CO W NUMERZE 4-7
Wywiad z Jerzym Dudkiem
8-11 Sylwetka Andreasa Kornmayera
SŁOWEM WSTĘPU
12-32 Poznaj redakcję 12-13 Historia Strojów
RADO CHMIEL
14-19 Historia Hymnu 20-25 Głos redakcji – Stambuł 2005 r. 26-27 Zdjęcie numeru 28-31 Kartka z kalendarza 32-35 LFC I polskie drużyny 36-37 TOP 10 numerów PR 38-43 Cykl historyczny 44-49 Alfabet Beniteza
REDAKTOR NACZELNY Bartek Bojanowski Z-CA REDAKTORA NACZELNEGO Igor Borkowski GRAFIK Michał Woroch DTP Artur Budziak KOREKTA Bartek Bojanowski, Bartosz Góra Bartłomiej Surma AUTORZY TEKSTÓW Bartek Bojanowski, Bartosz Bolesławski Igor Borkowski, Artur Budziak, Radosław Chmiel, Bartosz Góra, Kacper Kosterna, Adam Mokrzycki, Mariusz Przepiórka, Mikołaj Sarnowski, Damian Święcicki
2• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
…to był maj, pachniała stambulska murawa… Parafrazując słowa klasycznej piosenki to właśnie pod dyktandem wydarzeń z pamiętnego finału Ligi Mistrzów z 2005 roku przedstawia się Wam majowy i pachnący świeżością numer magazynu „Polish Reds”! I choć wciąż czekamy na wznowienie Premier League, to nasza redakcja nie próżnuje i na kilkudziesięciu stronach przygotowała Wam kilka wspominkowych tekstów. Dzięki paru historycznym tekstom odświeżymy Waszą znajomość strojów The Reds, którzy… nie zawsze grali przecież na czerwono! Przypomnimy też, skąd i w jaki sposób na Anfield zawędrował klubowy hymn, a skoro jesteśmy też przy 15. rocznicy finału w Stambule, to przybliżymy Wam alfabet człowieka, który doprowadził tam Liverpool, czyli Rafy Beniteza. Dodatkowo zwróćcie uwagę na boki stron. Z nich dowiecie się co nieco o autorach tekstu, a skoro mamy maj, to cofniemy się w czasie do wydarzeń z Westfalenstadion z 2001 roku. W naszej podróży wehikułem czasu zatrzymamy się również w marcu 2019 roku, bo mamy dla Was wywiad z… a zresztą przeczytajcie sami! Słowo wstępu zaczęte klasykiem, to i klasykiem zostanie zakończone. Siadajcie głęboko w fotelach i zapnijcie pasy. Podróż w czasie rozpocz yna się za 3…2…1…
„
„I think he was the only player on the pitch able to do something like this*” Djibril Cisse o występię Gerrarda w finale FA Cup w 2006 r. *Myślę, że był jedynym graczem na boisku, który mógł zrobić coś takiego
fot.: facebook.com/liverpoolfc
3• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
JERZY POKO PASJĄ
4• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Y DUDEK: ONALIŚMY MILAN NASZĄ Ą I ZAANGAŻOWANIEM
5• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Ten wywiad miał ukazać się sporo wcześniej, ale raczej nie ma lepszego momentu na rozmowę z Jerzym Dudkiem niż piętnastolecie magicznego meczu w Stambule. Zapraszamy na podróż w czasie. W tym celu cofnijmy się wraz z byłym bramkarzem Liverpoolu do zeszłorocznego meczu legend i wspomnień związanych z ponownym spotkaniem się na boisku z wieloma kolegami z finału Ligi Mistrzów z 2005 roku… Znajdujemy się w liverpoolskim Hope Street Hotel. Jest 23 marca 2019 roku, krótko po godzinie 10 rano. Zapowiada się piękny słoneczny dzień, a wokół nas panuje przedmeczowy gwar, w którym co rusz pojawiają się legendy zarówno Liverpoolu jak i AC Milan. Czuć wiszący w powietrzu wzajemny szacunek i wielką przyjaźń wśród legendarnych piłkarzy obu ekip. Nad drużynami unoszą się też piękne – przynajmniej dla ekipy The Reds – wspomnienia sprzed kilkunastu lat: Atatürk Stadium, finał Ligi Mistrzów… To niczym wycieczka wehikułem czasu w najpiękniejsze kibicowskie chwile każdego piłkarza i kibica Liverpoolu. I o to właśnie pytamy byłego bramkarza LFC i bohatera tamtego meczu, Jerzego Dudka: - Uwielbiam wracać do Liverpoolu, szczególnie przy takiej okazji – z uśmiechem mówi Polak. – Zawsze przypominają się fajne czasy, można pogadać ze starą ekipą i sprawdzić, co u nich aktualnie słychać. Dudek uważa, że choć to tylko mecz charytatywny dla fundacji Liverpoolu, co samo w sobie jest wyjątkowe, to spotkanie z Milanem zawsze jest szczególne, zarówno dla kibiców jak i samych piłkarzy. - Wspomnienia wracają samoistnie. Każdy z nas miło wspomina tamto spotkanie, wszyscy do niego chętnie wracają. - Jak popatrzymy na skład AC Milan z 2005 roku, to do tej pory jestem pod wielkim wrażeniem, że
byliśmy ich wtedy w stanie ograć. Udało się to dzięki naszej pasji, wierze i zjednoczeniu w tych trudnych momentach na boisku. W zeszłorocznym spotkaniu legend obu ekip na Anfield zabrakło Andrija Szewczenki, który w tamtym czasie pełnił obowiązki selekcjonera reprezentacji Ukrainy, prowadząc ją do boju podczas kwalifikacji do mistrzostw Europy. - Podejrzewam, że Szewa z miłą chęcią chciałby się pojawić na tym meczu – z uśmiechem odpowiada Jerzy. – Mielibyśmy okazję znów odtworzyć tę sytuację ze Stambułu. W przeszłości zdarzyło się nam już grać przy okazji wielu podobnych akcji charytatywnych, więc taki nasz pojedynek indywidualny zawsze dodaje odrobinę więcej smaczku do tych meczów. Jerzy Dudek nie zapomniał również o wsparciu polskich kibiców. - Polscy czerwoni to wyjątkowa i silna grupa fanatyków. Bardzo się cieszę, jak was widzę. Zawsze świetnie zorganizowani i na stadionie, i w pubach w Katowicach czy w Warszawie. Szczególnie w pamięci zapadła mi wycieczka sprzed kilku lat do Trójmiasta. Zaangażowanie chłopaków, przyśpiewki przez cały mecz - to naprawdę pięknie świadczy o fanach The Reds. Pozdrawiam was wszystkich bardzo serdecznie i mam nadzieję, że już niedługo znów będziemy się widzieć na szlaku! RADO CHMIEL
6• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Jerzy Dudek podczas pamiętnego finału z Milanem i nieco mniej zapadającej w pamięć reklamie piwa fot.: sport.onet.pl oraz archiwum heineken
7• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
ANDREAS KORNMAYE
EFEKT SOBOWTÓRA
8• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
ER
fot.: fr24news.com 9• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Podczas przedsezonowych przygotowań Liverpoolu w 2016 roku świat obiegła fotografia przedstawiająca Jürgena Kloppa wraz z członkiem sztabu szkoleniowego, który wyglądał jak odbicie lustrzane niemieckiego szkoleniowca The Reds. Był to nie kto inny jak Andreas Kornmayer, który w klubie pracuje z piłkarzami nad ich przygotowaniem fizycznym. RADO CHMIEL
K
ornmayer dołączył do Liverpoolu po ponad 15 latach spędzonych w Bayernie Monachium, gdzie pracował z takimi wielkimi nazwiskami trenerskimi jak Louis van Gaal, Jupp Heynckes czy Pep Guardiola. Klopp od dawna przyglądał się pracy Niemca. W sezonie 2012/13 Bayern wygrał potrójną koronę, a pracujący wtedy w Borussii Dortmund Jürgen pochwalił Kornmayera za perfekcyjne przygotowanie Bawarczyków. Droga Andreasa do świata wielkiej piłki rozpoczęła się na Uniwersytecie Technicznym w Monachium, gdzie Niemiec ukończył kierunek nauki w sporcie, wcześniej studiując również medycynę. Kornmayer dzielił czas na studia i pracę dla Bayernu Monachium, gdzie na początku był odpowiedzialny za „rozpoznawanie talentów” w młodzieżowych drużynach U12-U15 monachijskiego klubu. Młody Andreas miał za zadanie budowanie profilu każdego juniora, bazując na jego wynikach otrzymywanych podczas serii sprintów, podskoków, ogólnej koordynacji
ruchowej, jak również czasu reakcji i wyników testów medycznych. W 2001 roku Kornmayer został oddelegowany przez uniwersytet do pracy w centrum treningowym Bayernu przy Säbener Strasse. Jego obowiązkami było przeprowadzanie grupowych i indywidualnych treningów kondycyjnych i siłowych dla grup U12-U15. Następnie został przeniesiony do starszych roczników, a nawet zaliczył epizod jako asystent menadżera drużyny U17. Pracował również z rezerwami Bayernu Monachium do 2010 roku, kiedy to Van Gaal zdecydował się awansować Kornmayera do sztabu szkoleniowego pierwszego zespołu, będąc pod wrażeniem efek-
10• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
tów pracy Andreasa. Kornmayer pozostał w sztabie pierwszego garnituru Bawarczyków również pod rządami Heynckesa i Guardioli. Kornmayer nie żałuje przenosin z rodzinnego miasta do Liverpoolu. Jak sam powiedział, Liverpool to klub z wielką historią i masą tradycji. – LFC to wielki klub. Naprawdę można to poczuć już od pierwszych chwil w klubie – powiedział Andreas w wywiadzie dla oficjalnej strony tuż po dołączeniu do sztabu szkoleniowego Jürgena Kloppa. - Kiedy Klopp zadzwonił z propozycją współpracy, to od razu się zgodziłem. Ekscytują mnie nie tylko plany rozwoju samego menadżera, ale też i klubu. To projekt
fot.: gettyimages.com
długofalowy i wiele rzeczy sprawia, że jest to bardzo, bardzo interesująca praca – dodał Niemiec. W dobie pandemii koronawirusa piłkarze Liverpoolu otrzymali od Kornmayera indywidualne plany treningowe. By utrzymać formę, organizowane są również grupowe sesje treningowe online. Każda sesja jest szczegółowo zaplanowana, a rodzinna atmosfera pielęgnowana przez Kloppa pomaga wszystkim radzić sobie z ciągle panującymi obostrzeniami i ogólną kwarantanną w Wielkiej Brytanii. - Oczywiście musimy szukać nowych sposobów na interakcję z naszymi piłkarzami. Używamy What-
sAppa, na którym stworzyliśmy kilka grup. Mamy przygotowane zajęcia grupowe oraz plany indywidualne dla każdego z naszych zawodników – mówi o nowej trenerskiej rzeczywistości Kornmayer. – Każdy z mojego sztabu ma pod sobą kilku chłopaków, za których są odpowiedzialni, a następnie wymieniamy się informacjami, aby mieć wszystko pod kontrolą. Kornmayer przygotował również serię ćwiczeń dla fanów The Reds. Można ją znaleźć na klubowym kanale YouTube pod hasłem Home Workouts. Sam trener ma też kilka rad dla wszystkich, by nie odpuszczać aktywności fizycznej: - To wyjątkowe czasy dla wszystkich, ale z punktu widzenia profesjo-
nalisty to ważne, byśmy się ruszali. Róbcie jednak wszystko w granicach rozsądku! Mały spacer, youtubowe ćwiczenia – to bardzo ważne nie tylko dla ciała, ale i dla ducha. Nie myślmy o ćwiczeniach w kategorii tego, że zrobią z nas supermodeli. Tu chodzi o nasze zdrowie, a nie o to, że chcemy wyglądać jak te wszystkie wysportowane osoby. Mamy się czuć dobrze z naszym ciałem, a dzięki temu będziemy silniejsi i dumni z nas samych. Wydaje mi się, że w ostatnich latach gdzieś to zaginęło i mam nadzieję, że teraz właśnie wraca zdroworozsądkowe myślenie i dbanie o własne zdrowie jest ważniejsze niż aparycja. I tego się trzymajmy!
11• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
POZNAJ REDAKCJĘ
Bartek Bojanowski Uważam, że w życiu nie ma przypadków – są jedynie sprzyjające okoliczności. Moją domeną jest spokój i opanowanie, co dziwnie brzmi z ust kibica Liverpoolu. Staram się dostrzegać pozytywy oraz wyciągać wnioski nawet z najtrudniejszych sytuacji. Z pokorą i uwagą przyglądam się rzeczywistości, nie oceniając niczego i nikogo – każdy ma swoją historię! Dobra, dość już powagi. Uwielbiam haratać w gałę i pisać teksty. Chętnie uczę się nowych rzeczy – jak choćby gry na cahonie. Cieszę się każdą chwilą z bliskimi oraz doceniam te w samotności. Do redakcji dołączyłem na samym początku 2018 roku, poznając naczelnego Polish Reds na jednym z kibicowskich zlotów. Od mniej więcej pół roku z dumą prowadzę całą ekipę jako redaktor naczelny. Bardzo zgrana z nas banda!
