WAKACJE (23) 2007
ISSN 1732-9000
O
K
A
Z
J
O
N
A
L
N
I
K
A
K
A
D
E
M
I
C
K
I
W numerze miêdzy innymi:
Kobieta utopiona w Studni Komu w drogê temu... Roztocze!
W fotograficznym skrócie
fot.: archiwum redakcji
3
WAKACJE (23) 2007
W NUMERZE
Piêæ minut
Komu w drogę... temu Roztocze .................................. Sad..................................................................... O dotrzymywaniu obietnic ..................................................... Dogonić spłoszoną miłość Poranek na końcu świata ... Kobieta utopiona w Studni .................................................. Trzeci post .................................... Rozdwojona tęsknota .......... Warsztat ........................................ Masz życie? Żyj płacząc w nim potokiem rymów. To tylko... pięć minut Jezuici w ciągu wieków .......
Mają coś w sobie te samotne, nocne spacery po bulwarze, w deszczu, w pomarańczowym świetle ulicznych latarni. Mają coś w sobie te wspólne nocne wypady na bulwar, na betonowy cypel, tam, gdzie przenikają się ciemność ze światłem, światło z ciemnością, gdzie z wiatrem przychodzi Refleksja, splatając myśli i właściwe słowa, a potem i właściwe wnioski. Mają coś w sobie te chwile -- chwile, w których rzucone na fale słowa wybrzmiewają tak mocno, tak prawdziwie i pięknie, że już nic nie jest takie samo. Te chwile, w których dorastamy tam, gdzie zasypiają ślady pod powiekami fal. Tych chwil nie zabierze nikt. I kiedy wracając o wschodzie słońca odczuwasz mityczne katharsis, wiedz, że to właśnie o to chodzi, że oto w Tobie staje się Dzień i mimo braku snu, pobiegniesz pewnie przed siebie, bo wiesz, że Życie jest po to, aby Żyć. I nieważne, co powiedzą ludzie na ulicy, bo warto napisać nowy wers, skleić nowy bit, krok za krokiem biec, pod prąd. A gdybyś na skrzyżowaniu nie wiedział, gdzie pójść, pamiętaj że jesteś prawym człowiekiem, Ty, uważnie idąc za tymi słowami w głąb siebie odnajdziesz siebie, a wraz z sobą żywą nieśmiertelność (Grammatik, Moja historia, EP+, 1999). (Grammatik Płaczę rymami, EP+, 1999).
4 6 7 8 8 9 11 12 13 14
W imieniu całej redakcji chciałbym podziękować Izabeli i Piotrowi Pawłowskim za dwa lata owocnej współpracy, za trud włożony w korektę i skład, za trud włożony w rozwój pisma. Do zobaczenia;)
fot. na okładce: Ania Caban
redaktor naczelny mariusz es=:)
Okazjonalnik akademicki Wakacje (23) 2007 Wydawca: D u s z p a s t e r s t wo A k a d e m i c k i e Ojców Jez u itów Adres: ul. Piekary 24, 87-100 Toruń email: podaj_dalej@wp.pl http: www.da.umk.pl/podajdalej.php
fot.: archiwum redakcji
Reklama:
Oferujemy 2 – 3 strony A4 powierzchni reklamowej - na kredowym papierze, w kolorze. Wszelkie pytania i oferty prosimy kierować na adres kdorosz@interia.pl bądź telefonicznie 056 6554862 wew. 25
Redakcja: Mariusz ES, (redaktor naczelny); o. Krzysztof Dorosz (opiekun) Joanna Wnuczyńska (korekta); Andrzej Doligalski (skład); Kontakt: mariusz_es@wp.pl; kdorosz@interia.pl Redakcja
zastrzega
sobie
prawo
do
skracania
nadesłanych materiałów. Autor artykułu zobowiązany jest do podpisania swoim nazwiskiem i imieniem bądź pseudonimem. Materiałów (artykuły, wiersze, zdjęcia, grafiki) nie podpisanych redakcja nie dopuszcza do druku.
4
WAKACJE (23) 2007
Komu w drogê... temu Roztocze! Majowe rajdy rowerowe należą już do duszpasterskiej tradycji. Tym razem naszą dziesięcioosobową ekipą, złożoną już nie tylko ze studentów z Torunia, ale także z Poznania i zaprzyjaźnionego Wrocławia, postanowiliśmy wybrać się do miejsca, w którym nas jeszcze nie było: na Roztocze i Lubelszczyznę. Tegoroczny rajd odbył się pod hasłem „Komu w drogę, temu…”, które rozbrzmiewało za każdym razem, kiedy naciskaliśmy pedały. Początek naszej przygody stanowił dworzec PKP, ponieważ znaczną część drogi postanowiliśmy pokonać pociągiem. W Lublinie zajęli się nami poznani niegdyś na wycieczce w Toruniu lektorzy z KUL-u. Jeden z nich popisał się niebywałą tężyzna fizyczną dźwigając nielekki plecak koleżanki Asi przez całe miasto. W takim towarzystwie poznawaliśmy mniej (UMCS) lub bardziej (Starówka i KUL) urokliwe zakątki Lublina. Kiedy tam będziecie, koniecznie musicie zobaczyć swoisty relikt PRL-u... Zainteresowanych odsyłam do uczestników wyprawy, bo o sprawie tej nie wypada pisać na łamach tej szacownej gazetki;). Pod koniec dnia sprawiedliwości stało się zadość i za nasze przewinienia zostaliśmy zakuci w kajdanki i wsadzeni do więzienia... a tematy rozmów (co ciekawe) zeszły na karę śmierci…
Afryki, by po pysznym śniadanku wyruszyć w kierunku Majdanka. Potem poprzez Kozłówkę (z fantastycznym pałacem, parkiem i żywym pawiem spacerującym po balkonie) dotarliśmy do Lubartowa. Nie będę ukrywać, że główną myślą, która trzymała chłopców przy życiu była myśl: „Co też mama Asi ugotuje na obiad?” Nie zawiedli się jednak ci, którzy wiele oczekiwali, bo zostaliśmy ugoszczeni wprost wspaniale. No i dowiedzieliśmy się, że gdziekolwiek byśmy nie pojechali, wszędzie tam mama Asi ma rodzinę... To podsunęło nam chytry pomysł na przyszłą wyprawę. Cudne widoki w Roztoczańskim Parku Narodowym
Okazało się na przykład, że Jacek jest genialnym pogromcą cebuli (lepszym niż Makłowicz). Niejedna kobieta może wpaść w kompleksy widząc, jak drobno potrafi pokroić cebulę. No, ale w tym pięknym miejscu nie zajmowaliśmy się tylko jedzeniem. Po tym, jak podbiliśmy serce gospodyni na plebanii, udaliśmy się na zwiedzanie Kazimierza. Niejeden z nas zakochał się w widoku na dolinę Wisły zza zamku albo nocnym pejzażu oglądanym z Góry Trzech Krzyży. No, ale dość tej nostalgii. Żeby podtrzymać duszpasterską tradycję, zagraliśmy jeszcze w łapki na rynku i udaliśmy się w dalszą drogę.
Komu w drogę temu …dobrze znać mamę Asi… Następnego ranka obudziliśmy się jednak w domu Sióstr Misjonarek
Cała ekipa i ucho igielne.
Plaża przed Caritasem...
