"Wyzwanie" - Podaj Dalej nr 78

Page 1



W numerze

Bóg, który uwalnia 4–6 Martyna Tomaszewicz

Codzienność kontra przygoda 6–7 Piotr Burak

Sesja – staw czoła wyzwaniu 8 Alicja Kuligowska

Piękno jest blaskiem Prawdy 9 Agnieszka Szymańska

Powstań, Piękna! To wyzwanie! 1 0–1 1 Paula Wydziałkowska

Kilka słów o „Dziele na misji” 1 2–1 3 Barbara Kisicka

#Bezpiecznyczat 1 4–1 6 Patrycja Lewandowska

Pokochaj więc siebie! 1 6–1 8 Katarzyna Kowalewska

Kostka znaczy „więcej” 1 9 Błażej Wach

Medytacja kluczem do… 20–21 Adam Kaźmierczak

Święty od ekstazy i lotów 21 –22 Katarzyna Dulska

W marcu jak w garncu Niedziela rano. Za oknem ciemno, a tu trzeba wstać… Dałam radę, wychodzę. Okazuje się, że wcale nie jest tak ciepło, jak było dzień wcześniej – mróz! Zakładam kaptur i biegnę do kościoła. Tu niewiele cieplej – aż para leci z ust… Przeżyję. Choć ludzie dookoła kaszlą i kichają – oby się tylko nie rozłożyć! Po mszy idę na zakupy. Zaraz, zaraz… Dzisiaj niedziela bez handlu! No dobrze, pożyczę jedzenie od znajomych. Ale to ryzykowne – wszyscy chorują na grypę… Życie jest pełne wyzwań. Czasem sami je tworzymy, odkładając na później ważne zadania albo codzienne obowiązki (np. zakupy – jak w powyższej historyjce). A niektóre po prostu są – nie mamy wpływu na zmienną polską pogodę albo na rozmnażanie się chorobotwórczych bakterii i wirusów. Każde wyzwanie jest jednak okazją do rozwoju w myśl zasady „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Życzę wszystkim czytelnikom rozwoju na każdej płaszczyźnie. Niech nadchodzące Święta Wielkanocne będą okazją do pogłębienia wiary, umocnienia rodzinnych więzi oraz odkrycia pragnień serca. Podejmijcie to wyzwanie!

Podaj Dalej

Okazjonalnik Akademicki ISSN 1 732-9000 nr 78 WYZWANIE, marzec 201 8 Duszpasterstwo Akademickie oo. Jezuitów ul. Piekary 24, 87-1 00 Toruń, tel. (56) 655 48 62 wew. 25 www.torun.jezuici.pl www.podaj-dalej.info /Okazjonalnik.Podaj.Dalej redakcja.podaj.dalej@wp.pl www.podaj-dalej.info/reklama | reklama@podaj-dalej.info Jeśli nie zaznaczono inaczej, publikowane materiały objęte są licencją Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 3.0 http://creativecommons.org/licenses/by-nc/3.0

Katarzyna Kowalewska [red. nacz.] o. Marek Stelmaszczuk SJ [opiekun] Barbara Kisicka, Karolina Matuszewska, Natalia Niewiadomska, [korekta] Marta Staniszewska, Aneta Suda, Martyna Tomaszewicz, Karolina Zawiślak Patrycja Korytkowska, Agnieszka Rydzyńska Patrycja Lewandowska Bartosz Grszewski (s. 2), Martyna Różańska (s. 1 9), Sujka Photography (s. 1 9), Przemysław Urbański (s. 2) Piotr Burak, Katarzyna Dutkowska, Daniel Frąckiewicz, Paulina Frąckiewicz, Adam Kaźmierczak, Alicja Kuligowska, Cezary Macikowski, Piotr Paczkowski, Kamil Sobociński, Błażej Wach, Paula Wydziałkowska

[DTP] [okładka] [fotorelacje] [stała współpraca]


Bóg, który uwalnia Martyna Tomaszewicz

O modlitwie uwolnienia, jej istocie w relacji z Bogiem i efektach, które ze sobą niesie, mówi ojciec Michał Kłosiński SJ. Martyna Tomaszewicz: Czym jest modlitwa o uwolnienie? Modlitwa o uwolnienie według modelu pięciu kluczy Neala Lozana jest modlitwą, która przynosi wspaniałe owoce. Proszący o nią człowiek nie czeka, aż przyjdą ludzie i za niego się pomodlą. On nie siedzi i nic nie robi, tylko sam się modli, sam wypowiada pewne słowa i to jest jego osobistą modlitwą. Jej cel stanowi doprowadzenie do wolności człowieka. Bardzo często żyjemy w pewnym zniewoleniu mającym różne płaszczyzny, np. problem z przebaczeniem, kłamstwa, które gdzieś powstały, a których człowiek się trzyma, złe tendencje, słabości, powtarzające się grzechy. Modlitwa o uwolnienie jest w stanie pomóc to wszystko przerobić człowiekowi, wolność stanowi cel tej modlitwy.

WYWIAD

Ojciec Michał Kłosiński SJ:

Kto może zostać uwolniony? Należy spełnić jakieś warunki? MT:

Żeby zostać uwolnionym, trzeba być człowiekiem, który po pierwsze doszedł już do ściany i nie może iść dalej, który ma świadomość, że tylko Jezus zdoła go uwolnić. Wierzy w Boga, wierzy w Jezusa, wierzy w to, że Jezus jest jego Panem i Zbawicielem. Ma jakieś pojęcie o miłości Bożej, chociaż może nie do końca ją czuć, ale wie, że jest kochany przez Boga. Wie, że został przyjęty przez Pana, i wie, że On stoi po jego stronie. Czasem człowiek myśli, że Bóg się od niego oddalił, że o nim zapomniał. On cały czas jest i taki początkowy warunek stanowi to, że dana osoba ma choć blade pojęcie, chociaż minimalną wiarę, że Bóg chce jej wolności, że On jest w stanie tę osobę wyzwolić. Inny warunek przygotowania się do modlitwy uwolnienia to zaznajomienie się z jej modelem, np. poprzez przeczytanie książki Modlitwa uwolnienia cz. 1 autorstwa Neala Lozana. Ta pozycja daje pewne pojęcie o tej modlitwie i pomaga przygotować się do niej, czyli zobaczyć, jakie sfery życia danej osoby są słabsze i które wymagają przemiany – chodzi głównie o przebaczenie i powstałe w życiu zranienia. O tej modlitwie można również przeczytać na stronie internetowej www.dom.jezuici.pl. MK:

4

Dlaczego Bóg chce nas uwalniać? Czy ma w tym jakiś interes? MT:

Jak najbardziej. Gdy Jezus po przyjściu na ziemię zaczął swoją działalność, wszedł do synagogi i czytał słowa proroka Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi…” (Łk 4,18) – to jest Jego misją. On chce uczynić nas wolnymi, to jest czysta Ewangelia, to jest Jego cel, Jego zadanie, Jego posługa i też posługa uczniów, żeby to samo czynili. Jezus mówi: „Przyszedłem po to, aby owce miały życie i miały je w obfitości” (J 10,10). Nie chodzi tutaj o to, aby co chwilę przystępować do spowiedzi i wciąż powtarzać te same grzechy, chodzi o coś więcej. Chodzi o to, że ja mogę wyrwać się z tych grzechów, ja mogę żyć na nowo, ja mogę doświadczyć prawdziwiej wolności dziecka Bożego, mogę żyć w obfitości i mogę tę wolność utrzymać w sobie dzięki Panu, dzięki wierności modlitwie i niej samej. MK:


MT:

Dlaczego Bóg pozwala nam na zniewolenie, skoro chce, abyśmy byli wolni?

MT: Czy trzeba być świadomym zniewolenia, aby Bóg nas uwolnił? W znacznej mierze tak, bo to jest związane z tym, że musimy mieć świadomość bycia grzesznikami. Świadomość, że ja zmagam się z problemem, to jeden z warunków uznania, że dochodzę do ściany i dalej już nie mogę iść, że potrzebuję Boga, potrzebuję kogoś, kto jest większy ode mnie, więc jakaś świadomość musi być. Faryzeusz z Ewangelii nie widzi swojego problemu; on widzi, że jest doskonały, więc nie szuka pomocy, bo nie dostrzega, że jej potrzebuje. Moim zdaniem każdy człowiek, nawet głęboko wierzący i zaangażowany w życie wspólnoty Kościoła, niemający większych zranień, potrzebuje tej modlitwy – po to, żeby pozbyć się w imię Jezusa pewnych kłamstw, które zawsze się do niego przykleją, by wyrzec się jakichś trudności, które najczęściej go dopadają, czy też po prostu uświadomić sobie, że może przebaczać w imię Jezusa na bieżąco. Przebaczanie drobnych rzeczy też uwalnia serce.

Dlaczego uwolnienie nie zawsze działa od razu? Czy Bóg jest głuchy albo ślepy, nie widzi, że chcemy, żeby nas uwolnił? MT:

Czasem jest tak, że ktoś doświadcza owoców takiej modlitwy zaraz po niej, a czasem po kilku dniach – takie przypadki też są odnotowane. Bywa, że człowiek nie doświadcza pełnego uwolnienia, ponieważ nie jest jeszcze na nie gotowy w danym momencie, nie widzi pełni swojego zniewolenia. Przykładowo ktoś prosi o modlitwę, bardzo jej potrzebuje, ale koncentruje się na rzeczach, które nie są sednem, nie dotyka istoty swojego problemu – jeszcze go nie dostrzegł, nie jest jeszcze zdolny go zobaczyć, to jeszcze nie ten czas; musi poczekać, przygotować się, otworzyć na jakieś nowe relacje, doświadczenia, dojrzeć do takiego spotkania ze sobą samym, ze swoim bólem. MK:

MT: MK:

Czy zniewolenia mogą wiązać się z różnymi chorobami? Czy mogą być one skutkiem zniewolenia?

MT:

Tak, to jest możliwe. Odnotowuje się przypadki, w których brak przebaczenia komuś MK:

Czy zniewolenie może do nas wrócić?

Zniewolenie może jak najbardziej do nas wrócić, ponieważ napisano, że człowiek jest jak dom „wymieciony i przyozdobiony” (Łk 11,25). Mimo uwolnienia, wyczyszczenia domu, pozostaje on pusty – nie ma do niego zaproszenia dla Pana Boga, żeby wypełniał te wszystkie miejsca, które zostały uwolnione. Nie ma codziennej modlitwy, nie ma życia sakramentami, nie ma pełnego zaangażowania we wspólnotę. Ewangelia mówi, że wówczas ten zły duch, który dokądś tam sobie poszedł, może wrócić i istnieje prawdopodobieństwo, że stan człowieka będzie gorszy niż poprzedni. Oczywiście trzeba też odróżnić opętanie, które jest bardzo poważne, jak i bardzo rzadkie w życiu codziennym, od zwyczajowego działania złego ducha przez pokusy – to jest najbardziej charakterystyczne działanie złego ducha i każdy się z tym zmaga. Dzięki analogii domu widać, że problemy mogą wrócić, że pokus może być więcej i istnieje ryzyko, że się im ulegnie.