Bartek Góra Przyznaję, nie jestem weteranem w kibicowaniu Liverpoolowi. Nie jest to nawet mój pierwszy dziecięcy wybór, bo był nim Real Madryt. The Reds zafascynowałem się pod koniec pechowego sezonu 2013/14. Tak jak z Królewskimi, kluczową rolę w tym wszystkim odegrał mój starszy brat, który w tamtym czasie oglądał każdy mecz LFC. W tym czasie często do niego dołączałem, a zapewne najważniejszym czynnikiem, który doprowadził do rozpoczęcia mojej przygody z The Reds była widowiskowa gra Suareza i spółki. Do redakcji dołączyłem w styczniu 2019 roku za spra-
SZATA ZDOBI PIŁ
Historia strojów Liverpoolu oraz ich koloru jest długa i można nawet powiedzieć, że lekko pokręcona. Kiedy cofniemy się do daty założenia klubu tj. do 1892 roku, dowiemy się, że początkowo The Reds wcale nie byli „czerwonymi”. Przywdziewali oni niebieskie trykoty, które miały stać w opozycji do czerwieni Evertonu. W roku 1900 kluby zamieniły się barwami, a Liverpool zaczął budować swoją trwającą do dziś czerwoną legendę. BARTEK GÓRA
Reds przez dekadę, w trakcie której ierwsze stroje meczowe za- właściciele klubu z Merseyside zawodników Liverpoolu, których kończyli działalność z Crown Paints, można było określić mianem które zostało zmienione przez spółThe Reds, obejmowały czerwoną ko- kę Candy. Nie trwało to jednak dłuszulkę, białe spodenki oraz czerwone go, bo pod koniec lat 80. na koszulki getry. Z czasem na trykotach coraz The Reds trafił Calsberg, który pozobardziej zaczynała dominować biel. stał na nich aż 18 lat, aż został w końGdy do klubu przyszedł legendarny cu zmieniony przez Standard Chartez perspektywy czasu Bill Shankly, za- red. Po Adidasie Liverpool związał się wodnicy Liverpoolu w meczach pre- z Reebokiem, który jako producent zentowali się w czerwonych koszul- strojów przetrwał do roku 2006. Wtekach i białych spodenkach oraz ge- dy do gry znowu wrócił Adidas i dotrach. Nowy menadżer drużyny za- starczał zawodnikom trykoty przez 6 proponował zmianę koloru spode- następnych lat. Od sezonu 2012/2013 nek na czerwony. Następnie klub mogliśmy oglądać piłkarzy The Reds poszedł za ciosem i z tego powodu w koszulkach dostarczanych przez getry też zostały „przekolorowane” amerykańską firmę – Warrior. Tutaj na czerwień. Od tamtego momen- wtrącę swoją opinię – stroje produtu Liverpool trzyma się tradycji, a kowane przez Warriora z logo Stanzmianom ulegają jedynie szczegóły. Rok 1977 kojarzy nam się głów1892-1896 1896-1907 1907-1910 nie z datą zdobycia pierwszego Pucharu Europy przez Liverpoolu. Jednak warty odnotowania jest też fakt, że w tym roku stroje The Reds zostały wzbogacone o sponsora. Była to firma Hitachi, która jednak szybko została zamieniona na Crown Paints. Następną umowę sponsorską klub podpisał z Umbro, które dodało do strojów pasy. W roku 1984 Liverpool nawiązał współpracę z nowym producentem strojów, którym został Adidas. Firma ta była związana z The
P
12• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
ŁKARZA
Pierwsze stroje„The Reds”. Zespół grał w nich w latach 1892-1896. fot.: commons.wikimedia.org 1910-1934
1934-1936
1936-1959
1959-1965
1965-do teraz
HISTORIA BARW LIVERPOOL FC
dard Chartered na froncie są zdecydowanie moimi ulubionymi w całej historii. W ostatnich latach głównym sponsorem Liverpoolu był New Balance, natomiast od przyszłej kampanii w tę rolę wcieli się firma Nike. Niektórzy uważają, że stroje stracą na jakości przez dosyć szablonowe podejście naszego przyszłego sponsora, ale w kwestiach materialnych różnica jest spora i oczywista. To zapewne przeważyło szalę w stronę potentata, który kiedyś zrobił interes stulecia na stworzeniu linii butów specjalnie dla młodego Michaela Jordana. Czerwone stroje domowe to jedno, ale co z pozostałymi? Otóż wyjazdowe oraz trzecie trykoty od zawsze przechodziły różne zmiany, metamorfozy, Producenci próbowali różnych kolorów, wstawek, wzorów. Zastępcze stroje bywały żółte, bywały białe. Zdarzały się też sezony, gdzie dominowały na nich kolory niebieski, czarny lub srebrny. Klubowi zdarzyło się też stworzyć koszulkę podzieloną na 4 kwadraty, z czego 2 były białe, a następne 2 ciemnoniebieskie. Historia strojów LFC jest zróżnicowana. Z jednej strony mamy całkowicie czerwony komplet domowy, który od kilkudziesięciu lat prawie w ogóle się nie zmienia. Dochodzi w nim do pewnych korekt, ale trzon pozostaje nieruszony. Z drugiej strony strój drugi oraz trzeci to wieczne poszukiwanie. Próbowano wielu kolorów, testowano różne wzory i wydaje się, że znaleziono jakieś wyjście z sytuacji. Osobiście jestem zdania, że biały komplet jest jak najbardziej do poprawy. Może spróbować innego koloru? Nie mam pojęcia. Natomiast czarne stroje są bardzo ładne i z nich akurat jestem bardzo zadowolony.
13• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
POZNAJ REDAKCJĘ wą zwykłego naboru do redakcji. Napisałem wtedy tekst o Georginio Wijnaldumie, który chyba komuś się spodobał, skoro teraz to piszę. Od tamtego czasu staram się dołożyć swoją cegiełkę do każdego numeru i na razie mi to wychodzi. Poza pisaniem (i korygowaniem – a to bardzo ważna funkcja) jestem wielkim fanem sportu. Głównie jest to piłka nożna, ale dochodzi do tego także koszykówka, ping-pong czy siłownia. Jak większość nastolatków lubię też grać w gry. A w przyszłości planuję zostać trenerem. Co z tego wyjdzie, czas pokaże.
Damian Święcicki Z The Reds sympatyzowałem od zawsze, jednak prawdziwe uczucie narodziło się w momencie, gdy do drużyny dołączył Fernando Torres. Jak to w życiu bywa, Hiszpan opuścił Anfield, a moje serce pozostało czerwone. Do redakcji trafiłem zupełnie przez przypadek. Ówczesny redaktor naczelny Michał natknął się na mój tekst o transferze Virgila Van Dijka na stronie, którą prowadzę i napisał do mnie, czy nie chciałbym dołączyć do ekipy Polish Reds. Rozmowa trwała może trzy minuty. Nie było żadnych wątpliwości, że chce uczestniczyć w tym projekcie. Jeśli chodzi o mnie to zawodowo pracuję w Ochronie Zdrowia jako ratownik medyczny. Jestem również szczęśliwym tatą dwóch córek - Jaśminy i Michaliny, które już wiedzą, że jeśli tata ogląda mecz Liverpoolu to tylko trzęsienie ziemi może go od niego odciągnąć.
„…A PO BURZY ZAWSZ
DO HYMNU
Jest słoneczny, piękny dzień. Wraz z kilkoma kumplami idziecie przez Everton Park i podziwiacie panoramę Liverpoolu. Na niebie nie ma ani jednej chmurki, a z każdym kolejnym krokiem czujecie narastające podekscytowanie. W końcu wchodzicie na Anfield, a stadionowy zegar pokazuje, że już za kilka minut rozpocznie się mecz. Wy już wiecie, co nastąpi tuż przed tym, a na skórze pojawia się gęsia skórka. Brzmi jak zamierzchłe czasy? Być może, ale idę o zakład, że doskonale znacie uczucie towarzyszące, gdy usłyszycie pierwsze takty klubowego hymnu Liverpoolu - You’ll Never Walk Alone. Początki na Broadway’u Richard Rodgers i Oscar Hammerstein, amerykański duet musicalowych twórców, z pewnością nie mieli pojęcia, jaki wpływ będzie miała jedna piosenka z ich drugiego przedstawienia. "Karuzela", bo o tym broadwayowskim hicie z 1945 roku mowa, została opisana przez New York Press jako „piękna i urzekająca historia o miłości, śmierci i odkupieniu”. Musical opowiada historię romansu pomiędzy ciągle podróżującym pracownikiem festynów - Billym Bigelow - a miejscową pracownicą fabryki - Julie Jordan. Kiedy Billy traci pracę, jest zdesperowany, wspiera jednocześnie ciężarną Julie. Niestety zostaje zabity podczas usiłowania kradzieży. Kiedy staje u bram niebios, nie zostaje wpuszczony, dopóki nie odkupi swoich win na ziemi. W drugim ak-
14• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
cie Nettie Fowler (znajome nazwisko? Cóż za zbieg okoliczności!), kuzynka Julie, śpiewa piosenkę You’ll Never Walk Alone, aby podnieść ją na duchu. Utwór ten ponownie pojawia się pod koniec sztuki.
Merseybeat Kiedy słyszycie o muzycznym nurcie Merseybeat, to pierwsza myśl to nieśmiertelni Beatlesi. Większość kojarzy również drugi co do popularności zespół muzyczny z Merseyside, czyli Gerry and the Pacemakers. To właśnie oni w 1963 roku nagrali własną wersję YNWA, która stała się znakiem rozpoznawczym Liverpool FC. Jak piszą autorzy książki „LFC125: Historia Alternatywna”, wydanej w Polsce dzięki Wydawnictwu Arena, w czasie, kiedy lider zespołu Gerry Marsden i jego kumple wydawali na singlu You’ll Never Walk Alone, Li-
ZE POJAWIA SIĘ ZŁOTE SŁOŃCE”.
U, WYSTĄP!
verpool był kulturalną stolicą Wielkiej Brytanii, Everton był mistrzem kraju, a Bill Shankly był zdesperowany, by zepchnąć ich ze szczytu. Trzeciego października 1963 roku telewizja BBC wyświetliła dokument muzyczny pod tytułem "The Mersey Sound". Od kwietnia 1963 roku do maja 1964, a więc przez oszałamiające 51 tygodni, każdy singiel będący numerem jeden na krajowej liście był nagrany przez artystę z Liverpoolu. Jednym z tych kawałków był oczywiście YNWA.
Your Never Walk Alone zaczyna każdy mecz The Reds fot.: thisisanfield.com
– Przez ponad rok graliśmy w różnych klubach w Liverpoolu, zanim zdecydowaliśmy się nagrać tę piosenkę. Tak bardzo ją kochaliśmy – wspomina Gerry Marsden. – Kiedy zaczynaliśmy grać YNWA, publika zatrzymywała się jak wryta i słuchała. Ja kocham te słowa i melodię. W końcu nagraliśmy YNWA i chciałem go od razu wypuścić na rynek. Odłożyliśmy cały
proces na następny dzień i kiedy wróciliśmy do studia, usłyszałem, jak George Martin gra to na gitarze. Brzmienie strun mnie oczarowało, dodało dodatkowej magii. Zespół zmienił trochę słowa z „trzymaj wysoko brodę” na „trzymaj wysoko swoją głowę” oraz dodał więcej tempa i energii. Gerry chciał wypuścić YNWA jako trzeci singiel z debiutanckiego albumu "How Do You Like It?". Pierwsze dwa singlowe utwory "How Do You Do It?" i "I Like It" pojawiły się na pierwszych
15• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
POZNAJ REDAKCJĘ
Kacper Kosterna Standardowo, najgorszy jest początek, bo nigdy nie wiem, co tu napisać. Przechodząc już do sedna, zarówno pasją do piłki jak i miłością do Liverpoolu zaraził mnie mój tata. To od niego dostałem moją pierwszą koszulkę, od której wszystko się zaczęło. Do dziś pamiętam tę czerwoną koszulkę z Torresem na plecach. Od tamtego momentu klub z Anfield ma specjalne miejsce w moim sercu. Dość ciekawe jest też moje dołączenie do redakcji, gdyż wysyłając tekst, nie wierzyłem, że jakkolwiek się on komuś spodoba, a tym bardziej nie sądziłem, ze się tu znajdę. Dlatego odpowiedź ze strony redakcji została przyjęta przeze mnie z ogromnym entuzjazmem.
Rado Chmiel Gdy 15 lat temu po raz pierwszy pomyślałem o wyjeździe do miasta Beatlesów tuż po sławnym finale w Stambule, to nie wiedziałem, co mnie czeka, ani że koniec końców będę na stałe mieszkał w Liverpoolu, a pisanie pozwoli mi spełniać się zawodowo. A jednak, mądrzejszy o zdobyte doświadczenia minionych lat na co dzień tłumaczę książki sportowe. Na koncie mam tłumaczenia biografii Jerzego Dudka, Stevena Gerarda, Mohameda Salaha i Jürgena Kloppa. W 2014 roku otrzymałem nagrodę Fana Roku Liverpool Football Club. Działam jako wolny strzelec publikując tu i ówdzie swoje teksty, a w Polish Reds, gdzie jestem już prawie trzy lata, jestem desygnowany na stanowisko czło-
miejscach notowań, ale legendarni producenci muzyczni, George Martin i Brian Epstein (menedżer zarówno Pacemakers jak i magicznej czwórki z Liverpoolu - The Beatles), nie byli do końca przekonani do tego pomysłu, gdyż obawiali się, że YNWA jest zbyt wolnym kawałkiem. Powiedzieli Gerry’emu, że to on będzie odpowiedzialny za ewentualne niepowodzenie tego utworu.
Pierwszy raz na Anfield Drugiego listopada 1963 roku YNWA wskoczyło na pierwsze miejsce notowań i utrzymało się tam przez następne cztery tygodnie. Przez lata Stuart Bateman, didżej na Anfield, puszczał na stadionie hity z czołowej dziesiątki, aby zabawić kibiców przed rozpoczęciem meczu. W listopadowym terminarzu The Reds gościli u siebie Fulham i Burnley. YNWA było na szczycie listy, więc Bateman puścił tę piosenkę przed samym rozpoczęciem meczu, co zainspirowało LFC do wygranej 2:0 w obu meczach, a to z kolei przybliżało ich do wygrania ligi. Kibice na The Kop natychmiast podłapali tę piosenkę i przyjęli ją jako jednoczący w czasach radości i smutków hymn. Kiedy utwór wypadł z Top 10, kibice Liverpoolu zażyczyli sobie, by wciąż go grano. Z kolei w 1965 roku z megafonów na Anfield popłynęła informacja o weselu Gerry’ego. The Kop odpowiedziało i zaśpiewało piosenkarzowi oraz jego żonie właśnie YNWA. Swoje pierwsze spotkanie z hymnem The Reds tak wspomina dziennikarz i komentator Canal+ Andrzej Twarowski: - To nie był mecz, który kibice Liverpoolu wspominają z rozrzewnieniem. Całe Anfield zamarło, znieruchomiało. Przez chwilę wszyscy jeszcze łudzili się, że każdemu na stadionie w jednej chwili coś się prze-
16• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
widziało. Totalny szok, z którego Anfield tego dnia już się nie otrząsnęło. Jednak były też momenty piękne i niezapomniane jak rewanżowy mecz z Dortmundem w Lidze Europy. Wtedy pierwszy raz poczułem, że pewne rzeczy w pucharowych meczach mogą się zdarzyć tylko tam. Kibice ponieśli piłkarzy. Kiedy zespół leżał praktycznie na łopatkach, nikt nie zwątpił. Jak się skończyło, to wszyscy wiemy. Kolejny pucharowy cud na Anfield stał się faktem. To był mecz, w którym grali wszyscy, którzy byli na stadionie. - Jeśli chodzi o sam hymn, to wiadomo, że jest to przeżycie dla każdego, kto znajduje się na stadionie. Przypuszczam, że nawet dla kibiców gości to też jest emocjonalna chwila. Nic tak dobrze nie wprowadzi ciebie w mecz jak hymn
zaśpiewany na kilkadziesiąt tysięcy gardeł. To jest coś, co się zwyczajnie nie przejada. Chociaż od razu muszę dodać, że kiedy jesteś na stadionie w trakcie pracy, to wtedy musisz cały czas trzymać pełną koncentrację. Wtedy trudniej kontemplować śpiew kibiców – dodaje Twarowski. Jednemu z najsłynniejszych głosów komentatorskich w Polsce wtóruje też były redaktor młodzieżowego magazynu Bravo Sport, a obecnie sekretarz redakcji Tele Tygodnia, Piotr Wójcik, który sam prywatnie jest fanem Liverpoolu: - To było tak dawno temu… Nie chciałbym fantazjować, po prostu
nie pamiętam. Mogę jednak powiedzieć, kiedy pierwszy raz na żywo usłyszałem tę piękną pieśń. Listopad 2000 roku i mecz wyjazdowy ze Slovanem Liberec. Nasi kibice byli wtedy niesamowici. W tamtych czasach nie było aż tak wielkich restrykcji, jeśli chodzi o wywiady z piłkarzami. Pewnie dlatego udało mi się wtedy porozmawiać z kilkoma graczami The Reds, w tym z samym Robbiem Fowlerem! Z kolei pierwszy raz na Anfield byłem dokładnie rok później na meczu z Manchesterem United. Wtedy YNWA brzmiało tak dostojnie,
magicznie. Wygraliśmy 3:1. Do dzisiaj wszystkie mecze z Czerwonymi Diabłami, które oglądam na żywo na stadionie, zawsze wygrywamy! Dziennikarz jest wielkim fanem muzyki, więc nie dziwne, że ma swoje ulubione wykonanie hymnu The Reds, oczywiście poza tym stadionowym: - Przed kilkoma chwilami skończyłem oglądać ostatni sezon serialu „Ray Donovan”. I tam w ostatnim odcinku, w najbardziej emocjonującym momencie, YNWA swoim delikatnym głosem śpiewa córka Raya, czyli Bridget. Ależ miałem ciary. Kilka minut później ponownie pojawiają się tak bliskie nam takty muzyczne w wykonaniu króla Elvisa. Wiesz, główni bohaterzy walczą o swoje życie i mogą liczyć tylko na siebie, a wtedy padają słowa „walk on, walk on, with hope in your heart…”.