Komu w drogę temu… nocleg na piękne, męskie oczy… Wśród popiskiwań klaksonów opuściliśmy Lubartów, żeby przez Nałęczów dotrzeć do Kazimierza nad Wisłą. W Kazimierzu, niespodziewanie dla wszystkich, odkryliśmy nowy sposób poszukiwania noclegu. Hmm... no dobrze: odkryli go chłopcy. Otóż przepis jest taki: kilku urodziwych/ nieurodziwych chłopców (jak kto woli) posadzić na karimacie przed kościołem. Efekt jest taki, że od razu przybiegną ludzie chętni zaoferować im darmowy nocleg. Serio! Od tego momentu my - kobiety - mogłyśmy się już poczuć bezpiecznie i mieć pewność, że nocleg pod gołym niebem nam nie grozi. Generalnie Kazimierz był miejscem odkrywania wielu talentów.
Komu w drogę temu… przenocować na plebanii, gdzie spał morderca… Z Kazimierza, nie bez małych problemów (ekspresowa zmiana dętki), udaliśmy się do Annopola, gdzie zamierzaliśmy przenocować. Ten dzień upłynął pod hasłem wychowania patriotycznego. Udaliśmy się bowiem do Antoniowa, aby poszukać grobu prababci Jacka. Trzeba było się wcielić w małego detektywa i odnaleźć najstarszą mieszkankę wsi, która miała być jedyną osobą, która mogła posiadać takie informacje. Pani okazała się przemiłą osobą, grób został odnaleziony, a świat okazał się mały. Pani bowiem była przyjaciółką babci Jacka z czasów młodości! Podbudowawszy serca, w strugach deszczu, dotarliśmy do Annopola. I tu pojawił się
5
WAKACJE (23) 2007
problem. Miał on posturę osoby, która strzegła dostępu do noclegu. Był to ksiądz na plebanii, z którym chłopcy mieli małą scysję. Obawiał się nas przenocować, gdyż kiedyś udzielił schronienia człowiekowi, który zamordował własną matkę. No, ale sytuację udało się załagodzić po „telefonie do przyjaciela”, a serce księdza i tak podbiliśmy prosząc go, aby odprawił dla nas mszę o szóstej rano (czego się nie robi, aby pozostawić dobre wrażenie:))… Komu w drogę… temu odmrożenia… Następnego dnia dotarliśmy do miasta, gdzie San domierza do Wisły. Zostaliśmy wspaniale ugoszczeni przez mamę Sylwii w budynku wydawnictwa diecezjalnego. W tym miejscu należą się dla niej gromkie oklaski za obiad, który dla nas przygotowała (a co pewnością kosztowało ją trzy bite dni spędzone w kuchni). Sandomierz przywitał nas mrozami. Dziękowali Bogu szczęśliwi posiadacze rękawiczek, przynajmniej nie nabawili się odmrożeń dłoni pierwszego stopnia, co nie wszystkim było dane. Ale co nas nie zabije, to nas wzmocni, jak mówi stare porzekadło. Przynajmniej na pocieszenie mogliśmy obejrzeć wspaniałe zabytki, dowiedzieć się, jaką śmiercią zginiemy oraz zobaczyć jedyne w Polsce miejsce, w którym zakotwiczono niebo.
pilnować dobytku. Niezły ubaw musieli mieć klienci sklepu, gdy przez kilka godzin symulowaliśmy, że czekamy na kogoś przed sklepem opatuleni w karimaty (strasznie wiało), tudzież siedząc jak kury na grzędzie tuż za drzwiami na fotokomórkę (wewnątrz), starając się nie wyA wokół roztoczański pył... konywać gwałtownych ruchów, żeby nie wpuścić do środka zimna. Mimo komizmu całej sytuacji wcale nie było nam do śmiechu... Postanowiliśmy więc udać się do pobliskiego Caritasu, którego zachęcające drzwi były otwarte na oścież. A tam to już była prawdziwa plaża…(jak widać na zdjęciach) Komu w drogę temu… nawrócenie… Niczym w pustyni i w puszczy...
Studnia musi być!
Komu w drogę temu… supermarket schronieniem… Złotymi zgłoskami w tym naszym szalonym Koczownicy przed supermarketem wyjeździe zapisał się pewien sklep w Gorzycach, którego nazwy (oznaczającej rodzaj insekta) z przyczyn oczywistych przytoczyć tutaj nie mogę. Ledwo zdążyliśmy wyjechać z Sandomierza, a już udało się połamać kilka szprych. Tak więc przed wymienionym już tu sklepem spędziliśmy co najmniej trzy godziny. I wcale nie oddawaliśmy się zakupom. Część ekipy udała się w poszukiwaniu sklepu rowerowego. Niewiasty zaś, wraz z jednym z mężczyzn, pozostały Raj na ziemi, czyli Lipowiec...
Tracąc jeden dzień na zwiedzaniu sklepu musieliśmy skorzystać z usług naszej kochanej kolei, aby dostać się do Biłgoraja. Po drodze odwiedziliśmy Stalową Wolę, która o mały włos stałaby się miejscem nawrócenia naszych mężczyzn na islam. Była to sytuacja niezrozumiała dla kobiet, które świadome prawdy, że facet, który nie zje mięsa, to facet zły, udały się na pobliską plebanię w celu odgrzania nieśmiertelnej na każdym rajdzie, kiełbasy. Cóż one winne, że ksiądz na plebanię chciał wpuścić tylko dziewczyny? Skończyło się na szczęście jedynie małym buntem na pokładzie. Komu w drogę… temu roztoczański pył w zębach… Powszechnie wiadomo, że dobrze mieć rodzinę, zwłaszcza w pięknych zakątkach Polski. Odczuliśmy to na własnej skórze podbijając serca familii naszych koleżanek w Sandomierzu, Lubartowie i Biłgoraju. Jednak najpiękniejszy dzień wyprawy miał dopiero się nadejść. Zbliżaliśmy do Roztoczańskiego Parku Narodowego... Warto było
6
WAKACJE (23) 2007
wspiąć się (jak zrobiła większość) albo wjechać (ukłony do cyborgów, którym się udało) na wielką górę w Lipowcu, żeby zobaczyć oszałamiający widok na Roztocze. Naprawdę jest co wspominać, ale żadne słowa nie są w stanie opisać tego widoku! Z następnego dnia zapamiętamy na pewno duże ilości lessu, (które zabraliśmy ze sobą do Torunia), a które przyklejały się do nas i do naszych rumaków w każdej sekundzie szalonego zjazdu wąwozami. Czuliśmy się jak prawdziwi rajdowcy. W takich nieco „niewyjściowych” strojach dotarliśmy przez Zwierzyniec i Szczebrzeszyn do Zamościa – czyli kresu naszej podróży, gdzie znaleźliśmy gościnę u przemiłych Franciszkanów, by o czwartej (o zgrozo!) rano wstać i pociągiem wyruszyć w stronę Piernikowego Grodu.
