Podaj Dalej nr 11

Page 1

ISSN 1732-9000

C

O

M

I

WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

E

S

I

Ę

C

Z

N

I

K

A

K

A

D

E

M

I

C

K

W NUMERZE: str. 2 - Rok Eucharystii str. 3 - Zesłanie Ducha Świętego - Parami do nieba str. 4 - Upadła jak każdy z nas upada - Rajd str. 6 - O najstarszym toruńskim dzwonie Tuba Dei - Toruń znaczy żużel str. 7 - O filmie - Dzienniki motocyklowe - Słów kilka o wolontariuszach str. 8 - Kościół katolicki w Brazylii w 2. połowie XX wieku cz. 1 str. 9 - Per Aspera Ad Astra str. 10 - 16 minut str. 11 - Warsztat str. 12 - Studencka Biblia

I


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

2

Rok Eucharystii Przeżywany obecnie rok kościelny został przez papieża Jana Pawła II ustanowiony rokiem Eucharystii. Przy okazji warto więc zatrzymać się przy tej najwymowniejszej modlitwie chrześcijan. Jest ona bowiem uprzywilejowanym miejscem spotkania z Chrystusem w Duchu Świętym. Bóg-Człowiek ofiarowuje się każdego dnia na ołtarzu, aby odkupić nas z naszych win. Często nie zdajemy sobie sprawy z istoty liturgii. Jest to w dużej mierze spowodowane niezrozumieniem wielu gestów i symboli, stanowiących ważny element Eucharystii. Postaram się więc przybliżyć najważniejsze elementy Mszy świętej oraz pewne istotne nadużycia bądź też niedociągnięcia ze strony wiernych. Naszą rolę bardzo jasno określa posoborowa odnowa liturgii: Podczas sprawowania Mszy wierni tworzą świętą społeczność, lud nabyty przez Boga i królewskie kapłaństwo, aby dziękować Bogu, składać w ofierze niepokalaną Hostię, nie tylko przez ręce kapłana, lecz także z nim, nim i uczyć się ofiarowania samych siebie (por. Nowe ogólne wprowadzenie do Mszału Rzymskiego 2004). Wierni w jednym duchu dziękują, błogosławią i składają cześć i chwałę Bogu w przeżywanym sakramencie. Rozróżnia się 4 części liturgii: 1. obrzędy wstępne 2. liturgia słowa 3. liturgia eucharystyczna 4. obrzędy zakończenia Najważniejszymi elementami są liturgia słowa i liturgia eucharystyczna. Podczas pierwszej z nich odczytywane są słowa samego Boga. W dni powszednie mamy jedno czytanie (przeważnie ze Starego Testamentu), zaś w czasie uroczystości, święta lub w niedzielę dwa czytania (pierwsze ze ST, drugie z NT). Po czytaniu następuje psalm responsoryjny. Słowo responsorium (łac. odpowiedź) wskazuje, że modlitwa psalmem ma być naszą reakcją na treść czytań. Dlatego też bardzo ważne jest, aby lud zgromadzony na eucharystii czynnie go wykonywał. Zaraz po nim następuje śpiew Alleluja/ Chwała Tobie Słowa Boże (w zależności od okresu liturgicznego), po którego zakończeniu kapłan albo diakon odczytuje święte słowa ewangelii. Dobór czytań nie jest przypadkowy. Ewangelia na dany dzień winna być

słowem wypełnienia treści zawartych w czytaniu ze ST. Jeżeli zaś występuje również drugie czytanie to ma być ono potwierdzeniem słów ewangelii. Elementem kończącym liturgię słowa jest Orate Fratres, czyli popularnie – modlitwa wiernych. Może ona przybrać charakter spontaniczny, gdzie zgromadzeni wyrażają prośby przez siebie sformułowane. Bezpośrednio po zakończeniu liturgii słowa następuje liturgia wieczerzy, czyli spotkanie z eucharystycznym Bogiem. Do Stołu Pańskiego przynoszone są dary. Najczęściej są nimi woda i wino oraz chleb. Czynność łamania chleba, która w okresie apostolskim dała nazwę Eucharystii, wyraźniej ujawnia moc i wymowę znaku jedności wszystkich w jednym Chlebie (por. Nowe ogólne wprowadzenie do Mszału Rzymskiego 2004, s. 91) Zmieszanie zaś wody z winem symbolizuje złączenie pierwiastka ludzkiego z boskim. Tak jak woda rozpływa się w winie tak też my rozpływamy się Chrystusie i Bożej miłości. Ten moment eucharystii jest również chwilą, kiedy wierni ofiarowują swoje dary duchowe – również swoje niedoskonałości – aby mocą Najświętszej Ofiary mogły się one przemienić na chwałę Naszego Stwórcy. Po konsekracji następuje modlitwa nad darami i kapłan rozpoczyna Modlitwę Eucharystyczną, czyli modlitwę dziękczynienia i uświęcenia, która jest ośrodkiem i szczytem całej celebracji. Ze względu na zawiłość i obszerność tej części Mszy św. zaniecham wgłębiania się szczegóły poszczególnych elementów. Bardzo ważną sprawą jest jednak uświadomienie sobie, że Modlitwa eucharystyczna kończy się tzw. doksologią, która wyraża uwielbienie Boga. Lud na jej zakończenie odpowiada Amen. Ksiądz Aleksander Fedorowicz często podkreślał, że właśnie to <Amen> jest najważniejszym słowem wypowiadanym przez uczestników każdej Mszy św. Wspomniał nawet, że cały wysiłek duszpasterstwa sprowadza się do tego, aby nauczyć ludzi wypowiadać to <Amen> w sposób świadomy i głęboki. Wypowiadać nie tylko ustami, ale całym swoim życiem (Pawlukiewicz 2004, s. 62) Zgromadzony lud, przygotowany do osobistego spotkania z Chrystusem w komunii, odmawia modlitwę Ojcze nasz i po przekazaniu sobie znaku pokoju oraz połamaniu chleba przez kapłana przyjmuje Komunię św. Na zakończenie liturgii eucharystycznej kapłan odmawia modlitwę po Komunii, prosząc o owoce

