"Fabryka słowa" - Podaj Dalej nr 33

Page 1

Poeta zgubiony w Sieci I-vi-es bez wstydu Roma, tam i z powrotem Nie ma jak w domu www.podaj-dalej.info

...bo warto!


W wakacyjnym obiektywie...

fot. M. Słonina

www.da.umk.pl

W numerze: Poeta zgubiony w Sieci 4

Skyway'09, 9 – 1 6.08.2009

Wkrótce

Pod prąd, Słowo

28.1 0 wieczór autorski grupy literackiej "piekary24"

Pod prąd, Słowo

premiera e-tomiku poetyckiego "fabryka słowa"

Pisanie jest dobre... 6 Słowo (nie) zając... 6 I-vi-es bez wstydu 8

1 9 – 20.1 1 warsztaty dziennikarskie moją odpowiedzialnością jest słowo

Warsztat 11 Kulturalnik 14

1 6.1 2 premiera e-tomiku poetyckiego mariusza słoniny "próba słowa"

Studenci

Kawa raz?

Roma, tam i z powrotem 12

Na trasie

MWDB w Toruniu jest już 5 lat! 16

Wolontariat

szczegóły na naszej stronie: www.podaj-dalej.info Partnerzy medialni:

Bądź grzecz(sz)ny 15 Nie ma jak w domu 18

Studnia

www.radar.up.lublin.pl

www.e-studenci.pl


Podaj Dalej 33: Fabryka Słowa, www.podaj-dalej.info

Jedynka

Fabryka Słowa Podaj Dalej Okazjonalnik Akademicki DA Studnia, ISSN 1 732-9000 Fabryka Słowa [33], październik 2009 Wydawca: Duszpasterstwo Akademickie Ojców Jezuitów www.da.umk.pl Adres: ul. Piekary 24, 87-1 00 Toruń tel. 056 6554862 wew. 25 e-mail: redakcja@podaj-dalej.info www.podaj-dalej.info Redakcja: Katarzyna Wiśniewska (redaktor naczelna), o. Krzysztof Dorosz (opiekun), Alicja Kaczmarek (korekta), Anna Wosiak (korekta), Aleksandra Zimmer (korekta), Anna Caban (grafika), Mariusz Słonina (grafika, skład) Stale współpracują: Olga Mądrowska, Magdalena Jóźwiak, Marta Lis, Paweł Lubrański, Tomasz Kulicki, Mateusz Łapiński, o. Grzegorz Dobroczyński SJ, Jakub Wolski Logo/Koncepcja graficzna: Mariusz Słonina, Anna Caban Okładka: Kyle van Horn, flickr.com/photos/kvh/31 1 7621 085, CC-BY Pytania, propozycje i uwagi prosimy kierować na adres: dtp@podaj-dalej.info Reklama: Pytania i oferty prosimy kierować na adres: reklama@podaj-dalej.info Aktualny cennik: www.podaj-dalej.info/reklama Zastrzegamy sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany tytułów. Wykorzystane materiały są własnością ich autorów. O ile nie zaznaczono inaczej, publikacja na stronie www oraz numery archiwalne objęte są licencją Creative Commons Uznanie Autorstwa Użycie Niekomercyjne 3.0 http://creativecommons.org/licenses/bync/3.0/. W celu komercyjnego użycia opublikowanych materiałów prosimy o kontakt z Redakcją. Autorzy mają prawo zmiany licencji.

Podaj Dalej jest składane w Scribusie (www.scribus.net), z pomocą Gimp'a (www.gimp.org) i Inkscape'a (www.inkscape.org) Archiwalne numery: www.podaj-dalej.info/archiwum

Jakie było tegoroczne lato? Fantastyczne! Zdążyłam powiedzieć, a z radioodbiornika popłynęły słowa piosenki: Nic nie może przecież wiecznie trwać... Stare i jakże aktualne (sic!). Zamknęłam album. Czas wrócić do domu. Wszak za wszystko przyjdzie kiedyś nam zapłacić, za „życie w stylu summer sale” także. Może dlatego pierwszy wczesnojesienny podmuch budzi lęk? (Wrzesień – wspomnienie szkoły?) Jest coś jeszcze. Jasna strona związana z zamknięciem letniego sezonu to powrót do słowa. Zapisałam nim wiele stron. Staram się nie kłamać („XI przykazanie: nie cudzosłów” – St. J. Lec). Szukam go. Wszędzie. Bo słowo musi brzmieć. Coś znaczyć. Być barometrem emocji. Zwięzłym, czytelnym, prostym. „Jak łzy, musi być szczere”. Nie wystarczy przyglądać się sylabom. W ich składaniu w wyrazy, zdania trzeba uczestniczyć, by nie pozwolić na przemianę w bełkot. Stać na straży. To ważna lekcja odpowiedzialności za słowa, które kierujemy do drugiego człowieka. Bo redakcja to mikropaństwo. Razem można dotknąć nieba. Praca tu wiąże się z wieloma różnymi aktywnościami, ale u podstaw zawsze jest to, co najważniejsze, czyli słowo. Siedzimy do późna, by podzielić się z Wami tym, co nas porusza – co piękne, ale i trudne. To udręka i ekstaza. Jak w laboratorium, gdzie pod mikroskopem oglądamy mikrosłowa, próbując odczytać ich makrosens. Staramy się odkrywać to, co niewidoczne gołym okiem. Służenie słowu to cenne doświadczenie. Ono staje się w czasie realnym. W tej przestrzeni między drukiem a Twoim wzrokiem: teraz, gdy to czytasz, gdy coś zapamiętasz, gdy nie pozostanie bez odpowiedzi. Kładziemy przed Wami nasze słowo. Pełni niepokoju, pełni nadziei. Że wyda owoc męstwa i odwagi myślenia, odwagi patrzenia poza horyzont beznadziei. Że połączy ze sobą tych, którzy stoją daleko od siebie, naprzeciw. Na początek, jak znalazł, dobry uczynek, chciejmy wylansować słowo – dobre i mądre. Ono robi dużo zamieszania. Czy robi wielką karierę? Czy odnosi sukces? Słowo musi być skuteczne: skoro zrodzone z myślenia, skoro pojawia się w mediach. Żyjemy, więc piszemy. Bo słowo to wynik refleksji, (za)dumania, filozofowania. To nie jest obciach! To nasza wspólna misja.

Katarzyna Wiśniewska, red. naczelna

Czytaj i komentuj numer w Sieci: www.podaj-dalej.info/node/898

...bo warto!

3


4 Temat numeru

Poeta zgubiony w Sieci Internet zmienił oblicze literatury. Na dobre.

Jest szansą dla młodych autorów na szybką i łatwą publikacj ę ich twórczości. I zagrożeniem, ponieważ ich twórczość może nigdy nie zostać odkryta.

Mariusz Słonina

J

Jeszcze do niedawna o wartości twórczości danego autora stanowić mogły wyniki w konkursach literackich, rzetelna krytyka, rzadziej popularność tomiku, zwłaszcza u młodych twórców, gdzie nietrudno o wydłużony proces publikacji. Dziś, o wartości artystycznej wiersza, świadczyć może liczba anonimowych wizyt na stronie internetowej (mniej lub bardziej z przypadku), liczba komentarzy czytelników (często kompletnie niezwiązanych z tematem), ich oceny, rzadziej fachowa krytyka literacka. To, jak w praktyce działa taki mechanizm, można uzmysłowić sobie na przykładzie piosenki Hurt „Nowy początek”, której – owszem – chwytliwej melodii odmówić nie można, dobrego tekstu natomiast, w rozumieniu autora tego artykułu, szukać ze świecą. Internetowe komentarze zwracające na to uwagę można policzyć na palcach jednej ręki. Licencja na poezję

Po raz pierwszy w historii literatury twórcy (poeci, pisarze itp.) mają szansę na natychmiastową publikację swoich dzieł. W klasycznym modelu autor przekazuje maszynopis do wydawcy, ten decyduje o publikacji bądź odrzuceniu danego materiału. Proces ten w skrajnych przypadkach mógł ciągnąć się latami. Obecnie wydawca w klasycznym rozumieniu nie jest potrzebny. Numer ISBN może uzyskać za darmo każdy, kto wypełni odpowiedni wniosek, a dzieło nie musi być drukowane na papierze – wystarczy, że będzie dostępne w jakimkolwiek elektronicznym formacie i umieszczone do ściągnięcia bądź kupienia przez Internet. Nawet jeśli autor zdecyduje się na współpracę z internetowym wydawnictwem, koszty przygotowania książki (e-booka) są znacznie niższe niż w przypadku wersji papierowej, proces jej wydania znacznie szybszy i, upraszczając, jest to dla obu stron czysty zysk, niezależnie od ilości sprzeda-

