W numerze
Rozpoczęcie roku w DA – fotorelacja 2 Katarzyna Kowalewska
Porozmawiajmy o wspólnocie… 4–5 Dominika Winnik
Ksiądz wśród zakonników 6–7 ks. Andrzej Jarzyna
Antywspólnota, antywartości 7–8 Natalia Szewczyk
Metoda „na wnuczka” 9 Karolina Zawiślak
Całkiem inny świat – Zambia 1 0 Projekt Zambia 201 6
Miejsce kojące każdą bliznę 1 1 Ksenia Kopko
Adwent – czas oczekiwania 1 2 Błażej Wach
Społeczność akademikowa 1 3 Katarzyna Kowalewska
Boo–mar–rang – kij, który wraca 1 4 –1 6 Paula Wydziałkowska
Pastę robi się z sercem 1 6–1 7 Katarzyna Dutkowska
Warsztat 1 8
Katarzyna Kowalewska, Anna Puternicka
Zabawa andrzejkowa – fotorelacja 1 9 Anna Częstochowska, Aleksander Molski
Bóg się rodzi! Choć w Kościele przeżywamy czas adwentu, to wszystko dookoła „trąbi” już o Bożym Narodzeniu. Dzwony wygrywają melodie kolęd, w supermarketach od dawna można kupić ozdoby świąteczne, ludzie planują wolne dni lub narzekają, że przyszło im pracować w Święta, w szkołach, zakładach pracy i różnego rodzaju grupach organizowane są wigilie. Ciekawa gonitwa, bo cała ta kampania reklamowo-konsumpcyjna skończy się 24 grudnia. Taktyka: najpierw napełnić balonik (serce/umysł) strachem o niepewną przyszłość, lękiem o dobrą organizację, sensowność przedsięwzięcia, a następnie, gdy powietrze z balonika zejdzie, zacząć pompować do niego inny gaz. Jakby nie dało się nacieszyć wzroku nadmuchanym balonem, czyli zatrzymać się na chwili obecnej… Już tylko tydzień dzieli nas od Bożego Narodzenia. Życzę Wam wszystkim w imieniu redakcji spokoju wewnętrznego oraz radości z aktualnie przeżywanych wydarzeń, a później zachwytu Świętami. Niech będzie to czas budowania wspólnoty – rodzinnej, braterskiej i koleżeńskiej.
Zambia – fotorelacja 20
Natalia Antkowiak, Maksymilian Krzak, Rafał Kuzimski
Podaj Dalej
Okazjonalnik Akademicki ISSN 1 732-9000 nr 72 WSPÓLNOTA, grudzień 201 6 Duszpasterstwo Akademickie oo. Jezuitów [wydawca] ul. Piekary 24, 87-1 00 Toruń, tel. (56) 655 48 62 wew. 25 www.torun.jezuici.pl www.podaj-dalej.info /Okazjonalnik.Podaj.Dalej redakcja@podaj-dalej.info
[www] [Facebook] [e-mail]
www.podaj-dalej.info/reklama | reklama@podaj-dalej.info
[reklama]
Jeśli nie zaznaczono inaczej, publikowane materiały objęte są licencją Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne 3.0 http://creativecommons.org/licenses/by-nc/3.0
[licencja]
Katarzyna Kowalewska o. Krzysztof Dorosz SJ Magdalena Jasiak, Barbara Kisicka, Aneta Suda
[red. nacz.] [opiekun] [korekta]
Agnieszka Rydzyńska Kacper Maciejewski [DTP] Katarzyna Dutkowska, Natalia Hebel, Magdalena Jóźwiak, [okładka] Roksana Król, Joanna Lasek, Karolina Matuszewska, [stała współpraca] Klaudia Przytuła, Anna Puternicka, Oskar Saja, Natalia Szewczyk, Błażej Wach, Paula Wydziałkowska, Karolina Zawiślak
Porozmawiajmy o wspólnocie… Dominika Winnik
Uśmiecham się na myśl, kiedy wspominam moje pierwsze zetknięcie ze studencką wspólnotą katolicką, wśród ludzi z całej Polski, podczas Jezuickich Dni Młodzieży w 2011 roku w Świętej Lipce.
WSPÓLNOTA
Byłam tuż po maturze i w kryzysie mojej relacji z Bogiem. Czułam, że nadszedł czas weryfikacji mojej dotychczasowej obecności w Kościele. Nie mogłam znieść widoku uśmiechniętych ludzi, którzy świetnie bawili się w swoim towarzystwie i wydawali się być „tacy katoliccy”. Pamiętam moment mojego buntu, kiedy nie poszłam na uroczyste nabożeństwo ze wszystkimi, bo miałam… wszystkich dosyć. W tym czasie postanowiłam zaopatrzyć się w jakieś słodycze w pobliskim sklepie i spotkałam koleżankę z… ogromną zapiekanką, która również nie wyglądała, jakby zamierzała właśnie iść do kościoła… Przyjmując tę historię za punkt wyjścia, chcę zrobić moje własne małe poszukiwania odpowiedzi na pytania, czy warto angażować się we wspólnotę i co czyni daną grupę ludzi wspólnotą. Wiemy, że potrzebni są ludzie i coś, co ich łączy. We wspólnotach katolickich zespala nas wędrowanie do Nieba. W organizacjach świeckich zwykle łączą podobne pasje, zainteresowania, dążenie do rozmaitych celów…
Więzi i codzienność
Moje poszukiwania rozpoczęłam od uczelni. Spotkałam Monikę, która należy do pewnej organizacji studenckiej zajmującej się pomaganiem w rozwoju kariery naukowej i zawodowej przyszłych farmaceutów. Podczas rozmowy zapytałam się jej, czy czuje się w tej grupie jak we wspólnocie? – Czasami tak, a czasami nie. To zależy od tego, w co się angażujesz. Na przykład do pomagania w akcji Szlachetna Paczka zawsze jest sporo chętnych, ale gdy trzeba chodzić do szkół i opowiadać o antybiotykach, już nie jest tak łatwo… Brakuje współpracy, poczucia, że jesteśmy dla siebie jak przyjaciele. Może dlatego, że przez dużą ilość nauki nie mamy czasu na nawiązanie głębszych relacji? Dbanie o podtrzymywanie więzi to kolejny warunek kształtowania się wspólnoty. Same chęci nie wystarczą, trzeba znaleźć na to miejsce i czas.
4
– Czasem czuję się jak w hotelu – powiedziała mi kiedyś moja koleżanka z roku. – Kiedy wracam z zajęć, współlokatorka właśnie wychodzi do pracy na nocną zmianę. Lubimy się, ale nie mamy nawet kiedy normalnie usiąść i porozmawiać, bo ciągle się mijamy. Wspólnota powinna być więc przestrzenią spotkania i doświadczania normalnego, codziennego życia. Opowiada o tym Natalia, którą znam z duszpasterstwa: – Wspólnota to dla mnie rodzina, miejsce gdzie czuję się bezpiecznie. Nie musi się toczyć zażarta dyskusja, nie musi być ekstra zabawa – jest normalnie. Jak jestem zmęczona, mogę tylko przyjść, zrobić sobie herbatę i wyjść. Jak mam ochotę pogadać, to gadam.
Na miłość się nie zasługuje
Co jeszcze przeszkadza w tym, aby mogła zawiązać się wspólnota? – Kiedy przyszłam na pierwsze spotkanie naszej organizacji, pamiętam, że z przodu klasy siedzieli starsi członkowie i śmiali się z żartów, które dla nas, nowych, były zupełnie niezrozumiałe. Brakowało tego, żeby ktoś nas w to wprowadził – zauważyła Monika. – To nie było fajne. Teraz, kiedy przychodzą do nas nowe osoby, staram się im tłumaczyć wszystko to, co dla nich jest niejasne, bo wiem, jak mogą się czuć. Wspólnota nie może być hermetyczna. Nowe osoby powinny być zauważane, a nie pozostawiane same sobie. Pamiętam świadectwo jednego z moich kolegów, który został w duszpasterstwie dlatego, że po raz pierwszy w życiu doświadczył, że nie musiał wkupić się w jakąś grupę, tak jak zawsze mu się to zdarzało, ale został przyjęty i dostrzeżony od
razu, po prostu – dlatego, że przyszedł i… był. Doświadczył tego, że miłość jest czymś, na co się nie zasługuje.
Razem wzrastamy
Dobra wspólnota powinna więc charakteryzować się tym, że nie będzie cały czas różowo. Nie może być tak, że wszyscy nieustannie poklepują siebie po plecach i udają, że nie ma problemów. Kryzysy i konflikty są ważne, bo dzięki nim odkrywamy prawdę o sobie. Owszem, często bolesną, ale zauważamy wreszcie, że nie jesteśmy sami na tym świecie. Podobnie mówi o tym Natalia: – Wspólnota jest między innymi po to, żeby pomóc w zmartwieniach. Jak mam problem, nie lubię mówić o tym jednej osobie, bo ją to przytłacza. Wspólnota jest w stanie unieść te kłopoty.