Zamość - kres poróży
*** Gdzie się wybierzemy następnym razem? Nie wiadomo. Gdziekolwiek jednak zobaczycie powiewającą w oddali flagę duszpasterstwa, dobiegające głosy piosenki czy radosne śmiechy, możecie być pewni, że to nasza szalona brygada. I możecie się dołączyć. W końcu „komu w drogę temu…”
Marta Lis fot.: archiwum redakcji
Sad Wiosna w pełnej krasie. Prawie u progu lata. Przynajmniej taką można dziś zobaczyć. Piszę ten tekst 20 maja. Jak będziesz go czytać, będzie już pewnie połowa czerwca, a może później. A może natrafisz na ten tekst w kolejnym maju pełnym wiosny. Świerszczyk gra w zieleni łąki. Poranna rosa ukryta w niskiej trawie chłodzi i ożywia stopy zmęczone od upału i chodzenia. Pojawiają się pierwsze maki. Coraz ich więcej. Mimo niezwykłej intensywności swego koloru tak idealnie zestawiają się z otaczającą je zielenią. Nie ma w tym agresji. Wyróżniają się, zwracają uwagę, wybijają się z tła. Nie muszą jednak używać przemocy. Nie musi ich być słychać. Są ciche i piękne. Głośne swym pięknem. Pięknem niewinności. Pięknem nieświadomym i naturalnym. Liście osiki drżą przy najmniejszym powiewie. Gdy inne drzewa stoją niewzruszenie, ich gałęzie zdają się lekko tylko wzdychać. Osika klaszcze cicho swymi liśćmi, to znów migocze zielono i mieni się w ruchu. Jest trochę jak lękliwa kobieta. Krucha, zwiewna, delikatna. Wszystko czuje i reaguje całą sobą. W jej sąsiedztwie stoją brzozy. Te już starsze. Bogatsze w doświadczenie, z charakterystyczną biało-czarną korą. One wiedzą, że świat jest czarno-biały, a może nie wiedzą, tylko mają o tym bezwiednie przypominać. Są trochę smutne, ale ich liście też zielone. Młode. Trochę mniej wrażliwe na podmuchy wiatru, na targnięcia burzy. Kiedy już nadejdzie, pochyla je nisko. Kłaniają się bez ociągania. Nie można im odmówić pokory. A może sprytu. Dlatego żyją. Dość mocne, by się nie złamać. Dość giętkie, by nie pozostać zupełnie nieczułymi na rozmowę wiatru. Niedaleko, przy nasypie, tuli się do siebie kępka maków. Jeszcze w pąkach, wygrzewają się na słońcu. Po stronie południowej. Zbierają siły, by ich barwa dojrzała i wydała owoc. Utajone w zieleni włochatych pąków. W kępkach po trzy, pięć i więcej. Podglądam je i nie mogę się doczekać, kiedy wychylą jaskrawe główki. Nie koniec drogi. Biegnie dalej, do sadu po lewej stronie. Niczyjego, opuszczonego. Z połaciami drobnych kwiatów. Niebieskich. Białych.
Ukrytych, rozsypanych wśród trawy. Podobno są tu też konwalie. Pozostałości ogrodu. Ktoś je sadził. Czyjeś ręce pielęgnowały. Rosną dalej ukryte. Drzewa owocowe, na których kwiaty już przekwitły, a owoców jeszcze nie ma. Szaro-zielenią liści trwają na tle błękitu nieba. Sad z dwiema lekko wydeptanymi ścieżkami. Ktoś wciąż jednak tu zagląda. Zagajnik wytchnienia. Kilkadziesiąt metrów kwadratowych, które wyglądają jak kilka. I tylko pobieżne obliczenia matematyczne, pomnożenie przybliżonej długości jednego boku sadu przez drugi daje ogólne pojęcie o tym, jakiej jest on wielkości. Zdawał się być jak większe pudełko zapałek. Prostokąt uratowany od prawa własności między jednym płotem i drugim. A może go kupię? Od kogo? Czy do kogoś należy? Zdziczały, pozostawiony sam sobie. Bez ram i ograniczeń. Bez nazwisk i tabliczki z napisem: Uwaga, zły pies. Tam odpoczywam. Między jedną niewidoczną ścianą sadu a drugą. Między brązowym płotem domu po lewej i drucianą siatką własności po prawej. Po dwóch ścieżkach drepczę marząc, by się nie kończyły. Trwam w sercu sadu, gdzie nie widać miasta w tle. Magda Jóźwiak
7
WAKACJE (23) 2007
O dotrzymywaniu obietnic Bardzo nie lubię, gdy ktoś nie dotrzymuje słowa. Moja nieoceniona Mama od zawsze powtarza mi: „Nie obiecuj, jeśli nie jesteś pewna, czy uda Ci się spełnić obietnicę. Mów: postaram się, ale nie obiecuję.” Zapamiętałam tę radę i stosuję ją z powodzeniem. Może ktoś powiedzieć, że to pewien sposób asekuracji. Zwał go jak zwał, ale i ja mam większy komfort, i mój rozmówca uniknie niepotrzebnych rozczarowań na wypadek, gdyby coś się nie udało. Krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Z wielkiej chmury mały deszcz. Wiele powiedzeń ilustruje rozczarowanie, irytację i złość, które towarzyszą niespełnieniu obietnicy. I może to być pozornie błaha obietnica dotycząca codziennych spraw, jak wypełnienie jakiegoś prostego zadania, którego ktoś się podjął po obietnice, które składamy przed ołtarzem. Kiedy obiecujemy? W ważnych momentach naszego życia, ale również na co dzień. W chwilach przerażenia oraz w chwilach szczęścia i uniesienia. Kiedy rozstajemy się na jakiś czas i gdy postanawiamy złączyć z kimś swoje życie. W domu, pracy, szkole, we wszelkiego rodzaju relacjach towarzyskich i społecznych. Obiecujemy solidność, pamięć, regularne telefony, listy, pomoc i dziesiątki innych rzeczy. Na pewno zadzwonię, jak dojadę. Napiszę do Ciebie list. Pomogę Ci, ilekroć mnie o to poprosisz. Posprzątam w pokoju, jak wrócę z zajęć. Kupię Ci to, o co mnie prosiłaś. Odezwę się. I… druga osoba nam wierzy. Bo dlaczego miałaby nie wierzyć? Zazwyczaj, kiedy coś obiecujemy, brzmimy bardzo przekonywująco. Patrzymy prosto w oczy i z niewzruszoną powagą solennie przyrzekamy. A może wcale w oczy nie patrzymy, a rzucamy jedynie na odczepne obietnicę, by zamknąć usta temu, kto słucha, by po prostu coś powiedzieć. „Klepiemy” i nie zastanawiamy się nad prawdziwym znaczeniem wypowiadanych słów. A druga osoba niekoniecznie wybiórczo słucha i może wziąć na serio słowa, które nam wypowiedziało się z taką łatwością i niejako z przyzwyczajenia.
