co w numerze 4-7
Baskijski rollercoaster
Wstęp
8-11 Comeback z BVB 12-14 Nie każdy bohater nosi (czerwoną) pelerynę... 16-17 Głos czerwonej społeczności 18-27 Aktorzy drugiego planu 28-33 Głos redakcji. Opcje na zakończenie
obecnego sezonu
34-35 Zdjęcie numeru 36-39 Krótki raport z wypożyczeń 40-41 Kwarantannowa nuda w wykonaniu The Reds 42-45 Tragedia, której można było uniknąć 46-51 Alfabet LFC 52-57 Cykl historyczny
Redaktor Naczelny Bartek Bojanowski Z-CA REDAKTORA NACZELNEGO Igor Borkowski grafik Andrzej Szewczyk “Ziaja” DTP Artur Budziak KOREKTA Bartek Bojanowski, Bartosz Góra Bartłomiej Surma AUTORZY TEKSTÓW Bartek Bojanowski, Bartosz Bolesławski Igor Borkowski, Radosław Chmiel Bartosz Góra, Kacper Kosterna Adam Mokrzycki, Mariusz Przepiórka Mikołaj Sarnowski, Damian Święcicki
2• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Drodzy Czytelnicy, Piłkarska przerwa, związana z epidemią koronawirusa, nie pokrzyżowała planów naszej redakcji – już dziś składamy na Wasze ręce najnowszą odsłonę magazynu Polish Reds! Sytuacja, w której wszyscy się znaleźliśmy, z pewnością nie jest łatwa i wszyscy wolelibyśmy powrócić do normalności, by z dumą obserwować piłkarzy Liverpoolu, pewnie zmierzających po mistrzostwo Anglii … Niezmiennie jednak, nasze serca biją dla klubu z Anfield Road! Choć tematów bieżących jest zdecydowanie mniej, z przyjemnością powróciliśmy myślami do lepszych czasów. Jeśli jednak myślicie, że skupiliśmy się wyłącznie na wspomnieniach, jesteście w błędzie! Czas kwarantanny, to idealny moment, by lepiej poznać pracowników i historię Liverpoolu. Zapraszamy Was do przyjrzenia się sylwetkom Micheala Edwardsa (cichego bohatera ostatnich lat), a także wszystkich menedżerów w historii Liverpoolu, którzy dostąpili zaszczytu, prowadzenia naszej drużyny. Zwrócimy także uwagę, który z nich, przeprowadził nas przez mroczne czasy katastrofy na Hillsborough, której rocznicę obchodziliśmy 15-ego kwietnia. Nie pozostaje mi nic innego, jak z dumą zaprosić Was do zagłębienia się w kolejnych stronach naszego magazynu. Mam nadzieję, że treści, które tam znajdziecie, umilą Wam trudną sytuację, w której się znaleźliśmy. Zostańcie w domu i czytajcie Polish Reds! IGOR BORKOWSKI zastępca redaktora Naczelnego POLISH REDS
60 lat
ur. 16 kwietnia 1960 r. w Madrycie
25 lat ur. 18 kwietnia 1995 r. w Ostenda
Epidemia Covid-19 wprowadziła wiele ograniczeń na świecie, ale jak widać również w takich warunkach można zadać szyku fot.: facebook.com/jerzydudekofficial
#zostańwdomu
3• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Baskijski rollerc Kibice Liverpoolu jak mało kto znają smak zwycięskich thrillerów. Legendarny finał ze Stambułu w 2005, rewanż z Borussią Dortmund w Lidze Europy z sezonu 15/16 czy półfinałowy comeback przeciwko Barcelonie z zeszłego sezonu to tylko sam wierzchołek góry lodowej. Są jednak mecze, o których wielu, szczególnie młodych fanów nie pamięta, a były to pojedynki z futbolem przez naprawdę wielkie F. Zapraszam na wspomnienie o pewnym pięknym wieczorze z Westfalenstadion w Dortmundzie. Mikołaj Sarnowski
S
ezon 00/01 był naprawdę udany dla ówczesnych podopiecznych Gérarda Houlliera. 3 miejsce w Premier League, punkcik za Arsenalem, jednak aż 11 za Manchesterem United było całkiem przyzwoitą lokatą, ale to dopiero zdobycie obu pucharów krajowych - FA Cup i Pucharu Ligi budziło poczucie respektu wśród rywali. Droga The Reds do finału europejskich rozgrywek rozpoczęła się od dwumeczu z rumuńskim Dynamem Bukareszt. Pierwszy mecz, rozegrany w ojczyźnie George Hagiego, zakończył się wynikiem 0-1 po fantastycznej, solowej akcji Michaela Owena, który jak na tacy wyłożył piłkę na 6 metrze Nickowi Bramby'emu. Rewanż nie zagwarantował żadnych fajerwerków i po bezbramkowym remisie Liverpool awansował do drugiej rundy, gdzie trafił na Slovan Liberec. Dwumecz rozpoczął się na Anfield i wynik w 87 minucie otworzył, jednocześnie zamykając, Emile Heskey. Z wyprawy do Czech Liverpoolczycy również wrócili z tarczą, zwyciężając 3-2. Trzecia runda i trzeci rywal z dość odległych zakątków
Europy, gdyż padło na Olympiakos Pireus. Grecy na własnym stadionie pokazali pazur wywalczając remis 2-2 po bramce tuż przed końcowym gwizdkiem. Na szczęście dla angielskich kibiców, w rewanżu obyło się bez dramaturgii, a zespół Houlliera po zwycięstwie 2-0 zameldował się w kolejnej fazie. Tam czekała już AS Roma. Powrót na Stadio Olimpico, arenę będącą miejscem dwóch triumfów w europejskich pucharach, był udany. Pewne 2-0 dla The Reds i spokojne oczekiwanie na postawienie „kropki nad i” w hrabstwie Merseyside. Lecz sprawy zaczęły się komplikować... Najpierw Michael Owen nie wykorzystał rzutu karnego, a w 70 minucie rzymianie zdołali strzelić bramkę na 1-0 po pięknym strzale Gianniego Guigou. Pod koniec spotkania nastąpił czas na ogromne kontrowersje. Dośrodkowanie ze skraju pola karnego ręką blokuje Marcus Babel. Sędzia od razu wskazuje na 11 metr, lecz po chwili, nie wiadomo dlaczego, zmienia decyzję wskazując na rzut rożny, a protestujących graczy Romy szczodrze obdarowuje kartkami za dyskusje z arbitrem. Koniec końców, The Reds
4• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
wywalczyli awans do ćwierćfinału, w którym trafili na FC Porto. Mecz w Portugalii minął bezbramkowo, a w drugim spotkaniu, po bramkach Owena i Murphy'ego, Liverpoolczycy zapewnili sobie udział w półfinale, gdzie przyszło im się mierzyć z wielką Barceloną. Po kolejnym bezbramkowym wyjeździe, losy tego pojedynku rozstrzygnął Gary McAllister - wykorzystując rzut karny.
coaster
Decydującym przeciwnikiem okazał się istny czarny koń, bo nikt się nie spodziewał, że taki klub jak Deportivo Alavés jest w stanie dotrzeć aż do finału. Baskowie byli prawdziwą rewelacją tamtego sezonu UEFA Cup. Awans do rozgrywek wywalczyli zajmując 6 lokatę w La Liga, więc już to nie wskazywało na zbyt duży sukces w Europie. Jednak wola walki, niesamowita determinacja i
Drużyna The Reds po zwycięstwie 5:4 nad Alavés fot.: thisisanfield.com
waleczność poskutkowały piękną przygodą, rozpoczętą u siebie przeciwko tureckiemu Gaziantesporowi. 0-0 w pierwszym pojedynku i emocjonujące 3-4 na wyjeździe zaprowadziły podopiecznych Mané do kolejnej rundy. Dwa kolejne przystanki to boje przeciwko norweskim zespołom, Lillestrøm (3-1, 2-2) i Ro-
senborgowi (1-1 i 3-1). Czwarta runda to dwumecz z Interem Mediolan. Pierwszy pojedynek był namiastką tego, co miało się wydarzyć w Dortmundzie, bo Deportivo ze stanu 1-3 potrafiło doprowadzić do remisu 3-3 w raptem 4 minuty. Rewanż rozstrzygnął się w ostatnim kwadransie kiedy to Baskowie zadali dwa ciosy i awansowali dalej. Ćwierćfinał to bratobójcza walka z Rayo Val-
5• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
lecano, która zakończyła się triumfem Babazorros po wygranej 3-0 i porażce 1-2. Kaiserslautern, będące półfinałowym rywalem Alavés, zostało wręcz zmasakrowane (5-1 i 4-1) i po ostatecznym pokazie sił, Baskowie z niecierpliwością czekali na finał, marząc o końcowym zwycięstwie i zapisaniu się złotymi zgłoskami na kartach historii. Przed decydującym starciem w Dortmundzie zewsząd słychać było, kto jest faworytem w tej potyczce. The Reds stali przed szansą na zdobycie trypletu, byli w swoim trzecim finale UEFA Cup, a poprzednie dwa (1973 i 1976) wygrali. Na przeciwległym biegunie byli zawodnicy Alavés, którzy jeszcze 11 lat wcześniej byli czwartoligowym klubem, a ówczesny sezon był ich debiutem w europejskich pucharach. Liverpool, wedle oczekiwań ekspertów czy bukmacherów, miał bezproblemowo zgarnąć trofeum i cieszyć się trypletem. Początek meczu był tego swoistym potwierdzeniem. Nie minęło wiele czasu zanim podopieczni Gérarda Houlliera wyszli na prowadzenie za sprawą Marcusa Babela, który pewnie, głową wykończył dośrodkowanie McAllistera. Gdy ewidentna trema zeszła już z Basków to zaczęli oni coraz bardziej zagrażać bramce strzeżonej przez Sandera Westervelda. W 16 minucie hiszpańska defensywa pękła ponownie. Michael Owen prostopadłym podaniem wypuścił Stevena Gerrarda sam na sam z Martinem Herrerą i ten pokonał go płaskim strzałem w krótki róg. Argentyński bramkarz zdecydowanie się nie popisał przy interwencji, gdyż piłka przeleciała mu pod ręką, a uderzenie do wybitnych nie należało. Deportivo już w 22 minucie przeprowadziło pierwszą zmianę i przyniosło to niemal natychmiastowy efekt w postaci bram-
Emocji w finale nie brakowało. Na zdjęciu Sami Hyypia w ataku na bramkę Alavés fot.: en.as.com
Decydującym przeciwnikiem w finale okazał się istny czarny koń, bo nikt się nie spodziewał, że taki klub jak Deportivo Alavés jest w stanie dotrzeć aż do finału. Baskowie byli prawdziwą rewelacją tamtego sezonu UEFA Cup
6• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
ki Ivána Alonso, który był tym dopiero co wprowadzonym zawodnikiem. The Reds schodzili na przerwę z dwubramkowym prowadzeniem, ponieważ 4 minuty przed gwizdkiem Gary McAllister wykorzystał rzut karny za faul na Owenie. Tę bramkę również należy zapisać na konto bramkarza Alavés, ponieważ nieporadnie wybiegł z bramki, bez problemu dał się minąć i ewidentnie sfaulował od tyłu Anglika. Nie wiadomo, co dokładnie José Manuel Esnal Pardo powiedział swoim piłkarzom w szatni przed drugą połową, ale fakt, iż był niesamowitym mówcą motywacyjnym nie ulega wątpliwości. Baskowie wyszli z wielką ikrą na Liverpool, czego dowodem były szybkie dwie bramki. Najpierw w 48 minucie Javi Moreno głową (co było niemal znakiem firmowym tego meczu) pokonał Westevelda, a 3 minuty później ustrzelił dublet po
sprytnym uderzeniu z rzutu wolnego. Liverpoolczycy, którzy byli już pewni swojego triumfu, stali teraz jak wryci nie wiedząc, co się dzieje. Na szczęście zmiany przeprowadzone przez francuskiego szkoleniowca The Reds odpowiednio ożywiły grę, a prawdziwym Jokerem ponownie okazał się Robbie Fowler, który 8 minut po wejściu na plac gry, zdobył bramkę. Gdy kibicom już wydawało się, że końcowy rezultat meczu jest już przesądzony, w 89 minucie Jordi Cruyff, syn legendarnego Johana Cruyffa, a jakże, głową wyrównał wynik meczu i doprowadził do dogrywki. Była to dla niego podwójnie radosna chwila, gdyż, jako ex-piłkarz Manchesteru United, ustrzelił tak ważną bramkę przeciwko odwiecznemu rywalowi Czerwonych Diabłów. Choć dodatkowe dwa kwadranse po półtorej godziny meczu na takiej intensywności same w sobie są
Na trybunach WestfalenStadion było naprawdę gorąco fot.: en.as.com
wręcz wyrokiem dla organizmów piłkarzy, tak Babazorros sami sobie, dwukrotnie, skomplikowali życie. Najpierw w setnej minucie z boiska wyleciał Magno, a następnie w 115 Antonio Karmona. Zachwytom nad postawą graczy Deportivo nie było końca, jednak bardzo widoczne było ich zmęczenie w dogrywce. Sam szkoleniowiec Alavés po meczu powiedział: Graliśmy z dumą i klasą, udało nam się doprowadzić do wyniku 4:4 w normalnym czasie. Ale efekt był taki, że w dogrywce byliśmy na wpół martwi. W 117 minucie cały czar prysł, a dotąd sen na jawie dla kibiców z Hiszpanii, zamienił się w istny koszmar. Niekwestionowany bohater Liverpoolczyków, Gary McAllister dośrodkował piłkę na pole karne z rzutu wolnego, a futbolówkę do własnej siatki wpakował Delfi Geli. Szał rado-
ści w szeregach The Reds, rozpacz u Basków. To był koniec, nie było możliwości ponownego odrabiania strat, gdyż to były czasy, w których funkcjonowała zasada „Golden Goal”. Liverpool zdobył tak upragniony tryplet po jednym z najlepszych finałów europejskich rozgrywek w historii, a waleczni żołnierze Mané musieli zadowolić się srebrnymi medalami i wspomnieniami. To był naprawdę szalony finał, który zawierał chyba wszystko co się da. Bramki, czerwone kartki, dramaturgię we wzmożonej dawce. Liverpool uciekł spod topora i wyratował puchar, który niemal stracił na własne życzenie, ale zawodnikom Alavés należy się dozgonny szacunek za taki wyczyn. Na szczęście dla Nas, sympatyków The Reds, ta chwała Baskom nie należy się za zdobyty puchar, a jedynie za waleczność i prawie sprawioną ogromną niespodziankę.
7• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Kartka z kalendarza
comeback z BVB Piłka nożna, jak i cały świat, jest obecnie w zastoju. Z tego powodu modne jest ostatnio wspominanie pamiętnych chwil ze świata sportu. W historii naszego klubu jest wiele takich momentów, które na zawsze pozostaną w sercach kibiców. Warto byłoby odświeżyć jedno z takich wydarzeń. Cofnijmy się zatem do sezonu 15/16 i ćwierćfinału LE z BVB. Adam Mokrzycki
8• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Dejan Lovren - bohater meczu z Borussią w 2016 roku fot.: eatmygoal.tv
9• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
D
la naszego, wówczas nowego trenera, Jürgena Kloppa ten dwumecz miał specjalne znaczenie. Mierzył się bowiem z drużyną, z którą odniósł mnóstwo sukcesów i spędził wiele wspaniałych lat. To właśnie dzięki przygodzie z Żółtą Ścianą cały świat usłyszał o jego geniuszu trenerskim i wychowawczym. Nie było jednak miejsca na żadne sympatie czy taryfę ulgową, bo Klopp myślał tylko o awansie do kolejnej fazy ze swoim nowym klubem. Nasza droga do meczu ćwierćfinałowego nie była specjalnie wyboista. W fazie grupowej zajęliśmy 1. miejsce, a w fazie pucharowej wyeliminowaliśmy FC Augsburg i Manchester United. Do momentu rozegrania potyczki z
BVB nie mieliśmy żadnej porażki na koncie w tych rozgrywkach. Ćwierćfinał z Dortmundem miał być pierwszym poważnym testem dla nowych podopiecznych Kloppa. Rywala The Reds wymieniało się w gronie ścisłych faworytów do wygrania owych rozgrywek. Oczywiście, nie byliśmy skazani na niepowodzenie, a bukmacherzy więcej płacili za nasz awans. Pierwsze spotkanie rozgrywane na Signal Iduna Park zakończyło się remisem 1:1. Bramkowy remis stawiał ekipę Kloppa w nieco lepszej sytuacji. Nadszedł dzień rewanżu. Fani byli pełni optymizmu i zapełnili Anfield do ostatniego krzesełka. Do Liverpoolu sporą liczbą przyjechali także kibice przyjezdnych. Sympatycy obu drużyn zadbali o
10• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
bardzo dobrą oprawę akustyczną. Po odśpiewaniu You'll never walk alone sędzia rozpoczął spotkanie. Mecz rozpoczął się od nawałnicy na bramkę Mignoleta. Nie poradziliśmy sobie z odparciem tego ataku, a podopieczni Thomasa Tuchela wyprowadzili dwa zabójcze ciosy. Na tablicy widniał wynik 0:2 dla. Do końca pierwszej połowy nic nie uległo zmianie. Piłkarze z miasta Beatllesów próbowali złapać kontakt ze świetnie dysponowaną Borussią, ale robili to nieskutecznie. The Normal One po usłyszeniu gwizdka kończącego pierwszą część spotkania w charakterystycznym dla siebie stylu zbiegł do szatni i czekał tam na swoich zawodników, aby przekazać im swoje zastrzeżenia oraz napełnić ich wiarą w końcowy sukces. Rozmowa w
fot.: eurosport.co.uk
szatni przyniosła oczekiwane efekty i piłkarze Liverpoolu rzucili się na swoją ofiarę, jak głodne wilki. Długo nie trzeba było czekać na kontaktowe trafienie, gdyż po chwili bramkę zdobył Divock Origi. Niestety, ten rezultat długo się nie utrzymał. Po raptem kilku minutach Mats Hummels fenomenalnie obsłużył Marco Reusa, a ten nie pozostawił żadnych złudzeń defensywie Liverpoolu i z zimną krwią posłał piłkę do siatki. Przy wyniku 1:3 niejeden zespół by się poddał, ale nie drużyna takiego motywatora, jakim jest Klopp. Piłkarze z czerwonej części Merseyside dalej konsekwentnie dążyli do zmiany rezultatu. Po upływie kilku chwil, za sprawą trafienia Philippe Coutinho, Liverpoolczycy znowu złapali kontakt. Piłkarze i kibice poczuli krew i uwierzy-
li w finalny sukces. Liverpool wspomagany przez fantastyczny doping płynący z trybun rzucił się do ataku. Po nieustannym natarciu na bramkę strzeżoną przez Romana Weindenfellera Liverpool zdołał doprowadzić do remisu. Do awansu brakowało już zaledwie jednej bramki, a czasu było dość sporo. Podopieczni Kloppa wiedzieli, że rywala mają już na widelcu i teraz nie mogą odpuścić, tylko wrzucić piąty bieg. Wynik pozostawał bez zmian, aż do momentu czasu doliczonego. Wtedy wydarzyło się coś, co doprowadziło całe Anfield do euforii. Dejan Lovren po miękkim dośrodkowaniu wpakował piłkę do siatki, odprawiając z kwitkiem zespół z Dortmundu i zapewniając Liverpoolowi miejsce w półfinale. Awans zdobyty w najlepszy z możli-
wych sposobów. Tym comebackiem zespół pokazał niezwykły charakter, determinację i nieustępliwość w walce o końcowy sukces. Anfield uniosło się kilka metrów ponad ziemię, a komentujący to spotkanie, Andrzej Twarowski i Rafał Nahorny wręcz oszaleli. Ciężko ubrać w słowa to, co się czuje podczas oglądania takich meczów. Ekscytacja, niepohamowana radość itp. uczucia towarzyszyły mi podczas tego spotkania. Wielu fanom The Reds pewnie uroniła się niejedna łza ze szczęścia po tym spotkaniu; w tym i mnie. Był to początek niesamowitej, wciąż trwającej przygody Jürgena Kloppa z Liverpoolem. Niemiec zażegnał kryzys, który zastał po swoim przyjściu na Anfield i wprowadził The Reds na salony.
11• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Nie każdy bohater (czerwoną) pelery Przystojny, niczym nie wyróżniający się z tłumu brunet w okularach z zamiłowaniem do koloru czerwonego. Czy to nieśmiały Clark Kent, pracujący na co dzień jako dziennikarz gazety Daily Planet, a gdy nikt nie widzi, przywdziewający strój Supermana? Nie, to Michael Edwards – dyrektor sportowy Liverpool Football Club, posiadający niemalże takie same, choć nieco bardziej przyziemne, supermoce, co fikcyjna postać z komiksów DC Comics. Rado Chmiel
C
złowiek, który – niczym wspomniany Superman – obrósł już w legendę i przeskoczył kilka miejsc w kolejce oczekujących na pomnik pod Anfield, zawdzięcza swoją nienaganną reputację fantastycznemu wyczuciu podczas negocjacji transferowych, które w ostatnich latach pomogły przemienić drużynę The Reds z przeciętniaków w bez wątpienia najlepszą obecnie drużynę w Europie. I choć nigdy nie był uważany za wielki piłkarski talent, to ten 40-latek z pewnością wpisał się już w futbolowy folklor czymś więcej niż wspaniałymi akcjami zakończonymi jeszcze wspanialszymi golami.
Pnąc się po szczeblach Michael Edwards nigdy nie wyróżniał się wielkimi umiejętnościami do gry w piłkę. Jego największym boiskowym sukcesem była gra dla rezerw obecnie grającego w League
One Peterborough United. Nie zraziło go to jednak do rozwijania innych kompetencji, które później wykorzystał w futbolu. Edwads ukończył kierunek zarządzania biznesem i informatykę na uniwersytecie w Sheffield, a w 2003 roku został zatrudniony przez Harry’ego Redknappa jako analityk w Portsmouth. Do jego obowiązków należało analizo-
Michael Edwards nigdy nie wyróżniał się wielkimi umiejętnościami do gry w piłkę. Jego największym boiskowym sukcesem była gra dla rezerw obecnie grającego w League One Peterborough United
12• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
wanie gry drużyny oraz najbliższych przeciwników, jak również ocena potencjalnych celów transferowych za pomocą profesjonalnego narzędzia do analizy występów Prozone. W 2009 roku Edwards ponownie spotkał się z Redknappem, tym razem w Tottenhamie. David Levy zaufał Edwardsowi i powierzył mu rolę odbudowania departamentu analiz w londyńskiej ekipie. Michael nie zawiódł właściciela Spurs, a drużyna po raz pierwszy od ponad 20 lat znalazła się w pierwszej czwórce Premier League. Po spędzeniu dwóch lat na White Hart Lane Edwards zameldował się na Anfield, gdzie ściągnął go ówczesny dyrektor sportowy The Reds, Damien Comolli. Młody absolwent Uniwersytetu w Sheffield stopniowo piął się w górę początkowo zarządzając zespołem analityków dla Kenny’ego Dalglisha i Brendana Rodgersa.
Przyczajony tygrys i metoda „Moneyball” Edwards zawdzięcza swój szybki awans na pozycję dyrektora sportowego swojemu zamiłowaniu do metody „Moneyball”. Ta opierająca się na głębokiej analizie metoda była stosowana w Boston Red Sox, baseballowej drużynie również zarządzanej przez Fenway Sports Group. Tuż po zwolnieniu przez Liverpo-
r nosi ynę…
Fot.: thetimes.co.uk
ol Brendana Rodgersa, z którym, jak się okazało, Edwards miał dosyć napięte relacje, to właśnie młody analityk pozostał w klubie i otrzymał awans na dyrektora sportowego w listopadzie 2015 roku, a Rodgersa na stanowisku menadżera zastąpił Jürgen Klopp. I to właśnie współpraca z Niemcem pozwoliła na rozkwit umiejętności Edwardsa, a te z kolei doprowadziły do stopniowego rozwoju zespołu. Michael Edwards nie lubi się wychylać. Woli pozostać w cieniu i pracować w zaciszu swojego biura w Melwood, gdzie na bieżąco analizuje rozwój wypożyczonych z klubu zawodników oraz buduje relacje ze swoimi odpowiednikami z innych drużyn. Dobrym przykładem jest chociażby relacja Edwardsa z Christophem Freundem z Red Bull Saltzburg, która zaowocowała uruchomieniem klauzuli wykupu Takumiego Minamino, opiewającej na zaskakująco niską kwotę 7,35 milionów funtów, o której mało kto wiedział.
Mistrz negocjacji Michael Edwards nie tylko pozostaje w stałym kontakcie z dyrektorami sportowymi innych klubów w poszukiwaniu najlepszych okazji do kupna zawodników do Liverpoolu. Jego bez wątpienia największą mocą są umiejętności wynegocjowania odpowiedniej kwoty za piłka13• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
rza. Dobrymi przykładami na to są transfery Andy’ego Robertsona i Giniego Wijnalduma. The Reds zapłacili za tę dwójkę zaledwie 33 miliony funtów, ściągając ich ze spadkowiczów z Premier League, nie wspominając o oczywistych sukcesach negocjacyjnych przy przenosinach Sadio Mané i Mohameda Salaha. Pomimo tego, że nie wszyscy piłkarze ściągani w ostatnich latach do Liverpoolu wypalili, to Michael Edwards wciąż był w stanie zarobić na nich odpowiednią kwotę, pomimo tego, że nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Idealnym przykładem na taką zagrywkę jest napastnik Dominic Solanke, który został sprzedany do Bournemouth za 19 milionów funtów po tym, jak w przeciągu dwóch lat spędzonych na Anfield rozegrał zaledwie 21 meczów, w których strzelił tylko jednego gola. Zakres obowiązków Edwardsa to
Michael Edwards i Jürgen Klopp Fot.: liverpoolecho.co.uk
Zakres obowiązków Edwardsa to nie tylko zarządzanie działem scoutingu i transfery. To również negocjacje nowych umów obecnych pracowników klubu nie tylko zarządzanie działem scoutingu i transfery. To również negocjacje nowych umów obecnych pracowników klubu, czego efektem są chociażby przedłużone kontrakty Jürgena Kloppa i Jamesa Milnera.
14• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
To nie jest jednak tylko spektakl jednego aktora. Sukcesu Edwardsa nie byłoby bez pomocy szefa rekrutacji Dave’a Fallowsa, skauta Barry’ego Huntera oraz wsparcia właścicieli z FSG Johna Henry’ego i Mike’a Gordona. Nie można tu oczywiście też pominąć samego Kloppa, który spina wszystkie działania rozwijaniem umiejętności zawodników na boisku. Być może nie każdy transfer do klubu jest wielkim sukcesem na miarę Salaha czy Mané, ale zarówno obecne sukcesy Liverpoolu jak i coroczne raporty o wzroście przychodów klubu pokazują, że to nie przypadek, że wśród kibiców panuje trend, by stawiać temu skrytemu w biurach Melwood niepozornemu Anglikowi pomniki i wynosić go do miana herosa. Wszak nie każdy bohater nosi pelerynę Supermana. Niektórym wystarczy do tego laptop i telefon.
fot.: facebook.com/liverpoolfc
15• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Głos
czerwonej społeczności W czasie, gdy cały świat świat stanął w miejscu, i to na głowie, postanowiłem zwrócić uwagę na nieco inny aspekt związany z naszym klubem. Nie od strony boiskowej, lecz prosto z trybun. Kibice i organizacje kibicowskie stanowią filar klubów oraz samego sportu. Przed wami wywiad z kimś, kto Liverpool ma w swoim DNA i związany jest z jedną naszych kibicowskich ekip. Kim jest Connor? Jaka organizacja kryje się pod nazwą Spion Kop 1906? Zapraszam do lektury! fot.: archiwum prywatne Connora
Czy mógłbyś na początek opowiedzieć nam nieco o sobie? Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z klubem? Nazywam się Connor i mam 24 lata. Liverpoolowi kibicuję od 20 lat, więc można powiedzieć, że robię to całe życie. Pierwszy raz zobaczyłem The Reds w akcji przeciwko Parmie w 2000 roku. Od 18 lat posiadam karnet sezonowy na Kemlyn Road Stand (od jakiegoś czasu Kenny Dalglish Stand). Miłość do Liverpoolu zaszczepił mi ojciec – zabierał mnie na mecze, kupował koszulki. Jeśli chodzi o grupę, w której działam, jest to Spion Kop 1906, a dołączyłem do niej jakieś 2-3 lata temu pomagając w organizacji flag oraz przekazując datki na cele organizacji. Co skłoniło Cię do dołączenia do Spion Kop? Dołączyłem do nich, ponieważ zawsze chciałem przynależeć do takiej grupy. Od mniej więcej 10 lat interesuję się grupami ultrasów i choć w Spion Kop nie wygląda to tak samo jak w Europie, jest to grupa, której zdecydowanie do tego najbliższej. 16• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Czym tak właściwie jest Spion Kop 1906? Czy możesz przedstawić jej główne założenia? Kto ją tworzy? Jak finansowana jest działalność grupy? To fanowska grupa Liverpoolu, jesteśmy odpowiedzialni za większość flag, które można zobaczyć na stadionie w czasie meczu. Pomagamy również w zbiórkach banków żywności. Naszym głównym celem jest zrzeszanie podobnie myślących fanów Liverpoolu oraz sprawianie, by Anfield zawsze było bardzo głośne oraz przepełnione flagami. Bierzemy także udział w protestach, takich jak na przykład „walkout on 77’”, gdy włodarze klubu próbowali podwyższyć ceny biletów na 77 funtów. W proteście wzięła udział również oczywiście grupa Spirit of Shankly. Grupę założyli fani. Chcemy po prostu cieszyć się futbolem, na stadionie czy w pubie. Jeśli chodzi o finansowanie, robimy to sami. Sprzedajemy wlepki, szaliki i inne przedmioty związane z Liverpoolem. Wszystkie pieniądze przeznaczamy na produkcję flag na trybunę The Kop oraz na następne partie wlepek. Czy grupa jest obecnie aktywna? Czym zajmujecie się w dobie epidemii? Działamy podczas każdego meczu i było tak oczywiście podczas ostatniego pojedynku. Gdy tylko The Reds będą mogli rozegrać kolejne spotkanie, wrócimy na The Kop z naszymi flagami, by pomóc naszym wywalczyć upragniony tytuł. Obecnie nie mamy zbyt wiele do roboty przez epidemię koronawirusa. Czy możesz opisać proces powstawania takiej flagi? Tworzy je dla nas jeden konkretny producent. Pomysły natomiast obmyślamy wspólnie, choć zdarzają się również projekty indywidual-
ne. Po nakreśleniu projektu następuje proces produkcji – przez nas samych, albo poprzez producenta. Gdy są już gotowe, po prostu zabieramy je na The Kop. Co ciekawe, flagi widywane na wyjazdowych spotkaniach w przypadku europejskich pucharów są niemal zawsze ręcznej produkcji kibiców, którzy na taki wyjazd się wybierają. Jeśli chodzi o technicz ne szczegóły produkcyjne, nie mam szczegółowych informacji. Co myślisz o ostatnio głośnej sprawie przymusowych urlopów dla pracowników klubu? Jakie było stanowisko grupy? To była bardzo głupia decyzja, co było widać po reakcjach w całym kraju. Takiemu wielkiemu klubowi nie przystoi taka lekkomyślność. Jako grupa byliśmy źli i kamień spadł nam z serca, gdy klub postanowił wycofać się z tej decyzji. Moim zdaniem, w klubie
Pierwszy raz zobaczyłem The Reds w akcji przeciwko Parmie w 2000 roku. Od 18 lat posiadam karnet sezonowy na Kemlyn Road Stand (od jakiegoś czasu Kenny Dalglish Stand). Miłość do Liverpoolu zaszczepił mi ojciec – zabierał mnie na mecze, kupował koszulki
pr z ydałoby się k ilk a solidnych zmian. Przecież oczywistym był fakt takiego przyjęcia przez fanów obrotu spraw. Jak myślisz, jak skończy się sezon? Mam nadzieję, że sezon zostanie dograny do końca. Pojawiają się głosy różnych klubów z Anglii, by anulować sezon, ale uważam oczywiście, że to trofeum się nam należy. Szkoda, że w Lidze Mistrzów zatrzymaliśmy się na Atletico Madryt, ale priorytetem jest dla mnie Mistrzostwo Anglii. Kibicujesz The Reds od bardzo dawna. Który moment wspominasz najlepiej? Było to zeszłoroczne wygranie Ligi Mistrzów. Byłem w Madrycie i na własne oczy widziałem puchar na murawie. Gdy Origi strzelił bramkę, był to najwspanialszy moment w moim życiu – zapewne nim pozostanie na wiele, wiele lat. Osobiście bardzo wiele znaczą dla mnie sukcesy w europejskich pucharach i pragnę, by Liverpool odnosił ich jak najwięcej. Z tego w końcu słyniemy. Wiele ostatnio w mediach spekulacji na temat potencjalnych wzmocnień ekipy Kloppa. Kogo najbardziej chciałbyś zobaczyć na Anfield? Staram się nie przykładać zbyt wielkiej wagi do plotek transferowych. Są w końcu bardzo różne i zmieniają się z dnia na dzień. Dopóki nie zobaczę zawodnika w naszym trykocie, nie zwracam na to szczególnej uwagi. Jeśli jednak miałbym wybrać jedno nazwisko, z którym łączą nas ostatnio media, skłoniłbym się w stronę Timo Wernera. Śledzę również Bundesligę i potencjalne pozyskanie Niemca jest bardzo ekscytującą wizją. Rozmawiał i przetłumaczył Bartek Bojanowski
17• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Aktorzy
drugiego planu
Kilkadziesiąt trofeów zdobytych przez Liverpool na przestrzeni lat sprawiło, że staliśmy się j łowanych drużyn świata. Największe sukcesy klubu kojarzymy przede wszystkim z legenda zasługi leżą też po stronie aktorów drugiego planu – menedżerów. Przyjrzyjmy się zatem sy ców, którzy dostąpili zaszczytu prowadzenia Liverpoolu na przestrzeni lat. Podczas owej po się, która formacja królowała pod koniec XIX wieku, kto sprowadził do Merseyside najważn pod okiem którego menedżera The Reds zdobyli najwięcej trofeów… i wiele więcej. No to ru
18• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
jedną z najbardziej utytuami boiska, ale ogromne ylwetkom 21 szkoleniowodróży w czasie dowiecie niejsze nazwiska, a także uszajmy!
19• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
William Edward Barclay (1892-1895)
Czas pracy: 3 lata, 11 miesięcy (91 meczów) Współczynnik zwycięstw: 57% Gole dla/przeciwko: 221/118 Trofea: 2 (Lancashire League 1892/93; Second Division 1893/94) Transfery do/z: 41/14 William Edward Barclay pełnił ważne funkcje dla Liverpoolu i Evertonu pod koniec XIX wieku. To Irlandczyk zaproponował w okresie powstawania naszej drużyny, by nazywała się ona Liverpoolem. Prowadził drużynę The Reds (wówczas grającą jeszcze w niebieskich trykotach) w jej pierwszych 91 spotkaniach. Jego nazwisko nie ma wprawdzie nic wspólnego z dobrze znanym kibicom Premier League bankiem Barclay’s (założonym w 1690r.), ale o Williamie mówiono, iż był człowiekiem prawdziwie światowym i doświadczonym – ponoć niewielu menedżerów obejrzało tak wiele meczów piłkarskich, co on. Preferował formację 2-3-5, skuteczną na tyle, że przetrwała do lat 60-tych, a więc do czasów legendarnego Billa Shankley’a. Po zdobyciu mistrzostwa drugiej ligi klub awansował do ligi pierwszej, z której jednak w sezonie 1894/95 spadł, a Barclay pożegnał się z drużyną.
John McKenna (1895-1896)
Czas pracy: 11 miesięcy (36 meczów) Współczynnik zwycięstw: 69% Gole dla/przeciwko: 116/37 Trofea: 1 (Second Division 1895/96) Transfery do/z: 9/7
John McKenna zastąpił swojego rodaka na stanowisku menedżera, gdy Liverpool spadł do drugiej ligi, a Barclay powrócił do działań związanych z zarządzaniem klubu. Jego następca bez problemów zdobył mistrzostwo, przegrywając zaledwie sześć meczów. Po awansie zdecydował się jednak objąć stanowisko w komitecie futbolu angielskiego. Po sześciu latach pracy został tam prezesem i z sukcesami pełnił tę funkcję przez ponad dwadzieścia kolejnych lat. 20• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Tom Watson (1896-1915)
Czas pracy: 18 lat, 8 miesięcy (742 mecze) Współczynnik zwycięstw: 44% Gole dla/przeciwko: 1226/1056 Trofea: 3 (League Championship 1900/01, 1905/06; Second Division 1904/05) Transfery do/z: 118/110 Tom Watson karierę menedżera piłkarskiego rozpoczął w rodzinnym Newcastle, jednak szybko zamienił je na zespół Sunderlandu. Z drużyną Czarnych Kotów osiągał same sukcesy, dzięki czemu przechodząc do Liverpoolu stał się najlepiej zarabiającym szkoleniowcem w Anglii (menedżer inkasował £300, dwukrotnie więcej niż w poprzedniej drużynie). Watson zrewolucjonizował podejście do futbolu w naszym klubie – wprowadził ściśle określone zasady, zawierające konkretne instrukcje żywieniowe (zabraniające wielu produktów, ale pozwalające na chociażby szklankę piwa do obiadu), a także dokładne plany i terminarze treningowe. To on zadecydował również o nowych barwach Liverpoolu – czerwonych koszulkach i białych spodenkach – kontrastujących z niebieskim Evertonem. Sukcesy przyszły równie szybko, jak w przypadku prowadzonego przez niego wcześniej Sunderlandu. To wszystko za sprawą dobrego oka i zdolności oceny potencjału młodych piłkarzy. Watson ściągnął do klubu 118 zawodników, za niektórych płacąc nawet kilkaset funtów. Liverpool prowadził przez blisko siedem tysięcy dni, pracując z drużyną aż do śmierci, która nastąpiła w maju 1915 roku.
