ISSN 1732-9000
O
K
A
Z
ZIMA (21) 2007
J
O
N
A
L
N
I
K
A
K
A
D
E
M
I
C
K
W numerze między innymi:
Cyt, cyt, cyt, Sylwester... Czter y
I
2
ZIMA (21) 2007
W NUMERZE Zanim wstanie siwy świt i ze mną wygra ................................. 2 Cyt, cyt, cyt, Sylwester ............. 2 Papaj ................................................................ 4 „Kochajmy się ! ” ............................ 4 Cztery ........................................................... 6 Wołanie o pomoc ........................ 7 Wiosna tej zimy ............................. 7 Zagajniki śródpolne ................. 8 Przychodzi jezuita do lekarza ............................................... 8 Nie było dla nich miejsca ......................................................... 9 Kamienne anioły .......................... 9 Słowo od Duszpasterza .... 10 Zaufanie w Kościele ............ 10 Warsztat ......................................... 11 Kalendarium na semestr letni ..................................................... 12 Propozycje duszpasterskie .......................... 12
Zanim wstanie siwy świt i ze mną wygra... Pusty, półprzezroczysty terminal, migający kursor i oświetlona niebieskim światłem czarna klawiatura. W słuchawkach dźwięki, wokół cisza. Za oknem wieje wiatr i pada deszcz. Środek stycznia, zmęczone oczy Zanim wstanie siwy świt i ze mną wygra... Gdybym mógł wybrać jeszcze raz drogę, którą idę, wybrałbym tak samo, choć często w oczy wieje silny wiatr, choć często na twarz pada zimny deszcz, choć często wokół szaro i często trudno iść. Wiem, że można wybrać łatwiejszy szlak, wiem, że można dotrzeć naprawdę daleko, przekraczając skrzyżowania na zielonych światłach, wiem, ale... Czasem próbuję popatrzeć na siebie z boku, pomyśleć jakby to było biec w innym kierunku i... i za każdym razem uświadamiam sobie, iż chyba bym tak nie potrafił. Lubię wyznaczać sobie trudny do osiągnięcia cel, lubię to uczucie, gdy go osiągam, uczucie, gdy na drabinie swego życia wspinam się o szczebel wyżej. I tak każdego dnia. Nowy Rok to czas postanowień. Czujemy przypływ energii, zdaje nam się, że nic nas nie zatrzyma, że uda nam się wszystko, co sobie zamierzyliśmy, ale wystarczy kilka ponurych styczniowych dni, by skutecznie wybić nam z głowy wszystkie noworoczne postanowienia. Może więc tym razem postarajmy się tylko o to, by ten rok był lep-
szy, choćby tylko pod jednym względem, bo może to właśnie małymi kroczkami uda się osiągnąć Cel. Może też, zanim zaczniemy znowu biec, pogódźmy się z tym, co żyje w nas, co krzyczy do nas, bo... obłędem jest udawać, że jest się kimś innym, niż tym którym jest się obłędem jest dawać się ponosić słowom nie słysząc ich obłędem jest przymykać powieki na to co skacze do oczu żeby być zobaczonym obłędem jest głosić rzeczy przez siebie samego nie odkryte i dlatego nie oczywiste, i dlatego nieszczęsne obłędem jest nie liczyć się z drugim człowiekiem... (E.Stachura, Msza Wędrujacego za Grammatik EP+, 1999) Może dzięki temu wreszcie uda nam się poskładać tą kostkę rubika, którą jest nasze życie? Akademik śpi. W słuchawkach Grammatik, za oknem wieje wiatr i pada deszcz. Zmęczone oczy spoglądają w pusty, półprzezroczysty terminal, na migający kursor czekający na mój ruch. Teraz moja kolej. Zanim wstanie siwy świt i ze mną wygra... (Pezet/Noon Re-fleksje, Muzyka Klasyczna 2002). mariusz es=:)
Cyt, cyt, cyt, Sylwerster... Trudne pięknego początki...
fot. na okładce: Dariusz Grożyński
Okazjonalnik akademicki Zima (21) 2007
Wydawca: Duszpasterstwo Akademickie Ojców Jezuitów Adres: ul. Piekar y 24, 87-100 Toruń e-mail: podaj@poczta.onet.pl podaj_dalej@wp.pl www.da.uni.torun.pl/podaj_dalej/ Redakcja: Mariusz ES - Redaktor Naczelny o. Krzysztof Dorosz SJ - opiekun
Miało nie być śniegu. Tak przynajmniej mówiły wszelkie dostępne realnie i wirtualnie prognozy pogody. Jednak ich omylność jeszcze nigdy nie dostarczyła nam tyle radości. Pewnie trudno wyobrazić sobie w tego Sylwestra studentów brodzących w śniegu po kolana, a to stało się naszym udziałem. Ale od początku. Zaczęło się całkiem niewinnie od jednego maila wysłanego gdzieś w Polskę przez przebiegłe organizatorki. Był on, co tu dużo mówić, dość desperacką próbą znalezienia sylwestrowego lokum. Dalej potoczyło się już „zwykłą drogą małego cudu”. I tak po nitce podanej nam serdecznie przez franciszkanina ojca Marka znaleźliśmy się w gościnie u Pani Basi
w Szklarskiej Porębie. Oczywiście w całej wyprawie towarzyszyło nam zaprzyjaźnione gdyńskie duszpasterstwo. Nie mogło również zabraknąć jezuickiej świty w osobach ojca Krzysztofa, o. Wawrzyńca (postrachu polskich kolei, o którego wyczynach krążą już legendy) i kleryka Damiana (notabene mającego zadatki na niezłego paparazzi). W tak wyborowym towarzystwie spędziliśmy prawie tydzień.
W górę i ...w dół
Dla każdego coś miłego, jak mówi stare porzekadło. Nie mogło więc zabraknąć ulubionych gier z „totemem” i twisterem na czele, krótkiego wypadu do Pragi,
3
no i oczywiście głównego punktu programu. Oczywiście były wędrówki po górach (ośnieżonych maksymalnie - wbrew prognozom pogody), gdzie często musieliśmy niczym pługi śnieżne występować w roli przecieraczy szlaków (a nie jest to lekka rozrywka, co wiedzą niektórzy obecni). Jednak żaden szczyt nie był nam straszny i uzbrojeni w termosiki z napojami różnej maści i procentowej zawartości (kofeiny!) – uparcie parliśmy do góry. Naszym nieodłącznym towarzyszem stały się bezsprzecznie „dupolotki”. Laikom w tej sportowej dyscyplinie wyjaśniam, iż jest sprzęt zjazdowy, dostarczający mnóstwo radości. Tak więc trasa ze Szrenicy przemieniła się tor prawie olimpijski. zdominowany przez roześmianych studentów mknących niby błyskawica w różnych konfiguracjach parowych, kuligiem albo solo.
Cyt, cyt, cyt...
Bezsprzecznym hitem całego wypadu, jakkolwiek dziwnie i zaskakująco to brzmi, okazała się kolęda „Oj maluśki”. Niewtajemniczonym spieszę dodać, że ma ona ponad dziesięć zwrotek, które śpiewane na mszy niezmiennie wywoływały gromkie oklaski. Nie inaczej stało się w kościele oo. Franciszkanów, gdzie po Eucharystii nasza czterdziestoosobowa grupa dała mały recital i stała się gwiazdą jednej chwili. Na drugim miejscu listy przebojów uplasowało się „Lulajże Jezuniu” (również ponad dziesięć zwrotek), a szczególnie zwrotki 8 i 9, zaczynające się od Cyt cyt cyt, których tubalne brzmienie trzęsło w posadach całym budynkiem (budząc radosne uśmiechy na twarzach wykonawców).
Sylwestrowe zwycięstwa...
Sylwestrowe przyniósł nieoczekiwane tryumf Toruniowi. Pierwszym polem, na którym okazaliśmy się bezkonkurencyjni, był „Taniec z Gwiazdami”, w którym to Asia i Kamil – nasi reprezentanci - nie mieli
fot.: archiwum redakcji
ZIMA (21) 2007
sobie równych. Drugie zwycięstwo było jeszcze większym zaskoczeniem. Toruń zwyciężył w zawodach, kto dłużej wytrzyma na parkiecie!!!. Tak, tak, niektóre twarde sztuki z „reprezentacji” opuściły go o siódmej rano, pląsając dzielnie do rytmów DJ’a (z przeciwnego obozu), który miał chytry, acz nieskuteczny, plan, aby pokonać nas rodzajem puszczanej muzyki. Jednak między nami mówiąc, odczuliśmy ogromną ulgę, gdy ogłoszono zwycięstwo grupy toruńskiej i mogliśmy przytulić ucho do poduszki i zastosować „antyżylaka” na opuchnięte nogi.
Nowy Rok i nowe plany...
