ADWENT 1 (7) 2004
ISSN 1732-9000
LE PO C
O
M
I
E
S
I
Ê
C
Z
N
I
K
A
K
A
D
E
M
I
C
K
KOLÊDA POETYCKA Oczekiwany i magiczny dzieñ Wyj¹tkowe dusze dla nas
Ogieñ pojednania, pasterka. Kolêdy w jednoœci.
Tak proste s³owa Pe³ne nadziei i mi³oœci
Z op³atkiem dajemy serce Bez pytañ jak i sk¹d
Zapach ciasta, œmiech, rozmowa Blask choinki bez uprzedzeñ
Czemu nie ca³y rok? Czemu jedna noc? £ukasz <<KSANT>> Chrzanowski
W NUMERZE: str. 2 - Myœl na Zaduszki - Halloween - œwiêto? - Œwiêtoœæ Wszystkich Œwiêtych - ¯a³obê moj¹ zamieni³eœ mi w taniec... /Ps 30,12/, czyli o modlitwie tañcem str. 3 - Œwiêty Miko³aj z dalekich stron… - Plener fotograficzny str. 4 - Nie trzeba stawaæ na g³owie - O to¿samoœci... str. 5 - £aduj Pan w kieszeñ, ile wlezie; to pañstwowe, wiêc nas wszystkich
¯e, jako mówi nam wszystkim Dawne, odwieczne orêdzie, Z pierwsz¹ na niebie gwiazd¹ Bóg w naszym domu zasiêdzie. Sercem Go przyj¹æ gor¹cym, Na œcie¿aj otworzyæ wrota — Oto co czyniæ wam ka¿e Mi³oœæ, najwiêksza cnota.
str. 7 - Impresje lwowskie, czyli o Ukrainie srebrnej, krwawej i pomarañczowej - Bóg stwarza œwiat str. 8 - Humor z ambony koœcielnej...
Jan Kasprowicz, Przy wigilijnym stole
Radujmy siê! Redakcja
LE PO
I
2
Myœl na Zaduszki Zmarli z naszych rodzin nie odeszli po to, by przebywaæ w jakiejœ szarej, bezbarwnej krainie cieni albo wiecznym bezruchu. Ich odejœcie tylko dla nas oznacza koniec czegoœ. My zostaliœmy i ¿yjemy dalej bez nich, ale oni tak¿e ¿yj¹. Nie odpoczywaj¹ w martwym pokoju. Przebywaj¹ ju¿ bez w bezpoœredniej bliskoœci Boga i dziel¹ z Nim radoœæ ¿ycia wiecznego jako œwiêci albo s¹ w stanie bolesnego oczyszczenia i nadziei na ¿ycie z Panem. Szczególnie w listopadzie modlimy siê za nich, by jak najszybciej osi¹gnêli wieczne ¿ycie z Chrystusem. Niech wizyta na cmentarzu nie bêdzie dla nas jedynie okazj¹ do zapalenia znicza, pamiêtajmy równie¿ o modlitwie. Jest to niezwykle wa¿ne dla naszych zmar³ych. K.J.
Halloween - œwiêto??? Jeszcze 20 lat temu œwiêto to praktycznie by³o nieznane we Francji czy W³oszech. W Polsce 10 lat temu te¿ niewielu o nim s³ysza³o. Dziœ Halloween obchodzi 30% Francuzów, a W³osi wydaj¹ 200 mln euro na przebrania czarownic, koœciotrupów itp. jednak najwiêksz¹ popularnoœci¹ cieszy siê w USA. Koszt obchodów tego dnia wynosi tam 3 mld dolarów. Czêsto jednak mi³oœnicy halloweenowych zabaw nie zdaj¹ sobie sprawy, ¿e jego korzenie wywodz¹ siê z pogañstwa, satanizmu i czarnej magii. Dla Celtów noc z 31 X na 1 XI oznacza³a pocz¹tek zimy, a tak¿e Nowy Rok. Œwiêto to zwane by³o All Hallows' Eve lub „ma³¹ œmierci¹.” Wierzono, ¿e w tym czasie duchy zmar³ych, którzy odeszli w ci¹gu poprzedniego roku, wracaj¹ na ziemiê. Aby uchroniæ siê przed z³ymi mocami i demonami, wk³adano maski, ha³asowano, palono ogniska w œwiêtych gajach i malowano twarze, by duchy nie rozpozna³y ¿yj¹cych i nie zabra³y im dusz. Sk³adano równie¿ ofiary z plonów, zwierz¹t, a czasem i ludzi. Celtyccy kap³ani, zwani druidami, chodzili od domu do domu prosz¹c o datki. Ci, którzy im odmówili byli przeklinani. Druidzi nieœli ze sob¹ rzepy ponacinane na podobieñstwo demonów. Wierzono, ¿e ka¿da zawiera³a z³ego ducha, który prowadzi³ kap³ana. Rzymianie po³¹czyli All Hallows' Eve ze œwiêtem Pomony, bogini ogrodów i plonów. W IV wieku zakazali obrzêdu palenia z³oczyñców, który by³ praktykowany zw³aszcza w Irlandii. Jednak mimo tego zakazu nadal sk³adano bogom, szczególnie Samhainowi, który by³ bogiem œmierci, ofiary pod postaciami zwierz¹t i ludzi. Zwyczaj ten kontynuowano przez stulecia. W niektórych czêœciach œwiata ma miejsce równie¿ dzisiaj. W IX wieku œwiêto to w³¹czono do œwi¹t obowi¹zuj¹cych, ale nadano mu inny charakter.
Wi¹za³o siê ze wspomnieniem „wszystkich wiernych zmar³ych” i modlitw¹ za cierpi¹cych w czyœæcu. Na wsiach wierzono, ¿e dusze przybieraj¹ postaæ dziadów, dlatego okazywano szczególn¹ serdecznoœæ ¿ebrakom.Tego dnia zakazane by³y prace domowe, by nie skrzywdziæ przez przypadek duszy odwiedzaj¹cej swój dawny dom. Dla Celtów All Hallows' Eve mia³o du¿e znaczenie. Zwi¹zani z nurtem przyrody obchodzili wa¿ne daty, wydarzenia i symbolicznie ³¹czyli je ze œwiatem duchów. Jednak gdy w XIX wieku wraz z irlandzkimi emigrantami œwiêto przyby³o do Ameryki i zmieni³o nazwê na Halloween, straci³o swoje znaczenie. Zosta³o przekszta³cone w przedsiêwziêcie komercyjne. Jest te¿ druga, mroczna tego œwiêta. Ludzie zafascynowani Halloween nie maja pojêcia, ¿e jest ono najwa¿niejszym momentem w satanistycznych obrzêdach. Dla nas, chrzeœcijan, najwiêksze znaczenie ma Wielkanoc, zaœ dla wyznawców szatana wigilia 1. Listopada. Wtedy maj¹ miejsce najkrwawsze obrzêdy, podczas których zabija siê zwierzêta, a nierzadko tak¿e ludzi wyznaczonych na ofiary. Halloween nie mo¿na traktowaæ zatem jako zabawê, bo wtedy bagatelizujemy z³o i zapominamy o jego realnym, choæ czasem mo¿e ukrytym, oddzia³ywaniu na cz³owieka. K.J.
Œwiêtoœæ Wszystkich Œwiêtych 1 listopada na cmentarzach w ca³ej Polsce mo¿na zobaczyæ ludzi nios¹cych narêcza kwiatów, wi¹zanki i znicze. Jest to piêkny zwyczaj, który zdumiewa cudzoziemców odwiedzaj¹cych nasz kraj. Czy jednak nie jest tak, ¿e zapominamy o prawdziwej wymowie Dnia Wszystkich Œwiêtych? Mo¿na zauwa¿yæ, ¿e niektórzy, zw³aszcza m³odzi ludzie, myl¹ ten dzieñ z Zaduszkami. A przecie¿ 1 listopada to dzieñ imienin nas wszystkich. Wspominamy te¿ wtedy tych, którzy dost¹pili ju¿ radoœci ogl¹dania Boga. Chodzi tu nie tylko o œwiêtych wyniesionych przez Koœció³ na o³tarze, ale równie¿ o bezimiennych, o których mo¿e ju¿ nikt nie pamiêta. Wiedli oni zwyczajne ¿ycie, podobne do naszego, ale trudno nam w to uwierzyæ. Ci¹gle mamy wyobra¿enie, ¿e œwiêty to jakaœ polukrowana, przes³odzona postaæ, której zawsze wszystko siê w ¿yciu udawa³o. Tymczasem droga ¿ycia ¿adnego œwiêtego nie by³a wcale ³atwiejsza od naszej. Czêsto by³a znacznie trudniejsza.
Œwiêtoœæ nigdy nie jest prosta, stanowi ca³y skomplikowany proces, który dokonuje siê w sercu cz³owieka zdecydowanego podj¹æ ten trud i uwidacznia siê w jego czynach. Zrodzona jest z tej samej wiary co œwiêtoœæ wielkich postaci Koœcio³a. ród³em niej jest uczestnictwo w ¿yciu Boga. Dlatego pamiêtajmy o wszystkich bezimiennych œwiêtych, którzy prowadz¹c swoje zwyczajne ¿ycie i wykonuj¹c codzienne obowi¹zki, dali nam przyk³ad ¿ycia prawdziwego chrzeœcijanina. Zastanówmy siê, czy naprawdê w naszym otoczeniu nie ma takich osób? K.J.