MK:

MT:

M ODLITWA UWOLNIENIA

Bóg dopuszcza do tego, że człowiek pakuje się w jakieś „krzaki”, np. jak zagubiona owca, która wychodzi ze stada i szuka czegoś gdzieś po swojemu. Bóg szanuje wolność człowieka, więc nie będzie robił niczego wbrew jego woli. Bóg nie może go zmusić, żeby ten powiedział Mu „kocham Cię”, tak jak nie można zmusić dziewczyny, by wyznała chłopakowi miłość, bo dla niego to nie będzie miało żadnego znaczenia. To musi wypływać z wolności, z tego, że ja chcę to powiedzieć. Dlatego Bóg daje wolność, dlatego dopuszcza możliwość pogubienia się. Całe piękno polega na tym, że Jezus przyszedł na świat, stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał dla naszego zbawienia. Jeżeli uwierzymy, że Syn Boży przez przyjście na świat nas zbawił, jeżeli uwierzymy w moc Jego imienia – że w imię Jezusa możemy przebaczać, możemy wyrzekać się zła, pokus, wszelkich nieuporządkowanych relacji z innymi ludźmi, że w imię Jezusa możemy łamać moc nieprzyjaciela, możemy łamać moc jakiegoś przekleństwa wypowiedzianego nad nami, nad naszym życiem przez kogoś – jeżeli wierzymy, że to jest możliwe, że jeżeli ja wypowiem te słowa, tę formułę, to to stanie się rzeczywistością, to jest szansa na wolność. MK:

skutkuje migrenami lub jakimiś innymi chorobami czy schorzeniami. Poznałem na modlitwie osobę, która podczas spotkania z bioenergoterapeutą nagle poczuła ból w gardle oraz ucisk w żołądku, i od tamtego momentu jej zdrowie zaczęło się sypać. Tak więc są pewne przełożenia i jak najbardziej trzeba zdawać sobie z tego sprawę, ale to nie znaczy, że wszystkie choroby pochodzą od złego ducha – to też należy sobie uświadomić. Nasza natura naznaczona jest grzechem pierworodnym i stąd wypływają nasze choroby.

Czy powinniśmy przebaczyć Bogu?

Nie, ponieważ Bóg jest niewinny. Jeśli ja mam żal do Pana Boga, to ja powinienem przebaczyć sobie, że Go o coś oskarżałem. MK:

5


Trzeba przebaczyć sobie, a nie Bogu, bo On jest niewinny. Trzeba wyrzec się kłamstwa mówiącego, że Bóg odpowiada za moje cierpienie. Bardzo ważne jest, aby zrozumieć, że to kłamstwo pochodzi od nieprzyjaciela. Można wtedy poprowadzić takiego człowieka w modlitwie przeproszenia: „Przepraszam Cię, Panie Boże, że ja Cię oskarżam, że przychodzi mi chęć, żeby Tobie przebaczyć, ale wiem, że to nie ma sensu, wiem, że nieprzyjaciel, zły duch, mnie podchodzi i chce mi wmówić, że jesteś odpowiedzialny za to…”. Absolutnie nie powinno się próbować przebaczać Bogu, ponieważ wtedy się utwierdzamy w kłamstwie, że Bóg jest czemuś winien.

Jakie jest Ojca najmocniejsze doświadczenie uwolnienia? MT:

To zdarzyło się ostatnio. Pan Bóg uwolnił kobietę, która w dzieciństwie była molestowana, nawet przez członków rodziny. Nie potrafiła powiedzieć słów przebaczenia od razu: „W imię Jezusa przebaczam tym konkretnym osobom, że zrobiły mi to i tamto…”. Nie mogła tego wypowiedzieć. To okazało się dla niej za trudne. Potrzeba było trochę czasu, modlitwy wstawienniczej, rozmowy, otwartości i szczerości. W pewnym momencie podczas pięciogodzinnej sesji ta osoba wypowiedziała wspomniane słowa i potem, z czasem, zaczęła mówić odważniej o kolejnych rzeczach, które przebaczała i których się

PRZYGODA

MK:

wyrzekała. Jakiś wielki kamień spadł jej z serca. Często po usunięciu takiego kamienia jest łatwiej, następuje odblokowanie osoby i odważne wypowiadanie kolejnych słów przebaczenia i wyrzeczenia się. Po modlitwie to była zupełnie inna kobieta – wolna, uśmiechnięta. Oczywiście musi dalej pracować, zachować czujność, uważność i być wierna Panu Bogu. Pomoc ludzka w tym procesie jest też jak najbardziej wskazana. Byłem zachwycony tym zdarzeniem. Każda modlitwa pokazuje jakieś cuda, które Bóg czyni w człowieku. Tu nie chodzi o wielkie wydarzenie, to było takie najtrudniejsze, najboleśniejsze, ale jest szereg innych sytuacji w naszym życiu, bolesnych dla nas, dlatego każda modlitwa jest głęboka, każda modlitwa może dotknąć właśnie tego naszego bólu, który przeżywamy bardzo głęboko. Chociaż nie wydaje się to tak poważne, to potrzebujemy jednak uwolnienia z tych drobnych rzeczy. Ważne jest też, żeby powiedzieć, że zły duch ma lepszy dostęp do nas przez różnego rodzaju rany, zadane szczególnie w rodzinie – przez mamę, tatę, najbliższych. Tutaj jest miejsce na pochylenie się nad tym. W przygotowaniu do tej modlitwy warto sobie przemodlić swoją historię życia, zwłaszcza dzieciństwo, zastanowić się na przykład nad tym, jak reagowało się na trudne wydarzenia i według jakiego schematu się postępowało.

Codzienność kontra przygoda Piotr Burak

Dlaczego ludzie podejmują ekstremalne wyzwania? Czy warto?

Każdy z nas, żyjąc na tym świecie, zdążył się zapewne zorientować, że istnieją różne typy ludzi. Są wśród nas tacy, którzy prowadzą monotonny (co nie znaczy, że nudny) tryb życia, nie lubią zmian, spontaniczności, niepewnej sytuacji, dobrze czują się wtedy, gdy wszystko w ich życiu jest poukładane i składa się w logiczną całość. Istnieje również inna grupa osób, które przez cały czas szukają wielkich wrażeń i starają się jak najczęściej ich doznawać. Wykonują różne czynności, które mogą wydawać się fantastyczne, niezwykłe, fenomenalne, lecz nierzadko zdarza się, że ich działanie jest niebezpieczne nie tylko dla nich samych, ale również dla osób

6

postronnych. Co sprawia, że niektórzy z nas postanawiają porzucić spokojne życie w imię szukania ekstremalnych wyzwań?

Gdzie szukać spełnienia?

Można znaleźć wiele czynności uchodzących za ekstremalne. Niewątpliwie w pierwszej kolejności powinny nam się przypomnieć niektóre dyscypliny sportowe. Przykładem mogą być tutaj popularne w naszym kraju skoki narciarskie. Mimo że wielu kibiców lubi podziwiać zawodników „latających” na nartach w powietrzu, to jednak w momencie zaobserwowania upadku któregoś ze skoczków przypominamy sobie, że ci ludzie za każdym razem w czasie skoku wystawiają na szwank swoje zdrowie i życie. To samo tyczy się różnego rodzaju sportów motorowych,


zjeżdżania na nartach, nurkowania w morskich i oceanicznych głębinach i wielu innych. Ekstremalne wyzwania czekają na ludzi również w turystyce. Można tu wymienić wszelkiego rodzaju wyprawy surwiwalowe w trudno dostępne miejsca świata: wspinaczki na szczyty wysokich gór, wędrówki przez puszcze, pustynie, marsze na objęte wieczną zmarzliną bieguny Ziemi, samotne lub grupowe rejsy żeglarskie dookoła świata.

Gdzie leży przyczyna?

Można się zastanawiać, co stoi za decyzjami ludzi podejmujących się takich wyzwań. Dlaczego jest tak, że niektórzy z nas porzucają swoje rodzinne domy dla nieustannego życia na walizkach? Dlaczego wybierają często niepewny i pełen zakrętów żywot podróżnika lub sportowca? Dlaczego nie podoba im się spokojne i ułożone życie polegające na codziennym chodzeniu do pracy i przeznaczaniu wolnego czasu dla rodziny, znajomych, na czytanie książek, oglądanie ulubionych seriali lub zbieranie znaczków?

Odbiór społeczny

Ryzykowne przedsięwzięcia wzbudzają różne skrajne emocje u ludzi będących obserwatorami. Można znaleźć zagorzałych zwolenników i miłośników różnych ryzykownych przedsięwzięć, jak i ich gorliwych krytyków. Jak należy oceniać ludzi zajmujących się sportami wyczynowymi lub dalekimi wyprawami? Czy należy ich oklaskiwać, czy może trzeba przypiąć im łatkę wariata? Patrząc na to z religijnej, chrześcijańskiej perspektywy, można przypomnieć sobie niektóre cytaty z Chrystusa: „Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą” (Mt 7,2) lub „Widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?” (Mt 7,3). Rzeczywiście bardzo łatwo przychodzi nam ocenianie i krytykowanie innych. Łatwo jest usłyszeć różne nieprzychylne i złośliwe komentarze na swój temat, mimo że wcale się o nie nie prosi. Osobiście uważam, że każdy człowiek powinien mieć różne cele i marzenia w swoim życiu oraz możliwość ich spełniania pod warunkiem, że nie zawadza w ten sposób innym. Nadaje to sens naszemu życiu oraz sprzyja rozwojowi cywilizacji. W końcu gdyby nie ludzie zajmujący się ekstremalnymi wyzwaniami, nigdy nie byłoby wielkich odkryć geograficznych, lotów w kosmos, nasza wiedza o świecie nie poszerzałaby się i nie oglądalibyśmy w telewizji ciekawych transmisji sportowych urozmaicających nasze codzienne życie.

S PORT

Powodów jest kilka. Jeden z nich to niewątpliwie zwykła ludzka próżność, rozumiana jako chęć wypromowania własnej osoby. Zawodom sportowym lub wyprawom podróżniczym często towarzyszy zainteresowanie medialne. Będąc uczestnikiem takich wydarzeń, dzięki pomocy portali społecznościowych i dziennikarzy, można łatwo stać się człowiekiem rozpoznawalnym w swoim kraju lub nawet na całym świecie. Innym powodem jest chęć zysku. Jako przykład może tu posłużyć słynne, ale zapomniane już nieco zjawisko zwane „gorączką złota” – podczas niej europejscy podróżnicy wyruszali do Ameryki lub Afryki w celu poszukiwania złóż złota, o których wiedzieli często tylko ze słyszenia. Podstawową przyczyną

takich ludzkich wyborów jest jednak według mnie chęć spełniania swoich marzeń i zaspokajania swojej wrodzonej potrzeby szaleństwa. Może wydaje się to trudne do wytłumaczenia, ale w niektórych ludziach drzemią wielkie pokłady adrenaliny, które starają się rozładować, podejmując się ekstremalnych wyzwań.

7


Sesja – staw czoła wyzwaniu Alicja Kuligowska

Sesja, sesja i po sesji… A właściwie przed. Każdy student mierzy się z nią dwa razy w roku. Warto więc zastanowić się, jakie wnioski wynikają z tej zimowej i jak pomoże to nam, studentom, w przygotowaniach do letniej.

To było dobre

Słysząc to zatrważające słowo na „S” w październiku, myśleliśmy: „Do lutego daleko”. Zanim się jednak obejrzeliśmy, były święta, Nowy Rok i sesja. Wpadliśmy z okresu bożonarodzeniowo-sylwestrowego w okres gromadzenia i powtarzania notatek, spędzania czasu w bibliotece czy przeszukiwania Internetu w celu znalezienia czegoś, co może przydać się na egzaminie.

Jednak nie wszystko było złe. Jakoś przetrwaliśmy i mimo niepowodzeń, niejednej chwili zwątpienia wciąż studiujemy.

Stres

S ESJA

(Nie)przyjaciel każdego z nas. Ze względu na niego studentów można podzielić na trzy grupy. Pierwsza jest sparaliżowana, obezwładniona, niezdolna do czegokolwiek, bo przecież kolokwium zapewne okaże się trudne. Tego wszystkiego wydaje się za dużo, nawet nie wiadomo, od czego zacząć. Druga wie, że jakoś to będzie, dlatego nie ma co się stresować. „Przecież nie obleją wszystkich, więc czemu akurat miałoby to się mnie przytrafić?” – myślą jej przedstawiciele. Ci znajdujący się między tymi stanami to tacy, których stres motywuje pozytywnie. Sesja to przecież w najgorszym razie dwa tygodnie, czyli mnóstwo czasu na nauczenie się materiału z całego semestru.