celebrowanego misterium. Następują obrzędy zakończenia i kapłan wraz ze służbą liturgiczną opuszcza prezbiterium. Teraz kilka spostrzeżeń, co do poprawności wykonywanych gestów. Najważniejszą zasadą dotyczącą spraw organizacyjnych jest zachowanie jedności i jednakowości znaków i symboli. Msza rozpoczyna się i kończy znakiem krzyża (nie wykonuje się znaku krzyża poza wspomnianymi momentami). Często zdarza się, że nadgorliwi wierni szepczą modlitwy przysługujące kapłanowi. Nie jest to oczywiście grzechem, ale winno się unikać tego typu zachowania, gdyż rozprasza ono pozostałych zgromadzonych. Innym kwestią jest przekazywanie znaku pokoju. Czynność tę należy wykonywać z wyczuciem sytuacji. Przekazanie znaku może nastąpić przez skinienie głową lub też podanie ręki najbliżej stojącym (powinno się unikać podawania ręki przez ławki, aby „zaliczyć” jak największą liczbę osób). Zaraz po tym akcie następuje śpiew Baranku Boży..., Boży podczas którego nie bijemy się w piersi. Podobnie zachowujemy się przy akcie pokutnym na początku eucharystii (przy słowach Moja wina, moja wina...). Wydaje mi się, że warto wspomnieć moment przyjęcia komunii. Jest to szczyt zjednoczenia nas z żywym Chrystusem pod postacią chleba i wina. Ostatnio coraz częściej udzielana zostaje komunia pod dwoma postaciami. Bez względu jednak na rodzaj postaci, pod jaką przyjmujemy komunię to jest ona tak samo ważna i nie ma tutaj rozróżnienia na lepszą i gorszą. Zaleca się przy tym akcie, aby przynajmniej przyklęknąć przed przyjęciem komunii. Z uszanowaniem lokalnych zwyczajów, zaleca się również zachować pozycję siedzącą (ewentualnie stojącą) po jej przyjęciu, jako wyraz naszego zjednoczenia z pozostałymi wiernymi, oczekującymi w procesji komunijnej. Mimo wszystkiego, co napisałem, najistotniejszym warunkiem dobrego przeżycia Mszy św. jest jednak nie tyle poprawne wykonywanie zalecanych gestów, czy nawet dogłębne zrozumienie poszczególnych elementów mszy św., lecz przede wszystkim przyjęcie sercem tej niezwykłej prawdy o żywej obecności samego Boga, który zawsze na nas czeka pod postacią chleba i wina – pod postacią Ciała i Krwi. Paweł Pietrowicz


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

3 Wszędzie, gdzie dostrzegamy choć odrobinę dobra, prawdy, miłości czy pokoju jest ten sam płomień, który widzieli Apostołowie. Ten płomień płonie w nas, a jego owocem jest każda dobra myśl, modlitwa, podanie pomocnej dłoni potrzebującemu. Duch Święty przychodzi jak lekki powiew wiatru, nawiedza duszę i daje jej ukojenie, pokój i wytrwałość w wypełnianiu słów Chrystusa. Dzięki Niemu możemy pojąć ich sens, wzrastać w wierze. Pocieszyciel działa w bardzo widoczny, konkretny sposób. Obdarza nas swoimi łaskami, gdy przyjmujemy sakramenty święte i sprawia, że nawet wśród największych burz i zawirowań naszego życia możemy mieć w sobie wiarę, nadzieję i miłość. Nie wiemy dokąd zmierza, ale wiemy dlaczego mawiał. Tak samo przemawia i dzisiaj. w nas mieszka – On prowadzi nas trudną Duch Święty mieszka przecież w każdym drogą do Ojca i dba, żebyśmy pokonali z nas i my też możemy usłyszeć Jego głos. każdą przeszkodę leżącą na tej drodze. Nie można się na Niego zamykać. Dobrze jest Go słuchać i wypełniać to, co mówi. NN

Zesłanie Ducha Świętego Duch Święty istniał zanim jeszcze powstał świat. To On tchnął życie w każdą istotę. Potem przemawiał ustami proroków, za Jego sprawą powstawało Pismo Święte. O Nim też myślał Jezus, gdy powiedział: nie zostawię was sierotami. Właśnie w dniu Zesłania Ducha Świętego te słowa najpełniej się zrealizowały, ponieważ na Apostołów zstąpił obiecany Pocieszyciel i obdarzył ich swymi łaskami. Dał im siłę i odwagę do głoszenia Dobrej Nowiny, umocnił rodzący się dopiero Kościół. Od tego dnia apostołowie wyszli na ulice i zaczęli przemawiać, nauczać. Działanie Ducha Świętego widoczne jest w całej historii Kościoła. Kto, jeśli nie On, kazał prostym rybakom pójść za Chrystusem, umacniał zwykłych ludzi na drodze do świętości, dodawał otuchy męczennikom? Jego głos bardzo wyraźnie w nich prze-

Parami do nieba W świecie w którym rozpad małżeństw jest powszechnym zjawiskiem, w którym ludzie często zastanawiają się nad sensem zawierania związku małżeńskiego, gdzie jego wartość ograniczana jest nierzadko do przeżyć seksualnych, powstała książka pt. Parami do nieba Zbigniewa Nosowskiego. Jej problematyka nie ogranicza się do kwestii udanego, szczęśliwego małżeństwa. Mowa jest w niej także o małżeństwie, jako związku, który ma uświęcać pozostających w nim ludzi, prowadzić do Boga, do zbawienia. Na spotkaniu pt. Duchowość kobiety i mężczyzny, które odbyło się 28 kwietnia Zbigniew Nosowski, redaktor Więzi, zechciał osobiście opowiedzieć o swojej książce oraz odpowiedzieć na pytania prowadzących i publiczności. Najwazniejsze okazało się pytanie: czym jest małżeństwo?Zastanawiano się nad idealnym modelem związku małżeńskiego. Zebrani starali się też dowiedzieć, czym jest świętość i jak dążyć do niej poprzez związek. Podniesiono problem osiągania świętości w nieszczęśliwym małżeństwie. Autor uznaje taką sytuację życiową za etap, który jest osobistym krzyżem. Taki związek należy odnawiać, a nie szukać nowego. Zbigniew Nosowski podkreślał, że szczęśliwa relacja małżeńska prowadzi do nieba, choć nie zanegował możliwości osiągnięcia świętości, gdy żyje się już nie razem, ale ,,obok siebie’’. Podzielił dochodzenie do świętości na: indywidualnie, w małżeństwie, poprzez małżeństwo i pomimo małżeństwa.

Wielokrotnie podkreślano rolę miłości małżeńskiej, wartość związku opartego na miłości, w którym nastawiamy się z powodu tej właśnie miłości na szczęście drugiej osoby, a nie swoje. Sprowadziło to dyskusję do tematu miłości seksualnej, potraktowanej jako dar Boży, a nie zagrożenie grzechu. Mistyka i erotyka są ze sobą blisko związane. Papież Jan Paweł II ukazywał, że seks może być święty, ale wtedy gdy jest wyrazem czystej miłości. Zauważono, że dotąd droga do świętości rozumiana była raczej jako całkowite oddanie się Bogu poprzez kapłaństwo czy życie zakonne. Stosunkowo niedawno Kościół zdecydował się, w obliczu kryzysu instytucji małżeństwa, na krok beatyfikacji par (uczynił to po raz pierwszy Jan Paweł II). Pojawiły się uwagi na temat braku gotowości ludzi do małżeństwa, niepojmowania jego roli i powagi. Wielu odbiera je jako koniec wolności, a przecież

może być ono dopiero jej początkiem. Wolność należy interpretować w kontekście odpowiedzialności. Rewolucja seksualna doprowadziła do przełomu, po którym zbyt powierzchownie traktuje się te dwa słowa. Pytano również o równouprawnienia i możliwości realizacji równości w związku. Nie pominięto tematu przemiany miłości małżeńskiej, jej dojrzewania, a nawet odkrywania na nowo. Książka skierowana została do ludzi dążących do świętości. Wywołało to obawę i troskę o tych, którzy chcą żyć innymi wartościami. Już na samym początku autor zaznaczył, że książka Parami do nieba powstała z pragnienia, aby małżeństwa mogły być święte. Spotkanie zakończono optymistycznie stwierdzeniem, że małżeństwo jest potrzebne, że może być święte i może żyć święcie. Pozostaje mi więc tylko życzyć powodzenia. AA


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

4

Balladyna na deskach DA, w reżyserii Łukasza Zaleskiego i wykonaniu Studenckiego Teatru Tempestas.