Idź z nadzieją w sercu
Drugiego listopada 1963 roku YNWA wskoczyło na pierwsze miejsce notowań i utrzymało się tam przez następne cztery tygodnie. Przez lata Stuart Bateman, didżej na Anfield, puszczał na stadionie hity z czołowej dziesiątki, aby zabawić kibiców przed rozpoczęciem meczu
YNWA to jednak nie tylko pieśń stadionowa, mało tego, jest ona intonowana nie tylko przez fanów Liverpoolu. Można ją usłyszeć na stadionie Celticu, czy na boiskach lig niemieckich i holenderskich. Jednak już wcześniej ten utwór dawał nadzieję w trudnych chwilach. Ponowne nagranie tego utworu w 1985 roku sprawiło, że wrócił on na szczyty list przebojów, a dochód ze sprzedaży został przekazany dla rodzin, które straciły bliskich podczas pożaru na stadionie Bradford. W 1989 roku, w środę, zaraz po tragedii na Hillsborough, półfinał Pucharu Europy pomiędzy AC Milan i Realem Madryt na San Siro został przerwany po sześciu minutach, a fani obu drużyn w poruszający sposób odśpiewali hymn LFC. Później, w tym samym roku, podczas finału FA Cup przeciwko Ever-
tonowi, ponad 100-tysięczny tłum kibiców z Mersey zagłuszył narodowy hymn, śpiewając YNWA. Potwierdza to również Piotr Wójcik: - To jest wyjątkowa i magiczna pieśń. Nie ma takiej drugiej na świecie. Jej przesłanie powinno nam towarzyszyć nie tylko w tych trudnych chwilach. Zawsze, każdego dnia… Jest wiara w lepsze jutro. Po pandemii będą kolejne wyzwania, takie jak chociażby susza. Tylko zbiorowy wysiłek nas wszystkich może pomóc naturze. Bądźmy silni i pamiętajmy, że „nigdy nie będziesz szedł sam”. - Być może sam tekst jest odwołaniem się do Boga, do istoty wyższej, która zawsze otoczy nas opieką, pozwoli przetrwać ciężkie chwile, będzie z nami zawsze na zawsze, w życiu ziemskim i w tym, które czeka nas po śmierci – dodaje Andrzej Twarowski. - Jednak w takim wymiarze „nazwijmy to stadionowym” ona oznacza jakieś poczucie wspólnoty, wspólnej wartości, miłości, przyjaźni, która pozwala nam stawiać czoła różnym przeciwnościom losu, a jak nam się poszczęści, to na końcu czeka nas piękna nagroda w postaci sukcesu, który będzie cudownym wspomnieniem i nagroda za to, że nigdy nie zwątpiliśmy. Z powyższymi słowami zgadza się również Wojciech Piela, który w radiu Weszło FM prowadzi audycję poświęconą angielskiej piłce: „Football, bloody hell”: - Jest to niesamowicie poruszająca pieśń. Bardzo podoba mi się ten fragment o tym, że po burzy zawsze wychodzi słońce i słodki śpiew skowronka. Lubię takie podniosłe, patetyczne i doniosłe tony, również w muzyce, której słucham na co dzień. YNWA niesie w sobie przesłanie, które należałoby wcielać w życie, w miarę moż-
17• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
POZNAJ REDAKCJĘ wieka-orkiestry od zadań specjalnych. Czas mija, ale radość z dostarczania naszym Czytelnikom artykułów i wyjątkowych materiałów wprost z Liverpoolu jest z każdym napisanym tekstem coraz większa. Żywy przykład tego, że marzenia się nie spełniają, tylko się je spełnia z odpowiednią dawką determinacji oraz niekiedy szczyptą szczęścia.
Adam Mokrzycki Cześć, jestem jednym z redaktorów Polish Reds. Na początek chciałbym się przedstawić nieco od strony personalnej. Jestem uczniem 2 klasy wrocławskiego liceum, w październiku staję się pełnoprawnym obywatelem naszego kraju. Moją największą pasją jest sport, a przede wszystkim piłka nożna. Wydaje mi się, że ten sport mam w genach, gdyż mój tato jest emerytowanym piłkarzem. Już od dziecka jarałem się wszelkimi wydarzeniami piłkarskimi, a obecnie moim największym zamiłowaniem jest Liverpool oraz Premier League - dwie rzeczy, bez których nie potrafiłbym żyć. Moim głównym marzeniem jest zostanie dziennikarzem sportowym, a oprócz tego celem krótkoterminowym jest wyprawa na Anfield i poczucie tej magii bezpośrednio na własnej skórze.
Igor Borkowski Jeden z najmłodszych członków redakcji. Braki w doświadczeniu nadrabiam zaangażowaniem i regularnie staram się udowodnić, że wiek to tylko liczba. Nigdy nie
liwości udzielać wsparcia innym, takiego poczucia bardziej dawania niż otrzymywania. W Liverpoolu te wartości są wyznawane od dawna i każdy jest traktowany na równi, nieważne czy jesteś gwiazdą pierwszego zespołu, czy sprzątasz ośrodek treningowy. Każdy jest w tym zespole ważny i z pewnością nie będzie nigdy szedł sam. - Kiedy usłyszałem YNWA na stadionie (przy okazji meczu fazy grupowej z Napoli w Lidze Mistrzów 18-19 – przyp. RC), to po plecach przeszły mnie ciarki – dodaje Piela. - Ogólnie staram się trzymać wartości w klubowym hymnie, choć
18• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
wiem sam po sobie, że nie przychodzi to łatwo w natłoku codziennych obowiązków, gdzie za bardzo skupiałem się na sobie i rzeczywiście byłem obojętny, zamiast pokazać tę życzliwość względem innych osób. Mimo wszystko staram się utożsamiać z YNWA i wprowadzać w życie empatię oraz zainteresowanie drugim człowiekiem i to szczerze wszystkim polecam.
YNWA a COVID-19 Warto też wspomnieć o tym, że YNWA przez lata nagrywali wielcy muzycy jak Aretha Franklin, Alicia
Your Never Walk Alone w wykonaniu kibiców The Reds fot.: dnaindia.com
Keys, Frank Sinatra, bardzo dobrze znany kibicom Liverpoolu Johnny Cash, czy Elvis Presley, a nawet punk-rockowy zespół Die Toten Hosen. W obecnych czasach pandemii koronawirusa, w Internecie możemy spotkać również chwytające za serce wykonania hymnu wśród pracowników szpitali, czy lokalnych społeczności zamkniętych w trakcie kwarantanny i choć brzmi to przekornie, to „dzięki” COVID-19 You’ll Never Walk Alone przeżywa swoisty renesans. Pod koniec marca 2020
roku swoją wersję utworu opublikował lider zespołu Mumford and Sons, Marcus Mumford. YNWA trafił na pierwsze miejsce brytyjskiej listy przebojów w kwietniu tego roku dzięki działaniom kapitana Toma Moora, 99-letniego weterana wojennego, który przed swoimi setnymi urodzinami postanowił przejść 100 razy dookoła swojego ogródka, przy okazji zbierając fundusze na pomoc brytyjskiej służbie zdrowia w walce z koronawirusem. Weteran zebrał do tej pory ponad 30 milionów funtów, a You’ll Never Walk Alone zaśpiewane przez brytyjskiego aktora i piosenkarza Mi-
chaela Balla z chórem NHS Voices of Care Choir, od 24 kwietnia 2020 roku niezmiennie zajmuje pierwsze miejsce na brytyjskich listach przebojów. Kenny Dalglish perfekcyjnie podsumował, co dla The Reds oznacza YNWA. W swojej książce "My Liverpool Home" były legendarny piłkarz i menadżer napisał: „Najważniejszą rzeczą dla każdego w Liverpool Football Club jest wspólna praca dla tego samego celu. To zawsze cechowało The Liverpool Way od czasów Shanksa. To właśnie oznacza You’ll Never Walk Alone”. Trudno się nie zgodzić ze słowami Dalglisha. RADO CHMIEL
19• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
STAMBUŁ ‚05
GŁOS REDAKCJI
Gościnnie: Andrzej Twarowski i Piotr Wójcik
20• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
21• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Artur Budziak
Adam Mokrzycki
Igor Borkowski
abudziak@polishreds.pl
amokrzycki@polishreds.pl
iborkowski@polishreds.pl
Redakcja postawiła przede mną trud- 25 maja 2005 roku byłem zaledwie ne zadanie. Cofnąć się do 2005 r. 3-letnim chłopcem, który dopiero poi jeszcze pamiętać co wtedy czu- znawał otaczającą go rzeczywistość. łem. W 2005 roku miałem 29 lat, ki- Jasne jest to, że nie byłem świadomy bicem Liverpoolu (może nie od razu scen, które w tym czasie odgrywały The Reds byli główną piłkarską miło- się w Stambule, dlatego trudno jest ścią) jestem od 1985 roku, kiedy to mi je opisywać w pierwszej osobie. stery objął Kenny Dalglish, a moim Wielu obecnych fanów The Reds ulubieńcem był Bruce Grobbelaar. zaczęło swoją kibicowską przygodę W sumie aż do przyjścia do druży- z tym klubem właśnie po spotkaniu ny Jerzego Dudka, moja uwaga po- finałowym z Milanem. Doszło wtedzielona była między Liverpool, Ju- dy do niemożliwego - do czegoś, co ventus, Ajax i Kaiserslautern. Dlatego nie miało prawa się wydarzyć. Podteż, finał w Stambule opieczni Rafy Bebył dla mnie nie tylníteza zagwaranko meczem, gdzie kitowali sobie to trobicowałem The Reds, feum w najlepszy ale także przeciwko możliwy sposób. Niestety, tu wszystkich Milanowi. Mecz ten Schodzić do szatni oglądałem w zaciszu rozczaruję. Otóż naprawdę z wynikiem 0:3 w domowym, chociaż plecy, a po końconie mam pojęcia gdzie o spokój było wtewym gwizdku sędy ciężko, bowiem i z kim oglądałem ten mecz dziego okazać się z okien sąsiadów, zwycięzcą, było co rusz dochodziczymś nieprawAndrzej Twarowski ły odgłosy tak typodopodobnym. Ów Canal + we dla polskich dofinał ma nie tylko mów w czasie meczu. 3:0 do prze- wielkie znaczenie dla całej społecznorwy mnie nie ruszało, jakoś dziwne ści związanej z Liverpoolem, ale i dla miałem przeświadczenie, że wróci- Polaków, bowiem w głównej mierze my jeszcze do gry i będą emocje, do tego triumfu przyczynił się nasz roale nie spodziewałem się, że aż ta- dak Jerzy Dudek. To on został bohatekie. Oglądałem i płakałem ze szczę- rem tego spotkania, a cały świat dościa. Karne były takim przeżyciem, wiedział się o słynnym ,,Dudek dance’’. że niewiele poza Dudek dance wteMimo, że nie było mi dane obejdy pamiętałem, za to zupełnie nie rzeć na żywo popisów Liverpoolczywiem czemu utożsamiałem się z Be- ków, często wracam do tego sponitezem. Dla mnie był bohaterem tkania w formie retransmisji, bądź i jest nim nadal. Resztę tej sporto- skrótu, aby chociaż w najmniejwej nocy porównać mogę tylko do szym stopniu poczuć to, co czuli roku 1993 i trzeciego z rzędu tytu- wówczas nie tylko fani Liverpoolu, łu dla Chicago Bulls. Czysta magia. ale i wszyscy zakochani w futbolu.
3 lata i 25 dni – dokładnie w takim wieku byłem, gdy Steven Gerrard unosił w górę piąty w historii Liverpoolu puchar dla najlepszej drużyny w Europie. Skąd miałem wtedy wiedzieć, leżąc zapewne w barcelońskiej koszulce Patricka Kluiverta, że filmik z paradami Jerzego Dudka będę kilkanaście lat później oglądał niemalże bez przerwy? Pomimo bycia wychowywanym w miłości do drużyny z Katalonii (ta miłość trwa nieprzerwanie, ale „Blaugrana” nie jest moją jedyną wybranką!), w Liverpoolu zakochałem się na dobre w 2011 roku, za sprawą transferu Luisa Suáreza do The Reds. Skrót finałowego spotkania w Stambule zapętlałem na telefonie taty, w samochodzie, będąc odwożonym do podstawówki nr 13 w Warszawie bez przerwy. To brzmi pewnie dość absurdalnie, ale dla małego Igora to nagranie znaczyło naprawdę bardzo dużo i pozwalało wierzyć w to, że marzenia się spełniają. Do dziś nad moim biurkiem wiszą zdjęcia i plakaty Gerrarda lub Suáreza z ambitnymi sloganami pokroju: „Don’t stop believing”. Finału w Stambule nie miałem okazji oglądać na żywo, ale skróty owego spotkania dawały i dają mi wiele wiary, a także pozwoliły mi utwierdzać się w przekonaniu, że mogę komuś kibicować równie mocno lub nawet mocniej niż Barcelonie. A skoro w temacie wielkich powrotów – możecie się domyślać, jak wiele emocji wywołał we mnie zeszłoroczny półfinał Ligi Mistrzów z FCB! (Po bramce Origiego płakałem ze szczęścia.)
DTP
22• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
autor tekstów
autor tekstów
Bartek Góra autor tekstów
bgora@polishreds.pl
Co do Stambułu, to nie mam możliwości, żeby pamiętać co się działo. Z relacji starszego brata wiem, że oglądałem go na żywo. Ten ikoniczny mecz widziałem w swoim życiu już kilka razy i w każdej sytuacji z takim samym podekscytowaniem i zaangażowaniem. Na pamięć znam każdą z bramek oraz wszystkie interwencje Dudka. Myśląc o tym finale, zawsze mam przed oczami wkurzonego Szewczenkę po przegra-
nej konfrontacji z polskim bramkarzem. Stambuł jest dla mnie symbolem walki. Tego, że zawsze można się podnieść. Często w życiu potrafię zmotywować się na wspomnienie tego meczu. Jeśli mielibyśmy opisać Liverpool jednym spotkaniem, byłby to właśnie finał w Stambule. To jest kwintesencja The Reds. A ja się z tym zdecydowanie utożsamiam.