Wypowiedz się! fot. Turboalieno, flickr.com/photos/459177276, CC-BY-NC-SA

Czytaj i komentuj artykuł w Sieci: www.podaj-dalej.info/node/1147


Podaj Dalej 33: Fabryka Słowa, www.podaj-dalej.info

Pod prąd, Słowo

nych egzemplarzy. Zaradny autor może nawet spróbować sam wypromować swoją twórczość na wielu portalach literackich i zdobyć uznanie czytelników. Właściwie za darmo. Możliwość publikacji tekstu w Internecie ma każdy – czy to na swojej stronie www, na blogu, czy na jednym z wielu portali literackich. Korzystają z tej szansy codziennie miliony internautów na całym świecie, w tym coraz liczniejsze grono mniej lub bardziej początkujących i młodych literatów. Klasyczne spotkania robocze w grupach literackich zostały zastąpione przez system komentarzy i ocen danego utworu, a tradycyjna szuflada, która zwykła zawierać nie tylko dopracowany materiał, ale również utwory „wymagające pracy”, została wyparta przez blogowy wpis. Zaletą takiego rozwiązania jest niewątpliwie „elastyczność kalendarza”. Nie musimy przecież fizycznie spotykać się w celu omówienia tekstów – wystarczy, że utniemy sobie małą poGGawędkę w Sieci. Wadą, zwłaszcza w przypadku złego usystematyzowania utworu lub jego braku (względem tagów i kategorii), jest ilość tekstów, przez które trzeba się „przekopać”, żeby znaleźć choćby ten jeden dobry. By się przekonać o tym problemie, wystarczy przeprowadzić mały eksperyment – przeszukać Internet pod kątem współczesnej poezji polskiej, przeliczyć ilość portali, autorów i tekstów. Liczba stu tysięcy opublikowanych w Sieci wierszy nikogo nie powinna dziwić, a jest to tylko kropla, która przepełnia Internet. Ponieważ licencia poetica dopuszcza co najmniej tyle kombinacji słów, środków stylistycznych, ilu autorów, tym trudniej historykom literatury wyłowić będzie w niedalekiej przyszłości literackie perełki. Stosuje się co prawda ograniczenia w ilości publikacji danego autora, np. jeden tekst dziennie albo tygodniowo, nie broni to jednak przed wzrostem poziomu grafomaństwa. Filtr słowa

W klasycznym, papierowym ujęciu, na półkach księgarni pojawiały się dotychczas w większości te utwory, które wydawca i autor uznali nie tylko za nadające się do publikacji, ale również w jakiś sposób opłacalne dla obu stron. O ile więc papier mógł być

swego rodzaju filtrem treści, o tyle w dobie Internetu takiego filtra już brak. Kiedyś znajoma poetka, przygotowując się do wydania tomiku, powiedziała, że chce wybrać tylko te teksty, których po latach nie będzie się wstydzić. Umiejętność takiego wyboru wydaje się kluczowa szczególnie w przypadku publikacji w Internecie. Pamiętajmy, że opublikowana twórczość z Sieci nigdy nie zniknie, a ludzie zawsze będą mieli do niej dostęp. Istnieje więc spora szansa na to, że z nieprzemyślanej twórczości artysta będzie się musiał tłumaczyć. Zniknięcie papieru jako naturalnego nośnika treści wcale bowiem nie zwalnia autora z odpowiedzialności za to, co napisał. Artysta musi się nauczyć dystansu do własnej twórczości, który nie przychodzi ani łatwo, ani od razu. Pomaga on jednak oddzielać lepsze utwory od tych mniej udanych, pomaga przyjmować krytykę i odpowiadać na nią. Natychmiastowa publikacja tekstu może uniemożliwiwać nabycie takiego dystansu przez młodego literata, zwłaszcza gdy traktuje on swoją wczesną twórczość w kategoriach artystycznego „być” albo „nie być”. Zmierzenie się z falą komentarzy czytelników wcale przecież nie należy do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych, a to właśnie w dużej mierze od nich zależy pozycja tekstu w rankingu. Podczas przeglądania portali literackich podświadomie wybieramy przecież te z nich, które albo mają największą liczbę komentarzy, albo najlepsze noty. W ten sposób z jednej strony naturalnemu odrzuceniu ulegają teksty o rzeczywiście niskich walorach artystycznych, z drugiej – odpadną również te nie do końca lubiane bądź niezrozumiane przez portalową społeczność, ale prezentujące wysoki poziom literacki. Internetowa przestrzeń literacka stanowi więc nie tylko szansę, ale również spore zagrożenie dla młodego twórcy. Można spróbować wysnuć nawet dość śmiałą tezę: znamy dzieła Mickiewicza czy Słowackiego nie tylko ze względu na ich walory artystyczne, ale również dlatego, że ci autorzy, jako jedni z nielicznych, mieli okazję, szansę wybić się i zaprezentować twórczość szerokiej publiczności (nie umniejszając przy tym

roli, jaka przypadła wydarzeniom historycznym). Nietrudno sobie przecież wyobrazić artystę, który z różnych polityczno-społecznych przyczyn nie mógł w tamtym okresie publikować. Obecnie twórczość nieźle zapowiadającego się autora może zginąć w fali nieprzychylnych, często chamskich komentarzy, niezrozumienia czytelników, bądź zwykłego internetowego trollowania. Dzbanek rozbity

Ostatnie pięć lat istnienia Internetu upłynęło pod znakiem tworzenia się i rozwoju portali społecznościowych. Ich literackie odpowiedniki również pomagają zawiązać pierwsze literackie znajomości, umożliwiają dotarcie do wydawców, rodzą się również na nich literackie antagonizmy. Swoje teksty publikują tam nie tylko początkujący artyści, ale również doświadczeni, często tacy, których okres artystycznego dojrzewania przypadł na czasy przed upowszechnieniem się Internetu i odkryli oni w nim znacznie większy potencjał niż w przypadku tradycyjnego rynku wydawniczego. Druk papierowy jest co prawda uważany jeszcze za elitarny, jednak wraz z rozwojem technik cyfrowych (np. e-readerów) i on odejdzie do lamusa. Wydaje się, że serwisy literackie skutecznie zastępują tradycyjne grupy literackie. Ich członkowie starają się publikować nie tylko w pismach internetowych, traktują literaturę jako rzemiosło, które powinno się rozwijać, doskonalić. Jeśli tylko dobrze wykorzystają możliwości jakie daje Internet, uda im się zdobyć popularność i uznanie czytelników. Droga ta jednak nie jest wcale usłana różami. Z pewnością pogawędki w Sieci nie zastąpią tradycyjnych form spotkań literackich w postaci np. wieczorów autorskich, związanych z promocją etomiku, stanowić będą jednak integralną część życia literackiego. Poszukiwanie inspiracji, nowych, ciekawych literackich rozwiązań może okazać się nie lada wyzwaniem, zwłaszcza dla młodego autora. Ponieważ nie istnieje skuteczna metoda obrony przed internetowym grafomaństwem, zadanie to jest dodatkowo utrudnione. Pozostaje więc walczyć o to, by publikowana w Sieci twórczość nie była ani rozbitym dzbankiem, ani świtaniem tapet.

5


6

Temat numeru

Pisanie jest dobre na wszystko ...pod warunkiem, że jesteś pozbawiony wyobraźni, która podpowiadałaby ci, że coś jest niemożliwe. Znowu to samo. Ta frustrująca szarpanina. Spokój tam! Myśli moje kochane, ubierzcie się w końcu – w słowa, zdania, akapity. A one, jak na złość: rozebrały się do naga i bawią się ze mną w chowanego. Próbowałam już chyba wszystkiego. Właśnie wróciłam z kolejnego spaceru. Jesień jest piękna. W tym roku szczególnie. To ciepłe powietrze, które jeszcze przed chwilą unosiło wirujące na wietrze barwne liście: tańczyły jak szalone... (ech, jak my w młodości, pamiętasz kochany?) napełnia jakimś tajemniczym spokojem. Nieśmiało przedzierające się promienie słońca sprawiają, że aż chce się odwzajemnić uśmiech przechodniów. Zaraz, chwileczkę, a skąd wiadomo, że nieśmiało? A może próbują przedostać się do nas ostatkiem sił walczących serc, błagając: pozwólcie nam tu zostać, chcemy rozgrzewać wasze twarze – o, na przykład jak w parku tam, na ławce obok, gdzie flirtują rozpromienieni do czerwoności chłopak i dziewczyna (Kto powiedział, że tylko wiosna jest romantyczna? Kto nadał jej, i dlaczego, ten przywilej?). Pisanie to koszmar!