LE PO
¯a³obê moj¹ zamieni³eœ mi w taniec... /Ps 30,12/, czyli o modlitwie tañcem Œwiêty Ignacy w swoich Æwiczeniach duchowych zaleca w sposób szczególny troskê o w³¹czenie cia³a w modlitwê. Potraktowaliœmy to powa¿nie i na Majówce 2002 w Starej Wsi poprowadziliœmy po raz pierwszy z ojcem Tomaszem Ortmannem warsztaty taneczne. Tematyka wyjazdu skupia³a siê wokó³ Eucharystii. Taniec pomóg³ nam pog³êbiæ nasze doœwiadczenie Eucharystii oraz pe³niej zrozumieæ sens poszczególnych jej czêœci. Tego¿ roku, w Œwiêtej Lipce poprowadziliœmy warsztaty Tañcz¹c dla Boga. Sk¹d taka nazwa? Wydawa³o siê nam oczywiste, ¿e robimy to dla Niego aby Boga, naszego Pana wielbiæ, okazywaæ Mu czeœæ i s³u¿yæ Mu (ÆD23). Nie byliœmy w tym bardzo oryginalni, gdy¿ pomys³ zaczerpnêliœmy z ksiêgi ogólnodostêpnej, jak¹ jest Biblia. Jest w niej wiele fragmentów mówi¹cych o tañcu chwal¹cym Boga. Do najbardziej znanych mo¿emy zaliczyæ taniec Dawida przed Ark¹ (2Sm 6) czy te¿ taniec Miriam po przejœciu przez Morze Czerwone (Wj 15,20). Jest te¿ o nim mowa w Psalmach : niech chwal¹ Jego imiê wœród tañców (Ps 149,3), Chwalcie Go bêbnem i tañcem (Ps 150,4). Po tych doœwiadczeniach zaczêliœmy prowadziæ warsztaty w DA w ci¹gu roku, spotykaj¹c siê raz w miesi¹cu, ucz¹c tañców i modl¹c siê nimi na koniec ka¿dego spotkania. Jednoczeœnie dojrzewaliœmy do coraz wyraŸniejszego umieszczania tañca w liturgii. W tym roku ponownie poprowadziliœmy warsztaty w Œwiêtej Lipce. Na nich to przygotowaliœmy z ca³¹ grup¹ tañce, które zosta³y wykorzystane podczas jednego z nabo¿eñstw wieczornych. W procesjê i w modlitwê w bazylice w³¹czy³a siê zdecydowana wiêkszoœæ zgromadzonych, co moim zdaniem œwiadczy o tym, ¿e m³odzi ludzie chc¹ siê tak modliæ. Muzykê obecn¹ w liturgii mo¿na wype³niæ œpiewem i to jest ju¿ dla nas oczywiste. Mo¿na j¹ równie¿ wype³niæ tañcem, w³¹czaj¹c w modlitwê ca³e nasze cia³o. Jak dot¹d rzadko spotykamy w naszych koœcio³ach tak¹ formê modlitwy, ale to nie oznacza, ¿e ona nie istnieje. Taniec liturgiczny oficjalnie zosta³
3 zatwierdzony przez Watykan w 1988 roku w „Rzymsko-zairskim rytuale Mszy œw.” natomiast w Europie jest on obecny w jednej z nowych wspólnot we Wspólnocie B³ogos³awieñstw. Pomyœleliœmy, ¿e skoro mo¿na tañczyæ w Afryce, w Indiach, czy te¿ w niektórych krajach europejskich, to jest to tak¿e mo¿liwe w Polsce. W koñcu jesteœmy jednym i tym samym Koœ-cio³em. W zwi¹zku z powy¿szym, w bie¿¹cym roku akademickim zmieniliœmy nieco formê naszych warsztatów. Obecnie przygotowujemy na nich tañce z myœl¹ o konkretnej liturgii, podczas której zostan¹ wykorzystane. Owocem paŸdziernikowych warsztatów by³ taniec, który towarzyszy³ modlitwom kap³ana nad darami w czasie Eucharystii w dniu Wszystkich Œwiêtych. Jeszcze kilka s³ów o samym tañcu. Jak ju¿ wspomnia³am, jest on uwielbieniem Boga, ale nie tylko. Taniec umo¿liwia tak¿e spotkanie Boga w sobie, we w³asnym ciele. Nasze cia³o jest œwi¹tyni¹ Boga, œwi¹tyni¹ Bo¿ego piêkna. Tak trudno w to uwierzyæ. Pe³ne poznanie naszej cielesnoœci i odczytanie jej jako daru, jako przestrzeni spotkania z Bogiem, jest niezwykle trudne, gdy¿ obwarowane lêkiem, kojarzeniem cia³a z grzesznoœci¹. Cia³o nie jest opakowaniem umys³u i duszy. Jest ono darem posiadaj¹cym g³êboki sens, który trzeba odkrywaæ. Ja jestem cia³em, tak jak jestem
Œwiêty Miko³aj z dalekich stron… Ka¿dy wie, kim jest œwiêty Miko³aj, ró¿ne opinie natomiast kr¹¿¹ co do tego, gdzie zamieszkuje wiêksz¹ czêœæ roku. W Polsce jako miejsce jego pobytu najczêœciej wymienia siê Finlandiê W Holandii wiadomym jest, ze Wieczny Dobroczyñca na stale mieszka w Hiszpanii, a do Królestwa Niderlandów przyp³ywa w po³owie listopada, by odwiedziæ rodzinê i spe³niæ swój ogólnoludzki obowi¹zek. Przez ca³y czas pobytu w tym kraju mieszka w swoim zamku. Sinte Claas, bo tak brzmi jego holenderskie okreœlenie, tak jak w Polsce nosi d³ugie, siwe w³osy, tak¹¿ brodê i czerwony p³aszcz, spod którego przebija sie zaokr¹glony brzuszek. Jednak polski œwiêty Miko³aj zdaje siê byæ raczej postaci¹ bajkow¹: to puco³owaty, dobry dziadek, usmiechaj¹cy siê od ucha do ucha, pêdz¹cy w swych saniach ci¹gnionych przez renifery. W Holandii natomiast jego wyobra¿enie œciœlej wi¹¿e siê z w¹tkiem hagiograficznym. Jak na biskupa przysta³o ubrany jest w bia³¹ albê, pod któr¹ nosi wprawdzie nie fioletow¹ sutannê, ale szerokie spodnie imituj¹ce szatê biskupi¹ pewnie dlatego, ¿e wygodniejsze s¹ w jeŸdzie konnej. Bo ten sêdziwy staruszek wje¿d¿a do miasta na bia³ym koniu. Dope³nieniem tego stroju jest oczywiœcie pierœcieñ biskupi i odpowiednie nakrycie g³owy. Ulubieñcowi dzieci towarzysz¹ tzw. Czarne Piotrki. Pierwszy cz³on ich nazwy œciœle wi¹¿e siê z kolorem skóry, poniewa¿ twarze pomocników wyczekiwanego goœcia przyciemnione farba maja upodabniaæ ich do murzyñskich niewolników, którzy kiedyœ byli sprowadzani do ekspansywnej Hiszpanii. To oni podczas pochodu, obwieszaj¹cego przybycie do miasta tak znakomitego goœcia, rozdaj¹ dzieciom wyczekuj¹cym przy ulicach ciastka i cukierki. Poza tym maj¹ za zadanie zagl¹daæ do okien i kominów, by sprawdziæ, jak zachowuj¹ siê ich mali mieszkañcy oczekuj¹cy prezentów. To oni tak¿e pomagaj¹ Miko³ajowi 5 grudnia rozdawaæ paczki. W Holandii równie¿ Sinte Claas obdarowuje
dusz¹ i duchem. Jestem ca³oœci¹. Taniec scala i pomaga w osi¹gniêciu wewnêtrznej harmonii, spokoju. Ale wczeœniej ods³ania nasze zranienia, lêki, które nosimy w ciele, albo wyra¿amy poprzez cia³o rani¹c siebie i innych. A przecie¿ cia³o dostaliœmy po to, aby wyra¿aæ nim mi³oœæ. O tym opowiada historia o w-cieleniu Boga. Bóg przyj¹³ ludzkie cia³o, aby pokazaæ cz³owiekowi swoj¹ mi³oœæ. I pozostawi³ nam swoje cia³o i swoj¹ krew, abyœmy mogli stale przebywaæ i rozwijaæ siê w Jego mi³oœci. Abyœmy staj¹c wobec cia³a Boga i spotykaj¹c Jego cia³o w sobie, mogli uwierzyæ, ¿e Bóg to Mi³oœæ. Taniec uczy ¿ycia w teraŸniejszoœci. Tañcz¹c jesteœmy tu i teraz jak kochaj¹c i cierpi¹c. Daje mo¿liwoœæ prze¿ywania pe³nej wolnoœci i szczêœcia ju¿ tu na ziemi bez cienia lêku, przemijania, œmierci. Taniec jest wype³niony ¿yciem. Tak prze¿ywany staje siê przedsmakiem nieba. Nie da siê tego sprawdziæ teoretycznie, rozpracowaæ intelektualnie. Doœwiadczenie wolnoœci zaczyna siê, gdy przestajemy kontrolowaæ kroki, gdy ju¿ mo¿emy nie myœleæ jaki ruch wykonamy za chwilê. Wtedy odkrywamy teraŸniejszoœæ i doœwiadczamy szczêœcia. Justyna Górczyñska
dzieci prezentami nie tylko w dniu swoich imienin, ale na znalezienie niespodzianki w butach mo¿na liczyæ przez ca³y okres jego pobytu w Królestwie Niderlandów. Oczywiœcie najczêœciej z racji nie a¿ tak wielkiej zasobnoœci kieszeni rodziców (sytuacja materialna Holendrów znacznie siê pogorszy³a po wprowadzeniu waluty Euro) na codzienne podarunki sk³adaj¹ siê przewa¿nie drobne s³ody-
cze. Co ciekawe, gdy dzieci z przejêciem ustawiaj¹ wieczorem buty, wk³adaj¹ do nich nie tylko namalowany przez siebie rysunek przedstawiaj¹cy œwiêtego Miko³aja, ale i marchewkê, aby zwabiæ jego bia³ego rumaka. Czêsto te¿ rano oprócz upominków znajduj¹ œlady bytnoœci Czarnych Piotrków, np. na stole czy okiennej szybie widniej¹ ciemne odciski r¹k pomocników œwiêtego Miko³aja. Prawdziwa jednak zabawa zaczyna siê wieczorem 5 grudnia. Je¿eli s¹ ma³e dzieci w domu, ktore wierz¹ jeszcze w istnienie i dzia³alnoœæ Siwobrodego Dobroczyñcy, rodzice wymyœlaj¹ przeró¿ne historie, aby uatrakcyjniæ ten mi³y i wyczekiwany moment. Wszystkie prezenty wrzucone s¹ do odpowiedniego, wielkiego i starego worka. Ca³a heca polega na tym, ¿e nie zawsze Zwarte Piet (czyli Czarny Piotrek) zd¹¿y
LE PO
Plener fotograficzny Idea plenerów fotograficznych organizowanych przy Duszpasterstwie Akademickim u OO. Jezuitów w Toruniu zrodzi³a siê wiosna bie¿¹cego roku. Wyros³a z potrzeby lepszego dostrze¿enia piêkna przyrody i jego uwieczniania. W codziennym zgie³ku, poœpiechu i nawale zajêæ nietrudno pomin¹æ bogactwa obrazów, mniejszych i wiêkszych detali, które niesie ze sob¹ ka¿da pora roku. A szczegó³ów tych jest wiele. Nie trzeba wyje¿d¿aæ daleko, by je dostrzec. Celem spaceru i plenerów fotograficznych jest przede wszystkim uwra¿liwienie siebie nawzajem na to, co ulotne i czêsto tak oczywiste, ze pomijane. Patrzymy i nie widzimy. Skoncentrowani na konkretnym celu danego wyjœcia z domu, jak chocia¿by drodze na uczelnie czy do pracy, idziemy poch³oniêci swymi obowi¹zkami przy wtórze przelatuj¹cych przez g³owê pytañ: Która godzina? Czy zd¹¿ê? Czy uda mi siê wykonaæ dziœ wszystko, co zaplanowa³em / zaplanowa³am? Ograniczeni szczegó³owym rozk³adem zajêæ, gdzie czêsto nasz dzieñ rozplanowany jest od jednej godziny do kolejnej mijamy przydro¿ne drzewa, czasem skwer czy park. Zazwyczaj nie mamy czasu d³u¿ej zatrzymaæ na nich wzroku. Mo¿e nawet zastanawiamy siê zreszt¹ po co.