Jerzy Dudek, niewątpliwy bohater meczu finałowego z 2005 roku.„Dudek Dance” do dzisiaj wspominany jest z rozrzewieniem nie tylko przez polskich kibiców. Dudek broniąc, w serii rzutów karnych, strzały Pirlo i Shevchenki wniósł swój wielki wkład w ten wielki sukces The Reds. Został 3 polskich zawodnikiem, po Zbigniewie Bońku i Józefie Młynarczyku, który zdobył trofeum Ligii Mistrzów. fot.: bongda.com.vn
Mikołaj Sarnowski autor tekstów
msarnowski@polishreds.pl
Cóż, nie zdziwi chyba nikogo, że kompletnie nie pamiętam tamtego momentu. Jako dwulatek na bank smacznie w tamtym momencie spałem, nieświadomy niczego. Żałuję, że nie mogłem przeżywać tych emocji na żywo. Mając na uwadze, że podczas comebacku z Borussią w 2016r., jako opatulony w szalik i koc z Liverbirdem 13-latek zacząłem bić pokłony Lovrenowi po bramce na 4:3, zgaduję, że wyczyn ekipy
23• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Finał w Stambule… Niestety, tu wszystkich rozczaruję. Otóż naprawdę nie mam pojęcia gdzie i z kim oglądałem ten mecz. Pamiętam podwójną interwencję Dudka, jego taniec przy rzutach karnych, ale to właściwie wszystko. Tak już mam, że najbardziej zapamiętuję mecze, które komentowałem, albo do których robiłem studio. Wtedy jesteś w 100% skupiony na grze, nie ma żadnych rozpraszaczy typu telefon, koledzy, pytań o to kto zamawiał piwo itp. Dlatego z finałów Ligi Mistrzów najbardziej pamiętam te z udziałem Realu i Atletico. Zresztą pod względem poziomu, kunsztu technicznego nie widziałem na własne oczy meczów, które stały na wyższym poziomie.
komentator Canal+
Andrzej Twarowski
Beniteza zapamiętałbym do końca życia. Na szczęście internet umożliwił mi nauczenie się tego meczu na pamięć po obejrzeniu go kilka razy.
Damian Święcicki autor tekstów
dswiecicki@polishreds.pl
Bardzo dobrze pamiętam starcie Liverpoolu z Milanem, ponieważ z racji wieku był to mój pierwszy, w pełni świadomy finał Ligi Mistrzów. W swoim życiu często idę pod prąd, tak też było 15 lat temu, kiedy starszy brat oraz tata kibicowali zespołowi ze stolicy mody. Nie mogłem tego zrozumieć. Jak można wspierać drużynę, która nie ma Polaka w składzie? Dzisiaj wiem, że jest to możliwe, ale to właśnie dzięki Jerzemu Dudkowi i magicznej nocy na stadionie Atatürka, gdzieś głęboko w sercu zakiełkowała miłość do The Reds. Dokładnie pamiętam każdą bramkę: smutek na początku spotkania po bramce wielkiego Paolo Maldiniego, później dwa kolejne ciosy zadane przez El Polaco, czyli Hernána Crespo. Szczególnie druga bramka Argentyńczyka pozostanie w mojej pamięci, cudownie uderzona piłka, poprzedzona genialnym podaniem Kaki. Po przerwie stało się jednak coś magicznego, coś, co już nigdy się nie powtórzy, bo taki come back zdarza się tylko raz w historii. Gerrard, Šmicer, Alonso i magiczne 6 minut, które wstrząsnęło Rossoneri. Nieopisana radość, która zamieniła się w chwilę grozy podczas dogrywki, a później te magiczne karne i krzyki radości Dariusza Szapkowskiego. To była noc nieoczywistych bohaterów: Fin, Czech, Polak, Senegalczyk, czy Norweg. Tamten Liverpool pokazał światu, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Bartek Bojanowski redaktor naczelny
bbojanowski@polishreds.pl
Ach, finał w Stambule. Pamiętam jakby to było… 15 lat temu. 25 maja 2005 roku miałem zaledwie 10 lat i przebywałem akurat na klasowej wycieczce w Jastrzębiej Górze. Traf chciał, że pamiętny pojedynek z Milanem był dla mnie pierwszym obejrzanym spotkaniem Liverpoolu. Nie muszę raczej wiele mówić – zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Skazywani na pożarcie piłkarze The Reds dokonali jednego z najbardziej rozpoznawalnych comebacków w historii piłki nożnej, a ja swoją małą szczękę z podłogi zbierałem dłuższą chwilę. To właśnie drugą część tego meczu uznaję za początek mojej fascynacji klubem w czerwonej części Merseyside. Podwaliny do mojej już długoletniej miłości do Liverpoolu dokładali kolejno: Gerrard, Smicer oraz Xabi Alon-
24• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
so. Dodając do tego polski akcent w bramce – Jurka Dudka, dostałem wszystko, czego potrzebował młody chłopak poszukujący pasji. Były emocje, łzy i radość. Ten rollercoaster zawsze będzie dla mnie symbolem czegoś absolutnie przepięknego.
Kacper Kosterna autor tekstów
kkosterna@polishreds.pl
Dwa i pół roku, w takim wieku byłem podczas pamiętnego finału w Stambule. Nie dziwne jest więc to, że niestety niezbyt pamietam ten dzień. Na szczescie mecz z milanem nie jest mi obcy, głównie dzięki mojemu tacie oraz internetowi. Już od dziecka tata opowiadał mi o przebiegu meczu oraz o emocjach z nim związanymi. Po tych licznych opowieściach, będąc w podstawówce obejrzałem słynny thriller ze Stambulu i szczerze mówiąc byłem pod jeszcze większym wrażeniem. Podopieczni Rafy Beníteza pokazali prawdziwego ducha wal-
sekretarz redakcji Tele Tygodnia wcześniej Bravo Sport
Piotr Wójcik
Tego wieczoru nie zapomnę do końca życia! Oglądałem ten mecz w domu, w gronie znajomych. Po pierwszej połowie żona i jej przyjaciółka wyszły na balkon zapalić. Miały takiego „pecha”, że akurat wtedy Liverpool strzelił pierwszą bramkę. Panie chciały wrócić, ale nie było na to szans. - Zostajecie tam, bo przynosicie pecha! Musiały tam zostać do końca spotkania (czyli jakieś półtorej godziny), a my tylko donosiliśmy im piwo. Pod koniec, zamarznięte na kość i z pełnymi pęcherzami błagały o wpuszczenie do domu. Niestety, miłość do Liverpoolu była ważniejsza. Pozostały tam do końca, do momentu kiedy Jerzy Dudek obronił ostatni strzał.
ki i udowodnili, że nie ma rzeczy niemożliwych. To własnie to każdy z nas uwielbia w sporcie. Niezaparzeczalnie zazdroszczę osobom, które mogły oglądać prosto z trybun Stadionu Olimpijskiego to wielkie widowisko, które przeszło do historii piłki nożnej. Z pewnością był to jeden z najlepszych finałów w historii Ligi Mistrzów
Mariusz Przepiórka autor tekstów
mprzepiorka@polishreds.pl
Wracając pamięcią do finału Ligi Mistrzów w Stambule uświadomiłem sobie, że od tego wspaniałego dnia minęło już 15 lat. Kawał czasu… Do dziś o tym meczu napisano już chyba wszystko, co tylko było możliwe. I pewnie jeszcze przez wiele lat będzie uznawany za najbardziej niesamowity finał w całej historii Pucharu Mistrzów i Ligi Mistrzów. Dla mnie Stambuł był wyjątkowym przeżyciem. Po pierwszej połowie niespecjalnie wierzyłem w sukces
możemy to zrobić. No bo kto, jeśli nie my? I dawaliśmy radę. Właśnie dlatego, że od 2005 roku potrafimy dokonywać rzeczy pozornie niemożliwych.
Rado Chmiel autor tekstów
rchmiel@polishreds.pl
Liverpool FC ma w sobie to coś jeśli chodzi o finały. Ten w Stambule pamiętam bardzo dobrze. Odbył się on na trochę ponad 2 tygodnie przed moimi 18 urodzinami. Oglądałem mecz w domu z tatą i po pierwszych 45 minutach płakałem jak dziecko. Jak to mój idol, Jerzy Dudek, stracił trzy gole, a the Reds. Trzybramkowa strata w me- mój ukochany klub przegrywa 0:3 do czu z Milanem wydawała się nie do przerwy. Mój tata powiedział wtedy odrobienia. Po golu Gerrarda pomy- słowa, które zapamiętałem do końca ślałem tylko: „Fajnie, mamy chociaż życia:„Synu, w piłce nie takie rzeczy się honorową”. Chwilę później po tra- działy, przypomnij sobie choćby finał fieniu Smicera poziom emocji był z Alaves z 2001…”. I tak rzeczywiście już na czerwonym polu, a nastawie- było. Magiczne sześć minut, potem tanie zmieniło się na: „Możemy to zro- neczne show Jurka w rzutach karnych. bić!” A gdy w dogrywce Dudek jakimś Radość po pudle Szewczenki i znów cudem obronił strzały Szewczenki, łzy w moich oczach, tym razem jednak było wiadomo, że nic złego w tym z powodu niesamowitej radości. Niemeczu nas już nie spotka. możliwe stało Po doświadczesię ciałem, a niach Stambułu już po tym meczu nigdy nie wątpiłem zdecydowałem, w możliwość „odże na pewno odkręcenia” wyniku. wiedzę Liverpool W rewanżu z Boi może przy okarussią Dortmund zji uda się spełnić w 2016 roku, kiemarzenie spotkady wyciągaliśmy nia się z Jerzym. z 1:3 na 4:3, czy Reszta jest historią. w ubiegłoroczA tacie odwdzięnym rewanżu czyłem się za to z Barceloną, wsparcie i piękkiedy praknymi słowami bitycznie nikt nie daletem na mecz z wał nam szans na BVB w 2016 roku. Tak wyglądał okładka Liverpool Echo awans… ja spokojI jak tu nie kochać dzień po wielkim sukcesie The Reds nie wierzyłem, że LFC za magię? 25• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
James Milner zmienił na moment profesję i zabawił się w greenkeepera fot.: dailymail.co.uk
ZDJĘCIE NUMERU 26• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
27• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
POZNAJ REDAKCJĘ robię nic na pół gwizdka – najlepiej jak się da, albo wcale. Z dumą piszę dla magazynu Polish Reds od ponad dwóch lat. W październiku ubiegłego rok powierzono mi rolę zastępcy redaktora naczelnego, co uważam za ogromne wyróżnienie, ale przede wszystkim dodatkową motywację, by pod moim okiem gazeta rosła w siłę i „wchodziła na salony”!
KARTKA Z KALEND
ZDOBYCIE TE
Bartosz Bolesławski Urodziłem się w 1986 roku w Łańcucie, tuż przed katastrofą w Czarnobylu. Mecze w domu zawsze się oglądało, pierwsze piłkarskie wspomnienia to Euro 1992 i niesamowity triumf „duńskiego dynamitu”. W piłce nożnej zakochałem się podczas mundialu we Francji w 1998 roku, a w Liverpoolu po finale Pucharu UEFA w Dortmundzie z Deportivo Alavés. Jerzy Dudek i wiktoria w Stambule tylko ugruntowała tę miłość. Do redakcji Polish Reds dołączyłem w styczniu 2019 roku i piszę głównie o historii. Śledzę też jednak tematy bieżące. Poza tym interesuję się futbolem w Irlandii, siatkówką, skokami narciarskimi i górami. W muzyce moim Liverpoolem jest Pink Floyd, ale tak jak w futbolu – mam też inne, choć mniejsze sympatie. Na co dzień pracuję w Instytucie Pileckiego, gdzie nagrywam relacje świadków historii, tworząc wielkie archiwum historii mówionej. Czasem jeszcze stanę na bramce w meczu jakiejś niższej ligi, napisałem też książkę o moim Włókniarzu Rakszawa. Prywatnie szczęśliwy narzeczony i niedługo mąż Eweliny.
Fani Liverpoolu mogą mieć dosyć mieszane uczucia wobec sezonu 08/09. Na półmetku rozgrywek można było oczekiwać bardzo dużo po drużynie Rafy Beníteza. Zespół spędził święta na fotelu lidera i dość pewnymi krokami zmierzał po długo wyczekiwany tytuł mistrzowski. Udało się również zakwalifikować do fazy pucharowej Champions League z 1. miejsca w grupie. Jednakże nie będziemy analizować całego sezonu, a pamiętny mecz z Czerwonymi Diabłami, do którego doszło 14 marca 2009 r. na Old Trafford. ADAM MOKRZYCKI
P
rzed spotkaniem sytuacja The Reds w tabeli nie była tak kolorowa, jak można byłoby przypuszczać po rundzie je-
28• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
siennej. Podopieczni hiszpańskiego szkoleniowca stracili swój błysk, którym straszyli rywali w pierwszej części sezonu. Na ich formę wpłynęły dwa negatywne wydarzenia, które przyćmiły dotychczasowe sukce-
DARZA
EATRU MARZEŃ sy. Mowa tu o pamiętnej konferencji Rafy Beníteza, w której wspominał o ,,faktach" dotyczących ,,brudnej gry" Manchesteru United i samego Sir Alexa Fergusona oraz aferze Stevena Gerrarda, który, delikatnie rzecz ujmując, trochę za daleko zagalopował się w swoim świętowaniu po zwycięstwie nad Newcastle. Obie sytuacje źle wpłynęły na resztę zespołu i nie powinny były się wydarzyć. Czasu nie dało się cofnąć i trzeba było dalej walczyć o upragnione mistrzostwo. Rafa musiał zapomnieć o otaczających go problemach i skupić się jedynie na tym, aby jak najlepiej przygotować swoich podopiecznych do niezwykle prestiżowego starcia z Manchesterem United. Jest wyrafinowanym taktykiem i wiedział, jak ustawić zespół pod każdego rywala bez wyjątków. 14 marca 2009 r. Liverpool był świetnie przygotowany do zbliżającego się klasyku z Czerwonymi Diabłami. Przed pierwszym gwizdkiem arbitra Sir Alex Ferguson był niezwykle spokojny i w charakterystyczny dla siebie sposób żuł gumę, co jeszcze bardziej dodawało mu opanowania. Szkot jeszcze nie był świadom tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Nie wiedział, że jego piłkarze i publiczność, która zebrała się na Old Trafford tego popołudnia, będą w pochmurnych nastrojach. Spotkanie rozpoczęło się dość spokojnie, bez większych zwrotów
Ronaldo strzelił pierwszego gola w meczu. fot. commons.wikimedia.org
akcji. Gospodarze powoli zaczęli przejmować kontrolę nad spotkaniem i chcieli dać swoim kibicom powód do radości. Liverpool był
przygotowany na taki obrót spraw i czekał cierpliwie na ataki przeciwnika. Po około 20 minutach Carlos Tévez posłał prostopadłą piłkę za linię obrony The Reds do swojego partnera, który zdążył dziubnąć
29• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
POZNAJ REDAKCJĘ
Mikołaj Sarnowski Choć wiek na to nie wskazuje, jestem jedną z osób o najdłuższym stażu w redakcji, bo redaguję teksty regularnie od pierwszego numeru. Mam 17 lat, właśnie rozpocząłem swoją przygodę ze szkołą średnią. Od dziecka lubiłem wszelkie formy pisemne, bawiłem się w tworzenie opowiadań czy dzienników, więc gdy tylko zobaczyłem informację z pomysłem fanowskiego magazynu o mojej ukochanej drużynie, nie zastanawiałem się dwa razy. Kibicem Liverpoolu zostałem już w wieku 5 lat za sprawą pierwszej koszulki piłkarskiej w życiu - z nazwiskiem Gerrard na plecach, choć świadomie utożsamiam się z The Reds od sezonu 12/13. W wolnym czasie, oprócz pisania dla Polish Reds, próbuję swoich sił w piłce nożnej, w czwartoligowej Sparcie Brodnica. Z innych zainteresowań pasjonuję się historią, socjologią oraz grami komputerowymi.