Złoty środek

Na czym polega studiowanie? Na zdobywaniu informacji, wiedzy na temat tego, co nas interesuje. Tak, oczywiście. Ale czy nie chodzi w nim przede wszystkim o znalezienie swojego sposobu? Wszyscy znamy ludzi, którzy przykładają się do nauki i mimo swej wiedzy nie zawsze mają dobre wyniki. Albo takich, którzy o książce dowiadują się na pięć minut przed egzaminem i mimo to zdają go śpiewająco. Pytanie więc, jak się uczyć, by nie tylko dostać pozytywną ocenę, ale też nie marnować cennego czasu. Jak to zrobić? Przekonać siebie samego, że to, co robimy, czego się uczymy, jest ciekawe. Jasne, nie zawsze się to uda, ale mamy czas do czerwca, więc możemy próbować.

8

Marzec, początki nowego, letniego semestru. Ładna pogoda, nowe przedmioty i czyste zeszyty. Niejeden z nas zaczyna ponownie widzieć świat w jasnych barwach. Mamy ambicje, nowe cele. Tym razem pójdzie nam lepiej niż poprzednio, żadnych poprawek ani warunków.

Nie możemy więc pozbywać się tego, co było dobre, ani tego, co lubimy. Jeśli udaje nam się opanować trudny materiał w jedną noc, to po co męczyć się z nim dłużej? Jeśli umiemy przekonująco wypowiadać się na każdy temat, to po co tracić czas na czytanie wszystkiego, co nakazał profesor? Przecież jest cała masa ciekawszych rzeczy do zrobienia.

To było złe

Gorzej, jeśli nie mamy takich talentów. Jeśli nie satysfakcjonują nas własne wyniki. Wtedy najwyższa pora coś zmienić, zaczynając od nastawienia. Uczyłeś się za mało? – poświęć na to więcej czasu, a wyniki z pewnością się zmienią. Zbyt długo siedziałeś nad książkami, a i tak nic z tego nie wyszło? Mała nauczka na przyszłość – oszczędzaj samego siebie.

Kolejne wyzwanie

Bez względu na to, czy jesteśmy z siebie zadowoleni, czy też nie, wiemy, że w czerwcu czekają nas dwa lub trzy tygodnie podobne do tych lutowych. Czym będą? Czasem przepełnionym stresem, frustracją? A może dniami, w których po prostu trzeba się pojawić na uczelni – tyle że w formalnym stroju, bardziej eleganckim niż na co dzień. Tak czy inaczej, tę nadchodzącą sesję spróbujmy potraktować jako kolejne wyzwanie na naszej studenckiej drodze. Wyzwanie, z którym na pewno sobie poradzimy. Kwestia tylko, w jaki sposób. Jeśli jednak pomyślimy o tym już dziś i wypracujemy własne strategie, nic nas nie zaskoczy.


Piękno jest blaskiem Prawdy Agnieszka Szymańska

Celowo Prawda pisana jest wielką literą, gdyż w ten sposób ubieram Jedynego w słowa. Logos, który stał się człowiekiem, przyszedł wypełnić Pismo. I na tej zasadzie, oczywiście po wielu sporach toczonych przez licznych teologów, zagościł w sztuce. On, który stworzył człowieka, został zamknięty w obrazie-wizerunku. Chrystus – prawdziwy człowiek. Wzór. A my, dzięki tajemnicy wcielenia, staliśmy się Jego braćmi (Mt 12,46–50), dołączyliśmy do pokolenia Króla. Można w tym miejscu postawić pytanie: „Ale co z tym pięknem?”. Ono należy do Prawdy, którą jest On, a my stworzeni na Jego podobieństwo mamy je w sobie zamknięte. Wystarczy tylko włączyć inną optykę, spojrzeć przez Boże okulary.

Możemy stwierdzić, że piękno to przecież rzecz czysto subiektywna – coś tak względnego, że nie warto o tym rozmawiać czy prowadzić jakichś pseudodysput – a piękno człowieka jest tego koronnym przykładem. Nieustannie próbujemy umieścić drugiego człowieka w pewnym kanonie – wpisujemy go i wrzucamy w ramy wypracowane przez kolorowe czasopisma. Patrzymy na jego powierzchowność – płaski brzuch czy zgrabne nogi – i zapominamy, że ta atrakcyjna skorupa ma jeszcze wnętrze. W ten sposób możemy stracić zachwyt nad drugim człowiekiem, skupić się na tym, co jest zewnętrzne, a zapomnieć o tym, co najważniejsze – o sercu. Ta mała pompka, która stała się symbolem miłości i całej naszej rozbudowanej emocjonalności, jest najważniejszym organem. Oczywiście, możemy zadawać pytania o komory i przedsionki, ale skupmy się na jego symbolice. Serce jest kojarzone z uczuciami – z miłością; z tym, co kształtuje naszą wrażliwość. To tam znajdują się nasze wszystkie radości, ale też zranienia. Ten ból, chowany i zacierany, często wpływa na nasz punkt widzenia, a my na to pozwalamy i wtedy gubimy swoje serce. Nasze „okulary pełne kompleksów” mogą tak zakrzywiać obraz, iż sprowadzamy drugiego człowieka i nas samych do mięśni i ładnej koszuli. Tu pada pytanie – czy kochamy siebie,

Bóg patrzy na serce

Oczywiście, nawet jeśli staramy się patrzeć na świat „po Bożemu”, to niejednokrotnie obraz ten mamy przysłonięty. Trudno nam pomyśleć, że jesteśmy piękni, że ktoś może zachwycić się nami – tym, co w nas połamane i brudne. Dlaczego? Bo złemu to nie na rękę. Bo gdy odkryjesz swoją ranę, to możesz ją uzdrowić. Bóg wyciągnie z niej twoją siłę, a wtedy staniesz się wolny i przybliżysz się do Prawdy. Może zostaniesz wojownikiem i zrozumiesz, że żyjesz na polu bitwy, gdzie siły piekielne ścierają się z niebiańskimi, a polem bitwy jest twoje serce – jesteś nim ty. Piękno pomaga w walce, a w głowie od razu nuci mi się pieśń: „Jesteśmy piękni Twoim pięknem, Panie”. W Bogu leży nasze piękno. Bóg jest miłością, czyli piękno wynika z miłości. Tę myśl potwierdza św. Augustyn z Hippony słowami: „Tyle stajesz się z dnia na dzień piękniejszy, o ile wzrasta w Tobie miłość. Bo miłość jest ozdobą duszy, jest jej pięknem”.

PIĘKNO

Człowiek patrzy na to, co zewnętrzne

czy siebie akceptujemy? Wielu z nas odpowie: „Pewnie, dlaczego nie?”, ale w środku coś krzyczy i się wyrywa. To jest to miejsce, gdzie można Go wpuścić. Dajmy Mu nasze rany, a On je uzdrowi i wpuści dobro w nasze postrzeganie siebie.

Z perspektywy dziecka jeśli ktoś jest dobry, to jest też ładny. Ich prostota patrzenia pomaga nam to lepiej zrozumieć. To, co w środku, promieniuje na zewnątrz. Bóg jest mocniejszy od naszych lęków i niepewności. On umacnia i dokonuje niemożliwego – wyprowadza i otwiera, przemienia nas i nasze serca. Trzeba Mu tylko na to pozwolić. To dzięki Niemu wszystko jaśnieje, a my możemy obdarować sobą drugiego człowieka. On staje się źródłem, które nie wysycha, a z nas może uczynić dopływy. Pojawia się czasem lęk przed wyruszeniem w tak ekstremalną podróż. Poszukiwanie piękna to harówka, ale z Nim ten wysiłek ma szansę być zachwycający. „Nie bój się, wierz tylko” (Mk 3,36). Bo piękno można zamknąć w jednym słowie: miłość. I wtedy jest trochę łatwiej. Myślę, że Bóg jest w nas nieustannie zakochany i jak oblubieniec spogląda na swoją ukochaną, którą jesteśmy my. On w swojej wielkości zaszczepił w nas tęsknotę. Poruszamy się, poszukując miłości – piękna – a przecież czasem wystarczy tylko przyjść do świątyni i przycupnąć w cichym zdumieniu nad tym, który umarł, abyś Ty mógł żyć.

9


Powstań, Piękna! To wyzwanie! Paula Wydziałkowska

Jesteś piękna, bez względu na to, jak Ty się na to zapatrujesz. Jeśli tego nie widzisz, przed Tobą stoi wyzwanie. Na początku grudnia miałam okazję uczestniczyć w warsztatach Powstań Piękna, organizowanych w Miejscu Wzrastania w Toruniu. To tam, po raz pierwszy w życiu, usłyszałam, że jestem piękna. Ba, że każda kobieta jest piękna. Tylko z jednym „bo”: „Jesteś piękna, bo jesteś kobietą”. Nikt nigdy mi tego nie powiedział bez używania wspomnianego spójnika; tak jakby rzeczywiście trzeba było połączyć piękno z czymś jeszcze, jakby nie mogło istnieć samodzielnie.

KOBIECOŚĆ

Przyzwyczaiłam się, że trzeba uzasadniać piękno jakimś walorem fizycznym czy tkwiącym we wnętrzu i czasem dokonywać również porównań przy okazji jego dostrzegania. Na przykład: „Co ty mówisz, ty brzydka? Jesteś piękna, przecież masz takie śliczne oczy, z twoim wzrostem, twoją figurą i osobowością mogłabyś spokojnie zostać światowej sławy modelką, a w dodatku tak gustownie się ubierasz. I taka miła i uśmiechnięta jesteś dla innych. Popatrz na tę twoją beznadziejnie ufarbowaną na blond sąsiadkę z naprzeciwka! Gdybyś miała takie masywne nogi jak ona oraz tak wiecznie skwaszoną minę, a w dodatku niewyparzony język, to wtedy miałabyś powody do zmartwień!”. Skądś kojarzysz tego typu sformułowania? Może nawet sama ich używasz. Tylko najczęściej kierujemy je w stronę innych kobiet, a same siebie, gdy stajemy przed lustrem lub o sobie myślimy, stawiamy w roli tej beznadziejnie ufarbowanej na blond sąsiadki z naprzeciwka. Tylko gdybyśmy zainteresowały się tą kobietą, okazałoby się, że kiedyś, zanim wprowadziła się naprzeciwko, była inna. Nie ma talentu do farbowania włosów, więc zawsze robiła to u fryzjera, ale teraz brak jej wolnej chwili, by tam pójść, bo od jakiegoś czasu wychowuje samotnie czwórkę dzieci, w tym jedno cierpiące na SM. Dlaczego? Jej mąż, gdy dowiedział się o chorobie dziecka, odszedł do innej kobiety; to stąd ta skwaszona mina i niewyparzony język, z rozgoryczenia i nerwów. Co do nóg, cóż, usłyszała na ich temat sporo kąśliwych uwag, kosztowało ją to dużo cierpienia, ale tak naprawdę to ona je nawet polubiła, gdy nauczyła się ubierać tak, by je zgrabnie ukryć, a podkreślić swoje inne walory fizyczne.

10

Tylko po rozpadzie rodziny już nie zależy jej na wyglądzie i przestała zwracać uwagę na sposób, w jaki się ubiera. A co okazałoby się, gdybyśmy zainteresowały się same sobą?

Jesteś piękna. Nawet jeśli tego nie widzisz Po wspomnianych na początku artykułu warsztatach wpadła mi w ręce książka, która obecnie jest jedną z moich ulubionych. Ów skarb nosi tytuł Jesteś piękna . Nawet jeśli tego nie widzisz, a jego autorką jest Anna Lasoń-Zygadlewicz. Ta książka niedawno pojawiła się na rynku wydawniczym, zaledwie rok temu. Liczy 312 stron, z czego 305 to żywy tekst z przekazem skierowanym do Ciebie, droga Czytelniczko! Przeczytanie jej daje świetną okazję ku temu, by zainteresować się samą sobą i móc nareszcie powiedzieć sobie: „Ależ ja jestem piękna!”. Tak, to możliwe. I tak, wolno Ci to zrobić, a nawet trzeba to zrobić, bo zostałaś stworzona kobietą, a każda kobieta ze swojej natury jest piękna. Cóż to znaczy? Dowiesz się tego, czytając wspomnianą książkę. Postaram się zachęcić Ciebie do jej lektury w poniższych kilkudziesięciu zdaniach.