Upadła jak każdy z nas upada Pusty tron. Puste krzesła ustawione w poprzek widowni. Jeszcze rozmowy, jakieś szmery, szepty. Już powinni zaczynać... Gaśnie światło i zza białej kurtyny wychodzi Chór, zajmują krzesła, a za nimi Balladyna, siada na tronie. ...Wszyscy żyjemy obok siebie... Czerwony slajd jak krew, którą przelała, jak maliny, za które zabiła ...Na niebie jest Bóg... A jej twarz pocięta czerwonymi pociągnięciami pędzla jak poszarpana dusza kogoś, kto żyje ... ...jakby nie było Boga... I choć chciała obmyć szaty z krwi, krwi sumienia obmyć nie mogła ...Gdzie siostra twoja?... pytają drzewa, ale usta kłamią, sumienie krzyczy ...zabita, zabita, zabita... Żółty slajd niczym światło Prawdy w słowach Pustelnika ...W smutnej lasu ciszy zbrodnia jak dzięcioł w drzewa bije głuche... Niebieski slajd. Sąd ...My już twarzy nie mamy wcale... Woda – łzy skruszonego serca wypływające z pod ... ...papierowej maski zamiast twarzy... Wyrok ...a wiatr będzie wiał wiał... Kamienie ...lecz kto z was jest bez grzechu... Zapalają się światła. Po chwili znowu puste krzesła, pusty tron i kamienie, skłaniające jeszcze do refleksji... Mówiliśmy o niej jak o największej zbrodniarce. Mówiliśmy o jej zbrodniach,

sądziliśmy za nie, lecz wydając najcięższy wyrok zapomnieliśmy o sobie, o tym, co uczyniliśmy drugiemu człowiekowi – żadne z nas nie pamięta o tym, bo to nie my... to nie my jesteśmy grzeszni, to nie my mordujemy w imię sławy i pieniędzy, to nie my jesteśmy winni, nie musimy odkładać kamieni, to nie my... A przecież, przechadzając się co dzień komnatami chciwości i pychy, zazdrości i gniewu, zagłuszamy sumienie i ukrywamy prawdę pod makijażem kłamstwa. Tak często zabijamy za dzbanek malin, że staje się to dla nas normalne, tak bardzo się do tego przyzwyczajamy, że zapominamy o wyrządzonej krzywdzie... Sądzimy innych, bo jest to łatwiejsze, niż sądzić siebie, bo łatwiej ujrzeć prawdę o kimś, niż o sobie, bo prawdy o sobie ujrzeć nie chcemy. Upadamy jak Balladyna i ona upadła jak każdy z nas, a przez to nie jesteśmy od niej lepsi i z taką refleksją pozostawia nas reżyser. Czy wracając do domu zastanawialiśmy się nad nią choć przez chwilę? Ważnym elementem spektaklu są slajdy, mające nie tylko odzwierciedlać stan psychiczny bohaterów czy reakcje szekspirowskiej przyrody na ich działania, ale również będące wyrazem przelanej krwi, sumienia, czy sądu, przy okazji spełniając rolę scenografii, którą zajęła się Ka-

sia Warpas. I woda niczym oczyszczenie – przyznanie się do popełnionej zbrodni, symbol tego, że każdy z nas może naprawić swoje życie i stosunki z ludźmi, których spotyka, że można otworzyć swoje oczy, uszy i serce i za malin dzbanek nie zabijać. Nie bez znaczenia pozostaje oprawa muzyczna, będąca nie tylko uzupełnieniem akcji, ale także uwypukleniem jej dramatyzmu oraz postaw i reakcji świata zewnętrznego. Jej autorem, za wyjątkiem kończącej piosenki, powstałej na bazie utworu Nicka Cave’a „Henry Lee”, a której polskie słowa napisał reżyser, jest Bartek Łuczak. Spektakl wystawiono kilkakrotnie na przełomie stycznia i lutego. Był również jednym z wydarzeń w ramach obchodów 60-lecia UMK i Duszpasterstwa Akademickiego oraz gościł na „Klamrze”. W rolach głównych wystąpili: Marlena Jasińska (Balladyna), Ewa Dryglas (Alina), Mateusz Łapiński (Pustelnik), Paweł Nawalski (Kostryn) oraz Michał Meina (Grabiec). Mariusz ES

Rajd Duszpasterskie rajdy rowerowe stały się już tradycją: Warmia i Mazury, Kaszuby, Roztocze, Suwalszczyzna… Tym razem chęć poznania samych siebie, przełamania swych słabości, odnalezienia Boga w przyrodzie i drugim człowieku, ale też najzwyklejsza chęć przeżycia przygody i odpoczynku przed czyhającą za rogiem sesją zawiodła nas… na kolana Kopernika. Ale po kolei. Zaczęło się równie tradycyjnym już duszpasterskim „poślizgiem” (czasowym naturalnie). Gdy dotarliśmy (jeszcze w niepełnym składzie) na Dworzec Toruń Miasto – zaczęły się schody … Dosłownie i w przenośni. Można by stworzyć socjologiczną pracę magisterską na temat cudu, który dokonywał się na naszych oczach: Oto przed okienkiem kasowym, zza którego spogląda podirytowana pracą pani kasjer-

ka, stoi nasz bohater-Przemek – cierpliwie, konsekwentnie i z wrodzonym urokiem usiłując otrzymać od niej tzw. bilet grupowy dla naszej jedenastki i 20 naszych kółek (niech matematycy wybaczą uzasadniony brak logicznej równości:). Za nim rośnie w siłę i potęgę kolejka pasażerów zirytowanych opieszałością kasjerki ze zgrzytem zębów wydającą papierek po papierku 11 naszych biletów. Czas ucieka, pociąg się zbliża, emocje rosną… I właśnie w tym momencie, gdy Przemek odchodzi zwycięski od kasy tłum nie wytrzymuje i… nagradza naszego bohatera brawami za wytrwałość. Niesamowite! Cud? Kiedy dotarło już do nas, że byliśmy świadkami czegoś hm… „niecodziennego”, na ziemię sprowadził nas głos z megafonu. I tu schody wkraczają w naszą historię w sposób dosłowny: stanowiąc jedyną drogę na peron. W normalnych

warunkach nie byłoby to niczym nadzwyczajnym (niech żyją miasta przyjazne niepełnosprawnym!), ale biorąc pod uwagę nasze rowery obładowane sakwami, schody stawały się znaczną przeszkodą na naszej drodze. Ale cóż zrobić – nie czekając długo, przejechaliśmy przez rozstępujący się niczym Morze Czerwone tłum pasażerów w dworcowej poczekalni, wzięliśmy nasz dobytek na ramiona i ruszyliśmy w podróż naszych marzeń… O samej jeździe pociągiem można by napisać poemat… Ale musimy mieć też swoje tajemnice. Kiedy już dotarliśmy do Olsztyna, gdzie znów powitały nas radośnie „kamienne schodki”, oficjalnie, jak na brać z Kopernikańskiego grodu przystało, rozpoczęliśmy rajd pamiątkowym zdjęciem na kolanach Kopernika, siedzącego na skromnym cokoliku na olsztyńskiej