Mariusz Przepiórka Do redakcji Polish Reds dołączyłem 2 lata temu, w maju 2018 roku. To dla mnie już druga taka dziennikarska przygoda z LFC, bo dawno temu miałem przyjemność współtworzyć Anfield Zin, który ukazywał się na stronie liverpoolfc.pl. To było mniej więcej 15 lat temu, więc mało kto pamięta dziś tamten portal i jego magazyn. To właśnie w okolicach tamtej strony internetowej pojawił się pomysł założenia oficjalnego fanklubu Liverpoolu. W 2007 roku miałem udział w naro-
piłkę przed wychodzącym z bramki Pepe Reiną. Na nieszczęście Liverpoolu zawodnik United został zahaczony przez hiszpańskiego golkipera, a sędzia wskazał na 11. metr. Do futbolówki podszedł niezawodny Cristiano Ronaldo, który pewnym uderzeniem umieścił piłkę w siatce. Liverpool nie miał zamiaru się poddawać i konsekwentnie realizował taktykę swojego szkoleniowca, czyli grę z kontry. Chwilę po bramce Portugalczyka Fernando Torres wyczuł moment, w którym Nemanja Vidić mógł popełnić kosztowny błąd - tak też się stało. Serb nie poradził sobie z opanowaniem piłki po długim podaniu, a nieporadność defensora wykorzystał El Niño, który plasowanym uderzeniem skierował piłkę do bramki. Tym samym Hiszpan doprowadził do stanu remisowego; można powiedzieć, że mecz rozpoczął się od nowa. Oba zespoły wymieniały się na przemian atakami, aż pod koniec pierwszej połowy obrona United zadrżała ponownie. Tym razem do fantastycznego tego dnia Torresa dołączył kapitan zespołu - Steven Gerrard. Anglik został obsłużony wybornym podaniem w pole karne. Stevie w wyrafinowany sposób przechytrzył swojego rywala; kiedy poczuł jego oddech na plecach, w umiejętny sposób wypuścił sobie piłkę i dał się sfaulować w polu karnym. Nie pozostawił sędziemu innego wyboru niż podyktowanie jedenastki. Do rzutu karnego podszedł sam poszkodowany i pewnym strzałem pokonał Edwina van der Sara. Po bramce nasza legenda wykonała cieszynkę, która na stałe przeszła do historii. Ucałował herb, dla którego oddał całe swoje życie, aby podkreślić rywalizację w North West Derby oraz skierował soczystego buziaka do kamery dla milionów fanów oglądających ten
30• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
mecz na całym świecie. Do przerwy wynik 1:2 nie uległ zmianie. Sir Ferguson w przewie zafundował swoim podopiecznym charakterystyczną dla siebie ,,suszarkę". Nawet ten legendarny zabieg Szkota nie pomógł jego zawodnikom w powstrzymaniu świetnie dysponowanych tego dnia Liverpoolczyków. Czerwone Diabły, co prawda, stwarzały sobie okazje, aby doprowadzić do wyrównania, ale nie doprowadziły one do oczekiwanego skutku. Do końca derbów pozosta-
W 44. minucie Steven Gerrard strzelił bramkę z karnego. fot. .independent.co.uk
ło 15 minut, a wynik wciąż pozostawał bez zmian. Wtedy z kontrą wyszli piłkarze z czerwonej części Merseyside, a konkretnie sam Steven Gerrard, który minął bardzo słabo spisującego się Nemanje Vidicia. Serb musiał się ratować i sfaulował swojego rywala, który wychodził sam na sam z bramkarzem. Sędzia Alan Wiley wskazał na rzut wolny oraz nie okazał litości wobec de-
fensora i wyrzucił go z boiska. Do stałego fragmentu gry podszedł Fábio Aurélio, który znakomitym strzałem podwyższył prowadzenie. Było pewne, że zawodnicy United już się nie podniosą. Rozpaczliwie atakowali bramkę strzeżoną przez Pepe Reinę, ale nic z tego nie wyszło. Przed szansą na swoje drugie trafienie stanął Gerrard, ale zmarnował dogodną sytuację. Lepszą skutecznością wykazał się Andrea Dossena, który efektywną podcinką ustalił wynik spotkania na 1:4.
Rafa Benítez mógł być dumny ze swoich zawodników oraz przede wszystkim ze swojego pomysłu taktycznego i tego, że rozpracował rywala jak bezwzględny szachista. To zwycięstwo pozwoliło poczuć fanom The Reds, że wraca Liverpool z pierwszej części sezonu, jednak skończyło się jedynie na złudzeniach. Natomiast nie ma co rozpamiętywać starych spraw, a trzeba cieszyć się, że udało się pokonać w bardzo okazały sposób odwiecznego rywala i to na jego terenie.
31• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
POZNAJ REDAKCJĘ dzinach fanklubu i do dziś udaje mi się trzymać go przy życiu. Rok później spełniłem jedno ze swoich marzeń i po raz pierwszy poleciałem na mecz Liverpoolu. Do dziś takich wyjazdów uzbierało się kilkadziesiąt, w tym wygrany finał Pucharu Ligi z Cardiff w 2012 roku, ale ten pierwszy raz z Wigan zawsze będzie miał szczególne miejsce w mojej pamięci. Ostatni, jak na razie, to mecz z Atletico, po którym wirus zatrzymał cały piłkarski świat (no, może poza ligą białoruską), i w tym przypadku też jest co wspominać. Na co dzień jestem freelancerem i zajmuję się przede wszystkim tłumaczeniami. Zdarza mi się również pisać teksty na strony internetowe związane z kryptowalutami i rynkiem forex.
Artur Budziak Tak chyba wyszło, że jestem najstarszy w towarzystwie. Nie tylko doskonale pamiętam finał w Stambule w 2005 roku, ale też, może już nie tak dobrze, mecze The Reds z Widzewem Łódź, chociaż wtedy to polska piłka obiektem zainteresowań. Do redakcji Polish Reds dołączyłem w zeszłym roku odpowiadając na ogłoszenie na FB. Zawodowo przez 22 lata związany z Gazetą Wyborczą, przez 15 przygotowywałem ją do druku. Prywatnie mąż, ojciec dwójki dzieci (starszy syn trenuje w Juventus Academy Bydgoszcz). Podczas przygotowywania kolejnych numerów w tle zawsze towarzyszy mi muzyka: Tool, Pink Floyd , Dire Straits i inne.
PODCIĘTE SKRZ Tak właśnie brzmiał jeden z nagłówków polskich gazet 3 marca 1983 roku. Wszystko za sprawą sensacyjnego zwycięstwa Widzewa Łódź z europejskim gigantem – Liverpoolem. Mimo tego, że The Reds mierzyli się z różnymi polskimi drużynami (Lechem Poznań i Śląskiem Wrocław) to z pewnością dwumecz z Widzewiakami zapadnie Liverpoolczykom najdłużej w pamięci. KACPER KOSTERNA
P
o dość wysokiej wygranej Liverpoolu w drugiej rundzie Pucharu Europy nad fińskim Helsingin Jalkapalloklubi, w ćwierćfinale Anglicy mieli zmierzyć się z łódzkim Widzewem. Już od samego dnia losowania faworytem tego angielsko-polskiego pojedynku była drużyna z Anfield Road. Nic w tym dziwnego, gdyż w składzie trenera Boba Paisleya znajdowały się takie gwiazdy jak Kenny Dalglish, Ian Rush czy Graeme Souness. Mało optymistyczny co do wyniku dwumeczu był nawet szkoleniowiec klubu z Łodzi – Władysław Żmuda. W jednym z wywiadów zdradził, że był on przygotowany na pogrom swojej drużyny i robił jedynie dobrą minę do złej gry. Z czasem jednak zmianie uległo zdanie polskiego trenera. Do pierwszego starcia obydwóch drużyn doszło 2 marca 1983 roku na stadionie ŁKS-u Łódź. Od pierwszego gwizdka zawodnicy Liverpoolu byli zdezorientowani, co wykorzystywali Widzewiacy i próbowali prowadzić grę. Już w drugiej minucie sam na sam z Brucem Grobbelaarem wyszedł widzewski obrońca – Andrzej Grębosz. Na szczęście dla podopiecznych Boba Paisleya,
32• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Polak przegrał pojedynek psychologiczny z golkiperem The Reds. Od początku meczu walka była zacięta, a żaden z zawodników nawet nie myślał o odstawieniu nogi w pojedynku. Można rzec, że The Reds czuli się w Łodzi jak w domu, dzięki typowo angielskiej grze Widzewa. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Od początku drugiej połowy obydwie drużyny próbowały atakować, by w końcu zyskać przewagę. W 49. minucie spotkania w pole karne Anglików centrował Krzysztof Surlit. Wrzutka wydawała się niegroźna, lecz kardynalny błąd przytrafił się bramkarzowi Liverpoolu. Grobbelaar źle wyskoczył do piłki i nie zdołał jej wypiąstkować, a ta spadła pod nogi Mirosława Tłokińskiego. Bardzo podobnie padła druga bramka dla Widzewiaków. Świetną akcje lewą flanką poprowadził Andrzej Grębosz wraz z Włodzimierzem Smolarkiem. Po obiegnięciu defensorów z Anfield Grębosz dorzucił piłkę na szesnastkę, do której głową sięgnął filigranowy Wiesław Wraga i w 80. minucie zrobiło się 2:0 dla Łodzian. Niespełna minutę po bramce, do dobrej sytuacji doszedł postrach obrońców Widze-
ZYDŁA ,,PELIKANÓW”
wa – Ian Rush. Na nieszczęście dla Walijczyka, wspaniałym refleksem popisał się Józef Młynarczyk. Ostatecznie pojedynek zakończył się wynikiem 2:0, a kwestia awansu rozstrzygnąć miała się na Anfield Road. Liverpool przed meczem z Widzewem, znajdował się na dobrej pozycji w rozgrywkach ligowych. Podopieczni Boba Paisleya pewnym krokiem zmierzali po drugie z rzędu mistrzostwo krajowe, posiadając kilkupunktową przewagę nad Watfordem oraz Manchesterem United. 16 marca 1983 roku, w dzień rewanżowego spotkania Liverpoolu z Widzewem, od samego rana padał deszcz. Warunki na boisku były niekomfortowe, o czym przekonali się sami zawodnicy. Wiele godzin przed pierwszym gwizdkiem służby porządkowe próbowały walczyć z żywiołem i doprowadzić Anfield
Piłkarze Widzewa po meczu na Anfield fot.: PAP/CAF
Do pierwszego starcia obydwóch drużyn doszło 2 marca 1983 roku na stadionie ŁKS-u Łódź. Od pierwszego gwizdka zawodnicy Liverpoolu byli zdezorientowani, co wykorzystywali Widzewiacy i próbowali prowadzić grę
do użytku. Mocny ból głowy, lecz nie ze względu na pogodę miał Bob Paisley. Od rana bowiem z bardzo mocnym bólem brzucha zmagał się Kenny Dalglish i jego występ stał pod znakiem zapytania. Ostatecznie King Kenny nie zagrał w meczu rewanżowym. Problemy z kadrą miał również trener łódzkiego Widzewa. Z powodu kartek w meczu rewanżowym nie mógł wystąpić defensor Widzewa – Andrzej Grębosz. Co ciekawe Władysław Żmuda zastąpił go grającym na co dzień w ataku Mirosławem Tłokińskim. Była to dość niecodzienna sytuacja, gdyż nie często widuje się napastnika grającego na stoperze i to w tak ważnym meczu. Od pierwszej minuty zawodnicy The Reds napierali na Widzewiaków, a ci przez pierwsze piętnaście minut praktycznie „nie powąchali piłki”. Liverpoolczycy gra-
33• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
li bardzo wysoko, i nawet jak stracili piłkę, to jeszcze na połowie Polaków ją odbierali. Najbardziej aktywnym zawodnikiem był Graeme Souness. Kapitan The Reds fantastycznie rozgrywał piłkę oraz szukał sobie pozycji do oddania strzału zza pola karnego. W piętnastej minucie meczu z rzutu wolnego, na pole karne piłkę dogrywał Phil Neal, a do strzału głową złożył się Alan Kennedy. Ostatecznie piłka została zatrzymana nieprzepisowo ręką przez Marka Filipczaka i arbiter podyktował jedenastkę. Phil Neal bezbłędnie wykonał rzut karny i już w szesnastej minucie było 1:0. W trzydziestej pierwszej minucie spotkania o złym stanie murawy przekonał się Souness. Szkot, próbując okiwać na własnej połowie Rozborskiego, poślizgnął się i stracił piłkę. ,,Zito” bez namysłu posłał prostopadłe podanie do Włodka Smolarka, który na polu karnym został sfaulowany przez bramkarza ekipy z Anglii. Jedenastkę na bramkę zamienił strzelec pierwszej bramki z Łodzi – Mirosław Tłokiński. Anfield zacichło. Zawodnicy jak i kibice zdawali sobie sprawę, jak trudno będzie odrobić straty, lecz nie załamywali się. Do końca pierwszej połowy Anglicy wciąż napierali, lecz nieskutecznie. Zmotywowani zawodnicy wyszli na drugą część spotkania naładowani energią i chęcią odrobienia strat. Już na początku drugiej połowy podanie na środek od Sammy’ego Lee dostał Alan Hansen. Szkot zamarkowaniem strzału minął Widzewiaka i zszedł na lewą nogę, którą oddał strzał. Lecąca po ziemi piłka pechowo odbiła się od słupka bramki. Dobić próbował jeszcze kapitan The Reds, lecz strzał został zablokowany przez defensywę Łodzian. W 53 minucie spotkania fantastycznym długim podaniem popisał się
fot.: lfchistory.com
34• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Tadeusz Świątek. Do piłki dobiegł Marek Filipczak. Wygrał on pojedynek biegowy z Alanem Kennedym i podał Smolarkowi na pustą bramkę. Mimo wielu kolejnych prób ataku, Liverpoolczycy nie potrafili się wstrzelić w bramkę. Zawsze na drodze stawali im obrońcy lub Józef Młynarczyk. Od czasu stracenia drugiej bramki, cała drużyna była na połowie Polaków, którzy jedynie sytuacyjnie wybijali piłkę. W 80. minucie rozprężenie Polaków wykorzystał Ian Rush. Widzewiacy pogubili się po wrzutce, a piłka poleciała idealnie pod nogi Walijskiego snajpera. 10 minut potem po dośrodkowaniu, bramkę na 3:2 zdobył David Hodgson. Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 3:2, lecz to Widzew awansował do półfinału. Po ostatnim gwizdku fantastycznie zachowali się kibice angielskiego klubu. Na stojąco nagrodzili Widzewiaków oklaskami, a Włodzimierz Smolarek wraz z Mirosła-
Widzew - FC Liverpool, 2 marca 1983 r. fot.: twitter.com/Piekne90
Po meczu Polacy byli zaskoczeni zachowaniem fanów Liverpoolu. Nigdy wcześniej na żadnym stadionie nie doświadczyli takiej sytuacji, że kibice przegranej drużyny nagrodzili ich gromkimi brawami. Józef Młynarczyk w wywiadzie stwierdził, że dla takich momentów warto żyć i warto grać w piłkę
wem Tłokińskim zostali obdarowani czapkami angielskich policjantów. Po meczu Polacy byli zaskoczeni zachowaniem fanów Liverpoolu. Nigdy wcześniej na żadnym stadionie nie doświadczyli takiej sytuacji, że kibice przegranej drużyny nagrodzili ich gromkimi brawami. Józef Młynarczyk w wywiadzie stwierdził, że dla takich momentów warto żyć i warto grać w piłkę. W pomeczowych wywiadach, Bob Paisley pogratulował Polakom, uznał, że awansowali zasłużenie, lecz nie ukrywał żalu z powodu porażki oraz prostych błędów jego podopiecznych. Do dnia dzisiejszego mecz ten jest bardzo dobrze wspominany zarówno w Polsce jak i w Anglii. Nic dziwnego skoro, ten słynny Liverpool w Polsce chciało obejrzeć ponad 200 tyś osób. Ostatecznie po Puchar Europy sięgnął Hamburg SV, a rok później po raz kolejny triumfowali zawodnicy z Anfield Road.
35• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
TOP 10: NUMERÓW POLI
Drodzy Czytelnicy, przed Waszymi oczami znajduje się właśnie 25. odsłona naszego magazy śmy się stworzyć subiektywne zestawienie, TOP 10: Numerów Polish Reds. We wszystkie nasz które zasługują na wyróżnienie. Mam szczerą nadzieję, że z przyjemnością cofniecie się z nam tracących na ważności”. No to co? Zaczynajmy!
10
Numer 7. 9.03.2018
„AKADEMIA PANA KLOPPA”
Nasze zestawienie otwiera siódme wydanie Polish Reds. Pierwsze, które dostałem w wersji papierowej, jeszcze jako czytelnik. Wyjątkowo uroczy tytuł tego numeru mówi o nim wszystko: znajdziemy w nim analizę gry i potencjału naszych juniorów (Woodburn, H. Wilson, Grabara), klasyfikację „TOP 10: Wychowanków Liverpoolu”, czy też wywiad z profesjonalnym dziennikarzem - Marcinem Feddkiem. Całość tworzy 48 stron wyczerpującego materiału, na który składa się 18 tekstów.
9
Numer 22. 28.02.2020
„ZŁOTA MŁODZIEŻ”
W lutym bieżącego roku kibice w całej Anglii na dobrą sprawę poznali siłę akademii Liverpoolu. Nie mogliśmy zatem przemilczeć tych wspaniałych sukcesów czerwonej (a właściwie to złotej) młodzieży znad rzeki Mersey i ponownie opisaliśmy jej potencjał. Przybliżyliśmy sylwetkę Neco Williamsa, przygotowaliśmy pierwszy „głos redakcji”, w którym wytypowaliśmy najlepszych juniorów The Reds. Dokładając do tego wywiad z Michałem Frąckowiakiem, założycielem firmy Men’s Finest; twórcy koszul i garniturów dla piłkarzy (m.in. Firmino) stworzyliśmy numer godny dziewiątego miejsca w tym zestawieniu.
8
Numer 20. 22.12.2019
„NADSZEDŁ CZAS ZBROJEŃ”
Polish Reds wywiadami stoi. Dojścia do ciekawych osób kibicujących Liverpoolowi to świetna sprawa, ale co powiedzielibyście na wywiad z… piłkarzem Liverpoolu? Pół roku temu R. Chmiel, redaktor naszego magazynu, miał okazję porozmawiać z Jamesem Milnerem. Efekty tej rozmowy znajdziecie w 20-tym numerze, na stronach 14-17. Nieco dalej możecie przeczytać również o Pucharze UEFA z 1976 roku… pierwszego europejskiego tryumfu Boba Paisleya, czyli początku najlepszego okresu w historii naszego klubu.
7
Numer 14. 27.12.2018
„LIVERPOOL MIASTEM BEATLESÓW”
By przedstawić Wam siódme miejsce naszego rankingu, musimy cofnąć się o cały rok względem pozycji poprzedniej. Co ciekawe, numer ten przeszedł do historii, pomimo składających się na niego zaledwie 34 stron (najkrótszy w historii Polish Reds). Tak istotny dla społeczeństwa polskich kibiców Liverpoolu został on dzięki materiałowi M. Konofola, w którym możecie dowiedzieć się jak, krok po kroku, zdobyć swoje pierwsze bilety na Anfield. Jeśli stadionowy debiut jeszcze przed Wami i nie do końca rozumiecie kwestię membershipów i pozostałych wymaganych procedur, koniecznie zaj-
36• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
rzyjcie do 14-ego numeru Polish Reds! Przeczytacie tam także o głównej dietetyczce klubu oraz o ówczesnym asystencie Kloppa. Niedługi, ale zdecydowanie warty sprawdzenia, numer!
6
Numer 24. 23.04.2020
„KWARANTANNA ZAWODNIKÓW”
W dobie kwarantanny niejedni załamaliby ręce, odpuścili pisanie, najwyżej poplotkowali o tym jak wolny czas spędzają gwiazdy piłkarskich boisk. Nasza redakcja podeszła jednak do tematu wyjątkowo profesjonalnie. W zeszłym miesiącu z dumą zaprezentowaliśmy Wam ponadczasowe teksty: o pracy cichego bohatera The Reds - Michaela Edwardsa; przedstawiliśmy sylwetki wszystkich menedżerów w historii Liverpoolu oraz powspominaliśmy największe sukcesy i najbardziej szalone mecze naszego klubu. Słowem: niezbędnik kibica LFC.
5
Numer 8. 9.04.2018
„JUSTICE FOR THE 96”
Okej, jeśli „niezbędnikiem kibica Liverpoolu” nazwałem poznanie obecnych i byłych pracowników klubu to nie wiem jak opisać znajomość wydarzenia, które zbudowało tożsamość naszego klubu. Katastrofa na Hillsborough, to najtragiczniejsze wydarzenie w historii brytyjskiego sportu. Zjednoczyła ludzi Liverpoolu, odkryła prawdziwe oblicza wielu osób. Prze-
SH REDS
ynu. Niedługo będziemy świętować nasze trzecie urodziny. W związku z tym, zdecydowalize dotychczasowe prace włożyliśmy maksimum zaangażowania, aczkolwiek jest kilka takich, mi do początków naszego pisma – znajdziecie w nim wiele tekstów ponadczasowych, „nie bieg wszystkich wydarzeń z nią związanych opisaliśmy w ósmym numerze Polish Reds – dla mnie jeszcze bardziej wyjątkowym, bowiem pierwszym, przy którym brałem czynny udział.
4
Numer 19. 1.08.2019
„JESTEŚMY MISTRZAMI”
„We’ve won it 6 times!” – gdyby podliczyć ile razy pisałem to zdanie na łamach naszego magazynu, wyszłyby jakieś nieprawdopodobne liczby. Cóż jednak poradzić, gdy kibica duma wręcz rozsadza? Na początku sierpnia ubiegłego roku daliśmy upust naszym emocjom, a dwanaście mistrzowskich tekstów stworzyliśmy, nie opuszczając kącików naszych ust, ani na moment. Jeśli najdzie Was ochota na przypomnienie sobie drogi Liverpoolu na madrycki szczyt lub innych zwycięskich finałów w wykonaniu „The Reds”, koniecznie wróćcie do numeru 19ego. Napiszę to jeszcze raz – niech już stracę – „We’ve won it 6 times!”
3
Numer 4. 16.12.2017
„PIŁKARSKIE ŚWIĘTA”
Trzecie miejsce w naszym zestawieniu zajmuje – uwaga, bo łatwo się pomylić – czwarty numer w historii naszego magazynu. Co zatem sprawiło, że to on zamyka podium tego rankingu? Przede wszystkim dwa duety: dwie recenzje i dwa wywiady. Opisaliśmy książki „Jak oglądać piłkę nożną” i „Jürgen Klopp. Robimy hałas”. Do tego porozmawialiśmy z największymi
gwiazdami: Kamilem Stochem i Steven Gerrardem. Robi wrażenie, prawda? Koniecznie sprawdźcie tamte numery, bo działo się wyjątkowo dużo.
2
Numer 1. 12.09.2017
„125-LECIE KLUBU”
Kosmiczna atmosfera, emocje sięgają zenitu – dochodzimy do drugiego miejsca tego TOP 10! Tu sprawy nie postanowiłem ułatwić: srebrny medal otrzymuje numer pierwszy. Pogmatwane niczym problemy, które wówczas opisywaliśmy. Dylematy takie jak wybór między Mignoletem a Kariusem lub Lovrenem a Matipem odeszły już dawno w niepamięć, więc śmiało, z pobłażliwym uśmiechem na twarzy, możemy cofnąć się do niełatwych czasów, gdy powstawał pierwszy numer Polish Reds. Ośmiu piszących, z Michałem Majdakiem na czele (wówczas red. naczelnym – to on„zakontraktował” mnie do redakcji pół roku później) zdołało zapoczątkować coś fantastycznego dla polskich kibiców Liverpoolu. Dzięki nim, do dziś jesteśmy jedynym tego typu magazynem w Polsce i z pewnością nie zamierzamy się zatrzymywać!
1
Numer 2. 12.10.2017
„QUO VADIS JÜRGEN”
Pierwsze miejsce w tym jakże subiektywnym rankingu zajmuje (o rety!) numer drugi. Złośliwi zauważą, że w najwyżej ocenionych wydaniach nie było mnie jeszcze w redakcji… ale może to moja skrom-
ność? – w końcu ja stworzyłem tę dziesiątkę! Przechodząc do meritum: październikowy numer sprzed trzech lat, jest przede wszystkim najdłuższym ze wszystkich, które do tej pory powstały. Znajdziecie w nim 30 tekstów, a w nich skupiliśmy się m.in. na osobie Jürgena Kloppa. Z asystą wielu danych statystycznych przeanalizowaliśmy pracę jego, jego podopiecznych i po zsumowaniu: nasze szanse na mistrzostwo. Znajdziecie tam także rozmowę z Donaldem McRae (ghostwriterem, przy pomocy którego Steven Gerrard napisał swoją autobiografię – jej recenzję również przeczytacie wśród owych artykułów). Niezawodny Rado Chmiel porozmawiał także z trenerem żeńskiej drużyny Liverpoolu, Scottem Rogersem. Dokładamy do tego także zapowiedź filmu o Billu Shanklym oraz recenzję spektaklu pt. „YNWA: Oficjalna Historia Liverpool Football Club” i… wiele więcej. Te wyjątkowe, choć nie najmłodsze numery, zdecydowanie nie odstają od dzisiejszych. Ba, ja umieściłem je nawet ponad „współczesnymi”, ale to być może z sentymentu, którymi je darzę, i nostalgicznych wspomnień do beztroskiej ekscytacji tym pismem, jeszcze jako czytelnik. Mam szczerą nadzieję, że macie podobne odczucia i miło wspominacie, zarówno tę dziesiątkę, jak i wszystkie 25 numerów, które dla Was przygotowaliśmy. Up the (Polish) Reds! IGOR BORKOWSKI
37• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
ODRODZENIE – TRZECI P Nikt nie mógł się spodziewać po rzymskim triumfie w 1984 roku, że na następny europejski puchar przyjdzie poczekać aż 17 lat. Zupełnie nowy Liverpool, w zupełnie nowej rzeczywistości piłkarskiej (wyspiarskiej i w ogóle europejskiej), po fascynującym meczu pokonał 16 maja 2001 r. na Westfalenstadion w Dortmundzie hiszpańskie Deportivo Alavés 5:4 po dogrywce i złotym golu. Było to ukoronowanie świetnego sezonu drużyny pod wodzą Francuza Gérarda Houlliera. BARTOSZ BOLESŁAWSKI
T
ragedia na Heysel była końcem wielkiego Liverpoolu. Poruszony dramatycznymi wydarzeniami trener Joe Fagan po przegranym finale z Juventusem złożył rezygnację. Miał już wówczas 64 lata i w ciągu dwóch lat pracy menedżera zdobył wszystko, co było do zdobycia. A przecież wcześniej też był w sztabie i dołożył swoją cegiełkę do triumfów Billa Shankly’ego oraz Boba Paisleya. Miał pewne prawo poczuć się spełniony i jednocześnie przytłoczony tym, co widział na własne oczy 29 maja 1985 r. w stolicy Belgii. Mimo wszystko spodziewano się po nim dłuższej kadencji. W tle wisiała jeszcze groźba wykluczenia „The Reds” z europejskich pucharów (ostatecznie wyrok wyniósł sześć lat dla Liverpoolu i pięć dla pozostałych angielskich klubów). Po czterech latach mieliśmy kolejną tragedię na Hillsborough, która zmieniła oblicze angielskiego futbolu (skutkiem był raport Petera Taylora i przebudowa wszystkich angielskich stadionów, m.in. likwidacja miejsc stojących). Krótko mówiąc, był to czas wielkich przemian i logiczne wy-
dawało się powierzenie drużyny komuś, kto będzie przez lata mógł wcielać swoją wizję. Wybór padł na wciąż czynnego piłkarsko, 34-letniego wówczas Kenny’ego Dalglisha. „Odpoczynek” od Europy sprawiał, że nowy menedżer mógł wszystkie siły rzucić na rozgrywki krajowe. Debiut Kenny’ego Dalglisha był udany – w sezonie 1985/1986 „The Reds” wywalczyli podwójną koronę, mistrzostwo i Puchar Anglii. Smakowało to tym lepiej, że w obydwu przypadkach Liverpool triumfował nad lokalnym rywalem: Everton został pokonany w finale FA Cup 3:1 i musiał się zadowolić drugim miejscem w tabeli First Division (rok wcześniej był mistrzem). Dalglish poprowadził drużynę jako grający trener do 17-go i 18-go tytułu mistrza Anglii (1988, 1990), wywalczył także czwarty Puchar Anglii w 1989 r. – przyćmiony jednak przez śmierć 96 kibiców w Sheffield podczas meczu półfinałowego z Nottingham Forest. W 1990 r. po 18-tym tytule mistrzowskim zakończył swoją wspaniała karierę piłkarską. Któż mógł się wtedy spodziewać, że był to ostatni jak do tej pory tytuł mistrza dla Liver-
38• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
poolu? Jako już nie-grający trener Dalglish pracował na Anfield jeszcze rok i po wicemistrzostwie w sezonie 1990/1991 postanowił poszukać nowych wyzwań (odszedł do Blackburn Rovers, z którym w 1995 r. wywalczył mistrzostwo Anglii). Za jego kadencji pojawiła się w klubie kolejna generacja świetnych zawodników, m.in. Peter Beardsley, John Barnes czy Ray Haughton.
PUCHAR UEFA
Radość ze zdobycia Pucharu UEFA w 2001 roku fot. .thisisanfield.com
Schedę po Dalglishu przejął kolejny z wielkich liverpoolskich Szkotów, czyli Graeme Souness. Nie był to najlepszy czas dla klubu z Anfield, jedynym trofeum pod wodzą wąsatego Szkota był Puchar Anglii w sezonie 1991/1992. Po sensacyjnej porażce z Bristol City w FA Cup
w styczniu 1994 r. Souness zrezygnował z posady. Zastąpił go kolejny z członków sztabu szkoleniowego z lat osiemdziesiątych: Roy Evans. Jedynym jego osiągnięciem był Puchar Ligi w sezonie 1994/1995, a Liverpool pod jego wodzą coraz bardziej staczał się w przeciętność. Pojawiło się kolejne pokolenie zdolnych zawodników (Robbie Fowler, Steve McManaman i Jamie Redk-
napp), jednak nie przekładało się to w żaden sposób na trofea. Lata dziewięćdziesiąte to także kiepski okres w europejskich pucharach. Najlepsze osiągnięcia do ćwierćfinał Pucharu UEFA (1991/1992) oraz półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów (1996/1997). Zmieniała się rzeczywistość angielskiego futbolu, na Wyspach pojawiało się także coraz więcej zawodników z Euro-
39• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
py, zmieniających oblicze Premier League. W 1996 r. władze Arsenalu ściągnęły mało znanego francuskiego trenera Arsène’a Wengera, który w północnym Londynie wprowadził zupełnie nową jakość. Brak progresu pod wodzą Roya Evansa sprawił, że także włodarze klubu z Anfield spojrzeli przychylnie na drugą stronę Kanału La Manche.