Czy niedotrzymywanie słowa jest ma do nas żal. Analiza przyczyn celowe i zaplanowane? Zazwyczaj zaistniałej sytuacji pomoże nam nie. Często wynika z przyczyn zorientować się, czy zawiniły tylko obiektywnych: nagła zmiana planów, czynniki obiektywne, czy też jest awaria, choroba, dodatkowe obowiązki coś nad czym możemy popracować, w pracy czy pamięć, która zawiodła by uniknąć podobnych sytuacji i np. pomyliła terminy lub miejsce w przyszłości. Może okazać się, że spotkania. Czasem źródła braku wystarczy porządny kalendarz z listą dotrzymywania obietnic upatrywać spraw do załatwienia na dany dzień można w złej organizacji czasu, i wykazem ważnych dat. W innym przepracowaniu, nieumiejętności przypadku warto lepiej zorganizować przewidywania i oceny sił do sobie czas. Jeszcze innym razem nie zamiarów, niestałości uczuciowej czy brać na siebie nowych zobowiązań, niedostatecznej ocenie wagi sprawy. póki nie upora się z wcześniejszymi. W końcu brak słowności może też A może zmienić słowo: obiecuję na wyniknąć z lenistwa, lekceważenia słowa postaram się. Przynajmniej drugiego człowieka lub po prostu tam, gdzie to możliwe. Nad biurkiem niedbalstwa. zaś umieścić kartkę z hasłem: Szanuj Bez względu jednak na to, co jest swoje słowo, jeśli chcesz, by Ciebie przyczyną niedotrzymania słowa, szanowano. W końcu pozostaje nigdy nie jest to przyjemne. I choć przebaczenie samemu sobie. To, co może trudno w to uwierzyć, często często w natłoku emocji jest pomijane, cierpią obie strony. Co ratuje a ma znaczenie nieocenione dla obu w takich sytuacjach? Ze strony stron. Powodzenia! osoby rozczarowanej cierpliwość, Magda Jóźwiak zrozumienie, policzenie do dziesięciu zanim postawi się zarzut świadomego i celowego niedotrzymania obietnicy oraz wysłuchanie argumentów drugiej strony. Ale też odpowiedź na pytania: A czy ja nigdy nikogo nie postawiłam w podobnej sytuacji? Czy zawsze dotrzymałam słowa? Czy nie zdarzyło mi się, że mimo najszczerszych chęci, nie spełniłam obietnicy? A jeśli nie, to jaką mam gwarancję, że nigdy się tak nie stanie? To bardzo pomaga. Pomaga zrozumieć i przebaczyć. Może to zaskakujące, ale pomoże też drugiej stronie uporać się z zaistniałą sytuacją i zmienić to, co warto zmienić w przyszłości. Co z kolei przyda się osobie, która zawiniła? Bez względu na przyczynę niedotrzymania słowa niezastąpione w każdym przypadku jest słowo: przepraszam. Bardzo przydatne jest też odkrycie przyczyny niedotrzymania obietnicy i szczera rozmowa z osobą, która
fot.: Dariusz Grożyński
8
WAKACJE (23) 2007
Dogoniæ sp³oszon¹ mi³oœæ Jej świat biegnie teraz tak szybko, do tej pory gonił ją rowerem. Brnąc przez piaszczyste koleiny mocno trzymali się za ręce. Leśna ścieżka zdawała się nie mieć końca, aż niespodziewanie zakończyło ją rozdroże. Pojechali w przeciwne strony i cienie ich się rozbiegły, dłonie ostygły. Wołał ją, rozglądał się – nie było jej nigdzie. Droga przed nim biegła donikąd. I nagle z tak wielu słów wysyłanych z ust do ust, pozostało łkanie. Teraz sam jeździ po lesie, a nad jego głową wciąż śpiewa ten ptak, którego spotykali
na trawiastej skarpie, tam, gdzie przytuleni zerkali prosto w słońce. Gwiazdy wciąż wzniecają noc, on nie lubi już nocy, boi się jej widziadeł. Drżąc zerka z tęsknotą na poranek. Z pierwszymi zorzami wybiega, wyjeżdża, żeby zostawić swój ślad w lesie. Rower skrzypi coraz głośniej, krzywe koło dręczy go myślą, żeby gonić ją pieszo. Biegnie i wypytuje, dokąd jego sarna pobiegła, kto usypie dla niej groblę wśród grzęzawisk, kto ją przytuli w chłodzie!? Sam już nie wie, czy las ten jeszcze kocha, czy już go nienawidzi. Jutro przylecą ptaki
z daleka, siwa falbana niepogody wyschnie na wiór i przykryje ją polna bruzda. Jutro obudzi się przed słońcem, rozłoży mapy ich wspólnych ścieżek i będzie patrzył, gdzie nie szukał jej jeszcze. Będzie pytał niecierpliwie samego siebie – czy jego kochanie nie jest już szaleństwem? Teraz samotnie przemierza ulice. Ludzie usta do ust przykładają, w miłosne powrozy splatają ręce. Na skrzyżowaniu dróg biegnących od człowieka – do człowieka, stoi niczym strach polny. Tułowia już nie ma, tylko te wielkie, zdziczałe od patrzenia za nią oczy. Ma jeszcze kawałek ręki, którą będzie wymachiwał, gdy ją zobaczy. Zawsze, kiedy pisze wiersz dla niej, przysiada na tej skarpie, gdzie spotykają się skrycie słońce z deszczem, wiatr z ciszą, gdzie polny kręciek kradnie mu kartki i robi z nich latawiec. Wtedy on wspina się tak wysoko, jak wysokie są sosny, z najwyższej gałęzi rozgląda się za nią, wypatruje jastrzębia, by zerkać jego okiem. Potem okrąża go mgła, wtedy biegnie na oślep ku dolinom. Tam wśród wąwozów rwał dla niej chabry, zbierał poziomki… Tekst i foto – Dariusz Grożyński
Poranek na koñcu œwiata cz. 2 W okolicach rzeki, która płynie blisko ogrodu, w porze późnego słońca przyszłaś na świat. Masz dopiero 12 godzin, płakałaś – to taki pisklęcia śpiew. Widziałem wśród łez, które nie są jeszcze słone, jeden uśmiech. Masz dopiero 12 godzin, a ja – 40 lat. Jesteś. Dajesz o tym znać najgłośniej z nas wszystkich. Nikt już nie zerka wstecz, liczy się tylko ta chwila i to, że rośniesz. Ważny jest tylko sen, twój, pełen marzeń, pragnień, poznania smaków, zapachów. Wczoraj rzeka, która karmi wilgocią sad, zatańczyła z ulewą. Piękne burze zorały lemieszem pioruna pszeniczny łan, iskry sypiące się z nieba zaprószyły ogień i spłonęło ostatnie stare rżysko. Już teraz, kiedy twoje powieki nie zmrużyły się jeszcze pod wpływem słońca, chciałbym opowiedzieć ci, jaki jest ten świat. To ognisko, które groźną łuną zagląda w nasze okno. Śpisz, a ja przyglądam się fali – przybiegła nie wiadomo skąd – i zostawiła na piasku piękny ślad. Jak już oczy otworzysz – spójrz, spróbuj
zobaczyć wiatr. Zerkam przez gęste kiście liści; czereśnia strząsa z zielonej czupryny biały puch, przekwitła nawet już stara grusza. Spróbuj – jak się już obudzisz – chwycić kilka kwiatów w garść. Zobacz, pokażę ci pole, snopy siana i kłosy, co podeszły już pod płot i szeleszczą tęsknotą za napełnieniem ziarnem korca. Patrz - jak już otrzesz z oczu łzy – ta mgła na granicy horyzontu, to odchodząca wiosna. Nadejdzie taki czas, taki dzień, poranek - za kilkanaście lat - kiedy odejdziesz tak jak wiosna. To dopiero za parę lat, jak już zestarzeje się beztroska i zwiędnie ostatni majowy kwiat. Upał spadnie na twoją głowę i będziesz szukała cienia, i dłoni przyjaznej, kochanej, co pomoże ci wstać po upadku, opatrzy ranę… O tym potem. Teraz lekki sen niech cię kołysze, przytul bosą stopą łąkę, spróbuj chwycić skrzydło czajki. Niech dziś trwa bez końca, niech słońce zaplącze się w gałęziach topoli, a chmura niech nie toczy dalej głazu cienia. Za chwilę – kiedy
znowu będziesz głodna – pójdziemy zwiedzać sad. Będziesz zbierać dojrzałe śliwki, ja strząsnę rumiane jabłka. Potem pójdziemy nad rzekę posłuchać muzykowania żab. Tekst i foto – Dariusz Grożyński
9
WAKACJE (23) 2007
Kobieta utopiona w Studni