Działanie Ducha Świętego
Doświadczeniem bycia ze wspólnotą podzieliła się także Roksana ze wspólnoty uwielbienia Dom Chwały przy parafii św. Antoniego w Łodzi: – Czym odznacza się dobra wspólnota i czego od niej oczekuję? Dobra wspólnota powinna być z Ducha. Jeśli czuć w niej ducha miłości pojawia się jedność. Wtedy jest dobra. Tylko wtedy jest z Ducha, gdy pociąga za sobą miłość. A to jest podstawowy warunek, aby spotkać się z Bogiem Ojcem w niebie. Na pytanie, czego oczekuję od wspólnoty i czym musiałaby się odznaczać, żebym chciała do niej należeć, odpowiedź brzmi: otwartością i miłością.
Wspólnota, która buduje, jest przestrzenią realizacji Bożej miłości. Tak jak zauważyła Roksana i Marek – wspólnota bez Boga, bez mocy Ducha Świętego, nie ma szansy się utrzymać, a więc Bóg, czyli Miłość, jest tym, co zespala ludzi, którzy tak bardzo się różnią. Wspólnota powstaje z Bożego zamysłu i jednocześnie jej ostatecznym spełnieniem jest… sam Bóg!
Początek czy koniec?
Jak zakończyła się historia z początku artykułu? Razem z koleżanką w końcu nie uczestniczyłyśmy w nabożeństwie i każda z nas oddaliła się do swojej samotni. Nie wiem, jak w głębi serca przeżywała to właścicielka zapiekanki, ale pamiętam, że tamto doświadczenie chwilowego odejścia i przyjrzenia się wszystkiemu z dystansu spowodowało, że naprawdę zatęskniłam za wspólnotą Kościoła. Samotne zjedzenie kupionych słodyczy nie przyniosło mi szczęścia, jedynie chwilowe zaspokojenie „głodu czekoladowego”. W głębi serca chciałam być z tymi, którzy uczestniczyli w nabożeństwie, tęskniłam za doświadczaniem Boga razem z innymi. Dlatego po pewnym czasie podjęłam decyzję, aby jednak przyjść do duszpasterstwa. „Córka marnotrawna” wróciła. I nie żałuję tej decyzji do dziś. Warto zaangażować się we wspólnotę. Łatwo nie jest, ale dzięki obecności drugiego człowieka, wychodzę z własnego egoizmu i uczę się, jak prawdziwie kochać siebie, ludzi i Boga. A odkrywanie tej rzeczywistości, mimo że często jest tak nieidealna, jest naprawdę fascynujące! :)
WSPÓLNOTA
Bycie ze wspólnotą powinno też cechować się tym, że możemy dzięki niej wzrastać i troszczyć się o wzrost innych. O swoim doświadczeniu życia ze wspólnotą zakonną opowiada Marek, jezuita: – Wspólnota (moja, zakonna) to wspólne radości, ale też trudności. Brat bywa irytujący, ale jest też potężnym filarem wsparcia. To miejsce, gdzie szybko rosnę i to rośnięcie czasem dużo kosztuje, muszę nieraz wychodzić z siebie. Bywa, że nie rozumiem drugich, a oni mnie, dlatego musimy się ciągle szukać, dogadywać. To jest bardzo realne. Chcę czy nie, jest drugi, którego nie wybrałem, ani on mnie nie wybrał. Moja wspólnota istnieje tylko dzięki Bogu, jestem o tym przekonany. Inaczej szybko by się rozleciała. Z Nim, mimo wszelkich różnic, trwa. Jest w niej twórcze napięcie, które może być dla mnie siłą do walki. Przegrane są gorzkie, ale radość ze zwycięstw jest wielka!
Miłość ma wiele znaczeń i można ją różnie rozumieć. Jest miłość przyjacielska, małżeńska, rodzicielska i jest po prostu miłość do człowieka. Miłość też ma wiele wyznaczników. A otwartość wypływa właśnie z miłości człowieka. Dobra wspólnota daje także oparcie, ale przede wszystkim jest otwarta i zapraszająca. Nie zamyka się w sobie. Taką właśnie Bóg dla mnie znalazł i chwała mu za to! Amen.
5
Ksiądz wśród zakonników ks. Andrzej Jarzyna
Pewien ksiądz (obecnie biskup) powiedział kiedyś, że jedyną, prawdziwą wspólnotą była grupa apostołów zgromadzona przez Pana Jezusa wokół Niego. Od tamtej pory wszystkie zakony, zgromadzenia, stowarzyszenia katolickie itd. to tylko jej słaba replika. Prawdziwa wspólnota nie istnieje…
KAPŁAŃSTWO
Po usłyszeniu takiej opinii pomyślałem, że chciałbym zobaczyć, doświadczyć, jak to jest żyć we wspólnocie. Biorąc udział w więcej niż kilku wydarzeniach ewangelizacyjnych w Niemczech (i trochę w Polsce), przyglądając się apostolstwie i codziennemu życiu o charakterze wspólnotowym, zastanawiałem się, czy nie starać się o wyjazd do Niemiec na trochę dłuższy czas do domu ewangelizacyjnego w Bad Soden Salmünster niedaleko Frankfurtu na Menem. Jednak to zamierzenie nie zostało zrealizowane.
W poszukiwaniu wspólnoty
W 2012 roku, we wrześniu, pojechałem do São Paulo (także innych miast: Rio de Janeiro, Bello Horizonte, Piragu) w Brazylii, do wspólnoty Przymierze Miłosierdzia. Została ona założona przez trzech misjonarzy z Włoch. Celem mojego pobytu w niej było doświadczenie życia wspólnotowego oraz ewangelizacji na ulicy, na fawelach, w więzieniu, wśród bezdomnych mieszkających i nocujących na ulicy, niemających dosłownie już nic do życia. Po upływie ważności wizy turystycznej wróciłem do Polski, aby tutaj dokończyć pobyt we wspólnocie. Od 1 września b.r. przebywam w domu zakonnym ojców jezuitów w Toruniu. Szukając wciąż odpowiedzi na to, jak jest żyć we wspólnocie – tym razem zakonnej – poprosiłem biskupa ordynariusza o pozwolenie na pobyt w niej, by samemu móc doświadczyć oraz przyjrzeć się jej. Jestem księdzem diecezjalnym. W naturę kapłaństwa diecezjalnego i różnych duszpasterstwach nie wpisuje się życie wspólnotowe czy kolegialne (jakkolwiek to określić). Oczywiście nawiązywanie relacji, różne przyjaźnie, więzi w jakiś sposób są obecne we wszystkich stylach życia kapłańskiego.
6
Będąc już prawie cztery miesiące w domu zakonnym oo. Jezuitów w Toruniu, odkrywam pomału pewne elementy charaterystyczne dla wspólnoty. Dostrzegam konkretne różnice między życiem w niej a w diecezji. Oczywiście widzę zalety życia wspólnotowego, kolegialnego, ale i – jak wszędzie – problemy codziennego życia. Minął jakiś czas, odkąd osobiście zetknąłem się ze wspólnotą, dlatego mam już pierwsze wnioski i refleksje wynikające z dotychczasowych poszukiwań i doświadczeń – czy to z Niemiec, czy z Brazylii, czy też z Torunia.
Piękne-trudne współistnienie
Stwierdzam zatem, iż mianownikiem różnego rodzaju życia wspólnotowego czy kolegialnego jest pewne konkretne piękno, które zostaje okupione swego rodzaju traceniem – poświęceniem, wypuszczaniem z rąk tego, co chciałoby się zatrzymać przy sobie. To piękno to również codzienna monotonia powtarzania w tym samym czasie tych samych czynności, w których jest normalna praca, te same aktywności i podobne spotkania. Wśród nich są – jak wszędzie – blaski i cienie. Dzielenie się jakimś odkryciem (np. przy stole), ustępowanie czy doskonalenie umiejętności w komunikacji, rozmowa na różne tematy, często nawet żartowanie, co dodaje pewnego smaku a także poznawanie siebie… są to codzienne składowe rzeczywistości. Myślę, że w tym sprawdza się zasada: widzieć obecność Boga we wszystkim. Jeśli więc sam Jezus założył pierwszą wspólnotę wokół siebie, to przecież była ona na wskroś ludzka, z obecnością i bliską relacją z mistrzem z Nazaretu. To przecież w niej uczniowie – chłopy z krwi i kości – uczyli się poznawać siebie nawzajem. To w niej sam Jezus niejednokrotnie znosił cierpliwie i łagodnie słabości oraz nieumiejętności uczniów, prosząc Ojca w niebie, aby byli jednością.