Pierwszy trener spoza Wielkiej Brytanii W połowie 1998 r. na Anfield pojawił się Gérard Houllier. W latach 19921993 był selekcjonerem reprezentacji Francji i „wsławił się” odpadnięciem w eliminacjach do mistrzostw świata po porażce z Bułgarami (dopiero później okazało się, jak silna była to Bułgaria). Potem prowadził młodzieżowe reprezentacje „Trójkolorowych” i raczej nie było wielkiego entuzjazmu na Merseyside, kiedy się tam zjawił. Miał prowadzić drużynę wspólnie z Royem Evansem, ale demokracja średnio sprawdza się w futbolu; panowie niezbyt się dogadywali i po 13 kolejkach Roy Evans podziękował, a Houlier zaczął pracować na własne konto. Pod wodzą Francuza rodziła się nowa drużyna. Krytykowano ją za defensywny i mało finezyjny styl gry, ale ostatecznie trener obronił się trofeami. Zgodnie ze sprawdzoną zasadą, drużynę budował od tyłu i zaczął od bramki – wymienił niezbyt pewnego Davida Jamesa na Holendra Sandera Westervelda (też niezbyt pewnego, jak się później okazało). Także w 1999 roku na Anfield trafili dwaj stoperzy, którzy rządzili obroną „The Reds” przez kilka lat: Fin Sami Hyypiä i Szwajcar Stéphane Henchoz. Pojawił się też niemiecki tercet w postaci Dietmara Hamanna, Markusa Babbela i Christiana Ziege (drugi i trzeci doszli w 2000 r.).
Całość została uzupełniona bardzo zdolnymi wychowankami – w miarę już doświadczonym Robbiem Fowlerem i „młodymi wilkami”, czyli Jamiem Carragherem, Stevenem Gerardem i Michaelem Owenem (Steve McManaman akurat odszedł do Realu Madryt). W marcu 2000 r. Houllier sprowadził za 11 mln funtów (wówczas rekord transferowy Liverpoolu) z Leicester City potężnie zbudowanego napastnika Emile’a Heskeya. Miał on być naturalnym uzupełnieniem dla drobnego i szybkiego Michaela Owena, zgodnie z lansowaną wówczas na Wyspach wi-
40• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
zją duetu napastników: wysoki i silny miał strącać głową dalekie wykopy z obrony bądź od bramkarza, a drugi, ten sprytny i szybki, miał takie strącone piłki przejmować i gnać od razu na bramkę. Heskey i Owen wpisywali się w to idealnie. Nie możemy też zapominać o czeskim duecie – do będącego na Anfield od 1996 r. (efekt świetnego występu Czechów na Euro 1996) Patrika Bergera dołączył w 1999 r. Vladimír Šmicer. Może żaden z nich nie wywalczył sobie pewnego miejsca w podstawowej jedenastce na dłużej, ale mieli spory wkład w sukcesy
fot. tagesspiegel.de
„The Reds”. Tę wyliczankę możemy zakończyć na urodzonym w 1964 r. weteranie ze Szkocji Garym McAllisterze, którego Houllier ściągnął latem 2000 r. w wieku 35 lat. Świetnie wykonywał stałe fragmenty gry i dawał dobry przykład dla młodzieży. Był to powiew odchodzącego już powoli do lamusa starego, dobrego wyspiarskiego futbolu, poza tym Szkoci zawsze przynosili na Anfield szczęście. I jak się okazało, pobyt McAllistera w Liverpoolu również był bardzo szczęśliwy.
Droga do Dortmundu Sezon 1999/2000 Liverpool zakończył na czwartym miejscu ze stratą aż 24 punktów do mistrzowskiego Manchesteru United. Dało to jednak przepustkę do gry w Pucharze UEFA, gdzie w pierwszej rundzie los przydzielił „The Reds” rumuński Rapid Bukareszt. Kluczem do sukcesu była obrona, Liverpool wygrał w dwumeczu 1:0 po bramce Nicka Barmby’ego. W drugiej rundzie rywalem byli Czesi ze Slovana Liberec i również odbyło się bez większych problemów. 1:0 i 3:2 dało w
sumie w dwumeczu zwycięstwo 4:2 i dość łatwy awans. Dokładnie taki sam wynik w dwumeczu padł w 3. rundzie, gdzie rywalem był grecki Olympiakos Pireus. Schody zaczęły się w 1/8 finału, gdzie czekała Roma, rywal dobrze znany „The Reds” z 1984 r. (i pałający żądzą rewanżu za tamtą porażkę na własnym stadionie). Zwycięstwo 2:0 w pierwszym meczu praktycznie przesądziło sprawę, ale w rewanżu Urugwajczyk Gianni Guigou trafił w 70’ i „The Reds” musieli się rozpaczliwie bronić przed dogrywką. W ćwierćfinale kolejny rywal z górnej półki, czyli FC Porto. Po bezbramkowym remisie w Portugalii Danny Murphy i Michael Owen załatwili sprawę na Anfield w pięć minut. Rywalem w półfinale była Barcelona, przechodząca akurat kryzys tożsamości między „pierwszym” a „drugim” Louisem van Gaalem, którą prowadził Lorenzo Serra Ferrer. Liverpoolczycy rozegrali to według podobnego scenariusza jak w przypadku potyczki z FC Porto. Przede wszystkim nie chcieli stracić bramki w pierwszym meczu (skończyło się bezbramkowym remisem na Camp Nou), a sprawę załatwili w rewanżu na Anfield. Weteran Gary McAllister wykorzystał rzut karny tuż przed przerwą, a że obrona w składzie Babbel, Henchoz, Hyypiä i Carragher spisała się bez zarzutu, podopieczni Houlliera po zwycięstwie 1:0 w dwumeczu mogli szykować się na finał na Westfalenstadion w Dortmundzie. Rywal był dość nieoczekiwany… Ofensywne zapędy opiekuna Alaves przyniosły wymierne korzyści. Baskowie okazali się być czarnym koniem tamtego sezonu Pucharu UEFA. W drodze do finału, który miał być rozegrany w Dortmundzie, strzelili swoim rywalom 31 goli. O ile wyeliminowanie w pierwszych trzech rundach
41• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
takich zespołów jak: Gaziantepspor, Lillestrom i Rosenborg można jeszcze uznać za wyczyn, który był w zasięgu reprezentantów ligi hiszpańskiej, o tyle wyniki osiągane w kolejnych etapach gry kazały ekspertom przecierać oczy ze zdumienia. Zaczęło się od czwartej rundy, kiedy to po zwycięstwie 2-0 na San Siro Babazorros (Worki fasoli) wyrzucili z Pucharu UEFA Inter z Recobą, Vierim czy Zanettim w składzie. W ćwierćfinale podopieczni Mané rozprawili się w bratobójczym pojedynku z Rayo Vallecano. Awans zapewnili sobie właściwie już w pierwszym meczu na domowym obiekcie Mendizorottza, gdzie odprawili rywali z wynikiem 3:0. Prawdziwy pokaz siły Cruyff, Moreno i reszta spółki dali w półfinałowej potyczce z Kaiserslautern. Tym razem skład niemieckiej drużyny nie okazał się zwycięski, było wręcz cholernie daleko od zwycięstwa. Baskowie rozbili oponentów w dwumeczu wynikiem 9:2 – pisze Rafał Gałązka na portalu Retro Futbol.
Kanonada w finale Mimo wszystko wielkim faworytem był Liverpool, który przymierzał się do pierwszego europejskiego trofeum od 17 lat. Gérard Houllier 16 maja 2001 r. wystawił następujący skład: Sander Westerveld - Markus Babbel, Sami Hyypiä (k), Stéphane Henchoz (55' Vladimír Šmicer), Jamie Carragher - Steven Gerrard, Dietmar Hamann, Gary McAllister, Danny Murphy - Emile Heskey (64' Robbie Fowler), Michael Owen (78' Patrik Berger) W barwach drużyny z Kraju Basków prym wiódł Jordi Cruyff, syn wielkiego Johana, który niestety nigdy nie dorósł do poziomu swo-
Emile Heskey w finale zagrał 64 minuty fot. en.as.com
jego ojca. W wieku 27 lat (ponoć optymalnym dla piłkarza) rozgrywał jednak swój najlepszy sezon i był o krok od historycznego sukcesu z klubem, który na terenie Kraju Basków zawsze pozostawał w cieniu Athleticu Bilbao i Realu Sociedad. Słyszałem sugestie, jakoby Alaves miało zagrać w finale w roli statystów i to najłatwiejszy rywal, jakiego mogliśmy sobie wymarzyć. To nieprawda. Nie popełnimy tego błędu i nie uwierzymy w to. Skoro zagrają w finale, to muszą być dobrą drużyną. W przeciwieństwie do wielu osób wierzyłem, że mogą dotrzeć tak daleko. Nie lekceważymy tego, co
42• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
mówią nam nasi scouci – zapowiadał przed meczem Gérard Houllier. Jednak już w 3’ młody Steven Gerard posłał dokładnie dośrodkowanie w pole karne, a Markus Babbel główkując z bliska, nie dał większych szans Argentyńczykowi Martínowi Herrerze. Chwilę później Sander Westerveld w świetnym stylu obronił uderzenie z rzutu wolnego, a w 16’ Michael Owen uruchomił prostopadłym podaniem Stevena Gerrarda, który zaskoczył bramkarza Alavés uderzeniem w „krótki” róg. Mogło się wydawać, że finał w Dortmundzie nie będzie miał wielkiej historii. Baskowie jednak to waleczny naród… Ich trener José Manuel Esnal Pardo, znany bardziej jako Mané, postawił
wszystko na jedną kartę – w 22’ ściągnął z boiska norweskiego obrońcę Dana Eggena (dobrze pamiętają go kibice Widzewa Łódź – to ten kędzierzawy obrońca Brøndby IF, który po golu Pawła Wojtali w 89’ stał w swoim polu karnym z miną wyrażającą mieszankę niedowierzania i rozpaczy) i wprowadził urugwajskiego napastnika Ivána Alonso. Ten już po czterech minutach „przeskoczył” Markusa Babbela i dał Baskom kontaktowego gola. Skrzydła podopiecznym Mané podciął pięć minut przed przerwą ich bramkarz, który zupełnie niepotrzebnie wyszedł poza pole karne, mimo że Michael Owen opanował już piłkę na trzydziestym metrze. Wykorzystując swoją szybkość, Anglik „objechał” golkipera, a ten próbował go faulować przed polem karnym. Nie zdążył, sfaulował już w szesnastce, a Garry McAllister, podobnie jak w półfinale z Barceloną, pewnie wykorzystał karnego (no może nie tak pewnie, bo Martín Herrera miał piłkę na rękawicy). W 47’ Rumun Cosmin Contra kapitalnie „zamieszał” na prawym skrzydle i posłał dokładną piłkę w pole karne, którą głową skierował do siatki Javi Moreno. Po dwóch minutach było już 3:3 – tenże Javi Moreno z rzutu wolnego sprytnie posłał piłkę po ziemi pod skaczącym murem. Błąd popełnili piłkarze stojący w murze, chyba lepiej mógł się także postarać Westerveld, który zaczął machać pretensjonalnie rękami w stronę swoich obrońców jeszcze zanim piłka jakiś metr od niego wleciała do siatki. W 72’ weteran McAllister dokładnie zagrał do Robbiego Fowlera (zmienił bezbarwnego tego dnia Emile’a Heskeya), a ten w pełnym biegu wszedł w pole karne i strzelił nie do obrony. 4:3 i „pozamiatane”? Nic takiego – w 88’ Jordi Cruyff uprzedził po dośrodkowaniu z rzutu rożnego wy-
chodzącego do piłki holenderskiego bramkarza Liverpoolu i strzelił gola.
ny mecz miał mieć jeszcze bardziej dramatyczne zakończenie. Z rzutu wolnego dośrodkował Gary McAlSamobójczy złoty gol lister, ale w pobliżu nie było żadnego zawodnika w czerwonej koszulTrzeba było grać dogrywkę, w której ce i Martín Herrera bez problemu by obowiązywała zasada złotej bramki. ją wypiąstkował. Uprzedził go jedJak przyznał po meczu trener De- nak obrońca Delfí Geli, który piękportivo Alavés, jego piłkarze byli już ną główką posłał piłkę do własnej wtedy półżywi z wysiłku i marzyli bramki… Ten niesamowity rollero dotrwaniu do rzutów karnych. W coaster zakończył się po 116 minupierwszej połowie dogrywki obie tach samobójczym złotym golem. drużyny trafiły do siatki rywala, ale Starcie między Liverpoolem i Dew obydwu przypadkach francuski portivo Alavés rychło okrzyknięsędzia Gilles Veissière słusznie od- to jednym z najlepszych finałów w gwizdał spalonego. Bezradność i historii Pucharu UEFA. 36-letni Garbrak sił u Basków objawiały się fau- ry McAllister, autor jednej bramki i lami. W 99’ minucie drugą żółtą kart- dwóch asyst, został wybrany grakę obejrzał Brazylijczyk Magno Mo- czem meczu. Był to też chyba najlepszy sezon w karierze Jordiego Cruyffa, który był o krok od wywalczenia trofeum (tak, zdobywał trofea w poprzednich klubach, choćby potrójną koronę z Manchesterem United w 1999 roku – chodzi jednak o Starcie między Liverpoolem trofeum, w zdobyciu którego miałi Deportivo Alavés rychło by duży udział). Javi Moreno i Cosmin Contra świetnymi występaokrzyknięto jednym mi w Alavés w sezonie 2000/2001 z najlepszych finałów zapracowali na transfery do Milanu (gdzie jednak furory nie zrobiw historii Pucharu UEFA. li). Dla Liverpoolu było to trzecie i 36-letni Garry McAllister, najcenniejsze trofeum w sezonie autor jednej bramki i dwóch 2000/2001. 25 lutego 2001 r. na Millennium Stadium w Cardiff po remiasyst, został wybrany sie 1:1 pokonali w karnych Birminggraczem meczu ham City 5:4 i zdobyli Puchar Ligi. Natomiast 4 dni przed pasjonującym finałem w Dortmundzie, „The Reds” w finale Pucharu Anglii, takcelino i gra Basków coraz bardziej że w stolicy Walii, pokonali Arsenal zaczęła przypominać „obronę Czę- 2:1. Na progu nowego sezonu, 24 stochowy”. Pięć minut przed koń- sierpnia 2001 r. w meczu o Supercem dogrywki kapitan „Babazorras” puchar Europy Liverpool pokonał Antonio Karmona sfaulował na le- wielki Bayern Monachium 3:2. Wywym skrzydle Vladimira Smicera i nik w tym meczu otworzył świeży też musiał powędrować do szatni nabytek „The Reds” - Norweg John za drugie „żółtko”. Mimo gry w 9 na Arne Riise. Tydzień później na An11, pewnie dałoby się przetrwać te field pojawił się kolejny nowy zapięć minut. Jednak ten dramatycz- wodnik, świetny polski bramkarz… 43• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
A
ZZURRI
Schedę w neapolitańskim klubie przejął po Walterze Mazzarrim. Dzięki jego osobie do klubu Aurelio De Laurentiisa dołączyli tacy zawodnicy jak Raúl Albiol, José Callejón, czy Gonzalo Higuaín. Razem z klubem zdobył Coppa Italia oraz Superpuchar Włoch. Podał się do dymisji po zakończeniu sezonu 2014/2015 - powodem był brak awansu do Ligi Mistrzów. Za jego rządów Napoli wyraźnie straciło dystans do Juventusu.
B
ALFABET.