Im ciekawszy temat, tym trudniej cokolwiek napisać. Głoski nie odpowiadają na telefony (co dopiero, żeby maile odbierały), sylaby unikają spotkań, myśli zwodzą... Kiedy już je dopadniemy, nie chcą mówić. Siedzą cicho jak mysz pod miotłą. Czasem

pisną tylko – akurat wtedy, gdy nie masz przy sobie kartki i długopisu (o laptopie nie wspominając). A gdy już się uda napisać choć jeden akapit, biuro ochrony alfabetyzacji żąda usunięcia go zgodnie z obowiązującym prawem autoryzacji: 160 znaków w kolumnie. Ech... I znów d...! Mijają kwadranse, mijają godziny, a ja nic... „Za całą herbatę Chin” – nie wiem, od czego zacząć. Mam tego dość! Wychodzę! Nie, nie mogę. Nie mogę wyjść z siebie – mogę nie wrócić. Siadam do komputera i w tym właśnie momencie, przypominam sobie o Tobie, od dawna nieobecnym w moim życiu, wykrzykując część bolesną litanii wniebogłosy: dlaczego mi to robisz, Boże?! Jak możesz odbierać mi jedyne, co mi zostało (prócz zaległych długów z powodu niedotrzymanych terminów...) – to minimum umiejętności i tę iskrę Bożą, o jakże niemiłosierną... Może zamiast do milówki, do wiśniówki wróć moja ty długo oczekiwana zdolności składania słów w zdania, rymowania, puentowania. Zakotwiczona w miejscu – także w sensie fizycznym, bo już nawet przestaje odczuwać potrzebę wstawania od komputera, wychodzenia do łazienki, jedzenia etc. i wszystkie inne zajęcia mi zbrzydły (tak, tak w pewnej fazie aktu twórczego nawet sprzątanie wydaje się atrakcyjniejsze niż ślęczenie nad tekstem), włącznie z imprezą – poddaje się autoterapii: wyciągam nogi na krześle, fotelu, łóżku (niepotrzebne skreślić) i niczym w gabinecie u dziadka Freuda na kozetce zastanawiam się: skoro pisanie to męka, to po jaką

cholerę to robię? No po co? Czyżby ujawniała się sadomaso-osobowość? Ale podobno „tylko grafomani z rozkoszą wylewają na papier potoki słów”. Tak, im lepszy tekst, w tym większym rodzi się bólu?! Za jakie grzechy... (Bez)wstyd

Pisanie jest jak striptiz. Albo jak burzenie świątyni. Zrzucasz z siebie kolejne warstwy, grube kilogramy fałszu, przykryte codziennością. Niepoprawne? Może. Ale prawdziwe, szczere i naturalne – tak jak dziecko bawi się klockami, tak my żonglujemy słowami. Trudne? Czasem nauka dystansu, ale i odpowiedzialności trwa latami. Poza tym, wystawić siebie na pokaz, pośmiewisko, odrzucenie, bo z poklaskiem rzadziej się spotykamy. Ale chyba to i lepiej. Bezbronne, ogołocone myśli, tworzące szkielet światopoglądu, wystawione na sprzedaż na rynku mediów. Świątynia myśli, uczuć, jeśli dość ważna i mądra, obroni się sama. Nie potrzebuje zbędnego adwokata sprostowań, wyjaśnień... Moja mała manufaktura słowa. Nawet, jeśli chwilowo w elektrowni brakuje prądu, jest siłą. Nie znoszę, gdy mnie zdradza, gdy odchodzi do konkurencji. Warto to przetrwać! Odzyskane marzenia

Zazwyczaj, gdy tekst jest na tzw. wczoraj, a praca przypomina zmaganie z czasem i tajny ruch pokonywania oporu, nawet nóż na gardle nie pomaga. Przeterminowane

Słowo (nie) zając, (nie) ucieknie Kiedyś waćpanna, dzisiaj laska. Dawniej wielmożny panie, dzisiaj ej face t. Na zajęciach panie profesorze, po zajęciach… wszyscy wiemy, jak to wygląda. A „chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”, jak to kiedyś Słowacki, w Beniowskim, napisał. Żyjąc w XXI wieku, nadal dzielimy język na literacki i mówiony. Nikt nie zastanawia się, stojąc w kolejce na poczcie/ w sklepie mięsnym/po bilet do teatru (hmmm… a może do kina, bo kto teraz chodzi do teatru?), czy należy powiedzieć z końmi czy koniami. A gdyby tak użytkownik języka polskiego poświęcił temu chwilkę, wiedziałby, że użycie słowa koń zależy od tego, czy mamy na myśli żywe, czteronożne zwierzę, czy też może konie mechaniczne, o których zapewne większą wiedzę posiadają panowie. Tak to właśnie dzisiaj

wygląda. Nikt już nie używa zdań w stylu:

Czy waćpanna pozwoli się dzisiaj odprowadzić do domu? Wszak pogoda sprzyja pieszym wycieczkom . Zamiast tego można usłyszeć: Słuchaj Ewka, chętnie odstawiłbym cię do chaty, ale to nie po drodze. Sorry. Kto teraz zada so-

bie trud i spojrzy do „Słownika poprawnej polszczyzny”? Oj, ze świecą takich szukać. Tylko czy w dobie Internetu, telefonów komórkowych, można wymagać korzystania z tradycyjnych książek? Przecież teraz, kiedy nie wiadomo, jak napisać jakieś słowo, wystarczy wklikać je w Google i gotowe! Pewnego pięknego, wakacyjnego poranka, byłam na placu zabaw – nie żebym sama się na nim bawiła. Moja rola ograniczała się do patrzenia, jak dwaj rycerze (w zacnym wieku 3 i 6 lat) walczyli z potworami. Siedząc sobie na ławce, obserwując chłopców, do mych uszu dotarła szale-

nie interesująca rozmowa – usłyszałam ją mimo woli, naprawdę nie chciałam podsłuchiwać – młody chłopak, w szerokich spodniach, luźnej bluzce, zamaszystym krokiem zbliżał się w moją/naszą stronę. Jedna z jego rąk podtrzymywała telefon, przez który właśnie rozmawiał. Rozmowa trwała ok. 15 sekund i wyglądała tak: jo? (zdziwiony) o ja (ewidentnie zrezygnowany) ty, weź nie gadaj! (powoli zaczął się denerwować), dobra, widzim się za chwilę, trzym się (zirytowany pożegnał się z rozmówcą). Ręce opadają. Toć to kwiat polskiej młodzieży! Ostatnio w telewizji coraz więcej mówi się o modzie. Widziałam nawet program, gdzie dwie kobiety maszerowały ulicą jakiejś europejskiej stolicy (a może to nie była Europa?) i wyszukiwały ludzi, którzy popełnili zbrodnię przeciwko modzie. A mo-


Podaj Dalej 33: Fabryka Słowa, www.podaj-dalej.info

wydają się też triki: podwójny zestaw: kawa i... jeszcze raz kawa oraz dodatkowy zasób: duże ilości czekolady, lodów, spacerów, rozmów, lektur, słuchowisk... Gdy już ostatkiem sił człowiek szuka w ciemnym, nocnym labiryncie drogi do łóżka, zjawiają się one... Wcześniej nie mogłyście? Szit! No no, trzeba z nimi ostrożnie, bo mogą strzelić focha i zniknąć, więc... zgodnie z powiedzeniem „mowa jest srebrem, a milczenie złotem” zamykam się i grzecznie nasłuchuję, co mają mi do powiedzenia. Dlaczego nie zadaję pytań? Na tym etapie to niewskazane. Od tego jest korekta. Na początku jest słowo. Dobre – złe. Bliskie – obce. Zwykłe – niebanalne. Łagodne – ostre. Dane – złamane. Słowo – dar. Słowo – klucz. Słowo – symbol. Brama do myślenia, odczuwania, rozumienia. Otwiera, rozjaśnia, znaczy. Jest niepowtarzalne. Poruszając, stwarza nową jakość. Jest drogą życia. Budzi wątpliwości, jest zalążkiem poszukiwania sensu... Lubię ten stan, gdy wszyscy śpią, a ja piszę. Cisza jest dobra. Cisza pomaga. Nie wiem, co w tym dziwnego. Czasem po prostu nie można inaczej, więc nie dziw się proszę, że kładę się, gdy ty wstajesz. I nie ma znaczenia, że już znów czwarta nad ranem. Ta radość się nie zmienia, wszak chodzi o marzenia. Ich sens ukryty w każdym słowie dłutem wyrytym. Błagam, spraw bym pamiętała, gdy następnym razem znów będę słowa składała: że moim zobowiązaniem jest słowo. (Katarzyna Wiśniewska)

www.podaj-dalej.info/node/845

że idąc w tym kierunku, stworzyć nowy zawód: STRAŻNICY POPRAWNEGO SŁOWA. Ludzie tacy chodziliby po ulicach i słuchali, jakich słów używają przechodnie. Nikt już nie odważyłby się powiedzieć włanczam zamiast włączam, dźwi zamiast drzwi. Zewsząd słychać by było poprawną polszczyznę. W szkole nie byłoby gramatyki, a zyskany czas można by poświęcić na omawianie lektur, których nota bene i tak jest coraz mniej. Można by też wprowadzić nowy przedmiot: LIKWIDACJA NIEPOPRAWNYCH FORM W JĘZYKU OJCZYSTYM i dodać go do przedmiotów obowiązkowych, nie tylko na maturze, ale również w teście szóstoklasisty. Niech młodzież wie, że poprawne słownictwo, zarówno w mowie, jak i piśmie, przede wszystkim! Wszak nasz język naszą wizytówką. (Justyna Nymka)

www.podaj-dalej.info/node/1051

Pod prąd, Słowo

fot. Tim Duvendack, flickr.com/photos/eff/2941365630, CC-BY-NC-SA

7


8

Temat numeru

I-vi-es bez wstydu EVS to szkoła życia. To sztuka budowania relacj i z ludźmi w obcym j ęzyku. To sztuka rozwiązywa-

N

nia problemów, które czekaj ą na każdym kroku.

