Podaj Dalej nr 27

Page 1

ISSN 1732 – 9000

. . . b o wa r t o [ 2 7 ]

WYWIEŚ FLAGĘ! ZAJDEL OSTRZEGA STUDENT (NIE)ZARADNY POWRÓT DO DOMU

czerwiec 2008


ż4 la ści 5 p o ch i k i aj o m z d n z ie j z i e) as e t r j edn ne (n Na N a w 6 ) pe ść e o i iw (N 10 ą d ą tp l m u r p do w d P o M i e ć ót d o 8 a! w r ół k i z e g e m 9 o P p tr ur ej l o s m m j 12 e o y d ny Z m Z a j i e lo n d a z ar e)z 13 i Za c i n n t t( de d e n u d e n u St S tu St dia e M

ze

2

...bo warto

n wa

ia

15

ą j ak

?1

r le 1 4 s d oj ? !A r ł i ę u b ag ni k z ro wy k fl y o al ś t s e r i e u c o ś s pe r y yw lt w t k K u Ed i , i ‐ , e e z u yc h no Ju od J nasz y j i at w o i era w o k e Sł W s p ow at 8 " r 7 t e i sz 00 s ki m a1 ap 2 P ń a r a ln e j ‐ W ka li a I d e l a c b li n a pe r n i ó e e r w r ko rW Ju to Fo Teat ow, kiem e s h z la Fi r "S jd Ra

6


Je d y n k a

W

ybieram życie. Nie mogę się już doczekać. Będę jak in­ ni. Praca, rodzina, wypasiony telewizor, pralka, samochód, kompakt, otwieracz do puszek, dobre zdro­ wie, dobre żarcie, ubezpieczenie, kredyt, dom, sportowy ubiór i torba, garnitury, samodzielność, teleturnieje, dzieci, spa­ cery, golf, modna fura, swetry, święta z rodziną, emerytura, ulgi podatkowe... Ona uśmiecha się do Ciebie, jak do Trentona z Trainspotting. Ona czeka, aż wyciągniesz do Niej dłoń i chwy­ cisz mocno w ramiona. Ona czeka i patrzy, jak się pakujesz, jak upychasz do walizki masę niepotrzebnych rzeczy. Ona stoi tuż obok, a Ty nie chcesz Jej zauważyć. Nie wstyd Ci? Zanim za­ czniesz zamykać walizkę, przejrzyj raz jeszcze jej zawartość. Pilot do telewizora, rachunek za telefon, potłuczony kubek, kapsel od butelki po piwie, zużyta bateria do zegarka. Gdzie jedziesz? Czy tam, dokąd zamierzasz od Niej uciec, jest chociaż bar mleczny, gdzie rano podają kubek ciepłego kakao? Czy jest tam chociaż budka z lodami, śmietankowo­truskawkowymi, jak te, które uwielbiałeś w dzieciństwie? Zanim zatrzaśniesz wieko walizki, za­ stanów się, czy o czymś nie zapomniałeś. Rozejrzyj się po pokoju. Tak, wiem. Na ścianach masa zdjęć – nie mieściły się w szufla­ dzie, więc kiedyś, w przypływie emocji i wspomnień, postanowiłeś przylepić te najfajniejsze. To na przykład – Twoje pierwsze cztery kółka. Miałeś wtedy może 2 lata. To obok nato­ miast to Twoja pierwsza kolejka elektryczna. I latawiec, którego puszczałeś w któreś wakacje z dziadkiem. I pierwsza szóstka na świadectwie. I Zuźka – ach, co to był za związek! Dlaczego ucie­ kasz? Włącz sobie jeszcze raz Trainspotting i przemyśl decyzję. Popatrz raz jeszcze na zdjęcia. Przecież tyle się tutaj dobrego zda­ rzyło. Przecież tak bardzo nie chciałeś stąd wyjeżdżać. Oni zostali dla Ciebie, wiesz? Oni wierzą w Ciebie, wiesz? Spójrz, tę fotkę spe­ cjalnie wydrukowałeś – pamiętasz? A ta urodzinowa kartka? Czy nie cieszyłeś się wtedy, że przyszli wszyscy? Czujesz, że sobie nie poradzisz? Dlatego chcesz odejść? Bzdura! Każdy tak mówi. Weź się w garść. Wymień pilota na zeszyt, rachu­ nek na długopis, kup nowy kubek, piwo i baterie. Nie dopychaj walizki na siłę. Mówię Ci. Zaproś Kaśkę na wieczorny spacer, umów się z Jarkiem na wypad na miasto w najbliższy wekeend. I przywitaj się z Nią. Wystarczy krótkie „cześć”. Zobacz, jakie pro­ ste. Przecież kiedyś już to robiłeś. Nie pamiętasz? Albo nie chcesz pamiętać. Otwórz Jej drzwi. Ona czeka tuż za progiem. Zdziwio­ ny? Pewnie tłumaczy się znów, że jest nieuczesana. Powiedz Jej, że ładnie wygląda i idźcie na spacer. Pytasz: dlaczego?

BO WARTO!

z wakacyjnymi pozdrowieniami naczelny 3


N a

t r a s i e

Na jednej z dzikich plaż

> >

Wprawdzie nie była to plaża, ale był piasek. (Może to wystarczy). Echo naszych słów wciąż szumi w muszli pamięci. Nie jest bowiem w pełni człowiek pojedynczy, a niektóre spotkania dokonują się wciąż na nowo, choćby nawet ich uczestnicy od lat już nie żyli. Końca tych spotkań nie widać. Czy na szczęście?

Rychłe rozstanie stało się zapowiedzią rozwodu, który nigdy miał nie nadejść. Ukochaliśmy salę rozpraw to oddalając się, to przybliżając. Każda zmieniała nasze myśli, nasze obrazy świata, nasze życie. Siejąc wątpliwości – potrzebne i wzbogacające − pozostawiała ślad. A my chcieliśmy wciąż więcej, i więcej… siebie. Wszak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pozbawieni pierwszego wrażenia – złudzenia i związanych z nim uwznioślających zachwytów pozornych uczuć – staliśmy pośród rajskiego ogrodu, prowadząc długie nocno-poranne dysputy nad zasadnością poznania dobra i zła. Żadne z nas nie miało odwagi, by zerwać owoc poznania miłości. Choć jako jedyni potrafiliśmy, nie rozumiejąc, przyjąć nasze wzajemne dziwactwa. Powodowani intuicją, wychodziliśmy sobie naprzeciw, by spotykać się w cieniu drzew otulających nas ciepłem pulsującej intensywnością wiosny zieleni, wirem różnokolorowych opadających barw jesieni, rozgrzewających nagością zimowego szronu… Spotkania te nie należały do łatwych. Jako proces rodzącej się na naszych oczach mądrości nabierały tempa, za którym przestaliśmy nadążać. To wtedy podziękowałeś mi za współpracę delikatnie muskając moje wargi wiśniowe pocałunkiem śmierci, zostawiając dziurę w sercu jak otwartą ranę, której nie da się ot tak, po prostu zaleczyć. Nosi się ją w torbie mózgu do końca świata i jeden dzień dłużej. Teraz, w czasie starzenia się, coraz częściej myślę o nas… z jeszcze większą czułością i wdzięcznością. Czasem tylko zamykam jeszcze oczy i wchodzę w długiej todze na salę sądową, marząc o kolejnej kłótni, po której mogłaby nastąpić rozkosz godzenia się. Czasem jeszcze tylko żal mi tej odrobiny przyjemności, której już nie ma. Odeszła razem z Tobą, gdy oddalałeś się, gdy zniknąłeś za linią horyzontu, ustępując miejsca wschodzącemu Słońcu. Czy będziemy potrafili przypadek przekształcić w historię?

Wczoraj po południu poszłam śladami pustyni. Tam zrozumiałam, że spotykając innych, jesteśmy przede wszystkim wolni – od nas zależy, co zrobimy ze spotkaniem i jego efektami; gdy inni spotykają nas, jesteśmy przede wszystkim odpowiedzialni za to, jak na kogoś oddziałujemy i z czym go zostawiamy.

Katarzyna Wiśniewska

4

...bo warto

Staw i kropla

stałam się przez ciebie jestem jak kropla, która wpadła do lu‐ stra stawu i rozeszła się w nim okręgiem znikła i stała się wspólnym jestestwem nie będzie już nigdy tylko sobą trwa w tobie a ty w niej wśród powietrza chmur deszczu rzeki morza mgły jest twoją niewidoczną tkanką komórką atomem przemieniona w metamorfozie niezliczonej jesteś jest jesteście wyodrębnia się łączy zlewa przekształca na nowo masz na imię życie ona miłość Magda Jóźwiak


p ) e i N (

) e i n ( ewn e

i c ś o m z n aj o

N a

t r a s i e

koniec zimy ‐ początek 2008

Zobaczyliśmy się, podaliśmy sobie dłonie – na znak pokoju, rzuciliśmy kilka słów (czy na wiatr?), wymieniliśmy jakieś uwagi… Ot, co. Czy się widzieliśmy?