W diecezji a zakonie
Jest zatem różnica w rozumieniu życia wspólnotowego w zakonie i w diecezji. Na pewno w życiu kapłana w diecezji są inne uwarunkowania, inne zasady. Z założenia jednak nie ma zobowiązań wspólnotowych i regulacji, że tak powiem konstytucyjnych, na parafii (oprócz pewnego minimum). Jest jednak możliwa pewna wspólnotowość tyle
o ile. Bo przecież nawet kapłan diecezjalny w jakiś indywidualny sposób nosi w sobie pragnienie relacji o charakterze wspólnotowym.
Nowe możliwości
Spotkałem się kiedyś z opinią o pewnym proboszczu z Warszawy, o którym się mówiło, że z parafii uczynił wspólnotę. Wikariusz – student, który był tam przez kilka lat rezydentem z racji studiów, pochodził z innej diecezji. Jego świadectwo na temat życia w parafii i na plebanii ukazało możliwość budowania tam wspólnoty. Oczywiście nie jest to, jak wspomniałem wcześniej, regulowane jako tako. Ten przypadek wskazuje jednak na to, że da się budować wspólnotę i żyć w ten sposób, a ma to swoje właściwe źródło, które wskazywał sam Jezus, będąc z apostołami i swymi uczniami przez trzy lata.
Myślę więc – z obserwacji oraz krótkiego doświadczenia – że życie wspólnotowe, choć tak różne i barwne, jest możliwe, tyle o ile, także poza formą zakonną czy kolegialną (zgromadzenia, stowarzyszenia itd.). Ważniejsze jednak jest to, żeby rozumieć, o co i komu w tym wszystkim chodzi, jaki jest cel podejmowania życia stricte wspólnotowego (w jakiejś formie w diecezji) oraz co trzeba czynić, żeby to realizować. Dlatego stwierdzam, że wspomniany na początku artykułu kapłan (obecnie biskup) nie miał racji mówiąc, że życie wspólnotowe nie jest możliwe, a przynajmniej nie jest możliwe budowanie relacji o charakterze wspólnotowym.
KRYZYS
Antywspólnota, antywartości Natalia Szewczyk
Nienowym jest stwierdzenie, że człowiek ma wpisaną w swoją naturę potrzebę odnajdywania siebie w relacji z innymi. Realizuje ją w momencie odczytania potrzeby bycia we wspólnocie i spotkania innych, a także pogodzenia indywidualnej tożsamości ze wspólnotową. Poczucie tożsamości, czyli siły spajającej pewną wewnętrzność z zewnętrznością, jest jednym z najistotniejszych w życiu ludzkim. Platon i grecka wizja wspólnoty
Bycie we wspólnocie wiąże się z wieloma postulatami: empatii, sympatii – a te wynikają z poczucia odpowiedzialności za innych, a także dojrzałości emocjonalnej. I znów ta ostatnia może być pogłębiona i rozwijana w odpowiedniej
atmosferze lub ograniczona oraz zakłócona. Już Grecy zaznaczali znaczenie wzajemnej odpowiedzialności. Tak na przykład w Platońskich dialogach jest stale dostrzegalny, choć w innych kontekstach, wątek odpowiedzialności społecznej, jak i moralnej. Odpowiedzialność za wspólnotę ma zaś swój wyraz w obrazie całej społeczności oraz ogólnej jakości kultury. Odpowiedzialność, która jest nieodłącznym postulatem istnienia trwałej i prawdziwej wspólnoty, która spaja, może w różnych warunkach dać znać o sobie. W dialogu Gorgiasz Platon krytykuje politykę odznaczającą się uwodzicielskim tonem, powierzchownym efektem i egocentryzmem, a nie rzeczywistą wiedzą, erudycją, troską o lud, a co za tym idzie krytycznym myśleniem oraz pozytywnymi wartościami. Tak m.in. w V w. p.n.e. polityka Peryklesa miała się przyczynić do upadku Aten. Zatem odrabiając lekcję z historii starożytnej, możemy podjąć próbę zrozumienia stanu kultury współczesnej i aktualnie funkcjonującej wizji człowieka, podkreślając w refleksji znaczenie wartości wspólnotowych.
7
Kryzys wspólnoty – nawoływanie do nienawiści Kiedy wspólnotę buduje się na niepewnym gruncie i nie zakłada się jasnego ładu wartości, w jej naturę wpisana jest droga do destrukcji. Łatwo zauważyć w życiu codziennym „wspólnoty”, które w imię źle interpretowanej wolności dążą do podsycania stereotypowych różnic, pogłębiając niezrozumienie międzyludzkie, tworzą grupy ukierunkowane na posiadanie władzy – pielęgnujące egocentryzm i egoizm.
KRYZYS
Można zauważyć kryzys wizji człowieka, jak również jego stosunku do siebie, świata, kultury – niepewny, destruktywny obraz człowieka i człowieczeństwa, ściślej powiązany z poczuciem tożsamości. Ludzie mogą rozwijać się głównie dzięki wspólnotom. Od tego, jakie wartości będą one konstytuować, zależy dalszy obraz kultury. Te bazujące na powierzchownych, krótkotrwałych „wartościach” gromadzą wokół siebie często sporą liczbę członków, mamiąc atrakcyjnymi założeniami, pozornością szczęścia, wolności oraz zadowolenia. Ostatecznie tworzenie takich „wspólnot” skutkuje zagubieniem, frustracją i agresją osób do nich należących. Prowadzi do przeciwnych wartości – nie, jak zakłada idea wspólnoty, do łączenia i budowania, a rozbicia i destrukcji. Robiąc przegląd newsów, często można dostrzec, jak antywspólnoty pod nabożnymi hasłami wzywają do działań odwrotnych. Tak na przykład niektóre grupy narodowców w imię hasła BÓG HONOR OJCZYZNA nierzadko chcą eliminować inne zbiorowości nieodpowiadające ich wizji świata. Wydaje się, że bezmyślne, zakłamane interpretowanie tego hasła ogranicza ogląd na świat i nie pozwala na istnienie w nim inności. A ta nie musi być zła, raczej jest podkreśleniem zróżnicowania świata, jego piękna. Nawoływanie do nienawiści w imię pokoju i dobra wydaje się być paradoksalne, jednak często je obserwujemy. Media społecznościowe – jak choćby YouTube – to jedno z tych miejsc, gdzie młodzi ludzie prawie bez ograniczeń mogą wypowiadać swoje poglądy. Społeczność youtube’owa, która z gruntu miała być grupą wzajemnie wspierających się twórców prezentujących niezależne stanowiska, poglądy, sposoby wyrazu (nie jak w telewizjach konkurencyjnych i często uzależnionych od różnych opcji, na przykład politycznych), okazuje się społecznością zwalczających się nawzajem osobowości. Siła, która wyraża się w różnorodności
8
i wzajemnej akceptacji, zostaje osłabiona. Wielu youtuberów przekonanych o słuszności swoich poglądów, kręci filmy, w jakich ośmiesza lub wprost obraża inne osoby publikujące na tym samym kanale tylko z tego powodu, że te nie odpowiadają ich wewnętrznemu porządkowi, który obrali za jedyny słuszny. Odbiorcy często postrzegający internetowych autorów jako autorytety, przedstawicieli grup, powtarzają zasłyszane hasła i uznają je za sobie tożsame. Brak zgody na zło jest oczywiście czymś odmiennym od sarkastycznych, złośliwych komentarzy wobec inności. Zatem ośmieszające i obrażające filmiki są ostatecznie przekłamanym obrazem protestu i niezgody na zło oraz wolność słowa, są po prostu mową nienawiści.
Sposoby przezwyciężania kryzysu
Odpowiedzią na antywspólnoty mogłyby być wspólnoty wyedukowane i świadome wartości, które reprezentują. Nie gotowe na walkę o ideę, a gotowe na empatię, zrozumienie, stale otwartą pomocną dłoń. Gotowe edukować i w sposób subtelny nakierowywać na drogę Dobra i Prawdy. Tak na przykład niektórzy youtuberzy zamiast wciąż ośmieszać kogoś oraz wylewać frustrację, decydują się na bezstronne komentowanie rzeczywistości, często zanurzone w głębokiej refleksji. Nierzadko też starają się przybliżać fakty i poszerzać wiedzę odbiorców, kształtując ich w pewien sposób. Taki rodzaj ekspresji i pomysłowość pobudza myślenie oraz inspiruje. Nawołuje do przemyślanej tolerancji i akceptacji wobec najsłabszych, tych którzy wydają się nie pasować do naszej wygodnej wizji świata. Często odpowiadają na skandale internetowe, nie kolejnym krzykiem i chęcią zdobycia popularności, a pełnym ciekawych przemyśleń apelem. Niewątpliwie Internet jest miejscem, gdzie do głosu mogą dojść bardzo zróżnicowane osobowości. Zarówno pomysłowe, dodające nowych jakości, które spajają społeczność, jak i bezmyślnie wykrzykujące ciągłe niezadowolenie oraz frustrację, która często jest powodem do nawoływania do agresji, złośliwości oraz bezkrytycznej nietolerancji, co prowadzi do rozbicia poczucia tożsamości i wspólnoty.