Niektórzy to wstydu nie mają. No naprawdę, żeby tak jechać do innego kraju, mieć opłacony bilet, mieszkanie, wyżywienie. Ba! – jeszcze kieszonkowe dostawać! I to za co! Za to, że się popracuje w jakiejś NGO przez teoretycznie 35h w tygodniu. Co gorsza, w praktyce jeszcze mniej. I co to za praca?! Przeważnie taka, co ci jeszcze przyjemność sprawia. I żeby jeszcze za darmo pracować, w obcym kraju, bez przyjaciół, znajomego jedzenia, gdzie ludzie może nawet gorzej mówią niż po chińsku! Przecież to się powinno w Polsce zostać, rodzinę założyć, pracować na to nasze polskie PKB. Podatki płacić. A nie – wojaży się zachciewa! Marta: I kto do tego wszystkiego zachęca? Nikt inny, tylko starsza siostra Unia Europejska. A raczej jedna z jej powierniczek – Komisja Europejska i program grantowy – Młodzież w Działaniu. Justyna: A kto jest przeciw? Czy przyjaciele, tak właśnie ci, którzy karierę na „zmywaku robią”? Dodajmy do tego rodziców, tych, którzy nie przesypiają nocy z powodu wizji straty pracy w fabrykach, którym to grozi zamknięcie z powodu kryzysu. Czy te osoby mogą być dla nas młodych, którym „poprzewracało się” w głowach, autorytetem? Nie, bo ze

Marta Lis, Justyna Lewandowska mną jest wszystko w porządku, ja wiem, co dla mnie jest lepsze. Nie szukam pieniędzy, nie szukam podziwu w niczyich oczach, nie tego oczekuję. Bo ja szukam szczęścia, czyli dla mnie tego co jest nowe i sprawia mi przyjemność. Bo czym dla studentki, która skończyła Inżynierię Chemiczną i Procesową, jest zmiana pieluch w żłobku? No czym? Jest tym, co kocham robić, bo wolę bawić się z tymi dziećmi, niż siedzieć w urzędzie, przewracać papierki. Marta: No niby tak, ale przecież ty tym biednym Węgrom pracę zabierasz i chleb od ust odejmujesz! Pewnie słyszałaś już i takie komentarze? A co jak co, ale nawet nosząc okulary 5 dioptrii można ten demonizowany kryzys zauważyć. Justyna: Komu odbieram ten chleb? Pieniądze, które dostaję, nie pochodzą z mego miejsca zatrudnienia, wszystko opłacane jest z pieniędzy Komisji Europejskiej. Dzięki temu, że tam pracuję, moje przedszkole może przyjąć więcej dzieci, a co za tym idzie ich rodzice mogą pójść do pracy. Nie będę zważać na ludzi mnie nierozumiejących. Nic nie poradzę na przepitych młodych, wyrzucających mi teksty w stylu: „nie masz prawa używać mojego języka”, „nie możesz przebywać na terenie mojego

kraju”, „zdradzasz mój kraj i swój”. Owszem, takie sytuacje mogą załamać. Wiem, że to, co robię jest słuszne, a uśmiech tych małych istot każdego dnia dodaje mi sił. Marta: Czyli w końcu zdradzasz ten swój kraj czy nie? Justyna: Tak, codziennie, tylko nie wiem, czym? Nie wiem, jak można zdradzać swój kraj. Marta: W sumie racja. Nie myślałam, że kiedyś to powiem, ale faktem jest, że tutaj można bardziej docenić swoją ojczyznę. To rozwija jakoś wewnętrzny patriotyzm. Widzisz, co prawda piękny kraj, 3 linie metra (czwarta w budowie), ładne pociągi. Z drugiej strony jest mnóstwo rzeczy, które potrafią człowieka doprowadzić do szewskiej pasji – przede wszystkim ten węgierski chaos i brak organizacji są dla mnie dobijające. No i tęskni się jednak za prostymi rzeczami: piwem z sokiem, truskawkami po 1,5 a nie 15 złotych za kilogram, warzywami do obiadu, młodymi ludźmi w kościele. Justyna: Za truskawkami nie tęsknię, za to w przeróżnych odmianach brzoskwiń się rozsmakowałam. Młodzi ludzie w kościele? Ja pamiętam tych, co pod drzwiami w czasie mszy piwo popijają. Ja przestałam czuć się Polką, straciłam złudzenia, do nie-

Wypowiedz się!

Czytaj i komentuj artykuł w Sieci: www.podaj-dalej.info/node/865 fot. Szakacs Szilard, flickr.com/photos/488188808, CC-BY-NC-SA


Podaj Dalej 33: Fabryka Słowa, www.podaj-dalej.info

Studenci, Na trasie

dawna gdzieś tam we mnie chowane. Nie chcę, by patrzono na mnie przez pryzmat kraju, który jest wpisany w mój dokument. Ja przedstawiam ideały we mnie istniejące, a nie te prezentowane w Polsce. Zdradziłam swój kraj, bo jestem wolontariuszem w innym kraju? Skoro mam taka okazję, by poznać inną kulturę, inny język, dlaczego mam z tego nie skorzystać? Chcę się rozwijać, chcę wiedzieć więcej i więcej. Kompetencje ludzi na Węgrzech nie różnią się od tych w Polsce. W urzędach pracują ludzie, dla których najważniejszym etapem dnia pracy jest przerwa na kawę. Taki sobie szary człowiek czeka w kolejce po ich poradę, dokument. Jak szczęście mu dopisze, to uda się mu rozwiązać swój problem. Jakimże zdziwieniem jest potem wezwanie do sądu na rozprawę, znalezione w skrzynce na listy, ponieważ pani w urzędzie była niedouczona. Szkoda, że to nie ją będę skarżyć. Marta: Ale wracasz do Polski, czyli jednak chcesz tam żyć? Justyna: Chcę żyć przy moich bliskich, przy osobach, które dużo dla mnie znaczą. Nie jest ważne miejsce, tylko to, co będę tam czuła. Ważne jest, by obok była osoba, która zrozumie mój smutek, moje szczęście. Nie nazwa kraju jest istotna, tylko uczucie, jakie się ma wchodząc do domu, do miejsca pracy, do przyjaciela. Zapomniałam o podziałach, dla mnie nie są ważne granice czy nazwy kolejnych krajów. Marta: Tutaj nie można się tak czuć? Justyna: Można, bo ja się tu, na Węgrzech tak czuję. Mam wrażenie, że tu odnalazłam swój świat. Liczę jednak na to, że w innej części

świata również znajdę dla siebie miejsce. EVS był piękny. Niestety, czas to zakończyć i poszukać nowych wyzwań. Wracam nie do swej Ojczyzny, tylko do rodziców, przyjaciół. Ten program pomógł mi zrozumieć wiele spraw, pomógł mi uwierzyć w siebie. Teraz daje mi „kopa w tyłek” i każe pójść dalej. Z nowymi doświadczeniami. Czas bym odnalazła sama coś dla siebie. Nie zrobi tego już za mnie moja organizacja czy Narodowa Agencja. Teraz czas na mnie. Marta: Pojechałabyś jeszcze raz na EVS, gdybyś mogła? Justyna: Oczywiście, że tak i to na nowo w to samo miejsce. Moja praca sprawia, że jestem szczęśliwa, widzę również, że inni są ze mnie zadowoleni. Miła atmosfera w moim przedszkolu sprawia, że chętnie tam chodzę, a zdarza się, że przy długich nieobecnościach za nim tęsknię. Nauczyłam się, ze jestem silniejsza niż myślałam. Potrafię sama przeżyć w obcym kraju, poradzić sobie w kryzysowych sytuacjach, jak na przykład: rozmowa z węgierskim hydraulikiem. Zrozumiałam, że jestem dorosła i sama muszę podejmować decyzje. A przede wszystkim uwierzyłam w siebie. W Polsce nie dokonałabym tego. A ty, czy wyjechałabyś jeszcze raz? Marta: EVS dla mnie był realizacją marzeń. Kolejnym krokiem w życiu. Długo to planowałam, chociaż na początku nie wychodziło. Po prostu bardzo chciałam wyjechać z kraju. Wiedziałam doskonale, że jak zacznę pracę w Polsce, to już kaplica – zostanę tu na zawsze. Wiem,

Justyna – podczas swojego projektu EVS (European Voluntary Service) pracuje w przedszkolu dla dzieci w wieku 1 -3 lat w Szekszárd, w południowych Węgrzech. Jej projekt trwa 1 1 miesięcy. Marta – pracuje w organizacji proekologicznej w centrum Budapesztu. Jej projekt trwa 9 miesięcy.

jak się mówi, że to nie tak, ale taka jest prawda. Praca, rodzina, dom i tak w kółko. Ja jednak jestem zbyt niespokojny duch. I zawsze muszę zrobić coś na przekór oczekiwaniom tak zwanego społeczeństwa. Bardzo chciałam wyjechać i decyzję podjęłam praktycznie jednego dnia. Węgry – nic nie wiedziałam o tym kraju. Ale pomyślałam, że skoro dostałam się na ten projekt to maczała w tym palce jakaś wyższa siła. Sama praca w organizacji proekologicznej nie jest dla mnie szczególnie rozwijająca i po pierwszym zachwycie przyszło rozczarowanie, ale poznałam w Budapeszcie naprawdę świetnych i inspirujących ludzi, którzy pokazali mi, że naprawdę jeśli się tylko chce, to można zmieniać świat w skali makro. Że to możliwe, mimo tej beznadziei, która na Węgrzech jest o wiele bardziej uderzająca niż w Polsce. A takie pragnienie zawsze gdzieś we mnie było. Więc cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem, mimo że przyjaciele są bardzo daleko. Wiedziałam, że są alternatywy, ale dopiero tutaj poznałam je w namacalny sposób. EVS to szkoła życia. Nie tylko w obcym kraju – bo to tylko taka bardziej długoterminowa turystyka. Ale przede wszystkim sztuka budowania relacji z ludźmi w obcym języku, szkoła tolerancji (bo życie przez dłuższy czas w obcym kraju jest bardzo irytujące) no i przede wszystkim sztuka rozwiązywania problemów, które czekają tutaj na każdym kroku.