Nie wiem, czy tęsknię za tobą. Boję się – a jeśli – jesteśmy dla siebie stworzeni? Przepraszam. Nie mogę spać, gdy się kłócimy. Masz trochę racji. Powinniśmy, chciałabym szczerze porozmawiać – po prostu. Tak. Masz rację. Ale nie każ mi obiecywać – wiem, że to się powtórzy: nie raz jeszcze. Ale warto! Bo godzenie się jest przyjemne.

2006/2007

lato 2007 ‐ jesień 2008, niespełniona

październik 2006

Spotkaliśmy się wczoraj. Przypadkiem. Niby. Przypadkiem dobrze zaplanowanym. A czuję, jakby minęła wieczność. Wciąż cię słucham. Echo twych słów i milczenia jak cień – jest ze mną tu i tam, gdzie ciebie – niestety – ze mną nie ma. jesień ‐ zima 2007

Nie umiem czytać w myślach – podobnie jak ty. Patrzę, próbując uchwycić twój wzrok. Nie jest to łatwe. Uciekamy. Choć tak lubimy zaglądać tam… gdzie jest prawda. 2007/2008

Zapraszam na obiad. – Czy coś przynieść, zabrać? Zrobię zakupy: czego potrzebujesz? Wina? – Ciebie. (Przy)bądź.

***

łe ś on owa w k o mp r ys t k ę w k o lo n i eba

Codzienność. Sprawy bieżące. Wyrywane kolejne kartki z kalendarza… To nie życie. To walka z czasem ciszy. Znów się nie odzywasz, a ja uparcie trwam w tęsknocie… naiwnie pragnąc, czekając na znak, na ciepły ludzki odruch, czuwając przy telefonie. W przeciwieństwie do mnie, nie drży. wiosna 2008 ‐ wygrana namiętności życia

Nie wiem, jak to możliwe. Nigdy nie spotkałam kogoś podobnego. Zobaczyłam, oglądałam, widziałam… - ale nie spotkałam. Nie wiem, jak to możliwe. Do zobaczenia – kiedyś, tam… Adieu, Przyjacielu.

n as

od i ę j ąc me l a w y r w yg tr u n i e u gi e j s r d o c na ta r y w e j gi d z i ur a ej oz on ow

w si ę mu nie dzi p a ć r yt a ł z y ż em n i e mo

s mi i ęd z i k o w p o r w an a r k my n a ta ń c z y i s tr z e n

cznej p

ta az d tę s k n o o k l ść gwi y o k it s i l b em na d owod

rze‐

: te k s ty w s ka Wiśnie a n y z r K a ta 5


> >

P o d

p r ą d

Bardzo lubiłem przychodzić na zajęcia z psycho­ logii i filozofii, bo można się było na nich pokłócić. W dobrym sensie. Był to czas, kiedy udawało się zmusić do myślenia w trochę inny niż codzienny sposób, spojrzeć na niektóre spra­ wy z zupełnie innej strony, przemyśleć jedne, a wobec innych zająć stanowisko. Czas, kiedy po raz pierwszy można było skonfrontować to wszystko, co chodziło po głowie w podstawów­ ce czy w liceum, z tym, do czego w tym samym czasie dochodzili inni – bez szkody dla jednych czy drugich, wręcz przeciwnie, z korzyścią dla obu stron. Żal więc mi było tych wpisów w indek­ sie po najfajniejszych zajęciach na studiach, z drugiej strony jednak – tak sobie myślę – nig­ dy się chyba w moim wypadku nie skończyły. Kiedy wszyscy wokół Ciebie równiuteńko idą... Często zakładałem słuchawki na uszy, ubłocone gla­ ny i szedłem przed siebie. Mam swoje upatrzone, wydeptane już ścieżki. Zdarzało się i kilka razy dzien­ nie nimi podążać w poszukiwaniu pomysłów, rozwiązań, siebie. Hip­hop w słuchawkach, szerokie spodnie, miejskie światła – to było to, co ładowało moje baterie, nieraz mocno wyczerpane zmaganiami ze światem, problemami codzienności, ludźmi. Zda­ rzało się, że słuchałem taśmy „na okrągło”, idąc w tę i z powrotem przez toruński most. Zdarzało mi się wyłączać ze świata, szybkim krokiem przemierza­ jąc bulwar, w zimnym jesiennym deszczu odkrywając, że ten niepokój w sercu, ta wątpliwość, która toczyła się za moim życiem na długo przed ty­ mi słowami, jest w istocie jego sensem. Być może jest tak, że każdy w swoim wieku za­ czyna kwestionować otaczającą go rzeczywistość, zadaje pytania i stara się znaleźć na nie odpowiedź. Być może jest tak, że niezależnie od środowiska,

6

...bo warto

w którym się wychowujemy, prędzej czy później do­ chodzimy do podobnych wniosków – i pewnie nie ma w tym nic szczególnego, bo może ktoś już kiedyś o tym napisał w rozprawie psychologicznej. Nie wiem. Wychowałem się na zwykłym szarym blokowi­ sku, z widokiem na pobliskie centrum miasta, w którym życie toczy się według schematu: dom – praca (szkoła) – dom. Nasze (moje i moich znajo­ mych) życia tłoczyły małomiasteczkowe spaliny, na odrapanych z farby ławkach, starych placach zabaw – zupełnie różnych od wspaniałych kolorowych ame­ rykańskich snów, którymi karmiliśmy się każdego wieczoru i zasypialiśmy z przejedzenia, z uśmiechem na twarzy, przy włączonym telewizorze. Wychowa­ łem się z dala od miejsc, w których szansa stoi przy szansy, gdzie dzieje się wszystko to, co najlepsze. Wychowałem się w miejscu, gdzie oprócz odmalowa­ nych bloków nie zmieniło się nic – i właśnie tę rzeczywistość zacząłem kwestionować, na swój spo­ sób, w pierwszych słowach wpisanych do starego zakurzonego zeszytu, w pierwszych dźwiękach zgra­ nych na taśmę, w czasie codziennych wędrówek do szkoły. Dobrze, że cały ten bunt był wtedy tylko we­ wnątrz – bo lepiej zmieniać świat od środka, małymi kroczkami, niż atakiem z zewnątrz, narażając się na silny opór. Przy okazji miałem szansę przemyśleć to wszystko, co wtedy kręciło mi się po głowie. Długo dorastałem do podążania przez świat wprost przez skrzyżowanie, na czerwonych świa­ tłach. Długo też trwało zrozumienie, że nikt nie jest wyjątkowy, bo wyjątkowi są wszyscy i każdy jest po­ trzebny światu, i świat jemu jest potrzebny, i każdy idzie przez życie taką drogą, jaka mu najbardziej od­ powiada. Można iść bowiem z prądem, można ślepo wierzyć w czyjeś słowa, można wierzyć w „szklane domy”, a całe zło ulokować w przeszłości i tych, któ­ rzy z Tobą nie idą. Można też iść pod prąd, przeciwnie do wyznaczonego kursu, ślepo wierzyć, że Twoja idea jest najlepsza i tylko ona doprowadzi


P o d

do „szklanych domów”, a całe zło umieścić w świe­ cie, z którym się walczy. Można wreszcie przystanąć na poboczu, by spojrzeć na wszystkich i zrozumieć, że bez zakwestionowania swojej drogi finisz jest taki sam. Tego też trzeba się nauczyć. I kiedy bronisz prawdy mając ją za jedynie prawdziwą... Spróbuj zrobić eksperyment. Wyłącz telewizor, ra­ dio, internet i popatrz na świat. Pomyśl, że każda z mijanych osób ma tyle samo problemów co Ty, że każda może myśleć tako samo jak Ty, że każda jest ta­ ka sama jak Ty i każda patrzy na Ciebie tak samo, jak Ty patrzysz. Zobacz, że nie ma znaczenia kolor skóry, wiara, ubiór, stanowisko, w końcu wszyscy i tak zdążamy w te same miejsca, różny jest tylko czas, kiedy tam docieramy. Spróbuj poszukać infor­ macji o świecie na własną rękę, pamiętając, że nagłówkiem prasowym rządzą rynek, pieniądz, co nie jest wcale złe, bo tak jest skonstruowana rzeczywi­ stość i nie możemy w żaden sposób się od niej uwolnić. Chcąc czy nie, jesteśmy częścią tego świata i jeśli coś w nim jest złe, to i my za to odpowiadamy, tylko my mamy szanse to zmienić. Wszystko jest kwe­ stią chęci. I gdy już wierzysz, że Twoja perspektywa jest jedyną perspektywą... Spróbuj poddać pod wątpliwość słowa, w które wie­ rzysz, zobacz, że oprócz Twoich wyborów istnieją jeszcze tysiące innych, równie dobrych, i dla spokoju ducha – czy nie lepiej po prostu je tolerować? Lubi­ łem ćwiczenia z filozofii właśnie za to, że udawało się tam zakwestionować całą naukę, wszystko to, w co wierzyłem, czego uczyli nas od pierwszych klas pod­ stawówki, z pożytkiem dla wszystkich słuchaczy, bo