W pierwszy dzień nowego roku, po urodzinowej niespodziance dla ojca Krzysztofa, pośpieszyliśmy uregulować stare „piernikowe” długi z przemiłymi księżmi z parafii św. Maksymiliana Kolbe, którzy w maju ugościli „wariatów na kołach”, jadących na rowerach do Pragi. Tak pysznej kawy z ekspresu (z którego pija sam biskup – częsty gość w tamtych stronach) jaką nas ugoszczono nie pamiętają nawet najstarsi uczestnicy duszpasterskich wypraw. Co tu ukrywać, rozlaliśmy szeroko swój czar i już po godzinie zyskaliśmy nowego uczestnika rowerowej eskapady w osobie księdza Marcina, a tę miłą parafię na pewno jeszcze nie raz odwiedzimy korzystając z zaproszenia proboszcza.
***
W tym miejscu powinien być koniec. Teoretycznie. Jakieś gładkie zwroty, o tym jak było cudownie i wspaniale. Było. Ale nie można podsumować czegoś, co ciągle trwa. Jeszcze nie zdążyliśmy wyjechać ze Szklarskiej, a już pojawiły się nowe propozycje wspólnych wojaży.. Cyt, cyt, cyt.... Marta Lis
4
ZIMA (21) 2007
Papaj Pamiętacie kultową kreskówkę o dzielnym marynarzu wcinającym szpinak? Niestety, nie będzie tu ani słowa o tej pożywnej potrawie i nic na temat wspomnianego bohatera. Będzie za to garść wrażeń ze Spotkania Młodych w Zagrzebiu, które wspólnota braci z Taizé zorganizowała na przełomie starego i nowego roku.
Kto tylko liznął nieco chorwackiego, zorientuje się, że jednak akcent kulinarny będzie się tu i ówdzie przewijać. Słowo “papaj” nie oznacza bowiem niczego innego, niż polskie “jedz”. U nas przecież też mamy “papu”, które próbuje się czasem na siłę wtłoczyć w przełyk niemowlaka. Czyżby wspomnienia - pielgrzymkowe w końcu - miały mieć posmak kuchennych tortur? Niezupełnie. Każdy, kto był kiedyś na Spotkaniu Młodych, z pewnością godzinami mógłby opowiadać: a to o modlitwie, która w istocie jest piękna i daje poczucie wielkiej wspólnoty, a to o nowych znajomościach z ludźmi z najróżniejszych stron Europy i świata, a to o niespodziewanych spotkaniach, o wrażeniach turystycznych także - lista jest długa. Warto tutaj wspomnieć, że bracia stawiają dwa główne cele spotkaniom: ma to być doświadczenie wielkiej, ponadwyznaniowej wspólnoty (bo przyjeżdżają i katolicy, i protestanci, i prawosławni, ale też czasem muzułmanie i wyznawcy judaizmu). Drugi cel to doświadczenie życia w lokalnej, parafialnej wspólnocie naszych gospodarzy. Dla mnie najbardziej uderzający był w tym roku właśnie ten drugi wymiar. Gościnność rodziny, u której mieszkaliśmy, była niesamowita, wręcz szaleńcza. Oczywiście, miała ona też oblicze zastawionego stołu, przy którym “papaliśmy”. Ale przecież nie to była esencją naszego pobytu.
Pero i Jelka, nasi gospodarze, powitali nas szerokim uśmiechem. Jeszcze cieplej przywitała nas babcia Andżelina, która na czas świąt przyjechała do Zagrzebia ze wschodu kraju. Oczywiście nie liczyliśmy na to, że będziemy się porozumiewać zaawansowanym angielskim, ale szybko okazało się, że język nie jest żadną barierą. Stworzyliśmy własne “esperanto”, które polegało na tym, że my mówiliśmy po polsku, a oni po chorwacku, tyle że w wersji uproszczonej. A czasem wtrącaliśmy parę słów angielskich, trochę niemieckich, a babcia - węgierskich, bo twierdziła, że Polacy mają z Węgrami dużo wspólnego. Na czym polegała szaleńcza gościnność naszych gospodarzy? Przede wszystkim na naturalności, z jaką nas przyjmowali. Widać było, jak bardzo cieszyli się na nasz przyjazd, ale nie próbowali nas zmuszać do niczego. Widzieli, kiedy jesteśmy zmęczeni i nie mamy sił na nic po całym dniu spędzonym w mieście. Wyprzedzali nas troskliwą myślą, ale kompletnie się nie nastawiali na jakiś określony plan działania. Byli uważni, ale przy tym otwarci. I bardzo radośni. Był moment podczas naszej wizyty, który musiał być trudny dla naszej rodziny. Zdarzyło się jednego wieczoru, że po wieczornych modlitwach nasza trójka się rozłączyła: nie mogliśmy się odnaleźć wśród tysięcy ludzi i wracaliśmy w pomniejszonym składzie do naszej podmiejskiej parafii. Akurat tego dnia w kościele parafialnym miał być koncert tradycyjnych śpiewów chorwackich, na który byliśmy zaproszeni z rodzinami. Spotkaliśmy się więc tam z gospodarzami (notabene: koncert wspaniały), ale wciąż brakowało trzeciego z nas. Dochodziła godzina 22.00 i o tej porze na przedmieścia jeździło już mało autobusów. W końcu dotarł do nas sms, że kolega już jest w drodze. Ale po kolejnych trzydziestu minutach czekania było jasne, że coś jest nie tak: żaden autobus nie nadjechał, choć kolega napisał, że jest już na miejscu. Jelka spokojnie wsiadła w samochód, choć
„Kochajmy się!” Starajmy się pobudzić do szanowania, przywracania staropolskich zabaw, wesołych, a nieszkodliwych. Zwłaszcza, że wszelkie zwyczaje, obrzędy ulegają znacznej redukcji. Niewiele mając wspólnego ze swymi dawnymi odpowiednikami. Dajmy się ponieść karnawałowemu życiu towarzyskiemu, zapustnym szaleństwom, pamiętając o umiarze. Zima...
Przyszła zima śnigu nima... - jedni wielce się radują , drudzy zniesmaczeni takim pogodowym obrotem sprawy,
wręcz przeklinają łagodność zimy. Każdy mówi o korzyściach i stratach. Nie da się ukryć: tegoroczna zima cieplejsza od normalnej. Ale jakiej zimy tak naprawdę się spodziewać skoro nawet grudniowe
tak naprawdę nie bardzo wiadomo było, co robić. Okazało się jednak, że w parafii czuwali ludzie, którzy znali okolice i naprowadzili nas na właściwy trop. Po chwili byliśmy w komplecie przy stole: zmęczeni, ale roześmiani. Co w tym wszystkim wyjątkowe: gospodarze sprawiali wrażenie, jakby takie przygody mieli na co dzień. Ale wróćmy do wątku kulinarnego: żadna sensacyjna historia nie może konkurować z doświadczeniem rodzinnego stołu. Rodzinnego, bo przez kilka dni staliśmy się jedną rodziną. Bardzo szybko poznaliśmy się na tyle, że wytworzyły się między nami więzi, mogliśmy ogarnąć się myślami, powiedzieć coś o osobowości, sposobie bycia, nawet pasjach każdego z nas. Do tego, humor nam dopisywał: opowieści, językowe wygibasy i śmiech – to były nasze posiłki. Ale stół nie jest zwykłym meblem, a posiłek to nie tylko jedzenie. W Taizé, gdzie bracia przez cały rok organizują spotkania, jest możliwość spędzenia tygodnia w ciszy, z dala od gwaru całej wioski. Jest to doświadczenie wyjątkowe, bo na ogół nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy po prostu nie mówić. Co dziwniejsze, także posiłki obywają się bez rozmów. Ale po tygodniu okazuje się, jak bliscy są nam ludzie, z którymi spędziliśmy tyle czasu przy jedzeniu. I że o każdym możemy coś powiedzieć: on zajada owoce nożem i widelcem, a ten obok uwielbia kakao. Dzielimy ze sobą czas, miejsce, to, co jemy. To, co ze sobą dzielimy, łączy nas. Ale to jeszcze za mało, jeśli nie dodamy świadomości Tego, od którego wszystko pochodzi… Takie właśnie doświadczenie - niech już zostanie: kulinarne – przywiozłem z Zagrzebia. Serce Chorwatów przybrało kształt materialny w postaci paru kilogramów obywatela więcej. Ale w moim sercu Chorwaci pozostaną na pewno dłużej, niż wspomnienie o ich przysmakach. A te mają naprawdę przepyszne. Michał Krajkowski mądrości ludowe rozminęły się z rzeczywistością: Przed Adamem wszędzie biało, będzie w zimie śniegu mało, ale są i takie, które się sprawdzają: Pierwszego grudnia, gdy pogoda służy, to wczesną wiosnę i pogodę wróży czy też Gdy Damazy mgłą zasnuty, szykuj chłopie ciepłe buty (11 XII). Wielkie niespodzianki Przyrody! Tym zmianom podlegają niektóre staropolskie obyczaje. Mimo że wieczór Trzech Króli rozpoczął staropolskie zapusty, czyli karnawał trwający do Wielkiego Postu, ze względu na brak śniegu, jak i deszczową pluchę, nie ma miejsca na kulig – jedną z wielu rozrywek karnawałowych. A któż z nas nie wspo-
5
ZIMA (21) 2007
mina z dzieciństwa tych pełnych radości saneczkowych zaprzęgów?