Księżniczka w ciele żaby

„Kto Cię zamienił w żabę, Księżniczko?” – tak brzmi tytuł pierwszego rozdziału. Słysząc, że autorka zwraca się do Ciebie „Księżniczko”, być może nie bierzesz tego


na poważnie. Jeśli tak jest, zaraz dowiesz się, że ten zwrot jest jednak prawdziwy. Przecież Twój Ojciec to sam Bóg, Król całego świata, a więc – chcesz tego czy nie – jesteś Księżniczką. Zastanów się, czy córka jakiegokolwiek władcy dałaby komukolwiek sobą pomiatać, czy ubierałaby się w wór pokutny i szczędziła sobie dobrych słów i myśli na swój temat? A przecież my tak często to robimy… Różne okoliczności lub osoby skutecznie przekonały nas, że jesteśmy puchem marnym i wietrzną istotą, i niekoniecznie był to Adam Mickiewicz… Sama wiesz, o kogo chodzi. Może to ktoś z Twoich najbliższych, osoba z grona przyjacielskiego czy koleżeńskiego lub nawet ledwo znany Ci osobnik. A możliwe, że to nie tylko jeden człowiek, ale było ich więcej.

Zanurz się w siebie, by wypłynąć na głębię Jeśli zdecydujesz się przeczytać kolejne dwie części opisywanej książki, wejdziesz na drogę wiodącą ku dostrzeżeniu w sobie własnego piękna. W tych rozdziałach znajdziesz sporo ćwiczeń oraz pytań, na które nie warto pozostawać obojętną, by książka pozostawiła ślad nie tylko w Twoim rozumie, ale także w sercu.

Trochę konkretów

By jeszcze mocniej rozbudzić Twą ciekawość treścią wyżej wspomnianych trzech rozdziałów, zdradzę trochę więcej konkretów na temat ich zawartości. Czytając je, dowiesz się, dlaczego nie warto uznawać problemów za swoich wrogów, a porównywania się z innymi za – wprawdzie okrutnego, ale przynajmniej wiernego – przyjaciela. Poznasz sposoby na chandrę, a także chytry plan na uśmiercenie perfekcjonizmu. Dodatkowo wzbogacisz swój zasób wiedzy z zakresu relacji międzyludzkich o pojęcie

Koła ratunkowe

W ostatniej części książki, najkrótszej ze wszystkich, znajdziesz odsyłacze do miejsc, w których możesz poszukać konkretnego wsparcia, jeśli czujesz, że bez pomocy z zewnątrz nie jesteś w stanie poradzić sobie z trudnymi dla Ciebie obszarami historii Twojego życia i zranieniami tkwiącymi w Twym sercu. Jakiegokolwiek miejsca nie wybrałabyś spośród podanych w tym rozdziale, pamiętaj jednak, że Twój największy Pomocnik, Twój Tata, jest zawsze obok Ciebie.

O tym, co niebawem

Pamiętacie, jak wspomniałam na początku artykułu o warsztacie Powstań Piękna? W kolejnym numerze ukaże się wywiad z jego prowadzącą i założycielką Miejsca Wzrastania – Barbarą Łubkowską. Do miłego spotkania w kolejnym numerze, Piękna!

RECENZJA

Wiedz, że ze zranieniami nie musisz żyć, one mogą zostać uleczone. Nie warto zaklejać ich ciągle plastrami. Przecież to nie sprawia, że pamięć o ranach znika, bo kto inny, jak nie Ty, nakłada na nie opatrunek? Na przestrzeni czasu pewnie zaopatrzasz się w coraz nowsze, mniej widoczne plastry. Poza tym, by jak najrzadziej je zmieniać, czyli przypominać sobie o ranach, rzadko ich dotykasz i dbasz o to, by nikt inny też tego nie robił; chowasz te miejsca przed światem. Bardzo możliwe, że ten rozdział naderwie jeden lub więcej z Twoich plastrów. Może tym razem zechcesz nie zaklejać ich po raz kolejny, ale przeczytasz książkę w całości i pozwolisz, żeby zupełnie się odkleiły. Nie bój się, nie zostaniesz sama z otwartymi ranami.

Trójkąta Dramatycznego oraz poznasz różnicę między Kosiarką a Konewką. Poza tym przygotuj się na rundkę po sklepach odzieżowych, bo może się okazać, że Twoja szafa nie zawiera żadnej rzeczy, którą lubisz. A po pierwsze zarezerwuj cały wieczór na czytanie tej książki, bo pewnie trudno będzie Ci się oderwać od jej lektury.

Ogłaszamy nabór do redakcji naszego okazjonalnika! Poszukujemy osób do: – pisania artykułów, – korekty, – składu tekstu, – tworzenia grafiki, – redagowania fanpage’a. Jesteś zainteresowany? Napisz do nas! ideal.maksymalny@interia.pl

11


Kilka słów o „Dziele na misji” Barbara Kisicka

Wśród młodych rozpala się duch misyjny. Powstaje coraz więcej grup oraz fundacji mających na celu niesienie Chrystusa oraz pomocy dla naszych uboższych braci i tych, którzy jeszcze nie znają Jezusa. Wielu czytelników „Podaj Dalej” kojarzy Projekt Zambia. Tym razem poznacie inny projekt – „Dzieło na misji”. Powstanie oraz cele projektu

M ISJE

Projekt „Dzieło na misji” powstał w 2016 r. z inicjatywy stypendystów Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” – Roksany Barskiej, Natalii Billet, Anny Jagiełło, Joanny Jankowskiej, Łukasza Jaworuckiego, Oliwii Opackiej, Szymona Paczkowskiego i Pauliny Wołek. Grupa ta uformowała się przy Zgromadzeniu Misjonarzy Matki Boskiej Pocieszenia (Missionari della Consolata) w Kiełpinie k. Warszawy. Celem wolontariuszy jest szerzenie ducha misyjnego w kraju, a także niesienie pomocy medycznej oraz edukacyjnej tam, dokąd zostaną posłani. Pierwszym krajem, do którego wyruszyli, aby służyć, była Etiopia. Wyjazd doszedł do skutku w sierpniu 2017 r. Był on poprzedzony przygotowaniami, które miały na celu nie tylko zbiórkę funduszy czy pomocy naukowych, ale nade wszystko formację członków grupy. Nad rozwojem duchowym wolontariuszy czuwają ojcowie Consolaty – o. Luca Bovio, o. Juan Carlos oraz o. Ashenafi Yonas Abebe. Patronem grupy jest św. Jan Paweł II, który przez cały pontyfikat pielgrzymował po świecie i pozostaje inspiracją dla młodzieży Dzieła. Do zadań sekcji edukacyjnej należy nauczanie dzieci i młodzieży, ale to nie wszystko – wyjazd do Wassery uświadomił młodym, że aby pomagać mądrze i długofalowo, należy także pomyśleć o przeprowadzeniu kursów kreatywnego nauczania dla kadry pedagogicznej w miejscowych szkołach. Pomoc, którą oferuje grupa, to także wyposażenie szkół w niezbędne pomoce naukowe, tj. książki, artykuły papiernicze oraz komputery. Ponadto wolontariusze dbają o animację czasu wolnego dzieci, a w planach mają także edukację ekologiczną. Celem grupy medycznej jest wyposażenie miejscowych przychodni w podstawowy sprzęt medyczny, przeprowadzenie warsztatów pierwszej pomocy przedmedycznej, wykonanie bilansów

12

oraz fluoryzacji wśród dzieci i młodzieży, a także badanie osób chorych i starszych, które nie mają dostępu do opieki medycznej.

Bądźmy otwarci!

Powyższe słowa często padają z ust misjonarzy Matki Bożej Pocieszenia. Założyciele „Dzieła na misji” podchwycili je i po powrocie z Wassery, z etiopskiej miejscowości, do której zostali posłani, zapragnęli nie tylko kontynuować podjęte przez nich dzieło, ale i otworzyć się na nowe osoby, które mają podobne pragnienie w sercu. W ten sposób grupa licząca u swych początków zaledwie 8 osób rozrosła się i w jej szeregach jest ok. 30 młodych ludzi rozpalonych miłością do misji. Jedna z nowo przyjętych to Weronika Kruk, która tak mówi o swojej motywacji dołączenia do projektu: – Jestem w takim wieku, że często zadaję sobie i Bogu trudne pytania. Gdy widzę zło dookoła mnie, wiem, że nie mogę siedzieć bezczynnie. O misjach myślę od dawna, a bliskie sąsiedztwo i otwarte serca ojców Consolata dodają odwagi i utwierdzają mnie w tej myśli! Chciałabym angażować się w pomoc tam, gdzie to tylko możliwe. Od potrzebujących mieszkańców mojego miasta poprzez wolontariat w domu dziecka i wybór odpowiedniego zawodu po spełnienie moich marzeń – wyjazd na misje do innego kraju! Staram się realizować te plany i dlatego zdecydowałam się dołączyć do tego wspaniałego dzieła oraz być jego częścią.

Otwarcie się na tak liczną grupę to nie lada wyzwanie. „Stara ekipa” postanowiła więc stworzyć strukturę organizacyjną, która pozwoliłaby na sprawniejszą komunikację oraz


umożliwiłaby każdemu członkowi projektu zaangażowanie się. W sercach młodych zrodziło się także pragnienie, aby ów projekt ewoluował i aby powołać do życia stowarzyszenie lub fundację. Innym wyzwaniem był sam wyjazd do Afryki. Oddajmy zatem głos osobom, które uczestniczyły w projekcie.

Świadectwo Roksany

– Uczyłam matematyki szesnastoosobową grupę młodzieży z klas 4–8. Stanowiło to dla mnie ogromną przyjemność, a zarazem wielkie wyzwanie. Poziom umiejętności grupy był bardzo zróżnicowany, jednak wszyscy mieli chęć do nauki. Nigdy nie musiałam prosić kogoś o podejście do tablicy, bo zawsze w górze był las rąk. W czasie całego pobytu przez zabawę uczyłam dzieci dodawania i odejmowania (również liczb ujemnych), mnożenia, działania na ułamkach, potęgowania i pierwiastkowania oraz rozpoznawania figur. Dzieci bardzo lubiły prace domowe i sprawdziany (nie żartuję!). I uwielbiały, gdy podpisywałam się pod ich pracami.

To był bardzo bogaty w wydarzenia i doświadczenia czas. Bardzo polubiłam MOJE DZIECIAKi i jestem ciekawa, jak potoczy się ich życie. W Wasserze zostawiłam kawałek swojego serca. Myślę, że to dopiero początek etiopskiej przygody.

Świadectwo Łukasza

– W Etiopii uczyłem informatyki dzieci i studentów w szkole, pracowników przychodni oraz siostry zakonne. Początkowo myślałem, że wystarczy opowiedzieć o wybranym zagadnieniu i po chwili każdy na swoim komputerze wykona zadanie na dany temat. Ale tak było tylko na początku! Szybko zrozumiałem, że trzeba przeorganizować sposób pracy i wizję nauczania – każdemu indywidualnie pokazać to, o czym chwilę wcześniej mówiłem. Przydała się też pomoc innych wolontariuszy. Osobiście nie miałem pojęcia o wielu skrótach komputerowych. Nie wiedziałem też, że można tak szybko poprzestawiać coś w komputerze. Z trudem szło mi tłumaczenie podwójnego klikania myszką, które umożliwiało otwarcie

Nie spodziewałem się, że w Etiopii są studia informatyczne. W klinice poznałem Eliasa, który skończył trzy lata pielęgniarstwa i trzy lata informatyki. Ponadto jest organistą. Niejednokrotnie pokazywał mi jakieś ciekawostki ze środowiska komputerowego. Były przypadki, kiedy robił sobie żarty z kolegów, usuwając cały napisany tekst. Nie wszyscy jeszcze wiedzieli, że można cofać takie operacje, ale każdy się śmiał. W ich kulturze nie dostrzegłem narzekania na cokolwiek. Ludzie są cały czas uśmiechnięci! Mają troski, mają problemy, bo przecież są ludźmi, ale cieszą się z tego, co mają. Uśmiech był tam cały czas, wszędzie.