p r ą d

każdy starał się zrozumieć poglądy innych. Swoją drogą – warto, żeby studenci mieli okazję spojrzenia na świat nie tylko przez pryzmat swojego kierunku, może zaowocowałoby to czymś lepszym, kto wie? Czasem trzeba wywrócić cały swój światopogląd do góry nogami albo wręcz wyrzucić go na śmietnik, by dotrzeć do właściwych odpowiedzi. Czasem trze­ ba zakwestionować istnienie Boga, by móc Go szukać, skuteczność i prawdę nauki, by móc odkryć prawa, które rządzą światem, siebie – by móc pójść krok dalej. Każdą z tych wątpliwości noszę w sobie od dawna i proszę ­ nie zamykaj mi ust, kie­ dy pytam, kiedy stawiam wszystko to, w co wierzysz, pod znakiem zapytania. Czasem wydaje mi się, że łatwiej nie zadawać pytań, że zdecydowanie lepiej przyjąć wszystko na wiarę, żyć w systemie 24/7/365 i mieć z głowy wiecz­ ne wątpliwości. Z drugiej strony jednak jestem trochę takim małym skandalistą, takim małym wy­ wrotowcem i nie odpuszczę okazji do poddania pod wątpliwość czegoś, co wydaje się być pewne i jednoznaczne. Może jest to sposób na naukę życia w takiej formie jaka umożliwia dążenie do celu, chwytanie szans? Po pięciu latach studiów muszę przyznać, że był to dobry wybór. Warto było mieć wątpliwość, idąc w tłumie. Warto było popatrzeć na siebie i ludzi z boku, zrozumieć, że i ja jestem częścią świata i nie mogę istnieć obok niego, a jeśli mi się coś w nim nie podoba, to przecież po to mam ręce i głowę, by go zmienić. I jeśli mogę mieć do Ciebie prośbę – Przyjacielu, Ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość. Mariusz Słonina Cytaty z utworu Łona, "Miej wątpliwość", Absurd i Nonsens LP, 2007

7


> >

Z

m o j e j

p ó ł k i Literatura fantastycznonaukowa, traktowana jako jedy­ nie rozrywkowa, bywa często marginalizowana. Takiemu postrzeganiu gatunku kłam zadaje twórczość Janusza A. Zajdla. Korzystając z konwencji science fic­ tion, poruszał doniosłe problemy społeczne i polityczne. Pierwsza interpretacja, która nasuwa się w związku z napisaną na początku lat osiemdziesiątych Limes inferior (Warszawa, 1982), dotyczy ówczesnej sytuacji komuni­ stycznej Polski, zagrożonej interwencją radziecką. Ujarzmione społeczeństwo nie jest jednak trzymane w ry­ zach tak silnie, jak to się wydaje. W systemie istnieje wiele wyłomów i zachowań nielegalnych do pewnego stopnia to­ lerowanych przez rządzących. Pozory pełnej spolegliwości podtrzymywane są na potrzeby potencjalnego najeźdźcy. Działania władców powieściowego Argolandu, z konieczno­ ści lawirujących pomiędzy własnymi obywatelami a wszechpotężnymi Obcymi, przypominają dylematy kie­ rownictwa partyjnego sprzed lat. Na poziomie życia przeciętnego człowieka Limes infe­ rior bliższe jest jednak teraźniejszości, co więcej – wydaje się nawet prorocze. Wszyscy mieszkańcy Argolandu wypo­ sażeni są w Klucz, stanowiący nieodzowne akcesorium ich egzystencji. Na każdym kroku, w każdej sytuacji życiowej muszą się nim posługiwać, co sprawia, że władza może obserwować ich poczynania, idąc tropem pozostawionych w ten sposób śladów. Do złudzenia przypomina to dzisiej­ szy świat, w którym za sprawą coraz powszechniej używanych kart płatniczych, telefonów komórkowych i in­ ternetu ograniczamy wydatnie naszą prywatność, umożliwiając zlokalizowanie nas i precyzyjne odtworzenie naszych zachowań. O ile jednak obywatelom Argolandu narzucono taki model życia – przetrwanie bez Klucza choć­ by jednego dnia, jak przekonuje się główny bohater, jest niemożliwe – to my, z własnej nieprzymuszonej woli, pod­ dajemy się stopniowo podobnemu zniewoleniu, ślepo wierząc w to, że postęp techniczny pozbawiony jest wad. Świat, który Zajdel zarysował na kartach swej powie­ ści, został ponadto zracjonalizowany i automatyzowany. Skoro wszystko niemal wykonują maszyny, ludzie nie przedstawiający żadnej wartości jako siła robocza są war­ stwie rządzącej potrzebni tylko jako konsumenci. Ogłupia się ich więc stale za pomocą alkoholu i kultury masowej, by nie mogli przejrzeć na oczy i zorientować się w rzeczy­ wistym stanie rzeczy. Także i to zjawisko nie może być traktowane jedynie jako wytwór bogatej wyobraźni autora, ale powinno stanowić ostrzeżenie dla współczesnych i po­ tomnych. Tomasz Kulicki

8

...bo warto


Z Wielu ludzi w Polsce zapewne czytało Rok 1984 Orwel­ la. Swego czasu, owa książka była nawet w tzw. drugim obiegu (pamiętam – sam czytałem takie wyda­ nie z czasów studiów mojej Mamy). Jednak, jak mi się wydaje, stosunkowo niewiele osób zna powieść Euge­ niusza Zamiatina, My (Warszawa, 1989), która była „cenną inspiracją” dla brytyjskiego pisarza. Mamy tu do czynienia z antyutopią, która powstała w roku 1920, w oparciu o doświadczenie przewrotu październikowe­ go przez Autora, początkowo zwolennika bolszewizmu, potem jego przeciwnika. Zamiatin opisuje życie w Państwie Jedynym, rządzo­ nym przez Dobroczyńcę. „Doskonały zmechanizowany świat” jest odgrodzony „od nierozumnego, potwornego świata drzew, ptaków, zwierząt” Zielonym Murem. Całość jest widziana oczyma Δ­503, jednego z konstruktorów Inte­ grala, dzięki któremu obywatele Państwa Jedynego mają „narzucić dobroczynne jarzmo rozumu nieznanym istotom z obcych planet – być może pozostającym jeszcze w dzi­ kim stanie wolności”. Bohater jest matematykiem i żyje zgodnie z wytycznymi, które ściśle określają harmono­ gram dnia, przyczyniając się do maksymalizacji efe­ ktywności działań i kompleksowej kontroli obywateli. Jako­ ściowa przemiana w jego życiu zaczyna zachodzić po poznaniu I­330, członkini organizacji „Mefi”, spiskującej przeciwko Państwu Jedynemu. Wprowadza ona bohatera w świat życia starożytnych, a w nim samym zostaje zdia­ gnozowana dusza oraz wyobraźnia, którą może „amputować (...) tylko chirurgia”, gdyż jest ona w opozycji do rozumu, będącego naczelną wartością Państwa Jedyne­ go. Po nieudanej próbie opanowania Integrala Δ­503 zostaje poddany operacji usuwania wyobraźni, po czym bez grama współczucia przygląda się śmierci I pod Dzwo­ nem Gazowym. Uważam, że najważniejszą kwestią, którą poruszył Za­ miatin, jest ukazanie fenomenu zmiany kulturowej w totalnym systemie państwowym. Tym większa jest jej wartość poznawcza, gdyż powstała na podstawie wła­ snych doświadczeń Autora. Jest to wizja społeczeństwa przyszłości (a może egzystującego w momencie pisania?) lub wizja sytuacji wewnątrz partii bolszewickiej. Status quo Państwa Jedynego, ukazany na początku powieści, jest efektem zmiany kulturowej, która nastąpiła po Wojnie Dwu­ stuletniej, między miastem a wsią. Przeżyło ją co prawda

