okazjonalnik akademicki DA Studnia ISSN 1 732-9000 nr 57, G贸ry luty 201 4
rys. Krystian Koszołko
W numerze
Jakzdobywaćszczyty,czyliwskazówkina sesję Wdrodzena szczyt "Abym mogła gouściskać..." Człowieczeństwo-krokwyżej Toniestatystykinawracają,tylkoDuch Święty Wgórach jestwszystko,cokocham Poezja Szczytkomunikacji Film omiłości Wiara góryprzenosząca
4-5 6 7 8-9 1 0-1 1 1 2-1 3 1 4-1 5 16 17 18
Sylwesterzpluszakiem -fotorelacja 1 9-20
Podaj Dalej Okazjonalnik Akademicki ISSN 1 732-9000 nr 57 GÓRY luty 201 4 Duszpasterstwo Akademickie oo.Jezuitów ul. Piekary 24, 87-1 00 Toruń tel. 56 655 48 62 wew.25 www.da.umk.pl redakcja@podaj-dalej.info; www.podaj-dalej.info Paulina Małkowska o. Krzysztof Dorosz Jolanta Ronowska Paulina Buczek, Jolanta Ronowska, Angelika Jasiulewicz Małgorzata Fronckiewicz, Patryk Pojawa Agnieszka Kijak, Oskar Saja Ewa Balczerowska, Maria Wieczorek, Magdalena Jóźwiak, Agnieszka Kijak, Krystian Koszołko, Katarzyna Kowalewska, Emilia Kuchta, Paweł Lubrański , Karolina Matuszewska, Justyna Nymka, Marcin Ogiński, Milena Strehlau, Malwina Wojdała reklama@podaj-dalej.info; www.podaj-dalej.info/reklama O ile nie zaznaczono inaczej, publikowane materiały objęte są licencją creative commons uznanie autorstwa niekomercyjne 3.0 http:creativecommons.org/licenses/by-nc/3.0
[wydawca] [www] [red. nacz.] [opiekun] [sekretarz] [korekta] [DTP] [foto] [stała współpraca]
[reklama] [licencja]
Prawie Olimp Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem i owszem. I właśnie te góry oraz inne okoliczności przyrody stały się dla nas inspiracją. Dlaczego? To akurat trudne pytanie, na które nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć. Być może dlatego, że temat daje szerokie możliwości interpretacji. Przecież słowo "góra” nie odnosi się jedynie do specyficznego ukształtowania terenu, ale mieści w sobie wiele innych, metaforycznych znaczeń. Szczerze mówiąc, trochę obawialiśmy się, czy aby nas to nie przerośnie, ale mamy nadzieję, że tak się nie stało i stanęliśmy na wysokości zadania. Drogi Czytelniku, przygotowanie numeru, który właśnie trzymasz w dłoniach, było dla nas trochę jak wędrówka po górach. Na szczęście nie musieliśmy wzywać na pomoc górskiego pogotowia ratunkowego. Zapraszamy do wspólnej wspinaczki. Wszystkim studentom, zmagającym się z sesją, życzymy bezbolesnego wznoszenia się na intelektualne wyżyny, a jednocześnie łączymy się z nimi w bólu. Zaś wszystkich wykładowców pragniemy przeprosić za to, że czasem zmuszeni są podążać w zupełnie przeciwnym kierunku. Paulina Małkowska
Jak zdobywać szczyty, czyli recepty na sesję Jola Ronowska
„Pisarze do piór, studenci do nauki, pasta do zębów!” – nawoływał niegdyś Sławomir Mrożek. Zbliża się sesja, więc chcąc nie chcąc, musimy podjąć to wyzwanie. Wszystko inne nagle traci znaczenie. A najgorsze jest to, że większość z nas tak naprawdę nie wie, jak się uczyć. SESJA – System Eliminacji Studentów Jest Aktywny
Stereotypowy student uczy się dopiero w czasie sesji, a cały semestr baluje. Jest w tym odrobina prawdy. Wielu z nas ma dużo wolnego czasu, ale nie potrafi go zorganizować. Dopiero gdy zbliżają się egzaminy, zabieramy się za naukę – odcinamy się od świata, zarywamy noce, obkładamy się książkami i notatkami (często cudzymi). Ale ten system się nie sprawdza. Na egzaminy przychodzimy niewyspani i zestresowani. Dlatego często bardziej liczymy na drugi termin niż na pierwszy. „I tak nie miałam żadnych planów na wrzesień.” Poza tym nawet w sesji trudno nam się zabrać za naukę. Oglądamy seriale, siedzimy na portalach społecznościowych, sprzątamy. Podobno nie istnieje student, który w czasie sesji nie ma wysprzątanego mieszkania. „Jeszcze tylko pozamiatam pustynię i mogę iść się uczyć.” Podpis pod innym obrazkiem mówi: „Tak dużo pracy, tak mało motywacji”. Kolejny: „Uczyć się (czasownik), to znaczy SMS-ować, jeść i oglądać telewizję z otwartym podręcznikiem”. Sama mam zawsze problem z zabraniem się do nauki, dlatego postanowiłam poszperać w sieci w poszukiwaniu wskazówek na sesję i podzielić się z Wami tym, co znalazłam.
Przygotowanie do sesji
Sprzątanie jest dobrym punktem wyjścia. Kiedy mamy porządek w miejscu pracy, łatwiej jest nam skupić się na nauce. Nie trzeba jednak zabierać się za wycieranie z kurzu kolekcji porcelanowych figurek ukrytych w najciemniejszym kącie piwnicy. To może poczekać.
4
Należy pamiętać o dobrym oświetleniu. Przy nim nasze oczy mniej się męczą i możemy pracować dłużej, a przy okazji dbamy o wzrok. Dobrze jest się uczyć przy muzyce. Ułatwia ona synchronizację półkul mózgowych, dzięki czemu wykorzystujemy większy potencjał swoich neuronów. Trzeba jednak unikać wokalu, bo może nas on rozpraszać. Kolejnym, bardzo ważnym i jednocześnie bardzo zaniedbywanym w czasie sesji elementem przygotowań do egzaminu jest sen. Niewyspani jesteśmy bardziej podatni na stres, który staje się przyczyną oblania wielu egzaminów. Ponadto zapamiętamy o wiele więcej, jeśli nasz mózg będzie wypoczęty. Prawda to stara jak świat, ale jakoś nikt się do niej nie stosuje. Ważne jest nie tylko to, żeby sen był długi, ale także, by odbywał się w odpowiednim czasie. Osoba, która idzie spać przed północą, jest bardziej wyspana niż ta, która kładzie się po 24, choćby obie spały tyle samo godzin. Każdy jednak funkcjonuje trochę inaczej, nasze zegary biologiczne różnią się od siebie. Powinniśmy wypróbować różne pory nauki i odpoczynku, aby znaleźć czas, który najbardziej sprzyja pracy umysłowej. Podobno u większości osób jest to okres od 4 do 10 rano. A nawet jeśli wstaniecie trochę później, zabierzcie się najpierw za naukę. Cały dzień układa się inaczej, kiedy wiemy, że coś już zrobiliśmy. W czasie nauki należy też pamiętać o przerwach. Po 25 minutach powinniśmy dać swoim oczom odpocząć przez 5 minut. A jeśli uczymy się już kilka dobrych godzin, możemy zrobić sobie znacznie dłuższą przerwę. Zadbajmy jednak o to, aby zrobić w tym czasie coś konstruktywnego, co wzmocni nasz organizm i umysł, zamiast go otępić, jak to się często dzieje, gdy spędzamy czas przed komputerem. Zamiast tego można zrobić wiele ciekawszych rzeczy. Na przykład wyjść na spacer, potańczyć, pooglądać chmury lub zadzwonić do przyjaciela. Można też się zdrzemnąć, ale nie za długo! 6 minut drzemki wspomaga procesy pamięciowe, 20 – 30 poprawia czas reakcji i pomaga zrzucić nadwagę, 30 – 60 ułatwia podejmowanie decyzji i orientację w przestrzeni, 60 poprawia pamięć długoterminową, a 90 wzmaga kreatywność i ułatwia radzenie sobie z emocjami. Drzemka powinna odbywać się między 13 a 16, później może powodować problemy z zaśnięciem w nocy. Wielu z nas ma zwyczaj powtarzania materiału tuż przed egzaminem. Niby wiemy, że nie powinno się tak robić, ale właściwie dlaczego? Otóż takie powtórki wzmagają w nas stres. Może to przejść bez
bólu, gdy powtarzamy materiał, który na pewno umiemy. Ale częściej jest tak, że nagle okazuje się, że czegoś nie pamiętamy, zaczynamy panikować i nic dobrego z tego nie wychodzi.