na czas dostarczyæ prezenty. Albo gdzieœ je po drodze zgubi, albo po prostu pomyli drogê. S³ysza³am te¿, ¿e kiedyœ podczas próby dostania siê przez gara¿ do jednego z domów pewien Czarny Piotrek dozna³ kontuzji, w wyniku czego œwiêty Miko³aj musia³ jechaæ z nim do szpitala. Jednak, bêd¹c osob¹ odpowiedzialn¹, nie omieszka³ naprêdce skresliæ listu do dzieci, w którym je poinformowa³ o ca³ym zajœciu. Do przesy³ki do³¹czy³ mapê, któr¹ trzeba by³o w³aœciwie odczytaæ, aby móc dotrzeæ do miejsca, gdzie pozostawiono worek z prezentami. Oczywiœcie podczas poszukiwañ skarbu dzieci musia³y wykonaæ kilka zadañ, np. u³o¿yæ puzzle, które informowa³y o dalszych wytycznych. Jak widaæ, do przyjemnoœci nale¿eæ mo¿e nie tylko rozpakowywanie prezentów i eksploatowanie ich, ale i samo oczekiwanie na nie czy stawianie czo³a niebezpieczeñstwom, które mog¹ uniemo¿liwiæ œwiêtemu Miko³ajowi wype³nienie misji. Tu oczywiœcie wielka wyobraŸni¹ musz¹ wykazaæ siê doroœli. Tradycja ta stanowi dobre pole do popisu dla ich talentów aktorskich, które pewnie mia³y w zwyczaju wychodziæ na swiat³o dzienne dawno temu, bo jeszcze za czasów pobierania edukacji.Zabawa ta wymaga trochê wysi³ku, ale mo¿e staæ siê inspiracj¹ do uprzyjemniania sobie i innym œwi¹tecznego czasu. Do Miko³ajowej tradycji nale¿y równie¿ to, ¿e do ka¿dego prezentu do³¹czany jest wierszyk napisany specjalnie z myœl¹ o danej osobie. W tych domach, gdzie dzieci ju¿ doros³y, rozpowszechniony jest zwyczaj przeprowadzania tajnego losowania, podczas którego ka¿dy z cz³onkow rodziny dowiaduje siê, komu przypadnie robiæ prezent w danym roku. Jak widaæ, doroœli te¿ potrafi¹ siê bawiæ. Prze¿yjemy w tym roku pierwsze œwiêta jako pe³noprawny cz³onek Unii Europejskiej. Dobrze by by³o, gdybyœmy liczyli nie tylko na pomoc finansow¹ ze strony pañstw bardziej rozwiniêtych i na niej sie skupiali, ale te¿ byœmy poznawali ich obyczaje oraz dziedzictwo kulturowe i potrafili z niego korzystaæ. Ola Ptaszek
4 Id¹c niedawno przez park widzia³am zaskoczenie i wrêcz politowanie na twarzy mijaj¹cej mnie kobiety jak spostrzeg³a, ze z zachwytem pokazywa³am id¹cej obok mnie Mamie le¿¹cy na alei lisic klonu o niezwyk³ych barwach. Czasem niespodziewanie nagle przebudzimy siê któregoœ dnia zaskoczeni wieloœci¹ kwiatów. Kiedy one rozkwit³y? To znowu zaskoczy nas intensywna barwa ¿ó³tych liœci. Kiedy to siê sta³o, pytamy. Jak ten czas szybko p³ynie. Czy to w przyrodzie wszystko tak szybko siê zmienia czy to my tak biegniemy? Kiedy ostatnio mia³eœ / mia³aœ czas na spokojny spacer, taki, ¿eby powpatrywaæ siê w zieleñ, przep³ywaj¹ce ob³oki, dostrzec kolor nieba? Ktoœ mo¿e powiedzieæ: przecie¿ to banalne, niepotrzebne. Bez tego mo¿na ¿yæ. Czy jednak
powiew wiatru czy krople deszczu. Czy kiedykolwiek wywo³uj¹ one w nas zachwyt? Robi¹c zdjêcia nie da siê wprawdzie utrwaliæ ptasich treli, uwieczniæ zapachu kwiatów i ³¹k, czy zarejestrowaæ szumu wiatru. Sztuka ta pozwala jednak na uchronienie od przemijania niezliczonej iloœci obrazów, zamkniêcia w nich uczuæ i przemyœleñ, które wywo³a³y. Mo¿na w ten sposób podzieliæ siê z innymi tym, co mnie zachwyci³o, co jest dla mnie istotne, o czym chcia³bym / chcia³abym innym powiedzieæ, czym obdarzyæ.
zimowy, który odbêdzie siê prawdopodobnie ju¿ w roku 2005. Szczegó³owe informacje zamieszczone zostan¹ na plakacie mniej wiêcej dwa tygodnie przed planowanym plenerem. A oto kilka informacji ogólnych: · Fotografowie, zarówno profesjonaliœci jak i amatorzy, s¹; bardzo mile widziani, ale plenery te nie s¹ przeznaczone tylko dla fotografów. · Nie musisz mieæ w³asnego aparatu. · Nie musisz nawet fotografowaæ. · Plenery te to przede wszystkim okazja do spotkania siê i wspólnej wycieczki do miejsc, które warto zobaczyæ, a samemu trudno byæ oby zmobilizowaæ siê, by tam siê wybraæ. A po drugie razem bezpieczniej ni¿ w czasie samotnej wêdrówki z aparatem.
chcielibyœmy, by tego zabrak³o? Czy potrafimy wyobraziæ sobie œwiat bez tego wszystkiego? My bierzemy to za pewnik: to by³o, jest i bêdzie. Czêsto nawet do g³owy nie przychodzi nam, ¿eby za to dziêkowaæ. Nawet nie myœlimy o tym w kategorii daru. Nie mamy nawet kiedy nad tym siê zastanawiaæ. S³yszymy jeszcze œpiew ptaków, wtedy kiedy odzywaj¹ siê najbardziej i kiedy nie mo¿na ich nie us³yszeæ. Czasem zauwa¿ymy odlatuj¹cy klucz gêsi. Poczujemy na policzkach
Zaplanowany jest cykl czterech plenerów na rok: po jednym na ka¿d¹ porê roku. Jak dot¹d odby³y siê dwa: wiosenny i jesienny. By³ te¿ trzeci: letni, choæ ju¿ nie pod skrzyd³ami D.A.. Owoce tych plenerów obejrzeæ mo¿na bêdzie na wystawie, która zaprezentowana zostanie w koœciele o. jezuitów w koñcu listopada. Równoczeœnie pragnê zaprosiæ wszystkich, którzy przyrodê ju¿ odkryli i pokochali oraz tych, którzy pragnêliby do nich do³¹czyæ na kolejny, tym razem plener
· Na ¿yczenie pami¹tkowe zdjêcia grupowe. Jeœli ktoœ bardzo nie lubi, gdy go fotografuj¹, po prostu daje znaæ na pocz¹tku i ma spokój. · Na spotkaniu nie ma wyk³adów ani prelekcji na temat fotografowania. Gdyby jednak zasz³a potrzeba konkretnych wskazówek np. co do kompozycji zdjêcia czy parametrów, mo¿na pytaæ. Po plenerze wystawa zdjêæ.
Nie trzeba stawaæ na g³owie
O to¿samoœci...