m o j e j

p ó ł k i

0,2% populacji ludzkiej, ale pokonała ona dotychczaso­ wych władców świata, Głód i Miłość, wymyślając naftowe pożywienie i różowe talony na seks. Jednak Państwo uparcie tkwi przy swoich wartościach, wśród których nie ma miejsca na swobodne myślenie, ba! nawet na posiada­ nie wyobraźni. Nie chce poddać się kolejnej zmianie kulturowej, której nośnikiem jest Mefi, natomiast chce swo­ je idee implantować innym. Owa petryfikacja stanu Państwa Jedynego oraz zmiany, niesionej przez spiskow­ ców, jest oparta na opozycji energia – entropia, opisywanej przez Zamiatina w eseju On Literature, Entro­ py, and Other Matters, a ową petryfikację nazywa „entropią myśli”. To, co zafascynowało mnie podczas lektury tej powie­ ści, była trafność przewidzenia tego, co się stało realną rzeczywistością w Związku Sowieckim, „gdzie urzeczywist­ nia się największy na świecie eksperyment społeczny – pośród miriad malowniczych pejzaży, wspaniałej architek­ tury i egzotycznych cywilizacji”. Alegoria ZSRR, jako Państwa Jedynego, jest bardzo adekwatna do tego, co miało miejsce w historii. Moim zdaniem, z tej książki moż­ na czerpać wiele, nie tylko jako ze źródła do badania historii myśli lub historii systemów politycznych. Zawiera ona też szereg symboli, które uważam, że warto by spopu­ laryzować na gruncie humanistyki w ogóle. Dla mnie szczególnie cennymi są: Integral, Zielony Mur, różowe talo­ ny. Oddają one trafnie zjawiska immanentne dla Związku Sowieckiego, takie jak: propaganda, syndrom oblężonej twierdzy, reglamentacja dóbr (także nie­ materialnych). Uważam, że Zamiatinowskie symbole mogłyby z powodze­ niem występować obok takich, jak np. Orwellowski Wielki Brat. Zamiatin zrealizował cel swojej antyutopii – pokazując reżim Państwa Jedynego, sprawił, że My, to „prognoza dra­ matu historycznego”. Mamy do czynienia z osobliwym przypadkiem, gdyż Δ­503 wyznaje: „Wierzę – zrozumiecie, że pisać mi tak trudno, jak nigdy żadnemu autorowi na przestrzeni ludzkich dziejów: jedni pisali dla współcze­ snych, inni dla potomnych, ale nikt nigdy nie pisał dla przodków, ani dla istot podobnych do owych dzikich, dale­ kich przodków...” Zatem, z której strony Zielonego Muru życie jest lepsze? Warto, wraz z Δ­503 , zobaczyć obie. Mateusz Łapiński

9


> >

P o d

p r ą d

Kiedy na początku lat pięćdziesiątych Stanisław Lem opisywał pionierską wyprawę na Wenus, nic nie wskazywało na to, iż człowiek w kosmos w ogóle poleci. Świeże, powojenne rany, zrujno­ wany Stary Kontynent, mimo końca wojny ciągle szarpany nienawiścią, politycznymi rozra­ chunkami, Żelazną Kurtyną dzielony na pół – któż mógł wtedy myśleć o rozwoju nauki, techni­ ki, wspólnej pracy dla dobra wszystkich, przyszłości? Ale opisywany w powieści Astronau­ ci odległy świat przełomu tysiącleci wydawał się na tyle nierealny, że w swojej nierealności dawał ludziom nadzieję, że kiedyś przyjdą lepsze czasy.

Lepsze czasy...

Miałem może dwanaście lat, jak podczas kolejnej wy­ prawy na strych domu dziadków, wśród rozsypanych tu i ówdzie starych gratów, strzeżonych przez dżunglę pajęczyn, znalazłem mały regalik ze starymi książkami, w tym powieścią Lema. Trafiło się to dość dziwnie (patrząc z perspektywy czasu) – w okresie, kiedy dziecięca fascynacja lotnictwem przeradzała się z dnia na dzień w fascynację astronau­ tyką. I chłonąłem każde słowo powieści, czytając do późna, i uczyłem się myśleć o czasach, które, zdawa­ ło się wtedy, były na wyciągnięcie ręki. Opisywany przełom XX i XXI wieku stał tuż za progiem, słysza­ łem o lądowaniu ludzi na Księżycu, lotach na orbitę, misjach sond kosmicznych, o coraz szybszym rozwo­ ju komputerów, technologii cyfrowych itp. Wydawało mi się, że kiedy osiągnę wiek moich książ­ kowych i filmowych bohaterów, ludzkość będzie dy­ sponowała takimi możliwościami, o których nawet

10 ...bo warto

i Lemowi się nie śniło, a świat będzie równie piękny, jak w najskrytszych dziecięcych snach. Wierzyłem w lepsze czasy. Krótka lekcja historii, ledwo dziesięć, może pięt­ naście ostatnich lat, udowadnia, że mimo upływu czasu, mimo olbrzymiego postępu w naukach tech­ nicznych, ścisłych, ale i społecznych, mimo przemian kulturowych, pewne sprawy pozostały bez zmian. Piszę te słowa na laptopie, cudzie techniki ostatniej dekady i na tym samym laptopie oglądam zdjęcia z miejsc, gdzie nigdy nie było przełomu ty­ siącleci, gdzie nigdy nie było przemian na lepsze, gdzie ciągle trwa walka o przetrwanie, gdzie podsta­ wowe wartości są tak drogie, że nikogo na nie nie stać. Nie będę wymieniał ich nazw, bo każdy z nas bardzo dużo o nich słyszał. Niektóre z nich są bliżej niż myślimy... I dlatego te lepsze czasy są równie od­ ległe i nierealne jak pół wieku temu... Pesymistycznie?

Końca świata nie będzie

To smutne, ale Polska stoi w miejscu, bo jest podzie­ lona, dlatego, że nie chcemy się ze sobą dogadać – bo żyjemy przeszłością, bo przeszłość ważniejsza jest dla nas niż przyszłość, niż to, co zostawimy po sobie. To smutne, ale Unia Europejska jest coraz bardziej skostniała, coraz bardziej pogrąża się w tyglu we­ wnętrznych zatargów, jest coraz słabsza. To smutne, ale potęga technologiczna ostatnich dwóch stuleci stoi w miejscu, rządzą nią ludzie, którzy zapomnieli o pewnych podstawowych ideach, które przyświeca­ ły Ojcom Założycielom. To smutne, ale w wielu miejscach zabijamy się o kanister ropy, mimo że i tak


P o d

za pięćdziesiąt lat jej zabraknie, każemy naszym dzie­ ciom walczyć o coś, czego sami nie rozumiemy, czego sami nawet nie zaczęliśmy, ale ponieważ cią­ gnie się to już z dziada pradziada, to widocznie tak musi być... To smutne, ale mimo iż jesteśmy pierw­ szymi pokoleniami w dziejach ludzkości, które mają szansę opuścić rodzinny dom i udać się w podróż w nieznane, poszerzając granicę poznanego, zamyka­ my drzwi na siedem spustów, zbrojąc się przed byle wietrzykiem. Kolejny raz wybieramy nie do końca właściwą ścieżkę. Kolejny raz kroczymy w tym sa­ mym kierunku co nasi ojcowie i, co gorsza, popełniamy te same błędy. Niektórzy z nas liczą, że nie będą musieli za nie odpowiadać, bo przecież świat skończy się w 2012 roku. Nic bardziej mylne­ go. Końca świata tak prędko nie będzie, a to oznacza, że będziemy musieli się rozliczyć nie przed Bogiem, nie przed Buddą, ani Allachem, ale przed własnymi dziećmi. I kara może być surowsza.

Szklane domy

A mimo to gdzieś tam głęboko żywa jest ciągle wiara w Człowieka, karmiona przez lata fantastyczno­na­ ukowymi opowieściami o podboju Wszechświata, o potędze ludzkiego umysłu, o Przyszłości, której nie­ doścignioną namiastką mogłyby być „szklane domy” Żeromskiego – wiara tak bardzo potrzebna, by w tej Przyszłości znaleźć się już teraz. To my budujemy ten świat, o którym marzymy. To my odpowiadamy za to wszystko, co się dzieje wokół. I to od nas zale­ ży, jak będzie wyglądać otaczająca nas rzeczywistość. Zbliża się czterdziesta rocznica lądowania ludzi na Księżycu. W 1969 roku podbój Kosmosu wydawał

p r ą d

się być kwestią czasu i to niezależnie od sytuacji poli­ tycznej. Historia pokazała jednak, jak bardzo wielki skok ludzkości został zaprzepaszczony, i nie trzeba być znawcą tematu, by się domyślić, iż powrót na Srebrny Glob, swego czasu szumnie zapowiadany w mediach, wcale nie będzie taki łatwy. I, wolałbym się pomylić, za czterdzieści lat ludzi na Księżycu nie będzie.