Czerwiec to czas, gdy studenci raczej nie myślą o przeszłości. Po co narażać się na wyrzuty sumienia, że noworoczne postanowienia dotyczące regularnej nauki znów pozostały jedynie planami. Lepiej już żyć terażniejszością, choć bolesną – wszak System Eliminacji Studentów Jest Aktywny. Jedni zastanawiają się więc, jak to zrobić, żeby się „nie narobić” i bezstresowo przebrnąć przez sesję. Inni snują plany na nadchodzące dni wakacyjnej laby. Znajdą się i tacy, którzy już pakują walizki i ruszają na podbój pól, zmywaków i budów zachodniego świata... Są jednak wyjątki (potwierdzające regułę). To studenci, którzy z rozrzewnieniem patrzą w te dni, co minęły i z niepokojem odliczają te do końca studenckiej przygody. Do momentu, w którym zostaną pozbawieni czarnej książeczki zwanej legitymacją, skrywającej fotografię znajomej skądinąd fizjonomii, jakże niepodobnej do tej oglądanej w lustrze, naznaczonej nieprzespanymi nocami i skutkami studenckiej diety... Ach, perspektywa konieczności pozbycia się tego klucza otwierającego drzwi studenckich pubów, tego glejtu pozwalającego kasować pół biletu zamiast całego – wprawia w melancholię... Z tej melancholii może człowieka wyciągnąć jakaś misja, jakiś cel do osiągnięcia, jakieś bojowe zadanie... Takie właśnie, jakim postanowili obarczyć mnie nasi redaktorzy naczelni. Pewnej wiosennej niedzieli, z właściwym sobie wdziękiem oznajmili, że dobrze byłoby (czytaj – wykonać i nie dyskutować), gdybym napisała artykuł na temat Studni Jakubowej. A to w związku z obchodzonym uroczyście 12 maja samozwańczym I Dniem Studni Jakubowej. Druga myśl, która zaświtała mi w głowie (zaraz po tej z zakresu spychologii stosowanej, czyli na kogo by przerzucić zadanie) brzmiała: Co jeszcze można napisać o Studni Jakubowej? Przygotowany kiedyś tekst o jej początkach i historii został już opublikowany w Podaj Dalej oraz zamieszczony na stronie internetowej Duszpasterstwa. Relacje z działalności grupy pojawiały się na bieżąco. Co więc jeszcze można wymyślić? Z wydaniem studniowego śpiewnika do zamknięcia kolejnego numeru gazety nie zdążę... spisanie rozśpiewek
i ćwiczeń dykcyjnych raczej nie zaciekawi Czytelników... Gdy jednak tylko udało mi się zwerbalizować kłębiące się w mojej głowie myśli, niezastąpieni redaktorzy naczelni zaczęli zarzucać mnie pomysłami. Napisz o przeżywaniu kobiecości w Studni – zaproponowali. Stwierdziłam, że chyba trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.
postawionego przed nimi zadania dziennikarskiego na różne sposoby. Są więc zarówno historie „na serio” jak i „z przymrużeniem oka” (a nawet dwóch). Jest też relacja byłego Studniaka, któremu inne obowiązki nie pozwalają już z nami grać. Mam nadzieję, że te opowieści Was zainteresują i sprawią, że spojrzycie na Studniaków jak na jednych z Was.
fot.: archiwum redakcji
Z ¿ycia Studni
Studnia Jakubowa w całej swej okazałości
I to wtedy właśnie postąpiłam na przekór zwyczajowi nie oglądania się w przeszłość. Przypomniałam sobie sobotnie popołudnie 12 maja... Właśnie wtedy, pałaszując pyszne gofry z żółtym sosem, grupka Studniaków dzieliła się swoimi wspomnieniami. Przypomnieli sobie dzień, kiedy trafili do zespołu, który w naszym żargonie przyjęło się określać „dniem utopienia w Studni”. Usłyszane wtedy historie pokazały, jak różne drogi nas tu przywiodły, jak wiele dylematów i wątpliwości musieliśmy przezwyciężyć, by w końcu przyjść na pierwszą próbę. Później pojawiła się refleksja, że prawdopodobnie są osoby, które cały czas mają podobne wątpliwości i obawiają się wskoczyć do tej właśnie studni. Może więc warto podzielić się swoją historią by dodać im odwagi? Kilka osób ze Studni Jakubowej odważyło się opisać swoją historię i wrażenia dotyczące swojej pracy w zespole. Autorzy podeszli do
Po co? W jakim celu? Dla nas samych będzie to zarówno przyjemość, zaszczyt, jak i lekcja pokory... Agnieszka Dardzikowska *** Oto kilka słów o tym, jak „wpadłam” do Studni. Chęć „wpadnięcia” pojawiła się bardzo wcześnie, zaraz wtedy, kiedy zjawiłam się w Toruniu. Rozpoczęłam studia. Jednak okazało się, że nie jest to takie proste. Jestem dość nieśmiała... Wszystko było dla mnie nowe i obce, więc szukałam bratniej duszy. Nie znalazłam jej. Jednak nie był to jedyny problem - oczywiście nie wiedziałam, gdzie znajduje się ów tajemniczy domek. Kiedyś zapytałam, jak tam można dojść i otrzymałam odpowiedź, że należy wyjść bocznym wyjściem z kościoła i jak byłyby zamknięte drzwi, to dzwonić. W sumie można by rzec, że problem rozwiązany,
10
WAKACJE (23) 2007
Marta ***
Słynna rozgrzewka
Odkąd pamiętam, powtarzano mi, że trzeba wykorzystywać talenty, które daje nam Pan Bóg. Moja historia ze śpiewaniem w kościele zaczęła się od pierwszej komunii świętej. Po prostu pokochałam to. Zmieniałam miejsca zamieszkania, ale ciągle śpiewałam psalmy na mszach i należałam do jakiegoś zespołu. Na pierwszym roku studiów nie należałam nigdzie i czułam jakiś brak. Po rozmowie z ks. proboszczem mojej parafii uznałam, że muszę znów być częścią jakiejś grupy muzycznej. Kiedy więc wróciłam po wakacjach, koleżanka zaciągnęła mnie na spotkanie organizacyjne DA. Potem
poszłam na pierwszą próbę. Moi znajomi w Toruniu zawsze uważali, że jestem osobą depresyjną, ale potem zobaczyli mnie jak śpiewam ze Studnią Jakubową. Stwierdzili, że nigdy nie widzieli mnie tak uśmiechniętej: jakbym była inną osobą. Moje serce zawsze chciało
fot.: archiwum redakcji
*** ale tak jakoś wyszło, że wszystko, co znajdowało się za tymi bocznymi Utopiłam się skutecznie i to dwa drzwiami, pozostało nie odkryte przeze mnie do końca I roku... II rok razy, pamiętam tylko to, co dobre, rozpoczęłam z bagażem doświadczeń a to, co zapomniałam, pewnie było i nowymi postanowieniami... Znowu nieistotne... usłyszałam ogłoszenia, potem Kasia w gablotce szukałam szczegółowych informacji i... znalazłam!!! Numer telefonu... w heyah. Nie miałam nic *** do pisania, więc powtarzałam go W pierwszą niedzielę sobie przez całą drogę do akademika. Wysłałam smsa, dowiedziałam się mojego pierwszego roku co nieco o domku np. że ma zielone studiów poszłam do drzwi:). Poszłam i... zostałam. Kościoła Akademickiego na rekolekcje Na dobry *** początek. Bardzo chciałam należeć Sopranik do duszpasterstwa. Chciałam i już. Długo zbierałem się, zanim Postanowiłam to „wpadłem” do Studni. Na I roku zrealizować. Wchodzę szukałem swojego miejsca w Toruniu, sobie do kościoła, a tam nowych znajomych, ciekawego zajęcia. na ambonie stoi Paulina Pierwszy raz na próbie pojawiłem i „produkuje się” do mikrofonu. się w Wielkim Poście, ale naprawdę Przeżyłam niezły szok, bo znałyśmy w prace zespołu wciągnąłem się się wcześniej. No, ale już wiedziałam, dopiero na II roku, kiedy lepiej że dobrze trafiłam. Okazało się, że poznałem grupę. prowadziła Studnię Jakubową. Studnia to dla mnie nie tylko muzyka Po mszy spotkałam Ewę, która i śpiew. Znalazłem tam to, czego zaciągnęła mnie na kolację. A do szukałem cały I rok: wartościowych, Studni Jakubowej przyszłam, bo serdecznych i aktywnych ludzi. spotkałam Paulinę koło Kotłowni: k a z a ł a mi przyjść. To przyszłam, Jacek „wpadłam” i tak już zostało. Chociaż przez pierwszy rok się męczyłam (zwykle na początku się męczę...), byłam pewna, że później będzie fajnie.