Dnia 21 paŸdziernika odby³o siê spotkanie z Pani¹ Prezes Fundacji Polskiej Akcji Humanitarnej, Janin¹ Ochojsk¹. W du¿ej czêœci by³o ono poœwiêcone realizacji idei wolontariatu przez ludzi m³odych. Nasz goœæ zwróci³ uwagê, ¿e istniej¹cy stan rzeczy jest spowodowany brakiem œwiadomoœci, która wyra¿a siê w braku pomocy. Przyk³adem tutaj przytoczonym jest sytuacja w Darfurze (Sudan), gdzie ¿yciu wielu m³odych kobiet zagra¿aj¹ bojówki grasuj¹ce w lasach. Media ma³o mówi¹ o potrzebach w krajach najbiedniejszych, a w zamian serwuj¹ nam programy nafaszerowane przemoc¹ i okrucieñstwem. Prowadzi to do obojêtnoœci w spo³eczeñstwie, która niszczy œwiat. Pani Janina wskaza³a kilka dróg pomocy innym, ale najwa¿niejsz¹ wydaje siê byæ chêæ dostrzegania potrzebuj¹cych wokó³ nas i zdobycie wiedzy odnoœnie miejsc jej udzielania. Nie trzeba tutaj stawaæ na g³owie i staraæ siê zabawiaæ ca³ego œwiata. Wystarczy dzia³aæ w swoim œrodowisku, a to ju¿ bardzo wiele. Rozumieæ przez to nale¿y wskazywanie, gdzie mo¿na otrzymaæ konkretn¹ pomoc (np. adres najbli¿szego schroniska, jad³odajni, itp.). Osoby pragn¹ce g³êbiej zaanga¿owaæ siê w wolontariat równie¿ znalaz³y coœ dla siebie. Janina Ochojska zaproponowa³a im postawienie pierwszych kroków w oddziale PAH w Toruniu. Nasze Duszpasterstwo Akademickie tak¿e przygotowa³o ofertê dla studentów chc¹cych podj¹æ wolontariat. Praca polega na udzielaniu nieodp³atnych korepetycji dla uczniów szko³y p o d s t awo we j . I d e a s z l a c h e t n a i g o d n a naœladownictwa. Zaproszony jest ka¿dy, kto
pragnie podzieliæ siê z drugim cz³owiekiem swoim czasem i mi³oœci¹. Spotkania wolontariuszy odbywaj¹ siê w ka¿dy pi¹tek o godz. 17 w budynku DA. Pawe³ Pietrowicz
LE PO
Magda JóŸwiak
Mo¿na ¿yæ w Toruniu albo w Pu³tusku, w Gorzowie czy w jakimkolwiek innym mieœcie, miasteczku albo w jakiejkolwiek wiosce i uznawaæ to za rzecz dan¹ i oczywist¹, ¿e oto ja jestem w³aœnie tu, a nie gdzie indziej i, ¿e to miejsce le¿y w Polsce i ¿e ja jestem Polakiem po prostu. Mo¿na te¿ marzyæ o wyjeŸdzie do Anglii albo do Irlandii, bo tam s¹ lepsze perspektywy i kelnerzy dostaj¹ wy¿sze napiwki. Ba, mo¿na siê nawet spakowaæ i pojechaæ. Mo¿na wyje¿d¿aæ gdzieœ, gdzie ludzie s¹ weselsi, albo gdzie jest ³agodniejszy klimat. Bez problemu da siê wymieniæ mnóstwo powodów, dla których Polak opuszcza na d³u¿ej lub krócej ojczyznê.Tylko, ¿e nie ma tutaj akurat sensu ich wymieniaæ. Czy trzeba siê zastanawiaæ, co to znaczy byæ Polakiem? Czy taka to¿samoœæ zawiera w sobie jakieœ szczególne jakoœci, które warto by sobie przynajmniej uœwiadomiæ? Dzisiaj, kiedy ju¿ nie trzeba siê o ni¹ biæ w ¿adnym powstaniu. Czy nie zastyg³a w zepchniêty na margines œwiadomoœci, przejmowany bez refleksji stereotyp? „Poznaj siebie” do tego wzywa³ ju¿ Sokrates i wielu innych m¹drych ludzi. Ostatnio bardzo czêsto pojawia siê w dyskursie publicznym s³owo „to¿samoœæ”. Mówi siê o to¿samoœci narodowej, religijnej, spo³ecznej, indywidualnej i zbiorowej, i o innych pomniejszych jej odmianach. Ale w jakim sensie dotyczy to zwyk³ych, porz¹dnych obywateli œrodkowoeuropejskiego pañstwa nowo przyjêtego do ucieleœniaj¹cej sny o dobrobycie Unii? Zanim Polska przyst¹pi³a do tego zwi¹zku czêsto pojawia³y siê g³osy przestrzegaj¹ce przed zagro¿eniem naszej to¿samoœci narodowej, która mia³aby siê roztopiæ w dominuj¹cej to¿samoœci europejskiej. Odwa¿nie podjêliœmy jednak to „ryzyko”.
5 Wywody obroñców to¿samoœci jakiejkolwiek bardzo czêsto prowadzone s¹ w tonie bardzo emocjonalnym i równie czêsto s¹ niebezpiecznie zideologizowane. I niestety w imiê to¿samoœci w³aœnie gin¹ ludzie i ludzie zabijaj¹. Idea³y, przedstawiane jako szlachetne, prowadz¹ do morderstw, a czasem „jedynie” do zwyk³ej pogardy. Chocia¿ wcale nie musi tak byæ. Wystarczy wydobyæ na œwiat³o i przeœledziæ pokrêtn¹ drogê, któr¹ ludzie przemycaj¹ swoje idea³y do magazynów z broni¹. I uznaæ, w którym miejscu bezwzglêdnie trzeba siê zatrzymaæ. Na szczêœcie nas to nie dotyczy mog¹ Polacy odetchn¹æ. Pokonaliœmy Niemca i Moskala. Nawet potop szwedzki odepchnêliœmy. Nikt nam nie zabrania mówiæ po polsku, nikt nie zamyka koœcio³ów. A historiê mamy piêkn¹ i bohatersk¹. Teraz mo¿emy tylko walczyæ o pomoc Unii w nieustaj¹cej wojnie z polsk¹ bied¹, mo¿emy praktykowaæ cichy, konstruktywny patriotyzm.Tylko, ¿e kwestie zwi¹zane z problematyk¹ to¿samoœci s¹ bardzo z³o¿one i jedynie w g³owie marzyciela albo g³upka Polacy (czy jakikolwiek inny naród) mog¹ przemówiæ tak zgodnie i definitywnie jednym g³osem. Do tych wy³o¿onych w przyd³ugim wstêpie rozwa¿añ zainspirowa³a mnie pewna ksi¹¿ka. W³aœciwie to raczej niewielka ksi¹¿eczka, która mimo ¿e nie roœci sobie takich pretensji, mog³aby siê staæ pomocniczym podrêcznikiem kszta³towania to¿samoœci wspó³czesnego cz³owieka, traktuj¹cego swoje cz³owieczeñstwo jako odpowiedzialne zadanie uobecniania w œwiecie wartoœci. W angielskim t³umaczeniu z francuskiego orygina³u nosi tytu³ On Identity. W wersji polskiej nazywa siê Zabójcze to¿samoœci ten tytu³ akcentuje tylko jeden biegun o wiele
g³êbiej ujêtego zagadnienia. Jej autor Amin Maalouf pochodzi z Libanu. Jest wiêc Arabem, która to przynale¿noœæ narodowoœciowa we wspó³czesnym œwiecie, zw³aszcza po 11 wrzeœnia 2001 budzi czêsto negatywne emocje. Pochodzi z rodziny od wieków chrzeœcijañskiej, która to przynale¿noœæ religijna z kolei w tej¿e samej powszechnej i generalizuj¹cej œwiadomoœci nie kojarzy siê bynajmniej ze œwiatem arabskim. Nawiasem mówi¹c, autor nie praktykuje chrzeœcijañstwa, wiêc jego osobista przynale¿noœæ jest raczej formalna, choæ on sam podkreœla wielorako uwarunkowane historycznie istotne znaczenie tego w³aœnie sk³adnika swojej to¿samoœci. Ukoñczy³ katolick¹ szko³ê prowadzon¹ przez francuskich jezuitów. Od dwu-dziestego szóstego roku ¿ycia mieszka we Francji i aktywnie uczestniczy w tamtejszym ¿yciu intelektualnym. Ju¿ ta garœæ najbardziej podstawowych faktów z jego biografii sugeruje z³o¿onoœæ to¿samoœci autora. Jest wiêc zrozumia³e, ¿e ksi¹¿ka ma w pewnym stopniu charakter osobisty. Maalouf okreœla pojêcie to¿samoœci mianem „jednego z owych fa³szywych przyjació³”, do którego to grona zalicza pozornie bardzo klarowne pojêcia, zbyt powszechnie uwa¿ane za zrozumia³e w sposób oczywisty, by nie sta³y siê pu³apk¹ zamykaj¹c¹ ludzkie rozumienie œwiata w ma³ych albo du¿ych k³amstwach. On sam próbuje poprzez swoj¹ ksi¹¿kê dociec, dlaczego problematyka to¿samoœci budzi tyle emocji, czêsto popychaj¹cych ludzi w kierunku dzia³añ niemoralnych. Centralne pojêcie definiuje w nastêpuj¹cy sposób: „to¿samoœæ to coœ, co chroni mnie przed byciem identycznym z kimkolwiek innym”. Co za
£aduj Pan w kieszeñ, ile wlezie; to pañstwowe, wiêc nas wszystkich G³ównym grzechem, jaki wszyscy pope³niamy, jest patrzenie na œwiat w kategoriach "jak by siê tu urz¹dziæ". Taka postawa jest na tyle powszechna, ¿e nie jest od niej wolny i Koœció³ ¬choæ w sumie niby dlaczego mia³by byæ od tego wolny? "Jak siê tu urz¹dziæ" – kombinuj¹ wójt, i prezydent, i proboszcz; i w ogóle ka¿dy, kto ma okazjê zarobiæ trochê wiêcej ni¿ 250 z³otych na roznoszeniu ulotek. Jakby tu zarobiæ, ¿eby siê nie narobiæ, oto jest pytanie. Towarzyszy ono ludziom w Polsce przynajmniej od czasu, gdy parobek we dworze k³ad³ siê spaæ, w momencie gdy dworski ekonom nie patrzy³, czy pracuje. W scenie filmu "Nie lubiê poniedzia³ku" robotnicy stoj¹ oparci o ³opaty i nic nie robi¹, póki nie zabrzmi gong og³aszaj¹cy fajrant. I tak dzieñ w dzieñ. Ale potem do kasy to wszyscy chêtni, bo czy siê stoi, czy siê le¿y, moja kasa siê nale¿y. Kompletnie nie widaæ w nas prze³o¿enia: ile bêdê pracowa³, tyle dostanê pieniêdzy. A nie widaæ go, bo go nie ma. Bo nie mi¹³ go kto nas nauczyæ. No kto, ludzie, którzy przez 50 lat komuny ¿yli w oparciu o – cytowan¹ wczeœniej - zasadê fa³szywej równoœci? Którym wbijano to g³owê na wszelkie mo¿liwe sposoby? Przecie¿ oni zwyczajnie nie znaj¹ takiego sposobu ¿ycia. A przecie¿ to jest logiczne, ¿e im wiêcej popracujê, tym wiêcej z tego skorzystam. ¯e op³aca mi siê pracowaæ ciê¿ko. Na poziomie zdrowego rozs¹dku i krajów zachodnich to dzia³a, ale u nas, w Polsce, nieeee, a gdzie tam... Od najm³odszych lat wpaja siê nam, ¿e kombinatoryka stosowana to jest to. W szkole wzmacnianie tego chorego sposobu zachowania