Metoda „na wnuczka” Karolina Zawiślak
Podczas zbliżających się świąt Bożego Narodzenia zróbcie sobie selfie z dziadkami. Kiedyś to będzie świetna pamiątka, a teraz dobry pretekst do rozmowy. Bo na pewno wykonanie go zajmie dłuższą chwilkę. Dziadek włoży krawat, babci nie spodoba się pierwsze ujęcie, przeczesze włosy i poprawi korale. Oj, zmieniło się podejście do fotografii przez ostatnie kilkadziesiąt lat! Może nie próbujcie na razie tłumaczyć im Snapchata… Lepiej posłuchać, co oni mają do powiedzenia. Wypytać o szczegóły słyszanych już historii. O ich rodzinne miejsca i ciekawe wspomnienia. Jak przeżyli wojnę? Jak to naprawdę było za komuny?
Na przykład mój dziadek Kazik to źródło niezliczonych opowieści o przedwojennym Lwowie, powojennym Krakowie i rozwoju bydgoskiego przemysłu. Przy okazji, nieświadomie, nauczył mnie definicji wielu pojęć: Z kresowej szkoły, po zakończonych zajęciach z religii, wychodzą, gawędząc wesoło, ksiądz, rabin i pop. To jest pokojowe współistnienie. Niemcy wyrzucają przez okno książki z publicznej biblioteki. To jest barbarzyństwo. Dziadek ma kłopoty ze znalezieniem mieszkania w Krakowie, ale na ulicy spotyka dawną znajomą ze Lwowa, która mu pomaga. To jest Opatrzność. No i jest jeszcze historia o tym, jak poszedł do spowiedzi do nowego wikarego. Ksiądz nazywał się Wojtyła.
Powrót do przeszłości
A skoro już o papieżu mowa… Spośród wszystkich spotkań na krakowskich ŚDM-ach największe wrażenie zrobiło na mnie to zorganizowane specjalnie dla wolontariuszy. Może
Podobała mi się konkretność przemówienia. Można by je sprowadzić do równania: nadzieja na przyszłość = pamięć + odwaga. Nie zapominać o przeszłości, o historii. Żyć w teraźniejszości, intensywnie, bez niepotrzebnych lęków. Być świadomym tego, skąd się pochodzi. Śmiało działać tu i teraz. Jako sposób na „pamięć” papież podał właśnie rozmowę z dziadkami – dlatego że trudno pamiętać coś, czego nie było się świadkiem. W recepcie na pożyteczne życie połową sukcesu są udane relacje z babcią i dziadkiem! To się świetnie składa, bo często więź między dziadkami a wnuczkami jest wyjątkowa, bardzo silna oraz szczera. Nierzadko lepsza niż z rodzicami. Zwykle dobrze wychodzą wszelkie małe konspiracje. Myślę, że to efekt zmieszania doświadczenia dziadków oraz naszej energii, zgodnie z powiedzeniem: „Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła”. Na odwołaniu do tych emocji oparta jest popularność pewnej ostatnio wyprodukowanej, wzruszającej reklamy, której bohater uczy się angielskiego, by powiedzieć: „Hi, I am your grandpa”.
D ZIADKOWIE
Mówią wieki
zdecydowała o tym stosunkowa kameralność (Tauron Arena została wypełniona „tylko” po brzegi), a może to, że pierwszy raz uważnie słuchałam, co następca Piotar do nas mówi. (Styl też nie był bez znaczenia. Miał czytać z kartki po włosku, „leciał” z głowy po hiszpańsku. Typowy Franciszek.)
Warto rozmawiać
Franciszek miał rację, mówiąc, że dziadkowie są mądrością narodu. Moja babcia, mądra i młoda duchem, opanowała sztukę życia w sposób godny podziwu. Jej sądy o ludziach, jak również sprawach okazują się zaskakująco trafne. Uświadamiają mi, że świat i człowiek zawsze są tacy sami. Zmieniają się tylko rekwizyty oraz dekoracje. Papież mówił też o międzypokoleniowym przekazywaniu pochodni. Babcia nauczyła mnie pewnej króciutkiej modlitwy, którą poznała od swojego dziadka. Mam zamiar przekazać ją moim dzieciom i wnukom. Warto pogadać ze starszymi ludźmi. Żeby docenić ich wrażliwość i mądrość. Żeby się uczyć o sobie nawzajem. I trochę poprawić słabą opinię o „tej dzisiejszej młodzieży” wśród seniorów!
9
Całkiem inny świat – Zambia Projekt Zambia 201 6
Na początku grudnia ubiegłego roku rozpoczęła się nasza przygoda życia. Otrzymaliśmy możliwość podzielenia się cząstką siebie, tworząc ośmioosobową grupę wolontariuszy zmie- rzających na koniec świata, który stał się dla nas drugim domem. Naszym zadaniem była kontynuacja budowy farmy w ramach projektu Jezuickiego Centrum Społecznego „W Akcji”. W trakcie dziewięciomiesięcznych przygotowań organizowaliśmy kwesty, by pozyskać środki umożliwiające rozwój tego przedsięwzięcia. Był to również owocny czas, w którym poznawaliśmy się nawzajem i cieszyliśmy się swoją obecnością.
Zambijska codzienność
ZAMBIA
Pod koniec lipca dotarliśmy do Lusaki, stolicy Zambii. Lecieliśmy z Warszawy, przez Wiedeń i Dubaj. Na lotnisku przywitała nas siostra Mariola Mierzejewska, przełożona Kasisi Children’s Home oraz ojciec Tadeusz Świderski, inicjator Projektu Zambia. Zamieszkaliśmy w domu wybudowanym przez jezuitów, który znajduje się nieopodal najradośniejszego miejsca, jakie znamy, prowadzonego przez Siostry Służebniczki sierocińca. Każdy dzień rozpoczynaliśmy od mszy, w trakcie której nasze serca wypełniały gospelowskie głosy utalentowanych dzieci. Po śniadaniu wyruszaliśmy na pole, gdzie kopaliśmy dołki, zalewaliśmy je noszoną ze studni wodą, a następnie pogłębialiśmy, by zmieścić nasiona wcześniej zasianej w plastikowych torebkach moringi. Część z nas codziennie spotykała się z grupą małych artystów, aby uczyć ich polskich piosenek oraz wspólnie przygotowywać festyn, który odbył się na zakończenie naszego pobytu po drugiej stronie równika. Każdego dnia pomagaliśmy karmić najmłodszych mieszkańców sierocińca i bawiliśmy się z nimi, przyjmując tony uścisków.
Ósemka w akcji
Natalia, której grafik pracy w Polsce do końca czerwca 2017 roku jest wypełniony, prowadziła rehabilitację, a także uczyła miejscowe kobiety, w jaki sposób wykonywać odpowiednie dla nich ćwiczenia, by mogły je samodzielnie powtarzać po jej wyjeździe. Damian udoskonalał wszystko, co wymagało
10
jego złotej rączki. Począwszy od dziecięcych bucików, a skończywszy na pralkach. Położył również instalację elektryczną i próbował uruchomić niesprawny traktor. Nati z Dagmarą nauczyły się z pomocą miejscowego Bonanzy szyć na maszynie, dzięki czemu podłożyły zasłony, a także zacerowały niejedną dziurę. Maks, student Akademii Muzycznej w Gdańsku, prowadził zajęcia z chłopcami, których uczył nut i gry na gitarze. Kuba kilka razy w tygodniu jeździł do biura ojca Tadeusza, gdzie razem z Irlandką Debrą oraz członkami programu MAGIS tworzył kalendarz promujący objęte przez jezuitów patronatem organizacje funkcjonujące w Zambii. Asia zaprzyjaźniła się z dziewczynkami z wioski, które z niecierpliwością wyczekiwały na jej powrót do domu, by wspólnie tańczyć i spędzać czas. Jej zambijski parapet był zastawiony laurkami, jakie dostawała od młodszych koleżanek. Rafał świetnie sprawdzał się w roli trenera footballu, dlatego razem z chłopcami spędzał wieczory na boisku, a Ksenia uwielbiała pogaduchy ze starszymi podopiecznymi sierocińca. Po kolacji kontemplowaliśmy Słowo Boże i dzieliliśmy się własnymi odczuciami.