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005 starówce. Później rodowita olsztynianka, znana szerszemu gronu jako Danusia, oprowadziła nas po mieście, opowiadając o jego historii. Jeszcze tego samego dnia ruszyliśmy w drogę. Cel: Gietrzwałd – Sanktuarium Maryjne. Wieczorem wspólna Msza Święta, Apel Jasnogórski i tradycyjne „poznajmy się” w konwencji sto pytań do. Pierwsze lody przełamane, obowiązki podzielone – nikt nie czuje się niepotrzebny – zwłaszcza ci, którzy następnego ranka muszą biec po zakupy (pozdrowienia dla Kuby:). Po porannym zwiedzaniu Sanktuarium i skosztowaniu wody ze źródełka wyruszyliśmy w kierunku Nidzicy. Droga daleka i dość męcząca, ale bardzo malownicza. A! Wiadomość dnia – w Olsztynku dołączyli do nas nasi „kaowcy” na swoim tandemie i do tego z najprawdziwszą flagą rajdu! Zaszczyt bycia flagową przypadł Asi, która zapoczątkowała sprawowanie funkcji rundą honorową wokół rynku. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy dalej. Rajdowi odkrywcy: Danusia, Michalina, Asia, Kuba i Michał wyruszyli nawet na poszukiwanie źródeł rzeki Łyny. Inni zaś wybrali równie pasjonujące poszukiwanie… noclegu. Jest i nocleg – wprawdzie woda zimna, a dostępu do kuchni strzeże wcale nie mały dog, ale cieszymy się z gościnności. Później bę-

5

dzie już tylko lepiej. Kolejnego dnia po porannym zdobyciu nidzickiego zamku wyruszyliśmy w kierunku Brodnicy. Podczas postoju w Działdowie spotkaliśmy sympatycznego rowerzystę, który rozpoczynał właśnie podróż po Europie. Po wymianie wrażeń, wskazówek technicznych i praktycznych (ach te odciski:) zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie i ruszyliśmy w swoją stronę. Tego dnia do Brodnicy nie dotarliśmy – gościnę znaleźliśmy w Lidzbarku. Mieliśmy ciepłą wodę! A niektórzy nawet prysznic. Bezpiecznie jak u Pana Boga za piecem – tak bezpiecznie, że zaopatrzeniowcy musieli rano wychodzić przez okno, by nie budzić gospodarzy, bo drzwi były pozamykane na cztery spusty. Ostatni dzień miał być dniem polnych

ścieżek w dolinie Drwęcy. Ale owe polne ścieżki wywiodły nas… w pole. Tam przy przydrożnym Krzyżu odprawiliśmy Nabożeństwo Majowe w intencji Asi, która tego dnia obchodziła urodziny i pognaliśmy już asfaltowymi ścieżkami do Golubia Dobrzynia. Tam czekała nas niespodzianka. Ksiądz Grzegorz z tamtejszej parafii ugościł nas w swym małym, acz niesłychanie pojemnym, jak się okazało, mieszkanku. Czternaście osób zajmujących każdy wolny skrawek podłogi w pokoju, korytarzu, kuchni… i nasze bagaże zdeponowane na niewielkim balkonie. A w nocy akcja ratowania moknących tamże ręczników, przypominająca bieg z przeszkodami i na orientację jednocześnie. Ostatnie chwile wspólnej wyprawy to piękne widoki, jezioro, oblężenie wiaduktu, wspólne lody,… ale wszystko, co dobre… Trudno ogarnąć moc dobroci, serca, które okazali nam nasi dobroczyńcy. To wspaniałe uczucie móc znów uwierzyć, że ludzie potrafią być bezinteresowni, pomocni, życzliwi. To wspaniałe uczucie przełamywać swoje słabości, poznawać siebie od nieznanej wcześniej strony, w piękny i pożyteczny sposób spędzać czas tak blisko Boga… To właśnie sprawia, że rajdy cieszą się taką sympatią, że nim jeden się skończy, już planowany jest następny… Dzięki Wam wszystkim! Agnieszka D.


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

6

O najstarszym toruńskim dzwonie Tuba Dei Niemal 500 lat temu, kiedy kończono prace związane z rozbudową najstarszego toruńskiego kościoła - staromiejskiej fary p.w. św. Janów okazało się, że zabrakło pieniędzy na nowy dzwon. Długo zastanawiano się, skąd je wziąć, a musiało ich być sporo, bo dzwon powinien być wielki i godny tak wspaniałej świątyni. W końcu Rada Miejska postanowiła zdobyć je podstępem. Zbliżał się rok 1500 i ogłoszono, że nadchodzi koniec świata. Toruńscy mieszczanie szybko uwierzyli w te przepowiednie, bardzo się przerazili i radzili, jak uchronić się przed zbliżającym się kataklizmem. Burmistrz ogłosił, że jeżeli do 31 grudnia 1500 roku na toruńskiej farze zawiśnie dzwon nazwany ku chwale Bożej Tuba Dei, co w tłumaczeniu na język polski znaczy Trąba Boża Boża– Bóg da się przebłagać i zapomni o ludzkich niegodziwościach. W toruńskich mieszczan wstąpiła nadzieja. Zaczęli przynosić do ratusza cenne kruszce i pieniądze potrzebne do realizacji tego projektu. Hojność mieszczan była wielka i wkrótce można było zamówić u znanego odlewnika Marcina Schmidta odlanie dzwonu. Odlewnik wykonał wielką formę, rozpalił ogień w ogromnym piecu, w którym roztopił srebrne, cynowe, a nawet złote naczynia zebrane przez mieszczan. Dzięki szczodrości mieszczan odlany został wielki dzwon. Ważył on 7238 kilogramów, miał 2,76 metra wyso-

kości i 2,17 metra średnicy. Wielka była radość mieszkańców Torunia, kiedy 22 września 1500 roku dzwon został uroczyście poświęcony. Potem zaczęto zastanawiać się, jak ten wielki dzwon wciągnąć na kościelną wieżę. Projektów było wiele. W końcu zdecydowano się na budowę bardzo długiej pochylni. Pochylnia ta, zbudowana ponad dachami toruńskich kamieniczek, miała swój początek daleko poza miejskimi murami i prowadziła na wieżę świętojańskiej świątyni. Na wieży usadowiono 12 wołów, których zadaniem było poruszanie urządzenia do wciągania ogromnego dzwonu. Skomplikowana operacja udała się. Dokładnie 31 grudnia 1500 roku Tuba Dei po raz pierwszy wydał z siebie głos, który rozchodził się bardzo daleko, docierając do nieba, gdzie cudowny jego ton został zapewne przychylnie przyjęty. Końca świata bowiem nie było, a toruński dzwon służy miastu do dnia dzisiejszego. Podczas wielkich uroczystości można usłyszeć jego piękny ton, a co bardziej zapobiegliwi mieszkańcy miasta, gdy milknie dotykają lewą ręką miejsca, gdzie uderza serce dzwonu. Podobno zapewnia to pomyślność. Ci, którzy to uczynili twierdzą, że toruński dzwon Tuba Dei naprawdę przynosi szczęście. T.K.