odbywa siê na dwa sposoby. Pierwszy z nich to za³o¿enie nauczyciela, ¿e uczniowie chc¹ go oszwabiæ. ¯e wci¹¿ przynosz¹ fa³szywe zwolnienia, nie ucz¹ siê i œci¹gaj¹ jak najêci. I uczniowie, widz¹c, ¿e uczciwe starania nie daj¹ efektu, rzeczywiœcie zaczynaj¹ k³amaæ. Skoro uczciwoœæ siê nie op³aca, to po co byæ uczciwym? Drugi sposób popierania kombinatorstwa to lekcewa¿enie go. Taki belfer powie 'Nie bêdê was kontrolowaæ, bo i tak œci¹gacie" albo "widzê, ¿e nic nie umiesz, ale postawiê ci trójê". Nie trzeba mieæ 150 punktów IQ, ¿eby domyœleæ siê, z jak¹ postaw¹ wychodzimy z takiej szko³y. Do tego, gdy wracamy do domu, to zasadniczo mamy sytuacjê tak¹, ¿e rodzice kombinuj¹, jak mog¹. Za komuny byli w partii, potem w Solidarnoœci, robi¹ ró¿ne rzeczy na lewo i mówi¹ "dziecko, najwa¿niejsze to byæ obrotnym w ¿yciu". Ewentualnie mamy sytuacjê tak¹, ¿e rodzice ca³y czas byli w opozycji, trzymali siê zasad i teraz guzik z tego maj¹. Guzik oznacza tu Ÿle p³atn¹ pracê lub g³odow¹ emeryturê, i przekonanie, ¿e cos siê przegra³o, skoro inni maj¹ siê lepiej. I znowu dzieciak dostaje po g³owie has³em "Kombinuj, bo uczciwoœæ siê nie op³aca". W takim kraju wyroœliœmy, taki kraj tworzymy. Tak wiêc, niestety, od - przynajmniej kilkudziesiêciu lat ¿yjemy w kraju, w którym zarobki zale¿¹ od cwaniactwa, a nie od regu³ ekonomicznych. Dzisiejsi pracodawcy wyroœli w³aœnie w takich realiach, tak wiêc stosuj¹ te same regu³y, jakich sami byli uczeni. Olewaj¹ pracowników, nie wyp³acaj¹ im nale¿noœci, daj¹ minimalne stawki. I znowu: staraj¹ siê z tego
LE PO
niebezpieczeñstwo mo¿e siê kryæ w tak rozumianym pojêciu, bêd¹cym przecie¿ pochodn¹ doœæ oczywistego faktu, ¿e nie ma na œwiecie dwóch absolutnie identycznych ludzi? To¿samoœæ ka¿dej jednostki sk³ada siê z wielu elementów, nie tworz¹cych ustalonego rejestru. Wiêkszoœæ czynników determinuj¹cych to¿samoœæ odnosi siê do uwarunkowañ wynikaj¹cych z przynale¿noœci do pewnej tradycji religijnej, do narodowoœci (niekoniecznie jednej), do danej profesji, instytucji czy œrodowiska spo³ecznego. Ale jak wskazuje Maalouf lista jest d³u¿sza, a w³aœciwie przynajmniej potencjalnie nieograniczona. Cz³owiek mo¿e czuæ silniejsz¹ lub s³absz¹ ³¹cznoœæ z tzw. ma³¹ ojczyzn¹, wsi¹, osiedlem, klanem, grup¹ wspó³pracowników czy z konkretn¹ dyscyplin¹ sportu, grup¹ przyjació³, organizacj¹, firm¹, parafi¹, grup¹ ludzi dziel¹c¹ jego pasje, ludzi o tych samych preferencjach seksualnych albo zmagaj¹cych siê z tym samym rodzajem kalectwa czy z tymi samymi problemami codziennej egzystencji (jak np. ska¿enie œrodowiska). Wymienione komponenty i wiele innych tworz¹ rozmaicie zhierarchizowane dynamiczne struktury, niepowtarzalne kombinacje. W przeciwieñstwie do pojêæ charakteru czy osobowoœci w przypadku analizowania zagadnieñ zwi¹zanych z to¿samoœci¹ du¿a rola przypada œwiadomoœci (przede wszystkim samoœwiadomoœci, ale nie tylko) istnienia poszczególnych cech wyznaczaj¹cych konkretn¹ to¿samoœæ. Okreœlamy nasz¹ to¿samoœæ dokonuj¹c pewnych operacji intelektualnych. G³ownie polegaj¹ one na rozpoznawaniu i hierarchizowaniu przedmiotów swojej lojalnoœci. To¿samoœæ nie jest dana raz na zawsze. Okolicznoœci, w jakich funkcjonujemy, nie pozostaj¹ tu bez wp³ywu. W
swojego kierownictwa jak najwiêcej skorzystaæ, bez patrzenia z perspektyw¹ dobra wspólnego. Jakoœ ma³o pracodawców za³apa³o, ¿e wiêcej skorzystaj¹ na wspó³pracy i zaanga¿owaniu swoich ludzi, ni¿ na dojeniu ich, póki mo¿na. Dlatego maksymalnie wykorzystuj¹ ludzi. Ale w drug¹ stronê jest podobnie: ma³o który prezes nie doceni³by goœcia, który by³by uczciwy i dba³ o dobro firmy, a nie oszukiwaæ, kombinowaæ na boku i wynosi³, co wspólne. Jednak póki co, wszyscy, i ci na górze i ci na dole, nawzajem zak³adaj¹ z³e intencje. Chory uk³ad trwa. Wzajemna zawiœæ i podejrzewanie najgorszego jest logiczn¹ konsekwencj¹ pañszczyŸniano komunistycznego sposobu myœlenia. To, ¿e prosty ch³op albo robotnik podejrzewa mocodawcê o chêæ zrobienia mu krzywdy, jest naturalne. Jest to te¿ nieod³¹czny element komunizmu, który wszêdzie tropi wroga klasowego. Zak³adanie, ¿e œwiat i inni ludzie sprzyjaj¹ mi jest mo¿liwe, gdy mam co jeœæ, w co siê ubraæ, gdy jestem cz³owiekiem o dobrym wychowaniu i kulturze umys³owej oraz niekomunistycznych pogl¹dach. Ka¿dy z tych piêciu warunków musi byæ spe³niony, ¿eby mo¿na by³o mieæ przyjazne nastawienie do ludzi. Widaæ to doskonale na zachodzie Europy. Ale ¿e wiêkszoœæ z nas nie spe³nia ich, krzewi siê wœród zazdroœæ i podejrzliwoœæ, i jakaœ chamska agresja do ludzi, którym siê trochê lepiej powodzi ni¿ mnie samemu. Pytanie na koniec: skoro wszelka pomyœlnoœæ, ekonomiczna czy osobista, jest zbudowana na ¿yczliwej wspó³pracy - bo bez niej nie ma ani dobrego zwi¹zku ani du¿ych zysków - to na co my liczymy, kombinuj¹c, jak or¿n¹æ kogo siê da? Mateusz Hudzik
6 ró¿nym stopniu i na ró¿ne sposoby ingeruj¹ w ten proces inni ludzie, którzy czêsto staraj¹ siê korygowaæ albo przeciwnie zafa³szowywaæ nasze w³asne pojêcie nas samych. Przywo³ywany tu autor podaje miêdzy innymi hipotetyczny przyk³ad przypadkowego mê¿czyzny zagadniêtego na ulicy w Sarajewie. Oko³o roku 1980 bez zastanowienia, a i prawdopodobnie nie bez dumy odpar³by, ¿e jest Jugos³owianinem. Wypytywany bardziej szczegó³owo powiedzia³by, ¿e jest obywatelem Republiki Federalnej BoœniHercegowiny, a mo¿e zupe³nie przy okazji wspomnia³by te¿, ¿e pochodzi z rodziny muzu³mañskiej.Ten sam mê¿czyzna w analogicznej sytuacji dwanaœcie lat póŸniej na pytanie o to¿samoœæ odpowiedzia³by automatycznie i z naciskiem: „Jestem muzu³maninem!”. Niewykluczone, ¿e nosi³by ju¿ wtedy przypisan¹ prawem islamu brodê. Spotkany po raz kolejny, ju¿ po wojnie, u schy³ku lat dziewiêædziesi¹tych, okreœli³by siebie w pierwszej kolejnoœci jako Boœniaka, a dopiero potem jako muzu³manina. Zatrzymuj¹c siê na chwilê w drodze do meczetu na modlitwê, byæ mo¿e dorzuci³by jeszcze, ¿e jest obywatelem Europy, i ¿e ma nadziejê, ¿e jego kraj przyst¹pi pewnego dnia do Unii. I nie wiadomo, jak ten sam cz³owiek zdefiniowa³by siebie za nastêpnych dwadzieœcia lat... Ka¿da autodefinicja wi¹¿e nas z innymi tradycjami, z innymi wartoœciami, z inn¹ histori¹, nie zawsze tworz¹c harmonijn¹ kompozycjê. Owego pana z Sarajewa na jednym z etapów jego ¿ycia wiêcej wydawa³o siê ³¹czyæ z mieszkañcami Kabulu ni¿ Triestu. I mo¿na siê zastanawiaæ czy takie powi¹zania s¹ naturalne i nieszkodliwe. Widaæ wiêc wyraŸnie, ¿e ¿aden z aspektów to¿samoœci nie dominuje nad innymi w sposób absolutny. Przesuniêcia w ich uk³adzie dokonuj¹ siê pod wp³ywem okolicznoœci, przede wszystkim w sytuacji kryzysu i zagro¿enia. Kiedy dana zbiorowoœæ czuje, ¿e jej wiara jest zagro¿ona, to w³aœnie przynale¿noœæ religijna wydaje siê odzwierciedlaæ ca³¹ ich to¿samoœæ. Kiedy zaœ atakowany jest jêzyk ojczysty albo grupa etniczna ludzie mog¹ zawziêcie walczyæ przeciw tym, k t ó r z y r ó w n i e ¿ w y z n a j ¹ i c h , w i n ny c h okolicznoœciach stawian¹ ponad wszystko, religiê. Autor podaje tu przyk³ad muzu³mañskich Turków i Kurdów oraz katolickich Hutu i Tutsi, którzy poró¿nieni konfliktami etnicznymi bezwzglêdnie wyprawiali swoich wrogów do wspólnego nieba. Równie¿ z pozoru drugorzêdne sk³adniki mog¹ w przypadku konkretnego zagro¿enia zdominowaæ to¿samoœæ. Maalouf analizuje d r a m a t y c z n e p r z e s u n i ê c i a w h i e r a rc h i i przywi¹zañ w przypadku w³oskiego homoseksualisty w czasie rz¹dów faszystowskich. Czêsto to¿samoœæ konstruowana jest w drodze przeciwstawiania siê to¿samoœci przeciwnika, niejako na zasadzie najwiêkszej mo¿liwej odwrotnoœci. Ró¿nice ulegaj¹ wyostrzeniu, a ci którzy znajduj¹ siê po drugiej stronie barykady zostaj¹ czêsto uto¿samieni z wcielonym z³em. Podobieñstwa zaœ albo siê ignoruje, albo siê im zaprzecza, czy nawet zwalcza. Okradaj¹c siebie lub innych ze znacz¹cych sk³adników to¿samoœci. Brak wiedzy nie stanowi tu usprawiedliwienia. Ca³y œwiat jest z³o¿ony ze specjalnych przypadków, co stanowi o jego prawdziwym, choæ rzadko rozpoznawanym, a przez to okrutnie marnotrawionym bogactwie. Poprzez poszczególne sk³adniki to¿samoœci, które jako z³o¿ona ca³oœæ decyduj¹ o naszej unikatowoœci, mo¿emy paradoksalnie budowaæ liczne wiêzi z ró¿nymi Innymi. Z kimœ ³¹czy nas religia, z kimœ jêzyk, z kimœ innym obyczaje i tak dalej... Wystarczy uznaæ w ró¿norodnoœci i w z³o¿o-
noœci wartoœæ. Nasz sposób patrzenia na innych czêsto wiêzi ich w najwê¿szej, zre-dukowanej to¿samoœci. Zmiana tego sposobu mo¿e natomiast prowadziæ do uwolnienia ich. Mo¿e brzmi to idealistycznie, ale przecie¿ tych s³ów nie pisa³ naiwny i natchniony m³odzian, epigon personalizmu, ale dojrza³y mê¿czyzna, który opuœci³ Bliski Wschód bynajmniej nie z powodu nadmiaru s³oñca. W swojej ksi¹¿ce udziela œwiatu tak zdroworozs¹dkowych rad, ¿e w krêgu problematyki w powa¿nym stopniu zdominowanej przez emocje, wydaj¹ siê one mieæ nik³e szanse praktycznego wp³ywu.