Dawniej...
Jak było dawniej z kuligami? Niegdyś był, przede wszystkim, zabawą wyłącznie stanu szlacheckiego, magnaterii. Istotą było odwiedzanie się sąsiadów w całej okolicy. Starannie przemyślany, gdyż trzeba było ustalić kolejność odwiedzin, przygotować domy na przyjęcie dość licznej grupy gości, zaopatrzyć się w jadła i napoje, zaadoptować pokoje na noclegownie. Oskar Kolberg podaje: Nietrudny był wybór domów, do których zjechać miano, bo cały powiat, całe nieraz województwo, żyło z sobą jako jedna rodzina szlachecka(...)Otwartością i miłością sąsiedzką stało dawne nasze życie, uprzejmością i gościnnością wszelka zabawa. Jakże tego dziś brak! Rozpoczęło się szaleństwo: Młodzież w kształtnych zaprzęgach zjeżdżała się do swego przywódcy, tam zwoływano muzykę i gdy już wszystko było gotowe, obesłano po domach laskę z kulą u wierzchu, która zwoływała kulig, i wyprawiano arlekina, a ten z trzepaczką w ręku wpadał do domu, gdzie się najprzód zjechać miano i śpiewał, skacząc: Ej, kulig,kulig,kulig! Po czem znikał (O. Kolberg). U Zygmunta Glogera znajdziemy zapiskę mówiącą: Przyjeżdżano ze zmrokiem w towarzystwie hucznej muzyki(...)w świetle kagańców i pochodni(...) Wjeżdżano galopem na podwórze, podwoiło się trzaskanie(z biczów) głośniej zahuczała muzyka, wybuchały naraz śmiechy, wiwaty, a z jaśniejącego rzęsiście dworu wychodził gospodarz i gospodyni, witając uprzejmie kuligowe towarzystwo(...) Kilkugodzinna na mrozie przejażdżka obok tańca i wesołości zaostrzyły apetyt, znikały ze stołu z szybkością niepodobną do wiary ogromne misy zwierzyny, kiełbas, zrazów, szynek, kapusty i delikatniejszych potraw, ciast i konfetów(...). Działo się, oj działo! Jedzono dużo i tłusto. Bardzo popularną strawą, towarzyszącą kuligowi, był bigos (domowy, litewski, staropolski, myśliwski). Ależ się robi apetycznie! Nie można zapomnieć o staropolskich specjałach alkoholowych. Na czoło wysuwa się krupnik – w wielu odmianach, różniący się składnikami - Babci Jadzi, kurpiowski, litewski, miodowy. Pito również tokaj, miód, piwo.
Toasty...
Jak już mamy trunki: ileż to wznoszono toastów! Kielich za kielichem, mnogość pucharów, szklanic, zwłaszcza, że toast był niegdyś polską specjalnością. Zwyczaj nakazywał wznosić je winem, zazwyczaj małmazją i węgrzynem. Wstawano i ten, kto wznosił zdrowie, przemawiał, a gdy skończył, odkrzykiwano do osoby, która
była uczczona wiwatem: Niech żyje! Zawsze obowiązywała kolejność wiwatów. Podczas wiwatów strzelano z moździerzy, oddawano także salwy armatnie, a w izbie biesiadnej grała odpowiednia muzyka. Cymbały, flety, skrzypce – domowa kapela. Zabawa do białego rana, krótki odpoczynek, śniadanie z obiadem za jednym przysiadem, podziękowano za gościnę i wraz z gospodarzami ruszano do następnego dworu. Ostatnim przed strzemiennym, wznoszonym w czasie wszelkich staropolskich uczt i kuligów, był toast „Kochajmy się”, zwany niekiedy sandomierskiem. Wznoszono ostatni toast i wsiadano na konie, wychylając strzemiennego (gdy gość miał wkładać nogę w strzemię). Bezgraniczna gościnność i powszechna wesołość. A jak kulig, to koniecznie mazur – ostatnia pieśń z kuligu. W XIX w. szlagierem kuligowym był mazur ze słowami Wincentego Pola. Wpadliśmy tu z hukiem, krzykiem, Z weseliskiem i kuligiem Lecz na radość smutek godzi Wstępna środa już nadchodzi. (...) Bo też krótkie te zapusty! Ej panienki zapust szkoda! Wszakże to już wstępna środa! (...) Ksiądz nas straszy gniewem Boga – Daj nam barszczyk na śniadanie, Pannom kącik na przespanie: Bo pojedziem już do Sielec Z żalem serca na popielec.
Poznajmy smak...
Korzystajmy z karnawału, uprzywilejowanej pory wszelkiego rodzaju zabaw, maskarad, wesel...karnawałowe wariacje do chwili, aż proch sypną na głowę. Niech będzie to również czas towarzyskich spotkań, kabaretowych pogadanek, tanecznych nocy, ale i odpowiedzialności, w końcu czas sesji. Warto coś wbić do głowy i nie narobić sobie zaległości. Jeżeli jakieś poprawki, to jedynie filiżanki wyśmienitej kawki w doborowym gronie. Podajemy przepis na kawę z miodem i imbirem. Składniki: 6 łyżek drobno zmielonej kawy, pół łyżeczki mielonego imbiru, 8 łyżek miodu, 2 szklanki przegotowanej wody, szklanka bitej śmietanki Do rondelka wsypujemy imbir, zalewamy wodą, doprowadzamy do wrzenia, a później gotujemy na niewielkim ogniu około 3 minut. Do dzbanka wlewamy rozpuszczony miód, wsypujemy kawę, zalewamy imbirowym wrzątkiem. Dokładnie mieszamy i studzimy. Podajemy z bitą śmietaną. Dobrej zabawy – uciechy dla kubków smakowych i zmysłu węchu! P.S. Autor tekstu właśnie sprawdza przepis! P.S.2 Totalne zaskoczenie Natury. Przyszła zima i to obfita: wieje, sypie śniegiem, zbliżają się solidne mrozy. Tak więc kuligowego szaleństwa! DonLubranco
Z żalem, oj żalem i utęsknieniem. Bardzo modne, choć nie tak już huczne, kuligi były w okresie międzywojennym, a w następnych dekadach organizowane głównie dla dzieci. Kulig stał się jednym z częściej opisywanych w literaturze pięknej obyczajów sarmackich (Kulig J. Wybickiego, Potop H. Sienkiewicza, Popioły S. Żeromskiego). Takowe uciechy działy się po pańskich domach między przyjaciółmi zaproszonymi i te cieszyły wszystkich, pozostawiając po sobie dobre i miłe wspomnienia (Jędrzej Kitowicz).
Dziś...
Obecnie tradycję kuligowej wesołości próbują przywracać pensjonaty, gospodarstwa agroturystyczne. A żeby przyciągnąć wczasowiczów, w swoich ofertach proponują kulig saniami z przystankiem w góralskiej karczmie ewentualnie w trakcie przejażdżek oferują m.in. pieczenie kiełbasek i gorący napitek. Można także znaleźć ofertę przejażdżki saniami z pochodniami po Ojcowie i Ojcowskim Parku Narodowym i jego okolicach. Niezapomniane uciechy! Trzeba pamiętać: jeżeli zimą całą ziemię przykrywa śnieg, wówczas można poznać smak kuligu.
fot.: Dariusz Grożyński
6
ZIMA (21) 2007
Cztery Studia to nie tylko czas na naukę. To przede wszystkim czas na rozwijanie swoich talentów, umiejętności, na realizację planów, na wykorzystanie szans, na stwarzanie sobie szans i możliwości. To czas na dorastanie do życia, do życia, które się toczy wokół nas, do życia, które zastanie nas po obronie pracy licencjackiej czy magisterskiej. To czas na przygotowanie sobie Przyszłości, bo przecież, to jaka ona będzie zależy tylko od nas.