Dieta
Zwykle w czasie sesji głównym pożywieniem studenta są gotowe dania z marketu, popijane kawą lub energy drinkiem. Na rynku pojawiają się suplementy diety, które mają pomagać w nauce. Znacznie lepiej jest jednak po prostu dobrze się odżywiać. Posiłki powinny odbywać się regularnie, najlepiej co trzy godziny. Nasze menu powinno być bogate w białko, złożone węglowodany, warzywa i owoce. Banany wpływają dobrze na pracę mózgu, dostarczają energii i poprawiają pamięć, a gruszki wzmacniają układ nerwowy. Na koncentrację bardzo pomagają orzechy włoskie – mają dużo magnezu i witaminy E. Co najmniej raz w tygodniu w naszym jadłospisie powinna pojawić się ryba, bo, jak wiadomo, wpływa na wszystko. Źródłem węglowodanów złożonych są produkty pełnoziarniste. Na stres najlepsza jest czekolada i inne produkty bogate w magnez, które dodatkowo wspomagają pracę mózgu i łagodzą skutki zmęczenia. W miarę możliwości warto zastąpić kawę, która wypłukuje magnez, zieloną lub białą herbatą. Ona również posiada kofeinę, a przy okazji wypłukuje toksyny z naszego organizmu. Przed egzaminem pamiętajmy o śniadaniu! Nawet jeśli nie możemy nic przełknąć, powinniśmy się do tego nieco zmusić, bo posiłek wzmacnia nasze ciało i nasz umysł. Gotowanie jest też dobrym sposobem na kreatywną przerwę. Jeśli nie wiecie, od czego zacząć, podzielę się z Wami przepisem na ciasto, które zagościło na naszym pierwszym spotkaniu redakcyjnym w tym roku.
Ciasto czekoladowe z jabłkami i orzechami
Składniki: 200 g masła, 1 i ¼ szklanki cukru, 1 i 1/3 szklanki mąki, 1 i ½ łyżeczki proszku do pieczenia, budyń czekoladowy, jajko, ½ szklanki śmietany 18%, 1 kg jabłek, duża garść orzechów włoskich, 2 łyżki miodu.
Przygotowanie: 1) 100 g masła i ¾ szklanki cukru zmiksuj na puszystą masę. Wmieszaj przesianą mąkę, proszek do pieczenia i budyń. Dodaj jajko i śmietanę. Zmiksuj wszystko na gęstą masę. Okrągłą formę o średnicy 26 cm wysmaruj margaryną i obsyp bułką tartą. Wylej na nią ciasto i piecz je przez 30 minut w 200 °C z termoobiegiem; 2) Jabłka pokrój w kostkę, przełóż do rondelka, obsyp dwiema łyżkami cukru i duś, aż będą ciepłe i zaczną się delikatnie rozpadać. Orzechy posiekaj niezbyt drobno, wymieszaj z roztopionym masłem (100 g), dwiema łyżkami miodu i połową szklanki cukru. 3) Na podpieczone ciasto wyłóż warstwę jabłek, na nią warstwę orzechów i piecz przez 15 minut w 180 °C z termoobiegiem.
Upragnione „po sesji”
Są pewne rzeczy, których przed najbliższą sesją nie da się już nadrobić. Musimy jednak pamiętać, że nic tak nie pomaga w zdawaniu egzaminów jak systematyczna praca w ciągu semestru. Warto też chodzić na zajęcia, można dowiedzieć się czegoś ciekawego albo chociaż spotkać ze znajomymi. Nie pozwalajmy sobie na to, żeby być studenckim warzywem. Studia to najlepszy czas na rozwijanie swoich zainteresowań. Uczelnia ma bogatą ofertę kół naukowych, każdy może znaleźć coś dla siebie. Cały Toruń jest pełen organizacji, do których można dołączyć. My, ze swojej strony, zapraszamy do redakcji „Podaj Dalej”. Jeśli chcecie kształtować swój warsztat pisarski lub dziennikarski, dzielić się z innymi swoimi spostrzeżeniami i przekazywać dobro, Podaj Dalej jest dla Was. Możecie się z nami kontaktować przez fanpage’a: facebook.com/Okazjonalnik.Podaj.Dalej oraz drogą mailową. Przemyślcie to po sesji. Zapraszamy :) Dziś chcemy życzyć Wam (i sobie) wielu łask Ducha Świętego, owocnej nauki i udanej sesji. Powodzenia! PS W artykule korzystałam z materiałów zamieszczonych na stronach internetowych. • poradopedia.pl • lifehacking.pl • zaradni.pl • zdrowe-zywienie.wieszjak.polki.pl • infografika.wp.pl
5
W drodze na szczyt Milena Strehlau
Każdy, kto kocha góry wie, że najważniejsza we wspinaczce jest droga, a nie zdobycie kolejnego szczytu czy przejście następnego szlaku. Osiągnięcie szczytu jest ważne, ale tym, co jest najbardziej fascynujące, jest podążanie. Moment wejścia na górę to tylko pewien etap wyprawy. Droga i cel w życiu duchowym Jeśli przez chwilę się nad tym zastanowić, to bardzo proste. Widok z góry zachwyca nie tylko dlatego, że jest piękny, lecz także dlatego, że można ze szczytu zobaczyć przynajmniej część drogi, którą się pokonało, a także ile jest jeszcze do przebycia. Zastanawiające jest to, że w życiu osobistym, zawodowym czy duchowym trudniej jest o tym pamiętać. Sama wpadłam w tę pułapkę w życiu duchowym. Myślałam, że najważniejszy jest cel lub pokonanie jakiejś słabości, nawet jeśli jest to nierealne. Wielokrotnie obiecywałam poprawę, bo jest warunkiem dobrej spowiedzi, bo byłam niezadowolona z siebie lub wypadało coś obiecać, bo mamy Adwent czy Wielki Post. Rzadko jednak zastanawiałam się, czemu ma to służyć, kim jestem oraz czy w ogóle jest to realne do osiągnięcia. Wskutek tego często okazywało się, że cel jest zbyt trudny i nie ma możliwości, by go osiągnąć lub że wymaga to bardzo dużo czasu i wysiłku. Zwykle oczekiwałam, że szybko osiągnę zamierzenie lub wypełnię obietnicę. Każde postanowienie, którego nie udało mi się zrealizować, kończyło się więc frustracją, bo liczyło się tylko to, by więcej się modlić, by przestać się tak często złościć. Liczył się tylko cel.
Szczególny rachunek sumienia
Świadomość, że w życiu duchowym najważniejsza jest droga oraz trud wkładany w pracę nad sobą, dojrzała we mnie w tym roku akademickim. W ramach jednej z grup działających w DA „Studnia” uczymy się coraz lepiej odkrywać i rozeznawać wolę Bożą w naszym życiu. Jedną z kwestii poruszanych na spotkaniach grupy był szczegółowy rachunek sumienia. Jego istotą jest walka duchowa z jedną, konkretną słabością czy grzechem. Na początku, rano, staje się w Bożej Obecności i prosi się o światło Ducha Świętego, by pokazał, jaki grzech czy słabość wymaga naszej współpracy z Bo-
6
giem. Jak budować z Nim lepszą relację? Następnie dwa razy w ciągu dnia zatrzymujemy się, by zobaczyć, ile razy między postanowieniem poprawy a pierwszym rachunkiem oraz między pierwszym i drugim rachunkiem popełniliśmy ten grzech lub ulegliśmy tej słabości, a następnie zaznaczyć to za pomocą kropek na kartce. Ważne jest też porównywanie dni i tygodni ze sobą w celu zaobserwowania ewentualnej poprawy. Silvano Fausti SI, którego książka pt. „Sztuka rozeznawania i podejmowania decyzji” jest dla nas przewodnikiem duchowym, radzi też, by za każdym razem, gdy popełnimy ten grzech, z którym walczymy, położyć rękę na sercu. Zadanie, jakie stawia przed nami praktykowanie szczegółowego rachunku sumienia jest trudne. Pomocne w nim są dwie myśli Faustiego. Pierwsza z nich mówi, że jeżeli wyrzekamy się jakiegoś grzechu i staramy się go unikać, to nawet jeśli nie następuje widoczna poprawa, to i tak następuje postęp duchowy. Przecież nie chcemy grzeszyć i staramy się tego grzechu nie popełniać lub nie ulegać tej słabości. Druga myśl mówi, że to, co wybieramy rośnie, a to na co się nie zgadzamy, co odrzucamy – maleje. Trzeba przy tym pamiętać, że taka praca nad sobą wymaga wiele czasu i może przynosić owoce, które są trudne do zauważenia przez nas samych. Mimo to: warto jest podjąć ten trud! W celu zachęcenia do pracy nad sobą i nie koncentrowania się tylko na postawionym sobie celu, dzielę się moim świadectwem.