perspekty-wê i przyjrzyjmy siê œwiatu z Pary¿a... Ameryka Pó³nocna trzyma ster œwiata. A gdy przelecimy na drug¹ stronê Oceanu? Zobaczymy ogromne zbio-rowisko mniejszoœci, odzwierciedlaj¹ce ca³¹ ró¿-norodnoœæ œwiata. A ka¿da mniejszoœæ ma potrze-bê potwierdzania w³asnej przynale¿noœci. Gdyby tak wmieszaæ siê w ich t³um i zapytaæ, kto rz¹dzi œwiatem, powiedzieliby, ¿e „osy”, czyli Biali Anglosasi, Protestanci. A nagle ogromny wybuch wstrz¹sa Oklahoma City i okazuje siê, ¿e to w³a-œnie ludzie nale¿¹cy do tej posiadaj¹cej rzekomo w³adzê nad œwiatem grupy dokonali okrutnego aktu
Wiele spo³eczeñstw i spo³ecznoœci na ca³ym œwiecie jest poranionych albo dotykaj¹ je przeœladowania wspó³czeœnie, albo ich pamiêæ zbiorowa utrwala przesz³e cierpienia.Wiele takich zbiorowoœci marzy o mo¿liwoœci zemsty. Jak powinni odbieraæ te sytuacje ludzie, których to w ¿aden sposób bezpoœrednio nie dotyczy? Wed³ug Maaloufa nie mo¿emy pozostaæ obojêtni wobec cudzych cierpieñ; nale¿y sympatyzowaæ z pragnieniami innych, by swobodnie mówiæ swoim w³asnym jêzykiem, by bez strachu praktykowaæ w³asn¹ religiê i przechowywaæ rodzime tradycje. Ale wspó³czucie nie mo¿e przerodziæ siê w przyzwolenie dla nieskrêpowanej zemsty, polegaj¹cej na prostym odwróceniu ról, kiedy miejsce jednego rasizmu i ksenofobii zajmuje inna ich odmiana. Jako mieszkañcy œwiata jesteœmy odpowiedzialni za naszych wspó³mieszkañców. Szczególn¹ rolê w promowaniu bogactwa ró¿norodnoœci przyznaje autor ludziom wszelkiego rodzaju pogranicza, nieprzynale¿nym do jednego skostnia³ego porz¹dku. Mog¹ oni bardzo konstruktywnie wp³ywaæ na wydarzenia, poprzez inicjowanie i podtrzymywanie dialogu miêdzy spo³ecznoœciami i miêdzy kulturami, a przez to wzmacniaæ spo³eczeñstwa, w których ¿yj¹. Mimo, ¿e pisane przed 11 wrzeœnia i przed ca³¹ kontrowersyjn¹ kampani¹ antyterrorystyczn¹, rozwa¿ania Maaloufa nie utraci³y aktualnoœci, podobnie jak jego wskazówki, choæ kolejne wojny i ataki terrorystyczne spychaj¹ je do smutnego, ciemnego k¹ta opatrzonego szyldem „raczej nierealne”. Œwiat jest podzielony i ka¿dy siê kogoœ boi. Mo¿e ostatnio bardziej. W sytuacji licznych zamachów na integralnoœæ to¿samoœci ca³ych spo³eczeñstw i co czêsto idzie w parze na samo fizyczne trwanie tych grup, nie da siê wyjaœniæ strachu inaczej ni¿ czyni to ju¿ biblijna Ksiêga M¹droœci: „albowiem strach to nic innego, jak zdradziecka odmowa pomocy ze strony rozumowania” (Mdr 17,11). Autor Zabójczych to¿samoœci obna¿a mechanizm tego strachu w zabawnym wywodzie, które pokrótce przebiega nastêpuj¹co: Kiedy patrzy siê ze Wschodu i z Po³u-dnia, dominuje Zachód. Zmieñmy wiêc
terrorystycznego, bo uznali, ¿e s¹ cz³onkami najbardziej lekcewa¿onej mniejszoœci, przedstawicielami zagro¿onego gatunku, który nie ma innych dróg obrony ni¿ morderczy terroryzm. W konsekwencji ka¿dy, z takiego czy innego powodu mo¿e siê uwiêziæ w mentalnoœci ofiary i zrzec siê jakiejkolwiek odpowiedzialnoœci za to, co siê dzieje dooko³a. „Bo przecie¿ i tak wszystkim rz¹dz¹ ONI”.W Polsce na przyk³ad ¯ydzi (ich obecnoœæ, mimo ¿e wirtualna, tak wiele przecie¿ t³umaczy z naszych niepowodzeñ). Brak wiedzy konkuruje tu ze z³¹ wol¹ o miano najwa¿niejszego Ÿród³a tych nierzadkich pogl¹dów. Swoich obcych ma chyba ka¿da zbiorowoœæ. Mia³am okazjê obserwowaæ beznadziejn¹ sytuacjê wzajemnego strachu Arabów i ¯ydów w Izraelu. Nie ma tutaj miejsca, ¿eby j¹ analizowaæ, a wszelkie uproszczenia prowadz¹ do krzywdz¹cych któr¹œ ze stron przek³amañ. Ograniczê siê wiêc do kilku impresji: im wiêcej i bli¿ej zna dana osoba cz³onków drugiej zbiorowoœci, tym mniejszy strach i wiêksza nadzieja na porozumienie. Ale trzeba podj¹æ ryzyko i wysi³ek, i post¹piæ wbrew w³asnym emocjom. Maalouf zachêca do wysi³ków o przezwyciê¿anie obcoœci, do tolerancji (charakteryzuje wszelkie nadu¿ycia, dokonywane w imiê religii, jako przejawy okrutnych i czysto ludzkich manipulacji, które mo¿na zamkn¹æ w formule: „mówmy wiêcej o tym, co ludzie robi¹ z religi¹, ni¿ co religia robi z ludŸmi”), do poznawania cudzych kultur i jêzyków, wierzy w si³ê dialogu. I niestety nie komplikuje zbytnio konstruowanego przez siebie obrazu postulatu mówieniem o ryzyku, co oczywiœcie nie sprawia, ¿e ono znika. Odpowiedzi¹ na próbê nawi¹zania komunikacji mo¿e byæ przecie¿ zawsze nó¿ albo bomba.A mo¿e by³o to dla autora oczywiste...? No i co z tego wynika dla nas, jeszcze nieobros³ych w piórka cz³onków wielkiej Unii, wiernego sojusznika Stanów Zjednoczonych a jednoczeœnie porz¹dnie opierzonego europejskiego narodu (kolorystykê tych piórek krytykowa³ ju¿ S³owacki i nie czerpa³ jak wiadomo - inspiracji z polskiego or³a)?
LE PO
Karolina Famulska
7
Impresje lwowskie, czyli o Ukrainie srebrnej, krwawej i pomarañczowej „Pos¹¿nice- stare dumy, Piorunnice- stare krzyki, Szumki lotu- konie kare, Szumki p³aczu- dum s³owiki, B³yskawice- myœli stare, Rusa³czanki- dzwony szklanne; Smêtne dumy podkurhanne Kêdyœ a¿ do Zaporo¿a.” Juliusz S³owacki , Sen srebrny Salomei
Ukraina romantyczna Zauroczenie kultur¹ i tradycj¹ ukraiñsk¹ jest swoistym znamieniem œwiadomoœci romantyków. Chodzi tu zw³aszcza o polskich twórców tzw. ”szko³y ukraiñskiej”, wœród któr ych za najwybitniejszego-nie bez kozery-uchodzi Juliusz S³owacki. Dlaczego w³aœnie Ukraina sta³a siê inspiracj¹ dla romantycznych poetów? Ziemia ta przyci¹ga³a twórców bogactwem legend, dum i dumek, symboli, mitów, z którego czerpaæ mogli pe³nymi garœciami. Poza tym szczególnie bliskie by³y romantykom ukraiñskie tradycje walk wolnoœciowych. Bowiem ukrainizm romantyczny to nie tylko sentymentalne obrazy nieskoñczonych stepów.To wizja Ukrainy symbolicznej i tragicznej zarazem. Wp³yw romantyków na sposób postrzegania ziemi ukraiñskiej jest ogromny. Ja sama, jad¹c na Ukrainê, przechowywa³am w pamiêci obrazy, zaszczepione we mnie przez mistrza S³owackiego. Jak cienie przesuwa³y siê przed oczami lirowe dziady, a miêdzy nimi ten najwiêkszy, Wernyhora, œpiewaj¹cy swe „Pos¹¿nice- stare dumy”.Wyobra¿a³am sobie Ukrainê krwi¹ p³yn¹c¹ i nakrapian¹ srebrem snów, wizji, duchów...Ukrainê krwaw¹ i srebrn¹ jednoczeœnie.Tak¹ widzieli j¹ romantycy. Przyszed³ czas gdy mog³am choæ w czêœci skonfrontowaæ ów obraz mitycznej krainy z rzeczywistoœci¹. A by³ to tydzieñ spêdzony we Lwowie, w listopadzie, jesienn¹ por¹.