Pamiętam, pierwszy rok spędziłem przy książkach, zakopany w równaniach i liczbach. Tamtego października było nas dwieście pięćdziesiąt osób i było wiadomo, że zostanie niewielu... więc siłą rzeczy trzeba było dużo się uczyć. Ze wszystkich lat studiów wtedy odczuwało się największy stres, największe obawy, no i... zupełnie nowe miasto, nowi ludzie, wszystko inne, niż w domu. A jednocześnie -- ten nowy dom bardziej domowy niż inne, bo w końcu u nas w Toruniu w niejednej telefonicznej rozmowie z mamą. Kiedyś przyszła taka myśl (jeden z tych samotnych jesienno-zimowych wieczorów...), że przecież wokół się tyle dzieje, studenci robią mniejsze lub większe projekty, więc dlaczego by z tego nie skorzystać i samemu się nie zaangażować? Tyle się w końcu ogląda w telewizji o życiu studenckim, przynajmniej oglądało (ten pamiętny pokój 107), tyle się słyszy od starszych kolegów, a tu wokół nic, czasem tylko jakaś impreza. Nic, bo zamknięci w sobie, w swoich marzeniach, nie robimy nic, by je spełnić... Postanowiłem więc potraktować ten czas jak wielką szansę, taką szansę, która trafia się raz w życiu i wiem, że był to właściwy wybór. I tamtą garść planów, którą trzymałem od chwili przyjazdu do Piernikowa, rzuciłem w świat. Ezoteryczny Poznań... Toruń, Kraków, Giżycko, Darłówek, rodzinny Bełchatów, te wszystkie noce z gitarą nad bulwarem, te szalone wieczory przy rock’n’rollach, te niezapomnianie sierpniowe crazy mondays i crazy wednesdays, te wieczorki poetyckie i spektakle (wiele ich nie było, ale czasu troszkę jeszcze jest), to uczucie po ukończeniu pierwszego półmaratonu -- tak, miło się to wspomina i mimo wielu nieprzespanych sesyjnych nocy, napotykanych problemów, pozwala z pełnią sił wstać rano i ruszyć dalej. I ten jedyny w swoim rodzaju grzaniec ze Starego Młyna. Szkoda tego
grzańca... Teraz pijąc grzane wino i budując kolejny papierowy samolot widzę, że tak właśnie tworzy się historia. Tak właśnie powstają najlepsze teksty, najlepsze pomysły, zupełnie spontanicznie, w gronie ludzi, z którymi najlepiej się dogaduję, z Przyjaciółmi, praktycznie wszystkich znalazłem tu i bez Nich nie byłoby mnie tutaj tak długo. Hmm, kiedyś pewnie będę opowiadał wnukom o swoich studiach, jak nieraz opowiadam podopiecznym na koloniach. Tak właśnie na naszych oczach tworzy się Przyszłość. Kto wie, może kiedyś jakieś dzieciaki w podstawówce czy liceum będą się uczyć o nas, pomyśl o tym, w piątkowo-sobotni wieczór… Lubię patrzeć na ludzi, nie że mi się podobają (nie licząc kobiet), patrzeć na to jak wykorzystują to wszystko, co dostali. Tak wiele twarzy w czasie spaceru po Szerokiej, gdzieś tam głęboko w myślach, gdzieś tam daleko oczy, gdzieś w tym tłumie ja, taki sam jak Ty. Ciekawe co studiujesz, co robisz, ciekawe, czy już wiesz, co chcesz robić w życiu? Czasem pytają mnie jak mogę pogodzić tyle spraw ze sobą, tyle rzeczy, które robię, rzeczy, które teoretycznie wykluczają się nawzajem, a jednak jakoś współgrają ze sobą i jedna bez drugiej istnieć nie może. Nie wiem wtedy, co odpowiedzieć. Mogę jedynie odpowiedzieć, że robię to wszystko, co lubię robić, studiuję to, co chciałem studiować, staram się zrealizować wszystkie swoje marzenia. Wiele z nich już się spełniło. A reszta dzieje się jakoś tak po drodze. Rodzice nauczyli mnie radzić sobie w życiu, być samodzielnym, nauczyli mnie otwartego myślenia, a dzięki temu potrafię łączyć ze sobą wszystko, co wydaje się rozłączne. Dzięki samodzielności mogę szukać na własną rękę, nie boję się podjąć ryzyka, mogę iść tam, gdzie sobie założyłem, że dojdę. A poza tym, najważniejsze wcale nie jest dotarcie do Celu, ale dążenie do Niego, bo jeśli nawet nie uda mi się skończyć tego biegu jak chcę, to będę wiedział, że się starałem i nie poddałem mimo przeszkód. Ile było takich dni, że wychodziłem wieczorem na bulwar i spacerując czekałem, aż przyjdą słowa? Ale cały bajer polega na tym, że one nigdy nie przychodzą na zawołanie, więcej -- przychodzą zwykle wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy (np. środek egzaminu). I tak samo jest z dorastaniem. Musi upłynąć trochę czasu, zanim w głowie poukładają się pewne sprawy, zanim zrozumiemy pewne rzeczy i tak dalej, ale wiem z autopsji, że niezależnie od warunków dorosłość staje się nagle, nie spodziewana, w środku dnia, na imprezie, w czasie romantycznej randki, w czasie odpowiedzi u profesora, nierzadko w czasie wykładu. Dobrze jest mieć te pięć lat
-- istnieje wtedy spora szansa na to, że ta dorosłość przypomni sobie i o nas. Czasem spotykam nieporadnych studentów, studentów nie potrafiących poradzić sobie w nowym miejscu, życiu, z dala od rodziny, znajomych, rodzinnego miasta, gdzie wszystko znają jak własną kieszeń, przerażonych, i, co gorsze, wracających do domu pierwszym piątkowym pociągiem. A przecież właśnie studia to czas, żeby wyrwać się z domu, zacząć pracować na siebie i swój dom, stać się w pełni samodzielnym. No, ale na pewne rzeczy i ja nie mam wpływu. Mogę tylko próbować przekazać to, do czego sam doszedłem. Studia nie powinny być wyścigiem szczurów, w końcu oceny nie są przecież najważniejsze, więc po co się ścigać (któż potem będzie nam zaglądać do indeksu)? Po co wydzierać sobie notatki, gdzie w tym wszystkim jest brać studencka? Gdzie się podziała ta zjednoczona studencka społeczność, gdzie ta wzajemna studencka pomoc? Czy to już tylko kilka wyrwanych z kontekstu zdań na pożółkłej stronie starego dziennika? Czy być dziś studentem to znaczy być osobą, która nie szanuje innych, nie szanuje żadnych wartości, nie przejmuje się niczym, a za sens życia uznaje weekendowe pijaństwo, akademikowe rozróby, które nierzadko kończą się zniszczeniem sprzętu, zszarpanymi nerwami Pań Kierwoniczek, Sprzątaczek i Współmieszkańców? Gdzie Ci Studenci, jedyni tacy?... Czy wyrwanie się z domu oznacza, że mogę robić wszystko i czuć się bezkarnym? NIE. A jeśli uważasz inaczej, zastanów się, po co tak naprawdę jesteś na studiach? Do ostatniego profesorskiego wpisu pozostało mi jeszcze trochę czasu, czasu, który mogę wykorzystać, by zrobić jeszcze kilka rzeczy, przeżyć kilka fajnych chwil i nie zamierzam przepuścić go przez palce. Wiesz, po tych czterech latach studiów, sesja przestaje być czymś szczególnym, czy też szczególnie stresującym, są ważniejsze sprawy. Wiem, wiem, w takim gorącym okresie, jakim jest przełom stycznia i lutego, to stwierdzenie co najmniej dziwne, ale jak już powiedziałem na początku, studia to nie tylko czas na naukę czy na imprezy. Szkoda tylko, że wielu studentów tego nie rozumie... mariusz es Jeśli chcesz się wypowiedzieć -- nie krępuj się: mariusz_es@wp.pl, bądź gdziekolwiek gdzie mnie spotkasz.