RAFA BEN
DAMIAN ŚWIĘCICKI
UNT
Xabiego Alonso doprowadził do ochłodzenia relacji na linii piłkarz - trener. Benítez zakazał pomocnikowi wyjazdu do ukochanej, która w najbliższych dniach miała urodzić dziecko. Powodem był zbliżający się mecz z Interem Mediolan w Lidze Mistrzów. Wychowanek Sociedad wbrew woli trenera wyjechał, co zakończyło się odsunięciem go od składu. Kibice jak i dziennikarze stanęli murem za piłkarzem, co odbiło się mocno na reputacji szkoleniowca. Rok później Xabi odszedł do Realu Madryt. Steven Gerrard oficjalnie nazwał trenera głupim, że pozwolił odejść z klubu tak kapitalnemu piłkarzowi, jak ten urodzony w baskijskiej Tolosie.
C
ASTILLA
Hiszpan zaczynał swoją pracę w trenerskim fachu od prowadzenia drużyn młodzieżowych Real Madryt. W 1993 roku objął Real Madryt Castilla, czyli drugą drużynę Królewskich. Spod jego rąk wyszli tacy zawodnicy jak Dani García, Víctor Sánchez, Fernando Sanz, Gerardo, czy legendarny Raúl. 44• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
NITEZ
D
ALIAN
Professional, czyli obecny klub prowadzony przez hiszpańskiego szkoleniowca. Po odejściu z Newcastle typowany był do objęcia posady w West Hamie. Jego wybór padł jednak na klub z Chinese Football Association Super League. Klub został założony w 20 września 2009 roku przez Zhao Mingyanga - prezesa firmy Dalian Aerbin Group Co. Zhang Lin, prezes Niebieskich Jastrzębi, płaci rocznie trenerowi aż 13,5 miliona euro. Gwiazdami zespołu są Marcus Danielson, Marek Hamšík, Sam Larsson, Salomón Rondón oraz Emmanuel Boateng. W poprzednim sezonie Dalian zajęło 9. miejsce. Druga wartość rynkowa w lidze chińskiej zaraz po Shanghai SIPG.
E
MOCJE
Rafa nigdy ich nie okazywał. Był człowiekiem skupionym na schematach, taktyce, zagraniach, tabelkach, strzałkach, statystykach. Raczej nie okazywał wielkiej radości, nie chwalił, raczej ganił. W wywiadzie wspominał o tym Gerrard, który w sezonie 2005/2006 strzelił dla The Reds 23 bramki. W odpowiedzi Benítez powiedział mu, że zabrakło mu jednak aż dwóch bramek do osiągnięcia magicznej granicy 25 goli w sezonie. Chwilę później jednak mrugnął i uśmiechnął się w stronę Gerrarda. Ten nie mógł uwierzyć, że zobaczył na twarzy Hiszpana uśmiech. To było coś niespotykanego.
F Fot.: liverpooloffside.sbnation.com
ERNANDO
Torres. To dzięki hiszpańskiemu szkoleniowcowi genialny napastnik trafił na Anfield. Nie jest żadną tajemni-
cą, iż to osoba trenera miała duży wpływ na wybór El Niño. Do dzisiaj zresztą pozostają w dobrych relacjach. Torres zawsze stawał w obronie krytykowanego szkoleniowca. W wywiadzie dla FourFourTwo powiedział, że najlepszą cechą Rafy było to, że nigdy nie pozwolił zawodnikom spocząć na laurach - wymagał codziennego stawania się lepszym i był perfekcjonistą, co nie wszystkim jednak odpowiadało. Wspomniał sytuację, gdy w meczu strzelił dwie bramki, a podczas pomeczowej radości w szatni trener zabrał go na bok i zaczął wyliczać sytuacje, w których wychowanek Rojiblancos nie wrócił się do obrony.
G
RY
Planszowe. W wolnej chwili wypełniają czas hiszpańskiemu trenerowi. Szczególnie przypadła mu do gustu gra Stratego, polegająca na kontrolowaniu 40 elementów reprezentujące poszczególne stopnie wojskowe. Celem gry jest przejęcie flagi przeciwnika, bądź ustawienie go w pozycji, w której nie będzie już mógł wykonać żadnego ruchu. W Europie gra ta produkowana jest od końca II Wojny Światowej.
H
amšík
Marek. Drugi w hierarchii legend Azzurri zaraz po Diego Armando Maradonie. Prowadził otwarty konflikt z Benítezem. Hiszpański trener często nie korzystał z usług słowackiego pomocnika, co dla neapolitańskiej społeczności było kompletnie niezrozumiałe. Po odejściu ze Stadio San Paolo zawodnik udzielił wywiadu, w którym stwierdził, że z Hiszpanem nie dało się pra-
45• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
cować. Skrytykował również jego przywiązanie do jednej taktyki oraz ustawianie go na nienaturalnej dla niego pozycji. Co ciekawe, obecnie Rafa ponownie prowadzi Słowaka, tym razem w Dalian Professional.
I
NTER
„W pół roku zniszczył najlepszy klub w Europie”. Tak o przygodzie hiszpańskiego trenera z Interem mówił poprzedni trener Nerazzurri - José Mourinho. Mistrzowie Europy oraz Włoch w kilka miesięcy za sprawą nieudanej przygody Rafy spadli z wysokiego konia. Z klubu odeszli przecież tylko Quaresma, Burdisso oraz Balotelli, którzy nie grali pierwszych skrzypiec w genialnym sezonie 2009/2010. Przybyli za to Pazzini, Ranocchia oraz Biabiany. Hiszpan wytrzymał zaledwie do połowy grudnia 2010 roku. Marco Materazzi, który płakał jak małe dziecko po odejściu z klubu The Special One, o nieudanej przygodzie Hiszpana wypowiedział się w następujący sposób: „Możesz być najlepszym taktykiem na świecie, ale nic nie wygrasz, jeśli nie okazujesz empatii swoim zawodnikom”.
J
ERZY
Dudek, czyli bohater finału Ligi Mistrzów w 2005 roku. Polak nigdy nie miał wysokich notowań u hiszpańskiego trenera, o czym świadczy fakt, że po legendarnym meczu z Milanem do klubu sprowadzony został José Manuel Reina. W swojej biografii Dudek napisał, że na jednym z treningów prawie pobił się z Rafą, dlatego że ten zablokował jego transfer do Köln, czym skazał go na kolejny rok siedzenia na ławce rezerwowych.
K
OCHAJĄCY
Rodzice. Zawsze byli wsparciem dla młodego Rafy, który od samego początku był mocno związany z Realem Madryt. Wybaczył mu to jego ojciec, który zawsze pozostawał wiernym kibicem Atlético Madryt. Co ciekawe, jego mama z kolei kibicowała białej części Madrytu. Wszyscy jednak byli mocno zaangażowani w pasje przyszłego trenera Liverpoolu: judo, piłka nożna, koszykówka, ale także nauka.
L
IVERPOOL
Jego praca w hrabstwie Merseyside to prawdziwa sinusoida. Z jednej strony zdobył z The Reds Ligę Mistrzów, Puchar Anglii, Tarczę Wspólnoty oraz
46• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Superpuchar Europy, z drugiej jednak strony spalił wszystkie mosty. Prowadził otwartą wojnę z Tomem Hicksem, Georgem Gillettem oraz Rickiem Parrym, zniechęcił Xabiego Alonso do kontynuowania kariery na Anfield, prawie został pobity przez Jerzego Dudka, a wielu innych zawodników słysząc nazwisko Benítez nabiera wody w usta. Nikt jednak nie zabierze mu tego, co wydarzyło się 25 maja 2005 roku na Stadionie Olimpijskim im. Atatürka.
M
OURINHO
Miłość Hiszpana i Portugalczyka jest porównywalna do uczucia, którym darzą się Frank Castle oraz Billy Russo w serialu The Punisher. Zaczęło się od bramki widmo, którą strzelił Luis García, później sytuację
rzyszył trenerowi w najważniejszych momentach. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie chodziło o nadruk na czerwonych bokserkach, które ubierał podczas Ligi Mistrzów w sezonie 2004/2005. Nawet tak analityczne umysły mają swoje przesądy.
P
podsycił Rafa, który zadarł z kibicami The Blues. Później w Interze Mou zastąpił Hiszpan, z kolei w Chelsea na miejsce Beníteza został sprowadzony The Special One. W wywiadzie żona byłego szkoleniowca Valencii stwierdziła, że jej mąż całą karierę musi sprzątać bałagan po byłym trenerze Porto, ten w odwecie polecił jej, by zajęła się raczej dietą męża, aniżeli wypowiadała o piłce nożnej. Kto się czubi, ten się lubi.
N
IETOPERZE
Najpiękniejszy akord w całej symfonii hiszpańskiego trenera. Klub z Estadio Mestalla kompletnie zdetronizował Barcelonę, Real oraz Deportivo. Razem z Los Ches zdobył dwa tytuły Mistrza Hiszpanii oraz wygrał Puchar UEFA w 2004 roku. Jeśli dzisiaj
AKO
Ayestarán, czyli trener przygotowania fizycznego, który przez lata pełnił funkcję najbliższego współpracownika Rafy. Panowie poznali się w 1996 roku i pracowali wspólnie aż do 2007, kiedy to postanowili, że ich drogi powinny się rozejść. Pako łączył pracę trenera i asystenta z funkcjami kierowniczymi: był między innymi dyrektorem sportowym w Sociedad, aż w końcu po zwolnieniu Gary’ego Neville’a z Valencii przez kilka tygodni prowadził samodzielnie klub z Walencji. Miał również epizody w Arabii SaudyjMichael Owen skiej, Meksyku, czy drugiej lidze Fot.: goal.com hiszpańskiej. Człowiek orkiestra. spojrzymy na drużynę, którą stworzył Rafa to zupełnie nie dziwimy się, że razem z Nietoperzami zdobył kilka znaczących tytułów, wtedy jednak był to prawdziwy szok dla całego piłkarskiego świata. Kily González, Rubén Baraja, Santiago Cañizares, Pablo Aimar, Miguel Ángel Angulo, Mista, Roberto Ayala, Miroslav Dukić, Amedeo Carboni, czy Mauricio Pellegrino - do dzisiaj te nazwiska elektryzują każdego kibica piłki nożnej. To właśnie Benítez jest odpowiedzialny za stworzenie tak fantastycznej drużyny.
O
BRAZ
Diabła Tasmańskiego z popularnej serii Zwariowanych Melodii od Warner Bros towa-
R
EAL
Dokładnie 25 spotkań wytrzymał Rafa na ławce trenerskiej swojego ukochanego klubu. Jaki jest gotowy przepis na szybkie zakończenie pracy w jednym z najlepszych klubów świata? Zadrzeć od pierwszego dnia z najlepszym zawodnikiem klubu, a jeśli ten zawodnik nazywa się Cristiano Ronaldo, to totalna klęska jest tylko kwestią czasu. Każdy mądry trener wie, że trzeba połechtać ego takiego zawodnika jak Portugalczyk, o którym na jednej z pierwszych konferencji Rafa powiedział: „Nie wiem, czy jest najlepszy na świecie, trenowałem wielu wspaniałych zawodników”. Później sytuacja potoczyła się jak w scenariuszu najbardziej prze-
47• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
widywalnego filmu na świecie. Ronaldo podobno zagroził Pérezowi, że jeśli ten nie zwolni Hiszpana to będzie chciał odejść z Realu. Oczywiście były też inne powody: średnie wyniki, duże ego trenera, metody treningowe, które nie odpowiadały piłkarzom. Benítez raczej zalicza się w Madrycie do grupy takich trenerów jak Vanderlei Luxemburgo, czy Julen Lopetegui. Nikt za nim nie tęskni, no chyba, że Barcelona.
S
Benitez i Jamie Carragher Fot.: dailymail.co.uk
lą kontaktową bramkę to natychmiast wrócą do gry, bo Milan ich zlekceważy po tym, co wydarzyło się podczas pierwszych 45 minut. I tak się stało. Trochę szczęścia, ciężka praca i sukces, którego nikt się nie spodziewał. To była noc Jerzego Dudka, ale nie możemy zapomnieć o architekcie tego sukcesu.
TAMBUŁ
„Musimy ciężko pracować dla tych ludzi. Jeśli zdobędziemy gola, może obraz gry się zmieni. Traore, przygotuj się! Didi, musisz być gotowy. Zagramy 3-4-2-1, taki mam pomysł. Dobrze chłopaki? Luis na lewą stronę, Gerrard na prawą obronę, bo muszę zdjąć Finnana. Zaskoczmy ich!” - tymi słowami Rafa podniósł na duchu załamanych zawodników podczas przerwy. Przewidział również, że jeśli szybko strze-
W swojej biografii Dudek napisał, że na jednym z treningów prawie pobił się z Rafą, dlatego że ten zablokował jego transfer do Köln
48• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
T
HE BLUES
W Chelsea wytrzymał z kolei 48 spotkań i, co ciekawe, w tym czasie udało mu się wygrać Ligę Europy. Przegrał za to finał Klubowych Mistrzostw Świata - nie podołał Sport Club Corinthians Paulista, mimo że w składzie Brazylijczyków brakowało wielkich gwiazd - José Guerrero, Paulinho oraz Cássio. Powodem odejścia Hiszpana nie były jednak wyniki sportowe, a brak wsparcia kibiców, którzy dobrze pamiętali mu wypowiedzi, których udzielał w przeszłości, gdy był trenerem The Reds. Jego następcą został Mourinho, który powiedział, że powrócił na Stamford Bridge nie po to, by wygrywać Ligę Europy.
U
NIVERSIDAD
Politécnica de Madrid. Uczelnia, na której Rafa skończył wychowanie fizyczne. Po ciężkiej kontuzji kolana wiedział już, że musi rozstać się z piłką nożną jako zawodnik. Po ukończeniu studiów
pracował jako nauczyciel wychowania fizycznego w madryckich szkołach, nie mógł bowiem utrzymać się z pensji trenera drużyn młodzieżowych. Poświęcił się w pełni pracy na ławce trenerskiej, dopiero gdy został szkoleniowcem Realu Madryt U19.
W
AŻNIAK
„On ma obsesję na punkcie swojego CV. Często o nim mówi. Tak naprawdę, mógłby w nim mieć dwa tytuły mistrza świata, a i tak nie miałby nic wspólnego z przygotowaniem tych zespołów. Benitez ma po prostu fart” - tak scharakteryzował swojego przeciwnika sir Alex Ferguson. Oczywiście jest to gruba przesada, ale pokazuje, że nawet taki egocentryk jak Szkot, widział takie same cechy w byłym trenerze Valencii. Nie jest przypadkiem, że Rafa wszędzie, gdzie pracował palił mosty. Kłócił się z właścicielami Liverpoolu, nienawidził się z Mike’iem Ashley’em z Newcastle. Marca napisała, że wyrzucenie z klubu Ancelottiego i postawienie na Beníteza było niczym skok w próżnię. Nie chcieli go kibice Chelsea, ani Interu. Zraził do siebie Xabiego Alonso, Marka Hamšíka oraz Cristiano Ronaldo. A mimo wszystko wygrał Ligę Mistrzów, Ligę Europy (oraz Puchar UEFA), Mistrzostwo Hiszpanii, FA Cup, FA Community Shield, Coppa Italia oraz Superpuchar Europy. Oto cały Rafael „Rafa” Benítez Maudes.
Z
EGAREK
Ten gadżet obiecał swojej żonie Marii de Montserrat, jeśli wygra Ligę Mistrzów z Liverpoolem. Znalazłem informację, że został on zakupiony. Prawdopodobnie była to amerykańska marka Bulova, która obecnie należy do koncernu Citizen Watch.
Fot.: gettyimage.com 49• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
50• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds