W numerze
Z „Podajem” w głowie i w ręku 4–5 o. Krzysztof Dorosz
Życiowa wędrówka 6 Kinga Niemczewska
Szczęście w ograniczeniach 7–8 Kamil Sobociński
Z decyzjami jak z chlebem 8–9 Katarzyna Dutkowska
Chłopaki nie płaczą! 1 0 Cezary Macikowski
Juwenaliowa (nie)obecność 1 1 Patrycja Lewandowska
Idźcie i głoście 1 2–1 3
Katarzyna Kowalewska
Powrót do przeszłości 1 4 Błażej Wach
Dzieje świętego Eustachego 1 5 Natalia Hebel
1 4 taktów na 23 pięcioliniach 1 6–1 7 Paula Wydziałkowska
RAP, czyli Różne Aspekty Podróży 1 8–1 9 Piotr Paczkowski
Msza święta od kuchni – cz. 2 20–21 Agnieszka Rydzyńska
Warsztat 22
Katarzyna Kowalewska
Fotorelacje – majówka, Jezualia II–IV Archiwum DA „Studnia” i „Bacówki”
Podaj Dalej
W drogę! Plecak spakowany, czapka na głowie, okulary w dłoni – można ruszać! Piękna pogoda zachęca do wyjścia z domu. Słońce mocno grzeje, więc lepiej nie siedzieć w mieście. Czas udać się w spokojniejsze okolice. Las, jezioro… Odetchnąć świeżym powietrzem, dotknąć bosymi stopami leśnych ścieżek, zanurzyć się w przyjemnej, chłodnej wodzie… Tego mi trzeba! Są różne style wędrowania. Ten dosłowny – przez góry, lasy, pola. Przez życie – kończąc kolejne etapy edukacji, zmieniając pracę, stan cywilny, miejsce zamieszkania. W głąb siebie – poszukując sensu istnienia, odkrywając najskrytsze marzenia i najgłębsze potrzeby. Można też towarzyszyć w wędrówce przyjaciołom, mężowi lub żonie, dzieciom… Wielkimi krokami zbliżają się wakacje. To idealny moment na refleksję, dokąd zmierzamy. W życiu osobistym, zawodowym, religijnym. Czas przystanąć, rozejrzeć się wokoło oraz spojrzeć we własne serce. By nie okazało się, że droga, którą podążamy, kończy się ślepym zaułkiem… Życzę wszystkim odważnych kroków na dobrze wytyczonych ścieżkach! Niech odpoczynek wakacyjny sprzyja marzeniom – by patrzeć wyżej, dalej, głębiej. I tak też później żyć.
Okazjonalnik Akademicki ISSN 1 732-9000 nr 75 WĘDRÓWKA, czerwiec 201 7 Duszpasterstwo Akademickie oo. Jezuitów [wydawca] ul. Piekary 24, 87-1 00 Toruń, tel. (56) 655 48 62 wew. 25 www.torun.jezuici.pl www.podaj-dalej.info /Okazjonalnik.Podaj.Dalej redakcja.podaj.dalej@wp.pl
[www] [Facebook] [e-mail]
www.podaj-dalej.info/reklama | reklama@podaj-dalej.info
[reklama]
Jeśli nie zaznaczono inaczej, publikowane materiały objęte są licencją Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 3.0 http://creativecommons.org/licenses/by-nc/3.0
[licencja]
Katarzyna Kowalewska [red. nacz.] o. Krzysztof Dorosz SJ [opiekun] Magdalena Jasiak, Barbara Kisicka, Karolina Matuszewska, [korekta] Natalia Niewiadomska, Aneta Suda Agnieszka Rydzyńska [DTP] Kamil Tylmanowski [okładka] Katarzyna Dutkowska, Natalia Hebel, Patrycja Lewandowska, [stała współpraca] Kacper Maciejewski, Cezary Macikowski, Kinga Niemczewska, Piotr Paczkowski, Kamil Sobociński, Natalia Szewczyk, Błażej Wach, Rafał Wiśniewski, Paula Wydziałkowska, Karolina Zawiślak
Z „Podajem” w głowie i w ręku o. Krzysztof Dorosz
Moja przygoda z „Podaj Dalej” zaczęła się jesienią 2005 r., gdy nasz okazjonalnik miał już ponad rok i przechodził z fazy raczkowania do etapu odważnego stawiania pierwszych samodzielnych kroków. Po 12 latach z satysfakcją stwierdzam, że wciąż jesteśmy obecni wśród tytułów prasy studenckiej, nie tylko toruńskiej. Rzadko komu się to udaje. Przełomowy „rok papieski”
„PODAJ D ALEJ ”
Bardzo zapisał się w mojej pamięci rok 2005. Drugiego kwietnia odszedł do domu Ojca Jan Paweł II – „nasz papież”, co wtedy mocno podkreślano. Społeczność Kościoła Świętego
teksty i robił zdjęcia. Jedno było pewne: od współpracy oraz wzajemnego rozumienia się owego trzonu zależał sukces całego przedsięwzięcia. Wszyscy o tym wiedzieliśmy i tego się trzymaliśmy. Bywały też drobne wpadki. Pamiętam, jak razu pewnego w jednym z numerów pomyliliśmy autorów tekstów i przypisaliśmy wiersze zupełnie komuś innemu. Pomyłka została odkryta w wydrukowanym już numerze, dlatego nie mogła być poprawiona. Podczas burzliwej narady ktoś wpadł na pomysł, aby mylnie podane nazwisko zakleić nalepką… w postaci wielkanocnego jajeczka (bo rzecz działa się na wiosnę). No, ale przed dystrybucją naklejać 1000 jajeczek, aby poprawić cały nakład – ileż to roboty! Ostatecznie, za zgodą autorów – tego prawdziwego i mylnie podanego, doszliśmy do porozumienia, że „puszczamy” do dystrybucji, jak było wydrukowane, a w następnym numerze przepraszamy za pomyłkę. I tak rozwiązaliśmy problem.
Ducha bardzo przeżywała tę stratę, jak zresztą wszyscy w kraju i na całym świecie. To wtedy widziałem największe zgromadzenia modlących się w naszej toruńskiej świątyni i na Rynku Staromiejskim. W mieście, nawet w hałaśliwych zwykle dzielnicach, zaległa żałobna cisza. Nasza akademicka redakcja wydała wtedy okolicznościowy numer, który dobrze oddaje tamte panujące odczucia. Wkrótce życie, jakby zatrzymane na chwilę, potoczyło się jednak dalej, a za nim podążył i nasz okazjonalnik, którego redakcja w rok później witała na krakowskich Błoniach kolejnego papieża, Benedykta XVI, podczas ogólnopolskiego spotkania młodych z ojcem świętym. Znów było radośnie.
Gra drużynowa
Ówczesny redaktor naczelny, Mariusz Słonina, astronom i poeta w jednym, dwoił się i troił, aby pismo miało odpowiedni poziom redakcyjny, Iza i Piotrek Pawłowscy szlifowali język oraz pracowali nad składem, a ja biegałem do drukarni i odbierałem pachnące świeżą farbą numery „Podaja”. Jak dzieci cieszyliśmy się każdym nowym wydaniem. I szło nam coraz lepiej. Już na początku wypracowaliśmy nasz model pracy redakcyjnej, stworzyliśmy zespół dobrze rozumiejących się ludzi, którego trzon stanowili: redaktor naczelny, opiekun – jezuita, redaktorzy, korektorzy, graficy, składacze, autorzy tekstów. Czasem ktoś pełnił kilka funkcji naraz. Bywało, że np. naczelny składał również pismo, pisał
4
W międzyczasie pojawiały się w naszym akademickim środowisku inne pisma studenckie. Ich żywotność bywała jednak krótka. Wynikało to m. in. z tego, że zakładane przez aktywnych studentów periodyki po jakimś czasie przeżywały kryzys, bo jedni redaktorzy kończyli studia, a ich pomysłów, nieraz całkiem ciekawych, nie miał kto kontynuować. A nam się udało! Od 2004 roku, gdy wyszedł pierwszy numer „Podaj Dalej”, pracuje nad jego kształtem już siódmy redaktor naczelny, kilka razy zmieniała się redakcja i grono współpracowników. Tak, dobrze liczycie! To już trzynasty rok naszej działalności. Wiem, wiem…, ale osobiście nie wierzę w pechowość trzynastki. A zauważcie, że właśnie trzymacie w ręku 75. numer okazjonalnika!
Sprawna sztafeta
Dla wielu praca w akademickim „Podaj Dalej” to pierwociny, debiuty, pierwsze pozytywne doświadczenia na polu mediów. Zdobyte umiejętności z pewnością przydają się potem w życiu i w karierze zawodowej. Mam taką nadzieję, że kiedyś usłyszę wyznanie jakiejś dziennikarskiej gwiazdy o tym, że pierwsze szlify zdobywała w „Podaj Dalej”. Już widzę, jak łza płynie mi po policzku! Ważną niewątpliwie sprawą jest dla redakcji dobra współpraca z drukarnią. Tutaj możemy też mówić o szczęściu, bo kwestie związane z drukiem układały się nam znakomicie, za co należą się słowa uznania dla pana Dariusza Rudzińskiego i toruńskiej Drukarni Salus. W ciągu naszej długiej kooperacji wszystko było wykonane zawsze terminowo oraz na wysokim poziomie technicznym. I to nas bardzo cieszy!
Z perspektywy „Studni”
Jako opiekun okazjonalnika odpowiedzialny również za jego stronę merytoryczną zawsze zwracałem uwagę, by „Podaj Dalej” było pismem studenckim, czyli opisywało nasz świat widziany oczyma młodych ludzi
„Podaj Dalej”, od początku wydawane przez jezuickie Duszpasterstwo Akademickie „Studnia”, stało się kroniką życia i wydarzeń naszego środowiska. Gdy przeglądam wydane numery, myślę, ileż osób uwiecznionych na zdjęciach, ileż fotorelacji z przeróżnych imprez, spotkań, akcji! Sprawozdania, relacje, wspomnienia i refleksje po wyjazdach wakacyjnych, akcjach charytatywnych, spotkaniach modlitewnych, zabawach mniej i bardziej hucznych… Nazbierało się tego wiele. I gdy spoglądam dziś na dwunastolecie mojej działalności redakcyjnej, z radością i satysfakcją zamykam ten czas naszej wspólnej drogi. Dziękuję Wam, Przyjaciele! I niech „Podaj” wychodzi dalej!