7
ZIMA (21) 2007
Wołanie o pomoc Jak bardzo pragnę żyć normalnie, spokojnie. Bez lęku o kolejną chwilę swojego podwórka, dzielnicy, miasta, kraju, świata. Codziennie tylu cierpiących ubóstwo, bezdomność, pijaństwo, wandalizm, pogardę dla siebie i drugiego człowieka. Młodych ludzi, uzależnionych od papierosów, alkoholu i narkotyków. Tracących kontakt z rzeczywistością przez wielogodzinne tkwienie przed monitorem komputera. Okazujących pogardę i poniżających tych, którzy w jakikolwiek sposób różnią się od nich. W tym wszystkim głos wołającego o ratunek. Głośniejszy od tych dostrzeganych twarzy, kuśtykających nóg, zgiętych kolan w pozie żebrzącej. Okupujących schody i drzwi przy kościołach, chodniki Starówki mojego miasta, centra wszystkich miast świata. Przeczekujących noc w kątach dworca lub na ławkach poczekalni. Chorych na ciele i duszy. Często nie potrafiących już ani prosić o pomoc, ani dać sobie jej udzielić. Co zrobić, by Was uratować? Jak przezwyciężyć siłę nałogów i złych przyzwyczajeń? Czy dacie sobie pomóc? O czym marzę? By ciszy miejskiej nocy gwieździstej nie zakłócały ordynarne krzyki młodych planujących sesję ćpania, napad lub bijatykę. By nie byli zagrożeniem dla przypadkowych przechodniów, którzy znaleźli się w rewirze ich wieczornego spędzania czasu. Litości. Czy w Was umarł człowiek? Czy człowiek to właśnie taki obraz jaki pokazuje Wasze zachowanie? Czy mamy stać się dla siebie nawzajem bestiami, które obwiniają się po kolei za każde nieszczęście i chcą się mścić za wszystko, a często bez konkretnego na-
wet powodu? Zbić kogoś dlatego tylko, że akurat miał czelność pojawić się w ogóle na świecie, zaistnieć w tym czasie i pod tą szerokością geograficzną, co Wy? Że otrzymał oczy, którymi przelotnie na Was spojrzał? A może ma coś, co Wy utraciliście i nie wierzycie, że możecie odzyskać? Wandale i chuligani, uwikłani w narkotyki i przestępstwa. Boję się Was i płaczę nad Wami. Zło. Bezmiar zła, które zdaje się zalewać codzienność powodzią ponurych statystyk. Statystyk nie ma w archiwach. Najlepsza statystyka to nasze ulice i dworce. Stan toalet publicznych i murów miejskich, wiat przystanków i studzienek kanalizacyjnych oraz ogrodzeń. Kradnie się i ma się na to dziesiątki usprawiedliwień. Czy dżungla ludzkiej cywilizacji nie powinna wywołać w społeczeństwie rumieńców wstydu? Nie chodzi tu o piętnowanie tylko tych, którzy kradną, biją czy niszczą. Bo kradzież to cwaniactwo, przekręty, machlojki i nadużycia na szczeblach od poziomu własnego gospodarstwa domowego, podwórka i miejsca pracy po afery nagłaśniane w mediach. Kraczę? Złorzeczę? Widzę świat zbyt czarno? A może po prostu próbuję nazwać po imieniu to, co mnie w nim boli. Żal mi siebie i tych tłumów, które co dzień mijam. Których dusze dostają wysypki od wyrzutów sumienia, a nerwy przypominają pospalane przewody po spięciu. Zasiany niepokój niektórych dotyka szczególnie głęboko. Innych masowe obrazy cierpienia i poczucie bezradności wprawiają w otępienie i znieczulicę. A często zniecierpliwienie i irytację. Nie o to chodzi, by ich oskarżać. Zresztą, czy sami nie mają dość
Wiosna tej zimy
nym, gdyby nie pora, w której można dokonać tych obserwacji. Przypomnę, że jest połowa stycznia. Jadąc w grudniu na weekend nad morze nie spodziewałam się, że na polu między Gdynią i Władysławowem ujrzę wielkie połacie rumianków. A przy torowisku kępkę polnych maków. Wprawdzie nie tak intensywnie czerwonych jak w czerwcu, ale w pełnym rozkwicie. Kołysały się na zimowym wietrze jakby nigdy nic. W Toruniu od zeszłej zimy do tej pory nie spadł nawet pojedynczy płatek śniegu, a temperatura sporadycznie tylko schodziła poniżej zera. Nie brak za to dni wietrznych, deszczowych i bardziej przypominających listopad niż środek kalendarzowej zimy. Martwić się czy cieszyć? Są powody
Na Placu Rapackiego nieprzerwanie kwitną stokrotki. W niektórych miejscach jest ich tak wiele, że można odnieść wrażenie, iż zastępują śnieg. W ogródkach pojawiły się przebiśniegi. Na polach wykiełkowało zboże i ma kilka centymetrów wysokości. Na skwerach, w parkach i na podmiejskich łąkach bez trudu znaleźć można kwiaty typowe dla lata. Niedawno znajomy powiedział mi, że na Mazurach pojawiły się pierwsze w tym roku bociany. Na drzewach są duże pąki. Tylko patrzeć, jak zakwitną forsycje. To wszystko nie byłoby niczym nadzwyczaj-
problemów? Z pracą, brakiem czasu dla dzieci, samotnością i niezrozumieniem. Czy oskarżać o obojętność przechodniów, którzy wymijają narkomankę przysypiającą snem narkotycznym w późny wieczór, gdy temperatura spada do około zera? Czy gniewać się, jeśli nikt nie chce pomóc podnieść pijanego człowieka, który usiłuje wstać po upadku? Gdy chęć pomocy takim osobom może być odbierana z ironią czy politowaniem? Czy nie okazać po prostu zrozumienia dla tłumu zastraszonego okrzykami chamskiego nastolatka poniżającego w autobusie jednego z pasażerów? Tak i nie. Żyjemy w czasach ani lepszych, ani gorszych. Nigdy nie było łatwo i każda epoka miała swoje demony. Nigdy też nie brakowało przykładów dobrej woli i człowieczeństwa. Jak i kiedy może być lepiej? Gdy będzie lepiej w mojej rodzinie, gdy wyjdą z niej ludzie o gorących i prawych sercach. Gdy postaram się lepiej i rzetelniej pracować. Gdy nauczę się nie reagować agresją na agresję. Gdy będę szanować przyrodę, własność społeczną i prywatną. Gdy stanę w obronie krzywdzonego lub jeśli sama nie będę w stanie nic zrobić, wezwę pomoc. Gdy odkryję, że choć czasem warto pomóc, nawet jeśli i tak nie pomogę całemu światu. O tę jedną setną procenta świat będzie jednak lepszy. Zwracam się do tych, którzy proszą o pomoc i tych, którzy są o nią proszeni. Pomóżmy sobie pomagać. Z najlepszymi życzeniami noworocznymi. Magdalena Jóźwiak P.S. Zachęcam czytelników Podaj Dalej do przesyłania uwag na temat tego, jak skutecznie pomagać na adres mailowy pisma. Proszę o opatrzenie swych komentarzy tytułem „Wołanie o pomoc”.
ku jednemu i drugiemu. Z jednej strony obecna zima jest najłagodniejszą od czasu rozpoczęcia profesjonalnych badań meteorologicznych, co po zeszłorocznej zimie stulecia jest sporym zaskoczeniem. Anomalie pogodowe zdają się potwierdzać niezbicie prawdę o zjawisku globalnego ocieplenia. Czyżby natura wzorem niektórych branży zawodowych w Polsce podjęła strajk ostrzegawczy? Czy ludzkość sprosta postawionemu przez nią ultimatum? Czy je rozpozna? Czy rzeczywiście grozi nam roztopienie lodowców, podniesienie poziomu oceanów i zatopienie niektórych części globu? Rolnicy obawiają się znacznie większej ilości szkodników upraw i w konsekwencji niższych plonów. Niepocieszeni
8
ZIMA (21) 2007
łagodną zimą są też uczniowie. Wszak ferie zimowe wielu wciąż kojarzą się z lepieniem bałwana, bitwą na śnieżki, jazdą na sankach i nartach. Brak śniegu i ujemnych temperatur ma jednak również dobre strony. Jego pozytywny wpływ widoczny jest szczególnie na budowach, na których praca wre jak Toruń długi i szeroki. Na dużą skalę remontowane są drogi, zakładana kanalizacja, odnawia się stare budynki i buduje nowe. Ruch w inwestycjach budowlanych automatycznie oznacza nowe miejsca pracy i w konsekwencji zmniejszenie bezrobocia. Łagodna zima to również oszczędności dla służb drogowych oraz indywidualnych gospodarstw domowych, dla których dodatnia temperatura powietrza równoznaczna jest z mniejszym zapotrzebowaniem na
opał lub niższymi kosztami centralnego ogrzewania. Tegoroczna zima w szczególności zaś sprzyja osobom bezdomnym, dla których miesiące zimowe to przecież zawsze najtrudniejszy czas w roku. Czegokolwiek nie powie się o obecnej zimie wyraźnie widać, że mimo ogólnego postępu technologii i pragnienia człowieka do zapanowania nad siłami przyrody, na pogodę wciąż w dużej mierze nie mamy wpływu i mimo najdokładniejszych proJezuita-misjonarz zgubił się w dżungnoz pozostaje ona często nie do końca gli. Nagle widzi naprzeciw siebie tygrysa przewidywalna. Może warto więc mniej i przerażony modli się: narzekać na zimę lub jej brak, a zamiast - Jezu, natchnij to zwierzę jakimś tego wyciągać konstruktywne wnioski chrześcijańskim uczuciem! z lekcji, które daje nam przyroda. Tygrys zbliża się i czyniąc znak krzyża, mruczy: Magdalena Jóźwiak - Pobłogosław, Panie Boże, ten posiłek, który z Twojej łaskawości będę spożywał...