Świadectwo
Jakiś rok lub dwa lata temu uświadomiłam sobie, że potrzebuję łaski cierpliwości, bo podejmuję wiele złych decyzji. Zdarza się, że ranię przez to innych i siebie. Szukałam różnych sposobów, by to osiągnąć, ale teraz zaczynam się zgadzać, że jedynym sposobem, w jaki można uczyć się cierpliwości, jest przyjmowanie cierpliwości Boga wobec nas i naśladowanie Go. Taka praca wymaga wiele czasu, ja zaś chciałam, aby zmiany następowały szybko. W rezultacie byłam niezadowolona z siebie, a także przekonana, że nie otrzymałam tej łaski. Odkryłam jednak ze zdumieniem, że się pomyliłam, ponieważ niedawno usłyszałam od ważnej dla mnie osoby zaskakujące słowa: że mam w sobie więcej cierpliwości niż wcześniej. To było bardzo budujące i zachęciło mnie do tego, by nie poddawać się, nawet, jeśli na początku nie widać efektów pracy.
Rada praktyczna
Na koniec proponuję Tobie, Drogi Czytelniku, żebyś następnym razem, gdy będziesz podejmował jakieś dobre postanowienie lub obiecywał poprawę, zastanowił się, po co to robisz i co chciałbyś dzięki temu osiągnąć. Dobrze byłoby, abyś co jakiś czas, w kontekście życia duchowego, wyobrażał sobie, że stoisz na szczycie i patrzysz na drogę, którą przebyłeś. Jednocześnie powinieneś dostrzec drogę, która jest przed Tobą, by przypomnieć sobie, że jeśli chce się gdziekolwiek dojść, trzeba przebyć pewną drogę, a niewidoczny szczyt nie musi znaczyć, że jesteś tam, gdzie byłeś dawniej.
„Abym mogła go uściskać...”
Fragmenty rozmowy z Marią Eleną Bergoglio – siostrą Papieża Franciszka Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, że tak zakończy się konklawe. Kiedy Jorge wyjeżdżał z Buenos Aires do Watykanu, zadzwonił do mnie i na pożegnanie powiedzieliśmy sobie wzajemnie: do zobaczenia po powrocie. Nie spodziewałam się, że to wszystko tak się potoczy, tym bardziej, że tym razem mój brat nie był brany pod uwagę. Nie wypowiadało się jego nazwiska. Mój starszy syn pragnął, aby nowy papież był franciszkaninem. Po wyborze, w czasie kolacji nowy papież Franciszek powiedział do kardynałów: „Niech wam Bóg wybaczy to, coście zrobili”. Ma wielkie poczucie humoru. Nie spotykaliśmy się często, ale ciągle rozmawialiśmy przez telefon. Teraz jest trudniej, bo to nie to samo zadzwonić do Buenos Aires co telefonować do Rzymu, tym bardziej że nie wiem, gdzie i jak dzwonić. Tak więc teraz on dzwoni do mnie. W dniu wyboru sam do mnie zadzwonił – prawie że umarłam ze wzruszenia i szczęścia. „Dziękuję, że zadzwoniłeś do mnie” – mówię. On na to: „Jakbym mógł nie zadzwonić do ciebie”. Rozmowy były zawsze krótkie. Najpiękniejsze jest to, że nadal pozostał dla mnie Jorge (Jerzy). Nasi rodzice poznali się w parafii św. Karola w Buenos Aires, ojciec był Włochem, mama – Argentynką. Dziadkowie przyjechali z Włoch w czasach Mussoliniego. Oni wytyczyli w rodzinie drogę mocnej wiary. Co da rodzina – to pozostaje na zawsze. Dziś jest wielki kryzys wartości w rodzinie. Nasz ojciec zmarł na serce mając 51 lat, mama odeszła w 69 roku życia. Oscar i Albert – bracia Ojca Świętego zmarli na raka, siostra Marta – na cukrzycę. Odeszli w młodym wieku. Jaki był w dzieciństwie mój brat Jorge? Jest ode mnie starszy o 11 lat. Znam go dobrze jako młodzieńca. Całkowicie normalny chłopak. Towarzyski zawsze i opiekuńczy, radosny. Lubił grać w piłkę nożną, po swoim ojcu, który był fanem drużyny San Lorenzo z Buenos Aires. Został również członkiem honorowym i kibicem tej drużyny, którą stworzył ks. Wawrzyniec Maza w biednej dzielnicy Buenos Aires. Po wstąpieniu do diecezjalnego seminarium
duchownego mój brat Jorge zachorował ciężko i wycięto mu dużą część płuca. Miał guza, któr|y mógł go doprowadzić do utraty życia. Kiedy cudownie wyzdrowiał, zdecydował się przenieść do jezuitów i zostać misjonarzem. Ale przełożeni zdecydowali, że ze względu na stan zdrowia nie może nim zostać. Był misjonarzem w innej formie, a teraz stał się największym misjonarzem świata. Dla mnie Jan Paweł II był ojcem. Zostawił nam lekcję życia. Zaakceptował swoją starość, choroby. Dlatego było tak ciężko zastąpić go po jego śmierci. Benedykt XVI był zupełnie innym człowiekiem. On też zostawił nam wielką lekcję życia, bo dziś zrezygnować człowiekowi z władzy jest bardzo trudno. Przed odejściem papieża Benedykta XVI na pogrzebie kogoś bliskiego z naszej rodziny siostrzenica poruszyła temat czerwonych butów papieskich. Wówczas brat powiedział, że czerwone buty powinny zniknąć z nóg papieża, bo papież nie może się ubierać jak król. Podobnie jak wszedł do apartamentów papieskich, powiedział, że tu może mieszkać 25 rodzin. Zamieszkał w domu św. Marty. Później niech będzie tak, jak Bóg chce. On będzie stał na służbie dla ludzkości. Nie zaskakuje mnie, że Jorge zmienia zwyczaje. Dla niego najważniejszy jest człowiek. Teraz kardynałowie nie mają odwagi wyjeżdżać swoimi limuzynami z Watykanu – jak powiedział nam jeden ksiądz. Mój brat musi się również pilnować. Wiadomo, że nie będzie już tak jak w Buenos Aires, gdzie jeździł metrem, autobusami podmiejskimi czy koleją. Spacerował po ulicach stolicy. Pan Bóg nie postawił go na tym miejscu, żeby go za kilka dni zabili, dlatego musi się pilnować. Będzie musiał dokonać zmian, które wielu nie będą się podobać. Ale on jest mocnym i silnym człowiekiem. Największą siłę daje mu Duch Święty. Ma wielką wiarę, ale to nie dziwi, ponieważ od kołyski uczono nas kochać Boga. Nasza rodzina była zawsze kościołem domowym. Mam nadzieję, że jak przyjedzie do Argentyny, to da mi dwie minuty na prywatną rozmowę z nim – abym mogła go uściskać... — Rozmowa miała miejsce 10 IV 2013 r. w Polskim Ośrodku Katolickim oo. Bernardynów w Martin Coronado w Argentynie. Serdecznie dziękujemy ojcu Herkulanowi Wróblowi OFM za udostępnienie tekstu redakcji „Podaj Dalej”.
Oprac. Krzysztof Dorosz SJ
7
Człowieczeństwo – krok wyżej Ewa Balczerowska
Chciałabym podjąć próbę otwarcia pewnego worka i rozpoczęcia dla każdego z nas trudnej, wewnętrznej dyskusji. Postaram się mianowicie poruszyć temat klonowania DNA człowieka, prowadzącego do otrzymywania ludzkich zarodków. Wcale nie mam na to ochoty, ale jak długo jeszcze będzie można bronić się przed takimi rozważaniami? Science-fiction? Niedawno natknęłam się na artykuł naukowy opublikowany w czasopiśmie „Cell” w czerwcu 2013 roku. Jeden z wielu, pracujących nad tym zagadnieniem zespołów badaczy, zdołał z powodzeniem zastąpić materiał genetyczny ludzkiej komórki jajowej materiałem pobranym z jądra komórkowego innej komórki ciała (komórki somatycznej), a następnie doprowadzić proces rozwoju tak otrzymanej „zygoty” do stadium blastocysty (jest to wczesny etap rozwoju zarodka). W badaniach tych wykorzystano „wysokiej jakości ludzkie komórki jajowe ofiarowane przez zdrowe wolontariuszki”. To nie cytat z książki science-fiction.
Człowiek z człowieka – utkany z naszych nadziei
Wspomniany przeze mnie artykuł dotyczy zastosowania metody transferu jądrowego u człowieka. Poprzez jej użycie można otrzymać ludzki embrion, który nie powstaje w wyniku zapłodnienia, lecz sztucznie. Różni się on od tego zwykłego przede wszystkim tym, że nie zawiera materiału genetycznego, pochodzącego od obojga rodziców, lecz tylko od jednej, dowolnej osoby – dawcy. W środowisku naukowym przyjmuje się, że nie jest to nieetyczne, ponieważ proces klonowania nie ma w tym wypadku na celu „wytworzenia dziecka”. Z otrzymanej tą metodą „zygoty” można natomiast pobrać komórki macierzyste, które już współcześnie mają niezliczone zastosowania terapeutyczne, ponieważ jako jedyne mają one zdolność do przekształcania się w dowolny rodzaj tkanki. Nauka opowiada o nich z ogromną nadzieją. Pytanie brzmi: skoro w tej metodzie do zapłodnienia nie dochodzi, to czy potraktujemy taki embrion jako embrion, czyli czło-
8
wieka, czy jednak jako coś zupełnie innego, sztuczny twór? I na ile pozwolimy mu się dalej rozwijać?