David Ashworth (1919-1922)
Czas pracy: 3 lata (139 meczów) Współczynnik zwycięstw: 50% Gole dla/przeciwko: 220/118 Trofea: 1 (League Championship 1921/22) Transfery do/z: 10/12
David Ashworth, znany angielski sędzia (choć do niedawna błędnie sądzono, że był pochodzenia irlandzkiego), po zakończeniu kariery arbitra rozpoczął pracę na stanowisku
menedżera w lokalnym Oldham Athletic. Po trzynastu latach spędzonych w Oldham oraz Stockport County przeniósł się do Liverpoolu, w którym zastąpił fatalnie sprawującego się Georga Pattersona (o nim nieco później). Z The Reds udało mu się zdobyć mistrzostwo pierwszej ligi i wiele wskazywało na to, iż zdoła powtórzyć ten sukces. Wtedy to na kilka dni przed pojedynkiem z ligowym outsiderem - Oldham Athletic - zdecydował się opuścić Liverpool właśnie na rzecz drużyny The Latics! Ten szokujący ruch nie wynikał jednak z przyczyn sportowych, a rodzinnych – Ashworth postanowił przenieść się do lokalnego klubu, by móc mieszkać razem ze swoją niepełnosprawną żoną i córką.
George Patterson jest pierwszym szkoleniowcem w historii, który rolę menedżera Liverpoolu pełnił dwukrotnie (wiele osób błędnie określa w ten sposób Kenny’ego Dalglisha). Pierwszym razem w 1919 roku prowadził nasz zespół przez zaledwie 18 meczów, przegrywając większość z nich, a następnie przez osiem lat pracował jako następca Matta McQueena. Te osiem lat nazywa się „najcichszymi w historii Liverpoolu” – nie wydarzyło się nic wartego uwagi, Patterson nie poprowadził drużyny do żadnego sukcesu, ale nie pozwolił również na wiele niepowodzeń.
Matt McQueen
George Kay
Czas pracy: 5 lat (229 meczów) Współczynnik zwycięstw: 40% Gole dla/przeciwko: 354/307 Trofea: 1 (First Division champions 1923) Transfery do/z: 25/25
Czas pracy: 14 lat, 9 miesięcy (357 meczów) Współczynnik zwycięstw: 40% Gole dla/przeciwko: 545/508 Trofea: 1 (First Division champions 1947) Transfery do/z: 37/34
(1923-1928)
Po niespodziewanym odejściu z klubu Davida Ashwortha o przejęcie pierwszej drużyny poproszony został 60-letni Matthew McQueen. Był to ówczesny dyrektor klubu zatrudniony w Liverpoolu od momentu jego powstania (w 1892 roku, gdy Everton opuścił Anfield i przeniósł się na Goodison Park). Zadaniem McQueena było co prawda jedynie dotrwanie z drużyną do końca sezonu 1923/24, ale dobra dyspozycja klubu sprawiła, iż pozostał w nim na dłużej. W pamięci kibiców Liverpoolu zapisał się dzięki ściągnięciu z afrykańskiego Transvaal Gordona Hodgsona. Napastnik ten zdobył 241 bramek w niecałych czterystu spotkaniach, stając się jednym z najskuteczniejszych piłkarzy w historii klubu, a także jednym z jego najlepszych transferów.
George Patterson
(1919, 1928-1936)
Czas pracy: 8 lat, 5 miesięcy (366 meczów) Współczynnik zwycięstw: 38% Gole dla/przeciwko: 688/726 Trofea: Transfery do/z: 58/51
(1936-1951)
„George Kay oddał klubowi serce i duszę” – mówił o angielskim szkoleniowcu ściągnięty przez niego do klubu Bob Paisley. Menedżer, mimo najszczerszych chęci i ogromnego zaangażowania, nie miał łatwego zadania. Prowadził drużynę w czasach, kiedy wybuchła II Wojna Światowa, a większość jego piłkarzy trafiła do wojska. Kay wysłał ponoć tysiące listów w nadziei na ściągniecie odpowiedniej ilości zawodników, którzy mogliby występować w jego Liverpoolu. Przykładał dużą wagę do psychologii w sporcie, czytał rozmaite książki o tej tematyce i był pionierem tego typu rozwiązań w The Reds. Pod koniec kadencji doprowadził Liverpool do finału FA Cup – drugiego w historii i pierwszego od 36 lat.
Don Welsh (1951-1956)
Czas pracy: 5 lat, 2 miesiące (232 mecze) Współczynnik zwycięstw: 35% Gole dla/przeciwko: 387/423 Trofea: Transfery do/z: 23/26
21• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Mistrzowska drużyna Liverpoolu z 1922 roku: Stojąod lewej: William Connell, Harry Chambers, Jock McNab, Elisha Scott, Walter Wadsworth, Tom Bromilow, Dick Forshaw.Siedzą od lewej: Dave Ashworth, Bill Lacey, Ephraim Longworth, Donald MacKinlay, Tommy Lucas, Fred Hopkin, George Patterson. Siedzą na ziemi: Danny Shone, Harry Lewis. fot. lfchistory.net
Don Welsh trenerską karierę rozpoczął w wieku 36 lat w Brighton & Hove Albion. W 1951, na początku jednej z gorszych dekad w historii Liverpoolu, dołączył do drużyny z Merseyside. Podczas swojej kadencji zorganizował wiele drogich - niekoniecznie udanych – transferów, a także wprowadzał innowacyjne, lecz nieprzekonujące wówczas metody treningu (zamiast monotonnych ćwiczeń skupiał się na różnego typu zabawach). Nikomu jednak w tamtych latach nie było do śmiechu. Liverpool doświadczył m.in. porażki 9:1 z Birmingham, nie zdobył żadnego trofeum, a Don Welsh po pięciu latach niepowodzeń w drużynie The Reds zakończył pracę menedżera raz na zawsze. Jak sugerują jednak dziennikarze LFChistory.net, Welsh mógł trafić po prostu na ciężki okres w historii klubu i nie powinniśmy go winić za wszystkie sportowe nieszczęścia.
Phil Taylor (1956-1959)
Czas pracy: 3 lata, 3 miesiące (150 meczów) Współczynnik zwycięstw: 50% Gole dla/przeciwko: 294/211 Trofea: Transfery do/z: 9/17
Phil Taylor kojarzony jest przez kibiców Liverpoolu przede wszystkim jako jedyny szkoleniowiec w historii, który nie prowadził naszej drużyny w pierwszej lidze. Po byłym, niezwykle utalentowanym zawodniku The Reds wielu spodziewało się podobnej kariery na stanowisku menedżera. Jak jednak wie22• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
my, nie każdy dobry piłkarz zostaje dobrym trenerem i tak też było w przypadku Taylora. Po kilku latach bez awansu do pierwszej ligi zrezygnował z pracy w sporcie i został przedstawicielem handlowym.
Bill Shankly (1959-1974)
Czas pracy: 14 lat, 8 miesięcy (783 mecze) Współczynnik zwycięstw: 52% Gole dla/przeciwko: 1307/766 Trofea: 7 (League Championship 1963/64, 1965/66, 1972/73; Second Division 1961/62; FA Cup 1965, 1974; UEFA Cup 1973) Transfery do/z: 31/53 Bill Shankly to postać, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Absolutna legenda Liverpoolu swoją karierę trenerską rozpoczęła w trzecioligowym Carlisle United, gdzie przedstawiła się słowami: „Mam wystarczającą wiedzę, rozmawiałem z ludźmi prowadzącymi kluby, ale mam własne metody” – nigdy nie brakowało mu pewności siebie oraz innowacyjnych pomysłów. Po dwóch latach menedżer zrezygnował z pracy w Carlisle po kłótni z zarządem i w 1951 roku przeniósł się do Grimsby Town. Co ciekawe, niewiele wcześniej miał propozycję dołączenia do Liverpoolu, ale na zasadzie bardzo ograniczonej kontroli nad składem. Odrzucił ją, ponieważ nie satysfakcjonowała go niepełna władza nad swoimi piłkarzami. Na początku 1954 roku natomiast opuścił Grimsby ze względu na „brak ambicji” po stronie zarządu. W kolejnych latach pracował jeszcze w Wor-
kington oraz pierwszoligowym Huddersfield. Sukcesy w drużynie Terierów doprowadziły do kolejnej oferty ze strony Liverpoolu, którą tym razem zdecydował się zaakceptować. Dokonał kilku transferów, co do których był przekonany tak bardzo, że obiecał zrezygnować, gdyby któryś z nich się nie sprawdził. Pomimo słabych obiektów treningowych (Melwood nie wyglądało wówczas tak pięknie jak dziś) i generalnie nienajlepszej infrastruktury, Shankly szybko poprowadził klub do awansu, a kilka lat później także do triumfu w pierwszej lidze i krajowym pucharze. W mistrzowskim sezonie drużyna dotarła także do finału Pucharu UEFA, w którym uległa Borussii Dortmund – co ciekawe, niemalże wszystkie mecze 1966 roku rozgrywaliśmy w jednakowej 11-stce (wciąż w formacji 2-3-5). Największe sukcesy klub odnosił w 1973 roku. Podopieczni Shankly’ego zwyciężyli w lidze oraz w europejskich rozgrywkach między innymi za sprawą nowego ustawienia: 4-3-3. Wspaniała kariera Shankly’ego w Liverpoolu nie zakończyła się jednak „happy endem”. Legendarny menedżer został odsunięty od pierwszej drużyny z powodu konfliktu z zarządem i na nic nie zdały się jego późniejsze prośby o zatrudnienie na stanowisku klubowego dyrektora. W 1981 roku zmarł na zawał serca, a Liverpool nie zdążył należycie mu podziękować za wprowadzenie klubu do europejskiej elity. Po śmierci Shankly’ego w ogrodzeniu obiektu ustawiono ozdobną bramę, tzw. „Shankly Gates”, a w 1997 pod trybuną The Kop stanął odlany z brązu pomnik legendy naszego klubu.
względu na sukcesy, które odnosił z zespołem jego poprzednik. Nie odstraszyło to jednak 55-letniego szkoleniowca, dla którego początki w roli menedżera pierwszej drużyny, zgodnie z zapowiedziami, nie były łatwe. Porażki w lidze, a także w pucharach, sprawiły, iż sezon 1974/75 stał się jedynym za kadencji Paisleya bez zdobytego trofeum. Później jednak było już tylko lepiej, bowiem klubowa gablota w ciągu ośmiu lat wzbogaciła się o trzynaście pucharów: sześć ligowych, aż trzy za zwycięstwa w Pucharze Europy (dzisiejszej Lidze Mistrzów), jeden w Pucharze UEFA i trzy w ligowym pucharze. Do niedawna śpiewane przez kibiców Liverpoolu „We’ve won it five times” (teraz już sześć!), to w dużej mierze zasługa Boba Paisleya i z tym należy go przede wszystkim kojarzyć. Anglik preferował klasyczną formację 4-4-2, której trzon tworzyli tacy zawodnicy jak Kenny Dalglish, czy Graeme Souness (przyszli menedżerowie Liverpoolu, ściągnięci do klubu właśnie przez Paisley’a). Pomimo niesamowitych sukcesów (słowo „niesamowite” to za mało, by opisać zdobycie trzynastu trofeów w ciągu ośmiu lat!) zawsze pozostawał w cieniu, był typowym aktorem drugiego planu. Tym większą wyjątkowością odznaczył się moment zwycięstwa w jego ostatnim turnieju tuż przed odejściem na emeryturę, kiedy to piłkarze poprosili go o uniesienie pucharu jako pierwszemu. Ładnie podsumowali jego karierę – ponownie – dziennikarze LFChistory.net. Biografię Boba Paisley’a zakończyli słowami: „Człowiek, który miał zastąpić legendę, sam się nią stał”… i to idealnie podsumowuje dokonania Anglika dla Liverpoolu, w którym spędził łącznie 44 lata.
Bob Paisley
Joe Fagan
Czas pracy: 9 lat (535 meczów) Współczynnik zwycięstw: 58% Gole dla/przeciwko: 955/406 Trofea: 13 (League Championship 1975/76, 1976/77, 1978/79, 1979/80, 1981/82, 1982/83; European Cup 1977, 1978, 1981; UEFA Cup 1976; League Cup 1981, 1982, 1983) Transfery do/z: 25/40
Czas pracy: 1 rok, 9 miesięcy (131 meczów) Współczynnik zwycięstw: 54% Gole dla/przeciwko: 225/97 Trofea: 3 (League Championship 1983/84; League Cup 1984; European Cup 1984) Transfery do/z: 10/5
(1974-1983)
Bob Paisley to kolejny menedżer-legenda naszego klubu. Najbardziej utytułowany szkoleniowiec w historii Liverpoolu związany z naszą drużyną był właściwie od zawsze – najpierw jako wspaniały piłkarz, następnie trener rezerw, a to wszystko po to, by w 1974 roku przejąć pałeczkę po niesamowitym Shanklym. Nie było to z pewnością proste zadanie i wiele osób odradzało mu to ze
(1983-1985)
Joe Fagan po raz pierwszy trafił do Liverpoolu jako piłkarz za kadencji George’a Kay’a, ale angielski szkoleniowiec szybko odsprzedał go do Manchesteru City. Po latach powrócił do Merseyside w roli menedżera zespołu rezerw, a następnie pierwszej drużyny. Urodzony w Liverpoolu trener od początku napotkał duże trudności w powtórzeniu sukcesów swoich po23• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
przedników (mimo, że udało mu się zwyciężyć w Pucharze Europy). Do Sampdorii przeniósł się Graeme Souness, a Ian Rush leczył ciężką kontuzję. Na skutek tego The Reds przegrali wyścig o mistrzostwo z Evertonem, a Joe Fagan zakończył swoją krótką kadencję awansem do pamiętnego finału europejskich rozgrywek, rozgrywanego na Heysel z Juventusem.
Kenny Dalglish (1985-1991, 2011-2012)
Czas pracy: 7 lat Współczynnik zwycięstw: 59% Gole dla/przeciwko: 732/332 Trofea: 6 (League Championship 1985/86, 1987/88, 1989/90; FA Cup 1986, 1989; League Cup 2012) Transfery do/z: 35/35 Kenny Dalglish, a z nim jego asystent Bob Paisley, był pierwszym menedżerem Liverpoolu, który nie mógł poprowadzić drużyny w europejskich rozgrywkach ze względu na pięcioletnie wykluczenie nałożone przez UEFA, po katastrofie podczas finału z Juventusem. Co więcej, za jego kadencji zginęło 96 kibiców na Hillsborough. Mimo tych przeraźliwych wydarzeń, z Dalglishem za sterami osiągnęliśmy wiele dobrego. Do klubu dołączyli m.in. John Barnes oraz John Aldridge, a także powrócił Ian Rush. W pierwszych latach zdobył z drużyną trzy mistrzostwa krajowe, jednak z biegiem czasu jego styl gry określono zbyt defensywnym, a samego Dalglisha – nudnym. Mimo to drużyna nadal zwyciężała, a posada trenera Liverpoolu pozostawała stabilna. Tym większy szok przeżyli ówcześni prezesi Liverpoolu, gdy w 1991 roku Dalglish ogłosił chęć rezygnacji najszybciej, jak to możliwe. Decyzję tłumaczył przytłaczającą presją i brakiem motywacji, jednak, jak mogliśmy przeczytać w jego autobiografii, wszystko było spowodowane traumatycznymi wspomnieniami związanymi z katastrofą na Hillsborough. Sir Kenny cierpiał wówczas na bezsenność, nie był w stanie normalnie funkcjonować i na nic zdały się liczne wizyty u rozmaitych lekarzy. Przyznał również, że po kilku miesiącach był już w stanie ponownie rozpatrzyć możliwość pracy w Liverpoolu, ale takowa propozycja nie nadeszła, więc pod koniec roku dołączył do Blackburn Rovers. W 2011 roku King Kenny ponownie przejął pierwszą drużynę The Reds. To on sprzedał Fernando Torresa do Chelsea i zastąpił go fantastycznym Luisem 24• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Suarezem. Udało mu się także zdobyć pierwszy puchar dla klubu od sześciu lat - Carling Cup – oraz dotrzeć do finału FA Cup. Nie wystarczyło to jednak, by utrzymać się na stanowisku menedżera Liverpoolu, ponieważ w rozgrywkach ligowych nasz zespół zajął najniższe miejsce w historii od czasu powstania Premier League (ósme). W 2017 roku ogłoszono, że trybuna znana dotąd jako Centenary Stand nosić będzie nazwę „Kenny Dalglish Stand” na cześć Szkota, który z klubem z Anfield zdobył 19 trofeów jako zawodnik (w tym osiem tytułów mistrzowskich), po czym dwukrotnie pełnił funkcję menedżera drużyny.
Ronnie Moran (1991)
Czas pracy: 54 dni (10 meczów) Współczynnik zwycięstw: 40% Gole dla/przeciwko: 20/16 Trofea: Transfery do/z: -
Ronnie Moran, klubowy trener, był, zdaniem zarządu, najlepszym ratunkiem na nagłą rezygnację Dalglisha. Podczas swojej niezwykle krótkiej przygody na stanowisku menedżera czterokrotnie wygrywał, raz zremisował i pięciokrotnie ulegał przeciwnikom. Mimo wszystko część fachowców sugerowała, że zostanie w drużynie na dłużej. Ostatecznie zastąpił go Graeme Souness, ale Moran pozostał jego asystentem.
Graeme Souness
(1991-1994)
Czas pracy: 2 lata, 9 miesięcy (157 meczów) Współczynnik zwycięstw: 42% Gole dla/przeciwko: 248/186 Trofea: 1 (FA Cup 1992) Transfery do/z: 15/21
Graeme Souness niedługo po przybyciu do Liverpoolu z Glasgow Rangers zdołał zdobyć swój jedyny puchar - po zwycięstwie w rozgrywkach FA Cup. Ta „jaskółka” nie uczyniła jednak wiosny dla byłego piłka-
Jürgen Klopp i Ronnie Moran fot. liverpoolfc.com
rza Liverpoolu. Sezon w 1992 roku The Reds rozpoczęli z najgorszym wynikiem punktowym od 39 lat, a Souness zniechęcił do siebie kibiców wskutek kontaktowania się ze znienawidzonym The Sun. Po remisie 4:4 z trzecioligowym Chesterfield (przy wcześniejszym prowadzeniu 3:0!) oraz decyzjach takich jak użycie trzech różnych bramkarzy w ciągu jednego miesiąca, wiele wskazywało na to, iż menedżer Liverpoolu pożegna się z drużyną jeszcze przed rozpoczęciem kolejnego sezonu. Finalnie tak się jednak nie stało, ale jako że sukcesy wcale nie nadeszły, Souness w roku następnym po porażce z trzecioligowym Bristol City (1:1 na wyjeździe i 0:1 na Anfield) złożył rezygnację.