W kołysce

Arthur C. Clarke twierdził, iż lądowanie na Księżycu jest jedynym wydarzeniem, z którym za tysiąc lat bę­ dzie się kojarzyć XX wiek. Nikt nie będzie pamiętał politycznych afer, lustracji, układów sił w parlamen­ tach, statystyk. Kto wie czy jedyną pozostałością po nas nie będzie kakofonia radiowa, którą od stu lat za­ śmiecamy okolicę, albo złota płyta z nagraniem z lat 70. na pokładzie Voyagerów. Możecie twierdzić, że zostanie po nas Internet, miliardy słów na miliar­ dach stron. Ale wystarczy zdać sobie sprawę, że ten ciąg zer i jedynek jest równie ulotny, co spojrzenie rapackiego gołębia na przechodniów wysiadających z piętnastki o trzynastej siedemnaście. Ba! Za piętna­ ście lat będziemy mieli większe problemy niż seksafery, więc dobrze by było przemyśleć parę spraw i zacząć działać. Ojciec lotów kosmicznych Konstanty Ciołkowski mawiał, że nikt w kołysce nie zostaje na wieki. Może już czas wrócić do tego do­ mu, którego szukamy?

Mariusz Słonina

(...) i nadejdzie (...) czas, kiedy człowiek zaludni całą Galaktykę i światła nocnego nieba będą mu bliskie jak światła dalekich domów

S. Lem, Astronauci

11


> >

S t u d e n c i Badany obiekt: student Problem: kim jest i jak żyje? Raport sporządził/­a: Data: czerwiec 2008

viki

Student (nie)zaradny

1. Algorytm Nie docenia możliwości, które przed nim stoją. Nie chce z nich w pełni korzystać. Obowiązujący dziś przepis na życie wciąż poszerzającej się elity intelektualnej: brak ambicji + dysonans po­ znawczy = przyszłość narodów. Pokolenie JPII nie wymagające od siebie, chcące wiele w za­ mian. Pytam: w zamian za co? W zamian za to, że przyszli – nie z własnej zasługi – na świat?

alistów trzeba pisać, że jedną z jej powinności jest zdobywanie wiedzy i umiejętności, czy też stanie na straży (własnej) godności i dobrego imienia? 4. Błogosławiony kłopot myślenia

Wiedza ta owszem czasem utrudnia życie. Pojawia­ ją się konflikty wartości: iść na kolejną imprezę czy zakuwać do koła lub wypożyczyć set­ ną książkę czy zacząć żyć treścią choć kilku 2. By chciało się chcieć! z nich itd. Znamienną cechą ludzi poszukujących jest to, że im więcej wiedzą, tym więcej mają Gdyby życie studenckie składało się z samych wy­ pytań. A dziś: Czy mają państwo jakieś pytania? kładów, ćwiczeń…, byłoby bardzo nudne. Dobrze – pyta naiwny wykładowca wciąż wierząc, że stu­ wiedzą o tym ci, którzy już na początku studiów dia to czas burzy mózgów, poszerzającej włączyli się w działalność różnych organizacji, horyzonty. Cisza. Ta cisza poraża. Ale kto dziś stowarzyszeń. Takowych nie brakuje na naszej jest wdzięczny i potrafi cieszyć się z błogosła­ uczelni. Jak widać niektórym jeszcze chce się wionego kłopotu myślenia? Na szczęście, nie ma chcieć! jeszcze poradnika zaradnego studenta. A jeśli ktoś takowy widział, odradzam – trąca o manipu­ 3. Przyjedź na przysięgę lację czymś bardzo cennym: doświadczeniem, które sprawia, że każdy z nas widzi świat ina­ Studia to czas szczególny, obfitujący w legen­ czej. To bogactwo tkwi w różnorodności. Chyba dy, przesądy, mity… To czas do ich dziś o tym nie chcemy pamiętać: ubrani podtrzymywania lub obalania, dążąc drogą poszuki­ w ciuchy tych samych marek, odżywiający się wania prawdy. To specyficzny etap w życiu – w tych samych barach, bawiący się w tych samych czasie pracującym dla prawdy. A co to jest praw­ dyskotekach, …bo ilu studentów uzna za dobrą da? Bez względu na odpowiedź, nie można rozrywkę (nie tylko studencką) wyjście do te­ zdegradować jej do kodeksu, jakim jest ślubowa­ atru, do kina, galerii (sztuki – rzecz jasna)? nie studenta (indeks str.3). „Przysięga” ta Nawet jeśli nie trzeba odkładać dziś już na bi­ tylko coś tam wyraża, ale sama jest nic nie war­ let tygodniami, wolimy żyć zniewoleni potrzebą ta, bo stworzona, spisana dla przygłupów – to – narzuconą, ale i przyjętą – posiadania tych chyba oczywiste: czy naprawdę klasie intelektu­ samych gadżetów. W poczuciu braku własnej warto­

12 ...bo warto


S t u d e n c i

MEDIA STUDENT

ści, ocierając się o tandetę tworzymy kiczowatą masę – barwną, a jednak bez wyrazu. 5. A4 Wybierając się na studia warto wiedzieć, czym one są. W przeciwnym razie sami prosimy się, żeby upaść (jeśli coś ma pozory „zła, głupoty”, zostaw). Cele, motywacje każdego mogą być różne. Co łączy studen­ tów? Konkurują na rynku przyszłości. Jedni wolą traktować studia jako drogę do kawałka papieru forma­ tu A4 gdzieniegdzie zaplamionego tuszem (nie)zbę­ dnych danych. Drudzy, w przekonaniu, że nie chodzi tylko o zawód, którego notabene nie da się nauczyć na uczelni, a o profesję, zdają sobie sprawę z potrzeby specyficznych niekiedy źródeł wiedzy. 6. Studia nie są dla mięczaków! Popularne określenie „asertywność” staje się od­ powiednikiem braku zobowiązań wśród braci studenckiej (także w sferze szeroko uprawianej prywaty), która w poczuciu (pseudo)wolności nie poznaje, nie rozumie, a w konsekwencji nie po­ trafi wybrać własnej drogi, karmiąc się niewybredną rozrywką. Jakby tego było mało, nie robiąc nic, wytyka potknięcia innym koleżankom i kolegom, zapominając przy tym, że nie myli się tylko ten, kto nic nie robi (i w tym jego największy błąd!). Tak jak nie ma wychowania bez porażek, tak też nie uda się nikomu z nas przejść przez życie (studenckie) bez grzechu – każdy się umoczy. Pytanie: Jak bardzo, jak głę­ boko i w czym? Studia nie są dla mięczaków! Żeby żyć w zgodzie z sobą, trzeba mieć przekona­ nia i weryfikować je poprzez wiedzę, książki, zainteresowania… ­ w definicji zbiorczej: po­ przez ciekawość świata i drugiego człowieka.

5­6 kwietnia studenci zainteresowani dziennikarstwem zgromadzili się na Akademii Rolniczej w Lublinie. Tam, po raz pierwszy, odbywały się warsztaty zorganizowane przez Magazyn „Radar”, w ramach których miały miejsce prelekcje i dyskusje m.in. z Januszem Majcherkiem (o wolności słowa – przy­ wileju dziennikarza czy pustym sloganie, czyli jak nie dać się układom) i Janem Pleszczyńskim (o etyce dziennikarskiej) oraz warsztaty prowadzone przez Marię Wojtak (o tytułach i nagłówkach), Stanisława Krusińskiego i Piotra Siniewicza (róbta, co chceta – logiczna szata graficzna) i Ewę Zawadzką­Mazurek i Andrzeja Zdunek (na temat prawa prasowego – co mi można, a co mi możecie). Gościem specjalnym był poeta, publicysta, felietonista „Newsweek Polska” i „Zwierciadła” – Tomasz Jastrun („Pokaż mi, co czytasz, a powiem ci, kim jesteś. Publicystyka środkiem kreowania opinii publicznej”). Wybór był bardzo dobry: interesujący, umiejący trafić do słuchacza i go zaciekawić, znający się na rzeczy, mówcy. Skąd pomysł? Inspiracją był „Media Student”. Te z kolei warsztaty mają dłuższą, bo czteroletnią tradycję. Odbywały się 19­20 kwietnia na Poli­ technice Warszawskiej, licznie gromadząc przedsta­ wicieli mediów studenckich: prasy, radia i tele­ wizji. W tym roku wśród zaproszonych gości­ profesjonalistów byli, m.in.: Sławomir Sierakowski, Tomasz Ćwiok, Szymon Hołownia, Rafał A. Ziemkiewicz, Eliza Olczyk, Tomasz Kuczborski, Patryk Kuniszewski, a podjęte tematy dotyczyły, np. pisania tekstów informacyjnych, felietonów, wywiadów bez kompro­ misów, rzetelności i światopoglądu, języka wypo­ wiedzi prasowej, a także składu pism i przy­ gotowywania audycji radiowych. Jakie korzyści płyną z udziału w warsztatach? Na pewno nie materialne. To zależy od zainteresowania adresatów. To nie tylko nauka, jak poprawnie pisze się teksty, ale przede wszystkim wiedza o tym, jak uprawiać dobre dziennikarstwo. Cenne lekcje, poszerzające światopogląd, bardzo potrzebne mediom studenckim, pokazały, że warto podejmować wyzwanie integrowania środowisk polskich mediów tworzonych przez studentów i dla studentów.