Toruń znaczy żużel Toruń jest wyjątkowym Miastem. Jego niepowtarzalną atmosferę tworzy między innymi piękna starówka, której panoramę kształtuje widok wież, kościołów, kamieniczek i ratusza. Wkład w aurę miasta ma również uniwersytet sprawiający, iż Toruń jest miastem pełnym ludzi młodych, którzy chcą pogłębiać swoją wiedzę. Bogata tradycja i obecność młodych sprawia, że Gród Kopernika jest postrzegany jako miasto żywe i chcące się rozwijać. Jednym ze sposobów promocji miasta jest sport. Przez wiele lat toruńczycy nie mieli szczęścia do wielkiego sportu. Próbowali piłkarze pod różnymi szyldami (TKP, Gryf, Elana), hokeiści zarówno na lodzie, jak i na trawie. Na dłużej w historii najwyższych klas rozgrywkowych zapisali się koszykarze AZS-u, jednak ich występy w I lidze (obecnie ERA Basket Liga) są tylko słodkim wspomnieniem. Na tym tle niekwestionowanym liderem sportów w Toruniu jest żużel. Ta dyscyplina obecna jest w Toruniu od 1930 roku. W Polsce „czarny sport” zaczęto uprawiać szybciej tylko w trzech miastach - Grudziądzu, Bydgoszczy i Poznaniu. W historii żużla w Toruniu były czasy tłuste i chude. Jednak i tak należy się zastanowić nad fenomenem popularności tego sportu zarówno w Toruniu, jak i w całej Polsce. Żużel jest sportem rodzinnym. Na stadiony chodzą rodzice, dzieci, dziadkowie. Rodzice przyprowadzają na mecze dzieci, a te łapią bakcyla bardzo szybko. Niewątpliwą zaletą „czarnego sportu” jest to, iż można go odbierać niemalże wszystkimi zmysłami. Widzimy pędzących zawodników, słyszymy „muzykę” wydobywającą się z silników, czujemy zapach spalonego metanolu… Widowiskowość, możliwość ogarnięcia wzrokiem całości wydarzeń zachodzących na torze to również czynniki zwiększające atrakcyjność tego sportu. Mało jest okazji, aby obejrzeć w Polsce mistrzów w swoich dziedzinach. Podczas meczów żużlowych mamy taką możliwość. Tylko w barwach Torunia mogliśmy oglądać czterech mistrzów świata: Pera Jonssona, Marka Lorama, Tony Rickardssona i Jasona Crumpa. Osobowości żużlowe związane z Toruniem to nie tylko obcokrajowcy to również: Roman Cheładze, Stanisław Miedziński, Wojciech Żabiałowicz, Mirosław Kowalik. Taki właśnie jest żużel, taki właśnie jest Toruń. Nikt tego nie zaneguje choćby nawet bardzo chciał. Łukasz <<KSANT>> Chrzanowski


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

7

O filmie – Dzienniki motocyklowe Podróż marzeń, wzdłuż Ameryki Południowej, od Buenos Aires do Patagonii, poprzez Chile i kręgosłup Andów do Wenezueli. Zwykłe młodzieńcze szaleństwo, próba oderwania się od rzeczywistości, chęć przygody, marzenie. A wszystko na motorze, prawie bez pieniędzy, bez rezerwacji, perspektyw noclegów. Jedynym planem była mapa z zaznaczoną trasą wzdłuż kontynentu! W roku 1952 rozpoczęło ją dwoje przyjaciół – 29-letni biochemik Alberto Grenado i 23-letni student medycyny Ernesto Guevara de la Serna. I o tym właściwie jest film „Dzienniki motocyklowe” Waltera Salesa. O podróży, dojrzewaniu, o napotkanej niesprawiedliwości społecznej i wynikającej z tego przemianie, która kształtuje dalsze losy bohaterów. Wydaje się więc, że to kolejny film przygodowy i nic poza tym. Jest jednak inaczej. Jego głównym atutem jest fakt, że przedstawia losy młodego Ernesto Guevary znanego bardziej ze swojego późniejszego życia. Mało wiadomo na temat, co tak właściwie wpłynęło na nie, co

zainspirowało Guevarę do późniejszego działania. Film ten daje szansę widzowi to zrozumieć, uchwycić jego przemianę. Młody Che jest w nim ukazany bardzo pozytywnie, w sposób diametralnie odmienny od prezentacji jego postaci w późniejszym okresie życia. To wrażliwy chłopak, który nie kłamie, by się najeść, a chorej staruszce oddaje swe leki, które jemu – choremu na astmę też są potrzebne. Jest przedstawiony jako synek mamusi, którą podczas podróży zastępuje mu Grenado. Jego niewinność i uczciwość jest wprost wzruszająca, a głęboka wrażliwość pozwala nam zrozumieć tę postać. Zawiodą się z pewnością widzowie oczekujący zobaczyć Che jako nieopanowanego, gwałtownego młodzieńca rozczytanego w Marksie i napastującego każdego napotkanego ubogiego namową do walki. Piękne krajobrazy są wielkim atutem filmu. Urzekają widza, który wraz z bohaterami poznaje śniegi Patagonii, pustynię Atacama w Chile czy serce starodawnego państwa Inków – Macchu Picchu.