Inny wymiar sacrum
Podczas naszego miesięcznego pobytu w całkiem innym świecie mogliśmy wybrać się wraz z ojcem Jakubem na outstations. To miejsca położone na zupełnym pustkowiu, gdzie raz w miesiącu odprawiana jest msza. Ludzie wyczekują przyjazdu księdza. Przygotowują się do tego, gromadząc dary w postaci worków kukurydzy i produktów spożywczych. W trakcie takiej Eucharystii uczestniczyliśmy jednocześnie w chrzcinach, komunii oraz odpuście. Kościół został przyozdobiony papierem toaletowym, co w naszym świecie byłoby nie do przyjęcia. Serdecznie dziękujemy za możliwość udziału w projekcie, wsparcie finansowe, każdą modlitwę i słowo otuchy. Za wspólnotę, której siła nie zna granic. Cieszymy się, że formuje się kolejna grupa. Już dziś towarzyszymy jej przy spełnianiu własnych marzeń.
Miejsce kojące każdą bliznę Ksenia Kopko
Wychodząc z sierocińca, wypowiadamy na dobranoc: „Mu gone bwino”, zawierające namiastkę tęsknoty, bowiem z niecierpliwością wyczekujemy, by wrócić tam kolejnego dnia. To raj. Miejsce kojące każdą, nawet dla przeciętnego Europejczyka, niewyobrażalnie głęboką bliznę. To grono tryskających energią talentów, które w ekspresowym tempie potrafią zorganizować głośniki i prąd, by pod palmą tworzyć kroki w rytmie wybranej wspólnie nuty. To przepełnione miłością anioły w błękitnych habitach, których poczucie humoru rozładuje wszelkie napięcie i doda energii do działania.
Pobyt w Afryce uczy, że najcenniejszy jest czas, który możemy poświęcić ludziom, choć wolimy trwonić go na rzeczy. Staram się żyć tu i teraz. Nie uciekać w czasoprzestrzeń. Rzeczywistość nie ma granic, a najskrytsze marzenia są na wyciągnięcie ręki. Wystarczy odwaga i wiara, by życiowa misja stała się wyśnionym celem.
M ISJA
Wiedziałam, że nie będzie łatwo. To w końcu odległy świat rządzący się innymi prawami. Tuż po przylocie zorientowałam się, że dotąd niewypuszczany z rąk telefon nie będzie mi służył przez najbliższe pięć tygodni. Frustracja. Rozczarowanie. Liczne wrażenia oraz przemyślenia, o których chciałoby się opowiedzieć bliskim. Pomarańczowa ziemia spowita niewidocznymi na pierwszy rzut oka pająkami i wężami, po jakiej każdego dnia boso kroczą miejscowi, nosząc na głowach rzeczy. Nie jestem
ich w stanie udźwignąć przez wychowanie w moim świecie. Pobudki o świcie podczas całego pobytu, by uczestniczyć w porannej Eucharystii. Ciężka praca na polu przez sześć dni w tygodniu. Wieczorne podlewanie moringi, przygotowywanie posiłków dla całej grupy przez zmieniające się każdego dnia trzyosobowe zespoły oraz wykonywanie innych obowiązków przy zamieszkiwanym przez nas domu… Odciski. Zmęczenie. Nieprzespane noce. Spoglądasz na zdjęcia z filtrem i pragniesz zamienić się ze mną wspomnieniami, a ja wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego uważasz, że spędziłam wakacje pod palmami… To było głębokie doświadczenie, które zaczęło kiełkować równy rok temu, kiedy dowiedziałam się o możliwości udziału w projekcie. Od tamtej pory zmieniło się wszystko, a moje serducho powiększyło się o grono niezwykłych osób barwnie malujących otaczający nas świat.
Szlachetna Paczka Martyna Różańska
Finał tegorocznej Szlachetnej Paczki zakończył się w niedzielę 11 grudnia. Jak co roku w inicjatywę tę włączył się Jezuicki Wolontariat Społeczny przy DA „Studnia”. Tym razem udało się pomóc trzem rodzinom: były to matki samotnie wychowujące dzieci. Do największych potrzeb, które udało nam się zaspokoić, należały: dwa składane łóżka dla dzieci, mikrofalówka i kuchenka indukcyjna. Poza tym przekazaliśmy również bardzo dużo artykułów spożywczych, szkolnych oraz środków chemicznych. Jesteśmy pewni, że Szlachetna Paczka pomoże rodzinom godnie spędzić święta Bożego Narodzenia. Serdecznie dziękujemy każdemu, kto włączył się w pomoc przy naszej akcji duszpasterskiej.
11
Adwent – czas oczekiwania Błażej Wach
Pierwsza niedziela nowego roku liturgicznego jest również pierwszą niedzielą adwentu – czyli czasu oczekiwania na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa. To szczególny okres dla wszystkich chrześcijan, którzy chcą, a przynajmniej powinni, jak najlepiej przygotować się na przyjście Zbawiciela.
RORATY
Dla mnie ten czas zawsze był i nadal jest czymś bardzo szczególnym, a składa się na to kilka powodów. Zacznę od tych błahych, mało istotnych. Dzień przed andrzejkami obchodzę urodziny. Chcąc nie chcąc, jest to okres tuż przed rozpoczęciem lub tuż po rozpoczęciu adwentu. Będąc dzieciakiem, czekałem tylko na moment, kiedy będę mógł zdmuchnąć świeczki z tortu i zobaczyć, jakie prezenty dostałem. A jeśli już mowa o prezentach, to przecież szóstego grudnia są mikołajki, a w Wigilię można znaleźć coś pod choinką. Kolejnym powodem, może bardziej wspomnieniem (niestety), jest wigilia klasowa połączona z jasełkami. Podczas niej można było połamać się opłatkiem z osobami, z którymi spędzało się tak wiele chwil, złożyć sobie życzenia, naprawdę dobrze się najeść oraz pośpiewać razem kolędy. Lata jednak mijają i te rzeczy powoli przestają już mieć dla mnie tak duże znaczenie. Piękne czasy szkoły nie wrócą, a urodziny też tak nie cieszą, gdy ma się świadomość tego, jak szybko ucieka czas. Jednak nie bez powodu napisałem, że adwent nie tylko był, lecz nadal jest szczególnym okresem w moim życiu. Czemu? Odpowiedź może zawrzeć się w jednym słowie: RORATY. To msza ku czci Najświętszej Maryi Panny odprawiana o wschodzie słońca itd. Nie o tym chcę tu jednak pisać, bo czym są roraty, roratka, wieniec adwentowy, zapewne wszyscy wiedzą. Chciałbym w tym miejscu przedstawić wam moje postrzeganie tej szczególnej mszy świętej. Pamiętam, że od najmłodszych lat (początków uczęszczania do szkoły podstawowej) wraz z mamą i braćmi codziennie wybierałem się na roraty. Nie przeszkadzało mi to, że trzeba było wcześnie wstawać, a po nabożeństwie od razu iść do szkoły, ani to, że czasami musieliśmy z samego rana przejść około dwóch kilometrów. Te msze miały coś takiego w sobie, że zawsze chciałem na nich być. I właśnie to
12
coś sprawiło, że już od ponad dziesięciu lat moje grudniowe poranki są zarezerwowane. Dlaczego? Odpalanie świecy roratniej, kolejnych świeczek przy wieńcu adwentowym – może dla kogoś to tylko symbole. Ja widzę w nich jednak znacznie więcej. One sprawiają, że adwent jest dla mnie szczególnym czasem.
Co niedziela jedna odpalana świeczka przy wieńcu adwentowym pokazuje, że Chrystus coraz bardziej się zbliża. Ten, który jest prawdziwą światłością, Panem całego świata, przychodzi na ziemię jako człowiek, aby nas zbawić. Każda kolejna wczesna pobudka, msza święta przybliża mnie do dnia narodzin Jezusa. Wiem, że muszę być jak najlepiej na to przygotowany. Wiem, że moja obecność na roratach bardzo mi w tym pomaga. I wtedy przychodzi pasterka, msza święta, podczas której zawsze przechodzą mnie ciarki. Wiem, że to Zmartwychwstanie jest najważniejszym świętem naszego kościoła. Jednak ja podczas rorat, a w największym stopniu podczas pasterki, odczuwam obecność Boga i właśnie dlatego czas adwentu ciągle jest dla mnie czymś bardzo szczególnym. Chyba już się to nie zmieni. Nie wiem, jak ktoś, kto czyta mój tekst, może go odebrać, mam jednak nadzieję, że znajdą się osoby, które mają podobne odczucia, przeżywając adwent. Ci zaś, którzy ich nie mają, chciałbym, aby spróbowali to zmienić i ocenić, czy dzięki udziałowi w roratach odczuwają różnicę podczas świąt Bożego Narodzenia. Może taka drobna zmiana, poświęcenie kilkudziesięciu minut swojego poranka, sprawi, że te święta staną się najlepszymi z dotychczas przeżytych.