Świadectwo Oliwii

– Nasza misja okazała się bardziej wielokierunkowa, niż planowaliśmy! W czasie naszego pobytu w Etiopii pomagałyśmy w 5 miejscach. Byłyśmy w Health Center w Wasserze i podlegającym mu niewielkim ośrodku zdrowia. Zrobiłyśmy bilans w szkole, odwiedziłyśmy chorych w ich domach oraz byłyśmy w ośrodku Misjonarek Miłości w Hawassie. Warto wspomnieć, że w Etiopii nie ma składek zdrowotnych, a darmową opieką medyczną są objęte kobiety w ciąży oraz dzieci do 5 roku życia. Dla pozostałych założenie karty pacjenta kosztuje 10 birrów (czyli tyle, co butelka coli). Każda dodatkowa usługa jest płatna, dlatego cała wizyta razem z lekami to koszt ok. 150 birrów, co odpowiada ok. 25 zł i 10% średniego miesięcznego wynagrodzenia Etiopczyka. Nie istnieje też coś takiego jak bilanse okresowe. Dlatego chcąc jak najlepiej zadbać o dzieci, które zostały objęte naszym programem edukacyjnym, postanowiłyśmy zrobić profilaktyczne badania pediatryczne. Zbadałyśmy blisko 100 dzieci!

M ISJE

Wyzwania, jakim stawiłam czoła w szkole? Przede wszystkim komunikacja z uczniami. Większość z nich mówiła w języku kambatynia (język lokalny), w którym potrafię powiedzieć tylko „tak” i „nie”. Dogadywaliśmy się w języku angielsko-amharsko-migowym. Bardzo cieszyli się, gdy używałam pojedynczych słów w ich języku urzędowym.

pliku. Słowa: double, twice, two , dwa razy wcale nie pomagały (bardzo mało osób płynnie mówiło po angielsku, nawet w przychodni). Pomagali mi za to inni uczniowie. Na przykład Ne’sanet bardzo szybko pisała i klikała, a Addis świetnie znał angielski. Niejednokrotnie nie obyłoby się bez tłumacza angielsko-amharskiego.

Podejmij wyzwanie!

Przeżywamy Wielki Post – może warto w ramach postanowień wielkopostnych wesprzeć dzieła misyjne w Polsce? Gdyby ktoś z czytelników był zainteresowany projektem, zapraszamy do zajrzenia na fanpage grupy na Facebooku: /dzielonamisji. Zapraszamy też do odwiedzenia strony Misjonarzy Matki Bożej Pocieszenia (www.consolata.pl) oraz Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” (www.dzielo.pl).

13


#Bezpiecznyczat Patrycja Lewandowska

Roksana Król − studentka drugiego roku pedagogiki, współautorka kampanii społecznej o przemocy seksualnej w sieci wobec nastolatków, prywatnie moja najlepsza przyjaciółka. Wspólnie z Zuzanną Krawczyk oraz Wioletą Stancelewską, od grudnia 2017 r., realizuje program uświadamiania młodzieży na temat zagrożeń w sferze wirtualnej. Hasło kampanii brzmi #Bezpiecznyczat. Skąd pomysł na poruszenie takiego tematu? Patrycja Lewandowska:

Projekt miał być formą zaliczenia zajęć o nazwie badanie w działaniu, które odbywały się w ramach naszych studiów. Należało tak opracować plan działania, aby zmienić otaczającą nas rzeczywistość w jakiś konkretny sposób. Na przykład były grupy, które organizowały akcje charytatywne przed świętami, wychodziły do bezdomnych, zbierały datki dla ubogich − konkretne działanie i dążenie do określonego efektu. My dostrzegłyśmy problem w rzeczywistości równoległej. Dzieciaków na podwórkach jest coraz mniej, młodzi ludzie codziennie spotykają się online, realnie widując się kilka razy w miesiącu albo i rzadziej. Postanowiłyśmy wejść do sfery wirtualnej i tam coś zmienić.

WYWIAD

Roksana Król:

PL:

Dlaczego czat a nie choćby Facebook?

RK:

Bo Facebook jest oczywisty, bo wiedza rodziców ogranicza się właśnie do niego. A to nie jedyny portal, z którego korzystają lub mogą korzystać ich dzieci. My, nasze pokolenie, jesteśmy cyfrowymi tubylcami. Dorastaliśmy w świecie, w którym Internet był od zawsze. Płynnie poruszamy się w sieci i wciąż „aktualizujemy” naszą wiedzę. Za to nasi rodzice czy opiekunowie zaliczają się do cyfrowych imigrantów. Oni już jako osoby dojrzałe wkroczyli w świat technologii i musieli dopiero nauczyć się w nim funkcjonować. Nie mają świadomości na temat zagrożeń istniejących w Internecie i nie są w stanie kontrolować swoich dzieci, a brakuje networkerów, którzy by to robili.

PL:

14

Czyli logowałyście się jako…

…kobiety, bo nie chciałyśmy w żaden sposób przekłamywać rzeczywistości. I nie logowałyśmy się, tam się po prostu wchodzi i może to zrobić każdy. Nikt nie weryfikuje wprowadzanych danych. My wybierałyśmy pokój nastolatki (do 21. roku życia) i na początku obserwowałyśmy główne okno dialogowe. Nie wiedziałyśmy, jaki będzie feedback, a też nie chciałyśmy nikogo w żaden sposób prowokować. Ja wchodziłam tam jako zwykła, młoda dziewczyna i robiłam to o różnych porach dnia. RK:

PL: O czym rozmawiają nastolatki na czacie? W głównym oknie dialogowym przewijają się tematy typowe dla nastolatków, czyli prawo jazdy, wagary, nauczyciele, sprawdzian z bioli czy matmy. To przypomina taką zbiorczą konwersację, w której bierze udział mnóstwo osób. Ale w tym chaosie można też dostrzec wiadomości… wyróżniające się. To bezpośrednie oferty seksualne od osób z dosyć sugestywnymi nickami. RK:

To znaczy, że uczestnicy czatu mają wybór? Osoby zainteresowane piszą, osoby niezainteresowane ignorują… PL:

Nie, ci mężczyźni sami nas zaczepiali, musieli wybierać losowo. Pisali do nas studenci, mężczyźni żonaci, jak i po czterdziestce − oni nie kryli się ze swoim wiekiem. A schemat rozmowy za każdym razem był bardzo podobny: pisali „hej, co tam”, podawali imię i wiek, chcieli, byśmy się opisały, pytali, czy jesteśmy dziewicami, no i prosili o nasze zdjęcia. Kiedy odmawiałyśmy, naciskali, przekonywali, by wysłać im fotki bez twarzy. Dlaczego facet chce zdjęcie bez twarzy? RK:

PL: To był moment powiedzenia

„stop”?

Tak, bo my nie chciałyśmy ich prowokować. Jednak zaraz po tym, jak odmawiałyśmy im zdjęć, charakter naszych rozmów się zmieniał. Faceci zaczynali odnosić się do nas bardzo wulgarnie albo próbowali nas przekonać, tłumacząc, że przecież to nie jest nic złego, że już dawno powinnyśmy mieć swój pierwszy raz za sobą, że musimy być bardziej świadome swojej seksualności. I proponowali, że nas wprowadzą w ten świat, wysyłając nam własne zdjęcia pornograficzne. RK:

PL:

Bez waszej zgody?

Bez naszej zgody. Nawet jeżeli wcześniej zadali pytanie, czy chcemy, nie czekali RK:


na naszą odpowiedź. Później domagali się ocen, informacji o tym, co myślimy, czy nam się podoba… My uznałyśmy to za przemoc seksualną, bo oni doskonale wiedzieli, że jesteśmy osobami młodymi czy małoletnimi (niektórzy nawet nie pytali nas o wiek), i bez naszego przyzwolenia wysyłali nam treści pornograficzne. Zdarzały się propozycje rozmów telefonicznych, spotkań, włączenia do rozmowy kamerki czy przejścia na inny czat.

PL:

Dużo było takich ofert?

Przeprowadziłyśmy 50 rozmów. 100% mężczyzn zażądało naszego nagiego zdjęcia bez twarzy, a 24% wysłało nam swoje zdjęcia pornograficzne. Co do pory dnia − nie było zasady. RK:

Co było dla ciebie największym wyzwaniem przy organizacji kampanii #Bezpiecznyczat? PL:

PL: Więc nagrałyście spot. Tak, po odbyciu setek rozmów, bo na samym początku nie miałyśmy nic. Pomysł ze spotem pojawił się pod koniec listopada. Nie wiedziałyśmy, od czego zacząć. Umawiałyśmy się z ludźmi, którzy mogą coś wiedzieć na temat montażu czy filmu, i z ich porad próbowałyśmy coś ulepić. Wiele osób zaangażowało się emocjonalnie, ale potrzebowałyśmy przede wszystkim konkretów. Na przykład od ciebie dowiedziałam się, jak napisać scenariusz, ktoś inny pomógł nam zorganizować sprzęt, oświetlenie i na zasadzie takiego łańcuszka „ktoś zna kogoś” udało się nagrać trzydziestosekundowy materiał. RK:

PL: Kiedy go zobaczyłam, byłam wstrząśnięta… Nie tylko ty. Nasz spot wywołuje dyskusje. Po pokazaniu go w szkołach czy mediach zwykle dostaję e-maile albo telefony z zaproszeniami do kolejnych szkół lub innych miejsc, gdzie ktoś czuje potrzebę poruszenia tego tematu. RK:

PL: W ilu

szkołach byłyście?

W sześciu, ale nie wszędzie pokazałyśmy spot. Do każdej grupy wiekowej i do każdej RK:

PL: Jak rodzice reagują na

czat?

Często są wstrząśnięci: „Jak to? Moje dziecko? Przecież ja znam swoje dziecko, ono na pewno nie… Mnie to nie dotyczy. Co wy w ogóle do nas mówicie?”. A to są fakty. To jest kwestia jednego kliknięcia, przełączenia okienka. To się dzieje w tle. RK:

Hasło spotu brzmi: „Dziewczyno uważaj, rodzicu rozmawiaj”. Uważasz, że rodzice, którzy są z dala od Internetu, mogą ochronić swoje dziecko? PL:

Tak, ale to wymaga od nich zrozumienia problemu. Ich reakcja nie może być zbyt emocjonalna, typu: „Koniec, zabieram ci Internet. Od teraz wszystko kontroluję i zakładam blokady”. Nie. Mówimy rodzicom: „Zaufajcie, ale też sami bądźcie obiektem zaufania. Budujcie ze swoim dzieckiem relację od najmłodszych lat, żeby ono nie bało się przyjść do was z informacją o cyberprzemocy”. Na spotkania z nami przychodzą rodzice dzieci w różnym wieku, także ośmio- czy dziewięcioletnich, i to jest fajne, bo oni chcą się dowiedzieć, w jaki sposób już teraz mogą chronić swoje dziecko. Jak mogą budować zaufanie. Jak powinni prowadzić rozmowy na ten temat. Chodzi o zbudowanie zaufania. Od relacji rodzic − dziecko zaczyna się ochrona. RK:

PL:

S POŁECZEŃSTWO

Te badania uświadomiły nam, za co tak naprawdę się zabrałyśmy. Ranga problemu, który postanowiłyśmy przeanalizować, jest wysoka. Zaczęłyśmy się zastanawiać, co my w ogóle możemy zrobić? Bo oczywiście dobrze by było to nagłośnić i ostrzec przed zagrożeniem rodziców, opiekunów, młode dziewczyny, dzieci. Ale jak to zrobić, żeby jednocześnie nie zachęcić? RK:

klasy podchodzimy indywidualnie. Żeby wiedzieć, na co zwrócić uwagę, rozmawiamy wcześniej z wychowawcą czy pedagogiem konkretnej klasy, spotykamy się również z rodzicami dzieci.