7. Savoir ­ vivre Walczymy o prawa – prawa człowieka, a że stu­ dent też człowiek… Ale niech tylko ktoś spróbuje przypomnieć nam o obowiązkach, powinno­ ściach – musi liczyć się z falą buntu. Może jednak przydałby się studencki savoir – vivre jako drogowskaz – pozytywny, mobilizujący do wy­ rabiania w sobie cnoty kogoś, o kim nie wstydzilibyśmy się powiedzieć: student to brzmi dumnie!

13


> >

14

K u l t u r a l n i k

Są filmy, do których warto wracać. Niewątpliwą per­ łą polskiej kinematografii jest dramat obyczajowy z 2002 roku pt. Edi, w reżyserii Piotra Trzaskalskie­ go. Prezentuje kino moralnie nieobojętne, ambitne, bardzo ludzkie i niezwykle poruszające. Uhonorowany licznymi nagrodami na XXVII Festi­ walu PFF w Gdyni w 2002 roku za najlepsze zdjęcia, najlepszą scenografię, najlepszą męską ro­ lę drugoplanową, a także nagrodą specjalną jury i nagrodą dziennikarzy, laury zdobył także na festi­ walach w Karlovych Varach i Wenecji. W 2002 roku nominowany był do Oskara w kategorii filmu nieanglojęzycznego, a w 2003 na Międzynarodo­ wym Festiwalu Filmowym w Berlinie otrzymał, m.in. nagrodę Jury Ekumenicznego dla najlepsze­ go filmu prezentowanego w ramach Forum Młodego Kina. Również w 2003 roku zdobył nagro­ dę Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” Episkopatu Polski w kategorii medialnej. W uzasad­ nieniu nagrody znalazły się słowa uznania dla twórców obrazu, którzy „wbrew komercyjnym modom stworzyli wybitny film o niezniszczalności dobra i miło­ ści, pokazujący prawdę o człowieku”. Na szczególną uwagę zasługuje również wspaniała muzyka autorstwa Wojciecha Lemańskiego, która jest równie poruszają­ ca jak opowiadana historia i zdjęcia. Nie można przejść obojętnie obok tego mistrzowskiego obrazu, a tych, którzy go w jakiś sposób przeoczyli, bardzo za­ chęcam do nadrobienia zaległości. Film obejrzany po raz pierwszy kilka lat temu w ki­ nie zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że postanowiłam go kupić. Wiem, że będę do niego powra­ cać wielokrotnie. Tytułowy bohater − Edi, w którego rolę wcielił się Henryk Gołębiewski, utrzymuje się ze zbierania złomu. W swej pracy jest uczciwy i w ten spo­ sób zadaje kłam stereotypowemu myśleniu, że słowo „złomiarz” równoznaczne jest z określeniem „zło­ dziej”. W jego wykonaniu zajęcie to staje się szlachetnym zawodem. Mieszka w opuszczonej rude­ rze w jednej z dzielnic Łodzi wraz ze współlokatorem Jureczkiem (w tej roli Jacek Braciak), który towarzy­ szy mu w wędrówkach w poszukiwaniu złomu.

...bo warto

Pozwólcie, że opowiem tę historię, zwracając się bez­ pośrednio do Ediego, częściowo z punktu widzenia Jureczka. „65 zł! Wódka ci mózg wyżarła? No, wyżarła ci mózg po prostu”. Tymi słowami Jureczek reaguje na Twoje nietypowe zachowanie, kiedy pragnąc spełnić marzenie ubogiego chłopca, sprzedajesz w antykwaria­ cie swój skarb – gromadzoną od lat bibliotekę, którą stworzyłeś z książek pozostawionych przez ludzi w róż­ nych śmietnikach Łodzi. Skrzętnie przechowywaną w niedziałającej lodówce. Tę, co dawała ci spokój, wy­ pełniała treścią wieczory po dniach spędzonych na zbieraniu żelaznego złomu. „Romeo i Julia” recytowa­ ni w półmroku pokoju, na parterze brudnej dzielnicy, z autobusem przejeżdżającym rutynowo za pustym oknem. Czarno­biały album o Pieninach. Kolorowy al­ bum ze zdjęciami z Tybetu i wiele innych książek, których inni się pozbyli, a Ty odkryłeś. Lubiłeś je. Czy­ tałeś wielokrotnie. Więc dlaczego? To ten chłopiec. Przyszedł po bochenek chleba i miał tylko na pół. „Pro­ szę Pani, a ile kosztuje ten samochód?” „Pytasz o to i pytasz. Już ci mówiłam, 65 złotych” – odpowiedziała sprzedawczyni. Edi, słyszałeś to. Widziałeś drzwi za­ mykające się za chłopcem. Drzwi sklepu. Właściciel antykwariatu przeglądał zawartość wielkiej walizy z za­ interesowaniem i skupieniem. Zaczytał się w jednej z Twoich książek i wręczył Ci 50­złotowy banknot. Wierny kompan przyglądał się zza szyby antykwaria­ tu. „Edi! Powiesz mi wreszcie czy nie?” „Ale co?” „Przecież mówiłeś, że one nie są na sprzedaż”. „Mówi­ łem”. Na pytanie o powód tego kroku odpowiedziałeś prosto, jakbyś tłumaczył dziecku: „Bo czasami tak trze­ ba Jureczku”. „Nie było ci żal?” „Było”. Wkrótce samochód stał przed drzwiami mieszkania chłopca na parterze w starej kamienicy. Siedziałeś na schodach pół kondygnacji wyżej wraz z kumplem. Jureczek ner­ wowo potrząsał cię za ramię: „Edi! No, powiedz coś!” Cicho. Chłopiec z wrażenia zapomniał o torbie z zaku­ pami. Wrócił po nią za chwilę. Jureczek zrozumiał. „Szkoda, że dziś nie Wigilia” – powiedział. „Wigilia jest zawsze wtedy, gdy tego chcemy” − dodałeś. A ja wiedziałam, że zapamiętam tę scenę do końca życia.


K u l t u r a l n i k

Coś ty zrobił Edi? Bracia mamy dziecka, przestępcy, wykonawcy okrutnej oraz niezasłużonej kary okaleczenia Ciebie, przywieźli dziecko do Twojej nory i kazali Ci wy­ nosić się w ciągu tygodnia z miasta. Uwierzyli słowom swojej siostry, która, ratując skórę swego ukochanego, Ciebie obarczyła odpowiedzialnością za swoją ciążę. Nie zaprzeczyłeś. Okaleczyli cię dotkliwie i zhańbili. Wcze­ śniej kobieta obrzuciła cię inwektywami. Drwiła: „Co ty możesz wiedzieć o kochaniu? (...) Nigdy się pewnie nie całowałeś”. Nieswoje dziecko przyjąłeś jak skarb, który przychodzi w niespodziewanej chwili. Ty – Tatuś? Kum­ pel nie dowierzał. No, powiedz coś, Edi! Milczałeś. Wyjechałeś z niemowlęciem na wieś do rodziny swego brata. Tego, który wcześniej odebrał ci marzenia młodo­ ści, zabierając dom, ziemię i ukochaną kobietę. Teraz pewien, że przyjechałeś się zemścić, zachęcał: „No, uderz mnie.” Nie dowierzał. Przebaczyłeś. Dawna miłość wpa­ trzyła się w ciebie: „Nic się zmieniłeś”. Maleństwo ochrzciłeś. Maleństwo cię rozpoznało. Na pomoście wy­ ciągnęło swe rączki. Małe, ufne dłonie przyłożyło do pomarszczonej, spracowanej i doświadczonej twarzy bez­ domnego zbieracza złomu. Chłopiec uśmiechnął się do ciebie, a Ty, jak Tata, tłumaczyłeś: „Zostaniemy tu tro­ chę, wiesz. To lepsze miejsce od miasta. Tutaj wszystkiego cię nauczę. Będziemy chodzić na ryby, poma­ gać przy zwierzętach i żyć powoli, żeby nam już nic więcej nie umknęło, żeby niczego nie przegapić”. Twoje życie nabrało niezwykłego blasku. Wkrótce znów straci­ łeś skarb i nadzieję na lepszą przyszłość. To, co ukochałeś chyba najbardziej. Nowe życie, które przyjąłeś, choć nie byłeś jego autorem. Jego prawdziwi rodzice upo­ mnieli się o nie. Oddałeś dziecko bez słowa. Edi! Coś ty zrobił? Nie mówisz nic. Już powiedzia­ łeś, że Twoje „Życie to życie” i szanujesz je. Jureczek przekonywał cię, że w telewizji zobaczyłby jak prawdziwi ludzie żyją. „A my to co, Jureczku, nieprawdziwi?” Jesteś zwykłym – niezwykłym człowiekiem. Z zielonej i tchnącej spokojem wsi wróciłeś do wózka na żelastwo i swojego kąta. Magdalena Jóźwiak