Łatwo ugrzęznąć
Wychodząc z punktu widzenia katolika, uważającego się jednocześnie za człowieka racjonalnego, wykształconego, świadomego wielu aspektów funkcjonowania państw i społeczeństw oraz zasad, rządzących współczesną medycyną, idąc początkowo całkiem jasnym tokiem myślenia – prawdopodobnie ugrzęźniemy po kolana. Im dalej brniemy w treść, tym bardziej temat będzie się komplikował. Zamiast do jednej, jasnej konkluzji, dojdziesz do kilku lub kilkunastu wniosków pobocznych. Dyskusja zaczyna się przy klonowaniu człowieka, a kończy na kwestiach, dotyczących znaczących nierówności społecznych oraz na próbach odpowiedzenia sobie na pytanie, kiedy od momentu zapłodnienia mamy już do czynienia z człowiekiem, a kiedy jedynie z płodem. Stąd blisko do kwestii duszy ludzkiej, zapłodnień in vitro, badań na ludzkich organizmach bez ich wiedzy czy woli… To zestawienie może zostać odebrane jako nadużycie. Niestety, trudno jest omawiać pewne kwestie osobno, gdy w grę wchodzi taki, a nie inny materiał badawczy.
Jeśli o tym nie myślisz – to zacznij
Trzeba poruszać ten temat publicznie. I trzeba się nad nim zastanawiać. Bo okazuje się, że to już nie jest science-fiction i nie tylko nasze wnuki, lecz my sami możemy takich nowych standardów medycznych doczekać. Wydaje się, że uzyskanie ludzkiego zarodka z DNA, pochodzącego z dowolnej komórki ciała dorosłego człowieka jest prostsze w wykonaniu niż znalezienie skutecznych leków, zapobiegających nowotworom bądź powodujących ich remisję. Koszty finansowe takich przedsięwzięć nie są przeszkodą, a opory moralne dla wielu osób jak dotąd nie stanowiły przeszkody. W końcu komórki macierzyste i klonowanie reprodukcyjne (takie, w wyniku którego powstaje dziecko) mogą być cudownym remedium na nowotwory, mogą przedłużyć życie czy ratować nas w nagłych wypadkach. Prawdopodobnie za 20 lat o prestiżu będzie decydować już nie tylko posiadłość nad ciepłym morzem i „liczba zer” na koncie, ale też posiadanie osobistego klona do transplantacji potrzebnych nam na starość tkanek czy narządów. Niekoniecznie w postaci człowieka, młodszego od nas, żyjącego swoim życiem, ale np. w postaci zamrożonych,
pojedynczych komórek, zawierających nasze DNA albo całych hodowli tkankowych.
A Ty, Człowieku, czego pragniesz?
Można sobie zadać naiwne pytanie, czy jesteśmy w stanie zatrzymać tempo badań nad klonowaniem człowieka? Chociażby po to, aby móc spokojnie uregulować kwestie prawne na świecie, które związane są z tym tematem; dogadać się, coś wspólnie postanowić. Bo o całkowitym zaprzestaniu badań nie może być mowy. Czy z naszym zdaniem ktokolwiek będzie się liczył? Czy ktoś ukaże nam przytłaczającą przewagę korzyści, wynikających z takich badań, uargumentuje ich konieczność, a następnie zrobi referendum? Nie. To, co zostanie oficjalnie zabronione w jednym państwie, stanie się powodem masowych wyjazdów pseudoturystycznych do innego. Zakaz może stać się przyczyną nielegalnych działań na szeroką skalę, ale z drugiej strony – legalizacja oznacza legitymizację. Przecież legalne = dobre, właściwe moralnie. Może lepiej byłoby zadać sobie pytanie, czego my, jako ludzkość, oczekujemy i pragniemy? Czy uprzedmiotowienie ludzkich komórek rozrodczych zawierających „jakieś DNA” – w dalszej perspektywie – będzie tym, co nas jako ludzi uszczęśliwi? Ponieważ nie wypracowano jednolitej, zadowalającej wszystkich, filozoficznej definicji człowieczeństwa, więc na co dzień radzimy sobie z takim wyobrażeniem tego pojęcia, które w naszej świadomości społecznej aktualnie funkcjonuje. Ale na jak wiele czasu nam jeszcze tego człowieczeństwa, które mamy w obecnej formie, wystarczy? Ile pokoleń jeszcze przeminie, zanim problem z definicją człowieczeństwa stanie się tak skomplikowany, że aż całkowicie abstrakcyjny? Mówi się, że ropa naftowa i Internet nieodwracalnie
wywróciły świat do góry nogami, zmieniły sposób życia i myślenia. Na ile zmieni go otrzymywanie ludzkich zarodków, zawierających DNA pochodzące z innych typów komórek niż ludzkie komórki rozrodcze? Jaka będzie definicja człowieka za 50 lat? Jakie będzie wówczas społeczne wyobrażenie na temat tego, co to znaczy być człowiekiem?
Ze spokojem żywię obawy
W trakcie doświadczeń możemy obserwować jedynie efekt naszych działań i na jego podstawie wyciągać wnioski. Wciąż — w dużej mierze – poruszamy się po omacku, być może nie zdając sobie sprawy z wagi całego mnóstwa czynników. Skoro nie panujemy nad tak wieloma złożonymi procesami, składającymi się razem na Życie i nasza wiedza wciąż w wielu kwestiach okazuje się być niewystarczająca, skoro jesteśmy na etapie odkrywania czubka góry lodowej i zachłyśnięcia się dostrzeganymi możliwościami – dlaczego zabieramy się za tworzenie? Nauka jest potrzebna, ale w swoim pędzie i wyścigu bywa też bezrefleksyjna. I nawet człowiek, który bardzo nie chce tego przyznać, niekiedy takie wrażenie odnosi. Bo czasami ów pęd ku wiedzy jawi się jako pęd ku sławie, prestiżowi i pieniądzom. Pokora jest tą górą, tym szczytem, do którego wielu wierzących i niewierzących naukowców po prostu nie dotarło. Są wśród nich tacy, którzy się zapomnieli. A wielu z nich to w głębi serca ciągle radosne, optymistyczne dzieci. Mają swoje klocki, więc się nimi cieszą, a gdy widzą, że ich czas na zabawę dobiega końca, chcą go maksymalnie wyeksploatować. Również mam własne wielkie nadzieje związane z klonowaniem tą metodą. Życzyłabym sobie jednak, żeby ludzie stojący na szczycie, ci, którzy są za to odpowiedzialni, postąpili krok wyżej i stanęli na wysokości zadania.
9
To nie statystyki nawracają, tylko Duch Święty Marcin Ogiński
Mateusz Ochman to chyba najpopularniejszy bloger katolicki. Jest znany z wyrazistości oraz mówienia o wierze bez kompleksów i kompromisów. Marcin Ogiński pyta jak wygląda praca ewangelizującego blogera… Jeśli dobrze liczę... trzy blogi, vlog, aktywność na różnorodnych forach… Dlaczego to robisz? Jaki jest Twój cel, co chcesz osiągnąć? W tej chwili mam dwa blogi i program na YouTube, ale ciągle pracuję jeszcze nad kilkoma formułami. „Bóg, honor & rock’n’roll!” (blog stricte katolicki) oraz „Bez Imprimatur” (program prowadzony we współpracy z moim przyjacielem, Tomkiem Adamskim) mają na celu trzy rzeczy. 1. Nową ewangelizację, czyli docieranie ze „starą” nauką Kościoła za pomocą nowych narzędzi. 2. Przekonanie ludzi, że do rozmawiania o teologii nie jest potrzebna znajomość trudnych słów właściwych dla wydziałów teologicznych. Wszyscy ochrzczeni mamy zmysł wiary, więc możemy o niej gadać prostym językiem. 3. Pokazanie, że katolicyzm jest stylem życia, który opiera się na bardzo silnych fundamentach. A drugi blog? To po prostu miejsce, w którym piszę o sprawach niezwiązanych z religią czy moralnością. Żadna misja za tym nie stoi. A co Cię zainspirowało do tych wszystkich działań? Gdy zaczynałem, nie było takiego miejsca w Internecie. Dlatego postanowiłem je stworzyć. 90 tysięcy odsłon miesięcznie i 30 tysięcy użytkowników. Fanpage bloga to ponad 6300 fanów oraz zasięg do 85 tysięcy osób. Jak w praktyce działa to narzędzie ewangelizacji? W przypadku ewangelizacji statystyki od Google'a czy Facebooka nie mają żadnego bezpośredniego zastosowania. Tutaj każdego czytelnika czy widza trzeba traktować indywidualnie. I to dla ewangelizującego jest bardzo zła wiadomość, biorąc pod uwagę różne charaktery, temperamenty i wrażliwości ludzi. Ale w jakiś sposób to się sprawdza. Mam świadectwa osób, które dzięki temu, co
10
robię, nawróciły się. I w tym momencie muszę posiłkować się truizmem, ale to nie statystyki nawracają, tylko Duch Święty.