Czyli sukces i zainteresowanie rośnie…

Jeżeli ta kampania trafi do jednej młodej osoby, która zastanawia się, czy wejść w taką relację na czacie − to już jest nasz sukces. Przypomni sobie te emocje, te obrazy, tamtą rozmowę albo któryś z rodziców zapamięta to ostrzeżenie, przekaże innemu i świadomość otoczenia stopniowo zacznie się zmieniać − sukces. RK:

Roksana, czy to było dla ciebie również wyzwanie duchowe? PL:

Tak, ponieważ to temat trudny do zrealizowania, wszyscy musieliśmy bardzo dużo ze sobą rozmawiać i to nie były łatwe, spokojne dyskusje. Aby nagrać męskie głosy, zaprosiłam do mieszkania piętnastu kolegów, m.in. z naszego duszpasterstwa. Kiedy wspólnie siedzieliśmy w całkowitej ciszy i słuchaliśmy, jak każdy z nich kolejno wypowiada okrutne, wulgarne słowa skierowane do dziewczyny, to byliśmy skonsternowani. Myślę, że każdy z nas czuł wtedy ból, ale analiza treści zebranych na czacie również nie należała do przyjemności. RK:

15


Wrócę do spotu. Nagrałyście go z perspektywy starszego mężczyzny. Dlaczego? PL:

Żeby pokazać, że problem istnieje także po drugiej stronie. RK:

PL:

I pokazałyście jego oczy, które były…

…dobre, bo to nie jest typowy zboczeniec. To nie jest jakiś obleśny, spocony typ, który siedzi przed komputerem i ma na celu deprawowanie konkretnych dziewczyn. Chciałyśmy pokazać, że to też człowiek, że może to jest jego uzależnienie albo próba odreagowania problemów, które go przerastają, ucieczka przed samotnością… Nie znamy motywów działania mężczyzny, ale to też jest człowiek. W ostatnim ujęciu, kierując zbliżenie na jego oczy, chciałyśmy przełamać dystans. Postanowiłyśmy, że pozostawimy odbiorcę z pytaniem: „Czy to pot, czy to łza? RK:

nieludzkość i zezwierzęcenie. A ty mi pokazujesz oczy. I dobrze, że cię wkurzyła, bo spot ma skłaniać ludzi do konkretnych reakcji. To naprawdę złożony problem i jeżeli będzie szansa na rozwój tego projektu, skorzystamy z niej. Chciałybyśmy podjąć współpracę z psychologiem, z seksuologiem, może z policjantami… Dobrze byłoby też nakreślić ten problem od strony prawnej. Pragniemy dostarczać ludziom konkretnej wiedzy i konkretnych rozwiązań. RK:

Mam więc nadzieję, że to nie jest nasz ostatni wywiad, i w imieniu redakcji „Podaj Dalej” życzę wam powodzenia! PL:

Link do strony kampanii: https://www.facebook.com/bezpiecznyczat

Szczerze? Wkurzyła mnie ta scena. Wolałabym zobaczyć zamazany wzrok, PL:

S AMOAKCEPTACJA

Pokochaj więc siebie! Katarzyna Kowalewska

Przykazanie miłości nakazuje miłować bliźniego jak siebie samego. Zatem by kochać innych, trzeba żywić dobre uczucia wobec siebie. Co zrobić, by czuć się naprawdę dobrze we własnej skórze?

Co widzisz, gdy patrzysz w lustro? Duży nos, krzywy zgryz? Niski wzrost, grube uda? Mało męski/kobiecy wygląd? Włosy innego koloru, niż by się chciało? A może to nie wygląd jest twoim problemem? Co, jeżeli inni śmieją się z twojego dziecięcego głosiku albo nie rozumieją szybkiej mowy? Albo twoje poważne teksty przyjmowane są ze śmiechem, bo masz zabawny styl mówienia? Może wciąż jesteś roztargniony i zapominasz swoich rzeczy lub działasz powoli i potrzebujesz na wszystko dużo czasu? Lista „defektów” potrafi być bardzo długa i zróżnicowana. Co ciekawe, cechy uznane przez jednego za słabości dla innego mogą być zaletami, które chciałby za wszelką cenę zdobyć. Nie ma obiektywnej miary pokazującej, które cechy wyglądu, budowy i właściwości

16

ciała oraz osobowości są „dobre”, a które „złe”. Każdy z nas jest inny i to właśnie na tej inności opiera się piękno i różnorodność świata. Najlepszą metodą pokochania siebie jest samoakceptacja.

Cztery filary domu

Dobry obraz siebie można porównać z domem opierającym się na czterech ścianach. Każda z nich jest ważna, bo bez niej nie powstałby klasyczny budynek. (Można zbudować dom o podstawie trójkąta, ale będzie on wyglądał inaczej i będzie w nim mniej miejsca niż w budynku o podstawie kwadratu czy prostokąta o tych samych długościach ścian). W przypadku akceptacji siebie filarami są: Bóg, ludzie, praca nad sobą oraz działanie.

Życie religijne

Wiara i zaufanie Bogu bardzo pomagają w pracy nad dobrym spojrzeniem na samego siebie. Pan Bóg miał pomysł na nas. Psalmista w Psalmie 139 mówi: „Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła”. Pan kocha nas takimi, jakimi nas stworzył. Poprzez modlitwę i adorację możemy coraz lepiej poznać Jego opinię o nas.


Nawet jak nam coś się nie podoba, Bóg patrzy cały czas z miłością i czułym uśmiechem na ustach. W wielu miejscach Pisma Świętego przemawia z dobrocią i łagodnością, a zarazem zachwytem. Warto zagłębić się w Jego słowo, np. praktykując medytację czy kontemplację. Pomocna w pracy nad samoakceptacją jest praktyka wdzięczności – zauważanie w swoim życiu dobrych spraw, okoliczności, gestów i dziękowanie za nie Bogu. Człowiek skupiony na plusach danej sytuacji nie będzie wciąż narzekał, jaki to jest biedny. Zamiast smucić się, że jest zbyt wysoki, pomyśli, że może sięgnąć wyżej niż jego koledzy i zobaczyć więcej w tłumie. A ktoś mały i drobny powinien się cieszyć, że łatwiej mu się gdzieś schować i prościej go podnieść.

Współpraca z ludźmi

Sama wiedza lub wiara, że Bóg nas kocha, nie wystarczy. W końcu nie widzimy naszego Stwórcy, nie możemy Go dotknąć, przytulić, wypłakać się na Jego ramieniu.

Dlatego Bóg zsyła nam ludzi, przez których sam przemawia i przekazuje miłość. Warto więc otworzyć się na nowe znajomości i budować prawdziwe przyjaźnie. Do tego potrzeba jednak odwagi, czasu i chęci. Głębokiej więzi nie zbuduje się w pięć minut – wymaga ona ciągłego wzajemnego poznawania

Ważne jest zrozumienie, że nie ma sensu porównywać się z innymi. Załóżmy, że nienawidzimy swojej barwy głosu i chcielibyśmy się zamienić z kolegą czy koleżanką o pięknym – naszym zdaniem – głosie. Nawet jeżeli udałaby się nam taka zamiana, odkrylibyśmy, że wcale nie jesteśmy z niej zadowoleni. Poza pięknym głosem otrzymalibyśmy w spadku defekty, których wcześniej nie mieliśmy, a stracilibyśmy na przykład łatwość nauki języków. Dlatego należy skupić się na własnych atutach i wykorzystywać je dla dobra innych. Pomaganie ludziom oraz czynienie innym tego, co samemu by się chciało otrzymać – to kolejny krok w pracy nad samoakceptacją. Miłość – zarówno ta otrzymywana, jak i dawana – odmienia serca.

PSYCHOLOGIA

Dla osób chorych, cierpiących na ciele i duszy, dotkliwie zranionych ratunkiem może okazać się modlitwa o uzdrowienie oraz modlitwa uwolnienia (o tej drugiej przeczytacie w wywiadzie z o. Michałem). A jeśli ktoś pragnie pogłębić swoją wiedzę i uporządkować podejście do własnej wartości, niech wybierze rekolekcje ignacjańskie i sesje poświęcone poznaniu siebie. Z duchowości ignacjańskiej warto skorzystać także w życiu codziennym i pamiętać, by w czasie tzw. „strapienia” nie rozpaczać, a w czasie „pocieszenia” nie wariować z nadmiaru dobrych wrażeń i emocji.

się, zaufania, szczerości. Rozmowa z przyjacielem pomaga uporządkować swoje „ja”. Przyjaciel potrafi zarówno pocieszyć, jak i skrytykować. Jednak krytyka od zaufanej osoby mniej boli, bo wiemy, że tej osobie zależy na naszym dobru. Przyjaciel nie wyśmieje kompleksu związanego z pieprzykiem na twarzy albo niewymawianiem „r”, ten problem nie będzie dla niego przeszkodą w budowaniu więzi. W końcu nie to jest najistotniejsze.

Praca nad własnym wnętrzem

Najważniejszym – bo zależnym wyłącznie od nas samych – krokiem ku samoakceptacji jest praca nad sobą, rozumiana w kontekście psychologiczno-duchowo-fizycznym. To my sami musimy zmienić patrzenie na własne ciało i wnętrze. Nikt inny za nas tego nie zrobi. Od czego zacząć? Od radości z tego, co mamy wartościowego lub co dobrego robimy. I od okrycia własnego piękna. Może jest tak, że przez całe życie skupialiśmy się na odstających uszach, zamiast zauważyć bardzo ładne oczy? Uważajmy też na sposób mówienia, bo to, co wypowiadamy, wpływa na nasze myślenie. Jeżeli co chwilę mówimy o sobie: „Jestem beznadziejny”, „Jestem głupia”, to taki obraz nas samych rodzi się podświadomie w naszej głowie. Kiedy więc odczuwamy smutek czy zniechęcenie, nie pozwólmy negatywnym myślom przejmować nad nami kontroli! Poznawajmy swoje upodobania i możliwości. Bądźmy rozsądni i mierzmy siły na zamiary. Po co zakładać, ze napiszemy całą pracę magisterską jednego dnia? To raczej nierealne… Dajmy sobie czas i bądźmy cierpliwi. Nie od razu osiągniemy zamierzony cel. Najlepiej do niego dążyć metodą małych kroków – w drodze do głównego celu wyznaczać sobie cele podrzędne (jak kolejne

17


szczeble w drabinie) i cieszyć się z ich osiągnięcia. Najważniejsze jest to, by się nie poddawać i być wytrwałym. Skupmy się na „tu” i „teraz”. Marzenia i wizje przyszłości zrealizujemy, wykonując dziś mały lub większy krok w ich kierunku, a nie tylko rozmyślając, co to będzie kiedyś. Odkrywajmy swoje powołanie zawodowe i życiowe – to pomoże ocenić, jakie działania podjąć w danym momencie życia. Uważajmy też na doradców. Słuchajmy rad, ale sami myślmy i podejmujmy decyzje. W końcu to nasze życie!

S AMOAKCEPTACJA

Unikajmy skrajności. Przechodzenie od hurraoptymizmu, że wszystko się udaje, do wielkiej rozpaczy czy poczucia winy nie służy naszemu dobru. Starajmy się zachować spokój i nie ulegać emocjom. Budujmy własny obraz, opierając się na faktach, a nie opiniach innych lub myślach autokrytycznych. Oswajajmy się też ze swoimi słabościami i miejmy dystans do nich. Śmianie się z siebie to cenna umiejętność. Jak mówi przysłowie: „Naucz się śmiać z siebie, będziesz miał ubaw przez całe życie”.