9


10 Kalendarium

W kalendarzu... 6 października – 6 listopada Fotografie Magdy Jóźwiak (wystawa) Foyer Hotelu Filmar 6 października Kino Niebieski Kocyk: „Wojna polsko-ruska” Od Nowa 9 października KULT Od Nowa 1 2 października Jan Peszek „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” wg B. Schaeffera Dwór Artusa 1 3 października Kino Niebieski Kocyk: „Antychryst” Od Nowa 1 9 października Bitwa Wydziałów Od Nowa 20 października Kino Niebieski Kocyk: „Tatarak” Od Nowa 22 października „Twój pierwszy raz” – studencka impreza integracyjna www.samorzad.umk.pl

Rondo ślimaka Zapatrzyłam się na wzór muszli ślimaka na poduszce. Niebieska spirala tworząca labirynt. Idę po jej śladzie od zewnątrz do środka, aż dochodzę do punktu, gdzie dalej tak iść się nie da.To miejsce przypomina ślepą uliczkę. Jest mi tam za ciasno. Mogę wyjść, wracając po wcześniejszym śladzie. Ta sama trasa, ale inna droga. Postanawiam zawrócić. Idę aleją wytyczoną niebieską krawędzią muszli. Ruch odbywa się dookoła, jak po rondzie. Jestem coraz bliżej wyjścia, choć wydaje mi się, że kręcę się w kółko. Promień okręgów, które zataczam, wędrując ku wyjściu, jest stopniowo coraz większy, ale mnie trudno to dostrzec z perspektywy toru ślimaka. W końcu oślepia mnie światło, wychodzę z tunelu, ale wciąż z przyzwyczajenia idę pod kątem. Zataczam kolejny krąg. Wyznaczam przedłużenie linii ślimaczej muszli. Nie ma już wokół mnie ścian ze skorupy, ale ja nie potrafię jeszcze wytyczyć nowego toru. Połączona jestem niewidzialnie z epicentrum wcześniejszej niemocy. Odkrywam swój ruch obiegowy. Dostrzegam jego znaczenie. Nawet bez ścian. To pierwszy krok ku temu, by zacząć iść po prostej.

Magdalena Jóźwiak

24 października XVI Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek „Spotkania” Spektakl „Malediction” (reż. Neville Tranter) www.bajpomorski.art.pl 26 października Slam Poetycki Od Nowa 27 października Kino Niebieski Kocyk: „Walc z Baszirem” Od Nowa 28 października Piekary24, wieczór autorski Cafe Katarynka www.homopoeticus.net 28-29 października Ogólnopolska Konferencja Naukowa „Sztuka i polityka – muzyka popularna” www.popmuza2009.umk.pl 29 października Tymon & The Transistors Od Nowa 4-5 listopada „Dziennikarstwo jako zawód i powołanie” www.dziennikarstwo2009.umk.pl

Madame- Ska Madame-Ska udała się do sklepu z pończochami i skarpetami. Zrazu stanęła w kolejce i zaczęła spozierać po półkach. Przed nią stał młodzieniec, który tonem, zdradzającym pochodzenie z Poznańskiego, zapytywał sprzedawcę: — A czy są jakieś niskobudżetowe skarpety? Sprzedawca odwrócił się na pięcie, aby znaleźć ów deficytowy towar, gdy zaciekawiona Madame-Ska wypaliła znienacka w kierunku ekspedienta, z błyskiem nadziei w oczach: — A te, no... te budżetowe to dobre są?

Mateusz łapiński


Podaj Dalej 33: Fabryka Słowa, www.podaj-dalej.info

11

Warsztat

homopoeticus.net Wiosną 2005 roku na łamach „Podaj Dalej” po raz pierwszy pojawiła się rubryka poetycka Warsztat – przestrzeń, w której studenci mogli sprawdzić i promować swoje umiejętności literackie. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że studenckie szuflady są pełne (a papier tego nie pomieści). Przez ten czas młodzi piszący wydeptali własne ścieżki słowa, po których do tej pory chodzili sami. Teraz zapraszają do wspólnej wędrówki nie tylko Czytelników pisma w wersji tradycyjnej, papierowej, ale także użytkowników Internetu. Na stronie www.homopoeticus.net znajdziecie wiersze publikowane w „Podaj Dalej” jak i nowe autorów współpracujących z pismem. Czytaj, komentuj, oceniaj!

nie bój się duszo twój kwiat rozkwitnie o właściwej porze w świetle świec odkryjesz bez zamierzonego odkrywania czym są ludzie, którzy siedzą przy jednym stole zbiór bogactwa tajemnic nazwanych i niewypowiedzianych czyjś uśmiech rozpromieni się nie trzeba będzie nic mówić będzie jak w domu

Magdalena Jóźwiak

Wypowiedz się!

Wyraź swoją opinię o wierszach www.podaj-dalej.info/czytelnia/warsztat

fot. r-z, flickr.com/photos/r-z/536786101, CC-BY

Nie bój się duszo


12

Temat numeru

Roma, tam i z powrotem

W kalendarzu...

– Mi scusi, é lontano da qui? (Przepraszam, czy to daleko stąd?) – Si, bisogna andare nella direzione opposta... (Tak, trzeba iść w przeciwnym kierunku...) Katarzyna Wiśniewska

Bała się. Wyjazdu, opuszczenia, pozostawienia niedokończonych spraw, przykrych niespodzianek... Jednocześnie czuła, że to ostatnia szansa na uwolnienie się od wyniszczających przywiązań. Obiecała sobie, że to będzie czas dla niej. Szybko odnalazła się w nowej grupie. Dobrze trafiła. Nie czuła presji nieustannego bycia razem. To nie w jej stylu. Czasem wracały słowa: „nie uciekaj, nie odchodź od ludzi”. To dla nich tam była. Oni – dla niej. Podziwiali świat. Tworzyli historię. Byli razem. W gorących kolejkach palącego głodu nie narzekali, nikt nie marudził. Śmiali się najgłośniej. W tanecznym uścisku, nieporadnie stawiane, dopiero co poznane kroki malowały na ich twarzach niekłama-

ną radość. Biła w dobrym rytmie. W dusznym oczekiwaniu nie tracili czasu na deszcz. Sami organizowali strażacką ekipę butelkową, by ugasić pożądliwe pragnienia, wobec których nawet sprite przegrywał. Wystawiając się na pośmiewisko użytkowników komunikacji miejskiej, wyśpiewywali wniebogłosy pieśni przyszłości. Nie uciekali i wtedy, kiedy to najtrudniejsze. Byli i w chwilach refleksji, gdy łzy wzruszenia kapały na twardą posadzkę serc, krusząc gromadzone przez rok (przez lata?) doświadczenia, skrywane przed innymi. Niespełnione marzenia, porażki, niezrealizowane plany, potknięcia, nieodwzajemnione uczucia, zawalone fundamenty, z naiwnością sadzone drzewa... Oglądała dzikość ostat-

fot. Philipp Hilpert, flickr/photos/philograf/3870608542, CC-BY-NC-SA

nich miesięcy jak klatki filmowe, które ktoś odsłaniał w nowych, pozornie niezwiązanych z nimi miejscach. Wtedy na krótką chwilę oddzielała się od grupy. Szła wzdłuż plaży. Przemierzała swoją prywatną pustynię w poszukiwaniu oazy. Czy pamiętała, że i drogowskazy mogą zrobić z szosy labirynt? Bała się wody. Paradoksalnie odnajdywała w niej też ukojenie. Zdawało się, że mogłaby tak iść bez końca. Zatrzymała się jednak przy wielkich kamieniach. Dlaczego? Ze zmęczenia? Może dlatego, że były takie majestatyczne. Z ich szczytu widok był jeszcze piękniejszy. Monumentalne skały i ona – kruszynka, przejmująca od nich siłę. Czuła się pokrzepiona. Odrabiała jedną z tych lekcji, które musiała za-