Zagajniki śródpolne Pole rozkochane w ulewie, splata w warkocz deszczowe strugi, cierniem jeżynowego chruśniaku karci szarugę, śnieżną zaspą przytula się do skarpy. W zagajniku mieszka cisza, taka cisza, którą oddycha biedronka i pliszka, której ludzie miejskich arterii szukają bez powodzenia w tabletce, do której wstydliwie przytula się Andromeda. Cisza, przed którą poranek pada na kolana, by błagać zorzę o słońce. Wokół zagajnika furkoczą pługi, lemiesze z mozołem starają się wydrzeć ugorom jak najwięcej bruzd, które obrodzą ziarnem. Zza horyzontu wychylają się białe kolosy miasta, zerkają zbrodniczym okiem w stronę topolowej oazy. Przestrzeń ciasna od czterośladów, marzy, by wybiec, żeby rozlać swoje asfaltowe rzeki po łąkach, fot.: Dariusz Grożyński po wąwozach! Coraz częściej zagląda tu gniazdo sójki! Cały ten smutek jutro, a dziś szyderczy uśmiech wieżowców. Na widok jeszcze wiatru radosne regaty, mocowanie tej drapieżności olchy skupiły się wokół się fali z rzęsą, świerszcza granie, potoku bagna, wierzby ogrodziły zagajnik błotni- szemranie!... Dzisiaj piękne deszcze zgaszą stym szańcem. Stąd wilga krzyczy o nad- upał, po czym ukryją się w kroplach rosy, ciągającej burzy, tu piołuny tulą płochy sen jastrząb chwyci wiatr pod skrzydła i dogokuropatwy, ważka drzemie na liściu dziu- ni najwyższą chmurę. Żniwiarz z sierpem rawca. Jutro, najpóźniej pojutrze, pogróż- przyjdzie po kosy, motyl zaśnie w słodkim ki stężeją w zbrodnicze ostrza, z ich ręki zagonie koniczyny… umrze czeremcha stara, brzoza - kochanka wichury spłonie na stosie karczowiska. Dariusz Grożyński Cały ten smutek jutro, jutro warkot zmiażdży omszałe kurhany korzeni, stratuje
Przychodzi jezuita do lekarza...
*** Franciszkanin przyszedł do fryzjera. Po zakończeniu strzyżenia chciał zapłacić, ale fryzjer odpowiedział, że od duchownych nie bierze pieniędzy. Franciszkanin serdecznie podziękował, a na drugi dzień fryzjer dostał duży kosz świeżego chleba z franciszkańskiej piekarni. Do tego samego fryzjera poszedł augustianin i także usłyszał, że duchowni są strzyżeni za darmo. Na drugi dzień fryzjer otrzymał butelkę świetnego wina z augustiańskich piwnic. Przyszedł również jezuita i znowu fryzjer nie wziął pieniędzy. Następnego dnia w kolejce do tego samego fryzjera dwunastu jezuitów czekało na strzyżenie. *** Czterej zakonnicy - benedyktyn, dominikanin, franciszkanin i jezuita - zasiedzieli się do późna w nocy przy grze w brydża. Żaden z nich nie odmawiał jeszcze nieszporów. Nagle, dwadzieście minut przed północą zgasło światło. Benedyktyn rozpoczął odmawianie nieszporów z pamięci. Dominikanin podjął wnikliwe badanie stanu swojego sumienia, czy aby nie zgrzeszył: - Intencję miałem dobrą, chciałem odmówić nieszpory przed północą, ale nie zmojej winy zgasło światło... Franciszkanin zaczął bić się w piersi i uniżać, jak tylko potrafił. Jezuita wstał od stołu, odnalazł po omacku tablicę rozdzielczą, wymienił bezpieczniki, zapalił światło, potem otworzył brewiarz i zaczął odmawiać nieszpory. Za: K. Ołdakowski SJ (red.), Nie tacy straszni... czyli dowcipy o jezuitach i nie tylko, Warszawa 2006
9
ZIMA (21) 2007
...nie było dla nich miejsca...
Kontrowersje wokół szopki bożonarodzeniowej... Słowa z fragmentu Ewangelii według św. Łukasza (Łk 2,7) były mottem przewodnim tegorocznej szopki Bożonarodzeniowej w Kościele Akademickim Księży Jezuitów w Toruniu. Przygotowana przez młodzież akademicką szopka wywołała wiele kontrowersji. Stała się przedmiotem głębokich refleksji, mieszanych uczuć. O czym możemy mówić: tradycja czy nowoczesność? Jak wyglądała szopka? Zewnętrzna oprawa tradycyjna: drewniana obudowa, słomiana strzecha, choinki z elektrycznymi lampkami, z przodu klęczniki do adoracji. A co w szopce? Trochę nowatorstwa, współczesności. W centralnym miejscu wózek z supermarketu wypełniony zakupami, wokoło mnóstwo przepięknych, kolorowych zabawek, prezentów...Uklęknąłem przed szopką i szok...szukam figurek: Jezusa! – nie ma!, Maryi – nie ma!, Józefa – nie ma! Gdzie się podziała Święta Rodzina, gdzie pasterze, zwierzęta?...nie było dla nich miejsca... Czy w naszym życiu jest dla nich miejsce? Czy właśnie nie żyjemy tak, jak ukazana „zawartość” szopki? Nasze życie to ciągły „wyścig szczurów”, wypełnia je „bieganina”, troska o świetne, najlepsze prezenty; to często ułuda i wieczne narzekanie na brak czasu. A Bóg czasu nie mierzy... to dlaczego nie chcemy się z Nim spotkać,
zwłaszcza w kontekście kontrowersyjnych okoliczności? Znaleziono dla nich inne miejsce. W prezbiterium, na białym jedwabnym materiale przed ołtarzem. Tam mogliśmy spotkać się ze Świętą Rodziną. Zaskakujące! Biały materiał – przypadkowe? Biel jest symbolem życia, czystości, niewinności, prawdy. Wyraża młodość. Lokalizacja – przed ołtarzem, przypadkowa? Ołtarz: „święty stół”, na którym uobecnia się ofiara Krzyża; miejsce, na którym dokonują się zbawcze tajemnice. Cudowne powiązanie, wyrażające esencję chrześcijaństwa. Idealne zestawienie.
Opinie na temat „szopki”!
Zdania były oczywiście podzielone. Jednym się podobała: wyrażała autentyczność naszego życia, życia na wariata (świąteczne promocje, sklepowe szaleństwo). Drudzy wyrażali zachwyt, mówili o intrygującym charakterze nowatorskiej koncepcji stajenki, twierdząc: uderza w ubogi wymiar naszego życia duchowego – obnażenie! Pozwala również przeżywać głębię prawdy zawartej w Ewangelii. Nie zabrakło głosów krytyki. Brak stajenki, żłóbka, gwiazdy betlejemskiej, figurek, to wyraz odejścia od tradycji, braku rozbudzenia pobożności religijnej. Szokujące! Aż tak nas boli szara rzeczywistość komercjalizacji świąt, pustego życia? To nie jest kwestia odbiegania od tradycji, a próba nabrania
Leżące, pochylające się, aniołów ćwiartki, połowy. Anioły jednoskrzydłe i bezskrzydłe... Niektóre te istoty drzewa wiążą tak mocno, że Goliat więzów tych by nie rozplątał. Inne krępym uściskiem objęte, pomimo swych pręgierzy, wciąż promienieją ołtarzową bielą. Tu pośród gałęzi, gdzie mrok pod peleryną mchu tuli wiarę w nieśmiertelność - czasem rozbłyśnie jakaś iskra, coś świetlistego ten zimny zaułek zapali, przemknie strugą płochą, położy smugę jasną na alabastrowym policzku. Niczym złoty zygzak albo włos słoneczny przylgnie na chwilę, zanim wiatr go znowu strząśnie, zdmuchnie go powiew z kamiennej skroni. Taka światłość nagła, mały pożar pośród liści szelestu - sprawia, że widzę z daleka, przez gęstwiny nieprzebyte dostrzegam! Spojrzenia, wszystkie jakie mam - ku tej nagłej, płochej radości
fot.: Dariusz Grożyński
Kamienne anioły
dystansu do naszej duchowości, naszego przeżywania Świąt Bożego Narodzenia. Forma godna szacunku! Intencje twórców szopki! Jedna z inicjatorek takiej formy szopki i żłóbka stwierdziła, że szopka nie miała się podobać, a skłonić do refleksji. Chciano pokazać smutek małych dzieci, które nie będą mogły ujrzeć postaci Świętej Rodziny, figurek owieczek, baranków, wielbłądów czy też orszaku Mędrców. Czy ta troska nie jest świadectwem o życiu we wspólnocie, gdzie liczy się każdy człowiek, choćby ten najmniejszy? Postawiono rodziców, opiekunów naszych pociech przed szczególnym obowiązkiem. Przybliżyć milusińskim sens takiej wizji, jak i wprowadzać ich w pobożność, powagę, jaka przystoi podczas obecności w świątyni. Grupa przygotowująca całą oprawę stanęła przed problematycznym zadaniem. Postawili na coś „innego”, wyróżniającego się, ale...w zespoleniu z istotą inicjatywy, tj. żłóbkiem przy ołtarzu, z którego bije źródło wiary. Czy szopka spełniła swoją rolę? Adorując taką szopkę odczuwamy ogromny głód Boga i życia duchowego. Klęcząc zaś przed żłobkiem w prezbiterium odkrywamy autentyczny wymiar adoracji i intensywnej modlitwy. Tradycja czy nowoczesność? Zwyczajność czy nadzwyczajność? Postawa