Mówi się, że za sprawą blogów ego ich autora przerasta znacznie jego samego. Czy to prawda? Coś takiego mogą mówić chyba tylko osoby, które wybitnie nie lubią blogerów. Nie żeby to było nieprawdą, bo rzeczywiście przy wykonywaniu roboty, która cieszy się popularnością, ego i pycha mogą skakać. Lecz nie dotyczy to tylko prowadzenia blogów, ale każdego działania, które jest w jakimś sensie publiczne. Można zatem stwierdzić, że dobrze upieczone ciasto sprawia, że ego cukiernika przerasta znacznie jego samego. Jednak trzeba liczyć się z tym, że rzeczywiście istnieje coś takiego jak ego blogera. I z nim jest jak z nożem, którym można ukroić kromkę chleba albo zabić człowieka. Pozytywne ego, czyli coś, co w zasadzie jest tylko świadomością dobrze wykonywanej roboty, jest ogromnie potrzebne, bo napędza do dalszej pracy. Negatywne ego zabija, sprawia, że bloger ma o sobie wyższe mniemanie, niż powinien, a stąd już tylko krok do pychy. Dlatego, mówiąc żartobliwie, potrzebna jest współpraca na linii bloger – spowiednik. Jak sobie z tym radzisz? Nie chcę być sędzią w swojej sprawie. Uważam, że wykonuję dobrą robotę i jestem z tego dumny. Ktoś może powiedzieć, że mam w takim razie rozbuchane ego – niech tak twierdzi. Do kogo Ci najbliżej: Terlikowski, Cejrowski, Hołownia? Nie chciałbym się porównywać do tych panów, bo każde z tych porównań miałoby raczej więcej cech, którymi się różnimy niż tych, które nas łączą. Ale najbardziej cenię pana Wojciecha Cejrowskiego. On nigdy nie lawiruje, nie rozcieńcza oraz zawsze mówi jasno i dosadnie. Jakie cechy powinien mieć autor bloga? Co poradziłbyś osobie chcącej założyć bloga? Każdy bloger musi mieć pewność siebie. Nieważne, czy pisze o technologiach, wędkarstwie, zbieraniu znaczków czy religii, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie starał się wmówić mu, że jest nikim. Hejterzy, mimo iż są zawsze w przytłaczającej mniejszości, są bardzo głośni i blogera, który nie zna swojej wartości, zjedzą razem z butami. Jak wygląda tworzenie jednego wpisu? Czego jest najwięcej – czytania, myślenia, pisania? Modlitwy? A może jeszcze czegoś innego? Tworzenie wpisu wygląda w ten sposób, że siadam do komputera, odmawiam jakiś akt strzelisty, odpalam kokpit Wordpressa albo Google Drive'a i piszę. W przypadku pisania o religii sensu stricto zawsze, chociażbym był święcie przekonany, że coś wiem, zawsze zaglądam do dokumentów, żeby sprawdzić, czy na pewno mam rację.
Z czym według Ciebie Kościół ma dziś największy problem? Moim zdaniem jego zasadniczym problemem jest aktualnie problem z własną tożsamością, a to w konsekwencji przelewa się na wszystkie rodzaje jego aktywności. Zdaje się, że zapomina się (mam na myśli w tym przypadku ogół wiernych), że Kościół ma przede wszystkim bronić wiary, aby następnie móc się nią dzielić. Zamiast tego coraz częściej jawi się jako wesoła gromada ludzi (niczym nie różniąca się od ONZ), której celem jest głoszenie, że najważniejszymi sprawami w życiu człowieka jest uśmiech i bycie „dobrą osobą”. Niestety, w tym przypadku dorabia się gębę II Soborowi Watykańskiemu, którym, traktując go jako „superdogmat” (pisał o tym kardynał Ratzinger), tłumaczy się wszystkie bzdury i bzdurki, na które Sobór nie dawał przyzwolenia. A co jest jego najsilniejszą stroną? Najsilniejszą stroną Kościoła – żeby wyjść z czysto teologicznego schematu – jest to, że młodzi zdają się wracać w stronę rzeczywistych korzeni i pnia Kościoła, czyli do Tradycji.
Franciszka? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Mimo upływu czasu w dalszym ciągu nie wiem, jak „jeść” Papieża Franciszka. Skąd imię „Pontifex” dla kota? ;) To proste: koty widzę jako zwierzęta bardzo dostojne (no, może poza epizodami w kuwecie). Pontifex (w domyśle Maximus) też jest dostojny. Gdy zestawi się te dwie rzeczy i doda do tego moje małe eklezjalne odchylenie, to mamy wynik tego rachunku. Dziękuję za wywiad i życzę dużej satysfakcji z Twoich działań! Mateusz Ochman w Internecie – polecamy. • mateuszochman.com – Bóg, honor & rock 'n'roll. • ochman.in – blog osobisty. • facebook.com/mateuszko – profil na Facebooku (do obserwowania). • Kanał „Bez imprimatur” na youtube.com
Kolejny raz wspominasz o Tradycji. Uważasz, że za mało jej w Kościele? Tradycji nie może być za mało w Kościele, bo połowa Kościoła to Tradycja. Niemniej moje subiektywne spojrzenie podpowiada mi, że obecnie chce się tę połowę zmniejszyć do śladowych ilości. Zaintrygowało mnie, kiedy pisałeś o tym, że „fajni” księża są bardziej podatni na kryzysy niż ci, którzy rzetelnie trzymają się zasad liturgii. Możesz rozwinąć? Tak, napisałem, że kapłaństwo porzucają częściej ci tak zwani „fajni” księża, niż ci, którzy są wierni rubrykom. Pisząc o „fajnych” księżach miałem na myśli kapłanów, którzy starają się „urozmaicać” Mszę Świętą o różne happeningi w stylu wystawiania dramy podczas homilii. Godnie sprawowana Najświętsza Ofiara, zgodnie z przepisami liturgicznymi, jest sensem życia kapłańskiego. Dałeś się poznać jako fan papieża Benedykta. A co myślisz o dotychczasowych poczynaniach
fot. Agnieszka Pach
11
„W górach jest wszystko, co kocham” Maria Wieczorek
Cisza. Słońce, migotliwie zerkając przez korony sędziwych buków i melancholijnych brzóz, ozłaca fragmenty ścieżki, puszcza zajączki raz tu, raz tam, bawi się w układanie żywej mozaiki na leśnym poszyciu. Powietrze czyste, chłodne, orzeźwiające. Gdzieś niedaleko szemrze strumyk, szpak szeleści suchymi liśćmi. Spokój. Górska tajemnica
Co takiego jest w górach, co powoduje, że człowiek może głębiej odetchnąć? Co pozwala oderwać się od ciężaru codzienności i rozkoszować lekką, świeżą aurą wolności? Może chodzi o wysiłek, który trzeba włożyć w pokonanie dystansu? O trud wędrówki wbrew grawitacji, walkę z własnym lenistwem i słabością, z przeszkodami na trasie? A może o odległość od miasta, od zgiełku, pośpiechu, obowiązków? Może o siły natury, rześki wiatr, wyczesujący spośród włosów zmęczenie i natrętne myśli, słońce głaszczące pochylone ramiona ciepłym złotem, śmiejące się w zmrużone oczy? Może o ptaki, sarny, wiewiórki, o strumienie i liście, mchy i kamienie, trwające w niezmiennym rytmie bijącego serca przyrody? A może... może to wszystko tylko zewnętrzne objawy czegoś, co tkwi gdzieś głębiej, czegoś dużo większego, choć nieuchwytnego, co daje się dotknąć właśnie w tym miejscu?
Od Olimpu po Synaj
Już w starożytności góry uznawano za miejsca święte, za mieszkanie bogów. Stanowiły one raczej symbole majestatu, surowego dostojeństwa i nietykalności niż wyzwanie dla alpinistów. W zamierzchłych czasach nikomu nie przyszłoby do głowy wybrać się na spacer po zboczu Olimpu albo pchać się z butami na szczyt Fudżi. Dziś góry wciąż budzą pewien rodzaj respektu, nie pozwalają się do końca oswoić. Coś nadal w nich tkwi, mimo że tak wiele się zmieniło.
12
Przyglądając się przemianom, jakie zachodzą w dziejach religii, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stosunek ludzi do gór ewoluuje jednocześnie z ich stosunkiem do Boga. W Starym Testamencie aż roi się od gór: Synaj, Ararat, Syjon – to wszystko miejsca wyjątkowych wydarzeń, przełomów, objawień. Spotkań z Bogiem. To już nie Olimp, do którego nawet zbliżyć się nie można i strach bierze od samego spojrzenia w jego kierunku. Tu Bóg pozwala wstąpić na szczyt wybranym osobom – Abraham, Mojżesz i inni, nieliczni, wybitni, mogą dostąpić zaszczytu stanięcia oko w oko z Bogiem, w przedsionku Nieba, aby pośredniczyć między Nim a ludem. Zaproszenie przychodzi, ale dystans ciągle jest ogromny. „Któż może wstąpić na górę Pana? I kto stanie na jego świętym miejscu?” – pyta król Dawid w Psalmie 24. Bóg więc – tak jak i góry – staje się bardziej dostępny ludziom, choć nadal dostęp ten jest wyraźnie ograniczony.