Roy Evans
(1994-1998)
Czas pracy: 4 lata, 5 miesięcy (226 meczów) Współczynnik zwycięstw: 52% Gole dla/przeciwko: 375/216 Trofea: 1 (League cup winners 1995) Transfery do/z: 21/22
Roy Evans na stanowisko menedżera Liverpoolu awizowany był już dobre dwadzieścia lat przed faktycznym otrzymaniem szansy pracy z pierwszą drużyną. Potrafił podejmować trudne i kontrowersyjne decyzje, pomimo że z wieloma swoimi podopiecznymi był w relacjach przyjacielskich. Zainspirowany sukcesami Bobby’ego Robsona z reprezentacją Anglii, usta-
wiał swoich piłkarzy z trójką nominalnych obrońców: 3-5-2, zmieniające się w 5-3-2, gdy zespół przechodził do defensywy. Początek jego pracy na Anfield zapowiadał się niezwykle obiecująco – zespół Evansa zajął trzecie miejsce w lidze i zdołał triumfować w ligowym pucharze. Najbliżej przywrócenia mistrzostwa byliśmy w sezonie 1996/97, kiedy na ostatniej prostej wyprzedził nas Manchester United. Pod wodzą Roya Evansa jeszcze nieraz nie zdołaliśmy postawić kropki nad „i” w kluczowych momentach, wskutek czego pucharowy dorobek angielskiego szkoleniowca zatrzymał się na jednym zwycięstwie. Kilka razy byliśmy naprawdę blisko, ale zawsze czegoś brakowało, więc od roku 1998 Evans miał tworzyć menedżerski duet z francuskim szkoleniowcem Gérardem Houllierem. Ta współpraca nie przetrwała jednak tak długo jak chociażby pary szkoleniowców prowadzących reprezentację Szwecji, Tomasa Söderberga i Larsa Lagerbäcka, na początku XXI wieku. Roy Evans opuścił Liverpool po czterech latach samodzielnej pracy i trzech miesiącach kolaboracji.
Gérard Houllier (1998-2004)
Czas pracy: 5 lat, 5 miesięcy (307 meczów) Współczynnik zwycięstw: 52% Gole dla/przeciwko: 516/298 Trofea: 4 (FA Cup winners 2001; League Cup winners 2001, 2003; UEFA Cup winners 2001) Transfery do/z: 40/48 25• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Gérard Houllier dołączył do Liverpoolu jesienią 1998 roku. Z jednej strony kojarzymy go z wprowadzenia do drużyny Stevena Gerrarda lub sprowadzenia ważnych piłkarzy jak Jerzy Dudek, John Arne Riise lub Sami Hyypiä – z drugiej jednak słusznie oceniamy go jako menedżera nieczęsto wprowadzającego młodych zawodników i marnującego pieniądze na transferowe niewypały. To właśnie powody tych zarzutów były początkiem końca francuskiego trenera w Liverpoolu. Wygrane puchary w 2001 roku nie wystarczyły, by przekonać do siebie zarząd i kibiców. Houllier momentami był zbyt dumny, by przyznać się do swoich błędów, do końca wierzył, że wprowadził klub na wyższy poziom. Tak jednak nie było, a zwycięstwa w pucharze ligi, to nie było to, na co czekali fani The Reds. W 2004 roku opuścił Liverpool na rzecz francuskiego Lyonu. Gérard Houllier dał szansę Stevenowi Gerrardowi, ale to było za mało, by zapomnieć resztę jego grzechów.
Rafael Benitez (2004-2010)
Czas pracy: 6 lat (350 meczów) Współczynnik zwycięstw: 56% Gole dla/przeciwko: 585/302 Trofea: 3 (Champions League 2005; European Super Cup 2005; FA Cup 2006) Transfery do/z: 61/72
Rafa Benitez do Liverpoolu trafił z ojczystej Valencii. Za kadencji w klubie ze środkowo-wschodniej Hiszpanii młody menedżer mierzył się z naszą drużyną dwukrotnie, w obu przypadkach zwyciężając. Opuszczając rodzinne strony, Benitez miał na koncie dwa medale za mistrzostwo kraju oraz triumf w Pucharze UEFA. Jednym z pierwszych zadań hiszpańskiego szkoleniowca po dołączeniu do naszego klubu było powstrzymanie Stevena Gerrarda przed odejściem do Chelsea, a także znaczące wzmocnienie drużyny – stąd transfery przyszłych ikon: Xabiego Alonso i Luisa Garcii. Pierwszy sezon w Liverpoolu nie należał do najłatwiejszych. W lidze zespół zajął rozczarowujące, piąte miejsce, aczkolwiek dokonania w Lidze Mistrzów sprawiły, że drużyna Beniteza zostanie zapamiętana na zawsze. Legendarne zwycięstwo w Stambule pozwoliło Rafie „wybudować pomnik trwalszy niż ze spiżu” (jak pisał Ho26• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
racy) – stać się nieśmiertelnym, zapisać się na kartach historii i w sercach Liverpoolczyków. Niestety kolejne sezony nie wyglądały już tak dobrze. Co prawda w sezonie 2006/07 klub ponownie awansował do finału Champions League, ale tym razem musiał uznać wyższość piłkarzy z Mediolanu. Kolejne lata nie przyniosły już żadnych sukcesów, co poskutkowało odejściem Beniteza do Interu w 2010 roku.
Roy Hodgson (2010-2011)
Czas pracy: 6 miesięcy (31 meczów) Współczynnik zwycięstw: 42% Gole dla/przeciwko: 41/33 Trofea: Transfery do/z: 8/8
Roy Hodgson trafił do Liverpoolu z ogromnym bagażem doświadczeń – prowadził przedtem szesnaście drużyn, w tym trzy reprezentacyjne. 62-latek stwierdził jednak, że praca w Liverpoolu była największym wyzwaniem jego życia. Niewątpliwie tak było, ale łatwo wysnuć wniosek, że owo wyzwanie go przerosło. Siedem zwycięstw, cztery remisy i dziewięć porażek w pierwszych dwudziestu spotkaniach okazało się wynikiem na tyle rozczarowującym, że po sześciu miesiącach Hodgsona zastąpił legendarny Kenny Dalglish (opisany nieco wcześniej).
Brendan Rodgers
(2012-2015)
Czas pracy: 3 lata, 4 miesiące (166 meczów) Współczynnik zwycięstw: 51% Gole dla/przeciwko: 293/201 Trofea: Transfery do/z: 33/37 Brendan Rodgers, dołączając do Liverpoolu w wieku 39-lat stał się najmłodszym menedżerem naszej drużyny od czasów Graeme Sounessa. Ja, jako młody kibic The Reds, czuję do irlandzkiego szkoleniowca niemały sentyment, ponieważ począt-
ki jego pracy w Merseyside zbiegły się w czasie z moimi początkami regularnego oglądania spotkań LFC. Prawda jest jednak taka, że pomimo pozytywnego sezonu 2013/14 oraz wystrzału formy duetu Suarez-Sturridge, zawodnicy Rodgersa nie spisywali się jak na liverpoolczyków przystało. I choć przed sezonem 14/15 Irlandczyk został „nagrodzony” nowym, 4-letnim kontraktem, to po niecałym roku został z klubu zwolniony, a jego miejsce zajął obecny szkoleniowiec Liverpoolu - Jürgen Klopp.
tuł mistrza Anglii. Nie wiemy, jak rozwinie się sytuacja związana z pandemią, ale jedno jest pewne: Jürgen Klopp przejdzie do historii naszego klubu i całego sportu. Jego charakter i umiejętności sportowe to coś, za czym kibice The Reds tęsknili długimi latami i szczęśliwie w końcu się ich doczekali.
Podsumowanie
Historia Liverpoolu to prawdopodobnie jedna z najpiękniejszych i najbogatszych historii wśród klubów piłkarskiej elity. Jak każda drużyna mieliśmy wzloty i upadki, ale zawsze zachowywaliśmy swoją wspa(2015-obecnie) niałą tożsamość. Żeby tak pozostawało, wielu ludzi Czas pracy: 4 lata, 8 miesięcy poświęciło swoje życia Liverpoolowi – to klubowe (256 meczów) Współczynnik zwycięstw: 61% legendy. Zarówno piłkarze jak i wymienieni szkoleGole dla/przeciwko: 527/257 niowcy dołożyli od siebie cegiełkę, by dziś miliony kiTrofea: 3 (Champions League biców mogły podziwiać najlepszą drużynę świata i z dumą odśpiewywać „You’ll Never Walk Alone”. Dzięki 2019, European Super Cup 2019, FIFA Club World Cup Barclay'owi nazywamy się Liverpool FC. Dzięki Wat2019) sonowi mówią o nas The Reds. Dzięki Transfery do/z: 23/39 Kay'owi do klubu trafił Bob Paisley, a dzięki niemu i Shankley’owi usłyszał o nas piłkarski świat. Sir Kenny Dalglish Jürgen Klopp, odchodząc z Borussii żegnany przeprowadził nas przez mroczne czabył jak król. Nic dziwnego, bowiem jego nosy katastrofy na Hillsborough, a Jürgen watorskie metody zrewolucjonizowały ostatKlopp przywrócił drużynie jej dawny blask. nie piłkarskie lata, a drużynę BVB (i później Każdy z 21 szkoleniowców dał Liverpoolowi także naszą) wyniosły na najwyższy możliwy coś od siebie, dopisując swój fragment tej poziom. Niemiecki szkoleniowiec i jego takpięknej historii. Podróż w czasie do piłkartyka „gegenpressingu” bije obecnie na głoskiej prehistorii, przy ogromnym wsparciu wę klasyczną tiki-takę, która jeszcze dziesięć lat temu rządziła w futbolowym świeLFChistory.net (niezwykle ciekawe i bocie. Klopp po dołączeniu do Liverpoolu gate źródło informacji o The Reds), poszybko przygotował drużynę zgodnie ze zwoliła mi lepiej poznać przeszłość naszej drużyny i na nowo swoimi wymaganiami: pozbył się „boiskowych nieNajwyższy wynik w każdej się w niej zakochać. Mam kategori osiągnęli: nadzieję, że Wy, drodzy robów” pokroju Mario Balotelliego, a w jego miejCzytelnicy, macie podobne odczucia, a przyblisce ściągnął ciężko pracuCzas pracy: jących zawodników w styTom Watson żenie sylwetek szkoleniowców naszej drużyny lu naszej fałszywej dzie(18 lat, 8 miesięcy - 742 mecze) okazało się dla Was rówwiątki - Bobby’ego FirmiWspółczynnik zwycięstw: no. W ciągu czterech lat Jürgen Klopp (61%) nie ciekawe i poruszająKlopp z przeciętnej drużyGole dla/przeciwko: ce jak dla mnie. Historia tworzy się na naszych ny stworzył najlepszą na Bill Shankly (1307/766) oczach, a ogromną rolę świecie machinę do wyTrofea: grywania meczów i gdyby w jej tworzeniu odgryBob Paisley (13) wają „aktorzy drugiego nie epidemia koronawiTransfery do/z: rusa, bez problemu przyplanu” - menedżerowie. Tom Watson (118/110) wróciłby Liverpoolowi tyIgor Borkowski
Jürgen Klopp
27• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Głos redakcji
opcje na zakończenie Artur Budziak DTP
Jak zakończyć sezon w Anglii? To pytanie zadają sobie pewnie tęgie głowy nie tylko na Wyspach. Moim skromnym zdaniem sezon trzeba dograć do końca, bez widzów. O ile kwestia mistrzostwa jest już rozstrzygnięta, o tyle o pozostałe miejsca w tabeli walka trwałaby w najlepsze. Dogranie sezonu do końca zamknie też usta wszystkim, którzy w przypadku uznania niepełnego sezonu, będą podważać mistrzostwo The Reds. Anulować sezonu nie można. Tym wszystkim (klubom), którzy krzyczą, że takie rozwiązanie jest potrzebne, powiem jedno – oddajcie pieniądze z praw telewizyjnych, skoro sezonu nie było – to wasze wpływy z tytułu praw telewizyjnych są nieuzasadnione. A może i nie tylko te wpływy, bo skoro sezon nie było to co z reklamami, biletami itp. – wszyscy Ci, którzy do momentu przerwania sezonu ciężko na wszystko pracowali mogą poczuć się oszukani. Nie płaczemy zatem, tylko gramy.
Mikołaj Sarnowski autor tekstów Nigdy w życiu nie przypuszczałem, że będę zmuszony do pisania o takiej sytuacji. Kiedy wydawało się, że to TEN SEZON, w którym Liverpool
fot.: talksports.com
wreszcie zagra na nosie wszystkim i zdobędzie upragnione mistrzostwo, pojawia się pandemia, a kibice muszą drżeć nie tylko o zdrowie, ale też o rozstrzygnięcie sezonu mimo gigantycznej przewagi. Co dalej? Pojawia się kilka teorii. Jedni mówią o zakończeniu rozgrywek na etapie ostatniej, w pełni rozegranej kolejki i mistrzostwo, udział w pucharach czy spadek określić na pod-
28• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
stawie tabeli po tejże serii gier. Inni uważają, że sezon należy anulować, bo formalnie mistrz nie został wyłoniony. Pojawiają się przesłanki o możliwym dokończeniu sezonu w okresie wakacyjnym, z kibicami lub bez. Moim zdaniem pomysł z anulowaniem sezonu jest arcyśmieszny, wręcz żałosny. The Reds przez wszystkie kolejki, od samiuśkiego początku rozgrywek nie mieli sobie
obecnego sezonu ale nikt nie mógłby mieć pretensji, że coś zostało niesłusznie przyznane. Gdyby jednak okazało się to niemożliwe to proponowałbym zakończenie sezonu ze stanem tabeli na czas ostatniej, w pełni rozegranej kolejki. Umówmy się, że nawet kibice United czy Evertonu, ci zdrowo myślący oczywiście, muszą przyznać, iż Liverpool zdominował tegoroczną kampanię i był najlepszy. Reszta miejsc nie jest już oczywista, gdyż różnice punktowe są niewielkie, ale może to być niejako nauczką na przyszłość, żeby nie zostawiać wszystkiego do ostatniej kolejki, tylko grać na odpowiednim poziomie przez większość sezonu. Podsumowując, musimy czekać na rozstrzygnięcia ze strony władz ligi. Nie mamy pewności, jaka będzie decyzja, ale pewne jest to, że za każdym razem ktoś będzie marudzić. Takie jest jednak życie, nigdy wszystkim nie dogodzisz. Najważniejsze jest teraz nasze zdrowie, więc Drodzy Czytelnicy, uważajcie na siebie i pamiętajcie o #StayAtHome!
równych. Takie są fakty, wystarczy spojrzeć na tabelę. Pomijając nawet ten aspekt, trzeba być naiwnym, żeby sądzić, że takie rozwiązanie będzie korzystne dla większości klubów. Ogromne straty finansowe byłyby czymś oczywistym. Wiadomo, że zespoły, które wyraźnie zawodzą w tym sezonie byłyby zadowolone z drugiej szansy na utrzymanie czy puchary, ale zdecydowa-
na większość byłaby stratna. Obecna sytuacja jest bardzo trudna, ponieważ wciąż nie mamy pewności, czy i kiedy, uda nam się pokonać tego wirusa, dlatego możliwość dokończenia sezonu w lato nie jest niczym pewnym, ale jeśli udałoby się do tego doprowadzić to jest to rozwiązanie najlepsze. Owszem, wymagałoby to wzmożonego wysiłku dla piłkarzy i krótszych wakacji,
Kacper Kosterna autor tekstów Jak dobrze wiemy, ze wszystkich rzeczy nieważnych piłka nożna jest najważniejsza. Niestety, od praktycznie miesiąca futbol zszedł na drugi plan, co spowodowane jest epidemią koronawirusa. Niestety na dzień dzisiejszy nikt nie jest w sta-
29• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
nie powiedzieć, jak długo to całe zamieszanie będzie trwało. Przez to wszystko rodzi się problem, co dalej z sezonem ligowym? Kibice angielskiej Premier League w większości są podzieleni co do wyniku zakończenia sezonu. Część z nich pragnie wręczyć Liverpoolowi upragniony tytuł, a pozostali są za kompletnym anulowaniem sezonu. Osobiście jestem za wręczeniem owego tytułu ekipie The Reds. Pewne jest to, że wolałbym, aby owy sezon był dokończony (wciąż mam nadzieje na wznowienie ligi po epidemii), lecz w przeciwnym razie nie widzę przeciwwskazań, żeby nie wręczyć drużynie z Anfield majstra. Kibice innych ekip PL z pewnością stwierdzą, że jestem nieobiektywny, lecz dałbym sobie rękę uciąć, że The Reds wygraliby upragnione dwa mecze. Można by się było podjąć dyskusji, gdyby sytuacja przypominała tą z La Ligi, gdzie Barcelona wyprzedza Królewskich jedynie o dwa oczka, natomiast przewagi 25 punktów praktycznie nie da się roztrwonić. Zabranie Liverpoolowi tegorocznego mistrzostwa byłoby ogromnym ciosem zarówno dla fanów jak i zawodników the Reds. Co ciekawe podobnego zdania jest wychowanek Evertonu i legenda Czerwonych Diabłów – Wayne Rooney. Mimo tego, że przez wiele lat Liverpool był jego największym wrogiem, Anglik docenia pracę oraz wytrwałość zawodników z Anfield Road i nie wyobraża sobie odebrania tytułu w taki sposób. W owej wypowiedzi można zobaczyć klasę napastnika. Niestety decyzja nie należy do zawodników czy fanów drużyny z czerwonej strony Merseyside, a do władz ligi. Miejmy nadzieje, ze nie pozbawią one nas upragnionego tytułu w ten sposób. Osobiście nie wyobrażam sobie, by po tak fantastycznym sezonie zostać praktycznie z niczym.