Można także zapoznać się z sytuacją gospodarczo-społeczną w latach pięćdziesiątych na tym kontynencie nękanym reżimami politycznymi. ,,Dzienniki motocyklowe” bardzo się różnią od hollywoodzkich, pełnych akcji i efektów specjalnych produkcji. Jest w nich pewien spokój, prostota. Zaskakuje także to, że ubóstwo napotkanych ludzi nie jest przedstawione w taki sposób by szokować widza (do czego jesteśmy raczej przyzwyczajeni). Te obrazy nie wymuszają z nas sztucznych emocji poprzez drastyczność czy muzykę, bo tego tam nie ma. Są one raczej podobne do tych, które widzimy na co dzień, patrząc na bezdomnych czy chorych. Ten spokój może się wydać niektórym nudny, zwłaszcza widzom szukających kina akcji i wrażeń. To film oparty na faktach. W scenariuszu wykorzystano zapiski Guevary i komentarze żyjącego do dziś Granado. Film jest wart obejrzenia, choć nie zapada na dłużej w pamięć. XX

Słów kilka o wolontariuszach „Nie musimy robić nic wielkiego, tylko małe rzeczy z wielka miłością” [Bł. Matka Teresa z Kalkuty]

Mija kolejny rok szkolny, a jednocześnie kolejny rok działalności naszej grupy – wolontariuszy udzielających korepetycji dzieciom ze Szkoły Podstawowej Nr 1. Grupa powstała w październiku 2003 r. Zaczęło się od kilku osób, teraz jest nas już trzydzieścioro. Zajmujemy się pomocą dzieciom z rodzin ubogich, a nierzadko również zaniedbanych środowiskowo. Pomagamy w odrabianiu lekcji, tłumaczymy niezrozumiałe zagadnienia. Ale nie tylko o naukę tu chodzi. Staramy się zaprzyjaźnić z każdym uczniem, znaleźć czas na chwilę ciepłej rozmowy o małych i większych problemach, pogawędzić, pożartować; być nie tyle belfrem, co raczej starszym bratem czy siostrą. I myślę, że nam się to udaje. Choć nie brak porażek, wiele jest też sukcesów. Miło jest słyszeć słowa: „Ale z panem można fajnie porozmawiać”, „Dzięki pani polubiłem matematykę” albo „Czy będzie pani uczyć też

w przyszłym roku?” Swoją postawą staramy się także być znakiem tego, że w życiu liczy się cos więcej, niż pieniądze, dawać przykład bezinteresownej pomocy. Na przyszły rok mamy już wiele planów. Swoją działalnością pragniemy objąć

staromiejskie gimnazja. Mamy nadzieję, że nasze szeregi będą się nadal powiększać. A może i Ty do nas dołączysz? Anna Czyż


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

8

Kościół katolicki w Brazylii w 2. połowie XX wieku Kościół odgrywał w różnych okresach historii Brazylii ważną rolę. W okresie rządów wojskowych przechodził głęboką ewolucję. Pod koniec lat 50. część hierarchii kościelnej i księży angażowała się w sprawy społeczne w najbiedniejszych i najbardziej zaniedbanych gospodarczo regionach Brazylii. W momencie przewrotu wojskowego w 1964 r. sytuacja w Kościele brazylijskim była zróżnicowana. Spora część hierarchii poparła przewrót. Konflikt między Kościołem a państwem stopniowo jednak narastał. Trzeba pamiętać, że Kościół brazylijski odegrał znaczącą rolę w przygotowaniach do II Soboru Watykańskiego i w opracowaniu Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym, która zachęcała do angażowania się Kościoła w reformy społeczne na rzecz najbiedniejszych. Kościół winien mieć zawsze i wszędzie prawdziwą swobodę w głoszeniu wiary, w uczeniu swojej nauki społecznej w spełnianiu swych obowiązków wobec ludu, a także w wydawaniu oceny moralnej nawet w kwestiach dotyczących spraw politycznych, kiedy domagają się tego podstawowe prawa osoby ludzkiej (por. Konstytucja Soborowa: O Kościele w świecie współczesnym w: Znak 1982). Jednym z głównych przedstawicieli brazylijskiego Kościoła był Helder Camara, arcybiskup Recife. Występował w obronie wyzyskiwanych i prześladowanych. Stał się jednym z najgłośniejszych krytyków systemu gospodarczego i politycznego przyjętego przez rządy generałów. Helder Camara odbywał liczne podróże zagraniczne. Jego wypowiedzi o sytuacji w kraju burzyły wyidealizowany obraz Brazylii pieczołowicie budowany przez reżim wojskowy. Pokazywał on światu inną, nieznaną stronę brazylijskiego modelu rozwoju. Stąd też był bardzo ostro atakowany przez prasę, radio, telewizję oraz przedstawicieli rządu. Nazywano go wywrotowcem i czerwonym biskupem. W odpowiedzi na te zarzuty arcybiskup Camara często powtarzał: Gdy daję biednym chleb to nazywają mnie świę-

tym. Gdy pytam, dlaczego biedni nie maja chleba to nazywają mnie komunistą. Konferencja Episkopatu Bazylijskiego – CNBB zbierała się w latach 70. wielokrotnie. W czasie obrad biskupi często dyskutowali nad aktualną sytuację polityczną i społeczną kraju. Występowali w obronie biednych i prześladowanych. Trzeba pamiętać, że Kościół pozostawał w tamtym czasie jedyną instytucją, która

mogła nadal głośno prezentować poglądy, inne niż oficjalne i własnymi drogami informować społeczeństwo o sytuacji w kraju. W wielu dokumentach biskupi krytykowali realizowany przez rządy wojskowe model rozwoju gospodarczego. Wskazywali na jego negatywne skutki w postaci pogłębiania się nierówności między poszczególnymi regionami oraz wyłączenia najbiedniejszych grup społecznych z udziału w zyskach, jakie dawał wzrost gospodarczy.

Część I

Na początku grudnia 1969 r. stosunki między państwem a Kościołem (i tak już dość napięte) uległy dalszemu pogorszeniu. Bezpośrednią tego przyczyną była niefortunna wypowiedź komendanta policji w Sao Paulo generała Viana Moog, który stwierdził, że Kościół jest podminowany i przestał już być jedną z głównych podpór demokracji, ale na szczęście inna podpora, a mianowicie siły zbrojne są zdolne do zagwarantowania bezpieczeństwa narodowego, którego wymogom muszą podporządkować się wszyscy obywatele z duchownymi włącznie. Jeden z najostrzejszych ataków godzących w Kościół miał miejsce w październiku 1970 r. Oddział wojskowej policji politycznej (CODI) wtargnął do biskupiego Instytutu Badań Społecznych w Rio de Janeiro i aresztował cały jego personel. W maju 1973 r. w szczytowym okresie cudu gospodarczego ogłoszony został w Recife dokument podpisany przez trzech arcybiskupów i dziesięciu biskupów Regionu Północno-Wschodniego zatytułowany Usłyszałem krzyk mego ludu. Zawierał on bardzo ostrą krytykę panującego systemu, który zdaniem biskupów charakteryzował się: Brakiem wolności, przemocą, represjami, niesprawiedliwością i zubożeniem ludu. Dokument opisywał nędzę, w jakiej żyje lud, sytuację w rolnictwie, gdzie w skrajnej biedzie żyją miliony bezrolnych chłopów. Sytuacja społeczna, ekonomiczna, kulturalna naszego ludu jest wyzwaniem rzuconym naszemu sumieniu chrześcijańskiemu. Niedożywienie, prostytucja, analfabetyzm, bezrobocie, dyskryminacja kulturalna i polityczna, wyzysk, wzrastająca nierówność między bogatymi a biednymi i inne przejawy są charakterystyczną cechą sytuacji przemocy, która istnieje w naszym kraju. Bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni coraz bardziej biednymi. Dokument ten zasługuje na szczególną uwagę, gdyż po raz pierwszy biskupi zajęli tak wyraźne i negatywne stanowisko wobec rządów wojskowych… T.K.