Podaj Dalej 33: Fabryka Słowa, www.podaj-dalej.info

Na trasie

pamiętać na całe życie. Zrozumiała, że czasem przypadek przestaje być przeszkodą. Może okazać się zbawienny. Teraz wiedziała, że nie musi, że jeśli to ma tak wyglądać, to... nie, nie chcę, dziękuję. Wolała odejść. Na początku czuła się trochę nieswojo. Z czasem nabierała pewności co do słuszności decyzji. Nawet była dumna. Choć bardzo chciała... – widziała, że to było dobre. Nikt już nie cierpiał, nikt nie musiał czuć się zagrożony. Widać można się pogodzić. Tamto lato przeszło już do historii. A jednak łatwo powraca to, co niewypowiedziane: niewyrażone uderza z podwójną mocą. Ale już nie pali. Popatrzyła na znikające za horyzontem słońce. Wróciła do tych, z którymi tu przybyła. Powoli zbiera-

li się do odjazdu. Jedni pakowali głębie przeżyć, także religijnych, inni butelki wina i z dumą prezentowaną opaleniznę. Choć ostatnią noc wyobrażali sobie inaczej, po całym dniu wchodzenia w italiańską kulturę zrezygnowali z podboju tego brudnego, głośnego miasta. Siedzieli do późna. Była gitara i śpiewy. Rozmawiali, żartowali, wznosili toasty (intencja: obowiązkowo!), snuli marzenia o kolejnym spotkaniu... Razem patrzyli w gwiazdy. W ciszy. To była ich wspólna modlitwa. Pozbawiona słów, pozbawiona barier. Pożegnali się. Rozeszli do pokojów. Tylko nieliczni zdążyli się jeszcze położyć... o świcie. Nie było już czasu. Trzeba było pakować rzeczy, podziękować gospodarzom i wyjeżdżać. Przed ni-

mi jeszcze długa droga. Wróciła. Pierwsze spotkanie na moście. Pamięta tę scenę. Patrzyła, jak bitwa dogasa. Nie cofnęła się. Nie płakała. Robiła postępy. Dziwny to postęp, ale jednak... wychodziła na prostą. W jakimś sensie była szczęśliwa... Nic się nie zmieniło. O nic nie pytał. Ona też nie mówiła. Choć chciała. Chciała, by wiedział, jak fantastyczne chwile przeżyła. Milczała. Przecież czegoś się jednak nauczyła. Mogła tylko apelować, żeby inni byli ostrożniejsi. Słowo to bowiem jest bardzo blisko Ciebie: na ustach Twych, ale czy i Twoim Sercu, byś mógł je wypełnić? Przed nami długa droga. Wierzę, że jeszcze się na niej spotkamy. www.podaj-dalej.info/node/1065

13


14 Kulturalnik

Szarlotka: wypiek cudzołóstwa? Zero idealizmu. Żadne mędrkowanie czy fantazjowanie. Pozbawiony medialnego szumu. Konkret. Brutalny. Przejmujący. Autentyczny. Poruszający. Otwierający oczy. Katarzyna Wiśniewska Katarzyna Wiśniewska, „Kobieta nie jest grzechem”, Znak 2007

To efekt spotkania dwóch kobiet: dziennikarki Katarzyny Wiśniewskiej (zbieżność nazwiska z autorką tekstu przypadkowa – przyp. red.) z siostrą, zwaną zakonnicą od prostytutek, Anną Bałchan, która w 2002 roku założyła w Katowicach Stowarzyszenie im. Maryi Niepokalanej na rzecz Pomocy Dziewczętom i Kobietom. Po co? By zaoferować doraźną pomoc tu i teraz, a dla kobiet (choć zdarzają się i mężczyźni) zdecydowanych na zmianę sposobu życia – schronienie i doradztwo. Jako „streetworkerka” podawała kubek gorącej herbaty tym, na które wielu z nas patrzy z litością, z pożałowaniem. Nadal, kiedy inni uciekają ze strachu i obrzydzenia, s. Anna siada na dworcu i czeka na to, aż prostytuujące się kobiety będą gotowe przyjąć pomocną dłoń. Gdy już któraś chce porozmawiać z zakonnicą (chociażby z ciekawości, co ktoś taki robi na dworcu; s. Anna zawsze wychodzi w habicie), siostra nie potępia, nie wydaje wyroków, nie skazuje, nie moralizuje. Patrzy na kobietę siedzącą obok nie jak na dwunasto- (najmłodsza prostytutka, jaką spotkała s. Anna była uczennicą III klasy szkoły podstawowej), trzydziesto-, czy pięćdziesięcioletnią prostytutkę. Dostrzega w niej człowieka, nastolatkę, matkę, żonę, emerytkę. Nie próbuje zrozumieć, a przyjąć osobę z konkretną historią życia. Słucha sercem, ale zachowuje otwarte oczy. Nie czaruje dziewczyn, które w pewnym momencie swojego życia wybrały złą drogę. Jasno przedstawia warunki, nie obiecuje gruszek na wierzbie. Bywa ostra. Tak trzeba – mówi pracująca jako wysłannik Boga, który proponując inną drogę życia, mówił: „Jeżeli chcesz...” i dodaje: Na mus idą tylko jabłka do ciasta . Nie ma złudzeń, że prostytucja to samobójstwo: zabija ciało i ducha, ale to też zaledwie wierzchołek góry lodowej. Stwarza im szansę powrotu do normalności. I pozwala decydować. Nie zmusza, nie namawia. To one wybierają. S. Anna, choć nie rozumie, szanuje wolność tych, które tzw. porządni obywatele nazywają pustymi porcelanowymi lalkami. I to, że ulegają pokusie łatwych rozwiązań. Nie udaje, że ma przepis na cudze życie. Jest

przekonana, że przekraczając granicę wolności, poniża się człowieka i wywyższa siebie. Siostra nie nawraca, nie ewangelizuje, biegając po dworcu i wykrzykując, że Pan Jezus kocha każdego człowieka. Miłość przemawia sama – opowiada, dodając: staram się tak żyć, żeby skłaniać ludzi do zastanowienia, do zadziwienia, a nie zapewniać kogoś, bo żywa wiara jest zaraźliwa, ale możesz ją mieć tylko wtedy, jeśli doświadczysz miłości. Sama

odpowiadając na pytania o wybór drogi życiowej, o powołanie wspomina: do sióstr byłam nastawiona pozytywnie, byle na odległość (śmiech). Posłuszeństwo zawsze było dla mnie bolesną sprawą, jestem kłótliwa baba / Na co dzień pytań „dlaczego” to ja sama mam cały strych / i maniakalnie depczę Bogu po piętach.

S. Anna Bałchan wspomina ludzi, którzy wystąpili z inicjatywą akcji pomocy prostytutkom – ówczesnego prezydenta Katowic Henryka Dziewior, doradcę Adriana Kowalskiego z „Domu Aniołów Stróżów”. Opowiada o trudach tworzenia organizacji, biurokratycznych absurdach, braku środków na finansowanie projektów. Nie wypomina, nie żali się. Po prostu mówi o tym, co nie działa tak, jak powinno, o konieczności dotowania przez państwo placówek, wspierających kobiety w powrocie do normalnego życia. S. Anna wie, że najtrudniejsza i najważniejsza walka toczy się nie przy urzędniczym biurku, a w sercu człowieka, wplątanego, zniewolonego złem, grzechem, słabością. Obala mit prostytucji jako zjawiska dotykającego tylko patologicznych rodzin. Przytacza wstrząsające przykłady. Ma świadomość bycia żuczkiem w tej wielkiej machinie skorumpowanego świata, pełnego okrucieństwa, twardych reguł gry, psychicznego i fizycznego dręczenia, a nawet śmierci. Jest niezwykle pokorna. Jednocześnie nie boi się śmiało i odważnie głosić niewygodnych poglądów np. gdyby nie było klientów, nie byłoby tych kobiet. Przy tym nie osądza, nie ocenia człowieka. Próbuje pokazać, że nikt nie ma monopolu na prawdę, a zobojętnienie, brak wrażliwości i wyobraźni prowadzi do handlu ludźmi, którego nie waha się porównać do obozu koncentracyjnego. Właśnie to

fot. zle7e, flickr.com/photos/eyedeaz/3285181823, CC-BY-NC-SA

sprawia, że w tej bylejakości powierzchownie traktowanego świata, s. Anna przyciąga. Czym? Ciepłem, dystansem, poczuciem humoru (które jest świetnym egzorcyzmem), ale przede wszystkim siłą dobra, którą czerpie z solarium łaski. Nie boi się krytycznie patrzeć na oferty hedonistycznego świata i odpierać ich niepopularnymi przekonaniami (m.in. przeciwstawia samotność chorobie na „misie”). Nie ucieka od niewygodnych pytań K. Wiśniewskiej (np. Dlaczego nie rozdajecie prezerwatyw? Dlaczego kobieta, siostra zakonna, jako duszpasterz akademicki budzi zdziwienie? Czy chrześcijanin to pokorna trusia, która nadstawia drugi policzek? ).

Publikacja-wywiad zawiera także opowieści kobiet ulicy o chorobie ciała i duszy oraz tekst Ireny Dawid-Olczyk z fundacji La Strada o seksbiznesie i handlu ludźmi. To uzupełnienie szerzej pokazuje problem prostytucji. Książka napisana jest prostym językiem, może ktoś powie, że sporo w niej banałów. Chociażby takich jak stwierdzenie, że każdy chce być kochany, a nie używany (bo człowiek nie jest maszyną! ). Ale jest w nich niezwykła siła, przekonanie i charyzma, które uderzają w czytelnika. Bo miłość to wielka bomba . Czy zburzy stereotyp na temat prostytucji? Czy po przeczytaniu tego wywiadu, ktoś zapyta siebie, co zrobiłem, żeby zapobiec kupowaniu miłości? Czy to czytelnicze spotkanie z s. Anną Bałchan zmieni sposób myślenia, że nic nie da się zrobić? Przecież zawsze warto spróbować. Książka zasiewa zbawienny niepokój, prowokuje niewygodnymi pytaniami, budzi z letargu łatwego i przyjemnego życia (nie czujesz bólu, ale i nie czujesz szczęścia ). Odsłaniając inne możliwości, staje się błogosławieństwem. Daje także nadzieję na życie tym, którzy umierają za życia. Radykalna zmiana życia budzi lęk, ale postawa ludzi takich, jak s. Anna Bałchan, dla których pomaganie to coś więcej, to bycie z drugim człowiekiem, pokazuje, że warto zaryzykować, by zasiać ziarno refleksji, które ma moc przemieniania. www.podaj-dalej.info/node/1048