pogardy, zerwania z tradycją? Utożsamianie się z tym, czy też nie? …nie było dla nich miejsca... – odnaleźć odpowiednią treść dla mojego ja i wspólnoty, w której żyjemy, celebrujemy Eucharystię. Tradycja wyrażona w nowatorstwie! DonLubranco wysyłam! Skamieniałe pióra jeszcze ciepłe, jeszcze tli się w nich bliskość tęczy, jeszcze pachną niebiańskie mazidła. To Jego - Pana wysokości - są niebieskie gołębniki w chmurach, On przyodziewa swoje anioły w szarfy i tuniki, kładzie na głowę fiołkowe wianki.... Wyrwałem kawałek skrzydła ze szpon paproci, lepką czernią cienia pobrudziłem dłonie. Chociaż wspinać się potrafimy i konstruujemy przemyślne drabiny - nigdy, tak jak anioły błękitów nie dosięgamy, nie skaczemy po falbanach chmury tak lekko, mostem tęczy z brzegu burzy - na brzeg pogody nie przejdziemy. Teraz widzę, czym jest to miejsce, gdzie anielska lekkość tężeje w kamień, gdzie twarzy wiosenną jasność w woale pajęczyn zawija październik. Oto skrawek ziemi - ani niebiański, ani ziemski. Ani to wąwóz, ani przesmyk. To miejsce, gdzie gromadzą się od czasu - do czasu, świadkowie zdarzeń i czynów, potrzebnych - żeby wydobyć się z pod ziemi. Dariusz Grożyński
10
ZIMA (21) 2007
Słowo od Duszpasterza
Wielce Szanowni Mieszkańcy Domów Studenckich Centrum
Zwracam się do Was w kontekście niedawno przeprowadzonej Wizyty Duszpasterskiej, czyli Kolędy. Przede wszystkim pragnę serdecznie podziękować tym wszystkim, którzy zdobyli się na odwagę i zaufanie, zapraszając mnie do swojej akademickiej codzienności w celu otrzymania błogosławieństwa Bożego, wspólnej modlitwy i krótkiej rozmowy. Kolęda odbywała się w czasie sesji, dlatego trzeba było, moim zdaniem, odwagi i zaufania, aby trochę tego cennego czasu poświęcić księdzu. Gratuluję Wam tej odwagi i dziękuję za nią. Gratuluję także tym wszystkim, którzy nie mogąc przyjąć Kolędy u siebie, dołączyli do innych pokoi oraz tym, którzy, czy to będąc innego wyznania, czy innych przekonań spotkali się ze mną. Jestem pod wrażeniem ogromnej życzliwości, jakiej doświadczyłem ze strony tych, którzy mnie do siebie zaprosili, ale także tych, którzy na spotkanie z księdzem nie mieli ochoty. Dziękuję Wam wszystkim. Niech ten, który powiedział: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich
najmniejszych, Mnieście uczynili. Mt 25, 40 , będzie dla Was nagrodą. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z Was odczuwa niedosyt po kolędowych spotkaniach. To dobrze. Ja też go odczuwam. Dlatego pozwolę sobie powtórzyć to, co często mówiłem podczas kolędy. Odczytajmy dobrze ten niedosyt i korzystajmy z siebie nawzajem! Jeszcze raz zapraszam Was do korzystania z tego wszystkiego, co na dzisiaj oferuje Wam Duszpasterstwo. Zapraszam także do korzystania ze mnie, Waszego duszpasterza, jak również z innych jezuitów otwartych na kontakt z Wami. Zachęcam także do zapraszania nas, jeśli jest taka wola, w Wasze akademickie progi. Czy to towarzysko, czy w celu przeprowadzenia jakiejś poważnej rozmowy. Nie pozwoliłbym sobie na taką śmiałość, gdyby nie życzliwość, otwartość i wspomniany wcześniej niedosyt, odczuwany podczas naszych spotkań. Pozwolę sobie zatem zakończyć parafrazą cytatu biblijnego: Niech nad naszym niedosytem zbyt długo nie zachodzi słońce. Lesław Ptak S.I
Zaufanie w Kościele Sprawa abpa Wielgusa ma wiele wymiarów. Jednym z najistotniejszych jest pytanie o zaufanie do Kościoła i w Kościele. Coraz mocniej słychać głosy, aby wzmocnić zaufanie poprzez zmniejszenie zaufania, czyli oprzeć zaufanie w większym stopniu na kontroli. Różne przejawy życia Kościoła opierają się na przyjmowaniu w dobrej wierze tego, co drugi człowiek mówi. Tak jest chociażby w przypadku przyjmowania i udzielania sakramentów, od chrztu począwszy, poprzez spowiedź, a na małżeństwie skończywszy. Kościół wymaga pewnych zaświadczeń, czy też opinii, ale nie robi żadnego śledztwa. Ostatecznie wszystko opiera się na prostym słowie: „chcę”, „wyrzekam się”, „wyznaję”, „ślubuję”... Tyle, że potem z wychowaniem religijnym dzieci bywa różnie, wiele małżeństw rozpada się po roku, a żal za grzechy okazuje się dość płytki i pełen kompromisów. Podobnie ma się sprawa z nominacjami na urzędy w Kościele. Istnieją procedury, ale są one oparte na opiniach i na rozmowach z kandydatami, a nie na działaniach
śledczych. Zbierający opinie zakłada, że opiniodawcy napisali je wedle swojej najlepszej wiedzy. Rozmawiający z kandydatem ufa mu, że ten odpowiada na pytania dotyczące jego osoby zgodnie ze swoim sumieniem i że owo sumienie jest właściwie uformowane. Te założenia niekiedy nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Ktoś mija się z prawdą albo świadomie kłamie. Nie musi to jednak oznaczać, że należy zaostrzyć procedury i lepiej sprawdzać „delikwentów”. Odnowa Kościoła zawsze opierała się głoszeniu Słowa, budzeniu autentycznej wiary, budzeniu sumienia, a nie na bezwzględnym demaskowaniu grzeszników. Prawda, że to trochę naiwne? Tak! Ale jest to „naiwność ewangeliczna”. Co robić, kiedy zaufanie zostaje zawiedzione lub cynicznie wykorzystane? Czy należy postanowić, że następnym razem nie dam się zawieść i że moje zaufanie będzie mocno ograniczone? Albo zamiast zaufania będę okazywał programową podejrzliwość? Zauważmy przy tym, że utrata zaufania w Kościele nie oznacza jedynie
rozczarowania wiernych swoimi pasterzami i kapłanami. Nierzadko spotykam kapłanów (szczególnie młodych) rozczarowanych (nie bez powodów) wiernymi, do których zostali posłani. Utrata zaufania może też dokonywać się pomiędzy różnymi grupami, środowiskami wiernych. W Polsce ów brak zaufania pojawił się wiele lat przed obecnym kryzysem związanym ze sprawą abpa Wielgusa. W Kościele dochodziło do różnych kryzysów zaufania. Powieszony i spalony przez inkwizycję w XV wieku dominikanin Savonarola gromił szczególnie duchownych: „Wszystko w Kościele jest zrujnowane. Prałaci nie odróżniają dobra od zła, prawdy od kłamstwa. [...] Dziś w kościołach wszystko robi się dla pieniędzy. Dzwony biją z chciwości, wołają tylko o srebro, chleb i świece”. A niejaki Wilhelm z Auvergne pisał wzburzony: „Któż by nie zadrżał ze strachu na widok Kościoła będącego w stanie zdziczenia i okropności, że każdy, kto na to patrzy, martwieje z przerażenia. Widząc tak straszliwe jego zeszpecenia, każdy nazwałby go prędzej Babilonem, niż Kościołem Chrystusa”. No cóż, współczesnym tekstom wieszczącym głęboki kryzys w Kościele dużo brakuje do owych oratorów sprzed kilku wieków. Co robić w obliczu opisywanych w mediach skandali i afer dotyczących Kościoła? Jak odbudowywać nadwątlone zaufanie? Dojrzały chrześcijanin zaczyna naprawiać Kościół od siebie. Widok grzesznika, którego zdemaskowano i wystawiono na publiczny widok, powinien nas pobudzić do pytania o własną wiarę i wierność. Proponuję następujące ćwiczenie duchowe. Przypomnij sobie jakieś szczególnie wstydliwe, grzeszne lub żałosne czyny, jakie popełniłeś. Pomyśl, że oto ktoś to wszystko opisał, może nawet sfilmował, a teraz prezentuje w odcinkach w największych mediach. Co odczuwasz? Co masz ochotę zrobić? Być może takie ćwiczenie pomoże Ci wejść w pokorę i odrzucić ostre słowa potępienia i wzgardy, które miałeś już na ustach. Uświadom sobie teraz, jak postępuje z Tobą Chrystus w Kościele. Daje Ci Słowo i sakramenty. Nie obnaża, nie demaskuje, ale dyskretnie próbuje Cię podnieść z upadku. I zadaj sobie pytanie: Komu warto zaufać? Czyż nie Jezusowi, które daje się nam w swoim, świętym Kościele grzesznych ludzi? Dariusz Kowalczyk SJ
* Homilia wygłoszona 14 stycznia 2007 r. w Kościele Akademickim Ducha Świętego po odczytaniu Słowa Biskupów Polskich. Ks. dr Dariusz Kowalczyk jest przełożonym Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego, do której należą jezuici toruńscy.