J

N U

! O

y w w o ze s e ojr r sp s d k e ur k

i n a

a

Tematyka ciążowa zupełnie wyeksploatowana? Zakoń­ czenie inicjacji seksualnej 16­latków niechcianą ciążą to pech czy głupota? Pierwsza myśl i najłatwiejsza opcja – aborcja. Dalej: adopcja przez bezdzietne mał­ żeństwo (znalezione wśród ogłoszeń prasowych „obok papużek i innych rupieci”). I… lawina komplika­ cji. Pytanie – gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla dziecka? Ono ginie w oceanie wód płodowych wraz z powiększającym się brzuchem… Co sprawia, że film rzuca nowe światło na skrywane, trudne tematy, takie jak: aborcja, wkraczanie w dorosłość, macierzyństwo, ojcostwo? Może to, że wbrew konwenan­ som, młoda buntowniczka, dowcipna nastolatka, fanka krwawych horrorów i punk rocka (w roli Juno − Ellen Pa­ ige) w trudnej sytuacji radzi sobie (sama – bo supersamiec i sprawca stanu błogosławionego zajęty jest oddawaniem się swoim pasjom: bieganiu i pochłanianiu tic­tac’ ów) – czy rzeczywiście lepiej, dojrzalej niż niejeden dorosły? Mo­ że Juno pomaga nam zdjąć także nasze maski? Film pozbawiony zbędnego dramatyzowania. Ważne sprawy podaje w lekkiej, ironicznej formie – jak przystało na nasze czasy. Choć szkoda, że w amerykańskim pragma­ tyzmie brak piękna autentyzmu, trudno nie kupić morału, gdy nie czuje się, że ktoś moralizuje. W historiach pisa­ nych przez życie wszystko jest na opak, warto więc uważać na stare, niewinne fotele i pamiętać, że: Najlepiej jest zna­ leźć osobę, która kocha cię dokładnie taką, jaką jesteś. Czy w dobrym czy złym nastroju, wyglądającą dobrze czy kiep­ sko, czy co tam jeszcze. Ta właściwa osoba zawsze będzie, uważać ciebie za ósmy cud świata. Z taką osobą warto się trzymać. Klimat budują dialogi napisane przez byłą pracownicę sekstelefonu (brzmią wyjątkowo naturalnie) i ścieżka dźwiękowa (m.in. utwory w wykonaniu The Velvet Under­ ground, Cat Power, Sonic Youth) swoją bezprete­ nsjonalnością przypominająca bardziej wczesnoszkolne piosenki niż muzykę do oscarowego filmu. Katarzyna Wiśniewska

15


> >

S ł o w o

o d

Je z u i t y

Wspieraj naszych ‐ wywieś flagę!

ALE JAKĄ?

Nie wiem, gdyż nie jestem wróżbitą, jaki nastrój zapanuje nad rozkibicowanym narodem, gdy obecny numer „Podaj Dalej” ujrzy światło dzien­ ne. Wiem natomiast, z całą pewnością, że w przygotowaniach do Euro 2008, w Polsce uda­ ła się znakomicie jedna rzecz: kampania reklamowa pewnego browaru, z „flagą kibica”, o biało­czerwonych barwach. Mam wrażenie, że im mniejsza miejscowość (przynajmniej w okoli­ cy Torunia), tym więcej „biało­czerwonej”, która zdobi i ściany domów, i okna, a nawet dziecięce wózki zupełnie nieświadomych doniosłości histo­ rycznej chwili niemowlaków. Świadome, czy też nie, głośnością kibicowania nie muszą zgoła star­ szym ustępować. Widząc tryumf zwycięskiej kampanii, można na­ brać uzasadnionego przekonania, że patriotyzm mierzony ma być odtąd całkiem konkretnymi jednost­ kami miary ciał ciekłych, ustalonymi przez promotorów rzeczonej kampanii reklamowej. Jeśli tak sprawy się mają dzisiaj, to cóż dopiero dziać się będzie za cztery lata, gdy wybije godzina Euro 2012? Jednakże slogan „wspieraj Naszych – wywieś flagę” ma, niestety, także swoje słabe strony. Kim są „na­ si”? Z zakłopotaniem stwierdzam oto, że biało­czerwone barwy z „flagi kibica”, mogą ozna­ czać wsparcie dla… Austrii. A przecież także inni rywale Polaków, Chorwaci, występują najczęściej w trykotach o tych samych kolorach, chociaż przy­ ozdobionych również odrobiną niebieskiego. Co gorsza, łamie się też klucz narodowości samych gra­ czy, skoro „nasi”, piłkarze polskiego pochodzenia, występują w zespole zachodnich sąsiadów, którzy z kolei zachodzą w głowę, jak ograniczyć siłę gry „Jaśka Rogerskiego”, urodzonego w Brazylii reprezen­ tanta kraju znad Wisły. Kompromisem może być wywieszenie flagi… watykańskiej, gdyż Stolica Apo­ stolska, podobnie jak Monaco do UEFA (jeszcze) nie należy. „Futbolowa naszość” nie musi dyktować nam sposobu przeżywania najbliższego czasu, który po Euro 2008 zaprowadzi nas na Olimpiadę w Pekinie. Głębszych wartości sportu oraz symboliki wyczynu atletów dla duchowych wymiarów życia człowieka

16

...bo warto

świadom był już św. Paweł, który ocenił swe życie ja­ ko „występ w dobrych zawodach”. Nawiasem mówiąc, w ostatni dzień futbolowych mistrzostw Eu­ ropy, „rok pauliński” w Kościele otworzy Benedykt XVI, który, świadom roli sportu w życiu lu­ dzi i kulturze współczesności, ze względu na termin Igrzysk Olimpijskich , przesunął tegoroczne Świato­ we Dni Młodzieży z sierpnia na lipiec! A w wiedeńskim Muzeum Archidiecezjalnym została otwarta wystawa o relacjach między futbo­ lem a religią, pt. „Bohaterowie ­ święci ­ napastnicy nieba”. Gdy przyjrzeć się bliżej tym obu sferom ­ fut­ bolu i religii ­ zachodzą między nimi zdumiewające paralele ­ powiedział podczas otwarcia wystawy dy­ rektor muzeum Bernhard Böhler. Rytuały i gesty w futbolu, jego „ikonografia” i inscenizacja, nawiązu­ ją do liturgii. Istnieją podobieństwa w otaczaniu czcią świętych oraz gwiazd futbolu, zbieranie reli­ kwii i piłkarskich trykotów, czy pielgrzymowanie do miejsc świętych i wycieczki na stadiony. Na wysta­ wie zgromadzono liczne dokumenty i filmy wideo nt. obiektów sakralnych, takich jak ikony i relikwiarze, jako przeciwwagę do „dewocjonaliów” i obiektów „kultu” w świecie futbolu, takich jak trykoty i buty piłkarskie, szaliki kibiców, a także fragmenty bra­ mek i piłkarskiej murawy ze sławnych stadionów. Na fotogramach utrwalono też bożyszcza futbolu i ich „zbawienne” gole. Z kolei niemiecki kapucyn, znany publicysta te­ lewizyjny, O. Paulus Terwitte, opublikował modlitewnik dla dzieci i młodzieży, ze świadectwami gwiazd futbolu, m.in. Lukasa Podolskiego i Sebastia­ na Schweinsteigera. „Trenerem jest Jezus. On wie, co potrafisz” ­ napisali wydawcy w przedmowie. „Po­ zostań w swojej drużynie. On mówi tobie w każdą niedzielę w Ewangelii, jak w swojej drużynie możesz stać się lepszym” – zachęcają. Najbardziej podoba mi się jednak pomysł dzia­ łania wolontariuszy, którzy przygotowali 100000 gwizdków z napisem „Pan Bóg na ciebie nie gwiżdże, więc i ty nie gwiżdż na innych”. I tę sentencję warto upowszechniać nie tylko w czasie Euro 2008. Grzegorz Dobroczyński SJ