Mądre działanie

Praca nad sobą nie powinna ograniczać się do zmiany myślenia i nastawienia. To, co mamy wewnątrz, wpływa na to, co zewnętrzne – i na odwrót. Dlatego też warto zadbać o swój wygląd i o środowisko życia. Proponuję zacząć od najbanalniejszego (choć może to być wbrew pozorom najtrudniejsze!) – zatroszczyć się o podstawowe potrzeby. Odpowiednia liczba godzin snu, zdrowe i regularne jedzenie oraz zaplanowany czas na odpoczynek wpływają korzystnie na naszą kondycję fizyczną i psychiczną. Zadbajmy również o porządek w naszym pokoju czy mieszkaniu. Niepościelone łóżko, porozrzucane papierki i bałagan w szafie z ubraniami na pewno nie poprawią nam mniemania o sobie. Należy także zachować umiar w kontaktach z innymi – skrajności (boleśnie przeżywana samotność oraz wyczerpanie ciągłymi rozmowami) nie służą naszemu dobru. Nie bójmy się ciszy i braku ludzi wokół. To jest potrzebne, by wsłuchać się w głos serca, odkryć prawdziwe pragnienia i marzenia. Pożytecznie spędzajmy wolny czas. Mądre książki, dobre konferencje i poprawiająca nastrój muzyka są naszymi sprzymierzeńcami. Wychodźmy na dwór i cieszmy się pięknem przyrody. Odkrywajmy swoje pasje oraz talenty i nie bójmy się ich realizować. Bądźmy twórczy! Wyrażajmy siebie poprzez sztukę, muzykę albo twórczość literacką. Może warto zacząć prowadzić pamiętnik

18

albo blog? Zapamiętujmy nasze sukcesy. Przypominanie sobie miłych wydarzeń i przeżyć pomaga przezwyciężyć kryzysy, dlatego warto zapisywać wszystkie dobre doświadczenia. Czemu nie założyć „słoika szczęścia”? Wystarczy przygotować pojemnik i codziennie wrzucać do niego karteczkę z dobrym wspomnieniem. A po czasie wyciągać coś losowo i cieszyć się pozytywnym przekazem. Wygląd nie jest najważniejszy, ale oddziałuje na nasze zachowanie i postrzeganie siebie, a także na ocenę innych ludzi. Dlatego nie dziwmy się, że czujemy się niekomfortowo, jeśli chodzimy ciągle w dresie lub nielubianych ciuchach. Ubierajmy się od czasu do czasu odświętnie, bardziej elegancko. Możemy to zrobić na przykład w niedzielę, wybierając się do kościoła. Z efektu będziemy zadowoleni nie tylko my, ale też nasi bliscy oraz Pan Bóg. Drogie panie, nie bójcie się ubierać spódnic i sukienek, by pokazać waszą kobiecość. Delikatny makijaż i ładna fryzura podkreślą naturalne piękno. Drodzy panowie, troska o higienę i pranie bielizny nie są zajęciami wyłącznie dla kobiet (zwłaszcza w dobie pryszniców i pralek). Golenie się i chodzenie do fryzjera mają służyć waszemu komfortowi. A ubranie koszuli czy wręcz garnituru na wyjątkową okazję na pewno zrobi wrażenie na innych. (Wszystkich, dla których powyższe uwagi są oczywiste, proszę o wybaczenie).

Akcent walentynkowy

Naszą samoakceptację poprawia także bycie w związku – „chodzenie” z kimś, narzeczeństwo i małżeństwo. Stan ten wpływa zarówno na postrzeganie siebie, jak i na działanie. Nierzadko słyszy się o przypadku chłopaka sprzątającego gruntownie cały dom przed odwiedzinami jego ukochanej albo o dziewczynie, która zaczęła o siebie dbać, bo się zakochała. W ten sposób można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – poprawić samoocenę sobie i drugiej osobie. Zatem, drodzy zakochani, do dzieła! Dawajcie prezenty i kwiaty, prawcie komplementy, spędzajcie ze sobą czas. Na pewno sprawicie tym radość swojej „drugiej połówce”, a przy okazji poprawicie swoje poczucie wartości.

Na zachętę

Życzę wam i sobie budowania samoakceptacji na powyższych czterech filarach. Niech poznawanie siebie przynosi korzyści, praca nad sobą będzie nie tylko zadaniem, ale i przyjemnością, a kroki skierowane ku Bogu i ludziom owocują pięknymi relacjami.


Kostka znaczy „więcej” Błażej Wach

Na Konferencji Episkopatu Polski, która odbyła się 13 i 14 października 2017 roku w Lublinie, patronem nadchodzącego roku liturgicznego uznano świętego Stanisława Kostkę. 14 stycznia 2018 roku w kościołach w Polsce został odczytany list Episkopatu Polski na rozpoczęcie roku tego świętego. Dzisiaj, po ponad dwóch miesiącach, po raz kolejny możemy przypomnieć sobie historię patrona dzieci i młodzieży.

Świętego Stanisława Kostkę charakteryzowała wielka pobożność, pracowitość i sumienność. W czasie pobytu w Wiedniu Stanisław ciężko zachorował. Powrót do zdrowia zawdzięczał interwencji Matki Bożej. Otrzymał wtedy polecenie wstąpienia do zakonu jezuitów. Wiedział jednak, że nie będzie to możliwe w Wiedniu, gdyż nie otrzymałby na to zgody ojca. Podjął się wtedy szaleńczego zadania. W przebraniu żebraka uciekł z Wiednia i udał się w ponad sześciusetkilometrową podróż do Dylingi w Bawarii. Stanisław został przyjęty

Po dotarciu na miejsce został przyjęty do zakonu przez Franciszka Borgiasza – generała zakonu jezuitów. Ponad pół roku później, w rocznicę ucieczki z Wiednia, poważnie zachorował. Przeczuwając bliskość swojej śmierci, prosił Matkę Bożą, by święto jej wniebowzięcia mógł spędzić w niebie. Pięć dni później, 15 sierpnia, zmarł. Kościół ogłosił go błogosławionym w 1605 roku, a świętym w 1726. Czego uczy nas święty Stanisław Kostka? We wspomnianym już przeze mnie liście Episkopatu biskupi polscy wyszczególnili kilka rzeczy, na które powinniśmy zwrócić uwagę w związku z Rokiem Świętego Stanisława Kostki. Najważniejsza z nauk mówi o tym, abyśmy wymagali od siebie więcej. Może akurat przykład tego świętego sprawi, że nie będziemy szli na łatwiznę, a postaramy się od siebie wymagać, kierując się słowami motta życiowego Stanisława Kostki: Ad maiora natus sum (Do wyższych rzeczy zostałem stworzony).

Ś WIĘCI

Święty Stanisław Kostka urodził się w grudniu 1550 roku w Rostkowie. Od najmłodszych lat wzrastał w religijnej, rodzinnej atmosferze. W wieku 14 lat, wraz ze starszym bratem i młodym nauczycielem Janem Bilińskim, który uczył Stanisława przez poprzednie 2 lata, wyjechał do Wiednia, aby kontynuować naukę. Na początku mieszkał w internacie ojców jezuitów. Po ośmiu miesiącach, gdy jezuitom odebrano internat, zamieszkał w domu luteranina.

na okres próbny do zakonu, a po przekonaniu do siebie swoich przełożonych wysłano go w daleką podróż do Rzymu z taką rekomendacją: „Spodziewam się po nim rzeczy wielkich”.

Jak już wcześniej napisałem, Stanisław był człowiekiem bardzo pobożnym, przez co często spotykał się z brakiem zrozumienia w swoim otoczeniu. To nie spowodowało jednak, że zrezygnował z modlitwy. Powtarzał bowiem, że „trzeba bardziej podobać się Bogu, niż bratu” To cenna lekcja, która nie traci dzisiaj na aktualności. Nie powinniśmy iść za tym, co modne, by przypodobać się ludziom, a starać się żyć tak, by podobać się Panu. Święty Stanisław Kostka, aby podążać za swoim powołaniem, potrafił nawet porzucić swoje wygodne życie, sprzeciwić się woli ojca i wybrać się w bardzo długą, pieszą podróż bez żadnej gwarancji powodzenia. Nam w życiu nieraz zdarza się porzucić jakieś ambitne plany, przedkładając własną wygodę nad realizację celów. Stanisław mimo młodego wieku charakteryzował się ogromną odwagą i męstwem. Czytając informację o tym świętym, od razu skojarzyłem sobie jego sylwetkę ze słowami z jednej piosenki Tau: „Gdzie się podziali Ci faceci, wielcy! / Pełni odwagi, żeby zamienić się w świętych”. Tym chciałbym zakończyć swój artykuł i ponowić apel Episkopatu Polski, aby Rok Świętego Stanisława Kostki stał się czasem, w którym będziemy wymagać od siebie więcej.

19


Medytacja kluczem… Adam Kaźmierczak

Żyjemy w czasach, które wymagają od nas życia na pełnych obrotach. Gonią nas spotkania, terminy oraz różnego rodzaju obowiązki. To wszystko sprawia, że coraz mniej czasu znajdujemy dla samego siebie i – co najważniejsze – dla Pana Boga. Receptą na te rozterki może być wyciszenie się za pomocą sztuki, jaką jest medytacja. Zaufaj mi i poświęć na nią kilka minut dziennie, a odnajdziesz to, co dla ciebie jest najważniejsze. M EDYTACJA

Mniej więcej 3 lata temu, gdy miałem 20 lat i rozpoczynałem swoją przygodę ze studiami, zrozumiałem, jak dużo czasu poświęcam na wiele różnych czynności. Praca, zajęcia, nauka, znajomi, treningi, mecze i wyjazdy – nagromadzenie tych obowiązków powodowało, że w ciągu dnia brakowało mi kilku minut, żeby spokojnie odpocząć, pomyśleć i podziękować Bogu za to, co mam. Jestem przekonany, że wielu ludzi doświadcza podobnej sytuacji i nie wie, jak sobie z tym poradzić. W moim przypadku okazało się to dość łatwe, ponieważ zainteresowałem się medytacją. Początek nie był prosty, ale obecnie nie wyobrażam sobie, żebym w ciągu dnia nie poświęcił 10 minut na wyciszenie siebie i swoich myśli. To właśnie pod słowem „medytacja” kryje się ich uporządkowanie, a także odpoczynek dla ciała, ducha i umysłu. Gdy bardziej zainteresowałem się tym tematem, poznałem medytację chrześcijańską. Ale po kolei…

Od czego zacząć?

Mam dla ciebie bardzo proste zadanie, które zajmie ci nie więcej niż dziesięć sekund. Usiądź wygodnie, wyprostuj się, lekko zamknij oczy i wykonaj jeden głęboki, świadomy oddech. Nie spiesz się. Wciągnij powietrze powoli i poczuj, jak wypełnia całe twoje ciało aż po końce palców. Do dzieła! Bardzo możliwe, że właśnie miałeś swój pierwszy kontakt z medytacją. Najważniejsze w medytacji są sumienność, regularność i nauka czerpania z niej tego, co jest dla ciebie najważniejsze. Jedni chcą odpocząć, drudzy uporządkować swoje myśli, a jeszcze inni przynajmniej na kilka minut odłączyć się od świata.

20

Medytację najlepiej rozpocząć od kilkuminutowej sesji. Usiądź w wygodnej dla siebie pozycji, ale staraj się nie opierać, żebyś mógł kontrolować wyprostowaną postawę swojego ciała. Ustaw budzik, by nie rozpraszało cię myślenie o tym, która jest godzina. Przede wszystkim zacznij od kontroli własnego oddechu. Skup się na tym, jak powietrze rozchodzi się po twoim ciele. Wsłuchaj się w to, co cię otacza. A najważniejsze, odpocznij od wszystkiego, czym zaprzątasz sobie głowę. Wydaje się proste, prawda? Ale na pewno nie będzie takie od razu. Pamiętam, że gdy pierwszy raz medytowałem, mniej więcej po 30 sekundach zapomniałem o oddechu i zacząłem zastanawiać się nad tym, jaki film obejrzę wieczorem. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że miałem się skupić na czymś innym, ale nagle zadzwonił budzik. Czy było to złe medytowanie? Moim zdaniem nie, ponieważ wykonałem pierwszy krok, uspokoiłem swoje ciało, a gdy moje myśli zaczynały się rozpraszać, potrafiłem wrócić do tego, co powinienem robić. Pamiętaj, żeby zacząć od małych kroków. Nikt od razu nie stał się mistrzem. Tak jak pisałem wcześniej, medytuj przez kilka minut, oddychaj świadomie, siedząc w wygodnej pozycji, poznaj swoje ciało i daj odpocząć umysłowi.