Ewangeliczne szczyty
Kolejny przełom dokonuje się w Nowym Testamencie, kiedy „Słowo staje Ciałem i zamieszkuje pośród nas”. Tu pierwszym wstępującym na górę jest Jezus, który jednak ma na celu coś więcej niż pośredniczenie. On chce wszystkich pociągnąć za sobą. Wchodzi na kolejne wzniesienia, z których każde wiąże się z innymi przeżyciami, czasem pięknymi, czasem trudnymi, aż do śmierci krzyżowej – jako uprzedzająca Miłość. Jako Ten, który pragnie być z nami wszędzie, bez wyjątku. Każdy Ewangeliczny szczyt stanowi barwny (w swojej własnej, konkretnej tonacji) obraz innych uczuć, niesie ze sobą różne doświadczenia i emocje. Na każdym Jezus wchodzi w inną ludzką sytuację, zanurzając ją całkowicie w Bożym tchnieniu. Przeżywając je jako stuprocentowy człowiek, jako Bóg odkupuje wszystkie i uświęca, biorąc na siebie jedno po drugim. Najpierw więc daje się zaprowadzić na Górę Kuszenia – tam doznaje głodu, pragnienia, osłabienia, zwątpienia i niepewności, tęsknoty i posuchy duchowej, osamotnienia i wycieńczenia. Następnym ewangelicznym szczytem jest Góra Błogosławieństw, gdzie z kolei przeważa nadzieja, poczucie wspólnoty, pogodne wyczekiwanie, ale także towarzyszące Jezusowej nauce ostrzeżenie, otrzeźwienie, rozpalenie serc. Jeszcze gwałtowniejsze emocje pojawiają się na kolejnym wzniesieniu,
określonym jako Tabor. Tam Jezus przemienia się wobec uczniów, wywołując w nich zdumienie, przerażenie, ale i zachwyt przechodzący w uwielbienie. Diametralnie różne od tych są uczucia związane z górami, o których mowa na dalszych kartach Ewangelii – można by je przedstawić w barwach ciemnych, kontrastowych, dramatycznych. Góra Oliwna to z pewnością miejsce niewyobrażalnego bólu, strachu, poczucia opuszczenia i zdrady, zwątpienia i odrzucenia. Kto myśli, że nikt nigdy nie cierpiał tak, jak On, może spróbować pokontemplować Chrystusa modlącego się w Ogrójcu – tam przyjął na siebie wszystkie ludzkie lęki, każdą zdradę i samotność, wszelki ból, aż do krwawego potu. A kulminacją tej drogi jest oczywiście Golgota – Miejsce Czaszki, góra naszego zbawienia. Tu spotykają się ze sobą największe sprzeczności świata: haniebna śmierć z chwałą Zmartwychwstania, niepojęty ból zakatowania z radością odkupienia, rozpacz ostatecznego upadku wszelkiej światłości z niebosiężną nadzieją nowego życia w Ojczyźnie Nieba. Miejsce kaźni i porażki staje się symbolem zwycięstwa, władzy, niezłomności. Sponiewierany Skazaniec zmienia się w Króla Wszechświata.
Zresztą ta najważniejsza góra w historii ludzkości wznosi się zaledwie około 5 m ponad poziom otaczającego ją terenu. Tu rozegrał się największy dramat wszech czasów, niosący ze sobą szansę powrotu na szczyt doskonałego szczęścia – do Ogrodu Eden. Nie jest to jednak ostatnia z ważnych, „górskich” scen wymienionych przez Ewangelistów. Zostaje jeszcze Wniebowstąpienie, poprzedzone przez rozesłanie uczniów na cały świat. Tu znowu góra ukazana jest jako miejsce spotkania z Panem, rozstrzygającego o dalszych losach, umacniającego i zapraszającego do wspólnej z Nim drogi do Ojca.
Żyć pełnią
Góry to więc nie tylko przestrzeń do wędrówki, nie tylko obraz majestatu i wszechmocy Boga, Jego wierności i niezłomności. To też miejsce odsunięcia się od świata w celu nabrania sił na powrót do niego z misją. Bo „człowiekiem gór nie jest ten, który umie i lubi chodzić po górach, ale ten, który górami potrafi żyć w dolinach” – jak głosi napis w tatrzańskiej pustelni św. br. Alberta.
13
Złota melancholia Tam w górze
Prolog zapach obecności Aniołów wyrwał mnie z głębokiego snu kuszącego iluzją życia Ich śpiew, tam w górze, ocknął mnie dał moc, bym padł na twarz i oddał pokłon Panu wszelkiego stworzenia I W mgnieniu oka rozkołysałaś mnie Mocno nad spieczoną ziemią wiedząc, że lękam się upadku Słowa nie do zniesienia przerwały milczenie szeroko otwartych ust, a krzyk strachu ukrył się w zamkniętych oczach II W mgnieniu oka uniosłaś mnie Wysoko by doprowadzić do upragnionego celu wędrówki Ukryty Blask codzienności nasyconej walką – by pośród żniw dojść do zwycięstwa Dobra III W mgnieniu oka rzuciłaś mną Daleko we wszystkie kierunki świata cuda zbiegają z wysoka pomóc uśmierzyć lęk obietnic zapowiedzianych pod natchnieniem Boga Prorocy wołają o twoich: zniewoleniach, kłamstwach, pożądliwościach Epilog Rozkołysz, unieś, rzuć jeszcze raz – już bez lęku poczucia strat Rozkołysz, unieś, rzuć jeszcze raz nad rwącym strumieniem Serca napełnionego zdumieniem, tam w górze, nie zatrzyma strach
Paweł Lubrański
Dręczone zimnym deszczem chore liście drżą. Zesztywniałe dłonie szukają płomienia. Zmoknięte złocenia w bladym świetle lśnią. Wracają znów stare, zziębnięte pragnienia. Wiatr targa szalikiem i rozchyla loki. Chmury na niebie, jak pozłacane smoki. Martwy i samotny, lecz wciąż gościnny dom.
Krystian Koszołko
Wieczór jesienny
W pokoju z czerwoną firaną, Paproci pasy kołysane dłonią. Oczekując chłodu kroczącej nocy, Kubkiem herbaty ogrzewaną skronią, Cicha i skryta pod pasiastym kocem. Nocna tęsknota za życiową zmianą, W sercu.
Krystian Koszołko
Góra Przemienienia
jeszcze raz wejść na najwyższe szczyty z pieśnią na ustach splecionymi dłońmi dotknąć nieba ukrytego w rozpadlinach butwiejącego brutalnością serca znaleźć choć odrobinę miejsca na Błogosławieństwo płynące z Góry Prawa Miłości za dnia i nocy otulony spojrzeniem Prawdy wołam Odwagi! Nie bój się dna – bycia rozbitkiem bezkresnych mórz nędzy i słabości miotany falami grzechu śmierci nie zatrzymuj się! wyglądaj świtu poranka co niesie radość zamieszkania w niebie
Paweł Lubrański
14
Pejzaż osobisty Natchnienie
piszę wiersz na konkurs wiersz musi mieć tytuł lub trzy gwiazdki autora podlegającego identyfikacji krótsze lub dłuższe linijki opcjonalną datę ilość sylab dowolna podobnie z tematem z wielkich liter lub małych może być bez rymów z góry określonej liczby znaków, zgłosek, sylab z domniemanym odbiorcą lub podanym z nazwiska teraz to właściwie wiersz może już wszystko żeby tylko był żeby przyjść chciał jak nagłe zdumienie iskra słowa zapalna ja wierzę w natchnienie może mi powiedzieć Nie gdy zdradzę go z kłamstwem Powiedz prawdę zażąda nie pisz wierszy na konkurs
Magda Jóźwiak
Tak czasem chcę być w stanie przenieść niewypowiadalne uczucie nostalgii, zachwytu i zdumienia przemieszanego z wewnętrznym zastygnięciem i zatrzymaniem. Nachodzi mnie, gdy jestem wśród pól, w ruchomym pasku pociągu. Mknąc ku wyznaczonemu wcześniej celowi, z głową oświetloną promieniami wstającego słońca siedzę przy oknie. Po obu stronach krajobrazy późnej jesieni zmieszanej z wiosną. Odchodzenia i pożegnania, czasu podsumowań i zebranych plonów z intensywną zielenią wschodzących zbóż ozimych. Myślę wtedy o tym, co w głowie słyszał Chopin słysząc obrazy przyrody. Bo tego, że je przede wszystkim słyszał, jestem pewna. I słyszę jego muzykę. I żałuję, że nie gram na fortepianie. I zdumiewam się nad upływem czasu. Nad dziewczynką, która żyje we mnie nadal w swej ciekawości świata, melancholii połączonej z ogromną żywiołowością i potrzebą wolności. Mogę się porównać do ptaka, który wraz ze świtem szybuje wśród rześkiego powietrza. Jest ruchliwy i radosny, to znów majestatyczny, a widziany z poziomu ziemi wywyołuje nieokreśloną tęsknotę, trudną do uchwycenia i nazwania. Uwielbiam tak zastygać w czasie. Między przeszłościa i teraźniejszością. W drodze ku przyszłości.