Podaj Dalej 33: Fabryka Słowa, www.podaj-dalej.info

Kulturalnik, Studnia

Bądź grzecz(sz)ny „Nie rób tego. Bądź grzeCZny!”. „Nie dotykaj. Bądź grzeCZny!”. „Nie wolno. Bądź grzecCZny!” GrzeCZny, grzeCZnie, grzeCZnym, grzeCZnie. STOP! Czy myśmy powariowali? Agnieszka Szczepańska Czy nie są to słowa, które słyszałeś najczęściej jako mały chłopiec, mała dziewczynka? W domu, w szkole, w… kościele! „Nie rób tego. Bądź grzeCZny!”. „Nie dotykaj. Bądź grzeCZny!”. „Nie wolno. Bądź grzecCZny!”. Myślałeś, że może szkoła pozwoli ci odetchnąć. Tu następował jednak ciąg dalszy tej bajki: „Jasiu, nie rozmawiaj. Bądź grzeCZny”. „Nie wolno biegać po korytarzu. Bądź grzeCZny!”. Pan Jezus bardzo kocha dzieci – mawiała Pani katechetka – po czym dodawała, że trzeba być grzeCZnym, bo Pan Jezus kocha grzeCZne dzieci. W kościele z ambony podczas kazania ksiądz machał palcem, mówiąc, że trzeba być grzeCZnym dzieckiem. Jakby to był warunek bycia dobrym chrześcijaninem! Bo ileż na każdym kroku moralizowania! A my nie chcemy słuchać morałów. Naturalnie się blokujesz, gdy je słyszysz – to normalne. Gdzie tu jest przekaz wiary? Czyż nie chodzi bowiem o to, byś miał wiarę, byś w każdej (też trudnej) sytuacji chciał słuchać Słowa Bożego, które rzuca światło na wydarzenia, byś zwracał się w cierpieniu/trudzie o pomoc do Ducha Świętego? A tu wokół rozbrzmiewa: „Bądź grzeCZny!”. „Jak będziesz grzeCZny, dostaniesz lizaka” – słyszy się w kolejce do kasy w supermarkecie. GrzeCZny, grzeCZnie, grzeCZnym, grzeCZnie. STOP! Czy myśmy powariowali?

Zobacz, taki 20-letni Jasio pójdzie na studia albo nie, do szkoły średniej i co z nim będzie? Powiem ci – schizofrenii się nabawi! Chce bowiem jednego, tego, co mu wbijano do głowy całe dzieciństwo, a czyni zupełnie coś odwrotnego. Jak to ujął św. Paweł: „Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to czego niena-

widzę – to właśnie czynię (…) Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (List do Rzymian 7, 15.18.19). Dlaczego? Bo jesteś grzesznikiem. Mówiąc językiem biblijnym, tam, gdzie spotka się dwóch grzeszników (nawet odkupionych), tam prędzej czy później dojdzie do spięcia! I co? Gdzie się podziała owa „grzeczność”, którą podawano w dzieciństwie Jasiowi za przykazanie numer jeden? Nasz Jasiu żyje po to, by wszystkich ZADOWOLIĆ, bo przecież nie może nikomu problemu sprawić, czyż nie tak? Zadowolenie, zadowolona, zadowolić!

Aż Jasiu sam zacznie siebie zadowalać, wchodząc w samozadowolenie, w samogwałt! A przecież Jasiu jest taki grzeczny. Nasz Jasiu nigdy… Dajmy żyć naszemu Jasiowi, który mieszka we mnie i w tobie, a który chce i tęskni do tego, by być sobą! Pozwólmy mu popełniać błędy, doświadczać pomyłek. Pozwólmy mu być grzeSZnym! Nie zrozumcie mnie źle. Nie nakłaniam nikogo do grzechu. Proszę, byś po prostu zobaczył w sobie grzesznika. Masz do tego prawo. Prawdą jest, że nie jesteś grzeCZny, ale grzeSZny (bo jak ŚWIĘTY Paweł się do tego przyznał, to czemu nie ja?). A to jest dużo bardziej wspólnoto-twórcze, bo pojawiają się szansa na nawracanie, praktykowanie wybaczenia, jednania, szansa na miłość. Wtedy przychodzi ta wola/pragnienie, by nie popełniać tego konkretnego grzechu, bo widzisz, jak on niszczy, jakie niesie ze sobą konsekwencje. Zatem, ODWAGII! www.podaj-dalej.info/node/1093

15


16

MWDB w Toruniu jest już 5 lat! Anna Żurawska Rok 2004: „Siewca wyszedł siać swoje ziarno..” (Łk 8, 5)

W grodzie Kopernika spotkały się inicjatorki grupy lokalnej Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco (MWDB): Danusia, Agnieszka i Kasia. Pierwsza z nich, idąc w ślady św. Jana Bosko... miała sen, w którym widziała, że jest na misjach... śniła o Ekwadorze. Jak się później okazało – rzeczywiście znalazła się w Ameryce Południowej, ale kawałek dalej, w Peru. Jednak zanim to nastąpiło, działała w grupie misyjnej przy Duszpasterstwie oo. Jezuitów. Minęło pięć lat. Pojawia się pytanie: Na jaką glebę rzucono ziarno? Nie padło na drogę, bo nie zostało podeptane, ani wydziobane przez ptaki. Nie padło na skałę, ponieważ nie uschło. Nie padło też pomiędzy ciernie, które mogłyby je zagłuszyć. Czyżby padło na ziemię żyzną? Czy wydało plon stokrotny? Już niedługo po powstaniu grupy pojawili się ochotnicy, którzy wyjechali na Ukrainę, aby doświadczać bogactwa misji. Jednak wyjazdy krótkoterminowe są tak naprawdę tylko początkiem, aby stać się dla Pana Jego długoterminowym misjonarzem... Rok 2005 – 2006: ziarno spadło na ziemię...

Danusia jest na rocznym wolontariacie misyjnym w Calce, w Peru. W liście pisała: „Dla mnie jest to czas wyprowadzenia na pustynię, jak mówi prorok Ozeasz: „Dlatego zwabię ją na pustynie i przemówię do jej serca” (Oz 2, 16). Jednocześnie jest to też czas doświadczenia konieczności zaufania Bogu i konsekwentnego przy-

jęcia Jego warunków”. Nasza grupa formowała się podczas cotygodniowych spotkań i wyjazdów formacyjnych w Aleksandrowie Kujawskim oraz w Warszawie w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym. Modliliśmy się, zgłębialiśmy duchowość ignacjańską i salezjańską, nie zapominając również o dobrej zabawie. Prowadziliśmy różaniec misyj ny, grudniową akcję sprzedaży aniołków, podjęliśmy się adopcji na odległość dzieci ze szkoły w Korr w Kenii; zaprosiliśmy Siostry Białe – Misjonarki Afryki do prowadzenia warsztatów liturgiczno – afrykańskich. Pod koniec roku akademickiego kolejne osoby wyjechały na Ukrainę, gdzie w sercach rozbudziły się misyjne refleksje. Agnieszka pisała: „Bóg wspaniale wykorzystuje pragnienia, które w każdym głęboko tkwią. Kiedy zostałam animatorem i odkryłam całe błogosławieństwo służby, przeszło mi przez myśl, że jeżeli jest powołanie animatorskie, to ja je otrzymałam. Potem zdałam sobie sprawę z tego, że przecież misjonarz to ten, który stale ożywia, towarzyszy i wspiera – nie tylko w sprawach duchowych, ale i prostych troskach i radościach codzienności – jak animator”. Rok 2006 – 2007: ziarno zapuszcza korzenie...

Zza Oceanu powróciła do nas Danusia, a do wyjazdu długoterminowego, również do Peru, przygotowywały się kolejne dwie osoby: Agnieszka i Michalina. Nie zabrakło także tych, którzy podjęli decyzję wyjazdu na wolontariat krótkoterminowy, aby w okresie wakacyjnym wspomagać

przygotowanie kolonii dla dzieci w Obwodzie Kaliningradzkim oraz w Libanie. Już na początku nowego roku wielu z nas miało swój własny obraz misji, który staraliśmy się ubogacać. Dla jednych Misją jest Chrystus (Kasia), dla drugich Misja – to Powołanie, to być człowiekiem nauki (Danuta), dla trzecich – Misja to Człowiek (Maria), dla jeszcze innych – Misja to Miłość ku większej jedności (Agnieszka), przywracanie Godności (Łukasz), bądź też niesienie światła (Ania). Na spotkaniach zastanawialiśmy się szczególnie nad swoim powołaniem. Pomocne były nam: wykład o. Tomasza Kota SJ, spotkanie z ks. Jackiem Gniadkiem SVD – Misjonarzem Afryki, wolontariuszkami Kasią Tadl i Kasią Wnuk, które pracowały na placówce w Kenii oraz modlitwa w intencji polskich salezjanów, pracujących na misjach. Fundamentem misji jest modlitwa. Bez niej nie będzie misjonarzy. Misjonarz bez modlitewnego zaplecza nie jest misjonarzem. Nie tylko on uczestniczy w misyjnym dziele Kościoła, lecz towarzyszy mu cała wspólnota lokalna, z której się wywodzi. Danuta Prot przypomina, że tak samo jest z wolontariuszami: „wolontariusz jest przedstawicielem wspólnoty Kościoła lokalnego, jej wysłannikiem, jedzie jeden, ale cała wspólnota wyjeżdża jakoby dzięki niemu. Do bycia misjonarzami zaproszeni są wszyscy. W Kościele nic nie robi się indywidualnie, wszystko dzieje się dzięki wspólnocie i na jej konto”. „Wolontariusze są darem dla misji od tego konkretnego Kościoła


17

Podaj Dalej 33: Fabryka Słowa, www.podaj-dalej.info

Rok 2007 – 2008: ziarno zaczyna kiełkować....