ZIMA (21) 2007
11
Warsztat
Do Cesarza K. Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu (1 Kor 1,26).
W Kalendarzu Pamięci Człowieka Wędrującego odnotowano: odszedł kolejny Przyjaciel Ludzkości.
Siłacz W spojrzeniu zaklęta Wywróciła mnie swą ... niemocą nazewnątrz Dziewka w spojrzeniu zaklęta
wyszedłeś ze swojego domu – wykorzeniony – by poznawać świat
Syczę tak i pulsuję całą mych ran nagością dycham głęboko płucami na wierzchu przez otwarte złamanie oddechu nabieram
Ziarno zasiane w ciekawość świata, w świat budzący się do życia
Zachwiać się staram bez-silnie, upaść w wysokość Rąk Świętych
powołany do poszukiwania, w każdym czasie i miejscu godności homo sapiensa, jeszcze jeden dzień życia, ten sam, w którym rozległy wznosili sztandar tragizmu rewolucji – anarchii – niepodległości
Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali. (2 Kor 12,9)
Radość Dnia Pańskiego – łzy złamanego serca... kto uleczy ? kto obmyje z winy ? kto da pokarm ?
Panie wszechmocny! nie dopuść ...bym wytarzał rany w przybranie zapomnienia nevander
Cesarzu! Ostatnia Podróż Tam, Ostatni reportaż z Wieczności, by przemienić świat, patrzeć jak wstaje słońce Post verba! odchodzą autorytety – czekają pośmiertne Noble! To Twoje Lapidarium? DonLubranco
dusza ogarnięta smutkiem i grzechem ? żywa nadzieja bojaźni Bożej po stronie bezsilnego Sługi Pana
jeszcze jeden dzień życia, ten inny, w którym rozległy wzniosłeś sztandar wolności kultur – ras – religii ubolewałeś nad jednym, że jeszcze nie byłeś tu i tam,
kto ustanowi przymierze?
DonLubranco
Powietrza coraz mniej kłębek myśli w rogu pokoju zbitek samozwańczych idei zlepek bezperspektywistycznej gmatwaniny bez kropki nad i a powietrza coraz mniej mariusz es
12
Kalendarium na semestr letni
LUTY 21 – Środa Popielcowa – początek Wielkiego Postu • W każdy piątek o 18.00 Droga Krzyżowa • W każdą niedzielę o 18.00 Gorzkie Żale 22 – Msza św. akademicka z modlitwą wstawienniczą
MARZEC 3 – 1. sobota miesiąca. O 9.00 Msza św. i nabożeństwo ku czci Niepokalanego Serca Maryi 8 – Po Mszy św. wieczornej modlitwa w duchu Taizé 10 – W jedności z Ojcem Świętym Benedyktem XVI modlitwa za świat uniwersytecki 15 – Konferencja o. Grzegorza Dobroczyńskiego „Umęczon pod Ponckim Piłatem”: Jezus historii – Chrystus wiary 18-21 – Rekolekcje wielkopostne. Głosi Dziekan Wydz. Teologicznego UMK, ks. Jan Perszon 21 – Koncert organowy w kościele akademickim 22 – Msza św. akademicka z modlitwą wstawienniczą
KWIECIEŃ 2 – Wieczorne czuwanie w 2. rocznicę śmierci Jana Pawła II
2-3 – Pasja w muzyce. Koncerty Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej 5-8 – Święte Triduum Paschalne 6-15 – Codziennie o 15.00 Nowenna do Miłosierdzia Bożego 11 – Koncert organowy muzyków z Hiszpanii w ramach Dni Pampeluny w Toruniu 12 – Po Mszy św. wieczornej modlitwa w duchu Taizé 16 – Otwarcie wystawy „Jezuici na przestrzeni wieków” w Bibliotece UMK 19 – Konferencja o. Grzegorza Dobroczyńskiego nt. Katechizmu. 26 – Msza św. akademicka z modlitwą wstawienniczą. 28 – Pielgrzymka Akademicka na Jasną Górę: autokarowa lub rowerowa.
Świętego 27 – Zesłanie Ducha Świętego. Uroczystość patronalna naszego Kościoła Akademickiego 27 – Początek Świętojańskich Koncertów Organowych
MAJ
Ponadto przewidziane są następujące spotkania:
• Codziennie nabożeństwo majowe • Możliwy kolejny kurs medytacji chrześcijańskiej 5 – 1. Sobota Miesiąca. Nabożeństwo maryjne 8 – Koncert w ramach Festiwalu “Probaltica” 10 – 25. rocznica wydarzeń z 1-3 maja 1982 12 – Po Mszy św. wieczornej modlitwa w duchu Taizé 16 – 350. rocznica męczeństwa św. Andrzeja Boboli, jezuity, patrona Polski 26 – Czuwanie przed Zesłaniem Ducha
Propozycje duszpasterskie na rok akademicki 2006/2007 • Grupa Studnia Jakubowa - studencki zespół wokalno-instrumentalny. Zapraszamy do współpracy osoby muzykujące. • NIEDZIELA 19.00 - AKADEMICKA MSZA ŚWIĘTA Po Mszy św. Wieczór przy herbacie. Okazja do spotkania wszystkich ze wszystkimi, bez względu na przynależność lub nieprzynależność do DA. • Dzieci Starówki - różne zajęcia z dziećmi toruńskiej Starówki. • Grupa La Storta - propozycja dla tych, którzy ciekawi są duchowości jezuitów i chcieliby z niej skorzystać w życiu codziennym. • Grupa tańca liturgicznego - to propozycja dla tych wszystkich, którzy chcą się modlić nie tylko swoją duszą, ale i ciałem.
ZIMA (21) 2007
UWAGA! Grupa spotyka się nieregularnie. • Szkoła medytacji chrześcijańskiej. Kurs okresowy. • Grupa medytacyjna – jako owoc szkoły medytacji - modli się, rozważając Pismo Święte. • Grupa Oaza. Spotyka się raz w tygodniu, aby modlić się i wspólnie spędzać czas zgodnie z charyzmatem Ruchu Światło-Życie. • Wolontariat Misyjny - grupa ludzi, którzy nie szczędzą swojego życia na działalność dla dobra braci z różnych kontynentów i narodów. Głównie jednak działamy tu, gdzie przebywamy: świadczymy o Chrystusie, służymy modlitwą i pomysłowością dziełu animacji misyjnej.
CZERWIEC • Codziennie nabożeństwo ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa 2 – 1. Sobota Miesiąca. Nabożeństwo maryjne 7 – Uroczystość Bożego Ciała 14 – Po Mszy św. akademickiej modlitwa kanonami Taizé 17 –Msza św. akademicka. Zakończenie roku pracy DA
• z o. Markiem Blazą SI – na temat prawosławia, • z o. Zygfrydem Kotem SI – znawcą ikony i sztuki jej pisania, • z o. Piotrem Lenartowiczem SI – o racjonalnych dowodach na istnienie duszy, • z o. Jackiem Bolewskim SI – na temat buddyzmu. Terminy poszczególnych spotkań będą ogłaszane na bieżąco.
• Czwartek godz. 19.00 – MSZA ŚWIĘTA AKADEMICKA • Spotkanie dla młodzieży – modlitewno-dyskusyjna grupa gromadząca w swych szeregach młodzież szkół średnich. Na spotkaniach: dyskusje na ciekawe tematy, niekoniecznie religijne. • O Panu Bogu po angielsku – możliwość doskonalenia „swojego angielskiego” poprzez swobodną rozmowę na tematy religijne i nie tylko. • Soboty dla narzeczonych - kurs przedmałżeński prowadzony na zasadzie przeżywania w parach istotnych treści dotyczących Sakramentu Małżeństwa. Informacje u o. W. Aramowicza. • Katechumenat. Ma na celu przygotowanie osób dorosłych do przyjęcia Sakramentów: Chrztu, Bierzmowania i Eucharystii. • SOBOTA jest w Duszpasterstwie czasem na aktywny wypoczynek, a więc: wyprawy piesze lub rowerowe, plenery fotograficzne, piłka nożna i siatkowa.