To gdzie to c-dur?
śpiewać pieśni religijne, więc nie czułam trudu przebicia się w grupie jako nowa. Nie poczułam bólu, że nikt ze mną nie rozmawia, bo największą radość sprawia mi to, że śpiewam dla Boga. Dopóki czuję Bożą moc, nie interesuje mnie, że nikt ze mną nie rozmawia. Ponieważ łatwo się uzależniam, to chyba najzdrowszym moim uzależnieniem stało się ostatnio śpiewanie w Studni Jakubowej. A że jeszcze się nie wyleczyłam, to zażywam tego panaceum co niedziela. Nie jest łatwo... Fakt. Ze zdaniem niektórych członków zespołu kierownictwo się nie liczy. Jak jednak przeżywają te sprawy, zależy od tego, jak bardzo są w stanie poświęcić się, by wysławiać Boga we wspólnocie. Czasem warto coś przemilczeć i przestać myśleć: jaki ja mam piękny głos, a nikt mi nie chce pozwolić na „wybicie się”. Natalia *** Moja przygoda ze Studnią Jakubową zaczęła się w 2003 roku. Była tam wtedy stara stażem, ale młoda duchem i ciałem ekipa grajków i śpiewajków. Chciałem grać na gitarze i coś robić w kolektywie, gdzie cele się mnożą i nie można być samemu, a wszystko to na chwałę Najwyższego. Dlatego więc wybrałem Studnię. Atutem tej grupy duszpasterskiej są najpiękniejsze dziewczyny w obrębie ulic: Piekary i Różanej. Dzięki
11
WAKACJE (23) 2007
Studni wystąpiłem na antenie telewizji TRWAM. Zwiedziłem też kawał świata prawie za darmo, a co najważniejsze, poznałem i poznaję Chłodny sierpniowy dzień, siebie od tej lepszej strony. Bieszczady, późny wieczór. Jadę sama na rowerze. Część grupy gdzieś Robert z przodu, część pewnie za mną. Jest zimno, ciemno i tylko nikłe *** światełko w ręku robi mi za cały świat. Jak mało czasem człowiekowi Miałem przyjemność przez kilka do szczęścia potrzeba - myślę. Tylko ładnych miesięcy grać w Studni. ja, wysłużony rower, mała latarka Bardzo ciepło wspominam ten i cel, który należy osiągnąć za wszelką czas wspólnego śpiewania na cenę, bo inaczej może być jeszcze mszach u jezuitów. Obecnie uczę gorzej. Wieczór po wyczerpującym się w Diecezjalnym Studium dniu, pełnym dociekliwych pytań Organistowskim w Toruniu na o Prawdę, Wiarę i Miłość powinien Rubinkowie, a ponadto studiuję wyglądać łagodniej – pomyślałam. dziennie zarządznie i marketing, Kilometr za kilometrem, pasek więc nie mam zbytnio czasu, by na jezdni: jeden, drugi, następny śpiewać w Studni. Jednakże bardzo i jeszcze… drzewo za drzewem mijam doceniam pracę śpiewających bezwiednie. Normalnie. Żadnych, w zespole; szczególnie rozgrzewka tym bardziej zwierzęcych rewelacji bardzo mi się przydała - emisja głosu na drodze, żadnego deszczu nie to jeden z przedmiotów w Studium, do przeżycia. Normalnie. Przede a śpiewanie w Studni bardzo mi mną jeszcze ich ze dwadzieścia pomogło w zrozumieniu istoty tego „tylko” (kilometrów oczywiście!) przedmiotu. do przejechania – westchnęłam. Spokojna, pełna ufności niczym św. Władek Piotr kroczący po jeziorze Genezaret. Boska opieka zewsząd mnie otacza Chłopak nie łam się, bo wszystko – prawie śpiewam sobie coś do tych może być ukryte właśnie w tej słów. Mały uśmiech pojawia się na jednej szansie... Tak kiedyś mojej twarzy. Co z tego, że nie widzę rymowali chłopaki z Fenomen-u, przecież dobrze, że trzon powodzenia a ja dorastałem przy tych dźwiękach, tej podróży dzierżę w ręku zasilany pisząc swoje pierwsze piosenki. Teraz małą baterią, że wokół mroki i ani po latach wiem, że Studnia Jakubowa żywej duszy, że… to jedna z szans, takich szans, których I nagle stało się! Lęk, strach – coś nie można było przepuścić. Tu po widzę nad drogą. Białe? Czarne? raz pierwszy mogłem realizować się Duże? Małe? Nieważne. Koniec muzycznie, najpierw śpiewem, potem spokoju! Staję, jak wryta. Serce ucząc się grać na djembe. I nieważne, zaczyna szybciej bić. Coś zburzyło że czasem granie nie wychodziło, moją ufność. Przestraszyłam się, bo dźwięki się nie kleiły, a gardło nagle poczułam, że jestem tu zupełnie produkowało tylko przeraźliwy sama – sama pośrodku dzikiej pisk. Ważne, że w takich chwilach przyrody. Ogromny strach, że coś mi fałsz udawało się obrócić w śmiech. realnie zagraża. Uczucie podobnego Jeśli widzisz szansę – nie wstydź do tego z Księgi Rodzaju, gdy pierwsi się, łap ją całą dłonią, całym sercem ludzie nagle spostrzegli, że są nadzy i korzystaj, bo czas ucieka. I pamiętaj i bardzo chcieli się ukryć. Brak ufności – w niedzielę o 19 bębny grają miks. w to, że Bóg może wszystko i że On nad tym wszystkim panuje, że nic go Złóż parę wersów w swój poemat, przecież nie zdziwi. Ja też tak wtedy w żaden schemat się czułam. Nie mogłam jechać dalej. gdy ulica krzyczy Ty bądź głosem Wtedy, mój Boże, zrozumiałam, jak swej ulicy to będzie, gdy mi Ciebie zabraknie. Daj z siebie wszystko – słyszysz? -Jak by to było, gdyby tak nagle ta wszystko latarka zgasła. Gdybym tak nagle choćby w oczy wiatr, choćby świata odłączyła się od Ciebie, zapominała, pośmiewisko że jesteś. W bardzo krótkim czasie Daj z siebie wszystko rozbiłabym się i to by było wszystko... Z moją wadą wzroku, nawet z latarką mariusz es=:) w ręku katastrofa murowana!