Jak połączyć medytację z Panem Bogiem?

Gdy coraz bardziej wgłębiałem się w medytację, usłyszałem od mojej przyjaciółki o medytacji chrześcijańskiej. Zacząłem szukać informacji na ten temat i stwierdziłem, że warto spróbować – przecież nic nie stracę, a mogę zyskać naprawdę bardzo dużo. Podstawowe zasady są takie same jak w medytacji tradycyjnej, o której pisałem wcześniej. Co ważne – medytacja chrześcijańska polega na spokojnym powtarzaniu jak mantrę słowa Maranatha . Wiem, że możesz być teraz zdziwiony tak samo jak ja, gdy się o tym dowiedziałem. Kiedy słyszymy to słowo po raz pierwszy, wydaje się ono dziwne i bez znaczenia. Można przecież powtarzać „Jezu, ufam Tobie” lub inne słowa modlitwy. Tak, i nie ma w tym nic złego, ale byłaby to modlitwa, a nie medytacja chrześcijańska w ścisłym jej rozumieniu.

Maranatha

oznacza ‘Przyjdź, Panie. Przyjdź, Panie Jezu’. Jest świętym słowem pochodzącym z języka aramejskiego, którym mówił Jezus. Jest też pierwszą chrześcijańską modlitwą. Święty Paweł właśnie tym zwrotem kończy Pierwszy List do Koryntian. To


jedno z niewielu słów, które w oryginalny sposób zostało zachowane w Nowym Testamencie. Maranatha miało zatem ogromne znaczenie dla pierwszych chrześcijan. W medytacji nasze myśli odkładamy na bok. Jest to inne podejście do modlitwy, którą każdy z nas zna od dawna. Możesz mieć wątpliwości, czy w ten sposób na pewno modlisz się do Boga, przecież Go o nic nie prosisz ani nie zwracasz się do Niego. Ale pamiętaj, że medytacja jest po prostu innym wyrazem modlitwy. Polega na zbliżeniu się do Pana, a powtarzanie słowa pochodzącego z Jego języka może okazać się bardzo pomocne.

Zapraszam cię do medytacji

Medytacja może też opierać się na Piśmie Świętym i polegać na spokojnym zatrzymywaniu się nad wybranymi słowami z Biblii oraz odnoszeniu ich do własnego życia. W ramach naszego duszpasterstwa działają

dwie grupy zajmujące się medytacją ignacjańską – Todo Modo oraz Grupa Absolwentów. Jeśli tylko poczujesz, że medytacja chrześcijańska jest tym, czego ci brakowało, zachęcamy cię, żebyś dołączył do którejś z grup. Dzięki naszym działaniom pragniemy odnaleźć Boga w codziennych czynnościach i skutecznie dążyć do tego, do czego każdy z nas jest stworzony. Chcemy to osiągnąć poprzez medytację, wymianę swoich doświadczeń i poznanie duchowości chrześcijańskiej. Na koniec zostawię cię z jednym wnioskiem, który podsumowuje moje rozważania. Medytacja pozwala docenić obecną chwilę – nie rozpamiętujemy przeszłości, która czasami nas smuci, i nie zastanawiamy się nad przyszłością, która może budzić niepokój. W tym jednym momencie pomyśl, że dzięki Panu Bogu masz dach nad głową, nie chodzisz głodny i czujesz się potrzebny. Podejmij wyzwanie, jakim jest medytacja chrześcijańska, i tak jak ja naucz się czerpać z niej radość.

LATANIE

Święty od ekstazy i lotów Katarzyna Dulska

Taki przydomek zyskał św. Józef z Kupertynu (Włochy) z powodu ekstaz i uniesień, jakich doświadczał. Z racji daru lewitacji patronuje on lotnikom, astronautom, podróżującym drogą powietrzną, pilotom wojsk NATO, a także studentom, którzy mają problemy z nauką.

Józef Maria Desa urodził się 17 czerwca 1603 r. w Kupertynie, w dniu, kiedy do drzwi rodzinnego domu zapukali poborcy podatkowi, a matka w pośpiechu udała się do stajni, gdzie na świat przyszedł właśnie „chrześcijański Ikar”. Ojciec Józefa, Feliks, który był stolarzem, miał słabość do niesienia pomocy innym – udzielania poręczeń, podpisywania cudzych weksli, które często przychodziło mu później płacić za oszustów.

Początek życia dla Boga

W wieku siedmiu lat Józef poważnie zachorował, najprawdopodobniej na gangrenę. Matka, choć surowa, nie mogła znieść cierpienia kilkuletniego syna i w tajemnicy przed mężem wybłagała ratunek u uczonego z samotni

w Galatone. Na koniec zabiegu medyk wykorzystał oliwę z lampki, która paliła się przed Madonną delle Grazie, i wówczas Józef odzyskał siły. Poczuł tym samym obowiązek podziękowania Bogu i zdecydował się ofiarować mu swoje życie, o czym nie od razu poinformował rodzinę. Droga do święceń kapłańskich, które otrzymał 8 marca 1628 r., trwała osiem lat i była kręta. Już na samym początku, jako siedemnastolatek, spotkał się z odmową ze strony braci mniejszych konwentualnych. W kolejnym miejscu kapucyni przyznali, że nie potrafi nawet zmywać naczyń. Kiedy w 1625 r. zapukał do drzwi franciszkanów w Grotelli, ci przyjęli go, gdyż… brakowało im stajennego.

Dar wyjątkowy…

Uniesienie się nad ziemią, czyli lewitacja, której doświadczał św. Józef, było wyrazem intensywności zachwytu i kontemplacji, w jakie wprawiały go zapach kadzidła, widoki obrazów religijnych, dźwięk dzwonów kościelnych, wymawianie imion świętych. Uniesieniu kilka centymetrów bądź metrów nad ziemię prawie zawsze towarzyszył przenikliwy krzyk oraz pogrążenie się w kontemplacji. Józef zapytany właśnie o ten krzyk, odpowiadał: „Serce człowieka w ekstazie przypomina

21


strzelbę w akcji – proch zapala się i z lufy pada strzał. Gdyby żar Bożej miłości nie ulotniłby się przez usta, serce rozerwałoby się na kawałki” (A. Giacagllia, Św. Józef z Kupertynu. Święty lotów). W tych chwilach oczy świętego pozostawały przeważnie otwarte, jednak jak gdyby niewidzące. Ciało stawało się sztywne, nie reagowało na uderzenia, kłucie stóp czy rąk wykałaczkami. Z jego postaci w locie emanował czar i urok nadludzki, który wprawiał w osłupienie i zachwyt, a także bywał dla innych przyczyną nawrócenia bądź stania się lepszym człowiekiem. Na pytanie o to, co widzi się w czasie uniesienia, odpowiadał w trzeciej osobie: „Znajdują się jak gdyby w wielkiej galerii rzeczy pięknych i nowych, i jednym spojrzeniem ogarniają – niczym w najwyraźniejszym lustrze – naturę wszystkich rzeczy” (A. Giacagllia, Św. Józef… ).

…ale i niebezpieczny

LATANIE

Pierwsze uniesienie odnotował Gustav Pariscianci w 1630 r., w klasztorze w Grottelli podczas uroczystości świętego Franciszka. Józef brał udział w procesji i gdy tylko minął zakrystię, wzbił się w powietrze nad zgromadzonymi i zatrzymał na ambonie, pozostając w pozycji klęczącej z rozwartymi ramionami. Innym razem zachwycony pięknem nieba, na które zwrócił mu uwagę współbrat podczas spaceru po ogrodzie, uniósł się z krzykiem i usiadł na drzewie oliwnym. Tkwił na chwiejącej się pod jego ciężarem ciała gałęzi dobre pół godziny. Kiedy „ocknął się”, poprosił o przyniesienie drabiny do zejścia. W noc Bożego Narodzenia przy dźwiękach kobzy i piszczałek poczuł taką radość, że zaczął tańczyć, zaczerpnął oddech i poszybował przez nawę kościoła. Z przytupem oddał chwałę Nowonarodzonemu pod ołtarzem głównym, a następnie z impetem wzniósł się do góry i przemykając pomiędzy świecami, objął rękoma tabernakulum. Natomiast w czasie uroczystości obłóczyn mniszek w kościele sióstr klarysek pieśń Przyjdź, oblubienico Chrystusa wzruszyła go do tego stopnia, że upojony niebiańskim wezwaniem wydał okrzyk, pobiegł, chwycił za ręce spowiednika, którego złapał pod boki, i uniósł się z nim w powietrze. Zaskoczony biegiem zdarzeń nieszczęśnik o mało zemdlał. Podczas prywatnej audiencji u papieża Urbana VIII, na którą został zabrany przez przełożonego, także wzbił się w powietrze. Następca św. Piotra stwierdził, że jeśli przeżyje zakonnika, poprze jego proces kanonizacyjny i osobiście poświadczy cud. W 1645 r. do Asyżu przybył zaś wielki admirał Kastylii wraz z małżonką. Jak zostało

22

utrwalone w zapisie: „Kiedy Józef wszedł do kościoła i spojrzał na figurkę nad ołtarzem, poderwał się i przeleciał około dwunastu kroków ponad głowami zgromadzonych, a następnie wydając chrapliwe okrzyki powrócił do celi. Admirał osłupiał, żona zemdlała, a widzów ogarnęła święta trwoga” (Z. Mikołejko, Żywoty świętych poprawione ponowione).

Zmiany pobytu

Dar lewitacji Józefa skutkował tym, że musiał często zmieniać miejsce swojego pobytu. Ze strony przełożonych spotykały go różne zakazy, np. zakaz publicznego odprawiania mszy świętych, śpiewu w chórze podczas odmawiania brewiarza, jedzenia z innymi zakonnikami w refektarzu. Lewitacja Józefa nie umknęła uwadze Kongregacji Nauki i Wiary, która przeprowadziła śledztwo dotyczące tego zakonnika. Ostatecznie przyznano, że źródło jego zachowania jest nadprzyrodzone i pochodzi od Boga. Pod koniec życia Józef zamieszkał w klasztorze w Osimo. Gdy na łożu śmierci usłyszał dzwon oznajmiający Eucharystię, uniósł się i przeleciał do korytarza, by przyjąć Najświętszy Sakrament. Odszedł 17 września 1663 roku. Po śmierci Józefa wiele miast, w tym Asyż, chciało mieć ciało „świętego lotów”. Decyzją papieża – dla Asyżu wystarczy św. Franciszek – grób Józefa umieszczono w bazylice wzniesionej ku jego czci w Osimo. Papież Benedykt XI beatyfikował go 24 lutego 1753 r., a papież Klemens XIII kanonizował 16 lipca 1676 r. W aktach procesu zostało zapisanych 70 lotów. Wspomnienie liturgiczne przypada 19 września. ________________________________________________ Bibliografia: Craughewell T. J., Święci na każdą okazję. 101 najskuteczniejszych patronów, Sandomierz 2006, s. 155–156. Giacagllia A., Św. Józef z Kupertynu. Święty lotów, Niepokalanów 1995, s. 9–11, 51–64, 237–253. Mikołejko Z. , Żywoty świętych poprawione ponowione, Warszawa 2016, s. 684–685. Słotwiński T., Damian M., Święci Franciszkańcy na każdy dzień, Wrocław 2003, s. 410–411.

Św. Józef z Kupertynu (1603–1663). Latający patron studentów, https://www.franciszkanie.pl/artykuly/sw-jozef-z-kupertynu-16031663-latajacy-patron-studentow [dostęp: 16.03.2018].




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.