Magda Jóźwiak
Parafialne Centrum Kultury Chrześcijańskiej Piwnica pod Świętymi Janami Zaprasza na 1 7 spotkanie w cyklu wieczorów poetyckich
"Nie na zawołanie"
Gościem spotkania będzie Magdalena Jóźwiak Czwartek, 1 3 lutego 201 4, godz. 1 9.00, ul. Żeglarska 1 6, Toruń. Wstęp wolny.
15
Szczyt komunikacji Paulina Małkowska
Najprostszym sposobem komunikacji między ludźmi jest rozmowa. Napisałam najprostszym? Zgoda. Przesadziłam. Podstawowym sposobem, ale coś mi mówi, że to niebawem ulegnie zmianie, jeśli już tak się nie stało. Materia znana każdemu. Każdy z nas ma ich za sobą wiele. Przed sobą zresztą też. Niby prosta sprawa, a jednak nie do końca. Bo dlaczego wielu ludziom sprawia ona tak duże kłopoty? Dlaczego ludzie tak często zamykają się w swoim świecie, do którego dostępu zaciekle bronią i nie dopuszczają nikogo z zewnątrz? Albo mówią, mówią, mówią i przestać nie mogą. Na dodatek słowa są wypowiadane, czasem krzyczane, z prędkością karabinu maszynowego, przed którymi to słowami nierzadko trzeba robić solidne uniki. A i tak, zapewne boleśnie, zostanie się trafionym odłamkiem. To tzw. „gorzkie żale” w wersji zaawansowanej. Szukania sensu niektórych wypowiedzi też się nie podejmę. Skąd takie postawy? Dlaczego tak trudno jest znaleźć środek, niekoniecznie złoty, ale to coś – pomiędzy. Nie, nie udzielę odpowiedzi na powyższe i poniższe pytania.
Różnorodność
Jak dojść do porozumienia skoro każdy jest wyjątkowy, niepowtarzalny itd. To, że pod tyloma względami różnimy się, czyni właśnie szansę rozmowy. Lubimy zupełnie różne rzeczy, słuchamy innej muzyki, inaczej spędzamy wolny czas, ta sama czynność przez każdego z nas może być wykonywana w zupełnie inny sposób. Nie znaczy to, że jeden jest lepszy, a drugi gorszy. Wręcz przeciwnie. Te wszystkie różnice prowadzą do porozumiewania się, poza nielicznymi wyjątkami ;) Oczywiście zakładając odrobinę otwartości i dobrej woli zainteresowanych. Bo gdyby nie te drobne różnice, to o czym byśmy rozmawiali, czym dzielili się gdyby wszyscy myśleli tak samo, gdyby podobałyby się im te same przedmioty, kolory, te same piosenki… wtedy dopiero działoby się. Nawet nie próbujcie sobie tego wyobrażać.
16
Patrz i słuchaj Zwłaszcza innych. Słuchać a słyszeć, to taka subtelna różnica. Słuchawki na uszach (albo w uszach), książka albo gazeta (oby nie brukowiec) przed nosem, w dłoni tablet albo inny gadżet (niepotrzebne skreślić), a naokoło ludzie. Obcy – można by rzec. Każdy ma swój świat i w nim konsekwentnie przebywa. Brzmi znajomo? Z pewnością. Inna sprawa, że czasem zdarza się, iż dwie osoby, rozmawiając ze sobą, zamiast mówić do siebie, mówią obok siebie. Brak porozumienia. Rodzi się pytanie czy na pewno rozmawiają. Może tylko wymieniają się pewnymi spostrzeżeniami, dotyczącymi ich wspólnego życia, jednocześnie nie mającymi głębszego zakorzenienia w tymże życiu. Wspólnego? Znowu błąd. Po prostu zatraciliśmy zdolność słuchania. Jeśli kiedykolwiek takową umiejętność posiadaliśmy. Inną przydatną umiejętnością jest zdolność obserwacji. Obserwacji, nie nachalnego gapienia się. Oczywiście uogólniam, ale tylko po to, by zwrócić uwagę na pewne aspekty naszego życia.
Co słychać?
Czyli tak zwany: gwóźdź do trumny. Tak, tak. Bo kto lubi kiedy zadaje mu się to pytanie? Ja nie. Mało który potencjalny dyskutant po usłyszeniu takiego pytania nabierze ochoty na rozmowę. Raczej budzi się w nim zupełnie inny odruch. W sumie to wygodne, no bo przecież staram się zagaić, prawda? Prawda. I jak to ktoś kiedyś powiedział: „Jestem wzruszony, ale co z tego?”. Właśnie chyba nic. Można zbyć rozmówcę zwykłym, acz niezwykle skutecznym „nic”. W odruchu tudzież przypływie rozmowności można jeszcze dorzucić „ciekawego”. Poza tym, czy wypowiadając te dwa magiczne słowa naprawdę chcę wiedzieć co słychać, czy pytam tylko dlatego, że wypada coś powiedzieć.
Sama ja
Żeby nie było: pisała to osoba, a nawet kobieta, rozmowna inaczej. Wynika to tylko z tego, że nie lubi strzępić języka bez potrzeby, co ponoć kobiecie nie przystoi :) Zresztą, i tak nie raz się w niego musiała gryźć, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego. Ale mimo to, nie udało się wiele razy. Jedynym pocieszeniem w takich sytuacjach jest fakt, że inni mają dobrą zabawę. I na ich twarzach pojawia się uśmiech, który często przeradza się w śmiech. Może choćby dlatego czasem warto, zamiast zamykać się w swoim świecie, powiedzieć coś, co do najmądrzejszych rzeczy nie należy. Dlatego apeluję: rozmawiajmy! za pomocą aparatów mowy, w które zostaliśmy wyposażeni zupełnie za darmo.
Film o miłości Magda Jóźwiak
Mniej więcej rok temu w telewizyjnej Jedynce zakończono emisję serialu „Nad rozlewiskiem”. Kilka jego ostatnich odcinków oglądałam dość regularnie i nie mogę odmówić mu uroku. W trakcie jednego z nich uzmysłowiłam sobie, że nie było jeszcze chyba filmu kinowego opowiadającego o szczęśliwym związku prowadzącym do małżeństwa według Dekalogu. Moralność, czyli nuda…
Już jakiś czas temu jedna z osób w mojej rodzinie zwróciła uwagę, że jeśli w filmie zdarzy się jakakolwiek scena miłosna, to zazwyczaj dotyczy ona związków pozamałżeńskich. Obecnie niewiele można znaleźć filmów, w których nie pojawiłby się element seksu i najczęściej jest to pożycie intymne poza związkiem sakramentalnym. Pisząc to, nie apeluję o nagłe wprowadzenie do produkcji filmowych scen łóżkowych z udziałem małżeństw po ślubie kościelnym, bo można pięknie opowiedzieć o miłości i bez tej dosadności, chcę raczej zadać pytanie o to, dlaczego tak niewiele filmów fabularnych opowiada o związkach, które przestrzegają zasad moralności chrześcijańskiej.
Czyj to interes?