Społeczność akademikowa Katarzyna Kowalewska
Podstawową wspólnotą każdego człowieka powinien być dom. A co z domem studenckim? Czy w akademiku można zacieśnić więzi między ludźmi? Miejsce w domu studenckim dostaje się z przydziału, odgórnie. A nawet jeżeli ktoś trafi do wybranego przez siebie akademika, to i tak często nie wie, z kim i koło kogo będzie mieszkał. Jest to w pewien sposób loteria. Można znaleźć się w pokoju z osobą spokojną, cichą, chodzącą wcześnie spać, jak i z nocnym markiem lub regularnym imprezowiczem. Pokoje są w większości dwu- lub trzyosobowe, zatem chcąc nie chcąc trzeba nauczyć się pokojowego (podwójny sens) współistnienia.
Nauka życia
Ustępstwa konieczne są także poza pokojem. W akademikach kuchnia i łazienka dzielone są albo na całe piętro, albo na kilka segmentów. Co z tym się wiąże? Kolejki do gotowania, zmywania naczyń i kąpieli. O praniu trzeba pomyśleć kilka dni wcześniej i wpisać się na listę – inaczej jest spore prawdopodobieństwo, że w wybranym przez nas terminie wszystkie pralki i suszarki będą już zajęte.
Samotność w czterech ścianach
Postęp technologiczny i mnóstwo informacji dostarczanych przez media potrafią zaabsorbować uwagę tak bardzo, że niektórzy studenci większość czasu spędzają przed komputerem, tabletem czy smartfonem, zamknięci w swoim pokoju. Wychodzą z niego tylko do łazienki i kuchni albo na uczelnię czy do sklepu. Nie potrafią powiedzieć, kto mieszka w sąsiednim pokoju, zresztą oni sami też są nieznani reszcie akademikowej społeczności. Preferują znajomości wirtualne od spotkań ze znajomymi w świecie rzeczywistym.
Nietypową formę budowania relacji stanowi dla niektórych… wspólne palenie! Spotkania te są niejako „przymusowe”, bo determinowane nałogiem (albo przyjemnością czerpaną z towarzyszenia komuś w wyjściu na papierosa). Z jednej strony jest to zjawisko pozytywne – ludzie opuszczają swoje cztery ściany i zawierają nowe znajomości. Z drugiej strony smutne, bo łączy ich nawyk szkodzący zdrowiu oraz otoczeniu. Dla osoby niepalącej dźwięk zapalniczki i unoszący się wszędzie zapach tytoniu potrafią stać się bardzo irytujące.
Integracja „procentowa”
Istnieje także inny sposób na spędzanie czasu z ludźmi – imprezy alkoholowe. Taka forma aktywności pozwala – niestety tylko do pewnego momentu – na integrację, później właściwie nieważne, co się dzieje dookoła ;) Odczuwają to jedynie panie sprzątające następnego dnia akademik oraz nieimprezujący sąsiedzi. Krzyki i rozmowy po nocy mogą u nich wywołać podenerwowanie, śmiech lub zniesmaczenie, w zależności od charakteru wypowiedzi imprezowiczów.
S TUDENCI
Kłopoty z dogadaniem się ze współlokatorem lub współlokatorami są możliwe nawet wtedy, gdy wszyscy mieszkańcy pokoju mają podobne usposobienie. Wystarczy, że spośród dwóch gadatliwych osób jedna lubi pracować w ciszy rano, a druga wieczorem. Albo jeden mieszkaniec organizuje zabawę tego dnia, którego inni chcą odpocząć. Może być i tak, że ktoś lubi słuchać głośno muzyki, której inni nie znoszą, albo uwielbia potrawy o specyficznym zapachu drażniące nozdrza pozostałych mieszkańców.
Spotkania przy dymku
Pokojowe współistnienie
Mniej kontrowersyjną aktywnością łączącą mieszkańców domów studenckich jest wspólne przygotowywanie posiłków (praktykowane w parach damsko-męskich lub ekipach z danego pokoju) i ich jedzenie. Tak zwana „wspólnota pokojowa” (określenie mojej współlokatorki) może opierać się nie tylko na wspólnym jedzeniu, ale i dzieleniu się obowiązkami. Można na zmianę wyrzucać śmieci, zmywać naczynia oraz sprzątać wspólną część pokoju. Najczęstszą formą kontaktu między mieszkańcami jednej części danego akademika są spotkania w kuchni lub łazience. Wtedy poza standardowym „cześć” lub „hej” na przywitanie można usłyszeć porady, jak przyrządzić daną potrawę, albo narzekanie na resztki jedzenia w zlewie, których ktoś po sobie nie posprzątał. Poza tym praktykowane jest śpiewanie, gra na instrumentach muzycznych, rozmowy lub częstowanie smakołykami przywiezionymi z domu. W akademikach wyposażonych w odpowiedni sprzęt studenci grają też w bilard czy piłkarzyki. Jednym słowem, starają się czuć jak u siebie.
13
Boo–mar–rang – kij, który wraca Paula Wydziałkowska
Dla Aborygenów bumerang był bronią, z której robili użytek w czasie polowań czy walk. Dziś służy także tobie i mnie, tylko niezupełnie identycznie jak wspomnianemu ludowi. Po odpowiedź na pytanie, W JAKI SPOSÓB, zapraszam w świat jednej z płyt Korteza. Nie będzie to recenzja krążka. Wyciągnęłam z każdego utworu sens, jaki mi się z niego wyłonił i dodałam dawkę osobistych przemyśleń na jego temat. Po tym słowie oficjalnie otwieram Bumerang.
Pocztówka z kosmosu
KORTEZ
Na wysłanie widokówki z kosmosu komuś, z kim przyszło dzielić bolesną ziemską rzeczywistość, nie pozwala tylko małoprawdopodobność realizacji tego. Dlaczego bolesną? Przez pierwszy z bumerangów: problem. Raz pojawia się w liczbie pojedynczej, innym razem w mnogiej. Ucieczka, nawet w kosmos, nie sprawi, że zniknie. Będzie czekał i w dodatku nie sam, tylko z tymi, z którymi przyszło go nam dzielić. Gorzej, jeśli oni też gdzieś znikną. Dlatego widząc taki bumerang, trzeba jak najszybciej się z nim uporać, by nie wracał i by nie stracić wszystkich dookoła, zanim podejmie się decyzję o wytoczeniu mu walki.
Wracaj do domu
Bycie sobą i bycie pogodzonym z samym sobą to wbrew pozorom coś najtrudniejszego, czego można od siebie wymagać. Jednak warto wykrzesywać to ze swojego wnętrza od świtu do nocy. Dzięki temu wiesz, kim jesteś, serce i rozum tworzy w tobie wspólnotę. Mówiąc bardziej obrazowo, znasz budowę oraz wystrój własnego domu. Gdy idziesz za kimś, bo tak prościej, bo to przyniesie korzyści, bo to modne, wyprowadzasz się z tego mieszkanka. Ale nie na zawsze. Kiedyś tam ponownie zawitasz, nawet jeśli przez przypadek, szukając zupełnie czegoś innego. I co wtedy? Uciekniesz? To nic nie da. Twoje wewnętrzne „ja” jest bumerangiem.
Od dawna już wiem
Każdy kogoś kocha. Każdy udaje, że kogoś kocha. Każdy kogoś nie kocha. Miłość – wszędobylska potęga trzymająca przy życiu. Gdy ją do kogoś
14
żywisz, nawet po największej kłótni, wieloletnim rozstaniu, zdradzie, kilkuletniej rutynie czy po prostu cudownym weekendzie spędzonym razem, zastuka i zapyta: „Pamiętasz, że kochasz…?” (w miejsce kropek wstaw imię osoby). Jeśli ją udajesz lub nie czujesz jej do kogoś, zapyta: „Pamiętasz, że udajesz, że kochasz…?” lub: „Pamiętasz, że nie kochasz…?”. Sama wybiera sobie moment zapukania do twych drzwi. Miłość to bumerang. Jesteś gotowa czy gotowy na jej pytania? Właściwie to nigdy nie będzie się na to przygotowanym. Lepiej zapytać: „Co zrobisz z odpowiedzią na nie?”.