Mateusz Przepiórka autor tekstów Epidemia koronawirusa zatrzymała rozgrywki piłkarskie w prawie wszystkich krajach Europy. Prawie, bo liga białoruska jeszcze próbuje grać. Premier League stanęła po 29 kolejkach i na razie nie wiadomo w jaki sposób, jeśli w ogóle będzie to możliwe, dokończyć sezon. Wszystko będzie zależało od rozwoju sytuacji na Wyspach Brytyjskich, która na początku kwietnia nie rysuje się w różowych kolorach. Początkowo zastosowano tam liberalne podejście do epidemii, jednak po kilku tygodniach i szybkim przyroście liczby zachorowań zmieniono zdanie. Premier League w pierwszej wersji przerwała sezon do pierwszej kwietniowej serii meczów. Szybko jednak okazało się, że nie ma na to żadnych szans. Druga opcja zakładała wznowienie rozgrywek na początku maja, ale z tego pomysłu
Wszelkiego rodzaju rozgrywki sportowe na ziemi zostały zawieszone na czas nieokreślony, w tym nasza ukochana Premier League
30• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
również zrezygnowano. Ostatecznie, przynajmniej na razie, sezon został zawieszony do odwołania. Co dalej? Jakie są możliwości? Władze ligi i kluby z pewnością będą dążyć do dokończenia sezonu. Przede wszystkim z powodu pieniędzy. Jeśli rozgrywki zostaną przerwane, a sezon anulowany, kluby będą musiały zwrócić blisko 800 mln funtów z tytułu praw transmisyjnych. Presja zatem jest spora. Jedna z koncepcji zakłada skoszarowanie wszystkich drużyn i rozegranie pozostałych meczów bez kibiców, na dwóch lub trzech stadionach. Moim zdaniem to dość karkołomne przedsięwzięcie. Realizacja tego pomysłu w czasie epidemii będzie nie lada wyzwaniem logistycznym. 20 drużyn z 25-osobowymi, a może nawet szerszymi składami, do tego sztaby szkoleniowe, sędziowie, obsługa stadionów, pracownicy hoteli, kierowcy itd… Mnóstwo ludzi, którzy muszą być odizolowani od reszty społeczeństwa, by nie narażać się na zakażenie. Do tego hotele, boiska (te do gry i treningowe – dla 20 drużyn), zaplecze medyczne, które również muszą być wyłączone z użytku dla postronnych. I to wszystko w czasie, gdy reszta kraju walczy z epidemią. W takich warunkach to raczej mało prawdopodobne. Plusem organizacji meczów na pewno byłoby to, że ludzie zyskaliby dodatkowy powód do pozostania w domach. I to nie tylko w Wielkiej Brytanii. Oglądalność na całym świecie bez wątpienia osiągnie rekordowe wyniki. Trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość i czekać. Być może Brytyjczycy opanują sytuację do wakacji i uda się dokończyć sezon na klubowych stadionach bez udziału kibiców. Może nawet kosztem przesunięcia początku kolejnego sezonu. Mistrzostwa Eu-
ropy zostały przeniesione na 2021 rok, więc UEFA też wykaże się elastycznością, bo przecież nie jest to problem wyłącznie Premier League. Trzymam kciuki za rychłe opanowanie epidemii na całym świecie. Globalne straty gospodarcze już teraz będą ogromne. Czeka nas recesja, więc piłka nożna dla wielu będzie stanowiła jakiś promyczek rozjaśniający troski codziennego życia po epidemii. Niech futbol wraca jak najszybciej!
Adam Mokrzycki autor tekstów Wydawać się mogło, że upragnione mistrzostwo po 30 latach wróci na Anfield. Wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazywały. Podczas pewnego marszu zawodników Kloppa po tytuł mistrzowski na świecie powoli wzrastała nerwowa atmosfera. Pojawiło się realne zagrożenie ludzkich żyć pod postacią koronawirusa. Wirus rozprzestrzeniał się powoli po krajach całego globu, aż doszliśmy do momentu, w którym musimy siedzieć zamknięci w domach, aby uchronić nie tylko własne, ale i cudze życie. Wszelkiego rodzaju rozgrywki sportowe na ziemi zostały zawieszone na czas nieokreślony, w tym nasza ukochana Premier League. Rozgrywki ligi angielskiej zatrzymały się na 29 kolejkach, czyli znaczna część sezonu już za nami. Do tego momentu Liverpool zdołał oddalić się od drugiego w tabeli Manchesteru City na 25 punktów, a od oficjalnego mistrzostwa The Reds dzieli jedynie 6 punktów. Na razie wiemy tylko, że rozgrywki angielskiej ekstraklasy zostały zawieszone do odwołania. Natomiast pojawia
się wiele scenariuszy na zakończenie obecnej kampanii. Prześledźmy, który wydaje się najbardziej sprawiedliwy i realny do przeprowadzenia. Zacznijmy od tego, który zadowoliłby sporą część społeczności piłkarskiej, czyli anulowania sezonu. Jego zwolennikami są przede wszystkim fani klubów, którzy, delikatnie mówiąc, nie przepadają za klubem z czerwonej części Merseyside. Odkładając na bok wszelkie sympatie, obiektywnie stwierdzam, że jest to najbardziej niesprawiedliwe ze wszystkich rozwiązań. Popatrzmy na to z tej strony. Przez znaczną część sezonu wygrywasz praktycznie z każdym, a twój procent zwycięstw wynosi 93%, co daje średnio 2,82 pkt/mecz. Takie liczby muszą budzić podziw. Twój najgroźniejszy rywal w walce o tytuł traci do ciebie 25 punktów, a tobie zostają tylko 2 zwycięstwa do wymarzonego mistrzostwa. Czy w takim przypadku anulowanie sezonu jest sprawiedliwe? Spójrzmy prawdzie w oczy. Liverpool pracował na ten tytuł nie tylko przez ten sezon, ale od początku pracy Kloppa na Anfield. Odebranie im czegoś, na co tak ciężko pracowali i zasłużyli w stu procentach, byłoby bandytyzmem. Drugą możliwością jest wznowienie rozgrywek za zamkniętymi drzwiami na neutralnych terenach. Zawodnicy mieliby wykonywane testy na obecność wirusa przed każdą kolejką, a ilość przebywających osób podczas meczu zmniejszona byłaby do minimum. Ciekawa inicjatywa, ale ryzykowna. Fajnie byłoby dokończyć rozgrywki i zdobyć tytuł na boisku, ale trzeba mieć przede wszystkim na uwadze ludzkie życie. Ostatnią opcją jest zakończenie rozgrywek i przyznanie tytułu Liverpoolowi. Top 4 jest brane pod uwagę z poprzedniego sezonu, żadna z drużyn nie spada i awansują
dwie - West Bromwich Albion i Leeds United; aby liczba drużyn w lidze wróciła do normy w następnej kampanii, miałoby spaść 5 zespołów. Dodatkowo Leicester City miałoby zagrać w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Tę opcję uważam za najbardziej rozsądną i sprawiedliwą. Jedyne co bym zmienił, to wzięcie pod uwagę obecnego składu top 4. Miejmy nadzieję, że uda się jeszcze sezon dokończyć w normalnych warunkach, przede wszystkim z kibicami na stadionie, bo to oni są nieodłączną częścią tego sportu.
Rado Chmiel autor tekstów Tato, a opowiedz mi, co działo się w 2020 roku… …takie pytanie zapewne za kilka, kilkanaście lat zada mi mój dzieciak. A więc, drogie dziecko, wszystko zaczęło się od tego, że Liverpool zapragnął wygrać ligę i potrzeba było interwencji niewidzialnego wirusa oraz światowej pandemii, by zatrzymać ich pochód po pierwsze od 30 lat mistrzostwo Anglii. OK, żarty i ironia na bok, bo musimy zastanowić się, jak i czy ten sezon w ogóle zostanie zakończony, co w perspektywie ostatnich wydarzeń spowodowanych przez COVID-19 jest jednym wielkim znakiem zapytania. Pewnie nie byłoby w ogóle tematu, gdyby The Reds zapewnili sobie to mistrzostwo tuż przed zawieszeniem rozgrywek. Zabrakło naprawdę niewiele, zaledwie 6 punktów, z drugiej jednak strony ekipa Kloppa szła jak burza i po rozegraniu 29 kolejek ligowych odskoczyła drugiemu Manchesterowi City na 25 punktów. Social distancing w Liverpoolu był w użyciu zanim stało się to
31• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
„modne”. Dziwią mnie więc głosy, które domagają się anulowania sezonu. Mamy rozegrane trzy czwarte obecnych rozgrywek, więc odrzucając nawet wszelkie sympatie klubowe byłoby niesprawiedliwością, by ten sezon został „anulowany, bo przegramy”. To znaczy przegrają kibice ekip rywali. Cóż. Jedyną najmniej niesprawiedliwą alternatywą, która zadowoli i Światową Organizację Zdrowia i piłkarskich fanów byłoby zakończenie ligi z obecnymi wynikami w tabeli i pominięciem spadków z jednoczesną promocją dwóch najlepszych ekip Championship i rozszerzenie ligi do 22 zespołów na przyszły sezon. Z kolei UEFA i FIFA dają zielone światło na dokończenie obecnego sezonu, kiedy już pozwolą na to warunki. Czy takie nastaną? Wszystko zależy od tego jak ludzie będą stosować się do zaleceń kwarantanny. Obyśmy dość szybko doczekali się „normalnych” warunków, bo choć piłka nożna w tym momencie jest najmniej istotna, to jest ona jednak najważniejsza z tych wszystkich nieistotnych rzeczy. Trzymam mocno kciuki, że sytuacja ustatkuje się na tyle, że będziemy mogli już wkrótce świętować wspólnie ten od dawna oczekiwany tytuł, o którym będzie się mówić bardzo długo.
Damian Święcicki autor tekstów Nie wierzę, że taka machina biznesowa jak Premier League pozwoli sobie na zakończenie sezonu po 29 kolejkach. Straty finansowe dla samej federacji, jak i klubów będą ogromne. Nie wiemy, jakie stanowisko przyjmą stację telewizyjne, które przecież wy-
Nie wierzę, że taka machina biznesowa jak Premier League pozwoli sobie na zakończenie sezonu po 29 kolejkach
płacają za prawa do transmisji gigantyczne pieniądze, co dla wielu klubów jest podstawą tworzenia stabilnego budżetu. Sky Sports i BT Sport w tym momencie rozdają karty, tutaj żaden księgowy nie zgodzi się, by słupki wyników finansowych nie świeciły na zielono. W niedawnym wywiadzie Barry Kilby - prezes Burnley potwierdził, że jeśli sezon nie zostanie dokończony to jego klub straci płynność finansową, a co za tym idzie może nie otrzymać licencji na grę w najwyższej klasie rozgrywkowej, The Football Association nie może sobie pozwolić na wizerunkowe samobójstwo, jakim byłoby odebranie mistrzostwa The Reds, z kolei zdobycie go „przy zielonym stoliku” nie jest tym, o czym marzy ekipa Kloppa, a przez wielu pseudoekspertów ten tytuł byłby podważany, mimo iż zasłużyliśmy sobie na niego jak prawie żadna inna drużyna w historii Premier League.
32• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
W Niemczech istnieje duża szansa, ze Bundesliga za chwilę ruszy, oczywiście przy pustych stadionach. Wydaje się, że także w Anglii zostanie podjęta taka decyzja, innej możliwości zresztą nie widzę. Transmisje telewizyjne, wysoka oglądalność, duże wpływy dla klubów, sprawiedliwe rozstrzygnięcia, jeśli chodzi o miejsca pucharowe oraz spadkowe. Gary Neville i Luke Shaw uważają, że sezon powinien być anulowany. Ciekawe jednak co by mówili, gdyby ich United obecnie zajmowało pierwsze miejsce w tabeli. Oczywiście to brzmi jak mało śmieszny żart, ale... punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, prawda pani Karren Brady? Zresztą w dobie pandemii, dla wielu ludzi oglądanie piłki nożnej byłoby uwolnieniem od rozmyślania o problemach dnia codziennego. Niby to tylko piłka, ale dla wielu znaczy więcej, aniżeli nam się wydaje.
Igor Borkowski z-ca naczelnego „We’re gonna win the league, we’re gon…” – zamarło na ustach wszystkich kibiców Liverpoolu. Mistrzostwo, którego nie mogła nam wydrzeć już właściwie żadna inna drużyna, może nam zostać wydarte przez pandemię koronawirusa. Po ponad 30 latach bezskutecznej walki o triumf w Premier League na świat spada zaraza, z którą nie do końca wiemy, jak walczyć. Dodając do tego poślizgnięcie Gerrarda, sprzed kilku sezonów, możemy dojść do wniosku, że ktoś na górze naprawdę nie chce pozwolić, by puchar ligi angielskiej powrócił do Merseyside. Naturalnie, w zaistniałej sytuacji, są sprawy ważniejsze od piłki noż-
nej. Mimo to nic dziwnego, że cały piłkarski świat zadaje sobie pytanie jak zakończyć trwający sezon. Opcji jest mnóstwo, a żadna nie wydaje się być idealna - zawsze znajdą się jacyś pokrzywdzeni. Do takich można zaliczyć chociażby Jersey Bulls, występujące na dziewiątym szczeblu rozgrywkowym w Anglii - ligi na ósmym, dziewiątym i pozostałych poziomach, zostały anulowane, tak jakby ich nigdy nie było. Co łączy ich jednak z naszą drużyną? A chociażby to, że również zdominowali swoją ligę… drużyna „Byków” nie przegrała żadnego spotkania, a sezon „skończyła” z bilansem 99:7 i 20-toma punktami przewagi. Nic więc dziwnego, że oni, a wraz z nimi 60 innych drużyn amatorskich, wystosowało już list z zażaleniami do angielskiej federacji piłkarskiej. Co ta sytuacja oznacza dla naszej drużyny? Raczej nic dobrego. Skoro klub, który miał już matematycznie zapewnione mistrzostwo (to ich przewaga nad nami… przeklęte sześć punktów!) została go pozbawiona, dlaczego my z techniczną możliwością utraty pierwszego miejsca, mielibyśmy zostać ukoronowani? Pojawiają się co prawda pomysły na dokończenie sezonu za zamkniętymi drzwiami, albo za kilka miesięcy, ale nie wydają się one być specjalnie prawdopodobne. Z perspektywy kibica Liverpoolu lepiej byłoby nawet, dokończyć sezonu w przeciągu dwóch/trzech tygodni – bo i takie abstrakcyjne propozycje przedstawiają niektórzy eksperci. Wówczas do potwierdzenia mistrzostwa naprawdę wystarczyłyby nam dwa spotkania, ale oczywistym jest, że z ogromnej ilości powodów tak się póki co wydarzyć nie może. Smutne jest to, iż pozostałe kluby Premier League mogą się nawet zgodzić co do tego, że to my byliśmy najlepsi… koniec końców
jednak, dopóki gablota z pucharami się nie zapełnia, nikt nie będzie traktować naszego sukcesu na poważnie. Tymczasem, jest jak jest i nie warto płakać nad rozlanym mlekiem. Byliśmy w tym sezonie zdecydowanie najlepsi, a ten rok niewątpliwie przejdzie do historii. I choć też planowałem ustawić na tapetę Hendersona z pucharem Premier League, musimy się zadowolić screenem tabeli z 25-punktową przewagą, a także cierpliwie czekać na decyzje rządzących.
Bartosz Góra autor tekstów
Przed FA ciężki orzech do zgryzienia. Jak rozwiązać sytuację związaną z wirusem? Anulować sezon? Przyjąć za ostateczną aktualną tabelę? Czekać na rozwój sytuacji i być może dokończyć rozgrywki? Wydaje mi się, że wszystkie federacje czekają teraz na pierwszy kraj, który podejmie jakąś wiążącą decyzję w temacie sezonu 2019/20 w piłce. Może zostać nim Belgia. Ludzie odpowiedzialni za ligę chcą uznać sezon za zakończony, przyznając mistrzostwo Club Brugge, które przewodzi w tabeli z 15 punktami zapasu nad drugim Gent. Problem jest jednak taki, że na to nie chce zgodzić się UEFA. Przy takim rozwiązaniu belgijskim klubom grozi niedopuszczenie ich do europejskich pucharów. UEFA natomiast optuje za dokończeniem sezonu w lipcu i sierpniu, jeśli będzie to możliwe. Ale przejdźmy już do meritum sprawy, czyli jak ta sytuacja zakończy się w Anglii. Wiadomo, że FA anulowała sezon w ligach od siódmej do dziesiątej. W moim odczuciu jest to decyzja absolutnie irracjonalna. Nie-
które ligi chyliły się już ku końcowi, niektóre drużyny miały mistrzostwa czy awanse już praktycznie pewne, ale nie stanie się to faktem, bo federacja uznała sezon za nieodbyty i nieważny. Mam nadzieję, że Anglicy nie debatują nad rozwiązaniem w taki sposób sytuacji w Premier League, gdyż byłoby to skrajnie niesprawiedliwe nie tylko dla Liverpoolu, ale też innych zespołów. Dlaczego Leicester, które ma realną szansę na wicemistrzostwo, a awans do Ligi Mistrzów prawie pewny, miałoby przyjąć decyzję FA o unieważnieniu sezonu? Dlaczego świetna kampania Sheffield United, w której jako beniaminek ocierają się o puchary (!), a nawet mają niemałe szanse na udział w następnej edycji Champions League (!!) ma zostać wykreślona z historii Premier League? Oczywiście, nie ma rozwiązania idealnego. Zawsze będą mniej lub bardziej poszkodowani. Moim zdaniem (jeśli sezonu nie będzie dało się dokończyć) federacja powinna uznać za końcową tabelę po rundzie jesiennej. Jednocześnie uważam też, że żaden klub nie powinien zostać ukarany spadkiem z ligi. A co do przyjęcia wyników z rundy jesiennej, to każdy zagrał z każdym. Wszyscy rozegrali tyle samo spotkań. Myślę, że ta decyzja byłaby najlepszą z możliwych, ale oczywiście takie postawienie sprawy też ma swoje wady. Na przykład do pucharów nie zakwalifikowałaby się drużyna z Sheffield ani Manchester United, który obecnie miejsce premiowane awansem do Ligi Europy zajmuje. Ale tak jak już wspominałem, jestem największym zwolennikiem dokończenia sezonu, jeśli tylko będzie to możliwe i nie będzie kolidowało z rozpoczęciem przyszłej kampanii. Lipiec i sierpień to jednak dla mnie niedorzeczny termin. Piłkarze też powinni mieć wakacje.
33• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Zdjęcie numeru Tablica pamiątkowa 96 ofiar tragedii w Hillsborough fot.: facebook.com/liverpoolfc
34• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
35• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Krótki raport z wypożyczeń
W tym sezonie aż 15 piłkarzy Liverpoolu próbowało swych sił w innych klubach. Czy którykolwiek z nich rozwinął się na tyle, by wrócić na Anfield i powalczyć o miejsce w składzie? Mariusz Przepiórka
T
o już ponad miesiąc, odkąd całkowicie zostaliśmy odcięci od piłki nożnej. Nie wiadomo też, kiedy piłkarze wrócą na
boiska, by dokończyć sezon Premier League. Ogólnoświatowa kwarantanna to jednak dobry moment na pewne podsumowania. Tym razem pod lupę bierzemy graczy, których Liverpool wypożyczył do innych drużyn. Nie jest ich mało, bo nasz sztab szkoleniowy rozesłał po świecie aż 15 zawodników, w tym także kilku z klubowej Akademii. Każdy z naszych wypożyczonych pewnie ma jeszcze nadzieję, że zyska uznanie w oczach Jürgena Kloppa i wkrótce odegra ważną rolę w pierwszym składzie the Reds. Analiza ich występów w innych klubach, a
36• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Marco Grujić, na razie szans na grę w barwach The Reds nie ma Fot.: standard.co.uk
także rzut oka na nasz szeroki skład wskazują, że jeśli ktoś wróci jako wzmocnienie, to bez wątpienia będą to tylko pojedyncze przypadki. Jednym z graczy, z którym wiązaliśmy spore nadzieje jest Marko Grujić. Serb dołączył do Liverpoolu w styczniu 2016 roku, ale do dziś tylko 8 razy wystąpił w drużynie Kloppa. Od razu po transferze został wypożyczony do swego poprzedniego klubu, Crvenej Zvezdy Belgrad. Potem znalazł się jeszcze w Cardiff City, a od początku sezonu 2018/2019 przebywa na wypożyczeniu w drużynie Herthy Berlin.