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

9

12 kwietnia obchodziliśmy Dzień Kosmonautyki

Per Aspera Ad Astra Każdy z nas widział zdjęcie Ziemi z kosmosu – małą, błękitną tarczę z białymi i żółtozielonymi plamkami na swojej powierzchni. Oglądaliśmy pierwsze kroki stawiane na Księżycu, ślady ludzkich stóp, których nigdy nie zmaże wiatr. Podziwiamy rozgwieżdżone w nocy niebo, a na zdjęciach inne światy, zupełnie odmienne od naszego ziemskiego podwórka – usiane kamieniami czerwone pustynie, pomarańczowo-karmelowe czy brunatne nieba, metanowe chmury, lodowe pierścienie – miejsca tak odległe, ubarwione niesamowitą paletą kolorów, wręcz baśniowe, nierealne, a zarazem tak bardzo bliskie. Czasem mówi się w środkach masowego przekazu o wyprawach w kosmos, czasem tylko, bo wydają nam się one rutynowe. Umieszczamy na orbicie satelity, powstaje tam międzynarodowa stacja kosmiczna, wysyłamy w odległe zakątki Układu Słonecznego sondy kosmiczne, a astronomowie odkrywają pozaziemskie światy, przybliżając nam skrawek nocnego nieba. Byliśmy na Księżycu i wybieramy się na Marsa, a potem dalej. Wydaje nam się, że możemy osiągnąć wszystko, że nic nam nie przeszkodzi w eksploracji kosmosu, realizujemy śmiałe i ryzykowne przedsięwzięcia, o tym jak bardzo ryzykowne i niebezpieczne przekonaliśmy się nie raz... Często pamiętamy o zwycięstwach, o nich najłatwiej jest pamiętać, zapominając o porażkach. A droga do gwiazd jest nimi naznaczona. Komarow, Apollo 1, Challenger, Columbia – to tylko niektóre z przydrożnych medalionów, jakie spotykamy w trakcie naszej kosmicznej

wędrówki. Przypominają nam one o cenie, jaką płacimy za dotknięcie kawałka Wszechświata, o tych wszystkich, którzy dla dobra ludzkości płacą tą najwyższą – życie. Każą nam pamiętać o ryzyku, jakie niosą ze sobą loty kosmiczne, o cienkiej nici bezpieczeństwa, na jakiej budujemy naszą kosmiczną przyszłość, uświadamiają nam niedoskonałość naszej techniki, a zarazem wyzwania, jakie stoją przed nami. Ludzie mówią często, że nie ma po co latać w kosmos, tymbardziej, że jest mnóstwo nierozwiązanych problemów na Ziemi, a jednocześnie prowadzą ze sobą wojny, zabijając swoich braci za ropę, za wyznanie, za kolor skóry, dając swoim dzieciom jeden tylko wybór: głód albo karabin. Ale jeśli zawrócimy z drogi do gwiazd, kim będziemy wobec siebie, wobec naszych przodków i potomków, kim będziemy wobec Boga, który dał nam cały Wszechświat po to, aby go odkrywać i zdobyć? Kim będziemy wobec naszej ludzkiej natury, natury wiecznego podróżnika, odkrywcy? I czy w ten sposób na świecie będzie lepiej? Bo wystarczy spojrzeć na nasz błękitny dom i uświadomić sobie, jak bardzo jest on kruchy, jak bardzo niszczymy go naszą pychą, i jak bardzo jesteśmy od niego zależni. William C. McCool, pilot tragicznego lotu Columbia STS-107, powiedział: Z naszego orbitalnego punktu widzenia obserwujemy Ziemię bez granic, pełną pokoju, piękna i wspaniałości, i modlimy się, aby cała ludzkość potrafiła wyobrazić sobie świat bez granic, tak jak widzimy go my, i dołożyła starań by żyć jako jedno w pokoju (org. From our orbital vantage point, we observe an earth without borders, full of peace, beauty and magnificence, and we pray that humanity as a whole can imagine a borderless world as we see it and strive to live as one in peace). Jeśli ten świat zginie, to zginiemy i my. Droga do gwiazd to droga do poznania otaczającego nas świata, zrozumienia praw nim rządzą-

cych, a przez to droga do poznania nas samych. Jesteśmy przecież jego nieodłączną częścią i choćby tylko dlatego powinniśmy założyć skafander, wejść na wieżę startową i, gdy odliczanie dobiegnie końca, rozpocząć wędrówkę po tym najtrudniejszym szlaku, jaki obrać mogła ludzkość. Tam, dwieście kilometrów nad powierzchnią Ziemi, zapominamy o wojnach, zapominamy o tym, co nas dzieli, współpracujemy ze sobą, bo, jeśli tego nie zrobimy, nie poradzimy sobie z przeszkodami, jakie na nas czekają. Świadomi niebezpieczeństw udajemy się w podróż, o której nie wiemy, dokąd nas doprowadzi i co nam przyniesie. Pamiętamy codzienną walkę ze sobą i z przeciwnościami losu, pracę ku zwiększeniu bezpieczeństwa lotów i cel, który chcemy osiągnąć, a który najlepiej chyba oddają słowa Stanisława Lema w „Astronautach”: Przyjaciele. Wenus to tylko etap. Wyprawa nasza jest pierwszym krokiem na drodze, której końca nikt z nas nawet się nie domyśla. Wierzę, że przekroczymy granice Układu Słonecznego i pójdziemy dalej, że wstąpimy na tysiące ciał niebieskich, które wirują wokół innych słońc, i nadejdzie – może za milion, może za miliard lat – czas, kiedy człowiek zaludni całą galaktykę i światła nocnego nieba będą mu tak bliskie, jak światła dalekich domów. A chociaż nie możemy pojąć tych czasów, wiem, że dotrwa do nich miłość, bo ona jest potwierdzeniem piękna świata w oczach drugiego człowieka (Lem 1957). Wiedzie nami nasza ludzka ambicja – zawsze chcemy osiągnąć to, co wydaje się być niemożliwym do osiągnięcia, dolecieć tam, dokąd dolecieć wydaje się niemożliwe, tam, gdzie jeszcze nie byliśmy, gdzie nie wiemy, co może nas spotkać, zdajemy sobie sprawę z tego, że nie możemy się w tej drodze zatrzymać, choćbyśmy nigdy nie mieli powrócić do domu, choćby miało nam zabraknąć do niego jedynie szesnastu minut, jak załodze Columbii, 1 lutego 2003 roku. Pamiętając o tej, która czeka na nas pośród gwiazd, która może nas poprosić do tańca w najmniej spodziewanej chwili, jak wtedy, pierwszego lutego, odliczamy czas do kolejnego lotu. Wspominamy tych, którzy przed nami zdobywali przestrzeń kosmiczną, którzy przecierali nam szlaki, którzy, uwierzywszy w słuszność obranego kierunku, nie zawahali się ani przez moment, nie poddali się, mimo wysiłku, jakiego od nich wymagano, wysiłku, jaki oni sami od siebie wymagali. Nasze per aspera ad astra – przez trudy do gwiazd gwiazd, zaczyna się w nas. Trzy... Dwa... Jeden... Mariusz ES


