedzaliśmy Londyn, razem się śmialiśmy, żyliśmy chwilą, wspieraliśmy się i wyciągaliśmy rękę, gdy ktoś upadał. Staliśmy się jednością. Polegaliśmy na sobie, musieliśmy. Z czasem nie tylko musieliśmy, ale i chcieliśmy. Na sam koniec powiem, że nigdy nie miałem przyjaciół. A teraz wiersz dedykuję właśnie im. Pozdrowienia z Londynu! God bless you!
…i jeden bilet… I jeden Bóg. Dla nas wszystkich. Bez wyjątku.
18