Grujić w wielkanocny poniedziałek skończył 24 lata, więc trudno już nazywać go młodym i obiecującym. Klopp najwyraźniej coś w Serbie widzi, gdyż nie chce pozbyć się go definitywnie. Grujić w obecnym sezonie rozegrał w Bundeslidze 20 meczów, w których strzelił 3 gole i zaliczył 1 asystę. Był podstawowym zawodnikiem niemieckiej ekipy i zbierał pochlebne opinie za swoją grę. Czy jeszcze zobaczymy go w barwach LFC poza meczami przedsezonowymi? Trudno powiedzieć. Nadzieje wiązaliśmy, i chyba nadal wiążemy, z 23-letnim Harrym Wilsonem. Walijczyk kilka lat temu przebojem wdarł się do dorosłego futbolu. W roku 2013 stał się najmłodszym reprezentantem Walii (16 lat i 207 dni), pobijając rekord Garetha Bale’a. Czarował w młodzieżowych drużynach Liverpoolu, ale od 2018 roku jego kariera to pasmo wypożyczeń. Naj-
Harry Wilson, czy będzie z niego pożytek w Liverpoolu? Fot.: bournemouthecho.co.uk
pierw Hull City, w ubiegłym sezonie Derby County, gdzie pod okiem Franka Lamparda rozwinął się i w sezonie Championship strzelił 15 goli. Obecny sezon spędza na wypożyczeniu w Bournemouth, gdzie również zdobywa efektowne bramki (7 goli w tym sezonie). Klopp ceni Walijczyka, ale najwyraźniej czegoś mu jeszcze brakuje, by na dobre wejść do pierwszej drużyny Liverpoolu. Czy stanie się to w kolejnym sezonie? Ja osobiście wątpię, bo do pierwszej drużyny dobijają się kolejni młodzi pomocnicy, tacy jak chociażby Curtis Jones i Harvey Elliot. Swego czasu obiecująco zapowiadał się Ben Woodburn. Pod koniec listopada 2016 roku w wieku 17 lat i 45 dni Walijczyk stał się najmłodszym strzelcem gola w historii the Reds (trafił w meczu Pucharu
Ligi z Leeds). Był kapitanem drużyny Liverpoolu w Młodzieżowej Lidze Mistrzów, gdzie również zbierał świetne opinie, jednak przejście z poziomu młodzieżowca do poziomu seniora nie było w jego wykonaniu udane. W 2018 roku Klopp wypożyczył go do występującego wówczas w Championship Sheffield United, jednak Woodburn zagrał tam w zaledwie 7 meczach, a w grudniu, po kontuzji kostki, wrócił na Anfield. Obecny sezon rozpoczął na wypożyczeniu do Oxford United (League One). Zaliczył asystę, zdobył bramkę, ale znów jego rozwój przerwały kontuzje, z którymi borykał się do czasu przerwania rozgrywek. Trudno liczyć na to, by jeszcze kiedyś wrócił do gry w pierwszym składzie Liverpoolu. Szansę na powrót na Anfield i walkę o grę w Premier League otrzyma zapewne Rhian Brewster. 20-latek dołączył do Liverpoolu
37• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
w roku 2015 i dotychczas świetnie spisywał się zarówno w klubie, jak i w młodzieżowych reprezentacjach Anglii. W finale Ligi Mistrzów przeciwko Tottenhamowi znalazł się niepodziewanie na ławce rezerwowych, a debiut w LFC zaliczył we wrześniu 2019 roku w meczu Pucharu Ligi przeciwko MK Dons. W styczniowym oknie transferowym został wypożyczony do Swansea, gdzie nabiera doświadczenia w dorosłej piłce. Do momentu przerwania sezonu Brewster zagrał w 9 meczach w Championship i strzelił 4 bramki. Wszystko więc jest na dobrej drodze, by wrócił do Liverpoolu i powalczył o miejsce w szerokim składzie. Dobre opinie zbiera również wypożyczony do VfB Stuttgart Nathaniel Phillips. 23-letni środkowy obrońca trafił do klubu z 2. Bundesligi przed rozpoczęciem obecnego sezonu i zaliczył w Stuttgarcie 16 meczów ligowych. Wypożyczenie zostało na chwilę przerwane w styczniu, kiedy to Phillips wrócił na Anfield, by zagrać w meczu Pucharu Anglii przeciwko Evertonowi. The Reds niespodziewanie wygrali w rezerwowym składzie, a Phillips krótko po meczu wrócił do Niemiec. Zbiera tam niezłe recenzje, ale czy to wystarczy, by wrócić do Liverpoolu i zdobyć miejsce w szerokiej kadrze – nie wiadomo. Na pewno nie można go skreślać, bo 23 lata dla środkowego obrońcy to jeszcze młody wiek. Trzej kolejni zawodnicy z pola, którzy przebywają na wypożyczeniu to Ovie Ejaria (Reading), Sheyi Ojo (Glasgow Rangers) oraz Taiwo Awoniyi (FSV Mainz 05). Ejaria na kolejnych wypożyczeniach przebywa od połowy roku 2017. KoNathaniel Phillips gra obecnie dla 2-ligowego VFB Stuttgart Fot.: thekoptimes.com 38• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
lejno wysyłaliśmy go do Sunderlandu, Glasgow Rangers, a od połowy ubiegłego sezonu reprezentuje barwy Reading. W tym sezonie rozegrał tam 35 meczów (liga i puchary), w których strzelił 3 gole. Ojo po różnych klubach tuła się już od roku 2015. Długa lista miejsc jego zsyłki zawiera takie kluby jak Wigan, Wolverhampton, Fulham, Reims i obecnie Glasgow Rangers. W barwach Rangers w tym sezonie wystąpił 19 razy i zaliczył 1 bramkę oraz 5 asyst. Po otwarciu okna transferowego obaj najpewniej definitywnie pożegnają się z the Reds. Awoniyi natomiast
Rhian Brewster jest wypożyczony obecnie do Swansea Fot.: standard.co.uk
nabiera doświadczenia w Bundeslidze. Na boisku pojawia się jednak rzadko. W tym sezonie tylko 6 razy i w każdym przypadku wchodził z ławki rezerwowych. Wszystko wskazuje na to, że on również kariery na Anfield nie rozwinie. Gry na wypożyczeniu musieli szukać również dwaj bramkarze: Loris Karius i Kamil Grabara. Niemiec został skreślony przez Kloppa po pamiętnym finale Ligi Mistrzów z Realem Madryt. Chętnych na zakup pechowca nie było, ale na wypożyczenie zdecydował się turecki
Besiktas Stambuł. Niemiec spędza tam już drugi sezon, ale do transferu raczej nie dojdzie. Wszystko z powodu kolejnych wpadek, które zdarzały mu się w meczach ligowych i w europejskich pucharach. Po sezonie wróci na Anfield, ale tylko po to, by pożegnać się z kolegami. Kamil Grabara ten sezon spędza w Huddersfield. Gra w Championship to dla niego solidne przetarcie i twarde zderzenie z prawdziwym wyspiarskim futbolem. Zderzenie dosłowne, bo od początku lutego Grabara nie grał z powodu kontuzji głowy, której nabawił się w meczu z Hull City. W tym sezonie w Huddersfield wystąpił 28 razy. Zbierał różne oceny, ale dla młodego Polaka to przede wszystkim nauka, która może zaprocentować w przyszłości. Szlify w innych klubach zdobywała też piątka piłkarzy z klubowej Akademii. Isaac Christie-Davies trafił do belgijskiego Cercle Brugge, Daniel Atherton nabierał doświadczenia w Marine FC grającym gdzieś w okolicach ósmego poziomu angielskich rozgrywek, a Anderson Arroyo znalazł zatrudnienie w FK Mlada Boleslav. Żaden z nich niestety nie rozegrał w tym sezonie ani jednego meczu. Trochę więcej szczęścia miał Herbie Kane, który 4 razy pokazał się w koszulce Hull City. Piątym młodym wypożyczonym jest Rhys Williams. 19-latek spędza ten sezon w Kidderminster Harriers występującym w National League North (6. poziom rozgrywek). Do momentu zawieszenia sezonu zagrał 29 meczów, w których zdobył 1 bramkę i zaliczył 1 asystę. W tej chwili trudno jeszcze przewidzieć jak potoczą się kariery piątki młodzieńców, ale dotychczasowe doświadczenia wskazują, że udany powrót z wypożyczenia był z reguły dość trudnym zadaniem.
39• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Kwarantannowa nuda Mimo tego, że pojedyncze drużyny wracają do treningów, to, jak wiemy, do zajęć nie wrócili jeszcze zawodnicy The Reds. Nie oznacza to jednak, że piłkarze postują od treningów. Wszyscy wraz ze sztabem oraz samym Jürgenem Kloppem spotykają się na wspólnych ćwiczeniach. Z pewnością ma to dobry wpływ na zdrowie fizyczne, ale jeszcze lepszy na psychikę podopiecznych Jürgena Kloppa. Na samych nagraniach widać dobre humory oraz zadowolenie ze wspólnych spotkań. Lecz jak inaczej zawodnicy z Anfield umilają sobie czas podczas kwarantanny?
Alex Oxlade-Chamberlain Po mediach społecznościowych Oxa widać, że nuda w domu mu nie doskwiera. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na liczne treningi, które przeprowadza Alex. Mimo tego ma on czas na zabawę oraz nowe pasje. Jedną z nich z pewnością jest mini golf. Widać, że Anglik poszedł w ślady swojego starszego kolegi - Jamesa Milnera. Na jego instagramie można było zauważyć, jak uczył się grać na podwórku przed domem. Anglik pokazał również jak dobrze idzie mu w tańcu. Wraz z dziewczyną wypuścili viral, na którym obydwoje krokiem tanecznym wchodzą po schodach w domu. Filmik dosyć szybko stał się popularny i dość lubiany.
Roberto Firmino Praktycznie codziennie na instagramie Bobby'ego można ujrzeć zdjęcia ze wspólnych treningów z żoną. Prócz tego możemy zobaczyć jego świetne relacje z dziećmi. Można również dostrzec coraz więcej nagrań z prywatnych występów Roberto na pianinie. Z pewnością dla fanów The Reds najlepszym z nich jest cover piosenki ,,Allez Allez Allez”. fot.: instargram.com/robertofirmino 40• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
a w wykonaniu The Reds fot.: instargram.com/alissonbecker
Sadio Mané Kolejnym zawodnikiem, który dość ciekawie spędza domową kwarantannę, jest Sadio Mané. W głównej mierze jest to spowodowane premierą filmu ,,Made in Senegal” opartego na życiu senegalskiego zawodnika. Co ciekawe, w owym filmie rolę Sadio Mané odgrywa on sam, co może byc bardzo interesujące.
Andrew Robertson Do ciekawej wymiany zdań doszło miedzy Trentem AlexandremArnoldem a Andrew Robertsonem. Wszystko za sprawą filmu wrzuconego na instagramie lewego obrońcy. Lecz co było na tym filmie? Otóż na nagraniu Robertson próbował pokazać Arnoldowi jak wykonywać rzuty wolne. Dość ciekawy sposób na zabicie nudy oraz tęsknoty za piłką.
Alisson Becker Sporo zawodników rozpoczęło własne challenge'e, z własną inicjatywa wyszedł również golkiper The Reds. Tak oto powstał AB1 Challenge. Wszystko polega na wrzuceniu piłki przez okno do domu. Alisson popisał się swoją celnością - z ogródka wrzucił on piłkę do domu przez okno w dachu. Widać jego chirurgiczną precyzję w wykonywanej pracy.
Virgil van Dijk Z równie ciekawą inicjatywą, co Alisson, wyszedł Virgil van Dijk. Cała akcja nosiła nazwę ,,AskVir-
gil” i była skierowana głównie do fanów stopera. Holender otrzymał masę pytań, a, co ciekawe, do akcji włączył się również legendarny obrońca The Reds – Jamie Carragher. Anglik żartobliwie spytał się Virgila o stopera, na którym się wzoruje. Van Dijk wiedział, na jaką odpowiedź Carragher liczy, więc zadrwił sobie z legendy Liverpoolu, odpowiadając, że jest nim Sami Hyypiä. Z pewnością obydwu panom sytu-
acja przyniosła trochę śmiechu. Jak widać zawodnicy Liverpoolu robią wszystko, aby umilić sobie czas podczas siedzenia w domu. Jest to z pewnością skierowane także do fanów - ma im to pokazać, że siedzenie w domu nie musi być aż takie nudne i każde zajęcie może być dobre. Miejmy nadzieję, że wszystko z czasem wróci do normy, a piłkarze nie będą musieli wymyślać sobie nowych zajęć. Kacper Kosterna
41• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
tragedia,
której można było uniknąć
Przez te 31 lat o katastrofie na Hillsborough powiedziano już zapewne wszystko albo prawie wszystko. Na początek przypominajka dla tych, którzy nie wiedzą lub nie pamiętają. 15 kwietnia 1989 roku. Pólfinał Pucharu Anglii. Liverpool naprzeciwko Nottingham Forest na stadionie Hillsborough w Sheffield. Szereg błędów ze strony zabezpieczających wydarzenie. Za całą katastrofę odpowiedzialny jest w dużej mierze David Duckenfield – szef lokalnej policji, który został nim mianowany 19 dni przed tym fatalnym spotkaniem. Bartek Góra
fot.: news.sky.com 42• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
fot.: polskieradio24.pl
43• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
K
ibicom Liverpoolu udostępniono tylko 7 z 25 bramek prowadzących na stadion. Tłum przerastał jednak możliwości przepustowe tych wejść. Dopiero 8 minut przed końcem Duckenfield wydał nakaz otwarcia bramy, która miała służyć do ewakuacji. Tłum ruszył na już mocno zapełnione sektory za bramką i zaczął napierać na ludzi stojących bliżej murawy. Na trybunach bocznych wciąż było sporo miejsc, ale ludzie nie mogli tam przejść, ponieważ sektory były oddzielone płotami. W końcu ludzie na trybunie za bramką, która powinna zostać zamknięta dużo wcześniej, zaczęli przeżywać piekło. Tratowali się, dusili w tłumie. Ci stojący z tyłu mieli szanse na ratunek dzięki kibicom wciągającym ich na górną część trybuny. Fani przygniatani przez tłum i wpychani na płot oddzielający ich od murawy próbowali uwolnić się, przeskakując na murawę. Te zapędy były jednak hamowane przez policjantów, którzy spychali ich z powrotem. Szokujący jest fakt, że w momencie, kiedy ludzie ginęli na oczach całej Anglii, David Duckenfield nie wydał żadnych poleceń. Z jego kabiny do ludzi dbających o bezpieczeństwo (choć może nie jest to najlepsze określenie) nie dotarł żaden sygnał. Po kilku minutach mecz został przerwany, a kibice ratujący swoje życie chmarą zalali boisko. Na stadion wjechały tylko 2 karetki, więc nie można było przewieźć zbyt dużo ludzi do szpitali. Ciała zmarłych trafiały do pobliskiej sali gimnastycznej, która po kilku godzinach przekształciła się w kostnicę. Oliwy do ognia dolewa fakt, że winą za całą katastrofę obarczono kibiców. Ludzie oglądający całe zdarzenie w telewizji zostali poinformowani o pijanych chuliga-
nach, którzy tratowali się, chcąc wedrzeć się na boisko. Z raportu policji wykreślono wszystkie negatywne dla nich zeznania, których udzielili biorący udział w akcji policjanci. W świat poszły fałszywe informacje. Duckenfield oświadczył, że kibice wyłamali bramę C, którą tak naprawdę sam nakazał otworzyć. Do tego wszyst-
44• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
kiego obrzydliwy artykuł na łamach The Sun zatytułowany „THE TRUTH” o kibicach okradających ofiary i sikających na policjantów. Wskutek tej tragedii zginęło 96 osób, ale tysiące ludzi zostało dotkniętych tym wydarzeniem. Do ofiar nie wlicza się jednak osieroconych dzieci, zdziesiątkowanych rodzin czy osób z urazami
Tysiące bukietów kwiatów leżało na boisku, na stadionie Anfield, w Liverpoolu po katastrofie Hillsborough w 1989 roku fot.: scmp.com
psychicznymi po wydarzeniach z 15 kwietnia. Wielu z tych, którzy przeżyli, przez długie lata zmagało się z chorobami psychicznymi czy stresami pourazowymi. Niektórzy sobie nie poradzili.
I tak już kończąc temat, gdyż nie jest on w żaden sposób odkrywczy, a ma być jedynie lekkim odświeżeniem pamięci. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że tak długo zajęło wszystkim dojście do prawdy. Mnie osobiście boli fakt, że rodziny ofiar przez ponad 20 lat musiały słuchać opinii, że to ich syn/ córka/ojciec zawinili całej trage-
dii. Kibiców The Reds uniewinniono dopiero w 2016 roku. 27 lat od tragedii. Jest to okropne, że ludzie odpowiedzialni za zabezpieczenie tego spotkania tak długo unikali odpowiedzialności za swoje błędy. A większość z nich tej odpowiedzialności nie poniosło do dzisiaj, w tym m.in. kierownik całego zamieszania – David Duckenfield.
45• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Alfabet. Najlepszych Damian Święcicki
A
lan Hansen
Szkocki obrońca rozpoczynał karierę w Sauchie Juniors FC. Do Liverpoolu trafił w 1977 roku z Partick Thistle FC. Ówczesnym trenerem zespołu był wtedy Bob Paisley. Wraz z The Reds zdobył 22 tytuły! W tym między innymi 8 razy został Mistrzem Anglii oraz trzykrotnie wznosił Puchar Europy. W czerwonej koszulce wybiegał aż 541 razy!
B
arnes John
Piłkarz, który na świat przyszedł w jamajskim Kingston. Grał na pozycji ofensywnego pomocnika oraz na lewym skrzydle. Do Liverpoolu trafił w 1987 roku z Watfordu. W sezonie 1989/1990 w First League zaliczył 22 bramki i 11 asyst! Dla wielu na przełomie lat 80. i 90. XX wieku był najlepszym angielskim piłkarzem, a Peter Beardsley nazwał go prawdopodobnie najlepszym piłkarzem świata. Ważne ogniwo kadry prowadzonej przez sir Bobby’ego Robsona. Dla The Reds rozegrał 396 spotkań, strzelił 104 bramki i zaliczył 66 asyst. Łącznie 9 razy podnosił przeróżne puchary, dwukrotnie wybrany najlepszym piłkarzem Anglii.