Trzeci post Czas mija, a ja stoję. Muszę coś przecież postanowić. Nie mogę tak tkwić tutaj - tak sobie myślę. Nawet nie umiem określić, gdzie jestem. Żeby ruszyć, muszę opanować lęk przed zagrożeniem, które wyrosło w mojej głowie. Boję się tak bardzo, że nie potrafię ot tak „po prostu” obronić się modlitwą. Nie od razu bynajmniej. Ale powoli opanowuję strach. Wbrew temu, co dyktuje mi mój przestraszony umysł, mówię odważnie: „nie ma niczego potężniejszego od Boga!”. Początkowo bez przekonania, ale zaczynam dochodzić do siebie. Wsiadam na rower i z każdym „paskiem” na szosie zaczynam znów czuć się bezpieczniej. Tak bardzo się cieszę, że jest Bóg, który mnie/nas umacnia! Do schroniska dojechałam szczęśliwie. Niedługo potem zadzwoniłaprzyjaciółkaz wiadomością o swoim ślubie, w końcu dojechała do mnie część grupy i o tym „zjawiskowym zajściu” mogłam przestać chwilowo myśleć. Nauka jednak pozostała. Tak właśnie dzieje się, gdy zapominamy o Bogu. Żyjemy, a On jest nam do niczego nie potrzebny. Pozwalamy sobie nie widzieć zagrożenia. A problem pojawia się znienacka – nagle pośrodku zwykłego dnia - jest. Niczym nadzy, tym bardziej podatni na pokusy Złego czujemy się tak, jakbyśmy zostali bezlitośnie sami z całym swoim życiem i że życie przerasta nas, i że tylko smutna śmierć jest nieuniknionym końcem tego wszystkiego, czemu na imię było moje życie. Bóg? A gdzie On ma być? Jemu przecież już nie wierzymy. Do szczęścia nie było nam jakoś potrzebne poznanie Go. Tak mi się wówczas wyobraziło, że grzech jest zimną, nieprzeniknioną, obcą ciemnością, która odpycha, której boimy się. A Bóg jest ciepłem, Miłością – tak oczekiwanym szczerym uśmiechem bliźniego. Ciemność nie przeraża, gdy mamy w ręku światło. Ciemność „widać” dopiero wtedy, gdy nam tej światłości zabraknie. ikspe
12
WAKACJE (23) 2007
Okiem Ksanta...
Most
Rozdwojona têsknota Założono klasztor, wokoło rozbili się straganiarze zupełnie jak na odpuście. Od tamtej pory każdy przyjezdny zakładał jakiś element ubrania na figurkę tak, że w końcu nie było jej widać. Po paru latach ktoś stwierdził, że można zdjąć te wszystkie szmatki, żeby zobaczyć figurę. Okazało się, że figury już dawno tam nie ma. Zniknęła… Teraz, gdy już Ojca Świętego nie ma z nami, zauważyłem w życiu publicznym pewną manierę. Nieważne, co się robi, istotne, żeby poprzeć to cytatem z Jana Pawła II. Dlatego apeluję do radiostacji, polityków z partii rządowych i opozycyjnych: wasze zachowania i postawy mają niewiele wspólnego z postawą opisywaną przez Jana Pawła II. Przestańcie się powoływać na Świętą Osobę w swoich mrocznych matactwach. Jest to prosty mechanizm psychologiczny: ,,powoływanie się na autorytety”. Opanujcie się. Dajcie już spokój. Nie pomagacie sobie, a nadużywacie imię wielkiego Polaka. Dajcie ludziom modlić sie w spokoju. ,,Bywa nieraz, że stajemy w obliczu prawd, dla których brakuje słów”. Wiecie kto to powiedział? Ja wiem… i może niech tak zostanie
Niczym w teatrze. Stoi przed lustrem. Patrzy nic nie widząc. Próbuje sięgnąć do wnętrza, dotykać srebrnej tafli i dziwić się. Spogląda w oczy. Dwa ziarenka piasku umieszczone w źrenicach. Patrzy, jak w muszli powiek tworzy się perła. Przechyla głowę i próbuje rozpoznać… ciało zupełnie obce, blade, bezkształtne. Uderza głową w srebrną taflę, obsypuje się srebrem i krzyczy - ze świadomością, że srebro jest głuche. Może nie krzyczeć. Stanąć przed lustrem i milczeć, jedynie echo wciąż niesie szukając rysów swej twarzy, ale nie ma twarzy: żyje na niby (?!), nie słysząc bicia serca, z oddali: „Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie ?!” A w zwierciadle niejasno lecz -największą odwagą jest tu zostać odbicie taka realna aż nieprawdziwa jakby w zwierciadle głęboko ukryta taka piękna aż niemożliwa Alicja – jak sklejony dzban, który z zewnątrz jeszcze wygląda na Łukasz Ksant Chrzanowski zdatny do użytku; w rzeczywistości jednak jest już tylko zlepkiem skorup. Kasia Wiśniewska
fot.: Ania Caban
Minęły już dwa lata odkąd Ojciec Święty Jan Paweł II odszedł, jak to się ładnie mówi, do Domu Ojca. Dwa lata, podczas których wszystko mogło się zmienić na lepsze. Zmieniło się nic albo bardzo niewiele. Z tego świata odszedł niewątpliwie święty człowiek. Co jednak my z tym faktem powinniśmy zrobić. Każdy z nas inaczej pamięta tamte dni. Każdemu z nas kojarzy się coś innego. Inna chwila, inna emocja, inny moment. Obecnie organizuje się różnego rodzaju spotkania, czuwania, wspominkowe marsze. Tak naprawdę robimy to dla siebie. Po śmierci Ojca Świętego płakaliśmy, bo NAM było smutno. Zostaliśmy osieroceni. Wszystkie te akademie i czuwania również są dla NAS. Jest to tęsknota za jednością jedyną w swoim rodzaju. Była ona tak nietrwała i ulotna, że teraz strasznie nam jej brakuje. Wszyscy wtedy cierpieliśmy, ale tęsknimy za jednością, która wtedy się nam przytrafiła. Jest w tym jakaś rozdwojona tęsknota. Pytanie, czy te wszystkie próby jej odzyskania są potrzebne. Często już nie chodzi w nich o ,,Naszego Papieża” tylko o nasze dusze patrzące w lustro. Co jednak zrobiliśmy, aby wcielić w życie nauki Jana Pawła II. Raczej niewiele, zasłaniając się utożsamianiem z logiem ,,Pokolenia JP2”. Naturalnie, nie mówię, że to wszystko nie jest potrzebne. Jest, ale niestety często na tym się kończy. Ile razy w ciągu tych dwóch lat mówiliśmy, że jesteśmy dobrzy jak chleb, a nie widzieliśmy nic prócz końca własnego nosa. Ile razy nasze oczy pełne były zawiści, kiedy ktoś odnosił sukces, a my ciągle tonęliśmy we własnej nikczemności. Może zamiast zgromadzeń, czuwań i wielkich występów kościelnych spróbować czegoś innego. Cicha modlitwa w akademiku, rozmowa z bliską osobą o tamtych dniach, modlitwa w jakieś kapliczce lub małym ołtarzu na uboczu. Naprawdę ten dzień przeżyć, a nie przetrawić. Usłyszałem kiedyś historię o figurce Jezusa Frasobliwego. Pewnego razu drogą, przy której stała figurka szedł chory człowiek pomodlił się i stał się cud. Ozdrowiał. W podzięce założył figurce szalik. Wieść się rozeszła.