Pomarañczowy Lwów Obraz srebrno-krwawej Ukrainy przyæmi³a ju¿ na pocz¹tku pobytu we Lwowie wszechobecna tam barwa pomarañczowa, przypisana Wiktorowi Juszczence-liderowi ukraiñskiej opozycji. Miasto pulsowa³o jakimœ wewnêtrznym niepokojem, przeczuciem dokonuj¹cych siê zmian. Obecne wybory prezydenckie s¹ w mniemaniu wielu Ukraiñców momentem prze³omowym w historii kraju. Dlatego te¿ kolor Juszczenki zdominowa³ lwowskie ulice, a pomarañczowe wst¹¿ki i proporczyki w rêkach przechodniów sta³y siê zewnêtrznym znakiem jednoœci i solidaryzacji mieszkañców miasta.
Bóg stwarza œwiat - Michale, Michale, przyjdŸ¿e wreszcie do mojej komnaty! - zniecierpliwiony Król bêbni³ palcami o marmurowy blat sto³u. - Nigdy go nie ma, gdy jest potrzebny! - mrukn¹³ pod nosem. Do pokoju wpad³ zdyszany Cherubin z rozwianym w³osem koloru rudo–miedziano–blond œwiadectwem ostatniego doœwiadczenia swego Pana. - Wzywa³eœ mnie, o Wszechmocny? - Micha³ z pokor¹ stan¹³ przed obliczem w³adcy. - Owszem, mój drogi. Nudzê siê tu niemi³osiernie. Wszêdzie tylko chmury, b³êkit, bezkres. I te œmieszne istotki w ró¿owych rajstopkach, trzepocz¹ce przez ca³y bo¿y dzieñ przy moich oknach. Widzisz, zacz¹³em ju¿ nawet rymowaæ. Ob³êd! -
Œlady Pomarañczowy Lwów ¿yje teraŸniejszoœci¹ i aktualnymi problemami- to nie ulega w¹tpliwoœci. Ale bêd¹c duchow¹ dziedziczk¹ romantyzmu nie mog³am oprzeæ siê pokusie poszukania we Lwowie œladów przesz³oœci, ludowych korzeni kultury ukraiñskiej, które tak ¿ywo inspirowa³y braæ romantyczn¹. Swoistym natchnieniem w owych poszukiwaniach by³y dwie kamienne sylwetki, góruj¹ce nad miastem: pomnik Tarasa Szewczenki,czo³owego ukraiñskiego poety romantycznego, a tak¿e pomnik naszego wielkiego Adama Mickiewicza. Doskonale zdawa³am sobie sprawê z tego, ¿e tu, we Lwowie, nie zasmakujê piêkna stepów ani widoku ukraiñskich chat. Ich wyobra¿enie pozosta³o wiêc we mnie iœcie romantyczne. Stepy wci¹¿ kusz¹ i przyzywaj¹, a Wernyhora czeka...
Tymczasem jednak zmuszona by³am zadowoliæ siê namiastk¹ folkloru ukraiñskiego we lwowskim Muzeum Etnograficznym i skansenie. Zw³aszcza przestrzeñ skansenu ³udzi³a obrazem ukraiñskiej wsi: drewniane chaty kryte strzech¹ i wype³nione dawnymi sprzêtami, w naturalnym otoczeniu przyrody...Sielski, jesienny pejza¿, który urzek³by z pewnoœci¹ nie tylko romantyka. Jedno wszak¿e miejsce w sposób szczególny opowiedzia³o mi historiê ukraiñskiej ziemi i ludzi na niej ¿yj¹cych. By³ to Cmentarz £yczakowski. Jest to cmentarz niezwyk³y. Owszem, œmieræ przypomina tu o sobie ze wzmo¿on¹ si³a, ale jednoczeœnie-obecne jest wra¿enie ¿ycia. Z ka¿dego zak¹tka wygl¹daj¹ bowiem kamienne Pan pocz¹³ rwaæ sobie w³osy z g³owy. - Jednym s³owem potrzebujesz, Królu, rozrywki? - Eee, ¿ycie nie sk³ada siê z samych rozrywek! Pamiêtaj ! Przychodzi czas œmiechu i czas p³aczu. Lata t³uste i chude - Mêdrzec wpada³ w patetyczny ton. - Och, ja ciê nudzê.Wybacz. Przejdê do rzeczy: chcê stworzyæ ŒWIAT. Wiadomoœæ ta, doœæ niecodzienna jak na niebiañskie realia, wprawi³a biednego Archanio³a w os³upienie. - Œœœ...wiat? - wyj¹ka³. - A sk¹d taki pomys³, o Boski? - Ci z do³u ju¿ dawno siê do tego przymierzaj¹. Muszê byæ szybszy.Ten stary szelma – Lucyfer - nie mo¿e przeœcign¹æ mnie w sonda¿ach opinii publicznej. Wyobra¿asz sobie, jak¹ taka jedno-razowa impreza zapewni mi s³awê? Kochany - bêdê znany po wsze czasy, od Piek³a do Nieba! - Król zapali³ siê.
LE PO
postacie: anio³y, Madonny, p³aczki...Ka¿da rzeŸba opowiada sw¹ w³asn¹ historiê. Historiê cz³owieka, którego jest ¿a³obnym upamiêtnieniem. Cmentarne drzewa rzucaj¹ cienie na kamienne figury, na ich szaroœci, rozedrgane œwiat³em; na postacie nagle ¿ywe, mówi¹ce, wyci¹gaj¹ce d³onie...Ju¿ po chwili jednak stygn¹ce w bezruchu i ciszy. Na Cmentarzu £yczakowskim przeczytaæ te¿ mo¿na historie o Polsce i Polakach, wypisane w kamieniach. Znajduj¹ siê tu groby m.in. Marii Konopnickiej, Sewer yna Goszczyñskiego, W³adys³awa Be³zy; mogi³y powstañcze... I wreszcie ,w po³udniowo-wschodniej stronie cmentarza, najbardziej wyraŸny akcent polskiCmentarz Obroñców Lwowa(Cmentarz Orl¹t). Surowe, proste kszta³ty p³yt nagrobnych mocno kontrastuj¹ z fantazyjnymi, wyszukanymi formami grobów w pozosta³ej czêœci Cmentarza £yczakowskiego. Mo¿e w³aœnie dlatego tutaj najbardziej zionie smutkiem i martwot¹.
Ludzie Wys³uchiwa³am opowieœci o tych, którzy odeszli. Ale te¿ nieustannie patrzy³am na tych, którzy mnie otaczali. Obserwowa³am Ukraiñców z pasj¹ i zaciêciem. Wzrok mój zatrzymywa³ siê raz po raz na kolorowo przyodzianych kobietach, handluj¹cych kwiatami i owocami. Lwów jest miastem têtni¹cym ¿yciem. Ulica Swobody-jedna z g³ównych ulic w centralnej czêœci miasta- dŸwiêczy tysi¹cem g³osów, tysi¹cem kroków œpiesz¹cych siê ludzi. Ale s¹ i tacy, którym siê nie œpieszy. S¹ staruszki, w krasnych chustkach na g³owie, siedz¹ce w zamyœleniu na ³awkach. S¹ starsi panowie ,lekko podchmieleni, skupieni w grupki dyskutantów. A ponad nimi piêkny gmach Teatru Wielkiego, tak¿e posuniêty w latach, jednak wci¹¿ pe³en blasku i œwietnoœci. Czy moja wizyta we Lwowie przyczyni³a siê do demitologizacji obrazu Ukrainy, który nosi³am w sobie za spraw¹ literatury romantycznej? Po czêœci na pewno tak, gdy¿ mog³am dotkn¹æ Ukrainy ¿ywej, dzisiejszej, namacalnej, codziennej. Ale mimo wszystko-stepy wci¹¿ kusz¹ i przyzywaj¹, a Wernyhora czeka... Ewa Dryglas - A jak chcesz zrealizowaæ swoje plany? - Poczyni³em ju¿ stosowne kroki. Przejrza³em katalogi wysy³kowe, ¿urnale, zdjêcia, broszury. U³o¿y³em nawet konspekt pracy. Pierwszego dnia ziemia i morze, drugiego cia³a niebieskie, póŸniej roœlinki, zwierz¹tka, no, a na koniec istotki na nasz obraz i podobieñstwo - Starzec zerkn¹³ nieznacznie w kryszta³ wisz¹cy na œcianie. - Ale najpierw muszê zrobiæ coœ z t¹ zmarszczk¹ - wycedzi³ z niezadowoleniem, naci¹gaj¹c skórê pod okiem. - Sk¹d zamierzasz wzi¹æ materia³y? - Pomocnik nie ukrywa³ zaciekawienia suto zaprawionego ironi¹. - I po to w³aœnie ciê wezwa³em. Sam sobie nie poradzê, wiêc ktoœ musi wyruszyæ ze mn¹ do miasta. Wst¹pimy do oceanarium, oran¿erii i zoologicznego.A, i po pozwolenie na za³o¿enie w³asnego interesu. Ju¿ jestem umówiony z notariuszem. No, wskakuj w sanda³ki i do roboty.Trzeba zd¹¿yæ do