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

10

16 minut Tym, którym tych szesnastu minut zabrakło Wschodzi słońce. Pierwsze, żółtozłote promienie przebijają się przez granatową taflę chmur nad Atlantykiem, by potem zatańczyć z białymi szczytami Himalajów i, wreszcie, zatopić się w turkusowych wodach Pacyfiku. Patrzę na ten błękitny taniec światła zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy przyleciałem na orbitę. Nie, żadne zdjęcie ani opowiadanie nie odda tego widoku. Trzeba to zobaczyć samemu, zamknąć potem oczy i, wsłuchując się w ciszę za iluminatorem, usłyszeć szept gwiazd. Słyszysz? Czas już wracać, choć, mimo zmęczenia, każdy z nas chciałby tutaj zostać. Patrzymy jeszcze na powoli chowający się horyzont z nadzieją, że kiedyś znowu dane nam będzie spotkać się dwieście kilometrów nad powierzchnią Ziemi, bo tu właśnie jest Dom, którego szukaliśmy tyle lat. przychodzisz naga złotą wstęgą kryształowych chwil w jedwabnym dotyku promieni słońca siadasz przy mnie twarzą w twarz na skrzydłach gwiazd mówisz: chodź ...zobacz jak ładnie się błyszczy... ...nie chciałbym być teraz na zewnątrz... ...wskazania w normie... nie... zaraz... co jest??... ...co się stało?... ...nie wiem... lewa burta... ...większy opór przy lewym skrzydle... nie mogę wyrównać... ...hydraulika... padła hydraulika w lewym skrzydle... ...kąt wejścia... za ostry... ...kompensuj... ...brak reakcji... spadek temperatury... ...za ostry... kąt wejścia... za ostry... ...wzrost temperatury w lewym skrzydle... ...to był zaszczyt lecieć z Wami... ... oto jestem na wyciągnięcie błękitnej dłoni otulony w tobie świetlistą smugą tytanowej mgły chowasz mnie w swojej piersi oddychasz we mnie zastygłym w ruchu szeptem dni Zamknąłem oczy. Przypomniałem sobie chwile przed pierwszym startem. Stałem przed włazem promu i nie potrafiłem wejść do środka. Bałem się. Pewnie było to po mnie widać, bo ktoś poklepał mnie po ramieniu mówiąc: No, jeszcze tylko jeden mały krok. Mały krok... Wchodząc do promu podjąłem ryzyko. Poszedłem drogą, którą chciałem iść od dziecka. Teraz patrzę ostatni raz na pomarańcz skafandra, ostatni raz w oczy współtowarzyszom podróży, ostatni raz uśmiecham się do siebie z myślą, że niczego nie żałuję. Zasypiam powoli, choć do domu tak blisko, tylko parę chwil... parę chwil… Dobranoc. w bieli chmur twój śpiew porywa nas więc tańczmy w pomarańczowych mrugnięciach naszych powiek ten ostatni raz zanim zasnę przy tobie odkrywszy dom w swój gwiezdny sen ... Mariusz ES


WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

11

Warsztat W wieczornej mgle

Jedyna pamiątka

Widziałem to co noc Krople na falochronie Selene zaczyna panować

Niewiele mi zostało Kolorowe zdjęcia W szarych odcieniach Z odległymi obrazami

Czarny duch włóczy się W porcie żelaznych mędrców W lesie pustych ciemnych ulic Głosy z zamkniętych witryn Słychać krzyk…to tylko morza szum Odwykłem już Znowu jestem tu… Przylądek płynie wiarą Wiarą że… Noce kończą wschód Słońca Wszystkie burze uspokoją się Wiatr obudzi mnie uderzając w okno. Łukasz <<KSANT>> Chrzanowski

Pamięć o rozmowach Niewiele tak zostało Tak dawno, tak pięknie Ale jest coś jeszcze Schowane głęboko Przykryte wersami Zapomniane przez Boga i ludzi W ciemnej szufladzie Leży tak spokojnie Jedyna pamiątka po Tobie Piórko ze skrzydła anioła Łukasz <<KSANT>> Chrzanowski

*** z cyklu „Alzheimer”

NIEUCZESANY

jesteś choć nie znam cię każdego dnia przynosisz kubek ciepłej herbaty rozmawiasz choć nie rozumiem słów nie pamiętam

tak pięknie mówisz o wielkich czynach z długopisem w dłoni — te salwy braw

to wieje wiatr tańczą liście na drzewach w uśmiechu letniego słońca coraz szybciej robi się ciemno za chwilę spadnie śnieg już pada te cienie to ludzie pamiętasz? – cień to tak jak otula nas światło gdy pada na ściany siadasz przy stole w kuchni czytasz po twej twarzy cicho płyną łzy dlaczego płaczesz? Mariusz ES

obnażasz mnie w swych wielkich słowach zabierasz słońce i deszcz wiesz mam swoje drzwi swoje lustro i dom wiesz idzie noc a gwiazdy spadają nocą Mariusz ES


12

WIELKANOC-WAKACJE 1 (11) 2005

Znalezione w Sieci...

Studencka Biblia Gdyby studenci napisali Biblię to: 1. Ostatnia Wieczerza zostałaby zjedzona następnego ranka. Na zimno. 2. Z 10 przykazań zostałoby tylko 5 – z podwójną interlinią i możliwie dużą czcionką. 3. Co dwa lata ukazywałoby się nowe poprawione wydanie, żeby nie można było tanio odkupywać egzemplarzy od starszych roczników. 4. Zakazany owoc zostałby zjedzony natychmiast, bo w stołówce tego nie dają. 5. Listy św. Pawła do Rzymian stałyby się e-mailami św. Pawła do: nadużycia@rzym.gov 6. Przyczyna dla której Kain zabił Abla: dzielili pokój w akademiku. 7. Koniec świata nie nazywałby się „Armagedon” tylko „sesja egzaminacyjna”. 8. Won z osiołkami. Jezus jeździłby na rowerze górskim. 9. Przyczyna, dla której Mojżesz krążył po pustyni przez 40 lat: nie chciał pytać o drogę, żeby nie wydało się, że jest z pierwszego roku. 10. Bóg nie tworzyłby świata przez 6 dni i odpoczywał w siódmym. Odkładałby wszystko na ostatnią chwilę, a siódmego dnia zawaliłby całą noc.

Wydawca: Duszpasterstwo Akademickie Ojców Jezuitów Adres: ul. Piekar y 24, 87-100 Toruń Tel.: 507 741 914 e-mail: wmikulski@jezuici.pl da@uni.torun.pl Strona WWW DA: www.da.uni.torun.pl


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.