C
allaghan Ian
624 mecze ligowe, łącznie 857 spotkań! Absolutny rekordzista oraz jedno z najlepszych odkryć Billa Shankly’ego. Grał
na prawym skrzydle i był ważnym elementem legendarnej drużyny, która w latach 1964 - 1977 zdobyła pięć Mistrzostw Anglii. Dwukrotnie wznosił Puchar Europy Mistrzów Klubowych. W 1974 roku wybrany przez dziennikarzy najlepszym piłkarzem Anglii, Mistrz Świata z 1966 roku. Absolutna legenda Anfield.
D
alglish Kenny
Liverpool i sir Kenny Dalglish to synonimy. Szkocki piłkarz i angielski klub to jedno ciało. Zawodnik, szkoleniowiec i członek zarządu. Kemlyn Road Stand zostało przemianowane na jego cześć. Na boisku zdobył w barwach The Reds 25 tytułów! Jako trener zasilił klubową gablotę o kolejne 10. Nie istnieją słowa, któ-
46• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
re są w stanie oddać miłość kibiców Liverpoolu do szkockiej legendy. Zanim trafił do hrabstwa Merseyside zdążył z Celtikiem wygrać cztery Mistrzostwa Szkocji, cztery Puchary Szkocji i jeden Superpuchar. Jako szkoleniowiec doprowadził do tytułu również Blackburn Rovers.
E
mlyn Hughes
Shankly sprowadził go w 1967 roku z Blackpool za kwotę 65 tysięcy funtów. Po podpisaniu kontraktu trener wraz z zawodnikiem udali się samochodem na Anfield. Gdy zatrzymała ich policja, Bill w swoim stylu miał powiedzieć: „Wiecie kogo zatrzymaliście? To przyszły kapitan naszej reprezentacji!”. Słowa naszego trenera stały się pro-
h zawodników Steven Gerrard i Sir Kenny Dalglish Fot.: dailyrecord.co.uk
rocze. Wkrótce założył opaskę kapitana zarówno w Liverpoolu jak i w kadrze narodowej. Kibice pokochali go szczególnie za jego wielkie serce do gry oraz za podejmowanie niekonwencjonalnych rozwiązań. Nadali mu przydomek - Crazy Horse. 547 spotkań, 13 tytułów.
F
agan Joe
Jeden z panteonu trenerów The Reds. Choć prowadził zespół tylko dwa lata to udało mu się zdobyć potrójną koronę: Puchar Europy, Mistrzostwo Anglii oraz Puchar Ligi Angielskiej. W 1984 roku został wybrany najlepszym trenerem w Anglii. Był świadkiem tragedii na Heysel, która miała miejsce 29 maja 1985 roku. Po tych wydarzeniach podał się do dymisji.
G
errard Steven
W zespole The Reds od 8. roku życia. Scouser z krwi i kości. Wchodząc do muzeum Liverpoolu znajdującego się na stadionie Anfield, Gerrard jako jedyny ma swoją osobną wystawę, a to już najlepszy dowód na to, że przez wiele lat Stevie G był sercem klubu, który w 2005 roku wygrał Ligę Mistrzów podczas magicznej nocy na stadionie Atatürka. Nie było mu łatwo, ponieważ grał on w klubie, który nie odnosił już takich sukcesów jak w latach 60. 70. i 80. XX wieku. Mógł odejść do Chelsea, gdzie z pewnością wygrałby upragnione Mistrzostwo Anglii, ale miłość do klubu z Anfield wygrała. 186 bramek pomocnika to wynik kosmiczny, 710 spotkań w czerwonej koszulce robi jeszcze większe wrażenie. W słowniku PWN pod hasłem: „kapitan” zamiast definicji mogłoby widnieć zdjęcie Gerrarda.
H
yypiä Sami
Fin kupiony z Willem II Tilburg w 1999 roku za blisko 4 miliony euro. Od nikomu nieznanego piłkarza do najlepszego obrońcy Premier League w sezonie 2000/2001. Mianowany przez Gérarda Houlliera na kapitana The Reds pod nieobecność Redknappa i Fowlera. Razem ze Stéphanem Henchozem stworzył kapitalny duet środkowych obrońców. W 2001 roku zdobył wraz z kolegami Puchar UEFA, wygrywając w pamiętnym spotkaniu 5:4 z hiszpańskim Deportivo Alavés, w 2005 roku podniósł Puchar Ligi Mistrzów.
I
an Rush
Najlepszy strzelec Liverpoolu, jeden z najlepszych napastników w historii piłki nożnej. Jeśli nazwiemy Dalglisha szkockim królem, to Rush bez cienia wątpliwości może być nazwany walijskim księciem The Reds. W wieku 18 lat klub z Anfield zdecydował się zapłacić rekordowe 300 000 funtów za zaledwie osiemnastoletniego napastnika Chester City, który był zdeklarowanym fanem Evertonu. W pierwszym roku grał w drużynie rezerwowej, by w 1981 awansować do pierwszego zespołu. Z przerwą na nieudaną przygodę w Juventusie był piłkarzem Liverpoolu przez 16 lat. 592 występy plasują go na czwartym miejscu wśród piłkarzy, którzy rozegrali najwięcej spotkań dla The Reds. Ian zdobył w czerwonej koszulce łącznie 346 bramek, co pozwoliło zdobyć między innymi Złoty But w 1984 roku. Łącznie zdobył 14 tytułów z The Reds, w tym 5 Mistrzostw Anglii oraz 2 Puchary Europy.
J
amie Carragher
To jedna z tych romantycznych historii jak w przypadku Francesco Tottiego, Tony’ego Adamsa, czy Paolo Maldiniego. Cała kariera spędzona w jednym klubie. Steven Gerrard powiedział kiedyś o nim, że to najlepszy obrońca, z jakim grał, ale też najgorszy egzekutor, z jakim przyszło mu dzielić szatnie. Carra to przedstawiciel starej angielskiej szkoły. Najpierw serce i charakter, później umiejętności. W The Reds wy-
47• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
stępował na każdej możliwej pozycji w formacji obronnej. Nie jest tajemnicą poliszynela, że Jamie od dziecka był kibicem The Toffees. Los jednak sprawił, że puchary przyszło mu zdobywać w czerwonej koszulce. 11 trofeów i 737 spotkań.
K
evin Keegan
Jego odejście z Liverpoolu złamało serca kibicom The Reds. Dobrze jednak wiemy, że smutek po utracie Walijczyka nie trwał długo. Razem z Johnem Toshackiem stworzył duet napastników, który przywrócił Mistrzostwo Anglii na Anfield po siedmiu latach oczekiwania. Odnaleziony w niższych ligach, zakupiony za jedyne 35 000 funtów. W latach 70. XX wieku to na barkach Keegana spoczywała cała angielska piłka. Po rozegraniu 279 spotkań i strzeleniu 84 bramek zdecydował się na odejście do HSV,
Kevin Keegan Fot.: thisisanfield.com
by dzielić szatnię z takimi zawodnikami jak Felix Magath, Hans-Jürgen Ripp, czy Rudi Kargus. W barwach Rothosen otrzymał dwie Złote Piłki.
L
awler Chris
Nazywany „Cichym Rycerzem”. Miało to związek z jego nad wyraz spokojnym charakterem. Niesamowite, że Lawler jako boczny obrońca w samej angielskiej lidze strzelił dla The Reds 48 bramek! Pewny punkt legendarnej drużyny Shankly’ego. 413 spotkań i 9 trofeów.
M
ølby Jan
W Ajaxie Amsterdam, z którego został kupiony, dzielił szatnie między innymi z Frankiem Rijkardem, Joha-
48• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
nem Cruyffem, Sörenem Lerby, Marco van Bastenem, czy Piete’em Schrijversem. Zakupiony na specjalne życzenie Joe Fagana. Duńczyk miał zastąpić w składzie Graeme’a Sounessa, którzy przeniósł się do włoskiej ligi. Miał niesamowity przegląd pola oraz atomowy strzał. Kenny Dalglish zaufał mu bezwzględnie, a Jan mimo kłopotów pozaboiskowych odpłacił się grającemu trenerowi z nawiązką. Dla Anfield odrzucił ofertę Barcelony. Zdobył 8 trofeów, a dla wielu starszych kibiców jest najlepszym piłkarzem spoza Wysp, który występował w czerwonej koszulce.
N
eal Phil
W Liverpoolu nazwany angielskim Zico na cześć genialnego Brazylijczyka, którego cechowała niesamowita wszechstronność. Jeden z najbardziej utytułowanych brytyjskich za-
wodników. Podczas swojej kariery podnosił 23 trofea. Anglik rozegrał kolejne 365 spotkań z rzędu w czerwonej koszulce w okresie od 14 grudnia 1974 do 24 września 1983 roku, gdy doznał kontuzji w spotkaniu przeciwko United.
O
wen Michael
Miał wszystko, by jednym tchem wymieniać jego nazwisko obok Gerrarda, Carraghera, czy Callaghana. W wieku 12 lat otrzymał oferty z Liverpoolu, Chelsea, United i Arsenalu. Wraz z rodzicami zdecydował się na zespół z hrabstwa Merseyside. W wieku 16 lat z powodzeniem występował w rozgrywkach do lat 18. W wieku 17 lat podpisał pierwszy zawodowy kontrakt, a jego kariera nabrała rozpędu. W polu karnym był nie do poskromienia. Jego szybkość, zwrotność i technika sprawiały, że obrońcy nie mogli sobie z nim poradzić. Przełomowy był rok 2001, w którym dzięki genialnej grze otrzymał Złotą Piłkę - pierwszą dla Anglika od czasu Keegana. Starania Realu o Owena rozpoczęły się w 2002 roku i trwały aż do 2004, kiedy to Michael postanowił odejść z Anfield. I tak oto poważna kariera wychowanka The Reds się zakończyła. Nie poradził sobie w Madrycie, później pograł trochę w Newcastle i... podpisał kontrakt z Manchesterem United. 6 trofeów i 158 bramek w zaledwie 297 spotkaniach sprawia jednak, że trzeba oddać cesarzowi co cesarskie.
P
asiley Bob
Przejąć drużynę po Shanklym i sprawić, że zawodnicy dalej będą żądni trofeów to jak zdobycie Nanga Parbat i to flanką Rupal! Łącznie 44 lata w klubie - od masażysty, przez członka
Michael Owen Fot.: goal.com
sztabu szkoleniowego Shankly’ego, po posadę pierwszego szkoleniowca. Bob przez 9 lat zdobył 20 trofeów, w tym 6 Mistrzostw Anglii. To za jego rządów do klubu został sprowadzony Kenny Dalglish. Podczas jego rządów The Reds byli bezwzględnie najlepszym klubem świata. Najlepiej oddaje to legendarny cytat trenera: „Zauważcie, nadchodziły tutaj także gorsze momenty - w jednym sezonie byliśmy drudzy”.
R
obbie Fowler
On urodził się, by strzelać bramki. Genialny napastnik, który był bożyszczem kibiców The Reds. Wychowanek, który swoim szaleństwem zdobył niejedno serce fana. Potrafił seryjnie zdobywać bramki, o czym świadczy fakt, że na strzelenie klasycznego hattric-
ka potrzebował zaledwie czterech minut i 33 sekund. Członek Spice Boys i główny prowokator, jego celebrowanie bramek zostało owiane legendą. Tylko i aż 6 trofeów. Razem z kolegami mogli zrobić więcej, ale w tamtych czasach byli jak gwiazdy rocka, a pokus było zbyt wiele. Dla The Reds zdobył więcej bramek aniżeli Owen, Dalglish, czy Keegan.
S
hankly Bill
Prawdziwy Bóg wśród trenerów The Reds. Wielu uważa, że sukcesy Fagana i Paisley’a nie byłyby możliwe, gdyby nie podwaliny, które stworzył Shankly. Wszyscy oni należeli bowiem do Boot Room, czyli grupy najbliższych współpracowników Szkota z Glenbuck. W Liverpoolu istnieje opinia, że to Shankly wzniecił ogień, a Paisley go podsycił. Przed objęciem drużyny przez
49• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
wiliśmy, że mamy dwa najlepsze zespoły na Merseyside - Liverpool oraz rezerwy Liverpoolu”
T
ommy Smith
Trafił do The Reds dzięki... mamie, która przyprowadziła go do Shankly’ego. Przesunięty z gry w ataku na środek obrony. Manewr ten okazał się strzałem w dziesiątkę, ponieważ Smith stał się nie tylko genialnym obrońcą, ale również kapitanem z prawdziwego zdarzenia. Otrzymał miano „Żelaza z Anfield”. Miał otwarty konflikt z Emlynem Hughesem, przez którego prawie odszedł z klubu. Na szczęście po zażegnaniu konfliktu jedynym problemem Smitha było, gdzie ustawiać kolejne trofea w domowej gablocie. Podziękował za zainteresowanie Mattowi Busby’emu. Kochał Liverpool, a Liverpool kochał Tommy’ego.
U Billa Liverpool był mało znaczącym sąsiadem Evertonu. Kilka lat wystarczyło, by The Reds stali się nie tylko najlepszym klubem w hrabstwie Merseyside, ale też w całej Anglii. Człowiek o trudnym charakterze, który jednak sprawiał, że zawodnicy chcieli za nim wskoczyć w ogień. A oto cytat, który odda-
Bruce Grobbelaar Fot.: twitter.com/lfc
je w całości trenera odznaczonego Orderem Brytyjskiego Imperium. „Wiele futbolowych sukcesów jest w umyśle. Musisz wierzyć, że jesteś najlepszy, a później upewnić się, że tak jest. Podczas mojego czasu na Anfield zawsze mó-
50• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
rugwajski Zbawiciel, czyli Luis Suárez
Bezwzględnie należy mu się status legendy, ponieważ jego przyjście i genialna gra sprawiły, że wróciła moda na Liverpool, a sam klub zaczął na poważnie myśleć o powrocie na sam szczyt. Kwota 27 milionów przelana na konto Ajaxu była najlepiej wydanymi pieniędzmi od wielu lat. Jeden z najlepszych napastników w historii piłki, który ciągle zachwyca w barwach Barcelony. W sezonie 2013/2014, w którym to Liverpool zajął drugie miejsce w Premier League, Urugwajczyk zdobył 31 bramek i zaliczył 17 asyst; jego partner z ataku Daniel Sturridge zaliczył z kolei 22 bramki i 9 asyst. To był kompletny duet, który był w stanie zmasakrować każdy mur obronny przeciwnika. Odszedł w niesławie do Barcelony podczas swojego zawieszenia za ugry-
zienie Chielliniego. W 133 spotkaniach strzelił 82 bramki, co daje średnią 0,62 bramki na mecz. Lepiej w historii strzelali tylko Mohamed Salah i John Aldridge - 0,63 bramki na mecz.
W
helan Ronnie
Juniorską karierę rozpoczął w Manchesterze United. Nie zdobył tam uznania i musiał porzucić marzenia o grze na Old Trafford. Na nasze szczęście udało mu się przekonać trenerów The Reds. Zaufał mu Bob Paisley, który szybko zrobił z niego pomocnika klasy światowej. Strzelił bramkę w swoim debiucie w
Luis Suarez i Andy Carroll Fot.: liverpoolecho.co.uk
pierwszej drużynie, później poprowadził Liverpool do wygranej w finale FA Cup na Wembley w starciu z Tottenhamem. Otrzymał opaskę kapitana po Alanie Hansenie. Przez 15 lat gry na Anfield zdobył 18 tytułów. 432 występy w czerwonej koszulce.
Z
imbabwejski Szaleniec, czyli Bruce Grobbelaar
Genialny bramkarz, który potrafił dusić Steve’a McManamana za to,
że źle zagrał piłkę, potrafił również przy stanie 5:0 wziąć od kibica parasolkę i stać z nią podczas ulewy w swoim polu karnym. Grobbelaar w finale Pucharu Europy w 1984 roku podczas serii rzutów karnych rozpraszał zawodników Romy przez gryzienie siatki, kiwanie się na linii bramkowej, czy ekspresyjne okazywanie radości z obronionej jedenastki. Podziałało na Contiego i Grazianiego. The Reds cieszyli się z pokonania włoskiego giganta. Bruce był pierwowzorem „Dudek Dance” z 2005 roku. 18 trofeów sprawia, że jest on do dzisiaj najbardziej utytułowanym bramkarzem w historii klubu. Ekscentryk pełną gębą.
51• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Fot.: independent.co.uk
Od Rzymu do Rzymu
W 1984 r. Liverpool zdobył czwarty Puchar Europejskich Mistrzów Klubowych w ciągu zaledwie siedmiu lat. Pokonał w rzutach karnych AS Romę na ich własnym obiekcie. Nikt się wówczas nie spodziewał, że to początek końca europejskiej dominacji „The Reds”. Zajścia między kibicami angielskimi i włoskimi w Rzymie były zapowiedzią tragedii na Heysel rok później. Po niej, Liverpool FC został wykluczony z udziału w europejskich pucharach na sześć lat. Bartosz Bolesławski 52• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
Z
wycięstwo na Parc des Princes nad Realem Madryt i trzeci triumf w Pucharze Europejskich Mistrzów Klubowych w 1981 r. było zmierzchem pewnej epoki. Jeszcze przed finałem odejście z klubu zapowiedział bramkarz Ray Clemence, poza tym Ray Kennedy, Jimmy Case, David Johnson czy Tery McDermott najlepsze lata mieli już raczej za sobą. Udało się wygrać finał w Paryżu, ale w lidze The Reds zajęli zaledwie piąte miejsce i w kolejnej edycji PEMK występowali tylko dzięki temu, że bronili tytułu. Zresztą edycja pucharowa 1981/1982 pokazała, że pewna formuła się wyczerpuje – w 1. rundzie nie było oczywiście większych problemów z mistrzem Finlandii Oulun Palloseura (8:0 w dwumeczu; rok wcześniej The Reds też trafili na Finów i też ich rozgromili – wtedy 11:2 w dwumeczu). Natomiast w 2. rundzie dopiero gol Alana Hansena w 84’ rewanżu na Anfield z AZ Alkmaar (zwycięstwo 3:2, po remisie 2:2 w Holandii) zapewnił awans do ćwierćfinału. I to był szczyt możliwości The Reds: w ćwierćfinale Ronnie Whelan zapewnił na Anfield zwycięstwo 1:0 nad mistrzami Bułgarii, ale rosnący w siłę czołg z Sofii „zamęczył” Liverpool w rewanżu. CSKA Sofia zwyciężył po dogrywce 2:0 i wyeliminował obrońcę tytułu, a w półfinale dzielnie postawił się Bayernowi Monachium (przynajmniej na własnym boisku). Za rok historia miała się powtórzyć, tym razem z innym klubem zza żelaznej kurtyny… Puchar Mistrzów w 1982 r. zdobyła Aston Villa jako czwarty angielski klub w historii (po Manchesterze United, Liverpoolu i Nottingham Forest). Porażkę z Bułgarami Bob Paisley i spółka odbili sobie w lidze, którą wygrali z 87 punktami na koncie (4 punkty przewagi na Ipswich
Town) i zapewnili sobie 13. tytuł mistrza Anglii. Był to też pierwszy sezon, w którym za zwycięstwo przyznawano 3 punkty. Puchar Anglii zakończył się na 5. rundzie, w której The Reds przegrali 0:2 z Chelsea. Mistrzostwo Anglii w sezonie 1981/1982 pozwoliło na siódmy z rzędu udział w PEMK. Pierwsze dwie rundy okazały się spacerkiem – mistrz Irlandii Dundalk FC okazał się zdecydowanie za słaby (5:1 w dwumeczu), w 2. rundzie znowu trafił się mistrz Finlandii, tym razem HJK Helsinki. 22 października 1982 r. w stolicy Finlandii Liverpool nie czuł się zbyt dobrze i sensacyjnie prze-
W czerwcu 1983, po zakończeniu sezonu, który przyniósł Liverpoolowi kolejny tytuł mistrzowski oraz Puchar Ligi, na emeryturę po czterdziestu czterech latach pracy dla klubu w charakterze piłkarza, coacha, asystenta managera i managera przeszedł Bob Paisley. Jego następcą został Joe Fagan
grał 0:1. Sprawę załatwilł na Anfield, zwyciężając pewnie 5:0. W ćwierćfinale rywalem The Reds był mistrz Polski, „Wielki Widzew” pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Tuż przed pierwszym meczem w Łodzi, 2 marca 1983 r. większość zawodników Widzewa chorowała na grypę. Dzień przed starciem na otwartym treningu wyglądali tak słabo, że dziennikarze spekulowali o celowym ukrywaniu swojej prawdziwej wartości przed wysłannikami z Anglii. Obrońca Roman Wójcicki na przedmeczowym zgrupowaniu nie wychodził z łóżka, dopiero na rozruchu w dniu meczu zdecydował się wystąpić. Taki właśnie schorowany Widzew zwyciężył 2:0, jednak przed rewanżem na Anfield faworytem wciąż wydawali się być Anglicy (nie takie straty odrabiali niesieni wspaniałym dopingiem The Kop). 16 marca 1983 r. już w 16’ Phil Neal celnym strzałem z rzutu karnego dał prowadzenie gospodarzom, ale dzielni widzewiacy (już bez Zbigniewa Bońka) nie dali się stłamsić – w 39’ karnego wykorzystał Mirosław Tłokiński, a w 53’ drugą bramkę dla Polaków zdobył Włodzimierz Smolarek. W końcówce gole Iana Rusha i Davida Hodgsona pozwoliły Liverpoolowi na honorowe zwycięstwo 3:2, ale do półfinału przeszli Polacy. Wspaniała liverpoolska publiczność potrafiła docenić kunszt łodzian i nagrodziła ich postawę brawami. Niepowodzenie w PEMK The Reds ponownie odbili sobie w lidze, zdobywając 14. tytuł, wyprzedzając aż o 11 punktów Watford. W Pucharze Anglii znowu odpadli w lutym, tym razem przegrywając u siebie z Brighton & Hove Albion 1:2.
Zmiany, zmiany, zmiany W czerwcu 1983, po zakończeniu sezonu, który przyniósł Liverpoolowi kolej-
53• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
ny tytuł mistrzowski oraz Puchar Ligi, na emeryturę po czterdziestu czterech latach pracy dla klubu w charakterze piłkarza, coacha, asystenta managera i managera przeszedł Bob Paisley. Jego następcą został Joe Fagan, długoletni asystent. Nie wprowadził on żadnych zmian do ukształtowanego wcześniej przez poprzednika składu, wychodząc z słusznego skądinąd założenia, że lepsze bywa czasami wrogiem dobrego. Interesujące było, że o ile dawniej w rozgrywkach pucharowych Liverpool przesądzał zazwyczaj losy awansu w meczach rozgrywanych na własnym boisku, to teraz dużo skuteczniej prezentował się na wyjazdach. Większość drużyn przyjeżdżających do Liverpoolu nastawiała się na „przetrwanie” w defensywie 90 minut, aby w rewanżu próbować szczęścia we frontalnym ataku, co przy bardzo silnej drugiej linii The Reds i wyjątkowo skutecznym Rushu kończyło się zazwyczaj ich porażką. (Kazimierz Romaniec, „Powrót przed banicją” [w:] „Od Barcelony do Realu”, Encyklopedia Piłkarska FUJI, t. 4, GiA, Katowice 1992, s. 143) Począwszy od grudnia 1959 roku, kiedy to Bill Shankly przybył na Anfield, całe funkcjonowanie klubu było jedną wielką kontynuacją. Kiedy pierwszy trener miał już dość, zastępował go jego asystent, szykowany do tej roli od lat. Tak właśnie Shankly’ego zastąpił Paisley, a jego z kolei Joe Fagan. W tym czasie klub unikał także rewolucji kadrowych. Kiedy zawodnik miał już szczyt formy za sobą, odchodził do słabszego klubu albo zostawał na Anfield, godząc się jednak na to, że nie będzie już odgrywał czołowej roli w drużynie. Jednocześnie, obok kupowanych za większe pieniądze graczy „na już”, klub ściągał młokosów, którzy mieli wejść do pierwszej drużyny za 2-3 lata. Okres 1981-1983 tak właśnie wyglądał. Bruce Grobbelaar przychodził
jako pierwszy bramkarz i następca Raya Clemence’a – mimo zdarzających się co jakiś czas „wpadek”, ostatecznie wywalczył sobie miejsce w składzie. Craig Johnston, drugi człowiek urodzony w Afryce Południowej (Grobbelaar urodził się w Durbanie, Johnston w Johannesburgu), musiał dwa lata walczyć o pozycję w pierwszym składzie, którą i tak często tracił przez niewyparzony język. Irlandczyk Ronnie Whelan trafił na Anfield z amatorskiego Home Farm Dublin w październiku 1979 r. jako melodia przyszłości (miał wówczas 18 lat). Trzy lata później strzelane przez niego bramki decydowały już o mistrzostwie i Pucharze Ligi. Trzeba też dodać Iana Rusha, który miał swój udział w Pucharze Mi-
54• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
strzów z 1981 roku, ale dopiero później stał się czołowym strzelcem klubu. Liderami wciąż byli Szkoci Graeme Souness i Kenny Dalglish, choć ten drugi przekroczył już 30-stkę. Tę wyliczankę trzeba uzupełnić o kolejnego Irlandczyka Marka Lawrensona, który przyszedł za 900 tysięcy funtów z Brighton & Hove Albion latem 1981 r. i razem z Alanem Hansenem utworzył prawdopodobnie najlepszy duet środkowych obrońców w historii The Reds. Borykający się z kontuzjami Phil Thompson musiał pogodzić się z rolą rezerwowego.
Droga do Rzymu Taki właśnie Liverpool po „liftingu” rozpoczynał walkę w kolejnej
Górny rząd od lewej: Ian Rush, Roy Evans (asystent, widać tylko kawałek twarzy), Ronnie Moran (asystent, zasłania sobie ręką twarz), Chris Lawler (asystent), Mark Lawrenson (ręka w górze z uniesionym wskazującym palcem), Michael Robinson, Sammy Lee, Alan Hansen, Steve Nicol, Kenny Dalglish, Bruce Grobbelaar. Dolny rząd od lewej: David Hodgson, Alan Kennedy, Craig Johnston, Graeme Souness, Phil Neal, Ronnie Whelan Fot.: goals.com
edycji PEMK (1983/1984). W 1. rundzie tradycyjnie spacerek – tym razem „The Reds” trafili na mistrzów Danii z Odense, których pokonali na wyjeździe 1:0 i u siebie 5:0. W 2. rundzie na spacerek nie można już było liczyć, bo rywalem był mistrz Hiszpanii, baskijski Athletic Bilbao, gdzie między słupkami stał przyszły gwiazdor Barcelony i reprezentacji Hiszpanii Andoni Zubizareta. Baskowie w pierwszej
udział w PEMK jeszcze przed zimą. W ćwierćfinale nie było na szczęście żadnej drużyny z bloku sowieckiego, ale mistrz Portugalii Benfica Lizbona. W pierwszym meczu na Anfield, Liverpool wygrał 1:0 po bramce Iana Rusha (znowu trafił w 66’), jednak nie nastrajało to zbyt optymistycznie przed rewanżem w Lizbonie. W składzie Portugalczyków było wielu piłkarzy, którzy trzy miesiące później czarowali na Euro 1984 we Francji (Portugalia odpadła w półfinale, przegrywając dopiero po dogrywce z Francuzami). Na Estadio da Luz 80 tys. kibiców przeżyło jednak srogi zawód (poza tymi przybyłymi znad Mersey), bo Liverpool po bramkach Whelana (9’ i 88’), Johnstona (33’) i Rusha (78’) zwyciężył 4:1 i nie pozostawił wątpliwości, kto zasłużył na grę w półfinale. Tam po raz pierwszy od czternastu lat znalazły się dwie drużyny z Wysp. W 1970 r. Celtic i Leeds musieli grać w półfinale, tym razem los oszczędził tego The Reds i mistrzom Szkocji z Dundee United. Była szansa rundzie wyeliminowali Lecha Po- na pierwszy brytyjski finał w hiznań, mimo porażki w Wielkopol- storii, ale Szkoci pogrzebali szansce 0:2. Właśnie wspomniany Zu- sę na awans w meczu rewanżobizareta do spółki z dwójką świet- wym, który AS Roma wygrała 3:0. Rywalizacja z mistrzem Rumunii nych defensorów (Andoni Goikoetxea i Santiago Urkiaga) w 100 (jak widać, rywalizacja z zespołem procentach zrealizował plan na An- zza żelaznej kurtyny w półfinale nie field, nie dopuszczając do straty była tak groźna, jak w ćwierćfinabramki. Bezbramkowy remis w An- le) teoretycznie była zacięta, ale de glii teoretycznie stawiał Basków w facto skończyła się w 11’ rewanżu lepszej sytuacji, ale ataku nie mie- w Bukareszcie. Liverpool wygrał li już tak dobrego i w rewanżu na skromnie na Anfield 1:0 po bramce San Mames nie potrafili pokonać Sammy’ego Lee (25’), a właśnie w Bruce’a Grobbelaara. Za to w 66’ 11’ rewanżu do siatki trafił Ian Rush. drogę do siatki znalazł niezawod- W tym momencie Rumuni potrzeny Ian Rush i dzięki tej bramce, je- bowali aż trzech bramek do awandynej w całym dwumeczu, Liver- su, zdołali zdobyć ostatecznie tylpool awansował do ćwierćfinału. ko jedną. A że Rush trafił jeszcze w Trener Athleticu Javier Clemente, 84’, mecz skończył się zwycięstwem mimo wielkich ambicji, zakończył „The Reds” 2:1. Historia zatoczyła 55• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
koło – jak przed siedmiu laty, Liverpool miał walczyć o najważniejszy z pucharów w „wiecznym mieście”. Jak się później okazało, pierwszy rzymski triumf był początkiem najlepszego okresu w historii, drugi rzymski triumf ten okres zamykał. Siła Romy tkwiła we wspaniałej drugiej linii, w której prym wiedli dwaj Brazylijczycy – Toninho Cerezo i Paulo Roberto Falcâo, wspierani przez Bruna Contiego, jednego z bohaterów mistrzostw świata sprzed dwóch lat. Silnymi punktami drużyny byli też bez wątpienia bramkarz Franco Tancredi, uznawany za głównego rywala Antonia Cabriniego w walce o miejsce w reprezentacji Włoch Sebastiano Nela, oraz dynamiczny, choć często nieskuteczny w swych działaniach Francesco Graziani. Prowadzeni przez Nielsa Liedholma, fachowca wielkiej klasy, przed własną publicznością, liczyli na sukces w pierwszym w historii swego klubu w finale. (Kazimierz Romaniec…, s. 143) Był to jedyny sezon w historii, kiedy AS Roma dotarła do finału najważniejszego z europejskich pucharów. W dodatku odbywał się on na Stadio Olimpico w Rzymie, czyli w domu 3-krotnego (wówczas jeszcze 2-krotnego) mistrza Włoch. Wydawało się, że nie będzie lepszej okazji (i faktycznie nie było) dla Włochów na zdobycie Pucharu Europejskich Mistrzów Klubowych.
Słaby finał i decydujące spaghetti legs 30 maja 1984 r. na Stadio Olimpico w Rzymie zgromadziło się prawie 70 tys. widzów. Liverpool grał tradycyjnie na czerwono, Roma dość nietypowo w białych strojach. Zaczęli od środka rzymianie i już w pierwszej sekundzie posłali zza połowy
Agostino Di Bartolomei pokonuje Bruce’a Grobbelaar’a podczas serii rzutów karnych Fot.: vbetnews.com
strzał na bramkę Bruce’a Grobbelaara – sprawdzili czujność bramkarza z Zimbabwe, który bez problemu złapał piłkę „do koszyczka”. W 15’ Liverpool objął prowadzenie po dość kuriozalnym golu: w pole karne dośrodkował Craig Johnston, do piłki wyszedł Franco Tancredi, jednak naciskany przez rywala wypuścił piłkę. Spadła ona pod nogi obrońcy, który przy próbie wybicia trafił w głowę swojego bramkarza. Bezpańska piłka powędrowała na środek pola karnego, gdzie Phil Neal (jedyny w składzie The Reds, który grał też przez siedmiu laty w finale z Borussią Mönchengladbach) bez problemu trafił do pustej bramki. Tuż przed przerwą po dośrodkowaniu Bruno Contiego świetną główką popisał się Roberto Pruzzo i gospodarze wyrównali. Druga połowa i dogrywka nie przyniosła dobrych okazji dla żadnej z drużyn, nieliczne celne strzały z dystansu bez większych pro-
56• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
blemów odbijali bramkarze. Po raz pierwszy w historii finałów PEMK miało dojść do rzutów karnych (w 1974 r. Bayern zremisował z Atletico 1:1 po dogrywce, ale wówczas doszło po prostu do powtórki meczu). Strzelanie jedenastek rozpoczął Liverpool, co stawiało go w lepszej sytuacji. Jednak obrońca Steve Nicol (zmienił Craiga Johnstona w 72’) posłał piłkę wysoko nad bramką. Agostino Di Bartolomei (kapitan Romy) trafił i publiczność powoli zaczynała świętowanie. W drugiej kolejce presję wytrzymał Phil Neal, który drugi raz tego wieczora trafił do siatki. Było 1:1, ale w lepszej sytuacji wciąż byli rzymianie. Bruno Conti nie wytrzymał wojny nerwów i posłał piłkę nad bramką. Można powiedzieć, że wszystko zaczynało się od nowa, pozostały trzy serie karnych do wykonania. Pewny strzał Greame’a Sounessa wyprowadził The Reds na prowadzenie 2:1, ale Ubaldo Righetti wyrównał. Zostały dwie serie. Do czwartego karnego dla Liverpoolu podszedł Ian Rush, człowiek, który „trafił już 49
razy w tym sezonie”, jak wspomniał w relacji na żywo komentator. Trafił kolejny raz i szala zaczęła się przechylać na korzyść Anglików. Wtedy swój show odstawił Bruce Grobbelaar, który wchodził do bramki przed czwartą jedenastką Romy niczym pijany. Jego słynne już spaghetti legs (protoplasta Dudek dance w 2005 r.) zupełnie rozkojarzyły Francesco Grazianiego, który trafił w poprzeczkę. Alan Kennedy strzelił na 4:2 i mecz się skończył – Liverpool po raz czwarty zdobył trofeum, a 55 tys. kibiców z Rzymu musiało pogodzić się z bolesną porażką. 63-letni Joe Fagan już w pierwszym roku swojej pracy wywalczył potrójną koronę – oprócz Pucharu Mistrzów zdobył także tytuł mistrza Anglii („The Reds” wyprzedzili o trzy punkty Southampton) i Puchar Ligi, co nigdy nie udało się Paisleyowi. W Pucharze Anglii trofeum trafiło do lokalnego rywala - Evertonu. Liverpool odpadł już w 4. rundzie, przegrywając 0:2 z Brighton & Hove Albion. Po sezonie jeden z liderów Graeme Souness poszedł w ślady Kevina Keegana z 1977 r. i postanowił spróbować szczęścia poza Wyspami – wybrał ofertę Sampdorii Genua. W następnym sezonie „The Reds” dotarli po raz piąty do finału PEMK, ale chyba lepiej byłoby, gdyby im się to nie udało… W 1985 r. miała miejsce słynna tragedia na Heysel i w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach Puchar Mistrzów trafił do Turynu. Przez siedem lat, w złotym okresie „od Rzymu do Rzymu”, zmieniło się bardzo wiele w postawie kibiców angielskich. Liverpool miał dobre wspomnienia z tego miejsca – siedem lat wcześniej trzydzieści tysięcy kibiców The Reds przyjechało tam z Merseyside. Tym razem tylko połowa tej liczby mogła przybyć i w Rzymie spotkało ich
Oficjalny program meczu finałowego Fot.: internet
Strzelanie jedenastek rozpoczął Liverpool, co stawiało go w lepszej sytuacji. Jednak obrońca Steve Nicol (zmienił Craiga Johnstona w 72’) posłał piłkę wysoko nad bramką dużo chłodniejsze przyjęcie. Miasto było obwieszczone żółto-czerwonymi flagami i tabliczkami „Campeone 84”, przedwcześnie koronującymi AS Romę. Angielscy kibice opowiadali o mieszkańcach krzyczących na nich na ulicach i rzucających w nich owocami. Policja na lotnisku upchnęła fanów w autobusach, a podczas podróży do miasta koło autokaru jechali ki-
bice gospodarzy na vespach, z szalikami na twarzach, i wymachiwali nożami w geście podcinania gardła. Kiedy finał się skończył, czterdziestu kibiców wymagało hospitalizacji, pięciu z nich zostało dźgniętych nożem. Długoterminowe konsekwencje okazały się jeszcze poważniejsze. (Jonathan Wilson, Scott Murray, „Anatomia Liverpoolu. Historia w dziesięciu meczach”, tłumaczenie: Bartłomiej Łopatka, Radosław Chmiel, SQN, Kraków, 2019, s. 205-206) Kibice Liverpoolu rok później w Brukseli chcieli się zemścić, mimo że tym razem rywalem był turyński Juventus. Włosi to Włosi, nikt specjalnie nie drążył… Tragedia na Heysel zakończyła wspaniały okres Liverpoolu jako jednego z najlepszych klubów w Europie, który w 11 lat zdobył 6 europejskich pucharów. Do europejskiej rywalizacji wrócili w 1991 r. już zupełnie inni The Reds i musiała upłynąć dekada, zanim znowu zagrali w finale.
57• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds
58• Magazyn Polish Reds • www.facebook.com/PolishReds