Zostań
Tutaj wbrew pozorom nie o miłości. To, co z nią związane, chwilami, krótszymi bądź dłuższymi, nas przerasta. Każdy czasem chce po prostu być z kimś tu i teraz, jutro, pojutrze i później, nie wiadomo do końca, od czego to zależy. Nie trzeba teraz wiedzieć. Nawet się nie powinno. To ma być wspólne spędzanie chwil bez poważnych rozmów o przyszłości, bo przecież kiedyś przyjdzie czas na pytania. Może przyjdzie i wykluje się z tego cudowny związek. A może zdarzy się inaczej? Jesteś żoną, mężem, partnerem czy partnerką, księdzem lub zakonnicą, singlem. Nawet gdy nie masz aktualnie nikogo, o kim powiesz „mój” czy „moja”, może kiedyś taka osoba była albo będzie w twoim życiu. Znasz lub poznasz ten stan, to uczucie – palącą chęć wyrwania się z poważnej relacji, wymagającej zaangażowania 24/7. I co wtedy? Bycie niezależnym od kogoś, kogo nazywa się „moim”, to kolejny bumerang.
Ludzie z lodu
Po co ludzie z lodu siedzą na słońcu? Mieli dość bycia członkami szarego tłumu i pragnęli wyróżnić się czymś dotąd niespotykanym. Postanowili więc zostać ludźmi z lodu, nie ciała. Zamrozili siebie i dumnie wyszli na miejskie schody. Szary tłum w mig zwrócił na nich uwagę. Z torebek oraz plecaków wyłoniły się telefony, aparaty fotograficzne. Każdy chciał mieć pamiątkę ujrzenia takiego widoku. Może ktoś wstawił ją po chwili na któryś z portali społecznościowych. Może i jakiś dziennikarz był wśród tłumu. Nasi bohaterowie osiągnęli swój cel. Aż tu nagle zaczęli się topić. Zapomnieli o słońcu. Zniknęli bardzo szybko. Tutaj bumerang to pragnienie zaimponowania komuś czymś, czego nikt jeszcze nie osiągnął. Oczywiście ma być niebezpieczne, ekstremalne,
wymagać niemal nadludzkich zdolności. Niestety, najczęściej okazuje się, że nikt albo mało kto to zrobił, bo to po prostu głupie.
Z imbirem
Imbir znany jest ze swych właściwości leczniczych. Połączony lub nie z bzem i cukrem służy jako naturalny lek na przeziębienie. Jednak jego przygotowanie wymaga trochę więcej wysiłku niż rozpuszczenie w wodzie saszetki z medykamentem czy popicie kapsułki. Poza tym imbir nie zostawia dobrego pierwszego wrażenia po próbie spożycia go bez dodatków. Z bzem i cukrem to już co innego. Gdy zależy nam na przekonaniu kogoś do tej rośliny, takie podanie może dać pożądany efekt. Tylko że w ten sposób ukrywamy imbir pod osłonką, nie dajemy poznać go takim, jaki jest, co tu owijać w bawełnę: oszukujemy.
Niby nic Bumerangiem będzie tu właśnie owo niby nic, czyli zwykłości dnia codziennego, takie jak słońce i księżyc, biegnące swoim własnym rytmem, niegoniące za nami. One nie żyją jak my na wysokich obrotach, z których nie sposób nie wypaść. Nawet tak nie mogą, bo zapewniają trwanie codzienności. Najciekawsze w tym to, że my, ludzie, działamy identycznie. Mamy swoje własne światy, które walą się, gdy wypadamy z szalonego rytmu. Wtedy przypominamy sobie, że obrączka ślubna na palcu zobowiązuje do czegoś więcej niż tylko jej noszenia, jedzenie w fast foodach ma swoje przykre skutki uboczne, a wschodu słońca tak dawno się nie widziało, mimo że regularnie zarywa się całe noce. Warto sprawić, żeby niby nic nie wracało w momencie kryzysu, samemu pobawić się tym bumerangiem tak, by jak najmniej uciekał. Wtedy zobaczymy, jak to jest żyć w jedności ze wszystkim, co nas otacza.
Bohater utworu zwierza się kobiecie, z którą łączy go relacja, że nie może dłużej w niej trwać. Nie umie stać się częścią jej świata. Coś go w niej odpycha i zauważa to, mimo bzu i cukru, którymi kobieta to maskuje. Mówi jej, że ona potrzebuje kogoś, kto pachnie imbirem. Wie, że udając przed nią miłość, będzie nim cuchnął. Bumerangiem jest tu imbir, czyli ta słynna chemia, co sprawia, że do jednych nas ciągnie, a od innych odpycha. Może minąć szmat czasu, ktoś zmieni się o 180 stopni, a my nadal coś do niego mamy. To nie pozwala o sobie zapomnieć. Nie łudźmy się; nie da się wszystkich darzyć szczerą sympatią. Wiedząc o tym, łatwiej jest nie ranić innych i nie zostać zranionym, bo nie bierzemy do siebie każdego krzywego spojrzenia ani nie katujemy siebie oraz wszystkich dookoła usilnym budowaniem relacji. Rozwijamy je tylko wtedy, kiedy wiemy, że po obu stronach jest przyciąganie, które powróci w momencie kryzysu. Gdy ktoś nas odpycha, w trudnej chwili nastąpi wybuch i katastrofa gwarantowana.
KORTEZ
Uleciało
Bumerang – wypalenie. Ten stan dotyka każdego, niszczy każdą pasję, nie mówiąc już o rutynie. Oddala od tego, co nasze, więc zaburza wspólnotę wewnętrzną, a czasem i zewnętrzną. Pod jego wpływem podjęcie decyzji o rezygnacji z czegoś na rzecz zabijania smutku działa bardzo często jak automat. Najlepiej się po prostu nie wypalać. Jak? Możliwe, że starczy zaprzyjaźnić się z bumerangiem niby nic.
Bumerang
Martwisz się, że dorośniesz za moment? Bo ja tak. Ulubiona bajka nagrana na starej płycie, Kermit, Piggi i cała spółka Mapetów schowana niezbyt skrzętnie w pokoju, w jego niezapomnianym kącie lalka o imieniu Andżelika, płyta z muzyką, oczywiście kiczowatą, z czasów gimnazjum, budząca do dziś uśmiech na twarzy. Jak to wyrzucić na śmietnik? Przecież ukryte jest tu tyle wspomnień… Można je ożywić dzięki temu, że wciąż ma się te rzeczy. Zresztą nawet gdyby ich szczątki już dawno uległy recyklingowi, to i tak będą wracać, tylko że nie fizycznie. Są bumerangami, tak jak cały bagaż doświadczeń zdobytych przed 18 rokiem życia. Każdy radzi z nim sobie na swój sposób.
Dla mamy
Tytuł ujmuje całość utworu określeniem jednoznacznym. Mama, a właściwe relacja z nią, to
15
bumerang. Matkę ma każdy, bo inaczej nie byłoby go na świecie. Oczywiście, bywa, że widział ją tylko na porodówce albo nawet wcale. Mimo to ona ma miejsce w jego życiu, choć wtedy niefizycznie. Nawet w gąszczu nienawiści czy tylko żalu kryją się myśli o niej, marzenia, pytanie, co by było gdyby. To utwór o tym, że mama zawsze stoi za tobą. Wiesz, na czym to polega. Jest to wzruszające, a zarazem uświadamiające konieczność fizycznego rozstania. Po którymś przesłuchaniu, może w twoim przypadku nawet pierwszym, łezka w oku się zakręci. Każdy z tych bumerangów jest częścią twojego i mojego życia, tworzy z nim wspólnotę.
Niektóre ułatwiają budowanie relacji oraz bycie sobą, inne to utrudniają. Najlepiej zaprzyjaźnić się ze wszystkimi, czyli pogodzić się z nieustanną walką w nas między tym, co dobre i złe. Nad bumerangami nie zapanujemy, bo i nie o to chodzi. Przecież przyjacielem się nie rządzi. Każdy z nich mówi nam o pragnieniach, smutkach, radościach, tęsknotach ukrytych gdzieś w naszym środku, schowanych, a chcących wyjść. Jeśli ignorujemy ich pukanie, wkraczają niepostrzeżenie w naszą codzienność. Dlatego gdy widać bumerang na horyzoncie, najlepiej go złapać i przekonać się, z czym przybywa. Wtedy można podjąć decyzję, czy dać mu się na chwilę porwać, czy serdecznie się pożegnać do najbliższego zobaczenia.
Pastę robi się z sercem
RECENZJA
Katarzyna Dutkowska
Gdyby wziąć szczyptę sentymentalizmu, odrobinę znużenia i łyżeczkę rozczarowania, na pewno nie otrzymalibyśmy najnowszego filmu Naomi Kawase. Kwiat wiśni i czerwona fasola ogrzewa serce i ciało niemalże tak dobrze jak kubek gorącej herbaty i ciepły koc w zimowe wieczory.