„Szukam Cię, cierpliwie dzień po dniu…”
13
WAKACJE (23) 2007
Warsztat ***
Strumień Gdy zapytasz strumień czy akceptuje swoją drogę nie odpowie, że nie ma wyjścia będzie płynąć dalej biec ku drodze, która jest której końca na razie nie zna ale którą przebiega wytrwale nie rozbije swej krystalicznej czystości o postrzępione krawędzie kamienia nie potłucze niezmąconej przezroczystości nie zatrzyma się w zwątpieniu nad sensem swego istnienia płynnie nanosi w owalach wody pasma i przełęcze piasku niezachwianie trwa nieświadomie udowadniając sens przepływu i przejścia wierzy w metamorfozę, przemianę w trwaniu wyrzeczenie się siebie i spełnienie w rzece, morzu, oceanie, deszczu chłodzi w skwarze skały bez rozgłosu i bezwiednie poi przybrzeżną ziemię nie ma co przypisywać mu tyle świadomego dobra im mniej wie, tym jest lepszy nie zdążył wpaść na pomysł, że można się z kimś porównać nie wie, że są lepsi od niego i gorsi Czy są? Magda Jóźwiak
nakrzyczałam na ciebie złajałam złamałam gałąź poezji zawołałam deszcz, by obmył twoje rany prosiłam czas, by zawrócił pytałam głowę co zrobiła złościłam się na serce, że nie umie czekać co zrobiłam – pytałam nie powstrzymuj wiatru odpowiedziało serce sam wróci Magda Jóźwiak
zabiłem szatana zabiłem szatana pociskiem gorzkich łez owiniętym spaloną flagą Wolności i Prawdy na zgliszczach szańców potargane flagi lecz nie ma nikogo kto zaprzestałby walki i nie ma już kto umierać mariusz es
***
*** Nie proszę o więcej niż możesz mi dać … To takie proste Ty, który wchodzisz - mniej odwagę być Człowiekiem
nie wybielaj mnie nie idealizuj nie pozbawiaj krwi i kości jestem składanką znaków zapytania i wykrzykników weź rękawicę kucharską, bo możesz się poparzyć to znów chłód szyby może mnie zamknąć za swoją przezroczystością nie pomyl mnie z ideałem Magda Jóźwiak
Sprostowanie Ostatni numer Podaj Dalej (Wielkanoc 2007) nie uchronił się przed primaaprillisowym żartem Chochlika drukarskiego. Wiersze Gwóźdź długi... i Stabat Mater zostały napisane przez Mateusza Łapińskiego, a nie, jak uznał Chochlik, przez Magdę Jóźwiak. Za pomyłkę i wynikłe z niej problemy przepraszamy.
fot.: Dariusz Grożyński
Kasia Wiśniewska
14
WAKACJE (23) 2007
Przebudowa
rys.: Maruko
Jezuici w ci¹gu wieków 16 kwietnia w gmachu Biblioteki Uniwersyteckiej UMK została otwarta wystawa Zjednoczeni w rozproszeniu. Jezuici w ciągu wieków. Inicjatywa spotkała się z dużym zainteresowaniem środowiska toruńskiego i stała się ważnym wydarzeniem kulturalnym miasta. Przybyli na otwarcie goście z zainteresowaniem wysłuchali prelekcji o. prof. Ludwika Grzebienia pt. Obecność Jezuitów w Toruniu w kontekście działalności Towarzystwa Jezusowego w Polsce. Była to świetna okazja do zaprezentowania długiej i twórczej obecności jezuitów w historii Torunia.
Masz pomysł? Chcesz się przyłączyć? Wakacje dla członków redakcji Podaj Dalej to nie tylko czas odpoczynku, to również okres intensywnej pracy nad nowym kształtem naszego pisma. Jeśli chciałbyś/-ałabyś się przyłączyć, masz pomysły, propozycje odnośnie nowego wyglądu, kształtu PD – nie krępuj się i pisz na adres redakcji. W szczególności poszukujemy osób, które mogłyby zająć się naszą szatą graficzną, stroną internetową oraz reklamą. Nie zabraknie również miejsca dla piszących – pamiętaj, że cały czas czekamy na Twoje artykuły, więc jeśli czujesz potrzebę podzielenia się swoimi przemyśleniami, wrażeniami, wspomnieniami – pisz śmiało! Wiedz, że masz wpływ na każdą stronę pisma i to również od Ciebie zależy jak będzie ono wyglądało. Pomóż nam stworzyć pismo spełniające Twoje wymagania! Ekspozycja składa się z kilku Do zobaczenia po wakacjach! części, które zostały poświęcone „świętym Jubilatom”: Ignacemu Redakcja Loyoli, Franciszkowi Ksaweremu i Piotrowi Faberowi; duchowości ignacjańskiej; początkom jezuitów w Polsce (Braniewo, Wilno); działalności jezuitów w dawnym Toruniu przed kasatą zakonu oraz w okresie powojennym (Duszpasterstwo Akademickie, współpraca z Uniwersytetem Mikołaja Kopernika, pamiątki trzech nieżyjących superiorów: o. Kazimierza Chudego, o. Longina Szymczukiewicza i o. Waleriana Kawskiego). rys.: Maruko
Osobna część wystawy dotyczy Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego jako organizacji świeckiej, która odwołuje się do tradycji wspólnot zakładanych przez pierwszych jezuitów. Na wystawie zostały pokazane książki, dokumenty i mapy pochodzące ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej i Archiwum UMK, domu jezuitów w Toruniu, Biblioteki Bobolanum i Archiwum Prowincji w Warszawie, Archiwum Państwowego w Toruniu oraz ze zbiorów prywatnych. Z dużym zainteresowaniem i uznaniem spotkały się zdjęcia miejsc jezuickich wykonane przez o. Czesława Kozłowskiego oraz fotografie Czesława Jarmusza i Andrzeja R. Skowrońskiego. Idea zorganizowania wystawy zrodziła się pod koniec Roku Jubileuszowego 2006 w toruńskiej wspólnocie WŻCh. Nad jej realizacją pracowali: Elżbieta Wierszyło wraz z kilkuosobowym zespołem z WŻCh, Karolina Famulska i Anna Domańska z Biblioteki Uniwersyteckiej, Magdalena Bączkowska i Robert Frańczuk z DA oraz o. Krzysztof Dorosz. Życzliwą opiekę nad inicjatywą objęli: dyrektor Biblioteki, Mirosław A. Supruniuk i ojciec superior Wiesław Kulisz. Wystawa cieszy się dużym zainteresowaniem odwiedzających. o. Krzysztof Dorosz SJ
Zdjęcia z otwarcia sąsiedniej stronie.
wystawy
Więcej fotek na
www.da.uni.torun.pl
na
o. Les続aw Ptak S.J., ul. Piekary 24, 87-100 Toru単 056 655 48 62, 609 585 686