„PODAJ D ALEJ ”
Stało się tak dzięki licznej grupie osób, które w tej pracy znajdowały swoją pasję, a w redakcyjnej sztafecie sprawnie przekazywały pałeczkę następcom biegnącym dalej z „Podajem” w ręku, dosłownie i w przenośni. Najwięcej trudu na swoje barki brali zawsze redaktorzy naczelni (taki ich los!), wykazując się przy tym wielką odpowiedzialnością, wysoką inteligencją i dużym poczuciem humoru. To właśnie oni pertraktują z autorami, apelują o teksty, przypominają się, „zawracają głowę”, zachęcają, czasem „wychodzą z siebie”! Zawsze zajęci, w biegu, często niedospani (zwłaszcza przed wydaniem nowego numeru), wyczerpani, bywa, że załamani, ale koniec końców skuteczni, usatysfakcjonowani, szczęśliwi! Tacy byli i są naczelni, z którymi przyszło mi współpracować: Mariusz Słonina, Kasia Wiśniewska, Justyna Tobolska (Nymka), Paulina Małkowska, Emilia Kuchta, Kasia Kowalewska. Oj, niełatwa to rola, niełatwa… Ale nawet zdolni kapitanowie nie zrobiliby nic bez drużyny, czyli autorów tekstów, redaktorów i korektorów, grafików, fotoreporterów, składaczy. To całkiem liczny zastęp ludzi, którzy „przeszli” przez redakcję, zostawiając w niej swój trwały ślad. Wymieniamy ich zwykle w tzw. stopce redakcyjnej.
wyznających i niewstydzących się przekonań chrześcijańskich. Staraliśmy się przy tym utrzymać szeroką formułę, w której mogłyby zmieścić się pytania, poszukiwania, a nawet wątpliwości. Zresztą, drukowane u nas teksty traktowały nie tylko o wierze czy o sprawach religii, ale podejmowały też ważne, a czasem i gorące tematy z zakresu życia społecznego, kultury, a nawet sportu, nie mówiąc o poradnictwie, np. jak sobie radzić w czasie sesji czy gdzie w Toruniu zjeść smacznie i tanio? Na pewnym etapie, około numeru 30., wprowadziliśmy w podtytule określone tematy, sygnali- zując, że chcemy skupić się na jakimś ważnym, naszym zdaniem, zagadnieniu, traktując je bardzo szeroko.
Podziękowanie Zgodnie z niedawną decyzją przełożonych, o. Krzysztof zostaje w tym roku przeniesiony do Warszawy. W Toruniu przebywał aż 17 lat, z czego 12 był opiekunem redakcji „Podaj Dalej”. Dziękujemy Ojcu za każdy napisany tekst, pomoc w korekcie, słowo zachęty, włożony trud, zaangażowanie i opiekę duchową. Życzymy powodzenia w nowym miejscu i nowych obowiązkach. Niech Bóg prowadzi i błogosławi! Redakcja
5
Życiowa wędrówka Kinga Niemczewska
Życie to nieustanna wędrówka, nawet jeśli czasami wydaje się nam, że stoimy w miejscu, i tak jest to tylko krótka przerwa, żeby zaraz ruszyć dalej. Jak zmęczony wędrowiec musimy się na chwilę zatrzymać i zebrać siły do dalszego działania.
Często o tym zapominamy, przy dzisiejszym trybie życia, przy prędkości, z jaką żyjemy. Praca, rodzina, obowiązki, chwila oddechu, sen. Zazwyczaj właśnie tak w dużym uproszczeniu wygląda zwykły dzień przeciętnego człowieka. Sądzimy, że nie mamy czasu na spotkania z przyjaciółmi, równocześnie nie zauważamy, jak zaczynamy się od nich oddalać. Jak osoby, z którymi tworzyliśmy kiedyś niezwykłą więź, nagle stają się obce.
Rozpoczęcie wędrówki
Gdy jesteśmy zajęci sobą, swoją pracą, obowiązkami, nasi przyjaciele odchodzą w niepamięć. Przypominamy sobie o nich, kiedy czegoś od nich oczekujemy, a kontakt nie wynika z chęci wspólnego spędzenia czasu. Powodem jest nasz problem oraz udzielona przez nich pomoc, której potrzebujemy w celu jego rozwiązania.
Nasza wędrówka zaczyna się od narodzin i tak stopniowo poznajemy świat, uczymy się mówić, pisać, czytać, rozumieć. Przechodzimy przez przedszkole, zerówkę, szkołę podstawową i średnią, dalej idziemy na studia albo do pracy.
ŻYCIE
Moja studencka wędrówka trwa już trzy lata. Jej pierwszy etap powoli dobiega końca. Patrząc z perspektywy czasu, nie chce się wierzyć w to, jak szybko zleciał ten okres. Kilkadziesiąt nowopoznanych twarzy, liczne wycieczki w celu lepszego poznania miasta, setki godzin spędzonych nad Wisłą, prace dorywcze, pierwsze doświadczenia kulinarne, zajęcia dodatkowe – to wszystko składa się na moją studencką wędrówkę. Studia są jednak tylko elementem tej drogi. Trzeba bowiem pamiętać o tym, że każdy z nas będzie przeżywał swoją wędrówkę indywidualnie. Nie znaczy to jednak, że wyruszy na nią sam. Wręcz przeciwnie, podczas wyprawy – naszego życia – nigdy nie jesteśmy sami. Przez cały ten czas spotykamy na swojej drodze liczne trudności i przeszkody, nie zawsze łatwe do pokonania. Jednak kiedy uda się je nam przezwyciężyć, stajemy się bardziej pewni siebie, swojej siły czy umiejętności.
Przeszkody na drodze
Wędrówka nigdy nie należy do łatwych rzeczy, to trochę tak, jak z wdrapywaniem się na szczyt wielkiej góry, droga jest długa, czasami monotonna. Nieraz mamy ochotę się poddać, ale to, kim jesteśmy, i ludzie będący dookoła nas, pomagają w dalszej wspinaczce. Dlatego ważne, żeby mieć kogoś obok siebie, rodzinę, przyjaciół, po prostu osobę, do której zawsze będziemy mogli się zwrócić.
6
Czy na wędrówkę można wyruszyć samemu? Przyjaciel to ktoś niezbędny w życiowej wędrówce, jest naszą liną podczas wspinaczki, spadochronem w trakcie skoku, peleryną przeciwdeszczową w czasie burzy. Wszystkim tym, co ratuje w potrzebie, i tym, co wywołuje na naszej twarzy uśmiech każdego dnia. Dlatego powinniśmy pamiętać, aby o niego dbać, oraz nie pozwolić na to, żeby drobne sprzeczki czy nieporozumienia zniszczyły tak potężną więź.
Kierunek wędrówki
Każdy człowiek wyrusza na własną wędrówkę, sam decyduje o drodze, kierunku, w jakim ma zamiar się udać. Nie można porównywać ludzkich wędrówek, jedni wybiorą prostą, łatwą i szybką drogę, inni ruszą w stronę tej długiej i krętej. Nie da się określić, który szlak jest lepszy, zapewne wszystko zależy od tego, czym dana osoba będzie się kierować. Od jej zamiarów i celów, powodów zdecydowania się właśnie na tę konkretną trasę. Jak wybrać właściwie? Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi, ważne, żeby powodowało nami dobro i byśmy otworzyli serce na innych.
Szczęście w ograniczeniach Kamil Sobociński
Szalenie trzeba nam dzisiaj prostoty w kwestiach materialnych, ponieważ otaczamy się nadmiarem rzeczy, których nie jesteśmy w stanie przerobić, porządnie zasmakować. Więc może mniej przeczytam książek, ale za to wartościowszych, może nie odpiszę na wszystkie e-maile, SMS-y, a może nie spotkam się ze wszystkimi…
Jeden z amerykańskich ekonomistów w swoich badaniach stwierdził zależność, która mówi, iż wzrost dobrobytu u człowieka jest powodem wzrostu braku czasu, nawet jeżeli ten czas nie ulega rzeczywistemu skróceniu. Kiedy powiększa się przybytek, zwiększa się także poziom wymagań, a ponieważ nie ma możliwości, żeby to wszystko zaspokoić, zaczyna wkradać się zniecierpliwienie, stres. Dzisiejsze starcie z kulturą nadmiaru powoduje, że pojawiają się w nas sztuczne potrzeby, pragnienia. Doświadczenia, jakie mamy codziennie, są przyjmowane bez żadnych refleksji, co prowadzi do utraty samych siebie. Żyjemy dłużej, a mniej dokładnie. Dla zachowania higieny duchowej należy starać się stwarzać każdego dnia brak oraz uczyć się ten brak akceptować, przyjmować. Wypełnienie go nie spowoduje spełnienia i ukojenia, bo za chwilę pojawi się coś nowego, coś innego nowego, coś jeszcze innego nowego i tak bez końca. Więc najlepszym kierunkiem jest uzyskanie stanu głodu, pragnienia. Ewangelia – Dobra Nowina – daje nam proste wskazówki, prostą wytyczną, która woła do człowieka, aby zaczął ubywać, zmniejszać się i nie po to, aby siebie poniżyć, ale żeby zrobić w tym braku miejsce dla Boga Ojca.
N ADMIAR
„Aby nie stracić motywacji, wprowadziłem kilka ważnych zasad w moim życiu. Najważniejsza to wystrzegać się jakiejkolwiek formy luksusu, ponieważ właśnie on sprawia, że człowiek czuje się zadowolony i traci chęć do walki”. Mogł by się zdawać, że jest to wypowiedź zakonnika, natomiast słowa te zostały wypowiedziane przez norweskiego biatlonistę Olego Einara Bjoerndalena, który będąc u końca swojej kariery, nadal odnosił liczne wygrane. Powód tego, że tracimy chęci do spełniania swoich założeń życiowych, stajemy się przemęczeni, to nie brak czegoś, lecz nadmiar. Nawet medycyna wskazuje, iż niedosyt jest zawsze lepszy od przesytu. Gdy nasze ludzkie ambicje podpowiadają nam, że możemy bardzo dużo osiągnąć, wiele rzeczy zrobić, to w pewnym momencie dostrzegamy, że zaczynamy obrastać w tłuszcz przesycenia życiowego . I aby uporządkować swoje życie, należy regularnie oczyszczać się z tego tłuszczu, żeby nie otaczać się nadmiarem niepotrzebnych spraw, rzeczy, skupić się natomiast na tym, co najważniejsze. Nie da się wepchnąć wszystkiego do naszego codziennego worka, z czegoś będzie trzeba zrezygnować i może się okazać, że nawet z dobrych rzeczy czy słusznych spraw.
Ekonomia Daniela Hamermesha pomaga nam zrozumieć…
Przesyt ducha…
Możesz wyobrazić sobie kościoły, gdzie w ogłoszeniach parafialnych przeczytałbyś: „Wysłuchałeś dziesiątek, setek, tysięcy kazań, rekolekcji i wszystko już wiesz. Nie musisz słuchać kolejnych, są ci niepotrzebne”. Przesyt w życiu duchowym prowadzi też do niestrawności. Materializm duchowy tak samo szkodzi, co nadmiar jedzenia. Niezdrowo jest za wiele zjeść, a także wtłaczać do własnej duszy zbyt wiele informacji. Nadmierny aktywizm duchowy przedstawia nam dokładnie Ewangelia
7
D ECYZJE
św. Łukasza opowiadająca o Marii i Marcie (10,38–42). Jezus, będąc w domu tych dwóch kobiet, dostrzega dwie postawy, z jednej strony Marii, która siedzi u stóp Pana i jest wpatrzona w Jego oczy, z drugiej Marty, która uwija się koło wielu posług, nie mając czasu porozmawiać z Jezusem, po prostu być przy Nim. Nie jest żadnym odkryciem, że niektórzy ze swojej natury są bardziej aktywni, lubią, jak coś zawsze się dzieje. Często tę postawę motywuje tylko i wyłącznie chęć do działania, nic więcej. A wtedy nietrudno się pomylić. Wszelkie uduchowienie, chociażby przez posługę w Kościele, nie sprowadza się do aktywizmu. Kościół nie jest dla aktywistów. Kościół jest przede wszystkim dla ludzi, którzy najpierw słuchają Boga, z czego później wynikają ich czyny. Działanie w Kościele nie może angażować nas w stu procentach, musi zostać miejsce na modlitwę. Kiedyś dostałem od pewnego franciszkanina mieszkającego we Francji, będącego przejazdem na Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie, cytat francuskiego duchownego św. Wincentego à Paulo: „Bóg nie patrzy na sukces podejmowanych w imię dobra działań, lecz na miłość, z której czyn dobry wypełniamy”. I jest on najlepszym podsumowaniem tej niestrawności duchowej.
Umiejętność zaakceptowania w sobie braku, szukanie równowagi Często lubię cytować różne znane osobistości, które nie odnalazły w swoim życiu Zmartwychwstałego Chrystusa, bo to one zadają najlepsze pytania, aby zmierzać się ze swoją niewiarą. Artur Schopenhauer też zastanawiał się, jak odnaleźć umiar, i zapytał swoich studentów: „W jaki sposób jeżozwierzom udaje się przetrwać zimę? Jeżeli tulą się do siebie zbyt mocno – ranią się nawzajem kolcami; a jeżeli są zbyt daleko, by móc się wzajemnie ogrzać – zamarzają. Rozwiązanie będzie zawsze kwestią równowagi między bliskością a oddaleniem”. Tym, co daje nam tę równowagę, jest codzienna, nieustanna prośba w modlitwie do Boga, by odnaleźć w swoim życiu umiar, żeby zrobić miejsce dla Niego. Przesyt nie przyniesie tak wielkiego uczucia satysfakcji, jak myślimy, bo za rogiem stoi coś, co nazywa się bez końca . Umiejętność i włożony wysiłek, aby stawiać w swoim życiu ograniczenia i eliminować nadmiar bodźców oraz zbędnych obrazów, da pokój serca, a nadmiar zawsze go zabije.
Z decyzjami jak z chlebem Katarzyna Dutkowska
Przeczytać ten tekst czy nie? Jeśli okaże się słaby, zmarnujesz swój czas (nie daj Boże!) lub niepotrzebnie zdenerwujesz się na treść (też szkoda, bo złość piękności szkodzi). Bądźmy jednak szczerzy – pewności nie masz. Dla niektórych osób zbliżające się miesiące były prawdziwą gehenną, ponieważ decyzja związana z zaplanowaniem kolejnych lat życia może okazać się istnym kociokwikiem i rwaniem włosów z głowy. Dlaczego? Dlaczego tak trudno jest nam radzić sobie z dokonywaniem wyborów? Abstrahując od wielkich spraw, nawet wybór pieczywa potrafi nastręczyć trudności. Nie żeby wszystko było łatwe i oczywiste,
8
ale przyznajmy, że potrafimy katować się, stojąc przed drobnymi dylematami. Warto zastanowić się nad tym wspólnie. Oczywiście, ty trzymasz tę gazetę w swoich dłoniach w tej chwili, a ja rozważam słowa w niedalekiej przeszłości, ale mimo wszystko jest w tym trochę wspólnoty. Do pomocy wykorzystamy jeszcze fragmenty wypowiedzi przypadkowych osób i będzie z nas mały oddział szturmowy.
Chleb pełnoziarnisty czy orkiszowy?
Jeśli nie jedliśmy ani jednego, ani drugiego, nieco ryzykujemy. Ale tak na poważnie to gdzie leży problem? Moja znajoma twierdzi, że „jest trudno, bo często nie mamy świadomości, co lubimy i czego w życiu chcemy, co nas uszczęśliwi, a co unieszczęśliwi”. Wydaje się, że nikt nie zna nas lepiej niż my sami.
Rzeczywiście, znamy swoje największe i najmroczniejsze sekrety. Istnieje jednak możliwość, że mimo to poziom naszej wiedzy będzie niewystarczający. Wchodząc do piekarni, w której cała ściana zapełniona jest pieczywem, stwierdzenie: „Poproszę chleb” to mało konkretne życzenie. Zresztą co, jeśli wybrany bochenek nie będzie smaczny? Z jednej strony męczy nas niezdecydowanie, ale co się za nim kryje? Lęk. I nie jest to emanacja jakiegoś wielkiego słowa, lecz coś na miarę sytuacji. W końcu dziecko tylko trochę będzie bało się oparzenia po dotknięciu gorącego żelazka, a ogromnie potwora pod łóżkiem.
A co, jeśli wyrzucę pieniądze w błoto?!
Usilne obawianie się o skutki podjętych działań niczego nam nie zapewni. Przyszłość składa się ze zbyt wielu czynników, by móc przewidzieć jej przebieg. Naprawdę! Warto przypomnieć sobie wszystkie sytuacje, gdy jakiś wybór wydawał się być absolutnie genialny na zaistniałe warunki. Niestety czas pokazał, że niewiele zostało z tego blasku, złota i fanfar, może nawet coś straciliśmy. Podobnie rzecz ma się z decyzjami, które sprawiały, że nie było nam do śmiechu, lecz ich skutki unosiły kąciki ust od ucha do ucha. Na pewno coś takiego się wydarzyło w twoim życiu, może na mniejszą skalę, ale jednak. W każdym razie to jedynie dowód, że nie ma żadnej gwarancji na jakość podjętych kroków. Życie nie daje gwarancji na nic. Jeśli spojrzeć na to z tej strony, decyzje nie są tak straszne, może nawet uda się z nimi bezboleśnie uporać?
W razie czego następnym razem kupię inny chleb…
…albo wybiorę inną piekarnię
Nie chodzi o to, żeby popadać teraz w tanią podniosłość. Tak, jesteśmy ludźmi i tak, mamy przez to masę słabości. Ale słabości nie oznaczają bycia słabym, a strach przed pewnymi rzeczami nie musi spowodować życia lub dokonywania jakichkolwiek wyborów pod jego wpływem. Zmierzamy się z różnymi sytuacjami, jedni mają lepiej, inni gorzej, a jeśli pozbyć się obiektywnego spojrzenia – każdy i tak stacza masę potyczek na swoją miarę. Jednego dnia musimy wybierać między drożdżówkami, innego decydujemy się (bądź nie) na operację. To, że nie przewidzimy skutków, nie oznacza, że mamy porzucić wszelkie przygotowania oraz wyzbyć się emocji. To jedynie wskazówka, aby nie kłaniać się w tych momentach Mrocznemu Władcy Strachów, bo jak inaczej staniemy się bohaterami własnego życia? Jak wyjdziemy z pozycji przerażonej ofiary? Lęk przed popełnieniem błędu traci swoją moc, gdy błąd przyjmiemy jako możliwość zrobienia czegoś inaczej, lepiej. Potrafimy, prawda?
D ECYZJE
Zawsze można ich tam poszukać, ale strach wyjątkowo męczy i nie pozwala myśleć perspektywicznie. Zapytałam mojego przyjaciela, co o tym wszystkim sądzi. Według niego „komfort sytuacji, w której ludzie wiedzą, co nastąpi, jest kojący, podczas gdy jego brak łączy się z lękiem i niepewnością. Uważam jednak, że im więcej ważnych decyzji podejmujesz, tym bardziej wychodzisz poza tę strefę komfortu, co procentuje na kolejne [decyzje]”.
W dzieciństwie nasze złe wybory wiązały się z karą, szczególnie jeśli tym wyborem było pójście na wagary czy rozsypanie mąki po kuchni. Ta świadomość towarzyszy nam potem w dorosłym życiu i boimy się, że wybierając źle, robimy naprawdę coś niedobrego. Powstaje więc pytanie, na ile możemy rozpatrywać to w kategoriach dobre–złe? Prawdopodobnie powinniśmy się tego oduczyć. W życiu nie chodzi o to, jakiego dokonamy wyboru, ale co z tym wyborem zrobimy. Nikt nie zabrania nam pracy w warunkach, które mamy, więc nieistotne, czy pójdziemy w prawo, czy w lewo, to nie koniec świata, a jedynie inne możliwości. Do Torunia dojedzie się na różne sposoby, ale to nie znaczy, że któryś z nich jest definitywnie lepszy – daje jedynie inne drogi postępowania. Nie ma znaczenia, jak zaczniemy, lecz jak daną sytuację rozwiniemy.
„Życie kurczy się i rozszerza proporcjonalnie do naszej odwagi”. Anaïs Nin
Lęk przed nieznanym i przez to niekomfortowym nie zniknie na pstryknięcie palców, ale to nie znaczy, że nie zniknie w ogóle. Zgodnie z radą, którą usłyszałam, „dokonajmy decyzji, a potem patrzmy, co z nimi począć”.
9
Chłopaki nie płaczą! Cezary Macikowski
Cześć, mam na imię Czarek i jestem studentem II roku prawa na UMK. W artykułach z serii pt. „Powiedzmy to jasno” poruszę wiele tematów, nie zawsze oczywistych czy przyjętych tak, jak być powinny. Pierwszy – zagadnienie, które wprawdzie nie jest tabu, ale nie dla każdego jest jasne. Tak, to będzie wrażliwość u mężczyzn. Model „prawdziwego” mężczyzny
POWIEDZMY TO JASNO
Jak mężczyzna może być wrażliwy? Przecież piosenkarz z T.Love śpiewał, że chłopaki nie płaczą, a Cezary Pazura w filmie Olafa Lubaszenki powiedział: „Przestań się mazać. Chłopaki nie płaczą”. To najczęściej może usłyszeć mężczyzna, gdy pokaże, że płacze. Mówisz: „płacz” oraz „wrażliwość”, po czym kojarzysz je od razu z kobietami. One mają większą tendencję do pokazywania swojej wrażliwości i emocji. A co z męskimi przedstawicielami? Oni nie mogą być wrażliwi? Bo może im nie wypada? Bo to ujma na honorze? Mam wrażenie, że współczesny świat i jego kultura ukształtowały model „prawdziwego” mężczyzny. Model ten przedstawia się mniej więcej tak: „prawdziwy” mężczyzna to osobnik płci męskiej niemający skłonności, aby uronić łzy, bo to jest niepożądane i takie oznaki słabości trzeba zwalczać. Mężczyzna nie może mieć wątpliwości, powinien być zdecydowany oraz stanowczy, nie ustępować. Być pewny siebie, żeby zasłużyć na szacunek kumpli, a także pozostałyc osóbh. Widziane jest tylko ciało piękne i atletyczne, bo niewiasty mają zobaczyć ciacho, które trzeba skonsumować.
„Bo prawdziwi faceci płaczą”
Wyjdźmy z tego nieprawidłowego schematu. W święta wielkanocne czytałem cienką książkę, mającą mniej niż 100 stron, autorstwa nieżyjącego już księdza Jana Kaczkowskiego pt. Ekskluzywny żebrak. W jednym z rozdziałów ksiądz Jan opowiadał, jak kiedyś rozmawiał z dziesięcioletnim chłopcem o chorobie jego mamy i uświadomił mu, że może uronić łzę. Pozwolę sobie przytoczyć ten fragment: „Oswoiłem Pawła z tym, że
10
ma prawo mu polecieć łezka, bo to jest bardzo męskie. Bo prawdziwi faceci płaczą”. Nie ulega wątpliwości, że ksiądz Kaczkowski zajął jednoznacznie stanowisko, iż prawdziwy mężczyzna nie powinien wstydzić się tego, że też płacze. Nawet Jezus płakał, po śmierci Łazarza, czy święty Piotr, kiedy wyparł się swojego Mistrza. Czy jest ktoś z mężczyzn, kto nie miał wątpliwości? Kto nie czuł się nigdy bezsilnie? Kto w momencie trudów, braku owoców etc. nie chciał płakać? Chłopakom trudniej uronić łzę i nie jest to wstyd dla nas. Zostaliśmy tak ukształtowani, ale to nie dowód na brak wrażliwości. My, mężczyźni, jesteśmy wrażliwi, mamy wątpliwości, zastanawiamy się nad wieloma sprawami, bo nie wiemy wszystkiego, tylko na bieżąco zdobywamy doświadczenie i nieraz się potykamy, ale idziemy dalej.
Coś od siebie
Na koniec jako mężczyzna przyznam się do tego, że nie raz zdarzy mi się wzruszyć czymś, co wyciska łzy. Podam tutaj najświeższy przykład: postanowiłem obejrzeć wszystkie odcinki krótkich filmów na YouTubie na kanale RMF FM noszących tytuł Tego się słuchało w celu wysłuchania starych, czasami starszych ode mnie, utworów muzycznych, które z głośników radiowych docierały do uszu słuchaczy. Jednym z nich był kawałek w wykonaniu Marii Carrey pt. Without You . Kiedy piosenkarka wykrzykiwała słowa: „I can’t live”, automatycznie zaczynałem ronić łzy, w jednej chwili robiąc coś, sekundę później zaprzestając tego pod wpływem nastroju utworu, więc chcę tu powiedzieć, do niewiast: „My, mężczyźni, potrafimy się wzruszyć, chcemy nieraz płakać, mamy też swoją wrażliwość, bo inaczej nie bylibyśmy mężczyznami i tym wam byśmy nie imponowali – naszą autentyczną męskością”.
Juwenaliowa (nie)obecność Patrycja Lewandowska
W (z)niszczonych płucach. W (z)ranionych sercach. W nieobecnych spojrzeniach. Tyle zemsty za cudze błędy. Tegoroczne Juwenalia spędziłam inaczej. Bez telefonu, bez Instagrama czy Facebooka, za to na maksa obecna tu i teraz, w bieżącej rozmowie, w chwili, w tańcu. Generalnie bez efekciarskiej pokazówy. Byłam całą sobą dla innych i chociaż nie mam atrakcyjnego selfie z żadnego koncertu, doświadczyłam niesamowitej historii miłości. Historii utkanej ze zwierzeń, spojrzeń, uśmiechów i łez. Historii, którą chcę się z wami podzielić.
i być kochane za bardzo. Pewien mężczyzna opowiedział mi o samotności, która pokonuje oraz zabija człowieka: – Stajesz się nieludzki. Czujesz, że nigdzie nie pasujesz, wszystko ci obojętnieje i… żyjesz umarły. Nowo poznany kolega na koncercie KęKę przyznał mi się, że bardzo wcześnie zdecydował się podjąć odpowiedzialność, od której większość ludzi ucieka latami. Z dumą zaprezentował zdjęcie swojej córeczki, mówiąc:
Tak. W tych właśnie ludziach dostrzegłam jawną prowokację miłości. Bo to gorąca tęsknota za bliskością i akceptacją wybierała ubrania tych dziewczyn. To nieobecność czułości i zainteresowania układała wypowiedzi tych gości. A alkohol? Myślę, że pomagał im usłyszeć własny śmiech – z każdym łykiem przybierający na sile, bo przecież odkrycie, że wciąż to potrafimy, cieszy, prawda…?
Spotkałam kobietę, która tak zabłądziła w swojej przeszłości, że nie potrafiła uwierzyć w przyszłość. Spotkałam chłopaka, który ma 25 lat i jeszcze wciąż marzy o rozpoczęciu studiów. Pragnął usłyszeć, że nie jest za późno, a mnie zależało na tym, żeby w to uwierzył. Co więcej mogłam zrobić? Korzystając z okazji, chciałam ich jakoś pokrzepić, bo sama wiem, że życie nie jest łatwe i często brakuje kogoś, kto by wysłuchał czy okazał wsparcie. Podarowanie komuś chwili uwagi lub szczerej rozmowy czasem znaczy więcej niż zaproszenie na pizzę wśród znajomych, z którymi okay, może i czujesz się dobrze, ale przecież oni nie mają pojęcia… I chociaż rzadko kiedy mogłam powiedzieć: „Wiesz co? Rozumiem”, gdzieś tam głęboko w sercu czułam, że rozumiem.
Generalnie, jako uczestnicy studenckich imprez, możecie się dziwić. Że co? Że jak? Że miłość? Tam???!!! W sensie, czy na pewno mówimy o tym samym miejscu? Tam, gdzie kobiety chodziły bardziej rozebrane niż ubrane? Tam, gdzie mężczyźni nie kryli się ze swoją wulgarnością i chamstwem? Gdzie młodzi ludzie rekompensowali sobie krzywdy alkoholem?
Nie przyszliśmy na nasze kocyki tylko po to, żeby w szybkim tempie opróżnić kubeczki. Pragnęliśmy się tam wzajemnie spotkać, poczuć i ogrzać swoją obecnością. A każdy z nas przyniósł to, co akurat w sobie miał. Lęk, rozczarowanie, smutek, pragnienie zapomnienia, tęsknotę za kimś, desperację, podeptaną godność… Na jednym metrze kwadratowym zderzały się światy mniej lub bardziej niepoukładane. A zagubiona trzeźwość przemawiała zbyt głośno i zbyt często, ujawniając tajemnice, których nigdy nie chcieliśmy posiąść. Padaliśmy sobie w ramiona lub po prostu razem milczeliśmy. Wreszcie mogliśmy pobyć z kimś, kto rozumiał nasze tempo opróżniania kubeczków.
Podarować komuś chwilę
W te trzy juwenaliowe wieczory doświadczyłam niesamowitego bogactwa ludzkich serc – bardzo smutnych serc, które pragną kochać
J UWENALIA
Prowokacja miłości
– W wieku 20 lat zostałem ojcem i wtedy postanowiłem założyć rodzinę. Czasami ledwo wiążę koniec z końcem, ale jestem dla nich. Mamy siebie, a to najważniejsze.
Kwestia (nie)kochania
Kompilacja nagłych zwierzeń, szybkich spojrzeń oraz ironicznych uśmiechów ułożyła się w przedziwną historię o miłości – spóźnionej, nieobecnej, utraconej, aż w końcu i tej pomimo wszystko. Wbrew pozorom nasze zamknięte światy wcale nie tak trudno otworzyć. Okay, może jesteśmy trochę pogubieni, trochę poblokowani, czasem tęsknimy za odgłosem własnego śmiechu i mamy swoje słabości, ale to wszystko kwestia (nie)kochania.
Cyrk
Motyw przewodni Juwenaliów okazał się w tym roku niezwykle uniwersalny. W końcu niekoniecznie trzeba było mieć przebranie czy makijaż, żeby wczuć się w klimat! Bo chyba każdy z nas potrafi wskazać w swoim życiu taki obszar, taki czas, taki swój wewnętrzny mały cyrk.
11
Idźcie i głoście Katarzyna Kowalewska
Tytułowe wezwanie jest hasłem obecnego roku duszpasterskiego, w które bardzo dobrze wpisały się Jezualia, czyli impreza religijna towarzysząca toruńskim Juwenaliom. Jezualia powstały po to, by z jednej strony dobrze się bawić przy muzyce i grillu, a z drugiej ewangelizować, czyli głosić Chrystusa napotkanym ludziom. Jak udało się połączyć te dwa cele?
Głośny start
J EZUALIA
Czwartek 18 maja, godzina 19.00. Spod domu studenckiego nr 6 rusza pochód juwenaliowy. Tłum młodych ludzi ubranych cyrkowo (zgodnie z tematem przewodnim), zwyczajnie lub w koszulki Bacówkowe zmierza na kampus na Bielanach. Najgłośniejsza jest ekipa z duszpasterstw akademickich. Ma tubę, mikrofony, gitarę; wykonuje głośno znane i lubiane piosenki. Ludzie włączają się w śpiew takich szlagierów jak Whisky czy Włosy. Jest wesoło. Na boisku przy akademiku nr 11 rozpoczynają się Jezualia. Przygotowano dużą scenę, grill, miejsce do siedzenia. Studenci kołyszą się w rytm muzyki puszczanej z głośników. Serwowana jest grillowana kiełbasa, można też poczęstować się sałatką. W pewnym momencie na scenę wchodzą duszpasterze, chłopak z gitarą i cztery śpiewające dziewczyny. Prowadzą modlitwę na rozpoczęcie przeplataną piosenkami religijnymi. Ludzie pod sceną dołączają do nich.
Atrakcje na boisku
Piątek, godzina 17.00. Pogoda jak na plażę – chyba nie da się spotkać osoby ubranej w bluzę czy kurtkę. Co mamy koło DS 11? Tym razem grill wegetariański. W menu szaszłyki warzywne, ziemniaki, kalarepa, papryka… Są też ciasteczka z cytatami z Pisma Świętego. Wokół kocyki, na nich rozmowy, opalanie, chillout. Do działania przygotowuje się grupa taneczna RyTM. Ola, Daria i Natalia prowadzą naukę tańców. Trochę zumby, trochę bardziej klasycznych ruchów. I trochę improwizacji. Zabawa trwa do późnego wieczora. Propozycje jezualiowe na sobotę: koncert rapera Arkadio, pokaz grupy cyrkowej Santo Fuego. Zabawy integracyjne typu Cola, Fanta, Sprite. Oczywiście po raz trzeci grill (mięsny). Pogoda nieco gorsza (chłodniej), ale
12
ludzie i tak chcą się bawić. Cyrkowcy opanowali zabawę ogniem – poiki, kij, koło… Inni ubrani są kolorowo i przechadzają się na szczudłach. Odważnych wpuszczono do koła (tym razem niepodpalonego), by zobaczyli świat do góry nogami.
Oryginalna reklama
Jezualia zorganizowano już po raz czwarty. Tegoroczne hasło brzmiało: „Ożywienie”. Informacje o wydarzeniu przekazywano przez Facebooka, w ogłoszeniach, rozdawano ulotki podczas Juwenaliów oraz zachęcano do uczestnictwa spotykanych w tym czasie ludzi. Przygotowano też specjalny pojazd – białego malucha, oblepionego reklamą „Bacówki”. Fiacik mknął uliczkami kampusu, z okien wyglądały dziewczyny i przez tuby zapraszały na koncerty jezualiowe.
W kierunku ewangelizacji
Czwartek, godzina 15.00, domek DA „Studnia”, sala Niebo. Grupka studentów i absolwentów ma spotkanie organizacyjne przed czekającą ich ewangelizacją. Dobierają się w pary. Tak jak w tenisie – możliwe są dwójki tej samej lub przeciwnej płci. Część z nich będzie działać jeszcze tego dnia, inni w piątek lub sobotę. Pary otrzymują do wycięcia kartki z cytatami z Pisma Świętego. O 16.00 piętro niżej sprawowana jest Eucharystia, podczas której nie brakuje modlitwy o dobre owoce Jezualiów. Wieczorem przy scenie na boisku ewangelizatorzy przyjmują błogosławieństwo od o. Macieja i o. Rafała, wyposażeni zostają w książeczki „o najważniejszej relacji twojego życia” (relacji z Bogiem) oraz krzyżyki. Przedmioty te później będą wręczać spotykanym osobom (ale tylko tym, które zapragną je otrzymać). W obiegu są też wspomniane już cytaty z Biblii, a niektórzy mają też malutkie plakaty z planem Jezualiów. Inni spacerują z kartonowymi tablicami z napisami w stylu: „Kim jest dla Ciebie Jezus?” lub „Free hugs”.
Przedbiegi do ludzi
Pojedyncze pary ruszały na kampus ok. 17.00 i przygotowywały teren pod intensywniejszą, nocną ewangelizację. Spotykani ludzie nie byli wówczas pod wielkim wpływem alkoholu. Można było podejść do grupek na kocach lub przy grillach i zaprosić je na koncerty czy pokazy na scenie jezualiowej. Oczywiście przy okazji rozdać cytaty z Pisma Świętego i zapytać o relację z Bogiem.
Większość ewangelizatorów realizowała swoje zadanie już po zmroku. Chodzili koło akademików, lasku, basenu, Biblioteki Głównej, Collegium Humanisticum – wszędzie tam, gdzie przebywali w tym czasie bawiący się studenci. Co dwie godziny spotykano się na modlitwie przy rektoracie. Zdarzało się, że przychodziły na nią osoby z zewnątrz, zaproszone podczas rozmów. Byli tacy, którzy głosili Dobrą Nowinę do wczesnych godzin rannych!
Każda akcja ewangelizacyjna rozpoczynała się podobnie. Para (czasem trójka) zaczepiała przechodzące osoby albo dosiadała się do grupki siedzącej na kocu. Po kilku uniwersalnych zwrotach trzeba było dokonać wyboru – albo skierować rozmowę na tematy zwyczajne (studia, pogoda, jedzenie, relacje międzyludzkie itp.), albo od razu zapytać o wiarę lub zaświadczyć o działaniu Boga. Decyzja należała do ewangelizujących. Niektórzy wybierali pierwszą wersję, inni – bardziej „inwazyjni” – zaczynali z grubej rury: „Pan Bóg zrobił w moim życiu to i to!”. Reakcje były różne – od zniesmaczenia poprzez obojętność aż do zachwytu. Rozmowy trwały chwilę (jeśli napotkani studenci nie życzyli sobie ich kontynuacji), kilka minut (zagajenie, rozdanie cytatów) lub znacznie dłużej (tematy neutralne, pytania ewangelizowanych, wyjaśnienia i świadectwo ewangelizatorów, przedstawienie kerygmatu, modlitwa). Bywały też dłuższe dyskusje, które trwałyby do rana, gdyby nie „przypadkowa” interwencja z zewnątrz (telefon innego ewangelizatora lub zbliżająca się pora modlitwy).
Ewangelizacja na poważnie…
Wychodzenie do ludzi z Dobrą Nowiną było bardzo dobrym pomysłem. Zdarzały się przypadki osób, które pod wpływem usłyszanych słów postanawiały zmienić diametralnie
Czasem tylko jedno spojrzenie wystarczało do określenia zbliżających się ludzi. Ewangelizatorzy stwierdzali: „Ci przypominają moich poprzednich współlokatorów” albo „Oni na pewno są fanami piosenkarza, którego najbardziej lubię”. Takie obserwacje pomagały w rozpoczęciu rozmowy i jej ukierunkowaniu – np. by zmiana tematu na religijny nie dokonała się zbyt szybko. Spotykani studenci potrafili jednak wymknąć się ze schematów. Byli tacy, którzy słuchali żarliwie każdego słowa, mimo iż na zewnątrz okazywali zupełny brak zainteresowania. Albo tacy, którzy chcieli wygrać konkurs na najlepszą grupę. I wygrali, bo pomodlili się wspólnie z ewangelizatorami.
J EZUALIA
Schemat czy improwizacja?
swoje życie, np. przystępując do spowiedzi po wielu latach. Świadectwa poruszały do głębi, zwłaszcza wtedy, gdy dotyczyły problemów słuchaczy. Kiedy ewangelizator opowiedział o swoich zmaganiach z depresją i myślami samobójczymi, dowiedział się, że ewangelizowana przez niego dziewczyna spotkała się z takim przypadkiem w swojej bliskiej rodzinie. Studentka żywiąca głęboki żal do ojca, który ją zostawił, usłyszała od ewangelizatorki następujące zdanie: „Ja też nie mam ojca, moim ojcem jest Bóg!”.
…i z przymrużeniem oka
Spotkania z uczestnikami Juwenaliów obfitowały również w sytuacje o charakterze humorystycznym. Nie zawsze ewangelizatorzy zaczepiali ludzi – było też czasami w drugą stronę. Kapłani musieli się przyzwyczaić do nowych zwrotów – zamiast „ojcze” słyszeli „panie” albo „*panie księdzu”. Koleżanka w grupie ewangelizowanych odnalazła… swojego krewnego! Pewien student zaopatrzony w zapas alkoholu wylosował cytat: „Jeśli kto jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie i pije!”. A próbujący bezskutecznie rozpalić jednorazowy grill trafili na słowo: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc”.
Ożywienie na co dzień
Jezualia za nami, ale to nie znaczy, że trzeba czekać rok na kolejną ewangelizację. Można zaangażować się np. w Przystanek Jezus. A najprostszy – i możliwy w każdym miejscu oraz czasie – sposób powtórki Jezualiów w codziennym życiu to bycie sobą. Wystarczy cieszyć się z prostych rzeczy (jak jedzenie, taniec, śpiew), otworzyć się na drugiego człowieka i świadczyć o swojej wierze, gdy zajdzie taka potrzeba.
13
Powrót do przeszłości Błażej Wach
Ostatnio na jednych z zajęć na studiach wykładowca zadał nam pracę, w której należało napisać o dziesięciu najważniejszych wydarzeniach 2016 roku. Mogły być one nie tylko istotne dla świata, Europy czy Polski, ale również dla nas, odwoływać się do naszego prywatnego życia.
WSPOMNIENIA
W tym samym czasie, kiedy zadano tę pracę, podejmowana była decyzja dotycząca nazwy tytułu nowego numeru „Podaj Dalej”. Mnie, gdy zbiegły się ze sobą te dwie rzeczy, przypomniało się natomiast jedno wydarzenie, o którym chciałbym tutaj troszeczkę napisać.
Jeśli wspominamy, co wydarzyło się dla nas istotnego, zazwyczaj robimy to pod koniec roku, a chyba szczególnie w sylwestra. Przypominamy sobie, co było ważne, dobre z naszego punktu widzenia, ale również to, co było złe, lub co mogliśmy zrobić inaczej, lepiej. Przy tej okazji wyznaczamy sobie też cele na zbliżający się rok. Tak zwane postanowienia noworoczne, niezbyt często pokrywające się jednak z praktyką. Zadaniem, jakie otrzymaliśmy od profesora, było cofnięcie się do roku 2016. W tym czasie wydarzyło się wiele ważnych rzeczy na świecie, z tą najistotniejszą (przynajmniej dla mnie), która odbyła się pod koniec lipca w Krakowie. Światowe Dni Młodzieży to jednak nie to, o czym chciałbym napisać. Ja pragnę się cofnąć znacznie dalej. Więc gdy dowiedziałem się, że nowy numer „Podaj Dalej” będzie miał tytuł Wędrówka , przypomniałem sobie pielgrzymkę, w której uczestniczyłem – 297. Warszawską Pielgrzymkę Pieszą z 2008 roku. Udałem się na nią wraz z młodszym bratem oraz mamą, a także ciocią, kuzynem i śp. wujkiem. Bodźcem do tego, żeby w ogóle wziąć w niej udział, były prawdopodobnie opowieści mamy, która w młodości regularnie chodziła na pielgrzymki. Nieprzypadkowo trafiliśmy do „jedynki”
14
(grupa nr 1 pielgrzymki), gdyż to w niej zawsze szła moja mama. Tak więc rozpoczęliśmy wędrówkę na Jasną Górę. Muszę tu dodać, że nie przeszliśmy całej trasy. Do pielgrzymki dołączyliśmy piątego dnia, kiedy przechodziła ona niedaleko mojej rodzinnej miejscowości. Nie pamiętam dokładnie wszystkiego, co działo się podczas pielgrzymki, gdyż byłem jeszcze młodym chłopakiem. Jest jednak kilka spraw, które wywarły na mnie ogromne wrażenie. Pierwsza – to, że pomimo trudnych warunków (raz upał, raz deszcz, spanie w namiotach, pobudka wcześnie rano itp.), wcale nie narzekałem na zmęczenie. A nawet jeśli pojawiały się chwile słabości, bardzo szybko mijały. Druga to sposób spędzania wieczorów. Może nie jest bezpośrednio związany z pielgrzymką, jednak mnie bardzo mocno utkwił w pamięci. Pomimo całego dnia marszu i świadomości, że jutro czeka nas to samo, wraz z bratem i dwójką znajomych, którzy również uczestniczyli w tej pielgrzymce, bardzo aktywnie spędzaliśmy wieczorne godziny. Dużo chodziliśmy, bawiliśmy się – słowem szukaliśmy przygód. Kolejną rzeczą, jaką zapamiętałem, była dobroć mieszkańców miejscowości, przez które przechodziliśmy. Ludzie ci czekali na nas z wystawionymi dzbankami pełnymi kompotu, herbaty itp., a także z różnymi owocami i ciastami. Dobroć ta przejawiała się również w zwykłym uśmiechu czy pomachaniu nam – pielgrzymom. To dodawało otuchy do dalszej wędrówki. Na tle wszystkich tych rzeczy wyróżnia się jednak moment wejścia na Jasną Górę. Moment, w którym – idąc aleją Najświętszej Maryi Panny – z daleka widać klasztor. W tej chwili znika już całe zmęczenie, a pozostaje tylko radość, że nasza wędrówka powoli dobiega końca, że dotarliśmy do miejsca, do którego przez kilka dni zmierzaliśmy. Słowami bardzo trudno jest oddać to, co czuje się w tym momencie, i nawet jeśli byłem wtedy młodym chłopakiem, z pewnością mogę stwierdzić, że to jedna z tych chwil, które trzeba samemu przeżyć, aby je w pełni zrozumieć. Warto czasami zatrzymać się, odciąć od codzienności i w spokoju powspominać rzeczy, które się wydarzyły. Mimo wszystko dla każdego z nas najważniejsze powinno być jednak to, co dzieje się teraz. Lecz przeszłe wydarzenia mogą okazać się ku temu przydatne. Chociażby po to, by wyciągnąć z nich wnioski i w przyszłości robić coś lepiej albo, tak jak w moim przypadku, były motywacją do postanowień, wyznaczania sobie kolejnych celów.
Dzieje świętego Eustachego Natalia Hebel
Znamy żywoty wielu świętych, którzy wędrowali przez życie zgodnie z naukami Chrystusa, by ponieść śmierć męczeńską. Święty Szczepan, św. Wojciech, św. Thomas More… Długo można wymieniać, bo na przestrzeni wieków żyło mnóstwo męczenników za wiarę. Wspomnę o mało znanym świętym, którego żywot jest bardzo nieprawdopodobny. Życiorys
Po kilku dniach Eustachego zaczęły dotykać rozmaite nieszczęścia, podobnie jak Hioba, bohatera Starego Testamentu. Słudzy zmarli w wyniku zarazy, złodzieje ukradli majątek, dom strawił ogień, a chrześcijanie zaczęli być krwawo prześladowani. Zubożały mężczyzna postanowił wraz z bliskimi popłynąć okrętem do Egiptu w poszukiwaniu lepszego życia. Tam doszło do porwania jego żony przez właściciela statku. Eustachy z synami dotarł na miejsce. W czasie przeprawy przez rzekę jedno jego dziecko zostało porwane przez wilka, a drugie – przez lwa. Pogodzony z wolą Boga mężczyzna zatrudnił się jako parobek.
Radość nie trwała jednak długo. Na tronie, po śmierci Trajana, zasiadł cesarz Hadrian. W czasie uroczystości Eustachy odmówił złożenia ofiary Jowiszowi, mówiąc, że wierzy w Chrystusa. Rozgniewany cesarz skazał mężczyznę i jego bliskich na śmierć. W amfiteatrze dzikie zwierzęta nie chciały nawet tknąć Eustachego, Teofisty oraz ich synów. Wobec tego rodzina została włożona do spiżowego byka i żywcem w nim upieczona. Przed poniesieniem śmierci męczeńskiej cała czwórka serdecznie się uściskała. Kiedy kilka dni później chciano oczyścić wnętrze byka ze szczątków i popiołów, spostrzeżono, że ciała są nietknięte, a rodzina wyglądała, jakby była pogrążona we śnie. Wielu pogan po tym odkryciu nawróciło się na wiarę chrześcijańską. Wydarzyło się to około roku 120.
Patronat
Święty Eustachy to patron strażaków, myśliwych, leśników, traperów, osób torturowanych, Madrytu, kramarzy, kupców, płatnerzy i rusznikarzy. Jest wzywany do obrony przed ogniem, w trudnych sytuacjach, przy chorobach koni oraz w żałobie w rodzinie.
Ś WIĘCI
Placyd był dzielnym hetmanem żyjącym za panowania cesarzy: Wespazjana, Tytusa i Trajana. Pochodził ze znakomitej rodziny rzymskiej. Ożenił się z Trajaną, z którą doczekał się dwóch synów. Bardzo kochał polować, co mu pomogło nawrócić się na wiarę Chrystusową. Pewnego dnia gonił jelenia. Już miał go zastrzelić, gdy zauważył pomiędzy jego rogami krzyż – symbol męki Mesjasza – z którego bił ogromny blask. Po chwili usłyszał głos nakazujący mu wrócić do miasta i iść do biskupa, by ochrzcić się wraz z całą rodziną. Będący pod wielkim wrażeniem hetman wykonał polecenie. On i jego bliscy przyjęli chrzest. Od tej chwili Placyd nosił imię Eustachy, jego żona – Teofista, a synowie – Agapet i Teofist. Byli oni również gotowi ponieść śmierć za wyznawaną wiarę.
odzyskał także swoją ukochaną żonę oraz synów. którzy wyrośli na silnych i walecznych młodzieńców.
Jego atrybutami są byk, krzyż, róg i jeleń. Świętego Eustachego wspomina się 20 września.
Modlitwa:
„Święty Eustachy, opiekunie i wspomożycielu ludzi, którzy życie, pracę i emocje związali z największym cudem natury, lasem! Patronie leśników i myśliwych, prowadź mnie ścieżką życia tak, bym nie ranił swego ciała i duszy, bym nie krzywdził ludzi i innych żywych istot. Wspieraj mnie przed Bogiem we wszystkich potrzebach. Amen”1. ——————————————————————
www.kerygma.pl/liturgiczne/uroczystosci-i-swieta/ 673-sw-eustachy [dostęp: 01.06.2017]. 1
Jego cierpienie wynagrodził umiłowany Stwórca. Eustachy, bardzo ceniony przez cesarza, został przez niego po dłuższym czasie odnaleziony i przywrócony do dawnej funkcji ze wszystkimi honorami. Mężczyzna
15
1 4 taktów na 23 pięcioliniach Paula Wydziałkowska
Droga Czytelniczko/ Drogi Czytelniku, dziś chcę zabrać Cię w podróż po solowych płytach Grzegorza Turnaua i zawartych na nich życiowych mądrościach. Rok 1991 – Naprawdę nie dzieje się nic
M UZYKA
„Czy zdanie okrągłe wypowiesz, / czy księgę mądrą napiszesz, / będziesz zawsze mieć w głowie / tę samą pustkę i ciszę //”1. Ten album jest utrzymany w duchu nihilizmu. Opowiada o rzeczach, które mimo swej potężnej wagi w jakimś momencie życia zdają się być niczym. Cóż to takiego? Życie jego pełnią, trzeźwe myślenie, spełnianie marzeń, sny, nadzieja, wolność, miłość, wyobraźnia, podróże, pasje. W roku 1996 pojawiła się reedycja tej płyty i zostały dodane utwory zawierające nutkę nadziei na to, że co wydaje się niczym, może jest jednak czymś.
Rok 1995 – To tu, to tam
Gdziekolwiek nie jesteś, czegokolwiek nie robisz, obcujesz z pięknem. Najłatwiej dostrzec je w ciszy, która „otula” cały krążek, a muzyka ma stanowić przerywnik w trwaniu w niej. To dzięki tej płycie możesz znaleźć się na ulicy Brackiej w Krakowie, w prowincjonalnym miasteczku, na Atlantydzie czy ulicy Chryzopompa. Nadarzy się również okazja do zadania sobie pytań choćby o to, kto mieszka w Twojej głowie, co masz wspólnego z linoskoczkiem i Martą, na co światu poezja oraz kto „znaczy nas pięknem jak piętnem” (Gdy wszystko się zdarzy).
Rok 1996 – Pod światło
Robienie czemuś zdjęcia pod światło spowoduje marną jakość tego dzieła. Ta płyta opowiada o paru takich „obiektach”, które chcielibyśmy wyraźnie ująć w obiektywie, ale one zdają się przed tym uciekać. A może to my stawiamy je w złym świetle? Tak czy siak, oto one: zmarli, zakamarki własnej wyobraźni, sny, marzenia, miłość do drugiego człowieka, przemijanie, sens własnego życia, dusza i znaczenie ludzkiej pamięci. Dostrzec to wszystko wyraźne może tylko człowiek dobrze oświetlony, gdyż dzięki temu ma swój kawałek cienia, bez którego nie ma istnienia.
16
Rok 1997 – Tutaj jestem Związek, dom, codzienność nie zawsze napawają radością, a smutne chwile chciałoby się wymazać z pamięci. Jedynie te piękne w swej prostocie momenty pragnie się zachować, ale z czasem one także tracą swój urok. Cóż więc robić, gdy trawi nas ochota, by opuścić wszystko, w czym trwamy? Może pomyśleć, że „Nie ma co nigdzie jechać, / nigdzie się poruszać, / chyba że Cię do tego / niemoc bycia zmusza //”.
Rok 1998 – Księżyc w misce
„A teatr jest po to / żeby (…)”. Brak tutaj dalszej części zdania, byś sama zechciała/ sam zechciał posłuchać, dlaczego warto uwierzyć, że „ta miska nad schodami to księżyc”.
Rok 1999 – Ultima
Istnieją końce widoczne gołym okiem, te mniej wyraźne, a także zupełnie niedostrzegalne. Ostatni może zaskoczyć w każdej chwili. Jakie refleksje rodzą się w człowieku, gdy uświadomi sobie, że ostatni koniec dotyczy jego życia? Podniosłe, jak zamyślenie się nad początkiem wszystkiego, sensem miłości, istnieniem Boga lub własnymi słabościami. Pojawiają się także te krzyczące, by używać życia, póki trwa. Rodzi się też pytanie: „Czy dobrze byłoby wiedzieć, kiedy nastąpi mój koniec?”. Pewnie gdyby ktoś powiedział nam o tym, rzeklibyśmy, „zamiast westchnąć czy powiedzieć / nam się chciało, / chciało wiedzieć /” (Wiem ).
Rok 2000 – Kawałek cienia
„Brak cienia jest dowodem nieistnienia” – kojarzysz te słowa? Na tej płycie nie znajdziesz nowych utworów, ale takie, których cień chodzący za Grzegorzem Turnauem przyniósł mu sławę.
Rok 2002 – Nawet
Nawet jeśli wierzymy, że po śmierci będziemy żyć nadal, to nikt nie wie, w jaki sposób; czy będziemy mogli zabrać ze sobą wszystko, co teraz uwielbiamy. „Nawet jeśli się okaże, że tam nie ma nic”, to są rzeczy warte naszej uwagi, choćby istniały tu, na ziemi. Cóż to takiego? Poezja, łagodność, dobroć dla siebie i innych, tęsknota za bliskimi, podnoszenie się z upadku, przygody, wolność, cnota, szukanie prawdy. I miłość oczywiście, bo ona zdaje się być ponadczasowa, a także daje największą nadzieję na to, że tam jest jednak coś.
Rok 2004 – Cafe Sułtan Kawiarnia Sułtan, tu rozpoczyna się miłość między Natalią i mężczyzną – Eurydyką i Orfeuszem. Najpierw cudowna, potem pełna bólu. W końcu on postanawia się wyprowadzić, szukać innej miłości. Zatrzymuje się na stacyjce Zdrój, w Kutnie, Grudziądzu, Krakowie, średnim mieście, ale wciąż pamięta o kobiecie. Często stoi pod jej oknem, mimo że wie, iż ona kocha już innego. Z tego powodu on smutnieje, powoli wszystko w nim umiera… Ot, miłosna historyjka.
Rok 2005 – 11.11
Rok 2006 – Historia pewnej podróży
Oto sen człowieka, który myślał, że jest jak „system mechanicznie doskonały” (Motorek), i chciał zwiedzać świat, bo „podróże kształcą / a zwłaszcza dookoła świata”. A więc wsiadł on do pociągu na stacji, którą wybudował sam, i nagle, gdy maszyna się zatrzymała, uświadomił sobie, że ciągle tkwi na stacji początkowej. Dlaczego „nagle coś się zepsuło” (Motorek)? Bo okazało się, że nic nie jest doskonałe, a cały jego świat to właśnie on. Wtedy zbudził się i spokorniał, a jego oczy otworzyły się na to, czego wcześniej nie mogły ujrzeć.
Rok 2009 – Do zobaczenia
Ten album jest szczególny, bo dwupłytowy. Jeden krążek to CD, do posłuchania, drugi – DVD, do zobaczenia. Zebrane są tutaj niektóre utwory z poprzednich płyt, jak również dotąd niepublikowane. Wybór tych piosenek spowodowało polubienie ich przez kilka bliskich artyście osób oraz słuchaczy. To, że dany utwór znalazł się na rzeczonym albumie, oznacza, że ktoś powiedział mu: „do zobaczenia”.
Rok 2010 – Fabryka klamek
Każda klamka domaga się, by coś nią otwierać, zamykać, coś na niej wieszać. Jednak nie każda z nich spełnia swoje przeznaczenie
Rok 2014 – 7 widoków w drodze do Krakowa
A więc cóż to za widoki? Budzące lub przebudzające w słuchaczu nadzieję, że upływający czas może być piękny, i jednocześnie świadomość przemijania. Pierwszy to panorama Tenczyna oraz znajdujących się w nim ruin zamku. Przenosimy się tam nocą, co skłania do wczucia się w klimat panujący w tym miejscu i uświadomienia sobie swoistej żywotności historii. Później odwiedzamy Czernę. Jej widok ukazuje niepewność ziemskiej wędrówki oraz pokrzepiającą właściwość snów. Dalej Tyniec, a w nim obrazy mogące łatwo sprawiać wrażenie zatrzymania się czasu, który biegnie jednak jak szalony. Dalej Krzeszowice – widzimy, jak szybko upływa młodość, co ma zachęcić do cieszenia się nią, póki trwa. Potem Korzkiew – miejsce naznaczone tragiczną śmiercią, tak jak każde, w którym przychodzi nam żyć. Następnie Grodzisko, gdzie stykamy się z refleksją nad ludzką duszą. Ostatnie miejsce – Ojców – a w nim maczuga Herkulesa i zarazem zachęta do baczenia na to, jaki dobytek po nas pozostanie.
M UZYKA
„Po ogrodzie świata chodzi jak czarodziej czas” (Czas na rozstaju dróg). Wybił właśnie godzinę 11.11. Co dzieje się w tym momencie? „Ludzie idą w dróg rozstaju” (Czas… ). Jedni rozmyślają, drudzy podróżują po Krakowie czy Inowrocławiu, trzeci coś intensywnie przeżywają, tęsknią, płaczą, czwarci podnoszą się po porażce, piąci upadają. A szóści właśnie o 11.11 znikają na zawsze…
zbyt często, niektóre latami czekają na choćby jeden odcisk ludzkiego palca. Mowa tu o takich zamykających drzwi do ciekawości świata, wielowiekowych tradycji, poezji, cieszenia się codziennością, refleksji nad starością, sprawami ostatecznymi, duszą czy śmiercią. Pamiętania o nich „lepiej (…) wcale nie odkładać, / raczej biegu pomysłowi temu nadać //” (Na plażach Zanzibaru ).
Podróż po moich interpretacjach 14 taktów dobiegła końca, czas na podsumowanie. Należy przyznać, iż na każdej z płyt pojawiają się różne spojrzenia na kilka kwestii będących istotą ludzkiej egzystencji. Zaliczyć tu trzeba miłość, marzenia, sny, ludzkie słabości, wartość życia, refleksję nad sobą i światem, przemijanie, a wreszcie śmierć oraz pytanie: „Co potem?”. Różne postawy odzwierciedlają naszą zmienność podejścia do tych rzeczy na przestrzeni całego życia. Pojawiają się również wzmianki o poezji, teatrze, czyli tym, co może ubogacać codzienną wędrówkę. Owe płyty mają więc potencjał do wejścia w grono przewodniczek na drogach, po jakich kroczymy. Może choć jedna z nich będzie Cię po nich prowadzić? —————————————————————— 1 Jeżeli nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty pochodzą z utworów zatytułowanych tak, jak album.
17
RAP, czyli Różne Aspekty Podróży Piotr Paczkowski
Zastanawiałem się ostatnio, jaką podróż może przeżyć raper. Wiecie, taki pan, co to biega po scenie w za dużych spodniach. Wymachuje rękoma i używa słów, z których większość jest taka, jakby przeciąć pierwszy wyraz tego zdania na pół. Otóż to nie do końca tak. Prawda leży pośrodku i, choć ukrywa się przed światem, niektórzy starają się wyciągnąć ją za uszy i postawić przed ludźmi. Dziś wyruszamy w podróż za prawdą wędrówki, a w świetle reflektorów znajdzie się kilka historii mniej lub bardziej znanych raperów – ludzi żyjących słowem.
Niepokorny raper
FELIETON
Pierwszego rapera, o którym nakreślę kilka zdań, zna szersza publika. W polskim rapie jest obecny od lat. Pochodzi z Poznania, a dzięki charakterystycznemu uczesaniu obarczono go wymyślnym pseudonimem. Mowa tu o Ryszardzie Peji-Andrzejewskim. Tak jak wspomniałem wcześniej, Peja jest popularny niczym kije bejsbolowe na ustawkach kiboli, a rozgłos przyniosły mu nie tylko sukcesy muzyczne, ale także porażki życiowe. Być może narażam się tymi słowami na lincz ze strony fanów Peji, jednak nawet jeśli goniłby mnie tłum wymachujący pochodniami i widłami, nie przyznałbym, że lubię rap Rycha. No, może poza zwrotką w numerze z O.S.T.R.-ym i Jeru The Damają – Oddałbym . Tam „reprezentant biedy” sprawdził się według mnie całkiem nieźle. Dlaczego tak szorstko podchodzę do swojskiego Ryśka? Już tłumaczę. Peja od początku kariery nie ukrywał swojej przeszłości. Dorastał w latach 80. na poznańskich Jeżycach, które nie cieszyły się dobrą sławą. Matka Andrzejewskiego odeszła, gdy ten miał 12 lat, a jego ojciec wpadł w patologię. Pozostawiony sam sobie w świecie przesyconym moralną zgnilizną raper nie miał szans na inne życie… A jednak mu się udało. W pewnym momencie Peja zainteresował się rapem i nie przesadzę, jeśli powiem, że muzyka go uratowała. Zaczął słuchać płyt z USA, nagrywał swoje kawałki, aż w końcu ktoś go zauważył. Właściwie to nie byle kto, bo sam Sylwester Latkowski. Reżyser tworzył
18
film o „słuchaniu hip-hopu” i stwierdził, że fajnie by było mieć Peję w kilku scenach. Współpraca się powiodła. Wszyscy skorzystali na filmie. Oprócz rapu.
Z bloków do gazet
Od tamtej pory wędrówka Andrzejewskiego nabrała tempa. Peja wydawał kolejne albumy, grał koncerty, współpracował z najlepszymi raperami i producentami. Kamyk wpadł mu do buta podczas występu w Zielonej Górze w 2009 roku. Raper dostrzegł, że jeden z uczestników koncertu perfekcyjnie naśladuje gest wyciągniętego palca, jaki często było widać w jego teledyskach. Z tą różnicą, że tym razem to nie Peja wietrzył swój paluch do kamery, a sam stanął po drugiej stronie lustra. Artysta poczuł się urażony i nie omieszkał jasno wyartykułować tego do mikrofonu. Szkoda tylko, że swoimi słowami rozsierdził tłum. Armia wojowników ulicy zaczęła polemizować z pojedynczym, wyciągniętym palcem, używając argumentu pięści. Chłopak, od którego wszystko się rozpoczęło, został nieźle poturbowany, a całą sprawę nagłośniono. O zdarzeniu w Zielonej Górze mówiono w mediach, pisano w gazetach, rozmawiano i w hip-hopowych kuluarach. Incydent odbił się szerokim echem. Media podchwyciły temat, a środowisko osób związanych z rapem w większości nabrało wody w usta. Telewizja i gazety skorzystały. Rap stracił. To oczywiście tylko wycinek z bogatej biografii Peji. Szczerze cenię go za to, że wystarczyło mu sił, aby na własną rękę wyrwać się z patologii. Raper przez kilkadziesiąt (sic!) lat działalności odniósł mnóstwo sukcesów podczas swojej muzycznej wędrówki, jednak wydarzenie w Zielonej Górze, w połączeniu z kilkoma innymi wątpliwej jakości zagraniami rapera, stworzyło taki, a nie inny wizerunek Rycha. Dziś Peja kontynuuje swoją karierę, lecz mnie zraził do siebie zupełnie. Nasze muzyczne drogi, moja, jako słuchacza, i jego, jako twórcy, nigdy się nie zejdą. Przybliżyłem historię dotyczącą Andrzejewskiego nie bez powodu. Chciałem w ten sposób wpleść w tekst swego rodzaju kontrast, ponieważ teraz przejdę do rapowej wędrówki ludzi, którzy o swoje bili się ze światem przez długie lata, epatując kreatywnością, innowacyjnością i konsekwencją, bez afer i skandali.
Wędrówka rapera niejedno ma imię Pierwszymi „kontrastowymi” bohaterami są członkowie bydgoskiej grupy B.O.K., założonej już w 1999 roku przez Jarosława Bisza-Jaruszewskiego, Rafała Oera-Skibę i Karola Kaya-Tomasa. Ich debiutancka płyta, W stronę zmiany, która w oficjalnym obiegu ukazała się aż 12 lat po rozpoczęciu rapowej wędrówki B.O.K.-u, może jest nierówna, może i zestarzała się treściowo, ale wciąż pozostaje dla wielu krążkiem obowiązkowym do przesłuchania.
Następny przykład to historia przesycona złymi wyborami, uzależnieniami i konsekwencjami. Nie zrażaj się jednak, drogi czytelniku, jest to bowiem historia z happy endem.
Wędrówka Witka wróciła na właściwe tory. W tym przypadku możemy mówić o podróżowaniu w sensie dosłownym, ponieważ Tusz zorganizował wiele niekonwencjonalnych wypraw, jak m.in. samotne podróżowanie przez Islandię na rowerze. Wycieczka w północne rejony pozwoliła mu z zimną krwią i dystansem opisać swoje doświadczenia w autobiograficznej książce. Na koniec zostawiłem historię rapera, który nadał nowe znaczenie słowu „wędrówka”. Kuba Quebonafide-Grabowski wdarł się na scenę szturmem po premierze swojego EP Eklektyka . Przybrał stylizację, jakiej jeszcze w polskim rapie nie było, a jego szalenie oryginalne pomysły zapewniły mu sporą rzeszę fanów. Dziewiątego czerwca miała premierę najnowsza płyta rapera.
FELIETON
Zespół z upływem lat nie stracił rezonu. Gdy nadeszło w końcu wyczekiwane od tak dawna wyróżnienie w postaci pozytywnych recenzji i rozgłosu, panowie poszli za ciosem. Jako jedni z pierwszych na rapowej scenie zaczęli grać koncerty z „żywymi” instrumentami. Bisz w swoich tekstach przemycił poezję oraz opisał problemy naszej cywilizacji tak, że nawet osoba bagatelizująca temat zastanowi się dwa razy (mowa tu o płycie Labirynt Babel). Muzycy cały czas się rozwijają i zdobywają kolejne pola na artystycznym szlaku.
Strach, poczucie wyobcowania i beznadziei oraz apatia to najsłodsze z doznań, o których wspomina Witek. Nie przybliżę, o czym konkretnie opowiada, żeby nie psuć satysfakcji z odsłuchu. Wspomnę jedynie o opisie Wigilii w rodzinnym domu, podczas której opłatek kojarzy się Tuszowi z działką, a życzenia składane przez członków rodziny toną w odmętach zimnych kropli potu, spływających między jego łopatki.
Egzotyka , bo tak zowie się album, to zapis
podróży dookoła świata. Que wraz z przyjaciółmi odwiedzili m.in. takie kraje jak RPA, Brazylia, Japonia, Islandia, Madagaskar, USA czy Meksyk. Z każdego miejsca raper, oprócz magnesów na lodówkę, przywiózł świeży kawałek, przesycony atmosferą konkretnego kraju. Wielkość przedsięwzięcia i jego rozmach sprawiają, że choć praktycznie cała płyta została upubliczniona przed premierą, liczba zamówień zapewne zdążyła już kilka razy przekręcić licznik w wydawnictwie.
Zaburzenia to duet tworzony przez Kubę Tusz Na Rękach-Witka i Łukasza Szatta-Palkiewicza. Panowie wydali do tej pory dwa krążki, których główną tematyką jest narkomania. Tusz, odpowiedzialny za wersy, opisuje swoje własne doświadczenia, przez co warstwa tekstowa wbija się do myśli słuchacza z siłą pocisku. Sny, w których ginę i Igły to dwa wydawnictwa, na jakich znajduje się łącznie 20 utworów. Mimo tak małej liczby kawałków słuchacz może spróbować zrozumieć, co dzieje się w umyśle osoby uzależnionej podczas głodu narkotykowego.
Na zakończenie chciałoby się powiedzieć: „Wędrówka niejedno ma imię”. Można ją rozumieć jako zmaganie się z własnymi słabościami, przedzieranie się ze swoim talentem lub zakrzywianie rzeczywistości dzięki kreatywności i ciężkiej pracy. Ja chciałbym jednak nieco zmienić to zdanie i w miejsce słowa „wędrówka” wstawić słowo „rap”. A zatem od początku: „Rap niejedno ma imię”. Pamiętaj o tym, drogi czytelniku, kiedy znów przyjdzie ci się zmierzyć z „elokwentnymi inaczej” tekstami. Bo ten prawdziwy, wartościowy rap istnieje i znajdziesz go, jeżeli tylko chce ci się go szukać.
19
Msza święta od kuchni – cz.2 Agnieszka Rydzyńska
W drugim z kolei artykule o mszy świętej przyjrzymy się ołtarzowi, kolekcie, modlitwie wiernych oraz darom ofiarnym. Ołtarz
M SZA ŚWIĘTA
Ołtarz w kościele to serce budynku. Na tym świętym stole sprawuje się ucztę paschalną z Wieczernika. Stół jest miejscem spotkania, zgromadzenia. Cały wystrój kościoła zaczyna się właśnie od ołtarza. To sprawia, że podczas mszy świętej traktowany jest z nadzwyczajnym szacunkiem, co przejawia się w ucałowaniu tego stołu, przyklęknięciu i skłonieniu się przed nim, zapalaniu na nim świec, ozdabianiu go kwiatami oraz nakrywaniu go obrusem, a także umieszczeniu w jego pobliżu krzyża. Sam ołtarz wykonywany jest zaś ze szlachetnych materiałów, z przeważnie kamiennym blatem.
„Módlmy się”
To prośba kapłana skierowana na początku mszy świętej do każdego z obecnych na liturgii eucharystycznej. Mamy wspólnie się modlić, zarówno jako indywidualni uczestnicy, ale też wszyscy razem. Ta modlitwa, kończąca obrzędy wstępne, nazywa się kolektą. Składa się ona z czterech elementów. Najpierw kapłan wzywa wszystkich do wypowiedzenia w myślach własnych intencji. Zapowiada to zachęta słowna: „Módlmy się”. Po tej inwokacji musi nastąpić krótka, około półminutowa chwila milczenia. Na czym ta cisza polega? W tym czasie składamy w ręce kapłana „wszystkie nasze dzienne sprawy”. Te indywidualne intencje celebrans zbiera razem i dołącza do jednej wspólnej modlitwy. Kapłan w postawie błagalnej, naśladując starożytny gest rozłożonych i wyciągniętych w kierunku niebios rąk (tzw. postawa oranta), wypowiada liturgiczną modlitwę dnia. Gest ten jest nawiązaniem do tradycyjnego sposobu modlenia się pierwszych chrześcijan. Kolekta w swojej treści jest prośbą kierowaną zazwyczaj do Boga Ojca przez pośrednictwo Jezusa Chrystusa w jedności z Duchem Świętym. Występują także kolekty adresowane bezpośrednio do samego Chrystusa. Ostatnia, czwarta część należy do całej wspólnoty liturgicznej. Jest nią odpowiedź: „Amen”. Oznacza ona zgodę, przyzwolenie oraz utożsamienie się z usłyszanymi treściami.
20 18
Wezwania modlitwy powszechnej Od samego początku Kościół znał i praktykował litanijne wezwania modlitewne w intencjach wspólnoty chrześcijańskiej. Mówiono je po prostu z polecenia św. Pawła Apostoła, który zachęcał, by prosić oraz modlić się za wszystkich ludzi, za tych zwykłych, a także tych „sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością” (1 Tm 2,2). To zalecenie św. Pawła rozpoznajemy w modlitwie powszechnej. Ta litanijna modlitwa, po paru wiekach jej praktykowania, przestała być stosowana. W pełni została ona przywrócona dopiero po Soborze Watykańskim II. Jedyną modlitwą powszechną, obecną przez prawie dwa tysiące lat w tradycji Kościoła, są aż dziesięciokrotne wezwania modlitewne odmawiane w liturgii Wielkiego Piątku. Dlaczego tę modlitwę nazywamy powszechną? Bo wychodzimy w niej poza własne, osobiste, indywidualne sprawy i otwieramy się na cudze potrzeby. Wspólnota obecna na mszy świętej wstawia się błagalnie za innymi. W tej modlitwie wspólnota liturgiczna opuszcza własne środowisko. Podobnie jak cały Kościół jest katolicka, czyli powszechna, bez granic, otwarta na wszystkich i dla wszystkich. Ewangelia wielokrotnie opisuje orędownictwo za innymi. Wymowne jest tutaj wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny w czasie wesela w Kanie Galilejskiej.
Istnieje jeszcze jeden ważny sposób zanoszenia do Boga próśb za innych. Wynika on z rzadko przez nas uświadamianej sobie prawdy wiary,
że każdy wierzący na podstawie przyjętego chrztu obdarzony jest kapłaństwem powszechnym (oczywiście niesakramentalnym). To powszechne kapłaństwo zobowiązuje do otwierania się wszystkich wierzących na potrzeby bliższego i dalszego otoczenia, bo każdy jest powołany do tego, aby świat był bardziej święty.
Dary ofiarne – chleb i wino
Na początku liturgii eucharystycznej przynosi się do ołtarza dary chleba i wina, które później staną się ciałem i krwią Chrystusa. Tym samym cała dotychczasowa akcja liturgiczna przenosi się z miejsca przewodniczenia do centrum mszy świętej, czyli do ołtarza. Tę część liturgii, dawniej określaną jako ofiarowanie, dzisiaj nazywa się przygotowaniem darów. Zaznaczam jednak, że najważniejszym darem, a zarazem ofiarą mszalną jest Jezus Chrystus. To On bowiem, przyjmując eucharystyczne postaci chleba i wina, składa siebie w ofierze. Przygotowanie darów pozwala nam uczestniczyć w zbawczej ofierze Chrystusa. Powinniśmy włączyć się w nią w dwojaki sposób – duchowy i materialny. Najpierw składając na ołtarzu ofiarnym wszystko to, co wypełnia nasze życie: zmartwienia, radości, ból własny i najbliższych, troskę o siebie oraz otoczenie, a także osobistą, większą czy mniejszą wiarę, nadzieję itd. Drugi sposób, materialny, polega na tym, aby złożyć Bogu owoc naszej pracy. W pierwszych wiekach wyrażano to przez przynoszenie do świątyni zbóż czy młodych zwierząt. Przeznaczano je na utrzymanie świątyni i pomoc biednym. Później, ze względu na coraz większą liczbę wiernych, praktyczniej było złożyć ofiarę pieniężną. I tak jest
Biorąc do rąk chleb i wino, kapłan błogosławi je, korzystając ze znanych formuł modlitewnych: „Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb (lub wino) (…)”. Powyższy tekst ma długą tradycję. Był on bowiem w podobnym brzmieniu recytowany w czasie każdej żydowskiej uczty paschalnej przed podzieleniem się niekwaszonym chlebem oraz kielichem wina. Podobnie stało się też podczas ostatniej wieczerzy. Dzięki temu, że Chrystus utożsamił się wtedy z eucharystycznym chlebem, mógł nas zapewnić, że „kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6,51). Taką samą obietnicę życia wiecznego Chrystus odnosi do eucharystycznego wina – napoju zbawienia.
Woda i wino
M SZA ŚWIĘTA
Przepisy liturgiczne polecają zachować określoną kolejność wezwań. Najpierw prosimy o potrzeby Kościoła (np. przez modlitwę za papieża, biskupa, za misje, zjednoczenie chrześcijan, powołania kapłańskie czy zakonne itd.). Druga seria wezwań obejmuje sprawy dzisiejszego świata (np. modlitwę za rządzących, o pokój, sprawiedliwość społeczną, poszanowanie praw człowieka itd.). Trzecia grupa wezwań odnosi się do ludzi doświadczonych trudnościami – cierpiących głód, niesprawiedliwość, różne niedostatki. Końcowa seria intencji zachęca miejscową wspólnotę do modlitwy we własnych potrzebach. Na każde wezwanie odpowiadamy aklamacją, taką jak: „Ciebie prosimy – wysłuchaj nas, Panie”. Całość powyższej litanii kończy zbiorcza modlitwa celebransa.
do dziś. Ofiara, którą składam na tacę, to wyraz mojej troski o Dom Boży. Mogę dzięki temu podarować Panu coś swojego.
W czasie obrzędu ofiarowania zauważamy, że celebrans dolewa parę kropel wody do wina. Gdy się łączą, tę symboliczną czynność objaśniają wypowiadane słowa: „Przez to misterium wody i wina daj nam, Boże, udział w bóstwie Chrystusa, który przyjął nasze człowieczeństwo”. Słowa te podpowiadają, że my, przez naszą ludzką naturę (którą oznacza woda), zostaliśmy zjednoczeni z Chrystusem (Jego boską istotę symbolizuje wino). Ten obrzęd dopełniają dwie formuły modlitewne. Pierwsza z nich ma charakter dialogu celebransa ze zgromadzeniem. Kapłan, wypowiadając zachętę: „Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę (…)”, ponownie przypomina obecnym, że wszyscy uczestniczą w ofierze mszy świętej. W odpowiedzi wspólnota potwierdza, jaki jest cel obecności w eucharystycznym spotkaniu. Ma on podwójny wymiar – oddanie czci Bogu oraz własny pożytek, czyli uświęcenie siebie i otoczenia. Taka, zresztą podwójna, celowość występuje w każdej celebracji liturgicznej. W modlitwie nad darami prosimy zaś Boga ustami celebransa, aby złożone dary zechciał łaskawie przyjąć, a nas samych uczynił zdolnymi i godnymi do uczestniczenia w różnorakich zbawczych wydarzeniach roku liturgicznego.
21
Pomarańcza A może by tak zjeść pomarańczę? Zerka na mnie tęskno z półki… Najzwyklejsza pomarańczowa pomarańcza W smaku też będzie pomarańczowa? Rozkrajam wybraną owocową kulę Kryje się w niej niespodzianka Niby wiem, czego się spodziewać… Ale może w środku nie będzie soczystych kawałków… pomarańczy? Może kryje w sobie pół figę, pół melon? Może zalągł się w niej robak?
WARSZTAT
Pierwszy kawałek skórki odpadł Środek wygląda jak pomarańcza… Oderwę jeszcze część I jeszcze I jeszcze Aj, ochlapała mnie! Chyba naruszono jej strefę komfortu Bez skórki nadal przypomina pomarańczę Podzielę ją na kawałki Pomarańcza się broni Trochę przełamuje, choć niebezgłośnie Poradzę sobie z nią Już mam pojedynczą cząstkę w dłoni Skosztuję Słodycz z nutką goryczy Czy to smak pomarańczowy? Oho, pestka! Pomarańcza ma swoje tajemnice Nie będę ich rozgryzać Szkoda zębów To jednak nie figa ani melon Ale pomarańcza Tylko… Chyba nie najzwyklejsza W końcu została poznana do głębi Zlustrowana wzrokiem wzdłuż i wszerz Dotknięta opuszkami palców Wzięta po kawałku do ust Nie ma pomarańczy Została skórka I pamięć Będą inne Też z pozoru zwyczajne
Katarzyna Kowalewska