Smak dorayaki zależy przede wszystkim od słodkiego nadzienia z czerwonej fasoli. Przyrządzenie go jest względnie trudne, a my nie lubimy, gdy jest trudno, więc decydujemy się pójść na skróty. Każdy z nas zna te momenty, kiedy kupujemy gotowe danie, bo w ostatniej chwili okazało się, że nie potrafimy jednak gotować. W ten sposób, mimo dobrych chęci, zamawiamy nasze nadzienie u wybranego dostawcy, mówiąc potem, że to nasze dzieło, a skład jest tajemnicą korporacji. Teraz, po wyeliminowaniu najtrudniejszej części, pozostaje tylko usmażyć pulchne placki (być może smaczne), które dopną to małe oszustwo na ostatni guzik, stwarzając złudzenie własnoręcznego wyrobu. Niestety sensem całego procesu jest pasta, a tę robi się z sercem, podobnie jak wkłada się je w nasze życie, relacje, właściwie wszystko. Taką i inne analogie znajdziemy
16
w filmie Naomi Kawase i o ile mamy wystarczająco dużo cierpliwości do spokojnego kina, być może spędzimy dwie godziny na przypominaniu sobie o rzeczach ważnych i ważniejszych.
Mądrość przychodzi z wiekiem
Kwiat wiśni i czerwona fasola to niezwykła opowieść o życiu. Choć taki wniosek na odległość pachnie (analogia zmysłowa jest jak najbardziej adekwatna do charakteru filmu) potwornym banałem, to warto zastanowić się, jak często zbywamy cenne, proste rady na rzecz poszukiwań głębi tak głębokiej, że nie widać dna. W tej historii rolę nauczycielki prawd, o których podobno wszyscy wiemy, przyjmuje Tokue (Kirin Kiki). Ucząc Sentara (Masatoshi Nagase) przygotowywania an (wspomnianej już pasty z czerwonej fasoli), uczy nas jak przygotowywać życie. Całe przedsięwzięcie jest tak niewinne i nienarzucające się, że mogłoby ujść oczom widza. To nie pierwszy raz, gdy japońskie kino wykorzystuje subtelną, wręcz leniwą, narrację do przekazania (nie)banalnych refleksji na temat ludzkiego życia. Z jednej strony mamy do czynienia z naprawdę nieskomplikowaną linią fabularną, tajemnice szybko wychodzą na jaw, skutki wydarzeń zdają się
być aż nadto przewidywalne, ale z drugiej występuje tu niezwykłe bogactwo podtekstów i kontekstów. Film Kawase to poemat wykorzystujący metafory splecione z brutalną dosłownością.
Nietypowe trio
W ten sam sposób Naomi Kawase porusza problem dialogu międzypokoleniowego, tak silnie obecnego w kulturze XXI wieku. Da się zauważyć, że mimo wieku i choroby Tokue stanowi najjaśniejszy punkt w tym trójkącie. Rzadko zdarza się, by ktoś reprezentował sobą tak bezpretensjonalną radość z prostych rzeczy i tak poruszającą pokorę. Nie ma znaczenia, że przygotowuje ona tę samą
Znacznie więcej niż piękne ujęcia
Powiedzenie, że jest to film dla każdego, stanowiłoby duże kłamstwo. To nie jest produkcja, która w oczywisty sposób wbija w fotel. Nie możemy też liczyć na emocjonalne złamanie widza. Potęga Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli jest zaklęta w prostocie i niedopowiedzeniach, czyli czymś, co w wielu oczach może uchodzić za wadę. Jednak prawda skryta w przepięknych, eleganckich kadrach, wręcz minimalistycznie skrojonych bohaterach oraz sposobie narracji sprawia, że całość nie tylko ma potencjał, by zmienić coś w naszym sposobie myślenia, ale również by pozostać gdzieś w głębi widza.
RECENZJA
Przechodząc jednak do konkretów fabularnych, należy zauważyć, że historia rozgrywa się w bardzo wąskim gronie osób. Pierwszą z nich, zdecydowanie najbardziej charakterystyczną, jest Tokue, niezmiernie urokliwa staruszka, która, pojawiając się znikąd, wnika do rzeczywistości pozostałych bohaterów. Zatrudnia się u mężczyzny w średnim wieku, niejakiego Sentara, pracującego w niewielkim barze serwującym dorayaki i zarazem tkwiącego przez lata w dyskomforcie swojej sytuacji życiowej. Do kompletu brakuje tylko niedoszłej licealistki Wakany (Kyara Uchida) pragnącej uciec od rzeczywistości, w której funkcjonuje. Należy przyznać, że to całkiem nietypowe trio, uszyte na styl patchworkowego koca w kształcie przypominającym ni to kwadrat, ni to koło.
pastę an od pięćdziesięciu lat, bo nadal ją to zachwyca. Natomiast Sentarô jest więźniem izolacji, którą w pewien sposób sam stworzył, jego życie wypełnia rutyna. Pojawienie się schorowanej staruszki zapala w nim trochę nadziei, jest jak powiew świeżości potrzebny w świecie wypełnionym duchotą goryczy. W tym samym czasie Wakana dopiero zaczyna stawiać samodzielne kroki i pomaga jej w tym specyficzna relacja z pozostałą dwójką. Każdy jest inny, każdy tkwi w innych problemach i ma zupełnie inną historię, ale los postanowił ich ze sobą złączyć (i chyba miał ku temu konkretny powód). Nie chcąc zdradzać istoty problemu w życiu bohaterów, pozwolę sobie jedynie stwierdzić, że każdy z nich pragnie wolności, każdy z nich jest jak ptak zamknięty w klatce, który chce się z niej uwolnić i polecieć niczym nieskrępowany w miejsce, gdzie będzie szczęśliwy.
Strona techniczna wydaje się być doskonale dopracowana, zdecydowanie zaspokajając nasze potrzeby estetyczne, ale warto zwrócić uwagę na inny aspekt filmu. Dzieło Naomi Kawase to refleksja nad czymś, o czym zapominamy, i nie chodzi tu o dbanie o jakość jedzenia, jakie spożywamy. Prostota nie jest ujmą, prostota bywa siłą, której tutaj nie brakuje. Tak jak Tokue przygląda się z bliska czerwonej fasoli, tak i my mamy szansę zastanowić się nad tym, czy odpowiednio przyglądamy się temu, co mamy, temu, czym wypełniamy nasze życie. Uważność to pewien przepis i postępując z jego zaleceniami, zauważymy, jak wielkiej troski potrafią wymagać pewne rzeczy oraz my sami. Kwiat wiśni i czerwona fasola to film, na który warto poświęcić chwilę z naszego dnia i pozwolić, by sens w pełni ulotnił się jak para znad gotującego się dania, poruszając nie tylko nasze żołądki, ale również serca.
17
Dom-ruina W ogromnym domu z czerwonej cegły pomalowanej tu i ówdzie farbą mieszkają ludzie ale czy to ważne? ludzie się rodzą i umierają po każdym zostaną tylko wspomnienia jest sens umierać? Dom przypomina ruinę nie z wyglądu - cudo architektury lecz pośrodku są mieszkańcy sami sobie dla siebie ze sobą o sobie mówiący
WARSZTAT
Dom przecież to coś więcej niż budynek to atmosfera wspólnota bycie razem to wzajemne dzielenie się radością i smutkiem a nie ciągłe wylewanie żali Dom czy to coś można nazwać domem? Duży piękny odrestaurowany i pusty bo każdy wychodzi praca studia szkoła kurs znajomi balet i w domu cisza pozostaje Cisza ale ciszę też można nazwać domem nikt nie przeszkadza nie zagłusza nie dzwoni tylko brakuje w niej ważnych gestów miłości czułości wierności i sensu.
Katarzyna Kowalewska
Kolęda Boże Narodzenie Ono się nam narodziło Boże Dziecię przyszło wnet Słowa nawet nie skwiliło ale serce otworzyło prędzej prędzej do stajenki śpieszmy razem bez udręki nieśmy pokłon to nasz Bóg On jedyny Zbawca dusz Matka Jego pokorniuchna omniemała że to święte Boże Dziecię niepojęte Józef też wielce zmieszany „Co za Dziecię Bóg zesyła?” Wielka chwała, Dawcy Życia! A Ty powiedz Boży Królu jak się czujesz w żłóbku w sianku czy nie tron Twój niebieskim posłaniem O, niebiosa głoszą Gloria Gloria! Słyszy świat znękany Chrystus gotów już wybawić prędzej prędzej do stajenki śpieszmy razem bez udręki nieśmy pokłon to nasz Bóg On jedyny Zbawca dusz
Anna Puternicka
18