8 wieczora! - Król znikn¹³ ju¿ za drzwiami, pozostawiaj¹c zdezorientowanego Cherubina na pastwê czarnych myœli i uporczywie narastaj¹cego bólu w górze czaszki. - Ach, ju¿ czujê smak przygody! - Król nie omieszka³ poinformowaæ o swoim entuzjazmie Micha³a, kiedy przekraczali próg biura notarialnego. Powita³a ich rozeœmiana od ucha do ucha sekretarka. Grzecznie poprosi³a o zajêcie miejsca w sznureczku oczekuj¹cych, po czym wrêczy³a bilecik z numerkiem. - Tysi¹c szeœæset piêædziesi¹t siedem - jêkn¹³ Micha³ek i opad³ na krzes³o. - Bêdziemy tkwili tu ca³¹ wiecznoœæ! - Nie traæ ducha! Gdzie twoja wiara, marny prochu mego pa³acu! Patrz tylko! Sprawiê, ¿e te wszystkie chudo pacho³ki zegn¹ swe grzbiety pod moim sanda³em. Król podniós³ siê majestatycznie, poprawi³ niedba³ym gestem szatê, przyprószy³ w³osy odrobin¹ gwiezdnego py³u, u³o¿y³ brodê w artystyczny nie³ad i dziarsko podszed³ do biurka urzêdniczki pañstwowej. - Przepraszam pani¹ najmocniej, lecz by³bym wielce uradowany, gdyby raczy³a pani oderwaæ siê na sekundê od swej z pewnoœci¹ nie cierpi¹cej zw³oki pracy i zwróci³a swe cudne oczêta na m¹ bosk¹ twarz - Pan zebra³ w sobie ca³¹ moc perswazji i s³ów stosownych dla zwyk³ych zjadaczy chleba powszedniego. Sekretarka, nieco zbita z tropu takim przemówieniem, zerknê³a tylko na klienta wzrokiem wyra¿aj¹cym niedwuznaczn¹ opiniê o jego stanie umys³owym, po czym bez kozery wróci³a do przerwanej rozmowy telefonicznej. Król, wyraŸnie speszony takim obrotem rzeczy, machn¹³ jedynie rêk¹ i nieco chwiejnym krokiem powróci³ na miejsce. - Nie uda³o siê? - Anio³ bezskutecznie usi³owa³ ukryæ ironiê. W³adca nie móg³, naturalnie, pogodziæ siê z pora¿k¹, wiêc nic nie odpowiedzia³, tylko powsta³ i ponowi³ próbê przekonania zgromadzonych o swej wy¿szoœci. Stan¹³ na krzese³ku i pocz¹³ wymachiwaæ zapamiêtale ramionami. Nie odnosi³o to jednak doraŸnego skutku, dlatego na pomoc przyby³ Mu Micha³. - Proszê o ciszê! - ozwa³ siê swym tubalnym g³osem. - Chce do was przemówiæ W³adca - doda³ ju¿ trochê niepewnie, speszony dziesi¹tkiem par oczu wpatrzonych w niego z wyraŸn¹ pogard¹. Inicjatywê przej¹³ teraz sam wspomniany Monarcha: - Uwa¿am, ¿e z racji mego stanowiska i ogólnego szacunku, którym darz¹ mnie wszyscy tu obecni chrz¹kn¹³ znacz¹co - dost¹piê nale¿nych mi honorów i zostanê Przepuszczony bez kolejki. Wierzcie mi, przychodzê ze spraw¹ absolutnie nag³¹ i tak powa¿n¹, ¿e nie zdo³acie poj¹æ jej swymi ograniczonymi, bez urazy, umys³ami wypali³ jednym tchem. Podniós³ siê szmer. Co bli¿ej staj¹cy porwali Pana z katedry i wypchnêli za drzwi. Po chwili do³¹czy³ do niego Micha³. - Powiedz to, przecie¿ widzê, jak nie mo¿esz wytrzymaæ. - A nie mówi³em... - wyrzek³ z nutk¹ tryumfu w g³osie Anio³. - Nie strzêp tu sobie jêzyka, tylko bierz siê lepiej w garœæ i kieruj kroki w stronê oran¿erii wycedzi³ Pan. W palmiarni zasta³ Ich mi³y ch³odek i pieszcz¹ca zmys³y woñ egzotycznej flory. Archanio³ da³ siê uwieœæ aromatowi orientalnych drzewek i
poci¹gn¹³ W³adcê pod ros³e cyprysy. Zauwa¿y³ ich ogrodnik i natychmiast powita³ potencjalnych klientów z manier¹ godn¹ najwspanialszych znawców. Wykszta³ci³ j¹ przez lata prowadzenia interesu. Król zmierzy³ go od stóp do g³ów, by stwierdziæ, ¿e z najwiêksz¹ przykroœci¹ podejmuje rozmowê z tak¹ ho³ot¹. - Potrzebujemy, przyjacielu, trochê zarodków krzewów, drzew i kwiatów. Najlepiej trwa³ych, zielonych przez ca³y rok. Mo¿esz nam pomóc? zwróci³ siê do sprzedawcy. - Oczywiœcie, lecê ju¿ wype³niaæ zamówienie.Ach, jeszcze jeden ma³y szczegó³, p³acicie pañstwo gotówk¹ czy plastikiem? - Starzec b³ysn¹ z³otym z¹bkiem. - Michale, poka¿ mu - rozkaza³ Pan. Anio³ wydoby³ spod suto marszczonych szat sakiewkê z cielêcej skóry, mi³o pobrzêkuj¹c¹ monetami. - Dziêkujê, to mi wystarczy - rozeœmia³ siê ogrodnik. Po godzinie sprzedawca powróci³, by oznajmiæ, ¿e, niestety, magazyn œwieci pustkami, a dostawy oczekuje siê nieprêdko. Zaprasza³ jednak serdecznie za jakieœ parêset lat i poleca³ siê na przysz³oœæ. Nie omieszka³ przy tym upomnieæ siê o drobne wynagrodzenie za fatygê. - Michale, wyprowadŸ mnie st¹d natychmiast, bo mnie krew zaleje - wykrzykn¹³ na odchodnym zdegustowany Król. Zmierzcha³o ju¿, gdy dwie figurki - jedna potê¿na i wymachuj¹ca wci¹¿ rêkoma, druga skulona, pokornie nios¹ca p³achtê jakiejœ rozerwanej materii, st¹pa-ty po schodach z chmur, prowadz¹cych do Boskiego pa³acu. G³os Pana rozlega³ siê po ca³ym domu jeszcze póŸno w nocy. Wydawa³ rozkazy na nastêpny dzieñ, co moment przerywaj¹c je chwil¹ milczenia, wyra¿aj¹c¹ dezaprobatê dla niezorganizowania swoich dzieci. Micha³ natomiast za¿ywa³ gor¹cych k¹pieli, popijaj¹c herbatkê uspokajaj¹c¹ z melisy. Do³¹czy³ do niego Rafa³, który w³aœnie wróci³ z delegacji w Królestwie Cieni. - I jak tam, druhu? Za³atwiliœcie coœ? - spyta³. - Kiedy stary wpadnie na jakiœ pomys³, nic go od niego nie odwiedzie. W oceanarium dowiedzieliœmy siê, ¿e nie wypo¿yczaj¹ wielorybów pod zastaw, a w ZOO powiedziano nam, ¿e sprzedaj¹ ¿yrafy tylko w okreœlone dni. Ca³y dzieñ zmarnowany! - Michale... ! Michale... ! Cherubin zerwa³ siê na równe nogi. Pogna³ jak strza³a w najodleglejszy k¹t posiad³oœci. Rafa³, znany ze swej obowi¹zkowoœci, uda³ siê do pokoju Króla, gotowy spe³niæ Jego zachcianki. - O, ju¿ jesteœ. Cieszê siê bardzo. Pewnie Micha³ opowiada³ ci o naszym polowaniu. Nóg nie czujê. Nawet nie s¹dzi³em, ¿e w moim królestwie szerzy siê takie chamstwo i brak poszanowania dla wy¿szych instancji. - Koniec z planem stworzenia œwiata? - Rafa³ z nadziej¹ uniós³ brwi. - Sk¹d! Dzisiejszy dzieñ jeszcze bardziej utwierdzi³ mnie w przekonaniu o potrzebie powo³ania do ¿ycia lepszego, ni¿ ten mój, Raju. Wyœpij siê, kochany, wyruszamy jutro z samego rana. W³ó¿ tylko wygodne buty! W gazecie kilka dni póŸniej: Z przykroœci¹ zawiadamiamy, ¿e Archanio³ R. wraz ze swoim przywódc¹ ¬pseudonim „Król" zostali osadzeni w areszcie za pobicie urzêdnika pañstwowego i próbê uprowadzenia zwierz¹t z miejscowego ogrodu. Jeœli ktokolwiek potrafi udzieliæ informacji o tajemniczej operacji pod has³em „STWÓRZMY LEPSZY ŒWIAT", proszony
LE PO
jest o zg³oszenie siê do najbli¿szego komisariatu stra¿ników porz¹dku niebiañskiego. W wiêzieniu: - Nie spocznê, póki nie dopnê swego - W³adca kr¹¿y³ po celi. W chwilê potem pad³ na kolana i pocz¹³ zagarniaæ d³oñmi wilgotn¹ glinê z posadzki. - Spójrz, Rafale, idealna do ulepienia cz³owieka... Anio³ rzuci³ siê na kraty, wo³aj¹c: „Gdzie ten Gabriel, przecie¿ ju¿ dawno mia³ wp³aciæ kaucjê!". Kreska
Humor z ambony koœcielnej... ...u jezuitów: s³yn¹ oni, jak powszechnie wiadomo, z inteligencji i szerokiej wiedzy. Niekiedy zapada ona wiernym g³êboko w pamiêæ dziêki iœcie niekonwencjonalnym figurom retorycznym Nie znamy naszego miejsca zakwaterowania w niebie... O. Janusz, 7.11.04 Ja jestem Paw³a, ja Apollosa a ja Zeusa... (zamiast Ja jestem Paw³a, ja Apollosa, ja Kefasa, a ja Chrystusa...jak w 1 Kor 1, 12)
O. Krzysztof Tam gdzie s¹ dwie, tam trzeba szukaæ trzeciego... O. Rafa³ Ojciec œwiêty przekaza³ dar prezydentowi republikowi.. O. Grzegorz
Notowa³ i poda³ dalej: S³uchacz z Kruchty
LE PO
Wydawca: Duszpasterstwo Akademickie Ojców Jezuitów
Adres: ul. Piekary 24, 87-100 Toruñ
Tel.: 507 741 914, 698 721 020
e-mail: wmikulski@jezuici.pl gdobrocz@poczta.onet.pl da@uni.torun.pl
Strona WWW DA: www.da.uni.torun.pl