Dla Michaliny i Agnieszki to rok obecności na rocznym wolontariacie w Peru. Agnieszka pisała: „Wychodzę z pustymi rękoma ku moim braciom, by napełnić je ich doświadczeniem i ich radością. Trzeba zejść z wyżyn ideałów na boisko do koszykówki i przekonać się o swojej słabości, by odkryć, że z odczuwalnej pustki fizycznej i myślowej mogą zrodzić się całkiem dobre rozgrywki sportowe. Innymi słowy: być... i być sobą. I odkrywać siebie na nowo”. Dla nas, obecnych w Toruniu, był to czas dzielenia się doświadczeniami z wyjazdów krótkoterminowych, poznawania encykliki Redemptoris Missio, pracy na misjach: w Albanii – oczami ks. Michała, w Peru – oczami

Anety Franas, kontynuacji miejscowych inicjatyw wolontariackich oraz przygotowywania się do wyjazdu wakacyjnego na Węgry, aby tam prowadzić półkolonie dla dzieci. Rok 2008 – 2009: ziarno zaczyna wzrastać...

To czas powrotu Agnieszki i Michaliny oraz czas przygotowywania się do kolejnych wyjazdów: do Afryki – dla Moniki na okres wakacji, a dla Tomka i Ewy na cały rok; z powrotem do Peru – dla Agnieszki na okres wakacji, a dla Michasi na pół roku. Czym kierują się, podejmując decyzję o wyjeździe? Tomek, po otrzymaniu krzyża misyjnego, mówi: „Pragnę wyjechać na placówkę misyjną, by mieć udział w wysiłku misyjnym Kościoła, ale w sposób właściwy dla mnie – przez wspomaganie misjonarza w zwyczaj nych pracach. To on został powołany do ewangelizacji. Jednak, aby skutecznie wypełniać to zadanie, potrzebuje współpracowników (...). Ja znalazłem dla siebie słowa, określające moją rolę przez co najmniej najbliższy rok: chcę być Pomocnikiem Salezjańskim”. Był to również bogaty czas angażowania się tu, na miejscu, w różnego rodzaju inicjatywy: Etno – śledzik party, „Spacer po Afryce” z Siostrami Białymi, spotkania tematyczne o uchodźcach, spotkanie z ks. Grzegorzem Tworzewskim, współpraca ze szkołą salezjańską oraz z PAHem. Czy ziarno zapału misyjnego niewielkiego grona osób rzeczywiście padło na żyzną glebę? Odpowiedź brzmi: Tak. Ale czy wyrosło? Myślę, że nasz wolontariat jest na etapie doj -

rzewania. Jedni wolontariusze odkrywają w sobie powołanie do wyjazdów długo- lub krótkoterminowych, inni do pozostania na miejscu. To błogosławiony czas, który przyniesie owoce. Ci, którzy wrócą, będą mogli podzielić się swoim doświadczeniem misyjnym, ci zaś, którzy pozostają na miejscu, mogą tworzyć wspólnotę, która modli się, prowadzi animacje misyjne i dojrzewa do podejmowania decyzji wyboru własnej drogi do świętości. Tak też było ze mną. Doj rzewałam do decyzji, gdy inni wyjeżdżali, a ja zostawałam. Teraz wyjeżdżam również ja. Czeka mnie wyjazd długoterminowy, jednak już nie na rok i nie w charakterze wolontariuszki, ale kandydatki do Zgromadzenia Sióstr Misjonarek NMP Królowej Afryki – Sióstr Białych. I dziękuję Panu za tę szansę bycia misjonarzem – gdziekolwiek jesteśmy. Jesteśmy misjonarzami – żyjąc tu, na miejscu, w Toruniu – wspierając tych, którzy wyjeżdżają. Tak samo możemy być misjonarzami w każdym innym miejscu, jeśli tylko zechcemy. Niech jubileusz wolontariatu będzie okazją do głębszego wniknięcia w istotę powołania misyjnego, które każdy z nas otrzymał. Pozostaje tylko pytanie: Jak odpowiemy na to wezwanie? Nie bójmy się na nie odpowiedzieć szczerze, a wszystko po to, aby w przyszłości móc zakosztować dojrzałych owoców. Ufam, że będzie ich bardzo dużo. Jeśli tylko wytrwamy, będziemy mogli powtórzyć słowa: „Siewca wyszedł siać swoje ziarno (...) i gdy wzrosło, wydało plon stokrotny” (Mt 8, 5.8)

fot. Agnieszka Jaroszewicz

lokalnego. Każdy, kto przychodzi do kościoła oo. Jezuitów może czuć się ich wysłannikiem, w nich mieć swojego przedstawiciela. Z tym wiąże się też odpowiedzialność: konieczność wsparcia modlitewnego jego osoby i dzieła, do którego został posłany”. Agnieszka, która wróciła po wakacjach z Obwodu Kalingradzkiego również dzieli się swoimi refleksjami na temat bycia misjonarzem: „Patrząc z perspektywy czasu, gdy wybierałam się na wyjazd bardzo się bałam, że nie dam rady. Teraz wiem, że z Bogiem mogę zdziałać wszystko. Wyjazd misyjny pokazał mi, ze nie ma rzeczy niemożliwych z Bogiem. Myślę sobie, że wolontariusz – misjonarz to taka osoba, która odkryła, że Bóg nie jest gdzieś daleko, tylko na wyciągnięcie ręki.”

www.podaj-dalej.info/node/1097

Studnia, Wolontariat


18 Studnia, JDM

Pod takim właśnie hasłem od 18 do 26 lipca w Świętej Lipce na Mazurach przebiegały Jezuickie Dni Młodzieży. Do pięknego sanktuarium maryjnego, perły Warmii i Mazur, przyjechało w tym roku ponad 300 studentów z prowadzonych przez jezuitów duszpasterstw akademickich z całej Polski. Gdy 10 lat temu zorganizowano po raz pierwszy takie spotkanie, aby świętować wspólnie Wielki Jubileusz Roku 2000 jako znak jedności braci studenckiej, nikt nie przypuszczał, że ta inicjatywa wpisze się na stałe zarówno w życie Świętej Lipki, jak i w plany jezuickich ośrodków. A jednak to, co się tak spontanicznie zaczęło dekadę temu, trwa i rozwija się. Hasłem tegorocznego spotkania były słowa „Nie ma jak w domu”. Jak podkreślił o. Jarosław Kuffel, dyrektor tegorocznych dni młodzieży, nieprzypadkowo spotykamy się od 10 lat w świętolipskim Domu Bożym, którego Gospodynią jest Maryja. „Wierzę, że każdy znajdzie tutaj swoją przestrzeń, swój czas, aby poukładać osobiste sprawy, aby budować czy przebudować Dom własnego serca. Chciałbym, aby zapanowała pośród nas domowa atmosfera życzliwości i zrozumienia” – mówił o. Jarek, duszpasterz z Warszawy. Tygodniowy pobyt w Świętej Lipce miał jak zawsze charakter formacyjno-wypoczynkowy. Modlitwa łączyła się z zajęciami intelektualnymi i z zabawą. W programie znalazły się konferencje tematyczne i spotkania dyskusyjne. Gościł tam m. in. red. Cezary Gawryś z „Więzi”, który podzielił się swoim doświadczeniem bycia w Kościele. Podejmowano też tematy ojcostwa, macierzyństwa, uporządkowania wewnętrznego. Uczestników spotkania odwiedził także ks. bp Jacek Jezierski z Olsztyna, który sprawował uroczystą mszę św. w świętolipskim sanktuarium. W programie spotkania znalazł się również koncert Tomka Kamińskiego, znanego wykonawcy muzyki chrześcijańskiej z Torunia. Warto nadmienić, że tegoroczne Jezuickie Dni Młodzieży były finansowo wspierane w ramach projektów Starostwa Kętrzyńskiego i Gminy Reszel. Uczestnicy spotkania mieli możliwość rozwijania swoich talentów na zajęciach warsztatowych. Prowadzone były warsztaty: medytacyjne, rozeznania drogi życia, przygotowania do małżeństwa, misyjne, psychologiczne, formowania liderów, pomocy medycznej, muzyki gospel, tańca liturgicznego i irlandzkiego, gier integracyjnych, malarskie, rzeźbiarskie, teatralne, fotograficzne, a nawet samoobrony czy historyczno-wojskowe. Na zakończenie młodzież zaprezentowała osiągnięcia swojej tygodniowej pracy. Kilka zdjęć z tegorocznego JDM-u na stronie obok. Zapraszamy również do galerii na stronie www.da.umk.pl.

o. Krzysztof A. Dorosz

www.podaj-dalej.info/node/1098

Nie ma jak w domu

fot. Justyna Rochon


Nie ma jak w domu, JDM 2009

Skupienie...

Zabawa...

Rozw贸j... fot. Justyna Rochon



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.