Czy to niemedialne, mało komercyjne, infantylne i niemodne? A może straciłyby na tym koncerny produkujące np. środki antykoncepcyjne lub te zaangażowane w biznes pornograficzny, bo przecież wiadomo, że wszystko to jest w dzisiejszym świecie mocno powiązane. Obawiam się, że chodzi nie o chęci publiczności na oglądanie takich filmów, ale po prostu nie leży to w interesie odpowiedzialnych za kształtowanie gustu i popytu na produkty, również w branży filmowej. A w końcu ludzie żyją tym, czym są karmieni. Jeśli w porze największej oglądalności, w niedzielny wieczór, promuje się rozwód, to zachęca się tym samym ludzi, by dokonywali podobnych wyborów. We wspomnianym serialu troska o ocalenie związku małżeńskiego została wprawdzie pokazana, ale finał zdawał się całkowicie aprobować rozwód i ponowny związek. Zwolennicy takiego rozwiązania podkreślą, że tego rodzaju filmy są życiowe i pokazują obecnie częste realia. Wspomną zapewne sytuacje, w których dceyzja o małżeństwie była podjęta pochopnie i nierozsądnie. Wskażą
też prawdopodobnie na inne czynniki prowadzące nierzadko do rozwodu, takie jak niewierność, przemoc czy nałogi. Dlaczego nie robi się filmów ukazujących dojrzewanie narzeczonych do małżeństwa i cały proces przygotowania do niego wraz z wiążącymi się z tym czasem rozterkami, trudnościami i radościami? Bo to nudne? Bo teraz trzeba się ze wszystkim spieszyć, tak w życiu, jak i w filmie? Jednak skoro w życiu jest możliwe trwanie w zgodzie i bliskości z Bogiem oraz drugim człowiekiem, to czy nie można o tym opowiedzieć za pomocą obrazu kinowego? Może taki film obudziłby uśpioną w wielu osobach tęsknotę za tym, co czyste, piękne i dobre. Tęsknotę, z którą przychodzimy na świat. Można ją zagłuszyć, uciekając w bylejakość i powierzchowność, ale nie można jej zdusić do końca. Może taki obraz uświadomiłby wielu jak bardzo odeszli od swych najgłębszych marzeń i pragnień, ale nie znaczy to, że są już za daleko. Inni być może odkryliby coś, czego wcześnie nie znali. Dostrzegliby, że jest inny model relacji niż ten powszechnie promowany w większości mediów. Może łatwiej byłoby wtedy budować na miarę swych najgłębszych, często bardzo zaniedbywanych pragnień. Może udowodniłby, że można spędzać czas ze sobą rozmawiając godzinami i stopniowo dojrzewając do coraz większej, duchowej i psychicznej zażyłości, bez przekraczania granic w sferze fizycznej? Że można cieszyć się po prostu tym, że ktoś jest i patrzy na nas, a nie musi uciekać się do coraz śmielszych czułości, by uciec od ciszy. Że można się razem modlić, czytać książki, odkrywać piękne miejsca w bliskiej okolicy, uczyć się słuchać nawzajem i inspirować, służyć razem innym, troszczyć się o siebie i dorastać do podjęcia najważniejszych decyzji życiowych – nie pod presją przekonania, że zaszło się za daleko i nie wypada się wycofać, ale pozostawiając sobie wolność wyboru.
O Miłości naprawdę
Proponowałabym np. sfabularyzowaną wersję historii relacji jakiegoś współczesnego katolickiego małżeństwa, a nawet serię, w której prześledzilibyśmy losy kilku takich małżeństw. Sugerowałabym nie tylko tak sławne postacie, jak rodzice Karola Wojtyły, ale również te mniej znane współcześnie żyjące pary potrafiące żyć w małżeństwie w zgodzie z Ewangelią. Co ważne, dobrze, by taki film nie kończył się na scenie wyjazdu w podróż poślubną i przekazywanym domyślnym haśle w stylu „a potem żyli długo i szczęśliwie”. Równocześnie warto, by nie brzmiał jak klasyczna katecheza ani kurs przedmałżeński, ale był filmem z krwi i kości, który oczaruje odbiorców pięknem czystej miłości opartej na miłości dwóch osób i ich wierności Bogu oraz sobie nawzajem. Może warto więc ogłosić casting dla chrześcijańskich par, które odważyłyby się przedstawić swoją historię, lub wyłowić, jak perły, tych, o których wiemy, że tak żyją, którzy nas inspirują. Może należy zastukać do drzwi producentów filmowych, zaangażowanych reżyserów czy scenarzystów i walczyć o to, by powstał taki film. Film o miłości.
17
Wiara góry przenosząca Katarzyna Kowalewska
Na przełomie każdego roku w wybranym mieście odbywa się Europejskie Spotkanie Młodych w duchu Taizé. Ostatnie odbyło się we francuskim Strasburgu. Początek Wyruszyliśmy 27 grudnia ok. 20. W nocy większość uczestników spała, część oglądała film, a inni wytrwale śpiewali piosenki przy akompaniamencie mojej gitary. Jechaliśmy ok. 15 godzin, by przed południem zarejestrować się i otrzymać niezbędne dokumenty. Nasz autokar podzielono na 5 grup; każda udawała się do innej parafii. W zamian za mieszkanie w Strasburgu lub okolicach każdy został obarczony pracą polegającą np. na wydawaniu jedzenia czy oddelegowywaniu autobusów.
W gościnie u Francuzów
Trafiłam wraz z trzema dziewczynami do katolickiej parafii Chrystusa Zmartwychwstałego, oddalonej siedem przystanków od hal wystawowych, w których odbywały się modlitwy i gdzie wydawano posiłki. W myśl zasady „ostatni będą pierwszymi” dostałyśmy parafię w centrum, a ponadto we dwie – z moją koleżanką, Anią – mieszkałyśmy przy przystanku tramwajowym. Gospodyni była bardzo sympatyczną pielęgniarką, mającą dwie córki w wieku dwudziestu i szesnastu lat. Na weekend przyjęła też przyjaciół z Lyonu – małżeństwo z szesnastoletnią córką. Dała nam klucze, dzięki czemu nie musiałyśmy każdorazowo dzwonić do dwóch domofonów i drzwi. Ostatniego dnia zabrała nas na wycieczkę. Zobaczyłyśmy Petite France oraz kościół św. Piotra, który jest w połowie katolicki, a w połowie protestancki. W domu porozumiewaliśmy się po francusku. Wspólnie się śmialiśmy, szczególnie wtedy, gdy pan z Lyonu sięgnął po dzbanek libański: napełnił wodą nie tylko szklankę, ale i talerz swojej żony. Z czasem nauczył się, że należy trzymać dzbanek u góry, bo uszko służy tylko do dekoracji. Niestety zabrakło czasu na wspólne śpiewanie kolęd.
Plan dnia
O 8:30 była modlitwa w parafii (w niedzielę Msza Święta), a po niej spotkania w grupach. Mówiliśmy na nich po angielsku, ale podczas poznawania się w parach używaliśmy języków narodowych. O 13:00
18
rozpoczynała się modlitwa w duchu Taizé: śpiewy kanonów (głównie po francusku i niemiecku), fragmenty Psalmów, przemówienie brata Aloisa. Od 15:15 w różnych punktach miasta odbywały się spotkania tematyczne: dyskusje z przedstawicielami parlamentu, dialog religijny, zwiedzanie zabytków, koncerty bożonarodzeniowe, a także warsztaty śpiewu gospel. Te ostatnie zostały jednak źle przetłumaczone na język polski – Gospel oznacza też Ewangelię, stąd tytuł „Ku korzeniom Ewangelii: z Togo do Missisipi przez Alzację”. Między 17:00 a 18:15 w jednej hali wystawowej wydawany był posiłek. O 19:00 następowała wspólna modlitwa z możliwością adoracji krzyża.
Czas na zwiedzanie
W ramach spotkań popołudniowych wraz z Anią poszłyśmy do prawosławnej cerkwi. Zrobiłyśmy zdjęcia pięknemu ikonostasowi i zobaczyłyśmy wnętrze świątyni, która z zewnątrz wyglądała na zwykłą kamienicę. Drugiego dnia udałyśmy się do katedry. Ania stanęła w kolejce do wieży ze wspaniałym widok na okolicę. Ja zwiedzałam z przewodnikiem wnętrze świątyni. Trafiłam do grupy oprowadzanej po angielsku. Słuchałam różnych ciekawostek o średniowiecznej budowli. Przytoczę tu anegdotkę o psie wyrzeźbionym na balustradzie. Według jednej interpretacji pies jest symbolem wierności Słowu Bożemu, a według innej to własność dobrego proboszcza, który w trosce o wiernych ograniczył czas mówienia. W związku z tym, że nie było wtedy zegarków, ksiądz polecił psu leżeć przez godzinę na posadzce. Gdy zwierzę zaczynało się ruszać, proboszcz oznajmiał wiernym, że musi już iść i dokończy kazanie następnego dnia. Ta historia podobno figuruje w kronikach katedry.
Powitanie Nowego Roku
Sylwestra spędzaliśmy w goszczących nas parafiach. Od 23:00 do północy trwała modlitwa ze śpiewem pieśni z Taizé. Później był czas na składanie sobie życzeń noworocznych, a zaraz po tym „święto narodów”. Jako Polacy uczyliśmy ludzi menueta, następnie śpiewaliśmy z pokazywaniem „Tyś jak skała” oraz zaproponowaliśmy zabawę w stawanie dokładnie pośrodku dwóch osób (wybranych w myśli), ukazującą jak bardzo jesteśmy zależni od innych. Całość skończyła się około 2:00.
Do zobaczenia w Pradze?
Do Bydgoszczy wróciliśmy 2 stycznia. Jestem bardzo zadowolona z wyjazdu, bo trafiłam do wyjątkowo sympatycznej rodziny, ćwiczyłam do woli umiejętności językowe, zwiedziłam Strasburg i poznałam wielu nowych ludzi. Poza tym wyjazd był okazją do refleksji na temat religii. Brat Alois podkreślał w swoich rozważaniach, że wszyscy chrześcijanie tworzą Ciało Chrystusa i należy świadczyć swoim życiem o wierze, szczególnie okazując to w trosce o potrzebujących oraz w działaniu na rzecz pokoju. Naszym zadaniem jest dążenie do jedności, komunii z braćmi. Kolejne spotkanie w Pradze.