Wa r s z t a t

IDEALNA Jego sklep znajdował się w centrum głównej handlowej ulicy miasta. Naprzeciw była kwiaciarnia przemiłej pani Wandy, a obok piekarnia, cukiernia i księgarnia. Kiedy nie miał dużo pracy, tak jak tego dnia, siadał przy otwar­ tych drzwiach i czytał książki oraz gazety. Najchętniej jednak obserwował ludzi. Właśnie miał czytać artykuł o ciekawym tytule Czy prawdziwe piękno może milczeć, gdy nagle poczuł inten­ sywny zapach konwalii. Ktoś wszedł do kwiaciarni. Zauważył dwie dziewczyny. Na pewno były siostrami, gdyż młodsza do złudzenia przypominała starszą. Ta jed­ nak była wspanialsza, wyjątkowa. Chciał dostrzec więcej, ale przeszkadzały mu w tym naklejone na oknach kwia­ ciarni reklamy, które skryły pewną tajemnicę… Poczuł silną ciekawość, której nie mógł się oprzeć. Szybko za­ mknął sklep, zostawiając na drzwiach karteczkę „Zaraz wracam” i szybkim krokiem ruszył do kwiaciarni. − Dzień dobry pani Wando! Cóż za piękny dzień! − Witaj kochany! Potrzebujesz czegoś? Panienki wybrały się po kwiatki do ogródka, więc szykują się dłuższe zaku­ py i w tym czasie mogę pomóc Tobie. − Nie, ale bardzo pani dziękuje. Jeśli jednak nikomu nie będzie to przeszkadzać, to chciałbym popatrzeć sobie na niezwykły kwiat. Mówiąc to, zauważył, że piękna nieznajoma ciekawie mu się przygląda, w czasie kiedy młodsza w ogóle nie zwróci­ ła na niego uwagi. Dziewczyna uśmiechnęła się promieniście. Usłyszał zaczepny i rozbawiony głos pani Wandy: – Och, młodzi, młodzi. Młodość i wiosna – wyjątkowa sprawa. Więcej do szczęścia wtedy nie potrzeba, ani słów, ani czynów. Dziewczyna powróciła do oglądania kwiatów. Była wyjątkowa. Piękna. Miała kasztanowe kręcone włosy. Związała je w niedbały kucyk, dlatego niektóre kosmyki delikatnie zasłaniały czoło i oczy. Jeszcze nigdy w życiu nie widział takich oczu. Były zielone, bardzo przenikliwe, otoczone długimi czarnymi rzęsami. Bił z nich niezwykły spokój przepleciony z czymś, czego on sam nie potrafił odgadnąć. Może to nieśmiałość? Nie, bardziej odrobina… Odro­ bina przejmującego lęku. Zdecydowanie. No tak, ale przecież zielony to symbol nadziei więc skąd ten strach? Miała na sobie wrzosową sukienkę w najmodniejszym od­

cieniu tego sezonu. Był pewien, że dziewczyna godzinami rozmawia z przyjaciółkami o modzie i światowych nowin­ kach. Poza złotym pierścionkiem ze szmaragdowym oczkiem nie nosiła żadnych zbędnych świecidełek. I bez nich wyglądała wspaniale. Szczególną uwagę przykuwały jej czerwone usta, jakby mocno umalowane, które zdawa­ ły się nie przestawać uśmiechać. Jeśli kiedykolwiek zastanawiał się, jak wyglądają anioły, jeden stał właśnie tuż przed nim. Kiedy spojrzała na niego kolejny raz za­ uważył, że jest zakłopotana, ale i zdumiona. Postanowił, że wytłumaczy się ze swojego dość osobliwego zachowa­ nia. − Przepraszam… Kiwnęła głową na znak, że go słucha. − Przepraszam, że tak nachalnie przyglądam się Tobie, ale już dawno nie spotkałem takiej wyjątkowej osoby jak Ty. Po tym krótki czasie śmiem twierdzić, że jesteś ideal­ na… Czuł się fatalnie − jak błazen cyrkowy. Wszystko, co powiedział, teraz brzmiało niedojrzale i nieszczerze. Cze­ kał aż dziewczyna coś powie, wyśmieje go. Ona jednak uporczywie milczała, wpatrując się w stojącą przy wysta­ wie siostrę. Chciał usłyszeć jej słodki głos. W jego wyobrażeniu musiał być wdzięczny i delikatny, tak jak ona. Widział, jak nieznajoma nabiera powietrze, jak pró­ buje coś powiedzieć. Zamiast słów usłyszał tylko cichy, rozpaczliwy jęk. Dziewczyna posmutniała. Wtedy zrobiła coś dziwnego. Zaklaskała dwukrotnie. − Już idę Amelio – odpowiedziała młodsza siostra. Chłopak niczego nie rozumiał. − Przepraszam, że Wam przeszkadzam, ale widzę że chcesz poznać moją siostrę. Jeśli tak, to na pewno teraz, bez mojej pomocy sobie nie poradzisz. Siostra ma na imię Amelia i jest niemową… Był bezradny, zaskoczony. Nie wiedział co dalej ro­ bić. Obie dziewczyny i pani Wanda czekały na jego ruch. Ucieknie czy zostanie? Ale przecież dla niego i tak była idealna… Chwycił ją mocno za obie dłonie. Amelio, bardzo mi miło. Mam na imię Wojtek. Już rozumiał wszystko, nie musiał czytać żadnych artyku­ łów. Przekonał się, że prawdziwe piękno czasem milczy całe życie… Iwona Romanowska

17


> >

S t o p k a

Piszesz? Rysujesz? Robisz zdjęcia?

Podaj Dalej Okazjonalnik Akademicki DAJ, ...bo warto [27] czerwiec 2008 wyd. A ISSN 1732 – 9000 Wydawca: Duszpasterstwo Akademickie Ojców Jezuitów Adres: ul. Piekary 24, 87-100 Toruń tel. 056 6554862 wew. 25 Redakcja: Mariusz Słonina (redaktor naczelny) o. Krzysztof Dorosz (opiekun) Korekta: Alicja Kaczmarek, Anna Wosiak Okładka: Anna Caban Grafika: Anna Caban, Studio 414/3 Współpraca: Katarzyna Wiśniewska, Magdalena Jóźwiak, Iwona Romanowska, Marta Lis, Paweł Lubrański, Andrzej Doligalski, Tomasz Kulicki, Mateusz Łapiński, o. Grzegorz Dobroczyński SJ Kontakt: mariusz.slonina@gmail.com kdorosz@interia.pl redakcja@podajdalej.org.pl Fotografie: Powrót do domu: http://en.wikipedia.org, licencja PD, G. Squarcina CC NC-BY-SA Edi, coś Ty zrobił: Artur Frątczak, www.filmpolski.pl Juno: Eric Steelberg, http://juno.filmweb.pl pozostałe: Anna Caban, Mariusz Słonina, archiwum redakcji Licencje: http://creativecommons.org/ Logo & Design: Mariusz Słonina, Anna Caban DTP: Studio 414/3 Reklama: Pytania i oferty prosimy kierować na adres redakcji. Nakład: 1000 egz.

A może... Interesuje Cię skład tekstu? Tworzenie stron www? Wyciągnij swoje teksty z szuflady! Pokaż swoje zdjęcia innym! Dołącz do Naszej redakcji! ...bo warto!

Aktualne informacje znajdziesz na www.podajdalej.org.pl

BO WARTO!

Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany tytułów. Wykorzystane materiały są własnością ich autorów. W numerze korzystano z fontów Bartka Nowaka, http://www.nowak.tv/fontoholic Programy: Gimp, www.gimp.org Inkscape, www.inkscape.org Scribus, www.scribus.net Wszystkie adresy były aktywne w chwili oddania numeru do druku.

www.podajdalej.org.pl

Wkrótce

21.06 ­ Święto Muzyki w Toruniu, www.swietomuzyki.wikidot.com 21.06 ­ Noc Muzeów 27­28.06 ­ Song of Songs ­ Międzynarodowy Ekumeniczny Festiwal Muzyki Chrześcijańskiej, www.songofsongs.pl 28.06 ­ Międzynarodowy Letni Festiwal "Toruń ­ Muzyka i Architektura" 5­11.07 ­ Toffifest ­ Międzynarodowy Festiwal Filmowy dla Marzycieli i wielbicieli kina, www.tofifest.pl 12­20.07 ­ IX JDM Nadziani Nadzieją, www.jezuici.pl/jdm

18

...bo warto

więcej na www.torun.pl


F o t o r e l a c j a

T ea t r

W r 贸b

li


fot. archiwum redakcji

Informacje i zapisy do końca czerwca u duszpasterzy akademickich


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.